239
Dla tych, którzy walczyli David Lee NAJKRWAWSZE WALKI II WOJNY ŚWIATOWEJ HISTORIA BEZPOŚREDNICH STARĆ ŻOŁNIERSKICH Przełożył z angielskiego Paweł Dobrosielski i BELLONA Warszawa Tytuł oryginalny: Up Close and Personal. The Reality of Close- Quarter Fighting in World War II Okładka i strona tytułowa: Michał Bernaciak Redaktor prowadzący: Bartłomiej Zborski Redakcja: Łukasz Malinowski Redaktor techniczny: Bożena Nowicka Korekta: Teresa Kępa Copyright © David Lee 2004. Ali rights reserved. Foreword © Tony Parsons, 2004. Ali rights reserved. Preface © Ken Oakley, 2004. Ali rights reserved. Copyright © for the Polish translation by Paweł Dobrosielski, Warszawa 2008 Copyright © for the Polish edition by Bellona SA, Warszawa 2008 Bellona SA prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich książek za zaliczeniem pocztowym z rabatem do 20 procent od ceny detalicznej Nasz adres: Bellona Spółka Akcyjna ul. Grzybowska 77 00-844 Warszawa Dział Wysyłki: tel. 022 45 70 306, 022 652 27 01, fax022 620 42 71 www.bellona.pl e-mail: [email protected] www.ksiegarnia.bellona.pl ISBN 978-83-11-10930-8 Druk i oprawa: Wojskowa Drukarnia w Łodzi Sp z o.o. ul. Gdańska 130 90-520 Łódź tel. (042) 637-76-77 fax (042) 637-77-73 Spis treści: Przedmowa......................................................... ......................................9 O niebezpieczeństwie na wojnie, Carl von Clausewitz.........................11 Rozdział 1 Pola bitew II wojny światowej.............................................13 Rozdział 2 1940 - akcja pod Le Paradis................................................33 Rozdział 3 Na scenę wkraczają komandosi...........................................54 Rozdział 4 4. Oddział Komandosów - Dieppe......................................79

Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Dla tych, którzy walczyliDavid LeeNAJKRWAWSZE WALKI II WOJNY ŚWIATOWEJ

HISTORIA BEZPOŚREDNICH STARĆ ŻOŁNIERSKICHPrzełożył z angielskiego Paweł DobrosielskiiBELLONA WarszawaTytuł oryginalny: Up Close and Personal. The Reality of Close-Quarter Fighting in World War IIOkładka i strona tytułowa: Michał Bernaciak Redaktor prowadzący: Bartłomiej Zborski Redakcja: Łukasz Malinowski Redaktor techniczny: Bożena Nowicka Korekta: Teresa KępaCopyright © David Lee 2004. Ali rights reserved. Foreword © Tony Parsons, 2004. Ali rights reserved. Preface © Ken Oakley, 2004. Ali rights reserved.Copyright © for the Polish translation by Paweł Dobrosielski, Warszawa 2008 Copyright © for the Polish edition by Bellona SA, Warszawa 2008Bellona SA prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich książek za zaliczeniem pocztowym z rabatem do 20 procent od ceny detalicznej Nasz adres: Bellona Spółka Akcyjna ul. Grzybowska 77 00-844 Warszawa Dział Wysyłki: tel. 022 45 70 306, 022 652 27 01, fax022 620 42 71 www.bellona.pl e-mail: [email protected] www.ksiegarnia.bellona.plISBN 978-83-11-10930-8Druk i oprawa: Wojskowa Drukarnia w Łodzi Sp z o.o. ul. Gdańska 130 90-520 Łódź tel. (042) 637-76-77 fax (042) 637-77-73Spis treści:Przedmowa...............................................................................................9O niebezpieczeństwie na wojnie, Carl von Clausewitz.........................11Rozdział 1 Pola bitew II wojny światowej.............................................13Rozdział 2 1940 - akcja pod Le Paradis................................................33Rozdział 3 Na scenę wkraczają komandosi...........................................54Rozdział 4 4. Oddział Komandosów - Dieppe......................................79Rozdział 5 Pustynia - zwycięstwo pod Snipe......................................103Rozdział 6 Włochy - klęska pod Tossignano.......................................151Rozdział 7 Daleki Wschód - oblężenie Kohimy..................................167Rozdział 8 Północna Europa - D-Day na plaży Omaha......................195Rozdział 9 Wnioski..............................................................................221Powstanie warszawskie........................................................................229Bibliografia..........................................................................................246Słowo od wydawcy polskiego.............................................................2487Spis mapMiejsca w Europie w czasie II wojny światowej 26 Natarcie na Dieppe 94 Snipe 114 Kohima i wzgórze GPT Plaża Omaha-D-DAYPrzedmowa

M25 - obwodnica Londynu - to niezbyt dobre miejsce w godzinach szczytu. Sądziłem, że zdołam przejechać czterdzieści mil w dwie godziny, ale utknąłem w korku na odcinku za lotniskiem Heathrow i spóźniłem się dwadzieścia minut na spotkanie w domu Joego Swanna. Czekał na mnie, stojąc na zewnątrz, a ja, wiedząc, że był dobrym starszym sierżantem pułkowym, miałem nadzieję, że moje spóźnienie nie zrobi złego wrażenia.

Page 2: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Spojrzał na mnie uważnie i uścisnął mi dłoń z taką siłą, że zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę dobiega dziewięćdziesiątki. „Jestem Joe" - powiedział. Jego dom był oazą spokoju po szaleństwie na M25. Nalał mi bardzo słodkiej herbaty do dużego kubka i opowiedział swoją historię.Niezwykły akt odwagi Joego Swanna jest opisany dalej w tej książce - utrzymał kluczową pozycję (Snipe) w najistotniejszym momencie ważnej bitwy (Eł-Alamejn). Gdy zakończył swoją opowieść, zapadła chwila ciszy. Zaryzykowałem opinię, że powinien był raczej dostać Krzyż Wiktorii niż Medal za Zaszczytne Postępowanie (Distinguished Conduct Medal). Z błyskiem w oku zapytał: „Czy widział pan kiedyś ten medal?"Musiałem przyznać, że nie.Po kilku godzinach zacząłem zbierać się do wyjścia, spakowałem magnetofon i notes, powiedziałem „do widzenia". Wyszedł z domu i machał mi na pożegnanie. Ten jego obraz zachowałem w pamięci - stojącego tam, starszego sierżanta w każdym calu, machającego mi na pożegnanie.Kiedy kończyłem rozdział o placówce Snipe, dowiedziałem się, że umarł.Chciałbym bardzo podziękować Joemu Swannowi i wszystkim weteranom, którzy pomogli mi w pracy nad tą książką. Zamieściłem tu9wiele ich osobistych relacji, zarówno napisanych, jak i przekazanych mi ustnie. Inne relacje pochodzą z Imperial War Museum (Muzeum Wojen Imperialnych), którego pracownicy dokładają najwyższych starań, żeby ciągle pomagać ludziom takim jak ja, nie tylko zapewniając kopie dokumentów i taśm, ale także odszukując posiadaczy praw autorskich.Dwóch weteranów, Henry Hall i James Dunning, zasługuje na specjalne podziękowania - ich spostrzeżenia i rady były nieocenione. Jestem także bardzo wdzięczny za pomoc następującym osobom: Kate Thaxton, która opiekuje się muzeum pułku Royal Norfolks w Nor-wich; Emyrowi Jonesowi za pomoc przy pracy nad rozdziałami Dieppe i 4. Oddziale Komandosów; Geoffowi Painowi, sekretarzowi Stowarzyszenia Brygady Strzelców; Alexowi Bowlby'emu (który niestety niedawno zmarł); Nickowi 0'Connorowi i Peterowi White'owi. Niestety, wielu weteranów, których relacje pojawiają się w tej książce, odeszło już od nas. Jestem bardzo wdzięczny ich rodzinom za zgodę na użycie tych dokumentów. W czasie pisania dołożono wszelkich starań, żeby odnaleźć posiadaczy praw autorskich lub ich przedstawicieli; w przypadku jakiegokolwiek nieumyślnego przeoczenia proszę o dodatkowe informacje.Przeminął już wiek dwudziesty, a z nim opuszcza nas coraz więcej weteranów II wojny światowej, z których jednym był Joe Swann. Czuję się zaszczycony, że znałem niektórych z nich. Mam nadzieję, że ta książka będzie w stanie pokazać to, z czym się zmierzyli.David Lee)

1O niebezpieczeństwie na wojnieGenerał Carl von ClausewitzIdźmy za nowicjuszem na pole bitwy. W miarę zbliżania się huku dział, który staje się coraz wyraźniejszy, zamienia się wreszcie w odgłosy poszczególnych pocisków, zwracających teraz na siebie uwagę. Pociski zaczynają padać w pobliżu, przed nami lub poza nami. Spieszymy w kierunku wzgórza, na którym zatrzymał się głównodowodzący wraz ze swą liczną świtą. Tu już uderzenia pocisków armatnich, wybuchy granatów stają się tak częste, że powaga życia poczyna się już przedzierać przez obrazy młodzieńczej fantazji. Naraz pada ktoś znajomy - granat uderza w gromadkę i wywołuje pewne

Page 3: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

mimowolne poruszenie - zaczynamy odczuwać, że nie jesteśmy już tak spokojni i skupieni; nawet najodważniejszy czuje się co najmniej nieco roztargniony. Teraz uczyńmy znowu krok dalej w kierunku bitwy, która szaleje przed nami, wciąż jeszcze prawie jako widowisko - do najbliższego dowódcy dywizji; tu pocisk uderza za pociskiem, a huk własnych dział wzmaga zdenerwowanie. Od dowódcy dywizji do dowódcy brygady. Ten, chociaż znany z odwagi, trzyma się ostrożnie za wzgórzem, domem lub drzewami; jako wyraźna oznaka wzrastającego niebezpieczeństwa kartacze trzaskają po dachach i polach, pociski działowe huczą ponad nami we wszystkich kierunkach, słychać też już częsty gwizd kul karabinowych. Jeszcze jeden krok ku oddziałom, ku piechocie, trwającej całymi godzinami z nieopisaną wytrwałością w walce ogniowej; tu powietrze przepełnia syk kul, oznajmiających niebawem swą bliskość krótkim, ostrym świstem, z którym przelatują nam tuż koła ucha, głowy i duszy. Na domiar wszystkiego litość na widok rannych i poległych dobija się jękiem do naszych serc.Z żadnym z tych różnych stopni niebezpieczeństwa nowicjusz nie zetknie się bez odczucia, że światło myśli działa za pomocą innych środków, a promienie jego załamują się inaczej niż podczas działalności spekulatywnej i że tylko nieprzeciętny człowiek nie traci przy tych pierwszych wrażeniach zdolności do natychmiastowej decyzji. Wpraw-11dzie przyzwyczajenie stępi niebawem te wrażenia; po upływie pół godziny zaczynamy być obojętni na wszystko, co nas otacza, jedni bardziej, inni mniej, ale do zupełnej swobody i do naturalnej elastyczności duszy zwyczajny człowiek nie dojdzie nigdy.Carl von Clausewitz, O wojnie (Vom Kriege), Księga 1, Rozdział 4, tł. Augustyn Cichowicz, wydawnictwo „Test", Lublin 1995, ss. 67-68.

Rozdział 1Pola bitew II wojny światowejW maju 1939 roku Adolf Hitler uczestniczył w demonstracji taktyki bitewnej Waffen SS. Fuhrer bardzo chciał zobaczyć, jak Waffen SS wykorzystuje grupy szturmowe piechoty wspomaganej przez artylerię polową i jak efektywne jest takie połączenie na polu walki.Podczas demonstracji pułk Waffen SS Deutschland miał zaatakować przyczółek nieprzyjaciela i zmusić obrońców do wycofania się w stronę ich głównych pozycji obronnych. Wtedy wspomagająca artyleria polowa miała otworzyć ogień w kierunku pozycji nieprzyjaciela. W tym momencie grupy szturmowe miały przedrzeć się, używając ładunków wybuchowych, przez zasieki z drutu kolczastego i zdobyć cel.Kiedy minęło dwadzieścia minut od czasu, w którym ćwiczenia miały się rozpocząć, Hitler zapytał, kiedy się zaczną. Powiedziano mu, że trwają już od dwudziestu minut. Wtedy Hitler zdał sobie sprawę, że widzi niewyraźne postaci żołnierzy Waffen SS, którzy szybko przemieszczają się od osłony do osłony. Nie trzeba chyba dodawać, że ćwiczenia z artylerią polową odbyły się w pełni zgodnie z planem i zakończyły spektakularnym sukcesem. To spowodowało, że Hitler zdecydował się włączyć artylerię do formacji Waffen SS.1Osiem miesięcy później, w styczniu 1940 roku, Winston Churchill odwiedził 2. batalion pułku Royal Norfolk na ich pozycjach na granicy belgijskiej. Chociaż nie był jeszcze wtedy premierem, to jako Pierwszy Lord Admiralicji był mocno zaangażowany w wypracowywanie strategii wojennej. Żołnierze z tego batalionu spędzali dużo czasu na kopaniu okopów - czynności powszechnie znanej każdemu doświadczonemu żołnierzowi z czasów I wojny światowej. Przygotowywali część linii obronnej zwanej linią Gorta na cześć generała lorda Gorta, który dowodził Brytyjskim Korpusem Ekspedycyjnym.Kiedy Churchill zjawił się w jednostce, towarzyszyło mu trzech starszych rangą generałów oraz grupa oficerów sztabowych. Kapitan Peter

Page 4: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

13Barclay, dowódca kompanii, oprowadzał go po pozycjach Kompanii A. Barclay miał małego psa, który pochodził z drugiej strony belgijskiej granicy - używał go do polowania na szczury i króliki. Podczas obchodu pozycji grupa doszła do stosu drewnianych belek. W tym momencie pies poczuł królika i zaczął szczekać, co zainteresowało Churchilla, który spytał Barclaya, czy mogliby się trochę zabawić. Ten odpowiedział, że potrzebowałby trzech oficerów na górze tego stosu, którzy skacząc, wywabiliby królika. Churchill bez wahania nakazał trzem generałom wejść na stos i kierował ich skakaniem, żeby być pewnym, że robią to równocześnie, co miało ułatwić wywabienie zwierzęcia. Czuło się w powietrzu pewne zażenowanie, kiedy generałowie podskakiwali, a ich adiutanci na to patrzyli. Jednak wszyscy byli zachwyceni, kiedy w końcu królik wybiegł - wszystko poszło zgodnie z planem i po krótkiej gonitwie pies go złapał2.Różnica w podejściu do kwestii prowadzenia wojny między niemiecką a brytyjską armią zaczęła się pod koniec I wojny światowej. Interesujące jest to, że armia niemiecka wykorzystała porażkę na swoją korzyść, natomiast armia brytyjska bardzo niewiele nauczyła się ze zwycięstwa.Triumf armii Ententy nad starą armią niemiecką w 1918 roku był dla Niemców czymś więcej niż po prostu przegraną ponieważ ludzie ci szczerze wierzyli, że to im przypadnie zwycięstwo. Zawiodło wojsko, co uczyniło porażkę tym bardziej traumatyczną - z powodu podświadomej wiary w potęgę własnych sił zbrojnych. Warunki rozejmu były kolejnym ciosem - traktat wersalski ograniczył liczebność armii niemieckiej do stu tysięcy ludzi, z czego cztery tysiące stanowili oficerowie.Taka sytuacja musiała wyglądać dość ponuro, zwłaszcza dla generała Hansa von Seeckta, który został mianowany szefem niemieckiego Sztabu Generalnego w 1921 roku. Najważniejsze dla armii niemieckiej było to, że nie był on przywiązany do idei wojny okopowej, której armia brytyjska tak długo pozostawała wierna. Seeckt służył na froncie wschodnim w czasie I wojny światowej i nie wierzył, żeby Der Stellungskrieg, wojna okopowa, była przyszłością. Doświadczenie podpowiadało mu, że wykorzystanie ognia i ruchu pod kontrolą sprawnego dowództwa może przynieść sukces3. Dla Seeckta możliwość manewru oznaczała, że pojazdy, jednostki pancerne, artyleria i piechota są zmechanizowane, mobilne i współpracują ze sobą. W 1921 roku, podczas gdy armia brytyjska tłumiła powstanie w Irlandii, armia niemiecka przeprowadzała pierwsze ćwiczenia z wykorzystaniem jednostek zmotoryzowanych.Pomiędzy wojnami armia niemiecka poświęciła wiele czasu na ćwiczenia polowe - wszystkie jednostki brały w nich udział. Strzelało14się wprost do nieprzyjaciela, używając ślepej amunicji4, co sprawiało, że żołnierz niemiecki był już warunkowany do walki na polach bitwy II wojny światowej. Forma szkolenia miała okazać się kluczowa w trakcie działań wojennych.Dzięki ciągłemu treningowi i udoskonalaniu, armia niemiecka była w zasadzie gotowa do blitzkriegu przed dojściem Hitlera do władzy w 1933, choć odczuwane były braki w sprzęcie i ludziach. Hitlerowi podobały się czołgi i jego entuzjazm dla idei Bewegungskrieg, wojny manewrowej, doprowadził do stworzenia pierwszych dywizji pancernych w 1935 roku5.Oczywiście armia brytyjska również nie próżnowała w czasach międzywojennych. Ale sami Brytyjczycy mieli dość wojny i w latach trzydziestych panowało powszechne przekonanie, że powinno się uniknąć następnej za wszelką cenę. Poza tym priorytety były inne - trzeba było pilnować porządku w koloniach, ważne były też zobowiązania towarzyskie. Podczas gdy Niemcy organizowali niekończące się ćwiczenia polowe z użyciem jednostek pancernych i piechoty, oficerowie kawalerii brytyjskiej byli zajęci na

Page 5: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

boisku do poło. Właściwie nikt nie miał wątpliwości, że nie ma potrzeby rezygnować z tego na rzecz ćwiczeń z użyciem czołgów i innych pojazdów opancerzonych6.Pomimo tych ograniczeń armia brytyjska dokonała jednak pewnego postępu. W 1926 i 1927 roku Lord Milne, szef imperialnego Sztabu Generalnego, zezwolił armii na eksperymenty z użyciem pojazdów opancerzonych.7 Niektóre pułki przeszły metamorfozę pomiędzy wojnami. Jednym z przykładów może być Brygada Strzelców (The Rifle Brigade). Ten pułk strzelców wyborowych utworzono na początku XIX wieku. Strzelcy służyli później jako zwykła piechota w okopach I wojny światowej, następnie pułk przekształcił się w jednostkę zmotoryzowaną w późnych latach trzydziestych8. Z powodzeniem używali transporterów opancerzonych Bren z działkami przeciwpancernymi w czasie walk na pustyni.To wszystko pokazuje powody, dla których Niemcy byli lepiej przygotowani do II wojny światowej niż Brytyjczycy. To właśnie generałowie alianccy ponoszą winę za sukcesy armii niemieckiej we wczesnej fazie wojny. Większość historyków uważa, że francuscy i brytyjscy generałowie oraz ich sztaby popełniali wiele błędów w dowodzeniu i to było powodem, dla którego rok 1940 był tak katastrofalny dla aliantów. Mistrzowska strategia prowadzenia blitzkriegu autorstwa generała Ericha von Mansteina okazała się sukcesem - wszystko poszło zgodnie z planem i armie francuska, brytyjska, belgijska i holenderska zostały pokonane przez liczebnie słabsze siły niemieckie.15Istniała jeszcze jedna okoliczność, która przyczyniła się do porażki Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Jest ona często pomijana przez współczesnych historyków, dokładnie tak, jak pominęła ją armia brytyjska przed wojną. Okazała się jednak kluczowym czynnikiem dla sposobu, w jaki walczono w czasie II wojny światowej i mówi nam, dlaczego niektóre brytyjskie jednostki były bardziej efektywne od innych.Sprawa jest prosta - żołnierze brytyjscy nie byli zbyt dobrzy w zabijaniu.W 1947 roku generał armii Stanów Zjednoczonych Samuel Lyman Atwood „Slam" Marshall zadziwił wszystkich wojskowych, wydając klasyczną już dziś książkę Men Against Fire9. Zawiera ona szczegółowe obserwacje Marshalla poczynione w czasie bitew II wojny światowej, którą miał za zadanie badać jako wojskowy historyk armii Stanów Zjednoczonych. Podróżował po wielu polach bitew Europy i Dalekiego Wschodu, gdzie rozmawiał z żołnierzami bezpośrednio po walce.Główna teoria Marshalla była prosta: „Udało nam się ustalić, że w ciągu całej bitwy średnio nie więcej niż 15 procent żołnierzy faktycznie wystrzeliło w kierunku pozycji lub personelu nieprzyjaciela z karabinów, karabinów automatycznych, granatów oraz lekkich i ciężkich karabinów maszynowych. Nawet biorąc poprawkę na zabitych i rannych oraz przyjmując, że wśród nich były podobne proporcje aktywnie strzelających jak w przypadku żywych, to wskaźnik ten nie przekracza 20 do 25 procent całkowitej liczby żołnierzy biorących udział w bitwie"10.Spostrzeżenie, że w rzeczywistości jedynie czwarta część żołnierzy jest przygotowana do zabijania, było dość zaskakujące. Jednak nie tylko Marshall doszedł do takiego wniosku. Podczas kampanii na Sycylii w 1943 roku podpułkownik Lionel Wigram z Brytyjskiej Szkoły Piechoty zauważył, że w typowym brytyjskim plutonie podczas walki można polegać jedynie na co czwartym żołnierzu11.Wydaje się więc, że obserwacje Marshalla mają solidną podstawę. Jednak nowe wydanie jego książki zawiera wstęp pióra Russella Glenna, w którym przedstawione są problemy dotyczące metodologii Marshalla12. W późnych latach osiemdziesiątych dr Roger Spiller z dowództwa oraz Sztabu Generalnego armii Stanów Zjednoczonych zaczął badać prace Marshalla. Analizował jego notatki i listy, rozmawiał również z jednym z towarzyszących Marshallowi historyków - Johnem Westove-rem, który nie pamiętał, żeby Marshall pytał

Page 6: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

żołnierzy, czy wystrzelili. Spiller dochodzi więc do wniosku, że teoria Marshalla o liczbie żołnierzy aktywnie strzelających w kierunku nieprzyjaciela nie została oparta na solidnych dowodach13.16Dziedzictwo Marshalla zostało również podważone przez wnuka generała, który przytoczył wypowiedź jednego z jego przyjaciół mówiącą0 tym, że wymyślił on proporcję 15-25 procent raczej na podstawie wiary w dokładność tych liczb, niż sprawdzonej wiedzy14.Do obalania „mitu Marshalla" włączyli się również naukowcy. W 1999 roku Joanna Bourke, profesor historii w Birkbeck College na Uniwersytecie w Londynie, wydała książkę pt. An Intimate History of Killing15, w której określa Marshalla jako kogoś, kto „nie przeprowadził tylu wywiadów, ile deklarował; co więcej, żaden z indagowanych przez niego żołnierzy nie pamięta, aby był pytany o to, czy strzelał ze swojej broni"16. Dalej pisze, że dokumenty, głównie listy pisane na frontach1 wojny światowej, pokazują, że żołnierze uwielbiali zabijać, ponieważ opisują to ze wszystkimi drastycznymi szczegółami. „Wojna to w tej samej mierze kwestia składania ofiar z innych, jak i z siebie. Dla wielu mężczyzn i kobiet była to »rozkoszna wojenka«"*17.W tym samym czasie Niall Ferguson, wykładowca historii współczesnej w Jesus College w Oxfordzie, wydał książkę pt. The Pity of Warx%, w której stara się spojrzeć na I wojnę światową z nowego punktu widzenia. Twierdzi również, że żołnierze lubili zabijać, i na poparcie tej teorii cytuje osobiste świadectwa z I wojny światowej19. Dochodzi do wniosku, że „ludzie walczyli, ponieważ nie mieli nic przeciwko temu"20.Jednak gdy tych dwoje historyków pisało swoje prace, były spadochroniarz armii amerykańskiej podpułkownik Dave Grossman wydał książkę pt. On Killing21. Grossman jest nie tylko byłym żołnierzem, ale również psychologiem i profesorem wojskowości na uniwersytecie stanowym w Arkansas. W swojej książce zdecydowanie staje po stronie Marshalla.Zarówno Grossman, jak i Spiller wskazują, że kwestionowana jest jedynie metoda Marshalla, pozostaje natomiast pytanie, czy jego wnioski są właściwe. Spiller zauważa, że Marshall rzeczywiście odwiedzał pola walki bezpośrednio po bitwach II wojny światowej i wnikliwie obserwował zachowania ludzi pod ostrzałem, nawet jeśli brakowało mu precyzji historyka22.Grossman wskazuje obszerną literaturę historyczną oraz badania, które potwierdzają wnioski Marshalla, że w czasie bitwy większość żołnierzy nie strzela do przeciwnika, lecz wykonuje inne czynności (np. ła-* Nawiązanie do satyrycznego musicalu brytyjskiego Oh! What a Lovely War dotyczącego I wojny światowej. Termin „lovely war" („rozkoszna wojenka") przeszedł do języka potocznego w kulturze brytyjskiej (przyp. tłum.).17duje broń) i generalnie tylko wspiera walczącą mniejszość23. Stwierdza on dalej:Można znaleźć dostatecznie dużo dowodów na potwierdzenie zjawiska oporu wobec zabijania. Wydaje się, że istnieje ono co najmniej od czasów upowszechnienia się prochu strzelniczego. Brak entuzjazmu dla zabijania przeciwnika powoduje, że wielu żołnierzy pozoruje walkę, poddaje się lub ucieka raczej niż walczy. Tę potężną psychologiczną silę działającą na polu walki można odnaleźć w całej historii ludzkości24Kwestia, czy ludzie są urodzonymi zabójcami, nurtuje nie tylko historyków wojskowości. Psychologowie ewolucyjni odpowiadają twierdząco na to pytanie. David Buss, profesor psychologii na uniwersytecie w Teksasie, w swojej książce The Murderer Next Door pisze:Zgodnie z opracowaną przeze mnie teorią, większość rodzajów morderstw - od zbrodni w afekcie do metodycznie zaplanowanych zabójstw na zlecenie - może być wytłumaczonych

Page 7: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

zawiłościami surowej logiki ewolucji. Zabijanie jest z pewnością bezwzględne, jednak nader rzadko bywa rezultatem psychozy czy warunkowania kulturowego. Morderstwo to produkt presji ewolucyjnej, wobec której stawał nasz gatunek i do której się przystosował.25Buss wyciąga dalej idące wnioski z poglądu, że to ewolucja uczyniła z ludzi zabójców, z powodu korzyści, jakie przynosiło zabijanie innych w walce o przetrwanie. Twierdzi on, przestudiowawszy kilkaset spraw o morderstwo w Stanach Zjednoczonych, że „mordercy są wszędzie wokół nas, czają się i obserwują"26.Jednak teorie Bussa są kategorycznie odrzucane przez antropologów, którzy na nowo analizują świadectwa kopalne oraz zachowania innych naczelnych i oferują nam inną drogę rozumowania. Robert Sussman, profesor antropologii fizycznej na uniwersytecie St. Louis w Waszyngtonie, zauważa:Skoro statystyki dotyczące morderstw odbiegają od siebie w różnych miejscach na Ziemi, to jedno proste uniwersalne ewolucyjne wytłumaczenie nie może być poprawne, jeśli istnieje tak wiele innych lepszych wyjaśnień kulturowych. Świadectwa kopalne oraz zachowania naczelnych nie dostarczają żadnych dowodów na wsparcie tego typu adaptacyjnych scenariuszy2718Książka Sussmana pt. Mon The Hunted28, napisana wspólnie z antropologiem Donną Hart z uniwersytetu St. Louis w Missouri, pokazuje, w jaki sposób mylą się psychologowie ewolucyjni:My, ludzie, nie mamy morderczych skłonności z natury. Nasze działania są często złe, złośliwe czy okrutne, ale dzieje się tak z naszego wyboru, a nie z powodu naszego statusu jako dwunożnych naczelnych. Taki pogląd znajduje potwierdzenie w zachowaniu naszych najbliższych krewnych, którzy współpracują w przyjaźni, ponieważ jest to dla nich najbardziej korzystna metoda uzyskania tego, czego pragną i potrzebują. Szympansy, podobnie jak ludzie, zachowują się czasem brutalnie lub dziwacznie - zazwyczaj z powodu stresu, niedoboru zasobów lub innych nieznanych czynników, które wytrącają ich z równowagi. Brzmi znajomo? Czy nie są to te same powody, dla których my wpadamy w szał?29W toku dyskusji nad metodą używaną przez Marshalla warto bliżej przyjrzeć się jego pracom. Z notatek prowadzonych przez niego w trakcie walk30 jasno wynika, że rzeczywiście przeprowadzał wywiady, indywidualne lub grupowe, z walczącymi żołnierzami, bezpośrednio po bitwie. Choć w tych notatkach nie pojawia się kwestia strzelania, to wydaje się prawdopodobne, że Marshall mógł zadać to pytanie, nie zapisując go. Zupełnie inną sprawą jest to, czy takie wypytywanie było w jakiejkolwiek mierze zgodne z metodologią naukową.Ten pogląd jest zgodny ze wspomnieniami porucznika Franka J. Brennana juniora, który towarzyszył Marshallowi w czasie przeprowadzania podobnych pobitewnych wywiadów podczas wojny w Korei. Po tej wojnie Marshall ogłosił, że współczynnik ognia istotnie wzrósł - ponad połowa żołnierzy piechoty aktywnie strzelała31. W ostatnim wywiadzie udzielonym historykowi Johnowi Whiteclayowi Chambersowi Brennan mówi, że Marshall zadawał wiele pytań otwartych i pytał też o kwestię strzelania, ale nie wywierał presji32. Co ważne, Brennan pamięta, że Marshall notował tylko sporadycznie w trakcie tych wywiadów33.Chambers dochodzi więc do wniosku, że współczynnik ognia podany przez Marshalla dla II wojny światowej „wydaje się w najlepszym razie oparty na przypadkowym raczej niż naukowym doborze próby, a w najgorszym na czystej spekulacji"34. Chambers uważa również, że Marshall stworzył wskaźnik 25 procent bardziej jako dziennikarz niż historyk. „Wierzył, że potrzebuje dramatycznej statystyki, która dodałaby ciężaru jego argumentom.

Page 8: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Ten kontrowersyjny wskaźnik to najprawdopodobniej przypuszczenie"35. Podsumowując, Chambers stwierdza, że nawet jeśli odnajdą się kolejne notesy polowe Marshalla, zawierające podobne wy-19wiady, jak te, które przeprowadzał wspólnie z Brennanem, to i tak „najpewniej nie będą one zawierać takich danych, jakie byłyby potrzebne do udowodnienia kontrowersyjnego twierdzenia z książki Men Against Fire16.Ponieważ Marshall już nie żyje, najlepiej pytać o jego teorię tych, którzy walczyli w II wojnie światowej. Daje to zaskakujące rezultaty. Wielu myśli, że to, co mówił, miało sens. Niektórzy jednak nie zgadzają się z tym, że jedynie mała część żołnierzy strzelała do przeciwnika. Tych można by zaklasyfikować jako aktywnie strzelających - należących do wymyślonej przez Marshalla proporcji 15-25. Henry Taylor, były żołnierz 7. batalionu Brygady Strzelców, daje typową odpowiedź:Jeśli spytałbyś mnie, czy któryś z naszych chłopaków miałby problemy z zastrzeleniem Teda [Tedeschi, włoska nazwa na Niemców używana w gwarze żołnierskiej], to mogę tylko powiedzieć, że każdy, kogo znałem, strzelałby do niego. Jeślibyś tego nie zrobił i ten Ted zabiłby twojego kumpla, miałbyś to na sumieniu37.Niektórzy z tych aktywnie strzelających pytali, jak to możliwe, że tak wielu zginęło, skoro tak niewielu strzelało. Jednak zwolennicy Marshalla wskazują na to, że bardzo wiele ofiar II wojny światowej pochłonęła artyleria i że ostrzał artyleryjski prowadzony jest z tak dużego dystansu, że strzelcy nie odczuwają wyraźnych niepokojów sumienia. Taki pogląd znajduje również potwierdzenie w fakcie, że artyleria jest uważana za najbardziej efektywną broń armii brytyjskiej podczas II wojny światowej38.Niektórzy weterani wskazują również na siłę emocji. Żołnierz, który nie bierze aktywnego udziału w walce, mógłby stracić panowanie nad sobą, jeśli zginąłby jego najlepszy kumpel, a później żołnierz nieprzyjaciela, który go zabił, próbowałby się poddać. Najbardziej niebezpieczne dla kapitulujących żołnierzy są pierwsze chwile po tym, jak wyjdą z ukrycia z rękami do góry. Co więcej, jeśli żołnierze wiedzą o zbrodniach przeciwnika, jak to miało miejsce zwłaszcza podczas kampanii na Dalekim Wschodzie, dodatkowo motywuje ich to do zabicia nieprzyjaciela.Czy ludzie rzeczywiście uwielbiali zabijać, jak twierdzi przedstawicielka przeciwnego stanowiska, Joanna Bourke? Sugestia, że większość ludzi lubiła walkę, spotkała się z powszechnym sprzeciwem, nawet ze strony tych zaklasyfikowanych jako aktywnie strzelający. Rozmawiając z weteranami oraz czytając ich relacje z II wojny światowej, trudno20znaleźć historie opowiadające o radości z zabijania. Oczywiście wielu z nich patrzy z dużej perspektywy czasowej na wojnę jako na okres radosnego braterstwa i wspólnie przeżywanego niebezpieczeństwa, ale nie zabijania.Znajdziemy niewątpliwie w II wojnie światowej pojedyncze jednostki, które można by określić jako żądne krwi - na przykład Anders Las-sen, odznaczony Krzyżem Wiktorii członek elitarnych służb specjalnych Special Boat Service, o którym mówiono, że , jeśli miał taką możliwość, to wolał zabić kogoś nożem niż zastrzelić"39. Tacy ludzie istnieją; wydaje się jednak, że albo było ich mniej w czasie II niż I wojny światowej, albo mniej z nich pisało o swoich doświadczeniach podczas ostatniej wojny. Skąd jednak tak obszerna literatura, w której żołnierze mówią o przyjemności rzezi - szczególnie z czasów I wojny światowej i wojny w Wietnamie?Dla Wielkiej Brytanii I wojna światowa była zupełnie innym rodzajem konfliktu niż II wojna światowa. Kraj przystąpił do I wojny z entuzjazmem; ludzie ochoczo wstępowali do armii z pragnieniem pokazania Niemcom, gdzie jest ich miejsce. Zapewne niektórzy z nich

Page 9: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

opisywali swoje przeżycia z frontu w sposób, w jaki oczekiwała tego opinia publiczna w kraju, zniekształcając rzeczywisty obraz tego, co widzieli. Historyk zawsze musi podchodzić ostrożnie do osobistych świadectw, które mówią o osiągnięciach ich autora. Im więcej weteran posiada medali, tym bardziej jest skłonny do przechwalania się. Ale w książkach o I wojnie światowej Lyna MacDonalda40 czy w Forgotten Yoices of the Great War41 Maxa Arthura próżno szukać dowodów na potwierdzenie tezy, że rzeźnia sprawiała ludziom przyjemność.Peter Hart, historyk od ponad dwudziestu lat zbierający świadectwa historii mówionej w Imperial War Museum, przypomina sobie, że w trakcie swojej długoletniej pracy, polegającej na robieniu wywiadów z weteranami, natknął się na zaledwie jednego człowieka, któremu sprawiało przyjemność opowiadanie o ludziach, których zabił. Hart tak podsumowuje ogólną wymowę tych wywiadów:Większość ludzi traktowała zabijanie jako tę nieprzyjemną część ich pracy, którą należało wykonać możliwie beznamiętnie. Wydaje się, że wielu, świadomie bądź nieświadomie, stłumiło w sobie wspomnienia dotyczące szczegółów walk. Jedynie w listach do domu, dziennikach lub bardziej próżnych pamiętnikach można czasem znaleźć przechwałki na temat zabijania. W tych przypadkach była to często chęć wywarcia wrażenia na potencjalnych czytelnikach. Mogły się tam wkradać zmyślenia - „mówienie tego, co chcą usłyszeć" - które stanowią podstawę różnych21powierzchownych interpretacji. Takie granie twardziela nie pojawia się jednak w beznamiętnych świadectwach historii mówionej, w których żołnierze zazwyczaj ukazywali swoje prawdziwe uczucia42.Wojna w Wietnamie była już inna. Dzięki zastosowaniu specyficznych metod treningowych, opisanych w dalszej części tego rozdziału, udało się armii amerykańskiej stworzyć żołnierzy, którzy byli daleko bardziej efektywni w zabijaniu niż ich ojcowie podczas II wojny światowej i dziadkowie podczas I wojny światowej.Niektóre argumenty Marshalla mają sens również z logicznego punktu widzenia. W gruncie rzeczy społeczeństwa czasów pokoju, zarówno przed II wojną światową, jak i po niej, domagają się, aby obywatele wiedli spokojne życie. W cywilizowanym społeczeństwie zabicie człowieka podlega surowej karze. Być może więc nie należy się dziwić, czemu żołnierze mieli trudności z zabijaniem.Można założyć, że w twierdzeniu Marshalla tkwi ziarnko prawdy. Jeśli nie wszyscy żołnierze podczas II wojny światowej strzelali do przeciwnika, to pojawia się pytanie o rozmiar tego zjawiska. Czy Marshall miał rację, mówiąc, że jedynie 15 do 25 procent biorących udział w walce strzelało ze swojej broni do nieprzyjaciela? Czy to naprawdę takie proste, jak mu się wydawało? Czy żołnierze tylko strzelali, żeby zabić, lub nie strzelali w ogóle?Można znaleźć dowody na potwierdzenie tezy, że istniała jeszcze jedna grupa żołnierzy oprócz aktywnie strzelających i tych niestrzelają-cych w ogóle. To grupa, której nie dostrzegli ani Marshall, ani Bourke, a której liczebność jest trudna do oszacowania. W tej grupie znajdują się żołnierze, którzy strzelali ze swojej broni, ale jedynie w ogólnym kierunku nieprzyjaciela - innymi słowy strzelali, ale nie żeby zabić, lub nie wiedzieli, że kogoś zabili. Ta teoria jest zgodna z brytyjską i amerykańską polityką ostrzału, która polegała na użyciu dużej ilości ognia osłaniającego natarcie.Rozważmy taki przykład:Strzelec Joseph Belzar, 7. brygada strzelców, Monte Malbe, Włochy, 1944Zauważyłem, że na polu poniżej nas rozstępuje się wysoka trawa i pojawia się w niej niemiecki zwiadowca. Śledziłem jego ruchy - podchodził do naszych pozycji. Doszedł na

Page 10: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

skraj pola, gdzie zamarł w bezruchu. Najwyraźniej obserwował nasze pozycje oddalone o niecałe 100 jardów; sądzę, że nie zdawał sobie sprawy22z tego, jak blisko niego się znajdujemy. Podniosłem karabin, żeby przymierzyć się do strzału, ale było już za późno - wycofał się. Patrząc wstecz, jestem zadowolony, że spóźniłem się i nie strzeliłem. Z takiej odległości na pewno bym trafił, a patrząc na to z perspektywy pięćdziesięciu lat, myślę, że nienawidziłbym tego obrazu, który pojawiałby się w moich wspomnieniach - patrzenia na człowieka, za którego śmierć byłbym całkowicie odpowiedzialny. Ogólnie rzecz biorąc, w walce podejmuje się raczej zbiorowe działania i nigdy nie można być pewnym, czyja kula trafiła w cel43.Nawet jeśli sytuacja na polu walki nie była tak prosta, jak myślał Marshall, to warto również pamiętać o tym, że oprócz zwykłej piechoty istniało też wiele jednostek specjalnych uformowanych w czasie II wojny światowej. Wśród tych jednostek prym wiedli komandosi. Specjalny program treningowy czynił z nich niezrównanych żołnierzy - pośród nich było blisko sto procent aktywnie strzelających.Chodzi tu jednak o coś więcej. Niektórzy komandosi twierdzą, że Marshall mógł mieć rację, jeżeli chodzi o jednostki zwykłej piechoty, do których należeli przed wstąpieniem w szeregi komandosów. Ich trening był jednak tak skuteczny, że stali się „prawdziwymi" żołnierzami. Tak uważa na przykład David Cowie, który służył w jednostce Fife and Forfar Yeomanry we Francji w 1940 roku, a później przeszedł do 4. Oddziału Komandosów:Rok 1940 był absolutną klęską od początku do końca, nie z powodu ludzi, ale cholernie złych oficerów i braku jakiejkolwiek wiedzy o armii niemieckiej. (...) Nie było w ogóle żadnego treningu i sądzę, że Marshall miał rację. (...) Dopiero komandosi wyszkolili mnie na prawdziwego żołnierza44.Dlaczego komandosi byli tak niezwykli? Ponieważ odkryli skuteczny sposób na nauczenie żołnierzy zabijania na długo przed tym, jak dokonały tego współczesne armie, a nawet wcześniej niż Marshall wymyślił teorię współczynnika ognia. Aby uchwycić specyfikę komandosów, trzeba zrozumieć zmiany, jakie zaszły po II wojnie światowej - dzisiaj armie brytyjska i amerykańska osiągają blisko stuprocentowy współczynnik aktywnie strzelających.Szczególnie warte uwagi są tu badania prowadzone przez pułkownika Grossmana, który dokładnie zanalizował współczesne metody szkoleniowe, dzięki którym żołnierze są zdolni do zabijania.Trening, który przechodziła większość żołnierzy walczących w II wojnie światowej, dzielił się na trzy części. Po pierwsze, musztra, musztra i jeszcze raz musztra. Istniało przekonanie, że żołnierze powinni błyska-23wicznie reagować na rozkazy i że musztra wyrobi w nich odruch natychmiastowego posłuszeństwa. Po drugie, trenowano strzelanie z karabinów na dystans do okrągłych tarcz. Po trzecie, uczono się technik polowych - umiejętności niezbędnych do sprawnego poruszania się po polu walki.Jeśli porównamy to do opisanego przez Grossmana szkolenia współczesnych żołnierzy, to okaże się, że oni również uczą się musztry, technik polowych i oczywiście posługiwania się bronią. Dodano jednak trzy nowe elementy - desensytyzację, warunkowanie i zaprzeczenie.Desensytyzacja polega na stopniowym przyzwyczajaniu żołnierzy do myśli o przemocy i zabijaniu poprzez zmianę postaw i języka45. Niektórzy weterani II wojny światowej przyznają, że ze smutkiem oglądają w telewizji szkolenia współczesnej brytyjskiej armii i komandosów. Podczas gdy oni byli traktowani przez podoficerów z szacunkiem i

Page 11: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

tolerancją, dzisiejszy rekrut jest bombardowany językiem przemocy za pomocą wrzeszczenia i zastraszania.Warunkowanie jest zapewne najważniejszym pojedynczym czynnikiem ważącym na wyszkoleniu żołnierza zdolnego do zabijania. Zamiast mierzenia do odległych i nieruchomych tarcz, współcześni żołnierze strzelają do celów pojawiających się znienacka i przypominających ludzi, które przewracają się po trafieniu. Codzienny trening sprawia, że cały proces staje się w końcu automatyczny. Według Grossmana jest to, świadomie bądź przypadkowo, oparte na teorii warunkowania instrumentalnego, opracowanej przez znanego psychologa B. F. Skinne-ra. Bodziec to wyskakujący cel w kształcie człowieka, reakcja to strzał z broni, wzmocnienie to widok upadającego obiektu46. Jeśli powtarza się to wystarczająco często podczas szkolenia, to w czasie walki stanie się automatyczne.Brzmi niezbyt przekonująco? Potwierdzają to poniższe świadectwa:Szeregowy Dick Fiddament, 2. batalion pułku Royal Norfolk, 1939Co innego strzelać do celów zrobionych z papieru i drewna, a co innego do kogoś, kto jest podobny do ciebie - ciało, krew i kości. Myślisz sobie, że na pewno ma rodzinę, pewnie żonę i małe dziecko, matkę i ojca47.Szeregowy Michael Asher, 2. batalion Pułku Spadochroniarzy, 1972To był nasz pierwszy dzień na strzelnicy - wyżywaliśmy się na „celach nr 11". To były obrazy małych żółtych ludzi o twarzach wykrzywionych groźnym grymasem, nacierających na ciebie z gigantycznymi bagnetami. Bum! Bum! Bum! Cele24się przewróciły, (...) a my pobiegliśmy sprawdzić. Mój dostał sześć kul w brzuch. „Zastrzeliłeś go, żołnierzu!" - powiedział kapral. (...) Ćwiczyliśmy z bronią godzinami każdego dnia, wciąż powtarzając te same rytuały, aż reakcje stały się instynktowne. (...) W tym treningu chodziło o przyzwyczajenie. Posługiwanie się bronią musiało stać się na tyle instynktowne, że mogłeś zabijać automatycznie48.Jedną z korzyści tego typu warunkowania podczas szkolenia współczesnej armii jest to, że nie każda reakcja przynosi rezultat lub jest wzmocniona - z tego powodu trudno oduczyć się uwarunkowanych odruchów. Innymi słowy, kiedy współczesny żołnierz nie trafia w cel lub w nieprzyjaciela, zamiast zaprzestać wysiłków, będzie próbował do skutku. W podobny sposób działają producenci płatków śniadaniowych, którzy chcą, żebyśmy ciągle kupowali ich produkty. W misce muesli jest zawsze tylko kilka maleńkich kawałków truskawki. Ludzie będą jedli i jedli, żeby znajdować wciąż nowe.Istotnym składnikiem warunkowania jest musztra bojowa. Komandosi podczas II wojny światowej opracowali własną musztrę bojową, krytykowaną obecnie przez niektórych historyków49. Instynktowna reakcja żołnierza na dany schemat sytuacji okazała się być jednak niezwykle przydatna, na przykład kiedy jednostka zaczynała być ostrzeliwana przez nieprzyjaciela. Współczesne armie szeroko wykorzystują musztrę bojową.Trzecim elementem opisanym przez Grossmana jest zaprzeczenie. Polega to na tym, że poprzez ciągłe ćwiczenie aktu zabijania współczesny żołnierz w czasie prawdziwej walki zaczyna wierzyć, że nie strzela do człowieka, ale po prostu do kolejnego celu. W armii współczesnej nie mówi się o zabijaniu żołnierzy nieprzyjaciela, tylko o atakowaniu celów przeciwnika50.Chociaż współcześnie armie brytyjska i amerykańska wykorzystują powyższe metody treningowe, to jako pierwsi zastosowali je komandosi i inne oddziały specjalne w czasie II wojny światowej. Przyniosło to rezultat w postaci wyjątkowo skutecznych zabójców.Niektórzy żołnierze z innych formacji również rozumieli wartość tych metod. W 1944 roku Denis Edwards, uczestnik akcji na moście Pegaza, był już świetnym snajperem, mimo że jego szkolenie przebiegało w sposób całkowicie konwencjonalny.

Page 12: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Szeregowy Denis Edwards, snajper powietrznodesantowy, 2. batalion pułku Oxfordshire and Buckinghamshire Light Infantry2515 lipca 1944 - moje dwudzieste urodzinyW południe poszedłem na samotną wyprawę snajperską. Kiedy dotarłem do jednej z naszych kryjówek, zrozumiałem, dlaczego wczoraj było tak cicho. Szkopy zrobiły przegrupowanie i to musiała być nowa banda - przechadzali się beztrosko na otwartej przestrzeni. Był w miarę przejrzysty dzień i stanowili doskonałe cele. Zastanawiałem się, czy nie ściągnąć tu z naszego obozu jeszcze kilku snajperów. Wtedy jednak wielki gruby Niemiec stanął w samym środku dużej szczeliny w żywopłocie naprzeciwko. Cel był zbyt kuszący, żeby nie strzelić. Wypaliłem, gruby wyskoczył w powietrze i upadł na twarz.19 lipca 1944Przed świtem poszliśmy [Edward i drugi nieznany snajper] do naszych snajperskich kryjówek. Obaj spostrzegliśmy przeraźliwie ziewającego Niemca, stojącego w prześwicie. Wystrzeliliśmy naraz, „usypiając" go. Puściliśmy serię po ich żywopłocie, chcąc wywołać wrażenie porannego ataku. Pewnie już nikogo nie trafiliśmy, ale na pewno spowodowaliśmy niezłą panikę.Poczekaliśmy jeszcze chwilę i zdecydowaliśmy się wrócić do obozu na śniadanie. Nagle zauważyłem Niemca, który pewnie myślał o tym samym. Szedł szybko, pojawiając się w kolejnych szczelinach żywopłotu. Wybrałem najszerszą szczelinę przed nim i wystrzeliłem natychmiast, gdy się w niej pokazał. Sądzę, że go trafiłem, chociaż nie wiem jak dotkliwie, bo upadł zaraz po strzale i straciłem go z oczu.22 lipca 1944Wyszedłem zaraz rano i szybko zorientowałem się, że znowu przyszła nowa banda. Jako że „trafialiśmy" ich w przeszłości wielokrotnie, zdawali sobie doskonale sprawę z niebezpieczeństwa i wczoraj nie można było wypatrzyć żadnego Niemca. Dzisiaj jednak znowu chodzili swobodnie i beztrosko na otwartym terenie. Wydało mi się dziwne, że odchodzący nigdy nie ostrzegali zmieniających ich towarzyszy o niebezpieczeństwie ze strony brytyjskich snajperów.Wielki gruby Niemiec szedł wolnym krokiem w jednej z najszerszych szczelin w żywopłocie, niespiesznie założył okulary i przyglądał się żywopłotowi po naszej stronie. Równie niespiesznie podniosłem karabin, uważnie przymierzyłem, delikatnie nacisnąłem spust i wystrzeliłem. Gruby runął na ziemię i już więcej się nie poruszył.25 lipca 1944Dostałem dzisiaj z zaopatrzenia nowiutki karabin snajperski, opakowany w papier pergaminowy i pokryty grubą warstwą smaru. Większość dnia spędziłem na rozkładaniu go na części i czyszczeniu.2727 lipca 1944Późnym rankiem zebrałem kilka starych puszek i poszedłem na pobliskie pole. Oparłem puszki o poszczerbiony murek i położyłem się jakieś 150 jardów dalej. Przymocowałem celownik do mojego nowego karabinu i zacząłem strzelać. Niestety, puszki za bardzo podskakiwały i nie można było skorygować celownika. Tak naprawdę potrzebowałem kilku uczynnych szkopów. Po południu dostałem pozwolenie na wyjście i ukryłem się w jednym z naszych żywopłotów. Po chwili jakiś uprzejmy Niemiec wystawił się w jednej ze szczelin. Miałem akurat tyle czasu, żeby przymierzyć i strzelić. Sadząc po sposobie, w jaki upadł do tyłu, mój karabin był poprawnie skalibrowany. Cieszyłem się jak dziecko z nowej zabawki i resztę popołudnia i wieczór wałęsałem się po ziemi niczyjej, szukając potencjalnych celów, ale nikt się nie pojawił, więc pomyślałem, że pierwszy strzał musiał być niezły i teraz reszta miała się na baczności.

Page 13: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Wielu przyjaciół i znajomych, szczególnie wśród tych urodzonych po zakończeniu wojny, pytało mnie po lekturze tego manuskryptu: „Co czułeś, kiedy jako snajper patrzyłeś przez celownik swojego karabinu, miałeś Niemca na celowniku i naciskałeś spust, wiedząc, że odbierasz komuś życie?" Wiele o tym myślałem i sądzę, że dobrze wyszkolony żołnierz, walcząc podczas wojny, w której się zabija, ale łatwo też samemu zginąć, nie powinien uznawać nieprzyjaciół za ludzi. To po prostu cele, w które trzeba trafić. Miałem takie samo nastawienie do tych celów jak do tarcz na strzelnicy. Jedyna różnica jest taka, że tarcze nie odpowiadają ogniem, w przeciwieństwie do żołnierzy przeciwnika. Odczuwałem więc większą satysfakcję z trafienia żywego celu, bo to oznaczało, że było o jednego nieprzyjaciela mniej, aby w przyszłości zabić lub zranić moich towarzyszy51.Denis Edwards wskazuje również na to, że komandosi i inne oddziały specjalne składały się wyłącznie z ochotników, podczas gdy reszta armii złożona była z żołnierzy poborowych - wielu z nich nie miało specjalnej ochoty walczyć52. Niektórzy historycy przeoczyli ten ważny aspekt. Joanna Bourke z lekceważeniem wyraża się o komandosach, jako o jednostce, której status „w dużej mierze oparty był na skutecznej autopromocji"53. Odnosi się również do raportu z 1941 roku, w którym można przeczytać, że „wielu żołnierzy przyjeżdżających do ośrodków treningowych nie zdawało sobie sprawy, że zgłosiło się do oddziałów specjalnych i natychmiast prosiło o przeniesienie z powrotem do macierzystych jednostek"54. Faktem jest jednak to, że komandosi zdobyli swoją reputację dzięki skutecznie przeprowadzonym akcjom, co opisane jest w 3 i 4 rozdziale. Możliwość odrzucenia ochotników na każdym etapie szkolenia była kluczowym elementem potrzebnym do wytrenowania najbardziej efektywnych żołnierzy.28Uwagi Denisa Edwardsa na temat poboru są do dziś aktualne. Współcześnie armie brytyjska i amerykańska składają się wyłącznie z ochotników, werbowanych w wieku, w którym są najbardziej podatni na powyższy typ szkolenia55. Jeśli ktoś się nie nadaje, nie zostanie żołnierzem - to daje pewność, że wszyscy będą aktywnymi strzelcami. Armia poborowa nie musi być całkowicie bezużyteczna, choć wielu jej żołnierzy ma nikłą wartość bojową.Co by się stało, gdyby armia szkolona we współczesnym systemie stanęła do walki z wojskiem z czasów II wojny światowej? Nawet niewielka współczesna armia może siać spustoszenie w szeregach znacznie większych sił. Pułkownik Grossman przytacza badania przeprowadzone przez Richarda Holmesa podczas wojny o Falklandy, gdzie armia brytyjska odniosła świetne zwycięstwo nad Argentyńczykami, którzy byli szkoleni w tradycyjny sposób56.Dotychczas mówiliśmy o żołnierzach brytyjskich z czasów II wojny światowej. Trzeba zobaczyć, jak rzecz miała się z Niemcami. Jak już wspominaliśmy, żołnierze niemieccy spędzali więcej czasu na ćwiczeniach, używali również ślepej amunicji. To powodowało, że byli lepiej uwarunkowani i zapewne lepiej przygotowani do walki niż Brytyjczycy. Ale problem zbyt małej liczby aktywnie strzelających trapił również armię niemiecką. Gunther K. Koschorrek walczył na froncie wschodnim, gdzie zauważył, że jeden z jego towarzyszy dziwnie się zachowuje:Grommel nie może przymierzyć i pociągnąć za spust. Nawet jeśli zmusi się go do wystrzelenia, zamyka oczy, kiedy naciska spust, żeby nie widzieć, gdzie strzela. A był przecież jednym z najlepszych strzelców podczas szkolenia57.Niemcy mieli również swoich uwarunkowanych zabójców, wielu z nich w Waffen SS, a także w innych jednostkach składających się z samych ochotników. Szkolenie oddziałów Waffen SS składało się ze wszystkich elementów potrzebnych do stworzenia żołnierza, który nie tylko będzie umiał, ale również chciał zabijać. Na przykład członkowie dywizji Waffen SS Totenkopf spędzali cztery godziny każdego popołudnia na szkoleniu w

Page 14: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

posługiwaniu się bronią i na ćwiczeniach polowych, a godzinę każdego wieczoru na słuchaniu nazistowskich wykładów politycznych58. Co ważne, trening z bronią obejmował strzelanie do różnych celów o ludzkich kształtach59.Żeby dowództwo miało pewność, że żołnierze dywizji Totenkopf przeszli gruntowne pranie mózgów, musieli oni również stać na straży głównej kwatery oddziału Totenkopf w Algemeine SS, która znajdowała się w obozie koncentracyjnym w Dachau60.29Ta książka pokazuje realia walki bezpośredniej w czasie II wojny światowej. Jak już jednak mogliśmy się przekonać, bardzo łatwo naukowcom wpaść w pułapkę i przedstawiać obraz pola bitew, który nie do końca zgadza się z doświadczeniami tych, którzy tam rzeczywiście byli.Dlatego w tej książce odwiedzimy pola bitew II wojny światowej i opowiemy historie kilku przeprowadzonych akcji, żeby zobaczyć, czy potwierdzają one poglądy zarysowane w tym rozdziale. W książce opisane jest też kilka rodzajów wykorzystanych broni i taktyk, które walnie przyczyniły się do zwycięstwa lub porażki. Oczywiście obraz całej wojny wykracza poza możliwości jednej książki. Dlatego wybraliśmy jedną lub dwie przykładowe akcje dla pokazania realiów walki na każdym z teatrów wojny.Przypisy1 James Lucas, Das Reich - The Military Role of the 2nd SS Division, Cassell 1991, s. 23-24.2 Generał brygady Peter Barclay, kawaler Orderu Zaszczytnej Służby i Wojskowego Krzyża Zasługi, Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, nr 8192.3 Robert M. Citino, The Path to Blitzkrieg - Doctrine and Training in the German Army 1920-1939, Lynne Rienner 1999, s. 9."Ibidem, s. 110.5 Ibidem, s. 223.6 Williamson Murray i Allan R. Millett (red.), Military Innovation in the Interwar Period, Cambridge University Press 1996, s. 23.7 Ibidem, s. 25.8 Major R. H. W. Hastings, The Rifle Brigade in the Second World War 1939-1945, Gale & Polden 1950, s. xvii.9 Generał S. L. A. Marshall, Men Against Fire, University of Oklahoma Press 2000. Wydanie oryginalne William Morrow & Son, Nowy Jork 1947.10 Ibidem, s. 54.11 Timothy Harrison Place, Military Training in the British Army 1940-1944, Frank Cass 2000, s. 79.12 Rusell W. Glenn, Wstęp do Men Against Fire, University of Oklahoma Press 2000.13 Ibidem, s. 5.14 Ibidem, s. 6.15 Joanna Bourke, An Intimate History of Killing, Granta 1999.16 Ibidem, s. 76.17 Ibidem, s. 3753018 Niall Ferguson, The Pity ofWar, Penguin 1998.19 Ibidem, s. 357 i nast.20 Ibidem, s. 447.21 Podpułkownik Dave Grossman, On Killing, Little Brown 1996.22 Glenn, op. cit, s. 6-7.23 Grossman, op. cit., rozdz. 2.24 Ibidem, s. 28.

Page 15: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

25 David M. Buss, The Murderer Next Door, Penguin Press 2005, s. 9.26 Ibidem, s. 245.27 Korespondencja z autorem.28 Donna Hart i Robert W. Sussman, Man the Hunted, Westview Press 2005.29 Ibidem, s. xviii.30 GB99 KCLMA MFF 7, w King's College w Londynie, oryginały w National Archive and Records Administration [Archiwum Narodowe Stanów Zjednoczonych], Record Group 407, Entry 427 (Records of the Adjutant GeneraPs Office, World War II Operation Reports, 1940-1948) and the Military Reference Branch [sekcja wojskowa].31 John Whiteclay Chambers III, S. L. A. Marshall's „Men Against Fire": NewEvi-dence Regarding Fire Ratios, czasopismo „Parameters", kwartalnik US Army War College, jesień 2003, s. 115.32 Ibidem, s. 117.33 Ibidem, s. 118.34 Ibidem, s. 120.35 Ibidem, s. 120.36 Ibidem, s. 120.37 List do autora z lutego 2005.38 Place, op. cit., s. 4.39 Hans Hancock, snajper Special Boat Service, cytowany za: Roger Ford i Tim Ripley, The Whites ofTheirEyes, Pan Books 1998, s. 161.40 Lyn MacDonald, 1914, 1915, They Calledlt Passchendale, Somme, To the Last Man, Spring: 1918, The Roses o/No Man 's Land, wszystko wydawnictwo Penguin.41 Max Arthur, Forgotten Voices ofThe Great War, Random House 2003.42 Korespondencja z autorem.43 Joseph Belzar, niepublikowany pamiętnik, s. 71.44 List do autora z 14 stycznia 2005.45 Grossman, op. cit., s. 251-252.46 Ibidem, s. 253-255.47 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, Nr 17354, cytowane za: Peter Hart, At The Sharp End, Pen & Sword 1998, s. 19.48 Michael Asher, Shoot to Kill, Cassell 2004, s. 31, za pozwoleniem David Higham Associates.49 Place, op. cit., s. 63 i nast.50 Grossman, op. cit., s. 255-256.51 IWM 78/68/1, poprawione przez Denisa Edwardsa w korespondencji z autorem.52 Denis Edwards, e-mail do autora z 25 stycznia 2005.53 Bourke, op. cit, s. 135.54 Ibidem, s. 135.31-55 Grossman, op. cit., s. 265. "Ibidem, s. 178.57 Gunther K. Koschorrek, Blood Red Snow, Greenhill Books 2002, s. 84.58 Herbert Brunnegger, Saat in den Sturm: Ein Soldat der Waffen SS Berichtet, Leopold Stocker Verlag 2000, s. 18, tłumaczenie autora.59 Ibidem, s. 26.60 Ibidem, s. 61.

Rozdział 21940 - akcja pod Le Paradis

Page 16: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Karabin Lee-Enfield Mark III waży nieco ponad 8,5 funta (4 kilogramy) i ma prawie 4 stopy (120 centymetrów) długości. Do magazynka wchodzi dziesięć pocisków kalibru 0,303 cala (7,7 mm). Taki pocisk waży około 174 grany (11,3 grama) i wystrzelony, leci z prędkością około 2400 stóp (750 metrów) na sekundę, dopóki kula stopiona z ołowiu i aluminium nie trafi w cel.Jeśli tym celem jest żołnierz przeciwnika, to możliwe są dwa scenariusze. Kula może przejść przez ciało, nie natrafiając na kości lub inne organy. W takim przypadku rana wylotowa będzie miała podobną średnicę co rana wlotowa. Jeśli jednak kula trafi żołnierza nieprzyjaciela i napotka na swojej drodze kość lub inny organ, wtedy rana wylotowa będzie większa niż wlotowa. Biorąc pod uwagę fakt, że ciało ludzkie ma dużo kości i organów, większość kul trafiających w człowieka spowoduje tego typu obrażenia.Dla współczesnego historyka te fakty są oczywiste. Jednak 27 maja 1940 roku, podczas ataku Waffen SS na wioskę Le Paradis, niewiedza dotycząca tego, co tak naprawdę dzieje się w ciele niemieckich żołnierzy, gdy trafia w nie kula z karabinu Lee-Enfield, miała przynieść tragiczne konsekwencje.Mimo wszystkich wad jego teorii, Marshall rozpoznał kluczowy czynnik potrzebny do wygrania wojny - ogień. Według Marshalla wojny w przyszłości będą zwyciężały te armie, które sprawią, że ich żołnierze będą strzelać do przeciwnika61.Na początku II wojny światowej armia brytyjska i niemiecka miały zupełnie inną filozofię wykorzystywania ognia podczas ataku. Dla Niemców atak polegał raczej na jakości ognia, niż jego ilości. Kładziono nacisk na pozostawanie w ukryciu aż do chwili natarcia lub rozpoczęcia Feuerkampf - walki ogniowej. Nawet wtedy żołnierze niemieccy mieli33się szybko przemieszczać, żeby nie stanowić łatwego celu dla przeciwnika. Kiedy przypuszczali frontalny atak, nacierali w luźnym szyku, jeden za drugim, dzięki czemu nieprzyjaciel miał utrudnione zadanie przy mierzeniu i strzelaniu. Gdy znajdowali się w odległości 400 metrów, koncentrowali ogień na celu i dzięki temu wygrywali natarcie62.Armia brytyjska stawiała raczej na ilość niż jakość ognia. Szyk natarcia, przyjęty przez Niemców, w którym żołnierze biegli jeden za drugim, był nie do zaakceptowania przez Brytyjczyków, ponieważ nie wszyscy żołnierze mogli strzelać i nie osiągano maksymalnego wykorzystania siły ogniowej. Zamiast tego zdecydowano się na szyk trójkątny, żeby każdy atakujący mógł strzelać do przeciwnika. Oczywiście taka formacja była o wiele bardziej narażona na ostrzał. Jednak planiści przewidywali, że użycie nieprzerwanego ognia zaporowego przyniesie zwycięstwo brytyjskim żołnierzom63.Kapitan Peter Barclay, odznaczony Orderem Zaszczytnej Służby i Wojskowym Krzyżem Zasługi, kompania A, 2. batalion pułku Royal NorfolkNajważniejsze, żeby na początku przytłoczyć przeciwnika jak największą ilością ognia. Jeśli ma się do czynienia ze zdemoralizowanym nieprzyjacielem, można zdobyć cel szybciej i z mniejszymi stratami. Wyznawałem zasadę, że najpierw należy zachwiać morale wroga siłą ognia, który nie musi być od razu bardzo celny, zazwyczaj sam hałas wystarcza, aby zastraszyć nawet najbardziej śmiałego przeciwnika. Następnie trzeba zabezpieczyć sobie osłonę ogniową (...) aż do momentu, kiedy natarcie znajdzie się w odległości szturmowej od celu. Wtedy dwa pierwsze plutony - na poziomie kompanii - razem rozpoczynają szturm. Im dłużej można utrzymać ciągły ostrzał - do momentu kiedy nacierające siły dotrą do celu - tym większa szansa powodzenia bez ponoszenia ciężkich strat64.Historia walk pod Le Paradis jest pełna kontrastów.Po stronie brytyjskiej walczyły oddziały pułku Royal Norfolk, szkolone tradycyjnymi metodami opisanymi w rozdziale 1. - czyli musztra, strzelanie do tarcz, techniki polowe. A potem jeszcze więcej musztry65. Po stronie niemieckiej były jednostki Waffen SS, których

Page 17: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

metody treningowe tworzyły żołnierzy, którzy umieli i chcieli zabijać. Oprócz tradycyjnej musztry i technik polowych ich szkolenie obejmowało strzelanie z broni do celów o ludzkich kształtach, jak również warunkowanie do nienawiści i przemocy w myśl nazistowskiej polityki66.Dodatkowym bodźcem dla Waffen SS było to, że żołnierze pułku Royal Norfolk mogli poszczycić się 3 50-letnią historią - w odróżnieniu34od dywizji Totenkopf. Podczas gdy Brytyjczycy nie musieli nic udowadniać, to II wojna światowa była dla Waffen SS pierwszym sprawdzianem bojowym. Niektóre oddziały z dywizji Totenkopf walczyły już wcześniej w Polsce, zanim przetransportowano je do Francji, jednak dla większości miała to być pierwsza poważna walka.Generał Waffen SS Fełix SteinerTrzeba przyznać, że bitwa pod Le Paradis była pod wieloma względami uczciwa. Walczono zaciekle, choć z głębokim szacunkiem dla przeciwnika. Generalnie jednak żałowano tej ponurej wściekłości, jaką odznaczała się ta faza bitwy. Okazało się bowiem, że dywizja Totenkopf nie jest jeszcze gotowa, żeby sprostać wyzwaniom trudnych warunków bojowych. Dopiero na froncie wschodnim w walkach w kotle demiańskim dywizja zasłużyła sobie na przydomek „zrobią lub zginą"67.Żołnierze pułku Royal Norfolk zaczęli działania wojenne 11 maja 1940 roku na linii Dyle w Bois de Tombeek w Belgii. Jednak nie mieli już posunąć się dalej na wschód. Od czasu niemieckiego natarcia pułk stopniowo wycofywał się w kierunku Francji, dokładnie tą samą drogą, którą przybył na linię Dyle.Prędkość niemieckiego natarcia przełamującego francuskie linie obrony stanowiła główny problem Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Pomimo tego że pułk Royal Norfolk był nieźle okopany na linii Dyle, Brytyjczycy bali się okrążenia i odcięcia od armii francuskiej. Aby uniknąć zagrożenia, nakazano odwrót. Sposób wycofywania się polegał na zajęciu pozycji obronnych w dzień i poruszaniu się w nocy, chociaż bliskość nieprzyjaciela oznaczała, że odwrót nigdy nie był łatwy, zwłaszcza że Niemcy starali się opóźnić Brytyjczyków, atakując z powietrza ludność cywilną.Kapitan Peter BarclayNigdy, przenigdy nie wycofywaliśmy się, będąc związanymi walką. Jeśli podejrzewaliśmy taką możliwość, wysyłaliśmy do ataku na linie przeciwnika patrol bojowy i dopiero wtedy przeprowadzaliśmy odwrót. Dawaliśmy im coś do przemyślenia i wtedy wyswabadzaliśmy się bez ryzyka starcia. Tak działo się właściwie za każdym razem - ani razu nie byliśmy nękani podczas wycofywania się. Cieszyłem się z tego, ponieważ prawie zawsze byłem w tylnej straży, a tam towarzyszyło nam to koszmarne uczucie, że ktoś ci depcze po piętach. Jednak nigdy nic się nie stało68.35Szeregowy Emie Farrow, pluton zwiadowczy, 2. batalion pułku Royal NorfolkPo kilku dniach musieliśmy się znowu wycofywać. Gdy tylko zaczął się odwrót, nadleciały trzy sztukasy, ale piloci nie zwrócili na nas uwagi. My oczywiście wyskoczyliśmy z ciężarówek, bo spodziewaliśmy się, że rozpęta się piekło. Ale nie - po prostu przeleciały nad nami i zniknęły ponad drzewami. Usłyszeliśmy karabiny maszynowe, syreny i spadające bomby. Mieliśmy armię belgijską na lewej flance i sądziliśmy, że to ich atakują. Ale po przejechaniu drogą jakichś trzech lub czterech mil, zobaczyliśmy, co się stało. Zostawili nas w spokoju, ale żeby nas zatrzymać, zabili z karabinów maszynowych tych biednych ludzi. To była masakra. Wszędzie wzdłuż drogi leżeli zabici, bez broni, leżało zabite bydło, malutkie dzieci, starcy. Nie mogliśmy przystanąć, żeby uprzątnąć drogę, ponieważ wiedzieliśmy, że dlatego to zrobili - żeby nas zatrzymać i okrążyć. Musieliśmy przejechać ciężarówkami po trupach. Nic nie można było zrobić69.

Page 18: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Kapitan Peter BarclayByło pewne, że początkowe natarcie Niemców nadejdzie drogą i pierwszy kontakt nastąpi jak zawsze wzdłuż linii komunikacyjnych. Oni nie potrafili rozmieszczać się poza drogami, a właściwie poza głównymi drogami. Wykorzystałem to dwa czy trzy razy po D-Day, kiedy poprowadziłem atak jakąś małą boczną drogą i dzięki temu uniknąłem ciężkiego ognia artyleryjskiego. Co więcej, udało mi się ich również wtedy zaskoczyć, ponieważ pilnowali dostępu do swoich pozycji tylko od strony głównych dróg. Byli bardzo nieelastyczni70.Do 20 maja żołnierze pułku Royal Norfolk wycofali się pod kanał Escaut niedaleko Tournai, gdzie dostali rozkaz utrzymania pozycji. Przejęli stanowiska poprzednio zajmowane przez pułk Royal Berkshire. Znajdowały się one jednak na zbyt szerokim froncie, żeby Brytyjczycy mogli się skutecznie bronić. Dodatkowo po ich stronie kanału znajdowały się zabudowania, a na drugiej niewielki las. W obu tych miejscach spodziewano się Niemców.Gdy żołnierze dotarli do kanału, byli już wyczerpani. Maszerowali przez prawie 30 mil poprzedniej nocy, żeby dotrzeć na nowe pozycje, a o świcie 21 maja starli się z Niemcami. Do tego nie z byle jakimi jednostkami - dla pułku Royal Norfolk był to pierwszy kontakt z Waffen SS. W walce ogniowej, jaka się wywiązała, oddział zapisał na swoim koncie pierwszy Krzyż Wiktorii - dla żołnierza, który samotnie stanął do walki z nieprzyjacielem.36Tego rodzaju indywidualna akcja całkowicie mieści się w ramach teorii generała Marshalla, zgodnie z którą pojedyncze jednostki biorą odpowiedzialność za bitwę.Kapitan Peter BarclayJak już rozmieściłem kompanię, mój ordynans zameldował mi, że widział w parku kilka czarnych królików - na tym terenie był pałac, w którym założyłem kilka stanowisk. Znalazł również kilka klatek z fretkami w stajni. To okropne, ale były tam zamknięte jeszcze dwa retrievery, mimo że wszyscy mieszkańcy pałacu i okolic już dawno uciekli, poza jednym niewielkim klasztorem, gdzie pozostały dwie zakonnice. Tak więc postanowiliśmy się zabawić przed bitwą.Wziąłem ze sobą strzelbę i wpuściłem fretki do sporej króliczej kolonii. Króliki zaczęły wyskakiwać ze swoich nor - polowanie było bardzo udane. Po około pół godzinie rozpoczął się niemiecki ostrzał artyleryjski wzdłuż linii rzeki. Stwierdziliśmy, że lepiej skończyć z tym strzelaniem i zająć się sytuacją. Wróciliśmy do kwatery głównej kompanii i czekaliśmy na rozwój wydarzeń.Po kilku godzinach na drugim brzegu pojawili się Niemcy. Byli zupełnie nieświadomi naszej bliskiej obecności. Powiedziałem moim żołnierzom, że nie wolno im strzelać, dopóki nie usłyszą mojego rogu myśliwskiego. Po drugiej stronie pojawił się oficer i wyjął mapy. Wydawało się, że wraz ze swoimi starszymi podoficerami prowadzi grupę O.Później wycofali się do lasu, usłyszeliśmy odgłosy rąbania i zobaczyliśmy przewracające się czubki drzew. Okazało się, że ścinają młode drzewa, żeby zrobić z nich długie kładki do położenia na resztkach zniszczonego mostu, który znajdował się pośrodku mojego sektora. Przez kanał nie można było przejść, jednak z wody wystawały resztki betonu. Były tak ułożone, że przy użyciu odpowiedniej długości bali można było się przeprawić pieszo na drugą stronę.W końcu wynurzyli się z lasu, niosąc długie kładki zrobione z młodych drzewek i zaczęli je układać nad rumowiskiem i pozostałymi z mostu betonowymi klockami. Przez cały czas byliśmy całkiem cicho i oni wciąż nie mieli pojęcia, że tam jesteśmy.Podjąłem decyzję, że pozostaniemy w ukryciu aż do chwili, kiedy po naszej stronie kanału znajdzie się maksymalna liczba żołnierzy, z jaką jesteśmy w stanie sobie poradzić. Zaczęli się przeprawiać - to byli esesmani w czarnych hełmach. Czekaliśmy, aż zbierze się na

Page 19: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

naszym brzegu spora grupa. Oni wciąż byli przekonani, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo i że w okolicy nigdzie nie ma przeciwnika. Przechadzali się w małych grupkach, czekając, aż dojdą przewodnicy. W tym momencie uznałem, że przeszło już tylu, że możemy zaczynać.37Zadąłem w mój róg myśliwski i wtedy wszyscy żołnierze otworzyli ogień. Byliśmy bardzo skuteczni i w krótkim czasie unieszkodliwiliśmy cały personel nieprzyjaciela po naszej stronie kanału, jak również tych na drugim brzegu. To sprawiło, że natychmiast się wycofali, zaprzestając przeprawy. Potem oczywiście dostaliśmy się pod huraganowy ostrzał artyleryjski i moździerzowy71.Szeregowy Ernie Leggatt, kompania A, 2. batalion pułku Royal NorfolkZobaczyliśmy Niemców wychodzących z niewielkiego lasku - mieli lekkie czołgi. Otworzyliśmy ogień ze wszystkiego, co mieliśmy - Brenów, karabinów, wszystkiego. Ja strzelałem z Brena, będąc ukrytym na werandzie, za starymi ławkami, stolikami i Bóg wie czym jeszcze. Zabiliśmy wielu Niemców. Podeszli prawie pod rzekę, urządziliśmy im krwawą łaźnię i wycofali się. Później znów nas zaatakowali, ich czołgi przejeżdżały po ich własnych martwych żołnierzach. Było to dla nas odrażające, nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego tak robią72Kapitan Peter BarclayNiedługo później zostałem ranny w brzuch, w plecy i w ramię. Wcześniej również było kilku rannych, więc wszystkie nosze były zajęte. Mój ordynans wykazał się wielką przytomnością umysłu i przywiązał mnie do zdjętych z zawiasów drzwi. Postąpił jawnie wbrew moim rozkazom, ale gdyby nie to, to pewnie nie opowiadałbym teraz tej historii. Ponieśli mnie na tych drzwiach, żebym mógł zająć się groźną sytuacją na naszej prawej flance - zamiast naszej jednostki natknęliśmy się tam na Niemców, którzy jakoś przeprawili się na drugi brzeg kanału. Musiałem wysłać tam część rezerwy, która i tak była mocno uszczuplona z powodu bardzo szerokiego frontu, jaki musieliśmy utrzymać.Powierzyłem dowództwo nad tymi niewielkimi siłami starszemu sierżantowi Gristockowi. Oddział liczył około dziesięciu ludzi i składał się z operatora radiostacji, sekretarza kompanii i różnego personelu pracującego w kwaterze głównej. Ich zadaniem było utrzymanie prawej flanki, ale również zajęcie się przyczółkiem, który Niemcy założyli z prawej strony frontu. Sierżant Gristock tak skutecznie rozmieścił ludzi na stanowiskach, że zlikwidowali cały przyczółek.W tym samym czasie ostrzeliwano nas z innego stanowiska, które znajdowało się również po naszej stronie kanału, na samym brzegu. Gristock to spostrzegł i polecił dwóm swoim ludziom, aby osłaniali go ogniem. Ruszył naprzód, uzbrojony w Thompsona i granaty, chcąc unieszkodliwić tę grupę, która zajęła stanowisko za stertą głazów na brzegu kanału.38Kiedy znajdował się jakieś dwadzieścia czy trzydzieści jardów od celu, zauważył go inny Niemiec obsługujący karabin maszynowy po drugiej stronie kanału, ostrzelał go i roztrzaskał mu oba kolana. Pomimo tego Gristockowi udało się podczołgać na odległość rzutu granatem od tego niemieckiego stanowiska po naszej stronie kanału. Wyrzucił granat wysokim łukiem ponad stertą głazów i powalił trzech Niemców. Wtedy odwrócił się, otworzył ogień i zabił jeszcze kilku z pistoletu maszynowego73.Zarówno Barclay, jak i Gristock zostali ewakuowani z Dunkierki. Gristocka odznaczono za tę akcję Krzyżem Wiktorii, ale niestety zmarł 16 czerwca 1940 roku w Brighton.22 maja nakazano kolejny odwrót. Żołnierze pułku Royal Norfolk mieli być na krótko włączeni do rezerwy dywizyjnej, a później przerzuceni nad kanał La Bassee, obok niewielkiej wioski Le Paradis koło Bethune. Ich zadaniem było utrzymanie pozycji, żeby

Page 20: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

wycofujący się Brytyjski Korpus Ekspedycyjny mógł zyskać trochę czasu. Jednak tym razem przeciwnikiem była dywizja Totenkopf.Część jednostek Waffen SS dotarła na miejsce już 24 maja, a pułk Royal Norfolk zajął stanowiska nad kanałem we wczesnych godzinach rannych 25 maja. Raporty wywiadowcze Waffen SS sugerowały, że pozycji bronią dwie elitarne brytyjskie jednostki i że walka będzie ciężka74.Tą drugą jednostką, do której odnosił się niemiecki raport wywiadowczy, był pułk Royal Scots, którego stanowiska znajdowały się niedaleko pułku Royal Norfolk. Jednak podczas zajmowania pozycji żołnierze Royal Norfolk popełnili błąd. Kompanie A i C zajęły wyznaczone im sektory, ale kompanie B i D omyłkowo rozmieściły się nad boczną odnogą kanału, tworząc dużą lukę w linii obrony. Pluton zwiadowczy dostał rozkaz zapełnienia tej luki.Szeregowy Ernie FarrowPowiedziano nam, żebyśmy rozlokowali się na nasypie nad brzegiem kanału i starali się, aby każda wystrzelona przez nas kula trafiła jakiegoś Niemca. Po kilku strzałach mieliśmy wycofać się w dół nasypu, po czym znowu wejść na górę, żeby oszukać Niemców, że znajduje się tu cała kompania. Podobno kończyła się w jednostce amunicja i mieliśmy liczyć każdy nabój. Znajdowaliśmy się pod ciężkim ostrzałem z karabinów maszynowych, moździerzy i artylerii. To było najbardziej przerażające doświadczenie, jakie kiedykolwiek przeżyłem. Kryliśmy się w niewielkich okopach strzeleckich, ale nie mogliśmy w nich ciągle siedzieć - trzeba było co jakiś czas wdrapać się na górę, żeby ostrzelać Niemców po drugiej stronie39kanału, którzy usiłowali się do nas przeprawić. Nasza artyleria robiła, co mogła, żeby do tego nie dopuścić, chociaż oni nawet wjeżdżali do wody ciężarówkami, żeby przeprawić czołgi. Naszej artylerii udało się utrzymać ich na dystans. Strzelałem z mojego Enfielda 0,303, co jakiś czas któryś z nas brał Brena, jednak musieliśmy uważać, bo kończyły nam się naboje. Odkryliśmy, że używając naszych karabinów, możemy zaoszczędzić całkiem sporo amunicji. Trafialiśmy Niemca jednym strzałem z karabinu tak samo dobrze jak z Brena, który zużywał do tego co najmniej dwadzieścia nabojów75.Karabin maszynowy Bren ważył nieco ponad 22 funty (10 kg) i miał prawie 4 stopy (120 centymetrów) długości. Chłodzony powietrzem, działał na zasadzie odprowadzania gazów prochowych przez boczny otwór w lufie, strzelał pociskami kalibru 0,303 cala (7,7 mm). Magazynek mieścił 30 naboi i mógł być zmieniony w mniej niż pięć sekund. Bren był niezawodny i celny, idealnie nadawał się do rozwijania ognia podczas ataku w myśl brytyjskiej filozofii walki. Niemniej jednak o klasę przewyższał go niemiecki karabin maszynowy MG34 (a później MG42), nazywany przez alianckich żołnierzy „Spandau". MG34 strzelał dwa razy szybciej od Brena - taśma zawierająca 250 naboi wystarczała na zaledwie 30 sekund. Ogień z tego karabinu czynił spustoszenie, nawet jeśli mierzyło się do trudnych celów, chociaż wtedy wymagał użycia dwójno-gu lub trójnogu. Był wyposażony w celownik umożliwiający precyzyjne strzelanie na odległość nawet 3000 jardów (2700 metrów). Używany w ruchu mógł być zaopatrzony w magazynki bębnowe o pojemności 50 lub 75 naboi.Typowa niemiecka kompania dysponowała ponad trzynastoma takimi karabinami, co czyniło z niej potężnego przeciwnika. Ta broń wydawała charakterystyczny dźwięk podczas strzelania - jakby odgłos gwałtownego rozpruwania lub rozdzierania płótna - który brytyjscy żołnierze szybko nauczyli się rozpoznawać. Jednak żołnierze walczący pod Le Paradis mieli większą szansę przetrwać, jeśli zostali złapani lub wysłani na specjalną misję, niż pozostając w głównym trzonie oddziału.Szeregowy Ernie Farrow

Page 21: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Pamiętam kaprala Masona, krzyczącego: „Chodźcie tu! Dobra, ty, ty i ty - pójdziecie ze mną, musimy wysadzić most". „Dopiero wróciliśmy" - powiedziałem.„Nieważne. Idźcie poszukać jakiegoś amatolu, bawełny strzelniczej - czegokolwiek, co będziecie w stanie znaleźć i przynieście to tutaj" - odpowiedział. Po-40tern poszedł zorganizować jakiś pojazd, który by nas zabrał, bo przecież nie mogliśmy nosić tych rzeczy ze sobą.Dowódca został już odesłany na tyły i teraz major Ryder przejął dowodzenie. On również odniósł rany. Powiedział kapralowi Masonowi, że jego kierowca już został poinformowany, że ma nas zabrać do tego mostu; nie chciał żadnych współrzędnych, bo doskonale wiedział, do którego mostu jechać. To było niedaleko.Samochód dowódcy to był stary Humber. Kierowca nazywał się Hawker, pochodził z King's Lynn i wszyscy go znaliśmy. Otworzył tył pojazdu, włożyliśmy tam bawełnę strzelniczą, zapalniki i resztę ekwipunku. Wtedy podszedł do nas starszy sierżant i powiedział: „Dobra chłopaki, mam tu coś, co pojedzie z wami". Dostaliśmy dużą puszkę toffi Bluebird. „Jak wrócicie, będzie na was czekał ciepły posiłek" - zapewnił. Jednak nigdy go nie otrzymaliśmy. Przyszedł również kwatermistrz, mówiąc: „Tu macie kilka magazynków". Wydano nam trzy magazynki. Trzy magazynki do walki z całą niemiecką armią! Pomyśleliśmy: „O Boże!".Zapakowaliśmy się z tym wszystkim do starego samochodu i ruszyliśmy. Nie umiałbym powiedzieć, jak długo jechaliśmy, ponieważ przez cały czas usiłowaliśmy zdjąć pokrywkę z tej puszki. Poza tym byliśmy pod ostrzałem artylerii i karabinów maszynowych - niezbyt intensywnym, ale co jakiś czas wybuchał pocisk lub dało się słyszeć serię z karabinu. Zdawaliśmy sobie sprawę, że gdyby choć jedna kula trafiła w tył naszego samochodu, wylecielibyśmy w powietrze.Mieliśmy nadzieję, że dojedziemy jak najszybciej. Chwilę później kierowca odwrócił się i powiedział: „Patrzcie, to jest ten most". Spojrzeliśmy, chociaż puszka wciąż była zamknięta, bo nie umieliśmy zdjąć pokrywki. Wszystko trwało kilka sekund. Usłyszeliśmy ogień z karabinu maszynowego; przed nami był most, po lewej duży dom, a po prawej kanał. W momencie kiedy mówił, usłyszeliśmy serię z karabinu maszynowego i kule podziurawiły dach samochodu. Nikt z nas nie ucierpiał. Wciąż żyliśmy.Nie czekaliśmy na drugą serię. Wyskoczyliśmy z wozu, bo Niemcy z tego domu strzelali prosto w nas. Próba przedostania się do mostu nie miała sensu, bo oni już przez niego przeszli. Od razu pobiegliśmy w kierunku kanału i wskoczyliśmy do wody. W tym czasie kierowca starał się zawrócić samochód w kierunku kwatery głównej, żeby ostrzec, że Niemcy zajęli most. Sądzę, że taki właśnie miał zamiar.W momencie kiedy dotarliśmy do kanału, usłyszeliśmy potwornie głośną eksplozję i zostaliśmy obryzgani kawałkami metalu - biedny stary samochód wyleciał w powietrze razem z kierowcą. Spróbowaliśmy wspiąć się na brzeg kanału, żeby strzelać do Niemców. Udało nam się wdrapać, chociaż nie wiem jak, bo, jak wiadomo, brzeg kanału to tylko błoto. Jakoś tam dotarliśmy i wystrzeliliśmy kilka pocisków w kierunku tego domu i wzdłuż mostu, mając nadzieję, że każda kula zabije jakiegoś Niemca. W krótkim czasie skończyła nam się amunicja, a nie mieliśmy jak wrócić do kwatery.41Był tylko jeden sposób, żeby w tym miejscu wydostać się z kanału. Kapral Mason powiedział: „Dobra, wyjmijcie zamki z karabinów i wyrzućcie je, już nie będą nam potrzebne. Jedyne czego potrzebujemy, to dostać się w bezpieczne miejsce". Wrzuciliśmy wszystko do kanału, łącznie z naszymi stalowymi hełmami. Na szczęście wszyscy byliśmy doskonałymi pływakami, więc przepłynęliśmy pod wodą na drugą stronę kanału.

