Transcript
Page 1: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

PL ISSN 0860-1917 CENA 3,00 zł

Kwartalnik społeczno-kulturalny

_ ^-łC* r - i

lipiec- sierpień • wrzesień 2008 Rok XXII

Page 2: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

BOŻENA RONOWSKA

Jesienny liść

Page 3: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

i

KOCIEWSKI MAGAZYN REGIONALNY Kwartalnik społeczno-kulturalny

Nr 3 (62) lipiec » sierpień • wrzesień 2008 • PL ISSN 0860-1917

WYDANO ZE ŚRODKÓW BUDŻETU MIASTA TCZEWA PRZY WSPARCIU FINANSOWYM

URZĘDU MIEJSKIEGO W SKARSZEWACH

RADA PROGRAMOWA Kazimierz Ickiewicz - przewodniczący oraz Irena Brucka, Czesław Glinkowski, Józef Golicki, Andrzej Grzyb, Krzysztof Korda, Jan Kulas, Tadeusz Majewski, prof. Maria Pająkowska-Kensik, Józef Ziółkowski

REDAKCJA Halina Rudko Wanda Kołucka Kociewski Kantor Edytorski

redaktor naczelna sekretarz

opracowanie graficzne i łamanie

WYDAWCA Kociewski Kantor Edytorski Sekcja Wydawnicza Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Aleksandra Skulteta w Tczewie dyrektor Urszula Wierycho

ADRES REDAKCJI I WYDAWCY 83-100 Tczew, ul. J. Dąbrowskiego 6, tel. (058) 531 35 50 e-mail: [email protected]

Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów, zmiany tytułów oraz poprawek stylistyczno-językowych w nadesłanych tekstach.

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone w niniejszym numerze zostały przekazane przez autorów nieodpłatnie.

NAŚWIETLENIE, MONTAŻ I DRUK Zakłady Graficzne im. J. Czyżewskiego Tczew, ul. Kwiatowa 11

Nakład: lOOOegz. Objętość: 6 ark. druk.

NA OKŁADCE

Las jesienią fot. Jan Przychodzeń

OD REDAKTORA W NUMERZE

2 OD REDAKTORA

2 Kazimierz Denek EDUKACJA OPARTA O WARTOŚCI (część pierwsz

5 Krzysztof Kowalkowski TARTAK W KALISKACH. JEGO HISTORIA I WPŁYW NA ROZWÓJ WSI

11 OGŁOSZENIE SPOŁECZNEGO KOMITETU BUDOWY ŚRÓDLĄDOWEGO STATKU PASAŻERSKO-WYCIECZKOWEGO W TCZEWI

12 Anna Chilicka, Hanna Kamińska HISTORIA PARAFII W POGÓDKACH

15 Patrycja Hamerska • DZIADEK BENEK

18 Zdzisław Mrozek

ZAPOMNIANY PEDAGOG ZE ŚWIECIA

19 Edmund Zieliński • REGIONALNIE I LUDOWO

20 ŚWIĘTOWANO W PELPLINIE 23 Maria Pająkowska-Kensik

O KOCIEWSKICH UCIECHACH POZA KOCIEWIEM

24 Kamila Gillmeister • PODRÓŻ W CZASIE

26 Irena Opala WYCIECZKA PO ŻUŁAWACH

31 Andrzej Wędzik 15. NIEZWYKŁE ZNALEZISKA Pradzieje Kociewia

35 Grzegorz Walkowski IN DERSOYE IN CONSTRUCTIONE IPSIS CASTRI (Zanim powstał Tczew było Lubiszewo)

3 7 Krzysztof Korda JARMARK

38 Piotr Pazda KSIĄDZ F. MANTHEY. ŻYCIE I DZIAŁALNOŚĆ NAUKOWA Konterfekty

39 ZAINTERESOWAŁA MNIE BIOGRAFISTYKA

41 Jan Kulas MOJE SPOTKANIA Z PAPIEŻEM JANEM PAWŁEM II

42 NOWE WYDANIE

43 NEKROLOG ZYGMUNTA BUKOWSKIEGO

44 Edmund Zieliński ODSZEDŁ ZYGMUNT BUKOWSKI

45 Bożena Ronowska

POZOSTANIE W SERCU I STROFACH

46 Donat Niewiadomski • POSŁOWIE

48 Hubert Pobłocki KOCIEWSKA KSIĄŻKA KUCHARSKA

Sprostowanie W nr 2(61) na str. 17 w pkt. 1 błędnie podano: „Długość Wisły żeglugowej licząc od ujścia Przemszy (km 900)..." - powinno być (km 0,00). Przepraszamy.

KMR 1

Page 4: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Zapraszam Czytelników do lektury ak­tualnego numeru Kociewskiego Magazy­nu Regionalnego. Zainteresowani znajdą w nim wiele ciekawych artykułów.

Prof. dr hab. Kazimierz Denek (w kilku częściach) przedstawi rolę wartości w życiu każdego człowieka, a zwłaszcza młodzieży. Wskaże istotę wartości i czym one są w edu­kacji szkolnej.

Ze szczegółowego opracowania Anny Chilickiej i Hanny Kamińskiej, dotyczącym historii parafii w Pogódkach, dowiemy się o losach tejże parafii od czasów jej powsta­nia po dzień dzisiejszy.

Krzysztof Kowalkowski wprowadzi nas do tartaku w Kaliskach. Ukaże jego dzie­je oraz udowodni, jaki miał on wpływ na rozwój wsi.

Z okazji Roku Żuław odbyła się konfe­rencja nauczycieli regionalistów. Jej prze­bieg opisała Irena Opala. Autorka w sposób bardzo ciekawy ukazała wielokulturowość tego regionu, poszerzyła wiedzę na temat historii tej krainy i jej mieszkańców.

Jak zwykle z Andrzejem Wędzikiem bę­dziemy odkrywać niezwykłe znaleziska.

Ciekawe są również obszerne fragmen­ty pracy licencjackiej Patrycji Hamerskiej poświęconej życiu i twórczości Bernarda Janowicza - znanego bajkopisarza ze Sta­rogardu Gd.

Na koniec materiał poświęcony nieżyją­cemu Zygmuntowi Bukowskiemu - poet-cie, prozaikowi, rzeźbiarzowi, malarzowi i wielkiemu człowiekowi.

KAZIMIERZ DENEK

Edukacja oparta o wartości

część pierwsza

Istnieją zasady, które są wieczne... (William Jenning Bryjan)

dlatego:

Najważniejszą w świecie rzeczą nie jest to, gdzie jesteśmy, lecz dokąd zmierzamy.

(01iver Wendell Holmes)

zym są wartości w życiu młodzieży? Jaką odgry­wają rolę w pojmowaniu przez nią rzeczywistości? Bez określenia czym są wartości dla każdego z nas

z osobna i ogółu nie warto podejmować dyskusji o jakości życia w środowisku: lokalnym, regionalnym, krajowym, europej­skim i globalnym. Nie funkcjonują one pojedynczo, lecz two­rzą systemy. Nie mają charakteru stałego. Ulegają zmianom wraz z przeobrażeniami kulturowymi i społeczno-ekonomicz-nymi oraz postępującą transformacją systemową. Stąd tak ważne jest poznawanie hierarchii wartości wśród młodzieży.

Wartości są przedmiotem zainteresowań nauk humani­stycznych i społecznych. Zajmują w życiu uczniów ważne miejsce1. Decydują o ich egzystencji, sensie i jakości życia, relacjach interpersonalnych, stosunku do siebie, rówieśników, nauczycieli i świata. Dlatego też w rozważaniach aksjologicz­nych zaczyna przeważać przekonanie, że trudno jest zrozu­mieć uczniów, jeżeli nie zna się roli wartości w całości ich bytu, istnienia i działania2. Myśl tę trafnie wyraził W. K. Hei-senberg, niemiecki fizyk, twórca podstaw mechaniki kwanto­wej. Laureat Nagrody Nobla zauważył, że pytanie o wartości - to przecież pytanie o to, co robimy, do czego dążymy, jak postępujemy i jak powinniśmy postępować. Jest to więc py­tanie o człowieka, pytanie o kompas, według którego mamy się orientować, gdy szukamy własnej drogi życia "i. Dlatego wypowiedź tę uczyniłem mottem jednej ze swoich książek4.

Kształtowanie systemu wartości odbywa się w płasz­czyźnie wewnętrznych doświadczeń ucznia w kontaktach z uczestnikami procesu kształcenia i kulturą. Racjonalnie ukształtowany system wartości urasta do podstawy tożsa­mości oraz fundamentu zdrowia i autokreacji5.

Europa początku trzeciego tysiąclecia to kontynent, którego najnowszą historię tworzyły dwa najokrutniejsze totalitaryzmy, które unicestwiły miliony ludzkich istnień6. Ta część naszego globu dodatkowo nękana jest dziś takimi plagami, jak: narastająca przestępczość (przede wszystkim nieletnich); terroryzm; handel bronią, narkotykami; odraża­jące dewiacje seksualne; inwazja sekt i ruchów pseudoreli-gijnych, trwale okaleczających duchowo i fizycznie, zwłasz­cza ludzi młodych i wrażliwych.

Trapią jej mieszkańców takie znamiona świadomości współczesnego człowieka, jak:

Page 5: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

1. Nie żyje już w ramach kręgów społecznych, których wewnętrzna zawartość gwarantowana jest wspólną norm i wartości;

2. To co było dotychczas powinnością obowiązuje, w za­leżności od sytuacji; co było tradycją utrwalone jest nie­pewnie, co oczywiste - staje się nieoczywistym;

3. Oczywistym jest przekonanie o zmienności wszystkiego; 4. Uznanie nieograniczonych możliwości, potrzeba uza­

sadnień braku zmiany; 5. Odrzucenie jednej opcji życiowej na rzecz pluralizmu; 6. Utrata znaczenia presji życiowej społeczności na kształ­

towanie przekonań o człowieku, każdy sam decyduje kim chce być, kim powinien być oraz o tym co jest jego dobrem, a co złem;

7. Wartości mają charakter indywidualny; 8. Wybór staje się wewnętrznym przymusem; 9. Koncentracja na samym sobie;

10. Człowiek sam decyduje o trwałości czy zmienności po­wiązań interpersonalnych;

11. Podobieństwo doświadczeń, ubioru, upodobań, stylu ży­cia wyznacza ramy społecznych powiązań;

12. Człowiek nie wie czego chce, gdyż nie wie co powinien chcieć;

13. Jest rozdarty pomiędzy pragnieniem wolności a zniewo­leniem, samorealizacji a wyobcowaniem;

14. Stały niepokój egzystencjalny sprzyja wzrostowi ego­centryzmu, a samorealizacja dokonuje się kosztem in­nych ludzi czy środowiska naturalnego7. Ukazują one prawdę o nim samym. Europa ta potrzebuje wiary i nadziei, że rozpoczęte sie­

dem lat temu trzecie tysiąclecie położy kres złu i cierpieniu. Rękojmią budowania upragnionego ładu są wartości. Mo­żemy je czerpać z nieprzebranych źródeł cywilizacji śród­ziemnomorskiej.

Edukacja jest częścią ładu społeczno-kulturowego. Od­zwierciedla go, współtworzy, pozostaje pod jego wpływem. Tymczasem szkoła w Polsce funkcjonuje w nieładzie otoczenia. Przeobrażenia w nim przechodzą fazy: zastojów, niepokojów i wybuchów. Burzliwość otoczenia wiąże się z nieprzewidywal-nością działań władz, zmianami warunków bytowych, konku­rencyjnością w edukacji, przemianami kulturowymi i demogra­ficznymi, niestabilnością prawa, otwarciem na Europę i świat.

Niepokojącym rysem współczesnej edukacji i nauk o niej jest, wyraźnie pogłębiający się między nimi rozziew. W re­zultacie tego pracownicy naukowo-dydaktyczni tworzą teo­rie, niezależne od rzeczywistości szkolnej, które nauczyciele oddalają jako nieprzystające do ich potrzeb. Ostatni z nich uważają, że w teorii wszystko wygląda pięknie, a problem polega tylko na tym, że praktyka szkolna oddalona jest od niej nieraz o całe lata świetlne. W tej sytuacji sprawą zasad­niczą jest budowanie mostu między teorią i praktyką eduka­cji. Jest to oczywiste skoro pamięta się, że akademickość nie może oznaczać dystansowania się od praktyki szkolnej.

M. Malewski dowodzi, że w treściach pedagogiki znajdu­jemy mało konkretnych, jednoznacznych, silnych myśli, czyli do tych, którym zawdzięczamy: udzielanie odpowiedzi, roz­wiązanie problemów; dostarczanie fundamentów praktyce. Zamiast tego jest w nich wiele myśli słabych, niekonkluzyw-nych, zapetlonych, unikających bądź niezdolnych do osta­tecznych rozstrzygnięć, kłopotliwych dla praktyki (bo cóż tu po niej). Stąd autor ten uważa, że „pedagogika nie jest na­uką o istocie eduakcji (...) lecz zespołem faktów językowych " z tego zakresu. Jest pisarstwem o edukacji, odbijającym hi­

storycznie zmienny wolumen tematów i zagadnień oraz aspi­racji ich autorów do odkrywczości naukowej sławy*.

Nie można się temu dziwić skoro pamięta się, że peda­gogika znajduje się wciąż „w stanie tworzenia". Oznacza to zarówno tworzenie się różnorodnych prądów, orienta­cji, systemów pedagogicznych (kreowanie pedagogiki), jak i tworzenie na podstawie założeń pedagogicznych, nowych sposobów realizowania praktyki kształcenia i wychowania (kreatywna rola praktyki)9.

Ukąszenie postmodernizmu

ychowanie ku wartościom stało się wyzwa­niem i zadaniem edukacji. Tymczasem jeste­śmy świadkami relatywizacji a nawet „kryzy­

su" wartości10. Zarzewie tego tkwi w postmodernizmie. Ma on charakter antyoświeceniowy Stanowi gwałtowny atak na literaturę, sztukę, edukację i naukę. Jego istotę wyraża połą­czenie antypoznawczych elementów modernizmu z pochwa­łą konsumeryzmu. Zakłada, że nie ma żadnych kryteriów i standardów, na których można oprzeć nasze sądy. To, czy coś jest dobre, czy złe, prawdziwe czy fałszywe nie liczyło się. Tymczasem przełom XX i XXI stulecia stał się okresem historycznego przyspieszenia. Zaznaczył się upadkiem ko­munizmu, masakrami w Rwandzie i Darfurze, zamachem z 11 września 2001 roku, wojnami w Afganistanie i Iraku. Ozna­czało to wkroczenie wokół nas rzeczywistości. W zetknięciu się z nią postmodernizm uległ rozproszeniu. Zaczął upadać.

Postmodernizm był próbą ucieczki od rzeczywistości. Ta w końcu nas dopadła. Nie możemy już uciec od zagadnień aksjologicznych, kulturowych, edukacyjnych, które postmo­dernizm próbował spychać na margines".

W naukach o edukacji widać ukąszenie postmodernizmu. Skutkiem jego jest odrzucenie pojmowanej uniwersalnie prawdy, negowanie realności w rzeczywistości, zamazywa­nie związków przyczynowych między zdarzeniami, konte­stowanie i przecieranie dróg kryzysowi wartości, upadek autorytetów, odpowiedź na pytanie innym pytaniem. Liczy się przede wszystkim dekonstrukcja. W postmodernizmie wszystko jest płynne i relatywne, podlegające modzie.

Postmoderniści są silni sceptycyzmem wobec prawdy, mylonej z wiedzą. W sukurs przychodzi im w tym progra­mowa ambiwalencja, filozoficzny antyfundamentalizm oraz metodologiczny abstrakcjonizm. Ich interpretacja wyników badań może służyć tylko i wyłącznie do uzasadniania do­minującej opinii i punktów widzenia, a nie do odkrywania prawdy obiektywnej lub absolutnej.

Trzeba przywrócić edukacji i naukom o niej wartości, nadać w nich im właściwy sens. Jeszcze mocniej oprzeć edukację o nauki o niej, na rzetelnych faktach i ich badaniu. Będzie to odpowiedzią na relatywistyczny chaos i niepew­ność kreowaną przez postmodernizm, w którym jedna wer­sja prawdy jest równie dobra jak sąsiednia.

Pojęcie wartości i ich funkcje

roblematyka aksjologiczna przewija się przez eu­ropejską myśl filozoficzną od Sokratesa po współ­czesność, choć sam termin upowszechnił się dopiero

w XX wieku. Uważa się, że wartości są czymś co pierwotne, trudne do zdefiniowania.

Co stanowi istotę wartości? Czym one sąw edukacji szkol­nej? Pytając o wartości, wkraczamy w gęsty las. Staramy się

KMR 3

Page 6: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

przetrzeć w nim ścieżki. Dlatego to co piszę, nie może być traktowane jako rozstrzygnięcie ostateczne. Będę szczęśliwy, gdyby stało się to początkiem szerszej dyskusji o wartościach.

W naukach humanistycznych i o edukacji słowo wartość najczęściej odnosi się do tego, co ceni człowiek lub grupa społeczna i co uważane jest za ważne i w ten sposób prze­żywane. Do wyróżnienia tego, co cenione służą przekonania i przeżycia. W możliwości rozziewu między tym, co cenio­ne i wartościowe tkwi kryterium słusznych i mylnych prze­konań, trafnych i chybionych ocen, jako naszych reakcji na wartości. Wartość oznacza wszystko to, co nie jest neutralne i obojętne, lecz jest cenne, ważne i doniosłe, a przez to sta­nowi cel ludzkich dążeń. Jest ważne także samo w sobie12.

Istnieje bogactwo definicji wartości. Przeglądu ich do­starczają prace: K. Chałas, Wychowanie ku wartościom, (Lublin-Kielce 2003); W. Cichoń, Wartości - człowiek - wy­chowanie, (Kraków 1996); K. Denek, Aksjologiczne aspekty edukacji szkolnej, (Toruń 2000); K. Denek, Wartości i cele edukacji szkolnej, (Poznań-Toruń 1994); K. Olbrycht, Praw­da, dobro i piękno w wychowaniu człowieka jako osoby, (Ka­towice 2002); J. M. Szymański, Młodzież wobec wartości. Próba diagnozy, (Warszawa 1998); W. Sawczuk, Wartości preferowane przez studentów w okresie transformacji ustro­jowej, (Olsztyn 2000). Wynika z nich, że pojęcie wartości jest bardzo wieloznaczne i nieostre.

Dla potrzeb edukacji i nauk o niej stosunkowo czytelną definicję wartości podaje M. Łobocki. Pod tym pojęciem ro­zumie on wszystko to, co uchodzi za ważne i cenne dla jed­nostki i społeczeństwa oraz jest godne pożądania, co łączy się z pozytywnymi odczuciami i stanowi jednocześnie ceł dążeń ludzkich. Uchodzi ona także za określony miernik (kryterium) oceny osób, rzeczy, zjawisk łub norm. Stanowi nierzadko podstawę lub istotny punkt odniesienia w uznaniu czegoś za dobre lubzłen. Wartościąjest wszystko to, co godne człowie­ka i służy wielostronnemu rozwojowi jego osobowości.

Określenia wartości można podzielić na te, które traktują je jako przedmioty lub utożsamiająje z przekonaniami. Pierw­sze dominują w filozofii, a drugie w socjologii. W aspekcie socjologicznym wartości określa się jako: przedmioty i prze­konania o nienormatywnym charakterze, determinujące lub podobne przeżycia psychiczne i działania jednostek, rozpo­wszechniane w grupie społecznej przekonania jednostek lub grup społecznych określające cechy godne pożądania, cechy poszczególnych grup społecznych lub całego społeczeństwa.

Prace psychologiczne pojęcie wartości wiążą ze zjawi­skiem wyboru. Wartość w znaczeniu psychologicznym sta­nowi to, co jest ważne dla istnienia, aktywności i rozwoju człowieka w różnych okresach jego życia, oraz wyobrażenie i przekonanie jednostki o tym, co jest ważne, godne pożąda­nia i/lub osiągnięcia, co ma znaczenie dla jej życia, aktyw­ności i rozwoju14.

Za wartości T. Parsons, E. A. Shils uznają: uogólnione i trwałe preferencje, normy lub tendencje wyboru, które kryją się pod mnóstwem szczegółowych preferencji, norm i decyzji, jakie występują w codziennym życiu15. Jak uważa S. Kluckhohn, chodzi o preferencję odczuwalną i (lub) oce­nianą moralnie lub przez rozumowe czy też estetyczne osądy16. Cz. Matusewicz zwraca uwagę, że wartość w psychologii to: obiekt pożądania, czynnik selekcji motywów i kryterium wy­boru celów działania i środków ich realizacji11.

Pytania o status i sposoby istnienia wartości nie przynio­sły konkretnych rozstrzygnięć. Status wartości (ontologiczny) zależy od tego, co uznamy za ich istotę, czyli jaką przyjmiemy ich definicję. Wartości to wszystko co cenne, godne pożądania i wyboru, co stanowi ostateczny cel ludzkich dążeńn.

Wartości wymykają się deskryptywnemu definiowaniu. Nie sposób stwierdzić ontycznego ich statusu. Wielu ak-sjologów przyjmuje je jako istniejące obiektywnie i mające byt absolutny. S. Kunowski dowodzi, że istnieje obiektywny świat wartości™.

Termin wartości jest bliski tego, co w matematyce nazy­wa się pojęciem pierwotnym czyli tym, co nie da się określić przy pomocy definicji. Warto w tym miejscu przypomnieć, że logicy twierdzą, iż wymóg definiowania głównych kate­gorii pewnej dziedziny daje się spełnić tylko w ograniczo­nym zakresie. Nadto brak wyraźnej definicji nie przesądza o praktycznej umiejętności odróżnienia pewnego przedmio­tu od innych przedmiotów oraz nie przekreśla możliwości porozumienia się ludzi ze sobą20.

W sytuacji, gdy zabiegi definiowania wartości okazują się nieskuteczne może warto próbować wyjaśniać je przy pomocy cech konstytutywnych, które wnikają w ich istotę. Wówczas przykładowo wartości odnoszą się do tego: co cenne, co zgodne z naturą; czego chcemy, przedmiot (aktualnego lub potencjal­nego) dążenia, cel: czego pożądamy; co zaspokaja czyjeś po­trzeby, zainteresowania, a dostarcza zadowolenia, przyjemno­ści; co (jakie) powinno być; co lepiej, żeby było niż nie było; co obowiązuje, apeluje (do odbiorcy); co domaga się istnienia21.

Przypisy: K. Chałas, Wychowanie ku wartościom, Lub­lin-Kielce 2003; K. Denek, U. Morszczyńska, W. Morszczyński, S. Michałowski: Dziecko w świecie wartości. Aksjologiczne barwy dzie­cięcego świata, Kraków 2003; B. Dymara, M. Łopatkowa, M. Z. Pulinowa, A. Murzyn: Dziecko w świecie wartości. Poszukiwanie umysłu i serca, Kraków 2003; W. Furmanek: Człowiek, człowieczeństwo, wychowanie, Rze­szów 1995; J. Gajda: Wartości w życiu człowie­ka. Prawda, miłość, samotność, Lublin 1997; K. Olbrycht: Prawda, dobro i piękno w wycho­waniu człowieku jako osoby, Katowice 2000; J. Półturzycki: Dydaktyka dla nauczycieli, Płock 2002; J. Uchyła-Zroski: Współdziałanie dzieci i młodzieży w toku nabywania kultury muzycznej, (w:) Dziecko w świecie współdzia­łania, red. B. Dymara, Kraków 2001, cz. II. M. Czerwiński: Przyczynki do antropologii współczesnej, Warszawa 1988; A. Tyszka, Kultura jest kultem wartości, Warszawa 1999. W. Heisenberg: Część i całość, Warszawa 1987.

' K. Denek: Aksjologiczne aspekty edukacji szkolnej, Toruń 2000.

' M. Gałaś: Wartości kultury w epoce współ­czesnej, Toruń 2000.

' S. Courtois: Czarna księga komunizmu, Warszawa 1999. B. Halaczek: Postmodernizm rejestracją współczesności, (w:) Ekologia, red. J. L. Krakowiak, Warszawa 1999, s. 183-184.

1 M. Malewski: Niepewność wiedzy - zawod­ność edukacyjnej praktyki, „Teraźniejszość. Człowiek. Edukacja" 2002, nr 4, s. 74.

' S. Palka: Pedagogika w stanie tworzenia, Kraków 1999. Por. także S. Palka: Peda­gogika w stanie tworzenia. Kontynuacje, Kraków 2003.

3 B. Fijałkoska: Młodzieży wychowanie - sprawą całego społeczeństwa, „Nowa Szkoła" 2005, nr 9, s. 7; J. Pustelnik: Pol­ska oświato - zawróć ze złej drogi. Stanow­cze nie dla anarchii w naszych szkołach, „Lider" 2007, nr 1.

' D. Bell: Kulturowe sprzeczności kapitali­zmu, Warszawa 1994.

2 W. Furmanek: Człowiek, społeczeństwo, wychowanie, Rzeszów 1995, s. 65.

13 M. Łobocki: Wychowanie moralne w zary­sie, Kraków 2002, s. 72.

14 M. Tyszkowa: Kultura symboliczna, war­tości i rozwój jednostki, [w:] Wartości w świecie dziecka i sztuki dla dziecka, Warszawa-Poznań 1984.

15 T. Parsons, E. A. Shils: Motives and system ofaction, [w:] Toward a generał theory of action, red. T. Parsons, E.A. Shils, New York 1951.

16 C. Klukhohn: Values andvalue orientation in the theory of action, [w:] Toward a ge­nerał theory ofaction, op. cit.

17 Cz. Matusewicz: Psychologia wartości, Warszawa 1975.

18 J. Kostkiewicz: Wartości współczesnej edukacji w Polsce. Próba diagnozy, [w:] Pedagogika ogólna. Problemy aksjolo­giczne, red. T. Kukołowicz, M. Nowak, Lublin 1997.

19 S. Kunowski: Wartości w procesie wycho­wania, Kraków 2003, s. 36.

20 A. Bronk: Zrozumieć świat współczesny, Lublin 1998.

21 A. B. Stępień: Wstęp do filozofii, Lublin 2001, s. 103.

KMR

Page 7: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Przedstawiamy Czytelnikom referat wygłoszony podczas VII Międzynarodowej Konferencji Naukowej pn. „Dzieje wsi pomorskiej"

organizowanej przez Uniwersytet Szczeciński i Gminę Dygowo w powiecie Kołobrzeg w dniach 16-18 maja br.

KRZYSZTOF KOWALKOWSKI

Tartak w Kaliskach Jego historia i wpływ na rozwój wsi

aliska są wsią gminną w powiecie starogardzkim w woj. pomorskim, położoną wzdłuż linii kolejowej Tczew - Chojnice, po północnej stronie szosy tzw.

berlinki, biegnącej w tych samych kierunkach. Jest ona po­łożona w obrębie Pojezierza Starogardzkiego na północnym skraju Borów Tucholskich. Ponad 72 % obszaru gminy to lasy, położone na znacznie pofałdowanym terenie na pozio­mie od około 100 do 160 m n.p.m. Z części tych lasów utwo­rzono Obszar Chronionego Krajobrazu Borów Tucholskich, z którego na terenie gminy Kaliska znajduje się 7.950 ha. Są to głównie lasy sosnowe i sosnowo-świerkowe, które stano­wią około 80 % całego drzewostanu1.

Tak wielkie lasy w przeszłości były źródłem drewna nie­zbędnego do gwałtownie rozwijającej się gospodarki szcze­gólnie w Gdańsku i Elblągu. Wzrost handlu prowadzonego przez tamtejszych kupców oraz rozwój stoczni spowodo­wał wzrost zapotrzebowania na drzewo. Zaczęto wycinać ogromne połacie lasów pozyskując drewno do budowy stat­ków, produkcji beczek i skrzyń oraz do wyrobu smoły, węgla drzewnego, dziegciu i wytopu szkła. Wszystko to stało się przyczyną powstania w XVII wieku licznych leśnych osad2.

Nieznana jest data powstania pierwszej osady w Ka­liskach. Osadnictwo, które dało początek dzisiejszej wsi odnotowano w dokumentach dopiero w początkach XVIII wieku. W 1711 roku wymieniona została osady Kaliska z piecem smolnym3. Jednakże prawdopodobnie szybko za­przestano wypalania smoły, być może w związku z wyrębem okolicznego lasu, skoro w 1765 roku lustrator zapisał: pust­kowie w piaskach leży, czynszu do starostwa (kościerskiego) płaci 100 zł pruskich4.

Znaczny rozwój wsi nastąpił po oddaniu 15 sierpnia 1873 roku odcinka linii kolejowej łączącej Chojnice ze Zblewem, co było jednocześnie zakończeniem budowy kolei łączącej Berlin z Królewcem (dziś Kaliningrad)5. Połączenie kole­jowe zwiększyło znacznie atrakcyjność wsi pod względem przemysłowym, jako że we wsi powstała stacja kolejowa, nazywana początkowo Banhof Frankenfelde. W 1877 roku miało miejsce połączenie trzech wsi: Kaliska, Dąbrowa i Strych w jeden organizm administracyjny i utworzenie gmi­ny Dreidorf5. W 1880 roku Kaliska były wsią włościańską o powierzchni 1356 mórg w powiecie starogardzkim. Było w niej 8 gospodarstw gburskich, 11 zagrodników oraz 24 domy. We wsi mieszkało 105 katolików i 60 ewangelików7.

Brak jednoznacznej informacji na temat daty powstania pierwszego tartaku w Kaliskach. O fabryce ram do obrazów powstałej około 1880 roku pisał Józef Milewski dodając, że

przy niej to powstał w 1902 roku tartak stanowiący własność Elsdorfa8. Nazwisko to, jak napisał Miihlradt, brzmiało El-storpff i w tej formie będzie dalej wymieniane9. „Katalog gospodarczy powiatu starogardzkiego" podaje, że tartak w Kaliskach został uruchomiony w 1902 roku, lecz nie jest znany jego ówczesny właściciel10. Podany tu 1902 rok, jako data założenia tartaku, dotyczyć może w rzeczywistości roz­szerzenia produkcji w istniejącej już fabryce ram i uruchomie­nia w niej nowego lub większego tartaku. W nadleśnictwie Wirty znajduje się dokument z 1902 roku (Haupt Merkbuch vor Oberfórsterei Wirty) mówiący m.in. o przetargu na sprze­daż drewna. Wówczas to Elstorpff z Frankenfelde (dziś Frank) kupił 1 455,44 m3 drewna. Cena wywoławcza wynosiła 11,48 marek, zaś cena zakupu 19,10 marek11. Tak wielkie przebicie ceny może wskazywać na powstanie nowego tartaku lub też jego znaczną rozbudowę i związanym z tym wzrostem za­potrzebowania na drewno. Istnienie fabryki ram potwierdza w swej książce z 1908 roku Johannes Miihlradt. Pisze on, że z Elstorpffschen Fabriketablissementes'2 wysyłano złocone ramy nawet do Brazylii, Australii i Persji13.

Przytoczone tu informacje pozwalają przyjąć, że firma Elstorpffa powstała pod koniec XIX wieku. Tartak Elstorpf-fa był na początku XX wieku największą fabryką okręgu starogardzkiego, z hotelem, do którego dobudowano salę. Obok stały, należące do fabryki, domy robotników i miesz­kania urzędników14. Wspomniane tu domy dla pracowników to prawdopodobnie m.in. dwa piętrowe drewniane domy przy głównej ulicy w Kaliskach". Niestety, nie wiadomo, w którym roku sporządzony został ten opis, choć książka Muhlradta została wydana w 1908, gdyż niektóre zawarte w niej informacje dotyczą lat wcześniejszych, jako że Jo­hannes Miihlradt został wikarym (Hilfsprediger) w Płocicz-nie już w dniu 23 października 1894 roku16. Rozwój tartaku musiał być bardzo znaczny skoro w 1905 roku w Kaliskach było już 56 domostw mieszkalnych, w których mieszkało 498 osób17. We wsi była także murowana szkoła, gospoda, piekarnia, rzeźnik. Działało m.in. Ewangelickie Stowarzy­szenie Budowy Kościoła, które zebrało 14 000 marek na bu­dowę kościoła ewangelickiego w Kaliskach18. Jego budowa rozpoczęła się w 1910 roku na gruntach ofiarowanych przez właściciela tartaku Elstorpffa19.

