View
231
Download
0
Category
Preview:
DESCRIPTION
Miesięcznik Literacki Neon wydawany przez bydgoską Grupę Literacką NEON
Citation preview
2012 I wrzesień I NEON I
2 I NEON I wrzesień I 2012
12 2012
WRZESIEŃ NR
OD REDAKCJI
MARTA FORTOWSKA
Dawno już tak nie siedziałam, nie wiedząc, co napisać. Wypadłam z obiegu, wstępniaki wy-szły mi z krwi, o ile kiedykolwiek w niej były. Po jednym napisanym zdaniu - dwie minuty prze-rwy - idę obrać pomidor ze skórki. Potem zaglądam do zeszłorocznego wrześniowego nume-ru i patrzę, co w nim napisałam - coś tam o powrotach nowych sezonów ulubionych seriali na antenę telewizyjną. Mogłabym napisać, że siedzę jeszcze jedną nogą w wakacjach, ale nie byłoby to prawdą. Koniec sierpnia nie skłania mnie do żadnych refleksji, właściwie nawet nie mam na nie ochoty, kiedy dookoła tyle ciekawych rzeczy. No i jeszcze ten pomidor - stoję w kuchni, kroję go na kawałki i zastanawiam się, czemu piszę tak nieistotne rzeczy we wstęp-niaku otwierającym nowy numer po przerwie wakacyjnej? Pomidor. Z tego, co pamiętam, jest taka zabawa, żeby na każde zadane pytanie odpowiadać „pomidor" właśnie. Mój starszy brat zawsze ze mną wygrywał, a ja wciąż pytałam "dlaczego ty zawsze ze mną wygrywasz?", po to tylko, żeby usłyszeć "jeśli nie umiesz przegrywać, to nie graj." Dopiero po latach można wyciągnąć z takiego zdania coś dla siebie.
A już tak całkiem na poważnie, dobrze, że wrócił wrzesień. Neonowe szeregi zasili kilka no-wych twarzy, mam nadzieję, że znowu ruszymy z takim zapałem, jaki towarzyszył nam w pierwszych miesiącach działalności i że jeszcze niejeden numer przed nami. Niezmiennie również wciąż mamy zamiar męczyć bydgoszczan pytaniami o to, „co autor miał na myśli?" w Poezji na bruku - wypatrujcie nas więc na ulicach, ponieważ zdarza się nam mieć ze sobą cukierki w nagrodę!
GRUPA LITERACKA „NEON”
Nakład: 120 egz..
REDAKCJA Redaktor naczelna: Marta Fortowska Skład: Katarzyna Dobucka Okładka: Dawid Zawadzki Grafiki: Natalia Durszewicz, Ola Sobczak Korekta: Tomasz Dziamałek Redaktorzy: Maciej Bukowski, Piotr Charchuta, Natalia Durszewicz, Tomasz Dziamałek, Katarzyna Dobucka, Paulina Dzwończak, Hanna Engel, Mateusz Guzowski, Sonia Jankowska, Joanna Kloska, Woj-tek Nowak, Kasia Ostaszkiewicz, Karolina Rakowska, Ola Rulewska, Maciej Senska, Szymon Szeliski Kontakt e-mail: grupaneon@vp.pl Druk: "RAFGRAF" - usługi biurowe, Rafał Tonder, ul. Chodkiewicza 21, 85 - 093, Bydgoszcz, tel. 514 529 032
www.grupa-neon.blogspot.com
www.facebook.com/grupaneon
www.inkaustus.pl
www. najlepszeksiazki-neon.blogspot.com
2012 I wrzesień I NEON I 3
POEZJA
umyj mi głowę bo sam nie mogę mam ręce drętwe a myśli długie jak zło czarne brudzą włosy, rosną marnie dbaj o moją głowę tul ją, niańcz to jedyna rzecz którą lubię w sobie trzymaj z dala od gilotyn i szubienic niech się w oczach niebo mieni szepcz do ucha piękne słowa niech się śmieje głowa moja nie kop jej jak piłki bo żyłki karm raz na ruski rok gęsty sok wąsa pilnuj bardzo niech będzie nad wargą stopy do czoła przykładaj może wtedy zniknie wada kołtuny rozczesuj palcami zanurzaj ją między piersiami zimą czapkę nakładaj w kinie popcorn wkładaj kochaj ją aż zgasną zorze bo jak nie Ty kto jej pomoże?
Umyj mi głowę
SZYMON SZELISKI
burzą się pomniki te najstarsze – od słów
i na czym będą teraz siedzieć zwykłe szare
rynkowe gołębie?
