109

Wasilij grossman wszystko płynie

Embed Size (px)

DESCRIPTION

 

Citation preview

Page 1: Wasilij grossman wszystko płynie
Page 2: Wasilij grossman wszystko płynie

Wasilij Grossman

Wszystko płynie

Przełożyła Wiera Bieńkowska

Page 3: Wasilij grossman wszystko płynie

1 Pociąg z Chabarowska miał przy jść do Moskwy około dziewiątej rano. Młodzieniec

w piżamie podrapał się w rozczochraną głowę i spojrzał przez okno na poranny półmrok jesienny.Ziewając zapy tał pasażerów stojących z ręcznikami i mydelniczkami na kory tarzu:

– Kto tu ostatni, obywatele?Powiedziano mu, że za tym, co trzyma w ręce skręconą tubkę pasty do zębów

i oblepione kawałkiem gazety mydło, zajęła kolejkę jakaś tęga obywatelka.– Dlaczego ty lko jedna toaleta otwarta? – denerwował się młodzieniec. – Niedługo

już stacja końcowa, stolica, a konduktorzy zajęli się handlem i nie mają czasu kulturalnie obsłużyćpodróżnych.

Po kilku minutach zjawiła się tęga kobieta w szlafroku i młodzieniec powiedział:– Obywatelko, stoję za panią, a na razie pójdę sobie, żeby nie przeszkadzać

w przejściu.Wróciwszy do swojego przedziału otworzy ł pomarańczową walizkę

i z przy jemnością popatrzy ł na jej zawartość.Każdy z towarzyszy podróży by ł czymś zajęty ; jeden – starszy mężczyzna

o tłustym, szerokim karku – spał głośno chrapiąc, drugi – rumiany i młody, ale ły sy – układałjakieś papiery w teczce, a trzeci – chudy starzec – siedział nieruchomo: podparł głowę smagłąpięścią i patrzy ł w okno.

Młodzieniec zapy tał rumianego towarzysza podróży :– Pan nie będzie już czy tać? Muszę schować do walizki tę książczynę.Miał ochotę, by sąsiad podziwiał jego walizkę: by ły tam koszule ze sztucznego

jedwabiu, Krótki słownik filozoficzny, slipy i przeciwsłoneczne okulary w białej oprawie. Z bokuleżały placuszki domowej, wiejskiej roboty przykry te gazetą rejonową.

– Proszę bardzo. Ja tę Eugenii Grandet już raz czy tałem. Zeszłego roku,w sanatorium.

– Mocna rzecz, nie ma co – powiedział młodzieniec i włoży ł książkę do walizki.Podczas podróży pasażerowie grali w preferansa, a popijając i pojadając

rozprawiali o filmach, pły tach, kompletach mebli, o rolnictwie socjalistycznym; spierali się, ktojest lepszy w ataku – „Spartakus” czy „Dynamo”... Rumiany podróżny pracował w mieścieobwodowym jako instruktor Centralnej Rady Związków Zawodowych, a rozczochrany, którywracał do Moskwy z urlopu na wsi, by ł ekonomistą w Gospłanie RFSRR.

Trzeci z podróżnych, kierownik robót gdzieś na Syberii, ten, co chrapał teraz nadolnej półce, nie podobał się towarzyszom podróży : zachowywał się niekulturalnie, ordynarnieprzeklinał, odbijało mu się głośno po jedzeniu, a dowiedziawszy się, że jeden z towarzyszypodróży pracuje w Gospłanie jako ekonomista, zapy tał:

– Ekonomia polityczna, wiadomo, to o tym, jak kołchoźnicy jeżdżą ze wsi domiasta kupować chleb u robotników?

Podczas podróży wypił kiedyś za dużo w bufecie stacj i węzłowej , dokąd biegał –jak powiedział – podstemplować swoją delegację, i długo nie dawał sąsiadom spać, rozprawiającdonośnym głosem:

– Trzy mając się prawa, niedaleko człowiek zajedzie w naszej pracy. Jeśli chcewykonać plan, tak musi pracować, jak samo życie dyktuje, według zasady : „Ja – tobie, ty –mnie”. Za cara to się nazywało inicjatywa prywatna, a po naszemu: ży j i daj żyć innym! – tojest ekonomika! U mnie na budowie, dopóki nowe kredy ty się opóźniały, zbrojarze podpisywali

Page 4: Wasilij grossman wszystko płynie

się w żłobku jako niańki. Prawo rozmija się z życiem, a życie o swoje się dopomina! Wykonałeśplan, masz dodatek i premię, a nawiasem mówiąc, mogą ci i dziesięć lat wlepić. Prawo idzieprzeciw ży ciu, a ży cie przeciw prawu.

Młodzi nie odzywali się słowem, kiedy zaś kierownik robót ucichł, a właściwienawet nie ucichł, ale przeciwnie, zaczął głośno chrapać, powiedzieli z dezaprobatą:

– Na takich też trzeba uważać. Niby brat łata, ale...– Spry ciarz. Bez zasad. Jakiś Abramek.Gniewało ich, że ten prostak z głębokiej prowincj i traktuje wszystkich z góry,

wy niośle.– U mnie na budowie pracowali więźniowie. Oni takich jak wy nazywają

półgłówkami. Przy jdzie pora i ludzie się połapią, kto budował komunizm, a wtedy się okaże, żewy ście ty lko gadali – zawyrokował kierownik robót i poszedł do sąsiedniego przedziału graćw karty.

Czwarty podróżny nieczęsto chyba jeździł pociągiem z takimi wygodami. W czasiepodróży przeważnie siedział z rękami na kolanach, jakby zasłaniał łaty na spodniach. Rękawyjego czarnej saty nowej koszuli kończy ły się między łokciami a przegubami rąk, a białe guziki nastojący m kołnierzy ku i piersi wyglądały dziecinnie, chłopięco. By ło coś zabawnegoi wzruszającego zarazem w połączeniu tych białych guzików na ubraniu z siwymi skroniamii spojrzeniem udręczonych, starczych oczu.

Kiedy kierownik robót powiedział głosem przywykłym do wydawania rozkazów:– Ano, ojczulku, posuń się trochę, teraz ja będę pił herbatę – stary człowiek

szty wno, po żołniersku zerwał się z miejsca i wyszedł na kory tarz.W jego drewnianej zniszczonej walizce obok starej , spranej bielizny leżał

bochenek suchego chleba. Palił ten stary człowiek machorkę, a zrobiwszy skręta wychodził nakory tarz, żeby dy m nie przeszkadzał sąsiadom.

Towarzy sze podróży częstowali go od czasu do czasu kiełbasą, a kierownik robótofiarował mu nawet raz jajko na twardo i szklaneczkę moskiewskiej . Mówili do niego „ty”, nawetci, co by li dwa razy młodsi od niego, a kierownik robót podśmiewał się ciągle, że w stolicy„ojczulek” poda się za kawalera i ożeni się z młódką.

W przedziale zaczęto mówić o kołchozach, młody ekonomista potępiał stanowczowiejskich nierobów:

– Dopiero teraz na własne oczy się przekonałem: zgromadzą się tacy przedzarządem i stoją, rajcują. Nie ruszą się z miejsca, dopóki przewodniczący i brygadziści niepogonią do pracy. Kołchoźnicy narzekają, że za Stalina nie dostawali nic za dniówki, a i terazledwie, ledwie czasem coś im kapnie.

Inspektor związkowy, który w zamyśleniu tasował karty, poparł ekonomistę:– Za co tym gagatkom płacić, jeśli planu dostaw nie wykonują? Ich trzeba jeszcze

wy chowy wać, tak – podniósł rękę i pomachał dużą pięścią, chłopską, ale białą, już odwykłą odpracy.

Kierownik robót poklepał się po tłustej piersi ozdobionej przybrudzonymiwstążeczkami orderów:

– Nie brakowało nam chleba na froncie, karmił nas naród rosy jski do sy ta. I nikt gonie wy chowy wał.

– Racja – przy taknął ekonomista. – Najważniejsze, żeśmy Rosjanie, a Rosjanin –to nie by le kto!

Inspektor z uśmiechem mrugnął do towarzysza podróży :– Tak, święta prawda: Rosjanin to starszy brat, pierwszy wśród równych.

Page 5: Wasilij grossman wszystko płynie

– Dlatego właśnie złość bierze – ciągnął młody ekonomista. – Przecież to Rosjanie!Nie Niemcy. Jeden przy mnie się rozpędził: „Przez pięć lat jedliśmy liście lipowe, a odczterdziestego siódmego roku nie dostawaliśmy złamanego grosza za dniówki”. Pracować nielubią. Nie chcą zrozumieć, że teraz wszy stko zależy od ludu.

Młody ekonomista zerknął na siwego sąsiada, który w milczeniu przy słuchiwał sięrozmowie, i dodał:

– Nie gniewaj się, ojczulku, nie wy pełniacie wy swoich obowiązków jakopracownicy, a państwo wam idzie na rękę.

– Takie gagatki! – odezwał się kierownik robót. – Uświadomienia nie mają za grosz,a jeść chcą co dzień.

Rozmowa ta nie doprowadziła do niczego, jak większość rozmów prowadzony chw podróży. Do przedziału zajrzał major lotnictwa i poły skując złoty mi zębami z wyrzutempowiedział do młody ch:

– Co to się dzieje, towarzy sze? Kto będzie pracować?I młodzi poszli do sąsiedniego przedziału kończy ć party jkę. Ale oto zbliża się koniec długiej podróży. Pasażerowie chowają do walizek ranne

pantofle, kładą na stolikach kawałki czerstwego chleba, ogry zione starannie kurze kostki, resztkipobladłej , owiązanej sznurkiem kiełbasy.

Przeszły już naburmuszone konduktorki i zabrały zmiętą pościel.Niebawem się rozsypie ten świat wagonu. Pójdą w niepamięć żarty, twarze

towarzyszy podróży i śmiech, przy padkiem opowiedziane czy jeś losy i przypadkiem teżwy powiedziany ból.

Z każdą chwilą coraz bardziej się zbliża ogromne miasto, stolica wielkiego państwa.Nie ma już niepokojów i my śli nękających każdego w podróży. W zapomnienie poszły rozmowyz sąsiadką na kory tarzu przy wy jściu, gdzie za mętnymi szybami mknęła wielka równinarosy jska, a za plecami pojękiwała woda w rezerwuarach.

Rozpada się powstały w ciągu kilku dni ciasny świat wagonu posłuszny tymsamy m prawom, co wszystkie stworzone przez ludzi światy poruszające się prosty mi i krętymidrogami w przestrzeni i czasie.

Wielką siłę przyciągania ma ogromne miasto. Na samą myśl o nim ściskają sięnawet beztroskie serca tych, co jadą do stolicy, by odwiedzić bliskich, buszować po sklepach,pójść do ogrodu zoologicznego i planetarium. Człowiek, który się znalazł w polu siłyniewidocznych fal żywej energii wielkiego miasta, doznaje nagle niepokoju, czuje się zagubiony.

Ekonomista omal nie przegapił swojej kolejki do toalety. Po chwili wrócił doprzedziału przy czesując włosy i przy jrzał się sąsiadom.

Kierownik robót drżący mi palcami (niemało się wypiło podczas długiej podróży )układał arkusze kosztory su.

Inspektor związkowy włoży ł już marynarkę i umilkł onieśmielony panującymw przedziale poruszeniem. Ogarnęła go trwoga: co też powie mu wredna siwa baba, szefowainspektorów WCRZZ.

Pociąg pędzi mijając drewniane domki wiejskie i ceglane fabry ki, sine pola

kapusty, perony stacy jek podmiejskich, na których poły skują szare kałuże – pozostałość ponocny m deszczu. Stoją tam w oczekiwaniu posępni mieszkańcy osiedli podmiejskich

Page 6: Wasilij grossman wszystko płynie

w nieprzemakalnych płaszczach włożony ch na palta. Pod szary mi chmurami biegną drutywy sokiego napięcia... Na bocznych torach czekają szare, złowieszcze wagony : „Stacja – RzeźniaObwodowej Linii Kolejowej”.

Pociąg pędzi dudniąc, nabiera jakiejś złośliwej , coraz większej szy bkości. Szybkośćtą spłaszcza, niweczy przestrzeń i czas.

Stary człowiek siedział przy stoliku i patrzy ł w okno ze skroniami wspartymi napięściach. Przed wieloma laty młodzieniec o bujnej , rozwichrzonej czuprynie siedział tak samoprzy oknie wagonu trzeciej klasy. I choć znikli ludzie, którzy wówczas jechali z nim razem, choćsię zatarły w pamięci ich twarze i słowa, w jego siwej głowie oży ło znowu to, co – jak sięzdawało – odeszło na zawsze.

A pociąg już mknął wśród podmiejskiej zieleni. Szary, postrzępiony dym czepiał sięgałęzi jodłowy ch, przy ciśnięty prądami fal powietrza płynął nad parkanami domkówletniskowy ch. Jakże znajome są te sy lwetki surowy ch jodeł północnych, jak dziwnie wyglądająprzy nich niebieskie parkaniki, spiczaste dachy dacz, barwne szy bki w oszklonych werandach,klomby georginii.

I człowiek, który przez trzy długie dziesięciolecia nie pomy ślał ani razu, że są gdzieśna świecie krzaki bzu, bratki, wysy pane piaskiem ścieżki w ogrodach, wózki z wodą sodową –ciężko westchnął, przekonawszy się raz jeszcze, na nowo, że i bez niego życie szło, trwało.

Page 7: Wasilij grossman wszystko płynie

2 Po przeczy taniu telegramu Nikołaj Andriejewicz w pierwszej chwili pożałował

napiwku, jaki dał listonoszowi: ta wiadomość najwyraźniej nie by ła przeznaczona dla niego. Alenagle przypomniał sobie i osłupiał: to by ł telegram od stry jecznego brata, od Iwana.

– Masza! Masza! – zawołał żonę.Maria Pawłowna wzięła telegram mówiąc:– Wiesz przecież, że bez okularów nic nie widzę, daj no mi moje okulary.– Nie zameldują go chyba w Moskwie – powiedziała.– Ach, daj spokój!Nikołaj Andriejewicz przeciągnął dłonią po czole i dodał:– Pomy śl ty lko, przy jedzie Wania i zastanie mogiły, same mogiły.– Niedobrze nam wychodzi z tym przy jęciem u Sokołowów – powiedziała Maria

Pawłowna w zamy śleniu. – Prezent oczywiście poślemy, ale jednak niedobrze. Sokołow kończyprzecież pięćdziesiąt lat, to szczególna data.

– Mniejsza o to, wy tłumaczę mu.– I z uroczystego obiadu gruchnie wieść po całej Moskwie, że Iwan wrócił

i z dworca prosto do ciebie.Nikołaj Andriejewicz potrząsnął telegramem przed twarzą żony :– Czy ty rozumiesz, kim jest dla mnie Iwan?Zły by ł na żonę; niemądre uwagi, jakie robiła po przeczy taniu telegramu, przyszły

mu także do głowy, zanim jeszcze zaczęła mówić. To się im często zdarzało. Dlatego właśnieunosił się widząc u żony swoje słabości, nie rozumiał jednak, że gniewają go nie jej wady, leczwłasne. I w sporach z Marią Pawłowną uspokajał się łatwo i szybko, bo lubił siebie: wybaczającżonie, wybaczał sobie.

Teraz nękała go także uparta, głupia myśl o pięćdziesiątych urodzinach Sokołowa.A dlatego, że wstrząsnęła nim wiadomość o przy jeździe stry jecznego brata i że stanęło muw oczach własne życie, pełne prawdy i nieprawdy, wstyd mu by ło żałować urodzinowego obiaduu Sokołowów, sympatycznej karafki z wódką.

Wstydził się swoich nędznych refleksj i – przecież mignęła mu myśl, że będzie miałkłopoty z meldunkiem Iwana, że cała Moskwa się dowie o powrocie Iwana i że to wydarzeniew jakimś stopniu odbije się na jego szansach podczas wyborów do Akademii.

A Maria Pawłowna nadal dręczy ła męża tym właśnie, że wypowiadała głośnojego obawy, niejako nadawała realny kształt myślom, których on nie śmiał wypowiedzieć.

– Dziwna jesteś doprawdy – burknął. – Wydaje mi się teraz, że wolałbym dostaćten telegram pod twoją nieobecność.

Słowa te ją dotknęły, ale wiedziała, że za chwilę mąż ją obejmie i powie:– Masza, Masza, cieszmy się razem, z kim mam się cieszyć, jeśli nie z tobą.Tak też się stało – a Maria Pawłowna patrzy ła przed siebie z cierpiętniczym

i nieprzy jemnym wyrazem twarzy, który oznaczał: „Twoje czułe słowa nie sprawiają mi żadnejprzy jemności, ale znoszę wszystko cierpliwie”.

Oczy ich spotkały się dopiero po chwili i miłość zatarła wszelkie zło.Przeży li razem, nie rozstając się nigdy, dwadzieścia osiem lat – trudno zrozumieć

i dociec, jakie stosunki łączą ludzi, którzy przeży li razem blisko jedną trzecią wieku.Teraz już siwa Maria Pawłowna podchodziła do okna i patrzy ła, jak Mikołaj

Andriejewicz, także siwy, wsiada do samochodu. A niegdyś jadali razem obiady w stołówce na

Page 8: Wasilij grossman wszystko płynie

Bronnej .– Kola – powiedziała cicho Maria Pawłowna – przecież Iwan nigdy nie widział

naszego Wali. Kiedy go posadzili, Wali jeszcze nie by ło na świecie, a teraz – kiedy wraca, Walaod ośmiu już lat leży w grobie.

Ta my śl nią wstrząsnęła.

Page 9: Wasilij grossman wszystko płynie

3 Czekając na stry jecznego brata Nikołaj Andriejewicz rozmyślał o swoim życiu

i o tym, jak będzie się z niego spowiadał Iwanowi. Wyobrażał sobie, jak mu pokaże swój dom.W jadalni wschodni dywan, do licha, zobacz no, ładnie wygląda, prawda? Masza ma gust. Iwanwie, kim by ł jej ojciec, a w starym Petersburgu ludzie umieli, chwała Bogu, żyć.

Jak ma rozmawiać z Iwanem? Minęło przecież kilkadziesiąt lat, całe życie minęło.Nie, o tym właśnie będą mówili: życie nie minęło! Dopiero teraz zaczyna się życie! Co to będzieza spotkanie! Iwan przy jeżdża w niezwykłym okresie, ile zaszło zmian po śmierci Stalina! Zmianyte dotyczą wszystkich. I robotników, i chłopów. Przecież nie brakuje już chleba! I oto Iwanpowraca z obozu. I nie ty lko Iwan. A w życiu Nikołaja Andriejewicza nastąpił także doniosłyzwrot.

Od czasów uniwersy teckich Nikołaj Andriejewicz ży ł z ciężką świadomościąciągłych niepowodzeń. Świadomość ta dręczy ła go tym bardziej , że niepowodzenia te wydawałymu się niezasłużone. By ł człowiekiem wykształconym, dużo pracował, uchodził za dowcipnego,miał powodzenie u kobiet.

Cieszy ł się opinią człowieka uczciwego, człowieka z zasadami i by ł z tego dumny.Obca mu by ła wszelka obłuda, lubił opowiadane przy kolacj i kawały, doskonale się orientowałw skomplikowanych rocznikach wy trawnych win i nieraz wolał wódkę od wina.

Kiedy znajomi podziwiali jego charakter, Maria Pawłowna mówiła patrząc namęża rozbawionym, lekko karcącym spojrzeniem:

– Trzeba pożyć z nim pod jednym dachem, żeby wiedzieć, co to za ziółko, tencudowny Kola: despota, wariat, egoista jakich mało.

Każde z nich znało wszystkie słabości i wady drugiego i to niekiedy ich okropniedrażniło. Mieli nawet czasem wrażenie, że lepiej by łoby się rozejść. Ale to by ło ty lko wrażenie,nie mogli żyć jedno bez drugiego albo – gdyby ży li osobno – czuliby się bardzo nieszczęśliwi.

Maria Pawłowna zakochała się w Nikołaju Andriejewiczu jeszcze za szkolnychczasów – jego głos, wysokie czoło, piękne zęby, uśmiech, wszystko, co przed trzydziestu latywydawało się takie niezwykłe i urocze, z biegiem lat stawało się jej coraz milsze.

Nikołaj Andriejewicz także kochał żonę, ale miłość jego ulegała pewnymprzemianom i to, co w ich stosunkach by ło niegdyś najważniejsze, teraz odeszło na drugi plan,a to, co pozornie nie miało wielkiego znaczenia, stało się naj istotniejsze w ich życiu.

Maria Pawłowna by ła niegdyś bardzo ładna – smukła, ciemnooka. Jeszcze terazporuszała się lekko, a oczy jej nie straciły dziewczęcego blasku. Ale w młodości, a teraz jeszczebardziej , szpecił ją uśmiech – w uśmiechu odsłaniała duże i wystające dolne zęby.

Od czasów uniwersy teckich Nikołaj Andriejewicz chorobliwie reagował nawszelkie niepowodzenia. Nie jego starannie przygotowane referaty, ale pospieszne wypowiedzirudego Rodionowa albo tego pijaczyny Pyżowa poruszały kolegów na seminariach...

Nikołaj Andriejewicz został starszym pracownikiem naukowym w znakomityminsty tucie naukowo-badawczym, ogłosił kilkadziesiąt prac, obronił pracę doktorską. Ale ty lko jegożona wiedziała, jakiej przy tym doznawał udręki i jakie przeżywał upokorzenia.

Kilku kolegów, z których jeden by ł członkiem Akademii, dwóch zajmowało niecogorsze stanowiska niż Nikołaj Andriejewicz, a jeden nie miał jeszcze nawet stopnia kandydata,stanowiło niejako siłę napędową dyscypliny, w jakiej on pracował. Koledzy ci cenili NikołajaAndriejewicza jako ciekawego rozmówcę, szanowali jako przyzwoitego człowieka, ale szczerzei całkiem dobrodusznie nie uważali go za prawdziwego naukowca. A on ciągle wyczuwał pełną

Page 10: Wasilij grossman wszystko płynie

napięcia i podziwu atmosferę, jaka ich otaczała, zwłaszcza zaś kulawego Mandelsztama.Kiedyś w angielskim piśmie naukowym ktoś napisał o Mandelsztamie: „Wielki

konty nuator twórców współczesnej biologii”. Przeczy tawszy to zdanie Nikołaj Andriejewiczpomy ślał: „Przeczy tać taką opinię o sobie i umrzeć ze szczęścia”.

Mandelsztam zachowywał się źle, to chodził z ponurą miną i wydawał się przybity,to wy niośle pouczał otoczenie. Na przy jęciach pokpiwał po wódce z kolegów naukowców, mówił,że to beztalencia, a niektórych określał jako aferzystów i hochsztaplerów. Ten jego zwyczajszalenie drażnił Nikołaja Andriejewicza – przecież Mandelsztam bezlitośnie kry tykował ludzi,z który mi się przy jaźnił, u których bywał. A więc w jakimś innym towarzystwie tak samo pewnienazy wa go beztalenciem i hochsztaplerem.

Drażniła go także żona Mandelsztama – niegdyś piękna, dziś tęga kobieta, którąinteresowały chy ba ty lko hazardowe gry w karty i sława naukowa kulawego męża.

Mimo to Nikołaj Andriejewicz chętnie przebywał w towarzystwie Mandelsztamai mówił, że tacy niezwykli ludzie miewają niełatwe życie.

Kiedy jednak Mandelsztam pobłażliwie go pouczał, Nikołaj Andriejewicz złościłsię, cierpiał i po powrocie do domu nazywał go parweniuszem.

Maria Pawłowna uważała męża za bardzo utalentowanego naukowca. A kiedyNikołaj Andriejewicz opowiadał jej o pobłażliwej obojętności, z jaką kory feusze nauki odnosząsię do jego prac, jej wiara w niego stawała się jeszcze bardziej zażarta. Podziw żony i ta jejwiara by ły mu nieodzownie potrzebne jak wódka alkoholikowi. Uważał, że ludzie się dzielą naszczęściarzy i pechowców, ale ogólnie rzecz biorąc niczym się właściwie nie różnią.Mandelsztam, jego zdaniem, należał właśnie do szczęściarzy w biologii, a Rodionow by ł zawszeotoczony wielbicielami niczym tenor operowy. Nawiasem mówiąc Rodionow ze swoimzadarty m nosem i wystającymi kościami policzkowymi nie miał w sobie nic z operowegoamanta. Szczęściarzem wydawał się Nikołajowi Andriejewiczowi także Izaak Chawkin, choć niezatwierdzono mu stopnia kandydackiego i podejrzewając, że hołduje teorii witalizmu, nieproponowano pracy w insty tutach naukowych nawet w najspokojniejszych czasach, tak żeniemłody już i siwy pracował w rejonowym laboratorium sanitarno-bakteriologicznymi paradował w wy tarty ch spodniach. Ale członkowie Akademii u niego się zbierali na dyskusjachi w swoim nędzny m laboratorium Chawkin prowadził pracę naukową, o której wiele się mówiłoi nad którą się debatowało z ożywieniem.

Kiedy zaczęto zwalczać zwolenników Weismanna, Virchowa i Mendla, suroweposunięcia godzące w wielu kolegów zmartwiły Nikołaja Andriejewicza. I on, i Maria Pawłownaboleli nad ty m, że Rodionow nie chce uznać swoich błędów. Wyrzucono go z Insty tutu i NikołajAndriejewicz, uty skując na bezsensowną donkiszoterię kolegi, starał się o pracę dla niego –przekłady z angielskiego.

Oskarżonego o bałwochwalczy stosunek do Zachodu Pyżowa przeniesiono dolaboratorium doświadczalnego w obwodzie czkałowskim. Nikołaj Andriejewicz pisał do niego listyi posy łał mu książki, a Maria Pawłowna wysłała na Nowy Rok paczkę dla jego rodziny.

W gazetach ukazały się felietony demaskujące karierowiczów i hochsztaplerów,którzy w podejrzany sposób uzyskali dyplomy i stopnie naukowe, lekarzy, którzy ze zbrodniczymokrucieństwem traktowali chore dzieci i położnice, inżynierów, którzy zamiast szkół i szpitalibudowali dacze dla krewniaków. Niemal wszyscy ci zdemaskowani złoczyńcy by li Żydamii gazety skrupulatnie podawały ich imiona wraz z imionami ojców: „Srul Nachmanowicz... ChaimAbramowicz... Izraił Miendielejewicz...” W recenzjach książek, których autorzy Żydzi używalirosy jskich pseudonimów, podawano także obok, w nawiasach, żydowskie nazwisko każdego.Można by ło sądzić, że w ZSRR ty lko Żydzi kradną, biorą łapówki, ze zbrodniczą obojętnością

Page 11: Wasilij grossman wszystko płynie

traktują cierpienia chory ch, piszą niemoralne i złe książki.Nikołaj Andriejewicz widział, że felietony te podobają się nie ty lko dozorcom

domowy m i pijany m pasażerom pociągów podmiejskich. Oburzał się na tę kampanię prasową,ale jednocześnie gniewała go reakcja Żydów, z który mi ży ł w przy jaźni: traktowali całą tępisaninę z taką powagą, jak gdy by nadszedł koniec świata. Narzekali, że utalentowana młodzieżży dowska nie ma dostępu do aspirantury, że Żydów nie przy jmuje się na wydział fizyki, niebierze się do pracy w ministerstwach, w ciężkim, a nawet i lekkim przemy śle, że ty ch, którzyukończy li wyższe uczelnie, kieruje się do pracy na głęboką prowincję. Mówili też, że przywszelkich redukcjach zwalnia się niemal zawsze ty lko Żydów.

Rzeczy tak się miały istotnie, ale Ży dzi dopatry wali się w tym wszystkim jakiegośgiganty cznego planu państwowego, skazującego ich na głód i wyniszczenie, na całkowitą zagładę.Nikołaj Andriejewicz natomiast uważał, że cała sprawa wy nika po prostu z niechętnego stosunkudo Ży dów niektórych party jnych i państwowy ch działaczy, ale że wydziały kadr nie dostajążadny ch specjalnych instrukcj i dotyczących Ży dów. Stalin nie jest anty semitą i prawdopodobnienic o ty ch sprawach nie wie.

Ucierpieli zresztą nie ty lko Ży dzi, oberwał i stary Czurkowski, a także Py żowi Rodionow.

Mandelsztama zaś, który kierował badaniami naukowy mi Insty tutu, przeniesionojako współpracownika do wy działu, w którym pracował Nikołaj Andriejewicz. Mógł mimowszy stko kontynuować swoje prace, a stopień doktora dawał mu prawo do wy sokich poborów.

Kiedy jednak w „Prawdzie” ukazał się nie podpisany artykuł redakcy jny godzącyw kry ty ków teatralnych, kosmopolitów – Gurwicza, Józowskiego i innych, którzy po prostu kpilisobie z teatru rosy jskiego, rozpoczęła się wielka kampania demaskatorska przeciw kosmopolitomwe wszy stkich dziedzinach sztuki i nauki i Mandelsztama uznano za antypatriotę. Kandydat naukBratowa opublikowała w gazetce ściennej arty kuł pod ty tułem: Z dalekiego powróciwszy krajuMark Samuiłowicz Mandelsztam puścił w niepamięć zasady rosyjskiej nauki radzieckiej. NikołajAndriejewicz pojechał do Mandelsztama, który powitał go ze smutną miną, ale szczerzewzruszony jego wizy tą. A wyniosła pani Mandelsztamowa wydawała się już mniej wyniosła. Piliwódkę. Mandelsztam ordynarnie przeklinał Bratową, swoją uczennicę, i chwy tając się za głowębiadał, że jego uczniów, utalentowanych chłopców żydowskich, odsuwają od nauki.

– Co oni mają robić? Sprzedawać galanterię na bazarze? – py tał obolałym głosem.– Nie trzeba się denerwować, wszyscy będą mieli pracę, i pan, i Chawkin, i nawet

laborantka Aneczka Zilberman – żartobliwym tonem pocieszał go Nikołaj Andriejewicz. – To sięułoży, wszyscy będą mieli chleb, i to nawet z kawiorem.

– Mój Boże! – zawołał Mandelsztam. – Czyż tu chodzi o kawior, chodzi o godnośćludzką.

Co do Chawkina Nikołaj Andriejewicz jednak się pomylił, sprawy jego przybrałyzły obrót. Wkrótce po podanej w prasie wiadomości o lekarzach mordercach, Chawkin zostałaresztowany.

Wiadomość, że znakomici lekarze, że aktor Michoels popełnili potworne zbrodnie,wstrząsnęła wszystkimi. Miało się wrażenie, że czarna mgła zawisła nad Moskwą i wślizguje się dodomów, do szkół i do serc ludzkich.

W rubry ce „Kronika” na czwartej stronie podano, że wszy scy oskarżeni lekarzeprzy znali się do winy, a więc nie mogło już być wątpliwości: to zbrodniarze.

A jednak ciągle wy dawało się to niemożliwe, trudno by ło żyć i pracować w tejatmosferze, wiedząc, że profesorowie, członkowie Akademii, zamordowali Żdanowai Szczerbakowa, że trują swoich pacjentów.

Page 12: Wasilij grossman wszystko płynie

Nikołaj Andriejewicz przy pomniał sobie sy mpaty cznego Wowsiego, wspaniałegoaktora Michoelsa i zbrodnia, o jaką ich oskarżono, wy dała mu się nieprawdopodobna, nie dopomy ślenia.

Ale się przecież przyznali! Jeśli nie są winni i mimo to do winy się przyznają,należy przy puszczać, że popełniona została inna zbrodnia, jeszcze potworniejsza od tej , o jaką ichoskarżono – zbrodnia przeciw nim.

Ta my śl przerażała. Należało jednak mieć nie lada odwagę, by wątpić w ich winę– przecież w takim razie zbrodniarzami są ludzie stojący u steru socjalistycznego państwa,w takim razie zbrodniarzem jest Stalin.

Znajomi lekarze opowiadali, że praca w szpitalach i klinikach staje się coraztrudniejsza. Pod wpływem potwornych komunikatów oficjalnych chorzy zrobili się podejrzliwi,wielu nie chciało się leczyć u lekarzy Żydów. Lekarze żalili się, że ludność składa mnóstwo skargi donosów oskarżając ich o celowo złe leczenie. W aptekach klienci podejrzewali farmaceutów, żeusiłują podsunąć im szkodliwe lekarstwa, w tramwajach, w biurach, na targu opowiadano, żew Moskwie zamknięto kilka aptek, w których aptekarze Ży dzi – tajni agenci Ameryki –sprzedawali pigułki z suszony mi wszami. Mówiono także, w klinikach położniczy ch niemowlętai położnice są zarażane sy filisem, a w przychodniach stomatologicznych zaszczepia siępacjentom raka szczęki i języka. Krąży ły plotki o pudełkach zapałek z przesiąknięty mi śmiertelnątrucizną zapałkami. Niektórzy przy pominali sobie okoliczności, w jakich niegdy ś umarli ichkrewni, i wysy łali do organów bezpieczeństwa pisma z żądaniami dochodzeń i pociągnięcia doodpowiedzialności lekarzy Ży dów. Najsmutniejsze zaś by ło to, że słuchom tym dawali wiarę niety lko dozorcy domowi, nie ty lko niezby t piśmienni pijacy, tragarze i kierowcy, lecz także niektórzydoktorzy nauk, pisarze, inżynierowie, studenci.

Ta powszechna podejrzliwość wy dawała się Nikołajowi Andriejewiczowi nie dozniesienia. Anna Naumowna, laborantka o duży m nosie, przychodziła do pracy blada i patrzy łanieprzy tomnym spojrzeniem oczu o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach; pewnego dniaopowiedziała, że sąsiadka jej , która pracowała w aptece, wy dała przez omy łkę choremu innelekarstwo, niż należało, a kiedy wezwano ją, aby złoży ła wy jaśnienia, w przerażeniu popełniłasamobójstwo. I osierociła dwoje dzieci – córkę, uczennicę szkoły muzycznej , i sy na, który chodziłjeszcze do szkoły podstawowej. Anna Naumowna przy chodziła teraz do pracy piechotą –w tramwajach pijani pasażerowie zaczepiali ją i wszczy nali rozmowy o lekarzach Żydach,mordercach Żdanowa i Szczerbakowa.

Nowy dy rektor Insty tutu Ry śków, który głosił, że nadeszła pora, by oczyścić naukęrosy jską z nierosy jskich nazwisk, budził w Nikołaju Andriejewiczu obrzy dzenie. Pewnego dniaRyśków oświadczy ł: „Nadszedł kres Sy nagodze gudłajów. Ach, gdy by ście wiedzieli, jak ja ichnienawidzę!”

Nikołaj Andriejewicz nie mógł jednak opanować mimowolnej radości, kiedy tensam Ryśków powiedział mu: „Towarzysze z KC cenią waszą pracę, pracę wybitnego naukowcarosy jskiego”.

Mandelsztam przestał pracować w Insty tucie, urządził się jako wykładowcametody ki w gabinecie naukowym. Nikołaj Andriejewicz zapraszał go do siebie i zmuszał żonę, bydo niego dzwoniła. A Mandelsztam zrobił się bardzo nerwowy, podejrzliwy i NikołajAndriejewicz by ł zadowolony, kiedy Mark Samuiłowicz odkładał ich spotkania: ciąży ły mu corazbardziej . W takich czasach przy jemniej jest widy wać się z ludźmi zadowolony mi z życia.

Na wiadomość o aresztowaniu Chawkina Nikołaj Andriejewicz powiedział żoniezerkając na telefon:

– Jestem pewien, że Izaak jest niewinny, znam go od trzydziestu lat.

Page 13: Wasilij grossman wszystko płynie

Maria Pawłowna nagle objęła męża i pogłaskała czule po głowie:– Dumna jestem z ciebie – powiedziała. – Tak się martwisz o Chawkina

i Mandelsztama, a ja jedna wiem, ile miałeś przez nich przy krości.Czasy by ły ciężkie. Nikołaj Andriejewicz musiał wy stąpić na wiecu przeciw

lekarzom-mordercom, mówić o czujności, niedbalstwie i karygodnej pobłażliwości.Po wiecu wszczął rozmowę z profesorem Margolinem z sekcj i chemii

fizjologicznej , który także wygłosił długie przemówienie. Margolin żądał kary śmierci dlazbrodniczych lekarzy i odczy tał pismo pochwalne dla Lidii Timaszuk, tej , co zdemaskowałalekarzy -morderców. Margolin by ł mocny w filozofii marksistowskiej , kierował seminariumpoświęconym zgłębianiu czwartego rozdziału Krótkiego kursu.

– Tak, Samsonie Abramowiczu – powiedział Nikołaj Andriejewicz – ciężkie mamyczasy. Mnie też nie jest łatwo, ale ile pana musi kosztować przemawianie na te tematy !

Margolin uniósł cienkie brwi i wysuwając bladą dolną wargę zapy tał:– Przepraszam, nie bardzo rozumiem, co mianowicie macie na myśli?– Mówię tak, ogólnie – odpowiedział Nikołaj Iwanowicz.– No, wiecie, Wowsi, Ettinger, Kogan. Kto by przypuszczał? Leżałem u Wowsiego

w klinice, personel go lubił, a chorzy wierzy li mu jak Mahometowi.Margolin wzruszy ł chudym ramieniem, skrzywił się i powiedział:– Rozumiem. Uważacie, że przykro mi jako Żydowi piętnować tych zbrodniarzy ?

Przeciwnie, mnie właśnie szczególnie jest wstrętny nacjonalizm żydowski. A jeśli Żydzi ze swojąsympatią dla Ameryki przeszkadzają w dążeniu do komunizmu, to nie szkoda mi nie ty lko siebie,ale i własnej córki.

Nikołaj Andriejewicz zrozumiał, że niepotrzebnie mówił o miłości naiwnychchory ch do Wowsiego – jeśli człowiekowi własnej córki nie szkoda, to w rozmowie z nim należyużywać ty lko utarty ch sloganów. I powiedział:

– Pewnie. Nasza niewzruszona jedność moralna i polityczna to zguba dla wroga.Tak, by ły to ciężkie czasy i Nikołaj Andriejewicz miał ty lko jedną pociechę: praca

szła mu dobrze.Jak gdy by po raz pierwszy wyrwał się z wąskich badań specjalistyczny ch i wdarł

się w dziedziny ży we, do który ch go dawniej nie dopuszczano. Ludzie zaczęli szukać jegotowarzystwa, py tali go o radę, liczy li się z jego zdaniem. Obojętne zazwyczaj redakcje pismnaukowych zainteresowały się jego arty kułami. Zatelefonowano do niego z TowarzystwaKontaktów Kulturalny ch z Zagranicą – insty tucj i, która doty chczas nigdy się do NikołajaAndriejewicza nie zwracała – z prośbą o maszy nopis nie dokończonej jeszcze książki: TKKZzamierzało zawczasu poruszyć sprawę wydania tej książki w krajach demokracj i ludowej.

Nikołaj Andriejewicz na swój sposób, z wielkim wzruszeniem reagował nanadejście powodzenia. Maria Pawłowna by ła spokojniejsza: Kolę spotykało to, co jej zdaniemmusiało go spotkać.

W życiu Nikołaja Andriejewicza zachodziło coraz więcej zmian. Nowi ludzie,którzy stanęli na czele Insty tutu i popierali Nikołaja Andriejewicza, nie podobali mu się jednak.Coś go odpychało od nich: ich brutalność i wielka pewność siebie, zwyczaj nazy waniaprzeciwników naukowych sługusami, kosmopolitami, agentami kapitalizmu, najemnikamiimperializmu. Ale potrafił dojrzeć w nowych ludziach najważniejsze – zuchwałość, siłę.

Nawiasem mówiąc, Mandelsztam niesłusznie nazywał ich niedouczonymiidiotami, „zażarty mi dogmatykami”. Cechowała ich nie ty le ograniczoność zainteresowań, cozrodzona z ży cia i pełna ży cia pasja, z jaką zmierzali do celu. Dlatego właśnie nienawidzilitalmudystów, abstrakcy jny ch teoretyków.

Page 14: Wasilij grossman wszystko płynie

Ci nowi kierownicy Insty tutu wyczuwali w Nikołaju Andriejewiczu człowiekao odmiennych poglądach i przyzwy czajeniach, ale mimo to traktowali go dobrze, ufali mu,Rosjaninowi! Dostał serdeczny list od Łysenki, który bardzo pochwalił jego rękopisi zaproponował współpracę.

Nikołaj Andriejewicz nie cenił teorii Łysenki, ale list od znakomitego agronoma,członka Akademii, sprawił mu przy jemność. Nie należało zresztą w czambuł potępiać pracyŁy senki. A słuchy, że jest bardzo niebezpieczny dla swoich przeciwników w nauce i lubi używaćargumentów policy jnych, by ły widocznie przesadne.

Ryśków zaproponował Nikołajowi Andriejewiczowi, by wypowiedział się zanaukowym zdyskredy towaniem usunięty ch z biologii kosmopolitów. Ten odmówił, choć widziałniezadowolenie dy rektora, który chciał, by społeczeństwo usły szało gniewną wypowiedźbezparty jnego uczonego rosy jskiego.

A chodziły wówczas słuchy, że we Wschodniej Sy berii pospiesznie buduje sięogromne miasto, całe z baraków. Mówiono, że baraki te są przeznaczone dla Żydów. Będą zesłani,podobnie jak już zesłano Kałmuków, krymskich Tatarów, Bułgarów, Greków, Niemcównadwołżańskich, Bałkarów i Czeczeńców.

Nikołaj Andriejewicz zrozumiał, że nieopatrznie obiecywał Mandelsztamowikanapki z kawiorem.

Z niepokojem czekał na proces lekarzy -morderców. Co rano chwy tał gazetę,patrzy ł, czy się już nie zaczęło? I podobnie jak wszyscy usiłował zgadnąć, czy proces będzie sięodbywał przy otwartych drzwiach czy zamkniętych, i raz po raz py tał żonę:

– Jak ci się zdaje, czy będą pisać o procesie co dzień, nie pomijając mowyprokuratora, przesłuchiwania świadków i ostatniego słowa skazanych, czy ogłoszą ty lko komunikato wyroku kolegium wojskowego?

Pod najgłębszym sekretem powiedziano Nikołajowi Andriejewiczowi, że lekarzezostaną publicznie straceni na placu Czerwonym, po czym przez cały kraj przetoczy się pewniefala pogromów, i że na ten okres przewidziano już zesłanie Żydów do tajgi i na Karakumy dobudowy kanału Turkmeńskiego. To zesłanie ma ochronić Żydów przed sprawiedliwym, alebezlitosnym gniewem ludu. Znajdzie w nim wy raz wiecznie żywy duch internacjonalizmu, który– rozumiejąc gniew ludu – nie może jednak pozwolić na masowe samosądy i okrutne rozprawy.

Podobnie jak wszy stko, co się działo w kraju, to żywiołowe oburzenie – reakcja nazbrodnie Żydów – by ło z góry obmyślone, zaplanowane.

Tak samo obmyślał Stalin wybory do Rady Najwy ższej – zawczasu zbierano danepersonalne, wyznaczano delegatów, a potem już następowało zaplanowane, żywiołowewysuwanie kandydatów, propaganda i odbywały się wreszcie wybory, w których brał udział całynaród. Tak samo programowano burzliwe wiece protestacy jne, wybuchy gniewu całego narodui objawy braterskiej przy jaźni, tak samo, na wiele tygodni przed świąteczny mi pochodami,zatwierdzano reportaże z placu Czerwonego: „Patrzę w tej chwili na pędzące czołgi...” Tak samozawczasu przygotowywano osobiste inicjatywy Izotowa, Stachanowa, Dusi Winogradowej,masowe przystępowanie do kołchozów, mianowano i odwoływano legendarnych bohaterówwojny domowej, planowano spontaniczne akcje robotników domagający ch się rozpisaniapożyczki narodowej, pracy bez dni wolnych, tak samo programowano powszechne uwielbieniewodza, zawczasu ustalano, kto ma być tajny m agentem zagranicznego wywiadu, dy wersantem,szpiegiem, a dopiero później , już na podstawie skomplikowanych przesłuchań w ogniukrzyżowy ch py tań spisywano protokoły i ludzie, którym się nie śniło, że należą dokontrrewolucy jnych niedobitków – księgowi, inży nierowie, radcy prawni – przyznawali sięw nich do różnorodnej działalności terrory stycznej i szpiegowskiej . Tak samo układano teksty

Page 15: Wasilij grossman wszystko płynie

listów, które matki odczy ty wały drewnianym głosem przed mikrofonem, zwracając się do swoichsynów żołnierzy. Tak planowano z góry patriotyczny zryw Fieraponta Gołowatego, takwyznaczano uczestników swobodnych dyskusj i – jeśli dla czegoś potrzebne się okazywałydy skusje – a także zawczasu pisano i uzgadniano wystąpienia tych, co w ty ch dyskusjach braliudział.

I nagle 5 marca umarł Stalin! Ta śmierć wdarła się do gigantycznego sy stemu

zmechanizowanego entuzjazmu, do uczuć wyznaczanych zgodnie ze wskazówkami komiteturejonowego – ludowego gniewu i ludowej miłości.

By ła to śmierć poza planem, niezależna od dy rekty w organów rządzący ch. Stalinumarł bez osobistego polecenia samego towarzysza Stalina. Ta swoboda, ta samowola śmiercimiała w sobie coś z dynamitu, co przeczy ło najgłębszej istocie państwa. Wzburzenie ogarnęłomyśli i serca.

Stalin umarł! Jedni wpadli w rozpacz, w niektórych szkołach nauczyciele kazaliuczniom klękać i sami, także na klęczkach, zalewając się łzami, odczy tywali oficjalny komunikato śmierci wodza. Na zgromadzeniach żałobnych w insty tucjach i fabrykach wielu dostawałoataków nerwowych, rozlegały się histeryczne okrzyki kobiet, rozpaczliwe łkania, niektórzy mdleli.Umarł wielki wódz, bóstwo dwudziestego wieku, i kobiety szlochały.

By li i tacy, co się nie posiadali z radości. Wieś, uginająca się pod ciężaremżelaznej ręki Stalina, odetchnęła z ulgą.

Wielomilionową ludność łagrów ogarnęła nieprzy tomna radość.... Kolumny więźniów szły do pracy wśród głębokich ciemności. Huk oceanu

zagłuszał ujadanie psów obozowych. I nagle – jakby blask zorzy polarnej oślepił ponure szeregi:Stalin nie ży je! Stalin nie ży je! Dziesiątki ty sięcy kroczących pod konwojem ludzi przekazywałysobie szeptem nowinę: „Zdechł... Zdechł...” I ten szept nieprzeliczonych tłumów huczał jakwicher. Czarna noc stała nad ziemią polarną. Ale lód na Oceanie Lodowatym pękł i ocean huczał.

Wiadomość o śmierci Stalina obudziła w sercu bardzo wielu ludzi, zarównonaukowców jak i robotników, dwa sprzeczne uczucia: odczuwali pewien smutek, ale jednocześniemieli ochotę skakać z radości.

Wzburzenie ogarnęło cały kraj w chwili, gdy nadano przez radio komunikato zdrowiu Stalina: „Oddech Cheyne Stolesa... mocz... tętno... ciśnienie...” Ubóstwiany władcaujawnił nagle swoje starcze ciało.

Stalin umarł! W nagłej śmierci wodza by ło coś nie objętego żadnymi rygorami,przejaw wolności nieskończenie obcej samej istocie Państwa Stalinowskiego.

I to właśnie wstrząsnęło państwem, jak wstrząsnęła nim nagła napaść 22 czerwca1941 roku.

Miliony ludzi chciały zobaczyć zmarłego. W dniu pogrzebu Stalina nie ty lko całaMoskwa, ale i całe obwody i rejony ruszy ły do Domu Związków. Sznury ciężarówek z prowincj iciągnęły się przez wiele kilometrów. Zator doszedł do Sierpuchowa, po czym paraliż ogarnął szosęmiędzy Sierpuchowem a Tułą.

Giganty czne, milionowe tłumy zmierzały pieszo do centrum Moskwy. Podobne dokręty ch, czarnych rzek górskich, potoki ludzkie zderzały się, rozbijały o kamień, skręcały,druzgotały samochody, wyry wały z zawiasów żeliwne bramy. Tego dnia zginęły ty siące ludzi.Katastrofa na Chodynce w dniu koronacj i ostatniego cara by ła niczym w porównaniu z dniemśmierci rosy jskiego boga ziemskiego – dziobatego syna szewca z miasta Gori.

Page 16: Wasilij grossman wszystko płynie

Miało się wrażenie, że ludzie idą na własną zgubę w stanie jakiegoś urzeczenia,chrześcijańskiej , buddy jskiej mistycznej uległości. Jak gdyby Stalin, wielki pasterz, zbierałostatnie owieczki, wy rzucając po śmierci wszelką przy padkowość ze swojego groźnego planugeneralnego.

Zgromadzeni na zebraniu współtowarzy sze Stalina czy tali potworne komunikatymilicj i moskiewskiej i trupiarni wymieniając spojrzenia. Czuli się zagubieni wobec nowego dlanich uczucia: braku przerażenia przed nieuniknionym gniewem wielkiego Stalina. Gospodarz nieży ł!

Piątego kwietnia Nikołaj Andriejewicz zbudził żonę przeraźliwym okrzykiem:– Masza! Lekarze są niewinni! Masza, torturowano ich!!!Państwo przyznało się do swojej strasznej winy : przyznało się, że przy badaniu

uwięzionych lekarzy stosowano niedozwolone metody.Kiedy minęła pierwsza chwila radości, jasnej lekkości w sercu, Nikołaj

Andriejewicz nieoczekiwanie doznał jakiegoś nieokreślonego, dojmującego, nie znanego mudoty chczas uczucia.

