52
PL ISSN 0860-1917 CENA 3,00 zł w styczeń - luty • marzec 2008 (60) Rok XXII

Kociewski Magazyn Regionalny Nr 60

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Kociewski Magazyn Regionalny - do numeru 10 była to publikacja seryjna Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim i Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej. W roku 1994 nie ukazywał się, a od 1995 r. wydawca, Kociewski Kantor Edytorski, jest sekcją wydawniczą MBP w Tczewie.

Citation preview

PL ISSN 0860-1917 CENA 3,00 zł

w

styczeń - luty • marzec 2008 (60) Rok XXII

Nauczycielka, Olga Stachowicz, wraz z uczniami ki. VI c ze Szkoły Podstawowej nr 10 w Tczewie,

napisali słowa piosenki o Tczewie do melodii „Jak długo w sercach naszych", którą prezentujemy poniżej.

Ref.

Ref. Niech żyje.

Dziś Stare Miasto nasze Zachwyca pięknem swym Pomorskiej ziemi skarbem Tczew jest już nie od dziś.

Ref. Niech żyje...

Już zawsze Wisła wody Na Bałtyk będzie słać A żar z serc naszych młodych Rozbłyśnie w świetle fal.

Nad Wisłą m o s t y Stoją Znane na cały świat, Na Starym Mieście fara

Historii mierzy czas.

Ref. Niech żyje...

Niech żyje Tczew wspaniali Sambora stary gród. Nad brzegiem Wisły stoi Kociewia strzeże wrót!

Osiemset lat już temu Lwi - orzeł wzbił się w dal I małą Małgorzatę Z potwora wyrwał łap.

Jak długo w herbie Tczewa Widnieje gryfa znak. Jak dawno z Lubiszewa Nad Wisłę przybył pan.

KOCIEWSKI MAGAZYN REGIONALNY K w a r t a l n i k społeczno-kul tura lny

Nr 1 (60) styczeń • luty • marzec 2008 » PL ISSN 0860-1917

WYDANO ZE ŚRODKÓW BUDŻETU MIASTA TCZEWA

PRZY WSPARCIU FINANSOWYM

URZĘDU MIEJSKIEGO W SKARSZEWACH

RADA PROGRAMOWA Kazimierz Ickiewicz — przewodniczący

oraz Irena Brucka, Czesław Glinkowski, Józef Golicki, Andrzej Grzyb,

Krzysztof Korda, Jan Kulas, prof. Maria Pająkowska-Kensik, Józef Ziółkowski

REDAKCJA

Halina Rudko redaktor naczelna

Wanda Kołucka sekretarz Kociewski Kantor Edytorski opracowanie graficzne i łamanie

WYDAWCA

Kociewski K a n t o r Edytorski Sekcja Wydawnicza Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Aleksandra Skulteta w Tczewie dyrektor Urszula Wierycho

ADRES REDAKCJI I WYDAWCY 83-100 Tczew, ul. J. Dąbrowskiego 6, tel. (058) 531 35 50 e-mail: [email protected]

Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów, zmiany tytułów oraz poprawek stylistyczno-językowych w nadesłanych tekstach.

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone w niniejszym numerze zostały przekazane przez autorów nieodpłatnie.

NAŚWIETLENIE, MONTAŻ 1 DRUK Zakłady Graficzne im. J. Czyżewskiego Tczew, ul. Kwiatowa 11

Nakład: 1000 egz. Objętość: 6 ark. druk.

NA OKŁADCE

Kwitnące magnol ie fot. Małgorzata Pauch

W N U M E R Z E

2 OD REDAKTORA 2 Roman Landowski • WIELKANOC 3 Kazimierz Denek

DOBRA SZKOŁA I JEJ NAUCZYCIEL (cz. II) 5 KILKA WIADOMOŚCI O SZKOLE

CZYŻYKOWSKIEJ Z POŁOWY XIX WIEKU 6 Zenon Gurbada

Z KSIĘGI ADRESOWEJ. NOWE -1929 ROK 8 Jan Kulas

TRZEJ PARLAMENTARZYŚCI Z KOCIEWIA 10 Krzysztof Kowalkowski

PELPLTNIANIE W BUFFALO W USA 12 Kazimierz Ickiewicz

OJCZYZNA, NARÓD, PATRIOTYZM W NAUCZANIU JANA PAWŁA II

14 Edmund Zieliński WIEŻYCKO-STARBIENIEŃSKIE PLENERY

15 Katarzyna Dunaj ska PAMIĄTKI PRZESZŁOŚCI ZIEMI SKARSZEWSKIEJ

17 Maria Pająkowska-Kensik TO CO, ŻE NIEKTÓRE ZIARNA PADAJĄ NA SKAŁĘ, ALBO NA SUCHY PIASUSZEK...

18 Joanna Biniecka • BOGATY PLON 20 Kamila Gillmeister • BAŚNIOWY ŚWIAT

Malarstwo Bogdana Lesińskiego 22 JAD CZŁOWIECZY GORSZY OD JADU ŻMII

IPADALCA 23 Jerzy Białas

ROCZNICA POWSTANIA MOSTU UŚWIETNIONA WYSTAWĄ

27 Andrzej Wędzik 13. NEOLITYCZNI WOJOWNICY (cz. I) Pradzieje Kociewia

33 Grzegorz Walkowski • ORŁY, GRYFY I SMOKI (cz. I) 34 Seweryn Pauch

JAN NIERZWICKI - HISTORYK CHEŁMIŃSKI Konterfekty

36 Joanna Fryźlewicz BŁOGOSŁAWIONA Z KOCIEWIA (cz. I)

39 Bogdan K. Bieliński RODZINA PAWŁA TOLLIKA Z KRÓLÓW LASU

42 PROMOCJA „WZORÓW HAFTU KOCIEWSKIEGO" 43 Hubert Pobłocki

KOCIYWIAKI FAJEROWALI GWAZDKA WEW GDÓŃSKU

44 Roman Landowski PUBLICYSTYKA W KOCIEWSKIM MAGAZYNIE REGIONALNYM

45 Anna Wryk • LEGENDA O ŚPIĄCYCH RYCERZACH 45 Maciej Olszewski

BO JA JUŻ WIEM JAK SIĘ UMIERA • USZYŁEM SOBIE ŻYCIE (wiersze)

46 Zygmunt Bukowski WYPRAWA DO GRODU PRIVISA • WAKACYJNA KĄPIEL

47 Andrzej Grzyb • DAR NA POŻEGNANIE 47 Ks. Anastazy Nadolny • PRZEDMOWA

W nr 4 (59) wkradł się błąd w podpisie pod górnym zdjęciem na str. 23. Powinien brzmieć: Pracujący nad tekstem już w Kociewskim Kantorze Edytorskim, który wówczas mieścił się w Domu Kultury przy ul. Kołłątaja.

Przepraszamy

KMR

Wielkanoc

Z przyjemnością informuję Czytelników, że do grona finansujących wydawanie „Ko­ciewskiego Magazynu Regionalnego" dołą­czył samorząd miasta Skarszewy. Decyzja ta zapadła podczas spotkania zorganizo­wanego przez członka Rady Programowej Kociewskiego Kantoru Edytorskiego, posła Jana Kulasa w dniu 25 listopada br. w jego Biurze Poselskim.

W spotkaniu uczestniczyli również Ur­szula Wierycho - dyrektor Miejskiej Biblio­teki Publicznej w Tczewie oraz członkowie ww. Rady Programowej. Natomiast goś­ćmi byli m.in. senator Andrzej Grzyb, bur­mistrz Skarszew Dariusz Skalski, prezy­dent Tczewa Zenon Odya, przedstawiciele miast Starogardu Gdańskiego i Pelplina.

Tematem posiedzenia były sprawy dotyczące właśnie naszego kwartalni­ka, a mianowicie: zaangażowanie in­nych samorządów miast do współfinan­sowania jego wydawania, co miałoby korzystnie wpłynąć na zawartość pisma i jego wygląd.

Jak do tej pory, jedynie Burmistrz Mia­sta Skarszewy podjął współpracę w części finansując KMR, jak również znalazł chęt­nych piszących, którzy zapełniać będą na­sze łamy.

Korzystając z okazji życzę wszystkim czytelnikom oraz piszącym wesołych świąt Zmartwychwstania Pańskiego.

^ * t f i

Z rezurekcji na śniadanie

|we uroczyste nabożeństwo, rozpowszechnione głów-lie w katolickich krajach słowiańskich, wywodzi się

'ze średniowiecznych misterium pasyjnych. W Polsce rezurekcje, co z łacińskiego znaczy dosłownie zmartwych­wstanie (resurrectio), wprowadzili bożogobowcy-miecho-wici, czciciele męki Chrystusa i Jego zmartwychwstania, sprowadzeni z Jerozolimy do Miechowa koło 1163 roku. Pierwszy opis nabożeństwa rezurekcyjnego pochodzi z XIII wieku i znajduje się w księdze katedry płockiej i w tzw. Ry­tuale Piotrkowskim.

Pozostałością widowiska misteryjnego są trzy niewiasty idące do grobu, a byli to przeważnie przebrani klerycy lub ministranci, które jakby wprowadzały wiernych do kościo­ła. Nabożeństwo rezurekcyjne zaczynało się o godz. 22.00, a kończyło o północy, jak obecnie liturgia Wigilii Paschalnej w Wielką Sobotę. Dopiero potem ogłoszenie zmartwych­wstania przy grobie, procesja i pierwsza msza święta prze­niesione zostały na wczesny poranek Wielkiej Niedzieli.

Ta okoliczność nie mogła pozostać obojętna na oby­czaj ludowy. W niedzielę o najwcześniejszym świcie, mię­dzy godziną 3 a 5, na przedwiośniu to przecież jeszcze noc, męska młodzież urządzała po wsiach głośne przemarsze z bębnem, by zbudzić mieszkańców na rezurekcje. Zwyczaj ten był dość powszechny na całym Pomorzu, a na ziemi kociew­skiej bębniono najgłośniej w Dąbrówce Starogardzkiej, Skór­czu, Zblewie i Czarnej Wodzie, co potwierdziły badania Bożeny Stelmachowskiej. Hałaśliwe bicie w bęben miało przypomnieć grzmot i trzęsienie ziemi, bowiem wierzono, że zjawiska te to­warzyszyły chwili otwarcia grobu i zmartwychwstania.

Dawniej msza rezurekcyjna odbywała się dokładnie go­dzinę po wschodzie słońca. Przy sprzyjającej pogodzie tę poprzedzającą godzinę lud wykorzystywał na obserwację samego wschodu. Ludzie spieszyli na wzniesienie, by naj­lepiej dostrzec wynurzającą się słoneczną tarczę. Podobno wówczas pojawiał się nad nią baranek z chorągiewką.

Na rezurekcję wszędzie spieszono tłumnie, a po mszy pozdrawiano słowami:

Chrystus zmartwychwstał, a odpowiadano

Prawdziwie zmartwychwstał, co pozostało do dziś w Kościele prawosławnym.

Po powrocie z kościoła w domu następuje krzątanina wokół świątecznego śniadania, które w ten wyjątkowy dzień jest nieco spóźnione i najczęściej zastępuje wielkanocny obiad. Na Pomorzu w pierwszy dzień świąt obiadu raczej nie przygotowywano. Siadano do śniadania, które ciągnęło się do popołudnia. Obecnie także sprzyja temu domowa atmo­sfera, bowiem pierwsze święto - Wielka Niedziela spędzana jest w gronie rodzinnym.

Fragment z książki Romana Landowskiego pt. Dawnych obycza­jów rok cały, Wydawnictwo Diecezji Pelplińskiej „Bernardinum", Pel­plin 2000.

2 KMR

KAZIMIERZ DENEK

Dobra szkoła i jej nauczyciel Część druga

O edukacji jutra zadecyduje nauczyciel

Ofunkcjonowaniu szkoły, uzyskiwanych przez ucz­niów wynikach kształcenia i wychowania dzieci i młodzieży, przebiegu i efektach reform oświa­

towych decyduje nauczyciel20, jego predyspozycje i cechy osobowości oraz kwalifikacje ogólne i profesjonalne. Szkoła

jest tyle warta, ile wart jest nauczyciel. Te słowa wypowie­dziane przez F. A. E. Diesterwega przed ponad 170 laty nic nie straciły na aktualności.

Jesteśmy świadkami mnożenia wiedzy o nauczycielskiej profesji, czynnościach i umiejętnościach związanych z peł­nieniem przez niego pedagogicznych ról. Czy nauczyciel ma być przekaźnikiem i popularyzatorem wiedzy, trenerem umiejętności, przewodnikiem, mędrcem, mistrzem, przyja­cielem? W jakim stopniu powinien umieć sprostać każdej z tych ról? Wszystkie z nich sąjego domeną.

Powraca pytanie: jakie wartości i cechy gwarantują na­uczycielowi skuteczność i efektywność w jego aktywności dydaktyczno-wychowawczej wśród dzieci, młodzieży i do­rosłych?

Z analiz wielu modeli kształcenia nauczyciela (najbar­dziej znanymi są koncepcje: psychologiczna, techniczno-cy-bernetyczna, humanistyczna) wynika, iż trudno jest wypro­wadzić wzorzec nauczyciela XXI wieku. Z każdego z nich można czerpać elementy przydatne do kształtowania opty­malnego wzorca. Najbardziej płodnym dla niego jest hu­manistyczna koncepcja zawodu. Ewoluuje ona w kierunku wielofunkcyjnego, wielowymiarowego, międzykulturowe­go i wielomodułowego (zblokowanego) modelu kształcenia kompetencji nauczyciela.

Budowanie społeczeństwa opartego na wiedzy i w ra­mach niego reformowanie systemu edukacji narodowej wy­maga bardzo dobrze przygotowanego nauczyciela, zarów­no w zakresie nauczanego przedmiotu, jak i umiejętności kształcenia. Ma on mieć szeroką wiedzę ogólną.

Jak przygotować go z punktu widzenia tu i teraz, a także oczekiwań przyszłości? Aby nauczyciel mógł właściwie wy­konywać funkcje dydaktyczne, wychowawcze i opiekuńcze, konieczne jest postrzeganie go przez uczniów jako autoryte­tu2 1. Wskazane jest, żeby w swej aktywności wzorował się na fenomenie nauczyciela charyzmatycznego22. Rozumie on: potrzeby, dążenia, prawa dzieci i młodzieży. Posiada umie­jętność ich zaspokajania oraz współdziałania ze społecznoś­cią nauczycieli, rodziców i środowiskiem lokalnym. Przy­ciąga on uczniów: cechami przywódczymi, siłą psychiczną, kompetencjami, przewidywalnością, wiarygodnością, umie odsłonić tajemnice rzeczywistości, wciągnąć w radość po­znania, stawiać uczniom i sobie wysokie wymagania. Po­siada umiejętność prowadzenia fascynującej lekcji oraz za­

ciekawienia, zainteresowania i zamiłowania przedmiotem nauczania.

Edukacja jutra nakłada na nauczyciela obowiązek no­wego rozumienia procesu dydaktyczno-wychowawczego. Opiera się ono na takich jego cechach jak: ciągłość (usta-wiczność kształcenia), wielowymiarowość (wielostron­ność, obejmowanie różnych aspektów rzeczywistości), interaktywność, czyli ukierunkowanie na indywidualny i integralny rozwój ucznia, społeczeństwa23. Uwzględnia też nowe wymiary edukacji. Chodzi o przygotowanie młodego pokolenia do: pluralizmu; demokracji (przedstawicielskiej i uczestniczącej); otwartości, tolerancji i szacunku dla innego środowiska naturalnego i kulturowego; równości, negocjacji i współistnienia; współdziałania i współpracy, odpowiedzial­ności; samodzielności myślenia i działania, dialogu24. Ma on też być nauczycielem „kraju ojczystego". Mianem tym okre­ślam nauczyciela sprawującego rzetelnie i z oddaniem funk­cje: opiekuna Szkolnego Koła Krajoznawczo-Turystyczne-go, Szkolnego Klubu (Koła) Krajoznawczo-Turystycznego PTTK, klubu turystycznego ZHP, szkolnego koła lub zespo­łu młodzieżowego PTSM, kierownika schroniska PTSM lub PTTK, pedagoga podejmującego obowiązki organizatora biwaku, rajdu, zlotu, złazu krajoznawczo-turystycznego, wycieczki szkolnej, zielonej szkoły, kolonii, obozu (stałe­go, wędrownego), zimowiska25. Odgrywają oni istotną rolę realizatorów procesu dydaktyczno-wychowawczego nowo­czesnej szkoły. Jednocześnie są animatorami krajoznawstwa i turystyki w środowisku dzieci i młodzieży szkolnej26.

Wraz z nowym rozumieniem edukacji zmianie ulegają jej cele. Dla nauczyciela edukacji jutra nadrzędnymi wobec celów są wartości. W edukacji państw Unii Europejskiej są nimi: prawa człowieka (godność osoby); ochrona praw i swobód obywatela; praworządność demokratyczna; rów­ność szans jednostek, zbudowanie „kultury pokoju", odrzu­canie przemocy; poszanowanie innych ludzi, respektowanie praw mniejszości narodowych i etnicznych; solidarność międzyludzka; zrównoważony rozwój; ochrona ekosyste­mu; odpowiedzialność jednostkowa.

Brak jednolitego, metodologicznego podejścia do okre­ślania wartości stanowi przeszkodę w porównywaniu i bi­lansowaniu badań pod względem uzyskanych rezultatów.

Dąży się żeby aksjologia w życiu codziennym mieszkań­ców krajów członkowskich Unii Europejskiej ujawniała się w zwrotach: równość ludzi; wolność; tożsamość narodowa; poszanowanie rozumu i prawa; nienaruszalne, niezbywalne prawa; dobro wszystkich; otwartość na kulturę; demokracja; przejrzystość życia publicznego; sprawiedliwość; solidar­ność; odpowiedzialność.

Charakteryzuje go intelektualna i moralna gotowość gło­szenia prawdy. Nie może on nie umieć wychowywać dzieci

KMR

O EDUKACJI JUTRA

i młodzież w duchu pokoju, wolności, tolerancji, odpowiedzial­ności ekologicznej, norm prawnych, potrzeb humanistycznych, zgodności z ogólnoeuropejskimi, społecznymi standardami, normami i cnotami: „kardynalnymi" (roztropność, umiarko­wanie, męstwo, sprawiedliwość), „teleologicznymi" (wiara, nadzieja i miłość), „dnia codziennego" (uprzejmość, punktu­alność, życzliwość, skromność, cierpliwość, wdzięczność, po­czucie humoru). Ponadto do cnót tych należą: samodyscyplina, odpowiedzialność, wytrwałość, odwaga, lojalność, przyjaźń, uczciwość, praca, współczucie, tolerancja, patriotyzm27.

Nośnikiem wartości nauczyciela jest poprawne posługi­wanie się przez niego językiem ojczystym28. Ludzie, którzy mówią byle jak, na ogół równie nieporządnie myślą. Pry­mitywny, ubogi język uniemożliwia debatę publiczną oraz formułowanie i odbiór informacji. Może także dotykać rela­cji wysoko osobistych, w których braki językowe utrudniają przekazywanie fundamentalnych niejednokrotnie treści29.

Gdy patrzymy na Wawel, katedry w Gnieźnie, Pło­cku, Poznaniu, Warszawie zastanawiamy się, ilu wydarzeń świadkami były te wspaniałe obiekty. Uzmysławiamy sobie, że wieki sukcesów, klęsk, wesela i smutku przemijały nad tymi zabytkami, a one wciąż trwają i wymowniej od książek opowiadają o naszej Ojczyźnie. Obiekty te jako relikty dzie­dzictwa narodowego darzymy czcią i otaczamy opieką, Po­dobnie traktujemy inkunabuły, rękopisy, psałterze, kroniki, dzieła pisarzy, poetów i uczonych przekazywane nam przez przodków. Jesteśmy spadkobiercami tego dziedzictwa. Po­winnością nasząjest przekazywanie jego w nie uszczuplonej postaci następcom.

Gdzie obok kamiennych i pisanych reliktów naszego dziedzictwa narodowego możemy znaleźć jeszcze wcześ­niejsze, najdawniejsze jego zabytki? Co jest naszym dzie­dzictwem z najbardziej zamierzchłej przeszłości świadczy o tym, że jesteśmy Polakami? Jest nim mowa, nasz polski język ojczysty.

Nie było jeszcze Kruszwicy, Gniezna, Poznania, nie za­mierzano budować Krakowa a już nie tylko Piast z Rzepicha, ale też nieznani z imion ich rodzice, dziadkowie i pradziad­kowie mówili zbliżonym, co my językiem. Nie ma takiego obiektu sakralnego, zamku i zapisu, który może poszczycić się takąhistoriąjakjęzyk. Warto to sobie uzmysłowić. Może wówczas z większym szacunkiem będziemy się odnosić do języka jako praźródła naszego dziedzictwa narodowego, którego nadużywamy, oddychając nim jak powietrzem, nie zdając sobie sprawy z jego bezcennej wartości30.

Dawniej język określano jako środek udanego porozu­miewania się. Współcześnie mówi się o nim jako narzędziu skutecznej komunikacji. Od anglicyzmów i dziwnych pol­sko-angielskich twórców językowych roi się w telewizji i prasie. Ostatnie lata to rozkwit Internetu, telefonii komór­kowej. Wraz z tym zrodziła się elektroniczna mowa, która odbiega od poprawnej polszczyzny.

Kalectwo językowe nie ominęło także szkół. Młodzież zbyt często w swoje wypowiedzi wplata obce słowa, bo tak podobno jest „trendy". Język ojczysty jest istotnym wy­znacznikiem tożsamości narodowej. Dlatego trzeba wzmac­niać wśród dzieci, młodzieży i dorosłych poczucie dziedzi­ctwa kulturowego, w tym językowego.

Zmiany w edukacji wymagają trafnego określenia za­dań dla systemu kształcenia nauczyciela. Na czoło wysuwa się przygotowanie nauczyciela o wysokich kompetencjach

zawodowych, umiejętnościach gromadzenia i przetwarza­nia nowych informacji, podejmowania decyzji oraz sku­tecznego działania. Nie może mu być obce: rozwinięta zdolność komunikowania się; nawiązywanie kontaktów i wpływanie na otoczenie, poprzez mistrzowskie opanowa­nie sztuki dialogu31.

Społeczeństwo wiedzy stawia przed każdym z jego członków, a szczególnie wobec nauczyciela, wymóg posia­dania wysoko rozwiniętej umiejętności komunikowania się, kooperacji społecznej, jak również umiejętności rozwiązy­wania konfliktów w drodze negocjacji32. Wymaga ono od­chodzenia od tradycyjnego modelu edukacji reprodukującej wiedzę ku komunikacyjnemu procesowi kształcenia, opar­temu o metody aktywizujące, które sprzyjają efektywnemu nauczaniu i uczeniu się.

Strategią edukacyjną, a równocześnie wiodącą metodą komunikacji interpersonalnej jest dialog. Ta forma porozu­miewania nauczyciela z uczniem wymaga pełnego otwarcia się uczestników procesu kształcenia, uwrażliwienia na osobę i sprawy tej drugiej strony, odrzucenia postawy egoistycznej, a tym samym przyjęcia empatycznej.

W literaturze przedmiotu rozróżnia się m.in. dialog poznawczy, który umożliwia wymianę informacji, służy poznaniu faktów, teorii, argumentów, praw. W dotarciu do treści wewnętrznego życia człowieka oraz zlikwidowaniu anonimowości, między edukującym a edukowanym, poma­ga dialog egzystencjalny. Istnieje także dialog wewnętrzny charakteryzujący percepcję ucznia wobec tekstu wygłasza­nego przez nauczyciela czy rozważania nad treściami pod­ręcznika, co znacznie rozwija myślenie abstrakcyjne.

Starannie przygotowany przez nauczyciela i metodycz­nie przeprowadzony dialog w postaci dyskusji, pogadanki, czy też innych form, posiada wiele walorów dydaktycznych. Uczy głębszego rozumienia problemów, samodzielnego zaj­mowania stanowiska, operowania argumentami, liczenia się ze zdaniem innych, lepszego ich rozumienia. Sprzyja rów­nież klarowaniu się własnych przekonań i kształtowaniu po­glądu na świat. W osiągnięciu wymienionych umiejętności pomaga wzbudzanie i rozwijanie aktywności uczniów.

W dialogu następuje rozumienie, nie tylko innych, ale również siebie. Bywają sytuacje, kiedy dopiero w chwili mówienia uświadamiamy sobie coś, nad czym nigdy się nie zastanawialiśmy. Prawdziwy dialog polega na otwarciu się obydwu stron na nowe doświadczenie. Możliwe jest ono dzięki pytaniom o coś co jest niejasne, pełne wątpliwości, problematyczne. Według Platona, warunkiem stawiania py­tań jest wprowadzenie zamętu wśród uczestników rozmowy. Pojawienie się pytania oznacza pomysł. Dlatego autentycz­nej rozmowie trzeba nadać strukturę pytań i odpowiedzi. W rzeczywistym dialogu nie chodzi o to, by ktoś wygrał czy przegrał, lecz aby „rzecz" o której mowa, była jasna i zrozu­miała. Pytania i polecenia formułowane na zajęciach przez nauczyciela akademickiego, są ważnym instrumentem pobu­dzania i rozwijania aktywności uczniów. W praktyce szkol­nej przeważają pytania i polecenia, które skłaniają jedynie do odtwarzania informacji, np.: „opisz...", „opowiedz...", „w którym roku...", „jak się nazywa...", „jak działa...", „z czego jest zbudowany... "33. Takie pytania i polecenia są mało inspirujące, pełnią funkcję kontrolną i oceniającą, a zakres ich stosowania jest wąski. Wyższą aktywność umy­słową studentów mogą wywołać pytania i polecenia służą-

4 KMR

ce do przetwarzania i wytwarzania informacji, np. „dla­czego...", „w jaki sposób można wykonać...", „co należy zmienić... ", oceń... ", „jakie są główne przyczyny... ", „jakie mogą być skutki... ", „zaprojektuj... ", „porównaj... ", „uza­sadnij... ". Tak sformułowane pytania stanowią ważny środek do sterowania pracą intelektualną młodzieży i nie są tylko sposobem kontrolowania wiedzy. Ponadto powinny one sta­nowić warsztat metodyczny twórczego nauczyciela "3 4.

Dogłębna znajomość strat edukacyjnych, określanych w naszej literaturze niepowodzeniami szkolnymi, ich istoty, koincydencji, rodzajów, uwarunkowań, roli w najbliższym otoczeniu ucznia i życiu społeczno-ekonomicznym, umiejęt­ność zapobiegania im i skutecznej z nimi walki kwalifikuje się do cech konstytutywnych nauczyciela edukacji jutra.

Niepowodzenia szkolne są ubytkiem owocnej pracy dy­daktyczno-wychowawczej. Wpisują się w jej ryzyko. Trzeba podejmować wszelkie skuteczne zabiegi ich minimalizacji. Oznacza to dbałość i troskę o to żeby rozmiary strat szkol­nych nie przekraczały granicy tolerancji błędu efektywnej działalności edukacyjnej nauczyciela. Stąd trafne jest konse­kwentne i z determinacją dopominanie się przez A. Karpiń­ską żeby rozstrzyganie niepowodzeń szkolnych (...) odby­wało się na innej drodze zabiegów pedagogicznych, aniżeli drugoroczność35. Jak to robić żeby nie odbywało się to kosz­tem obniżania jakości pracy szkoły?

Przypisy 20 K. Denek: O powodzeniu reformy edukacji zadecydują kwalifi­

kacje nauczycieli, „Ruch Pedagogiczny" 1998, nr 3-4. 21 K Brzeziński: Budowanie autorytetu nauczyciela, „Gazeta

Szkolna" 2004, nr 19 i 20. 22 A. Mączyńska-Dilis: Siła nieuchwytna i niezdefiniowana, „Gaze­

ta Szkolna" 2004, nr 41; M. Zymomrya: Osobowość nauczycie­la: geneza zasad kształcenia, (w:) Edukacja jutra. X Tatrzańskie Seminarium Naukowe, red. K. Denek, T. Koszczyc, M. Lewan­dowski, Wrocław 2004.

23 A. Kobylarek: Edukacja w kontekście globalnych przemian cy­wilizacyjnych, „Kultura i Edukacja" 2001, nr 2; Edukacja wobec wyzwań XXI wieku, red. I. Wojnar, J. Kubin, Warszawa 1997.

24 Edukacja w dialogu i reformie, red. A. Karpińska, Białystok 2002; Kreatorzy edukacyjnego dialogu, red. A. Karpińska, Bia­łystok 2001.

25 K. Denek: Nauczyciel kraju ojczystego, „Życie Szkoły" 1981, nr 10; 1981, nr 11.

26 K. Denek: Krajoznawstwo i turystyka w wychowaniu dzieci i młodzieży szkolnej, Warszawa 1989.

27 K. Denek: Ewenement zrodzony z pasji, talentu i serca, „Wychowa­nie Na Co Dzień" 2006, nr 7-8; B. Dymara: Autorytet nauczyciela a przestrzenie współbycia z uczniami, (w:) Edukacja jutra. IX Tatrzańskie Seminarium Naukowe, red. K. Denek, T. Koszczyc, M. Lewandowski, Wrocław 2003. Księga cnót, red. Z. Rau, Kra­ków 2006; J. Kuźma: Nauczyciele przyszłej szkoły, Kraków 2001.

28 K. Denek: Poprawność języka polskiego a szkoła, „Nowa Szko­ła" 2007, nr 4 i 5.

29 A. W. Jankowska: Język i matematyka, „Forum Akademickie" 2006, nr 10, s. 45.

30 K. Denek: Język. Nośnik wartości, (w:) Pięknie Polskę opowie­dzieć, red. P. Kuleczka, Warszawa 2000, s. 11; P. Kuleczka: Język źródłem tożsamości narodowej,, „Przegląd Wielkopolski" 2005, nr 1, s. 25-29.

31 J. Danilewska: Dialog edukacyjny — warunek pierwszy: zaufanie, (w:) U podstaw dialogu o edukacji, red. A. Karpiński, Białystok 2003; Edukacyjne tendencje XXI wieku w dialogu i perspekty­wie, red. A. Karpińska, Białystok 2005; M. Snieżyński: Sztuka dialogu. Teoretyczne założenia a rzeczywistość, Kraków 2005.

32 W. Okoń: Wprowadzenie do dydaktyki ogólnej, Warszawa 2003. 33 K. Chmielewska: Nauczyciel twórczy - wyzwanie współczesnej

wizji szkoły, (w:) Współczesność a kształcenie nauczycieli, red. H. Kwiatkowska, T. Lewowicki, S. Dy lak, Warszawa 2000, s. 191.

34 S. Trojniel: Dialog jedna ze skutecznych metod komunikacji inter­personalnej w kształceniu i wychowaniu, „Lider" 2007, nr 6, s. 18.

35 A. Karpińska: Drugoroczność: Pedagogiczne wyzwanie dla współczesności, Białystok 1999, passim.

Prezentujemy fragment przedruku z KOCIEWIA — Dodatku regionalnego „ Gońca Pomorskiego "poświę­conego sprawom ziemi kociewskiej z grudnia 1938 r.

Zachowano oryginalną pisownię.

EUG. TKACZYK

Kilka wiadomości o szkole czyżykowskiej z połowy XIX wieku

W roku 1844 do szkoły czyżykowskiej miało uczęszczać około 170 dzieci. Mówię miało uczęszczać, w rzeczy samej uczęszczało ok. 100 dzieci, bo dla więcej nie było miejsca w izbie szkolnej. Od dłuższego czasu ks. prób. Mattenmeyer zabiegał o drugiego nauczyciela wyznania katolickiego. Na początku 1845 roku Rejencja znalazła kandydata, a stwier­dziwszy, że włada dostatecznie językiem polskim, miano­wała go prowizorycznym nauczycielem na Czyżykowie. Dnia 28 lutego t. r. ks. prób. M. wprowadził Malinowskie­go w urząd w obecności ewang. inspektora szkolnego oraz członków zarządu szkolnego. Prób. M. przemówił na temat obowiązków nauczyciela, wspomniał o trudnościach, na ja­kie spotkać może w wykonywaniu swego zawodu na Czy­żykowie. Następnie odebrał od nauczyciela wyznanie wiary oraz odczytał mu dawny reskrypt rejencji, z treści którego dowiedział się młody nauczyciel, że urzędnik oddający się pijaństwu zostanie zwolniony bez odprawy emerytalnej, je­żeli dwóch wiarygodnych świadków zezna, że widzieli go kilkakrotnie w stanie nietrzeźwym na ulicy lub w lokalu publicznym.

Po tych pięknych widokach na przyszłość oddano nowe­mu nauczycielowi izbę szkolną w wydzierżawionym budyn­ku, urządzenia szkolne, składające się z 6 stołów z ławkami, jednej ławeczki ustawionej oddzielnie - dla nygusów — oraz jednej tablicy. Dalej pomoce naukowe jak: 7 elementarzy z luźnymi kartkami, pochodzącymi z różnych elementarzy oraz elementarz ścienny.