*** [burzą się pomniki]
MARTA FORTOWSKA
4 I NEON I wrzesień I 2012
brud osiadł na firankach a woda kapiąca z kranu przez sitko przepływa
w przezroczystym
i schudłam ostatnio wieszane na biodrach spodnie
schodzą o dziwo razem z majtkami
bo się bały same zostać
puchną uszy od natrętnego że jestem jeszcze za mała
W domu najlepiej
JOANNA KLOSKA
2012 I wrzesień I NEON I 5
Obawa
OLA RULEWSKA
a może jednak błyśniesz ciebie zobaczę w filiżance kawy nad ranem może jednak... nieśmiało wypełniam się pożyczonym zdaniem i milczę że to moje może mocniej zadrżysz moim słowem i kolorowy świat najlepiej malujesz? jednak... nie spłoszę siebie samej chcesz chodź ze mną cichutko sobie pośpiewamy
Nadzieja
OLA RULEWSKA
strącę cię machnięciem ręki sama ze strachu
że odejdziesz
zamknę przed tobą drzwi głośno trzasnę futryna zapłacze
z obawy że to nie ty
nie spojrzę i nie powiem zapach przypnę na smycz
bo może jesteś tylko złodziejem
a najbardziej boję się siebie tego że
w końcu cię odtrącę
ze strachu
6 I NEON I wrzesień I 2012
Erzbeth
PIOTR CHARCHUTA
Patrząc w lustro Widzę siebie Wielką Panią
Czachtic zamku Widzę siebie Będąc młodą Młodą będę
Poprzez wieki Gdy w rozkosznych
Z krwi kąpieli Smaku skóra
Ma nabierze mocy Będę pławić się
W Karminie I w zapachu
Śmierci dziewic Będę żyć
Smakując juchę Będę kochać me kobiety
Będę gwałcić moich mężczyzn Będę młoda krwawą śmiercią
Będę nosić woń szaleńczą Kocham ból
Zadawać innym Kocham śmierć
Istot niewinnych "Dajcie miód!
Zanurzcie dziewkę! Niech od złych
Owadów zdechnie! A jej krzyki Mą radością I jej zbędną
Tożsamością!" Spojrzysz
W oczy Me szalone
Czarcim Wrzaskiem Potępione Dusza ma
Jest zapomniana Padnij przed obliczem Pani
Jam Batorych Rodu córa
Byłam dziwką Nadsadyego Teraz jestem
Dziwką śmierci Wiecznym głodem
Pochłonięta I do Piekieł
żywcem wzięta
Z C
YK
LU K
RW
AW
E W
IER
SZE
2012 I wrzesień I NEON I 7
Wierszyk z wprowadzeniem
MACIEJ SENSKA
Strumień Świadomości. Wyrwane z Nicości, urywki Radości. Zniekształconej Miłości.
Kochać to nie znaczy zawsze to samo
Power. Mogę Ci donieść, że na froncie baczny zwiadowca dostrzeże jutrzenkę wy-
łaniającą się na horyzoncie spośród mgły. To nic, że ten zwiadowca może dostać kulę w łeb. On musi donieść, że widzi jakąś nadzieję. Że widzi zbawienie, nawet jeśli go tam nie ma. On nie może pozwolić, by reszta zwątpiła.
Armia musi uwierzyć w siebie. Światłość w ciemności świeci. Ciemność Jej nie ogarnia.
wierszyk. Wracając do punktu wyjścia. Znów sam pośród tylu spraw. Coraz bardziej świadomy. Wiem, że mama mnie kocha - jestem Jej największym skarbem. W całej reszcie świata sam. Nowy człowiek, wciąż, cały czas, cały czas. Pośród upadków, odpowiedzialny mężczyzna. Nie możesz tonąc, ratować tonących. Uratuj się sam, by pomóc umierającym. Nie zbawisz świata już zbawionego Nie odrzucisz jarzma - koniecznego - narzuconego. W swym świecie, zawsze będziesz sam. Jak każdy, kto posiada swój świat. Jak człowiek, bo człowiekiem jest każdy. o ironio, głupoto, dziękuję Ci czasie pa-trzący z refleksją. nie spłycaj. Bez wyjątkowości na siłę, bądź sobą - to wystarczy. Zawsze jest facet, co niesie Cię na swych plecach. Ogarnij górę lodową, nie sam wierzchołek. Odpowiedz na pytanie sobie: czego chcesz. Postaw jasne cele. Cel, by znaleźć cele. Trzymaj się granicy wyznaczonej w jaśnicy. I nie pisz Człowiek zrobił. Pisz: ja zrobiłem. Ja robię, ja żyję, ja .. nie umrę. i zacznij pracować Misiu nad sobą - najwyższa pora.
8 I NEON I wrzesień I 2012
Porażka
JOANNA KLOSKA
niepowiedzenie nie może dawać spokoju z tytułu kiedyś się
do myśli wpada garść zeschłych niezapominajek bo chciał (chciałam nie zauważać)
zaleczyłam następne poczucie winy ale wszystkie się kleją nie udało się
zapaść na niedowidzenia mimo że patrzę i żegnam do ojca matki
(by się łatwiej żyło)
na bieżąco wypaczane w snach cieknie mi od noża wciąż nie wiem kto umoczył
2012 I wrzesień I NEON I 9
Promieniu słońca, który z samego rana przeczesujesz mokre rzęsy westchnieniem
W ciemności nieprzeniknionej - nie opuszczaj mnie dziś
Liściu co przysiadłeś zmęczony długim lotem
Pocieszenie świadomości - nie-samotności W ciemności nieprzeniknionej
- nie opuszczaj mnie dziś
Smaku słodkiego i aromatycznego ukojenia Który co dzień smakuje inaczej w czerni swej barwy
W ciemności nieprzeniknionej - nie opuszczaj mnie dziś
Burzo nade mną skłaniająca swą boskość natury
Mrucząc, śpiewając, krzycząc w blasku swej chwały W ciemności nieprzeniknionej
- nie opuszczaj mnie dziś
Zapachu zboża, brzozo w upale południa Gdy całuję korę i źdźbło między palcami
W ciemności nieprzeniknionej - nie opuszczaj mnie dziś
Ty szalony z wyrwanymi włosami
I krzykiem rozdzierającym usta, Aniele Stróżu Mój W ciemności nieprzeniknionej
- nie opuszczaj mnie dziś
I Ty we wszystkim w czym tkwisz i w niczym Co stoisz przy mnie nawet gdy śpię
W ciemności nieprzeniknionej - nie opuszczaj dziś mnie...