By ło to nowe, dziwne i bardzo szczególne poczucie winy : wstydził się swojejsłabości, wy stąpienia na wiecu, podpisu pod listem zbiorowym piętnującym zbrodniczy chlekarzy, gotowości przy jęcia jawnej nieprawdy, tego, że by ła to zgoda dobrowolna, z głębi serca.

Czy ży ł jak należy? Czy by ł rzeczy wiście uczciwy, jak uważają wszy scy wokoło?W sercu wzmagała się, rosła dręcząca skrucha.W owej godzinie, kiedy boskie, nieomylne państwo przyznało się do popełnionej

zbrodni, Nikołaj Andriejewicz poczuł jego śmiertelne, ziemskie ciało – państwo, tak samo jakStalin miało ary tmię serca, białko w moczu...

Boskość, nieomy lność nieśmiertelnego państwa nie ty lko przygniatały człowieka,lecz – jak się okazuje – broniły go także, pocieszały w jego słabości, usprawiedliwiały jego nędzęmoralną. Państwo brało na swoje żelazne barki cały ciężar odpowiedzialności, uwalniało ludzi odchimery sumienia.

I Nikołaj Andriejewicz poczuł się jakby obnażony. Jak gdyby ty siące obcych oczupatrzy ły na jego nagość.

Najbardziej zaś przykre by ło to, że on także stał w tym tłumie, patrzy ł na siebienagiego, razem ze wszystkimi przyglądał się swoim po babsku obwisłym cyckom, miękkiemu,wy datnemu z braku powściągliwości w jedzeniu brzuchowi, fałdom tłuszczu po bokach.

Tak, Stalin miał ary tmię serca i słabe tętno, a państwo – okazuje się – cuchnęłomoczem i Nikołaj Andriejewicz poczuł się nagi w swoim wełnianym garniturze.

Och, jakże przykro by ło tak przyglądać się sobie: jak paskudnie wyglądała tahaniebna lista – obraz własnej słabości.

Figurowały na niej i ogólne zebrania, i posiedzenia Rady Naukowej, i uroczysteświąteczne sesje, i masówki w laboratorium, i arty kuliki, i dwie książki, i bankiety, i wizy ty u ludziniedobrych, ale ważny ch, i głosowania, i żarty przy stole, i rozmowy z kierownikami kadr,i podpisy pod listami, i przy jęcie u ministra.

Ale w życiu Nikołaja Andriejewicza by ły i inne listy : takie, które nie zostałynapisane, choć Bóg przy kazał je napisać. By ło milczenie tam, gdzie bóg przykazał powiedziećsłowo, by ł numer telefonu, pod który koniecznie należało zadzwonić, ale do tego nigdy nie doszło,by ły odwiedziny, których zaniedbanie by ło grzechem, a które zostały zaniedbane, by łyniewysłane pieniądze, telegramy. Wielu, wielu rzeczy konieczny ch nie zrobił Nikołaj

Page 17: Wasilij grossman wszystko płynie

Andriejewicz w swoim ży ciu.Głupio by łoby teraz czuć się dumny m z tego, co zawsze napawało go dumą – że

nigdy nie robił donosów, że wezwany na Łubiankę odmówił udzielenia kompromitującychinformacji o aresztowany m koledze, że spotkawszy przypadkiem na ulicy żonę zesłańca nieodwrócił się, ale uścisnął jej rękę i zapy tał o zdrowie dzieci.

Z czego tu być dumny m...Całe jego ży cie zbudowane by ło na wielkim posłuszeństwie, nie by ło w nim

nieposłuszeństwa.Z Iwanem także – przez trzydzieści lat Iwan wędrował z jednego więzienia czy

obozu do drugiego, a Nikołaj Andriejewicz, który zawsze się szczycił tym, że nie wyparł się brata,ani razu przez te trzy dziesięciolecia nie napisał do niego. Kiedy zaś dostał list od Iwana, poprosiłstarą ciotkę, aby mu odpowiedziała.

Wszystko to dawniej wydawało się naturalne i nagle zaczęło niepokoić, dręczyć.Nikołaj Andriejewicz przypomniał sobie, jak na wiecu zwołanym w związku

z procesami 1937 roku głosował za wyrokiem śmierci na Rykowa i Bucharina.Przez siedemnaście lat nie my ślał o tych wiecach i oto nagle oży ły w pamięci.Rzeczą dziwną, szaleńczą wy dawało się wówczas, że pewien profesor insty tutu

górniczego, którego nazwiska Nikołaj Andriejewicz nie zapamiętał, i poeta Pasternak nie zgodzilisię głosować za wyrokiem śmierci na Bucharina. Przecież na procesie złoczyńcy sami przyznalisię do winy. Przecież przesłuchiwał ich publicznie człowiek wykształcony, profesor uniwersy tetu,Andriej Januariewicz Wyszyński. Przecież nie by ło wątpliwości, że są winni, nie by ło ani cieniawątpliwości!

Ale teraz Nikołaj Andriejewicz przypomniał sobie, że wątpliwości jednak by ły. Onwtedy ty lko udawał, że ich nie ma. Przecież gdyby nawet w głębi ducha by ł pewien niewinnościBucharina, głosowałby jednak za karą śmierci. Łatwiej mu by ło nie wątpić i głosować, więcudawał przed sobą, że nie wątpi. Nie głosować zaś nie mógł: wierzy ł przecież w wielkie cele partiiLenina-Stalina. Wierzy ł, że po raz pierwszy w historii ludzkości zostało stworzone społeczeństwosocjalistyczne bez własności prywatnej , że socjalizm wymaga dyktatury państwa. Wątpićw winę Bucharina, nie głosować, znaczy ło zwątpić w potężne państwo, w jego doniosłe cele.

Ale mimo tej świętej wiary, gdzieś w głębi duszy ży ła wątpliwość.Czy socjalizmem jest to wszystko: Kołyma, ludożerstwo podczas kolektywizacj i,

zagłada milionów istnień ludzkich? Zdarzało się przecież, że coś całkiem innego wślizgiwało się dotajemnej głębi świadomości – zby t nieludzki by ł terror, zby t potworne cierpienia robotnikówi chłopów.

Tak, tak, w uwielbieniu, w wielkim posłuszeństwie upłynęło życie NikołajaAndriejewicza, w strachu przed głodem, torturami, katorgą na Syberii. By ł jednak i inny,szczególnie podły strach – zamiast czarnego kawioru dostać czerwony. I tym podłym,„kawiorowym” strachom służy ły młodzieńcze marzenia z czasów wojującego komunizmu – by lenie wątpić, by le głosować, podpisywać nie rozglądając się naokoło! Tak, tak: strach o własnąskórę podsy cał siłę przekonań.

I nagle państwo drgnęło, wymamrotało, że lekarzy poddano torturom. A jutropaństwo wyzna, że torturom poddano Bucharina, Zinowjewa, Kamieniewa, Rykowa, Piatakowa,że nie wrogowie ludu zabili Maksyma Gorkiego. A pojutrze wy zna, że za nic zginęły milionychłopów.

I okaże się, że wszechmocne, nieomylne państwo nie bierze odpowiedzialności zaswoje czyny, że odpowiadać musi Nikołaj Andriejewicz, który nie wątpił, głosował za wszystkim,pod wszy stkim się podpisy wał. Nauczy ł się tak dobrze, tak zręcznie udawać przed samym sobą, że

Page 18: Wasilij grossman wszystko płynie

nikt, ale to nikt i on sam także nie spostrzegał, że udaje. By ł szczerze dumny ze swojej wiaryi swojej prawości.

Dręczące uczucie pogardy dla samego siebie stawało się niekiedy tak mocne, żeNikołaj Andriejewicz by ł niemal gotów gorzko, przejmująco wyrzucać państwu, po co, po co sięprzyznało! Lepiej już by łoby milczeć! Nie miało prawa przyznawać się, niechby wszystkozostało po dawnemu.

A jak musiał się czuć profesor Margolin, który oświadczy ł, że nie ty lko lekarzymorderców, ale i własne dzieci gotów uśmiercić w imię wielkiej sprawy internacjonalizmu.

Brać na swoje sumienie ty le lat podłej pokory? Nie, to nie do zniesienia!Jednakże ból stopniowo ustępował. Wszystko jakby się zmieniło, a zarazem nie

zmieniło się nic.Bez porównania łatwiej , spokojniej pracowało się teraz w Insty tucie. Ujawniło się

to ze szczególną siłą, kiedy Ryśków wzbudził swoim grubiaństwem takie niezadowolenie wyższychinsty tucj i, że został zdjęty ze stanowiska dy rektora.

Uznanie, o którym Nikołaj Andriejewicz marzy ł, wreszcie przyszło, i nie tooficjalne, nie ministerialne, ale wielkie, prawdziwe uznanie. Objawiało się w wielu rzeczach –w artykułach, w wypowiedziach uczestników konferencj i naukowych, w pełny ch podziwuspojrzeniach pracowników naukowy ch i laborantek, w listach, które Nikołaj Andriejewicz zacząłdostawać.

Kandydatura Nikołaja Andriejewicza została zgłoszona do Wyższej RadyNaukowej i wkrótce Prezydium Akademii zatwierdziło go jako naukowego kierownika Insty tutu.

Nikołaj Andriejewicz chciał znowu ściągnąć do Insty tutu wypędzonychkosmopolitów i idealistów, ale nie mógł przekonać kierownika kadr, sympaty cznej i ładnej , aleszalenie upartej kobiety. Udało mu się jedynie osiągnąć zgodę na powierzenie prac zleconychkolegom zwolnionym z Insty tutu.

Patrząc teraz na Mandelsztama zastanawiał się, czy to możliwe, żeby o tymżałosnym i bezradnym człowieku, który przy nosił do Insty tutu pliki tłumaczeń i przy pisów, pisanoprzed kilkoma laty za granicą jako o bardzo wybitnym, niemal wielkim uczonym. Czy tomożliwe, że to jego uznania tak niegdyś pragnął on sam?

Dawniej Mandelsztam ubierał się bardzo niedbale, ale teraz przychodził doInsty tutu w swoim naj lepszym garniturze. Kiedy Nikołaj Andriejewicz zażartował na ten temat,Mandelsztam odpowiedział: „Aktor bez pracy powinien zawsze być dobrze ubrany”.

I oto teraz kiedy Nikołaj Andriejewicz przypomniał sobie minione lata, dziwna,gorzka i radosna zarazem by ła myśl o bliskim spotkaniu z Iwanem. W rodzinie kiedy ś panowałaopinia, że Wania góruje nad rówieśnikami inteligencją i zdolnościami. Sam Nikołaj Andriejewicznie by ł specjalnie o tym przekonany, a w głębi duszy przekonany nie by ł wcale, ale pokornie sięzgadzał.

Wania łatwo i szybko czy tał grube księgi matematyczne i fizyczne, orientował sięw nich nie z uczniowską pokorą, ale na swój sposób, dziwnie. Od dzieciństwa zdradzał zdolności dorzeźby, umiał dość żywo odtworzy ć w glinie uchwycony wyraz twarzy, charaktery styczny gest,szczególnie zaś ruch. I rzecz szczególnie zdumiewająca, obok zainteresowania matematyką czułjakiś pociąg do staroży tnego Wschodu, dobrze poznał literaturę doty czącą rękopisów i pomnikówparty jskich.

Od dzieciństwa przedziwnie łączy ły się w nim cechy, które nigdy, zdawałoby się,nie występują u jednego człowieka.

Jako mały chłopiec, uczeń szkoły realnej , w bójce rozbił do krwi głowęprzeciwnikowi i przez całe dwie doby trzymano go w komisariacie. A zarazem by ł chłopcem

Page 19: Wasilij grossman wszystko płynie

cichym, nieśmiałym, wrażliwym, w komórce pod domem miał szpitalik, w którym mieszkałykalekie zwierzęta – pies z odrąbaną łapą, ślepy kot, smutna kawka z wy dartym z ramienia,skrzydłem.

Jako student Iwan tak samo dziwnie łączy ł w sobie delikatność, dobroć, nieśmiałośćz nieubłaganą gwałtownością, która sprawiała, że nawet ludzie bardzo mu bliscy żywili do niegoniekiedy ukry ty żal.

Może właśnie te szczególne cechy charakteru sprawiły, że Iwan nie spełniłpokładanych w nim nadziei – życie jego jakby się nagle załamało, a on złamał je ostatecznie.

W latach dwudziestych wielu zdolnych młodzieńców nie mogło studiowaćz powodu pochodzenia społecznego – dzieci rodzin szlacheckich, carskich oficerów, popów,fabrykantów i kupców nie przy jmowano na wyższe uczelnie.

Iwan został przy jęty na uniwersy tet – pochodził z rodziny inteligencj i pracującej .Bez trudu przeszedł przez surową czystkę na uniwersy tecie według rubryki klasowej .

Gdyby Iwan teraz zaczynał życie, obecnie wielkie trudności – piąty punkt ankiety,sprawa narodowości – nie dotyczy łby go wcale.

Gdyby jednak zaczy nał teraz życie, spotkałyby go pewnie także niepowodzenia.Nie o zewnętrzne więc okoliczności chodziło, nieudany, gorzki los Iwana zależał

wy łącznie od niego samego...Na uniwersy tecie w kółku filozoficznym Iwan toczy ł zażarte dyskusje

z wykładowcami diamatu. Dyskusje te trwały długo, aż w końcu rozwiązano kółko.Wtedy Iwan wygłosił w audy torium przemówienie przeciw dyktaturze –

oświadczy ł, że wolność jest dobrem równie cennym jak życie i że ograniczenie wolności kaleczyludzi tak samo jak ciosy topora odrąbującego palce, a pozbawienie wolności jest równoznacznez morderstwem. Po tym przemówieniu relegowano go z uniwersy tetu i wysłano na trzy lata doobwodu Semipałatyńskiego.

Od tej pory minęło około trzydziestu lat, przez te lata Iwan chyba najwyżej rok by łna wolności. Po raz ostatni Nikołaj Andriejewicz widział go w roku 1936, na krótko przedponownym aresztowaniem, po którym Iwan pozostawał już w obozach dziewiętnaście lat bezprzerwy.

Przy jaciele dzieciństwa i koledzy uniwersy teccy pamiętali go długo, mówili:„Teraz Iwan by łby członkiem Akademii”. „Tak, to by ł jednak niezwy kły człowiek, ale oczywiściemiał pecha”. Niektórzy zaś dodawali: „By ł jednak wariatem”.

Ania Zamkowska – miłość Iwana – pamiętała o nim chyba najdłużej .Ale czas zrobił swoje. I Ania, teraz już Anna Władimirowna, chorowita,

szpakowata kobieta, nie py tała o Iwana przy spotkaniach w teatrze czy jesienią w Gasprze.Ze świadomości ludzi, z serc gorących i zimnych Iwan znikł; istniał w ukryciu

i coraz rzadziej przychodził na myśl tym, którzy go znali.A czas robił swoje bez pośpiechu, ale dokładnie: człowiek z początku znikł z dnia

powszedniego; przeniósł się do ludzkiej pamięci, potem i tam się zagubił, przeszedł dopodświadomości i teraz zjawiał się rzadko jak dziecięca zabawka Wańka-wstańka i przerażałukazując się niespodziewanie i ty lko na chwilę.

Czas zaś pracował ciągle, wy konywał swoją prostą robotę: Iwan już uniósł nogę,by z ciemnych lochów podświadomości przy jaciół przenieść się na stałe w nieby t, wieczystezapomnienie.

Ale nadeszły nowe czasy, czasy postalinowskie i los sprawił, że Iwan powrócił dotego świata, z którego już znikła my śl o nim, jego widomy obraz.

Page 20: Wasilij grossman wszystko płynie
Page 21: Wasilij grossman wszystko płynie

4 Iwan przyszedł dopiero pod wieczór.W tym spotkaniu splotły się różne rzeczy : i iry tacja na myśl o straconym

wystawnym obiedzie, i trwoga, i okrzyki na temat siwej głowy, zmarszczek, przeży tego już życia.Oczy Nikołaja Andriejewicza zwilgotniały – jak w suchych gliniankach wzbiera nagle woda poburzy. Maria Pawłowna zaś rozpłakała się, grzebiąc na nowo syna.

Nie pasowały do tego świata lśniących posadzek, szaf z książkami, obrazówi ży randoli ogorzała, pomarszczona twarz, waciak, ciężko stąpające żołnierskie buty człowieka zeświata obozów.

Iwan Grigorjewicz starał się opanować wzruszenie i patrząc na stry jecznego bratawzrokiem zamglonym łzami powiedział:

– Nikołaj , przede wszystkim taka sprawa: nie będę miał do ciebie żadnych próśbani o zameldowanie, ani o pieniądze, ani o nic innego. Nawiasem mówiąc, by łem już w łaźnii żadnego robactwa nie przyniosę.

Nikołaj Andriejewicz roześmiał się ocierając łzy :– Siwy, pomarszczony, ale ciągle taki sam ten nasz Wania.I nakreślił ręką w powietrza koło, a potem przetknął je w środku palcem:– Nieznośny, prosty jak dyszel, a zarazem, do licha, dobry.Maria Pawłowna patrzy ła na męża: dowodziła mu z rana, że Iwan Grigorjewicz

powinien raczej wykąpać się w łaźni, w wannie człowiek nigdy się tak nie wymyje, a zresztą pokąpieli Iwana nie da się wyszorować wanny ani kwasem, ani ługiem.

Ta błaha rozmowa nie by ła pozbawiona treści. Uśmiechy, spojrzenia, gesty,chrząkania – wszystko to pomagało poznawać, wy jaśniać, rozumieć na nowo.

Nikołaj Andriejewicz miał wielką ochotę opowiedzieć o sobie, chciał czegoświęcej niż wspomnień dzieciństwa, wy liczania zmarłych krewnych, czegoś więcej niżwypy tywania Iwana. By ł jednak człowiekiem dobrze wychowanym, to znaczy umiał robići mówić niekoniecznie to, na co miał ochotę, więc powiedział:

– Warto, byśmy pojechali gdzieś na daczę, gdzie nie ma telefonów, i słuchali tamciebie tydzień, miesiąc, dwa miesiące.

Iwan Grigorjewicz wyobraził sobie, jak siedząc w fotelu na daczy i popijającwinko zacząłby opowiadać o ludziach, którzy zapadli w wieczystą ciemność. Los wielu wydawałsię tak przejmująco smutny, że nawet najczulsze, najcichsze i naj lepsze słowo o nich by łoby jakdotknięcie obnażonego, udręczonego serca szorstką, tępą ręką. Nie wolno by ło ich dotykać.

I kręcąc głową powiedział:– Tak, tak, tak, bajki ty siąca i jednej nocy polarnych.By ł wzburzony. Gdzież jest Kola: czy to tamten w satynowej bluzie z angielską

książką pod pachą, wesoły, dowcipny i uczynny, czy ten z dużą twarzą o miękkich policzkach,z ły siną jak z wosku?

Przez całe życie Iwan by ł mocnym człowiekiem. To jego zawsze proszono, by cośwy jaśnił, kogoś uspokoił. Niekiedy nawet mieszkańcy obozowej kryminalnej „Indii” prosili goo radę. Pewnego razu udało mu się zażegnać rozprawę na noże między złodziejami a kapusiami.Szanowali go różni ludzie: inżynierowie-szkodnicy, obdarty stary kawalergard i podpułkownikarmii Denikina, mistrz ramowej piły ręcznej i lekarz ginekolog z Mińska, oskarżony o żydowskinacjonalizm burżuazy jny, Tatar krymski rozżalony, że jego naród został wypędzony znad ciepłegomorza do tajgi, i kołchoźnik, który zwędził w swoim kołchozie worek ziemniaków licząc na to, że po

Page 22: Wasilij grossman wszystko płynie

odsiedzeniu wy roku nie wróci do kołchozu, ale na podstawie zaświadczenia z obozu dostaniesześciomiesięczny paszport miejski.

Lecz tego dnia pragnął, by czy jeś dobre ręce zdjęły z jego ramion ciężar.I wiedział, że dokonać tego może ty lko jedna siła, wobec której dziwną przy jemność sprawiaczłowiekowi poczucie własnej małości i słabości – siła miłości matczynej . Ale od dawna już niemiał matki i nikt nie mógł zdjąć z niego ciężaru.

Nikołaj Andriejewicz zaś doznał dziwnego uczucia, które powstało zupełnie mimo

jego woli.Czekając na Iwana myślał z rozczuleniem, że będzie z nim szczery do końca, jak

nigdy i z nikim w ży ciu. Miał ochotę wyspowiadać się przed Iwanem ze wszystkich udręksumienia, z pokorą opowiedzieć o swojej gorzkiej i nikczemnej słabości.

Niech go Wania osądzi i – jeśli może – niech go zrozumie, i – jeśli może – niechmu wy baczy. Jeśli zaś nie zrozumie i nie wybaczy, trudno, niech i tak będzie. NikołajAndriejewicz denerwował się. Oczy zaszły mu łzami, niekiedy powtarzał w duchu słowaNiekrasowa:

Sy n nisko pokłonił się ojcu,Obmy ł starcowi nogi... Miał ochotę powiedzieć stry jecznemu bratu: „Wania, Wanieczka, to niedorzeczne

i dziwne, ale ja ci zazdroszczę. Zazdroszczę, że w tym okropnym obozie nie musiałeś podpisywaćpodłych listów, nie głosowałeś za karą śmierci dla ludzi niewinnych, nie wygłaszałeś podłychprzemówień...”

I nagle, nieoczekiwanie, na sam widok Iwana obudziło się w nim zupełnie inneuczucie. Człowiek w waciaku i żołnierskich butach, człowiek o twarzy zgryzionej przez mrozyi duchotę baraków wy dał mu się obcy, niedobry, wrogi.

Takie uczucie miewał podczas wy jazdów za granicę: za granicą wydawało mu sięnie do pomy ślenia, by mógł mówić z eleganckimi cudzoziemcami o swoich wątpliwościach,dzielić się z nimi gory czą tego, co przeży ł. Z cudzoziemcami mówił nie o swoich niepokojach, alewy łącznie o rzeczy najważniejszej i nie ulegającej wątpliwości, o historycznych osiągnięciachPaństwa Radzieckiego. Bronił się przed cudzoziemcami, bronił swojej ojczyzny.

Czy mógł przypuszczać, że podobne uczucie wzbudzi w nim Iwan? Dlaczego?Z jakiego powodu? Ale tak właśnie się stało.

Nie by ł w stanie pozbyć się teraz wrażenia, że Iwan przyszedł po to, żebyprzekreślić jego ży cie. Iwan zaraz go upokorzy, będzie rozmawiał z nim pobłażliwie, wyniośle.

I Nikołaj Andriejewicz rozpaczliwie zapragnął wy łożyć, wy jaśnić Iwanowi, żewszy stko się zmieniło i że teraz zaczęło się nowe życie, stare oceny zostały przekreślone, a Iwanjest ’powalony, pokonany i jego gorzki los nie jest sprawą przypadku... Tak, tak, siwy, pechowystudent... Co ma za sobą, co go czeka w przyszłości?

I pewnie właśnie dlatego, że tak rozpaczliwie, tak uparcie miał ochotę powiedzieć toIwanowi, powiedział coś wręcz przeciwnego:

– Aż dziw bierze, jak jest dobrze. W najważniejszym, Wania, jesteśmy równi.I chcę ci powiedzieć, że jeśli miewasz poczucie kilkudziesięciu straconych lat, straconego życia,to teraz, kiedy spoty kasz ludzi, którzy przeży li te lata nie pracując jako drwale czy kopacze, alepisali książki i ty m podobne, odpędzaj to poczucie! W rzeczach najważniejszych, Wania, jesteś

Page 23: Wasilij grossman wszystko płynie

równy ty m, którzy przyczy niają się do postępu nauki, którym się powiodło w życiu i pracy.Nikołaj Andriejewicz poczuł, że ze wzruszenia zadrżał mu głos i ścisnęło się serce.Zobaczy ł zmieszanie Iwana, zobaczy ł, jak znów zamgliły się oczy żony.Kochał przecież Iwana, przez całe życie go kochał. A Maria Pawłowna chy ba

nigdy tak mocno nie odczuwała moralnej siły męża jak w ty ch chwilach, kiedy chciał pocieszy ćnieszczęśliwego Iwana. Ona dobrze wiedziała, kto jest zwy cięzcą, a kto zwy ciężony m.

Rzecz dziwna, ale nawet owego dnia, kiedy mąż pojechał urzędową limuzy ną nalotnisko we Wnukowie, skąd poleciał do Indii, gdzie miał przedstawiać premierowi Nehrudelegację uczony ch radzieckich, Maria Pawłowna nie odczuwała takiej pełni swojego ży ciowegotriumfu. Tutaj by ł to triumf zupełnie szczególny – łączy ł się ze łzami nad poległy m sy nem,z litością i miłością do siwego mężczyzny w gruby ch buciorach.

– Wania – powiedziała Maria Pawłowna – przygotowałam dla ciebie kompletnągarderobę, jesteś przecież tego samego wzrostu co Kola.

Tę rozmowę o starych ubraniach wszczęła w niezby t odpowiedniej chwili i NikołajAndriejewicz przerwał jej :

– Boże, czy trzeba teraz mówić o takich głupstwach. Oczywiście, Wania, zeszczerego serca.

– Nie o serce tu chodzi – odparł Iwan Grigorjewicz. – Jesteś przecież ze trzy razyszerszy ode mnie.

Marię Pawłowną zabolało uważne i jakby nieco litościwe spojrzenie Iwana. Widaćto, że mąż zachowywał się ze szczególną skromnością, nie pozwalało Wani pozby ć się dawnegopobłażliwego stosunku do Nikołaja.

Iwan Grigorjewicz wy pił wódkę i ciemnobrązowy rumieniec wystąpił mu napoliczkach.

Zapy tał o stary ch znajomych.Przez te kilkadziesiąt lat Nikołaj Andriejewicz nie spotykał większości dawnych

przy jaciół Iwana. Niektórzy już nie ży li. Wszystko, co z nimi niegdyś łączy ło – wspólnewzruszenia, sprawy – odeszło; rozbiegły się drogi, znikły żal i smutek związane z tymi, którzyodeszli bez prawa do korespondencji i bez powrotu. Nikołaj Andriejewicz nie miał ochoty o tymwspominać, jak człowiek nie ma ochoty zbliżać się do samotny ch, wyschniętych pni, wokółktóry ch rozpościera się ty lko zakurzona, martwa ziemia.

Miał natomiast ochotę mówić o ludziach, który ch Iwan Grigorjewicz nie znał –z nimi wiązały się wy darzenia jego życia. Opowiadając o nich niejako zbliżał się do głównegotematu – opowieści o sobie.

Tak, właśnie w takich chwilach powinien się pozbyć inteligenckiego poczucia winy,wrażenia, że nie ma prawa do wszystkich ty ch cudownych rzeczy, jakie go spotkały. Miał jużochotę nie kajać się, ale utwierdzać w słuszności wszy stkiego, co przeży ł.

I zaczął opowiadać o ludziach, którzy dobrodusznie nim pogardzali, nie rozumieli goi nie cenili, o ludziach, którym z całego serca gotów jest dzisiaj pomóc.

– Kola – przerwała mu nagle Maria Pawłowna – powiedz Wani o AniZamkowskiej .

I oboje od razu wyczuli wzburzenie Iwana Grigorjewicza.– Ania przecież pisała do ciebie? – zapy tał Nikołaj Andriejewicz.– Ostatni list dostałem osiemnaście lat temu.– Tak, tak, Ania wy szła za mąż. Mąż jej jest chemikiem fizy cznym, a ogólnie

biorąc atomistą. Mieszkają w Leningradzie. Wyobraź sobie, że w ty m samym mieszkaniu,w który m Ania kiedyś mieszkała u krewny ch. Spoty kamy ją zwy kle na urlopie, jesienią...

Page 24: Wasilij grossman wszystko płynie

Dawniej zawsze py tała o ciebie, ale po wojnie, prawdę mówiąc, przestała.Iwan Grigorjewicz chrząknął, powiedział schrypnięty m głosem:– A ja myślałem, że nie ży je: przestała pisać.– Tak, więc o Mandelsztamie – podjął przerwany wątek Nikołaj Andriejewicz. –

Pamiętasz starego Zaoziers kiego? Mandelsztam by ł jego ulubionym uczniem. Zaozierskiegozwalili w trzy dziestym siódmym roku. Jeździł za granicę, często spotykał się z emigrantamii ludźmi, którzy odmówili powrotu, Ipatjewem, Cziczibabinem... Tak, więc o Mandelsztamie, odrazu zaczął się piąć w górę, ale już ci mówiłem, jak to się skończy ło: ogłosili go kosmopolitą i takietam... Wszystko to oczy wiście bzdury, ale prawdę mówiąc dzięki Zaozierskiemu Mandelsztamutrzymywał rzeczywiście bardzo ożywione stosunki z europejskimi i amery kańskimi kołaminaukowymi.

Nikołaj Andriejewicz my ślał, że opowiada to wszystko nie ze względu na siebie, aleze względu na Iwana – przecież Iwan ży je wśród przestarzałych, dziecinnych wy obrażeń, trzebago wprowadzić w dzień dzisiejszy. I od razu mignęła mu my śl: „Boże, jak głęboko wżarły się wemnie służalczość i obłuda”.

Spojrzał na brązowe, spokojne dłonie Iwana i zaczął wy jaśniać:– Ty pewnie nawet dobrze nie rozumiesz tej terminologii – kosmopolityzm,

burżuazy jny nacjonalizm, znaczenie piątego punktu w ankiecie. Kosmopolity zm odpowiadamniej więcej uczestnictwu w spisku monarchisty czny m w okresie pierwszego kongresuKominternu. Choć w obozach widziałeś przecież wszystkich: ci, który ch mianowano na miejscearesztowanych, by li także aresztowani i stawali się twoimi sąsiadami na pry czy. Ale my ślę, że tojuż nam nie grozi: proces wy miany jest skończony. Przez te kilkadziesiąt lat pierwiastek narodowyz dziedziny formy przeszedł w naszy m życiu do dziedziny treści – gigantyczne i proste. Ty lko tejprostoty wielu nie może zrozumieć. Wiesz, kiedy człowieka wy rzucają, nie chce przy jąć tegojako prawidłowości historycznej , a widzi jedynie niedorzeczność, pomyłkę. Fakt pozostaje jednakfaktem. Nasi uczeni, nasi technicy skonstruowali rosy jskie samoloty radzieckie, rosy jskie reaktoryjądrowe i urządzenia elektronowe i tej suwerenności powinna odpowiadać suwerennośćpolityczna – rosy jskość weszła do dziedziny treści, do podstaw, do fundamentów...

Powiedział, że nienawidzi czarnosecińców. A jednocześnie widzi, że Mandelsztami Chawkin – ludzie niewątpliwie utalentowani, zdolni – by li zaślepieni, uważali, że wszystko, co siędzieje, to judofobia i nic więcej . Tak samo Pyżow, Rodionow i inni nie rozumieli, że tu chodzi niety lko o ordynarność i nietolerancję Ły senki, lecz także o naukę narodową, która się rozwija dziękity m nowy m ludziom.

Nagle Nikołaj Andriejewicz poczuł na sobie uważne spojrzenie IwanaGrigorjewicza i w sercu jego drgnęła trwoga, jaka go ogarniała w dzieciństwie, kiedy czuł nasobie spojrzenie oczu matczyny ch i niejasno zdawał sobie sprawę, że mówi niedobrze, nie tak, jaktrzeba, nie to, co mówić powinien. Chcąc opanować to mgliste wrażenie rozprawiał ze szczególnąpowagą i serdecznością.

– Przeszedłem przez ciężkie próby – ze smutkiem i przekonaniem oświadczy łNikołaj Andriejewicz. – Przeży łem ciężkie, surowe czasy ! Nie huczałem, oczywiście, jak dzwonHercena, nie demaskowałem Berii i błędów Stalina, ale nie ma nawet sensu o ty m mówić.

Iwan Grigorjewicz spuścił głowę, trudno by ło zrozumieć, czy drzemie, czy dumao czy mś dalekim, czy rozważa słowa Nikołaja Andriejewicza. Ręce jego wy dawały się uśpione,głowę wciągnął w barki. Tak samo siedział poprzedniego dnia w pociągu słuchając towarzyszypodróży.

Nikołaj Andriejewicz ciągnął:– Źle mi by ło i za Jagody, i za Jeżowa, a teraz kiedy nie ma Berii i Abakumowa,

Page 25: Wasilij grossman wszystko płynie

i Riumina, i Mierkułowa, i Kobułowa, stanąłem naprawdę na własnych nogach. Przede wszystkimśpię spokojnie. Nie spodziewam się nocnych gości.. Zresztą i nie ty lko ja. I mimo woli przychodzimi do głowy, że nie daremnie jednak znosiliśmy te ciężkie czasy. Powstało nowe ży cie, a mywszyscy przy czyniliśmy się w miarę swoich możliwości do jego powstania.

– Kola, Kola – powiedział Iwan Grigorjewicz półgłosem.Ton jego rozgniewał Marię Pawłownę. Jednocześnie z Nikołajem Andriejewiczem

zauważy ła współczujący i ponury wyraz twarzy gościa. I z wyrzutem w głosie powiedziałamężowi:

– Dlaczego się boisz, dlaczego nie powiesz, że Mandelsztam i Pyżow toegoncentrycy, samoluby. I nie ma co ubolewać, że chwała Bogu, samo życie dowiodło, czego sąwarci. Dowiodło i chwała Bogu.

Wy rzuty, jakie czyniła mężowi, by ły właściwie skierowane do gościa.I zaniepokojona brutalnością swoich słów, zmieniła temat.

– Przy gotuję zaraz pościel. Wania musi by ć bardzo zmęczony, nie pomyśleliśmyo ty m.

A Iwan Grigorjewicz, zdając sobie już sprawę, że spotkanie z bratem nie przyniosłomu ulgi, ale przygniotło nowy m ciężarem, zapy tał go nachmurzony :

– Powiedz, proszę, podpisałeś list potępiający lekarzy morderców? Sły szałemo ty m liście w obozie od tych, których jednak zdąży li zmienić.

– Kochany nasz dziwaku... – zaczął Nikołaj Andriejewicz, ale urwał i umilkł.Jakby zlodowaciał wewnętrznie w przy pływie rozpaczy, a zarazem poczuł, że cały

się spocił i dostał wy pieków.– Kochany, zrozum, kochany, przecież my także nie mieliśmy łatwego życia, nie

ty lko wy tam w obozach.– Niech Bóg broni, żebym chciał ciebie sądzić – pospiesznie odpowiedział Iwan

Grigorjewicz. – Ani ciebie, ani was wszystkich zresztą. Jaki tam ze mnie sędzia, coś ty. Nawetwprost przeciwnie...

– Nie, nie, nie to miałem na myśli – odparł Nikołaj Andriejewicz. – Chciałempowiedzieć, że to bardzo ważne, by nawet wśród sprzeczności, wśród dymu i kurzu nie byćślepy m, dostrzegać ogrom drogi. Przecież będąc ślepym można zwariować...

– Wiesz, na swoje nieszczęście, ja widać się my lę: przenikliwość biorę za ślepotę –odparł Iwan Grigorjewicz ze skruchą.

– Gdzież my Wanię ułożymy ? – zapy tała Maria Pawłowna. – Gdzie mu będziewy godniej?

– Nie, nie, dziękuję – pospiesznie odpowiedział Iwan Grigorjewicz. – Nie mogęu was zostać na noc.

– A to dlaczego? Gdzie masz iść? Masza, ano zwiążemy go.– Nie trzeba mnie wiązać – powiedział Iwan Grigorjewicz.Nikołaj Andriejewicz umilkł, sposępniał.– Ale bardzo przepraszam, ale to wcale nie to, po prostu nie mogę, to zupełnie coś

innego... – powiedział Iwan Grigorjewicz.– Wiesz co Wania – zaczął Nikołaj Andriejewicz i urwał.Po odejściu Iwana Grigorjewicza Maria Pawłowna spojrzała na stół zastawiony

przekąskami, na odsunięte krzesła.– Przy jęliśmy go naprawdę po królewsku – powiedziała.– Lepiej nie przy jmowaliśmy Niesmiejanowów.To prawda, ty m razem, co rzadko się zdarza ludziom skąpym, Maria Pawłowna

Page 26: Wasilij grossman wszystko płynie

przy gotowała wspaniały obiad ze szczodrobliwością większą od rozmachu najbardziejrozrzutnych osób. Nikołaj Andriejewicz podszedł do stołu.

– Tak, człowiek szalony pozostaje szalony przez całe życie – rzekł w zamyśleniu.Maria Pawłowna położy ła ręce mężowi na skroniach i powiedziała całując go

w czoło:– Nie martw się, nie trzeba, mój ty niepoprawny idealisto.

Page 27: Wasilij grossman wszystko płynie

5 Iwan Grigorjewicz obudził się o świcie. Leżąc na twardej półce wagonu

wsłuchiwał się w stukot kół. Uniósł lekko powieki i zaczął się wpatrywać w mrok przedświtu zaoknem...

Przez dwadzieścia dziewięć lat zamknięcia kilkakrotnie widział we śnie dzieciństwo.Pewnej nocy przyśniła mu się mała zatoczka – w spokojnej wodzie z drobnymi kamykami nadnie kilka mały ch krabów przebiegło bezszelestnie a szybko i skry ło się w wodorostach... Iwanpowoli stąpał po okrągłych kamieniach czując pod stopą delikatny podwodny len, niby strużkartęci bryznęły i rozsy pały się podłużne kropelki – malutkie makrele, ostroboki... Słońce oświetlałozielone zarośla glonów na dnie; wydawało się, że nie słoną wodą, ale światłem wypełniona jestmiła zatoczka.

Sen ten przyśnił mu się w bydlęcym wagonie transportu i choć od tamtej poryminęło ćwierć wieku, Iwan Grigorjewicz pamiętał rozpacz, jaka go ogarnęła na widok szaregozimowego światła i szarych twarzy współwięźniów, na odgłos śniegu skrzypiącego pod butami zaścianami wagonu i stukotu młotków, którymi konwojenci uderzali w spód wagonu.

Niekiedy wyobrażał sobie dom rodzinny nad morzem, gałęzie starej czereśni naddachem, studnię...

Doprowadzając pamięć do dręczącej ostrości przypominał sobie poły sk grubegoliścia magnolii, płaski kamień na środku strumienia... Przypominał sobie ciszę i chłód w pokojachbielonych kredą, wzór na obrusie. I to, jak czy tał siedząc z nogami na kanapie – cerata, którą by łaobita, przy jemnie chłodziła w upalne dni letnie. Czasami usiłował wyobrazić sobie twarz matkii ściskało mu się serce. Mruży ł oczy, a pod przymkniętymi powiekami wzbierały łzy, jak niegdyśw dzieciństwie, kiedy próbował spojrzeć na słońce.

Góry przypominał sobie szczegółowo i bez wysiłku, jak gdyby kartkował dobrzeznaną książkę – otwiera się sama na potrzebnej stronicy. Przedzierał się przez zarośla jeżyni krzywe wiązy sybery jskie, ślizgając się na kamienistej , żółtoszarej , popękanej ziemi, docierał doprzełęczy i obejrzawszy się na morze wkraczał w chłodny półmrok lasu... Potężne dębyo grubych konarach lekko podnosiły pod samo niebo pęki misternie wyciętych liści. Wilgotnacisza panowała wokoło.

W połowie zeszłego stulecia ludność wybrzeża stanowili Czerkiesi.Stary Grek, ojciec ogrodnika Metodego, widział w dzieciństwie gęsto zaludnione

czerkieskie auły, ogrody.Po podboju wybrzeża przez Rosjan Czerkiesi odeszli i życie zamarło w górach

przybrzeżnych. Wśród dębów rosły tu i ówdzie zgarbione drzewa owocowe, które wróciły dolasu: śliwy, grusze, czereśnie. Ale brzoskwinie i morele znikły – skończy ło się ich krótkie życie.

W lesie leżały zakopcone, posępne kamienie, resztki rozwalonych pieców, a naopuszczonych cmentarzach ciemniały nagrobki do połowy wrośnięte w ziemię.

Ziemia wchłaniała z latami wszystko, co nie by ło żywe – kamienie, żelazo; zieloneżycie, natomiast, wy rywało się z jej głębi. Cisza nad wystygłymi resztkami ognisk domowychwydawała się chłopcu przejmująca. Wracając do domu z jakąś szczególną przy jemnościąwchłaniał zapach kuchennego dymu, słuchał ujadania psów, gdakania kur. Pewnego razu podszedłdo matki, która siedziała przy stole z książką w ręce, objął ją i przy tulił głowę do jej kolan.

– Źle się czujesz? – zapy tała matka.– Nie, nic mi nie jest, tak się cieszę – mamrotał chłopiec całując suknię matki.

I nagle się rozpłakał.

Page 28: Wasilij grossman wszystko płynie

Nie mógł wy tłumaczyć mamie tego, co czuł, wydawało mu się: w mroku leśnymktoś się skarży, szuka ludzi, którzy zniknęli, zagląda za drzewa, nasłuchuje głosów pasterzyczerkieskich, płaczu niemowląt, pociąga nosem: czy nie czuć dymu, zapachu gorących placków...

I po powrocie z lasu jakoś nie ty lko przy jemnie, ale i wstyd mu by ło cieszyć sięurokiem rodzinnego domu.

Miał wrażenie, że matka nie zrozumiała jego wy jaśnień, powiedziała wzdychając:– Głuptasie ty mój, trudno ci będzie żyć z tak miękkim, tak wrażliwym sercem.Przy kolacj i ojciec powiedział wymieniwszy z matką spojrzenia:– Wania, wiesz pewnie, że dawniej nasze Soczi nazywało się „Posterunek

Dachowski”, a wioski w górach „Pierwsza Kompania”, „Druga Kompania”...– Wiem – odpowiedział chłopiec i sapnął nerwowo.– To miejsca postoju wojsk rosy jskich, żołnierze szli nie ty lko ze strzelbami, lecz

także z siekierami i łopatami – torowali drogę w zaroślach, wśród których mieszkali dzicy, okrutnigórale.

Ojciec podrapał się w brodę i dodał:– Daruj górnolotne słowa, ci żołnierze torowali drogę Rosj i, więc zamieszkaliśmy

tutaj ... Ja, na przy kład, przyczyniłem się do zakładania szkół, Jaków Jakowlewicz zakładał winnicei ogrody, a inni budowali tutaj szpitale, wy tyczali szosy. Postęp wymaga ofiar i nie ma coubolewać nad tym, co by ło nieuniknione. Zrozumiałeś, dlaczego ci o tym mówię?

– Zrozumiałem – odpowiedział Wania. – Ale sady tu by ły i przed naszymprzy jściem, a teraz całkiem zdziczały.

– Tak, tak, synku – przy taknął ojciec – wiesz, kiedy drwa rąbią, wióry lecą.Nawiasem mówiąc, Czerkiesów nikt stąd nie wypędzał, sami odeszli do Turcj i. Mogli zostaći przy jąć kulturę rosy jską. W Turcj i zaś cierpieli biedę i wielu zginęło...

Przy pomniał sobie minione życie – śniła mu się ziemia rodzinna, sły szał znajomegłosy, pies podwórzowy o czerwonych od starczych łez oczach wstawał na jego spotkanie.

Budził go z tych majaczeń szum tajgi, nad którą przetaczała się zamieć zimowa.I oto teraz nastały dla niego dni życia na wolności, a on ciągle czeka na powrót

czegoś dobrego, młodego.Tamtego ranka w pociągu obudził się z poczuciem beznadziejnego osamotnienia.

Wczorajsze spotkanie ze stry jecznym bratem by ło źródłem goryczy, a Moskwa ogłuszy ła goi przy tłoczy ła. Bry ły wieżowców, potoki samochodów, sygnały świetlne, tłumy sunącechodnikami – wszy stko to by ło mu obce, wydawało się dziwne. Miasto wyglądało jak ogromnywy regulowany mechanizm, który to staje na czerwony sygnał, to znów wprawia się w ruch nazielony. Rosja wiele widziała w ciągu ty siąca lat swoich dziejów. A w latach władzy radzieckiejzobaczy ła zwy cięstwa wojenne odniesione na różnych frontach świata, olbrzymie budowy, nowemiasta, tamy przegradzające bieg Dniepru i Wołgi, kanał łączący morza, potężne traktoryi drapacze chmur... Jednego ty lko nie widziała Rosja przez ty siąc lat – wolności.

Pojechał trolejbusem na południowy zachód Moskwy. Tam wśród wiejskiego błota,nie wy schły ch wiejskich sadzawek wyrosły ogromne siedmio- i dziewięciopiętrowe wieżowce.Wiejskie chaty, ogródki, szopy szybko znikały, wypierane przez gigantyczne natarcie kamieniai asfaltu.

W ty m chaosie, wśród ryku pięciotonowych ciężarówek zary sowywały się jużulice nowej Moskwy. Iwan Grigorjewicz chodził po powstającym dopiero mieście, gdzie nie by łojeszcze jezdni ani chodników. Ludzie docierali tam do swoich domostw ścieżkami wijącymi sięwśród zwałów śmieci. Na domach widniały jednakowe wszędzie szy ldy : „Mięso”, „Fryzjer”.O zmierzchu pionowe neony „Mięso” jarzy ły się czerwonym światłem, neony „Fryzjer”

Page 29: Wasilij grossman wszystko płynie

świeciły się jaskrawą zielenią.Neony te, które się tutaj zjawiły z pierwszymi lokatorami, jakby ukazy wały

cielesną istotę człowieka.Mięso, mięso, mięso... Człowiek żarł mięso... Ży ć nie mógł bez mięsa. Nie by ło tu

jeszcze bibliotek, teatrów, kin, pracowni krawieckich, nie by ło nawet szpitali, aptek, szkół, ale odrazu, naty chmiast świecił się czerwony m ogniem wśród kamieni napis: mięso, mięso, mięso...

I tuż obok szmaragd szy ldów fry zjerskich: człowiek jadł mięso i obrastał sierścią. W nocy Iwan Grigorjewicz przy szedł na dworzec, a dowiedziawszy się, że

o drugiej odchodzi ostatni pociąg do Leningradu, kupił bilet i wziął rzeczy z przechowalni.Zdziwił go spokój , jaki go ogarnął od razu, kiedy się znalazł w zimnym, pustym

wagonie.Pociąg jechał przez przedmieścia Moskwy, za oknami migały ciemne, jesienne

laski i polany, Iwan Grigorjewicz poczuł się lepiej na samą my śl, że wy ślizguje sięz moskiewskiego, elektry cznego, kamiennego i samochodowego ogromu, że nie słucha wy wodówstry jecznego brata na temat rozumnego biegu historii, która zrobiła miejsce dla NikołajaAndriejewicza. Na polerowanej ławce jak na wodzie zalśnił odblask latarki.

– Ma pan bilet, ojczulku? – zapy tała konduktorka.– Mam. Już pokazywałem.Przez długie lata myślał o godzinie, kiedy po wy jściu na wolność spotka się ze

stry jeczny m bratem, jedynym człowiekiem na świecie, który znał go w dzieciństwie, znał jegorodziców.

Z rana obudził się z poczuciem całkowitej samotności, jakiej – zdawało mu się –nie może znieść istota oddychająca powietrzem tej ziemi.

Jechał do miasta, w który m upłynęły jego lata studenckie, w który m mieszkałakobieta, którą kochał.

Kiedy przed wieloma laty przestała pisać, opłakiwał ją, nie wątpił, że ty lko śmierćmogła położy ć kres ich korespondencji. Ale kobieta ta nie umarła, kobieta ta ży ła.

Page 30: Wasilij grossman wszystko płynie

6 Iwan Grigorjewicz spędził w Leningradzie trzy dni. Dwa razy krąży ł w pobliżu

uniwersy tetu, pojechał na Ochtę, do Insty tutu Politechnicznego, szukał ulic, przy którychmieszkali niegdyś jego znajomi, i nie znajdował ani tych ulic, ani domów zburzonych podczasblokady, a jeśli nawet znajdował je czasem, na czarnych tablicach wywieszonych w bramachnie by ło znajomych nazwisk.

Wśród znajomych miejsc by ł czasem spokojny, roztargniony – otaczały go twarzez więzienia, rozmowy obozowe – a niekiedy – ugodzony jakimś wspomnieniem młodości – długostał przed znajomym domem, na znajomym rogu. By ł w Ermitażu, ale wyszedł znudzonyi obojętny. Czy to możliwe, że obrazy pozostawały tak piękne przez wszystkie te lata, podczasktórych on się starzał w obozie? Dlaczego się nie zmieniały, dlaczego nie postarzały się tecudowne madonny, nie oślepły im oczy od łez? Może ta wiecznotrwałość i ta niezmiennośćstanowią ich słabość, a nie potęgę? Może w ten sposób sztuka zdradza człowieka, który ją stworzy ł?

Pewnego dnia szczególnie poruszy ło go nagłe wspomnienie. Samo wydarzenieby ło zupełnie przy padkowe i błahe: pomógł kiedyś starej kulawej kobiecie wnieść koszyk natrzecie piętro, a gdy zbiegł potem na dół po ciemnych schodach, zamarł nagle ze szczęścia –wiosna, kałuże, marcowe słońce!

Podszedł do domu, w którym niegdyś mieszkała Ania Zamkowska. Wydawało musię niemożliwe, że zobaczy znowu wysokie okna, ściany oblicowane granitem, bielejącew półmroku marmurowe schody, metalową siatkę wokół windy. Ileż razy wspominał ten dom!Odprowadzał tu Anię po nocnych spacerach, stał zazwyczaj na dole i czekał, aż w jej oknie zapalisię światło. Ania mówiła: „Jeśli wrócisz z wojny niewidomy, bez nóg i rąk, to i tak będę szczęśliwa,nie przestanę cię kochać”.

