View
215
Download
1
Category
Preview:
Citation preview
UNIWERSYTET EKONOMICZNY WE WROCŁAWIU
WYDZIAŁ NAUK EKONOMICZNYCH
FINANSE I RACHUNKOWOŚĆ
Andrzej Zwierzyński
nr albumu 125440
PIENIĄDZ I JEGO BANKOWA KREACJA
W ŚWIETLE AUSTRIACKIEJ SZKOŁY EKONOMII
Praca magisterska
Katedra Finansów napisana pod kierunkiem
prof. dr hab. inż. Doroty Korenik
Wrocław 2012
2
Spis treści
Wstęp ......................................................................................................................................... 3
Rozdział I: Rozwój austriackiej myśli ekonomicznej na przestrzeni dziejów ............... 9
1.1. Starożytne początki myśli ekonomicznej ......................................................................... 10
1.2. Średniowieczne poglądy na gospodarkę .......................................................................... 20
1.3. Szkoła scholastyków z Salamanki jako kolebka austriackiej szkoły ekonomii ............. 23
1.4. Richard Cantillon i pierwszy traktat ekonomiczny ......................................................... 35
1.5. Anne Robert Jacques Turgot – wszechstronny geniusz ................................................... 43
1.6. Podsumowanie ................................................................................................................... 54
Rozdział II: Austriacka szkoła ekonomii ............................................................................. 57
2.1. Carl Menger, rewolucja subiektywistyczna i narodziny austriackiej szkoły ekonomii . 57
2.2. Eugen von Böhm-Bawerk i austriacka teoria kapitału .................................................... 61
2.3. Ludwig von Mises – wielki systematyk ........................................................................... 69
2.4. Friedrich August von Hayek i wolne społeczeństwo ....................................................... 81
2.5. Podsumowanie ................................................................................................................... 95
Rozdział III: Pieniądz, współczesna bankowość i kreacja pieniądza ............................. 97
3.1. Pieniądz – powstanie, istota i funkcje .............................................................................. 97
3.2. Bankowość depozytowa i bankowość kredytowa ........................................................... 112
3.3. Bankowa kreacja pieniądza ............................................................................................... 116
3.4. Rządowy pieniądz fiducjarny, bank centralny i polityka pieniężna ............................... 125
Zakończenie ............................................................................................................................. 139
Bibliografia ............................................................................................................................... 142
Spis tabel ................................................................................................................................... 146
3
Wstęp
W czasach, w których przyszło nam żyć, zagadnienia związane z ekonomią stały się na-
der bliskie sercu 'szarego obywatela'. W masowych mediach coraz częściej słyszy on o fatal-
nym stanie finansów publicznych, deficycie budżetowym, długu narodowym, złej sytuacji
systemu emerytalnego, kryzysie sektora bankowego, inflacji, eksporcie, imporcie czy bezro-
bociu. Problemy ogólnogospodarcze przestały być jedynie tematem rozmów biznesowych,
dyskusji akademickich czy debat politycznych – i na dobre zagościły pod strzechami zwy-
kłych domostw.
Trudno się dziwić, że tak wiele osób chce zabrać głos, skoro dzisiejsze państwo
na wskroś przenika praktycznie każdą sferę ludzkiego działania – a przecież 'państwo to my'!
W tej sytuacji w zasadzie każdy problem (i to niekoniecznie ogólnokrajowy) można 'zn-
acjonalizować' i przekonywać obywateli, że nie powinni wobec niego przechodzić obojętnie.
Bardzo łatwo taki mechanizm zaobserwować w serwisach informacyjnych najpopularniej-
szych mediów, w których z zapartym tchem relacjonowane są szczególne przypadki jedno-
stek – a na dowód, że nie są to wyjątki, przytacza się przeróżne statystyki. W ustroju demo-
kratycznym, w którym udział w wyborach jest naszym 'obywatelskim obowiązkiem', nikt
nie powinien zaś lekceważyć problemów wagi narodowej!
Taka popularyzacja tych tematów z pewnością nie służy poziomowi merytorycznemu
prowadzonego dyskursu. Informację docierającą do masowego odbiorcy trudno nazwać nawet
pobieżnym szkicem, a jedyna konkluzja to najczęściej: 'jest źle – ale tak już być musi'.
W przerażająco wielu dyskusjach adwersarze zaciekle bronią zajmowanego stanowiska, któ-
rego nie potrafią w logiczny sposób uzasadnić – przez co wspólne poszukiwanie prawdy ustę-
puje miejsca usilnemu dążeniu do udowodnienia, że druga strona nie ma racji.
Dodatkowo, perspektywa ulega znacznemu skróceniu z uwagi na fakt, że najbardziej
nośne są tematy 'kryzysowe' – kiedy nie ma już czasu do głębszego namysłu i w pierwszej
kolejności konieczne są działania doraźne. Powoduje to, że głębsza refleksja schodzi na da l-
szy plan – poszukuje się zaś możliwych do natychmiastowego wprowadzenia korekt status
quo. Niestety, żadne prowizoryczne 'rozwiązania' nie dają poprawy na dłuższą metę – przez
co wciąż chronimy od upadku obecne systemy, nie zastanawiając się nad ich alternatywami.
Najbardziej cierpią na tym koncepcje, które nie przedostały się do głównego nurtu swo-
ich dziedzin. Z założenia odrzuca się je jako nigdy nie wcielone w życie, a przez to – niewy-
4
próbowane. Jedną z takich teorii jest austriacka szkoła ekonomii, która – jak się wydaje: nie-
zasłużenie – od przeszło stu lat cierpliwie znosi akademicką banicję.
Podczas gdy przedstawiciele pozostałych nurtów ekonomii1 przyjmują przynajmniej
jedno (a najczęściej cały szereg) idealizacyjnych założeń, które jawnie urągają rzeczywis-
tości – austriaccy ekonomiści twardo stąpają po ziemi, każde z twierdzeń wyprowadzając
na podstawie badań nad ludzkim działaniem oraz żelaznych praw logiki. Podczas gdy zwo-
lennicy pozostałych nurtów dzielą gospodarkę na skalę mikro, w której działa homo oecono-
micus i skalę makro, w której mają zastosowanie tajemnicze prawa agregacji – austriaccy
ekonomiści zawsze wychodzą od działającej jednostki, aby na podstawie analizy jej zacho-
wań i stopniowego dodawania interakcji z kolejnymi jednostkami wywnioskować, jak za-
chowają się całe społeczności. Podczas gdy ekonomiści hołdujący głównym nurtom ekonomii
niejednokrotnie pozostawali bezradni wobec wciąż zaskakującej ich rzeczywistości – teorety-
cy szkoły austriackiej, korzystając z modelu Misesa-Hayeka, słusznie przewidywali załama-
nia koniunktury, kiedy wszyscy optymistycznie patrzyli w przyszłość. To oni – w czasie,
gdy nikt nie myślał o upadku tego systemu – wykazali również teoretyczną niemożliwość
prowadzenia kalkulacji ekonomicznej w socjalizmie, która nieuchronnie prowadzi taki ustrój
do autodestrukcji.
Dlaczego więc koncepcja, która – na miarę możliwości teorii holistycznej – wiernie od-
zwierciedla rzeczywistość, nie uciekając się przy tym do rozpaczliwych wybiegów – a więc
pozwala zrozumieć przeszłe wydarzenia, jak również może służyć prognozowaniu kierunku
zmian w przyszłości – konsekwentnie zbywana jest milczeniem? Wszak jeszcze nikt –
na gruncie logiki – nie podważył jej założeń, ani nie obalił jej twierdzeń! Czyż nie takiej teorii
ekonomiści poszukują od wieków? Co sprawia, że z jej zwolennikami nie podejmuje się rze-
czowej dyskusji?
Celem niniejszej pracy w żadnym razie nie jest odpowiedź na te pytania; będzie ona
traktowała o teorii samej w sobie – nie zaś o jej odbiorze przez naukową społeczność. Dlatego
też wystarczy nam stwierdzić, że austriacka szkoła ekonomii wydaje się być najlepszą teorią
ekonomiczną; co więcej: jest jedyną teorią, której założeń i metod badawczych nie można
1 Dominującymi nurtami w ekonomii są obecnie nowy keynesizm – powstały w wyniku syntezy neoklasycznej,
łączącej założenia keynesizmu i neoklasycyzmu – który propaguje daleko posunięte interwencje państwowe
w gospodarkę oraz szkoła chicagowska, której przedstawiciele są w większości przypadków orędownikami
wolnego rynku.
Zwolennicy obydwu tych nurtów posługują się jednak takimi samymi modelami matematycznymi, które
przedstawiają gospodarkę jako znajdującą się w stanie statycznej równowagi, w której wszelkie działania ko-
ordynujące zostały już podjęte – co jest stanem nierealnym we wciąż zmieniającej się rzeczywistości gospo-
darczej. Co więcej, aby dane wielkości można było podstawić do wzoru matematycznego, wszystkie one mu-
szą być jednoczesne – pomija się więc zupełnie upływ czasu pomiędzy ich wystąpieniem, a co za tym idzie –
zależności przyczynowo-skutkowe. Tak wypaczające rzeczywistość uproszczenia nie mogą dać nawet przy-
bliżonego obrazu gospodarki oraz prowadzą do wyciągania fatalnych w konsekwencjach wniosków.
5
podważyć na gruncie logiki oraz której konstatacje faktycznie odzwierciedlają rzeczywistość.
Nie jest jedynie hipotetycznym modelem – lecz realną szkołą ekonomii. Jest to powód,
dla którego właśnie tę teorię będziemy w niniejszej pracy stosować do opisywania zdarzeń
gospodarczych i na podstawie jej twierdzeń będziemy wyciągać wnioski.
Wnioski te dotyczyć zaś będą podstawowej instytucji w gospodarce rynkowej: pienią-
dza – oraz zjawiska, które w świecie banków centralnych i ścisłego administrowania podażą
pieniądza przybrało rozmiary niespotykane nigdy wcześniej: bankowej kreacji pieniądza2.
Przez wielu jest ona uważana za swego rodzaju perpetuum mobile gospodarki: banki spryt-
nym zapisem księgowym tworzą coś z niczego, dzięki czemu pieniądz – miast murszeć
w bankowych skarbcach – pozostaje 'w obiegu', przyczyniając się do ogólnego wzrostu do-
brobytu. Na drugim biegunie pozostają, między innymi, zwolennicy austriackiej szkoły eko-
nomii, twierdzący, że jest to zwykłe oszustwo: względem deponentów, których fundusze bank
zobowiązał się przechowywać oraz względem kredytobiorców, którzy otrzymują fałszywy,
stworzony przez bank pieniądz – a także fałszerstwo dotykające wszystkich posiadaczy pie-
niądza, do których nowo wykreowany pieniądz nie trafia, w efekcie czego posiadane przez
nich salda gotówkowe tracą na wartości.
Co więcej, na podstawie modelu Misesa-Hayeka austriacy dowodzą, że bankowa kre-
acja pieniądza jest koniecznym i wystarczającym warunkiem występowania cyklu koniunktu-
ralnego – zjawiska, które w XX wieku dało się we znaki praktycznie wszystkim rozwiniętym
gospodarkom świata, a które w poprzednich stuleciach było praktycznie niezauważalne. Kry-
zys był niegdyś zjawiskiem wyjątkowym, najczęściej spowodowanym działaniami sił natury
lub ludzkich armii – obecnie zaś jest uważany za zjawisko normalne w rozwiniętej gospodar-
ce. Nic więc dziwnego, że nad rozwikłaniem zagadki cyklu koniunkturalnego głowiły się naj-
tęższe umysły ekonomiczne w XX wieku – nie dochodząc jednak do powszechnie akcepto-
wanego konsensusu. Tym dziwniejsze wydaje się więc przemilczenie rozwiązania propono-
wanego przez ekonomistów austriackich.
Tematem niniejszej pracy będzie więc pieniądz oraz jego bankowa kreacja, którym
przyjrzymy się przez pryzmat austriackiej szkoły ekonomii.
2 Bankowa kreacja pieniądza polega na udzielaniu przez bank kredytu z pieniędzy, które nie są jego własno-
ścią – lecz zostały mu powierzone na przechowanie (w depozyt). Powoduje to, że ten sam pieniądz jest w po-
siadaniu dwóch ludzi w tym samym czasie: właściciel depozytu uważa, że w każdej chwili może skorzystać
ze swoich środków (przez co wlicza je do swojego salda gotówkowego) – natomiast kredytobiorca faktycznie
dysponuje tym pieniądzem. Nazywamy to systemem rezerwy cząstkowej – w którym bank może swobodnie
korzystać z części pieniądza powierzonego mu w depozyt, tworząc kredyt ex nihilo. Kreacja pieniądza jest
znacznie ułatwiona, jeżeli w systemie bankowym funkcjonuje bank centralny, który steruje ekspansją kredy-
tową oraz wspiera banki w razie problemów finansowych.
Na podst.: M.N. Rothbard, Tajniki bankowości. Podręcznik akademicki [tłum. R. Rudowski], Fijorr Publis-
hing, Warszawa 2007, s. 101-104.
6
Mimo że na rynku wydawniczym dostępnych jest stosunkowo wiele pozycji, opisują-
cych austriacką szkołę ekonomii – jak również tych, które przedstawiają austriacką teorię
pieniądza, kredytu i cyklu koniunkturalnego – ciężko znaleźć pracę, która gruntownie opisy-
wałaby fundamenty szkoły austriackiej, aby następnie z jej perspektywy dokładniej omówić
zagadnienia pieniądza, bankowości oraz kreacji pieniądza. Tymczasem wydaje się, że taka
pozycja jest potrzebna. Przyczyniłaby się ona do przybliżenia paradygmatu teorii austriackiej
osobom zainteresowanym zagadnieniem pieniądza oraz jego bankowej kreacji, a także po-
zwoliłaby na głębsze zrozumienie wielu kwestii z nimi związanych.
Ponadto, brakuje w tej dziedzinie prac kompletnych – a więc takich, do których zrozu-
mienia nie jest potrzebna specjalistyczna wiedza; niniejsza praca ma za zadanie wypełnić
choć część tej luki. Oczywiście, czytelnikowi, który studiował zagadnienia ekonomiczne,
znacznie łatwiej będzie pojąć wiele przedstawionych tutaj myśli – jednak laik powinien być
w stanie podążać tym samym tokiem rozumowania.
Zamiar ten zrodził się w wyniku przeprowadzenia wielu rozmów, podczas których oka-
zało się, że paradygmat austriackiej szkoły ekonomii nie jest zbyt dobrze znany nawet wśród
ludzi, którzy mienią się jej zwolennikami. Wiele osób mylne mniema, że każdy poplecznik
wolnego rynku jest sympatykiem szkoły austriackiej – tymczasem zdecydowana większość
z nich posługuje się klasyczną teorią ekonomiczną, którą austriacy stanowczo krytykują.
W związku z tym, w niniejszej pracy austriacka ekonomia zostanie przedstawiona od pod-
staw – pokazując, jak formowały się poglądy, na których się ona opiera – aby zaprezentować
prawdziwy jej obraz i umożliwić spojrzenie na problematykę stanowiącą temat niniejszej pra-
cy z austriackiego punktu widzenia – zarówno osobom obeznanym z ekonomią, jak i nowi-
cjuszom.
Dodatkową motywacją, skłaniającą autora do napisania pracy na dany temat, niewąt-
pliwie jest również chęć zweryfikowania, uporządkowania i pogłębienia własnej wiedzy
w interesującej go dziedzinie. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Zbudowanie systematycz-
nego wykładu pozwala realnie ocenić, czy posiadana wiedza jest kompletna, spójna i satys-
fakcjonująca – a podczas studiowania literatury zawsze zdobywa się cenne informacje oraz
odkrywa nowe aspekty znanych sobie wcześniej zagadnień. Podobne pożytki stają się udzia-
łem autora podczas pracy nad własnym tekstem.
Aby osiągnąć zamierzone cele, w pierwszym rozdziale niniejszej pracy – bazując na ob-
szernych studiach literaturowych – prześledzimy historię myśli przedekonomicznej, poczyna-
jąc od pierwszych spostrzeżeń natury ekonomicznej poczynionych przez starożytnych Gre-
ków, a kończąc na zalążkach teorii opisujących wydarzenia gospodarcze, stworzonych przez
7
średniowiecznych scholastyków hiszpańskich – których szkołę uważa się za kolebkę szkoły
austriackiej. Następnie omówimy pierwszy – niestety niedoceniany – traktat ekonomiczny,
którym były Ogólne rozważania nad naturalnymi prawami handlu Richarda Cantillona oraz
przyjrzymy się genialnym spostrzeżeniom, które poczynił Anne Robert Jacques Turgot, party-
cypując wiele twierdzeń austriackiej szkoły ekonomii.
Skupimy się tutaj, naturalnie, na tych poglądach, które wpisywały się w późniejszy pa-
radygmat szkoły austriackiej. Pokazując bowiem, jak na przestrzeni wieków formowały się
pewne idee, naświetla się je z różnych stron, a co za tym idzie – dokładniej ujmuje się
ich istotę. W tym samym celu będziemy posługiwać się wieloma cytatami, aby umożliwić
Czytelnikowi zapoznanie się ze źródłowymi objaśnieniami autorów pewnych koncepcji.
Przygotuje to grunt pod lepsze zrozumienie austriackiego, subiektywistycznego i dynamicz-
nego spojrzenia na gospodarkę, które jest całkowicie odmienne od matematycznych, statycz-
nych modeli równowagowych, których naucza się na uczelniach ekonomicznych całego
świata.
W kolejnym rozdziale przejdziemy do omówienia fundamentów austriackiej szkoły
ekonomii, położonych przez czterech największych jej twórców: Carla Mengera, Eugena
von Böhm-Bawerka, Ludwiga von Misesa oraz Friedricha Augusta von Hayeka – z których
każdy miał swój wielki wkład w rozwój teorii austriackiej. Przedstawimy w ten sposób kom-
pletny, spójny zbiór poglądów, które składają się na paradygmat austriackiej szkoły eko-
nomii – co pozwoli nam na spojrzenie z jej perspektywy na zagadnienia, które obejmuje temat
niniejszej pracy. W tym rozdziale naszym podstawowym narzędziem także będą studia litera-
tury przedmiotu.
W trzecim rozdziale omówimy austriacki punkt widzenia na zagadnienia, które są tema-
tem niniejszej pracy – a więc pieniądza, bankowości depozytowej i kredytowej oraz bankowej
kreacji pieniądza – a następnie przedstawimy, jakie konsekwencje przyniosło wprowadzenie
dwustopniowego systemu bankowego opartego na rządowym pieniądzu fiducjarnym oraz
rezerwie cząstkowej.
W pierwszej kolejności zajmiemy się instytucją pieniądza. Omówimy, w jaki sposób
w wolnym społeczeństwie narodził się handel – początkowo barter, później wymiana pośred-
nia – a w konsekwencji jeden lub dwa powszechnie pożądane towary urosły do rangi pienią-
dza. Zastanowimy się, w czym pieniądz jest podobny do innych towarów – a czym się
od nich różni. Omówimy, jak kształtuje się popyt na pieniądz, jego podaż oraz cena (siła na-
bywcza) – a następnie opiszemy funkcje, jakie pieniądz pełni w gospodarce.
8
W kolejnym podrozdziale omówimy bankowość depozytową oraz kredytową. Przed-
stawimy, w jaki sposób powstały magazyny pieniądza kruszcowego, które później nazwano
bankami depozytowymi i omówimy ich działalność – oraz zaprezentujemy genezę bankno-
tów, które początkowo były zwyczajnymi kwitami magazynowymi, reprezentującymi realne
wartości przechowywane w depozycie. Następnie skupimy się na bankach kredytowych (in-
westycyjnych), również omawiając ich powstanie, funkcje oraz instrumenty, którymi się po-
sługują.
W dalszej kolejności zajmiemy się bankową kreacją pieniądza, która stała się możliwa
dzięki połączeniu przez bankierów dwóch odmiennych sfer działalności gospodarczej: ban-
kowości depozytowej oraz kredytowej. Spojrzymy na to zjawisko z perspektywy prawa cy-
wilnego oraz zastanowimy się nad jego skutkami – zarówno dla banku, deponenta, kredyto-
biorcy, jak i dla wszystkich posiadaczy pieniądza. Następnie przejdziemy do omówienia rzą-
dowego pieniądza fiducjarnego, dwustopniowego systemu bankowego z bankiem centralnym
oraz polityki pieniężnej – jako czynników środowiska gospodarczego sprzyjających bankowej
kreacji pieniądza na niespotykaną wcześniej skalę.
Dzięki takiej strukturze pracy będziemy mieć możliwość wnikliwego zapoznania się
z paradygmatem austriackiej szkoły ekonomii, ze szczególnym uwzględnieniem teorii pienią-
dza, kredytu oraz cyklu koniunkturalnego. Następnie podsumujemy dotychczasowe rozważa-
nia, znacznie je rozszerzając oraz koncentrując na wybranych zagadnieniach: pieniądzu, ban-
kowości depozytowej oraz kredytowej, bankowej kreacji pieniądza, bankowości centralnej
i polityki pieniężnej – oraz przedstawimy konsekwencje, jakie dla gospodarki niesie współ-
czesny, dwupoziomowy system bankowy. Taka koncepcja pracy powinna pozwolić na kom-
pleksowe i rzetelne omówienie tematu, a dzięki temu – na usystematyzowanie kolejnego wy-
cinka wiedzy.
9
Rozdział I:
Rozwój austriackiej myśli ekonomicznej
na przestrzeni dziejów
Ekonomia jest najmłodszą dziedziną nauki3; mimo że w obrębie fizyki, biologii, psy-
chologii, matematyki czy logiki powstaje wciąż wiele nowych specjalizacji, nie poszerzają
one samej dziedziny badań, a jedynie systematyzują naukę, zwiększając stopień jej wnikliwo-
ści – choć niejednokrotnie wnoszą nowe metody badawcze i pozwalają zauważyć nieznane
wcześniej sfery pewnych zagadnień (a więc w nowy sposób spojrzeć na rzeczywistość). Do-
piero jednak ekonomia skierowała wysiłki naukowców na zupełnie nowy obszar badań: zja-
wiska rynkowe, ich następstwa i powiązania.4 Nic więc dziwnego, że w tej dziedzinie chyba
najbardziej widoczny jest brak konsensusu wśród naukowców – i tak często (w porównaniu
do innych nauk) mamy do czynienia z 'przewrotami kopernikańskimi'. Ba, ekonomiści
nie mogą dojść do porozumienia nawet w kwestii metod badawczych, które powinni stoso-
wać!
Powoduje to, że przedstawiając tak różniącą się od dominujących nurtów5 szkołę eko-
nomii, jaką jest szkoła austriacka – która charakteryzuje się skrajnie odmienną metodologią
badań oraz skrajnie odmiennym spojrzeniem na procesy rynkowe – należy zacząć od jej pod-
staw. Aby więc pozwolić Czytelnikowi na lepsze zrozumienie fundamentów szkoły austriac-
kiej, w niniejszym rozdziale zarysujemy historyczne kształtowanie się kluczowych spostrze-
żeń, które składają się na trzon austriackiego paradygmatu. Będziemy tutaj skupiać się za-
równo na spostrzeżeniach odnośnie procesów gospodarczych, jak i na stopniowym wykształ-
caniu się specyficznej, austriackiej metody uprawiania ekonomii.
3 Pierwszych wysiłków intelektualnych, podejmowanych w tym kierunku przez starożytnych Greków,
nie można jeszcze nazwać uprawianiem ekonomii – tak samo, jak raczkującego niemowlęcia nie można na-
zwać sprinterem. Patrz s. 11. 4 Na podst.: L. von Mises, Ludzkie działanie. Traktat o ekonomii, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa
2007, s. 1 5 Patrz przypis 1.
10
1.1. Starożytne początki myśli ekonomicznej6
„Wszystko zaczęło się, jak zwykle, od Greków.”7 To właśnie ich antyczna cywilizacja
jest najstarszą, po której tak bogata spuścizna przetrwała wszystkie burze dziejowe; nie są to
bezładne stosy kamieni, mówiące co najwyżej o niegdysiejszej świetności budowniczych,
którzy ich użyli – ale solidne fundamenty, na których kolejne pokolenia wznosiły własne
gmachy. Właśnie dlatego w tak wielu dziedzinach nasza kultura opiera się na dziedzictwie
starożytnych Greków – i dlatego poświęcimy im w niniejszej pracy więcej miejsca, niż wyni-
kałoby to z ich osiągnięć na polu ekonomii.
Greccy filozofowie – pierwsi miłośnicy mądrości
Byli oni pierwszymi – aby być ścisłym: pierwszymi znanymi nam – miłośnikami mą-
drości: filozofami. Starali się zrozumieć otaczający ich świat i w jakiś sposób go uporządko-
wać – miast zadowolić się przypisaniem niezrozumiałych dla siebie zjawisk działaniu sił nad-
przyrodzonych. Na przestrzeni dziejów wypracowali dzięki temu koncepcję tzw. prawa natu-
ry (bądź prawa naturalnego), która wychodzi z założenia, że istnienie oznacza zawsze bycie
czymś; innymi słowy: nic nie istnieje bezpodmiotowo – każde istnienie ma swoją naturę (ze-
staw specyficznych właściwości), która odróżnia ją od jednych i upodabnia do drugich.
Wbrew pozorom, nie jest to banalne, nic nie wnoszące stwierdzenie: opierając się
na nim, można dojść do wniosku, że wszystkie byty można usystematyzować – kolejnym
krokiem jest zaś poznanie sposobu interakcji pomiędzy elementami poszczególnych klas by-
tów, które to interakcje w niezmienionych warunkach powinny być identyczne. Ponieważ zaś
każde wydarzenie można sprowadzić do wpływania na siebie określonych bytów, wynika
stąd, że wszystko ma swoją przyczynę oraz skutek8
– i, przy zachowaniu określonych warun-
ków, ta sama przyczyna wywoła zawsze ten sam skutek. Dzięki temu rozumowaniu uzyskali-
śmy podstawowe narzędzie poznania w naukach przyrodniczych: doświadczenie.
Z twierdzenia, że x posiada określoną naturę, wynikają również podstawowe prawa lo-
giki. Każda rzecz jest tym, czym jest – i nie może być równocześnie niczym innym: x jest x-
em (zasada tożsamości). Idąc dalej tym tokiem rozumowania: nic nie może być jednocześnie
sobą i swoim zaprzeczeniem: x nie może być równocześnie x-em i nie-x-em (zasada nie-
sprzeczności). W skończonym świecie prawdziwe jest również stwierdzenie, że wszystko jest
6 Na podst.: M. N. Rothbard, Economic thought before Adam Smith. An Austrian perspective on the history
of economic thought. Volmue I, Ludwig von Mises Institute, Auburn, Alabama 2006, s. 3-27. 7 M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 3 [tłum wł.].
8 Myślenie takie doprowadziło starożytnych Greków do słynnych poszukiwań arche – praprzyczyny wszyst-
kiego.
11
albo x-em, albo nie-x-em; nie ma trzeciej możliwości (zasada wyłączonego środka). Antycz-
nym Grekom zawdzięczamy więc również logikę, która jest kolejnym potężnym narzędziem
poznania.
Twierdząc, że wszystko we wszechświecie ma swoją naturę, którą można poznać, trzeba
dojść do kolejnego wniosku: że natura każdej istoty9 determinuje, co jest dla niej dobre,
a co złe: dobre jest to, co służy jej życiu i wzrostowi, a złe jest to, co ją niszczy. O ile jednak
etyka każdego gatunku fauny i flory jest oczywista – choć niekoniecznie prosta – i każdy or-
ganizm instynktownie postępuje w zgodzie z nią, w przypadku człowieka sprawa jest nieco
bardziej skomplikowana.
Według naszej najlepszej wiedzy, tylko ludzie są w stanie poznać naturę zarówno ota-
czającego świata, jak i samych siebie – mają rozum. Dzięki temu mogą odkryć, jakie cele po-
winni realizować i jakich środków powinni użyć, aby je osiągnąć. Jak mawiał Arystoteles:
„człowiek jest zwierzęciem rozumnym”. Mało tego: człowiek jest w stanie sprzeciwić się swej
własnej naturze – posiada wolną wolę. Za każdym razem wybiera cele, które będzie realizo-
wał oraz środki, którymi się posłuży – nie zachowuje się instynktownie, lecz działa
(ang. 'act').
Rozum może być silniejszy od instynktu – a to oznacza, że ten sam człowiek, w dwóch
identycznych sytuacjach, może zachować się na dwa różne sposoby! Każde zdarzenie, w któ-
rym udział ma działający człowiek, jest więc unikalne – jego obserwacja nie poszerza uniwer-
salnej wiedzy o człowieku, a jedynie o konkretnym zdarzeniu. Oznacza to zaś, że przy zgłę-
bianiu ludzkiej natury nie możemy posługiwać się potężnym narzędziem poznania przyrody:
eksperymentem naukowym!
Podsumowując: człowiek, poprzez akt narodzin, został sobie dany w określonej posta -
ci – jest to jednak postać zbyt złożona, aby w życiu wystarczyło kierować się wyłącznie in-
stynktami, których odbiór jest zniekształcany przez rozum. Nie może również zdać się na
naśladownictwo, gdyż każda osoba ma wolną wolę, dzięki której może działać wbrew etyce.
Nikt z ludzi nie zna swojej natury (a więc i etyki) – każdy musi ją odkryć za pomocą rozumu
(w czym mogą mu dopomóc inni ludzie).
Etyka starożytnych Greków różniła się jednak od tej nam współczesnej tym, że podsta-
wowym podmiotem było dla nich polis; to państwo-miasto było nośnikiem wartości –
nie człowiek (stąd można powiedzieć, że uprawiali oni etykę polityczną). To zaś, co wydawa-
ło się im dobre dla polis, niekoniecznie było dobre dla jego obywateli – stąd np. platońska
utopia, oparta na przerażającej tyranii. Złośliwym zrządzeniem losu wybitni filozofowie, re-
9 Ponieważ przedmioty nie wykazują żadnej aktywności, a dobro i zło są kategoriami działania, wykluczamy
tutaj 'etykę rzeczy martwych' jako kuriozum.
12
alizujący dostojną rolę człowieka – jak by się wydawało – w najczystszej postaci, zaprzeczali
przy tym człowieczeństwu innych ludzi, traktując ich jak bezrozumne zwierzęta, których
działaniami trzeba kierować.
Taki punkt widzenia nadał również kształt pierwszym rozważaniom w dziedzinie, którą
dziś zwiemy ekonomią. Podkreślmy jednak z całą stanowczością, że nie można ich nazwać
uprawianiem ekonomii w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Efektem rozmyślań starożytnych
Greków w tej materii były bowiem praktyczne wskazówki dotyczące prowadzenia gospodar-
stwa domowego – bo i greckie oikonomikós (od którego pochodzi termin 'ekonomia') ozna-
czało prowadzenie gospodarstwa domowego. Czynili oni przy tym, co prawda, pewne od-
osobnione spostrzeżenia, z których wiele leży u podstaw ekonomii – jednak nie decydowali
się na zrobienie kolejnych kroków, aby je połączyć i wyciągnąć z nich dalej idące wnioski:
aby je usystematyzować.
Za pierwszego z takich pionierów ekonomii uważany jest Hezjod z Beocji (ur. prawdo-
podobnie ok. 700 r. p.n.e.). W czasie, kiedy osiedlił się już w Askrze (mała miejscowość
w Beocji), napisał poemat pt. Prace i dni, w którym pierwsze 383 ze wszystkich 828 wersów
poświęca problemowi niedostatku dóbr w stosunku do ludzkich pragnień. W związku
z tym poucza, że surowce, praca i czas powinny być rozsądnie alokowane – tak, aby uzyskać
jak najlepsze rezultaty. Zauważa również, że niedostatki surowców można do pewnego stop-
nia zrekompensować większym nakładem pracy bądź kapitału.
Hezjod stwierdza, że tym, co pobudza człowieka do działania, nie są jedynie jego po-
trzeby fizjologiczne – ale również społeczna dezaprobata lenistwa oraz chęć dorównania sta-
tusowi materialnemu innych ludzi. Takie współzawodnictwo nazywa on „dobrym konflik-
tem” – siłą, która sprawia, że rzadkość dóbr staje się mniej uciążliwa. Aby więc ów „dobry
konflikt” mógł przebiegać harmonijnie, Hezjod surowo potępia rabunek jako sposób zdoby-
wania bogactwa – oraz wychwala praworządność.
Kolejnym z greckich myślicieli, którzy mieli wpływ na późniejszy rozwój ekonomii,
był słynny Pitagoras z Samos (ok. 572-ok. 497 p.n.e.) – założyciel tzw. szkoły pitagorejczy-
ków oraz autor znanego twierdzenia matematycznego o trójkącie prostokątnym, nazwanego
jego imieniem. Zasłynął on konstatacją, że „liczba jest istotą wszystkich rzeczy” (lub w innej
wersji: „wszystko jest liczbą”), która celnie oddawała jego światopogląd. Jakkolwiek jest to
podejście całkowicie zrozumiałe w dziedzinie matematyki, jednak pewien opór może budzić
próba narzucenia go przedstawicielom pozostałych gałęzi nauki. Niestety, swoim autorytetem
pociągnął za sobą niezliczone rzesze naukowców – w tym również ekonomistów – próbują-
cych opisać i zrozumieć cały świat jedynie przy pomocy liczb. Ten punkt widzenia pokutuje
13
aż do dzisiaj.
Demokryt z Abdery (ok. 460-ok. 370 p.n.e.) – twórca teorii atomizmu – odegrał z kolei
pozytywną rolę w kształtowaniu się myśli ekonomicznej. Stwierdził on, że wartość ekono-
miczna (w przeciwieństwie do wartości moralnej lub etycznej) jest pojęciem subiektywnym –
mimo że dana rzecz może być dla wszystkich ludzi korzystna, każdy będzie odczuwał z niej
zadowolenie na innym poziomie. Dlatego też Demokryt uważany jest za protoplastę subiek-
tywnej teorii wartości. Zauważył on również, że wartość danej rzeczy spada (a czasem nawet
staje się negatywna), jeśli zaczyna występować w zbytniej obfitości. Dostrzegł także, że lu-
dzie bardziej cenią dobra teraźniejsze niż przyszłe – a więc w swoich wyborach kierują się
preferencją czasową.
Demokryt był gorącym zwolennikiem własności prywatnej; dowodził, że ustrój na niej
oparty (a taki panował w Atenach) jest lepszy od kolektywizmu (który występował
w Sparcie). Podczas gdy prywatna własność zachęca do pracowitości i staranności, gdyż
wszystkie korzyści i straty odczuwa się bezpośrednio – powiększenie lub uszczuplenie wła-
sności kolektywnej nie boli aż tak bardzo.
Platon i jego wizja społeczeństwa
Kolejnym greckim myślicielem, którego idee pojawiały się na późniejszych etapach
rozwoju ekonomii, był Platon (427-347 p.n.e.). W dziele pt. Państwo przedstawił on swoją
koncepcję ustroju polis. W platońskim społeczeństwie występowałyby trzy warstwy: najwyż-
szą stanowiliby władcy-filozofowie, sprawujący władzę w polis; na kolejną składaliby się
strażnicy, odpowiadający za prowadzenie wojen z innymi polis (to spośród nich wywodziliby
się władcy, będący najwybitniejszymi jednostkami); ostatni w hierarchii byliby zaś pogardza-
ni przez Platona dostarczyciele dóbr materialnych ('żywiciele'): chłopi, robotnicy oraz kup-
cy – na których spoczywałby obowiązek utrzymywania mieszkańców polis. Podział taki wy-
nikał z przyjętego przez niego trójpodziału ludzkiej duszy, na którą składały się – poczynając
od najszlachetniejszej – część rozumna, popędliwa ('waleczna') oraz pożądliwa.
Wśród filozofów oraz strażników – którzy stanowić mieli elitę platońskiej społecz-
ności – nie istniałaby własność prywatna: panować miała idealna komuna, obejmująca rów-
nież więzy rodzinne. Wszyscy żyliby, jadali i sypiali pod wspólnymi dachami; nie byłoby
małżeństw, a stosunki płciowe miałyby odbywać się zgodnie z wytycznymi władców-
filozofów, kierujących się zasadami stosowanymi ówcześnie przy rozpłodzie zwierząt – wo-
bec dzieci stosowano by zaś eugenikę: 'bezużyteczne' dla polis skazywano by na śmierć gło-
dową, natomiast te 'godne przeżycia' byłyby wychowywane kolektywnie, bez znajomości
14
swoich rodziców.
Pośród tych przerażających wizji człowieka, który uważał się za kompetentnego w kwe-
stii decydowania, kto zasługuje na istnienie, a kto jest bezużyteczny oraz w kwestii skrupulat-
nego planowania każdej sfery ludzkiego życia10
, doszukać się można jednak pewnych pio-
nierskich spostrzeżeń w dziedzinie ekonomii. Platon jako pierwszy zauważył bowiem korzy-
ści płynące z podziału pracy – jako naturalnego następstwa różnic w uzdolnieniach, którymi
obdarzeni są poszczególni ludzie oraz jako logicznej konsekwencji przewagi specjalizacji
nad uniwersalizacją (co nie przeszkadzało mu wyżej cenić jednych zawodów, innymi zaś po-
gardzać). Stwierdził on również, że następstwem podziału pracy jest wymiana, którą znacznie
ułatwia posługiwanie się pieniądzem. Platon – ze względu na swoją pogardę dla posługiwania
się złotem i srebrem – jako pierwszy przedstawił również pomysł posługiwania się pienią-
dzem fiducjarnym, który miałby 'wartość' jedynie w granicach państwa.
Uczniem i rówieśnikiem Platona był Ksenofont (430-354 p.n.e.) – ateński generał, wy-
wodzący się z arystokracji. Również on starał się przedstawić wizję państwa idealnego, rzą-
dzonego przez szlachetnych i mądrych władców (Hieron, Agesilaos, Wychowanie Cyrusa,
Ustrój spartański) – a także doradzał, w jaki sposób zwiększyć przychody skarbu polis (O
dochodach). Oprócz tego, w dziele pt. O gospodarstwie (Ekonomik) udzielał praktycznych
porad w kwestii zarządzania gospodarstwem rolnym. W jego pismach można się dopatrzyć
typowej dla starożytnych Greków pogardy dla pracy najemnej i handlu, a z drugiej strony:
pochwały dla rolnictwa i sztuki wojennej, pospołu z szeroko zakrojonymi interwencjami pań-
stwa w gospodarkę.
Pośród tych, popularnych w owych czasach, poglądów można się jednak dopatrzyć cel-
nych obserwacji z zakresu ekonomii. Ksenofont zauważył, że majątkiem można nazwać jedy-
nie te zasoby, które właściciel jest w stanie wykorzystać – oraz o których wie, jak je wykorzy-
stać; nic, czego posiadacz nie może użyć lub nie wie, jak użyć, nie przysparza mu bogactwa.
Ponadto, rozwinął on pierwsze spostrzeżenia Platona na temat podziału pracy, zwracając
uwagę na ścisłą zależność pomiędzy rozmiarami miasta (rynku zbytu) a stopniem specjaliza-
cji działających w nim wytwórców. Ksenofont dostrzegł także ogólną tendencję rynku do
zmierzania w kierunku równowagi: jeśli w danym mieście będzie działało zbyt wielu kotlarzy,
ceny kotłów będą spadać, przez co część kotlarzy zubożeje na tyle, że będzie musiało poszu-
10
Niektórzy twierdzą, że Platon dokładnie określił nawet maksymalną liczbę obywateli idealnego państwa
(nieuwzględniającą, oczywiście, niewolników) jako 5040 – którą to podał w formie szarady. Wydaje się jed-
nak, że jest to jedynie zabieg literacki, mający zwrócić uwagę na fakt, że degeneracja państwa, według Plato-
na, rozpoczyna się od rozluźnienia obyczajów i niesubordynacji obywateli – czego pierwszych efektów dopa-
trzyć się można w zbyt dużej liczbie niechcianych przez władzę noworodków.
Por.: Platon, Państwo [tłum. W. Witwicki], Wyd. Antyk, Kęty 2003, s. 253-255.
15
kać sobie innego zajęcia.
Arystoteles – konsekwentny racjonalista
Największy jednak, spośród greckich myślicieli, wpływ na kształtowanie się myśli eko-
nomicznej w późniejszych wiekach miał bez wątpienia Arystoteles (384-322 p.n.e.). Mimo
że – jak przystało na starożytnego filozofa – przypisuje się mu pogardę dla zarabiania pienię-
dzy, był gorącym zwolennikiem własności prywatnej. Rozprawił się on z platońskim ideałem
życia elit w ścisłej komunie, zwracając uwagę zarówno na jego fundamentalną sprzeczność
z naturalną ludzką różnorodnością – jak i na wykluczenie obopólnych korzyści, które zapew-
nia wymiana rynkowa.
Arystoteles doszedł do wniosku, że gospodarka oparta na własności prywatnej jest
o wiele bardziej produktywna, dzięki czemu zapewnia rozwój – podczas gdy współwłasność
wielu osób prowadzi do zaniedbań, zrzucania obowiązków na innych oraz kierowania się
po pierwsze własnym interesem, przedkładanym nad dobro wspólne. Grecki myśliciel odparł
również argument Platona o wyeliminowaniu żądzy posiadania, a nawet zazdrości – a więc
wzroście ładu społecznego – w świecie pozbawionym prywatnej własności. Arystoteles do-
wodził, że w takim ustroju konflikty raczej by narastały, miast wygasać – a to z tego powodu,
że każdy mógłby twierdzić, że pracował ciężej od pozostałych, zaś ze wspólnych zasobów
otrzymał tyle samo – a nawet mniej. Co więcej, grecki filozof trafnie zauważył, że nie
wszystkie przestępstwa czy rewolucje wywoływane są bodźcami materialnymi – a władcy nie
stają się tyranami dlatego, że cierpią niedostatek; był to jeszcze jeden cios w platońską ideali-
zację własności kolektywnej.
Kolejnym argumentem za własnością prywatną jest jej zgodność z ludzką naturą:
skłonnością do zaspokajania swoich potrzeb poprzez wchodzenie w posiadanie dóbr material-
nych (tzw. wrodzony egoizm). Z tego też powodu w każdym rozwiniętym społeczeństwie
(do ówczesnych czasów) istniała prywatna własność – a zniesienie jej oznaczałoby ustana-
wianie siłą czegoś nowego, co z pewnością wytworzyłoby masę nieznanych wcześniej pro-
blemów. (Jak teraz wiemy, intuicja nie zawiodła Arystotelesa i w tym wypadku.) Wreszcie,
Arystoteles przekonywał, że jedynie prywatna własność daje ludziom możliwość praktyko-
wania takich cnót moralnych, jak hojność czy dobroczynność – które zostałyby zniszczone
przez własność społeczną.
Ów słynny Grek był jednak krytycznie nastawiony do gromadzenia dóbr materialnych.
Proponował on nauczanie ludzi, iż powinni powściągać swoje nieokiełznane żądze – a wśród
nich również żądzę posiadania. W przeciwieństwie do Hezjoda, Arystoteles (a wcześniej Pla-
16
ton) nie dostrzegał problemu zaspokajania alternatywnych potrzeb w warunkach ograniczono-
ści zasobów – jego zdaniem to własne potrzeby powinno się ograniczać w zależności od do-
stępnych zasobów (dzięki cnocie umiaru).
Arystoteles wprowadził moralne rozróżnienie pomiędzy dwiema kategoriami teleolo-
gicznymi gromadzenia majątku. Pierwszą, ocenianą pozytywnie, nazwał ekonomiką; zajmuje
się ona zdobywaniem środków służących prowadzeniu godnego życia (majątku naturalnego)
i gospodarowaniem nimi. Drugą kategorię nazwał zaś chrematystyką – która jest sztuką gro-
madzenia bogactwa (majątku wymiennego), przybierającego postać pieniężną; tę zdecydowa-
nie potępiał. Taki podział wynikał z twierdzenia, że potrzeby ludzkie są ograniczone – nato-
miast ludzkie pragnienia, napędzane chciwością, nie mają granic. Sam jednak przyznał,
że wyraźne rozróżnienie pomiędzy tymi dwoma pobudkami nie jest możliwe w gospodarce
opartej na wymianie pieniężnej – stąd uznał, że jedynie barter zaspokaja naturalne potrzeby,
natomiast jeśli w grę wchodzi pieniądz, sugeruje to chęć zysku.11
Nie wyjaśnił jednak, dlaczego wymiana mająca na celu zdobycie środków do życia mia-
łaby być obopólnie korzystna – natomiast jeśli jedna strona ma na celu osiągnięcie zysku, taka
sama transakcja miałaby łamać zasady etyczne i prowadzić do krzywdy kontrahenta – oraz
czemu ludzie dobrowolnie godzą się na 'krzywdzące' ich transakcje. Pogląd ten, niestety pod-
chwycony przez późniejszych myślicieli, pokutował przez długie wieki12
, skutkując piętno-
waniem czerpania pożytków z pożyczania pieniędzy (tzw. lichwy), handlu, transportu
czy zatrudniania pracowników najemnych.
Innym poglądem Arystotelesa na temat wymiany rynkowej, który zepchnął wielu eko-
nomistów na błędne tory, było twierdzenie, iż aby wymiana doszła do skutku, wymieniane
dobra muszą mieć równą wartość. Tymczasem, jak zauważył wspomniany wcześniej Demo-
kryt, wartość jest pojęciem czysto subiektywnym – a ludzie dokonują transakcji właśnie dla-
tego, że wyżej cenią dobro, które nabywają, od tego, które sprzedają. Grecki uczony słusznie
zauważył jednak, że aby doszło do wymiany rynkowej, konsumenci muszą zgłosić popyt
na dane dobro – zaś wielkość popytu świadczy o użyteczności, której im ten towar dostarcza
(stopniu, w jakim zaspokaja ich potrzeby). Na podstawie tego zgłaszanego przez konsumen-
tów zapotrzebowania ustala się cena rynkowa.
Arystoteles zajmował się również zagadnieniem pieniądza. Zwrócił uwagę, że jego ist-
nienie przyczynia się do znacznego ułatwienia produkcji oraz wymiany – między innymi po-
11
H. Landreth, D. C. Colander, Historia myśli ekonomicznej, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005,
s. 49. 12
Nawet dziś można się spotkać ze społecznym potępianiem kogoś, kto prowadzi zyskowną działalność – jako
pozbawionego skrupułów wyzyskiwacza, który zbudował swój majątek na krzywdzie innych.
17
przez eliminację problemu niepodzielności dóbr oraz podwójnej zbieżności potrzeb w barte-
rze. Co więcej, pieniądz jest nośnikiem wartości, który równie dobrze można wykorzystać
do dokonywania teraźniejszych, jak i przyszłych zakupów – a więc jedną z jego funkcji jest
tezauryzacja. Grecki myśliciel nie podążył jednak za tym spostrzeżeniem, aby dojść do poję-
cia preferencji czasowej – a z niego wywieść teorię procentu. Miast tego, jak już wspomnieli-
śmy, uznał pobieranie odsetek od pożyczonych pieniędzy za niemoralne. Pieniądz powinien,
jego zdaniem, służyć jedynie jako środek wymiany (który – według niego – sam w sobie
nie ma żadnej wartości, poza ustanowioną przez państwo), natomiast nie powinien przyspa-
rzać bogactwa.
Po Arystotelesie obserwujemy wyraźny spadek zainteresowania zagadnieniami związa-
nymi z ekonomią; w zasadzie starożytna myśl przedekonomiczna kwitła jedynie w V i IV w.
p.n.e. – i to jedynie w Grecji. Problematyka ta nie poruszała umysłów w Mezopotamii, In-
diach czy Chinach – mimo że podstawowe instytucje ekonomiczne – takie jak handel, kredyt,
rzemiosło czy górnictwo – były tam często bardziej rozwinięte niż w starożytnej Grecji13
.
Taka sytuacja jest następstwem dążenia greckich filozofów do zgłębienia natury świata
i człowieka – a nie tylko zdobywania doraźnej wiedzy praktycznej.
Zanik myśli protoekonomicznej zbiegł się w czasie z podbiciem jej kolebki przez Alek-
sandra Macedońskiego (notabene: ucznia Arystotelesa) – dlatego też wielu historyków w tym
właśnie wydarzeniu upatruje jego przyczyny. Mieszkańcy greckich polis silnie odczuli walki
z najeźdźcą i jego późniejszą okupację, które doprowadziły do stopniowego ubożenia oraz
powolnego rozpadu społeczności – niegdyś kwitnących i bardzo silnie ze sobą związanych.
Po Macedończykach przyszli zaś Rzymianie, którzy ostatecznie zakończyli erę greckich
państw-miast.
Jak napisał Bertrand Russel: „Arystoteles był ostatnim greckim filozofem, który patrzył
na świat pogodnie; wszyscy późniejsi myśliciele – w takiej czy innej formie – głosili filozofię
wycofania. Świat jest zły – nauczmy się więc być niezależnym od niego. Dobra materialne są
ulotne; są darami losu – a nie efektami naszych starań.”14 Późniejsi filozofowie greccy zale-
cali więc 'rozwiązanie' problemu rzadkości dóbr poprzez ograniczanie swoich pragnień. We-
dług nich, należało pogodzić się z losem, miast próbować go odmienić – korzystać z tego,
co się posiada, unikając 'zbędnych potrzeb'.
Głosicielami takiego poglądu byli, między innymi, Diogenes z Synopy (412-323
p.n.e.) – prekursor szkoły cyników – oraz Epikur (343-270 p.n.e.) – twórca epikureizmu. Dio-
13
Jest to ważki kontrargument przeciwko marksistowskiemu poglądowi, iż rozwój myśli ekonomicznej idzie
w parze z rozwojem gospodarczym. 14
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 20 [tłum wł.].
18
genes – a za nim inni cynicy – posunął się nawet do propagowania życia w pełnej pogardzie
dla dóbr materialnych (ascezie) i powszechnych norm społecznych. Jego ideałem była całko-
wita samowystarczalność – rozumiana jako zupełny brak powiązań z otoczeniem (co jest ab-
solutnym zaprzeczeniem społeczeństwa oraz gospodarki).
Stoicy i prawo naturalne
Najbardziej wpływowa szkoła filozoficzna, która narodziła się po Arystotelesie, została
zapoczątkowana przez Zenona z Kition (ok. 335-ok. 263 p.n.e.), który około roku 300 p.n.e.
zaczął głosić swoje nauki w ateńskim Malowanym Portyku (stoa poikile) – i stąd jego słucha-
czy nazwano stoikami. Podczas jednak gdy Zenon, na wzór cyników, zalecał powściąganie
swych pragnień, Chryzyp z Soloi (281-208 p.n.e.) – drugi ojciec stoicyzmu – patrzył na dobra
materialne nieco bardziej przychylnie. Na pogląd Diogenesa, iż pożądanie pieniądza jest źró-
dłem wszelkiego zła, odpowiadał on, że „jeśli mu odpowiednio zapłacić, każdy mędrzec zrobi
trzy fikołki”15. Chryzyp zauważał również naturalne różnice pomiędzy ludźmi: „nikt nie
zmieni tego, że pewne miejsca w teatrze są lepsze od innych”16.
Największym osiągnięciem stoików wydaje się być usystematyzowanie i rozwinięcie
koncepcji prawa naturalnego. Podmiotem w etyce nie było dla nich już polis – ale osoba; stąd
ich rozważania nie dotyczyły jedynie greckich państw-miast – ale całej ludzkości: zawsze
i wszędzie. Głosili, że człowiek, używając rozumu we właściwy sposób, jest w stanie odkryć
uniwersalną i wieczną naturę ludzką, która cechuje każdego – niezależnie od czasu i miejsca
urodzenia. Co więcej, zachęcali do krytycznego spojrzenia na prawo stanowione – z perspek-
tywy owego prawa natury. Do tych też celów zmierzały ich wysiłki.
Stoicyzm był popularny aż przez pięć wieków – a jego centrum, około narodzin Chry-
stusa, przeniosło się z Grecji do Rzymu. Stało się tak, między innymi, za sprawą Cycerona
(Marcus Tullius Cicero: 106-43 p.n.e.), który był pierwszym stoikiem piszącym po łacinie.
Dzięki niemu i jego następcom idea prawa naturalnego zakorzeniła się w rzymskiej myśli
prawodawczej – a stamtąd przeniknęła do zachodnioeuropejskich systemów prawnych.
Cyceron pisał, że: „Istnieje realne prawo, które można poznać za pomocą prawego ro-
zumu, które jest zgodne z naturą i tkwi w każdym człowieku; jest ono niezmienne i wieczne.
15
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 21 [tłum wł.]. 16
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 21 [tłum wł.].
Warto tutaj zwrócić uwagę na fakt, że w starożytnej Grecji popularne było porównywanie świata do wielkie-
go teatru, życia do sztuki teatralnej – a ludzi do aktorów, z których każdy ma przypisaną odgórnie rolę.
Epiktet, Encheiridion, 17: „Pamiętaj, że jesteś aktorem, grającym rolę w widowisku scenicznym – a do tego
w takim widowisku, jakie spodobało się dramaturgowi ułożyć: w krótkim – jeśli krótkie, w długim – jeśli dłu-
gie. Jeżeli chciał, żebyś grał rolę żebraka, staraj się tę rolę po mistrzowsku odegrać. (...) Twoją bowiem jedy-
nie jest rzeczą, powierzoną ci rolę odegrać pięknie – sam wybór roli jest sprawą kogo innego.”
Za: W. Kwaśnicki, Ekonomia klasyczna – spojrzenie z innej perspektywy, Ekonomista 5-6, 1998, s. 603.
19
Uczy nas naszych powinności, za pomocą swoich nakazów i powstrzymuje od występków,
dzięki swoim zakazom. (…) Każdy, kto je przekroczy, bezwzględnie jest winowajcą. (…)
Nie ma jednego prawa w Rzymie, a innego w Atenach; ani jednego dziś, a innego w przyszło-
ści – to samo prawo, niezmienne i wieczne, obowiązuje wszystkie narody w każdym czasie.
(...) Kto by je przekroczył, zaprzecza ludzkiej naturze i sam na siebie nakłada najgorszą ka-
rę.”17
Dzięki takiej perspektywie, Cyceron uważał się za upoważnionego do krytyki nawet
najwyższych dostojników państwowych – o ile przekroczą prawo natury18
. Jest on autorem
znanej przypowieści, w której ukazuje władców państw jako zwykłych rozbójników – lecz
działających na dużo większą skalę. Opowiada mianowicie o piracie, który stanął przed obli-
czem Aleksandra Macedońskiego, oskarżony o piractwo i rozboje. Zapytany przez władcę,
co skłoniło go do tego, żeby przy pomocy jednego stateczku uczynić niebezpiecznym całe
morze – odpowiedział, że był to ten sam powód, dla którego Aleksander uczynił niebezpiecz-
nym cały świat.
Koncepcja prawa naturalnego była solidnym argumentem za ukonstytuowaniem się
w prawodawstwie rzymskim prawa własności jako zasady absolutnej: każdy prawowity wła-
ściciel ma prawo do wykorzystania swojej własności w sposób, który uzna za stosowny; stąd
zaś wynika swoboda zawierania kontraktów, polegających na przeniesieniu prawa własności.
Rzymianie rozwinęli tę koncepcję, tworząc podwaliny prawa handlowego, które wraz z nie-
ograniczonym prawem własności miały niebagatelny wpływ na prawodawstwo cywilne Eu-
ropy kontynentalnej oraz prawo zwyczajowe krajów anglosaskich. Idea prawa natury, jako
absolutnego i uniwersalnego dla każdego człowieka, była zwieńczeniem starożytnej myśli
protoekonomicznej.
17
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 22 [tłum. wł.]. 18
Za wygłoszenie Filipik, skierowanych przeciw Markowi Antoniuszowi, został on później zamordowany.
20
1.2. Średniowieczne poglądy na gospodarkę19
W okresie wczesnego średniowiecza nie pojawiły się nowe koncepcje z zakresu eko-
nomii, które przetrwałyby próbę czasu – choć toczono, oczywiście, dyskusje na takie tematy –
a za ich główne ośrodki uznawane są uniwersytety w Bolonii oraz w Paryżu. Najważniejszym
dziedzictwem tamtych czasów był jednak, niestety, kanoniczny zakaz lichwy (rozumianej
jako pobieranie jakichkolwiek odsetek od pożyczonych pieniędzy), który obowiązywał
w trzech głównych religiach monoteistycznych: chrześcijaństwie, islamie oraz judaizmie.
Jeśli chodzi o chrześcijaństwo, zakaz ów można uznać za spuściznę po Arystotelesie, który –
jak już wspominaliśmy – uważał pieniądz za nieproduktywny.
Zakaz pobierania procentu od pożyczonych pieniędzy był przyczyną znacznego skom-
plikowania średniowiecznego świata finansów, zafałszowania podstawowych pojęć z zakresu
bankowości kredytowej i depozytowej20
oraz hegemonii Żydów wśród finansistów i bankie-
rów – wyznawców judaizmu nie obowiązywał bowiem zakaz lichwy w relacjach z innowier-
cami (gojami). Żydowska dominacja utrzymała się do ok. XIII wieku.21
Tomizm – prawo naturalne w myśli chrześcijańskiej
Pierwszym średniowiecznym teoretykiem, który miał spory wpływ na rozwój myśli
ekonomicznej, był dopiero św. Tomasz z Akwinu (1225-1274) – filozof-teolog, który na bazie
arystotelesowskiego systemu filozoficznego zbudował tomizm. Tak jak starożytni Grecy,
również i on dążył do zrozumienia i usystematyzowania całego świata – zarówno przyrody,
jak i człowieka (przy czym – jako teolog – uważał, że na świat człowieka składają się zarów-
no świat materialny, jak i duchowy). Rozważania św. Tomasza dotykały więc także podsta-
wowych zagadnień z zakresu ekonomii: własności, stosunków społecznych, ceny, płacy, zy-
sku, procentu czy pieniądza.
W kwestii prawa naturalnego Akwinata był zgodny z tradycją stoicką; uważał, że istnie-
je takie uniwersalne i niepodważalne prawo, które zostało ludziom dane przez Boga. Głosił,
19
Na podst.: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 31-95. 20
Patrz: J. H. de Soto, Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne, Instytut Ludwiga von Misesa, Warsza-
wa 2009, s. 47-52. 21
„Aż do XIII w. przeważającą część działalności finansowej prowadzili Żydzi i inni niechrześcijanie, zwykle z Bliskiego
Wschodu. Z chrześcijańskiego punktu widzenia, dla tych niewierzących i tak nie było zbawienia, a zakazy
ekonomiczne Kościoła nie odnosiły się do nich. (...) Wśród ludu oburzonego takimi stopami procentowymi
narastała nienawiść do Żydów, podczas gdy monarchowie i książęta, nawet jeśli mniej oburzeni, zwietrzyli
zyski z wywłaszczenia tej w zasadzie bezbronnej grupy.”