Kolejne informacje o tartakach w Kaliskach jakie udało się odszukać pochodzą z 1925 roku, a złożyli je do staro­gardzkiego starostwa Hermann Sass i firma „Elbę i S-ka". Według Sassa jego tartak został założony w 1912 roku, zaś według sprawozdania firmy „Elbę i S-ka" ich tartak został

KMR 5

Page 8: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

założony w 1913 roku. Jest to dziwna informacja, bo do „Elbę i S-ka" należał tartak założony przez Elstorpffa20. Być może właśnie w 1913 roku firma „Elbę i S-ka" kupiła tartak od Elstorpffa21. W 1925 roku w tartaku „Elbę i Ska" były następujące maszyny i urządzenia: 1 lokomobila, 1 kocioł, 1 maszyna parowa, 1 maszyna elektryczna, 4 traki piono­we, 2 cyrkularki, 2 wahadłówki, 1 heblarka, 1 piła taśmowa, 1 wyrówniarka, 1 szpunciarka i 6 innych maszyn do ob­róbki drewna. Wymienione traki pionowe miały rozpiętość 85 cm (2 szt.), 75 cm i 65 cm. Place były wyposażone w tzw. torowisko polne. W 1924 roku przerób drewna wyniósł 9 000 m3, a w 1925 roku już 20 000 m3. Drewno, głównie sosnę, kupowano w lasach państwowych. Produk­cję tartaku sprzedawano także poza granice kraju, ale była to niewielka część z uwagi na wysokie koszty transportu22. Tartak Elbę und Tiefenbach zaprzestał produkcji ram wpro­wadzając w to miejsce produkcję mebli, eksportowanych głównie do Danii. Tarcicę sprzedawano jedynie w przypad­ku dysponowania nadwyżkami. Zakład zatrudniał około 260 pracowników, w tym około 100 stolarzy, malarzy i ich pomocników. Większość prac wykonywano przy pomocy ręcznych narzędzi, jedynie te najcięższe wykonywały ma­szyny napędzane silnikami parowymi. Właściciele tartaku mieszkali w Niemczech, przyjeżdżając jedynie co jakiś czas, a w ich imieniu zakładem kierował pan Frasunek. Jak pisze Morzuch tartak nasz w ówczesnej postaci wyglądał inaczej niż obecnie. Drewniany, mniejszy, z drugim kominem bla­szanym, był jednak nieźle wyposażony. Teren przezeń zajmo­wany był również niewielki, obejmował zaledwie 30% dzi­siejszej powierzchni. Małe kłodowisko, z dwoma głównymi torami dowozowymi do traków oraz z dwoma przenośnymi, niewielka sortownia i mały powierzchniowo skład tarcicy. W tym czasie miał także tartak suszarnię21'. W informacji tej

jest jednak pewna nieścisłość. Morzuch pisze, że tartakiem „Elbę i S-ka" zarządzał pan Frasunek, gdy tymczasem w 1925 roku, Franciszek Frasunek występuje jako kierownik tartaku należącego do Hermanna Sassa24. Nie mógł być więc kierownikiem w tartaku należącym do „Elbę i S-ka", chyba, że zarządcą tym był Jan Frasunek, wymieniany w tym czasie wśród członków rady gminy25.

Drugi tartak należący do Hermana Sassa został założony w 1912 roku i był położony przy linii kolejowej. Wyposa­żony był w lokomobilę oraz 2 traki - jeden o rozpiętości 85 cm, drugi 65 cm. W piśmie z dnia 6 sierpnia 1925 roku kierownik tartaku Franciszek Frasunek napisał, że w 1923 roku wyprodukowano 3 000 m3 tarcicy, w 1924 roku jedynie 100 m3, a w dniu 1 kwietnia 1924 roku tartak zaprzestał pro­dukcji. Firma Hermann Sass miała swą siedzibę w Gdańsku, zaś tartaki firmy znajdowały się także w Łążku (pow. Świe­cie), Tucholi i Redzie26. Pisząc o tartakach warto dodać, że w okolicy Kalisk było jeszcze kilka innych tartaków27.

Rozwój tak wielkiego przemysłu, jakim były tartaki po­wodował nie tylko napływ ludności potrzebnej do pracy. Po­wstawały usługi komplementarne niezbędne do funkcjono­wania tartaków, ale także te niezbędne do życia mieszkańców wsi. W 1926 roku w Kaliskach, będących siedzibą gminy wiejskiej poza tartakiem „Elbę i Ska" działało wiele innych firm. Drzewem handlowali F. Żalikowski, J. Żalikowski i L. Wrzałka. Usługi ciesielskie wykonywali T Gerłowski i R. Sarnowski, a usługi stolarskie F Ceranowski, J Lubiń­ski i E. Wolf. Ponadto we wsi był tapicer Możuch, kołodziej H. Ossowski, dwaj kowale J. Borzyszkowski i L. Lewan­dowski oraz szewc J. Krużyński. Usługi krawieckie wyko­

nywali A. Babiński i J. Kochański. Działały cztery sklepy z artykułami kolonialnymi, których właścicielami byli W. Brand, W. Przybylski, K. Szarafin i K. Froski. Właś­cicielami sklepów z towarami różnymi byli R. Krauze i B. Schlage, piekarni W. Brzoskowski, sklepów rzeźniczych A. Lubawski, E. Mueller i Kotłowski. J. Kowalewski pro­wadził skup jagód. Był też wyszynk trunków J. Siegmnalera oraz zajazd F. Żalikowskiego. We wsi była agencja pocz­towa wyposażona w telefon28. Uzupełnieniem informacji 0 wsi jest protokół lustracji gminy Kaliska z dnia 25 listo­pada 1926 roku. Obszar gminy wynosił 600 ha, z czego roli 478 ha, łąk 5 ha, lasów 15 ha i ugorów oraz nieużytków 105 ha. Mieszkało tu 871 osób, z czego 839 Polaków - ka­tolików i 32 Niemców - ewangelików. Usługi świadczy­li: 1 rzeźnik, 1 piekarz, 2 szewców, 2 krawców, 2 kowali, 1 kołodziej, 1 ślusarz. Były tu 3 składy kolonialne, 2 tartaki, 2 oberże bezalkoholowe i 1 z wyszynkiem wódek. W gmi­nie były dwie szkoły powszechne (w Kaliskach - 2-klasowa i Dąbrowie - 1-klasowa), a majątek gminy składał się z 40 mórg ziemi i budynku dla sikawki29.

W czerwcu 1928 roku w hali traków i kotłowni tartaku „Elbę i S-ka" wybuchł pożar. Źródło tego pożaru nie zostało ostatecznie wyjaśnione30. Na skutek pożaru zwolniono część pracowników pracujących w tartaku. Praca odbywała się je­dynie w stolarni przy wykorzystaniu posiadanych zapasów. Po wykorzystaniu zapasów i ci pracownicy stracili pracę. Pozostała jedynie grupa ludzi pracującej przy odbudowie tartaku. Miało to ogromny wpływ na poziom życia miesz­kańców Kalisk i okolic, którzy stracili pracę. W Kaliskach nie było innego dużego zakładu pracy, który mógł dać pracę wszystkim zwolnionym. Utrata pracy pracowników tartaku spowodowała zapewne także spadek dochodów rzemiosła i handlu, a więc kolejnej grupy ludzi. Odbudowa tartaku trwa­ła do 1931 roku, ale nie została zakończona na skutek dużego zadłużenia wobec skarbu państwa i bankructwa właścicieli31. W Kaliskach nastały trudne czasy, gdyż tylko część pracow­ników otrzymywało zasiłek dla bezrobotnych. Pozostali imali się różnych prac dorywczych w rolnictwie, leśnictwie czy też zbierając runo leśne. Brak pracy w tartaku dotknął więc więk­szość rodzin mieszkających w Kaliskach, a według spisu po­wszechnego przeprowadzonego w dniu 9 grudnia 1931 roku w gminie Kaliska mieszkało już 1 060 osób32.

W tej sytuacji państwo jako główny wierzyciel przeję­ło tartak, usiłując go sprzedać, ale po bezskutecznej pró­bie sprzedaży zapadła decyzja o odbudowie tartaku przez państwo33. Decyzję tę podjęto w 1932 roku i od tego czasu oficjalna nazwa tartaku brzmiała Zarząd Tartaków Państwo­wych w Kaliskach. Tartak podlegał Dyrekcji Okręgowej Lasów Państwowych w Toruniu34. W 1933 roku w państwo­wym już tartaku rozpoczęto produkcję tarcicy. Zamontowa­no tu nowoczesne traki, postawiono drugą maszynę parową oraz powiększono powierzchnię składową surowca i tarcicy. Produkcji mebli nie uruchomiono, gdyż większość narzędzi do ich produkcji została wcześniej sprzedana na licytacji. Pomimo nowych maszyn praca w tartaku była bardzo cięż­ka, gdyż wszystkie prace transportowe odbywały się wy­łącznie przy wykorzystaniu siły ludzkiej. Napełniane dłuży­cą wózki pchali po torowiskach ludzie, przy tym trzeba było wielokrotnie na obrotnicach zmieniać kierunek jazdy tych wózków35. W latach 1931-1933 okoliczne lasy nawiedziła plaga strzygoni choinówki, która wymusiła nieplanowane wyręby całych połaci leśnych36. Miało to jednak także swój pozytywny skutek, gdyż wymusiło dodatkową produkcję

6 KMR

Page 9: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

tREWNEM PACH

Odział Policji przed tartakiem

w tartaku oraz dało dodatkową pracę wielu okolicznym mieszkańcom zatrudnionym przy wycince drzew i zwózce drewna. Drewno zwożono specjalnie skonstruowanymi wo­zami konnymi, a zimą saniami.

Tartak po pełnym uruchomieniu produkcji zaczął ponownie odgrywać ogromną rolę nie tylko w gminie, ale także poza nią. Pisał o tym Zarząd Koła Obwodowego Bezpartyjnego Blok Wspierania Reform w Kaliskach w swym piśmie z 7 maja 1934 roku kierowanym do Wojewódzkiego Urzędu Pomorskiego w Toruniu: Tereny osady Kaliska są odpowiednie pod rozbu­dową, co jest bardzo ważne ze względu na uprzemysłowienie, gdyż na miejscu znajduje się tartak państwowy, który zatrudnia 250 robotników stałych, nie licząc sezonowych, zatrudnionych przy wyróbkach w lesie, dostawach i dowozach, liczba któ­rych sięga tysiąca. Skoncentrowanie się życia przemysłowego w Kaliskach stworzyło powstanie znacznej ilości organiza­cji społecznych: Związek Strzelecki, Związek Rezerwistów, B.B. W.R., L.O.P.P, które są najliczniejsze w okolicy31.

W 1934 roku w tartaku uruchomiono własną prądnicę o mocy 52 kW i zaczęto stopniowo wprowadzać silniki elek­tryczne w hali traków i warsztatach. Jednak obsługa placów składowych opierała się dalej wyłącznie na sile ludzkich mięś­ni. Dlatego też w tartaku pracowali wyłącznie mężczyźni, a pierwsze 8 kobiet zatrudniono dopiero w 1936 roku38. Za­trudnienie w tartaku nie gwarantowało stałej pracy. Na czas planowych remontów maszyn, które trwały 3 miesiące zwal­niano większość pracowników. W pracy zostawali jedynie

pracownicy działu mechanicznego, ekspedycji materiałów i członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej. Po zakończeniu re­montu następowało ponowne zatrudnienie, ale jeśli ktokolwiek podpadł kierownictwu, to nie został już ponownie zatrudniony. Powodowało to, że zatrudnieni starali się nie dyskutować nad otrzymywanymi poleceniami i wykonywali je bez protestu. Nie było także mowy o jakimkolwiek spóźnieniu do pracy, po­mimo tego, że wielu pracowników szło do pracy pieszo nawet 9 km. Ludzie całymi dniami wystawali pod bramą tartaczną \w oczekiwaniu na pracę. Żyje do dziś w naszej wsi człowiek, o którym mówiono „ ten z brzydką twarzą ". Pochodziło to stąd, że kiedy przyszedł prosić o pracę powiedziano mu: „macie zbyt brzydką twarz, wydybajcie za bramę. Sytuacja taka stwarzała dobre możliwości dla nieuczciwych urzędników, którzy bardzo chętnie brali „podarunki" w postaci drobiu, nabiału, a nawet więcej, niektórzy bowiem dostawali pracę dzięki „protekcji" swych żon, córek czy sióstr39.

Te spory z przyjezdnymi nie tylko z południa Polski, ale nawet z sąsiednich gmin, problemy ze znalezieniem pracy, kumoterstwo, przekupstwo i niskie wynagrodzenie doprowa­dzały do wybuchów strajków. Jak pisze Józef Milewski pierw­szy z nich odbył się w dniach 8-24 marcu 1935 roku, a drugi w kwietniu 1936 roku. Ich organizatorami byli aktywiści Na­rodowej Partii Robotniczej40. W tym pierwszym strajku przez 14 dni załoga nie opuszczała zakładu, a żywność dostarczały rodziny strajkujących oraz ludność okolicznych wsi. Nie doszło do żadnej kradzieży czy dewastacji. Strajkujący nie odpowia-

Pracownicy tartaku (z lewej) pilnowani przez żandarmów

KMR

Page 10: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

dali na prowokacje łamistrajków, pracowników umysłowych i niewielkiej grupy robotników. Jak pisze Morzuch, pracowni­cy umysłowi pochodzili w większości z Polski Centralnej, a ro­botnicy z Kalisk i okolicy oraz w niewielkiej części z Małopol­ski, co rodziło dodatkowe antagonizmy pomiędzy robotnikami i nadzorem. Zakład w czasie strajku był otoczony kordonem Policji. Po długich pertraktacjach podniesiono płace o 15 %. Po drugim strajku podniesiono płace o kolejne 10 %41.

Pomiędzy powyżej opisanymi strajkami w Kaliskach był jeszcze jeden strajk. Jego początki miały miejsce na zebraniu Związku Zawodowego Polskiego, jakie odbyło się 1 grudnia 1935 roku w Piecach z udziałem 200 robotników z tartaku w Kaliskach. Zebraniu przewodniczył sekretarz powiatowy ZZP Czesław Dawicki. Podczas zebrania wysunięto postu­lat usunięcia 24 nowo przyjętych robotników z innych gmin i usunięcia 2 urzędników Brzozowskiego i Fatyny za po­bieranie łapówek od przyjmowanych do pracy robotników. Następnego dnia do tartaku przyszło 500 robotników, w tym połowa nie przyjętych do pracy i udali się do kierownika z postulatami, lecz on ich nie przyjął i wstrzymał prace tar­taku. Robotnicy opuścili tartak, ale pozostali na drogach wiodących do niego i oświadczyli, że poleje się krew, a nie dopuszczą obcych robotników do pracy. W celu zapewnie­nia bezpieczeństwa tartaku Komendant Policji Powiatowej ze Starogardu wysłał tam 8 policjantów42. Brak informacji o rozwoju sytuacji, ale dalsze wydarzenia wskazują na to, że kierownictwo tartaku nie spełniło żądań robotników, gdyż pod koniec stycznia 1936 roku doszło do gwałtownych dzia­łań ze strony strajkujących. Jak czytamy w raporcie policji dnia 27 stycznia 1936 roku o godz. 900 grupa 100 robotników weszła na teren tartaku i zaatakowała znajdujących się tam na III zmianie robotników z Lubichowa i Zblewa. W wyni­ku bójki pobici zostali Franciszek Kotowski i Jan Kowalik z Bytonii oraz Jan Szycman ze Zblewa. Policja z posterunku w Zblewie przerwała bójkę zatrzymując 3 najbardziej krew­kich przywódców Władysława Mecę, Antoniego Bianka i Michała Szarmacha. Przerwa w pracy trwała 45 minut. Pro­kurator polecił zatrzymać 3 kolejnych przywódców i sprawę skierować do Sądu Grodzkiego. Na skutek tego zatrzyma­no: Leona Reszke z Pieców, Władysława Kiedrowskiego i Franciszka Łęgowskiego z Iwiczna. Sąd Grodzki zarządził areszt prewencyjny w stosunku do Mecy i Bianka z Kalisk, zwalniając pozostałych z aresztu43.

W 1935 roku w tartaku wybudowano i oddano do użytku jadalnię, która spełniała również rolę świetlicy. Wybudo­wano także umywalnie i łaźnię z oddzielnym pomieszcze­niem dla kobiet44. W celu zapewnienia stałej załogi tartaku, mieszkającej w jego pobliżu, zaplanowano budowę osiedla drewnianych domów po północnej stronie wsi za torami ko­lejowymi. Data jego budowy podawana jest różnie. Wincen­ty Morzuch w swych wspomnieniach pisze, że tych domów miało powstać 60, ale w 1937 roku postawiono jedynie 2045. Rozpoczęcie budowy osiedla na 1936 lub 1937 rok datują także w swych wspomnieniach Alfons Ossowski i Franci­szek Stachulski. Zleceniodawcą budowy był zarządca tar­taku - Regionalny Zarząd Lasów Państwowych w Toruniu. Pierwszy etap budowy obejmował wykonanie 16 domów robotniczych dwurodzinnych, 4 domów urzędniczych rów­nież dwurodzinnych oraz przedszkola. Drugi etap, którego nigdy nie zrealizowano, miał obejmować budowę kolejnych 16 domów robotniczych oraz domu spotkań wiejskich. Drewno używane do budowy pozyskiwano z tartaku. Do września 1939 roku zrealizowano I etap budowy osiedla do

stanu surowego zamkniętego. W tym okresie, jak i w pierw­szych latach powojennych, w tartaku pracowało około 300 osób. W okresie wznoszenia osiedla wybudowana została studnia głębinowa, z której rurami woda została rozprowa­dzona po całym terenie. W mieszkaniach „urzędniczych" in­stalacja wodna znajdowała się wewnątrz domu, a w budyn­kach „robotniczych" montowano jedynie krany na zewnątrz budynków. Mieszkanie „robotnicze" składało się z kuchni z piecem kuchennym, spiżarni, piwniczki nazywanej skle­pem i jednego pokoju. Konstrukcja domów wykonana była w całości z drewna, które do dziś, jak mówią miejscowi, po­siada strukturę „dobrego sera". Do mieszkania tego przyna­leżał też chlewik z kurnikiem i ubikacja na zewnątrz46.

Po wybuchu II wojny światowej i wkroczeniu Niemców do Kalisk miejscowy Selbstschutz urządził w tartaku biuro. Tam też zorganizowano areszt tymczasowy, w którym zamykano Polaków47. W następnych dniach stacjonowała tu jednostka specjalna SS, która w okolicy przeprowadzała aresztowania Polaków według wcześniej przygotowanych list48. Wielu z nich zostało następnie zamordowanych. W czasie okupacji tartak funkcjonował całą swą produkcję przeznaczając na po­trzeby okupanta. Część załogi pracowała nadał, jednak więk­szość została przez okupanta wywieziona do prac rolnych do Niemiec, część do Stoczni Gdańskiej. Okupant będąc pewny wygranej wojny unowocześnił Tartak. Została przebudowana siłownia i hala traków. Zainstalowano nowe maszyny, jednak wydajność pracy była niewielka. Ludzie nie przejawiali chęci pracy dla okupanta*9. W 1943 roku w Dreidorf (jak nazwano Kaliska) żyło 1 259 mieszkańców, a wieś zajmowała obszar 904,80 ha i miała 329 domów mieszkalnych50.

Kaliska spod okupacji hitlerowskiej zostały wyzwolo­ne 6 marca 1945 roku51. Wraz z zakończeniem działań wo­jennych przystąpiono do odbudowy zniszczonej wsi oraz remontu budynków i maszyn tartaku. Produkcję w tartaku, który specjalnie nie ucierpiał, uruchomiono już 7 lipca 1945 roku. Nie odbyło się oczywiście bez trudności. Brak było pa­sów, niektórych części maszyn. Jednak starania załogi pod kierownictwem inżyniera Pawlaka sprawiła, że już 7 lipca 1945 roku Tartak ruszył z produkcją przecierając (drewno)

pierwotnie na jedną zmianę, a potem w miarę napływu za­łogi na dwie zmiany^2. Przystąpiono także do dokończenia rozpoczętej budowy osiedla, a całością związanych z tym spraw zajęło się kierownictwo państwowego tartaku53.

W początkowym okresie w trakcie zasiedlania tartaczne­go osiedla, obowiązywała zasada: „kto się wprowadził - ten mieszkał". Po wojnie administracja tartaku dążyła jednak

Domy mieszkalne przy ul. Robotniczej

Page 11: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

DREWNEM PACHNĄCY

do tego, by osiedle zamieszkiwali pracownicy wykwalifi­kowani54. Zapewnione w państwowym tartaku zatrudnienie i zbyt całej produkcji spowodowały stabilizację życia miesz­kańców wsi, a w konsekwencji wzrost zapotrzebowania na dobra materialne. Reaktywowały swą działalność prywatne zakłady rzemieślnicze i sklepy, a około 1947 roku, powstała Spółdzielnia Spożywców „Zgoda", która dysponowała jed­nym sklepem55. Dawny kościół poewangelicki w Kaliskach w dniu 9 lipca 1948 roku przejęli w użytkowanie katolicy56. W 1950 roku uruchomiono masarnię, w latach 1949-1951 wybudowano ze składek społecznych w ramach tzw. akcji 333 nowy budynek szkoły podstawowej57.

W roku 1949 decyzją Ministra Leśnictwa zostało wy­odrębnione ze struktur Lasów Państwowych samodzielne przedsiębiorstwo przemysłowe, które po licznych reorga­nizacjach przekształciło się w Gdańskie Przedsiębiorstwo Przemysłu Drzewnego58. Dobra organizacja i ofiarne podej­ście do załogi sprawiły, że Tartak w latach powojennych zaj­mował jedno z pierwszych miejsc w kraju. Stopniowo jednak wyniki się pogarszały. Pogarszający się surowiec, starzejące się traki, niskie zarobki i odpływ części załogi do przedsię­biorstw budowlanych spowodował, że wyniki Tartaku były coraz słabsze. Trwało to mniej więcej do roku 1960. Zmiana kierownictwa, regulacja płac, poprawa warunków sprawiły, że Tartak powoli zaczął poprawiać swe wyniki^.

W 1956 roku na terenie posesji przy ul. Długiej 45 po­wstał drugi tartak w Kaliskach będący pod zarządem Kółka Rolniczego w Osiecznej. Zarząd tego kółka w 1965 roku od­kupił od państwa Cywińskich część gruntu, na którym znaj­dował się tartak. Z chwilą powstania w 1968 roku Między-kółkowej Bazy Rolniczej w Kaliskach przejęło ono tartak, a Kółko Rolnicze w Osiecznej zlikwidowało swą działalność w Kaliskach60. Rozwijający się przemysł drzewny wymagał stałego wzrostu zatrudnienia. Powodowało to, że w Kali­skach i okolicznych wsiach znacznie wzrastała ilość miesz­kańców, przyczyniając się do dalszego rozwoju wsi i gminy. W 1965 roku w Kaliskach mieszkało już 1 432 osób61.

Tartak funkcjonował zgodnie z ówczesnymi zasadami. Kierował nim dyrektor wraz ze swoim zastępcą. Istniały następujące działy: księgowości, administracji, planowania, mechaniczny, hala traków, surowca i tarcicy, skrzynkami, suszarni, magazyny i transport. Ponadto w latach siedem­dziesiątych zatrudniano na pełnym etacie pracownika Obro­ny Cywilnej, związkowca, strażaka, szkoleniowca BHP. W latach powojennych zmianie uległ profil produkcji. Pro­dukowano głównie tarcicę oraz wyroby z niej pochodzące, m.in. więźby dachowe i elementy konstrukcyjne, elemen­ty palet, elementy ogrodowe (pergole, ogrodzenia), deski podłogowe, parkiet bukowy, dębowy i brzozowy, boazerię, materiały płytowe, elementy meblowe (fronty i drzwiczki meblowe, obrzeża do płyt meblowych), stolarka budowlana (okna i drzwi drewniane, bramy garażowe), a także skrzynki do owoców i ryb, a w pewnym okresie nawet trumny. Po­nadto Zakład oferował usługi w zakresie: przetarcia drewna, suszenia tarcicy, impregnacji ciśnieniowej i zanurzeniowej, strugania elementów, cięcia płyt na wymiar. Drewno do pro­dukcji pozyskiwano z okolicznych lasów, a także importo­wano z województw wschodniej Polski, a nawet ze Związku Radzieckiego. Gotowe produkty i półprodukty sprzedawano na rynki lokalne, a także eksportowano do Niemiec i do An­glii. W roku 1975 decyzją władz Gdańskiego Okręgowego Przedsiębiorstwa Przemysłu Drzewnego, tartaki w Kali­skach i w Czarnej Wodzie połączono w Zespół Tartaków.

Symbioza tych dwóch Zakładów nie trwała długo, bo do 1982 roku. W połowie lat siedemdziesiątych miał miejsce pożar w hali traków. Jako przyczynę podano, że nie prze­strzegano przepisów bezpieczeństwa. Nowe, lepsze maszy­ny, pełna mechanizacja przyczyniły się do ułatwienia pracy robotników, stawała się ona coraz lżejsza, jednak w związku z postępującą modernizacją spadało zatrudnienie. W latach siedemdziesiątych pracowało w tartaku około trzystu robot­ników i pracowników umysłowych, dla porównania w 2006 roku w tartaku pracowało ich około sześćdziesięciu. Co roku przerywano produkcję przeprowadzając remont Zakładu. W tym czasie organizowano pracownikom wycieczki, w większości opłacane przez Zakład. W ciągu roku organi­zowano także wyjazdy do Opery Leśnej, dla dzieci choinki noworoczne, a w okresie Nowego Roku i Karnawału zaba­wy dla pracowników. Zimowiska, kolonie i półkolonie dla dzieci pracowników organizowano na zasadzie wymiany, tzn. kaliskie dzieci jechały na południe Polski, a w zamian za to dzieci z zaprzyjaźnionych zakładów z południa Polski przyjeżdżały na Pomorze. Zakład posiadał ośrodki wczaso­we w Karwi i nad jeziorem Białym, a także Świetlicę Zakła­dową oraz kino. W okresie jesienno-zimowym pracownicy fizyczni otrzymywali posiłki regeneracyjne, a pracowni­cy działu mechanicznego, którzy pracowali w warunkach szkodliwych, także mleko. Tartak opiekował się również Ośrodkiem Zdrowia i Przedszkolem przyzakładowym. Ponadto tartak podejmował się różnych drobnych napraw w Szkole w Kaliskach, w zamian za co uczniowie w ramach przedmiotu pracą-technika przychodzili do Zakładu sprzątać jego teren. Trzeba też tu dodać, że przez te wszystkie lata Zakład w Kaliskach szczęśliwie omijały wszystkie zawiro­wania historii, szczególnie te w okresach przełomowych, kiedy dochodziło do strajków w Poznaniu, Warszawie czy w Gdańsku. Pracownicy kaliskiego tartaku jedynie w ra­mach solidarności ze strajkującymi wstrzymywali prace na godzinę, a później produkcja szła normalnym trybem, nie dochodziło do poważniejszych wystąpień62.

Dnia 2 stycznia 1996 roku wszystkie prawa i obowiązki zakładu w Kaliskach przejęła Spółka o nazwie Gdański Prze­mysł Drzewny S.A., powstała w wyniku powszechnej pry­watyzacji. Z dniem 14 maja 1996 roku akcje Spółki zostały wniesione do Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, przy czym pakiet większościowy posiadała NFI „PROGRESS" - 33%, pozostałe 14 NFI - 27%, Skarb Państwa - 25%, pra­cownicy - 15% akcji63. 1 czerwca 2003 roku kaliski tartak został sprywatyzowany i przejęty przez spółkę „Kaszub".

Współczesny tartak

KMR 9

Page 12: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Przypisy ' Strategia rozwoju gminy Kaliska. Kaliska, 2005, s. 22. 2 Piecami smolnymi były dzisiejsze wsie w gminie Kaliska, Bartel

Wielki, Cieciorka, Czarne, Kaliska (huta szkła) Nierybno, Piece i Studzienice. J. Dygdała, Lustracja województw Prus Królewskich 1765. Toruń, 2003, t . n ,

3 J. Dygdała, Lustracja województw Prus Królewskich 1765. Toruń, 2003, t. II, s. 8.

4 Tamże. 5 J. Rychtarski, Dzieje kolejnictwa na Pomorzu, Warmii i Mazurach,

Jantarowe Szlaki nr 3, Gdańsk, 1979. 6 L. Schenzel, Pr. Stargard. Ein Bildder Heimat, Wolfenbuttel, 1967, s. 121-122. 7 Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów

słowiańskich, tom I Warszawa 1880, s. 684. 8 J. Milewski, Kaliska. Informator o gminie w województwie gdańskim.

Kaliska. 1992, s. 7. 9 J. Miihlradt, Die Tuchler heide in WortundBild, Danzig 1908, s. 17.

10 Katalog gospodarczy powiatu starogardzkiego, WODR Gdańsk, Starogard Gdański. 2001, s. 11.

" K. Frydel, relacja ustna. Kaliska, maj 2006 rok. 12 J. Miihlradt, Die Tuchler heide in Wort undBild, Danzig 1908, s. 151. 13 Tamże, s. 17. 14 Tamże, 172-173. 15 Jeden z tych domów stoi do dziś i nazywany jest Belwederem. 16 Pfarr-Almanach der Provinz Westpreussen, Danzig, 1897, s. 49. 17 Gemeindelexikon fur das Kónigreich Preufien, heft II, Prowinz

Westpreuflen, Berlin 1908, s. 94-95. 18 J. Miihlradt, Die Tuchler heide in Wort undBild, Danzig 1908, s. 172-173. " J. Milewski, Dzieje wsi powiatu starogardzkiego, cz. I Gdańsk 1968, s. 108-110. 20 Tartaki w powiecie starogardzkim, APG nr 1936, sygn. 365. 21 O przejęciu tartaku Elstorpffa przez niemiecką firmę Elbę und

Tiefenbach, pisze w swych wspomnieniach Wincenty Morzuch, jednak nie podaje on wprost, że o ten właśnie tartak chodziło. W. Morzuch, Kronika, maszynopis s. 2.

22 Tartaki w powiecie starogardzkim, APG nr 1936, sygn. 365. 23 W. Morzuch, Kronika, maszynopis s. 2. 24 Tartaki w powiecie starogardzkim, APG nr 1936, sygn. 365. 25 Administracja i gospodarka gminy Kaliska, APG nr 1936, sygn. 208. 26 Tartaki w powiecie starogardzkim, APG nr 1936, sygn. 365. 27 W 1926 roku w Zblewie właścicielami tartaków byli Maks Rozenkranz

i Franz Miinchau, w Bytonii - Paweł Klamann, w Czarnej Wodzie - Reinhold Brambach, w Lubichowie -Franciszek Laskowski, w Więcku - Feliks Cuno. Księga adresowa Polski (wraz z W.M. Gdańskiem) dla handlu, przemysłu, rzemiosła i rolnictwa, Warszawa, 1926/27, s. 507.

28 Tamże, s. 469. 29 Administracja i gospodarka gminy Kaliska, APG nr 1936 sygn. 208. 30 Kursowała w tym czasie pogłoska, że ogień powstał na skutek podpalenia

przez kogoś przekupionego przez właścicieli, bo właściciele mieli poważne zaległości finansowe wobec państwa, z tytułu zaległych od lat podatków i należności za surowiec. W. Morzuch, Kronika, maszynopis s. 3.

31 W. Morzuch, Kronika, maszynopis s. 3. 32 Wykaz gmin, gromad i obszarów dworskich w powiecie starogardzkim

1933, APG nr 1936 sygn. 123. 33 W. Morzuch, Kronika, maszynopis s. 3-4. 14 Spis urzędów i instytucyj państwowych Rzeczypospolitej Polskiej,

Poznań, 1936 s. 96. 35 W. Morzuch, Kronika, maszynopis s. 4. 36 W. Morzuch, Wspomnienia, maszynopis s. 1. 37 Zmiany granic miast, gmin miejskich i gromad, APG nr 1936 sygn. 124. 38 W. Morzuch, Kronika, maszynopis s. 5. 39 Tamże, s. 6-8. 40 J.Milewski, Dzieje wsi powiatu starogardzkiego, cz. I Gdańsk 1968, s. 108-110. 41 W. Morzuch, Kronika, maszynopis s. 6, 42 Zgromadzenia, wiece i strajki 1923-1936, APG nr 1932 sygn. 32. 43 Tamże. 44 W. Morzuch, Kronika, maszynopis Kaliska, s. 6-8. 45 W. Morzuch, Wspomnienia, maszynopis Kaliska, s. 9. 46 A. Cywiński, Osiedle domków drewnianych w Kaliskach, maszynopis,

Kaliska, maj 2007. 47 J. Milewski, Kaliska, Informator o gminie w województwie gdańskim,

Kaliska, 1992, s. 5. 48 J. Milewski, Kociewie w latach okupacji hitlerowskiej, Warszawa, 1977, s. 65. 49 W. Morzuch, Kronika, maszynopis s. 6-8. 50 L. Schenzel, Pr. Stargard. Ein Bildder Heimat, Wolfenbuttel 1967, s. 298-299. 51 J. Milewski, Kociewie w latach okupacji hitlerowskiej. Warszawa 1977, s. 237. 52 W. Morzuch, Wspomnienia, maszynopis s. 14. 53 Miszewska, relacja ustna, Piece kwiecień 2006. 54 A. Cywiński, Osiedle domków drewnianych w Kaliskach, maszynopis,

Kaliska, maj 2007. 55 Kronika Gminnej Spółdzielni ,,Samopomoc Chłopska" w Kaliskach,

tom I, Kaliska, 1947-1989. 56 Wizytacja pasterska 28 marca 1995, Parafia p.w. MBNP w Kaliskach. 57 J. Milewski, Borzechowo, Zblewo, Kaliska, Czarna Woda i okolice.

Przewodnik. Gdańsk, 1985, s. 65. 58 J. Morzuch, Historia tartaku, maszynopis, Kaliska, 2006. 59 W. Morzuch, Wspomnienia, maszynopis s. 14. 60 T. Leśnik, SKR w Kaliskach, maszynopis, Kaliska, luty 2007. 61 J. Milewski, Dzieje wsi powiatu starogardzkiego, cz. I, Gdańsk. 1968, s. 108-110. 62 J. Morzuch, Historia tartaku, maszynopis, Kaliska, 2006. 63 Tamże.

Podaje się do publicznej wiadomości, że 27 czerwca 2008 roku powołany został Społeczny Komitet Budowy Śródlądowego Statku Pasa-żersko-Wycieczkowego w Tczewie.

Głównym celem Komitetu jest zbiórka pieniędzy na wybudowanie statku i przeka­zanie go społeczeństwu Pomorza i turystom w celu korzystania z masowej turystyki wodnej w Delcie Wisły.