Zobaczy ł kwiaty w uchy lonym oknie. Stał chwilę pod bramą i odszedł. Serce mubiło spokojnie – tam, za drutami, kobieta, którą uważał za zmarłą, by ła mil bliższa niż dzisiaj , kiedystał pod jej oknem.

Poznawał i nie poznawał miasta. Wiele rzeczy wydawało mu się takie samo jakdawniej , jak gdyby zaledwie kilka godzin temu szedł tymi ulicami, ale niektóre dopiero niedawnopowstały – domy, ulice, a na miejscu tego, co znikło, nie by ło nic.

Nie zdawał sobie jednak sprawy, że nie ty lko miasto się zmieniło, on także sięzmienił. Interesowało go co innego niż dawniej , inne by ło też jego badawcze spojrzenie.

Widział teraz w mieście to, czego dawniej nie dostrzegał, jak gdyby przeniósł sięz jednego piętra ży cia na inne. Ukazały mu się teraz bazary z ciuchami, komisariaty milicj i, biurapaszportowe, knajpy, biura pośrednictwa pracy, ogłoszenia o werbunku siły roboczej , szpitale,poczekalnie dworcowe dla podróżnych jadących tranzy tem... Świat zaś afiszów teatralnych,filharmonii, antykwariatów z książkami, stadionów, audy toriów uniwersy teckich, czy telni i salwystawowych znikł dla niego, przeszedł do czwartego wymiaru.

Dla człowieka dotkniętego chroniczną chorobą istnieją w mieście ty lko aptekii szpitale, przy chodnie i komisje lekarskie. A dla pijaka miasto jest zbudowane z jednej półlitrówkina trzech. Dla zakochanego zaś miasto^ to ty lko wskazówki zegarów miejskich pokazujące godzinyrandek, ławki na bulwarach, monety dwukopiejkowe do automatów telefonicznych.

Niegdyś na ulicach tych spotykał wszędzie znajomych, okna kolegów świeciły sięwieczorami. Teraz z pryczy więziennej uśmiechały się do niego znajome oczy, a blade wargimówiły szeptem:

– Dzień dobry, Iwanie Grigorjewiczu!

Page 31: Wasilij grossman wszystko płynie

Tutaj , w tym mieście znał niegdyś sprzedawców w księgarniach i sklepachspożywczy ch, gazeciarzy z kiosków i sprzedawczynie papierosów.

W Workucie podszedł do niego nadzorca i powiedział:– A ja ciebie znam, by łeś w etapowym, w Omsku.Dziś w wieloty sięcznym tłumie leningradczyków Iwan Grigorjewicz nie widział

znajomy ch twarzy i nie dostrzegał nic znajomego u nieznajomych. W ogólnym wyglądzie ludzizaszły ogromne zmiany.

Widoczne i niewidoczne więzy znikły, zostały zerwane – zerwał je czas, masowezesłania po zabójstwie Kirowa. Zerwały je burze, zasypały śniegi i kurz Kazachstanu, zniweczy łaśmierć podczas blokady, nie ma tych więzów. – Iwan Grigorjewicz szedł ulicami Leningradusamotny, obcy...

Wędrówka milionowych mas ludzkich doprowadziła do tego, że na ulicachLeningradu roiło się od przybyszów z głębi kraju, ludzi o jasnych oczach i wystających kościachpoliczkowy ch, a w barakach obozowych Iwan Grigorjewicz raz po raz natykał się nagrasejujący ch petersburżan o smutnym spojrzeniu.

Newski Prospekt i drewniana wieś rejonowa wyszły sobie na spotkanie, zmieszałysię nie ty lko w autobusach i mieszkaniach, lecz także na stronicach książek i pism, nakonferencjach insty tutów naukowych. Iwan Grigorjewicz poczuł atmosferę koszar obozowychpatrząc na okna leningradzkiego komisariatu milicj i, słuchając przy wspaniale zastawionym stolewy wodów swojego stry jecznego brata, przyglądając się wywieszce biura paszportowego...Wy dało mu się nagle, że drut kolczasty już nie jest potrzebny : życie za drutami zostało w swojejnajgłębszej istocie zrównane z barakiem obozowym.

W ogromnym kotle osnutym kłębami ognistego dymu i parą wrzało, bulgotałoi niejeden sądził, że ty lko on rozumie, jakie prawo rządzi tym wrzeniem, wie, jak nawarzonow ty m kotle piwa i kto ma je wypić.

Iwan Grigorjewicz znalazł się znowu w swych żołnierskich buciorach przedmiedziany m jeźdźcem o bosych jak bóstwo stopach i głowie przystrojonej wieńcem laurowym.Przechodził tędy przed trzydziestu laty jako młody człowiek. Piotr z brązu by ł potężny. Otowreszcie spotkanie z kimś znajomym.

Chy ba ani przed trzydziestu, ani przed stu trzydziestu laty, kiedy Puszkinprzy prowadził na ten plac swojego bohatera, ten wspaniały Piotr nie tchnął takim majestatem jakdzisiaj . Nie by ło na świecie siły większej od tej , którą on uosabiał, wy rażał całą swoją postacią –majestaty cznej siły wielkiego państwa. Siła ta rosła, wzmagała się, panowała nad polami,fabrykami, biurkami poetów i uczonych, nad budową kanałów i tam, nad kamieniołomami, nadtartakami i wy rębami; potęga ta mogła ogarnąć i ogromne przestrzenie, i ukry te głębie serc ludzinią urzeczony ch, składających jej w dani swoją wolność, a nawet samo pragnienie wolności.

– Sankt Petersburg, sanpunkt, Sankt Petersburg – powtarzał Iwan Grigorjewicz.Niedorzeczne podobieństwo tych słów zdawało się wyrażać ukry ty związek między

wielkim jeźdźcem a nędzarzem obozowym.Iwan Grigorjewicz spędził noc na dworcu w poczekalni dla podróżnych jadących

tranzy tem. Wy dawał najwyżej dwa ruble dziennie i nie spieszy ł się z opuszczeniem Leningradu.Trzeciego dnia natknął się na znajomego, o którym często myślał w obozie.Poznali się od razu, choć obecny Iwan Grigorjewicz wcale nie by ł podobny do

studenta trzeciego roku, a napotkany Witalij Antonowicz Piniegin w popielatym palciei pilśniowy m kapeluszu nie przypominał ani trochę młodzieńca w wy tartym mundurzestudenckim.

Na widok osłupiałego ze zdumienia Piniegina Iwan Grigorjewicz powiedział:

Page 32: Wasilij grossman wszystko płynie

– Zaliczy łeś mnie widocznie w poczet nieboszczy ków?Piniegin rozłoży ł ręce.– Tak, już z dziesięć lat temu mówiono, żeś ty tego...Piniegin patrzy ł żywymi, inteligentny mi oczami, wpatrywał się w samą głąb oczu

Iwana Grigorjewicza.– Bądź spokojny – odparł Iwan Grigorjewicz. – Nie przyby łem z tamtego świata

i nie uciekłem z katorgi, co by łoby jeszcze gorsze. Tak samo jak ty mam dowód osobisty i innepotrzebne rzeczy.

Te słowa oburzy ły Piniegina:– Spoty kając starego kolegę, nie jestem ciekaw, czy ma dowód osobisty.Ten zaszedł daleko, ale pozostał w głębi serca równy m chłopem.O czy mkolwiek mówił – o swoich sy nach, o ty m, że Iwan Grigorjewicz bardzo się

zmienił, „ale cię od razu poznałem” – oczy jego jak urzeczone chciwie obserwowały dawnegokolegę.

– Tak więc to wygląda z grubsza biorąc – powiedział Piniegin. – Cóż mam cijeszcze powiedzieć?

„Lepiej by ś opowiedział...” Piniegin zamarł na chwilę, ale Iwan Grigorjewicz nictakiego oczy wiście nie powiedział.

– O tobie nic przecież nie wiem – stwierdził Piniegin.I znów chwila oczekiwania, czy Iwan Grigorjewicz nie odpowie na to:„Umiałeś przecież sam opowiadać o mnie, kiedy by ło trzeba, cóż ja tobie mam

opowiadać?”Ale Iwan Grigorjewicz milczał chwilę i machnął ręką.Piniegin nagle zrozumiał: nic Wańka nie wie i nie może wiedzieć. Nerwy, nerwy...

Że też właśnie dzisiaj wy słał samochód do przeglądu technicznego! Jakoś niedawno przypomniałsobie Iwana i pomyślał – a nuż jakiś krewny uzyska jego rehabilitację pośmiertną. Przeniesieniez martwy ch dusz do ży wy ch! I oto nagle, w biały dzień, on – Iwan, Wania! Trzydzieści lat tamodbębnił i w kieszeni ma pewnie papier: „Wobec braku cech przestępstwa”.

Spojrzał znów w oczy Iwanowi Grigorjewiczowi i doszedł do wniosku, że Iwano niczy m nie wie. Zawsty dził się swojej ary tmii serca, zimnego potu, mało przecież brakowało,a wy buchnąłby płaczem, zaniósłby się szlochem jak dziecko.

Pewność, że Iwan nie plunie mu w twarz, nie zażąda wy jaśnień, wprawiłaPiniegina w euforię. Z niezupełnie zrozumiałą dla niego samego wdzięcznością powiedział:

– Posłuchaj , Iwanie, tak po prostu, po robociarsku, mój ojciec by ł przecieżkowalem, może ci trzeba pieniędzy? Wierz mi, po koleżeńsku, ze szczerego serca...

Iwan Grigorjewicz bez wy rzutu, z żywą, smutną ciekawością spojrzał wprostw oczy dawnemu koledze i ten przez króciutką chwilę, zaledwie przez ułamek sekundy, miałwrażenie, że i ordery, i daczę, i władzę, i siłę, i piękną żonę, i udanych synów badających jądroatomu – wszystko to warto oddać, by leby nie czuć na sobie tego spojrzenia.

– No, bądź zdrów, Piniegin – powiedział Iwan Grigorjewicz i ruszy ł w stronędworca.

Page 33: Wasilij grossman wszystko płynie

7 Kto jest winny, kto będzie odpowiadał...Trzeba się zastanowić, nie należy się spieszyć z odpowiedzią.Oto są one: fałszywe orzeczenia techniczne i literackie, przemówienia

demaskujące wrogów ludu, oto serdeczne rozmowy i przy jacielskie wyznania przełożone najęzyk donosów i raportów składanych przez donosicieli i informatorów.

Donosy poprzedzały nakaz aresztowania, towarzyszy ły dochodzeniu, wpływały nawyrok. Megatony donosicielskich kłamstw decydowały o losie ludzi wpisanych na listyrozkułaczonych, pozbawionych prawa głosu, dowodu osobistego, zsy łanych, rozstrzeliwanych.

Na jednym końcu łańcucha dwóch ludzi rozmawiało przy stole popijając herbatę,po czym przy świetle lampy pod przy tulnym abażurem wypisywano inteligentne przyznanie siędo winy ; albo na zebraniu kołchozu prosto i rzeczowo przemawiał aktywista, a na drugim końcułańcucha by ły oszalałe oczy, odbite nerki, roztrzaskana kulą czaszka, trupy zmarłych na szkorbutw by le jak skleconej kostnicy obozowej, odmrożone w tajdze, zropiałe i zgangrenowane palceu nóg.

Na początku by ło słowo... Zaiste. Co robić z nikczemnymi donosicielami?Oto po dwudziestu pięciu latach wrócił z obozu człowiek, ręce mu drżą, oczy ma

zapadnięte jak męczennik, to Judasz numer jeden. I wśród jego przy jaciół pobiegł szept –podobno w swoim czasie źle się zachowywał na badaniach. Niektórzy przestali mu się kłaniać.Ludzie nieco mądrzejsi grzecznie z nim rozmawiają przy spotkaniu, ale nie zapraszają do siebie,do domu. Ci, co są jeszcze mądrzejsi, co szerzej , głębiej patrzą na rzeczy, zapraszają do siebie,ale nie otwierają przed nim serca, zamknęli je na cztery spusty.

Mają wszyscy dacze, książeczki oszczędnościowe, ordery, samochody. Onoczywiście jest chudy, a oni tłuści, ale oni nie zachowywali się źle na przesłuchaniach. Właściwienie mogli nawet upodlić się na przesłuchaniach, bo nikt ich nie przesłuchiwał. Mieli szczęście i nieby li aresztowani. Na czym w takim razie polega wyższość moralna tych tłustych nad tymichudymi? Przypadek czy prawidłowość – co zdecydowało o ich losie?

On by ł zwykłym człowiekiem. Pił herbatę, jadł jajecznicę, lubił rozmawiaćz przy jaciółmi o przeczy tanych książkach, chodził do Moskiewskiego Teatru Arty stycznego,czasem robił dobre uczynki. By ł co prawda bardzo wrażliwy, nerwowy i brakowało mu pewnościsiebie.

A naciskali go mocno, nie ty lko wymyślali mu, nie ty lko go bili i nie pozwalali, byzasnął. Nie dawali mu wody, a karmili śledziami. I straszy li karą śmierci. Ale co tu gadać – zrobiłrzecz straszną – oszkalował człowieka niewinnego. Co prawda tamten, którego oszkalował, niezostał aresztowany, a ten, którego zmuszono, by szkalował, dwanaście lat spędził – niewinny –w obozie, wrócił ledwie żywy, złamany, nędzarz, trzy ćwierci do śmierci. Ale przecieższkalował...

Nie spieszmy się, zastanówmy się poważnie nad tym donosicielem. Ale oto Judasz numer dwa. Ten nawet jednego dnia nie spędził w więzieniu!

Uchodził za człowieka wybitnie inteligentnego i doskonałego mówcę, a tu po powrocie z obozuledwie żywi ludzie opowiedzieli, że jest kapusiem. Przyczynił sią do zguby wielu osób. Przez

Page 34: Wasilij grossman wszystko płynie

długie lata prowadził szczere rozmowy z przy jaciółmi, a potem składał władzom raporty. Niestosowano tortur, by wymusić od niego zeznania, przejawiał sam wielką pomysłowość,niepostrzeżenie podsuwał swoim rozmówcom niebezpieczne tematy. Dwie oszkalowane przezniego osoby nie wróciły z obozu, jedna została rozstrzelana z wyroku kolegium wojskowego. Tezaś jego ofiary, które z obozu wróciły, nabawiły się najróżnorodniejszych chorób, przy którychnajbardziej bezlitosna komisja lekarska przyznaje inwalidztwo pierwszej grupy.

On natomiast uty ł, zasłynął jako smakosz i znawca gruzińskich win. I pracowałw dziedzinie sztuk pięknych, zebrał kolekcję unikalnych wydań starodawnej poezj i...

Nie będziemy się jednak spieszyć, zastanówmy się, zanim wydamy wyrok.Przecież od najmłodszych lat ży ł w ciągłym strachu – ojciec jego, człowiek

zamożny, w 1919 roku zmarł w obozie koncentracy jnym na ty fus plamisty, ciotka wyemigrowałaz mężem do Pary ża, starszy brat walczy ł w szeregach Białej Armii. A on od dzieciństwa ży łw przerażeniu. Matka panicznie się bała milicj i, administratora domu, głównego lokatora,urzędników Rady Miejskiej . Co dzień i co godzinę on i jego najbliżsi czuli swoją klasowąograniczoność i klasową skazę... Podczas nauki w szkole drżał przed sekretarzem Komsomołu,przy stojną druży nową pionierów Galą, która – zdawało mu się – patrzy ła na niego ze wstrętemjak na obrzy dliwego robaka. Umierał ze strachu, że Gala może zauważyć jego rozkochanespojrzenie.

Niektóre rzeczy można zrozumieć. Urzekła go potęga nowego świata, niczymptaszek wpatry wał się swoimi miłymi oczętami w promienne oczy powszechnej odnowy. Takpragnął włączy ć się, dostąpić zaszczy tu! Więc nowy ład go przygarnął. Wróbelek nawet niepisnął, nie poruszy ł skrzydełkami, kiedy się okazało, że groźny świat potrzebuje go, potrzebujejego inteligencj i i wrodzonego wdzięku. Złoży ł wszystko na Ołtarzu Ojczyzny.

Tak, to święta prawda! Ale postępował nikczemnie! Jakim okazał sięnikczemnikiem! I donosząc nie zapomniał o sobie – dobrze jadł, korzystał z przy jemności życia.By ł jednak szalenie bezbronny, takiemu trzeba niańki, żonusi. Jak miał dać sobie radę z potęgą,która przy tłoczy ła pół świata, wywróciła do góry nogami całe imperium. A on ze swoją trwożnądelikatnością by ł jak cieniutka koroneczka, ledwie ktoś go dotknął, gubił się, patrzy ł żałośnie.

I oto okazało się, że śmiercionośny bagienny płaz, wysługując się i przymilającw naj lepsze, zadał ludziom niemało udręki.

A gubił przecież takich samych jak on, swoich starych przy jaciół, miłych,skry ty ch, inteligentny ch, nieśmiałych. On jeden wiedział, jak do nich podejść. Rozumiał przecieżwszy stko – płakał czy tając Archijerieja Czechowa.

Zaczekamy jednak, zastanowimy się – nie zastanowiwszy się nie będziemy gopotępiać.

A oto nowy towarzysz – Judasz numer trzy. Ma ostry, lekko ochrypły jak

u bosmana głos. Badawcze, spokojne spojrzenie. Pewność siebie króla życia. To skierowują go dopracy ideologicznej , to do uprawy owoców i warzyw. Dane personalne ma białe jak śnieg, aż sięświecą. Rodzina – robotnicy fabryczni i biedota wiejska z dziada pradziada.

W 1937 roku człowiek ten napisał z rozpędu, za jednym zamachem przeszłodwieście donosów. Urozmaicona jest ta krwawa lista. Komisarze z czasów wojny domowej,poeta-pieśniarz, dy rektor odlewni żelaza, dwóch sekretarzy komitetu rejonowego, bezparty jnystary inży nier, trzech redaktorów – jeden z gazety, dwóch z wydawnictwa, kierownik stołówkispecjalnej , nauczy ciel filozofii, profesor botaniki, ślusarz z administracj i domu, dwóchpracowników obwodowego wydziału rolnego... Wszystkich niepodobna wy liczyć.

Page 35: Wasilij grossman wszystko płynie

Donosy jego dotyczy ły zawsze ludzi radzieckich, a nie tak zwanych „by łych”.Ofiarami jego by li członkowie partii, bojownicy wojny domowej, aktywiści. Wy specjalizowałsię zwłaszcza w party jniakach o zacięciu fanatycznym – żwawo ciął ich śmiercionośną brzy twąpo oczach.

Niewielu wróciło z tych dwustu – jedni od razu zostali rozstrzelani, drudzyprzenieśli się na tamten świat – zmarli na dystrofię, zginęli podczas czy stek w obozach. Ci, cowrócili – okaleczeni na duchu i ciele – jako tako wegetują na wolności.

Dla niego zaś rok 1937 to okres triumfu. By ł przecież prawie niepiśmiennym, dośćspry tny m chłopakiem, wszy scy wokoło wydawali się więcej warci od niego, mieli lepszewy kształcenie i bohaterską przeszłość. W niczy m nie przewyższał tych, co rozpoczęli rewolucjęi doprowadzili do jej zwy cięstwa. Ale z jaką fantasty czną wprost łatwością od jednego jegodotknięcia padały dziesiątki ludzi okry ty ch chwałą podczas rewolucj i.

Od roku trzy dziestego siódmego zaczął szybko piąć się w górę. On właśnie zdoby łtę łaskę – najcenniejszą istotę nowego ładu.

Jeśli idzie o niego, wszy stko wy daje się jasne – na kościach, na straszliwy chmękach wy rósł ten poseł Rady Najwy ższej i członek Egzekuty wy.

Ale nie, tu też nie należy się spieszyć, trzeba zbadać sprawę, zastanowić się, zanimsię wy da wy rok. Nie wiedział bowiem, co czyni.

Starsi mentorzy powiedzieli mu kiedy ś w imieniu partii:„Biada nam! Jesteśmy otoczeni przez wrogów! Przywdziali maskę

doświadczonych party jniaków, bojowników konspiracj i, uczestników wojny domowej, ale towrogowie ludu, agenci obcego wywiadu, prowokatorzy...” Partia mówiła mu: „Jesteś młodyi czy sty, mam do ciebie zaufanie, chłopcze, pomóż mi, bo zginę bez ciebie, pomóż mi pokonać toplugastwo”.

Partia krzy czała na niego, tupała stalinowskimi butami: „Jeśli zabraknie cizdecy dowania, staniesz w jedny m szeregu z tamty mi wy rodkami i zmiażdżę cię na proch!Przy pomnij sobie, sukinsynu, kurną chatę, w której się urodziłeś, a ja prowadzę cię do światła:czcij posłuszeństwo. Wielki Stalin, ojciec twój , rozkazuje ci: « Huzia na nich!» ”

Nie, nie, on nie załatwiał swoich porachunków osobistych. On, wiejskikomsomolec, nie wierzy ł w Boga. Ale ży ła w nim inna wiara – wiara w bezwzględność karzącejręki wielkiego Stalina. Ży ło w nim bezgraniczne posłuszeństwo człowieka wierzącego. Ży ła w nimwdzięczność i nieśmiałość wobec potężnej siły i jej genialny ch przy wódców – Marksa, Engelsa,Lenina, Stalina. Jako żołnierzyk wielkiego Stalina wypełniał jego rozkazy.

Ale ży ła w nim także, oczywiście, biologiczna wrogość, insty nktowny, ukry tywstręt do ludzi pokolenia rewolucy jnego – inteligenckich fanaty ków, na których go szczuto.

Spełniał swoją powinność. Nie załatwiał z nikim porachunków, pisał donosy dlasamoobrony. Pracował, by zdoby ć kapitał cenniejszy od złota i dóbr tej ziemi – zaufanie partii.Wiedział, że w ży ciu radzieckim mieć zaufanie partii to mieć wszy stko: siłę, zaszczy ty, władzę.I wierzy ł, że jego kłamstwa służą wyższej prawdzie, dostrzegał w donosie prawdę.

Czyż można go za to winić, skoro i nie takie głowy nie zdołały się połapać, gdziejest kłamstwo, a gdzie prawda, skoro nawet czy ste serca nie mogły pojąć, co jest dobrem, a cozłem.

On przecież wierzy ł, ściślej mówiąc – chciał wierzy ć, ściślej mówiąc – nie mógłnie wierzy ć.

Coś w tej ciemnej sprawie sprawiało mu przy krość, ale przecież – powinność!A zresztą coś w tej strasznej sprawie podobało mu się, upajało, wciągało. „Pamiętaj – mówili mumentorzy – nie masz ani ojca, ani matki, ani braci, ani sióstr – masz ty lko partię”.

Page 36: Wasilij grossman wszystko płynie

I wzmagało się w nim dziwne, dręczące uczucie: bezmyślność, posłuszeństwo niepozbawiały go sił, lecz obdarzały groźną potęgą.

A w jego niedobrych generalskich oczach, w jego władczym, ostry m głosie corazto migały cienie zupełnie innej , ukry tej w nim głęboko natury – oszołomionej , ogłupiałej ,karmionej i pojonej przez wieki rosy jskiej niewoli, azjatyckiego bezprawia...

Tak, tak, tutaj też trzeba będzie się zastanowić. Karać strasznego człowieka to takżerzecz straszna.

A oto nowy towarzysz – Judasz numer cztery.To lokator wspólny ch mieszkań, skromny urzędnik, aktywista kołchozowy.

Kimkolwiek jednak jest – twarz ma zawsze taką samą. Czy jest młody, czy stary i brzy dki, czywy gląda jak dorodny i rumiany bohater rosy jskich bajek ludowych, od razu można go poznać...To mieszczanin, chciwy posiadacz, fanatyk dóbr materialnych. Fanatyzm, z jakim zdoby wawersalkę, kaszę gryczaną, polską serwantkę, deficy towe materiały budowlane, importowaneteksty lia, dorównuje siłą fanaty zmowi Giordana Bruna i Andrieja Żelabowa.

To twórca kategorycznego imperatywu przeciwstawnego Kantowskiemu; człowiek,człowieczeństwo są dla niego zawsze jedy nie środkiem w ustawiczny m polowaniu na rzeczy. Jegooczy – jasne czy ciemne – mają zawsze ten sam obrażony i rozdrażniony wyraz. Zawsze ktośwlazł mu na nogę, ma zawsze z kimś porachunki.

Pasja, z jaką państwo dąży do zdemaskowania wrogów ludu, jest dla niegobłogosławieństwem – to passat wiejący nad oceanem. Potężny wiatr pomy ślny wypełnia jegomały żółty żagielek. Za cenę cierpień ludzi, który ch gubi, zdoby wa on wszy stko, czego mu trzeba:dodatkowy metraż mieszkaniowy, podwyżkę pensj i, chałupę sąsiada, komplet polskich mebli,ocieplony garaż dla swojego moskwicza, ogródek...

Człowiek ten gardzi książkami, muzyką, piękną przy rodą, miłością, czułościąmatczyną. Rzeczy, ty lko rzeczy.

Pisze donos na kolegę z pracy, który tańczy ł z jego małżonką, i o którego jest od tejpory zazdrosny, na dowcipnisia, który śmiał się z niego przy stole, nawet na sąsiada ze wspólnegomieszkania, który niechcący popchnął go w kuchni.

Charakteryzują go dwie cechy szczególne – jest ochotnikiem, wolontariuszem, niktgo niczym nie straszy ł, do niczego nie zmuszał, działa z własnej inicjaty wy, donosi z własneji nieprzymuszonej woli, nie trzeba go straszyć. Druga cecha: w donosach widzi swoją wyraźną,oczywistą korzyść.

A jednak powstrzymaj uniesioną do ciosu pięść.Przecież to namiętne pragnienie posiadania zrodziło się z nędzy. Och, on mógłby

opowiedzieć o pokoju, którego powierzchnia wy nosi osiem metrów kwadratowy ch i w który m śpijedenaście osób: w nocy chrapie tam paralityk, a obok szeleści i pojękuje młode małżeństwo,mamrocze pacierze stara kobieta i zanosi się płaczem zasiusiane niemowlę.

Mógłby opowiedzieć o wiejskim zielonobury m chlebie z tłuczonymi liśćmi,o kartoflance z przeceniony ch przemarzniętych ziemniaków, którą się jada trzy razy dziennie.

Mógłby opowiedzieć o domu, w którym nie ma ani jednego ładnego przedmiotu,o krzesłach z siedzeniami z dykty, o szklankach z mętnego grubego szkła, o ołowiany ch łyżkachi wy szczerbiony ch widelcach z dwoma zębami, o bieliźnie z łatany mi łatami, o brudny m płaszczugumowym, pod który w grudniu wkłada się podartą pikowaną kurtkę.

Opowie o czekaniu na autobus w poranny m zimowym półmroku, o potwornymtłoku w tramwaju po straszliwej ciasnocie domowej...

Page 37: Wasilij grossman wszystko płynie

Może ta zwierzęca wręcz egzystencja zrodziła w nim zwierzęcą namiętnośćposiadania przedmiotów, obszernej nory? Może to zwierzęce niemal życie sprawiło, że sam stałsię jak zwierzę?

Tak, tak, wszy stko to prawda, oczywiście... Ale warto dodać, że ży ł nie gorzej odinnych, a choć ży ł źle, to jednak znacznie lepiej niż wielu, i to bardzo wielu.

Ale ci, których by ło tak wielu, tak bardzo wielu, nie robili tego, co on.Zastanówmy się, nie trzeba się spieszyć, dopiero potem wydamy wy rok. OSKARŻYCIEL: Potwierdzacie, że pisaliście donosy na obywateli radzieckich?INFORMATORZY I DONOSICIELE: Tak, w pewny m sensie.OSKARŻYCIEL: Przyznajecie się, że z waszej winy zginęło wielu niewinnych

oby wateli radzieckich?INFORMATORZY I DONOSICIELE: Nie. Zaprzeczamy kategory cznie. Państwo

z góry skazało ty ch ludzi na śmierć, pracowaliśmy, by w pewnym sensie ułatwić państwuformalności. W gruncie rzeczy cokolwiek byśmy pisali, oskarżali czy usprawiedliwiali, ludzie cii tak już by li skazani przez państwo.

OSKARŻYCIEL: Ale czasami pisaliście przecież kierując się własnym wy borem.W takich wy padkach wy bieraliście sami ofiarę.

DONOSICIELE I INFORMATORZY: Ta swoboda wyboru by ła pozorna. Ludziniszczono stosując metodę staty styczną, na wy tępienie skazani by li ty lko ludzie należący dopewnych warstw społecznych i ideowych. Znaliśmy te parametry, przecież wy ście także je znali.Nie donosiliśmy nigdy na ludzi należących do zdrowej warstwy społecznej , nie podlegającejwy tępieniu.

OSKARŻYCIEL: To jak w Ewangelii, że tak powiem: popchnij tego, co pada. By łyjednak wypadki, nawet w owy ch surowych czasach, że państwo uniewinniało ludzioszkalowany ch.

OBROŃCA: Tak, takie wy padki zdarzały się, rzeczywiście, to by ły skutki pomyłki.Ale przecież ty lko Pan Bóg nie my li się nigdy. Zresztą proszę sobie przypomnieć, jak rzadkieby wały uniewinnienia, a więc i pomyłki.

OSKARŻYCIEL: Tak, donosiciele i informatorzy znali swoją robotę. Powiedzciemi jednak, dlaczego donosiliście?

DONOSICIELE I INFORMATORZY (chórem)–. Zmuszono mnie... Bito... A mniezahipnotyzował strach, potęga bezgranicznej przemocy... Jeśli chodzi o mnie – spełniałem swójobowiązek party jny, tak jak wtedy go rozumiałem.

OSKARŻYCIEL: A dlaczego wy nic nie mówicie, czwarty towarzyszu?JUDASZ NUMER CZTERY: Co tam ja, dlaczego mnie się czepiacie, jestem

człowiekiem ciemnym, łatwiej mnie skrzywdzić niż ludzi wykształconych, uświadomionych.OBROŃCA (przerywając mu)\ Przepraszam, może ja wy jaśnię. Mój klient

rzeczy wiście donosił dla korzy ści osobistych. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że w dany mwy padku korzy ść osobista nie pozostawała w sprzeczności z korzyścią państwa. Państwo nieodrzucało donosów mojego klienta, a więc z punktu widzenia państwowego robił on dobrą robotę,choć na pierwszy rzut oka może się wydać, że rzeczy wiście donosił ty lko ze względówegoisty cznych, z pobudek czysto osobistych. A teraz taka sprawa. Za czasów Stalina by libyścieoskarżeni, oskarży cielu, o niedocenianie roli państwa. Czy wiecie, że pola siły stworzone przeznasze państwo, jego masa o ciężarze try lionów ton, superprzerażenie i superpokora, które państwobudzi w puchu marnym, jakim jest człowiek, są tak wielkie, że wobec nich tracą sens wszelkieoskarżenia skierowane przeciw słabemu, bezbronnemu człowiekowi. To doprawdy śmieszne –

Page 38: Wasilij grossman wszystko płynie

zarzucać puchowi, że spada na ziemię.OSKARŻYCIEL: Rozumiem wasz punkt widzenia: nie chcecie, by ludzie, których

bronicie, wzięli na siebie bodaj najmniejszą cząstkę winy. Jedy nie państwo. Proszę jednakpowiedzieć, informatorzy i donosiciele, czy to możliwe, żebyście się nie czuli ani trochę winni?

INFORMATORZY I DONOSICIELE (wymieniają spojrzenia, naradzają sięszeptem, wreszcie głos zbiera wykształcony informator): Chciałbym odpowiedzieć. Pańskie py taniemimo pozornej prostoty wcale nie jest takie proste. Przede wszystkim jest w ogóle pozbawionesensu, ale to właśnie nie ma znaczenia. Rzeczywiście, po co teraz szukać winny ch zbrodnipopełnionych za czasów Stalina? To tak samo jak po przeniesieniu się z ziemi na księży cwszczynać proces o działki przy zagrodowe. Z drugiej strony, jeśli będziemy uważać, że te epokinie są właściwie bardzo odległe jedna od drugiej i – jak powiedział poeta – na przestrzeni wiekówznajdują się niemal obok, wyniknie z tego niemało innych komplikacj i. Dlaczego chceciekoniecznie demaskować nas, ludzi słabiutkich? Zacznijcie od państwa, wy toczcie proces państwu.Przecież nasz grzech jest jego grzechem, wy toczcie więc proces państwu. Odważnie, pełnymgłosem! Nie możecie postąpić inaczej , musicie działać odważnie, przemawiacie przecieżw imieniu prawdy. Ano, do dzieła! Ponadto, powiedzcie proszę, dlaczego opamiętaliście siędopiero teraz? Znaliście nas wszy stkich za życia Stalina. Chętnie spotykaliście się z nami,czekaliście na przy jęcie pod drzwiami naszych gabinetów, niekiedy ty lko cichutko szeptaliście cośna nasz temat. Ale myśmy także bardzo cicho szeptali. Tak samo jak my uczestniczy liściew dziele Stalina. Czemuż to wy, którzy ży liście w tej epoce, macie sądzić nas, współwinnych?Rozumiecie, na czym polega komplikacja? Może nawet nie jesteśmy bez winy, ale nie masędziego, który by miał moralne prawo orzekać o naszej winie. Pamiętacie, jak to jest u Tołstoja:nie ma na świecie winowajców! A w naszy m państwie istnieje nowa formuła: wszyscyjesteśmy winni i nie ma na świecie ani jednego niewinnego. Chodzi o skalę, o stopień winy. Czygodzi się, byście nas oskarżali, towarzyszu prokuratorze? Ty lko zmarli, ty lko ci, co nie przeży li,mają prawo nas sądzić. Ale zmarli nie zadają py tań, zmarli milczą. Niech nam będzie wolnoodpowiedzieć na wasze py tania także py taniem. Po ludzku, po prostu, od serca, zgodnie zezwyczajem rosy jskim. Co spowodowało tę podłą, ogólną, naszą i waszą słabość, uległość?

OSKARŻYCIEL: Uchy lacie się od odpowiedzi.Wchodzi sekretarz, podaje wykształconemu informatorowi kopertę mówiąc:

„rządowy”).WYKSZTAŁCONY INFORMATOR (przeczytawszy papier podaje go

oskarżycielowi)–. Proszę bardzo: w związku z moim sześćdziesięcioleciem wymienione tu sąmoje nader skromne zasługi na polu nauki ojczystej .

OSKARŻYCIEL (po przeczytaniu papieru): Nie mogę nie cieszyć się za was,jakby mimo woli. Jesteśmy przecież wszyscy ludźmi radzieckimi.

WYKSZTAŁCONY INFORMATOR: Tak, tak, oczywiście, dziękuję (mamroczę podnosem). Proszę, by wolno mi by ło podziękować za pośrednictwem waszej gazety... insty tucjom,organizacjom, a także towarzyszom i przy jaciołom...

OBROŃCA (przybiera uroczystą pozę i wygłasza przemówienie). Towarzyszuoskarżycielu i wy, panowie ławnicy przysięgli! Towarzysz prokurator zarzucił mojemu klientowi,że uchy lił się od odpowiedzi na py tanie, czy uznaje siebie za winnego bodaj w jakimś stopniu. Aleprzecież wy także nie odpowiedzieliście mu, co spowodowało ogólną, naszą i waszą uległość.Może sama ludzka natura stworzy ła donosicieli, informatorów, szpicli? Może tworzą ich gruczoływydzielania wewnętrznego, kaszka chlupiąca w jelitach, huk gazów żołądkowy ch, błona śluzowa,praca nerek, może działają pod wpły wem pozbawionych wzroku i powonienia instynktów życia,samoobrony, zachowania gatunku.

Page 39: Wasilij grossman wszystko płynie

Ach, przecież to wszystko jedno, czy szpicle są winni czy nie. Jakkolwiek rzeczy sięmają, wstrętne jest to, że szpicle w ogóle są. Ohy dna jest zwierzęca, roślinna, mineralna,fizy czno-chemiczna strona człowieka. Z tej właśnie śluzowej, obrosłej sierścią, przyziemnejstrony istoty ludzkiej wywodzą się donosiciele. Donosiciele wy łaniają się z człowieka. Gorącapara strachu przed państwem rozgrzała rodzaj ludzki i drzemiące w nim ziarenka napęczniały,oży ły. Państwo to gleba. Jeśli w glebie nie kry ją się ziarna, nie wyrośnie na niej ani pszenica, anichwasty. Człowiek jest osobiście odpowiedzialny za istnienie zgnilizny ludzkiej .

Ale czy wiecie, co jest najwstrętniejsze w szpiclach i donosicielach? Myślicie, żezło, które w nich tkwi?

Nie! Najstraszniejsze jest tkwiące w nich dobro, najsmutniejsze jest to, że są pełnizalet i cnót.

To kochający, czuli sy nowie, ojcowie, mężowie... Są zdolni do dobrych uczynków,do heroicznej pracy.

Lubią naukę, wielką literaturę rosy jską, piękną muzykę, niektórzy z nichwypowiadają śmiałe i mądre sądy na temat najbardziej skomplikowany ch zjawisk wewspółczesnej filozofii i sztuce...

Jakże oddani i dobrzy przy jaciele bywają wśród nich, jak troskliwie odwiedzająchorych kolegów w szpitalu!

Jakże cierpliwi i odważni są z nich żołnierze: dzielili się z kolegą ostatnim sucharem,szczyptą machorki, na rękach wynosili z pola walki ociekających krwią towarzyszy.

Jak wielu jest wśród nich utalentowany ch poetów, muzyków, fizyków, lekarzy,zręczny ch ślusarzy i stolarzy, takich, o jakich lud mówi z zachwy tem: to złota rączka!

To właśnie jest przerażające: wiele, bardzo wiele dobrego tkwi w donosicielach,w ich ludzkiej istocie.

Kogóż zatem należy sądzić? Naturę ludzką! To ona jest odpowiedzialna za to morzekłamstw, podłości, tchórzostwa, słabości. Ale naturze ludzkiej właściwe są także cechy dodatnie:dobroć, czystość, miłosierdzie. Donosiciele i szpicle bywają pełni cnót, puśćcie ich do domu.Jakże są jednak ohydni ze swoimi cnotami, z całym tym odpuszczeniem grzechów... Któż tozażartował tak kiepsko: „Człowiek to brzmi dumnie!”?

Tak, tak, donosiciele są winni, kierowały nimi ponure, żelazne siły, przygniatały ichtry liony pudów. Wśród tych, co ży ją, nie ma niewinnych. Winni jesteśmy wszyscy – i tyoskarżony, i ty, prokuratorze, i ja, który myślę o oskarżony m, prokuratorze i sędzim.

Czemuż jednak takim bólem, takim wstydem przejmuje sama myśl o naszejludzkiej nikczemności?

Page 40: Wasilij grossman wszystko płynie

8 „Diabli nadali, że poszedłem pieszo” – powtarzał w duchu Piniegin. Nie miał

ochoty myśleć o tym, co by ło ciemne i złe, co spało przez kilkadziesiąt lat i nagle się obudziło. Niezły postępek go gniewał, ale głupi przypadek – przypadkowe spotkanie z człowiekiem, któremu onzgotował niegdyś zgubę. Gdyby się nie spotkali na ulicy, to, co spało, nie obudziłoby się nigdy.

Ale przeszłość się obudziła i Piniegin bezwiednie coraz mniej myślał o głupimprzypadku, a coraz bardziej się niepokoił i kajał: „Cóż, to przecież prawda, że to właśnie ja naWanieczkę doniosłem, a mogłem tego nie robić. I złamałem człowiekowi życie, niech go diabliwezmą. Spotkaliby śmy się teraz i wszystko by by ło w porządku. Ach, cholera takie paskudztwo sięporuszy ło w sercu, jakbym sięgnął do torebki jakiejś kobiety, ona mnie złapała za rękę, a naokołowszyscy moi referenci, sekretarze, kierowca. Och, och, co za nieszczęście, wprost żyć się niechce po takim paskudztwie! Może całe moje życie to świństwo. Należało żyć zupełnie inaczej”.

Nie na żarty wstrząśnięty Piniegin wstąpił do restauracj i Inturistu, gdzie od dawnawszyscy go znali: i kierownik, i kelnerzy, i szwajcar.

Na jego widok dwaj szatniarze wybiegli zza bariery powtarzając: „Prosimy,prosimy” i posapując jak ogiery zawładnęli. pospiesznie jego wspaniałym okryciem. Mieliprzenikliwe oczy, dobre oczy rasowych mądrych chłopców rosy jskich z szatni restauracj iInturistu, którzy potrafią dobrze zapamiętać, kto przychodził, jak by ł ubrany i co mimochodempowiedział. A Piniegina ze znaczkiem delegata do Rady Najwyższej traktowali serdecznie,wy lewnie, niemal jak swojego bezpośredniego szefa.

Bez pośpiechu, czując pod stopami uległą a zarazem sprężystą miękkość dywanu,Piniegin wszedł do wy sokiej i obszernej sali restauracy jnej . Panował tam uroczysty półmrok.Piniegin głęboko odetchnął spokojnym, chłodnym i jednocześnie ciepłym powietrzem, rozejrzałsię naokoło i przy glądając się stolikom przykry tym nakrochmalonymi serwetami, na którychdelikatnie poły skiwały kry ształowe flakony z kwiatami, puchary i kieliszki, skierował się do dobrzeznanego mu przy tulnego kąta pod misternie wycięte liście rododendronu.

Szedł między stolikami, na których stały chorągiewki wielu państw świata,wyglądało to tak, jakby by ły to liniowce i krążowniki, a on – dowódca tej floty – przy jmowałdefiladę.

Z ty m poczuciem wodzostwa, które tak pomagało mu w życiu, Piniegin usiadł przystoliku, bez pośpiechu wyciągnął rękę po oliwkowogranatową, podobną do dyplomu laureata kartęi otworzywszy ją zagłębił się w rubryce „Zimne przekąski”.

Przeglądając nazwy dań wydrukowane w jego ojczystym języku i w innychnajważniejszych językach świata, Piniegin przewrócił sztywną stronicę, spojrzał na rubrykę„Zupy”, poruszy ł ustami i zerknął na „Dania mięsne... dziczyzna”.

W chwili, kiedy zastanawiał się, co ma wybrać – danie mięsne czy dziczyznę,kelner, domyślając się, że klient się waha, powiedział:

– Polędwica dzisiaj wy jątkowo dobra.Piniegin długo milczał.– No, jak polędwica, to polędwica – zdecydował wreszcie.Siedział w półmroku, w ciszy, z przymkniętymi oczami i głębokie przekonanie, że

ży je jak należy, walczy ło w nim z niepokojem i przerażeniem, tym przerażeniem, które naglew nim zmartwychwstało z ogniem i lodem skruchy.

Ciężki aksamit przysłaniający drzwi do kuchni drgnął i Piniegin poznał kelnera poły sinie: „Mój!”

Page 41: Wasilij grossman wszystko płynie

Taca pły nęła w półmroku do Piniegina, zobaczy ł różowawo szare plasterki łososiawśród żółty ch słoneczek cy tryny, ciemny kawior, cieplarnianą zieleń ogórków, strome boki karafkiz wódką i butelki z borżomi.

Nie by ł właściwie wielkim smakoszem i nawet nie bardzo czuł się głodny, alewłaśnie w tej chwili stary człowiek w waciaku przestał niepokoić jego niezłomne przekonanieo słuszny m wy borze postawy życiowej .

Page 42: Wasilij grossman wszystko płynie

9 Po przy jściu na dworzec Iwan Grigorjewicz poczuł, że nie ma już po co krążyć po

ulicach Leningradu. Stał w zimnym wysokim gmachu i zastanawiał się. I może niejedenz przechodniów mijających ponurego starego człowieka wpatrzonego w czarną tablicęz rozkładem jazdy pomyślał: oto on, stary Rosjanin wypuszczony z obozu stoi na rozdrożu,zastanawia się, wybiera swoją drogę. Nie, Iwan Grigorjewicz nie wybierał drogi.

W ciągu jego życia dziesiątki śledczych zrozumiało, że nie jest ani monarchistą, anieserowcem, ani esdekiem, że nie brał udziału ani w trockistowskiej , ani w bucharinowskiejopozycji. Nie należał ani do nowej, ani do starej cerkwi, ani do adwentystów dnia siódmego.

Na dworcu, myśląc o ciężkich dniach, jakie spędził w Moskwie i Leningradzie,przypomniał sobie rozmowę z leżącym obok niego na pryczy obozowej carskim generałemarty lerii. Stary generał mówił: „Nigdzie z obozu nie pójdę – ciepło, ludzi znam, ten da kawałekcukru, tamten – pierożek z paczki”.

Nieraz spotykał takich starców. Już nie chcieli wychodzić z obozu, tu by ł ich dom,posiłek o wyznaczonej godzinie, datki dobrych sąsiadów, ciepło piecyka.

I rzeczy wiście – gdzie mieli iść? Jedni zachowywali w zwapniałych zakamarkachserca wspomnienie o roziskrzonych ży randolach w Carskim Siole, o zimowym słońcu w Nicei,inni pamiętali Mendelejewa, który przychodził do nich po sąsiedzku na herbatę, młodego Błoka,wspominali Skriabina i Riepina, jeszcze inni chowali pod ciągle jeszcze ciepłym popiołem pamięćo Plechanowie, Gerszunim, Trigonim, o przy jaciołach wielkiego Żelabowa. Zdarzało się, żewypuszczeni na wolność starcy prosili, by przy jąć ich z powrotem do obozu, wicher życia waliłich z drżących, słabych nóg, ogromne miasta przerażały bezludziem, zimnem.

Iwan Grigorjewicz miał ochotę znaleźć się znowu za drutami, odszukać tych, coprzywykli do ciepłych łachmanów, do miski z lurą, do barakowego piecyka. Miał ochotępowiedzieć im: to prawda, strach ogarnia człowieka na wolności!

Opowiedziałby starcom, którzy stracili siły, jak odwiedził bliskiego człowieka, jakpodszedł pod dom, gdzie mieszkała kochana niegdyś kobieta, jak wpadł na ulicy na kolegęuniwersy teckiego, który zaproponował mu pomoc. I powiedziałby obozowym starcom, żenajwiększe szczęście – to nawet będąc ślepym, beznogim wyczołgać się z obozu i umrzeć nawolności, bodaj dziesięć metrów od przeklętych drutów.

Page 43: Wasilij grossman wszystko płynie

10 Spokój i smutek ogarnął Iwana Grigorjewicza, kiedy skończy ły się dla niego

kłopoty ze znalezieniem mieszkania i pracy. Jako ślusarz w artelu metalowców dostał upragnionąpieczątkę o zameldowaniu w dowodzie osobistym i za czterdzieści rubli miesięcznie zamieszkałkątem u wdowy po poległym na froncie sierżancie Michalewie.

Anna Siergiejewna, chuda, szpakowata i mimo to młoda kobieta, mieszkałaz dwunastoletnim siostrzeńcem, synem zmarłej siostry, bladym chłopcem w połataneji pocerowanej kurteczce, dziwnie nieśmiałym, cichym i ciekawym wszystkiego, jacy bywająty lko w bardzo ubogich rodzinach. Na ścianie wisiała fotografia Michalewa – mężczyznyo niewesołej twarzy, jak gdyby fotografując się przewidział już swój los. Syn AnnySiergiejewny odby wał służbę wojskową w oddziałach konwojentów. Jego fotografia – podobiznapucołowatego młodzieńca o krótko ostrzyżonych włosach – wisiała obok fotografii ojca.

Mąż Anny Siergiejewny zaginął bez wieści w pierwszych dniach wojny ; jednostkęw której służy ł, rozgromiły niedaleko granicy czołgi niemieckie i nikt nie mógł powiedzieć, czyMichalew został na polu, nie pochowany, czy zastrzelili go fizy lierzy niemieccy, czy też trafił doniewoli, i wobec tego komisariat wojskowy nie wypłacał wdowie emery tury.

Michalewa pracowała jako kucharka w stołówce. Mimo to miała ciężkie życie.Starsza jej siostra, kołchoźnica, przysłała jej raz ze wsi paczkę dla sieroty siostrzeńca – plackiz razowej mąki z otrębami i mętny miód z woskiem.

Ale Michalewa także w miarę możliwości posy łała siostrze na wieś żywność:mąkę, olej słonecznikowy, a czasem także biały chleb i cukier.

Iwan Grigorjewicz dziwił się, że pracując w kuchni Anna Siergiejewna jest takaszczuplutka i blada. W obozie poznawało się od razu pucołowatego kucharza w tłumie więźniów.

Michalewa nie wypy tywała Iwana Grigorjewicza o jego życie w obozie.Wypy tywał go natomiast szczegółowo kierownik kadr w artelu. Nie py tała o nic, ale wielezauważy ła obserwując lokatora oczami przywykłymi do rozumienia życia.

Iwan Grigorjewicz mógł spać na gołych deskach, pił gorącą wodę bez esencj ii cukru, żuł suchy chleb, zamiast skarpet nosił onuce, nie miał bielizny pościelowej . AnnaSiergiejewna spostrzegła jednak, że koszula lokatora, mimo że pożółkła od prania, ma zawszeczysty kołnierzyk, i że rano lokator wy jmuje szczoteczkę z porysowanego i pogiętego blaszanegopudełka po landrynkach i czyści zęby, a my jąc się starannie mydli twarz, szy ję i ręce do łokci.

Dziwna wydawała mu się cisza nocna. Przez kilkadziesiąt lat przywykł dochrapania, sapania, mamrotania, jęków setek śpiących w barakach ludzi, do stukotu kołatek, doskrzypienia kół. Zupełnie sam bywał ty lko w karcerze, a poza tym kiedyś podczas śledztwatrzymano go raz w izolatce trzy i pół miesiąca.