Page 22: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Niemcy i tak znajdowali się po obydwu stronach, więc nie było różnicy, dokąd popłyniemy, ale czuliśmy, że po drugiej stronie będzie bezpieczniej. Nie mogliśmy się wydostać z kanału, bo brzegi okazały się zbyt wysokie, a jakbyśmy zaczęli się po nich wspinać, to natychmiast by nas zdjęli. Musieliśmy znaleźć miejsce, w którym do kanału wpływa rów odwadniający - kapral wpadł na ten pomysł.Przepłynęliśmy na drugą stronę, żeby ukryć się w jakichś wodnych roślinach. Trwaliśmy bez ruchu, by nie zmarszczyć powierzchni wody, bo baliśmy się, że to może przyciągnąć niemieckie karabiny maszynowe. Kapral powiedział: „Dobra, chłopaki, zostańcie tutaj, trzymajcie się nisko. Popłynę wzdłuż kanału i znajdę miejsce, w którym odchodzi od niego jakiś rów, żebyśmy mogli się wydostać". Potem zniknął.Siedzieliśmy we trójkę w tym sitowiu, bardzo blisko siebie. Znaliśmy się dobrze nawzajem. Młody chłopak po mojej lewej nazywał się Porter i pochodził z Beccles w Suffolk. Wstąpiliśmy do armii w tym samym czasie i ciągle byliśmy razem - bardzo go lubiłem. „Wychylę się lekko i spojrzę, co się dzieje na brzegu" - powiedział.W tej sekundzie usłyszałem strzał z karabinu lub karabinu maszynowego, ale myślałem, że strzelają na brzeg kanału. Odwróciłem się i zobaczyłem, że ten biedny chłopak dostał w sam środek głowy i że urwało mu cały tył czaszki. Zaczął tonąć w wodzie. Starałem się go podtrzymać, co przecież nie miało sensu, bo był martwy. Odezwałem się do tego po mojej prawej - miał na imię Reeve i pochodził z Dickle-burgha. To był stary żołnierz, służył jeszcze w Indiach i miał dwa złote zęby.Rozmawiałem z nim, kiedy poczułem uderzenie w twarz. Odruchowo dotknąłem policzka i okazało się, że jestem cały we krwi. „O Boże!" - przemknęło mi przez głowę, kiedy patrzyłem na krew, myślałem, że mnie trafili. Kiedy odwróciłem się, zobaczyłem, że to on dostał. Strzelali do rzeki i trafili go w szczękę i to ona uderzyła mnie w twarz.Nikł pod wodaj ostatni obraz, jaki pamiętam, to jego dwa złote zęby na powierzchni. Woda wokół mnie zrobiła się czerwona od krwi, a chłopaków już nie było. Kilka minut później wrócił kapral i zobaczył, że zostaliśmy tylko we dwóch. Od razu zrozumiał, co się stało - „Nie ma sensu się biedakami przejmować. Chodźmy!". Zanurkowaliśmy i zaczęliśmy płynąć, nawet nie wiem jak długo.Po jakimś czasie zbliżył się do mnie i powiedział: „Dobra, to tutaj". Tuż obok nas był rów. Od razu chciałem wyjść z tego cholernego kanału, miałem już dosyć42tego wszystkiego. Widziałem już wystarczająco dużo. „Stój tutaj i trzymaj się nisko, to rozkaz"- wykrzyknął. Stojąc ciągle w wodzie, obejrzałem ten rów i wydawało mi się, że krzak po lewej stronie poruszył się. Byłem tego prawie pewien. On tymczasem mówił: „Zostań tu, ja pójdę i zobaczę, co się dzieje na łęgu". Po tych kilku słowach zaczął straszliwie przeklinać.Spojrzałem na niego i zobaczyłem, że dostał w ramię i kość wystaje mu przez skórę. Wciąż żył - zarzucił mi drugie ramię na szyję, żeby się podtrzymać. Wszystko znów trwało tylko kilka sekund. Za tym krzakiem, który zauważyłem, chował się Niemiec, pewnie ten, który właśnie strzelił do Masona. Wyszedł z kryjówki, wskoczył do rowu i zaczął biec w naszą stronę. Kiedy dzieliło go od nas jakieś 12 jardów, zatrzymał się i podniósł karabin.Zmówiłem modlitwę, bo wiedziałem, że zaraz zginę. Ale Bóg miał mnie w swojej opiece. Usłyszałem głośny trzask, ale okazało się, że skończyła mu się amunicja - nie wyszła żadna kula, nie było huku. Przyskoczył na nas, a my nie mogliśmy się ruszyć.Złapał karabin za lufę i zamachnął się na moją głowę. Wystawiłem ramię, żeby się osłonić i pierwszy cios rozbił mi rękę. Spadło na mnie drugie uderzenie, ale ja wciąż miałem siłę zasłonić się łokciem. Roztrzaskał mi łokieć i zwichnął bark. Jeszcze jeden cios i byłbym martwy, ale wtedy usłyszałem donośny głos i zauważyłem jeszcze kilku Niemców. Jednym z nich był oficer, który krzyczał.

Page 23: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Dostali rozkaz wyciągnięcia nas, więc wskoczyli do rowu. Jako pierwszego wzięli biednego Masona. Musieli bardzo uważać, bo jego ręka była w takim stanie, że jakby ją za mocno pociągnęli, to by mu ją oderwali. Ale żył - położyli go na nosze i zabrali. Wtedy wyciągnęli i mnie76.26 maja trwały ciężkie walki pod Le Paradis. Niemcom udało się w paru miejscach przeprawić przez kanał i kilka jednostek dotarło do samej wioski. Kontrataki z pomocą 1. batalionu Royal Scots sprawiły, że Niemcy nie odnieśli całkowitego zwycięstwa tego dnia. Jednak sytuacja pogarszała się z każdą chwilą.Starszy szeregowy James Howe, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego, 1. batalion pułku Royal ScotsByliśmy razem z żołnierzami z Royal Norfolk; my na jednym końcu wioski, oni na drugim. Przez dzień lub dwa Niemcy ostrzeliwali nas z moździerzy. Potem zaatakowali, najpierw ten rejon, w którym ja stacjonowałem. Znajdowaliśmy się jakieś pięćdziesiąt jardów od centrum wioski, w domu, w którym mieliśmy punkt sanitarny, gdzie opiekowaliśmy się rannymi. Był tam lekarz wojskowy, kapelan, sześciu pielęgniarzy i może z dwudziestu rannych. Spostrzegłem Niemców biegną-43cych wąską drogą prosto na nas. Pierwsze co zobaczyłem, to rękę, która wrzucała granat przez okna naszego domu. Wybuch rozrzucił nas po kątach. Budynek stanął w ogniu i nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko jak najszybciej się stamtąd wydostać.Wyszliśmy na zewnątrz i tam stali Niemcy - oddziały SS. Wrzeszczeli, żebyśmy padli na drogę, gdzie stał jeden z naszych transporterów opancerzonych Bren. Schowaliśmy się za pojazdem, pod lufami niemieckich Thompsonów. Ciągle wrzeszcząc, zaczęli strzelać w kierunku kwatery głównej naszego pułku, która znajdowała się trochę dalej wzdłuż drogi. Używali nas jako tarcz77.Walki w rejonie wioski Le Paradis ucichły wieczorem 26 maja. W nocy kwatera główna batalionu została przeniesiona do Druries Farm na drodze Rue de Paradis, 500 jardów na zachód od skrzyżowania z drogą Merville-Loubleau. To skrzyżowanie znajdowało się na południe od głównego kompleksu budynków w wiosce, sklepu i kościoła. Kompania A, 2. batalion pułku Royal Norfolk, stacjonowała w sąsiedniej osadzie Le Cornet Malo.To właśnie do Druries Farm przyszedł rozkaz, żeby bronić pozycji do ostatniego żołnierza i ostatniego naboju78.Walki zostały wznowione o 3:30 rankiem 27 maja. Niemcy zaatakowali Le Cornet Malo, główna siła uderzenia spadła na kompanię B, która broniła terenu niedaleko kompanii A.iSzeregowy Arthur Brough, 2. batalion pułku Royal NorfolkUstawiliśmy moździerz, zaczynało się robić dość nerwowo. Byliśmy ostrzeliwani z czołgów i artylerii. Waliliśmy z moździerza, jak najszybciej mogliśmy, żeby pozbyć się amunicji. Staraliśmy się odeprzeć atak, ale wiedzieliśmy, że to na nic - było ich zbyt wielu.To był trzycalowy moździerz. Jedna osoba (ja) patrzyła przez chyłomierz, celując z grubsza tam, gdzie znajdowały się czołgi. Mówiło się: „W porządku!" i klepało drugą osobę w ramię. Ta klepała trzecią, która podawała bomby. Wkładali ją do lufy. Ognia. I to było właśnie to, co robiliśmy. Moździerz musiał być rozgrzany do czerwoności, wkładali do niego wszystko, co było w zasięgu ręki. W końcu jednak chwyciliśmy za karabiny.Do tego czasu zostało nas już tylko trzech, również starszy sierżant został zabity. Bombardowali nas dość ostro. Strzelanie z karabinów było głupotą, ale sądzę, że to instynkt kazał nam dokończyć robotę. Kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że to całkowicie bezsensowne, wyrwaliśmy zamki z karabinów, wyskoczyliśmy zza zasłony i rozproszyliśmy się.44

Page 24: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Nie pytajcie mnie, czemu tak zrobiliśmy, to musiał być instynkt. Tak byliśmy nauczeni: musisz unieszkodliwić swój karabin, wyjmując zamek. Po prostu uciekliśmy - co można innego zrobić, kiedy widzi się jadące na ciebie czołgi? Nie było żadnych oficerów. Wydaje się, że został sam pluton moździerzowy. Był ze mną Johnny Cockerel, rozproszyliśmy się i wskoczyliśmy do rowu.Setki czołgów przejeżdżały nad nami, to było naprawdę przerażające. Jeden z nich wystrzelił i trafił tuż obok nas. Stanęliśmy jak wryci, poczułem ukłucie w prawej nodze. Johnny Cockerel dostał brzydko w kolano. Opatrzyłem go najlepiej jak mogłem opatrunkiem osobistym. Moja rana okazała się tylko dwoma lub trzema płytkimi nacięciami, w których było pełno odłamków.Siedzieliśmy w tym rowie, kiedy nagle nad nami zatrzymał się czołg, wyjrzał z niego niemiecki oficer i wykrzyknął: „Wojna skończona, Tommy!". Tak powiedział. Zostawiono nas tam samych sobie na jakiś czas. Górą za czołgami szła niemiecka piechota. Było ich naprawdę bardzo wielu - tylko czołgi i ludzie. Człowiek naprawdę się zastanawiał, jak można ich pokonać79W tym czasie trwał zmasowany atak Niemców, ale ponieważ przeżyło tylko dwóch ludzi z głównej grupy batalionu Royal Norfolk walczącej tego dnia, szczegóły dotyczące tego, co działo się po stronie brytyjskiej, pozostają do dzisiaj niejasne. Z tego co wiemy, to żołnierze Royal Norfolk, przynajmniej niektórzy z nich, walczyli zaciekle, posłuszni rozkazowi, żeby bronić się do końca. Skoro większość zginęła podczas bitwy lub krótko po niej, głównymi świadkami tego, co się stało 27 maja 1940 roku, są członkowie Waffen SS.Sturmbannfuhrer (major SS) Werner Zorn, oficer dowodzący, 1. batalion 2. pułku piechoty SSGeneralnie żołnierze opisywali tę bitwę jako szczególnie ciężką. Przeciwnik stawiał zawzięty opór, więc straty były znaczne. Dywizja nie była zaprawiona w boju, z wyjątkiem 1. batalionu oraz kilku oddziałów 3. pułku, który razem z SS Heimwehr Danzig brał udział w kampanii w Polsce. Nic mi nie wiadomo o jakichkolwiek okrucieństwach lub innych nieczystych sprawach w trakcie walki. Z powodu poniesionych strat, nazywano czasem 26 maja czarnym dniem dywizji80.Herbert Brunnegger, 2. batalion 2. pułku piechoty SSAtak zostaje wznowiony. Blade słońce wschodzi nad spowitym mgłą krajobrazem. Drogowskaz wskazuje Le Cornet Malo. Oddziały z moździerzami i pistoletami maszynowymi zajmują pozycje na skraju lasu i zaczynają strzelać do45widocznych nieprzyjacielskich celów znajdujących się w wiosce kilkaset metrów przed nami. W tym czasie żołnierze posuwają się naprzód po obu stronach drogi. Zauważam młodego Anglika. Ma wyraźną i brązową twarz, jednak bliskość śmierci powoduje, że jego skóra blednie. Stoi, opierając się o nasyp. W jego oczach dostrzegam wyraz nieopisanej beznadziei - z rany na szyi płynie mu nieprzerwanie jasny strumień krwi. Na próżno usiłuje zatamować żyłę ręką, starając się podtrzymać gasnące życie. Nie można go uratować.Naprzód! Niespodziewany ogień z karabinów maszynowych trafia w pluton wyłaniający się z lasu. Kule wyrzucają w górę kłębowisko ciał. Jeden człowiek wstaje i kołysząc się, przechodzi obok mnie na tyły z palcem wetkniętym w dziurę w brzuchu81.Unterscharfilhrer (kapral SS) Edmund Gluma, 2. pułk piechoty SSRankiem 27 maja, około 5 rano, 1. i 2. pluton (ja należałem do pierwszego) dostały rozkaz oczyszczenia z przeciwnika terenu przed naszymi pozycjami. Natknęliśmy się jednak na zabudowania nieopodal Le Cornet Malo, z których ostrzelano nas z karabinów i karabinów maszynowych. Na początku bitwy ponieśliśmy znaczne straty, było wielu zabitych i rannych. Naszemu plutonowi udało się wycofać do rowu wodnego, znajdującego się około

Page 25: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

75 metrów od zabudowań. Musieliśmy jednak pozostać w ukryciu, gdyż każdy ruch ściągał na nas ogień82.Herbert BrunneggerNiedługo później niewidoczni obrońcy otworzyli do nas ogień z karabinów maszynowych. Żołnierze przeciwnika umiejętnie wykorzystują teren walki, pełen rowów, wiatrochronów, hałd słomy, pojedynczych wiejskich zabudowań, wysokiej trawy i świeżo wyrośniętego zboża. Nasz atak obejmuje bardzo duży teren, w którym poukrywani są snajperzy i gniazda karabinów maszynowych. W tych warunkach moździerze nie mogą być w pełni wykorzystane. Okolica pod Le Paradis jest rozległa i płaska.Anglicy bronią się z wielkim uporem i zawziętością, a straty w ludziach ciągle rosną. Jesteśmy przygwożdżeni do ziemi naprzeciw nieprzyjaciela, który jest kompletnie niewidoczny - umiejętności tych żołnierzy wzbudzająw nas podziw. Musimy się w pełni dostosować do taktyki przeciwnika, posuwamy się naprzód, czołgając się, pełznąc, prześlizgując po bokach. To wciąż jednak tysiąc metrów od miejsca, które mieliśmy zaatakować. Za łąką, która daje nam jednak osłonę, znajdują się rozległe płaskie pola. Samobójstwem byłaby próba przedostania się przez nie bez wsparcia artyleryjskiego. Pamiętam, że robiliśmy coś takiego na ćwiczeniach - wtedy artyleria spisała się znakomicie! Przywołuję teraz w myślach ten manewr brzmiący jak46z książki kucharskiej - „Potrzebujesz tego i tego...". Nie widziałem jednak żadnych efektów działania naszych wielkich dział Skoda. Gdzie znajdują się ich pozycje?83Z działami był problem. Dostarczono złą amunicję, poza tym ich obsługa była zbyt zajęta zmienianiem pozycji, żeby móc wesprzeć piechotę SS. To spowodowało kłótnię, do jakiej doszło pomiędzy dowódcą pułku standartenfuhrerem (pułkownikiem SS) Hansem Friedmannem Gótzem a dowódcą dywizji gruppenfuhrerem (generałem brygady SS) Theodorem Eickem. Gótze wydał rozkaz kontynuowania natarcia bez artylerii. Mówiło się w szeregach armii niemieckiej, że nie dbał on o swoje bezpieczeństwo. W rezultacie zginął w tym ataku84. Jednak walczące oddziały nic nie wiedziały o tych problemach, a artyleria strzelała od czasu do czasu, kiedy udało się uruchomić któreś z dział.Herbert BrunneggerUstawiono za nami haubicę, która miała złamać opór obrońców Le Paradis. Po chwili pierwszy pocisk przeleciał ze świstem nad naszymi głowami i wybuchł w miejscu, gdzie przypuszczalnie znajdowało się stanowisko przeciwnika. To powinno wystarczyć - teraz muszą się już pojawić białe flagi. W miejscu gdzie trafił pocisk, widać tylko gruz, ogień i gęsty dym. Naprzód! Zostało tylko kilkaset metrów.Ale wtedy zaczął strzelać karabin maszynowy umieszczony w dużym, wielopiętrowym budynku. W tej samej chwili piechota otworzyła ogień, który przyparł nas do ziemi. Staraliśmy się wykorzystać jako kryjówkę każde najmniejsze wzniesienie. Nikt się nie okopywał, bo przyciągnęłoby to uwagę snajperów. Cholera, muszą sobie zdawać sprawę z naszego położenia. Czy ta haubica już nigdy nie wystrzeli? Ale niedługo kolejne pociski spadają na główny budynek w wiosce. To stamtąd ogień nieprzyjaciela jest najsilniejszy.Zauważyłem ze swojego miejsca, że podczas bombardowania artyleryjskiego oddziały motocyklowe podjeżdżają do wioski od drugiej strony i podejmują walkę.Kapitan Knóchlein daje sygnał do ataku. Artyleria zapewnia nam skuteczną osłonę i docieramy do wioski już bez dalszych strat. Tam już walczą motocykliści, zresztą z dobrym skutkiem.Pojawiają się nieśmiało białe flagi. Żołnierze przeciwnika wychodzą z ukrycia, obserwujemy ich uważnie. Większość Brytyjczyków jest ranna. Dobiegła końca kosztowna walka o kanał La Bassee i wioskę Le Paradis85.Szeregowy William O 'Callaghan, 2. batalion pułku Royal Norfolk

Page 26: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Po tym, jak urwał się kontakt z brygadą, byliśmy całkowicie okrążeni, a oficer dowodzący polecił nam zniszczyć wszystkie telefony, zestawy bezprzewodowe itd.47Podarliśmy całą korespondencję i wychodziliśmy pojedynczo z piwnicy w stodole. Ostrzelano nas z moździerzy, było trochę ofiar. Żeby zapobiec dalszym stratom, dowodzący oficer, major Ryder, rozkazał nam się poddać. Było wczesne popołudnie.Powiesiliśmy ręcznik na lufie karabinu i chwilę później ucichły strzały. Otworzyliśmy drzwi i jeden za drugim zaczęliśmy wychodzić z podniesionymi rękami. Pierwszych dwunastu zostało zabitych, potem wstrzymali ogień86.Szeregowy Albert Pooley, 2. batalion pułku Royal NorfolkPo jakichś piętnastu minutach rozkazano nam ustawić się na drodze z rękami zaplecionymi za głową. Kiedy formowaliśmy szereg, strażnicy bili nas kolbami karabinów. Oficerowie i podoficerowie nie reagowali87.Szeregowy William O 'CallaghanPodczas marszu spotykaliśmy niemieckie oddziały, które zachowywały się w stosunku do nas bardzo brutalnie. Uderzano nas karabinami i popychano. Mieliśmy jeden lub dwa postoje w czasie drogi. Możliwe, że jeden z nich miał miejsce tuż przed tym, jak skręciliśmy w bramę prowadzącą na farmę. Kiedy przechodziliśmy przez bramę, zauważyłem pastwisko po prawej stronie, a po lewej budynek88.Herbert BrunneggerZobaczyłem przy domu dużą grupę angielskich jeńców. Ranni siedzą lub leżą na ziemi, pozostali stoją. Wielu z nich wyciąga do mnie w rozpaczy zdjęcia swoich rodzin. Może myślą, że ich wypuścimy?Spostrzegam ustawione naprzeciw nich dwa ciężkie karabiny maszynowe. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego dwa cenne karabiny maszynowe są wykorzystywane do pilnowania więźniów. Wtedy przeszła mi przez głowę straszna myśl. Podszedłem do najbliższego stanowiska i zapytałem, co się tu dzieje. „Mają zostać rozstrzelani!" - odpowiedział zakłopotany żołnierz. Nie zrozumiałem, myślałem, że to jakiś głupi żart. Więc znów zapytałem: „Kto wydał taki rozkaz?".„Kapitan Knóchlein". Teraz już wiedziałem, że to nie żart. Pospieszyłem dogonić mój pluton, żeby nie być świadkiem rozstrzelania jeńców, czekających na śmierć ze zdjęciami swoich rodzin w rękach89.Hauptscharfuhrer (starszy sierżant SS) Theodor Emke, 1. batalion 2. pułku piechoty SS48Podczas gdy więźniowie maszerowali po łące, Antons powiedział mi, że powinno się ich rozstrzelać, ponieważ to są^franc-tireurs - Heckenschutzen — żołnierze, którzy wywieszają białą flagę lub podnoszą ręce nad głowę, pozwalając, żeby przeciwnik się do nich zbliżył, i wtedy znów do niego strzelają90.Szeregowy Albert PooleyZeszliśmy z drogi i weszliśmy w pole przez bramę. Zauważyłem duży dół wykopany w ziemi u podnóża muru. Musiał mieć co najmniej pięć stóp głębokości, piętnaście do dwudziestu długości i około osiem stóp szerokości. Kiedy pierwsi więźniowie doszli do przeciwległego krańca tego rowu, Niemcy zaczęli strzelać. Ja właśnie w tym momencie przechodziłem przez bramę. Wyglądało to tak, że ludzie trafiani z karabinów wpadali do dziury.Kiedy doszedłem do rowu, dostał idący przede mną szeregowy Ward, a ja poczułem ostry ból w lewym kolanie i wpadłem do dołu. Spadłem na jakichś ludzi, którzy już tam leżeli, a inni zaczęli spadać na mnie. Strzelanie trwało jeszcze kilka sekund, podczas których zauważyłem majora Rydera, który siedział oparty o ścianę. Wydawało mi się, że jest poważnie ranny91.

Page 27: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Hauptscharfuhrer Theodor EmkeGdy jeńcy dochodzili do domu, zarówno Knochlein, jak i Schródel zostali z tylu, oddzielając się wyraźnie od maszerującej kolumny. Gdy ta znalazła się cztery czy pięć kroków od prawego rogu budynku, a ostatni więzień dotarł właśnie do lewego rogu, tak że grupa w pełni zasłaniała front domu, Knochlein nagle wykrzyknął: „Ognia!". Schródel i Petri niemal równocześnie wydali rozkaz: „Otworzyć ogień!". Oba karabiny maszynowe natychmiast wystrzeliły. Odruchowo spojrzałem w kierunku karabinów i spostrzegłem, że Mai i Pollak obsługują karabin znajdujący się najbliżej mnie (Pollak strzelał, a Mai podawał taśmę). Żywopłot zasłaniał mi drugi karabin. Przypuszczam jednak, że strzelał z niego Wenda. Oczywiście moją uwagę przykuli również jeńcy, którzy padali od prawej do lewej.Milczeliśmy podczas marszu powrotnego, jako że członkowie pułku, podobnie jak ja, byli bardzo wstrząśnięci92.Szeregowy William O 'CallaghanKiedy zobaczyłem, że ludzie padają, rzuciłem się do przodu i spadłem do niewielkiego zagłębienia w ziemi. Runąłem na wyciągnięte dłonie i doznałem niewielkich obrażeń w lewej ręce. Gdy ucichły strzały, usłyszałem krzyki i jęki agonalne moich towarzyszy. Do moich uszu doszedł również dźwięk, który przy-49pominął przymocowywanie bagnetów, i chwilę później usłyszałem więcej wrzasków, brzmiących, jakby dobijano ludzi bagnetami93.Hauptscharfuhrer Heinrich Wenda, 2. pułk piechoty SSSłyszałem, że rozstrzelano brytyjskich żołnierzy. O ile pamiętam, towarzysze wiele o tym nie mówili. To z pewnością ich rozstroiło. Mówiło się, że celowniki nie były dobrze ustawione i w związku z tym strzelano za nisko94.Szeregowy Albert PooleyLudzie leżący w dole jęczeli i wtedy Niemcy zeskoczyli do dziury obok majora Rydera, najwyraźniej w celu dobicia bagnetami tych, którzy jeszcze żyli. Ci Niemcy później wyszli z rowu, ponieważ żołnierze stojący na skraju zaczęli strzelać z rewolwerów i karabinów. Jeden z leżących pode mną poruszył się, więc Niemcy wystrzelili dwa strzały w to kłębowisko ciał, oba trafiły mnie w lewą nogę. Na dźwięk gwizdka strzelanie ucichło i wydawało się, że Niemcy odchodzą95.Untersturmfuhrer (podporucznik SS) Heinrich Schinkeł, 13. kompania 2. pułku piechoty SSW tym czasie jakichś dwóch czy trzech ludzi podeszło do rozstrzelanych ofiar. Nie wiem, kim byli. Jestem prawie pewien, że jeden z nich był oficerem. Zobaczyłem, jak pierwszy, a potem drugi z nich pochylają się nad dołem. Chwilę później słychać było pojedyncze strzały z pistoletów i karabinków96.Łącznie dziewięćdziesięciu siedmiu żołnierzy brytyjskich zostało tego dnia zamordowanych przez Waffen SS97. Nie wszyscy należeli do pułku Royal Norfolk, zabito również łącznościowców i artylerzystów.Waffen SS podaje dwie przyczyny tej masakry. Po pierwsze, uważali oni, że Brytyjczycy zachowali się nieuczciwie, strzelając do niemieckiego żołnierza, który odpowiedział na wywieszenie przez nich białej flagi. To niebezpieczny argument, służący odciągnięciu uwagi od własnych zbrodni. W końcu w bitwie bierze udział wiele grup żołnierzy, z których jedni mogą się poddawać, podczas gdy drudzy nieopodal jeszcze walczą.Z drugiej strony warto przypomnieć teorię Marshalla dotyczącą aktywnie strzelających, która może mieć tutaj zastosowanie. Wydaje się, że różne grupy Brytyjczyków kapitulowały w różnym czasie. Być może stało się tak, że aktywnie strzelająca mniejszość kontynuowała walkę,50

Page 28: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

mimo że inni starali się poddać. Jeśli aktywnie walczący odmawiali kapitulacji, to z pewnością strzelali tak, żeby zabić Niemców, którzy podchodzili, aby przyjąć złożenie broni. To mogło spowodować poruszenie w niemieckich szeregach.Po drugie, Waffen SS dowodziło, że Brytyjczycy używali kul dum--dum. Jednak kula kalibru 0,303 cala mogła powodować obrażenia kojarzone z amunicją dum-dum. Zależało to od sposobu, w jaki przechodziła przez ciało człowieka. Oczywiście nie było zgody wśród członków SS w sprawie używania tego typu pocisków przez Brytyjczyków.Hauptscharfuhrer August Leitl, 2. batalion 2. pułku piechoty SSHauptsturmfuhrer [kapitan SS] polecił mi, abym razem z paroma ludźmi przeszukał teren walki i pozbierał naszych poległych. W czasie tych poszukiwań na pewno trafiłbym na tego typu kule. Sam jestem sierżantem rusznikarzem i ekspertem od amunicji. Mogę stwierdzić, że właściwie wszyscy żołnierze zostali postrzeleni w głowę, ponieważ strzelano do nich z przodu, a oni leżeli na ziemi. W wielu przypadkach zwłoki miały dosyć duże dziury w głowie. Kula spłaszcza się, uderzając w stalowy hełm, co powoduje większą ranę, niż gdyby pocisk trafił w ciało, nie przechodząc przez stal. Twierdzę tak jako specjalista, a że widziałem osobiście zwłoki wszystkich niemieckich żołnierzy poległych w tej bitwie, wiem lepiej niż jakikolwiek członek kompanii, czy używano kul dum-dum. Niniejszym oświadczam, że nic takiego nie miało miejsca98.Był jeszcze trzeci powód tej masakry, wspomniany już na początku rozdziału. Żołnierze dywizji Totenkopf musieli dowieść swojej wartości bojowej. Według Eickego i Himmlera jednostki Waffen SS miały być elitą armii. W takim razie nie było innej możliwości niż zwycięstwo za wszelką cenę.Obersturmbannfuhrer (podpułkownik SS) Paul Werner Hoppe, adiutant gruppenfuhrera Eickego.Nie wydano w tej sprawie żadnego oficjalnego oświadczenia, starano się wręcz, żeby krąg tych, którzy wiedzieli o sprawie, pozostał jak najwęższy. Wydaje się to zrozumiałe z punktu widzenia gruppenfuhrera Eickego, ponieważ takie postępowanie narażało na szwank reputację i tradycje dywizji Totenkopf, która starała się pokazać nowego ducha walki młodych żołnierzy. Dywizja była jedną z młodszych jednostek Waffen SS, dlatego musiała się szczególnie mocno starać, żeby pokazać swoją wartość99.51Po kapitulacji Francuzów dywizja Totenkopf stacjonowała na południu Francji. Chociaż pokazali, że potrafią z zimną krwią zamordować dziewięćdziesięciu siedmiu ludzi, nie wahali się stracić jednego ze swoich żołnierzy za napaść na francuską kobietę100. W pewnym sensie masakra pod Le Paradis mówi nam coś jeszcze. Jeśli żołnierze są uwarunkowani, żeby zabijać, tak jak to było w przypadku Waffen SS, to być może jednym ze skutków ubocznych chęci do zabijania jest zmniejszenie wrażliwości na zbrodnie. Również współczesne armie mają z tym problem, czego przykładem są wojny w Wietnamie czy Iraku.Sprawiedliwość dosięgła haupsturmfuhrera Knóchleina 28 stycznia 1949 roku. Został on w Hamburgu powieszony za swoje zbrodnie. Wyrok wydały brytyjskie władze wojskowe. Pooley i 0'Calłaghan, dwaj Brytyjczycy, którzy jako jedyni ocaleli z masakry, walnie przyczynili się do jego skazania.Przypisy

61 Marshall, Men Against Fire, rozdz. 662 Stephen Buli, World War II lnfantry Tactics - Squad and Platoon, Osprey 2004, s. 30.63 Ibidem, s. 42.64 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 8192, transkrypcja, s. 21.65 Hart, At The Sharp End, rozdz. 9.

Page 29: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

66 Brunnegger, Saat in den Sturm, s. 18.67 Zeznania jeńców wojennych, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knóchleina, Muzeum Royal Norfolks, także w Archiwum Państwowym sygnatura WO 208/4685, WO 235/571, WO 235/582A, WO 235/790.68 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 8192, transkrypcja, s. 77.69 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 16813.70 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 8192, transkrypcja, s. 78, 79.71 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 8192, transkrypcja, s. 85, 86.72 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 17761, cytowane za: Hart, At the Sharp End, s. 53, 54.73 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 8192, transkrypcja, s. 86-88.74 Cyril Jolly, The Yengeance ofPrivate Pooley, Heinemann 1956, s. 17.75 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 16813.76 Tamże.77 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 10320, transkrypcja, s. 4, 5.78 Porucznik William Murray-Brown, 2. Royal Norfolks, czasopismo „Britannia", cytowane za: Hart, At The Sharp End, s. 59.79 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 16972.80 Zeznania jeńców wojennych, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knóchleina.5281 Brunnegger, Saat in den Sturm, s. 75.82 Zeznania jeńców wojennych, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.83 Brunnegger, Saat in den Sturm, ss. 76, 77.84 Zeznania jeńców wojennych, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina, przesłuchanie Sturmbannfuhrera Wernera Zorna.85 Brunnegger, Saat in den Sturm, ss. 77, 78.86 Pisemne oświadczenie Williama 0'Callaghana, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.87 Pisemne oświadczenie Alberta Pooleya, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.88 Pisemne oświadczenie Williama 0'Callaghana, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.89 Brunneger, Saat in den Sturm, s. 79.90 Zeznania jeńców wojennych, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.91 Pisemne oświadczenie Alberta Pooleya, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.92 Zeznania jeńców wojennych, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.93 Pisemne oświadczenie Williama 0'Callaghana, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.94 Zeznania jeńców wojennych, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.95 Pisemne oświadczenie Alberta Pooleya, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.96 Zeznania jeńców wojennych, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.97 Hart, At The Sharp End, s. 71.98 Zeznania jeńców wojennych, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.99 Zeznania jeńców wojennych, akta dotyczące Le Paradis z procesu Knochleina.100 Brunneger, Saat in den Sturm, s. 93, 94.Rozdział 3Na scenę wkraczają komandosi

Page 30: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Symbolem komandosów z czasów II wojny światowej jest nóż bojowy Fairbairn-Sykes. Mimo sławy, jaką jest otoczona ta broń, faktem jest, że używana w gniewie, może przynieść straszne i krwawe żniwo.Nóż posiada 7,5-calowe ostrze (19 cm), wczesne modele miały ri-casso (inaczej podkrzyże, tępa część głowni poniżej jelca). Jelce we wczesnych modelach były dłuższe niż w późniejszych, miały około 2,25 cala (5,7 cm) długości, uformowane były w kształcie litery S. Późniejsze wersje utraciły ricasso, a jelec został skrócony do znanego dzisiaj kształtu, co ułatwiło masową produkcję noża. Najważniejszą różnicą między tym nożem a starymi sztyletami było to, że nóż Fairbairn-Sykes został zaprojektowany nie tylko do pchnięć, ale też do cięć. Wbrew popularnemu mitowi, nóż bojowy Fairbairn-Sykes nie był produktem wojny, opracowano go wcześniej w Szanghaju.William Ewart Fairbairn i Erie Anthony Sykes spotkali się po raz pierwszy jako członkowie policji miejskiej w Szanghaju. Były to siły, które do wybuchu II wojny światowej utrzymywały prawo i porządek w eksterytorialnych międzynarodowych koncesjach leżących na szanghaj-skim nabrzeżu. Przed wstąpieniem do policji, Fairbairn przybył do Chin jako żołnierz Royal Marines, był również aktywnym członkiem grupy bagnetowej Royal Marines. Później awansował na podkomisarza policji, był również dowódcą oddziałów prewencji. Sykes służył jako oficer policji odpowiedzialny za jednostkę snajperów.W 1931 roku Fairbairn założył arsenał policji w Szanghaju, którego szefem został Nikolai Solntseff To tutaj został wymyślony i stworzony nóż Fairbairn-Sykes. Według syna Fairbairna, majora Johna Fairbairna, wszystko zaczęło się od noża myśliwskiego i kilku bagnetów.W 1940 roku Fairbairn i Sykes wrócili do Anglii i zostali natychmiast zwerbowani przez SOE (Special Operations Executive - Kierownictwo Operacji Specjalnych). Fairbairn został głównym instruktorem zarówno54walki wręcz, jak i walki z bronią, trenował żołnierzy SOE i komandosów. SOE i komandosi widzieli potrzebę posiadania noża bojowego, nie mogli jednak znaleźć odpowiadającej im broni. W 1940 roku, na wniosek głównego inspektora broni lekkiej, Fairbairn i Sykes złożyli wizytę firmie Wilkinson Sword w Londynie. Chociaż na tym etapie nie doszło do żadnych wiążących zamówień noża bojowego F-S, Fairbairn i Sykes przekonali Johna Wilkinsona-Lathama z Wilkinson Sword do wyprodukowania pewnej ilości noży na sprzedaż. Fairbairn zaskoczył Wilkinsona-Lathama, demonstrując poprawne użycie noża. Niespodziewanie złapał linijkę i wdał się z Sykesem w pozorowaną walkę. To wydarzenie przyczyniło się do decyzji o produkcji. Pozostał on dla Fairbairna jednym z jego ulubionych rodzajów broni.Kapitan W. E. FairbairnPodczas walki bezpośredniej nóż jest najbardziej śmiercionośną bronią. Nieuzbrojony człowiek nie ma żadnej możliwości obrony przed nim, a co za tym idzie, nawet sam błysk ostrza wystarczy, żeby wzbudzić strach przeciwnika, który traci pewność siebie i kapituluje. (...) Nóż można nosić w wielu miejscach, zależy to od indywidualnych preferencji opartych na długości ręki, grubości ciała itd. Są jednak zasady, o których zawsze należy pamiętać. Szybkie dobycie broni (podstawa przy walce na noże) jest możliwe tylko wówczas, kiedy pochwa jest pewnie przymocowana do ubrania czy ekwipunku. Co więcej, szybkość dobycia broni można osiągnąć tylko poprzez codzienny trening. Autor książki uważa, że najlepsze jest ukryte miejsce, pozwalające wyciągnąć nóż lewą ręką jako że w walce bezpośredniej głównym składnikiem sukcesu jest zaskoczenie101.MajorR. F. „Henry" Hall, odznaczony Wojskowym Krzyżem Zasługi, pułk Dorset

Page 31: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

A teraz o nożu Fairbairn-Sykes. Fairbairn i Sykes opracowali go w Szanghaju. Co ciekawe, nigdy o tym nie wspominali w Inverailort, dopiero parę lat później dowiedziałem się, że stamtąd przyjechali.Kiedy wrócili do Anglii, poszli do Wilkinsona na ulicę Pall Mail, złapali jednego z dyrektorów i wytłumaczyli mu dokładnie, czego potrzebują. Chcieli mieć nóż o ostrzu 7,5 cala, zrobiony z jednego kawałka metalu od czubka aż po rękojeść, z jelcem i uchwytem, który miał być kratkowany, żeby można go było trzymać nawet kiedy jest mokry czy zakrwawiony.Każdy nóż był robiony indywidualnie i ręcznie; naostrzony mógł z łatwością przeciąć kartkę papieru. Mój kupiłem na Pall Mail za 13 szylingów i 6 pensów, był55to jeden z oryginalnych noży stworzonych według pierwotnego projektu. Później, z przyczyn oszczędnościowych, opracowali jeszcze wiele innych modeli. Wyprodukowali jedynie 2500 oryginalnych noży - jeden jest wart teraz ponad 3000 funtów!Nóż Fairbairn-Sykes jest prosty. Jeśli używa się go do cięć, robi się ruch jak pędzlem, pociągając po powierzchni, którą chce się ciąć. Wchodzi w głąb pod kątem, podobnie jak miecz samurajski.Nóż trzyma się między kciukiem i palcem wskazującym, tuż za jelcem. Jest doskonale wyważony, więc można go przerzucać z ręki do ręki. Jeśli nosi się go w lewej kieszeni, to, będąc praworęcznym, można go dobyć lewą ręką, przerzucić do prawej i całkiem łatwo złapać. To żaden problem.Jelec nie służył jako osłona przed ciosem w dłoń od noża przeciwnika, ale był po to, żeby nie dopuścić do ześliźnięcia się dłoni na ostrze podczas pchnięcia.Na polu bitwy przez trzy czy cztery tygodnie nie zdejmuje się butów, jest się brudnym, ubłoconym, pochlapanym krwią i ostatnia rzecz, na którą się ma ochotę, to więcej krwi. Dlatego ulubionym uderzeniem Fairbairna i Sykesa było pchnięcie pod obojczyk. Uczyli również wielu innych ciosów, pokazywali wrażliwe punkty itd. Sęk tkwi jednak w tym, że żołnierz w pełnym ekwipunku, działający w ciemności lub niemający pojęcia, co ma na sobie nieprzyjaciel, nie znajdzie wrażliwego punktu czy miejsca, gdzie mógłby wbić nóż.Pchnięcie pod obojczyk jest dużo prostsze - koleś zginie w około trzy sekundy, tak przynajmniej mówią w książce. Jeśli robi się to samemu, to trudno ocenić czas, ale wydaje mi się, że to jakieś pięć sekund, a co najważniejsze - zupełnie bezkrwawo.Jeśli podchodziłem do nieprzyjaciela, to miałem pistolet w prawej kieszeni, a nóż w lewej. Kiedy byłem jakieś pięć czy sześć jardów od niego, wyciągałem nóż lewą ręką, przerzucałem do prawej, dochodziłem do przeciwnika i załatwiałem go pchnięciem pod obojczyk102.Istniały dwa główne ośrodki szkoleniowe dla komandosów i innych żołnierzy potrzebujących specjalistycznego treningu. Pierwszy mieścił się w Lochailort, ale nie był tak znany jak ten w Achnacarry, gdzie większość komandosów przechodziła szkolenie.Specjalny ośrodek szkoleniowy w Lochailort otwarto w 1940 roku, po nieudanej próbie stworzenia batalionu narciarskiego - 5. batalionu Scots Guards, który miał walczyć w północnej Europie. Ta misja nigdy nie doszła do skutku, ale później kilku oficerów spotkało się w domu kapitana Billa Stirlinga w Szkocji, który był wcześniej członkiem tego batalionu. Wpadli tam na pomysł stworzenia ośrodka szkoleniowego, w którym uczono by technik walki nieregularnej. Stirlingowi udało się56zainteresować tą ideą swojego kuzyna, lorda Lovat. Razem zarekwirowali dla tego projektu duży teren wokół Lochailort.

Page 32: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Instruktorzy w tych ośrodkach stali się później bardzo znani, ich nazwiska to sławy II wojny światowej - lord Lovat, generał brygady Mike Calvert, pułkownik Spencer Chapman, major Peter Kemp, bracia Stir-ling, plus Fairbairn i Sykes, świeżo przybyli z Szanghaju.Każdy turnus składał się z trzydziestu oficerów i sierżantów, trwał trzy tygodnie. Ośrodek w Lochailort jako jeden z pierwszych wprowadził metody warunkowania opisane w rozdziale 1. Kluczowe dla kursu było to, że każdy, kto nie spełniał surowych wymogów, był od razu odsyłany do swojej jednostki. W gruncie rzeczy już sam przyjazd do obozu był męką.Major R. F. „Henry" Hall, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiPewnego dnia miałem stawić się u oficera dowodzącego. Kiedy zjawiłem się w jego biurze, był tam również sierżant John Davidson, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Powiedziano nam, że zostaliśmy przez niego wybrani do udziału w zaawansowanym szkoleniu szturmowym w Szkocji. Po jego ukończeniu mieliśmy zostać wyróżnieni odznaczeniem za honor pułku (for the Honour of the Regiment).Na początku 1941 roku udaliśmy się do Inverailort w regionie Western Highlands w Szkocji. Pojechaliśmy pociągiem z Canterbury aż do Fort William. Tam przesiedliśmy się do niewielkiego parowozu, który kursował z Fort William do Mallaig (dzisiaj nazywa się The Jacobite).Siedzieliśmy sobie wygodnie, kiedy nagle pociąg ostro zahamował. Polecieliśmy do przodu, nasze torby spadły z półek bagażowych - zrobił się niezły bałagan. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że znajdujemy się pod ostrzałem, a dookoła wybuchają bomby. Z kryjówek w ziemi wyskoczyli nasi instruktorzy, krzycząc: „Wyłazić z pociągu! Wyłazić z pociągu! Bierzcie swoje torby i za nami!".Wygramoliliśmy się więc z pociągu, łapiąc po drodze nasze rzeczy. Całą drogę popędzani biegliśmy do wielkiego domu, kurczowo ściskając nasze torby. Przez te półtorej mili byliśmy pod ciągłym ostrzałem. Kiedy tam wreszcie dotarliśmy, pokazano nam stojące na trawniku baraki z blachy falistej: „Znajdźcie sobie łóżko, tu będziecie mieszkać".Sanitariaty znajdowały się na zewnątrz, również na trawniku. Były to właściwie drewniane koryta z kranami z zimną wodą. Kiedy mieliśmy szczęście spać w barakach, to musieliśmy się rano myć i golić w zimnej wodzie, bez względu na to czy padało, czy nie. Jeśli jedliśmy, to podawano nam w wielkim domu103.57Wielki dom to zamek Inverailort, który ma też inne związki z wojną nieregularną - stacjonował w nim Karol Edward Stuart (Bonnie Prince Charlie). Dom służył jako kwatera główna, w barakach mieszkali żołnierze odbywający szkolenie. Nie wszystkie kursy wyglądały tak samo- przeprowadzano zarówno szkolenia ogólne, jak i specjalistyczne, na przykład saperskie. Jednak to uczestnicy kursów ogólnych zyskiwali najwięcej, ponieważ byli szkoleni przez instruktorów będących wybitnymi specjalistami.MajorR. F. „Henry" Hall, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiRównież wykłady odbywały się w barakach z blachy falistej, które jednak znajdowały się na wyspie na rzece Ailore. Tak więc na każdy wykład przybywaliśmy mokrzy - po kostki, po kolana, po pas, czasem aż po ramiona, zależnie od poziomu wody.Mieliśmy zajęcia z czytania map - odczyt musiał być bardzo precyzyjny, dozwolony błąd mieścił się w granicach pięciu czy dziesięciu jardów. Wykłady obejmowały również odżywianie, higienę, techniki przetrwania w terenie, tropienie i podchodzenie przeciwnika, akcje nocne, bomby i ładunki wybuchowe, zapalniki, również czasowe, bomby-pułapki oraz burzenie wszelkich konstrukcji - mostów, zbiorników, uszkadzanie dróg, zwalanie drzew itd.

Page 33: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Jeśli chodzi o zajęcia praktyczne, to obejmowały one pokazy tego, o czym mówiłem. Ćwiczyliśmy kamuflaż, strzelanie wyborowe, tropienie i podchodzenie- w dzień, ale szczególnie w nocy, burzenie, wysadzanie mostów - na wiadukcie Glenfinnan. Musieliśmy również uczyć się przetrwania w terenie - mówiono nam co jest jadalne, a co nie. Pewnego dnia staliśmy wokół ogniska, nad którym coś się piekło. Dostaliśmy po kawałku tego jedzenia, po czym powiedziano nam, że to szczury. Duży nacisk kładziono na higienę - szczególnie zębów. Należało je myć po każdym posiłku - zęby można myć czymkolwiek, na przykład gałązką wrzosu lub czymś podobnym. Dowiedzieliśmy się, jak załatwiać potrzeby fizjologiczne w terenie - nie można przecież w czasie bitwy stanąć lub kucnąć.Co tydzień wchodziliśmy na szczyt An Stac, najwyższej góry w okolicy. Wdrapywaliśmy się również i schodziliśmy ze ściany domu. Te ćwiczenia stanowiły inspirację dla treningu późniejszych komandosów, którzy co tydzień wchodzili na górę Ben Nevis, jak również dla szkolenia SAS (Specjalnych Sił Powietrznych) podczas ich prób wytrzymałościowych w Brecon Beacons.Pewnego dnia zaczęliśmy trening w Inverailort leżącym za wzgórzami i zaatakowaliśmy Lettermorar na brzegach jeziora Loch Morar. Ćwiczyliśmy desant pod ostrzałem na plaży obok wielkiego domu. Mieliśmy również inne interesujące szkolenie - zabrano nas aż za Fort William i przeprawiono przez jezioro do miej-58sca niedaleko Corran. Stamtąd mieliśmy samodzielnie wrócić do wielkiego domu. Działo się to nocą i musieliśmy pokonać jezioro. Co prawda zostawili nam małą łódkę wiosłową, ale tylko jedno wiosło. To były ćwiczenia na czas - jeśli komuś nie udało się wrócić w wyznaczonym terminie, to był natychmiast odsyłany do swojej jednostki.Końcowe wielkie ćwiczenia to atak na wyspę Skye. Któregoś wieczoru zabrano nas łodziami z Inverailort na Skye. Wylądowaliśmy na zachodnim brzegu wyspy, zrobiliśmy wyłom w zasiekach z drutu kolczastego za pomocą ładunków wybuchowych (bangalore torpedoes), po czym przeszliśmy wyspę i zaatakowaliśmy Portree (cały czas padało). Następnie posuwaliśmy się na południe, atakując po drodze różne miejsca, na końcu Broadford. Skończyliśmy ćwiczenia w Kyle, gdzie załadowano nas na niszczyciela. Przypłynęliśmy z powrotem i wysiedliśmy na molo w Inverailort około południa następnego dnia.Nie uczono nas tam psychologii jako takiej, ale wszystko wydawało nam się robione ze znawstwem i przebiegało w atmosferze niefrasobliwości i wzajemnego zaufania. Wszyscy instruktorzy to byli równi goście. Wracało się ze szkoleń z poczuciem, że się wie, o co chodzi lepiej niż ktokolwiek inny i że się jest najlepszym, a przeciwnik będzie martwy, zanim go nawet zobaczysz. Jeśli ktokolwiek wykazywał oznaki słabości, był natychmiast odsyłany do swojej jednostki.Ciągle nas obserwowano i oceniano, natychmiast wylatywali z kursu ci, którym brakowało pewności siebie, nie starali się wystarczająco, próżnowali lub robili cokolwiek w tym rodzaju.Byliśmy przemoczeni, zmęczeni, głodni, wyczerpani ciągłym ostrzałem. To naprawdę był sprawdzian naszej wytrzymałości, choć chłonęliśmy całą podawaną nam wiedzę104.Wspomnieliśmy już wcześniej, że jednym z interesujących elementów kursu w Lochailort było to, że można było zostać wyrzuconym za jakąkolwiek rzeczywistą bądź wyimaginowaną słabość. Była to również cecha szkolenia komandosów odbywającego się w Achnacarry. Wydaje się być ona kluczowa dla sukcesu jednostek takich jak komandosi, które składały się wyłącznie z żołnierzy, którzy umieli i chcieli zabijać. Ta cecha charakteryzuje również współczesne armie ochotnicze - żołnierze, którzy sobie nie radzą i nie osiągają wymaganych wyników, są odrzucani. Takie postępowanie decyduje o tym, że

Page 34: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

te armie osiągają stuprocentowy współczynnik aktywnie strzelających podczas bitwy. Jednak sposób postępowania w czasie II wojny światowej był zupełnie inny i wysyłano na front piechotę złożoną z żołnierzy poborowych. Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo nieefektywna była taka polityka.59Poza wspomnianą wcześniej sztuką walki nożem, uczono w Locha-ilort jeszcze dwóch elementów składających się na walkę bezpośrednią - walki wręcz i strzelania z pistoletów. Fairbairn i Sykes również w tych dziedzinach posiadali specjalistyczną wiedzę zdobytą w Szanghaju.Przed wojną Szanghaj był prawdopodobnie najbardziej brutalnym miastem, jakie kiedykolwiek istniało na świecie. Siły policji miejskiej patrolowały niewielki nadbrzeżny obszar, a przechwytywały rocznie więcej nielegalnych narkotyków niż wszystkie amerykańskie siły policyjne. Morderstwa, porwania, korupcja i narkotyki były na porządku dziennym, a policja podczas aresztowań miała stale do czynienia z bandytami uzbrojonymi w pistolety i noże, będącymi ekspertami w chińskich czy japońskich sztukach walki.W 1908 roku Fairbairn cudem przeżył starcie z gangiem kryminalistów, którzy pobili go do nieprzytomności i zostawili na pewną śmierć. Po tym wydarzeniu zapisał się do szkoły jujitsu i został pierwszym obcokrajowcem, który zdobył czarny pas poza Japonią. Otrzymał go z uniwersytetu Kodokan Jujitsu w Tokio. Trenował również u Tsai Ching Tunga, który uczył sztuk walki ochroniarzy chińskiej cesarzowej. Zdobywszy takie kompetencje, Fairbairn zaczął szkolić wszystkich policyjnych rekrutów. Przekazywał im również swoje doświadczenie z walk z bandziorami i oprychami Szanghaj skiego nabrzeża, ucząc taktyk walki wręcz.Policja użyła broni podczas jednej z demonstracji w Szanghaju w 1925 roku. W rezultacie wybuchły zamieszki, których stłumienie powierzono Fairbairnowi. Stworzył on specjalne rezerwowe oddziały policji, które powstrzymały dalsze rozruchy bez jednego wystrzału.W tym samym roku Fairbairn napisał książkę pt. Defendu (zwaną także Scientific SelfDefence) - tytuł był nazwą opracowanej przez niego metody walki wręcz. Pozycja ta wkrótce stała się standardowym podręcznikiem dla policji w Szanghaju, Singapurze i Hongkongu.Sława Fairbairna spowodowała, że w latach 30. szkolił również w zakresie taktyki walki wręcz oddziały amerykańskiej piechoty morskiej stacjonujące na Dalekim Wschodzie105. Opracowany przez niego program nauczania miał być krótki i zabójczo skuteczny. Korzystali z niego brytyjscy komandosi, żołnierze SOE i inni szkolący się w Locha-ilort, a potem również w Ameryce.Major R. F. „Henry" Hall, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiPoznaliśmy „Dana" Fairbairna i „Billa" Sykesa już pierwszego ranka po przyjeździe. Zabrano nas do holu wielkiego domu, gdzie nagle na szczycie schodów po-60jawili się dwaj dystyngowani starsi panowie (później dowiedzieliśmy się, że jeden ma 56, a drugi 58 lat). Obaj nosili okulary, ubrani byli w mundury polowe przepasane prostymi parcianymi paskami. Podeszli na skraj schodów, po czym skoczyli, przekoziołkowali w dół i wylądowali na dole w pozycji bojowej, z pistoletem w jednej i nożem w drugiej ręce. Było to dla nas wstrząsające doświadczenie106.Pułkownik Rex Appłegate, Biuro Służb StrategicznychPierwszy raz spotkałem Fairbairna, kiedy przyjechał z Kanady. Zmierzyliśmy się wtedy nawzajem wzrokiem - porucznik i kapitan. Tego wieczoru w kantynie miał się odbyć pokaz dla zebranych dygnitarzy Koordynacji Informacyjnej (COI - Coordination of Information). Fairbairn wywołał mnie z widowni na scenę i powiedział: „Chcę, żebyś mnie zaatakował".

Page 35: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Wydało mi się to dziwne - miałem 28 lat i ważyłem 230 funtów, podczas gdy on miał 57 lat i ważył 160 funtów. „Tak jakbyś chciał mnie zabić" - kontynuował. Ryknąłem więc i rzuciłem się na niego. Po chwili leciałem już rzucony w kierunku widowni. Brałem udział w wielu bójkach barowych i dawałem sobie radę, to jednak dało mi do myślenia107Porucznik George Langelaan, SOEPoza służbą jedyne słowa jakie wypowiadał to „tak" i „nie". Nigdy nie widziałem go czytającego gazetę czy książkę. Całą swoją uwagę, wiedzę i inteligencję - a był inteligentny - poświęcał tylko jednej jedynej sprawie - walce. Jego znajomość anatomii była zdumiewająca, jednak poza głównymi organami w ciele ludzkim, nigdy nie nauczył się nazywać różnych kości czy mięśni. Podczas udzielania swoich krótkich i urywanych wyjaśnień, mówił o „tej kości" czy „tych mięśniach", wskazując je lub dotykając palcem108-Major R. E „Henry" Hall, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiFairbairn był starszy z nich dwóch. Miał około 5 stóp i 10 cali wzrostu, był szczupły, o pociągłej twarzy. Sprawiał wrażenie twardego, czerstwego i małomównego człowieka. Nigdy za wiele się nie odzywał, oprócz kwestii typu: „Wsadź nóż tutaj", „Uderz go tu", „Włóż mu kciuk do oka" lub coś podobnego. Raczej zamknięty w sobie; wydaje mi się, że uważał się za lepszego od Sykesa.Sykes był o wiele bardziej towarzyski, nieco niższy od Fairbairna, średniej budowy ciała - z pewnością nie chudy. Przypominał mi trochę biskupa. Sympatyczny gość, można było z nim pogadać. Wyświadczył mi kiedyś przysługę - któregoś dnia zapytałem go, jak najlepiej naostrzyć swój nóż. Powiedział wtedy: „Chodź do mnie na górę, naostrzę ci go" - i zrobił to. Dwie zupełnie różne osoby - szczerze61się nienawidzili, ale razem tworzyli wspaniały zgrany zespół, obaj uczyli dokładnie tego samego.Specjalizowali się w walce bezpośredniej i bezgłośnym zabijaniu. Nauczyli się swojego fachu na szanghajskim nabrzeżu i nie mieli żadnego szacunku dla konwencji genewskiej. Zwykli mawiać: „Jeśli uważacie, że nasze metody nie przypominają krykieta, to pamiętajcie, że Hitler w niego nie gra!"109.Kapitan W. E. FairbairnZapewne niektórzy będą oburzeni tymi metodami. Mogę im tylko tak odpowiedzieć: „W czasie wojny nie można sobie pozwolić na przesadną delikatność. Albo się zabija lub bierze do niewoli, albo samemu się ginie lub jest się pojmanym. Żeby zwyciężyć, musimy być nieustępliwi i bezwzględni - bardziej nieustępliwi i bardziej bezwzględni niż nasi przeciwnicy"110.Major R. F. „Henry" Hall, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiPo pierwsze, pokazywali jak upadać - czego demonstracją była scena na schodach. Uczyli również posługiwania się pistoletami, nożami oraz skręcania karków. Kiedy atakuje się przeciwnika, duże znaczenie ma posiadany przez niego ekwipunek i ubranie, jakie nosi. Na przykład, jeśli nieprzyjaciel ma na sobie szynel, nie ma sensu kopać go w główne części ciała, ponieważ nie przyniesie to żadnego efektu. Trzeba uderzyć go w jakieś inne miejsca.Jeśli ktoś ma na sobie pancerz ochronny, to nie można wbić mu noża w klatkę piersiową, choć Fairbairn i Sykes znali takie miejsca na ciele, na których pancerz był dość cienki i nóż go przebijał. Uczono nas również oswobadzania się - jeśli ktoś złapie cię z tyłu, z przodu, z boku czy jakkolwiek inaczej, jak uwolnić się z uścisku.Pokazywano nam również chwyty służące do przytrzymania i bezpiecznego prowadzenia więźniów - w taki sposób, żeby nie mogli uciec. Uczono także posługiwania się kijami - od

Page 36: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

czterocalowych patyków po drągi długie na sześć stóp. Taki patyk trzyma się po prostu w dłoni, a za jego pomocą można naprawdę porządnie uderzyć.Oczywiście cokolwiek może pełnić funkcję kija - prawdziwy kij, karabin, coś, co podniesiesz na wiejskim podwórku. Podkładka do pisania jest kijem - możesz nią kogoś uderzyć kantem w szyję, w głowę, w nos, pod nos, w jakąś część ciała, w splot słoneczny - prawie wszystko może być kijem. Kij zawsze trzyma się obiema rękami, jak robili to Robin Hood i Mały John.Szkolili nas też w używaniu pałek (najbardziej lubili teleskopowe), strzelaniu z łuków i kusz oraz duszeniu - przy użyciu szalika, sznurka, drutu czy czegokolwiek innego. Uczono posługiwania się łopatą - każdy dobry żołnierz ma zawsze przy62sobie kilof lub łopatę. Można jej użyć do odrąbania przeciwnikowi głowy, walnięcia go w ramię lub po prostu można walczyć nią jak toporkiem.Tak samo dobrze można atakować hełmem - trzeba go ściągnąć z głowy i uderzyć nieprzyjaciela w twarz lub w jakiekolwiek inne dogodne miejsce (...) jak związać człowieka - krępowanie nadgarstków za pomocą starego poczciwego węzła kapitańskiego. Pokazywano nam również, jak związać przeciwnikowi ręce za plecami, przywiązać do nich kostki przy użyciu tego samego sznura i założyć pętlę na szyję - to powoduje, że nieprzyjaciel sam się udusi, jeśli będzie próbował się wyplątać.Uczyliśmy się też metody winorośli - przeciwnik stoi przymocowany do cienkiego pala, podczas gdy jego nogi są wokół niego okręcone. Jeżeli straci równowagę i runie do tyłu, to się zabije.Wszystkie te umiejętności i chwyty demonstrowali we dwóch, czasem biorąc kogoś z nas do pomocy. Po pokazie należało ćwiczyć samemu - oczywiście Fairbairn i Sykes nadzorowali. Jeśli robiłeś coś źle, dostawałeś ostrą reprymendę, po czym pokazywali ci jeszcze raz, jak to poprawnie wykonać. Indywidualnie instruowali cię, jak właściwie upaść, jak założyć konkretny chwyt czy uwolnić się z niego, jak wykorzystać w dobry sposób dane narzędzie, żeby uzyskać pożądany rezultat. To było indywidualne i osobiste podejście. Jednak jeśli nie okazywałeś zapału i entuzjazmu, wyrzucali cię z kursu111.Porucznik George LangelaanUczyliśmy się, jak turlać się ze schodów samemu lub z przeciwnikiem - tak, żeby on się poobijał, jak unieruchamiać ludzi drzwiami lub ciężkimi meblami, jak, uciekając, zatrzasnąć, po czym ponownie otworzyć drzwi, żeby ścigający nadział się z całym impetem na krawędź. Wybranie właściwej formy kontrataku wymaga opanowania, dobrego słuchu i wyczucia czasu. (...) Kiedy skończyłem szkolenie, czułem, że mogę śmiało stawić czoło komukolwiek - bez względu na jego siłę, wielkość czy umiejętności112-.Porucznik Ernest von Maurik, instruktor SOE, sekcja czechosłowacka111.Walki wręcz uczyło dwóch byłych policjantów z Szanghaju - Sykes i Fairbairn. Sykes grał główną rolę, choć był dość masywny, a jego twarz i usposobienie przypominały dobrotliwego księdza. Jednak gdy założył ci chwyt lub pokazywał, jak unieszkodliwić lub zabić człowieka, nie miał w sobie nic dobrotliwego. Zapamiętałem szczególnie jeden unik, który wydawał mi się bardzo przydatny: kiedy ktoś wziął cię jako jeńca i prowadził, przyciskając pistolet do pleców. Trzeba niespodziewanie i gwałtownie się obrócić, otaczając rękę nieprzyjaciela swoją własną63w taki sposób, że nawet jeśli wystrzeli, to kula przejdzie ci bezpiecznie za plecami. W tym samym momencie należy go unieszkodliwić jednym z wielu trików uczonych przez Fairbairna i Sykesa. Ćwicząc to między sobą, odkryliśmy, że przeciwnik niezmiennie strzelał za późno. Istotne było również wystąpienie w roli porywacza - pistolet trzeba

Page 37: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

trzymać w odległości co najmniej jednej stopy od pleców więźnia. Nie powtarzajcie scen z Hollywoodu, mawiał pogardliwie Sykes114.Starszy marynarz Albert Cattell, Oddział G Komandosów, Royal NavyMiał on [Fairbairn] około 40 czy 50 lat, a rzucał nami, jakbyśmy byli szmacianymi lalkami. Wyjmuje pistolet, ładuje - to był Webley, kaliber 0,45 - i każe przystawić sobie do pleców. „Kiedy się poruszę, to pociągnij za spust". Pieprz-nięty, myślę sobie. „To rozkaz. Jak tylko zobaczysz, że wykonam jakiś ruch, masz nacisnąć spust".„Roztrzaskam ci kręgosłup" - mówię.„Nie zdążysz" - on odpowiada.Byłem pewny, że nie wyjdzie z tego cało.„Chcę wam pokazać, że nie wolno przyciskać pistoletu do pleców przeciwnika, nigdy nie podchodźcie tak blisko". Jak tylko się poruszył, pociągnąłem za spust, ale moja ręką była już gdzie indziej - bum, wystrzał. Nie potrafiliśmy pojąć, jak on to robi, a zademonstrował to na każdym z nas. Wszystko zasadzało się na tym, że zanim mózg wysłał sygnał do palca spoczywającego na spuście, Fairbairn obracał się - jeśli byłeś praworęczny, to w lewo - i jego ręka wytrącała pistolet, a prawa dosięgała twojego gardła lub oczu. Jeśli przeciwnik jest leworęczny, robi się to w drugą stronę - nie można odpychać pistoletu tak, by przemieszczał się wzdłuż jego ciała, bo to zabrałoby za dużo czasu, w czasie którego on zdążyłby wystrzelić i cię zabić. Więc wytrącasz go na zewnątrz, od ciała. Mieliśmy o sobie wysokie mniemanie - dwudziestolatkowie, wysportowani, twardzi jak stal, a ten gość miał krótko przycięte siwe włosy i zarost. Rzucał nami jak chciał. Mógłby być naszym ojcem, ale był bardzo sprawny115.Kapitan W. E. FairbairnChciałbym dać na koniec przestrogę. Prawie każda z opisanych tu metod, stosowana stanowczo i bez powściągliwości, spowoduje śmierć lub okaleczenie przeciwnika. Zaleca się wielką ostrożność podczas ćwiczeń - nie należy stosować pełnej siły podczas uderzeń ani zbyt mocnego nacisku podczas chwytów. Ale w zwarciu z nieprzyjacielem trzeba wykrzesać z siebie maksymalny wysiłek - wtedy ty zwyciężysz116.64Chociaż walka wręcz nie stanowiła głównego punktu szkolenia, to z pewnością każdy żołnierz uczony przez Fairbairna lub kadrę instruktorów przez niego przygotowanych zyskał na takim treningu bardzo wiele. Fairbairn zauważył poprawę ogólnej pewności siebie wśród odbywających szkolenie, a także to, że wykonują lepiej nawet te zadania, które wymagają umiejętności przewyższających prostą wiedzę z zakresu walki wręcz.Kapitan W. E. FairbairnW początkowej fazie trenowania walki w zwarciu uczono żołnierzy „ulicznych" metod, zarówno w taktyce ofensywnej, jak i defensywnej. W miarę wzrastania wiary we własne możliwości i umiejętności wykonywania zadań w tym zakresie, trening zaczynał przynosić rezultaty, a efektywność tych ludzi zaczynała wzrastać. Raporty z zamorskich teatrów wojny mówią że bez względu na to, czy personel w ten sposób wyszkolony wykorzystywał tego typu umiejętności w czasie wykonywania powierzonych im misji, to sam fakt przejścia takiego szkolenia znacznie zwiększał ich skuteczność w innych rodzajach operacji bojowych, a także podnosił morale117.Fairbairn i Sykes specjalizowali się również w strzelaniu z pistoletów. Szybko zdali sobie sprawę z tego, że aby żołnierze dobrze walczyli w czasie bitwy, należy ich zabrać z tradycyjnej strzelnicy i stworzyć im w czasie ćwiczeń sytuacje realistyczne. Ich doświadczenie pozwalało im zaprojektować tego typu trening - siły policyjne w Szanghaju zanotowały nie mniej niż 666 zbrojnych starć z bandytami w ciągu dwunastu i pół roku118.Wprowadzili oni do brytyjskiej i amerykańskiej armii II wojny światowej pomysł strzelania instynktownego. Polegało to na przekonaniu, że pistolet raczej się nakierowuje na cel i

Page 38: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

wypala, niż celuje i strzela - trochę jak kowboje na Dzikim Zachodzie. To odkrycie nie przetrwało jednak II wojny światowej - wystarczy spojrzeć na współczesnych policjantów czy żołnierzy, którzy trzymają pistolet obiema rękami i precyzyjnie mierzą przed wystrzałem. Fairbairn i Sykes by tego nie tolerowali.Kapitan W. E. Fairbairn i kapitan E. A. SykesNależy rozważyć zasadnicze wnioski płynące z naszych analiz. Wydaje się, że trzy są najważniejsze i można je ułożyć w następującej kolejności: 1. Największa możliwa szybkość dobycia i wystrzelenia z broni.652. Instynktowne, w przeciwieństwie do przemyślanego, celowanie.3. Trening w sytuacjach, które możliwie najbardziej przypominają rzeczywiste warunki walki.Jeżeli chodzi o pierwszy punkt, to musimy powiedzieć, że potrzeba szybkości jest decydująca i nigdy dosyć podkreślana. Średni czas trwania walki na pistolety to ułamek sekundy. Jeśli wystrzelenie pierwszego pocisku zajmie ci więcej niż jedną trzecią sekundy, to nie ty będziesz o tym opowiadał. To dosłownie spotkanie szybkiego i martwego. Wybór należy do ciebie.Sprawa druga, czyli instynktowne mierzenie, to logiczna konsekwencja prędkości, do której przywiązujemy tak dużą wagę. Powód jest prosty - brakuje czasu na użycie jakichkolwiek tradycyjnych metod celowania. Jeśli te metody wchodzą w nawyk, to tym gorzej dla ciebie, kiedy walczysz o życie. Nie ma na przykład czasu na ustawienie się w specjalnej pozycji czy zgranie muszki ze szczerbinką pistoletu. Jakakolwiek próba tego typu zachowań skazuje cię na łaskę szybszego przeciwnika. Poza tym celownik byłby bezużyteczny przy słabym świetle lub w całkowitej ciemności, co często może mieć miejsce. (...) Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że może z łatwością namierzyć palcem wskazującym przedmiot, na który patrzy. Równie łatwo jest to zrobić bez podnoszenia ręki na wysokość oczu. (...) Nie twierdzimy, że tego typu trening produkuje strzelców wyborowych, ale przecież nie ich szukamy. Chcemy, żeby żołnierze z jak największą szybkością trafiali w cele wielkości człowieka, z krótkiego dystansu i w warunkach opisanych powyżej119.Program nauczania opracowany przez SOEWyobraź sobie okoliczności, w których będziesz używał pistoletu. Na przykład atak w ciemnościach na dom zajęty przez nieprzyjaciela. Najpierw pomyśl o sposobie podejścia. To nie będzie spacer, po którym dumny i wyprostowany wchodzisz złożyć towarzyską wizytę. Będziesz się raczej skradał, podekscytowany, spięty, nerwowo wyczulony na każdą oznakę niebezpieczeństwa, które może nadejść ze wszystkich stron. Okaże się, że instynktownie przykucasz, utrzymujesz równowagę ciała na palcach stóp - jesteś w pozycji, z której szybko możesz się obrócić w każdym kierunku. Wchodzisz do domu i zaczynasz szukać przeciwnika, przechodzisz przez korytarze, wchodzisz i schodzisz ze schodów, usiłujesz poczuć lub usłyszeć jakiekolwiek sygnały świadczące o zagrożeniu. Nagle, wychodząc zza rogu, stajesz twarzą w twarz z nieprzyjacielem. Bez cienia zawahania musisz wystrzelić i go zabić, zanim on będzie miał szansę zabić ciebie.Wnioski płynące z tego przykładu sąjasne: 1. Zawsze będziesz strzelał z pozycji przykucniętej - nigdy nie będziesz w pozycji wyprostowanej.662. Nie masz czasu na przyjęcie jakiejkolwiek wyszukanej pozycji, jeśli chcesz szybko zabić.3. Nie masz czasu użyć celownika.Jakakolwiek metoda strzelania niebiorąca pod uwagę powyższych czynników jest bezużyteczna. Walka bezpośrednia na pistolety to kwestia ułamka sekundy.