PREZYDIUM Tadeusz Wrycza

Edward Adamczyk

Ludwik Orczyk

Andrzej Hegele Mariusz Portjanko

Paweł Gałat Arkadiusz Brzozowski

Andrzej Grzyb

Roman Liebrecht

Włodzimerz Mroczkowski

KOMITETU: - Przewodniczący

Komitetu - z-ca Przewodniczącego

Komitetu - z-ca Przewodniczącego

Komitetu - skarbnik Komitetu - z-ca skarbnika

Komitetu - sekretarz Komitetu - z-ca sekretarza

Komitetu - członek Prezydium

Komitetu - członek Prezydium

Komitetu - członek Prezydium

Komitetu

Biuro Komitetu mieści się w Centrum Wysta-wienniczo-Regionalnym Dolnej Wisły w Tczewie przy ul. 30 Stycznia 4 i czynne jest w każdy czwar­tek od godz. 10.00 - 14.00 i od 16.00 - 19.00.

Komitet zaprasza na konsultacje i informacje wszystkich zainteresowanych budową ww. statku.

10 KMR

O G Ł O S Z E N t l Społecznego Komitetu Budowy

Śródlądowego Statku Pasażersko-Wycieczkowego

w Tczewie

Page 13: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

ANNA CHILICKA, HANNA KAMIŃSKA

Historia parafii w Pogódkach

Jest takie miejsce najmilsze, jedyne -gdzie wracać chce się o każdej godzinie, gdzie rzeka wspomnień spokojnie płynie niesiona wiatrem wpogódzkiej dolinie...

£-, p̂ Nj ak pięknie o Pogódkach w wierszu „Szczęście" pi­sze mieszkanka wsi Maria Angelleli-Byczkowska. Rzeczywiście ukształtowanie terenu, które przypo­

mina krajobraz podgórski i położenie wsi w dolinie rzeki Wierzycy nadaje temu zakątkowi Kociewia niezwykły urok. Swoje piękne położenie wieś zawdzięcza procesom rzeźbo-twórczym, związanym z okresem ostatniego zlodowacenia sprzed kilkunastu tysięcy lat. Jest to jedna z najstarszych osad na ziemi pomorskiej.

Administracyjnie Pogódki należą do powiatu starogardz­kiego i do gminy Skarszewy. Nazwa miejscowości pojawia się już w dokumentach księcia świeckiego Grzymisława z 11 listopada 1198 roku jako Pogodcou, w kolejnych stule­ciach były to: Pogotechow, Pogothkowe, Pogutkaw, Pogut-hkowi, Poguthkowo, Poguthkowy, Pogutken i ostatecznie od 1945 roku Pogódki. Według Józefa Milewskiego, autora zeszytu kociewskiego „Pogódki, wieś letniskowa nad rzeką Wierzycą", forma ta może pochodzić od nazwy osobowej Pogódka czy Pogódek, względnie od czasownika pogodzić lub od rzeczownika pogoda. Istotne jest, że nigdzie w Polsce poza tym nazwa ta nie występuje.

Powstanie parafii

Jako oficjalną datę powstania parafii przyjmuje się rok 1258, w którym do wsi przybyli z Doberanu w Meklem­

burgii cystersi, przedstawiciele typowo wiejskiego i rolni­czego zakonu o surowym trybie życia. Na krótko przed ich sprowadzeniem, a było to 20 czerwca 1258 roku, książę lu-biszewsko - tczewski Sambor II nakazał budowę drewnia­nego kościółka w Pogódkach. 29 czerwca 1258 roku w dniu św. Piotra i Pawła cystersi odprawili kolejno pięć mszy dla licznie przybyłych gości na czele z księciem Samborem II, jego małżonką Matyldą trzema córkami: Eufemią Salomeą i Gertrudą oraz orszakiem książęcym. Jak podaje historyk Wiesław Brzoskowski w swojej książce „Z dziejów Pogó­dek, Jaroszew i Koźmina", pod koniec ostatniej mszy odpra­wianej przez opata Konrada głos zabrał książę, który pod­kreślając zasługi cystersów przekazał im w akcie darowizny dobra obejmujące około piętnastu wsi tj. 600 włók ziemi. Scenę z uroczystości przekazania cystersom dóbr pogódz-kich uwiecznił gdański malarz Andrzej Stech w 1675 roku. Obecnie obraz można podziwiać w bazylice katedralnej w Pelplinie.

Funkcjonowanie samodzielnej parafii wymagało powo­łania proboszcza i prawdopodobnie został nim jeden z pięciu księży cysterskich: Jan z Rugii, Żegebod, Bonifacy, Miko­

łaj lub Rudolf. Od 1267 roku kolejnymi proboszczami byli opaci: Gerhard, Ludolf i Werner. W 1260 roku biskup włoc­ławski Wolimir dokonał wyświęcenia pogódzkiej świątyni, a książę Świętopełk uwolnił kościół od wszelkich ceł na rzekach i drogach publicznych. W książęcym dokumencie wspomniany przywilej, jak podaje Wiesław Brzoskowski, dotyczył kościoła pod wezwaniem Najświętszej Maryi Pan­ny i prawdopodobnie był to kościół parafialny w Pogódkach. W jakich okolicznościach i kiedy nastąpiła zmiana patrona parafii (obecnie św. apostołów Piotra i Pawła) nie wiadomo, być może po potopie szwedzkim około 1660 roku, gdy koś­ciół odzyskał prawa parafialne.

Przynależność do parafii w Koźminie

Kiedy w 1276 roku, po osiemnastu latach posługi religij­nej dla miejscowej ludności, cystersi opuścili Pogódki

udając się do Pelplina, kościół klasztorny przestał funkcjo­nować, a parafianie zostali przyłączeni do kościoła w Koź­minie. Nie oznaczało to jednak oddania dóbr pogódzkich w inne władanie, ponieważ opat pelpliński nadal administro­wał je, a funkcje proboszcza (jak podaje W. Brzoskowski) pełnił przez jakiś czas cysterski ksiądz. Odejście zakonni­ków spowodowało prawdopodobnie wyludnienie Pogódek i przypisanie pozostałej ludności do parafii Koźmin, która według Stanisława Kujota była również dziełem cystersów. Kościół klasztorny w Pogódkach pełnił od tej chwili rolę kościoła filialnego przez prawie 400 lat.

Pierwsze wzmianki o proboszczach koźmińsko-po-gódzkich datuje się na 1400 rok, gdy pojawia się nazwisko ks. Jakuba Griffenboga, następne to: ks. Andrzej Bessin (1583-1585), ks. Augustyn Smolski (1585-1615), ks. admi­nistrator Stanisław Mioduszewski (1630-1640 ) i ks. Stani­sław Bielicki (1645-1649 ).

Przełom XIV- XVI wieku obfitował w polityczne zawie­ruchy, które nie ominęły i ziemi pogódzkiej. Rok 1433 zwią­zany jest z najazdem na Pomorze czeskich husytów, którzy plądrowali głównie dobra zakonne, między innymi złupili i spalili klasztory w Pelplinie i Oliwie. W okresie wojny trzynastoletniej, po poddaniu tych ziem przez Związek Pru­ski Kazimierzowi Jagiellończykowi, kilkakrotnie przecho­dziły przez Pomorze wojska krzyżackie i polskie. Początek XVI wieku to także pojawienie się na arenie ideologiczno-wyznaniowej protestantów i rozwój ruchu reformacyjnego. Ewangelicy masowo przejmowali świątynie katolickie paląc obrazy i rzeźby świętych. Kościoły w Koźminie i Pogódkach uniknęły takiego losu, ponieważ cystersi dali solidne pod-

KMR 11

Page 14: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

waliny katolicyzmu i ruch protestancki nie miał warunków do rozwoju na tych ziemiach. Ponadto większość ludności stanowili chłopi, którym obojętne były spory ideologiczno-religijne.

Odzyskanie samodzielności parafialnej

Upadek parafii w Koźminie nastąpił w okresie wojen ze Szwedami w latach 1655-1660. Koś­ciół popadł w ruinę i nigdy go nie odbudowano. Natomiast kościółek w Pogódkach, otoczony

właściwą opieką cystersów, rozrastał się. Opat pelpliński Leonard Rembowski w 1630 roku postarał się o dokonanie dobudowy chóru do istniejącej drewnianej świątyni, która posiadała również ponad dachem wieżyczkę dla dzwonów.

W roku 1650 opat cysterski w towarzystwie jednego z ojców zakonnych obejrzał i sprawdził granice klasztorne posiadłości, a tam gdzie były wątpliwości, kazał je ustalić na nowo. Jednak potop szwedzki opóźnił realizację planów powrotu cystersów do Pogódek, natomiast przyczynił się do przywrócenia samodzielności parani.

Budowa nowego kościoła

Drewniany kościół klasztorny był za mały i nie spełniał wymogów parafialnej świątyni. Wobec tego pod koniec

XVII wieku opat pelpliński Jerzy Skoroszewski podjął decy­zję o wybudowaniu nowego kościoła. Jego nagła śmierć nie przerwała rozpoczętego dzieła, kontynuował je opat Tomasz Czapski uznany za głównego fundatora świątyni. Prace bu­dowlane rozpoczęto w 1701 roku. Świątynię zbudowano na planie krzyża o powierzchni 340 m2 i oddano do użytku po zakończeniu budowy korpusu kościelnego w 1715 roku. Przeniesiono wówczas część wyposażenia z drewnianego kościółka, który rozebrano w 1723 roku. Prawdopodobnie jedna z dwóch kamiennych kropielnic znajdujących się obec­nie w kruchcie oraz figurka Matki Bożej Pogódzkiej, która stoi na tabernakulum ołtarza głównego, pochodzą z drew­nianej świątyni. Losy XV-wiecznej Madonny są niezwykle ciekawe i tajemnicze. W czasach współczesnych dzięki ks. proboszczowi Eugeniuszowi Stelmachowi figurka wró-

Matka Boska Pogódzka na tabernakulum. Kropielnica w kruchcie kościoła prawdopodobnie

pochodząca z drewnianej świątyni.

ciła do kościoła w 1975 roku. Więcej informacji o rzeźbie można uzyskać w publikacji historyka Wiesława Brzoskow-skiego „Z dziejów Pogódek, Jaroszew i Koźmina".

W czasie budowy nowego kościoła funkcje probosz­czów pełnili: ojciec Benedykt Rogowski (1701-1706) i ks. Jakub Krolau (1706-1722). Ostatnim w tamtych latach proboszczem nie cysterskim był ks. Michał Rap-czyński (1722-1748). Kiedy w 1748 roku do Pogódek po­wrócili cystersi i objęli duszpasterstwo w parafii, pierw­szym proboszczem zakonnym został ojciec Józef Pohl (1748-1748) a ostatnim, jak podają materiały źródłowe ojciec Florian Karczyński (1817-1823). W tym czasie świątynia funkcjonująca pod wezwaniem Apostołów św. Piotra i Pawła doczekała się konsekracji biskupiej w dniu 16 lipca 1767 roku.

Dalsze losy parafii

Cystersi pozostawali na tych terenach do 1823 roku. Wów­czas (był to czas rozbiorów Polski) rząd pruski dokonał

kasacji dóbr klasztornych i utworzył domenę skarszewską z siedzibą w Pogódkach. Przyzwolenie na to dał 14 marca 1823 roku król pruski Fryderyk Wilhelm III. Oficjalna likwi­dacja zakonów cysterskich nastąpiła 2 kwietnia 1823 roku.

Od 1824 roku całe Pomorze odłączono od diecezji włoc­ławskiej i przyporządkowano biskupowi chełmińskiemu ze stolicą w Pelplinie. Obecnie parafia należy do diecezji pel-plińskiej (od 25 marca 1992 r.).

Po wyprowadzeniu zakonu cystersów z Pogódek pierw­szym świeckim administratorem kościoła był ks. Mateusz Raczyński (1823-1824), a następnie Franciszek Ciesielski (1824-1835), Ignacy Lamparski (1835-1849), Jan Tippelt (1849-1865), Szczepan Keller (1865-1872), Robert Kochan­kę (1872 - 1883 ), Feliks Tokarski (1887 - 1901 ), Wojciech Ziemann (1901-1903), Piotr Roszczynialski (1903-1910), Stanisław Zakryś (1911-1929). Wśród proboszczów z tam­tego okresu na uwagę zasługuje Szczepan Keller, który był założycielem i redaktorem pisma religijnego „Pielgrzym". Na łamach tygodnika nawoływał do zachowania w szkołach wyznaniowych języka polskiego i propagował polskość na ziemiach będących pod zaborem pruskim.

Obszar parafii w XIX w. był rozległy i obejmował 27 wsi. Największą miejscowością były Więckowy, następnie Pogódki, Jaroszewy i Koźmin.

Zasługi cystersów

Powrót cystersów do Pogódek (rezydowali tu przez 75 lat) oznaczał rozwój gospodarki we wsiach, które przekazano

w darowiźnie już w 1258 roku. Na dochody klasztorne skła­dały się daniny i czynsze dzierżawne. Spore zyski przynosiły im też karczmy. Pozyskiwane fundusze zakonnicy przezna­czali między innymi na rozbudowę i wyposażenie kościoła parafialnego.

Świątynia nie była nigdy przebudowywana, zachowała swój jednorodny styl, jedynie w 1882 roku rozebrano wie­żę i po czterech latach podwyższono. Swój bogaty wystrój, który przetrwał do czasów współczesnych kościół zawdzię­cza głównie cystersom. Na uwagę zasługuje piękny ołtarz główny nieznanego autorstwa zainstalowany w 1766 roku z inicjatywy proboszcza Anzelma Powalskiego (1757-1783). Z tego okresu pochodzi również ambona (1778) i chrzcielnica (1773). Zachwycają też barokowym przepy-

12 KMR

Page 15: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Ołtarz główny pochodzący z 1766 r.

Chór muzyczny datowany na pocz. XVIII w.

Ambona z 1778 r.

Chrzcielnica z 1773 r.

chem ołtarze boczne: Matki Bożej Wniebowziętej (1766), Chrystusa ukrzyżowanego wśród dusz czyśćcowych (II poł. XVIII w.), św. Jana Nepomucena (II poł. XVIII w.), św. Ber­narda z Claivaux (poł. XVIII w.) oraz „Chrzest w Jordanie'' (1773). Bardzo szczegółowy opis ołtarzy znajda czytelnicy we wspomnianej już książce Wiesława Brzoskowskiego.

Wchodząc do świątyni nie można nie zauważyć stropu wyłożonego deskami, który podzielony na pięć pól zawie­rających płócienne obrazy z końca XIX wieku. Podnosząc wzrok ujrzymy drewnianą konstrukcję wspartą na dwóch balach. Jest to charakterystyczny dla kościołów barokowych chór muzyczny pochodzący prawdopodobnie z początku XVIII w. Jego balustradę ozdobiono olejnymi obrazami z wizerunkami aniołów. O wystroju plastycznym świątyni można by długo pisać. Jest on dowodem na wielką chrześci­jańską spuściznę cystersów.

Okres międzywojenny i czasy wojny

Wokresie międzywojennym do parafii należało 19 wsi i drobnych osad. Funkcje proboszczów pełnili: wcześ­

niej wspomniany ks. Stanisław Zakryś, ks. Franciszek Rut­kowski (1930-1932) i ks. Alojzy Wróblewski (1932-1939). Po odzyskaniu niepodległości, wzmocnieniu polskości mia­ły służyć parafialne stowarzyszenia świeckie: III Zakon św. Franciszka, Bractwo św. Aniołów Stróżów, Bractwo Trzeź­wości oraz Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej.

Niedługo Polacy cieszyli się wolnością. Po wybuchu II wojny światowej, rozpoczęły się prześladowania i masowe mordy Polaków, które nie ominęły również parafii pogódzkiej. Na początku wojny z rąk hitlerowców zginął (15.10.1939) ks. Alojzy Wróblewski, a 10 dni później rozstrzelano w lesie Mestwinowo 39 mieszkańców pobliskiej wsi Jaroszewy.

KMR 13

Page 16: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Widok kościoła parafialnego obecnie.

Obowiązki administratora parafii przejął po zamordo­wanym ks. Wróblewskim niemiecki ksiądz Józef Piecha, zarządzając jednocześnie skarszewską parafią. Trwało to do zakończenia wojny w 1945 roku. Po nim w tym samym roku funkcje proboszczów w Pogódkach pełnili kolejno ks. Hila­ry Jastak i ks. Leon Grzenkowicz.

W następnych latach posługę duszpasterską sprawowa­li: ks. Ignacy Tuziński (1946-1954), ks. Bolesław Meloch (1954-1971), ks. Eugeniusz Stelmach (1971-1978), ks. Mie­czysław Małkowski (1979-1986), ks. Dominik Prądzyński (1986-2001) i obecnie od 2001 r. ks. Janusz Grzybek. Każdy z wymienionych proboszczów dbał o świątynię i przeprowa­dzał niezbędne prace remontowe.

Pierwszy z wymienionych księży odnowił zewnętrzne szczyty bocznych kaplic, wymienił zniszczone cegły przy fundamentach., zelektryfikował świątynię.

Ważnym dla parafian wydarzeniem w czasie posługi ks. Melocha były obchody 700-lecia założenia parafii i sprowa­dzenia zakonu cystersów. Uroczystości przypadały w odpust św. Piotra i Pawła w 1958 r. Z tej okazji wydano okolicz­nościową pocztówkę, której pomysłodawcą był ówczesny proboszcz.

Wyjątkowo oddany parafianom i kościołowi był ks. Stelmach, który przeprowadził wiele prac w obiekcie sakralnym. Zlecił generalny remont organów, odnowił we­wnętrzną elewację , wymienił instalację elektryczną, zadbał o konserwację balustrady na chórze, sufitowych obrazów i obrazów na ścianach.

Kolejny proboszcz ks. Małkowski podjął się renowacji ołtarzy. W tym czasie parafia została przypisana do utworzo­nego dekanatu w Skarszewach (1982).

Jednym z dłużej pełniących obowiązki proboszczów był prałat ks. Prądzyński. Zasiadał on w sądzie biskupim i otrzy­

mał godność kapelana honorowego. Do jego zasług należało położenie nowej instalacji nagłaśniającej, wymiana poszycia wieży, rozpoczęcie remontu dachu. W 1997 roku proboszcz poświęcił sztandar patrona szkoły w Pogódkach. Zamordo­wany w kobylskim lesie przez hitlerowców na początku II wojny światowej Piotr Szturmowski (poseł trzech kaden­cji na Sejm II Rzeczypospolitej) był godnym kandydatem na patrona. Po wojnie jego szczątki złożono na cmentarzu w Pogódkach.

Ksiądz Dominik Prądzyński nie dokończył remontu da­chu, jego dzieło przerwała tragiczna śmierć w 2001 roku. Rozpoczęte prace kontynuował obecny proboszcz ks. Ja­nusz Grzybek, który poza wymianą pokrycia dachowego, wymienił instalację elektryczną, wymalował wnętrze koś­cioła, ogrodził teren kościelny stylizowanym płotem. Przez krótki okres administrowania dokonał wielu prac remonto­wych, które upiększyły świątynię.

Spuścizna cystersów przez wieki była pielęgnowana i pieczołowicie chroniona. Przypadająca w tym roku 750. rocznica powstania parafii i osiedlenia się zakonników jest świetną okazją do przedstawienia historii i pięknego wnętrza świątyni.

Bibliografia: 1. W. Brzoskowski, Z dziejów Pogódek, Jaroszew i Koźmina, Skar­

szewy 2006. 2. J.Milewski, Pogódki, wieś letniskowa nad rzeką Wierzycą,

Gdańsk 1982. 3. Ks. D.Prądzyński, Historia parafii w Pogódkach, Echo Pogódek

i okolic 1998. 4. M.Laskowska, Kult Matki Bożej Pogódzkiej w parafii pod

wezwaniem św. Apostołów Piotra i Pawia w Pogódkach, Tczew 1999.

14 KMR

Page 17: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Przedstawiamy Czytelnikom obszerne fragmenty pracy licencjackiej Patrycji Hamerskiej poświęconej życiu i twórczości Bernarda Janowicza, a obronioną w 2008 roku na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersy­tetu Gdańskiego. Praca napisana została pod kierunkiem prof. dr hab. Michała Błażejewskiego.

PATRYCJA HAMERSKA

Dziadek Benek

emard Janowicz urodził się 23 lipca 1908 roku w stolicy Kociewia - Starogardzie Gdańskim. Ojciec - Józef, pochodził z Jabłowa i pracował w majątku

znanych w okolicy Jackowskich. W 1895 roku Józef Jano­wicz przeprowadził się do Starogardu Gdańskiego, gdzie poznał swoją żonę - Anastazję Meske.

Państwo Janowicz zamieszkali w pobliżu dworca (tzw. Mała Bana), przy ulicy Kościuszki 119. Bernard miał sied­mioro rodzeństwa. Pięciu braci i dwie siostry. Bez wątpienia dzieciństwo Janowicza można uznać za szczęśliwe. Mimo niezbyt wysokiego poziomu życia nie brakowało w domu Ja-nowiczów ciepła i miłości. Jego wspomnienia z dzieciństwa zostały opisane w cyklu esejów Moje Cztery Pory Roku.

Z uwagi na chłopskie pochodzenie i niewielkie zarobki ojca, Bernard wraz z rodzeństwem zmuszeni byli pomagać rodzicom w utrzymaniu domu, zarabiając przy drobnych pracach sezonowych. Gdy zbliżała się jesień i żyto było doj­rzałe nadszedł czas na żniwa - Janowicz poświęca im wie­le uwagi w swoim eseju. Pisze o tym, jak razem ze swoim rodzeństwem, już po skończonych żniwach często zbierali z pola pozostawione przez gospodarzy kłosy, by móc same już ziarna sprzedać, i otrzymać w zamian mąkę:

(...) Dostelim mały wózeczek, i jak pełan nazbiyrelim, wysypelim kłosy w duży mniech, co go mama mniała, a jak go już pełen nazbiyrelim, zanieślim do dóm. W domu,, jak uż para worków kłosów nazbiyrelim, mama rozłożyła na oborze deka (koc) i kłosy wydraszowelim (wymłóciliśmy) (...). Po tym plewy wiater wydmuchał i ostało czyste ziarno gotowe do sprzedania w młynie u Wicherka. Za żyto dało mąka na wymiana. I tak zawszeparanaście funtów mąki dało (...).

Gdy skończyły się żniwa, nadszedł czas wykopków, czy­li zbierania ziemniaków. I podobnie jak w przypadku żniw, gdy ziemniaki zostały już przez dorosłych wybrane, to dzie­ci zabrały swoje koszyki i wybierały jeszcze te ziemniaki, które w ferworze pracy przeoczono.

(...) Kiedy na polu kartofle byli wybrane, my dzieciaki chodziylim na pokopki, i tyż z hakyrko grzebelim za bulew-kami, co nie byli wybrane, bo siedzieli za głamboko, albo bez nieuwaga ziamnio zakryte. I tak delim rada dosyć karto­

felków wygrzebać i do domu mamie i tacie pokazać, z czego się razem cieszyli3.

Dzieci pomagały nie tylko przy żniwach i wykopkach, ale również przy zbieraniu opału na zimę:

(...) Chodzilim do lasu po suszki — suche gałyzie sosno­we opadłe od wiatru — łómelim je i w mniechu przynosilim do dóm. Wej tyż zbiyrelim szyszki, które tyż do worka kłed-lim, pełan worek na plecy i do dóm. (...).

Oczywiście poza pracą zarówno w domu, jak i w szkole, mały Benek wraz z rodzeństwem mieli również wolny czas na odpoczynek, i zabawę. Kociewski bajkopisarz często

wspomina zabawy na polu, puszczanie latawców, wspólne spacery, dziecinne zabawy na ulicy...

Tak właśnie wyglądała janowiczowska jesiań... W Zimie Janowicz opisuje dokładnie okolice, w któ­

rych mieszkał. Skromne mieszkanie, trudne warunki do ży­cia, bieda... A mimo tego autor, pisząc o tym trudnym pod względem materialnym okresie swojego życia, potrafił całą tę historię opowiedzieć z właściwym dla siebie dystansem i poczuciem humoru, jest to opowiadanie niezwykłe - smut­ne, nostalgiczne a zarazem piękne i pełne ciepła.

Od urodzenia mnieszkalim na drugim psiyntrze w domu przy ul. Kościuszki 119. Pokój z kuchnio, do ulicy (zawsze słońce) od wschodu do zachodu. W podwórzu każdy loka­tor mniał swój chlywik, w nim trzimał (kto mógł) koza, świ­nie, trusie, kury i... jeno szczurów nich nie trzimał, same sie trzmieli,a byłojich co nie miara, nawet i po oborze latelijano niby w zimnie. W podwórzu była tyż woda z kranu. Mama nie narzykała, że to je ciażko kubeł wody na drugie psintro nosić,ale cieszyła się, że ji pomagamy. A było nas razym 9 osób. Do mycia, kompania, prania, szorowania podłogi w izbie i kuchni, korytarza, schodów i wychodka (ustępu).

(...). Bernard Janowicz zaczął uczęszczać do szkoły w 1915

roku. Była to szkoła pruska. W latach 1919-1922 kontynu­ował edukację w szkole polskiej. Po ukończeniu edukacji na poziomie podstawowym, podjął pracę w fabryce obu­wia Peter Kaufmann i Synowie „Polar". Nasz bajkopisarz miał wówczas dopiero 15 lat. Po kilku latach przerwał jed­nak pracę w Polarze i zatrudnił się w innej fabryce obuwia - Balorient. Podjął również w tym czasie naukę w szkole wieczorowej.

W 1926 roku został członkiem Męskiego Chóru Kościel­nego w Starogardzie Gdańskim „Lutnia", z którym to był związany przez całe swoje życie.

II wojna światowa obeszła się z naszym bohaterem „ła­skawie". Z powodu problemów zdrowotnych uniknął woj­ska, i mógł w czasie okupacji pracować w fabryce obuwia „Carl Heidenreich"... Niestety, tak samo jak większość mieszkańców Starogardu Gdańskiego, również rodzina Ja-nowiczów zmuszona została do ucieczki, w obawie przed aresztowaniami.:

Z podwórza fabryki patrzyliśmy, jak na koniach uciekają z miasta szwoleżerowie. Wtedy i my uciekaliśmy. Schroni­liśmy się w pobliskim Owidzu, w lesie. Moja matka z więk­szością lokatorów dotarła aż do Osia. Tylko mój ojciec został w domu, bo powiedział, że jemu chyba nic nie mogą zrobić, gdyż zna język niemiecki. Bardzo przejął się wejściem Niem­ców. Bał się, że zaczną prześladować za religię. Strasznie odbiło się to na jego zdrowiu, gdyż po trzech tygodniach od ich wkroczenia do Starogardu zmarł.

KMR 15

Page 18: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

(...) Po II wojnie światowej, ze względu na bardzo dobrą zna­

jomość języka niemieckiego, zatrudniono Janowicza w ad­ministracji miejskiej, a w roku 1958 został on kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego w Starogardzie Gdańskim, gdzie pracował od 1959 do 1973 roku.

( . - . ) •

Wielu ludzi pamiętało, że B. Janowicz udzielał im ślu­bu, sam bajkopisarz nie zawsze zapamiętywał ich twarze i nazwiska.

Bernard Janowicz dzielił swój czas pomiędzy pracę a hobby - śpiew w starogardzkim chórze „Lutnia". Śpiewał i prowadził kronikę chóru. Był aktywnym jego członkiem. Wraz z kolegami reaktywował „Lutnię" i został zastępcą prezesa chóru. Założył także po 1946 roku żeński zespół wokalny.

W „Lutni" pełnił rolę pierwszego tenora, którego wyko­nanie Ave Maria wspominają wszyscy znajomi pisarza. Chór ten odegrał znaczącą rolę w życiu Janowicza, to w pewnym sensie dzięki niemu poznał on swoją żonę - Helenę.

Jak się okazało, była ona piękną, młodą kobietą i nie na­rzekała na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej. Pan Bernard, nie zwracając jednak uwagi na konkurencję, zaprosił Panią Helenę na... cukierki i znalazł się na prostej drodze do zdobycia serca rodowitej, jak się potem okaza­ło Wielkopolanki. Pan Janowicz miał wówczas trzydzie­ści osiem lat, a Pani Helena zaledwie dwadzieścia jeden. W 1947 roku wzięli ślub. Z tego związku urodziło się troje dzieci - Włodzimierz, Barbara i Aleksandra.

Pani Janowiczowa nie pracowała i zajmowała się wy­chowywaniem dzieci. Mieszkali oni na ulicy Traugutta (rynek) w małym, dwupokojowym mieszkaniu. Po dwóch latach przeprowadzili się jednak na ulicę Krasickiego, po­nieważ Pani Helenie mieszkanie „na rynku" nie podobało się, ze względu na trudne warunki lokalowe.

W stosunku do swoich dzieci pan Bernard był bardzo czuły i opiekuńczy. Jedna z córek - Aleksandra wspomina często wspólne, niedzielne spacery do Strzelnicy (stadnina koni w Starogardzie Gdańskim). Zależało mu na tym, aby jego dzieci miały beztroskie i szczęśliwe dzieciństwo.

(...). Jego kociewska dusza obudziła się w nim bardzo póź­

no. Bernard Janowicz zainteresował się bliżej Kociewiem dopiero będąc na emeryturze. (...). O odpoczynku na eme­ryturze nie było nawet mowy. Pan Janowicz był na to zbyt ruchliwym człowiekiem, wszędzie go było pełno. Znajomi naszego bajkopisarza wspominają, iż bardzo szybko chodził i rzadko zdarzało się, by ktokolwiek mógł za nim nadążyć.

Z rozmów przeprowadzonych z Panią Heleną wynika, iż Bernard Janowicz codziennie wychodził o 9:40 z miesz­kania - spieszył się na autobus jadący do centrum miasta. Bardzo lubił spacerować i obserwować ludzi. A ludzie roz­poznawali go na ulicy, zagadywali, przypominali że udzielał im ślubu, na co Pan Bernard żartobliwie odpowiadał: A co? Żałujecie teraz?

W swoich kieszeniach nosił ulubione cukierki - kubanki, które rozdawał napotykanym przez siebie ludziom, z który­mi rozmawiał.

Spacerował po mieście aż do obiadu. Odwiedzał zazwy­czaj wówczas córkę, która prowadziła przy Sądzie Rejono­wym sklep, spacerował po parku i spotykał się ze znajomy­mi. Wychodził z domu zawsze pod pretekstem zakupów, na

co dziwiła się Pani Helena, pytając jak długo można robić zakupy.

Codziennie Pan Bernard odwiedzał grób swoich rodzi­ców na pobliskim cmentarzu - nigdy o nich nie zapominał - ofiarowali mu przecież piękne dzieciństwo, wyrósł bo­wiem, co jeszcze raz podkreślę, w atmosferze ciepła, miłości i pełnego zrozumienia.

Pan Janowicz, gdy tylko zgłodniał, i zbliżała się pora obiadu - wracał do domu, gdzie czekała na niego zniecierp­liwiona, ale przyzwyczajona do codziennych eskapad żona.

Po obiedzie nasz bajkopisarz ucinał sobie krótką drzem­kę, by zaraz potem móc znów wyruszyć na spacer po mie­ście. Do domu wracał dopiero na kolację, a potem pogrążał się w swoich kociewskich lekturach.

W sierpniu 1997 roku Państwo Janowiczowie obchodzili Złote Gody. Uroczystości związane z pięćdziesiątą rocznicą ślubu państwa Janowiczów zorganizowano w Urzędzie Sta­nu Cywilnego w Starogradzie Gdańskim.

W sali ślubów ratusza miejskiego pojawiło się wówczas wielu gości, a jubilaci otrzymali portret olejny, przedstawia­jący Bernarda Janowicza, podarowany im przez Państwa Z. i H. Pobłockich.

Złote Gody, to również czas wspomnień związanych ze ślubem:

Nas do ślubu zawoził Edward Łaszcz z Chojnickiej. Dwa konie, ładna bryka i my zajechełim do ślubu na So­bieskiego - powiedział B. Janowicz Janowicz, uzupełniała go żona:

Bernard Janowicz przy obrazie, który jubilaci dostali w prezencie od państwa Pobłockich.

Fot. Hubert Pobłocki

16 KMR

Page 19: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Drzwi bryczki przeszklone, na szybie były ładne wianecz-ki z mirty, i tedy jechali do kościoła. Przed wojną kobieta do ślubu musiała tyż mieć na głowie wiónek.

Kilka lat później w jednym z wywiadów p. Helena po­wiedziała:

Już 55 lat tak razem żyjemy. Ludzie pewnie gadają, że tak długo te emerytury pobieramy, ale nam się dobrze żyje. A że mąż będzie sławny dzięki bajkom, to bym nigdy nie po­myślała.

Bardzo ważnym dniem w życiu Janowicza okazał się 14 października 2002 roku. Tego dnia Bernard Janowicz został patronem Szkoły Podstawowej w Brzeźnie Wielkim. Oka­zało się to wielkim zaskoczeniem dla bajkopisarza, który powiedział:

Kiedy pierwszy raz odwiedziła mnie delegacja szkolna i poprosiła mnie o to, bym został patronem, trochę się prze­straszyłem. Zawsze wydawało mi się, że najpierw trzeba umrzeć, aby doczekać się takiego wyróżnienia. Uspoko­

jono mnie i wyjaśniono, że mogę użyczyć swego imienia i będzie to dla grona uczniów, i nauczycieli zaszczyt. Prze­de wszystkim jednak, to ja czuję się wielce wyróżniony i zaszczycony (•••)•

Pan Janowicz borykał się jednak przez cały okres swojej emerytury z pewnym zdrowotnym problemem, a mianowicie niedosłyszał. Czy to jednak go w jakimś stopniu zasmucało? Wprowadzało w kompleksy? Ograniczało? Odpowiedź jest jednoznaczna - absolutnie nie.

