14

Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Strzeżcie się! Pollockmania dopiero się zaczyna... Uwaga, to książka magiczna! Każdy, kto poznał Oksę, już się bez niej, ani wspaniałej rodziny Pollocków i niezwykłych stworzeń nie obejdzie! Strzeżcie się! Nadchodzi Pollockmania... Oksa Pollock zawsze myślała, że jest zwykłą nastolatką, aż do pewnego wieczoru, gdy wszystko się zmieniło, a jej życie zostało wywrócone do góry nogami...

Citation preview

Page 1: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja
Page 2: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

1

OKSA POLLOCK OSTATNIA NADZIEJA

Dla Zoé, Małej Wróżki i dla wszystkich Tych-Którzy-Uszli, stąd czy skądinąd

PROLOG Chłopiec wykluczyłby wszelką możliwość. Rozwiałaby się najmniejsza

nadzieja... Wzburzony Pavel Pollock podniósł się niezgrabnie i – by ukryć niepokój –

pochylił się nad kołyską, w której spała maleńka dziewczynka. JEGO CÓRKA. Ta, od której wszystko zależało. Wiedział to i już cierpiał z tego powodu. Mroczne uniesienie wypełniało jego serce, oczy błyszczały mu jednak ze szczęścia, że został ojcem. Z lśniącym od łez spojrzeniem odwrócił się do swojej żony. Maria Pollock uśmiechnęła się do niego. Czy któregoś dnia się uspokoi? Stanie się mniej udręczony? W głębi duszy musiała jednak przyznać, że takiego właśnie go kochała…

Nagły krzyk dobiegający z kołyski sprawił, że podskoczyli – dziewczynka dała znać o swoim istnieniu z zadziwiającą mocą. Otworzywszy szeroko oczy, usiłowała podnieść się na swoich wątłych i pomarszczonych rączkach. Pomimo zaciekłego samozaparcia pokryta jedwabistymi kosmykami główka ciągle opadała na poduszkę. Ojciec dziecka zbliżył się i z drżeniem serca spróbował wziąć je na ręce.

– Czy tak jest dobrze? Nie jestem zbyt niezręczny? Nie robię jej krzywdy? – zapytał żonę z brwiami ściągniętymi niepokojem.

– Nie martw się, radzisz sobie znakomicie – odpowiedziała lekko. – Hej, zobacz, kto przyszedł! Dzień dobry, Dragomiro!

Wszystko, co robiła matka Pavla odznaczało się pewną wybujałością i ten dzień nie był wyjątkiem: niknąc za najfantastyczniejszym bukietem kwiatów, jaki kiedykolwiek widziano, Dragomira niosła na dodatek wielkie kolorowe torby wypełnione zabawkami. Torby, które upuściła, kiedy tylko zobaczyła niemowlę na rękach syna.

− Oksa! – wykrzyknęła. – Obudziłaś się, mój cudzie! Jestem taka szczęśliwa, moje dzieci! – rzuciła do Marii i Pavla, całując najpierw jedno, potem drugie.

− Hmm, chyba trzeba zmienić pieluszkę... – zauważył Pavel przestraszony myślą, że to jemu przypadnie to zadanie.

− Ja się tym zajmę! – pospieszyła z odsieczą Dragomira. – Oczywiście jeśli pozwolisz, Mario... – dodała, rzucając jej proszące spojrzenie.

Kilka chwil później mała Oksa wiła się na stoliku do przewijania, a jej babcia walczyła ze śpioszkami. Pavel, stojąc obok, nadzorował każdy jej ruch z wyraźną czujnością. Nic mu nie umknęło.

− Oksa... Nasza Nieoczekiwana... – zamruczała Dragomira ledwo dosłyszalnym szeptem.

Pavel zadrżał. Cień zasnuł jego zmartwioną twarz. Pozwolił matce dokończyć ubieranie niemowlęcia, a potem poprosił, by wyszła z nim na korytarz porodówki.

− Mamo! – rzucił wściekle przez zaciśnięte zęby. – Nie mogłaś się powstrzymać, to silniejsze od ciebie! Jeśli myślisz, że cię nie słyszałem...

Page 3: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

2

− Co słyszałeś, mój drogi Pavle? – spytała Dragomira, zatapiając swe niebieskie spojrzenie w oczach syna.

− Wiem, o czym myślisz. Wiem, co wam wszystkim chodzi po głowie. Ale wasza nadzieja opiera się na prawdopodobieństwie wartym mniej niż podmuch wiatru.

− Wiatr może być bardzo przydatny i pozwala statkom przemierzać oceany – odparowała Dragomira głuchym głosem. – Nigdy nie porzucimy nadziei, Pavle, nigdy...

− Nie zabierzesz tam mojej córki – powiedział stanowczo Pavel, opierając się o ścianę. – Nie pozwolę ci na to, wybij to sobie z głowy! Jestem jej ojcem i chcę, żeby moja córka dorastała normalnie. Najnormalniej jak się da... – poprawił się ze skurczoną twarzą.

Bez słowa mierzyli się wzrokiem na szpitalnym korytarzu, nie zwracając uwagi na pielęgniarki i pacjentki w szlafrokach, które przechodziły obok, przyglądając się ukradkiem kobiecie i mężczyźnie patrzącym na siebie wyzywająco, z zaciśniętymi zębami. Trwali tak długie minuty, wpatrzeni w siebie, próbując przekonać się nawzajem. To Dragomira przerwała pełne napięcia milczenie:

− Mój drogi synu, kocham cię z całego serca, ale przypominam ci, że jesteś, tak jak my, związany z naszą Ziemią. I, czy tego chcesz, czy nie, Oksa także... Nic na to nie poradzisz. Jeśli jest szansa, choćby najmniejsza, by wrócić do domu, bądź pewny, że ją wykorzystamy. Jesteśmy to winni tym, którzy zostali i którzy żyją pod jarzmem Zła od czasu Wielkiego Chaosu!

− Moja droga mamo – odrzekł Pavel, z trudem hamując zawziętość – szanuję cię, ale nie wiesz, do czego będę zdolny, żeby moja córka pozostała z dala od tego wszystkiego. Trzeba zapomnieć, jest już za późno. Wszystko skończone.

− Boję się, że przeznaczenie jest silniejsze od nas, Pavle. – zakończyła Dragomira ze stanowczością, która zaskoczyła ją samą. – Na próżno będziemy się szarpać, tak naprawdę to ono zdecyduje...