Page 39: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

W takich okolicznościach najlepszym sposobem strzelania jest tak zwane instynktowne mierzenie. (...) To naturalny odruch, jaki robi człowiek, wskazujący na jakiś przedmiot, kiedy się koncentruje120.Porucznik John K. Singlaub, SOEZaprojektowane przez Sykesa szkolenie z instynktownego wystrzeliwania polegało na skradaniu się w ciemnej piwnicy i strzelaniu do ruchomych celów oświetlanych przez błysk wylotowy pierwszego pocisku. Kiedy nauczyliśmy się trafiać bez żadnego wahania, major Sykes ogłaszał, że się „poprawiamy"121.Pułkownik Rex AppłegateNiewiele rozmawiałem podczas swojego pierwszego spotkania z Sykesem. Wręczył mi nowiutkiego Stena i rewolwer Webley i kazał przejść zaprojektowany przez niego bojowy tor przeszkód w średniowiecznym szkockim zamku; bardzo urozmaicony, zawierający cele poubierane w niemieckie mundury, strzelające ślepymi nabojami, jak również pełen bomb-pułapek i innych urządzeń122.Sierżant Bill Pilkington, instruktor walki bezpośredniejKapitan Sykes miał równie wielki autorytet i duże umiejętności. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś lepiej niż on strzelał z karabinu, świetnie posługiwał się też automatycznym pistoletem Colt 1911 kaliber 0,45 cala. Obaj oficerowie nie mieli sobie równych w walce wręcz. Nauczyłem sztuki zabijania kilkuset ludzi; jestem niezwykle zadowolony ze szkolenia, jakie przeszedłem pod okiem Fairbairna i Sykesa. Byli mistrzami swojego fachu123.Major R. E „Henry" Hall, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiFairbairn i Sykes szkolili nas również w posługiwaniu się bronią krótką. Ich ulubionym pistoletem był Browning kaliber 9 mm. Trafienie kulą o średnicy 9 mm nie zatrzyma przeciwnika. Dopiero użycie kalibru 0,45 cala lub czegoś jeszcze większego, na przykład strzelby, zabije nieprzyjaciela lub co najmniej odrzuci go67do tyłu. Potrzeba dwóch pocisków kalibru 9 mm, żeby zabić człowieka, dlatego uczyli opracowanej przez siebie metody „podwójnego wystrzału".Dobywasz broni, dwa strzały, bum-bum, i gość nie żyje. Nosili pistolety w prawej kieszeni spodni. Normalnie kieszeń znajduje się nieco wyżej niż swobodnie opuszczona dłoń, więc przeszyli ją tak, żeby można było do niej sięgnąć wyprostowaną ręką. Kabura była przymocowana od środka do kieszeni; przyszyta do spodni w taki sposób, że wyciągany pistolet o nic się nie zaczepiał.Podobnie w lewej kieszeni spodni trzymali nóż bojowy. Przez całą wojnę nosiłem w ten sposób pistolet i nóż.Jak wspomniałem, uczono nas stosować metodę „podwójnego wystrzału" podczas strzelania z broni krótkiej. Nie wolno było ściskać pistoletu w wyciągniętej ręce lub chwytać obiema dłońmi. Należało dobytą broń utrzymywać na wysokości pępka, mierząc przed siebie, żeby pistolet poruszał się z tobą i zawsze celował w to miejsce, na które patrzysz. Więc albo wyciągasz broń do brzucha, bum-bum, gość nie żyje, albo nacierasz, trzymając spluwę przy pępku i strzelając do pojawiających się znienacka celów. W taki sposób przechodziłem tajemniczą strzelnicę i tor przeszkód urządzone przez „Dana" Fairbairna w zamku Inverailort.To konkretne ćwiczenie było nadzorowane przez Fairbairna - jeśli nie strzelałeś wystarczająco dobrze, to wracałeś do swojej jednostki. Kładli nacisk między innymi na liczenie wystrzelonych pocisków, żeby nie zostać z pustym magazynkiem, kiedy pojawi się przeciwnik124.Porucznik Ernest von Maurik

Page 40: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Widziałem w akcji w Arisaig House również Batesa. To świetnie wyszkolony przez Sykesa i Fairbairna instruktor, który uczył ich metodami. Zalecali oni używanie Colta kaliber 0,38 cala - był niezawodny, nawet poręczny, nosiło się go w kaburze w kieszeni lub na ramieniu, miał wystarczającą siłę ognia na krótki dystans. Tak jak możesz instynktownie namierzyć jakiś przedmiot, tak powinieneś strzelać z Colta - szybko i instynktownie, bez jakiegokolwiek przemyślanego celowania. Wypalasz dwa błyskawiczne strzały w kierunku celu, żeby upewnić się, czy rzeczywiście unieszkodliwiłeś przeciwnika. Jeśli się rozluźniłeś i postępowałeś zgodnie z instrukcjami, to wszystko wychodziło125.Opracowane przez Fairbairna i Sykesa specjalna strzelnica i tor przeszkód stały się sławne i adaptowały je później do swoich potrzeb różne oddziały policji czy wojska, a także jednostki Specjalnych Sił Powietrznych. Stanowiły bezcenną pomoc przy warunkowaniu żołnierzy do walk ulicznych i konwencjonalnych bitew, ponieważ stwarzały realistyczne sytuacje, a cele były wielkości człowieka i ubrane w mundury przeciwnika.68Program nauczania opracowany przez SOE DOM „A"Jeden pokój z dwojgiem drzwi.Trzy cele reprezentują nazistowskich oficerów siedzących dookoła stołu, który znajduje się w rogu najbardziej oddalonym od głównych drzwi. Cele są umocowane na zawiasach, tak że mogą upaść do tyłu poza pole widzenia. Naprzeciwko głównego wejścia znajduje się skierowane w kierunku środka pomieszczenia przepierzenie. Przez jego koniec przechodzi drut, biegnący od ściany znajdującej się za przepierzeniem do miejsca po prawej stronie drzwi. Do drutu przymocowany jest ruchomy cel.Wszystkie cele wprawiane są w ruch za pomocą systemu odważników, uruchamianych przez główny ciężarek umieszczony na półce za drzwiami.Gdy kursant naciera przez główne drzwi, zauważa trzy cele siedzące za stołem i rozpoczyna ich „likwidację". W tym czasie ruchomy cel wyjeżdża zza przepierzenia prosto na niego, podczas gdy trzy cele za stołem znikają z pola widzenia.Cała akcja trwa około trzy do trzech i pół sekundy od wejścia. Przez ten czas kursant ma za zadanie „zabić" cztery cele.Wnioski z tego ćwiczenia są następujące: potrzeba jak największej szybkości oraz jak najlepszego wykorzystania pierwszych kilku sekund, podczas których przeciwnik nieruchomieje z zaskoczenia126.Oprócz Domu „A" były również Domy „B" i „C". We wszystkich trzeba było wykazać się umiejętnością trafiania ruchomych celów, które pojawiały się równie szybko co znikały. Łącznie z innymi metodami treningu stosowanymi w Lochailort, całe szkolenie bitewne stanowiło świetną podstawę do procesu warunkowania.MajorR. F. „Henry" Hall, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiWzrost wiary we własne siły to z pewnością największa korzyść z uczestniczenia w zaawansowanym szkoleniu szturmowym w Inverailort. Dowiadujesz się tak wielu sekretów tego fachu, metod ataku, burzenia, powodowania zamętu i zniszczeń, że robisz się niewiarygodnie pewny siebie.Wszystkie twoje działania są automatyczne, podświadome. Odpowiedź na każdy możliwy atak staje się instynktowną reakcją. Nie myślisz o tych sprawach, traktujesz je jako coś równie naturalnego jak zrobienie herbaty czy kanapki. Wykonujesz je instynktownie, podobnie jak prowadzenie samochodu. Jeśli chodzi o emocje towarzyszące wbijaniu noża w nieprzyjaciela, to one się po prostu nie pojawiają - tak jak mówię: to jak prowadzenie samochodu czy robienie herbaty127.69Po skończeniu treningu w Lochailort oficerowie tacy jak Henry Hall wysyłani byli z powrotem do swoich jednostek, aby tam rozpowszechniać techniki walki, których nauczyli

Page 41: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

się w Szkocji. To spowodowało, że w wielu oddziałach brytyjskiej piechoty powstały specjalne grupy żołnierzy, którzy wyróżniali się poziomem wyszkolenia. Oczywiście tego typu metody nigdy nie objęły całej armii, między innymi dlatego, że były, delikatnie mówiąc, niekonwencjonalne.Major R. F. „Henry" Hall, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiKiedy sierżant Davidson i ja wróciliśmy z Canterbury, zostałem mianowany oficerem odpowiedzialnym za materiały wybuchowe. Ten tytuł nadawano wszystkim oficerom dowodzącym wypadami do okopów przeciwnika. Objąłem więc patrol bojowy batalionu. Naszym dowódcą był Harold Matthews, który wyznaczył do tego patrolu trzech doświadczonych kaprali i trzydziestu ludzi.Na początek mieliśmy przekazać im to wszystko, czego nauczyliśmy się w In-verailort, tak żeby Matthews był zadowolony. Na koniec szkolenia sam wykonał wszystkie triki i detonacje, żeby nas sprawdzić!Każdy z nas dostał rower i poczerniony masowo produkowany nóż bojowy Fairbairn-Sykes. Sierżantowi Davidsonowi i mnie dodatkowo wydano kompas. Ten nóż i kompas znajdują się w muzeum w Suffolk. Mój oryginalny nóż opracowany według pierwszego projektu został zabrany przez służby medyczne, kiedy byłem ranny!Mieliśmy również bawełnę strzelniczą, plastik, spłonki, detonatory, lonty wybuchowe i prochowe, chemiczne zapalniki czasowe i różnego typu przełączniki. Sformowano nas jako zwyczajny pluton piechoty będący częścią kompanii strzelców, ale dowodziłem ja, a nie dowódca kompanii.Naszym pierwszym zadaniem było rozpoznanie miasta Kent - mieliśmy je znać jak własną kieszeń, spędziliśmy wiele dni na penetrowaniu wszystkich jego zakamarków. Otrzymaliśmy wtedy zadania operacyjne:1. Tajne - w przypadku inwazji nieprzyjaciela mieliśmy się ukryć, a następnie samodzielnie podejmować działania powodujące jak najwięcej zniszczeń wśród oddziałów, linii komunikacyjnych i składów przeciwnika. To miała być nasza faktyczna rola. Nie mieliśmy jednak nigdy takich kryjówek jak kontrwywiad - ponieważ były tak tajne, że nigdy o nich nie słyszałem.2. Mieliśmy odgrywać przeciwnika podczas ćwiczeń batalionu czy brygady, żeby sprawdzać poziom zabezpieczenia kwatery głównej i składów, a także stopień narażenia na atak linii komunikacyjnych w rejonie, w którym stacjonowała brygada.703. Pełniliśmy również rolę propagandową. Ćwiczyliśmy na plaży obok Deal lądowanie przy pomocy treningowego statku desantowego, przygotowując się do rajdu na Dieppe. Mieliśmy o tym opowiadać w pubach i innych miejscach publicznych.Wspaniale spędzaliśmy czas, łażąc po Kencie, robiąc tylko to, co chciałem, ćwicząc nasze sprawności i doskonaląc technikę, przygotowując się do wykonania zadań. Demonstrowaliśmy nasze umiejętności batalionom w naszej brygadzie oraz różnym ośrodkom szkoleniowym.Któregoś dnia odbyliśmy ćwiczenia, które nasza brygada miała oceniać. Wylądowaliśmy o zmierzchu na opuszczonej plaży niedaleko Herne Bay, następnie mieliśmy się spotkać z „agentem" w miejscu, którego znaliśmy jedynie współrzędne (okazało się to być domkiem letniskowym obok Ashford). Na naszej drodze rozlokowany był batalion, który miał nam przeszkodzić. Agent przekazał nam rozkaz zaatakowania o świcie farmy poniżej Charing Hill, ukrycia się w ciągu dnia i powrócenia następnej nocy na plażę, na której wylądowaliśmy. Znowu miał nam to utrudniać batalion.Wszystko się udało. Po kilku dniach Harold Matthews oświadczył mi, że wygrałem konkurs na najlepszy patrol bojowy w brygadzie! Do tego czasu nie miałem pojęcia, że istniały gdzieś jeszcze jakieś patrole. Do dzisiaj nie wiem, jak dużo ich było - nigdy

Page 42: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

żadnego nie spotkałem, nie miałem z nimi żadnej styczności, choć każdy batalion musiał mieć jeden patrol bojowy.Dalej poznawałem Kent, udzielałem pokazów, sprawdzałem poziom zabezpieczeń itd. Któregoś dnia podano mi współrzędne miejsca, w którym miałem się spotkać z pewnym oficerem (to był Norman Field, dowiedziałem się tego dopiero parę lat temu), który powiedział mi, że jest dowódcą XII Korpusu Jednostek Obserwacyjnych. Mieliśmy zaprezentować nasze umiejętności 130. brygadzie. Odbyło się to niedaleko Canterbury, na terenie żwirowni, gdzie mogłem zdetonować granaty. Field poprosił mnie wówczas, żebym pomógł mu nauczyć swoich ludzi wszystkich trików stosowanych przez komandosów. Jeszcze przez parę miesięcy spotykałem się po nocach z różnymi ludźmi w miejscach, których znałem jedynie współrzędne.Wszystko układało się świetnie, osiągnęliśmy bardzo dużą skuteczność w naszych działaniach. Wprowadziłem zwyczaj używania ptasiego śpiewu zamiast gwizdania. Stosowaliśmy ten sygnał podczas pobytu w Kent, a także w czasie akcji, kiedy wracaliśmy przez nasze linie. Wymyśliłem również totem dla naszego patrolu - był to pień ostrokrzewu długi na sześć stóp, z przymocowanym do niego mosiężnym dzbanem, który ukradliśmy z pubu w Sandwich. Wszyscy wyryliśmy na nim nasze imiona. Na czubku zatknięta była czaszka krowy!71Nauczyłem się tańca haka podczas obserwowania batalionu Maorysów na równinie Salisbury. Zmodyfikowałem trochę tekst pieśni, tworząc dla nas oryginalny okrzyk wojenny, który brzmiał mniej więcej tak: „Te na ta tong ata, cora cora, co-mity comity, Yaaaaaaaaaaahhhhhh!!!!"Używaliśmy go, będąc w Kent, ale również w czasie działań bojowych. Kiedy przeciwnik podnosił głowę, żeby zobaczyć co się dzieje, można go było łatwo trafić. Stosowaliśmy go też jako fałszywy okrzyk bojowy, żeby trzymać nieprzyjaciela w ciągłym strachu - bardzo użyteczne w nocy. Zaledwie kilku ludzi lub małe grupki rozproszone po dużej przestrzeni mogą skutecznie uniemożliwić przeciwnikowi odpoczynek128.W tym czasie Fairbairn i Sykes kontynuowali prowadzenie szkoleń w Lochailort w Szkocji, aż do zamknięcia ośrodka; wtedy ich drogi się rozeszły. Jednak zapoczątkowane przez nich w Lochailort metody treningowe były kontynuowane w Achnacarry. Utworzono tam słynny ośrodek szkoleniowy sił operacji połączonych, z którego korzystali brytyjscy i amerykańscy komandosi. Wszyscy komandosi II wojny światowej przechodzili tego typu warunkowanie bitewne, będące kluczowym elementem potrzebnym do wytrenowania żołnierzy, którzy chcieli i umieli zabijać.Samo Achnacarry było dziedziczną siedzibą klanu Cameronów, położoną na wschód od Lochailort, zaledwie osiemnaście mil od góry Ben Nevis. Zdobywanie tego szczytu było częścią treningu przyszłych komandosów. Ośrodek rozpoczął działalność na początku 1942 roku, pod dowództwem podpułkownika Charlesa Vaughana, weterana I wojny światowej i byłego członka elitarnych jednostek Coldstream Guards, w których służył jako starszy sierżant pułkowy. Vaughan wyznaczał standardy szkolenia. Starał się nie tylko stworzyć skutecznie walczących komandosów, ale dbał również o ich morale i ogólną dyspozycję psychofizyczną- chciał mieć pod każdym względem pierwszorzędnych żołnierzy. Nawet wyjście do pubu było źle widziane - komandosi powinni prowadzić przyzwoity i zdrowy tryb życia129.W mowie powitalnej do nowo przybyłych dawał jasno do zrozumienia, że nie chce tu widzieć ludzi, którzy chodzą do pubów i wdają się w bójki. „Dajcie im dwa piwa i ładną barmankę w krótkiej spódniczce, a pobiją się z każdym. Nie chcemy takich, nie potrzebujemy takich, nie będzie tu takich"130.

Page 43: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Współcześni żołnierze poddawani są zastraszaniu podczas szkolenia, między innymi za pomocą wrzeszczenia - ma to prowadzić do desensy-tyzacji, odwrażliwienia na przemoc i zabijanie. Komandosów trenowano72zupełnie inaczej - co prawda instruktorzy stawiali wysokie wymagania, ale nastawieni byli raczej na pomoc niż zastraszanie. Lord Lovat wyznawał następującą zasadę funkcjonowania tego typu oddziałów - oficerowie i podoficerowie odniosą sukces, jeśli wykażą się zdolnościami przywódczymi131. Tak mówi o tym James Dunning, były instruktor w Achnacarry: „Instruktorzy nigdy nie tracili panowania nad sobą i nie zachowywali się jak sadyści, nawet jeśli ćwiczenia były bardzo trudne, a oni rozdrażnieni i sfrustrowani. Charlie Vaughan nigdy by na coś takiego nie pozwolił"132.W Achnacarry wprowadzono jeszcze jeden element szkolenia, który jest do dzisiaj praktykowany w armii brytyjskiej - bitwy na pięści. Polega to na tym, że ścierają się ze sobą dwie drużyny składające się z dziesięciu osób każda. Uczestnicy walczą na ringu, w parach dobranych pod względem wzrostu i wagi. Jest tylko jedna zasada - atakować!133. Tego typu bitwy różnią się pod kilkoma względami od meczy bokserskich. Po pierwsze, nie obowiązują żadne reguły, zwycięża ten, kto w ciągu 60 sekund zada więcej ciosów w górną część ciała przeciwnika. Po drugie, publiczność może głośno dopingować, inaczej niż w normalnym boksie wojskowym, gdzie obserwatorzy powinni trzymać emocje na wodzy.Co ciekawe, nikt wtedy poważnie nie ucierpiał w wyniku tych pojedynków. Uważano je za użyteczną i bezpieczną metodę zwiększania agresji do poziomu zakładanego przez politykę szkoleniową. Ostatecznie komandosi mieli umieć walczyć i zabijać, ale w granicach wyznaczonych przez dowódców. Żeby odpowiednio pokierować procesem treningowym, Vaughan wprowadził zajęcia z musztry, prace porządkowe, polecił również żołnierzom dbać o siebie. Ostatnie czego sobie życzył, to żeby rozpowszechniano popularny stereotyp, że komandosi to dzikusy. Powiedział kiedyś grupie dziennikarzy, która odwiedziła ośrodek: „Chciałbym, żebyście powiedzieli swoim czytelnikom, że nie jesteśmy bandą rzezimieszków"134.Tu widać różnice w porównaniu do współczesnych armii. Komandosi stali się skutecznymi żołnierzami pod wpływem zaledwie jednego z trzech czynników zidentyfikowanych przez pułkownika Grossmana i opisanych w rozdziale 1. - mianowicie warunkowania. Nie poddawano ich desensytyzacji ani zaprzeczeniu, a jednak udało im się zostać uwarunkowanymi zabójcami. To jasno wskazuje, że najważniejszym elementem podczas szkolenia żołnierzy jest warunkowanie do walki, a w tym zakresie komandosi nie mieli sobie równych.Jako pierwsi zdali sobie sprawę z tego, że celowanie do okrągłych tarcz na strzelnicy nie ma żadnego sensu, chyba że armia chciałaby73prowadzić treningi dla strzelców sportowych. Z tego powodu komandosi opracowali ćwiczenia strzeleckie wykorzystujące cele w kształcie człowieka lub części ciała człowieka. Zrezygnowano z pozycji leżącej wykorzystywanej na strzelnicy na rzecz scenariuszy w realistyczny sposób oddających warunki bitewne. Nawet jeśli zdarzało się tak, że mogli trenować tylko na strzelnicy, starali się strzelać do metalowych płytek, ponieważ wydawały dźwięk podczas trafienia.Pułkownik Rex ApplegateJeśli ktoś obserwuje słynny brytyjski kurs szturmowy, podczas którego używane są prawdziwe ładunki wybuchowe, granaty i ostra amunicja, to z pewnością zadaje sobie pytanie, czy byłby w stanie w czymś takim uczestniczyć. Z punktu widzenia obserwatora wygląda to niezwykle spektakularnie - duże wrażenie robi poziom ryzyka, jaki niesie ze

Page 44: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

sobą użycie ostrej amunicji. Pociski latają nad głowami żołnierzy, w bliskiej odległości wybuchają bomby - wszystkie te realistyczne efekty bitewne są bardzo frapujące.Taki obserwator, jeśli sam weźmie udział w tego typu ćwiczeniach, jest tak pochłonięty strzelaniem ze swojej broni, rzucaniem granatów i wykonywaniem zadania, że nawet nie zauważa wybuchów wokół siebie i, nie zważając na nic, prze naprzód. W ten sposób można w dużej mierze wytłumaczyć zachowanie żołnierza podczas bitwy - jest on tak skupiony na swojej misji, że kiedy minie pierwszy szok, nie przejmuje się już tym, co się dzieje dookoła niego135.Odbywające się w Achnacarry ćwiczenia z użyciem ostrej amunicji słynęły ze swojego realizmu. Jeden z komandosów powiedział podczas rajdu na Dieppe do wówczas majora Petera Younga: „To prawie tak straszne jak Achnacarry"136. Jednak nie wszystkie tego typu ćwiczenia odbywające się w czasie II wojny światowej były aż tak realistyczne. Major Tom Bird, odznaczony Orderem Zaszczytnej Służby oraz Wojskowym Krzyżem Zasługi, mówi: „Nie ma niczego nowego w treningach z użyciem prawdziwej amunicji, odbywaliśmy je regularnie podczas mojego pobytu w szkole piechoty w Barnard w 1944 roku. To było dość niebezpieczne, ale nieporównywalne z prawdziwą bitwą"137.W jaki sposób udawało się komandosom przygotowywać tak realistyczne ćwiczenia? Być może dzięki niezwykle drobiazgowo opracowywanym scenariuszom, szczególnie desantów - z głośników dobiegało wycie sztukasów, równocześnie widoczne były błyski eksplozji; strzelanie i atakowanie bagnetami manekinów odbywało się wśród wybuchów i ciągłego ognia karabinów maszynowych. Takie ćwiczenia desantowe74miały również dodatkowy cel - miały uświadomić żołnierzom, że najważniejszą zasadą podczas ataku na wybrzeże bronione przez nieprzyjaciela jest jak najszybsze zejście z plaży138.Program szkolenia w Achnacarry był zdecydowanie skoncentrowany na posługiwaniu się bronią - prawie jedna trzecia ćwiczeń podczas kursu obejmowała umiejętności tego typu. Techniki polowe stanowiły około trzynaście procent zajęć, walka wręcz i wspinanie się po linach dziesięć procent, a pozostały czas rozłożono pomiędzy szkolenia desantowe, czytanie map, forsowne marsze, ćwiczenia nocne, burzenie oraz musztrę139. Achnacarry oferowało żołnierzom możliwość zapoznania się ze wszystkimi dostępnymi typami uzbrojenia, zarówno brytyjskiego, jak i obcego - to był bardzo popularny element kursu.Komandosi mieli do perfekcji opanować obsługę broni, w szczególności brytyjskiej. Chociaż magazynek karabinu Lee-Enfield mieścił tylko dziesięć naboi, oczekiwano od żołnierzy strzelania z szybkością piętnastu kierowanych pocisków na minutę; grupa szkolona przez kapitana Wallbridge'a osiągała szybkostrzelność rzędu nawet dwudziestu pięciu kul na minutę. Wallbridge chciał, żeby wszystkie oddziały dochodziły do poziomu dwudziestu pocisków na minutę, ćwicząc przez sześć dni po godzinie140. W 1941 roku Mark III Lee-Enfield został zastąpiony przez karabin Mark IV, który pod wieloma względami był identyczny, a różnił się bagnetem i tylnym celownikiem, przez co stał się ulubioną bronią komandosów snajperów. Posiadał on również tę zaletę, że po doczepieniu specjalnej wyrzutni można było z niego strzelać granatami nr 36.Komandosi woleli również używać amerykańskiego Thompsona niż brytyjskiego Stena, choć jego szybkostrzelność powodowała, że marnowało się amunicję podczas długich serii, które szły w górę z powodu odrzutu. Najlepiej było więc strzelać precyzyjnymi seriami po trzy lub cztery naboje.Najbardziej znienawidzoną przez żołnierzy bronią był karabin przeciwpancerny Boys, który miał potwornego kopa i bardziej nadawał się do wykorzystywania przeciwko umocnieniom przeciwnika niż czołgom. Zastąpiono go potem granatnikiem PIAT, którego

Page 45: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

jedyną wadą było to, że każdy pocisk ważył 2,5 funta. Podobnie jak dwucalowy moździerz, była to potężna broń.W czasie ćwiczeń komandosi zauważyli, że ich reakcje podczas ataku i obrony układają się według pewnych wzorów. Mając to na względzie, zaprojektowali własną musztrę bojową. Oczywiście komandosi nie wymyślili musztry bojowej, która jest prawdopodobnie tak stara jak sama armia - żołnierze dawno temu zdali sobie sprawę, że wypracowują pew-75ne schematy, które sprawdzają się podczas walki. Współczesne wojsko brytyjskie czerpie w tym względzie z doświadczeń I wojny światowej, podczas której dowodzący zaobserwowali, że piechota ćwiczy każdy etap natarcia, aż do momentu jego rozpoczęcia - i dalej już nie. W 1918 roku generał broni Sir Ivor Maxse, główny inspektor szkoleń, opracował schematy taktyczne musztry bojowej, które zostały z radością przyjęte przez dowódców141.Z początkiem II wojny światowej musztra bojowa zaczęła odgrywać coraz większą rolę w czasie ćwiczeń. Została włączona do programu szkół bojowych, przeprowadzających szkolenia brytyjskiej piechoty w czasie wojny. Jednak takie szkoły nie zawsze miały możliwość zaprojektowania realistycznych scenariuszy bitewnych - tam gdzie brakowało środków, trenowano na placach apelowych w oparciu o teoretyczne schematy142.Współcześni historycy dyskutują nad przydatnością musztry bojowej podczas II wojny światowej, a to zagadnienie było już kontrowersyjne w tamtych czasach. Co jest lepsze - ustalony schemat działania jako reakcja na dany rodzaj bodźca (na przykład moment, w którym oddział dostaje się pod ostrzał), czy inicjatywa wykazywana przez młodszych oficerów na miejscu walki?Armie współczesne cenią sobie musztrę bojowąjako naturalną kontynuację procesu warunkowania. Kiedy żołnierz przyzwyczai się do strzelania do celów w kształcie człowieka, następnym etapem jest ćwiczenie możliwych do powtarzania elementów bitwy. Następnie w czasie walki jednostka będzie w ustalony sposób reagować na dany zbiór bodźców.Historyk Timothy Harrison Place dokonał wnikliwej analizy skuteczności stosowania musztry bojowej w czasie II wojny światowej. Place uważa, że polityka zsynchronizowanego i odgórnie ustalonego ostrzału tłumiła inicjatywę, ponieważ każdy schemat taktyczny ćwiczony podczas musztry bojowej musiał być podporządkowany głównemu planowi. Miało to wpływ na zredukowanie roli musztry bojowej i zmniejszenie jej wymiaru w czasie szkolenia w szkołach bojowych II wojny światowej. Na tej podstawie wnioskuje on, że „to nie za dużo, a zbyt mało musztry bojowej pozbawiło brytyjską piechotę inicjatywy"143.Na szczęście dla komandosów, nie obejmował ich sztywny program szkoleniowy armii brytyjskiej. Wierzyli w użyteczność musztry bojowej i opracowywali własne schematy działania. Doszli do tego przekonania niezależnie od rozwoju sytuacji wewnątrz armii - kapitan Dowson z 4. Oddziału Komandosów był przekonany, że Niemcy musieli wykorzystywać musztrę bojową w czasie prowadzenia blitzkriegu.76Podczas dyskusji w 4. Oddziale Komandosów zwrócono uwagę na futbol amerykański, w którym ustalone schematy działania stosowane są podczas gry. Pierwsze ćwiczenia z musztry bojowej dotyczyły najmniejszych jednostek - drużyn. W obrębie każdej drużyny były dwie sekcje - pierwsza obsługiwała Brena, a druga, uzbrojona w Thompsony, mogła się przemieszczać w przygotowaniu do natarcia. W momencie kiedy jednostka dostawała się pod ostrzał, natychmiast znajdowano schronienie, po czym lokalizowano źródło ognia. Wtedy sekcja uzbrojona w Brena nawiązywała walkę z przeciwnikiem, a grupa szturmowa

Page 46: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

szukała najlepszej drogi prowadzącej do pozycji nieprzyjaciela, aby będąc w zasięgu ataku, użyć granatów, pistoletów maszynowych i bagnetów144.Tego typu musztra pomagała komandosom przygotować się do roli grup szturmowych, jaką mieli pełnić po wylądowaniu na wybrzeżu zajętym przez przeciwnika. Ale czy te treningi przyniosły efekt podczas przeprowadzania rzeczywistych operacji bojowych? Odpowiedź jest prosta - w wielu wypadkach dawało to wspaniały sukces. Amerykański 1. Batalion Komandosów przeszedł szkolenie w Achnacarry, które było dla niego pewnie jeszcze bardziej wymagające niż dla brytyjskich komandosów. Później, po jednej z potyczek we Włoszech, dowódca batalionu pułkownik Bill Darby powiedział: „To, co osiągnęliśmy, zawdzięczamy wyłącznie szkoleniu w Achnacarry"145.Jednym z najlepszych przykładów sukcesów odniesionych przez tę formację była operacja zniszczenia baterii artylerii w Varengeville, podczas rajdu na Dieppe, przeprowadzona przez 4. Oddział Komandosów. Był to sukces tym bardziej zasłużony, że bardzo ciężko na niego pracowali.Przypisy101 Kapitan W. E. Fairbairn, Get Tough, Paladin Press 1979, s. 96.102 Major R. F. Hall, korespondencja z autorem, jesień 2004.103 Hall, korespondencja z autorem.104 Tamże.105 William L. Cassidy, Fairbairn in Shanghai, czasopismo „Soldier of Fortune", wrzesień 1979, s. 68.106 Hall, korespondencja z autorem.107 Pułkownik Rex Applegate i major Chuck Melson, The Close Combat Files of Colonel Rex Applegate, Paladin Press 1998, s. 42.108 George Langelaan, Knights of the Floating Silk, Ouality Book Club 1959, s. 65.109 Hall, korespondencja z autorem.77110 Fairbairn, Get Tough, s. v.111 Hall, korespondencja z autorem.112 Langelaan, Knights..., s. 67-8.113 Van Maurik szkolił czeskich agentów SOE, którzy 27 maja 1942 zaatakowali Reinharda Heydricha.114 E. H. van Maurik, niepublikowany pamiętnik, s. 4.lis Wywiad przeprowadzony przez autora, opublikowany również w: David Lee, BeachheadAssault, Greenhill Books 2004, s. 52.116 Fairbairn, Get Tough, s. vi.117 Z teczki personalnej kapitana W. E. Fairbairna znajdującej się w Archiwum Narodowym Stanów Zjednoczonych, cytowane za: Applegate i Melson, The Close Combat..., s. 48.118 Kapitan W. E. Fairbairn i kapitan E. A. Sykes, Shooting to Live, Paladin Press 1987.119 Tamże, s. 5-6.120 Anonim (Brytyjskie Archiwum Narodowe), Program nauczania opracowany przez SOE, 2001,1. 5, s. 371.121 Generał dywizji John K. Singlaub, Hazardous Duty, Summit Books 1991, s. 39.122 Applegate i Melson, The Close Combat..., s. 50.123 Bill Pilkington, cytowany w: Applegate i Melson, The Close Combat..., s. 50.124 Hall, korespondencja z autorem.125 E. H. van Maurik, niepublikowany pamiętnik, s. 2-3.126 Program nauczania opracowany przez SOE, 2001, I. 5, s. 414-5, Brytyjskie Archiwum Narodowe.

Page 47: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

127 Hall, korespondencja z autorem.128 Tamże.129 James Dunning i Irving Portmann, były członek 4. Oddziału Komandosów, wywiad, archiwum Emyra Jonesa.130 James Dunning, // Had To Be Tough, Pentland Press 2000, s. 105.131 Tamże, s. 107.132 Tamże, s. 107.133 Tamże, s. 123.134 Tamże, s. 101.135 Applegate i Melson, The Close Combat..., s. 51.136 Peter Young, Commando, Ballantine Books 1969, s. 128.137 Major Tom Bird, list do autora z 16 stycznia 2005.138 Dunning, It Had To Be Tough, s. 81.139 Tamże, s. 102.140 Tamże, s. 70.141 Place, Military Training..., s. 49.142 Tamże, s. 52.143 Tamże, s. 79.144 Dunning, It Had To Be Tough, s. 83.145 Cytowane w: James Ladd, Commandos and Rangers of World War 11, BCA 1979, s. 168.78Rozdział 44. Oddział Komandosów -DieppeDwucalowy moździerz był prawdopodobnie najprostszą bronią II wojny światowej. Składa się jedynie z krótkiej stalowej rury zamocowanej na płycie oporowej i waży 4,1 funta (1,86 kg). Obsługiwany jest przez dwóch ludzi, z których jeden (amunicyjny) wkłada pociski do lufy, a drugi (celowniczy) strzela za pomocą języka spustowego umieszczonego na płycie oporowej. Pocisk waży 2,25 funta (1 kg), jego donośność maksymalna wynosi nawet do 500 jardów (457 metrów), choć optymalny zasięg to 250 jardów (229 metrów). Celowanie z moździerza nie jest zbyt skomplikowane. Jako że broń ta spoczywa jedynie na płycie oporowej i nie posiada żadnej niezależnej podstawy, musi być ręcznie ustawiana w pozycji strzeleckiej. Moździerz nie posiada żadnych przyrządów celowniczych, więc trzeba go jedynie nakierować i strzelić. Kluczem do sukcesu była w tym przypadku wprawa. W czasie szkolenia komandosi umieli trafić z odległości 250 jardów (229 metrów) w cel o rozmiarach 10 na 10 jardów (9 na 9 metrów), uzyskując dziewięćdziesięcioprocentową skuteczność (trafiało dziewięć pocisków na dziesięć wystrzelonych)146.Biegłość, jaką 4. Oddział Komandosów uzyskał w obsłudze tej broni, okazała się kluczowa, ponieważ jeden strzał z ich dwucalowego moździerza odwrócił losy bitwy o baterię Hess pod Varengeville.Akcja 4. Oddziału Komandosów, której celem było zdobycie baterii Hess, nosiła kryptonim operacja „Cauldron". Wyróżniła się ona na tle całego rajdu na Dieppe, ponieważ jako jedyna tego dnia przebiegała zgodnie z planem i osiągnęła postawione cele.Dlaczego 4. Oddział Komandosów odniósł sukces, podczas gdy inne jednostki poniosły porażkę w czasie tego rajdu? Ciekawie mówią o tym sami komandosi. Zadaniem 3. Oddziału Komandosów było unieszkodliwienie baterii nadbrzeżnej w Berneval, znajdującej się po drugiej stronie79

Page 48: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Dieppe. Niestety, w drodze natknęli się na niemiecki konwój. Udało im się wylądować, ale nie spełnili swojej misji.Desant głównych sił zakończył się niepowodzeniem. Niektórzy komandosi tłumaczą to po części faktem, że żołnierze nie skierowali całego swojego wysiłku na zejście z plaży147. Dla 4. Oddziału Komandosów było to oczywistą zasadą postępowania, ponieważ mieli oni świadomość, że niezdecydowanie w tym względzie może drogo kosztować. Należało oprzeć się naturalnym instynktom, które kazały okopać się na plaży, znajdującej się pod ciężkim ostrzałem.Szkolenie odegrało zasadniczą rolę w sukcesie, jaki odniósł 4. Oddział Komandosów. Lord Lovat, dowódca oddziału, został powiadomiony o rajdzie na kilka tygodni wcześniej, znał dokładnie zadania, które zostaną powierzone komandosom. Okazuje się, że świetnie ten czas wykorzystał. Szczegóły sprawy znali jedynie wyżsi rangą oficerowie, większość oddziału dowiedziała się wszystkiego dopiero w noc przed wypłynięciem.Podstawowym celem misji było zniszczenie baterii Hess, składającej się z sześciu dział i znajdującej się pod Varengeville, na zachód od Dieppe, około 1000 jardów (915 metrów) w głąb lądu. Były to działa Filloux, kalibru 155 mm, których Francuzi używali nad Sommą w 1940 roku. Każdy pocisk ważył aż 94,7 funta (43 kilogramy), zasięg strzału wynosił ponad 20000 jardów (18 km), osiągano szybkostrzelność rzędu dwóch pocisków na minutę. Bateria stanowiła więc oczywiste zagrożenie dla głównego natarcia aliantów na Dieppe, dlatego jej unieszkodliwienie było niezwykle istotne.Komandosi dysponowali zdjęciami lotniczymi terenu i wiedzieli, czego się spodziewać na plaży i w drodze do celu. Opracowany plan był prosty i opierał się na standardowych technikach strzelania i przemieszczania się. 4. Oddział Komandosów podzielił się na dwie grupy podczas natarcia. Grupa 1., pod dowództwem majora Millsa-Robertsa, była grupą ogniową, miała wylądować na plaży Orange 1 w Vasterival i pójść najkrótszą drogą w kierunku baterii. W jej skład wchodziło 88 ludzi ze szwadronu C i patrol bojowy ze szwadronu A. Ich zadaniem było wspięcie się z plaży na klify, wejście w głąb lądu i zaatakowanie baterii. Grupa 2., pod dowództwem Lorda Lovata, stanowiła oddział szturmowy i składała się ze szwadronu B, szwadronu F i reszty szwadronu A. Mieli wylądować na plaży Orange 2, u ujścia rzeki Saane, i przedostać się na tyły baterii w celu dokonania właściwego natarcia. Większa grupa liczyła 164 komandosów. Musieli podołać dużemu wyzwaniu - do przebycia były prawie 2 mile (3,22 km).80Szkolenie odbywało się w zatoczce Lulworth w Dorset i składało się z dwóch części. Chociaż komandosi w większości nie znali celu tych ćwiczeń, to byli przyzwyczajeni do ciężkiego treningu. Z pewnościąjed-nak niektórzy domyślili się, że niedługo zostaną wysłani na prawdziwy rajd, skoro teraz go ćwiczą.Pierwsza część szkolenia to ogólny trening, który wszyscy musieli przejść. Jednym z jego elementów była sprawność bojowa. Komandosi mieli poruszać się pieszo w czasie tej operacji, więc musieli być w stanie wylądować na plaży, przedostać się przez nią, wspiąć na klif i dojść do celu - wszystko w pełnym ekwipunku i z bronią, zarówno w suchych, jak i mokrych ubraniach. Kolejną sprawą była obsługa łodzi i schemat desantu - tu ujawniły się problemy nawigacyjne. Żołnierze wyciągnęli wnioski z tej lekcji i w dniu akcji wszystkie lądowania poszły zgodnie z planem i odbyły się na właściwych plażach. Następna kwestia to posługiwanie się bronią - wszyscy musieli poprawić swoje umiejętności strzelania z karabinów i karabinów maszynowych Bren.Druga część szkolenia różniła się w zależności od grupy. Grupa 1. była przygotowywana do roli grupy ogniowej, co przede wszystkim wiązało się z obsługą moździerzy dwu- i trzycalowych. Moździerz trzycalo-wy został dodany do wyposażenia komandosów, ponieważ potrzebowali oni wsparcia cięższej broni. Odbywały się również ćwiczenia

Page 49: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

snajperskie dla wyznaczonych strzelców wyborowych. Dodatkowo żołnierze musieli przejść przeszkolenie w zakresie ładunków wybuchowych używanych do niszczenia przeszkód umieszczonych na plaży. Drużyny burzące musiały opracować dokładny plan wysadzenia dział, kiedy bateria zostanie zdobyta.Szkolenie grupy 2. skupiało się na przemieszczaniu i starciach w bliskiej odległości. Wszyscy członkowie tej grupy musieli być w pełni sprawni i zdolni do poruszania się w terenie w pełnym uzbrojeniu, a także do walki po dotarciu do celu. Ćwiczenia z bronią dotyczyły przede wszystkim karabinów, bagnetów, karabinów maszynowych Bren, karabinów automatycznych Colt, pistoletów maszynowych Thompson i granatów. Na potrzeby treningu zaimprowizowano specjalne cele, z którymi żołnierze spotkają się w dniu lądowania, żeby stworzyć realistyczną sytuację bojową. Tradycyjna strzelnica w niczym by tu nie pomogła.4. Oddział Komandosów był w pełni przygotowany do rajdu na Dieppe. Wieczorem 18 sierpnia 1942 roku żołnierze zgromadzili się w Southampton, gdzie przemówił do nich lord Louis Mountbatten, dowódca Operacji Połączonych. Dopiero wtedy komandosi dowiedzieli się dokładnie, dokąd płyną.81Starszy sierżant szwadronu James Dunning, szwadron C, 4. Oddział KomandosówPytano mnie wielokrotnie o tajność tej misji. Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że młodsi oficerowie i żołnierze, zarówno w szwadronie C, jak i w całym 4. Oddziale Komandosów, nie wiedzieli, gdzie zostanie przeprowadzony rajd.Powtarzano często, że wszyscy wiedzieli — nie wiedzieliśmy. Później przeglądałem archiwa w Kew, gdzie znalazłem informację, że przed rajdem przybył do Weymouth oficer bezpieczeństwa, który rozpytywał cywilów, żeby sprawdzić, czy ktoś z nas nie sypnął. Oczywiście niczego się nie dowiedział - ponieważ nikt z nas nie wiedział, że płyniemy do Dieppe. Powiedział nam to dopiero lord Louis na pokładzie statku „Prince Albert" w noc przed wypłynięciem.Wzięliśmy ze sobą dwa dodatkowe lekkie karabiny maszynowe f Breny] - mieliśmy łącznie sześć. Obaj członkowie każdej z drużyn obsługujących tę broń otrzymali po dwanaście magazynków. Każdy strzelec niósł jeden zapasowy magazynek do Brena, a oprócz tego pas z setką naboi kalibru 0,303 cala. Ich bagnety zostały naostrzone i przyciemnione. Wybrani żołnierze uzbrojeni byli w wyrzutnie granatów nasadkowych typu EY oraz ładunki balistytowe, więc mogli wystrzelić 36 granatów. Dowodziłem drużyną obsługującą dwucalowy moździerz, która składała się z szeregowych Horne'a i Dale'a. Osobiście szkoliłem ich przez ostatni rok, osiągali doskonałe rezultaty jako regularna obsługa moździerza.Mieliśmy ze sobą również 12 granatów wybuchowych i dymnych - to nie za wiele, ale można to dobrze spożytkować, co zresztą uczyniliśmy. Członkowie załogi moździerza posiadali jeszcze po Colcie 0,45 mm, tak jak ja. Wzięliśmy ze sobą również karabin przeciwpancerny Boys, kanonier McDonough niósł 60 magazynków i uczynił z nich wspaniały użytek.Na głowach mieliśmy wełniane czapki - pozbyliśmy się stalowych hełmów, a nie wydano nam jeszcze zielonych beretów, stąd te czapki. Byliśmy wyposażeni jak na krótki rajd. To istotne, ponieważ w tym czasie głośno domagano się otwarcia drugiego frontu i wielu źle poinformowanych ludzi utrzymywało, że ta akcja to będzie coś więcej niż tylko jednodniowy rajd. Ale to, jak byliśmy wyposażeni (nie mieliśmy żelaznych racji, a nawet butelek z wodą, jeśli dobrze pamiętam), przeczyło twierdzeniom, że to będzie większa operacja, a nie rajd, ponieważ nie bylibyśmy w stanie prowadzić dłuższych walk czy nawet przetrwać więcej niż kilka godzin bez racji żywnościowych i wody.

Page 50: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Szwadron C posiadał saperki na wypadek, gdyby trzeba się było okopać, jeśli przyszłoby nam zająć pozycje obronne przed baterią. W końcu jednak nie okazały się one potrzebne. Pod ubraniem mieliśmy kamizelki asekuracyjne, gdybyśmy musieli lądować w wodzie. Chcieliśmy, żeby coś nas utrzymywało na powierzchni,82ponieważ nawet jak jesteś świetnym pływakiem, to trudno jest sobie poradzić i dopłynąć do brzegu z takim ładunkiem broni i amunicji.Doskonale pamiętam, jak około 6 po południu lord Louis Mountbatten wszedł na pokład statku „Prince Albert". Działo się to w wieczór przed odpłynięciem, uraczył nas wtedy jedną ze swoich słynnych mów. Okazał się naprawdę inspirujący, mówił do nas spokojnie i pewnie, opowiadał o wsparciu, jakie dostaniemy od strony lotnictwa, życzył nam powodzenia. Podkreślał znaczenie naszego zadania, którym było unieszkodliwienie baterii wspomagającej obronę Dieppe.Wypłynęliśmy później tego wieczoru. Czułem się dziwnie, zostawiając za sobą moje rodzinne miasto; o milę lub dwie ode mnie mieszkała moja matka. Sporo się działo w czasie podróży. Odbyliśmy jeszcze jedną szczegółową odprawę, po czym ucięliśmy sobie kilkugodzinną drzemkę, w czasie gdy statek przepływał kanał La Manche. Wstaliśmy o 1:30, zjedliśmy śniadanie i zeszliśmy do łodzi desantowych.Mieliśmy to dobrze przećwiczone, każdy wiedział, które miejsce zająć i w jakiej kolejności wejść. Wszystko działo się po ciemku w całkowitej ciszy. Opuszczono nas do wody w odległości 9 czy 10 mil od brzegu. Popłynęliśmy w kierunku plaż14*.Drogę na francuskie wybrzeże oświetlała im raca i pocisk smugowy, wystrzelony na lewo od nich - w tym czasie 3. Oddział Komandosów natrafił na niemiecki konwój i operacja straciła szanse powodzenia. Wtedy jednak żołnierze 4. Oddziału nie mieli świadomości tego, co się dzieje. Jedyne co wiedzieli, to że tamci natrafili na opór.Dwie grupy przybiły do brzegu w różnym czasie. Grupa 2. pod dowództwem lorda Lovata jako pierwsza stanęła na plaży Orange 2 o godzinie 4:30. Grupa 1. miała wylądować o godzinie 4:50 na plaży Orange 1 - spóźnili się tylko dwie minuty. Grupa 1. musiała pokonać więcej klifów niż grupa 2., ale ta trafiła na zbrojny opór.Kapitan Pat Porteous, odznaczony Krzyżem Wiktorii, 4. Oddział Komandosów, płaza Orange 2Przybiliśmy do stromej kamienistej plaży, opasanej przy brzegu drutem kolczastym na szerokość trzech czy czterech jardów, za którym wykopano głęboki rów. Wiedzieliśmy to wszystko wcześniej ze zdjęć lotniczych, więc każda łódź miała przygotowaną rolkę gęstej drucianej siatki, którą można było przerzucić przez zasieki, tworząc jakby most, po którym można było przejść na drugą stronę. Kiedy zakładaliśmy tę siatkę, Niemcy otworzyli ogień z moździerzy, które wcześniej wycelowali w brzeg plaży, straciliśmy około dwunastu ludzi. Zgodnie z procedurą przekazaną nam na szkoleniu, mieliśmy jak najszybciej i bez względu na wszystko zejść z plaży. Zostawiliśmy więc z rannymi tylko sanitariusza149.83Starszy szeregowy John Flynn, 4. Oddział Komandosów, plaża Orange 2Zeszliśmy na brzeg i w tym samym momencie rozpoczął się ostrzał. Potem wydawało mi się, że jakiś samolot nurkuje i strzela z działka pokładowego w kierunku baterii. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem lorda Lovata stojącego w odległości około 30 jardów ode mnie. Ktoś próbował przełożyć siatkę przez bardzo wysokie zasieki ze zwojów drutu kolczastego.To wszystko, co pamiętam z tamtych chwil [został ogłuszony przez wybuchający pocisk moździerzowy]. Następne, co sobie przypominam, to że nie było nikogo dookoła mnie, leżały tylko dwa ciała żołnierzy z drużyny moździerzowej. Wiedziałem, że muszę dotrzeć

Page 51: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

do kapitana Webba. Poszedłem po śladach i w końcu dogoniłem szwadron F. Nie zdawał sobie sprawy, że zostałem trafiony, normalnie kontynuowałem akcję150.Saper K. C. Kennett, pluton łączności, 4. Oddział Komandosów, plaża Orange 2Dołączyłem do głównej grupy dowodzonej przez lorda Lovata. Miałem ze sobą zapasową baterię do radiostacji, a także karabin i pas z nabojami kalibru 0,303. Pełniłem rolę drugiego operatora radia (...). Plaża była bardzo wąska; ostrzeliwano nas z karabinów maszynowych podczas lądowania. Zaraz na brzegu musieliśmy poradzić sobie z zasiekami z drutu kolczastego. Straciliśmy sporo ludzi w tym czasie. Szybko zrobiło się jasno. Pułkownik zachowywał się naprawdę jak wspaniały dowódca151.Fusilier George Cook, 4. Oddział Komandosów, plaża Orange 2Kiedy wylądowaliśmy, znaleźliśmy na brzegu zasieki z drutu kolczastego. Ja i mój kolega przerzuciliśmy przez nie siatkę drucianą tak, że można było po tym przebiec. Strzelali pociskami smugowymi z bunkrów. Jak już przedostaliśmy się przez zasieki, znalazłem się obok lorda Lovata, który mimochodem zauważył: „Strzelają za wysoko". Dowódca miał jakieś 6 stóp wzrostu, ja tylko 5,40, więc pomyślałem: „Jeśli strzelają jemu nad głową, nie ma szans, żeby trafili mnie". Jednak spadło kilka pocisków moździerzowych i zginęło na plaży czterech czy pięciu naszych chłopaków152.Na plaży Orange 1, po drugiej stronie, grupa 1. miała trochę łatwiej, ale dla nich kluczowy był czas. Komandosi wylądowali o 4:52, a już o 6:15 mieli prowadzić skoncentrowany ostrzał baterii - na piętnaście minut przed głównym natarciem sił lorda Lovata.84Starszy sierżant szwadronu James Dunning, plaża Orange 1Przybiliśmy do brzegu we właściwym miejscu i o zaplanowanym czasie. Zeszliśmy z plaży tak szybko, jak to było możliwe - ćwiczyliśmy to wielokrotnie. To absolutnie konieczne, ponieważ pozostając tam, stanowisz łatwy cel dla przeciwnika.Schroniliśmy się pod klifami, gdzie [porucznik] David Style miał wybrać miejsce, w którym będziemy podchodzić. Analiza zdjęć lotniczych kazała przypuszczać, że w obu wąwozach znajdują się miny i zasieki z drutu kolczastego. Nieśliśmy ze sobą ładunki wybuchowe, żeby oczyścić drogę.Style zdecydował, że wysadzimy przeszkody w parowie z prawej strony, ponieważ ten z lewej był zbyt gęsto odrutowany i oczyszczenie go zajęłoby nam zbyt wiele czasu. Droga, którą wybraliśmy, miała dość luźne podłoże kredowe. Kiedy przygotowywaliśmy się do odpalenia ładunków, przeleciał jakiś myśliwiec i jego odgłos zagłuszył naszą eksplozję. To pomogło utrzymać nasze lądowanie jeszcze w tajemnicy.Mieliśmy szczęście, że nie natknęliśmy się na żadne miny podczas podejścia, choć później dowiedziałem się, że jakieś były. Bardzo przydały się tu nasze umiejętności wspinania się. Używaliśmy butów do wspinaczki z gumową podeszwą które później weszły do standardowego wyposażenia wszystkich sił specjalnych153Szeregowy Alan Coote, szwadron A, 4. Oddział Komandosów, plaża Orange 1Niosłem karabin przeciwpancerny Boys - wspaniała broń, choć ze sporym odrzutem. Moje doświadczenie w jego obsłudze sprowadzało się do kilku pocisków wystrzelonych na strzelnicy. Miałem również pistolet automatyczny Colt kalibru 0,45 mm do obrony własnej, jeśliby zaszła potrzeba walki na krótki dystans. Karabin Boys ważył 37 funtów [16,78 kg], strzelał amunicją przeciwpancerną kalibru 0,55 cala [140 mm], miał 5 stóp [1,5 m] długości, wspierał się na jednej krótkiej nóżce i zaprojektowano go do strzelania z ziemi. Podmuch z lufy wzniecał tumany kurzu, szczególnie w suchym terenie. Broń wydawała bardzo charakterystyczny dźwięk i łatwo rozpoznawalny błysk.Rampa desantowa naszej łodzi oparta była o kamienistą plażę, ale w związku z dość dużą martwą falą podchodzącą pod brzeg czekaliśmy, aż woda cofnie się, żeby zejść na ląd

Page 52: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

suchą nogą. Wyglądało to dziwnie w takim momencie - inaczej niż w czasie D-Day, jak to widać na filmach.85W momencie kiedy zeszliśmy na ląd, nadleciały samoloty RAF-u. Zgromadziliśmy się pod klifem, czekając, aż ładunki wybuchowe utorują nam drogę. Udało się wysadzić wszystkie przeszkody i podchodziliśmy teraz wąwozem, idąc jeden za drugim i niosąc ciężki ekwipunek. Nie mogłoby to tak wyglądać nawet przy najlżejszym ostrzale ze strony przeciwnika154.Następne zadanie grupy ogniowej polegało na zajęciu pozycji przed baterią i związanie walką obrońców. To nie była tylko kwestia przebycia około tysiąca jardów, bo tyle wynosiła odległość do celu. Komandosi natknęli się na tabliczki ostrzegawcze mówiące: „Achtung Minen!" czy „Danger Mines" [„Uwaga miny"]. Rozbawieni żołnierze sądzili, że Niemcy uprzejmie ich ostrzegają w ich własnym języku, ale szybko zdali sobie sprawę, że to ostrzeżenie brzmi tak samo po angielsku i po francusku.Założono ekran ochronny na przyczółek dowodzony przez sierżanta Langlanda, a żołnierze szwadronu C rozpoczęli przeszukiwanie terenu i okolicznych domów. Jednak rozwój wypadków miał ich zaskoczyć.Kapral Raymond Robouhans, Oddział Komandosów Wolnej Francji, przyłączony do szwadronu C, 4. Oddział KomandosówNasza misja polegała na przeszukiwaniu domów i wypytywaniu miejscowych Francuzów, w celu zdobycia informacji o wojskach niemieckich stacjonujących w pobliżu baterii. Drugim zadaniem było prowadzenie frontalnego ostrzału za pomocą moździerzy, karabinów i broni automatycznej, nakierowanego na baterię i jej zewnętrzne umocnienia, z odległości około 130-150 jardów, w celu uniemożliwienia działom otwarcia ognia w kierunku floty zbliżającej się do Dieppe.O godzinie 5:47 bateria zaczęła strzelać do statków brytyjskich znajdujących się teraz naprzeciw portu. Mills-Roberts natychmiast rozkazał przerwanie przeszukiwania domów i zajęcie pozycji strzeleckich. W momencie kiedy szliśmy jeden za drugim, kryjąc się za żywopłotem, samotny niemiecki snajper, schowany w którymś z budynków gospodarczych, ranił w ramię brytyjskiego komandosa. Ten żołnierz szedł tuż za mną, był ostatni w kolumnie. Nasz przyczółek znajdował się w starej stodole, jakieś 130-150 jardów od baterii.Od Niemców dzieliło nas pole owsa. W ciągu następnych trzydziestu pięciu minut pluton moździerzowy Millsa-Robertsa i pluton porucznika Starra, uzbrojony w karabiny oraz karabiny maszynowe i przeciwpancerne, prowadziły ciężki ostrzał baterii, demoralizując obrońców. Atak był tak miażdżący, że widziałem dwóch lub trzech Niemców biegnących przez pole owsa i próbujących uciec ze swoich pozycji. Zostali natychmiast zastrzeleni przez nasz pluton155.86Starszy sierżant szwadronu James DunningMieliśmy rozkaz zająć pozycję i rozpocząć ostrzał baterii przeciwnika nie później niż o 6:15. Główne natarcie pod dowództwem lorda Lovata miało się rozpocząć o wpół do siódmej i być poprzedzone nalotem. Jednak major Mills-Roberts, głównodowodzący tą częścią rajdu, zdecydował się przyspieszyć rozwój wydarzeń, ponieważ bateria otworzyła ogień, w zasięgu którego, według informacji oficera wywiadu, znajdowała się już główna flotylla.Mills-Roberts utrzymywał kontakt wzrokowy z Davidem Stylem, który wydawał rozkazy obsłudze karabinu maszynowego Bren i snajperom, którzy pospieszyli przez las, aby zająć pozycje w zabudowaniach gospodarczych, z których mogli ostrzeliwać baterię. Znajdowali się w idealnej odległości, zaledwie kilkaset jardów od celu.

Page 53: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

W tym czasie dołączyliśmy do kwatery głównej, która mieściła się przed lasem, na prawo od budynków, patrząc w kierunku baterii. Podczołgałem się do przodu z moją drużyną moździerzową. Widzieliśmy wszystko jak na dłoni. Pamiętam, że zauważyłem na ich pozycjach kucharza ubranego na biało156.Sierżant H. Lindley, 4. Oddział KomandosówZajęliśmy pozycje na skraju lasu. Dawson powiedział: „Wysuń snajperów", więc rozmieściłem sześciu snajperów. Zanim przyszliśmy, bateria już była ostrzeliwana przez samoloty. Leżałem obok Dickiego Manna, kiedy zobaczyłem nieprzyjaciela w białym ubraniu. Powiedziałem więc: „Tam masz łatwy cel". Mann podniósł karabin, przymierzył, bum, i tamten padł157.Starszy sierżant szwadronu James DunningRozkazy były następujące - kiedy wszyscy zajmiemy już pozycje i będziemy gotowi rozpocząć walkę, Robert Dawson miał gwizdaniem dać sygnał do otwarcia ognia w kierunku baterii. Usłyszeliśmy gwizdek dużo wcześniej niż umówiona 6:15 - musiało być dopiero około 6. Wszystkie plutony były jednak przygotowane, podobnie jak snajperzy, którymi dowodził Dickie Mann, wspaniały strzelec, rzeźnik w cywilu. Trafiał we wszystko bez pudła. Skradał się w wysokiej trawie, żeby znaleźć się centralnie naprzeciwko baterii, w idealnej pozycji strzeleckiej. Karabin maszynowy Bren był rozstawiony na pierwszym piętrze budynku, mieli dobry widok na cel. My leżeliśmy na ziemi na skraju lasu. Wszyscy czekali na rozpoczęcie walki.Robert Dawson zagwizdał, karabin maszynowy otworzył ogień, a my ustawialiśmy się do strzału. Dowodziłem drużyną obsługującą dwucalowy moździerz.87Uznałem, że najlepiej mierzyć w środek baterii, jako że nasza broń nie była bardzo precyzyjna, więc jak wycelujemy pośrodku, to nawet jeśli pocisk spadnie trochę na prawo lub na lewo, to i tak w coś trafi.Pierwszy strzał nie wyrządził chyba żadnych szkód, choć usłyszeliśmy wybuch. Zdecydowałem się podzielić ogień na trzy miejsca - w prawą i w lewą flankę oraz w środek. Trzeci strzał był chyba najbardziej szczęśliwym trafieniem pociskiem moździerzowym w całej II wojnie światowej, ponieważ spadł na stertę kordytu. W wyniku oślepiającej eksplozji wybuchł pożar. O ile wiem, działa już nigdy potem nie wystrzeliły. Było siedem po szóstej.Wzięliśmy Niemców z zaskoczenia, ale odpowiadali ogniem, szczególnie z wieżyczki przeciwlotniczej. Po kilku minutach rozpoczęli bombardowanie moździerzowe naszego lasu. Prowadziliśmy walkę do 6:20, a nasze moździerze mocno dawały im się we znaki.Równo o 6:25 nadleciały samoloty Spitfire, ostrzeliwując baterię z działek. Mieliśmy poczucie, że znajdujemy się trochę zbyt blisko - tylko kilkaset jardów. McDonough unieszkodliwił wieżyczkę przeciwlotniczą - wystrzelił z ręki chyba z sześćdziesiąt pocisków. To sporo, zważywszy na to, że karabin przeciwpancerny Boys miał koszmarny odrzut. Dickie Mann zdjął wielu szkopów ze swojego karabinu snajperskiego.O zaplanowanym czasie zobaczyliśmy trzy białe flary, jedna za drugą wystrzelone z pistoletu sygnałowego przez lorda Lovata, które oznaczały, że mamy przerwać ogień. Wypełniliśmy główny cel misji. Wydawało nam się, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty158.Szeregowy Alan CooteNajciekawsze w tej i innych akcjach było to, że właściwie nie zauważa się ani przeciwnika, ani własnych sił. Wydaje ci się, że ty i jeden lub dwaj żołnierze obok to jedyni ludzie na polu bitwy. To poczucie wzmaga się, kiedy znajdziesz się pod ostrzałem. Jest bardzo głośno, to fakt, ale prawie nic nie widać. Masz wrażenie, że jesteś kompletnie osamotniony. Zaczęli ostro strzelać - mówiono, że to z wieżyczki przeciwlotniczej. Ja

Page 54: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

jednak nie widziałem broni ani błysków w otworach strzelniczych, choć odległość wynosiła jedynie 200 jardów.Problem ze zbyt dużym kątem celowania uniemożliwiał nam skuteczne odpowiadanie ogniem - bez dołka w ziemi niemożliwe było podniesienie lufy na taką wysokość, żeby móc mierzyć w kierunku wieży. Karabin przeciwpancerny Boys był bezużyteczny bez dodatkowego wysokiego dwójnogu. Nie mieliśmy nic takiego, więc mój amunicyjny został ludzką podpórką. Udało mi się wystrzelić kilka pocisków, ale byliśmy zbyt odsłonięci i nie miało sensu zbytnie narażanie się. Nie88widziałem żadnych wystrzałów z wieżyczki, a obok nas ciągle wybuchały pociski. Wróciliśmy więc do kryjówki i zaczęliśmy szukać nowej pozycji i nowych celów159.Ten jeden wystrzał drużyny moździerzowej Jamesa Dunninga był prawdopodobnie najważniejszym trafieniem w całej akcji. Pocisk wylądował na stosie popakowanych ładunków kordytowych, pozostawionych obok jednego z dział - niefortunny błąd popełniony przez Niemców okazał się niezwykle szczęśliwy dla komandosów. Okazało się, że po tym strzale bateria nie otworzyła już nigdy ognia, co oszczędziło głównej flotylli zmierzającej do Dieppe ciężkiego bombardowania.Chociaż działa zostały unieszkodliwione, pozostało jeszcze wielu Niemców chętnych do walki. Grupa lorda Lovata musiała przedostać się do wnętrza baterii, żeby upewnić się, że nie zostanie ona już użyta. Po lądowaniu na plaży Orange 2 żołnierze rozdzielili się - szwadron A udał się w kierunku pozycji grupy 1. Ten patrol bojowy pod dowództwem porucznika Veaseya miał za zadanie ulokować się na pobliskim skrzyżowaniu i związać walką kompanię nieprzyjaciela, która miała nadejść zza rzeki Saane. Pozostała część grupy Lovata poszła wzdłuż tej samej rzeki, ale po wschodniej stronie. Las i stromy brzeg chroniły ich przed ogniem przeciwnika. Uprzątnęli plażę w trzydzieści pięć minut po lądowaniu.Podczas przemieszczania się w głąb lądu siły szturmowe usłyszały ogłuszającą eksplozję - to był wybuch pocisku z dwucalowego moździerza, który wystrzeliła grupa ogniowa. W lesie Blancmesnil le Bas, w pobliżu głównego celu, szwadron F pod dowództwem kapitana Pettiwarda skręcił w lewo, ku zachodniej części baterii, a szwadron B dowodzony przez kapitana Webba udał się na prawo, aby zaatakować działa od południa. Lovat ze swoją główną grupą zajął pozycję między szwadronami.Pełna obsada niemieckiej baterii w Varengeville wynosiła 130 żołnierzy pod dowództwem hauptmanna (kapitana) Schólera. W chwili ataku znajdowało się tam około 97 ludzi. Niektórzy z nich służyli wcześniej na froncie wschodnim, ale ci, których komandosi wzięli do niewoli i przywieźli do Anglii, okazali się być wcielonymi do armii niemieckiej mieszkańcami Polski i innych krajów wschodniej Europy.Tak więc wartość bojowa, jaką przedstawiali obrońcy, była różna. Niektórzy okazali się wyszkoleni, ale większość dopiero rozpoczynała trening. Tylko jeden więzień urodził się w Niemczech, co świadczy o tym, że siły były nierówno rozłożone - lepiej wyszkoleni Niemcy polegli lub uciekli, a słabiej wytrenowani żołnierze z innych krajów dali się łatwo złapać.89Oczywiście w momencie ataku komandosi nie wiedzieli, skąd pochodzą obrońcy. Nacierali na baterię w dwóch osobnych grupach, co miało tę zaletę, że żołnierze nie pomylą się i nie zaczną strzelać do swoich. Oznaczało to jednak również, że szwadron F jest bardziej narażony na ostrzał.Kapitan Pat Porteous, odznaczony Krzyżem WiktoriiPrzebiegliśmy z lewej strony, po otwartym terenie za pozycjami niemieckimi. Nie napotkaliśmy żadnego oporu podczas drogi. Dotarliśmy do niewielkiego lasku na tyłach dział, skąd mieliśmy zaatakować (...) weszliśmy, znajdując szczęśliwie szczelinę w

Page 55: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

zasiekach. Bateria otoczona była drutem kolczastym, ale trafiliśmy na miejsce, przez które spóźnieni Niemcy wracali po nocy z przepustek. Wydeptali tam w drutach przejście. Udało nam się przedostać bez żadnego problemu. Teren wokół baterii okazał się typowym dla tego rejonu wiejskim krajobrazem - z wieloma żywopłotami i krzakami, małymi domkami, zabudowaniami gospodarczymi - dość gęsty teren160.Fusilier George CookKtoś zestrzelił gościa i ten wypadł z wieżyczki przeciwlotniczej, (...) leciał z góry jak jaskółka (...). Poszliśmy z sierżantem Hornem przecinać drut kolczasty. Sierżant wziął mnie, bo miałem przecinak. „Ja będę ciął tutaj, a ty tam" - powiedział. Chwilę po tym jak zaczęliśmy, usłyszałem jęk: „Ugh". Zobaczyłem krew tryskającą z klatki piersiowej Horne'a. Wydawał się martwy. Trochę mną to wstrząsnęło, bo był najtwardszym facetem, jakiego znałem. Dokończyłem ciąć drut, wróciłem do Porteousa i powiedziałem: „Sierżant Horne nie żyje, zastrzelili go". Następne co pamiętam, to huk wystrzału - dostałem. (...) Kiedy się obudziłem i doszedłem do siebie, słońce świeciło mi w oczy. Wokół mnie było pełno much. Nie mogłem się poruszać, próbowałem się jakoś pozbierać. Wtedy zza rogu wyszło trzech Niemców, jeden z nich przystawił mi bagnet do gardła161.Sierżant J. Halliday, szwadron F, 4. Oddział KomandosówDostaliśmy się pod ogień snajperów, sierżant Horne został ciężko ranny. Postrzelili go w brzuch, kula wyszła przez plecy, zostawiając wielką ranę wylotową. Wtedy po raz pierwszy w życiu podałem komuś morfinę. Był raczej w kiepskim stanie i wyklinał gościa, który mu to zrobił. Położyliśmy go pod ścianą162.90Sierżant Irving Portman, szwadron F, 4. Oddział KomandosówWiększość członków oddziału byłaby w stanie wysadzić te działa, ale wyznaczono do tego kaprali i sierżantów, żeby upewnić się, że bateria zostanie w całości unieszkodliwiona. Ostatnie słowa lorda Mountbattena, który przemawiał do nas przed wypłynięciem, brzmiały: „Słuchajcie, nie obchodzi mnie, jak zabijecie tych Niemców i co będziecie musieli w tym celu zrobić, ale pamiętajcie - te działa trzeba zniszczyć". Miałem na plecach ponad osiemdziesiąt kilogramów materiałów wybuchowych - wszystko uzbrojone ładunki, ze spłonkami i detonatorami.Szukaliśmy dobrej drogi do baterii, kiedy przyszedł Pat [Porteous] i powiedział: „Spróbujcie pójść tym żywopłotem". Wskoczyłem w niego, ale w tym momencie wybuchł granat. Na szczęście trzonkowy, więc nie było tak źle, choć dostałem odpryskiem w oko. Przetoczyłem się pod drzewo i jak cymbał zacząłem gapić się w stronę baterii. Powinienem był się domyślić, że nikt nie jest w stanie rzucić granatem na 200 jardów. Ale ten szkop cisnął kolejny, który wylądował na gałęziach za mną, a odłamki weszły mi w plecak, na szczęście niczego nie wysadzając. Miałem ze sobą karabin, a także pistolet automatyczny Colt. Okrążyłem drzewo i spostrzegłem hełm wystający z ziemi jakieś dwanaście jardów ode mnie163.Byłem niezłym strzelcem, trafiłem go w sam środek głowy (...) kiedy tam doszedłem, okazało się, że w okopie w kształcie litery L siedziało ich dwóch. Pół twarzy brakowało temu, którego postrzeliłem, ale ten drugi patrzył w inną stronę, mierząc z karabinu przez krzaki. Nawet nie zauważył, że jego kumpel nie żyje. Odwrócił się i spostrzegł mnie w tym samym momencie, co ja jego. Nawet teraz mogę zobaczyć wyraz jego twarzy, jak się obracał. Dźgnąłem go w szyję bagnetem, ale byłem tak przerażony, że jeszcze trzy razy do niego strzeliłem, żeby upewnić się, że nie żyje164.Kapitan Pat Porteous, odznaczony Krzyżem WiktoriiWpadliśmy na Niemców wysiadających właśnie z ciężarówki. Musieli przyjechać ze Ste Marguerite lub skądś z tamtego kierunku. Udało nam się ich unieszkodliwić, zanim zeszli z wozu, zabiliśmy wszystkich z Thompsonów.

Page 56: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Przedzieraliśmy się potem przez dosyć gęsty teren - domki, żywopłoty itd. Roger Pettiward, dowódca szwadronu, został zabity przez snajpera. Drugi podoficer, dowodzący innym plutonem, zginął od wybuchu granatu trzonkowego. W tej sytuacji ja zacząłem wydawać rozkazy165.Sierżant J. HallidayNiedaleko sadu, w którym byliśmy, znajdował się stary magazyn. Zdecydowaliśmy ukryć się za nim i zaatakować z drugiej strony, ponieważ podejrzewaliśmy,91że gdzieś tam są Niemcy. Okazało się, że siedzą w okopach za żywopłotem i miotają granatami trzonkowymi, jak tylko zauważą jakiś ruch.Zebraliśmy się przy budynku i natarliśmy na nich. Kapitan Pettiward prowadził, ja szedłem za nim. Jak tylko wynurzyliśmy się zza rogu, nadleciał granat i rozerwał kapitana na strzępy. Musieliśmy się znów przegrupować. Wszedłem do pustego magazynu, zastanawiając się, czy nie można by przejść tędy i stawić im czoło z drugiej strony166.Kapral Pat McVeigh, szwadron F, 4. Oddział KomandosówDoszliśmy do końca budynku i wtedy ten szkop rzucił granat, który spadł na plecak Pettiwarda. Oderwało mu głowę167.Kapitan Pat Porteous, odznaczony Krzyżem WiktoriiSzedłem niewielką dróżką w kierunku baterii, mając rzekę po swojej lewej. Nagle na drugim brzegu pojawił się Niemiec. Rzuciłem w niego granatem Millsa, a on we mnie trzonkowym. Zerwałem się z ziemi, jak tylko wybuchły, ale on był ode mnie szybszy i postrzelił mnie w lewą rękę. Wycofałem się i założyłem sobie opatrunek. Szliśmy dalej, mijając po drodze kilka ofiar - gości, którzy zostali trafieni przez snajpera czy rozerwani granatem.Rozmieściliśmy się wzdłuż rzeki, której brzeg, wysoki na jakieś 4 stopy, osłaniał nas trochę od baterii. Leżeliśmy nisko. Skontaktowałem się z kwaterą główną komandosów, która znajdowała się na terenie przed działami. Pewnie właśnie pod nie podchodzili, bo powiedzieli mi: „Chodźcie, czas, żebyśmy weszli". Założyliśmy bagnety i natarliśmy na ich stanowiska ogniowe.Wydawało się, że biegniemy strasznie daleko, ale w rzeczywistości to było jakieś osiemdziesiąt czy sto jardów. Obsługa baterii była zajęta walką z drugą grupą komandosów, więc napotkaliśmy bardzo mały opór. Dostałem kolejną kulę w udo, co mnie spowolniło.Dotarliśmy wreszcie na miejsce. Pierwsze stanowisko okazało się być zniszczone przez pocisk moździerzowy, leżały tam tylko trupy. Poszedłem chwiejnym krokiem do drugiego i wtedy zemdlałem168.Sierżant J. HallidayNa szczęście znajdował się tam nasyp drogowy, który osłonił nas w czasie ataku na baterię. Niestety przy drodze znajdowały się dwa bunkry, więc kapitan Porteous i ja poszliśmy je sprawdzić, zostawiając naszych żołnierzy w ukryciu. Okaza-92ło się, że siedzą w nich tylko francuscy cywile, więc zajęliśmy pozycje, gotowi do ostatecznego ataku. Podczas przegrupowywania znaleźliśmy się znowu pod ostrzałem. Zmotywowało nas to do natarcia - mieliśmy założone bagnety i strzelaliśmy ze wszystkich karabinów. Czuło się jednak pewne rozczarowanie, ponieważ nasz moździerz trafił w skład kordytu i większość roboty została już wykonana169.Pat Porteous został odznaczony Krzyżem Wiktorii w dowód uznania jego zasług podczas akcji w Dieppe. Objął dowództwo szwadronu F po tym, jak zginęli dwaj inni oficerowie, i poprowadził szturm na bagnety, pomimo że był dwukrotnie raniony. Do tego ataku dołączyli się także żołnierze ze szwadronu B dowodzonego przez kapitana Webba,

Page 57: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

którego komandosi także szli w kierunku baterii. W tej grupie znajdował się także starszy szeregowy Flynn, który został trafiony na plaży, ale postanowił dołączyć do kapitana Webba, ponieważ niósł radiostację.Starszy szeregowy John FlynnW końcu do niego dotarłem i od razu rozłożyłem radio. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że wszystkie trzy anteny sana miejscu. Bezzwłocznie połączyłem się z kwaterą główną i pierwsze, co usłyszałem, to: „Natychmiast zaatakować!". Przekazałem to kapitanowi Webbowi i dołączyliśmy do natarcia.Kiedy byliśmy już w środku baterii, jeden z komandosów przeszukiwał pomieszczenia. Nagle wyskoczył jakiś Niemiec, strzelił do niego, po czym zaczął okładać go kolbą swojego karabinu. Nie muszę chyba dodawać, że ten szkop długo nie pożył170Szeregowy Charles King, szwadron B, 4. Oddział KomandosówTrzycalowy moździerz zmienił pociski z wybuchowych na dymne. Nałożyłem bagnet, ukazały się trzy białe flary wystrzelone z pistoletu sygnałowego, jedna za drugą - sygnał do ataku. Zerwaliśmy się i ruszyliśmy przez otwarty teren, osłaniani ogniem karabinów maszynowych. Przedarliśmy się przez zasieki z drutu kolczastego, zmietliśmy punktu oporu i znaleźliśmy się przy działach. Bombardowanie i nasze bagnety zmusiły ich obsługę do kapitulacji. Wielu Niemców schroniło się w podziemnych tunelach służących za składy i magazyny amunicji, jak również w biurze, kuchni i zabudowaniach gospodarczych. Wielu komandosów zostało zabitych lub rannych podczas tego ataku lub w czasie przeszukiwania budynków i wygaszania osamotnionych ognisk oporu171.93NATARCIE NA DIEPPE4. Oddział KomandosówPLAŻA ORANGE 1m NPLAŻA ORANGE 2I i/I mila7ttTRASA GRUPY SZTURMOWEJ TRASA GRUPY OGNIOWEJ© szwadron a - Yeasey (2) szwadron f Pettiward ©szwadron b- WebblegendaŁDziała obrony wybrzeżaDrużyna moździerzowaOOsadaLinia brzegowaLas9)-Kanał La Manche 3.0DDZIAŁ KOMANDOSÓW4.ODDZIAŁ KOMANDOSÓW KANADYJCZYCYSte flarguertte ™renSeville QuibęrvllleSzeregowy William Spearman, szwadron B, 4. Oddział KomandosówPanowało całkowite zamieszanie, zabijało się każdego, kto nie był komandosem. Ludzie wbiegali i wybiegali z budynków172.

Page 58: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

W tej walce zginął niemiecki dowódca, hauptmann Schóler, zabity z pistoletu maszynowego przez komandosa, który wpadł do jego biura. Kiedy żołnierze byli już w środku, rozpoczęła się obława. Komandosi przechodzili z pomieszczenia do pomieszczenia, żeby upewnić się, że wszyscy przeciwnicy zostali unieszkodliwieni, a także żeby zebrać dokumenty, które mogłyby się przydać wywiadowi. Jednak w momencie kiedy likwidowali jedno stanowisko karabinu maszynowego, dostali się pod ostrzał innego. A przecież zostało jeszcze do wykonania główne zadanie całej operacji - wysadzenie dział.Sierżant Irying PortmanWpadliśmy do środka. Miałem szczęście i nie dostałem. Podbiegłem do stanowiska przy dziale i wrzuciłem tam granat. Zginęło dwóch szkopów, na trupach paliły się jeszcze ubrania. Zostało jeszcze dwóch, których również zlikwidowałem. Vic Ford schował się za działem. Przeklinając, powiedziałem do niego: „Chodź tu do mnie, jesteś mi potrzebny!". Chciałem, żeby pomógł mi włożyć pocisk do zamka. „Odpieprz się, nie pójdę tam!" - wykrzyknął. Zagroziłem mu więc bronią.Później w Blighty Vic Ford powiedział mi: „Ty gnojku, zastrzeliłbyś mnie, prawda?". „Oczywiście, że tak" - odpowiedziałem, choć z pewnością bym tego nie zrobił. Chciałem go jednak wtedy nastraszyć. Był przerażony, podobnie jak ja, jeśli mam być szczery. Kiedy wyjąłem kordyt z działa, musiałem umieścić ładunek za pociskiem. Kiedy otworzyłem zamek, okazało się, że w środku jest już pocisk, więc wyjąłem leżący tam kordyt (nie miałem pojęcia, co z nim zrobić, ponieważ tlił się, a wokół wybuchały płomienie, więc nie wiedziałem, gdzie go wyrzucić). Vic miał rację, chcąc pozostać w ukryciu, ale ja musiałem wykonać zadanie. To było działo nr 3.Wyciągnęliśmy ładunki z plecaków i uzbroiliśmy je. Teraz trzeba było tylko otworzyć zamek i wrzucić je do środka, upewniwszy się wcześniej, czy jest tam pocisk, który miał wybuchnąć pod wpływem eksplozji. W ten sposób najlepiej wysadzać działa. Przyczepiłem tam również małą magnetyczną minę - używało się ich kiedyś na statkach173.Kiedy ładunki znalazły się na swoich miejscach, komandosi musieli się wycofać, co potencjalnie mogło być równie niebezpieczne jak natar-95cie. Dlatego wielokrotnie ćwiczono ten element operacji. Będąc w bezpiecznej odległości, żołnierze usłyszeli eksplozje - to wybuchały działa, pod które podłożyli ładunki. Grupa lorda Lovata przebiegła obok szwadronu C, który osłaniał odwrót.Starszy sierżant szwadronu James DunningOpracowaliśmy specjalny schemat odwrotu - rozproszyliśmy się, jedne grupy pozostawały na miejscu, podczas gdy inne się wycofywały, dając następnie osłonę tym pierwszym w czasie ich odwrotu. W ten sposób cały czas chroniliśmy tyły. Zajęliśmy pozycję między lasem a przyczółkiem, oczekując nadejścia grupy szturmowej.Dowiedzieliśmy się, co się stało, dopiero gdy przechodzili obok nas. Była 7 rano, kiedy nadciągnęli drogą. Doskonale pamiętam, jak nieśli Pata Porteousa - na noszach zrobionych z drzwi i trzymanych przez jakichś niemieckich jeńców. Nie miałem wtedy pojęcia, czego dokonał, i że zostanie odznaczony Krzyżem Wiktorii.Po przejściu grupy szturmowej ponownie się rozproszyliśmy i udaliśmy w stronę klifu. Nie było żadnego kontrataku, choć spadały na nasz teren pociski moździerzowe. Jak podchodziliśmy pod górę, zauważyłem kilka krów trafionych z moździerza - leżały martwe lub konające. Pamiętam, że gdy wkraczaliśmy do akcji, spojrzałem na te krowy i pomyślałem, że tworzą taki spokojny i uroczy obrazek174.Szeregowy Alan Coote

Page 59: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Odgłosy walki cichły. Obok mnie leżał ciężko ranny starszy sierżant szwadronu Williams. Nigdzie wokół nie było personelu medycznego, ale wydano nam, oprócz opatrunków osobistych, również większe opatrunki bojowe. Użyłem swojego i jeszcze jednego do zakrycia jego rany. Sierżant „Pinkie" nie zgodził się położyć na nosze, ale nie był w stanie wrócić na plażę o własnych siłach.Rozkazano mi doprowadzić go bezpiecznie na miejsce zbiórki. Poruszaliśmy się niezwykle wolno, nie mieliśmy się nawet jak chronić, a kule karabinowe raz po raz świstały między drzewami i żywopłotami. Pokonanie każdej przeszkody było bolesnym i ryzykownym manewrem dla sierżanta. Zarzucił mi rękę na lewe ramię, a ja podtrzymywałem go z tyłu za rzemień od paska. Ciężko schodziło nam się wąwozem. Williams wielokrotnie chciał, żebym go zostawił, ale udawało mi się go przekonać, żebyśmy szli dalej. Po kilku postojach dotarliśmy do plaży i przekazałem go sanitariuszom175.96Sierżant Irving PortmanKiedy schodziliśmy z klifu, jeden z więźniów niemieckich próbował uciec; gdyby szedł spokojnie, to przywieźlibyśmy go do Blighty jako jeńca. Ale w tej sytuacji, jako że byliśmy niezłymi strzelcami, podziurawiliśmy go jak sito176Sierżant J. HallidayPrzegrupowaliśmy się i zaczęliśmy wracać, przechodząc obok szwadronu C, który stacjonował na przyczółku. Kiedy doszliśmy, okazało się, że na plaży panuje chaos. Starszy sierżant pułkowy stał pośrodku i dyrygował, jakby to był piknik. Wsiedliśmy do naszych szturmowych łodzi desantowych i obraliśmy kurs na dom177-Starszy sierżant szwadronu James DunningNa plaży uruchamiano właśnie ogromne aparaty dymowe, które miały osłonić oddziały wchodzące na statki. Rozproszyliśmy się po raz ostatni (grupy szturmowe już wsiadły na łodzie). Robert Dawson wystrzelił wtedy dwie czerwone flary, co było sygnałem, że maruderzy oraz grupy stacjonujące na przyczółkach mają trzydzieści minut na wejście na pokład.Operacja odbywała się „na mokro", ponieważ łodzie desantowe nie podpłynęły za blisko brzegu. Musieliśmy brnąć przez wodę spory kawałek. Lord Lovat krzyczał: „Chodźcie tu gnojki i zabierzcie nas!". Sporadycznie strzelali niemieccy snajperzy, ale niezbyt celnie178.Starszy sierżant szwadronu Lou Chattaway szwadron B, 4. Oddział KomandosówOsłanialiśmy tyły podczas odwrotu komandosów. Strzelałem z karabinu, chociaż normalnie byłem amunicyjnym. Pamiętam, jak podszedł do nas Lovat i powiedział: „Chodźcie, zabieramy się stąd!". Zeszliśmy z plaży chyba jako ostatni. Zgubiłem w wodzie mojego Brena. Próbowałem go wyciągnąć, ale Lovat krzyczał, żebym go zostawił i wsiadał na łódkę. Już go wtedy miałem w ręce, więc musieli mnie wciągać179.Starszy sierżant szwadronu James DunningWidzieliśmy walczące nad miastem myśliwce, w ogóle sporo się działo. Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy, jaka tam się rozgrywa bitwa. Weszliśmy na po-97kład i odpłynęliśmy kawałek od brzegu. Czekaliśmy tam jakiś czas, żeby upewnić się, czy nie jesteśmy potrzebni nigdzie indziej (mieliśmy zadania rezerwowe, na wypadek gdybyśmy okazali się niezbędni).Około 9 rano powiedziano nam, że możemy wracać. W drodze powrotnej podjęliśmy z wody jakiegoś amerykańskiego lotnika, którego zestrzelono podczas walk. Podróż do Newhaven upłynęła w miarę spokojnie180.

Page 60: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

W tym czasie komandosi nie wiedzieli jeszcze, jaką katastrofą skończył się rajd na Dieppe. Mieli jedynie świadomość, że wypełnili dobrze swoje zadanie. Żołnierze zostawili na plaży zabitych oraz rannych, którymi opiekował się sanitariusz oddziału, Jim Pasąuale. Zgłosił się na ochotnika, choć wiedział, że zostając, znajdzie się w niemieckiej niewoli do końca wojny. Jego brat Ted również brał udział w rajdzie, ale zginął potem w czasie desantu w Normandii. Jim dowiedział się o tym dopiero po wyzwoleniu w 1945 roku.Sanitariusz Jim Pasąuale, 4. Oddział KomandosówBył tam taki jeden gość, nazywał się Mercer, znajdował się w bardzo ciężkim stanie. Oślepł, a jedno oko wyszło mu na zewnątrz. Wszystko, co mogłem zrobić, to wsadzić je z powrotem i założyć na to opatrunek (...). Szkopy postąpiły wobec nas bardzo uczciwie, zabrali nas z rannymi do baraku. Staliśmy w szeregu, kiedy nadleciał jeden z naszych samolotów, więc kazano nam się rozproszyć. Wtedy ten niemiecki oficer powiedział: „Dla was wojna się skończyła!"181.Komandosi przywieźli do Anglii kilku Niemców. Historycy spierają się o to, co się z tymi więźniami stało. Jeden z poglądów wyraża John Parker, przytaczając świadectwo złożone przez Williama Spearmana w Imperial War Museum, który powiedział, że w związku z brakiem miejsca w łodziach, „uznaliśmy, że nie mamy innego wyjścia, jak zastrzelić kilku jeńców"182. Z drugiej strony cytuje również Pata Porteousa, który stwierdził:Mieliśmy tylko trzech lub czterech więźniów, nawet ich nie związaliśmy (...). Powstała plotka, że żołnierze 4. Oddziału Komandosów zabili jeńców na polecenie Lovata, ale to absolutna nieprawda183.Parker zauważa jednak, że Porteous był ranny i mógł nie być świadomy wszystkiego, co się działo wokół184.98Nie zgadza się z tym Will Fowler, którego książka pt.: The Comman-dos at Dieppe stanowi z pewnością najlepsze opracowanie dotyczące akcji 4. Oddziału Komandosów pod Dieppe. Wskazuje on na fakt, że nikt inny nie przypomina sobie, żeby brakowało miejsca na łodziach oraz że komandosi nie zostawiliby rannych, jeśli byli zdecydowani zabijać więźniów, by mieć miejsce na łodziach185. Najważniejsze jest jednak to, że żaden inny żołnierz biorący udział w rajdzie nie powiedział, że strzelano do jeńców, co potwierdzają moje własne badania. Wydaje się, że w tym przypadku reputacja komandosów została niesłusznie skalana.Dlaczego więc 4. Oddział Komandosów odniósł sukces pod Dieppe? Komandor podporucznik Hugh Mullineux z Royal Navy, który był specjalnym nawigatorem podczas działań 4. Oddziału Komandosów, tak pisał w swoim raporcie po akcji:Jestem przekonany, że operacja zakończyła się sukcesem (...) w dużej mierze dzięki intensywnemu i właściwemu wstępnemu szkoleniu oraz oficerom, którzy pokazali wielkie zdolności przywódcze186.Akcja 4. Oddziału Komandosów została uznana za tak udaną, że postanowiono wyciągnąć z niej lekcję i napisano o niej artykuł, który miał posłużyć jako instruktaż. Autorem był Martin Lindsay, członek oddziału Gordon Highlanders. Tytuł - Zniszczenie niemieckiej baterii przez 4. Oddział Komandosów podczas rajdu na Dieppe181. Jednak ten tekst nie został dobrze przyjęty przez oficerów z innych jednostek, którzy uważali, że poradziliby sobie w tej akcji równie dobrze188. Czyżby?Armia jako taka nie poddawała swoich żołnierzy takiemu reżimowi treningowemu. Czy ci oficerowie mogliby wiedzieć, kto będzie w formie tego dnia, kto by zabijał, a kto nie? Czy oni nieustannie pozbywali się żołnierzy, którzy nie spełniali wymogów? Czy warunkowali swoich ludzi do walki, tak jak to miało miejsce w przypadku komandosów? Czy ćwiczyli tak intensywnie? Oczywiście odpowiedź na te wszystkie pytania brzmi - nie. To właśnie te elementy odróżniały komandosów od innych oddziałów w armii.

