142
Barbara Hambly 1 Dzieci Jedi 2 DZIECI JEDI BARBARA HAMBLY Przeklad ANDRZEJ SYRZYCKI JAROSLAW KOTARSKI

70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

  • Upload
    mateusz

  • View
    127

  • Download
    8

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 1

Dzieci Jedi 2

DZIECI JEDI

BARBARA HAMBLY

Przekład

ANDRZEJ SYRZYCKI

JAROSŁAW KOTARSKI

Page 2: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 3

Tytuł oryginału CHILDREN OF THE JEDI

Ilustracja na okładce JOHN ALVIN

Redakcja stylistyczna JADWIGA PILLER

Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI

Korekta HANNA RYBAK

Skład WYDAWNICTWO AMBER

Published originally under the title “Children of the Jedi” by Berkley Books

Copyright © 1997 by Lucasfilm, Ltd. AU rights reserved.

For the Polish translation © Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1997.

ISBN 83-7169-446-6

WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62

Warszawa 1997. Wydanie I Druk: Elsnerdruck Berlin

Dzieci Jedi 4

Annie

Page 3: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 5

R O Z D Z I A Ł

1 Z nieba, po którym płynęły przesycone kwasem chmury, lały się strugi ulewnego

deszczu. Uciekający łowca się potknął. Pragnąc odzyskać równowagę, przebiegł nie-pewnie kilkanaście metrów, po czym znów usiłował przycupnąć pod jakimś dachem. Myślał - miał nadzieję - Ŝe znalazł się na progu jakiegoś domu, ale po sekundzie po-czuł, Ŝe ogarnia go przeraŜenie. Wydało mu się, Ŝe budowla o zaokrąglonych kształtach unosi się, zaczyna wić jak wąŜ i zmienia w pełną ostrych zębów czeluść, z której wnę-trza wypływa czerń cuchnąca wymiocinami i gnijącymi kośćmi. Mógłby przysiąc, Ŝe węŜe - macki - wijące się kończyny - wyciągają ku niemu coś, co było zakończone maleńkimi dłońmi barwy chlorku kobaltawego... ale krople ognistego deszczu nadal wypalały dziury w jego ciele, a więc rzucił się w gąszcz macek. Po chwili jednak oprzytomniał i wówczas zorientował się, Ŝe macki są tylko porośniętymi niebieskimi kwiatami pędami dzikiego wina.

Mimo iŜ swąd palonego ciała nie przestawał draŜnić nozdrzy, a ogniste krople nadal wypalały dziury w dłoniach, nie widział śladów Ŝadnych obraŜeń. Widocznie rzeczywistość i urojenia mieszały się mu w mózgu niczym karty w talii. Czy moŜliwe, Ŝeby ciało jego dłoni zostało spalone do samej kości? Czy nadal miał na palcach kilka pierścieni ozdobionych kryształami andurytu, a pod paznokciami resztki silnikowego smaru?

W jakiej rzeczywistości te palce były zwinne i silne? Dlaczego w następnej sekun-dzie odnosił wraŜenie, Ŝe są poskręcane jak suche korzenie i zakończone zakrzywio-nymi paznokciami podobnymi do szponów rankora?

Nie wiedział. Okresy, kiedy mógł trzeźwo myśleć, następowały coraz rzadziej i rzadziej i z trudem przypominał sobie podczas kolejnego przypływu świadomości, co właściwie czuł poprzednio.

Łup. Zdobycz. Szukał kogoś. Musiał go odnaleźć. Był łowcą przez te wszystkie wypełnione wrzeszczącym mrokiem lata. Zabijał,

rozszarpywał, nawet jadł ociekające krwią mięso. Teraz musiał jednak odnaleźć... mu-siał odnaleźć...

Dlaczego przypuszczał, Ŝe ten, którego poszukiwał, przebywa właśnie w tym... w tym miejscu nieustannie zmieniającym kształty? Będącym w jednej chwili rozwrzesz-

Dzieci Jedi 6

czaną zębatą dziurą w murze, a w następnej porośniętymi dzikim winem ścianami bu-dynku o łagodnej, wdzięcznie zaokrąglonej formie? Dlaczego zamieniało się to znów w koszmar? Dlaczego działo się tak ze wszystkim?

MęŜczyzna zaczął grzebać w kieszeni luźnego kombinezonu, po czym wyciągnął zabrudzony Ŝółtozielony kawałek flimsiplastu, na którym ktoś - moŜe on sam - napisał:

HAN SOLO

ITHOR CZAS SPOTKANIA

- Czy widziałeś to juŜ kiedyś? Han Solo, oparty jedną ręką o parapet owalnego okna, pokręcił głową. - Kiedyś poleciałem na jedno z takich Spotkań, zorganizowanych gdzieś w głębi-

nach przestworzy, mniej więcej w połowie odległości między Jamami Ploomy a Obrze-Ŝem Galaktyki - odparł. -Troszczyłem się jednak tylko o to, Ŝebym nie został dostrze-Ŝony przez systemy czujników Ithorian. Miałem wówczas dostarczyć Worrtowi Gram-bie prawie sto kilogramów białej jak kość słoniowa skały i wynieść się stamtąd, zanim dopadną mnie imperialni celnicy. UwaŜam, Ŝe to było najbardziej... a zresztą, nie wiem. - Wykonał lekki ruch ręką, jakby zakłopotany tym, Ŝe został przyłapany na zabawie w sentymenty. - Imponujące nie jest odpowiednim słowem.

Nie. Leia Organa Solo wstała z fotela ustawionego przed terminalem komunikato-ra i podeszła do męŜa. Biały jedwab płaszcza ciągnął się za nią, układając w idealnie prostej linii. Dla przemytnika, którym był w tamtych czasach, mogło to być osiągnięcie „imponujące" pod względem nawigacyjnym, a moŜe i nie tylko takim. Leia widziała jednak kiedyś, jak wielkie ithoriańskie latające miasta-oazy gromadzą się, manewrując między polami deflektorów innych miast ze swobodą i wdziękiem ławicy srebrzystych rybek. Obserwowała, jak łączą się ze sobą, nie wahając się chwili dłuŜej niŜ palce pra-wej ręki pragnące złączyć się z palcami lewej.

Dzisiaj chodziło jednak o coś więcej. Przyglądając się Spotkaniu, jakie wyznaczono nad zieloną ithoriańską dŜunglą,

Leia nie potrafiła określić go inaczej niŜ „pełne Mocy": Ŝyjące Mocą, przesiąknięte Mocą, poruszające się w rytm oddechu Mocy.

I tak piękne, Ŝe trudno byłoby opisać je słowami. Gruba warstwa deszczowych chmur zaczynała się przerzedzać, rozstępować. Pa-

dające ukośnie promienie słońca zalewały jasnym blaskiem baldachim dŜungli, niemal muskany przez najniŜej szybujące miasta. Odbijały się od kamiennych, gipsowych i marmurowych ścian, uwypuklając mozaikę dziesiątków odcieni Ŝółtych, róŜowych i brązowych powierzchni. Padały na osłony antygrawitacyjnych generatorów i za-chwaszczone ogrody, pełne błękitnolistnych roślin, tremminów i ogromnych paproci. Pomiędzy miastami przerzucono mnóstwo pomostów. Dziesiątki takich konstrukcji łączyło antygrawitacyjne platformy, po których ciurkały strumyki Ithorian, odzianych w róŜnobarwne szaty i przypominających kwiaty. Szkarłatne i błękitne proporce trzepo-tały na wietrze jak Ŝagle. Na kaŜdym bogato rzeźbionym balkonie, kaŜdej klatce scho-

Page 4: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 7

dowej, kaŜdym stabilizatorze i maszcie, a nawet w kaŜdym plecionym koszu, których mnóstwo zwisało na podobieństwo korzeni pod kaŜdą gigantyczną latającą wyspą, wi-dać było tłumy Ithorian.

- A ty? - zapytał Han. Leia uniosła szybko głowę i spojrzała na męŜczyznę stojącego u jej boku. Tu, po-

nad ciągnącym się jak okiem sięgnąć gąszczem drzew bafforr tworzących dŜunglę, powietrze było ciepłe i rześkie, przesycone aromatami roślin i kwiatów, a konstrukcje projektowanych przez Ithorian pomieszczeń zwiewne i lekkie, podobne do struktury rafy koralowej. Han i jego Ŝona stali, otoczeni kwiatami i skąpani w blasku słońca.

- Kiedy byłam mała i miałam pięć, a moŜe sześć lat, ojciec zabrał mnie na Czas Spotkania jako przedstawiciel imperialnego Senatu - odparła Leia. - UwaŜał, Ŝe powin-nam to wszystko zobaczyć.

Przez chwilę milczała, przypominając sobie pulchną dziewczynkę o włosach sple-cionych w grube warkocze i ozdobionych niewielkimi perłami. Pamiętała takŜe uśmiechniętego męŜczyznę, którego i teraz nie przestawała uwaŜać za prawdziwego ojca. Uprzejmego nawet wówczas, kiedy czasami nie opłacało się być uprzejmym; mądrego wtedy, kiedy nie wystarczała największa mądrość. Baila Organę, ostatniego księcia Alderaanu. Han otoczył Ŝonę ramieniem.

- Teraz takŜe tu jesteś - powiedział. Leia uśmiechnęła się z przymusem. Dotknęła pereł zdobiących jej długie kaszta-

nowate włosy. - Jestem - powtórzyła. Od strony stojącego za ich plecami terminala komunikatora doleciał cichy świst

sygnalizujący pojawienie się codziennego raportu z Coruscant. Leia spojrzała na wodny zegar składający się głównie ze szklanych baniek i tryskających fontann. Doszła do wniosku, Ŝe moŜe poświęcić trochę czasu, aby przynajmniej zerknąć na to, co wydarzy-ło się w stolicy Nowej Republiki. Gorzkie doświadczenie nauczyło ją, Ŝe niewielkie anomalie mogą często zwiastować katastrofy.

Albo - pomyślała, przeglądając podsumowania i raporty, a takŜe zapoznając się z mniej lub bardziej ciekawymi opisami róŜnych zdarzeń - mogą pozostać niewielkimi anomaliami.

- No, i jak powiodło się Pancernikom podczas meczu ubiegłej nocy? - Han pod-szedł do szafy, by włoŜyć odświętną, ciemnozieloną wełnianą marynarkę. Pasowała na niego jak ulał, a szkarłatno--biały pasek, jakim została obszyta, jeszcze bardziej pod-kreślał szerokość jego barków i gibkość ciała. Sugerował spręŜystość i siłę, ale w taki sposób, Ŝeby marynarka nie kojarzyła się z wojskową bluzą. Leia zauwaŜyła kątem oka, jak Han przegląda się w zwierciadle. Starannie ukryła lekki uśmiech.

- Czy sądzisz, Ŝe wyniki meczów smeczpiłkarskich wywiad uznał za waŜniejsze od raportów na temat kryzysów międzyplanetarnych czy doniesień o ostatnich posunię-ciach imperialnych lordów?

Leia właśnie zaglądała na koniec raportu, gdzie wywiad na ogół umieszczał takie informacje.

Dzieci Jedi 8

- Jasne - odparł pogodnie Solo. - PrzecieŜ nie zakładali się o wyniki tych kryzy-sów.

- Rozjuszone Dzikusy wygrały dziewięć do dwóch - rzekła Leia. - Rozjuszone... co takiego? Rozjuszone Dzikusy to banda tchórzliwych półgłów-

ków! - ZałoŜyłeś się z Landem, Ŝe wygrają Pancerniki? - Leia odwróciła się i błysnęła

zębami w szerokim uśmiechu, ale kiedy ponownie spojrzała na ekran, na wiadomość umieszczoną tuŜ nad wynikami meczu, na jej czole pojawiła się głęboka zmarszczka. -Stinna Draesinge Sha została zamordowana.

- Kto? - zainteresował się Han Solo. - Kobieta, która nauczała w Instytucie Magrody'ego - odparła Leia. - Była nawet

kiedyś studentką samego Magrody'ego. To ona uczyła Cray Minglę. - Tę samą Cray, która studiuje teraz w akademii Luke'a? - Han podszedł do termi-

nala i stanął za plecami Leii. - Blondynkę z taaakimi nogami? Leia wymierzyła mu kuksańca w Ŝebra. - MoŜe nie wiesz, ale ta blondynka z taaakimi nogami jest jedną z najbardziej bły-

skotliwych programistek z dziedziny sztucznej inteligencji. Niewiele takich jak ona objawiło się w ciągu ostatniego dziesięciolecia - powiedziała.

Han wyciągnął rękę ponad ramieniem Leii i posłuŜył się klawiaturą, Ŝeby zapo-znać się z dodatkowymi informacjami na ten temat.

- No cóŜ, to nie zmienia faktu, Ŝe nadal jest blondynką z taaakimi nogami... - za-czął. - To dziwne.

- Co takiego? - zapytała Leia. - To, Ŝe ktoś zamordował emerytowaną specjalistkę od teorii programowania androidów?

- Co innego. Dziwne jest to, Ŝe do zamordowania tej emerytowanej specjalistki ktoś wynajął samego Phlygasa Grynne'a. - Han przemieścił podświetlony pasek na ekranie w taki sposób, Ŝeby ukazywał rubrykę danych personalnych Domniemanego Sprawcy. - Phlygas Grynne jest jednym z najlepiej opłacanych morderców, jakich moŜ-na wynająć w systemach gwiezdnych rozrzuconych w okolicach jądra galaktyki. Za wykonanie zlecenia dostaje zazwyczaj sto tysięcy kredytów. Kto mógłby aŜ tak znie-nawidzić tę biedną programistkę?

Leia odsunęła fotel i wstała. Było widać, Ŝe rzucona przez Hana zdawkowa uwaga uderzyła ją jak obuchem.

- To zaleŜy od tego, co programowała. Han wyprostował się, ale ujrzawszy zmianę, jaka zaszła na twarzy jego Ŝony, nie

odwaŜył się odpowiedzieć. - Jej nazwisko nie figurowało na Ŝadnej liście - odezwał się dopiero wówczas, kie-

dy Leia, starając się nie dać po sobie znać, jak bardzo jest wstrząśnięta, podeszła do lustra w szafie, by przypiąć kolczyki.

- Była jedną ze studentek Magrody'ego - powtórzyła Leia. - Podobnie jak sto pięćdziesięcioro innych ludzi - zauwaŜył łagodnie Han. Zorien-

tował się, Ŝe od Ŝony promieniuje zdenerwowanie, podobne do promieni gamma wydo-bywających się z otchłani czarnej dziury. - Tak się złoŜyło, Ŝe Nasdra Magrody nauczał

Page 5: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 9

w czasach, kiedy Imperator budował swoją Gwiazdę Śmierci. On i jego studenci nale-Ŝeli wówczas do najlepszych specjalistów w swoim fachu. KogóŜ innego miałby za-trudniać Palpatine?

- Wiesz, nadal krąŜy plotka, Ŝe to ja jestem odpowiedzialna za zniknięcie Magrod-y'ego. - Leia odwróciła się do męŜa. Zacisnęła usta, co nadało jej twarzy wyraz gorzkiej ironii. - Oczywiście, ludzie mówią tak tylko wówczas, kiedy tego nie słyszę - dodała szybko, niemal widząc w oczach męŜa iskry gniewu, a na jego ustach pytanie:„Kto tak mówi?" - Czy nie sądzisz, Ŝe powinnam zawsze wiedzieć nawet to, co szepcze się za moimi plecami? PoniewaŜ to wszystko działo się jeszcze zanim zaczęłam być kimś waŜnym pośród Rebeliantów, twierdzono, Ŝe kazałam swoim „przyjaciołom przemyt-nikom" zamordować i naukowca, i jego rodzinę, a później ukryć zwłoki, tak by nikt nigdy ich nie znalazł.

- Ludzie zawsze wygadują bzdury o tych, którzy sprawują władzę. - Han wyczu-wał ból Ŝony, kryjący się za pancerzem opanowania. W jego chropawym głosie brzmiał jednak gniew. - Z pewnością coś takiego moŜna było powiedzieć na temat samego Pa-lpatine'a.

Leia nie odpowiedziała. Jej spojrzenie skierowało się na chwilę ku odbiciu w zwierciadle. Kobieta najpierw wygładziła fałdy płaszcza, a potem poprawiła zaplecione pukle włosów. Kiedy ruszyła do wyjścia, Han chwycił ją za ramiona i obrócił, pragnąc spojrzeć w jej oczy. Ujrzał szczupłą i drobną kobietę, niespełna trzydziestoletnią: księŜniczkę Rebeliantów, która została wybrana przywódczynią Nowej Republiki.

Nie miał pojęcia, co chciałby albo mógłby powiedzieć, Ŝeby przynieść jej ukoje-nie. Przyciągnął Leię do siebie i pocałował, ale uczynił to o wiele delikatniej, niŜ po-czątkowo zamierzał.

- Najgorsze w tym wszystkim jest to - odezwała się cicho - Ŝe kaŜdego dnia roz-myślam, czy jednak tego nie powinnam zrobić.

Obróciła się, nadal trzymając jego dłoń w swoich. Na twarzy Leii pozostał jednak wyraz chłodnej zawziętości. Han wiedział, Ŝe Ŝona skrywa w ten sposób ból, którego istnienia nie moŜe zdradzić nawet jemu. Lata przymusowego polegania tylko na wła-snych siłach i nie ujawniania przed nikim własnych uczuć wycisnęły na jej twarzy nie-zatarte piętno.

- Mam te listy - oznajmiła. - Wiem, kto pracował na pokładach Gwiazdy Śmierci, kogo Palpatine zatrudniał w swoim sztabie naukowców i kto nauczał na pokładzie krą-Ŝącej wokół Omwat edukacyjnej orbitalnej sfery... i dobrze wiem, Ŝe ci wszyscy ludzie pozostają w tej chwili poza zasięgiem wymiaru sprawiedliwości Nowej Republiki. Wiem jednak i to, jak łatwo mogłabym wysupłać kredyty ze skarbca, by wynająć za-bójców pokroju Phlygasa Grynna, Dannika Jerycha, czy któregokolwiek z „przyjaciół przemytników", o których się tak często mówi. śeby kazać im odnaleźć tych ludzi i po prostu... sprawić, Ŝeby zniknęli. Bez procesu. Bez zadawania jakichkolwiek pytań. Bez moŜliwości uwolnienia na podstawie zawiłych kruczków prawnych. Jedynie dlatego, Ŝe j a wiem, iŜ są winni. PoniewaŜ j a tak chcę.

Westchnęła, ale kiedy ponownie spojrzała na Hana, było widać, Ŝe z jej oczu znik-nęła część bólu.

Dzieci Jedi 10

- Luke twierdzi, Ŝe ciemna strona Mocy daje wielką władzę -ciągnęła po chwili. - Moc nie jest jedyną rzeczą mającą ciemną stronę, Hanie. A najbardziej zdradliwą cechą kaŜdej ciemnej strony jest łatwość, z jaką moŜna się nią posługiwać... i to, Ŝe zapewnia ci wszystko, czego, twoim zdaniem, pragniesz.

Wspięła się na palce i pocałowała go, jakby chciała mu w ten sposób podzięko-wać. Wiejący za oknami wiatr przyniósł dźwięki kurantów. Wydawało się, Ŝe po niebie rozlewa się niezwykła jasność.

Leia lekko się uśmiechnęła. - JuŜ czas - powiedziała. Oazy zbierały się w wielkie stada. Miasta łączyły się, by utworzyć jeden gigan-

tyczny, bogato zdobiony zielenią organizm, wzniesiony z róŜnobarwnych kamieni, ciemnego drewna i błyszczącego szkła. Segmentowane pomosty stykały się, jakby wy-ciągały do siebie długie ręce, by połączyć platformę jakiegoś klanu z platformą innego; jeden napowietrzny dom z drugim. W przestrzeni nad platformami roiło się od balonów i latawców. Arborale, brzytwodzioby i inne okazy ithoriańskiej fauny, Ŝyjące w gęstwi-nie liści najwyŜszych pięter dŜungli, siadały beztrosko na krawędziach plecionych wielkich koszy wiszących tuŜ nad wierzchołkami drzew. Ćwierkały i szczebiotały, nie wiedząc, Ŝe w tym czasie Ithorianie zaczynają gromadzić się na centralnym placu „Chmury-Matki".

„Chmura-Matka" - stado słynące ze szpitali i hut szkła zostało wybrane jako ofi-cjalne miejsce powitania przedstawicieli rozmaitych światów Republiki, głównie dlate-go, Ŝe dysponowało największymi lądowiskami dla wahadłowców i najlepszymi po-mieszczeniami dla przybywających gości. Gdyby ktoś chciał powiedzieć całą prawdę, musiałby takŜe wspomnieć, iŜ Ŝadne inne nie było takie piękne. Kiedy Leia stanęła na najwyŜszym stopniu schodów wiodących na wielką platformę recepcyjną, skąpaną w słonecznym blasku, odniosła wraŜenie, Ŝe ogromna kwadratowa przestrzeń jest po brzegi wypełniona istotami odzianymi w róŜnobarwne stroje i wymachującymi pękami kwiatów. Ujrzała morze nieforemnych, podobnych do skórzanych głów, i kierujących na nią łagodne, wielkie oczy.

Od strony tłumu Ithorian zaczęło napływać to wznoszące się, to opadające zawo-dzenie świadczące o podziwie i zachwycie. Przypominało śpiew milionów ptaków wi-tających nadejście nowego świtu. Ithorianie machali szarfami i kwiatami, ale ruchy ich rąk nie były wcale chaotyczne. Przywodziły na myśl łagodnie falującą taflę wody. Nie-którzy ludzie uwaŜali ich za istoty niezgrabne czy nawet straszne, ale tu, na rodzimym świecie, tubylców cechowało dziwaczne piękno. Leia uniosła ręce w geście pozdrowie-nia. Ujrzała, Ŝe jej mąŜ takŜe zaczyna machać ręką. Stojące za nimi trzyletnie bliźnięta: Jacen i Jaina puściły dłonie Winter i poszły w ślady rodziców. W przeciwieństwie do nich mały Anakin, nie wypuszczając dłoni Jainy, stał nieruchomo. Szeroko otworzyw-szy oczy, spoglądał w prawo i lewo.

Po chwili od tłumu oderwała się grupa przywódców stada - kilkanaście istot róŜ-nego wzrostu, mających na ogół od dwóch do trzech metrów. Członkowie delegacji róŜnili się takŜe barwą skóry. Niektórzy mieli karnację ciemnozieloną, inni zaś jaskra-

Page 6: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 11

woŜółtą, podobną do barwy upierzenia ptaka pellata. Długie szyje i spłaszczone głowy nadawały im wygląd litery T, ale w szeroko rozstawionych oczach kryły się mądrość i wielki spokój.

- Wasza Wysokość... - Umwaw Moolis, ithoriańska przedstawicielka w Senacie, pochyliła głowę i rozłoŜyła szeroko ręce w geście pełnym szacunku i oddania. - W imieniu stad Ithor witam cię na Czasie Spotkania. Witam takŜe ciebie, generale Solo, i ciebie, mistrzu Luke'u Skywalkerze...

Leia niemal zapomniała, Ŝe Luke równieŜ został zaproszony na Spotkanie. Musiał zejść na platformę tuŜ za nią. Stał teraz z pochyloną głową, odpowiadając na powitanie. Leia mogła odnieść wraŜenie, iŜ jej brat jest otoczony szczelnie ciszą jak opończą. Ce-chował go głęboki smutek wynikający ze świadomości bycia mistrzem Jedi i koniecz-ności wędrowania trudnymi szlakami, związanymi z tym faktem. Dopiero kiedy się uśmiechnął, Leia zobaczyła ponownie tego samego podnieconego jasnowłosego wiej-skiego chłopca, który, odziany w błyszczący biały pancerz szturmowca, wdarł się do jej więziennej celi na pokładzie imperialnej Gwiazdy Śmierci i powiedział: „Jestem Luke Skywalker"...

W cieniu wspierającego się na kolumnach portyku sali recepcyjnej Leia mogła do-strzec innych, którzy zjawili się na uroczystości. Mignęła jej sylwetka Wookiego Chewbaccy, drugiego pilota, mechanika i najlepszego przyjaciela Hana z czasów, kiedy byli przemytnikami. Chewie, ponad dwumetrowy kudłacz, przybył na Spotkanie ze starannie uczesaną rudobrązową sierścią. Leia dostrzegła takŜe złocisty błysk pancerza protokolarnego androida See-Threepia, a takŜe kopułkę Artoo-Detoo, jego niŜszego druha, baryłkowa-tego robota astronawigacyjnego.

Po tych wszystkich bitwach... - pomyślała Leia, odwracając się tyłem do ithoriań-skiej delegacji. - Po tych bitwach, toczonych na planetach, których nazwy ledwie pa-miętała, mimo iŜ w koszmarach sennych nadal czuła chłód, gorąco i przeraŜenie... A jednak, po tych wszystkich niebezpieczeństwach i zagroŜeniach, Republika istniała. Rosła w siłę, pomimo knowań róŜnych lordów, satrapów starej władzy, a takŜe planet, które tak bardzo ukochały wolność, Ŝe teraz nie chciały wchodzić w skład Ŝadnej fede-racji i nie zgadzały się na nic oprócz całkowitej niepodległości. Pławiąc się w blasku promieni słońca i ciesząc absolutnym spokojem tego świata, nie moŜna było nie od-czuwać radości na myśl o tym, Ŝe jednak odnieśli wielki sukces.

Leia ujrzała nagle, Ŝe Luke, jakby usłyszał jakiś dźwięk, raptownie się odwrócił, po czym zaczął przyglądać się otaczającym salę recepcyjną dwupiętrowym arkadom. W tej samej chwili i ją ogarnęło przeczucie straszliwego niebezpieczeństwa...

- Solo! Głos przypominał raczej krzyk, jaki mógł wydrzeć się tylko z udręczonej piersi. - Solo! Z górnego balkonu arkad zeskoczył nagle jakiś męŜczyzna. Uczynił to bez zasta-

nowienia, z szybkością zwierzęcia. Wylądował w połowie schodów i rozłoŜywszy sze-roko ręce, zaczął biec w ich stronę. Zaskoczeni Ithorianie zachwiali się, kiedy przeci-skał się między nimi, ale później, przeraŜeni i wstrząśnięci, zaczęli rozstępować się na boki. Leia zwróciła uwagę na białka oczu męŜczyzny, który sprawiał wraŜenie szaleń-

Dzieci Jedi 12

ca. Ujrzała kropelki śliny na jego zmierzwionej brudnej brodzie, ale w tej samej chwili pomyślała, Ŝe przecieŜ nieznajomy nie jest uzbrojony. W następnym ułamku sekundy uświadomiła sobie jednak, Ŝe nie naleŜy on do takich, którzy by się tym przejmowali.

Ithoriańscy przywódcy stada zaczęli otaczać męŜczyznę, ale ich odruchy miały szybkość charakterystyczną dla tysięcy pokoleń istot roślinoŜernych. Napastnik znalazł się o niespełna pół metra od Hana, kiedy Luke włączył się do akcji. Nie spiesząc się, przeszedł obok przyjaciela i pochwycił rękę nieznajomego tuŜ powyŜej dłoni, zakoń-czonej rozczapierzonymi palcami. Bez widocznego wysiłku przerzucił męŜczyznę nad głową, po czym schwycił w locie i nie czyniąc Ŝadnej krzywdy, łagodnie ułoŜył na kamiennej posadzce. Han, który cofnął się o krok, by ułatwić mistrzowi Jedi przerzuce-nie napastnika, podszedł teraz do leŜącego nieznajomego, Ŝeby pomóc go obezwładnić.

Z równym powodzeniem mógłby starać się powstrzymać oszalałego rankora. Było coś odraŜająco zwierzęcego w sposobie, w jaki męŜczyzna szarpał się i miotał, usiłując uwolnić z uchwytu palców Hana i Luke'a. Przez cały czas nie przestawał wrzeszczeć jak szalony. Udałoby mu się wyrwać, gdyby na pomoc nie nadbiegł Chewbacca w to-warzystwie kilku Ithorian.

- Zabić was! Zabić was! - krzyczał napastnik. Kiedy Han, Wookie i kilku tubylców ciągnęło go po posadzce, jego brudne poranione ręce, szarpane konwulsyjnymi drgaw-kami, usiłowały wyrwać się z uścisku ich palców. - Zabić was! Pozabijać was wszyst-kich! Solo! Solo!

Ostatni okrzyk przypominał zwierzęce wycie. W tej samej chwili z boku sali re-cepcyjnej wyskoczyło kilku ithoriańskich lekarzy. Podbiegli do męŜczyzny tak szybko, Ŝe aŜ powiewały ich purpurowe szaty. Jeden przytknął do szyi wylot aparatu infuzyjne-go i wstrzyknął dawkę jakiegoś środka uspokajającego. Napastnik otworzył szeroko usta, jakby chciał chwycić podwójną porcję powietrza, a w jego oczach odmalował się straszliwy ból. Po chwili zwiotczał i przytrzymywany przez kilka par dłoni naraz, osu-nął się na posadzkę.

Pierwszym odruchem Leii było chwycenie ręki Hana. Nagle jednak dwa metry platformy, jakie dzieliły ich od siebie, zamieniły się dosłownie w barykadę ciał Itho-rian, górujących nad nimi, gwałtownie gestykulujących i wydających melodyjne dźwięki. Mogłoby się wydawać, Ŝe słychać odgłosy nieprawdopodobnie zgranej orkie-stry, w której wszystkich muzyków naszpikowano mózgoskrętem albo yarrockiem. Przez tłum tubylców juŜ przeciskała się Umwaw Moolis.

- Wasza Ekscelencjo, jeszcze nigdy w historii tego stada, a nawet tego świata, nie wydarzyło się coś, co choćby przypominało tę niezwykłą napaść...

Z trudem powstrzymywała się, by nie zepchnąć dostojnych gości na bok. Tymczasem Luke udał się prosto do miejsca, z którego zeskoczył nieznajomy.

Podskoczywszy, pofrunął z platformy na balkon, a stamtąd zaczął obserwować i ko-lumnadę, i widoczny pod nim kwadrat platformy.

Dzieci ! Leia zaczęła przeciskać się przez tłum, zmierzając w stronę wyjścia.

Page 7: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 13

Winter jednak zniknęła. Z cienia pod kolumnami wyłoniła się sylwetka złocistego androida. See-Threepio podszedł do Leii, stawiając dziwnie sztywno mechaniczne nogi. Chwycił ją za rękę.

- Wasza Wysokość, pani Winter wróciła z Jacenem, Jainą i Anakinem do komnat dzieci - zameldował. - Pozostawała tu tylko przez chwilę, aby pokazać im, Ŝe genera-łowi Solo nie przydarzyło się nic złego. MoŜe byłoby celowe, gdyby przy najbliŜszej okazji pani i generał Solo udali się tam i sami uspokoili pociechy.

- Czy dzieci są dobrze strzeŜone? - zapytała Leia. Wiedziała, Ŝe Han potrafi sam zatroszczyć się o siebie... Przez jedną, krótką jak mgnienie oka chwilę, znów dostrzegła targaną konwulsjami zarośniętą twarz szaleńca. Wydało się jej, Ŝe napastnik wyciąga szponiaste palce, usiłując pochwycić jej maleństwa...

- Jest teraz z nimi Chewbacca. - Dzięki, Threepio. - Nie sądzę, Ŝeby groziło nam jeszcze jakiekolwiek niebezpieczeństwo - odezwał

się Luke, który szeleszcząc czarnym płaszczem, nagle znalazł się u boku Leii. Kiedy ściągnął kaptur z głowy, ukazały się rozczochrane jasnobrązowe włosy. Z jego twarzy, poznaczonej bliznami od czasów spotkania z lodowym stworzeniem na Hoth, nie moŜ-na było wyczytać, o czym myśli, ale błękitne oczy dostrzegały chyba wszystko.

- Dzieci są bezpieczne? - Przebywają w swoich komnatach - odpowiedziała Leia. - Pilnuje ich Chewbacca. Rozejrzała się po wielkim placu. Han stał nadal w tym samym miejscu, co po-

przednio, otoczony tłumem Ithorian, zawodzących i wymachujących rękami. Wpatry-wał się w drzwi, przez które wyniesiono napastnika, mimo iŜ były ukryte w głębokim cieniu. Od czasu do czasu kiwał głową i nawet usiłował odpowiadać przywódcom sta-da, zapewniającym go, Ŝe taka rzecz jeszcze nigdy nie miała miejsca na ich świecie. Leia widziała jednak, Ŝe jej mąŜ myśli o czymś innym i właściwie nie słyszy, co do niego mówią.

Ujęła brata pod rękę i oboje przecisnęli się do Hana. - Nic ci się nie stało? - zapytała. Han pokręcił głową, ale poświęcił im tylko chwilę uwagi. Leia pamiętała, Ŝe by-

wał mniej zdenerwowany, kiedy odpierał ataki imperialnej floty strzelającej do niego ze wszystkich dział i korzystającej ze wsparcia wielu eskadr gwiezdnych myśliwców.

- To nie mógł być z góry ukartowany atak. - Luke obrócił głowę i popatrzył na te same drzwi, na które spoglądał Solo. - Kiedy przestanie działać środek uspokajający, spróbuję zapuścić myśli do mózgu napastnika. MoŜe wówczas dowiemy się, kim jest...

- Wiem, kim jest - przerwał Han. Brat i siostra popatrzyli na niego, nie kryjąc zaskoczenia. - JeŜeli to nie była zjawa, a wcale nie twierdzę, Ŝe tak nie było... -zaczął Han - po-

wiedziałbym, Ŝe widzieliśmy mniej więcej pięćdziesiąt procent mojego starego kumpla, Druba McKumba.

Dzieci Jedi 14

R O Z D Z I A Ł

2 - Dzieci. Przywiązany do diagnostycznego łoŜa męŜczyzna wybełkotał to słowo, jakby jego

wargi, język i podniebienie były napuchnięte i zdrętwiałe. W pomarszczonej twarzy, przypominającej księŜycowy krajobraz, tkwiły nie widzące niczego niebieskie oczy. Kilka niewielkich monitorów wiszących nad miękkim łoŜem nieustannie ukazywało rzędy róŜnobarwnych zygzakowatych linii. Spoglądając na środkowy ekran, Leia wi-działa, Ŝe przemytnik nie czuje Ŝadnego bólu. Wiedziała, Ŝe naszpikowany takimi ilo-ściami gylocalu nawet nie mógł go odczuwać. Linie, pokazywane na ekranie monitora znajdującego się z prawej strony, przypominały jednak skomplikowaną pajęczynę, splecioną z jaskrawoczerwonych i pomarańczowych nitek. Dowodziły, Ŝe chyba wszystkie koszmary galaktyki sprzysięgły się, by pohulać na przednim płacie mózgo-wym nieszczęśnika.

- Dzieci - mruknął znów męŜczyzna. - Ukryli dzieci w głębi szybu. Leia spojrzała na Hana stojącego po drugiej stronie ogromnego łoŜa. W jego orze-

chowych oczach wcale jednak nie ujrzała odbicia leŜącej przed nim wycieńczonej isto-ty, odzianej w zielony zniszczony plastenowy kombinezon pilota transportowców dale-kiego zasięgu. Dostrzegła kapitana, którego dobrze znał przed wielu laty; grubego, tryskającego zdrowiem i bezustannie latającego od jednego świata do drugiego.

W Domu Zdrowia „Chmury-Matki" panował łagodny półmrok, rozjaśniany jedy-nie niebieskozielonym blaskiem paneli jarzeniowych. Podobnie jak we wszystkich innych pomieszczeniach stada, umieszczono tu mnóstwo rozmaitych roślin. Tomla El, naczelny uzdrowiciel stada, był dosyć niskim Ithorianinem, obdarzonym błękitnozielo-ną karnacją skóry. Nic dziwnego, Ŝe okryty purpurową szatą, w panującym półmroku mógł wydawać się duchem albo zjawą. Przez jakiś czas przyglądał się ekranom monito-rów, by w końcu zwrócić się do Luke'a stojącego u jego boku.

- Nie jestem pewien, czy zaglądanie do jego mózgu przyniesie ci jakąś korzyść, mistrzu Skywalkerze. - Kiedy popatrzył na szaleńcze skoki plamek świetlnych, wi-doczne na ekranie monitora wiszącego z prawej strony, zamrugał powiekami okrągłych złocistych oczu. - Otrzymał takie dawki gylocalu i hypnocanu, jakie tylko odwaŜyli śmy

Page 8: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 15

się mu zaaplikować. Jego mózg został powaŜnie uszkodzony, a w organizmie pozostały ślady świadczące o częstym zaŜywaniu bardzo duŜych dawek yarrocku.

- Yarrocku? - zapytał zdumiony Luke. - To by wyjaśniało, dlaczego zachowywał się jak szaleniec -zauwaŜył Han. -Nie

widziałem się z Drubem przez ostatnie siedem czy osiem lat, ale w czasach, kiedy go znałem, nie odwaŜył się nawet powąchać pogromcy zmartwień, a tym bardziej szpiko-wać takimi ilościami środków halucynogennych.

- MoŜe to dziwne - odezwał się uzdrowiciel - ale nie sądzę, Ŝeby stan jego zdrowia moŜna było przypisać tylko działaniu narkotyków. Sądząc po reakcjach odruchowych, przypuszczam, Ŝe yarrock działał jedynie jako środek hamujący olbrzymią aktywność jego mózgu. To właśnie dzięki niemu mógł cieszyć się chociaŜ krótkimi chwilami świadomości. Te wszystkie rzeczy znaleźliśmy w kieszeniach jego kombinezonu.

Wręczył mistrzowi Jedi kilka zmiętych kawałków flimsiplastu, poplamionych i zabrudzonych. Han i Leia podeszli do Luke'a, by zobaczyć nad jego ramieniem, co jest na nich napisane.

HAN SOLO

ITHOR CZAS SPOTKANIA

BIUST BELII - SULLUSTA - LĄDOWISKO 58 CUCHNĄCY ŚWIĘTY - YETOOM NA UUN - LĄDOWISKO 12

FARGEDNIM P'TAAN

- P'taan jest mało znaczącym handlarzem narkotyków na Yetoomie. - Solo potarł odruchowo bliznę na brodzie, jakby samo dotknięcie jej przypomniało mu burzliwe czasy, kiedy jako przemytnik zajmował się transportem zakazanych towarów. - JeŜeli Drub zaŜywał yarrock, jest moŜliwe, Ŝe kupił go od niego, pod warunkiem, Ŝe w ciągu tych siedmiu lat znalazł jakiś sposób, aby stać się milionerem. A trzeba być milione-rem, by móc kupić wystarczającą ilość narkotyku, która mogłaby spowodować tak duŜe uszkodzenie jego mózgu.

Pokręcił głową i ponownie spojrzał na spoczywające na łoŜu wycieńczone ciało. Zwrócił uwagę na brudne paznokcie przypominające szpony.

- Rozumiem, Ŝe „Śmierdzący Święty" i „Biust Belii" to nazwy jakichś statków? Leia nie odrywała spojrzenia od skaczących punkcików, widocznych na ekranach

monitorów wiszących nad wielkim łoŜem. - „Święty" transportuje z systemu Kimm kradzione egzemplarze agrodroidów -

odparł Han. - Czasami takŜe niewolników z sektora Senexa. To ma sens. Yetoom znaj-duje się na samym skraju tego sektora.

Znów pokręcił głową, jakby nie wierzył własnym oczom, co pozostało z człowie-ka, którego pamiętał z dawnych czasów.

- Był kiedyś grubszy niŜ my wszyscy razem - powiedział. -Czasami kpiłem z nie-go, Ŝe jest młodszym i przystojniejszym bratem Hutta Jabby.

Dzieci Jedi 16

- Dzieci - powtórzył szeptem McKumb. Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. - Ukryli dzieci w głębi szybu. Szybu Pletta. - Szarpnął głową, a rysy jego twarzy wykrzywił nagły spazm bólu. - Han... Zabić was. Zabić was wszystkich. Muszę powiedzieć Hano-wi. Oni są tam...

- Muszę powiedzieć Hanowi - powtórzył cicho Luke. - To nie brzmi jak groźba. - Szyb Pletta... Leia zastanawiała się, co przypomina jej ta nazwa; jakie wspomnienia usiłuje

przywołać... Czyj głos to powiedział i kto, usłyszawszy te słowa, uciszył tego, który je wymó-

wił? - Z całą pewnością jego organizm jest od dawna powaŜnie niedoŜywiony - ode-

zwał się Tomla El, przyglądając się rzędom liczb, widocznym na ekranie najniŜszego monitora. - Kiedy widział go pan po raz ostatni, generale Solo?

- Przed siedmioma, a moŜe ośmioma laty - odrzekł Han. - Jeszcze zanim wziąłem udział w walkach na Hoth. Spotkaliśmy się na

Ord Mantell... To właśnie on uprzedził mnie o tym, Ŝe Hutt Jabba wyznaczył wy-soką nagrodę za moją głowę. Nigdy jednak nie słyszałem o miejscu, które nazywałoby się „szyb Pletta".

- Pletwell - odezwał się McKumb. Tym razem powiedział to normalnym tonem. Odwrócił głowę w stronę Leii stojącej najbliŜej jego łoŜa, ale jego oczy, przez chwilę sprawiające wraŜenie całkiem przytomnych, spoglądały chyba nie na nią, lecz na coś albo kogoś innego. - Odszukaj Solo, złotko. Powiedz mu. Ja nie mogę. Wszystkie dzie-ci znajdowały się w głębi szybu. Oni przygotowują się...

Nagle zamrugał powiekami. Krzywe na ekranie, zawieszonym z prawej strony, zamieniły się w krwiste zygzaki. Ciało męŜczyzny konwulsyjnie zadrŜało, po czym uniosło się i wygięło w drgający łuk.

- Zabić ich! - zawył McKumb. - Powstrzymaj ich! Tomla El pospieszył ku męŜczyźnie, by zaaplikować kolejną porcję gylocalu.

Przylepił plaster ze środkiem uspokajającym na szyi, obok rzędu innych, umieszczo-nych tam nieco wcześniej. Powieki starego przemytnika powoli się zamknęły, a ogniste linie na ekranie zaczęły blednąc i ciemnieć.

- Dzieci - wyszeptał jeszcze raz McKumb. - Dzieci Jedi. MęŜczyzna zapadał w niespokojny sen. Świadczące o aktywności mózgu linie,

ukazywane na ekranie monitora znajdującego się z lewej strony, opadły i przerwały szaleńczy taniec. Pozostałe krzywe, widoczne na prawym monitorze, nadal jednak wznosiły się i opadały, jarząc się szkarłatnym blaskiem. Nieszczęśnikowi zaczynało się śnić coś, co miało nie pozwolić mu się obudzić.

- Pletwell. Doktor Cray Mingla wymówiła to słowo, jakby chciała poznać jego smak. Obraca-

ła je jak nieznaną płytkę drukowaną z układami elektronicznymi, zapewne pragnąc obejrzeć ją z kaŜdej strony. Równocześnie długimi, starannie wypielęgnowanymi pal-cami przebierała w niewielkim stosie przedmiotów, wygrzebanych z kieszeni kombine-

Page 9: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 17

zonu Druba McKumba - szczątków dokumentów kredytowych, rozbitych ampułek i niewielkich torebek z czarnego plastenu, wypełnionych resztkami cuchnącego zgnilizną yarrocku. Pośród tego wszystkiego leŜało kilka staromodnych kosztowności: wisiorek z trzema opalami, bransoletka i cztery kolczyki róŜnych kształtów i wielkości. Cray zwróciła uwagę, Ŝe ciemnobrązowe, kunsztownie splecione druty i wiszące perły były pokryte grubą zakrzepłą powłoką róŜowozłocistego proszku będącego zapewne jakimś minerałem. Proste brwi kobiety, barwy nieco ciemniejszej niŜ jasnoblond włosy, zacze-sane na tył głowy, niemal łączyły się nad nasadą nosa. Leia, siedząca w Domu Gości po drugiej stronie biesiadnego stołu, ponownie powtórzyła w myślach te słowa.

Szyb Pletta... JuŜ kiedyś je słyszała. Z czyichś ust... moŜe ojca? Ale kiedy? - Moja matka... - odezwała się po jakimś czasie Cray. - Wydaje mi się, Ŝe ona o

tym mówiła. - Popatrzyła niepewnie na Luke'a stojącego w milczeniu obok drzwi apar-tamentu. - Chyba przypominam sobie, jak kłóciła się z nią o to moja cioteczna babka. Byłam wówczas bardzo mała, ale pamiętam, jak babka uderzyła matkę w twarz, przy-kazując, Ŝeby nigdy nie wymawiała tych słów... Ale to właśnie ona nosiła biŜuterię podobną do tej.

Kiedy Cray zaczęła wspominać czasy dzieciństwa, na jej pięknej twarzy odmalo-wało się niezdecydowanie. Luke przypomniał sobie, Ŝe kobieta miała zaledwie dwa-dzieścia sześć lat, o kilka mniej niŜ on. Zaczęła zdrapywać czubkiem polakierowanego na róŜowo paznokcia warstwę zakrzepłego proszku z kolczyka. Tomla El stwierdził, Ŝe proszek składa się głównie z utlenionej siarki i molibdenu, zmieszanych ze szczątko-wymi ilościami innych minerałów i gliną.

- Moje ciotki równieŜ takŜe taką nosiły - stwierdziła zamyślona Leia. - Ciotka Rouge, ciotka Celly, ciotka Tia... siostry ojca. -Wspomnienie trzech strasznych wdów wywołało przelotny grymas na jej twarzy. - Nigdy nie ustawały w staraniach uczynienia ze mnie kogoś, kogo nazywały Prawdziwą KsięŜniczką... i wydania mnie za mąŜ za jakiegoś bezmyślnego pajaca pochodzącego z któregoś z rządzących od dawien dawna rodów...

- W rodzaju księcia Isoldera? - zapytał stojący obok Luke'a Han, wymieniając imię następcy tronu gromady gwiezdnej Hapes, niedawnego konkurenta jego Ŝony.

Leia obróciła się w stronę drzwi i spiorunowała męŜa spojrzeniem. - One wszystkie nosiły podobną biŜuterię - ciągnęła po chwili. -Ten metal to szla-

chetny brąz, z którego wykonywano ozdoby w czasach Starej Republiki. Poznaję takŜe te sploty i opalizującą warstwę ozdobną.

- Musiał wystartować z kieszeniami pełnymi takich świecidełek - stwierdził Han - jeŜeli po drodze zamierzał kupować za nie yarrock.

Leia sięgnęła do pojemnika, w którym złoŜyła własne kolczyki. Zdejmowała je zawsze, ilekroć tylko przestawała pokazywać się publicznie. Wyjęła jeden i spojrzała na elegancki modny krąŜek, wykonany z czystego wypolerowanego srebra.

- Tamte muszą mieć ze czterdzieści, a moŜe pięćdziesiąt lat -powiedziała. - Nikt teraz takich juŜ nie robi.

Cray, która doskonale znała się na wszystkim, co dotyczyło mody, kiwnęła głową. Nawet wówczas, kiedy studiując w Instytucie Magrody'ego spędzała czas w laborato-

Dzieci Jedi 18

riach i salach wykładowych, uchodziła za osobę nienagannie ubraną. Była wysoką i szczupłą „blondynką z taaakimi nogami" - Leia przypomniała sobie słowa Hana. Tro-chę jej zazdrościła, Ŝe dzięki wysokiemu wzrostowi moŜe ubierać się w sposób, który u niej, niŜszej co najmniej o osiemnaście centymetrów, byłby nie do pomyślenia. Dopiero kiedy Cray podjęła naukę w akademii Jedi na Yavinie Cztery i zaczęła wykonywać trudne ćwiczenia, przewidziane programem zajęć, Leia miała okazję zobaczyć ją bez ozdób i makijaŜu. Z odrobiną zazdrości stwierdziła, Ŝe nawet wówczas młoda badaczka wyglądała doskonale.

- Czy pamiętasz, co wtedy odpowiedziała twoja matka? - zapytał jak zwykle cicho Luke. - Dlaczego cioteczna babka nie chciała, Ŝeby o tym mówiła?

Cray pokręciła głową, a mistrz Jedi odwrócił się do złocistego androida, który wraz z nieodłącznym baryłkowatym przyjacielem takŜe przebywał w apartamencie.

- Coś ci to mówi, Threepio? - Obawiam się, Ŝe nie, proszę pana - odparł zasmucony android. - To była forteca. Wszyscy odwrócili głowy i w zdumieniu popatrzyli na męŜczyznę - a raczej na

kogoś, kto kiedyś był męŜczyzną- stojącego za krzesłem Cray. Oficjalne uroczystości dobiegły końca. Ceremonie zwiedzania róŜnych stad,

uczestniczenia w dyplomatycznych bankietach, oglądania wystaw kwiatów i wycieczek nad gęstą dŜunglą przebiegły bez zakłóceń, chociaŜ trzeba przyznać, Ŝe towarzyszyła im większa niŜ zwykle i lepiej uzbrojona grupa straŜników. O zapewnienie osobistej ochrony dostojnym gościom poproszono Cray Minglę i jej narzeczonego, Nichosa Mar-ra- dwoje uczniów Luke'a. Oboje przylecieli niedawno na Yavin Cztery, Ŝeby uczyć się w jego akademii Jedi, a później wyprawili się z nim na Ithor, by zasięgnąć opinii uzdrowiciela Tomli Ela. Cray i Nichos mieli wytęŜać wyostrzone dzięki szkoleniu Jedi zmysły. Ich zadanie polegało na wyłuskiwaniu nieprzyjaciół, jacy mogli się ukryć po-śród tłumu tubylców, odzianych w róŜnobarwne szaty.

Kiedy latające megalopolie zaczęły znikać, okrywane łagodnym całunem nocy, wszyscy powrócili w zacisze własnych komnat, przygotowanych dla nich w Domach Gości. Dopiero wtedy Leia mogła porozmawiać z Cray na temat morderstwa, dokona-nego na Stinnie Draesinge Sha... niepozornej specjalistce od zagadnień teoretycznych, studiującej kiedyś z ludźmi, którzy pomagali zaprojektować Gwiazdę Śmierci.

ChociaŜ Cray była wstrząśnięta, kiedy Leia oznajmiła jej o popełnieniu tej zbrod-ni, kobieta nie miała wiele do powiedzenia na temat swojej byłej nauczycielki. Dra-esinge, podobnie jak sam Nasdra Magrody, prawie wcale nie zajmowała się polityką. Oboje szukali wiedzy dla samej wiedzy... Tak samo jak Qwi Xux, którą Magrody uczył podstaw sztucznej inteligencji na pokładzie orbitalnej sfery edukacyjnej moffa Tarkina, krąŜącej wokół zniewolonej planety Omwat - pomyślała Leia.

Zza okien apartamentu, ograniczonych koronkowymi opalizującymi ścianami i łu-kami, dobiegały dźwięki muzyki. Mroki ciepłej nocy raz po raz rozbłyskiwały, rozja-śniane róŜnobarwnymi światłami świadczącymi o tym, Ŝe połączone flotylle stad, kla-nów i rodzin biorą udział w radosnej zabawie. Z sufitu wielkiej sali zwieszały się ple-cione sieci, a uczepione w jej węzłach kosze ze słonecznymi kulami oświetlały całą

Page 10: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 19

grupę łagodnym blaskiem. Leia była wciąŜ jeszcze odziana w uroczysty biały płaszcz, narzucony na winojedwabną zielono-złocistą szatę. Han miał na sobie białą koszulę i obcisłe wojskowe spodnie, jako Ŝe pierwszą rzeczą, jaką zrobił po znalezieniu się w Domu Gości, było pozbycie się marynarki. Luke Skywalker, ubrany jak zwykle w czar-ny płaszcz Jedi, mógł wydawać się zjawą albo cieniem.

- Artoo sprawdził dokładnie, czy w bazie danych głównego komputera statku stada „Drzewo Tarinthy", największego na całej planecie, nie znajdzie jakiejś informacji na temat szybu Pletta albo Pletwell - odezwał się nieśmiało Threepio, informując o tym wszystkich zebranych. - Nie znalazł jednak na ten temat nawet Ŝadnej wzmianki.

- Kiedy byłem dzieckiem... - zaczął Nichos, ale urwał, jakby pragnął zebrać myśli. Luke zwrócił uwagę na tę manierę, poniewaŜ było to coś, czego jego uczniowie niemal nigdy nie czynili. ZauwaŜył, jak Cray odwróciła głowę i spojrzała na męŜczyznę... a raczej na kogoś, kto kiedyś nim był - z którym była oficjalnie zaręczona. Zwrócił uwa-gę na to, jak mu się przyglądała. Wiedział, Ŝe kobieta szuka innych manier, na przykład przykładania dłoni do czoła, kiedy intensywnie myślał... bezskutecznie czekając, czy przypadkiem nie zobaczy innych zwykłych ludzkich gestów w rodzaju marszczenia brwi czy mrugania powiekami...

Spoglądała na twarz młodego męŜczyzny, który przed ponad rokiem przyleciał na czwarty księŜyc Yavina, prosząc Luke'a, Ŝeby sprawdził, czyjego narzeczona potrafi posługiwać się Mocą. Tylko tę twarz udało się ocalić specjalistom z instytutu biome-dycznego na Coruscant. InŜynierowie odtworzyli takŜe jego ręce. Luke dostrzegał na małym palcu prawej ręki bliznę po zranieniu, powstałą gdy Nichos, po raz pierwszy posługując się Mocą, próbował manipulować niebezpieczną bronią. Kiedy pojawiły się pierwsze objawy choroby Quannota, okazało się, Ŝe obie ręce pasują idealnie do zapro-jektowanej przez Cray powłoki androida. Teraz Nichos - ten sam Nichos, którego znał Luke i którego kochała Cray - znajdował się we wnętrzu gładkiego, starannie ukształ-towanego pancerza, wykonanego z polerowanej ołowianoszarej stali. KaŜdy staw i kaŜde zagłębienie tej powłoki wypełniono metalowym plastoidem i pokryto warstwą delikatnej jak winojedwab masy, tak Ŝe nie wystawał ani jeden drut czy przewód, który mógłby wyjawić komukolwiek, iŜ młody męŜczyzna jest właściwie androidem.

Jego twarz była jednak gładka, pozbawiona wyrazu, mimo iŜ odtworzono wszyst-kie mięśnie z dokładnością, nigdy przedtem nie osiąganą w protetyce.

Nichos wiedział, Ŝe jego nieruchome rysy twarzy denerwują i sprawiają ból Cray. ChociaŜ starał się o tym pamiętać, na ogół nie poruszał mięśniami twarzy. W tej chwili takŜe nie malował się na niej Ŝaden wyraz. Było widać, Ŝe męŜczyzna-android usilnie próbuje porozumieć się z kaŜdą moŜliwą komórką cyfrowej pamięci, szukając w nich zapomnianej informacji.

- Byłem tam - odezwał się w końcu. - Pamiętam, jak biegłem róŜnymi korytarza-mi, wykutymi w litej skale. Ktoś wówczas... wzniósł myślową przeszkodę wywołującą uczucie przeraŜenia, Ŝeby trzymać nas z daleka przynajmniej od niektórych. Dla osią-gnięcia tego celu posłuŜył się Mocą. Ktoś powiedział nam, Ŝe krecze nas zjedzą... zje-dzą nas krecze. Mimo to podjudzaliśmy się nawzajem, Ŝeby chociaŜ spróbować. Starsze

Dzieci Jedi 20

dzieci... Lagan Ismaren i Hoddas... a moŜe Hoddag?... Umgil, tak chyba się nazywały - mówiły, Ŝe powinniśmy szukać szybu Pletta.

- Czym były krecze? - zapytała Cray, przerywając ciszę, jaka zapadła po jego sło-wach.

- Nie wiem - odparł Nichos. Kiedyś pewnie takŜe wzruszyłby ramionami. - Przy-puszczam, Ŝe czymś, co zjadało dzieci.

- Ktoś, posługując się Mocą, wzniósł myślową przeszkodę, Ŝebyście nie wchodzili do tuneli, do których nie powinniście wchodzić? - Leia pochyliła się, nie wypuszczając kolczyka z palców.

- Chyba tak, tak - odparł z namysłem Nichos. - UŜył Mocy, Ŝeby... Ŝeby wzbudzić w nas obrzydzenie. Wtedy nie uświadamiałem sobie tego, ale teraz, patrząc z perspek-tywy tych wszystkich lat... myślę, Ŝe to musiała być zapora Mocy.

- Trzeba będzie wypróbować tę sztuczkę na Jacenie i Jainie -zauwaŜył Han, a Chewbacca, siedzący dotąd w milczeniu po drugiej stronie stołu, warknął na znak, Ŝe zgadza się z jego propozycją.

- Ile miałeś lat? - zapytał Luke. - Czy przypominasz sobie jakieś inne imiona albo nazwiska?

Stojący obok mistrza Jedi Artoo cicho zabrzęczał, gotów do zarejestrowania in-formacji.

Błękitne oczy Nichosa - sztuczne, ale do złudzenia przypominające prawdziwe - przez kilka chwil nieruchomo wpatrywały się w pustą przestrzeń. śywy człowiek za-pewne by je zamknął. Cray odwróciła głowę i spojrzała w inną stronę.

- Brigantes - odezwał się po chwili męŜczyzna-android. - Ustu. Była Ho'Dinką, miała prawie dwa metry i najpiękniejszą jasnozieloną karnację skóry, jaką kiedykol-wiek widziałem... Opiekowała się nami kobieta - dziewczyna - o imieniu Margolis. Byłem wówczas bardzo mały.

- Moja matka miała na imię Margolis - odezwała się łagodnie Cray. Przez kilka chwil znów nikt się nie odzywał. - Dzieci Jedi - szepnął Luke. - Kolonia dzieci rycerzy Jedi? - spytała Leia. - Jakaś grupa? Poczuła, Ŝe cała drŜy.

Zastanawiała się, dlaczego te słowa zabrzmiały tak znajomo. - Moja matka... - Cray zawahała się, a potem długimi palcami jednej dłoni przy-

gładziła pasmo jasnoŜółtych włosów. - Cioteczna babka zawsze ją obserwowała, zaw-sze krytykowała. Dopiero później zorientowała się, Ŝe matka mojej matki była Jedi. Babcia Sophra obawiała się, Ŝe matka - albo ja - moŜemy zdradzać oznaki, iŜ potrafimy posługiwać się Mocą. Matka jednak nigdy ich nie wykazywała. Powiedziałam ci o tym, Luke'u, kiedy Nichos zabrał mnie po raz pierwszy na księŜyc Yavina.

Mistrz Jedi pamiętał to. Kiwnął głową. Przypomniał sobie słowa Nichosa: „Naj-bardziej błyskotliwa programistka w dziedzinie sztucznej inteligencji, studiująca w Instytucie Magrody'ego... w dodatku silna Mocą".

- Jak mój wuj Owen - odezwał się cicho. - Nikt nigdy nie nakrzyczał na mnie tak jak on, kiedy... myślę, Ŝe było to wówczas, gdy znalazłem jakiś przedmiot, posługując się Mocą. Cioci Beru zapodział się śrubokręt, którym zwykle naprawiała automat do

Page 11: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 21

cerowania. Zamknąłem oczy i powiedziałem: „LeŜy pod tapczanem". Nie potrafię wy-jaśnić, skąd to wiedziałem. Wujek Owen twierdził zawsze, Ŝe ukarał mnie dlatego, iŜ nie mógłbym wiedzieć, gdzie leŜy, gdybym sam go tam nie schował. Teraz myślę jed-nak, Ŝe był pewien, iŜ posługiwałem się Mocą, i dlatego był na mnie taki wściekły.

Wzruszył ramionami. - Miałem wtedy chyba sześć lat. Nigdy później niczego takiego nie zrobiłem. Na-

wet nie pamiętałem o tym, dopóki nie zacząłem się uczyć na Dagobah pod kierunkiem mistrza Yody.

- Tak - przyznała Cray. - Babcia Sophra tak samo postępowała z moją matką. A ja musiałam chyba wziąć sobie do serca jej słowa, poniewaŜ do chwili, kiedy ja i Nichos zaczęliśmy o tym rozmawiać, nigdy... nie przyszło mi nawet do głowy, Ŝe mogę być wraŜliwa na działanie Mocy.

Nichos pamiętał, Ŝeby się uśmiechnąć. Podszedł do Cray i połoŜył dłoń na jej ra-mieniu. Luke wiedział, Ŝe nawet temperaturę ciała męŜczyzny-androida dobrano bez-błędnie, przynajmniej jeŜeli chodziło o twarz i ręce.

- Ukryli dzieci w głębi szybu - przypomniała cicho Leia. - Czy sądzisz, Ŝe... kiedy Vader i Imperator zaczęli tropić i mordować rycerzy Jedi, niektórzy... no, nie wiem, przemycili Ŝony i dzieci w miejsce, w którym ich bliscy mogli czuć się bezpieczni? Czy rozmawiałeś z Drabem McKumbem na temat rycerzy Jedi, Hanie? Na temat Mocy?

- Niewiele pamiętam z tego, o czym wówczas rozmawialiśmy -wyznał Han. - Zwłaszcza po tym, jak raczyliśmy się trunkami. Przypominam sobie jednak, Ŝe wspo-minałem mu o Luke'u i starym

Benie. Drab nie pozwoliłby na to, Ŝeby takie sprawy przeszkadzały mu w prowa-dzeniu interesów, ale o ile pamiętam, zawsze pragnął, Ŝeby zwycięŜyli Rebelianci. - Wzruszył ramionami, wyraźnie zakłopotany. - Przypuszczam, Ŝe Drab był niepopraw-nym romantykiem.

Leia miała własne zdanie na temat przemytników, którym Rebelia przeszkodziła w prowadzeniu interesów, ale powstrzymała się od uśmiechu i spojrzała znów na Luke'a.

- Musieli się rozproszyć później - powiedziała. - JeŜeli jednak istniała jakaś grupa rodzin rycerzy Jedi, ukrywająca się w szybie Pletta albo miejscu, zwanym Pletwell... mogły pozostać jakieś informacje na temat tego, dokąd się udali. I kim byli.

Ponownie uniosła kolczyk i zaczęła przyglądać mu się w blasku światła. - Wspomniałeś, Ŝe Yetoom leŜy na skraju sektora Senexa - ciągnęła. - Tymczasem

Sullusta znajduje się gdzieś pomiędzy nami a Yetoomem. Większość tych papierów kredytowych została wystawiona na Sulluście... Jaki zasięg mógł mieć ten „Śmierdzący Święty"?

- To lekki towarowy frachtowiec, podobny do „Sokoła" - odrzekł z namysłem Han. Popatrzył na Chewbaccę, chcąc, Ŝeby ten potwierdził jego słowa. Wookie kiwnął głową. - MoŜe latać na duŜe odległości, ale większość drobnych przemytników nie wykonuje skoków dłuŜszych niŜ dwadzieścia parseków. PoniewaŜ wokół nas nie ma niczego ani pod, ani nad ekliptyką, moŜna przypuszczać, Ŝe jego macierzysta planeta

Dzieci Jedi 22

znajdowała się w sektorze Senexa albo Juvexa. A moŜe w Dziewiątym Kwadrancie; powiedzmy, gdzieś pomiędzy gromadą Greeba-Streeblinga a Noopiths.

- To całkiem spory obszar - stwierdziła z namysłem Leia. - A poza tym niejednoli-ty... Pełno tam imperialnych twierdz i niewielkich, dwuplanetarnych konfederacji. Ad-mirałowi Thrawnowi nigdy nie udało się pozyskać przychylności królewskich rodów władających sektorem Senexa. Nam zresztą takŜe. Wiem, Ŝe ród Vandronów panuje na Karfeddionie, bogacąc się dzięki pracy niewolników, zatrudnianych na tamtejszych farmach. Z kolei ród Garonninów czerpie większość zysków, eksploatując kopalnie odkrywkowe na wielu asteroidach w warunkach, na których wspomnienie jeŜy się włos na głowie.. . Nawet w dawnych czasach pytano w trakcie posiedzeń Senatu o to, czy tam pamięta się o prawach istot Ŝywych.