Moja piosenka
SONIA JANKOWSKA
Promieniu słońca, który z samego rana przeczesujesz mokre rzęsy westchnieniem
W ciemności nieprzeniknionej - nie opuszczaj mnie dziś
Liściu co przysiadłeś zmęczony długim lotem
Pocieszenie świadomości - nie-samotności W ciemności nieprzeniknionej
- nie opuszczaj mnie dziś
Smaku słodkiego i aromatycznego ukojenia Który co dzień smakuje inaczej w czerni swej barwy
W ciemności nieprzeniknionej - nie opuszczaj mnie dziś
Burzo nade mną skłaniająca swą boskość natury
Mrucząc, śpiewając, krzycząc w blasku swej chwały W ciemności nieprzeniknionej
- nie opuszczaj mnie dziś
Zapachu zboża, brzozo w upale południa Gdy całuję korę i źdźbło między palcami
W ciemności nieprzeniknionej - nie opuszczaj mnie dziś
Ty szalony z wyrwanymi włosami
I krzykiem rozdzierającym usta, Aniele Stróżu Mój W ciemności nieprzeniknionej
- nie opuszczaj mnie dziś
I Ty we wszystkim w czym tkwisz i w niczym Co stoisz przy mnie nawet gdy śpię
W ciemności nieprzeniknionej - nie opuszczaj dziś mnie...
10 I NEON I wrzesień I 2012
O śnie
MACIEJ BUKOWSKI
Noc utożsamiam z Absolutem dusz bez ciał gdy niemal knock down odbiera mi sen że trwał w świecie mój spokój a czasem żal mam tylko w świt kolejny krok i ten mit że zazdrosny Hypnos wytrącił mnie z objęć pięknej Selene.
2012 I wrzesień I NEON I 11
nos potrzyj o mój i zetrzyj go w wiór
niższe piętro poczeka
rozchyl oczy i spójrz jak z ust moich kurz w twoje usta ucieka
głos zwolnij i chód
i mów na mnie głód co nie chce już dłużej wciąż zwlekać
*** [nos potrzyj o mój]
MARTA FORTOWSKA
12 I NEON I wrzesień I 2012
PROZA Z ŻYCIA WIKTORII
MACIEJ BUKOWSKI
Wiktoria była siedmioletnią dziewczyn-ką o pokrytej nielicznymi piegami twarzy i szczerbatym uśmiechu. Jej brązowe oczy iskrzące się uroczo w dziecięcej radości stale wypatrywały bajkowych kadrów, które w beztroskim sercu rozbudzały nadzieję na odnalezienie choć skrawka odrębnego świa-ta. Bo przecież za każdym zaułkiem zatło-czonej ulicy mogły znajdować się drzwi do klubu magii, a na końcu każdej górskiej pie-czary mogła czekać brama wyśnionej krainy, gdzie z nieba sypie gwiezdny pył, a bujne lasy zamieszkiwane są przez różnej maści baśniowe stwory. Często istoty te przedzie-rały się do normalnego świata, a dowody swej obecności pozostawiały na każdym niemal kroku. Wszelkie hałasy przebijające się przez nocną ciszę powodowane były przez przebiegłe chochliki, którym zawsze udawało się ukryć w czas przed wzrokiem wytrwałej tropicielki. Małe, nieregularne stop-nie na skałkach za domem służyły pracowi-tym gnomom do wdrapywania się na kępki mchu, które najpewniej służyły im za posła-nie. Raz nawet zdołała odkryć podziemne królestwo zalane ciemnym jak smoła jezio-rem, którego tafla połyskiwała przedzierają-cym się przez kamienne sklepienie światłem. Okrzyknęła się zaraz odkrywczynią nowej krainy, a przekonania tego nie były w stanie rozwiać puste butelki i foliowe opakowania, które w wielu miejscach porzucili okazjonalni turyści.
Ponieważ, jak rozumowała, pod ziemię nie mogły docierać promienie sło-neczne, świetlne refleksy na gładkiej po-wierzchni akwenu musiały pochodzić z jego dna. Bez wątpienia żyły tam istoty magiczne, które pod wodą budowały domy z kamienia, a całą swą osadę rozświetlały jasnymi lam-pionami. Mała Wiki z całego serca pragnęła poznać tych tajemniczych mieszkańców jeziora, ale rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna narażać się na niebezpieczeństwo
kontaktu ze zdradziecką wodą. Siadywała więc na krawędzi niewysokiego brzegu i wpatrywała się uważnie w ciemną taflę z nadzieją ujrzenia jednej z głębinowych istot, która akurat wynurzyłaby się z powodu cie-kawości świata lub chęci zaczerpnięcia odro-biny powietrza. Często próbowała sprowoko-wać je kamykami, których chlupot odbijał się kilkukrotnie od wilgotnych ścian pieczary. Niestety, zawsze przy pozyskiwaniu amunicji mocno brudziła ubranie, na co jej mama cholernie się gniewała.