Page 61: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

W rezultacie szkolenia i drobiazgowych przygotowań komandosi prowadzili walkę w taki sposób, że potrafili wpływać na czynniki, które dla innych stanowiły kwestię szczęścia. Regularna jednostka, jeśli miałaby szczęście, to mogłaby składać się z ludzi, którzy by dobrze wypełnili swoje obowiązki tego dnia; jeśli miałaby szczęście, to jej żołnierze byliby w stanie sprostać fizycznie wyczerpującemu podejściu w peł-99nym ekwipunku pod baterię i walczyć po dotarciu do celu; jeśli miałaby szczęście, to mogłaby wykonać zadanie.Jedyny czynnik, na który komandosi nie mogli się przygotować ani w nim wyszkolić, to były wydarzenia przypadkowe, niezależne od naszej woli, które mogą jednak zniweczyć cały trud. Taki pech spotkał 3. Oddział Komandosów, który, zbliżając się do Berneval, natknął się na konwój przeciwnika. Ale pojawia się inna myśli - gdyby komandosi sprawowali kontrolę nad planowaniem i zbieraniem informacji wywiadowczych na wyższych szczeblach, to być może nie dochodziłoby do takich sytuacji.Ważne jest jednak to, że 4. Oddział Komandosów zaplanował i wykonał niezwykłą operację, która pokazała, że te metody szkoleniowe i organizacyjne naprawdę świetnie działają. Droga do domu była dla samych komandosów czasem refleksji.Sierżant J. HallidayZawsze zastanawialiśmy się, jak to jest znaleźć się pod ostrzałem. Rozważaliśmy, jak ćwiczenia mają się do rzeczywistej akcji w tym aspekcie. Przez całą operację w Dieppe byliśmy tak zajęci przygotowywaniem się do każdego następnego ruchu, że chociaż widok rannych i zabitych z pewnością robił na każdym wrażenie, to nie odciągał uwagi od głównego celu. Fakt, że widzieliśmy krew i jatkę, pomógł nam zdać sobie sprawę, że to się dzieje naprawdę. Z pewnością sprawność fizyczna stanowiła dodatkowy bodziec. Moje osobiste odczucia można podsumować w następujący sposób: kiedy wracaliśmy, nagle zdałem sobie sprawę, że nie za bardzo chcę o tym mówić. Zamknąłem się w sobie na kilka następnych dni189.Przypisy146 James Dunning, The Fighting Fourth, Sutton 2003, s. 72.147 Archiwum Emyra Jonesa, nagrania wywiadów i indywidualnych świadectw żołnierzy z 4. Oddziału Komandosów.148 Nagranie Jamesa Dunninga, archiwum Emyra Jonesa.149 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, transkrypcja wywiadu z Patem Por-teousem, 10060/2/1, s. 8.150 Nagranie Johna Flynna, archiwum Emyra Jonesa.151 Nagranie K. C. Kennetta, archiwum Emyra Jonesa.152 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, transkrypcja wywiadu z George'em Cookiem, 9977/3/2, s. 14.100153 Nagranie Jamesa Dunninga, archiwum Emyra Jonesa.154 Nagrania Alana Coote'a, archiwum Emyra Jonesa.155 Nagrania Raymonda Robouhansa, archiwum Emyra Jonesa.156 Nagranie Jamesa Dunninga, archiwum Emyra Jonesa.157 Nagranie H. Lindleya, archiwum Emyra Jonesa.158 Nagranie Jamesa Dunninga, archiwum Emyra Jonesa.159 Nagrania Alana Coote'a, archiwum Emyra Jonesa.160 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, transkrypcja wywiadu z Patem Por-teousem, 10060/2/1, s. 9.161 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, transkrypcja wywiadu z George'em Cookiem, 9977/3/2, s. 15-16.

Page 62: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

162 Nagranie J. Hallidaya, archiwum Emyra Jonesa.163 Nagranie Irvinga Portmana, archiwum Emyra Jonesa.164 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, nagranie Irvinga Portmana, nr 9766/5, cytowane za: Will Fowler, The Commandos at Dieppe, Harper Collins 2002, s. 167-168.165 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, transkrypcja wywiadu z Patem Por-teousem, 10060/2/1, s. 9.166 Nagranie J. Hallidaya, archiwum Emyra Jonesa.167 Nagrania Pata McVeigha, archiwum Emyra Jonesa.168 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, transkrypcja wywiadu z Patem Por-teousem, 10060/2/1, s. 9-10.169 Nagranie J. Hallidaya, archiwum Emyra Jonesa, i™ Nagranie Johna Flynna, archiwum Emyra Jonesa.171 Nagrania Charlesa Kinga, archiwum Emyra Jonesa.172 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, transkrypcja wywiadu z Williamem Spearmanem 9796/08, s. 46.173 Nagranie Irvinga Portmana, archiwum Emyra Jonesa.174 Nagranie Jamesa Dunninga, archiwum Emyra Jonesa.175 Nagrania Alana Coote'a, archiwum Emyra Jonesa.176 Nagranie Irvinga Portmana, archiwum Emyra Jonesa.177 Nagranie J. Hallidaya, archiwum Emyra Jonesa.178 Nagranie Jamesa Dunninga, archiwum Emyra Jonesa.179 Nagrania Lou Chattawaya, archiwum Emyra Jonesa, iso Nagranie Jamesa Dunninga, archiwum Emyra Jonesa.181 Nagrania Jima Pasquale'a, archiwum Emyra Jonesa.182 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, transkrypcja wywiadu z Williamem Spearmanem 9796/08, s. 52.183 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, transkrypcja wywiadu z Patem Por-teousem, 10060/2/1, s. 13.101184 John Parker, Commandos, Headline 2000, cytowane w: Fowler, The Comman-dos at Dieppe, s. 196.'ss Fowler, The Commandos at Dieppe, s. 196.186 Komandor podporucznik Hugh Mullineux, raport po akcji, cytowane w: Dunning, The Fighting Fourth, s. 87.187 Notatki z teatru wojny nr 11, Zniszczenie niemieckiej baterii przez 4. Oddział Komandosów podczas rajdu na Dieppe, HMSO (Her Majesty's Stationery Office, Office of Public Sector Information - Biuro Informacji Publicznej Wielkiej Brytanii) 1943.188 Fowler, The Commandos at Dieppe, s. 232-233.189 Nagranie J. Hallidaya, archiwum Emyra Jonesa.Rozdział 5Pustynia - zwycięstwo pod SnipeZ przemówienia wygłoszonego 26 marca 1944 roku w kinie Empress podczas obchodów tygodnia „ W hołdzie żołnierzom" przez generała brygady Raymonda Briggsa, odznaczonego Krzyżem Towarzyskim Orderu Łaźni oraz Orderem Zaszczytnej Służby.W dniu 26 października 1942 roku dowodziłem dywizją pancerną. Bitwa pod El-Alamejn trwała już trzy dni. Tamtego poniedziałku wiadomo było, że w rękach Niemców znajdują się dwie kluczowe pozycje, które musimy zdobyć. Otrzymały one kryptonimy Woodcock i Snipe. Chciałbym wam opowiedzieć o tej ostatniej.Potrzebowaliśmy solidnej bazy, wokół której mogłyby manewrować nasze czołgi. Było więc jasne, że musieliśmy przejąć placówkę Snipe, choć Niemcy bronili jej zaciekle.

Page 63: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Nakazałem więc 2. batalionowi Brygady Strzelców, składającemu się w osiemdziesięciu procentach z londyńczyków, zaatakować tej nocy tę pozycję. Żołnierze włożyli w to ogromny wysiłek i w niedługim czasie nieprzyjaciel został wyparty.Księżyc świecił żółtym światłem, a stanowiska przeciwnika znajdowały się na zboczu niewielkiego wzniesienia. Pomiędzy moją kwaterą główną a placówką Snipe, która była niewidoczna, biegła długa dolina, w całości kontrolowana przez niemieckie armaty przeciwpancerne kalibru 88 mm. Strzelcy byli doświadczeni w prowadzeniu walk na pustyni i pamiętali o haśle „Okop się albo zgiń". Przez całą noc wkopywali swoje sześciofuntowe działa przeciwpancerne i przerabiali zdobyte gniazda ogniowe na własny użytek.Niemcy i Włosi stacjonowali w tym miejscu przez jakiś czas, więc ziemia była brudna, a powietrze wypełnione muchami. Trwał nieprzyjacielski ostrzał maszynowy. Wszystko działo się w niesamowitej księżycowej poświacie. Tuż po północy przyszedł raport - placówka została zdobyta i umocniona.Około 3 rano następnego dnia przeciwnik natarł czołgami na ten osamotniony batalion. Od świtu do zmierzchu jeden oddział odparł osiem dużych ataków pan-103cernych, z których każdy składał się z pięciu do pięćdziesięciu czołgów. Nigdy nie zapomnę, jak słuchałem przez radio oficera dowodzącego tym batalionem, wydającego rozkazy i składającego raporty.Tego dnia usiłowałem kilkakrotnie przedrzeć się czołgami na pomoc strzelcom, ale każda próba spotykała się z silnym oporem ze strony Niemców i wiele pojazdów zostało zniszczonych. Okazało się, że w ciągu dnia nie uda się bez dużych strat wesprzeć walczącego batalionu. Musiałem podjąć decyzję, czy wspomóc ich kolejnym atakiem pancernym, czy pozostawić samych, żeby bronili się najlepiej jak umieją.Znałem dobrze ogólną sytuację. Wiedziałem, że w tym momencie Rommel przesunął 21. Dywizję Pancernąz południa, łącząc jąz 15. Dywizją Pancerną. Miałem świadomość, że moje czołgi będą już niedługo potrzebne dla dużo ważniejszej sprawy. Niechętnie uznałem, że dalsza utrata czołgów będzie nieuzasadniona.Jak wspaniale strzelcy wsparli moją decyzję! Przez cały dzień trwali na swoich pozycjach, zadając przeciwnikowi ciężkie straty, zabijając wielu Niemców i biorąc kilku do niewoli. Batalion całkowicie zniszczył trzydzieści pięć czołgów przeciwnika oraz trwale uszkodził następnych dwadzieścia. Nakazałem im się w nocy wycofać.Na początku obrony oddział liczył 400 ludzi. Byłem jednocześnie zdziwiony i uradowany, że zapłacili relatywnie małą cenę za swoje wspaniałe osiągnięcie. Zginęło dwóch oficerów i dwunastu szeregowych żołnierzy, rannych zostało dwunastu oficerów i trzydziestu pięciu żołnierzy. Dowódca, pułkownik Turner, został odznaczony Krzyżem Wiktorii. Oto fragment pochwały wygłoszonej na jego cześć: „W ciągu całej akcji pułkownik Turner przemieszczał się między zagrożonymi liniami obrony. Pojawiał się zawsze tam, gdzie ostrzał był najcięższy".Jeszcze wspanialszy hołd pułkownikowi złożył sierżant Calistan, mieszkający w Forest Gate. Sierżant miał już wcześniej Medal Wojskowy, a za tę akcję został odznaczony Medalem za Zaszczytne Postępowanie. „Pułkownik Turner chodził od działa do działa. Jakże on nas inspirował! Podczas pierwszego ataku był amunicyjnym mojego działa. Został dość ciężko ranny w głowę, więc usiłowaliśmy mu ją obwiązać, ale on nie chciał o tym słyszeć. »Strzelajcie dalej« - oto co odpowiedział".Za tę jedną akcję, za ten niesamowity trzydziestosześciogodzinny opór, batalion otrzymał jeden Krzyż Wiktorii, jedną belkę do Orderu Zaszczytnej Służby, jeden Order Zaszczytnej Służby, jedną belkę do Wojskowego Krzyża Zasługi, trzy Wojskowe Krzyże Zasługi, jedną belkę do Medalu Wojskowego i dziesięć Medali Wojskowych.

Page 64: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Moje własne doświadczenie w tej wojnie - prawie sześć miesięcy walk we Francji, dwuletnie dowodzenie 8. Armią - podpowiada mi, że żołnierz brytyjski nie ma sobie równych pod względem waleczności, determinacji i siły woli.104Chciałbym go określić jako człowieka, który często gdera, ale nigdy naprawdę się nie skarży, który nigdy nie zawiedzie swoich dowódców w czasie bitwy, który jest wspaniałym towarzyszem i oddanym przyjacielem, który, odpowiednio poprowadzony, dokona cudów męstwa i wytrzymałości. Powinniśmy go szanować i kochać oraz być dumni, oddając mu hołd190.Walka o placówkę Snipe była zapewne najbardziej niesamowitą akcją w całej II wojnie światowej, a może nawet w całej historii armii brytyjskiej. R. H. Haigh i R W. Turner, autorzy monografii o tej bitwie, uważają, że nawet utrzymanie garnizonu Rorke Drift nie może się z nią równać. Brytyjczycy tam stacjonujący byli o wiele lepiej uzbrojeni (karabiny ładowane odtylcowo przeciwko włóczniom), bronili niewielkiego odcinka frontu i mieli pod dostatkiem amunicji. Co więcej, atakujący nie potrafili wykorzystać przytłaczającej przewagi liczebnej. Żołnierze 2. batalionu Brygady Strzelców mierzyli się nie tylko z dużo większymi siłami wroga (jeden batalion przeciwko dwóm dywizjom), ale dysponowali również mniejszą siłą ognia niż Niemcy i Włosi191.Jest więc tym bardziej zaskakujące, że obrona pozycji Snipe nie weszła do historii największych brytyjskich bitew. Można wytłumaczyć ten fakt chyba tylko tym, że została przyćmiona przez całość działań pod El-Alamejn.W akcji brał udział batalion regularnej armii brytyjskiej. Jak to się ma do opisanych w poprzednich rozdziałach czynników, uznanych za kluczowe do osiągnięcia sukcesu militarnego?Mieliśmy okazję zobaczyć, dlaczego starcie na krótkim dystansie wymaga warunkowania, jeśli wszyscy żołnierze w jednostce mają w niej skutecznie uczestniczyć. Walkę bezpośrednią można jednak podzielić na kilka grup, wyodrębnionych na podstawie analizy stopnia trudności użycia różnych rodzajów broni w kontakcie z przeciwnikiem.- Na górze listy znajduje się nóż bojowy. Posługiwanie się tą bronią wymaga od żołnierza podejścia najbliżej przeciwnika, jak to tylko możliwe. Użycie noża kończy się krwawo i makabrycznie, więc jedynie silna lub dobrze uwarunkowana jednostka będzie w stanie przeprowadzić taki atak w gniewie. Komandosów trenowano od tego poziomu wzwyż.- Następny jest bagnet. Długość karabinu zwiększa dystans między nacierającym i broniącym się. Wszystkich żołnierzy uczono korzystania z bagnetów, ale większość z nich wolała strzelić z bliskiej odległości niż pchnąć ostrzem. Większość również, widząc zbliżającą się szarżę bagnetową, uciekała, nie chcąc dać się nadziać na szpikulec.105- Potem kolej na krótką broń palną. Pistolet jeszcze powiększa odległość, a trafienie nie wywołuje takiego krwawienia, co sprawia, że jest go jeszcze łatwiej użyć niż noża czy bagnetu.- Wyżej na skali znajduje się karabin i lekki karabin maszynowy. Tutaj dystans jest już taki, że żołnierz, jeśli chce, może po prostu strzelać w ogólnym kierunku przeciwnika i nie wiedzieć, czy kogoś zabił, czy nie. Choć może też celować i uśmiercać. Na tym poziomie obrońcy ścierali się z piechotą przeciwnika pod Snipe.- Powyżej znajdują się takie rodzaje broni jak ciężki karabin maszynowy czy moździerz. W tym przypadku odległość jeszcze się zwiększa.- Dalej na naszej liście jest armata przeciwpancerna. 2. batalion Brygady Strzelców z dużym powodzeniem używał sześciofuntówek przeciwko niemieckim i włoskim czołgom. Na tym poziomie bitwa staje się jeszcze bardziej bezosobowa, jako że czołgi to urządzenia mechaniczne, a nie ludzie. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku agresji

Page 65: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

na drogach - kierowcom wydaje się, że mają do czynienia z samymi maszynami, a nie z ludźmi w maszynach.- Szczyt hierarchii zajmuje ciężka artyleria czy bombowce. Tu żołnierze nawet nie widzą przeciwnika, do którego strzelają192.Rozważmy uwagę majora Toma Birda, odznaczonego Orderem Zaszczytnej Służby oraz Wojskowym Krzyżem Zasługi. Walczył w czasie kampanii na pustyni, brał również udział w obronie pozycji Snipe, razem z 2. batalionem Brygady Strzelców.Trafiony przez nas z działka przeciwpancernego nieprzyjacielski czołg zaczynał się palić. Wtedy oczywiście jego załoga wyskakiwała ze środka, jeśli mogła. Nasze plutony zmotoryzowane strzelały wtedy do nich z broni ręcznej. To było dosyć podłe, ale nie pamiętam, żebyśmy się wahali. Mogło być tak, że nie byli wystarczająco blisko, żebyśmy uważali ich za prawdziwych ludzi, stanowili jedynie małe figurki w dali193W swojej książce pt: On Combatm Grossman wskazuje na dwa czynniki odpowiedzialne za tego typu zabijanie. Po pierwsze, dużo łatwiej odmówić przeciwnikowi człowieczeństwa, jeśli jest odwrócony do nas plecami (nie trzeba mu patrzeć w oczy podczas uśmiercania). Po drugie, wspomina o pewnej psychologii pola bitwy - żołnierze podczas walki zachowują się jak myśliwi i zwierzyna. Zachodzi tu podobny proces jak w przypadku konfrontacji z psem - tak długo, jak będzie się stało twarzą do niego, zazwyczaj nie skoczy, ale w momencie, kiedy się odwrócimy1061i zaczniemy uciekać, z pewnością zaatakuje. Żołnierze zachowują się podobnie195.Chociaż odległość grała dużą rolę, to jeszcze jeden składnik stanowił istotny element tej układanki. 2. batalion Brygady Strzelców został uformowany w Alamejn i jego członkowie walczyli już razem na pustyni dosyć długo. Później wielu kluczowych oficerów i szeregowych żołnierzy, którzy bili się o Snipe, nie pojechało z jednostką do Włoch. Tam batalion został właściwie starty z powierzchni ziemi w czasie ataku na Tossigna-no, co opisane jest w 6. rozdziale.S. L. A. Marshall zauważa w Men Against Fire, że żołnierz walczy dużo lepiej, jeśli znajduje się w grupie przyjaciół. „Można to przyjąć jako obowiązującą zasadę, że jeśli wszystkie inne czynniki są takie same, to taktyczna jedność współpracujących ze sobą w bitwie ludzi zależeć będzie od ich wzajemnego życzliwego zrozumienia i poznania196.Dynamika stosunków w grupie okazała się kluczowa w przypadku obrony placówki Snipe, ponieważ strzelcy działali w małych drużynach. Pojedynczy żołnierz używający karabinu jest samowystarczalny, ale sytuacja zmienia się, gdy przychodzi mu korzystać z sześciofunto-wej armaty przeciwpancernej. Indywidualny strzelec może sam zdecydować, czy pociągnąć za spust, czy nie. Członek drużyny obsługującej sześciofuntówkę będzie zawsze strzelał - pułkownik Grossman podaje następujące powody: „wzajemne wsparcie, poczucie obowiązku, rozproszenie odpowiedzialności"197. Potwierdzało się to również podczas I wojny światowej, kiedy załogi karabinów maszynowych zbierały spore żniwo po obu stronach. Grossman również uzasadnia swoją tezę poprzez porównanie z zachowaniami ulicznymi. Dwaj bandyci są dużo bardziej niebezpieczni niż jeden, ponieważ nakręcają się wzajemnie do popełnienia przestępstwa.Co ciekawe, inny batalion próbował następnej nocy dokonać czegoś podobnego jak obrona pozycji Snipe, ale poniósł klęskę. Na odsiecz 1. Dywizji Pancernej (której częścią był 2. batalion Brygady Strzelców) ruszyły 4. i 5. batalion pułku Royal Sussex. Miały one wesprzeć obrońców placówki Snipe (byli przekonani, że 2. batalion Brygady Strzelców wciąż tam stacjonuje, podczas gdy w rzeczywistości wycofał się on wcześniej tego wieczoru) oraz zająć pozycję Woodcock.

Page 66: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Wszystko skończyło się katastrofą. Batalion rozpoczął szkolenie z obsługi sześciofuntowych armat przeciwpancernych dopiero miesiąc wcześniej, więc ich umiejętności były rozpaczliwie niewystarczające. Co więcej, na samym początku 4. batalion Royal Sussex dostał się pod ostrzał własnych wojsk (oddział Gordon Highlanders), a później okopał się w niewłaściwym miejscu. Pozycja, którą wybrali, okazała się zbyt107odsłonięta, poza tym ciężko było umieścić tam sześciofuntówki. Jedna kompania oddaliła się, żeby zaatakować przeciwnika, i została zmieciona z powierzchni ziemi. Kolejnym nieszczęściem dla batalionu okazał się brak kontaktu radiowego, który urwał się z nieznanych przyczyn. Gdy zaczęło świtać, zobaczyli, że są odsłonięci i otoczeni. Niemieckie i włoskie czołgi ruszyły do ataku i całkowicie rozbiły batalion, zabijając lub biorąc do niewoli prawie wszystkich brytyjskich żołnierzy, w tym oficera dowodzącego. Jedynie sześciu oficerom i sześćdziesięciu szeregowym udało się bezpiecznie uciec198.To czyni obronę pozycji Snipe jeszcze bardziej wyjątkową. Wszystko ułożyło się pomyślnie dla 2. batalionu Brygady Strzelców, którego członkowie służyli i trenowali razem od dłuższego czasu, a w czasie akcji zabijali z dużego dystansu. Oczywiście odgrywa tu również rolę fakt, że oficerowie i ich podwładni walczący pod Snipe okazali się świetnymi żołnierzami.Dowódca, podpułkownik Victor Turner, odznaczony Krzyżem Wiktorii, przypomina trochę lorda Lovata. Obaj byli niezwykłymi dowódcami, którzy prowadzili swoje jednostki do najbardziej spektakularnych akcji. Podobnie jak w przypadku Lovata, Turnera uważano nie tylko za zasługującego na szacunek oficera dowodzącego. Dla swoich żołnierzy był też wyjątkowym człowiekiem.Major Tom Bird, odznaczony Orderem Zaszczytnej Służby i Wojskowym Krzyżem Zasługi, dowódca kompanii obrony przeciwpancernej, 2. batalion Brygady Strzelców.Turner był wspaniałym człowiekiem. Uwielbialiśmy go, inspirował nas swoją odwagą. We czwórkę stanowiliśmy grupę doświadczonych dowódców kompanii, zaprawionych w walkach na pustyni. Dobrze wykonywaliśmy to, co do nas należało'99.Strzelec Horace Suckling, 2. batalion Brygady StrzelcówWszyscy lubili pułkownika Vica Turnera. Któregoś razu jeden z naszych żołnierzy został przez niego skazany na karcer za to, że miał zardzewiały karabin. To ciężkie przewinienie, ponieważ taka broń może wybuchnąć w rękach. Turner napisał później do tego człowieka, wyrażając żal, że musiał go ukarać, i tłumacząc, że było to dla jego dobra. Nigdy nie słyszałem, żeby jakiś pułkownik zachował się podobnie200.108Sierżant Joe Swann, odznaczony Medalem za Zaszczytne Postępowanie, 2. batalion Brygady StrzelcówPułkownik Vic był wspaniałym żołnierzem, rozumiejącym swoich ludzi. Traktował cię na równi ze sobą, zachowując przy tym kontrolę nad oddziałem. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z Brygady Strzelców mógł powiedzieć coś złego o pułkowniku Vicu Turnerze201.Turner dowodził 2. batalionem Brygady Strzelców od końca lipca 1942 roku. Ten oddział stacjonował na pustyni już przed wojną. Służył najpierw w Palestynie, a potem, jako batalion zmotoryzowany, został przeniesiony na front. To nie była zwykła jednostka piechoty - jedynie dziewięćdziesięciu ludzi walczyło jako piechurzy. Siła tego batalionu polegała na plutonach zwiadowczych wykorzystujących transportery opancerzone Bren, kompanii przeciwpancernej używającej sześciofuntówek oraz na plutonach obsługujących karabiny maszynowe. Oddział stanowił potężną machinę bojową, która ciągle udoskonalała sztukę szybkiego przemieszczania się i walczenia. Trenowali podczas walk

Page 67: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

w lecie, wtedy też Turner zdał sobie sprawę z korzyści, jakie płyną z odpowiedniego wyszkolenia i uwarunkowania.Podpułkownik Vtc Turner, odznaczony Krzyżem Wiktorii, 2. batalion Brygady StrzelcówBardzo rzadko się zdarza, żeby bitwa przebiegała tak, jak to zaplanowano. Powodem tego jest mgła wojny oraz pojawiające się niespodziewane wydarzenia. Dlatego niezwykle ważnym elementem szkolenia w czasie pokoju jest musztra bojowa i inne tego typu ćwiczenia, które sprawiają, że kiedy dochodzi do prawdziwej walki, reakcje żołnierzy są automatyczne, łatwiej im się dostosować do nieoczekiwanych sytuacji i kontynuować zadanie, nie tracąc panowania nad sobą202.Opowieść o Snipe trzeba zacząć od 23 października 1942 roku, kiedy to 2. batalion Brygady Strzelców dostał niewdzięczne i mało prestiżowe, choć niezbędne, zadanie. Miał bezpiecznie przeprowadzić 8. Armię przez pola minowe ustawione przez siły Rommla. Choć praca ta była mało efektowna, to jednak najeżona niebezpieczeństwami.109Strzelec Horace SucklingNocą 23 października nasz pluton był odpowiedzialny za zapalanie lamp, a inne plutony osłaniały z krótką bronią flanki pojazdu zbierającego miny. Ja i mój najlepszy przyjaciel Bill Milligan siedzieliśmy w środku tej opancerzonej trzyto-nowej maszyny, wzniecaliśmy ogień w lampach i podawaliśmy je do tyłu, gdzie chłopaki ustawiali je na palach za nami, w ten sposób znacząc bezpieczną drogę dla czołgów. Na zewnątrz słychać było jedynie prowadzony przez nasze jednostki zaporowy ogień i nawet nie wiedzieliśmy, w jaki sposób odpowiada nieprzyjaciel. Powiedziałem kumplowi, że nie podoba mi się to, żebyśmy lepiej założyli hełmy i zamiast zapalać lampy pojedynczo, zaświecili kilka od razu. Miałem nadzieję, że w ten sposób oszczędzimy trochę czasu. Mieliśmy około sześć świecących się, kiedy pojazd zatrząsł się i jedna z nich się przewróciła. Natychmiast wybuchły płomienie, zbliżające się szybko do 40-galonowej beczki z parafiną. Bezskutecznie próbowaliśmy to gasić. Błyskawicznie wyskoczyliśmy. Spadliśmy na ziemię i przeczołgaliśmy się do niewielkiego okopu, w którym musieliśmy pozostać, ostrzeliwani przez nieprzyjaciela z broni krótkiej. Pojazd wybuchł, ale my wypełniliśmy nasze zadanie - oświetliliśmy drogę!203Sierżant Joe Swann, odznaczony Orderem Zaszczytnej Służby23 października pełniliśmy służbę przy oczyszczaniu pola minowego. Przeczołgaliśmy się w nocy na pozycję. Ustawiliśmy karabiny, mieliśmy ich szesnaście, i wycelowaliśmy w stronę nieprzyjaciela na wypadek ataku czołgów. Siedzieliśmy na miejscu, podczas gdy piechota - kompanie A, B, C i sztabowa - poszła szukać min. Okropna robota, a na dodatek mieliśmy tak szeroki front, że cokolwiek zostało wystrzelone z niemieckiej strony, lądowało gdzieś obok nas.Przypominam sobie zawsze to działko przeciwpancerne po mojej lewej. Chroniliśmy się za naszymi pojazdami i myśleliśmy sobie: „Cholera, wejdziemy pod spód". Nie mieliśmy żadnych szans w razie celnego ostrzału. Ciągle wraca do mnie ten obraz - potężny wybuch po lewej stronie, armata mierząca w niebo i ten facet zwisający z jej lufy. W to miejsce trafił pocisk, zabijając dwóch żołnierzy, których ciała leżały teraz na ziemi, a ten trzeci zwisał z lufy. Kiedy tam dotarliśmy, już nie żył. Potworne.Cztery drużyny składały się na pluton204. Każda z nich dysponowała czterema karabinami. Miały zawierać po sześciu czy siedmiu żołnierzy, ale ofiary w ludziach były na tyle wysokie, że trudno było znaleźć nawet po trzech dla każdej drużyny. Siedzieliśmy tam 23 i 24 października. W nocy 25 ruszyliśmy naprzód. Przeszliśmy przez pole minowe - przerażające doświadczenie, ciągłe huki haubic. Czułeś,110

Page 68: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

że zaraz rozsadzą ci czaszkę, a przecież to nie my byliśmy ostrzeliwani, ale nasi walili do Niemców! Solidnie nas wystraszyli strzelaniem w tych ciemnościach!Około 5 rano 26 października powiedziano nam, że mamy zaatakować placówkę Snipe. Pułkownik Vic nie wyglądał na zadowolonego, ponieważ wszyscy się gdzieś rozbiegli i nie było wiadomo, gdzie kto jest. Odłożono to do nocy i około 9 wieczorem wyruszyliśmy w kierunku pozycji Snipe205.Podpułkownik Vic Turner, odznaczony Krzyżem Wiktorii26 października, około 16:00, raz jeszcze przysłano po mnie z kwatery głównej brygady. Tym razem dowiedziałem się, że na obu końcach nerkowatego obszaru zwanego Kidney Ridge (Nerkowe Wzgórza) znajdują się umocnione pozycje przeciwnika. Nawiasem mówiąc, nie było to nawet wzniesienie, tylko zagłębienie terenu! Północny kraniec nosił kryptonim Woodcock, a południowy Snipe. Wcześniej (25 października) planowaliśmy natrzeć razem z 60. pułkiem strzelców na placówkę Woodcock. Jednak okazało się, że pułk ten ma zaatakować równocześnie obie pozycje, co miało być poprzedzone trzydziestominutowym bombardowaniem artyleryjskim. Posiadałem szesnaście sześciofuntowych armat przeciwpancernych, przydzielono mi dodatkowo jedenaście dział z 239. baterii 76. Pułku Przeciwpancernego Artylerii Królewskiej206.Największym problemem 2. batalionu Brygady Strzelców było to, że różnica nawigacyjna między 1. Dywizją Pancerną a resztą armii wynosiła około 1000 jardów. To może nie wydawać się dużo, ale jeśli 2. batalion posługiwałby się jakimiś współrzędnymi, to mogłoby się okazać, że znajdzie się pod ostrzałem własnej artylerii, która inaczej interpretuje te współrzędne. Kolejne rozmowy w kwaterze głównej brygady nie przynosiły zadowalających rezultatów. Turner zapisał swój komentarz do tej sytuacji: „Jestem zobligowany przyjąć, że dywizja pancerna ostrzeliwu-je właściwe pozycje i według tego rozlokować swoje siły. Jeśli by się okazało, że się mylą, to muszę maszerować, kierując się na błyski wybuchających pocisków. Zgodzicie się chyba, że to byłby niezbyt udany początek ataku"207.Kiedy oddział rozmieścił się na pozycjach i był gotów do ataku, ujawniła się, zgodnie z przewidywaniami, różnica nawigacyjna i artyleria rozpoczęła ostrzał według niewłaściwych namiarów. Oznaczało to, że 2. batalion Brygady Strzelców musiał się ponownie sformować!111Podpułkownik Vic Turner, odznaczony Krzyżem WiktoriiZajęliśmy pozycje i o czasie Z minus 5 rozpoczęło się bombardowanie. Czy jednak w namiarze 233 stopnie? Na pewno nie; to było 275 stopni! Musieliśmy się więc uformować według nowych namiarów i przestawić nasze kompasy, co nie było łatwym zadaniem przy słabym oświetleniu wschodzącego księżyca. Udało nam się i byliśmy jedynie 5 minut spóźnieni, więc poprosiłem brygadę o jeszcze dziesięć »szepnięć« co było umówionym sygnałem, że potrzebuję dodatkowego wsparcia artylerii, każde »szepnięcie«, to dziesięć minut bombardowania.Ruszyliśmy więc o 23:10, każdy z moich dowódców kompanii wsiadł do transportera, a ja do jeepa prowadzonego przez majora Toma Birda. Początek nie był pomyślny, ponieważ po 100 jardach wjechaliśmy prosto w dół wykopany przez Niemców jako pułapka na pojazdy! Na szczęście nic się nie stało i jeden z transporterów wyciągnął nas. Zauważyliśmy kilka pocisków smugowych, dało się również słyszeć świst kul z karabinów maszynowych, ale nie było to nic poważnego, choć z prawej strony, na północ od Woodcock, widzieliśmy sporo ognia208.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i Św. Jerzego, odznaczony Krzyżem Wiktorii, adiutant, 2. batalion Brygady Strzelców

Page 69: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Kiedy byliśmy na linii rozpoczęcia ataku, nadleciały trzy Wellingtony i zrzuciły na nas kilka bomb. Dwie lub trzy osoby zostały lekko ranne. Ja dostałem w bark, ale odłamek nie wszedł w ciało, ponieważ miałem na sobie skórzaną kamizelkę, pulower i koszulę. Tylko przecięło mi skórę na plecach. Lekarz został razem ze swoim pojazdem i zajął się poszkodowanymi, przez co nie ruszył z nami do ataku. Dlatego w czasie obrony placówki Snipe dysponowaliśmy tylko jednym sanitariuszem, którym był kapral Francis209.Sierżant Joe Swann, odznaczony Medalem za Zaszczytne PostępowaniePolecono mi ustawić ciężarówki holujące armaty przeciwpancerne [one raczej przewoziły niż holowały działa] na drodze, póki jeszcze było widno. Czekaliśmy później dwie czy trzy godziny, aż nagle przyszedł rozkaz ataku. Jak tylko przekazano polecenie do tyłu (ja prowadziłem piąty pojazd w rzędzie, przede mną były cztery ciężarówki), błyskawicznie ruszyliśmy.Jedynym sposobem na to, żebyśmy jechali równo za sobą było kierowanie się w stronę największego kurzu. Oficerowie poszli naprzód razem z pułkownikiem, a my trzymaliśmy się z tyłu. W powietrzu unosiło się tak dużo tego okropnego piachu, że nic nie mogliśmy zobaczyć. To stały obrazek na pustyni - z przodu oficer11211w jeepie, który służy jako przewodnik dla innych pojazdów. Droga była pusta, niebo przejrzyste, ale jeśli jechało się na końcu, to na ciebie spadał cały kurz. Oczywiście mówiliśmy im o tym, ale przecież trzeba za kimś podążać. Rozpakowaliśmy maski przeciwgazowe i założyliśmy przezroczyste osłony na oczy, żeby cokolwiek widzieć210.Podpułkownik Vic Turner, odznaczony Krzyżem WiktoriiNatknęliśmy się na kilka schronów ziemnych wykopanych przez niemieckich saperów. Stacjonujący tam przeciwnicy nie stawiali oporu, ale rzucili się do ucieczki. Żołnierze z plutonu zmotoryzowanego świetnie się bawili, wrzucając granaty do tych dziur. Złapaliśmy 25-30 jeńców.Po przejechaniu około 1000 jardów napotkaliśmy długi, nisko rozciągnięty nad ziemią drut. Obawiałem się, że to pole minowe, więc zatrzymałem transportery i rozkazałem plutonowi zmotoryzowanemu zbadać to na piechotę, wysłałem tam również saperów. Jednak załogi pojazdów były tak podekscytowane widokiem uciekających na zachód Niemców oświetlonych przez blask wschodzącego księżyca, że też chcieli poszaleć. Otworzyli więc ogień z karabinów maszynowych w kierunku zbiegów, strzelając przez nasz pluton! Biegałem wzdłuż linii ciężarówek, klnąc na czym świat stoi i rozkazując im przestać. Na szczęście saperzy zameldowali mi, że to fałszywe pole minowe, więc mogliśmy jechać dalej. Obyło się bez ofiar.Zmiana kierunku ataku oznaczała, że zamiast 1300 jardów mieliśmy do pokonania półtorej mili - prawie dwa razy więcej. Po przejechaniu 1,5 mili dostrzegłem przed nami długie, niskie wzniesienie. Zdecydowałem, że tam się zatrzymamy. To był jeden z tych paskudnych pagórków, które wydają się oddalać w miarę, jak się do nich zbliżasz! Przebyliśmy więc jeszcze ćwierć mili i nakazałem pojazdom stanąć. Żeby upewnić się, że jesteśmy we właściwym miejscu, poprosiłem artylerię o wystrzelenie w nasz cel pocisku dymnego. Spadł 300 jardów od nas, uznałem, że to dobry wynik, więc nadałem sygnał powodzenia, zarówno przez radio, jak i pistoletem sygnałowym. Była 24:15211.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i Św. Jerzego, odznaczony Krzyżem Wiktorii, adiutant, 2. batalion Brygady StrzelcówPułkownik rozkazał zatrzymać pojazdy. Zapytałem go: „Czy to właściwe miejsce?". On odpowiedział: „Nie wiem, ale tu jesteśmy i tu zostaniemy!".Dopisało nam szczęście, bo znaleźliśmy tam schrony ziemne. Niektórzy uważają, że wykopali je niemieccy saperzy; ja sądzę, że Włosi. Znalazłem jeden tak

Page 70: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

113duży, że mógłby pomieścić mnie, wszystkich łącznościowców i ich zestawy radiowe. Miał dwanaście stóp długości i sześć szerokości, wkopany sporo w głąb ziemi. Do wyjścia prowadziły schody, a dach wzmocniony był podkładami kolejowymi. Nakierowano go na północny kraniec naszej pozycji (...). To świetna placówka, ponieważ znajdowaliśmy się w płytkim wgłębieniu; myślę, że miała może dwie czy trzy stopy głębokości, teren pokryty był krzewami i różnymi odpadkami pozostawionymi przez personel inżynieryjny. Jeśli byśmy się okopali, to zbliżający się nieprzyjaciel nie miałby szans nas zauważyć. Vic Turner i Tom Bird kazali umieścić działka przeciwpancerne naokoło. Pomiędzy nimi leżeli strzelcy z bronią krótką i Brenami212.Batalion zaczął się umacniać na pozycjach, a pluton zwiadowczy wyruszył na rekonesans dookoła placówki Snipe. Było to rutynowo praktykowane przez zmotoryzowane bataliony, w celu zarówno przeprowadzenia rozpoznania, jak też zapewnienia osłony strzelcom okopującym siebie i karabiny.Porucznik Dick Flower, odznaczony Wojskowym Krzyżem Zasługi, pluton zwiadowczy, 2. batalion Brygady StrzelcówPo przebyciu około 250 jardów natknęliśmy się na druty, co mogło sugerować istnienie pola minowego. Zamiast jechać naprzód i ryzykować utratę transporterów opancerzonych Bren, wysiedliśmy z pojazdów, żeby sprawdzić, czy nie da się znaleźć przesmyku. Szczęśliwie zauważyliśmy bezpieczne przejście, w czym pomógł nam blask wschodzącego księżyca, który dawał dość dużo światła. Widzieliśmy na jakieś 200 jardów do przodu.Udało nam się znaleźć przejazd przez pole minowe, więc poprowadziłem transportery jeden za drugim. Kiedy przejechaliśmy, po drugiej stronie uformowaliśmy ponownie normalny otwarty szyk. Wtedy spostrzegliśmy, że jakieś 200 czy 300 jardów przed nami znajduje się pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt czołgów. Zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy przez lornetki. Okazało się, że tworzą coś, co nazywaliśmy obozem obronnym czołgów nieprzyjaciela - w nocy pojazdy stoją w zwartym szyku dla zwiększenia bezpieczeństwa.Nie stanowiło to dla nas większego zaskoczenia, ponieważ już wtedy wiedzieliśmy, że Niemcy mają w tym rejonie dużą liczbę czołgów. Należy również pamiętać, że na tym etapie bitwy pod El-Alamejn przebyliśmy już główne pole minowe, który miało trzy do czterech mil długości. Po drugiej stronie tego pola znajdowała się kolejna linia obrony przeciwnika, składająca się w większości z okopanych czołgów i armat przeciwpancernych. To była ostatnia linia obrony pancernej, któ-115rą posiadał nieprzyjaciel, a która sprawiała tyle problemów Montgomery'emu, bo przez nią nie mógł rozwinąć natarcia.Za polem minowym napotkaliśmy również grupę około czterdziestu czy pięćdziesięciu Niemców, którzy nie bardzo wiedzieli, co tam robią ale jak nas zobaczyli, to rozpoznali brytyjskie pojazdy, więc zaczęliśmy do nich strzelać. Udało nam się wziąć dwunastu jeńców.Okazało się to kłopotliwe, ponieważ wciąż musieliśmy jechać dalej, żeby wybadać te czołgi, a reszta batalionu za nami jeszcze się okopywała. Nie mieliśmy za bardzo co zrobić z tymi więźniami, więc posadziliśmy ich z przodu transporterów i posuwaliśmy się naprzód z Niemcami w środku pojazdów.Po chwili stało się jasne, że czołgi przeciwnika są w trakcie uzupełniania zaopatrzenia, było tam wiele ciężarówek, tankowali benzynę, brali zapasy żywności, wody i amunicji.Uznaliśmy, że stanowią łatwy cel, zwłaszcza że była dobra widoczność - jakieś dwieście czy trzysta jardów. Zaczęliśmy strzelać z Brenów do stojących tam ciężarówek,

Page 71: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

oczywiście nieopancerzonych, więc kilka szybko stanęło w płomieniach, co bardzo nas ucieszyło. Jednak wtedy niemieckie czołgi otworzyły ogień.Niestety, nie wydawali się z początku zbyt pewni, gdzie stoimy lub kim jesteśmy, ale udało się im nas zlokalizować, więc rozpoczęli ostrzał nie tylko pociskami wybuchowymi, ale także z karabinów maszynowych znajdujących się na wieżyczkach. Jeden z moich transporterów został trafiony i zapalił się. Wtedy więźniowie, których było z tuzin, zwietrzyli swoją szansę, wyskoczyli z pojazdów i zaczęli biec w stronę swoich pozycji.Myślę, że niemieckim czołgom wydawało się, że to nacierająca brytyjska piechota, więc otworzyli do nich ogień. My również ich ostrzeliwaliśmy.Cała ta sytuacja musiała zrobić wrażenie na nieprzyjacielu, któremu chyba zaczęło się wydawać, że to jakieś poważne zagrożenie, więc czołgi ruszyły na nas. Uznaliśmy, że najwyższy czas wycofać się na z góry upatrzone pozycje i wrócić z powrotem przez pole minowe. Tak zrobiliśmy, po czym rozstawiliśmy się z tyłu tego pola, żeby dalej osłaniać okopujący się oddział. Oczywiście podczas całej akcji regularnie meldowaliśmy o naszych działaniach kwaterę główną batalionu, ostrzegając ich przed atakiem.Na szczęście do tego czasu nasze armaty przeciwpancerne były już okopane. Niemcy zostali uprzedzeni, więc spodziewali się ataku. Wkrótce potem pojawiły się na horyzoncie pierwsze czołgi, więc moje transportery wycofały się na główne pozycje zajmowane przez batalion. W krótkim czasie podjechali na jakieś 150-200 jardów od nas, więc nasze sześciofuntowe działo strzeliło po raz pierwszy tego dnia, a właściwie tej nocy.Pozwolono strzelać bez komendy i sądzę, że udało się trafić z działek trzy czołgi, które natychmiast stanęły w płomieniach. Niemcy zareagowali normalnie - za-116częli wyłazić z wieżyczek swoich pojazdów. Jednak my mieliśmy już przygotowane i wycelowane karabiny maszynowe, więc zabiliśmy większość uciekających przeciwników213.Sierżant Joe Swann, odznaczony Medalem za Zaszczytne PostępowanieMiałem wracać razem z czterema ciężarówkami, więc poszedłem poszukać majora Toma Pearsona, który był zastępcą dowódcy. Zapytałem go: „Co dalej, sir, jedziemy z powrotem?".„Nie, jeszcze nie, nie w trakcie tego, co się tutaj dzieje" - odpowiedział. Zaproponowałem, że pójdę na stanowisko kaprala Cope'a, który potrzebował pomocy przy swoim karabinie. To był dość nieprzyjemny spacer, ponieważ dookoła śmigały pociski smugowe, zarówno nasze, jak i przeciwnika. Kiedy spojrzało się w górę (a wszędzie było ciemno), widziało się tylko żółte i białe smugi.Ustawiałem właśnie karabin na pozycji, kiedy działo samobieżne kalibru 76,2 mm podjechało do nas na odległość 200 jardów. Za skarpą biegła droga, z której zaczęto nas ostrzeliwać. Pułkownik Vic Turner, dowódca, znajdował się wtedy przy naszym stanowisku. Zapytał mnie: „Swann, myślisz, że mógłbyś go trafić?". Byłem niezłym strzelcem, miałem dobre oko. „Spróbuję" - powiedziałem. Obróciłem działko i oparłem je na nasypie. Mierzyłem tak, żeby wystrzelić, kiedy przód pojazdu wejdzie w celownik. Pociągnąłem za spust i trafiłem, unieruchamiając go. Wtedy strzeliłem jeszcze raz, a załoga wyskoczyła z pojazdu i zaczęła uciekać. Przynajmniej ten został zatrzymany214.Po tych wydarzeniach zaczęło świtać, szare światło poranka padło na pozycję Snipe. Strzelcy byli dobrze okopani, choć mieli świadomość, że może zajść potrzeba przestawienia kilku karabinów, żeby powiększyć pole ostrzału. W kwaterze głównej 8. Armii meteorologowie wydali obiecującą prognozę pogody: „Wiatr lekki, południowo-wschodni, przechodzący w zachodni i północno-zachodni. Bardzo małe zachmurzenie, zmniejszające się w głąb lądu. Niewielkie ryzyko wystąpienia przelotnych deszczów przy brzegu. Widzialność 10 mil"215.

Page 72: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

W odległości jednej mili od pozycji Snipe w opałach znajdował się 2. batalion Korpusu Strzelców Królewskich (60. pułk strzelców). Wysłano ich, żeby zdobyli Woodcock, ale napotkali problemy. Zgubili drogę w kurzu wznieconym przez ich pojazdy i ostrzał artyleryjski. Wracając, dostali się pod ciężki ogień moździerzy i karabinów maszynowych, ale udało im się wziąć do niewoli stu żołnierzy nieprzyjaciela. Dowódca wkrótce jednak zdał sobie sprawę, że ich pozycja jest niepewna i wydał rozkaz odwrotu na północny zachód.117W ten sposób 2. batalion Brygady Strzelców został sam. Mieli nadzieję, że nie na długo. W końcu obiecano wsparcie czołgów 24. Brygady Pancernej. Strzelcy nie rozważali jednak teraz tej kwestii, ponieważ świt pozwolił im po raz pierwszy dokładnie zobaczyć, gdzie się znajdują i, co ważniejsze, z kim się mierzą.Sierżant Joe Swann, odznaczony Medalem za Zaszczytne PostępowanieDostaliśmy rozkaz, żeby o brzasku (około 5:30) być w pełnej gotowości. Po naszej prawej świtało, mogliśmy zobaczyć wielką koncentrację pojazdów nieprzyjaciela. Pamiętam, że siedziałem, patrzyłem wokół i myślałem sobie: „Tam jest pełno maszyn!". Wylądowaliśmy w samym środku obozu obronnego niemieckich czołgów, były tam również sanitarki i wszystko inne. Niesamowity widok, trochę jak wielki parking dla samochodów!216Przypadek sprawił, że Brygada Strzelców okopała się w samym środku obozu obronnego niemieckiej 15. Dywizji Pancernej i włoskiej dywizji Littorio. Niemcy stacjonowali na północ od pozycji Snipe, a Włosi na południowy zachód. Obozy pełne były żołnierzy i maszyn, a strzelcy zdawali sobie sprawę, że w ciągu dnia przeciwnicy wyjadą, żeby wypełnić swoje zadania.Nieprzyjaciel stanowił doskonały cel dla żołnierzy okopanych na placówce Snipe. Choć zdrowy rozsądek, doktryna wojskowa oraz charakter ich misji sugerowałyby, żeby pozostać w ukryciu i nie zdradzać swojego położenia, postanowiono uczynić inaczej. O świcie rozległy się pierwsze wystrzały z sześciofuntowych armat przeciwpancernych.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu Św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiOkoło szóstej zrobiło się jasno i przeciwnik ruszył. Widzieliśmy wyraźnie oba obozy, dystans był odpowiedni (800-1200 jardów). Otworzyliśmy więc ogień ze wszystkiego, co mieliśmy - sześciofuntówek, karabinów maszynowych i moździerzy, niszcząc wiele maszyn [brew-ups] (ang. „brew-up" - w żargonie żołnierskim słowo to oznaczało postój kolumny pojazdów, podczas którego gotowano herbatę i jedzono konserwy. Każda maszyna gotowała indywidualnie, na ogniu wznieconym w uciętej beczce po benzynie. Podpalenie płomienia* - „brew--up" - powoduje pojawienie się smugi czarnego dymu. Wygląda to jak oglądany* Po angielsku „brew-up" może oznaczać zarówno „zapalić się", jak i „zaparzyć", stąd również taka nazwa na postój, w czasie którego parzono herbatę (przyp. tłum.).118z daleka płonący pojazd. Stąd termin „brew-up" na określenie trafionego i podpalonego nieprzyjacielskiego czołgu czy ciężarówki).Wiele obiecywaliśmy sobie po tej akcji, jako że przeciwnik stał w zwartym szyku i jedyne co mógł zrobić, to szybko się rozjechać. W rezultacie około dwadzieścia czołgów i innych pojazdów zostało unieszkodliwionych, a my straciliśmy tylko jedną sześciofuntówkę (cztery inne miały mechaniczne usterki i nie wystrzeliły).Zdarzyła się jedna tragedia: Hugo Salmon, zastępca Toma Birda, został paskudnie ranny w twarz, szyję i klatkę piersiową. Dożył południa, później umarł. Był tak oszpecony, że pomyśleliśmy, że tak jest dla niego lepiej217.Sierżant Joe Swann, odznaczony Medalem za Zaszczytne Postępowanie

Page 73: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Pierwszy strzał wycelowałem w samochód sztabowy, następny w półtoratono-wą ciężarówkę. Wtedy armata ugrzęzła w miękkim piasku, więc wziąłem Brena i wystrzeliłem dwa magazynki w zgrupowanie pojazdów, na które wszyscy kierowali teraz ogień. Przeciwnik ulotnił się w ciągu pięciu minut, więc zapadł względny spokój. Ustawiliśmy wtedy działo w porządnej pozycji, ponieważ znajdowaliśmy się na nasypie i mieliśmy jedynie dwustujardowe pole ostrzału przed nami.Uporaliśmy się z tym i przez około godzinę nie działo się nic specjalnego, pojedyncze strzały. Nie wiedzieliśmy nawet za bardzo, skąd dochodzą ale musieliśmy trzymać się nisko, ponieważ przez cały czas nieprzyjaciel posyłał pociski, tak zresztą jak i my, chociaż nie znaliśmy nawzajem swoich pozycji.Nadjechały czołgi. Ze swojej pozycji widziałem dwa lub trzy, ale były za daleko, żeby strzelać. Stałem na podwyższeniu i patrzyłem z góry na wszystko. Miałem miejsce jak na głównej trybunie - to było trochę jak na stadionie piłkarskim, kiedy się siedzi wysoko i można oglądać wszystko, co się wokół dzieje. Nie widziałem tylko Charliego Calistana i dwóch innych dział, które znajdowały się z tyłu218.Strzelec Owen Pannett, 2. batalion Brygady StrzelcówStałem około 50 jardów od armat sierżanta Calistana, ale ze swojego miejsca nie widziałem zbyt wiele. Było wcześnie rano i niewiele się działo, gdy nagle zaczęły pojawiać się czołgi. Położyłem się na ziemi, trzymając Brena. Miałem za zadanie strzelać do piechoty i załóg unieszkodliwionych czołgów. Razem z pojazdami przyszli niemieccy i włoscy piechurzy. Trzymaliśmy ich na dystans, nie dając im możliwości zbliżenia się219.Strzelec Horace SucklingDniało, kiedy nieprzyjacielskie czołgi ruszyły do natarcia. Za nimi piechota. Otworzyliśmy zaporowy ogień z naszych sześciofuntowych dział. Strzelaliśmy119również do załóg wyskakujących z czołgów i piechurów. Wybuchające pociski i dym tworzyły piekło na ziemi. Wyszedłem na wzniesienie i mierzyłem z Brena do błysków z luf nieprzyjaciela, czołgając się, a potem wstając, bo tak mi się najlepiej celowało. Odgłosy artylerii były ogłuszające. Musieliśmy liczyć amunicję, żeby mieć pewność, że jej nie marnujemy220.Strzelec Vic Gregg, 2. batalion Brygady StrzelcówDwa średnie czołgi i samochód opancerzony zbliżyły się z prawej strony naszych pozycji. Stałem tam ja, Reggie i Albie. Pomiędzy nami a następnym działem stała drużyna z transportera. Naprzeciwko najbliższej nam armaty ustawiona była kolejna drużyna strzelców, która miała za zadanie bronić jej przed atakami piechoty. Obsługa działa pozwoliła tym pojazdom zbliżyć się na odległość 200 jardów, widać było nawet oczy kierowcy patrzące przez przednią szparę. Po upływie około pół minuty te trzy pojazdy (jeden lekki czołg i dwa samochody opancerzone) zamieniły się w kulę ognia. Oto sześciofuntówka w akcji.Potem strzelano już bez rozkazu. Piechota przypuściła na nas zaciekły atak, jednak mieliśmy pięcio- czy sześciometrową przewagę wysokości, z czym nie umieli już sobie poradzić (musieliby się wdrapać, żeby nas dopaść). To stało się ich zgubą. Dosłownie kosiliśmy przed sobą, niektórzy padali nawet dwadzieścia jardów od naszych armat. To szaleństwo trwało przez jakiś czas, po czym atak zaczął słabnąć i skończył się tak szybko, jak się zaczął. Nastał okres przejściowego spokoju. Niemcy wycofali się, a my mogliśmy opuścić celowniki221.W wyniku tej akcji zniszczono sześć czołgów, trafiono dwa na północy, osiem unieszkodliwiono na południu i południowym zachodzie, gdzie również unicestwiono dwa samobieżne działa.

Page 74: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Gdy nadszedł świt, jednym z najważniejszych zadań batalionu stało się ustawienie wszystkich armat w taki sposób, żeby miały jak najlepsze pole ostrzału. Jednak jego wykonanie było utrudnione przez miękki piasek, który powodował, że działa mogły mierzyć tylko zgodnie z kierunkiem śladów, miały więc przez to zredukowane pole ostrzału. Ukształtowanie terenu nakładało kolejne ograniczenie. Krzewy oraz pofałdowania piasku stanowiły dobrą ochronę dla strzelców i armat, ale równocześnie wpływały na pole ostrzału. To miało swoje dobre i złe strony. Plusem było to, że taki teren często zmuszał przeciwnika do atakowania czołgami w kolumnie. Z drugiej strony, armata mogła strzelić w kierunku nieprzyjacielskiego pojazdu dopiero wówczas, kiedy ten wynurzał się zza naturalnej osłony, znajdując się już wtedy nad pozycją.120Proces przegrupowywania polegał na ponownym ustawianiu niektórych dział, przesuwaniu innych i wkopywaniu tych, które obluzowały się w piasku. Te czynności zmuszały żołnierzy do odsłonięcia się. W tych momentach Brygada Strzelców poniosła największe straty podczas obrony pozycji Snipe.Major Tom Bird, odznaczony Orderem Zaszczytnej Służby i Wojskowym Krzyżem ZasługiW świetle dnia przekonaliśmy się, że część naszych dział nie ma odpowiedniego pola ostrzału. W związku z tym trzeba je było na nowo umieścić. Zniszczyliśmy w nocy całkiem sporo pojazdów przeciwnika, więc teraz wszędzie wokół widoczne były wraki. Podczas głównego natarcia straciliśmy dwie czy trzy armaty i kilku ludzi. Mój zastępca, Hugo Salmon, również wtedy zginął. Pomagał przy przestawianiu działa i stał odsłonięty. Przez większość czasu działa były niewidoczne. Gdzieniegdzie porastały krzewy, a wszystkie armaty wkopano, czasem nawet za głęboko, więc znowu trzeba je było ruszać. Dbałem o to, żeby każde działo, które jeszcze mogło strzelać, miało odpowiedni zapas amunicji i by każdy postrzelony członek obsługi został zmieniony. Stale to sprawdzaliśmy, żeby upewnić się, że wszystkie sprawne armaty są odpowiednio uzbrojone222.Sierżant Joe Swann, odznaczony Medalem za Zaszczytne PostępowanieJeśli chodzi o morale, to zdawało mi się, że wszyscy są zadowoleni. Pociski z dział zatrzymywały czołgi przeciwnika i myślę, że to najbardziej wpływało na nastroje. Jeśli jakieś czołgi wytrzymałyby jeden lub dwa strzały i podjechały pod nasze pozycje, musielibyśmy się szybko wycofać. Ale armaty je unieruchamiały i myślę, że to było najważniejsze223.Wszystko wyglądało dobrze - żołnierze batalionu mieli wysokie morale i trafiali z działek w czołgi przeciwnika. Jednak około 7:00 wydarzyło się coś, co mogło okazać się poważnym problemem. Brygada Strzelców straciła wysuniętego oficera obserwacyjnego, kapitana Noye-sa z 2. pułku Królewskiej Artylerii Konnej.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i Św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiWtedy wydarzyła się kolejna tragedia - zaginął nasz oficer obserwacyjny, nie wiadomo jak. Był ze mną w schronie o godzinie 4, a potem zniknął. O wpół do121ósmej nasz 7. batalion (stacjonujący jakieś dwie mile dalej) przekazał wiadomości, że przyszedł do nich pieszo. Najwidoczniej zgubił się po drodze i doszedł aż na ich pozycje. Później zdecydował się wrócić do nas w ciągu dnia. To było niezbyt mądre z jego strony, ponieważ musiał przejść przez teren zajmowany przez Niemców. Nigdy go już nie zobaczyliśmy. Strata oficera obserwacyjnego stanowiła dla nas spory kłopot, ponieważ mieliśmy dookoła siebie niezliczoną ilość dogodnych celów, a nie mieliśmy jak kierować i korygować ostrzału naszej własnej artylerii, która nieustannie i z niezwykłą precyzją bombardowała nasze pozycje. W czasie bitwy bardzo trudno jest ustalić pozycje wysuniętych w terenie oddziałów, więc zawsze zdarzają się wypadki, że nasze jednostki

Page 75: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

strzelają do siebie nawzajem (przypadki samolotów ostrzeliwujących i bombardujących nasze wojska są jeszcze częstsze)224.W 1962 roku, po ukazaniu się książki C. E. Lucasa Philipsa pt.: Ala-mein225 , kapitan Noyes napisał do autora, wyjaśniając, że został pojmany w drodze przez niemiecki patrol i resztę wojny spędził jako więzień w obozie jenieckim. Jego utrata była bardzo dotkliwa dla batalionu, zwłaszcza ze względu na sposób, w jaki przeciwnik przygotowywał atak. Otóż przed natarciem czołgi zbijały się w grupę, która stanowiłaby idealny cel dla artylerii, gdyby mógł ją nakierować oficer obserwacyjny.Niemcy nie zdawali sobie sprawy z tego, kogo mają w rękach. Mieli inne sprawy na głowie. O godzinie 7:40, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy złapano kapitana Noyesa, podejmowali decyzję o taktyce na nadchodzący dzień.Zapis rozmowy telefonicznej przeprowadzonej 27 października 1942 roku w Deutsches AfrikakorpsFeldmarszałek Rommel do dowódcy korpusu, godzina 7:40 Rommel: Dzisiaj musimy wyprzeć przeciwnika. Należy jednak oszczędzać benzynę.Dowódca korpusu: Trzeba również pilnować amunicji.Rommel: Jedyną szansą na zwycięstwo jest natarcie od południa226.W odpowiedzi na rozkaz ruszenia na północ, 21. Dywizja Pancerna była już w drodze, a Grupa Bojowa Północ zjawiła się tuż po tym, jak Rommel odłożył słuchawkę.Dwóch strzelców z kompanii C, Eddie Blacker i Johnny Nelson, przybyli w tym czasie na pozycję Snipe. Szli pieszo, po tym jak zostali oddzieleni od głównej części batalionu podczas natarcia. Jeśli jednak122mieli nadzieję, że po prostu zajmą miejsca na pozycji razem z resztą swojej kompanii, to byli w błędzie. Jak tylko dotarli do placówki Snipe, zostali znowu wysłani w drogę.Strzelec Eddie Blacker, 2. batalion Brygady StrzelcówDotarliśmy do naszych dział wcześnie rano. Powiedziałem do Johnny'ego Nelsona: „Musimy odszukać naszą kompanię, nie mam pojęcia, gdzie mogą być!". Podeszliśmy do jednej z armat i znaleźliśmy tam sierżanta Francisa. „Co tu robicie?" - zagadnął.Spytałem: „Którędy do kompanii C?"Odpowiedział: „Daj spokój z kompanią C, widzisz ten czołg tam?" „Tak".„Więc idźcie tam we dwóch" - powiedział, a w tym momencie usłyszeliśmy trzask kul z karabinu maszynowego uderzających o metalową osłonę sześciofun-tówki - „zlikwidujcie tych gości, co do nas strzelają".„Dobra, już idziemy. Ale jak się tam dostać?" - zapytałem.„Użyj głowy!" - odrzekł. Więc poszliśmy, trzymając się nisko. Czołgaliśmy się przez osiemdziesiąt jardów do czołgu, zajęło nam to jakieś cztery czy pięć minut. Pojazd dostał pociskiem, wyglądał, jakby stał już tam przez jakiś czas. To raczej nie było świeże trafienie, bo miał na sobie ślady, jakby wcześniej płonął.Zagrabiliśmy rękami sporo ziemi - piasek był bardzo miękki. Zajęliśmy dobrą pozycję pod czołgiem, skąd mieliśmy widok na wszystko, a już zaczynało się robić jasno. Rozejrzeliśmy się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Jeden pojazd podjechał pod placówkę, ale sześciofuntówki od razu go unieszkodliwiły.Widzieliśmy daleko naprzód, byliśmy na podobnym wzniesieniu jak nasze armaty. Ten czołg dostał pociskiem, ale nie zapalił się, choć już dalej nie jechał. Kiedy obsługa wychodziła z wieżyczki, nikt nie strzelał, więc Johnny spytał: „Może my to zrobimy?".„Powinniśmy im pozwolić odejść kawałek, inaczej moglibyśmy ściągnąć na siebie kłopoty" - odpowiedziałem.

Page 76: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

„Dobra" - powiedział. Więc otworzyliśmy ogień, jak zaczęli biec. Dwóch padło, ale jednemu udało się uciec. Myślę, że byliśmy dla niego trochę zbyt miękcy, powinien był również zginąć227.Szczęśliwie się złożyło dla obrońców placówki Snipe, że Eddie Blacker był w tej grupie dwudziestu pięciu procent żołnierzy, którą Marshall określił jako aktywnie strzelających, ponieważ jego działania jako snajpera miały mieć istotne znaczenie dla tych walk. Na razie jednak tych123dwóch strzelców znajdowało się na odpowiednich pozycjach, byli niewidoczni dla przeciwnika i dysponowali szerokim polem ostrzału. Mieli karabiny, amunicję i wodę, jak również mnóstwo dogodnych celów. Jedyna rzecz, której im brakowało, to jedzenie. Wyprawa po prowiant zakłóciła przebieg tej fazy bitwy. Dały tu o sobie znać osobliwe zwyczaje panujące w armii brytyjskiej podczas II wojny światowej. Pozbawiły one Eddiego Blackera wsparcia ze strony kolegi.Strzelec Eddie Blacker, 2. batalion Brygady StrzelcówUżywałem karabinu Lee-Enfield - jeśli posługiwalibyśmy się karabinem maszynowym, to byłoby gorzej, ponieważ Niemcy łatwo by nas spostrzegli. Wypełniliśmy ładownice i kieszenie amunicją ze skrzynek; miałem przy sobie około 200 pocisków. Pojedyncze naboje wkładaliśmy do pustych magazynków, po czym ładowaliśmy nimi na nowo karabin. Zdejmowaliśmy magazynek u dołu karabinu, wpychaliśmy pociski do środka lub wciskaliśmy od góry.Strzelało się z tej broni w prosty sposób - odciągasz zamek, zamykasz i pociągasz za spust. Celownik składa się z małej muszki na końcu karabinu i składanej szczerbinki, można go nastawić na odległość od 200 do 2000 jardów, w zależności od tego, jak oceniasz dystans do celu. Potem wystarczy tylko przymierzyć i zacząć strzelać. To było dobre rozwiązanie, ponieważ uczono nas regulować celowniki na tyle blisko, żebyśmy wiedzieli, gdzie się znajdujemy.Jeśli zauważyłeś piechura i wystrzeliłeś, to zawsze widziałeś, czy trafiłeś. Padał, choć nie wiadomo było, czy jest martwy, czy nie. Na filmach zawsze ich odrzuca do tyłu, ale naprawdę nic takiego się nie dzieje, po prostu walą się na ziemię.Niemieccy snajperzy wchodzili na czołgi i kładli się na burtach, prowadząc stamtąd ogień. Piechota zazwyczaj szła, chowając się za czołgami - czasem można było trafić w nogi. Ci na pojazdach stanowili największe zagrożenie, więc ich trzeba było zestrzelić jako pierwszych. Pozostali to dodatek, jeśli miało się ochotę.Długa droga dzieliła nas od sierżanta Francisa - około osiemdziesiąt jardów. Mieliśmy pełno wody w naszych manierkach, ale nic do jedzenia. W końcu Johnny powiedział: „Pójdę zobaczyć, czy nie da się czegoś zorganizować".„Dobra" - odpowiedziałem - ale trzymaj się nisko, żebyś nie wydał naszych pozycji, bo wtedy dopiero dostaniemy.Wyszedł i już go nie widziałem. Spotkałem go dopiero po czterech czy pięciu tygodniach. Obrócił się do mnie i powiedział: „Cholera jasna, dotarłem tam i jakiś oficer zapytał mnie, jak się nazywam. Odpowiedziałem, a ten do mnie - dobra, zostajesz moim ordynansem. Masz płaskostopie i nie nadajesz się na żołnierza". Więc tym zajmował się Johnny! Nie spytałem go jednak, kim był ten oficer.124Żałowałem wtedy, że Johnny nie zostawił mi swojej amunicji, ponieważ musiałem się zatrzymać pod czołgiem. Wydawało mi się, że już nigdy nie odjedzie. Chociaż miałem niezłą zabawę, bo strzelałem pojedynczymi nabojami, a oni nie spodziewali się ognia z tej strony. Taki pocisk jest w stanie przylecieć zewsząd, to równie dobrze mógł być karabin

Page 77: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

maszynowy. Nie dostrzegli mnie, ponieważ z lufy wydobywa się bardzo mało dymu. Dlatego udało mi się coś takiego.Leżałem pod czołgiem i widziałem cały nasz front. Brytyjskie działa znajdowały się po prawej, a przeciwnicy atakowali ze wszystkich stron. Obserwowałem nasze armaty - robili z nich świetny użytek, strzelali do Niemców jak do kaczek228W tym czasie obrońcy pozycji Snipe byli ostrzeliwani nie tylko przez niemieckie i włoskie działa. 24. Brygada Pancerna została wysłana do natarcia - miała zająć i umocnić pozycję Snipe. Pojawiła się w polu widzenia po raz pierwszy o 7:30. Do ataku ruszyły czołgi typu Sherman i Grant, wchodzące w skład 41., 45. i 47. batalionu Królewskiego Pułku Czołgów. Należy pamiętać, że 24. Brygada Pancerna uczestniczyła w walkach nieprzerwanie od 23 października.47. batalion Królewskiego Pułku Czołgów stracił dowódcę, podpułkownika Parkesa, odznaczonego Orderem Zaszczytnej Służby. Zabito go o 21 poprzedniego wieczora, kiedy odbierał rozkazy z brygady. To spowodowało jeszcze więcej zamieszania. Dowodzenie przejął major Ward, który, choć również znał rozkazy, nie przekazał ich jeszcze batalionowi, ponieważ sądził, że brygadier wyda nowe o 5 rano.W końcu o 5:30 oddziały zostały poinformowane o swoich zadaniach. Pojawił się w nich błąd - uważano, że nieprzyjaciel stacjonuje na pozycji Snipe, a gdzieś obok znajdują się jeszcze dwie kompanie 51. Dywizji Highland. O 6:00 rozkazano czołgom rozpocząć natarcie, obawiając się ognia niemieckich dział kalibru 88 mm, jako że zaczynało się już robić jasno. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Z powodu trwającego cały poprzedni wieczór ostrzału szwadrony rozproszyły się. Polecono szwadronowi A iść przodem, a szwadron B miał podążać za nim. Atak utrudniały chmury kurzu, wzniecone przez jadące czołgi, a fakt, że oddziały posiadały błędne informacje, oznaczał, że pojedyncze jednostki nie miały pojęcia, co się dzieje. Panował jeden wielki zamęt.41. batalion Królewskiego Pułk Czołgów miał wesprzeć 47., ale o 6:30 jego dowódca, podpułkownik J. B. Whitehead, odznaczony Wojskowym Krzyżem Zasługi i medalem Territorial Decoration*, zawia-* Medal przyznawany oficerom za długą służbę w ochotniczej armii rezerwowej Wielkiej Brytanii - Territorial Army (przyp. tłum.).125domił brygadę, że 47. batalion jeszcze nie wyruszył. W odpowiedzi otrzymał rozkaz poprowadzenia natarcia. Oczywiście do tego czasu 47. batalion był już w drodze i niedługo później oba oddziały spotkały się w trasie. Jakby tego było mało, nikt nie wiedział, gdzie dokładnie znajduje się 45. batalion.Gdy czołgi dotarły pod pozycję Snipe, toczyły się tam intensywne walki, a widoczność ograniczały dym i kurz. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że 5. pułk Królewskiej Artylerii Konnej, który miał wspomagać 24. Brygadę Pancerną, stracił na minie stanowisko obserwacyjne baterii G.Wychodząc z pola minowego, szwadron A 47. batalionu Królewskiego Pułku Czołgów dostał się pod ogień nieprzyjaciela rażącego z odległości 2500 jardów. Natychmiast sformowali się w szyk nieregularny i natarli na przeciwnika. Zdawali sobie również sprawę z odgłosów armat przeciwpancernych strzelających w kierunku wroga. Czołgi szwadronu A starały się ukryć, natomiast szwadron B, pod dowództwem majora Callana, ruszył do przodu.Porucznik Fulton, szwadron A, 47. batalion Królewskiego Pułku CzołgówPrzesunąłem się w lewo i usłyszałem, jak major Callan usiłuje zebrać swój szwadron. Miał pewne trudności ze zgromadzeniem ludzi, wycofali się za wzgórze, tracąc cztery czy pięć czołgów. Słyszałem, jak woła do nich, i zobaczyłem, że macha czerwoną flagą. Widziałem również czołg, który wzywał. Pojechałem w tamtą stronę i przeprowadziłem ten pojazd. W

Page 78: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

tym czasie major Callan nacierał na pozycję karabinów przeciwpancernych. We wspaniały sposób dodawał odwagi swoim żołnierzom, krzycząc: „Chodźcie za mną, te dranie już uciekają to łatwizna". Trafili go na wieżyczce. Powiedział o tym przez radio, po czym znowu zobaczyłem, jak macha czerwoną flagą, stojąc z tyłu na czołgu. Wtedy zginął od wybuchającego pocisku229.Widoczność wciąż była ograniczona, a czołgi szwadronu B również znalazły się pod ostrzałem. Wszędzie wokół poddawały się małe grupki niemieckich czołgów i dział, ale okazało się to bez znaczenia, ponieważ załogi pojazdów nie miały jak się nimi zająć. Wielu po prostu wróciło do okopów i kontynuowało walkę.O 7:30 brytyjskie czołgi dotarły na odległość 200 jardów od pozycji Snipe. Jest całkowicie zrozumiałe, że pierwsze wystrzelone pociski126wybuchowe (kaliber 75 mm) spadły na tę placówkę. Również strzelcy tam stacjonujący mieli świadomość, że to mogło się zdarzyć, ponieważ nikt nie miał pojęcia o dokładnym rozmieszczeniu oddziałów. Poza tym w okolicy znajdowało się wiele pojazdów nieprzyjaciela, a załogom w brytyjskich czołgach stanowiska ogniowe i armaty na pozycji Snipe wydawały się dobrym celem - mieli przekonanie, że stacjonują tam Niemcy. Chociaż można to było zrozumieć, to jednak strzelcy nie byli tym zachwyceni.Porucznik Warwick, szwadron A, 47. batalion Królewskiego Pułku CzołgówW czasie natarcia przez pole minowe mój szwadron został zatrzymany przez ciężki ostrzał artyleryjski. Odpowiadaliśmy ogniem, dopóki nie dostaliśmy rozkazu wznowienia ataku. Skierowaliśmy się na południowy zachód, przebywając prawie jedną milę. W tym czasie znajdowałem się na prawej flance szwadronu, byłem również w kontakcie z batalionem Brygady Strzelców (2. batalionem), który bronił pozycji na zboczu wzgórza Kidney. Niektóre moje czołgi zaczęły strzelać w ich kierunku, zabijając kilku żołnierzy. Wrzeszczałem przez radio, żeby przestali, ale nie dawało to żadnego efektu230.

Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiStacjonowaliśmy dwie mile przed resztą oddziału, nawet obserwator artyleryjski nie mógł podejść bliżej. Z takiej odległości trudno jest rozpoznać samotną grupę żołnierzy. Co więcej, wiele czołgów zostało zniszczonych na tym obszarze, a wokół nich poruszali się ludzie, więc dla kogoś, kto patrzył z daleka, musiało to wyglądać na zgrupowanie sił przeciwnika (czym często było). W każdym razie znajdowaliśmy się pod ciężkim ogniem naszych własnych dział, dostaliśmy również dwa strzały z czołgów Sherman. Rozjuszyła nas ta wątpliwa przyjemność. Pułkownik Vic, zły jak diabli, rozkazał mi wysyłać przez radio wściekłe komunikaty. Nie zrobiłem tego, bo nic by to nie pomogło231.Podpułkownik Vw Turner, odznaczony Krzyżem WiktoriiKrótko przed 7:30 usłyszeliśmy dochodzące ze wschodu odgłosy czołgów i zza wzgórza wyjechały czołgi typu Sherman, należące do 24. Brygady Pancernej. Znajdowały się w odległości 2000 jardów od naszej pozycji i zaczęły nas ostrzeli-127wać z karabinów maszynowych i pocisków wybuchowych kalibru 75 mm. Dało się to wytłumaczyć, ponieważ wokół nas było pełno wraków nieprzyjacielskich czołgów i dział samobieżnych, a do nich otworzyły ogień działa kalibru 88 mm.Wysłałem porucznika Wintoura transporterem, żeby spotkał się z 24. Brygadą Pancerną. Odnalazł dowódcę szwadronu prowadzącego i powiedział: „Słuchajcie, bombardujecie nasze pozycje."„Bardzo mi przykro" - odpowiedział tamten.

Page 79: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

„Nawet nie w połowie tak jak nam!" - wykrzyknął Jackie Wintour. Ten szwadron wstrzymał ogień, ale reszta brygady kontynuowała ostrzał, dopóki nie zauważyli formujących się w odległości 1500 jardów na południe i południowy zachód czołgów. Dopiero wtedy zdali sobie sprawę, kto jest prawdziwym przeciwnikiem232.Sytuacja wyjaśniła się i bitwa mogła być kontynuowana ze wsparciem czołgów Sherman należących do 24. Brygady Pancernej. Dżentelmeńska rozmowa pomiędzy porucznikiem Wintourem i dowódcą szwadronu odbyła się w samą porę, zwłaszcza że zjawiło się dwadzieścia pięć niemieckich czołgów. Jednak przed następną odsłoną walk był czas, żeby się rozejrzeć i ocenić swoją pozycję.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiOkoło 8 rano nastąpiła chwilowa przerwa w walkach, mogliśmy więc zrobić bilans. Sytuacja z armatami była ciężka, ale nie krytyczna - cztery strzelały jeszcze na południe i południowy wschód, cztery na północ i północny zachód oraz pięć na wschód i północny wschód (ta flanka była chroniona, więc nie potrzebowaliśmy tu aż pięciu dział, ale nie mieliśmy jak ich przestawić. Próbowaliśmy to zrobić przy użyciu transporterów, jedynych pojazdów, jakie nam pozostały, ale kosztowało nas to kilku zabitych żołnierzy i sześć spalonych transporterów)233.Rekonesans trwał jednak krótko. Za chwilę miał rozpocząć się następny etap bitwy. Walka o placówkę Snipe miała rozgorzeć z jeszcze większą zaciekłością niż dotychczas.O 8:00 wydawało się, że sytuacja się poprawia. W końcu czołgi wysłane na pomoc obrońcom Snipe już wiedziały, kto jest sprzymierzeńcem, a kto przeciwnikiem. Co więcej, znali już własną pozycję. Czas na przyswojenie sobie tych informacji był jednak krótki. W czasie brytyjskiego natarcia w kierunku Snipe nieprzyjaciel również się poruszał.128Dwadzieścia pięć długolufowych czołgów zajęło pozycje zasłaniające kadłub (hull-down), ukrywając się za wzgórzem około 1500 jardów na południe i południowy zachód od Snipe. Natychmiast obrońcy placówki otworzyli do nich ogień i armaty 14. plutonu zaliczyły trzy trafienia z odległości 1100 jardów. Załogi obu unieszkodliwionych pojazdów zostały następnie zabite podczas wychodzenia z wieżyczek ogniem z karabinów maszynowych z czołgów Scherman.O godzinie 8:25 pułkownik Becker z niemieckiej 15. Dywizji Pancernej rozmawiał przez telefon z kwaterą główną dywizji. Przekazał im, że wokół Snipe walczy około trzydziestu dwóch pojazdów - transporterów, czołgów i dział samobieżnych234. O 8:30 nadjechały pierwsze czołgi Scherman i walka stała się bardzo zacięta. Obie strony położyły zasłonę dymną, co w rezultacie uniemożliwiło brytyjskim czołgom dostrzeżenie jakichkolwiek celów. Żołnierze przeciwnika bardzo umiejętnie używali pocisków dymnych, wystrzeliwując je w kierunku czołgów, a potem otwierając do nich ogień z dział kalibru 88 mm. Załogi pojazdów przeżywały straszne chwile.Porucznik C. H. Hanna, szwadron A, 47. batalion Królewskiego Pułku CzołgówPrzyszedł rozkaz, żeby szwadron A zaatakował i zajął wzgórze, z którego prowadzony jest ostrzał (faktycznie była to pozycja 2. batalionu Brygady Strzelców). Uformowaliśmy szyk na lewej flance i natarliśmy pod osłoną dymną która zaczynała się już przeżedzać. Gdy podjechaliśmy pod wzgórze, dostaliśmy się pod ogień artyleryjski, a potem ze wszystkich stron zaczęły strzelać działa przeciwpancerne, niektóre z odległości mniej niż 100 jardów. Właściwie nie mieliśmy pojęcia, skąd idzie ostrzał. W tym samym czasie kiedy ostrzeliwano nas z przodu, jakiś pocisk z tyłu uszkodził prawe koło napinające, a inny przebił pancerz i trafił w silnik. Udało nam się naprawić czołg, ale straciliśmy kontakt z batalionem.

Page 80: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Gdy wyjechaliśmy, staliśmy się celem dla każdej armaty w okolicy, więc przydałyby się nam pociski dymne (miały je tylko pojazdy służące jako kwatery główne szwadronów). Radziliśmy sobie, strzelając w ziemię karabinami maszynowymi Browning, co wzniecało chmury kurzu, do czasu, kiedy zacięła nam się broń, z powodu uszkodzonej taśmy z amunicją. Karabin stał się bezużyteczny, a z braku narzędzi nie mieliśmy możliwości go naprawić; zapasową lufę zużyliśmy podczas poprzedniego zacięcia235-129Porucznik FultonPo mojej lewej, około 500 jardów od nich [2. batalionu Brygady Strzelców], znajdował się czołg Defiant dowodzony przez kapitana Crinksa. Za nim jechałem ja, a potem reszta szwadronu. Pojazdy Arran i Defiant zostały trafione z przodu prawie w tym samym czasie - porucznik Warwick był tuż za mną. Drugi kierowca Arrana i kapral Munn (dowódca) wyskoczyli z czołgów i ukryli się. Defiant cofał się, choć płonął. Nie widziałem działa czy dział, które otworzyły do nas ogień, więc odjechałem do tyłu około 100 jardów i schowałem się, zasłaniając kadłub, żeby wytropić armaty. Przesunęliśmy się trochę w lewo i natknęliśmy się znienacka na niemiecki czołg Mark IV Special. Strzelał wzdłuż naszego frontu. Wyładowaliśmy w niego trzy pociski podkalibrowe. Wstrzymał ogień, a z jego wieżyczki szedł dym. My musieliśmy się jednak znów wycofać236.Porucznik WarwickDwie armaty kalibru 88 mm otworzyły ogień, niszcząc niemal natychmiast trzy nasze czołgi. Jedno z dział znajdowało się na naszej prawej flance, ale, choć za mną było kilka czołgów, żaden z nich go nie zauważył i nie podjął próby unieszkodliwienia. Mój drugi kierowca zginął w wyniki trafienia pociskiem prawego sponsonu. Kula odbijała się później rykoszetem od podłogi i wieżyczki, zabijając operatora radia i raniąc kanoniera237.O godzinie 8:45 płonęło już siedem czołgów Sherman. Zaczęły się więc wycofywać. W tym ataku 47. batalion Królewskiego Pułku Czołgów poniósł druzgocącą klęskę. Nie dość, że ostrzelali obrońców pozycji Snipe, to jeszcze ponieśli takie straty, że musieli się wycofać aż za wzgórze Oxalic. Uczynili to razem z 41. batalionem. Tam dołączyli do 45. batalionu Królewskiego Pułku Czołgów, który pozostał na wzgórzu, osłaniając nacierających ogniem.Również obrońcy Snipe nie wyszli z tego bez szwanku. Czołgi Sherman podjechały pod placówkę od strony północno-wschodniej, gdzie znajdowała się 239. bateria przeciwpancerna. Dwie armaty zostały całkowicie zniszczone, a sierżant Smith, którego działo zostało trafione, oślepł na kilka godzin. Jeden z kierowców został uratowany z płonącego czołgu i przeniesiony do okopu. Był okropnie poparzony i wrzeszczał wniebogłosy, niedługo potem umarł.Pierwotny plan 1. Dywizji Pancernej zakładał, że 27 października 24. Brygada Pancerna zaatakuje przez pozycję Snipe, a 2. Brygada Pan-130cema przez Woodcock. Choć placówka Snipe była zajęta przez 2. batalion Brygady Strzelców, nie mogła stanowić dobrej bazy wypadowej do ataku na dywizje przeciwnika. Została więc pozycja Woodcock. Nie znano jednak dokładnej lokalizacji 2. batalionu Korpusu Strzelców Królewskich, którzy wycofali się stamtąd przed świtem. To miejsce również się nie nadawało.2. Brygada Pancerna znalazła się więc w rozterce. O 4:00 czołgi zakończyły postój i udały się na południowy zachód. W tym czasie wierzono jeszcze, że chociaż jedna kompania 2. batalionu Korpusu Strzelców Królewskich przedostała się na pozycję Woodcock. O świcie wszystkie trzy bataliony pancerne posuwały się ostrożnie naprzód. Po prawej znajdował się pułk Queen's Bay, w środku 9: pułk Queen's Royal Lancers, który natknął się na opór przeciwnika i wziął co najmniej pięćdziesięciu Niemców do niewoli. Na lewej flance był 10.