Pan Bernard z uśmiechem na ustach mówił: To, co móm usłyszeć to usłyszą, a to co nie móm usłyszeć to nie usły­szą. Może to właśnie była jego recepta na długowieczność? Wielokrotnie proponowano mu aparat słuchowy, a on od­mawiał.

Bardzo często pytano go również, skąd w nim tyle po­kładów pozytywnej energii w tak podeszłym wieku. W jed­nym z wywiadów bajkopisarz powiedział:

Nigdy nie spodziewałem się, że dożyję aż do 2000 roku. Nie wiem, czy jest jakiś specjalny sposób, no może to, że długo byłem starym kawalerem. Ożeniłem się dopiero gdy miałem 38 lat. Nie jem jedynie zdrowych rzeczy. Do dziś bar­dzo lubię wątrobiankę i kaszankę, chociaż moja żona mówi, żebym jadł twarożek. Zawsze starałem się prowadzić zdro­wy tryb życia, więc nie nadużywałem alkoholu i prawie nie paliłem. Myślę jednak, że najważniejsza jest praca. Zawsze bardzo dużo pracowałem, więc nie miałem czasu na choro­wanie (...).

Bernard Janowicz przeżył swoich kolegów, ale zawsze gdy któryś zmarł zwykł mawiać , jo, ten już był stary", za­pominając przy tym, że paradoksalnie on sam był... od nich starszy.

Pod koniec życia, a dokładniej na dwa lata przed śmier­cią wykryto u Bernarda Janowicza nowotwór. Jak ta wiado­mość wpłynęła na jego życie? Można by pomyśleć, że się załamał, lub też dzielnie walczył o każdy kolejny dzień swo­jego życia... A jak było naprawdę?

Z relacji żony Janowicza wynika, nie przejął się diag­nozą lekarską. Gdy lekarz powiedział mu o walce, którą przyjdzie mu stoczyć, Janowicz zapytał tylko: No tak, ale czy mogę już wracać do domu? Nie chciał być w szpitalu, wolał spędzić wieczór jak zazwyczaj - ze swoją żoną, obie­cał jednak zdziwionemu lekarzowi, że nazajutrz pojawi się na badaniach... i pojawił się. Starał się nie myśleć o swojej chorobie, i niczego w swoim dotychczasowym życiu nie za­mierzał zmieniać..

KMR

Nadal codziennie rano wychodził z domu, by pospacero­wać po mieście, odwiedzał swoją córkę, spotykał się ze zna­jomymi, odwiedzał także grób rodziców. Cieszył się życiem, i swoją radością zarażał innych, do tego stopnia, że również oni zapomnieli o jego chorobie - niestety, do czasu.

Na dwa miesiące przed śmiercią stan słynnego kociew-skiego bajkopisarza zaczął się pogarszać... Już nie spieszył się na autobus odjeżdżający punktualnie o 9:40, nikt już nie spotykał wesołego, zabieganego, białego staruszka na uli­cy... Z jednej rzeczy jednak nie zrezygnował - nadal każde­go dnia odwiedzał grób swoich rodziców. Zawoziła go tam codziennie jego córka - Aleksandra.

Rodzina Janowicza zdawała sobie sprawę z tego, że po­zostało mu już niewiele czasu - innego zdania był jednak sam Janowicz.

Gdy prezydent miasta, jak co roku przyszedł złożyć mu życzenia urodzinowe, pan Bernard snuł już plany na przy­szły rok. Śmierć pozostawała jakby zupełnie poza nim. Wola życia, jego plany i marzenia dodawały mu sił i pozwalały za­pomnieć o chorobie. Rodzina była przygotowana na śmierć. W dniu 15 sierpnia 2003 roku cały dzień czuwała przy nim jego rodzina, do końca pozostał świadomy i przytomny. Zmarł około godziny 17:00.

W domu Janowiczów zapanował smutek, ale żona bajkopisarza w przeprowadzanym z nią wywiadzie po­wiedziała, iż zdaje sobie sprawę z tego, że w życiu jest czas na radość i na smutek, a oni tak naprawdę niedługo znów się spotkają...

Trzy dni później, w kościele pod wezwaniem św. Ka­tarzyny w Starogardzie Gdańskim odbył się pogrzeb Ber­narda Janowicza. Jak opisuje wielu znajomych słynnego Kociewiaka - był to niezwykle uroczysty pogrzeb. Dawno nie widziano w mieście tak ogromnego orszaku żałobne­go. Zjechali się wszyscy regionalni działacze, przyjaciele, znajomi...

W mowie pożegnalnej pan Ryszard Szwoch przytoczył słowa z bajki Bernarda Janowicza „Wandrówki Franka":

Bernardjidzie na swoja wandrówka po psianknych, szy-rokich i wysokich trepach wew chmurach zes złożonymi ran-cami, zawdy wyży i zawdy wyży.

Ciąg dalszy w następnym numerze

Bibliografia:

Fragment wywiadu przeprowadzonego z p. Bernardem Janowi-czem przez Tadeusza Majewskiego. Jest to nieopisany wycinek z gaze­ty. Prawdopodobnie 2000 rok.

Janowicz B., Bajki kociewskie. Starogard Gdański: Starogardzkie Centrum Kultury, 1994. O autorze, s. 125.

Janowicz B., Moje cztery pory roku - Jesień. „Zapiski Kociewskie" 1998 nr 3 s. 3-4.

Janowicz B., Moje cztery pory roku — Zima. „Zapiski Kociewskie" 1998 nr 4 s. 3-4.

Janowicz B., Moje cztery pory roku - Wiosna. „Zapiski Kociew­skie", 1998 nr 1 s. 6.

Jeden z wywiadów, przeprowadzonych z p. Janowicz. Jest to nie­opisany wycinek z gazety.

Jeden z wywiadów, przeprowadzonych z B. Janowiczem. Jest to nieopisany wycinek z gazety. Wiadomo tylko, że pochodzi on z „Dzien­nika Bałtyckiego" i datowany jest na 2002 rok.

Jeden z wywiadów, przeprowadzonych z p. Bernardem Janowi­czem. Jest to nieopisany wycinek z gazety. Prawdopodobnie „Gazeta Kociewska".

Pamiętniki B. Janowicza, które nie zostały jeszcze opublikowane i znajdują się w posiadaniu p. Tadeusza Majewskiego - redaktora na­czelnego „Gazety Kociewskiej".

Page 20: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

la ułatwienia nauki czytania i pisania w języku polskim przez młodzież na Kociewiu

podczas zaboru pruskiego wydawano w Świeciu n. Wisłą przeciętnie co pół­tora roku „Elementarz do ćwiczenia się w polskim czytaniu", autorstwa Fran­ciszka Miernickiego. Jak pisze ksiądz Alfons Mańkowski w „Zapiskach Towa­rzystwa Naukowego w Toruniu", było to konkurencyjne wydawnictwo dla elementarza polskiego, ukazującego się w Pelplinie i podobnego w Poznaniu.

„Elementarz" Miernickiego pro­sperował znakomicie. Księgarnia Wil­

helma Moesera rozprowadzała w 1888 roku już po raz dwudziesty szósty jego „Elementarz", wydrukowany przez Gustawa Buchnera w Świeciu.

Kim był Franciszek Miernicki? Urodził się w 1812 roku w Świeciu. W latach 1828-1830 pobierał naukę w Katolickim Seminarium Nauczyciel­skim w Grudziądzu. Po jej ukończeniu przyjęty został do pracy w pięcioklaso-wej szkole w swym mieście rodzinnym.

Autor „Elementarza" nauczał w cza­sach wzmagającej się walki władz pru­skich z żywiołem polskim. Szkolnictwo na obszarach Prus Zachodnich zniem­czono całkowicie, a proces germaniza-cyjny osiągnął swój punkt szczytowy w okresie bismarckowskiego Kultur-kampfu. Od roku 1887 zaprzestano nauczania w języku ojczystym we wszystkich szkołach elementarnych na obszarze całego zaboru pruskiego. W tej sytuacji najkorzystniej działał ośrodek pelpliński, który dzięki miejscowemu pismu „Pielgrzym" i oficynie wydawni­czej Romanów (Jana Nepomucena oraz jego syna Stanisława) ukazywało się czasopismo w języku polskim pt. „Przy­jaciel Dzieci".

Również oficyna wydawnicza w Świeciu w latach 1846-1896 syste­matycznie drukowała polski „Elemen­tarz" dla dzieci szkolnych. Ogółem opublikowano 30 jego wydań.

Obiekt szkolny, w którym Mierni­cki pracował od 1830 roku, mieścił się przy ul. Kościelnej. On sam jednak nie otrzymywał uposażenia, gdyż Magistrat

w Świeciu ociągał się z zatrudnieniem nauczyciela Polaka. Dopiero po zło­żeniu skargi do Królewsko-Pruskiego Rządu w Kwidzynie uzyskał on prawo do pobierania stałego wynagrodzenia.

Młody pedagog konsultował się ze znawcami metodyki nauczania, m.in. z rektorem Szkoły Miejskiej w Świeciu, dr Ludwikiem Borkenhagenem, autorem niemieckich podręczników szkolnych. W 1834 roku Miernicki został „trzecim" nauczycielem w swej szkole z pensją 100 marek i „wolnym mieszkaniem".

Rezultatem jego 10-letnich do­świadczeń pedagogicznych był cy­

towany „Elementarz", który zastąpił w Szkołach Ludowych na Pomorzu Gdańskim przestarzałe już i nieaktu­alne podręczniki szkolne. Pierwsze wydanie „Elementarza" Miernickiego ukazało się w 1846 roku z inicjatywy W. Moesera w komisie Ernesta Sylwe­stra Mittlera, oznaczone nazwami trzech miejscowości: Berlina, Bydgoszczy i Poznania. Od roku 1852 „Elementarz" drukowano łącznie z tablicami ścienny­mi do czytania, które opracował także Miernicki. Do roku 1869 pojawiły się 22 wydania jego podręcznika i to mimo

zakazu stosowania polskich elementa­rzy w szkołach pruskich.

W latach 1854 i 1855 Świecie na­wiedziły groźne powodzie, które spo­wodowały zniszczenia budynków, m.in. szkolnych, lecz wkrótce przy­stąpiono do ich renowacji. Petycję w tej sprawie, podpisaną przez Fran­ciszka Miernickiego, przekazano do Starostwa w Świeciu, które wspoma­gało budowę nowego budynku szkol­nego, ukończonego w 1863 roku. W szkole tej zatrudniono 8 nauczycie­li, a Miernicki, w uznaniu jego zasług dla nauki szkolnej, otrzymał stanowi­

sko konrektora (zastępcy kierownika) z uposażeniem 300 marek.

Elementarze Miernickiego pub­likowano nadal, a on sam prowadził lekcje z historii biblijnej, śpiewu i ra­chunków.

W roku 1887 władze pruskie cał­kowicie zakazały nauki czytania i pi­sania w szkołach w języku polskim. Mimo tych szykan, od 1888 roku w ciągu 8 lat w nakładzie oficyny W. Moesera i drukiem G. Buchnera w Świeciu pojawiły się cztery dalsze wydania „Elementarza". Ostatnie uka­zało się w 1896 roku i nosiło ten sam tytuł, co pierwsze.

W roku 1886 Miernickiego przenie­siono w stan pozasłużbowy. W Świe­ciu pracował 40 lat, w tym w Szkole Ludowej (elementarnej), Miejskiej i w progimnazjum. Ostatnie 10 lat życia spędził u syna w Tucholi, gdzie zmarł w 1896 roku. Tam też został pochowany.

Literatura 1. Frąckowiak W., Pedagogiczne aspekty

polskiego czasopiśmiennictwa dla dzieci i młodzieży na Pomorzu Nadwiślańskim i Kujawach Zachodnich w okresie rządów Bismarcka. Bydgoszcz 1979.

2. Tegoż, Franciszek Miernicki, Słownik bio­graficzny Pomorza Nadwiślańskiego, t. 3.

3. Kamiński J., Autor polskiego elementa­rza, „Kalendarz Bydgoski" 1983.

4. Mańkowski A., Dzieje drukarstwa i piś­miennictwa polskiego w Prusiech Za­chodnich wraz ze szczegółową bibliogra­

fią druków polskich zachodnio-pruskich. „Roczniki Towarzystwa Naukowego w Toruniu", t. XIII.

5. Wojciechowski W., Świecie pomorskie niegdyś a dziś, Grudziądz 1912.

ZDZISŁAW MROZEK

r

Zapomniany pedagog ze Świecia

Strona tytułowa Elementarza

Page 21: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

EDMUND ZIELIŃSKI

Regionalnie i ludowo

nia 20 maja 2008 roku, w pięknej bytońskiej szkole, miała miejsce IV Konferencja Nauczycieli Regiona­listów pod nazwą „Kociewską Stecką w XXI wiek".

Organizatorami konferencji byli: Stowarzyszenie Kociew-skie pod prezesurą Bernarda Damaszka, Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Zblewie, któremu przewodzi Jan Gumiński, Zespół Szkół Publicznych w Byto-ni pod dyrekcją Tomasza Damaszka oraz Instytut Kaszubski w Gdańsku pod kuratelą naukową Uniwersytetu Gdańskie­go i Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Współorganizatorami tego spotkania były - Zespoły Szkół Publicznych Gminy Zblewo (Pinczyn, Borzechowo, Klesz­czewo i Zblewo) oraz Ognisko Pracy Pozaszkolnej w Staro­gardzie i Stowarzyszenie Twórców Ludowych w Gdańsku.

Konferencję otworzył i przybyłych przywitał Tomasz Damaszk - dyrektor Zespołu Szkół Publicznych w Bytoni. Gośćmi tego spotkania byli: Andrzej Grzyb - senator RP, Jan Kulas - poseł na Sejm RP. Był również dyrektor Delegatury Pomorskiego Kuratorium Oświaty w Tczewie - Stanisław Sumowski, Naczelnik Wydziału Oświaty Starostwa Powiato­wego w Starogardzie - Marek Gabriel, zastępca wójta Gminy Zblewo - Artur Herold, przewodniczący Rady Gminy Zble­wo - Janusz Trocha oraz prezes Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Gdańsku - Edmund Zieliński.

Przebieg konferencji podzielony został na dwie części: część merytoryczną i warsztatową. W pierwszej części prof. Józef Borzyszkowski wygłosił referat pod tytułem „Mała Oj­czyzna w historii Polski i powszechnej", a pani prof. Maria Pająkowska-Kensik poruszyła bardzo ciekawy temat związa­ny z gwarą kociewską - mową stron ojczystych.

Po wystąpieniach prelegentów i oficjeli, dzieci i młodzież ze szkoły w Pinczynie przedstawiła widowisko oparte na „We­selu kociewskim" Bernarda Sychty. Było wszystko, co na we­selu być powinno - tańce, maszki, oczepiny, muzyka i śpiew. Gratuluję „Brzadom" z Pinczyna wspaniałego widowiska.

W części drugiej, czyli warsztatowej, odkrywano pięk­no gwary kociewskiej, nieznaną a ciekawą historię Kocie-wia, śpiewano i tańczono po kociewsku, a także haftowano i malowano na szkle. I tu chciałbym poświęcić nieco więcej zdań związanych z kulturą i sztuką ludową Kociewia. Kiedy poproszono mnie o pomoc w organizacji warsztatów na tej konferencji, bez wahania wytypowałem dwie panie do udzie­lenia lekcji z pięknej sztuki haftowania - Irenę Szczepań­ską z Gdańska, która doskonale opanowała haft kociewski, i bardzo dobrze zapowiadającą się twórczynię tego rękodzie­ła, Annę Ledwożyw z Sumina. Haft kociewski, stosunkowo młody, z trudem toruje sobie kociewską Steckę. Pojawiają się następczynie pań Garnyszowej i Wespowej, ale nie w takim stopniu jak byśmy sobie tego życzyli. Dodatkowo, niektóre osoby wprowadzają obce elementy tego rękodzieła, które bu­rzą harmonię haftu Wespowej i Garnyszowej - twórczyń tak zwanego haftu kociewskiego. Piszę tak zwanego, bowiem na Kociewiu brakuje tradycji haftu. Nie ma dowodów na ist­nienie w przeszłości haftu podobnego do obecnego. Jednak możemy pokusić się o stwierdzenie, że haft Wespowej i Gar­nyszowej wszedł na stałe, jako jedna z dziedzin rękodzieła ludowego na Kociewiu. Trwa to już pół wieku i trzeba robić

wszystko, by ten piękny, bajecznie kolorowy haft, rozpo­wszechniał się w naszym regionie.

Malarstwo na szkle, którego warsztaty ja poprowadziłem, to również dziedzina sztuki ludowej, która nie pozostawiła po sobie żadnych śladów na Kociewiu. Reaktywowane w 1988 roku na Kaszubach malarstwo na szkle, oparte o zachowane relikty XIX wiecznych malunków, śmiało toruje sobie drogę również na kociewskich Steckach. To ja, zaszyłem się kiedyś w magazynach muzealnych i ze skrzyń wianowych (posaż-nych) przenosiłem na papier poszczególne motywy malatur z tych zabytkowych eksponatów. Na ich podstawie opraco­wałem wzory, które już na Kociewiu funkcjonują. Robiłem to z przekonaniem o istnieniu przeszłości obrazków na szkle i w naszym regionie, bowiem zbieracz tych obrazków, Izydor Gulgowski - założyciel skansenu we Wdzydzach Kiszew­skich, urodził się na Kociewiu - w Iwicznie. Nie wyobrażam sobie, by ten zapalony badacz kultury ludowej kaszubszczy-zny, pominął w swych wędrówkach swoje rodzinne strony - Kociewie. Należy przypuszczać, że w jego wielotysięcz­nym zbiorze obrazów na szkle, znajdowały się i te z Kocie­wia. Niestety pożar w 1932 roku strawił tą bogatą kolekcję dawnych malunków na szkle. Zostało kilkanaście obrazków, które znajdują się w Muzeum Kaszubskim w Kartuzach i w zbiorach toruńskiego muzeum etnograficznego.

Panie, które na konferencji malowały na szkle, odkry­ły piękną i zarazem trudną sztukę tego rękodzieła ludowego. Tutaj nie dałem gotowych wzorów, tylko same motywy. Panie doskonałe poradziły sobie z kompozycją czego efektem były pięknie namalowane obrazki na szkle. Zadowolenie obopólne.

Uczestnikom konferencji udostępniona była również Izba Regionalna zlokalizowana w pomieszczeniach szko­ły. Wśród zgromadzonych eksponatów czuje się oddech dalekiej przeszłości. Ożywają w pamięci czasy, kiedy po­szczególne elementy wyposażenia Izby były w codziennym użyciu. Dziś znalazły godne miejsce w przyjaznej szkole. Ogromna w tym zasługa mgr Ewy Jędrzejewskiej.

Nie wiem jaki przebieg miały poprzednie trzy konfe­rencje. Ta, według mnie, była doskonale zorganizowana pod każdym względem. Mówią że Polak głodny, to zły. Ta­kiego odczucia nikt tutaj nie zaznał, bowiem szwedzki stół uginał się od wszelkiego jadła. Pieczenie, kiełbasy, szynki, sałatki, ryby, słodkości - zadowoliły chyba najwybredniej­szych smakoszy. Wszystko dzięki dobrodziejom, którzy nie szczędzili grosza na organizację tego spotkania. Oto oni: Firma DEKPOL z Pinczyna - Mariusza Tuchlina, „BAT" z Sierakowic - Tadeusza Bigusa, Piekarnia-Cukiernia ze Zblewa Piotra Kropidłowskiego, PHU „Herold" ze Zblewa - Arkadiusza, Teresy i Edmunda Herold, „Melbud" - Ry­szarda Talaśki oraz kwiaciarnia Barbary Podsiadło. Przy takim zaangażowaniu przedsiębiorców w organizację ruchu kulturalnego, jest nadzieja, że i V Konferencja Nauczycieli Regionalistów będzie miała miejsce.

Na zakończenie. Witając przybyłych na uroczystość gości i uczestników, Tomasz Damaszk powiedział: witam również serdecznie Edmunda Zielińskiego - przyjaciela na­szej szkoły. Chcę być jeszcze długo przyjacielem bytońskiej szkoły, zwłaszcza, że ona przyjaciółką moją już się stała.

KMR 19

Page 22: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

r

Świętowano w Pelplinie

Tegoroczne obchody Dni Pelplina możemy uważać za zamknięte. Dopisała pogoda, zaangażowanie mieszkańców i fantastyczna atmosfera. Dziękujemy wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do uświetnienia tegorocznego święta Miasta Pelplina.

Oficjalnym Sponsorem Dni Pelplina była firma GAMESA ENERGIA POLSKA.

dniach 7-8 czerwca 2008 roku dla mieszkań­ców Pelplina i przyjezdnych gości organizato­rzy przygotowali mnóstwo atrakcji. W telegra­

ficznym skrócie przedstawiamy najważniejsze z nich. O godzinie 16.00 z placu przed Urzędem Miasta i Gminy

Pelplin wyruszył w stronę Targowiska Miejskiego uroczysty korowód. Przedstawiciele władz miejskich, w tym zastępca burmistrza Tadeusz Błędzki, przewodniczący Rady Miej­skiej Adam Kaszowicz i sekretarz gminy Jolanta Ligmanow-ska, poseł Sławomir Nueman, młodzież szkolna, dzieci oraz mieszkańcy miasta, przeszli ulicami Pelplina przy dźwię­kach pelplińskiej kapeli. Kolorowy pochód maszerował w stronę Targowiska Miejskiego, na którym odbyły się za­planowane atrakcje. Odegrany przez trębacza hejnał Pelpli­na oraz słowo wstępne wiceburmistrza Tadeusza Błędzkie-go, oficjalnie rozpoczęły tegoroczne święto miasta.

Na początku nastąpiło rozstrzygnięcie konkursu wie­dzy o Cystersach, ogłoszonego przez Miejską Bibliotekę Publiczną. Jak co roku do obchodów Święta Miasta włą­czyli się uczniowie ze szkół gminnych. W tym roku pod­czas występów przygotowanych pod kierunkiem swoich nauczycieli, zobaczyliśmy dzieci i młodzież z Zespołu Kształcenia i Wychowania w Kulicach, z Zespołu Szkół nr 1 i 2 w Pelplinie. Młodzież zaprezentowała m.in. utwory śpiewane, pokaz tańca towarzyskiego i recytowała poezję. Byliśmy świadkami pięknie tańczonego poloneza, który wprowadził nas w uroczysty klimat.

Podczas kiedy jedni zachwycali się pokazami taneczny­mi, inni zmagali się z pokonaniem trasy IX Biegu Papieskie­go, którego organizatorem był Klub Sportowy Wierzyca. W tym roku zawodnicy zmagali się ze sobą w następujących kategoriach: rocznik 98 i młodsi, rocznik 95-97, rocznik 92-94 oraz rocznik 91 i starsi. Zwycięzcy otrzymali dyplomy, medale, puchary oraz atrakcyjne nagrody rzeczowe.

Podczas obchodów Dni Pelplina tradycją stał się Turniej Kół Gospodyń Wiejskich. Tym razem swój udział w zaba­wie zgłosiło aż 7 kół: Rudno, Rajkowy, Międzyłęż, Lig-nowy Szlacheckie, Pomyje, Bielawki i Wielki Garc. Panie rywalizowały ze sobą w czterech konkurencjach. Musiały między innymi wykazać się dobrym okiem podczas rzuca­nia beretem do celu, sprawnymi rękami podczas obierania jabłek, refleksem podczas rozwieszania prania na czas oraz zręcznością podczas rzucania jajami. Śmiechu było co nie miara. Zabawa była naprawdę przednia. Niestety, w każ­dym konkursie wygrać może tylko najlepszy. Tym razem bezkonkurencyjne okazało się Koło Gospodyń Wiejskich

z Pomyj. Jednak u nas nie ma przegranych. Wszystkie Koła Gospodyń Wiejskich otrzymały pamiątkowe dyplomy oraz nagrody. Serdecznie gratulujemy!

W godzinach wieczornych odbyły się koncerty zespo­łów muzycznych. W tym roku było naprawdę rockowo. Jako pierwszy zagrał zespół działający przy Miejskim Ośrodku Kultury w Pelpinie - Mister Sinister, który w samym Pelpli­nie zdobył już grupę wiernych fanów. Potem usłyszeliśmy koncert zespołu West Ice z Malborka.

Gwiazdą świątecznego wieczoru był koncert zespołu BIG DAY. Zespół wykonał stare i nowe przeboje, w tym z najnowszej płyty „Takie sobie piosenki" wydanej w lutym tego roku. Na bis zespół zagrał drugi raz swój największy przebój z 1993 roku „Dzień gorącego lata".

Tuż po koncercie dla wytrwałych mieszkańców Pelplina zabawę taneczną poprowadził zespół Oktava z Gdańska.

Należy pamiętać, iż Dni Pelplina obchodzone są od 8 lat na pamiątkę pielgrzymki Jana Pawła II do Pelplina. W związku z tym nie mogło zabraknąć uroczystości o charakterze duchowym. W takim właśnie tonie upłynęła niedziela - drugi, a zarazem ostatni dzień największego Święta Pelplina.

W niedzielę w godz. od 9.00 do 16.00 mieszkańcy mogli oglądać wystawę uliczną która mieściła się przy ul. Mickie­wicza. Zbiór zdjęć zatytułowany „Był taki Pelplin" przed­stawiał stare fotografie Pelplina, których zapewne wielu z nas nigdy wcześniej nie widziało. W samo południe oraz godzinę później z wieży dawnego Domu Pielgrzyma, czyli wieży zegarowej, zagrany został na trąbce hejnał Pelplina.

Przed mszą świętą którą odprawiono o godz. 12.00, dzie­ci z Przedszkola w Kulicach, z Przedszkola nr 1 w Pelplinie, Przedszkola nr 2 w Pelplinie oraz z Przedszkola w Rajko-wach zaprezentowały program artystyczny „Pięć minut dla papieża Jana Pawła II". Jak podsumował ks. proboszcz, było to piękne głoszenie słowa o nauce, którą zostawił nam uko­chany Jan Paweł II.

O godz. 15.00 na Górze Jana Pawła II odbyło się Nabo­żeństwo Czerwcowe. W trakcie nabożeństwa wystąpiło Skar­szewskie Towarzystwo Śpiewacze. W ich wykonaniu zebrani wysłuchali m.in. „Ave Maria", a na zakończenie ulubioną pieśń papieża Jana Pawła II „Barka". Po modlitwie wszystkie zebrane dzieci otrzymały baloniki, które zostały wypuszczone „do nieba" na znak łączności z Ojcem Świętym. Zaraz po nich w górę pofrunęło około stu gołębi. Oficjalne obchody Dni Pel­plina 2008 zakończył dźwięk hejnału zagrany na trąbce przez Dariusza Grabowskiego z pelplińskiej orkiestry dętej.

(mok)

20 KMR

Page 23: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Kolorowy korowód ruszył spod siedziby władz Pelplina

Uczestniczący w przemarszu nauczyciele i uczniowie Zespołu Kształcenia i Wychowania

w Kulicach

Turniej Kół Gospodyń Wiejskich

Występ Skarszewskiego Towarzystwa Śpiewaczego

Wszystkie fot. (mok)

Page 24: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

CZESŁAW GLINKOWSKI

Związki Tczewa z Wisłą (wprowadzenie)

(...) w lewy wiślany brzeg, orzeł rozpostarł skrzydła (...) dachów i wież

Artur Bok-Szwabowicz, Almanach poetycki

o mnie skłoniło do poszukiwania związków Tczewa z Wisłą. Przede wszystkim ograniczanie tych związ­ków do zabytkowego mostu drogowego przez Wi­

słę, a aktualnie Bulwaru Nadwiślańskiego. Postanowiłem więc podzielić się z Czytelnikami zapi­

sami historyków o tczewskich kupcach wykorzystujących przez całe wieki Wisłę do handlu zbożem i nie tylko, o ry­bakach zaopatrujących mieszkańców codziennie w świeże ryby, o armatorach wiślanych flotylli, a także o obsłudze promów. Napiszę także o Wiśle gościnnej u naszych nabrze­ży dla licznych szkutów, galer, barek, a także w wiekach XVI i XVII średniej wielkości statków rzecznych.

Współcześnie Wisła była szansą na port morski. Pozo­stawiła jednak u naszych brzegów Przedsiębiorstwo Budow­nictwa Wodnego, Tczewską Stocznię Rzeczną i Spółdzielnię Pracy Rybołówstwa Śródlądowego „Troć".

Podzieliłem moje poszukiwania wiślanych związków na cykle artykułów, w których przywrócę pamięć (mam nadzie­ję) o wszystkim i wszystkich, których łączyła Wisła. Wskażę na historyczne fakty z życia tczewian u brzegów Wisły.

Jestem przekonany, że uda mi się pokazać nadwiślański charakter Tczewa od czasów najdawniejszych po dzień dzi­siejszy. Faktów tych poszukiwałem na kartach książek hi­storyków, w publikacjach popularnonaukowych i artykułach prasowych. Jest to wiedza rozproszona, którą w przystępnej formie, ze wskazaniem źródeł zamieszczę w trzech artyku­łach: w pierwszym o zdarzeniach, które przeszły do historii, w kolejnym o znaczącym miejscu Tczewa na Dolnej Wiśle, w ostatnim podzielę się moją wiedzą, jak tczewianie wyko­rzystują Wisłę w przedsięwzięciach kulturalnych i turystyce.

Podstawową lekturą do napisania tego cyklu była „Hi­storia Tczewa" pod redakcją Wiesława Długokęckiego, mo­nografia „Dzieje Tczewa" Edwina Rozenkranza (tczewia-nina z pobliskich Czatków) i Tczewski Genius loci" prof. Stanisława Mrożka, któremu jestem szczególnie wdzięczny za tłumaczenia niemieckich autorów.

W pierwszym artykule ograniczę się do cytowanych źró­deł zawartych w cytowanych powyżej pozycjach książko­wych, ponieważ literatura historyczna poświęcona naszemu pięknemu i dużemu (na Dolnej Wiśle) ośrodkowi miejskie­mu jest uboga. Pozostałe artykuły oparte są o współczesne badania zawarte w publikacjach i artykułach rozproszonych w czasopismach, a także ocenach i sprawozdaniach sporzą­dzonych przez samorząd miejski oraz firmy i placówki kul­tury i organizacje społeczne.

Wiślane wątki z życia naszych przodków i współcześnie tu żyjących pozwolą Czytelnikom ocenić, co w pełni wy­korzystaliśmy, a co zaprzepaściliśmy mieszkając u brzegów Wisły. Jednocześnie mam głęboką nadzieję, że uzyskamy odpowiedź, jaka jest przyszłość tych związków.

Oby nasze aktualnie realizowane zadania związane z re­witalizacją Wisły pozwoliły zapomnieć o czasach traktowa­nia Wisły, jako przepływających mas wody, które od czasu do czasu sprawiają kłopoty.

Tym wstępem postanowiłem zwabić Czytelników ku wo­dom tczewskich brzegów Wisły, aby prześledzić jej wpływ na 750-letnią historię naszego miasta.

Kalendarium uzasadniające bogatą tradycję historyczną i wielowiekowe związki z rzeką Wisłą

3000-1700 lat p.n.e. - znaleziska archeologiczne o osad­nictwie najstarszym na Pomorzu Gdańskim.

1198 r. - w zapisie księcia świeckiego Grzymisława o nadaniu dóbr wymieniona jest osada Trsow.

1252/1253 - książę Sambor II przenosi swoją stolicę do Tczewa, ożywia się życie gospodarcze oraz związki z Wisłą.

1258 - powołana została Rada Miejska, najstarsza w dziejach Polski.

1260 - lokacja miasta na prawie lubeckim sprzyja rozwo­jowi handlu i rzemiosła oraz rybołówstwa, port i izba celna.

1309 - władztwo krzyżackie, utrata na pół wieku przy­wilejów z 1260 r.

1364-1383 - ponowna lokacja miasta, ale na prawie chełmińskim, sprzyjającym Krzyżakom.

1410 - zwycięska bitwa pod Grunwaldem przywraca na krótko władztwo polskie; w latach późniejszych z przyna­leżnością było różnie.

1466-1772 - pod władztwem polskim. 1773-1918 - rozbiory, panowanie pruskie. 1918-1939 - w Polsce niepodległej.

Tczew ma 13 zabytków wpisanych do rejestru wojewódz­twa pomorskiego, dalszych 23 postuluje się wpisać do reje­stru. Tczew leży na pograniczu Pojezierza Starogardzkiego w krainie Pojezierza Pomorskiego i Żuław Wiślanych z do­minującą w granicznej dolinie rzeką Wisłą. W XIV i wiekach następnych płynące w dolinie rzeki Motława i Szpęgawa two­rzyły rozległe bagna ciągnące się do Wisły, które stanowiły od północy trudną do sforsowania granicę Tczewa.

Bibliografia: Mrozek St., Tczewski genius loci, Wydawnictwo „Marpress,

Gdańsk 2004. Praca zbiorowa po red. Długokęcki W., Historia Tczewa, Kociew­

ski Kantor Edytorski Tczew 1999. Rozenkranz E., Dzieje Tczewa, Koszalin 199. Tczewski almanach poetycki, Kociewski Kantor Edytorski Tczew

-Starogard Gd., 1986. Urząd Miejski w Tczewie, Gminny program opieki nad zabytkami

dla miasta Tczewa na lata 2006-2009. Wójcik C, Wśród rokickich stawów, jezior, pól i ląk, „Kociewski

Magazyn Regionalny" nr 1, 2003.