1 Mobilizacja na wszystkich piętrach Trzynaście lat później. Bigtoe Square. Londyn. Oksa utorowała sobie przejście między kartonami od przeprowadzki i dotarła

jakoś do okna swojego pokoju. Podciągnęła roletę i oparła nos o zimną szybę. Z niepewną miną próbowała skupić uwagę na porannym ożywieniu panującym na placu. Potem wydała z siebie głębokie westchnienie.

− Bigtoe Square... Trzeba będzie się przyzwyczaić... – mruknęła, a jej ciemnoszare oczy patrzyły gdzieś w dal.

Rodzina Pollocków – pierwsze, drugie i trzecie pokolenie – przybyła z Paryża do Londynu kilka dni temu, prawdopodobnie w wyniku szalonego pomysłu Pavla Pollocka, ojca Oksy. Po godzinach tajnych narad, z których Oksa była wykluczona, Pavel z typową dlań powagą oficjalnie ogłosił nowinę: przez dziesięć lat zajmował godne pozazdroszczenia stanowisko szefa kuchni słynnej paryskiej restauracji, ale dzisiaj ma wreszcie okazję otworzyć swój własny lokal. W Londynie. Ten szczegół został wypowiedziany niemal lekkim tonem i Oksa w pierwszej chwili pomyślała, że się przesłyszała.

− Masz na myśli... Londyn... w Anglii? – zapytała po chwili wahania.

Page 4: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

3

Jej ojciec potwierdził z widocznym zadowoleniem i ciągnął dalej, widząc jej osłupiałą minę. Oczywiście, jeśli jego żona i jego córka odmówią przeprowadzki, uszanuje ich wybór... Nawet jeśli była to wymarzona okazja.

− Okazja, która zdarza się tylko raz w życiu mężczyzny! – powtórzył z wyraźnym naciskiem.

Maria Pollock nie zastanawiała się długo – jej mąż był ostatnimi czasy bardzo niespokojny, więc pomyślała, że radykalna zmiana na pewno dobrze zrobi całej rodzinie. A Oksa? Czy miała coś do powiedzenia? W wieku trzynastu lat nie można decydować o niczym. Zdecydowanie nie miała ochoty opuszczać Paryża, a tym bardziej swojej babci i swojego najlepszego przyjaciela Gusa. Nie umiałaby bez nich żyć. Ale kiedy rodzice wyjaśnili, że Dragomira i rodzina Bellangerów pojadą razem z nimi do Londynu, Oksa podskoczyła z radości. Wszyscy, których kochała, byli częścią tej przygody! Zlustrowawszy pobieżnie ruch uliczny wokół skweru, Oksa odwróciła się od okna. Z rękami na biodrach rozejrzała się wokół i świsnęła przeciągle.

− Pffff... Ale bajzel! Rozpakowanie tego wszystkiego zajmie kilka miesięcy! Masakra...

Wszystkie pomieszczenia zawalone były dziesiątkami kartonów, które zajmowały każdy skrawek przestrzeni niezastawionej jeszcze meblami. Mieszkanie było mniejsze niż to w Paryżu, ale Pollockowie mieli niezwykłe szczęście, bo znaleźli wiktoriański, typowo angielski dom z czerwonej cegły, z wysokimi schodami prowadzącymi do drzwi wejściowych, wykuszowym oknem i mikroskopijnym podwórkiem zamkniętym ogrodzeniem z kutego żelaza, które odsłaniało okna sutereny. Dwa pierwsze piętra zajmowali Oksa i jej rodzice, trzecie – babcia Dragomira, która mieszkała razem z nimi, odkąd Oksa sięgała pamięcią.

Oksa podniosła oczy do sufitu. − Co ta Baba tam wyprawia? Skacze na skakance, czy co? Okej, muszę się chyba

przygotować, żeby się nie spóźnić! – opamiętała się, zmierzając w stronę garderoby. Spóźnić się w pierwszy dzień roku szkolnego! Tylko tego brakowało! Zgroza to-tal-na...

Piętro wyżej, gdzie mieszkała Dragomira Pollock, atmosfera miała charakter o

wiele mniej zwyczajny. W barokowym salonie pokrytym brązowozłocistą tapetą królował absolutny rozgardiasz. Winę za to ponosiły magiczne stworzenia, które prześcigały się w psotach, żeby zaprowadzić większy bałagan. Malutkie złociste ptaszki ochoczo się do tego przyczyniały. Po kilku radosnych próbnych okrążeniach wokół kryształowego żyrandola z furią pikowały jak myśliwce, by nękać coś w rodzaju dużego włochatego ziemniaka wałęsającego się po purpurowym wełnianym dywanie.

− Precz z dyktaturą brzuchonogów! – skandowały maleńkie ptaszki. – Nie możemy dłużej godzić się na życie w ucisku! Walczmy z imperializmem mięczaków, przyjaciele!

− Ej! Może i mam krótkie nogi, ale nie jestem mięczakiem! Jestem Getoryksem! I mam super czuprynę – odpowiedziało stworzenie, nadymając mały tors i odrzucając rzeczoną czuprynę na bok.

− Zrzuuuucić bomby! Niech żyje wyzwolenie uciśnionego ludu! – rzuciły ptaszki w odpowiedzi.

I z tymi zaczepnymi słowy wypuściły swoje groźne pociski, czyli około dziesięciu pestek słonecznika, które odbiły się od pleców stworzenia zwanego Getoryksem.

Page 5: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

4

− I kto tu mówi o uciśnionym ludzie… – zamruczał Getoryks pod nosem, zbierając ziarna, by je schrupać.

Rośliny, bardzo wrażliwe na to poruszenie, wierciły się niespokojnie w swoich doniczkach, pojękując. Jedna z nich, bardziej nerwowa od pozostałych, ustawiona na gerydonie1 w kolorze starego złota, zwiesiła całe swoje listowie wzdłuż łodyżek i najwyraźniej drżała.

− DOŚĆ JUŻ TEGO! – krzyknęła Dragomira. – Spójrzcie, do jakiego stresu doprowadziliście biedną goranov!

Starsza pani zebrała swoją szeroką suknię z fioletowego aksamitu i przyklękła na jednym kolanie na podłodze. Nucąc łagodną melodię, masowała liście zastraszonej rośliny, która wzdychała patetycznie.