Page 81: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

pułk Hussars. To on dostrzegł armaty broniące pozycji Snipe i wyruszyli na południe, aby pomóc strzelcom.Major Douglas Covill, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego, odznaczony Orderem Zaszczytnej Służby, 10. pułk HussarsW 1942 pełniłem służbę jako sierżant szwadronu w 10. pułku Hussars. Mieliśmy czołgi typu Sherman, największe z dotychczas nam przydzielanych - byliśmy z tego bardzo zadowoleni. Nasz pojazd poruszał się dosyć szybko i chociaż nie wytrzymywał ostrzału z pocisków kalibru 88 mm, to już kaliber 75 mm nie przebijał pancerza.Przeciąg stanowił dla nas największy problem w tym czołgu. Silnik był chłodzony powietrzem wchodzącym przez wieżyczkę. To oznaczało, że jeśli stałeś w pojeździe, to zimny wiatr ciągnął ci po plecach. Z tego powodu często mieliśmy na sobie płaszcze.Sherman miał silnik benzynowy, więc jeśli został trafiony, stawał w płomieniach. Nie mogliśmy sobie pozwolić na myślenie o tym, trzeba się było koncentrować na zadaniu.27 października 1942 roku stacjonowaliśmy na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na pozycje zajmowane przez Brygadę Strzelców. Mieliśmy ukryte kadłuby za wzniesieniem, więc mogliśmy prowadzić obserwację, sami nie będąc widoczni. Ze swojego miejsca widziałem cały obszar, z którego atakowana była Brygada Strzelców. Kilkaset jardów na lewo znajdowała się pozycja Snipe, lekko zasłonięta przez szczyt naszego wzgórza. To oznaczało, że znajdowaliśmy się w dobrym miejscu do ostrzeliwania Niemców, gdy tylko rozpoczną natarcie. Cały szwadron131otworzył ogień w kierunku nieprzyjaciela - piętnaście czołgów rozstawionych w linii, każdy w odległości trzydziestu czy czterdziestu jardów od drugiego.Żeby lepiej mierzyć, kalibrowaliśmy nasz ostrzał. Ustawialiśmy czołg i wydawałem polecenie mojemu kanonierowi: „1500 jardów, ognia!". On ustawiał celownik na 1500 jardów i strzelał. Jeśli pocisk przeleciał nad celem, mówiłem: „200 jardów mniej!", a kanonier przestawiał celownik. Jeśli strzał był zbyt krótki, dawałem komendę „100 jardów więcej!". W ten sposób udawało nam się trafić.Wystrzeliliśmy kilkaset pocisków tego dnia. Mieliśmy w czołgu tylko pięćdziesiąt, ale odnawiano nam zapasy, kiedy się kończyły. Wiem, że trafiliśmy sporo pojazdów nieprzyjaciela, ale mogliśmy być pewni dopiero wtedy, kiedy stawały w płomieniach. Oczywiście czołgi, których nie zdążyliśmy unieszkodliwić, przejeżdżały pod wzgórzem, poza naszym polem ostrzału. Wtedy Brygada Strzelców musiała sobie z nimi radzić sama238.Czołgi Scherman, należące do 24. Brygady Pancernej, wycofywały się na wzgórze Oxalic. Jednak Niemcy nie mieli zamiaru pozwolić im tak łatwo uciec. Choć niemieckie pojazdy znajdowały się niezwykle daleko jak na możliwości sześciofuntowych dział, obrońcy pozycji Snipe próbowali je trafić.Podpułkownik Vic Turner, odznaczony Krzyżem WiktoriiPodczas wycofywania się, Schermany zostały zaatakowane z północy przez czołgi i działa. Jedna armata z 239. baterii trafiła pierwszym pociskiem w pojazd Mark IV! Odległość była bardzo duża, około 1800 jardów, ale czołg został unieszkodliwiony trzecim strzałem. Jednak natychmiast podjechał inny i go odholował. Znajdowaliśmy się pod huraganowym ogniem czołgów i artylerii, wysłaliśmy więc do kwatery głównej wiadomość: „Rozpaczliwie potrzebujmy obserwatora artyleryjskiego!". Odpowiedzieli, że niedługo kogoś wyślą ale nikt się nie zjawił, choć Królewska Artyleria Konna próbowała wysłać jakiegoś oficera239.Użycie sześciofuntówek na zasięg, który znajdował się na skraju ich możliwości, ujawniło interesującą różnicę w podejściu do walki między 2. batalionem Brygady Strzelców a Królewską Artylerią. W ciągu dnia wielokrotnie zdarzało się, że żołnierze Brygady

Page 82: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Strzelców zachęcali swoich kolegów z Królewskiej Artylerii, żeby oddali strzał, mimo że ich oficerowie byli temu przeciwni.132Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiByliśmy bardziej niezdyscyplinowani, chociaż to chyba złe słowo. Mieliśmy celowniki lunetowe firmy Jena-Zeiss, adaptowane do naszych sześciofuntówek z dział kalibru 88 mm. Za ich pomocą mogliśmy strzelać do czołgów przeciwnika z odległości 1500-2000 jardów. Nie wiem, czy ich wtedy unieszkodliwialiśmy, ale z pewnością wyrządzaliśmy wiele szkód. Kanonierzy z Królewskiej Artylerii byli na to zbyt zdyscyplinowani. W którymś momencie przekonaliśmy jednego z nich, żeby strzelił do celu odległego o 800 jardów - trafił240.Sytuacja na pozycji Snipe zaczynała się robić bardzo poważna. Kończyła się amunicja, a wycofanie się czołgów Sherman spowodowało taką intensyfikację ognia nieprzyjaciela, że nawet własne oddziały wsparcia 2. batalionu Brygady Strzelców miały trudności z przedarciem się.Właściwie w czasie całej akcji nadarzyła się tylko jedna okazja, żeby wysłać rannych na tyły. O 9:00 udało się przedostać trzem transporterom wypełnionym najciężej poszkodowanymi. Konwojem tym dowodził kapitan Shepherd-Cross. Jeden z pojazdów został bezpośrednio trafiony pociskiem kalibru 75 mm. Pomysł był taki, żeby kapitan wrócił z zapasem amunicji, środków medycznych i sanitariuszem, ale prowadzono tak ciężki ostrzał, że okazało się to niemożliwe.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiW ciągu dnia prowadzili tak intensywny ostrzał pozycji Snipe i dróg dojazdu do niej, że przedarcie się jakichkolwiek pojazdów było niemożliwe - Tom Pearson próbował kilka razy, bezskutecznie. To miało dwie poważne konsekwencje - po pierwsze, nie mógł do nas dotrzeć Pic, nasz sanitariusz, którego bardzo potrzebowaliśmy. Po drugie, zaczynało nam naprawdę brakować amunicji, a nie było skąd wziąć więcej241.Porucznik Dick Flower, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiZ powodu nieprzerwanie toczących się walk wokół nas leżeli martwi żołnierze. Muchy doskwierały nam prawie tak bardzo jak przeciwnik. Insekty pod Alamejn to było coś przerażającego - w ciągu dnia dręczyły nas dosłownie miliony much. Jeśli miałeś czas coś zjeść - a żywiliśmy się wtedy konserwami i sucharami, to przy133odrobinie szczęścia mogłeś dostać trochę dżemu z puszki - jeśli posmarowałeś nim suchara, to trzeba go było zjeść w ciągu dwóch sekund, inaczej po prostu obsiadały go muchy.Następny problemem, który szczególnie został mi w pamięci, to brak naszego wspaniałego lekarza, którym był naprawdę kapitalny gość o nazwisku Picton. Byliśmy odcięci przez 24 godziny i ani razu nie miał okazji się przedostać.Był z nami jednak świetny sanitariusz - strzelec Brunhope, który pracował w naszej kompanii również jako fryzjer. Doskonale wykonywał swoje obowiązki - mieliśmy wiele ofiar w tej bitwie, a on spokojnie przechodził od stanowiska do stanowiska, opatrując i zajmując się rannymi, pomimo ciężkiego ognia karabinów maszynowych i wybuchających pocisków artyleryjskich. Z radością dowiedziałem się później, że został odznaczony Medalem Wojskowym za tę akcję - zasłużył-na niego242.24. Brygada Pancerna wycofała się na bezpieczną pozycję za wzgórzem, więc Niemcy i Włosi bezzwłocznie przystąpili do ataku na placówkę Snipe, nie tylko z użyciem czołgów, ale również piechoty.

Page 83: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Podpułkownik Vic Turner, odznaczony Krzyżem WiktoriiPo tym jak 24. Brygada Pancerna wycofała się, chowając kadłuby swoich czołgów za wzgórzem znajdującym się na wschód od nas, włoska piechota zaczęła formować szyk, aby natrzeć na nas od południa. Pluton zwiadowczy kompanii C otworzył do nich ogień z karabinów maszynowych i rozproszył atakujących, zniszczył również przejęte przez nich dwie brytyjskie półtoratonowe ciężarówki do holowania sześciofuntówek, które właśnie miały włączyć się do działań bojowych.Rozwijała się ofensywa jednostek pancernych. Najpierw nadjechało z zachodu trzynaście włoskich czołgów typu Ml3. Przesunąłem dwa działa, żeby wspomóc ten sektor, ale miękki piasek utrudniał ich przestawianie, a pojazdy i żołnierze biorący w tym udział stanowili doskonały cel dla przeciwnika. Straciłem w ten sposób trzech strzelców.Odparliśmy ten atak z łatwością, unieszkodliwiając cztery pojazdy M13. W tym czasie 25-30 niemieckich czołgów zaczęło przemieszczać się zza wzgórza na południe, żeby zawiązać walkę z 24. Brygadą Pancerną. W rezultacie znaleźli się w odległości około 100 jardów od naszej południowej flanki. Zaczęliśmy do nich strzelać, więc połowa oddziału odłączyła się i natarła na nas.To spowodowało, że nieprzyjaciel dostał się w krzyżowy ogień, jako że czołgi atakujące placówkę Snipe stały bokiem do 24. Brygady Pancernej, stając się dla nich dobrym celem, a pojazdy nacierające na 24. Brygadę wystawiały burty na134ostrzał naszych armat, znajdujących się na południu. Co najmniej osiem czołgów przeciwnika zostało unieszkodliwionych, pozostałe się wycofały243.To samo natarcie zostało opisane w zdobytym włoskim dzienniku wojennym, chociaż niektóre fakty nie pokrywają się z tym, co opisują Brytyjczycy.Fragment dziennika wojennego 12. batalionu 133. regimentu dywizji LittorioBatalion rusza do ataku. Pomimo ciężkiego ostrzału prowadzonego przez nieprzyjaciela i początkowych strat w czołgach, żołnierze pozostają niezachwiani w swoim natarciu. Trzymają się jednak na dystans od armat, które są bardzo dobrze okopane i zamaskowane. Nagle osiem czy dziesięć kolejnych dział przeciwpancernych otwiera do nas ogień z zagłębienia terenu znajdującego się po lewej stronie. Tracimy kilku ludzi, batalion zatrzymuje się zbyt gwałtownie. Ostrzał przeciwnika wzmaga się. Żołnierze dają wspaniały dowód męstwa. Podporucznik Campla-ni, stojąc na wieżyczce, zagrzewa załogi pojazdów do ataku, jadąc na czele w pędzącym czołgu wprost na najbardziej wysuniętą armatę. Zostaje zatrzymany przez pole minowe, znajdujące się naprzeciw broniącej się placówki i przez pocisk, który uszkadza gąsienicę jego pojazdu.Pojazd podporucznika Stefanelli dostaje pociskiem przeciwpancernym, który przedostaje się do środka i eksploduje. Porucznik Pomoni jedzie na czele kompanii, ale silnik jego czołgu zostaje uszkodzony przez ostrzał, załoga cudem się ratuje. Pocisk trafia i podpala również pojazd porucznika Bucalossiego. Porucznik Zilambo zostaje raniony w prawą nogę, ale ratuje go porucznik Luciano (adiutant). Podporucznik Delfino kontynuuje natarcie, jednak powstrzymują go miny.Adiutant pułkownika Teege'a i tłumacz śledzą całą akcję ze swojego czołgu i przekazują do dowódcy wiadomości o walkach prowadzonych przez batalion. Pułkownik Teege wyraża uznanie dla godnej podziwu odwagi zaprezentowanej przez żołnierzy. Jego szacunek zdobywa również postawa kapitana Preve'a, który umiejętnie dowodzi ruchami czołgów i dział samobieżnych Semoventi244.Włoski dziennik podaje, że atak rozpoczął się o godzinie 7:00 -w rzeczywistości zaczął się dwie godziny później. Po drugie, to świadectwo wyolbrzymia siłę obrońców. W żadnym momencie bitwy nie dysponowali oni dziesięcioma armatami wycelowanymi w jedną stronę. Nawet jeśli strzelcy chcieliby to zrobić, to szybkie przestawienie dział w takim

Page 84: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

terenie byłoby niezwykle trudne. Przez większość czasu zaledwie jedna armata strzegła każdego obszaru, choć na czas włoskiego natarcia przysunięte zostały dwa dodatkowe działa.135Pułkownik Teege z 8. pułku pancernego koordynował ten atak. On 27 października dowodził grupą niemieckich i włoskich czołgów Stif-felmeyer. Dziennik odnotowuje następujące straty: dziewięć spalonych pojazdów, trzy unieruchomione, czterech żołnierzy zginęło, a jedenastu zostało rannych. 2. batalion Brygady Strzelców zaobserwował jedynie cztery zniszczone czołgi. Rzeczywista liczba znajduje się zapewne gdzieś pośrodku, rozbieżności spowodowane są zapewne ogromnym zamieszaniem panującym tego dnia. Jednak większość strzelców nie miała czasu na roztrząsanie tego problemu.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiPrzeciwnik poniósł duże straty również ze strony naszych czołgów, które zajęły pozycje za ukrytym kadłubem. Panował niewiarygodny hałas, co chwila słychać było huki wybuchów. Pociski spadały niedaleko mojej ziemianki, a każdy wywoływał niezbyt przyjemne wstrząsy w środku. Sądzę, że dwie anteny radiowe czyniły mój schron widocznym, ale nie mogłem ich zdjąć, ponieważ stracilibyśmy wtedy łączność245.Choć czołgi stanowiły poważne niebezpieczeństwo dla obrońców pozycji Snipe, żołnierze, którzy nie byli zajęci obsługą armat przeciwpancernych, powstrzymywali ataki piechoty. Również gniazda karabinów maszynowych były ciągłym zagrożeniem, podobnie jak snajperzy, którzy strzelali schowani za czołgami. Na pozycji pod wypalonym wrakiem wciąż trwał Eddie Blacker, który widział wszystkie natarcia pancerne. Znajdował się w idealnym miejscu - mógł mierzyć do snajperów i członków obsługi karabinów maszynowych.Strzelec Eddie BlackerWszędzie widziałem niemieckie czołgi. Jeden podjechał na osiem jardów ode mnie. Siedziałem cicho jak mysz i bez ruchu - to było około 9 rano. Eldo Francise trafił w ten pojazd, ale pocisk go nie zatrzymał. Znajdował się tak blisko, że piasek spod jego gąsienic sypał się na mnie. Później wycofał się, a do następnego było już dość daleko.Głównie mierzyłem do snajperów i żołnierzy obsługujących karabiny maszynowe. Ze swojego miejsca miałem dość dobry widok na gniazda karabinowe, więc mogłem łatwo zestrzelić ich obsługę. Siedzieli i prowadzili ostrzał, a wokół nich136krążyli ludzie z naszej kompanii, miotając granatami. Na tym obszarze było naprawdę sporo karabinów maszynowych. Ludzie mówią, że nie walczyło tam dużo piechoty, ale to nieprawda.Słońce znajdowało się wysoko na niebie i mocno grzało. Podobno poprzednia noc była zimna, ale mnie się taka nie wydawała. Człowiek staje się rozgorączkowany w takiej sytuacji; to nie walki gladiatorów czy coś w tym rodzaju, ale naprawdę się pragnie, żeby się jak najszybciej zaczęło.Snajperzy leżeli na czołgach. Trudno było ich zauważyć, ponieważ chowali się za różnymi przedmiotami doczepionymi do pojazdów - taki strzelec mógł wyglądać jak zapasowy pas napędowy czy gąsienica. Wielu snajperów z powodzeniem się ukrywało, ale żaden z nich nie wiedział, gdzie ja jestem - to okazało się ich zgubą. Wszystko działo się po mojej myśli. Nie obawiałem się trafienia. Miałem świadomość, że nie odkryją mojej pozycji246.Po odparciu natarcia niemieckich i włoskich czołgów przyszedł czas na dokonanie bilansu. Był 27 października 1942 roku przed południem. O 10:30 kwatera główna X Korpusu skontaktowała się z 1. Dywizją Pancerną, przekazując złe wieści. Otrzymano wiadomość, że Rommel przesuwa 21. Dywizję Pancerną z południa na północ, chcąc ją włączyć do

Page 85: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

kontrataku. 1. Dywizja Pancerna musiała podjąć ważną decyzję - czy dalej wspierać 2. batalion Brygady Strzelców broniący pozycji Snipe, czy opuścić go, pozwalając, aby samodzielnie kontynuował walkę. Generał brygady Raymond Briggs, dowódca 1. Dywizji Pancernej, postanowił, że strzelcy będą musieli sobie sami poradzić.Nastał okres względnego spokoju wokół placówki Snipe. Względnego, bo pozycja znajdowała się właściwie pod ciągłym ostrzałem. Nawet przy tak podstawowej czynności jak jedzenie, żołnierze musieli być nieustannie myślami przy walce.Podpułkownik Vw Turner, odznaczony Krzyżem WiktoriiPo tej fazie bitwy sytuacja z działami stawała się bardzo poważna. Zostało nam tylko trzynaście działających armat, a tym skierowanym na zachód i południowy zachód zaczynało brakować amunicji. Musieliśmy więc przewozić amunicję z dział, które tak dużo nie strzelały. Robiliśmy to jeepem, będąc pod ciężkim ostrzałem. Trwało również intensywne bombardowanie artyleryjskie, sześć transporterów należących do kompanii C zostało trafionych i podpalonych247.137Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiSytuacja z amunicją była krytyczna. Co więcej, każda próba przemieszczenia się sprowadzała na nas natychmiast ogień karabinów maszynowych i ostrzał artyleryjski, co czyniło niemożliwym przenoszenie ładunków od dział, które ich nie potrzebowały, do tych, którym ich brakowało. Pułkownik, Tom Bird i Jack Toms wykazywali się wielką walecznością. Straciliśmy poczucie czasu, wydawało nam się, że jest czwarta po południu, podczas gdy była dziesiąta rano. Łącznościowiec „Busty" Francis przygrzał mi trochę fasolki z konserwą mięsną, zjadłem to razem z kawałkiem czekolady i rodzynkami, które znalazłem w schronie. Dostałem od tego niestrawności - nie można mieć pełnego brzucha podczas bitwy, kiedy jest się wyczerpanym nerwowo. Sądzę, że do tego czasu unieszkodliwiliśmy 40-45 czołgów i ciężarówek przeciwnika, niektóre z tych pojazdów dopalały się wesoło w oddali248.Podczas gdy obrońcy pozycji Snipe zajęci byli jedzeniem i przerzucaniem amunicji, niemieckie i włoskie siły przygotowywały się do głównego kontrataku. Rommel nie mógł tolerować utrzymującej się obecności strzelców - musiał ich odeprzeć i pokonać 1. Dywizję Pancerną zanim ta będzie w stanie rozwinąć natarcie na siły „osi"249.O 13:00 Niemcy i Włosi byli już gotowi. Jednak ryzyko, jakie podjęli obrońcy placówki Snipe przy przenoszeniu amunicji, miało się opłacić. Dziewięć czołgów typu Ml3 oraz kilka dział samobieżnych zaatakowało zachodnią flankę - musieli zdawać sobie sprawę, że stanowi ona słaby punkt obrony, ponieważ dopalały się tam transportery kompanii C.Podpułkownik Vtc Turner, odznaczony Krzyżem WiktoriiO 13:00 dziewięć czołgów Ml3 natarło na południowo-zachodniąflankę, gdzie sprawne było tylko jedno działo, obsługiwane przez sierżanta Calistana. Przypadkowo się tam wtedy znajdowałem i nakazałem Calistanowi wstrzymać ogień, aż wiodący pojazd nie podjedzie na odległość 600 jardów. Wtedy Calistan dał popis celności, unieszkodliwiając sześć czołgów, jednego po drugim. Pozostałe trzy wciąż parły na nas, strzelając z karabinów maszynowych. Sierżantowi kończyła się amunicja, więc porucznik Jack Toms, dowódca plutonu, przywiózł trochę w jeepie, który jednak został trafiony na dziesięć jardów przed działem. Stanął w płomieniach, ale udało nam się przenieść ładunki pod armatę. Następnie trzema kolejnymi strzałami Calistan zaliczył hat tricka, niszcząc pozostałe czołgi.138Po tym wszystkim odwrócił się i powiedział spokojnie: „Nie mieliśmy okazji zaparzyć sobie herbaty dziś rano, ale skoro przeciwnik tak uprzejmie rozpalił dla nas ogień, szkoda by

Page 86: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

było nie skorzystać". Zaraz potem nalał do pustej puszki trochę wody z manierki i postawił na płonącym jeepie. To była najlepsza herbata, jaką kiedykolwiek piłem250.Sierżant Charles Calistan, odznaczony Medalem za Zaszczytne Postępowanie oraz Medalem Wojskowym, 2. batalion Brygady StrzelcówDwóch żołnierzy z obsługi mojego działa wyczołgało się na otwartą przestrzeń, żeby zdobyć trochę ładunków. Znajdowali się pod ciągłym ostrzałem, więc posuwali się naprawdę powoli. Wtedy dowódca naszego plutonu zdecydował się pójść do jeepa, w którym były cztery skrzynki z amunicją.Bóg jeden wie, jak on tam dotarł, jako że nieprzyjaciel prowadził nieustanny ogień z karabinów maszynowych. Zaczął jechać w naszą stronę, ale wtedy Niemcy trafili w samochód, który stanął w płomieniach, ale wciąż się poruszał. Ściągnęliśmy z niego ładunki i wtedy wpadłem na pewien pomysł. Nie piliśmy nic od dłuższego czasu i oczywiście nie mogliśmy rozpalić ognia - a tu nadarzała się taka okazja. Więc postawiłem puszkę z wodą na jeepie i zaparzyłem trzy kubki herbaty! (...) Kiedy zaatakował następny czołg, pułkownik pełnił rolę amunicyjnego mojej armaty. Został paskudnie ranny w głowę, więc usiłowaliśmy mu ją obwiązać, ale on nie chciał o tym słyszeć. Rozkazał nam strzelać dalej, więc kontynuowaliśmy. Kiedy skończyła się amunicja, przyniósł ją z innego działa.W końcu pułkownik osłabł na tyle, że nie był już w stanie się bronić, więc opatrzyliśmy mu głowę i położyliśmy za jakimś krzakiem. Krzyczał, że chce wiedzieć, co się dzieje, więc mój dowódca zdawał mu relację na żywo. Trafiliśmy trzy czołgi trzema kolejnymi strzałami, więc pułkownik wrzasnął: „Dobra robota, hat trick!". Inna armata ustrzeliła dwa pojazdy za jednym wystrzałem - znajdowały się jeden za drugim, więc pocisk przebił jeden czołg, po czym trafił w drugi. Oba były unieszkodliwione251.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiOkoło 1 po południu zaatakowało nas z zachodu dziewięć czołgów typu M14/42 (włoskich, które nie były tak potężne jak niemieckie Mark III czy IV). Jedyną na tej flance zdolną do działania armatę obsługiwał sierżant Calistan. Amunicyjni pozostałych dwóch dział znajdowali się 300 jardów dalej, czołgając się na brzuchach po amunicję, więc nie mogli wrócić. Trzecia armata została zniszczona139przez bombardowanie. Pułkownik Vic ładował i obserwował, a Calistan celował i strzelał. Czekali, aż czołgi znajdą się w odległości 600 jardów od nich, wtedy otworzyli ogień i podpalili sześć z nich. Został im tylko jeden pocisk.Trzy pozostałe pojazdy kontynuowały natarcie, prowadząc ciągły ostrzał z karabinów maszynowych - kule odbijały się od osłony armaty Calistana. W tym momencie zjawił się Jack Toms. Szybko zorientował się, że amunicja jest na wyczerpaniu, więc pobiegł do jeepa, który stał sto jardów dalej, a w którym znajdowały się skrzynki z ładunkami. Podjechał nim pod działo. Pojazd został podziurawiony kulami i podpalony, ale Jack ściągnął z niego pudła i przytaszczył je pod armatę. W tym momencie dostał pułkownik Vic. Na chwilę go zamroczyło, ale wrócił do walki. Sierżant Calistan trafił te trzy pozostałe czołgi z odległości 300 jardów. Zaliczył hat tricka, wszystkie stanęły w płomieniach.Za tę akcję, będącą ukoronowaniem jego męstwa i bohaterskich czynów, pułkownik Vic został uhonorowany Krzyżem Wiktorii. Przedstawiliśmy do tego odznaczenia również Calistana (napisałem we wniosku przemożne pochwały), ale zmieniono to później na Medal za Zaszczytne Postępowanie. Powiedzieli, że nie mogą przyznać batalionowi więcej niż jednego Krzyża Wiktorii, jednak Calistan zasługiwał na niego tak samo jak Vic Turner252.Opanowanie, które wykazywał Calistan w ogniu walk, wyróżniało go. Zaparzenie przez niego herbaty w takim momencie stało się symbolem obrony pozycji Snipe. Wszyscy,

Page 87: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

którzy go znali, wspominali o tym, że lekceważył swoje bezpieczeństwo. Został zasłużenie odznaczony Medalem za Zaszczytne Postępowanie, dostał również nominację na oficera.Powstrzymano atak, więc nastała kolejna przerwa w walkach - choć pomiędzy akcjami czołgów również piechota rozwijała natarcia, które musieli powstrzymywać wszyscy zdolni do strzelania z broni. Łącznie z Eddiem Blackerem, który wciąż tkwił na swojej osamotnionej pozycji, z dala od głównej placówki.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiZaraz potem zapanowała względna cisza, trwająca do 4:00 po południu. Było wielu rannych - Tom Bird (w głowę), Jack Toms, Charles Liddell, Dick Flower, Jimmy Irwin i Martin Crowder (poważnie). Później zaginął John Lightly (nikt nie wie jak, zauważyłem go, jak wychodził, więc sądziłem, że idzie skontrolować pozycje, ale wtedy widzieliśmy go po raz ostatni, nigdy już o nim nie słyszeliśmy)253.140Strzelec Eddie BlackerSądzę, że znajdowało się na tym obszarze około czterdzieści gniazd karabinów maszynowych. Być może więcej. Trudniej oszacować liczbę czołgów, ponieważ raz jechały w jedną stronę, a raz w drugą. Ale z pewnością było ich całkiem sporo.Nie tylko ja atakowałem karabiny maszynowe, ktoś również krążył wokół nich, miotając granatami. Myślę, że unieszkodliwiłem co najmniej kilka, miałem świetne pole ostrzału. Niemcy siedzieli wyprostowani, jakby używali naszych Vickersów. Czasem obsługiwało je tylko dwóch ludzi, a czasem trzech. Kiedy strzelałem -a nie ma wątpliwości, że byłem świetnym strzelcem - nie pudłowałem zbyt często.Zawsze wiedziałem, czy trafiłem snajpera leżącego na czołgu, ponieważ niekiedy staczali się z nich, a czasami opadała tylko ręka. Zastanawiałem się, czy jeśli wkręci się w gąsienice czołgu, to zostanie oderwana i zmiażdżona.Strzelałem do każdego celu, jaki się pojawił. Po pierwsze - do karabinów maszynowych. Niemcy nigdy nie wysyłali tam zmienników. Gniazda znajdowały się w odległości około 600-800 jardów ode mnie, choć zdarzały się oddalone nawet o tysiąc jardów. Do niektórych nie było w ogóle dostępu z mojej pozycji. 600-800 jardów to niewiele, jeśli posiadasz dobry karabin. Mój nosił numer 151, miałem go od wstąpienia do armii. Wygrawerowano mu numer w miejscu, gdzie zakłada się bagnet.Dysponowałem również czterema granatami, jednak nigdy ich nie użyłem. Późnym popołudniem ostała się na naszej placówce tylko jedna działająca armata, a zbliżały się trzy czołgi. Patrzyłem, jak pierwszy dostał. Do tego czasu zużyłem już 200 naboi. Musiałem czasem odkładać karabin, ponieważ nagrzewał się - oczywiście nie tak jak karabin maszynowy, więc można go było ciągle trzymać i strzelać. Obawiałem się jednak, żeby coś się nie zacięło w lufie. Pocisk mógł wtedy wybuchnąć i uszkodzić karabin.Chciało mi się jeść, choć ani przez chwilę nie czułem się naprawdę głodny, zwykle wystarczała kropla wody. Mieliśmy również puszki z czekoladą która mogła zastąpić pół posiłku254.Sierżant Joe Swann, odznaczony Medalem za Zaszczytne PostępowaniePo południu zauważyłem nacierającą z lewej strony włoską piechotę - cztery pełne ciężarówki, w każdej czterdziestu czy pięćdziesięciu ludzi. Nie mogliśmy przesunąć dział, więc otworzyliśmy do nich ogień z Brenów. Zszedłem na dół, znalazłem dowódcę i zawiadomiłem go, od której strony rozwinął się atak.Kiedy wróciłem, położyłem się ze swoim Brenem, żeby odeprzeć piechurów. Poproszono również o ostrzał artyleryjski, żeby ich przestraszyć. Podali im namia-141

Page 88: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

ry na Włochów. Nasza artyleria wystrzeliła szrapnel, który wybuchł w powietrzu nad nami, nie czyniąc nikomu żadnej szkody. Drugi przewrócił mnie, lądując z hukiem. Kiedy się pozbierałem, zobaczyłem, że Eddie Cope jest cały pokryty krwią. Mój dobry przyjaciel Joe Flint (amunicyjny) nie żył.Przez jakiś kwadrans chodziłem zamroczony. Odprowadziłem Cope'a do punktu pierwszej pomocy i wróciłem do załogi mojego karabinu. Okazało się, że złamali zamek - wystrzelili kilka pocisków, a wtedy odpadła zapadka, więc broń stała się bezużyteczna. Rozkazałem im przenieść się na inny karabin. Poszedłem do okopu, gdzie znajdowała się piechota i usiadłem tam z nimi. Piechurzy znajdowali się w szańcu przed nami, a także tuż pod nami, chroniąc działa. Spędziłem tam chwilę, próbując odzyskać siły i pijąc gorącą wodę (ohydną zresztą), podaną mi w kubku przez jednego z tych ludzi255.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiZostało jedynie dziewięć działających armat, brakowało nam amunicji. W moim schronie znajdowało się dwóch rannych strzelców, ranny saper, dwóch łącznościowców, pułkownik (który już majaczył), Tom Bird (nieprzytomny, jęczał cicho), Charles Liddell (nadmiernie podekscytowany), Jackie Wintour (nasz oficer wywiadu, rozbawiony, w doskonałej formie) i ja.Strasznie dokuczały nam muchy, setkami obsiadające twarze, ubrania i dłonie. Dotkliwie odczuwaliśmy również niewygodę i smród, panujące w tej malutkiej ziemiance. O 16:00 pojawiły się na horyzoncie brytyjskie czołgi - podjechały na odległość około półtorej mili. Zostaliśmy ostrzelani przez nasze własne haubice samobieżne Priest kalibru 105 mm. Najbardziej koszmarne piętnaście minut w tym koszmarnym dniu. Równocześnie Niemcy zaczęli formować szyk, żeby zaatakować nas dwiema grupami, po 30-40 pojazdów każda. Pierwsza z nich natarła na nasze czołgi, mijając północną flankę naszej pozycji w odległości 500 jardów.Wtedy 239. bateria po raz pierwszy trafiła z jakiegoś rozsądnego dystansu. (...) Daliśmy im się mocno we znaki, siedem pojazdów stanęło w płomieniach. To zatrzymało atak, ale z drugiej grupy odłączyło się piętnaście czołgów i ruszyło prosto w naszą stronę. (Mogę sobie wyobrazić wściekłego niemieckiego dowódcę, jak krzyczy przez radio: „Zniszczcie te cholerne działa, a potem możemy kontynuować natarcie"). W każdym razie zbliżały się powoli. Niestety, trzy z nich schowały kadłub za niskim wzgórzem, zza którego widać było całą naszą pozycję. Stamtąd intensywnie ostrzeliwali nas z karabinów maszynowych aż do zapadnięcia zmroku. Odległość wynosiła 500 jardów, a my nie mieliśmy szans odpowiedzieć ogniem.142Sytuacja stała się bardzo nerwowa. Zostały nam zaledwie trzy sprawne działa do obrony zagrożonej flanki. Żadne z nich nie dysponowało więcej niż dziesięcioma pociskami. Wstrzymywały ogień, aż prowadzący czołg nie podjechał na odległość 200 jardów. Przeciwnik się umiejętnie rozproszył, odstępy między pojazdami wynosiły od 200 do 1000 jardów. Znakomicie wykorzystywali ukształtowanie terenu. Trafiliśmy i zatrzymaliśmy pierwszego, reszta zaczęła kluczyć. W ciągu następnych dziesięciu minut podpaliliśmy trzy kolejne256.Sierżant Joe Swann, odznaczony Medalem za Zaszczytne PostępowanieDostaliśmy ostrzeżenie, że nacierają z drugiej strony. Nie widzieliśmy ich wtedy. Podjeżdżały trzy czy cztery czołgi, a żadna armata nie mogła do nich strzelić. Podniosłem się i krzyknąłem do sierżanta Milesa: „Bierz to działo!", ale powiedziano mi, że Miles dostał. Zdecydowałem więc, że lepiej jak sam pójdę, więc wstałem i zacząłem biec. Do pokonania miałem jakieś pięćdziesiąt jardów, ale natychmiast załoga niemieckiego czołgu

Page 89: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

otworzyła do mnie ogień z karabinu maszynowego. Padłem na ziemię i przeczołgałem się na brzuchu trzydzieści czy czterdzieści jardów.Zza sześciofuntowej armaty wystają tylko nogi u dołu - człowiek, który ją obsługuje, jest do niej przytulony. Na górze znajdują się przyrządy celownicze, a poniżej spust. Należy się obrócić, nastawić celownik i opuścić rękę. Kiedy namierzy się cel, trzeba pociągnąć za dźwignię. Działo podskakuje, ale na lunecie jest gumowa osłona, żeby nie doznać obrażeń. Jeśli nosi się stalowy hełm, to za każdym strzałem uderza on o głowę, więc albo się go zsuwa do tyłu, albo zdejmuje. My nasze zrzucaliśmy albo bawiliśmy się nimi - wsadzało się pod niego granat i patrzyło, jak wysoko wyleci - całkiem interesujące. Celownik był krzyżowy, żeby go sprawdzić, przytykało się kawałek sznurka do wylotu lufy i patrzyło przez zamek -jeśli wskazywał na cel, to ustawiało się tak celownik.Jedyny problem, jaki sprawiały sześciofuntówki na pustyni, to że po jednym lub dwóch strzałach należało poprawić ustawienie działa, ponieważ wszędzie było pełno piasku. Biegało się dookoła, przesuwając dolne łoża i robiąc wszystko, żeby armata znów wróciła na pozycję. W czasie obrony placówki Snipe musieliśmy celnie strzelać. Podczas natarcia czołgów mieliśmy tylko jedną szansę, żeby je trafić, inaczej one trafiłyby w nas.Kiedy dotarłem do tego działa, okazało się, że nie ma tam już amunicji. Zacząłem szukać wokół i znalazłem pudełko z trzema czy czterema pociskami w środku. Wyjąłem jeden, załadowałem armatę i zauważyłem wtedy, że jeden z niemieckich czołgów rozgląda się za mną - w końcu widział, jak padam na ziemię. Pomyśla-143łem sobie: „Lepiej przesunę to działo, zanim będzie miał okazję do mnie strzelić". Obróciłem armatę i wypaliłem do niego z otwartym celownikiem. Trafiłem w wieżyczkę. Włożyłem do zamka jeszcze jeden pocisk, dobrze przymierzyłem i tym razem dostał porządnie. Zatrzymał się, ale nie zaczął się palić. Wyskoczyło z niego dwóch ludzi i uciekło. Zostawili jednego w środku - ciężko ranny krzyczał o pomoc. Darł się jeszcze kilka godzin.Wtedy nadjechał z boku jeszcze jeden czołg - wystrzeliłem prędko w jego kierunku. Zawołałem wtedy resztę drużyny do działa [byli schowani w okopie] i wróciłem do swojego plutonu257.Strzelec Horace SucklingNa prawo od nas znajdowała się nasza armata przeciwpancerna; nie strzelała przez jakiś czas. Było późne popołudnie, hałas trochę ucichł. Wychyliłem się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Zdziwiony spostrzegłem, że stoi tam czołg Mark III. Wróciłem szybko do okopu i powiedziałem chłopakom, co jest za nami. Zastanawialiśmy się wspólnie, co zrobić, po prawej było przecież nasze działo. Niektórzy z nas przeszli szkolenie w obsłudze armat przeciwpancernych, więc ktoś mógłby spróbować się tam przeczołgać. Powiedziałem, żebyśmy się na razie wstrzymali. Spróbowaliśmy sposobem Johna Wayne'a - założyliśmy hełm na bagnet i wystawiliśmy do góry. Został zauważony - wystrzelili do niego kilka kul z karabinu maszynowego - wiedzieli, że tu jesteśmy. Zaraz potem coś eksplodowało nad naszymi głowami, sądziliśmy, że to ten czołg do nas strzela. Poczuliśmy smród palonej gumy. Wyjrzeliśmy z ukrycia (...) wydaje się, że nieprzyjacielski pojazd został unieszkodliwiony przez sierżanta Swanna, który wypalił z innego działa i szczęśliwie trafił258.Za akcję w obronie pozycji sierżant Joe Swann został odznaczony Medalem za Zaszczytne Postępowanie. Sposób, w jaki posługiwał się sześciofuntową armatą przeciwpancerną, wystawia najlepsze świadectwo jakości tej broni, której brytyjska armia używała dopiero od początku 1942 roku. Choć działo przechodziło szereg modyfikacji, to nie miało sobie równych. Sześciofuntowy pocisk przeciwpancerny przebijał 65-mm

Page 90: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

pancerz z odległości tysiąca jardów. To trzy razy lepszy rezultat niż osiągała niemiecka armata przeciwpancerna PAK 38 kalibru 50 mm.Joe Swann odparł natarcie czołgów nieprzyjaciela. Niedobitki wycofały się na osłonięte pozycje, gdzie z ukrytym kadłubem ostrzeliwały pozycję Snipe huraganowym ogniem karabinów maszynowych.144Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiNie zostało nam więcej niż trzy pociski na karabin. Spodziewaliśmy się rychłego ataku piechoty, sytuacja wyglądała ponuro. Nie mogliśmy nawet podnieść ręki bez ściągania na siebie ognia. Przypominało to dzień pod Sidi Rezegh, kiedy czekano na zapadnięcie zmroku. Zdecydowałem, że trzeba spalić kody, jako że otrzymywaliśmy zakodowane rozkazy odwrotu. W wielu świadectwach dotyczących akcji Snipe pojawia się wzmianka, że to Vic Turner rozkazał je zniszczyć, ale to nieprawda - wtedy już majaczył. Zrobiłem to z własnej inicjatywy.Później skontaktował się ze mną przez radio brygadier i powiedział, że powinniśmy poczekać i że przyjdą nam z odsieczą „około kolacji". Uznałem, że będzie to koło dziewiątej. Niemcy znali i rozumieli angielskie komunikaty, ponieważ mieli jednostkę o nazwie Y Intercept, która przechwytywała wiadomości radiowe. Składała się ona głównie z Polaków, którzy byli bardzo bystrzy i świetnie posługiwali się angielskim, wyłapywali wszystko, co zostało powiedziane, wiedzieli również, kto to mówił259.Nadszedł czas opuszczenia pozycji Snipe. „Przyjaciele" wspomniani przez brygadiera to członkowie pułku Royal Sussex, którzy zostali wysłani, żeby wesprzeć obrońców placówki Snipe oraz by zająć pozycję Woodcock - to natarcie skończyło się jednak klęską, jak wspominaliśmy wcześniej. Wycofujący się strzelcy musieli się z nimi minąć, ale oba oddziały nie zauważyły się nawzajem.Kapitan F. W. „ Tim " Marten, kawaler orderu św. Michała i św. Jerzego, odznaczony Krzyżem WiktoriiOkoło 20:00 zaczęło się robić ciemno, czołgi nieprzyjaciela odjechały. Pięknie rysowały się na tle bladego nieba, więc wystrzeliliśmy w ich kierunku resztę naszych pocisków, bardziej w geście ulgi niż z nadzieją na trafienie. Wciąż spodziewaliśmy się ataków piechoty, więc jedna kompania stała na straży. Wycofywaliśmy się.Załadowaliśmy naszych rannych na ocalałe jeepy i transportery, chociaż trwało to dość długo. Dwa jeepy (jeden przewożący nieszczęsnego Martina Crowde-ra, który strasznie cierpiał) wpadły na miny, które zostały rozstawione przez nasze własne oddziały w poprzek drogi, którą wracaliśmy. Oczywiście ci, którzy umieścili je tutaj, nie mogli nas o tym poinformować, najprawdopodobniej w ogóle nie wiedzieli, że jesteśmy na wysuniętej pozycji. Oba samochody wyleciały w powie-145trze. Nikt nie został poważnie ranny - tylko siniaki i przebite bębenki w uszach, ale z pewnością nie poprawiło to ich stanu.Niektórzy zostali na placówce, czekając na odsiecz. Niemcy zbierali rannych i próbowali ściągać czołgi. Nie odważyliśmy się im przeszkadzać, nawet gdy podeszli dość blisko, ponieważ wciąż byliśmy w trakcie ewakuacji rannych, a nieprzyjaciel przeważał nad nami liczebnie. Zawiązanie walki nie pomogłoby siłom, które miały przyjść z odsieczą- samo podejście było wystarczająco trudne.Do 22:30 nikt się nie zjawił, więc kompanie się wycofały i zostałem z zaledwie kilkoma ludźmi. O 23:00 nasze działa otworzyły ogień i pociski zaczęły spadać na obóz nocny nieprzyjacielskich czołgów znajdujący się na północ od nas. Doświadczeni Niemcy przesunęli się w naszą stronę, sądząc, że ostrzał zacznie trafiać przed nich. Tak się

Page 91: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

jednak nie stało, wzmógł się na sile i lądował zarówno za nimi, jak i przed nimi. Pojazdy zaczęły więc jechać prosto na nas.Szybko unieszkodliwiliśmy wszystkie armaty (z dziewiętnastu, jakie mieliśmy na początku, dziesięć zostało kompletnie zniszczonych przez przeciwnika, a pięć innych było poważnie uszkodzonych) i wynieśliśmy się stamtąd. Wycofywałem się jako ostatni razem z kwaterą główną o 23:00. Przeszedłem trzy mile. Kiedy dotarłem do brygady, wszyscy już spali. Zgłosiłem się do brygadiera, który bardzo się zdziwił na mój widok. Czułem się cholernie zmęczony260.Major A. F. Fiatów, odznaczony medalem Territorial Decoration, szwadron A 45. Królewskiego Pułku CzołgówOkoło 23:00 usłyszałem wezwanie wartownika, więc poszedłem w tamtym kierunku (...), spodziewając się salwy z broni. Zbliżały się do nas jakieś dziwne, chwiejące się postacie, ubrane w brytyjskie mundury. Obawiałem się jednak podstępu - stałem się bardzo podejrzliwy. Spytałem więc jednego z tych nieszczęsnych żołnierzy o dokumenty. Prawie płakał! „Dobry Boże, sir, byliśmy tam przez dwadzieścia cztery godziny, ostrzeliwani przez obie strony i mamy wszystkiego dosyć. Proszę, zabierzcie mój karabin!" Okazało się, że to resztki batalionu Brygady Strzelców261.Minęło trochę czasu, zanim wieść o dokonaniach obrońców pozycji Snipe dotarła do powszechnej świadomości. Strzelcy z pewnością pokrzyżowali plany Rommla, który chciał zniszczyć 1. Dywizję Pancerną. Zadali ciężki straty 15. i 21. Dywizji Pancernej, jak również włoskiej dywizji Littorio. Oficjalnie zanotowano zlikwidowanie dwudziestu jeden czołgów, jedenastu pojazdów typu Ml3, pięciu dział samobieżnych oraz sześciu innych maszyn. To oczywiście wyliczenia minimalne. W czasie146akcji obrońcy wielokrotnie słyszeli brzęk towarzyszący odholowywaniu, wydaje się więc pewne, że zniszczenia były większe. Jak duże? Jeśli zapytać walczących, to odpowiedzą, że liczba 100 nie będzie przesadzona.Jeśli chodzi o samą obronę, warto podkreślić kilka spraw. Po pierwsze, bitwa składała się z pojedynczych etapów, a większość dział brała udział w jednym lub dwóch z nich. Co ciekawe, dwie armaty ani razu nie wystrzeliły, a cztery nie trafiły żadnym pociskiem. Po drugie, przydałby się bardzo obserwator artyleryjski, ponieważ przed większością ataków przeciwnik formował szyk poza zasięgiem dział przeciwpancernych. Stanowiłby więc idealny cel dla artylerii. Wreszcie po trzecie, strzelcy ponieśli większość swoich strat podczas przestawiania armat, a nie strzelania262.W toku dyskusji o liczbie zniszczonych czołgów należy pamiętać, iż Rommel wiedział, że nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek straty. Zaciekła obrona placówki Snipe zmusiła go do przerzucenia większej liczby ludzi i maszyn na północ, żeby uzupełnić nadwątlone siły. Tym sposobem osłabił stronę południową, który stała się bardziej narażona na atak263. Akcja pod Snipe była kluczowym etapem bitwy pod El-Alamejn, która z kolei sama stała się punktem zwrotnym w II wojnie światowej.Rok 1942 pokazał, że głównym zagrożeniem dla czołgów są działa przeciwpancerne, a nie inne czołgi. Rommel zdawał sobie sprawę, że należy wyciągnąć z tego wnioski, jeśli chce się jeszcze wygrać wojnę. Postulował zwiększenie produkcji armat przeciwpancernych, które były tańsze i łatwiejsze do zbudowania niż czołgi. Jednak wydarzenia potoczyły się inaczej. Od czasu lądowania w Normandii okazało się, że mniejsza i obsługiwana ręcznie broń przeciwpancerna jest bardziej użyteczna w gęstym terenie północno-zachodniej Europy niż większe działa, które mogły być do woli holowane tylko po pustyni. Oczywiście przeciwnik ponosił również straty w związku z przewagą aliantów w powietrzu, a także z liczebnością oddziałów opancerzonych264.

Page 92: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Te same zdarzenia, które zaskoczyły Niemców, spadły również na 2. batalion Brygady Strzelców. Po walkach na pustyni został wysłany do Włoch, jednak bez wielu oficerów i szeregowych żołnierzy, którzy brali udział w obronie placówki Snipe. Tam mieli stawić czoło nieprzyjacielowi jako zwykła piechota. Sprawa nie wyglądała dobrze.147Przypisy190 Major H. G. Parkyn, Rifle Brigade Chronicie for 1944, The Rifle Brigade Club and Association 1945, s. 87-89.191 R. H. Haigh i P. W. Turner, David and Goliath - The Great Stand at Snipe, Sheffield Hallam University Press 1998, s. 1.192 Grossman, OnKilling, s. 98, 120-122.193 List do autora.194 Podpułkownik Dave Grossman, On Combat, PPCT Research Publications 2004.195 Grossman, On Combat, s. 197.196 Marshall, Men Against Fire, s. 150.197 Grossman, On Combat, s. 203.198 Podpułkownik M. E. S. Laws, Campaigns in the Middle East, Archiwum Państwowe, CAB 44/103, część III, tom I, s. 119-124, 186.199 Wywiad przeprowadzony przez autora.200 List do autora.201 Wywiad przeprowadzony przez autora.202 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 13023.203 List do autora.204 Sic! Prawdopodobnie ma na myśli kompanię.205 Wywiad przeprowadzony przez autora.206 Podpułkownik V. B. Turner, odznaczony Krzyżem Wiktorii, 77ze 2nd Battalion at Snipe, czasopismo „The Rifle Brigade Association Journal", czerwiec 1949, s. 33.207 Tamże, s. 34.208 Tamże, s. 35.209 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.210 Wywiad przeprowadzony przez autora.211 Turner, The 2ndBattalion at Snipe, s. 35-6.212 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.213 Wywiad z Dickiem Flowerem z roku 1982, podarowany autorowi przez Joe Swanna.214 Wywiad przeprowadzony przez autora.215 Archiwum Państwowe, Dziennik wojenny kwatery głównej 8. Armii (War Diary - TAC HQ Eighth Army), arkusz WO169/3911, nr 33.216 Wywiad przeprowadzony przez autora.217 Wywiad przeprowadzony przez autora.218 Wywiad przeprowadzony przez autora.219 Wywiad przeprowadzony przez autora.220 List do autora.148221 Vic Gregg, niepublikowany pamiętnik.222 Wywiad przeprowadzony przez autora.223 Wywiad przeprowadzony przez autora.224 Wywiad przeprowadzony przez autora.225 C. E. Lucas Philips, Alamein, Heinemann 1962.226 Imperial War Museum, AL. 834/1.227 Wywiad przeprowadzony przez autora.

Page 93: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

228 Wywiad przeprowadzony przez autora.229 Archiwum Królewskiego Pułku Czołgów, Tank Museum (Muzeum Czołgów) w Bovington.230 Archiwum Królewskiego Pułku Czołgów, Tank Museum (Muzeum Czołgów) w Bovington.231 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.232 Turner, The 2ndBatłalion at Snipe, s. 38.233 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.234 Dziennik wojenny 15. Dywizji Pancernej, Imperial War Museum, AL 1657/1.235 Archiwum Królewskiego Pułku Czołgów, Tank Museum (Muzeum Czołgów) w Bovington.236 Archiwum Królewskiego Pułku Czołgów, Tank Museum (Muzeum Czołgów) w Bovington.237 Archiwum Królewskiego Pułku Czołgów, Tank Museum (Muzeum Czołgów) w Bovington.238 Wywiad przeprowadzony przez autora.239 Turner, The 2ndBattalion at Snipe, s. 38.240 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.241 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.242 Wywiad z Dickiem Flowerem z roku 1982, podarowany autorowi przez Joe Swanna.243 Turner, The 2ndBattalion at Snipe, s. 39.244 Załącznik D do oficjalnego raportu po akcji Snipe, podarowany autorowi przez Timiego Martena. Ten raport został potem mocno zredagowany w kwaterze głównej 8. Armii i ta poprawiona wersja została później złożona w Archiwum Państwowym.245 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.246 Wywiad przeprowadzony przez autora.247 Turner, The 2ndBattalion at Snipe, s. 39.248 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.249 Feldmarszałek Erwin Rommel, Krieg Ohne Hass, Verlag Heidenheimer Zeitung 1950, s. 243.250 Turner, The 2ndBattalion at Snipe, s. 39.251 Z tygodnika 8. Armii pt.: The Crusader z dnia 8 listopada 1942.149252 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.253 Wywiad przeprowadzony przez autora.254 Wywiad przeprowadzony przez autora.255 Wywiad przeprowadzony przez autora.256 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.257 Wywiad przeprowadzony przez autora.258 List do autora.259 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.260 Wywiad przeprowadzony przez autora oraz późniejsza korespondencja.261 Imperial War Museum, dokument nr 99/16/1, s. 34.262 Major N. 0'Connor, Historical Analysis of Anti-Tank Battle - The Battle of „Snipe" (Alamein 1942), Defence Operational Analysis Establishment (Departament analiz operacyjnych Ministerstwa Obrony Wielkiej Brytanii), 1989 (670/201), s. 26.263 Rommel, Krieg Ohne Hass, s. 255.264 Major N. 0'Connor, Historical Analysis of Anti-Tank Battle - Characterictics and Use of Anti-Tank Weapons, The Desert War 1941-1943, Defence Operational Analysis

Page 94: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Establishment (Departament analiz operacyjnych Ministerstwa Obrony Wielkiej Brytanii), 1989 (670/201), s. 37.Rozdział 6Włochy - klęska pod TossignanoOkres od 27 października 1942 roku do 12 grudnia 1944 roku trwał 778 dni - w tym czasie 2. batalion Brygady Strzelców przeszedł od wspaniałego zwycięstwa pod Snipe do niesławnej porażki pod Tossignano. Dlaczego?Słynny pamiętnik Alexa Bowlby'ego pt: The Recollections of Rifle-man Bowlby265 daje wiele wskazówek do wytłumaczenia tego radykalnego odwrócenia fortuny. Bowlby służył w kompanii B 2. batalionu Brygady Strzelców i walczył przez całą kampanię włoską. Pisze o tym, że po zdobyciu Krzyża Wiktorii batalion miał nadzieję na odesłanie do domu. Okazało się jednak, że wróciło tylko 1937 żołnierzy - reszta została wysłana do Włoch.W opinii dowódcy, oddział w okresie przejściowym sprawiał wrażenie „niespokojnego"266. Żołnierze posunęli się nawet do tego, że wygwizdali króla, kiedy ten przyjechał na inspekcję. Za tę zuchwałość zostali ukarani zesłaniem na wyczerpujące marsze do Palestyny267. Oczywiście w oficjalnej historii pułku nie ma śladu tego incydentu268.Tak więc jednostka rozpoczęła kampanię włoską bez swoich najlepszych i najbardziej doświadczonych ludzi. Odszedł pułkownik Turner, major Bird, kapitan Marten oraz sierżant Swann, zaprawiony w bojach zawodowy żołnierz. Niektórzy jednak pozostali - np. Eddie Blacker, który był później ciężko ranny pod Perugia i nie brał udziału w bitwie pod Tossignano. Charles Calistan, awansowany na oficera 7. batalionu Brygady Strzelców, również walczył we Włoszech i zginął 30 lipca 1944 roku pod Arezzo - smutny koniec jednego z bohaterów obrony placówki Snipe.Strzelec Joseph Belzar, 7. batalion Brygady StrzelcówWciąż czekaliśmy na powrót patrolu Charlesa Calistana. Wczesnym rankiem wyjrzałem z ukrycia i zobaczyłem postać opierającą się o samotnie rosnące drze-151wo, rysujące się na szczycie wzgórza na prawo od drogi. W tym samym momencie sierżant naszego plutonu, Brender, wykrzyknął: „Nie strzelać, to pan Calistan!". Pomimo tego ostrzeżenia rozległ się strzał - do dzisiaj nie wiadomo, kto pociągnął za spust, czy to nasi żołnierze, czy nieprzyjaciela. Pan Calistan upadł i stoczył się w wysoką trawę rosnącą u podnóża tego wzniesienia - około sześćdziesiąt jardów od naszych pozycji. (...) Wyskoczyłem z okopu i pobiegłem schylony wzdłuż drogi, za porzuconym jeepem, i wypadłem na otwartą przestrzeń. Dotarłem do pana Calistana i zobaczyłem, że kula trafiła go w szyję. Całą głowę miał we krwi i było oczywiste, że zginął na miejscu269.Chociaż morale odgrywało niebagatelną rolę w upadku 2. batalionu Brygady Strzelców, pojawiły się również inne czynniki. W czasie walk na pustyni oddział był zmotoryzowany, więc miał możliwość szybkiego przemieszczania się. Starcia odbywały się na dystans. W czasie kampanii włoskiej odebrano im transportery opancerzone Bren oraz armaty przeciwpancerne, a strzelcy, niegdyś tak dumni ze swojej niezależności, zostali umieszczeni w trzytonowych ciężarówkach i niejako zdegradowani do poziomu zwyczajnej piechoty. Oczekiwało się od nich walki z bliskiej odległości. Drużyny obsługujące sześciofuntowe działa zostały rozproszone, więc zmarnowano dynamikę grupy, która wzmacniała żołnierzy w boju. Teraz każdy walczył sam, uzbrojony w jeden karabin.To zupełnie nie pasowało do ich wyszkolenia i umiejętności. Jeśli powodzenie w bitwie zależy od rodzaju treningu i uwarunkowania, to żołnierze 2. batalionu Brygady Strzelców nie byli przygotowani do walki, jaką mieli stoczyć we Włoszech. 7. batalion Brygady Strzelców stanął przed podobnymi problemami, jako że ich również pozbawiono pojazdów i stali się zwykłymi piechurami. Trzy bataliony połączono w 61. brygadę piechoty.

Page 95: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Dlaczego oddziały te przestały być zmotoryzowane? Alex Bowlby przyznaje, że generał, który podjął tę decyzję „mógł mieć swoje racje"270. 10. batalion Brygady Strzelców zachował swój status oddziału zmotoryzowanego, ponieważ miał za sobą ciężką bitwę pod Monte Cassino. Generał dywizji postanowił jednak, że należy odebrać pojazdy batalionom 2. i 7. Decyzja ta została przyjęta z niezadowoleniem, zwłaszcza że 10. batalion był jednostką armii rezerwowej271.Oczywiście, istniał powód takiej zmiany - wojna we Włoszech różniła się znacznie od tej na pustyni. Jednak problem strzelców polegał na tym, że zostali rzuceni na głęboką wodę i musieli się uczyć wszystkiego od początku, w trakcie działań bojowych. Alex Bowlby pisze o tym tak:152„Nigdy nie szkolono nas do walki w górzystym terenie, dowiedzieliśmy się jak to wygląda dopiero w trakcie bitew. Po kampanii na pustyni batalion dostał najlepszą ocenę, a we Włoszech określono nas jako »niepew-nych«"272.Walki we Włoszech przypominały trochę to, co działo się w Portugalii podczas wojny półwyspowej, w której Brygada Strzelców brała udział jeszcze jako 95. pułk. Ale wspominanie odważanych czynów poprzedników nie mogło teraz pomóc strzelcom, którzy wiedzieli więcej o szybkich bitwach pustynnych niż o walce pieszo, w nieznanym im włoskim terenie.Do jakiego rodzaju działań bojowych przyszło im się dostosowywać? 7. batalion Brygady Strzelców stał się zwykłą jednostką piechoty, tracąc swój zmotoryzowany status tuż przed atakiem pod Perugia. Tu żołnierze dostali rozkaz zdobycia 652-metrowego szczytu o nazwie Monte Mal-be, który górował nad miastem. Z tego właśnie powodu była to pozycja o kluczowym znaczeniu dla dalszego natarcia armii brytyjskiej.W poniższej relacji warto zwrócić uwagę na powstrzymaną przez strzelca Taylora próbę dezercji ze strony brytyjskich żołnierzy. Uciekli oni jednak później, pod osłoną nocy. Po raz kolejny okazuje się, że przebieg bitwy zależy w dużej mierze od chęci walki pojedynczych ludzi.

Strzelec Henry Taylor, 7. batalion Brygady StrzelcówNa czas natarcia na Perugię cały batalion został pozbawiony pojazdów. Żołnierze z plutonu zwiadowczego zostali na powrót wcieleni do kompanii piechoty i nasza wesoła grupka połączyła się z 3. plutonem kompanii A. Nasz dowódca miał stopień sierżanta, służąc w jednostce transportowej, ale został później awansowany na podporucznika. Polecił mi i jeszcze jednemu kierowcy transportera, żebyśmy dobrali sobie pięciu chłopaków i stworzyli drużynę. Ja miałem mieć karabin maszynowy Bren, a pozostali, oprócz własnej broni, mieli nosić przy sobie dodatkową amunicję, kilofy i łopaty.Brakowało czasu na cokolwiek innego poza sprawdzeniem sprzętu - niektórzy godzinami oliwili pociski kalibru 0,303 cala przed włożeniem ich do magazynka, żeby gładko wchodziły do zamka. Inni wypełniali magazynkami ładownice Brena. Drużyna miała pójść do boju z większą liczbą karabinów maszynowych (zazwyczaj przysługiwał jeden), ponieważ żeby stawić czoło Tedowi [„Tedesco" - włoska nazwa na Niemca, używana w gwarze żołnierskiej], trzeba było z nim wygrać walkę ogniową. Nie miało sensu wycofywanie się z powodu wyczerpania amunicji.153Nasi oficerowie mieli ze sobą karabiny lub Thompsony - to pokazuje, jak istotną rolę odgrywała siła ognia. Wszystko dlatego, że walczyło nas tam niewielu.Nocne natarcia stały się obsesją brytyjskiej armii, szczególnie podczas ataków na Niemców (...), choć piechota łatwo się wtedy męczyła, a zostawało jeszcze wiele rzeczy

Page 96: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

do zrobienia, zanim nieprzyjaciel przypuści pierwszy kontratak (...). Nasz pułkownik zapewnił nam sporo zestawów radiowych i pełno części zamiennych. Sprawdził również, czy działają. Jako były batalion zmotoryzowany wiedzieliśmy, że komunikacja radiowa jest kluczową sprawą (...). Zawiódł jednak element zaskoczenia, ponieważ kompania C zauważyła, że jakiś Ted usiłuje wciągnąć na szczyt działo kalibru 10 cali [sic!]. Drużyna prowadząca zastrzeliła dwa konie, powstrzymując tego człowieka. Jeśli udałoby mu się ustawić tę armatę na pozycji, to rozwaliłby Perugię, ku rozpaczy oddziału Guards Brigade.Jednak strzały zbudziły wszystkich Niemców w całej okolicy, którzy, jak zwykle w takiej sytuacji, błyskawicznie zareagowali. Kompania A natychmiast dostała się pod ogień moździerzowy. Przeciwnik chciał nas przyprzeć do podnóża góry, żeby tam całkowicie zniszczyć. To powszechnie stosowana przez nieprzyjaciela taktyka - zadawać maksymalne straty poprzez odcięcie od wsparcia i pokonanie jednostek, które się wycofują. Odkryliśmy jednak już wcześniej, że najbezpieczniejsze miejsce znajduje się najbliżej wroga, więc drużyny wdrapały się na wzniesienia, żeby, zmniejszając dystans, ukryć się przed ostrzałem. (...) Nie napotkaliśmy żadnej piechoty podczas tej wspinaczki. Wzrastała liczba ofiar. Chłopak z drużyny idącej przed nami dostał pociskiem moździerzowym - odłamek oderwał mu górną część głowy, a facet poleciał w dół prosto na nas.To był taki jeden rudzielec - widziałem go już parę razy, ale nigdy nie spytałem, jak ma na imię. Ludzie trafieni w głowę nie umierają od razu. On leżał tam i dogorywał w konwulsjach. Na ten widok pięciu kolesi z naszej drużyny rzuciło się do ucieczki. Miałem w ręku Brena, więc wystrzeliłem serię ponad ich głowami, po czym spytałem, dokąd się wybierają. To podziałało; w rozpaczliwych sytuacjach trzeba używać rozpaczliwych rozwiązań. Oficerowie krzyczeli, że nikt nie może się zatrzymać, zanim nie dotrzemy na szczyt, więc dołączyliśmy do tego niezadowolonego tłumu idącego w górę.Nasi dowódcy wykazywali dużo profesjonalizmu, nie racząc nas swoimi „porywającymi" przemowami. Jedyne, co mówili, to: „Wiecie, czego potrzeba, zabierajmy się do roboty!". Więc jak doszliśmy na szczyt Malbe, zaczęliśmy się okopywać. Podłoże było kamieniste, więc ktoś wrócił po pług, którym udało nam się wyskrobać schrony głębokie na tyle, żeby w nich klęczeć. Ted miał problemy z trafieniem w nas z moździerza. Znajdowaliśmy się trochę z boku flanki, po ukrytej stronie stoku. Jakiekolwiek natarcie piechoty dostałoby się w krzyżowy ogień - nasz i plutonu kompanii C, stacjonującego po lewej stronie273.154Strzelec Joseph BelzarNasze przybycie zostało zauważone z przyległych wzgórz z przodu i po lewej. Natychmiast otworzono do nas ogień z moździerzy i karabinów maszynowych. Kiedy doszliśmy na szczyt, nastąpiła przerwa w ostrzale, zapewne dlatego, że znajdowaliśmy się zbyt blisko oddziałów, które poprzednio tu stacjonowały.Jednak w krótkim czasie ogień wzmógł się, a przebywanie na nieosłoniętym stoku wzgórza stało się niebezpieczne. Przeczołgałem się kilka jardów do przodu i znalazłem idealnie uformowany naturalny rów, głęboki na jakieś cztery czy pięć stóp, który dawałby rozsądną ochronę. Bałem się jednak pułapek wybuchowych, min i temu podobnych, dlatego nie skorzystałem z niego. Pociski spadały coraz gęściej, więc przywarłem do ziemi. Podczas krótkich przerw w ostrzale zauważyłem, że w odległości jakichś 300 jardów, na wzgórzu po prawej, dwie lub trzy postacie poruszają się wokół czegoś, co wyglądało na stanowisko karabinu maszynowego lub moździerza.Zjawił się obserwator artyleryjski i schronił nieopodal mnie. Podałem mu namiar na cel znajdujący się na wzgórzu, ale niestety artyleria nie nadążyła za naszym nocnym natarciem i nie mieliśmy szans na wsparcie. Zobaczyłem, jak porucznik Whitehead z kompanii D, który kilka miesięcy wcześniej prowadził zajęcia z języka niemieckiego,

Page 97: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

rozpaczliwie strzela z PIAT-a w tamtym kierunku. Nigdy nie dowiedziałem się, czy mierzył do tego celu, który wypatrzyłem, ponieważ zginął kilka minut później.Leżałem u wejścia do rowu, mając widok na zbocze za budynkami gospodarczymi. [W tym miejscu Belzar mówi o tym, jak miał okazję zastrzelić niemieckiego obserwatora artyleryjskiego i tego nie zrobił; ten fragment został już zacytowany na s. 22-23.] Jeślibym zabił tego obserwatora, to może moździerz przerwałby ogień, co zmniejszyłoby liczbę ofiar po naszej stronie w ciągu następnych kilku godzin.Jestem jednak przekonany, że w tej sytuacji nie zrobiłoby to żadnej różnicy. Znajdowaliśmy się tak blisko nich, że nie potrzebowali obserwatora artyleryjskiego - drużyny moździerzowe miały proste zadanie. Wystarczyło ostrzeliwać na oślep szczyt wzgórza, co zresztą robili274.Strzelec Henry TaylorPierwszy kontratak nadszedł zaledwie kilka minut po tym, jak skończyłem kopać swój schron. Kiedy Ted podchodzi pod górę, to świetnie go słychać - jego ekwipunek klekocze i pobrzękuje. Ogień moździerzy przesunął się za nas i nadeszła piechota. W Brygadzie Strzelców istnieje taki zwyczaj, że kiedy widać przeciwnika, przychodzi rozkaz: „Strzelać do przodu!". To oznacza, że mierzy się prosto155przed siebie, więc nieprzyjaciel zostanie trafiony jednym pociskiem, a nie wieloma - co miałoby miejsce, gdyby wszyscy strzelali do jednego człowieka.Gdy niemiecka piechota wdrapała się w końcu na szczyt wzgórza, przywitaliśmy ich huraganowym ogniem z karabinów i Brenów. Większość zginęła od postrzałów w głowę i klatkę piersiową. Oczekiwali pewnie, że ciągle będziemy w pozycji stojącej, a nie w ukryciu. Odparliśmy ten atak z łatwością podobnie jak następny. Jedynie moździerze dawały nam się we znaki pomiędzy tymi natarciami275.Strzelec Joseph BelzarZdałem sobie sprawę, że znajdując się na przednim zboczu wzgórza, jestem na widoku i prowadzenie ostrzału z takiej pozycji byłoby, łagodnie rzecz ujmując, niekorzystne. Uznałem więc, że czas wycofać się na z góry upatrzone pozycje. W tym czasie wzmógł się jeszcze bardziej ogień moździerzowy, a działa kalibru 88 mm również szukały naszych pozycji.Bałem się po raz pierwszy od przyjechania do Włoch. Przyszedł czas, żeby wejść do rowu. Wskoczyłem tam i skuliłem się przy dnie. Po jakimś czasie ostrzał zelżał, więc wyszedłem, żeby porozmawiać z dowódcą plutonu lub z sierżantem. Znalazłem dowódcę po drugiej stronie wzgórza. Był ranny w nogę i ktoś go opatrywał. Uśmiechnął się do mnie półgębkiem - dla niego wojna się skończyła. Nigdy go już nie spotkałem. Sierżant McCaffery siedział w niewielkim zagłębieniu, trzymał twarz w dłoniach i łkał. Pluton został bez żadnego oficera czy starszego podoficera, więc Lany Fyffe, dowódca kompanii, przeszedł na naszą pozycję. Ostrzał trwał, ale już nie tak intensywny jak przedtem, więc jakiś strzelec zrobił szybko herbatę dla tych sześciu ludzi znajdujących się wokół zagłębienia. Wziąłem po kubku dla strzelca Reida i strzelca Cole'a, siedzących razem w rowie nieopodal. Minutę lub dwie później obok ich kryjówki wybuchł pocisk - pobiegłem tam, ale obaj już nie żyli276.Strzelec Henry TaylorPierwsza noc minęła szybko - część stała na warcie, część spała. To wtedy pięciu ludzi z naszej drużyny wzięło nogi za pas. Zostało więc dwóch, żeby utrzymać nasz front - niezbyt komfortowa sytuacja. Ustawiliśmy Brena w jednej pozycji i strzelaliśmy w nieregularnych odstępach. Jednak na pewno jakiemuś Tedowi udało się przejść.

Page 98: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Szczyt góry Malbe nie wyglądał już jak teren rolniczy. Siła uderzenia pocisków moździerzowych zerwała górną warstwę ziemi i odsłoniła skały pod spodem, na których teraz leżały tylko łuski od naszych naboi. Każda eksplozja sprowadzała156na strzelców deszcz odłamków i kamieni. Większość rannych ucierpiała właśnie z tej przyczyny.Puste magazynki piętrzyły się wokół żołnierzy; obie strony używały również granatów ręcznych. Granat typu A 36, którym posługiwała się armia brytyjska, ma promień rażenia około trzydziestu jardów. Wbrew powszechnemu mniemaniu, nie rozpada się na małe fragmenty, a jedynie na dwie lub trzy części. (...) Opary kor-dytu unoszące się z broni spowijały pole walki we mgle, co ukrywało trochę nasze odsłonięte pozycje.Ataki piechoty niemieckiej stawały się coraz bardziej rozpaczliwe. Musieli odzyskać tę pozycję - jeśli zostałaby w naszych rękach, to moglibyśmy obserwować z góry duży obszar broniony przez przeciwnika. Nasza artyleria rozbijała natarcia nieprzyjaciela, chociaż my ledwo się już broniliśmy na naszej wysuniętej placówce. Dowiedzieliśmy się później, że oddziały z kilku dywizji brały udział w tych szturmach (...).Niemcy poustawiali snajperów wokół naszej lewej flanki, ale my też mieliśmy kilku ludzi z plutonu snajperów porozstawianych w różnych miejscach. Jednego z nich, Irlandczyka, znałem osobiście. Zajął pozycję, z której miał dogodne pole ostrzału i twierdził później, że w czasie gdy broniliśmy placówki, zabił trzynastu wrogów. Dotrwał w dobrej formie do końca roku, ale później, gdy czerpał wodę, jakiś Ted ranił go w bark. Postrzał nie wyglądał groźnie, mówił, że wróci do jednostki, ale nigdy go już potem nie spotkałem. Kiedy wiele lat później znów pojechałem do Włoch, odwiedziłem cmentarz Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, znajdujący się na północ od Florencji. Przechadzałem się wzdłuż alejek i przypadkowo trafiłem na jego grób - nie żył od prawie pięćdziesięciu lat. To dopiero szok.Wszyscy włączyli się w obronę naszej pozycji - sekretarze, kierowcy, a nawet kucharze. Oficerowie postarali się i stworzyli rezerwę, w liczbie kilku ludzi, których kierowali do walki, kiedy byli potrzebni. Kiedy Bombhead [podpułkownik Douglas Darling, dowódca, 7. batalion Brygady Strzelców] został ranny w bark, jego obowiązki przejął zastępca. Przeszedł obok mnie, kiedy stałem obok transportera z radiem, znajdującego się w połowie góry Malbe. Dostałem zadanie chronienia radiooperatora. Zdecydowanie wolałem to, niż siedzieć w swoim małym schronie i drżeć, że pocisk urwie mi tyłek.Nie za długo go pilnowałem, ponieważ za chwilę snajper trafił go w głowę. Dobry strzał, kula musiała przejść tuż obok mojego ramienia. Obiegłem transporter, żeby ukryć się po drugiej stronie i wyjrzałem górą. Spostrzegłem Bombhea-da, więc wycofałem się, ale mu nie zasalutowałem. „Co tu robisz?" - wyszeptał. Przemknęło mi przez głowę: „Cholera, chowam się, co i ty powinieneś był zrobić, patrząc na to, jak wyglądasz!". Na moje szczęście odpowiedziałem: „Chronię operatora, sir!"277.157Zdobywanie Monte Malbe było typową akcją dla tej kampanii prowadzonej w trudnym i górzystym terenie. Każde wzgórze czy budynek,0 które toczyły się walki, stanowił główny cel, który musiał zostać zdobyty w czasie operacji we Włoszech. Walka ogniowa odbywała się zazwyczaj na poziomie kompanii. Przeprowadzano szybkie i zdecydowane kontrataki, których odparcie kosztowało czasem więcej niż zdobycie pozycji.Jednak 7. batalion Brygady Strzelców odniósł zwycięstwo pod Monte Malbe, pomimo skłonności niektórych strzelców do dezercji, zaciekłych kontrnatarć i niedawnego przeobrażenia z oddziału zmotoryzowanego w piechotę.2. batalion Brygady Strzelców nie miał tyle szczęścia pod Tossig-nano.

Page 99: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

By osiągnąć sukces we Włoszech i dojść do rzeki Pad przed nastaniem zimy, należało zdobyć Tossignano. W tym czasie wojska aliantów walczyły już w Normandii, przedzierając się w kierunku Niemiec. Koniec wojny wydawał się bliski. Tak jest to opisane w historii pułku:Klęska podczas ataku na Tossignano wywołała takie wrażenie, ponieważ w tym okresie wojny przyzwyczajono się, że alianci odnoszą już tylko zwycięstwa. Wydawało się, że żołnierze posuwają się do przodu nieomal automatycznie - szczególnie we Włoszech278.Tossignano i leżąca nieopodal wioska Borgo Tossignano znajdowały się również na wzgórzu tworzącym naturalnie umocnioną pozycję obronną. Przed rozwinięciem natarcia trwała więc wstępna faza zwiadu1 rozpoznania.Sierżant A. R. Minkoff, odznaczony Medalem Wojskowym, 7. batalion Brygady StrzelcówKończył się listopad [1944 roku] i wydawało się, że wraz z nadejściem zimy natarcie całkowicie ugrzęźnie. Teren nie sprzyjał przemieszczaniu się czołgów, które musiały dostać się do Forli i doliny rzeki Pad. Dopiero tam rozciągał się obszar uważany za idealny dla ruchu pojazdów pancernych. Prowadziła tam jednak tylko jedna trasa, przechodząca obok miasteczka o nazwie Borgo Tossignano, znajdującego się na szczycie wysokiego wzniesienia, górującego nad tym rejonem. Z tej silnie umocnionej miejscowości można było panować nad wszystkimi drogami biegnącymi u podnóża góry. Dopóki piechota nie zdobyłaby Tossignano, czołgi158nie miały możliwości rozwinięcia natarcia i kampania musiałaby zostać przerwana na czas zimy. Sytuacja była podobna jak pod Monte Cassino.Wchodziliśmy więc pod górę pieszo, niosąc ze sobą lżejszy ekwipunek. Muły transportowały ciężki sprzęt, ponieważ żaden pojazd nie podjechałby pod tak stromą górę. To było naprawdę ciężkie podejście. Podążaliśmy w kierunku rejonu0 nazwie Fontanelice, zdobytego już przez inną brygadę, której mieliśmy przyjść z odsieczą. Obszar ten stanowił daleko wysuniętą pozycję.Odległość do Borgo Tossignano wynosiła tylko 3/4 mili i można uznać teren leżący pomiędzy tymi dwoma pozycjami za ziemię niczyją. Oczywiście znajdowało się tam wiele budynków gospodarczych - niektóre zajmowali Niemcy, a niektóre my. Zdarzało się również tak, że ten sam budynek, zazwyczaj mocno uszkodzony, przechodził z rąk do rąk. Były tam również okopy, w których należało siedzieć już od świtu, organizując obronę przeciw potencjalnym atakom. Na całym obszarze rozmieszczono miny i pułapki wybuchowe. Ten typ prowadzenia działań wojennych przypominał I wojnę światową - z powodu ograniczonej mobilności. Dni wypełniał hałas karabinów maszynowych, wybuchających pocisków moździerzowych1 bombardowania artyleryjskiego. Jednak codziennie wszystko cichło o 7:00 wieczorem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. O tej porze przybywały karawany mułów, przywożące z dołu prowiant i pocztę. Niemcy otrzymywali dostawy w tym samym czasie, więc zapanował rodzaj wzajemnego zrozumienia - wojna była wystarczająco okropna, nawet kiedy miało się co jeść. Jednak bez racji żywnościowych stałaby się potworna!Wychodzenie na patrol stanowiło naszą podstawową aktywność, czyniliśmy to niezmiennie każdej nocy. Patrole dzieliły się na wartownicze, bojowe i zwiadowcze. Najczęściej wypuszczaliśmy się na te ostatnie. Zawsze prowadził je sierżant, który sam wybierał ludzi, którzy mieli z nim iść. Patrole zwiadowcze miały za zadanie poczynić rozpoznanie - czy jakiś budynek jest zajęty, jakie siły tam stacjonują itd. Patrole bojowe były znacznie większe, dowodził nimi oficer, a ich cel polegał na uzyskiwaniu informacji, często w walce, jeśli zaszła taka potrzeba.