Do artelu dostał się dzięki szczęśliwemu przypadkowi – w parku miejskim nawiązałrozmowę ze zgiętym, podobnym do stojącej płozy od sań suchotnikiem, który opowiedział mu, żeporzuca księgowość w artelu inwalidów i wy jeżdża, a wy jeżdża, bo nie chce być pochowanyw mieście, gdzie cmentarz jest położony w części błotnistej , tak że trumny w mogiłach pływająw wodzie. Księgowy chciał po śmierci leżeć z wygodami, oszczędził więc pieniądze na dębowątrumnę i kupił mocnego czerwonego materiału na obicie oraz zapas gwoździ miedzianych,używanych do obijania skórzanych kanap na dworcach. Nie może przecież moknąć z całym tymswoim dobrem w wodzie.

Księgowy mówił o tym wszystkim tonem człowieka, który zamierza się przenieśćna nowe, wygodniejsze mieszkanie.

Page 44: Wasilij grossman wszystko płynie

Dzięki jego poleceniu Iwan Grigorjewicz został przy jęty jako ślusarz do artelu,gdzie produkowano zamki i klucze, a także pobielano i reperowano rondle. Przydała się tuspecjalność Iwana Grigorjewicza, który przez pewien czas pracował w obozowym warsztacieślusarskim.

Wśród robotników by li inwalidzi wojenni i inwalidzi pracy w przemyślei transporcie, by ło trzech starców-kalek, inwalidów jeszcze z wojny 1914 roku. Znalazł sięw artelu także stary by walec obozowy, robotnik z fabryki Putiłowa, nazwiskiem Mordań, skazanyz arty kułu pięćdziesiątego ósmego w 1936 roku. Zwolniony dopiero po skończonej wojnie Mordańnie chciał wracać do Leningradu, gdzie podczas blokady umarły mu żona i córka. Zamieszkałwięc u siostry na Południu i znalazł tam zajęcie w artelu.

Inwalidzi w artelu by li w większości weseli, obdarzeni poczuciem humoru, którepozwalało im mieć nieco żartobliwy stosunek do życia. Ale czasem, który ś z nich dostawał ataku,a wtedy stukot młotów i zgrzy t pilników zlewał się z krzykiem chorego, który się wił na podłodze.

Siwowłosemu cynowaczowi, Pataszkowskiemu, jeńcowi wojennemu z 1914 roku(mówiono, że jest Austriakiem, ale podaje się za Polaka) nagle drętwiały ręce. Z podniesionymmłotkiem nieruchomiał wtedy na swoim taborecie, twarz mu zastygała i przybierała wyniosływy raz. Trzeba by ło nim wtedy potrząsnąć za ramię, żeby wyrwać go z odrętwienia. Pewnegodnia atak, jaki miał jeden z inwalidów, podziałał od razu na wielu innych i w różnych kątachwarsztatu młodzi i starzy ludzie zaczęli wić się na podłodze i krzyczeć.

Ogromną przy jemność sprawiało Iwanowi Grigorjewiczowi nie znane mudoty chczas uczucie – pracował na podstawie dobrowolnej umowy, bez konwojenta, bezstrażników ha wieżach. I – rzecz dziwna – pracę ma niby taką samą, narzędzia dobrze znane,a gnojkiem nikt go nie nazwie, nie podniesie nań pięści rzezimieszek, pachołek władzy obozowejnie zagrozi mu kijem.

Iwan Grigorjewicz niebawem zobaczy ł, w jaki sposób ludzie starają siępowiększy ć swój nędzny zarobek. Niektórzy ze swojego kupionego prywatnie materiału robilirondle i imbry ki. Artel je sprzedawał po cenie urzędowej, nie taniej i nie drożej . Inni umawialisię z klientami pry watnie, reperowali im różne starocie i nie wypisywali kwitów. A za swojąpracę brali ty le samo co państwo – nie mniej , ale i nie więcej .

Mordań, człowiek o tak wielkich dłoniach, że miało się wrażenie, iż w zimie mógłbyzgarniać nimi śnieg z chodników, opowiedział raz podczas przerwy obiadowej, co się wydarzy łow jego domu dnia poprzedniego. W sąsiednim mieszkaniu jest pięciu lokatorów – tokarz, krawiec,monter z fabry ki maszyn i dwie wdowy: jedna zatrudniona w pracowni krawieckiej , druga – jakosprzątaczka – w Radzie Miejskiej . I oto w dzień wolny od pracy obie wdowy spotkały sięw komisariacie milicj i – na ulicy sprzedawały siatki na zakupy, które w nocy plotły w tajemnicyjedna przed drugą. Milicja zrobiła w mieszkaniu rewizję i okazało się, że krawiec szy je w nocypalta chłopięce i damskie, monter sporządził pod podłogą elektryczną pły tę, na której pieczewafle, a żona jego sprzedaje ten przysmak w dzień na targu; tokarz z fabryki „CzerwonaPochodnia” okazał się nocnym szewcem – robi eleganckie pantofelki damskie, a wdowy nie ty lkoplotą siatki, lecz robią także sweterki na drutach.

Mordań rozbawił słuchaczy opowiadając, jak monter krzyczał, że piecze wafle dlarodziny, a inspektor zapy tał go, czy rzeczywiście dla rodziny naszykował dwa pudy ciasta? Każdyz ty ch „przestępców” zapłacił po 300 rubli kary, o każdym dano znać do miejsca pracyi zagrożono zesłaniem w ramach oczyszczania życia radzieckiego od pasoży tów i elementuuchy lającego się od pracy.

Mordań lubił używać w rozmowie uczonych słów – oglądając zepsuty zamekmówił z ważną miną: „Tak, klucz zupełnie nie reaguje na zamek”. Idąc kiedyś do pracy ulicą

Page 45: Wasilij grossman wszystko płynie

z Iwanem Grigorjewiczem Mordań nagle powiedział:– Nie wróciłem do Leningradu nie ty lko dlatego, że żona i córka zginęły. Nie mogę

patrzeć swoimi robotniczymi oczami na los proletariatu z fabry ki Putiłowa. Nie wolno nam nawetstrajkować. A cóż to za robotnik bez prawa do strajku?

Wieczorem gospodyni wracała do domu. Przy nosiła w torbie jedzenie dlasiostrzeńca – zupę w kociołku i drugie danie w glinianym dzbanuszku.

– Może pan skosztuje? – py tała po cichu Iwana Grigorjewicza. – Dla naswy starczy.

– Widzę – odpowiadał Iwan Grigorjewicz. – Pani sama nic nie je.– Przez cały dzień jem, taką mam pracę – odpowiedziała Anna Siergiejewna

i rozumiejąc widać jego spojrzenie dodała: – Bardzo się męczę w pracy.Z początku blada twarz gospodyni wy dawała się Iwanowi Grigorjewieżowi

niedobra. Potem zobaczy ł – jest dobra. Niekiedy Anna Siergiejewna opowiadała mu o wsi.W kołchozie by ła bry gadzistką, a przez pewien czas nawet przewodniczącą. Kołchozy niewy konywały planów – to niedostateczne zasiewy, to susza, to ziemię tak wy ży łowano, że sięwy czerpała, straciła siły, to wszy scy chłopi, i starzy, i młodzi, poszli do miasta... Jeśli niewy konano planu dostaw, kołchoźnicy dostawali po sześćdziesiąt kopiejek za dniówkę i po stogramów ziarna. Zdarzały się lata, kiedy nie otrzymy wali ani grama. A za darmo ludzie nie lubiąpracować. Kołchoźnicy chodzili obdarci. Czysty chleb razowy bez ziemniaków i żołędzi jedlity lko w święto jak piernik. Pewnego razu Anna Siergiejewna zaniosła starszej siostrze na wieśtrochę białego chleba, ale dzieciaki bały się go jeść – po raz pierwszy w życiu widziały cośtakiego. Chaty niszczeją, a wieś nie dostaje drewna na budowę.

Iwan Grigorjewicz słuchał i patrzy ł na Annę Siergiejewnę. Promieniała miłymświatłem dobroci, kobiecości. Przez kilkadziesiąt lat nie widział kobiet, ale przez długie lata sły szałw baraku ciągłe opowieści o kobietach – krwawe, smutne, brudne. I kobiety w tych opowieściachto stały moralnie bardzo nisko, niżej od zwierząt, to by ły czyste, wzniosłe, wznioślejsze odświęty ch. Ale więźniom potrzebna by ła ciągła my śl o kobiecie nie mniej od codziennej racj ichleba. Myśl ta nie opuszczała ich w rozmowach, w czysty ch i brudnych marzeniach i snach.

I – rzecz dziwna – po zwolnieniu z obozu Iwan Grigorjewicz widział oczywiściepiękne, strojne kobiety na ulicach Moskwy i Leningradu, siedział przy stole z Marią Pawłowną,siwą, piękną panią, ale ani rozpacz, jaka go ogarnęła na wiadomość, że jego młodzieńcza miłośćzdradziła go, ani urok kobiecej wypielęgnowanej urody, ani atmosfera zadowolenia i przy tulnościw domu Marii Pawłowny nie wywołały w nim uczucia, jakiego doznał słuchając opowieściAnny Siergiejewny, patrząc na jej smutne oczy, miłą, zwiędłą, a zarazem młodą twarz.

Nie by ło w tym jednak nic dziwnego. Nie mogło by ć dziwne to, co od ty sięcy latdziało się ciągle między mężczyzną a kobietą.

Anna Siergiejewna tłumaczy ła mu:– Serce nie pozwala mi zaganiać głodnych do pracy. To nie o mnie powiedziano,

żeby kucharka rządziła państwem. Kobiety, które pracują przy młockarce, mają specjalnąpończochę przyszy tą u dołu spódnicy, wsypują do tej pończochy ziarno. Trzeba te kobietyrewidować i przekazywać ich sprawę sądowi! A za przy właszczenie mienia kołchozowegonajmniej siedem lat. Ta baby mają dzieci. Leżę w nocy i myślę – państwo bierze od kołchozuziarno, płaci sześć kopiejek za kilo, a sprzedaje chleb po rublu za kilo, w naszy m kołchozie przezcztery lata nie dali ani grama. Więc jak to wy chodzi? Złapał człowiek garstkę ziarna, tego, któreby ło nie by ło sam posiał, i dostaje siedem lat. Nie, ja się z tym nie zgadzam. No i ziomkowieznaleźli mi w mieście pracę kucharki, żeby ludzi karmić. Robotnicy mówią: w mieście jednak jestlepiej . Budowlani mają tary fę: drzwi zawiesić, zamek założyć – dwa ruble pięćdziesiąt kopiejek,

Page 46: Wasilij grossman wszystko płynie

a za tę samą pracę w święto pry watny klient zapłaci pięćdziesiąt rubli – dwadzieścia pięć razytaniej państwo im płaci. Od ludzi wiejskich jednak więcej bierze. A ja uważam, że i z miejskich,i z wiejskich bierze trochę za dużo. I domy wczasowe, i szkoły, i ciągniki, i wojsko, rozumiem towszystko, ale za dużo biorą, trzeba brać mniej .

Anna Siergiejewna spojrzała na Iwana Grigorjewicza.– Może całe życie jest źle urządzone, może dlatego?Powoli przeniosła wzrok z jego twarzy na twarz siostrzeńca i dodała:– Wiem, o ty m nie należy mówić. Ale widzę, jaki z pana człowiek, więc

zapy tałam. A pan nie wie, jaki ze mnie człowiek, więc nie odpowiada.– Nie, dlaczego, ja odpowiem – odparł Iwan Grigorjewicz. – My ślałem dawniej ,

że wolność to wolność słowa, prasy, sumienia. Ale wolność to całe ży cie wszy stkich ludzi, to jestto: masz prawo siać, co chcesz, szy ć buty, palta, piec chleb z ziarna, które zasiałeś, możesz toziarno sprzedawać albo nie sprzedawać – jak ci się żywnie podoba. I ślusarz, i hutnik, i arty stamalarz – ży j i pracuj , jak chcesz, a nie tak, jak ci każą. Wolności nie mają i ci, co piszą książki, i ci,co sieją zboże czy szy ją buty.

W nocy Iwan Grigorjewicz leżał i słuchał w ciemności czy jegoś sennego oddechu,by ł taki lekki, że nie mógł zrozumieć, czy to oddy cha dziecko, czy kobieta.

Teraz – rzecz dziwna – wydawało mu się, że przez całe ży cie by ł w drodze, w dzieńi w nocy jechał turkoczącym wagonem, przez kilkadziesiąt lat słuchał turkotu kół i oto nareszcieprzy jechał – transport stanął.

A od tej trzy dziestoletniej podróży, od stukotu, jaki sły szał przez trzy dzieści lat, miałciągle szum w głowie, dzwoniło mu w uszach i nie mógł się pozby ć wrażenia – transport jedzie,jedzie, jedzie...

Page 47: Wasilij grossman wszystko płynie

11 Siostrzeniec Anny Siergiejewny, Alosza, by ł tak drobny, że wyglądał na

ośmioletniego chłopca. Chodził do szóstej klasy, po powrocie ze szkoły przynosił wodę, my łnaczynia, po czym zabierał się do odrabiania lekcj i.

Czasami podnosił oczy na Iwana Grigorjewicza i mówił:– Proszę mnie przepy tać z historii.Pewnego dnia kiedy Alosza odrabiał biologię, Iwan Grigorjewicz od niechcenia

zaczął lepić z gliny różne zwierzęta nary sowane w podręczniku: ży rafę, nosorożca, gory la. Aloszaosłupiał – ogromnie mu się podobały te gliniane zwierzaki. Patrzy ł na nie, przestawiał jez miejsca na miejsce, w nocy ustawił na krześle przy łóżku. O świcie, idąc do kolejki po mleko,chłopiec błagalnym szeptem zapy tał lokatora, który się my ł w przedpokoju:

– Iwanie Grigorjewiczu, czy mogę pańskie zwierzaki zabrać do szkoły?– Proszę bardzo, weź je sobie – odpowiedział Iwan Grigorjewicz.Wieczorem Alosza oznajmił, że nauczycielka ry sunków powiedziała: „Powiedz

waszemu lokatorowi, że powinien koniecznie się uczyć”.Michalewa po raz pierwszy zobaczy ła, że Iwan Grigorjewicz się śmieje, i skarciła

go:– Niech pan się nie śmieje, ale pójdzie do nauczycielki, może pan sobie coś

wieczorem dorobi w domu, bo co to za życie – trzy sta siedemdziesiąt pięć rubli miesięcznie.– Nie szkodzi, dla mnie wystarczy – odparł Iwan Grigorjewicz. – A uczyć się

trzeba by ło ze trzy dzieści lat temu.I naty chmiast pomyślał: czego ja się niepokoję? A więc jeszcze ży ję, a więc nie

umarłem?Opowiadając Aloszy pewnego dnia o wyprawie Tamerlana Iwan Grigorjewicz

spostrzegł, że Anna Siergiejewna przerwała jakieś szycie i uważnie go słucha.– Nie w artelu powinien pan pracować – powiedziała z uśmiechem.– Och – odparł Iwan Grigorjewicz – gdzie mnie, mam wiadomości z książek

z wydartymi stronicami, bez początku i końca.Alosza pomyślał, że to pewnie dlatego lokator opowiada wszystko na swój sposób,

a nauczyciele streszczają podręczniki od początku do końca.Ta drobna historia z lepieniem zwierząt z gliny poruszy ła Iwana Grigorjewicza. Nie

miał, oczywiście, prawdziwego talentu, ale ilu na jego oczach zginęło, poszło do ziemi młodychfizyków, history ków, znawców staroży tnych języków, filozofów, muzyków, młodych rosy jskichSwiftów i Erazmów z Rotterdamu...

Przed rewolucją często ubolewano w literaturze nad losem pańszczyźnianychaktorów, muzyków, malarzy. A kto w dzisiejszych książkach westchnął nad tą młodzieżą, tymichłopcami i dziewczętami, którym nie dano namalować swoich obrazów i napisać swoich książek?Rosja szczodrze wy daje na świat własnych Platonów i Newtonów „o bystrym rozumie”, alejakże okrutnie i łatwo pożera swoje dzieci.

Teatry i kina budziły w nim smutek i trwogę: miał wrażenie, że ktoś siłą go zmusza,by patrzy ł na scenę, i już stąd nie wypuści. Wiele powieści i wierszy wywoływało trudne dozniesienia wrażenie natrętnego, przymusowego wbijania do głowy ciągle tych samych myśli.W książkach pisano jakby o jakimś innym, nie znanym mu życiu, w którym nie ma barakówo zaostrzony m rygorze, brygadzistów, nadzorców, opiekunów z NKWD, sy stemu paszportowego,nie ma wszy stkich tych uczuć, cierpień, namiętności, niepokojów, jakimi ży li ludzie naokoło...

Page 48: Wasilij grossman wszystko płynie

Pisarze wymyślali swoich bohaterów, ich uczucia i myśli, wymyślali pokoje,w który ch ci ludzie mieszkają, pociągi, którymi jeżdżą... Literatura, która się mieniła realistyczną,by ła nie mniej konwencjonalna niż sentymentalne powieści osiemnastowieczne. Powieściowikołchoźnicy, robotnicy, wiejskie kobiety, wszystkie te postacie wydawały się pokrewne, tamtymstrojny m, smukły m wieśniakom i ufryzowanym pasterkom, którzy grali na fujarkach i tańczy lina łąkach wśród biały ch baranków z niebieskimi kokardami.

Przez lata spędzone w obozach Iwan Grigorjewicz wiele się dowiedział o ludzkichsłabościach. Teraz widział, że jest ich niemało po obu stronach drutów. Cierpienia miały nie ty lkosiłę oczy szczającą. Walka o dodatkową łyżkę obozowej strawy, o lżejszą pracę by ła walkąokrutną. Ludzie słabi staczali się na samo dno. Teraz, z dala od obozu Iwan Grigorjewiczwy obrażał sobie, jak „szakalim” sposobem niejeden z tych wypielęgnowanych i wyniosłychludzi, który ch spoty kał na wolności, za drutami wyskrobywałby łyżką cudze opróżnione miski lubkręcił się koło kuchni w poszukiwaniu obierzyn i zgniłych liści kapusty.

Ludzie złamani, przy tłoczeni przemocą, wyczerpani głodem, brakiem ciepłai ty toniu, którzy się przeobrazili w „szakali” obozowych, wypatrujących błędnym wzrokiemokruchów chleba i zaślinionych niedopałków, budzili w nim litość.

Ludzie z obozów pomogli mu zrozumieć ludzi na wolności. Na wolności zobaczy ł tesame uczucia, co w barakach obozowych, taką samą żałosną słabość i okrucieństwo, i chciwość,i strach. Ludzie by li wszędzie jednakowi. I on się nad nimi litował.

A w powieściach i poematach ludzie radzieccy jak w sztuce średniowiecznejwy rażali ideę kościoła, bóstwa: głosili chwałę prawdziwego Boga; człowiek istniał nie sam przezsię, ale dla Boga, istniał, by sławić Jego imię i Jego kościół. Niektórzy zaś pisarze podająckłamstwo za prawdę ze szczególną starannością opisywali szczegóły ubrania i otoczenia swoichzmy ślony ch, szukający ch Boga bohaterów, umieszczając ich wśród żywych dekoracj i.

Zarówno na wolności, jak i w obozie ludzie nie chcieli przyznać, że wszyscy mająjednakowe prawo do wolności. Niektórzy odchy leńcy prawicowi uważali, że nie są winni, aleusprawiedliwiali represje wobec odchy leńców lewicowych. A i jedni, i drudzy nie lubiliszpiegów – ty ch, którzy korespondowali ze swoimi mieszkającymi za granicą krewnymi, tych,który ch zniszczeni rodzice mieli polskie, łotewskie lub niemieckie nazwiska.

Chłopi mogli mówić, ile wlezie, o tym, że pracowali przez całe życie od świtu donocy – polity czni im nie wierzy li: „Wiemy, wiemy! Bez powodu nie przeprowadzano byrozkułaczania biedniaków”.

Iwan Grigorjewicz mówił do sąsiada z pryczy, by łego oficera Czerwonej Gwardii:– Przez całe życie by liście oddani idei bolszewizmu, jesteście bohaterem wojny

domowej i siedzicie z oskarżenia o szpiegostwo.A tamten mu odpowiadał:– Jeżeli chodzi o mnie, to popełniona została pomyłka. Ze mną to inna sprawa. Tego

nie można nawet porównywać.Kiedy kryminaliści, upatrzywszy sobie ofiarę, dręczy li ją bezlitośnie i okradali,

jedni polity czni odwracali się, inni siedzieli z tępym wyrazem nieruchomych twarzy, a jeszczeinni uciekali; niektórzy zaś udawali, że śpią, naciągnąwszy koc na głowę.

Setki więźniów, wśród których nie brakowało bohaterów czasu wojny, nie umiałosobie poradzić z kilkoma kryminalistami. Kryminaliści robili, co chcieli, uważali się zaprawdziwy ch patriotów, politycznych zaś nazywali „faszystami”, wrogami ojczyzny. Ludziew obozie są jak ziarnka suchego piasku, nic ich nie łączy.

Jeden uważał, że popełniono błąd ty lko w stosunku do niego, ale w ogóle „nikogo niesadzają bez powodu”.

Page 49: Wasilij grossman wszystko płynie

Inni rozumowali tak: na wolności myśleliśmy, że nie sadzają nikogo bez powodu,a teraz na własnej skórze przekonaliśmy się, że bez powodu sadzają. Ale nie wy ciągali z tegożadny ch wniosków i pokornie wzdychali.

Potwornie chudy, mający ciągle drgawki działacz Kominternu Młodzieży,talmudy sta i dialektyk, wy jaśnił Iwanowi Grigorjewiczowi, że nie popełnił żadnego przestępstwaprzeciw partii, ale organa słusznie aresztowały go jako szpiega i obłudnika: nie popełniwszyprzestępstwa należy jednak do warstwy wrogo usposobionej do partii, warstwy, z której sięwy wodzą obłudnicy, trockiści, oportuniści, malkontenci i niedowiarki.

Pewien mądry więzień, by ły obwodowy działacz party jny, wdał się kiedyśw dłuższą rozmowę z Iwanem Grigorjewiczem:

– Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, a prawda partii pozostaje prawdą partii, jestważniejsza od mojego nieszczęścia – i pokazując na siebie ręką dodał – więc poleciałem jak wiórpodczas rąbania.

Ale się zmieszał, kiedy Iwan Grigorjewicz odparł:– To właśnie całe nieszczęście, że drwa rąbią. A po co?W obozach Iwan Grigorjewicz bardzo rzadko spotykał ludzi, którzy rzeczywiście

walczy li z władzą radziecką.Dawni oficerowie carscy trafiali do obozu nie dlatego, że usiłowali stworzy ć

organizację monarchistyczną. Siedzieli za to, że mogliby ją stworzyć.W obozach siedzieli socjaldemokraci i eserowcy. Wielu z nich aresztowano, kiedy

by li całkowicie lojalni i nie zajmowali się żadną działalnością polityczną. Posadzono ich niedlatego, że walczy li z władzą radziecką, ale że istniało prawdopodobieństwo, że mogliby z niąwalczy ć.

Do obozów zsy łano chłopów nie dlatego, że walczy li z kołchozami. Zamy kanoty ch, którzy w pewny ch warunkach zaczęliby może przeciwstawiać się kołchozom.

Do obozów trafiali ludzie za niewinną kry tykę – temu nie podobały się nagradzaneprzez państwo książki i sztuki teatralne, tamtemu radzieckie radioodbiorniki i wieczne pióra.W pewny ch warunkach tacy ludzie mogli się stać wrogami państwa.

Zsy łano do obozów ludzi za to, że utrzymy wali korespondencję z ciotkami i braćmi,którzy mieszkali za granicą, gdyż prawdopodobieństwo, że się staną szpiegami, by ło w ichprzy padku większe niż dla ty ch, którzy nie mieli za granicą krewny ch.

By ł to terror skierowany nie przeciw przestępcom, ale przeciw ty m, którzyzdaniem organów ścigania mieli nieco więcej dany ch niż inni, by przestępcami zostać.

Zupełnie inni by li ludzie rzeczy wiście wrogo usposobieni do władzy radzieckiej , ci,którzy ją zwalczali: starzy eserowcy, mieńszewicy, anarchiści albo zwolennicy niepodległejUkrainy, Estonii, Łotwy, a podczas wojny – banderowcy.

Więźniowie radzieccy uważali ich za wrogów, ale mimo to podziwiali jako tych,którzy zostali uwięzieni za konkretną sprawę.

W obozie specjalny m Iwan Grigorjewicz spotkał wy rostka, ucznia szkoły średniej ,Bory sa Romaszkina, skazanego na dziesięć lat więzienia. Ten chłopiec układał rzeczy wiście ulotki– oskarżał w nich państwo o prześladowanie osób, które nie popełniły żadnej zbrodni; ulotki terzeczy wiście pisał na maszynie, rzeczy wiście je rozklejał w nocy na murach domów w Moskwie.Bory s opowiadał Iwanowi Grigorjewiczowi, że podczas śledztwa mnóstwo pracownikówMinisterstwa Bezpieczeństwa przy chodziło popatrzeć na niego, wśród nich by ło nawet kilkugenerałów – wszy stkich interesował chłopak, którego uwięziono za konkretną działalnośćpolity czną. W obozie Borys by ł także popularną postacią – wszyscy go znali, więźniowiez sąsiednich obozów py tali o niego. Kiedy Iwana Grigorjewicza przeniesiono do nowego obozu

Page 50: Wasilij grossman wszystko płynie

odległego o 800 kilometrów, od razu pierwszego wieczoru usły szał opowieść o BorysieRomaszkinie – mówiono o nim na całej Kołymie. Ale rzecz dziwna – więźniowie skazani zarzeczy wistą walkę z państwem radzieckim uważali, że wszyscy skazańcy polityczni są niewinnii wszy scy bez wy jątku zasługują na wy puszczenie na wolność. Ci zaś, którzy zostali skazani napodstawie zmy ślonych, lipny ch oskarżeń, a takich by ły miliony, twierdzili, że ty lko oni zasługująna amnestię, i usiłowali dowieść rzeczy wistej winy rzekomych szpiegów, kułaków, szkodników,usprawiedliwić okrucieństwo państwa.

Więźniowie i ludzie ży jący na wolności różnili się zasadniczo pod jednymwzględem. Iwan Grigorjewicz widział, że w obozie ludzie pozostawali wierni epoce, z której sięwy wodzili. W charakterze i myślach każdego ży ły różne okresy historii Rosj i. By li tu uczestnicywojny domowej ze swoimi ulubionymi pieśniami, bohaterami, książkami; by li tu zieloni,petlurowcy z niewy ży ty mi namiętnościami swoich czasów, ze swoimi pieśniami, wierszami,zwyczajami; by li tu działacze Kominternu lat dwudziesty ch, ze swoją górnolotnością, retoryką, zeswoją filozofią, charaktery stycznym zachowaniem się, sposobem mówienia; by li tu takżecałkiem starzy ludzie – monarchiści, mieńszewicy, eserowcy, ci zachowali swój świat idei, sposóbby cia bohaterów literackich sprzed czterdziestu i pięćdziesięciu laty.

W obdarty m, kaszlącym staruchu można by ło od razu poznać małodusznego,podupadłego, a zarazem szlachetnego ary stokratę kawalergarda, a w jego sąsiedzie z pry czy,również obdarty m i porosły m siwą szczeciną – nieskruszonego socjaldemokratę, w zgarbionymzaś „przygłupku” sanitariuszu – komisarza pociągu pancernego.

Na wolności natomiast starsi ludzie nie mieli piętna minionych czasów, na wolnościprzeszłość zacierała się w nich bez trudu. Wchodzili w nową epokę, myśleli i przeżywali zgodniez dniem dzisiejszym, ich słownictwo, my śli, namiętności zmieniały się pokornie, bez oporu,zgodnie z biegiem wy darzeń i wolą władz.

Czym się tłumaczy ła ta różnica: może w obozie człowiek zamierał jakby poddziałaniem środków znieczulający ch?

Ży jąc w obozie Iwan Grigorjewicz widział ciągle naturalne dążenie ludzi dowy rwania się zza drutów, do powrotu do żon i dzieci. Na wolności zaś spotykał niekiedy ludziwy puszczonych z obozów – ich pokorna obłuda, ich strach przed własną my ślą, ich' przerażeniewobec możliwości ponownego uwięzienia by ły tak ogromne, że ludzie ci wydawali się bardziejuwięzieni niż w czasie obozowy ch prac przy musowych.

Po wy jściu z obozu, pracując na podstawie dobrowolnej umowy, ży jącz kochanymi i bliskimi osobami taki człowiek skazy wał siebie czasem na większą, pełniejsząi głębszą niewolę niż ta, do której zmuszały go druty obozu.

I mimo to, wśród udręk, brudu i zamętu ży cia obozowego, światłem i siłąuwięzionych dusz by ła wolność. Wolność pozostawała nieśmiertelna.

W mały m miasteczku, mieszkając u wdowy po sierżancie Michalewie, IwanGrigorjewicz szerzej i głębiej zaczął pojmować sens wolności.

W walce o by t, którą ludzie ciągle toczą, w kombinacjach, jakich się dopuszczająrobotnicy, by pracując w nocy zdobyć nieco więcej rubli, w bojach toczonych przezkołchoźników o chleb i ziemniaki – ich jedy ne wynagrodzenie za pracę – Iwan Grigorjewiczdostrzegał nie ty lko pragnienie lepszego, ży cia. Ty m ludziom nie chodziło jedynie o nakarmieniei ubranie siebie i swoich dzieci. W walce o prawo do szycia butów, robienia na drutach, w dążeniudo siewów, tak charaktery styczny m dla rolników, przejawiało się naturalne, właściwe człowiekowipragnienie wolności. To samo pragnienie Iwan Grigorjewicz obserwował w obozie. Wolnośćwy dawała się nieśmiertelna po obu stronach obozowych drutów.

Pewnego wieczoru, po pracy zaczął przy pominać sobie słowa obozowe. Wielki

Page 51: Wasilij grossman wszystko płynie

Boże, znalazł obozowe słowo na każdą literę alfabetu! I o każdym słowie obozowym możnanapisać artykuły, poematy, powieści.

Areszt... barak... ciupa... donos... egzekucja... fasunek... głód... kapuś... i tak do końcaalfabetu. Ogromny świat, własny język, gospodarka, kodeks moralny. Pracami na ten tematmożna, by wypełnić biblioteki. Więcej by by ło tych ksiąg niż w serii „Historia fabryk i wielkichzakładów” wymy ślonej przez Gorkiego.

Proszę oto temat – historia pociągu, transportu więźniów. Formowanie pociągu,pociąg w drodze, konwój... Jak naiwne, wprost swojskie wydają się współczesnym więźniomtransporty z lat dwudziestych, podróż więźnia politycznego w przedziale pociągu pasażerskiego,z konwojentem filozofem, który częstuje go pasztecikami. Nieśmiałe początki trady cj i obozowej,wiek kamienia łupanego, kurczę ledwie wykluwające się z jajka...

I obecny transport – zestaw sześćdziesięciu wagonów w drodze do okręguKrasnojarskiego: ruchome miasto więzienne, wagony towarowe o czterech osiach, zakratowaneokienka, dwupiętrowe prycze, wagony -magazy ny, wagony sztabowe pełne konwojentów,wagony-kuchnie, wagony z psami węszącymi na postojach wzdłuż pociągu; naczelnik transportuniby padyszach z bajki w otoczeniu przypochlebnym kucharzy, prosty tutek-nałożnic; apele, kiedydo wagonu włazi nadzorca, a reszta strażników stoi na zewnątrz, z automatami skierowanymi narozsunięte drzwi – więźniowie tłoczą się zbitą gromadą, a nadzorca-wprawnie przeganiasprawdzonych z jednej części wagonu do drugiej ; żeby nie wiedzieć jak szybko każdy się zrywałz miejsca, konwojent nie omieszkał nigdy zdzielić go pałką po siedzeniu albo po głowie.

Niedawno, już po Wojnie Narodowej, pod spodem ostatnich wagonówumieszczono stalowe grzebienie. Jeśli podczas jazdy więzień zrobi otwór w podłodze i rzuci się napłask między szy ny, grzebień ten go zgarnie, porwie i ciśnie pod koła: ani dla was, ani dla nas. Dlaty ch natomiast, którzy zrobiwszy otwór w suficie wagonu wydostanę się na dach, ustawionospecjalne reflektory : krzyżujące się smugi światła przeszywają ciemności od lokomotywy doostatniego wagonu, a kulomiot, wy celowany wzdłuż pociągu, wie, co ma robić, kiedy po dachubiegnie człowiek. Tak, postęp jest wszędzie.' Wy tworzy ła się nawet specjalna gospodarkatransportu – dodatkowe produkty, słodkie życie oficerów konwoju w wagonie sztabowym, dodatkiz kotła więźniów i z kotła psów, pieniądze na delegacje doliczane proporcjonalnie do drogiprzeby tej w ciągu sześćdziesięciu dni w kierunku obozów we wschodniej Syberii. Okrutna, swoistaakumulacja pierwotna i równoległa do niej pauperyzacja. Tak, panta rhei, wszystko płynie,wszystko na świecie się zmienia, nie można wejść dwa razy do tego samego transportu.

Któż zdoła opisać rozpacz człowieka wobec ruchu pociągu, który oddala od żony ; tęnocne zwierzenia przy wtórze żelaznego stukotu kół i skrzy pienia wagonów, tę pokorę, tę ufność, topogrążenie się w przepaść obozową, listy wyrzucane z mroku wagonów by dlęcych w mrok stepu– ogromnej skrzynki pocztowej . Niektóre jednak dochodziły !

W transporcie więźniowie nie przyzwyczaili się jeszcze do obozowego życia.Głowy im nie pękają od obozowych trosk; wszystko jest obce, okropne dla zbolałych, rozdartychserc: półmrok, skrzy pienie, szorstkie deski, drgawki złodziejów, twarde spojrzenie konwojentów.

Oto podnieśli na ramionach chłopaczka do okratowanego okienka, a malec krzy czy :– Dziadku, dziadku, dokąd nas wiozą?I wszyscy w wagonie sły szą przeciągły, drżący starczy głos:– Na Sy berię, kochany, na katorgę...Nagle Iwan Grigorjewicz pomyślał: czy to możliwe, że to moja droga, mój los?

Od takich transportów zaczęła się moja droga. A teraz jest już skończona.Dręczy ły go chaotyczne, często pozbawione związku wspomnienia obozu. Czuł,

pamiętał, że w tym chaosie można się połapać, że jest dość silny, by się połapać, i że teraz, kiedy

Page 52: Wasilij grossman wszystko płynie

się skończy ła ta droga obozowa, nadszedł czas, by wszystko wy raźnie zobaczy ł, dostrzegł prawaw chaosie cierpień, sprzeczności między winą a świętą niewinnością, między fałszywymprzy znawaniem się do nie popełnionych przestępstw a fanaty cznym oddaniem, międzybezsensownym mordowaniem milionów niewinnych i oddanych partii ludzi a żelazny m sensemtych mordów.

Page 53: Wasilij grossman wszystko płynie

12 Ostatnimi czasy Iwan Grigorjewicz zrobił się małomówny, prawie nie rozmawiał

z Anną Siergiejewną. Ale w pracy bardzo często myślał o niej , o Annie, i raz po raz zerkał nazegar wiszący w oddziale ślusarskim – czy prędko pójdzie do domu.

A podczas tych swoich milczących dni nie wiadomo dlaczego wspominając życiew obozie myślał głównie o losach kobiet... Nigdy chyba tak dużo nie myślał o kobietach.

... Równouprawnienie kobiet zostało uznane nie na katedrach uniwersy teckich i niew pracach socjologów... Świadczy o nim nie ty lko praca w fabrykach, nie loty w kosmos, nieudział w rewolucj i, potwierdza je cała historia Rosj i teraz i zawsze, na wieki wieków, cierpieniepańszczyźniane, obozowe, więzienne.

Przez wieki pańszczyzny, na Kołymie, w Nory lsku, w Workucie kobieta zrównałasię w prawach z mężczyzną.

Obozy potwierdziły i tę drugą, prostą jak Dziesięcioro Przykazań prawdę:niepodobna oddzielić ży cia mężczyzn od życia kobiet.

Szatańska siła tkwi w każdym zakazie, w tamie. Zatrzymana tamą woda strumienii rzek okazuje swą tajemną, ciemną siłę. Ta utajona siła ukry ta w przy jemnym piasku, w grzepromieni słonecznych, w koły saniu się lilii wodnych ujawnia nagle bezlitosną złośliwość wody –kruszy kamień, z szaleńczą szybkością obraca łopatki turbiny.

Bezlitosna staje się potęga głodu, jak ty lko tama oddziela człowieka od chleba.Naturalna i dobra potrzeba pożywienia przeobraża się w siłę, która niszczy miliony istnieńludzkich, zmusza matki, by zjadały swoje dzieci, doprowadza człowieka do okrucieństwai zezwierzęcenia.

Zakaz, który, oddziela W obozie kobiety od mężczyzn, kaleczy ich ciała i dusze.Wszy stko w kobiecie – jej czułość, troskliwość, namiętność, macierzyństwo – to

chleb i woda ży cia. Wszystko to powstaje w kobiecie dlatego, że są na świecie mężowie, synowie,ojcowie, bracia. Wszystko to wypełnia życie mężczyzny, bo jest żona, matka, córka, siostry.

Ale oto do życia wdziera się siła zakazu. I wszystko to, co takie jest proste i dobre –chleb i pitna woda życia – nagle odsłania swoją podłą złośliwość i mrok.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przemoc, zakaz nieuchronnie zabijajądobro w człowieku, przemieniają je w zło.

... Między obozem kryminalnym żeńskim a męskim rozpościerał się pas pustynnejziemi zwany strefą ogniową, ledwie bowiem na tej ziemi niczy jej ukazywał się człowiek,kulomioty rozpoczy nały, ogień. Kryminaliści czołgali się na brzuchu przez zonę ogniową,przekopywali przejścia, przełazili pod drutami, włazili na druty, a ci, co mieli pecha, pozostawalitam z przestrzelonymi głowami i przekłutymi nogami. To przypominało szaleńczy, tragiczny ciągryb podczas tarła w rzekach przegrodzonych tamami.

Kiedy do zamkniętych w złowieszczych obozach specjalnych kobiet, które przezdługie lata nie widziały mężczyzn, nie sły szały męskiego głosu, przychodzili skierowani doróżnych prac ślusarze, kierowcy, stolarze, dręczono ich, zamęczano na śmierć. Kryminaliści balisię tych obozów, gdzie kobiety uważały za szczęście możliwość dotknięcia barku martwegomężczyzny, i nie chcieli tam iść nawet pod ochroną broni palnej .

Ponure, ciemne nieszczęście paczy ło ludzi na katordze, przeobrażało ich w nieludzi.Na katordze kobiety zmuszały swoje towarzyszki do nienaturalnego współżycia.

W kobiecych barakach kręciły się niedorzeczne istoty – baby -chłopy o chrapliwych głosach,zamaszysty ch ruchach, męskich manierach, paradujące w spodniach wpuszczonych do wysokich

Page 54: Wasilij grossman wszystko płynie

butów żołnierskich. A obok zagubione, żałosne istoty – „dłubaczki”.Baby -chłopy piły wódę, paliły machorkę, po pijanemu biły swoje kłamliwe,

lekkomy ślne przy jaciółki, ale kułakiem i nożem ochraniały je od krzywdy i ordynarnychzaczepek. Ten tragiczny, potworny świat, ten układ stosunków to właśnie miłość w obozie. Światten by ł straszny, ale nie wywoływał śmiechu ani sprośnych uwag, jedynie przerażenie w sercachzłodziei i morderców.

W tajdze miłosny szał katorżników nie znał odległości, nie znał drutów, murów,straży, zamków – parł na owczarki konwojentów, na ostrza noży, pod kule straży. Tak z oczamiwy łażący mi z orbit, ze złamanym grzbietem płynie podczas tarła ryba rozbijając się o skałyi kamienie górskich by strzyn i wodospadów.

A jednocześnie ludzie w obozie nie przestawali kochać żon i matek, a obozowe„zaoczne” narzeczone, które nigdy nie widziały i nie zobaczą swoich zaocznie wybranychobozowy ch narzeczony ch, nie zlękłyby się najsroższych tortur, by w imię wydumanych amorówdochować wierności nieszczęśliwemu wybrańcowi obozowemu.

Coś niecoś będzie darowane człowiekowi, jeśli wśród brudu i smrodu obozowejprzemocy pozostaje jednak człowiekiem.

Page 55: Wasilij grossman wszystko płynie

13 Cicha Maszeńka... Nie ma już na sobie cienkich pończoszek ani granatowego

sweterka. Trudno dbać o czystość w wagonie towarowym. Masza wsłuchuje się z napięciemw dziwną, jakby nierosy jską mowę złodziejek, sąsiadek na pryczy. Z przerażeniem patrzy nakrólową transportu – bladą histeryczkę, kochankę słynnego złodzieja z Rostowa.

Masza wyprała w kubku chusteczkę, resztą wody wy tarła stopy i suszy chustkę nakolanie wpatrując się w półmrok.

We mgle mieszają się wydarzenia ostatnich miesięcy : płacz trzy letniej Julki, którasię objadła na urodzinach, twarze ludzi, którzy robili u Maszy rewizję, bielizna, wykresy, lalki,naczynia na podłodze, wyciągnięty z doniczki fikus – ślubny prezent mamy, ostatni uśmiech mężaz progu ich pokoju, żałosny, błagalny – niech będzie mu wierna! Wspominając ten uśmiechMasza krzyczała, chwy tała się za głowę. Potem szaleńcze tygodnie, podczas których wszystkoby ło niby tak jak dawniej , a obok rondelka z kaszką dla Julki mrożąca krew w ży łach potwornośćŁubianki; kolejki w poczekalni Wewnętrznego Więzienia, głos z okienka: „Zakaz przy jmowaniapaczek”, bieganie do krewnych, uczenie się na pamięć adresów ludzi bliskich, pospieszna,nieumiejętna sprzedaż szafy z lustrem i książek – wydawnictwo „Akademia”, ból w sercu, bonajserdeczniejsza przy jaciółka przestała telefonować; znowu nocni goście i rewizja do rana,pożegnanie z Julką, której pewnie nie oddano babci, ale zawieziono do domu dziecka, więzienie naButy rkach, gdzie mówi się szeptem, gdzie do szycia używa się zapałek i wy łowionychz więziennej lury ości zamiast igieł, pstre miganie wypranych chusteczek, majtek, staników, którewięźniarki suszą, wywijając nimi w powietrzu; przesłuchania w nocy i oto po raz pierwszyw życiu podniesiono na Maszę pięść i mówiąc do niej „ty” zwymyślano od kurew i prosty tutek.Zarzucano jej , że nie doniosła na męża, który został skazany na dziesięć lat bez prawa dokorespondencji za to, że nie doniósł o zdradzie.

Masza nie zrozumiała, dlaczego ona i dziesiątki takich jak ona kobiet powinny pisaćdonosy na mężów, dlaczego Andriej i setki takich jak on mężczyzn powinni donosić na kolegówz pracy, na przy jaciół z dzieciństwa. Śledczy wezwał ją ty lko raz. Potem minęło osiem miesięcyw więzieniu – dzień i noc, noc i dzień. Po rozpaczy nastąpiło tępe oczekiwanie na to, co będziedalej , i nagle – niby morska fala zalewała Maszę nadzieja: pewność bliskiego spotkania z mężemi córką.

Wreszcie nadzorca wręczy ł jej wąski pasek bibułki, przeczy tała: 58–6–12.Ale i potem nie straciła nadziei: a nuż odwołają: mąż został uniewinniony, Jula jest

w domu, spotkają się i nie będą się już nigdy rozstawać. Na myśl o tym spotkaniu ogarniał jąszczęśliwy ogień i zimno.

Obudzono Maszę w nocy : „Lubimowa z rzeczami!” Czarną budą powieziono ją –omijając więzienie etapowe na Krasnej Presni – na dworzec towarowy kolei Jarosławskiej , byzaładować do transportu.

Szczególnie utkwił Maszy w pamięci poranek po aresztowaniu męża, jak gdyby

poranek ten trwał ciągle jeszcze.Trzasnęły drzwi wejściowe, rozległ się warkot motoru i zapadła cisza. Serce Maszy

zlodowaciało z przerażenia. W przedpokoju dzwonił telefon, winda zatrzymała się nagle napodeście naprzeciw ich drzwi, sąsiadka człapiąc rannymi pantoflami szła do kuchni i nagleczłapanie ucichło.

Page 56: Wasilij grossman wszystko płynie

Masza wycierała szmatką zwalone na podłogę książki, ustawiała je na półce,związała w tobół rozrzuconą bieliznę. Miała ochotę tę bieliznę uprać, wygotować, rzeczy w pokojuwy dawały się jej splugawione. Wstawiła fikus z powrotem do doniczki i pogłaskała jego twardy,lśniący liść – Andriusza śmiał się z tego fikusa, uważał, że jest symbolem mieszczaństwa,i w głębi serca Masza przyznawała mu rację. Nie pozwalała jednak nigdy fikusa obrażaći zakazała mężowi, żeby go wyniósł do kuchni, żałowała biednej mamy – całkiem już stara wiozłaswój prezent przez całą Moskwę i wlokła na czwarte piętro, bo tamtego dnia windę właśnienaprawiano.

Naokoło cisza! Ale sąsiedzi nie spali. Litowali się nad Maszą, bali się jej i umieralize szczęścia, że to nie do nich przyszli z nakazem rewizj i i aresztowania. Juleńka spała, a Maszasprzątała pokój . Zazwy czaj nie robiła tego tak starannie. Mało ją w ogóle obchodziły rzeczy, nieinteresowały jej nigdy ży randole, ładne nakrycia. Niektórzy uważali, że jest złą gospodynią,flej tuchem. Ale mężowi podobała się ta obojętność żony wobec rzeczy i bałagan w pokoju.A teraz Maszy się wy dawało, że jeśli wszystko wróci na swoje miejsce, poczuje się spokojniejszai łatwiej jej będzie ży ć.

Rzuciła okiem w lustro, obejrzała sprzątnięty już pokój . Podróże Gulivera są już naswoim miejscu, na półce z książkami, tam, gdzie stały wczoraj przed rewizją. I fikus wrócił naswoje miejsce, na stolik. A Jula, która do czwartej rano płakała i kurczowo trzymała się matki,nareszcie zasnęła. W przedpokoju cisza, sąsiedzi jeszcze nie krzątają się w kuchni.

W ty m starannie sprzątniętym pokoju Masza poczuła nagle dojmującą rozpacz.Rozjaśniła się cała czułością i miłością do Andrieja i od razu w tej domowej ciszy, wśródprzedmiotów, do który ch przywykła, poczuła jak nigdy dotychczas bezlitosną siłę zdolną wygiąćoś ziemi. Ta siła wdarła się do niej , do Julki, do małego pokoju, o którym Masza mawiała:

– Nie trzeba mi nawet dwudziestu metrów z balkonem, bo tutaj jestem szczęśliwa. Jula! Andriej! Zabierają ją od nich! Stukot kół świdruje mózg. Masza jest coraz

dalej od Julii, z każdą godziną zbliża się Syberia, gdzie czeka ją życie z dala od tych, którychkocha.

Maszeńka nie ma już na sobie spódnicy w kratę, jej grzebykiem rozczesuje swojetrzeszczące, naelektry zowane włosy złodziejka o cienkich wargach na bladej twarzy.

Pewnie ty lko młode serce kobiece może zżerać ta podwójna udręka: macierzyńska– bezgraniczne pragnienie uratowania swojego bezradnego dziecka, a zarazem dziecięcabezradność wobec gniewu państwa, pragnienie schowania głowy na piersi matczynej .

Te brudne, połamane paznokietki by ły kiedyś wymanikiurowane, kolor lakierubardzo interesował Julkę, a kiedyś tatuś powiedział trzy letniej córce: „Mama ma paznokcie jakłuski u ry bki”. Nie ma także już ani śladu fryzury. Masza czesała się u fryzjera na miesiąc przedaresztowaniem Andrieja, kiedy wybierała się z nim na urodziny do koleżanki, tej , co przestałatelefonować.

Juleńka, Juleńka, nieśmiała, nerwowa Juleńka w domu dziecka! Masza cicho,żałośnie jęczy, robi jej się ciemno w oczach – jak obronić córkę przed okrutnymiwy chowawczy niami, niegrzecznymi, niedobrymi dziećmi, podartym i ordynarnym ubraniem,żołnierskim kocem, wy pchaną słomą, kłującą poduszką? A wagon skrzypi, koła stukają i corazdalej jest Moskwa i Jula, a coraz bliżej Syberia.

Boże wielki, czy to wszystko by ło? Po chwili to, co dzieje się teraz, wydawało sięsnem: ten duszny półmrok, miska aluminiowa, złodziejki palące machorkę na szorstkiej pryczy,brudna bielizna, swędzenie całego ciała, ból w sercu: „Żeby już prędzej postój , konwojenci

Page 57: Wasilij grossman wszystko płynie

obronią chyba przed kryminalistkami”. A na postoju przerażenie na widok konwojentów, którzywy my ślają, wy machując kolbami. I my śl: „Żeby już pociąg prędzej ruszy ł”. A złodziejkimówią: „Konwojenci z Wołogdy gorsi od śmierci”.