Klasa Malinowskiego liczyła 47 chłopców chłopców i 39 dziewczynek, razem 86 dzieci. Nauka odbywała się przed i po południu, od godz. 8 do 11 i od 13 do 16. Każda klasa mia­ła po 30 lekcyj tygodniowo. Nauka religii (6 godz. tygodnio­wo) odbywała się oddzielnie dla dzieci katolickich i ewangeli­ckich. Codziennie pierwsza lekcja była przeznaczona na naukę religii. Dzieci katolickich było 120, ewangelickich 60.

Uposażenie było inne dla nauczyciela katolika a inne dla ewangelika. Nauczyciel ewangelicki dostawał rocznie w go­tówce 72 talary, miał 7 mórg pola, ogród warzywny i sad, oprócz tego dostarczała mu gmina rocznie 20 korcy pszenicy, 4 jęczmienia, 4 grochu i 12 korców żyta. Ogólny dochód sza­cował ks. Mettenmeyer na 182 talarów rocznie. Nauczyciel katolicki pobierał tylko 80 talarów rocznie. Wobec tego znaj­dował się często w trudnych warunkach materialnych. Nieraz był zmuszony prosić regencję o subwencję, gdyż z pobiera­nej pensji nie był w stanie zakupić sobie nieraz butów.

(...)

KMR 5

ZENON GURBADA

Z księgi adresowej Nowe -1929 rok

Im sięgamy odleglejszych czasów, tym trudniej trafić na wiarygodne dokumenty. Zawieruchy wojenne i różne zdarzenia losowe wiele z nich wyeliminowały bezpowrotnie z obiegu. Dlatego dla regionalistów za­interesowanych lokalną historią odnalezione i upublicznione dokumenty źródłowe są prawdziwym skarbem. Ważną sprawąjest ich rozpowszechnienie i dostępność, co zawdzięczamy dzisiaj publikacjom internetowym. Miłośnikom wszystkich miejscowości leżących w granicach odrodzonej po drugiej wojnie światowej Rze­czypospolitej polecam „Księgę adresową Polski wraz z Wolnym Miastem Gdańsk dla handlu, przemysłu, rzemiosła i rolnictwa na 1929 rok" — przygotowaną przez Wydawnictwo Towarzystwa Reklamy Międzyna­rodowej - Spółka z odpowiedzialnością udziałami w Warszawie.

Właśnie zapisy tej księgi pragnę przybliżyć czy­telnikowi, dla przypomnienia historii oraz ludzi z tamtych lat, którzy ją tworzyli mieszkając

i pracując w Nowem. Najczęściej, w zapisach Księgi, ich nazwiska są wymieniane z inicjałem imienia, a nazwy ulic i numeracja posesji według ówczesnych oznaczeń. Z reguły nazwy ulic pokrywają się z obecnymi. Jedynie ul. Kolejowa rozpoczynała się od pi. Św. Rocha, a ul. Gdańskie Przed­mieście przemianowano w 1938 roku na ul. Gen. Komie-rowskiego. Ulica Sądowa obecnie nazywa się Bydgoską, a ul. Wojska Polskiego dość powszechnie jest nazywana Klasztorną, czyli - j a k dawniej.

Nowe w 1929 roku wraz z przedmieściami: Miejski Bo-chlin, Miejski Tryl i Przyny było miastem liczącym 5154 mieszkańców. Działał tu Sąd Powiatowy, dla którego nad­rzędnym był Sąd Okręgowy w Grudziądzu. Ważną rolę dla łączności z obszarem całego państwa pełniła oddana do użytku w 1902 roku prywatna linia kolejowa z Nowego do Twardej Góry. Dla przewozu towarów drogą wodną otwarta była przystań żeglugi parowej na Wiśle. Funkcjonował Ko­misariat Straży Celnej. Magistrat mieścił się w narożnym budynku przy ul Gdańskiej i Krótkiej. Czynne były dwa kościoły katolickie, kościół ewangelicki, synagoga, szpital miejski o 25 łóżkach, gazownia, wodociąg, rzeźnia miejska oraz, zainstalowana w latach 1928-1929, sieć niskiego na­pięcia, zasilana prądem z elektrowni krajowej w Gródku. Miasto organizowało sześć jarmarków rocznie. Szczyciło się też posiadaniem parku miejskiego. Działało tu wiele in­stytucji, stowarzyszeń i organizacji społecznych oraz związ­ki zawodowe i Ochotnicza Straż Ogniowa.

Urząd burmistrza sprawował Władysław Jabłoński, a przewodniczącym Rady Miejskiej był Mieczysław Śli­wiński. Dyrektorem Szpitala Miejskiego, przy ul. Gdańskie Przedmieście, był dr med. Maksymilian Neumann, a dyrek­torem Rzeźni Miejskiej - dr wet. Ernest Arndt.

Miasto posiadało Zakład Wodociągowy i Gazownię Miejską, którymi kierował monter Łukowski. Gazownia i wieża ciśnień znajdowały się przy ul. Zduńskiej, a stacja uzdatniania wody i przepompownia - przy ul. Kwiatek.

Nowe było siedzibą dwóch banków: Banku Ludowego przy ul. Gdańskiej i Oddziału Banku Powiatowego oraz Ko­munalnej Kasy Oszczędności przy ul. Sądowej 26. Dzieci uczyły się w Publicznej Szkole Powszechnej, której kierow­nikiem był Franciszek Tytulski. W gmachu tym mieściła się również Państwowa Szkoła Zawodowa Dokształcająca.

Mieszkali tu i pracowali adwokaci i notariusze: Cze­sław Gauza oraz Jeziurski - obaj swoje kancelarie prowa­dzili przy ul. Sądowej. Nie zabrakło też komornika, którym był Franciszek Chojnicki. Biuro pisania podań i tłumaczeń prowadził A. Romański — ul. Długa 4. Miejscowa drukarnia prowadzona przez Wł. Wesołowskiego przy ul. Gdańskiej 23 wydawała również raz w tygodniu „Gazetę Nowską".

O zdrowie mieszkańców, oprócz dr. M. Neumanna dbał również dr M. Boetcher. Zęby leczyli: Max Rogatzki i Kocik - obaj mieszkający przy Rynku. Porody nowych mieszkań­ców odbierały akuszerki: M. Bleja i M. Wiśniewska. Leki sprzedawała apteka „Pod Orłem" przy Rynku 12, której właścicielem był Antoni Klemens.

W 1929 roku w mieście funkcjonowały zakłady przemy­słowe oraz rzemieślnicze i handlowe, prowadzące różnorod­ną działalność gospodarczą oraz majątek ziemski Stanisława Wojnowskiego (Kończyce 410).

W branży drzewnej należy wymienić trzy tartaki: Ot. Demler - ul. Zielona 8, H. Wokóck - ul. Gd. Przedm. 3 i F. Jędrzejowski. Obrotem materiałami drzewnymi zaj­mowała się Spółka Komandytowa M. Fitzermann - ul. Są­dowa 8. Przerobem drewna i produkcją mebli zajmowały się zakłady: Fr. Gburek - Podgórna 4, Paweł Griineberg - Rynek 11, Gust. Hunsdorf - Sądowa 26a, Jerzy Hunsdorf - Klasztorna 8, Franciszek Luda - Kolejowa 22, Bracia Sonnenwald - Zduńska 7, Franc. Strippentow - Sądowa 10 i Henryk Wokóck - Gd. Przedm. 3. Działalnością rzemieśl­niczą w stolarstwie zajmowały się warsztaty: P. Czarkow­ski - Sądowa 20a, A. Dąbrowski - Nowa 7, A. Fankidejski, W. Soliński, J. Haberland, E. Hunsdorf- Długa 3 , 0 . Kling, P Łukowski, F. Otlewski, F. Pater, J. Sieg - Kolejowa 4, F. Stasiewski, T. Strippentow, J. Trocker - Sądowa 16, G. Tehsmer, A Wróblewski, B. Wróblewski i A. Żurawski

6 KMR

- Przykop 3. Bednarstwem trudnili się Dąbrowski - Wiśla­na, Fischer - Długa i Knarr - Nowy Świat. Kołodziej stwo prowadził E. Laskowski - Kolejowa 23. Produkcją mebli wiklinowych zajmowały się firmy: Aug. Frankowski - Ko­lejowa 2/3 i Bracia Fitzermann - Sądowa 8, a usługi koszy­karskie świadczył K. Hensel - Grudziądzka 1.

W branży metalowej wytwarzaniem maszyn rolni­czych zajmowało się przedsiębiorstwo Gustawa Voss - Kolejowa 20. Warsztaty mechaniczne prowadzili: Józef Olszewski — Rynek 10, Czesław Paluchowski — Rynek 7, Jan Paluchowski - Kościuszki 3 i P. Szczblewski, usługi ślusarskie świadczył J. Otlewski, tokarskie: Romej - Zie­lona 1 i H. Schulz - Targowisko, blacharskie: G. Klain - Rynek 23 i J. Sylwestrowicz, a kowalskie: W. Kohls - Sądowa, H. Prengel - Kolejowa 12, F. Schwarz — Ko­lejowa 10 i M. Wygodzki - Kolejowa 6. Wyroby żelazne można było kupić w sklepach: A. Kleinwachter - Klasz­torna 4 i J. Siudziński — Rynek 22. Stare żelastwo skupo­wał K. Krzemiński - Długa 25.

Mieszkańcy Nowego i okolic mogli korzystać z usług wielu innych zawodów. Budownictwem zajmowała się firma Wikrik - Zajączkowski, cegłę produkował W. Hubschmann, wyroby cementowe Fr. Thieleman - Gd. Przedm. 26/27, a kafle M. Klein. W branży skórzanej siodlarstwem zajmo­wał się E. Schlosser, a obrotem skórą: N. Neuhaus, B. Szy-browski - Klasztorna 6, O. Wedel - Gdańska 14 i J. Wetzer. Zegarmistrzostwem zajmowali się: Fr. Jasiński - Gdańska 11, H. Netzelmann - Gdańska 16 i A. Nowakowski - Ry­nek 18. Usługi malarskie świadczyli: L. Rządcowski - Gru­dziądzka, F. Sylwestrowicz - Długa i E. Worth.

W branży rolno-spożywczej funkcjonowały hurtownie: Oddział Wielkopolskiego Składu Kawy „Weska" - Gdańska 9 i Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa „Rolnik" - Dworco­wa 15. Obrót zbożem prowadzili: Lampiarski - Sądowa 22 i M. Siudziński - Sądowa 2, ziemiopłodami: Fr. Grun-browski - Nowa, M. Siudzińska i L. Szenk - Gdańska 13, bydłem: F. Bajer - Długa 9, P. Grajewski - Zduńska 10 i B. Smoczyński - Rynek 19 i końmi - J. Gibowski. Mle­czarnię prowadzili Wł. Michalski - Prill - Zielona 1, mły­ny: Iz. Skalski - Kościuszki 5 i F. Fryk, a wiatrak I. Prill. Wódki i likiery wytwarzali: J. Borkowski - Kościuszki, A. Rogowski, Mieczysław Śliwiński - Grudziądzka 10 i Wł. Wilczowski - Rynek 4, ocet: Fr. Gorczyński - Klasz­torna 5 i R. Mierna - Kościuszki, a wody mineralne oferował F. Gaszyński. Piwo rozprowadzała J. Smoczyńska - Gdań­ska 25. Artykuły spożywcze i kolonialne prowadziły sklepy: Fr. Bochantyn - Kościuszki 6, J. Borkowski, Herman - Koś­ciuszki 3, M. Kościńska - Garbuzy 7, F. Troll — Gdańska, P. Maina - Gdańska, T. Pilarski - Gdańska, B. Rogowska

- Klasztorna 2, F. Rogowski - Gdańska, F. Ruszycki — Gru­dziądzka i M. Śliwiński - Grudziądzka. Piekarnie wraz ze sklepami prowadzili: P. Chyła - Rynek 28, Dysarz - Klasz­torna, W. Nikodem - Grudziądzka 18, Pawlikowski - Gdań­ska 8, I. Skalski, Sz. Szczukowski, S. Wiecki — św. Rocha 2 i G. Nobel - Klasztorna 14. Mięso i wędliny wytwarzali i sprzedawali: E. Behr. - Sądowa 12, A. Dambek - Gdańska 10, J. Gibowski - Gdańska 12, P. Klahs - Grudziądzka 7, F. Kuncelmann - Długa 1, F. Smoczyński - Rynek 14, Sio­stry Śmigierskie - Gdańska 8 i F. Stasiewski - Gdańska 22. Rybołówstwem trudnił się F. Zdanowicz. Ogrodnictwo pro­wadzili O. Radtke - E. Wollenweber, a owoce sprzedawali:

B. Brucki - Rynek 34, A Fankidejski - Wiślana 5, A. Radtke - Gd. Przedm. 31 i A. Zimny.

Ważną rolę spełniało hotelarstwo i gastronomia. Goś­ciny użyczały hotele: „Biały Orzeł" Otto Meyer - Rynek 2, „Concordia" - Kościuszki 1 i „Dom Polski" - Kolejo­wa 28. Restauracje prowadzili: H. Baumann - św. Rocha 3, Bodzentyn - Kościuszki, F. Kohls - Rynek 32, Fr. Krogoll - Gdańska 19, Aleks Maciejewski - św. Rocha, E. Mechlin - Gdańska 5, J. Pawlikowski, Fr. Rogowski - Gdańska 21, P. Szczukowski - Gdańska 2 i S. Wiecki. Ponadto S. Wiecki prowadził kawiarnię „Pomorzanka" - św. Rocha 2, a Sta-chula w Rynku. Wyszynk trunków prowadzili: F. Cieśliński, B. Lordowski, P. Mechlin, O. Mayert i B. Stasiewski.

W pozostałych branżach obsługą społeczeństwa zaj­mowało się wielu rzemieślników i kupców. Usługi fryzjer­skie prowadzili: Z. Majewski, B. Niedziałkowski i J. Ta-larowski. Kapelusze damskie wykonywały: M. Różańska - Sądowa, J. Szturma - Rynek i K. Wachowska. Usługi krawieckie wykonywały warsztaty: B. Cejrowski, Fr. Ka-rasiewicz - Kolejowa 6, J. Kotowski - Sądowa, J. Laskow­ski - Gd. Przedm. 8, O. Rota, B. Wojtyniak - Klasztorna 12, R. Zajdlic - Grudziądzka 2 i W. Zieman. Szewstwem i naprawą obuwia zajmowali się: L. Augustyn - Rynek 15, J. Kruger - Grudziądzka 14, J. Murawski - Rynek 10, P. Sylwestrowicz i P. Voss - Grudziądzka 13. Fotografo­waniem zajmowali się: R. Halicki - Gdańska 16 i Wiecki

- św. Rocha. Sklepy bławatnicze prowadzili: J. Goldschlag - św. Rocha 3, W. Jażdżewski - Rynek 25, A. Krause, S. Mayer - Rynek 8, Czesław Paluchowski, S. Sękowski - Rynek 27 i M. Lichross. Galanteryjne: Hunsdorf — Rynek i Ł. Mittwode — Rynek 6. Drogeryjny asortyment rozpro­wadzali: R. Halicki — Gdańska, Antoni Klemens — Rynek 12 i „Pod Lwem" - Gdańska 16. Księgarnie i materiały piśmienne prowadzili: O. Bednarz - Gdańska 3 i Weso­łowski - Gdańska. Naczynia kuchenne sprzedawał Rogórski - Rynek. Tapety rozprowadzał L. Rzędkowski - Grudziądz­ka 9. Towary różne sprzedawały sklepy: M. Dąbrowski - pi. Klasztorny 1, F. Fitzerman - Garbuzy 6, J. Kamrow-ski - Kolejowa 9, S. Narzyńska - Rynek 11, B. Stołajow-ski - Sądowa 28 i L. Szenk - Gdańska 13. Węgiel można było kupić w składnicach: F. Krogoll - Gdańska, Mechlin - Gdańska i O. Meissner.

W celu zabezpieczenia dostaw towarów funkcjonowa­ły przedsiębiorstwa ekspedycyjno-przewozowe. Na trasie Nowe - Twarda Góra kursowała kolej Towarzystwa Prze­wozowego, ekspedycją zajmowali się Feliks Derżewski - Nowa 3, B. Stasiewski - Dworcowa i firma Lampiarski, która dysponowała autobusem kursującym na trasie Nowe - Grudziądz.

Prezentowany powyżej wykaz firm działających przed rokiem 1929 spisałem z internetu: http://www.jewishgen. org/jvi-pl/bizdir. Zawiera przeszło dwieście podmiotów gospodarczych działających w Nowem. Stan ten wykazuje znaczne nasycenie rynku wszelaką wytwórczością i usługa­mi. Dlatego można stwierdzić, że już wtedy Nowe było sil­nym centrum gospodarczym. Rozwijając wytwórczość rze­miosł drzewnych, z upływem lat, wybiło się w stolarstwie na ośrodek meblarski, który stał się sławny w kraju i poza jego granicami. Do jego rozsławienia przyczyniły się targi meb­lowe, zorganizowane dwukrotnie jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej.

KMR 7

JAN KULAS

Trzej parlamentarzyści z Kociewia

Minęło już trochę czasu od ostatnich wyborów parlamentarnych. Daje to lepszy dystans i moż­liwość głębszej refleksji. Faktem niezaprzeczalnym jest, że w wyniku elekcji z dnia 21 października 2007 roku, Kociewie po raz pierwszy od 1989 roku, ma aż trzech parlamentarzystów, dwóch po­słów i senatora. Należy wyrazić nadzieję, że aktywność Jana Kulasa i Sławomira Neumanna oraz Andrzeja Grzyba, dobrze posłuży rozwojowi Kociewia.

Wpierwszych częściowo wolnych (na 33 procent) wyborach do Sejmu z 4 czerwca 1989 roku po­słanką Kociewia, w ramach okręgu tczewsko-

kościerskiego, została gdańszczanka, lekarz Olga Krzy­żanowska. Mandat zapewniła jej popularność Komitetu Wyborczego „Solidarność". W kolejnych wyborach, już cał­kowicie wolnych, Kociewie reprezentowali Bogumił Szre-der, Jan Kulas i Krzysztof Trawicki. W późniejszych latach „kociewski" mandat sprawowali między innymi: Daniela Chrapkiewicz, Andrzej Liss, Grażyna Paturalska, Zdzisław Stachowicz. Panowie J. Kulas, A. Liss, B. Szreder i K. Tra­wicki sprawowali mandat poselski dwukrotnie.

W minionym 18-leciu młodej demokracji nigdy nie uda­ło się przedstawicielowi z Kociewia zdobyć mandatu sena­torskiego. Sytuacja uległa zmianie dopiero w ostatnich wy­borach parlamentarnych. Generalnie do tego czasu mandaty senatorskie w okręgu gdańskim przypadały zawsze przed­stawicielom Trójmiasta.

Wybory parlamentarne z 21 października 2007 roku istotnie zmieniły mapę parlamentarną na Kociewiu. Bowiem po raz pierwszy udało się utrzymać dwa mandaty poselskie i dodatkowo pozyskać mandat senatora. Ten polityczny suk­ces dla kandydatów kociewskich stał się możliwy za sprawą popularności i wysokiej zdolności elekcyjnej Komitetu Wy­borczego Platforma Obywatelska. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że kociewscy kandydaci za sprawą również własnej przedsiębiorczości zdołali z tej szansy skorzystać. I tak w Starogardzie Gdańskim bezapelacyjnie posłem został dotychczasowy starosta Sławomir Neumann. Startując z wy­sokiej szóstej pozycji na liście PO uzyskał on 11 742 głosy. W Tczewie zdecydowanie zwyciężył piszący te słowa, który chociaż startował z odległego 14 miejsca na liście PO, uzy­skał jednak 9 607 głosów i objął mandat poselski. Czarnym koniem zawodów wyborczych do Senatu okazał się Andrzej Grzeb, który sam nawet nie bardzo wierzył w swój sukces. Faktycznie jednak uzyskał mandat senatorski w całkiem dobrym stylu, tuż za Bogdanem Borusewiczem, uzyskując 179 414 głosów. Trzeba dodać, że Komitet Wyborczy PO w gdańskim okręgu wyborczym obejmującym Kociewie, zdobył komplet trzech mandatów senatorskich. Tak więc i do Sejmu i do Senatu, na Pomorzu i na Kociewiu, naj­większy sukces odnieśli kandydaci z PO. Jednakże dużym

walorem kociewskich kandydatów była ich wysoka pozycja w strukturach samorządu terytorialnego Województwa Pomor­skiego. Andrzej Grzyb pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Sejmiku, Jan Kulas przewodniczył najważniejszej komisji w Sejmiku - Komisji Budżetu i Finansów. Z kolei Sławo­mir Neumann po raz drugi piastował funkcję starosty staro­gardzkiego. Nie przypadkiem także liderzy PO na Pomorzu wyciągnęli trafne wnioski z przegranej kampanii wyborczej do parlamentu w 2005 roku. W elekcji 2007 roku w każdym praktycznie powiecie wystawiono uznanych i silnych liderów lokalnego życia politycznego. To dodatkowo powiększyło zwycięstwo Platformy Obywatelskiej w terenie, szczególnie na tle stosunkowo słabych list wyborczych z PiS.

Nie ma specjalnie czasu i miejsca, aby bliżej scharak­teryzować sylwetki parlamentarzystów z Kociewia. Można sporo informacji znaleźć na stronach internetowych parla­mentu (www.sejm.gov.pl, www.senat.gov.pl). Na użytek niniejszej publikacji ograniczę się do podstawowego mi­nimum informacyjnego. Nade wszystko należy się cieszyć i radować, że Kociewie po raz pierwszy ma swoich przed­stawicieli w obu izbach parlamentu. Naturalnie, trzeba ich dopingować do aktywnej i skutecznej pracy, w myśl docelo­wego przekonania, że warto było na nich głosować!

Piszący te słowa legitymuje się sprawdzonym i sku­tecznym doświadczeniem parlamentarnym dwóch kadencji 1991-1993 i 1997-2001. Szczególnie w tej drugiej kaden­cji dały się zauważyć z aktywności dwa Biura Poselskie - w Starogardzie Gdańskim i w Tczewie. Po wyborach 21 października 2007 roku otwarto Biuro Poselskie, tam, gdzie uzyskano przemożną ilość głosów, czyli w Tczewie, przy ul. Kołłątaja 9. Nadto planuje uruchomienie dwóch filii Biura Poselskiego. Podczas dotychczasowych sześciu posie­dzeń Sejmu poseł Jan Kulas 12-krotnie zabrał głos. Na co dzień pracuje on w dwóch dużych i wpływowych komisjach sejmowych: Komisji Finansów Publicznych i w Komisji Zdrowia. Poseł lubi także spotykać się z wyborcami, róż­nymi środowiskami, w tym i z młodzieżą szkolną. Więcej o pracy i aktywności posła można znaleźć na jego stronie internetowej: www.jankulas.pl.

Sławomir Neumann nie zraził się przegraną parlamentar­ną w 2005 roku. W dniu 21 października 2007 roku pewnie objął on mandat poselski. Pracę będzie mu ułatwiać spore

8 KMR

KOCIEWIACY

Poseł Jan Kulas

doświadczenie samorządowe i bankowe. Nie bez znaczenia jest fakt, iż zasiada on we władzach wojewódzkich PO. Biuro Poselskie utworzył w Starogardzie Gdańskim przy ul. Koś­ciuszki 27. Poseł Sławomir Neumann pracuje także w dwóch dużych i ważnych komisjach sejmowych: Komisji Finansów Publicznych oraz w Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa. Poseł zdążył już się wykazać kilka­krotną aktywnością. Więcej informacji o pośle można znaleźć na jego stronie internetowej: www.sneumann.pl.

Andrzej Grzyb nie kandydował wcześniej w wyborach parlamentarnych. Jednak dość powszechnie były znane jego ambicje parlamentarne. Dnia 21 października Andrzej Grzyb pewnie objął mandat senatorski. Bogate doświadczenie samo­rządowe radnego gminy, członka zarządu, burmistrza Czarnej Wody i pierwszego starosty starogardzkiego, niewątpliwie ułatwi jemu realizację mandatu senatorskiego. Swoje Biura Senatorskie otworzył, jak dotychczas, w Starogardzie Gdań­skim przy ul Rynek 1 i w Tczewie przy ul. Krótka 19. Senator Grzyb również pracuje w dwóch dużych senackich komisjach problemowych: Komisji Kultury i Środków Przekazu oraz w Komisji Rolnictwa i Ochrony Środowiska. Zapewne znaj­dzie też czas na realizację swoich aspiracji literackich. Więcej

informacji o senatorze można znaleźć na jego stronie interne­towej: www.andrzejgrzyb.pl

Trzej parlamentarzyści z Kociewia mają kilka istot­nych cech wspólnych. Na pierwszym miejscu postawił bym przebytą solidną drogę samorządową. Na drugim podkreślił bym mocne i zdrowe osadzenie w środowisku społecznym. Na trzecim miejscu zauważył bym duże am­bicje i spore zasoby energii twórczej. Na czwartym miej­scu docenił bym zdolność do współdziałania w ramach prężnej i silnej drużyny parlamentarnej PO na Pomorzu. Na piątym miejscu doradził bym całej trójce podporządko­wanie ambicji osobistych celom wspólnym i realizacji idei dobra powszechnego.

Z trójką parlamentarzystów z Kociewia mamy prawo wiązać duże nadzieje i oczekiwania. Nade wszystko po­łączenia sił i pomysłów na wspólną promocję Kociewia w stolicy i w kraju. Ważne jest także podbudowanie pozy­cji Kociewia w regionie pomorskim, szczególnie przy po­zyskiwaniu środków unijnych. Na samym Kociewiu trzeba będzie przymierzyć się do przygotowania IV Kongresu Ko­ciewskiego. Po drodze niejako należy podejmować inicja­tywy i działania służące integracji Kociewia, szczególnie w wymiarze kulturowym i edukacyjnym. Z rzeczy bardziej wymiernych warto by powołać wspólne i silne (wpływowe) czasopismo ogólnokociewskie na wzór kaszubskiej „Pome­ranii". Docelowo można by podjąć szeroką współpracę na Encyklopedią Kociewia. Na obecnym etapie „dziejów" bar­dzo trudne i mało realne wydaje się być powołanie jednej organizacji społeczno-kulturalnej Kociewia na wzór Zrze­szenia Kaszubsko-Pomorskiego.

Trzej parlamentarzyści z Kociewia mają przed sobą duże szanse i możliwości rozwoju. Niezwykle istotne będzie przy tym współdziałanie z samorządami kociewskimi oraz wła­dzami wojewódzkimi. Być może wspólnymi siłami uda się osiągnąć więcej, niż by wynikało z dotychczasowych bardzo różnych doświadczeń. Z nadzieją i pozytywnym myśleniem można wiele dzisiaj zdziałać! A szlachectwo parlamentarne przecież bardzo zobowiązuje.

KRZYSZTOF KOWALKOWSKI

Pelplinianie w Buffalo w USA

^""piu pelplinian wyemigrowało do USA, trudno dziś powie­dzieć. Także ich losy toczyły się bardzo różnie. Wielu

c_Sz nich czekał tu smutny los. Omamieni łatwym zarob­kiem i możliwością otrzymania ziemi zostali wywiezieni do głuchych lasów, aby tu z wielkim trudem i mozołem karczo­wać drzewa i zakładać własne gospodarstwa, cierpiąc przy tym straszny głód. Inni, wydawszy wszystkie pieniądze na podróż znaleźli miejsce w fabrykach i zakładach produkcyj­nych, a nie znając języka byli zatrudniani do najgorszych prac i za najmniejsze pieniądze. Byli tacy, którzy trafiali do Texasu tuż po wojnie konfederatów z unionistami, gdzie jeszcze kilka lat wałęsały się grupy zbrojne napadające mieszkańców wsi i miasteczek. Jak pisze jeden z osadni­ków: Początki kolonizacji polskiej w Texas rzeczywiście były smutne i opłakania godne. Osiedleni bez domów, pod dęba­mi, lub w jamach pod chróstem w towarzystwie rozmaitych jadowitych płazów wystawieni na pastwą burz texasakich, bez znajomości krajowego języka, wśród dzikich taxaskich Amerykanów, musieli wiele i długo cierpieć, nim wreszcie po upływie dziesiątka lat przyszli do sposobu utrzymania biednego życia i spokojności obywatelskiej. Długo jeszcze potem, nawet i przy nas powtarzały się krwawe sceny napa­dów i rozbojów ze strony Amerykanów. W podróży, w domu, nawet i w kościele nie mieliśmy od nich spokoju1. Z czasem sytuacja tych i wielu innych się unormowała.

Było jednak wielu takich, którzy nie mogli znieść tru­dów życia na kontynencie amerykańskim. Za z mozołem zdobyte pieniądze wracali do domów. Tak fakt ten opisywa­ny jest w „Pielgrzymie", opiniotwórczym wówczas czasopi­śmie polskim. Z Tucholi piszą: Z wychodźców tutejszych do Ameryki znów kilku wróciło: nie znaleźli tam tego Eldorado, którego się spodziewali. (...) Między nimi znajdują się dwaj bracia Hybernowie rodem z Tucholi, jeden jest majstrem cie­sielskim, drugi zaś czeladnikiem, obaj znani z poczciwości i pracowitości. Przebywali w Chicago, spodziewając się tam wielkiego zarobku z przyczyny, iż miasto to prawie całkiem było zgorzało. Omylili się wszelakoż okropnie, tak jak pra­wie wszyscy z tutejszych stron przybysze. Nawał łudzi tam nie tylko z Ameryki lecz z całej Europy zgromadzonych był tak wielki, iż tysiącami bez roboty wraz z familiami po dro­gach obozowali i zniewoleni byli ostatni kawał odzieży z sie­bie sprzedawać, ażeby tylko jak najnędzniejszą strawą życie swe chwilowo uratować2.

Przed tymi wyjazdami przestrzegali wielokrotnie przez wiele lat redaktorzy na łamach „Pielgrzyma" wydawanego w Pelplinie, stosując różne formy. Drukowali listy z Ame­ryki, opisywali powrót mieszkańców Pomorza do domu, pi­sząc apele, a także przestrogi wierszem.

Gdybyś u nas tak pracował, Łożył trudów i starania, W szczęście byś tu obfitował, I dla dzieci wychowania

Miałbyś sposób i groszyki -I nie poszedł do Ameryki

Ale tu wiatr inny wieje, Tu wiatr inny wieje, Tu ci duszno, ciemno, biada, Tam ci w głowie zajaśnieje I na wszystko znajdzie rada: Mieść ulice, tłuc kamyki, Dalej, dalej do Ameryki.

J. Piotrowind'. Pomimo tego tysiące Polaków wyjeżdżało „za chlebem".

Powstawały liczne osady polskie w wielu dużych miastach USA, takich jak Chicago, Nowy Jork, Baltimore, Filadel­fia, Detroit, Cleveland czy Buffalo4. Ogółem w 1893 roku w USA mieszkało 632.521 katolików, z tego jak ocenia ks. Nir 20% stanowili Polacy ze wszystkich trzech zaborów i liczba ta systematycznie rosła5. W 1923 roku w Buffalo mieszkało już 110.000 osób6. Na pewno wielu z nich swą ciężką pracą, talentem, smykałką do interesu i zaangażowa­niem doszło do większego lub mniejszego majątku, przy­czyniając się tym samym do rozwoju tych miast.

Tak było między innymi w Buffalo, w którym za­mieszkało bardzo wielu Polaków. Pierwszych 10 osadni­ków przybyło do Bufallo w 1855 roku. W 1860 roku było ich tu około 100, w 1875 roku mieszkało już ich 2500, a w 1886 roku 190007. Jedni pracowali „na cudzym", inni wykształceni, mając smykałkę do interesu i lepszy start założyli własne, początkowo niewielkie zakłady, które z czasem się rozwinęły. Wśród tych, którym się powiodło i na pewno przyczynili się do rozwoju Buffalo, które dziś liczy około 1.200 tysięcy mieszkańców, byli Franciszek Boroszewski, Stanisław Murawski i Franciszek Schultz urodzeni w Pelplinie. Przyjechali oni do Buffalo, pod ko­niec XIX wieku dając początek polskiej kolonii w tymi mieście, w którym dziś mieszka około 120 tysięcy miesz­kańców polskiego pochodzenia.