– Jeśli dalej będziecie tak robić – kontynuowała Dragomira, przyglądając się surowo prowodyrom zamieszania – będę zmuszona wysłać was do mojego brata. Wiecie, co to oznacza: BARDZO długą drogę!

Słysząc te słowa, stworzenia i rośliny natychmiast zamilkły. Wszystkie zachowały w pamięci bolesne wspomnienie ostatniej podróży, gdy Dragomira przedsięwzięła tę przeprowadzkę, pospieszną oraz – ich zdaniem – całkowicie absurdalną. Wszystkie czuły bowiem odrazę do środków lokomocji. Pociąg, statek, samolot, samochód – diabelskie wynalazki służące do wywracania serca i żołądka do góry nogami... Ptaszki wymiotowały prawie przez całą drogę, a chlorofil roślin skwaśniał jak przeterminowane mleko, doprowadzając niemalże do ich otrucia.

– Dalej, wszyscy do atelier! – zarządziła Dragomira. – Muszę wyjść, dzisiaj jest początek roku szkolnego mojej wnuczki. Moje Bzikuski, pomóżcie mi proszę.

Dwa dziwaczne stworzenia, ubrane w niebieskie ogrodniczki, nadbiegły, utykając. Jedno było tłuściutkie, z czaszką pokrytą meszkiem, a drugie chude jak patyk, z cytrynowożółtym czubem. Niektóre cechy miały wspólne: niski wzrost – osiemdziesiąt centymetrów, pucołowatą twarz i wielkie niebieskie oczy, w których widać było bezgraniczną dobroduszność.

– Rozkazy naszej Najłaskawszej są wieczną przyjemnością, masz pewność naszego oparcia i naszej stałości – ogłosiły ze śmiertelną powagą.

Dragomira podeszła ku ogromnemu futerałowi na kontrabas stojącemu pod ścianą w głębi pokoju. Otworzyła go – był pusty. Przyłożyła płasko dłoń do drewnianego spodu. Tył futerału otworzył się natychmiast niczym drzwi. Dragomira pochyliła się i weszła do środka, żeby dostać się do kręconych schodów, które kończyły się w jej atelier na poddaszu. Idąc posłusznie za nią, Bzikuski wzięły po roślince i pociągnęły za sobą inne stworzenia, które kolejno zniknęły w dziwnym przejściu. Gdy tylko cała gromadka znalazła się w środku, Dragomira zamknęła za sobą futerał.

2 Klan Pollocków – Cześć, tatusiu! Cześć, mamusiu! Maria i Pavel Pollockowie siedzieli przy stole w skromnej i funkcjonalnej kuchni.

Słysząc swoją córkę, jednocześnie wyściubili nosy znad dymiących filiżanek z herbatą i zaniemówili.

– Tak, wiem – westchnęła Oksa. – Jestem odmieniona nie do poznania… 1 Gerydon (przestarzale) – mały, jednonożny, okrągły lub trójkątny stolik na drobiazgi, kwiaty albo też wysoki, ozdobny postument pod lichtarz lub świecznik (przyp. red.).

Page 6: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

5

– Faktycznie. No… z wyjątkiem twojej główki! – powiedział ojciec, przyglądając się jej ciekawie. – Trudno mi uwierzyć, że to ta nieustraszona wojowniczka ninja, którą znam. Ale muszę powiedzieć, że ta zmiana stylu jest… urocza. Radykalna, ale urocza.

– Fakt, jeśli chodzi o radykalność, to jest radykalna… – wymamrotała Oksa. Rodzice roześmieli się, widząc jej urażoną minę. Oksa spróbowała rzucić im

spojrzenie w założeniu pełne wyrzutu i odparła żywo: – Moje życie wywróciło się do góry nogami, a was to śmieszy? Nie, no, widzicie,

jak ja wyglądam? – Jak prawdziwa angielska gimnazjalistka! – odpowiedziała lekko jej matka,

popijając łyk herbaty. – I całkiem ci z tym, moim zdaniem, do twarzy! Nieprzekonana Oksa jeszcze raz przyjrzała się sobie, mrucząc pod nosem. Kto by

pomyślał, że pewnego dnia będzie zdolna pokazać się publicznie w plisowanej spódniczce, białej bluzce i granatowej marynarce? Nie ona, w każdym bądź razie…

– Gdyby mnie uprzedzono, że będę musiała chodzić do szkoły w mundurku, nie zgodziłabym się na przyjazd do Anglii – wymamrotała, wściekle rozluźniając granatowo-bordowy krawat w barwach jej przyszłego koledżu.

– Och, proszę cię, Oksa… – westchnęła matka, przypatrując się jej swoimi ślicznymi orzechowymi oczami. – To tylko na lekcje! Poza szkołą możesz nosić swoje dżinsy i wielkie trampki ile tylko chcesz!

– Dobra, okej, okej! – skapitulowała Oksa, podnosząc obie ręce. – Nie będę już o tym mówić… Ale nigdy nie zapomnę, że poświęciliście mnie na ołtarzu waszej kariery. A to nie najładniej ze strony rodziców, którzy mówią, że kochają swoją jedynaczkę… Nie przychodźcie się skarżyć, jeśli będę miała poważne powikłania psychologiczne.

Rodzice, przyzwyczajeni do żarliwych przemówień Oksy, popatrzyli na siebie z uśmiechem. Maria Pollock wstała i przytuliła ją. Stały tak przez chwilę, przyklejone do siebie. Oksa czuła się wprawdzie trochę za stara, by oddawać się tego rodzaju wylewności, w głębi duszy musiała jednak przyznać, że to uwielbia. Zanurzyła więc z rozkoszą twarz w długich kasztanowych włosach matki.

– A ja to co?! – przerwał im Pavel Pollock z udawanie oskarżycielską miną. – O mnie nikt nie myśli. Nigdy! Żadnego całusa w mój nieogolony policzek. Nikt mnie nie pogłaszcze. Jestem pozostawiony sam sobie w swoim kącie, samotny i nieszczęśliwy jak parchaty kundel!