22 KMR

Page 25: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

MARIA PAJĄKOWSKA-KENSIK

O kociewskiej! uciechach poza Kociewiem

trafiło Kociewie do Torunia. Zresztą nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni. Ważne i piękne miasto w woj. ku­jawsko-pomorskim szczyci się Parkiem Etnograficznym

(w centrum), gdzie obok chaty kujawskiej, kaszubskiej, bo-rowiackiej jest i kociewska. Zabytkowa chata ze Skórzenna często gości w swych progach regionalistów i wszystkich zainteresowanych tym, jak żyło się dawniej na Pomorzu. Bywamy w niej ze studentami, dokształcającymi się na­uczycielami. W otoczonej ogródkiem chacie zatrzymała się pamiętana z domu dziadków codzienność. O odświętność troskliwie dba pani kustosz o kociewskich korzeniach.

Chata żyje prezentacją kolejnych zwyczajów, pokazem prac domowych. To co kiedyś kojarzyło się z obowiązkiem, mozołem, dziś wydaje się odświętne, wzrusza prostotą i skłania do rodzinnych wspomnień. Dla młodych staje się wspaniałą lekcją z edukacji regionalnej.

Latoś w kociew­skiej chacie zaaranżo­wano dawne zwyczaje dożynkowe. Ukwieco­ne grabie drewnianne i kosa (zabacziłam, czy mniała sztrichołek) sta­ły wymownie na prze-dómku... Wspomniana chałupa nie była jedyną atrakcją Festynu Ro­dzinnego „Kociewskie uciechy", który odbył się 31 sierpnia w Toru­niu. Ponad 1000 osób dotarło na niedzielną

imprezę. Organizatorzy - gmina miasta Toruń i Lokalna Or­ganizacja Turystyczna Kociewie (współorganizator) zachęcili obietnicą, że nawet wiatrak zatańczy z Kociewiakami.

Bardzo ucieszyło mnie zaproszenie na tę imprezę. Do­brego nastroju nie zmąciło nawet podsłyszane czyjeś pytanie (w kolejce po bilety) Kociewie, a gdzie to jest? Pomyślałam,

że już wkrótce ten niezorientowany dowie się... No i pokaza­ło się Kociewie w kolorze - tańcząco, śpiewająco, przy do­brej pogodzie, na wesoło też. W skansenie wystąpiły zespoły folklorystyczne: Kociewie ze Starogardu Gdańskiego, Piase­ckie Kociewiaki, Modraki z Pelplina, grupa Kociewie Retro. Były też gwarowe skecze, wiersze i popisy krasomówcze. W spichlerzu wystawiono prace twórców z Kociewia, m.in. rzeźby i obrazki Reginy Matuszewskiej. Amatorzy ręko­dzieła mogli nabyć hafty (wysziwanki i heklowanki) oraz kupić promujące region publikacje. Pani Wanda Kołucka oczywiście też była. Oryginalną atrakcją okazał się pokaz (powtarzany) gry w kapele. Kilku graczy ze Szlachty uczyło wszystkich chętnych dawnej gry pasterskiej.

Dzieci miały okazję pobawić się „na ludowo". Chłop­ców kusiły szczudła, dziewuszki próbowały robić dożyn­kowe ozdoby z papieru i kłosów. Na licznych stoiskach z regionalnym, jadłem kusiły różne placki, kuchy, fafer-nuski, chleb ze smalcam. Do domu można było kupić wę­dzonkę z Jeżewa, miody i inne smakołyki. Zdaje się, że były i dobre nalewki, ale za widu lepiej je omijać,

Wędrując po Parku Etnograficznym, myślałam z dużym zadowoleniem, że na dobre przebudziły się (może powstały od nowa) różne grupy działania. Członkowie Kół Gospodyń Wiejskich z: Kolonii Ostrowickiej, Laików, Leśnej Jani, Lig-nów Szlacheckich, Osiecznej, Pinczyna, Rudna, Wielkiego Garca... paradowały w stylizowanych kociewskich strojach, uwijały się przy swoich kramach.

Z południowego (świeckiego) Kociewia zaprezento­wało się Lniano, Jeżewo i Mszano. Szkoda, że nie było Rychławiaków o Świeckich Gzubów. Święto regionu poza jego opłotkami jest świetną okazją do popularyzowania walorów różnorodności pomorskiej ziemi. Gratulacje należą się Lokalnej Organizacji Turystycznej Kociewie i wszystkim samorządnym sprzymierzeńcom „Kociew­skich uciech". Toruniowi za gościnę też dziękujemy. Liczę na to, że Park w najbliższym numerze KMR pochwali się całokształtem działań w kociewskiej chacie, która osiadła w Toruniu.

KMR 23

Page 26: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

KAMILA GILLMEISTER

Wernisaż otwiera dyrektor Centrum Wystawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły Alicja Gajewska

Centrum Wystawienniczo-Regionalnym Dolnej Wisły w Tczewie zorganizowało wystawę Tczew - od osady do współczes­

ności. Ekspozycja jest swego rodzaju lekcją historii Tczewa w pigułce. Podróż do przeszłości miasta roz­poczynamy już od czasów prehistorycznych, poprzez czasy lokacyjne, krzyżackie, napoleońskie, pruskie, międzywojnia, II wojny światowej, PRL. Najnowszą historię Tczewa przybliża film pokazujący przemiany gospodarcze, kulturalne i społeczne mające miejsce w ostatnim dwudziestoleciu.

Obok plansz z najważniejszymi datami z historii miasta, ekspozycja została wzbogacona m.in. o ma­nekiny ubrane w stroje z epoki (Sambora II, Krzy­żaka, żaka, gen. Henryka Dąbrowskiego, gen. Józefa Hallera oraz żołnierza z 2. Baonu Strzelców). Zmiany w mieście pokazują również liczne fotografie pocho­dzące ze zbiorów Stanisława Pacewskiego, Stanisła­wa Zaczyńskiego, Józefa Ziółkowskiego, Towarzy­stwa Miłośników Ziemi Tczewskiej oraz pocztówki z widokami Tczewa z przełomu XIX i XX wieku ze

zbioru Tomasza Spionka, które znaj dują się w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Aleksandra Skulteta w Tcze­wie. Ważnym elementem ekspozycji są prezentacje multimedialne pokazujące różne wydarzenia historycz­ne: założenie miasta przez Sambora II (na podstawie widowiska autorstwa Romana Landowskiego). Pożar fary tczewskiej, który miał miejsce w 1982 roku, Histo­ria mostów tczewskich (wykorzystano m.in. materiały archiwalne z Filmoteki Narodowej w Warszawie) oraz Tczew w czasach PRL (wykorzystano m.in. materiały z Archiwum TVP Gdańsk).

Wystawa została zorganizowana z okazji 88. rocz­nicy powrotu Tczewa do Macierzy. Otwarcie odby­ło się przy obecności władz miasta w Dzień Tczewa 30 stycznia 2008 roku. Ekspozycję można zwiedzać do końca grudnia 2009 roku.

Autorem scenariusza i komisarzem wystawy jest Józef Ziółkowski.

Autorami aranżacji plastycznej są Andrzej Wie-czorkowski i Maria Zywert.

Page 27: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Inscenizacja wysadzenia mostu tczewskiego

Fragment ekspozycji z czasów PRL

Mieszczański salonik z okresu międzywojennego

Postać Sambora II. W tle fot. Jeziora Lubiszewskiegc

Komisarz wystawy Józef Ziółkowski

Page 28: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

IRENA OPALA

Wycieczka po Żuławach

związku z ustanowieniem przez Sejmik Woje­wództwa Pomorskiego Roku Żuław, Centrum Edukacji Nauczycieli w Gdańsku, w dniu 13

czerwca 2008 roku zorganizowało konferencję dla nauczycie­li regionalistów pt: „2008 - ROK ŻUŁAW". Ideą konferencji było ukazanie wielokulturowości tego regionu, poszerzenie wiedzy merytorycznej oraz włączenie treści edukacji regio­nalnej do procesu dydaktycznego. Konferencja składała się z II sesji: wykładowej i studyjnej.

I część sesji odbyła się na terenie Muzeum Zamkowego w Malborku, składała się z wykładów z dziedziny geografii, historii i etnografii Żuław.

Uczestnikom konferencji dodatkowo zaprezentowano także regionalny strój żuławski (kobiecy i męski) podkreśla­jąc, że przedstawiciele gmin żuławskich stwierdzili, że ma on pełnić rolę integrującą żuławską, w większości napływo­wą społeczność. Dlatego niełatwym zadaniem było skom­pletowanie tych strojów. Charakterystyczny dla kolorystyki Żuław jest kolor brązowy, stąd kolor serdaka. Bardzo cie­kawym elementem zdobniczym jest haft żuławski. W stroju kobiecym występuje biała, bawełniana bluzka z minimalną ilością haftu, ale obficie haftowana jest chusta z elementa­mi: maków (podobnych do haftu kociewskiego), chabrów, kłosów zbóż, liści łopianu. W hafcie tym występuje także tulipan zaczerpnięty z haftu kaszubskiego. Znakiem rozpo­znawczym dla haftu żuławskiego są trzy pałki tataraku.

Haft stroju żuławskiego

Następnie uczestnicy konferencji odbyli podróż studyj­ną na trasie z Malborka do Pruszcza Gdańskiego połączoną z zajęciami dydaktycznymi.

Mennonici

Interesujący wykład pt.: „Mennonici na Żuławach - histo­ria niezwykłej społeczności" przedstawiła kustosz Muze­

um Etnograficznego w Gdańsku, Ewa Gilewska. Mennonici to jeden z odłamów anabaptyzmu, który wy­

kształcił się w XVI wieku w Holandii - główne jego zasady to przede wszystkim:

• chrzest młodzieży od lat 14 (jako świadomych decyzji i wiary w Chrystusa);

• możliwość wykluczenia z gminy mennonickiej grzesz­ników;

• możliwość wyboru pastorów przez wiernych; • całkowity zakaz noszenia i używania broni; • zakaz przysięgania na cokolwiek; • zakaz sprawowania wysokich urzędów. W wyniku prześladowań wspólnota mennonicka opuś­

ciła Holandię w 1555 roku i szukała przyjaznego miejsca do osiedlenia się w całej Europie. W Polsce osiedlali się m.in. na Żuławach oraz w Dolinie Dolnej Wisły, na terenach do­tychczas nie zamieszkanych, dając początek tzw. koloniza­cji olęderskiej. Byli niezwykle pracowici, wykazywali się ogromną zręcznością i kunsztem, jeśli chodzi o osuszanie bagien, w ciągu stu lat udało im się osuszyć spory kawałek ziemi. Mennonici skupiali się w gminach flamandzkich i fry­zyjskich. Stworzyli kulturę o niezwykle surowych obycza­jach i zasadach, ich „religią" była praca.

Po I rozbiorze w 1772 roku musieli uchodzić przed pru­skim militaryzmem (mennonici nie uznają służby wojsko­wej), część ich udała się do Rosji, dając początek ruskim mennonitom, pozostali szybko ulegli germanizacji.

Pozostawili po sobie ciekawą kulturę materialną, zadba­ne wioski, schludne i czyste chałupy, a może przede wszyst­kim liczne cmentarze o fantazyjnych nagrobkach (można je zobaczyć m.in. w Stogach Malborskich. W 1945 roku mu­sieli opuścić tereny Żuław z powodu zbliżającej się Armii Czerwonej. Reszta ludności wyjechała do Niemiec w wyni­ku tzw. akcji repatriacyjnych.

Ciekawostki: w rodzinie mennonitów wychowywany był Floyd Landis, zwycięzca Tour de France 2006 oraz mennonitką z pochodzenia była matka Anny German. Irma Berner z domu Irma Martens była potomkinią holenderskich mennonitów, których do Rosji sprowadziła caryca Katarzy­na II. Mieszkali oni w Wielikokniażeskoje na Kubaniu.

Środowisko geograficzne Żuław

Wykład nt: „Środowiska geograficznego Żuław Wi­ślanych" zaprezentował Mariusz Albecki nauczyciel

Gimnazjum nr 3 w Gdańsku. Etymologia nazwy. W literaturze podejmującej proble­

matykę Żuław Wiślanych istnieją rozbieżności co do źródło-słowu nazwy tej krainy geograficznej. Często geneza słowa Żuławy wiązana jest bądź to z pruską przeszłością tego ob­szaru i słowem „solov" - wyspa, bądź też z polskim rze­czownikiem „żuł", czyli namuł, osad rzeczny. Inne źródła podają natomiast, iż nazwa pochodzi z języka pierwotnych Prusów i tylko została spolszczona (po litewsku: sała - wy­spa, żelu - zielenieje, żozole - trawa).

Żuławy Wiślane są jednostką fizjograficzną wchodzącą w skład makroregionu Pobrzeże Gdańskie i podprowincji Pobrzeża Południowobałtyckiego. Obejmują rozległą równi-

26 KMR

Page 29: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

REGIONALIŚC

nę deltową Wisły przypominającą w ogólnym zarysie kształt odwróconego trójkąta, którego wierzchołek znajduje się w roz­widleniu Wisły na Leniwkę i Nogat, zaś podstawa wyznaczona jest przez Mierzeję Wiślaną. Wysokość, tak wyznaczonej figu­ry, osiąga około 50 km, a podstawa - około 40 km.

Żuławy Wiślane podzielone są na trzy niniejsze jednostki: • Żuławy Gdańskie (niem. das Danziger Werder) - po­

łożone na lewym brzegu Wisły, obejmują zachodnią część równiny deltowej, położoną między krawędzią Pojezierza Kaszubskiego a Wisłą.

• Żuławy Malborskie (niem. das Marienburger Werder) - obejmują tereny położone w widłach Wisły i Nogatu (zwa­ne Żuławami Wielkimi, niem. das GroBe Werder) i te wsie na wschód od Nogatu, które leżą poniżej linii osad: Kukułka, Gronowo, Olesno i Ząbrowo. Te ostatnie noszą nazwę Żu­ław Małych (das kleine Marienburger Werder)

• Żuławy Elbląskie (niem. das Elbinger Werder) - obej­mują tereny leżące na wschód od Nogatu i powyżej Żuław Małych.

Rzeźba terenu: obszar Żuław Wiślanych stanowi tylko teoretycznie płaską równinę, wznoszącą się niewiele ponad poziom morza i nieznacznie podniesioną w górę rzeki.

Niedostrzegalne w terenie dla ludzkiego oka różnice w wysokości, wychwytuje dopiero mapa topograficzna. Po­zwala ona stwierdzić istnienie wielu różnej wielkości na-brzmień, a także powierzchni położonych poniżej pozio­mu morza, tworzących obszary depresyjne. Powierzchnia Żuław u nasady delty, przy rozgałęzieniu Leniwki i Nogatu w tzw. Mątowskiej Głowie, znajduje się nieco powyżej 10 m n.p.m., stąd powierzchnia stopniowo się obniża w kie­runku północnym i północno-wschodnim, aby mniej więcej na linii Święty Wojciech, Nowy Dwór Gdański, Jegłownik i Rozgart osiągnąć 0 m i przejść w kilka obniżeń leżących po­niżej poziomu morza. Obszary depresyjne stanowią ok. 28% ogólnej powierzchni delty. Największy obszar depresyjny roz­pościera się wokół jeziora Drużno, głównie po jego zachod­niej i północno-zachodniej stronie. Zajmuje on powierzchnię 181 km2 (22 km długości i 13 km szerokości). Na jego ob­szarze w Raczkach Elbląskich znajduje się najniżej położony punkt depresyjny Żuław (1,8 m p.p.m.). Drugi co do wielkości obszar depresyjny, obejmujący 152 km2, rozprzestrzenia się szeroko w okolicach Nowego Dworu Gdańskiego.

Wody powierzchniowe na Żuławach Wiślanych za­traciły, w większości przypadków, swoje naturalne cechy w wyniku długotrwałej ingerencji człowieka. Cechuje je mi­nimalny spadek, a poziom ich zbliżony jest do poziomu mo­rza. Wszystkie cieki stałe są tu właściwie kanałami, których poziom jest regulowany sztucznie.

Cmentarze Mennonitów

Podróż studyjną regionaliści zaczęli od zwiedzania cmen­tarza mennonitów w Stogach Malborskich. Wszystkie nekropolie były w zasadzie do siebie podob­

ne, wszędzie występowały te same formy nagrobków i ta sama stylistyka dekoracji. Założone na regularnych prosto­kątnych lub kwadratowych parcelach, posiadały bramę zbu­dowaną z ceglanych bądź betonowych słupków. Przeważnie ogradzał je płot sztachetowy, niewykluczona jest jednakże bardziej ambitna forma np. metalowego parkanu.

Granice obsadzone były szpalerem drzew, wewnątrz ale­je dzieliły cmentarz na 2,4 lub 6 kwater. Obok lip występują na nich także nasadzenia jesionu zwisłego, żywotników, dę­

bów, kasztanowców, pojedynczo świerku i daglezji. Jesiony, klony i brzozy z uwagi na ich dzisiejsze rozmiary należy uznać za samosiewny lub nasadzenia powojenne.

Na archiwalnych zdjęciach widać, iż drzewa na cmen­tarzach były strzyżone, iż charakterystyczne w dzisiejszym pejzażu Żuław kępy wysokiej zieleni są raczej efektem bar­dziej ponad półwiekowych zaniedbań.

Cmentarzem, który posiada wszystkie cechy, właściwe dla miejsc pochówku mennonitów jest cmentarz w Stogach, będący największym tego rodzaju zabytkiem na Żuławach Wiślanych. Jego charakter znajduje odbicie w innych cmen­tarzach mennonickich, choć każdy z nich ma swoje cechy oryginalne.

Mennonici osiedlili się w Stogach ok. 1635 roku i już wkrótce miejscowość ta stała się jedną z najprężniej działa­jących i najbogatszych gmin.

Na cmentarzu zachowało się 90 nagrobków, z czego 78 to stele. Chronologia nagrobków zamyka się w przedziale czasowym 1802-1937. W Stogach Malborskich często poja­wia się także krzyż łaciński. Występuje on w różnych zesta­wieniach np. w okrągłych medalionach, przedstawiających gorejące serce, krzyż i kotwicę. Przykładem innego zesta­wienia są skrzyżowane gałązki palmowe z umieszczonym w środku krzyżem łacińskim, o ramionach zakończonych trójlistnie. Sporadycznie występują motywy: krzyża połą­czonego z motylem (symbol zbawienia i zmartwychwsta­nia), krzyża z opaską cierniową i kotwicą, krzyża z opaską trzema gwiazdami i kotwicą, krzyża i łodygi z makówkami po jego bokach lub krzyża i przewiązanej palmety. Wy­stępuje także krzyż stojący na szczycie góry, przepasany wstęgą z trzema gwiazdami i kotwicą. Innym przykładem kompozycji jest motyw Oka Opatrzności otoczonego pro­mienistym niebem, z krzyżem i kotwicą (symbol Trójcy Świętej i łaski bożej).

Symbole astralne występują w postaci gwiazd i słońca. Motyw zachodzącego słońca symbolizuje śmierć człowieka i jednocześnie budzenie się do nowego życia. Równie po­pularnym motywem ikonograficznym jest motyl - symbol zmartwychwstania. Skrzyżowane i opuszczone w dół po­chodnie to symbol płomiennej miłości do Boga. Wyobraże­nie klepsydry ze skrzydłami po bokach symbolizuje miłość, unoszącą się ku niebu duszę zmarłego.

Klepsydra i czaszka są symbolami krótkotrwałości życia i śmierci, natomiast korona - to moc, władza i triumf, zaś otwarta książka stanowi symbol księgi żywota.

Niedawno został odkryty bogaty zbiór kamieni polnych noszących wykute lub wyryte inskrypcje oraz gmerki - obec­nie eksponowane w lapidarium w Cyganku. Sporadycznie znajdują się też na niektórych cmentarzach. Ich odkrywca M. Opitz znalazł je w fundamentach dawnego budynku go­spodarczego przy nieistniejącej już XIX-wiecznej plebani. Zostały użyte tam wtórnie i pochodziły, jak wskazują daty od końca XVII w. po 2 ćw. XVIII w., a więc do czasu, kiedy mennonici nie uzyskali pozwolenia na założenie własnych cmentarzy. Sąsiedztwo kościoła i cmentarza parafialnego, na którym do tego czasu grzebano też i tutejszych „baptystów" sugeruje, iż pochodzą z tego miejsca.

Położenie w oddaleniu od dogodnego dojazdu było za­pewne przyczyną, iż cmentarze mennonickie były ograbiane i celowo dewastowane w mniejszym stopniu, niż te poło­żone dogodniej przy drodze lub w centrum miejscowości i paradoksalnie tylko tam zachowały się ślady tego aspektu kultury żuławskich wsi.

KMR 27

Page 30: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Regionaliści zwiedzają największy na Żuławach cmentarz mennonicki w Sto­

gach Malborskich

•*-&>}

Page 31: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

LGIONALISCI Ni

Cmentarz Jedenastu Wsi w Cyganku jest filią Muzeum Żuławskiego w Nowym Dworze Gdańskim. Podobnie jak cmentarz mennonitów w Stogach został odnowiony w 2006 roku dzięki działaniom Klubu Nowodworskiego.

Domy modlitwy

Pierwszym na ziemiach polskich mennonickiem zborem była kamiennica w Elblągu zachowana do dnia dzisiej­

szego. Nabożeństwa odprawiano w wielkiej Sali na piętrze do końca XIX wieku, funkcja sakralna nie miała w tym wy­padku związku z architekturą budynku.

Do czasu uzyskania pozwolenia na budowę świątyń na­bożeństwa odprawiane były w prywatnych domach (może właśnie ten fakt wpłynął na wytworzenie się w mennoni-ckim domu wyjątkowo dużej narożnej izby w stosunku do innych pokoi). Nabożeństwa odprawiano także w przygoto­wanych do tego celu stodołach.

W związku z przywilejem biskupa chełmińskiego z dnia 17 lipca 1768 na terenie Żuław postawiono kilka niemal jed­nakowych Domów Modlitwy w Lubieszewie, Stogach, Cy­ganku, Orłowskim Polu, Markusach, Niedźwiedzicy.

Były to budynki wzniesione na planie prostokąta, drew­niane, zrębowe, o salowym wnętrzu z emporami przykryte drewnianym stropem i dwuspadowym dachu, początkowo krytym trzciną później gontem lub dachówką. We wnętrzu przy jednej ze ścian szczytowych Bethhausu znajdowało się w przyziemiu, pod emporą mieszkanie lub pomieszczenie gospodarcze. W głównej Sali przy ścianie dłuższej ustawio­na była kazalnica, miejsca dla diakonów, nauczycieli i star­szych. Pozostałą część zajmowały ławy dla wiernych.

Elewacje ukształtowane były w drewnianych kościołach podobnie, w ścianie frontowej znajdowały się dwuskrzydło­we drzwi, z szerokimi oknami pomiędzy nimi doświetlające wnętrze, na osiach skrajnych umieszczono niewielkie okien­ka w dwóch poziomach.

Kościoły murowane mennonici zaczęli budować dopiero od lat 90. XIX wieku. Jest ich na Żuławach zaledwie kilka. Nie zachował się murowany kościół w Żelichowie - Cygan­ku- 1892-1893, ani w Malborku. Najbardziej reprezentacyj­nym był kościół w Rozgarcie, gdzie obok kościoła wybudo­wana została także wysoka neogotycka dzwonnica.

Mennonicki trunek „Machandel"

Wysokoprocentowy trunek o nazwie Machandel produko­wano w Nowym Dworze Gdańskim. Pochodził z żu­

ławskiej wytwórni rodziny Stobbe w Tiegenhof- dzisiejszym Nowym Dworze Gdańskim. Tamże, poczynając od 3 maja 1776 roku prowadził swoje przedsiębiorstwo Piotr Stobbe, mennonita. Rozpoczął produkcję legendarnego alkoholu zgod­nie z recepturą która pochodzić miała z jego rodzinnych stron, gdzieś w Niderlandach. Kto wie, czy wytwórnia „gdańskiego" Machandla nie mieściłaby się w Mieście, gdyby nasi przod­kowie okazali więcej tolerancji dla mennonickich uchodźców z objętych religijnymi prześladowaniami Niderlandów. Na­zwa produkowanego w jego gorzelni trunku pochodzić miała od staropruskiego określenia jałowca. Surowcem do wyrobu Machandla były niebieskie jagody tego krzewu, a gotowy produkt poddawany był leżakowaniu, od długości którego zależała jego jakość i oczywiście cena. Różne były rodza­je Machandla. Najbardziej popularny był „Machandel 00" - podstawowa wersja produktu - do dzisiaj produkowana

Po lewej oryginalna, przedwojenna butelka po Machandlu, po prawej zakupiona w jednej

z gdańskich restauracji butelka trunku określanego tą samą nazwą

w Niemczech. Istniała też tańsza wersja, zwana Tafelmachan-del. Wersjami droższymi były, przechowywane przez dziesiąt­ki lat w piwnicach wytwórni w Tiegenhof, Machandel „Jubile­uszowy", a także najbardziej ceniony, najdroższy i najstarszy Machandel „Najstarszy rocznik", który nie był już „biały", nabierał natomiast barwy koniaku i podobnie też smakował.

Machandla rozlewano do bardzo charakterystycznych butelek w kształcie beczułki z poprzecznym karbowaniem i etykietą w kształcie równoramiennego krzyża. To charakte­rystyczne opakowanie i etykieta, która była jednym z pierw­szych w naszej okolicy chronionych znaków towarowych, były kolejnymi cechami produktu Stobbego, które zapew­niały mu popularność - wiadomo było czego się spodziewać w znanej wszystkim baryłce z krzyżem, której wzór został objęty ochroną w roku 1898.

Różnorodność cenowa przy bardzo wysokiej jakości trunku zapewniła mu odbiorców wśród tysięcy miłośników napojów wyskokowych w Mieście, na Żuławach i w bliż­szej i dalszej ich okolicy. Mimo, że głównymi amatorami taniego Machandla byli portowi robotnicy i żuławscy chło­pi, jego różne wersje, stosownie do zamożności degusta-torów, spożywane były przez gdańszczan z różnych grup społecznych. W Mieście dobrze sprzedawały się butelki, na Żuławach raczej gąsiory i beczki.

Przedsiębiorstwo rodziny Stobbe przyczyniło się do wzrostu znaczenia wsi Tiegenhof, która w roku 1881 otrzy­mała prawa miejskie. Oczywiście głównym źródłem dostat­ku mieszkańców nowego miasta była praca przy produkcji i dystrybucji produktów gorzelni i browaru. Machandel stał się, czemu się trudno dziwić, przedmiotem dumy mieszkań­ców i wizytówką miasta.

Z tamtych czasów pochodzi zabawna historia z 1884 roku, kiedy to pruski król Fryderyk Wilhelm IV, podróżując przez Prusy Zachodnie życzył sobie odwiedzić Tiegenhof. Kiedy przybył na rynek witały go tam władze i elita miasta i tłumy zwykłych mieszkańców. Kiedy wygłoszono uro­czyste przemówienia sławiące dostojnego gościa, przyszedł czas na symboliczne ugoszczenie go. Dla wszystkich rzeczą oczywistą było, że króla należy podjąć tym co miasto miało najlepszego, a więc właśnie Machandlem z wytwórni Stob­bego i to tym najstarszym, najcenniejszym, bursztynowym. Kiedy więc wystąpił naprzód sam Hermann Stobbe - ów­czesny właściciel wytwórni gorzelni - i podał królowi nie

KMR 29

Page 32: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Fabryka rodziny Stobbe w Tiegenhof

kieliszek, nie szklankę, ale duży szklany kufel pełen burszty­nowej cieczy, na twarzach miejskich oficjeli i członków świty królewskiej odmalowało się zaskoczenie i przerażenie. Kufel miał pojemność litra, a taka ilość Machandla zwaliłaby z nóg nawet wytrawnego pijaka. Z drugiej strony król, siedzący do­stojnie w powozie, nie mógł ani odmówić, ani nie spożyć daru miasta - mogłoby to mieć fatalne skutki protokolarne.

Sekundy płynęły, a w głowach miejskich notabli pędziły myśli: Co będzie, jeśli król wychyli kufel i popadnie w stan daleki od trzeźwości. Co będzie się mówiło o mieście, które upiło Jego Wysokość? Przerażeni mieszkańcy nie wiedzieli, że kufel, który Hermann Stobbe podał królowi nie zawierał wcale trunku, którego wszyscy się w nim spodziewali. Był pełen innego specjału produkcji przedsiębiorstwa Stobbego - piwa z browaru, który był również częścią firmy. Król wy­chylił kufel, uścisnął dłoń Stobbego z wyraźnym zadowo­leniem, bo pewnie i jemu kamień spadł z serca, kiedy zo­rientował się, że monstrualne naczynie nie zawiera mocnego Machandla, a tylko dobre żuławskie piwo. Kufel stał się jedną z najcenniejszych relikwii domu Stobbe i był przecho­wywany wraz z innymi rodzinnymi precjozami.

Koniec wojny wiązał się z ewakuacją właścicieli fabry­ki i jej pracowników, a także części produkcji. Najcenniej­sze beczki najstarszego Machandla przetransportowano do garażu domu w Sopocie, w którym zamieszkali członkowie rodziny Stobbe, kiedy Rosjanie zaczęli zbliżać się na tereny Żuław. W Tiegenhof pozostał jedynie właściciel - Bernhard Stobbe, bowiem fabryka miała status przedsiębiorstwa stra­tegicznego i nie wolno mu było jej opuścić. Po wkroczeniu Rosjan do Sopotu zasoby najcenniejszego trunku zostały oczywiście skonfiskowane przez radzieckiego komendanta miasta. Browar i gorzelnia na Żuławach spłonęły za spra­wą zdobywców. Bernhard Stobbe został aresztowany przez Rosjan zaraz po zajęciu przez nich Żuław i wysłany za Ural, gdzie pracował jako niewolnik w kopalni, a później w kołchozie. Zwolniony został 23 p-aździernika 1949 roku. Rodzina spotkała się ponownie w Oldenburgu. Z wojennej zawieruchy udało im się ocalić część dokumentów przedsię­biorstwa - w tym również bezcenną recepturę Machandla. Tuż po powrocie Berharda z rosyjskiej niewoli, po przezwy­ciężeniu wielu trudności, jego syn, Ott-Heirich Stobbe uru­chomił w 1951 roku na nowo produkcję Machandla w daw­nych koszarach dragonów w Oldenburgu. Na niemieckim rynku znowu pojawiły się charakterystyczne butelki pełne jałowcówki. Do Gdańska już oczywiście nie docierały.

W 1969 roku Bernhard zdecydował się sprzedać przedsię­biorstwo. 1 stycznia 1970 roku nastąpiło jego przejęcie przez

firmę G.Vetter. W ten sposób dwustuletni okres funkcjonowa­nia rodzinnej firmy rodziny Stobbe dobiegł końca. Bernhard Stobbe zmarł 27 czerwca 1982 roku. Jego syn, Ott-Heirich, pracował nadal dla nowego pracodawcy i do roku 1982 był szefem sprzedaży jego produktów na północne Niemcy.

Kraina wiatraków

Na Żuławach jeszcze na początku XX wieku charaktery­stycznym elementem krajobrazu były liczne wiatraki.

W 1774 roku na Żuławach Gdańskich było ich 54, a w 1818 na Wielkich Żuławach Malborskich 124 przepompowni i 35 przemiałowych. Występowała ich tu znaczna różnorod­ność, zależnie od funkcji jaką spełniały - przepompowni i odpowiednio od wielkości cieków wodnych były mniejsze lub większe, z kołem czerpalnym lub drewnianą śrubą Eu­klidesa, większe koźlanki i paltraki przecierające ziarna na mąkę lub kaszę, młyny olejowe. Najbardziej efektownymi były wiatraki typu holenderskiego, z ruchomą głowicą, usta­wione na budynkach. Niestety, już na początku XX wieku wypierane zostały przez przepompownie parowe lub mniej­sze konstrukcje metalowe, a po 1945 roku praktycznie znik­nęły z krajobrazu. Przed 1970 rokiem było ich już tylko 6.

Od kilku lat, w gronie przyjaciół Klubu Nowodworskie­go - Stowarzyszenia Miłośników Nowego Dworu Gdań­skiego, dojrzewa decyzja rekonstrukcji ostatniego wiatraka odwadniającego na Żuławach. Tym ostatnim wiatrakiem jest XVIII-wieczna pompa wietrzna z Ostaszewa. W 2006 roku za zgodą Pomorskiego Konserwatora Zabytków, przeniesio­no ocalałe resztki tego wiatraka z Wyspy Sobieszewskiej do Nowego Dworu Gdańskiego. Każda zachowana część zosta­ła opisana i zinwentaryzowana, a następnie wyeksponowana w Muzeum Żuławskim.

Podsumowanie

Zorganizowana dla regionalistów konferencja była opo­wieścią o niezwykłej społeczności, dla której przez

cztery stulecia Żuławy były ojczyzną. Wybitny krajoznawca, twórca muzeów i wielu stowa­

rzyszeń regionalnych, Roman Klim, zapisał się jako pionier w odsłanianiu dorobku mennonitów i jako podsumowanie chciałabym przytoczyć jego słowa: „Ogromna atrakcyjność kultury polskiej od wieków przyciągała do naszego kraju przedstawicieli innych narodowości, którzy osiedlali się u nas, tutaj pracowali i żyli, tworzyli nowe wartości. Zmie­niały się także granice naszej państwowości, włączając w obszar kraju niezwykłą ilość ogromnych obiektów i zja­wisk kulturowych. Wśród tych kultur należy szczególnie podkreślić rolę kultury mennonickiej dotychczas jakby zapomnianej i nie docenionej. Historia mennonitów, któ­rzy na Żuławach Wiślanych znaleźli swoją drugą ojczyznę jest osobliwością historyczno- krajoznawczą o znaczeniu wręcz europejskim."