Pierwszy z nich Franciszek Boroszewski urodził się w Pelplinie w 1870 roku. W wieku 14 lat przybył do USA do krewnych w odwiedziny i już tu pozostał. Wyuczył się rzeźnictwa pracując w tym zawodzie w Buffalo. Tu w 1895 roku ożenił się z Martą z domu Schulz, z którą miał 2 synów i 4 córki. W rok później założył własną firmę na Brodway Market, której produkty rozchodziły się nie tyl­ko w Buffalo, ale także w okolicy8. Umiejąc się obchodzić z ludźmi, potrafił ob. Boroszewski zjednywać sobie coraz więcej odbiorców, rozwijając równocześnie interes z każ­dym dniem coraz bardzief. Produkcja odbywała się dniem i nocą, ze względu na znacznie wzrastające zamówienia. W 1904 roku Boroszewski wybudował sobie dom przy ul. Mills nr 19, a następnie kupił także drugi dom przy Fillmore Avenue 958-960. Na jego zapleczu działały za­kłady mechaniczne naprawy samochodów, które prowa-

10 KMR

POMORZANIE ZA

Franciszek Boroszewski

Marta Boroszewska

Stanisław B. Murawski

Zygmunt Schultz

dził Jan Schulz, brat żony Boroszewskiego. Franciszek Boroszewski był bardzo poważanym mieszkańcem Buf­falo. Był członkiem Związku Narodowego Polskiego, należał do Towarzystwa Kupców i Przemysłowców. Był też członkiem towarzystw amerykańskich, takich jak „Eąuitable"1 0. Wspomniany tu Związek Narodowy Polski (Polish National Alliance) powstał w 1880 roku jako orga­nizacja ubezpieczeniowa i kulturalno-oświatowa Polonii w USA z główna siedzibą w Chicago".

Drugim pelplinianinem, który przyczynił się do rozwoju Buffalo był Stanisław B. Murawski. Murawski urodził się 24 sierpnia 1878 roku w Pelplinie. Nie jest znana dokładna data jego przyjazdu do USA. Wiadomo, że wyemigrował z rodzicami i zamieszkał w Buffalo, gdzie uczęszczał do szkoły parafialnej św. Stanisława B. M. Następnie wyuczył się zawodu drukarza i przez 16 lat (do chwili druku książ­ki) pracował w polskiej drukarni w Buffalo. Bardzo czynnie uczestniczył w życiu polonii amerykańskiej. Był jednym z założycieli Kółka Dramatycznego im. Adama Mickiewicza. Był członkiem Towarzystwa Lutnia, Stowarzyszenia grunto­wego Polonia Land Ass., Towarzystwa św. Bernarda nr 107 Unii Polskiej w Ameryce, Unii drukarskiej Typographical Union nr 517. Pracował przy wydawaniu czasopism „Nowy Wiek" i krótki czas „Album". W dniu 8 października 1902 roku zawarł związek małżeński z Marią Osałkowską, z któ­rego dochował się dwóch córek, lecz, niestety, starsza z nich wcześnie zmarła12.

Kolejnym urodzonym w Pelplinie mieszkańcem Buf­falo był Franciszek Zygmunt Schultz. Urodził się w 1879 roku. W 1881 roku wyemigrował z rodzicami do Buffalo. Tu ukończył szkoły i zdobył zawód jubilera. Początkowo pracował w różnych firmach jubilerskich, zdobywając nie­zbędne doświadczenie w tym zawodzie. W 1901 roku, mając tylko 22 lata, założył swój własny skład jubilerski, w którym prowadził sprzedaż, nie tylko biżuterii ale także zegarków, od najtańszych do najdroższych13.

Przypisy:

1 O osiadłościach polskich w Texas, Pielgrzym nr 34, Pelplin 26.08.1875.

2 Nowiny ze świata. Z dyecezyi, Pielgrzym nr 50, Pelplin 12.12.1872.

5 Jak Pielgrzym ostrzega przed tern bałamuctwem, Pielgrzym nr 41, Pelplin 9.04.1881.

4 ks. Roman Nir, Etniczność, życie społeczne i kulturalne Polonii, Stevens Point, WI, USA 1989, s. 72.

5 ks. Roman Nir, Etniczność, życie społeczne i kulturalne Polonii, Stevens Point, WI, USA 1989, s. 77.

6 ks. Roman Nir, Etniczność, życie społeczne i kulturalne Polonii, Stevens Point, WI, USA 1989, s. 101.

7 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 58.

8 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 354.

9 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 355.

10 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 355.

" Nowa Encyklopedia Powszechna PWN, tom 8, Warszawa 2004, s. 864.

12 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 514.

13 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 479.

KMR 11

KAZIMIERZ ICKIEWICZ

Ojczyzna, naród, patriotyzm w nauczaniu Jana Pawła II

W ięź człowieka z Ojczyzną kształtuje się od najwcześniejszych lat naszego dzieciństwa. Człowiek już od dziecka wiąże się z Narodem,

z jego kulturą, dziejami i wydarzeniami, z historią, z trady­cjami, z całym dziedzictwem duchowym Ojczyzny.

Czy rzeczywiście czujemy się odpowiedzialni za to wiel­kie, wspólne dziedzictwo, któremu na imię Polska?

Jan Paweł II, przypomniał nam, że to imię nas wszyst­kich określa, zobowiązuje, ale i kosztuje, stanowi wartość. Mówił: „Nie pragnijmy takiej Polski, która by nas nic nie kosztowała".

Prawdziwa miłość Ojczyzny - to nie tylko piękne sło­wa, uroczyste deklaracje, ale uczciwa i solidna praca dla wspólnego dobra. Zdarza się niekiedy, że ktoś przechwala się miłością Ojczyzny, chociaż ma na uwadze prywatne lub partyjne interesy. Wśród przyczyn naszej narodowej tragedii były nie tylko zdrady narodowe, ale często prywata: kariero-wiczostwo gubiło wielu i prowadziło do nieuczciwego wy­sługiwania się wrogom Ojczyzny. W obronie i za wolność Ojczyzny ginęli Polacy. Wielu z nich do końca życia nosiło blizny na swym ciele po ranach, które ponieśli, broniąc Oj­czyzny i jej honoru.

O tym, że Ojciec Święty Jan Paweł II przejawiał wielką miłość do Polski, pewno nie trzeba nikogo przekonywać. Już po wyborze na Papieża zawsze głęboko przeżywał wszelkie zawirowania historyczne rodzinnego kraju. Przyjrzyjmy się jednak bliżej temu, co On sam mówił na temat Polski i jakie wymagania stawiał w tej kwestii rodakom. Zacznijmy od pytania: Czym jest Ojczyzna?

Słowo „Ojczyzna" posiada dla nas wyjątkowe znaczenie, którego nie posiadają inne narody Europy i świata. Jan Pa­weł II mocno podkreślał, że swoje wychowanie zawdzięcza od początku polskiej kulturze, polskiej literaturze, polskiej historii, polskim szkołom, polskim uniwersytetom i temu bogatemu dziedzictwu, które należałoby uczynić przedmio­tem szlachetnej dumy. Mówił bowiem, że „w tej mojej ziemi ojczystej stale tkwię głęboko wrośnięty korzeniami mojego życia, mojego serca, mojego powołania".

Z Ojczyzną wiąże się patriotyzm. Pod tym pojęciem rozumiemy ustosunkowanie się do tego, czym jest Ojczy­zna. Warto by jednak poszukać bliżej czym ona jest. Z pew­nością bardzo trafnie i bogato wypowiedział się na temat Ojczyzny przy okazji spotkania ze środowiskiem akade­mickim Uniwersytetu Jagiellońskiego: „Ojczyzna to jest dziedzictwo, które nie tylko obejmuje pewien zasób dóbr materialnych na określonym terytorium, ale nade wszystko jest jedynym w swoim rodzaju skarbcem wartości i treści duchowych, czyli tego wszystkiego, co składa się na kul­turę narodu."

Zresztą wielokrotnie Ojciec Święty wyrażał się na te­mat pojęcia ojczyzny, bezpośrednio lub pośrednio. Trzeba jednak pamiętać również wypowiedzi i gesty, które Papież uczynił w stosunku do innych narodów.

Jak wielką czcią Jan Paweł II obdarzył Polskę widzimy przede wszystkim w gestach i słowach powitania podczas pielgrzymek do Ojczyzny. Szczególnie zaś warto zwrócić uwagę na pobyt w kraju Ojca Świętego w czerwcu 1979 roku. Mówił wtedy: „Ucałowałem ziemię polską, z której wyrosłem. Ziemię, z której wezwał mnie Bóg - niezbada­nym wyrokiem swojej Opatrzności - na Stolicę Piotrowa w Rzymie. Ziemię, do której przybywam dzisiaj jako piel­grzym (...). W Polsce, w tej mojej ziemi ojczystej, w której stale tkwię głęboko wrośnięty korzeniami mojego życia, mojego serca, mojego powołania (...)."

Szczególnie zaś wzruszające są słowa wypowiedziane podczas drugiej pielgrzymki: „Przybywam do Ojczyzny. Pierwszym słowem, wypowiedzianym w milczeniu i na klęczkach, był pocałunek tej ziemi: ojczystej ziemi. (...) Po­całunek złożony na ziemi polskiej ma jednak dla mnie sens szczególny. Jest to jakby pocałunek złożony na rękach matki - albowiem Ojczyzna jest naszą matką ziemską."

Jak widać, Polska dla Papieża ma znaczenie bardzo szczególne. Porównanie do Matki, jest wyniesieniem w systemie wartości bardzo wysoko. Również w słowach wy­powiadanych przed odlotem do Rzymu, Papież wspomniał wielokrotnie, iż zabiera ze sobą pamięć widoku ojczystej ziemi. Szczególnie tak bardzo umiłowanych gór.

Ojczyzna to również szczególne miejsca i szczególni lu­dzie. Tymi miejscami z pewnością były dla Jana Pawła II Wadowice i Kraków. Miejsca narodzin, pierwszych lat mło­dości, a potem posługi kapłańskiej i biskupiej. Ze wzrusze­niem wspominał podczas pielgrzymek te miejsca. W nich odnajdował wymiar ojczystej ziemi. Przez pryzmat „małej ojczyzny" miłował Polskę.

Również te ziemie, na których nigdy nie był, a które są ściśle związane z historią Polski, Papież nosił w swoim ser­cu: „Nigdy w życiu nie byłem w Wilnie. Jestem tu po raz pierwszy. Równocześnie można powiedzieć, że przez całe moje życie, (...) stale byłem w Wilnie. Byłem w Wilnie my­ślą i sercem, można powiedzieć całym moim jestestwem, przynajmniej w jakimś jego szczególnym wymiarze. To mi pozostało również w Rzymie, może nawet bardziej".

Powyższe słowa dobitnie wskazują jak pojęcie „ojczy­zna" w rozumieniu Ojca Świętego Jana Pawła II zostało ubogacone i poszerzone. Papież był wymagający. Przede wszystkim od siebie. Ale umiał też stawiać innym wyma­gania. Jeśli mielibyśmy wskazać jakieś ramy wychowania patriotycznego, moglibyśmy się posłużyć słowami Papieża

-

ZADUMA NAD OJ

do Kaszubów w 1999 roku. Prosił on wtedy o: pielęgnowa­nie swojej tożsamości, pielęgnowanie więzów rodzinnych, pogłębianie znajomości swojego języka, przekazywanie tra­dycji młodemu pokoleniu.

Jan Paweł II uczy nas patriotyzmu mówiąc: „Patriotyzm oznacza umiłowanie tego co ojczyste: umiłowanie historii, tradycji, języka czy samego krajobrazu ojczystego, dzieł i owocu geniuszy - naszych rodaków". Z jaką miłością odnosił się do Ojczyzny kiedy mówił: „Myśląc Ojczyzna, pragnę by zamknąć ją w sobie jak skarb". „Z nią nie może rozstać się moje serce". „Gdy wspominam piękno Tatr, to łza się w oku kręci".

Znamienne są słowa kilkakrotnie powtarzane przez Jana Pawła II, szczególnie do młodych o stawianiu sobie wyma­gań. Nie tylko wtedy, gdy inni od nas tego wymagają, lecz szczególnie wtedy, gdy wymagań nikt nie stawia. Bo od na­szej aktywnej postawy zależeć będzie Polska. „Nasze być i nasze mieć". Papież łączy dwa tematy: moralność i patrio­tyzm. Wskazując na bohaterską postawę majora Henryka Su­charskiego na Westerplatte odwołuje się do sumień młodych ludzi. Tak jak polscy żołnierze trwali do końca na stanowi­skach, tak my winniśmy trwać przy wartościach, od których „nie można zdezerterować". Słowa te do dziś odbijają się głośnym echem. Oby nie stały się tylko pustym frazesem, lecz wzbudzały niepokój, który będzie prowadził do nawró­cenia i zmiany postawy. Również w relacji do Ojczyzny.

Jan Paweł II nie bał się, również mocnych słów kiero­wanych do tych, którzy krzywdzą słabszych, krzywdząc tym samym Polskę. W sposób szczególny możemy tu na­wiązać do sytuacji stanu wojennego, którego wprowadzenie Papież bardzo boleśnie przeżył. Ten gwałt zadany Polsce skomentował podczas spotkania z ówczesnymi władzami w Belwederze 17 czerwca 1983 roku. Czynił to z miłością, ale i stanowczością. Zresztą pod koniec przemówienia wyraźnie podkreślił, iż w Rzymie będzie śledził wydarzenia w Polsce i będzie na nie bardzo wyczulony.

Znane były Papieżowi zagrożenia wypływające z „za­chłyśnięcia się" wolnością i władzą. „Przejście (...) stawia przed każdym nowe zadania. Przeciw ich podjęciu działają dawne nawyki, a częściowo też dawne struktury, których nie sposób wymienić z dnia na dzień". Jan Paweł II bardzo wy­raźnie mówi do Polaków, iż Nowa Polska to proces długo­trwały i bardzo pracochłonny.

Wyjątkowe są słowa Jana Pawła II podczas przemówień pożegnalnych. W każdym z nich motyw patriotyzmu prze­wija się bardzo mocno. Możemy sobie tylko próbować wy­obrazić co czuł odlatując z ojczyzny, choć zawsze mówił, iż jest ona nieustannie w jego sercu i modlitwie. Słowa znane, ale tak bardzo głębokie, iż pozostają jako wezwanie i wy­zwanie dla przyjmującego te słowa:

„I dlatego - zanim stąd odejdę, proszę was, abyście to cale duchowe dziedzictwo, któremu na imię „Polska", raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieja i miłością - taką, jaką za­szczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym".

Jan Paweł II pełniąc uniwersalną posługę wobec całe­go Kościoła - wszystkich ludów i narodów podkreślał, że jest synem polskiego Narodu i czerpie siły jego duchowego dziedzictwa. Z odwagą i wielką miłością mówił: „O zie­mio polska! Ziemia trudna i doświadczona! Ziemia piękna! Ziemio moja! oraz „Ziemio szczególnie odpowiedzialnego świadectwa, ziemio trudnego wyzwania!".

I te ostatnie, pożegnalne: „A na koniec cóż powiedzieć? Żal odjeżdżać". Możemy śmiało powiedzieć, iż to nie był

Kazimierz Ickiewicz podczas wygłaszania referatu

frazes, lecz prawdziwa tęsknota za ojczyzną, której więcej nie zobaczył.

Zdrowy patriotyzm - prawdziwa miłość Ojczyzny nie ma nic wspólnego z ciasnym nacjonalizmem, czy szowini­zmem. Niektórzy szydercy, prześmiewcy i cynicy ośmiesza­ją zdrowy patriotyzm, autentyczną miłość własnej Ojczyzny i celowo ją przedstawiają w karykaturalnej formie i wy­chwalają postawę kosmopolityczną.

Prawdziwa miłość Ojczyzny zobowiązuje nas do zacho­wania wszędzie honoru i godności Polaka. Uczy nas tego Jan Paweł II kiedy mówi: „Być Polakiem, to niełatwe, ale warto". Bądźmy więc Polakami takimi, o których mówi nasz wielki rodak Jan Paweł II, zawsze i wszędzie, również dziś w jednoczącej się Europie.

Myślę, że obecnie - w dobie otwartych granic i wielkiej migracji ludzi - Jan Paweł II jest dla nas najlepszym przy­kładem, jak trzeba pracować dla kraju, by słowo „Polak" budziło życzliwość i szacunek na świecie, a w kraju dawa­ło poczucie tego co wartościowe, co jakościowo najlepsze, ożywione myślą i sercem.

Ojciec Święty swoją postawą mówił nam jeszcze jedno, że o Polskę trzeba dbać. Dbajmy więc o naszą Ojczyznę ma­jąc na uwadze słowa Jana Pawła II, który powiedział: „Sta­jąc się członkiem Wspólnoty Europejskiej Polska nie może stracić niczego ze swoich dóbr materialnych i duchowych, których za cenę krwi broniły pokolenia naszych przodków". Ta obrona dóbr materialnych i duchowych i ich pomnożenie, bo po to weszliśmy do struktur Unii Europejskiej, jest wiel­kim historycznym zadaniem stojącym dziś przed Polakami. Jeżeli patriotyzm polski ma w tej obronie i pomnażaniu na­szych dóbr odegrać rolę, to trzeba go umacniać.

Wartość patriotyzmu trzeba budować w sobie, w swoim sercu, tak jak czynił to Jan Paweł II. Budujmy więc świado­mość polskości w jednoczącej się Europie mając na uwadze słowa innego wielkiego Polaka, Prymasa Tysiąclecia - Ste­fana Kardynała Wyszyńskiego: „Dla nas po Bogu, najwięk­sza miłość to Polska".

KMR 13

JUBILEUSZ PLENEROWCOW

W dniach 18-28 czerwca 2007 roku w Starbieninie odbył się jubileuszowy 25 plener twórców Kociewia i Kaszub.

\ rudno uwierzyć, ale dwadzieścia pięć lat minęło od pierwszego pleneru w Wieżycy. Pamiętam mój pierw­szy udział w plenerze w 1986 roku. Byłem świeżo po

rocznym kontrakcie w Czechosłowacji. Krystyna Szałaśna zapytała mnie, czy chcę jechać na plener do Wieżycy. Wszyst­ko wtedy było mi obce - i Wieżyca i Kaszubski Uniwersytet Ludowy. Oczywiście, zgodziłem się bez wahania. Pomimo, że nie dostałem urlopu, dosłownie na pół dnia wyrwałem się z zakładu. Na podwórku KUL-u już pracowali rzeźbiarze. Jak zobaczyłem ich dłuta wielkie jak łopaty, oniemiałem. Kłody drewna - a ja z dłutkiem jak łyżeczka. Wybrałem sobie klocek lipy i zabrałem się do pracy. Rzeźbiłem starowinkę siedzącą na pniaczku. Drewno było tak mokre, że ciekła z niego woda podczas obróbki. Jeszcze przed obiadem moja praca była go­towa. Zaniosłem ją do biura, powiedziałem, że pomaluję ją następnym razem, bo jest za mokra. Rzeźba, którą wtedy wy­konałem jest na jubileuszowej wystawie.

Dobrze pamiętam piątą rocznicę KUL-u i zarazem piąty plener. Wśród gości i uczestników kręcił się pan z wielką ka­merą video na ramieniu i uwieczniał to miłe zdarzenie. Czy jest to nagranie w archiwaliach? Moje nagrania są, aczkolwiek technicznie słabe, ale można na nich zobaczyć jak wtedy pra-

osoby i w większości są to trafne decyzje. Plenery są bacznie obserwowane przez etnografów i przez nich konsultowane. Tutaj wprowadzamy pewne tematy z przeszłości naszej wsi, by po latach ktoś mógł popatrzyć na elementy wystroju daw­nej izby czy kuchni. W ubiegłorocznym plenerze rzeźbiarze wykonali piękne zabawki, jakich w sklepach nie uświadczysz. Z tego należy się cieszyć i pielęgnować wypracowane wartości.

Na naszym plenerze nie ma podziału wśród uczestników na regiony. Kaszubi, Kociewiacy, Borowiacy stanowią jed­ną rodzinę, która haftuje, maluje, rzeźbi i wyplata. Ali Zwa-ra wstaje o świcie, by uchwycić kolory otoczenia muskane wschodzącym słońcem. Ala Serkowska często odkłada pę­dzelki i przygrywa nam na akordeonie. Henio Lepak i Józek Semmerling prześcigają się w dowcipkowaniu, czym wzbu­dzają ogólną wesołość. Nieoceniona Janka Gliszczyńska z Przęsina tworzy cudowne ptaki o bajecznych kolorach. Jej rzeźby to wypracowane dzieła sztuki, godne salonów wystawienniczych. Niezwykle cennymi eksponatami pople-nerowymi są malowane obrazy na płótnie naszych malarzy, którzy uwiecznili na nich obraz dawnej wsi, chat krytych strzechą, kapliczek, polnych dróg, czy pejzaże pól w czasie żniw, wykopków i sianokosów. Dziś wszystko jest już inne.

EDMUND ZIELIŃSKI

Wieżycko-starbienińskie plenery cowaliśmy i popatrzyć na tych, których już nie ma wśród nas. U mnie haftuje jeszcze Zośka Formela, rzeźbi Adam Zwolakie-wicz w słomkowym kapeluszu i Władek Lica kozikiem wycza­rowuje swoje płaskorzeźby. I ciągle zakochani w sobie Maria i Jan Wespowie - ona haftowała, Janek pisał wiersze i też próbo­wał rzeźbić. Ciągle żyje na moim ekranie Henio Hewelt, który rzeźbę łączył z dowcipem.

A pamiętacie państwo Wojtka Lesińskiego z Tczewa? Pięknie malował na szkle i śmiało dyskutował z dr Alek­sandrem Błachowskim o tej dyscyplinie sztuki ludowej. Też już odszedł. Wisi na ścianie mego domu rysunek Zbyszka Chilareckiego, zatytułowany „Ptasznik z Wieżycy - twór­ca w akcji". To mnie na nim uwiecznił, kiedy siedziałem w pobliżu kojca Diany (owczarek podhalański państwa Byczkowskich). W końcu korytarza, gdzie ten kąt okupowa­li Leon Bieszke i Ali Zwara, był również Zbyszek. Pewnego razu mówi do Alego: aleś ten obraz zniebieścił i figlarnie się uśmiechnął. Pewnie dalej maluje w bezkresie wieczności.

Byliśmy bardzo związani z Wieżycą i kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się na plenerze w Starbieninie w 1996 roku, nie­mal wszyscy orzekli, że chcą do Wieżycy. Tam zostawiliśmy swoje wspomnienia z pierwszych plenerów, miłe spotkania, grzybobrania i las dokoła. Z czasem jednak Starbienino zwyciężyło wieżyckie sentymenty i stało się równie miłym miejscem, do którego chętnie wracamy. Z przyjemnością uczestniczyła w plenerach Regina Matuszewska z Czarne-golasu. Od kilku lat stałym uczestnikiem jest Jerzy Kamiń­ski z Barłożna. Bardzo wypracowane rzeźby Andrzeja Ku-kuli z Pelplina budzą uznanie obserwatorów. Po wielu latach przerwy w swej twórczości zaczął rzeźbić i tworzyć zabawki na plenerze Leszek Bączkowski rodem ze Zblewa.

Kilka lat temu, na warsztatach, ktoś powiedział mi tak: Wy jesteście tak szczelni, że trudno dostać się na Wasz plener. Ode­brałem to jako komplement w stronę organizatorów plenerów. Bo rzeczywiście, na plener przyjeżdżają ludzie z najwyższymi kwalifikacjami, ogromną pracowitością i odpowiedzialni za swoje uczestnictwo. Bardzo rozważnie wprowadzamy nowe

Zamiast strzech - lśniące dachówki, zamiast kop siana i sko­szonego zboża -jakieś walce psujące krajobraz. Ale póki co, w naszej pamięci zachowało się wiele obrazów tamtej wsi, przedmiotów codziennego użytku, zabawek. I dzięki temu wprawne dłonie hafciarek, rzeźbiarzy, malarzy i plecionka-rzy przywracają do życia zapomniany świat.

Plonem plenerów jest ogromny zbiór prac pozostawionych przez uczestników tej imprezy. A zebrało się tego około 1200 eksponatów. Jest to chyba największa kolekcja wyrobów ręko­dzieła na Pomorzu. Jest skatalogowana, zarejestrowana i służy wszystkim pragnącym zgłębić tajniki twórczości ludowej, tak współczesnych jak i zmarłych uczestników plenerów.

Na uroczyste sympozjum, poświęcone kulturze ludowej z okazji jubileuszowego pleneru, zjechało wiele gości. Dr Anna Kwaśniewska podsumowała 25 plenerów w Kaszubskim Uni­wersytecie Ludowym. Dr Aleksander Błachowski wygłosił re­ferat zatytułowany „Żywe funkcje dziedzictwa". Mgr Wanda Szkulmowska miała ustosunkować się do potrzeby współpracy w regionie. Choroba w rodzinie nie pozwoliła jej uczestniczyć w tej uroczystości. W zastępstwie wystąpił dr hab. Cezary 01-bracht-Prądzyński z Uniwersytetu Gdańskiego. W moim wy­stąpieniu mówiłem o osobistym udziale w plenerach jak i tych, którzy dawno już odeszli. Sympozjum zakończyło wręczenie honorowych tytułów „Plenerowego Stolema" dla długoletnich uczestników. Kilka osób otrzymało Dyplom od Zarządu Głów­nego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Marek Byczkowski - prezes fundacji KUL-u otrzymał medal 50-lecia ZK-P. Nasz Oddział STL otrzymał również tytuł „Plenerowego Stolema". Wszyscy uczestnicy XXV pleneru otrzymali Dyplomy Uznania od naszego Oddziału STL.

XXV plener twórców ludowych Kaszub i Kociewia na­leży już do przeszłości. Już kilkakrotnie wisiał na włosku, już miało go nie być. Dzięki nadludzkim zabiegom naszych gospodarzy plener ma swą ciągłość. To chyba fenomen w skali kraju i trzeba robić wszystko, by trwał jak najdłużej. A życzę tego z całego serca. Obchodzimy srebrny jubileusz, a czemu nie może być złoty?

14 KMR

KATARZYNA DUNAJSKA

Pamiątki przeszłości ziemi skarszewskiej Skarszewskie Centrum Ekspozycji Historycznych

Fascynujemy się architekturą włoską, czy francuską. Podziwiamy zamki gdzieś w Polsce. A na pytanie: — czy byłeś/-aś w skarszewskim muzeum?, odpowiadamy często: - nie. Dlatego, kto nie chce usłyszeć powiedzenia - cudze chwalicie, swego nie znacie - niech czym prędzej wybierze się do muzeum w Skarszewach.

O planach utworzenia placówki muzealnej mówiło się w Skarszewach już w latach 70. ubiegłego wieku. W końcu udało się zrealizować marzenie wielu osób. Uroczyste otwarcie nastąpiło 9 października 2006 roku.

Historia SCEH

powstaniu Skarszewskiego Centrum Ekspozycji Historycznych mówiło się od wielu lat. Na roz­mowach się jednak kończyło. Zawsze brakowało

zdecydowania i zmysłu organizacyjnego. Nigdy nie było też zbiorów tej klasy, jakie posiada wybitny kolekcjoner Ma­ciej Mostowy1. Dopiero na początku stycznia Dariusz Skal­ski, burmistrz Skarszew, oficjalnie oznajmił zgromadzonym w swoim gabinecie urzędnikom, wykonawcom budowlanym, kolekcjonerom i badaczom dziejów grodu nad Wietcisą: - Od dnia dzisiejszego przystępujemy do tworzenia Muzeum Skar­szew. Krótko, rzeczowo i bez zbędnego patosu1. I w ten oto sposób powstało na ziemi skarszewskiej muzeum. Zaopa­trzono je w zbiory kolekcjonera Macieja Mostowego, zabytki Muzeum Archeologicznego w Gdańsku oraz materiały iko­nograficzne Edwarda Zimmermanna, pracownika naukowe­go, historyka, publicystę i miłośnika Skarszew, który m.in.

napisał cykl felietonów o eksponatach w lokalnych gazetach. Ponadto, emerytowana nauczycielka ze Skarszew, pani Ma­ria Burczyk, siostra najsłynniejszego na Pomorzu tabacznika w sutannie - śp. ks. kanonika Bazylego Oleckiego, udostępni­ła Muzeum Skarszew jego najcenniejsze tabakieiy.

Ekspozycję historyczną przygotowywali: Maciej Mosto­wy i Edward Zimmermann oraz studenci historii Uniwersy­tetu Gdańskiego, Monika Rade i Jędrzej Jednacz. Natomiast konsultacje historyczne znajdują się pod opieką: prof. An­drzeja Grothy, prof. Klemensa Bruskiego i dra Marka Foty.

Miejsce

iedziba, w jakiej mieści się muzeum, jest również historyczna. Bowiem Skarszewskie Centrum Eks­pozycji Historycznej zajmuje trzecie piętro budynku

z przełomu XIX/XX wieku, na ul. Szkolnej 9, gdzie dawniej znajdowała się Szkoła Podstawowa nr 3. Sala, w której są

Sala wystawiennicza SCEH - w głębi strzelnica skarszewskiego bractwa kurkowego

KMR 15

SKIE MUZEUM

eksponaty, to powierzchnia o 130 m2. W pozostałych po­mieszczeniach rezydują: Gminny Ośrodek Pomocy Spo­łecznej oraz Gminna Biblioteka Publiczna, której dyrektor - Jolanta Kaczmarek, kieruje także muzeum. Zaś pomoc­nikiem muzealnym jest Katarzyna Skóra. Warto dodać, iż nieopodal tego budynku znajdują się średniowieczne mury obronne, które zachęcają do obejrzenia ich z bliska niejed­nego turystę.

Zbiory

ksponatów w muzeum cały czas przybywa, dzięki czemu warto odwiedzać je częściej, niż tylko raz. Tym bardziej, że wstęp do Skarszewskiego Centrum

Ekspozycji Historycznej jest bezpłatny. Do najciekawszych kolekcjonerskich perełek zaliczymy:

- grób skrzynkowy kultury wschodnio-pomorskiej, sprzed około 2500 lat,

- fragmenty obrobionych dębowych pali, które zostały wykopane przy średniowiecznych murach miejskich w Skarszewach i prawdopodobnie stanowią pozosta­łość umocnień drogowych z okresu panowania Zako­nu Joannitów,

- chorągiewka wiatrowa z ewangelickiego domu para­fialnego w Skarszewach,

- tarcza strzelecka Bractwa Kurkowego z 1883 roku,

Skarbonka kościelna

- tabakiery ks. kanonika Bazylego Oleckiego (m.in. aluminiowa tabakierka w kształcie rożka, wykonana przez więźnia obozu Stutthof- Jana Tredera, zw. Ro­gowym — nr obozowy - 3698),

- monety polskie z okresu międzywojennego i II wojny światowej,

- pierścienie od cygar, z portretem marszałka Hinden-burga i orłem Cesarstwa Niemieckiego, które zostały znalezione między kartkami książki z pieczęcią włas­nościową redaktora i wydawcy gazety skarszewskiej „Schonecker Anzeiger" - Paula Kaschubowskiego,

- medaliki św. Benedykta z XVI I/XVIII wieku, zwane „Postrachem demonów", żołnierskie talizmany z wi­zerunkiem św. Jerzego,

- skrzynka Cechu Piekarskiego z XIX wieku, - „kubek wąsacza" z emblematem Towarzystwa Gim­

nastycznego „Sokół" itd. Oprócz tego, cztery eksponaty zostały wpisane do Pol­

skiej Księgi Guinnessa. Oto one: rysunek skarszewskiego zboru, zbudowany przez gdańszczan w ciągu 24 godzin, z 1878 roku; paczka tytoniu z 1854 roku, wyprodukowana w Landsberg (Gorzów Wlkp.), odnaleziona przez studentów Uniwersytetu Gdańskiego - Monikę Radę i Jędrzeja Jedna-cza na strychu starego domu przy ul. Chojnickiej w Skarsze­wach; archaiczna butelka po piwie z browaru w Monachium z oryginalną etykietą, pochodzi z 1870 roku, znaleziono ją pod strychową podłogą kamienicy ostatniego skarszewskie­go burmistrza z czasów Królestwa Prus - Hugo Reiske.

Dzisiejszy budynek na Placu Hallera w Skarszewach oraz Skarszewskie Centrum Ekspozycji Historycznej jest je­dyną placówką muzealną w woj. pomorskim, w której znaj­dują się oryginalne egzemplarze „Głosu Serca Polskiego" - gazety Tajnej Organizacji Wojskowej „Gryfa Pomorskie­go", wydawanej w czasie drugiej wojny światowej.

Edukacja

ednym z celów muzeum skarszewskiego jest edu­kacja. Od chwili powstania odbywają się lekcje hi­storyczne. Ponadto, jak informuje Katarzyna Skóra,

pomocnik muzealny: - Najczęściej odwiedza nas młodzież szkolna, która woli bardziej słuchać, niż czytać. Mogę się pochwalić, że w pierwszym roku mojej pracy muzeum odwie­dziło kilkaset osób i liczba ta ciągle wzrasta, co bardzo nas cieszy. Zresztą cały czas zachęcamy do zwiedzania SCEH, choćby dlatego, że warto znać naszą lokalną historię.