H. E. Barnes, An Economic History of the Western World, Harcourt, Brace and Company, New York 1940,
s. 192–193.
Za: J. H. do Soto, Pieniądz, kredyt bankowy..., s. 47.
21
że ludzką naturą jest panować nad przyrodą: korzystając z rozumu, umiejętnie gospodarować
bogactwami, których dostarcza natura, aby realizować swoje cele.
W pierwszej kolejności, z prawa naturalnego św. Tomasz wywiódł prawo do samopo-
siadania. Następnie, rozwijając rzymskie prawo nabywania własności, stworzył on podstawy
słynnej teorii własności Johna Locke'a, opierając pierwotne tytuły własności na dwóch czyn-
nikach: pracy oraz zawłaszczeniu nieposiadanych przez nikogo zasobów (occupatio); wtórne
tytuły własności pochodzą zaś z dobrowolnej wymiany. Na tej podstawie św. Tomasz uważał,
że prawo własności jest zgodne z prawem naturalnym – tak jak są z nim zgodne powstałe
z tego względu nierówności pomiędzy ludźmi.
Według niego, instytucja własności prywatnej jest najlepszą gwarancją spokojnego
i uporządkowanego społeczeństwa – oraz w najlepszy możliwy sposób zachęca do efektyw-
nego wykorzystania własności. Co więcej, zgodne z naturą korzystanie z własności prywatnej
jest – zdaniem św. Tomasza – jednym ze środków, służących osiągnięciu zbawienia; do tego
zaś konieczne są takie cnoty moralne, jak wstrzemięźliwość, roztropność i sprawiedliwość.
Dzięki tym przymiotom ludzie są skłonni, między innymi, do ofiarowania potrzebującym
jałmużny. 22
Św. Tomasz, podobnie jak Arystoteles, dostrzegał cenotwórczą rolę popytu, wynikają-
cego z użyteczności danego dobra. Powszechnie uważa się, że przyjął on jednak fałszywą
teorię sprawiedliwej ceny, którą oparł na ilości pracy włożonej w wytworzenie danego towaru
oraz na pozostałych kosztach produkcji – nie dostrzegając w tym sprzeczności z poglądem
o cenotwórczej roli popytu. Można się jednak spotkać ze stanowiskiem, że św. Tomasz
nie wspomina o formule 'praca plus pozostałe koszty' jako o wyznaczniku wartości – ale jako
o usprawiedliwieniu marży pobieranej przez handlarzy (którzy byli oskarżani o pazerność,
ponieważ sprzedawali towary z zyskiem, nie wkładając dodatkowej pracy w proces produk-
cji).23
Wskazywałby na to, na przykład, następujący cytat z jego Sumy teologicznej: „Wartość
dóbr ekonomicznych wynika z użyteczności, której mogą one dostarczyć – a która wyraża się
w ich cenie; do tego właśnie celu został stworzony pieniądz.”24 W innych miejscach swego
dzieła wyraźnie zaznaczał wpływ popytu i podaży na kształtowanie się cen na rynku. Co wię-
cej, opisywał rolę kupca jako tego, który nabywa towary tam, gdzie występują one
we względnej obfitości – przez co są tańsze – i transportuje je do miejsc, gdzie są rzadziej
22
Na podst.: W. Stankiewicz, Historia myśli ekonomicznej, Polskie Wydawnictwo Ekonomiczne, Warszawa
2007, s. 63. 23
Zob. np.: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 52. 24
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 53 [tłum wł.].
22
spotykane – i sprzedaje je drożej. Św. Tomasz uważał, że jest to bardzo ważna funkcja w go-
spodarce; pisał, że kupiec pobiera opłatę nie tylko za swoją pracę – ale również za ryzyko,
które podejmuje podczas transportu (zwłaszcza morskiego)25
.
Uczony z Akwinu zadał sobie w tej materii pytanie, postawione uprzednio przez Cyce-
rona. Zastanawiał się on nad przypadkiem kupca, który wiezie zboże do krainy dotkniętej
klęską głodu – wie jednak, że podążają za nim kolejni handlarze, transportujący o wiele więk-
szą ilość zboża. Rzymianin stał na stanowisku, iż ów pierwszy kupiec winien poinformować
głodujących klientów o zbliżających się konkurentach, a następnie sprzedać swój towar
po niższej cenie – uwzględniającej spodziewany wzrost podaży. Akwinata argumentował na-
tomiast, że przybycie kolejnych kupców jest zdarzeniem przyszłym – więc niepewnym;
z tej racji sprawiedliwość nie wymaga od pierwszego handlarza dzielenia się tą informacją
i rezygnacji z bardzo wysokiej ceny (choć byłoby to szlachetne posunięcie).26
W tym świetle przypisywanie św. Tomaszowi poglądu, że za sprawiedliwą cenę uważał
koszt produkcji, wydaje się sporym niedopatrzeniem. Za puentę tomaszowych rozważań
na temat handlu niech nam posłuży inny cytat z Sumy teologicznej: „Transakcje kupna-
sprzedaży wydają się być stworzone do osiągania wzajemnej korzyści przez obie strony, gdyż
jeden potrzebuje tego, co należy do drugiego – i vice versa.”27
O ile jednak w tej materii Akwinata raczej nie zbłądził – o tyle utwierdził swoim autory-
tetem kanoniczny zakaz lichwy, dostarczając nowych argumentów jego zwolennikom. Można
podejrzewać, że jest to efektem poszukiwania przez niego uzasadnienia dla tezy, którą uważał
za oczywistą – podobnie jak bardzo wielu starożytnych i średniowiecznych etyków. Nie bę-
dziemy jednak przytaczać tutaj tych argumentów (gdyż wymagają obszernego omówienia) –
ani się z nimi rozprawiać; wielu wybitnych myślicieli uczyniło to już przed nami28
. Miast
tego, przytoczymy pokrótce zapatrywania św. Tomasza na temat pieniądza.
Opierając się na poglądach Arystotelesa, dostrzegł on, że pieniądz jest niezbędnym
w rozwiniętej gospodarce środkiem wymiany, miernikiem wartości i jednostką rozrachunko-
wą. W przeciwieństwie jednak do Greka, nie twierdził, że siła nabywcza pieniądza powinna
być stała; jej wahania uważał za normalne zjawisko – jednak jego zdaniem powinny one być
25
Znacznym błędem, na który nie powinien sobie pozwolić tak konsekwentny i systematyczny filozof, było
niezastosowanie argumentu o ponoszonym ryzyku również w celu usprawiedliwienia pobierania procentu
przez pożyczkodawcę. 26
W tym kontekście zdumiewa fakt, że tak wielki myśliciel, jakim niewątpliwie był św. Tomasz, dostrzegając
niepewność przyszłych zdarzeń, nie zrobił kolejnego kroku, aby dojść do pojęcia preferencji czasowej –
a następnie usprawiedliwić w ten sposób pobieranie procentu od pożyczonych pieniędzy. 27
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 54 [tłum wł.]. 28
Zob.: E. Gilson, Lichwa wg św. Tomasza z Akwinu, [w:] E. Gilson, Tomizm. Wprowadzenie do filozofii
św. Tomasza z Akwinu, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1998 [za: www.bibula.com].
Zob. również: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 54-58.
23
mniejsze od wahań cen poszczególnych towarów (co zazwyczaj ma miejsce w rzeczywisto-
ści). O dziwo jednak, zaraz później Akwinata określił pieniądz jako dobro całkowicie zuży-
walne i porównał go do dóbr konsumpcyjnych: „Pieniądz jest właśnie jedną z tych rzeczy,
których używanie pociąga za sobą ich zniszczenie. Wino jest na to, aby je pić – pieniądze są
na to, aby je wydawać.”29 Tak zdumiewający pogląd może wynikać z faktu, że jest to podsta-
wą jednego z jego argumentów przeciwko lichwie.
O ile jednak św. Tomasz był zdecydowanym przeciwnikiem pożyczek na procent, o tyle
nie miał nic przeciwko inwestycjom w spółki (societas), opartych na udziale w zyskach.
Uważał je za dozwolone ze względu na fakt, że każdy z udziałowców pozostaje właścicielem
swojej części kapitału i partycypuje w zyskach i stratach spółki – a tym samym ponosi ryzy-
ko.30
O ile Akwinata mylił się w kwestii zakazu lichwy, o tyle jego niepodważalnym wkła-
dem w rozwój myśli ekonomicznej było przeniesienie idei prawa naturalnego na grunt chrze-
ścijański. Dał on podstawy, aby twierdzić, że człowiek, korzystając z rozumu, jest w stanie
odkryć podstawowe prawdy rządzące wszechświatem – a także ludzkim zachowaniem; nieza-
leżnie od tego, czy wierzy on w Boga, czy nie – powinien dojść do tych samych wniosków.
Był to zdecydowany sprzeciw względem fideizmu, który zakładał, że samym umysłem
nie jesteśmy w stanie zrozumieć natury człowieka.
Bazując na prawie naturalnym, św. Tomasz osadził również w europejskiej myśli chrze-
ścijańskiej instytucję własności prywatnej oraz wolnego rynku. Usprawiedliwił działalność
powszechnie potępianych kupców oraz uczynił pierwszy krok na drodze oddzielenia zagad-
nień ekonomicznych od etyki – np. odróżniając sprawiedliwość od szlachetności w przykła-
dzie Cycerona z kupcem, handlującym w krainie dotkniętej głodem.
1.3. Szkoła scholastyków z Salamanki
jako kolebka szkoły austriackiej31
W XV i XVI w. działała w Hiszpanii niesłusznie zapomniana szkoła scholastyków z Sa-
lamanki, w której dopatrzyć się można korzeni szkoły austriackiej. Osiągnięcia hiszpańskich
uczonych zostały, niestety, na długie wieki zaprzepaszczone – co sprawiło, że wielu później-
szych ekonomistów zmagało się z problemami, które zostały przez nich rozwiązane. Dopiero
29
Za: E. Gilson, Lichwa wg św. Tomasza... [za: www.bibula.com]. 30
Z uwagi na ograniczoną ilość miejsca, nie będziemy tutaj rozprawiać się z tym rozróżnieniem pomiędzy
lichwą a zwrotem z inwestycji. Zob.: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 55-56. 31
Na podst.: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 99-133.
24
w XX wieku tacy badacze, jak Hector M. Robertson32
, Joseph Schumpeter33
, Bruno Leoni34
,
Murray N. Rothbard35
, Marjorie Grice-Hutchinson36
czy Alejandro A. Chafuen37
przypomnie-
li światu o teoretycznych dokonaniach hiszpańskich zakonników.38
Za ojca szkoły z Salamanki uważany jest dominikanin Francisco de Vitoria (ok. 1485-
1546) – profesor teologii na Uniwersytecie w Salamance, wielki teoretyk prawa i pionier
prawa międzynarodowego. Jego naukę znamy jedynie dzięki notatkom sporządzonym przez
jego studentów. Wykładał on głównie teorię moralności św. Tomasza z Akwinu, podzielając
pogląd, że prawo naturalne jest nadrzędne względem prawa ustanowionego przez najpotęż-
niejsze nawet państwo.
W swojej pracy dydaktycznej zajmował się raczej moralnością w handlu niż zagadnie-
niami stricte ekonomicznymi. Zgodnie z tradycją scholastyczną, za sprawiedliwą uważał cenę
rynkową (ta, którą konsumenci chcą zapłacić) – nawet jeśli byłaby wyższa od narzuconej siłą
ceny administracyjnej; nikt nie powinien odgórnie ustalać cen. Nawet w przypadku silnej po-
zycji sprzedającego (jak to ma miejsce np. w monopolu), to strony transakcji powinny samo-
dzielnie uzgadniać cenę, targując się.
Najbardziej znanym uczniem Francisca de Vitoria był Domingo de Soto (1494-1560) –
również dominikanin oraz profesor teologii na Uniwersytecie w Salamance. Zasłynął on trak-
tatem De iustitia et iure (1553), który tylko w XVI wieku doczekał się przynajmniej 27 wy-
dań, a cytowany był aż do połowy XVIII wieku.
Na polu ekonomii największą zasługą Domingo de Soto jest natomiast stworzenie bodaj
pierwszego przekonującego uzasadnienia zmienności kursów walutowych; można je uznać
za pierwowzór teorii opartej na parytecie siły nabywczej pieniądza. Zagadnieniem tym zainte-
resował się z powodu ogromnej inflacji, która dotknęła w pierwszej kolejności Hiszpanię,
rozprzestrzeniając się na całą Europę – a która była spowodowana olbrzymim wzrostem po-
daży złota i srebra, przywiezionych z Nowego Świata. Tylko w pierwszej połowie XVI wieku
spowodowała ona znaczny odpływ kruszców z Hiszpanii oraz dwukrotny wzrost cen w Euro-
pie.
32
H. M. Robertson, Aspects of the rise of economic individualism, Cambridge University Press, Cambridge
1933. 33
J. Schumpeter, History of economic analysis, Oxford University Press, New York 1954. 34
B. Leoni, Freedom and the law, Liberty Fund, Indianapolis 1991. 35
M. N. Rothbard, Economic thought... 36
M. Grice-Hutchinson, Early economic thought in Spain. 1177-1740, G. Allen & Unwin, 1978;
M. Grice-Hutchinson, The School of Salamanca: Readings in Spanish Monetary Theory. 1544-1605, Claren-
don Press, Oxford 1952. 37
A. A. Chafuen, Christians for Freedom: Late-Scholastic Economics, Ignatius Press, San Francisco 1986. 38
Zob.: J. H. de Soto, Czterysta lat efektywności dynamicznej [tłum. M. Benedyk], referat wygłoszony na kon-
ferencji The Birthplace of Economic Theory: A Trip to Salamanca, Spain, Salamanka, Hiszpania, 2009
[mises.pl].
25
Domingo de Soto pisał: „Im większa jest podaż pieniądza w Medinie39, tym mniej ko-
rzystne są warunki wymiany i tym wyższe ceny dla każdego, kto płaci we Flandrii hiszpańskim
złotem. Dzieje się tak, ponieważ pieniądz w Hiszpanii jest mniej pożądany niż we Flandrii.
Z kolei im rzadszy staje się pieniądz w Medinie, tym bardziej ceny we Flandrii spadają, gdyż
coraz więcej mieszkańców Mediny zgłasza popyt na pieniądz, a coraz mniej wydaje go
we Flandrii.”40 Krótko mówiąc: zwiększona podaż pieniądza w jednym miejscu powoduje
jego odpływ oraz obniża kurs miejscowej waluty w stosunku do walut obcych. Stwierdzenie,
że wskutek wzrostu podaży pieniądz jest 'mniej pożądany', to uproszczone wyjaśnienie prze-
sunięcia punktu równowagi rynkowej wzdłuż opadającej krzywej popytu – które oznacza,
że pieniądz jest przez ludzi niżej ceniony.
Hiszpański uczony tłumaczył również, że sprawiedliwą ceną jest zawsze cena rynko-
wa – na którą obie strony transakcji dobrowolnie się zgodziły. Wyjaśniał to na przykładzie
płacy: „pracownicy nie mogą okradać swoich pracodawców, tłumacząc, że kradną dlatego,
iż ci za mało im płacą – a to z tej przyczyny, że nie może być niesprawiedliwości w sytuacji,
kiedy obie strony zgodziły się na pracę na takich właśnie warunkach”. Dla niezadowolonych
pracowników miał jedną radę: „jeżeli nie chcesz służyć za taką zapłatę – odejdź!”.41
Innym wybitnym uczniem Francisco de Vitorio był dominikanin Martin de Azpilcueta
Navarrus, zwany Doktorem Navarro (1493-1586) – osobisty doradca trzech kolejnych papie-
ży oraz najwybitniejszy teoretyk prawa kanonicznego w swoim czasie. Rozwinął on podsta-
wowe zasady prawa międzynarodowego, stworzone przez jego mistrza. Jako pierwszy myśl i-
ciel, jednoznacznie potępił administracyjne ustalanie cen jako nierozsądne i naiwne. Argu-
mentował, że jeśli dany towar występuje we względnej obfitości, nie ma potrzeby ogranicza-
nia cen od góry – natomiast jeśli jest wyjątkowo rzadki, takie ograniczenie wyrządzi społe-
czeństwu raczej krzywdę, niż mu pomoże.
Jego największym osiągnięciem jest jednak opracowanie podstaw ilościowej teorii pie-
niądza, które wyłożył w aneksie do dzieła pt. Comentario resolutoio de usuras (1556). Zosta-
ło ono przetłumaczone na łacinę i włoski, co pozwoliło mu zdobyć popularność również poza
Hiszpanią42
. Doktor Navarro zauważył, że pieniądz – jak każde inne dobro podlegające wy-
39
Mowa tutaj o hiszpańskim mieście Medina del Campo, położonym ok. 100 km na północny wschód od Sa-
lamanki. 40
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 104 [tłum wł.]. 41
Za: W. Kwaśnicki, Ekonomia klasyczna..., s. 603. 42
Za ojca ilościowej teorii pieniądza powszechnie uważany jest Jean Bodin, który w swoim traktacie z 1568 r.
dostrzegł, że wzrost cen we Francji został spowodowany przez napływ pieniądza zza granicy. Wydaje się
jednak, że fakt wydania przez Martina de Azpilcueta Navarrusa jego dzieła o 12 lat wcześniej jest wystarcza-
jącym argumentem do przyznania mu palmy pierwszeństwa. Co więcej, istnieją przesłanki pozwalające są-
dzić, że Jean Bodin miał styczność z publikacją hiszpańskiego uczonego (por. M. N. Rothbard, Economic
thought..., s. 106).
26
mianie na rynku – jest towarem, którego wartość jest zmienna; wyraża się ona w jego sile
nabywczej, mierzonej wolumenem dóbr. Obalił tym samym tradycyjny pogląd, że pieniądz
może być statycznym miernikiem wartości pozostałych towarów. Wykazał przy tym, że siła
nabywcza pieniądza rośnie wraz ze wzrostem popytu na niego lub spadkiem jego podaży.
Ze względu zaś na ową zależność – oraz na fakt, że popyt i podaż nie są stałe w każdym miej-
scu – w różnych państwach ta sama moneta może mieć różną siłę nabywczą. Pogląd ten, bę-
dący rozwinięciem myśli Domingo de Soto, był naturalnym uzupełnieniem ilościowej teorii
pieniądza.
Hiszpański uczony pisał: „Każdy towar drożeje, jeśli popyt na niego rośnie, a maleje
jego podaż; nie inaczej jest z pieniądzem. W takim zakresie, w jakim może on być sprzedany
lub wymieniony na podstawie jakiejkolwiek innej umowy, jest towarem – a więc także staje się
tym droższy, im wyższy jest na niego popyt, a im niższa jego podaż.”43 Warto tutaj podkreślić,
że Doktor Navarro dostrzegał wpływ zarówno popytu, jak i podaży na kształtowanie się war-
tości pieniądza – zaś wielu późniejszych zwolenników ilościowej teorii pieniądza zapominało
o roli popytu na pieniądz.
Co więcej, w swoich rozważaniach uwzględniał on warunek ceteris paribus (pozostałe
niezmienne), który leży u podstaw wszelkich analiz ekonomicznych. Pisał np.: „przy stałości
wszystkich innych warunków, w krajach, gdzie występuje niedobór pieniądza, wszelkie inne
dobra będące przedmiotem handlu, a nawet ręce i praca ludzka, są oferowane za mniej pie-
niędzy, aniżeli byłoby to w sytuacji, gdyby tych pieniędzy było w bród.”44
Innym znaczącym wkładem hiszpańskiego mnicha w rozwój myśli ekonomicznej było
wskrzeszenie koncepcji preferencji czasowej. Wskazał on, że dobra teraźniejsze (a wśród nich
również pieniądz) są na rynku więcej warte od dóbr przyszłych – które są jedynie przyszłym
prawem do tych dóbr. Jak pisał: „Roszczenie do jakiegoś przedmiotu jest zawsze mniej warte,
niż ten przedmiot; tak samo (…) oczywistym jest, że przedmiot, którego nie możemy używać
przez rok, cenimy mniej niż taki sam, którego możemy użyć od razu.”45
Ostatnim znanym scholastykiem pierwszej generacji był franciszkanin Juan de Medina
(1490-1546). Był on pierwszym myślicielem w historii, który usprawiedliwił pobieranie odse-
tek od pożyczek jako wynagrodzenie za ponoszone ryzyko braku spłaty należności. Pod sil-
nymi naciskami zaczął się jednak stopniowo wycofywać z tego twierdzenia, wprowadzając
kolejne warunki, które muszą zostać spełnione, aby pobieranie procentu było moralnie uza-
43
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 106 [tłum wł.]. 44
Za: W. Kwaśnicki, Ekonomia klasyczna..., s. 603. 45
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 107 [tłum wł.].
Ów dominikanin nie wykorzystał jednak tego spostrzeżenia w celu usprawiedliwienia pobierania procentu
od pożyczek.
27
sadnione. Ostatecznie doprowadziło to, niestety, do rozmycia jego argumentu przeciwko ka-
nonicznemu zakazowi lichwy.
Pierwszym znaczącym uczonym drugiego pokolenia scholastyków z Salamanki był
Diego de Covarrubias y Leiva (1512-77) – profesor prawa kanonicznego na Uniwersytecie
w Salamance i znawca prawa rzymskiego. W swoim dziele pt. Variarum (1554) rozwinął teo-
rię wartości subiektywnej. Głosił, że wartość towaru nie zależy od jego istoty – lecz od su-
biektywnej oceny jego użyteczności oraz rzadkości, dokonywanej przez konsumentów (nawet
jeśli jest ona błędna). Wartość ta maleje, gdy maleje liczba konsumentów – lub wzrasta ofe-
rowana ilość dobra. Jak pisał: „W Indiach pszenica jest droższa niż w Hiszpanii, ponieważ
ludzie cenią ją tam wyżej – a przecież natura pszenicy w obu państwach jest taka sama..”46
Jego zdaniem, sprawiedliwa cena jest właśnie ceną rynkową – nie powinno się więc jej uza-
leżniać od kosztów produkcji lub ilości pracy koniecznej do wytworzenia danego produktu.
W swoim dziele pt. Veterum collation numismatum (na które w swojej pracy pt. Grund-
ndsätze der Volkswirtschaftslehre (Zasady ekonomii) powoływał się Carl Menger, uważany
za twórcę austriackiej szkoły ekonomii) przedstawił on z kolei analizę znacznego spadku siły
nabywczej hiszpańskiej monety maravedi, wyciągając wiele wniosków zgodnych z ilościową
teorią pieniądza, rozwiniętą przez jego następców.47
Podobne poglądy głosił rówieśnik Covarrubiasa, Luis Saravia de la Calle, który w swo-
im Podręczniku dla kupców (Instruccion de mercades, 1544) jako pierwszy w historii dowo-
dził, iż to ceny determinują koszty – a nie na odwrót. Pisał, że: „sprawiedliwa cena wynika
z obfitości lub niedoboru dóbr, kupców i pieniądza (…) – a nie z ponoszonych kosztów, nakła-
dów pracy i ryzyka. Gdyby tak było, żaden kupiec nigdy nie poniósłby straty, a obfitość
lub rzadkość nie miałaby tu żadnego znaczenia.”48 Jest to koronny argument przeciwko
obiektywistycznej teorii wartości, która – mimo to – jeszcze przez długie wieki zniekształcała
ekonomię.
Luis Saravia de la Calle w wielu miejscach podkreślał również stymulującą rolę, jaką
w gospodarce odgrywa przedsiębiorca (zwany przez niego 'handlarzem'), który nieustannie
poszukuje okazji do zarobku – a przez to przyczynia się do zwiększania ładu rynkowego.
Spostrzeżenie to jest jednym z filarów austriackiej szkoły ekonomii – a przy tym jednym
z ważniejszych aspektów, który różni ją od szkół z głównego nurtu ekonomii.49
Hiszpański uczony zajmował się także zagadnieniem bankowości rezerw cząstkowych,
46
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 110 [tłum wł.]. 47
J. H. de Soto, Szkoła austriacka. Ład rynkowy, wolna wymiana i przedsiębiorczość [tłum. K. Śledziński],
Fijorr Publishing, Warszawa 2010, s. 48. 48
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 110 [tłum wł.]. 49
J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 49.
28
którą zdecydowanie potępiał. Twierdził, że oferowanie przez bank odsetek od depozytów jest
sprzeczne z naturą depozytu na żądanie – miast tego, to banki powinny pobierać opłaty
za bezpieczne przechowywanie depozytów, jak to ma miejsce w przypadku deponowania po-
zostałych towarów.50
Przeciwna sytuacja dowodzi, że bankierzy sprzeniewierzają powierzone
im mienie, bezprawnie wykorzystując je dla osiągnięcia własnej korzyści.
Kolejnym ważnym scholastykiem hiszpańskim był dominikanin Tomas de Mercado
(ok. 1525-1575), który zastosował analizę użyteczności w dziedzinie pieniądza. Przybliżył się
tym samym na wyciągnięcie ręki do opracowania analizy marginalnej. Zauważył, że siła na-
bywcza pieniądza jest największa, kiedy jest on najrzadszy – a tym samym najwyżej ceniony
(i – analogicznie – w drugą stronę). Zarysował więc koncepcję krzywej popytu na pieniądz,
opadającej wraz ze wzrostem jego ilości – oraz wartości (siły nabywczej) pieniądza jako wy-
niku wzajemnego oddziaływania na siebie popytu i podaży. Na tej podstawie potępił inflację,
jako siłę zaburzającą relacje pomiędzy pożyczkodawcą a pożyczkobiorcą oraz obniżającą
wartość dziedzictwa przekazywanego potomkom. Według niego, inflacja powoduje,
że „biedny staje się bogatym, a bogaty biednym”.51
W latach 70. XVI wieku działała w Walencji frakcja zwolenników myśli z Salamanki,
której najwybitniejszym przedstawicielem był Francisco Garcia. W swoim dziele pt. Tratado
utilismo (1583) rozwinął teorię subiektywnej wartości, zwracając uwagę na to, że użyteczność
zależy m.in. od liczby różnych zastosowań, które może mieć dane dobro, wagi celów, do któ-
rych osiągnięcia można je wykorzystać oraz efektywności, z jaką może ono spełniać swoją
funkcję.
Podkreślał również rolę rzadkości w kształtowaniu się cen. Pisał: „jak już powiedzieli-
śmy, chleb jest droższy od mięsa, gdyż jest bardziej potrzebny do życia. Mogą jednak nadejść
czasy, kiedy chleb będzie występował w takiej obfitości, a mięso będzie tak rzadkie, że chleb
będzie tańszy od mięsa [sic!].”52 Później zaznaczył jeszcze, że cena zależy od liczby kupują-
cych i sprzedających oraz od intensywności, z jaką dążą oni do zawarcia transakcji.
Do swojej analizy wartości włączył również ilościową teorię pieniądza, podkreślając,
że ceny towarów zależą także od tego, czy pieniądz występuje w obfitości, czy jest stosunko-
wo rzadki – oraz od tego, jak bardzo ludzie cenią pieniądz. Zauważył, że popyt na pieniądz
jest zróżnicowany nie tylko pod względem geograficznym, ale również zmienia się w czasie.
Tą samą analizą, którą do tej pory stosowano jedynie w skali makro, Francisco Garcia posłu-
50
Wywiad z Jesusem Huertą de Soto: Hiszpańskie korzenie szkoły austriackiej [tłum. M. Rudnicka], J. Tucker,
The Austrian Economics Newsletter, no. 2, vol. 17, Summer 1997. 51
Za: W. Kwaśnicki, Ekonomia klasyczna..., s. 603. 52
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 112 [tłum wł.].
29
żył się także w skali mikro – co było pionierskim rozwiązaniem. Zauważył, że człowiek,
po dorobieniu się dużego majątku, będzie mniej cenił każdą jednostkę pieniądza niż wtedy,
gdy był ubogi – oraz mniej od innego człowieka, który w tym samym czasie jest biedny.
Tym samym utworzył koncepcję malejącej użyteczności marginalnej pieniądza.
Kolejną zasługą tego hiszpańskiego uczonego było scalenie teorii wartości pieniądza:
wartość rynkowa pieniądza zależy od jego aktualnej podaży, intensywności popytu na niego
oraz 'bezpieczeństwa' samego pieniądza (którą to cechę później nazwano jakością pieniądza).
Pod koniec XVI stulecia coraz większe wpływy w Hiszpanii zaczął zdobywać nowo
utworzony zakon jezuitów, który stopniowo przejmował prymat od dominikanów; nie inaczej
było w szkole scholastyków z Salamanki. Pierwszym, godnym naszej uwagi, jezuitą pośród
nich był Luis de Molina (1535-1601). W przeciwieństwie do swoich znakomitych poprzedni-
ków, nigdy nie wykładał na Uniwersytecie w Salamance – a jedynie na nim studiował.
Pod koniec życia napisał słynne sześciotomowe dzieło pt. De Iustitia et Iure, którego pierw-
sze trzy tomy zostały wydane kolejno w latach 1593, 1597 i 1600, natomiast trzy ostatnie
ukazały się po jego śmierci.
Podobnie jak poprzedni uczeni związani z Salamanką, także on posługiwał się analizą
popytu i podaży w celu wyjaśnienia wahań cen – a za sprawiedliwą cenę uważał, oczywiście,
cenę rynkową. Dodał do tej analizy nowy element, zauważając, że to samo dobro w handlu
detalicznym sprzedawane jest po wyższej cenie jednostkowej niż w handlu hurtowym –
a więc zanim trafi do rąk handlarza.
Luis de Molina zajmował się jednak głównie zagadnieniami związanymi z pieniądzem.
Tak samo jak Doktor Navarro, zaznaczał on podczas swoich rozważań podstawowe założenie
wszelkich analiz ekonomicznych: ceteris paribus (pozostałe niezmienne). „Tak samo,
jak obfitość dóbr powoduje spadek cen (przy stałej ilości pieniądza i liczbie handlarzy),
tak obfitość pieniądza powoduje ich wzrost (przy stałej ilości pieniądza i liczbie handlarzy).
Dzieje się tak, ponieważ pieniądz traci na wartości, w zakresie nabywania i porównywania
dóbr. Dlatego też obserwujemy w Hiszpanii znaczny spadek siły nabywczej pieniądza, spowo-
dowany jego obfitością w porównaniu do stanu sprzed osiemdziesięciu lat. Przedmiot, który
można było nabyć za dwa denary, dziś jest wart pięć lub sześć – a bywa, że jeszcze więcej.
Płace wzrosły w takim samym stopniu; podobnie posagi, ceny nieruchomości, renty feudalne
i wszystko inne.” Podkreślał jednak również rolę strony popytowej: „tam, gdzie popyt na pie-
niądz jest największy – czy to ze względu na handel lub przewóz dóbr, prowadzenie innych
interesów, toczenie wojen, utrzymanie dworu, albo z jakiegokolwiek innego powodu –
30
tam i jego wartość będzie najwyższa.”53
Ów wielki uczony jako pierwszy myśliciel w historii zauważył, że pieniądz bankowy
(który określił greckim terminem chirographis pecuniarum) – a zwłaszcza depozyty – zupeł-
nie tak samo jak gotówka (pieniądz kruszcowy) stanowią część podaży pieniądza.
Już w 1597 r. stwierdził on, że cały wolumen transakcji zawieranych na rynku nie mógłby
zostać zrealizowany, gdyby posługiwać się jedynie faktycznie istniejącą gotówką – koniecz-
ne do tego jest istnienie pieniądza tworzonego przez banki w formie depozytów i wykorzy-
stywanie go przy pomocy czeków bankowych. Dlatego też za część podaży pieniądza należy
uznać również pieniądz tworzony z niczego za pomocą bankowych zapisów księgowych –
ponieważ pełni on dokładnie taką samą rolę, jak istniejący realnie pieniądz kruszcowy.
Jak można się spodziewać po uczonym o takich poglądach, Luis de Molina był zdecy-
dowanym przeciwnikiem państwowej kontroli cen – a zwłaszcza kursów wymiany walut ob-
cych. Tłumaczył, że wartość danej waluty jest zawsze wynikiem działania sił popytu i poda -
ży – i dlatego kurs walutowy powinien mieć możliwość swobodnej zmiany pod ich wpływem.
Ponadto uważał, że stałe kursy walutowe mogą doprowadzić do niedoboru pieniądza (myśli
tej jednak nie rozwinął).
Ów jezuita miał liberalne poglądy – jak na swoje czasy – również w kwestii pobierania
procentu. Nie był zwolennikiem całkowitego zniesienia kanonicznego zakazu lichwy – jednak
wprowadził wiele wyjątków od niego. Jako uzasadnienia używał nie tylko ryzyka kredytowe-
go, ponoszonego przez pożyczkodawcę – ale również prawa do rekompensaty za utracony
dochód (lucrum cessans), którą to kategorię znacznie poszerzył w stosunku poglądów wcze-
śniejszych myślicieli – a także uważał ją za jedną z podstaw gospodarki rynkowej. Z tego
powodu uznawał zakaz lichwy w zasadzie tylko w jednym przypadku: kiedy pożyczający
nie zamierzał przeznaczyć kwoty pożyczki na inwestycje (lecz trzymać 'w skrzyni').
Luis de Molina odegrał także niebagatelną rolę w ożywieniu idei czynnego uczestnic-
twa człowieka w prawie natury (która zeszła na dalszy plan na początku XVI wieku) – i wy-
nikającego z niego prawa do własności prywatnej. Profesor Richard Tuck podsumowuje jego
poglądy na tą kwestię, pisząc, że stworzył on „teorię, w której człowiek jawi się jako wolny
i samodzielny byt, podejmujący autonomiczne decyzje, które kształtują jego los zarówno
w wymiarze materialnym, jak i duchowym.”54
Innym ważnym uczonym z Salamanki, należącym do zakonu jezuitów, był Jeronimo
Castillo de Bovadilla (ok. 1547-ok. 1605). Jego największym wkładem w rozwój myśli eko-
nomicznej było zaprezentowanie w pracy pt. Politica para corregidores (1585) koncepcji
53
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 114 [tłum wł.]. 54
R. Tuck, Natural Rights Theories, Cambridge University Press, Cambridge 1979, s.54 [tłum wł.].
31
dynamicznej konkurencji pomiędzy przedsiębiorcami. Uważał on, że w zasadzie najkorzyst-
niejszym aspektem konkurencji jest wzajemne naśladownictwo pozytywnych zachowań kon-
kurentów – co prowadzi do rozpowszechniania się najbardziej efektywnych wzorców gospo-
darczych. Na tej podstawie twierdził, że „ceny produktów będą spadać w rezultacie obfitości,
wzajemnego naśladownictwa i wielości sprzedawców”55.
Kolejnym znamienitym przedstawicielem szkoły scholastyków (choć niezwiązanym
z Salamanką) był jezuita Juan de Mariana (1526-1624)56
. Zasłynął opisaniem historii Hiszpa-
nii w monumentalnym dziele pt. Historiae de rebus Hispaniae (1592); w wersji łacińskiej
liczyło ono 11 tomów, natomiast w hiszpańskojęzycznej aż 30. Doczekało się wielu tłuma-
czeń, a jego hiszpańskie wydanie wznawiano aż do połowy XIX wieku.
Najbardziej znaną pracą tego jezuity jest jednak traktat De Rege (1599) – napisany
na zamówienie króla Hiszpanii Filipa II – w którym sprzeciwiał się absolutyzmowi oraz
twierdzeniu o boskim pochodzeniu władzy królewskiej. W przeciwieństwie do poprzedników,
głosił, że w wypadku nadużycia władzy przez króla poddani mają prawo mu ją odebrać.
Co więcej, uważał, że poza prawem do suwerenności, ludzie posiadają również inne prawa:
wetowania ustaw, nakładania podatków oraz wyboru następcy bezdzietnego króla. Sprawia to,
że tego hiszpańskiego uczonego można uznać za prekursora teorii o zgodzie ludu oraz
zwierzchności ludu nad władzą, opracowanej przez Johna Locke'a.
Juan de Mariana rozszerzył również głoszoną przez scholastyków definicję tyrana
oraz warunki usprawiedliwiające tyranobójstwo. Głosił, że tyranem jest każdy, kto narusza
prawa religijne, nakłada podatki bez zgody poddanych lub utrudnia zebranie się demokra-
tycznego parlamentu – a prawo do zabójstwa tyrana ma każdy, za pomocą dowolnych środ-
ków. Jedynym warunkiem jest podjęcie wcześniejszej próby zebrania współobywateli w celu
podjęcia decyzji w tej kwestii – a gdyby się to nie udało, poradzenie się 'mądrych i wykształ-
conych ludzi'; można jednak tych kroków zaniechać, o ile widać powszechny, zdecydowany
sprzeciw ludności wobec tyrana. Za hamulec przed nieuzasadnionym królobójstwem hiszpań-
ski scholastyk uważał przerażającą karę za taki czyn – który z tego względu będzie podejmo-
wany jedynie w razie najwyższej konieczności.
Jezuita ten zajmował się także zagadnieniami z dziedziny ekonomii. W roku 1609 wy-
dał traktat O wymianie pieniędzy (De monetae mutatione), w którym omówił teorię pieniądza
55
J. C. de Bodavilla, Politica para corregidores, Salamanka 1585, 2. rozdz. 4, nr 49.
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 49. 56
Informacje o tym uczonym czerpaliśmy głównie z polskiego tłumaczenia podrozdziału cytowanej pracy
M. N. Rothbarda, który został poświęcony właśnie Juanowi de Marianie.
M. N. Rothbard, Uczony ekstremista: Juan de Mariana [tłum. M. Benedyk], [w:] Economic thought..., s. 117-
122 [mises.pl].
32
oraz praktyczne kwestie związane z jego funkcjonowaniem. Zarzucił w nim Filipowi III, ów-
czesnemu królowi Hiszpanii – który, psując monety, trzykrotnie zwiększył podaż pieniądza57
,
aby spłacić dług państwowy – że dokonuje grabieży na własnych poddanych oraz niszczy
rodzimy handel. Co więcej, swojego władcę wskazał również jako winowajcę chronicznej
inflacji, która trapiła wtedy Hiszpanię.
Juan de Mariana dowodził, że psucie pieniądza nie jest niczym innym, jak nakładaniem
na majątek poddanych ukrytego podatku – a jak wcześniej zaznaczyliśmy, uważał, że żaden
władca nie ma prawa tego robić bez zgody ludu. Przypomniał też bullę papieską In coena
Domini (Przy wieczerzy Pańskiej), zgodnie z którą każdy władca, nakładający bezprawnie
nowe podatki, zaciąga ekskomunikę. Jezuita porównał także psucie pieniądza do wprowadze-
nia prawnego monopolu, dzięki któremu król może sprzedawać pieniądz po cenie wyższej
niż rynkowa. Zdaniem Juana de Mariany, władca ma obowiązek dbania o standardy miar
i wag – miast wykorzystywać swoją pozycję do oszukiwania ludzi.
Pisał on: „Tylko głupiec próbować może dzielić te wartości tak, aby ustawowa cena róż-
niła się od naturalnej. Głupi zaiste i niebezpieczny jest władca, który rozkazać chce, by rzecz
wycenianą powszechnie na pięć, sprzedawać nie inaczej jak za dziesięć. Ludzie kierują się
sądami dotyczącymi jakości rzeczy oraz ich rzadkości lub obfitości. Nie może osiągnąć celu
książę, który nie zważa na te zasady handlu. Lepiej zatem nie ingerować w te sprawy, niż na-
rzucać coś siłą, krzywdę czyniąc ludowi.”58
Tak ostra i otwarta krytyka panującego króla w czasach rosnącego absolutyzmu nie mo-
gła przejść bez konsekwencji. W wieku 73 lat Juan de Mariana został wtrącony do więzienia,
z którego wyszedł po czterech miesiącach tylko dzięki interwencji papieża; musiał w zamian
usunąć ze swego traktatu wszystkie drażliwe fragmenty oraz obiecać większą powściągliwość
w przyszłości.
Gorszy los spotkał jednak jego dzieło. Król wykupił i zniszczył wszystkie jego dostępne
egzemplarze – a książki, które ocalały z pogromu, były w późniejszych latach starannie cen-
zurowane: wycinano z nich nieprawomyślne zdania, a nawet zalewano atramentem całe stro-
ny; nieocenzurowane kopie wciągano zaś na indeks i usilnie ich poszukiwano. W efekcie,
traktat O wymianie pieniędzy praktycznie przestał istnieć. Ocalało jednak kilka kompletnych
egzemplarzy tego dzieła, dzięki czemu osiągnięcia Juana de Mariany mogły zostać wskrze-
szone.
57
Juan de Mariana wskazał, że Filip III psuł pieniądz na dwa sposoby: podwoił wartość nominalną miedzia-
nych monet przy niezmienionej zawartości kruszcu oraz utrzymał nominalną wartość monet srebrno-
miedzianych, z których usunął srebro i zmniejszył zawartość miedzi. 58
Za: M. N. Rothbard, Uczony ekstremista..., s.5.
33
W swoim innym dziele pt. Discurso sobre las enfermedades de la compania (1625), je-
zuita ów przedstawił protoaustriacką krytykę centralnego planowania przy użyciu aparatu
przymusu. Tłumaczył, że władza państwowa nie jest w stanie uzyskać informacji koniecznych
do zarządzania działaniami społeczeństwa z powodzeniem – co zawsze powoduje sytuację,
że „ślepy prowadzi widzących”, wprowadzając chaos w miejsce naturalnego ładu. Władza
bowiem „nie zna ludzi ani faktów ze wszystkim, co je otacza i od których zależy powodzenie
(…) [dlatego też] nie da się uniknąć wielu poważnych błędów, a ludzie są niezadowoleni
z takiego ślepego rządu i pogardzają nim.” Co więcej, centralne planowanie i sterowanie
działaniami poddanych wymaga wprowadzania wielu szczegółowych regulacji, które –
na domiar złego – wciąż trzeba modyfikować w pogoni za ludzką kreatywnością. A „gdy jest
wiele praw, nie wszystkie one mogą być stosowane i znane, a więc szacunek dla wszystkich
praw umiera.”59
U schyłku świetności szkoły scholastyków działał Flamandczyk, Leonard Lessius
(1554-1623), który również należał do zakonu jezuitów. Podczas wieńczących jego edukację
dwuletnich studiów w Rzymie, które odbywał pod kierunkiem Francisco Suareza, przekonał
się do poglądów uczonych z Salamanki oraz zawarł znajomość z Luisem de Moliną. Po po-
wrocie z Rzymu objął kierownictwo katedry filozofii i teologii na Uniwersytecie w Lowa-
nium.
Jak przystało na scholastyka, Leonard Lessius za sprawiedliwą cenę uważał cenę ryn-
kową (choć dopuszczał kilka wyjątków, które uzasadniały wprowadzenie cen administracyj-
nych). W odpowiedzi na teorię wartości opartą na koszcie historycznym, pisał: „Jeśli wydatki
poniesione przez kupca będą większe [od rynkowej ceny danego dobra], to jego pech – cena
rynkowa nie wzrośnie z tego powodu; tak samo, jak nie spadłaby, nawet gdyby kupiec nie po-
niósł wcześniej żadnych wydatków. Taka już dola kupca: osiągnie zysk, jeśli jego koszty będą
niskie, a straci, jeśli jego koszty będą wysokie – bądź po prostu wyższe od przeciętnych.”60
Zajmował się on również analizą powiązań pomiędzy rynkami krajowymi, wartością
pieniądza oraz systemem cen; bronił wolności kursów walutowych oraz działalności speku-
lantów. Jego zainteresowania obejmowały także rynek pracy – a więc i cenę pracy. Uważał,
że wysokość płac zależy od tych samych sił popytu i podaży, co cena każdego innego dobra –
a więc i sprawiedliwa płaca jest płacą rynkową. Innymi słowy, jeśli ktoś z własnej woli godzi
się na pracę za daną płacę, to nie może ona być niesprawiedliwa. Leonard Lessius zauważył,
59
Warto zwrócić tutaj uwagę, jak bardzo ustrój prawny tamtych czasów różnił się od dzisiejszego – w którym
obowiązki układu państwo-obywatel, wynikające z zasady ingnorantia iuris nocet, są skrajnie niesymetrycz-
ne. 60
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s.123 [tłum. wł.].
34
że oprócz wynagrodzenia pieniężnego, pracownik może odnosić również korzyści psychicz-
ne, które należy traktować jako część honorarium. „Jeśli praca – poza wynagrodzeniem –
wiąże się z pozycją społeczną, płaca może być niższa, gdyż owa pozycja – i związane z nią
korzyści – są niejako składnikiem wynagrodzenia.”61
Rozwinął on również pogląd, że pracownicy są zatrudniani dla pożytków, które praco-
dawca osiąga dzięki ich produktywności. Jest to zalążek teorii marginalnej produktywności,
wyjaśniającej kształtowanie się popytu na pracę – a co za tym idzie: również kształtowanie
się płac. Teorię tę rozwinięto dopiero pod koniec XIX wieku, kiedy to została na nowo 'od-
kryta' przez uczonych z austriackiej szkoły ekonomii oraz ekonomistów neoklasycznych.
Flamandzki uczony podkreślał również znaczenie przedsiębiorczości w wypracowywa-
niu zysku. Zauważył, że dzięki umiejętnemu połączeniu różnych środków, niektórzy przed-
siębiorcy są w stanie osiągać wyższe zyski, niż ich konkurenci.
Rozważania Leonarda Lessiusa obejmowały także sferę pieniężną. W swoich analizach
dowodził, że wartość pieniądza kształtowana jest przez siły popytu i podaży. Obfitość pienią-
dza wpływa na spadek jego wartości w stosunku do innych dóbr (również walut obcych) –
zaś wzrost popytu na pieniądz (spowodowany np. prowadzeniem wojny), a także wzrost po-
daży pozostałych dóbr, powodują wzrost jego wartości.
Ostatnim wielkim scholastykiem z Salamanki był także jezuita, kardynał Juan de Lugo
(1583-1660). Po studiach prawniczych i teologicznych na Uniwersytecie w Salamance, przez
22 lata wykładał teologię w prestiżowym Kolegium Jezuickim w Rzymie, po czym otrzymał
godność kardynalską. Nazywany był największym teologiem moralnym od czasu św. Toma-
sza z Akwinu. Jego najbardziej znanym dziełem z zakresu prawa i ekonomii jest traktat
De Iustitia et Iure (1642), którego wydanie było wznawiane aż do roku 1893.
Zajmował się w nim m.in. teorią wartości opartą na subiektywnej użyteczności – którą
doprowadził do najbardziej, spośród uczonych scholastyków, zaawansowanego punktu. Pisał,
że ceny dóbr na rynku ulegają wahaniom „ze względu na ich użyteczność w odniesieniu
do ludzkich potrzeb – która jest jedynie mniemaniem; i tak klejnoty są znacznie mniej użytecz-
ne dla domu niż kukurydza – a jednak ich cena jest znacznie wyższa.”62 Zbliżył się tym sa-
mym do rozwiązania arystotelesowskiego paradoksu wartości63
za pomocą teorii użyteczności
krańcowej. Zauważył, że subiektywne oczekiwania (wartościowania) różnią się od obiektyw-
nej wartości użytkowej – oraz są zależne m.in. od rzadkości danego dobra. Stąd zaś już tylko
61
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s.124 [tłum. wł.]. 62
Za: M. N. Rothbard, Economic thought..., s.126 [tłum. wł.]. 63
Dlaczego woda, która jest niezbędna do życia, jest tania – podczas gdy diamenty są bardzo drogie, choć
można się bez nich obejść?
35
krok do kategorii użyteczności krańcowej.
Juan de Lugo tłumaczył, że subiektywność oznacza, iż indywidualne osądy wartości
dokonywane są zarówno przez rozsądnych, jak i nierozsądnych ludzi. Mimo to, sprawiedliwą
ceną będzie zawsze cena rynkowa, określana przez popyt oraz subiektywne wartościowania
konsumentów – nawet wtedy, gdy są oni nierozsądni lub ich oceny skrajnie różnią się od na-
szych. Owa subiektywność powoduje, że teoretyczna cena równowagi rynkowej zależy od tak
wielkiej liczby czynników, że tylko Bóg może ją znać64
.
Jezuita ów wzbogacił także dyskusję na temat działalności kupieckiej o koncepcję kosz-
tu alternatywnego. Zauważył, że kupiec będzie sprzedawał dane dobro jedynie wtedy,
gdy spodziewana cena sprzedaży pokryje poniesione przez niego koszty oraz stopę zysku,
którą mógłby osiągać, prowadząc inną działalność.
Kolejnym polem rozważań hiszpańskiego kardynała była teoria pieniądza. Zgadzał się
tutaj ze swymi poprzednikami, głosząc, że siła nabywcza (wartość) pieniądza zależy od ro-
dzaju i zawartości kruszcu w monecie, podaży oraz popytu na pieniądz. Dodał do tego spo-
strzeżenie, że pieniądz napływa z obszarów, na których jego wartość jest niższa, do tych,
na których jest ona wyższa.
Niestety, był to ostatni wkład uczonych z Salamanki w rozwój ekonomii – w XVII wie-
ku nastąpił faktyczny upadek szkoły hiszpańskich scholastyków.
1.4. Richard Cantillon i pierwszy traktat ekonomiczny65
Wbrew powszechnemu przekonaniu, to nie Adam Smith był ojcem współczesnej eko-
nomii. Zanim napisał on swoje Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów (1776),
Richard Cantillon (ok. 1680-1734) wydał pierwszy w historii traktat ekonomiczny per se:
Ogólne rozważania nad naturalnymi prawami handlu66. Dzieło to napisał już w roku 1730 –
jednak aż do roku 1755, z powodu niezwykle ostrej cenzury we Francji, funkcjonowało ono
jedynie w formie rękopisu.
William Stanley Jevons (1835-1882), twórca neoklasycznej szkoły ekonomii, nazwał
traktat Richarda Cantillona pierwszym traktatem o ekonomii. Podobnie Charles Gide (1847-
1932), ceniony francuski ekonomista oraz historyk myśli ekonomicznej, uważał to dzieło
za pierwszy systematyczny traktat o ekonomii politycznej. Friedrich August von Hayek
64
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 50. 65
Na podst.: M. N. Rothbard, Richard Cantillon – ojciec współczesnej ekonomii [tłum. M. Sznajder], [w:] Eco-
nomic thought..., s. 343-362 [mises.pl]. 66
R. Cantillon, Ogólne rozważania nad naturalnymi prawami handlu, Warszawa 1938.
36
(1899-1992), czołowy austriacki ekonomista oraz historyk myśli ekonomicznej, laureat na-
grody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla z dziedziny ekonomii z 1974 r., napisał o Cantillonie:
„ten utalentowany, niezależny obserwator potrafił zintegrować punkt widzenia praktyka
z teoretycznym namysłem, będąc pierwszym człowiekiem, któremu udało się zaprezentować
i przekazać prawie cały zakres tego, co dziś nazywamy ekonomią”67.
Richard Cantillon, urodzony najprawdopodobniej w hrabstwie Kerry (Irlandia), w roku
1714 wyemigrował do Paryża, gdzie niebawem objął posadę głównego asystenta w banku
swojego kuzyna. Dzięki zmysłowi przedsiębiorczości, już po dwóch latach wykupił bank,
w którym pracował – a który obsługiwał pozostający na wygnaniu dwór Stuartów oraz rzeszę
emigrantów z wysp brytyjskich. Dało mu to niezwykle silną pozycję w świecie bankierów.
Największego majątku dorobił się jednak w związku z tzw. aferą Missisipi, wywołaną
przez sprytnego Szkota, Johna Lawa. Wmówił on władcy Francji, że może spłacić ogromny
dług skarbu państwa bez zgromadzenia odpowiedniej ilości kruszcu. Kluczem do sukcesu
miał być pieniądz fiducjarny, emitowany przez monopolistyczny bank rządowy – oraz kon-
wersja francuskich obligacji na akcje Kompanii Missisipi, która miałaby monopol na handel
z rejonem rzeki Missisipi (ponoć niezwykle bogatym w złoto). Wystarczyło jedynie napędzić
bańkę spekulacyjną, aby za jedną akcję skupić jak największą liczbę obligacji rzędowych
(którymi można było płacić za akcje w wartości nominalnej – mimo że ich wartość rynkowa
była znacznie niższa) oraz przekonać ludzi do posługiwania się nowym rodzajem pieniądza
papierowego. Plan ten sprawił, że John Law został mianowany głównym doradcą finanso-
wym rządu francuskiego oraz ministrem finansów Francji – dzięki czemu mógł wcielić swój
inflacyjny projekt w życie.
Jego partnerem w interesach został właśnie Richard Cantillon, który zwietrzył szansę ła-
twego zarobku. W szczycie spekulacyjnej hossy sprzedał wszystkie posiadane przez siebie
udziały w Kompanii Missisipi (postąpił tak również z tymi, które oddano mu pod zastaw) –
a ponadto pożyczył innym spekulantom spore sumy pieniędzy na zakup akcji, przy oprocen-
towaniu sięgającym nawet 55% (co było wynikiem silnej inflacji). Tak zabezpieczywszy swój
majątek, wyjechał do Włoch, aby przeczekać przewidywany wielki krach – a następnie wrócił
do Paryża, ścigając swoich dłużników, którzy w międzyczasie stali się bankrutami. Natural-
nie, nie przysporzyło mu to wielu przyjaciół. Richard Cantillon zginął w 1734 r. – najprawdo-
podobniej z ręki swojego kucharza, który następnie podpalił dom, aby zatuszować zbrodnię.
Na polu teorii ekonomicznej Richard Cantillon również miał niemałe osiągnięcia.
W Ogólnych rozważaniach nad prawami handlu po raz pierwszy odseparował zagadnienia
67
F. A. von Hayek, Introduction to a German translation of Cantillon's Essai, Gustav Fischer, Jena 1931.
37
ekonomiczne od etycznych i politycznych, czyniąc ekonomię samodzielną dziedziną wiedzy
o ludzkim działaniu. Był także jednym z pionierów przeprowadzania tzw. eksperymentów
myślowych – metody, którą Ludwig von Mises określił później jako niezbędną metodę my-
ślenia ekonomicznego. Konieczność posługiwania się nią wynika z faktu, że w przypadku
relacji społecznych badacz nie jest w stanie odtworzyć pożądanych warunków w laborato-
rium – a tym bardziej nie potrafi wszystkich czynników kontrolować ani zmieniać, w celu
zbadania ich wpływu na ludzkie działanie. Jak już napisaliśmy68
, każde ludzkie działanie jest
unikalne, więc nauki społeczne muszą funkcjonować bez eksperymentu laboratoryjnego.
Dlatego też badacze społeczni opracowali metodę naukowego posługiwania się myślo-
wą abstrakcją, która – przy założeniu ceteris paribus – pozwala określić skutek zmiany wy-
branego czynnika. Można następnie – wychodząc od najprostszych modeli – stopniowo je
uzupełniać, aby w ten sposób dojść do skomplikowanego modelu rzeczywistości. Pozwala to
teoretykowi ekonomii zbudować w swojej głowie model gospodarki rynkowej – a następnie
stopniowo odkrywać rządzące nią prawa.
Podczas swoich rozważań na temat kształtowania się cen, Cantillon pisał: „Jasne jest,
że ilość produktu lub towaru oferowanego na sprzedaż, proporcjonalnie do jego zapotrzebo-
wania lub ilości kupujących, jest podstawą dla już ustalonych, czy też przyszłych rzeczywi-
stych cen rynkowych”69. Z drugiej zaś strony, popyt zależy od „nastrojów, upodobań, trybu
życia itd.” – jest więc czysto subiektywny. Dlatego też Irlandczyk twierdził, że wartość „ha-
ftom, wytwornym ubraniom, miedzi i innym metalom” nadawana jest przez „zgodę rodzaju
ludzkiego” – zatem nie jest ona determinowana przez koszty produkcji. Cantillon podkreślał,
że: „Często się zdarza, że wiele rzeczy posiadających wartość wewnętrzną nie jest sprzeda-
wanych w owej wartości: to zależy od humorów i zachcianek ludzi oraz od ich konsumpcji”.
Dla zobrazowania swoich wniosków, Richard Cantillon podał przykład amerykańskiego
sprzedawcy skór bobrowych na czapki, który przyjechał w interesach do Europy. Szybko jed-
nak „wpadł w zdumienie, odkrywając, że czapki wełniane są równie funkcjonalne – i że jedy-
na różnica między nimi to opinia o bobrowych jako lżejszych oraz milszych dla oka i w doty-
ku.” W tej sytuacji stało się dla niego jasne, że to nie koszty, które poniósł, decydują o cenie
jego towaru – lecz tylko i wyłącznie opinie konsumentów; jego interes ma więc rację bytu
tylko w sytuacji, kiedy klienci zdecydują się płacić za bobrowe skóry cenę przewyższającą
koszty ich produkcji i transportu.
Jako inny przykład Cantillon podał brukselską fabrykę koronek. „Jeżeli cena, którą da-
my płacą za koronki, nie pokryje wszystkich kosztów i nie zapewni zysków, wówczas fabryka
68
Por. s. 10. 69
Ten i kolejne cytaty [jeśli nie podano inaczej] za: M. N. Rothbard, Richard Cantillon....
38
nie będzie opłacalna i przedsiębiorca ją zamknie, zostając bankrutem. Ale jeżeli fabryka ma
się utrzymać, wówczas będzie konieczne, aby ceny zapłacone przez damy Paryża pokryły
wszystkie koszty.” Tak więc jeśli cena danego dobra spadnie poniżej aktualnych kosztów jego
produkcji, to albo przedsiębiorcy znajdą sposób na produkowanie go taniej, albo będą zmu-
szeni zamknąć interes. Jest to istota austriackiego podejścia do kształtowania się cen na ryn-
ku.
Jako uzdolniony bankier, handlarz i spekulant, Richard Cantillon nie mógł przeoczyć
roli przedsiębiorców w przesiąkniętej niepewnością gospodarce rynkowej. Jest on autorem
pierwszej tak dogłębnej analizy znaczenia przedsiębiorczości dla dążenia rynku do stanu rów-
nowagi (nie twierdził jednak – w przeciwieństwie do późniejszych ekonomistów klasycz-
nych – że rynek w tej równowadze kiedykolwiek się znajdzie).