Page 100: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Nasza brygada miała przypuścić atak na Tossignano na początku grudnia, więc staraliśmy się zebrać jak najwięcej danych dotyczących obrońców tej pozycji.Któregoś razu prowadziłem patrol składający się z pięciu ludzi. Mieliśmy ustalić, czy pewien budynek został zajęty. Dotarliśmy do celu, nie dostrzegając żadnych oznak życia. Nie widzieliśmy nigdzie wartownika, więc podeszliśmy jeszcze bliżej. Zauważyliśmy otwarte okno i Gerdes-Hansen zaproponował, że podczołga się do przodu i wrzuci przez nie granat. Jak głupi się zgodziłem - nie trafił, granat odbił się od ściany i poleciał prosto na niego. Błyskawicznie odskoczył, więc wybuch jedynie lekko ranił go w nogę. Opatrzyłem go, po czym wróciłem złożyć raport. Budynek z pewnością był pusty279.159ciwnika, ponieważ w tym czasie kosztowałoby to zbyt wiele ofiar. (...) Z każdą godziną dochodziły coraz słabsze sygnały z kompanii B i C (...). Kompania A i część kompanii S spróbowały się przebić po zapadnięciu zmroku, ale tym razem Niemcy się przygotowali (...). Odcięli nas od zaopatrzenia i ewentualnych posiłków, sami się wzmacniając i przechodząc do ofensywy w miasteczku. (...) Następnego ranka przyszła ostatnia wiadomość z kompanii B, która razem z kompanią C wciąż się broniła, nie chcąc się poddać, mimo że wszyscy oficerowie zginęli lub zostali ranni. Później już ich nie usłyszeliśmy (...) trzeciej nocy 10. batalion ponowił próbę pójścia z odsieczą, ale również nie zdołał się tam dostać. Tossignano stało się twierdzą (...). Tak samo trudno było tam wejść, jak stamtąd wyjść. Po zapadnięciu zmroku wróciła jedynie garstka ludzi. W tym momencie sytuacja stała się na tyle poważna, że właściwie koniec wydawał się przesądzony. 17 grudniaBatalion nigdy nie poniósł większych strat podczas jednej akcji (a już z pewnością nie w tej wojnie). W porównaniu do tego, co się stało, poprzednie straty wydawały się naprawdę niewielkie280.Strzelec Robert Beech, kompania B, 2. batalion Brygady StrzelcówMajor Brown był zastępcą dowódcy kompanii B. Chciał służyć jako żołnierz liniowy, dostał więc zadanie opracowania planu natarcia na Tossignano, od tylnej strony wioski. Od przodu uderzyć miała kompania B. Kompania S dołączona została do kompanii C - dowodzenie nad tym oddziałem objął major Brown. Mieliśmy nadzieję, że komuś uda się przebić do tej miejscowości.Kompania B schowała się w budynku, usiłując przeczekać huraganowy ogień artyleryjski, trwający nieprzerwanie od czterech godzin. 4. pluton jako pierwszy ruszył krętą trasą do ataku. Po obu stronach drogi, a także z przodu, płonęły budynki - Niemcy widzieli więc wszystko doskonale i wykorzystali swoją przewagę - zasypali biednych żołnierzy z 4. plutonu gradem kul z karabinów maszynowych Spandau.Trzech przeżyło, wrócili w momencie, w którym 5. pluton właśnie przygotowywał się do rozpoczęcia natarcia. Ucieszyliśmy się na widok tych maruderów, sądząc, że atak zostanie odwołany, ale ku naszej rozpaczy przegrupowano nas na tyły wioski, żebyśmy wsparli kompanię C, która z pomocą 10. batalionu kompanii przebiła się na główny plac w tej wiosce.W drodze minęliśmy martwych strzelców, zabitych z naszego dwudziestopię-ciofuntowego działa z powodu błędu artyleryjskiego. Dotarliśmy do pozycji Point 222, skąd mieliśmy uderzyć szarżą bagnetową na dół wzgórza, a później pod górę, na drugi kraniec wioski.161Pamiętam, że Niemcy pozwolili nam zejść do połowy drogi i dopiero wtedy otworzyli do nas ogień z karabinów maszynowych. Upadłem do strumienia z lodowatą wodą, a na mnie poleciał major Reader Harris, który w dosadnych słowach wyraził swoją opinię na temat tej bitwy. Zdecydował się zebrać kompanię i ponowić natarcie. Zgromadziliśmy się

Page 101: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

wszyscy w jednym miejscu, choć kosztowało to sporo krzyków i gwizdów. Harris był wspaniałym oficerem, tylko dlatego z nim poszliśmy.Dotarliśmy do wioski, ale mój najlepszy przyjaciel Johnny Street został postrzelony, zanim jeszcze zdążyliśmy na dobre rozwinąć atak. Zaciągnąłem go do budynku, po czym odparłem pierwszy z wielu szturmów. Podczas przerwy w walkach doglądałem Johnny'ego, który powiedział mi, że kula trafiła go w jądro. Ściągnąłem mu spodnie, ale nie znalazłem tam żadnej rany czy siniaka, a jednak on upierał się, że tam właśnie dostał. Wtedy przyszedł kapral Francis i polecił mi wycofać się do kościoła. Sam miał zorganizować drużyny z noszami, które przeniosłyby rannych na tyły.Zaniosłem Johnny'ego z powrotem do kościoła i zameldowałem się u dowódcy kompanii, który rozkazał mi obstawić jedno z okien. Zużyłem ostatni magazynek i miałem właśnie zamiar się zdrzemnąć, kiedy powiedziano mi, że znów mam się zgłosić do oficera dowodzącego, który polecił mi zająć się majorem Brownem, dość ciężko rannym w nogę.Oficerowie porozmawiali chwilę, po czym spytali mnie, czy nie poprowadziłbym pod flagą Czerwonego Krzyża drużyny z noszami i potem wrócił razem z lekarzem. Zgodzili się, żebym wziął ze sobą Johnny'ego Streeta. Więc razem z sanitariuszem wzięliśmy nosze, a chodzący ranny niósł flagę Czerwonego Krzyża. Jak tylko wyszliśmy, natknęliśmy się na grupkę Niemców uzbrojonych w karabiny maszynowe Spandau. Przepuścili nas i doszliśmy do pozycji Point 222, po czym zeszliśmy ze wzgórza, dochodząc do naszego stanowiska artyleryjskiego. Właśnie mieliśmy wracać, kiedy spostrzegliśmy kaprala Dyera281.Pochwała do Medalu za Zaszczytne Postępowanie2*2 przyznanego starszemu szeregowemu F. Dyerowi, 2. batalion Brygady Strzelców14 grudnia 1944 roku, o godzinie 6:00, pluton starszego szeregowego Dyera dostał rozkaz zajęcia domu w południowym rejonie Tossignano, w celu odciążenia kompanii C 2. batalionu Brygady Strzelców, która odpierała kontratak rozwijany z zachodniego krańca wioski. Wdarto się do budynku i oddział zajął pozycję na parterze składającym się z jednego pomieszczenia. Przeciwnik natarł ponownie o pierwszym brzasku, zginął żołnierz, osłaniający ulicę trafiony z karabinu maszynowego Bren. Starszy szeregowy Dyer błyskawicznie zajął jego miejsce i został pra-162wie natychmiast ranny w nogę. Odmówił pomocy medycznej i kontynuował ostrzał z tak dobrym skutkiem, że atak został tymczasowo powstrzymany. Wznowiono go później, trafiając w dom pociskami z panzerfausta, co spowodowało zawalenie się sufitu. Pomieszczenie zostało podpalone benzyną co zmusiło pluton do wycofania się po zboczu wzgórza. Starszy szeregowy Dyer, strzelec Aldridge oraz dowódca oddziału osłaniali odwrót, nawiązując walkę w bardzo bliskiej odległości z przeciwnikiem.W kryjówce za skałami, u podnóża wzniesienia, starszy szeregowy Dyer opatrzył trzech rannych żołnierzy, po czym z własnej inicjatywy przebiegł 200 jardów po otwartym terenie, znajdującym się pod ostrzałem karabinów maszynowych i moździerzy, aby uzyskać pomoc z kwatery głównej kompanii. Puszczono zasłonę dymną jednak wielu usiłujących przebyć otwartą przestrzeń wciąż otrzymywało obrażenia. Wtedy starszy szeregowy Dyer zrobił na poczekaniu flagę Czerwonego Krzyża, używając białej chusteczki oraz krwi rannego żołnierza. Następnie wielokrotnie wchodził pod ogień karabinów maszynowych i moździerzy, za każdym razem pomagając rannym zejść z tego terenu. W końcu bohaterskie wysiłki starszego szeregowego Dyera przyniosły skutek - nieprzyjaciel rozpoznał flagę Czerwonego Krzyża i drużyny z noszami mogły pozbierać resztę rannych, którzy inaczej spędziliby cały dzień, leżąc na otwartej przestrzeni, wystawieni na ostrzał przeciwnika. Łącznie przyniesiono dwunastu rannych, a starszy szeregowy Dyer przez następne trzy godziny pomagał przy ich opatrywaniu283.

Page 102: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Strzelec Robert BeechWróciłem na Point 222, żeby mu pomóc [Dyerowi] i żeby zobaczyć, czy pomiędzy rannymi i martwymi nie ma kogoś z naszej kompanii. To tam znalazłem jeszcze jednego znajomego, strzelca Bella, uwięzionego w małym pokoiku. Nie mogłem mu pomóc, ale powiedziałem, że wszystko już skończone, bo zauważyłem już jakiegoś Teda, który wychodził z kościoła, szukając rannych Niemców.Zauważyła mnie nasza artyleria i wystrzeliła w moją stronę pociski dymne, które spadły obok budynku. To wcale nie było śmieszne. W każdym razie zanieśliśmy wszystkich rannych na pozycję Point 222, zabierając kilku najciężej rannych ze sobą. Wróciłem na stanowisko artylerii, z którego rozciągał się teraz widok na przeciwnika, znajdującego się zaledwie 200 jardów od nas. Dowiedziałem się tam, że nie ewakuowano mojego kumpla. W kilku słowach załatwiłem tę sprawę - załadowano go na muła, a ten, uradowany, odjechał.W tym czasie przyszło z różnych stron wielu żołnierzy 10. batalionu. Pamiętam, jak starszy sierżant zatkał usta jakiemuś krzyczącemu gościowi, który leżał na podłodze. Tym razem jednak Ted zwrócił na nas uwagę, wystrzeliwując po-163cisk z moździerza. Zostałem chwilę ze starszym sierżantem kompanii, ponieważ znajdował się na skraju załamania nerwowego, był naprawdę w kiepskim stanie. W każdym razie w nocy zwinęło się stanowisko artylerii, ale jakoś nie chciało mi się z nim wracać, czułem się bezpieczniej naprzeciwko Niemców.Zostałem więc jeszcze na jedną noc, licząc, że może pojawią się jacyś maruderzy z kompanii. Nawet jeden wrócił - mój stary kumpel Lofty, który miał złamany bark i ranną nogę. Doszedł do siebie o świcie następnego dnia i opowiedział mi, że wszystkich wzięli do niewoli, tak to się skończyło. Poczekaliśmy jeszcze do wieczora i zaczęliśmy po ciemku wracać na nasze linie, znajdujące się w odległości około 600 jardów.Po drodze spotkaliśmy dowódcę przechadzającego się po drodze. Nazywał się Orwain Foster, wypytał nas o wszystko i posłał dalej w drogę, nie podając nam hasła na ten dzień. W każdym razie dotarliśmy do kompanii A, która zawsze miała szczęście i trzymała się z dala od kłopotów, ponieważ dowodził nią nasz dobry znajomy, major Nauman, który nakarmił nas i dał nam się wyspać, zanim wróciliśmy do kwatery głównej kompanii.Zawsze jest mi tak przykro jak o tym mówię - Johnny Street zmarł w wyniku rany, którą otrzymał blisko jąder. Cieniutki odprysk szrapnela porozrywał mu jelita.Opowiem ci o tymczasowych rozejmach z Niemcami. Pierwszy miał miejsce podczas kontrataku - jakiś Ted się wychylił, więc władowałem cały magazynek w stalową bramę, z nadzieją, że to go trochę uspokoi. Musiałem kogoś trafić, bo usłyszałem „hilfe" i „bitte", „help" i „please"*. Za każdym razem jak wystrzeliwałem kilka pocisków, on zaczynał mnie błagać. Nagle jakiś niemiecki głos wykrzyknął „przerwać ogień", co wszyscy uczyniliśmy. Poszedłem i rzuciłem okiem na tego Teda, opatrywało go dwóch ubranych na biało sanitariuszy.W każdym razie to zawieszenie broni bardzo nam się przydało, a następne nastało po tym, jak wysłaliśmy na zewnątrz drużynę z noszami, później kolejne miało miejsce podczas akcji kaprala Dyera, a ostatnie, kiedy usiłowałem podejść do rannego strzelca leżącego pod klifami. Polecono mi oczyścić teren, rzucając granat ręczny, ale tylko jeden, jako ostrzeżenie. Miałem nadzieję, że ten żołnierz przeżyje noc.Ostateczne zawieszenie broni nastąpiło, kiedy nasza dwudziestopięciofuntów-ka zrzuciła zasłonę dymną, której zresztą już wtedy nie potrzebowałem, jako że kręciłem się w odległości mniejszej niż pięćdziesiąt jardów od najbliższego Span-daua. Obserwowali mnie bardzo uważnie; oni wiedzieli i ja wiedziałem. Tak było pod Tossignano284.* Niemiecki żołnierz krzyczał po niemiecku i angielsku „pomocy" i „proszę" (prz-yp. tłum.).

Page 103: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

1642. batalionowi Brygady Strzelców nie udało się zdobyć Tossignano. Co więcej, poniosła ciężkie straty wynoszące 13 oficerów oraz 207 strzelców - rannych, zabitych lub wziętych do niewoli. Ubytek żołnierzy okazał się tak duży, że batalion musiał się na nowo sformować, zwłaszcza że jeszcze osiemdziesięciu ludzi wysłano do domu z uwagi na długą służbę za granicą. Żeby to pokryć, członkowie 10. batalionu Brygady Strzelców zostali włączeni do 2. batalionu.Dlaczego 2. batalion Brygady Strzelców poniósł klęskę? Generał Murray, dowódca dywizji, uważa, że: „żołnierze zachowali się wspaniale, dali pierwszorzędny popis umiejętności w obliczu ekstremalnie trudnych okoliczności, a ich porażka jest porażką we wspaniałym stylu"285. Hastings, historyk pułku, patrzy na sprawę trochę bardziej realistycznie: „główna przyczyna przegranej leży w rzeczywistej trudności tej operacji (...), można tam również odnaleźć jedno lub dwa pechowe wydarzenia (...), a doświadczenie zdobyte dotychczas przez brygadę okazało się raczej utrudniać, niż pomagać"286. Hastings analizuje kluczowe powody, dla których działania bojowe 2. batalionu Brygady Strzelców pod Tossignano okazały się fiaskiem. Pod Snipe wszystko wskazywało na zwycięstwo, podczas gdy pod Tossignano nic. Operacja była trudna, ale zbyt wiele pozostawiono przypadkowi. Zawiodło również planowanie - koncepcja następnej akcji, opracowana po klęsce, różniła się bardzo od starego scenariusza (choć nigdy nie została wprowadzona w życie). Jedną z istotnych rozbieżności było oparcie się na bardzo szczegółowym rozpoznaniu.Jednak przede wszystkim Hastings wskazuje na fakt, że strzelcy nie posiadali należytego doświadczenia w tego typu bitwach ani nie byli odpowiednio przeszkoleni i uwarunkowani do takich walk. Stanowili wykwalifikowany oddział zmotoryzowany, najlepiej czujący się w czasie działań bojowych na pustyni. Cały problem i tragedia tkwiły w tym, że nikt nie zdał sobie w porę sprawy, że nie będą się nadawać do zupełnie innych warunków panujących w czasie kampanii włoskiej.PrzypisyAlex Bowlby, The Recollections of Rifleman Bowlby, Cassell 2002. Tamże, s. 7-8.Eddie Blacker, wywiad przeprowadzony przez autora. Hastings, The Rifle Brigade..., rozdz. xvii.165269 Joseph Belzar, niepublikowany pamiętnik, s. 79.270 Bowlby, The Recollections..., s. 14.271 Tamże, s. 14.272 Wywiad przeprowadzony przez autora.273 List do autora.274 Joseph Belzar, niepublikowany pamiętnik, s. 70-71.275 List do autora.276 Joseph Belzar, niepublikowany pamiętnik, s. 71.277 List do autora.278 Hastings, The Rifle Brigade..., s. 311.279 Imperial War Museum, Wydział Dokumentów, 99/77/1.280 Imperial War Museum, Wydział Dokumentów, 99/77/1 oraz PP/NCR/245, cytowane za: marszałek polowy lord Carver, The Imperial War Museum Book ofThe War in Italy, Pan 2001, s. 264-266.281 List Roberta Beecha do Jacka Hodgsona, byłego członka 2. batalionu Brygady Strzelców, przedrukowany za pozwoleniem pani Beech. Opis tej akcji znajduje się również w książce Bowlby'ego, s. 199. Alex Bowlby nadawał fikcyjne nazwiska niektórym bohaterom swojej opowieści, tu znajdują się ich autentyczne dane.

Page 104: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

282 Pierwotnie rekomendacja do Krzyża Wiktorii.283 Cytowane za: The Rifle Brigade 1939-1945, tom 2, s. 89-90, Komitet Kroniki Brygady Strzelców.284 List Beecha.285 Cytowane za: Hastings, The Rifle Brigade..., s. 323.286 Hastings, The Rifle Brigade..., s. 323.Rozdział 7Daleki Wschód - oblężenie Kohimy2. Brygada Strzelców przebyła długą drogę od chwały pod Snipe na pustyni po unicestwienie w Tossignano w czasie kampanii włoskiej.4. batalion pułku The Queen's Own Royal West Kent również walczył na pustyni. Jednak, w odróżnieniu od Brygady Strzelców, został później wysłany na Daleki Wschód, by stoczyć epicką i bohaterską walkę pod Kohimą. Lecz najpierw musiał przystosować się do warunków panujących w dżungli. Major John Winstanley, odznaczony Wojskowym Krzyżem Zasługi, opisuje to w następujący sposób:Pojechaliśmy do obozu położonego niedaleko Kalkuty i tam rozpoczęliśmy metamorfozę z całkowicie zmotoryzowanego batalionu pustynnego, który wszystko miał na kółkach i w jeepach, do piechoty poruszającej się wierzchem. Wszyscy kierowcy zostali poganiaczami mułów. Mnie samemu dostał się koń i była to dość interesująca odmiana287.Również pod Kohimą i również w ciężkim starciu z Japończykami znalazł się 2. batalion pułku Royal Norfolk. Batalion ten został odtworzony po masakrze pod Le Paradis i wysłany na Daleki Wschód, gdzie miał się wyróżnić, zajmując wzgórze GPT w ramach bitwy o Kohimę. Dlaczego te dwa pułki piechoty walczyły tak zawzięcie i tak dzielnie przeciwko znacznie liczniejszym Japończykom? Dlaczego żołnierze brytyjscy potrafili tak dobrze walczyć w późniejszych stadiach wojny na Dalekim Wschodzie w porównaniu do innych frontów? Skąd ta różnica?W wojnie na Dalekim Wschodzie odegrało potężną rolę zupełnie nowe, silne uczucie: nienawiść. W Men Against Fire S.L.A. Marshall poświęca fragment bitwie o wyspę Makin w listopadzie 1943 roku, w której jeden z batalionów 165. pułku armii amerykańskiej bronił się przed powtarzającymi się atakami Japończyków. Marshall twierdzi, że podczas tej akcji tylko trzydziestu sześciu żołnierzy strzelało do wroga, a większość z nich obsługiwała broń ciężką288.167JMetody Marshalla i prawdziwość jego twierdzeń były już omawiane w pewnym stopniu w rozdziale 1. i jeśli powyższy opis bitwy o Ma-kin miałby być prawdziwy, to przeczyłby wielu faktom dotyczącym doświadczeń Brytyjczyków na Dalekim Wschodzie. Jednak Marshalla broni to, że amerykańskie doświadczenia z Japończykami były z początku bardziej odległe niż doświadczenia Brytyjczyków, którzy już się z nimi wcześniej zetknęli, z ich metodą walki oraz sposobem traktowania jeńców, w czasie kampanii malajskiej w latach 1941-1942.Cóż takiego zatem było w nienawiści, że przeistoczyła zwykłych brytyjskich żołnierzy w wysoce skutecznych zabójców, posiadających wszystkie cechy żołnierzy, którzy przeszli pełne warunkowanie bitewne podczas szkolenia? Odpowiedzią na to pytanie jest fakt, że nienawiść ta stanowiła reakcję na straszliwe zbrodnie, jakich dopuszczali się Japończycy na schwytanych żołnierzach i lotnikach. Zbrodnie te były tak przeraźliwie ohydne, że żołnierze alianccy przestali myśleć o Japończykach jako o istotach ludzkich, a zaczęli ich postrzegać jako obiekty nienawiści, które należy zabić za wszelką cenę.Major John Winstanley, odznaczony Wojskowym Krzyżem Zasługi,4. batalion pułku West Kent

Page 105: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

iMieliśmy okazję doświadczyć sposobu postępowania Japończyków w Araka-nie, gdy zdobyli punkt opatrunkowy pełen rannych i wszystkich zadźgali bagnetami. Wszyscy wiedzieli, że Japończycy zabijali bagnetami jeńców. Ich zachowanie było niezaprzeczalnie barbarzyńskie. Przedtem mieliśmy wielki szacunek dla Afri-ka Korps i do wielu włoskich żołnierzy, tam grało się fair. Ale nie z Japońcami. Czuliśmy, że swoim zachowaniem zrzekli się wszelkich praw do bycia uznawanymi za ludzi i myśleliśmy o nich jako o robactwie, które należy eksterminować, jeśli tylko można. To było ważne, bo to nas rozpalało. Podnieceni takim uczuciem, walczyliśmy dobrze. Z pewnością stanowiło to ważny czynnik. Poza tym pod Kohimą byliśmy przyparci do muru i zamierzaliśmy walczyć do ostatka, jeśli byłoby trzeba. Mieliśmy mnóstwo motywacji. Japończycy wykrzykiwali do nas obelgi; robili wszystko, co było w ich mocy, byśmy czuli do nich niechęć. Dostali, na co zasłużyli. Nasza siła ognia i mocne utrzymywanie pozycji pozwoliły nam ich pokonać289.Podpułkownik Gerald Cree, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego, odznaczony Medalem za Zaszczytne Postępowanie, 2. batalion pułku West Yorkshires, Arakan 1944168Nikt nie podejrzewał, że ten punkt opatrunkowy zostanie zaatakowany, ale został. Japończycy dostali się do środka i urządzili w szpitalu przerażającą egzekucję rannych i chorych. Słyszeliśmy wszystko: wrzaski, krzyki, strzały (...). Następnego dnia wcześnie rano kompania A zaczęła kontratak na punkt opatrunkowy i odbijali go cal po calu. Japońcy byli ciągle w pełnej liczbie. Umocnili się tam, gdzie przedtem znajdowały się oddziały szpitalne. Wzięli sobie całe jedzenie i wszystko do picia, co tylko mogli znaleźć. Trzeba ich było dosłownie wyciągać stamtąd cal po calu. Straciliśmy piętnastu ludzi w tym ataku, ale w końcu zdobyliśmy cały punkt (...). Okropności, których się dopuścili, wszystkich nas rozwścieczyły i sprawiły, że z większą determinacją chcieliśmy dać im w kość, co w końcu nam się udało. Cała 9. brygada B Echelon zajęła pozycję niedaleko od nas, po obu stronach głębokiego chaungu [rowu, wąwozu], który biegł, zwężając się, w górę, aż do samego obszaru punktu opatrunkowego, wyznaczając wyraźnie oddzielający się kanał. Tamtej nocy Japońcy zaczęli uciekać tym kanałem z punktu opatrunkowego, a kiedy przystąpiliśmy do kontrataku, wycofali się. Jeden po drugim przemykali w dół. Obie strony chaungu były obsadzone przez personel brygady B - poganiaczy mułów, ordy-nansów, sanitariuszy, magazynierów kwatermistrzostwa i tym podobnych. Prawie wszyscy byli starymi żołnierzami, jak starszy sierżant regimentu. Zrozumieli, co się dzieje i dali Japońcom popalić. Zabili bardzo wielu, a miejsce to nazwano później „Blood Nullah", czyli Dolina Krwi290.Sierżant Bert Fritt, odznaczony Medalem za Zaszczytne Postępowanie, 2. batalion pułku Royal NorfolkSchodziliśmy w dół wzgórza GPT najszybciej, jak mogliśmy. Wychodziliśmy właśnie na otwartą przestrzeń. W tym miejscu teren na przemian był pusty lub pokryty gęstą roślinnością. Miałem karabin przewieszony przez ramię i Brena, którego dostałem od Grogana. Strzelałem nim z biodra i używałem podczas reszty ataku.Mniej więcej w połowie drogi w dół, prowadząc swój pluton z prawej strony, zobaczyłem kawałek płaskiego gruntu i pomyślałem, że może być to bunkier zwrócony w drugą stronę. Zeskoczyłem na ten występ. Gdy spojrzałem w dół, zobaczyłem gniazdo haubicy górskiej. Wrzuciłem tam granat, bo wiedziałem, że w środku muszą być ludzie. Wyskoczyło trzech. Mój łącznik wyłonił się z karabinem zza moich pleców i strzelił do pierwszego, który uciekał przez dolinę. Trafił jak trzeba; ustrzelił go jak zająca, wspaniały strzał. Wzięliśmy dwóch jeńców.

Page 106: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Zostawiłem jeńców z moim gońcem, żołnierzem, któremu mogłem ufać, i kazałem mu przyprowadzić ich później. Powiedziałem: „Przeszukaj ich, zanim przyprowadzisz" i kiedy ich przeszukiwał, znalazł dwie odznaki Brittania pochodzące169z naszego 4., 5. lub 6. batalionu. Ruszyliśmy dalej, a gdy już zajęliśmy pozycje, podszedł do mnie pułkownik Scott, żeby porozmawiać. Powiedziałem mu, że wzięliśmy jeńców. On na to: „Gdzie są?" Odpowiedziałem, że ma ich przyprowadzić jeden z chłopców.Idzie mój łącznik, jeńców nie ma. Pytam, gdzie są. On na to: „Tam na górze, na szlaku".„Jak to na szlaku?" - pytam - „To zaraz uciekną".„Nigdzie już nie uciekną. Mój brat zginął zadźgany bagnetem w szpitalu. Kiedy ich przeszukiwaliśmy, znaleźliśmy te odznaki. Więc obu ich wykończyłem. Bagnetem. I tyle".Musiałem więc pójść do dowódcy i o tym zameldować. Jak się dowiedział, że nie mamy jeńców, naskoczył na mnie wściekły i powiedział: „Przyprowadź mi osobę, która pozwoliła im uciec!"„Oni nie uciekli" - powiedziałem. „Znaleźliśmy przy nich te odznaki: to odznaki oficerskie 4., 5. lub 6. batalionu".„I co z tego?"- zapytał.„Brat tego żołnierza, który miał przyprowadzić jeńców, został zadźgany bagnetem w szpitalu. Zabił ich, żeby się zemścić".„W takim razie oszczędził mi trudu, bo sam bym im chętnie poderżnął te cholerne gardła!" - powiedział pułkownik Scott291.Dlaczego Japończycy zachowywali się w taki sposób? Ich zachowanie zmieniało, tak cywilizowanych zazwyczaj, żołnierzy brytyjskich w zabójców, co wywierało kluczowy wpływ na ich zdolności bojowe. Możliwe, że był to czynnik decydujący o wygraniu wojny na Dalekim Wschodzie.W swojej książce Defeat Into Victory marszałek polowy Viscount Slim podawał argumenty przeciwko użyciu sił specjalnych, takich jak komandosi, i komentował: „Każdy dobrze wyszkolony batalion piechoty powinien być w stanie robić to, co komandosi; żołnierze 14. Armii potrafili i robili to292.Jednakże to, czego Slim był nieświadomy, to fakt, że jego armia na Dalekim Wschodzie mogła się równać z komandosami pod względem zdolności bojowych tylko dlatego, że jego ludzi do zabijania wroga motywowała nienawiść. Komandosi z kolei, jak wyjaśniałem w rozdziale trzecim, zabijali, bo byli do tego uwarunkowani.Slim również oddaje hołd odwadze japońskich żołnierzy: „Jeśli pięciuset Japończyków miało utrzymać jakąś pozycję, musieliśmy zabić czterystu dziewięćdziesięciu pięciu, zanim mogliśmy ją zdobyć, a wte-170dy tych ostatnich pięciu popełniało samobójstwo"293. Z pewnością był to czynnik wspólny dla wielu bitew, jakie Brytyjczycy staczali z Japończykami, oraz oczywisty produkt japońskiego nastawienia do wojny.Podczas omawiania armii japońskiej w czasie II wojny światowej bardzo łatwo o uproszczenia. Narosła opinia, że żołnierze japońscy zachowywali się tak brutalnie, ponieważ ich oficerowie oraz cały japoński system traktował zwykłych żołnierzy w brutalny sposób i dlatego jest zrozumiałe, że żołnierze japońscy traktowali jeńców wojennych tak samo.Jak zwykle prawda jest bardziej skomplikowana. Pułkownik Grossman w swojej książce On Killing wskazuje na zastosowanie warunkowania w tym, co nazywa „upoważnianiem do zabijania", gdy zbrodnie popełniane na bezbronnych ofiarach są oglądane przez innych. Odwołuje się do Japończyków zabijających bagnetami chińskich jeńców po tak zwanym gwałcie Nankinu w 1937 roku i psychologicznej presji użytej, by uwarunkować

Page 107: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

żołnierzy biorących udział w zbrodni i oglądających ją w taki sposób, aby stłumić wszelki naturalny opór przed zabijaniem. Wszyscy, którzy się sprzeciwią, mieli sami zostać zabici; ci, którzy współdziałali w tym, co się stało, mieli poczuć się „dziwnie wzmocnieni"294.Warto również podkreślić, że sama japońska armia była o wiele bardziej złożoną organizacją, niż wielu przyznaje. John Morris, zawodowy żołnierz, który walczył w I wojnie światowej i w Północno-Zachodniej Prowincji Pogranicznej, a później w latach 1938-1942 wykładał angielski na uniwersytecie w Tokio, znajdował się w idealnej pozycji, by komentować sposób, w jaki działała japońska armia. Wskazywał on na to, że oprócz twardej dyscypliny opartej na strachu, w armii japońskiej znajdowały się również pewne ślady demokracji. Przytacza, jak często miał okazję obserwować szeregowych żołnierzy siedzących w autobusach i w metrze w Tokio, podczas gdy generałowie stali z braku miejsc. Oczywiście szeregowcy wstawali, by zasalutować, ale później z powrotem siadali na swoim miejscu. Było to spowodowane faktem, że japońscy oficerowie nie wywodzili się z wyższych klas społecznych295.Oprócz opisywania systemu dyscypliny opartej na strachu, gdzie żołnierze uczeni byli nie myśleć, tylko być posłusznymi i nigdy się nie poddawać, Morris opisuje również japoński system szkolenia żołnierzy, który wygląda zaskakująco podobnie do sposobu szkolenia komandosów opisanego w rozdziale trzecim. Cała filozofia zdaje się opierać na warunkowaniu. Morris podkreśla fakt, że Japończycy byli szkoleni w walce w dżungli na kilka lat przed wojną i ta ciągła praktyka, wraz z ostrą musztra bitewną i doskonałym planowaniem, czyniła z Japończyków praktycznie niepokonanych dla nikogo, oprócz najlepiej przygotowanych od-171działów296. Poza tym, Japończycy ćwiczyli z bronią nie na manekinach, a na żywych jeńcach.Inne elementy ich szkolenia wydawały się podobne - długie marsze, po 50-65 kilometrów, w których nikt nie mógł wyłamać się z szyku, i ciągłe ćwiczenia z bronią, w dzień i w nocy297. Morris kończy podsumowaniem:Wiele osób pytało mnie, co takiego czyni japońską armię tak silną. Za wszystkimi bezpośrednimi odpowiedziami leży podstawowy fakt, że Japończycy nie boją się śmierci i uważają, że nie ma większego zaszczytu niż polec w bitwie298.Oczywiście takie zachowanie może być podsumowane jednym słowem: busido. To droga wojownika, kodeks samurajski, którego urok wielokrotnie ukazywany był w filmach i książkach, choć żaden z jeńców pojmanych przez Japończyków w czasie II wojny światowej nie nazwałby pełnym uroku sposobu, w jaki byli traktowani. Kodeks busido oparty jest na służbie panu lub sprawie; niewywiązanie się z obowiązku służby było tak okropne, że poddanie się oznaczało śmierć, a wzięcie do niewoli wielką hańbę. Busido zatem wchodziło w konflikt z wartościami zachodnimi wtedy, gdy armia japońska stosowała swój system wartości, lub jego wypaczoną przez siebie wersję, wobec schwytanych żołnierzy brytyjskich i amerykańskich. Poniżej przedstawiam japońską relację z busido w praktyce. Warto zwrócić uwagę na sposób upoważnienia do zabijania, zidentyfikowany przez Grossmana, i jego działanie.Krwawy karnawał29 marca 1943 r. Wszyscy czterej (technicy: Kurokawa, Nishiguchi, Yawata i ja) zebraliśmy się o 15:00 przed kwaterą główną. Jeden z dwóch członków załogi Douglasa, zestrzelonego przez artylerię przeciwlotniczą 18 marca, po przesłuchaniu przez nasze wojska powrócił do garnizonu Salamaua, gdzie zapadła decyzja, żeby go zabić. Dowódca Tai Komai, gdy przyszedł dziś do stacji obserwacyjnej, osobiście oznajmił nam, że zgodnie z pełną współczucia tradycją busido, zamierza zabić jeńca osobiście swoim

Page 108: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

ulubionym mieczem. Zebraliśmy się, żeby się przyglądać. Po kilku minutach czekania nadjechała ciężarówka.Więzień czeka pod wartownią. Podają mu ostatnią szklankę wody itp. Naczelny lekarz, porucznik Tai Komai i dowódca plutonu kwatery głównej wychodzą z mesy oficerskiej, niosąc swoje paradne miecze. Przyszedł już czas, więc więzień, ze związanymi rękami i swoimi długimi włosami teraz ściętymi przy skórze, chwiej-172nym krokiem idzie naprzód. Pewnie wie, co go czeka, ale jest bardziej opanowany, niż sądziłem. Bez zbędnych ceregieli wsadzają go na ciężarówkę i wyruszamy na miejsce.Siedzę obok głównego lekarza; jedzie z nami około dziesięciu strażników. Silnik ciężarówki cicho mruczy, gdy tak mkniemy drogą w półmroku. Słońce skryło się za wzgórzami na zachodzie, olbrzymie chmury wznoszą się przed nami, a dookoła zapada zmierzch. Już niedługo. Gdy wyobrażam sobie scenę, której mam być świadkiem, moje serce zaczyna bić szybciej.Spoglądam na jeńca. Prawdopodobnie pogodził się ze swym losem. Siedzi w ciężarówce i w zamyśleniu spogląda na wzgórza, jakby chciał pożegnać się z całym światem. Czuję ukłucie litości i odwracam wzrok.Ciężarówka jedzie wzdłuż brzegu morza. Opuściliśmy teren strzeżony przez marynarkę wojenną i wjeżdżamy na teren armii lądowej. Tu i ówdzie widać wartowników wśród traw i z głębi serca dziękuję im w myślach za trud. Musieli mieć tu bombardowanie przedwczoraj w nocy - przy drodze widać wypełnione wodą deszczową leje po bombach. Po około dwudziestu minutach dojeżdżamy na miejsce i wszyscy wysiadają.Tai Komai wstaje i mówi do więźnia: „Teraz cię zabijemy". Kiedy mówi więźniowi, że ma zostać zgładzony zgodnie z kodeksem busido, przy pomocy japońskiego miecza, i że będzie miał swoje pięć minut chwały, ten słucha z opuszczoną głową. Kapitan [jeniec] wypowiada parę słów cichym głosem. Wygląda na to, że chce być zgładzony jednym cięciem miecza. Słyszę, jak mówi słowo „one". Dowódca staje się spięty, a jego twarz tężeje, gdy odpowiada „yes" po angielsku.Nadszedł czas i jeniec ma uklęknąć na brzegu wypełnionego wodą leju po bombie. Jest wyraźnie zrezygnowany. Na wszelki wypadek otaczają go strażnicy z założonymi bagnetami, ale on pozostaje spokojny. Wyciąga nawet szyję i jest bardzo dzielny. Kiedy stawiam się na miejscu jeńca i myślę, że za minutę miałbym pożegnać się ze światem, to chociaż codzienne bombardowania przepełniły mnie nienawiścią normalne ludzkie uczucia każą mi go żałować.Dowódca wyciągnął swój ulubiony miecz. To słynny Osamune, który pokazywał nam już w punkcie obserwacyjnym. Błyszczy w świetle i sprawia, że przechodzi mnie dreszcz. Delikatnie dotyka szyi jeńca tylcem głowni, potem unosi ją dwiema rękami ponad głowę i opuszcza łukiem.Cały czas stałem w napięciu, lecz w tej chwili zamknąłem oczy (...). Wszystko skończone. Głowa jest trupioblada. Jak lalka. Dzika wściekłość, którą odczuwałem przed chwilą odeszła i nie czuję już nic oprócz prawdziwego współczucia dla japońskiego busido. Starszy kapral stojący nieopodal śmieje się: „No, to teraz osiągnął nirwanę!"To wydarzenie będę pamiętał do końca życia. Jeśli wrócę stąd żywy, będzie to dobra historia do opowiadania, więc ją zapisałem.173W punkcie obserwacyjnym Salamaua, 30 marca 1943, godzina 1:10, przy dźwięku północnych fal299.Japończycy byli zatem potężnym wrogiem dla Brytyjczyków na Dalekim Wschodzie i ani pułk West Kent, ani Royal Norfolk nie były odpowiednio wyszkolone do tego rodzaju walki.

Page 109: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Dlatego po zmaganiach na pustyni pułk West Kent wysłano do obozu pod Kalkutą, gdzie rozpoczęli trening w dżungli, zaś pułk Royal Norfolk wysłano do obozu pod Bombajem.Rozważano nowe taktyki, o wiele bardziej zaawansowane od tych z początku wojny. Starszy sierżant Herbert Harwood z 4. batalionu pułku West Kent pamięta, że: „We Francji w 1940 roku wciąż stosowaliśmy starodawne natarcie w otwartym polu, jak podczas I wojny światowej. Później w dżungli podchodziliśmy Japończyków od tyłu, to była duża różnica"300. Okazało się, że była to jedna z ważniejszych taktyk, ponieważ Japończycy nie lubili być oskrzydlani i zazwyczaj się wycofywali. W czasie szkolenia pułk Royal Norfolk skoncentrował się na aklimatyzacji, co oznaczało wiele godzin marszu w skwarze dnia. Po pewnym czasie spędzonym w Arakanie przez 4. batalion pułku Royal Norfolk oraz w Indiach, gdzie musieli pomóc podczas niepokoi społecznych 2. batalionowi pułku Royal Norfolk, oba bataliony zostały wysłane do Kohimy.6 lutego 1944 armia japońska rozpoczęła kampanię mającą na celu wyrwanie się z Burmy i zdobycie ważnej brytyjskiej bazy w Imphalu, we wschodnich Indiach. Kluczem do tego była stanica górska w Koturnie, kontrolująca bardzo ważną drogę zaopatrzeniową z Dimapuru do Imphalu, którą japońska 31. Dywizja miała odciąć.Generał Slim został zaskoczony przez ruchy wojsk japońskich i kiedy armia przeciwnika przybyła w pełnej sile do Kohimy 4 kwietnia 1944 roku, stacjonował tam tylko garnizon niewalczącej obsługi stanicy. Brytyjska 161. brygada została pośpiesznie wysłana na pomoc garnizonowi, ale tylko 4. batalionowi pułku West Kent udało się zdążyć przed całkowitym okrążeniem. Później Japończycy bezlitośnie otoczyli obrońców z pozycji na wzgórzu GPT, które wcześniej zajęli. Rozpoczęło się oblężenie o epickich rozmiarach.Major John Winstanley, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiKohima była przepiękną stanicą górską ze szpitalem, obozami przejściowymi, sklepami. Mieszczący się tam garnizon składał się z resztek oddziałów, ludzi w podróży, korpusu służby wewnętrznej i innych oddziałów niewalczących. Był tam jeden wspaniały pułk indyjski, pułk Assam, który okazał się jedynym walczącym oddziałem w garnizonie.174Nasze działa i reszta brygady znajdowały się poza pierścieniem, który zamknął się za nami i było to błogosławieństwo, ponieważ uformowały one zewnętrzny otok i mogliśmy ściągać ich ogień, co okazało się kluczowe dla całej bitwy. Mieli też haubice kalibru 3,4 cala (86 mm), przewożone na mułach, które mogły wyrzucać pociski wysokim łukiem ponad wzgórzami. Było to dla nas idealne.Kompania A stacjonowała przy korcie tenisowym przy bungalowie komisarza rejonu, kompania B była ulokowana na Kuki Picąuet, w pozycji rezerwowej. Kompanie A i C znajdowały się na Wzgórzu Więziennym i na wschodnim skraju okręgu. Kwatera główna garnizonu i batalionu mieściły się na Wzgórzu Garnizonowym, które było centralnym punktem Kohimy.Sama wioska Kohima oddzielona była od tego obszaru wąskim grzbietem długim na około pól mili, po którym przebiegała droga. Grzbiet ten nazywał się Wzgórzem Skarbca. Japońcy zajęli grzbiet i Wzgórze Skarbca i przesuwali się w górę od Imphalu, żeby zmierzyć się z południowo-wschodnią stroną garnizonu. Okazało się oczywiście, że nie był to tylko batalion czy brygada. Była to cała dywizja piechoty, która zajęła drogę na północ od Kohimy.4. batalion pułku West Kent, pułk Assam i resztki innych jednostek zajęły pozycję do obrony obrzeża przed powtarzającymi się atakami całej japońskiej dywizji, a było to czternastodniowe oblężenie. Kawałek po kawałku obrzeże topniało, aż w końcu, tuż przed odsieczą, obejmowało już tylko Wzgórze Garnizonowe i kort tenisowy, który był miejscem ostatniej bitwy301.Starszy sierżant Herbert Harwood, 4. batalion pułku West Kent

Page 110: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Okopaliśmy się na wzgórzu DIS [sic]. Saperzy podłożyli ogień pod jakieś chaty, w których byli Japończycy. Wybiegli, a sierżant Tatham miał Brena i kiedy oni zbiegali w dół wzgórza, na drogę, on miał tak wyćwiczone oko, że dopadał ich, kiedy tylko docierali do drogi. Zanim się skończyło, leżała tam już wielka sterta ciał. Byliśmy atakowani dwie czy trzy noce z rzędu302.Major John Winstanley, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiKompania B zaczęła swoje istnienie na Kuki Picąuet, gdzie byliśmy jedynie obserwatorami. Po pięciu dniach otrzymaliśmy rozkaz, żeby odciążyć kompanię A na korcie tenisowym. Mój zastępca Tom Coath został wysłany do dowodzenia kompanią C, ponieważ ich dowódca został ranny, byłem więc sam z dwoma plutonowymi. Trzeci pluton był dowodzony przez sierżanta.Utrzymywaliśmy kort tenisowy mimo powtarzających się desperackich ataków Japończyków przez pięć dni. Byliśmy w stanie bronić się tak długo z dwóch po-175wodów: miałem ciągły kontakt radiowy z artylerią, a Japońcy jakoś nigdy się nie nauczyli, jak nas zaskoczyć. Ilekroć formowali się do jednego z tych swoich ataków z okrzykiem „Banzai!", krzyczeli po angielsku „Poddajcie się!". Stąd zawsze wiedzieliśmy, kiedy szykowali większe natarcie303.Szeregowy John Crouch, pluton zwiadowczy, 4. batalion pułku West KentNie widzieliśmy wiele przez drzewa i dżunglę. Główne oddziały były wysunięte dalej na prawo od nas. Zbocze tam nie było aż tak strome jak tu, gdzie byliśmy. Broniliśmy kwatery głównej, ale kilka razy wysyłano nas jako wsparcie dla brygad strzeleckich.Japończycy zawsze atakowali nasze pozycje w nocy. Jak już podeszli dość blisko, na jakieś pięćdziesiąt stóp (ok. 15 m), nacierali z krzykiem. Dopóki nie podeszli, nie można ich było usłyszeć. Strzelali do nas, a my strzelaliśmy do nich, rzucaliśmy granaty. Raczej nie bali się śmierci, przez co stanowili świetny cel304.Major John Winstanłey, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiWybierało się moment do odwołania artylerii i moździerzy, żeby złapać ich kiedy będą zaczynali atak (byli tylko jakieś pięćdziesiąt jardów od nas) i był to najskuteczniejszy sposób, żeby ich przerzedzić, więc jak już dochodziło do bezpośredniej części bitwy, byli zdziesiątkowani. Powtarzaliśmy to wiele razy. Pluton po prawej stronie był szczególnie skuteczny: zużywali niezliczone pudła granatów, zawsze w taki sam sposób. Jak tylko Japończycy uformowali się do ataku, ci zasypywali ich granatami. Jedna rzecz, której nigdy nie brakowało, to granaty. Kohima była ich magazynem.Mieliśmy stałą liczbę ofiar. W dużym stopniu przez snajperów. Japończycy bardzo aktywnie wynajdowali miejsca, z których mogli dominować nad naszymi pozycjami i było strasznie trudno ich wypatrzyć. Dochodziło do tego, że w dzień, jeśli nie uważałeś, jak się poruszasz i kryjesz, było pewne, że dostaniesz od snajpera.Kolejnym utrapieniem, jakim nas raczyli, był bezpośredni ostrzał artyleryjski. Mogli strzelać z wioski Naga i spoza wzgórz przez otwartą przestrzeń prosto w nasze stanowiska i była to bardzo nieprzyjemna sprawa. Mieli takie poranne i wieczorne „napady złości" i zawsze wiedzieliśmy, kiedy nadejdzie intensywny ostrzał. Byliśmy porządnie okopani, więc dla nas to był tylko hałas, ale ostrzał wprowadzał prawdziwe piekło wśród rannych. Ranni byli zebrani na Wzgórzu Gar-176nizonowym i leżeli na wolnym powietrzu albo w wąskich okopach. Wielu zostało ponownie rannych albo zabitych. Ucierpieli najwięcej ze wszystkich.Japońcy obeszli nas dookoła i teraz musieli się zmierzyć z nadciągającą 2. Dywizją. Ale to był nowy oddział i dla nich była to ciężka przeprawa. W końcu do nas dotarli i kiedy nas w

Page 111: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

końcu zluzowali, sytuacja stawała się rozpaczliwa. Zastąpił nas pułk Assam, a mój oddział zajął pozycję w sektorze szpitalnym, który znajdował się pod mniejszym ostrzałem.Wyruszając, byliśmy w parszywym stanie. Nasi próbowali wspomagać nas drogą powietrzną, ale nasza pozycja była tak niewielka, że wiele zrzutów lądowało u Japończyków, którzy dostali w ten sposób pełno trzycalowych pocisków moździerzowych, co prędko odczuliśmy na własnej skórze. Dochodziła do nas woda i zaopatrzenie medyczne, ale w niesamowicie małych ilościach. Najpierw ewakuowano rannych. Kilka nocy wcześniej odbyła się bardzo śmiała ewakuacja tych rannych, którzy mogli chodzić305.Kapral H. F. Norman, 4. batalion pułku West KentŚroda. 5 kwietnia 1944Spakowaliśmy cały swój sprzęt i o godzinie 6:45 na ciężarówkach opuściliśmy obóz. (...) Dojechaliśmy do czterdziestego trzeciego kamienia milowego i wysiedliśmy z ciężarówek. Wioska Kohima była na czterdziestym siódmym kamieniu milowym. Zaczęliśmy wspinać się pod górę wzdłuż szpitala przez około milę (...), przeszliśmy kolejną milę, minęliśmy kompanię A i zajęliśmy pozycje (...).Czwartek. 6 kwietnia 1944Stan gotowości (5:45-6:15). Na śniadanie mieliśmy twarde krakersy i puszkę dżemu porzeczkowego, którą wycyganiliśmy od „baszy". Cały dzień byliśmy pod ostrzałem i wiele razy niewiele dzieliło nas od śmierci (...). O 21:00 usłyszeliśmy szczęk kilofów oraz łopat i zobaczyliśmy, że Japońcy okopują się tuż pod naszym umocnieniem. Otworzyliśmy do nich ogień, a sierżant Tacon zbiegł na dół i obrzucił ich granatami. Butch powiedział mi później, że naliczył czterdziestu Japońców z kilofami i łopatami, i jeszcze pięćdziesięciu za nimi. Kiedy otworzyliśmy ogień, rozbiegli się i sekcja kaprala Webbera ustrzeliła jeszcze dziesięciu, a Butch trzech. Jeden dobiegł do swojego dołka i już miał rzucić granat, kiedy Butch go zastrzelił (...).Piątek. 7 kwietnia 1944Wielki Piątek. Najgorszy Wielki Piątek w moim życiu (...). O 15:00 zabawa już trwała w najlepsze. Było mnóstwo strzelania i podłożyliśmy ogień pod baszę, w których schowali się Japońcy i Hindusi [oddziały hinduskie walczące po stronie177178Japończyków] i wtedy zaczęło się widowisko. Zaczęli wybiegać ze swoich basz, a nasi chłopcy strzelali w nich ze wszystkiego, co mieli. Ciała Japończyków padały wszędzie dookoła i ścieliły się po całym terenie. Strzelałem z karabinu Erniego Thrussela i zabiłem dwóch Japońców. Trwało to około dwóch godzin i kiedy baszę się wypaliły, znaleźliśmy około siedemdziesiąt japońskich ciał (dwunastu ludzi uciekło, ale ci byli ranni) (...). Sobota. 8 kwietnia 1944Około 19:00 zrobiło się ciemno, a około 19:20 Japońcy zaczęli ostrzał z moździerzy i zaraz potem zdjęli ogień zaporowy i zaatakowali. Około dwustu próbowało zdobyć naszą pozycję, ale cztery okopy położone jakieś dziesięć jardów od drogi powyżej naszej pozycji zatrzymały ich i po trzech godzinach walki, w czasie której próbowali przystawiać drabiny z boku naszej pozycji i wspiąć się od strony drogi, a my rzucaliśmy na nich granaty, Japońcy nadal nie zdobyli żadnej z części naszej pozycji. Razem przypuścili na nas trzy ataki, w każdym około 200 żołnierzy. Była straszliwa strzelanina, lufy Brenów rozgrzewały się do czerwoności i trzeba było zmieniać je bardzo często, a do tego musieliśmy dostarczać świeżą amunicję do okopów przed nami, bo zużywały jej tak dużo, że zaczynało brakować (...).Niedziela. 9 kwietnia 1944

Page 112: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Znowu 200 Japońców nas zaatakowało i znowu zmietliśmy ich jak muchy (...). Atak skończył się o 16:00, przeciwnicy zdobyli przyczółek pod naszym stanowiskiem i zaczęli się okopywać. W połowie drogi do naszej pozycji, na tej samej wysokości co my, była grupa z 15. plutonu z Brenem. Nie ponieśli dotychczas żadnych strat w ludziach i mieli karabin maszynowy osłaniający wejście do naszego okopu, więc jeśli Japońcy mieliby zaatakować, dużo by ich to kosztowało. Za dnia nie mogliśmy wychylić z niego głów, bo byliśmy otoczeni przez tysiące wrogów, zajmujących wielką pozycję przed nami, z widokiem na nasze stanowisko i ich snajperzy widzieli każdy nasz ruch. Nie jadłem od rana ani śniadania, ani lunchu (...). Słyszeliśmy, że kapral Harman (...) zgłosił się na ochotnika, żeby zejść w dół, obok naszego stanowiska, i sam z bagnetem w dłoni oczyścić pozycje na dole z Japońców. Zszedł na dół i zabił kilku. Osłaniał go sierżant Tacon z okopu kawałek za nami. Zabił Japońca, który miał właśnie rzucić granat w Harmana. Harman zabił resztę, ale zamiast biec z powrotem, jak do niego krzyczeliśmy, wrócił, spokojnie idąc, i stało się nieuniknione. Dostał strzał w plecy z japońskiego karabinu maszynowego i zginął (później dowiedzieliśmy się, że otrzymał za tę akcję Krzyż Wiktorii)306.Kapitan Donald Easten, kawaler Wojskowego Krzyża Zasługi, 4. batalion pułku West Kent179Obudziłem się, by zobaczyć, że jacyś Japońcy zajęli nieużywany bunkier pomiędzy nami (D Coy) i kompanią C. Mieli lekki karabin maszynowy, o zasięgu na cały teren pomiędzy kompaniami C i D. Kiedy Haynes (mój starszy sierżant) i ja badaliśmy właśnie teren i omawialiśmy możliwości pozbycia się ich, obok przebiegł Harman, dostał się poniżej linii ognia japońskiego karabinu maszynowego i dopadł podstawy bunkra. Następnie wyjął czterosekundowy granat ze swojego pasa, zwolnił zawleczkę, policzył do trzech i rzucił go do wnętrza bunkra przez szczelinę strzelniczą. Po niemal natychmiastowej eksplozji wszedł do środka i wrócił z karabinem. Wyciągnęliśmy później z tego bunkra ciała dwóch Japońców.Później tego samego dnia wysadziliśmy z Johnem Wrightem (oficerem saperów) piekarnię, która także została zajęta w nocy. Pozwoliło nam to połączyć się z kompanią C.Jak opisał to Norman, jacyś Japońcy dostali się tej nocy do jednego z okopów kompanii C położonych z przodu. To nieprawda, że Herman „zgłosił się na ochotnika". On po prostu zbiegł w dół zbocza, krzycząc, żeby go osłaniać, jak będzie atakował z bagnetem. Z tego, co wszyscy mogliśmy zobaczyć, zabił jednego bagnetem, zastrzelił co najmniej dwóch, a reszta uciekła. Gdy wracał w górę zbocza, dostał się pod nieprzyjacielski ostrzał maszynowy. Udało mi się wciągnąć go do okopu i wezwać sanitariuszy z noszami, ale zanim do nas dotarli, umarł mi na rękach.Kiedy opowiedziałem to swojemu dowódcy (podpułkownikowi Laverty'emu), wyjaśniłem mu również, że Harman był dziwnym człowiekiem, który miał poczucie, że jest nieśmiertelny. A jednak porucznik powiedział: „Donaldzie, osądzasz tak odwagę, na tle tego, jak zachowałby się zwykły człowiek, a to, co zrobił Harman, było pod każdym względem wyjątkowe". Więc napisałem pochwałę [dostał Krzyż Victorii], starszy sierżant Haynes, jako świadek dodał swój opis i uzyskaliśmy relację jeszcze jednego żołnierza307.Kapral H. F. NormanWtorek. 18 kwietnia 1944O 11:00 Japońcy zaczęli nas ostrzeliwać, zabijając kaprala Judgesa i znaczną liczbę rannych, którzy mogli chodzić, a także poważnie raniąc kapitana Tophama. Pociski zaczęły eksplodować pomiędzy nami i słyszałem krzyki rannych. To było okropne. Widziałem ciała bez rąk i nóg, ciała z odstrzelonymi głowami (...).Czwartek. 20 kwietnia 1944

Page 113: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Na śniadanie (o 8:00) jedliśmy suchary, fasolkę, bekon i piliśmy herbatę. O 9:00 spakowaliśmy cały sprzęt i o 12:00 zostaliśmy zluzowani przez pułki Royal Berks i Royal Welsh [sic! - Welch]. Bardzo się cieszyliśmy, że schodzimy ze wzgórza308.180Kiedy oblężenie ustało, uwaga zwróciła się na odzyskanie wzgórza GPT. Ta akcja miała zostać przeprowadzona przez 2. batalion pułku Royal Norfolk, który został odtworzony po masakrze pod Le Paradis i który obecnie trenował walkę w dżungli.Szkolenie to miało inne punkty ciężkości i jego wynikiem była filozofia strzelania odmienna od tej, która została przyjęta we Francji w 1940 roku. Wtedy armia brytyjska pokładała zaufanie w ilości ognia raczej niż w jego jakości. W dżungli reguła została odwrócona - strzelało się tylko wtedy, gdy widziało się cel. Oczywiście zapewniło to później idealną wymówkę dla każdego, kto nie chciał strzelać, chociaż, jak było widać, większość Brytyjczyków chciała ukarać Japończyków.Jakiekolwiek były argumenty dotyczące liczby żołnierzy gotowych strzelać, powyższa zasada spowodowała praktyczne problemy dla żołnierzy pułku Royal Norfolk w drodze do ich linii startowej 4 maja, kiedy szli przygotować się do ataku na wzgórze GPT następnego dnia.Sierżant Fred Hazell, 2. batalion pułku Royal NorfolkOddział służby wywiadowczej oznaczył ścieżkę wśród drzew taśmą. O 6:00 zaczęliśmy powoli posuwać się naprzód wśród drzew. Nie uszliśmy pięćdziesięciu jardów, kiedy wpadliśmy pod ostrzał. Japońcy powoli do nas podeszli i ulokowali się w koronach drzew. Przywiązali się do gałęzi, żeby nie spaść, gdy zostaną trafieni. Podchodząc, poruszaliśmy się wśród nich i teraz strzelali do nas i z przodu, i z tyłu. Strzał zagwizdał koło mojej głowy i pomyślałem: „Jezu!". Podbiegłem do jakiegoś drzewa i położyłem się obok niego. Wystawiłem karabin i głowę zza drzewa. Ktokolwiek do mnie strzelał, tylko na to czekał i kolejny strzał przydzwonił w drzewo. Kora odłupała się i uderzyła mnie w policzki. Myślałem, że dostałem, więc wturlałem się z powrotem za drzewo i przyłożyłem rękę do policzka, co oczywiście tylko wepchnęło drzazgi głębiej. Nie było krwi i pomyślałem: „To dziwne!" i wyjąłem te wszystkie małe odłamki. Myślałem wtedy, że odeślą mnie do Kalkuty.Japończycy byli dobrze zamaskowani, nie widziałem ani jednego, dopóki nie doszliśmy prawie na sam szczyt wzgórza. Wszystko, co słyszeliśmy to głośny trzask, ile razy kule świstały nam koło głów.Nasze rozkazy brzmiały zawsze: „Nie strzelać, dopóki nie będzie widać białek ich oczu!", ale to właśnie przez to podejście straciliśmy tak wielu żołnierzy. Gdybyśmy szli, strzelając do wszystkiego, pewnie na lepsze by nam to wyszło. Ale musicie pamiętać, że mieliśmy amunicji na 9 dni i nie chcieliśmy jej całej wystrzelać. Ogólnie dyscyplina ta została zachowana.181Drzewa nagle się rozstąpiły i szliśmy przez pole wysokiej na cztery, pięć stóp trawy. Nasz impet trochę już wtedy opadł i major Hatch kazał wszystkim zygzakować, żeby uniknąć snajperów. Mieliśmy małą naradę, kiedy nadleciał granat, uderzył w radiostację, odbił się od niej i poszybował nad moją głową w dół zbocza.Kiedy wyszliśmy z wysokiej trawy, powiedziałem chłopakom: „Opuśćcie się na ręce i kolana i czołgajcie się!" Wyszliśmy na otwartą przestrzeń i pełzliśmy w górę zbocza, kiedy granat wylądował między moimi rękami, poturlał się w dół między moimi kolanami pod faceta za mną. Krzyknąłem i przycisnąłem się do ziemi, wszyscy zrobili to samo, a granat wybuchnął.Pomyślałem sobie: „O, przodkowie!". Obróciłem się, myśląc, że zobaczę tego gościa w kawałkach, a on przykucnął i patrzył na mnie, mrugając. „Jesteś cały?" - zapytałem,

Page 114: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

odpowiedział „tak". Rozpiął koszulę, a granat po prostu rozwalił się w proch. Wyglądało to jakby miał setki wągrów na piersi i oprócz tego, że trochę krwawił tu i ówdzie, wyglądał jakby wszystko z nim było w porządku i szedł z nami dalej. Myślę, że wiele japońskich granatów było takich. Były słabszej jakości i zamiast rozpadać się na wiele paskudnych kawałków metalu, rozpadały się całkowicie, po prostu przestawały istnieć.Gdy dotarliśmy na szczyt, było prawie jak w czasie I wojny światowej. Znajdowało się tam pięciu czy sześciu Japończyków. Musieli już nie mieć amunicji, ale nagle wyskoczyli ze swoich okopów i pobiegli na nas z bagnetami. Trzymali je wysoko w powietrzu. Oczywiście nie dobiegli za daleko, bo chłopaki z karabinami maszynowymi zrobili tylko krótkie bzzztt. Dobiegli na jakieś dwanaście jardów od nas. Kiedy upadali, ciskali w nas swoimi karabinami, ale dość łatwo było uskoczyć309.Tamtej nocy dowódca 2. batalionu pułku Royal Norfolk pułkownik Robert Scott zlekceważył bezpośredni rozkaz z dowództwa brygady, by nie rozpalać ognisk. Jego motywy były proste: chciał, by jego ludzie napili się gorącej herbaty, zanim pójdą walczyć z Japończykami. Niestety, generał brygady Goschen przyjechał w niewłaściwym czasie i Scott uniknął aresztowania tylko dlatego, że wyjaśnił, że potrzebuje czystej wody do opatrywania ran swoich ludzi.Podobnie jak Vic Turner na pozycji Snipe, Scott był niezwykłym dowódcą. Następnego dnia nalegał, by móc dowodzić z frontu podczas przejścia przez dżunglę, „zachowując się jak dowódca plutonu", jak wspominał później jeden z jego oficerów310 Równie szybko zorientował się, że taktyka strzelania tylko do pewnych celów w tym przypadku nie działa i wrzeszczał: „Zacznijcie ich rozwalać od razu! Strzelajcie w korony drzew! Zacznijcie strzelać!"311182Problem 2. batalionu pułku Royal Norfolk był taki, że ich droga prowadziła przez gęstą dżunglę i szli gęsiego. Gdy atakowali wzgórze, teren się otworzył i naprawdę musieli się wziąć za bary z Japończykami. Walka ta miała się skończyć nadaniem Krzyża Wiktorii kapitanowi Jackowi Randle'owi i odznaczeniem sierżanta Berta Fitta Medalem za Zaszczytne Postępowanie.Sierżant Bert Fitt, odznaczony Medalem za Zaszczytne Postępowanie, 2. batalion pułku Royal NorfolkMieliśmy plan zaatakować bunkier Norfolk od frontu z pierwszym świtem. Miałem do tego czasu bardzo ciężkie przejścia i myślałem, że pójdę w rezerwie, ale nie, okazało się, że mam poprowadzić atak ze swoim plutonem i z kompanią B dowodzoną przez kapitana Randle'a.Podeszliśmy do linii rozpoczęcia natarcia. Moim plutonem był „Spearhead", po prawej był pluton 12. - tylko dwa oddziały miały iść przodem. W rezerwie był pluton 10. i pluton wsparcia [kompanii] dowodzony przez kapitana Daviesa. Mieliśmy zacząć o świcie i wydawało nam się oczywiste, że to najlepszy sposób, bo musieliśmy wspiąć się jakieś 600-800 jardów na wzgórze, żeby się dostać do bunkra. Teren był otwarty, a drzewa zostały ostrzelane, więc nie było prawie żadnej osłony.Położyliśmy się na linii rozpoczęcia ataku, gdy podszedł do mnie kapitan Ran-dle i powiedział: „Widziałem wszystkie straszne rzeczy, które przydarzyły mi się w przeszłości". Myślę, że przeczuwał, że nie wyjdzie z tego ataku żywy. „Ja też", powiedziałem.Posuwaliśmy się naprzód i doszliśmy mniej więcej do połowy drogi, do podnóża wzniesienia. Kiedy już znaleźliśmy się na dole, kapitan Randle był już ranny i dostał jeszcze raz, w górną część ciała. Krzyczałem, żeby wrócił i zostawił to mi, bo stracił już dużo krwi. Powiedział „Nie, weź lepiej ten bunkier po lewej, a ja wezmę ten po prawej".Były tam dwie pozycje lekkich karabinów maszynowych, które strasznie cięły kompanię. Nazywali to bunkrem Norfolk, ale tak naprawdę składał się z siedmiu, czy ośmiu bunkrów

Page 115: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

na wzgórzu. Straciłem kaprala Sparretta - został zabity zaledwie kilka jardów ode mnie. Wszedłem na wprost i zająłem ten bunkier. Podszedłem od dołu. Na górze miał ochronną pokrywę, więc wepchnąłem granat przez szczelinę. Natychmiast obróciłem się w prawo, bo pomyślałem, że mogę dostać się tam, gdzie był kapitan Randle, i wejść na górę bunkra, zanim cokolwiek się stanie.Niestety, gdy obróciłem się w prawo, zobaczyłem kapitana Randle'a w wejściu do bunkra. Miał granat, który chciał wrzucić do środka i miał ze sobą broń. Nie183mogłem zrobić nic, by go ocalić. Gdyby mógł wytrzymać dwie czy trzy minuty, wszedłbym na ten bunkier od góry i rozwalił go tak, żeby nie zostać rannym. Ale niestety dostał znowu, z bliska.Kiedy padał, wrzucił swój granat do bunkra i zastawił wejście swoim własnym ciałem, żeby nikt nie mógł strzelać ze środka. Zabił wszystkich zajmujących ten bunkier. Byłem wtedy na górze tego schronu.Wtedy musieliśmy podjąć decyzję. Mieliśmy iść dalej i zająć całą pozycję. Wziąłem pluton i rozwaliłem jeszcze dwa bunkry przy pomocy granatów i walki wręcz. Pierwszy bunkier był jakieś piętnaście metrów dalej, a facet, który w nim siedział, właśnie jadł śniadanie, miał otwartą puszkę curry. Wrzuciłem tam granat (bunkier był otwarty) i strzeliłem do niego, wyczerpując w ten sposób ostatni zapas amunicji.Przy następnym bunkrze wyszedł na moje spotkanie tylnym wejściem jeden żołnierz, który postrzelił mnie w bok twarzy. Strzał wybił mi przednie siekacze i złamał górną szczękę. Wyplułem całą garść zębów. Odwróciłem się, był tylko kilka kroków ode mnie. Czułem, jakbym dostał pięścią w twarz. Byłem bokserem, więc niezbyt się tym przejąłem. Miał karabin i bagnet, a ja miałem Brena. Nacisnąłem spust i okazało się, że nie mam amunicji. Kiedy szedł w moją stronę wiedziałem, że albo ja, albo on. Kiedy dochodzi do walki wręcz, masz taką świadomość, że albo ty zginiesz, albo przeciwnik. Co robisz w takiej sytuacji? Rzucasz się na niego i masz nadzieję, że to nie twoja kolej. Byłem w tym czasie całkiem dobrym instruktorem walki wręcz. Mogłem walczyć z każdym uzbrojonym w bagnet i karabin, wiedziałem, jak się do nich dobrać.Pozwoliłem mu podejść (był przeciętnego wzrostu) i wbiłem mu Brena w twarz. Cisnąłem go prosto w jego twarz i wiedziałem, że trafiłem. Zanim dotknął ziemi, już miałem rękę na jego gardle i próbowałem wyrwać mu tchawicę. Nie chciała wyjść i walcząc, padliśmy na ziemię. Gdybym mógł wyrwać mu tchawicę, okręciłbym ją wokół jego szyi. Udało mi się zerwać bagnet z jego broni i tym go wykończyć. Tym razem on zginął, nie ja.Wtedy wstałem i wezwał mnie 12. pluton, przygwożdżony przez bunkier, którego nie mogłem dojrzeć. Zapytałem, gdzie są, i rzuciłem granat. Przeleciał nad szczytem, a gość, który tam był, krzyknął poprawkę i dodał, że granat poleciał za wysoko. Rzuciłem kolejny, upadł niedaleko, odbił się od ziemi i wpadł do bunkra. Cała załoga z pewnością zginęła.To był ostatni bunkier, który wzięliśmy, ale było ich więcej po drugiej stronie wzgórza (w tej chwili byliśmy na szczycie). Jeden z moich kaprali, Sculthor-pe, wypatrzył kolejny schron, kawałek za szczytem, po lewej. Zaczął na niego iść, krzyczałem do niego i próbowałem go powstrzymać, ale nie mogłem. Szedł dalej, przeszedł jakieś cztery czy pięć kroków i padł od kuli.184Wtedy przyszedł kapitan Davies. Zostałem ranny dwie godziny wcześniej i mocno krwawiłem, z przodu byłem cały czerwony od straconej krwi. Powiedziałem: „Lepiej żeby pan teraz przejął dowodzenie, sir". Zaczynałem słabnąć. Davies na to: „Nie, lepiej niech pan umocni to stanowisko, wie pan lepiej ode mnie, co tu jest grane, a ja zrobię o cokolwiek mnie pan poprosi". To było to, co należało zrobić, bo wiedziałem, gdzie były wszystkie pozycje. On dowodził plutonem wspierającym. Powiedziałem mu, żeby usiadł i

Page 116: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

sam usiadłem wewnątrz starego bunkra. Obwiązali mi głowę bandażem, żebym wyglądał w miarę porządnie.Później dostaliśmy rozkazy, żeby się wycofać, ponieważ żołnierze pułku Royal Scots mieli nas zluzować. Wcale mnie to nie zdenerwowało, ale niektórych z żołnierzy tak. Jeden z chłopców stracił zimną krew i chciał biec na Japończyków, chciał ich gonić w pojedynkę. Uderzyłem go, żeby go uspokoić. To było jedyne, co mogłem zrobić, żeby go powstrzymać. Inaczej pobiegłby tam i zginął. Walnąłem go pięścią kazałem być cicho i wziąć się w garść. Jakoś się pozbierał. To było już po tym, jak się wycofaliśmy. Cały czas się trzymał, wspaniale się spisał, ale na końcu puściły mu nerwy. To straszne, gdy coś takiego się dzieje. Jeśli jest się blisko takiej osoby, jedyne, co można zrobić, to uderzyć ją żeby się uspokoiła.Wycofaliśmy się do batalionu, gdzie czekali na nas pułkownik i lekarz wojskowy. Pierwsze słowa, jakie usłyszałem od pułkownika, brzmiały: „Tym razem ci się nie upiekło, co Fitt?", „Nie, sir" - odpowiedziałem. On na to: „No to zobaczmy, co tu mamy". Lekarz zdjął polowy opatrunek, a pułkownik Scott podszedł do mnie od przodu i powiedział: „No, pięknością to ty i tak nigdy nie byłeś!"Nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy co. Pułkownik i generał brygady oglądali całą naszą akcję przez lornetki. Pułkownik powiedział na koniec: „Gratulacje, świetnie się spisaliście!"312Sierżant Fred Hazell, 2. batalion pułku Royal Norfolk5 maja był prawdopodobnie dniem, w którym miałem najwięcej szczęścia. Po uporaniu się z majorem Hatchem, wskoczyłem do pierwszej napotkanej dziury, a z pierwszym świtem cały tłum Japońców okrążył nas na drzewach i, jak sądzę, byłem najlepszym celem w ich zasięgu. Moja dziura była głęboka na jakieś cztery stopy i sześć cali, i do połowy wypełniona wodą leżała na linii szlaku.Całe szczęście, że kiedy zaczęli strzelać, kule przeleciały nad moim ramieniem i trafiły przede mną bum, bum, bum! Uskoczyłem i pomyślałem: „Skąd oni strzelają?". Założyłem hełm na karabin i wystawiłem z dziury. Rozległa się kolejna salwa, co dosyć mnie rozbawiło.Siedziałem tak w mojej dziurze, wystawiając i chowając karabin, i za każdym razem, kiedy hełm był w górze, rozlegały się cztery strzały. Zdjąłem ładownice i185położyłem je za sobą na ziemi. Nagle rozległ się ogłuszający huk i pokryło mnie błoto. Miałem błoto w uszach i pod ubraniem. Pomyślałem: „No nie, teraz ustawili na mnie moździerz!" Wystawiłem znowu hełm, posypały się strzały, a ja przeczoł-gałem się w krzaki. Nie dawały zbyt wiele schronienia, ale nie było mnie chyba widać, bo więcej już do mnie nie strzelali. Leżałem tam na płask przez pół godziny bez ruchu.W tym czasie kompania A, która dotychczas była w odwodzie, zauważyła problem i wysłała czterech żołnierzy z Brenami, którzy ostrzelali drzewa i było po wszystkim. Wróciłem wtedy po swoje ładownice, ale okazało się, że ten wielki huk, który wtedy usłyszałem, to były moje granaty. Trafił w nie jeden z pocisków i wszystkie wybuchły. Razem z nimi poszła z dymem moja manierka i wszystko inne. Jedyne, co zostało, to karabin. Nie miałem nic oprócz niego. Ale dookoła było mnóstwo rannych i zabitych, więc łatwo można było nadrobić braki313.Jeśli Brytyjczycy chcieli zabijać z powodu swojej nienawiści do Japończyków, to co powiedzieć o Amerykanach? Jak już wspomniałem na początku tego rozdziału, S. L. A. Marshall odwoływał się do bitwy o Makin jako poparcia dla swoich opinii na temat niskiego współczynnika ognia w walkach z udziałem żołnierzy amerykańskich.W Stanach Zjednoczonych, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, stosowano tradycyjny sposób szkolenia żołnierzy, który określiliśmy już jako nienadający się do warunkowania

Page 117: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

żołnierzy do zabijania. George Green, były żołnierz piechoty morskiej, wspomina jak słabym przygotowaniem do bitwy było szkolenie:Strzelaliśmy z karabinów z różnych odległości, ale przeważnie z 300 i 500 jardów. Musieliśmy umieć strzelać z pozycji leżącej, siedzącej, klęczącej i stojącej. To samo dotyczyło strzelania z pistoletu, z tym że tylko z odległości 25 jardów z pozycji stojącej. Nie było to dobre szkolenie do bitwy, gdzie rzadko miało się czas wycelować, a większość walki przebiegała w znacznie bliższym zasięgu i polegała raczej na reakcji niż celowaniu314.Bez względu na to, że szkolenie piechoty morskiej nie warunkowało tak dobrze do bitwy jak współczesne szkolenie wojskowe, pozostaje faktem, że w starciu z Japończykami, na przykład pod Iwo Jimą, żołnierze piechoty morskiej walczyli podobnie do Brytyjczyków pod Kohimą - dobrze na odległość i dobrze z bliska. Do czasu bitwy pod Iwo Jimą piechota morska, podobnie jak ich brytyjscy koledzy, wiedziała już o zbrodniach popełnionych przez Japończyków, choć dla wielu były to186tylko filmy propagandowe. Jak wspomina George Green na temat Japończyków: „Oni pragnęli umierać za cesarza, a my bardzo chcieliśmy im w tym pomóc".Kiedy 19 lutego 1945 roku zaczęła się bitwa, amerykańscy dowódcy oceniali, że zajęcie Iwo Jimy, wyspy oddalonej 650 mil na południe od Tokio, zajmie im 14 dni. Jak się okazało, zajęło to w sumie 36 dni, a ponad jedna trzecia żołnierzy piechoty morskiej została ranna lub zabita w walkach o wyparcie Japończyków z ich bunkrów i kryjówek. Był to rodzaj walki podobny do tego, jakiego doświadczyli Brytyjczycy pod Kohimą - nie mniej krwawy i nie mniej brutalny.Chorąży George J. Green, wysunięty obserwator artyleryjski, 3. batalion 21. pułku piechoty morskiej Stanów ZjednoczonychJeden dzień z bitwy o Iwo Jimę 23 lutego D + 5W nocy spałem dobrze, obudziłem się tylko raz, podczas bombardowania lotniczego. Teren kompanii był ostrzelany z moździerzy zeszłej nocy, ale żaden z moich kolegów z drużyny nie dostał - było parę ofiar w kompanii K.Było wciąż ciemno, ale zaczynało już świtać, kiedy podczołgaliśmy się do japońskiego bunkra, którego podpułkownik Duplantis, dowódca 3. batalionu, używał jako punktu dowodzenia. Wiem, że analizowaliśmy sytuację i zastanawialiśmy się, co zrobić, ale jedyne jego słowa, które zapamiętałem to: „Musimy dziś zająć lotnisko".Zaczęliśmy atak tego samego poranka z około 220 żołnierzami, a kiedy się wycofywaliśmy, kompania K miała już tylko 90.Mieliśmy przedostać się przez linie 1. batalionu, kontynuować atak i zająć lotnisko nr 2. Przesunęliśmy się na pozycje i ruszyliśmy pod osłoną ognia zaporowego. Pierwsze co zauważyłem, to grupka Japońców w płytkim okopie. Ktoś trafił ich miotaczem ognia i nadal płonęli. Następne, co zobaczyłem w ten piękny poranek, to ranny żołnierz piechoty morskiej wracający spokojnie na tyły. Biel bandaży i szkarłatna czerwień jego krwi jaskrawię odcinały się na tle brudnego drelichu. Posuwaliśmy się w górę z kapitanem R. L. Heinzem i jego plutonem kwatery głównej. Wydawało się, że wszyscy idą do przodu. Po prawej widziałem 1. kompanię dotrzymującą nam kroku. Po oglądaniu tylu martwych Jpońców w końcu wypatrzyłem jednego żywego. Był tuż z prawej strony, w leju po pocisku, poza zasięgiem mojego karabinu. To był typowy Japoniec, jak z plakatu (...). Taki, jak we wszystkich kreskówkach, w grubych okularach o okrągłych oprawkach. Raz po raz wystawiał i chował głowę. Chciałem nim zainteresować artylerzystę,187ale ten odparł: „Jest w sektorze 1. kompanii. Niech oni go sprzątną". Kiedy później oglądałem się za siebie, nie było go już widać.

Page 118: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

To dziwne, jak szybko roznoszą się wieści w czasie bitwy. Właśnie odpieraliśmy atak, gdy dotarła do nas wiadomość, że kapitan C. S. Rockmore z 1. kompanii zginął od strzału w szyję.Posuwaliśmy się naprzód wzdłuż pasa startowego, rozproszeni, kryjąc się w różnych dziurach. Komunikacja szła nam nieźle, byliśmy w kontakcie z porucznikiem Pottingerem w batalionie. Chciał wiedzieć, czemu nie prowadzimy żadnego ostrzału, więc powiedziałem, że nie widzę nic, do czego można by strzelać. Kazał mi wybrać jakiś widoczny punkt w terenie i celować w niego. Ustawiłem działo na wzniesieniu, gdzie krzyżowały się pasy startowe, i wystrzeliłem jeden ładunek dymny Jak tylko trafił, kapitan Heinz wrzasnął, że jego kompania idzie przez pas startowy w kierunku wzniesienia. Odwołałem ostrzał po wystrzeleniu zaledwie jednego pocisku. Kapitan Heinz, siedzący na brzegu pasa startowego jakieś 10 stóp ode mnie, poprosił mnie o kompas, bo swój zgubił. Kiedy się szykowałem, żeby mu go rzucić, krzyknął, żebym uważał. Kiedy się obróciłem, jakieś trzy stopy przede mną syczał japoński granat. Siedziałem w niewielkim leju po pocisku, głębokim na jakieś dwie stopy, patrząc na ten granat, gdy wybuchał. Instynktownie schowałem głowę, a później spojrzałem znów w górę, celując karabinem w miejsce, z którego nadleciał granat. Kiedy celowałem, zobaczyłem kolejny granat lecący w moją stronę z krzaków. Wylądował mniej więcej w tym samym miejscu co poprzedni. Tym razem udało mi się schować głowę, zanim wybuchł. Pomacałem się po twarzy, spodziewając się mnóstwa krwi, wyczułem tylko trochę. Miałem parę większych odłamków w twarzy, ale na szczęście żaden nie trafił mnie w oko. Kapitan Heinz ześliznął się do nas na dół z pasa startowego, trzymając się za nogę. Dostał wielkim odłamkiem jednego z tych granatów w prawe udo, od środka. Pomogliśmy mu wczołgać się do głębokiego leja. Próbowałem wysłać żołnierza z Browningiem, żeby ostrzelał krzaki, ale ten podszedł tylko kawałek i padł na plecy - Japoniec trafił go w brzuch. Teraz widziałem dobrze tego żółtka. Siedział w zakrytej kryjówce, z której co chwila wyglądał. Skierowałem na niego drużynę ogniową która wrzuciła kilka granatów do jego dziury. Następnym razem kiedy tam spojrzałem, gdy znowu podchodziliśmy do góry, leżał wbity w ścianę swojej kryjówki - wyglądał okropnie. Kiedy spojrzałem na nasze tyły, zobaczyłem, jak lecą na nas 4,5-calowe rakiety. Łatwo je było dojrzeć, bo było ich mnóstwo i strasznie hałasowały. Siedzieliśmy bezsilnie w głębokim leju, obserwując, jak te rakiety dziesiątkują tył naszego oddziału i drużynę karabinu maszynowego. W końcu przestały - ostatnia wylądowała jakieś 10 stóp od nas. Później dowiedziałem się, że ten ostrzał, z naszych własnych wyrzutni, prawie zmiótł załogę karabinów maszynowych całej kompanii. Porucznik Archambault, pełniący obowiązki dowódcy kompanii K, przyszedł zająć miejsce kapitana Heinza.188Pluton porucznika D. J. Grossiego był na wzniesieniu po drugiej stronie pasa startowego. Posuwaliśmy się wzdłuż zbocza pasa startowego. Nie mogliśmy się spoza niego wystawić. Gdy tak podchodziliśmy, widziałem, jak dwóch żołnierzy piechoty morskiej pomaga trzeciemu, który padł ofiarą nerwicy frontowej. Puścił ich ręce i osunął się na kolana, z płaczem tłukąc pięściami o ziemię.Cała nasza drużyna bezpiecznie przeszła przez pas i okopała się obok punktu dowodzenia porucznika Archambaulta. Kilka jardów za nami stał czołg Sherman, spalony przez Japończyków. Leżał pod nim żołnierz piechoty, a jeden z medyków opatrywał go i dawał mu coś do picia z butelki. Widziałem, jak kolor jego twarzy zmienia się z bladego w bardziej naturalny; nigdy się nie dowiedziałem, co się z nim w końcu stało. Byliśmy przykuci do miejsca przez ogień zaporowy z moździerzy i nie mogliśmy zrobić nic, oprócz okopywania się głębiej.

Page 119: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Wczesnym wieczorem żołnierze 2. batalionu zajęli wolne stanowiska po naszej lewej. Wydawało się, że tylko kompanie K i I przeszły przez pas startowy. Wraz z nimi przyszedł chorąży Cormier i jego drużyna obserwatorów artyleryjskich z baterii D. Nie kontaktowaliśmy się z 5. Dywizją, która tej nocy znalazła się po naszej prawej stronie, ale jestem przekonany, że próbowali ostrzeliwać przerwę między ich a naszymi stanowiskami, i że część tego ostrzału wylądowała na nas. Mieliśmy i tak dużo szczęścia, jak na brak łączności telefonicznej. Dałem trochę ognia zaporowego i zaczęliśmy rozkładać się na noc, nadal jednak nie mieliśmy łączności radiowej.Nie wiem, jak to zrobili, ale po zmierzchu usłyszeliśmy nadjeżdżający czołg z przyczepą pełną jedzenia, wody i amunicji, a przed nim, jak Boga kocham, szedł człowiek i pokazywał mu drogę przez noc. Do dziś nie wiem, skąd on wiedział, dokąd idzie. Wyglądało na to, że po prostu skierował się w stronę linii frontu i szedł tak długo, aż kogoś znalazł. Ten facet to miał odwagę. Wraz z porządnymi racjami jedzenia, wody i amunicji powrócił też problem utraty łączności telefonicznej; ponieważ na radiostacji nie mogliśmy polegać, postanowiliśmy naprawić kabel. Wysłałem kaprala McClosky'ego z jednym żołnierzem, żeby znaleźli i naprawili uszkodzenie linii. Było już bardzo ciemno, co ograniczało widoczność. Wyruszyli bez wahania, ale szybko wrócili bez rezultatów. Nie byli w stanie powiedzieć, jak daleko zaszli. Wtedy wziąłem ze sobą sierżanta Chesta i wyruszyliśmy wzdłuż kabla. Po przejściu jakichś 100 jardów znaleźliśmy przerwę. George ją naprawił i bez problemu wróciliśmy na swoje pozycje. Nie wiem, jak to możliwe, że ten kabel przerwał się tylko w jednym miejscu, bo całą noc byliśmy ostrzeliwani. Łatwo nas było zlokalizować, bo siedzieliśmy na wzgórzu, na którym krzyżowały się dwa pasy startowe lotniska nr 2. I wiedzieliśmy, że dopóki będziemy strzelać, Japońcy odpuszczą nam swoje moździerze. Więc Chest i ja wleźliśmy pod nasze poncho i zaczęliśmy ostrzeliwać cele zaznaczone na mapie. Nie minęło wiele czasu,189jak przybiegł do nas strzelec, prosząc, żebyśmy przesunęli ostrzał trochę dalej, bo strzelamy ledwie 50 stóp od wysuniętych przyczółków piechoty morskiej. Zdecydowaliśmy z porucznikiem Archambaultem, że nie będziemy strzelać bliżej, ale też nie zmienimy obecnych celów. Zastanawiałem się później często, czy ten artyle-rzysta wiedział, że nie wycofaliśmy ostrzału. Około 3:00 w nocy dostałem telefon od kapitana Karcha, który był oficerem sztabowym batalionu 4. Artylerii Dywizji. Narzekał, że zużywamy całą ich amunicję. Ponieważ większość moich strzałów była dla niego niewidoczna, zapytał, czy wiem, w co strzelam. Powiedziałem mu, że wszystko, co wiem, to że kiedy strzelam, Japońcy przestają, i że przede mną nie ma już nic tylko Japończycy, a batalion jak chce, to może dostać więcej amunicji. Po tej dyskusji postanowiliśmy zmniejszyć ilość pocisków w serii.Czasami w obrębie naszej linii eksplodowały pociski artyleryjskie. Byłem przekonany, że strzelają nasze własne pozycje z tyłu. Zameldowałem to w 14. pułku piechoty morskiej. Myślę, że to 5. Dywizja próbowała ostrzelać przerwę pomiędzy swoją prawą flanką a 2. batalionem, i nie wiedzieli, że my jesteśmy tak wysunięci na lewo.Wczesnym wieczorem przyszedł do naszych stanowisk sierżant zwiadowczy z sekcji ostrzału morskiego porucznika Stevensa, z którym służyłem kiedyś na Islandii. Był mocno wstrząśnięty, bo cała drużyna została ranna od wybuchu powietrznego pocisku dużego kalibru. Mówił, że Stevens jest ciężko ranny w klatkę piersiową nie wiedział, co robić. Wysłałem go do centrum dowodzenia kompanii i to był ostatni raz, kiedy go widziałem. Nie dowiedziałem się nigdy, czy udało się ocalić Stevensa.Cieszyłem się, że nie palę, bo inni musieli chować się pod pałatki, żeby zapalić papierosa.