— Przez ciebie dostanę cholery, dziecko! — krzyczała na widok jej umorusa-nej sukienki. — Ile razy już powtarzałam, żebyś nie chodziła do tej jaskini? A jeśli wpadniesz do wody i się utopisz? Co wtedy zrobię?
Wiktoria chciała powiedzieć: „Nie utopię się”, ale mając w pamięci reakcję matki na podobne słowa, ograniczyła się do cichego:
— Przepraszam.
— Na co mi twoje przeprosiny, jeśli mnie nie słuchasz? — rugała ją dalej. — Jeśli jeszcze raz dowiem się, że tam pola-złaś, dostaniesz miesięczny szlaban na wychodzenie z domu. Zrozumiano?
Pokiwała posłusznie głową, z ża-lem porzucając marzenie o spotkaniu jedne-go z głębinowców.
Matka na widok jej przygnębionej miny spuściła z tonu i pogłaskała ją po roz-wianych włosach.
— Nie gniewaj się na mamusię, słoneczko — przemówiła ciepło. — Ja się po prostu o ciebie martwię. Bądź grzeczną dziewczynką i nie wchodź więcej do tej jaski-ni.
Dzięki łagodniejszemu brzmieniu głosu rodzicielki zrobiło się jej lżej na sercu. Spojrzała w górę, na zmęczoną twarz matki i
2012 I wrzesień I NEON I 13
obejmując rękami jej talię, wtuliła twarz w okolice pępka.
— Już dobrze — pocieszyła kobie-ta. — Idź teraz do dziadka, to ci opowie jakąś ciekawą historię, a mamusia zrobi w tym czasie kolację.
Wiktoria ochoczo kiwnęła głową. Lubiła rozmowy z dziadkiem. On jako jedyny zdawał się rozumieć, że na wyciągniecie ręki istnieje magiczny świat pełen niesamowitych istot i zjawisk. Zresztą o wielu z nich sam jej opowiadał. Dlatego też uwielbiała przesiady-wać u niego w pokoju, mimo iż nie pachniało tam zbyt ładnie, a postarzałe wyposażenie sprawiało wrażenie nudnego muzeum z niemodnymi eksponatami. Jednak sam dzia-dek nie był już taki nudny. Z pokaźnym brzu-chem podtrzymywanym przez ciasne szelki, białą brodą i okrągłymi okularami wyglądał zupełnie jak święty Mikołaj. Wiktoria często wyobrażała sobie, że dziadek naprawdę pełni rolę świętego i w którejś z łuszczących się szaf chowa czerwony strój oraz czapkę z białym pomponem. Doszło nawet do tego, że w noc przed ostatnią Wigilią Bożego Na-rodzenia czuwała pod drzwiami jego pokoju, lecz niestety nie usłyszała nic poza głośnym chrapaniem przerywanym krótkimi chrząk-nięciami. Sprawiło to jej ogromny zawód, ale w najmniejszym stopniu nie mogło rozwiać afektu do zawsze uśmiechniętego staruszka. Kochała jego żywiołowe opowieści, w któ-rych często zmieniał głos i robił zabawne miny, doceniała każdy moment, w którym pocieszał ją po sprzeczce z matką, ale prze-de wszystkim uwielbiała go za to, że każdą jej relację o magicznych stworzeniach przyj-mował z rozszerzonymi w przejęciu oczami i w przeciwieństwie do innych dorosłych wie-rzył każdemu jej słowu. Dziwiło ją jedynie, dlaczego zawsze częstuje ją kostkami cukru, jakby nie mógł kupić normalnych cukierków, czemu tak rzadko wychodzi z domu, chociaż ze wzruszeniem opowiada o podróżach swojej młodości, oraz z jakiego powodu przy każdej wzmiance o babci markotnieje i od-wraca wzrok ku niebu za oknem. Wiktoria nie mogła tego zrozumieć, ale mama powta-rzała, że starzy ludzie mają swoje dziwac-twa, więc i ona poprzestała na tej konkluzji. Wystarczyło jej, że kochała go całym swym dziecięcym sercem i ze szczerą radością przeżywała każdą minutę w jego towarzy-stwie. Jednak w jej krótkiej pamięci wyraźnie obecny był okres, gdy poczciwego staruszka
bała się jak obcego człowieka.
Trzy lata wcześniej mieszkała w dużym mieście. Nie znała jego nazwy, ale w jej głowie zachowały się wspomnienia wyso-kich budynków z ciemnej cegły, zaśnieżo-nych ulic i ciągnących się w sznurku samo-chodów. To był jedyny moment w jej życiu, kiedy mogła zobaczyć ojca. Matka bardzo często o nim opowiadała, ale sama Wiktoria pamiętała jedynie wysokiego mężczyznę w ciemnozielonym mundurze, który pojawiał się w domu raz na jakiś czas, a wtedy przy-tulał ją tak mocno, że na chwilę brakowało jej tchu. Później to samo robił z żoną, jednak trwało to o wiele dłużej, a uścisk ramion mimo mniejszej siły sprawiał wrażenie o wiele intensywniejszego. Jednak któregoś dnia zamiast sierżanta Mrockiego do drzwi zapukało dwóch mężczyzn w mundurach o identycznej kolorystyce. Powiedzieli, że ojciec nie wróci już z misji gdzieś w odległym kraju, co na kilka miesięcy pogrążyło matkę w skrajnej rozpaczy. Wiktoria pamiętała, że to był bardzo smutny okres, w którym domi-nowały uczucia pustki i żalu.