Pavel był mężczyzną o wyrazistych rysach; gościła na nich nieustanna powaga. Jego płowe włosy i szare oczy łagodziły to wrażenie, lecz ci, którzy go znali, wiedzieli, że jego udręki, zakorzenione w tragicznym dzieciństwie, były równie głębokie, co nie do wywabienia. Nawet jego uśmiech wydawał się smutny… Maria Pollock dobrze podsumowała szczególny urok swojego męża, mówiąc z rozczuleniem o jego urzekającym spojrzeniu zbitego psa. „Oto co ze mną zrobił niezmierzony ciężar bólu istnienia” – odpowiadał zwykle, ponieważ miał pewien atut odziedziczony po matce Dragomirze: wielkie poczucie humoru, którego używał w każdych okolicznościach. Dla zabawy czy z rozpaczy – nikt tego tak naprawdę nie wiedział.

– Och! Oto powraca wielki rosyjski tragik Pavel Pollock, we własnej osobie! – rzuciła matka Oksy, wybuchając perlistym śmiechem. – Można powiedzieć, że mnie rozpieszczacie…

Oksa spojrzała czule na swoich rodziców. Uwielbiała ich rozkoszne wymiany zdań, które wzruszały ją i bawiły zarazem. Przerwał im dzwonek telefonu komórkowego Pavla, oznajmiając hałaśliwie siódmą trzydzieści. Nadeszła pora wyjścia.

Page 7: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

6

– Baba! Czekamy już tylko na ciebie! – krzyknęła Oksa na schodach prowadzących na trzecie piętro domu zarezerwowane dla jej babci.

Dragomira Pollock pojawiła się na podeście schodów, wywołując okrzyki zachwytu. Była to kobieta okazałej postury, dlatego też jej otoczenie zwało ją z szacunkiem Babą Pollock. Trzymała się zawsze bardzo prosto, niemal sztywno. Jej twarz, daleka od wyniosłości, zdradzała ciągłą żywotność. Umalowane kości policzkowe i szerokie czoło podkreślały jej intensywnie ciemnoniebieskie oczy. Blond włosy, usiane srebrzystymi nitkami i splecione wokół głowy, dodawały jej wyglądowi lekkiej słowiańskiej nuty. Tego ranka rodzina nie zachwycała się jednak tymi przymiotami,, lecz jej olśniewającym strojem.

– Jestem gotowa, moi drodzy! – rzuciła, schodząc po schodach majestatycznym krokiem, a długa fioletowa suknia z wyhaftowanymi czarnymi perłami sylwetkami łań unosiła się wokół niej niczym korona kwiatu.

– Baba, wyglądasz przepięknie! – wykrzyknęła zachwycona Oksa, rzucając się jej w ramiona, żeby ją ucałować.

W swoim porywie nie zwróciła uwagi na radosne okrzyki dochodzące z kolczyków Dragomiry. Misternie zdobionych kolczyków w kształcie żerdek, na których huśtały się dwa maleńkie, ledwie dwucentymetrowe, złote ptaszki, piskliwymi głosikami komentujące swoje wyczyny pilotów myśliwców.

– Och, zapomniałabym… Dajcie mi jeszcze minutkę, zaraz wracam! Wypowiedziawszy te słowa, Dragomira natychmiast obróciła się na pięcie,

żwawo weszła na górę do swojego mieszkania i zamknęła drzwi na cztery spusty. 3 Ponowne spotkanie Stojąc przed lustrem, Dragomira zaczęła strofować swoje odbicie i wygrażać mu

palcem. – Nie można was nigdzie ze sobą zabrać! Macie być ci-cho, moje Pticzki,

obiecałyście! Bo inaczej nigdy już nie pozwolę wam wyjść z klatki… Zrozumiano? – Tak, o Najłaskawsza, zgoda! Przekaz zrozumiany, dziób zasznurowany! –

zdzierały sobie gardziołka złociste ptaszki i ocierały się o szyję Dragomiry, prosząc o wybaczenie.

Elegancka pani poklepała je po maleńkich główkach i ptaszki powróciły do entuzjastycznego kołysania się na złotych żerdkach. Tym razem w milczeniu.

– Hmm… O, Najłaskawsza… Tuż obok stworzenia w niebieskich ogrodniczkach załamywały z zakłopotanymi

minami ręce, pokasłując, żeby zwrócić na siebie uwagę. – Co się dzieje, Bzikuski? – zapytała, odwracając się. − Szkaradziec zerwał swoje nerwy... – powiedział jeden stworek, wybałuszając

oczy. Dragomira ruszyła ku futerałowi na kontrabas i zniknęła w jego wnętrzu.

Pospiesznie weszła po schodach, które prowadziły do jej ściśle-prywatnego-atelier. Wysokie na około osiemdziesiąt centymetrów stworzenie stało przodem do okna facjatki i wściekle drapało w szybę. Odwróciło się, mrucząc pod nosem. Kreatura o krótkich nóżkach i długich rękach, z wychudzonym tułowiem i głową pokrytymi szarawą skórą wydzielającą odrażający zapach, zmierzyła złym spojrzeniem tych, którzy byli w zasięgu jej wzroku. Z wielkiej paszczy, z której wystawały dwa spiczaste zęby, ściekała biała, połyskująca tęczowo maź.

Page 8: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

7

− Szkaradziec wykonał ugryzienie rośliny zwanej goranov – wyjaśnił Bzikusek. – Podjęliśmy usiłowanie przeszkodzenia, ale nasze członki doznały piekących zadrapań.

Oba Bzikuski wyciągnęły przed siebie pokryte zadraśnięciami ręce świadczące o brutalności konfrontacji. Na ten widok Dragomira zawrzała gniewem. Gniewem, który podwoił się, kiedy dostrzegła nieszczęsną goranov skręcającą się z bólu po ataku szkaradźca. Z jednej z gałązek wyciekał powoli sok mleczny i rozlewał się po ziemi w doniczce.

− SZKARADZIEC! – wrzasnęła wściekła Dragomira. – To już przechodzi wszelkie pojęcie, posuwasz się za daleko! Co się z tobą dzieje?

Stworzenie wskoczyło na kartony i zawarczało, ukazując spiczaste zęby i brudne pazury.

− Przeklinam cię! Przeklinam was wszystkich! A ty, starucho, nie jesteś moją panią, jesteś dla mnie nikim! Kiedy mój Pan przyjdzie po mnie, nie będziesz taka harda...

− Tak, oczywiście... – odrzekła Dragomira ze zblazowaną miną. – Pozwól mi sobie przypomnieć, że już od ponad pięćdziesięciu lat wygłaszasz tę samą mowę, a twój domniemany Pan wciąż się nie zjawił.