Page 120: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Od kiedy zaczęliśmy natarcie i zbliżyliśmy się do pasa startowego lotniska nr 2, byliśmy pod ostrzałem szybkostrzelnego karabinu, który, jak się zdawało, strzelał mniej więcej na wysokości głów - czuliśmy ich podmuchy - ale pomimo wysiłków nie mogliśmy go znaleźć.Kiedy wreszcie pojaśniało, Japońcy odpuścili ostrzał moździerzowy, a Geo-rge Chest i ja wyjrzeliśmy w poszukiwaniu lepszej pozycji do obserwacji, żeby spróbować znaleźć źródło ostrzału. Japońcy mieli rakiety tak wielkie, że było widać, jak startują. Z pewnością mieli kłopoty z kontrolowaniem ich zasięgu, ponieważ wielokrotnie wcześniej widzieliśmy, jak przelatywały szerokim łukiem ponad Mount Suribachi. Prawie wszyscy je dostrzegali z powodu hałasu, jaki robiły. Z naszej nowej pozycji mogliśmy dostrzec, jak te rakiety startują i zameldować kąt kompasowy od naszej pozycji. Nie mogłem ich dosięgnąć artylerią bo były w strefie działania 4. Dywizji.To był nasz najlepszy dzień do wypatrywania żywych Japońców. Można było zobaczyć jak biegają z okopu do okopu, obsadzając pozycje i gniazda karabinów.190Z tyłu po naszej lewej stronie znajdowały się strome stożkowate wzgórza z mnóstwem lejów, które wyglądały jak wejścia do jaskiń i widzieliśmy, jak Japońcy wbiegają i wybiegają z nich, ale byli za daleko, żeby strzelać. W końcu znaleźliśmy japoński okop i gniazdo karabinu przed nami po prawej i przez chwilę obserwowaliśmy załogę, żeby stwierdzić, co robią. Za każdym razem gdy ktoś otwierał ogień, chowali się z powrotem do okopu. Chest jeszcze nie wystrzelił pocisku, więc kazałem mu wystrzelić w ten cel, a później na sygnał wspomogliśmy batalion nawałą ogniową wybuchającą w powietrzu (wszystkie działa strzelały naraz). Chest korygował ostrzał, obserwując wybuchy i niech mnie, jeśli pierwszy czy drugi strzał nie sięgnął celu. Przygotowaliśmy batalion i czekaliśmy z hasłem do strzału, aż Japońcy zaczęli grupkami wychodzić z ukrycia. Nigdy nie widziałem tak idealnego strzału. Pierwsze pociski były wycelowane tuż powyżej każdego z okopów, a teraz Japońcy byli w otwartym terenie. Reszta pocisków to były pół na pół wybuchy ziemne i powietrzne. Kiedy ogień ustał, nie było widać już żadnych żywych Japończyków315.Podpułkownik Wendell Dupłantis, dowódca 3. batalionu 21. pułku piechoty morskiejTamtej nocy otrzymałem rozkaz zastąpienia 1. batalionu o świcie i osłaniania ataku czołgowego jako głównego natarcia korpusu. Wszystkie dostępne czołgi miały być zorganizowane pod wspólną komendą i rzucone na pozycje strzegące lotniska nr 2, które zdawało się nie do zdobycia. Naszym zadaniem było powstrzymanie japońskiej artylerii od zasypania naszych czołgów i utwierdzenie zdobytej przez nie przewagi.Źródła historyczne podają odmienne opinie co do wydarzeń tamtego dnia. Prawda jest taka, że 100 spośród 150 czołgów, które mieliśmy osłaniać, nie dotarło na miejsce. Nie miałem wyboru, musiałem zarządzić atak bez nich, żeby nie zmarnować przewagi, jaką dał nam ogień zaporowy. Nie mieliśmy czasu, żeby się prze-formować z formacji osłaniającej albo dozbroić w miotacze ognia czy dodatkowe bazooki, żołnierze musieli biec do ataku, polegając głównie na swoich granatach i bagnetach.Z mrożącymi krew w żyłach okrzykami zalali ukryte bunkry, skacząc od jednego leja do drugiego, zatrzymując się tylko na chwilę, by wrzucić granat przez otwór strzelniczy lub przez tylne wyjście, dźgając bagnetami każdego, kto ośmielił się wychylić. Przebili się przez pas pozycji obronnych na jakieś 700 jardów.W ciągu pierwszych kilku minut zginął kapitan Clayton S. Rockmore, dowódca 1. kompanii, kapitan Rodney L. Heinz, dowódca kompanii K, został ranny i musiał być ewakuowany. Kapitan Daniel A. Marshall przejął 1. kompanię, a porucznik Raoul Archambault junior przejął kompanię K i atak trwał już bez zakłóceń (...).191

Page 121: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Kompanie nacierały w kierunku północno-wschodnim, równolegle do lotniska, i zatrzymały się na moment, żeby się przegrupować naprzeciwko środka lotniska. W dalszej części ataku Archambault poprowadził swoją kompanię K w dzikim ataku przez środek lotniska na wzgórze 199 wznoszące się ponad równą powierzchnią lotniska.Walka o to wzgórze została opisana jako jedna z najbardziej dramatycznych serii wydarzeń tej kampanii. Kompania K zdobyła wzniesienie po walce wręcz i zajęła okopy, z których wyrzuciła Japończyków. Chociaż stale meldowałem o zmianie pozycji frontu, z jakiegoś powodu nie była ona dokładnie wskazana w centrum kierowania ogniem. Ostrzał naszych własnych dział zasypał oblężoną kompanię K i zmiótł ją ze wzgórza, które natychmiast zostało ponownie obsadzone przez Japończyków. Kompania K zaatakowała znów i tym razem została odparta przez Japończyków. Mężna i zdeterminowana kompania K zaatakowała raz jeszcze i tym razem udało im się wbić na pozycje i odzyskać wzgórze.Ta walka opisywana jest w historii 3. Dywizji Piechoty Morskiej w następujący sposób: „Ta walka w piachu po kostki, który chwytał żołnierzy, przewracał ich i zatykał broń, będzie wspominana jako jeden z najstraszniejszych koszmarów bitwy o Iwo. Kompania K, dowodzona przez Archambaulta, walczyła bagnetami, nożami, kolbami karabinów i saperkami w dzikim zamieszaniu pełnym wrzasków i przemocy, które skończyło się w kilka minut, pozostawiając prawie 50 Japończyków zabitych w walce wręcz".Niezmordowana wytrwałość tych walecznych żołnierzy przekraczała wszystko, czego do tej pory doświadczyłem. Jakiś sierżant atakował pozycję lekkiego karabinu maszynowego, ulokowaną nad ziemią i chroniącą wejście do bunkra. Uderzyła go fala ognia, trafiając w nogę i zbijając ze stóp. Z trudem podniósł się i pokuśtykał naprzód. Granat eksplodował tuż przed nim, przewracając go ponownie. Jeszcze raz wstał i, potykając się, ruszył przed siebie. Widziałem, że jego prawa noga jest urwana, on jednak szedł dalej, obnażona kość zapadała się w miękki piasek.Karabin maszynowy wypluł kolejną serię, trafiając go w pierś. Strzały przeszły na wylot, rozrywając mu plecy. Jakoś udało mu się przejść te dwa czy trzy ostatnie kroki i wbić swój bagnet po rękojeść w pierś artylerzysty obsługującego karabin. Osunął się wtedy na karabin i skonał.Przy innym bunkrze, jednym z tych większych, żołnierz piechoty morskiej metodycznie wrzucał granaty przez otwór ogniowy. Jego kolega stał przy tylnym wyjściu i, wymachując stalowym słupkiem wyrwanym z zasieków, równie metodycznie rozbijał głowy wypełzającym z bunkra na czworakach Japończykom. Każdego zabitego odciągał do tyłu i stawał z powrotem w gotowości, ze słupkiem uniesionym nad głowę, w oczekiwaniu na kolejnego. Kiedy już nikt nie wychodził, obaj z kolegą ogołocili zabitych z granatników i skierowali się w stronę kolejnego bunkra.192Wtedy w piaskowym pagórku, w miejscu, gdzie wcześniej nic nie było, pojawił się nagle otwór strzelniczy i wychynął koniec lufy pistoletu Nambu i krótka seria ścięła ich obu z nóg. Nikt nie prosił o litość i nikt jej nie okazywał, a sceny podobne do tych miały miejsce na całej linii walki.Ogłoszony w południe raport administracyjny bardzo mnie przybił. W pierwszych niecałych dwóch godzinach walki straciłem ponad 500 ludzi, czyli prawie połowę wszystkich moich podkomendnych. Inne bataliony frontowe były w jeszcze gorszej formie, a przed nami nadal daleka droga.Batalion znajdował się w bardzo niebezpiecznej sytuacji. Wbiliśmy się klinem głęboko w pozycje wroga, co pozwalało łatwo nas otoczyć z obu stron. Byliśmy zagrożeni odcięciem. Wiele spośród bunkrów, które zostały pominięte lub pozostawione podczas natarcia, było pełnych żywych i wściekłych Japońców, którzy w ciemnościach tylko czekali, żeby móc

Page 122: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

nas zaatakować od tyłu. Kompanii K po drugiej stronie lotniska kończyła się amunicja, szczególnie granaty ręczne. Pośpiesznie zebrano całą przyczepę amunicji, którą podczepiono do czołgu. Kiedy zapadła ciemność, jakiś bezimienny bohater zgłosił się, by poprowadzić czołg przez pole minowe na końcu lotniska nr 2 i na koniec pasa startowego do odosobnionej kompanii. Niosąc opancerzoną latarkę, szedł powoli przed czołgiem wśród gradu pocisków, aż dotarł do wyczerpanej kompanii. W samą porę, bo wróg właśnie przypuścił pierwszy z serii kontrataków, które miały powtarzać się przez całą noc. Zdeterminowani Japończycy 17 razy rzucali się na kluczowe wzgórze i za każdym razem byli odpierani przez upartą obronę kompanii K. Raporty Archambaulta przychodziły coraz słabsze, w miarę jak akumulator jego radiostacji się wyczerpywał. Wysłałem dwóch ludzi z zapasowymi akumulatorami, ale obaj nie uszli nawet 100 m. Wysłałem jeszcze dwóch i jednemu w końcu udało się przedrzeć i nasze jedyne połączenie zostało odnowione.Wojna ma swoje ponure poczucie humoru. Zameldowano mi, że kiedy następnego dnia z pierwszym słońcem wydawano racje żywnościowe, odkryto w kolejce czterech Japońców, którzy grzecznie czekali na swoją kolej wraz z jednym z plutonów. Tego dnia nie doczekali się śniadania316.PrzypisyImperial War Museum, Archiwum Nagrań, 17955.Marshall, Men Against Fire, s. 55-57.Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 17955.Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 104695/5/2, transkrypcja s.13-14.193291 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 16970.292 Marszałek polowy Viscount Slim, Defeat Into Victory, Pan, 1999, s. 547.293 Slim, Defeat Into Fictory, s. 538.294 Grossman, On Killing, s. 209.295 John Morris, Traveller From Tokyo, Penguin, 1946, s. 246.296 Morris, Traveller From Tokyo, s. 213.297 Morris, Traveller From Tokyo, s. 212-216.298 Morris, Traveller From Tokyo, 217.299 Imperial War Museum, Różne, 79/1210.300 Wywiad przeprowadzony przez autora.301 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 17955.302 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 20769.303 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 17955.304 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 21102.305 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 17955.306 Imperial War Museum, Wydział dokumentów, 81/16/1.307 List do autora.308 Imperial War Museum, Wydział Dokumentów, 81/16/1.309 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 17229.310 Kapitan John Howard, Imperial War Museum, Wydział dokumentów, 99/21/1, cytat za: Hart, At the Sharp End, s. 178.311 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 17230/18, cytat za: Hart, At the Sharp End, s. 174.312 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 16970.313 Imperial War Museum, Archiwum Nagrań, 17229.314 List do autora.315 Imperial War Museum, Wydział Dokumentów, 02/52/1.

Page 123: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

316 Imperial War Museum, Wydział Dokumentów, 02/52/, fragment artykułu Briga Gena Wendella Duplantisa z 21 lutego 1965 roku, w czasopiśmie Battle Creek Enąuirer and News, odtworzony za zgodąBattle Creek Enąuirer.Rozdział 8Północna Europa - D-Day na plaży OmahaKarabin Ml Garand ma 43,5 cala długości (110 cm), waży 9,5 funta (4,31 kg) i posiada stały magazynek o pojemności ośmiu naboi kalibru 0,3 cala (7,62 mm). Jest bronią samopowtarzalną, działa na zasadzie odprowadzania gazów prochowych przez boczny otwór z przewodu lufy. Osiąga szybkostrzelność rzędu 30 pocisków na minutę, niosąc celnie na odległość do 600 jardów (550 m). Broń nie jest jednak wolna od pewnych wad. Nie można uzupełnić napoczętego magazynka, dopóki nie wystrzeli się wszystkich pocisków, z których ostatni wydaje charakterystyczny brzęk. Co więcej, jeśli żołnierz źle załaduje, to zamykający się zamek może go zranić, powodując uraz znany jako „kciuk Ml".Karabin ten stanowił podstawową broń osobistą piechoty amerykańskiej biorącej udział w bitwach II wojny światowej. Pomimo niedociągnięć, niewielkich w porównaniu z zaletami, był prawdopodobnie najlepszym masowo produkowanym karabinem używanym przez armie w czasie wojny. Generał Patton uważał go za „najlepsze narzędzie bojowe, jakie kiedykolwiek opracowano". Jego popularność wzrosła jeszcze bardziej po D-Day, kiedy okazało się, że działa zupełnie poprawnie nawet po kontakcie z wodą w drodze na plaże.Pojawiała się więc tylko jedna wątpliwość podczas przygotowań amerykańskiej inwazji w Europie - czy żołnierze uzbrojeni w ten karabin będą strzelać do przeciwnika?W książce Men Against Fire Marshall stawia sprawę jasno: „Sytuacja jest prosta, na stu ludzi idących w linii ognia w czasie potyczki, średnio jedynie piętnastu weźmie udział w walce, strzelając ze swojej broni"317.Czy miał rację? Poprzednie rozdziały książki, analizujące doświadczenia Brytyjczyków, sugerują, że rzecz jest bardziej skomplikowana, niż myślał Marshall. Opierał on jednak swoje twierdzenia na danych dotyczących armii amerykańskiej - może więc w przypadku tych wojsk jego teoria się sprawdziła? W poprzednim rozdziale śledziliśmy, jak195piechota morska Stanów Zjednoczonych walczyła z Japończykami. Co jednak z siłami amerykańskimi w Europie, gdzie musiały się mierzyć z bardziej uległym przeciwnikiem? Zobaczyliśmy już, jak funkcjonowała armia brytyjska. Okazało się, że typ treningu i uwarunkowania stanowią kluczowe elementy wpływające na poziom bojowy jednostki. Wydaje się również, że brytyjska polityka prowadzenia działań wojennych, polegająca na kładzeniu ciężkiej nawały ogniowej, oznaczała, że współczynnik ognia podany przez Marshalla mógł być w tym przypadku zaniżony. W końcu wielu żołnierzy strzelało, ale niekoniecznie, by kogoś zabić.Stany Zjednoczony miały podobny etos wojenny podczas II wojny światowej co Wielka Brytania, przynajmniej jeśli chodzi o strzelanie - nie czekaj, aż zobaczysz przeciwnika, ale kieruj ogień tam, gdzie prawdopodobnie się znajduje. W innych słowach ujął to generał Patton w liście z kwietnia 1944 roku, zawierającym instrukcje dla 3. Armii amerykańskiej: „Jeśli nie widzisz przeciwnika, to chociaż strzelaj w kierunku miejsca, gdzie może się ukrywać (...) piechota musi się przemieszczać, żeby zbliżyć się do nieprzyjaciela. Żeby tego dokonać, musi strzelać"318. Niektórzy żołnierze mogli więc być w stanie pociągać za spust, ponieważ istniała szansa, że nikogo nie trafią.Jeśli chodzi o taktykę, to armia amerykańska nie wyznawała tu brytyjskich zasad. Brytyjczycy rozmieszczali żołnierzy w taki sposób, żeby osiągnąć maksymalną siłę ognia. Amerykanie preferowali sposób podejścia przyjęty również przez Niemców, polegający na poruszaniu się w rzędach, a nie rozproszonych grupach czy formacja o kształcie strzały jak armia brytyjska. Oczywiście czasami żołnierze nie mogli iść jeden za drugim, a wtedy

Page 124: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Amerykanie decydowali się na szyk klinowy, który był jednak bardziej narażony na ostrzał. Atak polegał na jednoczesnym wykorzystaniu ognia i ruchu, pęd natarcia podtrzymywano dzięki skoncentrowanemu ogniowi. Jeśli zaistniała taka potrzeba, uderzenie dzielono na dwie grupy - jeden oddział osłaniał atak, a potem doganiał oddział nacierający, który wtedy stanowił ochronę.Oprócz karabinów Ml, w które uzbrojeni byli żołnierze, każdy oddział armii amerykańskiej posiadał jeden lub dwa karabiny maszynowe Browning (BAR - Browning Automatic Rifle), spełniające podobne funkcje w walce co brytyjskie Breny. Ta broń ważyła trochę ponad 20 funtów (9 kg) i używano do niej tej samej amunicji co do Garanda (kaliber 0,3 cala), ale w magazynku mieściło się 20 naboi. Nie posiadał również możliwości szybkiej zmiany lufy. To powodowało, że używano go przede wszystkim do strzelania krótkimi seriami z flank. Jednostki196armii amerykańskiej wyposażone w BAR-y i karabiny Ml posiadały dużą i równomiernie rozłożoną siłę ognia.Ten rozdział, mający zanalizować postawę wojsk amerykańskich w czasie walk, poświęcony jest doświadczeniom 1. pułku piechoty 1. Dywizji Stanów Zjednoczonych w czasie D-Day. Przed tymi siłami stało najtrudniejsze zadanie w tym dniu - być może nawet w całej wojnie - lądowanie na plaży Omaha. Marshall nie wspomina o tej jednostce w Men Aga-inst Fire, pisze jedynie o kompanii M 116. pułku piechoty, podając jej działania jako przykład tego, co pojedyncza kompania może osiągnąć319.Poniższe relacje zostały opracowane przez wojskowych historyków z działu historii armii amerykańskiej założonego przez Marshalla, który z pewnością je znał, jako że był zaangażowany w ich zbieranie. Zapewne miał również swój udział w przeprowadzaniu poniższych wywiadów. Wojskowi historycy pracowali w zespołach i rozmawiali zarówno z pojedynczymi żołnierzami, jak i większymi grupami. W tych świadectwach pojawiają się jednak niespójności, wskazujące na to, że nawet wtedy wydarzenia się myliły, mimo że przesłuchania odbywały się, jeśli pozwalała na to sytuacja, zaraz po bitwach. Czasem później, ale jeszcze w trakcie trwania wojny (jak w przypadku porucznika Spaldinga z kompanii E).Co ciekawe, wydaje się, że działania bojowe zawsze opierają się na jednym lub kilku wyjątkowych żołnierzach, którzy przyjmują na siebie odpowiedzialność za natarcia i posuwają je do przodu, podczas gdy większość podąża za nimi, nic właściwie nie robiąc. Marshall mógł więc trafnie opisywać obraz bitwy.Plaża Omaha zawsze stanowiła trudny obszar do zdobycia. Składała się z dużej piaszczystej plaży, z klifami po obu stronach - sprawiała wrażenie korzystnego miejsca do przeprowadzenia desantu. Fakt, że alianci zdawali sobie sprawę z tego, że to niezłe miejsce do lądowania, oznaczał również, że Niemcy wiedzieli, iż będą musieli bronić tego miejsca. I to bronić dobrze.Niestety, alianccy planiści polegali na informacjach wywiadu, które mówiły, że plaży Omaha strzegą słabe siły złożone z Polaków i Rosjan, w sile jednego batalionu, co okazało się nieprawdą. Na Amerykanów czekały trzy niemieckie bataliony przygotowane na zaciekłą bitwę.Jednak alianci nie polegali jedynie na wywiadzie. Ocenili, że sprawę załatwi lądowanie 40 tysięcy żołnierzy, poprzedzone bombardowaniem z morza i powietrza. Niestety, samoloty się spóźniły i nie mogły już dostrzec żadnych celów z powodu dymu, więc zrzuciły bomby197w głębi lądu. Ostrzał ze statków doszedł co prawda do skutku, ale trwał zbyt krótko.Sytuację uratować mogli jedynie piechurzy armii amerykańskiej. 16. pułk piechoty miał wylądować w dwóch sektorach plaży Omaha -Easy Red oraz Fox Green. 116. pułkowi

Page 125: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

wyznaczono zachodnie sektory Dog Green, Dog White, Dog Red i Easy Green. W walkach brało udział również dwanaście kompanii z 2. i 5. batalionu Ranger, które dokonały desantu na obszarach Dog Green i Charlie. Z jednostek biorących udział w tym lądowaniu jedynie 16. pułk walczył już wcześniej. Oddział uczestniczył w desantach w Afryce Północnej i na Sycylii. Jednak z pewnością nie przygotowało to żołnierzy do tego, co czekało na nich na plaży Omaha 6 czerwca 1944 roku.Początkowa scena popularnego filmu Szeregowiec Ryan dzieje się na plaży Omaha w czasie D-Day i jest niezwykle podobna do relacji naocznych świadków - żołnierzy, którzy tam walczyli.Kontradmirał John L. Hall junior, dowódca floty, oddział O sił ekspedycyjnychDesant w sektorach Easy Red i Dog Green rozpoczął się o 6:35. Uważa się, że na pozostałych plażach jednostki prowadzące wylądowały mniej więcej w tym samym czasie. Szyk natarcia załamał się lekko z powodu niespokojnego morza oraz straty pięciu pływających czołgów typu DD [amfibia Duplex Drive]. Doskwierał również brak pięciu dodatkowych okrętów do przewożenia pojazdów [LCT - Lan-ding Craft Tank] oraz uszkodzenie pozostałych, spowodowane ostrzałem przeciwnika. Na czas lądowania wstrzymano bombardowanie z morza, a wtedy wróg otworzył ogień z moździerzy artyleryjskich, karabinów maszynowych i broni ręcznej. Ten ciężki i precyzyjny ostrzał spowodował wielkie straty. Wiele czołgów, którym udało się dotrzeć do brzegu, zostało zniszczonych, a ofiary wśród piechoty były bardzo wysokie. Żołnierze musieli nacierać w kierunku brzegu, pokonując zapory, a drużyny saperów starały się utorować drogę.Nie udało im się ani oczyścić przejść, ani oznaczyć bezpiecznych szlaków przez przeszkody ustawione w wodzie, co w połączeniu z nieprzyjacielskim ogniem zaporowym spowodowało, że przetransportowanie czegokolwiek czy kogokolwiek na brzeg stało się niezwykle trudne. Niektóre okręty przewożące żołnierzy oraz część oddziałów brzegowych przybiła do plaży, jednak większość statków kierujących się w kierunku wybrzeża została zatrzymana między zaporami wodnymi a linią rozpoczęcia ataku. Silny przypływ, wiatr oraz wzburzone morze spowodowały przerwanie szyku okrętów. Dopiero zjawienie się zastępcy dowódcy grupy sztur-198mowej, który przejął kontrolę nad sytuacją doprowadziło do poprawy tego stanu - wyprowadził on statki z powrotem w morze, żeby dać im więcej miejsca i, na ile to było możliwe, dokonał przegrupowania (...) jedynie niewielka ilość oddziałów dostała się we wczesnych godzinach przedpołudniowych na plażę. Wspierające natarcie niszczyciele oraz inne okręty bojowe stały tak blisko wybrzeża, jak pozwalał na to poziom wody, i ostrzeliwały wszystkie możliwe do zlokalizowania instalacje obronne. Pomimo tego nie dokonano jakiegokolwiek znaczącego postępu aż do godziny 11:00. Trwał ciągły ogień ze strony karabinów maszynowych, snajperów i moździerzy, spadający na brzeg pomiędzy zejściami oraz naprzeciw nich. Sytuacja stawała się krytyczna. Nieprzyjaciel wciąż bronił kilku umocnień znajdujących się na plaży, więc nasze oddziały nie mogły posuwać się w głąb lądu. Pierwsze dobre wieści nadeszły o godzinie 11:00. Przysłano informację do dowódcy trzeciego oddziału transportowego, przechwyconą przez głównodowodzącego siłami, o tym, że oddziały niemieckie wycofują się ze swoich pozycji i oddają w ręce żołnierzy amerykańskich. (...) Do godziny 13:40 sektory Easy i Dog zostały oczyszczone z przeciwników, choć trwał jeszcze ostrzał artyleryjski i moździerzowy (...), który, choć niezbyt ciężki i sporadyczny, był niezwykle precyzyjny. Z pewnością kierował nim obserwator artyleryjski, ponieważ działa otwierały ogień dopiero wówczas, kiedy okręty przybijały do brzegu. Tych kilka krótkich salw zazwyczaj trafiało w cel. (...) O 15:30 oddziały szturmowe 1. Dywizji oraz 29. Dywizji ustawiały stanowisko dowodzenia tuż obok zejść z plaży w sektorach Easy i Dog. (...) Do 17:30 ustały wszelkie wrogie działania w

Page 126: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

rejonie plaży, poza powtarzającym się co jakiś czas ostrzałem artyleryjskim i moździerzowym oraz ogniem snajperów320.Wywiad po bitwie, kompania kwatery głównej, 16. pułk piechotyDesant następował w czasie największego odpływu, tak że żołnierze znajdowali się w niewielkiej odległości od pierwszych przeszkód. Byli jeszcze w wodzie, kiedy dosięgną! ich ogień przeciwnika. Natychmiast padli na piasek, ale przypływ uniemożliwiał ukrycie się. Wielu rannych zostało zalanych wodą, a pozostali żołnierze podejmowali heroiczne wysiłki, żeby odeskortować ich w bezpieczne miejsce na plażę. Wynikło z tego ogromne zamieszanie. Oficer dowodzący podpułkownik Matthews został trafiony jako jeden z pierwszych i zginął na miejscu. W czasie od opuszczenia rampy do dojścia na brzeg zginęło lub zostało rannych trzydziestu pięciu ludzi. Plaże były zatłoczone, nie zrobiono żadnych wyłomów w drucie kolczastym, znajdowaliśmy się w ciągłym ogniu krzyżowym ze strony artylerii oraz wrogów uzbrojonych w broń ręczną321.Szeregowy Steve Kełłman, kompania L, 16. pułk piechoty199Gdy patrzyliśmy w stronę wybrzeża, nie wierzyliśmy, żeby ktokolwiek mógł przeżyć tak ogromne bombardowanie ze strony naszych pancerników, okrętów rakietowych i bombowców. Jak tylko przybiliśmy do plaży, przekonaliśmy się, w jakim tkwiliśmy błędzie. Brytyjski sternik naszej łodzi dowiózł nas prosto na brzeg, więc staliśmy teraz jedynie po kolana w wodzie. Nasz trening przyniósł rezultaty, ponieważ nie pobiegliśmy prosto przed siebie, ale szliśmy zygzakami, przez co trudniej było nas trafić. Gdy dotarłem na piasek, znalazłem się obok wysokiego na dziesięć stóp urwiska, za którym się ukryłem. Przemieszczaliśmy się wzdłuż brzegu, szukając jakiegoś schronienia, żeby rozpocząć schodzenie z plaży. Wtedy jakiś pocisk wybuchł dziesięć jardów ode mnie, a wstrząs przewrócił mnie na plecy. Żołnierz po mojej prawej zginął na miejscu, a ja straciłem czucie w prawej nodze. Sądziłem, że to z powodu wstrząsu, ale upadałem za każdym razem, kiedy próbowałem się podnieść. Wydano nam mundury z materiału zawierającego jakiś środek chemiczny, który miał chronić przed ewentualnym niemieckim atakiem gazowym. Potraktowaliśmy nim również nasze płócienne getry i buty. Gdy osunąłem się po raz drugi, spojrzałem na swoją nogę i zauważyłem krew przesiąkającą przez ubranie. Zerwałem getry i podciągnąłem spodnie. Okazało się, że dostałem pomiędzy kolanem a kostką. Podczołgałem się do ściany urwiska i starałem się opatrzyć ranę bandażem. Przyszedł do mnie nasz porucznik i powiedział, że schodzimy z plaży. Był zły, że tu sobie leżę. Kiedy powstałem i natychmiast zwaliłem się na ziemię, zrozumiał, że jestem ranny i kazał mi zostać w tym miejscu. Zapewnił mnie, że postara się zorganizować dla mnie pomoc.Kolejne statki przybijały do brzegu, a wielu żołnierzy nie mogło zejść z plaży. Ogień z dział kalibru 88 mm i karabinów maszynowych zbierał duże żniwo. Dowiedziałem się później, że ze stu osiemdziesięciu ludzi należących do naszej grupy szturmowej jedynie siedemdziesięciu dziewięciu zeszło żywych z plaży. Wyjść starali się wszyscy, którzy byli w stanie, ponieważ każdy chciał wejść w głąb lądu i uciec od tego przerażającego ostrzału artyleryjskiego. Podałem swój karabin i granaty jakimś żołnierzom schodzącym z plaży. Niektórzy sternicy okrętów opuszczali rampy dość daleko od wybrzeża i ludzie musieli wysiadać do wody, która sięgała im do pasa, a czasem nawet wyżej. Z trudem dochodzili do brzegu, gubiąc po drodze swój sprzęt, hełmy i karabiny. W rezultacie wielu wychodziło na plażę nieuzbrojonych i dlatego oddałem im moją broń. Obok mnie leżał człowiek ranny w nogę, rozmawiałem z nim, kiedy skoncentrowany ogień artyleryjski zaczął walić tuż obok nas. Schowaliśmy głowy, a kiedy pociski przestały spadać, wyjrzałem, żeby coś do niego powiedzieć i zobaczyłem, że oberwał i nie żyje. Spędziłem na piasku około dwunastu godzin, raz w ciągu tego czasu podszedł do mnie sanitariusz, żeby zobaczyć, jak się mam. Pobieżnie zbadał moją nogę i poradził, żebym nie zdejmował bandaża z

Page 127: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

rany. Około 6 wieczorem zjawiły się drużyny medyków i rozpoczęła się ewakuacja rannych z tego obszaru322.200Wywiad po bitwie, kompania L, 16. pułk piechoty

Sanitariusze opatrywali rannych na skraju wody. Chodzili tam i z powrotem, przenosząc pod klif tych, którzy nie byli w stanie iść o własnych siłach. Oddziały 1. Armii, zarówno saperzy, jak i medycy zajęli się ratowaniem rannych. Niektórych postrzelono podczas tych działań. Niemcy otwierali ogień do wszystkiego, co się poruszało i nie robili wyjątków dla poszkodowanych. (...) Pierwszy pluton pod dowództwem porucznika Kennetha E. Klenka błyskawicznie natarł na bunkier, znajdujący się pomiędzy dwoma wzniesieniami. Okazało się jednak, że taki atak zbytnio odsłania żołnierzy, więc Klenk nakazał odwrót (...) podczas wycofywania się oddział wpadł na plutony drugi, trzeci i piąty, uderzające pod górę. Drugi pluton prowadził atak i przedarł się na tyły bunkra. Trzeci i piąty przesunęły się na skos w prawo i kontynuowały natarcie wzdłuż wzgórza. W tym czasie bombardowanie z okrętów uniemożliwiało drugiemu i pierwszemu plutonowi otoczenie bunkra.Oddziały atakujące umocnienia podchodziły pod wzgórze, będąc pod ostrzałem karabinów i granatów nasadkowych. Żołnierze posuwali się drużynami w kolumnach, chowając się za krzewami wzdłuż trasy, więc strzały nieprzyjaciela nie wyrządzały im większej szkody. Zauważono Niemców, poruszających się na pozycji na szczycie wzniesienia, więc plutony okrążające bunkier, jak również jednostki, które skierowały się na prawo, skoncentrowały na tym celu ogień karabinów maszynowych BAR. Ostrzał okazał się niezwykle skuteczny, widziano, jak kilku przeciwników upada na ziemię (...). Pierwszy pluton zajął okopy, znajdujące się pod umocnieniami i zaczął miotać granatami i ładunkami wybuchowymi. W trakcie walki bezpośredniej zlikwidowano około czterech czy pięciu wrogów, po czym reszta się poddała. Amerykanie stracili jednego żołnierza323.Wywiad po bitwie, kompania G, 16. pułk piechotyNie przybywało ofiar. „Spadał na nas deszcz kul, ale dobry Bóg miał nas w swojej opiece" (kapitan Joseph T. Dawson. Warto zauważyć, że ten człowiek składa niezwykle precyzyjną relację). (...) Kompania G straciła większość swoich ludzi - sześćdziesięciu trzech - w trakcie schodzenia z łodzi na brzeg (...). Oprócz rannych i pewnie kilku maruderów, żołnierze parli naprzód przez plażę. Dawson rozmieścił karabiny maszynowe w górnej części plaży, a moździerze u podnóża - tylko oddział dowodzony przez niego posiadał taką broń. Pięć minut po wylądowaniu ich obsługa była gotowa do strzału. Z początku żołnierze nie mogli dostrzec żadnych celów, więc otworzyli ogień strefowy. Trwało to przez co najmniej dziesięć minut. Kolejne łodzie zbliżały się do wybrzeża. Przeciwnik przeniósł ogień201z plaży i skierował go w kierunku nadpływających łodzi. „Dostali się w to samo piekło, w którym znajdowała się kompania G. W tym czasie żołnierze obsługujący karabiny maszynowe i moździerze po raz pierwszy zobaczyli wyraźnie cele. Dostrzegli osiem czy dziesięć stanowisk - niektóre wyglądały jak gniazda spod Tbbruku - i skierowali cały swój ostrzał na te pozycje. Karabiny oraz karabiny maszynowe BAR również strzelały w tamtą stronę. Staraliśmy się odpalić rakiety w tamtym kierunku, ale okazały się nieskuteczne, podobnie jak moździerze" (porucznik E. A. Day).Zasieki z drutu kolczastego i ostrzowego, o szerokości około dziesięciu stóp, znajdowały się jakieś pięć jardów od brzegu. Oddziały prowadziły ostrzał, a czterech czy pięciu ludzi z każdego plutonu usiłowało wysadzić drut za pomocą ładunków wybuchowych w rurach (bangalore torpedo). Potrzeba było czterech takich rur, żeby oczyścić przejście (Dawson). Starszy szeregowy Henry J. Pezzek przedarł się razem z porucznikiem Johnem D.

Page 128: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Burbridgem. Doszli do połowy drogi, kiedy Burbridge zahaczył plecakiem o druty. Wyswobodził się, więc Pezzek krzyknął do niego: „Idź dalej! Ja wrócę po więcej ładunków!". Odpalił jeszcze dwa, obaj żołnierze leżeli na ziemi w odległości sześciu stóp od eksplozji. Pezzek został draśnięty kulą w rękę podczas układania drugiej rury, ale kontynuował pracę. Ten ładunek został najlepiej umieszczony i oczyścił drogę od brzegu. Większość żołnierzy kompanii G przeszła tędy, podobnie jak następne nacierające bataliony.Za zasiekami znajdowało się pole minowe. Dwóch martwych Amerykanów leżało na tym terenie - wybuchły pod nimi miny. Członkowie kompanii G przeszli po tych dwóch ciałach, oceniając, że to najbezpieczniejsza droga. Kierowali się w górę, przechodząc przez rzymskie ruiny. Dawson szedł na czele. Przeczołgał się przez drut kolczasty i podszedł pod wzgórze razem ze starszym szeregowym Frankiem Baldridgem, żeby zobaczyć, czy będzie w stanie utorować drogę dla swoich ludzi. Doszli do połowy drogi, po czym znaleźli się pod ostrzałem swoich własnych ludzi, jak również karabinów maszynowych przeciwnika znajdującego się na szczycie wzniesienia. Padli na ziemię za obalonym pniem, żeby się schować. Dawson powiedział Bainbridge'owi: „Zostaw tu swój sprzęt i wróć po resztę kompanii".Bainbridge zaczął się skradać z powrotem, a Dawson podczołgał się jeszcze siedemdziesiąt pięć jardów. Chował się za wszystkim, co mógł znaleźć po drodze. Wzniesienie miało kształt litery V, ruiny znajdowały się u dołu. Po lewej stronie szczytu był cypel. Dawson ukrył się za nim, po czym obszedł go dookoła, więc stanowiska ogniowe przeciwnika znalazły się po prawej stronie za nim. Z odległości dziesięciu jardów zauważył go Niemiec, który rzucił się do swojego karabinu maszynowego i zaczął wściekle strzelać. Dawson rzucił granat odłamkowy, który wybuchł pomiędzy nimi, zabijając obu (...).202PLAŻA OMAHA - D-DAYOgólny obraz operacji NEPTUNŻołnierze kompanii G przeszli kolejnych 100 jardów. Zauważyli nagle bezładnie biegających Niemców, znajdujących się po lewej stronie, jakieś 150 jardów od nich. Sierżant sztabowy Joseph Barr, uzbrojony w karabin Ml, przesunął się wzdłuż żywopłotu i wziął do niewoli ośmiu ludzi, Niemców i Polaków, wyciągając ich ze schronu (stąd obserwowano wcześniej ogień moździerzowy).Oprócz zabitych i rannych, Dawson przeprowadził przez plażę wszystkich swoich ludzi. Nie było w jego szeregach ani jednego marudera. Sierżant sztabowy Vincent J. Kachnik uważa, że świeżo upieczeni żołnierze schodzili z brzegu tak samo szybko jak doświadczeni, czasem nawet z większą werwą (...).Trzeci i czwarty pluton miał natrzeć na niemiecki obóz znajdujący się z prawej strony (...) stracono około dwunastu ludzi podczas oczyszczania pozycji nieprzyjaciela, w trakcie bezpośrednich walk po domach, z użyciem karabinów i granatów324Sierżant William Funkhouse, kompania F, 16. pułk piechoty6 czerwca 1944 roku kompania F 16. pułku piechoty zeszła z barki desantowej do wody, sięgającej nam do pasa. Naprzeciw znajdowała się plaża Omaha. Ale było zimno! Miałem nadzieję, że nie przemoknę cały. Za chwilę jednak wystawał mi na powierzchnię jedynie nos. Zacząłem napełniać powietrzem moją kamizelkę ratunkową, ale zapomniałem ją wcześniej odwinąć, więc o mało mnie nie zgniotła. W końcu, gdy chociaż kawałek wystawałem nad wodę, starałem się jej pozbyć, nakłuwając ją nożem, który zaraz upuściłem. Kiedy wypatrywałem go na dnie, seria z karabinu maszynowego przeleciała koło moich nóg. Co ciekawe, nie speszyło mnie to. Przestałem jednak szukać mojej klingi, a zacząłem się czołgać, bo nie miałem odwagi wstać. Porzuciłem mój 60-mm moździerz. Na froncie po lewej stronie zauważyłem eksplozję i biały błysk. Wybuchł żołnierz niosący

Page 129: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

trotyl, coś musiało go zdetonować. Przede mną leżały malutkie kawałki jego ciała rozrzucone na piasku. Wpatrywałem się w biały jak śnieg fragment wielkości pięści. (W grudniu wezwano mnie na stanowisko dowodzenia i poproszono o podpisanie zeznania, że widziałem jego ciało i że wiem, że on nie żyje. Powiedziałem im, że nie mogę tego zrobić, ponieważ nie było już żadnego ciała. Odpowiedzieli, żebym i tak złożył podpis, żeby mogli wypłacić ubezpieczenie). Miałem świadomość, że nie będę w stanie przeczołgać się przez szczątki, więc chciałem przejść, ale miałem tak słabe kolana, że nie mogłem utrzymać się na nogach. Przyszło mi do głowy, że zostałem postrzelony - to również mnie nie zaniepokoiło. Wydaje mi się, że jedyne o czym mogłem myśleć, to o przetrwaniu. Wciąż trwał przypływ. Nie mogłem się zdecydować, czy poczekać aż fale zmyją kawałki ciała, ale wie-204działem, że nie mogę zbyt długo leżeć w tym miejscu. Po prostu zamknąłem oczy i przepełzłem. Była 6:25 lub 6:35, kiedy wylądowaliśmy325.Wywiad po bitwie, kompania F 16. pułk piechotyKiedy wszystkie plutony dotarły do plaży i ukryły się za znakami wysokiej wody, jedynie dwóch oficerów było jeszcze zdolnych do dowodzenia. Większość jednostek rozproszyła się (...). Piąty pluton dostał się na brzeg pod ciężki ostrzał z karabinów maszynowych. Sierżant techniczny Raymond F. Strojny znalazł lepszą kryjówkę i zawołał tam swoich ludzi. Stamtąd starał się prowadzić ostrzał. Zauważył jednak dwa nieprzyjacielskie gniazda karabinów maszynowych i skoncentrował na nich ogień tak, że oba przestały strzelać. Następnie Strojny spostrzegł bunkier, oddalony o jakieś sto jardów, z którego oddawano strzały z armaty kalibru 75 mm w kierunku czołgów znajdujących się na plaży. Strzelił w jego kierunku z karabinu, po czym poprosił o bazookę. Nie miał jej żaden z jego ludzi, ale zjawił się niosący tę broń sierżant ze 116. pułku. Strojny rozkazał mu strzelić w kierunku działa. Sierżant odpowiedział, że nie widzi celu. Strojny wskazał mu ten schron, ale w odpowiedzi usłyszał, że nie ma amunicyjnego. Strojny załadował więc, ale strzał wylądował o wiele za daleko. Drugi trafił za krótko. W tym momencie, w odległości pięciu jardów, pomiędzy dwoma żołnierzami, wybuchł pocisk moździerzowy, ciężko raniąc sierżanta. Strojnemu nic się nie stało, więc podniósł bazookę, ale okazało się, że ma ona uszkodzoną odłamkami lufę. Wściekał się, że armata przeciwnika wciąż prowadzi ostrzał, więc zdecydował się użyć uszkodzonej broni, załadował i strzelił ponownie. Pierwsze dwa pociski minęły cel, ale następne dwa trafiły. Mimo tego działo nie przerwało ognia. Strojny wrzeszczał, żeby przyniesiono mu więcej amunicji, ale na próżno. Zszedł na plażę i wrócił ze znalezionymi tam sześcioma ładunkami. Wystrzelił wszystkie, każdy uderzył w cel, a ostatni spowodował eksplozję amunicji. Poległo wielu nieprzyjaciół i tylko jeden Niemiec starał się uciec. Strojny otworzył do niego ogień z karabinu, ale w tym momencie ranił go snajper. Kula przebiła hełm nad lewym okiem, przeszła przez niego i wyleciała z tyłu, zostawiając wielką dziurę. Pomimo tego Strojny miał jedynie powierzchowną ranę. Za tę akcję odznaczono go Medalem za Ofiarną Służbę.Widząc płonący bunkier, Strojny rozkazał swoim ludziom ruszyć do przodu (...) jego żołnierze poszli za nim, ale członkowie 116. pułku piechoty zostali. Sierżant polecił swoim podnieść dwa karabiny maszynowe BAR, pozostawione przez 116. pułk. Przedarli się na lewo, aż do miejsca, gdzie mieli się przeprawić. Natknęli się jednak na zasieki z drutu kolczastego, przez które nie mogli się przedostać. Strojny nakazał żołnierzowi ze 116. pułku przebić przejście przez druty materiałami wybuchowymi. Karabiny maszynowe BAR zostały ustawione z prawej i prowa-205dziły ogień w kierunku lasu. Szeregowy Charles Rocheford stracił rękę po tym, jak dochodząc do pozycji, wszedł na minę. Strojny przebiegł przez dziurę w zasiekach i

Page 130: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

oczyścił pole minowe. Skinął na żołnierzy, żeby za nim poszli. Podążyło za nim pięciu ludzi z jego plutonu, oficer oraz jeden pluton ze 116. pułku. Dostali się pod ogień karabinów maszynowych, prowadzony z prawej flanki. Zginął jeden Amerykanin, jeden został ranny - obaj ze 116. pułku. Znaleziono kolejne stanowisko karabinu maszynowego, które zniszczono ładunkiem wybuchowym326.Szeregowy Warren Rulien, 16. pułk piechotyf • • • > ł -iMiałem koszmarną chorobę morską, więc nawet cieszyłem się na myśl, że przybijemy do brzegu i zejdę ze statku. Jak zbliżyliśmy się do wybrzeża, kule zaczęły uderzać o ściany barki desantowej, ale ich nie przebijały, więc trzymaliśmy się nisko. Niedługo później zatrzymaliśmy się i opuszczono rampę z przodu łodzi. Przez kilka sekund było bardzo cicho, nikt się nie poruszył. Przez głowę przemknęło mi: „Przecież mogą nas zastrzelić przez ten otwór". Ktoś wykrzyknął: „Chodźmy!". Natychmiast wysypaliśmy się z okrętu. Zszedłem z rampy i wpadłem po pachy do wody. Straciłem równowagę i zgubiłem karabin. Pływałem przez kilka sekund, próbując go znaleźć, ale dałem spokój i zacząłem brodzić w kierunku brzegu. Po obu stronach miałem żołnierzy wychodzących z innych barek, wszyscy kierowali się do plaży. Naprzeciwko mnie dostrzegłem stalowe szyny ułożone na dnie morza, wystające około sześć stóp nad powierzchnią. Na ich czubkach znajdowały się miny. Przerwy między nimi były jednak na tyle szerokie, że oddziały z łatwością przechodziły między nimi. Kiedy dotarłem do tych szyn, woda sięgała mi do pasa. Znajdowała się tam piaszczysta łacha, usytuowana prostopadle do wybrzeża. Wystawała z wody na jakieś piętnaści czy dwadzieścia stóp. Wokół niej pływały ciała zabitych. Kule zaczęły uderzać w wodę zaledwie kilka stóp przede mną, więc schroniłem się za jedną z tych stalowych szyn i przykucnąłem. Moja osłona miała jednak zaledwie sześć czy osiem cali szerokości. Dziewiętnastolatek z mojego plutonu krzyknął: „Hej, Rulien, idę!" i zaczął biec w kierunku brzegu. Wszedł na łachę i wtedy karabin maszynowy otworzył do niego ogień. Wpadł do wody po drugiej stronie. Złapałem jakieś ciało unoszące się na wodzie i zacząłem iść do plaży, popychając je przed sobą. Po kilku krokach zauważyłem, że za mną ustawiło się w rzędzie trzech czy czterech żołnierzy. Stanąłem i krzyknąłem: „Nie zbijajcie się w grupy!". Następnie odszedłem, zostawiając ich z ciałem. Posuwałem się możliwie jak najbardziej schowany w wodzie, dopóki nie doszedłem do piaszczystej łachy, przez którą przeprawiłem się na brzuchu.Wtedy woda stała się na powrót głęboka, sięgała mi do klatki piersiowej. Szedłem naprzód tak długo, aż dotarłem do plaży. Jakieś dwa jardy w głąb znajdował206się piaszczysty nasyp, wysoki na jakieś cztery stopy i ciągnący się wzdłuż całego brzegu. Gromadzili się za nim żołnierze, przybywający z różnych kierunków. Jakieś 100 jardów w głąb brzegu umieszczono zasieki ze zwojów drutu kolczastego. Tam teren stawał się bardziej stromy i wznosił się aż po szczyt, mający około 150 stóp wysokości. W połowie wzgórza zbudowano bunkier, ale na razie z niego nie strzelano. Z tyłu tego schronu biegła ścieżka wiodąca na samą górę. Jakiś żołnierz niemiecki wyszedł z bunkra i zaczął wchodzić tą drogą. Amerykanie zaczęli go ostrzeliwać z broni ręcznej, więc obrócił się i błyskawicznie uciekł z powrotem do schronu.Pomiędzy zasiekami a bunkrem znajdowało się pole minowe. Obok mnie leżał na plecach żołnierz postrzelony w brzuch. Trzymał się za niego ręką i jęczał, ale tylko przez krótki czas. Potem umarł. Zobaczyłem, że obok niego leży karabin, więc wziąłem go, odciągnąłem zamek i spojrzałem przez lufę, żeby upewnić się, czy piasek jej nie zatkał. Wsadziłem do środka magazynek, spojrzałem na wzgórze i spostrzegłem niemieckich żołnierzy biegających wzdłuż szczytu. Z tej odległości wydawało się, że mają po dwa cale wzrostu. Zacząłem do nich strzelać. Wokół mnie na brzegu leżeli ogłuszeni oficerowie.

Page 131: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Nikt nie przejął dowodzenia. Barki desantowe nieustannie dowoziły nowych ludzi, którzy gromadzili się na plaży. W końcu zauważyłem idącego z wody w kierunku plaży pułkownika Taylora, dowódcę pułku, towarzyszyli mu oficerowie sztabowi. Wszedł na piaszczystą łachę, a kule trafiały w wodę wokół niego. Położył się na brzuchu i zaczął czołgać w kierunku wybrzeża, tak samo uczynili jego oficerowie. Zachichotałem w myślach: „Pełznij, tak jak ja musiałem". Gdy dotarł do brzegu, szybko ocenił sytuację. Usłyszałem, jak mówi do swoich towarzyszy: „Jeśli mamy zginąć, to tutaj". Wydawało się, że odniosło to skutek, ponieważ oficerowie zaczęli zbierać swoich ludzi wzdłuż tego dwujardowego pasa, żeby zaatakować cel327.Kapitan Edward F. Wozenski, dowódca kompanii E, 16. pułk piechotyGodzina H miała wybić o 6:30, ale po 6:00 napięcie zaczęło rosnąć, znajdowaliśmy się wciąż w miejscu spotkania. Około 6:00 ciężkie działa okrętowe otworzyły ogień, widzieliśmy błyski wybuchów na odległym niskim wybrzeżu, gdzie spadały pociski.Kilka samolotów nieprzyjaciela przeleciało nad zgromadzonymi siłami inwazyjnymi, puszczając długie płonące flary. Wielu niespokojnie lustrowało blade, oświetlone świtem niebo, wypatrując setek obiecanych bombowców - zwłaszcza tych zmierzających w kierunku naszego sektora - Easy Red. Zauważyliśmy ich cholernie mało (...).Znajdowaliśmy się około jedną milę od brzegu i zaczęliśmy mijać coraz więcej żołnierzy unoszących się na wodzie w kamizelkach ratunkowych i na małych pon-207tonach. Z początku myśleliśmy, że to zestrzeleni lotnicy, ale szybko zdaliśmy sobie sprawę, że muszą to być członkowie załóg czołgów, które zatonęły328.Wywiad po bitwie, kompania E, 16. pułk piechotyWzburzone morze, gęsty dym wzdłuż plaży oraz mgła nad wodą przyczyniły się do tego, że kompania E wylądowała w złym miejscu i rozproszyła się na sporym obszarze (starszy sierżant Lawrence J. Fitzgerald, sierżant techniczny Joseph A. Toth i sierżant techniczny Calvin L. Ellis). Żołnierze zauważyli, że załogi okrętów są mało doświadczone i nie zbliżą się do dział, jeśli znajdują się pod ostrzałem. Kiedy wreszcie rozkazano im podejść do armat, strzelali na oślep, ciągle się chowając. Sternik łódki Ellisa nie wiedział, gdzie ma płynąć, więc spytał go: „Gdzie jest cel?". Ellis wskazał mu go, ale zauważył, że statek odbił za bardzo na prawo. „Ster w lewo!" powiedział. Zauważył za chwilę, że tym razem okręt płynie za bardzo w lewo i znów zwrócił sternikowi uwagę, ale ten trzymał kurs. Barki przewożące żołnierzy kompanii coraz bardziej się rozpraszały. Miały być prowadzone przez łódź dowodzącą, ale zauważono, że ta obrała kurs za bardzo na lewo (Fitzsimmons). Żołnierze wrzeszczeli na sternika: „Płyniesz w lewo!", ale zignorował ich i nie zmienił kursu (...).We wszystkich łodziach wyjścia nie były zbyt szerokie, ale opuszczenie rampy wystawiało żołnierzy na ogień karabinów maszynowych - nie mieli wtedy żadnej osłony. Niektórzy dostawali się w krzyżowy ogień. Największe straty w tych okolicznościach poniosła barka dowodząca, z której jedynie dwunastu żołnierzy (z początkowych trzydziestu sześciu) dotarło do plaży. Reszta została zabita w wodzie podczas brnięcia przez piaszczystą łachę lub w trakcie wracania po rannych. Jednak np. pierwszy pluton nie stracił w morzu ani jednego człowieka, ponieważ w ich stronę kierowano słaby i nieregularny ogień (sierżant techniczny Phillip Stre-czyk)329.Porucznik John Spalding330, dowódca pierwszego plutonu, kompania E, 16. pułk piechotyZakazałem moim ludziom wychodzić z łodzi, zanim nie sprawdzę poziomu wody. Obawiałem się, że zostawią nas w miejscu, gdzie będzie głęboko, a mieliśmy przecież sporo sprzętu. Wyskoczyłem z barki po lewej stronie rampy, zanurzyłem się po pas. Żołnierze zaczęli iść za mną. Skierowaliśmy się do brzegu, zauważalnie ciążyła nam broń

Page 132: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

ręczna. Widzieliśmy inne okręty po lewej, ale żadnych po prawej. Stanowiliśmy prawy front 1. Dywizji. Wkrótce dno umknęło nam spod nóg i cali zanurzyliśmy się w wodzie, więc próbowaliśmy płynąć. Na szczęście oderwałem208wentyl od swojej kamizelki, co uratowało mi życie. Zgubiłem karabin. Nie zginął ani jeden człowiek z naszego oddziału, ale tylko dlatego, że wszyscy pomagali sobie wzajemnie lub dlatego, że wyrzucili sprzęt (...) oprócz miotacza ognia i wielu sztuk broni osobistej, straciliśmy również moździerz, większość pocisków do niego, jedną lub dwie bazooki i większość amunicji do nich. Jednak żołnierze, którzy zachowali swoją broń, byli w stanie z niej strzelać, kiedy tylko zeszli na brzeg. To pokazuje klasę karabinu Ml (...).Pierwszy postrzał otrzymał szeregowy William C. Roper. Dostał w stopę z broni ręcznej, stojąc na skraju wody (...). Zaraz gdy dotarliśmy do plaży, ranny został jeden z moich ludzi, obsługujący karabin maszynowy BAR. Starszy szeregowy Virgil Tilly został trafiony odłamkiem pocisku w prawy bark. Wybiło mu to do tyłu kość z ramienia, ale na szczęście nie na wylot przez skórę.W tym czasie spostrzegłem, że kilku moich ludzi znajduje się na brzegu, starając się przedostać przez plażę. Byli zbyt przemoczeni, żeby biegać, ale poruszali się najszybciej, jak mogli. Wyglądało to tak, jakby szli pod bardzo mocny wiatr. Zeszliśmy z wybrzeża i zajęliśmy dom w głębi lądu331.Kapitan Edward E WozenskiKule z karabinu maszynowego klekotały o rampę, gdy łódź przybiła do brzegu. Z jakiegoś powodu pochylnia była niezatrzaśnięta podczas podróży, a teraz nie dawała się opuścić. Napierało na nią czterech czy pięciu ludzi, aż puściła, a oni upadli.Prędko opuszczano barki - żołnierze wyskakiwali do wody, sięgającej im do ramion, znajdując się pod ciężkim ostrzałem ze strony karabinów maszynowych i dział przeciwpancernych. Jak tylko ostatni człowiek zszedł z okrętu, jednostka została trafiona dwoma pociskami przeciwpancernymi. Uważa się, że stanął w płomieniach i zatonął.Teraz wszyscy członkowie kompanii brodzili w kierunku brzegu, prosto w pole intensywnego ostrzału karabinów, karabinów maszynowych, dział przeciwpancernych i moździerzy. Z powodu wzburzonego morza, silnych prądów bocznych oraz ciężkich ładunków, które dźwigali, żołnierze nie mogli biec. To był powolny, metodyczny marsz, bez żadnej osłony, widoczny przez stanowiska dowodzenia przeciwnika. Ludzie padali na prawo i lewo, woda zaczerwieniła się od krwi. Niektórzy wpadli na jakieś podwodne miny i wylecieli w powietrze. Inni wchodzili chwiejnym krokiem na plażę, pokrytą przeszkodami, a jednak całkowicie pozbawioną możliwych kryjówek. Kompletnie wyczerpani ludzi musieli podnieść się z piasku i przeć do przodu, walcząc z odpływem, który mógł ich zwalić z nóg. Padali, ale ci, co jeszcze żyli, musieli iść dalej (...) aż do stosu muszli, znajdującego się obok209znaku wysokiej wody. Dopiero tam mogli znaleźć jakąś osłonę przed morderczym ogniem otaczających ich karabinów przeciwnika. Jednak nawet tutaj dolatywały zabójcze pociski moździerzowe.Zorganizowano linię ognia wzdłuż tego stosu i rozpoczęto ostrzał nieprzyjaciela z broni ręcznej. Niestety, większość naszych karabinów zacięła się od piasku, ale każda strzelająca broń została wycelowana w przeciwnika (...). W końcu zaczęły dokonywać się boczne przegrupowania, co miało umożliwić uformowanie szyku wzdłuż odsłoniętej plaży. Rozpoczęło się zbieranie rozproszonych ludzi, w nieregularnych odstępach czasu, i prowadzenie ich do miejsca, w którym mieliśmy wylądować. Podczas podchodzenia na tę pozycję okazało się, że pierwszy pluton kompanii E wdarł się trochę na wschód od wyjścia E-l. To właśnie tam porucznik Spalding po raz pierwszy przebił się z plaży. Żołnierze

Page 133: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

znajdujący się w sektorze Easy Red usiłowali zejść z brzegu i wejść w głąb lądu tą trasą, pomimo tego że znajdowała się ona pod ciągłym ostrzałem karabinów maszynowych, artylerii, moździerzy oraz dział przeciwpancernych332.Sierżant sztabowy John Souch, kompania E, 16. pułk piechotyWreszcie rampa opadła na wodę. Nasza barka desantowa nie podpłynęła blisko brzegu. Zeszliśmy do zimnego morza, trzymając karabiny ponad głowami, żeby woda nie dostała się do lufy. Wreszcie ujrzeliśmy plażę. Bomby lądowały w falach, kule karabinów maszynowych burzyły powierzchnię wody, a pociski moździerzowe wybuchały wszędzie dookoła. Słyszeliśmy nad naszymi głowami ogień dział okrętowych. Posuwaliśmy się naprzód, kiedy natknęliśmy się na zaostrzone stalowe szyny, dość wysokie zasieki i zwoje drutu kolczastego, betonowe klocki i nie wiadomo co jeszcze, wszystko ustawione przez Niemców.Wydawało się, że minęły wieki, zanim dotarliśmy do brzegu. Dookoła na piasku leżeli żołnierze, niektórzy ranni, inni zabici. Kazano nam się okopać. Nie mogliśmy tego zrobić na plaży, ponieważ w tym miejscu składała się ona z samych kamieni wielkości ziemniaków. Nawet nie można było użyć saperki. Nie bardzo wiedziałem, kto jest kto. Wylądowaliśmy w niewłaściwym sektorze. Dostałem biegunki, a nie było gdzie pójść. Podczołgałem się między zasieki z drutu kolczastego, gdzie znalazłem odpowiednie miejsce. Musiałem zdjąć cały ekwipunek z pleców, miałem tylko mokry papier toaletowy, zresztą tak jak wszystko inne - niełatwa sprawa. Nasze mundury pokryto specjalnym środkiem chemicznym chroniącym przed gazem. Miałem szczęście, że nie wszedłem na minę, których pełno umieszczono w tej okolicy.Na brzegu stał niesprawny czołg wodno-lądowy, za którym gromadzili się żołnierze, chcąc osłonić się od ognia karabinów maszynowych i moździerzy333.210Wywiad po bitwie, kompania E, 16. pułk piechotyDrugi pluton, dowodzony przez Totha, został wyrzucony do wody, w której nie mogli stanąć, ponieważ była zbyt głęboka. Sternik zaczął się wycofywać, zanim zbliżył się do wybrzeża. Ponad połowa żołnierzy dopłynęła do plaży, sądzi się, że niektórzy utonęli pod ciężarem ekwipunku (Toth).Potwierdzone straty kompanii E wynoszą 105 ludzi, z czego tylko jeden zginął podczas podchodzenia w głąb lądu. Większość zmarła w wodzie. Wielu rannych doczołgało się na brzeg i upadło wyczerpanych. Później porwał ich przypływ. Sprawni żołnierze usiłowali ich wyciągać, ale dostali się tym sposobem pod ostrzał przeciwnika, ranni również tonęli. Oddział medyczny, który przybył razem z czwartą falą wojsk, poniósł tak duże straty, że zajmowali się przede wszystkim własnymi rannymi (porucznik Thad A. Shaw, Ellis). Członkowie kompanii E widzieli na plażach jedynie innych piechurów. Zasieki z drutu kolczastego i inne przeszkody nie zostały wysadzone. Dopiero kilka minut później zauważono pierwszych saperów, którzy natychmiast zabrali się do pracy.Z przodu znajdowało się 300 jardów plaży, a za nią strome wzgórze. Najbardziej doświadczeni żołnierze wiedzieli, że muszą posuwać się do przodu, ale nawet oni czuli, że zaczyna brakować im chęci i sił. Intensywny ostrzał i ciężki ekwipunek robiły swoje. Mieli naturalną skłonność do zostania na miejscu (Fitzsimmons i Ellis). Szli kawałek, po czym padali na ziemię. Za nimi następował przypływ, który popychał ich naprzód. Fitzsimmons widział jak dwóch jego ludzi - szeregowi Spencer i Walsh - zrobili kilka kroków, upadli i wylecieli w powietrze na minie zakopanej w piasku. Obaj zginęli.Zejście z plaży i podejście pod wzgórze zabrało żołnierzom godzinę. Podchodzili pojedynczo, sądząc, że w ten sposób trudniej będzie przeciwnikowi ich trafić. Niemcy strzelali do nich zarówno ze szczytu wzgórza, jak i z obu flank wzdłuż plaży. Ellis zauważył czterech wrogów mierzących z góry do jego ludzi. Gdy zaczęli się

Page 134: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

przemieszczać, ich postacie rysowały się na tle wzniesienia. Starał się skierować na nich ogień, ale okazało się, że w jego plutonie nie działa ani jedna broń. Przeciwnicy nagle znikli, jakby zapadli się pod ziemię. Ellis pomyślał sobie, że pewnie zajęli umocnione stanowisko.Niektórzy żołnierze zastygali w bezruchu na plaży, trawieni przez chorobę morską i strach. Większość tych, którzy ocaleli, dostała się z trudem do podnóża wzniesienia, gdzie nieprzyjaciel mógł ich łatwo wypatrzyć i zlikwidować, szczególnie że nie mieli broni (Fitzsimmons).Pluton Streczyka - który przeprowadził najbardziej śmiałą akcję tego dnia - wylądował dokładnie w tym miejscu, w którym desantu dokonać miała kompania F. Streczyk wyprowadził na piasek trzydziestu dwóch ludzi. Stracił dwunastu211w trakcie schodzenia z plaży, większość od kul, jednak kontynuował natarcie. Niemiecki bunkier - osłaniający od wschodniej strony wyjście E-3 - znajdował się na prawo od oddziału podczas lądowania i skoncentrował na nim ogień. Naprzeciwko nich znajdował się wąski rów, do którego natychmiast pobiegli. Teraz znajdowali się trochę na lewo od pierwszej linii umocnień, służących jako wsparcie dla głównego bunkra. Za niemieckimi stanowiskami biegł okop komunikacyjny. Oddział szybko podszedł pod wzniesienie, potem skierował się w prawo i jeszcze pod górę- w ten sposób znalazł się na tyłach schronu, zanim nieprzyjaciel zdążył dostrzec jakikolwiek ruch (Streczyk). Zaskoczyli czternastu Niemców siedzących w środku, atakując ich granatami i bazookami. Wróg usiłował odpowiedzieć, miotając granaty, ale nadaremno. Kilku zabito, dwóch wzięto do niewoli, a reszta uciekła z bunkra.Następnie drużyna zaatakowała bunkier od tyłu, obstawiając wyjście przed otwarciem ognia. Ukryci w zewnętrznym rowie rzucali granatami w kierunku placówki przeciwnika. Cichł nieprzyjacielski ostrzał, Niemcy się pochowali, ale nie wykazywali chęci poddania się. Żołnierze Streczyka utrzymywali tę pozycję przez 4,5 godziny, praktycznie neutralizując ten bunkier, co znacznie pomogło kompanii G oraz innym jednostkom schodzącym z plaży. Jednak oddział nie czuł się na siłach szturmować tego schronu, zwłaszcza że byli rozstawieni w różnych miejscach, a przez to bardzo rozproszeni. Każdy walczył sam za siebie, wyrządzając możliwie najwięcej szkód przeciwnikowi. Tym razem ujęli dwudziestu jeden jeńców, zabijając podobną liczbę nieprzyjaciół. Sami nie stracili ani jednego człowieka. Chowali się w umocnieniach, działali w małych grupach, przechodząc przez okopy i stopniowo uszczuplali siły niemieckie, tak że bunkier nie był zdolny do podjęcia zdecydowanej akcji. Został spacyfikowany.Żołnierze Streczyka tuż po wylądowaniu wysadzili drut kolczasty strzegący wejścia do wąwozu, tworząc tym samym dogodną drogę natarcia kolejnym jednostkom334.Porucznik John SpaldingZastępował mnie, jako dowódcę plutonu, sierżant techniczny Philip Streczyk- był on najlepszym żołnierzem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Został później ranny podczas akcji w lesie Hurtgen. Trafił do armii jako poborowy i zdołał awansować aż na sierżanta plutonu. Brał udział w lądowaniach w Oranie i na Sycylii. Jeśli mielibyśmy więcej takich ludzi, to wojna szybko by się skończyła (...).Natknęliśmy się na drut kolczasty tuż przy linii wody. Sierżant sztabowy Curtis Colwell wysadził dziurę w zasiekach za pomocą ładunków wybuchowych. Przedarliśmy się (...) po lewej minęliśmy bunkier, z którego ostrzeliwano z karabinu212maszynowego członków kompanii F, znajdujących się kilkaset jardów na lewo od nas. Nie mogliśmy nic zrobić, żeby im pomóc. Wciąż nie dostrzegaliśmy nikogo z prawej strony, również z lewej nikt nie doszedł tak daleko jak my. Nie wiedzieliśmy, co stało się z resztą

Page 135: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

kompanii E. Na wodzie płonęły barki desantowe. Zauważyłem czołg przybijający do brzegu około godziny 7:30-7:45. Ponieważ nie mogliśmy pomóc innym oddziałom, zdecydowaliśmy nie patrzeć więcej do tyłu, tylko ruszyć zdecydowanie do przodu..Wtedy Gallagher zaproponował, żebyśmy poszli wzdłuż umocnień ciągnących się jakieś 400 jardów na prawo od bunkra. Skierowano na nas bardzo intensywny ogień z broni ręcznej, ale niewielu dostało. W tym czasie znajdowaliśmy się prawie na szczycie wzgórza (porucznik Spalding nie potrafił podać dokładnego czasu). Odpowiadaliśmy ogniem, ale nie mogliśmy nikogo trafić. Ostrzeliwano nas również z karabinów335.Sierżant sztabowy John SouchRuszyliśmy naprzód, najpierw schowani za murem, gdzie się zgromadziliśmy. Potem oficer dowodzący rozkazał nam odpalić ładunki wybuchowe w kierunku drutu kolczastego (bangalore torpedo). Robi się to za pomocą długiej rury, którą wsuwa się pod przeszkodę, przykręca się do niej następną i potem jeszcze jedną wkłada się ładunek, który eksploduje i wysadza zasieki z drutu i miny, przygotowując nam bezpieczne przejście.Pamiętam, jak trzęśliśmy się ze strachu - baliśmy się, że zginiemy lub zostaniemy ranni. Ledwo mogliśmy skręcić te rury. Naprawdę nie mieliśmy pojęcia, czy przeżyjemy. Panował jeden wielki bałagan i zamieszanie.W końcu udało nam się przegrupować i zaczęliśmy podchodzić pod wzgórze. Buldożer zrobił wyłom w linii pułapek przeciwczołgowych i oczyścił teren z min. Wykopano jednak ręcznie kanały, w które wpadać miały pojazdy. Musieliśmy brodzić w wodzie sięgającej mi po pachy. Impregnowana chemicznie maska przeciwgazowa, którą miałem zawieszoną na szyi, pomagała mi unosić się na powierzchni podczas tej przeprawy. Taki kanał miał 50-75 stóp szerokości. Następnie szliśmy pod górę, zygzakiem i bardzo powoli. Jeśli zobaczyło się minę, należało ją jakoś oznaczyć, czymkolwiek, co było pod ręką.Żołnierz idący przede mną nazywał się Merolla. W pewnym momencie powiedział: „Souch, wydaje mi się, że stoję nogą na minie". Okazało się, że jego prawa noga spoczywa na minie przeciwpiechotnej. Spociliśmy się ze strachu. Doradziłem mu, żeby powoli przenosił ciężar ciała na lewą nogę. Jeśli mina wybuchnie, to straci jedynie stopę lub piętę. Powiedziałem mu, że w razie eksplozji siła uderzeniowa przejdzie mu między nogami i zabije go. Potem kazałem mu bardzo szybko zsunąć213stopę. Tak zrobił, ale nic się nie stało. Położyliśmy w tym miejscu białą szmatkę, żeby idący za nami nie weszli w minę. Podchodziliśmy pod górę naprawdę wolno. Pamiętam żołnierza, którego mijaliśmy po prawej. Musiał być w szoku i ranny, choć nie widziałem w co. Odcinał sobie nogę bagnetem. W końcu dotarliśmy na szczyt, gdzie przegrupowaliśmy się, żeby natrzeć na cel. Wszyscy byli zziębnięci i przemoczeni. Wielu chłopaków brakowało. Nasze mundury nie chciały schnąć, robiło się ciemno, a nie dało się spać336.Porucznik John SpaldingKiedy znaleźliśmy drogę pod górę, posłałem wiadomość do moich ludzi, żeby podchodzili po prawej stronie. Pierwsi poszli sierżanci Hubert W. Blades, Grant Phelps i Joseph W. Slaydon oraz starszy szeregowy Raymond R. Curley. Podążałem za nimi, za mną szedł sierżant Bisco i reszta batalionu. Nie mogłem oderwać wzroku od karabinu maszynowego, znajdującego się ponad nami, więc sierżant Bisco powtarzał mi: „Poruczniku, proszę uważać na te cholerne miny". Zakopano tam pełno małych min w kształcie pudełka, ale ja żadnych nie zauważyłem. Nikt nie ucierpiał podczas tego podejścia, chociaż kompania H, podążająca tą samą drogą kilka godzin później, straciła kilku ludzi. Dobry Bóg był z nami, a każdy z nas miał anioła stróża na ramieniu podczas całej wyprawy.Sierżant Blades chciał trafić w ten karabin maszynowy nad nami, więc wystrzelił z bazooki, ale chybił. Zaraz potem postrzelono go w lewe ramie. Starszy szeregowy Curley, strzelec, również dostał. Sierżant Phelps, ten, który podniósł karabin maszynowy BAR,

Page 136: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

upuszczony przez Tilleya na plaży, ustawił się na pozycji do strzału, ale został ranny w obie nogi. Do tego czasu właściwie cały mój pluton wszedł na górę. Zdecydowaliśmy się przypuścić szturm na stanowisko karabinowe z odległości piętnastu jardów. Można zapytać - czemu w nie nie trafiliśmy? Nie wiem. Karabin obsługiwał jeden Niemiec, który, widząc nasze natarcie, podniósł obie ręce do góry i wrzasnął: „Kamerad!" Zabilibyśmy go, ale potrzebowaliśmy więźniów, żeby ich przesłuchać, więc nakazałem wziąć go żywego. Okazało się, że był Polakiem. Powiedział nam, że w tym rejonie znajduje się szesnastu Niemców, że ich zaalarmowano tego poranka i polecono bronić plaży. Głosowali czy walczyć, woleliby nie, ale zmusili ich do tego podoficerowie. Zeznał, że w okopie na tyłach gniazda karabinu maszynowego siedzi szesnastu Niemców. Oznajmił również, że nie strzelał do Amerykanów, chociaż sam widziałem, jak trafił trzech. Oddałem jeńca rannemu sierżantowi Bladesowi, który podał swoją bazooką sierżantowi Pe-tersonowi, a sam, uzbrojony w nóż okopowy, pilnował więźnia. Przenieśliśmy Cur-leya, Bladesa oraz innych rannych do wąwozu i zajął się nimi medyk - szeregowy George Bowen. Pracował dzisiaj na całej plaży, nikt nie czekał na pomoc dłużej niż pięć minut. Został za to odznaczony Medalem za Ofiarną Służbę.214Sierżant Clarence Colson podszedł pod szczyt wzgórza. Podniósł wcześniej z plaży karabin maszynowy BAR i podczas wchodzenia rozwijał ostrzał ofensywny, strzelając z biodra. Otworzył ogień w kierunku gniazda karabinu maszynowego na prawo od nas. Prowadził ostrzał tak szybko, że jego amunicyjny miał trudności z dostarczaniem mu na czas naboi.W tym momencie podszedł pod górę i spotkał się ze mną porucznik Blue z kompanii G. Wszedł naszym szlakiem. Jego kompania wylądowała w drugiej turze za nami. Kilka minut później dołączył do nas kapitan Dawson, również z kompanii G. Wciąż nie widzieliśmy nikogo po naszej prawej stronie. Kapitan Dawson zapytał, czy wiem, gdzie znajduje się kompania E - odpowiedziałem, że nie wiem. Powiedział, że kompania E jest 500 jardów na prawo od nas. Miał jednak na myśli miejsce, gdzie mieli dokonać desantu, a w rzeczywistości stacjonowali jakieś 500 -800 jardów na lewo od nas. Później dowiedziałem się, że stracili 121 ludzi. Dawson oznajmił, że idzie w kierunku Colleville, a nam polecił udać się na prawo. Miał pod sobą dwa plutony. Twierdził, że widział się przed chwilą z dowódcą batalionu. Wszystko działo się około 8:00.Przekazałem porucznikowi Blue informacje, jakie wydobyliśmy z więźnia. Poprosiłem go o wsparcie przy ataku na stanowisko tych szesnastu Niemców. Podczas podążania w tym kierunku natrafiliśmy na las. Znaleźliśmy pięknie zakamuflowany okop, ciągnący się zygzakiem, ale nie odważyliśmy się wejść. Poszliśmy wzdłuż niego, zasypując go gradem kul. Strzelaliśmy, zamiast używać granatów, bo tych mieliśmy mało. Poza tym sądziliśmy, że pociski będą bardziej skuteczne. Nie założyliśmy bagnetów podczas tego uderzenia. Skręciliśmy w prawo i ukryliśmy się za drzewami. Nie ostrzelano nas, więc zawołaliśmy do porucznika Blue'a, żeby wyruszał do Collevill. Stałem potem jak głupek, machając mu czule na pożegnanie. Skierowano nas do St Laurent; kompania G poszła do Colleville-sur-Mer. Następnie nadeszła kompania H pod dowództwem porucznika Shelleya.Znaleźliśmy się na szczycie wzgórza o 9:00, posuwaliśmy się ostrożnie. Byliśmy pierwszym pluton 16. pułku, który dotarł na górę. Nasz oddział liczył obecnie 21-22 ludzi. Spędziłem więcej czasu w gruzach niż gdziekolwiek indziej. Poszedłem również na chwilę do więźniów337.Podczas natarcia w głąb lądu słyszeliśmy po prawej stronie odgłosy strzałów z karabinów i karabinów maszynowych. Streczyk i Gallagher zgłosili się na ochotnika, żeby zbadać sytuację. Nasi ludzie rozproszyli się na obszarze o szerokości około 200-300 jardów. Znaleźli żołnierza nieprzyjaciela obsługującego karabin maszynowy oraz dwóch strzelców

Page 137: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

obok niego. Streczyk strzelił temu od karabinu w plecy, a wtedy strzelcy się poddali. Obydwaj jeńcy okazali się Niemcami i odmówili nam podania jakichkolwiek informacji. Wzięliśmy ich ze sobą i posuwaliśmy się dalej na zachód, gdzie wciąż nie widzieliśmy nikogo z naszych. Wkroczy-215liśmy teraz na teren porośnięty żywopłotami i sadami. Mieliśmy zwyczaj wysyłać sierżanta razem z trzema czy czterema ludźmi, żeby sprawdzili podejrzane miejsca. Ustawialiśmy również kogoś z bronią automatyczną, żeby ich ubezpieczał (w tym momencie nie mieliśmy jednak żadnego karabinu maszynowego). Przeprawiliśmy się przez dwa pola minowe - przez jedno z nich biegła ścieżka, wyglądała na wydeptaną dość dawno temu. Kiedy przeszliśmy nią, zauważyliśmy po drugiej stronie znak „Achtung Minen". Nikt nie zginął, znów każdy niósł anioła na ramieniu.Znaleźliśmy barak budowlany stojący obok bunkra, z którego rozciągał się widok na wzgórze E-l (...). Sierżant Kenneth Peterson wystrzelił z bazooki w kierunku szopy z narzędziami, ale nikt nie wyszedł. Już mieliśmy iść dalej, kiedy spostrzegłem kawałek rury od pieca wystającej z ziemi jakieś siedemdziesiąt jardów od nas. Ustawiłem pluton w półkolu, w szyku obronnym. Znów dostaliśmy się pod ogień broni ręcznej. Poszedłem do przodu razem z sierżantem Streczykiem, żeby zbadać sytuację. Znaleźliśmy podziemny schron, w którym znajdował się moździerz kalibru 81 mm, miejsce na działo kalibru 75 mm i konstrukcja pod bunkier. Stąd widać było cały obszar wokół wzniesienia E-l. Zbudowano go z cementu, zawierał radiostacje, wspaniałe miejsca do spania i psy. Właśnie miałem wrzucić granat do wywietrznika, kiedy powstrzymał mnie Streczyk: „Poczekaj chwilę". Wystrzelił trzy razy w dół schodów prowadzących do tego schronu i wykrzyknął po polsku i po niemiecku (to on przesłuchiwał wcześniej więźniów), żeby wyszli. Pojawiło się czterech nieuzbrojonych żołnierzy, przynieśli również dwóch czy trzech rannych. Zawołałem do Colsona, żeby przyprowadził tu pięciu czy sześciu ludzi. Z prawej strony (z zachodu) znowu zaczęto nas ostrzeliwać z broni ręcznej. Wrzasnąłem na Piaseckiego i Sakowskiego, żeby przesunęli się na skraj wzniesienia. Rozgorzała walka ogniowa. Nasze okręty otworzyły ogień w kierunku wzgórza, to działo się około 10:00. Piasecki rozlokował sześciu czy siedmiu ludzi, zastrzelił kilku Niemców, a jeszcze paru pogonił na wzgórze, gdzie dostali się pod ostrzał armat okrętowych. (Działa kalibru 81 mm nie musiały być obsługiwane przez pełną załogę, miały daleki zasięg i duży zapas amunicji).Gdy przyszedł Colson, wypuściłem się do okopów komunikacyjnych, które doprowadziły mnie do klifu nad plażą. Znajdowaliśmy się teraz za Niemcami, więc wyciągnęliśmy czterech ze schronu i kolejnych trzynastu z okopów, które zawierały miny przeciwpancerne typu Teller, setki granatów i wiele karabinów maszynowych. Przekazaliśmy więźniów Streczykowi. Stoczyliśmy krótką walkę z tą trzynastką; rzucili w nas trzy granaty, ale nikogo nie trafili. Znaleźliśmy tam jednego trupa, choć nie wiem, czy to my go zabiliśmy. Jeśli tak, to byłby to jedyny Niemiec, jakiego zastrzeliliśmy. Kilku z nas poszło dalej sprawdzać te okopy. Zrobiłem wtedy bardzo głupią rzecz. Kiedy straciłem moją broń w wodzie, podniosłem niemiecki karabin, ale okazało się, że nie umiem się nim zbyt dobrze posługiwać. Kiedy216zaczęliśmy przeszukiwać okopy, wymieniłem go z innym żołnierzem na karabinek automatyczny, ale zapomniałem go sprawdzić. Po chwili wpadłem na szkopa, więc pociągnąłem za spust, ale okazało się, że broń jest zabezpieczona przed strzałem. Sięgnąłem do bezpiecznika, ale potrąciłem przycisk zwalniający, więc wypadł mi magazynek. Nieuzbrojony przebiegłem jakieś pięćdziesiąt jardów. Na szczęście osłaniał

Page 138: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

mnie sierżant Peterson, a Niemiec podniósł ręce do góry. Zapominanie o sprawdzeniu broni nie może wejść w nawyk.Następnie zajęliśmy się armatą przeciwpancerną znajdującą się na skraju wzgórza. Napotkaliśmy niewielki opór. Odstawialiśmy teraz jeńców do okopu. Podzieliliśmy pluton na trzy jednostki. Ostrzelano nas niecelnie z karabinu maszynowego ze szczytu wzniesienia po prawej stronie. Próbowaliśmy użyć moździerza kalibru 81 mm, ale żaden z nas nie umiał obsłużyć niemieckiej broni. Po raz pierwszy zobaczyłem ludzi na wzgórzu na zachód od nas. Sądzę, że byli ze 116. pułku. Wyglądali na przygwożdżonych ogniem.Mniej więcej w tym czasie dotarło do nas dwóch maruderów ze 116. pułku. Nie zapytałem, z której są kompanii, tylko po prostu wziąłem ich ze sobą. Wróciliśmy i przeszukaliśmy jeszcze raz okopy, obawiając się, że wróg mógł tu przeniknąć. W tym czasie wysłałem 17-19 więźniów, pilnowanych przez dwóch naszych żołnierzy, z powrotem drogą którą przyszliśmy. Poleciłem im, żeby przekazali jeńców komuś, kto będzie chciał ich wziąć, i żeby zapytali o naszą kompanię.Zobaczyłem wtedy porucznika Hutcha z kompanii E (drugi pluton, który był w łodzi tuż po mojej lewej). Wskazałem mu pole minowe, a on powiedział mi, że niedaleko mnie jest snajper. Dostawaliśmy się pod ogień snajperski co kilka jardów; zaczynaliśmy się już trochę denerwować. Odpaliliśmy nasz ostatni żółty granat dymny, żeby dać znać okrętom, że jesteśmy Amerykanami, ponieważ ich ostrzał niebezpiecznie zbliżał się do nas.Około 10:45 nadszedł z lewej kapitan Wozenski z kompanii E. Użył niemal tej samej drogi, po której my chodziliśmy. Bardzo się ucieszyłem na jego widok. Powiedział nam, że mamy się skontaktować z majorem Washingtonem, pełniącym obowiązki dowódcy 2. batalionu, stacjonującym nieopodal Colleville. Zmieniono nam zadanie; nie mieliśmy wysyłać żadnych patroli do Trevieres tego popołudnia, jak wcześniej zaplanowano. Nigdy nie przekroczyliśmy wzgórza E-l. Zamiast tego poszliśmy szlakiem w kierunku Colleville. Mieliśmy zejść na pola leżące z prawej strony miejscowości. Porucznik Hutch i ja mieliśmy pod sobą około trzydziestu ludzi; on dowodził (ja byłem podporucznikiem, a on porucznikiem). Porucznik James McGourty przyszedł razem z kapitanem Wozenskim. Na plaży zginęło trzech naszych dowódców pułków. Hutch, McGourty i ja trzymaliśmy się razem. Wozenski jest teraz dowódcą 3. batalionu 16. pułku piechoty.Natknęliśmy się na majora Washingtona, pełniącego obowiązki dowódcy 2. batalionu, znajdującego się obok Colleville; siedział w schronie poza miasteczkiem.217Kapitan Dawson również doszedł do Colleville, co było wcześniej jego zadaniem. Kompania G rozmieściła się zarówno w samej miejscowości, jak i w jej okolicach. Dostaliśmy się na tym obszarze pod niezbyt intensywny ostrzał z broni ręcznej, ale nikt nie został ranny. Porucznik Hutch i ja spotkaliśmy się z majorem Washingtonem około 13:00. Polecił nam, żebyśmy udali się na prawo od Colleville i pilnowali prawej flanki miasteczka. Wyszliśmy i w ciągu czterdziestu minut zostaliśmy okrążeni. Porucznik Knuckus z kompanii G, razem ze swoimi czternastoma ludźmi, stacjonował na prawej flance, więc dołączyliśmy do niego (porucznik Hutch, porucznik Knuckus i ja razem mieliśmy około czterdziestu pięciu żołnierzy).Zajęliśmy pozycje obronne na zachód od Colleville. Wybraliśmy miejsce, w którym okopywanie się nie było potrzebne, wykorzystaliśmy rowy odwadniające. Znajdowaliśmy się pomiędzy sadami i żywopłotami. Poruszaliśmy się ostrożnie, nie wiedzieliśmy, kto się gdzie znajduje. Około 15:00 dostaliśmy się pod ogień przeciwnika. Di Gaetano dostał w tyłek odłamkiem szrapnela, powiedzieliśmy mu, że jest zbyt wielki, żeby ktoś mógł w niego nie trafić. Sierżant Bisco zginął, postrzelili go z karabinu w twarz i gardło. Spadł na nas tylko jeden pocisk artyleryjski, myśleliśmy, że to z jednego z naszych okrętów - eksplodował 300 jardów od nas, miał pomarańczowo-żołty płomień.