Później razem z matką przeprowa-dziła się w góry. Wysoki dom z sosnowych bali, z każdej strony otaczająca go przyroda oraz strome, porośnięte drzewami skały natychmiast pobudziły wyobraźnię małej dziewczynki. Wprawdzie początkowo czuła się niepewnie, bała się zgubić w iglastym lesie, a porywczy wiatr potrafił przerazić ją swym wyciem, ale prędko wszelkie niepoko-je ustąpiły miejsca zachwytowi i rozhasanej swobodzie. Po roku wiedziała o każdym strumyku w okolicy, wdrapała się na wszyst-kie dostępne głazy oraz poznała wielu prze-miłych sąsiadów. Często jeździła z matką do położonego nieopodal miasta, w którym niedługo miała rozpocząć naukę. To wszyst-ko sprawiało, że była szczęśliwa. Nawet matka, choć zapracowana, zdawała się wyjść z depresji i na powrót cieszyć się ży-ciem. Jednak nie wszystko było bajkowe.
Niedługo po wprowadzeniu się do górskiej willi usłyszała z ust dziadka opo-wieść o żyjących w borze za szopą rabolach. Nie nazywały się one przyjemnie i jak utrzy-mywał dziadek, wygląd również miały strasz-liwy. Żywiły się ponoć małymi dziećmi, które po zapadnięciu zmroku wchodziły nieopatrz-nie w las, ale na szczęście nie były w stanie wyjść poza linię drzew. Na podwórzu więc Wiktoria była bezpieczna. I choć często nie
14 I NEON I wrzesień I 2012
mogła zasnąć, obawiając się przekroczenia przez złe istoty magicznej granicy lasu, przy każdej nadarzającej się okazji, zżerana palą-cą ciekawością, rzucała im śmiałe wyzwanie. Po zachodzie słońca stawała przy skraju świerkowego boru i wpatrując się uważnie między skąpane w mroku drzewa, układała usta w dzióbek i nawoływała:
— Łuhuu… łuhuu…
Kiedy do jej uszu dobiegały dziwne dźwięki i szelesty, ze zmrożonym sercem czmychała w popłochu do domu. Jednak mimo adrenaliny powtarzała te zaczepki wielokrotnie i za każdym razem przekonywa-ła się o niezbitej obecności dzieciożernych straszydeł. Wkrótce zamarzyła o tym, aby stać się dorosłą kobietą i móc wejść do lasu bez najmniejszych obaw przed ostrymi jak brzytwa zębami raboli.
Gdy dociągasz do trzydziestki, całe wcześniejsze życie wydaje się błyskawicą. Wiktoria czuła podobnie. Przeszła przez wszystkie szczeble edukacji, ukończyła z wyróżnieniem szkołę wyższą, znalazła pra-cę, awansowała, poznała pierwszą miłość, potem drugą, aby w końcu zatracić się w tej prawdziwej. W kącikach jej oczu pojawiły się nikłe zmarszczki, a na serdecznym palcu zaręczynowy pierścionek. Ponownie za-mieszkała w mieście, gdzie przyszła na świat, i zaczęła odwiedzać grób ojca. To wszystko zdawało się być jedynie migawką w pędzącym naprzód życiu, więc nie dziw, że beztroskie dzieciństwo odeszło gdzieś daleko w niepamięć. Jednak pewnego dnia odległe wspomnienia wróciły wraz z bolesną wiadomością.
— Wiki, do ciebie! — zawołał z dołu Remigiusz.
Wiktoria siedziała ze skrzyżowany-mi nogami na łóżku w sypialni i w skupieniu malowała paznokcie. Usłyszawszy głos na-rzeczonego, odłożyła na szafkę flakonik z lakierem i odkrzyknęła:
— Dzięki!
Machając gwałtownie prawą dłonią, lewą sięgnęła po bezprzewodową słuchaw-kę.
— Halo — zakomunikowała swoją obecność.
Z głośnika rozbrzmiało mocne po-ciągnięcie nosem.
Gd
y d
oci
ąg
asz
do
trz
yd
ziest
ki,
całe
wcz
e-
śnie
jsze
życi
e w
yd
aje
się
bły
skaw
icą.
2012 I wrzesień I NEON I 15
— Wikuś… — usłyszała łamiący się głos.
— Mama? Co się stało?
Po chwili spowodowanego szlo-chem milczenia matka przemówiła ponow-nie:
— To dziadek. Umarł dzisiaj w nocy.
Twarz Wiktorii zastygła z lekko rozchylonymi ustami. Po jej policzkach na-tychmiast spłynęły pierwsze łzy.
— Zadzwonię później — wyszepta-ła.
— Wikuś, przyjedziesz? — zapyta-ła w desperacji matka.
Lecz Wiktoria wcisnęła już czerwo-ną słuchawkę. Telefon upadł na beżową pościel, a jej dłonie w rozpaczliwym geście zakryły usta. Jej ciałem zaczęły wstrząsać spazmy, zaś na kołdrę masowo skapywały słone krople. Wiktoria pochyliła się i zawyła cicho. Wspomnienie dziadka pogrążyło ją w jeszcze większym żalu. Nie widziała go od czterech lat. Tyle czasu skupiała się wyłącz-nie na własnym życiu. Teraz nie mogła sobie tego wybaczyć.