- Nie przypuszczam, Ŝe będzie łatwo znaleźć jakieś zapiski, które mogły pozostać z czasów tamtych rycerzy Jedi - stwierdziła Cray.

- Nigdzie to nie będzie łatwe - zauwaŜyła Leia. - PoniewaŜ przywykliśmy do ska-kania z jednego punktu nadprzestrzeni do drugiego, czasami zapominamy, jaka odle-głość - ile tysięcy lat świetlnych - dzieli jakiś zamieszkany system od sąsiedniego. Lu-dzie mogą się ukrywać wszędzie, a raczej mogli zostać ukryci wszędzie. Wystarczy, Ŝe gdzieś z ekranu monitora jakiegoś komputera zniknie jedna linia będąca zbieraniną fosforyzujących punktów, a ci ludzie pozostaną zagubieni. Całkowicie. Na zawsze. Wszelkie próby ich szukania nie zdadzą się na nic.

- Z pewnością pozostały jakieś informacje w rezerwowych bazach danych - rzekła Cray. Kobietę wydawała się niepokoić sama myśl, Ŝe poszukiwania mogą okazać się bezowocne.

Leia wywnioskowała, Ŝe po okresie nauki w akademii Luke'a, Cray nie była juŜ tak skłonna twierdzić, iŜ wszelkie problemy dadzą się w końcu rozwiązać, jeŜeli ktoś będzie posługiwał się inteligencją. Mimo to musiała jeszcze wiele się nauczyć. Popa-trzyła na brata.

- Czy próbowałeś juŜ dostać się do mózgu McKumba? - zapytała. Luke kiwnął głową, ale skrzywił się na wspomnienie tego, co wówczas przeŜył. Czy to z uwagi na długotrwałe zaŜywanie yarrocku, czy z powodu uszkodzenia mózgu, czy jeszcze z ja-kiegoś innego względu, nie napotkał Ŝadnych barier chroniących zwykły ludzki mózg przed działaniem siły telepatii. Dostrzegł jedynie płonący ocean bólu, z którego raz po raz wyłaniały się odraŜające myśli o koszmarnych bestiach, strugach parzącego kwasu, potwornym hałasie draŜniącym uszy albo ogniu, który niemal dusił nieszczęsnego przemytnika. W ułamku sekundy po tym, jak mistrz Jedi zapuścił myślową sondę, leŜą-cym męŜczyzną zaczęły wstrząsać konwulsyjne drgawki. Tomla El, który natychmiast podbiegł, Ŝeby go przytrzymać, z niepokojem popatrzył na pacjenta.

- Czy mógłbyś takŜe wniknąć w głąb mojego? - zainteresował się Nichos, zwraca-jąc się do Luke'a. - Pamiętam tylko to, co widziało dziecko, ale moŜe mógłbyś w ten sposób chociaŜ ograniczyć zasięg poszukiwań. Byłem wtedy człowiekiem - dodał, pa-miętając o tym, Ŝeby się uśmiechnąć. - I w tamtych czasach potrafiłem dotykać Mocy.

Page 12: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 23

Tylko Cray i Leia towarzyszyły Luke'owi i Nichosowi, kiedy schodzili po kręco-nych stopniach klatki schodowej i przemierzali niewielki plac, kierując się do aparta-mentu, zajmowanego przez oboje uczniów mistrza Skywalkera. Mimo iŜ Han i Luke byli niemal przekonani, Ŝe

Drub McKumb chciał ich ostrzec, a nie zamordować, Solo nie zamierzał przyznać, iŜ wiedzą absolutnie wszystko, co stary przemytnik usiłował im powiedzieć. Postanowił zatem pozostać z Chewbaccą w prezydenckim Domu Gości, w którym mógł przebywać w pobliŜu dzieci. Obserwował, jak Artoo-Detoo nie odchodzi od drukarki wypluwają-cej arkusze gwiezdnych map i wyniki obliczeń współrzędnych planet z sektora Senexa. Przyglądał się, jak stojący na balkonie uszczęśliwiony Threepio porównuje skompliko-wane ithoriańskie ceremonie, odprawiane na kwadratowej platformie w dole, z infor-macjami na ich temat, zaczerpniętymi z wewnętrznych baz danych.

- Wiedzieliśmy, Ŝe kiedy zostanie... przeniesiony, przynajmniej na jakiś czas straci zdolność władania Mocą- odezwała się pospiesznie Cray.

Jej głos lekko się załamywał, jakby kobieta chciała przyznać, Ŝe spodziewała się, iŜ potrafi przezwycięŜyć tę dolegliwość. Popatrzyła na Nichosa i Luke'a idących przed nią ramię w ramię. Wysoka srebrzysta postać byłego studenta górowała nad niepozorną, odzianą w czarny płaszcz sylwetką mistrza Jedi. Taras na zewnątrz pomieszczeń dla gości znajdował się w dosyć duŜej odległości od kwadratowej platformy, na której nadal bawiono się i tańczono, dzięki czemu dźwięki ich kroków było słychać wyraźnie, kiedy przechodzili po posadzce, wyłoŜonej złocistymi i błękitnymi kamykami tworzą-cymi gwiezdną mapę.

- Znam Luke'a, Kypa Durrona i kilkoro innych, którzy zapoznawali się z mądro-ścią holocronu Jedi - ciągnęła Cray. - Wiem, Ŝe wszyscy uwaŜają, iŜ Moc jest pochodną Ŝycia organicznego, ale nie pojmuję, dlaczego nie moŜe wypływać takŜe z Ŝycia nie-organicznego. Nichos nie jest wyłącznie mechanizmem w rodzaju Artoo czy Threepia. Jest Ŝyjącą istotą podobnie jak ty i ja.

Trzymała głowę wysoko uniesioną, a w jej głosie brzmiało oŜywienie. Mimo to w blasku rzucanym przez słoneczne kule, częściowo ukryte pośród gałęzi drzew, Leia dostrzegała srebrzysty błysk zdradliwych łez, które napływały do oczu młodszej kobie-ty.

- Właśnie teraz zajmuję się rozdrabnianiem i obliczaniem objętości supermałych mikrosów, Ŝeby móc skopiować to wszystko, co da się wyciągnąć za pomocą promieni Roentgena z mózgów niektórych uczniów akademii Luke'a. Dzięki temu, co uczyniłam z mózgiem Nichosa, zawarte w nich informacje zostaną przeniesione do pamięci sku-teczniejszych procesorów, w miarę jak będę rozwijała i doskonaliła swój projekt.

Dotknęła znów włosów, maskując w ten sposób szybki ruch, jakim otarła łzę z ką-cika delikatnie ubarwionej powieki. W jej doprowadzonym do perfekcji zachowaniu nie było miejsca na łzy ani wątpliwości.

- Nichos przebywa w tej powłoce zaledwie od... ilu, sześciu miesięcy? - zapytała Leia. Czuła wstręt do siebie za to, Ŝe usiłuje dodawać otuchy, chociaŜ podejrzewała, Ŝe naprawdę jest jej to obojętne. - To prawdziwy cud, Ŝe jeszcze w ogóle Ŝyje - dodała, tym razem całkiem szczerze.

Dzieci Jedi 24

Cała grupa przechodziła teraz przez kruŜganek o koronkowych ścianach i zwiesza-jących się ze sklepienia stalaktytach. Całość przypominała jaskinię, ozdobioną girlan-dami kwiatów. Cray lekko kiwnęła głową jakby nie przypisywała sobie za to Ŝadnej zasługi.

- Nie Ŝyłby, gdyby nie wyniki niektórych badań, jakie przeprowadziła Stinna Dra-esinge Sha na pokładzie wraku gwiezdnego statku Ssiruuków - odrzekła. - Dotyczyły przekazania do sztucznej obudowy całej osobowości, a nie tylko najwaŜniejszych in-formacji... Z pracami nad Nichosem wiązała duŜe nadzieje. Bardzo nam pomogła. Oświadczyła, Ŝe opracowany przez Ssiruuków proces umieszczania osobowości w konstrukcji mechanicznej zafascynowałby nawet samego Magrody'ego -jej nauczyciela - który niemal z całą pewnością znalazłby lepsze niŜ ona rozwiązania problemów doty-czących wzajemnych stosunków, jakie mogą istnieć między organiczną a sztuczną inte-ligencją. Niestety, Magrody w tym czasie... uhm... odszedł. A ona...

Pokręciła głową. - Nie mogę sobie wyobrazić, by ktokolwiek chciał wyrządzić jej jakąś krzywdę -

dodała po chwili. Znów umilkła. Tymczasem cała grupa znalazła się we wnętrzu przytulnej, podob-

nej do jaskini centralnej komnaty apartamentu Cray i Nichosa. MęŜczyzna-android usiadł przy stole, oświetlonym łagodnym róŜowym blaskiem, rzucanym przez kilka słonecznych kul, które zawieszono pod sufitem w węzłach opalizującej sieci. Mistrz Skywalker zajął miejsce naprzeciwko niego. We wnęce komnaty ustawiono półkolistą otomanę, dostosowaną do kształtów ciał istot ludzkich. Obie kobiety usiadły na niej, a Leia wyciągnęła rękę i pragnąc rozjaśnić niszę łagodnym róŜowawym blaskiem, odsu-nęła zasłonę okrywającą jeszcze jedną słoneczną kulę.

Starając się mówić cicho, Ŝeby nie przeszkadzać męŜczyznom siedzącym przy sto-le, Cray ciągnęła:

- Ucieszyłam się, kiedy Nichos... kiedy wykryto u niego objawy. .. - Kobieta wzdrygnęła się na wspomnienie tamtych czasów. -Ucieszyłam się, gdy udało mi się utrzymać go przy Ŝyciu. Byłam zadowolona, Ŝe potrafi posługiwać się Mocą na tyle, aby... odłączyć się od... własnego organicznego ciała. A przeanalizowanie, jak przeka-zać materii organicznej umiejętność władania Mocą, będzie tylko kwestią czasu. Wska-zywały na to zresztą wyniki niektórych badań, jakie przeprowadził sam Magrody, za-nim...

Ponownie przygryzła wargę, Ŝeby nie powiedzieć: „zniknął". Leia wiedziała, Ŝe Cray takŜe słyszała te same plotki. Szepty. Pogłoski, jakoby to ona, Leia Organa Solo, skorzystała z pomocy „przyjaciół przemytników", aby wywrzeć zemstę na męŜczyźnie, który nauczał niegdyś Qwi Xux, Ohrana Keldora, Bevela Lemeliska i innych później-szych projektantów imperialnej Gwiazdy Śmierci.

Zapuszczanie się w głąb umysłu Nichosa było jedną z najdziwniejszych rzeczy, jaka przydarzyła się Luke'owi. Kiedy mistrz Jedi wysyłał wici Mocy, pragnąc poznać czyjeś sny albo myśli, najczęściej odbierał mgliste wizerunki, jak gdyby przypominał sobie coś albo śnił o czymś, co sam widział przed wielu laty. Czasami wizerunki te przyjmowały postać dźwięków - głosów - a kiedy indziej, aczkolwiek bardzo rzadko,

Page 13: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 25

pojawiały się jako uczucie ciepła lub zimna. Luke zamknął oczy, po czym pogrąŜył się w lekkim transie, skupiając się na szukaniu i słuchaniu. Był świadomy faktu, Ŝe pene-truje umysł Nichosa, otwarty i podatny na jego myśli, gdyŜ właśnie tego nauczyło go szkolenie Jedi... Był świadomy osobowości młodego męŜczyzny, który przybył do niego na Yavin Cztery, dysponując ogromnym potencjałem i szczerą chęcią wykorzy-stania go w sposób właściwy, odpowiedzialny.

Luke kształcił kiedyś innych uczniów dysponujących o wiele większym potencja-łem, ale - mimo iŜ Nichos liczył sobie kilka lat więcej niŜ jego nauczyciel -jak nikt inny chłonął nauki mistrza Jedi.

Luke czuł ciepło jego dłoni, których dotykał swoimi dłońmi, z których jedna była takŜe protezą, ogrzewaną przez podskórne mikroobwody do właściwej temperatury, tak by wszyscy, którzy jej dotykali, nie poczuli się zakłopotani. Skywalker uzmysławiał sobie, Ŝe Cray i Leia umilkły, ale był świadom szmerów ich oddechów, a takŜe niesio-nych z nocnym powietrzem dźwięków wspaniałych pieśni, przy których bawiono się w całym mieście.

Kiedy jednak zapadł w trochę głębszy trans, przez krótką chwilę uświadamiał so-bie, Ŝe Nichos nie oddycha. Idąc przez plac do apartamentu obojga uczniów, zastana-wiał się, czy w ogóle będzie w stanie uczynić coś takiego. Był ciekaw czy Nichos jest n a p r a w -d ę tym samym męŜczyzną, którego znał, męŜczyzną, który przyleciał do niego na Yavin Cztery i powiedział: „Wydaje mi się, ze władam mocami, których po-szukujesz ...

JeŜeli chodziło o teorię programowania obiektów, obdarzonych sztuczną inteligen-cją, Cray Mingla, mimo iŜ stosunkowo młoda, zaliczała się do najlepszych ekspertów w całej galaktyce. Co więcej, była takŜe uczennicą Jedi, świadomą wzajemnego oddzia-ływania, jakie istniało pomiędzy Mocą, ciałem, umysłem i wszystkim, co Ŝyło. Pilnie studiowała pod kierunkiem Nasdry Magrody'ego, próbując zasypać przepaść, dzielącą sztuczną inteligencję i organiczny mózg. Starając się dowiedzieć, czym właściwie jest esencja osobowości i energia Ŝyciowa człowieka, zajmowała się nawet badaniami cze-goś, co moŜna było określić mianem zakazanej techniki Ssiruuków.

Mimo to Luke nadal nie wiedział, czy ma przed sobą Nichosa Marra, czy tylko androida, którego sztuczny mózg zaprogramowano w ten sposób, aby zawierał wszyst-kie informacje, jakie znał przedtem jego pierwowzór.

Tak, pamięć nie zmieniła swojego miejsca. Jak uprzedzał Nichos, była to pamięć dziecka. Luke dostrzegał mroczne wijące się tunele, wykute w litej skale, i czuł w jed-nych miejscach wilgoć i ciepło, a w innych przenikliwe zimno. Słyszał wycie wichrów niosących tumany śniegu i hulających nad pustyniami, pokrytymi skorupą lodu, spod której wystawały tylko czarne skały. Widział wykute w lodzie jaskinie, a pod nimi wklęśnięcia w wulkanicznych stoŜkach, wypełnione ponurą dymiącą mazią. Dostrzegał błyszczące jak lodowe kryształy zbocza gór, połyskujące błękitem w promieniach słoń-ca, które nie dawało ciepła. Zwracał uwagę na gęste dŜungle, pełne bujnych paproci sięgających ramion i porastających brzegi strumieni i stawów, znad których unosiły się w chłodne niebo obłoki pary.

I słyszał śpiew kobiety.

Dzieci Jedi 26

Dzieci, które igrały na kwiecistej łące, Król, co powracał z polowania na zające...

Pamiętał tę piosenkę. Prawdę mówiąc, znał ją od tak dawna, Ŝe nawet nie mógł

sobie przypomnieć, kto ją śpiewał. Był jednak świadom wszystkich wspomnień, jak gdyby gdzieś o nich przeczytał.

„Wycie wichrów niosących tumany śniegu i hulających nad pustyniami"... Ta sekwen-cja zapisanych w jego pamięci słów nie odnosiła się do zawodzenia lodowatej wichury, jakie pamiętał z czasów, kiedy przebywał na Hoth. Wiedział, Ŝe znad powierzchni, graniczących z lodowcami, unoszą się obłoki pary, mimo iŜ nie widział ani wody, ani lodu.

W pamięci Nichosa pozostały wszystkie słowa prastarej piosenki. Luke przypusz-czał, Ŝe męŜczyzna-android pamięta takŜe melodię, utrwaloną za pomocą standardowe-go zapisu muzycznego. Nie odnalazł jednak Ŝadnego dowodu na to, Ŝe Nichos zna oso-bę, która śpiewała tę melodię i te słowa. Mistrz Jedi takŜe tego nie pamiętał.

Wyczuwał tylko ciemność: niesamowitą, złowieszczą, przeraŜająco pustą.

Królowa miała sokoła, królowa miała psa, I słowika, co pięknie kląskał kaŜdego dnia. Król oznajmił, Ŝe czekają niechybnie stryczek, JeŜeli jej zwierzęta nie spełnią jego Ŝyczeń...

Nagle poczuł cios, jakby ktoś uderzył go pięścią między oczy. Było to zapierające

dech w piersi, przeraŜające uczucie lodowej grozy i kłującego niemal-dźwięku, które przeszyło jego mózg niczym odłamek zamarzniętej stali. Na krótką jak mgnienie oka chwilę ujrzał wysokie urwiska pokryte warstwą lodu błyszczącego w ponurym blasku zmierzchu jak wulkaniczne szkliwo. Nieco niŜej dostrzegł wielofasetkową powierzch-nię wypukłej anty grawitacyjnej kopuły, okrywającej ukrytą dolinę. Powierzchnia ko-puły miała kształt gigantycznej soczewki i przypominała szlachetny kamień. Przez otwory w kopule uciekały obłoki pary. Mimo to moŜna było dostrzec światła i drzewa obsypane kwiatami i owocami, a takŜe ogrody, podobne do zawieszonych w powietrzu zaczarowanych statków...

I zrujnowaną wieŜę, wzniesioną w ten sposób, Ŝe jeden bok stykał się ze stromą ścianą mrocznego wzgórza...

A takŜe coś jeszcze. Jakiś wstrząsający wizerunek... Falę mroku rozprzestrzeniają-cą się coraz dalej i dalej, wyciągającą macki, szukającą, wysyłającą mroczne jęzory we wszystkie strony. Na jej widok Luke zamarł z przeraŜenia, ale zanim zdołał zidentyfi-kować koszmarną falę, zaczęła się cofać, ustępować... jak czarny kwiat, który zamiast rosnąć, zamienia się w złowieszczy pąk, a potem w mroczne ziarno, by po chwili znik-nąć w glebie bez śladu...

Page 14: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 27

I nagle zaczął chwytać powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba. Uświadomił sobie, Ŝe znów jest całkiem przytomny. Poczuł, jak zdumiony Nichos szarpnął rękami, usiłu-jąc wyswobodzić je z uchwytu jego palców.

- Co się stało? - zapytał natychmiast. Cray zerwała się z otomany i przebiegła przez komnatę.

- Nich... Srebrzysty męŜczyzna popatrzył pytająco w oczy mistrza Skywalkera. Luke po-

czuł, jak Nichos uwalnia ręce, ale później zobaczył, Ŝe w zdumieniu spogląda na nie, jakby nigdy przedtem ich nie widział.

- Wzdrygnąłeś się. - Cray uklękła obok krzesła Nichosa i zaczęła sprawdzać stany rzędów wskaźników, umieszczonych na torsie narzeczonego.

- Co się stało? - zainteresował się mistrz Skywalker. - Co poczułeś? - Nic. - Nichos pokręcił głową, o ułamek sekundy za późno, aby wyglądało to na-

turalnie. - To znaczy, nie przypominam sobie, Ŝebym odczuwał cokolwiek niezwykłe-go. Czułem tylko dotyk twoich palców przytrzymujących moje ręce, a kiedy wysze-dłem z transu, moje ręce po prostu odsunęły się od twoich dłoni.

- Czy widziałeś coś dziwnego? - zapytała Leia, która takŜe wstała z otomany i po-deszła do brata. Cray nadal sprawdzała wskazania mierników, chociaŜ bez wątpienia znała je na pamięć.

- Myślę, Ŝe to musiała być Belsavis. - Luke potarł skronie. Czuł w nich ból, cho-ciaŜ zupełnie niepodobny do pulsowania, jakie odczuwał, kiedy posługiwał się Mocą, pragnąc przezwycięŜyć opór badanej osoby albo wsłuchać się w coś, co przekraczało zdolność słyszenia istot ludzkich. - Widziałem bardzo dziwną kopułę spoczywającą na antygrawach. SłuŜyła do wzmacniania blasku światła i chroniła dość długą, głęboką wulkaniczną rozpadlinę. Belsavis jest jedynym miejscem, jakie znam, które miało taką kopułę.

- Ale tamtą wzniesiono zaledwie przed kilkunastu laty - zaprotestowała Cray. - Je-Ŝeli Nichos przebywał tam, będąc dzieckiem...

Luke zawahał się, rozmyślając, skąd mógł pojawić się w jego myślach wizerunek kopuły, który ujrzał w swoim transie. Dlaczego czuł się taki wstrząśnięty, przeraŜony... Dlaczego wydawało mu się, Ŝe jakąś część wizji zdąŜył juŜ zapomnieć.

- Nie, to zgadza się takŜe z innymi szczegółami - odparł. - Tunele, które zapamię-tał Nichos, mogły być geotermicznymi szybami wentylacyjnymi. Przypuszczam, Ŝe takie wulkaniczne rozpadliny mogły być porośnięte gęstą dŜunglą, dopóki nie pojawili się tam pracownicy zbierający i pakujący owoce dla towarzystw handlowych.

Rzucił ukradkowe spojrzenie na Cray. ZauwaŜył, jak trzyma dłonie Nichosa w swoich, jak wpatruje się w jego twarz...

Nie wykrył ani śladu wspomnień wzrokowych, słuchowych czy węchowych. Je-dynie wypraną z wszelkich uczuć wiedzę na temat tego, co się wydarzyło.

Luke miał wraŜenie, Ŝe jego umysł usiłuje podpowiedzieć mu, Ŝe o czymś zapo-mniał, ale kiedy sięgnął myślami, Ŝeby to pochwycić, wyparowało jak ulotna mgiełka.

Dzieci Jedi 28

- Belsavis takŜe znajduje się na skraju sektora Senexa - odezwał się po chwili. - A zatem bardzo łatwo moŜna dotrzeć tam z Yetooma. Jak nazywała się dolina, nad którą wznieśli kopułę? Nie wiesz, Cray?

- Są tam jeszcze dwie albo trzy inne wulkaniczne rozpadliny, ukryte pośród lo-dowców i osłonięte podobnymi kopułami - odparła kobieta, ujrzawszy pytające spoj-rzenie mistrza Jedi. - Takie kopuły są standardowymi konstrukcjami słuŜącymi do wzmacniania blasku światła. Ich krawędzie wspierają się na urządzeniach antygrawita-cyjnych, których zadaniem jest równowaŜenie części ich cięŜaru. Pierwszą taką kopułę wzniosło Towarzystwo Brathflena przed dwunastu, a moŜe czternastu laty nad Plawal...

Urwała, jakby po raz pierwszy usłyszała tę nazwę. -Plawal... - Pletwell - podpowiedziała natychmiast Leia. - Szyb Pletta. - Od jak dawna znajdują się tam kolonie ludzi? Leia pokręciła głową. - Zapytamy Artoo - odparła. - Przypuszczam, Ŝe najwyŜej od jakichś dwudziestu

pięciu, trzydziestu lat. Dziewiąty Kwadrant jest dosyć odizolowany, a systemy gwiezd-ne znajdują się w duŜych odległościach od siebie. JeŜeli rycerze Jedi dowiedzieli się, Ŝe Imperator zamierza ich wymordować, mogli się zorientować, Ŝe tamto miejsc idealnie nadaje się na kryjówkę dla ich rodzin.

Wyprostowała się, a podczas tego ruchu fałdy płaszcza nadały jej postaci kształt białego połyskującego posągu.

- „Ukryli dzieci w głębi szybu" - powtórzyła. - A kiedy się rozproszyli, zapomnieli nawet to, kim byli i po co tam przylecieli.

Zmarszczyła brwi. Przypomniała sobie, Ŝe jest dyplomatką. - Belsavis to niepodległa planeta, chociaŜ sympatyzująca z Nową Republiką -

oznajmiła. - Z uwagi na plantacje winokawy i winojedwabiu, jej władcy bardzo trosz-czą się o bezpieczeństwo poddanych. Myślę jednak, Ŝe pozwolą mi wylądować, Ŝebym mogła choćby rzucić okiem na ich rejestry. Han i ja zdąŜymy ściągnąć „Sokoła" z Co-ruscant i powrócić, zanim przyjdzie pora poŜegnać gospodarzy Czasu Spotkania. Do-myślam się, Ŝe musi tam być bardzo pięknie - dodała z namysłem. - Jestem ciekawa, czy nasze dzieci...

- Nie! - Luke chwycił rękaw jej płaszcza, jakby chciał uŜyć fizycznej siły, by po-wstrzymać siostrę przed zabraniem dzieci. Leia i Cray spojrzały na niego, nie kryjąc zaskoczenia. - Nie zabieraj ich nawet w pobliŜe tamtego miejsca!

W następnej chwili Luke sam zaczął się zastanawiać nad tym, dlaczego to powie-dział. Był ciekaw, czego właściwie się obawiał.

Pamiętał tylko, Ŝe wyczuwał coś przeraŜającego, coś złego... W jego umyśle pozo-stał wizerunek czerni wsiąkającej do kryjówki...

Pokręcił głową. - Wszystko jedno. JeŜeli mieszka tam więcej facetów pokroju Druba McKumba, to

nie moŜe być miejsce, do którego chciałabyś zabrać swoje dzieci. - Nie - przyznała miękko Leia, spojrzawszy znów, podobnie jak Luke czynił to

przez cały czas, na przypiętego do diagnostycznego łoŜa jęczącego męŜczyznę, a takŜe na skaczące czerwone i Ŝółte nitki na ekranach monitorów, świadczące o tym, Ŝe zaczę-

Page 15: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 29

ła się agonia. - Będziemy ostroŜni - obiecała cicho. - Ale znajdziemy je, Luke'u. A przynajmniej dowiemy się, co się z nimi stało.

Kiedy przechodziła pomiędzy kolumnami, by po chwili zniknąć w aksamitnych ciemnościach ithoriańskiej nocy, fałdy jej uroczystego płaszcza zalśniły, oświetlone łagodnym blaskiem słonecznych kul, zawieszonych pod sufitem.

Dzieci Jedi 30

R O Z D Z I A Ł

3 Tatooine. Przenikliwe zimno napływające od strony pustyni. Dusząca woń ciemności, wy-

czuwalna nawet wówczas, kiedy nie niósł jej wiatr. Luke leŜał, wpatrzony w łagodny łuk sklepienia swojego pokoju. Ledwo widział go w blasku podświetlonych wskaźni-ków, umieszczonych na płycie czołowej ustawionego tuŜ za oknem skraplacza wilgo-ci...

Słyszał kojące dźwięki, wydawane przez domowe urządzenia: klekotanie automatu cioci Beru, przyspieszającego fermentację jogurtu, szmer urządzenia zraszającego hy-droponiczną roślinę, którą wujek Owen zasadził w ubiegłym roku, i buczenie otaczają-cego całe gospodarstwo ochronnego płotu.

Dlaczego ta noc wydawała mu się taka cicha? Dlaczego w głębi serca czuł przeraŜenie? Dlaczego wydawało mu się, Ŝe w ciem-

nościach powoli pełznie coś ogromnego, przeraŜającego i wrogiego? Wstał z łóŜka i narzucił pled na ramiona. Stopnie schodów okazały się zbyt wyso-

kie dla jego małych nóg, a chłodne nocne powietrze boleśnie kąsało czubki palców. Napływająca znad pustyni woń draŜniła nozdrza, szczypała skórę warg i całej twarzy.

Luke był jeszcze bardzo młody. Kiedy dotarł do szczytu schodów, zostawiając w dole za sobą gospodarstwo wuja,

popatrzył na uśpioną, zupełnie cichą pustynię. Na czarnym jak smoła niebie świeciły ogromne gwiazdy. Sprawiały wraŜenie, Ŝe otworzywszy szeroko oczy, wpatrują się w małe dziecko, które idzie na palcach po piasku, Ŝeby znaleźć się tuŜ przed granicą ochronnego pola... Nawet w tamtych czasach Luke potrafił z dokładnością do centyme-tra określić, którędy przebiegała.

Zaczął wpatrywać się w przestrzeń pełną piaskowych wydm, zagłębień z resztka-mi soli i przysypanych kamieniami wzgórz, w ciemnościach sprawiających wraŜenie nieruchomych i bezkształtnych.

W mrokach nocy czaiło się zagroŜenie. Złowieszcze i olbrzymie. Powoli skradało się w stronę samotnego domu.

Luke nagle się przebudził.

Page 16: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 31

Otworzył oczy i popatrzył na wysmukłe łuki ścian pachnących Ŝywicą i ozdobio-nych wisiorkami, utkanymi ze splotów szklistej winorośli. Zobaczył krzyŜujące się pędy kwiatów, częściowo zasłaniające okna, a takŜe drzewa rosnące na dziedzińcu i umieszczone pośród gałęzi słoneczne kule, których blask rzucał na ściany koronkowe cienie. Mimo bardzo późnej pory nadal słyszał dźwięki muzyki, dolatujące z tysięcy platform, gdzie bezustannie bawiono się, weselono i tańczono. Razem z nimi od strony dŜungli w dole napływały aromaty dziesiątków kwitnących nocnych kwiatów, będące mieszaninami woni miodu, przypraw i wanilii.

Tatooine. Dlaczego właśnie teraz przyśniła mu się planeta, na której mieszkał, będąc dziec-

kiem? Z jakiego powodu śnił właśnie o tamtej nocy, kiedy obudził się, Ŝeby stwierdzić, iŜ na pustyni jest równie cicho jak w jego sercu, chociaŜ wiedział, Ŝe zbliŜa się coś strasznego?

Wówczas byli to Jeźdźcy Tusken, ludzie piasku. Tamtej nocy zbliŜył się za bardzo do granicy siłowego pola, wskutek czego uruchomił jeden niewielki czujnik alarmowy. Natychmiast z domu wyskoczył szukający go wujek Owen i w tej samej chwili w odda-li rozległy się pierwsze ciche ryki banthów. Gdyby Luke nie obudził się i nie uruchomił czujnika, pozostali dowiedzieliby się o planowanej napaści dopiero wówczas, kiedy ludzie piasku pokonywaliby ochronne pole.

Dlaczego równieŜ tej nocy wydawało mu się, Ŝe panuje taka sama absolutna cisza? Dlaczego takŜe miał przeczucie, Ŝe zbliŜa się coś złego?

Co takiego zauwaŜył w tamtym ułamku sekundy, kiedy otworzył umysł, Ŝeby za-poznać się ze wspomnieniami, przechowywanymi w elektronicznym mózgu męŜczy-zny-androida?

Wyskoczył z łóŜka i narzucił na plecy prześcieradło, w ten sam sposób, jak otulił się pledem we śnie z czasów dzieciństwa, po czym podszedł do najbliŜszego okna.

Na dziedzińcu takŜe panowała głucha cisza, jeŜeli nie liczyć szmeru niewidocz-nych fontann i szelestu liści drzew, poruszanych lekkimi podmuchami wiatru. Jakiś ptak zaćwierkał pośród gałęzi.

I słowika, co pięknie kląskał kaŜdego dnia... Han i Leia odlecieli. Oznajmili, Ŝe obawiają się o bezpieczeństwo dzieci, uzasad-

niając ten lęk rzekomą napaścią Druba McKumba. Przywódcy Ithorian stwierdzili, Ŝe doskonale rozumieją ich obawy. Nie wątpili, Ŝe oboje muszą skrócić dyplomatyczną wizytę i powrócić na Coruscant, Ŝeby nie naraŜać dzieci na nieprzewidywalne zagroŜe-nie. Stary przemytnik, pogrąŜony w snach pełnych majaków i koszmarów, pozostał pod opieką Tomli Ela.

Razem z Hanem i Leią odleciał Artoo-Detoo. Luke wiedział, Ŝe baryłkowaty ro-bot, dysponujący o wiele większą mocą obliczeniową, będzie bardziej potrzebny tam, dokąd lecieli. Poza tym Threepio, mimo iŜ jak zawsze gadatliwy i grymaśny, był nie-zbędny jako ktoś, kto mógłby pomóc Luke'owi wykonać dziwne i trudne zadanie, z jakim przybył na Ithor. Mistrz Skywalker i Cray Mingla potrzebowali go jako tłumacza,

Dzieci Jedi 32

Ŝeby móc porozumieć się z ithoriańskimi uzdrowicielami. Tomla El i jego koledzy mieli próbować pomóc Nichosowi Marrowi stać się takim człowiekiem, jakim był po-przednio.

Mimo to Luke Ŝałował, Ŝe nie ma w tej chwili obok siebie Artoo. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Zawiązał końce prześcieradła pod brodą i podszedł cicho do drzwi. See-Threepio,

siedzący w opustoszałej jadalni Domu Gości, włączył zasilanie swoich obwodów w tej samej chwili, kiedy mistrz Jedi przekroczył próg komnaty. Złociste oczy androida roz-jarzyły się w ciemnościach jak dwa małe okrągłe księŜyce. Luke jednak machnął ręką i pokręcił głową.

- Nie, nie, Threepio, wszystko w porządku. - Czy mógłbym coś dla pana zrobić, mistrzu Skywalkerze? - W tej chwili nie. Dziękuję. Protokolarny android usiadł znów na krześle. Mimo to, kiedy Luke schodził po

kilku stopniach ku drzwiom wiodącym na zewnątrz i później, gdy przemierzał pogrą-Ŝony w ciemnościach taras, był świadom tego, Ŝe Threepio nie wyłączył zasilania. Po-myślał, Ŝe złocisty android czasami potrafi być wścibski zupełnie jak człowiek.

Podobnie jak Threepio, Nichos Marr takŜe siedział w pokoju przylegającym do apartamentu, który przydzielono Cray Mingli. Ograniczył moc wyjściową, co było u androidów odpowiednikiem odpoczynku. Identycznie jak Threepio, odwrócił głowę na pierwszy szmer bardzo lekkich kroków Luke'a, dając dowód, iŜ wie o jego obecności.

- Luke? - zapytał. Cray wyposaŜyła go w najczulsze modulatory głosu, dzięki czemu Nichos wypowiedział to słowo szeptem niewiele głośniejszym niŜ szmer poru-szanych podmuchami wiatru liści. Wstał i podszedł do miejsca, gdzie przystanął mistrz Skywalker. Jego srebrzyste ramiona połyskiwały matowo w panującym półmroku ni-czym kończyny ducha albo zjawy. - Co się stało?

- Nie wiem. - Obaj przeszli do niewielkiej jadalni, w której Luke zapuszczał my-ślową sondę do umysłu Nichosa. Nauczyciel Jedi wyciągnął rękę, by odchylić osłonę słonecznej kuli w ten sposób, Ŝeby wąska smuga ŜółtaworóŜowego światła padła na blat stołu, wykonany z drewna wulwy. - Miałem sen. MoŜliwe, Ŝe nawet przeczucie.

W następnej chwili zamierzał zapytać Nichosa, czy równieŜ miewa sny, ale zrezy-gnował, kiedy przypomniał sobie mroczny, przeraŜający wizerunek ciemności, jaki dostrzegł w jego mózgu. Nie był pewien, czy Nichos uświadamia sobie róŜnicę w spo-sobie postrzegania i rozumowania, istniejącą między człowiekiem a androidem. Czy zdaje sobie sprawę z tego, co stracił, kiedy jego świadomość, jego osobowość, zostały przeniesione do powłoki androida.

- Jak bardzo jesteś świadom istnienia komputerowej strony swojej osobowości? -zapytał zamiast tego.

Człowiek zapewne zmarszczyłby brwi, przyłoŜyłby palec do ust albo podrapałby się za uchem... lub wykonałby inny, zwykły ludzki gest. Nichos odpowiedział z szyb-kością charakteryzującą androidy.

Page 17: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 33

- Owszem, uświadamiam sobie fakt, Ŝe istnieje. Gdybyś zapytał mnie, ile wynosi pierwiastek kwadratowy z liczby pi albo jaki jest stosunek długości do częstotliwości fali świetlnej, odpowiedziałbym ci bez wahania.

- Czy potrafisz generować liczby losowe? - Oczywiście. Oczywiście. - Kiedy badałem twój umysł i zapoznawałem się ze wspomnieniami pochodzący-

mi z tamtej planety, na której upłynęło twoje dzieciństwo, natrafiłem na... zakłócenie. Odniosłem wraŜenie, Ŝe coś wyciągało się ku mnie, szukało... Coś złego, coś... -Kiedy zdecydował się powiedzieć to na głos, zorientował się, Ŝe wie, co wówczas odczuwał. - Coś obdarzonego własną świadomością. Czy mógłbyś wpaść w podatny trans, podobny do takiego, podczas którego medytujesz nad Mocą, a potem otworzyć własny umysł i... zacząć generować ciągi liczb losowych? Losowych współrzędnych? Podam ci świetlny pisak; tu zresztą jeden jest, dołączony do terminala komputerowego. Zostałeś przeszko-lony jako Jedi - ciągnął Luke, pochylając się nad blatem stołu i zaglądając w sztuczne, błękitne jak chlorek kobaltawy oczy. - Znasz... uczucie, smak i cięŜar Mocy, mimo iŜ w tej chwili nie potrafisz się nią posługiwać. Muszę odnaleźć to... zakłócenie. Tę falę ponurego mroku, którą wówczas czułem. Czy potrafisz to zrobić?

Niespodziewanie Nichos się uśmiechnął. Na jego twarzy pojawił się grymas, który był Luke'owi dobrze znany.

- Nie mam najmniejszego pojęcia - odparł męŜczyzna-android. -Ale z pewnością moŜemy spróbować.

Wczesnym rankiem Luke wymówił się od wzięcia udziału w wyprawie, którą zor-

ganizował Tomla El dla niego, Cray i Nichosa. Wszyscy mieli polecieć do wodospa-dów w Dessiar, uwaŜanych za jedno z najpiękniejszych, najbardziej majestatycznych miejsc na całej planecie. Kiedy jego uczniowie zaczęli przygotowywać się do wyprawy, Luke odszukał Umwaw Moolis. Wysoka przywódczyni stada powaŜnie wysłuchała jego cokolwiek niezwykłej prośby i obiecała, Ŝe uczyni wszystko, co tylko będzie mo-gła, by ją spełnić. Nieco później Luke udał się do Domu Uzdrowicieli, w którym konał stary Drub McKumb, naszpikowany środkami uśmierzającymi ból, ale nadal dręczony hulającymi w jego mózgu koszmarami.

- Zabić cię! - MęŜczyzna szarpnął się, ale przytrzymujące go pasy nie puściły. Pio-runował Luke'a spojrzeniem nie widzących błękitnych oczu. Z wściekłością wymachi-wał na oślep rękami, usiłując dosięgnąć go palcami, zakrzywionymi jak prawdziwe szpony.

- To wszystko trucizna! - krzyczał. - Widzę cię! Widzę mroczną otoczkę wokół twojego ciała! Ty jesteś nim! Ty jesteś nim!

WypręŜył się, wyginając ciało w łuk nad diagnostycznym łoŜem. MoŜna było od-nieść wraŜenie, Ŝe jego pełne przeraŜenia okrzyki są wyciskane z wnętrzności ciała przez piekielny magiel.

Luke poznał najciemniejsze miejsca w całym wszechświecie. Zapuścił się do naj-bardziej mrocznych zakamarków własnego mózgu. Doświadczył większego zła niŜ

Dzieci Jedi 34

jakikolwiek inny człowiek podąŜający szlakami, po których ciągnęły go siły Mocy... Mimo to tylko z trudem powstrzymywał się, by nie odwrócić się i nie odejść.

- Ubiegłej nocy odwaŜyliśmy się nawet podać mu dawkę yarrocku - odezwał się dyŜurny uzdrowiciel, niewysoki i szczupły Ithorianin o skórze ubarwionej w piękne zielono-Ŝółte pasy. Istota miała na sobie purpurowy lniany płaszcz, pozbawiony jakich-kolwiek ozdób. - Wygląda na to, Ŝe poprzednie dawki, dzięki którym miał na tyle jasny umysł, by przylecieć tu stamtąd, skąd wystartował, spowodowały przewraŜliwienie jego organizmu. Za pięć albo sześć dni spróbujemy podać mu następną.

Luke popatrzył na wykrzywioną, zniekształconą twarz starego przemytnika. - Jak sam widzisz - ciągnął tymczasem uzdrowiciel - wewnętrzne postrzeganie bó-

lu i trwogi powoli ustępuje. Obecnie utrzymuje się na poziomie dziewięćdziesięciu trzech procent wartości, jaką miało w chwili, kiedy go tu przywieziono. Wiem, Ŝe to niewielka róŜnica, ale zawsze róŜnica.

- To on! On! ON! - zawył męŜczyzna. Kropelki piany opryskały jego siwą popla-mioną brodę.

Kto? - Nie radziłbym, mistrzu Skywalkerze, Ŝebyś próbował nawiązać jakikolwiek kon-

takt z jego mózgiem, dopóki nie osiągnie przynajmniej pięćdziesięciu procent. - Rozumiem - odrzekł łagodnie Luke. „Zabić was wszystkich". I: „Gromadzą się". - Czy dysponujesz zapisem wszystkiego, co powiedział? - O, tak. - Ogromne brązowozłociste oczy mrugnęły na znak potwierdzenia. - Mo-

Ŝesz zapoznać się z tym, jeŜeli skorzystasz z terminala komputerowego, umieszczonego w niszy na korytarzu. Nic z tego nie mogliśmy zrozumieć. MoŜe jego słowa będą miały większy sens dla ciebie.

Niestety, nie miały. Luke zapoznał się ze wszystkimi niezrozumiałymi jękami i wrzaskami. Wysłuchał urywków słów i zdań, których reszty mógł tylko się domyślać. Od czasu do czasu słyszał jednak wyraźniej nie powiązane ze sobą okrzyki: „Solo! Solo! Czy mnie słyszysz? Dzieci... Zło... Zbierają się tam... Zabić was wszystkich!"

NajwaŜniejsza jest interpunkcja-pomyślał z kwaśną miną Luke, wyjmując słu-chawkę z ucha. - Czy to jest jedna myśl, czy trzy? A moŜe tylko krwotok myśli, zwią-zanych z koszmarami dręczącymi nieszczęśnika?

Z kieszeni u pasa wyjął kawałek wydruku, sporządzonego nieco wcześniej tego ranka za pomocą świetlnego pióra, którym rejestrował szeregi losowych liczb, genero-wanych przez Nichosa. Zapoznał się takŜe z dołączonym do niego wykazem, jaki kilka godzin później kazał sporządzić centralnemu komputerowi stada. Nie wiedział, co to wszystko mogło oznaczać, ale sam fakt, Ŝe w sposób oczywisty coś jednak oznaczało, wprawiał go w niepokój.

Usłyszał dobiegający z korytarza odgłos kroków; charakterystyczny głośny stuk modnych, ale szalenie niepraktycznych butów Cray. Uśmiechnął się do siebie. MoŜna było mieć pewność, Ŝe nawet wówczas, kiedy kobieta wyruszy na wycieczkę po dŜun-gli, ubierze się tak modnie, jak tylko zdoła. Usłyszał jej głos, znamionujący zwykłą pewność siebie, czasami nawet graniczącą z szorstkością. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy miał okazję słyszeć ten głos coraz częściej i częściej.

Page 18: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 35

- Prawdę mówiąc, wszystko sprowadza się do problemu, jak powiększyć cztero-krotnie czułość obwodów scalonych, Ŝeby uzyskać generator przebiegów wzorcowych zamiast liniowych.

Luke wiedział, Ŝe Cray naleŜy do najlepszych ekspertów w swojej dziedzinie. Jego wiedza na temat programowania androidów i rozumienia, co dzieje się w ich mózgach, zaczynała się i kończyła na tym, w jaki sposób wyperswadować Threepiowi najmniej praktyczne pomysły dotyczące opiekowania się dziećmi Hana i Leii... Mimo to jego zmysły i wraŜliwość na najlŜejsze zmiany intonacji ludzkiego głosu pozwoliły mu wy-kryć w słowach kobiety rozpaczliwą, chociaŜ zapewne podświadomą próbę przekona-nia samej siebie, a takŜe chęć rozproszenia własnych wątpliwości.

- Hayvlin Vesell z Ośrodka Podstawowych Badań Technomicznych twierdzi w swoim artykule, Ŝe powinniśmy powrócić do stosowania starych obwodów scalonych, opartych na ksylenie, z uwagi na ich większą rozdzielczość przechowywania informa-cji. Kiedy wrócę do Instytutu...

- Właśnie to usiłuję ci wytłumaczyć, doktor Minglo... Cray. - Głos ithoriańskiego uzdrowiciela przypominał kołysankę śpiewaną przez leśne wiatry. - Bez względu na to, jak skutecznie rozdzielisz informację, to wszystko okaŜe się niemoŜliwe. Prawdopo-dobnie jedyną odpowiedzią, jaką uzyskasz, będzie fakt, Ŝe Ŝadna odpowiedź nie istnie-je. Nichos moŜe po prostu nie być zdolny do okazywania ludzkich uczuć.

- Och, przypuszczam, Ŝe jeŜeli chodzi o to, nie masz racji. -Aksamitny głos Cray wskazywał na to, Ŝe kobieta odzyskała pewność siebie. Równie dobrze mogła była dyskutować z kolegą specjalistą na temat problemów, związanych z językami progra-mowania. - Zanim odrzucimy taką moŜliwość, z pewnością czeka nas jeszcze mnóstwo wytęŜonej pracy. Opowiadano mi takŜe, iŜ podczas eksperymentów z zakresu przyspie-szonego nauczania moŜna dojść do rewelacyjnych rezultatów, jeŜeli przyjąć określoną wielokrotność prędkości przyswajania przez ludzki mózg róŜnych informacji. Zapisa-łam się na kolejny kurs przyspieszonego nauczania, tym razem z dziedziny dynamiki określania wzorów informacyjnych...

Jej głos stopniowo cichnął coraz bardziej. Czeka nas jeszcze mnóstwo wytęŜonej pracy - pomyślał Luke. Współczując kobiecie, przycisnął dłoń do czoła. Cray miała taką samą odpowiedź na wszystkie problemy. Bez względu na cenę, jaką miała zapła-cić, kaŜdy problem mógł być rozwiązany, pokonany, przezwycięŜony, jeŜeli poświęci-łaby mu dostatecznie duŜo czasu i pracy.

Luke wiedział, Ŝe w tym przypadku koszty, jakie poniesie Cray, będą ogromne. Dobrze pamiętał, co się działo w ciągu kilku pierwszych tygodni po tym, jak u Ni-

chosa wystąpiły objawy niewytłumaczalnego zwyrodnieniowego uwiądu systemu ner-wowego. Przypominał sobie, jak Cray pojawiała się, by wziąć udział w porannych ćwi-czeniach, chociaŜ całymi nocami korzystała z umoŜliwiających przyspieszoną naukę urządzeń, które sama przetransportowała na Yavin Cztery. Zdenerwowana, wyczerpana i rozdraŜniona, nie powiedziała ani Luke'owi, ani nikomu innemu, Ŝe poddaje się hip-nozie i zaŜywa narkotyki. śe chce jeszcze szybciej poznawać najnowsze osiągnięcia nauki, aby więcej wiedzieć i rozumieć. śe pragnie ocalić człowieka, którego kocha, zanim będzie na to za późno. Luke pamiętał takŜe te straszliwe noce, spędzone w

Dzieci Jedi 36

ośrodku medycznym na Coruscant, kiedy Nichos przebywał w szpitalu, a Cray ślęczała nad własnymi projektami i ponaglała dostawców niezbędnych części. Pragnęła wygrać wyścig z chorobą, a tymczasem na jej oczach ciało narzeczonego słabło i zanikało.

Cray dokonała prawdziwego cudu. Ocaliła Ŝycie człowieka, którego kochała. Ocaliła... poniekąd. Człowieka, który pamiętał cały tekst starej piosenki z czasów dzieciństwa, ale nie

potrafił określić, jakie uczucia - radość, smutek czy tęsknota - wiąŜą się z jej wspo-mnieniem.

- Luke? Mistrz Jedi usłyszał dobiegający z korytarza odgłos lekkich kroków, któremu to-

warzyszyło ciche brzęczenie serwomotorów Threepia. Po chwili na progu małej komnaty stanęły oba androidy - złocisty i srebrzystosza-

ry, wyposaŜony w bladą ludzką twarz o niebieskich oczach. - Czy te liczby losowe, które wygenerowałem, powiedziały ci coś ciekawego? Na srebrzystej powierzchni lewego ramienia i ręki męŜczyzny--androida było wi-

dać ślady wyschniętych kropel wody, jakby Nichos przebywał zbyt blisko wodospadu. Luke zastanawiał się, w jaki sposób odczucie piękna krajobrazu, oglądanego wspólnie z ukochaną kobietą, zostało zarejestrowane w jego bazach danych.

- Tak, to są z pewnością współrzędne - odparł, po czym dotknął wydruku leŜącego przed nim na blacie stołu. - Współrzędne punktu znajdującego się gdzieś w Mgławicy Stokrotka, na samym skraju Odległych RubieŜy, jeszcze dalej niŜ system K-Siedem-Czterdzieści dziewięć. Nic tam nie ma; nigdy zresztą niczego nie było, ale... Poprosiłem Umwaw Moolis, Ŝeby wypoŜyczyła mi jakiś statek. Mam przeczucie, Ŝe mimo wszyst-ko powinienem polecieć tam i sprawdzić.

Jedną z najtrudniejszych lekcji dotyczących władania Mocą, jakie musiał przyswo-ić sobie mistrz Skywalker, było niezwracanie uwagi na konkretną, dającą się udowod-nić rzeczywistość i ufanie własnym przeczuciom. Obecnie ludzie bardzo rzadko zada-wali pytania człowiekowi, który potrafił zniszczyć Pogromcę Słońc.

- Czy będę mógł polecieć z tobą, mistrzu Skywalkerze? - zapytał złocisty android. - Oczywiście, Ŝe tak, Threepio. - Nichos cofnął się o pół kroku, Ŝeby móc lepiej

mu się przyjrzeć. - Ja teŜ polecę. Liczę na to, Ŝe Cray takŜe. Odwrócił głowę i w tej samej chwili mistrz Jedi usłyszał dobiegający z korytarza

odgłos szybkich kroków Cray. Po sekundzie młoda kobieta stanęła na progu komnaty nauczyciela.

- Na co liczysz? - zapytała, zwracając się do narzeczonego. Objęła go w pasie i uśmiechnęła się niemal dokładnie w taki sam sposób jak zawsze. Luke zauwaŜył jed-nak, Ŝe w odpowiedzi na jej gest młody męŜczyzna uniósł rękę i połoŜył dłoń na ramie-niu kobiety z niemal niedostrzegalnie krótkim opóźnieniem. Jak przypuszczał, Cray pojawiła się, ubrana w elegancki biało-czarny kostium. Jej twarz była starannie umalo-wana, a blond włosy przewiązane jaskrawą szarfą.

- Na to, Ŝe polecisz z Lukiem i Threepiem do Mgławicy Stokrotka, by odszukać to... czymkolwiek to jest. śeby sprawdzić przeczucie mistrza Skywalkera.

Page 19: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 37

- Och, ale ja... - W ostatniej chwili urwała i nie powiedziała, dlaczego się sprzeci-wia. Luke podejrzewał, Ŝe mogło chodzić o chęć kontynuowania procesu rehabilitacji Nichosa i przywracania mu ludzkich cech, czym Cray miała się zajmować pod kierun-kiem Tom-li Ela. Zobaczył jednak, Ŝe kobieta bierze się w garść i spogląda na niego, nie potrafiąc ukryć niepokoju. - Co się stało, Luke'u? Nichos powiedział mi rano o tym doświadczeniu z generowaniem ciągów liczb losowych.

- To moŜe jeszcze nic nie znaczyć. - Luke wstał od stolika, wyłączył monitor i schował wydruk z rzędami liczb do kieszeni u pasa. - Poza tym oboje przylecieliście tu, Ŝeby pracować. śeby pomóc ci, Nichosie. Tonie...

- Ty takŜe byłeś zajęty swoją pracą w akademii na Yavinie Cztery - przerwała Cray. Spojrzała z powagą w oczy mistrza Skywalkera. Oboje byli mniej więcej tego samego wzrostu. - A mimo to przyleciałeś tu, by nam pomóc.

- Nie wiesz, co cię tam czeka, Luke'u. - Nichos połoŜył dłoń na ramieniu nauczy-ciela. - MoŜesz spotkać lordów dysponujących resztkami imperialnej floty i pragnących zostać wielkimi admirałami. MoŜesz natknąć się na ambitnych ksiąŜąt, następców tro-nów prastarych rodów władających systemami sektora Senexa, którzy myślą, Ŝe uda im się powiększyć zakres własnej władzy... W kaŜdej chwili moŜe zdarzyć się tam coś nowego. Lepiej będzie, jak poprosisz Umwaw Moolis, Ŝeby wypoŜyczyła ci większy statek.

Odległe RubieŜe. Przed wielu laty Luke określił z dosyć duŜą dokładnością plane-

tę Tatooine, na której się wychowywał - a która była jednym ze światów znajdujących się w niedostępnym, rzadko zaludnionym rejonie galaktyki - mianem miejsca najbar-dziej odległego od tętniącego Ŝyciem centrum wszechświata. Od tamtych czasów od-wiedzał jednak planety, w porównaniu z którymi Tatooine wyglądała jak Coruscant podczas Tygodnia Karnawału, ale nie zapomniał swojej dawnej definicji... I dokładnie to samo mógł powiedzieć teraz na temat większości pozostałych światów tworzących Odległe RubieŜe.

Opasłe szkarłatne słońca, okrąŜane przez zamarznięte kule metanu albo amoniaku. Gorące błękitnobiałe gwiazdy, których Ŝar spalał pobliskie planety na popiół. Pulsary i okrąŜające je światy, które na przemian to zamarzały, to tajały. Całe gromady gwiazd, przeniknięte szczątkowym promieniowaniem tak silnym, Ŝe mogłoby ściąć białko ja-kichkolwiek istot, których nie rozerwałyby na kawałki zmagające się ze sobą siły gra-witacji...

Wszędzie w galaktyce było mnóstwo nie zamieszkanych planet w kształcie meta-lowych albo skalnych kul. Ich eksploatacja była na ogół zbyt kosztowna z uwagi na panujące warunki: wysoką temperaturę, siły przyciągania albo sąsiedztwo niebezpiecz-nych miejsc w rodzaju gazowych mgławic i czarnych dziur wydzielających śmierciono-śne promieniowanie. Właśnie to miała na myśli Leia, kiedy powiedziała Cray, iŜ odle-głości pomiędzy systemami gwiezdnymi bywają czasem tak duŜe, Ŝe jeŜeli nie ma po-wodu ich odwiedzać, bardzo łatwo moŜna zapomnieć nie tylko o pojedynczych plane-tach czy gromadach, ale nawet o całych sektorach. Tu, na Odległych RubieŜach, Impe-rium nigdy nie przejmowało się prawami obowiązującymi na poszczególnych światach.

Dzieci Jedi 38

Opancerzony krąŜownik zwiadowczy „DrapieŜny Ptak", który Ithorianie poŜyczyli Luke'owi, wyskoczył z nadprzestrzeni w sporej odległości od ogromnej kuli świecące-go pyłu i zjonizowanych gazów, oznaczonej na gwiezdnych mapach jako Mgławica Stokrotka.

- Jesteś pewien, Ŝe właśnie to miejsce wskazywały wygenerowane przez niego lo-sowe współrzędne? - zapytała z powątpiewaniem Cray, zapoznając się z informacjami na temat obszaru, jakie były wyświetlane na ekranach trzech monitorów, umieszczo-nych tuŜ poniŜej głównego iluminatora mostka. - Nawet nie ma tego w Rejestrze. Czy moŜliwe, Ŝe zestaw współrzędnych dotyczy na przykład systemu K-Siedem-Czterdzieści dziewięć? To tylko kilka parseków od tego miejsca i przynajmniej jest tam jakaś planeta... Pzob. -Kobieta odczytała jej nazwę na ekranie. - Nadaje się do zamiesz-kania przez istoty ludzkie. Klimat umiarkowany... MoŜliwe, Ŝe to właśnie na niej znaj-dowała się tajna baza Imperium, chociaŜ Ŝadnej nie umieszczono w tym wykazie.

- To prawda, mogą tam mieszkać ludzie - przyznał Luke, palcami jednej dłoni wy-stukując na klawiaturze jakieś polecenia i spoglądając raz po raz na zmieniające się kształty obłoków gazów widocznych przez centralny iluminator. - Tylko Ŝe Pzob zosta-ła juŜ skolonizowana przed wielu, bardzo wielu laty. Przez Gamorrean. Nikt w tej chwili juŜ nie wie, kiedy się na niej osiedlili i dlaczego. KaŜdy, kto chciałby załoŜyć tam stałą bazę, musiałby wydać krocie na same systemy bezpieczeństwa.

- To bardzo nieprzyjemne istoty, ci Gamorreanie - zgodził się z nim Threepio, przesadnie akcentując słowa. Siedział na fotelu obok Nichosa w części mostka przezna-czonej dla pasaŜerów. - Dosyć trudno było z nimi rozmawiać, kiedy znalazłem się w pałacu Hutta Jabby... Zapisane w bazach danych dobre rady dla osób, pragnących od-wiedzić ich rodzimy świat, zawierają tylko jedno zdanie: „NIE ODWIEDZAJ GA-MORRA". Naprawdę!

- No, nie wiem... - Luke spojrzał przez iluminator. Smugi połyskujących cząstek odbijały światło pobliskich gwiazd, ale takŜe świeciły własnym blaskiem. Zapewne osłaniały dwie albo trzy inne gwiazdy, ukryte w pustce przestworzy. Rozpraszały ich blask, tak Ŝe nie moŜna było niczego dostrzec. - Wskazania czujników dowodzą Ŝe za tą zasłoną musi kryć się mnóstwo skalnych okruchów.

Pstryknął przełącznikiem i na jednym z małych ekranów pojawił się jakiś obraz. Ukazywał przestrzeń usianą drobinami czegoś, co przypominało ziarenka piasku i ka-myki, wiszące pomiędzy nimi w stanie chwiejnej równowagi.

- Pas asteroid - oznajmił Luke. - Wygląda na to, Ŝe wszystkich moŜliwych rozmia-rów. Głównie związki Ŝelaza i niklu... To moŜe być pas krąŜący wokół jakiejś gwiaz-dy... Ciekawe, czy Imperium prowadziło tu jakieś prace wydobywcze.

- To byłoby strasznie kosztowne przedsięwzięcie, prawda? -zapytał Nichos, który wstał i zbliŜył się, by popatrzyć przez iluminator.

Luke zaczął zmieniać obrazy, wyświetlane na ekranach monitorów. Zapoznawał się z informacjami na temat masy, studiował wyniki analiz spektrograficznych, a takŜe odczytywał wartości natęŜeń lokalnych pól grawitacyjnych. Tymczasem zmieniająca kształty świetlista zasłona z kaŜdą chwilą zbliŜała się coraz bardziej do dziobu krąŜow-

Page 20: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 39

nika. Wkrótce stała się tak jasna, Ŝe jej pastelowe obłoki, widoczne przez iluminator, oświetliły twarze osób, zgromadzonych wokół konsolety.

- Pomogłoby mi, gdybym wiedział, czego szukam - odezwał się Luke. - Ha! Wy-gląda na to, Ŝe jednak coś tu mamy...

Przyspieszył łagodnie i skierował dziób statku ku najbliŜszej smudze świecącej za-słony. Wkrótce za iluminatorem zaczęły wirować i tańczyć róŜnobarwne woale. Po chwili ukazały się zza nich skalne bryły wielkości wieŜowców z Coruscant, tak Ŝe Luke musiał zwolnić i uwaŜnie manewrować, Ŝeby je wyminąć.

- To jest to! Pociągnął za jakąś dźwignię. Za iluminatorem pojawiła się martwa szara niefo-

remna bryła, częściowo niewidoczna za pasemkami białozielonkawej mgiełki. Po-wierzchnię asteroidy szpeciły większe i mniejsze otwory, z których wystawały ramiona starych dźwigów i wsporników platform czegoś, co było kiedyś niewielkim lądowi-skiem.

- To chyba jakaś baza - zaczął Luke. - Prawdopodobnie osada górnicza, ale wyglą-da na to, Ŝe od tamtych czasów zaglądało do niej wielu innych poszukiwaczy skarbów... Zdemontowali wszystko, co mogli zabrać na pokłady statków.

- Dziwię się, Ŝe w ogóle ktoś zadał sobie tyle trudu - odezwała się Cray, która po-chyliła się nad ramieniem mistrza Jedi, Ŝeby się lepiej przyjrzeć. - Czy odbierasz jakieś sygnały, pochodzące z tych skalnych brył, Luke'u? Pola magnetyczne i obłoki zjonizo-wanych gazów powodują tak duŜe zakłócenia, Ŝe to miejsce doskonale nadaje się na kryjówkę.

- Niczego nie odbieram, ale to nie znaczy, Ŝe niczego tam nie ma. - Luke obrócił obiektyw kamery w ten sposób, Ŝeby na ekranie ukazała się grupa kilku większych asteroid o średnicach mniej więcej dziewięciu kilometrów. Wywoływana przez pola elektryczne mgławicy jonizacja nie pozwalała jednak dostrzec niczego więcej poza nimi. - Obejrzyjmy to sobie z drugiej strony.

Kiedy Luke prowadził „DrapieŜnego Ptaka" przez naszpikowany skalnymi bryła-mi labirynt chmur świecących gazów, Cray nie przestawała zapoznawać się ze wskaza-niami czujników i spektrogramami. Tylko niewielu pilotów zapuszczało się w głąb pól asteroid, gdyŜ złudzenie, Ŝe są nieruchome i niewaŜkie, mogło okazać się koszmarną pomyłką. Nawet Luke czuł przed nimi pewien respekt. Większość skalnych brył miała rozmiary gwiezdnego krąŜownika albo większe - zbyt duŜe, aby taką asteroidę mogły odepchnąć ochronne pola. Poza tym sam ruch statku wystarczał, Ŝeby wywołać wiry i zakłócenia grawitacyjnych pól utrzymujących wszystkie asteroidy w stanie chwiejnej równowagi. Wartości natęŜeń tych pól były ogromne z uwagi na niewielkie odległości istniejące między sąsiednimi bryłami. Tymczasem czujniki wskazywały, Ŝe przed dzio-bem „DrapieŜnego Ptaka" pojawiają się wciąŜ następne i następne. Niemal z całą pew-nością pas planetarny - pomyślał mistrz Skywalker. -Nawet powierzchowne badania mogą zająć wiele dni, a moŜe nawet tygodni.

A jednak... KaŜdy zmysł podpowiadał mu, Ŝe w środku pasa kryło się coś dziwnego. Albo w

pobliŜu niego, ale rzut oka na wskazania mierników upewnił go, Ŝe nie było n i c z e g o

Dzieci Jedi 40

w okolicach pasa, a zatem to coś musiało się kryć w jego środku. Właśnie okrąŜali wielką skalną bryłę mającą blisko sześćdziesiąt kilometrów średnicy. W cieniu, panują-cym na jej skraju, Luke wypatrzył kolejną porcję dziur i szczątki automatycznie stawia-nej kopuły. Jeszcze jedna kopalnia, tym razem o wiele większa niŜ poprzednia. Z pew-nością takŜe opuszczona, ale...