Szkaradziec poczerwieniał z wściekłości. − Jesteś niczym, słyszysz? Tylko nędzną kupą zaropiałych śmieci! Niewiele

więcej niż musze odchody! Na te słowa stworzenia skulone w najdalszych zakątkach pracowni zadrżały z

oburzenia. Dragomira podeszła do kartonów, na których stał bezczelny szkaradziec. Kiedy tylko się z nim zrównała, stwór zeskoczył na ziemię i rzucił się na Bzikuska; złapał go od tyłu, ściskając mocno za szyję, jakby chciał go udusić.

– Uprzedzam cię, starucho, jeśli mnie tkniesz, zmasakruję go, a później rozniosę na strzępy ciebie i twoją żałosną menażerię! – wypluł z siebie.

Dragomira, bynajmniej nie poruszona, ze zniecierpliwioną miną wzniosła oczy ku niebu i spośród fałd sukni wyjęła mniej więcej piętnastocentymetrową, cienką, perłową rurkę, którą wycelowała zimno w miotającego groźby szkaradźca. Głosem naznaczonym wielkim znużeniem powiedziała:

– Zielone żabonetki! Potem lekko dmuchnęła w rurkę. Seria zielonych iskier zaskwierczała na jej

końcu. Rozległ się trzask. Pojawiły się dwie żwawe, drobne żaby z przezroczystymi skrzydełkami i poleciały w stronę szkaradźca. Chwyciły go pewnie za cherlawe ramiona, unosząc prawie metr nad ziemię i potrząsnęły nim, zmuszając do puszczenia trzymanego w charakterze zakładnika Bzikuska, który opadł ciężko na parkiet. Dragomira złapała szkaradźca za skórę na szyi, trzymając wyprostowaną przed siebie rękę, żeby uniknąć podarcia ubrania i pogryzienia. Gdy jednak otwierała klatkę, żeby go zamknąć, stworzenie skorzystało z okazji i złośliwie podrapało jej przedramię.

– Zajmę się tobą później – ostrym tonem zapowiedziała wielka dama, zamykając klatkę na cztery spusty.

Potem dodała, zwracając się do Bzikusków: – Moje Bzikuski, muszę teraz wyjść. Radzę wam nałożyć tę maść na liście

goranov i na wasze ręce, to powinno przynieść wam ulgę – powiedziała łagodnie, wyciągając do nich mały słoiczek. – Niedługo wrócę.

– Nasze posłuszeństwo jest nieprzejednane, a powrót twój pożądany – odpowiedziały Bzikuski wciąż bardzo poruszone napaścią.

Zanim Dragomira opuściła mieszkanie, poprawiła jeszcze swoją koronę z warkoczy.

Page 9: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

8

– Otóż to! Tak jest dużo lepiej! – stwierdziła. – Ale będę naprawdę musiała znaleźć jakiś sposób na tego szkaradźca…

– Wszystko w porządku, Dragomiro? – zapytała ją Maria Pollock kilka chwil

później. – Wyglądasz na zmartwioną… Och, skaleczyłaś się?! Dragomira spojrzała na swoje przedramię, na którym widniały dwa krwawe ślady.

Zaabsorbowana zbrodniczymi zamiarami szkaradźca nie zdała sobie nawet sprawy z tego, że ją podrapał.

– Och, to nic takiego, Mario. Pobiłam się z parą nożyczek, rozpakowując moje kartony i obawiam się, że przegrałam tę walkę – skłamała, uśmiechając się szeroko. – Czas już chyba wyruszyć, czyż nie?

Mała grupka ruszyła w drogę do St Proximus, francuskiego gimnazjum, które Oksa miała poznać za kilka minut. Dziewczynka zaczynała czwartą klasę2 i, wbrew beztroskiej minie, trochę się bała – wszystko było takie nowe! Od niej samej zaczynając… Oksa często wyobrażała sobie, że jest bohaterską poszukiwaczką przygód lub odporną na ciosy wojowniczką ninja, ale wśród rzeczy, których nienawidziła najbardziej na świecie, były: pory, kolor różowy, owady… i zwracanie na siebie uwagi. A nowi, jak powszechnie wiadomo, rzadko przechodzą w szkole niezauważeni. Zdenerwowana dziewczynka włożyła rękę do kieszeni i pomacała talizman podarowany jej wczoraj przez Dragomirę – płaski skórzany woreczek kryjący nasiona o właściwościach relaksujących. „Jeśli poczujesz, że napięcie ściska ci serce i opanowuje umysł, chwyć to i głaszcz delikatnie. Niebo wyda ci się jaśniejsze, a droga pewniejsza” – poradziła jej babcia.

Oksa przypominała sobie te pokrzepiające słowa, a wielkie krople deszczu rozbijały się miękko na londyńskich chodnikach, które z każdym krokiem przybliżały ją do jej nowego gimnazjum.

– No cóż! Dzisiaj niebo nie wyda mi się jaśniejsze… – wymruczała pod nosem; była w ponurym nastroju.

– OKSA! Oksa odwróciła się. Młody chłopiec biegł w jej kierunku, a jego ciemnoniebieskie

oczy błyszczały z radości. Jego rodzice szli z tyłu. – Gus! Wow! To naprawdę ty? – zapytała ze śmiechem. – Możesz sobie kpić! – odrzekł, lustrując ją od stóp do głowy. – Nie wiem, czy

widziałaś się w lustrze, ale ja z trudem wierzę w to, co widzę… Oksa Pollock w plisowanej spódniczce! – dodał, parskając śmiechem.

– Gustaw Bellanger w garniturze z krawatem! – powiedziała Oksa takim samym tonem. – Nie, no, spójrzcie na ten look! W każdym razie wyglądasz dość szykownie. Całkiem nieźle!

– Uznaję to za komplement – postanowił Gus, odrzucając do tyłu długie brązowe kosmyki. – I spróbuję zapomnieć, że ten kołnierzyk koszuli ciśnie na maksa…

– Najpierw rozluźnij sobie krawat, bo wyglądasz jakbyś się miał udusić! – zażartowała Oksa, przyglądając mu się kątem oka.

Po tej wyśmienitej radzie para przyjaciół podniosła torby rzucone na chodnik w podnieceniu wywołanym ponownym spotkaniem i wszyscy, rozmawiając, ruszyli do szkoły. 2 Gimnazjum (college) we Francji obejmuje cztery lata nauki (klasy: szóstą, piątą, czwartą i trzecią). Naukę w nim rozpoczynają dzieci jedenastoletnie; czwarta klasa to klasa przedostatnia, jest odpowiednikiem polskiej pierwszej gimnazjum (przyp. tłum.).