Ów Irlandczyk podzielił producentów na dwie grupy: pracowników najemnych, otrzy-
mujących stałe wynagrodzenie za swoją pracę oraz przedsiębiorców – których dochód zależy
od ich zaradności. Ponoszą oni mniej więcej stałe koszty, lecz ilość sprzedanych dóbr oraz ich
cena są zmienne – i w zależności od nich kształtują się ich zyski; innymi słowy: ponoszą dane
koszty z nadzieją, że przyszłe przychody ze sprzedaży zwrócą je z nawiązką – która będzie
ich zyskiem. Przedsiębiorcy są więc żywotnie zainteresowani w prawidłowym przewidywa-
niu przyszłości oraz odnajdywaniu na rynku wszelkich niedopasowań, które pozwolą im wy-
pracować większe zyski – czym przyczyniają się do zanikania tych niedopasowań oraz ogól-
nej niepewności. Dlatego też pełnią oni rolę zdecydowanie równoważącą – nie zaś, jak twier-
dzili niektórzy – destabilizującą.
Richard Cantillon opracował także teorię płac, którą powiązał z teorią zaludnienia. (No-
tabene, teorie te zostały praktycznie skopiowane przez Adama Smitha w jego Bogactwie na-
rodów, na którym z kolei opierał się Thomas Malthus, tworząc swoją słynną teorię ludno-
ściową.70
) Długoterminowy poziom płac uzależniał on m.in. od podaży siły roboczej, na którą
z kolei wpływ ma liczba ludności oraz tempo jej przyrostu. Te ostatnie zaś, zdaniem Cantillo-
na, zależą w głównej mierze od posiadanych zasobów bogactw naturalnych, uwarunkowań
kulturowych oraz poziomu rozwoju technologicznego.
Nie twierdził więc, że ludzie rozmnażają się bezrozumnie, nie biorąc pod uwagę możl i-
wości wyżywienia potomstwa – co nieuniknienie prowadziłoby do klęski głodu – lecz że li-
czebność populacji dostosowuje się do panujących warunków naturalnych, technologicznych
i cywilizacyjnych. Zdecydowanie sprzeciwiał się umieszczaniu w polu badań ekonomii pro-
blemu ograniczania wielkości populacji w imię podwyższenia standardu życia – pozostawia-
70
M. N. Rothbard, Richard Cantillon..., s. 11.
39
jąc jego rozwiązanie w gestii wolnych obywateli.
Irlandzki uczony w swoich rozważaniach ekonomicznych uwzględnił również aspekt
przestrzenny – przez co uważany jest za prekursora ekonomii przestrzennej. Zauważył mia-
nowicie wpływ kosztów i ryzyka transportu surowców – a następnie towarów – na rozmiesz-
czenie zakładów produkujących różne dobra. Wytłumaczył także centralne położenie rynków
w miastach, argumentując, że znacznie mniej kosztowne oraz czasochłonne jest gromadzenie
się wszystkich kupców w jednym miejscu, niż poszukiwanie ich na terenie całego miasta
w celu porównania ofert.
Pisząc ogólny traktat ekonomiczny, Richard Cantillon nie mógł oczywiście pominąć za-
gadnień ze sfery pieniężnej. Traktował on pieniądz kruszcowy jako szczególny przypadek
towaru, którego produkcja (wydobycie) wymaga poniesienia pewnych kosztów. Nie będą one
ponoszone, jeśli wartość rynkowa złota lub srebra ich nie zrekompensuje (a przedsiębiorcy
nie będą już w stanie ich obniżyć) – i vice versa: wydobycie wzrośnie wraz ze wzrostem war-
tości kruszcu, gdyż opłacalne stanie się wydobywanie go z trudniej dostępnych rejonów.
Mając za sobą doświadczenia z afery Missisipi, Irlandczyk zauważył również, że mimo
równej wartości pieniądza papierowego i kruszcowego (na który banknoty mogły być wymie-
niane), wytworzeniu tego pierwszego nie towarzyszą praktycznie żadne koszty. Jest to silną
zachętą dla rządu oraz banków do wprowadzania do obiegu pieniądza bez pokrycia – co bę-
dzie miało taki sam efekt, jak wzrost podaży pieniądza kruszcowego. Przynajmniej na po-
czątku. Jeśli bowiem ludzie stracą zaufanie do pieniądza fiducjarnego, będą chcieli wymienić
go na kruszec – lecz wtedy okaże się, że jest go zbyt mało, aby pokryć wszystkie banknoty,
co pociągnie za sobą monetarny chaos, a w konsekwencji – upadek pieniądza papierowego.
Istotną zasługą Richarda Cantillona na polu rozważań o pieniądzu jest spostrzeżenie,
że zwiększenie podaży pieniądza wcale nie wywołuje równomiernych i równoczesnych sku t-
ków w całej gospodarce (które to założenie leży u podstaw mechanistycznie stosowanej ilo-
ściowej teorii pieniądza) – lecz nowy pieniądz rozchodzi się na rynku w wielofazowym pro-
cesie, powodując zmiany względnych cen różnych dóbr. Oto w jaki sposób opisywał ten pro-
ces na przykładzie zwiększonego wydobycia kruszców:
„Ogólnie rzecz ujmując, zwiększenie ilości rzeczywistych pieniędzy powoduje odpo-
wiedni wzrost konsumpcji w kraju, która stopniowo wpływa na wzrost cen. Jeżeli wzrost ilości
pieniędzy pochodzi z kopalń złota i srebra w kraju, to właściciel tych kopalni, odkrywcy, hu t-
nicy, rafinerzy i wszyscy inni pracownicy zaczną wydawać więcej, proporcjonalnie do swoich
zysków. Skonsumują więcej towarów. Następnie zatrudnionych zostanie kilku mechaników,
mających z tym wcześniej niewiele wspólnego – a którzy również zwiększą swoje wydatki.
40
Zwiększenie wydatków na mięso, wino, wełnę itd. zmniejszy realny dochód pozostałych
mieszkańców, nie uczestniczących w wydobyciu zasobów wcześniej wspomnianych kopalni.
Zmienianie się rynku albo popytu na mięso, wino czy wełnę w sposób bardziej in tensywny
niż normalnie podniesie ich ceny. Zmusi to farmerów do zaangażowania większej ilości ziemi
do ich produkcji w następnym roku – i to właśnie oni odniosą korzyści z podniesienia cen.
Ludźmi, którzy ucierpią z powodu drożyzny i zwiększonej konsumpcji, będą w pierwszej kolej-
ności właściciele ziem podczas ich dzierżawy, następnie służący i wszyscy pracownicy oraz
otrzymujący stałe dochody, którzy sami utrzymują swe rodziny. Wszystko to musi zmniejszyć
wartość ich wydatków względem nowej konsumpcji. W ten właśnie sposób znaczny wzrost
pieniędzy z kopalni zwiększa konsumpcję. (…)
Jednakże, drożyzna wywołana w ten sposób nie wpływa jednakowo na wszystkie typy
produktów i towarów, proporcjonalnie do ilości pieniędzy (…). Jak sobie wyobrażam, kiedy
znaczna nadwyżka pieniędzy zostaje wprowadzona w kraju, to nowe pieniądze powodują
wzrost konsumpcji, a nawet nadają nowe tempo obiegowi. Nie jest jednak możliwe stwierdze-
nie, w jakim stopniu.”71
Jest to świetny opis skutków, jakie wywołuje zwiększenie pieniądza w obiegu: najwię-
cej zyskują ci, którzy otrzymają nowy pieniądz jako pierwsi; niewiele mniej ci, którzy
ten pieniądz od nich otrzymają – i tak aż do czasu, gdy ceny rynkowe dostosują się do nowej
ilości pieniądza oraz nowych proporcji, w jakich ten pieniądz jest wydawany (salda gotów-
kowe – konsumpcja – inwestycje). Tracą natomiast wszyscy ci, do których nowy pieniądz
nie dotrze 'w porę' – a zwłaszcza ludzie utrzymujący się ze stałych dochodów. Można powie-
dzieć, że grupa szczęśliwców może zwiększyć swoją konsumpcję, salda gotówkowe oraz in-
westycje kosztem przymusowych 'oszczędności' (obniżenia konsumpcji wskutek spadku real-
nej siły nabywczej pieniądza) pozostałych posiadaczy pieniądza. Ów zróżnicowany skutek
wprowadzenia do obiegu dodatkowej porcji pieniądza, zależny od miejsca jego wprowadze-
nia, zaczęto od tego czasu nazywać 'efektem Cantillona'72
.
Jest jeszcze jeden istotny aspekt takiej analizy skutków wzrostu podaży pieniądza. Jeśli
bowiem posiadacze nowego pieniądza nie wydadzą go na dobra konsumpcyjne, lecz pożyczą
bankierom, będą oni mogli udzielić większej ilości kredytów – co doprowadzi do spadku żą-
danej przez nich stopy procentowej oraz zwiększenia inwestycji dokonywanych przez ich
klientów. Zdarzyć się może, oczywiście, sytuacja odwrotna: „Jeżeli duża ilość pieniędzy
71
Za: Chi-Yuen Wu, An Outline of International Price Theories, George Routledge & Sons, Londyn 1939,
s. 66–67 [tłum. za M. Sznajder]. 72
M. Blaug, Teoria ekonomii. Ujęcie retrospektywne [tłum. zbiorowe], Wydawnictwo Naukowe PWN, War-
szawa 2000, s. 43.
41
w kraju wejdzie w posiadanie pożyczkodawców, to bez wątpienia obniży istniejącą stopę
oprocentowania, poprzez zwiększenie liczby tych ludzi [pożyczkodawców] – ale jeżeli znaj-
dzie się w rękach tych, którzy je wydają, wówczas nastąpi odwrotna sytuacja – stopa procen-
towa wzrośnie. Zwiększy się tym samym liczba przedsiębiorców, którzy będą musieli pożyczyć
pieniądze w celu rozszerzenia swojej działalności pod kątem klienta każdego typu.”
Tak więc skutki napływu pieniądza na rynek są zależne od sposobu jego wydatkowania.
Stopa procentowa kształtuje się zaś pod wpływem interakcji pomiędzy pożyczkodawcami
a pożyczkobiorcami – jest więc zależna od takich samych praw popytu i podaży, jak każda
inna cena rynkowa.
Richard Cantillon jako pierwszy przedstawił również kompleksową analizę wpływu
szybkości obiegu pieniądza73
na dostosowania cen do nowej ilości pieniądza. Pisał, że: „przy-
spieszenie – czy też szybszy obieg pieniędzy – odpowiada zwiększeniu, do pewnego stopnia,
istniejących pieniędzy”. Irlandzki kupiec zauważył, że szybkość obiegu pieniądza może
wzrosnąć nie tylko w wyniku zwiększenia częstotliwości dokonywania tradycyjnych płatno-
ści, lecz również wskutek wzrostu wydajności systemów rozliczeniowych (np. stosowanie
przez handlarzy kont rozliczeniowych) oraz posługiwanie się papierami dłużnymi (np. we-
kslami). Z drugiej strony, zmniejszenie częstotliwości przepływów pieniężnych powoduje
zwiększenie zapotrzebowania na salda gotówkowe, gdyż większa ilość pieniądza akumulo-
wana jest w rękach płatników. Szybkość obiegu pieniądza jest zatem odwrotnością popytu
na niego.
W tym świetle staje się jasne, że kolejną przyczyną, dla której wzrost ilości pieniądza
nie powoduje proporcjonalnego wzrostu cen, są zmiany w szybkości obiegu pieniądza: „Rze-
ka, która płynie i wije się w swoim korycie, nie przyspieszy dwukrotnie tempa, kiedy ilość jej
wody zostanie podwojona.” Tak więc powyższe rozważania podsumować można w następu-
jących słowach: „ilość pieniędzy w obiegu ustala i określa wszystkie ceny w kraju, w zależno-
ści od szybkiego lub powolnego tempa obrotu”.
Będąc pod wrażeniem zaawansowania teorii monetarnej Richarda Cantillona na tak
wczesnym etapie rozwoju ekonomii, Friedrich August von Hayek napisał, że: „stanowi ona
niewątpliwie szczytowe osiągnięcie tego największego ekonomisty okresu przedklasycznego,
73
Jak później wykażemy (patrz podrozdział 3.1.), nie ma takiego pojęcia, jak 'szybkość obiegu' pieniądza –
w dzisiejszym, matematycznym rozumieniu tego terminu – gdyż w danym momencie pieniądz zawsze znaj-
duje się w czyimś posiadaniu; nie 'krąży', lecz od czasu do czasu zmienia właściciela (jak każdy inny towar).
Zjawisko opisywane przez Cantillona dużo lepiej byłoby nazwać 'częstotliwością dokonywania transakcji
pieniężnych' – jednak w jego czasach nie istniał monetaryzm ani keynesizm, więc nie musiał wystrzegać się
pojęcia 'szybkość obiegu', aby nie zostać źle zrozumianym.
42
którego wielu klasycznym pisarzom nie udało się ani prześcignąć, ani mu nawet dorównać”74.
Irlandzki uczony nie poprzestał jednak na mikroekonomicznej analizie przepływu pie-
niądza – ale rozwinął swoją teorię również w skali makro. Pisał, że ilość kruszcu w danym
kraju może być powiększana poprzez bezpośrednie wydobycie, handel (dodatni bilansu płat-
niczy), pożyczki, przelewy, dotacje oraz prowadzenie wojen. Zawsze jednak będzie się
to łączyło z tym, że posiadacze dodatkowego złota wydadzą je, bądź też pożyczą innym (któ-
rzy je wydadzą) – przy czym część wydatków zostanie poniesiona za granicą. Zgodnie z pra-
wami rynku, spowoduje to, że towary krajowe staną się droższe w stosunku do zagranicz-
nych, wskutek czego zmaleje eksport, a wzrośnie import – przez co bilans płatniczy będzie
wykazywał ujemne saldo, a zasoby kruszcu zaczną maleć. Była to podstawowa sprzeczność
w myśleniu merkantylistów, którą autor pierwszego traktatu ekonomicznego celnie wypunk-
tował – oraz zasada, która pokazała, że międzynarodowy rynek pieniądza zawsze zmierza
do stanu równowagi.
Podsumowując dorobek naukowy Richarda Cantillona, przytoczmy cytat Murraya N.
Rothbarda: „Scholastycy pisali traktaty ogólne na temat prawie całej ludzkiej wiedzy, w któ-
rych dyskusje dotyczące ekonomii i rynku odgrywały podrzędną rolę. W epoce handlu mer-
kantyliści i ich krytycy dokonali inteligentnego zarysu poszczególnych tematów z zakresu eko-
nomii – zazwyczaj polityki gospodarczej. Ale Richard Cantillon był pierwszym teoretykiem,
który wyznaczył granice niezależnej sfery dochodzenia – ekonomii – i napisał ogólny traktat
na temat wszystkich jej aspektów.”75
Był on pierwszym uczonym, który kompleksowo zaprezentował ogólne zasady funk-
cjonowania rynku – wychodząc od pojedynczych działających ludzi, a kończąc na interak-
cjach pomiędzy gospodarkami narodowymi. Ukazał gospodarkę jako naturalny mechanizm,
który – mimo że przesiąknięty niepewnością – niezależnie od niczyjej woli dąży do stanu
równowagi. Niedopasowania rynku są bowiem niwelowane – a niepewność zmniejszana –
dzięki twórczej sile przedsiębiorczości, napędzanej zachętą w postaci spodziewanego zysku.
Richard Cantillon przekonująco omówił wpływ popytu i podaży na kształtowanie się
systemu cen i konsekwentnie wykorzystywał je w swoich analizach, nie przeceniając żadnej
z nich. Podaż uzależniał od przewidywań przedsiębiorców co do niepewnej przyszłości, na-
tomiast popyt od subiektywnych preferencji konsumentów, kształtowanych w danych warun-
kach cywilizacyjnych.
Z racji dużego doświadczenia w prowadzeniu interesów, jego rozważania były twardo
osadzone w rzeczywistości. Nie uciekał się do nierealnych uproszczeń w celu zmatematyzo-
74
F. A. von Hayek, Introduction to a German..., s. 226 [tłum. M. Sznajder]. 75
M. N. Rothbard, Richard Cantillon..., s. 4.
43
wania swoich teorii – lecz konsekwentnie trzymał się wieloetapowej analizy jakościowej,
uwzględniającej upływ czasu, niepewność oraz subiektywność ludzkiego działania, z powo-
dzeniem wykorzystując przy tym eksperyment myślowy, podparty wieloletnią obserwacją
gospodarki. Tym samym Richard Cantillon zbudował solidny fundament pod dalszy rozwój
teorii ekonomicznej – dzięki czemu z pewnością zasłużył na miano ojca współczesnej eko-
nomii.
1.5. Anne Robert Jacques Turgot – wszechstronny geniusz76
Kolejnym wielkim ekonomistą przedklasycznym, który położył zręby pod austriacką
szkołę ekonomii, był Anne Robert Jacques Turgot, baron de l'Aulne (1727-1781). Pochodził
z poważanej normandzkiej rodziny, do której należało wielu wpływowych urzędników pań-
stwowych. Po ukończeniu słynnego paryskiego seminarium duchownego im. św. Sulpicjusza
(Séminaire de Saint Sulpice) oraz wydziału teologii na Sorbonie, zdecydował się na karierę
urzędniczą. Zaczynając od posady sędziego, powoli wspinał się po kolejnych szczeblach ad-
ministracji królewskiej, aż zasiadł na stanowisku ministra finansów. W wolnym czasie intere-
sował się historią, literaturą, filologią oraz naukami przyrodniczymi – nie tylko wiele czyta-
jąc, ale również pisząc na te tematy.
Jak więc widać, na ekonomię nie pozostawało mu zbyt wiele czasu. Jego cały wkład
w rozwój myśli ekonomicznej to 12 krótkich, naprędce napisanych esejów, liczących w sumie
188 stron – z których najbardziej znane są 53-stronicowe Rozważania na temat powstawania
i podziału bogactwa (Réflexions sur la Formation et la Distribution des Richesses, 1766).
Tym bardziej należy mu się więc miano geniusza – gdyż w tak niewielkiej formie potrafił
zawrzeć niesamowite bogactwo osiągnięć na polu ekonomii. Mimo że przez historyków –
z racji przywiązania do wolnego rynku – zaliczany jest zwykle do fizjokratów, ciężko zgodzić
się z tym punktem widzenia, gdyż jego osiągnięcia znacznie przewyższają dokonania przed-
stawicieli tej szkoły ekonomii. Należałoby uznać go raczej za samodzielnego geniusza – któ-
rego z fizjokratami łączyły jedynie pewne poglądy.
Najważniejszym z nich było z pewnością przekonanie o wyższości wolnego rynku
nad interwencją państwa (tak wychwalaną przez merkantylistów). W swojej Elegii do Gourn-
ay'a (1759) – który był jego wieloletnim mentorem w sprawach ekonomii (i który zapoznał
go m.in. z dokonaniami Richarda Cantillona) – zasugerował, że regulacje przemysłu i handlu,
wprowadzane przez merkantylistów, nie wynikały z błędnych poglądów – lecz były celowym
76
Na podst.: M. N. Rothbard, Economic thought..., s. 383-413.
44
działaniem, mającym na celu doprowadzenie do kartelizacji i uprzywilejowania garstki wy-
brańców. Pisał o: „niezliczonych przepisach, nakładanych z zamysłem monopolizacji, których
jedynym celem było zniechęcenie do prowadzenia działalności gospodarczej oraz koncentra-
cja handlu w niewielu rękach – poprzez mnożenie formalności oraz opłat; poprzez wymóg
odbycia dziesięcioletniej praktyki czeladniczej nawet w tych zawodach, których można się
nauczyć w dziesięć dni; poprzez wykluczanie tych, którzy nie byli synami majstrów czy po-
przez zakaz zatrudniania kobiet w fabrykach sukna.”77
Turgot zdecydowanie opowiadał się za wolnością wymiany krajowej oraz zagranicznej;
przypominał, że aby transakcja handlowa doszła do skutku, obie strony muszą być przekona-
ne, że odnoszą z niej korzyść – a dążenie do sprzedawania za granicę jak największej ilości
krajowych dóbr bez kupowania czegokolwiek w zamian jest równie bezsensowne, co skazane
na niepowodzenie.
W tym samym eseju francuski uczony podkreślał rolę, jaką w gospodarce odgrywa uni-
kalna, praktyczna wiedza, która jest rozproszona w umysłach poszczególnych ludzi. „Nie ma
potrzeby udowadniania, że każdy człowiek jest jedynym kompetentnym sędzią w kwestii naj-
pożyteczniejszego wykorzystania posiadanej przez niego ziemi oraz pracy jego rąk. Tylko on
posiada specyficzną wiedzę, bez której nawet najbardziej światły człowiek może mniemać je-
dynie po omacku. Uczy się poprzez wielokrotne podejmowanie prób, poprzez odnoszone suk-
cesy oraz ponoszone porażki – i dzięki temu kształtuje swój zmysł, który czyni go znacznie
bardziej kreatywnym od niezależnego obserwatora, bazującego na wiedzy teoretycznej; jest
on bowiem stymulowany potrzebą.”
Wynika z tego „kompletna niemożliwość kierowania, za pomocą niezmiennych reguł
oraz bezustannych kontroli, ogromu transakcji, które – z racji swojej liczby – nie mogą być
w pełni znane – i które, ponadto, nieustannie zmieniają się w zależności od bezliku wciąż
zmieniających się okoliczności, których nie można kształtować – ani nawet przewidzieć.” Ten
ciąg myślowy stał się później rdzeniem austriackiego teorematu o niemożliwości socjalizmu.
Baron de l'Aulne zwracał także uwagę, że motorem działań uczestników rynku jest
ich własny interes – który zawsze jest zbieżny z interesem ogółu. Kupujący poszukuje sprze-
dawcy, który zaoferuje najbardziej odpowiadający mu produkt po najlepszej cenie – zaś
sprzedawca sprzeda swój najlepszy towar po najniższej cenie, która wciąż go satysfakcjonuje.
Wszelka ingerencja rządowa czy ustanawianie przywilejów zmusza konsumentów do kupo-
wania gorszych towarów po zawyżonych cenach. Jak pisze Turgot: „Rząd powinien zawsze
zabezpieczać naturalną swobodę kupującego w kwestii kupowania oraz sprzedającego
77
Ten i dalsze cytaty [jeśli nie podano inaczej] za: M. N. Rothbard, Economic thought... [tłum. wł.].
45
w kwestii sprzedawania.”
Francuski uczony zauważył oczywiście, że na rynku zdarzają się nieuczciwi sprzedaw-
cy oraz naiwni klienci – jednak wolny rynek ma na takie zachowania lekarstwo: „Oszukany
klient pobierze z doświadczenia naukę i zaprzestanie wizyt u nieuczciwego sprzedawcy – który
utraci zaufanie i w ten sposób zostanie ukarany za swoją nieuczciwość.” Dla ludzi, którzy
litowali się nad takimi nieszczęśnikami, uważając, że państwo powinno nie dopuszczać
do takich sytuacji, Turgot miał następującą odpowiedź: „Oczekiwanie, że rząd zapobiegnie
takim oszustwom jest jak wymaganie, aby zapewnił miękkie lądowanie każdemu dziecku, które
może się przewrócić. Aby móc przypuścić, że za pomocą regulacji można zapobiec wszelkim
możliwym nadużyciom tego rodzaju, konieczne byłoby poświęcenie rozwoju całej gospodarki
dla takiej urojonej doskonałości; konieczne byłoby ograniczenie wyobraźni rzemieślników
do wąskiego zakresu znanych rozwiązań; konieczne byłoby zabronienie im wszelkich ekspe-
rymentów.” Wiązałoby to twórczą i koordynującą siłę przedsiębiorczości, a w konsekwencji –
doprowadziłoby gospodarkę do ruiny.
Turgot zauważył również, że wszelkie regulacje oraz kontrole zawsze pociągają za sobą
wydatki państwowe, które są finansowane z podatków, nakładanych na towary. Powoduje to,
że konsumenci krajowi przepłacają – zaś zagraniczni są zniechęcani do zakupów w danym
kraju. Francuski uczony konkluduje swoje rozważania w tym zakresie następująco: „W ten
sposób – co jest jawną niesprawiedliwością – sektor handlu, a w konsekwencji cały naród,
obciążany jest wysokimi kosztami w celu zaoszczędzenia garstce leniwych ludzi trudu związa-
nego z chwilą namysłu, bądź zasięgnięciem informacji w celu uniknięcia oszustwa. Traktowa-
nie wszystkich klientów jak naiwniaków oraz wszystkich kupców i rzemieślników jak oszustów
prowadzi do usankcjonowania takich ich zachowań oraz do degradacji wszystkich pracują-
cych członków społeczeństwa.”
Baron de l'Aulne kończy swoją Elegię do Gournay'a stwierdzeniem, że zdecydowana
większość ludzi jest wystarczająco uzdolnionych, aby poradzić sobie w warunkach wolnego
handlu – jednak stronnicze regulacje prawne oraz specjalne przywileje nieraz przeszkadzają
im w wykorzystaniu tych zdolności. Wynikają one z faktu, że każdy chętnie wprowadziłby
od generalnej zasady wolności jakiś wyjątek, który służyłby jego interesom – a niektórym,
niestety, się to udaje.
Kolejną ważną pracą Turgota był esej pt. Wartość i pieniądz, napisany ok. roku 1769 –
który nie został ukończony, a przez to również opublikowany. Posługiwał się w nim metodą
abstrakcji oraz kolejnych przybliżeń, która potem została zaadoptowana przez austriackich
ekonomistów – wychodził od pojedynczego działającego człowieka (tzw. ekonomia Robinso-
46
na Crusoe), następnie badał izolowaną wymianę pomiędzy dwoma ludźmi, potem dodawał
kolejną parę – aby na końcu stworzyć obraz całej gospodarki. Dzięki temu był on w stanie
odkryć reguły, którymi kieruje się każdy pojedynczy człowiek – nie zawężając przy tym pola
swojego zainteresowania jedynie do wymiany, lecz zajmując się całą sferą ludzkiego działa-
nia.
Rozpatrując przypadek pojedynczego człowieka, pokazał, w jaki sposób powstaje war-
tość oraz skala preferencji. Poprzez porównywanie subiektywnej wartości, jaką przedstawiają
dla niego kolejne napotkane przedmioty, człowiek umiejscawia je na swojej skali użyteczno-
ści. „Przypuśćmy, że człowiek ten wykorzystuje swoje zdolności w stosunku do jednego tylko
przedmiotu; może go poszukiwać, unikać, bądź też traktować z obojętnością. W pierwszym
przypadku niewątpliwie będzie miał powód do poszukiwania tego przedmiotu – oceni go jako
przydatny do zwiększenia poziomu swojego zadowolenia. Będzie go uważał za dobro, którego
względną 'dobroć' można nazwać ogólnie wartością – a której nie da się zmierzyć. (…) Jeśli
ten sam człowiek będzie mógł wybierać pomiędzy różnymi przedmiotami, nadającymi się
do wykorzystania, będzie [dzięki temu] w stanie przedkładać jedne nad drugie (…); będzie
uważał jedne za bardziej wartościowe od drugich. W konsekwencji, będzie podejmował kroki,
aby wejść w posiadanie tych rzeczy, które preferuje – natomiast pozostałymi nie będzie się
zajmował.”
Przyjęta skala wartości pozwala człowiekowi wybierać nie tylko pomiędzy teraźniej-
szym wykorzystaniem różnych przedmiotów – ale również pomiędzy skonsumowaniem ich
natychmiast a zaoszczędzeniem na przyszłość. Pamiętać jednak trzeba, że „te szacunki [war-
tości] nie są stałe – nieustannie się zmieniają wraz z potrzebami danej osoby.” „Kiedy dziki
człowiek jest głodny, kawałek dziczyzny ceni bardziej, niż najlepszą skórę niedźwiedzią; jeśli
jednak zaspokoi swój apetyt, a zacznie mu być zimno – niedźwiedzia skóra stanie się dla niego
bardziej wartościowa.” Tak więc w im większej obfitości dane dobro będzie występować,
tym niżej człowiek będzie je cenił (Turgot nie doszedł jednak do koncepcji użyteczności
krańcowej, co uczyniłoby jego teorię wartości kompletną). Podążając tym tokiem rozumowa-
nia, baron de l'Aulne rozwiązał pozorny paradoks wartości wody i diamentu: mimo że woda
jest niezbędna do życia, to jeśli ktoś mieszka w kraju obfitym w wodę, nie będzie się trudził
w celu wejścia w jej posiadanie – skoro może ją znaleźć na każdym kroku.
Prezentując później obraz całej gospodarki, baron de l'Aulne słusznie zaznaczył,
że ze względu na subiektywność wartości, cena rynkowa będzie podlegać ciągłym fluktu-
acjom – a z uwagi na porządkowy, a nie liczbowy charakter skali wartości, nie można warto-
ści zmierzyć (co wyklucza stosowanie metod matematycznych). Co więcej, ludzkie działanie
47
opiera się w przeważającej mierze na oczekiwaniach względem rynku – które to bardzo czę-
sto okazują się mylne – nie zaś na urojonej 'doskonałej wiedzy'. Powoduje to, że ludzie mogą
się mylić co do swoich ocen i podejmować decyzje błędne– a to pociąga za sobą jeszcze
większą zmienność na rynku.
Kontynuując swoje rozważania, Francuz stwierdził, że podstawowym problemem
w ekonomii jest wybór pomiędzy wykorzystaniem rzadkich zasobów do niezliczonej ilości
zastosowań. Człowiek nieustannie musi decydować, które ze swoich pragnień zaspokoić –
oraz w jaki sposób to osiągnąć. Każde działanie wymaga poniesienia nakładów pracy, zaso-
bów, przezwyciężenia pewnych trudności oraz poświęcenia czasu – które to można by spo-
żytkować w inny sposób. Turgot zauważył, że koszt można określić zarówno za pomocą ilości
poświęconego wysiłku, zasobów materialnych i czasu (który nazywa 'wartością fundamen-
talną') – jak również za pomocą kosztu alternatywnego: możliwości innego zastosowania wy-
korzystanych zasobów, z którego to zastosowania zrezygnowało się.
Kolejnym krokiem do stworzenia myślowego modelu całej gospodarki było wprowa-
dzenie na rozpatrywaną samotną wyspę drugiego człowieka. Aby mogła zajść wymiana, fran-
cuski uczony przyjął, że jeden z mieszkańców owej wyspy posiada w obfitości ryby, nato-
miast drugi – skóry zwierzęce. W tej sytuacji obydwaj mogą wymienić nadwyżki posiadanych
dóbr – i w rezultacie osiągać obopólną korzyść. Tak na wyspie narodził się handel.
Następnie Turgot zamienił ryby i skóry zwierzęce na zboże i drewno – tak, aby można
je było magazynować przez dłuższy czas i dzięki temu nie trzeba było zagospodarowywać
nadwyżek od razu. Dało to zdecydowanie większe pole manewru naszym handlarzom: teraz
każdy będzie szacował, czy – zgodnie z jego indywidualną skalą wartości – wymiana mu się
opłaca (tzn. czy to, co w niej otrzymuje, ceni wyżej od tego, co oddaje); jeśli stwierdzi, że jest
inaczej, po prostu z niej zrezygnuje. Do transakcji dojdzie dopiero w momencie, gdy obie
strony przystaną na wzajemnie satysfakcjonujący je parytet wymiany (cenę). Powoduje to,
że w wyniku handlu obie strony zyskują (wzbogacają się).
Po przeanalizowaniu tego przypadku, francuski uczony uczynił kolejny krok w celu
urealnienia swojego modelu: wprowadził konkurencję. Dzięki wprowadzeniu drugiego sprze-
dawcy każdego dobra, mieszkańcy wyspy stracili pozycje monopolistów. Jak zauważył
w wydanych kilka lat później Rozważaniach na temat powstawania i podziału bogactwa, pro-
ces targowania się, w którym każda ze stron chce uzyskać jak najwięcej, oddając jak na j-
mniej, skutkuje ustaleniem się na rynku jednolitej ceny każdego dobra względem pozostałych.
Cena każdego dobra będzie się jednak zmieniać wraz ze zmianą wagi i pilności potrzeb, które
48
zaspokaja – nie ma więc ustalonej, 'prawdziwej' ceny, do której rynek będzie zmierzał
lub powinien zmierzać, aby znaleźć się w stanie równowagi.
Po przeanalizowaniu procesu kształtowania się wartości, cen oraz warunków wymiany
handlowej, Turgot przeszedł do rozważań nad procesem produkcji oraz dystrybucji. Popełnił
tutaj jednak taki sam błąd, jak fizjokraci – uznając, że produktywne jest jedynie rolnictwo
(co było podstawą wysunięcia żądania, aby opodatkować jedynie ziemię). W pozostałych
kwestiach był jednak zgodny z późniejszymi dokonaniami ekonomistów austriackich.
Pierwszym jego spostrzeżeniem było to, że w rozwiniętej gospodarce ktoś, kto będzie
starał się samodzielnie zaspokajać swoje potrzeby, nie korzystając z dobrodziejstw wymiany
handlowej, z góry skazany jest na niepowodzenie. Nikt bowiem nie jest w stanie własnym
sumptem wytwarzać pożywienia, odzieży i innych potrzebnych mu dóbr na poziomie porów-
nywalnym z tym, jaki mógłby osiągnąć, gdyby specjalizował się w dziedzinie, w której jest
najbardziej biegły i wymieniał swoje produkty na inne. Opanowanie każdej umiejętności za j-
muje czas, pochłania energię i wymaga poniesienia wielu niepowodzeń na drodze do satys-
fakcjonujących rezultatów. Dlatego też nie można osiągać zadowalających efektów na każ-
dym polu; zawsze aby być lepszym w jednej dziedzinie, trzeba zaniedbać inne – bądź nawet
z nich zrezygnować. To właśnie jest istotą i przyczyną specjalizacji, a w następstwie – podzia-
łu pracy.
Francuski uczony zauważył, że zasoby naturalne muszą zostać przekształcone za pomo-
cą ludzkiej pracy – i że praca ta musi zostać wykonana na każdym etapie produkcji. Owe spo-
strzeżenie, że produkcja składa się z poszczególnych etapów, z których każdy zajmuje okre-
ślony czas (a więc podstawowymi czynnikami produkcji są: ziemia, praca i czas), jest zasad-
niczą różnicą pomiędzy austriacką a klasyczną teorią produkcji – która traktuje proces pro-
dukcji jako jednolity i pomija upływ czasu.
Najważniejszym osiągnięciem Turgota w tym aspekcie teorii ekonomicznej było odkry-
cie prawa malejących przychodów. W swojej pracy pt. Uwagi do referatu Pana Saint-Peravy
(1767), na przykładzie rolnictwa wyjaśniał, że stosunek ponoszonych nakładów do uzyskane-
go produktu nie jest stały, lecz zależy od wiedzy rolnika, jakości gleby, stosowanej technolo-
gii czy warunków klimatycznych. Rozwijając ten temat, pisał, że nawet na tym samym obsza-
rze stosunek nakładów do produktu nie będzie stały; „nie można [przecież] zakładać, że dwu-
krotne zwiększenie nakładów spowoduje podwojenie plonów” . Jeśliby wciąż zwiększać na-
kłady, w pewnym momencie okaże się, że dodatkowe przyrosty nakładów powodują coraz
mniejsze przyrosty produktu – aż w końcu osiągnie się punkt, który określa maksymalną
wielkość produkcji i dalsze zwiększanie nakładów nie przyniesie żadnych rezultatów (a może
49
nawet zmniejszyć produkt). Oczywiście, jeśli rolnik będzie zmniejszał nakłady, zależność
będzie analogiczna. Francuski uczony przedstawił tym samym w pełni rozwinięte prawo ma-
lejących przychodów, które zostało bardziej rozbudowane dopiero w XX wieku.
Największym jednak wkładem Turgota do rozwoju myśli ekonomicznej była jego teoria
kapitału i procentu, którą rozwinął praktycznie bez odnoszenia się do osiągnięć poprzedni-
ków. Była to niemal kompletna austriacka teoria kapitału i procentu, którą sto lat później
przedstawił Eugen von Böhm-Bawerk.
W swoich Rozważaniach na temat powstawania i podziału bogactwa baron de l'Aulne
klarował, że źródłem bogactwa jest nieskonsumowana, zaoszczędzona część owoców pracy.
Owe oszczędności gromadzone są w formie pieniężnej, a następnie inwestowane w różnego
rodzaju dobra kapitałowe. Aby rozpocząć wytwarzanie jakiegokolwiek dobra, kapitalista-
przedsiębiorca musi bowiem wcześniej zgromadzić kapitał w wysokości, która pozwoli mu
na zakup odpowiednich budynków, maszyn i surowców – a także wystarczy na opłacenie pra-
cowników i czynszu oraz ponoszenie pozostałych kosztów podczas całego procesu produkcji.
Dopiero bowiem po zakończeniu całego cyklu produkcyjnego będzie mógł sprzedać swój
wyrób, aby zrekompensować poniesione wydatki.
Było to brakujące ogniwo w teorii Richarda Cantillona: otóż siły, która napędza rynek,
nie tworzą wszyscy przedsiębiorcy (a więc ludzie zmagający się z powszechną niepewnością,
która przenika gospodarkę) – lecz ci przedsiębiorcy, którzy są jednocześnie kapitalistami:
ludzie, którzy oprócz tego, że muszą zgromadzić oszczędności, aby prowadzić działalność,
ponosząc jej koszty, skazani są w dodatku na radzenie sobie z wszechogarniającą niepewno-
ścią. Niestety, w późniejszym rozwoju klasycznej myśli ekonomicznej to doniosłe spostrzeże-
nie zostało kompletnie zlekceważone.
Właściciel kapitału, który zdecyduje się go zainwestować, musi czekać, aż sprzeda swo-
je wyroby, aby przychody ze sprzedaży pokryły „nie tylko wszystkie poniesione wydatki,
ale również zysk wystarczający do zrekompensowania mu tego, jaki by osiągnął, gdyby zain-
westował te pieniądze w nieruchomości, a także wynagrodzenie należne mu za jego pracę
i pieczę [nad interesem], za poniesione ryzyko oraz za jego umiejętności.” Turgot kolejny raz
pokazał więc, że kosztu nie należy rozpatrywać wąsko: jako faktycznie poniesionych wydat-
ków pieniężnych – lecz powinno się uwzględnić również to, co dziś nazywamy kosztem al-
ternatywnym: utracone korzyści z zainwestowania pieniędzy oraz poświęcenia czasu i wysił-
ku w najlepszy możliwy sposób, z którego się zrezygnowało.
Z tego względu kapitaliści będą dążyli do wynagrodzenia sobie tak skalkulowanych
utraconych korzyści, a stopa ich zysków księgowych będzie dążyć do poziomu długookreso-
50
wej równowagi, powiększonego o zapłatę za ich pracę oraz umiejętności. Można więc wyróż-
nić dwie podstawowe grupy producentów: przedsiębiorców – właścicieli kapitału, który inwe-
stują go z nadzieją zysku, płacąc zatrudnianym pracownikom – oraz rzemieślników, którzy
inwestują jedynie codzienną pracę własnych rąk i otrzymują za to wynagrodzenie, które jest
ich jedynym źródłem dochodu.
Aby jednak kapitał regularnie przynosił zyski (tzn. aby pieniądz wrócił do przedsiębior-
ców), muszą funkcjonować dalsze ogniwa obiegu pieniądza w gospodarce – w przeciwnym
razie powstaną zatory płatnicze i zniekształcenia struktury produkcji. Zanim więc w gospo-
darce wykształcił się pieniądz, dziedziny przedsiębiorczości, produkcji oraz handlu były
znacznie ograniczone. To właśnie wynalezienie pieniądza umożliwiło gromadzenie wielkich
sum, które są potrzebne, aby ponieść wydatki konieczne do rozwinięcia się podziału pracy
oraz kolejnych stopni produkcji.
Kolejnym ważnym osiągnięciem Turgota było spostrzeżenie, że skoro pracownicy na-
jemni otrzymują wynagrodzenie z góry (przed zakończeniem całego procesu produkcji
i sprzedaży wyrobu), muszą za ten przywilej kapitalistom zapłacić – w postaci dyskonta
od przyszłych owoców swojej pracy. Można więc powiedzieć, że stopa zwrotu z inwestycji
(nazwana później naturalną stopą procentową) jest ceną, jaką pracownicy muszą zapłacić
za otrzymywanie spodziewanych przyszłych dochodów już teraz.
Aby jednak kapitalista mógł opłacić czynniki produkcji z góry, musi najpierw zgroma-
dzić oszczędności. Co więcej, aby przedsiębiorca mógł gromadzić kapitał i rozszerzać skalę
działalności, owe oszczędności muszą być wyższe od kosztów utrzymania przedsiębiorstwa
(tj. opłacenia czynników produkcji oraz reprodukcji dóbr kapitałowych – np. zużytych ma-
szyn). Dlatego też niezmiernie szkodliwe dla gospodarki były uprzedzenia fizjokratów, a póź-
niej keynesistów, względem oszczędzania – którzy krytykowali je jako formę 'uwięzienia'
pieniądza, który mógłby w tym czasie 'krążyć' w gospodarce (co było podstawą propagowania
rezerwy cząstkowej dla depozytów bankowych na żądanie).
Taka krytyka – nie dość, że nieprzemyślana – jest bezpodstawna, gdyż po osiągnięciu
odpowiedniej wysokości oszczędności wracają do obiegu – poprzez pożyczki na procent,
kupno nieruchomości, maszyn, surowców, opłacanie pracowników czy inne inwestycje. Bene-
ficjenci tych płatności również zachowają się w podobny sposób, gdyż zainwestowanie pie-
niędzy jest dużo bardziej opłacalne, niż trzymanie ich w skrzyni. Jeśli zaś zdarzyłoby się na-
wet, że spore sumy leżałyby odłogiem przez dłuższy czas (powodując zmniejszenie podaży
pieniądza), spowodowany tym spadek kosztów produkcji w zupełności wystarczyłby do zre-
kompensowania przedsiębiorcom mniejszych przychodów. Poza tym, bardzo prawdopodobne
51
jest, że spadek cen skłoniłby posiadaczy owych oszczędności do skorzystania z nich.
Tak więc oszczędności wykluczają pieniądz z obiegu jedynie ze statycznego punktu widzenia.
Zwieńczeniem rozważań Turgota o kapitale była jego teoria procentu. Połączył w niej
naturalną stopę procentową (cenę, jaką pracownicy najemni płacą za otrzymywanie z góry
przyszłych zarobków) ze stopą oprocentowania pożyczek. Wykazał, że na wolnym rynku mu-
szą one być równe, gdyż kapitaliści nieustannie porównują spodziewane zyski z różnych in-
westycji, takich jak pożyczki na procent oraz bezpośrednie inwestycje w sferze produkcji.
Oprocentowanie pożyczek – jak każda inna cena rynkowa – będzie zaś kształtować się w za-
leżności od działania sił popytu i podaży.
Ponieważ jednak kapitaliści zwracają uwagę nie tylko na spodziewaną stopę zwrotu,
ale również na ponoszone ryzyko – a udzielanie pożyczek jest mniej ryzykowne od prowa-
dzenia przedsiębiorstwa – dlatego też posiadacze kapitału będą decydować się na to drugie
tylko w przypadku, gdy będą się spodziewać wyższych zysków (a więc premii za ryzyko).
Idąc tym tokiem rozumowania, francuski uczony pisał, że skoro obligacje rządowe są po-
strzegane jako jedna z najmniej ryzykownych inwestycji, ich oprocentowanie również będzie
najniższe. Stwierdził ponadto, że są one bardzo szkodliwe dla gospodarki, gdyż kierują stru-
mień prywatnych oszczędności do bezproduktywnego sektora państwowego – a ponadto
utrzymują wysoką stopę procentową w sektorze prywatnym, który musi konkurować z 'bez-
piecznymi' obligacjami rządowymi (co współcześnie zyskało miano 'efektu wypychania').
Turgot krytykował również wszelkie ograniczenia nakładane na oprocentowanie poży-
czek. Wyjaśniał, że umowa pożyczki jest dokładnie taką samą transakcją handlową, jak kup-
no/sprzedaż chleba. Pożyczkodawca nabywa pieniądz teraźniejszy w zamian za pieniądz
przyszły – oczywistym jest więc, że będzie musiał zapłacić za to odpowiednią cenę. Skoro zaś
strony dobrowolnie zgodziły się na taką akurat cenę – to znak, że obie uważają tę wymianę
za korzystną dla siebie. Nie ma więc żadnego powodu, żeby tą klasę transakcji wyróżniać.
Baron de l'Aulne zauważył ponadto, że w odsetkach od pożyczek zawiera się także utracony
zysk pożyczkodawcy, który mógłby on wypracować, inwestując w przedsiębiorstwo bądź
nieruchomości.
W innym swoim doniosłym piśmie pt. Referat o pożyczaniu na procent, francuski uczo-
ny zastanawiał się, dlaczego pożyczkodawcy są skłonni płacić odsetki od pożyczonych pie-
niędzy. Jak pisał: „jest prawdą, że spłacając kapitał, pożyczkobiorca zwraca dokładnie
tą samą ilość kruszcu, którą wcześniej otrzymał od wierzyciela.” Pyta jednak, dlaczego mamy
sugerować się ilością kruszcu, a nie wartością i użytecznością, jaką ma ona dla obu stron po-
życzki? Zgodnie z zasadą, że 'lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu', Turgot wskazywał,
52
że cenniejsza jest dana kwota w dniu dzisiejszym (zaciągnięcia pożyczki), niż przyrzeczenie
otrzymania tej samej kwoty w odległym dniu w przyszłości (zwrotu długu). Nie można więc
porównywać tych dwóch kwot – porównywać należy kwotę teraźniejszą z wartością obietnicy
otrzymania drugiej kwoty w przyszłości.
Skoro więc wierzyciel daje pieniądze, a w zamian otrzymuje jedynie przyrzeczenie –
dlaczego nie miałby sobie tej utraty wartości zrekompensować, powiększając przyrzeczoną
kwotę proporcjonalnie do opóźnienia, z jakim ma ją nadzieję otrzymać? Ta rekompensata jest
właśnie stopą procentową. Jest to istota preferencji czasowej – kategorii używanej przez au-
striackich ekonomistów.
Idąc dalej tym tropem, w swoich Rozważaniach na temat powstawania i podziału bo-
gactwa Turgot jako pierwszy przedstawił koncepcję kapitalizacji i dyskonta. Doszedł
do wniosku, że obecna wartość dóbr kapitałowych jest zwykle równa sumie spodziewanych
przyszłych rocznych dochodów z tego dobra, zdyskontowanych za pomocą rynkowej stopy
procentowej (określanej przez preferencję czasową).78
Baron de l'Aulne nie poprzestał jednak na tym i po raz pierwszy w historii myśli eko-
nomicznej powiązał stopę procentową z ilościową teorią pieniądza. Pisał, że istnieje pewien
związek pomiędzy wartością pieniądza, wyrażoną poprzez ceny, a stopą procentową. Otóż
może się zdarzyć, że wskutek obfitości pieniądza, jego wartość będzie niska – a stopa procen-
towa będzie wysoka.
Francuski uczony rozważał przypadek kraju, w którym podaż pieniądza stanowi milion
uncji srebra – lecz pewnego dnia liczba ta zostaje podwojona, poprzez podwojenie sald go-
tówkowych każdego obywatela. Stwierdził, że wskutek tego ceny wzrosłyby gwałtownie
(najprawdopodobniej podwoiłyby się) – a więc wartość pieniądza by spadła. Jednak nie pod-
staw, by twierdzić, że – przy zachowaniu przez ludzi tej samej struktury wydatków – stopa
procentowa również by spadła. Jeśli ludzie wydawaliby nowe pieniądze na bieżące wydatki,
nie dotarłyby one na rynek pożyczkowy – gdyż pożyczyć lub zainwestować można tylko
te pieniądza, które zostały wcześniej zaoszczędzone.
Wręcz przeciwnie: wzrost ilości pieniądza, w zależności od zmian w strukturze wydat-
ków, może spowodować wzrost stopy procentowej. Gdyby zdarzyło się, że wszyscy zamożni
ludzie zaczęliby wydawać całe przychody i zyski z inwestycji na konsumpcję oraz angażować
kapitał w nierozsądne projekty, większe wydatki konsumpcyjne podniosłyby ceny dóbr kon-
sumpcyjnych – lecz na pożyczki i inwestycje pozostałoby niewiele pieniądza, wskutek czego
78
Aby skapitalizować kwotę x – a więc wyliczyć, ile będzie warta za t lat przy rocznej stopy procentowej i,
należy pomnożyć x*(100+i)t. Analogicznie, aby zdyskontować przyszłą kwotę y – a więc wyliczyć jej war-
tość wcześniejszą o t lat, przy stopie procentowej i, należy wykonać dzielenie: y/(100+i)t.
53
stopa procentowa wzrosłaby wraz z cenami. Tak więc jeśli wraz ze wzrostem ilości pieniądza
wzrośnie stopa preferencji czasowej wśród ludzi, będą oni więcej konsumować, natomiast
mniej oszczędzać i inwestować – a więc stopy procentowe wzrosną. Spadek stopy preferencji
czasowej Turgot nazywał wzrostem ducha zapobiegliwości, natomiast jej wzrost – wzrostem
ducha luksusu.
Odkryciem powyższej zależności położył on podwaliny pod misesowską analizę wpły-
wu podaży pieniądza i popytu na niego na kształtowanie się cen oraz wpływu stopy preferen-
cji czasowej na stosunek konsumpcji do oszczędności i wysokość stopy zwrotu z inwestycji.
Jest to także jednym z fundamentów austriackiej teorii cyklu koniunkturalnego.
Mimo że baron de l'Aulne nie poświęcił teorii pieniądza aż tak dużo uwagi, to – jak na
geniusza przystało – również na tym polu miał swoje osiągnięcia. Krytykował powszechny
ówcześnie punkt widzenia, że pieniądz jest jedynie umowną oznaką bogactwa. Pisał, że to nie
w wyniku jakiejś umowy czy zwyczaju pieniądz można wymienić na każde dobro – jest
przedmiotem handlu oraz oznaką bogactwa dlatego, że posiada swoją wartość – i to właśnie
ze względu na tę wartość ludzie wymieniają na niego inne dobra.
W swoim nieukończonym artykule Wartość i pieniądz Turgot porównał pieniądz
do uniwersalnego języka, dzięki któremu można sprowadzić całe bogactwo towarów
do wspólnego mianownika – wartości pieniężnej (ceny). Wyjaśniał, że istnieją dwa rodzaje
pieniądza: realny, którym są monety – kawałki kruszcu oznaczone specjalnym wzorem – oraz
fikcyjny, służący jako jednostka rozliczeniowa. Kiedy obydwa rodzaje pieniądza pokrywają
się – a więc realne pieniądze są używane jako jednostki rozliczeniowe – nie ma problemu
z ich przeliczaniem – o ile wszystkie monety są wykonane z tego samego kruszcu, a różnią się
jedynie jednostką wagową. Wszystkie te jednostki – tak jak i inne jednostki miar – można
bowiem sprowadzić do siebie nawzajem, przeliczając daną jednostkę wagową na inną.
Pewien problem pojawia się jednak, gdy monety wyrabiane są z więcej niż jednego
kruszcu – a więc np. złota i srebra. Wartość srebra i złota zmienia się bowiem nie tylko
względem innych towarów, ale również względem siebie; co więcej, względna wartość tych
dwóch kruszców będzie się różniła w zależności od obfitości, w jakiej występują w poszcze-
gólnych krajach. Powoduje to, że ceny wyrażone w złocie nie zawsze będą się zmieniały
z taką samą intensywnością – a nawet w tym samym kierunku – co ceny wyrażone w srebrze.
Jeśli jednak pozostawić rozwiązanie tego problemu w rękach uczestników rynku – przestanie
on być problemem.
Tym spostrzeżeniem zakończymy omawianie fantastycznych osiągnięć teoretycznych
Turgota na polu ekonomii. Mimo ich wielkiego bogactwa oraz niezwykłej przenikliwości,
54
jego wpływ na poglądy późniejszych ekonomistów nie był, niestety, zbyt duży. Ze względu
na przekonanie o wyższości wolnego rynku nad interwencjonizmem państwowym oraz zbież-
ność czasoprzestrzenną, został sklasyfikowany jako fizjokrata – natomiast z powodu błędnego
przekonania o produkcyjności jedynie rolnictwa (co jednak nie przeszkodziło mu dojść
do prawidłowych wniosków), jego teorie zostały przez wielu późniejszych badaczy ekonomii
odrzucone. Z tego względu sto lat później Eugen von Böhm-Bawerk raz jeszcze przemierzał
drogę, którą – praktycznie bez potknięć – przeszedł francuski uczony, tworząc niemal kom-
pletną teorię procentu i kapitału.
1.6. Podsumowanie
Jak widać, pomimo powszechnej zgody co do uznania Carla Mengera za twórcę au-
striackiej szkoły ekonomii, fundamenty zbudowanej przez niego – i jego następców – teorii
zostały antycypowane dużo wcześniej. Starożytni Grecy poczynili pierwsze trafne spostrze-
żenia w zakresie działań jednostki w warunkach rynkowych oraz funkcjonowania gospodarki
pieniężnej. Zauważyli oni m.in. że dobra są rzadkie, co implikuje konieczność dokonywania
ciągłych wyborów; że cena dobra zależy od jego względnej obfitości oraz oceny jego uży-
teczności przez konsumenta; że ludzie dokonują wyborów nie tylko pomiędzy różnymi rodza-
jami działań teraźniejszych, ale również pomiędzy podjęciem tych działań obecnie lub
w przyszłości; że wyżej cenią dobra teraźniejsze od przyszłych; że dokonują wymiany ryn-
kowej, ponieważ obie strony uznają ją za korzystną; że ta wzajemnie korzystna wymiana jest
możliwa dzięki istnieniu własności prywatnej; że prowadzenie handlu jest znacznie ułatwione
dzięki istnieniu pieniądza; a wreszcie: że dzięki wolnej wymianie możliwa jest specjalizacja
oraz podział pracy, znacznie zwiększające ogólny poziom bogactwa.
Ponadto, z idei prawa naturalnego wywiedli oni podstawowe prawa logiki oraz właści-
wą szkole austriackiej metodę prowadzenia badań nad człowiekiem, polegającą na rozumo-
wym zgłębianiu jego natury poprzez introspekcję. Koncepcję ius naturale rozwinął później
św. Tomasz z Akwinu, przeszczepiając ją na grunt chrześcijańskiej Europy – i, wzorem staro-
żytnych Greków, zakorzenił w niej prawo własności prywatnej oraz prowadzenia wolnej wy-
miany. Zrehabilitował on również funkcję przedsiębiorcy (handlarza), zwracając uwagę
na pozytywne skutki jego działalności.
Zalążki teorii, na których budowali później austriaccy ekonomiści, stworzyli hiszpańscy
scholastycy z Salamanki – uformowali oni podstawy m.in. teorii przedsiębiorczości jako
twórczej i koordynującej siły, napędzanej chęcią zysku; teorii subiektywnej, rozproszonej
55
informacji (co pozwoliło im zauważyć szkodliwą rolę państwowych interwencji w rynek);
ilościowej teorii pieniądza, wynikającej z oddziaływania popytu i podaży; teorii wartości
(w tym także pieniądza) opartej na subiektywnej użyteczności krańcowej oraz teorii margi-
nalnej produktywności, wyjaśniającej kształtowanie się popytu na pracę. Poczynili spostrze-
żenia na temat malejącej użyteczności krańcowej dóbr, oraz zarysowali kategorie preferencji
czasowej i kosztu alternatywnego. Odkryli, że to cena kształtuje koszty – a nie odwrotnie.
Wyjaśniali kształtujący wpływ popytu i podaży (których intensywność wynika z subiektyw-
nych decyzji poszczególnych ludzi) na ceny wszystkich towarów – a więc także pieniądza
(oraz kursów walutowych). Zauważyli również, że pieniądz bankowy pełni taką samą funk-
cję, jak pieniądz kruszcowy – przez co także tworzy podaż pieniądza. Wysunęli na tej pod-
stawie argumenty nie tylko przeciw psuciu monety, ale także przeciwko utrzymywaniu rezer-
wy cząstkowej od depozytów na żądanie, która umożliwia bankową kreację pustego pieniądza
kredytowego.
Myśli te – w bardziej rozwiniętej i usystematyzowanej formie – przedstawił później Ri-
chard Cantillon, pisząc pierwszy traktat ekonomiczny: Ogólne rozważania nad prawami han-
dlu. Jego powstanie w 1730 r. można uznać za symboliczny początek ekonomii – odseparo-
wanej od etyki, systematycznej nauki o procesach zachodzących na rynku. Cantillon przed-
stawił gospodarkę jako mechanizm, który samodzielnie dąży do stanu równowagi; uwypuklił
przy tym twórczą i koordynującą rolę przedsiębiorcy, który – zachęcany spodziewanym zy-
skiem – niweluje wykryte niedoskonałości. Omówił działanie sił popytu i podaży, które wy-
nikają z indywidualnych decyzji uczestników rynku, konsekwentnie stosując tą analizę
na każdym polu swoich badań. Cantillon stworzył również teorię płac, którą powiązał z pio-
nierską teorią zaludnienia – zwracając uwagę, że liczebność populacji oraz tempo jej przyro-
stu zależy od danych warunków cywilizacyjnych, które ludzie biorą pod uwagę, planując
liczbę potomstwa. W swoich rozważaniach uwzględnił także aspekt geograficzny, dzięki
czemu uważany jest za prekursora ekonomii przestrzennej.
Cantillon pokazał również, że ilościowej teorii pieniądza nie można stosować mechani-
stycznie i ogólnikowo, lecz należy traktować ją jako podstawę do szczegółowego śledzenia
skutków zmian w podaży pieniądza – dzięki czemu efekt nierównomiernego rozchodzenia się
nowych porcji pieniądza w gospodarce, który szczegółowo opisał, nazwano jego imieniem.
W swoich rozważaniach na temat pieniądza jako pierwszy uwzględnił rolę szybkości jego
obiegu w gospodarce. Warto również zwrócić wagę na fakt, że Cantillon był prekursorem
stosowania eksperymentu myślowego, który jest podstawowym narzędziem poznania szkoły
austriackiej.
56
Anne Robert Turgot opracował natomiast pierwszą realną – i niemal kompletną – teorię
kapitału i procentu; jako pierwszy powiązał stopę procentową z ilościową teorią pieniądza.
Skonkretyzował rolę przedsiębiorcy w gospodarce, uwypuklając rolę wcześniejszego groma-
dzenia oszczędności, podkreślił rolę czasu w procesach gospodarczych oraz antycypował wie-
loetapową strukturę produkcji. Wskazywał również na koordynującą rolę konkurencji między
przedsiębiorcami.