Dlaczego aŜ dwie kopalnie? A moŜe wcale nie były kopalniami? Nichos, który nie mówiąc ani słowa zajął miejsce za konsoletą komputera, przez

pewien czas wystukiwał coś na klawiaturze. Później uniósł głowę i powiedział: - Nie mieli nigdzie punktów obserwacyjnych ani posterunków... To dziwne - dodał

po chwili. - Nie mam Ŝadnych zapisków świadczących o tym, Ŝe tu czy gdziekolwiek w pobliŜu zajmowano się wydobywaniem cennych minerałów.

- Czy dałoby się wykryć obecność jakichś cząstek antymaterii? -zapytał Luke, zwracając „DrapieŜnego Ptaka" w kierunku grupy duŜych asteroid, które dryfowały w przestworzach tak długo, aŜ znalazły się obok siebie. Utrzymywane w równowadze przez siły grawitacyjnych pól, zderzały się bezgłośnie i ocierały niczym rozwiedzeni małŜonkowie na przyjęciu. - Hiperkurzu? Jakiegokolwiek śladu, świadczącego o tym, Ŝe przelatywały tędy jakieś statki?

- Wszystkie ślady znikają po upływie kilku tygodni - przypomniała Cray, ale mi-mo to zajęła się sprawdzaniem. - Niczego - odezwała się po kilku chwilach. -Niech licho porwie te zakłócenia. My...

- Osłony!- krzyknął Luke, uderzając pięścią w przycisk generatora pól ochronnych i zastanawiając się - w tym samym ułamku sekundy, w którym krąŜownik zadrŜał pod wpływem potęŜnego ciosu zadanego chyba przez mściwego demona - czy przypadkiem nie oszalał.

Purpurowo-białe światło uderzyło w transpastalową szybę centralnego iluminatora z niemal wyczuwalną siłą. Oślepiło wszystkich na mostku i pozostawiło przyprawiające o mdłości uczucie braku siły ciąŜenia. Kolejny oślepiający błysk i jeszcze jedna bły-skawica zjonizowanej plazmy zadała statkowi następny cios w tej samej sekundzie, w której Luke szarpnął dźwignię sterowniczą. Po mostku rozszedł się swąd płonącej izo-lacji. Luke usłyszał skwierczenie, a potem Cray zaczęła złorzeczyć i przeklinać. Mistrz Jedi pomyślał, Ŝe młoda kobieta dysponuje naprawdę imponującym repertuarem prze-kleństw jak na kogoś tak zazwyczaj opanowanego i dbającego o swój wygląd. Kiedy poczuł, Ŝe odzyskuje ostrość wzroku, przekonał się, Ŝe większość płyt czołowych kon-solet mostka jest ciemna.

- Skąd do nas strzelają? - zapytał. Wskazania czujników nic mu nie mówiły. - Sektor drugi rufowy, trochę... - Stamtąd! Luke był właśnie w trakcie wykonywania kolejnego manewru. Zataczał ciasny

łuk, mając nadzieję, iŜ dobrze pamięta, Ŝe w tamtym miejscu nie ma Ŝadnej skalnej bryły. Kątem oka zauwaŜył jednak następną nitkę oślepiającego światła, wysłaną ku „DrapieŜnemu Ptakowi" z powierzchni ogromnej asteroidy, która rzeczywiście jeszcze przed kilkoma sekundami pozostawała za rufą zwiadowczego krąŜownika.

Page 21: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 41

- Ustalcie dokładne miejsce! - UwaŜaj! - O, rety! - To był Threepio, stojący po lewej stronie konsolety systemów we-

wnętrznych statku, która właśnie w tej chwili eksplodowała z głośnym hukiem i zamie-niła się w fontannę iskier. Luke prawie nie zwrócił na to uwagi, poniewaŜ kolejna bły-skawica roztrzaskała pobliski meteoryt. Niewielka skalista bryła rozleciała się we wszystkie strony, zasypując statek kilkoma tysiącami rozŜarzonych do białości odłam-ków.

- Niczego nie widzę na powierzchni tamtej asteroidy! - zawołała Cray, usiłując przekrzyczeć trzaski iskier tryskających ze zwieranych kabli. - śadnych kopuł, Ŝadnych stanowisk artylerii, nie widzę nawet otworów strzelniczych... - Luke był zdumiony, Ŝe kobieta moŜe widzieć cokolwiek w drŜącym, pozbawionym cieni blasku rzucanym przez świecące chmury mgławicy. - Na całej powierzchni nie brakuje zresztą tysięcy innych otworów...

- Obserwuj ją! Skywalker zatoczył kolejny łuk, usiłując ukryć statek za sąsiednią ogromną skal-

no-lodową bryłą. Modlił się, Ŝeby ten manewr nie wyprowadził go prosto pod lufy dział nieznanych artylerzystów. JeŜeli nie liczyć róŜnic w rozmiarach, kaŜda asteroida, nale-Ŝąca do tego pasa, wyglądała niemal dokładnie tak samo jak inne. JeŜeli nikt w danej chwili nie strzelał do jego statku, nie moŜna było stwierdzić, na której asteroidzie umieszczono potęŜne działa. śadna z sześciu czy siedmiu skalnych brył, widocznych na tle oceanu świetlistych cząstek i mających średnice od jednego do dwóch kilometrów, niczym nie odróŜniała się od pozostałych. Tymczasem skalny gigant, za którym ukry-wał się „DrapieŜny Ptak", został trafiony kolejnym strzałem. Rozmiary i masa asteroidy sprawiły jednak, Ŝe nie rozsypała się tak samo jak poprzednia. Niestety, nie moŜna było zauwaŜyć, z którego miejsca wystrzelono śmiercionośną błyskawicę. -Ustaliłam dane...

- Za dwie sekundy ulegną zmianie. - Luke zaczął gorączkowo sprawdzać stan urządzeń statku. Jakąś cząstką świadomości czuł ucisk ochronnej sieci wpijającej się w jego barki i uda. Pomyślał, Ŝe jeŜeli nie funkcjonują generatory wewnętrznej grawitacji, zapewne uszkodzone zostały równieŜ układy regulacji temperatury i systemy uzdatnia-nia powietrza. - Wynośmy się stąd, dopóki moŜemy.

- Wszystkie sterburtowe czujniki zostały przysmaŜone - zameldował Nichos trzy-mający się uchwytu bezpieczeństwa, umieszczonego z boku jakiejś konsolety. Luke zauwaŜył, Ŝe stopy męŜczyzny-androida nie dotykają płyt pokładu. - Generatory pól ochronnych pracują jedną trzecią mocy...

Mistrz Jedi postanowił wykonać manewr, który miał pozwolić krąŜownikowi od-dalić się od asteroidy w taki sposób, aby przez cały czas osłaniała go przed atakami przeciwnika. Z trudem kompensował odpadanie dziobu z kursu, co powiedziało mu, Ŝe równieŜ stabilizatory lotu nie działają prawidłowo. Nie musiał nawet korzystać z kla-wiatury, by zaŜądać wyświetlenia informacji o stanie generatora napędu nadświetlnego. I tak wiedział, Ŝe nie ma mowy o tym, aby krąŜownik mógł dokonać skoku w nadprze-strzeń.

- Jak daleko stąd do Pzob? - zapytał.

Dzieci Jedi 42

- Trzy do czterech godzin lotu z maksymalną prędkością pod-świetlną- zameldo-wała Cray. Jej głos brzmiał ponuro, ale nie świadczył o tym, Ŝe uczennica Luke'a jest przeraŜona, mimo iŜ po raz pierwszy przebywała na pokładzie ostrzeliwanego statku. To dobrze -pomyślał Skywalker - jak na młodą kobietę, która prosto ze szkoły trafiła do instytutu naukowego, a później do jego akademii. - Rzecz jasna, to tylko dane szacun-kowe. Wiem, z jaką prędkością lecimy, ale nie potrafię określić dokładnej odległości.

- Wygląda na to, Ŝe silniki napędu podświetlnego działają prawidłowo - oznajmił Luke. - Będziemy korzystali z rezerwy tlenu i zapewne porządnie zmarzniemy, ale powinniśmy dolecieć tam bez problemów. Threepio, mam nadzieję, Ŝe znasz dobrze gamorreański?

- O, rety -jęknął złocisty android. - Na projektowanym kursie chyba nie ma Ŝadnych przeszkód -oświadczyła Cray. Ponownie spojrzała na ekran nawigacyjnego komputera, mimo iŜ obraz raz po raz

tracił i odzyskiwał ostrość. JeŜeli i to urządzenie zawiedzie - pomyślał Luke - wsiąk-niemy w to bagno na dobre.

Na szczęście od strony wrogiej asteroidy nie posypały się Ŝadne inne strzały. A jednak Luke czuł, Ŝe jeŜą mu się włosy na głowie. Określił współrzędne punktu, poło-Ŝonego na końcu najdłuŜszej linii prostej, jaką mógł wytyczyć w taki sposób, Ŝeby osłaniająca go asteroida przez cały czas pozostawała pomiędzy „DrapieŜnym Ptakiem" a miejscem, z którego, jak przypuszczał, padały zdradzieckie strzały.

- W porządku - odezwał się w końcu, kiedy skończył obliczenia. - A teraz pozo-stawmy za sobą trochę hiperkurzu.

KrąŜownik zwiadowczy właśnie miał zacząć się oddalać, kiedy potęŜna błyskawi-ca zjonizowanej plazmy jak młot Śmierci roztrzaskała osłaniającą go asteroidę. W burtę statku uderzyły potworne skalne bryły, pędzone falą energii i resztkami plazmy. Szarp-nęły kadłubem niczym monstrualna ręka. Luke poczuł, Ŝe podobna do uprzęŜy ochron-na sieć, która dotychczas przytrzymywała go na fotelu, z głośnym trzaskiem wyrywa się z zamocowań. Usłyszał jeszcze krzyk Cray... i w następnej chwili ogarnęła go ciem-ność.

Page 22: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 43

R O Z D Z I A Ł

4 Oprzytomniał na tyle krótko, Ŝe miał czas zwymiotować, co nie było najprzyjem-

niejszym doświadczeniem z uwagi na zerową siłę grawitacji. Dwaj See-Threepio, jak mu się zdawało, wyplątali go ze szczątków ochronnej sieci, w której pływał w powie-trzu, po czym zaczęli wypychać - ze zdumiewającą zwinnością jak na androida, który zawsze sprawiał wraŜenie zrównowaŜonego. Luke stwierdził, Ŝe wypływa z mostka, ale zanim stracił przytomność po raz drugi, wydało mu się, Ŝe Threepio wpycha go do rufowego pomieszczenia dla członków załogi.

Moc - pomyślał. - Muszę posłuŜyć się Mocą. Dlaczego? PoniewaŜ twoje płuca przestały funkcjonować. Zdumiewająco duŜo czasu zajęło mu osiągnięcie stanu koncentracji, w którym

mógłby znów zacząć oddychać. Co więcej, czuł przy tym większy ból, niŜ mógłby się spodziewać. Nieco później zaczął się zastanawiać, czy mógłby wykorzystać Moc takŜe w tym celu, Ŝeby pozbyć się oszalałego bantha zapewne uwięzionego w jego czaszce, który za wszelką cenę usiłuje wydostać się na zewnątrz.

Kiedy znów odzyskał przytomność - a raczej kiedy obudził go dotkliwy chłód - uświadomił sobie, Ŝe zapewne doznał wstrząsu mózgu.

- Luke'u! - usłyszał głos Cray. Tym razem brzmiało w nim przeraŜenie. - Luke'u, musisz się ocknąć!

Moc - pomyślał ponownie. Cilghal, jego kalamariańska uczennica, powiedziała mu kiedyś wystarczająco duŜo na temat specyficznych fizjologicznych właściwości wstrząsów, tak Ŝe teraz wiedział dokładnie, w którym miejscu ciała powinien zogni-skować nacisk Mocy. Pomimo to wysiłek, jakiego to wymagało, przypominał próbę zdjęcia rękawiczki jedną dłonią. Miał wraŜenie, Ŝe do jego płuc dostał się potęŜny świ-der, którego ktoś zapomniał unieruchomić. Nic dziwnego, Ŝe oddychanie sprawiało mu tak mało przyjemności.

Zwiększył ciśnienie krwi, przesyłanej do naczyń włoskowatych, by oczyścić orga-nizm z toksyn. Przyspieszył proces gojenia komórek zbuntowanego szwadronu pija-nych Gammorrean, który był kiedyś jego mózgiem.

Dzieci Jedi 44

Otworzył oczy i z trudem starał się połączyć obie stojące przed nim Cray w jedną, którą z pewnością była.

- Gdzie jesteśmy? - ZbliŜamy się do systemu K-Siedem-Czterdzieści dziewięć. -Z boku twarzy Cray

widniał wielki siniec, a makijaŜ, zdobiący przedtem jej oczy, spłynął po policzkach razem ze łzami bólu. Miała na sobie Ŝółty termiczny kombinezon, a pod nim zwykłe ubranie, ale zsunęła kaptur z głowy, wskutek czego jej słomkowe włosy unosiły się w powietrzu wokół głowy. - Odebraliśmy ich sygnały.

Luke odetchnął trochę głębiej - przy tej okazji omal znów nie zemdlał - po czym skupił się, by skierować Moc do ośrodka, odpowiedzialnego za największy ból i zawro-ty głowy. Nie pamiętał, czy Nichos jest dobrym pilotem, ale był pewien, Ŝe Cray nie ma pod tym względem Ŝadnego doświadczenia. JeŜeli zatem chcieli dolecieć na Pzob cali i zdrowi, powinien wziąć siew garść i zająć pilotowaniem.

- Myślałem, Ŝe tam nic nie ma - odparł z trudem. - Sygnały pochodzą z Pzob? - Tak, z planety K-Siedem-Czterdzieści dziewięć-Trzy - odparła Cray. Luke przestał przeklinać na własny los i drobne niepowodzenia mniej więcej w

tym samym czasie, kiedy stracił prawą rękę. Uświadomił sobie wówczas, Ŝe nie tylko zaniedbał ćwiczenia mające zrobić z niego rycerza Jedi i zawiódł swojego nauczyciela, ale takŜe naraził się na śmiertelne niebezpieczeństwo, kiedy bez jakiegokolwiek powo-du poddał się wpływowi ciemnej strony Mocy. Od tamtego czasu zmienił swój stosu-nek do niewielkich Ŝyciowych niepowodzeń. Westchnął tylko, pragnąc w ten sposób zrzucić z barków cięŜar zmartwień, i zapytał:

- Imperialne? To mogło mieć sens, jeŜeli tamta baza, z której do nich strzelano, ukryta w głębi

pasa asteroid, takŜe naleŜała do Imperium. - Część komputera, odpowiedzialna za podawanie informacji, została uszkodzona -

odrzekła Cray. - Udało mi się przywrócić działanie części nawigacyjnej, ale musiałam posłuŜyć się zasobami pamięci rezerwowej i wykorzystać moduły zapasowe, które nie zostały spalone przez tamten skok energii. Czy potrafisz rozpoznawać sygnały impe-rialne tylko po wewnętrznych kodach?

- Niektóre - odparł Skywalker. OstroŜnie wyciągnął rękę, pragnąc rozpiąć sprzączki pasów przytrzymujących sre-

brzysty termiczny koc, jakim owinięto jego ciało. ZauwaŜył, Ŝe w tym czasie Cray zajęła się odpinaniem rzemieni, które nie pozwalały mu przemieszczać się z kąta w kąt pokoju. Przekonał się, Ŝe się nie pomylił. Naprawdę znajdował się w rufowym po-mieszczeniu dla członków załogi. Jedyne oświetlenie zapewniał samotny panel jarze-niowy, ukryty pośrodku sufitu. Jego blask wystarczał jednak, Ŝeby Luke zauwaŜył ob-łoczki pary, wydobywające się z jego ust przy kaŜdym oddechu.

- Proszę to wziąć, panie Luke'u - odezwał się Threepio, płynąc ku niemu od strony zamykanych szafek, umieszczonych w przeciwległej ścianie. W jednej dłoni trzymał termiczny kombinezon, a w drugiej aparat tlenowy i filtracyjną maskę. - Tak się cieszę, Ŝe nareszcie pan oprzytomniał i wyzdrowiał.

- Nie byłbym takim optymistą, jeŜeli chodzi o wyzdrowienie -mruknął Skywalker.

Page 23: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 45

Czuł, Ŝe nawet najmniejszy ruch, konieczny, Ŝeby wbić się w termiczny ubiór, przyprawia go o atak mdłości. Pomimo kierowania Mocy we właściwe miejsca i czy-nionych starań, by przyspieszyć leczenie komórek ciała, nadal miał wraŜenie, Ŝe w jego głowie wali jak młotem. Przyjął z ręki Threepia tlenową maskę, ale zanim ją włoŜył, popatrzył pytająco na Cray.

- Uszkodzeniu uległy takŜe przewody z chłodziwem - oznajmiła kobieta. - ZałoŜy-liśmy ci maskę tak szybko, jak się dało, ale przeŜyliśmy kilka nerwowych chwil, kiedy wydawało się nam, Ŝe juŜ po tobie.

Luke przesunął dłonią po czubku głowy, w następnej sekundzie poŜałował jednak, Ŝe to zrobił. Bez względu na to, o co się uderzył -a raczej co go uderzyło - miał na gło-wie guz wielkości mniejszego księŜyca Coruscant.

- Odzyskałam tyle danych na temat tamtej walki, ile mogłam. -Cray nasunęła wła-sną maskę filtracyjną na głowę i płynąc w powietrzu za mistrzem Jedi, skierowała się do drzwi. - Dysponuję kilkoma nieruchomymi hologramami i niewielkim kawałkiem nagranej taśmy, której nie potrafię odtworzyć. Oprócz tego mam kilka komputerowych ekstrapolacji czegoś, co moŜe być przypuszczalnym miejscem rozmieszczenia stano-wisk artylerii. Niestety, system jest zbyt uszkodzony, Ŝeby dało się uzyskać wyraźny obraz i jednoznacznie rozstrzygnąć, która to asteroida. Kiedy wylądujemy, natychmiast zajmę się opracowywaniem tych danych, a wówczas moŜe będę mogła powiedzieć ci coś więcej.

Kiedy oboje wychodzili na krótki korytarz, Cray odsunęła na bok dryfujący w po-wietrzu notatnik i kilka rezerwowych masek filtracyjnych. ChociaŜ na pokładach latają-cych w przestworzach gwiezdnych statków na ogół nie spotykało się wielu przedmio-tów, które nie byłyby przymocowane albo utrzymywane za pomocą magnesów, zawsze jakieś moŜna było znaleźć: notatniki, pisaki, ręczne komunikatory, kubki do kawy, opróŜnione pojemniki po napojach czy płytki do zapisywania danych.

Na mostku panował nawet jeszcze większy ziąb niŜ w pomieszczeniu dla załogi. W powietrzu unosiło się mnóstwo mniejszych i większych róŜowawych bąbli chłodzi-wa. Nichos przypiął się do sworzni bezpieczeństwa, zamocowanych w płytach pokładu. Spoczywał przed pulpitem głównej konsolety na fotelu, na którym siedział przedtem Luke. PoniewaŜ fotel oderwał się od pokładu pod wpływem tego samego szarpnięcia, które wyrwało mistrza Jedi z ochronnej sieci, męŜczyzna-android przymocował oparcie do najbliŜszej ściany. Mroków mostka nie rozjaśniał ani jeden panel jarzeniowy. Jedy-nym oświetleniem było trupioblade światło gwiazd, wpadające przez główny ilumina-tor. Krwistoczerwone i mrugające bursztynowe lampki modułów zasilaczy świeciły na srebrzystych plecach i ramionach Nichosa niczym drogocenne klejnoty.

- Sygnały, które docierają do nas z Pzob, nie mają takiego natęŜenia, Ŝeby mogły zostać odebrane w Mgławicy Stokrotka - zameldował męŜczyzna-android, kiedy Luke stanął za jego fotelem w pobliŜu unoszących się szczątków ochronnej sieci. - Czy przy-pominają ci coś, co juŜ kiedyś widziałeś?

Luke pochylił się, Ŝeby przyjrzeć się sekwencji liczb, pokazywanej na ekranie je-dynego monitora, jaki jeszcze funkcjonował.

Dzieci Jedi 46

- Nie przypominają Ŝadnego ze znanych mi kodów imperialnych - odparł. - Co nie oznacza, Ŝe ci, którzy go wysyłają, nie sprzymierzyli się z jednym z imperialnych lor-dów.

Mistrz Jedi poczuł się dziwnie, a nawet cokolwiek nieswojo, kiedy zobaczył Ni-chosa, bez filtracyjnej maski i termicznego kombinezonu, siedzącego w pomieszczeniu, które szybko przekształcało siew zamarzającą, pozbawioną atmosfery trumnę.

- Gamorreańscy koloniści? - zasugerowała Cray. - Albo moŜe przemytnicy? - Gamorreanie przestali toczyć bratobójcze walki na tyle niedawno, Ŝe nie mogli

zbudować skomplikowanej bazy na jakiejkolwiek planecie spośród tych, na których się osiedlili - odezwał się z powątpiewaniem Skywalker. - To mogą być przemytnicy... MoŜliwe, Ŝe to właśnie o n i sprzymierzyli się z Karrskiem albo Teradokiem, czy jesz-cze jakimś innym imperialnym kandydatem do przejęcia władzy. Albo przywódcą któ-regoś z potęŜnych gangów przemytniczych, jeŜeli juŜ o tym mowa... W tej chwili jed-nak nie mamy wyboru - dodał po chwili, przełączając obraz, wyświetlany na ekranie monitora, znów na informacje, przekazywane przez komputer nawigacyjny, i zdumie-wając się, Ŝe Cray w ogóle udało się naprawić to wszystko.

PotęŜnie zbudowani, podobni do wieprzy, prymitywni i wojowniczy, Gamorreanie

mieli zwyczaj Ŝyć wszędzie tam, gdzie Ŝyzna gleba pozwalała im zająć się uprawą roli, dzika zwierzyna polowaniami, a kamienie i odłamki skał rzucaniem w przedstawicieli innych plemion. JeŜeli mogli wybierać, woleli mieszkać w sąsiedztwie gęstych lasów; najchętniej takich, w których rosło wiele grzybów. Drzewa w lesie otaczającym nie-wielką, wypaloną przez szalejący poŜar polanę, na której Luke posadził „DrapieŜnego Ptaka", były potęŜne, bardzo wysokie i stare. Przypominały drzewa rosnące w ithoriań-skich tropikalnych lasach, ale wydawały się jeszcze bardziej majestatyczne. Luke czuł się zaniepokojony głuchą, dzwoniącą w uszach ciszą panującą w mrocznym cieniu pod ich skórzastymi liśćmi.

- Baza powinna być gdzieś tam - oznajmił, siadając dosyć szybko na stopniach awaryjnej schodni zwiadowczego krąŜownika - rampa nie dawała się opuścić - i poka-zując w kierunku pomarańczowej tarczy słońca, które właśnie wychynęło znad hory-zontu. Pomimo całej energii Mocy, jaką potrafił zgromadzić, nadal czuł zawroty głowy i nudności. I chociaŜ jego płuca goiły się całkiem szybko, wciąŜ jeszcze odczuwał ból podczas oddychania. - To niedaleko, a wskazania czujników, reagujących na obecność źródeł energii, nie były na tyle duŜe, aby spodziewać się energetycznych barier albo stanowisk silnej artylerii.

- Czy nie powinni byli wznieść energetycznych barier, jeŜeli te okolice są za-mieszkiwane przez Gamorrean? - zdziwiła się Cray.

Podobnie jak Luke, zdjęła termiczny kombinezon i przebierała zwinnymi palcami pośród włosów, starając się jak najszybciej uczesać jasne pasma. Całkiem niezła sztuczka, zwaŜywszy na fakt, Ŝe nie dysponuje lustrem - pomyślał Skywalker, trochę rozbawiony. Zapewne nikt oprócz niej nie potrafiłby tego dokonać.

- Gamorreanie mogli jeszcze nie skolonizować tego kontynentu.

Page 24: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 47

Luke zatoczył łuk wyciągniętą ręką. Podmuchy łagodnego wiatru kołysały długimi źdźbłami trawy, ciemnoniebiesko-zielonej jak wszystkie inne rośliny na tym świecie, skąpanym w blasku bursztynowego słońca. Jego złociste promienie wcale nie napawały grozą. Wręcz przeciwnie, tchnęły spokojem i ciszą. Nagle stado spłoszonych dwunoŜ-nych stworzeń, czerwono-Ŝółtych i sięgających najwyŜej do kolan Luke'a, poderwało się zza pnia zwalonego drzewa. Po chwili, gwiŜdŜąc i szczebiocząc, zniknęło w gęstwi-nie.

- Z uwagi na to moŜemy się spodziewać, Ŝe natrafimy na kolonię istot naleŜących do zupełnie innej rasy - ciągnął mistrz Skywalker. - Raporty na temat tego świata nie były uaktualniane od co najmniej pięćdziesięciu lat.

- Otworzyliśmy pokrywy luków części silnikowej, panie Luke^! - Na szczycie schodni pojawili się Threepio i Nichos. Obie metalowe powłoki androidów, złocista i srebrzysta, były powyginane i w wielu miejscach poplamione smugami smarów. - Do tej pory większość gazów chłodzących zdąŜyła ulotnić się do atmosfery.

Wstrząs, wywołany trafieniem przez ostatnią plazmową błyskawicę i bryły roz-trzaskanej asteroidy, spowodował zaklinowanie się pokryw luków przedziału silniko-wego. Mając na uwadze dokuczające mu raz po raz fale nudności, Luke doszedł do wniosku, Ŝe najlepiej będzie powierzyć otworzenie klap obu androidom. Mimo wszyst-ko, nie potrzebowały masek filtracyjnych, a co najwaŜniejsze, dysponowały większą siłą. W tym czasie Luke mógłby wyruszyć na krótki rekonesans, by zapoznać się z okolicą lądowiska.

Okazało się jednak, Ŝe wewnątrz przedziału silnikowego panuje bałagan niemoŜ-liwy do opisania.

- Będziemy potrzebowali mniej więcej trzydziestu metrów kabla numer osiem, a takŜe kilkunastu kompletów złączy do przewodów wieloŜyłowych - oświadczył jakieś pół godziny później Luke, ostroŜnie wyślizgując się z luku mrocznego przedziału. We wnętrzu nie świecił się Ŝaden panel jarzeniowy. Przyprawiająca o klaustrofobię komora była oświetlona jedynie blaskiem szeregów alarmowych lampek dołączonych do rezer-wowej baterii typu Scalę-10. -Przypuszczam, Ŝe z resztą napraw sam sobie poradzę.

Lepiej, Ŝeby była to prawda - pomyślał ponuro, słysząc echo słów Leii, od którego poczuł ciarki na plecach. Jego siostra oświadczyła, Ŝe pośród tysięcy nie zamieszka-nych światów moŜna bardzo łatwo się zagubić.

Cray wychyliła głowę z obudowy kryjącej wnętrzności nawigacyjnego komputera. - Ja takŜe będę potrzebowała kilku takich kompletów, a poza tym co najmniej kil-

kunastu metrów płaskiego przewodu dwunastoŜyłowego... Nic ci nie jest, Luke'u? Ujrzała, Ŝe mistrz Skywalker, który właśnie się prostował, zachwiał się i oparł o

działową ściankę, by po chwili usiąść na progu luku. Na jego szarej jak popiół i spoco-nej twarzy pojawił się jednak lekki uśmiech.

Mistrz Jedi zaczął skupiać energię Mocy we własnym ciele. Zwracał szczególną uwagę na chemiczne przemiany zachodzące w mózgu i uszkodzone naczynia włosko-wate w płucach. Starał się odpręŜyć, by w ten sposób przyspieszyć odradzanie się ko-mórek i tkanki. Czuł się zmęczony.

- Za chwilę dojdę do siebie.

Dzieci Jedi 48

Proszę, niech w tej bazie nie spotkamy Ŝadnych wrogo nastawionych przemytni-ków - pomyślał, rozpaczliwie starając się zebrać wszystkie siły, których tak bardzo potrzebował. - Proszę, niech to nie będzie Ŝadna tajna baza któregoś z imperialnych lordów. Ani ukryta kopalnia, gdzie wykorzystuje się pracę niewolników. Ani teŜ zama-skowana placówka naukowo-badawczą, prowadzona przez jakąś diabelską siłę, o której istnieniu nigdy nie słyszeliśmy...

Gdyby miało dojść do jakiejkolwiek walki - choćby tylko niewinnej potyczki - nie sądził, Ŝe potrafiłby stawić czoło wrogom.

Cray nigdy jeszcze nie brała udziału w prawdziwej walce. Threepio został zapro-jektowany do wykonywania całkiem innych zadań, a Nichos...

Bez względu na to, co się stanie, musi powrócić z wiadomością, Ŝe w Mgławicy Stokrotka z pewnością kryje się coś dziwnego. Coś niebezpiecznego...

- Luke'u? Uzmysłowił sobie, Ŝe znów omal nie stracił przytomności. Otworzył szeroko oczy

i ujrzał klęczącą przed nim Cray... dwie Cray kierujące na niego zaniepokojone oczy. W ciemnym wnętrzu przedziału wciąŜ jeszcze wyczuwało się ciepło promieniujące od silników, ale nawet ono nie mogło być odpowiedzialne za wraŜenie, Ŝe dusi go coś mrocznego... coś gorącego, mimo iŜ stopy i dłonie miał całkiem zimne.

Naczynia włoskowate. Leczenie. Gojenie. - Dlaczego nie chcesz pozwolić mnie i Nichosowi wyprawić się na poszukiwania

źródła tego sygnału? Luke cięŜko westchnął. Pomyślał, Ŝe bardzo chciałby im na to pozwolić. - Przypuszczam, Ŝe będziecie potrzebni bardziej tu niŜ gdzie indziej - odparł. Rzecz jasna, nieznane bazy na odległych planetach zamieszkiwali takŜe dobrzy lu-

dzie, Ŝyczliwi, spieszący innym na ratunek... Proszę, spotkajmy właśnie takich ludzi... Mimo to nie opuszczało go przeczucie, Ŝe moŜe wydarzyć się coś złego. Miał wra-

Ŝenie, Ŝe pełznie w jego stronę jakaś mroczna ciemność. - Im szybciej wyślemy tę wiadomość, tym lepiej. - Młoda kobieta nie dawała za

wygraną. - Bez względu na to, co kryje się w środku tej mgławicy, nie moŜemy dopu-ścić, Ŝeby dowiedzieli się o tym imperialni lordowie. A ryzyko, Ŝe do tego dojdzie, z kaŜdą godziną jest coraz większe. Odnajdę ten obóz, osadę, czy czymkolwiek moŜe być ta baza, poproszę o potrzebne części i wezwę kogoś na ratunek. W tym czasie ty trochę odpoczniesz, a kiedy odzyskasz siły, zajmiesz się naprawami.

Luke czuł, Ŝe w jego głowie huczy jak w ulu. Usiłując odzyskać zdolność oddy-chania, znów oparł się plecami o działową ściankę. Nie zgadzam się - pomyślał. - A co będzie, jeŜeli w tym obozie albo otaczających go lasach czai się jakieś niebezpieczeń-stwo?

Sczerniałe, zwęglone moduły... rozerwane węŜe i przewody zwieszające się jak nieŜywe kończyny... otwarte luki systemów akceleratora spręŜania i Ŝyrograwitacyjne-go... Luke miał wraŜenie, Ŝe to wszystko łagodnie się kołysze, jakby cały statek pływał po głębokiej wodzie. Górnicy w jego mózgu włączyli świdry i młoty i ponownie zajęli się kruszeniem litej skały. Sama myśl o tym, Ŝeby wstać albo przejść te dwa, a moŜe trzy kilometry dzielące go od źródła sygnału, przyprawiła go o kolejną falę nudności.

Page 25: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 49

Uczynię to - powiedział sobie z ponurą determinacją. Uczynię to, korzystając z energii Mocy.

- Przypuszczam, Ŝe będziecie mnie potrzebowali - odpowiedział. Wyciągnął rękę i zacisnął zęby, starając się zwalczyć nudności. Cray pomogła mu

wstać, a potem przejść przez właz po prętach, podobnych do szczebli drabiny. - Skąd wiesz, Ŝe moŜe nam grozić jakiekolwiek niebezpieczeństwo? - zapytała. - Nie wiem tego - odparł łagodnie Skywalker. - Myślę tylko, Ŝe moŜemy wpaść w

tarapaty. Wyczuwam coś nieokreślonego... Oboje przeszli przez otwór włazu i znaleźli się na mostku. Odwrócili się... i

stwierdzili, Ŝe wpatrują się w lufę blasterowego karabinu trzymanego przez zakutego w biały pancerz imperialnego szturmowca.

Zanim dłoń Cray miała czas sięgnąć po mały blaster, Luke wyciągnął swoją i obejmując kobietę w pasie, chwycił za nadgarstek.

- Cray, nie rób tego! Szturmowiec zesztywniał, ale Skywalker uniósł obie ręce, pokazując, Ŝe nie ma

broni. Po chwili Cray poszła w jego ślady. Luke pomyślał, Ŝe gdyby jednak spróbowała posłuŜyć się świetlnym mieczem, imperialny Ŝołnierz mógłby trafić jednym strzałem i jego, i ją. Nie wiedział, ilu innych szturmowców dostało się na pokład „DrapieŜnego Ptaka".

Z głośnika, umieszczonego we wnętrzu przypominającego czerep hełmu, odezwał się bezosobowy głos:

- Ujawnijcie, jak się nazywacie i w jakim celu przylecieliście. Cray i Luke cofnęli się o krok, ale oparli się plecami o ścianę. Mistrz Jedi poczuł,

Ŝe ogarnia go kolejna fala nudności. Próbował ją pokonać. Usiłował skupić tyle energii Mocy, Ŝeby wyrwać blasterowy karabin z palców męŜczyzny, gdyby musiał. Obawiał się jednak, Ŝe w tej chwili przekraczało to jego siły.

- Jesteśmy kupcami - odparł. - Zabłądziliśmy, a nasz statek został powaŜnie uszkodzony...

Ujrzał nagle przed oczami ciemność, a w następnej sekundzie poczuł, Ŝe kolana uginają się pod cięŜarem jego ciała. Cray usiłowała go podtrzymać... Niespodziewanie szturmowiec rzucił karabin na płyty pokładu, podbiegł do nich i chwycił ramię Luke'a.

- Jesteś ranny - powiedział, pomagając Skywalkerowi usiąść i klękając obok niego. Nichos i Threepio, mający ręce zajęte potrzebnymi do naprawy częściami i podzespo-łami, wyszli z ładowni i stanęli na mostku. W osłupieniu spoglądali, jak szturmowiec zdejmuje hełm i ukazuje miłą, chociaŜ pooraną bruzdami czarną twarz okoloną długimi siwymi włosami i porośniętą równie długą zmierzwioną brodą.

- Och, biedacy, wygląda na to, Ŝe przeszliście przez prawdziwe piekło - powie-dział. - Chodźcie ze mną do obozu. Przygotuję wam coś do zjedzenia i zaparzę herbatę.

Kiedy zdjął połyskujący biały pancerz, Triv Pothman okazał się szczupłym, silnie

umięśnionym, liczącym sobie nieco ponad pięćdziesiąt lat męŜczyzną, który jednak szczerze przyznawał, Ŝe „wilgoć zaczyna wchodzić w jego kości, przez co nie jest juŜ taki szybki jak kiedyś". Gestem wskazał zastawione innymi pancerzami półki, ustawio-

Dzieci Jedi 50

ne wzdłuŜ zakrzywionej wewnętrznej ściany domu - niewysokiej białej, automatycznie rozstawiającej się kopuły. Jej zewnętrzną powierzchnię, porośniętą czarnymi i łososio-wymi mchami, szpeciły zacieki wody deszczowej i plamy brudu, jaki nagromadził się w ciągu wielu lat od chwili ustawienia. Niewielką polanę, pełniącą kiedyś funkcję im-perialnego lądowiska o standardowej wielkości, porastały teraz drzewa i krzaki, które odrosły od pieńków i korzeni dawno ściętych, ale nie wykarczowanych roślin. Prze-wrócone i pochylone słupki czegoś, co słuŜyło przed laty jako ochronny płot, porastały teraz pnącza dzikiego wina.

- Było nas tutaj czterdziestu pięciu. - W głosie męŜczyzny zabrzmiało coś na kształt dumy. - Czterdziestu pięciu, a zostałem tylko ja. Większość zginęła, zabita przez Gamorrean, jeŜeli nie liczyć tamtej zaŜartej walki, jaką stoczył dowódca z Killiumem Nebem i grupą jego ludzi przed... NiewaŜne, to wydarzyło się przed wielu laty i kosz-towało Ŝycie wielu dobrych ludzi.

Z ubolewaniem pokręcił głową, po czym nalał trochę wrzątku z kociołka, zawie-szonego nad ogniskiem, do czajniczka z dziobkiem, wykonanego z malowanej terakoty. W powietrzu pod kopułą rozszedł się aromat leczniczych ziół.

- A teraz jestem sam jak palec - ciągnął męŜczyzna. - Tylko to po nich zostało. Stary automat medyczny znajdował się w o wiele lepszym stanie niŜ aparatura, ja-

ką dysponował „DrapieŜny Ptak", nawet zanim została roztrzaskana i zniszczona, po-dobnie jak większość innego sprzętu w pokładowym ambulatorium zwiadowczego krąŜownika. Pothman zaaplikował Luke'owi kolejne dwie ampułki środka przeciw-wstrząsowe-go -oprócz tych, które dała mu Cray kilka minut po ostatnim trafieniu stat-ku - po czym podłączył na pół godziny do terapeutycznego respiratora, który, jakimś dziwnym cudem, nadal funkcjonował. Mistrz Skywalker był za to bardzo wdzięczny, chociaŜ musiał oddychać przez specjalną maskę zakrywającą dolną połowę jego twa-rzy. Z czasów, kiedy latał jako pilot rebelianckiej floty, wiedział aŜ za dobrze, Ŝe rannej osobie powinno się udzielić pierwszej pomocy jak najszybciej. W przeciwnym razie stan zdrowia ofiary ulegał szybkiemu pogorszeniu, gdyŜ odporność organizmu zmniej-szała się z kaŜdą chwilą.

Mimo to nie mógł powstrzymać się od przekornej radości. Nigdy w Ŝyciu nie spo-dziewał się, iŜ będzie wdzięczny Imperium za to, Ŝe zaopatrywało swoich szturmow-ców w najlepszy sprzęt medyczny i urządzenia.

Pomiędzy uniesionymi zasłonami, wiszącymi w drzwiach kopuły, pojawiła się uskrzydlona jaszczurka. Pothman oderwał kawałek skórki razowej bułeczki; jednej z tych, jakie upiekł na cześć gości, i rzucił w jej stronę. Stworzenie bezgłośnie podbiegło do okrucha pieczywa. Pochwyciło go i zaczęło skubać, raz po raz kierując na siwowło-sego pustelnika czarne oczy błyszczące jak paciorki.

- Cieszę się, Ŝe znów mogę oglądać istoty ludzkie. - Pothman wręczył talerz z bu-łeczkami i miodem Cray siedzącej obok Luke'a, który leŜał na pryczy szturmowca. - Tym bardziej Ŝe jedną z nich jest młoda i piękna kobieta.

Cray wyprostowała się z godnością i właśnie miała oświadczyć, Ŝe nie jest Ŝadną młodą i piękną kobietą, tylko panią profesor, wykładającą w Instytucie Magrody'ego, ale Luke wyciągnął rękę i lekko dotknął jej ramienia.

Page 26: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 51

Tymczasem szturmowiec odwrócił głowę i zaczął się wpatrywać w rzędy hełmów, ułoŜonych pod ścianą. Były to czerepy starszego typu niŜ te, które znał mistrz Jedi, mające wydłuŜoną część przednią, zapewne w tym celu, aby znalazło się więcej miej-sca dla większych respiratorów. Nad oczodołami widniały rzędy czarnych czujników.

- Uwielbiali walczyć z Gamorreanami - westchnął Pothman. -Wyruszali do walki, jakby szli na przyjęcie. Zrezygnowaliby z obiadu, byle tylko móc zmierzyć się z nimi. - Uśmiechnąwszy się szeroko, ukazał białe zęby. - Rzecz jasna, w tamtych czasach ja takŜe nie stroniłem od dobrej walki.

- A później, kiedy wszyscy inni zginęli, sam walczyłeś z Gamorreanami? - zapytał Luke.

OstroŜnie ściągnął maskę respiratora i kilka razy głęboko odetchnął, chcąc napeł-nić płuca aromatycznym świeŜym powietrzem. Zakręciło mu się w głowie, ale nie po-czuł juŜ tak silnego bólu. Pomyślał - miał nadzieję - Ŝe jakoś wytrzyma, dopóki znów nie znajdą się w cywilizowanym świecie. Odwrócił głowę i zaczął rozglądać się po przestronnym wnętrzu kopuły. ZauwaŜył gliniane naczynia stojące na regałach, potrza-ski sporządzone ze ścięgien gadów i fragmentów mocowań silników, a takŜe jedno-włóknowe Ŝyłki do wędek, które z całą pewnością stanowiły kiedyś element standar-dowego wyposaŜenia imperialnej bazy. W pobliŜu drzwi stało równieŜ prymitywne jednoczółenkowe krosno, sporządzone z róŜnych rurek i elementów konstrukcyjnych. Na czółenku było widać kilkunastometrowy odcinek samodziałowej przędzy.

- Och, wielkie nieba, skądŜe znowu! - Ŝachnął się Pothman. Wręczył gościowi fili-Ŝankę herbaty: ziołowej, aromatycznej, gorącej i, jak wyczuwał Luke, mającej właści-wości lecznicze. Mistrz Jedi, który nie zauwaŜył nigdzie pieca do wypalania gliny, zaczął się zastanawiać, skąd mogły się wziąć u pustelnika gliniane naczynia i przędza na czółenku. Teraz, kiedy Pothman zdjął biały pancerz, pozostał w ufarbowanych na brązowo i zielono szatach, ozdobionych na piersi, rękawach i brzegach drobiazgowo dokładnymi wizerunkami przedstawiającymi okazy miejscowej flory i fauny.

- Zostałem dosyć szybko wzięty do niewoli. Gamorreanie zabrali wszystkie nasze blastery i karabiny, ale potrzebowali kogoś, kto umiałby je naprawiać. Później jednak, kiedy wyczerpały się ogniwa, nie strzegli mnie tak pilnie. Wygląda na to, Ŝe Imperator dawno zapomniał o naszej tajnej misji. Nie wiecie przypadkiem, czy nie zmienił pla-nów?

- Misji? Luke usiadł i zaczął popijać herbatę. Zrobił wszystko, co mógł, Ŝeby pytanie za-

brzmiało niewinnie. Od dawna miał w tym duŜą wprawę. - „Oko Palpatine'a". - Pothman otworzył jakąś szufladę i do przyniesionego worka

zaczął pakować wiązki przewodów i kabli, złącza, zapasowe płytki do rejestrowania danych i narzędzia. - Taki kryptonim nadano naszej tajnej misji. Scuttleburt powiedział, Ŝe biorą w niej udział prawie dwie kompanie szturmowców, ale rozproszonych po kilku miejscach, tak by nikt niczego nie podejrzewał, niczego nie wiedział. Umieścili nas w róŜnych bazach, załoŜonych na najbardziej odludnych planetach, jakie mogli znaleźć. Mieliśmy zostać później przetransportowani na pokład największego, najniebezpiecz-niejszego, najbardziej tajnego okrętu, jaki kiedykolwiek zbudowano. Superstatku, su-

Dzieci Jedi 52

perpancernika, prawdziwej bojowej stacji o rozmiarach księŜyca... Takiej, której zbli-Ŝania się nieprzyjaciel nie zauwaŜy, dopóki nie stanie się za późno.

- Jaki nieprzyjaciel? - zapytał łagodnie mistrz Jedi. Zapadła chwila ciszy, zakłóca-nej jedynie szumem liści drzew rosnących w pobliŜu kopuły i cichym klekotem wielo-krotnie naprawianych urządzeń Pothmana - dźwięków, które przypominały Luke'owi czasy dzieciństwa, spędzonego na Tatooine.

Stary szturmowiec przez kilka chwil się nie odzywał. Siedział, odwrócony plecami do gości, wpatrzony w worek i otwartą szufladę.

- Nie wiedzieliśmy tego - odezwał się w końcu. - Nikt tego nam nie powiedział. Sądziłem wówczas, Ŝe moŜe chodzić o... No cóŜ, musieliśmy wykonywać rozkazy. Teraz zaś...

Pothman odwrócił głowę. Na jego twarzy malował się niepokój. - Domyślam się, Ŝe coś musiało potoczyć się nie tak, jak planowano. Widocznie

jednak ktoś dowiedział się o naszej misji, chociaŜ wydawałoby się, Ŝe to niemoŜliwe; Ŝe jedyną osobą, która wie o niej wszystko, jest sam Imperator. Jeszcze zanim upłynął pierwszy rok naszego pobytu w tej bazie, zacząłem się jednak zastanawiać, czy przy-padkiem i Imperator o tym nie zapomniał. Kiedy zobaczyłem wasz statek, chyba obu-dziła się we mnie nadzieja, Ŝe moŜe w końcu sobie przypomniał... i Ŝe wysłał zwiadow-ców, aby przekonali się, co zostało z bazy.

Wielkie dłonie męŜczyzny w zadumie przebierały w przegródce z róŜnymi rze-mieniami.

- JeŜeli jednak nie przysłał was Imperator... - ciągnął po chwili Pothman. - Widzi-cie, jestem pewien tylko jednego. Ktokolwiek odwołał albo zaprzepaścił misję, uczyni teraz wszystko, Ŝeby nikt nigdy się o niej nie dowiedział. A to znaczy, Ŝe mogę być dla niego niewygodnym świadkiem.

Przerzucił pas worka przez ramię, po czym wstał i podszedł do starannie zaścielo-nej pryczy, przykrytej puchową kołdrą i srebrzystym leczniczym kocem, na którym leŜał przedtem Skywalker.

- Sygnały mojej stacji nie są na tyle silne, Ŝeby dotarły do kogokolwiek znajdują-cego się w duŜej odległości. JeŜeli jednak udałoby się nam naprawić silniki waszego statku, moŜe moglibyście podrzucić mnie na jakąś odległą planetę, na której mógłbym się ukryć? Cieszę się, Ŝe znów mogę oglądać ludzkie twarze. Widzicie, byłem kompa-nijnym zbrojmistrzem, ale wiem, Ŝe przez te lata wszystko musiało ulec duŜym zmia-nom. Mam jednak dwie zdrowe ręce i umiem się nimi posługiwać. Nauczyłem się, jak być dobrym kucharzem. Znajdę jakąś pracę, mimo iŜ upłynęło tyle czasu.

śadnych warunków - pomyślał zaskoczony Luke. - śadnego: „Zabierzecie mnie z tej skalnej bryły, gdyŜ w przeciwnym razie nie poŜyczę wam nawet śrubokręta". MęŜ-czyzna proponował wszystko za darmo. Nie oczekiwał niczego w zamian.

- To prawda, upłynęło wiele lat - odparł cicho. - Imperator nie Ŝyje, Triv. Impe-rium rozpadło się. MoŜemy zabrać cię z powrotem do domu albo dokąd zechcesz; na jeden ze światów naleŜących do Nowej Republiki albo inny, na którym znajdziesz sta-tek lecący do centrum galaktyki. Dokądkolwiek zechcesz.

Page 27: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 53

- Jesteśmy zgubieni! See-Threepio odwrócił się od płyt czołowych wskaźników ciśnienia w zbiornikach

tlenu, z wolna napełniających się oŜywczym gazem. Popatrzył na Nichosa stojącego w wysokiej po kolana trawie i pieczołowicie wpuszczającego do otworów porcje szczeli-wa typu Spatch-Cote. Zewnętrzny pancerz kadłuba został przedziurawiony w kilkuna-stu miejscach. I chociaŜ przestrzeń między kadłubem zewnętrznym a wewnętrznym automatycznie wypełniła się uszczelniającą pianką, a męŜczyzna-android załatał wszystkie otwory w powłoce wewnętrznej jeszcze podczas lotu na Pzob, zewnętrzny pancerz musiał być absolutnie szczelny, jeŜeli chcieli marzyć o dokonaniu skoku w nadprzestrzeń.

- Pan Luke i doktor Mingla z pewnością wpadli w jakąś zasadzkę! - Złocisty an-droid machnął ręką, w której nie trzymał kulistego nieporęcznego dozownika typu Spa-tch-Cote. - KaŜdy szturmowiec musi korzystać ze wsparcia kolegów pełniących słuŜbę w bazie, ukrytej pośród pasa asteroid! Ostrzegałem ich. W standardowych imperialnych bazach zazwyczaj pełnią słuŜbę trzy kompanie. Nawet więcej, jeŜeli bazę urządzono na takim pustkowiu! Co będą mogli zrobić, jeŜeli pan Luke jest cięŜko ranny, a przyjdzie im walczyć z pięciuset czterdziestoma szturmowcami naraz? Nie licząc androidów tropiących, robotów do przesłuchań, aparatury obserwacyjnej i zautomatyzowanych pułapek?

- Czujniki nie wskazywały, Ŝeby ukryta baza dysponowała mocą, wystarczającą do zasilenia tych wszystkich urządzeń - zauwaŜył Nichos, zamykając zawór, umieszczony na obudowie zbiornika szczeliwa.

- Ukryta baza z pewnością zadbałaby o to, Ŝeby ukryć prawdziwą wartość zuŜy-wanej mocy! - odparł zrozpaczony Threepio. -Zostaniemy rozebrani na moduły, oddani na złom, a moŜe wysłani do kopalń piasku na Neelgaimonie albo zatrudnieni jako nie-wolnicy w orbitalnych fabrykach krąŜących wokół Ryloonu! A jeŜeli brakuje im części zamiennych, zostaniemy...

- Ja zostanę. - Nichos wyjął dozownik z rąk Threepia i ruszył wzdłuŜ pokiereszo-wanego białego kadłuba „DrapieŜnego Ptaka", by po chwili wsunąć wylot dyszy do kolejnego otworu. - Postąpiliby nierozsądnie, gdyby ciebie rozebrali. Co innego, jeŜeli chodzi o mnie...

Kiedy męŜczyzna-android przebywał w towarzystwie Luke'a i Cray albo innych kolegów z akademii na Yavinie Cztery, zazwyczaj układał rysy twarzy w tak zapro-gramowany sposób, aby zgadzały się ze słowami. Threepio zauwaŜył jednak, Ŝe kiedy Nichos rozmawiał z innymi androidami, na ogół nie zawracał sobie głowy takimi drob-nostkami. Teraz takŜe ani jego oczy, ani ton głosu nie dowodziły, Ŝe jest zasmucony.

- Ty i Artoo-Detoo zostaliście zaprojektowani i zaprogramowani do wykonywania określonych czynności - ciągnął beznamiętnie Nichos. - On jest robotem zdolnym do naprawiania i rozumienia innych mechanizmów, a ty androidem protokolarnym, znają-cym wiele róŜnych języków i zwyczajów obcych istot. Mnie zaprogramowano jednak tylko po to, Ŝebym był sobą. śebym odtwarzał wszystkie odruchy i całą pamięć poje-dynczej, ściśle określonej istoty ludzkiej. śebym dysponował całym doświadczeniem,

Dzieci Jedi 54

zgromadzonym podczas jej Ŝycia. JeŜeli weźmiesz pod uwagę wszystkie argumenty, będziesz musiał przyznać, Ŝe ta wiedza nie przyda się nikomu innemu.

Threepio umilkł. Domyślał się, Ŝe Nichos nie oczekuje Ŝadnej odpowiedzi. Roz-mowy, prowadzone między androidami, ograniczały się do najwaŜniejszych spraw i nie obfitowały w Ŝadne uprzejmości. Co innego, gdyby prowadził rozmowę z człowiekiem. MoŜe wówczas uznałby za stosowne zdobyć się chociaŜ na zdawkowe zaprzeczenie. Wiedział jednak, Ŝe Nichos ma stuprocentową rację.

- Widzisz zatem - ciągnął męŜczyzna-android -jeŜeli, jak mówisz, Luke i Cray wpadli w zasadzkę, a ty i ja zostaniemy za chwilę pochwyceni, z nas dwóch prawdopo-dobnie tylko ja jestem zgubiony. Przypuszczam, Ŝe grubość pancerza w miejscu tego wgniecenia jest trochę za mała.

Artoo-Detoo - czy jakikolwiek inny robot spośród wielu, jakie znał Threepio - nie potrafiłby tego stwierdzić bez dokonania dokładnego pomiaru za pomocą wiroprądo-wego mikrometru. Złocisty android przekonał się jednak, Ŝe często ludzie potrafili nie tylko podawać „na oko" wartości takich pomiarów, ale co więcej, chociaŜ nie istniały po temu Ŝadne logiczne przesłanki, bardzo często czynili to ze zdumiewająco duŜą dokładnością.

Właśnie zaczął obliczać prawdopodobieństwo zaistnienia faktów, które pozwoli-łyby Nichosowi na wydanie takiego orzeczenia, kiedy nagle jakiś głos, dobiegający od strony przeciwległego krańca łąki, zawołał:

- Threepio! Protokolarny android odwrócił się i z prawdziwą ulgą zauwaŜył doktor Minglę i

Luke'a - i to idącego o własnych siłach, a nie transportowanego na antygrawitacyjnych noszach, na których zniesiono go z pokładu „DrapieŜnego Ptaka". Towarzyszył im dziwny samotny szturmowiec, który zakradł się na pokład statku, kiedy on i Nichos przebywali w ładowni. MęŜczyzna pozbył się białego pancerza i blastera, a zamiast nich miał teraz łuk i kołczan wypełniony strzałami. Był ubrany w strój, sporządzony z włókien jakichś roślin, charakterystyczny dla istot naleŜących do prymitywnej rasy.

Oznaczało to, Ŝe okolice były zamieszkane przez plemiona prymitywnych istot, zapewne Gamorrean, wrogo nastawionych do wszystkich obcych. Tacy z pewnością bardzo chętnie rozebraliby na części nie tylko oba androidy, ale równieŜ cały statek.

Tak czy owak, byli zgubieni. Gamorreanie pojawili się na długo przedtem, zanim została ukończona chociaŜby

połowa prac przy naprawach silnika, koniecznych, Ŝeby statek mógł wystartować. Mi-mo bólu nadal pulsującego w głowie, Luke przeczuwał, Ŝe się pojawią. Miał wraŜenie, Ŝe czasu zostawało coraz mniej, i Ŝe jakiś wewnętrzny głos usiłuje mu coś powiedzieć. Z początku nie zrozumiał jednak, o co chodzi. Był zajęty kierowaniem Mocy do ośrod-ków ciała, wymagających leczenia, a poza tym wciąŜ odczuwał zawroty głowy. LeŜał na plecach pod jakąś konsoletą naleŜącą do wyposaŜenia mostka i posługując się elek-trycznymi chwytakami, badał, które złącza są wciąŜ zdolne do przewodzenia prądu. W pewnej chwili odłoŜył jednak chwytak, odpręŜył się i pozwolił, by jego umysł wypełnił

Page 28: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 55

się wizerunkami. Zobaczył sylwetki pokracznych istot, ukradkiem przemykających w ciemnościach lasu od jednego pnia potęŜnego drzewa do drugiego.

- Będziemy mieli towarzystwo - mruknął do siebie. OstroŜnie wyślizgnął się spod konsolety i jak najszybciej mógł, dołączył do Cray i Nichosa, którzy wychyleni przez awaryjny boczny luk, naprawiali stabilizator.

Natychmiast zorientował się, Ŝe Cray takŜe coś wyczuła. - Zostawcie to - powiedział. - Wracajcie na pokład statku. Jakaś strzała roztrzaskała się o pokrywę luku o kilka centymetrów od jego głowy.

Luke obrócił się w stronę, skąd przyleciała, ale w tej samej chwili wydało mu się, Ŝe cały świat zawirował przed jego oczami. Mimo to posłał laserową błyskawicę, mierząc w skraj lasu, tylko po to, Ŝeby zmusić napastników do ukrycia się za drzewami. Kiedy pierwsza grupa tubylców zaczęła wysypywać się na polanę, właśnie znikał w głębi luku.

Gamorreanie, porównywani z istotami pochodzącymi z bardziej cywilizowanych światów, na ogół wydawali się niezgrabni i powolni. Było to po części spowodowane ich głupotą. Świnioludzie niewiele rozumieli z otaczającego ich świata i kiedy nie umieli rozstrzygnąć, czy jakiś przedmiot nie mógłby zostać uŜyty jako broń podczas walki, po prostu przewracali go albo niszczyli. Jednak w porastających prymitywne światy lasach, w których czuli się jak ryby w wodzie, obdarzeni potęŜnymi, silnie umięśnionymi ciałami Gamorreanie potrafili poruszać się zdumiewająco szybko. Ocie-kających śliną świńskich twarzy nie rozjaśniał choćby przelotny błysk inteligencji. śaden zresztą nie był potrzebny.

Istoty zobaczyły, co chciały. Rzuciły się do ataku. O zamkniętą pokrywę luku uderzyło kilka siekier i kamieni. Luke potknął się, lek-

ko zamroczony, ale Cray i Nichos ujęli go pod ręce i niemal ciągnąc korytarzem, po-mogli dojść na mostek. Triv Pothman, nachylony nad pulpitem głównej konsolety, zerkał przez transpastalowy iluminator, chcąc przyjrzeć się napastnikom atakującym kadłub statku.

- To plemię Gakfeddów - oznajmił spokojnie ekspert od kontaktów z tubylcami. - Widzicie tego ogromnego gościa? To Ugbuz. Samiec alfa.

Ogromny, podobny do odyńca Gamorreanin raz po raz wymierzał potęŜne ciosy w pokrywę luku siekierą, sporządzoną z kawałka ubrudzonego durastalowego pancerza, osadzonego na wykonanym z bardzo twardego drewna trzonku grubości nogi Luke'a. Hełm tubylca był ozdobiony barwnym pióropuszem i kawałkami wyschniętej skóry, w których Skywalker rozpoznał po jakimś czasie uszy innych Gamorrean.

- A tamten, noszący naszyjnik z mikroobwodów scalonych, to Krok, młodszy mąŜ małŜonki Ugbuza, Bullyak - stwierdził Pothman. - O ile dobrze znam Bullyak, właśnie w tej chwili obserwuje z lasu przebieg walki.

- Znasz ich? - zapytała zdumiona Cray. Siwowłosy męŜczyzna lekko się uśmiech-nął.

- Oczywiście, moja piękna pani. - WciąŜ jeszcze trzymał miernik i spawarkę, któ-rymi się posługiwał, kiedy Luke zszedł na dół, Ŝeby ostrzec pozostałych. - Przez prawie dwa lata byłem niewolnikiem w ich wiosce. Za chwilę zobaczymy resztę... O, juŜ idą.

Dzieci Jedi 56

Druga fala napastników wyłoniła się z lasu po przeciwnej stronie polany. Tworzy-ła ją grupa tak samo brudnych, zaślinionych i porośniętych zmierzwioną sierścią świń-skich istot. Wszyscy byli odziani w naszpikowane guzami pancerze, sporządzone po części z barwnej skóry jakichś gadów, a po części z kawałków metalu. Te ostatnie mu-siały zostać znalezione albo ukradzione na terenie imperialnej bazy, która od trzydzie-stu lat gniła, zapomniana w gęstej dŜungli.

- To są Klaggowie - oznajmił Pothman. - Popatrzcie, tam, między drzewami... To Mugshub, ich matriarchini. Podobnie jak Bullyak, chce być pewna, Ŝe wojownicy w ferworze walki nie uszkodzą niczego wartościowego. A obok niej... - Zacisnął palce w pięść i wykonał gest, jakby napinał mięśnie ramienia. - Walka nie byłaby prawdziwą walką, gdyby nie przyglądały się jej dziewczyny.

Druga grupa Gamorrean zaatakowała pierwszą, zajętą obijaniem kadłuba „Dra-pieŜnego Ptaka". Ugbuz i pozostałe knury natychmiast odwrócili się, Ŝeby stawić czoło nowo przybyłym tubylcom. Po chwili między obiema grupami toczyła się zaŜarta wal-ka.

- Po tym, jak uciekłem od Gakfeddów, pochwycili mnie Klaggowie - odezwał się Pothman. - Trzymali mnie prawie rok jako niewolnika. To straszne istoty, nie wiadomo, które gorsze.

Pięcioro pasaŜerów statku - Luke, Pothman, Cray, Nichos i Threepio - zbliŜyło się do konsolety i zaczęło spoglądać przez iluminator na zawziętą walkę toczącą się obok statku.

- MoŜemy wrócić do naprawiania silników - odezwał się po kilku chwilach Poth-man. - Gamorreanie w Ŝaden sposób nie wejdą na pokład statku. Jestem pewien, Ŝe będą walczyli ze sobą tak długo, aŜ zapadną zupełne ciemności. Wówczas włączymy reflektory i zajmiemy się naprawą kadłuba.

- Nie widzą dobrze w ciemnościach? - domyśliła się Cray. Dostrzegła, jak Ugbuz pochwycił mniejszego knura za barki i siedzenie, po czym

rzucił na innych, ignorując ulewę strzał i kamieni, sypiących się ze wszystkich stron jak ponury grad.

Pothman sprawiał wraŜenie zaskoczonego. - Nie, nadejdzie pora kolacji - odparł. W tej samej chwili pole walki pogrąŜyło się w cieniu. Chmura-pomyślał Luke. Nagle jednak uświadomił sobie, Ŝe to nie była chmura. To był statek. Błyszczący, potęŜny i szary jak hipodermiczna śmierć, opadał niczym stalowy

kwiat, wyciągnąwszy wszystkie pięć antygrawitacyjnych reflektorów. Bez wątpienia imperialny, chociaŜ Luke jeszcze nigdy nie widział czegoś podobnego. Był zbyt duŜy jak na statek przemytników, zbyt lśniący. Z podbrzusza ładownika wysunęły się krótkie łapy. Zdumieni Gamorreanie opuścili broń i zamarli z przeraŜenia, spoglądając, jak źdźbła trawy kołyszą się wokół ich topornych butów, sporządzonych ze zwierzęcej skóry.

- Imperator! - Na twarzy Pothmana malował się wyraz niepewności, ale i przera-Ŝenia, jakby męŜczyzna nie był pewien, jak zareagować. - A jednak nie zapomniał.

Page 29: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 57

Ładownik dotknął ziemi o pięćdziesiąt metrów od „DrapieŜnego Ptaka", a po-dmuch powietrza i grawitacyjne wiry zakołysały kadłubem krąŜownika. Ze środka sza-rego, pozbawionego oznaczeń statku, wysunęła się gruba kolumna, większa niŜ stodoła z paszą dla stada banthów. Zanim zupełnie znieruchomiała, kołysała się przez chwilę z boku na bok. Ruch ten przypominał ogromnego owada zbierającego siły przed odlotem. W następnej chwili rozbłysnęły błyskawice białego światła, strzelające z wnęk ukrytych w osłonach antygrawów. Automatycznie sterowane reflektory obróciły się w ten spo-sób, Ŝeby słupy światła skupiły się na gromadzie osłupiałych, milczących Gamorrean. Nagle dolna część cylindrycznej kolumny z głośnym sykiem się rozwarła, ukazując prostokątny otwór. Z wnętrza zaczęła wysuwać się rampa, której koniec po chwili do-tknął ziemi.

Z radosnym wyciem, doskonale słyszalnym nawet na mostku zwiadowczego krą-Ŝownika, wszyscy stojący na łące Gamorreanie unieśli broń i jak brudna powodziowa fala popędzili w górę rampy.

- Musimy skończyć te naprawy - odezwał się Luke. - Mam złe przeczucia. Nie po-doba mi się to wszystko.