Nieszczęście Maszy to jednak nie skrzy piąca pry cza, nie szron na ścianachwagonu, kiedy zgaśnie piecy k, nie okrucieństwo konwojentów i nie bezczelność złodziejek.Nieszczęściem jest to, że w wagonie osłabło otępienie, które opancerzy ło jej serce podczas ośmiumiesięcy zamknięcia w celi więziennej .

Cały m swoim jestestwem Masza czuje dziewięć ty sięcy kilometrów podróżyw grobową głąb Syberii.

Tu nie ma już więziennej , bezsensownej nadziei, że otworzą się nagle drzwi celii strażnik zawoła: „Lubimowa, na wolność z rzeczami!” I Masza wy jdzie na Nowosłobodską,pojedzie autobusem do domu, a tam już czekają na nią Andriej i Julka.

W wagonie nie ma otępienia, nie ma obozowego zmęczenia, kiedy to człowiek jużnic nie pamięta, jest ty lko krwawiące serce.

A jeśli Jula zasiusia majteczki, a my cie rąk, zasmarkany nosek? Mała musi jeśćjarzy ny, zawsze się odkry wa w nocy, śpi golutka.

Maszeńka nie ma już na nogach pantofli, ma buty żołnierskie, podeszwa jednegojest lekko oderwana. Czy to możliwe, że to ona, Maria Konstantinowna, która czy tała wierszeBłoka, studiowała na wy dziale filologicznym, w tajemnicy przed Andriejem pisała wiersze?Masza, która biegała na Arbat zapisywać się do fry zjera Iwana Afanasjewicza-Jeana, Maszeńka,która potrafiła nie ty lko czy tać książki, ale i gotować barszcz i piec napoleonkę, i szy ć, którawy karmiła dziecko? Masza, niezmiennie zachwy cona Andriejem, jego pracowitością,skromnością, i budząca wśród przy jaciół zachwy t swoim oddaniem i miłością do męża i córki,Masza, która umiała płakać i śmiać się, i oszczędzać każdą kopiejkę.

A pociąg jedzie i jedzie. Masza ma początki ty fusu – myśli jej się plączą, w głowieszumi. Ale nie, to nie ty fus, Masza jest zdrowa. I znowu tutaj , w ty m transporcie nadzieja znalazładrogę do jej serca. Oto przy jedzie do obozu, a na nią zawołają: „Lubimowa, wy jdź z szeregu,przy szedł tu o tobie telegram – zwolnienie” – no i tak dalej , i tym podobne: Masza wraca doMoskwy pociągiem pasażerskim, oto Sofrino, Puszkino, oto dworzec Jarosławski, Masza widziAndrieja, który trzyma Julę na rękach.

Nadzieja dręczy Maszę – niechby już prędzej dojechali do Sy berii, na miejsceprzeznaczenia, niechby już prędzej nadszedł telegram o zwolnieniu. Jak się spieszą chudziutkienóżki Julii, mała biegnie obok coraz wolniej jadącego wagonu.

I oto obrabowana przez złodziejki Masza wysiadła z pociągu, chowa marznące ręcew rękawy zatłuszczonego waciaka, głowę ma obwiązaną brudny m ręcznikiem. A obok szkliścieskrzy pią na śniegu pantofle setek mieszkanek Moskwy skazany ch na dziesięć lat obozu za to, że niezadenuncjowały swoich mężów.

Kroczą nogi w jedwabny ch pończochach, poty kają się nogi w pantoflach nawy sokich obcasach. Towarzyszki niedoli zazdroszczą Maszy – jechała w wagonie ze złodziejkami,a nie z „żonami”, tamte ją okradły, ale teraz ma waciak, a do butów można napchać papierui szmat.

Poty kają się, padają żony wrogów ludu, pospiesznie zbierają swoje rozsypane naśniegu tobołki, ale boją się płakać.

Masza obejrzała się: za plecami widzi szopę stacj i, wagony towarowe wyglądająjak czerwone korale na śnieżnobiałym ciele, przed nią zaś wije się dziwny wąż – etap kobiecy.Naokoło przy sy pane śniegiem stosy drewna, konwojenci w cudownie ciepły ch półkożuszkach,ujadające owczarki o ciepłej , gęstej sierści. Upajająco czyste po dwóch miesiącach jazdy

Page 58: Wasilij grossman wszystko płynie

transportem powietrze wy daje się ostrzejsze od brzy twy. Zerwał się wiatr, sucha zamieć powiałanad ziemią. Czoło kolumny więźniarek utonęło w białej mgle. Mroźny wiatr chłoszcze po twarzy,nogach. Maszy kręci się w głowie.

I nagle poprzez zmęczenie, poprzez strach przed odmrożeniami i gangreną, poprzezmarzenie o cieple i łaźni, poprzez przerażenie na widok leżącej na śniegu masy wnej starejkobiety o dziwnej , głupio rozkapry szonej twarzy i oczach przysłoniętych szkłami,dwudziestosześcioletnia Masza zobaczy ła w śnieżnej mgle życie, jakie ją czeka w obozie... A nadawnym ży ciu, tym, co zostało za jej plecami, o ty siące wiorst stąd, na jej dawnym życiuw zaułku Spaskopieskowskim wisi pieczęć z laku. Z mgły wy nurzy ły się wieże strażnicze, widaćstrażników w kożuchach, szeroko otwartą bramę. W owej chwili Masza zobaczy ła wyraźnie swojedwa ży cia: to, co odeszło, i to, co nadchodzi.

Masza biegnie, poty ka się, chucha na zlodowaciałe palce i szaleństwo nadziei jejnie opuszcza – oto zaraz przy jdą do obozu, a tam dowie się o nadesłanym telegramie,o zwolnieniu. Dlatego Masza tak biegnie, że dech jej zapiera z pośpiechu.

Niełatwą dostała pracę! Bolał ją brzuch, łamało w krzyżu od niedozwolonego dlakobiet, nadmiernego ciężaru bry ł wapna, a nosze, nawet puste, są ciężkie, jakby by ły z żeliwa.Ciążą łopaty, łomy, deski, belki, kanistry z brudną wodą, kible pełne nieczystości, kilkupudowestosy mokrej wypranej bielizny.

Ciężka by ła droga do pracy w porannej mgle, w półmroku, trudne do zniesieniaapele na deszczu i w śnieżycę; obrzydliwą i upragnioną wy dawała się lura kukury dzianaz ochłapami flaków i wstrętną, lepiącą się do podniebienia ry bią łuską. Podle, bezlitośnie okradanow barakach, ohy dne rozmowy toczy ły się w nocy na pryczy, gdzie panowało obrzydliweporuszenie, rozlegały się szepty i szelesty. Jakże upragniony by ł zawsze czarny, lekko tkniętysiwizną razowiec.

Z szesnastoletnią Leną Rudolf, sąsiadką Maszy na pry czy, zaczął żyć kry minalistaMucha pracujący w kotłowni. Lena dostała sy filisu, zlazły jej paznokcie na rękach i wy ły siałagłowa. Służba sanitarna przeniosła chorą do obozu inwalidów, a matka Leny, niebieskooka, dobrai uczynna Zuzanna Karłowna, która i w obozie zachowała eleganckie maniery, pracowała nadal,choć głowę miała już siwą. Przed świtem Zuzanna Karłowna gimnasty kowała się co dzieńi nacierała się śniegiem.

Masza pracowała do zmroku jak koby ła, wielbłądzica, oślica. By ł to obóz specjalny,Masza nie miała prawa do korespondencji, nie wiedziała, czy mąż jej ży je, czy został stracony.Nie wiedziała, co dzieje się z Julką. Czy trafiła do domu dziecka, czy się zgubiła jak zwierzątko bezimienia. A może mama znalazła małą, ale czy mama ży je? Czy ży je brat Maszy, Wołodia?Masza jakby już przy wy kła nic nie wiedzieć o swoich bliskich. Wydawało się, że nie marzyo listach, pragnie ty lko jednego: lżejszej pracy, nie na mrozie, nie w tajdze, gdzie zżerają owady,ale w kuchni, w izbie chorych.

Tęsknota za mężem i córką nie osłabła jednak, nadzieja nie umarła, tak mogło sięty lko wy dawać. Nadzieja spała. Masza czuła ją, jak się czuje na rękach śpiące dziecko, a kiedynadzieja się budziła, szczęście, światło i rozpacz przepełniały serce młodej kobiety.

Zobaczy jeszcze Julę i męża. Nie dziś oczywiście i nie jutro. Miną lata, ale zobaczyoboje: jak posiwiałeś, jakie masz smutne oczy... Juleńka, Juleńka! Ta blada szczuplutka dziewczy na– to jej córka. I Maszę ogarnia niepokój: czy Jula ją pozna, czy pozna swoją mamę obozową, czynie odwróci się od niej?

Starszy nadzorca Siemisotow zmusił Maszę do współży cia, wybił jej dwa zęby,walnął pięścią w skroń; to się działo podczas jej pierwszej jesieni w obozie. Masza próbowała siępowiesić, źle się jednak do tego zabrała, sznur okazał się lichy. Niektóre kobiety jej zazdrościły.

Page 59: Wasilij grossman wszystko płynie

Potem ogarnęła ją beznadziejna obozowa obojętność. Dwa razy w tygodniu Masza wlokła sięz Siemisotowem do magazynu, gdzie by ła drewniana pry cza przykry ta baranim kożuchem.Siemisotow by ł zawsze ponury, milczał i Masza panicznie się go bała, mdliło ją nawet ze strachu,kiedy pijany wpadał we wściekłość. Ale kiedyś dał jej pięć cukierków i Masza pomyślała „Żebytak to posłać Juli do domu dziecka”. Nie zjadła tych cukierków, ale schowała na pryczy podsiennikiem. Potem ktoś je ukradł. Pewnego razu Siemisotow powiedział: „Brudna paniusia,cholera, wiejska dziewucha nie dopuściłaby do takiego świństwa”. Zawsze mówił do niej„paniusia”, nawet pijany na umór. Słowa Siemisotowa ucieszy ły Maszę, pomyślała jednak, żejeśli ją rzuci, będzie znowu musiała pracować przy wapnie.

Pewnego wieczoru Siemisotow poszedł i już więcej się nie pokazał. Maszadowiedziała się później , że przenieśli go do innego obozu. I cieszy ła się, kiedy wieczorem siedziaław baraku na pry czy, a nie wlokła się ponuro do magazynu. Potem wyrzucono ją z biura, gdzie zaczasów Siemisotowa my ła podłogę i paliła w piecach: nie miała czym się opłacać. Na miejsceMaszy przy szła złodziejka, ta, co w pociągu zabrała jej wełniany sweterek. Masza cieszy ła się,a jednocześnie czuła się dotknięta: na pożegnanie Siemisotow nie powiedział jej nawet pół słowa,gorzej niż psu. A Masza miała kiedy ś stałe zameldowanie w Moskwie, mieszkała w osobny msamodzielny m pokoju z mężem i Julą, my ła się w łazience, jadała z talerza.

Ciężka podczas zimowy ch miesięcy praca w obozie, Wiosną i jesienią by ła takżeniełatwa, tak samo jak w lecie. Masza wspominała już nie Arbat i nie Andrieja, ale ty lko to, że zaSiemisotowa my ła podłogi w biurze obozowym. Czy to możliwe, że miała taką gratkę?

Nadzieja tliła się jednak w jej sercu. Spotkają się... Będzie już, oczywiście, starąkobietą, zupełnie siwą. Jula będzie już miała dzieci – ale się jednak spotkają, nie mogą się niespotkać.

Głowa jej pękała ze zmartwień, strachu, rozpaczy. To Maszy się podarła koszula, todostała wrzodów, to bolał ją brzuch i nie mogła pójść do izby chory ch, bo nie miała zwolnienia, tonagle pękała skóra na piętach, Masza kulała, a onuce miała czarne od krwawych plam, to rozłaziłasię walonka, to trzeba by ło koniecznie bodaj trochę się wymy ć nie czekając na kolejne pójście dołaźni, to coś przeprać, to wysuszyć przemokły w niepogodę waciak... A wszy stko zdobywało sięwalką – mały garnek gorącej wody, nitkę do cerowania, igłę na chwilę, łyżkę z całą rączką,szmatkę, żeby coś załatać. Jak się chronić przed meszkami, jak ratować twarz i ręce od złośliwegojak konwojenci obozowi mrozu?

Kłótnie i wymysły, bójki uwięziony ch kobiet wcale nie by ły jednak łatwiejsze dozniesienia od prac obozowych.

A życie w baraku toczy ło się dalej .Ciocia Tania, sprzątaczka z Orła, szepce: „Biada tym, co ży ją na ziemi...” Tania ma

prostacką, chłopską twarz, która się wy daje twarda, zawzięta. Ale obce jest jej okrucieństwo,zawziętość. Ciocia Tania to wcielenie dobroci. Za co ta święta kobieta trafiła do obozu? Z jakniepojętą wprost łagodnością gotowa jest myć za każdą więźniarkę podłogę, pełnić dyżur.

Stare zakonnice Warwara i Ksenia rozmawiają szybkim szeptem i milkną, jak ty lkozbliżają się do nich grzeszne świeckie kobiety. Warwara i Ksenia ży ją we własny m, osobny mświecie; podpisać się pod jakimś papierem to grzech, powiedzieć swoje świeckie imię – to grzech,pić z tego samego kubka co świeckie kobiety – to grzech, włożyć obozową kurtkę – to grzech.Można je zabić, tak są uparte w swojej świętości. Świętość tę widać w ich ubraniu, białychchustkach, zaciśniętych wargach, ale w oczach mają chłód i pogardę dla cierpień obozowych, dlagrzechu. Ich świętobliwe staropanieństwo brzydzi się babskimi namiętnościami, babską niedolą,zmartwieniami matek i żon, wszystko to wydaje im się nieczyste. Najważniejsze zaś – zachowaćczystość chustki, kubeczka, z zaciśniętymi wargami stronić od grzesznego życia obozowego.

Page 60: Wasilij grossman wszystko płynie

Złodziejki ich nienawidzą, a „żony” nie lubią i unikają.Żony, żony, moskiewskie, leningradzkie, kijowskie, charkowskie, rostowskie, smutne,

praktyczne i nie z tego świata, grzeszne, słabe, łagodne, złośliwe, wesołe, Rosjanki i nie-Rosjanki,kobiety w katorżniczych waciakach. Żony lekarzy, inży nierów, malarzy i agronomów, żonymarszałków i chemików, żony prokuratorów, rozkułaczonych rolników, gospodarzy rosy jskichi białoruskich. Poszły wszy stkie za swoimi mężami. Utonęły w barbarzyńskim mroku obozowychbaraków.

Im znakomitszy by ł pognębiony wróg ludu, ty m szerszy stawał się krąg kobiet,które szły za nim do obozu: obecna żona, by ła żona, najpierwsza żona, siostry, sekretarki, córka,przy jaciółka żony, córka z pierwszego małżeństwa.

O niektórych mówiono: „Niezwy kle prosta, skromna...”. O innych: „Och, okropna,zupełnie nieznośna, wyniosła paniusia, jak gdyby i tutaj by ła na Kremlu”. Takie i tu mają swojerezy dentki, swoje przypochlebne otoczenie. Ży ją w aureoli władzy i nieuchronnej zguby. O nichmówi się szeptem: „Tak, ży we nie wy jdą na wolność”.

By ły tu i stare kobiety o zmęczonym, spokojnym spojrzeniu, trafiły do więzieniajeszcze za Lenina, spędziły kilkadziesiąt lat w więzieniu i obozie. To członkinie partii narodników,eserówki, socjaldemokratki. Szanują je strażnicy, a złodziejki traktują z respektem, one nie wstająz pry cz, nawet przy wejściu samego komendanta obozu. Podobno jedna z nich, OlgaNikołajewna, drobna siwiutka staruszka, by ła przed rewolucją anarchistką. Rzuciła bombę nakarocę gubernatora Warszawy, strzelała do generała żandarmerii. Teraz siedzi na pryczy i czy taksiążki, popijając z kubeczka gorącą wodę. Raz, kiedy Masza wróciła w nocy z magazynu odSiemisotowa, ta staruszka podeszła do niej , pogłaskała ją po głowie i powiedziała: „Moja ty biednadziewczynko”. Ach, jak wtedy Masza płakała!

Nie opodal Maszy leży na pryczy Zuzanna Karłowna Rudolf. Mąż jej , profesor,zamerykanizowany Niemiec, socjalista chrześcijański, przy jechał z rodziną do Rosj i Radzieckieji przy jął obywatelstwo radzieckie. Profesor Rudolf, skazany na dziesięć lat obozu bez prawa dokorespondencji, został rozstrzelany na Łubiance; Zuzannę Karłownę i trzy córki – Agnessę, Luizęi Lenę – zesłano do obozów specjalnych. Zuzanna Karłowna nic nie wie o córkach. Najmłodsza,Lena, teraz także nie jest z matką – została przeniesiona do obozu dla inwalidów. ZuzannaKarłowna nie wita się z Olgą Nikołajewną, która powiedziała, że Stalin jest faszystą, a Lenin –mordercą rosy jskiej wolności. Zuzanna Karłowna mówi, że pracą swoją pomaga stworzeniunowego świata i to daje jej siłę, by znosić rozłąkę z mężem i córkami. Zuzanna Karłownaopowiadała, że mieszkając w Londynie przy jaźnili się z Herbertem Wellsem, a w Waszyngtoniespotykali się z Roosveltem – prezydent lubił rozmawiać z jej mężem. Ta stara kobieta akceptujewszystko, wszystko wy daje się jej zrozumiałe, ty lko jedna rzecz niezupełnie: widziała, jakczłowiek, który aresztował profesora Rudolfa, włoży ł do kieszeni dużą, wielkości dłoni dziecięcejunikalną złotą monetę wartości stu dolarów. By ł na niej profil Indianina z piórami. Człowiek, któryprzeprowadzał rewizję, wziął tę monetę dla swojego młodszego syna nie myśląc nawet, że jestzłota.

Wszystkie one – czyste i upadłe, wy męczone i niespoży te – ży ły w świecie nadziei.Nadzieja to spała, to budziła się, ale nigdy ich nie opuszczała.

Masza także miała nadzieję – nadzieja dręczy ła ją, ale mogła oddychać ty lkodzięki nadziei, nawet kiedy stała się ona udręką.

Po surowej zimie sybery jskiej , długiej jak przebywanie w obozie, nadeszła bladawiosna i Maszę popędzono wraz z dwiema inny mi kobietami do naprawy drogi prowadzącej dosocjalisty cznego miasteczka, gdzie w drewnianych domkach mieszkali kierownicy obozu i wolnypersonel.

Page 61: Wasilij grossman wszystko płynie

Masza zobaczy ła z daleka w wysokich oknach swoje firanki z Arbatu i sy lwetkęfikusa. Widziała, jak dziewczynka z tornistrem wbiegła na ganek i weszła do domu naczelnikazarządu obozów specjalny ch.

Konwojent powiedział: „Ty co, przy szłaś tutaj kino oglądać?” A kiedy o zmierzchuwracali do obozu, nie opodal składu tarcicy rozległy się dźwięki radia z Magadanu.

Masza i dwie kobiety, które wlokły się z nią człapiąc w błocie, opuściły łopatyi stanęły jak wry te.

Na tle bladego nieba wznosiły się wieże strażnicze, wartownicy w czarnychpółkożuszkach stali na nich nieruchomo jak duże muchy, a przysadziste baraki wokoło jakbywyszły spod ziemi i zastanawiały się – czy tam nie powrócić.

Muzyka nie by ła smutna, by ła wesoła, taneczna, a słuchając jej Masza zalewałasię łzami; chyba jeszcze nigdy w życiu tak nie płakała. Obie kobiety obok niej także płakały, jednaby ła rozkułaczoną chłopką, a druga mieszkanką Leningradu, starszą kobietą w okularachz pęknięty mi szkłami. Zapłakiwały się obie stojąc obok Maszy. I wydawało się, że szkła okularówpopękały od tych właśnie łez.

Konwojent się zmieszał: więźniarki rzadko płakały, serca miały skute zmarzliną jaktundra.

Poszturchiwał je więc i prosił:– Dobra, wystarczy, kurwa wasza mać, po dobremu mówię.I rozglądał się naokoło. Nie przy chodziło mu nawet do głowy, że kobiety tak płaczą

słuchając radia.Masza też nie rozumiała, dlaczego taka rozpacz ogarnęła ją nagle. Jak gdyby

połączy ło się wszystko, co by ło w jej ży ciu: miłość matczy na, wełniana sukienka w kratę,w której wyglądała tak ładnie, Andriej , piękne wiersze, gęba śledczego, świt nadrozpromienionym nagle morzem w Kiełasuri pod Suchumi, gaworzenie Julki, Siemisotow, starezakonnice, zażarte kłótnie babo-chłopów, przerażenie wobec tego, że bry gadzistka zaczęła na niąspoglądać zmrużonymi oczami, jak niegdyś Siemisotow. Przy dźwiękach tej wesołej , tanecznejmuzyki Masza dlaczegoś mocniej poczuła brudną koszulę na ciele, ciężkie wilgotne buty,cuchnącą czymś kwaśnym kurtkę i nagle jak brzy twa dźgnęło w serce py tanie: za co, dlaczegospotyka to wszystko ją, Maszę, te mrozy, ten upadek moralny, ta nagła pokora wobec życiaw obozie.

Nadzieja, która ciągle przygniatała serce Maszy swoim ży wym ciężarem, opuściłają nagle, umarła.

Przy dźwiękach wesołej , tanecznej muzyki Masza na zawsze pożegnała sięz my ślą, że kiedykolwiek zobaczy Julkę zagubioną gdzieś wśród sierocińców, kolektorów, koloniii domów dziecka w ogromie Związku Socjalistyczny ch Republik Radzieckich. Przy dźwiękachwesołej muzyki bawiła się młodzież w internatach i klubach. I Masza zrozumiała, że nie ma jużnigdzie jej męża, że został rozstrzelany i nie zobaczą się nigdy.

Została tak bez nadziei, zupełnie sama... Nigdy nie zobaczy Juli, ani teraz, ani jakosiwa staruszka, nigdy.

Boże, Boże, zlituj się nad nią, Boże, ulituj się nad nią, weź ją w swoją opiekę. Po roku Masza wy szła z obozu. Przed powrotem na wolność leżała w mroźnej

ziemiance na sosnowych deskach i nikt jej nie pędził do pracy, nikt nie krzywdził. Sanitariuszewłoży li Maszę Lubimową do zwykłej skrzyni zbitej z wybrakowanych przez kontrolę technicznądesek, spojrzeli po raz ostatni na jej twarz: wyrażała miły, dziecinny zachwy t i zdumienie – tak

Page 62: Wasilij grossman wszystko płynie

samo jak wówczas, kiedy stojąc przy składzie tarcicy Masza słuchała wesołej muzyki,w pierwszej chwili się ucieszy ła, a potem zrozumiała, że nie ma dla niej nadziei.

I Iwan Grigorjewicz pomyślał, że w obozie na Kołymie kobieta nie ma ty chsamych praw co mężczyzna, los mężczyzny jest tam jednak mniej ciężki.

Page 63: Wasilij grossman wszystko płynie

14 Iwan Grigorjewicz zobaczy ł we śnie matkę. Szła drogą, omijając długi szereg

ciągników i wywrotek, i nie widziała syna. A on wołał: „Mamo, mamo, mamo...” Ale hukciągników zagłuszał jego. głos.

Nie wątpił ani przez chwilę, że w tłoku na drodze matka pozna w siwym więźniuobozowym swego syna, by leby ty lko go usły szała, by leby się obejrzała.

W rozpaczy otworzy ł oczy : pochy lała się nad nim na wpół rozebrana kobieta – weśnie wołał matkę i podeszła do niego kobieta.

By ła obok. Poczuł od razu całym swoim jestestwem, że jest piękna. Sły szała, jakkrzyczał we śnie, i podeszła do niego pełna czułości i współczucia. Oczy jej nie płakały, alezobaczy ł w nich coś więcej niż łzy współczucia, zobaczy ł to, czego nigdy nie widział w oczachludzi.

By ła piękna, bo by ła dobra. Ujął ją za rękę. A ona się położy ła obok niego i poczułciepło, delikatne piersi, ramiona, włosy. Wydawało mu się, że to sen, a nie jawa: na jawie nigdynie by ł szczęśliwy.

Ta kobieta by ła samą dobrocią i Iwan Grigorjewicz rozumiał swoją cielesną istotą,że jej czułość, jej ciepło, jej szept są piękne, bo jej serce przepełnia dobroć, litość dla niego,a miłość jest właśnie dobrocią.

Pierwsza noc miłosna.– Nie chcę tego wspominać, to bardzo ciężkie, ale nie mogę także zapomnieć. Ży je

to we mnie – ni to śpi, ni to nie śpi. Żelazo w sercu, ostry nóż. Nie mogę się go pozbyć... Jak mamzapomnieć... By łam już całkiem dorosła.

Miły mój, ja męża bardzo kochałam. Ładna by łam, ale jednak zła; tak, nie by łamdobra. Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata. Nie pokochałbyś mnie wtedy, choć by łam ładna.Wiem, czuję wyraźnie jak czuje kobieta: jestem dla ciebie nie ty lko dlatego, żeśmy się oboksiebie położy li. Patrzę na ciebie, nie gniewaj się, jak na Chrystusa. Ciągle chcę przed tobą siękajać, jak przed Bogiem. Dobry ty mój, najmilszy, chcę ci o tym opowiedzieć, wspomniećwszystko, co by ło.

Nie, przy rozkułaczaniu nie cierpieliśmy jeszcze na wsi głodu, ty lko konie wtedypadły. A głód nastał w trzydziestym drugim roku, w rok po rozkułaczeniu.

Pracowałam w rejkomie, my łam podłogi, a przy jaciółkę, miałam w wydzialerolnym i dużo rzeczy wiedziały śmy, mogę opowiedzieć wszystko, jak by ło. Księgowy mi mówił:„Z ciebie by łby dobry minister”. Szybko rzeczywiście chwy tam i pamięć mam dobrą.

Rozkułaczanie zaczęło się w dwudziestym dziewiątym roku, pod sam koniec,a przybrało na sile w lutym-marcu trzydziestego-

Przy pomniałam sobie: przed aresztowaniem wyznaczono im dostawyobowiązkowe. Za pierwszym razem dali radę, dowieźli, za drugim razem sprzedawali, co się dało,by leby normy wy robić. Wydawało się im, że jeśli wszystko wypłacą, państwo się nad nimizlituje. A niektórzy rżnęli bydło, pędzili z ziarna samogon i pili, jedli, przecież i tak – mówili –nasze życie skończone.

Może w innych obwodach by ło inaczej , ale w naszym to tak wyglądało. Najpierwaresztowali ty lko głowy rodzin. Najwięcej wzięli tych, co za Denikina służy li w jednostkachkozackich. Ty lko GPU aresztowało, aktyw nie brał w tym udziału. Pierwszą partię rozstrzelali całą,nikomu nie darowali. A tych, których wzięli pod koniec grudnia, trzymali w więzieniach dwa-trzymiesiące i wy słali na przesiedlenie. Kiedy aresztowali ojców, rodzin nie ruszali, ty lko opisywali

Page 64: Wasilij grossman wszystko płynie

gospodarstwo: nie należało już do rodziny, rodzina musiała go ty lko pilnować.Obwód przysy łał plan – liczbę kułaków – do rejonów, rejony dzieliły swoją liczbę

na rady wiejskie, a rady już układały listy. I podług tych właśnie list zabierano kułaków. A kto telisty układał? Trójki. Jakieś mętne typy wyznaczały, kto ma żyć, a kto umierać. No i oczywiście tuby ło już wszy stko – i łapówki, i z powodu bab, i przez zadawnioną złość. Biedota trafiała zawsze nalistę kułaków, a ci, co bogatsi, wykupywali się.

Teraz widzę, że nie to by ło najgorsze, że czasem listy te układały różne szuje.Uczciwy ch w akty wie więcej by ło niż szuj , a podłość jednych i drugich – ta sama.Najważniejsze, że te listy by ły nikczemne, niesprawiedliwe, a kogo tam wpisywano – czy to niewszy stko jedno? I ten jest niewinny, i tamten. Kto tę liczbę wyznaczy ł na całą Rosję? Kto plan tenułoży ł dla całego chłopstwa? Kto go podpisał?

Ojcowie siedzą. Na początku trzydziestego roku zaczęto zabierać całe rodziny.Wtedy już samo GPU nie mogło dać sobie rady. Zmobilizowano aktyw. Wszyscy swoi ludzie,znajomi, ale jakoś rozum stracili, jakby ktoś zauroczy ł: grozili ludziom armatami, na dzieci mówiliwy rzutki kułackie. „Krwiopijcy !” – krzyczą, a w tych krwiopijcach ze strachu kropli krwi niezostało, biali jak płótno. Aktywiści patrzy li jak koty drapieżnym, złym wzrokiem. Przecieżwiększość to swoi ludzie. Co prawda, jakby głowy stracili – tak w siebie wmówili, że kułacy sąjakby zapowietrzeni, żadnej ich rzeczy dotknąć nie wolno; ręcznik kułaka jest zapaskudzony, przystole kułaka-pasoży ta za nic nie siądą, i dziecko kułaka obrzydliwe, i dziewczyna gorsza od wszy.Patrzy li na rozkułaczonych jak na bydło, na świnie, wszystko w kułakach ich mierziło: i wygląd,i że duszy nie mają, i że śmierdzą, cierpią na choroby weneryczne, a najważniejsze, że towrogowie ludu, wy zy skiwacze mas pracujących. A biedota – Komsomoł i milicja – wszyscy codo jednego są niczy m Czapajew, sami bohaterowie. Ale jak spojrzeć na ten aktyw: ludzie jakludzie, i smarkacze są wśród nich, i podleców też nie brak.

Na mnie to gadanie też podziałało, by łam jeszcze smarkulą, a tu zebrania,specjalne pouczenia, i w radio mówią, i w kinie pokazują, i pisarze piszą, i sam Stalin, a wszystkodo jednego zmierza: kułacy to pasożyci, zboże palą, dzieci mordują. I ogłoszono wprost:podniecać gniew mas pracujących do kułaków, tępić ich wszystkich – złoczyńców przeklętychjako klasę... Ja także chodziłam jak zamroczona, ciągle mi się zdawało, że kułacy są winniwszy stkich nieszczęść, że kiedy się ich wy tępi, od razu nadejdą szczęśliwe czasy dla chłopstwa.

Żadnej dla nich litości: nie są ludźmi, ale nie wiadomo czym – bydłem. Przeszłamdo akty wu. A by ło tam wszystko: i tacy, co wierzy li w tamto gadanie i nienawidzili pasoży tów,a chcieli bronić biedniejszych chłopów, i tacy, co chcieli upiec przy tym własną pieczeń,a najwięcej takich, co spełniali rozkazy – tacy ojca i matkę zabiją, by leby wszystko wykonaćwedług instrukcj i. I nie ci by li najgorsi, co wierzy li, że nadejdzie szczęśliwe życie, jeśli się wy tępikułaków. Dzikie zwierzęta nie są najstraszniejsze. Najgorsi by li ci, co na cudzej krwi chcieli siębogacić, krzy czeli o uświadomieniu, a załatwiali własne porachunki i kradli. Ludzi niszczy li dlawłasnej korzy ści, dla gratów, pary butów, a zniszczyć człowieka jest łatwo – napisz na niego,podpisu nawet nie trzeba – że wynajmował parobków, którzy na niego pracowali, że miał trzykrowy, i gotów kułak. Na własne oczy widziałam to wszystko i nie podobało mi się to oczywiście,ale nie przeży wałam głęboko. Gdyby na fermie rżnęli bydło nie tak, jak trzeba, więcej bym sięmartwiła, ale też mogłabym spać.

... Czy ty nie pamiętasz naprawdę, co mi raz odpowiedziałeś? Nie zapomnę nigdytwoich słów. Od tych słów robi się jasno, to jasne słowa. Zapy tałam, jak Niemcy mogliży dowskie dzieci truć w komorach gazowych, jak mogli potem żyć? I czy nie ma na nich sądu aniu ludzi, ani u Boga? A ty ś odpowiedział: jeden sąd jest nad katem – kat swojej ofiary nie uważa zaczłowieka i sam przestaje być człowiekiem, zabija w sobie człowieka. Sam sobie jest katem,

Page 65: Wasilij grossman wszystko płynie

a ofiara jego pozostaje na wieki człowiekiem, żeby nie wiem, jak ją mordował. Pamiętasz?Teraz rozumiem, dlaczego poszłam do roboty jako kucharka, nie chciałam by ć

przewodniczącą kołchozu. Ale już ci o ty m mówiłam.Przy pominam sobie teraz rozkułaczanie i inaczej wszystko widzę, nie jestem już

zamroczona, ludzi zobaczy łam. Dlaczego taka by łam jak z lodu? Przecież ludzie się okropniemęczy li. Straszne rzeczy tym ludziom robiono! A ja mówiłam: to nie ludzie, to kułactwo.Przy pominam to sobie, przypominam sobie to wszystko i zachodzę w głowę – kto też takie słowowy my ślił: „Kułactwo”? Czy żby Lenin? Jaką mękę na siebie wziął! Żeby ich zabić, trzeba by łoogłosić: kułacy to nie ludzie. Niemcy tak samo mówili: Żydzi to nie ludzie. Tak samo i Lenin,i Stalin: kułacy to nie ludzie. To nieprawda! To ludzie. Oni także są ludźmi! To zaczęłam rozumieć.Wszy scy są ludźmi!

Więc tak, na początku trzydziestego roku zaczęto rozkułaczać rodziny. Największazajadłość by ła w luty m i marcu. Przy naglali z rejonu, żeby na porę siewów już nie by ło kułakówi zaczęło się nowe ży cie. Tak mówiliśmy : będzie to pierwsza wiosna kołchozowa.

Wy siedlał oczywiście aktyw. Nie dostaliśmy instrukcj i, jak trzeba to robić. Jedenprzewodniczący spędzi ty le furmanek, że nie ma co w nie ładować, to ty lko nazwa – kułacy,a furmanki jadą na wpół puste. Z naszej wsi rozkułaczonych pędzili piechotą. Ty lko ty le ci kułacyz domu zabrali, ile mogli na siebie wziąć – pościel, ubranie. Błoto na drogach by ło takie, że butyw nim grzęzły i spadały z nóg. Strasznie wyglądali ci rozkułaczeni. Idą kolumną, na chaty sięoglądają, ze swojego pieca ciepło jeszcze na sobie niosą. Co oni musieli czuć – przecież w ty chdomach się urodzili, w ty ch domach córki wy dawali za mąż! Rozpalili w piecach, a kapuśniaknieugotowany został, mleko niedopite, z kominów dy m jeszcze wali. Kobiety płaczą, a boją siękrzyczeć. A my ani drgnęliśmy, wiadomo, aktyw! Popędzamy ich jak gęsi. Z ty łu wózek jedzie,na nim ślepa Pelagia, staruszek Dy mitr Iwanowicz, który już z dziesięć lat z chaty nie wychodziłprzez te swoje nogi, i Marusia niespełna rozumu, sparaliżowana córka kułacka. W dzieciństwie tęMarusię koń walnął kopy tem w skroń i od tamtej pory rozum straciła.

A w centrum rejonowy m więzienie za małe! Jakie zresztą by ło więzienie w tymcentrum, areszt wiejski, nie więzienie. A tu walą tłumy – z każdej wsi cała kolumna ludzi idzie.W kinie, w teatrze, w klubie, w szkołach – gdzie się dało – umieszczano aresztowany ch. Niedługoich zresztą trzy mali. Popędzili na stację, na boczny ch torach czekały już tam puste pociągitowarowe. Pędzili pod strażą – milicja, GPU – jak morderców: dziadków i staruszki, baby i dzieci.Ojców nie by ło, ojców jeszcze w zimie zabrali. A ludzie szepczą: „Pędzą kułactwo”, jak gdyby towilki pędzili. Niektórzy krzyczeli do nich: „Wy, paskudy !” A oni nawet nie płaczą – skamienieli...

Nie widziałam, jak ich wieźli, ale sły szałam od ludzi, nasi jeździli za Ural, dokułaków ratować się od głodu. Dostałam list od przy jaciółki; później niektórzy uciekali z osiedlizesłańców, z dwoma takimi rozmawiałam...

Wieźli ich w opieczętowany ch wagonach bydlęcych, rzeczy jechały osobno,wzięli ze sobą ty lko żywność, to, co mieli w ręku. Na jednej stacj i tranzy towej – pisała miprzy jaciółka – ojców posadzili do pociągu, wielka radość by ła tego dnia w tych wagonachby dlęcy ch i wielki płacz... Jechali przeszło miesiąc: tory zapchane pociągami, z całej Rosj i wieźliwtedy chłopów. Leżeli w ty ch wagonach jeden przy drugim, w wagonach by dlęcy ch pryczy nieby ło. Chorzy oczy wiście umierali po drodze, nie dojeżdżali. Ale najważniejsze: karmili ich – nastacjach węzłowych dawali wiadro lury i chleb, po dwieście gramów na osobę.

Konwój by ł wojskowy, konwojenci złości do nich nie mieli, traktowali jak bydło.Tak mi przy jaciółka pisała.

A jak tam by ło, opowiadali mi ci, co uciekli: obwód rozrzucał ich po całej tajdze.Gdzie by ła wioska w lesie, tam niezdolny ch do pracy pakowali do chat, ciasno jak w transporcie.

Page 66: Wasilij grossman wszystko płynie

A gdzie wsi w pobliżu nie by ło, tam wy ładowywali prosto na śnieg. Co słabsi umierali. A zdolnido pracy zabierali się do rąbania drzew – pni podobno nie karczowali, nie przeszkadzały im tepnie. Drzewa obdzierali z kory i budowali szałasy, budki. Pracowali dniem i nocą, prawie nieśpiąc, żeby rodziny im nie wymarzły ; potem zaczęli budować chatki, każda miała dwie izdebki,dla jednej rodziny – jedna izdebka. Na mchu budowali, mchem szpachlowali.

Zdolnych do pracy kupiły od Enkawude gospodarstwa leśno-przemy słowe,zaopatrzenie pracujący dostawali z ty ch gospodarstw, a nie pracujący – przydział. Nazywało sięto osiedle pracy – komendant, dziesiętnicy. Płacili im – opowiadano – tak samo jak miejscowym,ale cały zarobek szedł na książeczkę zakupów. Lud nasz jest jednak mocny, niedługo zaczęlizarabiać więcej od miejscowy ch. Za wyznaczone granice nie mieli prawa wychodzić – musielisiedzieć w osiedlu albo na porębie. Już potem sły szałam, że podczas wojny pozwolili im sięporuszać w granicach rejonu, a po wojnie bohaterowie pracy dostali zezwolenie na poruszanie siępoza rejonem, niektórym wydali nawet dowody osobiste.

Przy jaciółka pisała mi, że z niezdolny ch do pracy kułaków zaczęli tworzyć kolonie– na samozaopatrzeniu. Ale ziarna siewnego im dali na kredy t i do pierwszego urodzaju odEnkawude dostawali przy działy. Komendant i straż – jak zwykle w osiedlach pracy. Potemprzenieśli ich do arteli, mieli tam oprócz komendanta wy branych delegatów.

U nas bez rozkułaczony ch zaczęło się nowe ży cie. Ludzi zapędzono do kołchozu –od rana zebrania, krzy ki, przekleństwa. Jedni krzyczą: nie pójdziemy! Inni: dobra, pójdziemy,ty lko krów nie oddamy. A potem przy szedł artykuł Stalina – Zawrót głowy od sukcesów. Znówzamęt: krzyczą – Stalin nie każe siłą zaganiać do kołchozu. Zaczęli na strzępach gazet pisaćoświadczenia: „Wychodzę z kołchozu do indy widualnych”. Potem znów zapędzono do kołchozów.A rzeczy, które zostały po rozkułaczonych, przeważnie rozkradano.

My śleliśmy, że nie ma gorszego losu od tego, co spotkał kułaków. Pomy liliśmy się!Topór spadł na ludzi wiejskich, od małego do najstarszego.

Przy szła męka głodu.Ja wtedy już podłóg nie my łam, by łam rachmistrzem. I jako aktywistkę posłano

mnie na Ukrainę dla wzmocnienia kołchozu. Tam wśród nich – tłumaczono nam – duch własnościprywatnej mocniejszy niż w Eresefeser. To prawda, u nich jeszcze oporniej niż u nas wszystko toszło. Wy słali mnie niedaleko – jesteśmy przecież na granicy z Ukrainą, nie by ło nawet trzechgodzin jazdy od nas do tego miejsca. A miejsce piękne. Przy jechałam tam – ludzie jak ludzie.I zostałam w ichnim zarządzie rachmistrzem.

Ze wszystkim chy ba dawałam sobie radę. Nie bez powodu widać nazwał mnieministrem. Tobie jednemu o ty m mówię, bo mówić tobie to jak samej sobie, ale obcemuczłowiekowi nie chwalę się nigdy. Całą rachunkowość bez papierków miałam w głowie. I kiedyby ł instruktaż, i kiedy nasza trójka miała naradę, i kiedy szefowie wódkę pili, słuchałam wszystkichrozmów.

Jak by ło? Po rozkułaczeniu zasiewy się bardzo zmniejszy ły, urodzaje zrobiły sięliche. A podawano w sprawozdaniach, że niby bez kułaków nasze życie od razu rozkwitło. RadaWiejska kłamie rejonowi, rejon – obwodowi, obwód – Moskwie. Wszystko jak trzeba: centrum –obwodowi, obwód – rejonom. I wy znaczy li nam na wieś plan – przez dziesięć lat tego niewy robisz! W Radzie Wiejskiej ci, co nigdy wódki do ust nie brali, ze strachu upili się na umór.Widać Moskwa najbardziej liczy ła na Ukrainę. Potem najwięcej złości by ło też na Ukrainę.Wiadomo – nie wykonałeś, więc widać sam jesteś niedobity kułak.

Planu dostaw nie można by ło oczywiście wy konać – zasiewy się zmniejszy ły,urodzajność zmalała, skąd wziąć to morze ziarna kołchozowego? A więc widać schowali ziarnoniedobici kułacy, nieroby ! Kułaków usunięto, ale duch kułacki pozostał. Chłopom na Ukrainie

Page 67: Wasilij grossman wszystko płynie

w głowie ty lko własność prywatna.Kto zarządził to morderstwo masowe? Często myślę: czyżby sam Stalin? Chyba

takiego rozkazu jak Rosja Rosją nigdy nie by ło. Takiego rozkazu nie ty lko car i Tatarzy, alei okupanci niemieccy nie wydali. A rozkaz – wy tępić głodem chłopów na Ukrainie, nad Donem,na Kubaniu, zabić wszystkich, najdrobniejsze dzieci także. Polecenie by ło, żeby zabierać równieżcały zapas nasion. Szukali ziarna, jakby to by ło nie zboże, ale bomby czy broń. Ziemię całąpodziurawili bagnetami, wyciorami, wszystkie piwnice przekopali, podłogi łamali, w ogrodachszukali. Niektórym zabrano ziarno, jakie mieli w chatach wsypane do dzbanów, do niecek. Jednejkobiecie zabrali chleb upieczony, załadowali na wóz i też powieźli do Komitetu Rejonowego.W dzień i w nocy skrzypiały wozy – kurz się unosił nad ziemią, a elewatorów nie by ło.Zsy py wano ziarno prosto na ziemię, naokoło chodzili wartownicy. Ziarno przed zimą zwilgotniałona deszczu, zaczęło gnić. Nie starczy ło władzy radzieckiej brezentu, żeby chłopski chleb przykryć.

A kiedy jeszcze wy wozili ziarno ze wsi, naokoło unosił się kurz, dy m wszystkospowił: i wieś, i pole, i księżyc w nocy. Jeden zwariował: pali się, niebo się pali, ziemia się pali! –krzyczy. Nie, nie paliło się niebo, to życie się paliło.

Zrozumiałam wtedy : najważniejszy dla władzy radzieckiej jest plan. Wykonajplan! Dawaj kontygent, dostawy ! Najważniejsze jest państwo. A ludzie to po prostu zero, ludzie tonic.

Ojcowie i matki chcieli dzieci ratować, schować choć trochę zboża, a im mówią:gryzie was okrutna nienawiść do kraju socjalizmu, chcecie plan zerwać, darmozjady, gady. Nieplan chcemy zerwać, ale dzieci ratować, sami chcemy się ratować. Ludzie muszą przecież jeść.

Opowiedzieć mogę wszy stko, ale w opowieści są ty lko słowa, a to by ło życie,męka, śmierć głodowa. Muszę dodać, że kiedy zboże zabierali, tłumaczy li akty wistom, że będąludność karmić z zapasów. Skłamali. Ani jednego ziarenka nie dali głodnym.

Kto zabierał zboże? W większości by li to swoi, ludzie z Rejonowego KomitetuWykonawczego, z rejonu, Komsomoł, swoi przecież chłopcy, no i oczywiście milicja. Enkawude.Gdzieniegdzie by ło nawet wojsko, widziałam jednego zmobilizowanego z Moskwy, ale ten źlejakoś się starał, ciągle usiłował wy jechać. I znowu jak podczas rozkułaczania ludzie by li jacy śrozjuszeni, jak dzikie zwierzęta.

Grisza Sajenko, milicjant ożeniony z miejscową dziewczy ną, przy jeżdżał bawić sięna święta. Wesoły by ł chłopiec, dobrze tańczy ł i tango, i walca, śpiewał pieśni ukraińskie,wiejskie. Podszedł do niego dziadek siwiutki i mówi: „Grisza, wy nas wszy stkich rujnujecie, togorsze od morderstwa. Dlaczego władza robotniczo-chłopska robi przeciw chłopom takie rzeczy,których car nawet nie robił?” Grisza odepchnął dziadka, a potem poszedł do studni umyć ręcei mówi: „Jak mógłby m wziąć łyżkę do ręki, kiedy dotknąłem mordy tego pasoży ta”.

A jaki by ł kurz – i w dzień, i w nocy się kurzy ło, kiedy wywozili zboże. Księżyc – napołowę nieba, a w świetle tego księżyca wszystko wy glądało upiornie. I tak gorąco by ło w nocyjak pod kożuchem. A pole zdeptane, stratowane, strach patrzeć.

Ludzie się zrobili jacyś dziwni, zagubieni, bydło też niesamowite, boi sięwszystkiego, ryczy, skarży się, a psy okropnie wy ły po nocach. I popękała ziemia.

No tak. Potem nadeszła jesień bez deszczu, potem śnieżna zima. A chleba jak niema, tak nie ma.

I w centrum rejonowym nie można kupić, bo wprowadzili kartki. I na dworcuw kiosku nie kupisz, bo zmilitaryzowana straż nie puszcza. A komercy jnego chleba nie by ło.

Na jesieni wszyscy rzucili się na ziemniaki, bez chleba szy bko poszły. A przedBożym Narodzeniem zaczęli rżnąć bydło. Ale mięso na kościach marne, chude. Kury wyrżnęlioczy wiście. Mięso szybko zjedli, ani kropli mleka nie by ło i w całej wsi nie dostałby ś ani jednego

Page 68: Wasilij grossman wszystko płynie

jajeczka. Najgorsze to brak chleba. Zboże na wsi zagarnęli przecież całe, do ostatniego ziarenka.Jarego chłopi nie mieli czym siać, zapasy nasion zabrano im także do ostatniego ziarna. Całanadzieja w ozimem. Ozime jeszcze pod śniegiem, wiosny nie widać, a na wsi już głód. Mięsozjedli, jagły, jakie by ły, już się kończą, ziemniaki w większych rodzinach wszystkie też jużzjedzone.

Straszne zaczęły się czasy. Matki patrzą na dzieci i ze strachu zaczynają krzy czeć.Krzyczą, jakby żmija wpełzła do domu. A ta żmija to śmierć, to głód. Co robić? W głowie chłopimają jedno – jeść! Ssie w dołku, szczęki się zaciskają, ślina napływa do ust, człowiek ją łyka, aleśliną nie można się najeść. W nocy się człowiek obudzi, naokoło cisza, żadnych rozmów, naharmonii nikt nie gra. Jak w grobie. Ty lko głód krąży, nie śpi. Dzieci w chatach płaczą od świtu –proszą o kawałek chleba. A co matka może im dać? Śniegu? I znikąd pomocy. Party jni mają nawszystko jedną odpowiedź – trzeba by ło pracować, nie zbijać bąków. I jeszcze odpowiadali:„Poszukajcie no u siebie, w waszej wsi ludzie zakopali zapas zboża na dobre trzy lata”.

W zimie nie by ło jeszcze jednak prawdziwego głodu. Ty lko ludzie zrobili sięosowiali, brzuchy im wzdęło od obierzy n ziemniaczanych, ale nikt jeszcze nie spuchł. Zaczęliwykopywać żołędzie spod śniegu, suszy li te żołędzie, a młynarz na szerszych żarnach mełł je namąkę. Niektórzy piekli z tej mąki chleb, a raczej placki. Ciemne, bardzo ciemne, ciemniejsze odrazowego chleba. Niektórzy dodawali otręby albo suszone obierzyny. Żołędzie też się szybkoskończy ły – dąbrowa by ła niewielka, a do niej od razu rzuciły się trzy wsie. Przy jechał z miastapełnomocnik i w Radzie Wiejskiej mówi: „Ale pasoży ty, spod śniegu gołymi rękami wydoby wajążołędzie, by le ty lko nie pracować”.

Do szkoły starsze klasy chodziły prawie do samej wiosny, młodsze w zimieprzestały. Na wiosnę szkołę zamknięto – nauczy cielka wy jechała do miasta. Felczer z przy chodnitakże wy jechał: nie by ło nic do jedzenia. No i głodu nie wy leczysz lekarstwami. Wieś zostałasama – naokoło pustynia i głodni ludzie w chatach. Różni delegaci z miasta przestali przy jeżdżać –po co mieli jeździć? Wziąć od głodnych nic nie można, więc i jeździć do nich nie trzeba. I leczy ćnie trzeba, i uczyć nie trzeba. Kiedy państwo nie może nic zabrać człowiekowi, już człowiek tennie jest mu potrzebny. Po co go uczyć i leczyć?