Demaskował hipokryzję osób lobbujących za wprowadzaniem ograniczeń i regulacji
w gospodarce i – opierając się na koncepcji subiektywnej, rozproszonej, praktycznej wiedzy –
krytykował państwowy interwencjonizm. Stał na stanowisku, że jedyną rolą państwa jest za-
pewnienie warunków do pokojowego dokonywania wolnej wymiany, która zawsze będzie
obopólnie korzystna.
W swoich rozważaniach konsekwentnie stosował eksperyment myślowy, opierając się
na abstrakcji i kolejnych przybliżeniach: poczynając od tzw. ekonomii Robinsona Crusoe (po-
jedynczego działającego człowieka), stopniowo wprowadzał kolejne osoby, które wchodziły
z nim w interakcję – aby w konsekwencji utworzyć obraz całej gospodarki. Opracował
przy tym prawie kompletną teorię wartości, opierającą się na subiektywnej skali porządkowej.
Zauważył, że proces produkcji przebiega w czasie i nie jest poziomy – lecz składa się z wielu
etapów; podstawowymi czynnikami produkcji są więc surowce naturalne, praca oraz czas.
Turgot przedstawił również w pełni rozwinięte prawo malejących przychodów.
Carl Menger, Eugen von Böhm-Bawerk, Ludwig von Mises oraz Friedrich August
von Hayek nie musieli więc tworzyć subiektywistycznej, austriackiej szkoły ekonomii
od podstaw, lecz wznieśli ją na gruncie przygotowanym przez wielowiekowe rozmyślania
kolejnych ludzi nad interakcjami zachodzącymi w gospodarce – które usystematyzowali,
rozwinęli i doprowadzili do ich logicznych konsekwencji.
57
Rozdział II:
Austriacka szkoła ekonomii
2.1. Carl Menger, rewolucja subiektywistyczna
i narodziny austriackiej szkoły ekonomii79
Za formalny początek austriackiej szkoły ekonomii uznaje się wydanie w 1871 r. książ-
ki Carla Mengera (1840-1921) pt. Grundsätze der Volkswirtschaftslehre (Zasady ekonomii),
która wywarła ogromny wpływ na rozwój myśli ekonomicznej. Największym osiągnięciem
austriackiego uczonego było odejście od przenikającego na wskroś klasyczną szkołę ekono-
mii obiektywizmu. Carl Menger zerwał z zakorzenioną w anglosaskiej ekonomii manierą
traktowania gospodarki jako statycznego, pozostającego w stanie równowagi, idealnego bytu,
który można kompletnie opisać za pomocą równań matematycznych – patrząc na nią z góry
i nie zagłębiając się w istotę wydarzeń. Zamiast tego przedstawił ekonomię opartą na reali-
stycznym subiektywizmie: gospodarkę, która nigdy nie znajdzie się w stanie wyteoretyzowa-
nej równowagi, mimo że nieustannie w tym kierunku ewoluuje; gospodarkę, której podmio-
tem nie jest wszechwiedzący homo oeconomicus, który nigdy się nie myli – lecz przedsię-
biorca: człowiek z krwi i kości, który zmaga się z wszechogarniającą niepewnością i niewie-
dzą – i podejmujący ryzyko, aby zrealizować swoje cele.
Do napisania tego wiekopomnego działa skłoniła owego austriackiego ekonomistę ob-
serwacja kształtowania się cen na wiedeńskiej giełdzie oraz prowadzone badania nad ekono-
mią polityczną. Rzeczywistość żadną miarą nie chciała wpasować się w sztywne ramy, wy-
znaczone jej przez Adama Smitha, Davida Ricardo oraz ich następców – wobec tego należało
zbudować fundament pod zupełnie nową naukę.
Ekonomia, którą zaproponował Carl Menger, opiera się na spostrzeżeniu, że za każdym
działaniem stoją konkretni ludzie, kierujący się swoimi subiektywnymi sposobami postrzega-
nia rzeczywistości gospodarczej i społecznej – nie zaś wyimaginowane homogeniczne byty,
takie jak klasy społeczne. Ludzie ci podejmują decyzje dotyczące konkretnych ilości konkret-
nych obiektów – nie zaś homogenicznych dóbr produkcyjnych czy innych agregatów – a de-
cyzje zawsze podejmowane są w określonych warunkach, przy wykorzystaniu subiektywnej
wiedzy decydenta – nie zaś w oparciu o rzekomą obiektywną wiedzę całego rodzaju ludzkie-
79
Na podst.: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 45-68.
58
go. Implikuje to fundamentalną niepewność oraz niewiedzę, nieodłącznie towarzyszącą ludz-
kiemu działaniu.
Krótko mówiąc, patrząc na gospodarkę nie można stosować naiwnych uproszczeń, ma-
jących na celu uniwersalizację zachodzących procesów oraz stojących za nimi aktorów –
a nieodwracalnie wypaczających obraz rzeczywistości. Każda sytuacja z udziałem człowieka
jest niepowtarzalna, co uniemożliwia ujęcie ekonomii w ramy matematyki80
. Dlatego też każ-
dy obserwator gospodarki winien przyjąć perspektywę subiektywistyczną – którą powinien
mieć na uwadze, formułując jakiekolwiek twierdzenie ekonomiczne. Nie było to spostrzeże-
nie pionierskie – jednak po raz pierwszy zostało wkomponowane w zaawansowaną teorię
ekonomiczną.
Punktem wyjścia dla subiektywistycznych rozważań na temat ludzkiego działania jest
spostrzeżenie, że człowiek podejmuje wysiłki, aby osiągnąć wyznaczony cel, któremu przypi-
suje określoną wagę. Waga ta zależy od psychologicznych odczuć oraz decyzji danego czło-
wieka w danym momencie – przy czym w każdej chwili może się ona zmienić, w zależności
od okoliczności. Ponieważ człowiek nie może zrealizować wszystkich celów naraz, zgodnie
z przypisaną im wartością układa je w hierarchicznej, subiektywnej skali, która pozwala mu
na podjęcie decyzji odnośnie zasadności oraz kolejności podejmowania poszczególnych dzia-
łań.
Do osiągnięcia każdego celu konieczne są odpowiednie środki – a więc wszystko to,
co człowiek postrzega jako użyteczne w kontekście obranych celów. Owym środkom przyp i-
suje różną użyteczność, w zależności od swojej oceny ich przydatności w osiągnięciu pożąda-
nego rezultatu – oraz od wartości, jaką temu rezultatowi nadał. Tak więc subiektywna wartość
celu warunkuje subiektywną użyteczność środka.
Ponieważ zaś niezwykle rzadko do osiągnięcia celu wystarcza wykonanie zaledwie jed-
nej czynności, człowiek tworzy wieloetapowy plan działania – będąc gotowym na podjęcie
tym większego wysiłku, im wyżej ceni cel, którego osiągnięciu ma on służyć. Wartość, jaką
tym ostatecznym celom nada, determinuje również subiektywną wartość poszczególnych sta-
diów działania, które do niego prowadzą.
Takie spojrzenie doprowadziło Carla Mengera do stworzenia nowatorskiej koncepcji
dóbr ekonomicznych różnego rzędu. Zgodnie z nią, dobrami pierwszego rzędu są dobra kon-
sumpcyjne – a więc te, które stanowią ostateczny cel działania, gdyż bezpośrednio zaspokaja-
ją odczuwane przez ludzi potrzeby. Niewiele jednak zasobów nadaje się do natychmiastowe-
go skonsumowania – zdecydowana większość musi najpierw zostać przekształcona przez
80
Por. s. 10.
59
działającego człowieka, przechodząc wiele stadiów pośrednich.
Jak pisał Carl Menger: „Gdy mamy do swojej dyspozycji dobra komplementarne danego
rzędu, musimy przekształcić je najpierw w dobra rzędu niższego [o jeden], a dopiero później
stopniowo w dobra coraz niższych rzędów, aż staną się one dobrami pierwszego rzędu, które
można bezpośrednio wykorzystać do zaspokojenia naszych potrzeb.”81 Proces produkcji
nie jest więc procesem zero-jedynkowym i natychmiastowym, w którym dobro produkcyjne
cudownym sposobem w jednym momencie zmienia się w dobro konsumpcyjne (jak chcieli
ekonomiści klasyczni) – lecz procesem wieloetapowym, którego czas trwania i stopień skom-
plikowania zależy od ilości tych etapów.
Kolejną konsekwencją stosowania zasady subiektywizmu było odkrycie przez Carla
Mengera – równolegle z Williamem Stanleyem Jevonsem oraz Leonem Walrasem i niezależ-
nie od nich – prawa malejącej użyteczności krańcowej. W odróżnieniu od tych dwóch uczo-
nych, punktem wyjścia austriackiego ekonomisty nie było jednak fizjologiczne zaspokajanie
potrzeb oraz psychologia; dla niego była to oczywista konsekwencja subiektywnej koncepcji
procesów działania.
Skoro bowiem działający człowiek ocenia każdy środek w kontekście przydatności
do realizacji swoich celów, które mają dla niego różną wartość, ocena ta zależy zaś od oko-
liczności, w których jest dokonywana – a jedną z tych okoliczności jest posiadana ilość dane-
go środka – więc w zależności od posiadanych ich zasobów, będzie te środki cenił mniej
lub bardziej. Innymi słowy: człowiek będzie wartościował dany środek tak, jak ocenia uży-
teczność wejścia w posiadanie kolejnej jego jednostki – a użyteczność ta zależy bezpośrednio
od wartości nadanej celowi, którego realizacji ten środek ma służyć.
Poza swoim niebagatelnym udziałem w rozwoju myśli ekonomicznej, Carl Menger miał
również inny wkład w nauki społeczne. Stosując zasadę subiektywizmu, stworzył teorię spon-
tanicznego wyłaniania się instytucji społecznych. Zadał sobie pytanie: „Jak to możliwe,
że instytucje, które służą powszechnemu dobru i są niezwykle istotne dla jego rozwoju, po-
wstają bez udziału wspólnej woli nakierowanej na ich ustanowienie?”82 Odpowiedź, jakiej
na to pytanie udzielił, może się wydawać paradoksalna: takie instytucje, kluczowe dla rozwo-
ju społeczeństwa, musiały powstać jako „niezamierzone konsekwencje ludzkich zachowań”,
gdyż ogrom informacji w nich zawartych znacznie przerasta ludzkie możliwości intelektual-
ne.
Wyjaśniał, że w ewolucyjnym procesie, w którym na przestrzeni dziejów uczestniczy
niezliczona rzesza ludzi – z których każdy posiada unikalną, subiektywną wiedzę, doświad-
81
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 61. 82
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 65.
60
czenia, odczucia oraz cele – powoli powstają pewne wzorce zachowań, które ułatwiają lu-
dziom życie w danym społeczeństwie. Pojawiają się one na zasadzie powielania najlepszych –
a więc takich, które w danym społeczeństwie pozwalają na najbardziej efektywne osiąganie
pewnych celów – zachowań, praktykowanych przez najbardziej twórcze w danym czasie jed-
nostki. Wzorce te nie powstają więc w jednym momencie, obmyślone przez jakiegoś geniusza
– ale w długotrwałym, spontanicznym i nieświadomym procesie weryfikacji konkurencyjnych
zachowań metodą prób i błędów. Dzięki temu procesowi stopniowo utrwalają i rozpowszech-
niają się te zachowania, które najlepiej koordynują niedopasowania w społeczeństwie – gdyż
właśnie one powielane są przez ludzi, zachęconych powodzeniem pionierów tych zachowań.
W ten sposób na każdym etapie tworzenia się tych instytucji implikowana jest w nie
ogromna porcja unikalnej wiedzy ludzi, którzy z powodzeniem zastosowali nowe (lub jedynie
zmodyfikowane) wzorce – oraz wielkiej liczby ludzi, którzy próbowali innych zachowań
(które jednak okazały się gorsze). Mimo że Carl Menger wyjaśniał ten proces na przykładzie
pieniądza, zaznaczył, że instytucje społeczne wykształcają się w podobny sposób zarówno
w sferze ekonomii, jak i prawa oraz języka.
Kolejnym ważnym wkładem tego austriackiego ekonomisty w rozwój nauki – niestety
w dużej mierze zaprzepaszczonym przez późniejszych teoretyków – był prowadzony przez
niego na przestrzeni dziesięcioleci (II poł. XIX w.-pocz. XX w.) tzw. spór o metodę (metho-
denstreit), którą powinno się stosować w ekonomii. Spór ów toczył on z przedstawicielami
niemieckiej historycznej szkoły ekonomii, pod intelektualnym przywództwem Gustava
von Schmollera. Twierdzili oni, że nie może istnieć uniwersalna, wydedukowana teoria eko-
nomiczna – a pewną wiedzę w tym zakresie można zdobyć jedynie poprzez obserwacje empi-
ryczne.
Carl Menger zareagował na te poglądy książką pt. Untersuchungen über die Methode
der Sozialwissenschaften und der politischen Ökonomie insbesondere (Dociekania nad meto-
dą nauk społecznych, ze szczególnym uwzględnieniem ekonomii politycznej, 1883). Odwołując
się do poglądów Arystotelesa, tłumaczył w niej, że zdobycie wiedzy o rzeczywistości spo-
łecznej wymaga zastosowania dwóch odmiennych metod. Pierwszą z nich jest teoria (zgodnie
z nomenklaturą Arystotelesa: forma), objaśniająca istotę zjawisk. Odkrywana jest ona poprzez
introspekcję (wgląd badacza we własną naturę) – co jest możliwe, gdyż zarówno badacz,
jak i przedmiot obserwacji charakteryzują się taką samą naturą – a zidentyfikowane
w ten sposób aksjomaty rozwijane są metodą logicznej dedukcji. W ten sposób powstaje wie-
dza uniwersalna i pewna. Drugą metodą jest natomiast historia (wg Arystotelesa: materia),
obejmująca zdarzenia, które zaistniały w rzeczywistości. Zgłębiając te fakty, można uzyskać
61
szczegółową wiedzę na temat konkretnego wydarzenia z przeszłości.
Austriacki ekonomista uważał, że obydwie te metody są równie istotne dla zrozumienia
rzeczywistości – jednak z historii (wiedzy szczegółowej) nie można wywieść teorii (wiedzy
ogólnej). Wręcz przeciwnie: to dla właściwego zrozumienia (interpretacji) historii konieczne
jest przyłożenie do zdarzeń szablonu teorii. To właśnie ta odwrotna zależność różni nauki spo-
łeczne od nauk przyrodniczych.
Podsumowując dorobek naukowy Carla Mengera, należy zwrócić szczególną uwagę
na przywrócenie przez niego zainteresowania ekonomistów podmiotem, który kreuje wyda-
rzenia zachodzące w gospodarce, kierując się wyłącznie własnym osądem – oraz procesem
podejmowania przez niego decyzji i ich realizacji. Zwrócił uwagę na fundamentalną rolę, jaką
w ludzkim działaniu odgrywa czas, niepewność oraz subiektywna, praktyczna wiedza. Odmi-
tologizował postać przedsiębiorcy, który nie tylko nie posiada absolutnej, pewnej wiedzy –
ale nawet w oparciu o posiadane informacje niejednokrotnie podejmuje błędne decyzje.
Zgodnie z rzeczywistością, nie twierdził, że rynek znajduje się w stanie statycznej równowagi
– lecz że ciągle ewoluuje, przez co równowaga nigdy nie może zostać osiągnięta, mimo wy-
siłków przedsiębiorców, nieustannie niwelujących niedopasowania na rynku. Sprawił,
że część ekonomistów na powrót zajęła się realną gospodarką, a nie wymyślonymi modelami
matematycznymi, opisującymi jedynie wyobrażenia ich twórców o gospodarce.
Carl Menger dał również solidny teoretyczny odpór powszechnej tendencji do stosowa-
nia za wszelką cenę empirycznych, mechanistycznych metod nauk przyrodniczych w dziedzi-
nie nauk społecznych. Wreszcie, ów austriacki ekonomista stworzył koncepcję spontaniczne-
go wyłaniania się instytucji społecznych w zdecentralizowanym, niezależnym od niczyjej wo-
li – i właśnie dzięki temu tak efektywnym – procesie ewolucji.
2.2. Eugen von Böhm-Bawerk i austriacka teoria kapitału83
Za najwybitniejszego ucznia Carla Mengera powszechnie uważa się Eugena von Böhm-
Bawerka (1851-1914), który w swoim traktacie ekonomicznym pt. Kapital und Kapitalzins
(Kapitał i zysk z kapitału, 1884-1914) przedstawił m.in. założenia austriackiej, subiektywi-
stycznej teorii kapitału i procentu, której opracowanie było jego największym osiągnięciem.
Mimo że jego wyjaśnienia sposobu, w jaki powstaje procent, nie są kompletne ani bezbłędne,
bezsprzecznie zbudował solidny fundament, na którym swoje gmachy teoretyczne mogli
wznosić jego następcy. Aby jednak nie przedstawiać błędnych poglądów, które wymagałyby
83
Na podst.: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 69-94.
62
później skorygowania – zaprezentujemy austriacką teorię kapitału i powstawania procentu
w pełnej krasie.
Punktem wyjścia rozważań Eugena von Böhm-Bawerka były przedstawione w po-
przednim podrozdziale podstawowe spostrzeżenia dotyczące ludzkiego działania. Działanie
jest więc zachowaniem, które jednostka podejmuje świadomie i w konkretnym celu. Poten-
cjalne cele działania ocenia zgodnie z subiektywnym postrzeganiem korzyści, jakie spodzie-
wa się dzięki nim osiągnąć. Do realizacji celów konieczne są odpowiednie środki – które mu-
szą być rzadkie, aby człowiek uwzględnił je w swoim planie działania (inaczej nie zwróci
nawet uwagi, że są mu potrzebne). W zależności od wartości, jaką przypisuje celom oraz
stopnia, w jakim dane środki są w stanie mu pomóc w realizacji tych celów, będzie postrzegał
je jako mniej lub bardziej użyteczne.
Ani cele, ani środki nie są znane z góry – działający człowiek cały czas je odkrywa
i uświadamia sobie, jak wysoko je ceni. Jeśli uzna cel za warty realizacji, poszukuje środków,
które go do niego doprowadzą – a następnie tworzy obejmujący je plan działania, który
wprowadza w życie. Plan ów obejmuje kolejne etapy na drodze do osiągnięcia celu, z których
każdy zajmuje określony czas – wszak nic nie dzieje się natychmiast. Logiczną tego konse-
kwencją jest to, że jeśli człowiek tak samo ceni dwa cele, zawsze wybierze ten, który może
osiągnąć szybciej – a z drugiej strony: aby człowiek zdecydował się na bardziej skompliko-
wany plan działania, musi wyżej cenić cel, którego osiągnięciu on służy od celu, który może
osiągnąć szybciej. Rozwinięciem tego spostrzeżenia jest kategoria preferencji czasowej –
a więc zasady mówiącej, że ludzie bardziej cenią dobra teraźniejsze od dóbr przyszłych.
Owe pośrednie stadia planu działania (dobra wyższego – niż pierwszy – rzędu) nazy-
wamy dobrami kapitałowymi – są to więc dobra, które dany człowiek postrzega jako etapy
konieczne do wyprodukowania dobra konsumpcyjnego. Powstają one w wyniku celowego
połączenia trzech głównych czynników: surowców naturalnych, pracy i czasu. Aby jednak
można je było wyprodukować, konieczne jest uprzednie zgromadzenie oszczędności w odpo-
wiedniej wysokości – a więc zrzeczenie się teraźniejszej konsumpcji. Oznacza to, że im bar-
dziej skomplikowany i czasochłonny proces produkcji planuje dana jednostka, z realizacji
tym większej ilości celów, które mogłaby osiągnąć w bliższej przyszłości, musi zrezygnować.
Eugen von Böhm-Bawerk wyjaśnia to na przykładzie Robinsona Crusoe (który jest ulu-
bioną przez austriackich ekonomistów postacią do ilustrowania podstawowych praw ludzkie-
go działania). Ów rozbitek, aby zaspokoić swój głód, codziennie musi przez cały dzień zbie-
rać jagody, które są jego jedynym pokarmem. Po kilku tygodniach odkrywa, że z pomocą kil-
kumetrowego kija mógłby znacznie usprawnić proces zbierania, sięgając nim przy otrząsaniu
63
krzaków znacznie wyżej i dalej. Szacuje, że sporządzenie takiego narzędzia (znalezienie od-
powiedniego drzewa, ociosanie go z gałęzi itp.) zajmie mu pięć całych dni – a to oznacza,
że nie będzie mógł w tym czasie zbierać jagód. Aby ten okres przeżyć, musi więc wcześniej
odłożyć jagody w takiej ilości, aby wyżywić się przez pięć dni.
Robinson stwierdza, że wyżej ceni korzyści, jakie przyniesie mu posiadanie owego kija,
niż niedostatek spowodowany ograniczeniem konsumpcji (gdyż wcześniej zjadał wszystkie
zebrane jagody od razu) przez, załóżmy, dwadzieścia dni. Dzięki temu (o ile poprawnie osza-
cował czas produkcji), po dwudziestu dniach cierpienia umiarkowanego głodu oraz pięciu
kolejnych, wypełnionych pracą (kiedy wykorzysta zgromadzone oszczędności), wejdzie
w posiadanie dobra kapitałowego – pośredniego etapu na drodze do produkcji jagód, który
znacznie ten proces usprawni.
Co jednak by się stało, gdyby Robinson źle oszacował czas konieczny do wyproduko-
wania kija? Jeśli czas okazałby się dłuższy od oczekiwanego (np. gdyby w przeciągu pięciu
dni nie zdołał znaleźć odpowiedniego drzewa), zużyłby całe swoje oszczędności, nie osiąga-
jąc zamierzonego celu – oznaczałoby to niepotrzebne ograniczanie konsumpcji przez dwa-
dzieścia dni. Jeśli natomiast udałoby mu się ukończyć proces produkcji w – załóżmy – trzy
dni (gdyż np. nadspodziewanie szybko znalazłby właściwe drzewo), okazałoby się, że przez
część okresu oszczędzania niepotrzebnie odczuwał niedostatek, spowodowany ograniczaniem
konsumpcji.
Warto tutaj zwrócić uwagę na kwestię preferencji czasowej rozbitka: zdecydował się
on na oszczędzanie, gdyż jego preferencja czasowa nie jest absolutna (jest w stanie zrezy-
gnować z teraźniejszej konsumpcji w nadziei na przyszłe korzyści, które mu to wynagrodzą).
Jednak fakt, że posiada pewną preferencję, oznacza, że rozważając podjęcie trudu oszczędza-
nia, porównuje szacowane przyszłe korzyści (oraz oczekiwany termin ich osiągnięcia) z kosz-
tem, który musi ponieść, rezygnując z teraźniejszej konsumpcji przez jakiś czas – i zdecyduje
się na jej poświęcenie tylko w przypadku, gdy uzna owe przyszłe korzyści za bardziej warto-
ściowe.
Podobnie, jak w opisanym przykładzie, sytuacja wygląda w realnej gospodarce: kapita-
liści konsumują mniej, niż wytwarzają (gromadzą kapitał), aby udostępnić zaoszczędzone za-
soby swoim pracownikom – którzy dzięki temu są w stanie przetrwać nawet bardzo wydłużo-
ny okres produkcji (w naszym przykładzie Robinson pełnił rolę zarówno kapitalisty, jak i pra-
cownika). Dzięki temu dobra kapitałowe wyższych rzędów stopniowo przekształcane są
w dobra coraz niższych rzędów – w miarę jak ludzie mieszają swoją pracę z surowcami natu-
ralnymi podczas czasochłonnego okresu produkcji, obmyślonego przez przedsiębiorcę.
64
We współczesnej gospodarce, w której podział pracy jest niezwykle rozwinięty, a cykle pro-
dukcyjne – niejednokrotnie bardzo wydłużone, sprawa nie jest, oczywiście, taka prosta – jed-
nak zasady pozostają niezmienne.
Przykład Eugena von Böhm-Bawerka pokazuje również, jaka jest różnica pomiędzy
społeczeństwami zamożnymi a ubogimi (zgodnie z jego teorią kapitału): tą różnicą jest zgro-
madzony kapitał. Robinson Crusoe bez swego kija był ubogi – jednak dzięki zgromadzeniu
oszczędności oraz dzięki swojej przedsiębiorczości wzbogacił się o dobro kapitałowe, które
pozwoliło mu na wydajniejszą produkcję dóbr konsumpcyjnych. O zamożności narodów
nie decyduje czas i wysiłek poświęcany pracy ani poziom wiedzy technologicznej – lecz sieć
zgromadzonych dóbr kapitałowych, które pozwalają na mniej pracochłonny – a przez to wy-
dajniejszy – proces produkcji. Im dłużej i więcej dane społeczeństwo oszczędza – i im lepiej
te oszczędności inwestuje – tym staje się bogatsze.
Trzeba również pamiętać, że kapitał nie jest jakimś mitycznym, homogenicznym two-
rem, który jest stały, nie zużywa się – a w dodatku sam z siebie przynosi stały dochód. Dobra
kapitałowe również podlegają zużyciu – niektóre są w procesie produkcji konsumowane, nie-
które podlegają fizycznemu zużyciu, niektóre zaś starzeją się pod względem technologicz-
nym. Jeśli więc nie będzie się kapitału doinwestowywać (dzięki dalszemu gromadzeniu
oszczędności z uzyskiwanego dochodu), będzie on podlegał ciągłej deprecjacji – aż w końcu
zostanie w całości zużyty. Jeśli w dodatku będzie się chciało zwiększyć efektywność produk-
cji (poprzez wydłużenie tego procesu o kolejne – jeszcze dalsze od konsumpcji – etapy),
oszczędności muszą przewyższać zużycie kapitału. Jest to aspekt przeoczany przez ekonomi-
stów głównego nurtu.
Kolejną ważną cechą procesu produkcji jest logiczna zależność mówiąca, że im bliżej
końca łańcucha produkcji (im produkt bardziej przetworzony), tym trudniej ten proces od-
wrócić. Innymi słowy, jeśli przedsiębiorca zmieniłby zdanie, pomylił się w swoich szacun-
kach lub z innego powodu okazałoby się, że zapoczątkowany proces jest nieopłacalny – naj-
trudniej będzie mu odzyskać kapitał zainwestowany w dobra, które są najbliższe ostatecznego
dobra konsumpcyjnego. Może się nawet okazać, że dobra te są całkowicie bezużyteczne –
bądź też staną się przydatne dopiero po kosztownej operacji 'odwrócenia' toku produkcji.
Na przykładzie Robinsona: jeśli rozmyśliłby się na samym początku, zgromadzone ja-
gody (dobro kapitałowe najwyższego rzędu w tym procesie produkcji) będzie mógł spożyt-
kować w inny sposób: po prostu skonsumować, odpoczywając przez pięć dni bądź wykorzy-
stać w innym procesie produkcji. Jeśli zrezygnuje po trzech dniach bezowocnych poszukiwań
odpowiedniego drzewa, zainwestowanych jagód nigdy nie odzyska – jednak pozostanie mu
65
jeszcze zapas na dwa dni. Najgorzej sytuacja będzie wyglądała, gdy po wyprodukowaniu kija
rozbitek zorientuje się, że jest on zupełnie bezużyteczny do zbierania jagód (więc znów cały
czas będzie musiał poświęcać na zbieranie ich ręcznie, a kij będzie leżeć nieużywany) – wte-
dy okaże się, że zmarnował wszystkie zgromadzone dobra kapitałowe, gdyż nie uzyskał
w zamian nic wartościowego.
Wprowadźmy tutaj wyraźne rozróżnienie pomiędzy dobrami kapitałowymi a kapitałem:
podczas gdy dobra kapitałowe zdefiniowaliśmy jako dobra niezbędne do wyprodukowania
ostatecznych dóbr konsumpcyjnych, kapitałem będziemy nazywać ich wartość rynkową –
a więc tą, którą nadają jej kontrahenci, zawierający transakcje w celu wypracowania zysku.
Oznacza to, że o ile dobra kapitałowe należą do świata materii, kapitał należy do świata abs-
trakcji – jest jedynie instrumentem kalkulacji ekonomicznej. Posługując się nim, przedsię-
biorcy są w stanie oszacować, czy wartość dóbr powstałych w procesie produkcji przewyższa
koszt dóbr kapitałowych, wykorzystanych w tym procesie – a więc czy osiągnęli spodziewany
zysk.
Gdyby istniały dobra kapitałowe, lecz nie było kapitału (a więc brakowałoby wolnego
rynku dóbr kapitałowych), w gospodarce zapanowałby chaos. Nie byłoby podstaw do osza-
cowania, czy planowane działanie będzie opłacalne – a gdyby nawet ktoś się go podjął, po
fakcie również nie mógłby się dowiedzieć, czy zakończyło się ono powodzeniem. Nie byłoby
wiadomo, czy warto rozszerzyć pionową lub poziomą strukturę produkcji – czy wręcz prze-
ciwnie: jest ona zbyt rozbudowana w stosunku do zgromadzonych oszczędności (co w pew-
nym momencie spowoduje konieczność przerwania procesu produkcji z powodu braku dóbr
kapitałowych – i tym samym doprowadzi do marnotrawstwa wielu zasobów). Nie byłaby
znana cena dóbr teraźniejszych względem dóbr przyszłych (stopa procentowa, wynikająca
z preferencji czasowej – co wyjaśnimy poniżej), która wyznacza w społeczeństwie proporcje
pomiędzy konsumpcją, oszczędzaniem i inwestycjami. Zabrakłoby więc siły koordynującej
wysiłki ludzi na różnych polach. Taka właśnie sytuacja ma miejsce w socjalizmie – i dlatego
system ten jest gospodarczo niewydolny.
Po omówieniu teorii kapitału czas przejść do wyjaśnienia, w jaki sposób kształtuje się
stopa procentowa. Jak wyżej opisaliśmy, każdy człowiek wyżej ceni dobra teraźniejsze
od obietnicy otrzymania tych samych dóbr w przyszłości (ceteris paribus); ową zależność na-
zywamy preferencją czasową. Ta różnica w wartościowaniu wynika z subiektywnych odczuć
danego człowieka; oznacza to, że każdy człowiek ma swoją własną preferencję czasową –
i że zmienia się ona w ciągu jego życia.
Jest to bardzo korzystne zjawisko, gdyż rodzi ogromne pole do wzajemnie korzystnej
66
wymiany pomiędzy ludźmi. Ci z niższą preferencją czasową chętnie odłożą na później bieżą-
cą konsumpcję, w zamian za spodziewaną nadwyżkę wartości uzyskanych dzięki temu dóbr
przyszłych – z czego skorzystają ludzie o wysokiej preferencji, gdyż o wiele bardziej cenią
teraźniejszość. Doprowadzi to do wykształcenia się rynkowej ceny dóbr teraźniejszych
względem dóbr przyszłych – którą to cenę nazywamy ogólną stopą procentową (a także natu-
ralną bądź pierwotną).
Tak więc w gospodarce kapitaliści (oraz inni oszczędzający) – jako osoby charakteryzu-
jące się niską preferencją czasową – będą rezygnować z bieżącej konsumpcji, dostarczając
dobra teraźniejsze osobom o wyższej preferencji czasowej: pracownikom najemnym, posia-
daczom surowców naturalnych oraz sprzedawcom dóbr kapitałowych wyższego rzędu. Będą
to robić, oczywiście, w nadziei na uzyskanie w przyszłości (po zakończeniu okresu produkcji)
dóbr kapitałowych bądź konsumpcyjnych o wyższej wartości – a powstała różnica w wartości
powinna wystarczyć na zaspokojenie ich indywidualnie odczuwanego dyskomfortu z powodu
odroczenia konsumpcji. Owa różnica (po skorygowaniu o czysto przedsiębiorcze zyski
lub straty) pokrywać się będzie ze stopą procentową
Widzimy więc, że rynek, na którym dobra teraźniejsze wymieniane są na dobra przy-
szłe, obejmuje całą strukturę produkcji w danym społeczeństwie – nie jest zaś zawężony
do rynku pożyczek na procent, z którym najczęściej jest utożsamiany – a który stanowi jedy-
nie jego mało istotną (choć najbardziej widoczną) część.
Na rynku można zaobserwować dwie wartości: ogólną stopę procentową oraz ogólny
poziom zysków księgowych w gospodarce. Naturalna stopa procentowa to względna cena
rynkowa dóbr teraźniejszych względem dóbr przyszłych, która w każdej transakcji korygo-
wana jest o poziom ryzyka związanego z danym przedsięwzięciem oraz premię (dyskonto)
za oczekiwaną inflację (deflację). Pierwotna stopa procentowa pokrywa się z ogólnym po-
ziomem zysków księgowych w gospodarce – przy czym na poziom zysku każdego przedsię-
biorstwa nakładają się również czysto przedsiębiorcze zyski lub straty (które jednak będą sys-
tematycznie zanikać z powodu konkurencji między przedsiębiorcami – którzy będą naślado-
wać najlepsze wzorce). Jeśli więc dana firma osiągnie księgowy zysk – lecz będzie on rela-
tywnie niższy od ogólnej stopy procentowej – oznaczać to będzie, że w rzeczywistości ponio-
sła przedsiębiorczą stratę.
Naturalna stopa procentowa koordynuje więc w społeczeństwie teraźniejsze i przyszłe
zachowania konsumentów, oszczędzających i producentów. Jeśli na rynku stopa procentowa
spadnie (w wyniku zwiększenia podaży dóbr teraźniejszych), będzie to dla przedsiębiorców
czytelny sygnał, że mogą inwestować w dalsze etapy produkcji – wydłużać ten proces (bądź
67
tylko niektóre jego etapy), zwiększając jego kapitałochłonność, by dzięki temu zwiększyć je-
go wydajność – gdyż ludzie zdecydowali się oszczędzać wystarczająco dużo, aby zgroma-
dzonych dóbr kapitałowych wystarczyło na dłuższe inwestycje. Analogicznie, przy wzroście
stopy procentowej będzie miała miejsce sytuacja odwrotna: przedsiębiorcy zorientują się,
że nie powinni nadmiernie wydłużać procesu produkcji, gdyż malejących oszczędności
nie wystarczy na ukończenie inwestycji. Jeśli zaś wzrost stopy będzie znaczny, możliwe,
że będą musieli nawet – z powodu braku kapitału – zlikwidować część inwestycji w etapy
produkcji najdalsze od konsumpcji.
Stworzona przez Eugena von Böhm-Bawerka teoria kapitału – pomimo pewnych bra-
ków – w połączeniu z podstawami pierwszej (i jedynej) subiektywistycznej szkoły eko-
nomii – dała mu solidne podstawy do krytyki paradygmatów klasycznej, obiektywistycznej
szkoły ekonomii, zapoczątkowanej przez Adama Smitha i Davida Ricardo. Dlatego też pod-
czas słynnego sporu o metodę w ekonomii, Böhm-Bawerk krytykował Alfreda Marshalla
(twórcę koncepcji tzw. nożyc cenowych wyznaczających ceny na rynku – których ostrza
to popyt i podaż) za uzależnianie podaży od rzekomo obiektywnych warunków. Marshall
twierdził mianowicie, że podaż powstaje w oparciu o kalkulację kosztu historycznego, który
uważał za powszechnie znany i dany (a więc niezmienny) – wobec czego wszyscy kalkulują
w ten sam sposób. Böhm-Bawerk wyjaśniał natomiast, że koszt jest jedynie rynkową ceną
czynników produkcji, która na wolnym rynku podlega takim samym fluktuacjom, jak cena
każdego innego dobra – a zatem nie jest obiektywny.
Ów austriacki ekonomista – w pierwszym tomie Kapitału i zysku z kapitału – wdał się
również w krytykę teorii kapitału Karola Marxa (będącej podstawą do opracowania jego teorii
wyzysku). Niemiecki uczony oparł bowiem swoją koncepcję kapitału na nieprawdziwej, labo-
rystycznej teorii wartości – co było jedną z głównych przyczyn dojścia przez niego do błęd-
nych wniosków. Böhm-Bawerk zwracał natomiast uwagę, że nie każde dobro ekonomiczne
jest wytworem ludzkiej pracy – surowce naturalne również do takich się zaliczają, a nie są
przez człowieka wzbogacone pracą. Ponadto, nie tylko ilość pracy włożonej w produkcję da-
nego dobra decyduje o cenie, za jaką godzą się je sprzedać producenci – ma tutaj znaczenie
również czas trwania produkcji.
Co więcej, wartość jest pojęciem czysto subiektywnym, wynikającym z indywidualnych
szacunków spodziewanych korzyści – a więc postępów na drodze do realizacji założonych
celów. Zatem jeśli człowiek zorientuje się, że dany towar nie jest mu przydatny w realizacji
tych celów, nie przypisze mu żadnej wartości (bądź też będzie ona bardzo niska) – nawet jeśli
jego wytworzenie było niezwykle pracochłonne. Będzie to po prostu oznaczało, że przedsię-
68
biorca popełnił błąd, niewłaściwie inwestując posiadane zasoby.
Kolejnym kontrargumentem jest brak ostatecznego punktu odniesienia w laborystycznej
koncepcji kształtowania się wartości. Podczas gdy wartość dobra determinowana jest przez
ilość pracy, konieczną do jego wyprodukowania, natomiast wartość pracy jest zdefiniowana
przez wartość dóbr, koniecznych do regeneracji oraz utrzymania wydajności pracowników
(lub, jak chciał Karol Marx: do utrzymania ich przy życiu) – w konsekwencji nie ma żadnego
pierwotnego wyznacznika wartości.
Wreszcie, Eugen von Böhm-Bawerk zwrócił uwagę, że twórca teorii wyzysku w swoich
rozważaniach w ogóle nie uwzględnił kategorii preferencji czasowej. W efekcie sugerował,
że pracownicy powinni otrzymywać z góry – jako wynagrodzenie za swoją pracę – całą przy-
szłą wartość pieniężną jej owoców; oznaczałoby to, że będą otrzymywać znacznie więcej,
niż wyprodukują. Gdyby robotnicy chcieli otrzymywać kwotę równą wartości wyprodukowa-
nych dóbr, powinni założyć spółdzielnię produkcyjną i czekać aż do ukończenia procesu pro-
dukcji oraz sprzedaży danego dobra – a następnie podzielić uzyskany przychód. W przeciw-
nym razie muszą się zgodzić na otrzymywanie wartości przyszłych owoców swojej pracy
zdyskontowanej stopą procentową.
Kolejną osobą, z której poglądami wdał się w polemikę ów austriacki ekonomista, był
John Bates Clark – wpływowy zwolennik klasycznej, obiektywistycznej teorii kapitału i pro-
centu. Zgodnie z nią, produkcja i konsumpcja są jednoczesne, a proces produkcji jest poziomy
(nie ma struktury wieloetapowej) i przebiega natychmiast (czas w ogóle nie jest uwzględnia-
ny), w cudowny sposób przemieniając homogeniczne dobra produkcyjne w dobra konsump-
cyjne. Kapitał jest zaś cudownym, wiecznym – również homogenicznym – funduszem ('ga-
laretką wartości'), który nie podlega zużyciu – a w dodatku sam z siebie przynosi zysk w po-
staci procentu; im więcej kapitału posiada dane społeczeństwo, tym procent ten jest niższy.
Proces produkcji nie polega więc na przedsiębiorczym połączeniu różnorodnych dóbr kapita-
łowych (które podlegają zużyciu) w twórczym, czasochłonnym procesie – lecz zależy od ta-
jemniczego funduszu, zwanego kapitałem.
Dzięki takim założeniom, zwolennicy szkoły neoklasycznej byli w stanie ubrać swoją
teorię we wzory matematyczne, opisujące rzekomy stan statycznej równowagi rynkowej. Eu-
gen von Böhm-Bawerk zwracał jednak uwagę, że owe równania przyjmują za jednoczesne
wielkości, które nie są jednoczesne – lecz zachodzą kolejno po sobie na przestrzeni czasu
(w miarę postępu procesu produkcji) i wynikają jedne z drugich. Jest to bezpodstawne i nie-
dopuszczalne uproszczenie, zakłamujące rzeczywistość społeczną; nie da się wyjaśnić real-
nych procesów, które dzieją się w czasie i następują kolejno po sobie, nie uwzględniając cza-
69
su i pomijając zachodzące między nimi relacje przyczynowo-skutkowe.
Eugen von Böhm-Bawerk krytykował również tezę, jakoby stopa procentowa wynikała
z krańcowej produktywności kapitału. Gdyby tak było, konkurencja między przedsiębiorcami
doprowadziłaby do zrównania się cen obecnych dóbr kapitałowych z wartością ich spodzie-
wanej przyszłej produkcji – a więc koszty byłyby równe efektom produkcji. Oznaczałoby to
zanik wszelkich działań ze strony przedsiębiorców – gdyż podejmują je oni z nadzieją,
że przyszłe korzyści z inwestycji przewyższą obecne koszty. W rzeczywistości, krańcowa
produktywność kapitału determinuje jedynie cenę obecnych dóbr kapitałowych, która będzie
zmierzać do teraźniejszej (zdyskontowanej stopą procentową) wartości szacowanych przy-
szłych przychodów z tych dóbr. A zatem to krańcowa produktywność kapitału (wartość przy-
szłych przychodów z dóbr kapitałowych) zależy od stopy procentowej – a stopa procentowa
wynika z preferencji czasowej.
Taka błędna teoria, propagowana przez Clarka, nie pozwalała jej zwolennikom nawet
na dostrzeżenie wielu istotnych problemów – nie mówiąc już o ich rozwiązaniu. Eugen
von Böhm-Bawerk przestrzegał, że jeśli ten okrężny, statyczny model zostanie powszechnie
przyjęty w ekonomii, doprowadzi to do poważnych błędów teoretycznych – takich jak np. od-
rodzenie się teorii podkonsumpcji. Jak się później okazało, teoria kapitału austriackiego eko-
nomisty – mimo że odpowiadała rzeczywistości i nie uciekała się do nierealnych uproszczeń –
faktycznie ustąpiła miejsca obiektywistycznej, błędnej teorii Clarka. Spełnieniem się przepo-
wiedni Böhm-Bawerka było natomiast opanowanie głównego nurtu ekonomii przez keyne-
sizm.
2.3. Ludwig von Mises – wielki systematyk84
Na seminaria ekonomiczne, prowadzone przez Eugena von Böhm-Bawerka na Uniwer-
sytecie Wiedeńskim, uczęszczało dwóch wyróżniających się uczniów – Joseph Schumpeter
oraz Ludwig von Mises (1881-1973). Obydwaj stali się później powszechnie znanymi i sza-
nowanymi teoretykami ekonomii – jednak Joseph Schumpeter, ulegając swojemu indywidu-
alizmowi, szybko porzucił fundamenty szkoły austriackiej, tworząc własną ekonomię, opartą
na wybitnych jednostkach, elitach i innowacjach. Ludwig von Mises nadał natomiast niesa-
mowity impet rozwojowi austriackiej szkoły ekonomii – sam mając w tym rozwoju ogromny
udział.
O ile Böhm-Bawerk zastosował subiektywistyczną koncepcję ekonomiczną, opracowa-
84
Na podst.: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 95-114.
70
ną przez Carla Mengera, w swoich rozważaniach na temat kapitału i procentu – o tyle Ludwig
von Mises doprowadził austriacki, realistyczny punkt widzenia gospodarki do jego logicz-
nych konsekwencji na kolejnych polach: teorii pieniądza, kredytu oraz cyklu koniunkturalne-
go. Znacznie rozwinął koncepcję przedsiębiorczości jako siły napędzającej i koordynującej
działania wszystkich uczestników rynku oraz udoskonalił metodologię ekonomii. Co więcej,
zauważył on, że austriacka, dynamiczna szkoła ekonomii jest częścią jeszcze obszerniejszej
dziedziny wiedzy: teorii ludzkiego działania, którą nazwał prakseologią. Zatem dzięki au-
striackim uczonym ekonomia wreszcie zajęła przynależne jej miejsce. Jak pisał Mises: „Tym,
co odróżnia szkołę austriacką i przyczyni się do jej sławy, jest właśnie fakt, że stworzyła ona
teorię działania ekonomicznego, a nie równowagi ekonomicznej lub braku działania.”85
Pierwszym wybitnym – i chyba najbardziej znanym – osiągnięciem Misesa było opra-
cowana przez niego teorii pieniądza, kredytu i cyklu koniunkturalnego. Tematem tym zainte-
resował się już podczas uczęszczania na zajęcia Eugena von Böhm-Bawerka, kiedy to uznał,
że austriacka analiza ekonomiczna wymaga rozszerzenia na sferę pieniądza i kredytu – oraz
wyjaśnienia skutków rządowych manipulacji w tych dziedzinach. Owocem jego rozważań
była książka zatytułowana Theorie des Geldes und der Umlaufsmittel (Teoria pieniądza i kre-
dytu86, 1912). Mimo powszechnego uznania, jakie dzieło to zyskało w Europie kontynental-
nej, tłumaczenia na język angielski doczekało się dopiero w roku 1953 (gdyby John Maynard
Keynes przeczytał jego anglojęzyczną wersję w latach 30. XX w., być może nie popełniono
by na świecie tylu fatalnych w skutkach gospodarczych błędów, opierających się na jego teo-
rii87
).
Dzięki swojej konsekwencji, wnikliwości i uwzględnieniu upływu czasu w wyjaśnianiu
procesów gospodarczych, Mises jako pierwszy rozwiązał w swym traktacie paradoks związa-
ny ze stosowaniem koncepcji użyteczności krańcowej do wyznaczania wartości pieniądza.
Zgodnie z nią, wartość pieniądza (siła nabywcza) kształtowana jest przez siły popytu i podaży
– zaś popyt, zgłaszany przez ludzi, uzależniony jest od krańcowej użyteczności pieniądza.
Problem jednak w tym, że użytecznością, którą zapewnia pieniądz, jest jego siła nabywcza.
A więc powstaje swego rodzaju błędne koło: cena pieniądza zależy w dużej mierze od popytu,
a popyt – od ceny pieniądza.
85
L. von Mises, Wspomnienia [tłum. S. Sękowski], Fijorr Publishing, Warszawa 2007, s. 36. 86
L. von Mises, Teoria pieniądza i kredytu [tłum. K. Śledziński], Fijorr Publishing, Warszawa 2012. 87
Keynes sam przyznał, że gdyby wcześniej zapoznał się z angielskimi tłumaczeniami dzieł Misesa i Hayeka,
prawdopodobnie uwzględniłby ich koncepcje w swojej teorii: „Powinienem był poczynić więcej odwołań
do prac tych autorów, gdyby ich książki, które wpadły mi w ręce w momencie, gdy strony te przechodzą przez
prasę drukarską, pojawiły się w czasie, gdy moje stanowisko było we wcześniejszym stadium rozwoju i gdyby
moja znajomość języka niemieckiego nie była tak kiepska (po niemiecku rozumiem tylko to, co już wiem –
więc nowe idee skrywają się przede mną za zawiłościami języka).”
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 100.
71
Jednak Ludwig von Mises zauważył, że ludzie nie zgłaszają dzisiejszego popytu na pie-
niądz na podstawie dzisiejszej siły nabywczej pieniądza (której jeszcze nie znają) – lecz wie-
dzy o tym, jaką wartość pieniądz miał wczoraj (którą to wartość każdy szacuje na podstawie
swojego doświadczenia). Zależność ta jest prawdziwa dla każdego momentu w przeszłości –
i można w ten sposób cofać się aż do dnia, w którym została zawarta pierwsza transakcja
z zastosowaniem danego środka wymiany. Rozwiązanie to – oparte na retrospektywnym uję-
ciu teorii Carla Mengera o ewolucyjnym powstawaniu instytucji pieniądza – nazywane jest
teorematem regresji.
Ludwig von Mises – dzięki rozwiązaniu owego paradoksu wartości pieniądza – po raz
pierwszy w historii myśli ekonomicznej zbudował pomost pomiędzy rozważaniami w skali
mikro i makro. Do tej pory było to niemożliwe, gdyż nie można było do sfery pieniądza za-
stosować teorii wartości opartej na użyteczności krańcowej – wobec czego posługiwano się
takimi nierealistycznymi, agregatowymi kategoriami, jak np. ogólny poziom cen. Dopiero
Mises umożliwił analizę sfery pieniężnej w całej złożoności, co pozwoliło mu na zbudowanie
austriackiej, subiektywistycznej teorii pieniądza.
Ów uczony w swej pracy zbudował również solidny fundament pod – rozwiniętą póź-
niej przez Friedricha Augusta von Hayeka – austriacką teorię cyklu koniunkturalnego, nazy-
waną również modelem Misesa-Hayeka. Połączył teorie monetarne szkoły walutowej z su-
biektywistyczną teorią kapitału Eugena von Böhm-Bawerka, co pozwoliło mu na dostrzeżenie
fatalnych skutków emisji pustego (fiducjarnego, papierowego) pieniądza oraz jego bankowej
kreacji.
Ze zjawiskiem emisji pieniądza fiducjarnego (a więc nie przedstawiającego dla ludzi
żadnej wartości, poza narzuconą przez rząd) mamy do czynienia wtedy, gdy produkcja dobra,
jakim jest pieniądz, została zmonopolizowana przez państwo – a ludzie zostali zmuszeni
do posługiwania się nim (stał się tzw. prawnym środkiem płatniczym). Kreacja pieniądza po-
lega natomiast na udzielaniu przez bank kredytu z pieniędzy, które nie są jego własnością –
lecz zostały mu powierzone na przechowanie (w depozyt). Powoduje to, że ten sam pieniądz
jest w posiadaniu dwóch ludzi w tym samym czasie: właściciel depozytu uważa, że w każdej
chwili może skorzystać ze swoich środków (przez co wlicza je do swojego salda gotówkowe-
go) – natomiast kredytobiorca faktycznie dysponuje tym pieniądzem. Nazywamy to systemem
rezerwy cząstkowej – w którym bank może swobodnie korzystać z części pieniądza powie-
rzonego mu w depozyt, tworząc kredyt ex nihilo. Kreacja pieniądza jest znacznie ułatwiona,
jeżeli w systemie bankowym funkcjonuje bank centralny, który steruje ekspansją kredytową
oraz wspiera banki w razie problemów finansowych.
72
Takie zwiększanie podaży sztucznego pieniądza powoduje, że na rynku – obok dobro-
wolnych oszczędności – pojawiają się również tzw. 'oszczędności przymusowe', które powsta-
ją poprzez przeniesienie (za pośrednictwem rynku) części wartości 'starej' podaży pieniądza
na nowy jego wolumen; przy danym popycie, zwiększenie podaży powoduje bowiem obniże-
nie ceny danego dobra (tutaj: siły nabywczej pieniądza).
W tej sytuacji inwestycje finansowane są zarówno z oszczędności dobrowolnych,
jak i przymusowych. Co więcej, kredyt tworzony przez banki z niczego udzielany jest po sto-
pie procentowej sztucznie zaniżonej w stosunku do naturalnej stopy procentowej (gdyż
zwiększa się podaż pieniądza kredytowego) – co dla przedsiębiorców wygląda tak samo,
jak zwiększenie dobrowolnych oszczędności dzięki obniżeniu społecznej preferencji czaso-
wej. Spodziewane przyszłe przychody z inwestycji dyskontowane są więc niższą stopą pro-
centową, co sprawia, że wiele z nich zaczyna wydawać się opłacalna – dotyczy to zwłaszcza
inwestycji długoterminowych, na których teraźniejszą wartość stopa dyskontowa ma najwięk-
szy wpływ88
. Powoduje to nadmierne – w stosunku do danych warunków społecznych – wy-
dłużanie cykli produkcyjnych, które stają się przez to zbyt kapitałochłonne. Taka sytuacja jest
zaś nie do utrzymania w dłuższej perspektywie.
Proces intensywnej ekspansji kredytu inflacyjnego w końcu się odwróci, bowiem ludzie
stracą zaufanie do silnie inflacyjnego pieniądza – i wycofując swoje depozyty oraz sprzedając
gotówkę, stopniowo będą przechodzić do posługiwania się 'twardymi' walutami (takimi jak
np. metale szlachetne – a w czasie głębokiego kryzysu również 'quasi-pieniądzem': np. papie-
rosami czy alkoholem). Spowoduje to skurczenie się podaży pustego pieniądza kredytowego,
co zapoczątkuje procesy deflacyjne w gospodarce. W obliczu dużego spadku ilości dostępne-
go pieniądza, zabraknie środków na ukończenie wielu inwestycji (zwłaszcza długotermino-
wych) – i trzeba będzie je zlikwidować. Okaże się, że przedsiębiorcy – zmyleni sztucznie za-
niżoną stopą procentową – podjęli wiele błędnych decyzji inwestycyjnych, lokując dobra ka-
pitałowe w nieodpowiedni sposób. Ponieważ zaś dobra kapitałowe charakteryzują się tym,
że w miarę postępu procesu produkcji stają się coraz mniej przydatne do innych celów89
, trze-
ba będzie je sprzedać z dużą stratą – a proces przystosowania ich do innych zastosowań bę-
dzie niejednokrotnie bardzo kosztowny. Wiele przedsiębiorstw wskutek tego zbankrutuje,
co spowoduje masowe bezrobocie. Wyjdzie na jaw, że społeczeństwo zmarnowało znaczną
część dóbr kapitałowych, które zgromadziło jako oszczędności – a więc podjęty trud okaże
się bezowocny. Tak właśnie gospodarka wchodzi w stan recesji – niezbędnej kuracji, likwidu-
jącej błędy inwestycyjne spowodowane przez kreację pustego pieniądza.
88
Patrz przypis 77. 89
Patrz s. 63-64.
73
Ludwig von Mises jako pierwszy stworzył więc narzędzie do wyjaśnienia zjawiska nę-
kającego gospodarkę od czasu ukonstytuowania się systemu bankowego opartego na rezerwie
cząstkowej, którym sterował bank centralny – zjawiska, które nasilało się w miarę rozwoju
tego systemu i wprowadzania nowych instrumentów, służących jego spajaniu i konserwacji.
Aby zapobiec powtarzaniu się cykli boom-recesja – jak pisze Mises – jedynym wyj-
ściem jest wprowadzenie wymogu utrzymywania przez banki stuprocentowej rezerwy na de-
pozyty na żądanie (a zatem rzeczywistego przechowywania powierzonych depozytów
w miejsce ich sprzeniewierzania: wykorzystywania dla własnej korzyści). „Jest teraz oczywi-
ste, że jedynym sposobem pozbawienia człowieka wpływu na system kredytowy jest wstrzyma-
nie dalszej ekspansji środka fiducjarnego. Główne założenia ustawy Peela90
powinny być
ustanowione raz jeszcze i wprowadzone w życie bardziej konsekwentnie niż w Anglii swego
czasu, zakazując prawnie emisji kredytu w formie bilansów [zapisów] bankowych. Błędem
byłoby zakładać, że współczesna organizacja wymiany musi istnieć. Ma ona w sobie zarodek
swojego zniszczenia; rozwój środka fiducjarnego zawsze będzie prowadzić do załamania jego
samego.”91
Aby wykorzystać swoje wielkie osiągnięcia teoretyczne, Ludwig von Mises założył
w 1927 r. Austriacki Instytut Badań nad Cyklami Koniunkturalnymi, na którego czele stanął
jego najwybitniejszy uczeń – Friedrich August von Hayek. Instytut ten jako jedyny przewi-
dział, że bezprecedensowa ekspansja pieniądza i kredytu, która miała miejsce w USA w latach
20. XX w., doprowadzi do rychłego kryzysu gospodarczego – i wciąż prowadzi badania eko-
nomiczne, ostrzegając przed skutkami państwowego interwencjonizmu.
Rozwinięciem austriackiej teorii cyklu koniunkturalnego było opracowanie przez Lu-
dwiga von Misesa teorematu o niemożliwości socjalizmu – a więc systematycznego stosowa-
nia państwowego przymusu w sferze fiskalnej, pieniężnej i kredytowej, który zawsze zaburza
strukturę produkcji. Z perspektywy szkoły austriackiej jest to oczywiste: nikt nie jest w stanie
zgromadzić całej subiektywnej wiedzy, znajdującej się w umysłach wszystkich ludzi (której
ogromna część jest niewypowiedziana, gdyż człowiek korzysta z niej podświadomie), wraz
z ich doświadczeniami i odczuciami – a w dodatku na bieżąco zbierać nowych informacji,
które ludzie cały czas odkrywają. Nikt więc nie może centralnie sterować działaniami wszyst-
90
Ustawa wprowadzona w Anglii w 1844 r. przez gabinet premiera Roberta Peela, która miała na celu ograni-
czenie emisji pustego pieniądza przez Bank Anglii oraz inne banki emisyjne. Wprowadzała m.in. wymóg
stuprocentowego pokrycia w nowonabytym złocie lub srebrze każdej nowej emisji, przeprowadzanej przez
Bank Anglii. W ustawie nie uwzględniono jednak faktu, że depozyty bankowe również stanowią podaż pie-
niądza – wskutek czego nie nałożono żadnych ograniczeń na ekspansję kredytową opartą na rezerwie cząst-
kowej. Sprawiło to, że ustawa nie przyniosła zamierzonych rezultatów, nie zapobiegając inflacji. 91
L. von Mises, Teoria pieniądza i kredytu [tłum. K. Śledziński], Fijorr Publishing, Warszawa 2012.
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 101.
74
kich ludzi w jakiejkolwiek sferze lepiej, niż oni sami. Nikt nie jest w stanie podejmować lep-
szych indywidualnych decyzji niż ludzie, których one dotyczą. W dodatku, na podjęciu jak
najlepszej decyzji zawsze najbardziej zależy temu, kto bezpośrednio odczuje jej skutki.92
Dla zwolenników obiektywistycznej szkoły klasycznej sprawa nie była jednak tak
oczywista. Jak pisał Mises: „Złudzenie, że racjonalna organizacja zarządzania gospodarką
jest możliwa w systemie społecznym opartym na publicznej własności środków produkcji, ma
swoje źródło w teorii wartości ekonomistów klasycznych. Uporczywość tego złudzenia wynika
z tego, że wielu współczesnych ekonomistów nie potrafiło konsekwentnie przemyśleć pods ta-
wowego twierdzenia teorii subiektywistycznej i wyciągnąć z niego ostatecznych wniosków.
(…) W gruncie rzeczy to właśnie te błędy spowodowały rozkwit idei socjalistycznych.”93
Ludwig von Mises tłumaczył więc, że każda ludzka potrzeba, każdy sąd wartościujący
oraz cała zgromadzona przez jednostkę wiedza, mają swoje źródło w twórczej zdolności
człowieka – która nieustannie popycha go do działania w celu poprawy swojego losu. Kiedy
zaś interweniuje się w sferę ludzkiego działania pod groźbą użycia przemocy (a na tym prze-
cież opiera się cała władza państwowa), powstrzymuje się ową zdolność jednostek do gene-
rowania (odkrywania) informacji, dzięki którym działają, niwelując niedopasowania w społe-
czeństwie. Skoro państwo zagarnęło środki przedsiębiorczego działania (czy to w sensie ma-
terialnym, czy poprzez zakazy), krępuje to ręce potencjalnym przedsiębiorcom i pozbawia ich
spodziewanego zysku. Brakuje więc im bodźców do zbierania informacji, które mogliby wy-
korzystać – wobec czego przestają dążyć do odnajdywania niedopasowań w gospodarce. Brak
zatem siły, która kierowałaby gospodarkę w stronę stanu równowagi.