Do sypialni wszedł Remigiusz. Ujrzawszy płaczącą ukochaną, natychmiast wszedł na łóżko i objął ją czule.
— Co się stało, Wiki? — zapytał cicho.
Ona nie odpowiedziała. Całą swą rozpacz wypłakiwała w jego ramię.
Sosnowa willa nie mieściła tylu gości od dobrych kilkunastu lat. Atmosfera była kontemplacyjna, przepełniona smutkiem. Goście prowadzili mało rozmów, a jeśli już to przyciszonymi głosami. Co chwilę ktoś pod-chodził do żałobnie ubranej kobiety i składał jej szczere kondolencje. Ona przyjmowała je z lekkimi kiwnięciami głowy i przygaszonym, wbitym w ziemię wzrokiem.
Wiktoria wchodziła do środka z niezwykle ciężkim sercem. Czuła się tak, jakby sama była winna śmierci dziadka. Przez jej głowę przelatywała masa myśli. Każde miejsce, przez które przejeżdżali, górski krajobraz za szybą samochodu, so-snowa willa i jej staromodne wnętrze – wszystko to budziło zagrzebane w codzien-ności wspomnienia. Całą drogę milczała,
przecierając co chwilę i tak już zaczerwienio-ne oczy, a narzeczony ze wskazaną subtel-nością nie zadręczał jej żadną rozmową. Gdy przeszli przez wysoki hol, aby wejść do salonu, zatrzymała się w progu. Na widok matki serce w niej zamarło. Czuła się winna. Kobieta w głębokiej czerni zauważyła córkę i zbliżyła się do niej powoli. Wiktoria nie wy-trzymała natłoku emocji i wybuchła dotkli-wym płaczem.
— Przepraszam — szepnęła.
Jej matka zmarszczyła w żalu brwi i odparła:
— Miał już dziewięćdziesiąt dwa lata. W końcu musiał… — urwała, a po jej twarzy potoczyły się łzy.
Wiktoria rzuciła się jej na szyję i na głos dała upust swemu bólowi.
— Przepraszam, że nie było mnie tak długo. Przepraszam. Tak żałuję — mówi-ła, przerywając spazmami.
Matka odsunęła ją delikatnie i chwyciwszy w dłonie jej twarz, przetarła mokre policzki kciukami.
— Nigdy nie miałam ci tego za złe. On też nie miał. Widocznie taki już los zapo-mnianych starców. A ty wyrosłaś na wspa-niałą kobietę. Naprawdę, jestem z ciebie dumna, córeczko.
Wiktoria złapała ją za dłonie i dal-sze emocje przekazała w spojrzeniu.
Kroczyła powoli przez podwórze i przyglądała się skałom, po których swego czasu wspinały się pracowite gnomy. Uśmiechnęła się do siebie przez łzy i posta-nowiła jeszcze tego samego dnia udać się do jaskiniowego jeziora. Zatrzymała się za szopą, przy skraju iglastego boru, który wiele lat temu wzbudzał w niej niepokój. Stała prosto, wpatrując się w przestrzeń między drzewami, aby po chwili ułożyć usta w dzió-bek i zawołać ze smutkiem:
— Łuhuu… łuhuu…
Nikt jej nie odpowiedział. Po jej policzkach spłynęły jeszcze dwie łzy, lecz szybko przetarła je wierzchem nadgarstka i uniosła wzrok na bezchmurne niebo.
— One nigdy nie istniały, prawda, dziadku?
Tylko wiatr zaświszczał między wysokimi pniami świerków.
16 I NEON I wrzesień I 2012
Deszcz, zimny deszcz na młodej twarzy.
Myśli jak sen, jak wspomnienie, jak pierwsze
wspomnienie, które zabiera was z powrotem
do dzieciństwa. Myśl, że to właśnie od tej
chwili zaczyna się wasze życie, bo wszystko,
co wydarzyło się do tej pory jest tak odległe,
że dziecinny umysł nie może tego pamiętać.
Spojrzenie na ręce. Na chude kościste dło-
nie, które już długo nie trzymały niczego do
jedzenia. Jedno pytanie: Skąd ja się tutaj
wziąłem? Po co tu jestem? Czym lub kim
jestem? Chłopiec przetarł ręką po długich,
czarnych włosach, które były całe pozlepia-
ne od brudu. Siedział na ziemi, a wokół nie-
go zaczynały się robić kałuże. Na sobie miał
tylko białą przepaskę na biodra, która była
cała upaćkana błotem. Gdy tak przejeżdżał
dłonią po włosach, jego ciało przeszył
ogromny ból. A na ręce pojawiła się krew.
