19
Operacja Zemsta Marcin Iwaniec www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

4. Operacja Zemsta

Embed Size (px)

DESCRIPTION

 

Citation preview

Page 1: 4. Operacja Zemsta

Operacja ZemstaMarcin Iwaniec

www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

Page 2: 4. Operacja Zemsta

Akt IV

„Operacja Zemsta”

Tom po raz ostatni spojrzał na bezchmurne niebo, rozkoszując się gorącym wietrzykiem natwarzy. Chwila oderwania się od rzeczywistości była tak przyjemna... westchnął. Zerknął na towa-rzyszy, którzy z kamiennymi twarzami sprawdzali swój sprzęt. Dociągali więzy sznurówek wyso-kiego obuwia wojskowego, poprawiali nogawki grubych, ale przewiewnych spodni, dopinali dzie-siątki kieszeni kamizelki kuloodpornej, zaciskali paski hełmów.

Gwar Bagdadu niósł się w powietrzu...Amerykański żołnierz wziął ostatni głęboki wdech i zdecydowanym ruchem uzbroił swój

karabin. Na ten czyn jego niewielki oddział zrobił to samo. Nadszedł czas rozpoczęcia misji. Ich ce-lem był duży budynek, niegdyś służący za szkołę. Mieli odbić dwóch zakładników, wyeliminowaćterrorystów oraz rozbroić bombę, stanowiącą zabezpieczenie w razie niewpłynięcia okupu na czas.Akcja miała zostać przeprowadzona cicho i sprawnie, a porażka nie wchodziła w grę.

Nagle Tom usłyszał głos w swoim hełmie:

– Możecie ruszać.

– Przyjąłem – odpowiedział cicho i rzekł już trochę głośniej do swojej drużyny. – Pamiętacieplan. Felins – tu zwrócił się do snajpera. – Ty kryjesz główne wejście. My – spojrzał na po-zostałych dwóch przyjaciół – wkraczamy na teren wroga. Góra nie raczyła się pofatygować,żeby sprawdzić ile będzie tam tango, dlatego wszystko ma być robione cicho. Nie żałujemyendoskopów. Resztę pamiętacie. Idziemy!Snajper i szturmowcy rozdzielili się. Kiedy Felins doszedł do wyznaczonego mu wcześniej

miejsca na wysokiej wieży, uzbrojeni po zęby komandosi wyszli z ukrycia i bez problemów dotarlido byłej szkoły. Zgodnie z planem, znaleźli wcześniej wypatrzone piwniczne okienko. Tom odkręciłprymitywne zawiasy i już po chwili cała trójka znalazła się w ciemnej sali.

Wszyscy włączyli swoje noktowizory. Tom podszedł do drzwi i po wyjęciu z kieszeni czar-nego kabelka, wsunął endoskop przez dziurkę od klucza... chwilę zastanawiał się nad tym co widzi.Za drzwiami znajdował się ciemny korytarz. Nikogo w nim było. Krótkim ruchem ręki nakazał go-towość. Zagryzł wargi... i pchnął drzwi nieznacznie.

Zawiasy zajęczały paskudnie. Tom znieruchomiał. Z zaciśniętymi zębami nasłuchiwał naj-mniejszego szmeru... mijały sekundy. Pot wystąpił na czoło. Poprawił chwyt na karabinie.

Nic się nie wydarzyło. Wyciągnął z kieszeni puszkę z olejkiem silikonowym. Popryskał nazawiasy i ponowił próbę otwarcia drzwi. Nie zaskrzypiały. Odetchnął. Uchylił je do połowy. Druży-na wkroczyła na korytarz. Teraz musieli dostać się do schodów. Żaden dźwięk nie zostawał wzbu-dzony. Kroczyli niczym koty. Dotarli...

Tom jako pierwszy zaczął wchodzić po schodach. Zatrzymał się na półpiętrze. Czekał na po-tencjalnego napastnika. Cisza... za nim ruszył drugi komandos. Minął go. Jego oczy intensywniewypatrywały wroga. Niepewnie wyszedł na piętro. Omiótł karabinem obszar. Tom wstrzymał po-wietrze. Gorąc doskwierał mu niemiłosiernie.

Na dole ciągle czatował trzeci żołnierz. Oddychał szybko. Nagle usłyszał syknięcie. Bez za-stanowienia ruszył schodami. Szybko dotarł na górę. Wtedy Tom sam opuścił swą pozycję. Niespuszczał dołu z muszki.

Komandosi pokonali schody. Ruszyli powoli w stronę pokoju nauczycielskiego. Tam moglibyć trzymani zakładnicy. Wszystko szło świetnie.

Nagle dowódca usłyszał szmer. Serce zabiło mu mocniej, oczy się rozszerzyły. Ruchem rękirozkazał oddziałowi się zatrzymać. Stanęli.

Page 3: 4. Operacja Zemsta

Ding! Dźwięk rozpoznali natychmiast... granat! Rzucili się biegiem w przeciwną stronę. Ad-renalina uderzyła! Trwoga wypełniła serce. Zdołali przebiec tylko kilka metrów.

Wybuch, wstrząs! Zwaliło go z nóg.Nie wiedział co się dzieje. Wszystko było rozmazane. W uszach mu piszczało. Nagle usły-

szał stłumiony dźwięk wystrzału...***

Tom zerwał się nagle. Głowa pulsowała mu niemiłosiernie. Jęknął, próbując wyostrzyćwzrok. Zmysł orientacji nie chciał współpracować, otumaniony mózg pracować...

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że leży na gołej ziemi, pośrodku gęstego lasu. Otacza-jący go mrok i koncert wielu stworzeń sugerował pory nocne. Sytuacja w której się znalazł kom-pletnie nie zgadzała się z jego ostatnimi wspomnieniami. Potrząsnął głową. Nie mógł pozbyć sięwrażenia, że coś się nie zgadza.

Rozejrzał się, lecz nocna toń nie pozwalała mu rozpoznać szczegółów. Włączył więc nokto-wizor.

W pierwszej chwili, małe, jaszczurowato–humanoidalne kreatury o pyskach psów, które ze-wsząd go otaczały, zignorował, traktując je jako mało istotny element scenerii...

Krzyknął nagle z obrzydzenia i uderzając jednego kolbą w głowę, uciekł z kręgu. Mambroń! – pomyślał, dopiero odkrywając ten fakt. Odwrócił się do potworów. Te już stały zbite wzwarty odział. Z przodu cztery monstra trzymały... dzidy, a z tyłu w gotowości czekali miecznicy ztarczami.

– Co do licha? – syknął cicho.Potworki wydały dziwny, przeciągły dźwięk i razem ruszyły na Toma. Adrenalina od razu

mu podskoczyła, oddech przyspieszył.

– Nie zbliżajcie się! – krzyknął, cofając się z trwogą. Monstra jednak nie reagowały, dalej zwartym krokiem maszerowały naprzód.

– Ostrzegam! – warknął złowrogo, grożąc karabinem.Napastnicy nawet nie zwolnili. To było za dużo.

– Sukinsyny, żryjcie ołów!Pociągnął za spust. Rozległ się huk. Pociski zaczęły wylatywać z lufy jeden za drugim. Seria

karabinowa masakrowała ciała kreatur. Niektóre zdążyły szczeknąć z przerażenia. Tarcze poszływ drzazgi, zbroje w strzępy...

Po kilku sekundach wszystko ucichło. Tom dyszał ciężko, zastanawiając się, co się przedchwilą stało. Odruchowo wyciągnął pusty magazynek i po schowaniu go w kieszeni, wsadził nowy.Dopiero wtedy uświadomił sobie co zrobił. Podbiegł do najbliższego ciała. Ostrożnie dźgnął golufą. Nie ruszało się. Przyklęknął, w zielonym świetle noktowizora przyglądając się ofierze. Niemiał pojęcia co o tym myśleć. Wiedział tylko, że potrzebuje planu. Przede wszystkim muszę odna-leźć moich towarzyszy, wydostać się z tego lasu i przetrwać do rana. Broń. Jakie ja mam wyposaże-nie? – Szybko sprawdził swój ekwipunek. Był on dokładnie w takim stanie, jak przed misją. Miałteż radio.

– Overlord, tu Sfinks z Dragonfly 5-1. Czy mnie słyszycie, over? Nic mu nie odpowiedziało.

– Overlord! Tu Dragonfly 5-1! – krzyczał, robiąc pauzy.To samo. Ogarnęły go mroczne wizje... Otrząsnął się. Nie mógł zostać w tym miejscu.Rzucił jeszcze wzrokiem na zmasakrowane ciała. Sumienie go dręczyło... Ruszył drogą w

przeciwną stronę. Dopiero po dziesięciu minutach marszu ochłonął. Spojrzał na elektroniczny zega-rek. Wskazywał czternastą po południu. Słodko... – pomyślał.

Nie tracąc czujności, szedł przez noc. ***

Page 4: 4. Operacja Zemsta

Niebo dalej było czarne niczym węgiel. Od co najmniej czterech godzin Tom nawet nieprzystanął na odpoczynek, choć powoli zaczynał czuć znużenie. Co prawda oczy przyzwyczaiły musię już do ciemności, ale włączył swój noktowizor, chcąc mieć dokładny obraz otaczającej go prze-strzeni. Zastanawiał się, czy zobaczy jakieś miejsce, gdzie mógłby odsapnąć na moment. W pierw-szej chwili zielonkawe światło oślepiło go na krótko, ale po kilku sekundach w oczy rzuciła mu sięduża skała, leżąca na skraju gościńca, kilkanaście metrów dalej. Przysiadł przy niej i z kieszeni wy-ciągnął baton. Odpakował folię, przyglądając się zawartości. Z zażenowaniem stwierdził, że jegokolacja jest niezbyt obfita.

Po trzech minutach usłyszał szmer. Od razu chwycił za broń, z niecierpliwością czekając nadalsze wydarzenia. Minęło kilka nieznośnych sekund, kiedy z krzaków wyskoczył nagle mały za-jąc. Tom w ostatniej chwili powstrzymał się od wystrzału. Zaśmiał się w duchu na tę sytuację jak zkreskówek... ale dzięki temu coś go tknęło.

Niespodziewanie przycelował w krzaki, a uśmiech zszedł z jego twarzy. O nie. Nie dam sięnabrać. Zaraz wyskoczy coś gorszego! – pomyślał, przypominając sobie podobne sytuacje z róż-nych książek i filmów. Trwał tak nieruchomo, ograniczając nawet oddychanie i czekał, aż nagle wy-skoczy coś znacznie gorszego od zajączka. Był pewien, że coś stanie się lada moment, ale w końcuuśmiechnął się na myśl o swoim przewrażliwieniu i spuścił karabin.