Page 10: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

9

− I co, jak ci się żyje ostatnio? – zapytał Gus z rozpromienioną twarzą. – Nie widzieliśmy się już w sumie od tygodnia.

− Super! – odpowiedziała Oksa, tak samo uradowana. – Mam plisowaną spódniczkę, możesz sobie wyobrazić, jak o niej marzyłam... A zauważyłeś te szare supermodne skarpetki? Nie wiem, jak mogłam żyć bez nich do tej pory – dorzuciła z ironią. – Poza tym w domu jest kompletny bałagan. Kiedy czegoś szukasz, musisz otworzyć trzydzieści kartonów, zanim to znajdziesz. Ale jest okej! Uwielbiam naszą okolicę!

− Ja też! Nie mogę uwierzyć, że tu jestem, tak szybko opuściliśmy Francję! To miejsce jest odjazdowe, prawie egzotyczne, powiedziałbym nawet. Mam wrażenie, że przejechaliśmy tysiące kilometrów i jesteśmy na drugim końcu świata...

Gdy tylko jego stary przyjaciel Pavel Pollock opowiedział mu o swoim przedsięwzięciu, Piotr Bellanger, ojciec Gusa, przyłączył się do niego i wkrótce mieli otworzyć słynną francuską restaurację, o czym marzyli od wielu lat. Kilka dni temu Bellangerowie pierwsi przekroczyli kanał La Manche i zamieszkali parę ulic dalej, tuż koło egzotycznej chińskiej dzielnicy.

– Dobra, mam nadzieję, że będziemy w tej samej klasie! – podjął Gus. – Chyba żartujesz? – powiedziała Oksa. – Jeśli nie, wywołam skandal. O, albo

dostanę ataku histerii! Będę się tarzać po ziemi z pianą na ustach, oczy wyjdą mi z orbit, będę gryzła po łydkach każdego, kto się do mnie zbliży…

– Mowa! – rzucił Gus ze śmiechem. – W każdym razie widzę, że pomimo mundurka przykładnej gimnazjalistki nic się nie zmieniłaś. Znaczy, nie zrobiłaś się lepiej ułożona, powinienem powiedzieć…

Na te słowa Oksa rzuciła się nań z rykiem, udając, że chce go udusić. – Niewdzięcznik! Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam! Nigdy nie

zrozumiesz dziewczyn! – grzmiała, potrząsając nim jak gruszą. – A ty jesteś po prostu świrniętą furią! – odpalił Gus, płacząc ze śmiechu. –

Świrniętą i pozbawioną umiaru! – Na to akurat nic nie poradzę, to kwestia genów. – zaoponowała Oksa,

wzruszając z rezygnacją ramionami. – Pollockowie są pozbawieni umiaru z natury, wiesz przecież. To przez naszą rosyjską krew… Dobra, powiedzmy, że odłożę na później decyzję co do skandalu i ataku histerii. Proszę jedynie, żebyśmy byli w tej samej klasie, na litość!

4 St Proximus College Ciężkie drewniane skrzydła wielkiej bramy wejściowej były otwarte. Pod

wspaniałym kamiennym sklepieniem, które wiodło na brukowany dziedziniec, dwóch strażników w melonikach witało gimnazjalistów i ich rodziców. Gus i Oksa minęli przedsionek niepewnym krokiem. Kilka spojrzeń zwróciło się w ich stronę. Grupa dziewcząt przy wtórze komentarzy i poszturchiwań łokciami zatrzymała dłużej wzrok na Gusie. Oksa nie mogła znowu nie zauważyć, że wszędzie, gdzie pojawiał się Gus, dziewczęta przerywały rozmowy i odwracały się, żeby na niego popatrzeć. Bez najmniejszej wątpliwości oczarowane jego urokiem… Zażenowany chłopiec zarumienił się, przesuwając ręką po włosach. Para przyjaciół postąpiła naprzód, niechętnie pozwalając rodzinom dołączyć do rodziców zebranych w głębi dziedzińca.

– Super… Prymitywna znów tu jest… – mruknął jakiś gimnazjalista tak głośno, żeby para przyjaciół go usłyszała.

Page 11: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

10

– Kto? – rzuciła Oksa, odwracając się do niego. Chłopiec, który się odezwał, przyglądał się jej z uwagą. Jego twarz, rozjaśnioną

dużymi brązowymi oczami, okalały kręcone blond włosy. – Cześć! Jestem Merlin Poicassé – powiedział, ceremonialnie wyciągając do nich

rękę. – Jak się macie? Jesteście nowi? – Tak! – odpowiedziała Oksa, odruchowo także wyciągając dłoń. – Właśnie

przyjechaliśmy do Londynu. Nazywam się Oksa Pollock. – A ja Gustaw Bellanger, ale możesz na mnie mówić Gus… – Okej, Gus! A to jest Prymitywna – powiedział Merlin, dyskretnie wskazując

brodą zadziwiająco masywną dziewczynę o gniewnym spojrzeniu. – Naprawdę nazywa się Hilda Richard i daję słowo, że wszyscy, którzy mieli z nią bliższy lub dalszy kontakt, zachowali o niej niezatarte wspomnienie.

– Jakiego typu? – dopytywał Gus. Merlin westchnął z poważna miną. – Typu: podstęp, sińce i zniewagi, rozumiesz co mam na myśli. Cóż, takie jest

życie… Witajcie w St. Proximus! – Uprzedzam cię, Gus! – powiedziała Oksa przez zaciśnięte zęby. – Jeśli nie

będziesz w mojej klasie, a w dodatku trafię na tę dziewczynę, przysięgam, że dostanę ataku, i to prawdziwego…

– O, zaczyna się apel! – rzucił Merlin z werwą, wstając nagle. – Chodźmy!

Dyrektor St Proximusa, Lucjan Bontempi, stał na małym podwyższeniu otoczony przez wszystkich profesorów koledżu i stukał w stojący przed nim mikrofon. Jego okrągłe policzki i masywna sylwetka przypominały klauna, a wrażenie to potęgował krawat w kolorze zielonego jabłuszka i pomarańczowa chusteczka wystająca z kieszeni marynarki. Ale gdy tylko wygłosił okolicznościowe przemówienie, wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że jego ton, zdecydowany i autorytatywny, kontrastował z tą miłą sylwetką.