Zostali ludzie na wsi sami, państwo porzuciło głodnych. Zaczęli chodzić po wsiach,żebrać jedni u drugich, żebracy u żebraków, głodni u głodnych. Tym, co mieli mniej dzieci alboby li samotni, do wiosny coś niecoś jeszcze zostało, więc wielodzietni u nich żebrali. Czasemdostawali nawet garstkę otrąb czy ze dwa ziemniaki. Ale party jni nic nie dawali – niez nienawiści, chciwości czy złości, ale bardzo się bali. A państwo nic głodnym nie dało, aniziarenka, a przecież stoi na chłopskim zbożu... Czyż to możliwe, żeby Stalin o tym nie wiedział?Starzy ludzie opowiadali: bywał głód i za Mikołaja – pomagali jednak wtedy i na kredy t dawali,i po miastach chłopi żebrali, otwierano dla nich kuchnie i studenci na nich kwestowali! A zawładzy robotniczo-chłopskiej , przy rządzie robotniczo-chłopskim ani ziarenka nie dali, nawszystkich drogach poustawiali wojsko, milicję, Enkawude: nie wypuszczają głodnych ze wsi, niedają iść do miasta. Naokoło dworców, na najmniejszych przystankach straże: nie ma dla was,karmicieli, chleba. W mieście na kartki dawali robotnikom po osiemdziesiąt deka dziennie! Bożewielki, czy to możliwe – ty le chleba: osiemdziesiąt deka! Ale dla chłopskich dzieci nie by ło anigrama – Niemcy tak samo żydowskie dzieci truli gazem: nie ma dla was ży cia, parszyweŻy dziaki. Ale tutaj nic nie można zrozumieć: tu ludzie radzieccy i tam także ludzie radzieccy, i tuRosjanie, i tam Rosjanie, władza robotniczo-chłopska, więc dlaczego mają ginąć?

Kiedy śnieg zaczął topnieć, głód zapanował w naszej wsi.Dzieci nie śpią, krzyczą: w nocy także proszą o chleb. Ludzie twarze mają ziemiste,

oczy zamglone, pijane. Chodzą senni, chwieją się z głodu, drogę nogą wymacują, ręką trzymają

Page 69: Wasilij grossman wszystko płynie

się ściany. Zaczęli mniej z domu wy chodzić – leżą ciągle. I ciągle im się majaczy, że wozyskrzy pią – to z centrum rejonowego Stalin przysłał mąkę, żeby dzieci ratować.

Baby okazały się odporniejsze od mężczy zn, zajadlej czepiały się ży cia. A miałygorzej – dzieci matki proszą o chleb. Niektóre kobiety uspokajały dzieci, całowały : „No, niekrzycz, trochę cierpliwości, skąd ja wezmę dla ciebie chleba?” By ły i takie, co wpadały wewściekłość: „Nie jęcz, zabiję!” i biły dzieciaki ty m, co im wpadło pod rękę, żeby ty lko przestałyprosić. Albo uciekały z domu, przesiadywały u sąsiadów, żeby nie sły szeć krzy ku i płaczu.

Wtedy już nie zostało na wsi psów ani kotów – wszystkie zjedzono. A niełatwo by łoje łapać – nie ufały ludziom, ślepia miały dzikie. Gotowano je – same kości i ży ły, ze łbów babyrobiły galaretkę.

Śnieg stopniał, ludzie zaczęli z głodu puchnąć – twarze mieli obrzękłe, nogi jakpoduszki, w brzuchu woda, ciągle się moczą – nie zdążą wy jść na dwór. A dzieci chłopskie!Widziałeś, to by ło w gazetach – dzieci w obozach jenieckich? Jednakowo wyglądają wszystkie:głowy ciężkie jak pociski armatnie, szy je cieniutkie jak u bocianów, na rękach i nogach widać, jakkażda kosteczka chodzi pod skórą, jak się łączą, cały szkielet obciągnięty skórą niby żółtą gazą.Twarze jak u staruchów udręczone, jak gdyby te maluchy przeży ły na świecie siedemdziesiąt lat.Na wiosnę niepodobne już by ły do ludzkich twarzy, ale do ptasich łebków z dziobkiem albo dożabich mordek – wargi cienkie, szerokie, niejedno dziecko wyglądało jak kiełbik – usta otwarte.Tak, twarze miały nieludzkie. A oczy, wielki Boże! Towarzyszu Stalin, czyś ty widział te oczy?Może rzeczy wiście o niczym nie wiedział, napisał przecież artykuł o zawrocie głowy od wielkichsukcesów.

Czego ty lko ludzie na wsi nie jedli! Łapali myszy, łapali szczury, gady, wróble,mrówki, wykopywali robaki, zaczęli kości tłuc na mąkę, skórę, stare śmierdzące podeszwy krajalina makaron, klej wy gotowywali. A kiedy trawa wyrosła, chodzili kopać korzenie, gotowali liście,pączki roślin, za wszystko się wzięli: i za dmuchawce, i za łopiany, i za kwiaty polne, i za pokrzywy,i za zioła – rozchodnik i inne. Liście lipowe suszy li, tłukli na mąkę, ale mało by ło u nas lip. Plackiz lipy są zielone, a smak jeszcze gorszy od żołędziowy ch.

Pomocy ciągle nie by ło! Ale wtedy chłopi o nic już nie prosili. Nawet teraz, kiedysobie to przy pominam, od zmysłów odchodzę: czy to możliwe, żeby Stalin wyrzekł się ludzi? Nataką straszną zbrodnię się zdecydował? Przecież chleb Stalin miał. A więc umyślnie mordowanoludzi, skazywano na' śmierć głodową? Nie chcieli pomóc dzieciom. Czy to możliwe, żeby Stalingorszy by ł od Heroda? Czy to możliwe? Myślę, że zabrał zboże, ludzi chleba pozbawił, a potemwymordował głodem. Nie, nie mogło tak by ć. A potem myślę: przecież tak by ło! I znowu – nie.To niemożliwe.

Dopóki jeszcze nie całkiem opadli z sił, chodzili przez pola do kolei, nie na dworzec,na dworzec straż nie puszczała, ale na tory. Kiedy jedzie pociąg pospieszny Kijów-Odessa, ludzieklękają i krzy czą: „Chleba, chleba!” Niektórzy podnoszą wysoko swoje straszne dzieciaki.Pasażerowie rzucali czasem kawałki chleba, różne resztki. Przemknie pociąg, kurz opadnie i wieśczołga się wśród torów, szuka skórek chleba. Ale potem wydano rozkaz: kiedy pociąg przejeżdżaprzez głodną okolicę, straż ma zamykać okna i zaciągać firanki. Pasażerom nie wolno by łopodchodzić do okien. Zresztą ludzie ze wsi przestali przychodzić do pociągów – nie mieli już siłynie ty lko, żeby się dowlec do kolei, ale nawet, żeby się z chaty wyczołgać.

Pamiętam, jak jeden stary chłop przy niósł przewodniczącemu strzęp gazety, którypodniósł na szynach. A tam wiadomości: przy jechał do nas jakiś Francuz, znany minister,i zawieźli go do obwodu dniepropietrowskiego, gdzie najstraszniejszy by ł wtedy pomór, jeszczegorszy niż u nas. Tam ludzi jedli. Przywieźli tego Francuza do przedszkola kołchozowego, a onpy ta: „Dzieci, coście jadły na obiad?” Dzieci odpowiadają: „Rosołek z kury z pasztecikami

Page 70: Wasilij grossman wszystko płynie

i kotlety z ry żu”. Sama czy tałam, jeszcze teraz to widzę, ten strzęp gazety. Jakże to? Zabijają,znaczy się, po kry jomu miliony ludzi i cały świat oszukują! Rosołek z kury, piszą! Kotlety ! A tuludzie zjedli wszystkie robaki. Stary powiedział wtedy przewodniczącemu: „Za Mikołaja wszystkiegazety na cały świat trąbiły o głodzie: Ratunku! Chłopi giną! A wy, herody, robicie taki teatr”.

Zawy ła wieś, widząc, że zbliża się śmierć. W całej wsi wy li chłopi – nie by ł to głosrozumu czy duszy, to by ło jak szum liści na wietrze czy jak szelest słomy. Złość mnie wtedybrała: dlaczego oni tak żałośnie wy ją, ludźmi już nie są, a krzyczą tak żałośnie. Trzeba by ćz kamienia, żeby sły szeć takie wycie i jeść swój chleb przy działowy. Wy chodziłam czasami zeswoim przy działem w pole i nasłuchiwałam: wy ją. Szłam dalej , no, jakby już ucichło, robięjeszcze kilka kroków i znów sły szę – to już sąsiednia wieś wy je. I wydaje mi się, że cała ziemiawy je razem z ludźmi. Boga nie ma, kto usły szy?

Jeden z Enkawude powiedział mi raz: „Wiesz, jak w obwodzie nazywają waszewsie: cmentarz surowej szkoły”. Ale nie od razu zrozumiałam te słowa.

A jaka by ła wtedy piękna pogoda! Na początku lata padały deszcze, takie szybkie,lekkie, upalne słońce na przemian z deszczem. Pszenica dzięki temu stała jak ściana, choć toporemją rąbać, wysoka, wyższa od człowieka. Napatrzy łam się tamtego lata na tęczę. I na burzę, i naciepłe ulewy.

Zastanawiali się ciągle chłopi w zimie, czy będzie urodzaj , wy py tywali stary chludzi, wspominali przykłady – całą nadzieję pokładali w ozimej pszenicy. I nie zawiodła ich tanadzieja, ale nie mogli już kosić. Wstąpiłam do chaty. Ludzie leżą, ni to jeszcze oddy chają, ni tojuż oddychać przestali, jeden na łóżku, drugi na piecu, a gospodarska córka – znałam ją – leży napodłodze jakby rozum postradała, gryzie nóżkę od stołka. Strasznie to wyglądało. Ona usły szała, żeweszłam, ale nie odwróciła się, ty lko warknęła jak warczy pies, jeśli ktoś do niego podchodzi,kiedy on kość obgryza.

Pomór spadł na wieś. Najpierw dzieci, starcy i staruszki, potem ludzie w średnimwieku. Z początku chłopi zakopywali zmarłych, potem dali spokój . Walały się więc trupy naulicach, na podwórzach, a ostatnie zostały w chatach. Zapadła cisza. Wymarła cała wieś. Ktoostatni umierał, tego nie wiem... Nas, którzy pracowaliśmy w zarządzie, zabrali do miasta.

Z początku trafiłam do Kijowa. Zaczęto wtedy właśnie sprzedawać chlebkomercy jny. Co się tam działo! Kolejki na pół kilometra ustawiały się jeszcze z wieczora. Kolejki,wiesz, też różne bywają – w jednej ludzie stoją, żartują, pestki gryzą, w drugiej spisują numeryna papierku, w trzeciej nie ma żartów: wy pisują numery na dłoni albo kredą na plecach. A tuby ły kolejki szczególne – takich nigdzie więcej nie widziałam: jeden drugiego obejmuje w pasiei tak stoją jeden przy drugim. Jeśli kto się potknie, cała kolejka się chwieje, jakby fala po niejprzebiegła. I zaczyna się coś w rodzaju tańca – z boku na bok. Coraz mocniej się ludzie koły szą.Strach ich ogarnia, każdy się boi, że zabraknie mu sił, żeby się trzymać tego, co stoi przed nim, żemu ręce opadną. A z tego strachu kobiety zaczynają krzyczeć i cała kolejka wy je. Tak towy gląda, jakby postradali rozum – śpiewają i tańczą. A czasem łobuzeria do kolejki się wdziera:patrzą łobuzy, gdzie łańcuch naj łatwiej przerwać. Więc na widok chuliganów, którzy się zbliżają,cała kolejka znowu wy je ze strachu, a wydaje się, że to wszy scy śpiewają. W kolejce po chlebkomercy jny stali ludzie miejscy pozbawieni praw – liszeńcy, bezparty jni, rzemieślnicy alboi mieszkańcy przedmieść.

A ze wsi pełznie chłopstwo w kierunku kolei i miasta. Na dworcach kordony –wszystkie pociągi rewidują. Na drogach wszędzie posterunki – wojsko, Enkawude, a jednakprzedostają się głodni do Kijowa – pełzną przez pola, ugory, bagna, laski, by leby ominąćposterunki na drogach. Na całej ziemi nie można postawić straży. A już chodzić nie mogą, ty lkopełzną. W mieście ludzie się spieszą do swoich spraw: jedni do pracy, drudzy do kina, tramwaje

Page 71: Wasilij grossman wszystko płynie

jeżdżą, a głodni pełzną wśród przechodniów – dzieci, starzy chłopi, dziewczyny – i wydaje się, żeto wcale nie ludzie, ale jakieś wstrętne stworzenia na czterech nogach. I toto chce jeszczewyglądać po ludzku, wstyd jeszcze ma, dziewczyna pełznie spuchnięta z głodu, podobna domałpy, jęczy, a spódnicę obciąga, wstydzi się, włosy chowa pod chustkę – wsiowa, po razpierwszy do Kijowa trafiła. Ale ty lko szczęściarze dopełzli do miasta, jeden na dziesięć ty sięcy.Ale i tak nie by ło dla nich ratunku – leży człowiek głodny na ziemi, syczy, prosi, a jeść już niemoże, kawałek chleba rzucony leży obok, a on już go nie widzi, nic nie widzi, dogorywa.

Z rana na ulice wy jeżdżały konne platformy, zbierano tych, co w nocy umarli.Widziałam jedną taką platformę – dzieci na niej leżały. Tak wyglądały, jak już mówiłam:chudziutkie, długie, twarzy czki jak u martwych ptaków, dzióbki ostre. Poleciały te ptaszki doKijowa, a co z tego? Ale by ły wśród nich i takie, co jeszcze piszczały i kiwały główkami.Zapy tałam woźnicę, co z nimi będzie, ręką ty lko machnął: zanim przywiozę na miejsce, ucichną.

Widziałam: jedna dziewczyna pełzła po chodniku, dozorca kopnął ją, stoczy ła sięna jezdnię. Nie obejrzała się nawet, pełznie szybko, stara się, skąd ma jeszcze siły? I sukienkęotrzepuje, zabrudziła się, widzisz. Kupiłam tego dnia gazetę moskiewską, przeczy tałam artykułMaksy ma Gorkiego – pisał, że dzieciom są potrzebne kulturalne zabawki. Czyż Maksym Gorki niewiedział o tych dzieciach, które na platformach zawożono na śmietnisko? Czy to im są potrzebnezabawki? A może wiedział? I milczał jak wszyscy. I tak samo pisał, jak tamci pisali, że niby temartwe dzieci jedzą rosołek z kury. Woźnica powiedział mi: „Najwięcej trupów zbieramy kołokomercy jnych sklepów z chlebem – zje taki spuchnięty głodomór kawałek, i gotów”.Zapamiętałam ja ten Kijów, choć by łam tam ty lko trzy dni.

Zrozumiałam taką rzecz jeszcze. Na początku głód z domu wypędza. Na początkuparzy jak ogień, rozrywa i kiszki, i duszę, wtedy właśnie człowiek z domu ucieka. Ludzie wykopująrobaki, rwą trawę, widzisz, do Kijowa nawet docierali. Ciągle z domu i z domu. Ale nadchodzi takidzień, kiedy człowiek głodny pełznie z powrotem do swojej chaty. To znaczy : pokonał go głódi człowiek już nawet nie próbuje się ratować. Kładzie się do łóżka i leży. A jeśli głód człowiekapokonał, nie ma sposobu, by go podnieść. I to nie ty lko dlatego, że brak mu sił, ale że nic już go nieobchodzi, żyć mu się nie chce. Leży spokojnie, nie trzeba go ruszać. Jeść już mu się nie chce,ciągle się moczy, ma biegunkę. I robi się senny. Nie trzeba go ruszać, trzeba go zostawićw spokoju. Leżą tak głodni i dogorywają. To samo mi jeńcy mówili – jeśli jeniec się kładzie napryczy i nie dba o przydział, to znaczy, że zbliża się koniec. Niektórych ogarniało szaleństwo. Cijuż do końca nie mogli się uspokoić. Można ich poznać po oczach – bły szczą im oczy. Tacywłaśnie martwych rozbierali na kawałki i gotowali, własne dzieci zabijali i jedli. Zwierzę w nichsię budziło, a człowiek umierał. Widziałam jedną kobietę, przywieźli ją do centrum rejonowegopod konwojem – twarz miała ludzką, a oczy wilcze. Podobno takich ludzi, ludożerców,rozstrzeliwano wszy stkich co do jednego. A nie oni by li winni przecież, winni by li ci, którzy matkędoprowadzili do tego, że własne dzieci zjadała. Ale czy można znaleźć winowajców, gdziebyś niepy tał. To dla dobra, dla szczęścia ludzkości doprowadzali matki do tak strasznych rzeczy.

Zrozumiałam wtedy : człowiek głodny to jakby ludożerca. Mięso z siebie samegozjada, zostają same kości, tłuszcz jest zjedzony doszczętnie. Potem mąci mu się w głowie – toznaczy, że zjadł własny mózg. Całego siebie zjada człowiek głodny.

Myślałam jeszcze – każdy głodny człowiek na swój sposób umiera. W jednejchacie – prawdziwa wojna się toczy, jeden drugiego podgląda, jeden drugiemu ostatnie okruchyodbiera. Żona huzia na męża, mąż przeciw żonie staje. Matka dzieci nienawidzi. A w innej chacie– miłość nie naruszona. Znałam taką jedną kobietę, miała czworo dzieci. Sama z trudem poruszajęzykiem, a opowiada dzieciom bajki, żeby zapomniały o głodzie. Bierze każde dziecko na ręce,choć nie ma siły podnieść nawet pustych rąk. Ale miłość w niej ży je. Ludzie zauważy li – gdzie

Page 72: Wasilij grossman wszystko płynie

nienawiść, tam prędzej wszyscy umierali. Ach, co tam miłość, miłość też nikogo nie uratowała.Cała wieś wymarła, nie zostało w niej życia.

Dowiedziałam się o tym później – cicho się zrobiło w naszej wsi. I dzieci niesłychać. Tam już ani zabawek, ani rosołku z kury nie trzeba... Nie wy li. Nie miał kto wy ć.Dowiedziałam się, że pszenicę wojsko kosiło, nie puszczano jednak żołnierzy do wymarłej wsi,w namiotach mieszkali. Wy tłumaczono im, że we wsi by ła epidemia. A żołnierze narzekali, że odtej wsi bije okropny odór. Wojsko posiało także ozime. A w następnym roku przywiezionoprzesiedleńców z obwodu orłowskiego – przecież ziemia na Ukrainie to czarnoziem, a orłowscyzawsze mieli nieurodzaj . Kobiety z dziećmi zostawili koło dworca w barakach, a mężczyznzawieźli do wsi. Dali im widły i kazali chodzić po chatach i trupy wyciągać. Zmarli leżeli tu i tam,mężczyźni i kobiety, na podłodze, na łóżkach. Straszny fetor stał w chatach. Chłopi obwiązy walisobie usta i nosy chustkami, zaczęli ciała wyciągać, a trupy rozpadają się na kawałki. Potemzakopali te kawałki za wsią. Więc wtedy zrozumiałam – to jest cmentarz surowej szkoły ! Kiedyusunęli z chat trupy, przyprowadzili kobiety, żeby podłogi umy ły, pobieliły ściany. One wszystkozrobiły jak trzeba, ale fetor pozostał. Po raz drugi pobieliły chaty i podłogi pomazały świeżą gliną.Daremne wysiłki, jak cuchnęło, tak cuchnie. Nie mogli więc przesiedleńcy w tych chatach anijeść, ani spać i wrócili do siebie, do obwodu orłowskiego. Ale ziemia, oczywiście, nie mogła leżećodłogiem – to przecież taka dobra ziemia!

A tamci jak gdyby nigdy nie ży li. Dużo tam by ło różności. I miłość, i żony rzucałymężów, i córki wy dawali za mąż, i bili się po pijanemu, i gości przy jmowali, i chleb piekli... A jakpracowali! Jak pieśni śpiewali! Dzieci do szkoły chodziły... I kino objazdowe przy jeżdżało, nawetnajstarsi chodzili oglądać filmy.

Nic nie zostało. A gdzież to życie, ta straszna męka? Czyż to możliwe, że nic niezostało? Czy ż to możliwe, że nikt nie odpowie za to, co tutaj się działo? Że tak wszystko się zapomnibez słów? Trawką porośnie?

Więc py tam cię, jakże to może by ć?Widzisz minęła nasza nocka, już świta. Pora do pracy się wybierać.

Page 73: Wasilij grossman wszystko płynie

15 Głos Wasilij Timofiejewicz miał cichy, ruchy niepewne. Kiedy się zwracał do

Hanny, dziewczyna spuszczała piwne oczy i odpowiadała ledwie sły szalnym głosem.Po ślubie bardzo się oboje wstydzili: on, sześćdziesięcioletni mężczyzna, do którego

dzieci sąsiadów mówiły „dziadku”, krępował się, że szpakowaty i ły siejący, z twarzą pooranązmarszczkami, ożenił się z taką młodą dziewczyną, jest szczęśliwy ze swojej miłości, patrzy nanią i szepce: „Gołąbko moja... serduszko”. Ona kiedyś jeszcze jako mała dziewczynka wyobrażałasobie przyszłego męża: miał być i Szczorsem, i naj lepszym harmonistą we wsi, i poetą, miałpisać wzruszające wiersze jak Taras Szewczenko. Jej łagodne serce oceniło jednak siłę miłościtego nieszczęsnego, biednego, ży jącego zawsze nie swoim, ale cudzym życiem, nieśmiałegoi niemłodego mężczy zny. On rozumiał jej młode nadzieje – oto przy jdzie po nią wsiowy rycerzi zabierze ją z ciasnej chaty ojczyma... Ale przyszedł po tę Hannę on, w starych buciorach,z wielkimi chłopskimi rękami, pochrząkując z zażenowania i patrzy ł na nią z uwielbieniem. Czułsię szczęśliwy a zarazem winny, zmartwiony, Hanna zaś, czując się także winna wobec niego,by ła łagodna i małomówna.

Kiedy wiózł żonę z rejonowej kliniki położniczej do domu, Hanna trzymałaniemowlę na rękach, a jemu się wydawało, że nigdy tego dnia nie zapomni, choćby miał żyćjeszcze i ty siąc lat.

Syn ich, Grisza, urodził się jakiś cichy i nigdy nie płakał. Matka, podobna po połogudo szczupłej dziewczynki, pochy lała się w nocy nad koły ską niemowlęcia i widząc, że malec leżyz otwartymi oczami, mówiła:

– Ty choć popłacz troszkę, Griszeńka. Dlaczego ty ciągle milczysz.W chacie mąż i żona rozmawiali zawsze półgłosem, aż się sąsiedzi dziwili:– Ta, czoho ce wy tak cicho bałakajecie?I – rzecz dziwna – ta młoda kobieta i ten starszy, brzydki mężczyzna by li bardzo

podobni: takie same łagodne serca, taka sama nieśmiałość.Pracowali oboje od świtu do nocy i nawet nie mieli odwagi westchnąć, kiedy

brygadzista poza kolejką wysy łał ich w pole.Pewnego dnia Wasilij Timofiejewicz z polecenia kołchozowej stajni pojechał

z przewodniczącym do centrum rejonowego i podczas gdy tamten załatwiał sprawy w wydzialerolnym i finansowym, przywiązał konie do słupa i wstąpił do rejonowego sklepu po gościniec dlażony : kupił jej ciastek z makiem, landrynek, herbatników, orzechów, wszystkiego po trochu, popiętnaście deka. A kiedy po powrocie do chaty rozwiązał białą chusteczkę z prezentami, żonazaczęła klaskać z radości jak dziecko i zawołała: „Oj, mamo!” I Wasilij Timofiejewicz wyszedłzażenowany do sieni, żeby Hanna nie widziała łez w jego uszczęśliwionych oczach.

Na święta żona wyhaftowała mu koszulę, ale nie dowiedziała się nigdy, że owejnocy Wasilij Timofiejewicz Karpienko prawie nie spał, raz po raz podchodził boso do komódki, naktórej ta koszula leżała, głaskał ją, dotykał dłonią wyhaftowanego krzyżykami niewymyślnegowzoru.

Czasami ogarniał go strach – czy to możliwe, że spotkało go takie szczęście, czy tomożliwe, że budząc się w nocy sły szy oddech żony i syna.

Tak więc to by ło. Wracając z pracy do domu Wasilij Timofiejewicz cieszy ł się nawidok schnącej na płocie pieluszki, dymku unoszącego się nad kominem. Obserwował żonę – otopochy la się nad koły ską, stawia na stole talerz z barszczem i uśmiecha się do jakichś swoichmyśli. Patrzy ł na jej ręce, na włosy wymykające się spod chustki, słuchał jej opowieści

Page 74: Wasilij grossman wszystko płynie

o niemowlęciu, o owcy sąsiadów. Niekiedy Hanna wychodziła do sieni, a wtedy od razu robiłomu się smutno, tęsknił za nią, kiedy jej przy nim nie by ło, czekał na jej powrót i cieszy ł się, kiedywracała. A ona czując na sobie spojrzenie męża uśmiechała się do niego łagodnie i smutno.

Wasilij Timofiejewicz umarł pierwszy o dwa dni wcześniej od malutkiego synka.

Oddawał niemal wszy stko, co miał do jedzenia, wszystkie nędzne okruchy, żonie i dziecku, dlategoteż umarł wcześniej od nich. Nie by ło chyba na świecie większego poświęcenia od tego, jakie onokazał, ani większej rozpaczy od tej , jakiej doznawał patrząc na zniekształcone przedśmiertnymobrzękiem ty ch dwoje: żonę i synka.

Ale do ostatniej swojej godziny nie wypowiedział słowa skargi, nie zbuntował sięprzeciw ogromnej i bezsensownej sprawie rozpętanej przez państwo i Stalina. Nie zapy tał nawet:„Za co?”, za co na udrękę głodowej śmierci skazano ich – jego i żonę, ludzi łagodnych, pokornychi pracowity ch, i ich cichutkiego rocznego synka.

Szkielety leżały razem przez zimę w butwiejących szmatach – mąż, młoda żonai malutki sy nek, nierozłączni nawet po śmierci.

Później , już na wiosnę, kiedy przy leciały szpaki, pełnomocnik wydziału rolnegowszedł do chaty zasłaniając usta i nos chustką, obejrzał naftową lampę bez szkiełka, małą ikonę,komódkę, zimne garnki żeliwne, łóżko i powiedział:

– Tutaj dwoje i małe.Stojąc na świętym progu miłości i łagodności brygadzista skinął głową i postawił

znaczek na papierku.Po wy jściu na świeże powietrze pełnomocnik spojrzał na białe chaty, na zielone

ogródki naokoło i zawy rokował:– Jak sprzątniecie trupy, nie ma sensu odbudowywać tej budy.

Page 75: Wasilij grossman wszystko płynie

16 W pracy Iwan Grigorjewicz nieraz sły szał opowieści o łapówkach, które biorą

w sądzie miejskim, o stopniach, które w technikum radiowym można kupić dla dzieci zdającychegzaminy konkursowe, o dy rektorze fabryki, który za łapówki wydaje deficy towe metale artelomprodukujący m artykuły pierwszej potrzeby, o kierowniku młyna, który za skradzione pieniądzewybudował sobie piętrowy dom i kazał ułożyć w nim dębową podłogę, o naczelniku milicj i, któryza zawrotną sumę sześciuset ty sięcy rubli wypuścił na wolność jubilera, powszechnie znanegokanciarza. Sły szał, że nawet ojciec i gospodarz miasta – pierwszy sekretarz Komitetu Miejskiego –może za dobrą opłatę polecić przewodniczącemu Rady Miejskiej , by przydzielił mieszkaniew nowym domu przy głównej ulicy.

Wzburzenie ogarnęło inwalidów od rana. Rozeszła się wiadomość o powziętejw obwodzie decy zj i w sprawie magazyniera najbogatszego w mieście artelu kuśnierskiego. Artelten szy ł futra i damskie palta, czapki z młodych renów i karakułów. I choć głównym oskarżonymw procesie by ł skromny magazynier, sprawa okazała się ogromna – niby ośmiornica, otaczałaswoimi mackami ży cie i pracę dużego miasta. Na decyzję czekano od dawna i na jej temattoczono zazwyczaj zażarte spory podczas przerwy obiadowej. Niektórzy mówili, że sędziaśledczy do spraw szczególnej wagi, który przy jechał z Moskwy, nie zawaha się podać dowiadomości publicznej udziału prominentów miejskich w tej aferze.

Przecież nawet dzieci w mieście wiedziały, że miejscowy prokurator jeździ„Wołgą” ofiarowaną mu przez ły sego jąkałę magazyniera, że sekretarzowi Komitetu Miejskiegoprzywieziono z Ry gi w prezencie od magazyniera komplet mebli do jadalni i sypialni, że żonakomendanta milicj i na koszt tegoż magazyniera artelu wybrała się samolotem do Adlerui mieszkała tam dwa miesiące w sanatorium Rady Ministrów, a w dzień wy jazdu otrzymałapiękny prezent – pierścionek ze szmaragdem.

Inni, sceptycy, mówili, że sędzia z Moskwy nie wy toczy procesu ojcom miasta,a cios będzie wy mierzony wy łącznie w magazyniera i zarząd artelu.

I oto syn magazyniera, który przy leciał samolotem z miasta obwodowego,przywiózł nieoczekiwaną wiadomość: sędzia śledczy do spraw szczególnej wagi umorzy ł tęsprawę z braku cech przestępstwa, wobec czego magazynier wyszedł na wolność, a zobowiązanienieopuszczania miasta złożone przez przewodniczącego i dwóch członków artelu zostałoanulowane.

Ta decy zja dostojnego prawnika z Moskwy dlaczegoś rozśmieszy ła i ubawiławszystkich w artelu – i sceptyków, i optymistów. Podczas przerwy obiadowej inwalidzi jedlichleb, kiełbasę, pomidory i ogórki śmiejąc się i żartując – bawiła ich ludzka słabość tego ważnegosędziego do spraw szczególnej wagi i śmieszy ła wszechpotęga ły sego jąkały -magazyniera.

Iwan Grigorjewicz pomyślał, że droga, która się zaczęła od gardzących pieniędzmibosych apostołów i fanatyków komunizmu, niekoniecznie przypadkiem doprowadziła ostateczniedo ludzi gotowych na niezliczone matactwa dla posiadania wspaniałej daczy, własnegosamochodu i garnka z pieniędzmi.

Wieczorem, po pracy Iwan Grigorjewicz wstąpił do polikliniki i wszedł do gabinetulekarki, której nazwisko sły szał od Anny Siergiejewny. Lekarka zdejmowała biały fartuch poskończonym dy żurze.

– Chciałem się dowiedzieć, pani doktor, o zdrowie Michalewej Anny Siergiejewny.– A kim pan jest dla niej , mężem czy ojcem? – zapy tała lekarka.– Nie, nie jestem jej krewnym, ale to bliska mi osoba.

Page 76: Wasilij grossman wszystko płynie

– A – powiedziała lekarka – cóż, mogę panu powiedzieć, że ma raka płuc. Niepomoże tu ani chirurg, ani wy jazd do uzdrowiska.

Page 77: Wasilij grossman wszystko płynie

17 Minęły trzy tygodnie, Annę Siergiejewnę zabrano do szpitala. Żegnając się

powiedziała do Iwana Grigorjewicza:– Widać nie by ło nam sądzone szczęście na tym świecie.W dzień, podczas nieobecności Iwana Grigorjewicza przy jechała siostra Anny

Siergiejewny i zabrała na wieś Aloszę.Iwan Siergiejewicz przyszedł do pustego pokoju. Otoczy ła go cisza. I wydało mu

się nagle, że choć przeży ł całe życie samotnie, dopiero tego wieczoru poczuł naprawdę, czymjest samotność.

W nocy nie spał, myślał. Tak, szczęście nie jest mu widać sądzone... Ty lko dalekiedzieciństwo wydawało mu się jasne.

Teraz, kiedy szczęście uśmiechnęło się do niego, by ło tuż obok, z całą wyrazistościąocenił życie, jakie mu przypadło w udziale.

Wielki ból sprawiała świadomość własnej bezradności, niemożności uratowaniaAnny Siergiejewny, ulżenia jej w czekających ją ostatnich cierpieniach. I – rzecz dziwna – IwanGrigorjewicz jakby znajdował pewną ulgę, wspominając lata, które spędził w obozie i więzieniu.

Myślał o tych latach usiłując dociec^ co leży u podstaw życia w Rosj i, zrozumiećzwiązek między przeszłością a obecnymi czasami.

Miał nadzieję, że Anna Siergiejewna wróci ze szpitala, a wówczas będzie mógłopowiedzieć jej wszystko, co przemyślał i co sobie przypomniał.

I ona pomoże mu dźwigać ciężar i dobrodziejstwo rozumienia. W tej myśliznajdował pociechę, w niej wyrażała się jego miłość.

Page 78: Wasilij grossman wszystko płynie

18 Iwan Grigorjewicz często przypominał sobie miesiące w Więzieniu Wewnętrznym

i później w Buty rkach.W więzieniu buty rskim siedział trzykrotnie, ale zapamiętał szczególnie lato 1937

roku – ży ł wtedy jak we mgle, w stanie lekkiego zamroczenia i dopiero teraz, po siedemnastulatach, tamta mgła rozproszy ła się, zobaczy ł wyraźnie to, co się wówczas działo.

W 1937 roku więzienia by ły przepełnione, do cel przeznaczonych dlakilkudziesięciu więźniów pakowano ich setki. Podczas lipcowych i sierpniowych upałówoblewający się potem, na wpół przy tomni ludzie leżeli na pryczach w nieprawdopodobnejciasnocie, jeden przy drugim; w nocy mogli przewracać się z boku na bok ty lko razem, nakomendę starosty – dowódcy dywizj i kawalerii. Do kibla szli stąpając po śpiących kolegach, przysamym zaś kiblu na podłodze spali nowicjusze zwani kiblarzami. Sen w tej potwornej duchociei ciasnocie by ł podobny do stanu zamroczenia, omdlenia, do majaczeń chorego na ty fus.

Miało się wrażenie, że ściany więzienia drżą jak ściany kotła rozsadzanegopotężnym ciśnieniem od wewnątrz. Życie w Buty rkach huczało jak noc długa. Na dziedzińcuwięziennym rozlegał się warkot samochodów: to przywożono trupio bladych ludzi, którzyprzyglądali się z przerażeniem ogromnemu królestwu więziennemu. Huczały ogromne czarnesamochody zabierając więźniów na Łubiankę, na przesłuchanie, na punkt etapowy do więzieniaKrasnopriesnienskiego, do Lefortowa na tortury, na miejsce załadunku do specjalnych wagonówna Syberię. Konwojenci wrzeszczeli do nich „Z rzeczami!”, a koledzy się z nimi żegnali.W zalanych światłem elektrycznym kory tarzach rozlegało się szuranie nóg więźniów, brzęk bronikonwojentów, przy spotkaniu dwóch aresztowanych pospiesznie wpychano jednego do szafyw ścianie – boksu – stał tam w ciemności i czekał.

Okna cel by ły zasłonięte grubymi drewnianymi tarczami, tak że światło przenikałotam z zewnątrz przez wąską szparę. Porę doby więźniowie określali nie według słońca czy gwiazd,ale według rozkładu więziennego dnia. Elektryczność paliła się przez całą dobę z bezlitosnąjaskrawością, miało się wrażenie, że to żarówki try skają duchotą i żarem. Wenty lator huczałw dzień i w nocy, ale upalne powietrze lipcowe nie przynosiło więźniom ulgi. A w nocywypełniało płuca i czaszkę niczym gorący wojłok.

Nad ranem więźniowie wracali z nocnych przesłuchań do celi i u kresu sił padali napryczę. Jedni popłakiwali, jęczeli, inni siedzieli bez ruchu w milczeniu i patrzy li przed siebieszeroko otwarty mi oczami, a jeszcze inni rozcierali spuchnięte nogi i gorączkowo opowiadali.Niektórych konwojenci wlekli do celi. Innych, po przesłuchaniu trwającym kilka dni bez przerwy,zabierano na noszach do więziennego szpitala. W gabinecie śledczego duszna, smrodliwa celawydawała się rajem więźniowi, który z żalem przypominał sobie miłe, udręczone twarzesąsiadów z pryczy.

Te dziesiątki, ty siące i dziesiątki ty sięcy ludzi – a by li wśród nich sekretarzekomitetów rejonowy ch i obwodowych, komisarze wojenni, szefowie oddziałów politycznych,dy rektorzy fabryk i sowchozów, dowódcy pułków, dywizj i i armii, kapitanowie żeglugi wielkiej ,agronomowie, pisarze, zootechnicy, pracownicy handlu zagranicznego, inżynierowie, dyplomaci,czerwoni party zanci, prokuratorzy, przewodniczący komitetów fabrycznych, profesorowie –świadczy ły o różnorodności poruszonych przez rewolucję warstw społecznych. Obok Rosjan by litam Białorusini, Ukraińcy, Żydzi litewscy i ukraińscy, Ormianie, Gruzini, flegmatyczni Łoty sze,Polacy, mieszkańcy republik środkowoazjatyckich. Do rewolucj i i na wojnę domową poszliżołnierze, robotnicy, chłopi, studenci, gimnazjaliści i rzemieślnicy, którzy porzucili swoje

Page 79: Wasilij grossman wszystko płynie

warsztaty. Rozgromili armię Korniłowa i Kaledina, Kołczaka, Denikina, Judenicza, Wrangla i jaknawałnica wdarli się ze wszystkich stron w głąb rosy jskich pustkowi. Rewolucja zlikwidowałanormę procentową, cenzus majątkowy i przywileje szlacheckie, zmiotła z powierzchni ziemistrefę osiedlenia i setki ty sięcy osób – chłopów, robotników, majstrów* studentów, młodzieży zewsi wołogodzkich i ży dowskich miasteczek – zaczęły wodzić rej w komitetach rewolucy jnych,w powiatowy ch i gubernialnych czerezwyczajkach, w komitetach powiatowych,w sownarchozach, w radach gospodarki narodowej, w powiatowych zarządach opałowych,w gubernialny ch komitetach żywnościowych, w wydziałach oświaty politycznej , w kombinatach.Rozpoczęła się budowa nowego państwa, jakiego jeszcze świat nie widział. Ofiary, okrucieństwa,nędza – wszy stko to nie miało znaczenia, bo dokonywało się w imię Rosj i, pracującej ludzkości,gwoli szczęścia ludzi pracy.

Nadeszły lata trzydzieste, młodzi bojownicy wojny domowej zmężnieli, stali sięczterdziestoletnimi mężczyznami, włosy zaczęły im siwieć. Dla nich czasy rewolucj i, komitetówbiedoty, pierwszego i drugiego kongresu Kominternu by ły szczęśliwymi, romantycznymiczasami młodości. Siedzieli w gabinetach z telefonami i sekretarzami, zamienili bluzy namarynarki i krawaty, jeździli samochodami, zasmakowali w dobrym winie, polubili Kisłowodsk,leczy li się u sły nny ch lekarzy, ale mimo to czasy budionówek, skórzanych kurtek, kaszy jaglanej ,podarty ch butów, wzniosłych idei i światowej komuny pozostały dla nich najpiękniejszymokresem w ich ży ciu. Nie dla posiadania daczy i samochodów budowali nowe państwo. Budowalije dla rewolucj i. W imię rewolucj i i nowej Rosj i bez ziemian i kapitalistów składano ofiary,popełniano okrucieństwa i używano przemocy.

Pokolenie ludzi radzieckich, które odeszło w latach 1936 i 1939, nie by ło oczywiściemonolitem.

Pierwsi padli pod ciosem fanatycy, ci, co zburzy li stary świat. Ich patetycznapostawa, ich fanaty zm, ich oddanie rewolucj i znalazły wyraz w nienawiści do jej wrogów.

Oni nienawidzili burżuazj i, szlachty, mieszczan, filistrów, zdrajców klasyrobotniczej – mienszewików i eserowców, zamożnych chłopów, oportunistów, specówwojskowy ch, sprzedajnej sztuki burżuazy jnej , zaprzedanych burżuazj i profesorów, elegantóww krawatach uprawiających praktykę prywatną, upudrowanych kobiet w jedwabnychpończochach, eleganckich studentów w kurtkach na białej jedwabnej podszewce, popów, rabinów,inżynierów w mundurowych czapkach, poetów piszących – jak Fet – demoralizujące wierszykio pięknie przy rody, nienawidzili Kautskiego, Mac Donalda; nie czy tali Bernsteina, ale go potępiali,choć los ich potwierdzał jego dewizę: „Cel jest niczym – ruch wszystkim”.

Zburzy li stary świat i pragnęli nowego, ale go nie budowali. Serca tych ludzi,którzy utopili ziemię w morzu krwi, którzy tak wiele i namiętnie nienawidzili, by ły dziecinnieprostoduszne, pozbawione złości, by ły to serca fanatyków, może szaleńców. Oni nienawidzili gwolimiłości.

By li jak dynamit, przy ich pomocy partia burzy ła starą Rosję, przygotowującmiejsce dla nowy ch wykopów, nowych budów, dla granitu wielkiej państwowości.

A obok tych burzycieli stanęli pierwsi budowniczowie. Ci z zapałem tworzy liparty jny aparat państwowy, budowali fabryki i kombinaty, wy tyczali koleje i szosy, kopali kanały,dąży li do zmechanizowania rolnictwa.

By li to pierwsi czerwoni kupcy, pionierzy radzieckiego przemysłu – żeliwa, perkalu,samolotów. Ci – niepomni dnia ani nocy, równie odporni na sybery jskie mrozy jak na żarKarakumów – robili wykopy i wznosili wieżowce.

Gwacharija, Frankfurt, Zawieniagin, Gugel...Niewielu z nich umarło śmiercią naturalną.

Page 80: Wasilij grossman wszystko płynie

Przy ich boku pracowali przywódcy party jni, twórcy i zarządcy republikradzieckich, okręgów, obwodów – Posty szew, Kirów, Warejkis, Betał Kałmyków, FajzułaChodżajew, Mendel Chatajewicz. Żaden z nich nie umarł śmiercią naturalną.

By li to ludzie niezwykli: mówcy, miłośnicy książek, znawcy filozofii, amatorzypoezj i, my śliwi, hulaki.

Telefony ich dzwoniły przez całą dobę, sekretarze ich pracowali na trzy zmiany,ale w odróżnieniu od fanatyków i marzy cieli umieli także odpoczy wać – znali się na jasnych,obszerny ch daczach, przepadali za polowaniem na dziki i kozice, za wesoły mi, wielogodzinnymiobiadami świątecznymi, za koniakiem ormiańskim i gruzińskimi winami. Nie nosili już w zimiepodarty ch palt skórzany ch, gabardy na ich stalinowskich bluz kosztowała drożej od angielskichwełen.

Odznaczali się wszyscy energią, silną wolą i całkowity m brakiem człowieczeństwa.Wszy scy – i wielbiciele przy rody, i amatorzy poezj i, i melomani, i wesołkowie – by li nieludzcy.

Nie wątpili ani przez chwilę, że nowy świat buduje się dla ludu. Nie dziwiło ich, żewśród przeszkód, jakie napoty kali budując ten nowy świat, naj trudniejsze do pokonania by łyzazwy czaj dziełem robotników, chłopów, inteligencj i. t Czasem miało się wrażenie, że właśnie nato, aby zmusić człowieka do pracy ponad siły – z godzinami nadliczbowy mi i bez świąt – dogłodowania, do spania w baraku, do nędzny ch zarobków, a przy tym do nieznanych przedtempodatków pośrednich, pożyczek, kontyngentów, domiarów, że na to wszystko idzie potężna energia,niezłomna wola i bezgraniczne okrucieństwo przy wódców nowego świata.

Człowiek budował jednak to, co mu wcale nie by ło potrzebne, niepotrzebny by łkanał Biełomorsko-Bałtycki, arkty czne kopalnie, koleje podbiegunowe, arcy ciężkie, ukry tew tajdze fabryki, arcy potężne elektrownie wodne wybudowane także w tajdze, na bezludziu.Często wy glądało na to, że państwu (nie ty lko ludziom) nic po ty ch fabrykach, po ty chpusty nny ch morzach i kanałach. Niekiedy zaś miało się nieodparte wrażenie, że te potężnebudowy wznosi się ty lko po to, by zakuć w kajdany ciężkiego trudu milionowe rzesze ludzkie.

Marks, wielki marksista Lenin i wielki konty nuator jego dzieła Stalin głosili, żepierwszą zasadą teorii rewolucy jnej jest prymat ekonomiki nad polity ką. I żaden z budowniczy chnowego świata nie zastanowił się nad tym, że budując niepotrzebne ludziom, a często takżei państwu, ogromne zakłady przemysłu ciężkiego zadaje kłam tezie Marksa.

U podstaw państwa, założonego przez Lenina, a zbudowanego przez Stalina, leżałapolity ka, ale bynajmniej nie ekonomia.

Polity ka decy dowała o treści stalinowskich pięciolatek, o planie wielkich robót.Polity ka triumfowała niepodzielnie nad ekonomiką we wszy stkich posunięciach Stalina, jego RadyKomisarzy Ludowy ch, jego Gospłanu, jego Ludowego Komisariatu Ciężkiego Przemy słu, jegoLudowego Komisariatu Rolnictwa, jego Komitetu Dostaw Obowiązkowych, jego LudowegoKomisariatu Handlu.

Budowniczowie nie uważali już – jak w czasach wojny domowej – że dokonująRewolucj i Światowej , wprowadzają komunizm na cały m świecie. Ale wierzy li, że socjalizmzbudowany w jednym kraju, w młodej Rosj i, to świt socjalizmu na cały m świecie.

Ale oto nadszedł rok 1937 i więzienia wy pełniły się setkami ty sięcy ludzinależący ch do pokolenia rewolucj i i wojny domowej. To oni obronili w swoim czasie państworadzieckie, oni by li jego ojcami, a jednocześnie jego dziećmi również. Ale wtrącono ich dowięzień, które zbudowali dla wrogów nowej Rosj i. Groźna potęga ustroju, który stworzy li,uderzy ła w nich, karząca siła dyktatury – miecz rewolucj i, który wy kuli własny mi rękoma, spadłna ich głowy. Wielu zaczęło się wydawać, że nadeszła pora chaosu, szaleństwa.

Po co zmuszano ich, by przyznawali się do przestępstw, których nie popełnili,

Page 81: Wasilij grossman wszystko płynie

ogłaszano wrogami ludu, izolowano od tego życia, które stworzy li i obronili w ciężkich walkach?Porówny wanie zaś ich do tych, którymi gardzili, który ch nienawidzili i z okrutnym

fanaty zmem tępili jak wściekłe psy, by ło ich zdaniem czy stym szaleństwem.Znaleźli się w celach więziennych i obozowy ch barakach wraz z niedobitkami

mienszewików oraz z by ły mi fabry kantami i ziemianami.Niektóry m się wydawało, że dokonano zamachu stanu, że władzę zagarnęli

wrogowie i posługując się radzieckim słownictwem i radzieckimi pojęciami rozprawiają się terazz tymi, którzy zaplanowali i wybudowali państwo radzieckie.

Niekiedy na pry czy leżeli obok siebie sekretarz komitetu rejonowego –zdemaskowany wróg ludu, i ten, kto go zdemaskował – nowy sekretarz komitetu rejonowego,który niebawem okazał się również wrogiem ludu; a po miesiącu w tej samej celi zamy kanotrzeciego – tego sekretarza komitetu rejonowego, który zdemaskował drugiego, po czym zostałtakże zdemaskowany jako wróg ludu.

Wszystko się przemieszało – stukot kół pociągów jadący ch na Północ, szczekaniepsów towarzyszący ch konwojentom, skrzypienie butów i lekkich pantofelków na chrzęszczącymśniegu tajgi, zgrzy tanie piór sędziów na papierze, brzęk łopat, którymi kopano w zmarzniętej ziemidoły dla tych, co umarli na szkorbut, na zawał lub po prostu zamarzli na mrozie, skruszone słowaty ch, którzy prosili o pobłażliwość na zebraniach party jnych i biały mi, zmartwiały mi wargamipowtarzali za śledczym: „Przy znaję się, że zostałem płatny m agentem obcego wywiadui kierowany zwierzęcą nienawiścią do wszystkiego, co radzieckie, przygotowy wałem zamachyterrory styczne na działaczy państwa radzieckiego, dostarczałem poufnych szpiegowskichwiadomości...”

Nieco zagłuszony przez mury Buty rek i Lefortowa docierał do ich uszu nieustannyterkot karabinów i pistoletów – dziewięć gramów ołowiu w pierś lub w ty ł głowy tym ty siącomi dziesiątkom ty sięcy ludzi niewinny ch, którym „udowodniono” szczególnie szkodliwą działalnośćterrory styczną i szpiegowską.

Na wolności budowniczowie nowego świata zastanawiali się: „Wsadzą czy niewsadzą?” Wszyscy czekali na dzwonek w nocy, na szelest opon samochodu, który się nagleurywał przed bramą.

Wśród chaosu, nonsensów, wśród szaleństwa kłamliwych oskarżeń odchodziłopokolenie wojny domowej. Nadeszły nowe czasy, nowi ludzie wysunęli się na czoło...