Warto zapamiętać te ostatnie cytowane słowa i kiedy znajdziemy się w muzealnej gablocie poświęcić te kilka mi­nut więcej na zapoznanie się z historią naszych rodzimych pradziadków.

Przypisy: E. Zimmermann, Postrachy demonów, „Dziennik Bałtycki" z dn. 11.01.2006 r. E. Zimmermann, Burmistrz dotrzymuje stówa. Będzie Muzeum Skarszew, „Skarszewy", z dn. 28.02.2006 r.

Grób skrzynkowy

Zapraszamy SKARSZEWY, ul. Szkolna 9, tel. 058 588 24 28

czynne: poniedziałek 8.00-15.00, wtorek 10.00-18.00, środa 8.00-15.00, czwartek 10.00-18.00,

piątek 8.30-15.00

MARIA PAJĄKOWSKA-KENSIK

To co, że niektóre ziarna padają na skałę albo na suchy piasuszek...

awsze tak myślałam i myślę nadal. Kto powie­dział, że regionalistom ma być lekko, bo działają społecznie. Wielu w globalnej wiosce bogaci się,

pilnując swego interesu, a oni chronią chruściane płoty, babcine kołowrotki, gromadzą stare fotografie. I co? Bez nagrody? Nagrody są widoczne dopiero po latach. Wcześ­niej jest radość działania, przeczucie trwania tradycji łą­czącej pokolenia.

By ziarno wydało nowy plon, musi obumrzeć. Od lat wyrabiam w sobie zgodę na to i pewnie dlatego tak wie­le efektów edukacji regionalnej prawdziwie mnie cieszy, a porażki nie są w stanie zniechęcić. Jeżeli robi się coś ważnego, to zawsze ma się wrogów - pocieszam swoje dzieci, które pracę zawodową łączą z działalnością na rzecz regionu.

Południe Kociewia do lat 80. było krainą nijaką, z za­tartą tożsamością. Trzeba było wiatru z północy, by dotarły tu istotne wieści. Drugi Kongres Kociewski (z przełomu wieków) stał się wielkim świętem idei regionalnych, które w gminie Świecie (nad Wisłą) zaczęły się ciekawie rozwi­jać. Po pięciu latach, w 2005 roku można było podziwiać spory dorobek. W ramach III Kongresu Kociewskiego w powiecie świeckim została zorganizowana konferen­cja przedstawicieli różnych szczebli z całego regionu. Już wcześniej zaczęto od podstaw — od przedszkoli. Całorocz­ne warsztaty dla nauczycieli przedszkoli w Świeciu, wy­miana doświadczeń z nauczycielami placówek w powiecie starogardzkim i tczewskim - to inicjatywy niezwykle cen­ne i owocne.

Z okazji wspomnianego kongresu pokazano też w Świe­ciu dokonania wielu szkół (sprawozdania, wystawy, wido­wiska) i instytucji wspomagających jak Ognisko Pracy Po­zaszkolnej ze Starogardu Gdańskiego.

W czasie bilansu warto pokazać najdorodniejsze owoce, wskazać najlepsze przykłady, zachęcać do dalszej regional­nej uczby, szukać sprzymierzeńców w samorządach teryto­rialnych, w grupach animatorów kultury.

Na południu Kociewia w edukacji regionalnej zdecy­dowanie wyróżnia się Szkoła Podstawowa im. dra Floria­na Ceynowy w Przysiersku, co widać już w wystroju całej szkoły, urządzeniu izby regionalnej i organizowanych co roku (dla całego powiatu) konkursach wiedzy o regionie. Nauczyciele z tej szkoły przygotowali programy dla na­uczania zintegrowanego, szkoły podstawowej i gimnazjum pt. „Edukacja regionalna. Dziedzictwo kulturowe w regio­nie". Programy zostały zatwierdzone do użytku w minister­stwie. Działalność szkoły w Przysiersku widać, gdy jej ab-

KMR

solwenci trafiają do szkół ponadgimnazjalnych w Świeciu (m.in. do prezentowanego w tym numerze KLO).

W inny sposób promuje region zespół Świeckie Gzuby ze Szkoły Podstawowej nr 7 w Świeciu. Tańczą, śpiewają, mówią po kociewsku...

Kiedyś tak barwny był zespół Bukowiacy (z Bukowca Pomorskiego). W lokalnej prasie często znajdujemy notatki o ożywionej działalności zespołu Rychławiaki (koło Nowe­go), który uświetnia uroczystości w terenie.

Edukacja regionalna ciekawie przebiega w Gródku, Grucznie, Warlubiu... Odrodzenie Kociewia w powiecie świeckim widać w nazwach ulic (Kociewska, ks. dr. B. Sych-ty), corocznych imprezach (np. Jarmark Kociewski). W Bi­bliotece Miejskiej i Bibliotece Pedagogicznej poszerzają się półki z regionaliami. Od kilku lat przedmioty kultury materialnej prezentowane są w Izbie Regionalnej, która prowadzi działalność dydaktyczną. Upowszechnieniem dziedzictwa kulturowego z regionu zajmuje się też Towa­rzystwo Przyjaciół Dolnej Wisły organizujące różnorodne imprezy.

Niektóre przedsięwzięcia warto by szerzej opisać też w Kociewskim Magazynie Regionalnym, by spopularyzo­wać dokonania członków Więźby Kociewskiej.

A wszystko tu na południu regionu zaczęło się od emi­sariuszy, obecności ludzi niepospolitych. W tej wypowiedzi muszę przywołać pamięć dwóch ważnych redaktorów - Ga­zety Świeckiej i właśnie Magazynu. Poznanie ich było dla mnie nagrodą.

Gazetę Świecką z dodatkiem regionalnym „Mestwin" stworzył i redagował śp. Mirosław Lorch, któremu bardzo zależało, by wszyscy w Świeciu wiedzieli, że ich mia­sto leży na Kociewiu..., a Katolickie Liceum nosiło imię ks. B. Sychty.

Natomiast śp. Roman Landowski popularyzował gród nad Wisłą, wymieniając miejsce swego urodzenia. Do ro­dzinnego miasta wracał jak do miejsc pamiętanych (po wydaniu książki Powrót... odbyły się pamiętne spotka­nia w Świeciu). Udało się zorganizować spotkanie z nim w bibliotece, szkołach. Jedno z nich odbyło się właśnie w Katolickim Liceum, gdzie teraz obiecująco realizowane są idee regionalizmu. Szkoła nosi imię, które do edukacji regionalnej zobowiązuje. Ksiądz dr B. Sychta był w Świe­ciu przed wojną wikarym, tu napisał zaginioną, niestety, sztukę Duchy w Klasztorze. Obecnie właśnie tu często przywołuje się jego imię i kolejne pokolenie przygotowuje się do żniwa. Wcześniej, ciągle od nowa, trzeba siać... Tyle chwalby z południa. Przeczytajcie o KLO.

\ 5 ^ y * #

<s J

JOANNA BINIECKA

Bogaty plon

Zima, to czas radowania się plonami całorocznej pracy. Długie wieczory sprzyjają wspomnieniom. Jaki był, zmierzający już do końca, 2007 rok? Na Pomorzu poświęcono go ks. dr Bernardowi Sychcie.| Dlatego instytucje oświatowe i kulturalne noszące jego imię, organizowały rozmaite imprezy. Również Szkoły Katolickie w Świeciu zaplanowały i przeprowadziły wiele działań regionalnych:

I. Z okazji 100-lecia urodzin patro­na, uczniowie oraz nauczyciele z Ka­tolika przygotowali w marcu wystawę Dorobek życia ks. dra B. Sychty. Na zwiedzających czekały: słowniki, pra­ce naukowe, dramaty autorstwa czło­wieka mówiącego, że: „zbiera słowa jak zaostałe kłosy". Obok nich znaj­dowało się pokłosie jego działalności: prace magisterskie, doktorskie, czaso­pisma. Ponieważ słynny leksykograf ukazywał gwary na tle kultury mate­rialnej, nie mogło zabraknąć haftów: kociewskich, kaszubskich, a także bo-rowiackich.

II. W październikową sobotę gim­nazjaliści i licealiści udali się na wy­cieczkę Siadami ks. Bernarda Sychty do Pelplina. W stolicy diecezji zwie­dzili średniowieczną katedrę, space­rowali uliczką Kanonicza, pomodlili się przy mogile patrona za spokój Jego duszy. Z góry Jana Pawła II podziwiali panoramę niewielkiej miejscowości,

w której powstały wielkie dzieła waż­ne dla całego Pomorza.

III. Kaszubi na Kociewiu - to tytuł konkursu przeprowadzonego w październiku. Uczestniczyło w nim 13 dwuosobowych drużyn ze szkół: podstawowych, gimnazjalnych oraz po-nadgimnazjalnych powiatu świeckiego. Dzieci i młodzież wykazali się wiado­mościami na temat ks. Bernarda Sychty, a także Floriana Ceynowy. Oczekiwanie na werdykt jury umilał występ zespołu Świeckie Gzuby. Zebranych ugoszczono kuchem (drożdżówką) ipómelkami(pącz­kami). Komisja konkursowa pochwa­liła uczestników za posiadaną wiedzę, a także zachęcała do naśladowania dzia­łalności wybitnych Kaszubów. Waż­nym jest, że w skład komisji weszli między innymi: Roman Gliszczyński (prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Po-morskiego, oddział w Bydgoszczy), a także Maria Pająkowska-Kensik (ko-ciewska regionalistka).

IV. W listopadzie odbyła się Sesja popularnonaukowa w 100-lecia uro­dzin patrona - Pro memoria, w której licznie uczestniczyła społeczność Ka­tolika, a także: pedagodzy i bibliote­karze ze Świecia, działacze Zrzesze­nia Kaszubsko-Pomorskiego oddział w Bydgoszczy. Podczas niej nauczy­ciele akademiccy wygłosili referaty na temat tego wybitnego: Kapelana, Naukowca, Kaszuby. Na początku za­brał głos prof. historii na Uniwersyte­cie Gdańskim — Józef Borzyszkowski. Mówił na temat obecności Kociewia wżyciu i twórczości ks. Bernarda Sych­ty. Następnie znana regionalistka prof. Maria Pająkowska-Kensik, wystąpiła z prelekcją Kociewie dziś a kontynua­torzy dzieła Księdza Bernarda Sychty. Z kolei garścią wspomnień o swoim dawnym wykładowcy, w Seminarium Pelplińskim, podzielił się ze słucha­czami ks. Roman Zieliński-proboszcz parafii p.w. Niepokalanego Poczęcia

18 KMR

Wystawa „Patron Szkoły, prezentująca różnorodny dorobek naukowy

i artystyczny ks. dra. Bernarda Sychty

PROPAGUJEMY REGION

NMP w Świeciu. Śmiech wzbudziła przytoczona przez Niego anegdota w dialekcie kaszubskim. Całość pro­wadził ks. dyrektor Bogusław St. Pa-toleta, który nie omieszkał dodać kil­ku historii o patronie, zasłyszanych od starszych kapłanów oraz byłych parafian.

Zebrani zobaczyli także fragment Wesela kociewskiego (dramat patrona), w wykonaniu gimnazjalistów. Mogli także obejrzeć okolicznościową wy­stawkę dzieł patrona. Wiele osób po nabyciu wydawnictw Instytutu Ka­szubskiego w Gdańsku, ustawiło się w kolejce po autografy. Przybyłych ugoszczono swojskim kuchem.

V. Ukoronowaniem całorocznej pracy były obchody 10-lecia Katoli­ckiego Liceum Ogólnokształcącego w Świeciu oraz Inauguracja Gimna­zjum Katolickiego.

W sobotni, słoneczny poranek absolwenci KLO i zaproszone osoby odwiedzili wyremontowany budynek szkolny, który za sprawą adwento­wych aranżacji wyglądał wyjątkowo pięknie. Przybycie honorowego goś­cia ks. biskupa Jana Bernarda Szlagi rozpoczęło oficjalne obchody odpustu w parafii p.w. Niepokalanego Poczę­cia NMP w Świeciu oraz Święto Szkół Katolickich. Na początku zgromadze­ni wysłuchali program słowno-mu­zyczny Chrystus Skała. Składały się na niego wiersze polskich poetów: od Jana Kochanowskiego, aż po ks. Jana Twardowskiego. W trakcie recytacji i śpiewu młodzież budowała DOM zcegieł-liter.Motteminscenizacjibyły słowa: Budujcie dom na skale, a ska-łąjest Chrystus z Homilii Ojca Świę­tego Jana Pawła II podczas mszy św. w Pelplinie 6 czerwca 1999 roku. Następnie ks. dyrektor Bogusław St. Patoleta, omówił symbolikę sztandaru Szkół Katolickich, na któ­rym widnieją wyżej zacytowane sło­wa. Po prezentacji Jego Ekscelencja poświęcił sztandar i rozpoczęła się uroczysta msza św. W homilii Pa­sterz diecezji pelplińskiej podkreślił ważną rolę szkolnictwa katolickiego w życiu duchowym Polaków. Uro­czystość uświetnił śpiewem chór Parati Semper.

Po części oficjalnej osoby odpowie­dzialne za oświatę, a także włodarze Świecia bardzo pozytywnie wypowia­dali się na temat roli naszej placówki w życiu miasta. Niektórzy mówili, że kolejny jubileusz powinniśmy obcho­dzić już za 5 lat. Kto wie?

Zawodnicy biorący udział w konkursie „Kaszubi na Kociewiu" poświęconego ks. B. Sychcie i Florianowi Ceynowie

Ks. Roman Zieliński, proboszcz miejscowej parafii wspomina swoje przeżycia związane z osobą Patrona podczas sesji popularnonaukowej

„Pro Memoria"

Ks. bp Jan Bernard Szlaga dokonuje poświęcenia sztandaru Szkół Katolickich im. ks. dra Bernarda Sychty w Świeciu

KMR 19

KAMILA GILLMEISTER

Baśniowy świat Malarstwo Bogdana Lesińskiego

BOGDAN LESIŃSKI urodził się 6 maja 1935 roku w Tczewie, zmarł 30 marca 2005 roku również w Tcze­wie. Z zawodu był technikiem-mechanikiem, ale praco­wał jako plastyk w Metrix S.A. w Tczewie.

Y"? esińskiemu bliska była sztuka - wychował się w rodzinie o tradycjach artystycznych - ojciec

c /muzykował oraz był dyrygentem chóru Lutnia. Z kolei matka artysty haftowała i to ona rozbudziła u Bogdana wyobraźnię plastyczną. Lesiński był samo­ukiem. Całe życie poświęcił na pokonywaniu trudności warsztatowych oraz doskonaleniu środków wypowiedzi artystycznej. Nie chodził na żadne kółka plastyczne, nie korzystał z rad instruktorów, ani malarzy profesjonal­nych. Swoją wiedzę uzupełniał czytając pisma o sztuce jak Sztuka czy Projekt. Od 1971 roku brał udział w licz­nych przeglądach twórczości amatorskiej. W latach sie­demdziesiątych Bogdan Lesiński stał się znany w kraju i zagranicą. Swoje obrazy pokazywał na wystawach sztu­ki nieprofesjonalnej, głównie dzięki Aleksandrowi Ja­ckowskiemu z Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk.

Bogdan Lesiński był twórcą bardzo płodnym, szacuje się, że wykonał około 5 000 prac. Także techniki, którymi posługiwał się artysta były bardzo różnorodne: olej, tem­pera, akwarela, tusz, rysunki wykonane piórkiem, ołów­kiem, kredkami.

Mecenasem twórczości Lesińskiego był Mieczysław Kurciński z Zarządu Okręgowego Związku Zawodowe­go Metalowców. To głównie dzięki niemu prace artysty trafiały na liczne wystawy, konkursy. Prace Lesińskiego znajdują się w kolekcjach prywatnych i muzeów, m.in. Muzeum Narodowego w Poznaniu, Muzeum Narodo­wego w Gdańsku, Muzeum Narodowego w Krakowie oraz Państwowego Muzeum Etnograficznego w War­szawie1.

Prof. Aleksander Jackowski, najwybitniejszy znawca sztuki nieprofesjonalnej i ludowej w Polsce zakwalifiko­wał prace Bogdana Lesińskiego do sztuki naiwnej, sztuki współczesnych malarzy prymitywistów. I w tym miejscu bardzo często można usłyszeć głosy sprzeciwu. Warto się zastanowić dlaczego? Przecież sztuka naiwna, czy też pry­mitywizm, wbrew nazwie niosą za sobą potężny ładunek pozytywnych emocji i skojarzeń.

Początków sztuki naiwnej (prymitywizmu) powinny­śmy szukać w II połowie XIX wieku we Francji. Ojcem

współczesnych prymitywistów jest Rousseau (Celnik) 1884-1910, a w Polsce najwybitniejszymi przedstawicie­lami byli: Nikifor, Teofil Ociepka, Dorota Lampart.

Sztuka naiwna charakteryzuje się deformacją prze­strzeni i perspektywy lub jej brakiem, skrajnie subiektyw­nym punktem widzenia, prostymi technikami oraz często olbrzymim przywiązaniem do szczegółu. Artyści odwołują się do świata magicznego i symbolicznego, choć nie obce są tematy wzięte z życia codziennego. Twórczość tzw. na­iwna jest nieuczona, spontaniczna, szczera i osobista. Do­strzega się w niej indywidualne cechy twórcy, szczególną wyobraźnię, obsesje, niepokoje. Autor podkreśla wszystko to, co wyróżnia go od otoczenia, od takiej czy innej kon­wencji. Jednak poza bardzo nielicznymi wyjątkami czło­wiek nie żyje w zupełnej izolacji. Sztuka naiwna nie roz­grywa się w hermetycznym świecie, zarówno wyobraźnia, jaki sposoby jej wyrażania, są formowane w określonym kręgu kulturowym i przez to sztuka nakłada się na ustalone oraz często już nieuświadamiane przez samych ludzi okre­ślone schematy, formy2.

Twórczość naiwna wiąże się z twórczością ludo­wą. Bardzo dużo jest prac, które krytycy sztuki, etno­lodzy stawiają na pograniczu obu twórczości, jednak za w pełni nawiną sztukę uważa się taką, w której cechy jednostkowe, należne tylko do danego autora, rozwinę­ły się liczniej niż cechy wspólne dla środowiska, czy przyjętej konwencji3. Co ciekawe, malarze naiwni nigdy nie stworzyli żadnego kierunku na gruncie sztuki współ­czesnej. Artyści „naiwni" tworzą spontanicznie, przez co ich prace zachwycają szczerością i niesamowitym bogactwem fantazji. Kreacje „naiwnych" pozostają poza wszelkimi sporami estetycznymi. Malarz naiwny uważa się za człowieka odkrywającego malarstwo na nowo, tak jakby był pierwszym na świecie twórcą. Jest to jedyna sztuka, która istnieje poza ewolucją historyczną, która nie interesuje się sukcesami i upadkami naszej cywiliza­cji. Sztuka, która wkracza w krainę przedziwnej orygi­nalności. W niej artyści porządkują uniwersum, dają mu własną, nową strukturę i ład4.

Lesiński jako jeden z niewielu artystów nieprofe­sjonalnych wybił się ponad przeciętność. Stworzył swój własny, rozpoznawalny styl, wniósł do swojej wypowie­dzi osobisty i szczery pierwiastek. Twórczość Lesińskiego jest nietknięta przez tradycję i szkoły. Sam artysta mówił, że lubi czyste nieskomplikowane malarstwo. Jednak jego

20 KMR

Tempera, deska

Tempera, deska

v*n

Technika mieszana (akwarela, tusz,

aria, 1970 rok, olej, płótno

Olej, płótno

Konkurs tańca, 1984 rok, olej, płótno

KMR

SYLWETKA MALARZA

malarstwo takie nie jest. Jego obrazy są bardzo trudne do zinterpretowania, ich tematyka rozciąga się od bajkowych postaci i zwierząt, poprzez pastelowe pejzaże aż po tematy ze sfery sacrum. Malarstwo jest odpowiedzią na nurtują­ce twórcę pytania, komentarzem na otaczający go świat. Wszystkie obrazy łączą się z jakimś wydarzeniem, przeży­ciem, które odcisnęły jakieś piętno na życiu artysty. Sztuka jest dla niego wyzwoleniem własnej wyobraźni od kształtu sztuki zdefiniowanej wolą zbiorowości. Lesiński wyraża swoją własną wizję przy pomocy barw, które niekiedy są pstrokate, jak na ludowych tkaninach, tworzy swoje królestwo, swój świat. W obrazach Lesińskiego kolory są żywe i bardzo intensywne. Jego obrazy są baśniowe. Ta baśniowość wynikała z nostalgii za dzieciństwem, poma­gała oderwać się od szarej codzienności i monotonii życia. Malarstwo Lesińskiego bardzo silnie oddziałuje na zmysły człowieka.

Na koniec jeszcze powrócę do samego pojęcia sztu­ki naiwnej. Sam artysta na temat zaszufladkowania go do malarzy naiwnych mówił: Malarz naiwny? Wcale nie je­stem naiwny, chociaż tak mnie nazwali. Mówili, że tczew­ski Nikifor, albo tczewski Ociepka — a ja przecież jestem sobą, nikogo nie naśladuję. Nawet nieżyjący już redaktor Tadeusz Rafałowski, który zachwycił się tym co maluję, nazwał mnie malarzem niedzielnym. A ja nie niedzielny, ja codzienny, bo maluję każdego dnia, bywa, że trzy obrazy na raz5.

Profesor Jackowski, autor znakomitej książki, Sztuka zwana naiwną, kładzie nacisk na słowo naiwna, które pod­kreśla dystans, nie tyle do sztuki czy artysty, ale do samej nazwy. Profesor Jackowski mówił: Bardzo podoba mi się nazwa oto ja. Ona nikogo nie dotyka. Wydaje mi się, że w tej nazwie jest wszystko, jest człowiek: ja i moja osobo­wość. To co jest istotne, że każdy z nich jest oto ja. Każdy jest osobny i każdy ma coś swojego własnego do przeka­zania, dopowiedzenia. Stająprzednami „nadzy", mówiąc oto ja. Przecież to jest niezwykłe6.

Myślę, że słowa prof. Jackowskiego najlepiej charak­teryzują malarstwo Bogdana Lesińskiego. Jego obrazy zdają się mówić Oto ja, Bogdan Lesiński, oto ja - artysta, oto moje obrazy, oto moja twórczość, pasja, fantazje, mój świat.

Przypisy: 1 Zbigniew Gabryszak, 30-lecie pracy twórczej Bogdana Lesiń­

skiego, „Glos Wybrzeża", 15 grudnia 1988; Grażyna Miloń-Szew-czyk, Tczewski Nikifor, „Ziemia Gdańska", 1987-1988, s. 42-48 oraz na podstawie informacji uzyskanych od Heleny i Grzegorza Lesińskich w grudniu 2007 r. i styczniu 2008 r.

2 Aleksander Jackowski, Pogranicze sztuki naiwnej i ludowej, „Pol­ska Sztuka Ludowa", R. XXII, 1968, z 1-2, s. 35; Georges Schmitts, O malarstwie naiwnych, „Polska Sztuka Ludowa", R. XXII, 1968, z 1-2, s. 31.

3 Aleksander Jackowski, op. cit., s. 40. 4 Oto Bihalji-Merin, Świat naiwnych, „Polska Sztuka Ludowa",

R. XXII, 1968, z 1-2, s. 8-10; Ksawery Piwocki, Kilka słów o sztuce współczesnych prymitywistów, „Polska Sztuka Ludowa", R. XXII, 1968, z 1-2, s. 6; Georges Schmitts, op. cit, s. 30.

3 Krystyna Celichowska, Między okiem a sercem, brw i bmw. 6 Poza czasem, poza kulturą, http://www.ump.pl/main.php?cid=sy

gnaly&&news=l 507

Jad człowieczy gorszy od jadu żmii i padalca

Ksiądz Szczepan Keller napisał wydaną w 1864 roku w Pelplinie książeczkę zatytułowaną Jad człowieczy gorszy od jadu żmii i padałca czyli Przeklęctwa i złorzeczenia co znaczą i co płacą. Zawiera ona kilka interesujących zwro­tów, używanych zapewne przez lud pomorski w połowie XIX wieku. Poniżej prezentujemy owe zwroty.

Gospodarz, kiedy był zdenerwowany używał zwrotu: Żeby cię kopa djabłów wzięła! Chłopek, który był zły na swojego woła mówił: Bodajże cię

jaśniste pioruny roztrzasty. Kłócące się sąsiadki krzyczały do siebie: Żeby ciebie ta święta ziemia nie przyjęła! — żeby ci moja szkoda kością w gardle stanęła! — żebyś prędzej nie skonała, aż mi moją krzywdę nawrócisz!

W kłótni małżeńskiej mąż odzywał się do żony w te sło­wa: Ty bestyo, żeby cię trzy sta kop miljonów fur beczek djabłów porwało! Zjesz diabła, jeżeli mie się jeszcze raz tyl­ko w domu pokażesz! Żeby się już lepiej ziemia rozstąpiła i mnie żywkiem pożarła, kiedym się takim szatanem opętał!

Gdy małe dziecko zbliżało się do kałuży matka wykrzy­kiwała: O bestyo! co też to znowu porobiło! Żebyśta prze­klęte bębny już raz pozdychały, toby człowiek miał spokoj­ną głowę!

W przypadku gdy komuś grad zniszczył zboże, ten uda­wał się do sąsiada i mówił zawistnie: Nie mam ja, niech i on nie ma.

Z innych złorzeczeń, na jakie ks. Keller zwraca uwagę pojawiają się np.: Żeby cię robaki żywkiem roztoczyły, Żeby cię powietrze opanowało, Żebyś nie skonał, Żeby ci moja krzywda w konaniu kością w gardle stanęła, Żebyś jasności boskiej nie oglądał.

Spora część inwektyw odnosi się do piekła, czy jak za­znacza ks. Szczepan, do postaci diabła. Wśród nich są takie powiedzenia: Żebym się w ziemię zapadł, Żeby cię ziemia Żywkiem pożarła, Żebyś z piekła nie wyjrzał, Ty szatanie, ty bestyo, ty psia krew, ty ścierwie.

Kilka zwrotów odnosiło się do zdrowia czy nienajlepszej kondycji fizycznej: Żebyś karku nałamał, Żebyś zdechł jak pies, Żeby cię paraliż pokręcił, Żeby cię kaduk* wziął-

Po prezentacji wspomnianych słów, ukazał ks. Keller, powody dla których są one w powszechnym użyciu. Na szczęście dla tych, którzy powyższych słów nadużywali, książeczka zawiera także wskazania, w jaki sposób unikać ich stosowania.

Dzisiaj słownictwo takie nie jest w powszechnym uży­ciu, z czego zadowolony byłby ks. Szczepan, ale ... jego miejsce zastąpiły inne zwroty. Niech więc ten krótki tekst spowoduje, iż zapamiętamy te relikty minionych czasów.

*kaduk — padaczka S.Pauch

22 KMR

JERZY BIAŁAS

Rocznica powstania mostu uświetniona wystawą

Wdniach od 12 do 20 października 2007 roku w przestronnych pomieszczeniach Centrum Wystawienniczo-Regionalnym Dolnej Wisły

w Tczewie przy ul. 30 Stycznia 4 miała miejsce Specjali­styczna Krajowa Wystawa Filatelistyczna II stopnia pt. „150 lat mostu w Tczewie" z udziałem wystawców z siedemnastu Okręgów Polskiego Związku Filatelistów.

Na powierzchni 350 m2 wystawiono 49 eksponatów w klasie konkursowej, w tym 18 w klasie młodzieżowej. Ponadto wystawiono 12 eksponatów w klasie pozakonkur-sowej, w tym 5 w klasie sędziowskiej. Całość objęła 253 ekrany stojące i 6 gablot poziomych.

Wystawa powstała z inspiracji członków Koła Polskiego Związku Filatelistów nr 5 w Tczewie i była jedną z głów­nych części składowych obchodów 150. rocznicy oddania do użytku mostu kolej owo-drogowego przez rzekę Wisłę w Tczewie.

Zorganizowana została dzięki sfinansowaniu jej przez Starostwo Powiatowe w Tczewie, Gminę Miejską Tczew, Polski Związek Filatelistów, daleko idącej pomocy Regionu Gdańskiego Poczty Polskiej, Związku Zawodowego Maszy­nistów Kolejowych w Zajączkowie Tczewskim, Centrum Wystawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły w Tczewie, kadrze i żołnierzom 16 Tczewskiego Batalionu Saperów.

Wystawa, poza zaprezentowaniem możliwości orga­nizacyjnych Okręgu Pomorskiego PZF i Koła PZF nr 5 w Tczewie, miała na celu zwrócenie uwagi na stan obecny tego pięknego zabytku kultury technicznej w świecie i zain­spirowanie władz wszystkich szczebli do podjęcia stanow­czych kroków dążących do jego odrestaurowania i przekaza­nia następnym pokoleniom w takim stanie, aby mógł cieszyć wszystkich swoim widokiem.

Honorowy Patronat nad wystawą objął Marszałek Sena­tu RP i Honorowy Obywatel Tczewa - Bogdan Borusewicz. Natomiast Honorowy Protektorat objęli: Wojewoda Pomor­ski - Piotr Karczewski, Prezydent Tczewa - Zenon Odya i Starosta Powiatu Tczewskiego - Witold Sosnowski.

W uroczystym otwarciu wystawy udział wzięło około 200 osób, w tym: Bogdan Borusewicz, prof. Ludwik Ma­lendowicz - Prezes Zarządu Głównego Polskiego Związku Filatelistów, Witold Sonowski, Zenon Odya, przedstawiciele Marszałka Województwa Pomorskiego, Poczty Polskiej Re­gionu Gdańsk i wiele znakomitych osób życia społecznego, kulturalnego, gospodarczego i naukowego, a także Teresa Baskue - przedstawiciel Ambasady Stanów Zjednoczonych Ameryki w Polsce.

Podczas uroczystości organizatorzy wręczyli odznaczenia Polskiego Związku Filatelistów: trzy Brązowe Odznaki Hono­rowe, trzy Srebrne Odznaki Honorowe, dziewięć Złotych Od­znak Honorowych i cztery Odznaki „Za Zasługi dla Polskiej Filatelistyki" dla członków Koła PZF Nr 5 w Tczewie i Klu­bu „Ziemia Gdańska", który działa przy Okręgu Pomorskim PZF. Wręczono także dziesięć Złotych Odznak Honorowych dla przedstawicieli starostwa i miasta oraz instytucji z terenu miasta i województwa, w tym Poczty Polskiej i wojska oraz cztery Odznaki Brązowe „Za Zasługi dla Polskiej Filatelisty­ki" dla: Witolda Sosnowskiego, Zenona Odya, Włodzimierza Mroczkowskiego - Przewodniczącego Rady Miasta i Lu­dwika Kiedrowskiego - Kierownika Biura Promocji Miasta. Prof. Ludwik Malendowicz odznaczył Bogdana Borusewicza najwyższym odznaczeniem w Polskim Związku Filatelistów Złotą Odznaką „Za Zasługi dla Polskiej Filatelistyki".

Po krótkich wystąpieniach marszałka Borusewicza, pre-zedenta Zenona Odya i prof. Ludwika Malendowicza Prze­wodniczący Związku Zawodowego Maszynistów Kolejo­wych w Zajączkowie Tczewskim - Jerzy Mosor (jeden ze współorganizatorów wystawy) wręczył specjalnie podzięko­wania oraz medale ZZM osobom, które wniosły największy wkład w jej organizację. Wśród wyróżnionych znaleźli się: Jerzy Białas - Prezes Zarządu Okręgu Pomorskiego PZF, Zenon Odya, Witold Sosnowski, Włodzimierz Mroczkow­ski, Jan Kulas - wówczas radny Sejmiku Województwa Pomorskiego, Krystian Żurawski - Prezes Ogólnopolskie­go Klubu Zainteresowań „Kolejnictwo" im. Ernesta Adama Malinowskiego. Symbolicznego przecięcia wstęgi i otwar­cia wystawy dokonali wspólnie Bogdan Borusewicz, Zenon Odya, Ludwik Malendowicz, Witold Sosnowski, Jan Kulas.

Po zwiedzeniu wystawy, uczestnicy przeszli pod zabyt­kowy most w celu odsłonięcia kamienia pamiątkowego, ufundowanego przez mieszkańców Powiatu i Miasta, po­święconego 150-leciu oddania mostu do użytku. Następnie organizatorzy wystawy zaprosili wszystkich gości do re­stauracji „Milenium" na tradycyjny już w Tczewie poczę­stunek z „dzika" upolowanego przez myśliwego, a zarazem filatelistę Ignacego Stawickiego. Podczas poczęstunku roz­mawiano nie tylko o filatelistyce, ale również o sposobach i różnych możliwościach pozyskania funduszy na renowację zabytkowego mostu tczewskiego.