Co więcej, kalkulacja ekonomiczna nie polega na centralnym gromadzeniu jak najwięk-
szej ilości informacji, aby na ich podstawie podejmować decyzje dotyczące całego społeczeń-
stwa i przymuszać ludzi do wprowadzania ich w życie – lecz na subiektywnej ocenie rezulta-
tów różnych działań, możliwych do podjęcia przez danego aktora (który jako jedyny jest
w stanie je ocenić). Aby mógł on wyrobić i wyrazić swoje zdanie, konieczna jest wolna wy-
miana, podczas której powstają, materializują się w postaci ceny transakcyjnej – i dzięki temu
odkrywane są sądy wartościujące. Wolna wymiana implikuje również, oczywiście, swobodne
korzystanie ze środka wymiany (pieniądza), który zostanie przez kontrahentów suwerennie
wybrany. Dzięki temu zbudowany zostaje pomost pomiędzy wewnętrznym światem subiek-
92
Oczywiście, dochodzą tutaj również pokusy wykorzystania władzy dla własnych korzyści, które są tym sil-
niejsze, im większa władza na danym stanowisku. W dodatku, w demokracji najwyższe notowania mają poli-
tycy populistyczni, składający nierealne obietnice – które jednak w jakiejś mierze muszą później wypełnić,
aby zachować szanse na kolejną kadencję. Argumenty te nie są jednak ani kluczowe, ani niezbędne w krytyce
interwencjonizmu państwowego. 93
L. von Mises, Ludzkie działanie. Traktat o ekonomii [tłum. W. Falkowski], Instytut Misesa, Warszawa 2007.
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 102.
75
tywnych sądów wartościujących (powstałych na podstawie indywidualnie utworzonej wie-
dzy) a zewnętrznym światem obiektywnie wyrażonych cen rynkowych – co pozwala przed-
siębiorcom na szacowanie przyszłego rozwoju zdarzeń, podejmowanie właściwych decyzji
inwestycyjnych, a następnie ocenę, czy były one słuszne (przyniosły zakładany rezultat). Kie-
dy zatem brakuje medium, przenoszącego informacje z ludzkich umysłów do sfery zdarzeń,
niemożliwa jest racjonalna kalkulacja ekonomiczna (a więc dokonywana na podstawie ko-
niecznej – a nie arbitralnej – informacji).
W gospodarce socjalistycznej nie dość, że brakuje bodźców do tworzenia przedsiębior-
czej informacji o niedopasowaniach na rynku – przez co znaczna jej część nigdy nie powsta-
nie i nie zostaną podjęte odpowiednie działania – nie ma również sposobu weryfikacji podję-
tych działań post factum. Taki system w dłuższej perspektywie nie ma szans na utrzymanie;
prowadzi do ogromnego marnotrawstwa posiadanych przez społeczeństwo dóbr kapitałowych
oraz zaprzepaszczenia potencjału, jaki w tym społeczeństwie drzemie. Ludzie stopniowo od-
uczają się poszukiwania i odkrywania informacji oraz podejmowania przedsiębiorczych za-
chowań rynkowych, co prowadzi do pogłębiania się stanu permanentnej recesji. Warto tutaj
zwrócić uwagę, że – mimo tłumaczenia tych zależności na podstawie systemu całkowitej na-
cjonalizacji środków produkcji oraz centralnego planowania obejmującego każdą sferę go-
spodarki – logika ta odnosi się do każdej centralnej interwencji w wolny rynek (czego przy-
kładem są m.in. powtarzające się cykle koniunkturalne). Różnicą jest tu jedynie skala zabu-
rzeń.
Ludwig von Mises wyjaśniał, że u podstaw socjalizmu legło fałszywe przekonanie
o stanie statycznej równowagi, w którym rzekomo znajduje się gospodarka – co uniemożliwi-
ło realne spojrzenie na procesy rynkowe i dostrzeżenie wyżej opisanych zależności: „Stan
statyczny może obyć się bez kalkulacji ekonomicznej. Tutaj powtarzają się bowiem wciąż
te same wydarzenia z życia gospodarczego; a jeśli założymy, że pierwotne ustanowienie sta-
tycznej gospodarki socjalistycznej opiera się na finalnym stanie gospodarki konkurencyjnej,
możemy w każdym przypadku opracować socjalistyczny system produkcji, który byłby racjo-
nalnie kontrolowany z ekonomicznego punktu widzenia. Jednakże, jest to możliwe jedynie
konceptualnie. Ignorujemy bowiem fakt, że statyczny stan jest niemożliwy w rzeczywistości,
jako że nasze dane ekonomiczne stale się zmieniają tak, że statyczna natura działalności eko-
nomicznej pozostaje wyłącznie teoretycznym założeniem, niemającym żadnego przełożenia
na rzeczywistość.”94
94
L. von Mises, Economic Calculation in the Socialist Commonwealth [w:] F. A. von Hayek [red.], Collectivist
Economic Planning, Routledge, Londyn 1935, s. 109.
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 106.
76
Przechodząc do sedna problemu ze zrozumieniem utopijności założeń systemu socjali-
stycznego przez ekonomistów, którzy opierają się na statycznych modelach równowagowych
oraz koncepcji obiektywnej, powszechnie znanej informacji, Mises konkluduje, że: „w sta-
tycznych warunkach nie istnieje problem kalkulacji ekonomicznej. Konieczna funkcja kalkula-
cji ekonomicznej została z definicji dokonana. Nie ma potrzeby [wykorzystywania] instrumen-
tu kalkulacji. Używając popularnej, lecz nie do końca satysfakcjonującej terminologii, może-
my powiedzieć, że problem kalkulacji ekonomicznej należy do sfery dynamiki ekonomicznej,
nie statyki.”95 Z tego powodu problem niemożliwości kalkulacji ekonomicznej w socjalizmie
dostrzegli właśnie ekonomiści austriaccy, jako jedyni opierający teorię ekonomiczną
na ludzkim działaniu i dynamicznym modelu gospodarki – a zwolennicy innych szkół eko-
nomii nie byli w stanie zrozumieć ich argumentów.
Swoje spostrzeżenia na temat socjalizmu Mises zawarł w traktacie pt. Die Gemeinwirt-
schaft: Untersuchungen über den Sozialismus (Ekonomia społeczna. Studium socjalizmu96,
1922), dzięki któremu tak wielcy myśliciele, jak Friedrich August von Hayek, Wilhelm Röpke
czy Lionel Robins zmienili poglądy na wolnorynkowe. Książka ta dała również początek ko-
lejnej wielkiej debacie, toczonej przez ekonomistów austriackich – o niemożliwości kalkulacji
ekonomicznej w socjalizmie – dzięki której wykrystalizował się austriacki paradygmat eko-
nomiczny, oczyszczony z błędnych poglądów.
Kolejnym wielkim osiągnięciem naukowym Ludwiga von Misesa było zdefiniowanie
nowej dziedziny wiedzy: prakseologii, zajmującej się ludzkim działaniem – której najbardziej
rozwiniętą gałęzią jest ekonomia. Jak pisze: „Ogólna teoria wyboru i preferencji wykracza
znacznie poza zakres zagadnień ekonomicznych (…). Jest ona czymś znacznie więcej, niż tylko
teorią dotyczącą 'ekonomicznej strony' ludzkich dążeń i starań człowieka o zdobycie towarów
oraz poprawę warunków materialnych. Jest to nauka o wszelkich rodzajach ludzkiego działa-
nia. (…) Kiedy człowiek dokonuje wyboru, wybiera nie tylko pomiędzy poszczególnymi rze-
czami materialnymi i usługami. Jego wybór dotyczy także wszystkich wartości ludzkich. (…)
Współczesna teoria wartości poszerza horyzonty nauki i pole badań ekonomicznych. Z eko-
nomii politycznej, uprawianej w szkole klasycznej, wyłania się ogólna teoria ludzkiego dzia-
łania – prakseologia.”97
Tematyką tą Mises zajmuje się w swoim opus magnum pt. Human Action: A Treatise
on Economics (Ludzkie działanie. Traktat o ekonomii), wydanym w roku 194998
. Jak zauwa-
95
L. von Mises, Socialism. An economic and Sociological Analysis, Liberty Press, Indianapolis 1981.
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 107. 96
Wyd. polskie: L. von Mises, Socjalizm [tłum. S. Sękowski], Arcana, Kraków 2009. 97
L. von Mises, Ludzkie działanie..., s. 2-3. 98
Była to rozszerzona i przetłumaczona na język angielski wersja wydanego w 1940 r. traktatu pt. National-
77
ża, człowiek tym różni się od zwierzęcia, że posiada rozum i wolną wolę. Oznacza to, że pod-
czas gdy zachowania zwierząt nie posiadają w sobie pierwiastka wyboru (są instynktowne –
choć niejednokrotnie bardzo złożone i trudne do zrozumienia przez obserwatora), człowiek,
działając, zawsze podejmuje suwerenną decyzję – w każdej chwili może bowiem sprzeciwić
się swojej naturze, która popycha go ku realizacji różnych celów99
. Podstawą wszystkich za-
chowań człowieka jest jego wybór pomiędzy różnymi formami aktywności bądź biernością –
człowiek (i tylko człowiek) działa.
W każdym działaniu zawarty jest motyw przedsiębiorczości i spekulacji – jednostka,
podejmując działanie, dąży bowiem do realizacji pewnych celów, zgodnych z jej subiektywną
skalą wartości; od osiągnięcia tych celów oddziela ją czas, konieczny do zastosowania środ-
ków, które uzna za stosowne. Zatem człowiek zawsze decyduje odnośnie tego, które cele zre-
alizować oraz tego, jakim sposobem najlepiej będzie je osiągnąć (element przedsiębiorczy) –
a decyzje te zawsze odnoszą się do przyszłości, która jest niepewna (element spekulacyjny).
Aby podjąć właściwą decyzję, niezbędne jest zgromadzenie adekwatnej wiedzy. Ponie-
waż jednak obiektywna, powszechna wiedza istnieje jedynie w błędnych teoriach ekonomicz-
nych, każdy człowiek musi samodzielnie zdobyć pożądane informacje. Część z nich może
odnaleźć wśród informacji utworzonej przez kogoś innego (działanie na podstawie tak zdoby-
tej wiedzy praktycznej nazywamy naśladownictwem); część musi odkryć samodzielnie
(jak np. niedopasowania na rynku), obserwując otoczenie i podejmując różne działania; część
może odkryć w swoim umyśle (jak np. subiektywną skalę wartości, będącą podstawą jego
kalkulacji ekonomicznej) – a bardzo istotną część zdobywa (i korzysta z niej) w sposób nie-
uświadomiony100
. Wiedza ta pozwala mu na tworzenie okazji do osiągnięcia zysku (subiek-
tywnie odczuwanych korzyści), pojawiających się w jego otoczeniu; uświadamianie sobie,
że one istnieją – a następnie działanie, aby z nich skorzystać. „Jedynie ludzki umysł, który
kieruje działaniem i produkcją, ma zdolność tworzenia.”101
ökonomie: Theorie des Handelns und Wirtschaftens – który jednak nie zyskał takiego rozgłosu ani uznania,
jak rozszerzone wydanie anglojęzyczne. 99
Jak argumentuje Mises, człowiek jest w stanie sprzeciwić się nawet podstawowemu dla całego świata oży-wionego dążeniu do przeżycia za wszelką cenę – czego wiele przykładów można odnaleźć w historii. Ulega-
nie instynktom, podczas gdy jest się w stanie postąpić wbrew nim, również jest aktem wyboru. Tak samo,
jak pozostanie biernym również jest działaniem (sensu largo) – w tym znaczeniu, że oznacza realizowanie
swojej suwerennej decyzji. 100
Dobrym przykładem wykorzystania takiej wiedzy są m.in. sytuacje, w których ludzie podejmują decyzje
w mgnieniu oka, 'bez zastanowienia' – a pytani później, dlaczego zdecydowali się na dane działanie, odpo-
wiadają, że nie mają pojęcia – po prostu wiedzieli, że tak powinni zrobić.
Psychologia wyjaśnia takie sytuacje faktem, że człowiek przez całe życie gromadzi w pamięci niesłychaną
ilość informacji – jednak świadomie jest w stanie uzmysłowić sobie, a następnie przeanalizować jedynie
niewielką ich część. Pozostała część wiedzy przetwarzana jest w podświadomości, która działa znacznie
sprawniej i szybciej, w mgnieniu oka podsuwając świadomej części umysłu rezultat analizy. 101
L. von Mises, Ludzkie działanie...
78
Konsekwencją tego rozumowania jest krytyka powszechnego punktu widzenia, że zysk
powstaje w wyniku podejmowania ryzyka, za które jest wynagrodzeniem. Ryzyko jest jedynie
dodatkowym kosztem działań przedsiębiorcy, którego stara się on unikać – samo z siebie
nie wpływa zaś w żaden sposób na wysokość osiąganego zysku.
Zysku nie osiąga się również poprzez podejmowanie maksymalizujących decyzji odno-
śnie kupna i sprzedaży – przedsiębiorczość nie polega na prostym zarządzaniu czynnikami
produkcji: „Nie potrzeba dyplomu szkoły zarządzania, żeby odnieść sukces w interesach. Ta-
kie szkoły przygotowują do objęcia podrzędnych stanowisk, na których wystarczy wykazać się
rutynowymi umiejętnościami. Z pewnością nie kształcą przedsiębiorców. Nie można wyszkolić
kogoś na przedsiębiorcę. Człowiek zostaje przedsiębiorcą, kiedy schwyta okazję i wypełni do-
strzeżoną lukę.”102 Istnieje bowiem teoretyczna wiedza ogólna, której można się nauczyć po-
przez studia – oraz praktyczna wiedza przedsiębiorcza, którą kształtuje się poprzez doświad-
czenie. Można być świetnym teoretykiem ekonomii, a jednocześnie fatalnym przedsiębiorcą.
Zdobywanie wiedzy ogólnej nie daje żadnej wiedzy praktycznej – są to dwie rozłączne dzie-
dziny wiedzy, które nabywa się odmiennymi metodami.
Przedsiębiorczość pozwala więc ludziom na ciągłe odkrywanie nowych informacji o ce-
lach i środkach – i dzięki wykorzystywaniu ich w procesie twórczego działania, zapewnia
samoistne i niezależne od niczyjej woli dążenie gospodarki do stanu równowagi (o ile
nie mamy do czynienia z państwowymi interwencjami, które zawsze zaburzają ową sponta-
niczną koordynację).
W tym samym traktacie o ludzkim działaniu Ludwig von Mises zabrał również głos –
w najbardziej spójny i systematyczny sposób – w debacie o metodzie, która jest odpowiednia
w uprawianiu ekonomii. Tłumaczył, że nauki społeczne (a więc o ludzkim działaniu) dzielą
się na dwie duże grupy: prakseologię oraz historię. Prakseologia, jak wyżej napisaliśmy, zaj-
muje się koncepcją ludzkiego działania – i na jej podstawie, metodą dedukcji, dochodzi
do kolejnych wniosków ogólnych. Jest to nauka aprioryczna, której punktem wyjścia jest ka-
tegoria ludzkiego działania oraz dotyczące jej aksjomaty.
Działanie człowieka polega więc na wyborze – metodą prób i błędów – celów do reali-
zacji, a następnie poszukiwaniu najbardziej efektywnych środków do ich osiągnięcia; wybo-
rów tych ludzie dokonują zgodnie z osobistą skalą wartości. Działanie podejmowane jest za-
tem w celu przejścia ze stanu, który człowiek postrzega jako mniej satysfakcjonujący do sta-
nu, który przyniesie mu większą oczekiwaną satysfakcję. Środki z definicji są rzadkie (inaczej
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 108. 102
L. von Mises, Ludzkie działanie...
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 109.
79
człowiek nie brałby ich pod uwagę podczas planowania działań), więc każdy najpierw będzie
realizował cele, które ceni najwyżej – a dopiero później te, które zajmują kolejne miejsca
na jego skali preferencji (prawo malejącej użyteczności krańcowej). Działanie zawsze ma
miejsce w czasie, który również jest rzadki – i z tego powodu zajmuje on istotne miejsce
w procesie podejmowania decyzji. Jeśli człowiek ma do wyboru takie samo – pod względem
cech, które postrzega – dobro teraz lub w przyszłości, zawsze wybierze dobro teraźniejsze
(prawo preferencji czasowej).
Na tej podstawie teoretycznej – tak jak to zrobił Mises – swoje teorie powinni budować
teoretycy ludzkiego działania, stosując rozumowanie logiczno-dedukcyjne. Tą drogą można
stworzyć ogólną teorię, która w prawidłowy sposób będzie opisywała rzeczywiste zdarzenia.
Oczywiście, nie da się snuć rozważań w całkowitym oderwaniu od swoich doświadczeń –
jednak nie mogą one służyć jako swego rodzaju dowody prawdziwości pewnych tez, a jedy-
nie jako ilustracje wydedukowanych zależności. Mają również inną pozytywną rolę: nakiero-
wują uwagę badacza na pewne zagadnienia i ułatwiają mu wydedukowanie bardziej szczegó-
łowych zależności, lepiej opisujących rzeczywistość. Jednak to do interpretacji wydarzeń po-
trzebna jest opisująca je teoria – a nie: teoria jest budowana na podstawie obserwowanych
zdarzeń. Poza tym jedynie dzięki umysłowi można stworzyć teorię, opisującą hipotetyczne
wydarzenia, które – choć nie jest wiadome badaczowi, żeby miały miejsce w rzeczywistości –
mogą zaistnieć w przyszłości.
Historia jest natomiast retrospektywną dziedziną wiedzy: zajmuje się gromadzeniem in-
formacji o zdarzeniach dotyczących ludzkiego działania, które miały miejsce w przeszłości –
i ich interpretacją. Nie zajmuje się więc ludzkim działaniem w ogólności – lecz konkretną je-
go treścią w przeszłości. Aby tę treść zinterpretować, badacz musi dysponować teorią, która
pozwoli mu na jej zrozumienie. Rozumienie (Verstehen) jest narzędziem, które pozwala histo-
rykowi wydawać sądy wartościujące na temat istotności poszczególnych czynników w kon-
tekście badanego wydarzenia. Co więcej, nikt nie jest w stanie zgromadzić wszystkich faktów
z danego okresu, aby dopiero później zadecydować, które z nich miały wpływ na obiekt jego
badań – musi a priori zadecydować, które dane będzie gromadził, a które pominie jako nie-
istotne; do tego również konieczne jest rozumienie. Owa konieczność ciągłego wydawania
sądów wartościujących czyni z historii prawdziwą sztukę; sprawia, że dwóch uczonych, bada-
jących to samo zdarzenie, może w dobrej wierze opisać jego przyczyny i skutki w odmienny
sposób.
Sądów wartościujących, wynikających z rozumienia wydarzeń, używają również wszy-
scy działający ludzie. Każdy planuje działania, biorąc pod uwagę swoje przewidywania
80
względem przyszłości, która jest niepewna. Owe przewidywania tworzy na podstawie posia-
danej wiedzy teoretycznej – jednak aby z niej skorzystać, musi odnieść wiedzę ogólną
do konkretnych wydarzeń teraźniejszych, które stara się zrozumieć. Niezwykle pomocne jest
tutaj doświadczenie – a więc rozumienie przeszłych wydarzeń, w których dana jednostka bra-
ła udział. Na tej podstawie stara się ona przewidzieć rozwój wydarzeń, które – zgodnie
z jej rozumieniem – mogą mieć wpływ na jej przyszłe działania.
Każdy człowiek jest więc przedsiębiorcą sensu largo. Działa w warunkach niepewności,
starając się odgadnąć przyszły bieg wydarzeń – tak aby najbardziej efektywnie zaplanować
swoją aktywność. Odpowiednia wiedza teoretyczna oraz doświadczenie odnośnie motywów,
skłaniających ludzi do podejmowania konkretnych działań, pozwala na minimalizację
(lecz nigdy niwelację) tej niepewności. Nie każdy człowiek ma więc takie same predyspozy-
cje do podejmowania decyzji odnośnie swoich przyszłych działań.
Podczas jednak gdy przedsiębiorcy starają się sformułować swoje prognozy jak najbar-
dziej szczegółowo, ekonomiści nie mają podstaw do tworzenia takich przywidywań. Z racji
tego, że w ekonomii obowiązują prawa logiczno-dedukcyjne, ekonomiści nie mogą tworzyć
prognoz ilościowych, geograficznych i czasowych – a jedynie jakościowe (opisujące kierunki
zmian, lecz nie określające ich intensywności ani dokładnego terminu i miejsca wystąpienia).
Oczekiwanie od teoretyków ekonomii, że będą tworzyć dokładne przewidywania odnośnie
konkretnych zdarzeń, wynika z niezrozumienia rzeczywistości gospodarczej oraz natury nauk
społecznych – kiedy ekonomista tworzy taką prognozę, nie działa jako przedstawiciel swojej
dziedziny wiedzy, lecz jako przedsiębiorca, starający się odgadnąć przyszły bieg zdarzeń.
Nie są to już wtedy uniwersalne, logiczne implikacje pewnych zdarzeń, wynikające ze specy-
fiki ludzkiego działania w warunkach rynkowych – lecz sądy wartościujące odnośnie siły
wpływu różnych czynników, wydane na podstawie indywidualnej wiedzy i doświadczenia.
Przedstawione powyżej osiągnięcia teoretyczne sprawiają, że Ludwig von Mises uwa-
żany jest za najwybitniejszego przedstawiciela austriackiej szkoły ekonomii w XX w. Swoje
największe dokonania zawarł on w opisanym przez nas dziele, zatytułowanym Ludzkie dzia-
łanie – które jest najbardziej systematycznym traktatem ekonomicznym, jaki powstał w łonie
szkoły austriackiej. Nie tylko szczegółowo opisuje w nim wszystkie najważniejsze zagadnie-
nia ekonomiczne z dynamicznej perspektywy subiektywistycznej – ale również wykracza po-
za ekonomię, umiejscawiając ją w gałęzi nauk o ludzkim działaniu – prakseologii. Nie dziwi
więc, że Ludzkie działanie (które Murray N. Rothbard określił jako ostatni systematyczny
traktat ekonomiczny) cieszy się powszechnym uznaniem w świecie naukowym, przez co jest
jednym z najczęściej cytowanych w prasie ekonomicznej traktatów. Zostało ono przetłuma-
81
czone na osiem języków, a wszystkich jego wydań sprzedano łącznie ok. 150 tysięcy.
Kolejnym wielkim wkładem Misesa w rozwój teorii ekonomicznej było wychowanie
dwóch pokoleń ekonomistów, podczas prowadzenia swoich seminariów ekonomicznych (naj-
pierw we Wiedniu, a później w Nowym Jorku). Najwybitniejsi jego uczniowie to Friedrich
August von Hayek, Fritz Machlup, Lionel Robbins, Murray Newton Rothbard i Izrael Kirz-
ner, którzy kontynuowali wielkie dzieło swojego mistrza.
2.4. Friedrich August von Hayek i wolne społeczeństwo103
Friedrich August von Hayek (1899-1992) na początku swojej edukacji akademickiej
nie umiał się zdecydować, w którym kierunku powinien podążyć: studiował prawo, psycho-
logię, politologię i ekonomię. Ostatecznie jednak wybrał doktorat z prawa oraz z nauk spo-
łecznych, ze specjalizacją w ekonomii – dzięki czemu trafił pod opiekę Friedricha von Wiese-
ra (który uważany jest za najbardziej eklektycznego w swoim czasie przedstawiciela austriac-
kiej szkoły ekonomii). Mimo że Hayek początkowo sprzyjał poglądom fabiańskich socjal i-
stów,
po przeczytaniu Socjalizmu Misesa przekonał się o wyższości wolnego rynku i przedsiębior-
czości.
Spod skrzydeł swojego pierwszego mistrza przeszedł więc pod opiekę Ludwiga
von Misesa. Był wyróżniającym się uczestnikiem jego słynnych seminariów z ekonomii,
prowadzonych na Uniwersytecie Wiedeńskim – wobec czego udało mu się nawiązać z nim
bliższą współpracę: początkowo w Biurze Reparacji Wojennych Ligi Narodów, którego Mises
był w tym czasie dyrektorem – a później jako menadżer założonego przez niego w 1927 r.
Austriackiego Instytutu Badań nad Cyklem Koniunkturalnym. W 1931 r. objął profesurę
na London School of Economics, którą piastował przez kolejnych 18 lat – a następnie prze-
niósł się na University of Chicago. Dzięki temu mógł rozszerzyć wpływy szkoły austriackiej
na kraje anglosaskie, w których poglądy te były jeszcze stosunkowo słabo znane.
Jego zasługi zostały w 1974 r. uhonorowane Nagrodą Banku Szwecji im. Alfreda Nobla
w dziedzinie ekonomii – i do dzisiaj pozostaje on jedynym austriackim ekonomistą wyróż-
nionym w ten sposób. Nagrodę tę otrzymał głównie za swoje dokonania na polu badań
nad cyklem koniunkturalnym, które prowadził zwłaszcza na początku swojej kariery nauko-
wej, w Austriackim Instytucie Badań nad Cyklem Koniunkturalnym. Do misesowskiej analizy
tego zagadnienia dołożył on swoje – bardzo istotne – spostrzeżenia, co sprawiło, że austriacką
103
Na podst.: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 115-140.
82
teorię cyklu koniunkturalnego zaczęto nazywać modelem Misesa-Hayeka.
W odpowiedzi na keynesowski rzekomy paradoks oszczędzania104
, Hayek w prawidło-
wy sposób opisał efekt wzrostu oszczędności (a więc spadku bieżącej konsumpcji) w gospo-
darce – określając go mianem 'efektu Ricarda'. Wyjaśniał, że spadek preferencji czasowej
wśród ludzi – a w konsekwencji wzrost ich skłonności do oszczędzania – powoduje spadek
wydatków konsumpcyjnych. Wskutek obniżenia się popytu na dobra konsumpcyjne, ich ceny
spadają względem innych dóbr (ceteris paribus). Prowadzi to do wzrostu realnych płac (choć
ich wartość nominalna się nie zmieni) – gdyż za tą samą kwotę można kupić więcej dóbr kon-
sumpcyjnych.
Innym skutkiem spadku cen dóbr konsumpcyjnych jest wzrost przedsiębiorczych zy-
sków. Jako że spada rynkowa stopa procentowa, określana przez preferencję czasową – która
wpływa na podaż dóbr teraźniejszych – inwestycje stają się bardziej zyskowne, gdyż przyszłe
korzyści są dyskontowane niższą stopą procentową. Efekt ten jest najsilniejszy dla inwestycji
długoterminowych (na etapach produkcji najbardziej oddalonych od konsumpcji), gdyż wy-
sokość stopy dyskontowej tym mocniej wpływa na wartość przyszłych przychodów, im bar-
dziej są one oddalone w czasie.
Ponieważ zaś przedsiębiorcy inwestują tam, gdzie spodziewają się najwyższych zysków
(co powoduje, że poziom zysków będzie dążył do wyrównania na każdym etapie produkcji),
struktura produkcji wydłuża się. Jest to możliwe dzięki zaoszczędzonym przez ludzi zasobom ,
które pozwalają na ukończenie inwestycji – przetrwanie dłuższego czasu bez finalnych dóbr
konsumpcyjnych. Ponieważ zaś produkcja staje się bardziej kapitałochłonna (a więc praca
zastępowana jest dobrami kapitałowymi), uwolnione zostają zasoby pracy, które można wy-
korzystać w nowych procesach produkcyjnych (o ile nie jest to utrudniane przez państwo).
Zupełnie inne skutki ma jednak – pochwalane przez Keynesa – zwiększanie podaży pu-
stego pieniądza przez system bankowy. Bankowa kreacja pieniądza powoduje zwiększenie
104
Ów paradoks miał polegać na tym, że wzrost oszczędności w społeczeństwie powoduje rzekomy spadek do-
chodu narodowego oraz zatrudnienia w krótkim okresie. Keynes sugerował, że – spowodowany wzrostem
oszczędności – spadek zagregowanego popytu (napędzanego wydatkami konsumpcyjnymi) powoduje prze-sunięcie się punktu równowagi w gospodarce w miejsce tego oznaczającego niższą produkcję – a więc
i mniejszy dochód narodowy oraz zatrudnienie.
Była to podstawa do propagowania przez niego progresywnego podatku dochodowego: a więc zabierania
przemocą owoców pracy najbogatszych (a faktycznie: najwięcej w danej chwili zarabiających), którzy jego
zdaniem najwięcej oszczędzają i przekazania go – poprzez system państwowej redystrybucji – najuboższym
(najmniej w danej chwili zarabiającym), którzy jego zdaniem nie oszczędzają wcale (lub prawie wcale). Mia-
ło to doprowadzić do wzrostu wydatków konsumpcyjnych – a w konsekwencji: wzrostu produkcji i dochodu
narodowego oraz spadku bezrobocia.
Nie będziemy tutaj zajmować się krytyką tego twierdzenia, gdyż rozmija się to z tematem niniejszej pracy.
Ograniczymy się jedynie do prawidłowego opisania wpływu wzrostu oszczędności na gospodarkę.
Zainteresowanych odsyłamy do następującej pozycji: F. A. von Hayek, Prices and Production and Other
Works [red. J. T. Salerno], Ludwig von Mises Institute, Auburn, Alabama 2008.
83
podaży kredytu, który nie pochodzi z dobrowolnych oszczędności oraz sztuczne obniżenie
stopy procentowej (ceteris paribus) – co dla przedsiębiorców wygląda tak samo, jak wzrost
skłonności do oszczędzania w społeczeństwie. Zmyleni tymi sygnałami, zachowują się oni tak
samo, jak opisaliśmy wyżej: inwestują w etapy produkcji najbardziej oddalone od konsump-
cji, gdyż wydają się one najbardziej zyskowne. Tak sztucznie wydłużona struktura produkcji
jest jednak nie do utrzymania w dłuższej perspektywie – co doprowadzi do recesji, podczas
której trzeba będzie zlikwidować chybione inwestycje.
Obserwowanie zmian w relatywnych cenach dóbr konsumpcyjnych oraz dóbr kapitało-
wych na poszczególnych etapach produkcji jest możliwe jedynie przez pryzmat teorii au-
striackiej, która uwzględnia upływ czasu oraz złożoność procesów rynkowych. Takiej możno-
ści nie mają zwolennicy mechanistycznej wersji ilościowej teorii pieniądza, operujący poję-
ciem ogólnego poziomu cen – które nie pozwala dostrzec opisanych powyżej zależności. Sta-
nowiło to kluczową przewagę Hayeka nad Keynesem oraz monetarystami w opisywaniu zda-
rzeń gospodarczych.
Dlatego też kierowany przez Hayeka Austriacki Instytut Badań nad Cyklem Koniunktu-
ralnym jako jedyny ośrodek badań ekonomicznych przewidział zbliżający się Wielki Kryzys
w USA. Już w 1928 r., w artykule zatytułowanym Intertemporal Price Equilibrium
and Movements in the Value of Money105, Hayek pisał: „W środowisku spadających cen, bę-
dących efektem ogólnego wzrostu produktywności, polityka pieniężnej stabilizacji [intensyw-
nie prowadzona przez Fed w latach 20. XX w.] musi spowodować istotny międzyokresowy
brak koordynacji między decyzjami inwestorów i konsumentów; brak koordynacji, który prę-
dzej czy później przekształci się w recesję gospodarczą.”106 Jak wiemy, na spełnienie się
tej przepowiedni nie trzeba było długo czekać – Wielki Kryzys nadszedł w październiku
1929 r.
Jeszcze podczas trwania Wielkiej Depresji, Friedrich Hayek wydał niewielkich rozmia-
rów – lecz wielkiej wagi – dzieło pt. Prices and Production107 (1931), które jest bodaj najbar-
dziej znaną książką opisującą austriacką teorię cyklu koniunkturalnego. Kolejna jego praca
na ten temat była zatytułowana Profits, Interest and Investment108 (1939). Hayek wyciągnął
w nich ostateczne wnioski z teorii kapitału Eugena von Böhm-Bawerka oraz z misesowskiej
analizy cyklu koniunkturalnego, stawiając ostatni krok na drodze do wyjaśnienia przyczyn,
przebiegu i skutków cyklicznie powtarzających się faz boomu i recesji.
105
F. A. von Hayek, Intertemporal Price Equilibrium and Movements in the Value of Money [w:] Money, Capital
and Fluctuations. Early Essays, Routledge, Londyn 1984. 106
Za: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 122. 107
F. A. von Hayek, Prices and Production... 108
F. A. von Hayek, Profits, Interest and Investment, Augustus M. Kelley Pubs, New York 1975.
84
Wyjaśniał, że nowa podaż pieniądza nigdy nie rozprzestrzenia się w gospodarce rów-
nomiernie ani natychmiast. W związku z tym, przy analizie wpływu zwiększenia się podaży
pieniądza na gospodarkę nie można posługiwać się pojęciem 'ogólnego poziomu cen' – które
jest nieuprawnione, nierzeczywiste i które nie pozwala wyjaśnić podstawowych zjawisk (gdyż
doprowadza do wyciągnięcia błędnych wniosków). Nowy pieniądz zawsze dociera do gospo-
darki w pewnym punkcie; jeśli jest to nowowykreowany kredyt, w pierwszej kolejności zo-
stanie wydany na dobra kapitałowe i usługi produkcyjne – a dopiero później na inne dobra
(zgodnie
z preferencjami jego nowych właścicieli). Zatem nie wszystkie ceny zmienią się w ten sam
sposób – najpierw wzrosną ceny dóbr kapitałowych najwyższego rzędu. Struktura względ-
nych cen ulegnie zmianie (co przeczy założeniu o neutralności pieniądza). Spowoduje to,
że wielu przedsiębiorców, inwestujących w etapy produkcji najbardziej oddalone od kon-
sumpcji, osiągnie zysk, choć wcześniej ponieśliby stratę – a wielu pracowników znajdzie
w tych sektorach pracę, choć wcześniej nie byłoby jej tam dla nich.
Stanie się tak, gdyż ekspansji kredytowej (a więc polityce łatwego pieniądza) towarzy-
szy obniżanie stopy procentowej (ceteris paribus), aby znaleźć chętnych do zaciągnięcia kre-
dytu – a to (z racji tego, że stopa ta służy do dyskontowania przyszłych przychodów) spowo-
duje wzrost zyskowności inwestycji w sektory najbardziej oddalone od ostatecznej konsump-
cji (a więc inwestycji długoterminowych). Zaburzy to wskaźniki rentowności na każdym eta-
pie produkcji, co zmyli przedsiębiorców, którzy się nimi kierują109
.
Będziemy obserwować wzrost cen czynników produkcji, gdyż ich zasoby nie ulegną
zmianie – a wskutek ekspansji kredytowej zwiększą się inwestycje, a wraz z nimi zapotrze-
bowanie na czynniki produkcji. Przedsiębiorcy będą się decydować na bardziej kapitało-
chłonne metody produkcji (a więc mniej pracochłonne), przez co wzrośnie popyt na surowce
naturalne (zatem wzrosną i ich ceny). Spadną przez to zyski w sektorach dóbr konsumpcyj-
nych, gdzie zdyskontowane przychody ze sprzedaży praktycznie nie ulegną zmianie – a kosz-
ty (ceny czynników produkcji) wzrosną. Oczywistym tego skutkiem będzie przepływ czynni-
ków produkcji z sektorów najbliższych konsumpcji do tych od niej najdalszych.
Aby te długoterminowe inwestycje zrealizować, konieczne będzie utrzymanie takiego
stanu przez długi czas. W przeciwnym razie (jeśli część dóbr kapitałowych zostanie wypro-
dukowana, natomiast zabraknie środków do wyprodukowania dóbr komplementarnych) wy-
tworzone dobra kapitałowe staną się bezużyteczne110
.
Nowowykreowany pieniądz, który został zainwestowany, po jakimś czasie trafi do kapi-
109
Por. str. 81-82. 110
Por. str. 63-64.
85
talistów (producentów), zwiększając ich dochód. Ową nadwyżkę wydadzą oni zgodnie
ze swoją preferencją czasową – część przeznaczą na konsumpcję, część na inwestycje, a część
zaoszczędzą. Nową część dochodu podzielą w takiej samej proporcji, w jakiej robili to wcze-
śniej – gdyż nie ma powodów, żeby ich preferencja czasowa uległa zmianie. Spowoduje to,
że pieniądz, który z początku przeznaczono na inwestycje, w dużej części zostanie skierowa-
ny do sektora dóbr konsumpcyjnych – a więc wzrośnie popyt na te dobra, powodując znaczny
wzrost ich cen w odniesieniu do dóbr kapitałowych. Dodatkową przyczyną wzrostu cen dóbr
konsumpcyjnych będzie spadek produkcji w tym sektorze, spowodowany odpływem czynni-
ków produkcji do sektorów wytwarzających dobra kapitałowe najwyższego rzędu.
Sytuacja ulegnie więc całkowitemu odwróceniu: zaczną rosnąć ceny towarów (a więc
i zyski przedsiębiorców) na etapach produkcji najbliższych konsumpcji, natomiast spadną
na etapach od niej najdalszych. Struktura produkcji okaże się zbyt wydłużona w stosunku
do preferencji społeczeństwa – i trzeba będzie ją do nich dostosować, likwidując inwestycje
w sektorach dóbr kapitałowych najwyższego rzędu (a więc np. w sektorze budowlanym, mor-
skim, wysokiej technologii, informatycznym i telekomunikacyjnym). Dobra kapitałowe z tych
sektorów trzeba będzie przystosować do wykorzystania w mniej kapitałochłonnej (a więc
bardziej pracochłonnej111
) strukturze produkcji, ponosząc przy tym znaczne koszty; spowodu-
je to znaczne obniżenie kapitału zgromadzonego przez społeczeństwo112
. Czynniki produkcji,
oczywiście, również będą przemieszczane z sektorów najdalszych od konsumpcji do tych
jej najbliższych. Okaże się, że rozpoczęto zbyt ambitne przedsięwzięcia, których nie można
ukończyć – gdyż wydawały się zyskowne jedynie przy sztucznie zaniżonej stopie procento-
wej. Społeczeństwo nie zgromadziło wystarczającej ilości kapitału, aby utrzymać tak wydłu-
żoną strukturę produkcji – w wyniku czego straciło dużą część dóbr kapitałowych, które po-
siadało.
W ten właśnie sposób gospodarka wchodzi w stan recesji, która jest okresem likwidacji
błędów inwestycyjnych oraz dostosowania struktury produkcji do preferencji społeczeństwa.
Hayek zwracał uwagę, że kryzysy wcale nie są wywoływane – jak sugerował Keynes – przez
niewystarczający popyt na dobra konsumpcyjne – lecz właśnie przez zbyt dużą (w stosunku
do podjętych inwestycji długoterminowych) konsumpcję ('niedobór oszczędności'). A zatem
sztuczne pobudzanie wydatków konsumpcyjnych wcale nie służy wyjściu gospodarki z rece-
sji – ale jeszcze ten stan pogłębia.
111
Poza oczywistą zależnością, mówiącą, że im więcej dóbr kapitałowych – które zwiększają wydajność pracy –
wykorzystuje się w procesie produkcji, tym mniej potrzeba w nim ludzkiej pracy, dodatkową przyczyną
zwiększenia pracochłonności produkcji będzie spadek realnych płac, spowodowany wzrostem cen dóbr kon-
sumpcyjnych. 112
Por. s. 63-64.
86
Mówienie przez keynesistów o 'niewykorzystanych zdolnościach produkcyjnych'
(zwłaszcza w sektorach najbardziej oddalonych od konsumpcji) w czasie kryzysu i argumen-
towanie tym rzekomej konieczności pobudzania popytu konsumentów jest fatalnym w sku t-
kach błędem intelektualnym. Owe 'niewykorzystane zdolności' nie oznaczają bowiem, że ist-
nieje dodatkowy kapitał, który można wykorzystać – ale że mimo posiadania kapitału stałego
w sektorach dóbr kapitałowych wyższych rzędów, popyt konsumpcyjny jest tak pilny, że spo-
łeczeństwo nie posiada na tyle dużego zasobu czynników produkcji, aby je tam skierować
i te zdolności wykorzystać. Podobnie, gdyby mieszkańcy wyspy postanowili zbudować ma-
szynę, która mogłaby zaspokajać wszystkie ich potrzeby – jednak w trakcie jej budowy wy-
czerpali wszystkie swoje oszczędności i kapitał – musieliby skierować wszystkie siły na ręcz-
ne gromadzenie pożywienia – a konstruowana maszyna zostałaby porzucona.
Recesja jest więc koniecznym procesem zdrowienia gospodarki – a wszelkie manipula-
cje ze strony państwa (czy to poprzez pobudzanie popytu konsumpcyjnego, czy poprzez
wzmożenie ekspansji kredytowej) tylko pogarszają sytuację. Jedynym wyjściem jest wstrzy-
manie ekspansji kredytowej, uwolnienie płac i powstrzymanie się od ingerencji – tak aby
umożliwić przedsiębiorcom podejmowanie właściwych decyzji, prowadzących do przywró-
cenia międzyokresowej koordynacji działań wszystkich aktorów na rynku. Tylko wtedy struk-
tura produkcji znów będzie odzwierciedlała preferencje danego społeczeństwa – dzięki czemu
na powrót stanie się stabilna.
Nic więc dziwnego, że Hayek krytykował teorię kapitału Johna Batesa Clarka oraz
opartą na niej ilościową teorię pieniądza (stosowane przez ekonomistów neoklasycznych –
a zwłaszcza przedstawicieli szkoły chicagowskiej), które doprowadziły do utrwalenia się
w ekonomii poważnych błędów, mających fatalne skutki dla gospodarki. O ilościowej teorii
pieniądza Hayek pisał: „Biorąc pod uwagę jej makroekonomiczną naturę, koncentruje się ona
jedynie na ogólnym poziomie cen i sama z siebie nie jest zdolna do odkrycia wpływu, jaki
ekspansja dostępnych środków płatności wywiera na strukturę relatywnych cen. Nie uwzględ-
nia więc najpoważniejszych konsekwencji procesu inflacyjnego: błędnego zainwestowania
zasobów i tworzenia odpowiadającego temu bezrobocia.”113
W odpowiedzi na teorię kapitału Clarka, Hayek napisał artykuł pt. The Mythology
of Capital114 (1936) oraz książkę zatytułowaną The Pure Theory of Capital115
(1941). Przed-
stawił w nich krytykę Franka Knighta (założyciela szkoły chicagowskiej) za stosowanie clar-
113
F. A. von Hayek, Inflacion o pleno empleo (Inflacja lub pełne zatrudnienie), Union Editorial, Mardyt 1976,
s. 68-69. 114
F. A. von Hayek, The Mythology of Capital, Quarterly Journal of Economics, luty 1936, s. 199-228. 115
F. A. von Hayek, The Pure Theory of Capital, Routledge and Kegan Paul, Londyn 1976.
87
kowskiej, mitycznej teorii kapitału – opisującej go jako samoodradzający się, jednorodny
fundusz, który sam z siebie przynosi stały dochód. Wskazywał, że koncepcja ta kompletnie
pomija wieloetapową strukturę produkcji oraz kluczową rolę przedsiębiorcy w jej tworzeniu
i utrzymywaniu – a tym samym w koordynowaniu międzyokresowych działań jednostek. Taki
statyczny punkt widzenia prowadzi do przyznania racji teorii podkonsumpcji oraz popierania
pobudzania popytu przez państwo, gdyż nie pozwala dostrzec negatywnych zmian powodo-
wanych przez takie działania.
Hayek wdał się w polemikę również z Keynesem, pisząc dwie obszerne, krytyczne re-
cenzje jego głośnej książki A Treatise on Money (1930). Wskazywał, że w warunkach maleją-
cego popytu przedsiębiorcy również mogą osiągać zyski, obniżając koszty produkcji poprzez
inwestowanie w bardziej kapitałochłonny proces produkcyjny. Dzięki zaś wzrostowi oszczęd-
ności, z etapów najbliższych konsumpcji uwalniane są czynniki produkcji, które wykorzysty-
wane są w etapach od konsumpcji najdalszych. Wszelkie manipulacje państwa w sferze fi-
skalnej oraz monetarnej, mające na celu pobudzenie wydatków konsumpcyjnych – przedsta-
wiane przez Keynesa jako lekarstwo na kryzys – powodują dalsze wypaczanie struktury pro-
dukcji – a więc błędne alokowanie zasobów (w tym również siły roboczej, co w dłuższej per-
spektywie doprowadzi do masowego bezrobocia). W swojej innej pracy pt. Monetary Natio-
nalism and International Stability116 (1937) Hayek wykazywał, że elastyczny kurs walutowy
– występujący w gospodarce opartej na propagowanym przez Keynesa pieniądzu fiducjarnym
– wywołuje silne zaburzenia w sferze pieniężnej. Myli to przedsiębiorców, prowadząc do wy-
paczania struktury produkcji, a w konsekwencji – do recesji. Jedynie przy sztywnej stopie
wymiany (wynikającej z posługiwania się realnym pieniądzem) przedsiębiorcy są w stanie
prawidłowo koordynować międzyokresowe działania społeczeństwa.
Keynes w odpowiedzi skrytykował Prices and Production (1931) Hayeka, rozpoczyna-
jąc trwającą w latach 30. XX w. dyskusję pomiędzy tymi dwoma ekonomistami. Pozwoliła im
ona doprecyzować założenia teorii, którymi się podpierali – oraz zidentyfikować zasadnicze
różnice pomiędzy nimi. Zostały one przedstawione w poniższej tabeli.
116
F. A. von Hayek, Monetary Nationalism and International Stability, Augustus M. Kelley Pubs, Fairfield
1989.
88
Tabela 1. Dwa odmienne podejścia do makroekonomii
Szkoła austriacka Szkoła neoklasyczna
(monetaryści i keynesiści)
Czas pełni funkcję kluczową. Ignoruje upływ czasu.
'Kapitał' uważany jest za heterogeniczny zbiór dóbr kapitałowych, które są stale zużywane i mu-szą zostać odtworzone.
Uważa kapitał za homogeniczny fundusz odtwa-rzający się samodzielnie.
Proces produkcji jest dynamiczny i dzieli się na wiele wertykalnych etapów.
Rozważa istnienie horyzontalnej oraz jednowy-miarowej struktury produkcji w równowadze.
Pieniądz wpływa na procesy, modyfikując struk-turę relatywnych cen.
Pieniądz wpływa na ogólny poziom cen. Zmiany relatywnych cen nie są brane pod uwagę.
Wyjaśnia zjawiska makroekonomiczne za pomo-cą pojęć mikroekonomicznych (zmian w relatyw-nych cenach).
Makroekonomiczne agregaty zapobiegają analizie sytuacji, które tkwią u podłoża zjawisk mikroeko-nomicznych.
Stworzyła teorię endogenicznych przyczyn kry-zysów gospodarczych, wyjaśniającą ich powta-rzalność.
Nie ma endogenicznej teorii cyklów. Kryzysy wy-nikają z przyczyn egzogenicznych (psychologicz-nych oraz/lub błędów polityki monetarnej).
Dysponuje rozwiniętą teorią kapitału. Brak teorii kapitału.
Oszczędzanie odgrywa kluczową rolę i determi-nuje wertykalne zmiany w strukturze produkcji oraz rodzaj wykorzystywanej technologii.
Oszczędzanie nie jest ważne. Kapitał reprodukuje się horyzontalnie (więcej tego samego), a funkcja produkcji jest sztywna i określana przez aktualny stan technologii.
Popyt na dobra kapitałowe jest odwrotnie zależny
od popytu na dobra konsumpcyjne. (Każda inwe-stycja wymaga oszczędzania, a więc poświęcenia konsumpcji w jej czasie.)
Popyt na dobra kapitałowe zmienia się w tym sa-
mym kierunku, co popyt na dobra konsumenckie.
Zakłada się, że koszty produkcji są subiektywne i niezdeterminowane.
Koszty produkcji są obiektywne, rzeczywiste i dane z góry.
Uznaje się, że to ceny dóbr konsumpcyjnych mają tendencję do determinacji cen dóbr produkcyj-nych, a nie odwrotnie.
Zakłada się, że historyczne koszty produkcji mają tendencję do określania cen rynkowych.
Stopę procentową postrzega jako cenę rynkową, określaną poprzez subiektywne wartościowania preferencji czasowej. Służy do dyskontowania obecnej wartości przyszłych przychodów.
Stopę procentową uważa za zasadniczo determi-nowaną przez krańcową produktywność lub efek-tywność kapitału; ma być ona wewnętrzną stopą zwrotu, czyniącą oczekiwane przychody równymi historycznym kosztom produkcji dóbr kapitało-wych (uznawanych za zdeterminowane i stałe). Stopa procentowa jest tu głównie zjawiskiem mo-netarnym.
Źródło: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 129-130.
Podobnie jak jego mistrz, Ludwig von Mises, również Hayek zajmował się tematem
teoretycznej niemożliwości socjalizmu. Wydał on zbiór esejów pt. Collectivist Economic
Planning117 (1935), który zapoczątkował jego wieloletni udział w debacie. Zwieńczył go wy-
daniem w 1988 r. dzieła pod znaczącym tytułem The Fatal Conceit: The Errors of Socia-
117
F. A. von Hayek, Collectivist Economist Planning, Routledge & Kegan Paul Ltd, Londyn 2009.
89
lism118 (Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu). Uważał on bowiem, że pomysł zbu-
dowania socjalizmu powstał w wyniku bezkrytycznego zapatrzenia w potencjał ludzkiego
umysłu oraz ślepej wiary w możliwość zastosowania metod specyficznych dla nauk przyrod-
niczych w naukach społecznych.
Warto na początku zwrócić uwagę, że Hayek swoją krytykę odnosił nie tylko do socjali-
zmu w wąskim znaczeniu – a więc do systemu pełnej państwowej własności środków pro-
dukcji oraz centralnego planowania (tzw. realnego socjalizmu) – lecz także do każdej syste-
matycznej ingerencji państwowej w gospodarkę (tzw. inżynierii społecznej). Zasady, którymi
rządzą się takie działania, są bowiem identyczne. Wszystkie one polegają na próbie central-
nego kształtowania zachowań i relacji międzyludzkich przy użyciu zorganizowanej przemocy
(na różną skalę i z różną intensywnością) – zgodnie z przekonaniem sprawującego władzę.
Nie jest on jednak w stanie stworzyć lub zgromadzić wystarczającej ilości informacji, które
pozwoliłyby mu na podjęcie właściwych decyzji. Zgodnie z duchem austriackiej szkoły eko-
nomii, Hayek zwracał uwagę, że wolne społeczeństwo jest tak dobrze zorganizowanym sys-
temem właśnie dlatego, że nikt go nie zaplanował – lecz każdy jego członek podejmuje decy-
zje zgodne ze swymi celami, posiadaną subiektywną wiedzą oraz skalą wartości, wskutek
czego wyłania się spontaniczny, dynamiczny ład społeczny, który – mimo nieustannie zmie-
niających się warunków – ustawicznie dąży do stanu równowagi.
Aby jednak ów spontaniczny ład mógł dojść do skutku, każdy członek społeczeństwa
musi mieć swobodę odkrywania i tworzenia praktycznych, subiektywnych informacji, które
pozwalają mu na podejmowanie decyzji i kształtowanie swoich preferencji. Informacje te
zdobywa podczas planowania i realizowania wieloetapowych działań w danych warunkach,
w określonym czasie i miejscu. Owa wiedza, którą każdy człowiek nieustannie gromadzi, jest
jego nieodłącznym atrybutem – nie można zgromadzić i przetworzyć wszelkiej wiedzy, będą-
cej w posiadaniu członków danego społeczeństwa.
Pierwszą tego przyczyną są wysoce ograniczone ludzkie zdolności poznawcze (nawet
przy wsparciu najnowocześniejszej technologii) w porównaniu do ogromu istniejącej w ludz-
kich umysłach wiedzy – która w dodatku stale ewoluuje, wzbogacając się o nowe informacje.
Nawet jednak gdyby ta bariera w cudowny sposób zniknęła, istnieje kolejna: ludzka wiedza
praktyczna oparta jest na subiektywnym rozumieniu biegu wydarzeń (a więc przypisywaniu
różnego znaczenia poszczególnym czynnikom) oraz sądach wartościujących o charakterze
porządkowym. Powoduje to, że znaczna jej część jest niewypowiedziana, a nawet nieuświa-
118
F. A. von Hayek, The Fatal Conceit: The Errors of Socialism, University of Chicago Press, Chicago 1991.
Wyd. polskie: F. A. von Hayek, Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu [tłum. M. i T. Kunińscy],
Arcana, Kraków 2004.
90
domiona. Każdy człowiek podejmuje na jej podstawie decyzje, jednak nawet przy najlepszych
chęciach nie jest w stanie nikomu przekazać jej w całości.
Kolejnym problemem socjalizmu (w szerokim, hayekowskim rozumieniu) jest systema-
tyczne stosowanie w nim zinstytucjonalizowanej przemocy. Z jednej strony strony, decydenci
nie są w stanie zgromadzić i przetworzyć istniejącej już wiedzy praktycznej, rozproszonej
wśród członków społeczeństwa – a z drugiej, poprzez stosowanie przymusu i groźby użycia
przemocy, nie pozwalają ludziom na swobodne realizowanie swoich celów, przez co likwidu-
ją bodźce do tworzenia przez nich nowych informacji, bez których niemożliwa jest koordyna-
cja i ład społeczny.
Rozwijając myśl Carla Mengera, Hayek zwrócił uwagę, że z tych samych powodów
najważniejsze dla społeczeństwa instytucje moralne, prawne, językowe i ekonomiczne
nie mogły powstać w wyniku odgórnej realizacji czyjejś koncepcji (co zawsze łączy się z róż-
nymi formami zinstytucjonalizowanego przymusu) – lecz są rezultatem długotrwałego, spon-
tanicznego procesu ewolucyjnego, podczas którego kolejne pokolenia udoskonalały poszcze-
gólne normy zachowań, sukcesywnie implikując w nie nową wiedzę, doświadczenia oraz ma-
rzenia. Dzięki tym normom możliwa jest skoordynowana, pokojowa koegzystencja –
a co więcej: współpraca wielu ludzi, z których każdy ma odmienne cele i pragnienia.
Hayek umiejscowił sferę owych instytucji społecznych pomiędzy domeną biologiczne-
go instynktu a świadomego wykorzystania rozumu. Tłumaczył, że podporządkowanie się tym
normom z pewnością wynika ze świadomej decyzji, a nie z autonomicznego względem rozu-
mu impulsu – jednak zawierają one w sobie taki ogrom wiedzy i doświadczenia, że nikt
nie jest go w stanie przetworzyć, aby samodzielnie takie normy opracować od podstaw (a na-
wet w pełni je zrozumieć). Trzeba tutaj świadomie zdać się na bezmiar informacji w nich za-
wartych i uwierzyć, że podporządkowując się im, zachowamy się w najlepszy możliwy
sposób.
Idąc dalej tym tropem, Hayek krytykował socjalistów za idealizowanie i stawianie
za wzór organizacji społecznej prymitywnych grup plemiennych, w których nie wykształciła
się jeszcze instytucja własności prywatnej – więc wszystko jest własnością wspólną. Pokazał
on, że grupy społeczne, które jako pierwsze wykształcą instytucje umożliwiające prowadzenie
wolnej, wzajemnie korzystnej wymiany (a więc m.in. instytucję własności prywatnej) wchła-
niają te, które są mniej rozwinięte pod tym względem (a więc np. o strukturze plemiennej).
O ile w małych grupach taka organizacja społeczności ma szanse przetrwania, (choć
91
wcale nie jest najbardziej korzystna119
), nie byłaby w stanie skoordynować działań członków
rozwiniętego, licznego społeczeństwa. W małej grupie ludzie w przybliżeniu znają swoje dą-
żenia oraz potrzeby, co pozwala na koordynację działań służących zaspokajaniu tych celów –
jednak w rozwiniętym społeczeństwie, w którym funkcjonują ludzie, którzy nigdy nawet nie
widzieli większości pozostałych (nie mówiąc już o nawiązaniu z nimi jakiegokolwiek kontak-
tu), oparcie współpracy na uczuciach altruizmu oraz solidarności jest niewykonalne (a więc
nie zależy od dobrej lub złej woli członków społeczeństwa).
Znów problemem jest tutaj owa subiektywna, praktyczna wiedza oraz indywidualne
wartościowanie, wyrażane poprzez podejmowane działania. Na przestrzeni tysiącleci ludz-
kość sprawdziła, że wolny handel oraz własność prywatna są najlepszym medium oraz siłą
koordynującą wysiłki poszczególnych jednostek ku zwiększaniu ogólnego dobrobytu. Powrót
do plemiennej, kolektywnej organizacji społeczeństwa doprowadziłby do całkowitego chaosu,
który byłby przyczyną upadku cywilizacji, śmierci rzesz ludzi oraz cofnięciem się do gospo-
darki naturalnej.
Hayek rozszerzył więc zastosowanie misesowskiego teorematu o niemożliwości socjali-
zmu na wszelkie działania, które można nazwać inżynierią społeczną. Wszystkie one polegają
na fałszywym przekonaniu o niezmierzonej potędze ludzkiego rozumu. Zwolennicy centra l-
nego 'ulepszania' społeczeństwa z wykorzystaniem przymusu próbują zastosować mechani-
styczne metody naukowe fizyki i innych nauk przyrodniczych w dziedzinie nauk społecznych
– co Hayek nazywał 'scjentyzmem'. Pomijają oni jednak fakt, że człowiek – mimo że
pod względem fizycznym należy do niego – różni się od świata przyrody tym, że posiada ro-
zum oraz wolną wolę, które czynią go niezależnym od bezrefleksyjnych zależności, opisywa-
nych językiem matematyki.