Zobacz także: http://gdansk.naszemiasto.pl http://gosciniec.pttk.pl www.fremon.gabo.pl www.holland.org.pl www.klubnowodworski.pl www.nitka.pl www.nowydworgdanski.pl www.prabuty.pl www.rzygacz.webd.pl

30 KMR

Page 33: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

PRADZIEJE KOCIEWIA

ANDRZEJ WĘDZIK

15. Niezwykłe znalezisko

Już od wielu dni bez przerwy padał deszcz. Mężczyzna ostrożnie wysunął głowę z niedbale skleconego sza­łasu, który od dawna przestał chronić przed wszechobecną wilgocią. Wyczołgał się z mozołem przez niewielki otwór, narzucając na ramiona ciężki, wełniany płaszcz. Niemal dwie noce tkwił w tym miejscu, uparcie czekając z włócznią w ręku, przy pobliskiej ścieżce zwierząt. Ludziom z osady groził głód, zgniły prawie całe plony przez deszcz, który zesłali bogowie. W osadzie były co prawda jeszcze zwierzęta, ale tych było mało i były po prostu zbyt cenne, by je przeznaczyć na pożywienie. Cała nadzieja w łowach, ale on, odkąd tu przyszedł nie widział nawet jednej sarny!

Kolejne długie godziny spędzone przy ścieżce i ciągle tylko deszcz. Padające gęsto grube krople szeleściły na liściach, tworząc między rzadziej rosnącymi drzewami szarą kurtynę. Myśliwy zaklął cicho i skulił się jeszcze bardziej, czując jak mocno nasiąknięty wodą płaszcz zaczął w końcu przeciekać.

Podniósł się powoli i ruszył w dół niewielkiej rzeki. Tutaj już nie miał czego szukać... Klucząc między nie­wielkimi, zalesionymi pagórkami mocno znużony dotarł późnym popołudniem do rozległego wrzosowiska, opadającego łagodnie w kierunku brzegu jeziora. Deszcz nieco zelżał i zachęcony tym człowiek zaczął zbierać niewielkie gałęzie, by rozpalić ognisko. Trochę mniej wilgoci -pomyślał, ochoczo zabierając się do krzesania iskier. Zajęty rozpalaniem ognia, kątem oka dostrzegł błysk w pobliżu swojej lewej stopy. Zaintrygowany pochy­lił się, trzymając po chwili w dłoni niewielki krzemienny grot. Nigdy czegoś takiego nie miał w ręku!

Czasami ludzie z wioski znajdowali przedmioty wykonane z kamienia, ale właściwie nikt tak naprawdę nie wiedział skąd mogły pochodzić. Starzec z osady mówił, że kiedy był małym chłopcem, to słyszał opowieść o jego dawnym przodku, który spotkał w lesie dziwnych obcych. Obcy mieli ponoć łuki, a także strzały zakoń­czone krzemiennymi grotami. Szaman natomiast, uparcie twierdził, iż te przedmioty nie są z tego świata. Czę­sto opowiadał, jak w swoich wizjach spotykał mieszkające na bagnach demony - szare postaci o nienaturalnie wydłużonych kończynach. To one według niego używały kamiennej broni, walcząc z błąkającymi się po ziemi duchami wojowników.

Myśliwy ocknął się przerywając rozmyślania. Nie wiedział komu wierzyć, ale jednego był pewny: Nie chciał mieć nic wspólnego, ani z duchami zmarłych ani tym bardziej z leśnymi demonami. Wiedziony ciekawością, schował jednak trójkątny grocik do przytroczonej u pasa sakwy, rozglądając się czujnie po okolicy. Mimo póź­nej pory ciągle jeszcze niczego nie upolował. Spojrzał z nadzieją w stronę płynącej w dolinie rzeki i ruszył w jej kierunku. Niedaleko stąd rzeka wpływała na rozległą nizinę, a na wschód od prawego brzegu rozciągały się ogromne bagna, za którymi rozpościerała się prastara puszcza. Ludzie w osadzie mówili, że jedynie tam może być jeszcze dużo zwierzyny. Problem w tym, że aby się do niej dostać, trzeba było znać ścieżki biegnące przez trzęsawiska. Człowiek z włócznią dobrze pamiętał jak zeszłej wiosny dwóch śmiałków podjęło wyprawę do puszczy. Od tamtej pory nikt ich już więcej nie widział. Na domiar złego szaman rozgłaszał wieści, jakoby idąc przez bagna padli ofiarą złych sił, i kto wie, czy nie miał racji!

Przez chwilę zawahał się, przypominając sobie, co znalazł na wrzosowisku. Ruszył jednak brzegiem rzeki ,kierujqc się szerokim łukiem w stronę widocznej w oddali ciemnej linii bagien. Szedł już dłuższy czas, by po pokonaniu płaskiego wzniesienia, ujrzeć wreszcie nieckowate obniżenie, porośnięte gęsto kępami brzozy. Dalej za brzozami wiły się po ziemi fantastycznie poskręcane wierzby, tworzące rodzaj zapory przed wejściem do tego przedziwnego miejsca. Mężczyzna nigdy przedtem tutaj nie był. Tak jak inni, unikał tego obszaru bojąc się konsekwencji wejścia w nieprzyjazny świat. Przedarł się wreszcie przez plątaninę giętkich gałęzi, by stanąć na skraju iście nierzeczywistej krainy. W półmroku na dużej przestrzeni majaczyły dziwacznie powykręcane drze­wa, pokryte niemal w całości, grubą warstwą mchu. Rosły w gęstych kępach między wielkimi, pełnymi ciemnej mazi, błotnistymi kałużami. Ich splecione korony tworzyły naturalny, szczelny dach, który odcinał się wyraźnie ciemniejszą barwą od niższych poziomów bujnej roślinności.

Spojrzał w prawo, gdzie w dwóch rzędach wyrastały na wysokość ośmiu ludzi ogromne sczerniałe pnie, które już dawno utraciły korony. Słupy podtrzymujące świat - pomyślał i przypomniał sobie starą legendę, która tkwiła jeszcze w pamięci ludzi żyjących w lasach północy. Wstrząśnięty tym odkryciem długo nie mógł zebrać myśli...

Mimo, że w pewnym stopniu był zafascynowany miejscem, do którego dotarł, nie czuł się tutaj pewnie. Nie bał się ludzi, czy też watahy wilków. Nie bał się nawet ogromnego dzikiego tura, którego widywano czasami w pobliżu osady. Umiał przecież zrobić pożytek ze swojej groźnej, zaopatrzonej w lśniący, brązowy grot broni. Ale złe moce, które mogą mieszkać w tym miejscu to zupełnie coś innego. Zdesperowany brnął jednak dalej, coraz częściej zapadając się po kolana w lepkim błocie.

KMR 31

Page 34: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Myśliwy od początku wsłuchiwał się w głosy płynące z tego ponurego miejsca. Każdy, nawet najmniejszy szelest wydawał się na tyle nienaturalny, że instynktownie ściskał mocniej drzewce włóczni.

Od jakiegoś czasu miał też nieodparte wrażenie, że jest obserwowany. Nie było to dla niego przyjemne uczu­cie. Był łowcą, a tutaj czuł się jak tropiona zwierzyna. Przez moment wydawało mu się, że w pobliżu wiekowej olchy przesunął się powoli szary kształt, wyraźnie odcinający się od panującego półmroku. Przetarł odruchowo wierzchem dłoni oczy, mając nadzieję, że dziwne zjawisko jest wynikiem zmęczenia i szybko zniknie. Szary obłok jednak nie znikał. Co więcej, stawał się coraz bardziej realny, a wydłużając się, powoli przybrał zarys monstrual­nej ludzkiej sylwetki. Łowca zamarł z przerażenia. Czyżby tak miał wyglądać kres jego wędrówki? W przypływie panicznego strachu cisnął włócznią w stronę szarej zjawy. Wyrzucona z potężną siłą broń, przebiła szary kształt uderzając w pień, odłupując przy okazji całkiem pokaźny kawał kory. Odbita od drzewa włócznia zatoczyła w powietrzu imponujący łuk i wpadła niemal bezgłośnie do wypełnionego zielonkawo-brązową wodą dołu...

uchostrzygi to obecnie dzielnica Tczewa, ze stosun­kowo nowoczesnym budownictwem. W XIX wieku była to wieś, nie wyróżniająca się niczym szczegól­

nym, wśród wielu, podobnych, małych miejscowości Prus Zachodnich - prowincji ówczesnego państwa niemieckiego. Jednak pewne zdarzenie wpłynęło na fakt, iż Suchostrzygi (dawniej Lunau), znalazły się na kartach publikacji arche­

ologicznych traktujących o pradziejach Pomorza Gdańskiego. Mianowicie, niejaki Abraham Lissauer - pasjonat archeologii donosi w swoich publika­cjach wydanych w 1887 i 1891 roku o ciekawym znalezisku pochodzącym właśnie z Suchostrzyg.

Z krótkich notatek wynika, iż w bliżej nieokreślonym bagnie na terenie opisywanej powyżej miej­scowości, został znaleziony okaza­ły grot z brązu (ryc. 7) o długości 18 cm. Na charakterystyczny kształt zabytku miała wpływ wy­dłużona 9 centymetrowa tuleja, przechodząca łagodnie w zwęża­jące się ku górze „żebro" wzmac­niające liść grotu. Omawiany za­bytek nie zachował się niestety

do naszych czasów, dlatego też analizę obiektu oparto tylko na

podstawie zachowanych rycin. Oprócz możliwości określenia

wymiarów można stwierdzić fakt odłamania niewielkiego fragmentu

kolca (czubka) grotu oraz istnienia li­nii, które wydają się być pęknięciem tulei w jej dolnym odcinku.

Wymiary grotu wskazują niezbi­cie, iż pierwotnie był używany jako grot włóczni, broni służącej do zada­wania ciosów kłutych lub miotania na niewielkie odległości. Można przy­puszczać, że osadzony był na długim 150-180 cm drzewcu jesionowym, dębowym lub cisowym, o średnicy 2,3 cm - biorąc pod uwagę średnicę tulei. Jeśli chodzi o produkcję tego typu grotów, to jest bardzo prawdo­podobne, iż odlewano je z użyciem dwudzielnej formy muszlowej wy­konanej z kamienia lub brązu.

ryc. 1 Brązowy grot (Suchostrzygi) skala 1:1

Grot z Suchostrzyg był znaleziskiem „luźnym", to znaczy bez kontekstu kulturowego w postaci ceramiki lub jakichkol­wiek wyrobów z brązu. Jednak dzięki jego charakterystycz­nej formie można niemal bezbłędnie określić ramy czasowe oraz przynależność do inwentarza określonej kultury. W tym miejscu właściwe będzie posłużenie się typologią grotów epoki brązu, znanego badacza militariów kultury łużyckiej, Jerzego Fogla. Grotów podobnych do okazu z Suchostrzyg na obszarze Polski, odkryto dotychczas czternaście i zali­czono je do umownie przyjętego typu VI. Wzięto przy tym pod uwagę stosunek długości tulei i liścia grotu wynoszą­cy 1:1, a także zmienną grubość liścia, charakterystycznie stopniowaną uskokami. Trzeba dodać, że wspomniane zna­leziska podobnych grotów w zasadzie nie tworzą „zwartego obszaru", rozkładając się na Ziemię Lubuską, Dolny Śląsk, Pomorze i Wielkopolskę, tworząc większe skupisko jedynie w rejonie dolnego biegu Odry.

Ciekawe, iż poza Polską odkrywane były na terenie Nie­miec, Szwecji, ale ich wyraźna koncentracja widoczna jest na obszarze Węgier, Czech i Moraw, skąd przenikały za­pewne na północ będąc przedmiotem wymiany handlowej. W tym kontekście niezwykle interesujący jest fakt, uderzają­cego podobieństwa, jakie zdradza egzemplarz z Suchostrzyg do form grotów strefy karpacko-dunajskiej, a podając ściślej za A. Lissauerem - do okazu z rejonu Sajo-Gomor (Węgry). Podejmując kwestię zawężenia ram chronologicznych oma­wianego zabytku, można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, iż grot pochodzi z III lub początku IV okresu epoki brązu (1200-1000; 1000-800 p.n.e).

Warto w tym miejscu poświęcić nieco uwagi ówczesnej sytuacji kulturowej ziem dzisiejszej Polski (a w tym Ko-ciewia). Wtedy to, na znacznym obszarze ziem polskich, Słowacji, północnych Moraw, części Ukrainy i wschodniej części dzisiejszych Niemiec, tworzyły się zręby kultury łu­życkiej. Niezwykle istotnej w pradziejach środkowej części Europy, dlatego też należy ją nieco przybliżyć, mimo braku spektakularnych znalezisk na Kociewiu.

Kultura łużycka została umownie nazwana od obsza­ru Łużyc, gdzie w XIX wieku archeolog Rudolf Virchow wyróżnił wśród materiału zabytkowego, charakterystycz­ne formy ceramiki (ryc. 2). Jej przedstawiciele na setki lat usadowili się na dużej części Niżu Środkowoeuropejskiego stanowiąc wespół z kulturami: pilińską, tyrolską, dolnoreń-ską i południowoniemiecką szeroki krąg kultur pól popiel­nicowych. Wpływ na jej genezę w kontekście ziem Polski, miały niewątpliwie dwie wcześniejsze kultury: trzciniecka i przedłużycka. Przy czym szczególnie ta druga była moc­no zaawansowana w dziedzinie „brązowej metalurgii", co miało z kolei niebagatelne znaczenie w związku z tradycją obróbki brązu przez przedstawicieli kultury łużyckiej. Wiel­kość zajmowanego obszaru i długość trwania oraz czynni­ki środowiska naturalnego wpływały w oczywisty sposób

32 KMR

Page 35: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

ryc. 2 Formy ceramiki

kultury łużyckiej

na pewną odmienność grup bądź „plemion" egzystujących w ramach omawianej kultury. Jest to szczególnie widoczne na przykładzie niektórych form ceramiki, udziału przedmio­tów brązowych w życiu codziennym oraz, co ważne, charak­terze i wielkości osad.

Jak już wspomniano na Kociewiu nie znaleziono jak na razie dużych osad interesującej nas kultury. Istnieją co prawda ślady osadnictwa w postaci najczęściej niewielkich skupisk ceramiki i odnajdywanych pojedynczych przed­miotów brązowych (dużo rzadziej znalezisk gromadnych). Jednak ze względu na ogólnie nieliczny materiał zabytkowy, o nie rzadko trudnej do ustalenia chronologii, nie pozwalają na stworzenie w miarę pełnego obrazu przeszłości. Posługu­jąc się natomiast ostrożnie analogiami z obszarów ościen­nych, szczególnie Kujaw i Wielkopolski, wydaje się, że przedstawiciele kultury łużyckiej preferowali obszary nizin­ne - płaskie, a osady - często otwarte osiedla o charakterze „wiejskim" chętnie lokowali w pobliżu rzek i jezior. Domy stawiano niewielkie o szacunkowych wymiarach 6,5 na 3 m, prostokątne, jedno- lub dwuizbowe (ryc. 3), często o słupowej konstrukcji. Sztandarowym przykładem osiedla kultury łużyckiej jest oczywiście Biskupin. Zrekonstruo­wana ogromna osada daje nam pewne pojęcie o organizacji przedstawicieli kultury łużyckiej i ich dużych możliwoś­ciach w dziedzinie budownictwa drewnianego.

Podstawą egzystencji ludności kultury łużyckiej były: uprawa roślin i hodowla zwierząt. Przy czym, biorąc pod uwagę warunki środowiskowe Kociewia w epoce brązu,

przeważała raczej hodowla. Uprawiano pszenicę: orkisz, płaskurkę, jęczmień, owies, len oraz szczególnie chętnie, rośliny o wysokiej zawartości białka: bób celtycki i groch. Hodowano przede wszystkim bydło i świnie, które wypa­sano w lasach, wówczas bogatych pod względem różnorod­ności gatunków roślin. Zajmowano się także hodowlą koni kóz i owiec, choć na razie stan dotychczasowych badań nie pozwala na określenie nawet szacunkowej wielkości tego profilu hodowli.

Przedmioty użytkowe, to głównie naczynia gliniane, na­dające się do gotowania potraw, spełniające też często rolę

ryc. 3 Rekonstrukcja domostwa - epoka brązu

KMR 33

Page 36: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

pojemników zasobowych lub - w przypadku wysokiej klasy ceramiki, pełniły rolę dekoracyjną. W dziedzinie metalurgii, mimo pewnej samowystarczalności w zakresie produkcji przedmiotów, sprowadzano ich całkiem pokaźne ilości, czego świadectwem jest między innymi opisywany na łamach ni­niejszego artykułu grot z Suchostrzyg. Należy też podkreślić, iż cała rodzima produkcja brązownicza, którą zajmowali się wyspecjalizowani w obróbce brązu „kowale" {ryc. 4), oparta była na surowcach w postaci importowanych brył brązu bądź złomu uszkodzonych przedmiotów nadających się na przetop.

Być może, wówczas, kowal, kupiec, wódz - naczelnik osady wespół z bardziej znamienitymi wojownikami należe­li do elit określonych lokalnych społeczności. Znamy takie ślady wyraźnego rozwarstwienia majątkowego w postaci odkrywanych tak zwanych grobów książęcych, które nie­rzadko zawierają liczne dary grobowe. Wspaniała ceramika, szereg często luksusowych wyrobów z brązu takich jak na­szyjniki, przybory toaletowe, wymyślne zapinki a nierzad­ko i broń - te wszystkie przedmioty, mimo iż nie pochodzą ze znalezisk lokalizowanych na Kociewiu, dają nam pewne wyobrażenie o poziomie życia różnych warstw społeczności w ramach kultury łużyckiej.

ryc. 4 Kowal - brązownik

Wobec braku określonego typu zabytków, a także wo­bec skąpej ilości materiałów, którymi dysponujemy trudno zarysować choćby ogólny wizerunek ówczesnego miesz­kańca okolic dzisiejszego Tczewa, który władał włócznią zakończoną brązowym grotem. Pewne wyobrażenie mogą nam dać znaleziska fragmentów ubiorów ludzi epoki brązu, zamieszkujących niegdyś tereny Danii i Niemiec (ryc. 5). Z naciskiem podkreślić należy zwrot: „pewne wyobrażenie", gdyż w realiach epoki brązu na przestrzeni określonego czasu i w różnych częściach Europy, mogło panować ogromne bo­gactwo zwyczajów, tradycji kulturowych, a co się z tym ściśle wiąże, różnorodności fryzur, ozdób, ewentualnie używanych tatuaży i ubiorów. Dlatego też wszelkie podane sugestie i pró­by rekonstrukcji mają charakter wybitnie poglądowy.

Kończąc rozważania związane z odkryciem ciekawego zabytku kultury łużyckiej na terenie Suchostrzyg należy mieć nadzieję, że z czasem obszar Kociewia (jakże mało dotąd przebadany pod kątem osadnictwa pradziejowego) dostarczy spektakularnych znalezisk w postaci osad, cmen­tarzysk tej wspaniałej, wielkiej kultury epoki brązu.

ryc. 5 Elementy ubioru (wełna) - epoka brązu

Literatura: Bukowski Z.: Pomorze w epoce brązu w świetle dalekosiężnych

kontaktów wymiennych, Gdańsk 1998. Ebert M.: Reallexikon der vorgeschichte, Berlinl927/28 - elfter band. Fogel J.: Studia nad uzbrojeniem ludności kultury łużyckiej w do­

rzeczu Odry i Wisły. Broń zaczepna, Poznań 1979. Jażdżewski K.: Pradzieje Europy środkowej, Wrocław-Gdańsk

1981. Kostrzewski J.: Kultura łużycka na Pomorzu, Poznań 1958. Lissauer A.: Alterthumer der bronzezeit in der Provinz Westpreus-

sen und den angrenzenden gebieten, Danzig 1891. Łęga W.: Przyczynki do poznania kultury łużyckiej na Pomorzu,

Toruń 1926. Malinowski T.: Wielkopolska w dobie prasłowian, Poznań 1973. Marjorie C.H.B.: Everyday life in the new stone, bronze and early

iron ages, London-Sydney 1952. Wojciechowski W.: Broń pierwotna i starożytna w Polsce, Warsza­

wa 1973.

SPROSTOWANIE W nr 2 (61) na str. 28 błędnie podano skalę rys. 10.

Powinna być skala 1:2. Przepraszamy

34 KMR

Page 37: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

GRZEGORZ WALKOWSKI

o uroczystości obchodów rocznicowych założenia miasta ubywa dni. Zegar umieszczony na ratuszu nowomiejskim odmierza nieubłaganie czas: 509, 507, 506... W lokalnej prasie czy też na stronie

internetowej miasta pojawiają się coraz to nowe pomysły na uczczenie tejże rocznicy. A to 750 obrazów na 750-lecie (kto by tyle obrazów miał namalować, a gdyby nawet je namalo­wano, co by miasto z nimi zrobiło i kto by je zakupił). Dobry pomysł przewod-niczącego Rady Miasta na uczczenie rocz­nicy powstania Rady Miejskiej. Ponieważ często spotyka się w informatorach miasta, że Tczew posiada najstarszą radę w Polsce, jest to pomysł uprawomocniony, dlatego iż rzeczy­wiście w dokumencie Sambora II z 1258 roku dotyczącego utworzenia klasztoru w Pogódkach, jako świadkowie wystę­pują dwaj rajcy miejscy, co świadczy o tym, że rada miejska już funkcjonowała. Na pewno była to najstarsza rada miej­ska na Pomorzu, ale czy w Polsce? Wszak na Śląsku Hen­ryków Piastowskich (Brodatego i Pobożnego) powstawały nieco wcześniej od Tczewa lokowane miasta, które też być może miały swój samorząd.

Inną informacją ze źródeł tczewskich dotyczących uczczenia milenium jest konkurs, którą z tczewskich osobi­stości umieścić jako patrona Bulwaru Nadwiślańskiego. Są tu wymienione dwie postaci historyczne - książę Sambor II i Roman Landowski, znany tczewski regionalista i literat, nie­dawno zmarły. Obie te postaci dla dziejów miasta niezwykle ważne i obie w zadziwiający sposób łączą początki miasta z dziejami współczesnymi. Dlaczego więc jednego tylko a nie obu upamiętnić na bulwarze. Do Wisły prowadzi ul. Sam­bora przechodząca po zakręcie w ul. Zamkową, gdzie ongiś stała siedziba księcia. Jej naturalnym przedłużeniem byłaby al. Sambora dochodząca do nabrzeża Wisły. Pod kątem pro­stym do niej istniałaby al. Romana Landowskiego. Ponieważ współcześnie w miastach szczególnie tych „turystycznych", pojawiła się moda na umieszczanie ławeczek ze znanymi po­staciami: spotkać je można np. w Gdyni, Krakowie. W Łodzi na najważniejszej ul. Piotrkowskiej usiąść można koło Julia­na Tuwima związanego przez całe życie z Łodzią. W Zako­panem na końcu „Kropówek" usiąść można koło ostatniego z Zamoyskich, który wiele zrobił dla tego miasta jako kurortu (doprowadził np. kolej do Zakopanego). W testamencie prze­kazał do skarbu państwa wielkie tereny ziemskie, z których później utworzono Tatrzański Park Narodowy. Jest też w Za­kopanem Muzeum Kornela Makuszyńskiego, gdzie wejście wskazuje rzeźba Koziołka Matołka, czy też pomnik Sabały, pierwszego przewodnika po Tatrach i ostatniego góralskiego zbójnika, przyjaciela Zaomyskiego.

Dlaczego więc tczewianie nie mieliby upamiętnić obu ważnych w historii osób. Nie różnicować i nie wybierać z dwóch jednej postaci, ale uczcić obie, jako ważne dla hi­storii miasta, początku i powstania (książę Sambor II) i cza­sów nam współczesnych (Roman Landowski).

Tczew nie ma ławeczek z postaciami znanych ludzi, po­siada bardzo niewiele zabytków. Dlatego też takie ławeczki z osobistościami na bulwarze byłby atrakcją. Turysta czy mieszka-niec mógłby usiąść po spacerze obok pana Romana i poczytać jego książkę. W drugim końcu bulwaru np. w miej­scu gdzie był zamek Sambora II, mógłby usiąść obok księcia i jego żony Mechtyldy z sokołami (nawiązanie do pieczęci księżnej z aktu lokacyjnego z 1260 roku, gdzie występuje ona jako stojąca postać z dwiema liliami i sokołami).

Co ciekawe, władze miasta w projekcie rewitalizacji starej części grodu (Stare Miasto) wyznaczyły jako miej­sce wypoczynku, spacerów i imprez kulturalnych Bulwar Nadwiślański, który stał się atrakcją i miejscem szczegól­nych odwiedzin. Odpowiada to prawdzie historycznej, gdyż w tym miejscu istniała dzielnica miasta zwana Podlice. Tam mieściły się sady, ogrody, domki i spacerowe alejki rene­sansowe obsadzone krzewami ozdobnymi - miejsce wy­poczynku mieszkańców grodu Sambora w średniowieczu i w czasach renesansu. Wśród nich istniała i funkcjonowa­ła sławna i lubiana tzw. „Karczma Różana". Jak podaje Ed­win Rozenkranz w „Dziejach Tczewa" na str. 128-129: Kiedy w 1626 roku Szwedzi przystępując do budowy fortyfikacji nowo­żytnych zniwelowali teren ogródków działkowych, mieszczanie przedstawiając straty w równym stopniu ubolewali nad walo­rami utraconych domków willowych, w ogródkach położonych między bramą Młyńską a wzgórzem Zamajte, jak i szczególnie nad utratą „ Różanej Karczmy " tamże usytuowanej.

Dzielnica Podlice długo była częścią spacerowo-ogrodo-wą. Jeszcze w naszych czasach, w latach 50.i 60., a nawet 70. XX wieku, istniały ogródki działkowe obok PB W, a na końcu dzisiejszego bulwaru odbywały się „rynki" (tzw. „świński ry­nek", gdzie handlowano końmi, świńmi, drobiem i zbożem). Nad ogrodami Podlić długo wznosiła się wysoko bryła czer-wono-ceglana zamku Sambora II. Od podziału pomorskie­go księstwa, po śmierci Mściwoja I na dzielnice w latach 1227-1229 został on władcą rozległego księstwa nazwanego w źródłach „księstwo lubiszewskie". Historycy nazywają go księciem pomorskim lub lubiszewsko-tczewskim. A to dlate­go, iż początkowo siedzibą władcy był stary kilkuczłonowy gród w Lubiszewie leżący przy drodze kupców („via mercan-torum") pamiętającej jeszcze kupców i legionistów rzymskich wędrujących nad Bałtyk za jantarem - bursztynem.

KMR 35

Zanim powstał Tczew było Lubiszewo

Page 38: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Tczew i jego fortyfikacje w 1658 roku - miniaturowy miedzioryt z dzieła S. Puffendorfa

Księcia wówczas nazywano „Samborius dux de Lu-besvo" (jak w dokumencie z 1240 roku). Po tej dacie książę występuje już zawsze jako książę pomorski lub -jak w 1250 roku - „dux de Pomeraniae dominus de Lubissev", czyli książę pomorski - pan na Lubiszewie.

W dokumencie z 30 kwietnia 1252 roku dotyczącym mieszczan Chełmna i Torunia i wolności handlowych dla nich po raz pierwszy występuje nazwa nowej siedziby. Tczew w dokumencie nazywany jest jako „Dersevo". Odtąd siedzibą główną księstwa jest nowotworzone mia­

sto Trsow (Tczew) z grodem — zamkiem gotyckim nad Wisłą.

Zanim jednak to nastąpiło siedzibą Sambora II było położone nieopodal, nad jeziorami rokickimi Lubiszewo. Występuje ono obok starego grodu, „Starogrodu" (Starogar­du), i osady „Rommlau" (dzisiejszych Skarszew) w bardzo ważnym dla dziejów Pomorza Gdańskiego w dokumencie księcia Grzymisława świecko-lubiszewskiego z 11 listopada 1198 roku w akcie tym (znanym z dwóch transkrypcji, nie za­chowanym w oryginale) „Dominius Grymislavis" nadaje za-

Panorama wsi Lubiszewo z 1627 roku. Źródło: Wsie powiatu tczewskiego w świetle archiwaliów od 1305 roku, Zespół Szkół Katolickich, Tczew 2003.

36 KMR

Page 39: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

konowi św. Jana rozległe ziemie na terenie swojego księstwa w prowincji zwanej „Jatluńska" wraz z przywilejami i licz­nymi dziesięcinami. Odtąd na terenie księstwa pomorskiego pojawia się na końcu XII wieku nowy twór polityczno-tery-torialny, latyfundium gospodarcze zakonu joannitów osiąga­jące od Skarszew i Starogardu granice aż do Lubiszewa.

Lubiszewo w pewnym momencie historycznym tego władztwa joannickiego stało się stolicą - komandorią i otrzymało od joannitów prawo targowe (wystawiania dwóch jarmarków). Wszystko wskazuje na to, iż zakonnicy zamierzali tutaj stworzyć silną komandorię gospodarczo-handlową w oparciu o trzy grody, w których Lubiszewo miało być najważniejszym.

Lubiszewo jako osada grodowa leżąca na szlaku z połu­dnia na północ do prastarego sto-łecznego Gdańska znalaz­łszy się we władaniu joannitów rosło w siłę i znaczenie. Bar­dzo do-bre położenie na szlaku blisko przeprawy wodnej, jedynej w średniowieczu na tym terenie, (przez dwa jeziora rokickie) umożliwiało podróż do Gdańska.

W XII i XIII wieku w okolicach osady była inna sytuacja hydrograficzno-wodna. Poniżej w kierunku Wisły ciągnęły się nieprzebyte bagna tworzące Żuławy Wiślane aż po ujście do Bałtyku. Ponad ich poziom wystawał tylko garb wyso­czyzny w okolicach osad Trsow i Derszewo (czyli wzgórze Zamajte i obok drugie wyższe z strażnicą książęcą do pobo­ru cła - zniwelowaną dopiero podczas budowy dworca kole­jowego i mostów w latach 1851-1860 i 1871 - tzw. wielkie inwestycje kolejowe w pruskim Tczewie).

Ciągnące się powyżej nich tereny ziemi lubiszewskiej od zarania dziejów stanowiły doskonały obszar osadniczy. Badania archeologiczne prowadzone podczas budowy auto­strady Al, doprowadziły do odkrycia prehistorycznej osady ludzi pierwotnych, położonej powyżej obecnej wsi na pła­skowyżu za działkami i ogrodami. Potwierdziło to ciągłość osadniczą na terenie ziemi lubiszewskiej od czasów prehi­storycznych aż do średniowiecza.

Kiedy w 1198 roku joannici otrzymali od księcia Grzy-misława świecko-lubiszewskiego dobra ziemskie w ciągu kilkunastu lat uczynili z Lubiszewa ludną i bogatą osadę handlowo-gospodarczą. Sukcesywnie dążyli do lokacji Lu­biszewa jako miasta. Ich starania w pełni zakończyłyby się sukcesem, ale na przeszkodzie temu stanęły wypadki roku 1307 i 1308 - najazd na Pomorze i zniszczenie Lubiszewa przez wojska brandenburskie. W swojej komandorii lubi­szewskiej joannici nadali prawo targu i dwóch jarmarków, postawili karczmy i nadali herb joannicki (z głową św. Jana na tacy w kolorze czerwonym).

Około 1220 roku (niektórzy historycy twierdzą, że póź­niej 1229) zaistniało samodzielne księstwo lubiszewskie. Kiedy następca Grzymisława książę pomorski Mściwoj I dokonał podziału Pomorza Gdańskiego dzieląc je na cztery części między swoich synów. Dzielnicę lubiszewską otrzy­mał średni (trzeci) syn, Sambor II. Najważniejszą gdańską dzielnicę otrzymał najstarszy z synów Świętopełk zwany Wielkim.

W Lubiszewie odtąd zaistniał stan dwuwładzy: joan­nitów jako właścicieli (na mocy darowizny Grzymisława z listopada 1198) i Sambora II jako władcy samodzielnego księstwa lubiszewskiego (na mocy testamentu Mściwoja I i podziału księstwa gdańskiego). Stan ten na dłuższą metę był niewygodny dla obu stron i rodził konflikty. Był jednym z warunków, który doprowadził do przeniesienia siedziby Sambora II z Lubiszewa do Tczewa w latach 1251-1260.

KRZYSZTOF KORDA

Jarmark

Krótko po wojnie w Starogardzie Gd. odbywał się w określone dni jarmark. Czego tam nie można było kupić lub sprzedać - wszystko.

Pewnego dnia ojciec powiedział, że pojadę z nim na jarmark, bo ma zamiar kupić wysokocielną krowę. Ja miałem pilnować wozu, gdy ojciec pójdzie rozejrzeć się za odpowiednią. No i nazajutrz pojechaliśmy.

Ludzi tam było co niemiara. Handel szedł pełną parą. Zostałem na wozie, a ojciec poszedł szukać krowy. Po pewnym czasie wrócił, prowadząc krowę z ogromnym brzuchem i wielkim wymieniem.

- No, możemy wracać - stwierdził zadowolony. - Bę­dziemy musieli jechać powoli, żeby nam po drodze nie zległa.

Przywiązał krowę z tyłu do wozu i powolutku ru­szyliśmy z powrotem. Ojciec co jakiś czas robił postój, aby krowa sobie odpoczęła. Po drodze opowiadał mi jak się targował z jej właścicielem. Ze Starogardu do Nowej Cerkwi sporo kilometrów. Ja, co jakiś czas, oglądałem się do tyłu. W pewnej chwili wydało mi się, że krowa zrobiła się jakby szczuplejsza.

Nic jednak nie mówiłem, bo ojciec wyciągnął zza pazuchy pęto swojskiej kiełbasy i chleb. Jadąc powolut­ku jedliśmy i rozmawiali. Potem znowu spojrzałem na krowę...