W tym momencie, z chaszczy wypadł na niego humanoidalny, ogromny potwór, ryczącprzeraźliwie. Tom jęknął z przerażenia i bez zastanowienia nacisnął na spust, wypruwając serię zkarabina. Potwór po kilku strzałach zaczął zasłaniać głowę rękami i cofać się w las. Żołnierz prze-rwał ogień, dysząc ciężko. Nagle zauważył, że zza innego drzewa wybiegło kolejne, niemalże iden-tyczne monstrum. Serce zabiło szybciej. Skierował lufę na nowego wroga, przełączając równocze-śnie tryb broni na „pojedynczy strzał”. Musiał oszczędzać naboje. Nacisnął kilka razy spust, posyła-jąc w potwora śmiercionośne pociski. Ten jednak nawet nie zwolnił, szarżował dalej wściekle. O cochodzi!? Roztrzęsiony strzelał szybko, kule zaczęły chybiać! Potwór zdołał do niego dotrzeć kule-jąc, zamachnął się nienaturalnie długą łapą, rycząc przeraźliwie. Tom cudem uchylił się przed cio-sem. Odskoczył do tyłu. Kontem oka zauważył kolejne dwa potwory. Za dużo! Strzelił w najbliż-szego kilka kul na odzew i rzucił się do ucieczki. Biegł jak szalony. Strzelił na ślepo za siebie. Usły-szał tylko kliknięcie. Szlag! – Zarzucił broń na plecy i wyciągnął pistolet z kabury. Odwrócił głowęi z przerażenia jęknął, kiedy zobaczył, że pogoń jest tuż za nim. Wystawił pistolet do tyłu, strzeliłkilka razy prosto w głowę monstra. Ten zaryczał, złapał się za pysk i zwolnił bieg... ale parł dalej!Dopadło go przerażenie. Pomyślał z trwogą, że nie da rady!

Nagle sobie coś przypomniał. Przecież miał granaty! Odpiął jeden pocisk odłamkowy i niezastanawiając się zbytnio, rzucił go sobie dokładnie pod nogi. Śmiercionośna kula potoczyła sięmoment równolegle z Tomem, a po kolejnych dwóch sekundach eksplodowała za plecami potwo-rów. Komandosem zachwiało. Ciała napastników osłoniły żołnierza przed siłą uderzenia i odłamka-mi. Nie zwalniając kroku, spojrzał za siebie. Co najmniej dwa potwory nie żyły, a reszta leżała naziemi, próbując powoli wstać.

Zwolnił. Wykończony żołnierz nie miał siły już biec. Próbując desperacko łapać każdy łykpowietrza, zatrzymał się i uklęknął na kolano przodem do napastników. Ściągnął karabin z pleców iszybko go przeładował, wsadzając już ostatni magazynek. Jego M4 było teraz jakby cięższe. Szybkioddech, uniemożliwiał dobre wycelowanie w głowy potworów. Nagle jeden z nich, niezwykle szyb-ko wstał i zaczął szarżować na Toma, lekko kulejąc. Żołnierz przełączył broń na „auto” i nacisnąłna spust. Zacisnął zęby. Pociski wylatywały z lufy jeden za drugim, tylko po to żeby zatrzymać sięw ciele humanoida. Odgłosy wystrzałów zagłuszały wszelkie inne głosy. Karabinowe naboje roz-szarpywały ciało monstra, ale ten z rykiem nacierał mimo ran! Dotarł do Toma! Mężczyzna zdążyłtylko wstać, zanim włochata pięść strzeliła go w twarz...

***

Tom otworzył oczy... To był błąd. Dopadł go straszliwy ból głowy. Miał wrażenie, że ktośwysadził dynamit w jego czaszce. Jęknął i zacisnął mocno powieki, oczekując aż tępe uczucie ustą-

Page 5: 4. Operacja Zemsta

pi. Przez kilka minut starał się nawet nie myśleć, w obawie przed następnym atakiem, ale po jakimśczasie wspomnienia same zaczynały się domagać uwagi. Te dziwne potwory, ten desperacki bieg...To nie był sen. Zbyt często tracił przytomność, żeby nie móc odróżnić jawy od snu. Głowa ciąglelekko pulsowała, ale to nie był już ten sam ból. Otworzył oczy. Spostrzegł, że leży na miękkim łóż-ku, przykryty kocem. Nie znał tego pomieszczenia.

Promienie słoneczne wlewały się do izby przez otwarte okna bez szyb. Ściany pokoju, wktórym znajdował się Tom, zbudowane zostały z drewnianych kłód. Poza łóżkiem, we wnętrzu stałmały stół z dwoma krzesłami o proporcjonalnych rozmiarach i niewielka szafa, z kilkoma szuflada-mi. Podłoga pozbawiona była wszelkich dywanów i ozdób. Ot, zwykłe deski.

Żołnierz spróbował wstać, pociemniało mu w oczach. Dotknął dłonią głowy i wtedy zorien-tował się, że założono mu opatrunek. Spróbował ponownie usiąść na łóżku, tym razem z lepszymskutkiem. Kolejne odkrycie go zaskoczyło. Był nagi. Ale ten problem rozwiązywało leżące w no-gach, elegancko złożone ubranie.

Tom spojrzał na tą chłopską, lnianą odzież i zamyślił się, odpływając coraz dalej w głąbswego umysłu. Dwa razy powinien już zginąć. Raz przez terrorystów, raz przez tego dziwnegostwora. A mimo to Tom wydawał się być całkiem żywy. Miał wrażenie, że Bóg się nim bawi. Amoże jednak zginął? Może właśnie tak jest po śmierci. Kolejne życie, kontynuacja życia. Miał na-dzieję, że zaraz dowie się co nieco. Najbardziej go przerażał w tym wszystkim fakt, że nie jest na-wet zdziwiony swoją sytuacją. Czuł się tak, jakby zaakceptował te wydarzenia, zanim w ogóle za-częły się dziać. Przez to zaczynał mieć wątpliwości, czy to wszystko nie jest jedynie wytworemjego wyobraźni... Zaraz się wszystkiego dowiem – myślał z otuchą i nadzieją.

Wstał powoli, biorąc do reki ubranie. Zaczął się ubierać. ***

Gomnik wsadził ponownie magazynek do dziwnej, metalowej i zabójczej broni.

– Odsunąć się! – zawołał głośno i nacisnął lekko spust.Broń wystrzeliła, niemal przewracając gnoma do tyłu, równocześnie niszcząc drewnianą tar-

czę ćwiczebną.

– Tfu! – potrząsnął głową i spojrzał na swojego kolegę, kiedy doszedł już do siebie. – Mniejprochu! Ze trzy gramy co najmniej. I oszlifujcie te krawędzie! Tym razem pocisk ledwowszedł do broni.Jego towarzysz skrzywił się na tak negatywną ocenę, ale zanotował coś na zwoju i ruszył w

stronę kuźni. Sam Gomnik potrząsnął głową i odkładając na stoliku „nowoczesną kuszę”, usiadł naswoim krzesełku. Szacował, że minie chwila, zanim przyniosą mu nowy pocisk, więc mógł oddaćsię pustej kontemplacji, tak bardzo przez niego umiłowanej. Polegało to na tym, że po prostu popa-trzył na otaczające go domy i na zajęte swoją pracą gnomy, słuchając przy tym tych wszystkichwiejskich odgłosów, docierających do jego uszu dosłownie zewsząd. Dźwięk kutego metalu, rąba-nego drewna, gotującej się zupy gdzieś nieopodal. Ale tego dnia nie potrafił czerpać z tego przy-jemności. Zbyt dużo myśli krążyło mu bezpańsko po umyśle, żeby mógł się odprężyć choć na chwi-lę... jego wzrok mimowolnie padł na dach domu, w którym leżał dziwny nieznajomy. Niezwykła hi-storia z tym człowiekiem.

Tego ranka do małej wioski gnomów zawitali kolejni poszukiwacze przygód. Nieśli oni nanoszach nieprzytomnego, dziwnie ubranego mężczyznę, którego awanturnicy znaleźli gdzieś natrakcie. Poszukiwacze jak gdyby nigdy nic zostawili rannego i sami wyruszyli w dalszą drogę, kom-pletnie niczym się nie przejmując. Sytuacja była trochę niezręczna, ale cóż zrobić? Przecież nie wy-rzuci się potrzebującego w las. Od razu zajęto się więc nieciekawym stanem zdrowia nieznajomegoi wtedy też okazało się, że obcy ma wiele dziwnych przedmiotów, których nigdy wcześniej nikt zosadników nie widział. Gnomy są bardo ciekawskimi stworzeniami i naturalnym jest, że karły odrazu dobrały się ekwipunku rannego. Chwilę to zajęło, ale mniej więcej rozpracowały już działaniedziwnej, czarnej broni i teraz próbowały zrobić odpowiednią amunicję do nowoczesnej kuszy.Reszcie jego ekwipunku osadnicy jeszcze się nie przyglądali dokładnie, ale wiele przedmiotów wy-

Page 6: 4. Operacja Zemsta

glądało na magiczne, jak na przykład okulary, które pozwalają widzieć w ciemności, czy tajemniczyhełm, z którego czasami dochodzą trzaski.

Gomnik znów spojrzał na nowoczesną kuszę, która czekała na nowy pocisk. Gnom dopieroteraz zaczął się zastanawiać, czy nieznajomy będzie się złościć za to, że on i jego towarzysze po-zwolili sobie na grzebanie w jego rzeczach, ale pokusa zbadania nowej technologii była zbyt duża,żeby ją odeprzeć.

Nagle karzeł zauważył poruszenie blisko domu, w którym przebywał ranny. Domyślał się,że człowiek się obudził. Z niechęcią wstał z krzesełka i ruszył w tamtą stronę.

***

Tom otworzył frontowe drzwi. Mimo, że w chacie było jasno, ostre słońce zmusiło mężczy-znę do osłonięcia ręką swoich oczu. Po kilku sekundach, kiedy wzrok w miarę przyzwyczaił mu siędo światła, rozglądnął się wokół.

Stał na skraju małej uliczki, która wyłożona została płaskimi kamieniami. Przy dróżce znaj-dywało się wiele drewnianych, prostokątnych chat, o spadzistych, słomianych dachach, trochę dalejstały jakieś zagrody ze zwierzętami gospodarskimi, szopy, zapewne z narzędziami, a gdzieś całkiemw tle majaczył zielony, liściasty las. Tom nie mógł nie poczuć unoszącej się w powietrzu intensyw-nej, aromatycznej woni pieczonego mięsa, ale i jego uszy miały co słuchać, kiedy dookoła docierałodo niego tyle przeróżnych dźwięków, jak i...wystrzał?