W dniu otwarcia wystawy w godzinach przedpołudnio­wych spotkali się filateliści, członkowie klubów „Maryni-ści" i „Ziemia Gdańska" na swym kolejnym cyklicznym spotkaniu wymiennym.

KMR 23

Uroczyste przecięcie wstęgi. Od lewej: Jolanta Śliwińska - skarbnik KOW, Zenon Odya - Prezydent Tczewa, Ludwik Malendowicz - Prezes ZG PZF, Witold Sosnowski - Starosta Tczewski, Bogdan Borusewicz - Marszałek Senatu RP, Jan Kulas - aktualnie poseł, Jerzy Białas

Prezes Zarządu Głównego PZF wręcza Marszałkowi Senatu RP, Bogdanowi Borusewiczowi, Złotą Odznakę za Zasługi dla Polskiej Filatelistyki

Jerzy Mosor - Przewodniczący ZZM Zajączkowo Tczewskie

wręcza Zenonowi Odya pamiątkowy medal ZZM wraz z podziękowaniem

Jerzy Białas - Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Wystawy wita gości

Sąd Konkursowy Wystawy na tle makiety mostu jubilata. Stoją od lewej: Janusz Frąckowiak, Andrzej Kłosiński, Regina Zalewska, Waldemar Więcław, Jerzy Musiał, Marek Zbierski, Jan Prokulewicz, Janusz Dunst, Andrzej Nowak, Bernard Jesionowski, Edward Hadaś i Jerzy Neubauer

Jerzy Białas prezentuje Bogdanowi Borusewiczowi Kronikę Koła nr 5 w Tczewie

Podczas degustacji dzika. Od lewej: Ignacy Stawicki, Juliusz Newlin-Łukowicz, Mirosław Chaberek - podsekretarz stanu w Ministerstwie Transportu, Jerzy Białas, Witold Sosnowski i Mariusz Wiórek

Członek Zarządu Głównego PZF, Ryszard Prange, podczas wygłaszania pre­lekcji nt. budowy eksponatu tematycznego

Jerzy Białas wręcza wydawnictwa okolicznościowe wystawy Krystianowi Żurawskiemu, prezesowi OKZ Kolejnictwa

Andrzej Słodziński z pucharem Starosty Tczewskiego za najlepszy eksponat związany z tematyką mostową

Prezes Jerzy Białas wręcza Wojciechowi Chmielakowi

puchar ufundowany przez Henryka Połeć

Z okazji wystawy Komitet Organizacyjny wydał: 200 sztuk medali wybitych w Mennicy Polskiej S.A. autorstwa Hanny Jelonek, Kierownika Pracowni Medalierstwa Aka­demii Sztuk Pięknych w Warszawie, 2000 sztuk kopert okolicznościowych, kartkę beznominałową na 51 spotka­nie Ogólnopolskiego Klubu Zainteresowań „Kolejnictwo", Dyrekcja Generalna Poczty Polskiej wydała kartkę poczto­wą Cp, okolicznościową nalepkę polecenia „R", a Region Gdański Poczty Polskiej wydał kartkę beznominałową z historycznym mostem. Stosowany był datownik okolicz­nościowy i dwa stempelki dodatkowe poświęcone impre­zom towarzyszącym wystawie. Komitet Organizacyjny Wy­stawy wydał również: Katalog Wystawy w ilości 400 sztuk i Palmares Wystawy w ilości 100 sztuk pod redakcją Jerzego Białasa i Adama Murawskiego.

W katalogu zawarto między innymi wystąpienia Prze­wodniczącego Komitetu Organizacyjnego Wystawy, Mar­szałka Senatu RP, Honorowego Patrona Wystawy - Bogdana Borusewicza, Wicemarszałka Sejmu RP - Bronisława Ko­morowskiego, Wojewody Pomorskiego - Piotra Karczew­skiego, Marszałka Województwa Pomorskiego - Jana Ko­złowskiego, Starosty Tczewskiego - Witolda Sosnowskiego, Prezydenta Miasta Tczewa - Zenona Odya, wykaz wystaw­ców, skład Sądu Konkursowego oraz dwa obszerne artykuły autorstwa: Adama Murawskiego i Bernarda Jesionowskiego, dotyczące historii mostu i wpływu powstania sieci kolejo­wej w XIX wieku w Prusach na spedycję poczty i na rozwój usług pocztowych, a także składy Komitetu Honorowego i Komitetu Organizacyjnego Wystawy.

Przez dziewięć dni trwania wystawy odwiedziło ją około 3 000 osób, wstęp był bezpłatny. Prezentowane na wystawie eksponaty były na bardzo dobrym poziomie wystawienni­czym, o czym świadczą wyróżnienia przyznane przez Sąd Konkursowy Wystawy. Stanowiły także materiał porów­nawczy dla wielu wystawców oraz materiał poglądowy dla filatelistów, którzy rozpoczynają pracę nad budową nowych eksponatów filatelistycznych. Wystawa była specjalistycz­ną, co oznacza, że gromadziła wyłącznie zbiory tematyczne, wśród których było wiele nawiązujących do jak najszerzej rozumianej techniki.

Najlepszym w tematyce mostowej wraz z Pucharem Starosty Powiatu Tczewskiego - dyplom w randze medalu dużego złotego - otrzymał eksponat „Mostowe impresje" Andrzeja Słodzińskiego z Opola. Mosty i wiadukty można było zobaczyć również na kartach wystawowych Kazimie­rza Zwolińskiego z Torunia - eksponat „Drogi Kolejowe" - dyplom w randze medalu pozłacanego. Nagrodzono jesz­cze trzy eksponaty typowo mostowe: Andrzeja Giżyńskie-go z Leszna „Mosty - „Mój zawód moje hobby" - dyplom w randze medalu srebrnego, Władysława Kaczmarczyka z Tych - „Architektura mostów" - dyplom w randze medalu posrebrzanego i Mariana Nawrota z Zabrza „Mosty świata na znakach pocztowych" - dyplom w randze medalu posre­brzanego. Tytuł Grand Prix wystawy i Puchar Marszałka Se­natu RP Bogdana Borusewicza zdobył Henryk Połeć z Wał­brzycha za eksponat „Między Atenami a Rzymem" - dyplom w randze medalu dużego złotego. Specjalną nagrodę jury oraz Puchar Prezydenta Tczewa otrzymał Janusz Jaskólski z Poznania za eksponat „Wędkarstwo - moje hobby" - dy­plom w randze medalu dużego złotego. Jerzy Białas, Prezes

Zarządu Okręgu Pomorskiego PZF ufundował Puchar dla najlepszego w klasie młodzieżowej - otrzymała go Dorota Ogłaszewska za eksponat „ABC usług pocztowych i co nie­co filatelistyki" - dyplom w randze medalu pozłacanego.

Przez okres trwania wystawy funkcjonowało stoisko Komitetu Organizacyjnego Wystawy, a dodatkowo w dniu otwarcia i zamknięcia stoisko Poczty Polskiej, na których można było nabyć walory filatelistyczne związane z wy­stawą, a także inne ciekawe publikacje, jak chociażby naj­nowszą książkę Janusza Dunsta - „Katalog Prac Czesława Słani", czy historię Koła PZF nr 5 w Tczewie.

W dniu zamknięcia Wystawy 20 października 2007 roku na swoje coroczne spotkanie przybyli do Tczewa Opiekuno­wie Kół Młodzieżowych Okręgu Pomorskiego PZF.

Zaś o godz. 10.00 w sali konferencyjnej Centrum Wy-stawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły rozpoczęło się kolejne, bo już 51 spotkanie członków Ogólnopolskiego Klubu Zainteresowań „Kolejnictwo" im. Ernesta Ada­ma Malinowskiego. Przybyło na nie 29 klubowiczów, pasjonatów filatelistyki kolejowo-tramwajowej. Prezes Klubu, Krystian Żurawski, otrzymał z rąk Jerzego Biała­sa okolicznościowy medal i teczkę zawierającą wszystkie wydawnictwa i walory filatelistyczne przygotowane przez Komitet Organizacyjny. Adam Murawski - wiceprzewod­niczący Komitetu Organizacyjnego Wystawy wręczył zaś Krystianowi Żurawskiemu nową kolejarską czapkę, na któ­rą wrócił orzeł z koroną oraz okolicznościowy medal ZZM z podziękowaniem za współpracę. Krystian Żurawski przed­stawił plany wydawnicze Poczty Polskiej dotyczące walo­rów filatelistycznych, związanych z tematyką szynową oraz omówił sprawy organizacyjne Klubu „Kolejnictwo". Na zakończenie tego spotkania odbyło się szkolenie na temat budowy eksponatu tematycznego. Prelekcję na ten temat wygłosił członek Zarządu Głównego PZF, przewodniczą­cy Komisji Tematycznej i Klubów Zainteresowań Ryszard Prange z Poznania. W swym wykładzie przedstawił nowe trendy i założenia zbudowania dobrego eksponatu tematycz­nego w świetle nowych regulaminów PZF.

Oficjalne zamknięcie wystawy rozpoczęło się o godzi­nie 13.00. W zamknięciu udział wzięli członkowie Komitetu Honorowego Wystawy, licznie zgromadzeni goście, w tym: wystawcy, członkowie Ogólnopolskiego Klubu Zaintere­sowań „Kolejnictwo" i Opiekunowie Kół Młodzieżowych Okręgu Pomorskiego PZF. Uroczystość zamknięcia rozpo­czął Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Jerzy Bia­łas serdecznie witając zgromadzonych gości i mieszkańców Tczewa. Następnie przystąpiono do odczytania protokółu Sądu Konkursowego Wystawy i wręczania nagród. Proto­kół odczytał Wiceprzewodniczący Sądu - Edward Hadaś, a nagrody wręczali: Jerzy Białas, Adam Murawski i Janusz Dunst - Sekretarz Zarządu Okręgu Pomorskiego. Po odczy­taniu protokołu Sądu Konkursowego i wręczeniu obecnym na sali wystawcom nagród, Przewodniczący Komitetu Or­ganizacyjnego Wystawy podziękował wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób pomogli w organizacji wystawy, a w szczególności Urszuli Wierycho, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie i Kociewskiemu Kantoru Edytorskiemu za wydanie Katalogu i Palmaresu Wystawy oraz Alicji Gajewskiej, dyrektor Centrum Wystawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły.

26 KMR

PRADZIEJE KOCIEWIA

ANDRZEJ WĘDZIK

13. Neolityczni wojownicy część pierwsza

W osadzie położonej nad jeziorem panowało wielkie poruszenie. Ludzie wybiegli z domostw starając się dojrzeć na horyzoncie sylwetki wędrowców prowadzących przez przesmyk między bagnami woły, które ciągnęły masywne czterokołowe wozy wypełnione towarami. Przybyli kupcy z południa! Długo oczekiwani, tylko raz w roku docierali do ich siedzib, by wymienić różne atrakcyjne przedmioty na dobrze wykarmione bydło. Strudzeni długą wędrówką, chętnie korzystali z gościnności tubylców, oferujących żywność i paszę dla zwierząt.

Siedzący przed niską chatą młody mężczyzna patrzył z uwagą na obcych, którzy po posiłku ochoczo rozkładali towar w pobliżu wielkiego pnia dębu. Na grubych plecionych matach układali: ostrza siekier, topory, długie ostre krze­mienne wióry, a także wełniane płaszcze, które będąc lżejszymi od skórzanych, cieszyły się dużym wzięciem. Ogrom­ne wrażenie na miejscowych zrobił barwny ubiór kupców i ich wspaniałe bojowe topory zatknięte za pasem. Męż­czyzna zauważył, że dwóch spośród kilkunastu przybyszy posiadało niezwykłą broń. Topory o czerwono-brązowych głowicach lśniące blaskiem tak wielkim, że z trudem można było na nie patrzeć. Słyszał kiedyś od starszych, iż ci z dalekich krain na południu, dostali w darze od boga błyskawic niezwykły kamień. Błyszczący niczym kawałek za­chodzącego słońca, a przy tym twardy i zimny. Niektórzy twierdzili nawet, że ów boski kamień pod wpływem zaklęć rodzi się z ognia. Młody wojownik długo nie mógł oderwać wzroku od wspaniałej broni. Gdybym miał taki topór... pomyślał i podszedł bliżej do jednego z kupców, nieśmiało pytając o cenę i z pokorą oczekując odpowiedzi. Otyły kupiec spojrzał na niego pobłażliwie i roześmiał się głośno, przy czym omal nie zadławił się suszonym okoniem, któ­rego właśnie kończył pospiesznie dojadać. Po chwili, śmiejąc się prawie do łez, stwierdził, że dwadzieścia sztuk bydła. Machnął przy tym lekceważąco ręką jakby chciał odgonić natrętną muchę. Speszony wojownik odszedł nieco na bok. Miał tylko dwie krowy i jednego małego cielaka. Dostał co prawda od ojca jeszcze cztery kozy, ale dwadzieścia sztuk bydła to wielkie bogactwo i nawet naczelnik osady nie miał tyle zwierząt!

Nagle na dużej jeleniej skórze dostrzegł kilka mistrzowsko wykonanych toporów bojowych o dużych kamiennych głowicach. Marzył o takich od dawna i szczęśliwie nie należały do tego, który przed chwilą go tak ośmieszył. Chciał być wielkim wojownikiem, chciał by starsi się z nim liczyli, więc musiał mieć taki topór. Właścicielem towaru był szczupły, niewysoki mężczyzna o posępnej, trójkątnej twarzy i badawczym spojrzeniu. Prawdziwy stary lis, pomyślał młodzieniec, wskazując na topór o bogato zdobionym stylisku z cisowego drewna. Spytał o cenę, prezentując przy tym dorodną szarą kozę, którą zapobiegliwie przyprowadził, ciągnąc upartego zwierzaka za krótki sznurek uwiązany do jego szyi. Ku jego zdziwieniu kupiec na kozę nawet nie spojrzał. Ostentacyjnie odwracając się do niego tyłem, dał mu wyraźnie do zrozumienia, co myśli o takiej wymianie. Obcy dodał też w swoim języku kilka przekleństw podkreślając jakość i charakter zwierzęcia, spluwając przy tym, jakby na uroczyste potwierdzenie swojej opinii. Młody wojownik był jednak uparty. Chciał mieć taki topór i wrócił po chwili, prowadząc drugą, równie dorodną kozę. Spojrzał na nie­wzruszoną twarz kupca, usiłując odgadnąć jego myśli. Na reakcję musiał jednak chwilę poczekać. Przybysz z południa nadal stał niewzruszony z posępną miną. Sprawiał wrażenie człowieka zupełnie obojętnego na to, co się wokół niego dzieje. Spojrzał jednak w końcu na młodzieńca, wyciągając jednocześnie rękę w stronę pobliskiego drewnianego pala, gdzie stała przywiązana wyrośnięta jałówka. Młodzieniec odwrócił wzrok w tym kierunku nie wierząc własnym oczom. Spojrzał ponownie, usiłując upewnić się, czy rzeczywiście palec kupca wskazuje na jego krowę. Niestety, tak! Był załamany. Bardzo chciał mieć topór, ale dać za niego obcemu krowę? Długo nie wiedział co zrobić, patrząc z żalem na cenne zwierzę, to na pięknie wykonaną broń. Chciał być szanowanym wojownikiem, zdecydowanie bar­dziej niż hodowcą bydła. Może przy przychylności matki wszystkich stworzeń kupi kiedyś inną krowę? Podszedł szybko do słupa i odwiązał jałówkę, wciskając sznur w wąską dłoń kupca. Wziął topór nie patrząc na zdezorientowane zwierzę, które żałośnie porykiwało, prowadzone w stronę stojących w czworoboku wozów. Wracając do chaty miał łzy w oczach, ale kładąc dłoń na chłodnym ostrzu broni był pewien, że już niedługo będzie wielkim wojownikiem...

olejny artykuł z cyklu Pradzieje Kociewia jest w pewnym sensie rozważaniem nad problematy­ką uzbrojenia przedstawicieli określonych kultur

neolitycznych w kontekście znalezisk z obszaru Kociewia. Człowiek od początku swojego istnienia wywoływał z róż­nych powodów konflikty. Zazdrość, żądza posiadania dóbr materialnych, kwestia dostępu do terenów łowieckich, ziemi uprawnej, pastwisk, inspirowały do tworzenia coraz bardziej

skutecznych i wyspecjalizowanych form uzbrojenia. W do­bie paleolitu i mezolitu prawdopodobnie nie funkcjonowa­ło jeszcze pojęcie typowej broni używanej tylko do walki. Wyjątek mogły stanowić jedynie drewniane lub rogowe maczugi, jeśli takowe były używane. Powszechnie stoso­wane wówczas: oszczep, włócznia, a przede wszystkim łuk, w zależności od sytuacji, mogły być narzędziem łowieckim jak i skutecznym orężem. Oczywiście już wtedy żyli ludzie,

KMR 27

fot. 1 Siekiera z ostrzem z jadeitu

(Szwajcaria), późny neolit ok. 2000 p.n.e.

fot. 2 Siekiera paradna

(Papua, Nowa Gwinea)

fot. 3 Ostrze siekiery z diabazu

(Sobowidz) skala 1:2

fot. 4 Ostrze siekiery

(Śliwiny, pow. Tczew) skala 1:2

fot. 5 Głowica topora bojowego (Mała Słońca, pow. Tczew)

skala 1:2

fot. 6 Toporek roboczy

(Linowiec, pow. Starogard Gd.) skala 1:2

fot 7 Głowica topora roboczego

(Mała Słońca, pow. Tczew skala 1:2

KMR

którzy byli biegli w łowieckim fachu, radząc sobie dosko­nale również w warunkach ówczesnych potyczek. Zdoby­wali sławę, uznanie pobratymców, krążyły o ich wyczynach legendy. Obdarzeni stanowili o sile podstaw rodzą-

swego rodzaju charyzmą grupy, ucząc innych cego się wówczas wo­

jennego rzemiosła. Jed­nak dopiero w młodszej epoce kamienia (4500-

1800 p.n.e.), a właściwie poczynając od środkowego

jej okresu odpowiadające­mu chronologicznie eneo­

litowi (3200-1800 p.n.e.) w materiale archeologicznym po­

chodzącym z obszaru Polski można zauważyć elementy broni. Oprócz uży­

wanego już wcześniej łuku są to sztyle­ty oraz elementy siekier i toporów, które z racji wykonania i kształtu można

ryc. 1 Typy cisaków mezolitycznych (Dania, Niemcy)

uznać za formy bojowe. Siekiera była narzędziem używanym od dawna, przy czym ujmując jej pierwotne formy, metryką sięga co najmniej okre­su mezolitu, kiedy to stosowano charak­terystyczne ciosaki (ryc. 1). Gdy na are­nie dziejów pojawili się pierwsi rolnicy -przedstawicielekulturnaddunajskich, po­siadali udoskonalone ciosła zaopatrzone w gładzone kamienne ostrza (ryc. 2).

Co ciekawe, uważa się, iż w kręgu kultur naddunajskich nie wynaleziono typowej sie- ryc. 2 kiery, a posługiwano się Ciosło wczesnoneolityczne wspomnianym ciosłem, o charakterystycznie poziomo do styliska ustawionym ostrzu. W realiach europejskiego niżu genezę siekiery z ostrzem ustawionym prostopadle do styliska (ryc. 3) łączy się z po­wstaniem kultury pucharów lejkowatych. Zorientowano się wówczas, iż taka konstrukcja jest dużo bardziej efektywna przy karczunku, niż używane przez przy­byszy z południa ciosła. Przełożyło się to oczywiście na szybką karierę nowej formy siekiery, która z czasem stała się wręcz symbolem neolitycznej rewolucji. W przypadku siekier nie jest prostą sprawą określić, czy dana forma ostrza stanowiła pier­wotnie element narzędzia czy też broni. Wyda­wać by się mogło, że z założenia siekiera jest typowym narzędziem roboczym. Nie jest to jed­nak już takie oczywiste, biorąc pod uwagę nie­które, naprawdę mistrzowsko wykonane ostrza z obszaru Europy, wśród których zdarzają się na­wet okazy sporządzone z kamieni uznawanych współcześnie za szlachetne np. nefrytu czy też jadeitu (fot. 1). Opisywane w tym miejscu formy

ryc. 3 Ostrze siekiery ze styliskiem (neolit- Dania, Niemcy, Anglia)

mogły przecież z racji rzadkości wykorzystanego do produkcji surowca funkcjonować jako broń lub stanowić oznakę wła­dzy. Warto też w tym miejscu zwrócić uwagę, iż współcześnie wiele dowodów na używanie szczególnie efektownych form siekier (fot. 2) jako uzbrojenia, często paradnego, dostarcza etnografia, co z kolei ma kapitalne znaczenie przy wszelkich próbach rekonstrukcji elementów codziennego życia okre­ślonych społeczności prahistorycznych. Poruszając kwestię znalezisk elementów neolitycznych siekier na obszarze Kocie-wia, należy podkreślić, że te znane ze zbiorów muzealnych są niestety niezbyt liczne i ograniczają się do form kamiennych. Bardzo interesujący egzemplarz pochodzi z Sobowidza (fot. 3). Duże, niemal 13-centymetrowe ostrze z diabazu, jest staran­nie wykonane, przy czym na szczegól­ną uwagę zasługuje szeroka, dokładnie wypracowana i wachlarzowata linia ostrza. Można przypuszczać, iż ta­kie ostrze osadzone w odpowiednio długim stylisku mogło spełniać rolę doskonałego narzędzia jak i groź­nej broni. Niezwykle ciekawe jest również ostrze znalezione w Skór­czu (pow. Starogard Gd.) (ryc. 4). Piękny, wykonany z amfibolitu egzemplarz o długości 14 centy­metrów i wysokości 6 centyme­trów, o smukłej formie nadawał się znakomicie na ostrze bojo­wej siekiery. Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, iż oma­wiane ostrze zostało wykonane ze skały o dobrych właściwoś­ciach, takich jak: duży ciężar właściwy, zwartość, mała nasiąkliwość, które to cechy były szczególnie przydatne w kontekście produkcji oręża.

Omawiając formy du żych ostrzy siekier należy wspomnieć również o znale zisku ze Śliwin pow. Tczew (fot. 4) (opublikowanym w KMR nr 4/2007), które w razie potrzeby mogło być z powodzeniem użyte jako broń. Na obszarze Kocie-wia, oprócz przybliżonych powyżej dużych form, znaleziono również ostrza zdecydowanie mniejszych rozmiarów. Należą do nich: 8-centymetrowy egzem­plarz z Rożentala pow. Tczew (ryc. 5) oraz podob­ny wymiarami znaleziony w miejscowości Pust­ki pow. Tczew (ryc. 6). Omawiane zabytki cha­rakteryzują się stosunko­wo smukłym kształtem, czworobocznym przekrojem i lekko zaznaczonym pół­okrągłym obuchem. Forma

ryc. 4 Ostrze siekiery

(Skórcz, pow. Starogard Gd. skala 1:2

ryc. 5 Ostrze siekiery

(Rożental, pow. Tczew skala 1:2

KMR 29

.OPATY ARCHEOLOGA

ryc. 6 Ostrze siekiery

(Pustki, pow. Tczew, skala 1:2

ostrzy pozwala przypuszczać, iż pierwotnie stanowiły własność przedstawicieli kultury pucha­rów lejkowatych. Do inwen­tarza kultury pucharów lejko­watych należy także ciekawe

kamienne ostrze ze Śliwin pow. Tczew o długości 10 cm znane jedynie ze schematycznego rysunku (ryc. 7). Interesujący jest fakt, iż ten stosunkowo popularny na północy Europy typ ostrza no­towany jest w materiale archeologicznym po­chodzącym ze stano­wisk zlokalizowanych blisko strefy arktycznej na terenie Norwegii. Warto też wspomnieć, że niewielkich roz­miarów ostrza siekier znaleziono w Barłożnie i Swarożynie.

Przy omawianiu elementów siekier nasuwa się pyta­nie, czy faktycznie tylko wielkość ostrza predysponuje je do ewentualnego użycia podczas walki? Wydaje się, że równie ważne jest wykonanie jak i jego oprawa. Stylisko

^siekiery ma ogromne znaczenie, bio­rąc pod uwagę zasięg oraz wytrzymałość na uszkodzenia mechaniczne. Obecnie mamy pewne pojęcie jak oprawiano większe (ryc. 8 a,b,c,d,e) jak i mniejszych rozmiarów

ostrza, dzięki szczęśliwie zachowanym oryginalnym styliskom z drewna ciso­wego i dębowego, które odkryto na obszarze dzi­siejszych Niemiec, Szwaj­carii, Danii i Wielkiej Brytanii. Przedstawione rysunki dają pewne poję­cie o możliwości i wielu skutecznych metodach połączenia ostrza ze styliskiem. W przypad­ku dużych form ostrza osadzano generalnie w 60-80 centymetrowych

styliskach rozszerzonych w górnej części w wydrążonym ot­worze. Natomiast niewielkie ostrza łączono z drewnianym styliskiem, często za pośrednictwem elementu wykonane­go z rogu lub drewna (ryc. 9 a,b), co w znacznym stopniu podnosiło efektywność całej siekiery. Prawdopodobnie sto­sowano również szereg oplotów z rzemieni lub cienkich po­wrozów, by jeszcze bardziej zwiększyć trwałość narzędzia.

Oprócz siekiery, symbolem neolitu z wielu względów jest także topór. W tym miejscu należy uściślić, iż gene­ralnie, podczas badań archeologicznych, bądź w wyniku przypadkowych odkryć znajdowane są tylko kamienne gło-

ryc. 7 Ostrze siekiery

(Śliwiny, pow. Tczew, skala 1:2

ryc. 8 Styliska i sposoby osadzania ostrzy siekier

(neolit - Dania, Niemcy, Anglia)

wice, nazywane zwyczajowo toporami, poza wyjątkowymi znaleziskami ze szwajcarskich osad położonych nad jezio­rami, gdzie rzeczywiście odnajdywane są całe topory wraz z drewnianymi styliskami. Typowe topory o kamiennych głowicach pojawiły się z chwilą, gdy człowiek poznał sku­teczne metody wiercenia otworów w skałach. Wcześniej, już w mezolicie, stosowano rogowe motyki z wydrążonym otwo­rem, zaopatrzone niejednokrotnie w ostre kościane wkładki.

W dobie neolitu, na ziemiach Polski topory pojawiły się wraz z przybyciem pierwszych kultur rolniczych związa­nych z kręgiem naddunajskim. Co ciekawe nie były to formy bojowe, które pojawiają się dopiero w inwentarzach kultu­ry pucharów lejkowatych i schyłkowo-neolitycznej kultu­ry ceramiki sznurowej. Niektórzy badacze sugerują wręcz, że topory bojowe były popularne wśród kultur, które^ w codziennej egzystencji preferowały hodowlę, prowadząc w związku z tym koczowniczy tryb życia. Biorąc pod uwagę cały eu­ropejski niż oraz ziemie dzisiejszej Polski można tę hipotezę roz­ważyć, gdyż rzeczywiśc ie topory bojo­we są często z n a j d o w a n e w kontekście s t a n o w i s k

ryc. 9 Typy połączeń ostrzy ze styliskiem

30 KMR

SPOD ŁOPATY ARCHE

ryc. 10 Wybór efektownych form kamiennych głowic toporów

(Niemcy, Dania, Szwecja)

kultury pucharów lejkowatych i kultury ceramiki sznuro­wej. Poruszając kwestię genezy toporów bojowych należy zwrócić baczną uwagę na miedziane formy głowic, które choć nieliczne, występują w materiale archeologicznym na obszarze Europy, w ramach chronologicznych młodszej epoki kamienia. Jest bardzo prawdopodobne, iż określone typy toporów charakterystyczne dla południa naszego kon­tynentu, czy też niektórych obszarów dzisiejszych Niemiec i Szwecji, stały się wręcz wzorcami, które mniej lub bardziej udanie kopiowano w kamieniu. Jest to szczególnie widocz­ne w przypadku twórców wywodzących się z kręgu kultury ceramiki sznurowej, którzy przy tworzeniu kamiennych to­porów zadawali sobie dużo trudu odzwierciedlając mozol­nie w kamieniu nawet szwy odlewnicze widziane zapewne na miedzianych oryginałach. Można przypuszczać, że już od 3 tysiąclecia na obszarze niżu europejskiego zapanowa­ła swoista moda na tego typu broń. Być może ówczesnych ludzi zafascynował pierwszy poznany metal. Każdy chciał go posiadać, ale miedź była bardzo rzadka i droga, tym sa­mym niedostępna i tajemnicza. Dlatego też wykorzystując kamień próbowano uzyskać wyrób jak najbardziej zbliżony do oryginału. Wydaje się, że z czasem doprowadziło to do wyspecjalizowania się w produkcji toporów ludzi uzdolnio­nych manualnie, dysponujących dodatkowo ogromną wie­

dzą w kontekście doboru skał, którzy potrafili stworzyć prawdziwe dzieła sztuki kamieniarskiej (ryc. 10). Oczywiście oprócz pięknych, bojowych form masowo wy­rabiano topory przeznaczone do obróbki drewna czy też kamienne motyki. General­nie formy robocze cechowały się prostotą wykonania oraz gorszym wygładzeniem po­wierzchni.

Podejmując problematy­kę znalezisk toporów bojo­wych na obszarze Kociewia należy zaznaczyć, iż obecnie w zbiorach muzealnych znaj­dują się jedynie dwa egzem­plarze, które w realiach młod­szej epoki kamienia mogły stanowić element omawianej broni. Pierwszy z nich został znaleziony wokolicymiejsco-wości Wysoka po w. Starogard Gdański. Wykonana z amfibolitu 13-centymetrowa głowica topora {ryc. 11) posiada charakterystyczny kształt odwróco­nej łodzi, co niezbicie wskazuje, że pierwotnie była włas­nością przedstawiciela kultury ceramiki sznurowej. Otwór o średnicy 2,3 cm jest przesunięty ku obuchowi, co zapewne miało ułatwić posługiwanie się orężem. Warto w tym miej­scu dodać, iż jest to cecha wspólna dla większości głowic o charakterze bojowym. Drugi egzemplarz to ciekawy toporek z okolic Małej Słońcy pow. Tczew (fot. 5) o długości 14 cen­tymetrów przy szerokości ostrza 5,5 cm. Starannie wykona­ny o kształcie odwróconej łodzi, co pozwala przypuszczać, że podobnie jak topór z miejscowości Wysoka, ten również można datować na schyłek neolitu, gdy swój rozkwit prze­żywała kultura ceramiki sznurowej. Trzeci topór bojowy pochodzący z obszaru Kociewia znany jest, niestety, tylko ze schematycznego rysunku (ryc. 12). Znaleziony w okolicy Goszyna pow. Tczew zaginął w 1945 roku podczas działań wojennych prowadzonych w Gdańsku. Duża 20 cm kamien­na głowica, zaopatrzona w charakterystycznie wypracowa­ne ostrze i zakończona guziczkowatym obuchem w formie odcinka kuli zapewne prezentowała się bardzo efektownie na drewnianym stylisku. Typ topora charakterystyczny dla grupy północnej kultury pu­charów lejkowatych, nawiązu­je formą, co jest niezwykle cie­kawe, do miedzianych głowic z obszaru Szwecji.

Jak już wcześniej wspo­mniano w dobie neolitu wy­twarzano również szereg to­porów roboczych, przy czym w stosunku do form bojowych było ich relatywnie znacznie więcej. Warto więc w tym miej­scu wspomnieć choćby o kilku z nich, celem porównania ich form z egzemplarzami typo­wo bojowymi. Mianowicie

KMR 31

ryc. 11 Głowica topora bojowego Wysoka, pow. Starogard Gd.)

skala 1:2

ryc. 12 Topór bojowy z guziczko­

watym obuchem (Goszyn, pow. Tczew)

ryc. 74 Toporek roboczy

(Szpęgawsk, pow. Starogard Gd.)

skala 1:2

ryc. 73 Toporek roboczy

(Barłożno, pow. Starogard Gd.) skala 1:4

w okolicy Linowca pow. Starogard Gd. znaleziono toporek o długości 9 cm (fot. 6) o kształcie zbliżonym do wydłużo­nej kropli. Podobny egzemplarz niespełna 12-centymetrowy (ryc. 13) znaleziono w okolicy Barłożna. Inny, nieco bardziej krępy, o długości 10 cm i szerokości 6 cm w Małej Słońcy pow. Tczew (fot. 7). Na koniec krótkiej wzmianki o formach roboczych warto przybliżyć interesujący egzemplarz pocho­dzący z okolic Szpęgawska pow. Starogard Gd. (ryc. 14). Znaleziono tam niestarannie wykonany 11-centymetrowy toporek z gabro o specyficznym kształcie szerokiego klina, co jest interesujące, biorąc pod uwagę fakt, iż tego typu for­my toporów były popularne w kręgu kultur naddunajskich.