Spojrzał na nią ze strachem i zaciekawie-
niem jednocześnie; z zainteresowaniem,
jakie może dotyczyć tylko nowo widzianych
rzeczy. Dotknął jeszcze raz tego miejsca,
które przyprawiło go o tyle bólu. By wreszcie
zrozumieć, że jego głowa została w jakichś
okolicznościach rozbita. Postanowił wstać,
ponieważ zimny deszcz zaczął się wzma-
gać. Lecz słabe ciało nie potrafiło utrzymać
się w pionie. Na szczęście z pomocą przy-
szła ściana drewnianego budynku. Posuwa-
jąc się przy niej, szedł do przodu. Gdy do-
szedł do jej końca, poczuł się jakby odkrył
nowy ląd. Do tej chwili jego świat to tylko on
sam. Teraz widział dziesięciu ludzi stojących
w kole trzymających w rękach długie lśniące
miecze. Lecz to nie one zaprzątały jego
myśli, a wyprostowany człowiek, którego
miecz nadal spoczywał w pochwie przy jego
boku. Na pierwszy rzut oka wyglądało to,
jakby centralna postać nie zamierzała się
nawet bronić przed napastnikami. Dopiero
po chwili zauważył, że tylko ta wyprostowa-
na postać ma twarz. Dumną młodą twarz o
zimnych, szarych oczach. Postać ta była
ubrana w niebieskobiałe kimono. Długie
włosy tego człowieka splątane były w kitkę,
która zwisała mu prosto na plecach. Ludzie
otaczający go ukryli swoje twarze i ciała w
czarnych chustach i przylegających ściśle
strojach, spod których lśniły tylko czerwone
oczy. Wtedy dziecko zdało sobie sprawę, że
jest w stanie nazwać wszystko, co go ota-
cza, a nie pamięta niczego sprzed pięciu
minut. Lecz teraz nie było czasu, by o tym
wszystkim myśleć, gdyż po chwili cały jego
świat wzbogacił się o ruch. Dwóch zamasko-
wanych ludzi rzuciło się na dumnego mło-
dzieńca, który po prostu zniknął pod cięciami
ich mieczy, by w tym samym momencie
pojawić się za ich plecami. W czerwonych
oczach napastników nie zdążył się nawet
narodzić strach, gdyż w mgnieniu oka stracili
głowy, które teraz turlały się po błotnistej
ziemi. Pozostała ósemka zrobiła krok w tył.
Uniosła wysoko swoje miecze i ruszyła z
głośnymi okrzykami na młodego człowieka,
który co chwila znikał i pojawiał się, zadając
śmiertelne ciosy przeciwnikom, którzy padali
na ziemię. Dosłownie po sekundzie wszyscy
ubrani na czarno napastnicy leżeli martwi na
ziemi. Coś zaczęło się rodzić w młodym,
brudnym chłopcu, który do tej pory oglądał tą
scenę niczym widz w teatrze. Czując przy-
pływ energii, ustał na obie nogi i już chciał
podejść do zwycięskiego młodzieńca, gdy z
błota wynurzyła się kolejna czarna postać,
której młodzieniec w niebieskim kimonie
musiał nie zauważyć i stojąc teraz plecami
do napastnika, był na przegranej pozycji.
Zrozumiał, że ta dziesiątka była tylko przynę-
JIAN
MATEUSZ GUZOWSKI
2012 I wrzesień I NEON I 17
tą, by on stanął w tym właśnie miejscu.
Wziął głęboki oddech, spojrzał w niebo jakby
chcąc po raz ostatni poczuć deszcz na twa-
rzy, na której oprócz kropli pojawiła się ak-
ceptacja. Jakby pogodził się ze śmiercią. Po
sekundzie spoważniał i chcąc nie dawać
satysfakcji z zwycięstwa swojemu przeciwni-
kowi, postanowił chwycić za broń, i dokonać
niemożliwego. Gdy zaczął się obracać, ujrzał
opadający miecz, a wraz z nim jego prze-
znaczenie. Gdy śmierć była już tak blisko, na
scenie pojawiło się nowe życie. Brudny,
mały chłopiec postanowił być tarczą mło-
dzieńca, który nie dowierzał w to, co widzi.
Cięcie przeszyło powietrze, a cały impet
ciosu padł na chłopca, którego klatka została
rozcięta na wskroś, a młodzieniec nie zawa-
hał się ani na chwilę i przebił swoim mie-
czem napastnika, który z niedowierzaniem
na twarzy upadł martwy. Chłopiec leżał teraz
na ziemi, nie czując ogromnego ciepła na
klatce, lecz lodowaty dotyk na dłoniach i
stopach. Po chwili młodzieniec znalazł się
nad dzieckiem, trzymając go za głowę i mó-
wiąc:
- Nie poddawaj się … Bądź silny… Nie umie-
raj…
18 I NEON I wrzesień I 2012
SAMOTNOŚĆ
PAULINA DZWOŃCZAK
Samotność.
Tak to ja. Wróciłam. Znowu. Spo-dziewałeś się, prawda?
Już się nie wysilaj i tak dzisiaj nie uśniesz.
I nie rób takiej miny, myślałam, że już się na mnie poznałeś. Przecież możemy zostać przyjaciółmi.
Możesz zamykać oczy, ja i tak tutaj będę. Przecież mnie czujesz.
Mój zimny oddech, którzy mrozi wszystko wokół.
Mroźny dotyk, który przyprawia cię o dreszcze.
Jestem wszędzie, nawet między tobą a ubraniem, cokolwiek zrobisz i tak się nie ogrzejesz.
Nie próbuj przede mną uciec. Zresztą, gdzie ty chcesz uciec? W krainę snów? Przecież dobrze wiesz, że odebrałam im wszelkie kolory. Masz do wyboru szare sny lub szarą rzeczy-wistość. Po co się męczyć skoro i tak wyjedzie na to samo?
A te zdjęcia na ścianach? Po-wiedz mi, PO CO CI TO? Wspomnienie dawnych czasów? Piękna chwila za-mknięta w kolorowym kadrze, żeby dodać trochę ciepła do zimnego wnę-trza? A może... ty się łudzisz, że im na tobie zależało?! Błagam cię. Jestem jedyną osobą, której na tobie zależało.