Tak! To na pewno był pojedynczy wystrzał z karabinu. Jego karabinu! Ale jakby o subtelniezmienionym tonie. Poczuł się zaniepokojony. Już miał zamiar ruszyć w stronę dźwięku, kiedy nie-spodziewanie zauważył karłowatą kobietę, stojącą obok. Mówiła ona do niego niezrozumiałe słowai zdawała się oczekiwać jakiejś odpowiedzi, ale Tom nic nie rozumiał. Bezradnie wzruszył tylko ra-mionami, kręcąc głową. Nie miał pojęcia co powinien teraz zrobić.

Kobieta powiedziała jeszcze parę słów i nagle gdzieś pobiegła.W tym samym czasie, dookoła człowieka zaczął tworzyć się krąg gapiów. Toma zdziwiło, że

każdy z nich miał tylko nieco ponad metr wzrostu, ale przez ich karłowatość wcale nie czuł się le-piej, kiedy wszyscy szeptali coś do siebie i wskazywali na niego palcami. Kompletnie nie rozumie-jąc co się dzieje, już miał po prostu ruszyć w stronę wystrzału, kiedy nagle twarze gapiów skiero-wały się w inną stronę. Tom podążył za wzrokiem karłów i zobaczył przepiękną kobietę.

Drobna, lecz wysoka dwudziestolatka o śnieżnobiałej skórze miała zielone, odbijające blasksłońca, jedwabiste włosy, opadające swobodnie na ramiona. Oczy dziewczyny niemalże jaśniałyfioletową barwą, a małe usta wyginały się w subtelny uśmiech, jakby doskonale wiedziała, że wiatr,który powiewał jej czerwoną, długą szatą, szarpał również delikatnie głębokim dekoltem, odkrywa-jąc nieco krągłych, proporcjonalnych piersi. Tom na ten widok przełknął głośno ślinę. Nigdy nie byłdobry w ukrywaniu emocji, a niezwykła kobieta... stanowczo zrobiła na nim wrażenie.

Nagle przepiękna dziewczyna zaczęła szeptać jakieś słowa, wykonując subtelne gesty ręka-mi. Po krótkiej chwili Toma przeszedł dreszcz.

– Rozumiesz co mówię? – zapytała go nagle, swoim czystym, miłym dla ucha głosem.

– T... tak – odpowiedział, jąkając się lekko. Co się ze mną dzieje? – myślał zażenowany. W wojsku nie uczyli go jak radzić sobie z taki-

mi sytuacjami.

– Nie obawiaj się – rzekła przyjaźnie, widząc minę Toma. – Dopóki nie zrobisz nic głupiego,jesteś wśród przyjaciół. Wskazała ręką na drzwi.

– Proszę, wejdź z powrotem do chaty. Musimy porozmawiać. Tom kiwnął nieśmiało głową. O dziwo, kiedy przestał czuć na sobie wzrok licznych gapiów,

poczuł się nieco lepiej.Kobieta weszła za nim, zamykając za sobą drzwi. Żołnierz rozglądnął się szybko i usiadł na

krześle przy stole. Nieznajoma zajęła miejsce naprzeciw niego. Mijała długa chwila ciszy, w której

Page 7: 4. Operacja Zemsta

to towarzyszka przyglądała mu się uważnie. Tom poczuł, że mu gorąco. Nie mogąc znieść już tegowzroku, pierwszy zabrał głos.

– Co to za miejsce?Kobieta zastanowiła się chwilę i odpowiedziała, myślami będąc gdzieś daleko.

– Znajdujesz się na północ od gór Zed, w Cesarstwie Miecza i Ostrza. Wczesnym rankiem, dowioski zawitała drużyna poszukiwaczy przygód, która znalazła cię wśród zmasakrowanychciał trolli. Byłeś ciągle nieprzytomny i lekko ranny, więc zostawili cię tutaj. Ale zapewne nieoto ci chodzi? – zauważyła już obecnym głosem. – Sądząc po twoim starym ubiorzei ekwipunku... Nie jesteś stąd. Opowiedz mi o tym.Tom tylko czekał na tę prośbę. Nie była to długa opowieść, ale mężczyzna opowiadał ją z

niezwykłym przejęciem. Zaczął mówić o misji, którą wykonywał w Iraku, ze szczegółami opowie-dział jak jego drużyna wpadła w pułapkę, dokładnie opisał całą drogę przez las, łączniez potworami które go atakowały, aż w końcu skończył na utracie przytomności. Kobieta niewielerozumiała z pierwszej części opowieści, jednak jej profesja wymagała sporej inteligencji. Miała kil-ka teorii na temat dziwnego przybysza.

– Ciekawe... Pozwól, że zacznę od rzeczy, których ja jestem pewna – zaczęła mówić nieobec-nym głosem, lecz nagle powróciła myślami do swojego ciała. – Na początku spotkałeś ko-boldy. Nie są zbyt groźne w pojedynkę, lecz w grupie potrafią przeprowadzać imponującezasadzki. Ich szamani dysponują potężną magią, ale nie wiedzieć czemu, nigdy jej nie uży-wają w pełni...

– Zaraz, zaraz, zaraz... – przerwał jej mężczyzna. – Powiedziałaś „magii”?

– Owszem. Co w tym dziwnego? – i dodała, jakby nagle ją olśniło. – W twoim świecie niema magii, prawda?

– Moim świecie? – zapytał znowu, czując się coraz bardziej zagubionym.

– Czyli nie ma... Ciekawe... – stwierdziła szeptem do siebie, a po kilku sekundach ciszy rze-kła, już głośno. – Dojedziemy do tego. Po koboldach natknąłeś się na trolle leśne. To są jużniebezpieczni przeciwnicy. Właściwe dziwi mnie fakt, że było ich tak dużo w jednej grupie.Niewiele istot jest w stanie przeżyć takie spotkanie. Ale widziałam twoją broń...

– Moją broń?! – krzyknął niemal szaleńczo.

– Spokojnie. Do tego też dojdziemy. Ci mali ludzie to gnomy. To one zaopiekowały się tobą...i pragnę zauważyć, że już prawdopodobnie zbadały i zaadaptowały twoją technologię – do-dała z uśmiechem. – Kontynuując... Pewnie jesteś ciekawy, skąd „tu” się wziąłeś. Podejrze-wam, że przeniosło cię do innego, równoległego świata.

– Przeniosło?! Równoległy świat?!Ta czara już się przelała. Nic nie rozumiał. Spodziewał się znacznie prostszego wyjaśnienia.

Zerwał się z krzesła.

– Co to jakieś japońskie show?!

– Uspokój się, proszę... Poczekaj.Kobieta wyszeptała parę słów, wyciągając z sakiewki dziwny, mały przedmiot. Nagle na

Toma, nie wiadomo skąd, posypały się białe iskry. W jednej sekundzie uspokoił się całkowicie i za-czął trzeźwo myśleć.

– To... To jest ta magia? Jesteś czarodziejką?Nagle w jej dłoni buchnął mały ognik, który zaczął krążyć wokół jej palców.

– Zaklinaczką. To prawie to samo. Różnica polega na tym, że czarodzieje muszą się uczyć

Page 8: 4. Operacja Zemsta

magii. Ja nią po prostu władam – rzekła, obserwując swój twór.Dalej znów mówiła nieobecnym tonem.

– Dla mnie magia jest przyjaciółką, z którą bez przerwy się bawię.

– Właśnie! – przypomniał sobie. – Mój zespół. Trafił tu ktoś jeszcze z mojej drużyny?!

– Nie. Nic nie wiem o ludziach podobnych do ciebie. Tom zmartwił się, ale magiczka zignorowała jego rozterki, wołając nagle:

– Teraz skup się! Ognik wyparował, a jej wzrok nabrał barwy i ostrości. Żołnierz niemalże stanął na bacz-

ność. Spojrzała prosto w jego oczy.

– Jaka jest szansa, że przed tym skokiem między światami... zginąłeś?To pytanie go przygniotło. Momentalnie poczuł się jakby jeszcze raz próbował odbić za-

kładników. Zasadzka, błysk granatu, strzał z broni... Nie mógł uwierzyć, ale logika podpowiadałaco innego.

– Duże... – odpowiedział lekko zduszonym głosem.***

Gomnik siedział znudzony przed chatą, gdzie zaklinaczka rozmawiała z obcym. Strugałsobie kijek, zastanawiając się do czego mógłby on mu się przydać. Może gdzieś w jegogospodarstwie, żeby zaznaczyć jakiś kawałek ziemi, albo, żeby coś podeprzeć?

Gnom cisnął nagle badylem o ziemię i nieco już zirytowany, spojrzał po innych osadnikach,którzy razem z nim oczekiwali na jakieś informacje.

– Ileż można czekać?! – zawołał. – Już chyba pół dnia tam siedzą!

– Żeby tylko ten obcy nie zrobił czegoś naszej Saithis! – zawołał karzeł siedzący obok niego.

– O to bym się nie martwił. Nasza magiczka potrafi sobie radzić z trudnymi sytuacjami. –odparł Gomnik pewny swych słów.Nagle wszyscy usłyszeli zgrzyt otwierających się drzwi. Jak jeden mąż twarze zwróciły się

ku kobiecie w czerwonej szacie, która jako pierwsza opuściła domostwo. Za nią nieśmiało podążałobcy, na wszelki wypadek pozostając jednak na progu chaty. Gomnik, jako jeden z najbardziejszanowanych i najinteligentniejszych mieszkańców wsi, przedarł się na sam przód tłumu, którymomentalnie skupił się wokół magiczki i przekrzykując gwar, zawołał:

– Saithis! I? Powiedz nam coś!Zaklinaczka podniosła obie ręce do góry w uciszającym geście. Wrzawa momentalnie

znikła.

– Obcy ma na imię Tom – przemówiła. – Nie musicie się go obawiać.Gnomy dalej oczekiwały w napięciu. Nie usłyszały tego co chciały usłyszeć.

– I tak. Zgodził się na przebadanie jego ekwipunku i pomoże wam go zrozumieć.Gwar wybuchł na nowo. Gnomy wyglądały na naprawdę ucieszone.