Wrota kolumny ładownika pozostawały otwarte. Reflektory ponownie się obróci-ły, Ŝeby skupić promienie na kadłubie mniejszego statku. Nastąpiła chwila pełnej na-pięcia ciszy. Później rozległ się głośny trzask, po którym obudził się do Ŝycia interkom „DrapieŜnego Ptaka".

- Opuścić statek - odezwał się beznamiętny męski głos. -Ucieczka jest bezcelowa. Uciekinierzy będą uwaŜani za osoby sympatyzujące z siłami Rebeliantów.

- To nagranie - stwierdził Luke, nie przestając obserwować otwartych wrót ładow-nika. - Czy jest...

- Opuścić statek. Za sześćdziesiąt sekund zostanie uruchomiona procedura znisz-czenia jednostki. Ucieczka jest bezcelowa. Opuścić...

Cray, Luke i Pothman wymienili spojrzenia, po czym rzucili się do włazu krąŜow-nika.

- Ja pobiegnę prosto - oznajmił Skywalker. Zacisnął zęby, czując, Ŝe chyba pokład usuwa się spod jego stóp. - Ty, Cray, uciekaj w lewo, a Pothman w prawo. - Był cie-kaw, jakim cudem zdoła choćby tylko umknąć przed czymkolwiek, co wyłoni się z czeluści ładownika, nie mówiąc o udzieleniu pomocy swoim towarzyszom. -Threepio, Nichos, wy takŜe opuśćcie statek i kierujcie się w stronę lasu. Spotkamy się o jakieś dwa kilometry na zachód stąd, w bazie Pothmana...

Kiedy wszyscy zaczęli schodzić po szczeblach drabinki, Luke zobaczył, Ŝe lufy automatycznie sterowanych armatek, częściowo ukryte za ochronnymi płatkami anty-grawów, kierują się w stronę krąŜownika.

- Skaczcie! - krzyknął, zwracając się do pozostałych. Odbił się od szczebla, przeleciał trzy metry i wylądował w wysokiej trawie, sły-

sząc, jak promienie ogłuszające ze skwierczeniem odbijają się od kadłuba „DrapieŜne-go Ptaka". Stwierdził jednak, Ŝe uderzenie o ziemię było niemal tak samo bolesne jak trafienie przez paraliŜującą błyskawicę. Przez chwilę nie mógł oddychać, nic nie wi-dział... ale nawet w ciągu tej chwili nie przestawał turlać się po ziemi. Później wstał i

Dzieci Jedi 58

rzucił się do ucieczki. Próbował się skupić, zogniskować energię Mocy - choćby naj-mniejszą cząstkę- aby pozbyć się zawrotów głowy.

- Nie próbujcie uciekać. - Znienawidzony metaliczny głos brzęczał monotonnie w jego świadomości niczym zautomatyzowany sen. -Buntownicy i uciekinierzy będą traktowani jak osoby usiłujące pogwałcić Prawo Stanu Wyjątkowego. Nie próbujcie uciekać...

Kiedy odzyskał zdolność widzenia, ujrzał Pothmana biegnącego zygzakami po łą-ce porośniętej wysoką trawą. Pierwsza smuga światła, jaka poszybowała z automatycz-nie kierowanej lufy armatki, wzbiła obłok kurzu i rozerwała na strzępy źdźbła trawy tuŜ za plecami czarnoskórego męŜczyzny. Druga trafiła go jednak w sam środek pleców, między łopatkami. Chcąc uniknąć podobnego trafienia, Luke upadł na ziemię i przetur-lał się w inne miejsce. Kątem oka dostrzegł, Ŝe uciekająca Cray poszła w jego ślady.

Moc - pomyślał. - Muszę posłuŜyć się Mocą. Z czeluści otwartych wrót ładownika zaczęły wysypywać się androidy tropiące,

ciche, ale złowieszcze, podobne do srebrzystych baniek. Pękate i błyszczące automaty na sekundę nieruchomiały nad szczytem rampy.

Umieszczone na ich wierzchołkach niewielkie reflektory zaczynały jarzyć się aktynicz-nym blaskiem. Usiłując namierzyć cele, poruszały się i obracały, wysyłając krzyŜujące się smugi światła, doskonale widoczne w zapadającym zmierzchu. Czujniki tropicieli kierowały się we wszystkie strony jak plugawe anteny. Luke dostrzegł wypukłe so-czewki umieszczonych na równikach obiektywów, otwierające się i zamykające jak tęczówki ohydnego, wszystkowidzącego oka.

Z dolnych części bulwiastych automatów zaczęły wysuwać się stalowe szczypce i chwytaki. Kiedy androidy startowały, Ŝeby sfrunąć z rampy, te podobne do odnóŜy owadów albo macek ośmiornicy wypustki rytmicznie się kołysały. Jeden po drugim tropiciele powoli, ale nieubłaganie ruszali, by wykonać rozkazy swoich mocodawców.

Muszę zogniskować Moc w ten sposób, Ŝeby zaczęła oddziaływać na temperaturę ciała - pomyślał Luke. - śeby obniŜyła ją i zmniejszyła częstotliwość bicia serca... uczyniła cokolwiek, co pomogłoby zakłócić ich sygnały.

Nichos, o wiele bardziej ruchliwy niŜ przeciętny człekokształtny android, biegł szybko w stronę skraju lasu. Threepio, nie zaprojektowany w ten sposób, by mógł biec, z trudem starał się nadąŜać za nim. Imperialne androidy tropiące ignorowały jednak i jednego, i drugiego.

- Nie próbujcie uciekać. Buntownicy i uciekinierzy... Znajdująca się o czterdzieści metrów od Luke'a Cray, ukryta za pniem zwalonego

drzewa, wychyliła głowę, wymierzyła z blastera i strzeliła. Udało się jej zwęglić gniaz-do z czujnikami, umieszczone na wierzchołku tropiciela, który właśnie zaczynał namie-rzać jej kryjówkę. Luke zacisnął zęby, by nie krzyknąć: „Nie rób tego"! Uzmysłowił sobie jednak, Ŝe i tak nie ma znaczenia, czy kobieta ujawni, czy nie, gdzie się ukryła. Tropiciele juŜ to wiedzieli.

Kiedy uszkodzony automat zakołysał się i zawirował, próbując rozeznać sytuację i wysyłając na oślep smugi świateł reflektorów, drugi tropiciel zrobił obrót w powietrzu i trafił Cray ogłuszającą błyskawicą. Młoda kobieta zwaliła się jak nieŜywa w trawę.

Page 30: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 59

Luke przywarł do ziemi. Sięgnął po blaster, starając się skupić spojrzenie, Ŝeby widzieć wszystko pojedynczo. Obserwował, jak dwa latające androidy zamieniły się w cztery. Wszystkie zawisły nad nieruchomym ciałem Cray, po czym wyciągnęły błysz-czące segmentowane chwytaki. Nichos, który zdąŜył przebiec połowę odległości dzie-lącej go od skraju lasu, nagle przystanął.

- Cray! Był to okrzyk Ŝywego męŜczyzny nie potrafiącego ukryć rozpaczy. Luke ujrzał, Ŝe nagle pada na niego cień. Jeszcze zanim obrócił się na plecy, zro-

zumiał, co się stało. Wezwał całą Moc i siłę własnej woli, modląc się, aby ten jeden strzał okazał się celny.

Kiedy przyciskał spust broni, zobaczył oślepiający błysk światła i usłyszał cichy metaliczny chrzęst pełznących ku niemu stalowych odnóŜy.

To była ostatnia rzecz, jaką zapamiętał.

Dzieci Jedi 60

R O Z D Z I A Ł

5 - Dzieci Jedi... Jevax, NajwaŜniejsza Osoba w Plawal, zwolnił kroku, ale nie przestał wspinać się

po wąskich czerwono-czarnych kamiennych stopniach, wijących się jak serpentyna po zboczu góry. ZmruŜył zielone, głęboko osadzone oczy i patrzył w dal, na mieniące się wszystkimi barwami tęczy opary i mgły, w jakich ginęły oba końce schodów. Ich stop-nie ktoś wykuł w chropowatej, iskrzącej się skale zbocza jakiejś góry, jednej z wielu otaczających wąską dolinę. Ktokolwiek jednak wykonywał tę pracę, albo nie dyspono-wał odpowiednimi warunkami, albo teŜ miał paranoidalne pojęcie o potrzebach miesz-kańców górskiej doliny. Niemal nie odrywając rąk od boków ciała, Leia mogła dotknąć powierzchni skały prawą dłonią, przesuwając lewą po poręczy balustrady, sporządzonej z okorowanego drewna szalamanowego. Co więcej, balustrada sprawiała wraŜenie sto-sunkowo niedawno zamocowanej w otworach, wykutych na skraju stopni. W dole prze-lewały się fale opalizującej mgły, tu i ówdzie upstrzonej ciemniejszymi plamami. Leia wiedziała, Ŝe plamy były wierzchołkami drzew rosnących na dnie doliny.

- Tak - odezwał się cicho Jevax. - Tak, przebywały w tym miejscu. Odwrócił się i ponownie skupił całą uwagę na wspinaczce po skalnych stopniach.

Raz po raz nurkował pod zwieszającymi się gałęziami drzew, porośniętych pnączami winorośli, uprzejmie przytrzymując je, Ŝeby mogli pod nimi przejść takŜe Leia, Han i zamykający pochód Chewbacca. W dusznej, parnej atmosferze, panującej pod kopułą rozpadliny Plawal, drzewa wyrastały z najmniejszych szczelin w skalach lub uskoków mających kształt „półek" - naturalnych skalnych platform czy występów wznoszących się jedne nad drugimi aŜ do wierzchołka góry. Między ciemnozielonymi liśćmi, ople-cionymi szarymi łodygami mchu, który takŜe pienił się w szparach między skałami, moŜna było zauwaŜyć kiście cętkowanych winogron i kulki krwistoczerwonych słod-kich jagód.

Leia wzruszyła ramionami, ukrytymi pod białą lnianą tkaniną workowatej bluzki. Lepki Ŝar wydawał się jej o wiele bardziej dokuczliwy niŜ upały panujące na Ithorze. Bardzo duŜa wilgotność powietrza przyprawiała ją o ból głowy, mimo iŜ na tej wyso-kości, blisko wierzchołka góry, nieprzyjemny siarkowy odór, jaki ulatniał się z prze-twórni pracujących na dnie rozpadliny, mieszał się z mdlącym słodkim aromatem zie-

Page 31: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 61

lonych liści. Kiedy unosiła głowę i spoglądała w górę, nie mogła uwierzyć, Ŝe o sto pięćdziesiąt metrów wyŜej szaleją huragany smagające powierzchnię lodowca, którego grubość była większa od wysokości gmachów niejednego miasta.

Prawdę mówiąc, kiedy patrzyła w górę, nie dostrzegała niczego oprócz morza zie-leni bujnej roślinności. Pomimo wszechobecnych tumanów mgły, wiszących w rozpa-dlinie, widziała całe galaktyki rozgwiezdników i zbuntowane armie orchidei, a takŜe owoce o najróŜniejszych kolorach, wielkościach i kształtach, na róŜnych etapach doj-rzewania.

- Pamiętasz je? - zapytała. Kiedy lecieli na Belsavis, zapoznała się z danymi statystycznymi dotyczącymi tu-

bylczej ludności planety. Mlukowie osiągali dojrzałość w wieku siedmiu lat, a po trzy-dziestce starzeli się i wkrótce potem umierali. Przewodnik całej grupy, którego długie siwe włosy, kunsztownie zaplecione w warkocze, spływały na ramiona i plecy, musiał być jeszcze dzieckiem, kiedy odlecieli ostatni Jedi.

- Jak przez mgłę. Jevax, znacznie niŜszy niŜ większość jego rówieśników, mimo to przewyŜszał

wzrostem Hana Solo. Wydawałby się jeszcze wyŜszy, gdyby miał zwyczaj chodzić wyprostowany, a nie lekko zgarbiony, wskutek czego prawie dotykał sękatych kolan palcami bardzo długich rąk. Nosił mnóstwo ozdób i drogocennych świecidełek -importowanych z Eriadu srebrzystych albo opalizujących błękitnych ozdobnych musze-lek, przewaŜnie zwieszających się z uszu. Jego przypominające sarong spodnie uszyto z materiału, ozdobionego nadrukowanymi fantazyjnymi ciemnopurpurowymi i czarnymi liniami. Podobnie jak niemal wszyscy w Plawal, miał na nogach czarne gumowe, au-tomatycznie wytłaczane buty w rodzaju tych, które produkowano na Sulluście i rozsy-łano transportowcami po wszystkich zakątkach galaktyki. Obuwie zostało ozdobione jaskrawo-pomarańczowymi sprzączkami, ale wyglądało dziwacznie na niekształtnych włochatych stopach.

- Widzicie, upłynęło wiele lat, zanim którykolwiek z nas przypomniał sobie, Ŝe w ogóle przebywali tu jacyś Jedi.

- Byli tacy cisi, hmm? - mruknął Han. Leia odwróciła się i wymierzyła męŜowi kuksańca pod Ŝebro. - Wymazali tę informację z waszych mózgów, prawda? - zapytała. - Myślę, Ŝe tak właśnie postąpili - odparł Jevax. Skręcił za naroŜnik jakiejś skały i poprowadził ich pod górę jeszcze bardziej stro-

mymi schodami. Raz po raz dalszą wspinaczkę utrudniały drzewa i występy skalne. Leia zauwaŜyła, Ŝe Chewbacca spogląda w górę, z aprobatą oceniając moŜliwości urzą-dzenia zasadzki przez ewentualnych obrońców doliny. Tumany wiszącej wokół nich mgły zaczynały z wolna rzednąć, umoŜliwiając przedostawanie się dziennego światła, niemal oślepiająco jasnego po półmroku panującym w głębi rozpadliny. Widoczne nad ich głowami ciemnoszare sylwetki roślin dowodziły, Ŝe docierają na sam wierzchołek góry, a coraz bardziej strome i węŜsze półki pozwalały sądzić, Ŝe górska dolina była kiedyś niewielkim pęknięciem w wulkanicznej skale.

Dzieci Jedi 62

- Rzecz jasna, nikt nie przypomina sobie, Ŝeby to zrobili - ciągnął Jevax, drapiąc się po głowie i smutno się uśmiechając. - Moja matka takŜe tego nie pamięta. Ja miałem wówczas zaledwie trzy lata. -Znów uśmiechnął się na wspomnienie tamtych czasów. - Przez dziesięć czy dwanaście lat nikt z nas nie pamiętał, Ŝe rycerze Jedi w ogóle u nas przebywali - chociaŜ to oczywiste dla kaŜdego, kto zechciałby zbadać ruiny domostwa Pletta. Stary mistrz musiał tu mieszkać co najmniej od siedemdziesięciu lat, zanim po-jawili się inni Jedi, Ŝeby znaleźć kryjówkę dla swoich najbliŜszych, a przede wszystkim dzieci. Później jednak niektórzy z nas zaczęli sobie to i owo przypominać. PrzewaŜnie drobiazgi, mało istotne szczegóły, niezgodne z tym, co wiedzieliśmy albo wydawało się nam, Ŝe wiemy. Zachowywaliśmy się, jakby...

Pokręcił głową, szukając odpowiednich słów. - Zachowywaliśmy się, jakbyśmy przez całe lata nie myśleli o przeszłości. - Znam ludzi, którzy w ten sposób wiodą całe Ŝycie - zauwaŜył Han. Nie dodał, chociaŜ mógłby - pomyślała Leia - Ŝe przez większą część swojego Ŝy-

cia był właśnie jedną z takich osób. - No cóŜ, wcale nie chodzi mi o to, Ŝe nie mieliśmy przeszłości czy przyszłości,

nad którą moglibyśmy się zastanawiać - ciągnęła NajwaŜniejsza Osoba. - Zatroszczyli się o to rycerze Jedi, niech ich duchy będą błogosławione.

Wszyscy pokonali ostatni zakręt szlaku i znaleźli się ponad warstwą mgły. Od razu poczuli, Ŝe powietrze stało się bardziej rześkie i o wiele cieplejsze, zupełnie jakby wy-szli z ciemnicy. Dziwaczne, przelotne podmuchy lekkiego wiatru muskały włosy Leii i szeleściły ciemnozielonymi liśćmi drzew rosnących niczym zdradziecka zasłona na samym skraju rozpadliny. Po lewej stronie i w dole widać było falujące szarozielonka-we morze, pełne ciemniejszych sylwetek drzew, otoczonych bałwanami mgły jak prawdziwe wyspy. W sączącym się z góry bladym drŜącym blasku moŜna było dostrzec setki barwnie upierzonych ptaków, a takŜe owadów latających pomiędzy drzewami i krzakami.

Leia uniosła głowę i z zachwytu na chwilę omal nie zapomniała o oddychaniu. - Rycerze Jedi - odezwał się Jevax, nie ukrywając powściągliwej dumy. - Przy-

puszczamy, Ŝe to im zawdzięczamy to wszystko. Z nierównej powierzchni czarnej wulkanicznej skały strzelały w górę smukłe po-

tęŜne dźwigary wspierające prawdziwą pajęczynę durastalowych kolumn i wsporników o średnicach nierzadko przekraczających półtora metra. Pełne wdzięku jak ptaki, prze-cinały nicość wypełnioną pasemkami mgły i roślinnością. Utrzymywały wielofasetko-wą transpastalową kopułę, której kaŜda płaszczyzna i wszystkie załamania zostały za-projektowane w ten sposób, Ŝeby chwytały nawet najsłabsze promienie niezbyt gorące-go słońca.

Pod kopułą było widać pojemniki z kwietnikami i rabatami, które zwieszały się z aŜurowej pajęczyny omywanych przez strumienie mgły kolumn i wsporników. Niektó-re przypominały wielkie gondole o rozmiarach domów. Jedne kołysały się pośród szybko zmieniających kształty pasemek mgły, zawieszone wysoko niemal pod sklepie-niem kopuły. Inne zwisały na długich linach, kończących się tuŜ nad wyszczerbionymi blankami szczątków kamiennej baryłkowatej wieŜy. Budowlę wzniesiono na najwyŜ-

Page 32: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 63

szej skalnej półce, na której stał teraz Jevax z resztą grupy. Ruiny były wszystkim, co pozostało z cytadeli, wzniesionej kiedyś przez rycerzy Jedi.

- Całkiem pokaźna budowla, jeŜeli uwzględnić fakt, Ŝe postawiła ją grupka ludzi latających ze świetlnymi mieczami po całej galaktyce - stwierdził Han, jak zawsze zde-cydowany sprawiać wraŜenie chłodnego i opanowanego.

- Domyślam się, Ŝe latając z mieczami po całej galaktyce - odparł Jevax z uśmie-chem, pociągając za koniec jednego siwego warkocza - zaprzyjaźnili się nie tylko z wybitnymi inŜynierami, ale i z przedstawicielami wybranych towarzystw handlowych. Zapewne szukali takich, które byłyby zainteresowane kupowaniem egzotycznych owo-ców i roślinnych włókien, jakie rosną w naszych unikatowych warunkach klimatycz-nych, i na tyle uczciwych, Ŝeby nie wyzyskiwały tubylców. O ile mi wiadomo, pierwsi przedstawiciele Towarzystwa Brathflena pojawili się po roku od chwili odlotu rycerzy Jedi. Wkrótce eksploatacją sadów szalamanowych i podonowych zajęła się Galaktycz-na Egzotyka. To oni razem z Imperialnymi Eksporterami zaczęli wznosić kopułę nad doliną. Podejrzewam, Ŝe działali zgodnie z planem, opracowanym przez samego Pletta. Zapewne mistrz Jedi pragnął, Ŝeby mieszkańcy wiosek zajęli się uprawą winokawy i winojedwabiu na odpowiednich platformach.

Wyciągnął rękę w górę. DuŜa gondola, obwieszona girlandami łodyg, pełnych ja-snozielonych prąŜkowanych liści, bezgłośnie spłynęła po jednym z miriadów torów ciągnących się wzdłuŜ wsporników. Znieruchomiała pod centralnym punktem kopuły, po czym z wdziękiem opadła o dobre dziesięć metrów. Po wykonaniu tego manewru znalazła się na równej wysokości z innym wiszącym kwietnikiem. Stojące w nim nie-wysokie istoty przerzuciły coś w rodzaju składanego wiszącego pomostu, wyposaŜone-go w dodatkową linę słuŜącą jako poręcz, po czym beztrosko zaczęły gramolić się do gondoli.

- Wegetacja obu tych gatunków roślin wymaga krótkookresowych zmian tempera-tury, wynoszących co najmniej piętnaście stopni. Tylko niewiele środowisk spełnia ten warunek, a te, które umoŜliwiają wzrost i rozwój, rzadko nadają się do zamieszkania. Wskutek tego cała inwestycja staje się nieopłacalna. Nasze napowietrzne plantacje przynoszą gospodarce dochód stanowiący trzydzieści procent wszystkich wpływów.

Leia powstrzymała się od wypowiedzenia uwagi, Ŝe ilość winojedwabiu, koniecz-na do uszycia jednej sukni, kosztowałaby tyle, Ŝe stanowiłaby ponad trzydzieści procent wpływów budŜetu kaŜdej planety. To właśnie dlatego zaniemówiła z wraŜenia, kiedy Han niedawno kupił jej wieczorową suknię i płaszcz, uszyte z tego materiału. Obie rzeczy wybierała zresztą jej powierniczka, Winter. Leia wiedziała, Ŝe Han nie umiał się powstrzymać od kupowania strojów, absolutnie nie licujących z godnością przywód-czyni Nowej Republiki, ale nauczył się nie ufać własnym gustom, jeŜeli chodziło o rzeczy, w których miała pokazywać się publicznie.

Chewie spojrzał w górę i zawył z aprobatą. Leia wzdrygnęła się, kiedy przypo-mniała sobie mroŜące krew w Ŝyłach przygody, jakie przeŜyła na Kashyyyku, rodzimej planecie Wookiech.

- A zatem przypuszczasz, Ŝe rycerze zajęli się rozwojem gospodarki planety dlate-go, Ŝe... w ten sposób chcieli wam podziękować?

Dzieci Jedi 64

- No cóŜ... - Jevax poprowadził gości ku zburzonym murom i częściowo zrujno-wanym budynkom, tworzącym rumowisko w miejscu, gdzie półka graniczyła z wzno-szącą się niemal pionowo skalną ścianą. - JeŜeli chodzi o traktowanie tubylczej ludno-ści, Towarzystwa Brathflena, Galaktyczne i Imperialne/Republikańskie są jedynymi spółkami handlowymi mającymi absolutnie czyste konto. Pomyślcie, ile innych towa-rzystw prowadzi działalność chociaŜby tylko w rejonie jądra galaktyki. Nie moŜe być dziełem przypadku, Ŝe jedynie te trzy dysponowały informacją o współrzędnych tej planety.

Skalna półka - ostatni gigantyczny występ, znajdujący się na skraju doliny - miała prawie trzydzieści metrów szerokości i kształt róŜnobocznego trójkąta, którego jedna krawędź biegła wzdłuŜ pionowej ściany. Jeden wierzchołek, przylegający do urwiska, był niewidoczny, przysypany stosem gruzów, na których zdąŜył rozplenić się gąszcz roślin. TuŜ obok kopca wznosiły się szczątki wieŜy. Jej zrujnowana przednia ściana ukazywała dwa piętra i pozostałości dwóch następnych. W odległości jakichś piętnastu metrów od wieŜy, mniej więcej w połowie drogi między wierzchołkiem trójkąta i kra-wędzią skalnej półki, widać było inne ruiny, których wygląd pozwalał sądzić, Ŝe wzno-sił się tu kiedyś ochronny mur. Co najmniej w kilkunastu miejscach nosiły ślady po-waŜniejszych zniszczeń, jakby zostały pogryzione zębami jakiegoś ogromnego kamie-nioŜernego potwora. Następny ochronny mur, z którego pozostały jedynie sczerniałe, okopcone zgliszcza, przebiegał kiedyś wzdłuŜ krawędzi półki. Pośród ruin zdąŜyły wyrosnąć tu i ówdzie drzewa, pomiędzy którymi było widać zaniedbany trawnik, w wielu miejscach oszpecony dołami po strzałach z blasterowych działek.

Na krawędziach zagłębień, wypełnionych srebrzystą wodą i podobnych do małych stawów, rosły teraz gęste krzaki lipany.

- Ilu ich tu mieszkało? - zainteresowała się Leia. Szybko dokonała w myślach kil-ku obliczeń i nie mogła ukryć rozczarowania i zdziwienia.

- Jestem pewien, Ŝe niewielu. - Han takŜe spoglądał na niezbyt duŜą przestrzeń, zajmowaną przez wewnętrzny dziedziniec budowli. Zmarszczył brwi i stał, wsparłszy dłonie na biodrach. - Chyba Ŝe byli naprawdę bardzo przyjaźnie nastawieni do tubyl-ców.

- Mogli mieszkać w pomieszczeniach, które rozsypały się w proch od tamtych cza-sów - stwierdził Jevax. - Drzewnych domach albo chatach, uplecionych z gałęzi drzew i krzaków... Na niŜszej skalnej półce, na której wznosi się teraz miejski ratusz, albo na-wet na samym dnie doliny. Tylko Ŝe zanim wzniesiono tę kopułę, w dolinie zdarzały się okresy dokuczliwego chłodu... Rzecz jasna, nie tak strasznego jak ten, który panuje na powierzchni. Podejrzewam jednak, Ŝe gdyby mieszkali w wiosce, w chatach tubylców, więcej wieśniaków pamiętałoby, Ŝe w ogóle tu byli.

Machnął długą ręką, pokazując budynki pozbawione dachów, a takŜe wieŜę z pu-stymi oczodołami okien i zrujnowaną przednią ścianą, ukazującą wszystkie piętra. W ruinach, podobnie jak na stromej skalnej ścianie, widoczne były wiszące ogrody, poro-śnięte paprociami, chlorofitami, brodami Wookiech i pędami słodkich jagód.

- O ile mi wiadomo, mieszkali właśnie tutaj.

Page 33: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 65

- W tym miejscu mogło się kiedyś mieścić co najwyŜej laboratorium Pletta - sprzeciwiła się Leia. - Nie dałoby się zakwaterować tu dziesięciu rodzin.

- Wygląda na to, Ŝe nigdy nie byłaś w mieszkaniu na Kiskinie -mruknął Han. Przeszedł przez szczątki wrót na wewnętrzny dziedziniec, a potem przedostał się

przez otwór w murze do środka samotnego i takŜe pozbawionego dachu prostopadło-ściennego budynku, wzniesionego u stóp wieŜy i dotykającego jednym bokiem stromej skalnej ściany.

- Mówiłeś, Ŝe pierwszy pojawił się tutaj Plett? - zapytał, zwracając się do Jevaxa. - Tak - odparł tamten. - Był botanikiem i uczonym. Słyszeliśmy, Ŝe takŜe wielkim

i wspaniałym mistrzem Jedi; Ho'Dinem pochodzącym z planety Moltok. Na podstawie długości źdźbeł mchu, rosnących u stóp wieŜy, obliczyliśmy, Ŝe zbudował ją przed mniej więcej stu laty. Wiemy takŜe, iŜ wiele Ŝyjących w dolinie roślin zostało przysto-sowanych pod względem genetycznym do panującego tam półmroku, wilgotności i podwyŜszonej temperatury -a nawet mikroklimatów o większej kwasowości, panują-cych w najniŜszym i najbardziej aktywnym krańcu doliny. To wszystko pozwoliło nam się domyślić, Ŝe Plett musiał być takŜe wybitnym geologiem i genetykiem. Legendy głoszą, Ŝe umiał takŜe porozumiewać się z ptakami i zwierzętami. Co więcej, potrafił sprawić, Ŝeby nie zdarzały się nawałnice, jakie przedtem od czasu do czasu nawiedzały nawet rozpadliny. Dowiedzieliśmy się o tym od tubylców mieszkających w innych dolinach, Wutz i BotUn. Widocznie mieszkańcom owych wiosek nie wymazano z mó-zgów tej informacji.

- To oznacza, Ŝe rycerze Jedi tam nie mieszkali - zauwaŜyła Leia. Skierowała spojrzenie na będące kiedyś murami ogromne prostopadłościenne

skalne bloki, metrowej grubości i barwie dawno zakrzepłej krwi. Domostwo Pletta wydawało się fortecą nie do zdobycia, ale mimo to jeszcze teraz tchnęło jakimś głębo-kim spokojem.

Mieszkali tutaj dobrzy ludzie - pomyślała, chociaŜ nie wiedziała, dlaczego wy-czuwa to z taką siłą, jak woń dawno zapomnianych kwiatów. - Promieniowali siłą i miłością podobną do blasku słońca.

Zamknęła oczy. Była niemal absolutnie pewna, Ŝe gdyby się skupiła, wsłuchała uwaŜniej, usłyszałaby śmiech i głosy bawiących się dzieci.

- To prawda - usłyszała głos Jevaxa, stopniowo cichnący, w miarę jak istota i Han obchodzili wnętrze domu. - Przypuszczamy, Ŝe Plett wybrał to miejsce nie tylko ze względu na unikatowy klimat rozpadlin, ale przede wszystkim z powodu lodowatych huraganów i surowych warunków klimatycznych panujących na powierzchni. Musiał wiedzieć, Ŝe lądowanie jakiegokolwiek statku na planecie jest wyjątkowo trudne, o ile w ogóle moŜliwe, z uwagi na to, Ŝe piloci nie będą mogli się posłuŜyć czujnikami i skanerami.

- Mnie to mówisz - mruknął Han, który sam przeŜył kilka budzących grozę minut, kiedy musiał wylądować „Sokołem Tysiąclecia". Kierował się najbardziej wąskopa-smowym sygnałem namiaru, jaki zdarzyło mu się odbierać w ciągu wielu lat, chociaŜ musiał opadać zupełnie na oślep stumetrowym pionowym wąskim szybem, wywierco-nym w litej skale.

Dzieci Jedi 66

- A co z tunelami? - zapytała Leia, otworzywszy oczy. Jevax odwrócił się ku niej. Uniósł siwe krzaczaste brwi, zrośnięte nad oczami w

jedną linię. Han spojrzał takŜe, zapewne zdumiony tym pytaniem. Właśnie badał rząd otworów w kształcie duŜych dziurek od kluczy. Nie miał pojęcia, czy kiedyś pełniły funkcję okien czy drzwi, ale były dosyć wąskie. Tak wąskie, Ŝe gdyby były drzwiami, mogłyby słuŜyć tylko bardzo szczupłym osoby w rodzaju Luke'a czy Leii.

- Na tym właśnie polega cały problem, Wasza Ekscelencjo -odparł Jevax. -Nie ist-nieją Ŝadne tunele. - śadne „tajne krypty", na temat których krąŜy tyle plotek. Co kilka miesięcy przylatuje tu ktoś, głosząc nową teorię na ich temat, i wyrusza na poszukiwa-nia. Wierzcie mi jednak, Ŝe nikt nigdy jeszcze niczego tu nie znalazł.

Po krawędzi muru przebiegł lśniący zielony mały ssak, którego Leia nie znała. śółta manollia, siedząca czujnie w jednym z martwych oczodołów okien, nastroszyła pióra i zwróciła ognistorubinowe oczy na intruza, który tak niespodziewanie wtargnął na jej terytorium. Leia machinalnie pomyślała, Ŝe manollie musiały pojawić się razem z Ithorianami albo pracownikami Towarzystwa Brathflena. Od czasów, kiedy ona i Han wylądowali na planecie, widziała dosłownie setki tych jaskrawo upierzonych ptaków.

- Ukryli dzieci w głębi szybu - powtórzyła usłyszane słowa. -Nichos mówił coś o tunelach. Domyślam się, Ŝe McKumb pragnął nam powiedzieć, iŜ pod cytadelą Pletta wydrąŜono jakieś krypty. Przypuszczam, Ŝe właśnie to moŜe być owym tajemniczym „szybem" Pletta.

Kiwnęła głową, pokazując cięŜką, zapewne durastalową płytę, umieszczoną po-środku kamiennej posadzki.

- Jednym z wielu - odrzekł Jevax. - Z uwagi na obecność gorących źródeł wszyst-kie wulkaniczne rozpadliny były kiedyś nazywane szybami. A to... - Wykonał szeroki gest, zapewne mając na myśli i zielonkawą kopułę widoczną wysoko nad pozbawionym dachu domem, i ukrytą w tumanach mgły tubylczą wioskę, i rozmaite mikroklimaty panujące w okolicach gorących źródeł, i ciepłe źródła, i rzędy glinianych garnków, ustawionych wokół szybu wentylacyjnego, i piętrzące się ciemne góry z wiszącymi girlandami paproci i orchidei, i snujące się po okolicy woale mgiełek. ..-To wszystko nosiło kiedyś nazwę szybu Pletta.

Wyprowadził gości przez otwór drzwiowy mający ten sam charakterystyczny kształt duŜej dziurki od klucza, co okna. Widocznie otwory okienne i drzwiowe tego typu naleŜały do cech budowanych z wulkanicznych skał domów, które skupiły się w przeciwległym krańcu doliny u stóp skalnej półki, w miejscu, gdzie znajdowało się niegdyś miasto. Kiedy wszyscy znaleźli się znów na wewnętrznym dziedzińcu, Leia zwróciła uwagę na wspaniałe owady, które podrywały się ze źdźbeł trawy z bezgło-śnym trzepotem błyszczących przezroczystych skrzydeł. Wydawało się jej, Ŝe sama ogrzana ziemia ciska w górę garście konfetti na jej powitanie.

- Mimo to wciąŜ szerzą się róŜne plotki - powiedziała, nie dając za wygraną. Małpia twarz Jevaxa, zwieńczona krzaczastymi brwiami, ponownie rozciągnęła się

w uśmiechu. - Wasza Ekscelencjo, Plawal jest bardzo nudnym miejscem pomimo całej swojej

krasy. Centralna biblioteka, miejski ratusz i wszystkie biura instytucji komunalnych

Page 34: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 67

korzystają z wolnych mocy obliczeniowych tego samego systemu komputerowego, zainstalowanego przed dwunastu laty przez Towarzystwa Brathflena, Galaktyczne oraz Imperialne/Republikańskie w porozumieniu z firmą budowlaną z Kuat. Niewiele miej-sca pozostało na jakiekolwiek rozrywki. Mieszkańcy, nie mający rodzin, o które musie-liby się troszczyć, spędzają niemal cały wolny czas albo w zakładach puszkujących winokawę i pakujących winojedwab, albo w barach, jakie rozsiadły się wzdłuŜ alei wiodącej do kosmoportu. Rzecz jasna, wszyscy chcieliby wierzyć, Ŝe pod jedynymi ruinami w mieście, które nie zostały uprzątnięte i wykorzystane jako plac budowy naj-zwyczajniejszych domów z prefabrykatów firmy Sorosub, kryją się jakieś tajemnicze krypty. Czymś przecieŜ trzeba się zajmować w chwilach wolnych od pracy.

Wykonał ten sam szeroki gest, w trakcie którego niemrawy podmuch wiatru roz-wiał białą sierść jego długiej ręki.

- Serdecznie zapraszam, Ŝebyście pozostali tu, jak długo pragniecie, i sami wyru-szyli na poszukiwania. Uprzedzam was jednak, Ŝe wielu ludzi szukało we wszystkich miejscach, posługując się najróŜniejszymi czujnikami. Dział badań naukowych naszego archiwum będzie jednak czynny dopiero o osiemnastej, gdyŜ wówczas kończące pracę zakłady przemysłowe przestają korzystać z centralnego systemu komputerowego. Póź-niej, jeŜeli zechcecie wpaść do ratusza, udzielę wam wszelkiej moŜliwej pomocy w badaniu rejestrów i zapisków.

Z kieszeni u pasa wyciągnął trzy identyczne laminowane płytki, po czym wręczył po jednej Hanowi, Leii i Chewbacce.

- Te identyfikatory umoŜliwi ą wam wstęp do wszystkich pomieszczeń miejskiego ratusza, kosmoportu, garaŜy i wind, którymi będziecie mogli dotrzeć z lądowiska na powierzchnię. Muszę jednak was ostrzec, Ŝe gdybyście z jakiegokolwiek powodu chcieli spojrzeć na lodowiec, powinniście wyprawić się albo w moim towarzystwie, albo zwrócić się do jakiegoś innego urzędnika. A teraz, czy wolicie powrócić ze mną do ratusza, czy teŜ jakiś czas tu pozostaniecie? Jedyną przyzwoitą kawiarnią w mieście jest „Bulgoczące Błoto". To po drodze, niedaleko Zaułku Brandiferta.

- Dziękujemy, wolimy jakiś czas tu pozostać - mruknął Han. - Aha, jeszcze jedno -odezwała się Leia, wyciągając palec w górę. NajwaŜniejsza

Osoba uprzejmie odwróciła się ku niej. - Czy widziałeś kiedykolwiek tego człowieka? Uwięziony w sześcianie holograficzny wizerunek McKumba, sporządzony pod-

czas snu męŜczyzny, ukazywał obwisłe wychudzone oblicze o zamkniętych oczach. W niczym nie przypominało ogorzałej i tryskającej zdrowiem twarzy przemytnika, które-go znał Han, ale Leia nie dysponowała innym wizerunkiem. Drub McKumb, podobnie jak kiedyś Han, uprawiał proceder, który zniechęcał do zamawiania wiernych portre-tów.

Jevax przekrzywił głowę, ale kiedy zmarszczył czoło, gruba linia siwych krzacza-stych brwi wygięła się nad oczami.

- Chyba nie - powiedział po krótkim namyśle. - MoŜe wieczorem znajdziecie coś w rejestrach kosmoportu, ale jeŜeli ten człowiek był przemytnikiem, zapewne nie zo-stawiał Ŝadnych śladów. Prawdę mówiąc, w ciągu ostatnich mniej więcej dziesięciu lat rządów Imperium mieliśmy sporo kłopotów z przemytnikami. Imperialny gubernator

Dzieci Jedi 68

korzystał z pomocy tylko kilku straŜników i celników. Później nawet i oni zaczęli za-niedbywać swoje obowiązki.

- Ja zajmę się sprawdzeniem rejestrów kosmoportu - oznajmiła Leia, chowając ho-lograficzny sześcian do kieszeni. - Dziękujemy ci, Jevaxie. Dziękujemy za to, Ŝe po-święciłeś tyle czasu, by nam pomóc.

- To ja chciałbym wam podziękować, Wasza Ekscelencjo, generale Solo. - Brzyd-ka twarz Mluka wykrzywiła się w jeszcze jednym uśmiechu. - Oszczędziliście mi ko-nieczności nanoszenia przez całe popołudnie poprawek do rozporządzenia dotyczącego zasad rozdziału czasu komputerowego, a to dar cenniejszy niŜ błyszczostym.

Ukłonił się, odwrócił i zaczął oddalać, idąc po ciemnozielonej trawie, z której pod-rywały się roje róŜnobarwnych owadów. Przy kaŜdym kroku kolczyki i wisiorki w jego uszach połyskiwały w bladym świetle padającym z góry. Chewie warknął półgłosem.

- Masz rację - odezwał się równie cicho Han. - Ja teŜ sądzę, Ŝe nie mówił prawdy. - Albo ktoś nie powiedział prawdy j emu- zauwaŜyła Leia. Han kiwnął głową,

wskazując półkoliste wyrwy w murze, które wyglądały, jakby zostały wygryzione. - Gdyby Imperium naprawdę zaleŜało na zniszczeniu tego miejsca, nie oglądaliby-

śmy dzisiaj nawet tych ruin - stwierdził. - A to wygląda mi na dzieło dwóch albo trzech lotniskowców i garści myśliwców typu TIE, nie więcej. Lecieli taki szmat drogi, nie mając Ŝadnych oddziałów szturmowych? śadnych niszczycieli? Gdyby wiedzieli, Ŝe ukrywają się tu rycerze Jedi, nie pozostawiliby niczego oprócz dziury w ziemi. No, dobrze, no, dobrze - dodał pospiesznie, usłyszawszy gderliwe burknięcie Chewbaccy. - Niech ci będzie, całe to miejsce jest jedną wielką dziurą w ziemi. Dobrze wiesz, o co mi chodziło. A jeŜeli nie chcieli tego zniszczyć, dlaczego w ogóle atakowali?

Leia pokręciła głową, spoglądając na zrujnowane mury, na szczątki niewielkiej kuchni i kilku innych małych pokoików, które musiały być kiedyś pracowniami. Nadal przenikało ją wraŜenie spokoju i głębokiej ciszy, wyraźnie odbierała uczucie szczęścia, którym emanowało niegdyś to miejsce.

- Nigdy nie miałam do czynienia z implantowanymi wspomnieniami - odezwała się po dłuŜszej chwili. - Co innego Luke. Mój brat twierdzi, Ŝe mogą sięgać do głębin mózgu. Prawdopodobnie kiedy rycerze Jedi odlatywali, implantowali swoim bliskim - na przykład Nichosowi i matce Cray - fałszywe wspomnienia, po to, Ŝeby nikt nie do-wiedział się, kim naprawdę byli. Wiedzieli, iŜ dokonane w ich umysłach zmiany sięgną tak głęboko, Ŝe kiedy to wszystko się skończy, ci nieszczęśnicy będą potrzebowali po-mocy z zewnątrz. Gdyby przypadkiem wyszła na jaw prawda o ich toŜsamości, przeka-zywanie ich w ręce ithoriańskiego towarzystwa handlowego miało przynajmniej zapo-biec wyzyskiwaniu ich przez jakiegoś krewniaka Imperatora. Nawet jeŜeli jednak to uczynili - jeŜeli implantowali wszystkim mieszkańcom wioski przekonanie, Ŝe Ŝadne krypty nigdy nie istniały - kiedy pojawili się pierwsi przedstawiciele spółek handlo-wych, rycerzy Jedi juŜ tu nie było. MoŜliwe, Ŝe zarządzający Towarzystwem Brathflena Ithorianie nie wyzyskiwali tubylców, ale nie wierzę, aby oni - a zwłaszcza zarządzający Galaktycznym Twi'lekowie - rozpowszechniali plotki o ukrytych kryptach. Zwróciliście uwagę, Ŝe Jevax nie udzielił jasnej odpowiedzi na pytanie dotyczące utrzymywania się

Page 35: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 69

plotek? „Co kilka miesięcy"... To nie brzmi jak coś, co dałoby łatwo znaleźć, posługu-jąc się własnymi skanerami. Tu moŜe chodzić o coś innego.

Nie przestając rozmawiać, znaleźli siew części trójkąta, przysypanej warstwą gru-zu. Wznosiła się tam kamienna wieŜa. Strzelała ku kopule, podtrzymywanej przez ogromną, ale lekką pajęczynę krzyŜujących się dźwigarów, i stykała się z pionową skalną ścianą, udekorowaną girlandami ukwieconych wiszących łodyg. Nad ruinami domostwa Pletta zwieszały się kwietniki porośnięte pędami winokawy, podobne do opasłych, tęczowoskrzydłych waŜek. Niektóre zwisające pędy kończyły się zaledwie kilkanaście metrów powyŜej wierzchołka wieŜy. Leia widziała niebo pomimo pasemek mgły, snujących się pod kopułą. Była zdumiona, Ŝe wydawało się jej takie mroczne.

W którymś z wewnętrznych pomieszczeń, jednym z szeregu częściowo wykutych w pionowym zboczu, zauwaŜyła wylot rurociągu prowadzącego zapewne do ukrytego gdzieś głęboko w skale źródła z ciepłą wodą. Wiedziała, Ŝe w tym krańcu doliny woda, wypływająca z głębin ziemi, była cieplejsza niŜ ta, konieczna do naprawdę gorącej kąpieli, ale nie miała siarkowego odoru źródeł z wrzątkiem, tryskających w najniŜej połoŜonej części doliny. Dostrzegła, Ŝe krawędzie otworu pokrywa gruba warstwa ró-Ŝowo--Ŝółtego osadu. Odłamała kawałek i zaczęła obracać w smukłych palcach.

- Czy to ci coś przypomina? - zapytała, zwracając się do męŜa. - To tyle, jeŜeli chodzi o nieistnienie jakichkolwiek krypt - odparł cynicznie Han. - To jeszcze nie oznacza, Ŝe klejnoty, które miał w kieszeniach McKumb, pocho-

dziły z krypty, wykutej w pobliŜu tego źródła - rzekła Leia. - Poza tym nawet gdyby istniało jakieś o tym samym procentowym składzie siarki i antymonu, mogłoby mieć kilka albo więcej ujść wody.

- Bardzo zaleŜy ci na tym, Ŝeby mnie przekonać - zauwaŜył Han. Leia uśmiechnęła się.

- PrzecieŜ codziennie mam do czynienia z róŜnymi dyplomatami. - Ta-a... - Han wbił spojrzenie w szczątki wrót, przez które przeszedł Jevax. - I

właśnie skończyłaś mieć do czynienia z jeszcze jednym. W którymś pomieszczeniu, wykutym w skalnej ścianie, Chewbacca znalazł starą

drabinę. Wszyscy skorzystali z niej, Ŝeby dostać się na wyŜsze piętra zrujnowanej wie-Ŝy, wciągając ją za sobą po pokonaniu kaŜdego piętra. Leia uwaŜnie wybierała drogę. Przechodziła przez wyszczerbione otwory drzwiowe albo wąskie szczeliny, podobne do otworów strzelniczych, które kiedyś zapewne pełniły funkcję okien. Czasami musiała takŜe wspinać się po stopniach kręconych schodów. Widok z okien najwyŜszego piętra dosłownie zaparł dech w jej piersi. Po dolinie snuły się ławice mgły przypominające wiry wodne w mrocznym stawie. W odległym krańcu doliny, u stóp ciemnego urwiska, było widać miejsce, gdzie prądy ciepłego powietrza mieszały mlecznobiałe opary. Z morza mgieł wystawały białe i zielone plastikowe dachy zakładów przemysłowych, podobne do wierzchołków dziwacznie ustawionych gór lodowych.

Po torach, biegnących nad ich głowami, przemieszczały się gondole rabat poro-śniętych pędami winokawy. MoŜna było takŜe dostrzec lądujące napowietrzne statki, kierujące się ku podobnemu do gniazda os niewielkiemu drewnianemu budynkowi Stacji Zaopatrzeniowej. Budynek oplatały pędy winorośli, podobne do tych, jakie wy-

Dzieci Jedi 70

rastały ze szczelin w skalnej ścianie. Spoglądając w przeciwległy kraniec zrujnowanego pomieszczenia, Leia mogła podziwiać cały miniaturowy ekosystem rozpadliny. Widzia-ła tropikalną dŜunglę, ukrytą głęboko pod powierzchnią najniebezpieczniejszych pól lodowych w całej galaktyce.

Zastanawiała się, jak mogło wyglądać to miejsce w czasach, kiedy o n i tu prze-bywali... Dzieci, których piskliwe głosy prawie słyszała w swoich myślach. Rodziny, których mądrość i miłość zapewne wsiąkły w kaŜdy kamień grubych murów.

Pomyślała, Ŝe zanim wzniesiono kopułę, w dolinie panowały -przynajmniej od czasu do czasu - większe chłody. Zmuszało to mieszkańców do budowania solidnych domów z wulkanicznych skał i usytuowania miasta w pobliŜu źródeł gorącej wody. W okolicach szybów wentylacyjnych, którymi uchodziło ciepłe powietrze, rosła niegdyś gęściejsza dŜungla, podczas gdy pozostałe zapewne przypominały podbiegunową tun-drę.

Dlaczego mistrz Plett w ogóle przyleciał na tę planetę? Czy świadomie poszukiwał świata, na którym tylko niewielu potrafiłoby wylądować? Kto i w jaki sposób przeko-nał go o konieczności zapewnienia bezpiecznej kryjówki innym Jedi?

Leia poczuła, Ŝe od tyłu opasuje jej kibić silne ramię. Han stał obok niej w milcze-niu i spoglądał przed siebie. Leia oparła się o niego, zamknęła oczy i oddała się wspo-mnieniom.

Pomyślała o planecie Ithor, zielonej, pełnej wdzięku i zamieszkiwanej przez pra-cowite istoty.

Przypomniała sobie dziwaczną, bezsensowną śmierć kobiety w sektorze Senexa, zabitej przez płatnego mordercę, którym przecieŜ mógł być ktoś inny, nie liczący aŜ tyle za usługi.

Powróciła myślami do informacji, przekazanej jej tego ranka, Ŝe senior rodu Van-dronów, na którego terytorium popełniono tę zbrodnię, czynił wszystko, co mógł, Ŝeby utrudnić śledztwo w sprawie zamordowania nieszczęsnej Draesinge.

Do Druba McKumba. „Ukryli dzieci w głębi szybu"... Poczuła, Ŝe ponownie napływa fala głosów dzieci bawiących się w ogromnej kwa-

dratowej sali na dole. Oczyma wyobraźni ujrzała, jak przebiegają obok cięŜkich stołów sporządzonych z drewna szalamanowego i ustawionych pod przeciwległą ścianą. Wśród dzieci przewaŜały istoty ludzkie, ale Leia zauwaŜyła takŜe jednego małego Itho-rianina, kilkoro Wookiech, Twi'leka, Bitha... Widziała siedzącą przy jednym ze stołów kobietę, zajętą naprawianiem częściowo rozebranego sterylizatora. W pewnej chwili kobieta krzyknęła pobłaŜliwie, pragnąc ostrzec jakieś dziecko. Zapewne zobaczyła, Ŝe malec zapędził siew pobliŜe masywnej, wykonanej z brązu i mającej kształt wielkiego kwiatu kraty, umieszczonej pośrodku pomieszczenia i zasłaniającej otwór szybu. Ko-bieta sprawiała wraŜenie niespokojnej, mimo iŜ krata miała otwory zbyt małe, Ŝeby moŜna było przecisnąć między nimi jakąkolwiek zabawkę, moŜe z wyjątkiem tych najmniejszych. Przez otwory wydobywały się obłoki pary, która ogrzewała salę, po-dobnie jak czyniły to nieśmiałe promienie słońca, wzmacniane przez umieszczone w otworach okien krystal-pleksowe szyby. Jakiś ciemnowłosy męŜczyzna trącał struny

Page 36: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 71

pola-kierowanej na czerwono mandoliny. Na okiennych parapetach drzemały pittiny o wszystkich moŜliwych barwach sierści, w jakich spotyka się te stworzenia, gotowe rzucić się w pościg po posadzce za umykającymi myrminami.

Nagle otworzyły się drzwi w tylnej ścianie i do środka pomieszczenia wszedł sę-dziwy Ho'Din, mający dwa i pół metra wzrostu. Odziany w czarny płaszcz mistrza Jedi, z wdziękiem przeszedł przez komnatę, kołysząc wyblakłymi ze starości i podobnymi do kwiatów głowoszypułkami. Promieniował od niego wielki spokój i nabyta za straszliwą cenę siła - podobna do tej, jaką od czasu do czasu wyczuwała Leia, kiedy przebywała w towarzystwie Luke'a.

Otworzyła oczy. Pozbawiona dachu komnata na najniŜszym poziomie zrujnowanej wieŜy była pu-

sta - jeŜeli nie liczyć cieni rzucanych przez gasnące światło zmierzchu. W tylnym murze nie było widać Ŝadnych drzwi. - Musieli w jakiś sposób je zamurować. - Han przesunął palcami po gładkiej ścia-

nie w miejscu, gdzie tylna ściana domostwa Pletta była jednolitą wulkaniczną skałą pionowego urwiska. - Niemal zawsze pozostaje po tym jakaś szczelina albo rysa, ale wygląda na to, Ŝe w tym przypadku nie zostawiono Ŝadnego śladu.

- To było mniej więcej tutaj. Leia ponownie zmruŜyła oczy, usiłując przypomnieć sobie tamtą scenę. Czuła nie-

określony ból w głowie, jakby przed wielu laty straciła albo zawieruszyła coś bardzo cennego.

MoŜe uczucie szczęścia? PrzecieŜ miała wraŜenie, Ŝe promieniowało z kamien-nych ścian tej komnaty. Ogromnego spokoju wynikającego z przekonania, Ŝe się jest darzonym bezwarunkową miłością? Spokoju, który prysnął jak mydlana bańka pod ostrzałem błyskawic laserowych dział, kiedy ktoś na pokładzie Gwiazdy Śmierci przy-cisnął ostateczny guzik?

Spoglądając na męŜczyznę stojącego u jej boku, zastanawiała się, czy kiedykol-wiek w czasach dzieciństwa Han zaznał tego głębokiego spokoju... tej pewności, Ŝe jest kochany.

Chewie warknął pytająco. Han przez dłuŜszą chwilę zastanawiał się nad odpowie-dzią.

- Ta-a, przypuszczam, Ŝe jeszcze mamy ten echolokator - odparł w końcu. - Rzecz jasna, jeŜeli Lando nie poŜyczył go ostatnio, kiedy latał „Sokołem", Ŝeby zrealizować jakiś szalony pomysł odnalezienia ukrytych skarbów.

- ZałoŜyłabym się, Ŝe nawet echolokator nie potwierdzi faktu istnienia tego tunelu, z którego wyszedł mistrz Jedi - oznajmiła Leia. Odwróciła się i ponownie przyjrzała się opustoszałej komnacie. -Rycerze Jedi... - Zawahała się, myśląc o wszystkich sztucz-kach, jakich nauczył ją Luke, a takŜe o tym, co powiedziała jej stara Vima-Da-Boda. - JeŜeli rycerze Jedi dołoŜyli tylu starań, aby zatrzeć po sobie wszystkie ślady; jeŜeli uczynili wszystko, co mogli, aby mieszkańcy doliny w ogóle zapomnieli o fakcie ich pobytu, mimo iŜ wszędzie pozostało mnóstwo śladów po blasterowych strzałach, nie sądzą, Ŝeby udało się nam znaleźć coś za pomocą echolokatora.

Dzieci Jedi 72

- Przypuszczam, Ŝe masz rację. - Han ponownie przeciągnął pieszczotliwie palca-mi po gładkiej ścianie, jakby niemal pewien, Ŝe raczej uległ złudzeniu; Ŝe wylot tunelu nie zniknął za sprawą technicznej sztuczki, która pozwoliła na jego ukrycie. Leia po-myślała, Ŝe moŜe rzeczywiście to było tylko złudzenie. - Jesteśmy teraz pewni przy-najmniej dwóch rzeczy.

- Dwóch rzeczy? - zapytała. - Pierwszej, Ŝe w ogóle istniał jakiś wylot tunelu - odparł ponuro Han. - I drugiej,

Ŝe nie był to ten sam wylot, przez który przeszedł Drub McKumb.

Page 37: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 73

R O Z D Z I A Ł

6 Rycerze Jedi wymordowali członków jego rodziny. Cała banda napadła na miasto, w którym upływało jego dzieciństwo. Posługując

się siłą Mocy, sprowadziła gęstą mgłę, po czym przemykając się jak gromada potęŜ-nych bezgłośnych gniewnych duchów, rozjaśniała ciemności głębokiej nocy jedynie zielonymi błyskami oczu, podobnymi do ogników na bagnach. Łapczywie chwytając powietrze, Luke zdołał jednak uciec, mimo iŜ usiłowały pochwycić go lodowate palce ich myśli. Starały się obezwładnić go i zmusić, Ŝeby wrócił. Upadł na murawę w kępie drzew rosnących na skraju miasta...

(drzew?) ...i obserwował, jak ustawiają w szeregu wszystkie kobiety. Wyrywają dzieci z ich

objęć, a potem, słysząc ich pełne grozy okrzyki, wybuchają głośnym śmiechem. Wy-ciągają świetlne miecze i rozcinają ich matki na kawałki. Widział przypalone kończyny i ciała leŜące bez ruchu na trawie. Słyszał krzyki i wrzaski, niosące się w powietrzu i powtarzane przez echo w ciemnościach chłodnej nocy. Później rycerze Jedi zaczęli polować na niego. Wyruszyli na poszukiwania. Latali po okolicy śmigaczami i pogar-dliwie szydzili, kiedy potykał się, przeskakując przez skały, błotniste kałuŜe i strumie-nie...

(kałuŜe i strumienie? PrzecieŜ dorastałem na pustyni.) .. .a później zawrócili, Ŝeby wymordować takŜe dzieci. Widział młodszego brata i

siostrę... (jakiego brata?) .. .którzy błagali o Ŝycie, ale mimo to zginęli, posiekani świetlnymi mieczami... Kto urządził tę masakrę? To była prawda. KaŜde słowo było szczerą prawdą. A raczej, tak czy owak, prawdą było coś bardzo podobnego do tego. Luke zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać. Próbował nie przejmować się bó-

lem, jaki nadal pulsował w piersi i płucach. Skupił energię Mocy, pragnąc, aby prze-pływała przez jego ciało, i pozwolił, Ŝeby wiedza spływała po nim niczym woda po naoliwionym pancerzu. Uświadomił sobie, Ŝe jego wspomnienia są podobne do tych, jakie zapisano w pamięci Nichosa. Słowa, czasami bardzo ostre, którym jednak nie

Dzieci Jedi 74

towarzyszyły jakiekolwiek obrazy. Słowa, które same głosiły, Ŝe są prawdziwe; które pozwalały poznać całą prawdę...

Czuł ból głowy. Odczuwał ból w całym ciele. Udało mu się skupić, ale na krótko. Jego myśli zaczynały się rozpraszać, ciemnieć, niknąć. Wróciło wspomnienie zdrady. Wrócił dziki, barbarzyński ból, przenikający do głębi serca. Rycerze Jedi go zdradzili.

PogrąŜył się w mroku. Spoczywał na pryczy Hana na pokładzie „Sokoła Tysiąclecia". Miał obandaŜowa-

ny kikut prawej ręki. Czuł ogień agonii mimo podanego mu przez Landa znieczulające-go narkotyku. Jeszcze gorsza niŜ agonia była świadomość, iŜ Ben nie powiedział mu prawdy. Ben skłamał. Prawdę wyjawił mu Darth Vader.

Tak, zemsta - szeptał jakiś głos w jego głowie. - Musisz wywrzeć zemstę. Przez krótką chwilę znów miał dwadzieścia jeden lat, a jego dusza przypominała

krwawiącą miazgę zdrady. Dlaczego skłamałeś, Benie? Wybiegł myślami w przeszłość i zrozumiał, dlaczego Ben nie powiedział całej

prawdy. Gdyby mając osiemnaście lat, dowiedział się, Ŝe jego ojciec nadal Ŝyje, cho-ciaŜ w zmienionej postaci - bez względu na to, jak bardzo zmienionej - stałby się po-słuszny jego woli do tego stopnia, jak tylko mógłby stać się sierota. Zostałby przecią-gnięty na ciemną stronę. W wieku osiemnastu lat nie miałby doświadczenia ani siły, Ŝeby przeciwstawić się jego woli. Ben dobrze o tym wiedział.

Przepływająca przez niego Moc zadrŜała jak płomień samotnej świecy rozjaśniają-cej mroki wietrznej nocy.

- Luke? Wywrzeć zemstę na rycerzach Jedi, na ich ladacznicach i ich smarkaczach - pomy-

ślał. - Zabić ich i spalić ich ciała tak samo jak oni zabili i spalili ciała twoich rodziców... W jego umyśle pojawił się wizerunek sczerniałych szkieletów leŜących na piasku

w pobliŜu zgliszcz budynku, który był jego jedynym domem. Luke czuł smród płoną-cego plastiku, ale pustynny upał, jaki przyprawiał go o ból głowy, był niczym w po-równaniu z oleistym Ŝarem płomieni trawiących jego duszę. Pustka, jaką czuł w sercu, przypominała mu głęboką wyschniętą studnię sięgającą do samego jądra świata.

Tamto domostwo na pustyni nie sprawiało wraŜenia przytulnego domu, ale było wszystkim, co Skywalker kiedykolwiek posiadał.

Kiedy wrócił na Tatooine, Ŝeby uwolnić Hana Solo z rąk Hutta Jabby, wyprawił się na skraj Morza Wydm, aby rzucić okiem na spalone domostwo. Nikt nie osiedlił się w tamtym miejscu, a Jawo-wie splądrowali ruiny domu i zabrali wszystko, co pozosta-ło. Zapewne uczynili to, kiedy tylko ostygły popioły. Luke popatrzył na głęboką nieckę i stwierdził, Ŝe ze wszystkich budynków, wzniesionych pośrodku podwórza, pozostały jedynie ruiny. Niecka zresztą takŜe wypełniała się z wolna piaskiem.

Pamiątkowe płyty, jakie pozostawił na grobach osób, którzy byli dla niego jak ro-dzice, takŜe zniknęły, z pewnością ukradzione.

Wujek Owen harował przez całe Ŝycie, by utrzymać tę farmę, która wyglądała te-raz, jakby w ogóle nigdy nie istniała.

- Luke'u?

Page 38: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 75

Zamrugał powiekami. Natychmiast uświadomił sobie, Ŝe to nie był dobry pomysł. - Luke'u, czy się dobrze czujesz? - Och, proszę, panie Luke'u, niech pan przypomni sobie, kim pan jest! Sytuacja

staje się naprawdę coraz bardziej rozpaczliwa! Otworzył oczy. Natychmiast całe pomieszczenie wywinęło powoli kozła. Nie

chcąc wypaść z pryczy, na której leŜał, mistrz Skywalker uchwycił się poręczy, ale przynajmniej stojący nad nim See-Threepio i Nichos nie usiłowali się rozdwoić ani rozmnoŜyć. RównieŜ ból w płucach nie dokuczał mu juŜ tak bardzo jak kiedyś. Mimo to czuł się potwornie, nieprawdopodobnie zmęczony.

Kiedy spojrzał ponad ramionami obu androidów, zobaczył zasuwane drzwi nie-wielkiej celi, w której się znajdował. Pomieszczenie było jasno oświetlone i sprawiało wraŜenie przytulnego. Luke zauwaŜył stojące pod ścianami trzy inne prycze, a takŜe kilka szaf z szufladami i regałów. Cela wyglądała na czystą i nie zamieszkaną. Skywal-ker dostrzegał tylko swój czarny kombinezon wiszący na wieszaku w szafie, miecz świetlny leŜący na jednej z półek i czarny płaszcz Jedi okrywający niczym koc sąsied-nią pryczę.

Uniósł rękę i przekonał się, Ŝe ma na sobie regulaminowy oliwkowoszary podko-szulek imperialnego szturmowca.

Rycerze Jedi zabili... Rycerze Jedi zabili... Nabrał głęboko powietrza i nakazał, Ŝeby cała Moc przestała leczyć jego ciało -

natychmiast Nichos i Threepio się rozdwoili -po czym skierował ją do wnętrza mózgu, aby niczym oczyszczające światło rozprawiła się z tymi wspomnieniami.

Głosy, które słyszał w głowie, przez jakiś czas przypominały jazgot, ale później umilkły.

Obudził się po raz drugi, osłabiony i wstrząśnięty. Zapewne stracił przytomność tylko na kilka sekund, gdyŜ wciąŜ słyszał, jak Threepio usiłuje mu coś wytłumaczyć:

- ...powiedział, Ŝe nic się panu nie stało i Ŝe byłby pan symulantem, gdyby kazał się pan zabrać do pokładowego ambulatorium. Nie wiedzieliśmy, co mamy robić...

- Lecimy, Ŝeby zbombardować Plawal - oświadczył mistrz Jedi. Obaj jego towa-rzysze obdarzyli go zaniepokojonymi spojrzeniami.

- My to w i e m y, panie Luke'u! Skywalker usiadł, ale czując, Ŝe zaczyna mu się kręcić w głowie, chwycił rękę

Threepia. - Przelatujemy przez Odległe RubieŜe i dokonujemy skoków w nadprzestrzeni, Ŝe-

by odwiedzić kilka planet, na których przed trzydziestu laty Imperium ukryło doborowe oddziały szturmowców z myślą o wykonaniu tego zadania - odezwał się Nichos. - Ła-downik osiadał juŜ na Tatooine, Braddenie i... nie znam nazw pozostałych planet. Wszystko jest tu zresztą zautomatyzowane: ładowniki, chwytaki, indoktrynatory...