Dlaczego płaczesz? Wytłumacz mi dlaczego. Bo smutno? Bo żal? Daj spokój. Twoje łzy i tak nikogo nie ob-chodzą. Marnujesz tylko siły. I zdrowie. I czas. Jak jutro wytłumaczysz rodzi-com znowu zapuchnięte oczy?
Wiesz, że mam rację. Nie bój się, nie zostawię cię samego. O, zobacz, już świta!
Do zobaczenia jutro.
2012 I wrzesień I NEON I 19
Jestem Wstało słońce. Jak na filmach. Jak
w Afryce. 30 sekund, przyśpieszenie, chmu-
ry przesuwają się. Bladoniebieski. Pomarań-
czowy. Amarant. Nowy dzień gotowy nad
Bydgoszczą. Wyglądam przez okno z jede-
nastego piętra na całkiem nowy rozdział.
Chapter one. Moje miasto. Wychodzę na
szeroki parapet okalający moje mieszkanie z
trzech stron. Marzenia, żeby zamiast Focu-
sa, bloków, Biziela, wzgórza Wolności, sta-
dionów Zawiszy i Polonii, bazyliki i Urzędu
Miasta widzieć pod sobą tylko las. By budy-
nek był ogromnym głośnikiem, który rozta-
cza muzykę na ten cały las. Delikatną. Jak
powiew wiatru. Ale jest Miasto. Wdycham
zimne, poranne powietrze, wypuszczam
parę wodną z ust. Dzień dobry. Kocham Cię.
Przede mną wszystko; za sobą zostawiam
tylko to, co trzeba zostawić; nie zastana-
wiam się znów nad formą, treść płynie pro-
sto z palców na klawiaturę. Muzyka, muzy-
ka. Zawsze, gdy to czytasz, włącz muzykę,
włącz. Płyń. Dryfuj właściwie. Donikąd. Wra-
cam do pokoju, zamykam okno. Wkładam
jakieś ciuchy. Są dwie możliwości S; – naj-
normalniej, najprościej, tak prosto, że zgrzy-
tają zęby – dresowe spodnie i brązowe ko-
szulki. Oraz opcja A ; - opcja butów z chole-
wą i reszty rzeczy jak najbardziej do siebie
pasujących w swym niedopasowaniu, zgrze-
wających się jak folia z połową wygolonej
głowy.
Winda w dół. I przed siebie.
Nie czas tu na refleksje. Nie czas nawet na
słuchawki na uszach. Czas tu na Wprowa-
dzenie. Na nową Jakość Słów.
Gdy czujesz dreszcz podniecenia, wyrzu-
casz z siebie najlżejsze westchnienia. Od-
rzucasz głód nikotynowy, oczyszczasz z
głowy zimny pot i słuchasz jazzu. Pauza.
Nie słuchasz.
PRĘDZEJ. JAZZ/YASS
MACIEJ SENSKA
20 I NEON I wrzesień I 2012
OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA
Do dziś jest uznawany za jedną z naj-wybitniejszych postaci literatury polskiej wieku dwudziestego. Urodził się 30 lipca 1922 roku w Warszawie, gdzie również zmarł w roku 1983. Znaleziono go klęczącego obok łóżka.
Zawsze był outsiderem, nie przystawał do żadnych grup literackich, nie uczestniczył też w życiu politycznym. Sposób pisania znacznie wyróżniał go spośród innych twór-ców. Interesowały go bowiem głównie możli-wości języka, stąd poezja Białoszewskiego często nazywana jest lingwistyczną. Na języku jednak nie poprzestawał, gdyż intere-sowały go też nowe znaczenia i świeże spojrzenie jakie wyłaniają się z tych ekspery-mentów przeprowadzanych na słowie. W
zakłóceniach i błędach językowych, mowie potocznej czy dziecięcej szukał nowych środków do wyrażania rzeczywistości. Nieu-stannie wypróbowywał lingwistyczne granice, wykraczał poza literackość i pokazywał ota-czający świat w formie, w jakiej nikt jeszcze tego nie robił.
Przyjaciele do dziś wspominają go jako człowieka ciepłego, otwartego do ludzi, nie-wymagającego. Ci, którzy go odwiedzali, mówili, że pracował leżąc w łóżku. Zupełnie bez skrępowania przyjmował gości w piża-mie. On po prostu żył swoją twórczością. Obserwował różne modele życia, ale miał swój własny.
Oprócz poezji parał się również prozą. Kilka jego książek zostało wydanych już pośmiertnie. Pracował też jako dziennikarz w „Kurierze Codziennym” czy „Wieczorze”, a także współpracował z pismami dla dzieci i młodzieży. Miał także swój teatr, początkowo Teatr na Tarczyńskiej, później po jego rozpa-dzie, Teatr Osobny we własnym mieszkaniu. Ten ostatni współtworzyli z nim: malarz Lu-dwik Hering oraz aktorka i malarka Ludmiła Murawska.
Zdjęcie: http://i.pinger.pl/pgr79/d69bbb9e0004367b4f4e451f/
MIRON
BIAŁOSZEWSKI
(1946-2010)
oprac. JOANNA KLOSKA
O M I R
N
I B
Ł A O S
E Z
W
S
K I
Recommended