– Zgodziłem się? – zapytał Tom niepewnie.Saithis uśmiechnęła się tylko do niego uroczo i odeszła. Tom wyciągnął rękę, jakby chciał

za nią pójść, ale gnomy otoczyły go i zaczęły gdzieś ciągnąć, w ogóle nie pytając się go o zdanie.Chyba nie miał wyboru. Zaklinaczka powiedziała mu, że na razie musi zostać w wiosce, bo chcemieć na niego oko. Stwierdziła, że znalezienie powodu dla którego na żołnierzu zadziałałosamoistnie tak potężne zaklęcie, może mieć istotny wpływ na jej karierę naukową. A skoro już i takdziewczyna wkręciła go w całą tą manię na punkcie jego technologii... przynajmniej zaskarbi sobie

Page 9: 4. Operacja Zemsta

przychylność mieszkańców wsi. Miał jednak nadzieję, że magiczka szybko odkryje co się z nimstało.

Po przejściu przez całą wieś, Tom i kilku gnomów dotarli do czegoś, co przypominało pro-wizoryczną strzelnicę. Jeden z karłów wręczył mu jego broń, a drugi nabój. Mówiąc coś w swoimjęzyku, wskazali na tarczę strzelniczą, oddaloną o jakieś dwadzieścia metrów. W pierwszym mo-mencie żołnierz nie wiedział o co chodzi, ale zauważył, że nabój jest dziwny, ma trochę inny kształtoraz wagę. Ci mali ludzie sami to zrobili? Zaskoczony załadował pocisk przez zamek, będąc pew-nym, że broń się zatnie. Nabój wszedł jednak gładko. Trochę bał się, że karabin wybuchnie mu wrękach, ale podszedł do stanowiska strzeleckiego, wysunął nieznacznie prawą nogę do przodu,przyłożył kolbę do ramienia i dokładnie wymierzył w cel. Wziął głęboki oddech i zaczął powoliwypuszczać powietrze. Nacisnął lekko na spust. Broń wystrzeliła, niemalże wypadając mu z ręki izadymiając wszystko dookoła. Tom zakaszlał, kręcąc głową. Po niezwykle głośnym wystrzale, tępyból głowy znów na moment nabrał znaczenia, ale szybko ustąpił. Jeden z gnomów zaczął krzyczećna inne i dosłownie po kilku chwilach żołnierz dostał kolejny pocisk do przetestowania. Wtedy zro-zumiał, że karły chciały stworzyć własny nabój do broni. Zainteresował się tym pomysłem, szcze-gólnie, że jego własnych pocisków zostało ledwie kilka.

Wraz z kolejnymi próbami, karabin nabierał na celności. Ciągle się jednak z niego mocnodymiło i odrzut uniemożliwiał prowadzenie ciągłego ognia. Winiły oczywiście naboje, które po na-stej próbie lepsze już być nie mogły. Przyczyną było zastosowanie czarnego prochu, zamiast stan-dardowo szarego, niepoznanego jeszcze przez gnomy. Czarny proch, w stosunku do szarego, spalałsię zbyt szybko, tworzył trzy razy mniejsze ciśnienie, był głośny i bardzo się dymił, tworząc osad inarażający broń na uszkodzenia. Ale lepszej proporcji nie dało się już osiągnąć. Pod wieczór, po-cisk, który nie uszkodziłyby broni po kilku wystrzałach, został stworzony.

W związku z tym, Tom dogadał się z Gnomami. W zamian za zrobienie amunicji do jegobroni, on miał pokazać swoją technologię, a ograniczało się to jedynie do rozrysowania działaniabroni palnej. Gnomy błyskawicznie podłapały pomysł i już pracowały nad swoim prototypem kara-binu. W zamian Tom dostał skórzany woreczek ręcznie robionych naboi, których starczyłoby conajmniej na osiem magazynków.

Mali ludzie wydawali się być szczęśliwi, że mogą badać całkiem nieznane im rzeczy. Jemunastrój również się udzielił. Podobała mu się mentalność gospodarzy. Czas tutaj płynął spokojniei powoli. Wszyscy byli uśmiechnięci i radośni. Tom zawsze myślał, że jego żywiołem są ekstremal-ne sytuacje, ciągłe życie w ruchu i akcji. Nigdy nie przypuszczał, że tak bardzo potrzebuje spokoju.

Pierwszego wieczora powstało pytanie gdzie ulokować niespodziewanego gościa. Był tobardzo niezręczny moment dla mężczyzny, ale szybko postanowiono, że zostanie on w domu, wktórym go kurowano, co zresztą było propozycją Pani Midki, gospodyni chałupy. Wraz z kolejnymidniami okazało się, że Midkia była miłą i uprzejmą kobietą. Codziennie robiła żołnierzowi obfiteposiłki, zmieniała pościel w jego łóżku i przygotowywała mu nowe ubranie. Tom nigdy nie był le-piej traktowany.

Któregoś poranka żołnierz doszedł nawet do ciekawej konkluzji. Stwierdził, że wioska przy-pominała nieco Hobbiton z Władcy Pierścieni, autorstwa Tolkiena, z tą różnicą, że gnomy nie para-ły się jedynie rolą, ale i również drobnymi pracami rzemieślniczymi oraz polowaniem. Szczególnieuwielbiały majsterkować. Przybysz nieraz widział przedziwne konstrukcje, mające na celu ułatwićżycie twórcy. Lecz ich egzystencja nie tylko polegała na pracy, o nie! Karły wieczorami lubiły orga-nizować na skraju wioski wielkie ognisko i bawić się przy nim w najlepsze, jedząc i pijąc do rozpu-ku. Śpiewali, tańczyli, śmiali się. Zawsze byli pogodni. Raz widział, jak pewnemu gnomowi niewychodziło jakieś urządzenie. W pewnym momencie wszystko się rozsypało, a twórca uśmiechnąłsię jedynie, posprzątał ze stołu i zajął się czymś innym. Człowiek nie mógł nadziwić się tej całejpozytywnej energii, która wypełniała wieś. Nie wierzył, że taki stan jest stały. Ale nic się nie zmie-niało. Mijał dzień za dniem, a on sam zaczął powoli zapominać o swym prawdziwym pochodzeniu,o towarzyszach i wszystkim co związane z jego światem.

***

Page 10: 4. Operacja Zemsta

Nastał kolejny przepiękny poranek. Tom siedział na kamiennym stopniu obok Saithis, opie-rając się o ścianę drewnianego domu zaklinaczki. Mężczyzna lubił ją odwiedzać. Mógł z magiczkąswobodnie rozmawiać, nie czując skrępowania i dzięki swojemu zaklęciu, była osobą która go ro-zumiała. Można było powiedzieć, że dziewczyna jedyna zdawała sobie sprawę z zagubienia żołnie-rza w tym dziwnym świecie, nawet jeśli tego nie mówiła na głos. Jemu to wystarczało.

W tej chwili oboje milczeli, rozkoszując się ciszą, towarzyszącą każdemu porankowi. Wgłowie Toma zaczęły krążyć niepożądanie myśli, przypominające o wydarzeniach z przeszłości.Dręczyło go sumienie, że nawet nie kiwnął palcem, aby sprawdzić czy jego towarzyszy spotkał po-dobny los. Spojrzał na zaklinaczkę, myśląc jak sformułować pytanie. Ona spoglądała uważnie wdal, będąc czymś wyraźnie zainteresowana.

– Nie możliwe... Skup się, Tom! – krzyknęła podenerwowana.Podniosła się szybko ze stopnia. Mężczyzna przyglądał się Saithis niepewnie. Nigdy jej ta-

kiej nie widział.

– Pobiegniesz do swojej chaty i weźmiesz broń. Atakują nas!Tom próbował zrozumieć jej słowa.

– Co?

– Już! – Warknęła zaklinaczka, znikając w swoim domu.Nagle zobaczył w oddali jakieś postacie, wybiegające spomiędzy drzew. Zmrużył oczy. W

ręce któregoś błysnął obnażony oręż.

– Kurwa!Serce mu przyspieszyło. Żołnierski instynkt wziął górę. Rzucił się biegiem. Przebiegł kilka-

dziesiąt metrów przez wieś, ignorując zaskoczone zerknięcia gnomów i dopadł drzwi swojej chaty,praktycznie wywalając je z zawiasów. Skrzydło trzasnęło o ścianę. Na ten dźwięk z kuchni wyszłazaskoczona pani Midka. Tom wpadł do swojego pokoju.

Dyszał ciężko. Otworzył szafę i wyciągnął poskładane, wojskowe ubranie. W drzwi zapuka-ła gospodyni. Mówiła coś, ale Tom ją ignorował. Zarzucił na siebie kamizelkę kuloodporną i chwy-cił leżący na łóżku karabin. Pani Midka rozszerzyła oczy. Zaczęła rozumieć, że dzieje się coś złego.Z zewnątrz ich uszu dobiegły przerażone krzyki. Gospodyni szybkim krokiem ruszyła do wyjścia.

– Nie! – wrzasnął Tom i skoczył, chcąc pochwycić gnoma.Nie zdążył. Przez otwarte wejście wpadł wielki humanoid, z rykiem wbijając ogromny topór

w małego gnoma. Broń praktycznie przepołowiła nieszczęsną istotę na pół, rozbryzgując krew pocałym korytarzu. Potwór zamachnął się orężem za siebie, a ciało ześlizgnęło się z ostrza, wypadającna zewnątrz chaty. Krwawa mgiełka podążyła śladem ciała. Żołnierz przyglądał się masakrze zszo-kowany. Dwumetrowy humanoid o szarej skórze i świńskim ryju uśmiechnął się makabrycznie, od-słaniając żółte kły. Nagle świadomość rzeczywistości powróciła w pełnej sile. W jednej sekundzieogarnęła go furia.

– Ty skurwysynie! – wrzasnął, podnosząc karabin.Wpakował w humanoida kilkanaście naboi, masakrując jego ciało. Dym wypełnił całe po-

mieszczenie. Tom wybiegł szybko na zewnątrz, krztusząc się. Szczypało go w oczy. Upadł na kola-na przy pani Midce.

– Medyk! – krzyknął, nie widząc przez dym na oczy.Nagle zorientował się, że przecież jest jedynym żołnierzem. A ona zginęła na miejscu.Wrzask z lewej. W mgnieniu oka obrócił się. Już mierzył w głowę wroga ścigającego innego

gnoma. Strzelił.I nie trafił! Napastnik w tym momencie wbił ciężką siekierę w głowę któregoś karła, rozłu-

pując ją na pół.

– SZLAG BY TE NABOJE! – wrzasnął wściekły, strzelając serią.