Dlatego też ów austriacki ekonomista napisał wiele esejów, w których krytykował za-
równo pozytywny racjonalizm Comte'a i Saint-Simona, jak i utylitaryzm Benthama, oparty
na założeniu, że informacja jest dana i powszechnie znana – co ogranicza proces podjęcia de-
cyzji do problemu maksymalizacji. W 1952 r. prace te doczekały się wydania w zbiorze
119
Struktura taka nie jest korzystna ani pod względem ogólnego bogactwa, ani z uwagi na wciąż rodzące się
negatywne emocje, spowodowane przymusem dzielenia się owocami pracy własnych rąk z tymi, którzy
nie podjęli wysiłków w celu zdobycia np. pożywienia, licząc na innych. Paradoksalnie, to właśnie takie spo-
łeczności przesiąknięte są egoizmem, zazdrością i chęcią zachowania przed innymi mienia, w posiadaniu
którego się znalazło (por. str. 14). W takich grupach brakuje więc bodźców do podejmowania wysiłków po-
nad zaspokajanie potrzeb biologicznych – co powoduje, że jej członkowie bytują na granicy egzystencji.
To wolny handel oraz własność prywatna promują zachowania, które są najbardziej korzystne dla otoczenia
(gdyż dzięki temu można osiągnąć własną korzyść w procesie wymiany) – natomiast własność kolektywna
promuje wyłącznie zachowania sprzyjające doraźnej korzyści własnej, opartej na konsumpcji.
W celu lepszego zapoznania się z problemem, warto przeczytać: M. N. Rothbard, Egalitaryzm jako bunt
przeciw ludzkiej naturze, Fijorr Publishing Company, Warszawa 2009.
92
pt. The Counter-Revolution od Science. Studies in the Abuse of Reason120. Rok później Mil-
ton Friedman wydał jednak wpływowe dzieło zatytułowane Essays in Positive Economics121
(1953), w którym propagował pozytywistyczne metody w ekonomii – co znacznie osłabiło
oddziaływanie hayekowskiej krytyki.
W latach pięćdziesiątych XX w. (a więc mniej więcej w czasie przeniesienia się z Lon-
don School of Economics na University of Chicago w 1949 r.) Hayek w swoich pracach coraz
mniej zajmował się zagadnieniami stricte ekonomicznymi, a coraz więcej – prawnymi i insty-
tucjonalnymi ramami rozwoju wolnego społeczeństwa. Poszedł więc tropem Carla Mengera,
który rozpoczął badania nad ewolucyjnym procesem powstawania podstawowych instytucji
społecznych. Wieloletnie wysiłki Hayeka zaowocowały wydaniem dwóch wiekopomnych
prac: The Constitution of Liberty122 (1960) oraz trzytomowego dzieła Law, Legislation
and Liberty123 (1973-1979).
Były one niejako rozszerzeniem jego rozważań, prowadzonych wcześniej na polu eko-
nomii, na dziedzinę instytucji społecznych. Zwracał on uwagę, że tradycyjna koncepcja prawa
– wyłonionego w ewolucyjnym procesie – opiera się na regułach, które są generalne i abs-
trakcyjne. Generalne – a więc odnoszące się do wszystkich jednostek w takim samym stopniu
– oraz abstrakcyjne – czyli tworzące ogólne ramy dla ludzkiego działania, bez próby ukierun-
kowania go na realizację jakichkolwiek celów. Dzięki temu każda jednostka może urzeczy-
wistniać swoje indywidualne zamiary – jednak musi przestrzegać pewnych reguł, które za-
pewniają pokojową koegzystencję z pozostałymi członkami społeczności.
W duchu inżynierii społecznej powstała jednak nowa, złudna definicja prawa; prawa,
które nie ogranicza się do chronienia społeczeństwa przed prymatem przemocy i rozpadem –
lecz prawa, które ma na celu ukształtowanie społeczeństwa zgodnie z zamiarem ustawodaw-
cy. Nie składa się ono z generalnych, abstrakcyjnych norm – lecz z szeregu szczegółowych
przepisów, dokładnie regulujących sposób, w jaki ludzie powinni się zachowywać. Ogólne
ramy postępowania zastąpione są centralnie wydawanymi rozkazami (i nie ma tu znaczenia,
czy organ je wydający został wybrany demokratycznie, czy ukonstytuował się w inny spo-
sób). Prawo (rozumiane w tradycyjny sposób) stosowane jest zaś jedynie w tych dziedzinach,
które nie są regulowane przez ustawodawcę.
120
F. A. von Hayek, The Counter-Revolution od Science. Studies in the Abuse of Reason, Free Press, Glencoe,
Illinois 1955.
Wyd. polskie: F. A. von Hayek, Nadużycie rozumu [tłum. Z. Siembierowicz], Volumen, Warszawa 2002. 121
M. Friedman, Essays in Positive Economics, University of Chicago Press, Chicago 1967. 122
F. A. von Hayek, The Constitution of Liberty, University of Chicago Press, Chicago 1978.
Wyd. polskie: F. A. von Hayek, Konstytucja wolności [tłum. J. Stawiński], Wyd. Naukowe PWN, Warszawa
2007. 123
F. A. von Hayek, Law, Legislation snd Liberty, University of Chicago Press, Chicago 1973 (t. I), 1976 (t. II),
1979 (t. III).
93
Powoduje to, że ludzie tracą szacunek zarówno do tradycyjnych wzorców zachowań,
które schodzą na dalszy plan (gdyż brakuje zewnętrznych bodźców do ich przestrzegania) –
jak i do szczegółowych regulacji, których ciągły rozrost i modyfikacje (gdyż 'ludzie są zawsze
o krok przed ustawodawcą') powodują, że nie ma praktycznego zastosowania zasada 'ignor-
antia iuris nocet' (łac. nieznajomość prawa szkodzi), gdyż nikt nie jest w stanie znać wszyst-
kich przepisów, które go obowiązują. Ponadto, w przeregulowanym państwie omijanie
krzywdzących (z subiektywnego punktu widzenia, gdyż prawo zwyczajowe utraciło swą moc)
regulacji uchodzi za działanie przedsiębiorcze – a niekiedy jest nawet konieczne do przetrwa-
nia. W taki sposób inżynieria społeczna niszczy szacunek ludzi do prawa (a nawet zachęca
do jego łamania), wypacza je oraz przeczy jego naturze.
Wraz ze zmianą podejścia do prawa, zmienia się również pojęcie sprawiedliwości.
W tradycyjnym rozumieniu oznacza ona równe stosowanie abstrakcyjnych norm zachowań
z zakresu prawa własności oraz prawa karnego wobec wszystkich ludzi – bez względu na
osobę. Socjaliści proponują w zamian 'sprawiedliwość społeczną' – która nie odnosi się bez-
pośrednio do ludzkich zachowań, lecz do ich spodziewanych rezultatów, ocenianych z punktu
widzenia zamiaru decydentów. Opiera się więc ona na poglądach, wrażeniach i arbitralnych
ocenach rezultatów danego procesu społecznego, dokonywanych najpierw przez ustawodaw-
cę, a następnie przez sędziów. Powoduje to, że interpretacja 'prawa ' nie jest jednoznaczna –
lecz zależy od osoby sędziego. Jest to bezspornie bodziec do zalewania sądów wątpliwymi
pozwami, w nadziei na uzyskanie przychylności sędziego – czego konsekwencją jest przecią-
żenie systemu sądowniczego oraz dalsze obniżenie jakości wydawanych wyroków. Sędzia
przestaje być intelektualistą, który kieruje się obiektywnymi zasadami – a staje się zwykłym
biurokratą, nadzorującym realizację nie zawsze jasnych zamiarów ustawodawcy.
Podstawowe różnice w podejściu do wolności, prawa i sprawiedliwości pomiędzy zwo-
lennikami inżynierii społecznej (socjalizmu) oraz spontanicznego porządku społecznego,
przedstawione przez Hayeka, zostały zaprezentowane w poniższej tabeli.
Tabela 2. Dwa podejścia do wolności, prawa i sprawiedliwości
Spontaniczny proces społeczny
oparty na przedsiębiorczości
(swobodne interakcje społeczne)
Socjalizm
(systematyczna, instytucjonalna agresja
przeciwko przedsiębiorczości
i ludzkiemu działaniu)
Koordynacja społeczna zachodzi spontanicznie
dzięki przedsiębiorczości, która stale odkrywa i eliminuje niedostosowania społeczne w postaci sposobności do zysku (ład spontaniczny).
Próba celowego narzucenia koordynacji społecz-
nej za pomocą przymusowych rozkazów i regula-cji przez państwo (zorganizowana hierarchia – od hieros (święty) oraz archein (rozkazywać).
94
Spontaniczny proces społeczny
oparty na przedsiębiorczości
(swobodne interakcje społeczne)
Socjalizm
(systematyczna, instytucjonalna agresja
przeciwko przedsiębiorczości
i ludzkiemu działaniu)
Bohaterem procesu jest człowiek, który działa i praktykuje przedsiębiorczość.
Bohaterem procesów jest przywódca (demokra-tycznie wybrany lub nie) i urzędnik publiczny
(osoba, która działa zgodnie z regulacjami admi-nistracyjnymi ustalanymi przez rządzących).
Zależności w interakcji społecznej są dobrowol-ne, a strony biorące w niej udział wymieniają do-bra i usługi zgodnie z prawem materialnym (pra-wo).
Zależności w interakcji społecznej są hegemo-niczne; jedna strona rozkazuje, druga wykonuje rozkazy. W 'demokracji społecznej' 'większość' przymusza 'mniejszość'.
Tradycyjna, materialna koncepcja prawa, rozu-mianego jako abstrakcyjne, ogólne zasady i sto-sowanego do wszystkich jednakowo, niezależnie od szczególnych okoliczności.
Rozkazy i regulacje, które – wbrew pozorom – nie są prawami formalnymi, lecz specjalnymi, kon-kretnymi rozkazami, przymuszającymi ludzi do pewnych działań w danych warunkach i nie sto-sowanymi do wszystkich po równo.
Prawa i instytucje, które umożliwiają procesy społeczne, nie zostały stworzone umyślnie, lecz ewoluowały ze zwyczaju i zawierają w sobie ogromną ilość praktycznego doświadczenia i in-formacji zgromadzonych na przestrzeni wielu
pokoleń.
Rozkazy i regulacje są umyślnie wydawane przez rządzących i są wysoce niedoskonałe i nierozsąd-ne, biorąc pod uwagę niewiedzę, w której rządzą-cy pozostają względem społeczeństwa.
Spontaniczny proces umożliwia pokój społeczny, jako że każda jednostka w ramach prawa wyko-rzystuje swoją wiedzę praktyczną i dąży do osią-gnięcia konkretnych celów za pośrednictwem swobodnej współpracy, dostosowując swoje za-
chowanie do zachowań innych ludzi, którzy dążą do innych celów.
Jeden cel lub zespół celów musi przeważać nad innymi, jako narzucony za pośrednictwem syste-mu rozkazów. Rezultatem tego jest nierozwiązy-walny i nieunikniony konflikt społeczny, który zaburza pokój.
Wolność rozumiana jako brak przymusu i agresji (zarówno instytucjonalnej, jak i niesystematycz-nej).
Wolność rozumiana jako zdolność do osiągania danych celów, pożądanych w danej chwili (dzięki aktowi woli, rozkazowi lub kaprysowi).
Przeważa tradycyjne pojmowanie sprawiedliwo-ści: prawo stosuje się równo do wszystkich, nie-zależnie od rezultatów procesu społecznego. Je-dyną pożądaną równością jest równość wobec prawa, stosowana w systemie ślepym na różnice
między ludźmi.
Przeważa złudne rozumienie 'sprawiedliwości re-zultatów' i 'sprawiedliwości społecznej'; innymi słowy, równość rezultatów w procesie społecz-nym, niezależnie od zachowań biorących w nim udział jednostek (poprawnych lub nie z punktu
widzenia tradycyjnego prawa).
Przeważają stosunki o abstrakcyjnej, ekonomicz-nej i biznesowej naturze. Złudna koncepcja lojal-ności, 'solidarności' i hierarchii nie odgrywa żad-nej roli. Każda jednostka dyscyplinuje swoje za-chowanie, opierając się na zasadach prawa mate-
rialnego i uczestniczy w ogólnym ładzie społecz-nym, w którym nie ma 'przyjaciół' ani 'wrogów'; 'bliskich' czy 'dalekich' – są po prostu ludzie, któ-rych większość wchodzi w interakcje we wza-jemnie korzystny i coraz bardziej skomplikowany sposób (poprawne rozumienie terminu 'soli-darność').
W życiu społecznym przeważa polityka, a główne powiązania są z natury plemienne: - lojalność wobec grupy i przywódcy, - szacunek wobec hierarchii, - pomoc 'współbraciom' ('solidarność') i ignoro-
wanie – a wręcz pogarda – wobec innych, którzy są członkami innych plemion, uznawanych za wrogie (złudne i krótkodystansowe rozumienie 'solidarności').
95
Źródło: J. H. de Soto, Szkoła austriacka..., s. 139-140.
2.5. Podsumowanie
„W historii myśli ekonomicznej szkoła austriacka jest nurtem wyjątkowym, wyróżniającym
się spośród innych szkół praktycznie na każdej płaszczyźnie. Charakterystyczny dla 'austriaków'
jest przede wszystkim metodologiczny indywidualizm, czyli to, że ekonomista śledzi każde zjawisko
społeczno-gospodarcze aż do poziomu działającego człowieka. Gospodarka nie składa się
z ekonometrycznych modeli, nie jest determinowana przez rozmaite zależności ilościowe, więc
nie da się jej trywialnie ująć w rozbudowanych kategoriach matematycznych. Gospodarka
to wszelkie relacje, które nawiązują między sobą ludzie, działające jednostki – a nie narysowane
krzywe i funkcje użyteczności.”124
Austriacka szkoła ekonomii jest teorią w pełni realną, która na każdym kroku konse-
kwentnie odnosi się do działającej jednostki i nie ucieka się do zgubnych uproszczeń
w celu uzyskania złudnego poczucia pewności tam, gdzie jej nie ma. Nie próbuje przeszcze-
pić mechanistycznych narzędzi, właściwych naukom przyrodniczym, na grunt nauk społecz-
nych – ale wypracowuje własne metody, które są odpowiednie tam, gdzie wolni ludzie doko-
nują suwerennych wyborów, w nadziei na realizację swoich celów. Szkoła austriacka znalazła
właściwe miejsce dla ekonomii, zakorzeniając ją w łonie ogólnej nauki o ludzkim działaniu –
prakseologii – w której nie ma zastosowania liczbowy język matematyki, lecz logika werbal-
na.
Szkoła austriacka jest teorią działania – a nie statycznej równowagi, w której brak miej-
sca na działanie. Postrzega ona ludzkie działanie w warunkach rynkowych jako dynamiczny
proces, podczas którego rozumny człowiek odkrywa cele, do których chciałby dążyć, porząd-
kuje je zgodnie ze swoimi preferencjami, a następnie poszukuje środków do jak skuteczniej-
szej realizacji tych celów, które ceni najwyżej. Owa konieczność nieustannego dokonywania
wyborów wynika z działania w warunkach rzadkości (ograniczenia) dostępnych środków oraz
czasu, którym jednostka dysponuje – co w oczywisty sposób uniemożliwia realizację wszyst-
kich potencjalnych celów.
Podstawowym aktorem na rynku jest więc przedsiębiorca, który nieustannie stara się
wyszukiwać okazje do osiągnięcia subiektywnie odczuwanych korzyści (zysku). Znajduje je
tam, gdzie jako pierwszy wykryje niedopasowania w gospodarce; likwidując je, przyczynia
124
M. Machaj, Przedmowa [w:] M. N. Rothbard, Co rząd zrobił z naszym pieniądzem? [tłum. W. Falkowski],
Fijorr Publishing, Chicago-Warszawa 2009, s. 5.
96
się do wzrostu ładu społecznego. Wszelką informację musi jednak samodzielnie wytworzyć
(zdobyć) – nic nie jest dane: pewne, powszechnie znane i stałe (choć niektóre informacje
można, oczywiście, przyswoić łatwiej niż inne). Przedsiębiorca działa więc w warunkach cią-
głej niepewności, starając się odgadnąć przyszłość; dlatego też nie zawsze podejmuje trafne
decyzje – jednak uczy się na błędach, osiągając coraz wyższą efektywność działań.
Systemem transmisji informacji, który umożliwia przepływ subiektywnej, niewypowie-
dzianej wiedzy i sądów wartościujących do świata zewnętrznego jest rynek, którego uczestni-
cy posługują się pieniądzem. Tysiące ludzi, codziennie dokonujących wzajemnie korzystnych
(zgodnie ze swoimi odczuciami) transakcji, kreuje informacje, które starają się odczytać
przedsiębiorcy. Dzięki temu są oni w stanie – w nadziei na osiągnięcie przyszłych korzyści –
koordynować międzyokresowe zachowania uczestników rynku.
Owo trzeźwe, realistyczne patrzenie na procesy gospodarcze umożliwiło austriakom
opracowanie kompletnej teorii ekonomicznej, w której można znaleźć rozwiniętą teorię ludz-
kiego działania (przedsiębiorczości), informacji, pieniądza, bankowości, kapitału i procentu
oraz międzyokresowej koordynacji działań (której zastosowaniem jest teoria cyklu koniunktu-
ralnego). Dzięki posiadaniu realnej teorii ekonomicznej, przedstawiciele austriackiej szkoły
ekonomii byli w stanie przedstawić teoremat o niemożliwości socjalizmu (a szerzej: każdego
przejawu stosowania inżynierii społecznej). Szerokie spektrum zainteresowań badaczy
z tego kręgu pozwoliło na uogólnienie przez nich teorii ekonomicznych tak, aby objęły inne,
pokrewne dziedziny. W ten sposób opracowali oni m.in. fundamenty i metodologię prakse-
ologii oraz teorię ewolucyjnego rozwoju instytucji społecznych (językowych, moralnych,
prawnych i ekonomicznych). Dlatego właśnie na wybrane zagadnienia spojrzymy z perspek-
tywy szkoły austriackiej.
97
Rozdział III:
Pieniądz, współczesna bankowość i kreacja pieniądza
Po gruntownym omówieniu paradygmatu austriackiej szkoły ekonomii, nadszedł czas
na zastosowanie go w dziedzinie, o której traktuje niniejsza praca. Na tym etapie Czytelnik
powinien być już zaznajomiony z austriackim sposobem patrzenia na gospodarkę, opierają-
cym się na zasadzie subiektywizmu oraz metodologicznego indywidualizmu – które pozwala-
ją realnie spojrzeć na procesy zachodzące na rynku. Powinien również znać proponowaną
przez austriaków metodologię oraz najważniejsze konsekwencje takiego podejścia do upra-
wiania ekonomii. Powinno to znacznie ułatwić Czytelnikowi zrozumienie teorii, które zostaną
zaprezentowane w drugiej części niniejszej pracy.
W niniejszym rozdziale podsumujemy przedstawione wcześniej poglądy austriackich
ekonomistów na sferę pieniądza, bankowości oraz ich krytykę rezerwy cząstkowej i banko-
wości centralnej. Wiele myśli zostanie rozwiniętych, wiele – uzupełnionych, a część zostanie
zaprezentowanych po raz pierwszy. W efekcie omówione zostaną austriackie teorie pieniądza,
kredytu i bankowości.
3.1. Pieniądz – powstanie, istota i funkcje125
Nasze szczegółowe rozważania rozpoczniemy od sfery pieniądza – który przenika i na-
pędza gospodarkę, umożliwiając jej istnienie w obecnym, rozwiniętym kształcie. Jego po-
wstanie przyczyniło się do fantastycznego rozwoju możliwości w sferze wymiany – co dało
niesamowity impuls do postępu specjalizacji, dzięki której znacznie zwiększyła się efektyw-
ność produkcji. Doprowadziło to do rozkwitu gospodarki rynkowej oraz znacznego wzrostu
dobrobytu społecznego.
Austriaccy ekonomiści stoją na stanowisku, że pieniądz nie powstał w wyniku niczyje-
go dekretu – ani też genialnego pomysłu wybitnej jednostki, któremu wszyscy inni przykla-
snęli. Pieniądz wykształcał się stopniowo w wielowiekowym, spontanicznym procesie ewolu-
cyjnym, jakiemu podlegają wszystkie najważniejsze instytucje społeczne w sferze moralności,
prawa, ekonomii czy języka126
.
125
Na podst.: M. N. Rothbard, Co rząd zrobił z naszym pieniądzem? [tłum. W. Falkowski], Fijorr Publishing,
Chicago-Warszawa 2009. 126
Por. s. 59-60; 90-94.
98
W jaki zatem sposób – według austriaków – powstał pieniądz? Pierwszym krokiem było
dojście przez ludzi do wniosku, że możliwa jest wzajemnie korzystna wymiana, w której każ-
dy wyżej ceni to, co otrzymuje od tego, co oddaje127
. Nie ma więc żadnej obiektywnej rów-
nowartości dóbr – ale przeciwne wartościowanie przez każdą ze stron; wynika to z subiek-
tywnej natury wartości. Ktoś np. miał w bród pożywienia, lecz brakowało mu odzieży – i na-
potkał kogoś w odwrotnej sytuacji. Okazało się, że każdy potrzebował tego, co ma drugi –
i w zamian gotów był oddać część tego, co posiadał. Pozostało jedynie uzgodnić parytet wy-
miany – czyli cenę, na którą obydwie strony się zgodzą, uważając, że jest dla nich korzystna.
Tak narodziła się wymiana bezpośrednia – nazywana barterem. Był to pierwszy krok na dro-
dze do odejścia od samowystarczalności podstawowych grup społecznych i rozwoju gospo-
darki. Każdy mógł zacząć specjalizować się w dziedzinie, do której posiadał predyspozycje,
porzucając mniej owocne zajęcia. Suma zasobów, będących w posiadaniu społeczeństwa,
znacznie wzrosła – a słabszym fizycznie jednostkom umożliwiło to w ogóle przetrwanie.
W barterze napotykamy jednak na dwa problemy: podwójnej zbieżności potrzeb oraz
podzielności dóbr. Nie zapominajmy, że istotą wymiany jest obustronna chęć jej zawarcia.
Nie można więc produkować jakiegokolwiek dobra – trzeba się zastanowić, co będzie można
sprzedać później komuś, kto będzie chciał zaoferować w zamian dobro pożądane przez nas.
W świecie wymiany bezpośredniej sytuacja jest znacznie skomplikowana; kiedy posiadamy
w nadmiarze śliwki, a potrzebujemy czapki – nie dość, że musimy odnaleźć kogoś, kto będzie
miał na zbyciu czapkę, to jeszcze ten ktoś musiałby akurat mieć ochotę na zasmakowanie śli-
wek. W przypadku osoby świadczącej usługi wygląda to jeszcze gorzej: jak tatuażysta miałby
skorzystać z przejazdu taksówką?
Załóżmy jednak, że udało się znaleźć dwie osoby, które przeciwnie wartościują posia-
dane przez siebie dobra – więc wyrażają chęć dokonania wymiany. Muszą jedynie uzgodnić
cenę transakcji. I tutaj znów napotkamy sporą trudność: niewiele jest dóbr, które można dzie-
lić na (niemal) dowolnie małe porcje bez pozbawiania ich właściwości, dla których są przez
ludzi pożądane. W przypadku surowców naturalnych oraz żywności sprawa nie jest bezna-
dziejna – jednak im produkt wyżej przetworzony, tym trudniej go porcjować. Jak np. nabyć
bochenek chleba, kiedy posiada się komputer?
Opisane powyżej trudności sprawiają, że w systemie opierającym się na barterze
nie mogła wykształcić się gospodarka z wysoko rozwiniętą strukturą produkcji. Ludzie są
jednak istotami rozumnymi, co pozwala im na rozwiązywanie wielu napotkanych trudności.
127
Różnice w posiadanych przez jednostki zasobach – które skłoniły ludzi do dokonywania wymiany – wynika-
ją z naturalnych różnic w uzdolnieniach poszczególnych jednostek oraz w rozmieszczeniu geograficznym su-
rowców naturalnych. Przyroda ani świat człowieka nie są wszak monolitami.
99
Tak było i w przypadku barteru.
Jeśli ktoś miał trudności ze znalezieniem kontrahenta, zaczynał poszukiwać osoby, która
byłaby skłonna oddać pożądane przez niego dobro – a następnie dowiadywał się, czego owa
osoba potrzebuje. Otwierało to znaczne pole manewru. Wystarczyło, by sprzedawca śliwek
zapytał sprzedawcę czapek, co ten przyjąłby w zamian, skoro nie jada śliwek – i dowiedział
się, że potrzebuje on mąki. Teraz sprzedawca śliwek nie jest skazany na poszukiwanie sprze-
dawcy czapek, który lubi śliwki – może również znaleźć młynarza, który będzie pożądał jego
towaru. Jeśli go znajdzie, kupi od niego mąkę – lecz nie w celu skonsumowania jej, ale dlate-
go, że ma nadzieję w zamian za nią uzyskać upragnioną czapkę. Zgłosi zatem na mąkę dodat-
kowy popyt, który nie będzie popytem konsumpcyjnym – ten został zgłoszony przez sprze-
dawcę czapek. Mąka stała się środkiem wymiany. W ten sposób kolejna przeszkoda w po-
większaniu dobrobytu została pokonana – w miejsce barteru zastosowano wymianę pośred-
nią128, która znacznie rozbudowała i pogłębiła sieć powiązań gospodarczych.
Trzeba tutaj zwrócić uwagę, że w warunkach wymiany pośredniej pewne dobra, które
okażą się łatwiej zbywalne, staną się dużo bardziej popularne, niż wynikałoby to z wielkości
ich konsumpcji przez ludzi. To, czy dane dobro jest łatwo czy trudno zbywalne, wynika
ze stopnia, w jakim spełnia cechy dobrego środka wymiany. Po pierwsze, powinien być na nie
zgłaszany duży popyt; po drugie, powinno być łatwo podzielne (bez utraty cenionych przez
ludzi właściwości); po trzecie, powinno być trwałe; po czwarte wreszcie, powinno mieć
jak najwyższą wartość w przeliczeniu na jednostkę miary – tak aby można je było łatwo
transportować.
Jeśli zatem w danym społeczeństwie jakiś towar okaże się łatwo zbywalny, będzie
na niego zgłaszany większy popyt, przewyższający zwykły popyt konsumpcyjny. Taki wzrost
zapotrzebowania sprawi, że stanie się on jeszcze łatwiej zbywalny – więc jeszcze więcej ludzi
będzie korzystać z niego jako ze środka wymiany. Dzięki temu najłatwiej zbywalne na danym
obszarze towary będą stopniowo zyskiwać coraz większą popularność jako środki wymiany –
aż w konsekwencji wykształci się jeden lub dwa towary, którymi ludzie będą się posługiwać
w praktycznie każdej transakcji; w ten sposób powstanie pieniądz.
Tak też było w rzeczywistości. W starożytnym Egipcie jako środka wymiany po-
128
Nie utrzymujemy, oczywiście, że wynalezienie wymiany pośredniej było znacznie oddalone w czasie
od odkrycia barteru. Takie twierdzenie przeczyłoby logice ludzkiego działania. Zilustrujmy to przykładem
dzieci w szkole podstawowej, które wymieniają się naklejkami (lub czymkolwiek innym). Jeśli nie są w sta-
nie zaoferować posiadaczowi pożądanej przez siebie naklejki nic, co ten przyjąłby w zamian, umawiają się,
że nabywca wymieni się z kim innym na konkretną naklejkę – a następnie zaoferuje ją 'wybrednemu' sprze-
dawcy i w ten sposób wymiana dojdzie do skutku.
Skoro na tak wczesnym etapie rozwoju intelektualnego i społecznego dzieci są w stanie 'wynaleźć' nieznaną
im wcześniej wymianę pośrednią – tym bardziej dość szybko mogli to zrobić w przeszłości dojrzali ludzie.
100
wszechnie używano miedzi; w starożytnej Grecji taką rolę pełniło bydło; w Abisynii – sól;
w Indiach Zachodnich – cukier; w Szkocji – gwoździe; a w kolonialnej Wirginii – tytoń. Po-
nadto, na różnych obszarach i w różnym czasie, jako powszechny środek wymiany służyło
m.in. zboże, herbata, paciorki, muszelki kauri (monetki) czy haczyki wędkarskie.129
W wie-
lowiekowym procesie ewolucji oraz konkurencji pomiędzy społecznościami wszystkie te to-
wary zostały ostatecznie wyparte przez dwa metale: złoto oraz srebro. Spełniają one bowiem
wszystkie cechy idealnego środka wymiany (pieniądza): jest na nie zgłaszany powszechny
popyt (ze względu na walory zdobnicze), są doskonale podzielne, niezwykle trwałe – a w do-
datku bardzo cenne w przeliczeniu na jednostkę wagi. Ostatecznie utarło się, że złoto – jako
wyżej cenione – wykorzystywano przy większych transakcjach, zaś srebro – przy drobniej-
szych wymianach.
W takim – i tylko w takim – spontanicznym, ewolucyjnym procesie może powstać pie-
niądz. Użytecznością, dla której ludzie zgłaszają popyt na niego, jest jego wartość (siła na-
bywcza); popyt konsumpcyjny stanowi bowiem nieistotną część popytu na pieniądz. Nikt
jednak nie zna obecnej siły nabywczej pieniądza, która dopiero się kształtuje – ludzie wiedzą
natomiast, ile był on wart w niedawnej przeszłości i na tej podstawie zgłaszają określają swo-
je zapotrzebowanie na niego (zgodnie z teorematem regresji Ludwiga von Misesa130
). A więc
najpierw ktoś po raz pierwszy wymienił pewne użyteczne dobro na inne, następnie to dobro –
ze względu na swoje walory – zaczęło zyskiwać uznanie jako środek wymiany, przez co po-
wstał na nie dodatkowy popyt (zgłaszany na podstawie wcześniejszych transakcji), a w końcu
dobro to wyparło inne środki wymiany, zyskując pozycję pieniądza. Na każdym etapie war-
tość pieniądza (a wcześniej: środka wymiany) określana jest na podstawie jego przeszłej war-
tości.
Nie można więc pieniądza 'ustanowić' – określając, że od dziś będziemy nim nazywać
wybrane przez nas dobro, którego nikt wcześniej nie potrzebował131
. Aby pieniądz się ukon-
stytuował, musi najpierw mieć dla ludzi wartość użytkową, dla której zgłaszają na niego po-
pyt konsumpcyjny. Dopiero na tej podstawie tworzy się stopniowo jego wartość w wymianie
pośredniej. Nie jest on abstrakcyjną 'kategorią ekonomiczną', 'miernikiem wartości' ani 'j-
ednostką rozliczeniową', powstałą na mocy 'umowy społecznej' albo dekretu rządu. Jest takim
129
W celu lepszego zapoznania się z historią pieniądza, warto przeczytać:
C. Menger, Principles of Economics, Free Press, Glencoe, Illinois 1950, s. 257-271.
L. von Mises, Teoria pieniądza i kredytu, Fijorr Publishing, Warszawa 2012, s. 51-66. 130
Por. s. 71. 131
Dlatego też pierwotna siła nabywcza każdego pieniądza fiducjarnego, narzuconego społeczeństwu siłą, musi
zostać określona dekretem władz – trzeba taki pusty 'pieniądz' powiązać z wartością jakiegoś powszechnie
akceptowanego dobra, gdyż sam w sobie nie przedstawia dla ludzi żadnej wartości. Później – z racji przymu-
su posługiwania się nim – popyt na pieniądz fiducjarny kształtuje się zgodnie z teorematem regresji.
101
samym towarem, jak każdy inny – choć zapotrzebowanie na niego powstaje głównie w opar-
ciu o jego walory wymienne. Pieniądz również występuje w ograniczonej ilości, jest przez
ludzi gromadzony oraz wystawiany na sprzedaż – a jego cena (wyrażona w innych dobrach)
także kształtuje się w zależności od jego podaży oraz popytu na niego.
Wynalezienie pieniądza pozwoliło na niesamowity rozkwit gospodarki. Dzięki niemu
każdy może specjalizować się w swojej dziedzinie bez obaw o znalezienie nabywcy swojego
produktu i sprzedawcy pożądanego towaru w jednej osobie. Nikt nie musi martwić się o usta-
lenie parytetu wymiany, będącego wielokrotnością jednostek naturalnych wymienianych dóbr,
gdyż pieniądz jest (prawie) doskonale podzielny. Zniknęły więc fundamentalne problemy bar-
teru: podwójnej zbieżności potrzeb oraz podzielności towarów. Wszystkie dobra można wy-
mienić na pieniądz, a pieniądz – na wszystkie dobra. Ludzie zyskali doskonały środek wy-
miany!
Dzięki temu, że wszystkie transakcje dokonywane są z wykorzystaniem pieniądza,
ukształtował się system względnych cen. Ponieważ za ten sam pieniądz można kupić zarówno
pomidory, ziemię, jak i pracę najemną – można porównać ich cenę pieniężną132
. Załóżmy,
że tona pomidorów kosztuje uncję złota, hektar ziemi uprawnej – cztery uncje, a miesięczna
pensja robotnika rolnego – pół uncji. Stąd wiadomo, że hektar gruntu jest na rynku wart czte-
rech ton pomidorów lub ośmiu miesięcy pracy na roli. Co więcej, umożliwia to przedsiębior-
cy oszacowanie, czy produkcja pomidorów będzie opłacalna (dla uproszczenia pomijamy po-
zostałe koszty). Wystarczy, że oczekiwaną przez niego produktywność hektara gruntu pomno-
ży przez spodziewaną cenę pomidorów w przyszłości – i porówna tą wielkość z kosztem za-
kupu hektara gruntu i koniecznego nakładu siły roboczej.
Pieniądz umożliwia więc kalkulację ekonomiczną. Przedsiębiorcy mogą porównać spo-
dziewane przychody ze sprzedaży z oszacowanymi kosztami czynników produkcji – a także
zweryfikować swoje prognozy ex post (sprawdzić, czy osiągnęli zysk, czy ponieśli stratę). Są
więc w stanie ocenić, w jakim stopniu zaspokajają potrzeby konsumentów. System cen pie-
niężnych jest doskonałym kanałem przepływu informacji pomiędzy konsumentami a produ-
centami, koordynującym ich działania. Dzięki jego istnieniu przedsiębiorcy, właściciele dóbr
kapitałowych i pracownicy najemni są w stanie ocenić wysokość potencjalnego zarobku
w przypadku podjęcia poszczególnych działań – a także wykryć i skorygować popełnione
błędy. Dzięki temu posiadane przez społeczeństwo zasoby alokowane są w najbardziej pro-
132
Nie oznacza to wcale, że pieniądz jest enigmatycznym 'miernikiem wartości' – ale że dzięki jego istnieniu
wartość wszystkich dóbr można sprowadzić do wspólnego mianownika, ponieważ pieniądz ma cenę wyrażo-
ną w każdym towarze i w każdej usłudze. Nie pełni więc względem wartości podrzędnej funkcji miernika –
ale tę wartość wyraża.
102
duktywny sposób – w taki, który najlepiej wyjdzie naprzeciw potrzebom ludzi. Umożliwia to
powstanie i trwały rozwój skomplikowanej, wieloetapowej struktury produkcji, w której każ-
dy ma tylko cząstkowy udział.133
Aby kalkulacja ekonomiczna była możliwa, towar pełniący funkcję pieniądza musi,
oczywiście, przybrać jakąś jednostkę. Ponieważ ludzie w ostateczności wybrali złoto i srebro
– a te są doskonale jednorodne134
– do ich mierzenia przyjęli jednostkę wagową. I nie ma tutaj
znaczenia, że w różnych krajach stosuje się różne systemy miar – wszystkie porcje pieniądza
można przeliczyć na pożądaną jednostkę. Warto tutaj zwrócić uwagę na oczywistą – lecz
nie do końca uświadomioną – prawdę, że wszystkie waluty, funkcjonujące przed zniesieniem
prawdziwego standardu złota (1933 r.), swoją nazwę wzięły od jednostki wagowej złota
lub srebra, którą niegdyś oznaczały. Waluta była zatem jedynie definicją jednostki wagowej
kruszcu.
Przykładowo, brytyjski funt szterling oznaczał początkowo funt (ówcześnie ok. 0,37 kg)
srebra, a dolar amerykański135
– uncję (ok. 28,35 g) srebra. Później odgórnie zmieniano defi-
nicje funta i dolara – i na początku XX w. funt odpowiadał ok. 1/4 uncji złota, a dolar –
ok. 1/20. Wynikało stąd, że 5 dolarów amerykańskich (dokładnie: 4,87) można było wymienić
na jednego funta brytyjskiego. Prawidłowo rzecz ujmując: pięć 1/20 uncji złota można było
wymienić na 5/20 uncji złota. I jeszcze ważna uwaga: z perspektywy potocznego rozumienia
ceny, to nie złoto kosztowało ok. 20 dolarów za uncję – lecz dolar kosztował ok. 1/20 uncji
złota; to złoto było bowiem prawdziwym pieniądzem.
W systemie pieniądza kruszcowego kursy wymiany walut były więc sztywne;
nie w wyniku interwencji rządowej – ale właśnie z powodu jej braku. Dzięki temu ludzie jako
pieniądz dobrowolnie wybrali złoto i srebro – a wymiana walut (do czasu zniesienia ich wy-
mienialności na kruszec) oznaczała po prostu zamianę pewnych jednostek wagowych na inne.
W związku zaś z tym, że kurs srebra względem złota (jak każda cena rynkowa) był płynny,
a powiązania pomiędzy gospodarkami narodowymi stawały się coraz ściślejsze, stopniowo
zaczęto odchodzić od równoległego standardu srebra i najważniejsze waluty świata zdefinio-
wano jako jednostki wagowe złota.
Tak samo, jak nie ma znaczenia porcja kruszcu, która przyjmie się na rynku jako pod-
stawowa jednostka pieniężna – również postać pieniądza nie gra roli. Podażą pieniądza jest
133
Por. s. 74-75; 88-90. 134
Co oznacza, że każda uncja czystego złota (lub srebra) na świecie ma dokładnie takie same właściwości –
a więc i równą wartość. 135
Dolar wziął swoją nazwę od talara – powszechnie cenionej srebrnej monety jednouncjowej, bitej w XVI w.
przez czeskiego hrabiego Schlicka w Joachimstal (Dolina Joachima; po czesku: Jáchymov). Stąd jego mone-
ty nazywano 'Joachimstaller guldens' lub 'Joachimstallers' – co później skrócono do 'tallers' (talary). Po cze-
sku wymawiano to jako 'tolars', od czego swoją nazwę wziął dolar.
103
cały zasób kruszcu – niezależnie od formy, w jakiej obecnie występuje. Może to być zarówno
moneta, sztabka, biżuteria, samorodek złota albo złoty pył; pieniądzem jest substancja. Jak-
kolwiek, na rynku okazało się, że ludzie jako pieniądz najwyżej cenią monety – ze względu
na ustaloną wagę, gwarantowaną określonym wzorem oraz ich poręczność – dzięki czemu
zyskały rację bytu prywatne mennice. Konsumenci byli bowiem gotowi za lepsze przystoso-
wanie pieniądza do jego roli zapłacić nadwyżką wartości monety nad wartością zawartego
w nich kruszcu (tzw. agio). Fakt, że ludzie uznali działalność mennic za pożyteczną nie zmie-
nia jednak tego, że podaż pieniądza stanowi złoto w każdej formie.
Podkreślmy, że prowadzenie mennicy jest taką samą działalnością gospodarczą, jak za-
rządzanie każdym innym przedsiębiorstwem. Właściciel inwestuje posiadane (lub pożyczone)
dobra kapitałowe, aby w czasochłonnym, wieloetapowym procesie, który pochłania zasoby
czynników produkcji, wytworzyć pewien towar. Robi to z nadzieją, że przyszłe przychody
z jego sprzedaży przewyższą poniesione koszty – a stanie się tak tylko wtedy, gdy konsumen-
ci będą zadowoleni z jego wyrobów. Żywotnie zależy mu więc na tym, żeby jego produkty
miały jak najlepszą opinię na rynku – a to najlepsza gwarancja jakości.
Prywatni mincerze prześcigaliby się w wynajdywaniu sposobów na najlepsze zapew-
nienie wiarygodności i jakości swoim produktom – a w świecie bez 'rządowych gwarancji'
nie byłoby drogi na skróty. W rzeczywistości, w której ludzie nie musieliby ślepo ufać w pań-
stwowe zapewnienia, wszelkie oszustwa (przynajmniej te dokonywane systematycznie) były-
by szybko demaskowane – a nieuczciwi przedsiębiorcy traciliby wiarygodność i bankrutowa-
li136
. W kraju z poprawnie funkcjonującym systemem sądowniczym, za swoje fałszerstwa do-
datkowo odpowiedzieliby oni przed prawem.
Aparat państwowej propagandy stopniowo wmawiał jednak ludziom, że pieniądz
nie jest towarem, który miałby jakąkolwiek wartość – lecz jej symbolem, mającym jedynie
'wartość umowną'. Miałoby stąd wynikać, że nie jest zwykłym dobrem, wymienianym na
rynku ze względu na swoje właściwości (które dość łatwo sprawdzić) – ale w pewnym sensie
'wartością niematerialną', o którą trzeba zadbać ze szczególną troską (oczywiście, najlepiej
miałoby to zrobić państwo). Dzięki temu władcy mogli zmonopolizować przemysł menniczy,
aby nieskrępowanie fałszować pieniądz, okradając swoich poddanych poprzez inflację.
Analogicznie do argumentacji, że produkcję pieniądza należy znacjonalizować, aby za-
pobiec oszustwom, można by uzasadniać tezę, że w trosce o wiarygodność przekazywanych
informacji należy znacjonalizować wszystkie media; w obawie przed defraudacją – wszystkie
banki; a w obawie przed szkodliwą żywnością – przemysł spożywczy. Rynek opiera się w du-
136
Zob.: H. Spencer, Social Statics, D. Appleton & Co., Nowy Jork 1890, s. 438.
104
żej mierze na zaufaniu, że sprzedawca oferuje produkt, który wiernie odpowiada jego opiso-
wi; powstaje ono dzięki wielokrotnemu sprawdzeniu (zarówno przed zawarciem transakcji,
jak i post factum), że rzeczywiście tak jest. Dzięki temu zyskuje się renomę, o której marzy
każdy producent i każdy sprzedawca. Sporadycznie pojawiające się na wolnym rynku oszu-
stwa nie przekreślą zaufania do sprawdzonych kontrahentów.137
Jeśli jednak pozostawimy produkcję pieniądza poza sferą ingerencji państwa i pozwo-
limy na funkcjonowanie prywatnych mennic – kto będzie kontrolował podaż pieniądza?
Obecnie zajmują się tym całe sztaby planistów, wspieranych przez rzesze statystyków –
co zaś stałoby się na wolnym rynku?
Odpowiadając na to pytanie, trzeba zacząć od przypomnienia, że pieniądz jest towarem
(załóżmy, że – tak jak to było przez wieki – funkcję pieniądza pełni złoto). Oznacza to m.in.,
że występuje na rynku w ograniczonej ilości (istnieje określona jego podaż), ludzie zgłaszają
chęć nabycia go za określone dobra bądź zatrzymania go w swoim posiadaniu (istnieje na
niego popyt) oraz że ma on swoją cenę (dochodzi do transakcji handlowych z jego udziałem).
Podażą pieniądza jest cały obecny zasób (ciężar) substancji, która służy za pieniądz – nieza-
leżnie od tego, w jakiej formie ona występuje (choć wartość pewnych postaci pieniądza może
być wyższa, z uwagi premii za dodatkowe walory użytkowe – lub, analogicznie, niższa). Po-
pyt na pieniądz mierzony jest wolumenem dóbr, które w danym momencie ludzie są gotowi
za niego zaoferować – powiększonym o ilość pieniądza, którą chcą zatrzymać jego posiada-
cze. Cenę pieniądza stanowi zaś cały wachlarz jego kursów wymiany na inne dobra – jest to
jego siła nabywcza. Nie ma jednej ceny pieniądza – cen tych jest tyle, ile dóbr na niego wy-
mienianych; tak samo, jak można powiedzieć, że tona pomidorów kosztuje uncję złota – pra-
widłowe jest również określenie, że uncja złota kosztuje tonę pomidorów.
Skoro występuje zarówno podaż pieniądza, jak i popyt na niego – a w wyniku ich spo-
tkania na rynku kształtuje się jego cena (a ściślej: paleta cen) – oznacza to, że podażą pienią-
dza będą kierować te same siły, które kształtują podaż innych towarów. Jeśli przedsiębiorcy
uznają, że warto produkować (wydobywać) złoto, zwiększy się jego podaż; w wyniku zaś zu-
życia (czy to w przemyśle, czy ze względu na ścieranie się monet) podaż pieniądza maleje.
Ponieważ zaś głównym zastosowaniem pieniądza jest funkcja środka wymiany, nie jest zu-
żywany w zbyt dużych ilościach; z drugiej strony, z uwagi na stosunkowo wysokie koszty
137
Przykłady funkcjonowania prywatnych monet w przeszłości opisane są m.in. w:
B.W. Barnard, The use of Private Tokens for Money in the United States, Quarterly Journal of Economics,
1916-1917, s. 617-626;
Ch. A. Conant, The Principles of Money and Banking, Harper Bros., Nowy Jork 1905, t. I, s. 127-132;
L. Spooner, A Letter to Grover Cleveland, B.R. Tucker, Boston 1886, s. 79.
J. L. Laughlin, A New Exposition of Money, Credit and Prices, University of Chicago Press, Chicago 1931,
t. I, s. 47-51.
105
wydobycia i ograniczoną liczbę złóż kruszców, ich podaż nie przyrasta w zastraszającym
tempie.
Trzeba tutaj zwrócić uwagę, że pieniądz tym różni się od pozostałych towarów,
że nie jest konsumowany – służy jako środek wymiany, który przechodzi z rąk do rąk. Jego
zużycie jest w zasadzie ograniczone do ścierania się monet (które to postępuje bardzo powo-
li); wykorzystanie złota w przemyśle stanowiłoby nieistotną część popytu na złoto, gdyby
wciąż pełniło ono funkcję pieniądza. Skoro zaś ludzie nie mogą pieniądza skonsumować,
oznacza to, że wzrost jego podaży nie przynosi im żadnych korzyści. Wzrost podaży dóbr
konsumpcyjnych powoduje ich łatwiejszą dostępność, przez co ludzie mogą zwiększyć kon-
sumpcję; wzrost podaży dóbr kapitałowych powoduje zwiększenie efektywności struktury
produkcji, dzięki czemu będą mogli zwiększyć konsumpcję w przyszłości; odkrycie nowych
złóż surowców pozytywnie wpływa zarówno na wielkość konsumpcji, jak i produkcji.
Wszystkie te zmiany powodują wzrost ogólnego dobrobytu – teraz lub w przyszłości.
Wzrost podaży pieniądza nie umożliwia zaś ani zwiększenia konsumpcji, ani produkcji;
zgodnie z prawem popytu i podaży, wywołuje jedynie spadek ceny jednostki pieniężnej (siły
nabywczej), co nie przynosi ludziom żadnych korzyści138
. Co więcej, w zależności od sposo-
bu wprowadzenia nowej porcji pieniądza do obiegu, zmienia się struktura względnych cen
wszystkich dóbr – w wyniku zaistniałych zmian ceny różnych dóbr wzrosną w różnym stop-
niu (a niektóre ceny mogą pozostać na niezmienionym poziomie).139
Podobnie spadek podaży
pieniądza nie obniży poziomu dobrobytu w danym społeczeństwie – po prostu każda jego
jednostka będzie więcej warta.
Dochodzimy więc do – być może – zaskakującego wniosku: wielkość podaży pieniądza
w danym momencie nie ma dla gospodarki żadnego znaczenia! Nie ma potrzeby odgórnego
określania 'odpowiedniej' podaży pieniądza i sztucznego dążenia do jego osiągnięcia – gdyż
rynek będzie właściwie funkcjonował przy praktycznie każdej ilości pieniądza. Najważniej-
sze, by odgórnie nie zmieniać jego podaży poprzez działania inflacyjne bądź deflacyjne – po-
nieważ zawsze powoduje to fatalne skutki dla gospodarki.140
Jeśli przedsiębiorcy stwierdzą,
że przy danej cenie pieniądza opłacalne jest wydobycie kruszcu – na pewno skorzystają
z okazji do zarobku; jeśli zaś jego siła nabywcza spadnie poniżej poziomu kosztów, którego
nie będą w stanie obniżyć – wstrzymają się z eksploracją złóż do czasu, aż stanie się ona zy-
138
Oczywiście, wydobycie kruszców nie jest marnotrawstwem zasobów; przynosi społeczeństwu korzyści nie-
pieniężne, wynikające z możliwości zwiększenia ich wykorzystania m.in. w jubilerstwie czy przemyśle – ja-
ko że pieniądz na wolnym rynku jest użytecznym towarem. Nasza uwaga dotyczy jedynie funkcji pieniężnej
kruszców (która jest dominująca) – więc w systemie pieniądza fiducjarnego ma zastosowanie bez powyższe-
go zastrzeżenia. 139
Por. s. 39-41. 140
Por. s. 71-73; 82-86.
106
skowna. Pieniądz jest towarem, więc rynek znakomicie sobie poradzi z 'określeniem' właści-
wej jego podaży.
Po omówieniu skutków zmian podaży pieniądza, nadszedł czas na przyjrzenie się efek-
tom zmian popytu na niego. Jak wyżej napisaliśmy, popyt na pieniądz to zapotrzebowanie ,
jakie ludzie na niego zgłaszają. Wyraża się ono poprzez wolumen dóbr oferowanych w za-
mian za pieniądz, powiększony o wysokość sald gotówkowych, które ludzie decydują się
utrzymać. Wzrost popytu na pieniądz wyraża się więc zarówno poprzez wzrost ilości dóbr
oferowanych za każdą jednostkę pieniężną (ceteris paribus), jak i przez zachowywanie przez
ludzi większej liczby jednostek pieniężnych w swoim posiadaniu (trzeba zatem zapropono-
wać większą ilość danego dobra, aby przekonać posiadacza pieniądza do dokonania wymia-
ny).
Obydwa te zjawiska oznaczają wzrost siły nabywczej pieniądza. Przy niezmienionej
podaży, oznaczać to będzie wzrost realnych sald gotówkowych – a ponieważ ludziom nie za-
leży na matematycznym wzroście wolumenu posiadanego pieniądza, lecz na wzroście jego
wartości – mimo zwiększenia się popytu, przy nowych cenach społeczeństwo zadowoli się
dokładnie taką samą liczbą jednostek pieniężnych (podażą pieniądza), jaką dysponowało do-
tychczas. Po prostu każda jednostka będzie więcej warta. (Oczywiście, przy spadku popytu
sytuacja wygląda analogicznie.)
Wielu ekonomistów stoi na stanowisku, że utrzymywanie przez ludzi 'zbyt wysokich'
sald gotówkowych jest szkodliwe, gdyż zmniejsza efektywną podaż pieniądza – który przez
to nie 'krąży', pobudzając gospodarkę. Nie zauważają oni jednak, że wzmożenie w społeczeń-
stwie skłonności do tezauryzacji oznacza po prostu zwiększenie się popytu na pieniądz. Dla-
czego zaś wzrost popytu na jakiekolwiek dobro uważać za szkodliwe? Wszak to dzięki popy-
towi na dany towar istnieje jego rynek! Poza tym: jak określić 'właściwy' poziom popytu?
Skoro zgłaszane przez ludzi zapotrzebowanie wynika z subiektywnych sądów wartościują-
cych – to wszelka ocena słuszności jego poziomu również musi się opierać na subiektywnym
osądzie.
Ponadto, mylne jest określenie, że pieniądz 'krąży'. W każdym momencie cała podaż
pieniądza (jak każdego innego towaru) znajduje w czyimś posiadaniu – jedynie co jakiś czas
pewna jego ilość zmienia właściciela. Nie ma więc podziału na salda gotówkowe i pieniądz
w obiegu – istnieją wyłącznie salda gotówkowe. Część z nich ludzie co jakiś czas przeznacza-
ją na konsumpcję lub inwestycje (w tym różne produkty oszczędnościowe) – i wtedy ta część
zasila salda gotówkowe kogo innego.
Dlaczego zaś ludzie w ogóle utrzymują salda gotówkowe? Pytanie to wydaje się kurio-
107
zalne – jednak można wyobrazić sobie świat, w którym każdy planuje swoje wydatki w za-
leżności od tego, kiedy spodziewa się dochodu; jeśli będzie musiał dokonać wydatku w cza-
sie, w którym nie przewiduje wpływu – zaplanuje uzyskanie pożyczki dokładnie w tym mo-
mencie. Utrzymywanie sald gotówkowych byłoby całkowicie zbędne – każdy natychmiast
inwestowałby (np. pożyczał) pieniądze, które przewyższają jego bieżące wydatki, planując
dochody z inwestycji dokładnie na moment planowanych wydatków i w ich wysokości. Popyt
na pieniądz byłby więc nieskończenie niski, a wskutek tego – ceny nieskończenie wysokie.
Pieniądz nie miałby racji bytu.
W takim świecie musiałaby jednak istnieć absolutna pewność odnośnie tego, co przy-
niesie przyszłość – a w naszym świecie panuje niepewność (co, jak pokazaliśmy wyżej, ma
zbawienne skutki dla naszego systemu monetarnego). Nikt nie zna dokładnie wszystkich swo-
ich dochodów i wydatków – toteż ludzie decydują się na utrzymywanie sald gotówkowych
na poziomie, który daje im komfort psychiczny. Poziom ten zależeć będzie od ich subiektyw-
nej oceny, na ile przyszłość jest przewidywalna – a więc bezpieczna. Ponadto, ludzie mają
pewne oczekiwania względem przyszłej wartości pieniądza; jeśli będą się spodziewać wzro-
stu jego siły nabywczej, powstrzymają swoje bieżące wydatki w oczekiwaniu na niższe ceny
– jeśli zaś będą przewidywać spadek wartości pieniądza, będą się starali dokonać jak najwię-
cej przyszłych wydatków po niższych, obecnych cenach. Dlatego mówimy, że popyt na pie-
niądz zależy od oczekiwań inflacyjnych (które są częścią oczekiwań względem przyszłości).
Pieniądz nie jest więc użyteczny jedynie w momencie zawierania transakcji – lecz rów-
nież w czasie spoczywania na czyimś saldzie gotówkowym. Pieniądz – jako środek wymia-
ny – posiada się zawsze z myślą o dokonywaniu potencjalnych przyszłych transakcji (choć
nieraz bardzo odległych w czasie). Zatem utrzymywanie salda gotówkowego zapewnia,
że będzie można dokonać dowolnej wymiany (oczywiście, do wysokości sa lda) w dowolnym
momencie. Pieniądz zaspokaja wtedy elementarną potrzebę właściciela – zwiększa jego po-
czucie bezpieczeństwa.
Wysokość utrzymywanych sald gotówkowych zależy również od częstotliwości otrzy-
mywania wynagrodzenia przez ludność. Jeśli ktoś otrzymuje wypłatę co tydzień, będzie
utrzymywał (w przybliżeniu) cztery razy niższe średnie saldo gotówkowe od kogoś, kto po-
biera pensję miesięcznie – mimo że obydwaj zarabiają tyle samo (oczywiście, przy założeniu,
że obydwaj wydatkują całe swoje wynagrodzenie w równych porcjach każdego dnia).
Z im mniejszą częstotliwością ludzie otrzymują wynagrodzenie, tym większy jest ich popyt
na pieniądz, a więc – tym wyższe salda gotówkowe będą utrzymywać (przy każdym poziomie
cen). Im częściej ludzie otrzymują wypłatę, tym większą pracę jest w stanie wykonać dana
108
podaż pieniądza. Oznacza to, że gdyby w społeczeństwie wzrosła częstotliwość wypłaty wy-
nagrodzeń, spadłby popyt na pieniądz (ceteris paribus) – a więc wzrosłyby ceny.141
Kolejnym czynnikiem, wpływającym na popyt na pieniądz jest wydajność systemów
rozliczeniowych, z których korzysta dane społeczeństwo. Wzorując się na przykładzie Mur-
raya N. Rothbarda142
, wyobraźmy sobie, że w okręgu siedzi dziesięć osób, z których każda
jest winna 100 zł sąsiadowi z lewej strony; wszystkie długi stają się wymagalne 1. następnego
miesiąca. Jeśli każdy chciałby spłacić swój dług (lecz nie może mieć pewności, że sam zosta-
nie spłacony w terminie), łącznie trzeba by zgromadzić 1000 zł. Gdyby jednak wszyscy pro-
wadzili rozrachunki w jednej księdze – okazałoby się, że w zasadzie nie potrzeba im ani zło-
tówki, aby się oddłużyć. Dlatego im bardziej wydajne i powszechne są systemy rozliczenio-
we, tym więcej zobowiązań jest spłacanych na zasadzie kompensaty (niejednokrotnie – wie-
lostronnej) – i tym mniejszy jest zbiorczy popyt na gotówkę.
Zatem zmiany popytu na pieniądz – ani w jedną, ani w drugą stronę – nie są niczym
szkodliwym dla gospodarki. Wręcz przeciwnie: gospodarka ma wszak za zadanie pomagać
ludziom w zaspokajaniu potrzeb (osiąganiu celów). Jeśli popyt na pieniądz wzrasta, jego siła
nabywcza również rośnie (realne salda gotówkowe zwiększają się) – dzięki czemu taka sama
podaż pieniądza zaspokaja wzmożone potrzeby ludności; jeśli zaś popyt spada, wartość pie-
niądza obniża się (realne salda gotówkowe maleją) – skutkiem czego niezmieniona ilość pie-
niądza wciąż spełnia oczekiwania społeczeństwa. Podczas więc gdy zmiany podaży pieniądza
nie przynoszą uczestnikom rynku żadnych korzyści – zmiany siły nabywczej pieniądza, spo-
wodowane zmianą popytu na niego, wychodzą naprzeciw ich pragnieniom.
W żadnej mierze nikt nie powinien odgórnie 'stabilizować poziomu cen' (czyli: stabili-
zować siły nabywczej pieniądza), czego gorącymi zwolennikami są monetaryści. Sugerują
oni, że pieniądz powinien mieć stałą siłę nabywczą, gdyż jest 'miernikiem wartości' –
i niepewność względem jego przyszłej wartości powinna być, w interesie społecznym, mini-
malizowana. Tymczasem, jak pokazaliśmy powyżej, w przypadku zmiany popytu na pieniądz
ludzie chcą zmiany jego siły nabywczej! Na jakiej podstawie mielibyśmy im tego zabronić?