Podejmując tematykę neolitycznych toporów warto chociaż w pewnym stopniu przybliżyć proces produkcji ka­miennych głowic. Jest niemal pewne, iż produkcją form bo­

jowych, szczególnie egzemplarzy o wymyślnych kształtach, zajmo­wali się, jak już wcześniej wspo­mniano, ludziedysponujący ogrom­ną wiedzą dotyczącą właściwości i doboru odpowiednich surowców. Z przeglądu skał wykorzystywa­nych do wyrobu toporów wynika niezbicie, iż ówcześni wytwórcy stosowali ścisłą selekcję wśród zbieranych eratyków. Wyraźnie preferowane z racji swoich właś­ciwości były bazalt, gabro, diabaz, a w dalszej kolejności gnejs i am-fibolit. W pierwszej fazie produk­cji kamień zbliżony kształtem do głowicy, którą zamierzano zrobić, delikatnie obtłukiwano uzysku­jąc „z grubsza" pożądaną formę. Następnie wytwórca podejmował najtrudniejszą próbę - przewierce­nia półproduktu za pomocą specy­ficznej wiertarki (fot. 8) złożonej z czworokątnej ramy i pionowej osi zaopatrzonej w wiertło z kości

ryc. 15 Toporek z nie dokoń­

czonym otworem (Lipinki Szlacheckie pow. Starogard Gd.)

skala 1:2

lub wydrążonej gałązki czarnego bzu. Na osi nawinięta była pętla rze­miennej cięciwy łuku, której poziome, szybkie przesuwanie powodo­wało ruch wiertła.

Niezwykle istot­ny w procesie wier­cenia był fakt, iż pod wiertło wykonane z materiałów organicznych podsypywano mokry piasek. Samo wiertło było po prostu zbyt miękkie, by przewiercić kamień. Piasek natomiast, który w dużej mierze składa się z ostrych i niezwykle twardych ziarenek kwarcu, naciskany przez wiertło, okazuje się do tego wyśmienitym materiałem. Średnica otworu zależała oczywiście od wielkości wiertła, które w miarę postępu pracy ulegało procesowi ścierania. Po wywierceniu otworu, głowicy topora nadawano osta­teczny kształt przez szlifowanie powierzchni na płytach z piaskowca, wykorzystując przy tym również piasek jako doskonałą substancję ścierną. By uzmysłowić sobie trud i skalę czasu, jaki potencjalny wytwórca poświęcał na wyko­nanie kamiennego topora, warto wiedzieć, iż samo wywier­cenie otworu zajmowało w zależności od stopnia twardości skały, od sześciu do dwustu godzin - w przypadku bardzo twardych kwarcytów. Zdarzało się oczywiście, że człowiek z różnych powodów rezygnował z prób wykonania topora. Niewykończone głowice toporów są stosunkowo rzadkimi znaleziskami, ale tak się szczęśliwie złożyło, iż na Kociewiu w okolicy miejscowości Lipinki Szlacheckie pow. Starogard Gd. znaleziono tego typu przedmiot z dobrze widocznym nie­dokończonym otworem (ryc. 15). Gotowe kamienne głowice osadzano na drewnianych styliskach (ryc. 16), do których wy­robu, analogicznie jak w przypadku siekier, znakomicie nada­wał się cis lub dąb. Wydaje się, że długość styliska, mając na względzie skuteczne operowanie toporem oscylowała między 60 a 90 cm, przy czym istotna w tym wypadku mogła być też średnica ot­woru. Osadzoną głowicę wzmacniano drewnianymi lub kościanymi niewiel­kimi klinami, co zapobiegało jej obra­caniu na stylisku. Prawdopodobnie, by jeszcze bardziej wzmocnić konstruk­cję, stosowano różnego typu oploty z rzemieni lub sznurów wyrabianych z włókien roślinnych, przy czym w przypadku toporów bojowych oplo­ty mogły pełnić dodatkowo funkcję ozdób.

Na zakończenie pierw­szej części rozważań o broni w dobie neolitu warto się zastanowić ,czy w kontekście tak dynamicznego rozwoju siekier i toporów, ówcześni wojownicy używali również tarcz. Znaleziska tarcz na ob­szarze Europy datowane są najwcześniej na epokę brązu, ale przecież nie można wykluczyć jej stosowania już w młod­szej epoce kamienia, w związku ze wspomnianym rozwojem uzbrojenia zaczepnego, co można by zinterpretować jako zupełnie naturalną reakcję na zmiany w technice walki. Nie wykluczone, iż neolityczni wojownicy ochraniali się przed uderzeniami toporów tarczami ze skóry lub drewna.

ryc. 16 Topór neolityczny

32 KMR

fot. 8 Model wiertarki neolitycznej

GRZEGORZ WALKOWSKI

Orły, gryfy i smoki część pierwsza

Wheraldyce średniowiecznej i wywodzącej się z niej heraldyce państw czy współczesnych her­bów miast, także w znakach powiatów, gmin oraz

województw i sejmików wojewódzkich orły, smoki i gryfy - obok innych znaków - jak mury z blankami czy bramy miast i zamków, znajdują swoje miejsce i występują bardzo często. Choćby nasz biały orzeł bielik, a także czarny orzeł naszego największego sąsiada na Zachodzie - państwa nie­mieckiego.

Dwugłowe, wielkie orły reprezentują dzisiaj Rosję, pań­stwa serbskie oraz najmłodsze i najnowsze państwo Euro­py - Kosowo. Dawne czarne, dwugłowe orły były herbami wielkich potęg Europy osiemnasto- i dziewiętnastowiecznej: Prus, Austrii i carskiej Rosji, które pod koniec XVIII wieku zadziobały i rozszarpały na strzępy białego orła Rzeczpo­spolitej Szlacheckiej. Czarne, dwugłowe orły Prus, Austrii i Rosji, swoją symboliką, historią i tradycją nawiązywały do antycznej potęgi największego imperium dawnej Europy, starożytnego antycznego Rzymu. Szczególnie Prusy i Au­stria (bardziej właściwie Austro-Węgry cesarzowej Teresy i cesarza Franciszka Józefa) poprzez Święte Cesarstwo Na­rodu Niemieckiego wywodziły swoje korzenie z imperium Cezarów - cesarzy rzymskich, romańskich ze stolicą Romą, starożytnym Rzymem z legendy o dwóch braciach wykar-mionych przez wilczycę.

Dzisiejsza Rosja Władimira Putina poprzez nawią­zywanie do cesarskich korzeni carskiej Rosji Piotra I Wielkiego, cesarzowych Elżbiety i Katarzyny II Wielkiej w swoim godle prezentuje dwugłowego, czarnego orła ze Świętym Michałem, zabijającym smoka w środku. God­ło to wywodzi się od bizantyjskiego orła cesarzy - ba-zileusów wielkiego Konstantynopola, stolicy cesarstwa wschodniorzymskiego (grekowschodniego). Gdy jeden z pierwszych carów z dynastii Romanowych ożenił się ze spadkobierczynią cesarzy wschodniego Bizancjum, w spadku i w posagu, oprócz tytułu cesarza, tradycji i wia­ry wschodniogreckiej (dzisiaj prawosławnej), otrzymał właśnie takie godło.

Nasz orzeł bielik z legendy o trzech braciachzawędro-wał do krainy z dębami, na których gniazda zakładały orły, reprezentowany jest m.in. w dwóch największych i najważ­niejszych prowincjach Królestwa Polskiego, dzisiaj w woje­wództwach w Wielkopolsce i Małopolsce. W Wielkopolsce przez białego orła bez korony na czerwonej tarczy. Wiel­kopolska to wielkie pola, Wielka Polska, po łacinie Major Polonia (Wielka albo Stara Polska w średniowieczu), dzisiaj województwo wielkopolskie z Poznaniem jako stolicą. Bia­ły orzeł w koronie reprezentuje Małopolskę, Minor Polonię, czyli Młodą albo Małą Polszczę w średniowieczu ze stolicą

- prastarym Krakowem, gdzie koronowano królów polskich i gdzie ich chowano.

Jeżeli orły, królewskie i książęce ptaki, reprezentu­jące w herbach państwa księstwa, województwa może­my podziwiać w naturze i w przyrodzie jako szybujące w przestworzach drapieżniki, to smoki i gryfy są po­staciami i tworami legendarnymi i nierzeczywistymi, nawiązującymi do prastarych wyobrażeń: smok dla naj­starszego imperium świata, starożytnych Chin, a gryf dla antycznego państwa, kolebki ludzkich cywilizacji znad Tygrysu i Gangesu, Babilonii, Asyrii czy później Persji. Ale także dla koczowniczych mieszkańców starożytnej i legendarnej Sarmacji, do której tak bardzo lubowała się nawiązywać swoje korzenie i tradycje Szlachecka Rzeczpospolita Obojga Narodów.

Dzisiaj dorzucić można do tego garść informacji najnowszych, z dziedziny wykopalisk i odkryć prehi­storycznych, interpretowanych za pomocą najnowszych technik informatyki komputerowej. Rzucają one nowe światło, na to jak i skąd z wyobrażeń starożytnych ludów azjatyckich pojawiły się postacie i obrazy legendarnych smoków i gryfów. Przy tej okazji zapoznamy czytelni­ków „KMR" z prawdziwą historią złotego gryfa, herbu miasta Tczewa, napisaną z okazji 750-lecia założenia grodu i miasta przez Sambora II, pomorskiego księcia lubiszewsko-tczewskiego. Ale o tym potem, w kolejnych odcinkach historii wzbogaconej rysunkami.

Herb Polski z przełomu XIII/XIV wieku

KMR 33

SEWERYN PAUCH

Jan Nierzwicki urodził się w rodzinie Piotra i Marianny z d. Brzoskowskiej, dnia 12 maja 1874 roku we wsi Wię-ckowy pod Skarszewami. Niewykluczone, iż szkołę ele-

mentarnąukończyłwrodzinnej miejscowości,następnieuczęsz-czał do gimnazjum w Starogardzie Gdańskim1. Podczas nauki w tej szkole, w latach 1894-1895, należał do tajnej organizacji o nazwie „Rzeczpospolita". Dalszą edukację kontynu­ował w gimnazjum chełmińskim (od 1896 do 1901 r.), działając również w nielegalnym związku filomatów. Z tym etapem życia Nierzwickiego związany jest udział w głośnym ówcześnie procesie filomatów w Toruniu, który miał miejsce w dniach 9-12 września 1901 roku. Jemu oraz 59 innym osobom2 władze pruskie zarzuciły przynależność do organizacji, której fakt istnienia i cele działania utrzymy­wali w tajemnicy3 .

Nierzwicki znalazł się w grupie 15 osób, które uznano za niewinne, ale jednocześnie prawie wszystkim sądzonym zamknięto możliwość kształcenia na uczelniach w Niem­czech. Podczas śledztwa stosowano represje, m.in. władze szkolne zarządziły o wpisaniu wszystkim podejrzanym o uczestnictwo w tajnej organizacji, odpowiedniej notki na świadectwie. Nasz bohater wraz z kilkoma kolegami nie zo­stał dopuszczony do matury4.

Proces ten nie zahamował dążenia Nierzwickiego do na­uki, gdyż ukończył z pozytywnym wynikiem studia w Mona­chium w zawodzie dentysty. Pracę zawodową związał jednak z ojczyzną i powrócił do Chełmna, gdzie osiadł na stałe.

Niewiele wiadomo co robił w okresie do 1 wojny świato­wej. W 1906 roku przyjęto go do Towarzystwa Naukowego w Toruniu, którego członkiem był przez 22 lata5. Stan cywil­ny zmienił w 1909 roku żeniąc się z Wandą z d. Meller. Jak podają jego biografowie (Jerzy Kałdowski, Stanisław Porę­ba) od 1912 roku działał w Chełmnie w Polskim Komitecie Wyborczym.

Czas zawieruchy wojennej w latach 1914-1918 spędził najpewniej w Chełmnie. Interesujące fakty obyczajowe związane z początkiem wojny podaje Aleksander Majkow­ski, przebywający przez pewien czas w Chełmnie. Źródłem, które o nich informuje jest „Pamiętnik wojny europejskiej roku 1914".

Obaj poznali się na studiach w Monachium, gdzie Maj­kowski przebywał od 1901 do 1904 roku. W roku 1914 Majkowski otrzymał nakaz mobilizacyjny jako lekarz do Chełmna.

Majkowski często odwiedzał tam Nierzwickiego w jego mieszkaniu, razem dyskutowali z miejscowymi osobistoś­ciami. Trzeba przyznać, że relacja Majkowskiego przyno­

si wiele faktów z życia codziennego, np. dnia 6 września 1914 roku obaj odwiedzili malarza Piotrowicza, który był miłym, wesołym człowiekiem, który ugościł nas papierosa­mi i stungarikum. Gdy wino wprowadziło trochę nastroju, wyciągnął gitarą, na której z wielką wprawą grał niemie­ckie, polskie, rosyjskie i włoskie piosenki. Siedzieliśmy u nie­go około 2 godzin i byliśmy bardzo zadowoleni6. Również w późniejszym czasie sytuacje takie nie należały do rzadko­ści, gdyżjuż wkrótce (10 września 1914 r.) spotkali się w ba­rze u niejakiego Rybickiego. Nierzwickiemu i Majkowskie­mu towarzyszył Walenty Fiałek i grupa żołnierzy; wszyscy dotrzymywali towarzystwa przy butelkach wina. Majkowski stwierdził: Myślałem, że przetrwamy żołnierzy, ale stało się odwrotnie. Wytrzymali dłużej niż my1.

Po odzyskaniu niepodległości Nierzwicki zaangażował się w działania mające na celu stworzenie pierwszych władz w mieście; był współzałożycielem, w dniu 16 listopada 1918 roku Rady Robotniczo-Żołnierskiej8.

W nowo tworzącym się państwie, gdzie jeszcze spore znaczenie odgrywały grupy ludności niemieckiej, interesy Polaków reprezentowały też Polskie Rady Ludowe. Dnia 29 listopada 1918 roku na przewodniczącego Powiatowej Rady Ludowej w Chełmnie wybrano Pawła Ossowskiego i na jego prośbę dokooptowano 4 osoby, w tym Jana Nierz­wickiego.

Od połowy 1919 roku przygotowywano się w Chełmnie do wkroczenia wojsk polskich. Powiatowa Rada Ludowa powołała więc trzy komitety: dekoracyjny, aprowizacyjny i kwaterunkowy. Członkiem pierwszego z nich był m.in. Nierzwicki.

W połowie 1919 roku powstało towarzystwo śpiewacze „Harmonia", którego prezesem został Nierzwicki. Sekretarz Towarzystwa Śpiewu „Harmonia" następująco pisał o tym fakcie: Po ukonstytuowaniu biura wybiera Towarzystwo jed­nogłośnie: pana lekarza - dentystę Jana Nierzwickiego na prezesa9.

Należał do Związku Filomatów Pomorskich (od 1921 r.) oraz do władz komitetu organizacyjnego ruchu niepodległościowego. Również w 1921 roku został sekreta­rzem Powiatowej Rady Związku Obrony Kresów Zachodnich w Chełmnie10. Czynnie działał w Towarzystwie Gimnastycz­nym „Sokół"". Już w 1906 roku policja pruska niepokoiła się jego działalnością, m.in. podczas organizacji zlotu IV okrę­gu nadwiślańskiego związku towarzystw Sokół. Autor pracy o 40-leciu sokolstwa w Chełmnie napisał: Zlot ten [...] był potężną o nadzwyczajnem znaczeniu politycznem manifesta­cją uczuć narodowych tutejszego polskiego społeczeństwa,

34 KMR

Jan Nierzwicki historyk chełmiński

Drugi od prawej siedzi Jan Nierzwicki fot. ze zbiorów Muzeum Ziemi Chełmińskiej

przysporzył Sokołowi sporo nowych członków, przeważnie z miejscowej inteligencji12. Gdy z okazji 40-lecia istnienia tej organizacji w Chełmnie zorganizowano uroczystości, Nierzwi­cki znalazł się w Komitecie Honorowym13.

Czasy powojenne rozpoczynają nowy dział w życiu na­szego bohatera, który rozwinął teraz swoją pasję pisarską i historyczną. Współpracował z czasopismami lokalnymi (Nadwiślaninem, Przeglądem Chełmińskim, Dniem Cheł­mińskim, Słowem Pomorskim, Mestwinem - dodatkiem do Słowa Pomorskiego), ale też był autorem kilku szerszych publikacji.

Miał dostęp do archiwum Chełmna, gdyż od 1929/1930 był archiwariuszem miejskim14. W swoich tekstach wyko­rzystał materiały, które zaginęły w czasie II wojny świato­wej, dzięki czemu są one jeszcze cenniejsze15.

Z publikacji tych interesujące są: „Krótki przewodnik po Chełmnie", Chełmno 1929 (drugie wydanie w 1930 r.); „700 lat parafii chełmińskiej", Grudziądz 1933; był redak­torem „Księgi pamiątkowej stulecia gimnazjum męskiego w Chełmnie 1837-1937", Wąbrzeźno 1937, gdzie znalazły się trzy artykuły jego pióra, m.in. „Wojciech Łożyński" i „Z dziejów gimnazjum chełmińskiego 1837-1927".

Legitymacja Jana Nierzwickiego

Krzyża Niepodległości z 1930 roku

fot. ze zbiorów Muzeum Ziemi Chełmińskiej

K M R 35

KONTERFEKTY

W Mestwinie, gdzie zamieszczał teksty historyczne, Nierzwicki pisał pod pseudonimem M. W.lć. Znajdziemy tam następujące jego teksty: pod pseudonimem M. W., „Franci­szek Nierzwicki. (Rys dobrego Polaka i zasłużonego oby­watela)", 1932, nr 8; „O zbrodni fiszewskiej (1832)", 1926, nr 19; „Postępowanie wojskowych władz pruskich wobec bezdomnych Polaków w r. 1831", 1927, nr 5; „Przyczynek do dziejów filomatów w Chełmnie (Działalność ks. Jana Tu-łodzieckiego)", 1932, nr 10; „Ze wspomnień lat minionych. (O filomatach pomorskich)", 1926, nr 16; „Morowe powie­trze w Chełmnie i Grudziądzu w latach 1708-1711", 1931, nr 5 ; „Groby Polaków na obczyźnie (Powstańców 1830 r. na cmentarzu w Monachium)", 1927, nr 1.

Dnia 1 listopada 1939 roku został aresztowany przez Selbstschutz, a następnie 5 listopada rozstrzelany w miej­scowości Klamry koło Chełmna z grupą kilku tysięcy Po­laków.

Podsumowując chciałbym zwrócić uwagę na fakt, iż Nierzwicki w swoim pisarstwie skupiał się przede wszyst­kim na tekstach historycznych. Do dzisiaj osoby piszące przewodniki po Chełmnie czy też opisujące to miasto po­wołują się na jego prace. Widoczny jest więc do dziś wkład naszego ziomka w rozwój kultury wybitnego ośrodka kultu­ralnego, jakim było i jest Chełmno.

Przypisy: 1 Niektórzy piszą też o nauce w Collegium Marianum w Pelplinie

(zob. biogramNierzwickiego autorstwa Stefana Rafińskiego [w:] Słownik Biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego. Suplement I, red. Zbigniew Nowak, Gdańsk 1998, s. 213.

2 Śledztwo objęło w sumie 141 osób, ale sądzonych było 60 — Uczestnicy Procesu Toruńskiego, Mestwin, nr 16, 1926, R. II, s. 123. Jan Karnowski, Rozprawa główna Procesu Toruńskiego od 9-12 września 1901, Mestwin, nr 16, 1926, R. II, s. 125.

4 Rocznik Grudziądzki, T. 5-6, 1970, s. 316. 5 Wymieniony jest wśród jego członków w roku 1920 (Zapiski

Towarzystwa Naukowego w Toruniu, T. 5, nr 1, 1920, s. 8) oraz 1928 (Zapiski Towarzystwa Naukowego w Toruniu, T. 7, nr 12, 1928, s. 358).

6 Aleksander Majkowski, Pamiętnik z wojny europejskiej roku 1914, s. 26 - (wersja z Internetu).

7 Tamże, s. 28. 8 Cieślak T., Materiały do dziejów Rad Robotniczych

i Żołnierskich na Pomorzu, Zapiski Historyczne, T 21, 1955, z. 1-2, s. 270.

9 Janusz Stanecki, „Płyń, o polska pieśni, płyń". Towarzystwa śpiewacze Chełmna w latach 1920-1939, Bydgoszcz 1988, s. 23.

' Powiat i miasto Chełmno. Monografia krajoznawcza według współczesnego stanu z mapą powiatu i 19 widokami miasta. Opracowali Jan Tomasz Dziedzic, Paweł Ossowski, Chełmno 1923, s. 179

' Nierzwicki Jan [w:] Słownik Biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego. Suplement I, red. Zbigniew Nowak, Gdańsk 1998, s. 214

2 40 łat pracy Sokolstwa w Chełmnie (Pom.), Chełmno 1935, s.43

5 Tamże, s. 5 4 Jerzy Kałdowski, Ratusz w Chełmnie, Toruń 1984, s. 34 s Tenże, Wybitni wychowankowie Gimnazjum Chełmińskiego.

Jan Nierzwicki (1874-1939) lekarz, dentysta, filomata, historyk, publicysta chełmiński [w:] Toruński Informator Kulturalny, styczeń 1989, nr 93, s. 37; zob. też Jerzy Kałdowski, Ratusz, s. 35

' Danuta Acecka, Krystyna Podlaszewska, „Mestwin" dodatek naukowo-literacki „Słowa Pomorskiego" 1924-1935, s. 49

JOANNA FRYŹLEWICZ

Błogosławiona z Kociewia

część pierwsza

24 maja 2008 roku we Lwowie J. E. Kard. Tarci-sio Bertone - Sekretarz Stanu Stolicy Apostolskiej dokona Beatyfikacji siostry Marty Wieckiej rodem z Kociewia, z Nowego Wieca (gmina Skarszewy).

Jej imię przyjęła niedawno Publiczna Szkoła Podstawowa w Szczodrowie. W uroczystościach beatyfikacyjnych weźmie udział również delegacja uczniów tejże szkoły.

Kim była siostra Marta Więcka? Dlaczego ci, którzy odwiedzają Jej grób w Śniatynie na Ukra­inie, nazywają Ją Matuszka?

Z pewnością warto zapoznać się z Jej sylwetką i uzyskać odpowiedzi na powyższe pytania.

12 stycznia. Rok 1874. Nowy Wiec. Na świat przy­chodzi maleńka Martusia - córeczka Pauliny i Marcelego Wieckich. Spośród trzynaściorga rodzeństwa jest trzecim dzieckiem z kolei. Sześć dni później w kościele filialnym w Szczodrowie przyjmuje chrzest. Ksiądz nadaje jej imiona: Marta Anna. Jej rodzice chrzestni to Franciszek i Barbara Kamrowscy - dziadkowie dziewczynki.

Od najmłodszych lat matka wskazuje Marcie podsta­wowe prawdy wiary. Uczy różnych modlitw, przekonuje o potrzebie rozmowy z Panem Bogiem, wskazuje na prak­tykę dobroci i życzliwości wobec otoczenia. To od swojej mamy dowiaduje się Marta o Bogu - Stwórcy nieba i ziemi, o tym, że jest wszechobecny, dostrzega dobro i zło popełnia­ne przez ludzi, że za dobro wynagradza, a za zło, którym się brzydzi, karze piekłem.

36 KMR

SYLWETKA ŚWIĘTEJ

Jest rok 1876. Dwuletnia dziewczynka ciężko choruje. Lekarze tracąjakąkolwiek nadzieję na odzyskanie przez nią zdrowia. Zabiegi lekarskie okazują się bezskuteczne. Rodzi­ce są zrozpaczeni. Matka jednak z wielką ufnością ucieka się do Niebieskiej Lekarki - Matki Bożej z Piaseczna, ofiarowu­jąc Jej swoje dziecię. W sposób prawie cudowny następuje polepszenie i szybki powrót Marty do zdrowia. Odtąd dzie­cko już nie choruje.

W siódmym roku życia wstępuje do szkoły ludowej w Nowym Wiecu. Nauka odbywa się w j ęzyku niemieckim, co początkowo sprawiajej trudność, zwłaszcza, że w domu rozmawia się po polsku, nabożeństwa w kościele, a kazania przede wszystkim, również głoszone są po polsku. Wraz z rozpoczęciem nauki w szkole, matka uczy swoje dzieci języka polskiego. Podręcznik to Pismo Św., żywoty świę­tych, katechizm, polskie książeczki do nabożeństwa.

Marta ma 12 lat. Dwa razy w tygodniu uczęszcza na religię do kościoła parafialnego w Skarszewach. Nie udaje się tam ani samochodem, ani nawet rowerem. Od­ległość dziesięciu kilometrów pokonuje na piechotę. Wstaje w te dni przed 5.00 rano, by zdążyć na mszę Św., która odprawiana jest o godzinie 7.00, a po niej odbywa się nauka religii.

Nakłania także swoje koleżanki, by tak jak ona, wstawały wcześniej i przygotowywały się do przyjęcia Sakramentów świętych. W drodze do kościoła rozmawia z nimi o Bogu, o Matce Najświętszej, o prawdach wiary... W katechizacji również okazuje się pilną i dobrą uczennicą. Zna na pamięć cały katechizm, a wszelkie trudności, wątpliwości pomaga jej rozwiązywać katecheta - ks. Marian Dąbrowski - wika­riusz parafii. Pomaga jej również w drodze zmierzającej do całkowitego poświęcenia się Bogu.

Okres przygotowywania się do spowiedzi i pierwszej Komunii Św. jest dla Marty czasem szczególnego zbliżania się do Pana Boga. Z coraz większym skupieniem uczestni­czy we mszach Św. Jej serce pała coraz większą miłością do Matki Bożej. Nabożeństwo do Matki Boskiej pogłębia nie tylko w kościele, ale także w domu rodzinnym, gdzie w pokoju przeznaczonym na wspólną modlitwę, na ołtarzu domowym, znajduje się figura Matki Bożej, przed którą cała rodzina codziennie wieczorem zbiera się na wspólny pacierz i różaniec.

Pewnego dnia przychodzą do Marty koleżanki i powia­damiają ją, że na strychu domowym jej dalszego krewnego Dionizego Wieckiego znajduje się figura św. Jana Nepo­mucena. Marta szybko uzyskuje zgodę wuja, otrzymuje od niego tę figurę, a rodzice odnawiają ją i umieszczają na cokole w przydomowym ogrodzie. Odtąd św. Jan Ne­pomucen staje się szczególnym patronem i orędownikiem w niebie dla Marty, która nie tylko sama w sobie żywi na­bożeństwo do św. Jana, ale szerzy je i zachęca innych do kultu. Gromadzi przed figurą bliskich, sąsiadów, koleżan­ki i ludzi starszych. Wspólnie modlą się, śpiewają pieśni, a najczęściej ulubioną przez nich pieśń „Święty Janie z Bo-lesławia".

Nabożeństwa te jeszcze bardziej wzmagają w Marcie gorliwość w przygotowaniach do I Komunii Św.

3 października 1889. Kościół parafialny w Skarsze­wach. Marta po odbytej poprzedniego dnia spowiedzi, przy­stępuje po raz pierwszy do Komunii Św.

Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na modlitwę. Nie wystarczają jej już codzienne pacierze, nie wystarcza wspólny różaniec... Wiele wieczornych godzin po wypeł­

nieniu swoich obowiązków domowych spędza przed fi­gurą św. Jana Nepomucena. Wszyscy wokół sądzą, że jest u koleżanek, tymczasem ona bez względu na pogodę, deszcz czy zawieruchę, mróz czy zawieje śnieżne, stoi przed figurą i się modli, a w modlitwie rozważa cel i sens swego życia, szuka sposobu, jak lepiej mogłaby służyć Panu Bogu. Swe­mu spowiednikowi zwierza się z zamiaru wstąpienia do zgromadzenia zakonnego, zasięga w tej sprawie również opinii proboszcza.

Piętnastoletnia Marta postanawia odpowiedzieć Bogu na Jego wezwanie do służby w zgromadzeniu zakonnym. W li­ście skierowanym do ks. Dąbrowskiego prosi, by jako kape­lan wstawił się za nią u Sióstr Miłosierdzia w Chełmnie, by zechciały ją przyjąć do siebie. Niestety, jest za młoda, ale po pewnym czasie sama postanawia skierować tam swą prośbę. Siostra Wizytatorka zapraszają na okres Świąt Bożego Na­rodzenia. Marta przyjmuje to zaproszenie z wielką radością, nie martwi się nawet tym, iż musi zrezygnować z pobytu w domu w tak wielkie święto.

Pilnie przypatruje się życiu zakonnemu. Czuje się jak w niebie! Jest przekonana, że jej miejsce jest właśnie w tym Zgromadzeniu, że tu najwierniej będzie mogła służyć Bogu.

Po raz kolejny jednak okazuje się, że wciąż jeszcze jest za młoda. Przepisy bowiem wymagają ukończonego osiem­nastego roku życia. Otrzymuje jedynie zapewnienie przy­jęcia do Zgromadzenia za dwa lata. Musi więc wracać do domu. Jeszcze gorliwiej się modli, wypełnia chrześcijańskie obowiązki.

Na kilka miesięcy przed wstąpieniem do Zgromadzenia dowiaduje się, że jej koleżanka - Monika Gdaniec - tak­że pragnie zostać Siostrą Miłosierdzia. Pisze więc prośbę do Chełmna, ale odpowiedź jest odmowna ze względu na brak miejsc w postulacie. Wówczas, w trosce o dar po­wołania zakonnego swej koleżanki, pisze kolejną prośbę o przyjęcie jej i Moniki, ale tym razem do Krakowskiej Prowincji Sióstr Miłosierdzia, mimo że sama już ma za­pewnione miejsce w Chełmnie. Krakowska Prowincja przyjmuje obie dziewczęta.

23 kwietnia. Rok 1892. W kościele parafialnym w Skar­szewach ksiądz odprawia mszę św. w intencji Marty, a ona po przyjęciu Komunii św. specjalnym aktem oddaje się pod opiekę Matki Bożej.

Jest poniedziałek, 25 kwietnia. W długiej, serdecznej modlitwie Marta żegna się ze św. Janem Nepomucenem, w wielkim skupieniu stojąc przed jego figurą. Żegnając się z rodziną w pobliżu figury, mówi:

Za przyczyną św. Jana Nepomucena Pan Bóg powołał mnie do służenia Jemu. Św. Jan wyprosił mi łaski, do których dążyłam od lat, będąc wesołą i łagodną.

O godz. 16.00 wyrusza pociąg ze Starogardu do Krako­wa. Następnego dnia Marta i Monika pukają do furty klasz­tornej przy ulicy Warszawskiej 8 w Krakowie.

Od pierwszych dni swego pobytu w Zgromadzeniu Marta czuje się zobowiązana do wdzięczności Panu Bogu za łaskę powołania zakonnego i postanawia usilnie praco­wać nad sobą, by być prawdziwą córką Miłosierdzia, córką Świętego Wincentego a Paulo.

W dniach od 26 kwietnia do 11 sierpnia 1892 roku odbywa w Krakowie okres zwany postulatem. Pod wpły­wem siostry odpowiedzialnej za formację uczy się dostrze­gać cierpiącego Chrystusa w ludziach biednych, chorych, opuszczonych, kalekich. Służy im tak, jakby służyła same­mu Chrystusowi. Nie lęka się powierzonej jej pracy, wszyst-

KMR 37

SYLWETKA ŚWIĘTEJ

kie obowiązki wykonuje z łatwością, nigdy nie okazując zmęczenia. Uważa bowiem, że jej życiowym zadaniem jest służyć drugiemu człowiekowi.

Kolejny okres życia Marty to Nowicjat, tzw. Semi­narium. Od pierwszych dni zapoznaje się z zasadami, przestrogami i wskazaniami świętego Wincentego i stara się wprowadzać je w życie. Praktyki zakonne, ćwiczenia duchowne i modlitewnik Zgromadzenia skutecznie przy­czyniają się do pogłębienia nabożeństwa do Najświętsze­go Sakramentu, do Serca Pana Jezusa, do Męki Pańskiej. Ponieważ już w seminarium styka się z nędzą ludzką w postaci rozmaitych chorób, dlatego też pielęgnuje w sobie nabożeństwo do Matki Boskiej Bolesnej. Ucieka się do niej w różnych sytuacjach życiowych i potrzebach cho­rych, którym usługuje.

Jej autorytetem staje się sylwetka Joanny Dalmag-ne - siostry żyjącej w XVII wieku, a zmarłej w wieku zaledwie 33 lat. Jej sposób życia, praktyka cnót chrześ­cijańskich i zakonnych, wierność duchowi św. Wincen­tego, dodatnio wpływają na życie Marty. Siostra Joanna staje się dla niej wzorem do naśladowania. Marta jest nią wprost urzeczona!

Od czasu Seminarium u siostry Marty pojawia się prag­nienie, by umrzeć młodo. Odtąd niebo staje się przedmio­tem jej myśli i pragnień. O niebie rozmawia ze współsio-strami, z chorymi, życzy nieba rodzicom i rodzeństwu..