- Indoktrynatory? - zapytał Luke. Natychmiast w jego umyśle pojawił się następny wizerunek, niewyraźny i za-

mglony wskutek bólu głowy. Luke ujrzał półkolistą komnatę pełną rzuconych byle jak ciał nieprzytomnych Gamorrean. Świnioludzie nadal ściskali topory i łuki, a niewielkie

Dzieci Jedi 76

szare pasoŜytujące morrty, trzymające się blisko nawet kiedy ich Ŝywiciele wyruszali do walki, właśnie zaczynały przytomnieć i nerwowo biegały po ich ciałach. Po komna-cie uwijały się dwa ogromne srebrzyste wyspecjalizowane androidy typu G-40. Podno-siły Gamorrean – co automaty typu G-40 potrafią robić przeraŜająco łatwo - i dawały kaŜdemu zastrzyk. Następnie wpychały bezwładne ciała do białych metalowych indok-trynacyjnych trumien, które stały pionowo, wpuszczone w półkolistą ścianę.

Luke dotknął palcami czoła. Wyczuł niewielki krąg szorstkiej skóry, w miejscu, gdzie przyciśnięto końcówkę urządzenia oddziałującego na jego korę mózgową. Uświadomił sobie, Ŝe musiał zostać potraktowany w ten sam sposób, co Gamorreanie.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał. Wstał - bardzo ostroŜnie - i przypiął do pasa swój miecz świetlny. Wszyscy troje

otworzyli drzwi i wyszli na korytarz, gdzie unosiła się woń smaru, zmieszana z zapa-chem jakichś chemicznych środków czyszczących i rozpuszczalników. W spokojnym, dosyć jasnym świetle było widać, Ŝe ściany korytarza są pomalowane na szaro. Pokład pod stopami lekko drŜał, zapewne wskutek pracy silników napędu podświetlnego. Ich cichy pomruk dobiegał z jednego końca korytarza. Po kilku chwilach, unosząc się na repulsorach, minął ich pękaty robot sprzątający typu MSE-15.

- Na pokładzie statku - odparł Threepio. - Pan... pancernika. Bojowej stacji o roz-miarach księŜyca, o której wspominał szturmowiec Pothman. Gigantycznego superstat-ku wyglądającego jak ogromna asteroida. To właśnie on otworzył do nas ogień. Nazy-wa się „Oko Palpatine'a".

„Oko Palpatine'a"... Ta nazwa wydała się Luke'owi znajoma. Pamiętał, Ŝe w czasie długiej serii mglistych wspomnień, które nie były jego własnymi, powiedziały mu o tym głosy, jakie słyszał w głowie. W jakiś sposób wiedział wszystko na temat tego statku. Znał jego rozmiary i siłę ognia. Wiedział, Ŝe jest większy nawet niŜ największe gwiezdne superniszczyciele. Większy niŜ sfera torpedowa. Dysponuje siłą ognia wy-starczającą do zniszczenia całej planety.

Oczywiście - pomyślał. - Superpancernik musiał zostać zbudowany jeszcze przed skonstruowaniem Gwiazdy Śmierci, kiedy imperialna marynarka wierzyła, Ŝe im więk-sze jednostki, tym lepiej.

- To nie była baza na asteroidzie, z której do nas strzelano, panie Luke'u - ciągnął Threepio. - Ta asteroida była statkiem dysponującym zautomatyzowanymi działami, których ogniem sterował artyleryjski komputer...

- Jesteś tego pewien? - przerwał Skywalker. Mógłby przysiąc, Ŝe ogniem dział kierowała Ŝywa istota. śaden komputer nie

mógł mieć takiego wyczucia czasu, takiej koordynacji. - Z całą pewnością - potwierdził Nichos. - Nikt nie moŜe przedostać się na stano-

wiska ogniowe. A poza tym na pokładach nie ma nikogo, kto umiałby strzelać z dział - a przynajmniej z takich dział.

- Nikogo... - powtórzył zamyślony Luke, a później dodał: -Latają i zbierają dobo-rowych szturmowców... - Urwał, kiedy przypomniał sobie zaniedbaną i zarośniętą leśną bazę na Pzob i czterdzieści pięć hełmów kierujących na niego mroczne jamy oczu. -

Page 39: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 77

Chyba nie chcesz powiedzieć, Ŝe po tylu latach wciąŜ czekają na ich przylot jacyś szturmowcy?

Przeszli przez jakieś drzwi i znaleźli się w głównej pokładowej mesie dla Ŝołnie-rzy. Ujrzeli dziesięć czy dwanaście wielkich białych włochatych dwunoŜnych istot, kręcących się nerwowo przy wylotach podajników poŜywienia. Istoty wyciągały z otworów talerze i szybko wsysały wszystko, co miało rozmiary mniejsze niŜ przeciętny kęs. UŜywały do tego celu krótkich, silnie umięśnionych trąbek wyrastających spod czworga nieustannie mrugających czarnych oczu. Kilka istot trzymało dziwaczne pałki czy maczugi, zapewne nogi, oderwane od krzeseł i stołów. Ujrzawszy tę prymitywną broń, Luke doszedł do wniosku, Ŝe dwunoŜne istoty muszą być obdarzone przynajmniej pewną inteligencją.

W okolicach drzwi, znajdujących się w przeciwległej ścianie, rozległ się nagle ja-kiś hałas. Uzbrojone istoty dwunoŜne odwróciły się w tamtą stronę i uniosły prymityw-ne maczugi. Drzwi się otworzyły i do mesy weszło siedem istot trójnoŜnych. Ich po-dobne do worków ciała, podtrzymywane przez wspartą na długich kończynach kość miedniczną, dziwacznie przelewały się z boku na bok podczas kaŜdego kroku. Wyrasta-jące w okolicach stawów biodrowych macki zwisały luźno między kończynami. Szy-pułki oczne, uniesione teraz wysoko ponad resztą ciała, kołysały się niepewnie i drŜały. Luke domyślił się, Ŝe istoty są zdezorientowane.

Dwie istoty dwunoŜne sięgnęły do otworów podajników i zebrały tyle talerzy z poŜywieniem, ile mogły unieść, po czym, strzeŜone przez jednego z uzbrojonych ziom-ków, nieufnie zbliŜyły się do przybyszów. Większy z dwóch białych kudłaczy uniósł łapę i zatrąbił cicho, po czym wydał kilka innych niezrozumiałych dźwięków. Kiedy jednak istoty trójnoŜne nie zareagowały w Ŝaden sposób na to powitanie, oba dwunogi podały im talerze z jedzeniem.

Trój noŜni wysunęli rosnące pomiędzy szypułkami ocznymi ssawki i zaczęli się poŜywiać. Niektórzy wyciągnęli niepewnie macki, Ŝeby przyjąć talerze. Pozostałe białe włochate kule, które zostały w pobliŜu podajników, wydając piszczące chrząknięcia i pomruki, skupiły się w gromadę. Tymczasem wyŜszy z dwóch dwunogów, który wrę-czał poŜywienie, ostroŜnie wyciągnął kosmatą łapę i delikatnie dotknął - poklepał - najbliŜszego trójnoga. Luke wiedział, Ŝe ten gest ma upewnić przybyszów, by się nie bali.

- Dosyć tego, Ŝołnierzu! Trzecie rozsuwane drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem i do mesy wpadła

grupa kilkunastu Gamorrean. Niektórzy obciąwszy rękawy, zdołali wcisnąć ciała w polowe mundury, szyte dla najtęŜszych szturmowców, albo okryli ręce i torsy kawał-kami błyszczących białych pancerzy, owijając je kawałkami srebrzystej samoprzylepnej taśmy. Inni mieli na głowach hełmy szturmowców słuŜących w imperialnej marynarce, a jeszcze inni, którzy znaleźli nieco mniejsze białe hełmy, uŜywane przez zwyczajnych Ŝołnierzy, po prostu włoŜyli je na głowy jak kapelusze. Ich przywódca Ugbuz osłonił głowę podobnym do wiadra na węgiel czarnym hełmem artylerzysty. Jego porośnięty brodawkami, podobny do ryja pysk, wyglądał zdumiewająco groźnie. Wszyscy byli uzbrojeni po kły w blastery, paraliŜujące dzidy, siekiery i łuki.

Dzieci Jedi 78

- Ten człowiek symuluje! Zgodnie z regulaminem imperialnej marynarki wszyscy przeszli badania lekarskie, zanim zgodzili się zostać szturmowcami! Takie zachowanie jest karygodne! Zbyt wielu symulantów przebywa na tym statku!

Umguz pstryknął paluchami. Inny Gamorreanin - Luke pamiętał, Ŝe nazywa się Krok - ruszył w stronę podajników poŜywienia i dozowników kawy. Idąc, stawiał dłu-gie kroki, cięŜko stąpał i kołysał się z boku na bok w sposób charakterystyczny dla istot swojej rasy. Tymczasem Ugbuz i pozostali zaczęli sadowić się przy stołach. Ku swoje-mu zdumieniu Luke ujrzał w grupie świnioludzi takŜe Cray i Triva Pothmana.

Poczuł, Ŝe znów napływają niejasne wspomnienia tego, co przeŜył w ciągu kilku minionych dni. Przypominał sobie, Ŝe jadł i spał, a kiedy ból i zawroty głowy stawały się trudne do zniesienia, usiłował namówić oficera dyŜurnego, Ŝeby odesłał go do am-bulatorium... ChociaŜ głowa bolała go za bardzo, aby mógł celnie strzelać, od czasu do czasu ćwiczył takŜe oko na strzelnicy... z pozostałymi szturmowcami.

W jego pamięci pozostało zarejestrowane przekonanie, Ŝe wszyscy byli ludźmi. Białe kudłate stworzenia cofnęły się i rozstąpiły, pozwalając gamorreańskiemu

szturmowcowi zabrać porcje kawy dla siebie i swoich towarzyszy. Spoglądając na sie-dzącą przy stole hałaśliwą grupę z zainteresowaniem, ale i niepokojem, drapali się po głowach i gaworzyli jak małe dzieci. Luke zauwaŜył, Ŝe i oni mieli na głowach bledną-ce ślady po końcówkach elektrod - urządzeń przekazujących informacje bezpośrednio do kory mózgowej. Z ich zachowania wywnioskował, Ŝe indoktrynacja oddziaływała na niektóre gatunki istot silniej niŜ na pozostałe. W pewnej chwili jedna z trójnoŜnych istot niebacznie zbliŜyła się do stołu, przy którym siedziała grupa gamorreańskich szturmowców. Rozmawiający z jednym z nich Triv Pothman zamachnął się i wierz-chem dłoni uderzył na odlew zdezorientowaną istotę, tak Ŝe potoczyła się pomiędzy inne krzesła i stoły. Starzejący się ciemnoskóry męŜczyzna był teraz starannie ogolony, a na jego twarzy malował się ten sam wyraz obojętnej arogancji, który Luke tyle razy widywał na twarzach innych imperialnych Ŝołnierzy. Znamionował niezachwianą pew-ność siebie oraz przekonanie o własnej wyŜszości i nieomylności. Oznajmiał, Ŝe sztur-mowiec jest pewien poparcia i pochwały ze strony swoich przełoŜonych, bez względu na to, jaki podły czyn popełni.

Taki sam wyraz malował się teraz na obliczu Cray. Luke to rozumiał. Tak samo czuł się przecieŜ przez kilka ostatnich dni. Westchnął i zaczął przeciskać się między innymi stołami w stronę grupy Gamorre-

an. Zastanawiał się, czy w takim stanie potrafiłby ukierunkować Moc tak, aby wyrwać kobietę ze stanu oszołomienia, wywołanego przez indoktrynację. Czuł ból głowy i miał wraŜenie, Ŝe kaŜda kończyna waŜy co najmniej tonę, ale pulsowanie krwi w skroniach i uszach, charakterystyczne dla pierwszych dni po przeŜytym wstrząsie, niemal całkowi-cie ustąpiło. Pomyślał, Ŝe w razie potrzeby potrafiłby skupić wystarczającą ilość energii Mocy, Ŝeby połączyć ją z tą, jaka tkwiła w ciele Cray.

Było jasne, Ŝe Gamorreanie - a przynajmniej członkowie plemienia Gakfeddów - byli idealnymi kandydatami na szturmowców. Sprawiali wraŜenie, Ŝe na pokładzie superpancernika czują się jak u siebie w domu. Podłoga mesy była zaśmiecona stosami plastikowych talerzy i kubków po kawie, sięgającymi nawet metra w pobliŜu podajni-

Page 40: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 79

ków poŜywienia i dozowników płynów. Roboty typu MSE-15 uwijały się jak wygło-dzone drapieŜniki, ale nie zostały zaprojektowane w taki sposób, Ŝeby potrafiły podno-sić i wrzucać talerze do otworów w ścianach mesy, skąd trafiłyby z powrotem do zautomatyzowanej kuchni. W pobliŜu jednych rozsuwanych drzwi stał flegmatyczny automat typu SP-80, który metodycznie zmywał ze ściany bryzgi rozpryśniętego poŜy-wienia.

- Panie kapitanie... Luke zasalutował Ugbuzowi, który oddał honory z wojskową precyzją i szybko-

ścią. Skywalker kiwnął głową, po czym zajął krzesło stojące obok Cray. - Jak się masz, Luke... Kobieta powitała go zdawkowo, jak koleŜanka powitałaby kolegę. Ścięła włosy...

z własnej inicjatywy, a moŜe kazał jej to uczynić Ugbuz pełniący teraz funkcję oficera szturmowców. Centymetrowej długości jasna szczecina prezentowała się nawet całkiem nieźle na jej głowie. Cray nie miała na twarzy makijaŜu, a odziana w nieco zbyt luźny wojskowy oliwkowy kombinezon, wyglądała jak gamoniowaty kilkunastoletni chłopak.

- Wyciągaj krzesło, stary, i klapnij, Ŝeby trochę rozprostować gnaty - odezwała się po chwili. - Czy przypuszczasz, Ŝe dzisiejszy poranny skok był ostatnią łapanką, urzą-dzoną na naszych ludzi? Przynieś-no nam trochę kawy, ty - dodała, nawet nie odwraca-jąc głowy w kierunku dwójki androidów. - TeŜ chcesz łyka, Triv?

- Tak, bardzo chętnie się napiję. - Starszawy męŜczyzna wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Wygląda mi jednak na to, Ŝe będę musiał się zadowolić tymi wypocinami gondara, który te maszyny rozlewają do filiŜanek.

Cray roześmiała się hałaśliwie, jakby usłyszała dobry dowcip. Zdumiony Luke pomyślał, Ŝe po raz pierwszy od wielu miesięcy słyszy, jak kobieta się śmieje. Wydało mu się to dziwne, ale nigdy jeszcze nie widział jej tak odpręŜonej.

- Ustawiłeś się w kolejce po te najnowsze taśmy, Luke'u? -zapytała. - Nie mam zielonego pojęcia, kto zaopatrywał bibliotekę na tej łajbie. Nie ma tu niczego nowszego niŜ...

- Posłuchaj, muszę z tobą porozmawiać – przerwał jej Skywalker. Kiwnął głową, pokazując rozsunięte drzwi, przez które sam wszedł do mesy. - W cztery oczy.

Cray zmarszczyła czoło. Sprawiała wraŜenie lekko zaniepokojonej, chociaŜ było jasne, Ŝe widzi w nim tylko kolegę-szturmowca. Zapewne pozostały w jej mózgu wspomnienia, Ŝe oboje byli kiedyś przyjaciółmi. ChociaŜ zapewne nie traktowała ich powaŜnie, pamiętała je w ten sam sposób, jak uświadamiała sobie, Ŝe nazywa się

Cray Mingla. Luke wiedział, Ŝe w szczytowym okresie rządów Imperatora, jego szturmowcy byli fanatycznie lojalni i oddani, ale z tak głęboką indoktrynacją jeszcze nigdy się nie spotkał. CzyŜby miała stanowić rezultat eksperymentu, którego później zaniechano? A moŜe była czymś, wymyślonym jedynie na potrzeby tej misji stanowią-cej przecieŜ najściślej strzeŜoną tajemnicę?

Nabrał głęboko powietrza i zaczął się zastanawiać, w jakim stopniu obecne zdezo-rientowanie i zawroty głowy były pozostałościami po przeŜytym wstrząsie, a w jakim efektem ubocznym szoku, doznanego podczas tak głębokiej indoktrynacji. Domyślał

Dzieci Jedi 80

się, Ŝe jeŜeli pragnie wyrwać Cray z oszołomienia, musi posłuŜyć się całą dostępną siłą Mocy.

Kobieta wstała od stołu i podąŜyła za nim w stronę drzwi. Idąc, od niechcenia ko-pała leŜące talerze i kubki, by na końcu kopnąć nawet robota typu MSE. Stąpała, sta-wiając długie kroki jak męŜczyzna. Zapewne czyniła to podświadomie, podobnie jak Gamorreanie porozumiewali się w basicu. Czekający obok drzwi Threepio i Nichos podąŜyli za nimi, starając się nie rzucać w oczy. Luke dyskretnie sięgnął po blaster. Uchwycił rękojeść, nie wyjmując broni z olstra, po czym kciukiem nastawił przełącznik na najmniejszą moc ogłuszania.

Nie miał cienia szansy, by posłuŜyć się bronią. Zanim doszedł do drzwi, przystanął podobnie jak Cray, Ŝeby pozwolić wyjść z

mesy białym futrzakom, nadal trzymającym prymitywne maczugi. - Nie mam bladego pojęcia, dlaczego to wszystko schodzi na psy - mruknęła Cray,

kręcąc głową. - Popatrz tylko na nich. Ściągają rekrutów z całej cholernej okolicy. Nie-długo zaczną werbować śmierdzących kosmoludków.

Trójnogie istoty nie przestawały błąkać się po mesie, od czasu do czasu potykając się o krzesła i stoły albo przewracając o roboty typu MSE. Było jasne, Ŝe indoktrynacja, która w przypadku Gamorrean przyniosła tak wspaniałe rezultaty, sprawiła, Ŝe nie-szczęśnicy stali się - bez względu na to, kim byli - oszołomieni i zdezorientowani. Cie-kawe - pomyślał Luke - w którym miejscu ich ciał dołączono elektrody aparatury in-doktrynującej?

Nagle drzwi w przeciwległej ścianie sali z trzaskiem się rozsunęły. Jakiś głos krzyknął:

- Brać ich, chłopaki! Do mesy wpadli Gamorreanie naleŜący do wrogiego plemienia Klaggów. Ugbuz i Gakfeddowie natychmiast przewrócili kilka stołów i ukryli się za ich bla-

tami. W powietrzu zaczęły się krzyŜować błyskawice blasterowych strzałów. Odbijały się od blatów i ścian, po czym szybowały we wszystkie strony. Klaggowie byli takŜe odziani w kawałki pancerzy szturmowców, przymocowane do skórzanych i samodzia-łowych ubrań za pomocą samoprzylepnej taśmy. RównieŜ wykrzykiwali rozkazy i mio-tali obelgi, posługując się basikiem. Cray zaklęła, szybko obaliła stół i zanurkowała, Ŝeby ukryć się za tą prowizoryczną tarczą. Wyciągnęła blaster i nie przejmując się śmiercionośnymi błyskawicami szybującymi we wszystkie strony, zaczęła odpowiadać strzałami. Dziwacznym zrządzeniem losu juŜ pierwszy trafił w płytę pancerza, przymo-cowaną na torsie jakiegoś Klagga. Odrzucił go pod ścianę, gdzie stali jego ziomkowie, którzy na ten widok albo zanurkowali pod stoły, albo nie przestając strzelać, rozbiegli się po mesie. Niektórzy byli uzbrojeni w blasterowe karabiny lub półautomatyczne pistolety. Inni trzymali miotacze pocisków, paraliŜujące włócznie albo topory. Wszyscy bez wyjątku byli beznadziejnymi strzelcami.

Oba plemiona rzuciły się w wir walki i po chwili w powietrzu zaczęły latać ka-wałki metalu, śmieci i odrąbane kończyny. Wyglądało na to, Ŝe Gamorreanie wzięli się za łby, zupełnie jakby chcieli kontynuować walkę, rozpoczętą obok kadłuba „DrapieŜ-nego Ptaka".

Page 41: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 81

- ŚmiecioŜercy! Buntownicy! - krzyknęła nagle Cray. Wyskoczyła spod stołu i włączyła się do walki. - Panie kapitanie!

- Cray! - krzyknął rozpaczliwie Luke. Przebiegł dwa kroki, czując, Ŝe pokład zaczyna umykać spod jego stóp. Zderzył

się z dwoma kręcącymi się bezradnie trójnoŜny-mi istotami, które miały trudności z odnalezieniem drzwi, mimo iŜ te znajdowały się o trzy metry przed nimi. Ujrzawszy to, jeden z Klaggów głośno ryknął. Uniósł siekierę do zadania ciosu, po czym skoczył w ich stronę. Luke potknął się i omal nie przewrócił, ale w ostatniej chwili popchnął nie-szczęśników w stronę wyjścia. Później chwycił jakieś krzesło i pozwolił, Ŝeby wbiło się w nie ostrze opadającej siekiery. Klagg jednak silnym ciosem obalił Luke'a na podłogę, po czym wyrwał siekierę i puścił się w pogoń za bezbronnymi trójnoŜnymi istotami. Chwycił jedną z nich za kończynę. Istota zaczęła rozpaczliwie skrzeczeć i wymachiwać mackami. Luke wstał, wezwawszy na ratunek całą siłę Mocy. Nie mógł nawet marzyć o tym, Ŝeby wyrwać siekierę z łapy napastnika. Ponownie chwycił krzesło i zamachnąw-szy się, z całej siły grzmotnął Gamorreanina po plecach. Później wyciągnął świetlny miecz, zapalił i stanął w drzwiach, aby zagrodzić drogę. Zaczekał, aŜ zawodzące trój-nogi znikną za zakrętem korytarza.

Gamorreanin cisnął w niego stołem, który Luke rozciął w locie na dwie części. Napastnik zadał cios siekierą w tej samej chwili, kiedy jakiś odbity od ściany strzał z blastera musnął ramię Skywalkera. Albo jednak blaster został nastawiony na minimalną moc, albo ogniwa energetyczne były bliskie wyczerpania, gdyŜ błyskawica tylko obali-ła oszołomionego Luke'a na podłogę. Mistrz Jedi poczuł, Ŝe ma kłopoty z oddycha-niem. Czując, Ŝe za chwilę zemdleje, przetoczył się po metalowych płytach. Nie potra-fiłby odpowiedzieć na pytanie, czy powinien rozciąć Gamorreanina, któremu na pomoc pospieszył jeden z ziomków... CzyŜby znów dwoiło mu się w oczach? Zdecydował się i odciął rękę napastnika, po czym postanowił wstać i wyjść z mesy. Nie potrafił... W głowie czuł taki zamęt, Ŝe nawet nie byłby w stanie powiedzieć, dlaczego. Mógł tylko unieść świetlny miecz i spróbować przeciąć drugiego Gamorreanina. Zamiast tego roz-ciął blat opadającego stołu, zanim ten zdąŜył zmiaŜdŜyć mu kości.

Poczuł, Ŝe ogarnia go dziwna bezsilność. Miał wraŜenie, Ŝe coś złego dzieje się z siłą ciąŜenia...

Zorientował się, Ŝe Klaggowie zniknęli, pozostawiając w mesie pobojowisko, peł-ne kałuŜ krwi i połamanych mebli. Zachował przytomność na tyle długo, aby wyłączyć ostrze świetlnego miecza.

Oprzytomniał, czując w lewej nodze tak potworny ból, jak gdyby ktoś polewał ją

Ŝrącym kwasem. Krzyknął i zacisnął palce na cuchnącym kocu, na którym spoczywał. W tej samej chwili ktoś uderzył go w twarz z takim rozmachem, jakby chciał, Ŝeby znowu zemdlał. Luke na chwilę zapomniał o oddychaniu. Kręciło mu się w głowie i zbierało na wymioty.

- Czy nie powinnaś przynieść czegoś z ambulatorium, Ŝeby opatrzyć tę ranę? Głos Ugbuza.

Dzieci Jedi 82

W odpowiedzi Luke usłyszał pełne złości piskliwe chrząknięcie, a później poczuł, jak po jego twarzy i obnaŜonym torsie zaczęły kapać krople ciepłej śliny. Poczuł na-stępne ukłucie bólu, jakby ktoś szarpnął bandaŜ, którym owinięto jego lewą nogę.

To nie bandaŜ - pomyślał w chwilę później, kiedy zidentyfikował następny dźwięk, będący czymś pośrednim między krótkim trzaskiem i skrzekiem, spowodowa-ny niewątpliwie odrywaniem samoprzylepnej taśmy z rolki. Dobrze znał ten dźwięk. Gdyby nie samoprzylepna taśma, Rebelia zakończyłaby się juŜ w ciągu pierwszego roku.

Poczuł podmuch zimnego powietrza na udzie, kolanie i stopie. I dotyk szorstkich, zakończonych pazurami palców przylepiających deski łubków do jego nogi.

Szarpnięcie okazało się tak silne, Ŝe znów krzyknął. Usłyszał mruknięcie Ugbuza: - Weźcie się w garść, Ŝołnierzu. Zaczął się zastanawiać, czy istniało prawdopodobieństwo, Ŝeby oficer imperial-

nych szturmowców został zabity od tyłu przez jednego ze swoich Ŝołnierzy. Otworzył oczy. Znajdował się w szałasie. W SZAŁASIE? Sklepienie, wznoszące się zaledwie

metr czy dwa nad jego głową, zostało sporządzone z plastikowych rurek, wzmocnio-nych kawałkami pancerza szturmowca i talerzami, zabranymi z mesy. Wszystko było powiązane kawałkami drutu i oklejone niezastąpioną samoprzylepną taśmą. Jedyne oświetlenie zapewniał panel jarzeniowy, zawieszony na którejś z grubszych plastiko-wych rurek pełniących funkcję krokwi. Ciągnęły się od niego przewody dołączone do stojącej w kącie szałasu baterii zasilającej typu Scale-20, o rozmiarach sporego plecaka. Za otworem, pełniącym funkcję drzwi i częściowo przysłoniętym srebrzystym termo-izolacyjnym kocem, na którym widniał wyraźny nadrukowany napis WŁASNOŚĆ IMPERIALNEJ MARYNARKI, moŜna było dostrzec majaczące w półmroku szare metalowe ściany większego pomieszczenia, zapewne sali gimnastycznej albo ładowni. W pobliŜu otworu drzwiowego stał Ugbuz. Gamorreanin skrzyŜował ręce na torsie i spoglądał na rannego Luke'a spoczywającego na łoŜu, zarzuconym brudnymi kocami. Obok łoŜa klęczała masywna, groźnie wyglądająca gamorreańska maciora, zajęta przy-klejaniem łubków do zranionej nogi. Luke przypomniał sobie, Ŝe Pothman pokazywał ją, kiedy przebywali na Pzob. Nazywała się Bullyak i była naczelną samicą plemienia Gakfeddów.

- No, jazda, nie zgadzam się na Ŝadne symulowanie w swoim oddziale, Ŝołnierzu - warknął Ugbuz, kiedy Bullyak odwróciła się w drugą stronę. - Straciliśmy kilku ludzi, a kilku innych zostało rannych, ale nie dopuszczę, Ŝeby ci buntownicy przeszkodzili mi w wykonaniu zadania.

Wyciągnął płaską metalową manierkę, odkorkował i podał Skywalkerowi. Same opary mogłyby zwalić z nóg dorosłego bantha. Luke pokręcił głową.

- Pij! - rozkazał Gamorreanin. - Nie ufam Ŝołnierzom, którzy nie piją. Mistrz Jedi przyłoŜył wylot manierki do ust, ale nie pozwolił, Ŝeby choćby kropla

alkoholu spłynęła do gardła. Nawet jednak taki lekki ruch wywołał szkaradne pulsowa-nie bólu w zranionej nodze. Pozbycie się go wymagało od Luke'a skorzystania z całej

Page 42: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 83

wiedzy, jaką poznał przez te wszystkie lata; całej władzy nad Mocą przepływającą przez jego ciało.

Siekiera - pomyślał. Obaj Gamorreanie, którzy go zaatakowali, mieli w rękach siekiery. CzyŜby któryś zdołał jednak zadać cios w ostatnich chwilach walki? Nie pa-miętał tego, ale doskonale przypominał sobie, Ŝe nie mógł pozbierać się z podłogi.

Oprócz tego czuł ból w głowie. Po raz pierwszy uświadomił sobie przeraŜająco ja-sno, Ŝe musi natychmiast zrobić coś, aby jego rany zostały fachowo opatrzone. Wie-dział, Ŝe bez tego nie moŜe się bronić, a przeczuwał, Ŝe z kaŜdą chwilą będzie tego coraz bardziej potrzebował.

Dlaczego w środku tego wielkiego pomieszczenia było aŜ tak ciemno? - Co się stało ze szturmowcem Cray Minglą, panie kapitanie? -zapytał. - Takim

szczupłym jasnowłosym chłopakiem? W panującym półmroku zobaczył, Ŝe Ugbuz zmruŜył oczy i obdarzył go nieufnym

spojrzeniem. - Twój kolega? Luke kiwnął głową. - Zaginął podczas walki. Ci parszywi buntownicy! Dwóch Ŝołnierzy zabitych i

trzech innych zaginionych. Świńskie syny. Ale jeszcze ich dopadniemy. Bullyak zakwiczała coś gniewnie do Ugbuza. Jej długie siwozielone warkocze

spoczywały nieruchomo na skórze sześciorga ogromnych piersi, przyprószonej jakby szronem i oszpeconej bliznami ukąszeń. Morrty były pasoŜytami Ŝywiącymi się krwią, szarymi, porośniętymi sierścią i mającymi długość mniej więcej palca. Luke widział, Ŝe nawet w tej chwili jeden przyssał się z boku szyi Ugbuza, a inny pełznął w górę warko-cza Bullyak. Podobne do łebków szpilek oczka błyskały ze wszystkich miejsc szałasu, iskrzyły się po kątach, a nawet na krokwi. Koce cuchnęły charakterystyczną wonią tych stworzeń.

Powoli, cierpiąc straszliwe męczarnie, Luke spróbował wstać z łoŜa. Bullyak warknęła coś do niego, a później wcisnęła mu w dłoń jakąś laskę. Niemal

dwumetrowej długości sękaty, chociaŜ wygładzony kawał drewna, z pewnością słuŜył kiedyś na Pzob jako broń. Skywalker przekonał się, Ŝe lewa nogawka jego spodni zo-stała rozcięta aŜ do uda, zapewne dlatego, aby moŜna było opatrzyć nogę. Wiedział jednak, Ŝe nawet gdyby usiłował na niej stanąć, nie utrzymałaby cięŜaru jego ciała. Maciora owinęła mu lewą stopę brudnymi szmatami. Ku swojemu zdumieniu Luke stwierdził, Ŝe jego świetlny miecz jest nadal przypięty do pasa.

Maciora popchnęła go w stronę otworu drzwiowego, przy czym uczyniła to z taką siłą, Ŝe mistrz Jedi zachwiał się i omal nie runął na podłogę.

- Mówi, Ŝebyś wziął sobie trochę kawy - burknął Ugbuz z dobrodusznym uśmie-chem, widocznie charakterystycznym u imperialnego oficera. - Poczujesz się jak nowo narodzony.

- Panie Luke'u! Skywalker odwrócił głowę w tamtą stronę. Zobaczył dwadzieścia kilka szałasów,

wzniesionych pod ścianami wielkiego pomieszczenia, które z całą pewnością było kie-dyś ładownią. Do budowy uŜyto płyt drzwi, kawałków metalowych albo plastików przedmiotów i karbowanych bocznych ścian jakichś skrzyń i pojemników, a takŜe ko-

Dzieci Jedi 84

ców, fragmentów pancerzy, talerzy z mesy, kawałków drutu i kabli. Wszystko sklejono w całość za pomocą nieodzownej samoprzylepnej taśmy. Podłogę ładowni zaśmiecało jeszcze więcej talerzy i kubków po kawie, wskutek czego w pomieszczeniu unosiła się woń gnijących odpadków. Z usuwaniem stosów śmieci nie nadąŜały roboty typu MSE-15 uwijające się jak mrówki po kwadratowej wolnej przestrzeni pośrodku ładowni. W wielkiej sali było widać tylko kilku Gamorrean.

W mrocznym otworze tuŜ za progiem rozsuniętych drzwi stał i czekał Threepio. Na widok Luke'a zapewne załamałby ręce, gdyby pozwalało mu na to oprogramowanie.

Powoli, utykając i czując podczas kaŜdego kroku przenikliwy ból, Luke przeszedł piętnaście metrów dzielących go od złocistego androida. Threepio uczynił ruch, jakby pragnął przejść przez próg i pomóc, ale znieruchomiał. Zapewne doszedł do wniosku, Ŝe nie powinien.

- Jest mi strasznie przykro, panie Luke'u - odezwał się przepraszająco. - Pomógł-bym panu, ale Gamorreanie nie wpuszczają androidów do swojej wioski. Espe Osiem-dziesiątki kilkakrotnie próbowały rozebrać te szałasy, a uŜyte do ich budowy przedmio-ty ułoŜyć we właściwych miejscach, ale... no cóŜ...

Luke oparł się o metalową ścianę i chociaŜ nie umiałby powiedzieć, dlaczego, wy-buchnął śmiechem.

- Dzięki, Threepio - rzekł w końcu. - Dziękuję ci za to, Ŝe podąŜałeś za mną aŜ tu-taj.

- No, wie pan, panie Luke'u! - W głosie androida zabrzmiało szczere oburzenie, jakby na samą myśl o tym, Ŝe Luke mógłby w niego zwątpić. - Po tym okropnym za-mieszaniu, do jakiego doszło w tamtej mesie...

- Czy widziałeś, co się stało z Cray? Ugbuz twierdzi, Ŝe zaginęła... - Została porwana przez plemię Klaggów. Wygląda na to, Ŝe tamci uwaŜają Gak-

feddów za buntowników i na odwrót. Nichos postanowił wyśledzić, dokąd poszli. Pani Cray walczyła dzielnie i męŜnie, ale obawiam się, Ŝe nie była dla nich równorzędnym przeciwnikiem.

ZauwaŜył, Ŝe mistrz Jedi oderwał plecy od ściany, i podszedł do niego, cicho brzę-cząc serwomotorami. Obaj wyszli na korytarz. Kuśtykając, Skywalker usiłował się skupić, by nie myśleć o przenikliwym bólu. Przekonał się jednak, Ŝe samo zwalczanie bólu wymaga od niego o wiele większego skupienia niŜ wówczas, kiedy próbował zo-gniskować Moc, aby przepływając przez jego ciało, usuwała skutki pierwszego wstrzą-su. Musiał odnaleźć pokładowe ambulatorium i to szybko. Z pewnością jego rana jest bardzo powaŜna. Ugbuz nie będzie mógł mu zarzucić, Ŝe tylko symuluje.

- Masz pojęcie, gdzie mieści się ich baza? - Obawiam się, Ŝe nie, proszę pana - odparł Threepio. - Kapitan Ugbuz rozesłał

zwiadowców i rozkazał im, Ŝeby odnaleźli twierdzę, a zatem jest oczywiste, Ŝe i on tego nie wie.

- Odnalezienie Klaggów nie powinno być trudne - oznajmił Luke, który idąc kory-tarzem, otwierał kaŜde mijane drzwi, wiodące przewaŜnie do innych ładowni. Dzięki temu, Ŝe „Oko Palpatine'a" zostało zbudowane w ten sposób, by przypominało astero-idę, korytarze statku ciągnęły się jak okiem sięgnąć, nie przegrodzone Ŝadnymi

Page 43: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 85

drzwiami. Wszystkie panele jarzeniowe się świeciły, rzucając zimny blask na szare metalowe ściany. Tu i ówdzie na ciemnych płytach podłogi widniały białe plamy po-rzuconych talerzy z mesy i kubków po płynach. W pewnej chwili minęła ich samotna trójnoŜna istota, bezradnie wałęsająca się po korytarzu. Skierowała na nich wszystkie troje zielonych oczu, ocienionych długimi rzęsami.

- Nie jestem tego pewien, proszę pana. Espe Osiemdziesiątki, które sprzątają te ko-rytarze, bardzo dokładnie wyczyściły wszystkie podłogi i ściany, tak Ŝe z pewnością nie pozostały Ŝadne ślady.

Luke przystanął i oparł się o ścianę. Zamknął oczy, czując, Ŝe znów zakręciło mu się w głowie. Zastanawiał się, czy inni mistrzowie Jedi takŜe musieli przechodzić przez coś takiego.

- Co tu się stało? - zapytał nagle, otworzywszy oczy. Fragment korytarza, widocz-ny bezpośrednio przed nimi, tonął w mroku. Podobnie jak w samej ładowni, w której mieściła się wioska Gakfeddów, a takŜe jej najbliŜszych okolicach, tak i tu panele ja-rzeniowe na odcinku ponad stu metrów były wygaszone. Osłona luku na korytarzu była częściowo oderwana. Ze środka ktoś wyciągnął przewody i kable, które ciągnęły się teraz pod ścianą korytarza niczym wnętrzności wypatroszonej bestii. Kiedy Luke, uty-kając, podszedł do otworu, poczuł znajomy odór, co prawda trudno uchwytny i jakby lekko zmieniony, ale niezwykle charakterystyczny...- Jawowie?

Gdyby Threepio miał płuca, z pewnością wydarłoby się z nich pełne cierpienia westchnienie.

- Obawiam się, Ŝe tak, proszę pana. Wygląda mi na to, Ŝe z planet, na których przed trzydziestu laty Imperium pozostawiło niezbędne do wykonania zadania oddziały szturmowców, zautomatyzowane ładowniki zabierały wszystkie prymitywne istoty, jakie mogły znaleźć.

- No, świetnie - westchnął Skywalker. Pochylił się, Ŝeby zbadać krawędź splądrowanego luku. Na obrzeŜach zauwaŜył

mnóstwo brudnych odcisków niewielkich palców. Był ciekaw, ilu niewysokich i odzia-nych w brunatne płaszcze zbieraczy śmieci porwał imperialny ładownik z Tatooine.

- Te istoty, które widzieliśmy w stołówce, to Talzowie z Alzoca Trzy- ciągnął Threepio. - Nie rozglądałem się gdzie indziej, panie Luke'u, ale wiem, Ŝe na pokładzie przebywają takŜe Affytechanie z Dom-Braddocka i Stwórca wie, jakie inne istoty!

- No, świetnie - powtórzył Luke i kuśtykając, ruszył w dalszą drogę. - A zatem je-Ŝeli zechcę wysadzić ten pancernik, zanim dotrze w okolice Plawal, muszę najpierw znaleźć kilka wojskowych transportowców i jakoś namówić wszystkich, aby weszli na pokłady. Przypuszczam, Ŝe zawsze będę mógł powiedzieć Gamorreanom, iŜ to rozkaz, ale...

Zawahał się, kiedy przypomniał sobie nieprawdopodobną celność artylerzysty pancernika, tego samego, który, zdaniem Threepia, nigdy nie istniał.

Bez względu na to, co innego zostało zautomatyzowane na pokładach „Oka Pal-patine'a", mógł pozostać j eden Ŝywy człowiek załogi pragnący wykonać powierzone zadanie.

- Jesteśmy na miejscu - odezwał się po chwili. - Właśnie tego szukaliśmy.

Dzieci Jedi 86

Pokonali pogrąŜony w ciemnościach odcinek korytarza i znaleźli się znów w miej-scu jasno oświetlonym przez panele jarzeniowe. Niewielki gabinet po prawej stronie musiał pełnić kiedyś funkcję biura nadzorcy ładunku albo kwatermistrza. Na blacie przymocowanego do ściany czarnego stołu spoczywała duŜa wygięta klawiatura, a nad nią było widać czarny ekran komputerowego monitora. Luke opadł z ulgą na wyścieła-ne skórzane siedzenie wygodnego fotela - z pewnością naleŜącego do kwatermistrza -pomyślał. Oparł laskę o biurko, po czym pstryknął włącznikiem urządzenia.

- Zanim cokolwiek przedsięweźmiemy, spróbujmy je namówić, Ŝeby powiedziało, ile jeszcze mamy czasu - odezwał się.

Wystukał na klawiaturze śądanie określenia stanu bieŜącego. Polecenie nie było niczym niezwykłym, a juŜ z pewnością nie wymagało ujawniania Ŝadnych tajnych in-formacji. Uzyskanie odpowiedzi na pytanie, kiedy „Oko" miało dotrzeć w okolice Pla-wal, pozwoliłoby mu się zorientować, jak szybko musi zacząć działać.

* Czas trwania wyprawy zgodny z celami, stawianymi przez Wolę - Hmm? Wystukał słowo Menu. * Wola sprzeciwia się podawaniu tej informacji Współrzędne, wystukał Skywalker. * Obecne połoŜenie zgodne z harmonogramem, ustalonym przez Wolę. śadne

inne informacje nie są potrzebne - Naprawdę nie chcieli ryzykować, Ŝe ktokolwiek niepowołany dowie się o celach

tej misji, prawda? - mruknął do siebie. Ekran przed jego oczami ściemniał, a słowa zniknęły. Luke wezwał na pomoc

energię Mocy, z uporem lecząc i wzmacniając powoli gojącą się tkankę mózgu. Pokładowe ambulatorium - pomyślał. - Zaraz po tym powinienem odnaleźć pokła-

dowe ambulatorium. - Kiedy przyleciał ostatni ładownik, Threepio? - Wydaje mi się, Ŝe wczoraj - odparł złocisty android. - Nim właśnie przylecieli

Talzowie. Luke zaczął się zastanawiać. - To ma sens - odezwał się w końcu. - JeŜeli zaleŜy im na tym, by nie wzbudzać

podejrzeń, nie będą chcieli rzucać się w oczy i odczekają dzień czy dwa, a moŜe nawet dłuŜej, zanim dokonają następnego skoku w nadprzestrzeń. MoŜe nawet o wiele dłuŜej, w zaleŜności od tego, kto, ich zdaniem, obserwował ich przed trzydziestu laty.

Niemal z całą pewnością Ben Kenobi. Bail Organa. Mon Moth-ma. To właśnie ci ludzie byli świadkami pięcia się senatora Palpatine’a po szczeblach władzy i narodzin Nowego Ładu. Z początku patrzyli na to wszystko podejrzliwie, a później z narastają-cym niepokojem.

- Statek jest dostatecznie przestronny, Ŝeby nawet kilka kompanii Ŝołnierzy przez jakiś czas czuło się jak u siebie w domu.

Schemat, wystukał Luke. Na ekranie pojawił się schemat pomieszczeń całego pokładu. Luke bez trudu zi-

dentyfikował ogromną ładownię i gabinet kwatermistrza, w którym właśnie się znaj-

Page 44: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 87

dował. Z informacji, podawanej w rogu ekranu, dowiedział się, Ŝe przebywa na pokła-dzie dwunastym. Wystukał polecenie wyświetlenia schematów pokładów jedenastego i dziesiątego, a potem, oglądając je na ekranie, zwrócił uwagę na ich nieregularne kształ-ty. Okazało się, Ŝe pokładowe ambulatorium znajduje się dwa piętra pod nimi. Pokłady miały ogromne rozmiary, ale Luke liczył na to, Ŝe po następnych dwóch czy trzech dniach Ugbuz zrezygnuje z wysyłania zwiadowców, szukających członków wrogich plemion, z zadaniem zbadania pomieszczeń własnego pokładu.

Komputer odmówił wyświetlenia schematu pomieszczeń pokładu dziewiątego. Posługując się klawiaturą, Luke mógł tylko namówić go do ukazania schematów

pokładów o numerach od dziesiątego do trzynastego. Schemat ogólny, zaŜądał. * Wola sprzeciwia się podawaniu tej informacji Wykaz pomieszczeń zajmowanych przez wszystkie obce istoty przebywające

na pokładach statku. * Wszystko przebiega zgodnie z harmonogramem, opracowanym przez Wolę. Na pokładzie nie przebywają Ŝadne nieuprawnione obce istoty - Och, doprawdy? - mruknął Luke. Ponownie wystukał na klawiaturze Schemat

ogólny. * Wola sprzeciwia się podawaniu tej informacji Awarie i usterki. * Wola panuje nad sytuacją. Wola oświadcza, Ŝe w Ŝadnym pomieszczeniu nie

miały miejsca awarie ani usterki Nagle wszystkie panele jarzeniowe w pomieszczeniu zamigotały i ściemniały. Ja-

snoniebieskie litery na ekranie monitora skurczyły się do świecącego punktu pośrodku, który takŜe zniknął. Z ciemnego korytarza dobiegł piskliwy jazgot głosów Jawów, a po chwili szuranie oddalających się kroków.

Luke westchnął. - Nie podoba mi się to wszystko - powiedział. - Jestem pełen niedobrych przeczuć.

Dzieci Jedi 88

R O Z D Z I A Ł

7 W ambulatorium panowały ciemności, cisza i zimno. - Niech licho porwie tych Jawów, proszę pana! - wykrzyknął Threepio. Luke Skywalker poradził sobie, kiedy toczył walkę z własnym klonem, kiedy zo-

stał niewolnikiem Imperatora i ciemnej strony Mocy, kiedy był świadkiem masakr i niszczenia światów.

Teraz jednak przychodziły mu do głowy tylko słowa naleŜące do bogatego słow-nika Hana Solo.

- Chodźmy - westchnął w końcu. - Przekonajmy się, co jeszcze będzie moŜna zro-bić.

- To były całkiem przyzwoite wczesne modele robotów typu Too-Onebee, proszę pana - odezwał się Threepio, wysoko unosząc jeden z prętów jarzeniowych, pozosta-wionych w splądrowanym awaryjnym schowku w ścianie. - Oczywiście, powód, dla którego na pokładach nowocześniejszych statków te automaty są zaopatrywane we własne zasilacze, zamiast korzystać, jak te, z centralnego zasilania, jest boleśnie jasny.

Boleśnie - pomyślał Luke, opierając się o miękki plasten diagnostycznego łóŜka, automatycznie dostosowującego się do kształtów jego ciała. - Boleśnie jest z pewnością bardzo dobrym określeniem na tę okazję.

Kiedy Jawowie, poszukując przewodów i elementów, wyrwali ze ściany główny włącznik zasilania, wszystkie szafki zostały zablokowane. Mimo iŜ urządzenia diagno-styczne takŜe nie działały, Luke mógł być pewien, Ŝe jedno albo więcej ścięgien zostało zerwanych, sądząc po tym, jak poruszała się jego noga. Impulsy bólu promieniowały w górę uda, ilekroć pragnął oprzeć się na niej. Oznaczało to, Ŝe nawet gdyby nie prawdo-podobieństwo infekcji, będzie powaŜnie kulał, dopóki nie znajdzie się w ośrodku me-dycznym dysponującym właściwą aparaturą. Samo likwidowanie skutków pourazowe-go wstrząsu wymagało od niego zaangaŜowania całej leczniczej energii Mocy, jaką potrafił zogniskować, a był pewien, Ŝe nawet wówczas taki stan nie mógłby trwać bar-dzo długo.

Pragnąc dostać się do cennych podzespołów, Jawowie nie tylko rozcięli płyty czo-łowe i zerwali pokrywy. Zabrali takŜe większość autoleków, ukradli rdzenie energe-tyczne zasilające urządzenia do prześwietlania i dokonywania specjalistycznych badań.

Page 45: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 89

Wymontowali nawet regulator temperatury ze zbiornika bacta, wskutek czego połowa leczniczego płynu się wylała, tworząc na podłodze gigantyczną lepką kałuŜę.

To wszystko, jeŜeli chodzi o standardowe leczenie mające zregenerować siły. Luke chwycił jednego spośród całej hordy robotów typu MSE, które pracowicie

usiłowały poradzić sobie ze sprzątaniem nieprawdopodobnego bałaganu, po czym wy-ciągnął rdzeń energetyczny, odizolował końcówki przewodów i podłączył do zamków szuflad szafek, by je odblokować. Okazało się, Ŝe ambulatorium jest zaopatrzone w olbrzymie ilości gylocalu, przeraŜająco silnego środka przeciwbólowo-pobudzającego. Jego uŜycie pozwala nawet cięŜko rannym wojownikom dalej walczyć w sytuacjach, w których wstrząs dawno obezwładniłby ich albo zabił. Luke wyjął kilka czarnych opa-kowań i zaczął je ze wszystkich stron oglądać.

- Z pewnością spodziewali się, Ŝe natrafią na silny opór, nieprawdaŜ? - mruknął, odkładając pudełka z powrotem do szuflady.

Wiedział, Ŝe gylocal wietrzeje po mniej więcej dziesięciu latach przechowywania, a raczej rozkłada się na czynniki podstawowe -silnie trujące. Nawet gdyby jednak lek nadawał się do uŜycia, nie był pewien, jaki miałby wpływ na jego umiejętność władania Mocą.

Znalazł nieco słabsze lekarstwo w postaci nyexu, który jednak działał nasennie na wielu ludzi - Luke wiedział z doświadczenia, Ŝe i on zalicza się do ich grupy - a takŜe perigen, środek przeciwbólowy nie zawierający narkotyków.

PrzyłoŜył tampon nasączony perigenem do uda nieco powyŜej kolana i natych-miast poczuł, jak ból staje się łatwiejszy do zniesienia. Wiedział, Ŝe w przeciwieństwie do gylocalu lek nie działał pobudzająco. Zastosowanie go nie spowoduje, Ŝe zerwane ścięgna się zrosną ani Ŝe przestanie utykać. Liczył jednak na to, Ŝe przynajmniej nie musi się obawiać skutków pourazowego wstrząsu i przestanie borykać się z przenikli-wym bólem. Nie mogąc zanurzyć się w zbiorniku bacta, Ŝeby przyspieszyć leczenie skutków poprzedniego wstrząsu - a wiedział, Ŝe jego organizm miał najgorszy okres za sobą - postanowił skorzystać ze zwykłego wzmacniającego siły comarenu, który po-mógłby mu pozbyć się ostatnich objawów.

Przynajmniej tego lekarstwa nie brakowało. Smutniejszy był fakt, Ŝe w ciągu tych wszystkich lat większość antybiotyków i

wszystkie pokładowe zapasy synteciała uległy całkowitemu rozłoŜeniu, wskutek czego nie nadawały się do uŜycia.

W stojącej w jednym z sąsiednich laboratoriów szafie znalazł workowaty wojsko-wy szary kombinezon, na tyle obszerny, Ŝe mógł zmieścić oklejoną samoprzylepną taśmą i unieruchomioną nogę. Przebrał się, a później wepchnął do kieszeni wszystkie opakowania comarenu i perigenu, jakie mógł znaleźć. Na koniec przywiązał kilka ja-rzeniowych prętów do końca laski.

- W porządku, Threepio - powiedział. Zatrzasnął sprzączkę pasa z przypiętym świetlnym mieczem i opierając cięŜar ciała na lasce, wstał z automatycznie zmieniają-cego kształty fotela, na którym usiadł, Ŝeby się przebrać. - A teraz rozejrzyjmy się, czy nie znajdziemy gdzieś Cray.

Dzieci Jedi 90

W mrocznym korytarzu za drzwiami ambulatorium Talzowie -jak nazywał ich Threepio - na ich widok jak ogromne białe puchowe kule rozbiegli się we wszystkie strony. Mijając ciemne otwory magazynów i ładowni, Luke widział w blasku prętów jarzeniowych tylko małe czworokąty ich oczu. Dwa albo trzy razy przystawał i naka-zywał Threepiowi, Ŝeby przetłumaczył jego słowa.

- Jestem waszym przyjacielem - oznajmiał protokolarny android. - Nie wyrządzę wam krzywdy ani nie przyprowadzę tu nikogo, kto chciałby was skrzywdzić.

Mimo to ani jedna wielka włochata istota nie wydała w odpowiedzi Ŝadnego dźwięku.

- Imperium wykorzystywało ich jako niewolników harujących w kopalniach na Alzocu Trzy - wyjaśnił Skywalker, kiedy kierowali siew stronę widniejącej w oddali jasno oświetlonej części korytarza. - Alzoca nie moŜna było nawet znaleźć na gwiezd-nych mapach. Senat dowiedział się o istnieniu tej planety dopiero przed kilkoma laty, kiedy udało się złamać szyfry tajnych dokumentów naleŜących do przedsiębiorstw górniczych. Przedtem nikt nie miał pojęcia, co się tam dzieje. Ci nieszczęśnicy byli okłamywani, zdradzani... Nic dziwnego, Ŝe przywykli traktować nieufnie wszystkie istoty człekokształtne. Ciekaw jestem, jaki los spotkał szturmowców, którzy czekali na ich planecie, aŜ zostaną przetransportowani na pokład „Oka Palpatine'a".

W pobliŜu szybu windy zobaczyli grupę Talzów, zajętych karmieniem kilkunastu trójnogich istot. Włochate kule ustawiły na podłodze dwie miednice, zapewne wynie-sione z mesy: jedną wypełnioną wodą i drugą zawierającą obrzydliwą mieszaninę owsianki, mleka i pasty rybnej. Trójnogi klęczały obok miednic i skwapliwie się poŜy-wiały. Talzowie tylko raz spojrzeli na Luke'a i Threepia, po czym uciekli. Po kilku minutach, nie wiadomo skąd, przed szybem windy pojawiło się kilkanaście robotów typu MSE-15 i dwa automaty SP-80, które natychmiast zabrały się do sprzątania cze-goś, co uwaŜały za bałagan. Zdezorientowane trójnogi zaczęły krąŜyć wokół nich, bez-radnie przyglądając się, jak roboty siorbią resztki wody i poŜywienia. Automaty nie ustawały w pracy, mimo iŜ Luke kilka razy je odganiał. Roboty SP-80 czyniły heroicz-ne, aczkolwiek całkowicie nieskuteczne próby zgięcia się wpół, na tyle nisko, Ŝeby mogły uprzątnąć same miednice.

- Darzę wielkim szacunkiem wszystkie roboty naleŜące do grupy Specjalizowa-nych, panie Luke'u - odezwał się Threepio. Pochylił się, podniósł miednicę i wręczył starszemu i bardziej topornie skonstruowanemu automatowi. - UwaŜam ich za protopla-stów wszystkich innych androidów. Niestety, są tak strasznie ograniczone.

Threepio nie potrafił zidentyfikować mowy trójnogów ani udzielić na ich temat ja-kichkolwiek informacji. Co więcej, nawet programy tłumaczące protokolarnego andro-ida nie pozwalały na zrozumienie wszystkich słów ich języka. Luke dowiedział się tylko, Ŝe istoty są Ludem, który przybył ze Świata, a teraz szuka sposobu, Ŝeby tam powrócić.

- I ja takŜe, koledzy - westchnął Skywalker widząc, jak wrzecionowate istoty zni-kają w głębi korytarza, ale nie przestają poszukiwać właściwych drzwi, przez które mogłyby przejść i znaleźć się w domu.

Page 46: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 91

Przynajmniej winda nadal działała, chociaŜ buszujący po całym statku Jawowie mogli w kaŜdej chwili zmienić ten stan rzeczy. Małe cuchnące istoty były urodzonymi zbieraczami odpadków i złodziejaszkami. Szczególnie chętnie kradły kawałki metalu, drutu i wszystko, co wydawało się im jakimś urządzeniem. Na bocznej ścianie kabiny windy widniały tylko cztery podświetlone guziki, umoŜliwiające przedostanie się jedy-nie na pokłady o numerach od dziesiątego do trzynastego. Okazało się, Ŝe na poziomie dwunastym świecą się wszystkie panele jarzeniowe, a powietrze jest czyste i chłodne. LeŜące gdzieniegdzie na metalowych płytach talerze i kubki po płynach, a takŜe porzu-cone kawałki pancerzy szturmowców, dowodziły dobitnie, Ŝe po korytarzu kręcą się Gamorreanie. Mimo to, jak uprzedzał Threepio, automaty sprzątające typu SP-80 i niewielkie czarne kanciaste roboty typu MSE skrupulatnie zatarły wszystkie ślady, mogące ujawnić, którędy przechodzili uciekający Klaggowie.

Kiedy skręcili za róg, zdumiony Luke stanął jak wryty. Korytarz przed nimi został zablokowany przez coś, co na pierwszy rzut oka przypominało kolonię pękatych szaro-Ŝółtych i szaro-brunatnych grzybów wysokich na metr do półtora i wydzielających intensywną woń wanilii. Drugi rzut oka ujawnił mu, Ŝe grzyby mają ręce i nogi, ale Luke nadal nie widział niczego, co przypominałoby jakiekolwiek narządy.

- Wielkie nieba! - wykrzyknął Threepio. - Kitonaki! Jeszcze wczoraj Ŝadnego tu nie było!

Ruszył ku istotom. Luke podąŜył za nim. Gromada stojących na korytarzu Kitonaków liczyła co naj-

mniej trzydzieści istot, ale kolejna grupa przebywała w świetlicy znajdującej się po prawej stronie. Skywalker dotknął jednego i przekonał się, Ŝe istota ma umiarkowaną ciepłotę ciała, ale podejrzewał, Ŝe organy wewnętrzne mogą mieć o wiele wyŜszą tem-peraturę. Między ogromnymi fałdami tłuszczu dostrzegł u niektórych Kitonaków okrą-głe otwory w tych częściach ciał, które mogły być głowami. Zajrzał w głąb jednego i zauwaŜył dwa języki i trzy rzędy niewielkich zębów w kształcie stoŜków.

- Co one robią? - zapytał, zwracając się do złocistego androida. Zobaczył, Ŝe kilka istot miało na skórze otarcia i rany, zapewne zadane ostrym noŜem. Rany kiedyś krwa-wiły, ale teraz zaczynały się zabliźniać. Stworzenia zachowywały się, jakby nic o nich nie wiedziały.

- Czekają, aŜ ślimaki Chooba wpełzną do ich jam gębowych -odparł Threepio. - W ten sposób zdobywają poŜywienie.

- Miłe zajęcie, jeŜeli moŜna tak powiedzieć. - Luke zastanowił się i doszedł do wniosku, Ŝe w trakcie poszukiwań muszą kiedyś wrócić do mesy, chociaŜ z pewnością powinni zachować duŜą ostroŜność. - Wygląda na to, Ŝe w tej chwili nic im nie grozi.

- Och, z całą pewnością nic, panie Luke'u. - Threepio przeszedł pomiędzy dzi-wacznymi grzybami, dźwięcznie stawiając metalowe stopy. - Kitonaki zaliczają się do najbardziej wytrzymałych istot w całej galaktyce. Wiadomo, Ŝe bez szkody dla zdrowia potrafią obywać się bez poŜywienia całymi tygodniami, a czasami miesiącami.

- No cóŜ, będą musiały - zauwaŜył Skywalker, oglądając się przez ramię na grupę istot - o ile te ładowniki przez pomyłkę nie porwały ślimaków Chooba zamiast sztur-mowców.

Dzieci Jedi 92

W miejscu, gdzie oświetlenie zostało uszkodzone, a korytarze zamieniały się w pogrąŜone w ciemnościach jaskinie, rozjaśniane jedynie światłem jarzeniowych prętów i czasami migotliwym blaskiem Ŝółtej roboczej lampy, natknęli się na trupa Affytecha-nina, roślinoŜernej istoty pochodzącej z Dom-Braddena. Jak wygłodniałe robaki uwija-ły się przy nim roboty typu MSE, bezskutecznie usiłując uprzątnąć bałagan, co wyraź-nie przekraczało ich skromne moŜliwości. W obie strony na metalowych płytach kory-tarza ciągnęły się smugi zakrzepłej posoki, a w powietrzu unosiła się przyprawiająca o mdłości słodka woń zgnilizny. Luke nie odzywał się ani słowem. Uświadomił sobie, Ŝe na pokładach nie całkiem bezludnego statku moŜe czyhać wiele niebezpieczeństw.

Nagle w ciemnym korytarzu rozległ się przeraźliwy wrzask. Dolatywał z wielkiej ładowni, w której znajdowała się wioska Gakfeddów. Luke odwrócił się i utykając, puścił pędem w tamtą stronę. Słysząc dobrze znaną niemal metaliczną barwę dźwięku, domyślił się, Ŝe okrzyk musiał wyrwać się z gardła Jawy, przeraŜonego albo nawet konającego. Na długo przedtem, zanim stanął na progu drzwi ładowni, domyślił się, co zobaczy. Nie miał o Jawach pochlebnej opinii, ale mimo to poczuł, Ŝe opanowuje go zimna wściekłość.

Gamorreańscy szturmowcy znaleźli gdzieś niszczarkę dokumentów i trzymali te-raz nad nią schwytanego Jawę. Uchwyciwszy go za nadgarstki, opuszczali stopami w dół ku wirującym, ostrym jak brzytwy noŜom. Wokół urządzenia zgromadziło się czte-rech czy pięciu świnioludzi, a wśród nich wódz Ugbuz. Wszyscy głośno rechotali, opuszczając i unosząc nieszczęsnego małego więźnia.

Kiedy Luke stanął na progu gigantycznej ładowni i zobaczył, co się dzieje, zarea-gował niemal odruchowo. Posługując się Mocą odrzucił niszczarkę w kąt sali z taką siłą, Ŝe roztrzaskała się na kawałki, uderzając w odległą o dobre dziesięć metrów meta-lową ścianę.

Krok - który trzymał Jawę - odrzucił nędzny kłębek łachmanów na bok i odwrócił się, głośno złorzecząc i przeklinając. Ugbuz sięgnął po karabin blasterowy i wymierzył w drzwi ładowni. Kiedy Luke, kuśtykający ku niemu między szałasami, miał do przej-ścia kilkanaście metrów, niecierpliwie wyszarpnął broń z rąk Gamorreanina, a po chwi-li uczynił to samo z siekierą innego Ŝołnierza. Torturowanie kogokolwiek zawsze do-prowadzało go do wściekłości. Krok rzucił się ku niemu, wyciągając wielkie ręce, ale Skywalker uniósł go w powietrze niczym wór kamieni i przez chwilę przytrzymywał dwa metry nad pokładem, kierując na niego zimne błękitne oczy. Później, jakby od niechcenia, odrzucił go pod ścianę i odwróciwszy głowę, spojrzał na Ugbuza.

- Co to ma wszystko oznaczać, Ŝołnierzu? - ryknął rozwścieczony Gamorreanin. - To rebeliancki sabotaŜysta, który chciał przeszkodzić w wykonaniu naszej misji! Kiedy go pochwyciliśmy, miał przy sobie te przedmioty...

Zamaszystym gestem pokazał kłąb przewodów i kilkanaście komputerowych pły-tek z obwodami scalonymi, zakończonych wiązkami wyrwanych kabli. Wszystkie przedmioty leŜały w pobliŜu miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stała niszczarka.

Luke wbił w źrenice Gamorreanina dwa sztylety lodowato zimnych oczu. Pod wpływem tego spojrzenia juŜ po chwili Ugbuz musiał odwrócić głowę.

- Jak ci się zdaje, za kogo się uwaŜasz? - zapytał, o wiele ciszej i pokorniej.

Page 47: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 93

- NiewaŜne, za kogo się uwaŜam - odparł cicho Skywalker, po czym podszedł do wodza Gakfeddów. - WaŜne, kim jestem. -Ściszył głos do szeptu, tak by nie usłyszeli go pozostali Gamorreanie, i ciągnął: - Major Calrissian ze słuŜb specjalnych. Dwadzie-ścia dwa, dziewięćdziesiąt osiem, jedenaście be. - Podał numer seryjny bloku napędu „Sokoła Tysiąclecia". - Z wywiadu.