Page 82: Wasilij grossman wszystko płynie

19 Lowa Mekler, Lew Naumowicz... Na wolności nosił półbuty numer czterdzieści

pięć, uszy ty w Moskwie garnitur numer pięćdziesiąt osiem. I dostał artykuł pięćdziesiąty ósmy,punkty : zdrada ojczyzny, terror, dywersja, no i jeszcze jakieś drobiazgi.

Nie rozstrzelano go prawdopodobnie dlatego, że należał do tych, którzy zostaliaresztowani na samy m początku, kiedy jeszcze nie panowała taka swoboda w wykonywaniuwyroków śmierci.

Patrząc roztargnionym spojrzeniem zmrużonych, krótkowzrocznych oczu przeszedłpotykając się przez wszystkie kręgi więziennego i obozowego piekła i nie zginął: ogień wiarypłonący w jego sercu od lat młodzieńczych ochronił go przed nocnym czterdziestostopniowymmrozem i srogim wiatrem, przed dystrofią i szkorbutem; nie zginął, kiedy na Jeniseju zatonęłabarka przepełniona więźniami, nie umarł na krwawą biegunkę.

Nie zarżnęli go kryminaliści, nie został zamęczony w karcerze, oficer Enkawudenie zatłukł go na śmierć podczas przesłuchania. Nie rozstrzelano go w okresie masowych czystek,kiedy zabijano co dziesiątego.

Skąd w nim, synu smutnego i przebiegłego sklepikarza z miasteczka Fastow, uczniuszkoły handlowej , czy telniku książek ze „Złotej Biblioteki” i Louis Boussenarda, skąd wziął sięw nim ten potężny płomień fanatyzmu? Ani on, ani jego ojciec nie gromadzili w sobie nienawiścido kapitalizmu pracując w kopalniach czy zadymionych fabrykach.

Kto tchnął w niego duszę bojownika? Czy tak podziałał nań przykład Żelabowai Kalajewa, mądrość Manifestu komunistycznego, cierpienie ży jącej wokół niego biedoty?

Czy też ten potężny płomień, te węgle by ły utajone w ty siącletniej otchłanidziedziczności, gotowe rozgorzeć w walce z żołnierzami cesarza Rzymu, ze stosami inkwizycj ihiszpańskiej , w głodnej zapamiętałości Talmudu-Tory, w miasteczkowej samoobronie podczaspogromu?

Może odwieczny łańcuch upokorzeń, tęsknota w niewoli babilońskiej , poniżeniew getcie i nędza w strefie osiedlenia Żydów zrodziły i wykuły szaleńcze pragnienie, którerozżarzy ło duszę bolszewika Łowy Meklera?

Jego nieprzystosowanie do życia ziemskiego wywoływało kpiny i podziw.Niektórym wy dawał się świętym – przywódca komsomolców w dziurawych spodniach,w perkalowej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem, z gołą głową, w wy tartym palcie skórzanym,w budionówce z wypłowiałą, bladą jakby od utraty krwi czerwoną gwiazdą. I zawsze jednakowoobdarty, nie ogolony, zimą i latem w tym samym płaszczu z obdartymi guzikami Lew Mekler,wszechpotężny stróż sprawiedliwości na Ukrainie, wysiadał ze służbowego samochodu i szedł doswojego ministerialnego gabinetu.

Wydawał się bezradny, nie z tego świata, ale ludzie pamiętali, z jakim zachwy temsłuchali go żołnierze na burzliwych wiecach frontowych, jak szli za nim pod ogniem kulomiotówarmii Wrangla.

Lew Naumowicz Mekler by ł kaznodzieją, apostołem i bojownikiem światowejrewolucj i socjalistycznej . Dla rewolucj i gotów by ł bez wahania oddać życie, poświęcićukochaną kobietę, swoich bliskich. Jednego ty lko nie mógł poświęcić – szczęścia: oddawszyrewolucj i wszystko, co jest człowiekowi drogie na ziemi, wstąpiwszy w jej imię na stos, LewMekler czuł się szczęśliwy.

Przy szłe panowanie rewolucj i nad całym światem wydawało mu się taknieskończenie piękne, że spragniony tego panowania Lew Mekler gotów by ł stosować najbardziej

Page 83: Wasilij grossman wszystko płynie

bezlitosną przemoc.By ł człowiekiem dobrym z natury, nie uderzał dłonią komara ssącego krew, ale

delikatny m przty czkiem spędzał go z ręki. Pluskwę złapaną na miejscu zbrodni ostrożnie zawijałw papierek i wy nosił na dwór.

Jego służba dobru i rewolucj i nacechowana by ła krwią i całkowitąbezwzględnością.

Konsekwentny w swojej rewolucy jnej pryncypialności Lew Mekler nie zawahał

się wsadzić do więzienia ojca i złoży ł obciążające go zeznanie na kolegium w gubernialnejczerezwy czajce. Okrutnie i chmurnie odwrócił się od siostry, która błagała, by obronił jej męża –sabotażystę.

Mimo całej wrodzonej łagodności Lew Mekler nie znał litości dla ludzi o innychprzekonaniach. Rewolucja wydawała mu się bezradna, ufna jak dziecko, narażona nawiarołomstwo i okrucieństwo złoczyńców, na nikczemność deprawatorów.

Lew Mekler nie znał litości dla wrogów rewolucj i.Miał ty lko jedną plamę na swoim rewolucy jnym sumieniu – w tajemnicy przed

partią pomagał starej matce, wdowie po człowieku rozstrzelanym przez organa ścigania, a kiedyumarła, dał pieniądze na pogrzeb religijny – taka by ła jej ostatnia, żałosna wola.

Jego słownictwo, sposób myślenia, postępki płynęły z jednego źródła: książeknapisany ch w imię rewolucj i, rewolucy jnego prawa, rewolucy jnej moralności, poezj i rewolucj ii jej strategii, kroku jej żołnierzy, jej proroctw, jej pieśni.

Jej oczami Lew Mekler patrzy ł na rozgwieżdżone niebo i na kwietniowe listowiebrzóz, z jej najsłodszego kielicha pił urok pierwszej miłości, w jej mądrości poznawał walkępatry cjuszy i niewolników, feudałów i chłopów pańszczyźnianych, klasowe walki fabrykantówi proletariuszy. Rewolucja by ła jego matką, czułą kochanką, jego słońcem i jego losem.

I oto rewolucja zamknęła go w celi Wewnętrznego Więzienia, wybiła mu osiemzębów, tupiąc na niego nogami w oficerskich butach, przeklinając, wymyślając mu odparszy wy ch Ży dów żądała, żeby on, jej syn, jej kochanek, jej apostoł, uznał siebie za jejtajemnego truciciela, śmiertelnego wroga.

Lew Mekler nie wyparł się, oczywiście, rewolucj i, nawet na chwilę nie zachwiałasię jego wiara ani na przesłuchaniach trwających sto godzin, ani kiedy leżąc na podłodze widziałlśniący czubek wy pucowanego chromowego buta przy swoich skrwawionych ustach.

Brutalna, tępa, okrutna by ła rewolucja na tych przesłuchaniach trwających przezwiele dni i nocy i przerywanych jedynie torturami, wpadała we wściekłość wobec wiernościi łagodnej cierpliwości bolszewika Lwa Meklera.

Podobnie wpada we wściekłość gospodarz, który chce odpędzić nie odstępującegogo ani na krok psa. Najpierw przyspiesza kroku, potem krzyczy na wierne zwierzę i tupie nogami,potem podnosi na nie kij i ciska w nie kamieniami. Pies odbiega, przystaje, a kiedy pan jegozrobiwszy ze sto kroków ogląda się, widzi, jak wiernie i wy trwale, pospiesznie kulejąc, wlecze sięza nim skaleczona psina.

Największy zaś wstręt i nienawiść budzą wtedy w panu oczy psa: łagodne, smutne,kochające, pełne fanatycznego oddania psie oczy.

Ta psia miłość wywoływała szaleńczą wściekłość pana, pies widział tę wściekłośći nie mógł zrozumieć jej powodów. Nie mógł zrozumieć, że popełniając wobec niegonajstraszliwszą niesprawiedliwość pan jego chciał bodaj trochę uspokoić własne sumienie.Łagodność psa, jego wierność doprowadzały pana do szaleństwa, nienawidził swojego psa za

Page 84: Wasilij grossman wszystko płynie

jego miłość bardziej niż wilków, przed którymi pies bronił domu jego młodości. Ordy narnąbezwzględnością pan chciał zniweczy ć miłość swojego psa.

Pies szedł za swoim panem wstrząśnięty jego nagłym, niepojętym okrucieństwem.Za co? Za co?Pies nie mógł zrozumieć, że ta nagła nienawiść i nieprzejednana wrogość nie są

bezmy ślne, że wszystko to jest rzeczy wiste i rozumne.W nienawiści wyrażała się pewna prawidłowość, jasna, matematyczna logika.

A psu się wydawało, że to jakieś szaleństwo, nonsens, bał się nawet o swojego pana, chciał gowy zwolić z tego szaleństwa nie ze względu na siebie, ale na niego. Nie mógł odejść od swojegopana, przecież go kochał!

A pan już zrozumiał, że pies go nie opuści, już wiedział, że pozostaje mu jedno:zadusić wierne zwierzę, zastrzelić.

Nie chciał jednak, by stracenie wielbiącego go, ubóstwiającego psa zaciąży ło najego sumieniu i wy wołało potępienie sąsiadów, postanowił więc podstępnie przeobrazić swojegoczworonożnego przy jaciela we wroga: niech przed śmiercią pies się przy zna, że chciał gozagry źć, chciał zagryźć swojego pana.

Łatwiej jest zabić wroga niż przy jaciela.Przecież w tamtym domu, swoim pierwszym domu, który pan wy budował wśród

ponury ch, opuszczony ch ruin, w domu, gdzie by ł młody, w domu jego czy stych modlitw, pies by łprzy jacielem, strażnikiem, nieodstępny m towarzyszem.

Niech więc teraz się przyzna, że się zwąchał z wilkami.I wśród ostatnich, śmiertelnych jęków, duszony zaciskający m się na szy i sznurem

pies patrzy ł na swojego pana z łagodnością i miłością, z taką samą wiarą jak ta, która prowadziłana śmierć pierwszy ch męczenników chrześcijaństwa.

Pies i tak nie zrozumiał tej prostej rzeczy : porzuciwszy dom swojej młodości, dompierwszy ch upojeń i modlitw, pan jego przeniósł się do domu z granitu i szkła, wiejski pies stał musię obcy, stał się ciężarem. Przeszkadzał swemu panu i pan go zabił.

Page 85: Wasilij grossman wszystko płynie

20 Minęły lata, opadła mgła i kurz, które przysłaniały to, co się działo. To, co się

wydawało chaosem, szaleństwem, samozniszczeniem, zbiegiem niedorzecznych okoliczności, to,co swoją tajemniczą, tragiczną bezsensownością doprowadzało ludzi do obłędu, zaczęło stopniowosię kry stalizować, nabierać wyraźnych, jasnych i rzucających się w oczy cech nowego życia,nowej rzeczy wistości.

Losy pokolenia rewolucj i ukazały się w nowym świetle, nie by ły mistyczne, by łylogiczne. Dopiero teraz Iwan Grigorjewicz zaczął ogarniać myślą nowe losy kraju, to, copowstało na kościach pokolenia, które poległo.

To pokolenie bolszewików uformowało się podczas rewolucj i, w epoce hegemoniiidei światowej komuny, głodnych, pracowitych, natchnionych subotników. Pokolenie to przejęłospuściznę po dwóch wojnach – światowej i domowej: całkowite rozprzężenie, głód, ty fus,anarchię, bandy ty zm. Ogłosiło ustami Lenina, że istnieje partia zdolna wprowadzić Rosję nanową drogę. Bez chwili wahania przy jęło dziedzictwo stuleci rosy jskiej samowoli, kiedy todziesiątki pokoleń rodziły się i odchodziły znając ty lko jedno prawo – pańszczyźniane.

Pod wodzą Lenina pokolenie bolszewików czasu wojny domowej wzięło udziałw rozpędzeniu Zgromadzenia Ustawodawczego i zniszczeniu partii rewolucy jno-demokratyczny ch walczących z rosy jskim absolutyzmem.

Pokolenie bolszewików czasu wojny domowej nie wierzy ło w wartość swobódjednostki, w wolność słowa i druku w ramach burżuazy jnej Rosj i.

Podobnie jak Lenin uważało, że kuse i nędzne są te wolności, o których marzy łyrzesze rewolucy jny ch robotników i inteligencj i.

Młode państwo rozbiło partie demokratyczne torując drogę radzieckiemubudowaniu. Pod koniec lat dwudziestych partie te by ły całkowicie zlikwidowane, ludzie, którzy zacara siedzieli w więzieniach, znaleźli się znowu w więzieniach, poszli na katorg?–

W trzydziestym roku nad rolnictwem zawisł miecz powszechnej kolektywizacj i.Niebawem uniósł się znowu. Tym razem spadł na pokolenie wojny domowej.

Nieznaczny ty lko odłam tego pokolenia ocalał, ale jego duch, jego wiara w światową komunę,jego romanty czna siła rewolucy jna znikły wraz z tymi, którzy zostali zlikwidowani w 1937 roku.Ci zaś, co uszli z życiem, pracowali nadal, przystosowywali się do nowych czasów, do nowychludzi.

Nowi ludzie nie wierzy li w rewolucję, nie by li dziećmi rewolucj i, lecz stworzonegoprzez rewolucję państwa.

Nowe państwo zaś nie potrzebowało już świętych apostołów, zapamiętałych,fanatycznych budowniczych, wiernych wyznawców. Nowe państwo nie potrzebowało nawetsług, a jedynie służbistów. I niepokoiło je ty lko to, że ci jego służbiści okazywali się niekiedynazby t mały mi i w dodatku niezby t uczciwymi ludźmi.

Terror i dyktatura pochłonęły tych, co stworzy li to państwo. A państwo, które sięwydawało środkiem prowadzącym do celu, okazało się celem. Jego twórcy sądzili, że środek tenpozwoli im wcielić w życie swoje ideały, a okazało się, że ich marzenia, ich ideały by łyśrodkiem, który prowadził do powstania wielkiego, groźnego państwa. Ze sługi państwoprzeobraziło się w ponurego samowładcę. To nie naród potrzebował terroru w dziewiętnastymroku, nie naród zniósł wolność słowa i prasy, nie naród zgotował zgubę milionom chłopów (awłaśnie chłopi stanowią największą część narodu), nie naród wepchnął ty siące skazańców dowięzień i obozów w 1937 roku, nie naród zarządził mordercze zesłania do tajgi krymskich Tatarów,

Page 86: Wasilij grossman wszystko płynie

Kałmuków, Bałkarów, zruszczonych Bułgarów i Greków, Czeczeńców i Niemców nadwołżańskich,nie naród pozbawił rolników prawa do zasiewów, a robotników prawa do strajków, nie naródwy my ślił potworne narzuty na koszty własne towarów.

Państwo stało się gospodarzem, pierwiastek narodowy, jego forma, stał się jegotreścią, stał się istotą rzeczy, wypędził element socjalistyczny do zewnętrznej powłoki, dofrazeologii, do formy. Z tragiczną oczywistością objawiło się święte prawo życia: wolnośćjednostki jest najważniejsza, nie ma na świecie celu, dla którego można poświęcić wolnośćczłowieka.

Page 87: Wasilij grossman wszystko płynie

21 Ale oto rzecz dziwna: kiedy Iwan Grigorjewicz zastanawiał się nad rokiem

trzydziestym siódmy m, nad kobietami wysłanymi na katorgę za winy mężów, kiedy wspominałpowszechną kolekty wizację i głód na wsi, prawa karzące robotników więzieniem za dwadzieściaminut spóźnienia do pracy, a chłopów ośmioma latami obozu za ukrycie kilku kłosków, nieprzychodził mu nigdy na myśl wąsacz w butach z miękkimi cholewami i w wojskowej bluzie.

Lenin! Jak gdyby jego życie nie urwało się 21 stycznia 1924 roku.Myśli swoje o Leninie i Stalinie Iwan Grigorjewicz zapisywał niekiedy

w zapomnianym przez Aloszę szkolnym zeszycie.Wszy stkie zwycięstwa partii i państwa są związane z imieniem Lenina. Ale

Władimir Ilj icz w tragiczny sposób brał na swoje barki także wszystkie okrucieństwa, jakichdokonano w kraju.

Rewolucy jna pasja Lenina, jego przemówienia i artykuły, jego wezwaniastanowiły zachętę do tego, co się działo na wsi i w roku 1937. Prowadziły do powstania nowejbiurokracj i i nowego mieszczaństwa i do przymusowej pracy więźniów.

Z biegiem lat, stopniowo, jakby z wolna i niepostrzeżenie, zmieniała się postaćLenina, zmieniało się oblicze Wołodii Uljanowa, młodego marksisty Tulina, zesłanego na Syberię,rewolucjonisty i emigranta, publicy sty i myśliciela Władimira Ilj icza Lenina, oblicze człowieka,który obwieścił światu nadejście nowej ery, ery rewolucj i socjalistycznej , wprowadził dyktaturęrewolucj i w Rosj i, zlikwidował wszystkie partie rewolucy jne z wy jątkiem jednej , tej , którawydawała mu się najbardziej rewolucy jna, oblicze człowieka, który obalił ZgromadzenieUstawodawcze reprezentujące wszystkie klasy i partie Rosj i porewolucy jnej i stworzy ł Rady,w których zgodnie z jego wolą reprezentowani by li jedynie zrewolucjonizowani robotnicyi chłopi.

Zmieniały się znane z portretów ry sy twarzy Lenina, zmieniało się obliczepierwszego premiera rządu radzieckiego, Władimira Uljanowa-Lenina.

Dzieło Lenina rozwijało się nadal i postać zmarłego Lenina mimo woli wzbogaciłasię o te cechy, o jakie się wzbogacało rozpoczęte przez niego dzieło.

Lenin by ł inteligentem, pochodził z inteligencj i pracującej , jego siostry i bracianależeli także do rewolucy jnej inteligencj i pracującej . Starszy brat Aleksander, członekstowarzyszenia Narodnaja Wola, by ł bohaterem i został świętym męczennikiem rewolucj i.

Autorzy wspomnień piszą, że będąc już wodzem rewolucj i, twórcą partii, głowąrządu radzieckiego Lenin pozostawał zawsze jednakowo skromny. Nie palił, nie pił, pewnie anirazu w życiu nie zwy myślał nikogo niecenzuralnymi słowami. Wolne chwile spędzał w sposóbczysty jak student – muzyka, teatr, książka, spacer. Ubierał się zawsze skromnie, niemal ubogo.

Czy to możliwe, że ten człowiek w wy tartej marynarce ze zmiętym krawatem,który chodził do teatru na galerię, chętnie słuchał Appassionaty, wielokrotnie czy tał na nowoWojnę i pokój, syn tak miły sercu matki, kochany przez siostry brat Wołodia, stał się twórcąpaństwa, które odznaczy ło najwyższym orderem – swoim orderem Lenina – Jagodę, Jeżowa,Berię, Mierkułowa, Abakumowa. Lidia Timaszuk dostała order Lenina w rocznicę śmierciWładimira Ilj icza: czy to znaczy ło, że dzieło Lenina się przeży ło, czy – przeciwnie – żetriumfuje?

Szły lata planów pięcioletnich, mijały dziesięciolecia, gigantyczne, tętniącerozżarzoną współczesnością wydarzenia zastygały dymiąc jak bry ły spojone cementem epokii stawały się historią radzieckiego państwa.

Page 88: Wasilij grossman wszystko płynie

(Portret Lenina nie powstał jeszcze,Podobny ch nie ma, każdy przyzna),Lecz przyszłe wieki skończą wreszcieNiedokończoną podobiznę [Przełoży ła Wiera Bieńkowska] Czy poeta rozumiał tragiczny sens tego, co napisał o Leninie? Zanotowane przez

biografów i pamiętnikarzy ry sy jego charakteru, które wydawały się zasadnicze i urzekały sercai umy sły milionowy ch rzesz ludzkich, okazały się przypadkowe dla biegu historii; historia państwarosy jskiego nie wy doby ła owych ludzkich, humanitarnych ry sów charakteru Lenina, aleodrzuciła je jak niepotrzebne rupiecie. Historykom państwa nie by ło potrzebne ani słuchanieAppassionaty z dłonią na oczach, ani uwielbienie Wojny i pokoju, ani skromna, dyskretnademokraty czność Lenina, ani jego serdeczność i życzliwość dla małych tego świata – sekretarzy,kierowców, ani jego rozmowy z dziećmi chłopskimi, ani sympatia dla zwierząt domowych, aniból jakiego doznał, kiedy przy jaciel jego, Martow, stał się jego wrogiem.

Wszy stko natomiast, co wyrzucono poza nawias jako przejściowe, przypadkowe,wy nikłe ze szczególny ch warunków życia w konspiracj i i zażartych walk w pierwszych latachwładzy radzieckiej , okazało się trwałe i decydujące.

Ten właśnie ry s charakteru Lenina, którego nie zanotowali pamiętnikarze, a któryzdecy dował o zarządzeniu rewizj i u umierającego Plechanowa, te właśnie ry sy, któredoprowadziły do braku wszelkiej tolerancj i w stosunku do demokracj i politycznej , z czasem siępogłębiły.

Fabry kant czy kupiec, który się wywodzi z chłopów, mieszkając we własnej willii podróżując własny m jachtem, zachowuje cechy swego chłopskiego charakteru – zamiłowaniedo kapuśniaku, kwasu i ordynarnego, celnego, ludowego słownictwa. Marszałek w wyszy tymzłotem mundurze nie przestaje lubić skręta z machorki i pamięta prostacki humor powiedzonekżołnierskich.

Ale czy te ry sy charakteru i ta pamięć mają jakikolwiek wpływ na losy fabryk, naży cie milionów ludzi związanych z fabrykami pracą i losem, czy wiążą się one z ruchem akcj i nagiełdzie i ruchem wojsk?

Nie zamiłowaniem do kapuśniaku i skręta z machorki zdobywano kapitałyi generalskie szlify.

Pewna autorka pamiętników opowiada, jak w Szwajcarii wy ruszy ła kiedyś w góryna niedzielny spacer z Władimirem Ilj iczem. Zadyszani weszli po stromej ścieżce na szczy ti usiedli na kamieniu. Władimir Ilj icz zdawał się pochłaniać wzrokiem każdy szczegół pięknegokrajobrazu alpejskiego. Młoda kobieta wzruszona wyobrażała sobie, jaka poezja wypełnia duszęjej towarzy sza. Nagle Lenin westchnął i powiedział:

– Och, ale paskudzą nam ci mieńszewicy. Ten sy mpatyczny epizod mówi coś niecoś o naturze Lenina: oto na jednej szali

wagi cały świat Boży, a na drugiej – sprawa party jna.Rewolucja październikowa wybrała te ry sy Lenina, które jej by ły potrzebne,

odrzuciła natomiast niepotrzebne.W historii rosy jskiego ruchu rewolucy jnego umiłowanie ludu i związane z tym

Page 89: Wasilij grossman wszystko płynie

uczucia, właściwe wielu inteligenckim działaczom rewolucy jnym Rosj i, ludziom, który chłagodność i gotowość do największych ofiar nie miały chyba sobie równy ch od pierwszy chwieków chrześcijaństwa, przemieszały się z cechami wprost przeciwnymi, ale także właściwymiwielu rosy jskim reformatorom rewolucy jnym – z pogardą dla cierpień ludzkich, a nawetcałkowitą obojętnością na nie, z uwielbieniem abstrakcy jnych zasad i gotowością niszczenia niety lko wrogów, lecz także towarzy szy, jeśli w czy mkolwiek od tych zasad się oddalą. Fanaty cznedążenie do obranego celu, gotowość dławienia wolności dnia dzisiejszego w imię wolnościwy dumanej , łamanie obowiązujących w danej epoce zasad moralności w imię moralnościczasów przy szły ch – dawały już o sobie znać i przejawiały się w charakterze Pestela, Bakunina,Nieczajewa, w niektórych wy powiedziach narodowolców.

Nie, nie ty lko miłość, nie samo współczucie skierowały takich ludzi na drogęrewolucj i. Źródła takich charakterów kry ją się głęboko, bardzo głęboko w ty siącletniej głębidziejów Rosj i.

Ludzie obdarzeni takim charakterem by wali i w dawny ch czasach, ale dwudziestywiek wy prowadził ich zza kulis na scenę ży cia.

Taki człowiek zachowuje się wśród ludzi jak chirurg w klinice – jegozainteresowanie chorymi, ich ojcami, matkami, żonami, jego żarty, dy skusje, jego walkaz bezdomnością dzieci i troska o robotników w wieku emery talny m – to głupstwa, zawracaniegłowy, bzdury. Zamiast serca ma nóż.

Najgłębszą istotę takich ludzi stanowi fanatyczna wiara we wszechmoc nożachirurgicznego. Nóż to wielki teorety k, to lider filozofii dwudziestego wieku.

Przez pięćdziesiąt cztery lata swego ży cia Lenin nie ty lko słuchał Appassionaty,wracał raz po raz do Wojny i pokoju, prowadził serdeczne, szczere rozmowy z delegatamichłopów, niepokoił się o zimowe palto swojego sekretarza, zachwycał się przy rodą rosy jską. Tak,tak, oczy wiście, oprócz ogólnego oblicza jest jeszcze twarz.

Można sobie wy obrazić mnóstwo cech i właściwości Lenina, które się przejawiaływ ży ciu codziennym, tym, co jest nieuniknione dla wszystkich ludzi – czy stoją na czele narodów,czy są denty stami, czy damskimi krawcami.

Cechy te przejawiają się o różnej porze doby, kiedy człowiek się my je z rana, jekaszę, patrzy przez okno na ładną kobietę, której spódnicę podnosi wiatr, dłubie w zębach zapałką,jest zazdrosny o żonę czy prowokuje jej zazdrość, ogląda w łaźni swoje gołe nogi i drapie się podpachami, czy ta w ubikacj i strzępki gazet usiłując połączy ć podarte kawałki, czy wy dajenieprzy zwoity dźwięk, a dla niepoznaki chrząka i podśpiewuje.

Takie lub podobne rzeczy, które istnieją w ży ciu wielkich i mały ch ludzi, istniałyoczy wiście i w ży ciu Lenina.

Może wyhodował sobie brzuszek dlatego, że się objadał makaronem z masłemprzedkładając go nad jarzyny.

Może miewał nieznane światu utarczki z Nadieżdą Konstantinowną na temat mycianóg, czy szczenia zębów i dlatego także, że nie lubił zmieniać nieświeżej koszuli z brudnymkołnierzy kiem.

I tak przedarłszy się przez reduty chroniące rzekomo ludzki, a w gruncie rzeczyzupełnie konwencjonalny, wzniosły obraz wodza, można – czołgając się – dotrzeć do prostej ,prawdziwej natury Lenina, o której nie wspominał nigdy żaden z pamiętnikarzy.

Co jednak daje znajomość prawdziwych, życiowych, tajemny ch, głębokoukry ty ch przed historią ry sów i właściwości zachowania się Lenina w łazience, sy pialni, jadalni?Czy dzięki niej można lepiej zrozumieć przy wódcę nowej Rosj i, twórcę nowego ładu na świecie?Czy znajomość tych szczegółów pozwoli zobaczy ć wpływ charakteru Lenina na charakter

Page 90: Wasilij grossman wszystko płynie

stworzonego przezeń państwa? W tym celu należałoby założyć, że cechy Lenina jako przy wódcypolitycznego są odpowiednikami jego cech powszednich, ludzkich. Założenie takie jest jednakzupełnie dowolne i nie należy go przy jmować. Taki związek ma przecież czasem ten sam znak,a czasem odwrotny.

Tak na przy kład w stosunkach prywatnych: nocując u przy jaciela, na wspólny chspacerach, dopomagając koledze Lenin by ł zawsze człowiekiem delikatnym, miękkim,uprzejmy m. A jednocześnie i niezmiennie charaktery zowała go bezwzględność, gwałtowność,brutalność w stosunkach z przeciwnikami polityczny mi. Nigdy nie brał nawet pod uwagęewentualności, że jego przeciwnik może mieć w jakimś bodaj stopniu rację, a on sam możebodaj trochę się my lić.

„Sprzedawczyk... lokaj ... sługus... najemnik... agent... Judasz... sprzedał się zatrzy dzieści srebrników...” – takich słów Lenin często używał mówiąc o swoich oponentach.

Nawet w toku dyskusj i Lenin nie usiłował przekonać przeciwnika, w ogólewłaściwie nie do niego się zwracał, ale do świadków dyskusj i. Starał się wobec tych świadkówośmieszy ć i skompromitować oponenta. Takimi świadkami mogło by ć i kilku obecnych, bliskich,mu ludzi, i ty siączne rzesze delegatów na zjazd, i milionowe rzesze czy telników gazet.

W dy skusj i Lenin nie dąży ł do tego, by poznać prawdę, lecz chciał odnieśćzwycięstwo. Musiał zwy cięży ć za wszelką cenę, a zwy cięstwo mogły zapewnić mu różne środki:a więc i podstawienie nogi, i symboliczny policzek, i równie symboliczny, druzgocący cios w łeb.

I okazało się, że życiowe, powszednie, rodzinne cechy Lenina nie miały nigdy nicwspólnego z cechami człowieka stojącego na czele nowego ładu w świecie.

Później , kiedy dy skusje przeszły ze stronic pism i gazet na ulice, na pola zbóż i napola bitew, okazało się, że tutaj także dobre są środki okrutne.

Nietolerancja Lenina, jego bezwzględne dążenie do raz obranego celu, pogarda dlawolności, okrucieństwo w stosunku do ludzi o innych przekonaniach, właściwa mu zdolność, byspokojnie, bez chwili wahania zmieść z powierzchni ziemi nie ty lko fortece, ale i całe gminy,powiaty, gubernie, które kwestionowały jego ortodoksy jną słuszność – wszystkie te cechycharakteru nie powstały dopiero po Październiku. Miał je już Wołodia Uljanow. Ich korzeniesięgają głęboko.

Wszystkie jego zdolności, jego żelazna wola, jego pasja, by ły podporządkowanejednemu celowi – zdobyciu władzy.

Dla zdobycia władzy poświęcił wszystko, nie zawahał się złoży ć w ofierze,zamordować tego, co by ło w Rosj i najświętsze – wolności. Skąd to ośmiomiesięczne niemowlęzrodzone w kraju ty siącletniej niewoli mogło mieć doświadczenie?

Kiedy ty lko chodziło o jakąś ważną sprawę, cechy inteligenta, które wydawały sięz natury właściwe Leninowi, przechodziły do zewnętrznej , nie mającej większego znaczeniaformy, a osobowość jego przejawiała się w niezłomnej , żelaznej i zażartej woli.

Co skierowało Lenina na drogę rewolucj i? Miłość do ludzi? Pragnieniezlikwidowania niedoli chłopów, nędzy i bezprawia nękający ch robotników? Wiara w prawdziwośćzasad marksizmu, w swoją party jną słuszność?

Rewolucja rosy jska nie oznaczała dla niego wolności dla Rosj i. Lecz władza, doktórej zdoby cia dąży ł z taką pasją, nie jemu osobiście by ła potrzebna.

Tutaj się przejawia jedna ze szczególnych cech Lenina: skomplikowaniecharakteru wy nikające z prostoty charakteru.

Tak potężne pragnienie władzy wymaga ogromny ch ambicj i polity czny ch,ogromnej miłości władzy. To są prostackie i proste cechy. Ale ten polityk tak żądny władzyi zdolny do wszystkiego by le ją zdobyć, by ł w życiu osobistym wy jątkowo skromnym

Page 91: Wasilij grossman wszystko płynie

człowiekiem, nie dla siebie władzę zdobywał. Tu się kończy prostota i zaczynają komplikacje.Jeśli wyobrazimy sobie, że Lenin jako człowiek by ł taki sam jak Lenin polityk,

będziemy musieli stwierdzić, że miał pry mitywny i prostacki charakter – by ł brutalny,autory taty wny, bezlitosny, szalenie ambitny, dogmatyczny i krzykliwy.

A jeśli ry sy te przejawiają się stale, w ży ciu codziennym, w stosunku do żony,matki, dzieci, przy jaciela, sąsiada z wspólnego mieszkania? Strach ogarnia na samą myśl o tym.

Wy glądało to jednak całkiem inaczej niż w życiu prywatnym. Na arenieświatowej by ł to człowiek zupełnie inny. Plus i minus, minus i plus.

I wy nika z tego coś zupełnie innego, skomplikowanego, czasem wręcz tragicznego.Piekielna żądza władzy politycznej w połączeniu z wy tartą marynarką, ze szklanką

słabiutkiej herbaty, ze studencką mansardą.Zdolność do zaskakiwania oponenta, do bezlitosnego zmieszania z błotem

przeciwnika w dyskusj i, połączona w niepojęty sposób z sympatycznym uśmiechem,nieśmiałością, delikatnością.

Nieubłagane okrucieństwo, pogarda dla największej świętości rewolucj i rosy jskiej– wolności, i tuż obok, w sercu tego samego człowieka czysty, młodzieńczy zachwy t nad pięknąmuzyką, książką.

Lenin... postać ubóstwiona i Lenin – monolit, prostak, stworzony przez wrogów,łączący w sobie okrutne cechy lidera nowego ładu w świecie z pry mitywnymi, ordy narnymicechami ludzkimi, wrogowie widzieli w nim ty lko te cechy. Wreszcie ten, który wy daje mi sięnajbliższy rzeczy wistości, niełatwo go zrozumieć.

Page 92: Wasilij grossman wszystko płynie

22 By zrozumieć Lenina, nie wystarczy przy jrzeć się ludzkim, powszednim cechom

Lenina-polity ka, trzeba zestawić jego charakter najpierw z mitem narodowego charakterurosy jskiego, a następnie z losem i samym charakterem dziejów Rosj i.

Ascety zm Lenina, naturalna skromność pokrewna skromności rosy jskich pątników,jego otwartość i wiara odpowiadają ludowemu ideałowi nauczyciela życia, a jego miłość doprzy rody rosy jskiej , do lasów i pól Rosj i przypomina uczucia rosy jskich chłopów. W podatnościLenina na myśl Zachodu, na Hegla i Marksa, w jego zdolności wchłaniania i wy rażania duchaZachodu przejawia się ry s głęboko rosy jski, sformułowany przez Czaadajewa. Tę właśniewrażliwość na sprawy całego świata, zdumiewającą a właściwą Rosjanom zdolnośćprzyswajania sobie ducha obcych narodów Dostojewski dostrzegał u Puszkina. Właściwość tałączy Lenina z Puszkinem. Obdarzony nią by ł także Piotr I.

Opętanie Lenina, niezachwiana pewność słuszności własnych przekonań wydajesię podobna do zapamiętałości Awwakuma, do jego niezachwianej wiary. Awwakum zaś tozjawisko samorodne, rosy jskie.

W zeszłym stuleciu myśliciele rosy jscy usiłowali wy jaśnić dzieje Rosj iwłaściwościami narodowego charakteru rosy jskiego, rosy jskiej duszy, pobożności rosy jskiej .

Czaadajew, jeden z naj inteligentniejszych ludzi Rosj i w dziewiętnastym wieku,głosił chwałę ascetycznego i pełnego poświęcenia ducha chrześcijaństwa rosy jskiego, jegoniezmąconej niczy m bizanty jskiej natury.

Dostojewski uważał, że wszechczłowieczeństwo, dążenie do połączenia wszystkichludzi stanowią prawdziwą podstawę duszy rosy jskiej .

Rosy jski wiek dwudziesty lubi powtarzać przepowiednie XIX-wiecznych myślicielii proroków Rosj i – Gogola, Czaadajewa, Bielińskiego, Dostojewskiego.

Któżby nie lubił powtarzać o sobie takich opinii?...Prorocy dziewiętnastego wieku przepowiadali, że w przyszłości Rosjanie staną na

czele rozwoju duchowego narodów, i to nie ty lko europejskich, lecz także całego świata.Nie o chwale oręża rosy jskiego mówili ci przepowiadacze, lecz o sławie

rosy jskiego serca, rosy jskiej wiary i rosy jskiego przykładu.„Ptak-trójka”... „dusza rosy jska, humanitarna i jednocząca ludzi, ogarnie braterską

miłością całą ludzkość, a w końcu wyrzeknie może ostateczne słowo wielkiej powszechnejharmonii, ostatecznego braterskiego pojednania wszystkich ludzi zgodnie z prawem EwangeliiChrystusa!...” „Kiedy całkiem naturalnie zajmiemy należne nam miejsce wśród narodów,których przeznaczeniem jest działać dla ludzkości nie ty lko jako ty rani, lecz także jako idee”. „Czynie tak samo i ty, Rosjo, pędzisz jak dzielna nieprześcigniona trojka? Dymem dymi pod tobądroga, grzmią mosty...”

I Czaadajew natychmiast genialnie przedstawia zdumiewający ry s dziejów Rosj i:„...jakże ważki fakt stopniowego ujarzmiania naszego chłopstwa, który nie jest niczym innym jaklogicznym wynikiem naszych dziejów”.

Nieubłagany ucisk jednostki towarzyszy ł stale ty siącletnim dziejom Rosjan.Służalcze podporządkowanie jednostki carowi i państwu. Tak, i te także ry sy widzieli i poświadczaliprorocy Rosj i.

A dostrzegając nieubłagany ucisk człowieka przez władzę, ziemianina, carai państwo, prorocy Rosj i zdawali sobie sprawę z niespotykanej w świecie zachodnim czystości,głębi, jasności, Chrystusowej siły duszy rosy jskiej . I przepowiadali jej wielką, świetlaną

Page 93: Wasilij grossman wszystko płynie

przy szłość. Zgodnie głosili, że u Rosjan idea chrześcijaństwa występuje w bezpaństwowej,ascety cznej , bizanty jskiej , antyzachodniej formie, a siły właściwe duszy rosy jskiej przejawią siękiedy ś w potężnym wpływie na narody europejskie i oczyszczą, przeobrażą i oświecą życie naZachodzie w duchu braterstwa. I świat zachodni ufnie i radośnie podąży za Rosjanami. Teprzepowiednie najznakomitszych umysłów i serc Rosj i łączy jeden wspólny i niebezpieczny ry s.Ci, co je wy powiadali, widzieli siłę duszy rosy jskiej i przewidywali jej rolę w świecie; niedostrzegali jednak, że cechy tej duszy nie zrodziły się z wolności, że dusza rosy jska jestty siącletnią niewolnicą. Co może dać światu ty siącletnia niewolnica, nawet jeśli stanie sięwszechpotężna?

I oto wiek dziewiętnasty przybliży ł, jak się zdawało, zapowiadane przez prorokówRosji czasy, kiedy Rosja tak podatna na obce wpływy duchowe i tak chętnie je wchłaniająca,przy gotowy wała się do wywierania wpływu na świat.

Przez sto lat Rosja wchłaniała przyniesioną z Zachodu ideę wolności. Wchłaniałają za sprawą Pestela, Ry lejewa, Hercena, Czernyszewskiego, Ławrowa, Bakunina, za sprawąswoich pisarzy i męczenników za ideę takich, jak Zelabow, Zofia Perowska, Timofiej Michaj łow,Mikołaj Kibalczy c, a także za sprawą Lenina, Martowa, Czernowa, swojej raznoczynnejinteligencj i, swojej młodzieży akademickiej , swoich postępowych robotników. Myśl tęrozpowszechniały książki, katedry uniwersy teckie, rozpowszechniali ją studenci z Heidelbergui Pary ża, żołnierze Bonapartego, inżynierowie i oświeceni kupcy, rozpowszechniała ją idąca nasłużbę przy jezdna biedota, której poczucie godności ludzkiej budziło zawistne zdumienierosy jskich ary stokratów.

I oto natchniona ideami wolności i godności ludzkiej została dokonana rewolucjarosy jska.

Cóż uczyniła dusza rosy jska z ideami świata zachodniego, jak przetworzy ła jew sobie, w co się skry stalizowała, jakie młode pędy miała zamiar usunąć z podświadomościhistorii?

„Rosjo, dokądże pędzisz...? Nie daje odpowiedzi”.Niczy m młodzieńcy ubiegający się o rękę młodej dziewczyny przedefilowały

przed młodziutką, wy zwoloną z okowów caratu Rosją dziesiątki, a może i setki rewolucy jnychteorii, wierzeń, party jnych liderów, przepowiedni, programów... Chciwie, namiętnie i błagalniewpatry wali się przy wódcy rosy jskiego postępu w oblicze wybranki.

Otoczy li ją szerokim kołem umiarkowani fanatycy, trudowicy, narodnicy,sy mpaty cy robotników, rzecznicy chłopów, oświeceni fabrykanci, miłujący świat duchowni-hurnaniści, zajadli anarchiści.

Niewidoczne, częstokroć niedostrzegalne dla nich nici łączy ły ich z ideamizachodnich monarchii konsty tucy jnych, parlamentów, wielce wykształconych kardynałówi biskupów, fabry kantów, światłych właścicieli ziemskich, przywódców robotniczych związkówzawodowy ch, kaznodziejów, profesorów uniwersy tetu.

Wielka niewolnica zatrzymała swój dociekliwy, sceptyczny, badawczy wzrok naLeninie. Oto jej wy braniec!

Lenin odgadł, jak w starej baśni, jej tajemną myśl, wyzwolił ją z okowówdziwnego uśpienia, wy zwolił jej marzenie.

Ale czy tak by ło naprawdę?Lenin został jej wybrańcem, dlatego że ją wybrał i że ona go także wybrała.Poszła za nim – obiecał jej złote góry, rzeki mlekiem i miodem płynące. Szła za

nim' najpierw chętnie, wierząc mu, szła wesołą, odurzającą drogą zalaną łuną pożarów, która biłaod płonący ch dworów ziemiańskich, potem potykając się, oglądając za siebie, przerażona

Page 94: Wasilij grossman wszystko płynie

widokiem, jaki się przed nią otworzy ł, ale coraz mocniej czuła prowadzącą ją rękę.A on szedł pełen apostolskiej wiary, szedł prowadząc za sobą Rosję i nie pojmował

cudownego snu, w który m by ł pogrążony. W jej posłusznych krokach, w jej nowej po obaleniucara pokorze i przyprawiającej o szaleństwo uległości tonęło i ginęło, przeobrażało się towszy stko, co on przyniósł Rosj i z rozmiłowanego w wolności rewolucy jnego Zachodu.

Wy dawało mu się, że jego niewzruszona dyktatorska siła stanowi rękojmięnieskazitelności i bezpieczeństwa tego, w co wierzy ł, co przyniósł swemu krajowi.

Cieszy ł się tą siłą, znajdując w niej potwierdzenie słuszności swoich wierzeń i naglez przerażeniem zobaczy ł, że jego bezwzględność wobec łagodnej rosy jskiej pokory to jegoniemoc największa.

Im surowsza by ła jego postawa, im cięższa stawała się ręka, im posłuszniej ulegałaRosja jego światłej i rewolucy jnej przemocy, ty m trudniej by ło mu walczy ć z iście szatańskąsiłą pańszczy źnianej przeszłości.

Niewolniczy, pańszczyźniany pierwiastek nabierał mocy w duszy rosy jskiej nibyty siącletni roztwór spiry tusu. Roztopił on metal i sól godności ludzkiej niczym parująca własnąmocą woda królewska i przeobraził całkowicie duchowe życie Rosjan.

Rozległe przestrzenie Rosj i, które na pierwszy, powierzchowny rzut oka robiąwrażenie rozmachu, zuchwalstwa i wolności, przez dziewięćset lat by ły niemą retortąniewolnictwa.

Przez dziewięćset lat Rosja odchodziła od dzikich osiedli leśnych, od zakopcony chkurny ch chat, od okazały ch drewniany ch siedzib do fabryk uralskich, donieckiego węgla,petersburskich pałaców, Ermitażu, do fregat i kotłów parowych.

Na pierwszy, powierzchowny rzut oka powstawało wrażenie rozwijającej sięoświaty i zbliżenia z Zachodem.

Im bardziej jednak życie w Rosj i stawało się na pozór podobne do życia naZachodzie, im bardziej huk fabry k, stukot kół bry czek i pociągów, łopotanie żagli na statkach,światła kry ształowych ży randoli w oknach pałaców przy pominały ży cie na Zachodzie, tymgłębsza stawała się ukry ta przepaść między najbardziej tajemną istotą ży cia rosy jskiegoa życiem w Europie.

Przepaść ta powstała dlatego, że na Zachodzie rozwój czerpał soki ży wotne zewzrostu wolności, w Rosj i natomiast ze wzrostu niewoli.

Historia ludzkości jest historią jej wolności. Wzrost ludzkiej potęgi przejawia sięprzede wszy stkim we wzroście wolności. Wolność nie jest uświadomioną koniecznością, jakmy ślał Engels. Wolność to przeciwieństwo konieczności, wolność jest przezwyciężonąkoniecznością. W samej swojej istocie postęp jest postępem wolności ludzi. Przecież i życie jesttakże wolnością, ewolucja życia jest ewolucją wolności.

Rozwój Rosj i ujawnił swoją dziwną istotę – by ł rozwojem niewoli. Z roku na roktwardsza stawała się niewola pańszczyźniana chłopów, coraz bardziej kurczy ło się prawo chłopówdo ziemi, a ty mczasem rosy jska nauka, technika, oświata ciągle się rozwijały wraz ze wzrostemrosy jskiego niewolnictwa.

Powstaniu rosy jskiej państwowości towarzyszy ło ostateczne ujarzmienie chłopów:zniesiony został ostatni dzień chłopskiej wolności – 26 listopada, dzień świętego Jurija (Jerzego),tak zwany „Jurjew Dień”.

Liczba ludzi „wolny ch”, „wędrownych” ciągle topniała, wzrastała natomiast liczbazniewolonych i Rosja zaczęła wy chodzić na szerszą drogę dziejów Europy. Człowiek przy pisanydo ziemi został przy pisany do właściciela tej ziemi, potem do urzędnika reprezentującegopaństwo i wojsko; właściciel ziemi uzyskał prawo sądu nad pańszczyźniany mi chłopami, a później

Page 95: Wasilij grossman wszystko płynie

także prawo moskiewskich tortur (tak nazy wano je cztery sta lat temu), to znaczy prawo wieszaniachłopa pańszczyźnianego za związane na plecach ręce i wymierzania mu chłosty. A ty mczasemrozwijała się rosy jska metalurgia, powstawały coraz większe składy towarów, rosło w siłępaństwo i wojsko, rozpalała się zorza rosy jskiej chwały wojennej , rozpowszechniała się oświata.

Ty taniczna działalność Piotra, któremu Rosja zawdzięcza postępy naukii przemysłu, by ła związana z równie potężny m postępem pańszczyzny. Piotr zrównał chłopówpańszczyźniany ch osiadłych na roli z chłopami folwarcznymi, ludzi „wędrownych” przekształciłw pańszczy źnianych. Narzucił pańszczyznę najniższej warstwie chłopstwa, tzw.„czarnososznikom” na Północy i chłopom zagrodowy m na Południu. Obok obszarniczegopoddaństwa chłopów rozkwitło za Piotra państwowe poddaństwo chłopów, które pomagało carowiw szerzeniu oświaty i postępu w swoim państwie. Piotr miał wrażenie, że przybliża Rosję doZachodu, tak zresztą by ło, ale przepaść między Rosją a Zachodem ciągle rosła.

I oto nastał wspaniały wiek Katarzy ny, wiek cudownego rozkwitu sztuk i oświatyw Rosj i, ale także wiek, w którym rosy jskie poddaństwo chłopów osiągnęło swój szczy t.

Tak ty siącletnim łańcuchem by ły skute razem – rosy jski postęp i rosy jskieniewolnictwo. Każdy zry w do światła pogłębiał czarny dół pańszczyzny.

Wiek dziewiętnasty to szczególna epoka w ży ciu Rosj i.Wiek ten zachwiał główną podstawą ży cia rosy jskiego – związkiem postępu

z pańszczy zną.Rewolucy jni myśliciele Rosj i nie docenili uwłaszczenia chłopów

w dziewiętnastym stuleciu. Wydarzenie to, jak tego dowiódł wiek następny, by ło bardziejrewolucy jne niż Wielka Rewolucja Październikowa. Zachwiało ono ty siącletnią podstawą Rosj i,podstawą, której nie tknął ani Piotr, ani Lenin: zależnością rozwoju Rosj i od rosy jskiej niewoli.

Po uwłaszczeniu chłopów przywódcy rewolucy jni, inteligencja, młodzieżakademicka zażarcie, ze straszliwą siłą i poświęceniem walczy li o nieznaną w Rosj i godnośćludzką, o postęp bez niewolnictwa. To nowe prawo by ło zupełnie obce rosy jskiej przeszłości i niktnie wiedział, ani jaka się stanie Rosja, jeśli się wyrzeknie ty siącletniego związku swojego rozwojuz niewolnictwem, ani jak się zmieni rosy jski charakter.

W luty m 1917 roku przed Rosją otwarła się droga do wolności. Rosja wy brałaLenina.

Lenin dokonał prawdziwego przewrotu w życiu Rosj i. Zlikwidował ziemiaństwo,zniszczy ł fabry kantów i kupców.

I mimo to wiek dwudziesty wyznaczy ł Leninowi w Rosj i – choć brzmi to potworniei dziwnie – rolę tego, kto zachował przekleństwo, jakie ciąży nad Rosją: związek jej rozwojuz niewolą, z poddaństwem.

Ty lko ci, którzy godzą w samą podstawę starej Rosj i, w jej niewolniczą duszę, sąrewolucjonistami.