21 kwietnia. Rok 1893. Marta otrzymuje strój Sio­stry Miłosierdzia. Chce być dobrą i pożyteczną pielęgniarką, chce nabrać umiejętności nie tylko w pielęgnowaniu cho­rych, ale także w przybliżaniu ich dusz do Boga poprzez przygotowywanie do spowiedzi, przyjęcie Komunii Św. i sakramentu chorych. Tej formie apostolstwa jest wierna aż do końca swojego życia.

W polowie 1895 roku zostaje przeniesiona do pracy w szpitalu w Podhajcach. Swoim poświęceniem się dla dobra wszystkich ludzi, bez względu na nację i wyznanie, zjednu­je sobie ogólną miłość i szacunek wszystkich, którzy się z nią stykają. Do jakiego stopnia potrafi sobie zjednać ludzkie zaufanie świadczyć może fakt, że pod wpływem jej dobroci pewien Izraelita zmienia swoją wiarę na katolicką.

Rok 1899. Przełożona domu w Podhajcach powiadamia s. Martę, że z woli Wyższych przełożonych zostaje przenie­siona do Bochni, gdzie nadal będzie pracować, pielęgnując chorych. W sposób godny podziwu poświęca się w dzień i w nocy chorym, którzy pod jej wpływem oczyszczają swoje sumienia, przyjmują Komunię Św., a przede wszystkim trak­tują swoje cierpienie jako zadośćuczynienie Panu Bogu za popełnione grzechy.

Pewnego dnia podczas modlitwy siostra Marta dostrzega krzyż, z którego wydobywają się promienie. Słyszy następu­jące słowa:

Znoś córko cierpliwie wszystkie oszczerstwa i posądze­nia, pracuj dla swoich. Wkrótce zabiorę cię do siebie....

Jakiś czas później siostra Marta zostaje pomówiona. Jeden z pacjentów donosi miejscowemu proboszczowi, iż poczęła dziecko, a jego ojcem jest Jan Nosal, któremu oka­zywała w szpitalu wiele czułości.

Odtąd spotyka ją wiele nieprzyjemności, cierpi. Wielu z jej otoczenia wierzy w te brednie, jedynie siostra przełożona nie daje temu wiary. Dopiero na łożu śmierci ów oszczerca odwołuje to, co powiedział.

Z woli wyższych przełożonych siostra Marta przyby­wa do Śniatynia. Pracuje w miejskim szpitalu. Spędza

całe dnie w salach szpitalnych, w zaduchu chorób i środ­ków dezynfekcyjnych, w atmosferze gorączkowych maja­czeń, pooperacyjnych jęków, wśród niecierpliwych ludzi, dla których poza własną dolegliwością, wszystko inne przestaje być ważne. Trwać w czymś takim jest trudno, ale nie siostrze Marcie, która mimo wszystko potrafi być we­sołą, bez końca cierpliwą i ofiarną. Troszcząc się o to, by być coraz wierniejszą córką Św. Wincentego, dba nie tylko o ciała chorych, ale i o ich dusze. Wiele czasu poświęca na uczenie chorych katechizmu, na czytanie religijnych ksią­żek, a przede wszystkim na przygotowanie do odprawienia spowiedzi z całego życia. Ma wyjątkowy dar nawracania grzeszników. Podobnie jak we Lwowie czy Podhajcach, do szpitala w Śniatynie zgłaszają się chorzy różnych naro­dowości i wyznań.

Siostra Marta ma szczególną słabość do Żydów. Oka­zuje im wiele współczucia, rozmawia z nimi na tematy re­ligijne, przedstawia argumenty, które skłaniają Żydów do porzucenia własnego wyznania i przejścia na wiarę katoli­cką poprzez chrzest. Ma opinię, że tak potrafi apostołować wśród Żydów, że na jej oddziale żaden z nich nie umiera, nie przyjąwszy chrztu świętego.

Jest rok 1903. Wigilia. Podczas łamania się opłat­kiem z siostrą przełożoną, Marta oświadcza, że jest to jej ostatnia Wigilia na tym świecie. Nikt nie traktuje jednak tej wypowiedzi poważnie. Nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie siostra Marta miała umrzeć. Tym­czasem w separatce szpitalnej wraca do zdrowia pewna niewiasta po przebyciu tyfusu plamistego. Trzeba przy­gotować do dezynfekcji wszystko, z czym chora się sty­kała. Zadanie to zostaje powierzone pracownikowi służ­by szpitalnej- mężowi i ojcu rodziny. Marta postanawia go wyręczyć. Zarazki tyfusu okazują się groźne dla jej zdrowia. Już następnego dnia czuje się osłabiona, ataku­je ją wysoka gorączka. Ostatkiem sił porządkuje swoje rzeczy, wiele listów i notatek pali, przygotowuje sobie strój do trumny...

Choroba szybko atakuje organizm siostry. 27 maja 1904 roku przybywa do Śniatynia brat Marty

- ksiądz Jan Wiecki. Udziela jej Komunii św. Siostra Mar­ta bardzo cierpi. Spieczone, popękane od gorączki wargi utrudniają jej mowę. Ból związany z przebiegiem tyfusu i zapaleniem płuc utrudnia jej porozumiewanie się, ale jest przytomna.

30 maja. Pod szpitalem przywarci do muru stoją miesz­kańcy Śniatynia, ci którzy korzystali z posługi siostry Marty, ich rodziny. Stoją Polacy, Rusini, Żydzi. Nie dochodzą do nich żadne pocieszające wiadomości.

Wreszcie nadchodzi upragniona przez siostrę Martę chwila. Czuje, jak coraz bardziej słabnie, wie, że to ostatnie chwile jej życia. Słychać modlitwy za konających. Siostra Marta trzyma w ręku gromnicę, powtarza z innymi słowa litanii...

Lekkim skinieniem żegna wszystkich. Zaczyna się kona­nie. Po krótkiej chwili odchodzi z tego świata...

Ważniejsze źródła i literatura: 1. O. I Borkiewicz OFM Conv: W trosce o ciała i dusze cierpiących

(S. Marta Więcka 1874 - 1904 ), Jasło 1993. 2. s. M. Borkowska OSB: Siostra Marta, Zgromadzenie Sióstr Miło­

sierdzia, Kraków 2002.

Ciąg dalszy w następnym numerze KMR

38 KMR

BOGDAN K. BIELIŃSKI

Rodzina Pawła Tollika z Królów Lasu

ierwszym z rodu osiadłym w Królów Lesie był Paweł Tollik (1815-1887) wywodzący się z Rajków. Gdy do­rósł do samodzielności i poślubił Juliannę z Krasków,

kupił tam w 1849 roku gospodarstwo rolne. Spośród wielu potomków przy życiu pozostał jedyny syn Julian dziedziczą­cy gospodarstwo. Trzy córki: Józefina wyszła za Franciszka Balewskiego do Grabowa, Rozalia za Franciszka Piontka do Urbanowa i Paulina za Antoniego Świtalskiego do Rywałdu.

Wprowadzeniem do tej rodziny był już artykuł „Wątek kaszubski w kociewskiej familii Tollików..." zamieszczony w nr 3/58 KMR z 2007 roku.

Królów Las

Wieś ta z niemieckiego zwana Kónigswalde lokowana była na surowym pniu w puszczy bielskiej przez opata

pelplińskiego Eberharda z Elbląga w 1338 roku, a jej pierw­szym sołtysem był Mikołaj Pistoris.

Z obiektów sakralnych początkowo była tu kaplica, a po niej drewniany kościół pw. Św. Krzyża. Obecny kościół muro­wany z czworoboczną wieżą wzniesiono w 1806 roku w miej­scu poprzedniego.

Wokół kościoła istnieje cmentarz. Najstarszy z zachowa­nych grobów pochodzi z 1875 roku. Są też groby miejscowych plebanów, w tym ks. Jana Białkowskiego (1846-1879) oraz gbu­rów, jak Leona Czarnowskiego czy symboliczny grób zamordo­wanego w Szpęgawsku w 1939 roku Józefa Kurowskiego.

Zachowała się dotąd kapliczka przydrożna z figurą Św. Ro­cha, który miał chronić mieszkańców przed nawrotem cholery. Zaraza ta nawiedziła tę wieś w drugiej połowie XIX wieku. Na­tomiast zniszczona została przez Niemców kapliczka poświę­cona św. Apolonii - patronce dentystów, z którą wiąże się le­genda, iż miejscowy kowal leczył obolałym wieśniakom zęby.

Z zabytków jest jeszcze pozostałość młyna na rzece Jance o dwóch kołach, czterech kamieniach i tyleż pytli. Wzmianka o nim i jego dzierżawcy Marku Figurze pochodzi z 1573 roku. W XIX wieku postawiono obok murowany młyn ze spichle­rzem, który przetrwał do dziś.

Ciekawostką jest też gniazdo bocianie z 1826 roku za­chowane dotąd, ulepione na zabudowanej posesji Grzegorza Schwartza.

Kilka dalszych szczegółów zamieszczonych jest w moim artykule monograficznym o Królów Lesie, który w niedługim czasie ma się ukazać drukiem.

Gospodarstwo Tollików w Królów Lesie

Mieściło się ono w centrum wsi, tuż przy kościele, według ewidencji gruntów działka ta oznaczona jest numerem

148/2, arkusz mapy 2. Po rozebraniu wszystkich zabudowań i rekultywacji gruntów tenże fragment pola otrzymał zakwalifi­kowanie do kategorii gleby III b. Jeszcze we wczesnych latach

ubiegłego stulecia Tollik był także formalnym właścicielem części enklawy terenu już użytkowanego przez kościół. We­dług ówczesnej ewidencji w roku 1905 działka ta nosiła numer 316/312.

Na gospodarstwie Tollikowie mieli dwa cugi koni, czyli osiem. Posiadali też ładną bryczkę, ale do kościoła chodzili pieszo, bo ich dom znajdował się blisko, tuż przy kościele.

Za służby u Tollików w oborze pracował Paweł Jasiński, jego żona Marianna pomagała w domu u gospodarza. Córka Jasińskiego też wynajmowała się do pracy na roli.

Wyobrażenie o ostatnim stanie gospodarstwa odtworzono na podstawie pamięci starszych mieszkańców wsi. Otóż na działce od frontu stał piętrowy budynek mieszkalny, w głębi była chlewnia z częścią mieszkalną dla służby, a naprzeciw stajnia z oborą. Podwórze zamykała stodoła kryta słomą, spa­lona wcześniej przed rozbiórką pozostałych budynków. Najda­lej od drogi, za końcem ostatnich zabudowań był też staw, dziś już wysuszony w ramach rekultywacji.

Z obiektów kubaturowych zlokalizowanych poza siedzibą gospodarstwa zachował się budynek mieszkalny dla pracow­ników najemnych. Mieszkały w nim rodziny Wawrzyńskich i Jasińskich. Córka Jasińskiego, zamężna Torłop, mieszkała jesz­cze w 1985 roku. Budynek ten, kryty strzechą od dawna był już zdekapitalizowany. W miejscu pawilonu spożywczego GS „Samopomoc Chłopska" stał wcześniej również dom mieszkal­ny - czworak dla robotników najemnych u Tollików. Gospodar­stwo ich miało podobno około 55 ha gruntów. Według pamięci okolicznych mieszkańców mogło mieć nawet do 300 mórg.

Paweł Tollik prowadził gospodarstwo do swej starości, po czym przekazał je swojemu synowi, Julianowi. Mogło to na­stąpić między śmiercią żony Pawła - Juliany, tj. rokiem 1882 a 1882, czyli ślubem spadkobiercy.

Paweł zmarł w 1887 roku i wraz z żoną oboje odeszli we własnym domostwie i pochowani zostali na miejscowym cmen­tarzu, ale śladów pochówku dzisiaj na miejscowym cmentarzu nie ma żadnych.

Poza czwórką dzieci Pawła, które przeżyły, jeszcze ośmioro dzieci zmarło wcześnie (w roku urodzenia) w latach 1850-1867.

Julian jako jedyny syn

Ze wspomnianej czwórki nie miał już komu przekazać go­spodarstwa w naturze. Sam miał tylko trójkę dzieci, w tym

jedynego syna Czesława, ale ten choć wybrał studia rolnicze, potem wolał posady w urzędach, a córki wydały się za rolni­ków. Wanda - najstarsza wydała się za Teodora Maternickiego do Srebrnik, a Bronisława - najmłodsza za Jana Gierszewskie­go do Stawu. Tak więc skończyło się na tym, że Julian gospo­darkę w Królów Lesie sprzedał i z żoną Dorotą przenieśli się do córki Wandy do Srebrnik.

W księdze wieczystej dla przedmiotowej nieruchomo­ści rolnej w Królów Lesie założonej w Sądzie Rejonowym

KMR 39

RODY POMORSKIE

Para młoda: Teodora Maternicka i Alojzy Kowalewski, Srebrniki 30.06.1930 r.

w Tczewie poza datą oznaczającą sprzedaż Józefowi Ptachowi, kolejna 27.10.1928 roku to dalsza odsprzedaż tego samego go­spodarstwa Ignacemu Imiłkowskiemu z Inowrocławia.

Przenieśli się do Srebrnik

Srebrniki, z niemieckiego Silbersdorf, leżą między Chełmżą a Kowalewem nad rzeką Bacha. Pod koniec XIX wieku

liczyły ponad 300 mieszkańców, w tym 20 % to ewangelicy. Tamtejszy kościółek pw. Matki Boskiej Śnieżnej należy do starszych w diecezji i był początkowo filią parafii w Kiełba-sinie. Stał się samodzielną parafią od 1900 roku. Wtedy ad­ministratorem został ks. Feliks Bolt, późniejszy senator. Był tu aż do wybuchu wojny, kiedy został aresztowany i osadzony w obozie koncentracyjnym Stutthof, gdzie w 1940 roku zmarł z wyczerpania.

Na miejscowym cmentarzu okalającym kościół są groby członków miejscowej rodziny Maternickich i skoligaconych Tollików. Większość z nich leży tuż przy kościele. Jan Ma-ternicki, jego syn Teodor, Wanda Maternicka z domu Tollik, Julian Tollik, jego żona Dorota z domu Bolt, a także inni tu urodzeni, ale mieszkający daleko poza ziemią chełmżyńską. Grób ks. Senatora Feliksa Bolta jest na gdańskiej Zaspie, a jego tu obecność przypomina tablica pamiątkowa wmurowana w la­tach 80-tych ubiegłego stulecia w przedsionku kościoła.

Gospodarstwo Maternickich

Według zapisków w Księdze Adresowej Gospodarstw Rol­nych z 1923 roku gospodarstwo Teodora Maternickie-

go ożenionego z Wandą z domu Tollik, miało 117 ha, w tym 99 ha ziemi uprawnej i 15 ha łąk. Taki areał utrzymywał się też w latach późniejszych i gospodarstwo to było największe w Srebrnikach. Inne w tej wsi ledwo przekraczały 50 ha.

Gospodarstwo Maternickich położone jest przy drodze gruntowej tuż za kościołem, dalej za ciekiem wodnym na wy­sokości przydrożnej kapliczki. Zabudowa gospodarstwa ma kształt prostokąta podzielonego na dwa podwórza. Przy wjeź­dzie stoi budynek mieszkalny, parterowy ze stromym dachem dwuspadowym. Po tej samej stronie jest kuźnia z piętrowym spichlerzem. Pozostałą obudowę podwórzy stanowią obiekty inwentarskie.

Rodzina Juliana Tollika często odwiedzała ks. Felika Bol­ta, gdy jeszcze zamieszkiwała w Królów Lesie. Żona Juliana

- Dorota z domu Bolt była rodzoną siostrą księdza senatora z Barłożna. Teodor Maternicki urodzony w 1868 roku prze­kroczył trzydziestkę, gdy Dorota z mężem i dziećmi zaczęli składać wizyty w Srebrnikach od 1900 roku. Była to okazja do bliskiego poznania się Wandy z Teodorem. Pobrali się w 1904 roku, zwyczajowo w miejscu zamieszkania panny mło­dej tzn. w Królów Lesie, a ślubu udzielił oczywiście ksiądz, wujek Feliks Bolt.

Teodor Maternicki też miał brata księdza Władysława (1865-1940). Wyświęcony został w 1894 roku po ukończeniu seminarium duchownego w Pelplinie. By wikarym w Koście­rzynie, potem w Lutowie, gdzie od 1902 roku został probosz­czem, następnie w Godziszewie. Uczestniczył w działalności społecznej, był członkiem TNT i należał do stowarzyszenia „Straż".

Podobnie jak ks. Bolt także ks. Maternicki osadzony zo­stał w Stutthofie w 1939 roku i również w 1940 roku zmarł w tym obozie koncentracyjnym. Informacje te potwierdził ks. H. Mross w swoim słowniku biograficznym.

Za Wandą do Srebrnik przenieśli się również jej rodzi­ce z Królów Lasu. Początkowo zamieszkali wszyscy razem z gospodarzami. Po pewnym czasie przenieśli się do odrębne­go mieszkania - domku potocznie zwanego „na dołku", który znajdował się około dwa kilometry od siedziby Maternickich.

W Srebrnikach urodziły się Wandzie i Teodorowi Ma-ternickim dwie córki: Anna (1905-?), która wyszła za Józefa Zientarskiego do Grudziądza i Teodora (1908-1996) poślubiła Alojzego Kowalewskiego z Wrocławia.

Coś o Czesławie

Syn Juliana, Czesław (1885-1943), studia rol­

nicze z tytułem inżyniera agronoma ukończył w Halle (Niemcy). Stamtąd wrócił do Polski i w Poznaniu w 1919 roku wziął ślub z Bronisła­wą Żakowską. Był trzykrot­nym starostą i tak najpierw w Strzelnie, potem w Świe­ciu i Tucholi. Stąd w 1929 roku przeszedł na stanowi­sko kierownika Wydziału

40 KMR

Rolnictwa Województwa Pomorskiego w Toruniu. Wchodził w skład Związku Elektryfikacyjnego w Chełmnie, którego ce­lem było doprowadzenie energii z elektrowni wodnej w Gród­ku do Torunia. Potem został radca wojewódzkim. Należał do Związku Filomatów Pomorskich. Za swą działalność społecz­no-polityczną został przez Niemców aresztowany i wywieziony do obozu Mauthausen, gdzie otrzymał numer obozowy 27337. Zginął tam 9.08.1943 roku. Przygotowywana jest aktualnie w Wiedniu wystawa o ofiarach i męczennikach obozu K. L. Mauthausen. Organizatorami są Polacy, którzy przygotowują ją na zlecenie Unii Europejskiej. Autor przekazał na nią materiały o osobie Czesława Tollika.

Czesław miał córkę Bogumiłę urodzoną w 1920 roku za­mężną Grabosz, zamieszkałą w Toruniu oraz syna Andrzeja (pseudonim „Oskiera") mieszkającego w Wielkiej Brytanii.

Żakowscy pieczętowali się herbem

Co się tyczy rodziny Żakowskich, z której wywo­dzi się żona Czesława - Bronisława. Pochodzi ona

z Zielonej Góry koło Radzynia Chełmińskiego. Tam na zielonym wzgórzu stoi drewniany dworek z przeło­mu XVIII/XIX wieku. Budynek jest bardzo urokliwy, a miejsce to posiada bogatą historię, która sięga cza­sów krzyżackich. Dworek ten jest na tyle interesujący, że stanowił wzór do skopiowania domostwa Bogumiła

Dworek Żakowskich

i Barbary na potrzeby filmu „Noce i dnie" w reżyserii An­tczaka. Według zachowanych przekazów zabudowania na zielonym wzgórzu były przed wiekami siedzibą krzyżaka sprawującego pieczę nad przybywającymi do grodu pątnika­mi, którzy odbywali kwarantannę w leżącym u stóp wzgórza kościółku istniejącym do dziś jako kaplica cmentarna.

We wspomnianym domku mieszkali Żakowscy, należący do rodów szlacheckich. Według Bronisławy, żony Czesława jej ojciec Bernard posiadał zegarek, na którym wyryty był herb rodziny Żakowskich. Dziś już nie wiadomo czy pieczętowali się herbem „Ostoja" czy „Junosza". W herbarzu spisanym przy współudziale Teresy Korzeniowskiej występują przy tym na­zwisku oba wspomniane herby.

Diaspora z rodziny Juliana Tollika

Wwyniku zawirowań ostatniej wojny 1939-1945 roku, z linii Juliana i Doroty Tollik za granicą znaleźli się dwaj

kuzyni: Witold Gierszewski Bolt (1916-2007) syn Jana i Broni­sławy z domu Tollik oraz Andrzej Tollik Oskiera (1926-2001) syn Czesława i Bronisławy z domu Żakowskiej.

Witold, syn Bronisławy, z chwilą wybuchu wojny, jako 23-letni kawaler pracował w firmie „Stillert" w Gdańsku, a w 1943 roku znalazł się w Stuttgarcie, gdzie doczekał się końca wojny. Będąc na zachodzie miał ułatwiony dostęp do uczelni w Wiedniu, gdzie podjął studia inżynierskie. Po ich ukończeniu wyemigrował do USA i osiedlił się w Chicago. Tam ożenił się w 1955 roku z Rozelle Galii - emigrantką z Serbii. Co do swego nazwiska, uznał że jest ono w tamtej­szych warunkach niepraktyczne i zmienił je na Bolt. Przyjął je po swej babci macierzystej - Dorocie. Miał dwie córki - Iza­belę zamężną Stoltzman, Joannę zamężną Freichtel i syna An­drzeja ożenionego z Caroliną w 2005 roku.

W 1987 roku Witold z rodziną przeniósł się do De Soto w stanie Teksas. Kupił tam dom i mieszkał do końca życia. W ten sposób rodzice byli bliżej córki Izabeli, która wcześniej się usamodzielniła i mieszkała już w tym stanie w Dallas.

Witold utrzymywał bliski kontakt z rodziną w Polsce, szczególnie ze swą siostrą Alicją, zamężną Waligóra (1922-2005), zamieszkałą w Bagiczu na Pomorzu Zachodnim.

Interesując się pochodzeniem własnej rodziny nawiązał kontakt ze stowarzyszeniem mormonów w Salt Lakę City.

Bernard, Bronisława i Anna Żakowscy

KMR 41

RODY POMORSKIE

Andrzej Oskiera wraz z żoną Bronisławą Możejko

Umożliwiło mu to uzyskanie kopii filmowych metryk, na pod­stawie których między innymi odtwarzał drzewo genealogicz­ne własnej rodziny.

Zmarł w wieku 91 lat po upadku, który spowodował zła­manie kości udowej.

Andrzej, syn Czesława, znalazł się w Wielkiej Brytanii tuż po wojnie i tam zdobył tytuł inżyniera mechanika samo­chodowego po ukończeniu polskiej uczelni „Polish Univers-ity College in London". W Anglii zapoznał się z Bronisławą Możejko, Polką z Telehany (okolice Białegostoku). Ożenił się w 1954 roku w Bradford. Bronisława trafiła do Wielkiej Brytanii jako emigrantka ze Związku Radzieckiego. Cała jej rodzina była w obozie pracy w ZSRR. Udało się im poprzez Iran i Indie dostać się do Anglii.

Mieli dwóch synów: Aleksandra, który poślubił rodo­witą Angielkę Jenifer Whitehead oraz George'a, który zmarł w wieku 16 lat w Bonn na chorobę nerek. Andrzej przez 14 lat przebywał wraz z rodziną na kontrakcie w Niemczech, wów­czas Zachodnich w Bonn i jako inżynier pracował w zakładach samochodowych Forda. Był to skutek reorganizacji tej firmy, w wyniku której przeniesiony został w 1970 roku. Delegacja ta trwała do 1984 roku.

W Anglii zamieszkiwali w mieście Brentwood. Przyjęli nazwisko „Oskiera", które wcześniej było jego pseudonimem. Często przyjeżdżał do Polski do siostry Bogumiły Grabosz w Toruniu. Swoje przyjazdy do ojczyzny traktował zawsze jako pielgrzymkę do gniazda rodzinnego. Z Torunia jeździł do miejscowości, z którymi był związany zarówno on, a szcze­gólnie jego ojciec Czesław. Wspominał potem sympatyczne spotkania za starostami w miastach Strzelnie, Świeciu i Tucho­li, gdzie stanowiska te w okresie międzywojennym zajmował jego ojciec. Bardziej wymowne sąjeszcze jego zabiegi o utrzy­manie grobów rodziców i dziadków. Zachowywał się wręcz jak pątnik, gdy udawał się na miejsce pochówku swej matki Bro­nisławy, która pochowana jest w Toruniu przy ul. Wybickiego. Brał tylko butelkę z wodą i szedł na cały dzień na cmentarz, gdzie porządkował i konserwował nagrobek. Jak wspomina jego siostrzenica Bożena Grabosz zamieszkała w Toruniu, nie pozwalał donieść sobie żadnych posiłków. Jego staraniem zo­stały też całkowicie zrewitalizowane groby dziadków Juliana i Doroty Tollików w Srebrnikach.

Pod koniec życia studiował jeszcze na kierunku matema­tyczno-fizycznym „The Open University" z wielkim zaangażo­waniem. Po ukończeniu obrał jeszcze drugi kierunek, lecz go już nie zdążył ukończyć.

Zmarł w roku 2001 na chorobę nerek, tę samą co jego syn George.

Promocja „Wzorów haftu kociewskiego"

Regionalistów ucieszy fakt, że ostatnio zostały wyda­ne przez Oddział Gdański Zrzeszenia Kaszubsko-Po-morskiego „Wzory haftu kociewskiego". Z tej okazji

23 lutego 2008 roku odbyła się w Tczewie ich uroczysta pro­mocja. O zainteresowaniu publikacją świadczy frekwencja na spotkaniu. Przedstawiciele lokalnych władz, instytucji oraz miłośnicy regionu wypełnili po brzegi salę konferen­cyjną Centrum Wystawienniczo-Regionalnego Dolnej Wi­sły w Tczewie. Warto dodać, że oprócz teczek haftu według wzorów Marii Wespowej i Małgorzaty Garnyszowej przed­stawiono również najnowsze szkice historyczne „Śladami walk o Tczew w 1807 roku" pod red. Kazimierza Ickiewi-cza, które są pokłosiem sesji napoleońskiej zorganizowanej rok temu przez tczewskich społeczników z ZK-P.

Okładka najnowszych „Wzorów haftu kociewskiego", pierwsze wydanie ukazało się w 1982 roku

Fot. Damian Kullas

42 KMR

HUBERT POBŁOCKI

Kociywiaki fajroweli Gwazdka wew Gdóńsku

nia 22 grudnia 2007 roku w Sali Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego w Gdańsku odbyło się dziesiąte, jubileuszowe spotkanie członków i sym­

patyków, założonego przed dwoma laty, Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków, Sekcji Towarzystwa Miłośników Zie­mi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim. W tym miejscu należą się słowa podziękowania kierownictwu Nadbałty­ckiego Centrum Kultury z jego dyrektorem Lawrencem Okey Ugwu na czele, za nieodpłatne użyczenie sali licznie przybyłym na spotkanie bożonarodzeniowe mieszkańcom Trójmiasta, mającym swe korzenie na Kociewiu! T.K.K. pełni integrującą rolę, skupiając na cokwartalnych spotka­niach Kociewiaków zadomowionych od lat na Wybrzeżu, ale uczuciowo związanych ze swoją małą ojczyzną — Ko­ciewiem. Spoiwem łączącym tę społeczność jest kultura, sztuka regionalna, folklor. Tak było i tym razem. Dla ze­branych na sali przedstawicieli najwyższych organów pań­stwa: posła na Sejm reprezentującego ziemię kociewską Jana Kulasa, senatora Andrzeja Grzyba, prof. Andrzeja Ja-nuszajtisa - honorowego obywatela Gdańska, prof. Stefana Raszeji, redaktorów Stanisława Pestki, Antoniego Perzyny, Róży Jancy-Brzozowskiej i wielu gości (proszę niech mi wybaczą, że z braku miejsca nie wymieniłem wszystkich z imienia i nazwiska) był to niezapomniany wieczór.

Do tradycji spotkań należą m.in. promocje ukazujących się książek autorów kociewskich. Andrzej Grzyb - niezwykle płodny autor - zaprezentował tym razem, aktualną na czasie „Gdańską książkę kucharską" z przedmową prof. Andrzeja Januszajtisa, zawierającą przepisy kulinarne, jakimi posługi­wali się gdańszczanie w początkach XX wieku. Równocześ­nie z książkąukazał się kalendarz na rok 2008 - „Kuchnia Ko­ciewską" - zawierający przepisy pochodzące z innego dzieła Andrzeja Grzyba pt. „Kuchnia kociewską wedle odmian pór roku i zwyczaju spisana". Zilustrowany akwarelami Józe­fa Olszynki, cechuje go okładka pachnąca szarlotką, co jest w tego rodzaju wydawnictwach, bardzo pożądane, jak dotąd niespotykane.

W ramach cyklu wspomnień wybitnych sportowców ko­ciewskich redaktor Mirosław Begger przypomniał zebranym sylwetkę śp. tenisisty stołowego, wielokrotnego olimpijczy­ka, mistrza świata, Europy i Polski Andrzeja Grubby, które­go rodzice byli na sali. Rozstrzygnięto też IV edycję Kon­kursu Literackiego im. Bernarda Janowicza, kociewskiego bajkopisarza, gawędziarza, patrona Szkoły Powszechnej w Brzeźnie Wielkim koło Starogardu Gdańskiego. Jury kon­kursu pod przewodnictwem prof. Marii Pająkowskiej-Ken-sik z Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego w Bydgosz­czy, mgr Beaty Eich i redaktora Jarosława Stanka, sekretarza redakcji „Gazety Kociewskiej", przyznało uczestnikom kon­kursu następujące nagrody i wyróżnienia:

1. Kamila Thiel-Kubacka za pracę pt. „Opowieść spod kaflowego pieca";

2. Olga Krzyżyńska za pracę pt. „Z Kociewia do Trój­miasta przez daleki świat";

3. Klara Śmiech za pracę „Moja droga z Kociewia do Trójmiasta".

Przyznano też cztery równorzędne wyróżnienia, które otrzymali: Mirosław Begger, Stanisław Bieliński, Wioleta Cedro i Wanda Paszkowska. Ufundowane przez Andrzeja Grzyba, Krzysztofa Kowalkowskiego, Huberta Pobłockiego i Okręgową Spółdzielnię Mleczarską w Starogardzie Gdań­skim nagrody i wyróżnienia wręczała, z wdziękiem, wszyst­kim laureatom mgr Beata Eich.

Z aplauzem zebranych przyjęty został galowy wy­stęp, ponad trzydziestoosobowego zespołu folklory­stycznego „Burczybas" z Gniewa, pod kierunkiem Wojciecha Górskiego. Kociywska młódź: knapy i dziy-wuchy ozute wew bestre klejdy, czarne buksy i westki, halki zes szlajfkami, obute wew klómpy dynili, bole-choweli jaż sia powała trzansła. Inksze gadeli gawańdy, coby na łostaciek zes wszistkimi zaśpsiywać polskie kolandy. Spotkaniu towarzyszyły stoiska z wydawni­ctwami Kociewskiego Kantoru Edytorskiego, przy któ­rym rej wodziła Wanda Kołucka. Rękodzieła w postaci wyrobów z kolekcją haftów prezentowały: Maria Lesz-man i Katarzyna Nowak, a rzeźby w drewnie wystawiał Stanisław Śliwiński.

Hojnymi sponsorami byli: Eugeniusz Lipiński, którego wypiekami z cukierni „E.L." mieszczącej się przy ul. Sło­wackiego 53 we Wrzeszczu raczyło się 150 gości. Okręgo­wa Spółdzielnia Mleczarska w Starogardzie Gdańskim, z jej uroczą prezes Beatą Oworuszko, mile zaskoczyła wszyst­kich szerokim asortymentem swoich wyrobów, a szczegól­nie wykwintnym kucham zas glómzo.

Nad całością czuwał Hubert Pobłocki, prezes T.K.K. wraz z sekundującym mu członkiem Zarządu T.M.Z.K. Ge­rardem Sulewskim.

Występ zespołu „Burczybas" z Gniewa

fot. Alicja Fijałkowska

KMR 43

Przedstawiamy Czytelnikom ostatni referat Romana Landowskiego, wygłoszony 2 czerwca 2007 roku na Biesiadzie Literackiej w Czarnej Wodzie.

ROMAN LANDOWSKI

Publicystyka w Kociewskim Magazynie Regionalnym

kazujący się od 1985 roku „KMR" dużą wagę przy­wiązywał do publicystyki. W podstawowym zakresie uwypuklał te treści - które najbliżej przystawały do

tradycji, do tej wiedzy o regionie wcześniej mocno zanie­dbanej - poczynając od historii poprzez etnografię, kulturę ludową po współczesne zjawiska regionalizmu. Ponieważ o bieżącym życiu publicznym - bo jest jądrem publicystyki - informowały nowo powstałe gazety lokalne, redakcja po­stanowiła wejść w zakres treści popularnonaukowych.