– Przejdźmy teraz do punktu, na który wszyscy czekacie – do podziału na klasy. Zwyczaj nakazuje, by jak co roku w gimnazjum francuskim w Londynie trzy klasy każdego poziomu nosiły nazwy pierwiastków chemicznych: Rtęć, Wodór i Węgiel. Zaczniemy wyczytywanie od najmłodszych, czyli klas szóstych.

Nazwiska padały rytmicznie. Powoli zaczęły formować się rzędy ubranych w mundurki gimnazjalistów. Pod koniec drugiej listy głos pana Bontempiego nagle się załamał.

– Williams Aleksander – wywołał nazwisko. Chłopiec, któremu towarzyszyła bardzo blada, ubrana na czarno kobieta, podszedł

do niego. Dyrektor, wyraźnie wzruszony, położył rękę na ramieniu chłopca, pochylił się i szepnął mu do ucha parę słów.

– To jego syn? – cicho spytała Oksa, zwracając się do Merlina. – Nie – odpowiedział. – To syn jednego z nauczycieli matematyki, którego

znaleziono martwego w Tamizie dwa tygodnie temu… – Och! – wykrzyknęła Oksa poruszona. – To straszne… Popełnił samobójstwo? – Nie, został zamordowany – uściślił Merlin konfidencjonalnym tonem. –

Potworna zbrodnia. Mówili o tym we wszystkich wiadomościach. – Biedny chłopiec… – powiedziała Oksa, z trudem przełykając ślinę. Powstrzymując drżenie, skupiła się znowu na wyczytywaniu uczniów, które

podjęto na nowo. – Teraz klasa Czwarta Wodorowa z profesorem McGrawem – obwieścił pan

Bontempi, zapraszając wysokiego i chudego mężczyznę, żeby zajął miejsce obok

Page 12: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

11

niego. – Proszę następujących uczniów o wystąpienie: Beck Zelda, Bellanger Gustaw…

Gus krzyknął „obecny!” i rzucił Oksie ostatnie spojrzenie, ostatni uśmiech, a potem ruszył w stronę grupy, która tworzyła się powoli przed profesorem McGrawem. Serce Oksy waliło jak młot. Jej powieki nerwowo trzepotały nad wielkimi ciemnoszarymi oczami, miała wrażenie, że uderzenia w jej piersi – tak jak nazwiska wyliczane przez dyrektora – odbijają się echem od murów dziedzińca. Czuła się strasznie samotna. Odszukała wzrokiem rodziców. Nie byli daleko, zaledwie kilka metrów od niej. Ojciec pokazał jej dodający otuchy gest, ściskając dwie pięści. Podniesiona na duchu Oksa dyskretnie pomachała mu ręką. Obok Maria i Dragomira szczerzyły do niej zęby w uśmiechu. Spojrzenie Oksy przyciągnął nagle ruch spódnicy jej babci – przez ułamek sekundy wydało się jej, że wyhaftowane łanie rzucają się do szaleńczej gonitwy! To z pewnością stres płatał jej figle. Ten przeklęty stres… Jeśli teraz zacznę mieć halucynacje… Proszę, niech to się skończy, niech będę w Czwartej Wodorowej! Proszę, powiedz Pollock, P-O-L-L-O-C-K, powiedz to teraz, modliła się w duchu, zamykając oczy i zaciskając kciuki tak mocno, że prawie popękały jej kości.

Alfabet mieszał się w jej głowie, nazwiska rozpraszały bezładnie w jej uszach. Wydawało jej się nawet, że litera P już minęła!

– Prollock Oksa – powiedział wreszcie dyrektor, szukając jej wzrokiem na dziedzińcu.

Profesor McGraw pochylił się, żeby szepnąć mu coś do ucha. Dyrektor poprawił się:

– Przepraszam… Pollock! Pollock Oksa, bardzo proszę! – oznajmił, kładąc wyraźny nacisk na pierwszą sylabę nazwiska.

Serce Oksy wybuchło tysiącami iskier. Udało jej się wykrztusić „obecna”. Potem z ulgą rzuciła rodzicom radosne spojrzenie i dołączyła do Gusa.

− St Proximus, nadchodzimy... Prowadzeni przez profesora McGrawa uczniowie Czwartej Wodorowej zagłębili

się z zadartymi do góry głowami i oszołomionymi oczami w jeden z wielkich szkolnych korytarzy.

− Woooow... – wyszeptała Oksa. – To miejsce jest niesamowite! Koledż, mieszczący się w niegdysiejszym, zbudowanym w XVII wieku

klasztorze, rzeczywiście emanował bardzo niezwykłą atmosferą. Herby o wyblakłych kolorach, z wyrytymi łacińskimi inskrypcjami, które Oksa z trudem mogła odcyfrować, pokrywały ściany majestatycznego holu wejściowego. Sale lekcyjne rozmieszczone były wzdłuż krużganku i na dwóch piętrach obramowanych wychodzącymi na dziedziniec galeriami. Smukłe granitowe kolumnady zostały zachowane, podobnie jak witrażowe okna w kształcie ostrołuków, które przydawały naturalnemu światłu barw i nieprzejrzystości.

– Dokładnie – zgodził się Gus półgłosem. – Zobacz! Jest niesamowicie dobrze strzeżone!

Spojrzeniem wskazał przyjaciółce dziesiątki posągów, które znaczyły przejścia, wywołując dziwne uczucie niemożności umknięcia przed ich nieuchronnym nadzorem.

– Proszę o ciszę! – nakazał surowo nauczyciel. – Czyżby byli jacyś ochotnicy, żeby już pierwszego dnia zostać po lekcjach w kozie?

Page 13: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

12

Entuzjazm przygasł. Uczniowie wspięli się na piętro i weszli do jasnej sali, której ściany pokrywały tablice anatomiczne. Ławki z ciemnego drewna były podwójne i pachniały woskową pastą.