- Tato, tato krowa nie ma brzucha! Pewno zgubiła cielaka. Ale wymię też jej schudło!

Ojciec odwrócił się, popatrzał, zszedł z wozu, obszedł krowę dookoła, zajrzał pod ogon, poklepał po zapadnię­tych bokach i powiedział.

- Patrz no, psiajuchy oszukali nas. Do karmy dodano krowie dużo soli, aby wzbudzić

w niej pragnienie, a więc piła i piła, no i taką opitą wodą, sprzedali ojcu jako krowę wysokocielną, a do wymienia pompką od roweru napompowali powietrza.

Ojciec z powrotem nie miał już po co jechać, bo już tych sprzedających nie było, więc ruszyliśmy dalej do domu.-

Nie inaczej było z końmi. Im starszy koń, tym ma dłuższe z przodu zęby. Więc ośmioletniemu koniowi piło­wano do połowy zęby i dobrze nakarmiono. Przed samym jarmarkiem wyszczotkowano sierść, a tuż przed samym wejściem na plac targowy, porządnie napojono wódką. Koń robił się dziarski, oczy miał błyszczące, zupełnie jak małolatek. Gdy ktoś go kupił, a drogę miał daleką, koń zdążył wytrzeźwieć i już wcale nie chciał ciągnąć.

Wiadomo — oszuści to specjaliści w swojej dzie­dzinie.

KMR 37

Page 40: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

PIOTR PAZDA

Ksiądz F. Manthey Życie i działalność naukowa

rodził się 19 kwietnia 1904 roku w Zaborowie pod Brodnicą w rodzime o głębokiej religijności i dużym poczuciu pracowitości. Miało to wielki wpływ na

jego przyszłą pracę kapłańską i naukową. Uczył się w kla­sycznym gimnazjum w Brodnicy, gdzie w 1921 roku złożył egzamin dojrzałości. W tym samym roku rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne w Wyższym Seminarium Du­chownym w Pelplinie. W roku 1924, po trzech latach nauki w Seminarium, wyjechał do Lwowa, gdzie kontynuował studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu im. Jana Kazimierza. W 1927 roku uzyskał doktorat z filozofii. Świę­cenia kapłańskie otrzymał w Pelplinie 1 stycznia 1928 roku. Po święceniach kapłańskich przez osiem miesięcy pracował jako wikariusz w Rumianie. Następnie został nauczycielem i katechetą w gimnazjum biskupim Collegium Marianum w Pelplinie, gdzie pracował do 1936 roku. Zatrudniony był również w Wyższym Seminarium Duchownym jako wykła­dowca apologetyki, filozofii oraz jako lektor języka łaciń­skiego i greckiego. W 1936 roku został mianowany profeso­rem Wyższego Seminarium Duchownego.

Związany z katolikami niemieckimi wygłaszał liczne referaty w Bydgoszczy, Tczewie, Toruniu, Grudziądzu i Gdańsku. Brał czynny udział w posiedzeniach Wydziału Teologicznego Towarzystwa Naukowego w Toruniu (z sie­dzibą w Pelplinie). Jego wystąpienia uznawano za bardzo interesujące i trafne w ocenie, np. jego referat z 1931 roku o hitleryzmie, prezentujący cechy doktryny narodowo-so-cjalistycznej, czy o teorii względności Alfreda Einsteina. Publikował w języku polskim i niemieckim. W okresie okupacji niemieckiej pracował w duszpasterstwie. Był administratorem w Tucholi, Nowym Mieście Lubawskim i w Toruniu. Po wojnie wrócił do Pelplina. Początkowo był bibliotekarzem, potem przejął obowiązki wykładow­cy filozofii, teologii fundamentalnej, dogmatyki, teologii moralnej i lektora języka łacińskiego. W 1952 roku bp Ka­zimierz J. Kowalski mianował go kanonikiem honorowym Kapituły Katedralnej.

W 1958 roku opuścił Polskę, udając się do Niemiec Za­chodnich, gdzie zamieszkiwał jego chory ojciec. Do kraju już nie powrócił. Pracował początkowo w szkolnictwie w Munster, a od roku 1962 do 1971 był profesorem eku­menizmu w Wyższym Seminarium Duchownym w Hil-desheim. Swoje publikacje podpisywał także pseudo­nimami: Fr. Pelpliński, Fr. Świętojański, Fr. Borowski. Zmarł 7 sierpnia 1971 roku w Hildesheim i tam został pochowany.

Ks. Franciszek Manthey należał do grupy uczonych, któ­rzy swoją pracą i dorobkiem naukowym wnosili niewątpli-

wy wkład do skarbca myśli naukowej. Zauważyć trzeba, że ks. Manthey pisał na różne tematy filozoficzne, zajmował się historią diecezji, zwłaszcza dziejami Seminarium Duchow­nego, a także myślą filozoficzną księdza Franciszka Sawi­ckiego. W szczególny sposób poświęcił się pracy naukowej z zakresu historii religii niechrześcijańskich. W niniejszym referacie ograniczę się do jego twórczości na polu religio­znawstwa. Podstawowym dziełem ks. Mantheya w tym zakresie jest Historia religii w zarysie, wydana w Pelplinie w 1935 roku. Wyżej wymienioną książkę autor nazywał podręcznikiem, który miał być pomocą, zarówno dla stu­diujących,, jak i wykładających historię religii. Chociaż w pracy tej znajduje się wyłącznie pobieżny, wręcz informa­cyjny przegląd głównych religii niekatolickich, jednak pod­stawowym jej walorem jest to, że autor napisał ją w oparciu o bogatą, dostępną mu literaturę, zarówno polską jak i ob­cojęzyczną.

Na początku XX wieku wyodrębniły się cztery podstawo­we szkoły badawcze dotyczące religii: filologiczna, antropo­logiczna, historyczna i historyczno-kulturalna. Opracowania ks. Franciszka Mantheya możemy zaliczyć do tej ostatniej szkoły. W swej pracy badawczej stworzył własny, oryginalny podział wszystkich religii na dwie podstawowe grupy: religie ludów pierwotnych i religie ludów wysokich kultur.

Jak można zauważyć, druga połowa XIX i początek XX wieku charakteryzowały się wielkim nasileniem różnego ro­dzaju hipotez, które próbowały dać odpowiedź na pytanie związane z powstaniem religii oraz jej rozwojem. Niewąt­pliwie jest wielką zasługą ks. Mantheya, że w wirze różnych hipotez umiał zająć - i naukowo uzasadnić - stanowisko jak najbardziej zgodne z nauką Kościoła.

Według Urzędu Nauczycielskiego początkiem religii nie mogło być nic innego, jak tylko monoteizm, o którym mówi przegląd dziejów religii i objawienie. Stanowisko to ks. Manthey popierał wynikami badań etnologicznych, które -jak zaznacza - przeprowadzone były bez jakichkol­wiek celów apologetycznych. Rozprawia się on zdecydo­wanie z całym mnóstwem nagromadzonych hipotez traktu­jących o początkach religii i wykazuje ich bezpodstawność oraz błędność. Najostrzej krytykuje ewolucjonizm, który rozpowszechniając się narobił wiele szkód i zamieszania w badaniach i myśli naukowej z tego zakresu. Ksiądz Fran­ciszek Manthey bronił stanowiska, iż pierwszą religią był monoteizm. Niewątpliwie broniąc monoteizmu, jako pierw­szej formy religii, miał trudne zadanie do spełnienia. Dziś nie podlega już żadnej wątpliwości fakt, że trzonem religii najprymitywniejszych ludów jest powszechna u nich wiara w Jednego Boga, Najwyższą i Najświętszą istotę.

38 KMR

Page 41: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Ksiądz Manthey w swoich pracach daje przegląd prawie wszystkich religii świata. W ujęciu tych religii posługuje się schematami, które dzieląje na religie naturalne i kulturalne. Do pierwszej grupy zalicza religie ludów o bardzo prymi­tywnej kulturze, ludy nie znające pisma oraz odznaczające się monoteizmem lub jakąś jego formą. Wymienia tu ludy na stopniu kultury zbieraczów, myśliwych, ludy na stopniu rolnictwa motykowego oraz hodujące trzodę. Natomiast do grupy ludów kulturalnych zalicza ludy posiadające pismo, udoskonalone rolnictwo, miasta itp. oraz ludy o kulturze naj­wyższej, do których zalicza narody europejskie i ich daw­niejsze, a także współczesne kolonie emigracyjne. W swych pismach wylicza i omawia religie 13 ludów pierwotnych 20 religii ludów wysokich kultur.

Autor Historii religii w zarysie przechodzi do opisu po­szczególnych religii, zaczynając zawsze od przedstawienia panteonu właściwych im bóstw. Interesuje go również prob­lem śmierci i związanych z nią różnych następstw. Potem opisuje formy i rodzaje kultów poszczególnych religii. Od­rębnym zagadnieniem, któremu ks. Manthey poświęca sporo uwagi, jest etyka badanych religii. Ks. Manthey spostrzegł stwierdzenie wiary w życie pozagrobowe u wszystkich omawianych ludów. Wyrazem tej wiary był jego zdaniem szeroko rozbudowany rytuał pogrzebowy, który świadczył wyraźnie o wierze w życie przyszłe. Autor nasz dochodzi również do ciekawych obserwacji, jeśli chodzi o formy kultu religijnego.

W każdej z omawianych religii występowały osoby organizujące kulty oraz pośredniczące między bóstwem a wiernymi. Byli to szamani, kapłani i czarownicy. Niezależ­nie od warunków geograficznych czy historycznych funkcje ich były podobne.

Ostatecznie cały dorobek naukowy ks. Mantheya można zgrupować wokół następujących zagadnień:

1) Wykazanie powszechności religii. We wszystkich epo­kach dziejów ludzkości razem z człowiekiem istnieje wiara w jakiejkolwiek postaci. Wszędzie można spotkać kult isto­ty lub istot żywych. Wszędzie zawsze spotykamy modlitwy, ofiary, etykę opartą na przekonaniach religijnych.

2) Ukazanie pierwotnej religii i rozwoju religii pierwot­nych. Próba odpowiedzi na pytanie, czy pierwszy był mono­teizm czy politeizm?

3) Przedstawienie i charakterystyka ewolucjonizmu i jego głównych kierunków.

4) Przegląd najnowszych odkryć w dziedzinie historii religii - prace Langa i Schmidta.

5) Krytyka teorii i swoiście pojętego ewolucjonizmu. 6) Wykazanie, iż u podstaw religii i całego świata leży

monoteizm i on jest pierwotną religią ludzkości. Zadanie, jakiego się podjął ks. Manthey, było niewątpli­

wie trudne i bardzo pracochłonne. Historia religii dopiero rozwijała się i trzeba było włożyć wiele pracy, by nadać jej jakieś całościowe ujęcie.

W swoich pracach ks. Franciszek Manthey, jako teolog i historyk religii, poszedł bardzo daleko i dlatego można za­ryzykować twierdzenie, że w tej dziedzinie nauki był nieja­ko prekursorem dzisiejszego rozwoju historii religii.

Źródła: Lidziński R., Znaczenie dorobku naukowego ks. Franciszka

Mantheya, Stud. Pelpl. T. 24, 1996, s. 199-206. Mross H., Pracownicy naukowo-dydaktyczni Wyższego Seminarium

Duchownego. Pelplin 1939-95, Pelplin 1997.

ociewie jest moją ojczyzną. Dodać mogę, indywi­dualną i rodzinną - po mieczu i kądzieli moi przod­kowie rodzili się i pracowali tutaj aż do śmierci. To

zobowiązuje. Jeśli się wrosło tak bardzo w ducha i materię tego regionu, nie sposób pozostawać na uboczu jego trady­cji, kultury i dziejów.

Urodziłem się już w pokoleniu powojennym, które dzie­dziczyło nowe doświadczenia czasów naznaczonych głównie tragedią wojny. Dziadek mój ze strony matki zginął od kuli czerwonoarmisty w pierwszym dniu wkraczania do miasta „wyzwoleńczej armii". Mój przyszły ojciec w tym czasie - jak jego koledzy z armii gen. Andersa - przeżywał dyle­mat powrotu z Anglii do kraju po wojennej tułaczce, którą zaczął we wrześniu 1939 roku jako jeniec sowiecki, a potem żołnierz 2 Korpusu i uczestnik bitwy o Monte Cassino, by do­czekać upragnionej wolności. Pewnie te dwa rodzinne życio­rysy nie pozostały bez wpływu na moją formację. Kociewskie rodowody w żeńskiej linii sprawiły, że nie była mi obca ani mowa kociewska, ani twórczość słowna, przyśpiewki i... ten nieznośny nakaz wyboru: po polsku czy po kociewsku, albo - albo. Pogodzenia tychże nie przewidywała ówczesna szko­ła, ale za to dom był już azylem swojskości i tak pozostało.

W okresie nauki w szkole średniej - a były to czasy oko-łomilenijne - zainteresowania moje historią miasta i regionu przybrało na sile. Starogard miał szczęście być mateczni­kiem kilku pasjonatów dawnej przeszłości, z legendarnym wręcz autorytetem, jakim był pan Józef Milewski, wkrótce już dr nauk historycznych. Doskonale pamiętam jego spot­kania autorskie, zawsze pełne swady i żarliwego zapału, jakim cechowały się chyba wszystkie jego pogadanki i re­feraty. Ulegałem powoli urokowi lokalnych dziejów. Sam też angażowałem się na miarę uczniowskich możliwości w różnych akcjach z historią w tle. Któregoś dnia z telewi­zora dowiedziałem się, że zostałem członkiem Klubu „Pod smokiem", jaki powstał przy krakowskim ośrodku TP. Ko­ledzy ze szkoły też usłyszeli tę wiadomość, wobec czego musiałem pochwalić się przed nimi otrzymanym z tej okazji medalem - plakietką.

Próby literacko-publicystyczne też podejmowałem aku­rat w tym okresie. Jednak za poważniejszy „debiut" na tym polu uznaję mój artykuł zamieszczony w „Głosie Nauczy­cielskim" (1969 r.), a traktujący o męczeństwie starogardz­kich nauczycieli podczas krwawej jesieni 1939 roku. Tema­tyce tej nadal zresztą pozostaję wierny. W okresie studiów uniwersyteckich zainteresowała mnie biografistyka. Miało to swoją przyczynę pewnie w ogromnej literaturze, z którą

KMR 39

Zainteresowała mnie biografistyka

Poniżej publikujemy biogram Ryszarda Szwocha wyróżnionego w 2007 roku „Pierścieniem Mechtyldy". Laureat otrzymał go za wyróżniającą publicystykę.

Page 42: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

należało się zapoznać przed różnymi egzaminami, a ja mia­łem w zwyczaju robić wypisy ze źródeł i szczegółowe notatki. To doświadczenie bardzo mi się przydało. Wówczas - wo­bec braku ogólnodostępnych dziś urządzeń powielających - zajęcie pracochłonne i anachroniczne, jednak w ostatecz­ności konieczne. Tak zaczęła się wypełniać moja kartoteka - wielotysięczny zasób materiałów osobowych i rzeczowych, dotyczący oczywiście całego Kociewia. Równolegle też jej rosnący ustawicznie zasób upubliczniałem. Miałem po temu sposobność, gdyż współpracowałem z redakcjami słowników biograficznych i wydawnictw encyklopedycznych. Trwało to latami, aż po wielu głosach zachęty ze strony różnych osób zdecydowałem się w roku 2005 na rozpoczęcie seryjnej edycji Słownika biograficznego Kociewia -jak się okazuje - potrzeb­nego wydawnictwa. Trzy dotychczasowe tomy rzecz jasna nie wyczerpują tej bogatej reprezentacji ludzi zasłużonych, któ­rych przez stulecia wydało Kociewie. Słownik ma więc przed sobą perspektywę. Po drodze udało się jeszcze wydać kilka dla mnie istotnych publikacji. Bardzo gorące przyjęcie i wie­le pięknych słów zaskarbiła sobie ilustrowana bogato książka Starogardzka fara św. Mateusza. Architektura i sztuka (2000), której tysięczny nakład rozszedł się błyskawicznie. Wielu dziś wręcz prosi o jej wznowienie. Podobnie szybko rozeszło się Szpęgawskie memento (2001), zbiór tekstów dotyczących okupacyjnych zbrodni hitlerowskich. Własnej szkole średniej - miejscu najpierw mojej edukacji, a potem wieloletniej pracy zawodowej - poświęciłem jubileuszowe monografie kolej­no w latach 1980, 2000 i 2005. Dwie z nich: Starogardzkie Gimnazjum 1880-2000 oraz Jeszcze słychać dzwonek i skrzy­pienie kredy - stanowią niejako kompletny obraz życia tej placówki oświatowej i jej wychowanków, ujęty słowem i fo­tografią. Stolica Kociewia kryje niewątpliwie niejedną tajem­nicę zaklętą w jej zabytkach, o czym starałem się wspomnieć w wydanym przewodniku po Starogardzie Gdańskim i okolicy (2000, wyd. 2: 2002), jak też w różnych folderach promują­cych rodzinne miasto i Kociewie. Bardzo cenię sobie udział w powstaniu naukowej monografii Starogardu, wydanej na jubileuszowe obchody jego 800-lecia, do której napisałem zarys dziejów powojennych oraz wspólnie z naukowcami to­ruńskimi opracowałem historię lat międzywojennych. Była to niezapomniana przygoda, zważywszy na fakt udziału w tym prestiżowym wydawnictwie uznanych historyków z Uniwer­sytetu Mikołaja Kopernika. Absolutnie nieporównywalne jed­nak emocje towarzyszyły mojej pracy nad jedną z ostatnich moich książek, którą zamówiło u mnie (telefonicznie) Muze­um Auschwitz w Oświęcimiu na wiadomość, iż odwiedzi je papież Benedykt XVI podczas swej apostolskiej pielgrzymki do Polski w czerwcu 2006 roku. Zaproponowałem wówczas, ażeby Jego Świątobliwości ofiarować publikację ukazującą heroiczne zwycięstwo miłości nad nienawiścią w tym piekle na ziemi, jakim był obóz koncentracyjny. Tak powstała moja albumowa książka Z Auschwitz do nieba - święci i błogosła­wieni (2006), wręczona też zacnemu gremium towarzyszą­cemu papieżowi. Czytelnik znajdzie w niej także wprawdzie drobne, ale rzeczywiste ślady kociewskie. Mniej ich może w publikacjach o parafii w Ostrowitem (2004) oraz miejsco­wościach kosznajderskich (2007), które opracowałem nieja­ko na uboczu moich kociewskich fascynacji.

Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć śp. ks. Bernar­da Sychty, wcielenie miłośnika rodzinnych Kaszub i wiel­kiego orędownika Kociewia w jednej osobie, przykład pięk­nej i mądrej postawy jednoczącej wysiłek na rzecz obu jego „małych ojczyzn". Osobista moja znajomość z „pelplińskim

słownikarzem" też nie jest tu bez znaczenia, lecz na pierw­szym miejscu chyba pojawiła się wdzięczność za to, czym ubogacił Kociewie. Z tych pobudek zaprojektowałem medal wybity na jego cześć i wręczony ks. Sychcie w 1980 roku po ukazaniu się I tomu słownika kociewskiego. Na rocznicę jego śmierci opracowałem skromny wybór recenzji Słownik kociewski Bernarda Sychty (1992) - ilustrowany zdjęciami ze spotkań członków TMZK z autorem. W stulecie urodzin tego pisarza, słownikarza i malarza naszkicowałem jego syl­wetkę w zbiorowym wydawnictwie Okruchy z historii koś­cioła (2007). I mam świadomość, że nie koniec na tym.

Moje literackie przygody mają też udokumentowany związek z kilkoma jakże utalentowanymi rodakami tworzą­cymi na Kociewiu i poza nim. Odkrycie niepowtarzalnego talentu Zygmunta Bukowskiego to historia niezwykła sama w sobie. Jej echo odzywa się w moim posłowiu do tomu wierszy w moim wyborze Zasiew serdeczny (2003). Poeta nie omiesz­kał dedykować mi swego utworu, ani też obdarować rzeźbami, jako że był mistrzem dłuta co się zowie. Urzeczony wiersza­mi tczewianki Grażyny Krużyckiej-Giełdon, napisałem wstę­py do obu jej tomików poetyckich: Lusterka szczęścia (2000) i Naprzeciw miłości (2001). Tak samo zresztą jak posłowie w tomiku Słów i snów na teraz Oli Borzęckiej (2005). Pełne refleksji poezje Anny Basary z radością opatrzyłem słowem w tomiku Scieżkąprzez życie (2005). A i do Baśni z Kociewia (wtedy jeszcze nie senatorskich) Andrzeja Grzyba dodałem posłowie w obu wydaniach z 2000 i 2001 roku.

Rzecz jasna znakomitą większość tekstów opubli­kowałem w wydawnictwach zbiorowych, czasopismach i periodykach ogólnopolskich (chociaż trafiła się i paryska „Kultura"), prasie (również lokalnej, ale i kanadyjskiej), wy­dawnictwach okolicznościowych itp. Ciekawym doświad­czeniem okazała się praca redakcyjna serii wydawnictw biograficzno-wspomnieniowych TMZK i współpraca przy inicjatywach edytorskich „Bernardinum". Ktoś wyliczył, że do dziś bibliografia ta sięgnęła pół tysiąca tytułów. Sam się dziwię nieraz, kiedy z tym wszystko zdążyłem, pracując nie­przerwanie zawodowo i społecznie. A jednak to fakt.

Nie moje to odkrycie, ale znajduję na to potwierdzenie, że często aktywność nasza wykracza poza jedną dziedzinę i dopełnia się w sąsiednich. Rozmaite inspiracje plastyczne raczej traktowałem bardzo prywatnie (ale też realizowałem całkiem publicznie), jednak i one stanowią jakieś wyraźne punkty na drodze mych regionalnych działań. Najmocniej­szym akordem w tej dziedzinie absolutnie amatorskiej pozo­staje pomnik ofiar II wojny światowej (tzw. pomnik katyński) na starogardzkim cmentarzu. Większość z tych projektów dotyczyła tablic pamiątkowych, umieszczonych głównie w kościołach (Barłożno, Klonówka, Starogard Gd.).

Jednak wszelka indywidualna działalność byłaby pew­nie nieskuteczna, gdyby nie oparcie w ludziach, z którymi działa się i pracuje dla wspólnej sprawy. Mogę to stwierdzić na podstawie doświadczenia sekretarza Towarzystwa Litera­ckiego im. A. Mickiewicza od blisko 30 lat, jak i sekretarza Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej od roku. Po­twierdza to również moje doświadczenie redakcyjne, nie tyl­ko naczelnego w „Zapiskach Kociewskich", ale i w zespo­łach innych periodyków. Znajdując w ludziach autentyczny zapał i wolę działania, sami też motywujemy naszą aktyw­ność, gdyż taki wzór podnosi na duchu i oddala zwątpienie. Jak by nie było, wypowiadam to jako własną refleksję nad czterdziestoma laty mojej pozazawodowej działalności - na Kociewiu i dla Kociewia.

40 KMR

Page 43: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

JAN KULAS

Moje spotkania z papieżem Janem Pawłem II

Dnia 16 października tego roku przypada 30. rocznica wyboru księdza kardynała Karola Wojtyły na Głowę Stoli­cy Apostolskiej. Wybór Papieża-Polaka miał olbrzymi wpływ na losy Europy, świata i Kościoła. 16 października 1978 roku stanowi również jedną z kilku najważniejszych dat w ponad tysiącletniej historii Polski. Właśnie dla uświet­nienia tego wielkiego wydarzenia pod moim przewodnictwem została przygotowana książka pt. „Moje spotkania z papieżem Janem Pawłem II".

owstanie książki poprzedziło przygotowanie spe­cjalnej ankiety pod tytułem „Moje spotkania z Ja­nem Pawłem II", w której najważniejsze pytania

dotyczyły następujących treści: 1. Kiedy i w jakich okolicznościach dowiedział się Pan (i)

o wyborze ks. kardynała Karola Wojtyły na Głowę Stoli­cy Apostolskiej?

2. Czy, kiedy i w jaki sposób uczestniczył Pan (i) w bez­pośrednich spotkaniach, pielgrzymkach i audiencjach z Janem Pawłem II?

3. W jaki sposób nauczanie duszpasterskie Jana Pawła II wpłynęło na Pana (i) życie?

4. Jaką generalnie rolę odegrał Jan Paweł II, w Pana (i) oce­nie, w dziejach naszej Ojczyzny i Kościoła?

5. Co z nauczania Jana Pawła II należałoby dzisiaj przeka­zać naszej młodzieży? W moim przekonaniu najważniejsza część przygotowy­

wanej książki powinna obejmować osobiste odpowiedzi na ankietę. Szczęśliwie spotkała się ona z dobrym przyjęciem społecznym. Właśnie świadectwa i relacje rodaków z osobi­stych lub zbiorowych spotkań z Papieżem-Rodakiem stano­wią o przesłaniu oraz wymowie ideowo-religijnej książki.

Ostateczna koncepcja książki

Wtrakcie lektury odpowiedzi na ankietę doszedłem do wniosku, że warto pokusić się o szerszą i być może

bardziej użyteczną publikację. Wziąłem szczególnie pod uwagę wieloaspektową promocję dorobku i nauczania spo­łecznego Jana Pawła II, głównie z myślą o edukacji oraz wychowaniu. Wiadomo, że nasz Papież zawsze największą troską i nadzieją obejmował młodzież.

Nowa i znacznie powiększona koncepcja powstającej publikacji wymagała już pracy zespołowej. Osobiście je­stem zwolennikiem pracy „w drużynie" przy obszernych tematach i zagadnieniach. Tak właśnie doszło do zorganizo­wania Zespołu Redakcyjnego pod moim przewodnictwem w następującym składzie: Wojciech Drzeżdżon, Roman Lie-brecht, Kazimierz Ickiewicz, Hanna Pacholska, Małgorzata Kruk, ks. prałat Piotr Wysga.

Większość spotkań podczas dyskusji Zespołu Redak­cyjnego odbyła się w moim Biurze Poselskim w Tczewie. W trakcie rozmów i wymiany poglądów w istotny sposób została wzbogacona pierwotna koncepcja książki. Dlatego

wyrażam szczególne podziękowanie wszystkim członkom Zespołu za twórczą i honorowo wykonaną pracę merytorycz­ną. Jednakże zasadnicza praca redakcyjno-techniczna nad książką została wykonana w Kociewskim Kantorze Edytor­skim w Tczewie. Korzystam tutaj z okazji, aby podziękować za pomoc Dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tcze­wie Urszuli Wierycho oraz Halinie Rudko. Dziękuję również korektorce większości tekstów Elżbiecie Szałańskiej.

Książka pt. „Moje spotkania z papieżem Janem Pawłem II" powstawała w klimacie życzliwości i wsparcia duszpa­sterzy naszego Kościoła. W tym miejscu serdecznie dziękuję za wszelką pomoc duszpasterzom Diecezji Pelplińskiej na czele z Jego Ekscelencją Biskupem Pelplińskim Janem Ber­nardem Szlagą.

Zawartość książki

Czas najwyższy zaprezentować strukturę i zawartość omawianej publikacji. Składa się ona z ośmiu części.

W moim przekonaniu wzajemnie się uzupełniających. Część pierwsza zawiera głównie wywiady z duszpaste­

rzami kościoła pelplińskiego. Na oddzielną uwagę zasłu­guje ciekawy wywiad z wieloletnim Prezydentem Tczewa Zenonem Odya. W rozmowach tych uzyskujemy w gruncie rzeczy odpowiedzi na najistotniejsze pytania postawione w tej książce!

Część druga zamieszcza świadectwa i wspomnie­nia wiernych, często ważnych postaci życia publicznego, z osobistych spotkań z Janem Pawłem II. Najczęściej wspo­mnienia te dotyczą pielgrzymek do Watykanu i udziału w pielgrzymce do Pelplina, w dniu 6 czerwca 1999 roku. Ta część książki potwierdza żywotność i wielką inspirację dzie­dzictwa Jana Pawła II. Nade wszystko poświadcza liczne i głębokie zmiany w ludzkich sercach.

W części trzeciej książki zawarto artykuły omawiające nauczanie społeczne Jana Pawła II, szczególnie kierowane do Jego rodaków. Sprawy integracji europejskiej, Ojczy­zny, starości, wychowania młodzieży zajmują tutaj ważkie miejsce.

Część czwarta dotyczy mało znanych, a przecież bardzo ważnych informacji w relacji Jan Paweł II a Parlament Rze­czypospolitej Polskiej. Okazuje się, że przesłanie skierowa­ne z Sejmu RP do polityków i osób życia publicznego wciąż pozostaje tak samo ważne i aktualne.

KMR 41

Page 44: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Projekt okładki autorstwa Reginy Jeszke-Golickiej

Część piąta zawiera artykuły i wspomnienia poświęcone pożegnaniu Ojca Świętego. Szczególnie ujmujące są sponta­niczne i piękne reakcje naszej młodzieży.

Część szósta autorstwa Romana Liebrechta i Jarosława Potęgi dotyczy genezy, budowy i znaczenia pomnika Jana Pawła II w Tczewie. Tczewski pomnik papieski jest nie tylko oryginalny, ale także urzeka bielą marmuru. Warto dodać, że ten pomnik stał się ważnym źródłem inspiracji dla powsta­nia tej publikacji.

Część siódma ujmuje fakty i kalendarium oraz myśli i po­wiedzenia, jak również krótki życiorys, składające się łącznie na zarys biografii i spuścizny naszego wielkiego Papieża.

W ostatniej, ósmej części, nakreślono kalendarium po­morskich pielgrzymek. Dołączono tutaj mapę pomorskiego szlaku pielgrzymkowego. Ta część poświadcza pomorską specyfikę pielgrzymek Jana Pawła II do Ojczyzny.

Książka ta została wzbogacona o dwa aneksy. Pierwszy to po prostu wykaz wszystkich pielgrzymek Jana Pawła II, w tym tych ośmiu wizyt duszpasterskich w Ojczyźnie. Dru­gi aneks zawiera „ślady papieskie" w postaci spisu placó­wek edukacyjno-wychowawczych w regionie pomorskim imienia Jana Pawła II. Książkę zamyka wybór bibliogra­fii i wykaz podstawowych źródeł wiedzy o Janie Pawle II w intemecie.

Książkę pt. „Moje spotkania z papieżem Janem Pawłem II" opublikuje Wydawnictwo „Bernardinum", za co Dyrek­cji Wydawnictwa dziękuję.

Zakończenie

Na koniec pozostaje mi tylko życzyć dobrej i twórczej lek­tury. Będę oczywiście wdzięczny za wszelkie wyrażone

i nadesłane uwagi oraz opinie, szczególnie osobiste świade­ctwa. Można je kierować bezpośrednio pocztą elektroniczną na adres mojego Biura Poselskiego: [email protected]. Kto wie, czy z tych uwag i refleksji, nie powstanie „materiał" na drugie i poszerzone wydanie książki. Moim życzeniem jest, aby książka pt. „Moje spotkania z papieżem Janem Pawłem II" w istotnym stopniu nadal pozostawała książką otwartą i „żywą". Bowiem wielkość, bogactwo i różnorodność dzie­dzictwa Jana Pawła II, wciąż pozostaje do odkrycia i jest na pewno warte poznania!

Nowe wydanie

Do sprzedaży traD ła książka „Tczew w czasie i przestrzeni" Romana Landowskiego, wydana przez Kociewski Kantor Edytorski - sekcję wydaw­niczą Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie. Obecna edycja, nieco zmieniona, tu i ówdzie popra­wiona, zawiera obie części w jednym tomie. Różni się też uproszczonym tytułem (poprzedni „Tczew. Spacery w czasie i przestrzeni") i innym kształtem edytorskim.

Dedykowana jest: Mieszkańcom Tczewa, przede wszystkim młodym, by lepiej poznali swoje miasto.

Poprzednie dwa tomy - część pierwsza „Od osady do miasta" została wydana przez „Gazetę Reklamową" w 1995 roku, a druga „Ludzie i zda­rzenia" w roku następnym.

Aktualna publikacja jest w oprawie twardej, format 17 x 24 cm, s. 416, ilustrowana.

Można ją nabyć w tczewskich księgarniach oraz w sklepiku Miejskiej Biblioteki Publicznej przy ul. J. Dąbrowskiego 6 w cenie 25 zł.

42 KMR

Page 45: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

Zygmunt Bukowski (1936 - 2008)

20 lipca 2008 roku w Mierzeszynie zmarł Zygmunt Bukowski, poeta, prozaik, dramaturg, rzeźbiarz, malarz i wielki społecznik - człowiek wszechstronnie utalentowany. Przeżył 72 lata. Więk­szość swojego życia związał z Kociewiem i dla niego tworzył.

Jego pierwszy wiersz „Kresy" powstał w 1973 roku pod wpływem wspomnieniowej podróży do miejsc okupacyjnego dzieciństwa. Poeta zadebiutował w 1980 roku na łamach „Dziennika Ludowego" utworem „Istnienie". Od tego roku został członkiem Stowarzysze­

nia Twórców Ludowych. Publikował także na łamach wielu innych pism, m.in.: „Kociewskiego Magazynu Regionalnego", „Pomeranii".

Corocznie brał udział w prestiżowym Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Jana Pocka, gdzie wielokrotnie zdobywał I miejsca. Uczestniczył także w wielu in­nych konkursach poetyckich.

W twórczości i sztuce Bukowskiego przewijają się motywy dzieciństwa, domu rodzinnego, przyrody i pracy. Poezja i rzeźba są ze sobą ściśle powiązane. Tego, czego nie potrafił oddać w wierszu, ukazywał w rzeźbie i odwrotnie.

Jego prace znane są w Polsce, a przede wszystkim na Kociewiu, bowiem upięk­szają wiele kościołów oraz za granicą - Szwajcarii, Holandii, Niemczech, Francji, Szwecji, Wielkiej Brytanii, a nawet Japonii i w Stanach Zjednoczonych.