Gdyby oczy Ugbuza mogły rozszerzyć się ze zdumienia, uczyniłyby to bez waha-nia, podobnie jak porośnięte sierścią uszy, które obróciły się w stronę Luke'a i pochyli-ły na znak szacunku i zdumienia. Gamorreanin popatrzył ukradkiem przez ramię na miejsce, w które Krok odrzucił Jawę. ChociaŜ siła, z jaką małe ciało uderzyło o płyty pokładu, wystarczała, by połamać wszystkie kości, Jawa zniknął. Istoty słynęły z tego, Ŝe podobnie jak szczury, potrafiły znieść niemal kaŜdą fizyczną karę, Ŝeby później, kiedy odzyskiwały swobodę ruchów, wymknąć się przez pierwszą nie strzeŜoną dziurę.

Skywalker połoŜył dłoń na ramieniu kapitana szturmowców. Z wściekłości i wy-siłku, jaki kosztowało go posłuŜenie się Mocą, zakręciło mu się w głowie. WciąŜ drŜał, ale odezwał się cicho, starając się wzmocnić siłę głosu wszystkimi umiejętnościami mistrza Jedi.

- W porządku - powiedział. - Uczyniłeś, jak sądziłeś, Ŝe będzie najlepiej. Postąpi-łeś słusznie, chwytając tę istotę. Nie mogłeś wiedzieć, Ŝe działając na mój rozkaz, miała przeniknąć do oddziału Rebeliantów. Na szczęście nie stało się nic złego. Robiłeś, co mogłeś, by wywiązać się z obowiązku. Zapewniam cię, Ŝe wymienię twoje nazwisko w raporcie, który będę składał Wszechwładzy, ale później... Pozwól, Ŝe j a zajmę się prze-słuchiwaniem więźniów.

- Tak jest, panie majorze - odparł Ugbuz. Przez chwilę na jego twarzy malowało się typowo gamorreańskie rozczarowanie.

Później kapitan przypomniał sobie, Ŝe jest oficerem imperialnych szturmowców. Zasa-lutował.

- Spisałeś się na medal, kapitanie - rzekł Luke, wkładając w swoje słowa całą siłę Mocy, by subtelnie nasączyć umysł Ugbuza miłym ciepłem, jakie niesie ze sobą pew-ność otrzymania nagrody.

- Dziękuję, panie majorze! Pseudoszturmowiec zasalutował po raz drugi, po czym, głośno tupiąc buciorami,

udał się pod ścianę po karabin blasterowy. Po drodze dwa razy przystawał na chwilę, by obejrzeć się przez ramię na Skywalkera, który opierając niemal cały cięŜar ciała na sękatej lasce, zaczął właśnie kuśtykać w stronę drzwi.

- Bardzo dobrze, panie Luke'u - odezwał się cicho Threepio, kiedy słaby i wyczer-pany mistrz Jedi wychodził z wielkiej ładowni. -Mimo to uwaŜam, Ŝe naprawdę powi-nien pan znaleźć jakiś sposób, Ŝeby zniechęcić tych Jawów do dalszego grabienia przedmiotów i niszczenia elementów konstrukcyjnych statku, o ile nie chcemy wszyscy zamarznąć na śmierć ani się udusić. Wygląda na to, Ŝe te małe rabusie nie uświadamia-ją sobie, jaką szkodę wyrządzają swojemu środowisku.

- No cóŜ, nie oni jedni - zauwaŜył Skywalker. Przystanął i oparł się na lasce. Był zmęczony i osłabiony. Czuł ból w głowie, pul-

sujący nadal pomimo zaŜycia comarenu. Bardzo wątpił, czy gdyby groziło mu natych-

Dzieci Jedi 94

miastowe zamarznięcie, zdołałby zogniskować wystarczająco duŜo energii Mocy, by zapalić chociaŜby jedną świecę.

- Czy nie zechciałby pan tu przyjść, panie Luke'u? - odezwał się android. - Wydaje mi się, Ŝe znalazłem częściowy schemat pomieszczeń statku.

W czterech krystalpleksowych płytach, wiszących na ścianie gabinetu jakiegoś za-rządcy albo nadzorcy, wyryto schemat budowy pokładów od dziesiątego do trzynaste-go. Ukazano na nim szyby wind i korytarze, a takŜe oznaczone czerwonymi liniami trasy kabli energetycznych i niebieskimi - rurociągi, którymi płynęła woda, chłodziwo i substancje słuŜące do gaszenia poŜarów. Asymetria statku sprawiała, Ŝe na kaŜdym poziomie poprowadzono je w nieco inny sposób, wskutek czego były trudne do zapa-miętania. Luke oglądał asteroidę z zewnątrz i pamiętał, Ŝe miała raczej kształt podobny do ziarna fasoli niŜ kuli, tak więc wyŜsze pokłady musiały mieć mniejsze rozmiary i zajmować głównie część rufową pancernika. Przyglądając się trasom magistral chło-dziwa, doszedł do wniosku, Ŝe główna siłownia energetyczna, zasilająca reaktory, rdze-nie pamięciowe komputerów i stanowiska dział, musiała zostać umieszczona takŜe bliŜej rufy.

Posługując się komputerem, jaki znalazł w gabinecie nadzorcy, zaŜądał wyświe-tlenia pełnego schematu statku, ale został poproszony o podanie kodu umoŜliwiającego dostęp do tej informacji. Próbował po kolei wszystkich standardowych kodów impe-rialnych, jakie znał i o jakich dowiedział się od Cray, ale za kaŜdym razem na ekranie pojawiała się ta sama odpowiedź: Obecny stan wszystkich sekcji statku zgodny z har-monogramem i celami, określonymi przez Wolę.

Wola - pomyślał. - Program zarządzający. Centralny, spójny plan. Coś, co kontro-lowało działanie wszystkich urządzeń pancernika, od temperatury kawy, podawanej w mesie, do niemal ludzkiej precyzji celowania obronnych dział statku.

Niemal ludzkiej? Luke zaczynał w to coraz bardziej wątpić. To coś musiało wiedzieć, kiedy będzie miał miejsce następny skok w nadprze-

strzeni, po którym pancernik wyłoni się w pobliŜu Belsavis. To coś musiało znać plan bitwy, mającej się zakończyć całkowitym zniszczeniem bezbronnego miasta.

Nie wiedział o tym Ŝaden człowiek - pomyślał. - A zatem nie istniał nikt, kogo moŜna byłoby namówić, przekupić, zastraszyć albo zmusić do wyjawienia prawdy, gdyby został schwytany. Istniała jedynie Wola.

Powrócił do analizowania tego, co zostało ukazane na schemacie. - Musieli zaprojektować rurociągi paliwa w ten sposób, Ŝeby były jak najkrótsze -

oświadczył po kilku minutach, kiedy opuścił gabinet i zaczął kuśtykać korytarzem. U jego boku kroczył Threepio, jak zwykle cicho brzęcząc przy kaŜdym kroku. - A to oznacza, Ŝe wszystkie hangary powinny znajdować się w jednym miejscu albo co naj-wyŜej dwóch, w bakburcie i sterburcie. Pokładowe ambulatorium zostało usytuowane w bakburtowej połowie pokładu dziesiątego, a obok niego rozmieszczono szereg komór odkaŜających. A zatem moŜna się domyślać, Ŝe to wielkie nie oznaczone prostokątne miejsce na schemacie w sterburtowej części pokładu dziesiątego jest hangarem, w któ-rym osiadł nasz ładownik.

Page 48: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 95

Okazało się, Ŝe miał rację. Niestety, silniki ładownika zostały uszkodzone albo tylko unieruchomione. Luke nie mógł zrobić nic, by pobudzić je do Ŝycia.

- No cóŜ, dlaczego miałyby funkcjonować? - mruknął do siebie. - Spełniły prze-cieŜ swoje zadanie.

Gdyby nawet udało mu sieje uruchomić, ładownik nie został zaprojektowany w taki sposób, Ŝeby moŜna było go ręcznie sterować albo pilotować. Androidy typu G-40 stały milczące i nieruchome. Jeden został zresztą częściowo rozebrany przez Jawów, którzy nie mieli tyle sił, by go wynieść. Nigdzie nie było widać srebrzystych tropicieli wyglądających jak ogromne bańki.

Mistrz Skywalker zaczął umiejętnie majstrować przy mechanizmie kontrolnym windy towarowej. Wymagało to ponownego posłuŜenia się rdzeniem energetycznym i wiązką kabli, wyciągniętych ze środka nieco oburzonego robota typu MSE. Dzięki temu zdołał unieruchomić kabinę pomiędzy poziomem dziewiątym a dziesiątym, po czym rozsunął drzwi, tak Ŝe mógł przecisnąć się przez szparę między skrzydłami. Pod-czas gdy Threepio, który pozostał na pokładzie dziesiątym, nie przestawał biadolić i zwiastować najgorszych nieszczęść, Luke przywiązał do jednej łapy ładownika mniej więcej trzydziestometrową linę, którą znalazł w jakiejś szafie. ChociaŜ przyszło mu to z wielkim trudem, spuścił się po linie najpierw do kabiny windy, a z niej do hangaru na poziomie dziewiątym.

Mimo iŜ Ŝaden panel się nie świecił, Luke zorientował się, Ŝe lądowisko jest ogromną, pogrąŜoną w ciszy jaskinią. Ciemności rozjaśniało jedynie nikłe światło gwiazd, widoczne przez zasłonę siłowego pola mającego uniemoŜliwi ć ucieczkę powie-trza z wnętrza statku. Przez ogromne otwarte wrota, obrzeŜone skalnymi bryłami aste-roidy, wewnątrz której ukryto superstatek, Luke mógł podziwiać bezkresną pustkę mrocznych przestworzy. Kiedy „Oko Palpatine'a" dokonywało skoków w nadprzestrze-ni, Ŝeby zebrać oddziały szturmowców, którzy dawno zdąŜyli opuścić swoje posterunki, zgromadziło wokół siebie gromadę innych asteroid. Luke pomyślał, Ŝe zapewne dla lepszego kamuflaŜu. Niektóre wisiały teraz nieruchomo w przestworzach w niewielkiej odległości od statku, podobne do zbielałych odłamków gigantycznych kości.

Mroczne lądowisko sprawiało wraŜenie, Ŝe zostało zaprojektowane z myślą o przyjmowaniu tylko jednej średniej wielkości kapsuły. Ze sklepienia jaskini zwieszały się kable umoŜliwiające dołączenie ogniwa energetycznego, a namalowane na płycie lądowiska znaki wskazywały miejsce, w którym miał spoczywać statek -dokładnie pośrodku płyty, mając dziób zwrócony ku usianym gwiazdami przestworzom, widocz-nym przez drŜącą mgiełkę siłowego pola. W hangarze nie było jednak Ŝadnej kapsuły.

Zamiast niej pod ścianą stał pokiereszowany i osmalony samotny myśliwiec typu Y. Kiedy Luke, podpierając się laską przy kaŜdym kroku, ruszył w jego stronę, echo uderzeń zaczęło odbijać się od ścian i sklepienia wielkiej sali. Gdy uniósł laskę, Ŝeby w blasku prętów jarzeniowych zajrzeć w głąb sterowni, na kadłubie maszyny i ścianach zatańczyły migotliwe światła.

W sterowni myśliwca ustawiono fotele tylko dla dwóch osób. Luke nie widział dobrze z miejsca, w którym stał, ale wydawało mu się, Ŝe ciśnieniowe zaczepy obu foteli zostały wykorzystane.

Dzieci Jedi 96

- To wyjaśnia wszystko, co się stało - powiedział, zwracając się do androida. Opadł z ulgą na jedno z białych krzeseł, stojących w mesie, i przyjął z rąk Thre-

epia talerz z poŜywieniem. Popatrzył na danie, nawet całkiem nieźle udające pieczeń z dewbacka i papkę z raktofli, choć z pewnością sporządzone z innych składników i za-pewne napromieniowane w trakcie pakowania. Mimo zaŜycia perigenu miał wraŜenie, Ŝe jego noga omal nie odpadnie od reszty ciała - co przy jego obecnym samopoczuciu moŜe nie byłoby najgorszym rozwiązaniem. Czuł się zmęczony i obolały, ale miał wra-Ŝenie, Ŝe przynajmniej częściowo panuje nad sytuacją.

- Kiedy co się stało? - zainteresował się Threepio. - Co się stało przed trzydziestu laty - odparł Luke. - Jak powiedział nam Triv,

„Oko Palpatine'a" - a raczej cała misja zniszczenia Belsavis - została pomyślana jako ściśle tajna. Nie mieli o niej wiedzieć nawet rycerze Jedi. Właśnie dlatego wszystko zostało zautomatyzowane. Nie chcieli, Ŝeby doszło do przecieków informacji.

Mimo to miał miejsce jakiś przeciek, Threepio. Ktoś mimo wszystko się dowie-dział.

Jakiś dźwięk, dobiegający od drzwi, zmusił go do odwrócenia głowy. Przez próg mesy przeszło kilka trójnoŜnych istot, porośniętych piękną turkusowo-róŜową sierścią, bardzo długą i Ŝółtawą w okolicach bioder i macek. Luke wstał i opierając cięŜar ciała na lasce, pokuśtykał do kranu z wodą znajdującego się w sąsiedztwie podajników po-Ŝywienia. Z niemal metrowego stosu uŜywanych talerzy, piętrzącego się pod jedną ścianą, wyciągnął największy, jaki mógł znaleźć. Umył go w strumieniu bieŜącej wody, po czym napełnił i zaniósł trójnogom. Wiedział z doświadczenia, Ŝe samo postawienie naczynia na blacie stołu moŜe nie wystarczyć. Następnie polecił złocistemu androido-wi, by napełnił kilka innych talerzy owsianką. Biedne oszołomione istoty przyjęły ją z wdzięcznością, po czym natychmiast zanurzyły końce długich trąbek i zaczęły siorbać.

- Ktoś jednak się dowiedział - ciągnął Skywalker, nie przestając poić trójnogów. - I przyleciał do Mgławicy Stokrotka. Zapewne była to dwójka ludzi. Ich maszyna typu Y została uszkodzona przez ogień obronnych dział pancernika, które potrafią strzelać tak celnie, jakby mierzył Ŝywy człowiek. Mimo to tej dwójce udało się wylądować. Obezwładnili niektóre automatyczne urządzenia pancernika... Prawdopodobnie uszko-dzili wszystkie anteny odbiorcze, jakie mogli znaleźć, Ŝeby automaty nie mogły przyjąć rozkazu kontynuowania misji. Później zabrali kapsułę i odlecieli.

- Jaka szkoda, Ŝe przy okazji nie uszkodzili takŜe systemów samoobrony - wes-tchnął android.

- MoŜe nie mogli - odparł Skywalker. TrójnoŜne istoty zaspokoiły pragnienie i głód. Trąbiąc cicho i pohukując jedne do

drugich, zaczęły się rozchodzić. Luke i Threepio mogli powrócić do stołu, przy którym siedzieli, zanim pojawiły się trójnogi.

- Mierniki poboru energii urządzeń zasilających, jakie widzieliśmy w hangarze, wskazują, Ŝe tuŜ pod lądowiskiem urządzono parking maszyn krótkiego zasięgu. Do-myślam się, Ŝe znajdują się tam eskadry myśliwców osłaniających i wspierających – zapewne maszyn typu TIE, o czym świadczą wykresy zuŜycia mocy. Gdyby misja

Page 49: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 97

„Oka Palpatine'a" polegała na wysadzeniu desantu - a musiała, zwaŜywszy na fakt, Ŝe ładowniki zbierały oddziały szturmowców - gdzieś tu powinniśmy znaleźć takŜe sztur-mowe wahadłowce. MoŜliwe, Ŝe na którymś z wyŜszych pokładów, mniej więcej w tym samym miejscu, ale i nimi nie moŜna byłoby się posłuŜyć, gdyby ktoś myślał o locie na bardzo duŜe odległości. Ci dwaj, którzy chcieli odlecieć, musieli skorzystać z kapsuły.

- Rozumiem - odparł android. Przez chwilę stał w milczeniu, trzymając laskę Luke'a, a potem wyciągnął złocistą rękę i pomógł mu usiąść na poprzednim miejscu. - JeŜeli jednak anteny odbiorcze zostały zniszczone, co sprawiło, Ŝe statek obudził się do Ŝycia? -zapytał. - I to po trzydziestu latach?

Z korytarza za drzwiami mesy doleciała straszliwa kakofonia dźwięków. Luke ze-rwał się na nogi i pospieszył do wyjścia. Mimo iŜ utykał, udało mu się wyprzedzić an-droida. Tymczasem z korytarza dobiegały nadal ryki, chrząknięcia, kwiki i pomruki, zagłuszone po chwili przez tupot cięŜkich butów.

Okazało się, Ŝe to był samotny Klagg. Luke rozpoznał go natychmiast, poniewaŜ wszyscy członkowie tego plemienia Gamorrean nosili hełmy i pancerze Ŝołnierzy słu-Ŝących w imperialnej marynarce. Hełmy miały kształt sporych wiader, a częściami pancerzy były szare napierśniki, w niczym nie przypominające dobrze znanych białych pancerzy szturmowców odbywających słuŜbę w wojskach lądowych. Bez względu na to, gdzie znajdowała się ich baza, Klaggowie korzystali z innych zbrojowni niŜ Gak-feddowie. Luke zresztą wcale nie musiał zwracać uwagi na te szczegóły. PrzeraŜony i ogarnięty paniką Klagg uciekał, ścigany przez grupę piętnastu Gakfeddów, wyjących, wymachujących siekierami i paraliŜującymi włóczniami, uzbrojonych w karabiny i blastery. Od czasu do czasu któryś z członków grupy pościgowej przyciskał spust, dzięki czemu korytarz rozjaśniały rubinowe smugi, posyłane na oślep i odbijające się od ścian jak oszalałe szerszenie.

- Chodźmy! - krzyknął Skywalker. - Słucham pana? - Ucieka w kierunku własnej bazy! Luke przeszedł przez całą mesę, kierując się do drzwi, widocznych w przeciwle-

głej ścianie. Wiedział, Ŝe korytarz, którym Gakfeddowie gonili ofiarę, prowadzi doni-kąd, i Ŝe wcześniej czy później Klagg będzie musiał zawrócić. I rzeczywiście, po kilku sekundach usłyszał w korytarzu za plecami łomot butów samotnego Gamorreanina, a takŜe mlaskanie, czasami przerywane chrapliwym sapaniem. Pociągnął Threepia do zagłębienia, gdzie znajdował się wlot jednego z szybów pralni, tak by Klagg mógł przebiec obok, nie zwracając na nich uwagi. Później wyszedł na korytarz i zaczął na-słuchiwać. Wyglądało na to, Ŝe Gakfeddowie stracili orientację i zgubili ślad, poniewaŜ echo ich gniewnych okrzyków dobiegało teraz z sąsiedniego korytarza. Mimo to, wytę-Ŝywszy słuch, Luke mógł śledzić bez trudu samotnego Klagga, cięŜko dyszącego i z wysiłkiem stawiającego wielkie nogi. Gamorreanie nie zaliczali się do szybkobiegaczy. Gdyby Luke miał obie nogi zdrowe, potrafiłby przegonić kaŜdego bez trudu, ale nawet i teraz nadąŜał za uciekinierem, chociaŜ musiał podpierać się laską.

Jak na wpół się domyślał, a na wpół przewidział, Klagg kierował się w stronę rufy.

Dzieci Jedi 98

- Znaleźli jakiś sposób, Ŝeby przedostać się na pokłady, połoŜone nad pomieszcze-niami dla załogi - mruknął, zwracając się do androida. Szybko idąc, obaj mijali zbro-jownię za zbrojownią. Widzieli ograbione magazyny broni, a takŜe pomieszczenia, pełne otwartych albo rozbitych pojemników i skrzyń, z których wysypywały się na podłogę i korytarze stosy mundurów, butów, pasów i kawałków pancerzy. - Posłuchaj. Chyba zawraca. Dobrze wie, Ŝe musi dostać się na wyŜszy poziom.

Przystanął i wyjrzał za róg korytarza. Samotny Gamorreanin stał w otwartych drzwiach kabiny windy. Spoglądał ze złością na podświetlone guziki. Szukał takiego, który umoŜliwiłby mu dotarcie na pokład o numerze większym niŜ trzynasty, ale nie mógł go znaleźć. W następnej chwili pseudoszturmowiec wyskoczył z kabiny i rozej-rzał się w prawo i w lewo. Nastawił porośnięte sierścią uszy i nasłuchując, zaczął nimi poruszać. Jego cięŜki oddech było doskonale słychać w panującej ciszy. Luke przypo-minał sobie powiedzenie: „Spocony jak Gamorreanin". Dopiero teraz rozumiał jego sens. Całe ciało stworzenia było pokryte błyszczącą warstwą potu, którego przykrą woń wyczuwało się nawet z takiej odległości.

Po kilku chwilach Klagg ruszył w dalszą drogę. - Czy on zabłądził, panie Luke'u? - Threepio postarał się ściszyć głos tak bardzo,

Ŝe sprawiał wraŜenie pomruku, niemal szeptu. - Na to wygląda - odrzekł Skywalker. - Albo Gakfeddowie uniemoŜliwili mu po-

wrót korytarzem, którym przyszedł. Nagle dał się słyszeć gwar coraz głośniejszych okrzyków. Klagg przyspieszył do

niemrawego truchtu. Luke bez trudu nadąŜał za uciekającym Gamorreaninem, który mijał odcinki korytarza, jasno oświetlone zimnym blaskiem paneli jarzeniowych, raz po raz przedzielane fragmentami pogrąŜonymi w mroku, gdzie Jawowie ukradli wszystkie kable. Klagg poruszał ciągle uszami, nasłuchując odgłosów dolatujących zza jego ple-ców. Luke był ciekaw, czy Gamorreanin ma czuły słuch i czy moŜe usłyszeć cichy stuk jego laski o metalowe płyty i stłumione skrzypienie stawów Threepia.

Nagle dalszą drogę zagrodziły czarne drzwi, chronione przez blasteroodporny pancerz o podwójnej grubości i obrzeŜone jaskrawo świecącymi szkarłatnymi panelami jarzeniowymi. Gamorreanin dźgnął paluchem umieszczony na ścianie przycisk, ale kiedy drzwi się nie otworzyły, uniósł blaster i zamienił mechanizm w zwęgloną dymią-cą masę. Drzwi zadrŜały na zawiasach, a z umieszczonej nad nimi skrzynki rozległ się metaliczny głos:

- Osobom nie upowaŜnionym zabrania się przechodzenia przez te drzwi na wyŜsze pokłady z uwagi na bezpieczeństwo statku.

Gamorreanin postanowił uciec się do brutalnej siły. Wyszarpnął płytę czołową urządzenia umoŜliwiającego ręczne otwieranie drzwi, po czym z wysiłkiem zaczął ob-racać zapieczonym kołem. Z korytarza za plecami Luke'a dobiegały coraz głośniejsze krzyki. Skywalker zrozumiał, Ŝe Gakfeddowie takŜe musieli usłyszeć syntetyzowany przez komputer głos, który nie przestawał mówić:

- Osobom nie upowaŜnionym zabrania się przechodzenia przez te drzwi na wyŜsze pokłady z uwagi na bezpieczeństwo statku. W przypadku nieposłuszeństwa zostaną przedsięwzięte ostateczne środki.

Page 50: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 99

Rubinowe światło paneli jarzeniowych zaczęło mrugać. Drzwi rozsunęły się, ukazując dalszy ciąg korytarza, który kończył się czarnymi

stopniami metalowych schodów. Widać było takŜe szare ściany, ozdobione dziwnie nieregularną szachownicą jasnych kwadratów, świecących opalizującym blaskiem i rozmieszczonych w pozornie przypadkowy sposób, który sprawiał wraŜenie neutralne-go, ale takŜe złowieszczego.

- Zostaną przedsięwzięte ostateczne środki. Zostaną przedsięwzięte ostateczne środki. Zostaną przedsięwzięte...

- Tam jest ta śmierdząca zbuntowana świnia! Kiedy Klagg ujrzał, Ŝe Ugbuz i jego szturmowcy wyskakują w odległości dwu-

dziestu metrów od niego z bocznego korytarza, bez namysłu rzucił się do ucieczki. Skywalker, obserwujący go, uświadomił sobie - częścią umysłu, której nie sparali-

Ŝowało przeraŜenie - iŜ charakterystyczne „środki bezpieczeństwa", przedsięwzięte przez Imperium, z pewnością pozwolą ofierze zapuścić się dostatecznie daleko, Ŝeby nie mogła zawrócić, kiedy zadziałają.

I rzeczywiście, Gamorreanin zdołał przebiec pięć czy sześć kroków i dopiero wówczas ze ścian korytarza wystrzeliły krzaczaste błękitne błyskawice. Pochwyciły Klagga jak okrutne palce i rozprzestrzeniły się po całym ciele niczym delikatna sieć pająka torturującego ofiarę. Gamorreanin wrzasnął, po czym potknął się i upadł. LeŜał u stóp czarnych schodów, a jego ciałem wstrząsały spazmatyczne drgawki. Ścigający go Gakfeddowie zatrzymali się przed opancerzonymi drzwiami. Wpatrywali siew ucie-kiniera, a na ich twarzach malowało się przeraŜenie.

Później jednak wybuchnęli gromkim śmiechem. Ugbuz radośnie zarechotał i wyciągnął rękę, pokazując leŜącego nieszczęśnika.

Ciało Klagga pokrywało się bąblami, a z tysięcy mikroskopijnych otworów, wypalo-nych przez błyskawice, zaczynały sączyć się krople krwi. Pozostali Gakfeddowie takŜe wznosili szydercze okrzyki. Cofnęli się od drzwi i na znak prawdziwego rozbawienia uderzali się po udach i klepali towarzyszy po plecach i ramionach. Luke cofnął się w głąb jakiegoś poprzecznego korytarza, w którym ukrył się Threepio. Czuł, Ŝe zbiera mu się na mdłości. Ze zdziwieniem zobaczył, Ŝe leŜący Klagg wstał, a nawet zaczął wspi-nać się po schodach, ale po chwili poślizgnął się w kałuŜy własnej krwi. Upadł i skonał w straszliwych męczarniach.

Gamorreanie zaliczali się do istot okrutnych i złośliwych. Nic dziwnego, Ŝe ucie-kający Klagg wolał wybrać los, jaki zgotowały mu skwierczące błyskawice, niŜ to, co mogli uczynić mu Gakfeddowie, gdyby wpadł w ich ręce.

Czując, Ŝe za chwilę mógłby zemdleć, Luke odwrócił się i pokuśtykał z powrotem w stronę mesy. Jeszcze przez długi czas słyszał śmiech Gakfeddów, dobiegający z głębi korytarza.

Zbrojownie (marynarki/wojsk l ądowych) - szukać * Cel udostępnienia tej informacji? Sprawdzenie stanu inwentarza * Stan inwentarza wszystkich magazynów zgodny z parametrami i intencjami

Woli - Panie Luke'u?

Dzieci Jedi 100

Szczegółowy schemat - rurociągi wody * Cel udostępnienia tej informacji? - Panie Luke'u, zaczyna się robić bardzo późno. Awaryjna naprawa * Wszystkie procedury awaryjnych napraw zgodne z intencjami i harmono-

gramem, opracowanym przez Wolę - Ty kłamliwa kupo synaps, śmiesz tak twierdzić, kiedy oświetlenie połowy pokła-

dów załogowych nie działa, a prawie wszystkie komputery są popsute? - Panie Luke'u, im dłuŜej przebywa pan z daleka od wioski Gakfeddów, tym bar-

dziej naraŜa się pan na niebezpieczeństwo odwetu ze strony plemienia Klaggów. W tych okolicach nawet nie widzieliśmy Ŝadnego Talza czy trójnoga i to co najmniej od...

Luke uniósł głowę. Siedział przed monitorem komputera stojącym na biurku w gabinecie kwatermistrza, w pobliŜu wejścia do niewielkiego kompleksu warsztatów i magazynów. Przez otwarte drzwi moŜna było dostrzec długi korytarz wiodący do ster-burtowego wejścia do wielkiej mesy. Prawdę mówiąc, dało się dojrzeć tylko część, widoczną ponad ramieniem Threepia. Protokolarny android, nerwowo przestępując z nogi na nogę, stał na progu pomieszczenia i wyglądał na korytarz z częstotliwością, z jaką czyniłby to pod koniec przerwy obiadowej polujący na poduszkowiec makler gieł-dowy na Coruscant. Luke pomyślał, Ŝe gdyby Threepio nie miał wewnętrznego chro-nometru, spoglądałby co dziesięć sekund na zegarek.

- Porwali Cray - przypomniał półgłosem. Torturowanie Jawy było tylko zabawą wynikającą ze zwykłej złośliwości. Czasa-

mi dzieci dręczą ranne stworzenia, kierując się podobnymi pobudkami. Czym innym było jednak polowanie na Klagga. Klaggowie zaliczali się do wrogów. Klaggowie będą traktowali Cray jak wroga.

Zwłaszcza teraz - pomyślał Luke - po śmierci jednego z ich ziomków w korytarzu, strzeŜonym przez opalizujące błyskawice.

Mimo iŜ był potwornie zmęczony, zaczął znów przebierać palcami po klawiszach. Schemat systemu * Cel udostępnienia tej informacji? Szczegóły systemu * Cel udostępnienia tej informacji? Modyfikacje systemu * Cel udostępnienia tej... - Celem udostępnienia tej informacji jest pragnienie wyciągnięcia z ciebie czegoś

więcej niŜ tylko faktu, Ŝe Wola sprawuje kontrolę nad wszystkim i wszystko jest w idealnym porządku - mruknął Luke przez zaciśnięte zęby. Czuł, Ŝe ból w głowie zaczy-na powracać ze zdwojoną siłą. Bolały go takŜe wszystkie mięśnie, jakby stoczył się po schodach. Mimo nasączonego perigenem tamponu, który przykleił do zranionej nogi, wyraźnie czuł pulsowanie głęboko w środku zaognionej rany. Zastanawiał się, jak dłu-go będzie miał siły ogniskować Moc i nakazywać jej, by zwalczała zakaŜenie rozszar-panych tkanek. - I jeŜeli będę musiał, posłuŜę się kaŜdym imperialnym kodem i syste-mem łamania szyfrów, jakiego nauczyłem się od Cray, Hana i Ghenta.

Page 51: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 101

- Jaka szkoda, Ŝe nie ma z nami teraz Artoo, proszę pana - odezwał się android. Cicho stukając metalowymi stopami, wszedł do środka i nieśmiało stanął za plecami Skywalkera. - Jest o wiele lepszy niŜ ja w prowadzeniu rozmów z tymi superkompute-rami. Pamiętam, Ŝe kiedy lataliśmy razem z kapitanem Antillesem... Och! Sio, ty pa-skudny mały nicponiu!

Luke nie musiał się odwracać, aby wiedzieć, Ŝe do gabinetu wszedł jeden z Ja-wów. KaŜdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z tymi istotami, doskonale się orien-tował, kiedy któraś z nich przebywała w czterech ścianach zamkniętego pomieszczenia.

- Nie, wszystko w porządku, Threepio - odparł szybko mistrz Jedi. Po tym, jak był świadkiem śmierci Klagga, darzył Jawów znacznie większą sym-

patią. Zmarszczył brwi i zaciekawiony obrócił się, nie wstając z fotela. Pamiętał, Ŝe istoty na ogół unikały kontaktów z przedstawicielami innych ras, a zwłaszcza na pokła-dach tego statku.

- Czego chcesz, mały? Zorientował się, Ŝe przybysz jest tym samym Jawą, któremu ocalił Ŝycie tego ran-

ka. Nie potrafiłby jednak powiedzieć, skąd to wie. Wszystkie istoty wyglądały niemal tak samo w obszarpanych brunatnych płaszczach, niechlujnych rękawicach i przepaści-stych kapturach skrywających całe głowy. Po prostu był tego pewien.

- Panie... Pustynny dialekt, przypominający piskliwy Ŝargon, był niemal niezrozumiały. Ja-

wa wyciągnął nieśmiało jedną brudną rękę i dotknął rękojeści świetlnego miecza wi-szącego u pasa mistrza Skywalkera.

Luke objął palcami rękojeść obronnym gestem, chociaŜ nie odnosił wraŜenia, Ŝe istota zamierza pozbawić go broni.

- Obawiam się, Ŝe to naleŜy do mnie, kolego. Jawa cofnął się i przez chwilę nie mówił ani słowa. Później zagłębił rękę w fał-

dach płaszcza. - Dla ciebie - powiedział. Kiedy wyciągnął rękę w stronę Luke'a, trzymał w niej jeszcze jeden miecz świetl-

ny rycerza Jedi.

Dzieci Jedi 102

R O Z D Z I A Ł

8 Istniała specjalna technika zdobywania informacji w barach, jakie rozsiadły się po

obu stronach alei wiodącej do kosmoportu. Leia rozpoznała ją natychmiast jako odmia-nę czegoś, co sama praktykowała podczas dyplomatycznych uroczystości. Podobnie jak wówczas, tak i teraz najwaŜniejszy był nie zestaw określonych pytań, lecz ogólne na-stawienie do rozmówcy, nacechowane bezinteresowną przyjaźnią i połączone z nie-skrywaną chęcią poznania przynajmniej części jego Ŝyciorysu. DuŜą rolę odgrywała takŜe niemal nieskończona cierpliwość, zdolność tolerowania nieistotnych błahostek, umysłowy filtr pozwalający na odcedzenie śmieci, a takŜe umiejętność pogodzenia się - udawanego, jeŜeli okazywało się to konieczne - z faktem, Ŝe tego popołudnia nie ma się absolutnie niczego innego do roboty.

Leia z przyjemnością obserwowała, jak Han zabiera się do pracy. Włóczyła się z nim po barach, ubrana w wybraną przez niego na tę okazję suknię, w jakiej nie mogłaby się pokazać na Ŝadnym dyplomatycznym bankiecie. Siadywała na wysokich barowych stołkach, Ŝeby wypić łyk tego czy owego trunku ze szklanki, w której pływał mały plastikowy model gwiezdnego statku. Przysłuchiwała się, jak rozmawia na trywialne tematy z barmanami, i obserwowała transmisje róŜnych zawodów na wideomonitorach, ustawionych w pozornie bezdennych ciemnych niszach w kątach sali. W ciągu ośmiu lat, jakie upłynęły od chwili, kiedy poznała Hana Solo, nauczyła się wszystkich reguł i technik prowadzenia takich rozmów. Przysłuchując się wyjątkowo głośnym dźwiękom złej muzyki, potrafiła rozmawiać pozornie o niczym z robotnikami portowymi, urzęd-nikami, drobnymi handlarzami, przemytnikami, naganiaczami i włóczęgami. Wiedzia-ła, Ŝe nawet mieszkańcy duŜych gromad gwiezdnych nie rozpoznaliby jej i Hana, gdy-by nie znali ich albo nie wiedzieli, kim są i czym się zajmują. Dla dziewięćdziesięciu procent inteligentnych istot, zamieszkujących galaktykę, wszystkie okazy innych ras nie róŜniły się od siebie. A zresztą, równieŜ większość istot ludzkich nie rozpoznałaby senatorów pochodzących z ich własnych światów.

Leia uświadomiła sobie nagle, Ŝe wyjątkiem od tej reguły były planety, rządzone przez prastare rody. Pamiętała, Ŝe na Alderaanie wszyscy ją dobrze znali. Urzędnicy, kupcy i zatrudnieni w gwiezdnych stoczniach mechanicy uwaŜnie śledzili na ekranach własnych odbiorników prywatne Ŝycie członków panującego rodu. Przyglądali się, jak

Page 52: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 103

dostojnicy wstępują w małŜeńskie związki, rozwodzą się i kłócą o prawo własności tego czy tamtego terytorium, a nawet do jakich prywatnych akademii posyłają swoje dzieci. Kręcili głowami, nie mogąc się pogodzić z nieodpowiedzialną partnerką, wy-branką kuzyna Niala. Wspominali skandal sprzed wielu lat, wskutek którego ciotka Tia musiała zerwać zaręczyny z... jak on się nazywał?.. . z rodu Vandronów.

KsiąŜę Isolder, starający się niegdyś o rękę Leii, powiedział jej, Ŝe tak samo wy-glądała sytuacja w gromadzie gwiezdnej Hapes, rządzonej od wielu stuleci przez człon-ków tego samego rodu.

Tutaj zaś Han był tylko wychudzonym męŜczyzną z blizną na podbródku, mają-cym zwyczaj obserwować drzwi, jakby był przemytnikiem, a ona kobietą o kasztano-watych włosach, odzianą w strój, którego ciotka Rouge nie tylko nie pozwoliłaby nosić w miejscu publicznym, ale za nieposłuszeństwo zamknęłaby bratanicę w komnacie.

Z narastającym szacunkiem Leia przysłuchiwała się, jak Han rozmawiał przez trzydzieści minut ze starą, posiwiałą i zasuszoną Durosianką na temat puttie, jednego z najnudniej szych sportów w całym wszechświecie, zanim skierował rozmowę na intere-sujące go tory. Leia nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego jej mąŜ doszedł do przekona-nia, Ŝe właśnie siedzą w barze, w którym moŜna zadać to pytanie.

Nagrodą była informacja, Ŝe stara Durosianką - nazywała się Oso Nin - dobrze znała Druba McKumba, a takŜe przypominała sobie fakt, Ŝe przemytnik w zagadko-wych okolicznościach zaginął przed sześcioma laty.

- Jesteś pewna, Ŝe po prostu się nie zmył, przypuszczając, iŜ mógłby wpaść w ta-rapaty? - zapytał Han.

- SkądŜe znowu, nic podobnego - odparła Durosianka. - A nawet, jak mógłby się zmyć, skoro pozostawił tu swój statek. Jego pudło zostało skonfiskowane i trzymane przez dziesięć miesięcy. W tym czasie zarządca lądowiska musiał bronić się przed obi-bokami i kapitanami gwiezdnych trampów, którzy chcieli go przekupić, by pozwolił im zdemontować jakieś urządzenie. W końcu jednak sprzedał cały kram dosłownie za grosze grupie Rodian. - Istota zachichotała, ukazując kilka rzędów drobnych, ostrych brązowych zębów. - To były okropne Ŝółtodzioby. Wystartowali z ładunkiem przece-nionego jedwabiu, zamierzając przechytrzyć celników i sprzedać cały towar w jednym z większych systemów gwiezdnych galaktyki, ale padli ofiarą dział pierwszego patro-lowca, jaki spotkali na swojej drodze. Stracili taki dobry statek, nie mówiąc o ładunku jedwabiu.

Z Ŝalem pokręciła głową. Dymiący Wodotrysk, podobnie jak wszystkie inne bary w alei, składał się z trzech pomieszczeń, wykonanych z białego prefabrykowanego plastenu i połączonych w ten sposób, aby tworzyły jedną wielką salę. Całość wzniesio-no na spękanej, zwietrzałej skale i podparto w wielu miejscach, Ŝeby budowla się nie kołysała. Podobne plastenowe sześciany produkowano całymi milionami na Sulluście. Pomiędzy Elroodem a Odległymi RubieŜami trudno byłoby znaleźć skolonizowaną planetę, na której nie byłoby przynajmniej kilku takich budowli - a czasami nawet miast -zbudowanych z tych standardowych białych klocków.

W części miasta wzniesionej w pobliŜu odcinka urwiska, gdzie biura kosmoportu tworzyły coś na kształt bramy wjazdowej do tuneli wiodących bezpośrednio do szybów

Dzieci Jedi 104

ładowniczych, większość takich budowli przymocowano - mniej lub bardziej starannie - do masywnych ścian albo mających kształty dziurek od klucza otworów starych do-mostw. Opary, wydobywające się z ukrytych pod fundamentami źródeł wrzącej wody, wciąŜ jeszcze przeciskały się przez otwory i szpary w potrzaskanych kolumnach i fila-rach. Leia zauwaŜyła, Ŝe większość zbudowanych w ten sposób domów - nie wyłącza-jąc tego, w którym zamieszkała z Hanem - została ozdobiona wiszącymi matami, sple-cionymi z włókien miejscowej trawy, a takŜe barwnymi tkaninami i kratami, które opleciono pędami winorośli, by zminimalizować niewątpliwe podobieństwo do krat więziennej celi.

Dymiącemu Wodotryskowi poskąpiono jednak tych wszystkich ozdób. - I nikt nie próbował się dowiedzieć, jaki los mógł spotkać biednego Druba? Leia dała znak barmanowi, by ponownie napełnił szklankę Oso Nim. - Bzzz! - Durosianka wydała lekcewaŜący dźwięk i machnęła ręką w powietrzu,

jakby odganiała muchę. - W ciągu tego czasu męŜczyźnie z tej branŜy mogło przyda-rzyć się wiele przygód, złotko. Nawet w takiej zacofanej dziurze jak ta. Czasami mija sześć miesięcy, zanim jego przyjaciele się zorientują, czy ktoś nie zniknął celowo. Bez względu na to, czy zostawił statek, czy nie.

- A zatem minęło sześć miesięcy, zanim jego przyjaciele wyruszyli na poszukiwa-nia? - zapytał Han.

Oso Nim zarechotała i przekrzywiła głowę, by skierować na niego figlarnie zmru-Ŝone pomarańczowe oczy.

- Czy wiesz, gdzie mogą być i co robić twoi przyjaciele po upływie sześciu mie-sięcy? Zastępca Druba i członkowie załogi jego balii twierdzili, Ŝe ich kapitan wyruszył na poszukiwania starych krypt, ukrytych pod ruinami w górnej części miasta. Oni takŜe wyprawili się tam, by ich szukać, ale niech to zaraza, tam nie ma Ŝadnych krypt! Ludzie poszukują ich od lat, wszędzie jednak widzą tylko lite skały. Tunele, wydrąŜone przez przemytników... Jasne, Ŝe w okolicach tego przeklętego miasta nie brakuje tuneli, wy-drąŜonych przez przemytników, ale krypty? Zastępca kapitana i załoga znaleźli tam jedynie lite skały, podobnie jak wszyscy inni, którzy rozglądali się tam wcześniej niŜ oni.

- Czego mogli szukać inni, którzy pojawili się wcześniej niŜ oni? - zapytał Han, wyjmując butelkę z palców barmana i uzupełniając poziom trunku w szklance starej Durosianki.

Powiedział to półgłosem, ale tak, Ŝeby moŜna było go usłyszeć pomimo hałasu, jaki dobiegał z zawieszonej nad ladą holograficznej skrzynki ukazującej końcowy fragment ostatniego z serii meczów, rozgrywanych przez zawodników Lafry i Gathusa. Durosianka wybuchnęła głośnym śmiechem.

- Och, kochasiu, czyŜbyś mimo upływu tylu lat był nadal jego wiernym przyjacie-lem? A moŜe jesteś dawno zaginionym bratem?

Durosianie na ogół się nie śmieją. Kiedy Leia ujrzała przyprawiającą o dreszcze panoramę zmarszczek, ostrych zębów i błyszczących oczu, a takŜe poczuła smrodliwą woń oddechu, zrozumiała, dlaczego przedstawiciele innych ras robią wszystko, by isto-ty się nie śmiały.

Page 53: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 105

- Hej, Chatty! - zawołała Oso Nim do istoty ludzkiej w roboczym kombinezonie, upstrzonym purpurowymi plamami. MęŜczyzna miał poplamione i obandaŜowane ręce, co wskazywało, Ŝe zajmuje się pakowaniem winokawy. - Przyleciał do nas dawno za-giniony brat McKumba, Ŝeby w końcu odnaleźć jego kości!

- Co, ty teŜ sądzisz, Ŝe pod domostwem Pletta są wydrąŜone jakieś krypty? - zapy-tał Chatty. MęŜczyzna miał chyba jeszcze bardziej pomarszczoną i zniszczoną twarz niŜ Oso Nim, ale kiedy Leia spojrzała na niego, uświadomiła sobie, Ŝe nie moŜe być o wiele starszy niŜ jej mąŜ. - Ukryte tunele, wypełnione stosami klejnotów?

Han pokręcił głową i uczynił gest mający oznaczać: „Ja tego nie powiedziałem". Ujrzawszy go, Chatty porozumiewawczo zmruŜył jedno oko. Drugie było sztuczne, tandetne, w rodzaju takich, jakie wyrabia się na Sulluście, i miało Ŝółknącą plastikową rogówkę.

- JeŜeli w tych kryptach kryją się jakieś klejnoty, to dlaczego Bran Kempler jest nadal takim biedakiem? Dlaczego ciuła kredyt do kredy-ta, przemycając kawę i prowa-dząc dom gier w śądzy DŜungli?

- Bran Kempie jest teraz naczelnikiem miasta? - Han uniósł brwi, szczerze zdzi-wiony. - Myślałem, Ŝe jest nim nadal Slyte Nubblyk.

- W jakiej dziurze ukrywaliście się przez ostatnie osiem lat, kochasie? - roześmiała się Durosianka. Chatty odebrał Hanowi butelkę i nalał najpierw sobie, a potem łaskawie dolał trunku do szklanki Leii. śona Hana, autentycznie rozbawiona, powstrzymała się jednak od zwrócenia uwagi, Ŝe ludzie Ŝyjący od dziesięcioleci na samym dnie wulka-nicznej rozpadliny nie mają prawa oskarŜać innych o to, iŜ ukrywają się w dziurach. - Slyte zwinął swój interes przed ośmioma czy dziewięcioma laty. Od czasu, kiedy odle-ciał, wszystko się rozsypało.

- Wszystko się rozsypało - powtórzył Chatty, tęsknie tuląc butelkę, odebraną Ha-nowi. - Piekielne ognie, chłopie! - ryknął nagle na całe gardło, kiedy jego uwagę przy-kuła akcja, w której uczestniczyło dwudziestu pięciu graczy z planety Lafra. -I wy ma-cie czelność nazywać to cuchnącym strzelaniem? Za milion kredytów rocznie jestem gotów przyłączyć się do waszej cuchnącej druŜyny i przegrywać za was wszystkie cuchnące mecze, wy głupie syny bagiennych diabłów!

- Jesteś pewna, Ŝe Slyte zwinął własny interes? - zapytała Leia. Oparła łokcie o ladę baru, po czym obdarzyła Oso Nim niewinnym, zafascynowa-

nym spojrzeniem. Durosianka wyszczerzyła wszystkie zęby i wyciągnąwszy niemal zmumifikowane

palce, uszczypnęła Leię w policzek. - Twoja towarzyszka Ŝycia jest naprawdę bystra, aniołku - rzekła, zwracając się do

Hana. - Slyte był szczwaną starą pluskwą. Gdyby zamierzał wtykać nos w nie swoje sprawy, uczyniłby to po kryjomu. Nie przyszedłby tu na wpół pijany jak Whiphid Mubbin, który zaczął się chełpić, jak rozgryzł tajemnicę domostwa Pletta, ani teŜ nie chwaliłby się jak stary Drab swoimi „obliczeniami". Och, nie wątpię, Ŝe w starych ru-inach na górze kryje się coś, co nie chce, Ŝeby ludzie tam zaglądali. MoŜe to coś chwyta takich głupków jak Mubbin czy Drab, albo ten, jak mu tam; ten wielki Wookie, co pra-

Dzieci Jedi 106

cował jako mechanik dla Galaktycznego... a potem ładuje na statki i wysyła w prze-stworza.

Pokręciła głową, po czym wysuszyła do dna szklankę i wyjęła butelkę z dłoni Chatty'ego. Przechyliła ją i z bezgranicznym smutkiem spoglądała na kilka ostatnich kropel płynu, które ściekły do naczynia.

- No cóŜ, bez względu na to, co to jest, zawsze mówię, Ŝe ta gra jest niewarta zła-manego kredyta, a więc po co naraŜać się na kłopoty. - Wzruszyła ramionami. - MoŜe Drab po prostu wpadł do szybu remontowego, a potem został zjedzony przez krecze.

- Krecze? - zapytała szybko Leia. W pomarańczowych oczach istoty błysnęły piekielne ogniki rozbawienia. - Od jak dawna przebywasz w mieście, pięknooka? Nie martw się, juŜ niedługo

zobaczysz krecze. A jeŜeli chodzi o starego Draba, dlaczego miałby szukać czegoś tam na górze, skoro nie mógł zarobić na tym ani kredyta? A moŜesz być pewna, Ŝe nie mógł, bo w przeciwnym razie zainteresowałyby się tym wielkie spółki.

Durosianka uśmiechnęła się, uszczęśliwiona, kiedy zobaczyła, Ŝe Leia daje bar-manowi jakieś znaki. Po chwili na odpornej na plamy leksoplastowej ladzie baru zmate-rializowała się kolejna butelka.

- Dziękuję ci, kotku... - Oso Nim kiwnęła głową w stronę Hana, a potem pochyliła się ku Leii i ciągnęła konfidencjonalnym szeptem: - Wiesz, jesteś o wiele za dobra dla takich gości jak on.

- Wiem - szepnęła równie cicho Leia. Zachwycona Durosianka głośno zarechotała. Po chwili jednak posmutniała i wlała do gardła zawartość kolejnej szklanki. - No cóŜ, i tak zresztą to wszystko zamieniło się w kupę śmiecia - ciągnęła. -

Wielka szkoda, bo przed ośmiu czy dziewięciu laty ta dziura była naprawdę gwarna i rojna. Co tydzień lądowało tu po kryjomu dwanaście, czternaście statków, które zabie-rały towar spod lodowca. To miejsce było równie zatłoczone w południe, jak o północy, moŜe nawet bardziej. Tylko Slyte Nubblyk wiedział, jak kierować wszystkimi sprawa-mi. Od czasu, kiedy odleciał, wszystko zamieniło się w karmę dla nerfów.

To dziwne - pomyślała Leia, kiedy po kilku następnych chwilach postanowiła sko-rzystać z toalety Dymiącego Wodotrysku. O ile mogła wywnioskować z coraz mniej zrozumiałych wypowiedzi Oso Nim (Han zamówił jeszcze jedną błękitną butelkę tego samego trunku, a Chatty był pochłonięty oglądaniem drugiej części dwumeczu), od czasu odlotu Slyte'a Nubblyka warunki prowadzenia „interesu", to znaczy przemytu, uległy drastycznemu pogorszeniu. Tamtego roku zniknął Whiphid Mubbin, przyjaciel Druba McKumba... Było to rok po śmierci Palpatine'a i upadku Imperium. A następne-go roku, kiedy Drub McKumb powrócił na Belsavis, takŜe zniknął.

Gospodyni ciotki Rouge miała zwyczaj mawiać: To, Ŝe trzymasz mydło w spiŜar-ni, nie oznacza jeszcze, Ŝe staje się poŜywieniem.

Fakt, Ŝe między tymi wydarzeniami upłynął stosunkowo krótki czas, nie musiał mieć znaczenia.

A jednak... KaŜdy centymetr kwadratowy gruntu w wulkanicznej rozpadlinie został przezna-

czony pod uprawy, wskutek czego parcele w mieście miały małe rozmiary. Budynki w

Page 54: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 107

rodzaju kantyny - i jeszcze starszych kamiennych domów, na których fundamentach zostały zbudowane - zajmowały czasami całą wolną przestrzeń, od jednej granicy działki do drugiej. Na powierzchni bardzo często brakowało miejsca na urządzenia sanitarne. Leia dostrzegła w kącie sali staromodne, ręcznie otwierane drzwi, na których widniały powszechnie zrozumiałe oznaczenia. Za drzwiami ujrzała brudne, wilgotne kamienne schody, oświetlone słabym blaskiem pojedynczego panela jarzeniowego, nastawionego na najmniejszą jasność. Schody wiodły do pogrąŜonego w ciemnościach podziemnego korytarza. ChociaŜ gorąca woda, wypływająca z większości źródeł, nad którymi wznoszono stare domy, została przed laty skierowana w inną stronę, w mrocz-nym korytarzu panował jeszcze większy zaduch niŜ w kantynie. W powietrzu wyczu-wało się ślad kwaśnej woni jakichś gazów, a czarno-czerwone kamienne ściany były porośnięte koloniami grzybów i pokryte pleśnią. Na ich widok Leia się ucieszyła, Ŝe nie zamówiła Ŝadnej sałatki spośród kilku, jakie widziała w ubogim jadłospisie kantyny. Nagle dostrzegła, Ŝe w przeciwległym krańcu korytarza coś się poruszyło. Nerwowo zapaliła mały jarzeniowy pręt, który odpięła od pasa, i spojrzała po raz pierwszy na coś, co musiało być kreczem.

Stworzenie miało długość mniej więcej połowy dłoni i średnicę prawie trzech złą-czonych palców. Barwa jego sierści przypominała kolor strupa na gojącej się ranie. Leia zwróciła uwagę na to, Ŝe stworzenie miało dwie szczęki -jedną nad drugą- na tyle duŜe, Ŝe nawet z odległości pięciu metrów doskonale widziała ostre, spiczaste zęby. Zwierzę miało takŜe kolczaste szczypce na ogonie. Skoczyło ku niej jakby wystrzelone z katapulty, a Leia, która dobrze wiedziała, Ŝe w tak ograniczonej przestrzeni nie moŜe posłuŜyć się blasterem, błyskawicznie rozejrzała się w poszukiwaniu innej broni. Się-gnęła po odłamek skały, stanowiący fragment najwyŜszego stopnia schodów, i czując, Ŝe zaczyna ogarniać ją przeraŜenie, cisnęła w krecza.

Kamień z trzaskiem odbił się od segmentowanego pancerza, pokrywającego grzbiet stworzenia, i potoczył się w głąb korytarza. Krecz zadrŜał konwulsyjnie, po czym rzucił się w bok i w następnej chwili zniknął między rurami biegnącymi wzdłuŜ jednej ściany korytarza. Rozglądając się nerwowo, Leia zeszła na dół, by podnieść ka-mień. Kiedy mu się przyjrzała, zauwaŜyła wilgotną brązową plamę i poczuła ohydny słodki odór przypominający woń gnijących owoców.

Zanim skorzystała z odraŜającej małej kabiny znajdującej się na samym końcu ko-rytarza, dokładnie sprawdziła w blasku jarzeniowego pręta, czy nie ukryło się w niej więcej takich stworzeń, po czym wyszła i pospiesznie wróciła do kantyny.

Zjedzą nas krecze... Pomyślała, Ŝe jeŜeli tak wyglądają krecze, nie chciałaby spotkać ich w kryptach, w

których kiedyś dzieci Jedi rzucały sobie wyzwania, by przekonać się, które zejdzie w głąb szybu Pletta... zakładając, rzecz jasna, Ŝe odnalazłaby te krypty.

- To, Ŝe trzymasz mydło w spiŜarni, nie oznacza jeszcze, Ŝe staje się poŜywieniem

- przyznał zamyślony Han, kiedy przecinając pasma snującej się mgły, powracali do domu, który przygotował dla nich Jevax. - Ale to nie przypadek, Ŝe trzymasz je w po-bliŜu miejsca, gdzie zazwyczaj zmywasz naczynia.

Dzieci Jedi 108

Leia kiwnęła głową, zgadzając się z tokiem jego rozumowania, a po chwili uśmiechnęła się znacząco.

- A właściwie, co wiesz na temat zmywania naczyń.. .aniołku?- zapytała. - Wierz mi, Wasza Wysokość-kość, Ŝe gdybyś spędziła trzy czwarte Ŝycia, obija-

jąc się po róŜnych kątach galaktyki - odrzekł Han - nauczyłabyś się korzystać z niejed-nego automatu do zmywania naczyń, nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe czasami zmywałabyś je sama w strumieniu wody.

Wsunął kciuki za pas, ale Leia wiedziała, Ŝe wszystkimi zmysłami starał się reje-strować to, co działo się wokół niej i niego. Wiecznie snujące się opary Plawal przera-Ŝały ją i denerwowały. Były najgęściejsze w najniŜej połoŜonym, przeciwległym krań-cu doliny, gdzie tryskały źródła wrzątku, ale nawet i tu, wokół zagłębień wypełnionych ciepłą wodą, ograniczały widoczność do kilku metrów. Nawet nieco wyŜej, na pozio-mie ulic biegnących skrajem owocowych sadów, pewne fragmenty krajobrazu to znika-ły, to znów pojawiały się jak Ŝywe obrazy: drzewa owocowe, ozdobione kwiatami or-chidei i oplecione pędami winorośli w ten sposób, Ŝe wszystkie gałęzie zwieszały się pod cięŜarem dwóch albo trzech gatunków owoców... Tysiące miniaturowych pomo-stów, przerzuconych ponad okrytymi mgiełką strumieniami i stawami o brzegach poro-śniętych gąszczem paproci, które zapewniały schronienie Ŝabom i salamandrom... śół-te, zielone i błękitne pittiny, drzemiące na wystających jak kolana sękach szalamanow-ców i aforowców albo polujące w trawie na owady... umieszczone obok pni cenniej-szych drzew automaty odstraszające szkodniki... i zielone albo bursztynowe oczy prze-świecające przez obłoki mgły niczym niesamowite paciorki. Spomiędzy smug oparów wyłaniały się w nieoczekiwanych miejscach bloki wulkanicznej lawy, na których bieli-ły się połyskujące prefabrykowane ściany domów. Czasami było widać takŜe drewnia-ne albo plastikowe rampy, przerzucone niczym kładki od poziomu ulicy do drzwi. Po bokach ustawiono wykonane z importowanego czerwonego plastiku albo rodzimej terakoty donice, w których rosły krzaki słodkich jagód, slochanów i lipan.

Wszystko to było po prostu piękne... Mimo to Leia ani przez chwilę nie przestawa-ła uświadamiać sobie faktu, Ŝe widoczność jest ograniczona do dwóch metrów, a cza-sami nawet półtora.

- Co właściwie wiesz na temat tych tuneli, uŜywanych przez przemytników? - za-pytała.

- W czasach, kiedy jeszcze siedziałem w tym interesie - zaczął Han - co prawda nigdy tu nie przylatywałem; rozumiesz, zbyt blisko sektora Senexa - wiedziałem jed-nak, Ŝe na powierzchni lodowca znajduje się co najmniej kilkanaście lądowisk. JeŜeli sądzić po liczbie ludzi w barach, którzy nadal uprawiają ten proceder, zdziwiłbym się, gdyby co najmniej jedno albo dwa nadal nie funkcjonowały. Poza tym, jeśli wierzyć Calrissianowi, pomimo upadku Imperium stawki celne nie uległy obniŜeniu... a jeŜeli chodzi o opłaty za prawo do wywozu tutejszych towarów, raczej nawet wzrosły. A to oznacza, Ŝe przed dziewięcioma laty coś tutaj się skończyło, coś wyschło.

- Dokładnie rok po bitwie o Endor - przypomniała Leia. Han kiwnął głową. - Warto o tym pamiętać, kiedy będziesz przeszukiwała rejestry miasta... teraz, gdy

stary Jevax znalazł trochę czasu, Ŝeby wybrać te, które mogą ci coś powiedzieć.

Page 55: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 109

- Wiesz, co, Hanie... - Leia przystanęła u szczytu drewnianej rampy, wiodącej do drzwi wejściowych i przerzuconej nad wysokim, kamiennym fundamentem ich domu. - Właśnie to pociągało mnie w tobie od chwili, kiedy po raz pierwszy cię ujrzałam. Ta dziecinna niewinność twojego serca.

Han wyszczerzył zęby w uśmiechu i chwycił jej rękę. Leia usiłowała wymknąć się i wejść do domu, ale Han stanął w taki sposób, Ŝe nie mogła. PołoŜył dłonie na jej ra-mionach, po czym zajrzał głęboko w oczy i zapytał:

- Chcesz przekonać się, jaki potrafię być niewinny? Leia wyciągnęła rękę i dotknę-ła blizny na jego policzku.

- Wiem, jaki potrafisz być niewinny - odparła, wcale nie Ŝartując. Ich wargi złą-czyły się w pocałunku. Oboje stali, osłonięci kłębami mgły, na szczycie rampy.

Nagle usłyszeli odgłos stłumionych kroków i ciche brzęczenie serwomotorów, do-biegające z dołu rampy. Odskoczyli od siebie, w samą porę, by ujrzeć wysoką sylwetkę Chewbaccy wyłaniającą się z kłębów opalizującej perłowej mgiełki. Po chwili ukazał się takŜe Artoo. W miarę jak wzmacniane przez kopułę promienie słońca traciły blask, lśniące opary zaczynały przybierać coraz ciemniejsze odcienie. Na tyłach domu, gdzie zaczynały się ciągnąć rosnące na zboczu owocowe sady, gęstniały juŜ mroki wieczoru.

- Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? Kiedy przechodzili przez drzwi domu, Chewbacca głośno jęknął i wymownie

wzruszył ramionami. Postanowił przeprowadzić śledztwo na własną rękę i odwiedził kilka miejsc, a pobyt w nich nasączył jego sierść dziwnymi woniami. Oznajmił, Ŝe nie dowiedział się niczego ciekawego. Nie działo się nic szczególnego. Na powierzchni lodowca funkcjonowało tylko jedno lądowisko, i to od czasu do czasu, jako Ŝe coraz mniej pilotów decydowało się na trudy lądowania i przelotu Korytarzem. Niewielu przemytników przybywało, by kupować przeceniony winojedwab - przewaŜnie pośled-niego gatunku, odrzucony przez fabryki. Chewbacca spotkał takŜe kilku handlarzy dostarczających yarrock, ryli i inne przysmaki dla czołowych płatów mózgowych sta-rych wyg, mieszkających w obskurnych budach albo szałasach na poboczu alei wiodą-cej do kosmoportu. Było jasne, Ŝe Bran Kempie nie jest jedyną osobą trudniącą się stale handlem tym towarem. Wszyscy jednak zgodnie twierdzili: „Nie to, co za dawnych czasów". I jeŜeli komuś nie przeszkadzały purpurowe plamy na palcach, mógłby lepiej zarobić, gdyby zdecydował się na pakowanie brandifertu.

- JeŜeli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym zabrać Artoo do ratusza. - Kiedy Leia weszła do domu, włoŜyła ciemnozielono-fioletową tunikę, trochę bardziej ele-gancką niŜ szaty, jakie miała na sobie podczas zwiedzania barów - prawdę mówiąc, miała bieliznę w lepszym gatunku niŜ tamten strój - a takŜe wygodniejsze buty. -Artoo, czy znalazłeś coś w publicznym punkcie informacji, kiedy byliśmy na górze i zwiedza-liśmy domostwo Pletta?

Astronawigacyjny robot posłusznie potoczył się w stronę stojącego w kącie po-mieszczenia terminala komputerowego, zaopatrzonego w monitor i drukarkę. Wysunął końcówkę, dołączył się do komputera i po chwili drukarka zaczęła cicho mruczeć. Han przeszedł przez pokój, Ŝeby rzucić okiem na wydruki.

Dzieci Jedi 110

- Dane na temat eksportu, zebrane w ciągu ostatniego tygodnia ze wszystkich siedmiu większych firm zajmujących się pakowaniem towarów - powiedział, powaŜnie kiwając głową. -Hmmm... O, a teraz informacje na temat stanu zdrowia zatrudnionych tam robotników... ZuŜycie paliwa wszystkich statków startujących i lądujących w ze-szłym tygodniu... Coraz lepiej, coraz lepiej... Kapitalnie, naprawdę coś ciekawego! Koszty napraw i usuwania awarii automatów zrywających owoce, zamortyzowane w ciągu ostatniego dziesięciolecia. Leio, nie wiem doprawdy, czy moje serce to wytrzy-ma...