Page 11: 4. Operacja Zemsta

Potwór obrócił się w jego kierunku słysząc odgłos wystrzału. Kilka pocisków przeleciałoobok niego, żeby ostatni trafił dokładnie między oczy. Mózg i krew szarego humanoida rozbryznęłysię na okolicznych ścianach i ziemi. Żołnierz przeklął na taką złośliwość losu.

Nagle zobaczył, że napastników jest znacznie więcej. Osada nie miała murów, najeźdźcy poprostu wpadali w dzikiej szarży do wioski, masakrując uciekające z przerażeniem gnomy. Tom ru-szył biegiem. Gdzieś z boku zauważył Saithis, rzucającą w niezwykłym tempie zaklęcia, obok nie-go przebiegł niewielki oddział miejskiej milicji. Wrzaski, krzyki.

Spostrzegł większą grupę wrogów. Dopadła go straszna myśl, że gnomy zostaną po prostuwyrżnięte. Uklęknął na jedno kolano, przykładając kolbę broni do ramienia. Zaczął strzelać. Wybie-rał cele najbardziej odsłonięte i najbliższe. Przed oczami ciągle miał bestialskie morderstwo jegogospodyni.

Wystrzał!

– Giń... ! – syknął, kiedy padł jakiś wróg z dziurą w brzuchu.Wystrzał!

– Ty... ! – Kolejny zginął, tuż przed zabiciem gnoma.Wystrzał!

– Kurewskie... ! – Wróg odleciał do tyłu, już nieżywy.Wystrzał!

– Nasienie! – wrzasnął. Następny padł martwy. Dostrzegł go któryś z wrogów. Wielgachny humanoid zaszarżował wściekle.

– No chodź! – warknął Tom, patrząc przez celownik jak napastnik się zbliża.Klik!

– O szlag...Przeciwnik z pianą na ustach zaatakował. Tom chciał odskoczyć. Nie zdążył!Świat zawirował. Rzuciło go na ziemię, uderzenie wydarło mu powietrze z płuc. Topór trafił

go w żebra. Złapał się ręką za zranione miejsce.Przysłonił go cień. Ostrze ruszyło, Tom zasłonił się karabinem. Siła ataku złamała opór jego

rąk. Własna broń przygniotła mu mostek, zatrzymując ostrze kilka centymetrów od jego twarzy. Za-bójca ponowił atak. Żołnierz przewrócił się na bok! Topór wbił się w ziemię. Tom wykorzystał mo-ment, podniósł się. Wróg wyrwał broń. Zaryczał dziko, zamachnął się na marnego człowieczka!Ostrze świsnęło. Tom uchylił się, równocześnie dobywając nóż z kabury na spodniach. Nietrafionycios wytrącił napastnika z równowagi. Żołnierz nie czekał. Doskoczył do niego i wbił kilkakrotnieostrze w podbrzusze, wkładając w to całą furię. Krew trysnęła. Ostatni cios zadał w krtań.

Przeciwnik padł na ziemię, łapiąc się za szyję. Szybko znieruchomiał.Dyszał. Dotknął miejsca zranienia. Kamizelka zatrzymała cios... Usłyszał dzikie ryki. Momentalnie podniósł wzrok. Biegło na niego kilkunastu szarych hu-

manoidów. Odruchowo sięgnął do paska po granat.. Cały sprzęt leżał w chacie. Przeklął po raz ko-lejny i rzucił się biegiem w boczną uliczkę, przeładowując broń. Żebra kuły go niemiłosiernie. Chy-ba miał je połamane. Nagle zorientował się, że nie słyszał charakterystycznego syczenia magii za-klinaczki. Oglądnął się za siebie i przeładował karabin w ruchu. Słyszał, że gonią go dalej.

Nagle usłyszał w głowie głos, który mimowolnie dopasował do Saithis:

– Uciekaj stąd. Mają trolle. Nawet twoja broń nie ma z nimi wszystkimi szans. Są za silni.Sprowadź pomoc z m...

– Saithis? Saithis?! Kurwa! Co jeszcze!? – warknął do siebie. Jak na złość, wyleciał na niego zza rogu kolejny wróg. Tom pociągnął za spust. Nie szczę-

dził naboi. Przeciwnik uderzył o ścianę domu i osunął się nieżywy. Rozejrzał się. Chciał zostać iwalczyć. Ale wiedział, że nie ma szans...

Page 12: 4. Operacja Zemsta

Puścił się kulawym biegiem w stronę lasu. Zacisnął zęby, żeby przezwyciężyć ból. Bez-piecznie poczuł się dopiero daleko za linią drzew. Zgubił pościg.

***

Słońce już dawno znikło z nieba, pozostawiając jedynie ciemność i zimno. Tom siedziałprzy ognisku, opierając się o skałę i myśląc intensywnie nad wydarzeniami z ostatnich godzin.„Sprowadź pomoc” – usłyszał od Saithis, ale nie miał pojęcia skąd! Ten pomysł wydawał mu sięsłaby. Znacznie bardziej czuł potrzebę powrotu do wioski i działania, jakiejś dywersji... czegokol-wiek! Spojrzał jednak z powątpiewaniem na swój karabin. Do tej pory był to jego najbardziej zaufa-ny przyjaciel. Nigdy nie zawodził i nie raz ratował z opresji. A w wiosce? W kluczowym momenciepo prostu go zdradził... Wiedział, że to kwestia naboi, nie samej broni. Ale i tak czuł się mocno za-wiedziony...

Beznamiętnie ugryzł kawałek mięsa który trzymał w ręce. Nie miał apetytu, ale wiedział, żemusi jeść, ponieważ jutro nie będzie mieć takiego szczęścia jak dziś. Jeleń, którego Tom właśniekonsumował, praktycznie sam na niego wpadł. Ale jedzenie nie było tym, czego potrzebował jegoumysł. Chciał działać! Podenerwowany wstał i zaczął krążyć w kółko. Postanowił, że następnegodnia spróbuje obejść wioskę szerokim łukiem i przeprowadzi rekonesans. Napastnicy na pewno mu-sieli mieć jakiegoś przywódcę. którego można jakoś zastraszyć, albo po prostu wypatrzy coś inne-go, dzięki czemu będzie mógł odbić wioskę. Tak bardzo chciałby, żeby jego drużyna była z nim.Razem przeprowadziliby perfekcyjny szturm. Ale sam też był w stanie dużo zdziałać!

Wstał podekscytowany, lecz nagłe ukłucie w piersi ostudziło jego zapał. Złapał się ręką zabolące miejsce i spojrzał w stronę wioski. Chciałby już ruszyć na misję, szczególnie, że noc byładobrym czasem na dywersje, ale musiał najpierw zdobyć jakieś dane, przygotować dokładny plan,ogólnie zorientować się na czym stoi. A do tego potrzebował światła dnia. Zrezygnowany usiadł de-likatnie, obawiając się znów bólu w żebrach.

Chwilę wpatrywał się w trzaskający ogień... chciał się uspokoić, ale masakryczne obrazysame stawały przed nim jak żywe. Tyle krwi... potrząsnął głową. Z braku czegoś lepszego do robo-ty, zaczął sprawdzić swój ekwipunek. Miał przy sobie karabin, woreczek pełen naboi, nóż wojsko-wy, scyzoryk i jakimś cudem zapalniczkę. Nie było to wiele, ale cieszył się, że jest cokolwiek. Wes-tchnął i z rezygnacją odłożył sprzęt na bok. Nie wiedział co ze sobą zrobić, więc po prostu wbiłwzrok w ziemię, walcząc ze swą niecierpliwością. Starał się nie myśleć.

Mijały chwile. Czas wlókł się nieznośnie a księżyc wędrował leniwie po nocnym niebie,prześwitując swym jasnym blaskiem między skąpymi liśćmi koron drzew. Ogień zaczął już doga-sać, co dla żołnierza było dobrym sygnałem, że pora zmusić się do jakiegoś odpoczynku. Dołożyłjeszcze tylko trochę chrustu i ułożył się niechętnie do snu, podpierając głowę własnymi rękami. Po-mijając już fakt, że każdy głębszy oddech wywoływał w jego piersi kujący ból, nie był ani trochęzmęczony. Chciał jednak jak najszybciej zasnąć, żeby nastał już kolejny poranek, ale okazało się totrudnym zadaniem. Minęło dobre kilka godzin, zanim w końcu dopadło go znużenie, a jego snuwcale nie można było nazwać kojącym. Wizja mordowanej pani Midki dręczyła go przez całą noc...

Dlatego też następnego ranka obudził się niezwykle zmęczony. Przez pierwsze kilka chwilswoim zachowaniem przypominał obłąkanego, ale świadomość sytuacji szybko go otrzeźwiła. Bezzbędnego przeciągania czasu ruszył w stronę wioski, choć w pewnym momencie skręcił, chcącokrążyć osadę. Obawiał się ewentualnego pościgu, który mógłby wyruszyć za nim o poranku. Mija-ły jednak godziny, a wioska nie wyłaniała się spośród drzew. Zazwyczaj ufał swojej orientacji w te-renie, lecz na jego oko powinien trafić do celu w nie więcej jak godzinę. Z każdym kolejnym kro-kiem tracił pewność siebie. W końcu postanowił wejść na drzewo, żeby zobaczyć gdzie jest polana iczy bardzo zboczył. Kiedy znalazł się już na szczycie wysokiego dębu, Toma ogarnęła groza. Ota-czały go tylko drzewa. Kompletnie nie wiedział gdzie jest. W pierwszej chwili jego serce wypełniłoprzerażenie. Poczuł się przytłoczony przez wszechobecne liście drzew, zagubiony, pozbawionyszans na przeżycie! ... Potrząsnął głową, szybko się opanował. Był żołnierzem! Nie takie rzeczyprzechodził!

Spojrzał na słońce. Od tamtego momentu, postanowił iść na wschód. Ostrożnie zszedł i ru-

Page 13: 4. Operacja Zemsta

szył w wyznaczonym kierunku. Las nie może przecież ciągnąć się w nieskończoność, a być możenatrafi nawet na inną wioskę. Ta myśl zmotywowała go trochę. Nie sądził jednak, że jego wymu-szony spokój zniknie tak szybko. Już po kilku godzinach marszu znów zaczęły targać nim wątpli-wości. W każdej chwili miał nadzieję, że zobaczy pomiędzy drzewami jakieś miasto, osadę... Co-kolwiek! Nic takiego się jednak nie zdarzało. Czasami miał nawet wrażenie, że coś mignęło pomię-dzy drzewami, jakaś osoba, czy budynek, ale zawsze okazywało się to być krzakiem bądź kamie-niem.