Zygmunt Bukowski miał jeszcze jedną pasję - kolekcjonował stare sprzęty. Stwo­rzył w Mierzeszynie izbę regionalną, gdzie zgromadził owe sprzęty, rzeźby i inne zabytki kultury materialnej Kociewia i Kaszub.

Jeszcze za życia doczekał się oznak uznania społeczeństwa i wdzięczności, bo­wiem w 2003 roku Szkole Podstawowej w Czerniewie nadano Jego imię. O niepowta­rzalnym twórcy powstały prace magisterskie i dyplomowe. Dokonania Bukowskiego budzą zainteresowania naukowców, krytyków, artystów i literatów.

Wydał 10 tomików poezji, 3 tomy prozy, 1 dramat historyczny, album rzeźb oraz inne.

Zygmunt Bukowski został uhonorowany wieloma nagrodami, w tym m.in.: Złotym Krzyżem Zasługi, Nagrodą im. Gulgowskich. Laureat Pomorskiej Nagrody Artystycz­nej, stypendysta Ministra Kultury i Sztuki. Otrzymał również cenną nagrodę Oskara Kolberga w uznaniu „Zasług dla kultury ludowej", wyróżniony Medalem „Chwalba Grzymisława", „Kociewskim Piórem" oraz „Skrą Ormuzdową".

O Zygmuncie Bukowskim będziemy mówić już w czasie przeszłym. Jego zacna osoba należy już do wspomnień, ale Jego poezja i rzeźby będą żyły nadal. Po­żegnaliśmy Go 24 lipca 2008 roku. Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Mierzeszynie.

KMR 43

Page 46: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

EDMUND ZIELIŃSKI

Odszedł Zygmunt Bukowski

Zygmunta poznałem u samego początku Jego drogi twór­czej w 1974 roku. Początkowo jako poetę, później jako rzeźbiarza. Pewnego dnia na konsultacjach u Stefanii

Liszkowskiej w Wojewódzkim Domu Kultury dowiedziałem się, że pojawił się nowy twórca o nazwisku Bukowski i miesz­ka w Mierzeszynie. Pani Stefania powiedziała, że to dobrze za­powiadający się poeta i rzeźbiarz. Rzeczywiście tak było. Zyg­munt od samego początku torował swoją własną drogę. Jego rzeźby odstawały od innych rzeźbiarzy. Starał się zachować w nich odpowiednie proporcje zbliżone do realizmu. Zygmunt potrafił być krytyczny wobec innych rzeźbiarzy. Wykazywał ich nieudolności warsztatowe, zastój twórczy, brak nowych pomysłów i dążenia do doskonałości. To nie wszystkim się spodobało. Z czasem przekonali się, że Zygmunt miał rację. Wręcz domagał się większego zainteresowania swoją twór­czością przez etnografów, muzea i instytucje mające statuto­wy obowiązek opieki nad twórcami ludowymi. Cenił swoją twórczość, chciał być doceniony i to osiągnął. Jeśli powiem, że był najlepszym rzeźbiarzem na Pomorzu i jednym z wielkich w Polsce, to w niczym nie przesadziłem. Zygmunt wybierał najlepsze gatunki drewna, nie stronił od drewna twardego, wy­korzystywał surowiec z gruszy, śliwy, dębu. Używał oszczęd­nej polichromii. Jego przepiękne płaskorzeźby przedstawiające życie kociewskiej wsi z wygnaniem jego rodziny do General­nej Guberni włącznie, są czymś wyjątkowym. A jego kamienne głowy? Tu też wykazał się nieprzeciętnymi zdolnościami. Za to wszystko mu Cześć i Chwała!

Z moim Przyjacielem Zygmuntem spotykałem się fizycz­nie, telefonicznie a ostatnio na łączach internetowych. Za­chwaliliśmy możliwość porozmawiania za pomocą SKIPE, bo mogliśmy się również widzieć. Zygmunt pisał swoją ostat­

nią książkę i prosił mnie o różne dane z naszej drogi twórczej. Wiedział, że lubię archiwizować różne wydarzenia z kultury i sztuki ludowej, a ja chętnie mu te informacje udostępniałem.

Kilka tygodni temu dowiedziałem się od niego samego, że jest ciężko chory i już długo nie pożyje. Powiedziałem, że chyba żartuje sobie. Mówiłem mu, żeby się nie załamywał, że będzie wszystko dobrze. Niestety, dobrze już nie było. Śmierć przyszła w niedzielę dnia 20 lipca 2008 roku, w sie­demdziesiątym drugim roku życia, bo Zygmunt urodził się 30 kwietnia 1936 roku na pograniczu Kaszub i Kociewia - w Wysinie.

Dziś uczestniczyłem w tej smutnej uroczystości, jakąjest pogrzeb bliskiej osoby. Pojechałem ze Stanisławem Pestką, który literacko współpracował z Zygmuntem. Były ewan­gelicki kościół w Mierzeszynie, ledwo mieścił zgromadzo­nych żałobników. Żegnali zmarłego uczniowie i nauczyciele szkoły w Czerniewie, której Zygmunt Bukowski patronu­je. Były delegacje samorządowe, przedstawiciele świata kultury, Stowarzyszenia Twórców Ludowych, Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, Miejskiej Biblioteki Publicznej i Kociewskiego Kantoru Wydawniczego w Tczewie, był prezes Instytutu Kaszubskiego prof. Józef Borzyszkowski. Widziałem dziennikarzy Gazety Kociewskiej. Kiedy ruszył kondukt pogrzebowy na miejscowy cmentarz, rozciągnął się na przestrzeni kilkuset metrów, tylu krewnych, przyjaciół i znajomych żegnało tego znanego artystę. Spoczął w ziemi, którą ukochał nad życie, czemu dał wyraz w swojej prozie i poezji. Wierszem Zygmunta „Kiedy mi ziemia" chcę za­kończyć to wspomnienie o wielkim człowieku, który choć umarł dla ciała, żyje w wieczności i licznych dziełach dłutem i piórem zrodzonych.

Msza żałobna w kościele mierzeszyńskim

44 KMR

Page 47: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

PAMIĘCI ZYGMUNTA BUKOWSKIEGO

W ostatniej drodze towarzyszyli mu, oprócz najbliższych, uczniowie, nauczyciele,

delegacje, różne instytucje, znajomi i przyjaciele

Kiedy mi ziemia przysłoni Jasny wielki świat Nie zakrywajcie grobu betonem Niech rosną na nim kwiaty polne U wezgłowia postawcie drewnianą kapliczkę A gdy zapomną wszyscy Przyjdź najdroższa I przynieś bukiet piękny Ze wszystkich dni naszych Wiem że będą w nim Chabry marcinki wrotycz i macierzanki Tylko nie płacz Bo kwiatom do których przeniknąłem Z żalu pękną serduszka złote Dopisz jedynie zielonym kolorem Kiedy Bóg zgasił Moją gwiazdę na niebie

BOŻENA RONOWSKA

Pozostanie w sercu i strofach

W najpiękniejszej porze roku, gdy lipco­we sionko pewnie stało na niebieskiej wyżynie, a brzemienne łany falowały złotymi wodami, żeg­naliśmy naszego przyjaciela. Niedoścignionego mistrza pióra i dłuta, wielokrotnie odznaczanego i nagradzanego twórcę ludowego ZYGMUNTA BUKOWSKIEGO.

Środowisko twórcze poniosło niepowetowaną stratę. W ostatniej drodze towarzyszyły Mu tłumy ludzi. Wszyscy razem i każdy z osobna opłakiwał Jego nagłe odejście.

Nie ma chyba na Pomorzu człowieka, który nie sły­szałby o sławnym poecie i rzeźbiarzu z kociewskiego Mierzeszyna, znanym głównie z przepięknych, cha­

rakterystycznych rzeźb oraz niezwykłych wierszy lirycznych. Jeśli ktoś kiedyś sądził, że zna Zygmunta Bukowskiego,

bo przeczytał kilka Jego książek lub obejrzał kilka wystaw z Jego pracami, był w błędzie.

Znałam Pana Zygmunta przez sześć wspaniałych, nie­powtarzalnych lat. Nieustannie mnie zadziwiał i zaskakiwał swą energią. Miał już przecież swoje lata, ale się im nigdy nie poddawał. Był człowiekiem prostolinijnym, konkretnym i bardzo wrażliwym, a jednocześnie tajemniczym i nieprze­widywalnym.

To On namówił mnie do wyjęcia moich wierszy z szufla­dy, zachęcał do pisania nowych. Cierpliwie je czytał, bardzo długo i taktownie tłumaczył mi sens lub bezsens każdego wiersza, który wyszedł spod mojego jeszcze nieopierzone-go pióra. Chętnie słuchałam Jego rad, z pokorą przyjmując wszelkie uwagi.

Kiedy zebrał się już całkiem pokaźny stosik moich wier­szy zdecydowanie zasugerował, że pora wydać je drukiem. Na początku nie wierzyłam w to, że któryś z tych tekstów ma jakąkolwiek wartość literacką. Wszystkie powstawały spontanicznie, od tak po prostu rodziły się i tyle? Dziś my­ślę, że to właśnie ta spontaniczność spodobała się mojemu mentorowi.

Wszystkie prace przy wydaniu mojego debiutanckiego tomiku wierszy Pan Zygmunt nadzorował osobiście, poświę­cając na to mnóstwo swego cennego czasu. Nasze kontakty w owym czasie bardzo się ożywiły, często rozmawialiśmy przez telefon i wymienialiśmy zdania za pośrednictwem poczty.

Czasem przesyłałam Mu moje nowo narodzone teksty do przeczytania, potem niecierpliwie oczekiwałam na Jego opinię, Pan Zygmunt rewanżował mi się tym samym. Cie­szył się bardzo jak z dnia na dzień robiłam postępy.

Kiedy pod koniec września 2004 roku ukazał się mój „Ogród wyśniony" był bardzo dumny i szczęśliwy, cieszyła Go ta książeczka bardziej niż własna. Wtedy już wiedziałam,

KMR 45

Page 48: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

że jest nie tylko moim mentorem, ale również przyjacielem. Cieszyły Go wszystkie moje nawet najmniejsze sukcesy, niekoniecznie literackie. Lubił moje wyszywanie, zawsze powtarzał, że „jestem pracowita jak mróweczka".

Wyszukiwał przeróżne konkursy literackie i namawiał, bym w nich uczestniczyła, a że wtedy nie miałam kompu­tera, podarował mi swoją maszynę do pisania, by łatwiej mi było przepisywać teksty do wysłania na konkursy.

Rozmawialiśmy wtedy często, bardzo długo. Z czasem nie tylko o poezji i sztuce, ale również o naszych codzien­nych radościach i smutkach. Lubił opowiadać mi historie swego życia, a ja lubiłam ich słuchać. Później wiele z nich przeczytałam w „Zielonym kuferku".

Pan Zygmunt Bukowski to jedyny człowiek na całym Kociewiu i Pomorzu, który bezinteresownie poświęcił mi swój wolny czas, cierpliwość i zdrowie. Zawdzięczam Mu moje pióro, to On wyczulił mnie na piękno otaczającej przyrody. Sprawił, że na wszystko patrzę sercem i sercem opisuję.

Dla mnie na zawsze pozostanie niedoścignionym wzo­rem artysty i wspaniałym nauczycielem.

Na zawsze pozostanie w moim sercu i strofach.

Zygmunt Bukowski podpisuje swoje książki

ZYGMUNT BUKOWSKI

Czym ja sobie zasłużyłem Za cóż Panie Te godności Czym ja sobie zasłużyłem Być patronem Stać za życia na cokole Czy uczynkiem mego dłuta Cz za strofy Kołyszące chleb w poczęciu Za kolumny Do Pałacu Poniatowskiego Wyciosane z mych metafor Za Madonny w smagłej gruszy Z taką troską Dźwigające swe dzieciątko Cz za świątki w bożych domkach

Prezentujemy Czytelnikom Posłowie Dona­ta Niewiadomskiego z wydanego w czerwcy br. „Zielonego Kuferka", niestety, nieżyjącego już autora - Zygmunta Bukowskiego.

'posłowiu zamieszczonym w drugim to­mie „Zielonego kuferka" z ubolewaniem podkreślałem, jak wielką niepowetowaną

szkodą byłoby zakończenie przez Zygmunta Bukowskiego autobiografii na roku 1977. Wyczerpany pisaniem i nadmia­rem obowiązków autor miał taki plan. Na szczęście, zna­ny skądinąd z dotrzymywania słowa, tym razem odszedł od pierwotnego zamiaru. W ciągu niespełna dwu lat zdobył się na kolejny olbrzymi wysiłek twórczy i dopełnił życie prze­kazem, obejmującym lata 1978-2007, czyli praktycznie do „tu i teraz". Sprawiło to radość piszącemu te słowa, jak i wielu sympatykom twórczości Bukowskiego, w tym Floriannie Ry-dzak, która tuż po poprzedniej publikacji domagała się szcze­gółowego przedstawienia przez artystę jego wieloletnich zmagań z piórem i dłutem.

Zachętą były także „wewnętrzne" pozytywne recenzje ze strony przyjaciół. Najobszerniejszą ocenę sformułowała bodaj Danuta Szutarska, która w liście datowanym 11 wrześ­nia 2007 roku zauważała m.in.: „Podziwiam odwagę każde­go, kto potrafi zdobyć się na dzielenie z innymi własnymi przeżyciami. Do tego potrzeba i odwagi, i siły wewnętrznej. [...] Zaczęłam czytać książkę [tom drugi «Zielonego kufer-ka»] z nastawieniem, że zawiera ona ułożone chronologicz­nie wspomnienia. Zgadzało się do czasu, gdy realistyczne, chwilami «aż do bólu», opisy życia w wojsku zderzyły się z poetyckością [...]. Jakiś niepokój zrodził się we mnie, że te poetycko wyrażone myśli pochodzą z zupełnie in­nej książki lub od innego człowieka. To tak jakby tę samą biografię pisały dwie osoby: syn-rekrut i dojrzały ojciec. Myślałam: zamierzał Pan jak najdelikatniej wyrazić swoje uczucia do dziewczyny, jak najpiękniej opisać naturę, ale czy takim językiem wyraża swoje uczucia 20-letni chłopak. [...] Wydawało mi się, że ten kontrast języka i nastrojów był niezamierzony. Ale w miarę czytania części, nazwę ją «Ró-żaną», rozumiałam, że taki właśnie był Pana zamiar: moż­liwie wiernie przedstawić samo wspomnienie, spoglądając na nie z odległości przeżytych lat, oczami człowieka, który wiele doświadczył i wiele przemyślał. Piękna jest ta część «Różana». Wzruszająca, poetycka, bardzo osobista, napeł­niająca czytelnika łagodną radością i ciepłem, mimo opi­sanych przeciwności losu. Natomiast o części obejmującej kilka ostatnich lat, nazwijmy ją «Artystyczną», spokojnie myśleć nie potrafię. Tu już nie da się skupić uwagi na tym, jak Pan pisze. [...] Nie da się spokojnie czytać wspomnień, które wywołują nasze własne, niekiedy bardzo podobne. [...] Pana

46 KMR

DONAT NIEWIADOMSKI

Posłowie

Page 49: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

książka sprawiła, że objawiły się i moje przyjemne, choć «podtopione» wspomnienia. Starsi znajdą tu też częściowe odbicie swego życia i mogą się cieszyć, że ktoś je pięknie i ciekawie spisał. A młodzi... Niecierpliwi młodzi, stojący u progu dorosłego życia, powinni ujrzeć w tej książce, co może zdziałać miłość i pracowitość".

Teresa Zajewska wprowadziła z kolei autobiograficzne dzieło Bukowskiego w nader znamienny kontekst litera­cki: „To, co najbardziej ujmuje w «Zielonym kuferku», to niezwykle barwne i poetyckie opisy przyrody, wiejskich zwyczajów, zabaw, wyczulenie na piękno otaczającego świa­ta i dostrzeganie piękna nawet w najprostszych zjawiskach. I w tym [przekaz Bukowskiego] przypomina Władysława Reymonta". Wskazała również na ogromną więź pomiędzy mierzeszyńskim artystą a przypisaną mu przestrzenią życia oraz na walory jego warsztatu pisarskiego: „To obcowanie z uroczą Ziemią Kociewską, położoną malowniczo wśród lasów i jezior, ukształtowało osobowość autorską Zygmun­ta Bukowskiego i wywarło wpływ na całą jego oryginal­ną, ujmującą prostotą i naturalnością, twórczość literacką. Poetyckość narracji, prostota, bezpretensjonalność, szczerość i niezwykły optymizm sprawiają, że «Zielony kuferek» czyta się lekko i z olbrzymim zainteresowaniem. [...] Artysta z za­dziwiającą umiejętnością obserwacji rzeczy, ludzi i otaczają­cych go zjawisk, wyczarowuje barwny, ciekawy i prawdziwy obraz życia".

Profesor Władysław Zajewski, wybitny znawca historii XIX-wiecznej, pokusił się natomiast w tle owego przekazu biograficznego o oddanie istoty sylwetki twórczej Bukow­skiego, którą w liście skierowanym do pisarza tak scharakte­ryzował: „Mimo wszelkich kłopotów, których Panu nie bra­kuje, należy Pan do tych szczęśliwych ludzi, którzy - jak powiada wielki Goethe - odkryli i zachowali własną twórczą indywidualność i to w jakim wymiarze! Z przyjemnością gra­tuluję sukcesów, zarówno w wymiarze artysty rzeźbiarza, jak też bardzo oryginalnego poety. To sukces podwójny, trzecim jest zachowanie własnej indywidualności i to mimo nacisków różnej maści kolektywów. A to jest w naszej epoce bardzo trud­ne dla artysty".

Scenariusz tomu trzeciego „Zielonego kuferka" stwo­rzyło przede wszystkim życie. Nie wszystko wszakże moż­na było uwiecznić słowem, dlatego autor musiał opanować żywioł biograficzny przyjmując określone reguły selekcji dobieranego do utrwalenia materiału. Musiał też rozróżniać rzeczy doniosłe od mniej ważnych, czy zgoła nieważnych. Wydaje się, że głównym kryterium stała się pamięć, a w niej to, co dla samego artysty zachowało się jako znaczące, istot­ne. Pamięci pomagały sporządzane od lat notatki, a przy tym należy jeszcze uwzględnić tkwiące od dawna w świadomości i podświadomości Bukowskiego stałe, ciągle powracające, tematy i motywy twórczości, a zarazem „stygmaty" jego psy­chiki, na przykład: śmierć córeczki Ani, miłość do żony Róży Marii, koszmar służby wojskowej czy mit ojca-patriarchy.

Niezbędne było również ustalenie ogólnych sfer zain­teresowania. Bardzo szybko okazało się, że są nimi niemal wyłącznie „własne" życie rodzinne i szeroko postrzegana aktywność artystyczna, a zatem podawane treści zdomino­wała prywatność, kształtująca się w relacji z najbliższym otoczeniem, środowiskiem i na płaszczyźnie twórca-audy-torium. Sprawy społeczne i polityczne także się pojawiają,

lecz nie znajdują się w centrum uwagi autora. Są w zasadzie sygnalizowane, niekiedy zresztą dobitnie, jak chociażby w mocnym, patriotycznym zakończeniu, stanowiącym prze­jaw troski o ojczyznę.

Opisanie trzydziestu lat życia wymagało zastosowa­nia odpowiedniej formy literackiej. Wcześniej, szczególnie w tomie drugim, była to swobodnie falująca opowieść bio­graficzna, scalana osobą głównego bohatera. Obecnie utwór Bukowskiego jest bliższy formule tradycyjnego pamiętnika, na co wskazuje nawet podział zapisu na lata. Pamiętnik ten podlega jednak daleko posuniętej fabularyzacji i zawiera silne piętno osobowości autora. Z pewnością jest subiektywny, jak to zresztą w pamiętnikach bywa, a ponadto auto kreacyjny. Po prostu artysta tworzy sam siebie, buduje swój obraz.

W tym budowaniu wykazuje niepospolitą szczerość i od­wagę w „otwieraniu" własnego „wnętrza" przed czytelnika­mi. Wypowiada się w pierwszej osobie, nie ukrywa pełnego utożsamienia z narratorem. Mówi nie tylko o wydarzeniach i realiach sprawdzalnych z „zewnątrz", lecz również o swo­ich myślach, doznaniach intymnych, stanach psychicznych. Taktownie, bez zamiaru obrażania czy szokowania, ujaw­nia indywidualne opinie, sympatie i antypatie, oczarowania i urazy. Pragnie też jak najbliższego kontaktu z odbiorcą, czego wyrazem są bezpośrednie zwroty do wymarzonego, współodczuwającego adresata. Taki kontakt, oznaczający nawiązanie nici wzajemnego zaufania, ma między innymi sprzyjać zrozumieniu autora-bohatera i ułatwiać poznawanie jego życia. A poza tym Bukowski lubi rozmawiać, uściślać, opowiadać i dopowiadać, i nie powinno dziwić, że dąży do ustanowienia więzi z interlokutorem.

Co ciekawe, w sposób nad wyraz znamienny zespa­la partie autorskie „Zielonego kuferka" z innego rodzaju formami. Linię wspomnień przeplata wersami wierszy, przy­tacza też głosy krytyków literackich i znawców sztuki, cytuje korespondencję prywatną i urzędową, przywołuje wpisy oko­licznościowe wprowadzane do ksiąg pamiątkowych. Do tego dochodzi materiał ilustracyjny, unaoczniający przestrzeń ak­cji, prezentujący dzieła artysty i wizualizujący szereg przed­stawianych postaci. I tak ów pamiętnik zaczyna miejscami przypominać współczesną sylwę, tekst na poły literacki, na poły dokumentalny, wielobarwny tematycznie, różnorodny gatunkowo, kompozycyjnie i stylistycznie.

Widzimy także, jak w kształtującym się na naszych oczach przekazie kronikarz zmaga się z poetą. W odniesie­niu do zdarzeń nie ma tu fikcji, historie domowe i artystycz­ne układają się w uporządkowane chronologicznie i logicznie sekwencje świata realnego, rysami plastycznymi i zagęszcze­niami fabularnymi nasuwające skojarzenia z kadrami filmo­wymi. Ale niekiedy, a nawet dość często, Bukowskiemu nie wystarcza ta perspektywa i wówczas ogląd realistyczny ustę­puje przed postrzeganiem rzeczywistości „oczami duszy". W efekcie artysta odrywa się od materii i mocą swej uwol­nionej wyobraźni kreuje byty nadrealne. Fantazja zaczyna górować nad prawami świata fizycznego, przyziemność zde­rza się ze wzniosłością i duchowością, a codzienność gaśnie w obliczu nadzwyczajności. Wyłania się nowy świat przed­stawiony, ogarniający również jakąś cząstkę wymiaru ponad-materialnego.

Poetyzacja ma poza tym miejsce w przestrzeni ściśle ję­zykowej. W takim przypadku jakość owego rodzaju nadają

KMR 47

Page 50: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

tekstowi umiejętnie stosowane środki stylistyczne, w pierw­szym rzędzie metafory, porównania i elipsy. Znaczenie ma także osobliwe, zaskakujące słownictwo, gromadzone ponad potrzeby czysto informacyjne, składnia wielokrotnie złożona oraz skłonność do impresji w opisach.

Sama zawartość poznawcza tomu trzeciego jest przebo­gata. Życie osobiste pisarza i jego najbliższych jawi się na tle współczesnej obyczajowości, w toku powszednich prac domowo-gospodarskich, w kalendarzowym rytmie przyrody, świąt dorocznych i okolicznościowych spotkań rodzinnych. Cenna faktografia pochodzi także z sekwencji autotematycz-nych, w których autor prezentuje szczegółowo dzieje swojej twórczości literackiej i plastycznej. Mówi wnikliwie o ko­lejach procesu twórczego - od inspiracji i pomysłu poprzez plan zamierzenia do realizacji i ostatecznego spełnienia. Po­wiadamia o uczestnictwie w życiu kulturalnym regionu po­morskiego i udziale w ogólnopolskim literackim ruchu lu­dowym. Uznanie budzi jego doskonała znajomość kultury duchowej i materialnej Kociewia i Kaszub. Świetnie orientuje się w topografii Pomorza. Wielorakie kontakty z ludźmi owo­cują przedstawieniem szeregu interesujących, intrygujących postaci.

Należy też zwrócić uwagę na partie refleksyjne tekstu, utkane wśród ciągów faktograficznych i poetyckich passu­sów. W tym zakresie dostrzegamy między innymi rozważa­nia nad teraźniejszą kulturą masową, siłą i rozpadem trady­cji, przemianami obyczajowymi i postępem cywilizacyjnym. Wartości religijne są rozpatrywane w planie osobistego

kresu tegorocznego lata odbyło się, w gościnnych progach, stylowej restauracji „Turbot" w Gdańsku, kolejne spotkanie Kociewiaków, którzy na prze­

strzeni lat zadomowili się w Trójmieście. Do metropolii sprowadziły ich, po II wojnie światowej, różne okoliczności. Były nimi: chęć zdobycia wiedzy na wyższych uczelniach Wybrzeża, podjęcie pracy w rozwijającym się przemyśle stoczniowym, służba w trójmiejskich jednostkach wojsko­wych, zawieranie małżeństw mieszanych z autochtonami lub przybyszami z Wileńszczyzny i inne. Już trzeci rok trwa integracja tej mniejszości etnicznej skupiającej się wokół działaczy Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków proponują­cych, na każdym kolejnym spotkaniu, nowe przeżycia kul-turalno-estetyczne. Tak było i tym razem.

Program piątkowego, XII już spotkania, obejmował: po pierwsze - promocję „Kociewskiej książki kucharskiej" autorstwa Andrzeja Grzyba. Autor zebrał, w pięknie ilustro­wanym przez Józefa Olszynkę, a wydanym przez wydaw­nictwo „Bernardinum" tomie, ponad sto przepisów kuli­narnych. Współautorami książki kucharskiej jest ponad 60 znawców potraw kociewskich. Niektóre przepisy kulinarne podane są w gwarze kociewskiej. Książka obejmuje specja­ły jadłospisu ze wszystkich czterech pór roku rozpisane na

doświadczenia, ale i w szerokim wymiarze kulturowym (w tym mitologicznym) i historycznym. Refleksyjność wiąże się poza tym z nieustannie przeprowadzaną samooceną, w ra­mach której wyrazista indywidualność, i świadomość własnej wartości współbrzmią z pokorą, odsłaniającą się zwłaszcza w trakcie aktów tworzenia.

Lektura tomu trzeciego pozwala również wychwycić zna­mienne cechy osobowości Bukowskiego - olbrzymią pra­wość charakteru i postępowania, szlachetność, wrażliwość, uczuciowość, odpowiedzialność, prospołeczność, a przede wszystkim pracowitość. Artysta z Mierzeszyna pracę usta­nowił wręcz podstawą swojej etyki i nakazem życiowym. W pewnej mierze traktuje tę czynność praktycznie, z dużą wykonawczą solidnością i systematycznością, lecz tak na­prawdę - przyjmując głębokie przesłanie Norwida - nadaje jej rangę kreacyjną. Pracując tworzy, zarówno jakości biolo­giczne, jak estetyczne. W tym wymiarze bliska staje się mu natura - nie tylko jako „warsztat" pracy, obszar zmagania o chleb, ale i jako „obiekt" emitujący piękno, siła przynoszą­ca wytchnienie, kojąca emocje.

Z nią Bukowski-rolnik buduje fundamenty bytu, a Bu-kowski-artysta korzysta z jej energii twórczej i czerpie in­spiracje tematyczne.

Zygmunt Bukowski pisząc trzytomowe wspomnienia ulokował się w obrębie współczesnego pisarstwa ludowego w towarzystwie tak wielkich twórców jak Stanisław Bu­czyński (1912-1982) i Władysław Kuchta (1911-1993). Po­dobnie do nich ogarnął swoje życie i dzieło w obszernych

poszczególne miesiące, tabelę świąt ruchomych, w których obowiązywały na Kociewiu takie, a nie inne dania, spis al­fabetyczny dań itp. Wśród obecnych na spotkaniu cieszyła się olbrzymim wzięciem, a autor zamaszyście wpisywał się nabywcom, nie żałując indywidualnych dedykacji. Książkę zaś poświęcił „Małgorzacie i Tadeuszowi Włodarczykom w podzięce za szczodrą życzliwość dla Kociewia".

Drugim punktem programu była praca licencjacka Pa­trycji Hamerskiej studentki Wydziału Filologiczno-Histo-rycznego Uniwersytetu Gdańskiego. Tytuł pracy brzmiał: „Sylwetka Bernarda Janowicza w 100-lecie urodzin". W ten sposób znalazła zwieńczenie inicjatywa organizatorów czterech edycji konkursów literackich im. Bernarda Janowi­cza. Patronowała im „Gazeta Kociewska" w Starogardzie Gdańskim. Wdzięczność zaś należy się: jurorom, sponsorom nagród i laureatom oraz wszystkim uczestnikom konkursów, którzy swoimi pracami przyczynili się do pomnożenia wie­dzy o Kociewiu i autorze „Bajek kociewskich", zmarłym przed pięcioma laty nestorze pisarzy kociewskich.

Oba wyżej wymienione wydarzenia wpisały się w cykl uroczystości kulturalnych, rocznicowych, wspomnienio­wych trwających z okazji 35-lecia działalności Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim.

HUBERT POBŁOCKI

Kociewska książka kucharska

Page 51: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

publikacjach autobiograficznych. Dokonał wybornej syntezy, w której ujawnił swą wszechstronność artystyczną i szeroką sferę zainteresowań poznawczych. Zdumiewa jego zdolność wskrzeszania zdarzeń i myśli. Ukazuje się nam jako człowiek nieprzeciętny, poszukujący, dynamiczny, pragnący szczęścia, uporczywie dążący do samorealizacji, wyróżniający się i co­raz bardziej doceniany w lokalnej społeczności, na terenie kraju i w kręgach znawców sztuki poza granicami. Trudno powiedzieć, czym nas jeszcze artysta zaskoczy. Na wszystkie dzieła jego talentu będziemy wszakże czekać niecierpliwie.

Prezentujemy fragment wiersza Zygmunta Bukowskiego

W uczynku serca

Tu mi przyszło żyć i tworzyć, Doczesności przebiec szlak, By uczynkiem rąk i serca Na tej ziemi wieki trwać.

Iść w mych strofach drogą olśnień Przez dyszący wiosną las, Wielbić ciągle tę krainą, Choć się skończy ziemski czas.

Zygmunt Bukowski, Zielony kuferek. Autobiografia 1978-2007, t. 3, Pruszcz Gdański 2008, form. 14,5 x 21,5 cm, s. 274, op. tw., ii.

Informacje na temat możliwości prenumeraty kociew-skich czasopism, w tym „Panoramy Kociewia", „Gazety Kociewskiej", „Pielgrzyma" oraz przybliżenie sylwetki pierwszej błogosławionej z Kociewia, siostry Marty Wie-ckiej (1874-1904) rodem z Nowego Wieca koło Skarszew wyczerpały część oficjalną spotkania.

Z kolei uwaga licznie zebranych gości skupiła się na sztuce ludowej twórców z Kociewia. Po raz pierwszy swe rękodzieła z dziedziny haftu krzyżykowego, obrazów malo­wanych na szkle prezentowała Irena Opala z Tczewa. Wanda Kołucka przy stoisku Kociewskiego Kantoru Edytorskiego z Tczewa, oferowała numer 2/2008 kwartalnika społeczno-kulturalnego „KMR" wzbogacony o bibliografię zawartości wraz z indeksami z lat 2001-2007.

Po tym na sali zapanowała atmosfera biesiadna, a to za sprawą szczodrości cukiernika Eugeniusza Lipińskiego z ulicy Słowackiego 53 we Wrzeszczu i prezes Beaty Owo-ruszko z Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Starogar­dzie Gdańskim. Zainteresowanie biesiadników skupiło się na: sznekach zes glancam, kuchach na młodziach, kuszkach, chlybie rogowym, krajanym wew sztóle, smarowane ma­ślani, posztrojowane solo i obłożone dyko szychto glómzy zes łuczkam. Dało tyż czuć gwara kociewska, a nad wszyst­kimi górował doniosły głos nestora trójmiejskich Kociywia-ków byłego rektora Akademii Medycznej w Gdańsku prof. Stefana Raszeji.

Andrzej Grzyb, Kociewska książka kucharska. Podręczna wedle pór roku i zwyczaju spisana, Pelplin „Bernardinum", 2008, form. 17 x 24 cm, s. 271, opr. tw., ii.

Page 52: Kociewski Magazyn Regionalny Nr 62

KOCIEWSKI MIASTA I GMINY

CZARNA WODA GNIEW NOWE PELPLIN SKARSZEWY SKÓRCZ STAROGARD GD. ŚWIECIE TCZEW

BOBOWO DRAGACZ DRZYCIM JEŻEWO KALISKA LUBICHOWO MORZESZCZYN OSIE OSIECZNA OSIEK SMĘTOWO SUBKOWY WARLUBIE ZBLEWO

GMINY POGRANICZNE

BUKOWIEC CZERSK LINIEWO LNIANO STARA KISZEWA ŚLIWICE

W następnym numerze między innymi:

Edukacja Oparta O wartości (CZ. II) Kazimierza Denka

Wspomnienia o Teofilu Watkowskim Jana Ejankowskiego

Związki Tczewa Z Wisłą (CZ. I) Czesława Glinkowskiego

Historia parafii W PogÓdkach (CZ. II) Anny Chilickiej i Haliny Kamińskiej

Niezwykłe Odkrycie Andrzeja Wędzika z cyklu Pradzieje Kociewia

-fc Fot. Jan Przychodzeń