Najdłużej (bo od samego początku) bytuje na łamach felieton wstępny „Z redakcyjnego biurka" (do 2000 roku), kontynuowany jako „Od redaktora" (do dzisiaj) żywo w nich reagowano na bieżące zjawiska społeczno-polityczne kraju. „KMR" powstał jeszcze w PRL, w czasach istniejącej cenzury prewencyjnej, polegającej na kontroli tekstów przed ich opublikowaniem. Nie była ona jednak zbyt surowa, sko­ro dopuszczała do druku opinie krytykujące obraz życia par­tyjnego tamtego czasu.

Już w numerze (2/1987) Z redakcyjnego biurka wyszedł felieton „Dlaczego lubimy historię", krytykujący różne in­terpretacje przeszłości przez rządzące elity - w zależności od politycznego zapotrzebowania. Przy okazji oberwali ci, którzy regionalistów obwiniali o separatyzm. Wygarnięto też tym, co z boku przyglądali się tylko wysiłkom społecznych animatorów, by potem - w zależności od ich efektów - stanąć na wygodnej stronie. Były to wyraźne aluzje pod adresem partyjnych kontrolerów. W sumie młode pismo nie pozwoliło się wypchnąć na pozycję posłusznego potakiwacza.

Ważny był wtenczas ten oficjalny patriotyzm, ten pań­stwowy, najlepiej spod znaku PRON, a nie jakiś regionalny zrodzony w małej ojczyźnie. Felieton ten tak się kończy:

Czytanie przeszłości bardzo uczy i uspokaja teraźniej­szość. A przecież o spokój głównie chodzi, także ten we­wnętrzny. Ludzie spokojni i rozważni - co nie znaczy, że pokorni - oraz rozumiejący przeszłość są najbliżsi pojedna­nia i skłonni prawidłowo zrozumieć procesy historyczne, do samodoskonalenia umysłu i charakteru, a co najistotniejsze skłonni do kształtowania własnych uczuć patriotycznych i czynnej postawy obywatelskiej. Dlatego lubimy historię. Po pewnym czasie dyletanci polityczni zaniechali pytań, co to jest regionalizm oraz mała ojczyzna.

W następnych numerach poczynano sobie jeszcze od­ważniej. To m.in. felietony „Z redakcyjnego biurka" wyro­biły osąd kwartalnika opiniotwórczego, skupiającego wokół siebie liderów społeczno-regionalnych Kociewia. Tak jest do dzisiaj, kiedy w tekstach „Od redaktora" spadają gorzkie uwagi adresowane do aktualnie rządzących.

Równie drapieżne w wymowie, ale dotyczące relacji lokal­nych bardzo poczytne były również felietony Ryszarda Szwo-cha (Wasz Kociewiak, publikowane w latach 1986-1989).

W mniejszej ilości był prezentowany na łamach „KMR" reportaż.

Poza typowymi tekstami tego gatunku Józefa Ziółkow­skiego (np. Powrót białych żurawi, Ciebierowo), powodze­niem cieszyły się minireportaże Andrzeja Grzyba w cyklu „Biegiem Czarnej Wody". Były to reporterskie wędrówki wzdłuż Wdy na jej kociewskim odcinku. Autor umiejętnie i zgrabnie mieszał teraźniejszość z przeszłością, opowiadał co po drodze widział, przekazywał co powiedzieli inni i co już na dany temat napisano.

Podobne w wymowie i kształcie były też widokówki Ol­gierda Kostrowickiego. Odwiedzając poszczególne miejsco­wości, autor pisał o zabytkach, odwiedzał plebanie, sklepy, gospody, remizy, rozmawiał z turystami. Znowu fakty życia bieżącego korespondowały z historycznymi — by familijny rodowód wyprowadzić gdzieś ze średniowiecza.

Skoro mowa o publicystyce, koniecznie należy wspo­mnieć o zamieszczanych rozmowach, wywiadach z pre­zydentami miast, naczelnikami gmin, przedstawicielami aparatu sprawiedliwości, ludźmi w regionie ważnymi i zna­czącymi. Te gatunki realizował Józef Ziółkowski.

Nie można przemilczeć tych tekstów, które na bieżąco informowały o sylwetkach twórców ludowych i recenzji no­wości wydawniczych dotyczących Kociewia. Tym ostatnim służyła odrębna kolumna pt. „Regionalny regał". Czytelnicy otrzymywali też sporą wiedzę o tym, co inni piszą o Kocie­wiu. W rubryce innych łamów omawiano teksty zamiesz­czane w Pomeranii, Pomorzu, Jantarowych Szlakach, Kuja­wach, Pielgrzymie, Pobrzeżu.

Były także formy z pogranicza publicystyki i literatury - teksty eseistyczne, przekraczające zarówno formę jak i rozmiarami zwykłą recenzję czy omówienie. W tym ostat­nim zakresie naszym łamom znaczącą pomoc oddał Krzysz­tof Kuczkowski, a w ostatnich latach prof. Tadeusz Linkner.

I na tym można by zakończyć, gdyby nie dwie stałe rub­ryki notkowe redagowane w pierwszych latach - w cyklu kwartalnym. Jedna informacja (nota nie przekraczała 10 zwięzłych zdań. Kociewska Kronika Kulturalna była prze­kazywana do redakcji z trzech powiatów kociewskich, na­tomiast „Z Życia regionu" red. Zb. Gabryszaka) stanowiła wybór informacji z prasy codziennej.

Reasumując publicystyka w „KMR" była obecna w jej niemal wszystkich gatunkach, choć w różnych proporcjach. Jej regularność zamieszczania załamała się w 1990 roku, gdy starogardzki partner odmówił współfinansowania pis­ma. Redakcja nie miała odwagi rozmawiać z autorami na temat przyszłych tekstów, jeżeli nie mogła zwrócić nawet kosztów wyjazdu w teren na reportaż.

Zgromadzenie tej publicystyki z łamów „KMR" w posta­ci odrębnej książki byłoby interesującą propozycją lektury.

44 KMR

LITERACKIE ŁAMY

tokolwiek przejeżdża szosą pomiędzy Demli-tiem a Godziszewem, zwraca uwagę na jedno z największych jezior na Kociewiu - Jezioro

Godziszewskie. Położone w dolinie, z jednej strony oto­czone przepięknym lasem, wabi swoim urokiem tury­stów. Jezioro jakich dużo na Kociewiu.

Jednak uwagę przyciąga półwysep wcinający się w wodę. Aby poznać okoliczności jego powstania, trzeba cofnąć się do wieku XVII, a dokładniej do nocy z 19 na 20 stycznia 1657 roku. Tej właśnie nocy doszło do bi­twy polsko-szwedzkiej. Dowodzący wojskami polskimi hetman Stefan Czarniecki okrążył Szwedów z trzech stron i przyparł ich do brzegów jeziora. Przerażony dowódca szwedzki rozkazał swoim 1600 żołnierzom usypać wał z ziemi przez jezioro, na którym była cienka warstwa lodu. Szwedzi wykonywali rozkaz posługując się hełmami,

ANNAWRYK

Legenda o śpiących rycerzach

bo nie mieli innych narzędzi. Polacy jednak naciskali tak mocno, że wysiłki wroga okazały się daremne. Wtedy to Szwedzi rzucili się do ucieczki na koniach przez zamar­znięte jezioro. Pod ciężarem jeźdźców lód załamał się. Na środku jeziora utonęli wszyscy Szwedzi wraz z boga­tymi łupami wojennymi.

Pod lodem znalazło też śmierć kilku polskich żołnie­rzy, którzy nieopatrznie pognali za wrogiem.

Od tego czasu półwysep na Jeziorze Godziszewskim nazywany jest Szwedzką Czubatką albo Czapą Szwedz­ką. Natomiast na dnie jeziora polscy rycerze strzegą zato­pionego skarbu. Nazwano ich śpiącymi rycerzami. Kiedy Polska będzie w potrzebie, przebudzą się i zbrojnie wyru­szą na pomoc ojczyźnie.

MACIEJ OLSZEWSKI

Bo ja już wiem jak się umiera

z każdym kolejnym bezdechem sekundą bez powietrza które skwapliwie liczę nieprzespanymi nocami robię krok do przodu z przerażenia otwieram oczy widzę ciemno boli już

Uszyłem sobie życie

na szarobrudnym kobiercu Wolności istoty snują się jak źle przewleczone nitki jeden gdzieś gubi wątek kto inny - wyrwany ze szpagatu - wcale nie trzyma się mocno

środek przecinają wstęgi szyn przez które pruje tramwaj taki jakiś niepasujący jak za duży emblemat czy naprasowanka

wśród tego ja maleńki jak łepek szpilki wciskam się dookoła osnową zachodzę od cienia i wiem już na pewno

wszyscy wylądujemy tam na dole postawią mogiłę i tym co na morzu i leśnym znajdom bez podeszew

betonową klapę z żelaznym okuciem zaspawająna amen

KMR 45

Prezentujemy Czytelnikom dwa fragmenty tekstów z przygotowywanego do druku trzeciego tomu „Zielonego kuferka". Tom pierwszy powstał w 2003 roku, kolejny dwa lata później, chociaż autor zapowiadał w nim, że zamyka ostatecznie swą opowieść. Nie dotrzymał słowa - za co jesteśmy mu wdzięczni.

ZYGMUNT BUKOWSKI

Wyprawa do grodu Privisa

o podwieczorku spiesznie rósł cień lasu, było już dogodniej pokonywać tę drogę krzyżową. Mogłem siec bez koszuli i nie bać się, że słońce dokuczli­

wie opali mi ramiona i plecy. Róża także traciła nadmier­ne rumieńce i częściej zdejmowała bluzkę, by nagie piersi mógł owiać przyjemny chłód nastającego wieczoru. Kiedy dobrnęliśmy do kresu tej dłużyzny, przyrzekłem w drugim imieniu Marii, że zaraz po rannej mszy wyruszymy do Je­ziora Przywidzkiego.

Róża w wieczornej kąpieli zmyła dzienną spiekotę i w kościółku zdawała mi się nadzwyczajnie świeża i piękna, jak w ten poranek, gdy szła ze śniadaniem do mnie, gdy kosi­łem trawę na stromym zboczu. Włosy jej w kropelkach rosy lśniły w słońcu otęczą istoty niebiańskiej, a ja błyskiem kos całowałem ją po twarzy. Teraz dłonie w modlitwie złożone nurzały się w światłocieniu jak u Szkaplerznej Panienki. Z tą tylko różnicą, że były odarte z naskórka przez ściernisko.

Kiedy następnego dnia słońce wystąpiło z poranka i pięło się ku wyżynie, zostawiliśmy najmłodszych synów pod pewną opieką sióstr Róży i wyruszyliśmy na rowerach w tę niezapomnianą podróż do krańca legendarnego jezio­ra, gdzie na wyspie znajdował się ongiś pałac nadwiosennie pięknej Privisy, a na półwyspie tuż obok obwarowany wyso­kim nasypem ziemnym i częstokołem gród Privisa. Pojazdy umyślnie wybrane na tę wyprawę znamienicie sprawdzały się na wąskich, krętych i spadzistych ścieżkach. Korzenie często przez nie przebiegające wprowadzały nasze ciała w przyjemną wibrację. Cienie pstrokate od przeniknięć słońca raz po raz bezczelnie i lubieżnie łapały za kolana, na ten czas moją Privisę, a gdy pęd unosił zwiewną letnią sukienkę, wzierały pod nią głębiej, by dojrzeć w rozdrożu smukłych skrytą za szlaczkiem różowym łódeczkę, goto­wą przyjąć w tej samotni czar otulającej wody, ujmującej wymyślną pieszczotą każdą cząstkę jej ciała. Mnie również miły, ciepły powiew łaskotał po piersi, łapał za stłumione męskością sutki, właził pod pachy i wybiegał na plecy, skąd zbiegał niczym potok górski, pieniący się bez złości, w ciszę wąwozu, zakrytego chłodną paprocią.

W takich doznaniach, w spójni z odwiecznie odradzającą się przyrodą, tu bodajże trwającą w nieskazitelnej czystości od chrztu prawowitych władców tej bajecznej krainy, dotar­liśmy do celu naszej wyprawy. Tam na płachetku złotego żwiru, wpływającego w jezioro ogonem lisa, rozebraliśmy się i stanęliśmy tak jak przyszliśmy na świat. Mieliśmy wszakże świadomość, że jesteśmy w pełni lata naszego ist­nienia, a tylko marzeniem cofamy się w dal ubiegłych wie­ków. Gdy tę myśl wypowiedziałem, moja Rusałka wynurzy­ła się z głębiny odbitego nieba. Do talii skrywały jej nagości włosy gładko uczesane przez wodę. Śmiejąc się spytała, czy jest tak piękna jak ongiś Privisa? Odparłem, że tamta została

jedynie wydumana w mojej wyobraźni, choć nie ukrywam, że na jej podobieństwo. Ty jednak, w perlących się strużkach ociekających z nagości, jesteś nadpięknie śliczna, rzeczywi­sta ciałem i duszą.

Zachwycony kształtem i urodą Jej cudu pobiegłem do niej w bryzgach wody, by ująć ją wpół. Ona wszakże, wy­czuwając mój zamiar, plusnęła w głębinę i mknęła przez kryształowe przeźrocza niczym nimfa, a ja ruszyłem w po­ścig za nią jak Rusłan i zaczął się taniec zwinnych bioder, rąk po szczęście sięgających, nóg migających w srebrze powietrznych bąbelków. W takich wzajemnych splotach mknęliśmy niby rybki na tarło, aby osiągnąć szczyt upojenia i w spazmie wystrzelić nad wodę, gdzie Rusałka zaczerp­nąwszy powietrza ponownie pogrążyła się w mgłach złoto siejących, aby w pomroce szmaragdów na falujących wodo­rostach słać posłanie.

Obnażona z przepaski, należnej bogini tego podwodnego pałacu, w pocałunkach czyniących zamęt w głowie, ścieliła się pod Rusłana. Wtem, z takiej bliskości, wymknęła mu się z ramion i smużąc za sobą wstążeczkę pierwszego zakwitu pomknęła do rotundy wysklepionej diamentami, płonący­mi w słońcu niezrównaną potęgą miłości. Tam na otomanie wybitej jedwabnym suknem, wzniecającym lube dreszcze, doznała spełnienia rajskiego grzechu, by dalej się ścigać w bajecznej niedorzeczności niczym złote płocie, błyskające blaskiem lśniącej łuski i czuć lubieżną nieważkość łaskocą-cej wody. Nieznane dotychczas pieszczoty wnet doprowadzi­ły do ponownych rytmicznych skurczów wzajemnego uwiel­bienia, po czym nasyceni demoniczną rozkoszą wynurzyli się i płynęli na wznak, jakoby smukły listek wierzbiny niesiony przez fale dalej i dalej, do nieznanej jeszcze przystani.

Po wodnych igraszkach w ułudy przeźroczach wyru­szyliśmy na Gromadzinek, gdzie ongiś stał gród warowny, wzniesiony na półwyspie, sięgający ponad trzydzieści pięć metrów nad poziom wody. Szliśmy zboczem łagodnie wzno­szącym się od strony jeziora, czule ujęci za ręce, jak podlot­ki zauroczeni sobą i poznający smak pierwszego pocałunku. Zdawało nam się, a szczególnie mnie, że jesteśmy tą parą, czyli Privisą i Privisem, którzy wystąpili ze swej łodzi, wydłubanej w potężnym pniu i zdążają do prasłowiańskiej świątyni, otoczonej nieprzebytą puszczą, gdzie przy świętym ogniu stróżują dziewice. Róża ujmowana przez samosiejki topoli, gładzące ją dużymi liśćmi po udach i wyżej, śmia­ła się podniecona i mówiła, że nie dla nich jest jej dolinka i rękoma rozgarniała ten lubieżny napad na nasze nagości. Ja zaś dodałem, że powinny wiedzieć, iż jest to jemiołuszka przeze mnie poślubiona i ja tam mogę tylko zaglądać.

W końcu dotarliśmy na szczyt grodziska. Z tej wyżyny patrząc w dół czuliśmy się jak bogowie wyniesieni na tron Olimpu. Uniesiony objąłem żonę i powiedziałem:

46 KMR

- Spójrz Różyczko, czyż nie stoimy tu na najpiękniej­szym skrawku świata, a ta wysepka kipiąca bujną zielenią, wpięta w błękitną głębinę jeziora niczym szmaragdowe zwierciadełko, czyż nie przypomina oczka w zaręczynowym pierścionku Privisy. U schyłku panowania Praboga stał tam też jej dwór, kryty osinowym gontem.

Róża na te słowa przywarła mocniej do mnie i podając usta do pocałunku powiedziała:

- To ty w legendzie o Przywidzu wyczarowałeś tę noc świętojańską, kiedy w dźwiękach harf złotostrunnych i w pogłosach przeczystej głębiny druhenki najbardziej urodziwe ze wszystkich grodów i podgrodzi wkładały prze­ślicznej wianek ślubny na skronie. Wtedy, jak wiesz, mści­wy innowierca z Marienburga napadł na gród odwiecznie prawowitych władców tych ziem. Ten zaś nie chcąc przyjąć

poddaństwa wraz z załogą z woli królewskiego ptaka po­grążył się w pagór wyspy. A grodzisko Privisa i do dzisiaj zaznacza się pokaźnym wałem ziemnym i z lotu orła wy­gląda jakoby zrujnowane jego gniazdo. Dwa boczne nasy­py do złudzenia przypominają skrzydła ptaka rozpostarte w obronie i pośród wyniosłych, potężnych buków, stojących niczym kolumny, świadczą o dawnej potędze.

Tak pokrzepieni śladami sławnej ongiś krainy wróci­liśmy z dawności w rzeczywistość. Pod wieczór promien­ne słońce poczęło się z wolna odziewać w łuny opończe i tracić ognistą koronę, by za horyzontem położyć się na­gie do snu. Czas i nam było zbierać się do drogi, gdyż komarzydła nad wodą rozpoczęły śpiewny lament i że­glując spiesznie złotymi iskrami kazały wracać nam w swoje pielesze.

Wakacyjna kąpiel

©żniwach w tym roku nie będę pisał, bo przy tak upalnej pogodzie i posiadanym sprzęcie mecha­nicznym zdawały się jeno chwilą. W sierpniu

mieszkające w Pruszczu dzieci Tomka i Agnieszki przeby­wały u nas w Mierzeszynie, a ponieważ panowały upały nie do zniesienia, to prawie codziennie wybieraliśmy się do du­żego Jeziora Przywidzkiego. Przy niedzieli, kiedy zjechali się wszyscy, czyli synowie i synowe wraz z sześciorgiem wnucząt, to jeszcze ze mną i żoną pojechaliśmy się kąpać do wód Privisy. Samochody zostawiliśmy u mego kolegi Hinza Romana, mieszkającego latem w drewnianym domku na przylesiu i zwanego przez wnuki Gargamelem ze wzglę­du, że było tam dużo rudych kotów. Dalej poszliśmy leśną dróżką, pachnącą tęgo w upale osypującym się z krzewów owocem leśnej maliny. Hamulce, czyli ścięgna pod kolana­mi, mieliśmy cały czas napięte, bo dróżka spadała niczym z dachu. Kiedy dotarliśmy do jeziora, byliśmy tak zmęczeni, że plackiem padaliśmy na piach, a potem z lubością wtoczy­liśmy się do wody.

Leżałem tam z małżonką pośród swych potomków ni­czym Nil wśród swych licznych dopływów. Byłem jakoby ojcem wszystkich rzek, takim jak na rzeźbie w Musee Chia-ramonti. Patrzyłem, jak igrają w rozkosznej kąpieli - syno­wie: Adam, Zbyszek, Tomasz i Sebastian, synowe: Bożena i Agnieszka, wnuki: Paweł i Bartosz, wnuczki: Katarzyna, Aleksandra, Adrianna i najmłodsza pszczółka Alicja. Jak płyną na głębię już dorośli synowie, jak nurkują wnuki na przejrzystej do dna wodzie, jak pląsają wnusie niczym żabki na bezpiecznej płyciźnie i wołają:

- Zobacz! Zobacz dziadku, ja już płynę, ja nurkuję, jaką kolorową znalazłam muszelkę.

Odpocząwszy sam wypłynąłem na głębię, pozostawiając pieczę matkom: Bożenie i Agnieszce, babci Róży. Sam zaś płynąłem dalej i dalej, słysząc pod miarowym uderzaniem nóg echo odbitej przeczystej głębiny. Widziałem, jak u brze­gu najmłodsze pociechy na pontonikach, takich w rodzaju foczki, żółwika bądź żabki rozkoszują się w iście rajskiej ką­pieli. Czyż nie Pan Wszechrzeczy dał mi ten widok u ujścia mego żywota, nim wpłynę na ocean nieskończoności.

Wiadomo przy tym, że z odległości można więcej do­strzec niż z bliska. Toteż ujrzawszy za odległym borem ob­łok wypiętrzający się grozą burzy, niezwłocznie - jako osoba najstarsza i najbardziej doświadczona życiowo - nagliłem cały nas zbór, by zbierał się w powrotną drogę. Nie pomogły prośby najmłodszych, byłem stanowczy, bo zdawałem sobie sprawę, jak burza żywo bieży. Więc wyruszyliśmy gęsiego. Najmłodsze szczebiotki na czworaka, jak te żuczki, poko­nywały przykre wzniesienie, obsuwając się często rodzicom w ramiona. Wnuki w potrzebie podawały maluchom pomoc­ną dłoń, a my dziadkowie zmęczeni życiem, łapiąc młode graby rosnące u ścieżki, z trudem pokonywaliśmy moreno­we wypiętrzenia. Nogi stawały się jak z waty, a tu trzeba było biec, bo czarna opończa obłoku chyżo zakrywała ostat­ni skrawek błękitu i las drżał od uderzeń gromów, a błyski niczym złote węże spadały z nieba raz po raz.

Gdy byliśmy już w zasięgu kilometra od naszych pojaz­dów, spadł deszcz ciepły a ulewny i sprawił nam taką łaź­nię, że z wielkim wysiłkiem dobrnęliśmy do samochodów. Ulewa mściwa i zażarta waliła w blaszane dachy naszych uchronów niczym kondor w strusie jajo, by z niego wydobyć pisklę. Gdy czarny atak przemknął huraganem, bure niebio­sa na chwilę poniechały natarcia. Odpaliliśmy wtedy nasze kołobiegi, by czym prędzej dotrzeć do asfaltowej drogi. Deszcz zalewał nam szyby, lecz w końcu przez siwą mgłę deszczowej zasłony dotarliśmy do domu. Wtedy dopiero żywioł rozdarł paszczę - ryczał pełną gardzielą, pluł roz­widlonym ogniem i wbijał się w ziemię. A łoskot nieustan­ny gromów był tak wielki, iż uznaliśmy, że to mkną ogniste rumaki Apokalipsy, że nastał potop i trwoga końca świata. Podwórko w kilka chwil stało się potokiem rwącym, sple­cionym niczym rudy warkocz i pędzącym do stawu. Rynny u okapów nie mogąc zmieścić wody kipiały jak wrzątek na wielkim ogniu.

A potem z południa wnet nadciągnęły jasności. Tę­cza podwójna, wyrazista, wypiętrzyła się pełnym łukiem i usłyszeliśmy zatrważające komunikaty z Radia Gdańsk, iż Orunia i Pruszcz są podtopione, a ludzie przeżywają istną gehennę.

KMR 47

ITERACKIE ŁAMY

ANDRZEJ GRZYB

Dar na pożegnanie

Dproszono mnie o recenzję książki Romana Lan­dowskiego „Okruchy liryczne", zbioru miniatur aoetyckich, przygotowanego przez autora za życia,

a wydanego, niestety, już po jego śmierci. No cóż, mam oba­wę, że pisząc tę recenzję, nie będę obiektywny.

Przez ponad ćwierć wieku przyjaźniliśmy się, współ­pracowaliśmy, inicjowaliśmy wspólne projekty. Z ostatnich rozmów z Romanem, między Czarną Wodą a Tczewem, pamiętam zapowiedź powieści historyczno-sensacyjnej o kobiecie-szpiegu działającej na Pomorzu (Chojnice, Staro­gard, Tczew, Gdańsk) w okresie pierwszej wojny światowej. W innej rozmowie, może tym razem w drodze powrotnej, zapowiadał, że kończy pracę nad historycznymi „sma­kami" Kociewia. Miała się ta książka składać z opisu, z mało znanych, a ciekawych drobiazgów, artykułów dru­kowanych dawniej i rzeczy całkiem nowych. O miniaturach lirycznych prozą wspomniał Roman tylko raz, jakby mimo­chodem, że zebrał, że dopisał, ale tamte pozycje ważniejsze.

„Okruchy liryczne" ukazały się, są, choć nie mogą już cieszyć autora. Sepiowa szata edytorska, nostalgia poszczę-

gólnych miniatur, powolny, rozważny ton tej prozy jest jak­by świadomym, zamierzonym przez autora pożegnaniem, jakby ostatnim słowem, które ma pozostać jako dar na po­żegnanie.

Czterdzieści pięć miniatur, poza kilkoma, rzeczywiście niewielkich i bez wątpienia będących poetycką prozą, co ra­czej nie może dziwić, napisanych ręką prozaika panującego nad formą i językiem.

Autor prowadzi nas przez czas i przestrzeń. Ścieżkami dziecka, potem młodzieńca, człowieka dojrzałego i wreszcie sumującego życie wędrujemy przez Kociewie. Świecie, Wisła, Wda, Kałębnica, Tczew, Pelplin pojawiają się jako naturalne miejsca akcji-refieksji, bo jakże mogłoby być inaczej, całe swoje życie Roman poświęcił Kociewiu. Miniatury te jednak tak bardzo związane z regionem, nawiązując do historii i oby­czaju lokalnego, niosą refleksję uniwersalną. Piękno przyrody, uroki kociewskiego krajobrazu, przemiany pór roku i ludzkie­go losu są nie dopełnieniem, lecz istotą tych miniatur.

Po tym, co powyżej, trzeba, jak to w rozmowie z Roma­nem było przyjęte, poszukać na koniec pogodnej, w miarę

Opalenie. Zarys dziejów wsi kociewskiej autorstwa Marka Kordowskiego jest pierwszą monografią ukazującą dzieje tej kociewskiej miejscowości. Autor jest mieszkańcem Opalenia, dzięki czemu publikacja traktuje o wsi bardziej konkretnie, osobiście rozmawiał z mieszkańcami, którzy są: (...) nieprzebranym „skarbem informacji" dla badaczy najnowszej historii Opalenia. Jej promocja odbyła się w Centrum Wystawienniczo-Regionalnym Dolnej Wisły w Tczewie w dniu 18 stycznia 2008 roku.

Poniżej przedstawiamy Przedmowę do niniejszej książki.

KS. ANASTAZY NADOLNY

Przedmowa palenie - nadwiślańska wieś kościelna w powie­

jcie tczewskim, dekanacie gniewskim, malowniczo położona w dolinie między Wisłą a porosłymi la­

sami wzgórzami, posiada długą, bogatą i interesującą histo­rię. Ukazania tej historii podjął się Marek Kordowski z Opa­lenia, co tym bardziej predysponuje go do podjęcia tematu i ukazania losów swej Małej Ojczyzny. Autor już od dłuż­szego czasu zajmuje się tym problemem. Wcześniej napisał pracę o dziejach parafii pt. Zarys monograficzny parafii pw. św. Piotra i Pawła w Opaleniu. Wynikiem dalszych posze­rzonych studiów jest niniejsze opracowanie historii Opale­nia. Autor z niezwykłą dociekliwością i znawstwem omówił dzieje miejscowości od najdawniejszych, przedhistorycz­nych czasów, po współczesność. Pierwsze wzmianki źródło­we o niej pochodzą z początku XIV wieku, a więc szczyci się ponad siedemsetletnią metryką. To historia pisana, jednakże

48

znaleziska archeologiczne wykazują, że ziemię tę zamiesz­kiwali ludzie już około 1500 lat przed Chrystusem, w epoce brązu. Opalenie przez wiele wieków było miejscowością nadgraniczną. Jako takie w średniowieczu pełniło funkcję grodu obronnego przed sąsiednimi plemionami Prusów, w okresie staropolskim przez Wisłę graniczyło z Prusami Książęcymi, od 1701 roku Królestwem Prus, a w okresie mię­dzywojennym z Niemcami. Jako miejsce przepraw leżało na skrzyżowaniu szlaków handlowych wschód-zachód, północ i południe, co sprzyjało wymianie handlowej i kulturalnej, a więc także jego rozwojowi, chociaż czasem ponosiło skut­ki tego usytuowania w postaci najazdów. Przed oczyma czy­telnika Autor roztoczył panoramę wydarzeń politycznych, gospodarczych, społecznych, oświatowych, kulturalnych i kościelnych, nie pominął przy tym ludzi tam mieszkających i tworzących historię miejscowości, zarówno czasach po-

błyskotliwej, coś tam więcej mówiącej, no tej, wiesz, puen­ty. Może tropem recenzji teatralnych Słonimskiego wystar­czy napisać. Nie zasnąłem. Rozmarzyłem się i zadumałem. Dobre. Warto przeczytać.

Oto jedna z ostatnich miniatur Romana Lan­dowskiego, napisana miesiąc przed śmiercią.

ak to sobie powiedzieć, że już nie zdą-żę odwiedzić upatrzonych ścieżek, odkładanych z wiosny do lata, potem do jesieni i znowu do wios­ny. .. Z każdym rokiem stają się dalsze, odleglejsze, a mgły u ich kresu coraz gęstsze.

Jak teraz trafić na przeciwny kraniec łąki, tej kwitnącej, na przemian siwiejącej potem w ukło­nach wiatru, [ak dotrzeć brzegiem rzeki do miejsca, gdzie o zmierzchu zuałęsają się. upiory, a o świcie uwodzą radosne zwidy.

Tylko zachód słońca coraz wyraźniejszy. Pięk­ny, odurzający jak oczekiwana radość ostatniej podróży w nieznane.

Publikację można nabyć w tczewskich księgarniach oraz w sklepiku Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie przy ul. J. Dąbrowskiego 6. Roman Landowski, Okruchy liryczne, Kociewski Kantor Edytorski

Tczew 2007, form. 14,5 x 20,5 cm, s. 104, ii.

koju i pracy organicznej, jak również w tragicznych dniach drugiej wojny światowej. Przecież ponad 30 mieszkańców Opalenia oddało życie za swą polskość i wiarę, w większo­ści zamordowanych w egzekucjach. Nie pominął wreszcie walorów turystyczno-rekreacyjnych miejscowości oraz za­bytków zarówno świeckich, jak i sakralnych. Jest to pierw­sze całościowe naukowe opracowanie tego nadwiślańskiego zakątka. Otrzymaliśmy pełny - na miarę przemawiania źró­deł - obraz. Z podjętego zadania wywiązał się znakomicie. Wykorzystał wszelkie dostępne źródła, zarówno archeolo­giczne, pisane, także wywołane z ludzkiej pamięci w postaci wywiadów oraz literaturę. Wykład odznacza się wyjątkową przejrzystością i starannością wykończenia, dlatego książ­kę czyta się z zainteresowaniem i przyjemnością. Cennym uzupełniającym elementem są ilustracje, które jako meryto­ryczne przybliżenie opisywanych faktów stanowią wizualny łącznik między dawnymi i nowymi czasami.

Dziś w epoce wzrastającej tendencji do globalizacji, poszerzającego się świata dzięki środkom komunikacji, po­trzebne jest większe zakorzenienie w swej Małej Ojczyźnie i umocnienie lokalnego patriotyzmu, by nie zatracić swej tożsamości i świadomości skąd nasz ród. Tę rolę spełnia prezentowana książka. Stąd stanowi ona ważne osiągnięcie w regionalnej historiografii Pomorza, Kociewia i miejsco­wości, jest nie tylko wizytówką, lecz także nobilitacją tej nadwiślańskiej wsi kociewskiej. Czytelnikom życzę budu­jącej lektury - bowiem nie znać swej historii, to być zawsze dzieckiem (Cicero) - zaś autorowi, by swój dorobek nauko­wy pomnażał o tego rodzaju pozycje - regionalne, a więc bliskie sercu.

W następnym numerze między innymi:

• Dobra szkoła i jej nauczyciel (dokończenie) Kazimierza Denka

• Błogosławiona z Kociewia (część 2) Joanny Fryziewicz

• Lodołamacze w ochronie Gdańska i Żuław Tadeusza wryczy

• Łowiectwo na Kociewiu Seweryna Paucha

• Neolityczni wojownicy (CZęŚĆ 2) Andrzeja Wędzika z cyklu Pradzieje Kociewia

Fot. Małgorzaty Pauch