W końcu mrok zaczynał się nasilać, zwiastując koniec dnia. Tom czuł się paskudnie z myślą,że Saithis i inne gnomy przetrzymywane są przez szaroskóre potwory, a on po prostu zgubił się wlesie. Ta ponura myśl towarzyszyła mu aż do zaśnięcia i wcale nie straciła na sile, kiedy obudził sięnastępnego ranka. Doszył do niej tylko obawy, że oprawcy mogli najzwyklej w świecie wszystkichwyrżnąć.

Drugi dzień tułaczki mijał Tomowi dokładnie w tym samym duchu co poprzedni. Mężczy-zna przestawał wierzyć, że gdziekolwiek trafi albo, że ktokolwiek przeżył atak na gnomią wioskę.Czuł się fatalnie i jego motywacja do jakiegokolwiek działania znikła prawie kompletnie. Co praw-da szedł dalej na wybrany przez siebie wschód, ale każdy krok stawiał bez jakiejkolwiek nadziei.Irytowało go nawet, że mimo znalezienia się w kompletnej dziczy, nie brakowało mu niczego doprzetrwania. W kniei aż roiło się od różnej zwierzyny łownej, więc jeżeli tylko jego karabin miałkaprys, to z rzadka trafiał w cel, zanim ten odbiegł w popłochu. Woda też nie była tu czymś niespo-tykanym i nawet noce przy cieple ogniska nie były takie złe. Czemu los dał mu takie możliwości naprzetrwanie, a nie może w końcu pozwolić mu odkryć jakiejkolwiek cywilizacji?

Tak parszywy nastrój utrzymywał mu się aż do końca kolejnego dnia. Na szczęście tym ra-zem zmęczenie nie pozwoliło mu na zbyt długie rozmyślanie i usnął niemalże od razu po położeniusię na miękkim mchu.

Następny poranek o dziwo był bardzo przyjemnym doświadczeniem. Po długim i solidnymśnie, Tom podniósł się rześki i wypoczęty. Nawet żebra go już tak nie bolały, co znacznie poprawiłomu humor, szczególnie kiedy najadł się soczystych jagód, rosnących tuż obok. Nadzieja na nowozakiełkowała w jego sercu i ze świeżym zapałem ruszył przed siebie, w każdej chwili spodziewającsię zobaczyć jakieś miasto, czy chociaż koniec lasu. Przez cały dzień jednak natrafił tylko na dośćsporą jaskinię, pełną zwisających wśród stalaktytów nietoperzy. Żołnierzowi dało do myślenia, żenie natknął się on na ani jednego drapieżnika w czasie całej swojej wędrówki. Oczywiście cieszyłsię z tego jak najbardziej, i tak miał już wystarczająco problemów na głowie i wcale nie potrzebo-wał kolejnego, ale obawiał się, że brak niebezpiecznych stworzeń może oznaczać coś znacznie gor-szego.

Jeszcze tego samego dnia, Toma dopadł znacznie gorszy problem. Samotność. Drzewa byłyjego jedynymi towarzyszami i od pewnego momentu mężczyzna nie mógł pozbyć się wrażenia, żejest ostatnim człowiekiem na świecie. Ale ignorował to odczucie. Był komandosem, a nie jakąś pa-nienką, co boi się być samą przez kilka dni! Uczepił się myśli, że lada moment trafi w końcu na ja -kąś wioskę, jak nie tego dnia, to następnego.

W pewnym sensie się nie pomylił. Około południa znalazł zniszczony i zarośnięty wóz, któ-ry pozbawiony był kompletnie zawartości. W Tomie odrodziła się szczera nadzieja, że gdzieś w po-bliżu znajduje się jakaś cywilizacja. Podekscytowany przyspieszył kroku. Kilka godzin późniejznów na coś trafił... była to dokładnie ta sama furmanka, tak samo połamana, tak samo ustawiona,lecz otoczenie kompletnie się zmieniło. Trochę przestraszony postanowił zignorować „dziwnyzbieg okoliczności” i ruszył dalej, lecz pod wieczór, kiedy zrobiło się znacznie ciemniej, znów na-tknął się na powodujący dreszcze wóz, stojący w całkiem innym miejscu niż ostatnio. Tom zacząłsię bać nie na żarty. był pewien, że nie kręci się w kółko...

Tej nocy miał problemy z zaśnięciem. Wydawało mu się, że wóz go śledzi, że jest gdzieś woddali i patrzy na niego. Że czeka, aż mężczyzna w końcu straci rozum.

Następny dzień wcale nie był lepszy. Droga zdawała się nie mieć końca. Żołnierz doświad-czał nieodpartego wrażenia, że im dalej szedł, tym drzewa bardziej pochylają się nad nim, obserwu-ją go. One się zbliżały, zacieśniały krąg... mógł przysiąc, że widział ich upiorne uśmiechy, wyryte

Page 14: 4. Operacja Zemsta

w korze... robiło się mroczno, strasznie... słyszał szepty, przy każdym powiewie wiatru. W środkulasu wiatr! Nie rozumiał słów, było ich tysiące...

Cały dzień przeminął nie wiadomo kiedy. Ledwie zrobiło się jasno, a już zaczęło zmierz-chać. Ale tym razem Tom bał się rozłożyć obóz, zatrzymać się na zasłużony odpoczynek. Dlategoszedł, jeszcze długo po tym, jak zrobiło się całkiem ciemno. Jego uszu docierały straszne dźwięki,rozlegające się zewsząd... słyszał trzaski, jakby drzewa podążały za nim... ale w końcu jego zmę-czenie przezwyciężyło zbyt bujną wyobraźnię. Usiadł pod jednym z upiornych dębów i po prostuzasnął...

Kiedy noc w końcu minęła, mężczyzna z niechęcią otworzył oczy. Bał się tego co może za-stać, bał się tego co go czeka. Mówi się, że czasami lepiej nie wstawać z łóżka. Jaką on miał ochotęzastosować się do tej rady, ale mimo niechęci poderwał się w końcu, wykorzystując do tego wszyst-kie swoje siły. Był gotów do walki z kolejnym dniem!

Przeżył szok. Ptaszki zaćwierkały, listki zaszumiały. W sumie był to naprawdę przyjemnyporanek! Nie mógł uwierzyć, że poprzedniego dnia popadał w obłęd z przerażenia. Jak te spokojnedrzewa mogły złamać zawodowego żołnierza? – pytał się w myślach. Z lekkim zażenowaniem ru-szył w dalszą bezcelową drogę, ignorując radosne poburkiwanie jego pustego brzucha. Nie pamię-tał, żeby jadł poprzedniego dnia, a w tej części lasu nie spotykał już tak często zwierzyny łownej.

W południe trafił na jaskinię, ukrytą na zboczu niewielkiego wąwozu. Ani trochę się nie za-stanawiał, lecz od razu ruszył na infiltrację obiektu. Miał szczerą nadzieję odkryć tam legowisko ja-kiegoś zwierza, gdyż głód stawał się nie do zniesienia. Z najwyższą ostrożnością wkroczył do ciem-nej groty, trzymając mocno swój zdradziecki karabin w gotowości. Tom w dalszym ciągu był obra-żony na broń, ale cóż zrobić, gdy możliwości obrony było tak mało.

Po krótkiej wędrówce ogarnęło go zdziwienie. Nie zastał żadnego rezydenta pieczary, czynawet ślepej uliczki, chociaż ujrzał za to słabe światło, gdzieś niezbyt daleko w mroku. Ciekawośćkazała mu iść sprawdzić dziwne zjawisko. Ale już po kilku krokach zrozumiał o co chodzi. Jaskiniaokazała się być tunelem, wychodzącym gdzieś po drugiej stronie wzgórza. Rozczarował się okrut-nie. Miał zamiar opuścić tamto miejsce, kiedy nagle skojarzył, że słyszy szum wody po drugiej stro-nie. Znowuż jego ciekawość została pobudzona. Przecież przy wodopoju może trafić się jakaś zwie-rzyna! Głodny przyspieszył jeszcze kroku i już po niedługiej drodze dotarł do drugiego wyjścia.Widok który wtedy ujrzał był jednym z najpiękniejszych, jakie w życiu zobaczył.

Odkrył nieduży, ukryty staw, będący, otoczony wysokimi, skalnymi ścianami, zupełnie jak-by woda wżarła się w litą skałę, niczym stężony kwas. Dookoła, dosłownie zewsząd spływały wart-kie wodospady, z rykiem wpadające do akwenu i wyrzucające w niebo białą mgiełkę pary. Nielicz-ne promienie słoneczne, które przedzierały się przez liście drzew, załamywały się na kropelkachwody i tworzyły wiele barwnych tęcz, sprawiając tym samym wrażenie niezwykłego spokoju. Tomprzyglądał się im przez moment, kiedy odkrył, że na samym środku stawu, tuż spod tafli wyłaniałasię mała wysepka, porośnięta intensywnie zieloną trawą. Nad nią lewitowała zawieszona w powie-trzu duża, jakby szklana kula, wypełniona czymś od środka. Tom mimowolnie zaczął się zastana-wiać czy warto moknąć do suchej nitki, żeby sprawdzić czym jest tajemnicza sfera, ale wtedy wła-śnie ujrzał, że tuż przy powierzchni wody ukryty był wąski most, ułożony z płaskich kamieni, pro-wadzący wprost do wysepki. Chwycił za karabin i niepewnie postawił nogę na kamiennej płycie.Wydawała się być solidna. Ruszył więc powoli wzdłuż ścieżki.

Z każdym krokiem, zdrowy rozsądek kazał mu zawracać, jednak ciekawość była silniejsza.Czym jest ta kula? – zadawał sobie pytanie. Uważnie stawiając każdy krok, w kilkunastu krokachprzebył wodną ścieżkę. W końcu zszedł z kamienia i poczuł pod stopami miękką, nieco rozmokłąziemię. Wtedy to uniósł głowę, a jego umysł doznał szoku na nagły widok, który ogarnął go w cało-ści. Z centrum jeziora, kaskady wyglądały wspaniale, przepięknie! Zdawały się wręcz iskrzyć drob-nymi światełkami od słońca, nie wspominając nawet o tęczach, które pełnej intensywności barw na-bierały dopiero tutaj, na samym środku stawu.