Tak się złoży ło, że rewolucy jne szaleństwo, fanaty czna wiara w prawdziwość zasadmarksizmu, bezwzględna nietolerancja w stosunku do ludzi o odmienny ch poglądachdoprowadziły do tego, że Lenin przy czynił się do ogromnego rozwoju tej Rosj i, której nienawidziłcałą siłą swojej fanaty cznej duszy.

Rzecz to istotnie tragiczna, że człowiek, który tak szczerze wielbił dzieła Tołstojai muzykę Beethovena przy czynił się do ponownego upańszczyźnienia chłopów i robotników, doprzeobrażenia w sługusów z państwowej izby czeladnej tak wy bitny ch twórców jak AleksyTołstoj , chemik Siemionow, muzy k Szostakowicz.

Spór wszczęty przez zwolenników wolności w Rosj i został wreszcie rozstrzy gnięty –niewola rosy jska ty m razem także okazała się nie do pokonania.

Page 96: Wasilij grossman wszystko płynie

Zwy cięstwo Lenina stało się jego klęską.Tragedia Lenina by ła jednak nie ty lko tragedią rosy jską, lecz także ogólnoludzką.Czy Lenin mógł przypuszczać, że w godzinie rewolucj i, jakiej dokonał, to nie Rosja

pójdzie za socjalisty czną Europą, ale utajone niewolnictwo rosy jskie wy jdzie poza granice Rosj ii stanie się pochodnią oświetlającą nowe drogi ludzkości.

Rosja nie wchłaniała już wolnego ducha Zachodu. To Zachód patrzy ł jakurzeczony na rozwój Rosj i idącej drogą niewoli.

Świat zobaczy ł urzekającą prostotę tej drogi. Świat zrozumiał, jaką potęgę stanowipaństwo narodowe zbudowane na niewoli.

Zdawało się, że stało się to, co przewidzieli prorocy Rosj i przed stu i stupięćdziesięciu laty.

Ale jak dziwnie i jak okropnie to się dokonało...Leninowska sy nteza niewoli z socjalizmem oszołomiła świat bardziej niż odkrycie

energii atomowej.Europejscy apostołowie rewolucj i narodowych zobaczy li światło ze Wschodu,

Włosi, a później Niemcy zaczęli na swój sposób rozwijać ideę narodowego socjalizmu.A światło rozpalało się coraz mocniej – przy jęła je Azja, Afryka.Narody i państwa mogą się rozwijać w imię siły i wbrew wolności!Nie by ł to pokarm dla zdrowy ch, by ł to narkotyk, lekarstwo pechowców, ludzi

chory ch i słaby ch, zacofany ch lub bity ch.Dzięki woli, pasj i i geniuszowi Lenina ty siącletnie rosy jskie prawo rozwoju stało się

prawem w całym świecie.Takie by ło fatum historii.Nietolerancja Lenina, agresywność, bezwzględność w stosunku do ludzi

o odmienny ch poglądach, pogarda wolności, fanatyzm jego wiary, okrucieństwo wobec wrogów– wszy stko, co pozwoliło jego sprawie zwycięży ć – zrodziło się, wy łoniło z ty siącletniej głębirosy jskiego ży cia pańszczyźnianego, z niewoli rosy jskiej . Dlatego właśnie zwycięstwo Leninaprzyczyniło się do wzrostu niewoli. A obok, tuż, tuż, bezcielesne, pozbawione wszelkiego znaczeniatrwały nadal i budziły zachwy t milionowych rzesz ludzkich ry sy sympaty cznego, skromnegointeligenta rosy jskiego.

No i cóż, czy dusza rosy jska jest nadal zagadkowa? Nie, nie ma tu żadnej zagadki.I czy w ogóle by ła kiedykolwiek zagadką? Jakaż bowiem zagadka może tkwić

w niewoli?Czyż to naprawdę właśnie rosy jskie i ty lko rosy jskie prawo rozwoju? Czy to

możliwe, żeby dusza rosy jska i ty lko ta dusza miała się rozwijać nie wraz ze wzrostem wolności,lecz ze wzrostem niewoli? Czy przejawia się tutaj istotnie fatum ciążące nad duszą rosy jską...

Nie, nie, oczywiście.Prawo rozwoju Rosj i określiły te parametry – są ich dziesiątki, a może i setki –

zgodnie z którymi rozwijała się historia Rosj i.Nie o duszę tu chodzi. I gdyby zgodnie z tymi parametrami wśród lasów i stepów,

topieli i równin, w polu siły rozpościerający m się między Europą a Azją, na ogromnychi tragicznych przestrzeniach rosy jskich przed ty siącem lat zapuścili korzenie Francuzi, Niemcy,Anglicy – prawo historii by łoby takie samo jak w przypadku Rosjan. Nie ty lko zresztą Rosjanieprzeby li tę drogę rozwoju. Wiele narodów na świecie, na wszystkich kontynentach – to z dalekai mgliście, to z bliska i wyraźnie – poznawało w swoich gorzkich doświadczeniach gorycz drogirosy jskiej .

Najwyższy czas, by wnikliwi badacze Rosj i zrozumieli wreszcie, że z ty siącletniej

Page 97: Wasilij grossman wszystko płynie

niewoli wywodzi się mistycy zm duszy rosy jskiej .W zachwycie dla bizanty jskiej , ascetycznej czystości, dla chrześcijańskiej

łagodności tkwi mimowolne wyznanie: tak, nic nie zdoła zachwiać niewolnictwem rosy jskim.A źródło tej chrześcijańskiej łagodności, tej bizanty jskiej ascetycznej wiary jest takie samo jakźródło właściwej Leninowi pasj i, jego nietolerancj i i fanatycznej wiary – to ty siącletnia niewolapańszczyźniana.

Dlatego właśnie prorocy Rosj i popełnili tak tragiczny błąd. Gdzież jest ona, ta„dusza rosy jska” – wszechludzka i wszystkich jednocząca, która według przepowiedniDostojewskiego ma „wypowiedzieć ostatnie słowo wielkiej powszechnej harmonii, ostatecznego,braterskiego pojednania wszystkich ludów zgodnie z prawem Ewangelii Chrystusa”?

Gdzież ta wszechludzka i jednocząca wszystkich dusza, wielki Boże? Czyż wizjaproroków Rosj i, zapowiadających przy szły święty triumf duszy rosy jskiej , miała się spełnićw zgodny m zgrzycie drutów kolczastych naciągnięty ch w tajdze i wokół Oświęcimia?

Pod wieloma względami Lenin diametralnie się różni od proroków Rosj i: jestniezmiernie daleki od ich idei łagodności, bizanty jskiej czystości chrześcijańskiej i zasadEwangelii. Ale – rzecz zaskakująca i dziwna – jednocześnie jest razem z nimi. Idąc zupełnie inną,własną drogą Lenin nie usiłował ochronić Rosj i przed ty siącletnim, bezdennym trzęsawiskiemniewoli, lecz podobnie jak oni uznał, że nic nie zdoła zachwiać niewolą rosy jską. On – tak samojak oni – jest wy tworem naszej niewoli.

Pańszczyźniana dusza duszy rosy jskiej ży je w rosy jskiej pobożności i w rosy jskimateizmie, w rosy jskiej łagodnej miłości człowieka, w rosy jskim rozmachu, chuligaństwiei śmiałości, w rosy jskim sknerstwie i mieszczaństwie, w rosy jskiej pokornej pracowitości,w rosy jskiej ascetycznej czy stości, w rosy jskich matactwach i tak groźnej dla wroga odwadzeżołnierzy rosy jskich, w braku godności w charakterze rosy jskim, w rozpaczliwych buntachrosy jskich buntowników, w fanatyzmie członków różnych sekt, pańszczy źniana dusza tkwii w rewolucj i leninowskiej , i w skwapliwości, z jaką Lenin przejmował rewolucy jne teorieEuropy, i w zapamiętaniu Lenina, i w przemocy Lenina, i w triumfach jego państwa.

Na całym świecie takie dusze rodzą się tam, gdzie panuje niewola.Gdzież jest nadzieja Rosj i, jeśli nawet jej wielcy prorocy nie odróżniają wolności

od niewoli?Gdzież jest nadzieja Rosj i, jeśli jej geniusz widzi łagodne i jasne piękno jej duszy

w pokornym niewolnictwie?Gdzież jest nadzieja Rosj i, jeśli jej wielki reformator, Lenin, nie zniszczy ł, ale

wzmocnił związek rozwoju Rosj i z niewolą, z pańszczyzną?Gdzież jest epoka rosy jskiej wolnej duszy ludzkiej? Kiedyż ona nadejdzie?A może jej nie będzie, może nie nadejdzie nigdy?

Page 98: Wasilij grossman wszystko płynie

23 Lenin umarł, ale nie umarł leninizm. Nie wymknęła się z rąk partii władza zdoby ta

przez Lenina. Towarzysze Lenina, jego pomocnicy, współbojownicy i uczniowie kontynuowalidzieło Leniha.

... w rozszalałej powodzi zostawił im ten kraj, a oni zakuwać mieli go w betonie. Gdy

powiesz im, ich nie zatrwoży, że Lenin umarł, nie zapłaczą, jeszcze posępniej, jeszcze srożejprowadzić będą to, co zaczął. [Przełoży ła Maria Trzcińska]

Pozostała dyktatura partii wywalczona przez Lenina, stworzone przez niego wojsko,

milicja, Czeka, likwidacja analfabetyzmu, fakultety robotnicze. Po śmierci Lenina zostało takżedwadzieścia osiem tomów jego dzieł. Któryż z jego współtowarzyszy głębiej i pełniej potrafi niety lko wchłonąć, ale i wy razić swoją osobowością, sercem, mózgiem prawdziwą, zasadniczą istotęleninizmu? Kto podejmie sztandar Lenina, kto będzie go niósł, kto poprowadzi partię nowego typuod zwycięstwa do zwycięstwa, kto utrwali nowy ład na ziemi?

Błyskotliwy, niepohamowany, wspaniały Trocki? Obdarzony wy jątkową zdolnościąsyntezy i budowania teorii, czarujący Bucharin? Najbliższy ludowym, chłopskim i robotniczyminteresom, doświadczony praktyk w sprawach państwowych Rykow? Znawcamiędzynarodowego ruchu robotniczego, cięty polemista międzynarodowej klasy – Zinowjew?

Ze względu na pewne ry sy charakteru każdy z nich miał w sobie coś z Lenina.Okazało się jednak, że ry sy te nie by ły najważniejsze, podstawowe, że nie one decydowałyo istocie i korzeniach rodzącego się nowego ładu.

Na nieszczęście wszystkie te ry sy charakteru Lenina, które występowaływ charakterze genialnego niemal Trockiego, Bucharina, Rykowa, Zinowjewa, Kamieniewaokazały się herezją, zaprowadziły ich na szafot, zgotowały im zgubę.

Nie one by ły najważniejsze w osobowości Lenina. W nich znalazła wyraz jegosłabość, buntowniczość, dziwactwa, złudzenia, nie one decydowały o istocie nowego ładu.

Przecież charaktery styczne ry sy Łunaczarskiego występowały niejako u Lenina,kiedy słuchał Appassionaty i zachwycał się Wojną i pokojem. Ale nie biedny Łunaczarski miałdokonać surowego i ponurego, głównego dzieła partii leninowskiej . Nie Trocki, nie Bucharin, nieRyków, nie Kamieniew, nie Zinowjew mieli z woli historii wy razić tajemną istotę osobowościLenina.

Nienawiść Stalina do przywódców opozycji by ła nienawiścią do tych cechcharakteru Lenina, które pozostawały w sprzeczności z istotą leninizmu.

Stalin uśmiercił najbliższych przy jaciół i współtowarzyszy Lenina, bo każdy z nichna swój sposób przeszkadzał w realizowaniu tej zasadniczej sprawy, która stanowiła najskry tsząistotę Lenina.

Walcząc z nimi, skazując ich na śmierć Stalin niejako walczy ł także z Leninemi Lenina skazywał także na stracenie. A jednocześnie właśnie Stalin triumfalnie utwierdził Leninai leninizm, podniósł i rozpostarł nad Rosją sztandar Lenina.

Page 99: Wasilij grossman wszystko płynie

24 Imię Stalina zostało na wieczne czasy wpisane do annałów Rosj i.Po rewolucj i Rosja poznała siebie wpatrując się w Stalina.Dwadzieścia osiem tomów dzieł Lenina – przemówień, referatów, programów,

rozpraw ekonomiczny ch i filozoficznych – nie pomogły Rosj i poznać siebie ani swojego losu.Połączenie rewolucj i zachodniej z rosy jskim sposobem życia wywołało chaos większy od chaosuna wieży Babel.

Nie ty lko marynarze i konnica Budionnego, nie ty lko chłopstwo rosy jskiei robotnicy, lecz także sam Lenin nie by li w stanie zrozumieć tego, co się stało. Ryk burzyrewolucy jnej , prawa dialektyki materialistycznej , logika Kapitału zmieszały się z grą naharmonii, z piosenkami takimi jak Jabłonko czy Kurczę pieczone, z szumem aparatów do pędzeniasamogonu, z mowami lektorów i propagandzistów nawołujących marynarzy i słuchaczyuniwersy tetów robotniczych, by nie ulegali trującej herezj i Kautskiego, Cunowa, Hilferdinga.

Ogień, bunt, rozpasanie, jakie ogarnęły Rosję, wydoby ły z dna rosy jskiego kotłaładunek krzywd i gniewu nagromadzony w ciągu stuleci cierpień chłopa pańszczyźnianego.

Z romantyki rewolucj i, z szaleństw proletkultu, z zielonych republiksamogonowy ch, z oparów pijackiej odwagi i buntu chłopskiego, wściekłości marynarzy na„Ałmazie” wy łaniał się nowy, potężny nie widziany jeszcze w Rosj i policmajster.

Właściwe ludowi namiętne pragnienie posiadania ziemi ornej i własnegogospodarstwa, zrozumiane i podchwycone przez Lenina, by ło wrogie państwu, które Leninzałoży ł, by ło nie do pogodzenia z tym państwem. Temu dążeniu ludu, by stać się gospodarzemziemi, został bezwzględnie położony kres.

W 1930 roku państwo stworzone przez Lenina zostało wy łącznym właścicielemwszystkich ziem, lasów i wód w Związku Radzieckim, całkowicie odsuwając chłopstwo odposiadania roli.

Chaos, sprzeczności, dezorientacja panowały nie ty lko na stacjach węzłowych,przystankach i dachach pociągów, nie ty lko w chłopskich nadziejach i w zapalonych głowachpoetów. Chaos i dezorientacja panowały w dziedzinie rewolucy jnej teorii, w oszałamiającosprzecznych z praktyką, kry stalicznie jasnych, nowych założeniach pierwszego teoretyka partii.

Sztandarowe hasło Lenina brzmiało: „Cała władza w ręce rad”, ale dalszy biegwydarzeń dowiódł, że stworzone przez niego rady nie miały i nie mają do dziś żadnej władzyi stanowią instancję czy sto formalną albo ty lko administracy jną i wykonawczą.

Cały zapał młodego Lenina jako teoretyka by ł skierowany na walkęz narodnictwem, eserowcami, na wykazanie, że Rosja nie uniknie kapitalistycznej drogi rozwoju.W roku zaś 1917 Lenin z takim samym zapałem dowodził, że omijając drogę kapitalistyczną,związaną ze swobodami demokratycznymi, Rosja może i powinna iść drogą rewolucj iproletariackiej .

Czy mógł Lenin przypuszczać, że założywszy Komunistyczną Międzynarodówkęi głosząc na drugim kongresie Kominternu hasło rewolucj i na całym świecie, wołając„Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się” przygotował grunt dla nie znanego w dziejachludzkości wzrostu zasady suwerenności narodowej.

Ta potęga państwowego nacjonalizmu i ten zaciekły nacjonalizm maspozbawionych wolności i godności ludzkiej stały się główną dźwignią, termojądrową głowicąnowego ładu, zdecy dowały o losie dwudziestego wieku.

Stalin nauczy ł rozumu popaździernikową, porewolucy jną Rosję, rozdał wszystkim

Page 100: Wasilij grossman wszystko płynie

siostrom kolczy ki, a ty m, którym one się nie należały, wyrwał je razem z uszami lub oderwałz głową.

Partia bolszewicka miała stać się partią państwa narodowego. Zespolenie partiii państwa ucieleśniło się w postaci Stalina. W Stalinie, w jego charakterze, inteligencj i, woli,znalazły wy raz charakter, wola, inteligencja państwa.

Wy dawało się, że Stalin buduje założone przez Lenina państwo na swój obrazi podobieństwo. Ale nie w tym, oczywiście, by ła rzecz – postać Stalina by ła ucieleśnieniempaństwa, dlatego właśnie on stał się jego panem.

Widocznie jednak czasem, szczególnie pod koniec życia, wydawało mu się, żepaństwo jest jego sługą.

W Stalinie, w jego postaci, w tym połączeniu Azjaty z europejskim marksistąznalazł wy raz charakter państwowości radzieckiej . Właśnie państwowości! Lenin to wcielenierosy jskiego narodowego pierwiastka historycznego. Stalin zaś – wcielenie rosy jskiejpaństwowości radzieckiej . Państwowość rosy jska, która wywodzi się z Azji i udaje Europę, niejest history czna, jest ponadhistoryczna.

Zasada jej jest powszechna, niewzruszona, daje się zastosować do wszystkichukładów w Rosj i w ciągu jej ty siącletnich dziejów. Za sprawą Stalina odziedziczone po Leninierewolucy jne kategorie dyktatury, terroru, walki ze swobodami burżuazy jnymi, które wydawałysię Leninowi kategoriami przejściowymi, zostały przeniesione do podstaw, do fundamentów, doistoty, połączy ły się z tradycy jną, narodową, ty siącletnią niewolą rosy jską. Dzięki Stalinowikategorie te stały się właśnie treścią państwa, a socjaldemokratyczne przeży tki zostałysprowadzone do formy, do dekoracj i teatralnej .

Wszy stkie cechy nie mającej litości dla ludzi pańszczyźnianej Rosj i skupiły sięw Stalinie.

Stalin ze swoim nieprawdopodobnym okrucieństwem, swoim nieprawdopodobnymwiarołomstwem, zdolnością udawania, obłudą, pamiętliwością i mściwością, ze swojąbrutalnością, swoim poczuciem humoru – to typowy dostojnik azjatycki, wielmożny Azjata.

Stalin ze swoją znajomością teorii rewolucy jnych, skłonnością do używaniaterminologii postępowego Zachodu, znajomością literatury i teatru, tak kochanych przez rosy jskąinteligencję demokratyczną, ze swoim zamiłowaniem do cy tatów z Gogola i Szczedrina,umiejętnością posługiwania się najsubtelniejszymi sposobami konspiracj i, swoją amoralnością torewolucjonista ty pu Nieczajewa, ten, który usprawiedliwia każdy środek prowadzący do celu.Ale Nieczajew zadrżałby, oczywiście, gdyby mógł zobaczyć, do jak potwornych rozmiarówdoprowadził nieczajewszczyznę Józef Stalin.

W jego wierze w papier urzędowy i policję jako główną siłę życia, w jegotajemnej pasj i do mundurów i orderów, w bezprzykładnej pogardzie dla godności ludzkiej ,w uwielbieniu dla porządku urzędowego i biurokracj i, w jego gotowości zabicia człowieka w imięświętej litery prawa i niezwłocznego wzgardzenia tymże prawem w imię potwornej samowoli –przejawia się mentalność dygnitarza policj i, duch żandarma.

Te właśnie cechy stanowiły charakter Stalina – połączenie tych trzech Stalinów.I ty ch właśnie trzech Stalinów stworzy ło państwowość stalinowską, tę, dla której

prawo jest jedy nie narzędziem samowoli, a samowola jest prawem, tę, której ty siącletniekorzenie sięgają pańszczyźnianej przeszłości, kiedy to z chłopów zrobiono niewolników, i jarzmaTatarów, kiedy to z ty ch, co panowali nad chłopami, zrobiono sługusów, tę państwowość, któragraniczy jednocześnie z wiarołomną, mściwą, obłudną, okrutną Azją i z oświeconą,demokraty czną, kramarską i sprzedajną Europą.

Ten Azjata w miękkich butach giemzowych, który cy tuje Szczedrina, ży je kierując

Page 101: Wasilij grossman wszystko płynie

się prawem krwawej zemsty, a jednocześnie posługuje się słownictwem rewolucy jnym,wprowadził pewien porządek do popaździernikowego chaosu, działał zgodnie ze swojąosobowością i odcisnął jej piętno na charakterze swojego państwa. Podstawową zaś cechępaństwa, które zbudował, stanowi brak wolności.

W ty m państwie nie ty lko małe narody, ale i naród rosy jski nie ma wolnościnarodowej. Tam, gdzie nie ma wolności jednostki, nie może by ć wolności narodu, wolnośćnarodu bowiem to przede wszystkim wolność jednostki.

W tym państwie nie ma społeczeństwa, gdy ż społeczeństwo opiera się nanieskrępowanej bliskości i nieskrępowanym antagonizmie ludzi, a w państwie pozbawionymwolności nie do pomyślenia jest nieskrępowana bliskość czy wrogość.

Ty siącletnia zasada rozwoju rosy jskiej oświaty, nauki i potęgi przemysłowej przywzrastającej niewoli ludzkiej , zasada wyhodowana przez Ruś bojarów, przez Iwana Groźnego,Piotra, Katarzynę, odniosła za Stalina całkowity triumf.

Dziwne to zaiste, że Stalin, który zdławił wolność, nie przestał jednak bać sięwolności.

Może ten właśnie strach zmusił go do nieprawdopodobnej zaiste obłudy.Obłudę Stalina ukazuje wyraźnie obłuda państwa. A przejawiała się ona głównie

w zabawie w wolność. Państwo nie opluwało martwej wolności! Najcenniejsza, żywa,radioakty wna treść wolności i demokracj i została zamordowana i przekształcona w manekin,w sieczkę słowną. Tak dzikusy, w który ch ręce dostały się najsubtelniejsze sekstantyi chronometry, uży wają ich jako ozdób.

Zamordowana wolność stała się ozdobą państwa, ale ozdobą nie pozbawionąkorzy ści. Martwa wolność została główny m aktorem w giganty cznej inscenizacj i, w widowiskuteatralny m o niebywały m rozmachu. Państwo pozbawione wolności stworzy ło fikcjęparlamentu, wyborów, związków zawodowych, atrapę społeczeństwa i ży cia społecznego.W państwie pozbawiony m wolności fikcje zarządów kołchozów, zarządów związku pisarzyi związku plastyków, fikcje prezydiów rejonowych i obwodowy ch komitetów wy konawczych,fikcje egzekutyw i plenów komitetów rejonowych, komitetów obwodowych i centralny chkomitetów narodowy ch partii komunistyczny ch rozpatry wały sprawy, podejmowały decyzje,które by ły zawczasu powzięte gdzie indziej . Nawet prezy dium Komitetu Centralnego partii by łoteatrem.

Ten teatr leżał w charakterze Stalina. Ten teatr odpowiadał charakterowi państwapozbawionego wolności. Dlatego właśnie państwo potrzebowało Stalina: charakter Stalina stał sięcharakterem państwa.

Co by ło rzeczy wistością, a nie teatrem? Kto naprawdę rozstrzygał sprawy, a niety lko udawał, że je rozstrzyga?

Rzeczywistą siłą by ł Stalin. Stalin decydował. Ale nie mógł, rzecz jasna,decy dować osobiście o wszystkich sprawach w państwie – czy dać urlop nauczycielceSiemionowej, czy siać w kołchozie „Zorza” groch czy też kapustę.

Choć zasada państwa pozbawionego wolności wymagała, żeby tak właśnieodby wało się wszystko i żeby Stalin decy dował o wszystkich bez wy jątku sprawach, okazało się toniemożliwe fizy cznie i w sprawach drugorzędny ch decydowali zaufani Stalina. A decy dowalizawsze jednakowo: w duchu Stalina.

Ty lko dlatego by li zaufany mi Stalina albo zaufany mi jego zaufany ch. Decyzje ichcechował jeden wspólny ry s niezależnie od tego, czy doty czy ły budowy elektrowni wodnejw dolny m biegu Wołgi, czy wy słania na dwumiesięczne kursy dojarki Aniuty Fieokistowej: by łyzawsze podejmowane w duchu Stalina. Przecież duch Stalina i duch państwa by ły tożsame.

Page 102: Wasilij grossman wszystko płynie

Zaufani Stalina-Państwa od razu rzucali się w oczy na wszystkich posiedzeniach,zebraniach, masówkach, zjazdach – z nimi nikt nigdy nie dyskutował, przemawiali przecieżw imieniu Stalina-Państwa.

Fakt, że państwo pozbawione wolności działało zawsze w imieniu wolnościi demokracj i, że bało się zrobić krok nie wy mieniając jej imienia, świadczy ł o sile wolności.Stalin niewielu się bał, ale ciągle i do końca ży cia bał się wolności, zabił wolność i usiłował sięprzy pochlebić wolności, choć już nieży wej.

My lą się bardzo ci, co twierdzą, że sprawy czasu kolektywizacj i i czasujeżowszczyzny są bezmy ślnymi przejawami nie kontrolowanej , nieograniczonej władzy, którądzierży ł człowiek okrutny.

W rzeczy wistości krew przelana w trzy dziesty m i trzy dziesty m siódmy m roku by łapotrzebna państwu – jak mówił Stalin – i nie by ła ofiarą daremną. Bez niej państwo nie ostałobysię. Przecież krew tę przelała niewola, by pokonać wolność. To dawne sprawy, które się zaczęłyjuż za Lenina.

Wolność została pokonana nie ty lko w dziedzinie polity ki i działalności społecznej ,lecz także w rolnictwie – w prawie do wolnych siewów i żniw, w poezj i i filozofii, w rzemiośleszewskim, w zmianie miejsca zamieszkania, w lekturze, w pracy robotników, których normy,warunki bezpieczeństwa pracy i zarobki zostały całkowicie uzależnione od woli państwa.

Niewola triumfowała niepodzielnie od Pacy fiku do Morza Czarnego. By ła wszędziei we wszy stkim. I wszędzie, i we wszystkim zamordowana została wolność.

To by ła zwy cięska ofensy wa, która wymagała przelewu krwi, morza krwi: przecieżwolność to życie i zabijając ją Stalin zabijał życie.

Charakter Stalina wy raził się w gigantach pięciolatek: te huczące piramidydwudziestego wieku, które odpowiadały wspaniałym pomnikom i pałacom azjatyckiejstaroży tności, urzekły Stalina. Te gigantyczne budowle nie służy ły człowiekowi, tak samo jakniepotrzebne by ły Bogu giganty czne świątynie i meczety.

Charakter Stalina wy raził się najdobitniej w działalności stworzony ch przezeńorganów bezpieczeństwa.

Tortury podczas przesłuchań, barbarzyńskie metody opry czników mające niszczy ćnie ty lko poszczególny ch ludzi, lecz także całe stany społeczne, metody tajnej policj i doskonaloneod epoki Maluty Skuratowa do czasów hrabiego Benkendorfa – wszy stko to miało odpowiednikiw duszy Stalina, w działalności stworzonego przezeń aparatu ścigania.

Najbardziej jednak by ły chy ba złowieszcze te odpowiedniki, które łączy ływ naturze Stalina rosy jski pierwiastek rewolucy jny z potężną i niczym nie skrępowaną, równieżrosy jską, tajną policją.

To połączenie rewolucj i i tajnej policj i, które się dokonało w naturze Stalina i odbiłosię na stworzony ch przez Stalina organach bezpieczeństwa, miało także swój prawzór w państwierosy jskim.

Związanie się Diegajewa – narodnika i inteligenta, który stał się z czasem agentemOchrany – z szefem tajnej policj i, pułkownikiem Sudiejkinem, nastąpiło w czasach, kiedy JosifDżugaszwili by ł jeszcze mały m dzieckiem, i stanowi właśnie praobraz owego złowieszczegopołączenia w naturze Stalina.

Sudiejkin, człowiek inteligentny, znawca Rosj i rewolucy jnej , doceniający jącałkowicie, kpiarz-obserwator nędzy umysłowej cara i carskich ministrów, który m służy ł,wy korzystał narodnika Diegajewa dla osiągnięcia swoich policy jny ch celów. Narodnik Diegajewzaś służy ł jednocześnie i rewolucj i, i policj i.

Plany Sudiejkina spełzły na niczym. Ten szef policj i chciał za pomocą rewolucj i,

Page 103: Wasilij grossman wszystko płynie

pobłażając rewolucjonistom, a następnie tworząc lipne, fałszy we sprawy, zastraszyć cara,zdoby ć, władzę i zostać dyktatorem. A następnie, stanąwszy na czele państwa, doszczętniezlikwidować rewolucję. Ale zuchwałe marzenia jego nie spełniły się – Diegajew zabił Sudiejkina.

Stalin natomiast zwycięży ł, w jego zwycięstwie, gdzieś w tajemnicy przedwszystkimi i przed nim samym, tkwiło zwy cięstwo marzenia Sudiejkina: zaprząc do wózka dwakonie – rewolucję i tajną policję.

Stalin, twór rewolucj i, rozprawił się z rewolucją i rewolucjonistami za pomocąaparatu policy jnego.

Dręcząca go mania prześladowcza by ła może wynikiem tajemnego, ukry tegow podświadomości lęku Sudiejkina przed Diegajewem? Pokorny, poskromiony w TrzecimOddziale rewolucjonista-narodnik budził jednak przerażenie w pułkowniku policj i. Najstraszniejszezaś by ło to, że obaj , wiarołomni i zaprzy jaźnieni, ży li – nienawidząc się wzajemnie – w gęsty mmroku duszy Stalina.

I chyba właśnie tutaj , a przynajmniej gdzieś w pobliżu, można znaleźćwy jaśnienie zagadki, która może najbardziej zdumiewała współczesnych w 1937 roku – po coby ło likwidując niewinny ch, szczerze oddany ch rewolucj i ludzi, układać szczegółowe a kłamliweod początku do końca scenariusze ich udziału w zmyślonych, nie istniejących spiskach?

Stosując potworne tortury, które trwały przez całe doby, miesiące, a niekiedy i lata,organa bezpieczeństwa zmuszały nieszczęśników – udręczonych księgowych, inży nierów,agronomów – do brania udziału w swego rodzaju widowiskach teatralnych, do odgrywania rolizłoczyńców, agentów obcego wywiadu, terrory stów, szkodników.

Po co by ło to wszystko? Miliony ludzi zadawało sobie miliony razy to py tanie.Opracowując swoje scenariusze Sudiejkin miał jedno na celu – oszukać cara. Ale

Stalin nie musiał cara oszukiwać – Stalin sam by ł carem.Tak, tak, jednakże za pomocą swoich scenariuszy Stalin dąży ł do oszukania cara,

który – niewidoczny ży ł mimo woli Stalina w tajemnym mroku jego duszy.Niewidoczny monarcha nadal ży ł wszędzie, gdzie – jak się zdawało – triumfuje

niewola. Do końca swoich dni ty lko jego potwornie bał się Stalin.Z wolnością, w której imię rozpoczęła się rewolucja rosy jska w luty m 1917 roku,

Stalin do końca swoich dni nie zdołał się rozprawić krwawą przemocą.I tkwiący w duszy Stalina Azjata usiłował oszukać wolność, szukał wy biegów

straciwszy nadzieję, że ją dobije do końca.

Page 104: Wasilij grossman wszystko płynie

25 Po śmierci Stalina dzieło Stalina nie umarło. Tak jak w swoim czasie nie umarło

dzieło Lenina.Ży je zbudowane przez Stalina państwo pozbawione wolności. Nie wymknęła się

z rąk partii stworzona przez Stalina potęga przemysłu, sił zbrojnych, organów ścigania. Niewolapo dawnemu triumfuje niezmiennie od morza do morza. Prawo przenikającego wszędzie teatruobowiązuje także niezmiennie, działa nadal ten sam system wyborów, ciągle tak samo pozostająskute niewolnictwem robotnicze związki zawodowe, ciągle tak samo bezgranicznie zniewolenichłopi nie mają dowodów osobistych, ciągle tak samo z talentem pracuje, hałasuje i skrzeczyw pokojach lokajskich inteligencja wielkiego kraju. Trwa nadal ten sam system rządzeniamocarstwem za pomocą naciskania guzików, nieograniczona pozostaje władza dyspozy tora.

Ale, oczy wiście, wiele rzeczy musiało się zmienić, nie mogło się nie zmienić.Państwo pozbawione wolności weszło w swój trzeci etap. Państwo to założy ł Lenin,

zbudował je Stalin. I oto nadszedł trzeci etap – zbudowane państwo niewoli weszło w etapeksploatacj i, jak mówią budowniczowie.

Wiele rzeczy nieodzownie potrzebnych w okresie budowy stało się jużniepotrzebne. Minęła pora burzenia dawnych ruder na placach budowy, niszczenia, przesiedlania,wysiedlania ludzi ze zrujnowanych willi, domków, chatek.

Do wieżowca wprowadzili się nowi lokatorzy. Nie brak w nim oczywiście usterek,ale nie trzeba już zawsze używać niszczycielskich sposobów wielkiego kierownika robót, staregogospodarza.

Niewola – fundament wieżowca – pozostała po dawnemu nienaruszona.Cóż będzie dalej? Czy rzeczywiście tak niewzruszony jest ten fundament?Czy Hegel ma rację – czy wszystko, co jest rzeczywiste, jest rozumne? Czy

rzeczywiste jest to, co jest nieludzkie? Czy jest rozumne?Siła rewolucj i ludowej, rozpoczętej w lutym 1917 roku, by ła tak wielka, że nawet

państwo dyktatorskie nie zdołało jej zmiażdżyć. I odbywając dla siebie ty lko swoją strasznąi okrutną drogę wzrostu i akumulacj i, w łonie swoim bezwiednie ukrywało wolność.

Wolność pozostawała w głębokim mroku i głębokiej tajemnicy. Na powierzchni zaśhuczała wzburzona, widoczna już dla wszystkich rzeka, która zmiatała wszystko na swojej drodze.Nowe państwo narodowe, właściciel wszystkich niezliczonych skarbów: kombinatów, fabryk,reaktorów jądrowych, wszystkich pól, jedyny władca każdego żywego oddechu – triumfowało.Rewolucja – jak się zdawało – została dokonana dla niego, dla jego ty siącletniej władzy i triumfu.Ale władca połowy świata by ł nie ty lko grabarzem wolności.

Wolność ży ła wbrew geniuszowi Lenina, który w natchnieniu stworzy ł nowy świat.Wolność ży ła dlatego, że ludzie pozostawali nadal ludźmi.

Człowiek, który dokonał rewolucj i w 1917 roku, człowiek, który stworzy ł na rozkaznowego państwa i wieżowce, i fabryki, i reaktory jądrowe, nie ma innego wy jścia opróczwolności. Tworząc bowiem nowy świat, człowiek pozostał człowiekiem.

Wszy stko to czasem wyraźnie, a czasem mgliście rozumiał i czuł Iwan

Grigorjewicz.Nawet najwyższe wieżowce i najpotężniejsze działa, nawet niczym nie

ograniczona władza państwa i najpotężniejsze cesarstwa – są ty lko dymem i mgłą, które znikną.

Page 105: Wasilij grossman wszystko płynie

Pozostaje, rozwija się i ży je jedynie prawdziwa siła, a siła tą jest ty lko wolność. Żyć – to byćwolny m. Nie wszy stko, co jest rzeczywiste, jest rozumne. Wszystko, co jest nieludzkie, jestbezsensowne i nieuży teczne.

I Iwan Grigorjewicz już się nie dziwił, że słowo wolność by ło na jego wargach,kiedy jako student odchodził na Syberię, że słowo to ży ło i nie opuszczało go także teraz.

Page 106: Wasilij grossman wszystko płynie

26 By ł sam w pokoju, ale snuł myśli tak, jakby rozmawiał z Anną Siergiejewną.... Wiesz, w najgorszych czasach wyobrażałem sobie ramiona kobiece, myślałem

o tym, jakie są dobre, w ramionach tych człowiek znajdzie zapomnienie, nie będzie wspominałtego, co przeży ł, tak jakby tego wcale nie by ło. A okazało się, widzisz, że właśnie tobie muszęopowiedzieć o tym, co by ło najcięższe, ty także przez całą noc o tym mówiłaś. Okazuje się, żeszczęściem jest podzielić się z tobą ciężarem, którym z nikim innym podzielić się nie mogę.Kiedy wrócisz ze szpitala, opowiem ci moją najcięższą godzinę. By ła to pewna rozmowa w celio świcie, po przesłuchaniu. Miałem sąsiada, już go nie ma na świecie, wtedy umarł, nazywał sięAleksy Samojłowicz. Myślę, że by ł to człowiek najmądrzejszy ze wszystkich, jakich w życiuspotkałem. Ale straszna by ła ta jego inteligencja. Nie zła, zła nie jest przecież straszna.Inteligencja jego nie by ła zła, by ła obojętna, on kpił sobie z wiary. Mnie Aleksy Samojłowiczprzerażał, ale – co najważniejsze – pociągał, po prostu wciągał, nie mogłem dać sobie z nim rady.A moja wiara w wolność nie brała go wcale.

Życie źle mu się ułoży ło. Zresztą życie jak życie, nic szczególnego, siedziałz artykułu pięćdziesiątego ósmego – punkt dziesiąty, to by ł nasz najzwyklejszy artykuł.

A mózg miał potężny. Myśl jego porywała jak fala. Drżałem nawet słuchając go,ziemia tak drży pod ciosami fal oceanu.

Wróciłem do celi po przesłuchaniu. Długa by ła lista różnych przemocy : płonącestosy, więzienia, technika niszczycielska – wielopiętrowe fortece więzienne, obozy wielkości miastobwodowych. Kara śmierci zaczynała się od kija kruszącego czaszkę, od konopnej pętli. A dzisiajkat włącza nóż elektryczny i uśmierca sto, ty siąc, dziesięć ty sięcy skazańców. Nie musiwymachiwać toporem. Nasz wiek jest wiekiem najwyższej przemocy państwa nad człowiekiem.A oto, na czym polega siła ludzi, w czym pokładają nadzieję. Dwudziesty wiek właśnie zachwiałheglowską zasadą światowego procesu historycznego: „wszystko, co jest rzeczywiste, jestrozumne”, zachwiał zasadą, którą wśród burzliwych wieloletnich dyskusj i przyswoili sobiemyśliciele rosy jscy zeszłego stulecia. I właśnie teraz, obalając prawo Hegla, w epoce triumfupotęgi państwa nad wolnością człowieka myśliciele rosy jscy w obozowych waciakachwypracowują wyższą zasadę historii świata: „Wszystko, co jest nieludzkie, jest bezsensownei daremne”.

Tak, tak, tak, w okresie całkowitego triumfu tego, co nieludzkie, stało się oczywiste,że wszystko, co stworzy ła przemoc, jest bezsensowne i daremne, że wszystko to nie maprzyszłości i minie bez śladu.

Wierzę w to, z tą wiarą wróciłem do celi, a sąsiad mówił mi zwykle:– Po co walczyć o wolność? Niegdyś uchodziła za prawo i sens rozwoju. A teraz

mówią wyraźnie: rozwoju historycznego w ogóle nie ma, historia to proces molekularny, człowiekjest zawsze taki sam, nic nie można z nim zrobić, nie ma żadnego rozwoju. A jest proste prawo –prawo zachowania przemocy. Równie proste jak prawo zachowania energii. Przemoc jestwieczna, cokolwiek się robi, by ją pokonać, przemoc nie znika, nie maleje, przeobraża się ty lko.Raz ma postać niewolnictwa, raz najazdu mongolskiego. To się przenosi z jednego kontynentu nadrugi, to przybiera charakter klasowy, to z klasowej staje się rasowa, to ze sfery materialnejprzechodzi do średniowiecznej religijności, to spada na ludzi kolorowych, to na pisarzy i malarzy,ale ogólnie rzecz biorąc suma przemocy na ziemi jest zawsze ta sama, a chaos wynikły z jejprzeobrażeń my śliciele biorą za ewolucję i usiłują dociec, jakie rządzą nim prawa. Ale chaos niema ani praw, ani rozwoju, ani sensu, ani celu. Gogol, geniusz Rosj i, opiewał ptaka-trójkę i z pędu

Page 107: Wasilij grossman wszystko płynie

tej trójki usiłował przewidzieć, jaka przyszłość Rosję czeka. Nie do tej trójki jednak, o którejmówił, należała przy szłość. Oto trójka: rosy jski los szablonowy, anonimowa trójka, radaspecjalna, tak zwane „osoboje sowieszczanie”. Trójka, która skazywała na rozstrzelanie, układałalisty chłopów wyznaczonych do rozkułaczenia, wyrzucała młodych ludzi z uniwersy tetu, niedawała kartek na chleb starej kobiecie z „by łych”.

I ze swojej pryczy Aleksy Samojłowicz groził Gogolowi palcem: „Pomylił się pan,Nikołaju Wasiljewiczu, nie zrozumiał, nie przy jrzał się naszemu rosy jskiemu ptakowi-trójce. Niepęd trójki jest historią ludzi, ale chaos, wieczyste przechodzenie od jednej formy przemocy dodrugiej . Pędzi ptak-trójka, a wszystko zamarło w bezruchu i – co najważniejsze – w bezruchupozostaje człowiek, jego los. Przemoc jest wieczna, cokolwiek się robi, aby ją unicestwić. Aletrójka pędzi i nic jej nie obchodzi rosy jska niedola. I tej niedoli nic nie obchodzi, czy trójka pędzi,czy zamarła w bezruchu”.

I okazuje się, że to nie tamta trójka, ale już ta, co gdzieś tutaj podpisuje najwyższy

wy miar kary...A ja leżę na pryczy i we mnie na wpół żywym ty lko to jedno jeszcze ży je – moja

wiara: historia ludzkości jest historią wolności, przejściem od mniejszej wolności do większej ,a samo ży cie jest wolnością. Ta wiara daje mi siłę, chwy tam się bezcennej , ukry tej pośródwięzienny ch szmat, cudownej i świetlanej myśli: „Wszystko, co nieludzkie, jest bezsensownei daremne”.

A Aleksy Samojłowicz słucha mnie półżywego i mówi:– To ty lko upajające oszustwo, przecież historia życia jest historią niepokonanej

przemocy, która jest wieczna i niezniszczalna, przemoc się przeobraża, ale nie znika i nie maleje.Zresztą słowo historia wymyślili ludzie, historii nie ma, historia to tłuczenie wody w moździerzu,człowiek się nie rozwija od istoty niższej do wyższej , człowiek jest nieruchomy jak bry ła granitu –jego dobroć, inteligencja, wolność, to, co ludzkie, nie rośnie w człowieku. Jakaż może być historiaczłowieka, jeśli dobroć jest nieruchoma?

I wiesz, nagle poczułem – nic już nie może być cięższe od tych minut. Leżę napry czy i – wielki Boże! – jak to jest, właśnie od inteligentnego człowieka przyszła do mnie tarozpacz nie do zniesienia, wiesz, istne tortury. Z trudem oddycham. Pragnienie mam jedno – niewidzieć, nie sły szeć, nie oddychać. Umrzeć. Ulga przyszła jednak zupełnie skądinąd: powleklimnie znów na przesłuchanie, nie dali odetchnąć. I zrobiło mi się lżej . I wierzę w nadejściewolności. Do diabła z tym ptakiem-trójką, co pędzi, dzwoni i podpisuje wyroki. Wolność połączysię z Rosją!

Nie sły szysz mnie! Kiedy wrócisz do mnie ze szpitala? Pewnego dnia zimowego Iwan Grigorjewicz odprowadził Annę Siergiejewnę na

cmentarz. Nie udało mu się podzielić z nią wszystkim, co sobie przypomniał, co przemyślałi zapisał podczas miesięcy jej choroby.

Odwiózł rzeczy zmarłej na wieś, spędził dzień z Aloszą i powrócił do pracyw artelu.

Page 108: Wasilij grossman wszystko płynie

27 Na jesieni Iwan Grigorjewicz wy jechał nad morze do miasta, w którym pod

zieloną górą stał dom jego ojca.Pociąg jechał brzegiem morza. Na krótkim postoju Iwan Grigorjewicz wy siadł,

popatrzy ł na zieloną i czarną, ruchliwą, pachnącą słonym chłodem wodę.Morze i wiatr by ły także wówczas, kiedy śledczy wzywał go na nocne

przesłuchania, i wówczas, kiedy kopano grób dla zmarłego na etapie więźnia, i wówczas, kiedyobozowe psy szczekały za oknami baraku i śnieg skrzypiał pod nogami konwojenta.

Morze jest wieczne i ta wieczność jego wolności wydawała się IwanowiGrigorjewiczowi bliska obojętności. Morze by ło obojętne na jego cierpienia, kiedy ży ł za kręgiempolarnym; ta hucząca i falująca wolność pozostanie równie obojętna na jego śmierć. IwanGrigorjewicz pomy ślał: nie, to nie wolność, to astronomiczna przestrzeń na ziemi, to fragmentruchliwej i obojętnej wieczności, która zeszła na ziemię.

Morze nie jest wolnością, jest jej obrazem i symbolem... Jakże piękna jestwolność, jeśli samo jej przypomnienie, widok tego, co jest do niej podobne, tak uszczęśliwiaczłowieka.

Po nocy spędzonej na dworcu Iwan Grigorjewicz wyruszy ł wczesnym rankiemw stronę domu. Na bezchmurnym niebie wschodziło jesienne słońce, które nie różniło się wcaleod wiosennego.

Iwan Grigorjewicz szedł wśród pustynnej i sennej ciszy. Ogarnęło go wzburzenie,zdawało mu się, że ty m razem nie wy trzyma jego serce, które ty le już wy trzymało. Świat stał sięcudownie nieruchomy, miła świątynia jego dzieciństwa by ła wieczna i niezmienna. Nogi jegoszły niegdy ś po tych chłodnych kamieniach, jego dziecięce oczy wpatrywały się w te tkniętejesienną czerwoną rdzą obłe góry. Słuchał szmeru strumienia biegnącego do morza wśródmiejskich odpadków – skórek arbuza i ogryzionych kolb kukurydzy.

Ulicą w stronę bazaru szedł z koszem kasztanów stary Abchaz w czarnej satynowejbluzie przepasanej rzemykiem.

Może u tego starca, niejako zastygłego i niezmiennego w swojej siwiźnie, IwanGrigorjewicz kupował niegdyś w dzieciństwie kasztany i figi? W chłodnym i ciepłym powietrzunaokoło unosił się zapach morza i górskiego nieba. A także przesycony czosnkiem swąd z kuchnii aromat róż – takie jest na Południu powietrze poranne. Stały tam te same domki z zamkniętymiokiennicami. Te same, co czterdzieści lat temu dzieci, które nie wydoroślały, i ci sami starcy,którzy nie zeszli do grobu, spali za tymi zamkniętymi okiennicami.

Iwan Grigorjewicz wyszedł na szosę i zaczął iść pod górę. Strumień szemrał. A onpamiętał ten głos. Nie widział nigdy swojego życia w całości i oto teraz je nagle zobaczy ł.

A zobaczywszy nie poczuł gniewnego żalu do ludzi.Wszy scy – i ci, co prowadzili go do gabinetu śledczego popychając z ty łu kolbą,

i ci, co nie dawali mu spać na przesłuchaniach, i ci, co nikczemnie go szkalowali naprzesłuchaniach i zebraniach, i ci, co się go wyrzekali, i ci, co kradli mu chleb obozowy, i ci, co gobili – wszyscy w swojej słabości, brutalności, złośliwości czynili zło nie dlatego, że chcieli jeczynić.

Ludzie zdradzali, szkalowali, kłamali, by przeżyć, postępując inaczej , musielibyzginąć. By li jednak ludźmi. Czyż chcieli, by – utraciwszy miłość – szedł samotny i stary doswojego opuszczonego domu.

Ludzie nikomu zła nie życzy li, ale przez całe życie czynili zło innym.

Page 109: Wasilij grossman wszystko płynie

I mimo to pozostawali ludźmi. I – dziwna, cudowna rzecz: świadomie czybezwiednie – nie dawali umrzeć wolności, nawet najgorsi chronili ją w swoich strasznych,okaleczony ch, a jednak ludzkich sercach.

Iwan Grigorjewicz nic nie osiągnął w życiu, nie zostawi po sobie książek, obrazów,odkryć. Nie stworzy ł szkoły, partii, nie miał uczniów.

Dlaczego tak ciężkie życie przypadło mu w udziale? Nic nie głosił, nie nauczał,pozostawał ty m, kim by ł od urodzenia – człowiekiem.

Nagle wy łoniło się zbocze góry, zza przełęczy ukazały się wierzchołki młodychdębczaków. W dzieciństwie chadzał tam w leśnym półmroku, oglądał ślady minionegobezpowrotnie ży cia Czerkiesów – zdziczałe drzewa owocowe, resztki ogrodzeń wokół domków.

Może dom rodzinny stoi ciągle taki sam, nie zmienił się, jak nie zmieniły się ulicei strumień.

Oto jeszcze jeden zakręt drogi. Przez mgnienie oka wędrowiec miał wrażenie, żenieprawdopodobnie jaskrawe, nie widziane nigdy przedtem światło zalało ziemię. Jeszcze kilkakroków, a w ty m świetle zobaczy dom i matka podejdzie do niego, swojego syna marnotrawnego,on przed nią uklęknie, a ona położy swoje młode, piękne dłonie na ły siejącej , siwej głowie syna.

Zobaczy ł cierniste zarośla i chmiel. Nie by ło jednak ani domu, ani studni – ty lkokilka kamieni bielało wśród zakurzonej , wypalonej słońcem trawy.

Stał tam – siwy, zgarbiony, a mimo to ciągle ten sam, niezmieniony.

1955-1963