Ponadto, w wyniku inwestowania wciąż nowych, zaoszczędzonych dóbr kapitałowych w pro-
cesy produkcji, zwiększa się ich wydajność – obfitość dóbr rośnie i są one coraz wyższej ja-
kości. Czyż naturalną tego konsekwencją nie powinien być spadek cen (wzrost siły nabywczej
pieniądza)? Dzięki temu rosnący dobrobyt jest dystrybuowany pomiędzy wszystkich uczest-
ników rynku. Znakomity przykład zgubnych skutków 'stabilizacji ogólnego poziomu cen'
mieliśmy w latach 20. i 30. XX w. w Stanach Zjednoczonych, kiedy to po dziesięcioleciu sza-
141
M. N. Rothbard, Tajniki bankowości..., s. 71. 142
M. N. Rothbard, Tajniki bankowości..., s. 73.
109
lonego zwiększania podaży pieniądza w pogoni za ogólnym wzrostem produktywności, nad-
szedł Wielki Kryzys143
. Pieniądz jest towarem i jego cena powinna być elastyczna – tak, aby
przedsiębiorcy i konsumenci mogli odczytywać sygnały płynące za pośrednictwem rynku –
i na tej podstawie podejmować właściwe działania, które będą koordynować zachowania
wszystkich uczestników gospodarki. Jeśli usztywnimy siłę nabywczą pieniądza, w gospodar-
ce zapanuje chaos.144
Rozważmy jeszcze jeden aspekt wolnego rynku pieniądza – nikt nie zagwarantuje,
że funkcję pieniądza będzie na nim pełnić tylko jedno dobro. Rzeczywiście, historia podpo-
wiada, że w przypadku denacjonalizacji pieniądza bardzo prawdopodobny byłby powrót
do tzw. standardów równoległych: złota i srebra.145
Mogłoby się zdarzyć, że w pewnych kra-
jach wykształciłby się standard złota, w innych – srebra, a w niektórych krajach posługiwano
by się obydwoma kruszcami. Czy byłby to problem?
Po pierwsze, należy zauważyć, że jeśli tak by się stało – to nie bez przyczyny. Widocz-
nie ludzie stwierdziliby, że posługiwanie się złotem przy większych rozliczeniach, a srebrem
przy dokonywaniu drobnych płatności przynosi im subiektywnie odczuwaną korzyść większą
od trudności, jakie wiążą się z płynnym kursem srebra względem złota. Oznaczałoby to,
że standardy równoległe okazały się lepszym rozwiązaniem od monometalizmu – i taki stan
rzeczy powinien się utrzymać.
Po drugie, kolejny raz przypomnijmy, że pieniądz jest towarem – więc nieustanne fluk-
tuacje jego ceny są zjawiskiem korzystnym, nie zaś – szkodliwym. Nie powodują chaosu –
lecz pozwalają na koordynację i tym samym, paradoksalnie, zwiększają ład gospodarczy.
Co więcej, ze zmiennością cen wszystkich towarów ludzie jakoś sobie radzą – i tak samo by-
łoby w przypadku parytetu wymiany złota i srebra. Nie ma zatem powodu, aby martwić się
o to, który kruszec powinniśmy wybrać jako pieniądz; dzięki temu, że każdy codziennie 'mar-
twiłby się' o to, z którego kruszcu on powinien skorzystać – w krótkim czasie na rynku utrwa-
liłoby się najlepsze możliwe rozwiązanie.
Podsumujmy teraz najważniejsze spostrzeżenia odnośnie pieniądza. Po pierwsze, po-
winno być dla nas jasne, że pieniądz wykształcił się w wielowiekowym, ewolucyjnym proce-
sie, podczas którego ludzie najpierw wynaleźli wymianę bezpośrednią, a następnie pośrednią
– w wyniku dokonywania której na całym świecie utrwaliły się ostatecznie dwa rodzaje pie-
143
Świetną lekturą na ten temat jest: M. N. Rothbard, Wielki Kryzys w Ameryce [tłum. M. Zieliński, W. Falkow-
ski], Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2010. 144
Por. s. 75. 145
Opis historycznych przykładów występowania standardów równoległych można znaleźć m.in. w:
W. S. Jevons, Money and the Mechanism of Exchange, Kegan Paul, Londyn 1905, s. 88-96;
R. S. Lopez, Back to Gold, 1252, The Economic History Review (grudzień 1956), s. 224.
110
niądza: złoto oraz srebro. Zostały one pieniędzmi, gdyż na początku ludzie upatrywali w nich
wartości w perspektywie konsumpcji (były – i pozostały – towarami) – a dopiero później za-
częli zgłaszać na nie dodatkowy popyt, wynikający z ich wysokiej zbywalności. Zbywalność
ta wynika głównie z występowania powszechnego popytu na nie, z ich wysokiej podzielności,
trwałości oraz dużej wartości w przeliczeniu na jednostkę wagową.
Popyt na pieniądz to zapotrzebowanie, jakie ludzie na niego zgłaszają, poprzez ofero-
wanie w zamian różnych dóbr – oraz zatrzymywanie go w swoim posiadaniu. Podaż pienią-
dza stanowi cały obecny zasób (ciężar) jego substancji – bez względu na formę, w jakiej wy-
stępuje (choć ludzie wypraktykowali, że najporęczniejsze w codziennym użytku są monety).
Ceną pieniądza jest jego siła nabywcza – a więc wachlarz parytetów wymiany na każde do-
stępne na rynku dobro. Tak, jak cena każdego towaru, siła nabywcza pieniądza również nie-
ustannie fluktuuje, kształtowana przez zmiany popytu oraz podaży.
Z racji tego, że funkcją pieniądza jest pełnienie roli środka wymiany, nie jest on konsu-
mowany – lecz przekazywany. W związku z tym, zwiększenie jego podaży nie przynosi spo-
łeczeństwu żadnych korzyści – a jedynym jego skutkiem jest rozcieńczenie wartości pienią-
dza na większą liczbę jednostek. Nie ma więc żadnego powodu, aby uważać, że podaż pienią-
dza powinna rosnąć wraz z rozwojem gospodarki. Przy ogólnym wzroście produktywności,
ceny pozostałych dóbr spadną – a każda jednostka pieniężna będzie po prostu efektywniej
wypełniać swoją rolę. Gospodarka 'poradzi sobie' przy każdej ilości pieniądza. Jeśli nawet,
wskutek wyjątkowej obfitości dóbr, ceny spadłyby kiedyś do tak niskiego poziomu, że znacz-
nie utrudniałoby to posługiwanie się pieniądzem – ludzie po prostu wynaleźliby drugi rodzaj
pieniądza, który służyłby do dokonywania drobnych transakcji. (Przykład tego stanowi rów-
noległe funkcjonowanie standardów złota i srebra.)
Poprzez zmiany popytu na pieniądz, ludzie mogą kształtować siłę nabywczą pieniądza
zgodnie ze swoimi preferencjami – jeśli życzą sobie wyższych sald gotówkowych (wzrasta
popyt), ich realne salda gotówkowe rosną; analogicznie, jeśli nie odczuwają potrzeby posia-
dania tak dużych ilości pieniądza, jak do tej pory – ich realne zasoby gotówki spadną.
W przeciwieństwie więc do wzrostu podaży pieniądza, zmiany popytu na pieniądz przynoszą
społeczeństwu korzyści.
Cała podaż pieniądza w każdym momencie znajduje się w czyimś posiadaniu – choć
ze względu na to, że jest on najbardziej płynnym towarem na rynku, najczęściej zmienia wła-
ściciela (co niektórzy myląco nazywają 'krążeniem'). Ludzie decydują się utrzymywać salda
gotówkowe na pewnym poziomie, gdyż przyszłość jest niepewna – nikt nie jest w stanie do-
kładnie przewidzieć momentu wystąpienia oraz wysokości wszystkich swoich przychodów
111
oraz wydatków. Popyt na pieniądz zależy również od oczekiwań względem przyszłości
(w tym oczekiwań inflacyjnych), częstotliwości otrzymywania wynagrodzenia oraz wydajno-
ści i powszechności systemów rozliczeniowych.
Nikt jednak nie gromadzi pieniądza dla niego samego (nie jest on ostatecznym celem
działania) – lecz dla celów, które spodziewa się dzięki niemu osiągnąć. Pieniądz zawsze jest
środkiem. Nie można zatem powiedzieć, że ludzie są w stanie postępować wbrew moralności
dla pieniądza – oni robią to dla realizacji celów, które zamierzają osiągnąć dzięki wejściu
w jego posiadanie. Środek wymiany nie może być ostatecznym celem działania – i w tej per-
spektywie należy patrzeć na wysiłki poszczególnych ludzi, zmierzające do wzbogacenia się.
Jeśli ktoś marzy o zamieszkaniu w luksusowym domu i – z braku innego pomysłu na zdoby-
cie majątku – przeprowadza napad na bank, nie oznacza to, że dokonał agresji, gdyż chciał
wejść w posiadanie zgromadzonych w skarbcu sum – lecz dlatego, że swoją willę cenił wyżej
od moralności (i konsekwencji związanych z jej złamaniem). Pieniądz jest moralnie zupełnie
obojętny – i to nie on popycha różnych ludzi do przestępstw lub postępowania wbrew dobrym
obyczajom.
Dzięki doskonałej uniwersalności, pieniądz jest materializacją ludzkiej woli. W pierw-
szej kolejności człowiek decyduje, które cele najbardziej pragnie osiągnąć; określa, które
środki najefektywniej posłużą do ich realizacji, szacuje ich koszt (czas, wysiłek oraz środki
materialne) – i jeśli oceni, że subiektywnie odczuwane korzyści (w perspektywie czasu, który
go od nich oddziela), przewyższą subiektywnie odczuwane koszty – podejmuje działanie.
W gospodarce pieniężnej podczas większości działań korzysta się z pieniądza – albo się
go przyjmuje, albo wydaje. Wymienia się go zarówno na dobra materialne, niematerialne,
usługi, jak i pracę najemną – które służą ludziom do osiągania upragnionych celów. Działają-
cy człowiek musi więc w pierwszej kolejności zakumulować saldo gotówkowe w odpowied-
niej wysokości – a intensywność wysiłków, zmierzających ku gromadzeniu pieniądza, uza-
leżniona jest od subiektywnej wartości, jaką nadał on swoim celom, które pragnie osiągnąć.
Z drugiej strony, sumy, jaką ludzie są w stanie zapłacić za środki do celu – lub dobra kon-
sumpcyjne – również wyrażają ich wartościowania tych celów. Ludzie manifestują więc swo-
je subiektywne sądy wartościujące poprzez sumy pieniężne, którymi się wymieniają – dzięki
czemu wysyłają informacje, które posłużą przedsiębiorcom oraz pozostałym konsumentom
do przewidywania przyszłego rozwoju zdarzeń i dostosowania do niego swoich zachowań.
Bez pieniądza taka koordynacja byłaby niemożliwa.
112
3.2. Bankowość depozytowa i bankowość kredytowa146
W naszych rozważaniach przedstawiliśmy wolne społeczeństwo, które w wielowieko-
wym procesie jako pieniądz wybrało ostatecznie złoto i srebro. Złoto służy do rozliczeń pie-
niężnych przy większych transakcjach, zaś srebro jest używane w przypadku stosunkowo
drobnych płatności (choć, dla uproszczenia obrazu, czasami przyjmujemy, że pieniądzem jest
jedynie złoto – tak będzie i w tym podrozdziale).
Wraz z rozwojem gospodarki – dzięki oszczędnościom i inwestowaniu ich w strukturę
produkcji – przedsiębiorcy będą w stanie obniżać koszty wydobycia kruszców, dzięki czemu
podaż pieniądza będzie systematycznie rosnąć (choć w niewielkim tempie). Niektórzy ludzie
zgromadzą fortuny, które będą pozwalały na produkcję coraz bardziej skomplikowanych –
a więc również coraz droższych – dóbr kapitałowych wyższych rzędów. Rynek kapitałowy
będzie z czasem rozkwitał. Do skutku będą więc dochodziły transakcje, opiewające na coraz
wyższe kwoty.
Ludzie w pewnym momencie dostrzegą problemy z przechowywaniem pieniądza. O ile
w codziennym użytku monety raczej nie sprawiają zbyt dużych trudności, o tyle przetranspor-
towanie kilkudziesięciu kilogramów złota może już stanowić pewien problem. Poza tym, całą
podaż pieniądza nieustannie trzeba gdzieś przechowywać – wszak złoto zawsze do kogoś na-
leży. Ponieważ rozwinięty rynek charakteryzuje się daleko posuniętą specjalizacją, która
przynosi ogromne korzyści – ludzie stwierdzą, że przechowywanie pieniądza również lepiej
powierzyć przedsiębiorcy, który się w tym specjalizuje, niż robić to na własną rękę.
Tak jak w przypadku każdego innego dobra, którego składowanie sprawia ludziom
trudności, powstaną więc magazyny pieniądza – które nazywamy bankami. Ludzie będą od-
dawać bankierom swoje pieniądze w depozyt, a w zamian będą otrzymywać kwity magazy-
nowe, opiewające na powierzone sumy. Takie kwity nazywamy notami bankowymi – czyli
banknotami. Dzięki temu depozytariusze nie będą już musieli martwić się o posiadane złoto,
gdyż będą to za nich robić bankierzy. Gdy tylko zażyczą sobie swoich pieniędzy z powrotem,
wystarczy, że przedłożą bankierowi posiadany banknot. Za taką wygodę, oczywiście, trzeba
będzie bankierom zapłacić – najprawdopodobniej w postaci ułamka wartości złota w depozy-
cie.
Pieniądz różni się jednak od pozostałych dóbr tym, że w procesie korzystania z niego
nie jest on zużywany – lecz przekazywany. Oznacza to zaś, że – skoro większość ludzi będzie
trzymać swoje pieniądze w magazynach (a tak w przeszłości było) – wygodniej będzie im
146
Na podst.: M. N. Rothbard, Co rząd zrobił..., s. 58-70.
113
przekazywać złoto nie w fizycznej postaci, lecz w formie tytułów do niego – a więc bankno-
tów. Po co klient ma jechać z banknotem do swojego banku, podejmować odpowiednią kwotę
i wieźć ją do sprzedawcy – aby tamten musiał przetransportować ją do swojego banku, a na-
stępnie otrzymał banknot; skoro klient może po prostu przekazać sprzedawcy banknot?
Nie ma powodu, aby sprzedawca realizował każdy otrzymany banknot – skoro może zacho-
wać go dla dokonywania dalszych transakcji. Jeśli zaś postanowi otrzymaną kwotę włączyć
do swojego salda gotówkowego na dłuższy czas, najprawdopodobniej będzie chciał, aby całe
jego złoto spoczywało w jednym miejscu. Wyniknie stąd konieczność przetransportowania go
z jednego banku do drugiego.
W ten sposób powstał substytut pieniądza – banknot. Nie jest on pieniądzem, lecz tytu-
łem własności do niego – znacznie wygodniejszym w użyciu. Historia pokazuje, że ludzie
faktycznie wolą wymieniać się banknotami niż bezpośrednio – kruszcem. Stopniowo coraz
więcej transakcji będzie więc dokonywanych z wykorzystaniem papierowych tytułów do zło-
ta – a coraz więcej kruszcu spoczywać będzie w magazynach. Są jednak trzy czynniki, które
determinują powszechność posługiwania się banknotami jako substytutem pieniądza. Pierw-
szym jest popularność, jaką cieszą się banki w społeczeństwie; jeśli ktoś nie korzysta z usług
bankowych, będzie wymagał od kontrahentów złota w fizycznej postaci. Po drugie, im licz-
niejsza będzie klientela poszczególnych banków, tym mniej będzie trzeba dokonywać transfe-
rów złota pomiędzy nimi. Po trzecie, aby klienci zdecydowali się na powierzenie bankierom
swoich pieniędzy, muszą im ufać. Każdy spadek zaufania do banku będzie skutkował wyco-
fywaniem przez jego klientów swoich depozytów – przez co straci on źródło zarobku.
Jeśli te trzy czynniki będą sprzyjać upowszechnianiu się korzystania z banknotów
przy dokonywaniu transakcji, ludzie prawdopodobnie stwierdzą, że w wielu sytuacjach jesz-
cze wygodniej jest posługiwać się imiennymi rachunkami bankowymi – depozytami w formie
kont księgowych. Polegają one na tym, że bank – zamiast wystawiać banknot na określoną
kwotę – dokonuje w swoich księgach handlowych zapisu, który potwierdza roszczenie klienta
do zdeponowanej sumy. Dzięki temu, ten nie musi nosić przy sobie i przekazywać kontrahen-
tom papierowych tytułów do określonych kwot (na okaziciela) – lecz w razie potrzeby może
złożyć pisemne polecenie przekazania przez jego bank ustalonej kwoty z jego rachunku ko-
muś innemu (czyli wypisać czek). Jest to rozwiązanie wygodniejsze choćby z tego powodu,
że banknoty są wystawiane na okaziciela – zaś rachunki bankowe są imienne. Zatem w przy-
padku zagubienia lub kradzieży banknotu pieniądze przechodzą na własność nowego posia-
dacza banknotu – natomiast utrata czeku (o ile nie jest on podpisany) nie powoduje żadnych
konsekwencji. Ponadto, na czeku można wypisać dowolną kwotę (do wysokości swojego sal-
114
da), co również stanowi spore ułatwienie.
Trzecim substytutem pieniądza, który wykształcił się w przeszłości i ma również teore-
tyczną rację bytu, są tzw. monety zdawkowe (oznaczające sumy, które przewyższają cenę ryn-
kową zawartego w nich kruszcu). Reprezentują one bardzo drobne kwoty i znacznie ułatwiają
dokonywanie codziennych transakcji. Ludzie przez wieki wypraktykowali, że najwygodniej
będzie, jeśli banknoty będą opiewać na większe sumy, natomiast monety zdawkowe –
na mniejsze. Podział ten utrwalił się również w świecie pieniądza fiducjarnego.
Opisaliśmy więc trzy substytuty pieniądza: banknoty, depozyty bankowe i monety
zdawkowe. Upowszechnienie się każdego z nich podlega tym samym trzem ograniczeniom,
które opisaliśmy powyżej: popularności usług bankowych, rozmiarom klienteli poszczegól-
nych banków oraz powszechnemu zaufaniu do bankierów. Ze względu na to, że monety
zdawkowe co do istoty ekonomicznej nie różnią się od banknotów, nie będziemy ich rozpa-
trywać oddzielnie; wszystkie rozważania na temat banknotów należy odnieść również do mo-
net zdawkowych.
Zastanówmy się teraz, czy fakt, że na część złota zostały wystawione banknoty, a po-
nadto część występuje w formie zapisów bankowych, oznacza zwiększenie podaży pieniądza?
Należy odpowiedzieć, że zdecydowanie nie – po prostu część efektywnej podaży pieniądza
zmieniła formę. Jeśli ktoś zdeponuje w banku 50 uncji złota, uzyskując w zamian banknot
(bądź zapis księgowy na jego dobro) opiewający na tę kwotę, to jego zasoby pieniężne nie
powiększą się o 50 uncji złota; nie powiększą się również zasoby pieniężne banku – gdyż
nie będzie on mógł z powierzonego sobie złota skorzystać. Zdeponowane złoto zostanie więc
wykluczone z efektywnej podaży pieniądza i będzie służyć za rezerwę na poczet swojego
substytutu. Substytuty pieniądza mają wartość właśnie dlatego, że ludzie wierzą, iż stoją
za nimi prawdziwe pieniądze, zgromadzone w bankowym skarbcu – które w każdej chwili są
do ich dyspozycji. Jeśli ktoś zdecyduje się spieniężyć 50-uncjowy banknot, zostanie on umo-
rzony; efektywna podaż pieniądza znów zmieni formę – zamiast substytutu, w jej skład wej-
dzie prawdziwy pieniądz.
Po omówieniu bankowości depozytowej oraz stworzonych przez nią substytutów pie-
niądza, czas przeanalizować powstanie i funkcje bankowości kredytowej – wraz z instrumen-
tami, z których korzysta.
Na wolnym rynku okazało się, że sporo jest ludzi, którzy mają pomysł, co zrobić z pie-
niędzmi – jednak brak im pieniędzy. Z drugiej strony, wielu ludzi gromadziło oszczędności –
a najlepszym pomysłem części z nich na wykorzystanie tych pieniędzy było udzielenie po-
życzki na procent. Innymi słowy: zawsze byli ludzie o wysokiej preferencji czasowej, z róż-
115
nych powodów o wiele wyżej ceniący dobra teraźniejsze od dóbr przyszłych – i zawsze byli
ludzie o niskiej preferencji czasowej, którzy nie potrzebowali zbyt silnych bodźców, aby się
zdecydować na odroczenie konsumpcji.
W wyniku spotkania tych dwóch grup narodziła się bankowość kredytowa. Początkowo
polegała ona na pożyczaniu przez bankierów (zwanych niegdyś lichwiarzami) własnych pie-
niędzy. Po prostu znaleźli się ludzie, którym udało się zgromadzić w swoim życiu sporo
oszczędności – i byli gotowi zrzec się tych pieniędzy obecnie, aby w określonej przyszłości
otrzymać z powrotem kwotę pożyczki, powiększoną o ustalony procent. Ponieważ zaś wieści
o tym, kto jest bogaty, szybko się rozchodzą – pożyczkodawcy nie narzekali na brak klientów.
Z czasem zorientowali się oni, że dopuszczając nowych wspólników do interesu, mogą
skoncentrować większy kapitał i rozwinąć swoją działalność. Z drugiej strony, ludziom spoza
branży łatwiej było przyłączyć się do dobrze prosperującego interesu, niż zaczynać od pod-
staw. Łączyli zatem swoje kapitały i proporcjonalnie dzielili zyski. Kiedy rozwinął się rynek
kapitałowy, poszukiwanie nowych wspólników przybrało postać emisji akcji.
Kolejnym ważnym krokiem w rozwoju bankowości kredytowej było wynalezienie obli-
gacji. Są to papiery dłużne (zazwyczaj długoterminowe), zobowiązujące emitenta do zwrotu
ich wartości nominalnej w dniu wykupu; sprzedawane są natomiast poniżej tej wartości
(z dyskontem) – i wysokość dyskonta określa zysk nabywcy obligacji (tzw. obligacje zeroku-
ponowe). Istnieją również obligacje sprzedawane w wartości nominalnej – lecz zobowiązują-
ce emitenta do okresowej wypłaty odsetek (np. kwartalnie; tzw. obligacje kuponowe). Obliga-
cje wystawiane są imiennie lub na okaziciela – co umożliwia ich zbycie przed dniem wykupu.
Mają one tę przewagę nad akcjami, że obligatariusze nie stają się właścicielami spółki – więc
nie mają wpływu na podejmowane przez właścicieli decyzje, a po wykupie nie mają żadnych
roszczeń do majątku emitenta.
Innym papierem wartościowym są – stosunkowo najpóźniej wynalezione – certyfikaty
depozytowe (zazwyczaj krótko- i średnioterminowe). Potwierdzają one złożenie w danym
banku depozytu w określonej kwocie, na określony czas oraz przy określonej stopie procen-
towej – tzw. kuponie, wypłacanym na koniec trwania depozytu. Wystawiane są na okaziciela,
co pozwala na swobodne handlowanie nimi. Dzięki temu deponent może w dowolnym mo-
mencie 'wycofać' swoje środki, wraz z należną częścią odsetek – pod warunkiem, oczywiście,
że znajdzie kupca; kwota depozytu przez cały uzgodniony czas pozostaje zaś własnością ban-
ku.
Instrumenty te pozwalają bankom kredytowym na coraz efektywniejsze gromadzenie
funduszy. Z czasem więc ich funkcja ewoluowała: obecnie oprócz inwestowania własnych
116
środków, pożyczają one pieniądze od jednych (oferując im za to wynagrodzenie w postaci
odsetek) i użyczają je drugim (w zamian za odpowiedni procent). Przedsiębiorstwa te pełnią
więc bardzo pożyteczną funkcję w gospodarce: koncentrują strumień oszczędności i kierują
go na zyskowne przedsięwzięcia. Ich zarobek stanowi różnica między oprocentowaniem wy-
stawianych certyfikatów depozytowych i emitowanych obligacji a oprocentowaniem udziela-
nych kredytów.
Warto podkreślić, że bank kredytowy w każdej chwili jest wypłacalny: harmonizuje
terminy wymagalności pożyczanych od ludzi środków z terminami spłaty udzielanych kredy-
tów – tak aby zachować płynność finansową. Oczywiście, jeśli udzieli zbyt dużego wolumenu
kredytów, które nie zostaną spłacone – zbankrutuje; będzie to jednak bankructwo przedsię-
biorcze, wynikające z błędu – nie zaś bankructwo wynikające z fundamentów funkcjonowa-
nia. Im większa skala ich działalności, tym szybciej banki uczą się oceniać wiarygodność kre-
dytobiorców i udzielać pożyczek w najlepszy możliwy sposób.
Podczas gdy bankowość depozytowa powstała w wyniku specjalizacji w dziedzinie
przechowywania pieniądza, bankowość kredytowa – w sferze rynku pożyczkowego. Ludzie
przekonali się, że zamiast na własną rękę poszukiwać kogoś chętnego pożyczyć ich oszczęd-
ności na preferowany przez nich czas, a następnie prowadzić z nim negocjacje odnośnie wy-
sokości opłaty za pożyczkę, łatwiej będzie przynieść swoje oszczędności do przedsiębiorstwa,
które ma wystandaryzowane terminy zwrotu oraz ustalone stopy procentowe – a ponadto za-
pewnia znacznie większe prawdopodobieństwo odzyskania oszczędności. Z drugiej strony,
ludzie pragnący zaciągnąć pożyczkę, dzięki istnieniu banków kredytowych, również mają
analogicznie ułatwione zadanie. We współczesnej gospodarce funkcję banków kredytowych
pełnią m.in. banki inwestycyjne, firmy faktoringowe oraz kompanie finansowe.
3.3. Bankowa kreacja pieniądza
Przechowywanie cudzych bogactw, po których odbiór coraz rzadziej ktoś się zgłaszał
(gdyż z czasem rosło zaufanie do banków, jako solidnych i przydatnych instytucji), zrodziło
w głowach bankierów depozytowych poważny dylemat moralny: skoro nikt nie zauważy,
gdy przywłaszczą sobie część zdeponowanego w ich skarbcach złota i wykorzystają do zy-
skownych operacji (co nazywamy sprzeniewierzeniem) – dlaczego mieliby tego nie zrobić?
Okazało się, że kręgosłupy moralne wielu z nich złamały się pod ciężarem takiej sposobności
do zarobku: nie dość, że deponenci płacili im za przechowywanie całego złota, mogli jeszcze
część tych pieniędzy z zyskiem zainwestować (np. komuś pożyczyć). Historia pełna jest
117
przykładów nieuczciwych bankierów, którzy zbankrutowali, kiedy ludzie przyszli po swoje
pieniądze – gdyż okazało się, część powierzonych im funduszy sprzeniewierzyli. Warto za-
uważyć, że było to jeszcze w czasach, kiedy prawo nie zachęcało bankierów do przestępstw –
a nieuczciwych bankierów karało nawet śmiercią.147
Skąd tak mocne słowa? Wszak cała dzisiejsza bankowość opiera się na rezerwie cząst-
kowej! Owszem – i to jest przyczyna słabości naszych systemów bankowych i naszych 'pien-
iędzy'. Krytykę powinniśmy jednak rozpocząć odniesieniem stosowania rezerwy cząstkowej
do zasad moralnych (któym obecne prawo niejednokrotnie przeczy). Przyjrzyjmy się więc
bliżej procesowi bankowej kreacji pieniądza.
Depozyt bankowy stanowi umowę depozytu nieprawidłowego148
, dotyczącego pienią-
dza. Zgodnie z prawem rzymskim (które legło u podstaw prawodawstwa zachodnioeuropej-
skiego), depozyt nieprawidłowy to umowa o przechowanie przedmiotu określonego co do ga-
tunku (a więc nieokreślonego co do tożsamości). Umowa ta dotyczy zatem dóbr uważanych
za jednorodne (zamienne), przez co deponentowi nie zależy na zwrocie tych samych jedno-
stek danego dobra – a jedynie na równej jego ilości, rozmiarach lub wadze. W kontrakcie de-
pozytariusz zobowiązuje się do bezpiecznego przechowywania depozytu oraz do natychmia-
stowego zwrócenia go deponentowi na jego żądanie (stąd nazwa depozytu: 'na żądanie'
lub 'a'vista') – które ten może wysunąć w dowolnym momencie. Własność depozytu przez
cały czas trwania umowy pozostaje przy deponencie; przedmiot oddany w depozyt jest więc
dla niego cały czas dobrem teraźniejszym149. Z tego względu deponent musi (o ile tak jest
określone w umowie) uiścić uzgodnioną opłatę, która ma ma uzasadnienie w pokryciu kosz-
tów przechowywania depozytu.
Kontrakt depozytu nieprawidłowego diametralnie różni się więc od pożyczki. Pożyczka
jest bowiem umową, która przenosi na uzgodniony czas własność przedmiotu pożyczki
na pożyczkobiorcę. Pożyczkobiorca przez cały czas trwania umowy swobodnie dysponuje
przedmiotem pożyczki – i jedynie na koniec uzgodnionego okresu zobowiązany jest do zwró-
cenia go pożyczkodawcy. Beneficjentem opłaty za zawarcie kontraktu pożyczki jest pożycz-
kodawca, który uzgadnia cenę, za którą zrzeknie się swojego dobra teraźniejszego i wymieni
147
Znakomitą analizę krytyczną historycznych przykładów łamania umowy depozytu pieniężnego Czytelnik
znajdzie m.in. w: J. H. de Soto, Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne [tłum. G. Łuczkiewicz], In-
stytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2009, s. 27-86. 148
Warto zapoznać się z analizą prawną depozytu nieprawidłowego, jakim jest depozyt bankowy, zawartą w:
J. H. de Soto, Pieniądz, kredyt bankowy..., s. 1-26 oraz 87-126. Stąd pochodzą również przytoczone poniżej
definicje depozytu nieprawidłowego oraz pożyczki. 149
Należy zwrócić uwagę, że depozytem na żądanie nie jest jedynie powszechnie kojarzony z nim rachunek
a'vista – lecz każdy depozyt bankowy lub inna umowa finansowa, która pozwala na wycofanie środków
w dowolnym momencie bez utraty kapitału – a więc również np. polisa ubezpieczenia na życie, która spełnia
ten warunek.
Patrz: J.H. de Soto, Pieniądz, kredyt bankowy..., s. 119-126.
118
je na dobro przyszłe.
Widzimy więc, że bankierzy, przywłaszczając sobie część powierzonych im depozytów,
łamią kontrakt depozytu nieprawidłowego. Traktują depozyt jak 'pożyczkę na czas nieokreśl-
ony' i podstępnie korzystają z cudzej własności. Nic więc dziwnego, że z czasem sytuacja
uległa wypaczeniu i to banki, w nadziei na nieuczciwy zarobek, zaczęły płacić za powierzenie
im pieniędzy – które następnie wykorzystywały, łamiąc kontrakt. Bankierzy zorientowali się,
że zamiast sporadycznie sprzeniewierzać część depozytów, mogą rozwinąć regularną działal-
ność kredytową. W efekcie połączeniu uległy dwie – początkowo odrębne – dziedziny ban-
kowości: bankowość depozytowa (zajmująca się magazynowaniem pieniądza) oraz banko-
wość kredytowa (lub inwestycyjna – odpowiedzialna za łączenie ludzi, którzy chcą zainwe-
stować zaoszczędzone środki z ludźmi, którzy tych środków potrzebują). W ten sposób po-
wstała współcześnie występująca bankowość depozytowo-kredytowa.
Połączenie tych dwóch rodzajów działalności pozwoliło bankierom na kreację pienią-
dza. Proces ten polega na defraudacji części powierzonych bankierom środków i przeznacze-
niu ich na kredyty. Początkowo polegało to na fizycznym przekazywaniu kredytobiorcy złota
należącego do deponenta. W miejsce pełnego pokrycia depozytów w złocie (stuprocentowej
rezerwy), banki zaczęły stosować rezerwę cząstkową – która oznacza, że część ludzi może
wypłacić zdeponowane złoto tylko dlatego, że nie zrobili tego inni. Warunkiem wystarczają-
cym do odzyskania złota przestało być wcześniejsze jego zdeponowanie – konieczne było
jeszcze utrzymanie depozytów przez innych klientów banku. Banki, odchodząc od stuprocen-
towej rezerwy, stały się więc faktycznymi bankrutami – gdyby wszyscy deponenci zgłosili się
po swoje pieniądze, nie byłyby w stanie zaspokoić ich słusznych roszczeń.
Kiedy powszechne zaufanie do substytutów pieniądza osiągnęło wystarczający poziom,
kredyty przybrały formę albo emisji banknotów, które nie mają pokrycia w pieniądzu zgro-
madzonym w bankowym skarbcu (a więc są fałszywe) – albo tworzenia depozytów ex nihilo
(a więc również fałszywych – bez pokrycia w pieniądzu). Obydwa te sposoby polegają na do-
puszczeniu się przez bank oszustwa względem kredytobiorcy: dostaje on fałszywy substytut
pieniądza, który bank stworzył z niczego – a musi oddać prawdziwy, który będzie musiał za-
oszczędzić. Dzięki zastosowaniu substytutów pieniądza, złoto pozostaje w bankowym skarb-
cu dopóki ktoś nie spienięży banknotu, nie zlikwiduje depozytu lub nie dokona przelewu
do innego banku; kreacja pieniądza mogła przez to przybrać jeszcze większe rozmiary.
Kiedy bank udziela kredytu na bazie złota z depozytu na żądanie, oszukuje zarówno de-
ponenta, jak i kredytobiorcę. Deponent jest przekonany, że złożone w banku środki są dostęp-
ne na każde jego żądanie – i dlatego uważa je za część swojego salda gotówkowego (zaspoka-
119
jają więc część jego popytu na pieniądz). Kredytobiorca natomiast otrzymuje depozyt bądź
banknot, którymi może swobodnie dysponować – tak jakby były pokryte pieniądzem;
on również, oczywiście, zaliczy kwotę kredytu do swojego salda gotówkowego. Zatem te sa-
me pieniądze będą w posiadaniu dwóch osób jednocześnie! (Właśnie dlatego proces ten na-
zywamy kreacją pieniądza.) Sprawa nie musi wyjść na jaw od razu – lecz co się stanie,
gdy deponent i kredytobiorca przyjdą do banku po swoje pieniądze tego samego dnia? Okaże
się, że ich złota nie ma – bank będzie mógł zaspokoić jedynie część ich roszczeń i zbankrutu-
je.
Po przeanalizowaniu procesu kreacji pieniądza z perspektywy pojedynczej transakcji,
zastanówmy się, jakie są konsekwencje systematycznego stosowania takich nieuczciwych
praktyk.
Nikt nie bierze kredytu, aby jego kwotę zatrzymać w swoim posiadaniu – byłoby to
działanie pozbawione ekonomicznego sensu. Wszak oprocentowanie lokat bankowych jest –
i musi być – niższe niż kredytów. Kredyt zawsze zaciąga się w określonym celu. Pieniądze
pożycza się po to, aby je wydać – gdyż, jak już pisaliśmy, pieniądz jest zawsze środkiem.
Kiedy więc bank stworzy depozyt ex nihilo (a w ten sposób w rozwiniętym systemie
bankowym wygląda udzielenie kredytu), kredytobiorca albo przeleje jego kwotę (dla uprosz-
czenia przyjmijmy, że w całości) na konto swojego kontrahenta (dla uproszczenia przyjmijmy,
że jednego), albo wypłaci mu daną sumę w banknotach (które, co logiczne, tak jak depozyt
nie będą miały pokrycia) – albo uiści ją w złocie; zależeć to będzie od indywidualnych
uzgodnień w umowie.
Jeśli kontrahent będzie korzystał z usług tego samego banku, w przypadku przele-
wu – z perspektywy banku – nic się nie zmieni: po prostu przeksięguje on pewną kwotę z jed-
nego konta na drugie. Jeśli transakcji dokonano przy użyciu banknotów, beneficjent płatności
najprawdopodobniej zachowa je dla dokonywania dalszych transakcji (wszak są, według nie-
go, poświadczeniem posiadania przez niego w banku określonej ilości złota); bank znów
nie odczuje konsekwencji tej operacji. Jeśli zaś dla dokonania płatności wykorzystano złoto,
najprawdopodobniej wróci ono z powrotem do bankowego skarbca (skoro sprzedawca jest
klientem banku, najwyraźniej mu ufa) – z tych samych względów, dla których ludzie zaczęli
posługiwać się substytutami pieniądza. Ostatnie rozwiązanie nie miałoby więc większego
sensu i jest bardzo mało prawdopodobne.
Widzimy zatem, że gdy pieniądze z kredytów krążą pomiędzy klientami tego samego
banku, jest to dla niego rozwiązanie bardzo pożądane – nie musi bowiem wydawać ze swego
skarbca złota, na którym buduje piramidę kredytową. Dzięki temu, zamiast emitować bankno-
120
ty i tworzyć depozyty jedynie w oparciu faktycznie istniejące złoto (a więc w stosunku 1:1),
będzie mógł znacznie zwiększyć proporcję substytutów do prawdziwego pieniądza. W miej-
sce stuprocentowej rezerwy na depozyty i banknoty, wprowadzi rezerwę cząstkową – jedynie
część depozytów i banknotów znajdzie pokrycie w złocie, a pozostała będzie pustym, infla-
cyjnym pieniądzem. Prześledźmy wpływ takich praktyk na efektywną podaż pieniądza.
Jak wyżej napisaliśmy, ludzie traktują banknoty oraz depozyty bankowe jak substytuty
pieniądza – gdyż wierzą, że mają one pokrycie w prawdziwym pieniądzu (np. złocie). Korzy-
stają więc z nich tak, jakby obracali pieniądzem. Póki banki – zgodnie z umową – przechowu-
ją całość powierzonych im środków, nie ma to żadnego wpływu na efektywną podaż pienią-
dza – poza zmianą jej formy: po prostu część złota zostaje złożona w bankowym skarbcu
i na tę część wystawiane są banknoty (lub założone depozyty). Odpowiednia ilość złota zosta-
je więc wykluczona z efektywnej podaży pieniądza
Jednak w sytuacji, kiedy banki defraudują część złota z depozytów, sytuacja wygląda
diametralnie inaczej. W przypadku naszego banku-monopolisty, cieszącego się powszechnym
zaufaniem – który z tego powodu nie musi martwić się o to, że złoto wypłynie z jego skarbca
(o ile ludzie nie stracą do niego zaufania) – sytuacja będzie wyglądać następująco.
Załóżmy, że bank przyjmuje w depozyt na żądanie 500 uncji złota – wystawi więc
banknot lub stworzy depozyt o wartości 500 uncji. Z doświadczenia bankierów wynika jed-
nak, że w bankowym skarbcu praktycznie nieprzerwanie pozostaje ok. 4/5 całkowitej ilości
pierwotnie zdeponowanego złota – a klienci podejmują średnio jedynie ok. 1/5 swoich depo-
zytów. Bank postanawia więc udzielić kredytu w wysokości 400 uncji złota, które nie należą
do niego (100 uncji, czyli 20% pozostawiając w rezerwie na przewidywane wypłaty złota).
W efekcie tworzy depozyt w tej wysokości – a kredytobiorca płaci swojemu kontrahentowi,
przelewając 400 uncji na jego konto. Bank-monopolista w przypadku nowego depozytu rów-
nież zastosuje dwudziestoprocentową rezerwę – pożyczając 320 uncji złota, które faktycznie
nie istnieją. Kolejny kredytobiorca także dokona przelewu, aby zapłacić swojemu kontrahen-
towi – a zatem bank znów zastosuje dwudziestoprocentową rezerwę, tworząc 256 uncji złota
kredytu z niczego; i proces będzie w ten sposób postępował ad infinitum.
W efekcie, stworzona zostanie ilość substytutów pieniądza 5150
razy większa od ilości
złota zdeponowanego w bankowym skarbcu. Oznacza to, że 4/5 efektywnej podaży pieniądza
została wykreowana przez bank i nie reprezentuje żadnej wartości – jest fałszywa. Mimo to
150
Wynika to ze wzoru na sumę szeregu geometrycznego (S), który ma następującą postać: S = a1/(1–q),
przy -1>q>1; gdzie a1 – pierwszy wyraz szeregu, q – iloraz szeregu. W naszym przykładzie a1 = 1 (jako
100%), zaś q = 0,8 (100%-20%); podstawiając do wzoru: S = 1/(1–0,8) = 1/0,2 = 5. Odwrotność stopy re-
zerw bankowych nazywamy z tego względu mnożnikiem kreacji pieniądza.
121
ludzie będą się posługiwać depozytami i banknotami tak, jakby miały pokrycie w złocie –
gdyż do tej pory na każde żądanie bank wypłacał ich złoto (inaczej nie zdobyłby zaufania
klientów). Oznacza to, że na rynku zalanym przez pusty pieniądz ceny wzrosną kilkukrotnie.
Najwięcej skorzysta na tym procederze bank, który będzie pobierał odsetki od pienię-
dzy, których nie ma. Nie będzie musiał – tak jak każdy przedsiębiorca – oszczędzać ani zacią-
gać pożyczek, aby zgromadzić kapitał; on sobie pieniądz po prostu wytworzy. Kolejnymi be-
neficjentami będą kredytobiorcy, którzy jako pierwsi dostaną nowy pieniądz – a więc będą
mogli dokonywać nim zakupów jeszcze po starych cenach – mimo że podaż pieniądza wzro-
śnie151
. Kolejni posiadacze tego pieniądza będą stopniowo coraz bardziej rozcieńczać jego
wartość – aż w końcu siła nabywcza pieniądza będzie odpowiadać jego nowej podaży. Stracą
na tym wszyscy właściciele 'starego' pieniądza, gdyż część wartości ich dotychczasowych
sald gotówkowych zostanie przeniesiona na nowy, inflacyjny pieniądz. Ceny wzrosną, a oni
wciąż będą posiadać tyle samo gotówki. Konsekwencje kreacji pieniądza są więc takie same,
jak każdego fałszerstwa.
Na wolnym rynku (na którym brak formalnych barier wejścia) bardzo mało prawdopo-
dobne jest jednak, aby jeden bank miał tylu klientów, że złoto nigdy nie wypłynie z jego
skarbca (a więc osiągnął pozycję quasi-monopolisty) – będzie raczej występować ogromna
liczba banków, z których część osiągnie większe udziały w rynku. Ponadto, bardzo możliwe,
że część osób nie będzie darzyła banków zaufaniem i będzie posługiwać się jedynie krusz-
cem. Oznacza to, że banki nie będą mogły bezkarnie zwiększać podaży pieniądza, poprzez
emisję fałszywych jego substytutów na masową skalę – a ekspansja kredytowa każdego ban-
ku będzie ograniczona do jego klienteli.
Kiedy bowiem jeden bank przyjmie w depozyt 500 uncji złota, a następnie, stosując
dwudziestoprocentową stopę rezerw, stworzy z niczego depozyt na kwotę 400 uncji,
aby udzielić kredytu – kredytobiorca najprawdopodobniej dokona przelewu na konto swojego
kontrahenta, który będzie klientem innego banku. W takim wypadku ów bank zgłosi się
do banku-kredytodawcy po należne mu złoto (gdyż w jego interesie leży, aby dysponować
złotem, pokrywającym jego depozyty – a nie zadowalać się jedynie obietnicami innych ban-
ków). Rezerwa inflacyjnego banku ulegnie drastycznemu obniżeniu. Z początku 500 uncji
depozytu pierwotnego oraz 400 uncji depozytu kredytobiorcy miało pokrycie w 500 uncjach
złota oraz 400 uncjach kredytu. Stopa pokrycia złotem wynosiła więc 500/(500+400) = 5/9.
Kiedy jednak bank ten musiał wypłacić swojemu konkurentowi 400 uncji złota, stopa rezerw
zmalała do (500-400)/500 = 1/5 – miał więc miejsce niemal trzykrotny względny spadek re-
151
Co wynika z teorematu regresji – ludzie kształtują popyt na pieniądz (a więc ustalają ceny posiadanych dóbr)
na podstawie 'wczorajszej' siły nabywczej pieniądza.
122
zerw kruszcu, który poważnie zagroził wypłacalności banku. Wystarczy, że – zgodnie z zało-
żeniem bankierów – pierwotny deponent zdecyduje się na wypłatę 20% swojego depozytu,
a bankowy skarbiec będzie pusty! A co, jeśli zdecyduje się na wypłatę 25%, 50% – albo cało-
ści? Skąd bank weźmie złoto, aby zaspokoić jego słuszne roszczenie? Będzie musiał przyznać
się do sprzeniewierzenia jego środków i zbankrutować.
Na wolnym rynku bankowym bezkarna kreacja pieniądza byłaby więc ograniczona
do klienteli danego banku. Gdy tylko depozyt lub banknot zostanie przekazany klientowi in-
nego banku, ten z pewnością upomni się o należne złoto i ukróci tym samym ekspansję kredy-
tową konkurenta.
Ważne jest tutaj, aby właściciele wszystkich przedsiębiorstw odpowiadali za ich długi
własnym majątkiem. Będą wtedy podejmować rozważne decyzje, licząc się z konsekwencja-
mi bankructwa. Znajdą się, oczywiście, ryzykanci, przedkładający zarobek nad spokojny
sen – jednak w systemie wolnej bankowości zostaną oni szybko sprowadzeni na ziemię –
i to bez niczyjej woli; po prostu każdy bank będzie działał w swoim interesie, gromadząc na-
leżne mu złoto.
Może ktoś powiedzieć, że wystarczyłoby założyć kartel bankowy, w którym brałyby
udział wszystkie banki. Bankierzy zmówiliby się, że nie będą domagać się złota za swoje
banknoty i depozyty – a wtedy kreacja pieniądza mogłaby odbywać się na masową skalę. Ta-
kie rozwiązanie jest jednak bardzo mało prawdopodobne, gdyż na wolnym rynku działałaby
ogromna rzesza mniejszych i większych banków. Wystarczyłoby, żeby kilka z nich nie przy-
stało na propozycję, wciąż realizując swoje tytuły do złota – a kartel nie miałby szans na roz-
winięcie skrzydeł. Podobnie, gdyby w pewnym momencie choć jeden bank zwietrzył szansę
na doprowadzenie konkurentów do upadku i wyłamał się z kartelu – spowodowałby masową
falę bankructw i kartel przepadłby z kretesem. Kolejnym zagrożeniem dla takiej zmowy byli-
by potencjalni konkurenci. Nie zapominajmy, że na wolnym rynku nie ma formalnych barier
wejścia do żadnej branży – więc gdy tylko przedsiębiorcy dostrzegliby, że system bankowy
jest niewypłacalny, z pewnością zauważyliby możliwość łatwego zarobku poprzez doprowa-
dzenie konkurentów do bankructwa i przejęcie dużej liczby ich klientów.
Ponadto, przypomnijmy, że powszechność posługiwania się substytutami pieniądza za-
leży od trzech czynników: popularności usług bankowych, rozmiarów klienteli poszczegól-
nych banków oraz poziomu powszechnego zaufania do banków. Jeśli więc ludzie zorientują
się, że korzystają z silnie inflacyjnego pieniądza, który nie ma pokrycia w złocie, masowo
zgłoszą się do banków, aby wymienić banknoty i depozyty na złoto. Jeśli nawet ktoś z po-
czątku będzie sceptycznie podchodził do sprawy, widząc tłumy wypłacających złoto,
123
też ustawi się w kolejce – w obawie przed tym, że dla niego złota już zabraknie, bank upad-
nie, a on zostanie ze stosem bezwartościowych papierów. Zjawisko takie nazywamy paniką
bankową152. Aby ją wywołać, nie potrzeba wiele – w systemie opartym na rezerwie cząstko-
wej wystarczy byle pogłoska, np. o planowanym zawieszeniu wypłat przez dany bank.
Widzimy więc, że wolna bankowość potrafi się obronić przed inflacyjną ekspansją kre-
dytową banków na masową skalę – nawet jeśli prawo nie wymaga od banków utrzymywania
pełnego pokrycia w złocie depozytów na żądanie. Po pierwsze, ograniczeniem są same ban-
ki – konkurenci będą żądać wypłaty należnego złota, gdyż mają w tym żywotny interes.
Po drugie, banki stosujące rezerwy cząstkowe wystawiają się na nieustanne ryzyko paniki
bankowej – która może zostać zapoczątkowana przez zwykłą plotkę; zawieszenie wypłat de-
pozytów będzie oznaczało bankructwo. Po trzecie, ludzie stopniowo będą tracić zaufanie
do silnie inflacyjnego substytutu pieniądza i wrócą do posługiwania się kruszcem. Po czwarte
wreszcie, właściciele banków nie będą tak pewni siebie, aby utrzymywać swoje banki w sta-
nie permanentnej niewypłacalności – gdyż w razie bankructwa stracą cały swój majątek oso-
bisty, odpowiadając za długi banku.
Rozważmy teraz przypadek, gdy deponent, skuszony przez bank odsetkami, zgodzi się
na rezerwę cząstkową dla swojego depozytu. Czy takich umów również należy zabronić?
Odpowiedź może być tylko jedna: owszem. Wyobraźmy sobie, że Kowalski zawiera
z Nowakiem umowę najmu garażu; dzięki temu Kowalski może trzymać samochód u Nowa-
ka. Po pewnym czasie okazuje się, że Kowalski prawie nie używa swojego samochodu, więc
Nowak składa mu propozycję: wynajmie jego samochód Wiśniewskiemu, dzięki czemu
to Nowak będzie płacił Kowalskiemu – połowę opłaty za najem od Wiśniewskiego. Aby jed-
nak Kowalski w każdej chwili mógł skorzystać z samochodu, w razie potrzeby ukradną po-
jazd Wójcikowi. Czy taka umowa powinna być honorowana w świetle prawa?
Choć analogia do kreacji pieniądza nie jest pełna, zasada jest podobna: dwie osoby
spółkują przeciw mieniu osób trzecich dla osiągnięcia korzyści majątkowych ich kosztem.
Cóż
z tego, że deponent – w zamian za wypłatę odsetek – zgodzi się na utrzymywanie przez bank
rezerwy cząstkowej dla swojego depozytu – skoro nadal pragnie mieć dostępną na żądanie
pełną jego kwotę? Nie można czegoś pożyczyć, aby z tego tytułu czerpać korzyści – a jedno-
cześnie cały czas to posiadać. Jest to nielogiczne i niemożliwe. W systemie bankowym udaje
się to tylko dzięki systematycznie dokonywanym fałszerstwom, na których proporcjonalnie
do swoich sald gotówkowych tracą wszyscy posiadacze pieniądza.
152
Zamiennie używany jest również dość nieszczęśliwy, angielsko-polski termin run na bank (od ang. 'run').
124
Podsumujmy teraz nasze rozważania na temat bankowej kreacji pieniądza. Po pierwsze,
jest to złamanie umowy nieprawidłowego depozytu pieniężnego – oszustwo względem depo-
nenta. Po drugie, polega to na emisji fałszywych (niepokrytych pieniądzem – np. złotem)
banknotów lub depozytów – co jest oszustwem względem kredytobiorcy. Po trzecie, jest to
grabież dokonywana na wszystkich posiadaczach pieniądza – gdyż każde zwiększenie efek-
tywnej podaży pieniądza rozcieńcza jego siłę nabywczą na większą liczbę jednostek. Jest to
przyczyną, dla której bankowa kreacja pieniądza powinna być ścigana przez prawo – tak jak
każde inne fałszerstwo i oszustwo – nawet jeśli deponenci zgodziliby się na stosowanie przez
bank rezerwy cząstkowej dla ich depozytów na żądanie, w zamian za wypłatę odsetek.
Jeśli sferę bankowości pozostawimy wolnemu rynkowi, zapobiegnie on kreacji infla-
cyjnego pieniądza na masową skalę. Pozwoli bowiem – z uwagi na brak biurokratycznych
barier wejścia na rynek – na funkcjonowanie wielu banków, które będą ze sobą rywalizować.
Będą żądać od konkurentów wypłaty złota, kiedy tylko trafi do nich banknot, czek bądź prze-
lew
z innego banku – gdyż będzie im zależało na pokryciu swoich depozytów i banknotów krusz-
cem, aby były w stanie zrealizować analogiczne żądanie ze strony innego banku bądź swoje-
go klienta. Ponadto, stosowanie jedynie częściowej rezerwy na banknoty i depozyty z defini-
cji utrzymuje bank w stanie permanentnej niewypłacalności – a więc w przypadku wystąpie-
nia paniki bankowej, kiedy klienci szturmują bank w celu wypłaty swoich pieniędzy, taki
bank musi upaść. Właścicielom bardzo mocno będzie zależało na tym, aby do tego nie dopu-
ścić, gdyż w przypadku bankructwa nie dość, że stracą swój biznes – będą odpowiadać całym
majątkiem za jego niespłacone zobowiązania. Łagodniejszą formą utraty zaufania do inflacyj-
nych substytutów pieniądza jest stopniowy powrót społeczeństwa do posługiwania się krusz-
cem i rezygnacja z usług banków – czego te, oczywiście, również będą chciały uniknąć, gdyż
odbiera im to ekonomiczną rację bytu.
Podsumujmy nasze rozważania słowami Ludwiga von Misesa: „Myli się ten, kto wy-
obraża sobie wolną bankowość jako sytuację, w której każdy może emitować dowolną ilość
banknotów i bezkarnie oszukiwać klientów. Często przywołuje się powiedzenie anonimowego
Amerykanina, które przytacza Tooke: »Wolny handel w bankowości to wolność oszukiwania«.
Tymczasem swoboda emitowania banknotów doprowadziłaby do znacznego ograniczenia
w posługiwaniu się nimi, a może do ich likwidacji. Właśnie to miał na myśli Cernushi, kiedy
24 października 1865 roku wypowiedział się przed francuską komisją bankową następująco:
»Uważam, że system nazywany wolną bankowością doprowadziłby do całkowitego wyelimi-
nowania banknotów we Francji. Chciałbym przyznać każdemu prawo emisji banknotów, żeby
125
nikt już ich nie przyjmował«.”153
3.4. Rządowy pieniądz fiducjarny, bank centralny
i polityka pieniężna154
Dotychczas w naszych rozważaniach przyjmowaliśmy, że społeczeństwo jest wolne.
Stopniowo wykształciły się więc w nim takie instytucje, jak wymiana handlowa (rynek), śro-
dek wymiany (pieniądz), a następnie banki depozytowe i banki kredytowe – które miały rację
bytu tylko dlatego, że ludzie uznali je za przydatne. Pieniądz był przez ludzi wybierany zgod-
nie z ich preferencjami – a banki starały się jak najlepiej wychodzić naprzeciw potrzebom
konsumentów, gdyż jedynie wtedy mogły liczyć na zarobek. Pieniądz oraz system bankowy
były wolne.
Wiemy jednak, że we współczesnym świecie społeczeństwa nie są wolne. W praktycz-
nie każdym kraju istnieją struktury państwowe, które – przy systematycznym wykorzystaniu
przemocy – zmonopolizowały lub zdominowały instytucje oraz sfery ludzkiego działania,
które władcy państw uznali za 'strategiczne'.155
Do takich zaliczyli m.in. pieniądz oraz ban-
kowość156
. Prześledźmy więc skutki takiego stanu rzeczy.
Pierwszym krokiem na drodze do rozrostu państwa w omawianej przez nas sferze była
nacjonalizacja pieniądza. Z początku władcy na wiele sposobów utrudniali funkcjonowanie
mennicom, które – jak wszystkie pożyteczne dla społeczeństwa instytucje – zostały wymy-
ślone, założone i były początkowo prowadzone przez prywatnych przedsiębiorców. Stopnio-
wo jednak rządzący – przy wykorzystaniu zinstytucjonalizowanej przemocy państwowej –
zdobywali coraz większą przewagę nad prywatnymi mennicami – aby w ostateczności do-
prowadzić do nacjonalizacji przemysłu menniczego. Władcy wmówili ludziom, że pieniądz
jest szczególnym dobrem, które ma dla gospodarki tak doniosłe znaczenie, iż musi się znaleźć
pod ich troskliwą opieką – co zapobiegnie oszustwom chciwych mincerzy.
153
L. von Mises, Ludzkie działanie..., s. 380. 154
Na podst.: M. N. Rothbard, Tajniki bankowości..., s. 51-67; 138-194. 155
Pogląd, że państwo zawsze opiera się na zmonopolizowaniu (znacjonalizowaniu) stosowania przemocy
w obrębie danego terytorium, co – nawet w ustroju demokratycznym – zawsze w niesprawiedliwy sposób
ogranicza ludzką wolność, został doskonale uargumentowany w:
M. N. Rothbard, Etyka wolności [tłum. J. Woźnicki, J. M. Fijor], Fijorr Publishing, Warszawa 2010;
M. N. Rothbard, O nową wolność. Manifest libertariański [tłum. W. Falkowski], Fundacja Odpowiedzialność
Obywatelska: Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 2004;
M. N. Rothbard, Egalitaryzm jako bunt przeciw naturze [tłum. K. Węgrzecki], Fijorr Publishing, Warszawa
2009. 156
W celu zapoznania się z historią nacjonalizacji pieniądza oraz powstania banków centralnych, warto zapo-
znać się np. z: M. N. Rothbard, Tajniki bankowości...
126
Prawdziwy, prywatny pieniądz został więc zastąpiony monopolistycznym pieniądzem
państwowym – którym, z braku alternatyw, poddani musieli się posługiwać. Dodatkowo, po-
pyt na pieniądz państwowy podsycany był przez pobór podatków właśnie w państwowym
pieniądzu – co sprawiało, że nawet gdyby ludzie wynaleźli do rozliczeń między sobą nowy
pieniądz niekruszcowy (np. biżuterię, drogocenne tkaniny czy kwity magazynowe na zboże),
i tak potrzebowali państwowych monet do rozliczenia się z urzędem podatkowym.
Taki obrót sprawy pozwolił władcom na psucie monet – pierwsze państwowe fałszer-
stwa na masową skalę. Dzięki temu, że to oni ustalali wartość nominalną bitych przez siebie
monet, nie musieli przywiązywać wagi do ilości zawartego w nich kruszcu. Mogli zmniejszyć
jego zawartość w monecie o połowę (poprzez stosowanie domieszek metali nieszlachetnych
oraz zmniejszanie jej rozmiarów – np. skrawanie brzegów) – a jej wartość nominalną ustalić
na dotychczasowym poziomie. Wystarczyło jedynie 'zagwarantować' odpowiednią zawartość
kruszcu stemplem państwowej mennicy na sfałszowanej monecie. W ten sposób władcy 'za-
oszczędzali' sporo kruszcu, wydając nowowybity pieniądz po cenie nominalnej, która prze-
wyższała wartość kruszcu w monecie – dzięki czemu mogli wytworzyć więcej monet
z tej samej ilości złota, przenosząc – poprzez rozcieńczenie ich siły nabywczej na większą
podaż pieniądza – część realnych sald gotówkowych ludności do swojego skarbca.