Mężczyzna przyglądał się chwilę niesamowitemu pokazowi świateł, ale w pewnym momen-cie kula zaczęła intrygować go bardziej. Zrobił kilka kroków i stanął przed dziwną sferą, przygląda-jąc się jej uważnie. Zdawało mu się, że dostrzega coś we wnętrzu, jakieś kontury. Wytężył wzrok... i

Page 15: 4. Operacja Zemsta

nagle rozpoznał w kształtach stworzenie, leżące zwinięte w kłębek. Zaszokowany cofnął się o krok.Potwór miał ciało pokryte czarnymi, lśniącymi łuskami. Na całej długości grzbietu wyrastały muśnieżno białe, lekko zakrzywione kolce. Przy jego bokach leżały złożone, matowoczarne skrzydła.Tom nie potrzebował więcej szczegółów, żeby rozpoznać mityczne w jego świecie stworzenie. Pa-trzył na prawdziwego, zamkniętego w szklanej kuli smoka! Zaintrygowany okrążył sferę. Stworze-nie pozostawało nieruchome, a jego oczy zamknięte. Mężczyzna zastanawiał się, czy stworzenieśpi, czy jest martwe. Lufą karabinu, ostrożnie dotknął tafli szkła. Rozległ się czysty dźwięk.

Każda komórka jego ciała kazała mu uciekać. Każda jedna myśl zmuszała jego ciało do od-wrotu. Ale nie mógł. Nie chciał. Z jednej strony instynkt dawał mu jasne sygnały, że cokolwiek jestw kuli, jeśli się obudzi, będzie z nim źle, lecz z drugiej, jakaś niewyjaśniona siła wzmagała jegociekawość z sekundy na sekundę. Miał wrażenie, że jeżeli teraz odejdzie, straci wielką szansę...

Pozwolił, żeby karabin zawisł swobodnie na pasku. Przełknął głośno ślinę i myśląc – będętego żałować... – powoli zaczął podnosić rękę. No czole wystąpił mu pot. Przestał nawet słyszeć rykwodospadów. Serce biło jak szalone. Jego dłoń z każdą sekundą zbliżała się do powierzchni. Jesz-cze centymetr. Co robisz, zostaw to! – wrzeszczał rozsądek. Walczył sam ze sobą. Milimetr i... –NIE! – wrzasnął umysł w akcie rozpaczy.

Zrobił to! Tom poczuł niezwykłe zimno na palcach. Spojrzał na swoją rękę, potem znów nasmoka. Przez chwilę nic się nie działo... i nagle mistyczny stwór rozwarł swe powieki, odsłaniającżółte ślepia. Szparkowate źrenice przez moment rozglądały się po całej okolicy, żeby skończyć wjednym miejscu, wpatrując się wprost w Toma.

– Oj... – jęknął mężczyzna przerażonym głosem.Kula rozbiła się z trzaskiem na tysiące kawałeczków i zanim okruchy dotknęły ziemi, wypa-

rowały tajemniczo, odsłaniając bestię w całej swej okazałości. Przerażony Tom odskoczył do tyłu,sięgając po karabin. Smok miał około trzy metry wysokości i pięć długości bez ogona, który mie-rzył kolejne pięć. Bestia rozłożyła potężne, dwa razy większe od niej samej skrzydła i zamachnęłanimi, równocześnie odginając głowę do tyłu.

Żołnierz chciał odbezpieczyć karabin, lecz ręce trzęsły mu się potwornie. Cofał się przerażo-ny, wytrzeszczając oczy. Nie wiedział co robić! Wpadł w paraliżującą panikę! Nagle poczuł wodę wbutach. Zatrzymał się. Dyszał szybko.

Potwór badał Toma niezwykle bystrym wzrokiem. Nagle przekrzywił lekko głowę i rzekłdonośnym, nieco chrapliwym głosem:

– Obudziłeś mnie...Zaskoczyły go słowa smoka. A właściwie nie wypowiedź, lecz fakt, że bestia jeszcze go nie

pożarła. Wymamrotał niezrozumiale:

– Masz m... mnie zamiar zjeść?Smok znów przekrzywił głowę, jakby rozbawiony sytuacją.

– Zjeść? Po co miałbym cię jeść. Żywy możesz bardziej się przydać.Gad podszedł do człowieka i nachylił nad nim swój łeb, przyglądając mu się uważnie. Coś

go wyraźnie w nim zainteresowało.

– Jak udało ci się mnie odkryć? – zapytał czarnołuski, odsuwając się nieco.Tom patrzył na smoka jak wryty. Jeszcze żył! Ale w sumie nie wiedział, czy ma się cieszyć z

tego powodu. Wzrok stworzenia był straszny, niepokojący. Ale z drugiej strony człowiek nie czuł,żeby gad chciał zrobić mu krzywdę. Miał wręcz nieodparte wrażenie, że smok coś planuje wobecniego.

– Trafiłem tu przez przypadek – odpowiedział w końcu, nie bez wysiłku.Jaszczur podszedł do jeziora i wsadziwszy cały pysk do wody, zaczął łapczywie pić. Minęła

długa chwila, zanim z powrotem zwrócił swój łeb ku Tomowi.

– W moim świecie nie muszę ani pić, ani jeść... – mruknął, bardziej jednak do siebie, kiedy w

Page 16: 4. Operacja Zemsta

końcu się napoił. Znów spojrzał na Toma. Myślał intensywnie nad czymś.

– Masz wiedzę, że dotykając mojej sfery, związałeś się ze mną? – zapytał, jakby oczekująckonkretnej reakcji.

– Co?! Ale jak?! Dlaczego?! – zawołał zaskoczony człowiek. Grunt znowu zaczął wymakać mu się spod nóg. Serce zabiło energiczniej.

– Ta... kula, która mnie otaczał, była stworzona z cząstki mnie – tłumaczył smok, wyraźniejednak myśląc nad każdym słowem intensywnie. – Dotykając jej, twoja dusza związała sięze mną.Smok znów spojrzał człowiekowi głęboko w oczy. Ryk wodospadów wypełniał całą okolicę.

– Ale ja nie chciałem... ! – krzyknął nagle Tom, kiedy zrozumiał słowa smoka. Nie zdążyługryźć się w język.

– Chciałeś... – syknął smok zimno. – I to bardzo. Mogłeś odejść, a jednak sam do mnie przy-byłeś, mimo że nie masz pojęcia kim jestem, prawda?

– N... Nie – wyjąkał Tom.Znowu zaczynała ogarniać go panika.

– To może być ciekawe... – znowu mruknął do siebie.Po tych słowach gad rozglądnął się. Patrzył chwilę na kaskady wody i tęcze.

– Głód jest dziwnym uczuciem. Po co ono... – syknął cicho i rzucił nagle do Toma stanow-czym tonem. – Wrócę tu wkrótce. Wypatruj mnie.Nie czekając na odpowiedź, stworzenie od razu wzbiło się w powietrze. Podmuch spowodo-

wany skrzydłami gada, niemal strącił Toma z nóg. Kiedy wielki jaszczur zniknął z jego pola widze-nia, mężczyzna zaczął rozmyślać nad tym, co się przed chwilą wydarzyło. Nie wiedział, czy powi-nien się bać, czy cieszyć. Jaszczur jednak na pewno wywoływał niepokój... Czy taka istota możebyć przyjazna?

– Co ja do cholery wypuściłem? – zapytał cicho.Tom wbił wzrok w ziemię. Czekał, nie ruszywszy się nawet o krok. Co powinien zrobić?

Jego instynkt wcale nie zrezygnował z idei ucieczki, ale umysł zrodził całkiem inny, szalony wręczpomysł. Smok miał skrzydła. Miał szpony, miał kły. Bez wątpienia byłby w stanie zabić go jednymruchem. Czy to samo tyczyło się tych szaroskórych potworów, które napadły na wioskę gnomów?Tylko jak przekonać wielkiego jaszczura do współpracy? Obawiał się, że każdy akt śmiałości możeskończyć się szybką, ale i bolesną śmiercią. Spojrzał na karabin, który uniósł lekko. W najgorszymwypadku będzie się bronić. On też był niebezpieczny.

O dziwo gad powrócił szybko, bo po niecałych dwudziestu minutach. Czarnołuski z gracją idokładnością wylądował na środku małej wyspy, ponownie wywołując silny podmuch powietrza.Bestia zwinęła swe majestatyczne skrzydła i zaczęła się rozglądać, jakby chciała coś wyczuć. Wkońcu znowu zawiesił oczy na Tomie.

– Twoja aura... zmieniła się – syknął, pochylając nad nim głowę. – Czyżbyś odzyskał swą od-wagę?Smok spojrzał mężczyźnie w oczy, samym wzrokiem chciał go złamać, udowodnić mu, że

jego pewność była tylko nic nie znaczącą ułudą. Ale Tom walczył. Choć pot spływał mu po czole,choć nogi uginały się pod nim i choć serce wypełniła panika, on walczył. Był komandosem, był do-wódcą! Miał swoją dumę i nikt mu jej nie odbierze!

– Ona nigdy nie znikła, smoku – odsyknął zimno mężczyzna, zbliżając swoją twarz jeszczebliżej pyska gada. Tom miał wrażenie, że wargi stworzenia wygięły się w nikłym uśmiechu na te słowa. Mogło

Page 17: 4. Operacja Zemsta

mu się wydawać?

– Między odwagą a głupotą jest bardzo cienka granica – skomentował gad odsuwając się nie-co.Wyglądał na zadowolonego.

– Dlatego potrzebuję pomocy w czymś, czego sam nie jestem w stanie zrobić – zaczął mówić,nie przerywając kontaktu wzrokowego.Serce biło mu jak szalone. Nie wiedział, czy smok to wczuwa, ale na pewno nie dawał tego

po sobie poznać.

– W czym – zapytał wyraźnie zaciekawiony jaszczur. Nienawiść wezbrała w człowieku na samo wspomnienie napadu na wioskę. Przez moment

wizje jedna po drugiej stawały mu przed oczami, żeby nagle otrząsnąć się z zamyślenia. Tom spoj-rzał znów na smoka i powiedział tylko:

– W zemście.Czarnołuski spojrzał w niebo. Znowu nad czymś intensywnie myślał.

– Zaczynasz mi się podobać, człowieku – odparł w końcu gad. – To może być naprawdę cie-kawe. Pomogę ci. Ale pewnego dnia ja będę chciał od ciebie pomocy. Jeśli wtedy mi odmó-wisz, śmierć będzie najlepszym co cię może spotkać.Żołnierz zmrużył oczy.