Page 139: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Spojrzeliśmy w dół na plażę, gdzie zobaczyliśmy kilka nieprzyjacielskich oddziałów nacierających na nas. Nie mogliśmy skontaktować się z batalionem. Z kompanii G wyruszył do nas łącznik. Kiedy dotarł na skraj naszych pozycji, Niemcy otworzyli do niego ogień. Upadł, ale wpakowali w niego jeszcze chyba ze sto pocisków z karabinu maszynowego. To okropne, ale my robimy tak samo, kiedy nie chcemy dopuścić, żeby łącznik przekazał informację. Oczywiście nie dowiedzieliśmy się, co miał nam do powiedzenia. Strzelaliśmy, aż po południu prawie skończyła sie nam amunicja. Zostało mi sześć naboi w karabinku automatycznym, niektórzy mieli jeden pocisk. Wciąż byliśmy otoczeni. Zwołaliśmy zebranie, w którym uczestniczyli: porucznik Knuckus, Hutch, sierżant techniczny Ellis, sierżant techniczny Streczyk i ja. Około 17:00 zdecydowaliśmy się przebić z powrotem do batalionu. Posłaliśmy po ludzi, żeby przyszli do tego samego rowu co my. Znajdowaliśmy się kilkaset jardów na południowy zachód od Colleville.Między 19:00 a 20:00 ustawiliśmy broń automatyczną, żeby dawała nam osłonę, a sami zaczęliśmy się czołgać w rowie w stronę Colleville. Prowadził porucznik Hutch. Wróciliśmy do batalionu i wpadliśmy na kompanię C 16. pułku, która właśnie szła nam z odsieczą. Nie wiedzieliśmy, gdzie się znajdujemy. Znaleźliśmy majora Washingtona w niewielkim schronie na zachód od miasteczka. Polecił nam wrócić na mniej więcej to samo miejsce, ze wsparciem ze strony kompanii C. Zajęliśmy pozycje obronne w odległości około 500-700 jardów od poprzednich, żeby mieć bliżej do Colleville. Wciąż siedzieliśmy między żywopłotami; pilnowaliśmy dróg i podejść. Myślę, że granica strzeżonego przez nas terenu przebiegała na dro-218dze do Colleville. Mieliśmy teraz karabin maszynowy (sądzę, że dostaliśmy go z kompanii H). Działo się to około 21:00, było prawie ciemno. Jedyne odgłosy dochodziły od strony anten, poza tym cisza. Słyszeliśmy wcześniej po południu amerykańskie karabiny maszynowe, możliwe, że to oni zepchnęli na nas Niemców. Spędziliśmy pierwszą noc na pozycjach w pobliżu Colleville338.Wywiad po bitwie, kompania G, 16. pułk piechotyOkoło 8:00 rano drugiego dnia Dawson wysłał przez miasto pierwszy patrol składający się z Burbridge'a, Kruckasa, Gaetano, Pezzeka i czterech innych. Szli główną drogą posuwając się ostrożnie od domu do domu, zabili kilku strzelców i wzięli ośmiu jeńców. Kiedy dotarli na skraj miejscowości, dołączyli do nich żołnierze z 20. Brygady Saperów oraz kilku żandarmów. Dokładnie w odległości jednego budynku za patrolem szedł żandarm, niosąc znak „zakaz wstępu". Gaetano oczyścił jeden dom, odszedł kawałek, po czym wrócił i chciał tam wejść z powrotem, jako że nie był pewien, czy wszędzie przeszukał. Żandarm powiedział do niego „Nie możesz tam wejść!"Gaetano odpowiedział: „Jasne, że mogę. Tylko spróbuj mnie zatrzymać!" i wszedł (Burbridge)339.Przypisy317 Marshall, Men Against Fire, s. 50-54.318 Cytowane za: Buli, World War II Infantry Tactics - Sąuad and Platoon, s. 41.319 Marshall, Men Against Fire, ss. 50-54.320 Raport ANXCD, tom 3, złożony przez dowódcę floty, oddział O sił ekspedycyjnych, s. 6, 7, cytowane za: Battle Summary No. 39, Landings in Normandy June 1944, Biuro Informacji Publicznej Wielkiej Brytanii, 1994, s. 95-96.321 Dział historii armii amerykańskiej, wywiady po bitwach, Archiwum Narodowe Stanów Zjednoczonych, mikrofilm udostępniony w Centrum Archiwów Wojskowych Liddell Hart, King's College, Londyn, sygn. GB99 KCLMA MFF 7.322 Dzięki uprzejmości Fundacji Państwowego Muzeum D-Day, ze zbiorów historii mówionej czasów II wojny światowej należących do Petera Kalikowa.

Page 140: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

323 Dział historii armii amerykańskiej, wywiady po bitwach.324 Tamże.325 Dzięki uprzejmości Fundacji Państwowego Muzeum D-Day, projekt online dotyczący II wojny światowej pt: „Podziel się swoją historią" .326 Dział historii armii amerykańskiej, wywiady po bitwach.219327 Dzięki uprzejmości Fundacji Państwowego Muzeum D-Day, ze zbiorów historii mówionej czasów II wojny światowej należących do Petera Kalikowa.328 Tamże.329 Tamże.330 Niepoprawnie zapisano jego nazwisko w wywiadzie po bitwie (Spaulding).331 Dzięki uprzejmości Fundacji Państwowego Muzeum D-Day, ze zbiorów historii mówionej czasów II wojny światowej należących do Petera Kalikowa.332 Tamże.333 Tamże.334 Dział historii armii amerykańskiej, wywiady po bitwach.335 Tamże.336 Dzięki uprzejmości Fundacji Państwowego Muzeum D-Day, ze zbiorów historii mówionej czasów II wojny światowej należących do Petera Kalikowa.337 W tym momencie robiący wywiad wydaje się po prostu raczej zapisywać własne notatki niż kontynuować narrację.338 Dział historii armii amerykańskiej, wywiady po bitwach.339 Tamże.220Rozdział 9!WnioskiS. L. A. MarshallDowódca piechoty powinien wiedzieć, że kiedy atakuje wroga, nie więcej niż ćwierć jego ludzi odważy się zadać prawdziwy cios, jeśli nie zmuszą ich do tego niemal przytłaczające okoliczności albo podoficerowie porządnie „zagonią" swoje oddziały340.Czy Marshall miał rację? Krótka odpowiedź brzmi - częściowo tak. Jednakże druga odpowiedź na to pytanie jest taka, że wojna to zbyt złożone zjawisko, by tak szerokie stwierdzenia mogły znaleźć zastosowanie do wszystkich żołnierzy we wszystkich bitwach. Niezależnie od tego, czy powyższe stwierdzenie miało być tylko chwytliwym nagłówkiem, Marshall z pewnością skupił umysły współczesnych teoretyków wojskowości na pytaniu, jak zwiększyć współczynnik ognia, aby 100 proc. żołnierzy stało się aktywnymi strzelcami w czasie bitwy.Spośród wszystkich armii brytyjskich walczących w II wojnie światowej, współczynnik ognia Marshalla zapewne najlepsze zastosowanie znajdował do Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego w 1940 roku, którego przygotowanie do nowoczesnej wojny było wręcz fatalne, i który wciąż nadawał się bardziej do walki na froncie pierwszej niż drugiej wojny światowej. Pomimo tego brytyjska doktryna prowadzenia ognia mogła nawet w tym wypadku działać przeciwko Marshallowi. Brała pod uwagę ilość, a nie jakość ognia, co mogło oznaczać, że współczynnik Marshalla jest zbyt niski.Prawie na pewno tak było podczas II wojny światowej, w której można wyróżnić trzy elementy na każdym polu bitwy. Pierwszym z nich byli aktywni strzelcy - żołnierze rzeczywiście starający się zabić tak wielu żołnierzy wroga, jak to tylko możliwe. Drugim - żołnierze przyczyniający się do ilości ognia, ale nie celujący w nic konkretnego, tacy,221

Page 141: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

którzy raczej mieli nadzieję, że nie będą musieli nikogo mieć na sumieniu. Trzecim elementem byli żołnierze niestrzelający, czy to z powodu niewychodzenia z kryjówki, czy akurat pomagający strzelcom, ranni lub wykonujący inne zadania.Jaki był udział procentowy każdej z tych grup? Nigdy się tego nie dowiemy i równie dobrze udział ten mógł się wahać w zależności od bitwy i biorących w niej udział żołnierzy. Sytuację komplikuje również przybycie komandosów i innych sił specjalnych, których członkowie zmienili sposób, w jaki szkolono żołnierzy. Dla komandosów ich intensywne szkolenie, oparte na uwarunkowaniu żołnierzy do zabijania poprzez realistyczne scenariusze bitewne oraz używanie realistycznych celów o ludzkich kształtach, zmieniło znacznie współczynnik ognia i całkiem możliwe, że tego rodzaju siły osiągały odsetek bliski magicznym stu procentom aktywnych strzelców.Skład poszczególnych oddziałów również był czynnikiem komplikującym. 4. pułk Dorset składał się z żołnierzy szkolonych w sposób tradycyjny, jak również żołnierzy szkolonych przez majora Henry'ego Halla, który ukończył zaawansowane szkolenie szturmowe w Lochailort i stamtąd przeniósł sposób treningu do swojego plutonu i kompanii. Tworzyło to interesującą mieszankę umiejętności bojowych w ramach jednego batalionu i warto zauważyć, że podczas akcji takiego mieszanego oddziału żołnierze szkoleni w sposób tradycyjny ponosili więcej ofiar od żołnierzy, którzy przeszli typ szkolenia komandosów.Major R. F. „Henry" Hall, odznaczony Wojskowym Krzyżem ZasługiJest takie małe wzgórze, nazywane wzgórzem 112, wznoszące się nad Caen. Zarówno Niemcy, jak i my stwierdziliśmy, że „kto ma wzgórze 112, ma całą Normandię". Niestety, Niemcom udało się tam dostać przed nami. Naszym zadaniem było więc zepchnięcie ich z tego wzniesienia, żeby móc rozpocząć atak na Caen.10 lipca 1944 4. batalion 4. pułku Dorset zaatakował małą wioskę o nazwie Etterville na zboczu wzgórza 112. Pułkowy trębacz zagrał sygnał do ataku, mój pluton krzyknął swój okrzyk haka i ruszyliśmy. Samoloty typu Typhoon miały przed naszym atakiem zrzucić na wioskę bomby przeciwpiechotne, ale się spóźniły!Zajęliśmy cel o 6:30, zgodnie z planem, i ustawiliśmy nasz totem. Zanim zdążyliśmy się okopać, nadleciały Typhoony. Jedyną ofiarą po naszej stronie był sierżant Fowler. A to dlatego, że popełnił błąd i położył się na ziemi, zamiast stać i uchylać się przed bombami (w ten sposób tylko nogi narażone są na odłamki - dobry sposób obrony przed Miotaczami Mgły, których nadlatujące rakiety można łatwo usłyszeć, jeśli jest się w otwartym terenie).222Okopaliśmy się, a później w południe zluzował nas batalion Cameronians i wtedy ruszyliśmy do ataku na kolejną wioskę, Maltot. Do 16:45 zajęliśmy pozycję i ustawiliśmy totem.Inne kompanie odniosły poważne straty. Wtedy otoczyły nas czołgi typu Tygrys i jeden z nich nierozważnie podjechał na 50 jardów do naszego totemu i rozwalił go na kawałki. Nie wydałem żadnego rozkazu, ale moi chłopcy jak jeden mąż rzucili się na pojazd, którego załoga w ciągu trzech minut była już martwa.Zostaliśmy tam pod dość znacznym ostrzałem, otoczeni przez czołgi, aż nasz batalion, albo to co z niego zostało, otrzymał rozkaz odwrotu o 20:30, z powodu poniesionych ofiar. Zniszczyliśmy więc jeszcze, tak dla zabawy, dwa czołgi, tracąc tylko dwóch czy trzech żołnierzy. Ale na sam koniec dnia z całego 4. batalionu pułku Dorset zostało tylko pięciu oficerów i 80 żołnierzy, głównie moich.Udało nam się zniszczyć pierwszego Tygrysa, wpychając ciężki kątownik w gąsienicę i dławiąc go. Drugi niezbyt mądrze zatrzymał się sam, więc musieliśmy go tylko zdławić.Nie można zniszczyć Tygrysa, który jedzie, chyba że ma się nadzwyczajne szczęście. Najpierw trzeba go zatrzymać, a najłatwiejszy sposób żeby to zrobić, to zepsuć gąsienice, które są najsłabiej opancerzoną częścią czołgu. Jedyną bronią jaką mieliśmy, był

Page 142: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

granatnik przeciwpancerny PIAT, który był dość skuteczny, ale z pewnością niewystarczający, żeby przebić pancerz czołgu, ale jeśli celowało się w gąsienice, to w dziewięciu na dziesięć przypadków strzał je blokował. Można też było spróbować wepchnąć coś w nie - jakiś kawał żelastwa, albo kłodę drewna, coś pokaźnego, co zniszczy gąsienice i zatrzyma czołg.Trzeba podejść dość blisko czołgu, ale jego działko zaprojektowane jest do strzelania poziomo, z bardzo małym odchyleniem w dół, więc jest się zupełnie bezpiecznym, bo wszystkie strzały przelatują po prostu nad głową.Trzeba też rozważyć warunki wewnątrz czołgu. W środku znajdowało się zazwyczaj czterech czy pięciu żołnierzy, było gorąco, wszyscy siedzieli spoceni i śmierdziało olejem, kordytem i uryną a do tego załoga mogła wyglądać tylko przez wizjery, więc na 99 procent właz był otwarty i często wyglądał przez niego dowódca.Tak więc załoga nie czuła się najlepiej. Jak już się zatrzymało czołg, należało na niego wskoczyć, zatkać wszystkie wizjery błotem, szmatami, czy czymkolwiek, co się nadawało. Jeśli miało się szczęście i właz był otwarty, można było wrzucić parę granatów do środka i zatrzasnąć klapę. I to był koniec czołgu. Albo można było umieścić ładunek na klapie (mieliśmy zazwyczaj ze sobą ładunki podobne do bomb Lewesa, specjalnie na czołgi) lub na pokrywie silnika (gdzie pancerz był cienki), albo z tyłu pojazdu. Taki ładunek podpalał czołg. Było to prostsze niż się wydaje, pod warunkiem że miało się odwagę i odpowiednie przeszkolenie.Moje ogólne wrażenia z tego dnia to okropny hałas, mnóstwo błota i kurzu latającego dookoła, okropny widok martwych ciał, naszych i niemieckich żołnierzy,223niektóre były całe (ale martwe), niektóre w kawałkach. Kawałki ciał leżące na ziemi. Żadnych zapachów oprócz smrodu środków wybuchowych, ale za to mnóstwo kurzu, błota i okropny hałas cały czas, odłosy ognia nieprzyjaciela i naszego własnego ostrzału. Bardzo otrzeźwiające przeżycie, ale wszyscy moi chłopcy świetnie się spisali. Gdy wróciliśmy z Maltot, okopaliśmy się i przez noc utrzymywaliśmy pozycję u stóp wzgórza.Kiedy byliśmy na zwiadzie pewnej nocy, odkryliśmy zepsuty niemiecki czołg, którego działo wciąż strzelało, i który niemieccy inżynierowie próbowali naprawić. Poczekaliśmy trzy czy cztery noce, aż wcześnie rano któregoś dnia usłyszeliśmy jego silnik. To był dla mnie znak do wystrzelenia z 4,5-calowego działa, które jednym strzałem zniszczyło czołg. To się dopiero nazywa marnowanie sił wroga!Używaliśmy też naszego haka w dzień, a jeszcze skuteczniej w nocy, by utrzymać wroga w ciągłej gotowości, pozbawić go snu i zmęczyć. Niemcy zawsze jedli w południe (my w nocy), więc była to świetna pora na ostrzeliwanie ich z moździerzy, kiedy wszyscy byli zebrani w jednym miejscu, pozbawiając ich w ten sposób jedzenia.Szukaliśmy celów w dzień, a w nocy wypuszczaliśmy się na samotne wyprawy, żeby zabijać pojedynczych żołnierzy wroga lub rzucać w nasz cel granaty. Nigdy nie udało nam się napaść na magazyny czy kwaterę główną, bo te cele znajdowały się z tyłu, a my mogliśmy dojść tylko do linii frontu.Za dnia szukaliśmy słabych punktów w linii wroga lub innych miejsc wartych nocnego ataku, a następnie wychodziliśmy w nocy i niszczyliśmy te cele pod osłoną ciemności.Niemcy używali też mnóstwa pocisków smugowych, co było dość głupie z ich strony, bo bardzo łatwo dawało się ich uniknąć. Można było przesunąć się w lewo, w prawo, czy nawet do przodu. Używali też pistoletów sygnałowych i rac różnego koloru. Jeśli udało się zdobyć jedną z ich toreb z racami, można je było wystrzelić, robiąc trochę zamieszania w tym, co akurat nimi sygnalizowali.Cały pomysł polegał na tym, żeby zdezorientować i skonfundować wroga, pozbawić go snu oraz jedzenia i ogólnie zmęczyć, a także w ostatecznym rozrachunku zabić.

Page 143: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Powód, dla którego udało mi się wyprowadzić stamtąd więcej żołnierzy niż innym, był taki, że moi ludzie byli lepiej wyszkoleni niż reszta batalionu - i tylko tyle. Motto SAS brzmi: „Kto się odważy, zwycięża" („Who dares wins"), ale Jock Lapraik, który szkolił SAS na Dalekim Wschodzie, i John Woodhouse, który trenował ich w Anglii i na Bliskim Wschodzie, zmienili motto na „Kto się szkoli, zwycięża". Kto się szkoli, naprawdę zwycięża. Po prostu im lepiej jest się wyszkolonym, szczególnie w sytuacjach zbliżonych do bitewnych, tym więcej ma się szans na przeżycie341.224Niestety, ludzie tacy jak major Hall byli rzadko rozsiani po całej armii, która musiała polegać na konwencjonalnych żołnierzach w bitwach II wojny światowej.Pytanie o względną śmiertelność jest bardzo ciekawe. Rozdział 4. opisuje akcję 4. Oddziału Komandosów pod Dieppe, w której świetnie wyszkoleni i uwarunkowani komandosi brytyjscy atakowali baterię Hess w Varengeville i odnieśli jedyne zwycięstwo tego dnia. Pomimo tego że atakowali dobrze bronioną placówkę, to ich straty w porównaniu z innymi jednostkami spod Dieppe wyniosły o wiele mniej - 16 zabitych i 20 rannych. Straty Niemców natomiast 58 zabitych (wliczając straty w walkach poza baterią, oszacowane przez Lorda Lovata) plus 33 rannych i 4 więźniów342.Inne akcje komandosów podczas wojny odniosły podobny sukces wbrew przeciwnościom, a wszystko to zawdzięczano treningowi, który komandosi otrzymali w Achnacarry. Szkolenie to przekształcało zwykłych żołnierzy w komandosów, a zwykłych żołnierzy piechoty morskiej w komandosów piechoty morskiej.Następująca opowieść pokazuje, jaki wpływ na żołnierzy piechoty morskiej (łącznie ze strzelaniem na poligonie, gdzie trenowano ich przed przyjazdem do Achnacarry, co zapewniło szczególny kontrast wobec szkolenia tam) miało to szkolenie i jak zadziałało ono podczas akcji nad jeziorem Comacchio, w czasie kampanii włoskiej, kiedy piechota morska musiała przedrzeć się przez otwartą część pola, żeby z bliska zmierzyć się z Niemcami i ich sprzymierzeńcami ze wschodniej części Rzeszy.Sierżant Bill Ash, szwadron C, 43. Oddział Komandosów Piechoty MorskiejSzwadron C stanowił jednostkę do zadań ogólnych. Jako sierżant dowodziłem dwunastoosobowym plutonem z drużyną obsługującą karabin maszynowy Bren.Odbywaliśmy ćwiczenia na poligonie w Galashiels, zanim nie pojechaliśmy do Achnacarry. Na nasz trening składało się strzelanie do nieruchomych tarcz oraz do wyskakujących celów, które upadały po trafieniu. Spędziliśmy tam sześć tygodni. Strzelnica miała długość 600 jardów. Przechodziło się przez nią w następujący sposób: ustawiało się na pozycji w odległości 600 jardów od celu, wystrzeliwało pięć pocisków, potem biegło do znaku 500 jardów, padało na ziemię, wypalało dziesięć pocisków, potem do 400 jardów itd. Kiedy dochodziło się do 200 jardów, w różnych miejscach pojawiało się pięć nowych celów - trzeba je było trafić, padały po zestrzeleniu.225Nie trenowaliśmy wiele na poligonie podczas pobytu w Achnacarry, ponieważ tam ciągle mieliśmy jakieś ćwiczenia, które zawierały również wyskakujące cele o ludzkich kształtach. Kiedy się poruszyłeś, pojawiał się taki cel, strzelałeś i on zwalał się na ziemię.Akcję nad jeziorem Comacchio zaczęliśmy bardzo wcześnie rano. Podczas podchodzenia pod mierzeję obok Joshua po prawej mieliśmy morze, a po lewej jezioro. Szwadron C prowadził inne oddziały i w drodze natrafiliśmy na ziemianki pełne turkmeńskich żołnierzy [walczących po stronie Niemców]. Schrony znajdowały się przodem do morza, po naszej lewej, natknęliśmy się na nie podczas natarcia. Należało każdy z nich oczyścić. Wpuszczaliśmy do środka serię z karabinu, co miało im uświadomić, że są otoczeni. Niektórzy z nich mieli taki paskudny zwyczaj - udawali, że się poddają, po czym rzucali w nas granatem. Staliśmy się przez to trochę nerwowi. Kiedy dochodziliśmy do takiego

Page 144: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

schronu, jeden z moich ludzi sądził, że zaraz cisną granat, więc chociaż się poddawali, zabił jednego czy dwóch, a reszta skuliła się na dnie. Zostawiliśmy ich następnemu oddziałowi.Następnie przeprawiliśmy się łodziami przez kanał i podeszliśmy pod Saglioca. Po drugiej stronie kanału Valetta, znajdującego się na najdalszym krańcu Saglioca, Niemcy mieli sporo wojska i snajperów poukrywanych po domach.Tylna straż przeciwnika w tym miejscu dawała nam się we znaki, ale najwięcej problemów sprawiał ogień kierowany poprzez kanał. Za Saglioca teren stawał się pusty i całkowicie płaski, więc musieliśmy iść nisko przy ziemi. Kapral Hunter znajdował się w następnym plutonie i zobaczyłem, jak zbiera magazynki do Brena od ludzi wokół niego. Potem ruszył do przodu, biegnąc i strzelając z biodra z karabinu maszynowego, również w ruchu zmieniał magazynki. To wymagało pewnych umiejętności. Przez cały czas kiedy biegł, Niemcy kierowali na niego intensywny ostrzał. Przebył około 150 jardów, dotarł do zburzonego domu i tam rozstawił swojego Brena na kupie gruzu. Walczył dalej, ale wtedy trafił go snajper. Wszystko trwało jakieś dziesięć minut. Został odznaczony Krzyżem Wiktorii.Akcja Toma Huntera pozwoliła nam zająć dogodniejsze pozycje i odpowiedzieć ogniem. Ja miałem Thompsona, który nieźle sprawdzał się na krótkich dystansach, ale słabo na dłuższych.W nocy zostaliśmy wycofani, a inni przejęli nasze pozycje343.Jednym z rezultatów uwarunkowania żołnierzy do zabijania było to, że naprawdę nacierają i zabijają przeciwników. Ludzka psychika musi się z tym borykać w następnych latach życia. Chociaż Eddie Blacker szkolony był tradycyjnymi metodami stosowanymi przez piechotę, okazał się wspaniałym snajperem w czasie obrony pozycji Snipe. Patrząc z perspektywy, powiedział:226Nie zdawałem sobie wtedy sprawy z tego, jaką mam łatwą robotę, zakopany w piasku pod wypalonym niemieckim czołgiem. Gdy spoglądam teraz w przeszłość, to jest mi przykro, że zabiłem tak wielu niemieckich żołnierzy, którzy starali się zabić nas, a wszystko z powodu odrażającego charakteru Adolfa Hitlera344.Jednym z czynników wyróżniających wojnę na pustyni stanowiła galanteria, jaką okazywały sobie obie strony. Niestety, tego typu rycerskie postępowanie nie zostało przeniesione na dalekowschodni front, gdzie niepodzielnie rządziła nienawiść. Brytyjczycy walczyli szczególnie zaciekle, ponieważ nienawidzili Japończyków za to, co robili i za to, czego się dopuścili wobec niewinnych jeńców i cywilów.Współczynnik ognia podany przez Marshalla jest z pewnością zbyt niski, jeśli miałby dotyczyć wojsk brytyjskich, a być może również amerykańskich, na Dalekim Wschodzie. Zmieniał się również wraz z przebiegiem wojny.W oczach wojskowych historyków zatrudnionych przez Marshalla, teoria współczynnika ognia zyskała solidną podbudowę na przykładzie D-Day. Pomimo tego że podejmowano rozpaczliwy wysiłek, żeby zejść z plaży, żołnierze amerykańscy widzieli, jak ich koledzy są koszeni przez karabiny maszynowe lub wysadzani w powietrze. Bitwa znów spoczywała na barkach pojedynczych wybitnych jednostek, które przejmowały kontrolę nad sytuacją i brały odpowiedzialność za natarcie. Oczywiście mogło się zdarzyć tak, że więcej niż dwadzieścia pięć procent żołnierzy strzelało - w końcu doktryna armii amerykańskiej nie różniła się zbytnio od brytyjskiej - strzelaj tam, gdzie jest przeciwnik lub tam, gdzie myślisz, że może być. Jednak jak ustaliliśmy w rozdziale 1., dwudziesto-pięcioprocentowy wskaźnik Marshalla nigdy nie był oparty na precyzyjnych wyliczeniach. Nigdy nie będziemy wiedzieli na pewno.

Page 145: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Nie ma natomiast żadnych dowodów na poparcie przeciwnego stanowiska, głoszącego, że żołnierze zabijali nieprzyjaciół kierowani żądzą krwi. Żołnierzy, którzy zabijali z przyjemnością, było naprawdę, naprawdę niewielu. Nigdy żadnego nie spotkałem i gdyby ktoś w taki sposób przedstawiał swoje doświadczenia, podchodziłbym do tego z dużą dozą podejrzliwości. Peter Hart, wybitny historyk zajmujący się w Imperial War Museum historią mówioną, powiedział mi, że zrobił dotychczas kilkaset wywiadów z weteranami II wojny światowej i natknął się jedynie na dwa takie przypadki345.Po II wojnie światowej brytyjska i amerykańska armia zmieniły sposób szkolenia swoich żołnierzy. Od tej pory trening, jaki przechodzili brytyjscy i amerykańscy komandosi, miał zostać rozszerzony na wszystkich walczących żołnierzy. Na zawsze zmieniło to charakter bitew.227Przypisy340 Marshall, Men Against Fire, s. 50.341 Major R. F. Hall, korespondencja z autorem, jesień 2004.342 Fowler, The Commandos at Dieppe, s. 229-230.343 Wywiad przeprowadzony przez autora.344 List do autora, 19 września 2003.345 Wywiad przeprowadzony przez autora.Powstanie warszawskieSymbolami powstania warszawskiego stały się pistolet maszynowy „Błyskawica" i butelki z benzyną, używane przeciwko czołgom. W sierpniu 1944 roku żołnierze polskich formacji konspiracyjnych, wśród których najliczniejsza była Armia Krajowa, wystąpili z różnorodnym, pochodzącym z rozmaitych źródeł, uzbrojeniem.Odpowiedzialność za wywołanie i przeprowadzenie powstania spadła na barki komendanta głównego AK gen. Tadeusza Bora-Komorow-skiego. Idea powszechnego powstania przeciw okupantom towarzyszyła polskiemu podziemiu niepodległościowemu od chwili jego powstania i była, obok działalności wywiadowczej i rozpoznawczej, jego głównym celem. O gotowości do takiej akcji meldował już w grudniu 1939 roku dowodzący Służbą Zwycięstwu Polski gen. Karaszewicz-Tokarzewski. W KG ZWZ kontynuowano prace nad powstaniem powszechnym. Efektem było wydanie 6 września 1940 roku Wytycznych bojowych do wystąpienia zbrojnego i opanowania Kraju w obrębie okupacji niemieckiej. Przygotowane i przekazane do Londynu na początku 1941 roku projekty poszerzone zostały również o „obronę przeciw Sowietom", z założeniem, że dojdzie do wojny okupantów, w której powodzenie osiągnie Armia Czerwona i konieczna stanie się walka przeciw bolszewikom. Rozwój sytuacji międzynarodowej po napaści Trzeciej Rzeszy na ZSRR wymusił zmiany w koncepcjach strony polskiej. Nawiązanie stosunków między rządami Rzeczypospolitej Polskiej i Związku Radzieckiego spowodowało, że, przynajmniej oficjalnie, ten nie mógł być traktowany jako przeciwnik. Aż do bitwy pod Stalingradem rozważane były przez kierownictwo Armii Krajowej różne warianty rozwoju sytuacji wojennej: całkowita klęska ZSRR, zwycięstwo Sowietów, ich marsz na zachód przez terytorium Polski, wreszcie zwycięstwo aliantów zachodnich i ich ofensywa przez Bałkany lub Francję oraz Niemcy w kierunku ziem Rzeczypospolitej. Klęska Niemców pod Stalingradem na początku 1943229roku uświadomiła zarówno rządowi w Londynie, jak i KG AK, że najbardziej prawdopodobne jest wkroczenie do Polski sił Armii Czerwonej. Kolejna porażka Wehrmachtu pod Kurskiem potwierdziła te założenia. Jednocześnie sytuacja międzynarodowa w 1943 roku skomplikowała się dla sił związanych z legalną polską władzą. Napięte stosunki między rządem RP i Sowietami zostały zerwane po odkryciu w

Page 146: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

kwietniu grobów polskich oficerów w Katyniu. Władze w Moskwie wyraźnie stawiały na uległe im środowiska lewicy komunistycznej. 20 listopada 1943 roku komendant Armii Krajowej gen. Bór-Komorowski wydał rozkaz do działań, a akcja otrzymała kryptonim „Burza". Poza dyskusją pozostawała tzw. baza powstania, którą stanowiły tereny Polski centralnej. Na Kresach Wschodnich walka zbrojna miała być manifestacją praw Polaków do tych ziem. Do połowy 1944 roku nie zakładano opanowywania dużych miast jako głównej metody działań, chociaż dopuszczano taką alternatywę. Przebieg początków akcji „Burza" wskazywał jednak, że efekt propagandowy uzyskać można tylko poprzez zdobywanie wielkich aglomeracji. Nastąpiła zatem zmiana założeń, jednak stolicę Polski włączono do działań zbrojnych dopiero 20 lipca. Już ten rozwój wypadków komplikował sytuację w Warszawie. Warszawski Okręg AK, dowodzony przez płk. Antoniego Chruściela „Montera", oraz KG AK i podległe jej struktury, np. Kedyw (Kierownictwo Dywersji AK), liczyły ok. 45 tys. ludzi, z czego 30 tys. przypadało na oddziały liniowe. Niestety, pokaźna część uzbrojenia została przekazana do innych okręgów.W lecie 1944 roku trzy strony: polska KG Armii Krajowej, niemiecka OKH i sowiecka Stawka oceniały rolę, jaką miała odegrać Warszawa w nadchodzących wydarzeniach na froncie wschodnim. Tempo działań ofensywnych zaskoczyło jednak wszystkich. 23 czerwca rozpoczęła się operacja białoruska. W jej wyniku Niemcy utracili 30 dywizji, czyli ok. pół miliona ludzi: zabitych, rannych, zaginionych i wziętych do niewoli. Nad Grupą Armii Środek, która przyjęła te ciosy, zawisło widmo zagłady Zaskoczenie było tym większe, że w założeniach niemieckiego rozpoznania ofensywa nastąpić miała na południu frontu. Również jej rozmach i tempo można było porównać jedynie z sukcesami Wehrmachtu w pierwszych tygodniach wojny z ZSRR. Pod koniec lipca sytuację udało się opanować dzięki „płytkim kontruderzeniom" i przerzuceniu wojsk z południa. Bitwa pancerna, która rozegrała się na przedpolach Warszawy, chwilowo ustabilizowała front.Bez wątpienia dla Niemców stolica Polski była wówczas strategicznie i operacyjnie ważnym węzłem komunikacyjnym. Siły Grupy Armii Środek, mimo wzmocnienia, nadal znacznie ustępowały Armii Czerwo-230nej. Realne szanse na utrzymanie linii Wisły dawało manewrowanie wojskami, zwłaszcza dywizjami pancernymi po liniach wewnętrznych. Aby przerzucać wojsko na prawym brzegu i zapewnić mu zaopatrzenie, konieczne były mosty kolejowe i drogowe. Miasto przed bombardowaniem zabezpieczały samoloty i działa przeciwlotnicze 6. Floty Powietrznej gen. Roberta Rittera von Greima. Natomiast dowodzący 9. Armią gen. Von Vormann wyznaczył gen. Guntera Robra na komendanta wojennego miasta, z zadaniem stabilizowania sytuacji w Warszawie. Wybuch powstania w znacznym stopniu utrudnił sprawne zaopatrywanie i manewrowanie 9. Armii (IV KPanc. SS, XXXIX KPanc. i VIII KA), walczącej na linii od Kazimierza Dolnego do dolnego biegu Bugu. Rozkaz Hitlera, że „miasto ma być bronione w każdych warunkach", miał również podłoże polityczne. Stolica Generalnego Gubernatorstwa mieściła się co prawda w Krakowie, ale panowanie nad Warszawą „podtrzymywało mit GG". Wyzwolenie stolicy mogło być sygnałem do powszechnego zrywu Polaków. W niemieckich planach pojawiła się szczególnie niebezpieczna dla miasta i jego mieszkańców koncepcja zamiany stolicy w twierdzę i, co warto dodać, plany te, choć kontynuowane po październiku 1944 roku, zostały poważnie pokrzyżowane przez powstanie. Po 1 sierpnia Warszawy należało zatem bronić, tym bardziej że „bunt" spowodował wściekłość Hitlera, wciąż wszechwładnego i szczególnie niebezpiecznego dla swoich generałów i marszałków. Zbyt dobrze pamiętali oni o losie tych, którzy kilka dni wcześniej próbowali odsunąć szalonego Fiihrera od władzy. Trzeba pamiętać, że Himmler widział w powstaniu szansę na rozsadzenie jedności aliantów. Rzekł nawet: Jest błogosławieństwem, że Polacy to robią" i prawdopodobnie sugerował

Page 147: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

pozostawienie miasta w rękach AK, co mogło doprowadzić do poważnych implikacji politycznych. Jednak względy wojskowe i ambicjonalne Hitlera wzięły górę.Odpowiedź na pytanie - po co Sowieci mieli zdobywać Warszawę? - ma fundamentalne znaczenie dla dyskusji, czy i w jakim stopniu Stalin winny jest zbrodni zaniechania pomocy niszczonemu miastu.Nasuwa się odpowiedź, że opanowanie stolicy Polski wytrącało Niemcom atuty związane z jej posiadaniem. Bez wątpienia Armia Czerwona była wyczerpana ofensywą, a ostatnie zapasy zużyła na bitwę na przedpolach Warszawy oraz w obronie utworzonych na lewym brzegu Wisły przyczółków. To właśnie one zdradzały strategiczne plany Sowietów. Już bowiem wydarzenia września 1939 roku udowodniły, że nacierające wojska mogą zwyciężać bez posiadania Warszawy, a Wisła nie jest przeszkodą nie do pokonania. Możliwości ówczesnych wojsk inżynieryjnych pozwalały liczyć Armii Czerwonej na łatwe zepchnięcie Niemców231na zachód. Dlatego tak ważne były przyczółki: pozwalały na uzupełnienie strat i zgromadzenie „materiałów wojennych". Zwolennikiem takiej koncepcji był m.in. marszałek Żuków, który osobiście miał powstrzymywać dowódców frontów przed zbyt szybkimi w jego mniemaniu postępami w kierunku Warszawy. Trzeba również dodać, że zdobycie miasta w 1944 roku nie stwarzało szansy na pobicie lub choćby związanie jakiś znaczących sił przeciwnika. Korpus von dem Bacha-Żelewskiego nie należał do elitarnych, tworzyły go raczej siły policyjne i drugorzutowe. Zatem opanowanie Warszawy z pewnością poprawiłoby strategiczne położenie Armii Czerwonej, głównie jednak przez to, że dezorganizowałoby niemieckie zaplecze. Z wojskowego punktu widzenia krwawa bitwa0 stolicę Polski w 1944 roku była nieopłacalna. Trzeba przyznać, że przebieg ofensywy w styczniu 1945 roku potwierdził słuszność tych założeń. Znaczenie polityczne Warszawy było jednak ogromne. Doceniało go zwłaszcza kierownictwo polskiego państwa podziemnego. Na naradzie generałów Komorowskiego (komendanta głównego), Okulickiego (szefa operacji) i Pełczyńskiego (szefa sztabu) podjęto decyzję o przygotowaniu Warszawy do powstania. Dowództwo AK zbierało się codziennie do 25 lipca. Dzień później odbyła się narada KG AK, z udziałem dowódcy Obszaru Warszawskiego gen. Albina Skoczyńskiego i dowódcy Okręgu Warszawskiego z udziałem Delegata Rządu na Kraj Jana Jankowskiego. Podtrzymano zamiar wywołania powstania, jednak ani wtedy, ani na kolejnych odprawach nie wyznaczono konkretnej daty. Sytuacja uległa zmianie 31 lipca, kiedy to gen. Komorowski otrzymał za pośrednictwem płk. Chruściela ok. godz. 17.00 meldunek o sowieckich czołgach na przedpolach Pragi. Generałowie Komorowski, Pełczyński i Okulicki podjęli decyzję o rozpoczęciu powstania następnego dnia o 17.00.Komendant AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski oczekiwał na rozwój wypadków w zamienioną na stanowisko dowodzenia fabrykę Kamlera na Woli. Tuż po szesnastej doszło do incydentu, który omal nie zakończył się dla gen. Bora i jego najbliższego otoczenia tragicznie. Do pobliskiej pralni podjechał samochód ciężarowy z Niemcami. Tymczasem oczekujący na wybuch walk powstańcy stali się mniej ostrożni. Jeden z żołnierzy ochrony kręcił się po dziedzińcu z biało-czerwona opaską na ramieniu i bronią. Niemiecki podoficer zareagował natychmiast. Wywiązała się strzelanina. Siły niemieckie rosły. Na szczęście wybiła 17.001 w całej Warszawie zaczęły się walki. Brak swobody w okupowanym przez Niemców mieście w czasie mobilizacji spowodował, że do walki w pierwszych godzinach mogło przystąpić jedynie ok. 50 proc. sił AK. Jeszcze gorzej przedstawiała się kwestia uzbrojenia. Broń strzelecką po-

Page 148: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

232siadało ok. 2500 żołnierzy; pozostali ruszyli do walki z granatami i butelkami z benzyną. Stało się tak dlatego, że duża część i tak szczupłych zasobów akowskich magazynów znalazła się w strefach kontrolowanych przez wroga.Plan strony polskiej zakładał nagłe, zaskakujące uderzenie na ok. 180 wytypowanych obiektów, po obu stronach Wisły. Najogólniej przyjąć można, że celem działań było opanowanie miasta, zwłaszcza jego arterii komunikacyjnych z przeprawami mostowymi włącznie. Miało to ogromne znaczenie operacyjne dla Armii Czerwonej, gdyż pozwalało rozwinąć ofensywę na zachód, bez konieczności zdobywania i utrzymywania przyczółków. Zwycięstwo pozwalało wystąpić w roli autentycznych gospodarzy zarówno wojskowym, jak i cywilnym reprezentantom legalnych polskich struktur państwowych, a ujawnienie się ich w tak ważnym strategicznie mieście nie pozwalało na zlekceważenie tego faktu na arenie międzynarodowej. Niestety, informacje o sowieckich czołgach na Pradze były nieprawdziwe. Z przyczyn militarnych, a później politycznych, ofensywa Armii Czerwonej została powstrzymana. Przeciwko posiadającym tylko pozorną przewagę powstańcom stanęły siły niemieckie, liczące ponad 16 000 dobrze uzbrojonych ludzi. W ich skład wchodziło ok. 6000 żołnierzy wojsk lądowych, 4300 SS i policji, 6000 sił powietrznych (ok. 2500 personelu lotniska na Okęciu, 500 na Bielanach i 3000 z 80. pułku 10. Brygady Artylerii Przeciwlotniczej). Dzięki działaniom wywiadowczym i niezachowywaniu zasad konspiracji przez Polaków, Niemcy byli przygotowani na zbrojne wystąpienie przeciwnika. Alarm w garnizonie ogłoszono o 16.30 - pół godziny przed godziną „W".Powstańcy rozpoczęli działania bojowe w strukturach odpowiadających administracyjnemu i taktycznemu podziałowi okręgu na 7 obwodów: I - Śródmieście, II - Żoliborz, III - Wola, IV - Ochota, V - Mokotów, VI - Praga, VII - powiat warszawski i VIII - Samodzielny Rejon Okęcie. Obwody składały się z rejonów, a te z kolei dzieliły się na zgrupowania bojowe liczące od kilku do kilkunastu plutonów. Była to struktura nieodpowiadająca charakterowi podejmowanej walki.Na przeszkodzie jednakowych działań powstańczych stanęły również takie czynniki jak topografia miasta, z wyraźnym podziałem na część zachodnią i wschodnią, przebiegającym wzdłuż Wisły oraz różne przygotowania przeciwnika, który umocnił mosty i kluczowe węzły komunikacyjne.Śródmieście, gdzie do walki ruszyło ok. 8000 powstańców i 13 000 żołnierzy obwodu, składało się z czterech rejonów: 1. (Stare Miasto, Muranów, Powiśle), 2. (południowo-wschodnia część Śródmieścia pomię-233dzy ul. Marszałkowską a Wisłą), 3. (południowo-zachodnia część Śródmieścia między ul. Marszałkowską, Chmielną a Polem Mokotowskim), 4. (północno-zachodnia część Śródmieścia do ulicy Marymonckiej). Pierwsze działania przyniosły co prawda sukces w postaci zdobycia rozległego terytorium, jednak nie udało się opanować ważnych punktów obrony niemieckiej, stworzyć spójnej struktury wewnątrz obwodu, nawiązać trwałej łączności z pozostałymi obwodami, a przede wszystkim opanować mostów.II obwód Żoliborz obejmował rejony Żoliborz, Marymont, Bielany. W wyniku niekorzystnego zbiegu okoliczności walki w niektórych punktach (ul. Krasińskiego, a później ul. Suzina) rozpoczęły się już po trzynastej. Zdezorganizowało to mobilizację, zwłaszcza transport i wydawanie broni. Tak więc 1200 zmobilizowanych akowców (z 2000 w obwodzie) stanęło przed trudnym zadaniem wywalczenia łączności ze swoimi siłami w Puszczy Kampinoskiej. Po drugiej stronie był wróg w pełni gotowy do obrony. Mimo heroizmu, około północy pułkownik „Żywiciel" wycofał się do Puszczy Kampinoskiej; w budynkach w okolicach placu Wilsona pozostał odział rtm. „Żmii". Niemcy tymczasem

Page 149: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

skupili siły w Cytadeli, na Dworcu Gdańskim, na Bielanach i w Szkole Gazowej na Marymoncie. Powstały zatem możliwości do opanowania terenu przez Polaków.III obwód Wola obejmował 3 rejony - Wolę, Czyste, Koło i Babice. Na terenie fabryki Kamlera przy ul. Dzielnej 72 rozlokowana była Komenda Główna AK wraz z przeznaczonym do jej osłony Kedywem (etatowo 2300 ludzi, z czego 900 stawiło się na koncentracji). W pierwszych godzinach walki wyraźnie dał o sobie znać brak uzbrojenia i trudności z mobilizacją, zwłaszcza w rejonach 1. i 3. Sukcesy bojowe osiągnęły na Woli głównie pododdziały Kedywu: batalion „Zośka" zdobył koszary przy ul. św. Kingi, fabrykę Pfeifera oraz cmentarz żydowski; batalion „Pięść" obsadził cmentarz ewangelicki, batalion „Parasol" - kalwiński; batalion „Miotła" zamknął wylot ul. Okopowej na plac Kercelego; batalion „Czata" zabezpieczył Leszno. Obok tego „bastionu" Kedywu, rozciągającego się między placem Kercelego a kompleksem cmentarzy, dowódca 2. rejonu kpt. Wacław Stykowski „Hal", po prowadzonych ze zmiennym powodzeniem walkach, zorganizował obronę na ul. Długosza (kompania ppor. „Żara") i przy zbiegu ulic Młynarskiej, Okopowej i Os-troroga, obok cmentarza ewangelickiego (zgrupowanie por. „Wita").IV obwód Ochota, złożony również z trzech rejonów, pod dowództwem ppłk. Sokołowskiego, zgromadził ok. 1000 żołnierzy (na ok. 1700), niestety, z tego niespełna połowa była uzbrojona. Mimo wielkiego boha-234terstwa powstańców, nie powiodły się szturmy na najistotniejsze obiekty: Dworzec Główny, Dom Akademicki przy placu Narutowicza, koszary SS przy Tarczyńskiej, budynek Szkoły Nauk Politycznych i Głównej Dyrekcji Lasów Państwowych. Spowodowało to decyzję dowódcy o wycofaniu się do Lasów Sękocińskich. Pozostały nieliczne, w sile niepełnych kompanii, grupy ppor. Jerzego Gołębiowskiego „Stacha" przy ul. Wawelskiej i por. Andrzeja Chyczewskiego „Gustawa" na ulicy Kaliskiej i Barskiej.V obwód Mokotów, złożony z 6 rejonów, znajdował się w niezwykle trudnej sytuacji, ze względu na liczne niemieckie instytucje rozlokowane na jego terenie, łącznie z dzielnicą policyjną. Siły obwodu wzmocnione były co prawda przez pułk „Baszta", ale już pierwsze godziny walki dowiodły, że opanowanie Mokotowa będzie niezwykle trudne. Niepowodzeniem zakończyły się szturmy pododdziałów 1. rejonu na koszary przy ul. Podchorążych, 2. rejonu na warsztaty Bruna i punkt oporu przy ul. Bończy oraz 5. rejonu na stanowiska niemieckie w Sielcach i na Czer-niakowie. Częściowe powodzenie odniosły: 3. rejon - zdobywając plac Unii Lubelskiej, 4. rejon - opanowując czasowo koszary przy ul. Puławskiej i budynek SGGW przy Rakowieckiej. Pułk „Baszta" również nie osiągnął zaplanowanych celów - zdobycia przez batalion „Olza" domu Wedla i Fortu Mokotowskiego, a przez batalion „Karpaty" Służewca. Jedynie batalion „Bałtyk" otoczył szkołę na rogu Kazimierzowskiej i Nar-butta, stanowiącą silnie umocniony ośrodek oporu nieprzyjaciela, jednak partyzantom nie udało się zdobyć ani tego obiektu, ani też pokonać żandarmów stacjonujących na ulicy Dworkowej. Rozwój sytuacji sprawił, że nastąpiła ewakuacja większości sił do Lasów Kabackich. W rejonie ograniczonym ulicami Odyńca, Puławską, częściowo Woronicza i Naruszewicza oraz alejami Niepodległości powstał bastion, którego załogę stanowili w większości żołnierze „Baszty" (tzw. Mały Mokotów).VI Obwód - Praga - dowodzony przez ppłk. Antoniego Władysława Żurowskiego pseudonim „Andrzej", „Bober", „Papież", miał za zadanie opanowanie dzielnicy, jej najważniejszych obiektów i tras przelotowych, oraz ochronę mostów, w założeniach zdobytych przez akowców ze Śródmieścia i Żoliborza, tak istotnych z powodu przebiegającego na przedpolu Pragi frontu, „powitanie" Armii Czerwonej i nawiązanie kontaktu z sowieckim dowództwem.W przypadku niepowodzenia zakładano wycofanie się sił partyzanckich do Śródmieścia.

Page 150: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Na przedpolach dzielnicy stacjonowały doświadczone w bojach jednostki wojsk niemieckich, świetnie zaopatrzone w broń. W obwodzie235liczba zewidencjonowanych żołnierzy wynosiła ok. 9000, z czego na godzinę „W" stawiło się miedzy 3500 a 4600 ludzi, jak w innych obwodach słabo uzbrojonych.Planowano zajęcie ok. 50 obiektów, z których najważniejsze były koszary 36. Pułku Piechoty Legii Akademickiej - teren ulic: 11 Listopada, Szwedzkiej, Jagiellońskiej, dochodzące do nasypu kolei obwodowej, od którego oddzielała je wąska droga polna. Równie ważnymi obiektami były mosty na Wiśle. O godzinie 17.00 w pięciu rejonach Pragi rozpoczęły się natarcia.W rejonie 1. (Pelcowizna, Bródno) realizowano zadanie osłony Pragi od strony Twierdzy Modlin, od Legionowa oraz dezorganizacji transportu nieprzyjaciela poprzez wysadzenie mostu na Kanale Żerańskim i zniszczenie wiaduktu na Modlińskiej. Pomimo początkowych sukcesów (zdobycie budynków szkół powszechnych przy ulicy Białołęckiej i hal warsztatów kolejowych) nie udało się opanowanie przy Modlińskiej 3/5 dawnych koszar rezerwy policji na Golędzinowie i wysadzenie mostu kolejowego. Zdecydowana kontrakcja Niemców, do której skierowano m.in. pociąg pancerny, zmusiła powstańców do odwrotu. W rejonie 2. Targówek zrealizowano główne założenie opanowania Targówka (w tym fabryki broni myśliwskiej przy ul. Skragi) i wiaduktu kolejowego nad ul. Radzymińską. Nie pokonano jednak żołnierzy niemieckiej artylerii przeciwlotniczej, stacjonujących w folwarku miejskim na Bródnie. Nie wysadzono też wiaduktu, chociaż utrzymano go do wieczora 2 sierpnia, gdyż brakowało materiałów wybuchowych. Rejon 3. Grochów, Saska Kępa, silnie obsadzony przez niemieckie jednostki pancerne, które blokowały punkty koncentracji i magazyny uzbrojenia, praktycznie nie był przygotowany do akcji.Do najważniejszych celów w tym rejonie zaliczono zdobycie budynków szkoły powszechnej, stacji rozrządowej Grochów i koszar na ul. Boremlowskiego. Żaden z tych celów, mimo podjęcia akcji, nie został opanowany2 sierpnia doszło do kilku starć z Niemcami, którzy jednak niepodzielnie panowali nad terenem rejonu. Część powstańców ukryła się wśród ludności cywilnej, a niewielkie grupki nocami przeprawiały się na Saską Kępę i Pragę Centralną. Niepowodzeniem zakończyły się też działania 4. rejonu Nowa Praga, gdzie głównym zadaniem było zdobycie koszar przy ul. 11 Listopada. Rejon 5. Praga Centralna miał za główne zadanie opanowanie dostępu do mostów. Zamierzano też opanować236Dworzec Kolejowy Wschodni i Wileński, budynek centrali telefonicznej, gmach General Verkehr Direction Ost i wiele mniejszych punktów oporu wroga. Polacy opanowali wyznaczone cele, oprócz najważniejszych z nich: Dworca Wschodniego i krańców mostów na prawym brzegu Wisły. Wkrótce również i z tej części Pragi powstańcy musieli ustąpić.Komendant Obwodu ppłk Żurowski zdawał sobie już sprawę, że powstanie na Pradze zakończyło się niepowodzeniem. Nie udało się bowiem opanować wielu obiektów bronionych przez doskonale uzbrojone oddziały niemieckie. Wprowadzenie przez Niemców wojsk pancernych nie dawało szansy na zrealizowanie zamierzonych zadań dla poszczególnych rejonów i oddziałów.Okazało się także, że wkroczenie wojsk radzieckich na Pragę jest, niestety, nierealne. Stalin czekał, aż Niemcy zmuszą Armię Krajową do kapitulacji i nie pozwolił na lądowanie alianckich samolotów z pomocą dla powstańców na zapleczu swojego frontu.4 sierpnia „Andrzej" wydał odezwę do swoich podkomendnych, w której nakazał im powrót do konspiracji, ukrycie broni i organizowanie ochotniczych grup do walki na lewym brzegu Wisły (przeprawiło się ponad 500 ludzi).

Page 151: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

VII obwód Powiat Warszawski generalnie również nie odniósł sukcesu. Rejony prawobrzeżne: 1. Jabłonna, 2. Marki, 3. Rembertów, 4. Otwock - znalazły się na linii frontu, co uniemożliwiało skuteczną mobilizację i rozwinięcie działań, natomiast lewobrzeżne 5. Piaseczno, 6. Pruszków, 7. Ożarów, 8. Młociny mobilizowały siły i przygotowywały się do wsparcia powstania. Najznaczniejsze starcie miało miejsce w czasie nieudanego ataku 8. rejonu (siłami dwu batalionów) na lotnisko Bielany.Pierwsze godziny walk były dla okupanta zaskoczeniem, a strach wyolbrzymiał liczbę i uzbrojenie powstańców.Wczoraj w Warszawie o godzinie 17 zaczęły się w licznych miejscach spontaniczne rozruchy. Z domów strzelano do przechodniów. Nadzwyczaj silnie ostrzeliwane były budynki rządowe. Buntownicy byli silnie uzbrojeni w broń wszelkiego rodzaju. Uwagę zwracała nadzwyczaj wielka liczba pistoletów maszynowych. Rzucano granaty i posługiwano się środkami do zwalczania czołgów z bliska. Ile budynków służbowych znajduje się w rękach buntowników - dotąd nie wiadomo. Dowódca Policji Bezpieczeństwa i SD Oberfuhrer Bierkamp zażądał zastosowania naj silniejszych środków represyjnych, nie wyłączając stukasów. Szcze-237golnie uderzający jest fakt, że Polacy wpadli w szał, który ogarnął nawet tych, którzy uważani byli dotychczas za lojalnych*.Faza, w której strona polska posiadała inicjatywę operacyjną, trwała do 4 sierpnia. Ukształtowały się wyraźnie zwarte ośrodki powstańcze: Śródmieście pozostające w łączności z Wolą, Starym Miastem, Powiślem i Czerniakowem, Żoliborz i Mokotów. Niewielkie bastiony udało się stworzyć na Ochocie i Sadybie. W rękach niemieckich pozostały ważne obiekty, np. centrale telefoniczne przy ul. Zielnej i Pięknej, Uniwersytet i cała dzielnica rządowa.Reakcją Hitlera na wieść o wybuchu powstania było wydanie rozkazu o zburzeniu Warszawy i wymordowaniu jej mieszkańców. Zadanie pacyfikacji spoczęło głównie na siłach SS i policji, a na ich czele stał grupenfuhrer Erich von dem Bach, który podległe sobie jednostki przekształcił w grupę korpuśną. Bezpośrednie dowodzenie nad grupą bojową o kluczowym zadaniu odblokowania arterii komunikacyjnych przejął grupenfuhrer Heinz Reinefarth. Jego wojska składały się głównie z esesmanów pułku Dirlewangera, kolaborantów z brygady Kamieńskiego, mniejszych pododdziałów Wehrmachtu, SS i policji. Od 4 sierpnia powstanie weszło zatem w nową fazę. Niemcy w pierwszej kolejności dążyli do odblokowania arterii komunikacyjnych. Już 5 sierpnia rozpoczął się szturm Woli, połączony z mordami i grabieżami. Bestialskie wymordowanie ok. 45 000 cywilów, w tym kobiet i dzieci, wstrząsnęło nawet von dem Bachem - grenerałem SS. Zakazał on zabijania ludności stolicy, chociaż proceder ten trwał przez całe powstanie, zwłaszcza wobec polskich powstańców lub osób podejrzewanych o ich wspieranie. Od 6 sierpnia uruchomiono w Pruszkowie obóz przejściowy dla ludności Warszawy.Siły niemieckie były systematycznie wzmacniane, zwłaszcza przez szturmowe oddziały saperów odpowiednio wyposażone do walk w mieście. Pozwoliło to Niemcom na przebicie się poprzez Wolę do dzielnicy rządowej od zachodu 9 sierpnia. W tym czasie (od 7 sierpnia) nastąpiła reorganizacja sił powstańczych: jednostki AK i współdziałające z nimi organizacje, w tym AL i NSZ, zostały podzielone na trzy zgrupowania - Grupę Śródmieście, Grupę Południe i Grupę Północ. Dowódcy tej ostatniej, ppłk. Karolowi Ziemskiemu „Wachnowskiemu", podporządkowano formalnie jednostki w północnej części miasta, jednak poszcze-* Sprawozdanie z posiedzenia zarządu Generalnego Gubernatorstwa z 2 VIII 1944 r., za Adam Borkiewicz, Powstanie warszawskie 1944 r., Warszawa 1964, s. 72.238

Page 152: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

gólne dzielnice, zwłaszcza Stare Miasto i Żoliborz, zachowały dużą samodzielność. Działania te wykazały specyfikę taktyki i organizacji powstańców. Podstawowym pododdziałem pozostawał pluton, liczący etatowo ok. 50 osób. Wyższym poziomem organizacyjnym były kompanie, zgrupowania i bataliony, odcinki oraz pułki. Wszystkie te pododdziały były jednak o wiele słabsze niż ich niemieckie odpowiedniki, zarówno pod względem liczby żołnierzy, jak i uzbrojenia. Specyficzny obronny charakter działań bojowych w mieście narzucał wykorzystanie właśnie plutonu jako podstawowej grupy biorącej udział w walce. Liczący od kilkunastu do 50 osób pododdział idealnie nadawał się do obsadzania poszczególnych budynków, barykad, blokowania arterii komunikacyjnych, zwalczania broni pancernej i grup szturmowych nieprzyjaciela. Poziom plutonu umożliwiał również manewr w warunkach ograniczonej przestrzeni, komunikacji poprzez rowy łącznikowe, piwnice, przebite pomiędzy budynkami przejścia.Skuteczność bojowa stosunkowo licznych sił powstańczych była osłabiona w wyniku niedostatecznego uzbrojenia i jego zróżnicowania. Brak dostatecznej ilości broni maszynowej, przeciwpancernej i artylerii lekkich dział, moździerzy i granatników negatywnie wpłynął na pierwszy ofensywny etap walk. Zrzuty, zarówno z Zachodu, jak i ze Wschodu, produkcja własna oraz zdobycze - w niewielkim stopniu poprawiły sytuację. Stan broni, którą dysponował warszawski Okręg AK na początku powstania, kształtował się następująco: 2 działa ppanc, 29 PIAT-ów i rusznic ppanc, 6 moździerzy, 47 ckm i lkm, 145 rkm, 2629 karabinów, 657 pistoletów maszynowych, 3846 pistoletów, 30 miotaczy ognia, 43 971 granatów ręcznych, 406 granatów ppanc, ponad 12 ton materiałów wybuchowych, butelki z benzyną*. Była to siła ognia odpowiadająca pułkowi-brygadzie regularnej armii. Odnotowanych jest wiele przypadków zdobycia broni przez powstańców. Najbardziej spektakularne dotyczyły przejęcia wozów pancernych. W posiadaniu Polaków znalazły się: 2 transportery opancerzone SD Kfz 251 - jeden zdobyty 5 sierpnia na Starym Mieście przez żołnierzy batalionu „Bończa" i drugi zagarnięty 14 sierpnia w okolicach Uniwersytetu; przeciwpancerne działo samobieżne Hetzer, zdobyte 2 sierpnia przez oddział osłonowy Wojskowych Zakładów Wydawniczych przy ul. Szpitalnej; 2 czołgi „Pantera" opano-* W. Borkiewicz w książce Powstanie Warszawskie podaje następujące dane: 49 781 żołnierzy, w tym 1100 oficerów, 2600 podchorążych, 5300 podoficerów, 31 480 szeregowych, 5000 kobiet, w 701 plutonach pełnych po ok. 60 ludzi i 159 plutonach szkieletowych po ok. 20 żołnierzy. Jerzy Kirchmayer w pracy Powstanie Warszawskie podaje odpowiednio 49 160 ludzi, 647 plutonów pełnych i 153 szkieletowe.239wane przez żołnierzy „Zośki", samochód pancerny zdobyty w okolicach poselstwa czeskiego. W uzbrojeniu powstańców znalazły się również improwizowany samochód pancerny „Kubuś" i wykorzystywany przez straż bankową opancerzony Chevrolet.Powstańczy arsenał uzupełniony był także bronią zrzutową. Pomoc wysyłana przez sojuszników zachodnich była pod tym względem imponująca, jednak z 87 zrzutów odebrano w Warszawie 30, a w Puszczy Kampinoskiej 28. Z 230 ton udało się odebrać tylko 50; pozostałe trafiły w ręce wroga lub wylądowały na Pradze. W zasobnikach przeznaczonych dla powstańców znalazło się: 13 moździerzy, 237 PIAT-ów, 380 karabinów maszynowych, 130 karabinów, 3855 pistoletów maszynowych, 1344 pistolety i rewolwery, 14 000 granatów ręcznych, 3000 granatów przeciwpancernych, 4,5 min naboi i 8,5 tony plastyku*.Po 13 września pomoc dla walczącej Warszawy podjęła też Armia Czerwona, zrzucając 150 ton zaopatrzenia, w tym 1 działo ppanc. 45 mm, 156 moździerzy (granatników) 50 mm, 505 rusznic ppanc, 1478 pistoletów maszynowych, 1189 karabinów (rosyjskich Mosinów i różnych innych typów, w tym zdobycznych Mauserów), 41 780 granatów oraz

Page 153: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

amunicję do tej broni w ilości blisko 3 milionów sztuk. Trudno określić, jaka część tych zrzutów trafiła w ręce powstańców, nie wiadomo też, ile broni nadawało się do użytku po zrzutach z niskiej wysokości, czasami bezpośrednio z „kukuruźników" bez spadochronów**.Dodatkowo organizacje konspiracyjne, które włączyły się do powstania, również posiadały uzbrojenie. Niektórzy członkowie AK dysponowali własną nierejestrowaną bronią. Okręg miał amunicję wystarczającą na 2-3 dni walki***. Por. Stefan Szuba „Leszcz" w swojej Kronice podaje, że 25 sierpnia pododdziały „Żoliborza" zostały wzmocnione ludźmi z rozwiązywanego „batalionu leśnego". Na 154 ludzi przypadać miało 7 rkm-ów, 23 pistolety maszynowe, 44 karabiny, 19 pistoletów, 93 sztuki broni strzeleckiej, 1 granatnik, 1 garłacz (sic!), 25 granatów ręcznych, ale jak pisał autor: „Są to cyfry podane w oficjalnym raporcie". Natomiast podczas przeglądu nie zauważono ani jednego nieuzbrojonego żołnierza. Przeciwnie, stwierdzono posiadanie większej ilości broni, szczególnie pistoletów, które to żołnierze podawali jako własną prywatną broń. Walczący w Śródmieściu-Południe batalion „Zaremba-Piorun" miał 3 kompanie liczące 210, 220 i 140 osób. Blisko 60 proc. stanów osobowych* Juliusz Powałkiewicz, Broń konspiracyjna, Warszawa 2005, s.137. ** Krzysztof Komorowski, Bitwa..., op.cit., s. 218 i 222.*** Adam Borkiewicz, op. cit, s. 23. Dane te w przybliżeniu potwierdzają spisy ewidencyjne broni i amuncji obwodów z 1943 r., AAN, 203/X-5 i 203/V-l do 10.240było uzbrojonych w broń strzelecką (łącznie 2 ckm-y, 7 rkm-ów, 91 kb, 8 pm, 220 pistoletów)*. Ten stosunkowo wysoki poziom uzbrojenia uzyskano dzięki zdobyczom, a przede wszystkim wynikał on z tego, że: „zgłaszający się do batalionu żołnierze z innych ugrupowań oraz ochotnicy posiadali tzw. broń prywatną"**. Liczbowo przeważała broń krótka, mająca niewielką wartość bojową, szczególnie w czasie działań zaczepnych. Niedobory broni uzupełniano produkcją granatów (np. „filipinek") i butelek zapalających z benzyną. O skali produkcji tego typu uzbrojenia może świadczyć fakt, że na samym tylko Czerniakowie od 14 sierpnia do 12 września 1944 roku wykonano 6900 sztuk granatów* * *. W warsztatach powstańczych produkowano także inne typy uzbrojenia. Na Mokotowie przy ulicy Wiktorskiej na wzór pancerzownic Panzerschreck wytworzono osiem sztuk tej broni****. Wyprodukowano, w różnych miejscach, około stu miotaczy płomieni. Przy ulicy Hożej 51 działała największa wytwórnia środków walki w czasie powstania, którą kierował por. Marian Buczą. Produkowano granaty, butelki zapalające i inne środki walki, np. rurowe wyrzutnie butelek zapalających i moździerze, działka ppanc. (strzelające myśliwskąamunicjąkal. 12, granatniki* * ** *. Wielkąbolączką wojsk powstańczych była natomiast różnorodność uzbrojenia, pochodzącego z różnych źródeł (zdobycze, broń zachowana po wojnie 1939 roku, zrzuty, produkcja konspiracyjna i powstańcza), zróżnicowanego co do kalibru i typu amunicji. Zwłaszcza brak dostatecznych zapasów nabojów wpływał negatywnie na wartość bojową jednostek powstańczych* * * * * *. Wzrzutach, zarówno ze Wschodu, j ak i Zachodu, dostarczano częściowo broń zdobytą na Niemcach. Dotyczyło to również amunicji. W warunkach powstańczych nie można było masowo produkować amunicji strzeleckiej.Niemcy, dzięki przewadze liczebnej i uzbrojenia, m.in. zastosowaniu ciężkiej artylerii oblężniczej - moździerzy 380 mm i 600 mm, czoł-gów-min, miotaczy ognia, lotnictwa i broni pancernej, metodycznie przełamywali powstańcze bastiony, oparte na zabudowie miejskiej i barykadach. Już 10 i 11 sierpnia z Ochoty wycofać się musiały resztki polskich* Janusz Wendel, Zarys historyczny powstańczego baonu Armii Krajowej „Zarem-ba-Piorun ", s. 6, materiał w posiadaniu autora. ** Ibidem, s. 11.

Page 154: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

*** Juliusz Powałkiewicz, Broń konspiracyjna, Warszawa 2006, s. 58. **** Ibidem, s. 117. ***** Ibidem, s. 119-122.****** Szerzej problematykę technicznych danych uzbrojenia przedstawił Juliusz Powałkiewicz w pracy Broń konspiracyjna, Warszawa 2006.241obrońców. Podobnie po krwawych walkach z Woli ustępowali żołnierze Kedywu. 14 sierpnia udało się Polakom powstrzymać ataki na Starym Mieście, Muranowie i Śródmieściu. Jednak w niemieckich rękach znalazł się rejon między placem Bankowym i ul. Bielańską, a dwa dni później okupanci opanowali Muranów. 17 sierpnia był kolejnym dniem silnego nacisku Niemców na Stare Miasto, teren Politechniki (utraconej ostatecznie 19 sierpnia) oraz ulice Grzybowską i Towarową. Następny dzień upłynął pod znakiem walk o PWPW, ul. Bonifraterską, katedrę św. Jana, plac Zamkowy oraz dostęp do Śródmieścia od ulic Kredytowej, Królewskiej i pl. Małachowskiego. Powstańcy, mimo nieprzyjacielskiej przewagi, uzyskali znaczące sukcesy: 18 sierpnia dokonano udanego wypadu na Wilanów, 20 sierpnia zdobyli gmach „dużej" PAST-y na ul. Zielnej, a 22 sierpnia „małą" PAST-ę przy ul. Piusa XI, zaś 23 sierpnia Komendę Policji i kościół św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Niestety, nie udała się dwukrotna próba połączenia Starego Miasta i Żoliborza poprzez zdobycie Dworca Gdańskiego ani natarcie na Uniwersytet. Kolejne dni przyniosły pogorszenie położenia Polaków: hitlerowcy włamali się w obronę Starego Miasta między pasażem Simonsa a Bankiem Polskim 24 sierpnia. Pogarszająca się sytuacja spowodowała ewakuację kanałami 26 sierpnia KG AK ze Starówki do Śródmieścia. 31 sierpnia płk „Wach-nowski" podjął nieudaną próbę przebicia się do Śródmieścia. Ostatecznie upadek Starego Miasta nastąpił 2 września, wojska powstańcze ewakuowały się kanałami. Cztery dni później oddziały AK wyparte zostały z Powiśla. 10 września ruszyła przerwana miesiąc wcześniej ofensywa Armii Czerwonej. W jej wyniku 14 września żołnierze sowieccy i 1. Armii Wojska Polskiego zajęli Pragę. Niemcy, spodziewający się prób współpracy Sowietów z powstańcami, rozpoczęli likwidowanie sił powstańczych na Czerniakowie (od 12 września) i Żoliborzu (od 15 września). Niezwykle ważnym wydarzeniem dla historii powstania jest desant „berlingowców", będący próbą pomocy walczącemu miastu. Najpierw, w nocy z 14/15 września, zwiadowcy z 1. Dywizji Piechoty nawiązali łączność z akowcami. Następnej nocy rozpoczęło się forsowanie Wisły, głównie siłami I batalionu 9. pułku 3. Dywizji Piechoty z podstawy wyjściowej na Saskiej Kępie w kierunku ośrodka powstańców na Czerniakowie*. Dalsza przeprawa I i III batalionu miała miejsce w nocy z 16/17 września. Wtedy też na lewym brzegu Wisły (na Żoliborzu) znalazła się 4. kompania 6. pułku 2. DP oraz miała miejsce nieudana próba* J. Kirchmayer, Powstanie Warszawskie, Książka i Wiedza, Warszawa 1989, s. 424242pokonania rzeki przez 7. kompanię 7. pułku piechoty*. 19 września podjęto ostatnią, nieudaną, próbę sforsowania rzeki w rejonie mostu Średnicowego siłami 3. Dywizji Piechoty. Wszystkie te działania nie przyniosły w efekcie poprawy położenia powstańców. Straty wynosiły ponad 2000 ludzi. Ostatecznie, po ciężkich walkach, Niemcy zajęli Czerniaków 23 września. Następnego dnia nastąpiły koncentryczne natarcia niemieckie na Mokotów między ul. Madalińskiego, al. Niepodległości, kolonią Ksawerów, Królikarnią, ul. Słoneczną i Ludową oraz na Śródmieście (Towarowa, Pańska i Chmielna). Następnego dnia, wskutek przebicia się hitlerowców ul. Malczewskiego do Puławskiej, nastąpiło podzielenie powstańców na dwa zgrupowania. Dzień później część obrońców Mokotowa ewakuowała się do Śródmieścia, pozostali skapitulowali 27 września. Następnego dnia gen Komorowski-Bór podjął przerwane siedemnaście dni wcześniej rozmowy kapitulacyjne. Zacięte walki trwały jednak nadal. 30 września o 18.00 kapituluje

Page 155: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Żoliborz. Nawet w końcowej fazie walki nie traciły na zaciętości. Oficer Wehrmachtu Hasso Krappe z 73. pułku 19. Dywizji Pancernej wspominał:Od 20 września nasz regiment przesunięto znowu na zachodni brzeg Wisły, frontem ku wschodowi. Prawe skrzydło zaczynało się od cytadeli. Była to bardzo nieprzyjemna linia frontu, ponieważ w dzień nikt nie mógł się pokazać ponad krawędzią okopów. Albo ze wschodniego brzegu Wisły strzelali natychmiast Rosjanie z ciężkiej broni, albo z tyłu, z Żoliborza, polscy powstańcy mierzyli dokładnie z karabinów. Z tej pozycji 28 września wieczorem odwołano 2. batalion pancerny 73. regimentu, by z innymi częściami dywizji, które wcześniej były rozlokowane na Mokotowie, stłumić ostatecznie powstanie. Atak na Żoliborz zaczął się następnego ranka. Moja kompania, wzmocniona o oddział saperów z miotaczami ognia1 trzema działkami szturmowymi, miała zaatakować domy przez bardzo szeroką, nie dającą osłony ulicę Potocką. Nie udawało się to przez wiele godzin i spowodowało straty 32 rannych. Kompania została po południu wycofana**.Ostatecznie układ kapitulacyjny podpisany został w nocy z 1 na2 października, a 4-5 tegoż miesiąca oddziały zorganizowane w Warszawski Korpus AK (8., 10. i 28. Dywizja Piechoty) wyszły do niewoli.* Tamże, s. 425** Hasso Krappe, Powstanie Warszawskie we wspomnieniach oficera Wehrmachtu, w: Powstanie Warszawskie 1944, Niemiecki Instytut Wydawniczy w Warszawie, Warszawa 1997, s. 262.243Warunki walki w Warszawie w 1944 r. doskonale oddaje opis sporządzony na podstawie relacji ppor. „Ryskiego" - Leopolda Kummanta, por. Krzysztofa Józefa Zatryba i Stanisława Chmielą, dotyczący szturmu PAST-y 4 sierpnia w nocy:Żmudzin zarządził atak od frontu i oba plutony przemknęły gęsiego po oknami nieparzystej strony Zielnej, wbiegając do sieni zajętej już przez ludzi „Szarego"./.../ Na lewo było kilka pomieszczeń, kończących się ślepo. Widocznie Niemcy zabarykadowali dalsze przejścia. Powstańcy skoczyli więc na prawą stronę, a gdy wzrok przyzwyczaił się już do ciemności, dostrzegli, że znajdują się wewnątrz obszernego hallu z wieloma wnękami, pośrodku którego majaczyła klatka schodowa oraz okryta siatką konstrukcja windy. Schody prowadziły w górę, otaczając spiralnie samą windę i tam, ponad nimi, byli już Niemcy. /.../ Wejście na pierwsze piętro było zamknięte stalową kratą i dodatkowo zabarykadowane meblami. Niemcy strzelali stamtąd i co pewien czas rzucali granaty, trzeba więc było kryć się w załamaniach murów. Ktoś nieopatrznie cisnął granat w górę, w stronę błyskających ogników hitlerowskich peemów, ale granat odbiwszy się od drucianej siatki, spadł pomiędzy powstańców, raniąc paru z nich. Przez pierwsze kilkanaście minut walka toczyła się w niecodziennych warunkach. Niemcy uruchomili sygnał alarmowy, a może włączył się on na skutek zwarcia. No, dosyć że gdzieś pod sufitem szalały dzwonki, także z trudem można było się porozumiewać. /.../ Wzajemne ostrzeliwanie trwało już dobrą godzinę, sytuacja stawała się niewyraźna. Nie było wątpliwości, że atak utknął w miejscu i mimo opanowania parteru, nie da się posunąć dalej*.Powstanie warszawskie zakończyło się militarną klęską. Łącznie, w świetle najnowszych badań, liczba osób, które wzięły czynny udział w tym zrywie, wynosi nieco ponad 50 000. Z tej liczby szacuje się, iż poległo, zmarło z ran lub zostało zamordowanych 18 000-20 000 ludzi. Lewobrzeżną Warszawę zamieszkiwało do sierpnia 1944 roku 720 000 ludzi, z czego w wyniku działań bojowych zginęło ponad 150 000, 165 000 wywieziono na roboty przymusowe do Rzeszy, 350 000 wywieziono na osiedlenie w Generalnym Gubernatorstwie. Do niewoli trafiło po 2 października 11 668 powstańców (wielu wyszło z

Page 156: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

ludnością cywilną), z tym że łącznie podawana jest przez Niemców liczba 17 443 jeńców. Zgodnie z rozkazem Hitlera niemal natychmiast po zakończeniu* Za Robert Kielecki, W zasiągu PAST-y, Warszawa 1994, s. 134.244walk Niemcy przystąpili do niszczenia miasta, którego zabudowa, mimo walk, ocalała jeszcze w 75 procentach.Według niemieckich danych, utracili oni 1570 zabitych i 9044 rannych, chociaż podawane są również liczby dwukrotnie wyższe.Powstanie warszawskie było bitwą trwającą ponad dwa miesiące. Mimo prób pomocy ze strony aliantów zachodnich, zwłaszcza lotniczych zrzutów uzbrojenia, skazane było na niepowodzenie, o czym zadecydowała postawa Stalina. Polskie wojsko idące ze wschodu również podjęło próby pomocy powstańcom.Decyzję podjęcia tej nieudanej akcji przypisano dowództwu 1. Armii Wojska Polskiego. Stały za nią jednak polityczne kręgi wasali Stalina, które nie udzielając wsparcia desantu na lewy brzeg, zdradziły również i ich. Warto jednak podkreślić, że udział żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego nadał powstaniu szczególny, symboliczny charakter. Stało się ono bowiem bitwą, w której uczestniczyli Polacy walczący we wszystkich formacjach zbrojnego podziemia, również Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie (lotnicy niosący pomoc Warszawie) oraz idący ze wschodu.Piotr RozwadowskiJohn Colvin, Not Ordinary Men - The Story of the Battle ofKohima, Pen & Sword 1994.R. L. Crimp, Diary of a Desert Rat, Leo Cooper 1971. James Dunning, Had To Be Tough, Pentland Press 2000. James Dunning, The Fighting Fourth, Sutton 2003. Kapitan W. E. Fairbairn, Get Tough, Paladin Press 1979. Kapitan W. E. Fairbairn i kapitan E. A. Sykes, Shooting to Live, Paladin 1987. Niall Ferguson, The Pity ofWar, Penguin 1998. Roger Ford i Tim Ripley, The Whites ofTheir Eyes, Pan Books 1998. Will Fowler, The Commando at Dieppe, Harper Collins 2002. Podpułkownik Dave Grossman, On Killing, Little Brown 1996. Podpułkownik Dave Grossman, On Combat, PPCT Research Publications 2004. R. H. Haigh i P. W. Turner, David and Goliath - The Great Stand at Snipe, Sheffield Hallam University Press 1998.Peter Hart, At The Sharp End, Pen & Sword 1998.Donna Hart i Robert W. Sussman, Man The Hunted, Westview Press 2005.Major R. H. W. Hastings, The Rifle Brigade in the Second World War 1939-1945, Gale&Polden 1950.Cyril Jolly, The Yengeance of Private Pooley, Heinemann 1956.Gunther K. Koschorrek, Blood Red Snow, Greenhill Books 2002.James Ladd, Commandos andRangers of World War II, BCA 1979.George Langelaan, Knights ofThe Floating Silk, Quality Book Club 1959.Podpułkownik M. E. S. Laws, Campaigns in The Middle East, Archiwum Państwowe Stanów Zjednoczonych, sygn. CAB 44/103.David Lee, BeachheadAssault, Greenhill Books 2004.B. H. Lidell-Hart (red.), The Rommel Papers, Harcourt Brace 1953.James Lucas, Das Reich - The Military Role of the 2nd SS Division, Cassell 1991.C. E. Lucas Philips, Alamein, Heinemann 1962. John Morris, Traveller From Tokyo, Penguin 1946.Williamson Murray and Allan R. Millett (red.), Military Innovation in the Interwar Period, Cambridge University Press 1996.S. L. A. Marshall, Men Against Fire, University of Oklahoma Press 2000. John Parker, Commandos, Headline 2000.

Page 157: Lee David - Najkrwawsze walki II wojny swiatowej.doc

Major H. G. Parkyn, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego, Rifle Brigade Chronicie for 1944, The Rifle Brigade Club and Association 1945.Timothy Harrison Place, Military Training in the British Army 1940-1944, Frank Cass 2000.Erwin Rommel, Krieg Ohne Hass, Verlag Heidenheimer Zeitung 1950. John K. Singlaub, Hazardous Duty, Summit Books 1991. Marszałek polowy Viscount Slim, Defeat Into Vlctory, Pan 1999. Podpułkownik V. B. Turner, odznaczony Krzyżem Wiktorii, The 2nd Battalion at Snipe, czasopismo „The Rifle Brigade Association Journal", czerwiec 1949. Peter Young, Commando, Ballantine Books 1969.