Nacjonalizacja pieniądza pozwoliła więc władcom na bezkarne okradanie poddanych
i gromadzenie ich kosztem znacznych sum. Czasem psucie pieniądza miało miejsce jedynie
w stosunku do nowych monet – a czasem władcy wymieniali całą podaż pieniądza, pod pre-
tekstem np. zmiany wizerunku na awersach monet. Psucie monety na wielką skalę miało za-
zwyczaj miejsce w obliczu wojny lub w przypadku konieczności spłaty pozostałych po wo j-
nie długów.
Oczywistym skutkiem psucia monety jest urzeczywistnienie prawa Kopernika-
Greshama – które mówi, że w przypadku posiadania dwóch monet o odgórnie narzuconej
równej wartości nominalnej, ludzie zawsze zapłacą tą, która ma mniejszą zawartość kruszcu –
a monetę z większą zawartością kruszcu zachowają dla siebie. W uogólnionej, skróconej wer-
sji prawo to brzmi: pieniądz gorszy zawsze wypiera z obiegu lepszy pieniądz o tej samej war-
tości nominalnej. Należy podkreślić, że taka zależność występuje jedynie w przypadku urzę-
dowego narzucenia równej wartości obydwu walutom. Na wolnym rynku jest inaczej: gorszy
pieniądz, o woluntarystycznie zawyżonej wartości nominalnej, nie ma racji bytu – a w obiegu
pozostaje pieniądz lepszy.
Kolejnym pomysłem na podstępne bogacenie się państwa kosztem obywateli było
wprowadzenie rządowego pieniądza papierowego, który nazywamy również pieniądzem fi-
127
ducjarnym lub po prostu pustym pieniądzem157
. Możliwość jego wprowadzenia wynikła
z powszechnego posługiwania się banknotem jako substytutem pieniądza. Z początku władcy
bili monety kruszcowe, w których systematycznie zmniejszali zawartość złota lub srebra –
wiedząc, że poddani i tak będą się nimi posługiwać. Ludzie pieniądze te przechowywali
w bankach, a jako pokwitowanie złożenia depozytu otrzymywali banknoty.
Rządy wpadły więc na 'genialny' pomysł: po co bić fałszywy pieniądz kruszcowy, skoro
można zmonopolizować emisję banknotów, przymuszając ludzi do posługiwania się nimi?
Stwarza to dużo większe pole do potencjalnych fałszerstw, gdyż nikt nie jest w stanie spraw-
dzić, ile złota w rzeczywistości stoi za całą podażą banknotów (pod warunkiem, że zniechęci
się poddanych do wymiany posiadanych banknotów na kruszec). Oczywiście, wszystko tłu-
maczono interesem ludzi, których należy chronić przed oszustwami ze strony chciwych ban-
kierów oraz fałszerzy.
Ustanowiono więc monopol emisyjny, przyznawany państwowym bankom centralnym.
Od tej pory prywatne banki nie mogły emitować własnych banknotów, lecz musiały posługi-
wać się banknotami rządowymi. Co więcej, ustawowo nakazano honorowanie ich we wszyst-
kich transakcjach – nikt nie miał prawa odmówić przyjęcia zapłaty w rządowym pieniądzu.
Oznaczało to, że społeczeństwu zabrano pieniądz i zmuszono je do posługiwania się praw-
nym środkiem płatniczym. Z jednej strony, nie jest to pieniądz, gdyż nie został wybrany przez
społeczeństwo ze względu na swoje właściwości (a więc posiadaną wartość), a z drugiej –
pełni w gospodarce funkcję analogiczną do pieniądza, gdyż służy jako środek wymiany. Po-
wszechna akceptacja prawnego środka płatniczego nie jest jednak dobrowolna – lecz wynika
z przymusu stosowanego przez państwo, które obliguje poddanych do akceptowania płatności
nim dokonywanych oraz do uiszczania w nim zobowiązań podatkowych.
W początkowej fazie, naturalnie, rządowe banknoty były wymienialne na adekwatne
ilości kruszcu – gdyż w przeciwnym razie ciężko byłoby zmusić ludzi do posługiwania się
nimi i jako pieniądz wybraliby oni kruszec. Stopniowo jednak rządy zaczęły utrudniać oby-
watelom wymianę rządowego pieniądza fiducjarnego na kruszec, aby móc wciąż zwiększać
emisję banknotów niepokrytych złotem w stu procentach. Zaczęto więc wymieniać pieniądze
jedynie na duże porcje kruszcu, uniemożliwiając podjęcie złota uboższym ludziom – aby
po latach pójść o krok dalej i pozwolić na wymianę banknotów na złoto jedynie zagranicznym
bankom państwowym. Prywatni posiadacze pustego pieniądza przestali mieć możliwość wy-
płaty złota w zamian za swoją gotówkę. Doprowadziło to do niezwykle silnego, systematycz-
157
Należy zaznaczyć, że psute monety również były pieniądzem fiducjarnym – tzn. takim, którego siła nabyw-
cza nie opiera się na wartości kruszcu, który zawiera, lecz na dekrecie rządowym oraz przymusie honorowa-
nia go w rozliczeniach.
128
nego wzrostu podaży pieniądza fiducjarnego – a tym samym do znacznego spadku jego siły
nabywczej. Ludzie byli okradani ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy na niespotykaną
wcześniej skalę; pojęcie inflacji stało się im wyjątkowo bliskie.
Wyjaśnijmy tutaj, jak austriaccy ekonomiści rozumieją inflację. W powszechnym
mniemaniu oznacza ona wzrost cen – tymczasem jest to jedynie skutek inflacji. Inflacją jest
bowiem każde zwiększenie podaży pieniądza niepokrytego kruszcem. Zjawiskiem tym bę-
dziemy więc określać zarówno psucie monety, emisję rządowego pieniądza papierowego,
jak i bankową kreację pieniądza – które w konsekwencji doprowadzą do spadku siły nabyw-
czej pieniądza, a więc wzrostu cen.
Po omówieniu sposobu, w jaki prywatny pieniądz kruszcowy został zastąpiony rządo-
wym, inflacyjnym pieniądzem fiducjarnym, prześledźmy drogę, jaką przeszedł system wolnej
bankowości, stając się dwustopniowym systemem bankowości centralnej i komercyjnej.
W systemie wolnej bankowości nieuczciwi bankierzy, stosujący cząstkową rezerwę
na depozyty na żądanie, wstrzymywani byli przed posuwaniem się w ekspansji kredytowej
zbyt daleko, dzięki odpływowi gotówki ze skarbców do ich konkurentów, którzy upominali
się o należne im pieniądze. Dodatkowym zmartwieniem nieuczciwych bankierów były wybu-
chające co jakiś czas paniki bankowe, które doprowadzały do upadku banki prowadzące naj-
bardziej inflacyjną politykę kredytową. Wielu z nich marzyło więc o tym, aby stworzyć kartel
obejmujący wszystkie banki – i móc dzięki temu tworzyć kredyty z niczego na masową skalę.
Na wolnym rynku pomysł ten nie miał szans na realizację – bankierzy wpadli więc na po-
mysł, aby kartel uczynić przymusowym; do tego potrzebna im jednak była pomoc rządu, któ-
ry jako jedyny dysponował systemem instytucjonalnego przymusu zdolnym do przeprowa-
dzenia takiego przedsięwzięcia.
Jak wszystkie wysiłki, zmierzające ku rządowemu uregulowaniu jakiejś dziedziny go-
spodarki, tak i w tym przypadku – utworzenie banku centralnego uzasadniane było dążeniem
do zapewnienia systemowi bankowemu większej stabilności, przejrzystości i wiarygodności
odpowiedniej dla sektora instytucji zaufania publicznego. Nadzór banku centralnego miał
chronić rynek przed nieuczciwymi praktykami bankierów, wybawić banki od zagrożenia pa-
nikami bankowymi, a ich klientów – od groźby bankructwa ich banków, równoznacznego
z utratą zdeponowanych środków oraz od krążenia na rynku fałszywych substytutów pienią-
dza.
Tym sposobem ustanowiono dwustopniowy system bankowy, w którym banki komer-
cyjne obsługują klientów – natomiast bank centralny obsługuje banki komercyjne; stąd mówi
się, że bank centralny jest bankiem banków. Wszystkie banki zobowiązane są bowiem
129
do utrzymywania swoich rezerw gotówkowych w formie depozytów w banku centralnym158
;
służą one pokryciu depozytów należących do klientów banków komercyjnych, na poziomie
wymaganym przez prawo (tzw. stopa rezerwy obowiązkowej). Początkowo rezerwy bankowe
stanowiło złoto (co prowadziło do jego centralizacji w skarbcu banku centralnego) – jednak
w miarę odchodzenia od standardu kruszcowego, rezerwy zaczęto tworzyć głównie na bazie
pieniądza banku centralnego, walut obcych oraz papierów wartościowych (głównie obligacji
skarbowych bądź bonów pieniężnych). Rezerwy te zastępują zasoby złota przechowywane
w skarbcach banków działających na wolnym rynku – z tą różnicą, że tutaj wymagana jest
jedynie cząstkowa rezerwa, na bazie której bank może swobodnie budować swoją piramidę
kredytową. W ramach funkcji banku banków komercyjnych, bank centralny dokonuje rów-
nież rozliczeń między nimi, przelewając środki pomiędzy prowadzonymi przez siebie rachun-
kami tych banków – co zastępuje transfery kruszcu w systemie wolnej bankowości.
Bankowi centralnemu przyznano również monopol na emisję banknotów, które mają
status prawnego środka płatniczego; jest zatem jedynym bankiem emisyjnym. Pozostałe banki
mają prawo emitować pieniądz jedynie w postaci depozytów płatnych na żądanie. Oznacza to,
że klient nie może zamienić depozytu w banku komercyjnym na banknoty swojego banku
lub złoto – lecz musi przyjąć banknoty rządowe, które jego bank kupi od banku centralnego
bądź po prostu spienięży część swojego depozytu w banku centralnym. Ponadto, popyt
na prawny środek płatniczy wzmagany jest przez państwo, które wprowadziło wymóg uisz-
czania nim zobowiązań podatkowych. Ponieważ nikt nie może odmówić przyjęcia zapłaty
w rządowym pieniądzu fiducjarnym, domagając się np. złota – więc, zgodnie z prawem Ko-
pernika-Greshama159
, rządowy pieniądz papierowy wyprze z obiegu pieniądz kruszcowy.
Prestiż banku centralnego dodatkowo podniesiono poprzez uczynienie go centralnym
bankiem państwa. Oznacza to, że jest bankierem skarbu państwa (prowadzi kasową obsługę
budżetu oraz długu publicznego), a także innych instytucji państwowych, które utrzymują
w nim swoje depozyty oraz realizują za jego pośrednictwem rozliczenia pieniężne. Prawie
niespotykaną już rolą banku centralnego jest również udzielanie bezpośredniego kredytu
skarbowi państwa poprzez emisję banknotów.
Powstał więc twór dotychczas niespotykany: państwowy bank, któremu przyznano mo-
nopol na emisję banknotów ustanowionych prawnym środkiem płatniczym na terytorium ca-
łego państwa. Wszystkie banki komercyjne poddano nadzorowi banku centralnego oraz zo-
bowiązano do odprowadzania rezerw do jego skarbca i dokonywania rozliczeń między sobą
158
W niektórych państwach, w szczególnych przypadkach dopuszczalne jest utrzymywanie rezerw w skarbcu
banku komercyjnego. 159
Patrz s. 126.
130
za jego pośrednictwem. Klientami banku centralnego zostały również skarb państwa i inne
instytucje rządowe, dodatkowo zasilając jego skarbiec. Bank centralny zawiaduje więc poda-
żą pieniądza gotówkowego oraz, pośrednio, podażą depozytów bankowych w całym pań-
stwie. Marzenie wielu bankierów spełniło się: powstał przymusowy kartel bankowy, który
pozwalał na prowadzenie inflacyjnej ekspansji kredytowej na niespotykaną wcześniej skalę.
Zastanówmy się nad konsekwencjami, jakie dla systemu bankowego oraz podaży pieniądza
przyniosło powołanie do życia banku centralnego.
Po pierwsze, należy zauważyć, że skarbce banków komercyjnych opustoszały – prawie
całe zasoby złota (a później: banknotów banku centralnego, walut obcych i innych aktywów)
regularnie odprowadzane są do banku centralnego, który gromadzi rezerwy na pokrycie go-
tówki z terenu całego państwa. Banki mają żywotny interes w tym, aby ograniczać poziom
rezerw w swoim skarbcu do poziomu koniecznego do prowadzenia codziennych transakcji –
gdyż dopiero po złożeniu aktywów w depozycie w banku centralnym mogą budować na nich
piramidę kredytową.
Po drugie, w systemie bankowości dwuszczeblowej zmiany popytu na gotówkę skutku-
ją, pośrednio, zmianami podaży pieniądza. Przypomnijmy, że w systemie wolnej bankowości
ze stuprocentową rezerwą, gdy ludzie postanowili część depozytów wymienić na banknoty,
oznaczało to po prostu przekształcenie części podaży pieniądza z depozytów bankowych
na banknoty – nie powodując dalszych konsekwencji; efektywna podaż pieniądza pozostawa-
ła stała. Jednak w systemie z bankiem centralnym, kiedy klienci postanowią wycofać część
swoich depozytów, aby uzyskać w zamian rządowy pieniądz papierowy, banki komercyjne
będą musiały nabyć od banku centralnego jego banknoty, zmniejszając swoje rezerwy o od-
powiednią kwotę – a więc zmniejszy się podstawa ich piramidy kredytowej, co zmusi je
do podjęcia działań zaradczych.
Załóżmy, że pewien bank dysponuje 1 mln zł rezerw w banku centralnym (a więc klien-
ci zdeponowali w nim łącznie 1 mln zł – w gotówce bądź przelewając środki z innych ban-
ków). Przy stopie rezerwy obowiązkowej w wysokości 10%, bank ten mógł udzielić na tej
podstawie aż 9 mln kredytu w formie depozytów na żądanie (i prawie na pewno to uczynił).
Oznacza to, że klienci posiadają w naszym banku depozyty na łączną kwotę 10 mln zł, które
pokryte są 1 mln zł rezerw w banku centralnym oraz 9 mln należności kredytowych. Kiedy
więc deponenci postanowią spieniężyć 0,5 mln zł (a więc jedynie 5%) swoich depozytów, bę-
dzie to oznaczało, że ów bank również będzie musiał spieniężyć część swojego depozytu
w banku centralnym, dwukrotnie obniżając stan swoich rezerw – do poziomu 0,5 mln zł.
Początkowo nie wywoła to żadnych skutków w całkowitej ilości pieniądza – po prostu
131
0,5 mln zł zmieni formę z depozytów bankowych na banknoty banku centralnego. Jest to jed-
nak jedynie skutek bezpośredni. Jak już pisaliśmy, stopa rezerwy obowiązkowej w naszym
przykładzie wynosi 10%. Oznacza to, że skoro bank posiada obecnie 0,5 mln zł rezerw, wolno
mu wytworzyć jedynie 5 mln zł depozytów na żądanie – a więc prawie dwukrotnie mniej
niż w rzeczywistości (9,5 mln zł). Albo więc znajdzie sposób na szybkie i wydatne powięk-
szenie swoich rezerw (np. poprzez zaciągnięcie kredytu bądź emisję obligacji) – albo będzie
musiał znacznie ograniczyć wolumen udzielonych kredytów: poprzez odmowę przyznawania
nowych pożyczek i odnawiania linii kredytowych bądź odsprzedaż wierzytelności konkuren-
tom lub innym instytucjom finansowym. Najprawdopodobniej będzie musiał działać w oby-
dwie strony; będzie to robił tak długo, aż przywróci wymaganą proporcję rezerw do depozy-
tów w wysokości 1/10 (np. 0,75 mln zł rezerw / 7,5 mln zł depozytów; łączna kwota udzielo-
nych kredytów zostanie więc ograniczona do 6,75 mln zł).
Paradoksalnie, zwiększenie popytu na gotówkę spowoduje więc spadek podaży pienią-
dza, a co za tym idzie – również kredytu. W naszym przykładzie zaszły następujące zmiany:
ilość banknotów w posiadaniu ludności wzrosła o 0,5 mln zł, a wolumen depozytów zmalał
o 2,5 mln zł – co oznacza spadek efektywnej podaży pieniądza o 2 mln zł netto; jednocześnie
(przy założeniu, że 1,125 mln zł kredytów udało się bankowi odsprzedać), wolumen kredytów
zmalał o 1,125 mln zł. Widzimy więc, że w dwupoziomowym systemie bankowym opartym
na rezerwie cząstkowej, wzrost zapotrzebowania na gotówkę prowadzi do spadku podaży
pieniądza, natomiast spadek popytu na banknoty, analogicznie – do wzrostu podaży pieniądza
(gdyż banki będą mogły stworzyć więcej inflacyjnego kredytu w oparciu o nowe rezerwy).
Zaznaczmy tutaj, że w skład podaży pieniądza wchodzi jedynie pieniądz (a więc bank-
noty i depozyty) będący w posiadaniu ludności. Analogicznie do przypadku wolnej bankowo-
ści z wymogiem stuprocentowej rezerwy, gdzie złoto zdeponowane w bankowych skarbcach
stanowiło pokrycie dla banknotów i depozytów, więc było wykluczone z efektywnej podaży
pieniądza – w systemie z bankowością centralną banknoty zgromadzone w bankowych skarb-
cach oraz rezerwy zdeponowane w banku centralnym stanowią częściowe zabezpieczenie
dla banknotów i depozytów posiadanych przez klientów banków komercyjnych. Innymi sło-
wy, banknoty 'w obiegu' i depozyty w bankach komercyjnych są substytutem rezerw banko-
wych – tak jak na wolnym rynku substytutem złota były banknoty i depozyty.
Zatem suma rezerw bankowych, w połączeniu ze stopą rezerwy obowiązkowej, wyzna-
czają potencjalną wielkość podaży pieniądza – wokół której oscyluje zazwyczaj rzeczywista
jego podaż; banki z wielką chęcią pożyczają bowiem pieniądze, których nie posiadają,
aby zarabiać na odsetkach. Odmienna sytuacja ma miejsce w zasadzie jedynie w obliczu kry-
132
zysów gospodarczych, kiedy na rynku brakuje wystarczająco wiarygodnych kredytobiorców,
więc depozyty bankowe mają pokrycie większe od wymaganego prawem.
Skoro zaś stopa rezerwy obowiązkowej oraz poziom rezerw bankowych są głównymi
determinantami ilości pieniądza na rynku – a bank centralny kontroluje obydwie – rodzi to
ogromne pole do manipulacji podażą pieniądza. Pierwszym narzędziem polityki pieniężnej160
jest więc ustalanie stopy rezerwy obowiązkowej, która określa, jak dużą piramidę pustego
kredytu banki komercyjne mogą zbudować na bazie danego poziomu rezerw w banku cen-
tralnym – jeśli stopa rezerwy obowiązkowej wynosi 10%, banki będą mogły udzielić kredy-
tów na łączną kwotę dziewięciokrotnie przewyższającą posiadane w banku centralnym rezer-
wy. Dawniej zdarzało się, że banki centralne zmieniały stopę rezerwy drastycznie – jednak
później zorientowano się, że aby nie destabilizować rynku pieniądza, jej skoki nie powinny
być zbyt duże; np. ostatnie zmiany dokonywane w Polsce przez Radę Polityki Pieniężnej wy-
nosiły 0,5 p.p. – zaś w Stanach Zjednoczonych zmiany zwyczajowo nie przekraczają 0,25 p.p.
Jednak bank centralny – z racji tego, że jest bankiem banków – nie tylko prowadzi
ich depozyty a'vista, ale może również udzielać im kredytów w celu zwiększenia stanu
ich rezerw oraz przyjmować od nich wkłady oszczędnościowe, gdzie będą lokowały nadmiar
swoich rezerw ponad rezerwę obowiązkową. Ten instrument polityki pieniężnej nazywamy
operacjami depozytowo-kredytowymi.
Bank centralny ustala więc stopę depozytową, po której banki mogą lokować nadmiar
swoich środków na koniec każdego dnia i otrzymywać je z powrotem dnia następnego
(tzw. lokaty overnight). Niemniej jednak, banki komercyjne dokonują transakcji pieniężnych
również między sobą – co nazywamy rynkiem międzybankowym – aby więc konkurent zdecy-
dował się ulokować środki w danym banku komercyjnym, ten musi zaoferować mu oprocen-
towanie wyższe niż bank centralny. Dlatego też mówi się, że stopa depozytowa wyznacza mi-
nimalną rentowność lokat na rynku międzybankowym (ogranicza od dołu widełki oprocento-
wania pieniądza na tym rynku).
Drugą stopą procentową, którą wyznacza bank centralny, jest stopa lombardowa –
po której bank centralny udziela bankom komercyjnym jednodniowego kredytu, zabezpieczo-
nego rządowymi papierami wartościowymi. Ma on na celu pokrycie krótkoterminowych nie-
doborów płynności banków komercyjnych. Analogicznie do przypadku stopy depozytowej,
stopa lombardowa wyznacza maksymalny koszt pozyskania kredytu przez banki (zamyka
od góry korytarz wahań oprocentowania pieniądza na rynku międzybankowym).
160
Instrumenty polityki pieniężnej będziemy omawiać na przykładzie Polski – tak aby Czytelnik mógł odnieść
omawiane pojęcia do znanej mu rzeczywistości – jednak w większości państw istota tych narzędzi jest taka
sama bądź bardzo podobna (choć często nazywane są one inaczej).
133
Bank centralny może również zasilić rezerwy banków komercyjnych poprzez odkupie-
nie od nich weksli, które te uprzednio zdyskontowały, kupując je od klientów (tzw. kredyt re-
dyskontowy161). Stopę procentową, służącą bankowi centralnemu do dyskontowania weksli
nabywanych od banków komercyjnych, nazywamy stopą redyskontową.
Ostatnim typem operacji depozytowo-kredytowych, służącym zwiększeniu stanu rezerw
banków komercyjnych, jest kredyt refinansowy. Bank centralny udziela go bankom, które ma-
ją problemy z płynnością – jednak ocenia, że posiadają zdolność kredytową. Kwota takiego
kredytu, oprocentowanie, prowizja, termin spłaty oraz forma jego zabezpieczenia są uzgad-
niane indywidualnie z każdym bankiem, który o niego wnioskuje.
Operacje depozytowo-kredytowe nie służą więc raczej bezpośredniej ingerencji w wiel-
kość rezerw utrzymywanych przez banki komercyjne, lecz służą kształtowaniu stóp procen-
towych na rynku międzybankowym – co wpływa na poziom rezerw pośrednio. Banki korzy-
stają z tych operacji jedynie w krytycznych sytuacjach, kiedy nie są w stanie znaleźć lepszej
alternatywy.
Trzecim narzędziem polityki pieniężnej – po stopie rezerwy obowiązkowej oraz opera-
cjach depozytowo-kredytowych – są tzw. operacje otwartego rynku. Polegają one na skupie
lub sprzedaży przez bank centralny krótkoterminowych rządowych papierów wartościowych,
bonów pieniężnych banku centralnego162
bądź walut obcych. Odbywają się one w formie au-
kcji (stąd: operacje otwartego rynku), podczas których bank centralny zgłasza chęć zakupu
bądź oferuje na sprzedaż określony wolumen danych papierów wartościowych. Banki komer-
cyjne składają natomiast konkurencyjne oferty, z których bank centralny wybiera najkorzyst-
niejsze.
Operacje otwartego rynku mogą przybrać formę transakcji prostych (bezwarunkowych)
bądź wiązanych (warunkowych). Bank centralny może więc prowadzić na otwartym rynku
skup papierów wartościowych w celu powiększenia stanu rezerw banków lub sprzedawać je,
aby zmniejszyć zdolności sektora bankowego do kreacji kredytu (są to operacje bezwarunko-
we). Może również nabywać od banków aktywa, jednocześnie zobowiązując je do ich odkupu
w wyznaczonym terminie po wyznaczonej cenie (operacje repo – od ang. repurchase agre-
ement). Jest to – co do sensu ekonomicznego – równoznaczne z udzieleniem przez bank cen-
161
Nazwa kredytu: redyskontowy (a nie: dyskontowy) wynika z faktu, że banki dysponują wekslami, które same
wcześniej przyjęły do dyskonta od klientów. Zdyskontowane przez banki komercyjne weksle są więc po-
wtórnie dyskontowane przez bank centralny – co nazywamy redyskontem. 162
Bony pieniężne to krótkoterminowe (o terminie zapadalności poniżej 1 roku) papiery wartościowe na okazi-
ciela, emitowane przez bank centralny. Sprzedawane są z dyskontem względem wartości nominalnej (ceny
wykupu) – a wielkość dyskonta zależy od złożonych ofert kupna. Maksymalne dyskonto (rentowność)
7-dniowych bonów pieniężnych (a więc minimalna rentowność operacji otwartego rynku dla banku central-
nego) wyznaczana jest przez podstawową stopę procentową banku centralnego: stopę referencyjną.
134
tralny kredytu pod zastaw papierów wartościowych. Transakcje odwrotne – a więc sprzedaż
z przyrzeczeniem odkupu – nazywamy operacjami reverse-repo; odpowiada to ulokowaniu
na procent papierów wartościowych w banku centralnym.
Operacje otwartego rynku są najczęściej stosowanym przez bank centralny instrumen-
tem polityki pieniężnej. Dzięki nim może on bezpośrednio wpływać na wielkość rezerw ban-
ków komercyjnych – a więc regulować ich płynność i zdolności do kreacji kredytu – i to za-
równo w długim (transakcje bezwarunkowe), jak i w krótkim okresie (operacje warunkowe).
Ponadto, wpływa za ich pośrednictwem na stopy procentowe na rynku międzybankowym,
a co za tym idzie – również na rynku detalicznym. Dodatkową korzyścią – z punktu widzenia
banku centralnego – jest także zwiększanie płynności i efektywności rynku pieniężnego.
Widzimy więc, że dzięki dużym możliwościom banku centralnego, bank z naszego
przykładu (s. 130-131) wcale nie musi drastycznie ograniczać puli udzielonych kredytów
ani rozpaczliwie poszukiwać źródeł rezerw. Wystarczy, że zwróci się z prośbą o pomoc
do banku centralnego – o którym mówi się z tego powodu, że jest pożyczkodawcą ostatniej
instancji. Trzeba tutaj zaznaczyć, że bank centralny nie jest prawnie zobligowany do ratowa-
nia banków, które wpadną w kłopoty finansowe – jednak historia co rusz dostarcza przykła-
dów, że w przeważającej liczbie przypadków banki centralne tak właśnie się zachowują.
Zatem omawiany bank komercyjny – dzięki pomocy banku centralnego – bez więk-
szych problemów (przynajmniej na krótką metę) podoła żądaniom wypłaty gotówki nie tylko
na kwotę połowy swoich rezerw w banku centralnym – ale nawet na kwotę je przewyższają-
cą! Może przy tym utrzymać swoją piramidę kredytową na praktycznie niezmienionym po-
ziomie – i to nawet w długim terminie (dzięki zaciąganiu wciąż nowych kredytów krótkoter-
minowych – tzw. rolowaniu długu) – przy czym będzie się musiał liczyć ze znacznym obni-
żeniem zysków ze względu na płatności odsetkowe za pożyczone rezerwy163
.
Oczywiście, sytuacja będzie wyglądała dużo gorzej, kiedy wszystkie banki wpadną
w podobne tarapaty – wtedy nawet bank centralny nie będzie w stanie uratować systemu ban-
kowego bez podjęcia drastycznych kroków (np. czasowego zawieszenia wypłat gotówkowych
bądź ograniczenia ich do określonej wysokości). Do tego jednak bank centralny postara się
nie dopuścić – i właśnie w tym celu prowadzi politykę pieniężną.
Znając już instrumenty polityki pieniężnej, zastanówmy się, czym właściwie ona jest.
Przeanalizujemy w tym celu kilka definicji polityki pieniężnej podawanych przez bogatą lite-
163
Taka sytuacja jest teoretycznie możliwa, gdyż stopy procentowe na hurtowym rynku międzybankowym,
na którym zawierana jest zdecydowana większość całkowitego wolumenu transakcji pożyczkowo-
depozytowych, są znacznie niższe od tych dla klientów detalicznych – do których zawsze doliczana jest mar-
ża (również w formie dodatkowych opłat i prowizji).
135
raturę przedmiotu. Dowiadujemy się po pierwsze, że „polityka pieniężna jest jednym z ele-
mentów polityki gospodarczej, której to celem jest wpływanie, kształtowanie i porządkowanie
określonych działań podmiotów gospodarczych w pewnym merytorycznym zakresie (np. poli-
tyka zatrudnienia) lub na określonym obszarze geograficznym.”164 A zatem politykę pienięż-
ną „można traktować jako zespół poglądów, formułujących cele gospodarki pieniężnej i spo-
soby jej osiągania.”165
Przechodząc do szczegółowych informacji na temat polityki pieniężnej, autorzy piszą
m.in., że „jest ona prowadzona przez bank centralny w imieniu państwa. Polega na ustalaniu
odpowiednich celów makroekonomicznych i ich realizacji za pomocą wybranych instrumen-
tów ekonomicznych w celu regulowania podaży i popytu na pieniądz.”166
Innymi słowy, poli-
tyka pieniężna to „całokształt rozwiązań i działań, które są podejmowane w gospodarce na-
rodowej w celu zaopatrzenia jednostek gospodarujących w pieniądze i kredyt, a także w celu
regulowania wielkości pieniądza.”167
Bank centralny nie ma więc łatwego zadania. „Prowadzenie polityki pieniężnej
to w rzeczywistości ciągłe analizowanie zmieniającego się mechanizmu gospodarki i stałe za-
stanawianie się nad tym, jaką 'dawkę' zmiany stopy procentowej należy aplikować, aby poma-
gać gospodarce w powróceniu na ścieżkę zrównoważonego wzrostu i sprzyjać w ten sposób
stabilności inflacji.”168
Co można wywnioskować z przytoczonych informacji? Polityka pieniężna polega
na 'wpływaniu, kształtowaniu i porządkowaniu' zachowań konsumentów i innych podmiotów
gospodarczych w zakresie gospodarki pieniężnej – zgodnie z założonymi celami makroeko-
nomicznymi. Bank centralny, działając w imieniu państwa, ustala te cele i dąży do ich realiza-
cji, korzystając z instrumentów polityki pieniężnej, przy pomocy których usiłuje regulować
wielkość podaży pieniądza. Manipuluje więc stopami procentowymi oraz poziomem rezerw
bankowych, aby zwrócić gospodarkę w kierunku, który uważa za stosowny.
Oznacza to, że polityka pieniężna polega na faktycznym sterowaniu podażą pieniądza
przez bank centralny. Dochodzimy więc do szokującego wniosku: współczesny rynek pienią-
dza jest centralnie planowany i sterowany! Mimo że Ludwig von Mises już na początku
XX w. przedstawił teoremat o niemożliwości socjalizmu, a Friedrich von Hayek rozszerzył go
164
D. Duwendag, K.H. Ketterer, W. Kösters, R. Pohl, D.B. Simmert, Teoria pieniądza i polityka pieniężna, Pol-
text, Warszawa 1996, s. 277. 165
W. Przybylska-Kapuścińska [red.], Współczesna polityka pieniężna, Difin, Warszawa 2008, s. 13. 166
Z. Fedorowicz, Polityka pieniężna, Poltext, Warszawa 1993, s. 10. 167
W. L. Jaworski, Z. Zawadzka, Bankowość. Zagadnienia podstawowe, Poltext, Warszawa 2003, s. 67. 168
A. Sławiński (red.), Polityka pieniężna, Wyd. C.H. Beck, Warszawa 2011, s. 21.
136
na każdą próbę centralnego planowania (inżynierii) w gospodarce169
; mimo że idea ta skom-
promitowała się w praktyce – wciąż jest uporczywie stosowana w kluczowej dla gospodarki
dziedzinie!
Nic dziwnego, że gospodarki współczesnych krajów rozwiniętych nie mają się najlepiej
– skoro krwiobieg każdego z nich jest zatruwany przez szkodliwe działania państwa. Rzesze
statystyków nieustannie zbierają i przetwarzają tysiące informacji makroekonomicznych, któ-
re następnie bierze pod uwagę sztab planistów, próbujących odgadnąć przyszły bieg wydarzeń
w całej gospodarce oraz określić, w którym kierunku powinna ona zmierzać – a następnie
zmusić ją do tego. Niestety, działania te nie mają najmniejszej szansy powodzenia, gdyż nikt
nie jest w stanie zebrać i przetworzyć ogromu informacji posiadanych i wciąż tworzonych
przez działające jednostki – których uwzględnienie jest niezbędne do prawidłowego funkcjo-
nowania gospodarki.
Wiedza posiadana przez ludzi jest subiektywna i często niewypowiedziana, przez co
nie można jej w całości przekazać werbalnie – jednak dzięki istnieniu wolnego rynku, podej-
mując suwerenne działania, ludzie wyrażają ją w sposób kompletny w zewnętrznym świecie
pieniądza. Pozwala to na wzajemną koordynację ich działań, prowadząc do ładu rynkowego,
którego nie jest w stanie zaplanować największy nawet geniusz. Pieniądz jest jedynym i do-
skonałym medium, które łączy wewnętrzny świat subiektywnej wiedzy z zewnętrznym,
obiektywnym światem ludzkiego działania – dlatego nie można zaburzać jego funkcjonowa-
nia, gdyż zawsze doprowadzi to do fatalnych konsekwencji.
Na koniec naszych rozważań o dwustopniowym systemie bankowym zastanówmy się,
czy ekspansja pustego kredytu może w nim trwać wiecznie – czy jednak pozostały pewne
jej ograniczenia?
Najbardziej bezpośrednim i chyba najskuteczniejszym hamulcem w systemie wolnej
bankowości było zagrożenie odpływem kruszcu ze skarbców inflacyjnych banków do skarb-
ców ich konkurentów, prowadzących zdrową politykę pokrycia depozytów i emisji bankno-
tów. To 'zagrożenie' zostało jednak zażegnane. Dzięki utworzeniu przymusowego kartelu
bankowego pod egidą banku centralnego, wszystkie banki są jawnie zachęcane do stosowania
rezerwy cząstkowej na poziomie wyznaczonym przez bank centralny – skoro zaś mogą
w zgodzie z prawem prowadzić ekspansję pustego kredytu, czemu miałyby nie skorzystać
z tak lukratywnej opcji zarobku? Utworzenie bankowości centralnej ukonstytuowało rezerwę
cząstkową – i wszystkie banki prowadzą ekspansję kredytową równolegle, pod dyktando ban-
ku centralnego, który wyznacza stopę rezerwy obowiązkowej i reguluje poziom ich rezerw.
169
Patrz s. 74-76; 88-90.
137
Oznacza to, że zobowiązania banków komercyjnych znoszą się wzajemnie (gdyż wszystkie
rozliczenia międzybankowe dokonywane są przez bank centralny), dzięki czemu nie muszą
się one obawiać o poziom swoich rezerw. Gdyby zaś nawet zdarzyło się, że rezerwy któregoś
z banków spadną do niebezpiecznie niskiego poziomu – zawsze ma on ostatnią deskę ratunku
w postaci banku centralnego.
Kolejnym ograniczeniem ekspansji kredytowej na wolnym rynku bankowym było za-
ufanie ludności do substytutów pieniądza. Im więcej ludzi nieufnie podchodziło do bankno-
tów i depozytów, wobec czego posługiwało się złotem – tym mniejsze pole manewru mieli
nieuczciwi bankierzy. W systemie bankowości centralnej z pieniądzem fiducjarnym ludzie
nie mają, niestety, możliwości zamiany banknotów i depozytów na kruszec. W dodatku, pie-
niądz banku centralnego został ustanowiony prawnym środkiem płatniczym, wobec czego
nikt nie ma prawa odmówić przyjęcia go jako zapłaty. Zatem zgodnie z zasadą, że w warun-
kach państwowego interwencjonizmu pieniądz gorszy wypiera z obiegu pieniądz lepszy, lu-
dzie będą woleli uiszczać swoje zobowiązania w bezwartościowym, rządowym pieniądzu fi-
ducjarnym niż godzić się na zapłatę w realnym pieniądzu (np. złocie). W normalnych warun-
kach, praktycznie uniemożliwi to poszukiwanie nowego, realnego pieniądza, zdolnego wy-
przeć rządowy pieniądz papierowy. Wyjątkiem są tutaj głębokie recesje gospodarcze, kiedy
ludzie rozpaczliwie uciekają od hiperinflacyjnego pieniądza rządowego, wydając go jak naj-
szybciej na realne wartości; w takich warunkach powstają quasi-pieniądze170
: np. alkohol
czy papierosy.
Nawet jednak w systemie bankowości centralnej ludzie wciąż mogą hamować inflacyj-
ne zapędy banków poprzez posługiwanie się banknotami zamiast depozytów bankowych.
Dlatego też banki prześcigają się w zapewnianiu atrakcyjnych warunków dla swoich depozy-
tów, aby wciąż zwiększać podstawę swojej piramidy kredytowej – a ostatnimi czasy coraz
częściej mówi się o całkowitym odejściu od pieniądza gotówkowego i całkowitym zastąpie-
niu go przez pieniądz elektroniczny, który nigdy nie opuści sektora bankowego.
Na wolnym rynku bankowym istniało jeszcze jedno zagrożenie, które spędzało sen
z powiek nieuczciwym bankierom: panika bankowa. Czy banki wspierane przez bank central-
ny również powinny się ich obawiać? Teoretycznie tak – gdyż kiedy ich klienci jednocześnie
przyjdą spieniężyć swoje depozyty, z pewnością zabraknie im banknotów. Nie zapominajmy
jednak, że bank centralny – jako pożyczkodawca ostatniej instancji – będzie dbał o stabilność
kontrolowanego przez siebie kartelu, ratując niewypłacalne z założenia banki przed upadkiem
170
Quasi-pieniądze – gdyż prawdziwy pieniądz, wybrany przez ludzi dobrowolnie w ewolucyjnym procesie,
został zawłaszczony i zniszczony przez rząd. Takie quasi-pieniądze nie są akceptowane przez wszystkich
kontrahentów i zazwyczaj występuje kilka ich rodzajów jednocześnie.
138
– aby te nie pociągnęły za sobą kolejnych.
W przypadku paniki bankowej dotyczącej pojedynczych banków, bank centralny jest
więc w stanie zaradzić sytuacji poprzez skup ich aktywów oraz kredytowanie – jednak
gdy utrata zaufania do banków będzie powszechna, nawet tak potężna instytucja pozostanie
praktycznie bezradna. Dlatego też banki centralne zabezpieczają nadzorowane przez siebie
systemy bankowe przed widmem panik bankowych poprzez tworzenie specjalnych funduszy,
które mają zapewnić wypłatę depozytów – do określonej wysokości – klientom upadłych
banków171
. Takie rozwiązanie sprzyja uspokojeniu nastrojów wśród klientów bankowych na-
wet w kryzysowych sytuacjach.
Widzimy więc, że większość ograniczeń inflacyjnej polityki kredytowej banków, dzięki
kurateli banków centralnych, została zlikwidowana bądź zminimalizowana. W zasadzie jedy-
nym poważnym zagrożeniem jest powszechna utrata zaufania do banków i masowe wycofy-
wanie depozytów z wielu banków jednocześnie. Taki obrót sprawy oznaczałby krach całego
systemu bankowego i upadek rządowego pieniądza. W pozostałych sytuacjach kartel banko-
wy będzie w stanie poradzić sobie bez większych problemów, dzięki istnieniu pożyczkodaw-
cy ostatniej instancji, który został przez państwo obdarzony szczególnymi przywilejami. Pań-
stwo stworzyło więc idealne warunki do bankowej kreacji pieniądza na masową skalę, przez
co przyczyniło się do występowania wciąż powtarzających się cykli koniunkturalnych, któ-
rych mechanizm powstawania został wyjaśniony w poprzednim rozdziale172
.
171
W Polsce jest to Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który poręcza wypłatę kwoty depozytu do wysokości rów-
nowartości 100 tys. euro. 172
Patrz s. 71-73; 84-86.
139
Zakończenie
W niniejszej pracy przedstawiony został rozwój protoaustriackiej myśli ekonomicznej
na przestrzeni dziejów: poczynając od pierwszych spostrzeżeń, poczynionych przez staroży t-
nych greckich filozofów, poprzez średniowieczne poglądy na gospodarkę – ze szczególnym
uwzględnieniem tomizmu i szkoły scholastyków z Salamanki – oraz pierwszy traktat ekono-
miczny Richarda Cantillona, a kończąc na błyskotliwych spostrzeżeniach Anne Roberta Ja-
cquesa Turgota. Pozwoliło to Czytelnikowi na zaznajomienie się z historycznymi fundamen-
tami szkoły austriackiej oraz przygotowało grunt pod lepsze zrozumienie jej paradygmatu.
Kolejny rozdział zawierał omówienie intelektualnych osiągnięć uczonych, którzy po-
wszechnie uważani są za najwybitniejszych przedstawicieli omawianego nurtu ekonomii.
Rozpoczęło się ono, oczywiście, od Carla Mengera – którego traktat pt. Grundsätze
der Volkswirtschaftslehre (Podstawy ekonomii) dał formalny początek szkoły austriackiej oraz
wywołał w ekonomii – zdominowanej przez obiektywistyczną szkołę klasyczną – intelektual-
ny ferment, nazywany rewolucją subiektywistyczną. Carl Menger przywrócił tym samym za-
interesowanie ekonomistów najważniejszym aktorem na rynku – a więc człowiekiem, działa-
jącym w warunkach powszechnej niepewności i niewiedzy – oraz odmatematyzował gospo-
darkę, odcinając się od przedstawiania jej jako znajdującej się w stanie idealnej, wyteorety-
zowanej równowagi. Następnie zaprezentowane zostały poglądy Eugena von Böhm-Bawerka,
którego największym dokonaniem było stworzenie niemal kompletnej teorii kapitału i procen-
tu, w której zawarł nowatorską teorię dóbr kapitałowych różnych rzędów. Kolejnym uczo-
nym, którego wkład w rozwój myśli ekonomicznej został przedstawiony na łamach tej pracy,
był Ludwig von Mises. Opracował on teorię pieniądza, kredytu i cyklu koniunkturalnego oraz
umiejscowił ekonomię w ogólnej teorii ludzkiego działania, nazwanej przez niego prakseolo-
gią; ponadto – na gruncie austriackiej szkoły ekonomii – wykazał niemożliwość kalkulacji
ekonomicznej w socjalizmie. Ostatnim przedstawicielem austriackiej szkoły ekonomii, które-
go osiągnięcia zostały w tym rozdziale omówione, był Friedrich August von Hayek – wybitny
uczeń Misesa, który rozwinął jego teorię cyklu koniunkturalnego oraz rozciągnął teoremat
o niemożliwości kalkulacji ekonomicznej w socjalizmie na każdy przejaw inżynierii społecz-
nej – a także wniósł znaczący wkład w rozwój teorii prawa i sprawiedliwości.
W ten sposób przedstawiony został paradygmat austriackiej szkoły ekonomii na pozio-
mie szczegółowości, na który pozwoliły rozmiary niniejszej pracy. Na tym gruncie można
było wreszcie przejść do omówienia austriackiej teorii pieniądza, kredytu i bankowości – któ-
140
rym to zagadnieniom został poświęcony trzeci, ostatni rozdział niniejszej pracy.
Rozpoczął się on od syntetycznego omówienia austriackiego spojrzenia na sferę pienią-
dza – jego powstanie i ewolucję w wielowiekowym, spontanicznym procesie społecznym,
jego istotę oraz rolę, jaką pełni w gospodarce. Czytelnik miał również okazję poznać drogę,
jaką – wraz z rozwojem cywilizacji – przebyła gospodarka: od gospodarki naturalnej, gdzie
każdy musiał zaspokajać swoje potrzeby we własnym zakresie, poprzez barter, który umożli-
wił podział pracy – aż do wymiany pośredniej, dzięki której specjalizacja mogła osiągnąć po-
ziom umożliwiający niesłychany wzrost ogólnego dobrobytu, dzięki najefektywniejszej alo-
kacji ludzkich wysiłków. Dzięki dokonywaniu tysięcy transakcji każdego dnia, z czasem je-
den lub dwa towary zyskały pozycję powszechnie akceptowanego środka wymiany – który
nazywamy pieniądzem. Jest on doskonałym medium, umożliwiającym transmisję danych
z subiektywnego, wewnętrznego świata ludzkich wartości i preferencji do obiektywnego, ze-
wnętrznego świata, w którym wartość wyrażana jest właśnie w cenach pieniężnych. Umożli-
wia to kalkulację ekonomiczną, która pozwala przedsiębiorcom na szacowanie i ocenianie
post factum efektywności działań likwidujących niedopasowania na rynku – dzięki którym
osiągają oni przedsiębiorcze zyski, a gospodarka nieustannie podąża w stronę stanu równo-
wagi.
Następnie omówiona została historia bankowości – poczynając od powstania magazy-
nów złota, nazywanych bankami depozytowymi oraz instytucji pożyczkowych, które ewolu-
owały w banki kredytowe. Dopiero później bankierzy połączyli te dwie formy działalności,
tworząc bankowość depozytowo-kredytową – aby tym łatwiej nieuczciwie osiągać dodatkowe
zyski kosztem wszystkich posiadaczy pieniądza. Następnie omówiony został proces bankowej
kreacji pieniądza, polegający na złamaniu przez bank umowy nieprawidłowego depozytu pie-
niężnego (a więc sprzeniewierzeniu powierzonych środków) oraz fałszerstwie, którego ofiarą
padają zarówno kredytobiorca, jak i wszyscy posiadacze pieniądza. W świecie wolnej banko-
wości kreacja pieniądza nie może jednak rozwinąć się na zbyt dużą skalę – dzięki ogranicze-
niom, jakie nakładają na banki konsumenci oraz konkurenci.
Ograniczenia te zniknęły, kiedy rząd utworzył dwustopniowy system bankowy – z ban-
kiem centralnym zawiadującym kreacją pieniądza przez banki. Przypomina to przymusowy
kartel, w którym wszystkie banki zobowiązane są do akceptowania państwowych banknotów,
utrzymywania swoich rezerw na rachunku w banku centralnym i bardzo silnie zachęcane
do kreowania pieniądza na niespotykaną dotychczas skalę. Banki centralne zostały natomiast
wyposażone w wiele narzędzi służących kontrolowaniu rozmiarów ekspansji kredytowej oraz
wspieraniu banków, które wpadną w tarapaty – dzięki którym to instrumentom powinny dbać
141
o 'właściwą' podaż pieniądza oraz stabilność sektora bankowego. Powstał w ten sposób cen-
tralnie sterowany rynek rządowego pieniądza fiducjarnego, na którym sygnały wysyłane
przez konsumentów i przedsiębiorców zniekształcane są przez działania instytucji państwo-
wych – co znacznie utrudnia prowadzenie kalkulacji ekonomicznej oraz powoduje brak mię-
dzyokresowej koordynacji w gospodarce, skutkujący występowaniem cykli koniunkturalnych.
Jedynym sposobem na wyjście z tego fatalnego impasu jest uwolnienie rynku pienią -
dza – likwidacja banku centralnego, rządowego, papierowego pieniądza oraz wprowadzenie
wymogu dotrzymywania przez banki umowy depozytu – a więc utrzymywania stuprocento-
wej rezerwy na depozyty płatne na żądanie. Jedynie taką receptę są w stanie dać austriaccy
ekonomiści – gdyż jedynie tak radykalne działania są w stanie wyrwać gospodarkę z mara-
zmu, w który wpychają ją rządowe działania. Oczywiście, reformy systemu bankowego i ryn-
ku pieniądza należy przeprowadzać z wielką ostrożnością, biorąc pod uwagę możliwe nega-
tywne skutki zbyt szybkich zmian – jednak kierunek zawsze powinien być jeden.
Z uwagi na ograniczone rozmiary niniejszej pracy, niemożliwe było lepsze przybliżenie
Czytelnikowi zagadnień związanych z austriacką szkołą ekonomii oraz omówienie dokonań
wielu wybitnych austriackich ekonomistów – z których najbardziej godny wspomnienia jest
chyba Murray N. Rothbard. Ów uczeń Ludwiga von Misesa bardzo przejrzystym językiem
wyjaśniał zagadnienia związane z pieniądzem, bankowością, cyklem koniunkturalnym – oraz
gospodarką w ogólności. Dzięki swojemu zamiłowaniu do historii myśli ekonomicznej, przy-
pomniał również szerszej publiczności o osiągnięciach teoretycznych wielu zapomnianych
uczonych (m.in. hiszpańskich scholastyków, Richarda Cantillona oraz A.R.J. Turgota). Ponad-
to, silnie osadził założenia austriackiej szkoły ekonomii na gruncie prawa naturalnego – z któ-
rego wywiódł też teorię libertariańską, przeczącą zasadności istnienia państwa – uważanego
po prostu za organizację, która zapewniła sobie monopol na stosowanie przemocy na danym
terytorium.
Niniejsza praca może stanowić bazę do dokładniejszego omówienia modelu Misesa-
Hayeka, kompleksowo wyjaśniającego przyczyny, przebieg oraz konsekwencje cyklu ko-
niunkturalnego – oraz zastosowania go do wyjaśnienia zjawisk zachodzących we współcze-
snej gospodarce: zarówno w strukturze produkcji, jak i na rynkach finansowych. Z pewnością
przysłużyłoby się to popularyzacji austriackiej szkoły ekonomii wśród ludzi nieusatysfakcjo-
nowanych wyjaśnieniami proponowanymi przez dominujące w ekonomii nurty.
142
Bibliografia
Pozycje książkowe:
1. H. E. Barnes, An Economic History of the Western World, Harcourt, Brace and Com-
pany, New York 1940
2. M. Blaug, Teoria ekonomii. Ujęcie retrospektywne [tłum. zbiorowe], Wydawnictwo
Naukowe PWN, Warszawa 2000
3. J. C. de Bodavilla, Politica para corregidores, Salamanka 1585
4. R. Cantillon, Ogólne rozważania nad naturalnymi prawami handlu, Warszawa 1938
5. A. A. Chafuen, Christians for Freedom: Late-Scholastic Economics, Ignatius Press,
San Francisco 1986.
6. Chi-Yuen Wu, An Outline of International Price Theories, George Routledge & Sons,
Londyn 1939
7. Ch. A. Conant, The Principles of Money and Banking, Harper Bros., Nowy Jork 1905,
t. I
8. D. Duwendag, K.H. Ketterer, W. Kösters, R. Pohl, D.B. Simmert, Teoria pieniądza
i polityka pieniężna, Poltext, Warszawa 1996
9. Z. Fedorowicz, Polityka pieniężna, Poltext, Warszawa 1993
10. M. Friedman, Essays in Positive Economics, University of Chicago Press, Chicago
1967
11. E. Gilson, Tomizm. Wprowadzenie do filozofii św. Tomasza z Akwinu, Instytut Wydaw-
niczy PAX, Warszawa 1998
12. M. Grice-Hutchinson, Early economic thought in Spain. 1177-1740, G. Allen
& Unwin, 1978
13. M. Grice-Hutchinson, The School of Salamanca: Readings in Spanish Monetary Theo-
ry. 1544-1605, Clarendon Press, Oxford 1952
14. F. A. von Hayek [red.], Collectivist Economic Planning, Routledge & Kegan Paul Ltd,
Londyn 2009
15. F. A. von Hayek, Inflacion o pleno empleo (Inflacja lub pełne zatrudnienie), Union
Editorial, Mardyt 1976
16. F. A. von Hayek, Konstytucja wolności [tłum. J. Stawiński], Wyd. Naukowe PWN,
Warszawa 2007
17. F. A. von Hayek, Law, Legislation snd Liberty, University of Chicago Press, Chicago
1973 (t. I), 1976 (t. II), 1979 (t. III)
18. F. A. von Hayek, Monetary Nationalism and International Stability, Augustus M. Kel-
ley Pubs, Fairfield 1989
143
19. F. A. von Hayek, Money, Capital and Fluctuations. Early Essays, Routledge, Londyn
1984
20. F. A. von Hayek, Nadużycie rozumu [tłum. Z. Siembierowicz], Volumen, Warszawa
2002
21. F. A. von Hayek, Prices and Production and Other Works [red. J. T. Salerno], Ludwig
von Mises Institute, Auburn, Alabama 2008
22. F. A. von Hayek, Profits, Interest and Investment, Augustus M. Kelley Pubs, New
York 1975
23. F. A. von Hayek, The Constitution of Liberty, University of Chicago Press, Chicago
1978
24. F. A. von Hayek, The Counter-Revolution od Science. Studies in the Abuse of Reason,
Free Press, Glencoe, Illinois 1955
25. F. A. von Hayek, The Fatal Conceit: The Errors of Socialism, University of Chicago
Press, Chicago 1991
26. F. A. von Hayek, The Pure Theory of Capital, Routledge and Kegan Paul, Londyn
1976
27. F. A. von Hayek, Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu [tłum. M. i T. Kuniń-
scy], Arcana, Kraków 2004
28. W. L. Jaworski, Z. Zawadzka, Bankowość. Zagadnienia podstawowe, Poltext, War-
szawa 2003
29. W. S. Jevons, Money and the Mechanism of Exchange, Kegan Paul, Londyn 1905
30. H. Landreth, D. C. Colander, Historia myśli ekonomicznej, Wydawnictwo Naukowe
PWN, Warszawa 2005
31. J. L. Laughlin, A New Exposition of Money, Credit and Prices, University of Chicago
Press, Chicago 1931, t. I
32. B. Leoni, Freedom and the law, Liberty Fund, Indianapolis 1991
33. C. Menger, Principles of Economics, Free Press, Glencoe, Illinois 1950
34. L. von Mises, Ludzkie działanie. Traktat o ekonomii, Instytut Ludwiga von Misesa,
Warszawa 2007
35. L. von Mises, Socialism. An economic and Sociological Analysis, Liberty Press, Indi-
anapolis 1981
36. L. von Mises, Socjalizm [tłum. S. Sękowski], Arcana, Kraków 2009
37. L. von Mises, Teoria pieniądza i kredytu [tłum. K. Śledziński], Fijorr Publishing, War-
szawa 2012
38. L. von Mises, Wspomnienia [tłum. S. Sękowski], Fijorr Publishing, Warszawa 2007
39. Platon, Państwo [tłum. W. Witwicki], Wyd. Antyk, Kęty 2003
40. W. Przybylska-Kapuścińska [red.], Współczesna polityka pieniężna, Difin, Warszawa
2008
41. H. M. Robertson, Aspects of the rise of economic individualism, Cambridge University
144
Press, Cambridge 1933
42. M. N. Rothbard, Co rząd zrobił z naszym pieniądzem? [tłum. W. Falkowski], Fijorr
Publishing, Chicago-Warszawa 2009
43. M. N. Rothbard, Economic thought before Adam Smith. An Austrian perspective
on the history of economic thought. Volmue I, Ludwig von Mises Institute, Auburn,
Alabama 2006
44. M. N. Rothbard, Egalitaryzm jako bunt przeciw naturze [tłum. K. Węgrzecki], Fijorr
Publishing, Warszawa 2009
45. M. N. Rothbard, Etyka wolności [tłum. J. Woźnicki, J. M. Fijor], Fijorr Publishing,
Warszawa 2010
46. M. N. Rothbard, O nową wolność. Manifest libertariański [tłum. W. Falkowski], Fun-
dacja Odpowiedzialność Obywatelska: Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa
2004
47. M. N. Rothbard, Tajniki bankowości. Podręcznik akademicki [tłum. R. Rudowski], Fi-
jorr Publishing, Warszawa 2007
48. M. N. Rothbard, Wielki Kryzys w Ameryce [tłum. M. Zieliński, W. Falkowski], Instytut
Ludwiga von Misesa, Warszawa 2010
49. J. Schumpeter, History of economic analysis, Oxford University Press, New York 1954
50. A. Sławiński (red.), Polityka pieniężna, Wyd. C.H. Beck, Warszawa 2011
51. J. H. de Soto, Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne [tłum. G. Łuczkie-
wicz], Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2009
52. J. H. de Soto, Szkoła austriacka. Ład rynkowy, wolna wymiana i przedsiębiorczość
[tłum. K. Śledziński], Fijorr Publishing, Warszawa 2010
53. H. Spencer, Social Statics, D. Appleton & Co., Nowy Jork 1890
54. L. Spooner, A Letter to Grover Cleveland, B.R. Tucker, Boston 1886
55. W. Stankiewicz, Historia myśli ekonomicznej, Polskie Wydawnictwo Ekonomiczne,
Warszawa 2007
56. R. Tuck, Natural Rights Theories, Cambridge University Press, Cambridge 1979
Publikacje:
1. B. W. Barnard, The use of Private Tokens for Money in the United States, Quarterly
Journal of Economics, 1916-1917, s. 617-626
2. F. A. von Hayek, Introduction to a German translation of Cantillon's Essai, Gustav
Fischer, Jena 1931
3. F. A. von Hayek, The Mythology of Capital, Quarterly Journal of Economics, luty
1936, s. 199-228
145
4. W. Kwaśnicki, Ekonomia klasyczna – spojrzenie z innej perspektywy, Ekonomista 5-6,
1998, s. 603
5. R. S. Lopez, Back to Gold, 1252, The Economic History Review (grudzień 1956),
s. 224
6. M. Machaj, Przedmowa [w:] M. N. Rothbard, Co rząd zrobił z naszym pieniądzem?
[tłum. W. Falkowski], Fijorr Publishing, Chicago-Warszawa 2009
7. J. Tucker, Wywiad z Jesusem Huertą de Soto: Hiszpańskie korzenie szkoły austriackiej
[tłum. M. Rudnicka], The Austrian Economics Newsletter, no. 2, vol. 17, Summer
1997
Źródła internetowe:
1. M. N. Rothbard, Richard Cantillon – ojciec współczesnej ekonomii [tłum. M. Sznaj-
der], [w:] Economic thought..., s. 343-362 [mises.pl]
2. M. N. Rothbard, Uczony ekstremista: Juan de Mariana [tłum. M. Benedyk], [w:] Eco-
nomic thought..., s. 117-122 [mises.pl]
3. J. H. de Soto, Czterysta lat efektywności dynamicznej [tłum. M. Benedyk], referat wy-
głoszony na konferencji The Birthplace of Economic Theory: A Trip to Salamanca,
Spain, Salamanka, Hiszpania, 2009 [mises.pl]
146
Spis tabel
Tabela 1. Dwa odmienne podejścia do makroekonomii ......................................................... 88
Tabela 2. Dwa podejścia do wolności, prawa i sprawiedliwości ........................................... 93
Recommended