– Jeśli tylko nie będzie to wbrew mojemu sumieniu, zgoda – rzekł. – Gdzieś na zachodzie jestwioska, około tydzień pieszej drogi stąd. Została zaatakowana. Chcę ją odbić. Smok znów sprawił wrażenie, jakby się uśmiechał. Wręcz jakby chciał się roześmiać. Pokrę-

cił nagle głową i mruknął znów do siebie:

– Savateriv, co chcesz osiągnąć? – po czym dodał głośniej. – Wdrap się na mnie. Jeszcze dziśdostaniesz swoją zemstę.Tom otworzył szerzej oczy. Miał latać na smoku? Jakoś w swoich planach nie uwzględnił,

że ma wejść na wielkiego, skrzydlatego jaszczura, żeby ujeżdżać go jak konia! Ale teraz nie mógłokazać żadnej słabości. Pewny swoich ruchów podszedł do stworzenia i sprawnie wspiął się po jegociele, siadając między kościami grzbietowymi, gdzieś na wysokości kłębu.

– Lepiej się trzymaj. Jeśli się ześlizgniesz w powietrzu, ja na pewno nie będę cię łapać –ostrzegł smok i rozłożył skrzydła.Tom przełknął głośno ślinę i zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, czarnołuski wzbił się

gwałtownie w powietrze. Gad bił miarowo skrzydłami, przy każdym machnięciu zyskując na wyso-kości. Tom trzymał się kurczowo smoka rękami i nogami, a serce podskoczyło mu do gardła. Wy-chylił się lekko, patrząc w dół i niemalże wpadł w panikę, kiedy ujrzał jak ziemia uciekała w zastra-szającym tempie. Zacisnął mimowolnie swój uścisk na smoku jeszcze bardziej, ale ciągle miał wra-żenie, że lada moment zsunie się po śliskich łuskach i po kilkunastu sekundach lotu, roztrzaska się oziemię.

Gad natomiast kompletnie nie przejmował się swoim pasażerem. Wznosił się jeszcze chwi-lę, lecz kiedy złapał nagle zimny prąd powietrza, rozłożył szeroko skrzydła i zaczął szybować,uspokajając ciągłe wstrząsy. Wtedy to też Tom się nieco rozluźnił. Starał się nabrać pewności, leczbyło to ciężkie. Zachowanie równowagi przychodziło mu z niezwykłym trudem, jednak wraz z ko-lejnymi minutami, przyzwyczajał się do ciągłych zachwiań, aż w końcu odważył się nawet puścićrękami. Zaskoczeniem też dla niego było jak jaszczur zrobił się gorący po ledwie kilku chwilachlotu. Dzięki temu żołnierzowi było ciepło, mimo lodowatego wiatru, który otaczał jego ciało.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że kręciłeś się w kółko? – zapytał nagle z drwiną gad, patrzącsię z zainteresowaniem w dół.

Page 18: 4. Operacja Zemsta

– Co? Nie możliwe! – zaprotestował Tom.Owszem, nie miał kompasu, ale przecież słońce wskazywało mu kierunek.

– Nawet stworzenie tak wolne jak ty, całą knieje przejdzie w trzy, cztery dni. Ja już dostrze-gam drugi koniec lasu – zakończył ironicznym parsknięciem.Tom nie odpowiedział. Czuł się zażenowany. Pomyślał jednak, że to dobry moment, żeby

zadać kilka pytań, skoro jaszczur się do niego odezwał. Zastanawiało go wiele rzeczy.

– Zapytałeś mnie czy wiem kim jesteś. Powinienem cię znać? – zapytał pewnym głosem,przekrzykując wiatr.Smok zwolnił trochę, żeby łatwiej im się rozmawiało.

– Nie – syknął czarnołuski. – Nie chciałbyś, żebyśmy się poznali w innych okolicznościach. Inie chcesz wiedzieć jaka jest moja rola. Niech ci wystarczy me imię, Źwiszal.

– Źwiszal... – powtórzył Tom. – Czemu leżałeś zamknięty w tej kuli?

– Kto inny miał mnie obudzić – odparł smok, przypatrując się czemuś w oddali. – I uwierz mi,nie chcesz wiedzieć na co czekałem. To się łączy z „nie chcesz wiedzieć jaka jest mojarola”.Tom zamyślił się. Nie podobało mu się to. W co on się wpakował? Kim było to czarnołuskie

stworzenie? Zastanawiał się jak sformułować ostatnie pytanie.

– Kim ty jesteś... – mruknął. – Wrogiem czy przyjacielem?

– Dla ciebie? – zapytał gad, odwracając na moment łeb w stronę człowieka. – W tej chwili anijednym, ani drugim. Sam to ocenisz. Prędzej, czy później. Chyba znalazłem twoją osadę –wskazał nagle głową na słup dymu, który unosił się w oddali.Serce Toma przyspieszyło gwałtownie. Czy to mógł być ich cel? Przecież lecieli ledwie go-

dzinę. Ale jeśli tak, to czy ktoś przeżył?! Czarnołuski zniżył lot, szybując kilka metrów nad drzewa-mi. Nie wiedział z czym przyjdzie mu się mierzyć, więc chciał być niewidoczny jak najdłużej, za-atakować z zaskoczenia. Tom natomiast wykorzystał pozostały czas na uzupełnienie amunicji isprawdzenie broni. Po kilku minutach wsadził ostatecznie magazynek do broni i zdecydowanieuzbroił karabin. Czuł ten sam stres jak przed każdą misją.

Jakąś chwilę później linia drzew skończyła się nagle, a jaszczur wypadł na polankę. Tomfaktycznie ujrzał wioskę gnomów, mocno zniszczoną przez napastników. Kilka domów stało do-szczętnie zwęglonych, jeden palił się intensywnie, jakby zapalono go przed momentem. Żołnierzpróbował wypatrzeć też gnomy, lecz oprócz szaroskórych, nie dostrzegał nikogo.

Gad wystrzelił naglę w górę i po kilku sekundach zaczął swobodnie opadać, wprost na grupęwrogów, stojących tuż przed wioską. Tom jedną ręką złapał się za kolec grzbietowy a drugą trzymałkarabin. Humanoidy nagle spostrzegły spadającego na nich potwora, ale dla nich było już za późno.

Żołnierza znowu ogarnęła wściekłość. Z całej siły nacisnął na spust, wypruwając całą seriąbez jakiegokolwiek celowania. Deszcz ołowiu spadł na grupkę szaroskórych, zabijając dwóch znich. Wtedy to smok rozłożył gwałtownie skrzydła i wylądował twardo, miażdżąc kolejnychdwóch. Zamachnął się szponami z rykiem i zmiótł któregoś humanoida. Ostatniego zastrzelił Tom,wystrzeliwując w niego resztę naboi z magazynka.

Nagle z uliczek między domami wypadło kilkunastu wściekłych szaroskórych. W pierwszejchwili zaślepieni furią nie dostrzegli, że szarżują na smoka, lecz kiedy ten ryknął głośno, humano-idy zatrzymały się przerażone. Wypuściły broń i z wrzaskiem przerażenia rzucili się do ucieczki.Bestia zaśmiała się morderczo i ruszyła się za nimi, wybijając się w niebo. Tom przeładował kara-bin i strzelał dalej, praktycznie bez celowania. Nie szczędził naboi! Chciał, żeby te krwiożerczemonstra poczuły strach, chciał, żeby same doświadczyły terroru, który urządziły! Grad pociskówuderzał dosłownie wszędzie. Kawałki drzazg, błoto z ziemi, odłamki z kamiennych ścieżek zasypy-wały uciekinierów. Kilka strzałów trafiło swego celu, kładąc w agonalnym bólu ogromne humano-

Page 19: 4. Operacja Zemsta

idy. Reszta zdołała jednak wybiec już na polanę. Wtedy to smok włączył się do polowania, spadającz rykiem na dwóch najwolniejszych wrogów. Chwycił jednego w szczęki i podrzucił, niczym szma-cianą lalką, zraszając okolicę krwią. Człowiek ze wściekłością zastrzelił drugiego. Reszta już pra-wie uciekła w las! Żołnierz zeskoczył ze smoka, zrobił przewrót i skończył klęcząc na jednym kola-nie. Przycelował, mógł jeszcze strzelić do jednego szaroskórego. Nacisnął na spust. Klik... Zabrakłomu amunicji. Ostatni humanoid zniknął za linią drzew.

– To jeszcze nie koniec! – syknął Tom mściwie. Smok mruknął z aprobatą. Mężczyzna patrzył jeszcze moment na las, kiedy nagle zarzucił

karabin na plecy i biegiem wrócił do osady. Była w makabrycznym stanie. Zniszczona, zaśmieconai zakrwawiona w wielu miejscach. Tom rozglądał się chwilę, kiedy nagle usłyszał głosy z najwięk-szego budynku, stanowiącego ponoć ratusz. Bezceremonialnie wykopał drzwi i wpadł do środka.Doszły go krzyki i jęki, gdzieś z pomieszczenia po lewej. Dobywając nóż taktyczny, wbiegł do sali.

Niespodziewanie przed jego twarzą przeleciała jasna kula, która rozbiła się o ścianę obok,przypalając drewno. Zszokowany odwrócił się w stronę zagrożenia. Zobaczył kilkunastu gnomów,związanych i rzuconych na ziemię jak bydło. Wśród nich znajdywała się Saithis, wyraz twarzy któ-rej okazywał jedynie głębokie zaskoczenie. Była cała poobijana i podrapana. Wyglądało na to, żezdołała uwolnić jedną rękę, gdyż ciągle trzymała ją ku górze, gotowa w każdej chwili rzucić kolej-ne zaklęcie. Przez moment panowała kompletna cisza, kiedy nagle zaklinaczka powiedziała coś sła-bym głosem w swoim języku. Gnomy znów zaczęły krzyczeć i jęczeć. Tom nie czekał ani sekundydłużej. Podbił do dziewczyny i rozciął nożem jej więzy. Ta niemalże natychmiast rzuciła zaklęcietłumaczące słowa, choć wyglądała, jakby za moment miała stracić przytomność.

– Dobrze, że nie zajęło ci to tak długo – wysapała cicho z sarkazmem, wyginając usta w sła-bym uśmiechu.Mężczyzna zaczerwienił się zażenowany. Przeciął pęta najbliższego gnoma i zostawił mu

nóż, samemu zajmując się zaklinaczką. Oddychała płytko, ale była całkowicie przytomna. Pomógłjej oprzeć się o ścianę.

– To był tylko zwiad – mówiła dalej, teraz z głęboką powagą. – Jest ich więcej... Tom zastygł w bezruchu, a Saithis spojrzała mu głęboko w oczy. Kompletnie nie rozumiał

co dziewczyna ma na myśli, ale ta krótko rozwiała wszelkie wątpliwości:

– Idzie na nas cała armia – mruknęła z nutą grozy.