Leia niezbyt silnie szturchnęła go w ramię zaciśniętą pięścią. - Nie dokuczaj biedakowi... - powiedziała, a potem zwróciła się do robota: - Spisa-

łeś się na medal, Artoo. Zawsze moŜna liczyć na twoją pomoc. Mały robot zapiszczał. Za oknami sypialni, ciągnącymi się wzdłuŜ jednej ściany, a

takŜe za widocznym przez nie małym kamiennym tarasem gęstniały ciemności zapada-jącej nocy. Światła lamp, widoczne w wielu miejscach owocowych sadów rosnących na zboczu poniŜej domu, tworzyły rozmyte przez mgłę nieregularne jasne plamy. Dom, przydzielony Hanowi i Leii, był w Plawal jednym z nielicznych, które niemal w całości zachowały się w pierwotnym stanie. Jedynie kuchnia i połowa salonu miały prefabry-kowane ściany. W ciągu ostatnich lat dom został jednak zmodernizowany. Stare okna, w kształcie dziurki od klucza, zastąpiono nowoczesnymi krystalpleksowymi płytami, wyposaŜonymi w zasuwane metalowe okiennice, które chroniły przed blaskiem lamp, rozmieszczonych w róŜnych punktach sadu. RównieŜ temperatura we wnętrzu domu była regulowana, a przynajmniej kontrolowana - o wiele bardziej niŜ w Dymiącym Wodotrysku. Leia uwaŜała to za ironię losu, zwaŜywszy na fakt, Ŝe przeciętna tempera-tura, panująca na powierzchni planety, wahała się w okolicach minus dziesięciu stopni.

Podobnie jak większość innych domów w starym mieście, tak i ten został zbudo-wany nad niewielkim źródłem ciepłej wody, której bieg później zmieniono w taki spo-sób, Ŝeby ogrzewała sady. Mimo to nawet i teraz z piwnicy wydobywały się zabłąkane obłoki pary. Czując przelotne obrzydzenie, Leia pomyślała, Ŝe pod podłogą zapewne przemykają się krecze.

- Dasz sobie radę beze mnie? - zapytała, przystając na progu drzwi wejściowych. - Będę próbował porozumieć się z Marą Jadę - odparł Han. -MoŜe wie, gdzie znaj-

dują się te lądowiska i dlaczego wyniósł się stąd Slyte Nubblyk. - Poklepał się po kie-szeniach, jakby chciał sprawdzić ich zawartość. - Aha, i pamiętam, Ŝe zabrałem z baru wizytówkę z adresem grupy tancerek.

- Tylko niech posprzątają konfetti, kiedy skończą - rzekła Leia. Jeszcze raz pocałowała Hana, po czym zeszła po rampie na ulicę. Artoo potoczył

się za nią. Zapadały ciemności. Wokół lamp krąŜyły jak szalone srebrnoskrzydłe ćmy, a pittiny i muklasy polowały pod mostami na Ŝaby. W powietrzu unosiła się słodka woń roślin, trawy i owoców... owoców, genetycznie udoskonalonych w taki sposób, by mieszkańcy tej wulkanicznej rozpadliny i całego świata mogli się bogacić, rywalizując z mieszkańcami innych planet o zdobywanie rynków całej galaktyki. W ciemnej prze-strzeni między drzewami latały świetliste owady jarzące się niczym bajkowe świece.

Prawdziwy raj - pomyślała Leia.

Page 56: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 111

JeŜeli się nie wiedziało o kreczach czyhających głęboko pod ziemią. JeŜeli sienie słyszało głosu Draba McKumba krzyczącego: „Zabić was... zabić was

wszystkich". Szykuj ą się... JeŜeli się nie wiedziało, Ŝe od czasu do czasu ktoś, kto kierując się nie potwier-

dzonymi pogłoskami, wyruszał na poszukiwania ukrytych pod domostwem Pletta tune-li, ginął bez najmniejszego śladu.

Na kwadratowym rynku, pośród połyskujących białych prefabrykowanych bud i straganów, wspierających się o ciemne kamienne ściany, sprzedawcy i handlarze zwija-li markizy i chowali towary, nie przejmując się widokiem zapóźnionych klientów cho-dzących między ich sklepami. Na pierwszej, najniŜej połoŜonej skalnej półce, piętrzącej się po jednej stronie nad miejskim rynkiem, wznosiła się ciemna bryła ratusza, widocz-na jedynie dzięki blaskowi lamp, rozmytemu przez kłęby oparów. Wiodąca ku niemu ścieŜka wiła się między sadami. Mgła była tu szczególnie gęsta z powodu kłębów pary unoszących się znad wielu źródeł niemal wrzącej wody. Sodowe łukowe lampy oświe-tlały nierzeczywistym jasnym blaskiem tylko liście kilku najbliŜszych drzew, pozwala-jąc, Ŝeby inne tonęły w mrokach nocy. Od czasu do czasu z kłębów mgły wyłaniał się automat zasilający glebę nawozem, podobny do ogromnego metalowego pająka o sze-ściu czy ośmiu segmentowanych odnóŜach, bezokich wieŜyczkach i lejkowato zakoń-czonych rurkach, które wpuszczał w glebę. Kiedy się ukazywał, światła latarń nadawa-ły mu wygląd potwora, zwieńczonego błyszczącymi koronami i ozdobionego bransole-tami, wysadzanymi drogocennymi kamieniami.

Nieco wyŜej, niemal niewidoczna w zupełnym mroku, piętrzyła się nie oświetlona, cicha i nie do końca zrujnowana bryła domostwa Pletta. Leia przypomniała sobie ujrza-ne tam wizje, a takŜe wraŜenie absolutnego spokoju, jakie odnosiła. Doskonale pamię-tała głosy dzieci i starego Ho'Dina, którego piękna jasnozielona skóra kontrastowała z czernią płaszcza Jedi. Szczególną uwagę zwróciła na smutne oczy Pletta.

Nie zapomniała takŜe, z jakim naciskiem nalegał Luke, Ŝeby nie przylatywała z dziećmi na tę planetę, choć jej wydawała się rajem.

Gdybym jednak je zabrała - pomyślała - ciekawa jestem, co by zobaczyły? Nagle Artoo-Detoo, który przez cały czas toczył się ścieŜką tuŜ za nią, skręcił pod

kątem prostym w prawo i po chwili, pochłonięty przez kłęby mgły, zniknął w ciemno-ściach nocy. Zdumiona Leia odwróciła głowę.

- Artoo? Usłyszała trzask, z jakim cięŜki cylindryczny tułów astronawigacyjnego robota

przedziera się przez zarośla. Słyszała takŜe wściekłe jik-jik-jik ustawionych obok pni drzew automatów odstraszających zwierzęta, a takŜe pełne zdumienia piski nocnych ptaków.

- Artoo! Kółka robota pozostawiły głębokie ślady w miękkiej ziemi, porośniętej bujną tra-

wą. Leia ruszyła za nim, rozsuwając gałęzie drzew i nie przejmując się, Ŝe na jej buty ściekają krople rosy z liści paproci. Odpięła jarzeniowy pręt i wyciągnąwszy przed siebie, zaczęła oświetlać najciemniejsze miejsca, gdzie nie docierało światło latarń.

Dzieci Jedi 112

- Artoo, co się stało? Nagle grunt pod jej nogami zaczął się obniŜać. Z oddali doleciało pełne zdumienia

świergotanie robota, a po chwili odgłos uderzania o coś twardego. Leia zaczęła spiesz-nie schodzić po zboczu, nie zwracając uwagi na gałęzie drzew, smagające ją po wło-sach i opryskujące twarz kropelkami rosy.

Mały astronawigacyjny robot zatrzymał się u stóp kamiennego muru, ale mimo iŜ nie potrafił pokonać przeszkody, napierał na nią, bezskutecznie próbując kontynuować wędrówkę. Leia wyraźnie słyszała jęk przeciąŜonych serwomotorów i zawodzenie kó-łek ślizgających się w miękkim grancie. Szybko oświetliła mur po prawej i lewej stro-nie Artoo, ale nie zauwaŜyła niczego podejrzanego. Widziała tylko mroczny gąszcz majaczących w gęstej mgle zarośli i ruchome ogniki świecących owadów przemykają-cych się między drzewami, od których napływały słodkie wonie.

- Artoo, zatrzymaj się! - rozkazała. - Przestań! Zawodzenie kółek natychmiast ustało.

- Wycofaj się - poleciła. Niestety, mały robot ugrzązł na dobre. - Zaczekaj - rzekła Leia. Ponownie oświetliła okolicę promieniem jarzeniowego pręta, po czym wyciągnęła

zza cholewy buta mały nóŜ i odcięła kilka gałązek z najbliŜszego drzewa - upewniwszy się przedtem, Ŝe nie rosną na nich Ŝadne owoce. Następnie ułoŜyła je starannie w kole-inach, wyrytych w miękkiej glebie.

- Wycofaj się - powtórzyła. Robot usłuchał. - Artoo, co się stało? Dlaczego to zrobiłeś? Wiedziała, Ŝe Luke rozumie bardzo dobrze mowę małego automatu, ale i ona po-

trafiła rozszyfrować znaczenie niektórych dziwacznych pisków i gwizdów. Artoo od-powiedział jednak krótkim, niemal zdawkowym podwójnym piknięciem, które nie po-wiedziało jej absolutnie niczego.

- No cóŜ, nie ma sensu tak stać w ciemnościach - oświadczyła. Wyczuwała coś denerwującego w sposobie, w jaki zwisały pnącza winorośli,

ozdobione upiornymi kwiatami orchidei. Mimo Ŝe okolica była patrolowana i uchodziła za bezpieczną, niepokoiło ją zwłaszcza to, Ŝe zwieszają się tak blisko jej głowy. Głośny szelest, jaki dobiegł z ciemności, sprawił, Ŝe omal nie wyskoczyła ze skóry. W następ-nej sekundzie okazało się jednak, Ŝe to tylko automat nawoŜący glebę, który na chwilę zatrzymał się obok pnia jakiegoś szalamanowca. Wyciągnął lejkowato zakończone rurki, by zasilić korzenie odmierzoną dawką płynu cuchnącego jak organiczny nawóz, po czym oddalił się, uwaŜnie wybierając drogę pomiędzy innymi drzewami.

- Zobaczmy, czy uda się nam wrócić na ścieŜkę. Zadanie nie było wcale łatwe z powodu ciemności i rozmiękłego, nierównego

gruntu. Sytuację pogarszał fakt, Ŝe dolna część korpusu robota była obciąŜona, Ŝeby Artoo mógł poruszać się statecznie. ChociaŜ sunął po nierównym gruncie lepiej, niŜ moŜna byłoby sądzić po jego wyglądzie, daleko było mu do ideału. Gdyby pomimo obciąŜonej dolnej części zachwiał się czy wywrócił, Leia nie miałaby dość sił, Ŝeby podtrzymać go albo dźwignąć z ziemi. Wyszukiwała drogę, potykała się o korzenie i

Page 57: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 113

omijała gniewnie piszczące automaty strzegące drzew przed szkodnikami. Później przez jakiś czas posuwała się brzegiem strumienia z ciepłą wodą, nad którą unosiły się opary, aŜ w końcu natrafiła na mniej strome i nie porośnięte paprociami wzniesienie, skąd ujrzała ścieŜkę. Powrót zajął im niemal pół godziny.

W pewnej chwili uniosła głowę. Ujrzała jakąś postać stojącą na samym wierzchoł-ku wzgórza i oświetloną Ŝółtą łuną bijącą od sodowych lamp.

Co ona tutaj robi? - pomyślała. A później, kiedy kobieta odwróciła się od światła i ruszyła szybko wąską ścieŜką,

zaczęła się zastanawiać, dlaczego... Dlaczego to pomyślała? PrzecieŜ wcale jej nie znała. A moŜe jednak? Kim była owa nieznajoma? KoleŜanką ze szkolnej ławy? Była mniej więcej w tym

samym wieku, o ile Leia mogła dostrzec z tak duŜej odległości mimo kłębów mgły zacierających wszystkie kształty. Nie mogła jednak sobie przypomnieć, Ŝeby kiedyś widziała to szczupłe, niemal chude ciało, odziane w błękitno-biały mundurek Alderaań-skiej Ekskluzywnej Akademii dla Młodych Dziewcząt. Poza tym była pewna, Ŝe nigdy w Ŝyciu nie oglądała takiej gęstwiny prostych jak druty i czarnych niczym smoła wło-sów, zaplecionych w przepisowe szkolne warkoczyki. A zatem kobieta nie mogła być córką Ŝadnego alderaańskiego dostojnika czy szlachcica, poniewaŜ wszystkie dobrze urodzone dzieci uczęszczały do tej samej szkoły.

A zatem, kim była? Jednym z członków Senatu? Leia zaczęła się zastanawiać nad taką ewentualnością. Przypomniała sobie jednak, Ŝe kiedy ukończyła osiemnaście lat, została najmłodszą senatorką. Nikt inny nie był taki młody, a juŜ z całą pewnością Ŝad-na inna dziewczyna... Córką senatora? MoŜe Ŝoną? Kimś, kogo poznała podczas jedne-go z nie kończących się dyplomatycznych przyjęć, w jakich brała udział na Coruscant? Osobą, dostrzeŜoną w przeciwległym krańcu audiencyjnej sali, w której Imperator miał zwyczaj przyjmować gości?

TUTAJ? Starała się wrócić na ścieŜkę, jak najszybciej mogła, ale utrzymywanie w równo-

wadze Artoo, potykającego się o wystające korzenie, kosztowało ją sporo sił i zajmo-wało mnóstwo czasu. Kiedy w końcu znalazła się na wierzchołku wzgórza i spojrzała szybko na widoczny we mgle koniec ścieŜki, nie zobaczyła na niej ani śladu tajemni-czej kobiety.

Dzieci Jedi 114

R O Z D Z I A Ł

9 Protokolarny android doszedł do wniosku, Ŝe nie podoba mu się ten pomysł. - Nie moŜe pan ufać tym Jawom, panie Luke'u! - powiedział. -Musi istnieć gdzieś

jakieś inne przejście... Tymczasem Skywalker przyglądał się osłonie szybu remontowego, zdjętej przez

Jawę ze ściany pomieszczenia, w którym znajdował się zsyp pralniczy. Patrzył w głąb mrocznego otworu, pełnego wiszących przewodów i kabli. Z ciemności w głębi szybu wyłaniał się rząd durastalowych szczebli, który ginął w takich samych ciemnościach w górze szybu. Luke zastanawiał się, ile fizycznego trudu kosztowałaby go wspinaczka po szczeblach, zwłaszcza teraz, kiedy nie mogąc opierać cięŜaru ciała na lewej nodze, musiałby, podciągając się na rękach, przeskakiwać z jednego szczebla na drugi. Porów-nywał ten fizyczny trud z wysiłkiem umysłowym, który sprawiłby, Ŝeby lewitował, posługując się Mocą. Wybór nie naleŜał do przyjemnych.

Podobnie jak wspomnienie płomienistej błyskawicy, która zakończyła Ŝywot sa-motnego szturmowca z plemienia Klaggów.

- Nie stanie mi się Ŝadna krzywda - zapewnił, zwracając się do Threepia. - PrzecieŜ wszystkie przejścia nie mogą być takimi pułapkami - zaprotestował an-

droid. - Nie podoba mi się pomysł, Ŝe chce pan tam pójść beze mnie. Czy nie moŜe pan odpocząć, przespać się i dobrze zastanowić? Proszę wybaczyć tę uwagę, wygląda pan jak ktoś, komu przydałoby się trochę snu. I chociaŜ sam nie zapadam nigdy w sen, mó-wiono mi, Ŝe ludzie...

Luke uśmiechnął się, wzruszony troskliwością Threepia. - Prześpię się, kiedy wrócę - obiecał. W ciemnościach, panujących w górze szybu, ucichł nagle szelest szat Jawy, ocie-

rających się o ściany. Po chwili Luke usłyszał piskliwe, pełne zaniepokojenia słowo: - Panie? - JeŜeli teraz nie wyjaśnię tej zagadki, mogę nie mieć drugiej szansy - oznajmił.

Pospiesznie upewnił się, czy baterie prętów jarzeniowych, przywiązanych do końca laski, nie są wyczerpane, a potem przełoŜył przez ramię i głowę pętlę, jaką umocował na drugim końcu sękatego kija. Pochylił się, oparł na najbliŜszym szczeblu prawą nogę

Page 58: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 115

i utrzymując równowagę, oburącz chwycił krawędź włazu. -Nie stanie mi się nic złego - upewnił jeszcze raz androida.

Rzecz jasna, był pewien, Ŝe Threepio mu nie uwierzył. Wsunął się do otworu, a potem uchwycił szczebel nad głową i podciągnąwszy się,

spróbował przeskoczyć na wyŜszy. Wysiłek nie był duŜy, ale mimo częściowego zago-jenia rany i całej energii Mocy, jaką potrafił zogniskować w ciele, poczuł w lewej no-dze impuls bólu, który zaparł mu dech w piersi. Popatrzył w dół, na ziejącą, zapewne bezdenną, czeluść szybu, i pomyślał: - Muszę starać się oszczędzać siły.

- Niech pan będzie ostroŜny, panie Luke'u... - usłyszał dobiegający zza pleców głos Threepia.

W ciemnościach, rozjaśnianych jedynie drgającym blaskiem przewieszonych przez plecy jarzeniowych prętów, ledwo dostrzegał sylwetkę okutanego płaszczem Jawy, wspinającego się nad jego głową niczym ogromny owad. O ramiona Luke'a ocie-rały się splecione wiązki kabli i przewodów. Mozolnie podąŜając za niewielką istotą, widział błyszczące gumowe węŜe, zwieszające się jak czarne jelita, a takŜe nieco cień-sze linie osłoniętych gumową izolacją światłowodów. Co chwilę musiał odsuwać je na boki, wskutek czego miał wraŜenie, Ŝe wspina się przewodem pokarmowym monstru-alnej bestii. Od czasu do czasu takŜe Jawa przystawał i zaczynał przebierać palcami między przewodami w sposób, który przyprawiał Luke'a o dreszcz przeraŜenia. Kto mógł wiedzieć, od której wiązki kabli zaleŜało funkcjonowanie podzespołów pancerni-ka?

Tu i ówdzie widział nikłe pomarańczowe lampki, umieszczone nad zamkniętymi włazami - zablokowanymi od wewnątrz i strzeŜonymi przez mroczne skrzynki magne-tycznych zamków. W innych miejscach musiałby wspinać siew absolutnych ciemno-ściach, gdyby nie pełgający blask przywiązanych do końca laski jarzeniowych prętów.

Powietrze w szybie było zatęchłe, przesycone woniami smarów i izolacji, a w tej chwili takŜe odorem Jawy. Nie miało jednak charakterystycznej woni zjełczałego tłusz-czu, jakiej często nabiera, kiedy jest wydychane przez setki ust i nosów członków zało-gi, a potem poddawane wielokrotnej regeneracji. Luke pomyślał, Ŝe nawet mimo tylu dziwacznych istot przebywających na pokładach, upłynie wiele czasu, zanim powietrze przesiąknie tą charakterystyczną wonią.

Potrwa to dłuŜej niŜ pobyt istot we wnętrzu pancernika. DłuŜej niŜ czas, potrzebny do zakończenia złowieszczej misji. Co sprawiło, Ŝe statek nagle oŜył? Threepio usiłował dotrzeć do samego sedna sprawy. Próbował odkryć powód nie-

spokojnych snów Luke'a. „Oko Palpatine'a" skonstruowano w najściślejszej tajemnicy w celu wykonania

tajnego zadania, sekretnej misji, której spełnienie zostało jakoś udaremnione. Przez trzydzieści lat drzemało, ukryte we wnętrzu wielkiej asteroidy wirującej na samym krańcu Mgławicy Stokrotka, podczas gdy Nowy Ład, który zaplanował to zadanie, uzbroił działa pancernika i zaprogramował jego bezkompromisową Wolę, doszedł do władzy i runął, przytłoczony cięŜarem własnej gruboskórności, monomanii i zachłanno-ści.

Dzieci Jedi 116

Szturmowcy, rozrzuceni po sześciu czy ośmiu światach na krańcach galaktyki, ze-starzeli się i w końcu zmarli.

Sam Palpatine takŜe zginął, zabity przez czarnego ucznia. A zatem dlaczego Wola obudziła się do Ŝycia? Luke wzdrygnął się, próbując ustalić, czy cień na jego serce rzuciła jedynie obawa

o bezpieczeństwo tych, którzy przebywali na Belsavis - Hana, Leii i Chewbaccy - czy teŜ moŜe ów cień był czymś innym, jakimś odrębnym bytem, którego siłę, poruszającą się jak podwodna dianoga, wyczuł, kiedy badał ciemniejsze zakątki Mocy.

Szyb kończył się metalową kratą, sporządzoną z bardzo grubych prętów, pomalo-wanych w ostrzegawcze jaskrawoŜółto-czarne pasy. Obok kraty przymocowano - na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał ostrzeŜenia-tablicę z napisem: KRATA ENKLIZYJ-NA. PRZEJŚCIE WZBRONIONE. NIEBEZPIECZEŃSTWO.

W panującym półmroku Luke dostrzegał odchodzący pod kątem prostym tunel o metalowych ścianach, z którego ciągnęły się w górę wiązki innych kabli, podobne do grubych, brzydkich pędów winorośli. Ściany tunelu ozdobiono nieregularną mozaiką opalizujących kwadratów, bez wątpienia kryjących wyrzutnie czyhających w ciemno-ściach śmiercionośnych promieni laserowych.

TuŜ pod kratą widniał jednak otwór włazu, a ślady brudnych palców na krawędzi wymownie dowodziły, Ŝe właśnie tędy wyszedł z szybu mały Jawa.

Luke przecisnął się przez otwór i znalazł w pomieszczeniu tylko trochę jaśniej oświetlonym niŜ czeluść remontowego szybu.

Miejsce to pełniło funkcję ośrodka kierowania ogniem dział superpancernika. Drgające światło jarzeniowych prętów wydobywało z ciemności rzędy celowniczych konsolet, ukrytych we wnękach czarnych metalowych ścian. DuŜe i małe ekrany moni-torów spoglądały na Luke'a martwymi prostokątami obsydianowych oczu.

W suficie pośrodku pomieszczenia brakowało jednej płyty, a krata, podobna do tej, która blokowała dalszą drogę w bezdennym szybie, spoczywała, oparta o ścianę w kącie sali. Wyciągnąwszy laskę w ten sposób, Ŝeby jarzeniowe pręty oświetliły otwór w suficie, Luke ujrzał następny pionowy szyb, wypełniony rurociągami i gumowymi wę-Ŝami, wiązkami energetycznych przewodów o grubości palca i szerokimi taśmami wie-loŜyłowych kabli, które dopływały niczym nieruchoma rzeka z kilku poziomych tuneli remontowych i skupiały się nieco wyŜej w samym środku.

Ściany najniŜszego, półmetrowego odcinka pionowego szybu pomalowano w ja-skrawe Ŝółto-czarne pasy, ale nigdzie nie umieszczono Ŝadnego napisu ani tablicy ostrzegawczej. Ciemności rozjaśniał jedynie złowieszczy blask małych czerwonych kontrolnych lampek, nad którymi było widać opalizujący blask enklizyjnej kraty, cią-gnącej się jak spirala i niknącej w górze szybu.

Luke poczuł nagle, Ŝe coś szarpnęło go za pas. Opuścił głowę, ale kiedy ujrzał, Ŝe mały Jawa usiłuje pociągnąć za rękojeść świetlnego miecza, odruchowo zacisnął na niej palce. ZauwaŜył jednak, Ŝe istota dotyka drugiego miecza, tego samego, który wręczyła mu na dole. Po chwili wahania odpiął broń od pasa i podał maluchowi. Jawa podbiegł na środek sali i przystanął dokładnie pod wylotem szybu. PołoŜył broń na podłodze, po czym wyprostował się i zastanawiał przez chwilę. Później znów się schylił, by przesu-

Page 59: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 117

nąć rękojeść o kilka centymetrów, a potem ułoŜyć pod trochę innym kątem. Było oczywiste, Ŝe stara się pozostawić ją dokładnie w tym samym miejscu, w którym zna-lazł.

Luke pokuśtykał na środek pomieszczenia i spojrzał w górę. Zobaczył zwęŜającą się ciemną czeluść szybu; wąski komin, tchnący niemal pewną śmiercią.

Był pewien, Ŝe wiedzie do samego serca statku. Poprowadzono nim po prostu zbyt wiele energetycznych kabli, wiązek przewodów i światłowodów; zbyt wiele grubych rur doprowadzających chłodziwo, by prowadził gdzie indziej niŜ do rdzenia pamięci głównego komputera.

Luke pochylił się, stojąc na jednej nodze i podpierając się laską, aby zachować równowagę. Sięgnął po miecz świetlny, a potem wyprostował się i ponownie uniósł głowę, Ŝeby spojrzeć w ciemności szybu.

Zrozumiał. Ktoś wspinał się tym szybem. Bardzo dawno, przed trzydziestu laty. Na pokładzie superpancernika wylądowały dwie osoby. Przyleciały pokiereszo-

wanym myśliwcem typu Y, który widział w jednym z hangarów. Jedna zabrała kapsułę i odleciała, prawdopodobnie uwaŜając, Ŝe musi wezwać pomoc.

Druga jednak wiedziała albo tylko przeczuwała, Ŝe moŜe nie wystarczyć na to cza-su; Ŝe statek moŜe dokonać skoku w nadprzestrzeń i zniknąć, by rozpocząć wykonywa-nie zadania. UwaŜała, Ŝe ryzyko jest zbyt duŜe, a stawka za wysoka, aby pozwolić so-bie na luksus ratowania własnego Ŝycia. I ta druga osoba została, zamierzając podjąć próbę ubezwłasnowolnienia Woli.

Luke odnosił wraŜenie, Ŝe śmiercionośna krata enklizyjna nad jego głową szczerzy blade, gotowe do ataku zęby.

- Przykro mi - powiedział bardzo cicho, zwracając się do wyczekującej kolumny ciemności. - śałuję, Ŝe nie było mnie, by ci pomóc.

Nie wątpił, Ŝe kobiecie bardzo przydałaby się jego pomoc. Obrócił w palcach rękojeść świetlnego miecza. Przeczucie podpowiadało mu, Ŝe

broń musiała zostać sporządzona i uŜywana przez kobietę. Kobietę mającą duŜe, silne dłonie, a takŜe, jeŜeli sądzić po rozmiarach rękojeści, długie ręce... Yoda powiedział kiedyś, Ŝe dawni mistrzowie Jedi potrafili dowiedzieć się zdumiewająco wielu rzeczy, jedynie oglądając miecz świetlny, którego wykonanie było ostateczną próbą, jaką mu-siał przebyć kaŜdy rycerz Jedi.

Ktoś zadał sobie wiele trudu i poświęcił mnóstwo czasu, by ozdobić skraj rękoje-ści cienką linią brązowego tsaelke, pełnych wdzięku, smukłych waleni Ŝyjących na Chadzie Trzecim w głębinach oceanów.

- śałuję, Ŝe cię nie znałem - szepnął jeszcze ciszej. Ponownie przypiął miecz świetlny do pasa, po czym zaczął szukać drogi, którą

kobieta -jego koleŜanka Jedi - dotarła do ośrodka kierowania ogniem dział statku. Pomieszczenie miało tylko jedne drzwi wiodące do szybu turbowindy. Niestety,

skrzydła się nie rozsunęły, kiedy Luke, pragnąc wezwać kabinę, przycisnął guzik. Do-myślał się jednak, Ŝe właśnie w taki sposób kobieta dostała się do centrali. Był pewien, Ŝe gdyby się postarał, potrafiłby dokonać zwarcia w mechanizmie zamka i otworzyć

Dzieci Jedi 118

drzwi, przynajmniej trochę. Później mógłby dostać się na niŜsze pokłady: albo spusz-czając się po linie - którą z pewnością znalazłby w jakimś schowku - albo po prostu lewitując, pod warunkiem, Ŝe nie obawiałby się ryzyka, iŜ związany z tym wysiłek wyczerpie jego nadwątlone siły. Zastanawiał się, czy mógłby posłuŜyć się Mocą - a czasami to było moŜliwe - Ŝeby powstrzymać ogniste błyskawice enklizyjnej kraty na tyle długo, by mieć czas wspiąć się szybem do samego rdzenia pamięci komputera.

Na samą myśl o tym poczuł zimne ciarki wędrujące wzdłuŜ kręgosłupa. Gdyby kobieta dotarła do samego rdzenia, bez trudu mogłaby spowodować prze-

ciąŜenie, które doprowadziłoby do zniszczenia „Oka Palpatine'a", jak powinno było zostać unicestwione przed trzydziestu laty...

Ale nie zostało. Luke doskonale pamiętał wrzaski samotnego Klagga, który krwawiąc z wielu ran i

płonąc, zginął w korytarzu za pancernymi drzwiami. Kobieta, która wspięła się tym szybem, musiała Ŝyć dostatecznie długo, aby obez-

władnić stanowiska ogniowe superpancernika. Dotarła do rdzenia, ale zginęła, nie uśmiercając przedtem Woli. Czy dlatego, Ŝe nie była dość silna? Wystarczająco do-świadczona?

A moŜe enklizyjna krata była czymś, czemu nie mogły sprostać nawet siły i umie-jętności mistrza Jedi?

Luke poczuł, Ŝe jego nadgarstek obejmują małe, bardzo brudne palce. - Niedobrze, niedobrze. - Jawa usiłował odciągnąć go z powrotem w stronę otworu

szybu remontowego, wiodącego na niŜsze pokłady. Drugą ręką pokazywał na otwór w suficie. - Źle. Umrzeć mnóstwo.

Umrzeć mnóstwo. Luke pomyślał o Jawach, a takŜe o niechlujnych, skłóconych i walczących ze sobą

plemionach Klaggów i Gakfeddów, próbujących odtworzyć sytuację panującą na ro-dzimej planecie, chociaŜ wydawało się im, iŜ są teraz szturmowcami. O zwłokach Affy-techanina, porzuconych na posadzce. O Talzach podających wodę trójnoŜnym istotom, ale nie przestających strzec pleców swoich towarzyszy... w obawie przed kim albo przed czym?

Pomyślał, Ŝe zniszczenie superpancernika będzie najłatwiejszą częścią jego pracy. See-Threepio siedział w gabinecie kwatermistrza przed komputerowym monito-

rem. Z gniazda, umieszczonego w tylnej części jego czaszki, wystawał długi giętki izolowany kabel elektryczny. Luke jeszcze nigdy nie słyszał w głosie androida tyle rozdraŜnienia.

- Ty głupia maszyno, masz na pokładach całe enklawy, zamieszkiwane przez gru-py obcych istot! Co to ma oznaczać, Ŝe: „Nie ma Ŝadnych form Ŝycia, które byłyby sprzeczne z intencjami Woli?" A co z definicją, zapisaną w Standardowym Rejestrze Galaktycznym pod numerem zero jedenaście, siedemset trzydzieści trzy, czterysta, zero dwudziestym drugim?

Luke oparł się ramieniem o obramowanie drzwi, świadom faktu, Ŝe Threepio nie musi rozmawiać z Wolą na głos, podobnie jak nie musiał uŜywać słów ludzkiej mowy,

Page 60: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 119

kiedy porozumiewał się z Artoo-Detoo. Protokolarny android został jednak zaprogra-mowany w tym celu, Ŝeby rozmawiać z istotami inteligentnymi, a nawet Ŝeby myśleć jak one. Luke wiedział, Ŝe jedną z charakterystycznych cech niemal kaŜdej cywilizacji, z jaką się zetknął, była gadatliwość.

Threepio był gadułą. - Co to znaczy, Ŝe na pokładach nie ma Ŝadnych form Ŝycia, określonych za po-

mocą tej definicji? Sam widziałem przynajmniej siedemdziesięciu sześciu Gamorrean! - JuŜ to przerabiałem, Threepio - odezwał się Luke. Wszedł do pomieszczenia, czując w ciele ból, wywołany opieraniem całego cięŜa-

ru ciała na lasce. Bolały go takŜe mięśnie rąk, nie przyzwyczajonych do mozolnego, powtarzanego w nieskończoność podciągania się ze szczebla na szczebel.

Threepio obrócił się na fotelu, co było kolejnym zbytecznym ludzkim gestem, jako Ŝe czujniki słuchowe androida mogły z odległości co najmniej osiemnastu metrów bez trudu wykryć i zidentyfikować odgłos kroków Luke'a, a nawet cichy szmer jego odde-chu.

- Wola twierdzi, Ŝe na pokładzie tego statku nie przebywają Ŝadne inteligentne istoty - powiedział, kwaśno się uśmiechając. -Wola uwaŜa, Ŝe na pokładzie nie ma Ŝad-nych skupisk ciał o wewnętrznej temperaturze czterdziestu stopni - co jest normą w przypadku Gamorrean. Ani o temperaturze czterdziestu trzech, ani czterdziestu sied-miu, ani dwudziestu ośmiu - co oznacza, Ŝe w pobliŜu nie kręcą się Jawowie, Kitonaki czy Affytechanie. Wiem jednak, w jaki sposób przedostać się na wyŜsze pokłady bez...

Nagle z głośnika, zawieszonego na ścianie po prawej stronie Luke'a, wydobył się trzykrotny dźwięczny kurant, a na onyksowej powierzchni ekranu interkomu, umiesz-czonego nad biurkiem kwatermistrza, zapaliły się zielone światła.

- Uwaga, wszyscy członkowie załogi - odezwał się melodyjny kontralt. -Uwaga, wszyscy członkowie załogi. Dziś o trzynastej zero, zero na wszystkich kanałach inter-komu zostanie nadana transmisja przesłuchania więźnia przez Trybunał Bezpieczeń-stwa Wewnętrznego. Dziś o trzynastej zero, zero na wszystkich kanałach interkomu zostanie nadana transmisja przesłuchania więźnia przez Trybunał Bezpieczeństwa We-wnętrznego.

Ekran monitora obudził się do Ŝycia. Luke dostrzegł na nim Cray. Ręce miała związane, a usta zaklejone paskiem samoprzylepnej srebrzystej taśmy. Szeroko otwarte z przeraŜenia i wściekłości oczy kobiety spoglądały na trzymających ją dwóch barczys-tych gamorreańskich szturmowców, odzianych w absurdalne mundury i jeŜeli sądzić po hełmach, naleŜących do plemienia Klaggów.

- Wszyscy członkowie załogi mają obowiązek przyglądać się przesłuchaniu - cią-gnął głos. - Odmowa albo próba wyłączenia interkomu będzie interpretowana jako objaw sympatii dla więźnia i poparcia dla jego zbrodniczej działalności.

Kiedy minęła pierwsza sekunda, Luke otrząsnął się z przeŜytego wstrząsu i skupił uwagę na tle sceny, widocznej na ekranie interkomu. ZauwaŜył, Ŝe ściana, przed którą stała Cray i jej straŜnicy, sprawiała wraŜenie trochę ciemniejszej i jakby bardziej szorstkiej niŜ ta, którą widział w pomieszczeniach dla załogi. Stwierdził takŜe, iŜ po-mieszczenie jest nieco niŜsze niŜ gdzie indziej, a pod sklepieniem majaczą wystające

Dzieci Jedi 120

dźwigary, łby sworzni i rurociągi. W kącie ekranu było równieŜ widać naroŜnik prowi-zorycznej chaty albo szopy. Wykonano ją z fragmentów prefabrykowanych opakowań, na których widniał jeszcze napis: SOROSUB - DZIAŁ IMPORTU, a jej dach okryto nieprzemakalnym brezentem. Wioska Klaggów - pomyślał Luke.

Obok chaty stał Nichos. Kierował smutne, udręczone oczy na sworzeń ograniczni-ka, wystający pośrodku jego piersi.

- Wszyscy członkowie załogi, dysponujący dowodami przestępczej działalności więźnia, powinni bez chwili zwłoki zameldować o tym przedstawicielowi Wydziału Dochodzeń. Zaniedbanie albo odmowa wywiązania się z tego obowiązku będzie inter-pretowana jako objaw sympatii dla więźnia i poparcia dla jego zbrodniczej działalności.

Nagle Cray szarpnęła się, usiłując uwolnić rękę z uchwytu łapy Gamorreanina, i z całej siły kopnęła go w goleń. Klagg obrócił się i uderzył ją z taką siłą, Ŝe gdyby obaj szturmowcy jej nie podtrzymali, kobieta runęłaby na podłogę. Na twarzy Cray i ramie-niu, wystającym przez dziurę w tunice munduru, było widać wiele innych sińców i otarć skóry. Luke zwrócił uwagę na pełne udręki spojrzenie, jakie przesłał jej Nichos, ale męŜczyzna-android nie poruszył się, by pocieszyć kobietę albo pospieszyć jej na ratunek.

Luke uświadomił sobie, Ŝe nie mógł. W jego piersi sterczał przecieŜ sworzeń ograniczający swobodę ruchów.

StraŜnicy szarpnęli Cray i na wpół niosąc, a na wpół wlokąc po podłodze, wypro-wadzili poza pole widzenia kamery. W następnej chwili ekran ściemniał. Skywalker dostrzegł jednak, Ŝe Nichos pozostał w tym samym miejscu, gdzie stał, i tylko ruch gałek ocznych w nieruchomej twarzy dowodził, Ŝe nadal Ŝyje.

- Przykro mi, synu, ale mamy inne rozkazy. Ugbuz zaplótł mocarne ręce na torsie i obdarzył Luke'a twardym jak głaz spojrze-

niem, które dowodziło, Ŝe wcale nie jest mu przykro. Przywódca Gakfeddów kiwnął głową do samego siebie, jakby zachwycał się samym rozkazem, albo jedynie faktem, Ŝe w ogóle go otrzymał. Luke ujrzał ten niesamowicie ludzki gest i poczuł, Ŝe wszystkie włosy na karku zjeŜyły mu się z przeraŜenia.

- Ta-a, dobrze wiem, Ŝe musimy dorwać tych Klaggów świńskich synów - ciągnął Ugbuz. Ostatni zwrot wymówił jak jedno słowo, co wskazywałoby, Ŝe jakąś cząstką umysłu uświadamiał sobie, iŜ nadal naleŜy do plemienia Gakfeddów - .. .ale mamy rozkazy odszukania rebelianckich sabotaŜystów, zanim zdąŜą zniszczyć cały statek.

ZmruŜył Ŝółte, złośliwe i uparte oczy w ten sposób, Ŝe zamieniły się w wąskie szparki. Wbił spojrzenie w Skywalkera, jakby nagle przypomniał sobie, Ŝe to właśnie on zabronił mu torturowania schwytanego Jawy.

Mistrz Jedi uŜył siły Mocy, skupiając ją dzięki nieznacznemu gestowi wyciągnię-tej ręki.

- Mimo to równie waŜne jest natychmiastowe odszukanie wioski Klaggów - po-wiedział.

Jego wysiłki przypominały jednak próbę utrzymania jedną dłonią śliskiego kamie-nia o rozmiarach dwukrotnie większych niŜ długość palców. Luke zrozumiał to, kiedy

Page 61: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 121

popatrzył w oczy Ugbuza. Nie próbował wpłynąć na tok rozumowania wodza Gakfed-dów, ale zmagał się z potęgą Woli.

- Jasne, Ŝe to waŜne, by odszukać Klaggów świńskich synów -odrzekł Gamorre-anin. - Mamy jednak rozkazy odnalezienia tych rebelianckich sabotaŜystów, zanim zdołają zniszczyć cały statek.

Nie potrafił wyrwać się z zaprogramowanej pętli myślowej. Luke wiedział, Ŝe nie moŜe nic na to poradzić. A przynajmniej nie w tej chwili, kiedy całe jego ciało drŜało z wyczerpania, a umysł skręcał się z bólu, usiłując stawić czoło skutkom urazu i zakaŜe-niu tkanek. Nagle krzaczaste brwi wielkiego knura nieufnie się ściągnęły.

- A teraz powiedz mi jeszcze raz, dlaczego kazałeś nam wypuścić tamtego sabota-Ŝystę.

Zanim Luke zdąŜył odpowiedzieć, ze skraju wioski doleciał chór gniewnych okrzyków. Ugbuz obrócił się na pięcie i wypadł przez ciemny prostokąt otworu drzwiowego na korytarz. Ze wszystkich prowizorycznych chat, stojących pod ścianami wielkiej ładowni, wybiegali inni Gamorreanie. Wkładali hełmy i sięgali po topory, karabiny laserowe, wibrosiekiery, blastery... Dwóch wyciągnęło skądś jonowe działo, a jeden trzymał nawet przenośną wyrzutnię pocisków rakietowych.

- Rozumiem ich punkt widzenia, panie Luke'u - odezwał się Threepio. Cicho skrzypiąc, ruszył w ślad za Skywalkerem, który takŜe wyszedł z chaty, choć uczynił to o wiele wolniej niŜ Ugbuz. - Straciliśmy oświetlenie na niemal całym pokładzie jedena-stym i coraz trudniej moŜna znaleźć wciąŜ jeszcze działający terminal komputerowy. JeŜeli ktoś nie powstrzyma tych Jawów, doprowadzą do ruiny wszystkie systemy umoŜliwiające Ŝycie na tym statku.

Kiedy mijali największą chatę, wyłoniła się z niej matriarchini Bullyak. Przystanę-ła na progu i zaplotła ręce pomiędzy pierwszym i drugim rzędem wielkich wymion. Jej twarz, zeszpeconą przez brodawki i kurzajki, blizny po ukąszeniach morrtów, a takŜe malującą się na niej nieufność zmieszaną z obrzydzeniem, okalały zaplecione w grube warkocze przetłuszczone włosy. Samica zakwiczała coś w niezrozumiałej mowie, a później strzyknęła strugą śliny na podłogę. Mijając ją, Threepio zgiął się w lekkim ukłonie.

- Zupełnie się zgadzam, proszę pani - powiedział. - Ma pani absolutną rację. Ci Jawowie nie są przeciwnikami, godnymi mierzyć się z prawdziwym odyńcem. Jest bardzo poirytowana - dodał, zwracając się do Luke'a.

- Domyśliłem się tego - stwierdził Skywalker. Kiedy obaj stanęli przed otwartym włazem szybu remontowego, znajdującego się

w pomieszczeniu zsypu pralniczego, powiedział: - Uniosę cię na wysokość pierwszego luku na pokładzie czternastym, a sam przed-

ostanę się wyŜej, na piętnasty. Widzieliśmy, Ŝe zanim zginął tamten szturmowiec z plemienia Klaggów, usiłował wspinać się po schodach, a zatem wiemy, Ŝe jego wioska znajduje się gdzieś nad nami. Rozglądaj się, czy nie zobaczysz jakichś śladów Kla-ggów... odcisków podeszew ich butów, kropli zakrzepłej krwi, strzępków odzieŜy - czegokolwiek...

Dzieci Jedi 122

Do tej pory Skywalker zdąŜył się zorientować, Ŝe Gamorreanie walczyli równie ochoczo z członkami własnego plemienia jak z innymi Gamorreanami.

- Z całą pewnością będę próbował, proszę pana - obiecał pokornie android. - Nie będzie to jednak łatwe z uwagi na Espe Osiemdziesiątki, które w ramach obowiązków dokładnie czyszczą podłogi i ściany.

- Zrobisz, co będziesz mógł. - Luke uświadomił sobie, Ŝe ich zadanie byłoby ła-twiejsze, gdyby Cray nie została poddana indoktrynacji, była nadal sobą, zanim doszło do jej porwania. - Szukaj ścian podobnych do tych, jakie widzieliśmy na tamtym prze-kazie wideofonicznym. Brezent i opakowanie, które wykorzystano do budowy chaty, musiały pochodzić z magazynu superpancernika. Postaraj się zapamiętać, jeŜeli gdzieś zobaczysz coś podobnego. Rozglądaj się równieŜ, czy nie znajdziesz magazynu z ele-mentami wyposaŜenia regularnych Ŝołnierzy imperialnej marynarki, a nie szturmow-ców. Wrócę dokładnie o dwudziestej drugiej zero, zero, Ŝeby opuścić cię tym samym szybem.

Kiedy Luke dotarł na pokład piętnasty, przekonał się, Ŝe Threepio miał świętą ra-cję, mówiąc o robotach typu SP-80 i ich niezmordowanym dąŜeniu do utrzymania po-kładów „Oka Palpatine'a" w nieskazitelnej czystości. Znalazł wprawdzie kilka talerzy i kubków z mesy - idealnie wyczyszczonych przez automaty typu MSE-15, chociaŜ nadal leŜących na podłodze w tych samych miejscach, gdzie je porzucono - ale Ŝadnego śladu, który pozwoliłby mu stwierdzić, którędy przechodzili Klaggowie. Uzmysłowił sobie, Ŝe jego zadanie będzie jednak trudniejsze, niŜ początkowo myślał. Musi staran-nie przeszukiwać jeden pokład po drugim, starając się dostrzec ślady, pozostawione przez świnioludzi, a takŜe próbując usłyszeć jakiś szept albo ślad myśli, wysyłanych przez umysł Cray.

Musiał wsłuchiwać się uwaŜnie, tym bardziej Ŝe Threepio tego nie potrafił. Ułomny męŜczyzna i protokolarny android... Usiłując chociaŜ przez chwilę odpo-

cząć, oparł się o ścianę. Starał się nie myśleć o siniakach na twarzy Cray ani o tym, jak jej ciało zwiotczało po brutalnym ciosie, zadanym ręką gamorreańskiego straŜnika... ani o pełnym udręki spojrzeniu, jakie kierował na nią Nichos.

Jutro o trzynastej zero, zero. Kuśtykając, puścił się w dalszą drogę. Tamten Klagg próbował wspinać się po

schodach. Ściany tego pokładu - a raczej części pokładu, gdzie mieściły się chyba warsztaty remontowe myśliwców typu TIE - były wprawdzie ciemniejsze od tych w pomieszczeniach załogi, a takŜe niŜsze, ale pod sufitem nie biegły Ŝadne rurociągi ani nie wystawały metalowe dźwigary, które zauwaŜył na ekranie monitora interkomu w gabinecie kwatermistrza.

Hangar? - pomyślał. - Ładownia? MoŜe magazyn? Lewa ściana korytarza zniknęła, zastąpiona przez nieprzeniknione ciemności. Z

głębi mrocznego pomieszczenia dobiegł odgłos szurania stóp po metalowych płytach. W pewnej chwili Luke ujrzał błysk małych Ŝółtych oczu jakiegoś Jawy. Istoty rozbiera-ły statek na kawałki. Nic dziwnego, Ŝe Wola rozkazała Ugbuzowi, by je pozabijał. Luke podejrzewał jednak, Ŝe bez względu na to, czym miałaby się zakończyć niszczycielska działalność Jawów, doprowadziłaby najwyŜej do śmierci tylko Ŝywych członków załogi

Page 62: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 123

„Oka Palpatine'a". Nawet gdyby mali rabusie mieli spowodować śmierć wszystkich istot i ogromne zniszczenia, nie potrafili przeciwstawić się Woli. Nie mogli przeszko-dzić, Ŝeby wydała rozkaz przedostania się do nadprzestrzeni, kiedy dojdzie do wniosku, Ŝe nikt tego nie spostrzeŜe. Nie mogli mieć Ŝadnego wpływu na siłę ognia, który znisz-czy bezbronną osadę Plawal - a zapewne na wszelki wypadek takŜe wszystkie inne osady na Belsavis.

Luke widział zniszczenia, jakie Imperium pozostawiło na Coruscant, na Kałama-rze i w systemie Atravis. Kiedy eksplodowało słońce Caridy, niszcząc cały system tej gwiazdy, słyszał pełen rozpaczy krzyk Mocy, który jakby rozrywał wszystkie we-wnętrzne organy jego ciała.

Pomyślał, Ŝe jeŜeli nie chce dopuścić do powtórzenia się takiego kataklizmu, musi wspiąć się po kracie enklizyjnej i spróbować zniszczyć mechaniczne serce potwora.

Idąc korytarzem, starał się otwierać po kolei wszystkie drzwi, ale kiedy się nie poddawały, kuśtykał do następnych i znów próbował. W końcu znalazł jedne, które udało mu się rozsunąć. Ta część statku była jasno oświetlona, a w powietrzu, chociaŜ przesyconym wonią jakichś chemikaliów, wyczuwało się zapach ozonu i świeŜego tlenu, którym nie oddychały płuca setek istot. Luke ujrzał leŜący na posadzce kolejny porzucony kubek, ale nie dostrzegł śladów świadczących o bliskości wioski Klaggów. Nie wyczuwał takŜe w swoim mózgu Ŝadnego tchnienia myśli uwięzionej uczennicy.

Starał się jak mógł, by nie stracić orientacji, ale przychodziło mu to z wielkim tru-dem. Wiele opancerzonych drzwi, odpornych na blasterowe strzały, było zamkniętych, wskutek czego musiał zawracać i szukać innej drogi. Ponownie przechodził przez te same gabinety, magazyny, świetlice i zsypy pralnicze, które niedawno odwiedzał. Mu-siał liczyć, ile razy skręcał w prawo i w lewo, a takŜe ile otwartych drzwi pozostawił za plecami. Kiedy był chłopcem, mieszkał na pustyni i nauczył się orientować w terenie, zapamiętując nawet najtrudniej dostrzegalne szczegóły krajobrazu. Ponadto szkolenie, jakiemu go poddano, zanim został rycerzem Jedi, wyostrzyło jego zdolność orientacji do niemal na przyrodzonego stopnia. Tutaj jednak szedł korytarzami, ciągnącymi się całymi kilometrami, i mijał setki drzwi nie róŜniących się od siebie. Co jakiś czas spo-tykał roboty typu SP-80, nieskończenie cierpliwie czyszczące podłogi i ściany koryta-rzy, by usunąć najdrobniejszy pyłek czy niewidoczną plamę, a zatem nie było sensu oznaczać drogi kredą lub kroplami oleju silnikowego. Korytarzami przemykały takŜe pragnące wykonać to czy owo polecenie automaty typu MSE, tak podobne jeden do drugiego jak starannie wyhodowane beppy, klonowane w hydroponicznych cysternach na Bith. Od najmłodszych lat Luke wprawdzie słyszał powiedzenie: „podobne do siebie jak dwa beppy", ale nigdy nie spotkał nikogo, komu sprawiłoby radość odŜywianie się tymi idealnie sześciennymi, jasnoróŜowymi, zrównowaŜonymi pod względem doboru składników i pobawionymi jakiegokolwiek zapachu kostkami o objętości mniej więcej piętnastu centymetrów sześciennych kaŜda.

Na ścianie w samym końcu pogrąŜonego w ciemnościach korytarza dostrzegł na-gle prostokątną jasną plamę, raz po raz przecinaną przez ruchome cienie. Kiedy pod-szedł bliŜej, usłyszał pomruk dziwnych głosów. Kuśtykał, opierając cięŜar ciała na lasce, wskutek czego nie mógł podejść tak, Ŝeby nikt go nie usłyszał. Szedł jednak po-

Dzieci Jedi 124

woli, starając się zachować odpowiednią odległość. WytęŜał słuch. Próbował zrozu-mieć, rozróŜnić pojedyncze słowa...

I nagle się odpręŜył. ChociaŜ słyszał zdania w rodzaju: „Wszystkie działa gotowe do otwarcia ognia, panie kapitanie" albo „Pragnę złoŜyć meldunek o wynikach misji, powierzonej naszym zwiadowcom", podobne do śpiewnego szczebiotu piski - o kilka oktaw wyŜsze w porównaniu z tonem dziecięcych głosów - upewniły go, Ŝe dotarł do enklawy, zamieszkiwanej przez Affytechan.

Pomieszczenie było czymś w rodzaju stanowiska dowodzenia, choć najprawdopo-dobniej chodziło raczej o systemy uzdatniania powietrza i wody niŜ uzbrojenia. Ba-jecznie piękni mieszkańcy Dom-Braddena, poruszając płatkami, kitkami i pędzelkami, a takŜe trzepocząc setkami wici i odrośli, pochylali się nad testerami obwodów i czyt-nikami informującymi o stanie inwentarza magazynów. Przebierali palcami po nie-czynnych klawiaturach i wpatrywali siew martwe czarne twarze ekranów komputero-wych monitorów z zapałem godnym szturmowców wykonujących misję, zleconą im przez samego Imperatora Palpatine'a.

MoŜliwe, Ŝe nawet sami uwaŜali, iŜ są szturmowcami. JeŜeli chodziło o Affyte-chan, Luke nigdy nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

Oparł się o framugę drzwi. Był ciekaw, czy istoty wiedzą, Ŝe dźwignie się nie przesuwają, a pokrętła nie obracają. śe stojące przed nimi monitory spoglądają na nich martwymi prostokątami czarnych ekranów.

- Panie poruczniku, proszę przygotować do startu eskadrę myśliwców typu TIE - zakwilił śpiewnie dowódca.

Była nim ozdobiona purpurową kryzą puchata istota, otoczona aureolą białych włosów, spomiędzy których wystawało mnóstwo Ŝółtawych pręcików. Porucznik - mający kształt pękatej beczki porośniętej sierścią w szesnastu odcieniach pomarańczo-wego, Ŝółtego i czerwonego - pochwycił dźwignię w szpony i zaczął wydawać zdu-miewające dźwięki, z których Ŝaden nie miał absolutnie niczego wspólnego z odgłosem wydawanym przez jakiekolwiek znane Luke'owi mechaniczne urządzenie.

O ile Skywalker mógł się zorientować, Affytechanie - w przeciwieństwie do Ga-morrean - nie starali się wyrządzić nikomu Ŝadnej krzywdy. Ich świadomość, o ile jesz-cze jakąkolwiek mieli, została tak bez reszty opanowana przez marzenia o pełnieniu słuŜby w imperialnej gwiezdnej flocie, Ŝe nie pozostało w niej miejsca na nic realnego.

- Strzelają do nas, panie kapitanie! - krzyknęła nagle piękna Ŝółto-niebieskawa pu-chata kula. - W kierunku bakburtowych pól ochronnych zmierzają dwie torpedy pla-zmowe!

Trzy czy cztery inne istoty zaczęły wydawać odgłosy - podobne do grzmotów po-mruki i przenikliwe piski - mające, w ich przekonaniu, naśladować dźwięki eksplozji. Wszyscy zatoczyli się od jednej ściany do drugiej, jakby ich statek został trafiony, ale z trudem zachowali równowagę, wymachując szypułkami i płatkami oraz rozsiewając biało-złocisty proszek, podobny do chmur świecącego pyłku.

- Odpowiedzieć ogniem! Odpowiedzieć ogniem! Tak, o co chodzi?

Page 63: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 125

Kapitan zwrócił w stronę Luke'a koronkowe czujniki, co wyglądało, jakby długie źdźbła trawy zostały smagnięte podmuchem wiatru. Skywalker pokuśtykał do dowód-cy, stanął przed nim i dziarsko zasalutował.

- Major Calrissian, SłuŜby Specjalne - zameldował. - Dwadzieścia dwa, dziewięć-dziesiąt osiem, jedenaście be. Gdzie jest przetrzymywany ten rebeliancki sabotaŜysta, którego pochwycili?

- Rzecz jasna, w areszcie na pokładzie szóstym! - krzyknął niecierpliwie dowódca Affytechan, przy czym jego odpowiedź wydobyła się z sześciorga ust równocześnie. - Proszę mi nie zawracać głowy takimi pytaniami! Moi Ŝołnierze giną, jakby byli masa-krowani!

Szerokim, zamaszystym gestem pokazał na drzwi w ścianie za sobą. Luke pod-szedł do nich i dotknął mechanizmu zamka. Ku swojemu przeraŜeniu zobaczył niewiel-ką świetlicę, a w niej rozrzucone na stołach, krzesłach, biurkach i podłodze szczątki czterech czy pięciu Affytechan, pozbawionych kończyn. Ktoś uruchomił później umieszczoną pośrodku sufitu przeciwpoŜarową dyszę i skierował ją w taki sposób, Ŝeby wszystko -kończyny, szczątki ciał i zakrwawiona podłoga - zostało spryskane drobną mgiełką, wskutek czego w pomieszczeniu unosiła się woń oleju czy smaru. W kałuŜach krwi na podłodze spoczywały inne wyrwane kończyny, zakończone włóknami nerwo-wymi, które przypominały Ŝółte cienkie łodygi zginające się pod cięŜarem tęczowych mięsistych cebulek.

- Panie kapitanie, nasz napęd nadświetlny długo nie wytrzyma! -wykrzyknęła isto-ta, z pewnością uwaŜająca się za inŜyniera. Po chwili oficer artylerzysta dodał:

- ZbliŜa się coraz więcej rebelianckich maszyn, panie kapitanie! Nadlatują forma-cją w kształcie klina na dziesiątej od strony ster-burty!

Wszystkie pozostałe istoty rzuciły się do martwych konsolet i zaczęły wydawać dźwięki, w ich mniemaniu mające imitować odgłosy toczącej się walki.

Podpierając się laską, zamyślony Luke podreptał z powrotem na korytarz. Pokład szósty - pomyślał. - O wiele niŜej... a tymczasem samotny Klagg usiłował

się wspiąć po schodach. Mimo to... Czy to właśnie Klaggowie zmasakrowali tamtych Affytechan? To moŜliwe - pomyślał Luke, starając się otworzyć kolejne drzwi, które jednak się

nie rozsunęły. Musiał wrócić do magazynu (nadal nie widział pod sufitem Ŝadnych wystających metalowych dźwigarów), a później minąć taras widokowy, umieszczony nad opustoszałym hangarem. Szczątki istot nie sprawiały wraŜenia sczerniałych, a ra-czej oderwanych od ciał albo rozszarpanych. Jak mogły oddziaływać blasterowe bły-skawice na miękkie, podobne do jedwabiu i porośnięte długą sierścią ciało?

Luke przystanął na skrzyŜowaniu i spróbował zebrać myśli. Jeszcze jedne drzwi nie chciały się otworzyć, mimo iŜ miał niejasne przeczucie, Ŝe niedawno były rozsuwa-ne. Wrócił korytarzem, skręcił w odnogę i przeszedł przez pomieszczenie ze zsypem pralniczym, ale znalazł się w wąskim przejściu zamkniętym kolejnymi opancerzonymi drzwiami, odpornymi na blasterowe strzały.

JuŜ raz tędy przechodziłem - pomyślał. Był tego absolutnie pewien. A wówczas te drzwi były...

Dzieci Jedi 126

Przystanął i poczuł, Ŝe zjeŜyły mu się włosy na głowie. W powietrzu unosiła się charakterystyczną woń ludzi piasku. Ty idioto - pomyślał, czując, jak lodowaty chłód przenika jego ciało. JeŜeli impe-

rialne ładowniki porwały z Tatooine Jawów, powinien był się domyślić, Ŝe mogły za-brać na pokłady takŜe grupę ludzi piasku - Jeźdźców Tusken.

Ludzie piasku musieli przechodzić tym korytarzem najwyŜej przed pięcioma mi-nutami, poniewaŜ aparatura wentylacyjna jeszcze nie zdąŜyła usunąć odoru, wydziela-nego przez ich ciała. Oznaczało to, Ŝe Tuskenowie mogli takŜe podąŜać za nim, podob-ni do wysokich, owiniętych taśmami i bandaŜami dzikich i okrutnych strachów na wró-ble, zmumifikowanych przez Ŝar pustyni. śe przysłuchując się odgłosowi szurania jego stóp, mogą nawet w tej chwili czaić się, ukryci w jednej z mrocznych komnat, której drzwi wywaŜyli Gamorreanie, Affytechanie albo Jawowie...

Strzelby, jakimi posługiwali się Jeźdźcy Tusken, były najczęściej zabytkami, wy-rabianymi w Mos Eisley przez pokątnych rusznikarzy i sprzedawanymi im przez po-zbawionych skrupułów pośredników. Mimo iŜ nieprecyzyjne i staroświeckie, na nie-wielką odległość mogły okazać się równie śmiercionośne jak blastery.

Luke nadal wyczuwał ten sam odór. Zrozumiał, Ŝe gdyby Tuskenowie tylko prze-chodzili korytarzem, wentylatory powinny były juŜ dawno uporać się z usunięciem woni ich brudnych zawojów, pokrytych pustynnym pyłem i kurzem.

Cofnął się tym samym korytarzem, którym przyszedł, wytęŜając wzrok i słuch; szukając śladów. W pewnej chwili wydało mu się, Ŝe zza rogu, który ostatnio mijał, doleciał cichy odgłos metalu ocierającego się o inny metal. W tej samej sekundzie jego uwagę przykuł jakiś ruch, widoczny w przeciwległym końcu korytarza. Zobaczył, Ŝe sunący środkiem myszodroid dotarł do skrzyŜowania i nagle znieruchomiał, jakby jego czujniki wykryły za rogiem coś niebezpiecznego, czego Luke nie mógł zauwaŜyć. Au-tomat odwrócił się i niczym ogarnięty paniką, potoczył się równie szybko w drugą stro-nę.

Skywalker skoczył do najbliŜszego otwartego pomieszczenia równocześnie ze skwierczącą smugą, która pojawiła się zza rogu korytarza i osmaliła płytę ściany nad jego głową. Ludzie pustyni zrozumieli, Ŝe ich ofiara nie wpadła w zastawioną pułapkę. Kiedy zatrzaskiwał drzwi za sobą, usłyszał cichy szelest ich stóp przesuwających się po metalowych płytach. Przebiegł przez komnatę, która była chyba czymś w rodzaju świe-tlicy- ujrzał czytnik wideogramów i dozownik do kawy - po czym wypadł przez drzwi w przeciwległej ścianie. Znalazł się w kolejnej sali z dwiema pryczami, przypominają-cej tę, w której odzyskiwał przytomność. Dwiema pryczami, ale jednymi drzwiami. Usłyszał odgłosy ciosów, zadawanych grotami włóczni gaffe i naprędce sporządzonymi taranami, spadających na drzwi świetlicy, z której właśnie zdąŜył wybiec. Rzucił się do innego pomieszczenia z szybem pralniczym, podobnego do tego, z którego mały Jawa poprowadził go w górę remontowego szybu.

Niestety, pokrywa, zamykająca właz szybu w tym pomieszczeniu, nie dawała się otworzyć. Luke usłyszał za plecami głośny trzask i zrozumiał, Ŝe drzwi świetlicy zosta-ły wywaŜone. Zobaczył błyski blasterowego ognia, po którym płyty ścian świetlicy pokryły się skwierczącymi bąblami. Po chwili jego uszu dobiegł huk, z jakim eksplo-

Page 64: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 127

dował czytnik wideogramów, a po nim przeciągły syk spręŜonej cieczy uchodzącej z przedziurawionych rur systemu przeciwpoŜarowego... Doszedł do wniosku, Ŝe nie zdą-Ŝy uŜyć świetlnego miecza. Posługując się Mocą wymierzył cios w umieszczoną na ścianie pokrywę włazu. Metalowa płyta wygięła się, ale nakrętki mocujące ją od we-wnątrz nie puściły. Luke przypomniał sobie, Ŝe kiedy przebywał we wnętrzu tamtego szybu i oglądał zamknięcia pokryw włazu, dostrzegł umieszczone nad nimi czarne skrzynki magnetycznych zamków.

Drzwi do jego pomieszczenia zadrŜały i zatrzeszczały. Rozległ się głośny huk i grzechot zamka, poddanego działaniu blasterowego ognia. Między skrzydłami drzwi pojawiła się wąska szpara. Wpadło przez nią kilka blasterowych błyskawic, które gło-śno sycząc, zaczęły odbijać się od ścian i sufitu. Pomieszczenie nie było duŜe, a więc Luke rozpłaszczył się w jednym z kątów. Usiłował zogniskować wystarczająco duŜo energii Mocy, by nie zostać trafionym przez zabłąkaną smugę. Wąska szczelina w drzwiach uniemoŜliwiała ludziom piasku wymierzenie broni w jego kąt komnaty, ale Luke bał się nawet pomyśleć, co będzie, kiedy napastnikom uda się otworzyć drzwi trochę szerzej i zasypać wszystkie kąty lawiną blasterowych błyskawic...