– Zajmijcie miejsca! – zagrzmiał profesor władczym tonem. – Gdzie się chce, proszę pana? – zapytał jakiś uczeń. – Gdzie chcecie! Dopóki pozostaniecie w obrębie tych ścian, oczywiście… –

odpowiedział ironicznie nauczyciel. – Połóżcie na razie swoje rzeczy obok ławek. Później pokażę wam szafki, do których będziecie mogli włożyć wszystko, co uznacie za przydatne: przekąski, stroje sportowe, książki, amulety, przytulanki i tym podobne – uściślił, wydając z siebie zgrzytliwy chichot. – Spędzimy przedpołudnie razem, wyjaśnię wam organizację gimnazjum, przedstawię plan zajęć i waszych profesorów. Ja jestem profesor McGraw, wasz nauczyciel matematyki i fizyki, a także wasz wychowawca. Od razu więc powiem, że nie warto zakłócać mojego spokoju z powodu jakichś dziecinnych błahostek. Nie jesteście już w szóstej klasie, musicie wziąć odpowiedzialność za to, kim jesteście i co robicie. Zgodzę się was wysłuchać tylko z ważnych i istotnych powodów, zrozumiano? Wymagam za to od was największej dyscypliny, jak również najzapamiętalszej pracy, do jakiej jesteście zdolni. Musicie wiedzieć, że ta szkoła i ja sam nie tolerujemy ani lenistwa, ani mierności. Macie prawo do mierności, ale wyłącznie wtedy, gdy jest to najwyższy poziom, jaki jesteście w stanie osiągnąć. Wasze maksimum. Wasz top. Oczekujemy od was tylko najlepszego, nie mniej. Czy to jasne?

Grzeczny pomruk przebiegł po klasie. Siedząca obok Gusa Oksa skurczyła się w sobie. Miała tylko jedną nadzieję – że nigdy nie będzie musiała prosić o pomoc profesora McGrawa. W razie kłopotów znajdzie kogoś innego, do kogo będzie się mogła zwrócić! Nie czuła się najlepiej. Trochę z powodu wywierającej nieprzyjemną presję przemowy profesora McGrawa. Nie była jednak tylko przejęta, o nie. Ten mężczyzna naprawdę sprawiał, że czuła się źle.

– Ja się już przedstawiłem, teraz wasza kolej – ciągnął profesor lodowatym tonem, który zachęcał raczej do ucieczki co sił w nogach, a nie do wdawania się w beztroską pogawędkę. – Przedstawcie się pokrótce, powiedzcie z jakich przedmiotów jesteście mocni, co jest waszą pasją, jeśli ją macie i wszystko to, co chcecie, żebyśmy – wasi koledzy i ja – wiedzieli. Ale nie przesadzajmy, nie czujcie się zobowiązani do opowiedzenia nam całego swojego życia… Młody człowieku, czy możesz zacząć?

Gus wiercił się na krześle, niezbyt zadowolony z tego, że jest pierwszym „szczęśliwym” wybrańcem.

– Nazywam się Gustaw Bellanger – powiedział z niepewną miną. – Kilka dni temu przeprowadziłem się do Londynu z moimi rodzicami. Jestem dość dobry z matematyki. Bardzo lubię mangi i gry komputerowe. Uprawiam od sześciu lat karate, gram też na gitarze.

– Dość dobry z matematyki? Bardzo mnie to cieszy – skomentował nauczyciel. – Twoja kolej, młody człowieku…

Uczniowie mówili, a Oksa, czekając na swoją kolej, skorzystała z tego, że uwaga profesora McGrawa zajęta była prezentacjami, żeby mu się przyjrzeć. Był to mężczyzna wysoki, chudy, o eleganckim i mrocznym wyglądzie. Wypomadowane, zaczesane do tyłu brązowe włosy podkreślały jego poznaczoną delikatnymi zmarszczkami twarz i czarne jak atrament oczy. Jego wąskie, lekko zaciśnięte wargi wyglądały jak zrośnięte. Ubrany był w bardzo skromny czarny garnitur, z dobraną, zapiętą pod samą szyję koszulą w kolorze antracytu, muskaną przez wydatne jabłko Adama, które drgało na jego szyi przy każdej zmianie głosu. Wzrok Oksy przyciągnął jeden szczegół – na środkowym palcu prawej dłoni profesor nosił wspaniały pleciony

Page 14: Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

13

pierścień ze srebra, ozdobiony niezwykłym kamieniem ciemnoszarej barwy, który rzucał ruchliwe refleksy. Okazały pierścień, zbyt ciężki na rękę tak wychudzoną, że wyglądała jak dłoń szkieletu.

– Twoja kolej, młoda damo, słuchamy. Profesor McGraw wypowiedział te słowa półgłosem, wpatrując się w nią. Pod

wpływem jego spojrzenia, w którym mieszały się srogość i ciekawość, Oksa poczuła się źle, jakby dusił ją od środka wzbierający w niej ból. Wzięła głęboki oddech, żeby się rozluźnić, tak jak nauczyła ją mama, ale ze zdumieniem spostrzegła, że jej klatka piersiowa blokuje się, gdy tylko próbuje zaczerpnąć powietrza. Na ułamek sekundy jej twarz skurczyła się w grymasie przerażenia.

– Nazywam się Oksa Pollock… Raz jeszcze spróbowała odetchnąć, starając się zaczerpnąć powietrza. Do płuc

zdołała się przecisnąć zaledwie strużka tlenu. – Nazywam się Oksa Pollock i lubię astrono… Zero powietrza! Oksa, spanikowana, podjęła nową próbę oddechu. Nie! Nie

mogła ulec emocjom. Odważnie odetchnęła na nowo, próbując zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Ale daremny trud… Bańka powietrza zaklinowała się w jej piersi. Bańka tak wielka, że nie mogła jej przegonić. Oksa przeraziła się i rozluźniła krawat mundurka.

– Tak, panno Pollock, myślę, że zrozumieliśmy twoje nazwisko, słuchamy… – podkreślił ponownie nauczyciel coraz bardziej zniecierpliwionym tonem.

Jego głos docierał do Oksy jak zza mgły. Gimnazjalistka dusiła się, nie mogąc złapać tchu, a jej serce szalało niczym koń, który poniósł. Odczuła ból nie do zniesienia, jak gdyby otrzymała brutalny cios pięścią prosto w żołądek. Po kilku sekundach oporu ból i panika zawładnęły jej ciałem i umysłem. Oksa rozejrzała się dookoła w nadziei, że ktoś przyjdzie jej z pomocą. Na próżno. Zwróceni w jej stronę uczniowie najwyraźniej nie rozumieli, że jest w rozpaczliwej sytuacji. A gdyby nawet, cóż mogliby zrobić? U kresu sił Oksa złapała rękę Gusa i runęła na ziemię.