Moc. A moŜe mógłby posłuŜyć się Mocą, Ŝeby wypchnąć drzwi na zewnątrz, a później lewitując, poszybować nad głowami napastników. MoŜe wówczas udałoby się mu zyskać choćby kilka sekund...

Wiedział, Ŝe to absurdalny pomysł, ale właśnie miał skupić siły, by zgromadzić energię, potrzebną do wcielenia go w Ŝycie, kiedy nagle jego uwagę przykuł cichy me-taliczny brzęk dobiegający z okolic prawej stopy.

Pokrywa, zasłaniająca dotychczas otwór remontowego szybu, wypadła i potoczyła się po podłodze.

Luke schylił się i zanurkował do szybu, po czym umieścił płytę na poprzednim miejscu - rzeczywiście, mogła być zaśrubowana od wewnątrz, a co więcej, miała takŜe zamek magnetyczny - po czym dokręcił tylko śruby, będąc pewnym, Ŝe i tak ludzie piasku nie otworzą pokrywy. Zaczął schodzić ciemnym szybem, rozjaśnianym tylko pomarańczowymi punkcikami awaryjnych lamp, umieszczonych na ścianach w górze. W miarę jak opuszczał się w głąb, stawało się coraz ciemniej, i wkrótce jedynym oświetleniem stał się blask prętów jarzeniowych, przymocowanych do końca laski.

Kiedy dotarł do metalowej pokrywy włazu, umieszczonej na niŜszym poziomie, znieruchomiał i odpoczął, przycisnąwszy czoło do zimnej ściany. WytęŜył słuch i pró-bował przeniknąć przez grubą warstwę metalu, Ŝeby zorientować się, co moŜe czekać go po drugiej stronie. Nie usłyszał jednak Ŝadnych dźwięków; odkręcił więc śruby i trzymając się metalowych szczebli, odsunął się od pokrywy włazu. Następnie skupił energię Mocy w ten sposób, by wymierzyć cios w klapę z przeciwnej strony; Ŝeby cho-ciaŜ uszkodzić albo ją, albo magnetyczny zamek. Zamek wprawdzie nie puścił, ale metalowa płyta wgięła się do środka szybu, na tyle, Ŝeby mógł pokonać opór zamka. Wypchnął pokrywę na zewnątrz i przecisnąwszy ciało przez otwór, znalazł się na po-kładzie czternastym w kiepsko oświetlonym pomieszczeniu.

Threepio czekał na niego w sali z szybem pralniczym.

Dzieci Jedi 128

- Niestety, nie udało mi się znaleźć niczego, panie Luke'u, absolutnie niczego -jęknął na widok Skywalkera. - Doktor Mingla jest zgubiona. Wiem, Ŝe jest.

Na korytarzu za drzwiami nie świecił Ŝaden panel jarzeniowy, a te, które znajdo-wały się w pomieszczeniu, zasilane z rezerwowych baterii, płonęły bladym ciemnoŜół-tym blaskiem. W ich świetle oczy Threepia błyszczały jak złociste reflektory.

- Obawiam się, Ŝe w tym tempie, w jakim Jawowie kradną przewody i cewki stat-ku - dodał cierpko android - wkrótce wszyscy będziemy zgubieni.

- No cóŜ, na razie jeszcze nie jesteśmy. - Luke osunął się na podłogę i oparłszy plecy o ścianę, wyprostował zranioną nogę. Mimo łubków, ogniskowania Mocy i wszystkich technik Jedi, jakimi się posługiwał, nadal czuł w niej pulsujący ból. Ode-rwał kawałek samoprzylepnej taśmy, którym zakleił rozcięcie nogawki spodni kombi-nezonu, po czym przyłoŜył następny tampon, nasączony perigenem. Zawarte w nim środki uśmierzające ból powinny przynieść ulgę, ale nie mogły nic poradzić na ogarnia-jące go znuŜenie. Luke zaczął się zastanawiać, czy mógłby wykrzesać z siebie tyle siły, Ŝeby sprawdzić cały pokład szósty, czy teŜ moŜe z powodu zwyczajnego wyczerpania przeoczyłby jakiś subtelny ślad.

Musimy wziąć pod uwagę, Ŝe to są Gamorreanie - pomyślał. -Jak subtelni potrafią być świnioludzie?

ChociaŜ instynkt podpowiadał mu, Ŝe powinien szukać Cray na wyŜszych pokła-dach, był pewien, Ŝe nie moŜe zlekcewaŜyć nawet cienia szansy, iŜ kobieta mogła zo-stać uwięziona na pokładzie szóstym. To nawet miałoby sens - pomyślał po chwili.

Głęboko odetchnął. - Czy nie miałbyś nic przeciwko temu, Threepio, Ŝeby przeszukać jeszcze jeden

pokład nad nami? - zapytał. - Mógłbym unieść cię na wysokość włazu na poziomie... myślę, Ŝe to będzie siedemnasty.

Wychylił się przez otwór włazu i spojrzał w górę. Upewnił się, Ŝe następny wi-doczny właz znajduje się co najmniej o dwa poziomy nad pokładem piętnastym.

- Oczywiście, Ŝe nie, panie Luke'u. Ale stanowczo sugeruję, Ŝeby pan chociaŜ tro-chę odpoczął. I proszę pozwolić, abym na nowo opatrzył pana nogę. O ile mogę się zorientować, funkcje Ŝyciowe pańskiego organizmu...

- Odpocznę, kiedy wrócę z pokładu szóstego - przerwał Luke. -Obiecuję - dodał szybko, kiedy po jego poprzednich słowach zapadła pełna urazy cisza. - Nie sądzę, Ŝebyśmy... Mam przeczucie, Ŝe po prostu nie mamy tyle czasu.

Poczuł ból we wszystkich mięśniach na samą myśl, Ŝe musi schodzić po tych me-talowych szczeblach, Ŝeby dostać się na pokład szósty. .. szczebel po szczeblu, utrzy-mując cały cięŜar ciała na rękach...

Zakończona powodzeniem ucieczka przed ludźmi piasku przekonała go jednak, Ŝe słusznie nie marnował sił i zdolności skupiania Mocy, aby umknąć im, lewitując własne ciało.

Nie miał pojęcia, kiedy będzie musiał dać z siebie naprawdę wszystko. Ani jak długo przeŜyje, dysponując jedynie tak niewielką siłą.

Page 65: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 129

Okazało się, Ŝe potrzebował duŜo sił, Ŝeby unieść Threepia na wysokość dziesięciu czy dwunastu metrów - a potem wypchnąć pokrywę włazu, tak aby android mógł prze-cisnąć przez otwór metalowe ciało.

- Niech pan będzie ostroŜny, panie Luke'u - usłyszał jeszcze głos Threepia, dobie-gający z góry szybu.

Uśmiechnął się do siebie, ukazując zęby. Przypomniał sobie, Ŝe tak samo wołała za nim ciocia Beru, Ŝeby zabrał poncho, ilekroć wyprawiał się nad Morze Wydm swo-im śmigaczem. Nigdy się nie domyśliła, Ŝe leciał, by zapolować na pustynne szczury, i Ŝe gdyby przytrafiło mu się coś złego, fakt, iŜ zmarznie, nie mając poncha, będzie naj-mniejszym powodem jego wszystkich zmartwień.

Przestał się jednak uśmiechać, kiedy zajrzał w głąb mrocznego szybu. Większość awaryjnych lamp się nie świeciła, a ciemności były rozjaśniane tylko przez niewielkie plamy blasku, usytuowane w miejscach, gdzie pokrywy włazów zostały usunięte przez wędrujących z pokładu na pokład Jawów. Ponownie przewiesił przez plecy sękatą la-skę.

Osiem poziomów. Jeden szczebel po drugim. Nagle przyszła mu do głowy myśl, pod wpływem której znieruchomiał, a później

obrócił i rozejrzał po skąpo oświetlonym pomieszczeniu. Dokądkolwiek się wyprawiał na tym statku, odbierał - czuł -złośliwą inteligencję

Woli, która śledziła jego kaŜdy krok, a nawet mierzyła tempo oddychania, częstotli-wość bicia serca i temperaturę ciała. Badała Ŝyciowe funkcje jego organizmu, podobnie jak to czynił Threepio, ale bez nacechowanej wścibstwem troskliwości złocistego an-droida. Luke był niemal pewien, Ŝe to właśnie Wola zamykała niektóre drzwi na pokła-dzie piętnastym, by skierować go do pułapki, przygotowanej przez Tuskenów. Po raz pierwszy odniósł jednak niesamowite wraŜenie, Ŝe nie tylko Wola przygląda się temu, co robi.

Z pewnością to nie Wola zwolniła od wewnątrz nakrętki pokrywy włazu, aby umoŜliwi ć mu wejście do wnętrza szybu remontowego.

A moŜe jednak to była Wola? MoŜe właśnie to leŜało w jej interesie? Nie mógł tego wiedzieć. Mimo to, zanim wślizgnął się do szybu i zaczął mozolnie

schodzić po metalowych szczeblach, rzekł cicho: - Dziękuję ci. Dziękuję za pomoc. Pomyślał jednak, Ŝe gdyby to miał być podstęp mający uśpić jego czujność, będzie

się czuł jak Przewodniczący Galaktycznego Stowarzyszenia Wioskowych Idiotów. Przecisnął ciało przez otwór i po chwili zniknął w ciemnościach panujących w

czeluści szybu.

Dzieci Jedi 130

R O Z D Z I A Ł

10 - Daj spokój, Chewie, nie słyszałeś, jak tamten człowiek powiedział dzisiaj po po-

łudniu, Ŝe tu, na górze, niczego nie ma? Han Solo kierował promień światła latarki w mroczne kąty pogrąŜonego w głębo-

kiej ciszy domostwa Pletta. Promień był o wiele silniejszy niŜ blask, rzucany przez pręt jarzeniowy Leii, jako Ŝe źródłem światła był prawdziwy fotochemiczny luminator, wierny druh kaŜdego przemytnika. Z jednego kąta dobiegł szelest, jakby czmychnęło jakieś przestraszone stworzenie, niewidoczne w styksowej mgle otaczającej zrujnowaną budowlę. Han poczuł cięŜki zapach gnijących słodkich owoców.

Chewbacca wydał chrapliwe, pełne dezaprobaty warknięcie. - O co chodzi, czyŜbyś wystraszył się małego gryzonia? - zapytał Han. Promień

jego luminatora wyłowił ciemną okrągłą tarczę osłaniającą otwór szybu. - Tam, w dole, zapewne są ich setki.

Ukląkł obok pokrywy i zdjął z ramienia torbę zawierającą zestaw najpotrzebniej-szych przyrządów i narzędzi. Wysoko nad jego głową było widać rozmyte przez mgłę jasne plamy jarzeniowego oświetlenia wiszących ogrodów.

Dwukrotnie korzystał z nadajnika łączności holograficznej, próbując się skontak-tować z Marą Jadę, ale Ŝadna jego wiadomość nie została odebrana. Nie udało mu się takŜe porozumieć z Leią, która miała przejrzeć rejestry w miejskim archiwum. Urzęd-nicy twierdzili, Ŝe jeszcze nie przyszła. Han uznał to za dziwne, nie pasujące do jej charakteru, chociaŜ było moŜliwe, Ŝe w ciemnościach i mgle skręciła w niewłaściwym miejscu i po prostu zabłądziła w labiryncie ogrodów i sadów. Bez względu jednak na to, co mogło się czaić w głębinach rzekomo nie istniejących tuneli, wydrąŜonych pod domostwem Pletta, trudno było sobie wyobrazić, aby komuś, poruszającemu się po powierzchni tego spowitego gęstą mgłą Ogrodu Rozkoszy, mogło grozić jakieś niebez-pieczeństwo. Jeszcze później Han skorzystał z nadajnika łączności podprzestrzennej, Ŝeby porozmawiać z Winter i przywitać się z Anakinem, a takŜe zamienić kilka zdań z Jacenem i Jainą. Bliźnięta wielokrotnie wyciągały ręce, sięgając nimi poza holograficz-ne pole. Zapewne chciały go uściskać, z pewnością niepomne faktu, Ŝe ojciec nie prze-bywał w tym samym pomieszczeniu, co one. Kiedy jednak skończył rozmawiać i w przydzielonym mu domu zapadła znów cisza, zorientował się, co chce zrobić.

Page 66: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 131

Pragnął wrócić do domostwa Pletta, by samemu rozejrzeć się po wszystkich ką-tach.

Wydawało mu się, Ŝe wie, w jaki sposób dostać się do krypty. Z krzywym uśmiechem pomyślał, Ŝe podobnie jak Drub McKumb, on takŜe prze-

prowadził własne „obliczenia". Chewbacca podał mu zawiniątko, wyjęte z szafki na pokładzie „Sokoła Tysiącle-

cia" - zawierające przenośny generator pola anty-grawitacyjnego typu Scale-3 oraz kilka rezerwowych ogniw energetycznych. Solo ustawił urządzenie na metalowej po-krywie włazu, po czym włączył zasilanie magnetycznych przyssawek. Stwierdził jed-nak, Ŝe pokrywa nie została wykonana z durastali, jak przypuszczał, lecz z jakiegoś innego metalu nieŜelaznego. Zdziwił się, kiedy przypomniał sobie róŜnicę w cenie, istniejącą między ferromagnetykami a metalami nie wykazującymi właściwości magne-tycznych. Pokrywy włazu nie wyposaŜono takŜe w Ŝadne uchwyty.

- No cóŜ, w takim razie spróbujemy zrobić to w inny sposób -mruknął. Wyjął z podręcznego zestawu niewielką wiertarkę i podłączył ją do jednego ogni-

wa. W tym czasie zastanawiał się nad tym, kto mógł umieścić tę pokrywę i od jak daw-na spoczywała ona w tym miejscu, uniemoŜliwiając dostęp do szybu. Widząc kurz, zalegający w szczelinach wokół metalowej płyty, pomyślał, Ŝe co najmniej od kilku lat. Pamiętał jednak, Ŝe Leia ujrzała w swojej wizji dawny wygląd tego miejsca, i Ŝe wów-czas otwór szybu nie był przysłonięty litą płytą, lecz aŜurową kratą. Zapewne płytę umieszczono znacznie później, w tym celu, by nie marnowało się ciepło.

W świetle latarki Chewbaccy przymocował do powierzchni płyty generator pola antygrawitacyjnego, uŜywając do tego celu specjalnych sworzni. Nie potrafiłby nawet zgadnąć, jaka moŜe być głębokość szybu - co najmniej sto metrów, jeŜeli sądzić po łącznej wysokości wszystkich skalnych półek, wznoszących się ponad dno doliny. Ge-nerator typu Scale-3 nadawał się do większości takich zadań i bez trudu poradził sobie z pokrywą. Okazało się, Ŝe cięŜka płyta ma kształt ściętego stoŜka, a nie walca. Była grubsza niŜ ktokolwiek mógłby się spodziewać, ale dokładnie pasowała do kształtów gniazda wieńczącego otwór szybu.

Kiedy zaczęła się unosić, ze szczeliny wokół brzegów wydobyły się obłoki pary przesyconej mroczną wonią siarki. Han i Chewbacca odciągnęli płytę na bok, a wów-czas obłoki rozpłynęły się po posadzce, skrywając ich stopy. Było jasne, Ŝe ze źródła na dnie szybu tryskała tylko ciepła woda, a nie wrzątek. Kiedy Han skierował promień luminatora w głąb czarnej dziury, zobaczył kępy mchów i porostów pokrywających powierzchnię błyszczących, wilgotnych kamieni. Oprócz woni siarki i cierpkiego zapa-chu chloru, z czeluści wydobywał się intensywny odór gnijących owoców.

Chewie przeciągle zaryczał. - To prawda, śmierdzi - przyznał Han. - Podobnie jak przedział silnikowy na po-

kładzie „Sokoła Tysiąclecia", kiedy pęknie jakiś rurociąg. Jak się spodziewał, ujrzał w skalnej powierzchni rząd wbitych metalowych uchwy-

tów. Nieregularne kształty szybu, pełne wgłębień i występów rzucających cienie, nie pozwalały zajrzeć w głąb czeluści na odległość większą niŜ dziesięć metrów, tym bar-dziej Ŝe obłoki wydobywającej się pary odbijały światło luminatora. Solo owiązał ko-

Dzieci Jedi 132

niec asekuracyjnej liny wokół kamiennej kolumny rozdzielającej dwa okienne otwory w kształcie dziurek od klucza, po czym przymocował drugi koniec do uchwytu u pasa. Chewie po prostu dwukrotnie owinął tę samą linę wokół pasa.

- No, dobrze - mruknął Solo, przypinając luminator z przodu bluzy. - Przekonajmy się, o co w tym wszystkim chodzi.

„Ukryli dzieci w głębi szybu". Solo omal nie przeoczył otworu, wiodącego do poziomego tunelu, jaki wykuto w

litej skale ściany szybu w miejscu, w którym mroki nie ustępowały nawet wówczas, gdy kierował na nie promień luminatora. W miarę jak schodzili w głąb szybu, ciemno-ści gęstniały, a wraz z nimi coraz bardziej draŜnił ich nozdrza cięŜki, mdląco-słodki odór. Han był świadom, Ŝe na ścianach szybu przemykają pośród mchu i mineralnych nalotów jakieś niewielkie, wilgotne stworzenia. Stwierdził jednak w pewnej chwili, Ŝe wbite w litą skałę metalowe uchwyty poniŜej pewnego miejsca są niemal całkowicie niewidoczne pod grubą warstwą mchów i porostów. RóŜnica była tak wyraźna, Ŝe po-stanowił wspiąć się trochę wyŜej i poszukać dokładniej, kierując smugę światła we wszystkie mroczne kąty po obu bokach i za plecami.

- Jest! Oświetlił wlot poziomego tunelu, którego przedtem nie zauwaŜył, i po chwili obaj

zanurkowali w głąb niskiego owalnego otworu. Chewbacca wzdrygnął się, nie ukrywa-jąc obrzydzenia. Musiał iść zgarbiony, a na jego długiej, gęstej brązoworudej sierści widać było ciemniejsze wilgotne plamy. Promień luminatora ukazywał stare rysy, wi-doczne na ścianach tunelu, a takŜe miejsca na dnie, w których mech został wyrwany i odrósł na nowo.

- To pewne, ktoś tu musiał chodzić, i to później niŜ przed trzydziestu laty - zauwa-Ŝył Han. W pewnej chwili schylił się i podniósł coś, co leŜało w kępie mchu na dnie tunelu.

W blasku promienia luminatora ujrzał brudnoŜółtawy przedmiot o rozmiarach pa-znokcia kciuka, sprawiający wraŜenie równocześnie matowego i połyskującego. Jego powierzchnię zdobiła siatka zagmatwanych czarnych linii.

- Ksylen - mruknął. - Obwód pamięciowy. JeŜeli stary Plett był rzeczywiście takim znakomitym botanikiem, za jakiego wszyscy go uwaŜali, w tych podziemiach powinno się roić od sekwenserów, zbiorników i kto wie, jakich jeszcze innych urządzeń. Nic dziwnego, Ŝe od dawna przybywali tu ludzie, którzy chcieli rozebrać je na części. - Odwiązał koniec liny od pasa i odrzucił, Ŝeby zwisała u wejścia do tunelu. -Ile płacą teraz za ksylen na wolnym rynku, Chewie? - zapytał.

Wookie zaryczał, twierdząc, Ŝe nie zna się na wolnorynkowych cenach surowców i minerałów. Han jednak i bez tego wiedział, Ŝe wartość ksylenu, zawartego w tym pojedynczym obwodzie pamięciowym, jest tak duŜa, Ŝe kilkakrotnie przewyŜsza cenę szaty, jaką Leia miała na sobie tego popołudnia. Wsunął obwód pamięciowy do kiesze-ni bluzy.

- Teraz nie dziwię się, Ŝe Nubblyk usiłował zachować to w tajemnicy - mruknął do siebie.

Page 67: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 133

Strumień światła luminatora uwypuklał nieregularne kształty wilgotnych ścian i łagodnego łuku porośniętego mchem sklepienia nad ich głowami. W pewnej chwili coś czarnego i błyszczącego o rozmiarach stopy Hana prześlizgnęło się pomiędzy kępami mchu i zniknęło w głębi mrocznego tunelu. Han wzdrygnął się odruchowo, a Chewie, który szedł pochylony, Ŝeby nie zawadzić głową o sklepienie, nerwowo przejechał ko-smatą dłonią po grzywie, jakby poczuł, Ŝe coś spadło z kępy mchu i ukryło się w jego gęstej sierści. Warknął coś, co zabrzmiało jak pytanie.

- Nie wiem - odrzekł Han. - Ale jedyną rzeczą, jaka mogła zakończyć handel tymi obwodami - czy czymkolwiek innym, co wyciągali ze środków starych automatów -jest wyniesienie wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość. Z tego, co mówili na ten temat w barze, moŜna sądzić, Ŝe miało to miejsce rok po bitwie o Endor.

Kiedy zaczął schodzić po niewielkiej pochyłości wiodącej do następnego tunelu, którego drugi koniec ginął w nieprzeniknionym mroku, wokół jego butów snuły się wstęgi wilgotnej mgiełki.

Chewbacca ponownie zaryczał, jakby chciał zapytać o coś jeszcze. - Tak, Drub pracował dla niego jako przemytnik. Slyte jednak trzymał wszystko w

tajemnicy. Domyślam się, Ŝe tylko on wiedział, gdzie znajduje się wlot tego tunelu. MoŜe zresztą nie tylko tego; moŜe jest ich więcej. Do diabła - zauwaŜył, kiedy znalazł się na szczycie stromej, wijącej się zygzakami rampy. - CóŜ to za miejsce, które jest bardziej przestronne w środku niŜ na zewnątrz.

Tunel zaczął się wznosić, zapewne wykuty w miejscu jednej z wielu starych wul-kanicznych szczelin, jakimi uchodziły gazy, albo koryt, którymi płynęły podziemne rzeki. MoŜliwe, Ŝe kończył się otworem w pionowej skalnej ścianie urwiska graniczą-cego z rozpadliną Plawal. Na szczycie rampy Han dostrzegł otwór jeszcze jednego krótkiego tunelu, który jednak nie prowadził donikąd - kończył się litą skałą.

- ZałoŜę się, Ŝe to właśnie tutaj Leia ujrzała drzwi wiodące do domostwa Pletta - stwierdził.

Obaj wrócili i ponownie ruszyli głównym korytarzem. Chewie mruczał coś do sie-bie, kiedy poprawiał przewieszony przez plecy miotacz przypominający kuszę i karabin blasterowy, pragnąc mieć broń pod ręką.

- Nareszcie - odezwał się nagle Solo. - Ten szyb wentylacyjny zapewne kończy się pod powierzchnią lodu.

Kierując się wyŜłobionymi w dnie tunelu znakami, dotarli do przestronnej groty. Przeszli przez drewniany most, przerzucony nad rozpadliną, z której wydobywały się gęste kłęby gryzących gazów, przesyconych intensywną wonią siarki. Skały po drugiej stronie mostu, gdzie tunel stawał się szerokim mrocznym korytarzem o nieregularnych kształtach, były pokryte pomarszczonym, podobnym do zawiłego labiryntu kremowo-białym nalotem. Dno korytarza szpeciły liczne mniejsze i większe otwory, z których od dawna nie wydobywały się wulkaniczne gazy. Niektóre były niemal całkowicie zaczo-powane barwnymi mineralnymi osadami. Z jednego otworu wystawały spłaszczone białe macki, podobne do długich dŜdŜownic. Usiłowały pochwycić nogi Hana i Chewbaccy, ale kiedy przeraŜeni odskoczyli, rozległo się bulgotliwe siorbnięcie, po którym macki skryły się w głębi otworu.

Dzieci Jedi 134

W przeciwległym krańcu wielkiej groty wykuto w litej skale pomieszczenie przy-pominające małą jaskinię. Jej dno zaśmiecały plastikowe pudełka i płaskie pakiety, uŜywane przez przemytników do chowania towarów w celu późniejszego ukrycia za panelami kadłuba czy pod płytami pokładu. Większość była nadgryziona albo rozdarta. Mały krecz, niewiele większy niŜ kciuk Hana, umknął, kiedy padł na niego strumień światła z luminatora.

- Złoty drut. - Han trącił plastikowe pudełko czubkiem buta. Przyklęknął, Ŝeby podnieść jakiś zabrudzony metalowy przedmiot, który błysnął, kiedy go oświetlił. Drut, zapewne kiedyś skręcony w kunsztowną spiralę, został później wyprostowany i po-nownie zwinięty w ten sposób, by zajmował jak najmniejszą przestrzeń. Był pokryty grubą warstwą mineralnych róŜowo-złotych osadów, połyskujących w świetle lumina-tora. - I to całkiem niezłej próby.

Han skierował snop światła w stronę dwóch otworów drzwiowych umoŜliwiają-cych wyjście z jaskini i przekonał się, Ŝe jeden wiedzie ku kamiennym schodom, a drugi jest wylotem jeszcze jednego tunelu. Ze sklepienia jaskini zwieszały się spiczaste stalaktyty, pokryte cienkimi jak włosy osadami sodu i krzemu. Na ścianach widniały kępy błękitnych, zielonych i purpurowych porostów, a po dnie jaskini snuły się wstęgi i serpentyny oparów.

- Przekonajmy się, co jeszcze tutaj mamy - odezwał się Solo. Kiedy obaj podeszli na skraj wentylacyjnego szybu, podmuch cuchnącego powietrza rozwichrzył wilgotne od potu włosy Hana i sploty sierści Wookiego. Po ścianach szybu ściekały struŜki wo-dy, a w powietrzu unosiła się tak silna woń siarki i odór kreczów, Ŝe niemal uniemoŜ-liwiała oddychanie. Han skierował strumień światła na stos porozbijanych metalowych pudeł i wysypujących się z ich wnętrz płytek z obwodami scalonymi. Błysnęły nieru-chome szklane oczy, umieszczone w cylindrycznej głowie starego androida typu APD-40.

- Kiedy przestali produkować te modele APD, Chewie? - zapytał Solo. Pochylił się i podniósł kilka płytek, by się przyjrzeć. Przekonał się, Ŝe większość

cennych obwodów scalonych została wyciągnięta z gniazdek. Usunięto takŜe wszystkie miniaturowe ogniwa energetyczne.

Wookie domyślał się, Ŝe w czasach wojen klonowych, ale nie wszedł do jaskini. Przystanął w pobliŜu niskiego prostokątnego otworu drzwiowego i wytęŜał słuch, jakby do jego uszu dolatywały jakieś dźwięki z mrocznego korytarza albo z innych miejsc wielkiej groty. Han słyszał tylko stłumiony szum i plusk wody spadającej gdzieś w oddali, ale wiedział, Ŝe jego przyjaciel jest obdarzony o wiele czulszym słuchem.

- Tak myślałem - przyznał. - Przestawili się na androidy typu Ce Trzy, poniewaŜ do produkcji modeli APD musieli uŜywać zbyt duŜo złotego drutu i ksylenowych ob-wodów scalonych. To bardzo stary model - dodał, oświetlając ponownie stos rozbitych metalowych pudeł i strzaskanych płytek z obwodami scalonymi. - Musieli rozebrać sześć, moŜe siedem takich androidów. PrzecieŜ właśnie po to tu przybyli.

W następnej skalnej komnacie, do której trafili, idąc dalej korytarzem, znaleźli klejnoty.

- Co, u...? - zapytał zdumiony Solo.

Page 68: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 135

Snop światła ukazał trzy skrzynki, ustawione pod ścianą obok siebie, i rozszczepił się na tysiące jaskrawych tęczowych błysków, które niczym wielobarwne świetliki ozdobiły sklepienie komnaty. Han pochylił się i zaczerpnął garść ubrudzonych i pokry-tych nalotem łańcuszków, naszyjników, wisiorków, kolczyków, napierśników...

Chewie ryknął, zwracając uwagę Hana na coś innego, po czym podniósł plastiko-we pudło, do połowy napełnione ksylenowymi obwodami scalonymi.

Obaj, nie ukrywając zdumienia, popatrzyli sobie w oczy. - To przecieŜ nie ma sensu - zauwaŜył Han, przebierając w pojemniku z obwoda-

mi. ZauwaŜył pośród nich takŜe inne wartościowe podzespoły elektroniczne, kłębki złotego drutu, ogniwa energetyczne, płytki selenowe... - Wszystko jest warte siedemset albo osiemset tysięcy kredytów.

Skierował strumień światła w stronę otworu drzwiowego, wykutego w przeciwle-głej ścianie komnaty. Jasny krąg ukazał kanciaste kształty konsolet, ciemne ekrany monitorów, łagodne krzywizny roboczych kończyn automatów...

- To wszystko pozostało w nie tkniętym stanie. Nie wyobraŜam sobie, Ŝeby Nub-blyk odleciał, nie...

Chewie uniósł kosmatą łapę i odwróciwszy głowę w stronę drugiego wyjścia, dał Hanowi znak, Ŝeby zgasił luminator.

Pomieszczenie pogrąŜyło się w nieprzeniknionym mroku. Zapadła cisza; słychać było tylko szmer wody, odbijający się od sklepienia komnaty. Nagle obaj usłyszeli odgłos szurania albo drapania, a po chwili poczuli przyprawiający o mdłości odór kre-czów. Han musiał stoczyć walkę z własną wyobraźnią - podsuwała mu koszmarne ob-razy dziesiątków stworzeń, które zaczęły się wspinać na jego buty w tej samej chwili, kiedy wyłączył urządzenie.

Starając się poruszać jak najciszej, skierował się do otworu drzwiowego, przy któ-rym stał Wookie. Po chwili jego wyciągnięta ręka dotknęła wilgotnej sierści. Gdyby Chewie był człowiekiem, Han musiałby szepnąć, kim jest, by uniknąć ciosu noŜem między Ŝebra, ale na szczęście Wookie dobrze znał jego zapach. Nie burknął ani nie mruknął, ale Solo poczuł pod palcami, Ŝe sierść na ramieniu przyjaciela jeŜy się ze strachu.

Coś nadchodziło korytarzem. Zabłąkany podmuch gorącego, cuchnącego powietrza przyniósł tak intensywny

odór, Ŝe Han zakrztusił się, prawie nie mógł oddychać. Intensywność woni świadczyła, Ŝe to, co zbliŜało się korytarzem, musiało być ogromne.

Nagle rozległ się głośny wrzask, a po chwili odgłos drapania ostrymi pazurami o kamienie.

- Światło! - krzyknął Han, pragnąc ostrzec przyjaciela, i zwiększywszy siłę blasku luminatora skierował urządzenie w stronę źródła dźwięku. Strumień oślepiającego światła padł na Ŝółte, twarde jak diamenty oczy bestii, i jej spiczaste, brązowe, wielkie zęby. Chewie sięgnął po karabin i strzelił, ale chybił. Blasterowa błyskawica, odbijając się od ścian i sklepienia, poszybowała w mroki korytarza. Tymczasem potwór, wyjąc i wymachując łapami porośniętymi długą, brudną, zmierzwioną i pleśniejącą sierścią, skoczył ku Chewbacce.

Dzieci Jedi 136

Nie moŜna było nawet marzyć o tym, Ŝeby strzelić po raz drugi. Han wyciągnął nóŜ i pogrąŜył ostrze w boku bestii, która właśnie przewracała Wookiego na dno tunelu. Potwór nieludzko wrzasnął i wij ąc się w uścisku łap Chewbaccy, usiłował odeprzeć niespodziewany atak. Promień upuszczonego luminatora oświetlił coś innego porusza-jącego się w mrokach tunelu. ZbliŜały się następne bestie. Widać było ich płonące śle-pia, a od nierównego sklepienia korytarza odbijały się coraz głośniejsze wrzaski.

Han uniknął ciosu łapą pierwszego potwora leŜącego na dnie tunelu, po czym się-gnął po luminator i karabin blasterowy Chewie-go. Tymczasem Wookie przetoczył się i zerwał na równe nogi. Przeskoczył przez zwłoki i dając znak przyjacielowi, puścił się mrocznym korytarzem. Solo pognał za nim, ale odwrócił się i strzelił ku nadchodzącym napastnikom. Blasterowa błyskawica z głośnym sykiem odbiła się kilka razy od ścian tunelu, ukazując dzikie bestie biegnące ku nim na czterech łapach.

- Wracamy! Tędy! Chewie zaryczał na znak zgody. Oddalał się od Hana, sadząc długimi susami i raz

po raz znikał mu z oczu za zakrętem korytarza. Promień luminatora tańczył jak szalony na porośniętych mchem ścianach, oświetlając otwory drzwiowe przewaŜnie pozbawio-nych innych wyjść mrocznych komnat. Ukazywał zniekształcone stalagmity wyrastają-ce z dna wielkiej groty, goniące ich bestie, zaczopowane stare otwory wentylacyjne, wulkaniczne formacje skalne, bloki lawy, bezdenne czeluście mrocznych szybów... Han i Chewbacca nie ustawali w biegu, ślizgając się na cienkiej warstwie błotnistej mazi zalegającej na dnie korytarza. Starali kierować się w stronę szybu, którym schodzili do podziemi.

Nagle snop światła ukazał w odległym krańcu tunelu coś błyszczącego i okrągłe-go, podobnego do czarnych klejnotów albo łusek jakiegoś monstrum. Han miał wraŜe-nie, Ŝe spogląda na wilgotne kamienie wystające zewsząd - ze ścian, ze sklepienia, z dna. Przypomniał sobie, Ŝe kiedy tędy przechodzili, tego czegoś tu nie było.

Krecze. Tunel wiodący do szybu był zablokowany przez tysiące kreczów. Na chwilę obaj osłupieli. Przystanęli, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Wpa-

trywali się w koszmarną masę ciał zwierząt, pokrywających tunel warstwą grubości dwudziestu centymetrów. Nagle zauwaŜyli, Ŝe rzeka kreczów zaczyna odpływać w głąb tunelu, jakby ktoś wyciągnął zatyczkę ze zbiornika z wodą.

Han wrzasnął coś, co zupełnie nie licowało z powagą sytuacji, a potem rzucił się w lewo, ku szczątkom skalnego wulkanicznego wypiętrzenia, pełnego niewielkich dymią-cych kraterów. Chewbacca, słysząc za plecami wrzaski ścigających ich potworów, nie wahał się ani chwili i podąŜył za nim.

- Musimy odnaleźć powrotną drogę - odezwał się zdyszany Solo. Nie przestawał biec, chociaŜ miaŜdŜył delikatne warstwy mineralnych osadów i łodygi mchów błysz-czących w świetle luminatora niczym tęczowe klejnoty. W powietrzu unosił się ostry zapach wulkanicznych gazów, jak zwykle przesycony wonią związków siarki. Obawia-jąc się, Ŝe gryzące wyziewy mogą za chwilę wypalić dziurę w jego płucach, Han zaczął chwytać powietrze jak wyrzucona z wody ryba. - Z powrotem do szybu... MoŜe tędy...

Page 69: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 137

Gdzieś z boku rozległy się kolejne wrzaski i z ciemności wyskoczyły dwa inne stworzenia. Solo skierował natychmiast w tamto miejsce strumień światła, który padł na zbocze stoŜkowatego kopca skalnych odłamków, blokującego dalszą drogę.

- Po namyśle doszedłem do wniosku, Ŝe moŜe lepiej byłoby tamtędy... Chewie chwycił go za ramię, nakazując, Ŝeby przystanął, a później groźnie zary-

czał, jakby rzucał wyzwanie czemuś kryjącemu się w ciemnościach przed nimi. Z ciemności coś odpowiedziało na jego wyzwanie. - Wspaniale - mruknął Han. Uniósł luminator. Snop światła wydobył z ciemności kilka zaokrąglonych, gład-

kich skalnych tarasów, które musiały być kiedyś dołami, wypełnionymi przegrzanym błotem. Po wielu latach, kiedy błoto wyschło, pozostały parkiety, podobne do jaskrawo ubarwionych okrągłych klepisk, na obrzeŜach których widać było jeszcze ślady ostat-nich bąbli... i właśnie tam je zobaczył.

Trzy następne dzikie bestie, moŜe cztery... Jedna biegła w ich stronę, a pozostałe kroczyły na czterech łapach.

Zatoczył łuk luminatorem. Jasny snop światła prześlizgnął się po cienkich jak pal-ce kolumnach dymu unoszącego się z szybu po jego lewej stronie. Nieco dalej, gdzie grunt obniŜał się jeszcze bardziej, Han dostrzegł dziki gąszcz dymiących małych stoŜ-ków. Ujrzał takŜe błyszczące oczy istot przepychających się nawzajem, powłóczących nogami, biegnących ku nim z drugiej strony. Zwrócił uwagę nie tylko na ich dzikie oczy, ale przede wszystkim na broń, jaką trzymały w wyciągniętych rękach.

Chewbacca wystrzelił błyskawicę z miotacza, podobnego do kuszy. Trafiła w tors najbliŜszego stworzenia, które zapewne było kiedyś płaskogłowym Carositem. Mimo to istota, chociaŜ upadła, nie przestawała czołgać się w ich stronę, zostawiając szeroką krwawą smugę. Han wypalił z blastera, mierząc w drugą grupę napastników. Chybił, a blasterowa błyskawica wyŜłobiła głęboki krater w miękkim mule pokrywającym ścianę starego błotnego dołu. Nagle usłyszał dolatujący z niewielkiej odległości huk i grzechot osypujących się kamieni. Grunt pod jego stopami zadrŜał, a z niewidocznego sklepienia posypał się grad skalnych odłamków.

- Tędy! - krzyknął i ponownie zatoczył łuk luminatorem. W odległym krańcu ko-rytarza oświetlił coś, co wyglądało na dzieło rąk ludzkich. Ujrzał wznoszącą się ścieŜ-kę, wijącą się między nieczynnymi wulkanicznymi stoŜkami i przeciętą ledwo widocz-nymi Ŝłobkami, które kiedyś musiały pełnić funkcję schodów. Na szczycie wzniesienia dostrzegł krąg, utworzony z kamiennych kolumn, wzniesionych wokół czegoś, co sprawiało wraŜenie wylotu szybu. Jego krawędzie były niewidoczne, skryte pod war-stwą błyszczących róŜnobarwnych porostów.

- Stamtąd wystrzelamy te bestie, jedną po drugiej! - zawołał, pokazując wzniesie-nie.

Druga grupa napastników przebyła mniej więcej połowę drogi dzielącej ją od stóp pochyłości. Han puścił się jeszcze szybszym biegiem. Chciał dogonić Chewbaccę, któ-ry wysforował się, mając dłuŜsze nogi. Tymczasem poprzednia grupa zdziczałych istot zbliŜyła się na odległość niespełna czterech metrów. Pierwsze stworzenia ścigającej ich drugiej grupy dotarły do stóp wzniesienia w tej samej chwili, co Chewbacca. Jeden

Dzieci Jedi 138

osobnik zamachnął się metalową rurką, zapewne ukradzioną z jakiegoś zapomnianego magazynu. Wookie strzelił do niego z kuszy. Impet strzału powstrzymał napastnika, który zachwiał się, a potem runął w głąb starego dołu, wypełnionego czymś, co Han w pierwszej chwili wziął za półprzezroczyste delikatne wici jakiegoś mineralnego osadu.

Napastnik musiał być kiedyś Mlukiem, ale długie przebywanie w ciemnościach podziemi sprawiło, Ŝe zamienił się w oszalałą, dziką bestię. Kiedy wpadł do mrocznej jamy, podobne do mineralnych wici wąsy obudziły się do Ŝycia. Dno jamy zafalowało, a z wilgotnej gliny wyłoniły się grube giętkie macki mięsoŜernego potwora. Mluk, broczący krwią po strzale Chewbaccy, obrócił się w zagłębieniu. Usiłował wyskoczyć z jamy i uciec, ale ukryte w czeluści monstrum chwyciło go kolejnymi mackami, wyglą-dającymi jak elastyczne brudnobiałe węŜe. Zaczęło ciągnąć...

Białawe cielsko, falujące jak płatki gigantycznego kwiatu albo plątanina poskręca-nych wnętrzności, z wolna zmieniło barwę na róŜową, a później purpurową, która roz-przestrzeniła się po krawędzi dołu.

Han i Chewie przemknęli obok jamy, ale kiedy biegli coraz węŜszą ścieŜką wiodą-cą pod górę, mijali jeden po drugim następne kratery. Ukryte w nich mięsoŜerne potwo-ry, wściekle poruszając mięśniami, usiłowały pochwycić ich stopy brudnobiałymi mac-kami. Obaj słyszeli za plecami następne mroŜące krew w Ŝyłach wrzaski, ale Han nie odwaŜył się odwrócić głowy, aby zerknąć, jakie inne potwory wyłaniają się z ciemności i rzucają w pogoń za nimi.

Jak przypuszczał, pośrodku kręgu kamiennych kolumn, wzniesionych na szczycie wzgórza, ujrzał wejście do szybu.

Otwór miał średnicę dziesięciu stóp i był otoczony niskim kamiennym murem. Han usłyszał dobiegający z głębi odległy szum płynącej wody i poczuł podmuch chłod-niejszego wilgotnego powietrza, który przyjemnie chłodził jego rozgrzaną głowę. Kie-dy skierował snop światła luminatora za siebie, zobaczył zdziczałe istoty, krzyczące, tłoczące się, wymachujące rękami i kierujące na niego nabiegłe krwią oczy, głęboko osadzone w poznaczonych bliznami i wykrzywionych szaleństwem głowach. Więk-szość miała na sobie strzępy łachmanów, które musiały być kiedyś ubraniami, a w rę-kach prymitywne noŜe i pałki. Niektóre istoty były kiedyś ludźmi.

W poraŜonych szaleństwem oczach malowała się absolutna pustka. Podobnie jak kiedyś w oczach Draba McKumba.

ZbliŜały się bardzo szybko. Istota, będąca kiedyś Gotalem, zapędziła się za daleko na skraj ścieŜki i została schwytana przez grubą mackę, jaka wyłoniła się z wypełnio-nego gliną pobliskiego otworu. Ofiara przeraźliwie wrzasnęła, ale kiedy macki wciąga-ły ją w głąb jamy, pełnej mięsistych falujących płatków, pozostałe istoty nawet się nie obejrzały. Chewbacca wyciągnął blasterowy karabin i zaczął strzelać. Pierwszy strzał trafił wyglądające jak włochaty szkielet stworzenie, które musiało być kiedyś Whiphi-dem. Druga błyskawica chybiła jednak celu. Wypaliła ogromną dziurę w miękkim bło-cie nie do końca wystygłego krateru i posłała w powietrze fontannę parującej lepkiej mazi, która rozbryznęła się po ścianach sąsiednich stoŜków. Grunt znów zadrŜał, za-pewne na znak ponurego ostrzeŜenia. Z sąsiednich dołów z błotem wydobyły się pło-mienie, a po chwili zaczęły się sączyć strumyki jarzącej się cieczy.

Page 70: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 139

śadna zdziczała istota nie zwróciła na to uwagi. Han zrozumiał, Ŝe nawet gdyby obaj bez przerwy strzelali, nie udałoby się im tra-

fić wszystkich napastników. ŚcieŜka, biegnąca grzbietem wznoszącej się grobli, okazała się ślepą uliczką. Nie

było zejścia po drugiej stronie wzgórza. - Wskakuj do studni! - krzyknął. Chewie zaryczał na znak sprzeciwu. - Do studni! - przynaglił Han. - Słyszę szum płynącej wody, a więc musi istnieć

jakieś ujście... Rzecz jasna, całkiem innym problemem było pytanie, czy podczas ucieczki będą

mieli czym oddychać. Niesamowicie wyglądający Devaronianin, któremu blasterowa błyskawica niemal

oderwała jedną rękę, zwarł się z Chewbacca, usiłując uderzyć go prymitywnym łomem, sporządzonym z kawałka durastalowego kątownika. Wookie schwycił go i odrzucił w stronę pozostałych, po czym dał ognia z blasterowego karabinu, by choć trochę zyskać na czasie. Han wskoczył na kamienny murek, otaczający mroczny otwór, i skierował snop światła luminatora w głąb studni.

Mniej więcej pięć metrów. Jak przypuszczał, otwór nie był prawdziwą studnią, ale szybem, przez który mógł uchodzić nadmiar wody z podziemnej rzeki.

Odbił się od krawędzi i skoczył. Woda okazała się ciepła, ale nie na tyle, by go oparzyć. W porównaniu z wypeł-

niającym tunele gorącym powietrzem, nagrzanym od stykania się z wulkanicznymi skałami, w studni panował miły chłód. Prąd wody był jednak bardzo silny. Han przy-lgnął do skalnego występu w ścianie szybu i czekał tak długo, aŜ usłyszał głośny plusk, z jakim wskoczył Chewbacca, i warknięcie, po którym upewnił się, Ŝe przyjacielowi nie stało się nic złego. Później pozwolił, Ŝeby prąd wody oderwał go od ściany i obijając o kamienne ściany, poniósł w nieprzeniknione ciemności. W pewnej chwili niemal stracił oddech, kiedy jego ciało uderzyło o niewidoczną przeszkodę.

Grube pręty. Koryto podziemnej rzeki przegrodzono metalową kratą. Han odwrócił się i osłaniając twarz przed bryzgami wody, usłyszał/poczuł, jak z

głuchym stukiem o kratę uderzyło coś innego. Wyciągnął rękę. Jego palce trafiły na znajomą, chociaŜ ociekającą wodą sierść przyjaciela.

Chewbacca zaryczał, gratulując Hanowi przenikliwości, jaką wykazał się, planując drogę ucieczki.

- Nie bądź taki przemądrzały, Chewie - odparł Solo. - Musisz przyznać, Ŝe wycią-gnąłem nas z tamtej groty.

W tym samym czasie obmacywał pręty kraty, usiłując znaleźć miejsce, gdzie mógłby chwycić albo oprzeć stopy. Podciągnął się i próbował znaleźć przejście ponad zardzewiałą kratą. Okazało się jednak, Ŝe pionowe pręty umocowano w szczelinie, jaką wykonano w sklepieniu znajdującym się pół metra nad powierzchnią wody. Szczelina okazała się tak wąska, Ŝe z trudem mógł zagłębić palce. Kiedy szukał dalej, starając się znaleźć jakieś przejście, poczuł nagle, Ŝe o jego dłoń obiło się jakieś uciekające stwo-rzenie mające wiele nóg i chitynowy pancerz. Nie potrafiąc ukryć obrzydzenia, cicho krzyknął i cofnął rękę.

Dzieci Jedi 140

- MoŜe warto byłoby spróbować z drugiej strony - mruknął do siebie. Nabrał haust powietrza, odwrócił się, zanurkował i zaczął schodzić po kracie. Mi-

mo iŜ wydawało mu się, Ŝe prąd wody miaŜdŜy jego ciało o metalowe pręty, opuszczał się wciąŜ niŜej i niŜej. Czuł coraz większe ciśnienie wody. Miał wraŜenie, Ŝe ciemności stają się jeszcze bardziej nieprzeniknione.

Zastanawiał się, co zrobi, jeŜeli krata skończy się na większej głębokości niŜ ta, na którą mogły zejść, nie nabierając powietrza.

Kiedy o tym pomyślał, omal nie wpadł w panikę, ale nie przestał pełznąć w dół kraty.

Nagle poczuł, Ŝe jego stopa dotknęła litej skały. Zorientował się, Ŝe krata kończy się jakieś trzydzieści centymetrów powyŜej dna podziemnej rzeki. Zapewne w ciągu wielu lat skalne dno zostało wypłukane przez wyjątkowo silny strumień wody.

Przecisnął się pod metalowymi prętami i zaczął szybko wchodzić po drugiej stro-nie, czując, jak prąd rzeki usiłuje oderwać jego palce od kraty. Zastanawiał się, co się stanie, jeŜeli zabłądzi i zacznie iść w niewłaściwą stronę albo silny prąd oderwie go od kraty i poniesie w ciemność, zanim zdąŜy wyjść na powierzchnię.

Przez jego głowę przemknęła myśl: Tym razem moŜe mi się nie udać. Kiedy wydawało się, Ŝe płuca mu pękną, a on sam nie wytrzyma bez oddychania

ani chwili dłuŜej, poczuł nagle, Ŝe jego głowa wynurzyła się z wody. Czuł się słaby i wyczerpany, ale przynajmniej mógł przełoŜyć ręce przez otwory kraty i przestać pole-gać wyłącznie na sile coraz słabszych palców.

- Pod spodem kraty - szepnął, krztusząc się i łapczywie chwytając powietrze. - Bardzo głęboko.

Prąd wody i tak oderwał go od prętów. Han i Chewbacca leŜeli przez dłuŜszy czas na trawie w pobliŜu źródła, z którego

wypływał strumień ciepłej wody. Głęboko oddychali jak na wpół utopione robaki, wy-plute przez system kanalizacyjny Coruscant. W oddali, gdzie biegła jakaś ścieŜka, wi-dzieli słaby złocisty blask jarzeniowego panelu, nastawionego na najmniejszą jasność. Wokół pni drzew fruwały fosforyzujące owady, podobne do zabłąkanych latających diamentów. Zmieszana z zapachem wilgotnej trawy woń owoców, rosnących na dłu-gich pnączach, niemal całkowicie zagłuszała ledwo uchwytny cierpki odór siarkowych wyziewów, dolatujących od strony źródła. Szczebiotanie nocnych ptaków, fruwających między drzewami sadu, mieszało się z cichym basowym brzęczeniem skrekerów i pe-perów.

Han obrócił się na bok i wypluł sporą porcję wody, a potem powiedział: - Chyba jestem za stary na takie przygody. Chewbacca zaryczał, zgadzając się z

jego zdaniem. Han pomyślał, Ŝe przynajmniej się nie przeziębią. Wody podziemnej rzeki, płyną-

cej pod domostwem Pletta, miały większą temperaturę niŜ woda uŜywana podczas ką-pieli, a powietrze w okolicach strumienia takŜe nie naleŜało do najchłodniejszych. Z dna doliny, gdzie tryskały źródła naprawdę gorącej wody, wypływającej w pobliŜu piwnic innych prastarych domów, unosiły się kłęby ciepłej pary. Han przez chwilę się

Page 71: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 141

zastanawiał, czy nie mieliby kłopotów z zaśnięciem w tym miejscu, w którym odpo-czywali.

Kiedy jednak przypomniał sobie coś, co wydarzyło się w kryptach, doszedł do przekonania, Ŝe to nie jest najmądrzejszy pomysł.

Nie potrafiąc pozbyć się złych przeczuć, uniósł się na łokciach, chociaŜ kosztowa-ło go to sporo trudu.

- Czy zwróciłeś uwagę na jedną rzecz, jeŜeli chodzi o tych gości, którzy gonili nas w kryptach, Chewie? - zapytał.

Sardoniczna odpowiedź Wookiego skłoniła Hana do zastanowienia się, dlaczego niektórzy twierdzili, Ŝe istoty z Kashyyyka nie są obdarzone poczuciem humoru.

- Kiedy pojawiła się druga, a później trzecia i czwarta grupa napastników, wszyscy doskonale wiedzieli, gdzie nas szukać.

Chewie nie odpowiedział. W przypadku niektórych gatunków jaskiniowych mał-poludów - moŜliwe, Ŝe i Wookiech - nie byłoby w tym nic dziwnego. Istoty, Ŝyjące w panujących pod ziemią absolutnych ciemnościach, miały świetnie rozwinięte zmysły węchu i słuchu.

Te jednak, które ich ścigały, nie Ŝyły pod ziemią - moŜe z wyjątkiem Gotala nale-Ŝącego do pierwszej grupy napastników. Han miał niejasne przeczucie, Ŝe moŜna je było określić takim samym mianem jak Draba McKumba. Były przemytnikami albo przyjaciółmi przemytników, którzy usłyszeli pogłoski o rzekomo nie istniejących kryp-tach i przybyli, kierując się własnymi „obliczeniami". Zaczęli szukać złotego drutu i ksylenowych obwodów scalonych, będących źródłem ulotnego bogactwa Slyte'a Nub-blyka, i znaleźli... właśnie, co takiego?

- Chodźmy, Chewie - odezwał się, zmęczony. - Wracajmy do domu.

Dzieci Jedi 142

R O Z D Z I A Ł

11 Luke obserwując twarz Cray próbował ocenić, czy pamięta kim jest, czy teŜ nadal

znajduje się pod wpływem programu indoktrynacyjnego. Zadanie było o tyle trudne, Ŝe ekran w korytarzu, ze względu na swe niewielkie rozmiary, utrudniał dostrzeŜenie deta-li. Kombinezon miała podarty, a sińce na policzkach, podbródku i ramionach mówiły same za siebie. Gamorreanie nigdy nie naleŜeli do delikatnych, o czym dobitnie świad-czyło postępowanie dwóch straŜników, którzy właśnie umieścili j ą na niewielkim czar-nym podium w sali Sekcji Sprawiedliwości, skąd nadawano obraz.

- Czyścioszki! - zawył Ugbuz stojący obok Luke'a. - Kochasie ogórków! - Uperfumione Klaggi! - dołączył zgodny chór wyzwisk pozostałych Gakfeddów. -

Umyci! Poza sińcami Cray nie wyglądała na cięŜko poturbowaną, co rokowało pewne na-

dzieje. Luke'a prześladowała myśl, iŜ Wola zaprogramowała Klaggów, by przesłuchali ją jako rebeliancką sabotaŜystkę. Uspokoiło go dopiero dokładne sprawdzanie, iŜ wszystkie androidy przesłuchaniowe znajdują się na swoich miejscach, a Klaggów w okolicy na pewno nie było.

Na wszelki wypadek porozłączał wszystkie androidy i porozrywał instalację w sali przesłuchań. Co naturalnie nie załatwiało sprawy, jako Ŝe Gamorreanie najprawdopo-dobniej nie zrezygnowaliby z przyjemności, jaką daje własnoręczne przesłuchanie.

Na szczęście Cray nie sprawiała wraŜenia, Ŝe przeŜyła coś podobnego. Ugbuz szturchnął go w Ŝebra i wskazał grubego, białego Klagga stojącego obok

podium. - Kinfarg! - warknął. - Kapitan tych cuchnących świńskich synów! Po czym dodał

komentarz dotyczący osobistych nawyków Kinfarga, o czysto spekulacyjnej, choć zde-cydowanie nieprzychylnej wymowie. Pozostali zaczęli wyć, gwizdać i kląć widząc, jak Kinfarg podchodzi do podium, przez co w korytarzu nie dało się usłyszeć własnych myśli. Hałas jednakŜe ucichł natychmiast, gdy tamten się odezwał.

- Dlaczego złamałeś przysięgę sił zbrojnych Imperium i przyłączyłeś się do Rebe-lii? Odpowiedz, szeregowy Mingla!

Page 72: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 143

Cray wyprostowała się, a Luke'a zaciekawiło, gdzie był Nichos -kamera pokazy-wała zbyt wąski wycinek sali, by stwierdzić, czy teŜ tam jest i czy nadal ma zamonto-wany sworzeń ogranicznika wymuszający bezczynność.

- Nigdy nie zostało udowodnione, Ŝe zrobiłam coś takiego, kapitanie Kinfarg. Zgromadzeni w korytarzu powitali jej oświadczenie gwizdami i ironicznymi ko-

mentarzami. Nie brało w tym udziału kilku Gakfeddów usiłujących zapobiec ucieczce Talzów i stadka trójnogów z rejonu korytarza, w którym umieszczono ekran.

- Wy głupie, kudłate! - zirytował się Krok. - Musicie to oglądać! Tak chce Wola. NajbliŜszy Talz podrapał się w głowę, ćwierknął coś i spróbował wyjść innymi

drzwiami. Pozostali zachowywali się podobnie, a trójnogi jak zwykle pałętały się pół-przytomne w kółko, obijając się o meble albo o równiutkie rzędy, w jakie Gamorreanie pracowicie ustawili czterdziestu pięciu Kitonaków, tworząc w tylnej części korytarza kilka szeregów nieruchomych niczym posągi, dyniowatych kształtów o barwie droŜdŜy. Nie dało się ukryć, Ŝe przynajmniej Gamorreanie traktowali powaŜnie rozkazy Woli o tym, Ŝe wszyscy mają oglądać transmisję.

Najprawdopodobniej Affytechanie takŜe zgromadzili siew tym celu na korytarzu, choć Luke był przekonany, Ŝe zapomnieli włączyć ekran. Jak doświadczenie uczyło, nie robiło im to zresztą Ŝadnej róŜnicy.

- A to zostanie właśnie udowodnione - oznajmił Kinfarg. Umiejscowiony nad po-dium ekran oŜył - pojawiły się na nim litery układające się w napis:

* Jesteś znaną wspólniczką innych rebelianckich szpiegów i sabotaŜystów. * Pomagałaś sabotaŜystom na tym statku niszczyć wyposaŜenie, przez co

stworzyłaś zagroŜenie dla całej misji. * Dopuściłaś się napaści na oficerów pełniących obowiązki na pokładzie stat-

ku. * Widziano, jak usiłowałaś uszkodzić uzbrojenie statku: ładowniki niezbędne

do wykonania misji. - To kłamstwo! - krzyknęła rozwścieczona Cray. - To wszystko kłamstwa! PokaŜ-

cie mi chociaŜ jeden dowód... 1. Twoje nazwisko ujawnili szpiedzy rebelianccy ujęci podczas rajdu na Alga-

rine. 2. Hologramy i zdjęcia siatkówki uzyskane przez rząd Be-spina po rebelianc-

kim ataku pokrywaj ą się z twoimi. 3. Zostałaś ujęta podczas ataku na grupę znanych dysydentów i awanturni-

ków przebywającą na pokładzie tego okrętu. - To kompletna bzdura i całkowite kłamstwo! - Cray prawie się popłakała z bezsil-

nej złości. - Ani jedno z tych oskarŜeń nić jest prawdziwe czy poparte dowodami... - Cisza! - Kinfarg rąbnął ją na odlew, ale dostrzegła zbliŜający się cios i zdołała go

osłabić zgrabnym unikiem. - Naturalnie, Ŝe są na to dowody. Inaczej informacji nie byłoby w ogóle w komputerze.

- śądam, aby te dowody zostały przedstawione! Luke zamknął oczy wiedząc, co nastąpi.

Dzieci Jedi 144

Gdy je otworzył, po ekranie w Sekcji Sprawiedliwości przewijały się reprodukcje dokumentów, meldunków, ślady linii papilarnych i siatkówek porównywane z danymi Cray, fragmenty nagrań z zeznaniami innych „Rebeliantów" i dotyczące jej działalności i zaangaŜowania po stronie Sojuszu.

- Symulacja komputerowa nie jest dowodem! - odkrzyknęła. -Mogę coś takiego zaprogramować o kaŜdym i to z zamkniętymi oczami! śądam, by została utworzona rada...

- Zidiociałaś? - zdziwił się Kinfarg. - Szeregowy, Ŝadna rada nie będzie na tyle nielojalna wobec Imperatora, by bronić znanego członka Rebelii. To co mamy zrobić? Złapać jeszcze paru takich jak ty, Ŝeby cię bronili?

Kinfarg wyciął część twarzową z białego hełmu wojsk szturmowych i wsadził go sobie na łeb (co pewnie wymagało przynajmniej jednej pomocnej dłoni), a wycięty element przyczepił sobie na piersiach na podobieństwo karykaturalnego medalionu z trupią czaszką. Dawało to wbrew oczekiwaniom efekt bardziej groźny niŜ śmieszny.

Ekran w Sekcji Sprawiedliwości zgasł na moment, a następnie pokazał się na nim zielony napis:

* Wszystkie przestępstwa natury militarnej powinny by ć rozpatrywane zgod-nie z prawami stanu wyjątkowego przez właściwe władze wojskowe zgodnie z wolą Senatu.

Poprawka Senatu do Konstytucji Nowego Ładu

Dekret 77-92465-001

Bez niezbędnych kar głównych uznaje się za niemoŜliwe utrzymanie stabiliza-cji Nowego Ładu oraz bezpieczeństwa większości cywilizacji w galaktyce.

Ustawa o stanie wyjątkowym Wstęp, sekcja II.

- Co, co niby mam zrobić? - zirytowała się Cray. - Paść na kolana i wyznać winy?! * Przyznanie się na stojąco będzie wystarczające. - Na pewno się nie doczekasz, ty pordzewiały złomie elektroniczny! Luke miał ochotę wyjść, ale wiedział, Ŝe nie moŜe i nie chodziło tu tylko o upór

Gakfeddów - przyszedł upewnić się nie tylko, Ŝe Cray Ŝyje i jest mniej więcej cała, ale przede wszystkim, by pooglądać tło przekazu i spróbować zebrać maksymalną ilość informacji o tym, gdzie ją przetrzymują. Nagle zrobiło mu się zimno, a moment później na ekranie pojawiła się nowa wiadomość:

* W związku z nie rokującą szans na reedukację postawą więźnia ogłoszenie wyroku odbędzie się jutro o 12.00. Cały personel winien być świadkami tego ogło-szenia - nieobecność zostanie uznana za przejaw sympatii ze złymi intencjami więźnia.

Ekran pociemniał i zgasł.

Page 73: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 145

- Znalazłeś coś? - Luke przyglądał się masywnemu SP-80 o barwie brązu, który przeszedł parę metrów w głąb korytarza i zajął się czyszczeniem ścian w nowym miej-scu.

I gdyby Threepio miał płuca, westchnąłby z rezygnacją. - Próbowałem, naprawdę próbowałem, panie Luke'u. Nie krytykuję oprogramowa-

nia Jednostek Specjalizowanych, jestem jak najdalszy od tego: to co robią, robią na-prawdę dobrze, ale tak jak mówiłem, są niesamowicie ograniczone.

- MoŜna w jakiś sposób zmienić ich program? - Luke podrapał się po policzku, który zaczynała porastać prawie niewidoczna, jasnobrązowa broda, swędząc go mo-mentami niemiłosiernie. - Zaprogramować je tak, by szukały Gamorrean? Powiedzmy po zapachu? Zamiast pucować w kółko te ściany z niewidocznych plam?

- Obawiam się, Ŝe jeśliby spróbowały wyczyścić Gamorrean, to w krótkim czasie przestałyby funkcjonować - zauwaŜył android. -A poza tym juŜ jesteśmy otoczeni przez Gamorrean.

- Na pokładzie osiemnastym i wyŜej nie będziemy. Przeszukanie pokładu siedemnastego przez See-Treepia dało takie same rezultaty

jak Bloku Więziennego, czyli Ŝadne. Android, podobnie jak Luke, napotkał wiele drzwi i grodzi blasteroodpornych, które nie dały się otworzyć. Luke zastanawiał się, czy na pokładzie w ogóle były miejsca, do których Ŝołnierze nie mieli mieć dostępu, czy teŜ Wola próbowała kierować krokami androida, podobnie jak spróbowała to zrobić z nim.

- MoŜesz tak przeprogramować Espe Osiemdziesiątki, Ŝeby tylko odszukały Ga-morrean na tamtym pokładzie i szły ich śladem nic nie robiąc? Ich czujniki mają wy-starczający zasięg?

- Oczywiście! To wspaniały pomysł, panie Luke'u! Absolutnie wspaniały! To zaj-mie minimum...

- Hej, ty! Luke odwrócił się. Za nim stał Ugbuz z zaślinionym ryjem i podejrzliwością w

kaprawych oczkach. - Jesteś przyjacielem tej rebelianckiej sabotaŜystki, tak? Luke wykonał palcami

małe kółko ogniskując Moc i odparł cicho: - Nie. Szukasz kogoś innego. Nigdy nawet nie byłem blisko niej. Ugbuz zmarsz-

czył się jakby próbując dopasować do siebie dwa kawałki układanki, co było zadaniem zdecydowanie przerastającym jego siły.

- Och - chrząknął i odwrócił się w stronę pomieszczenia, z którego właśnie wyle-wał się kosmaty strumień Talzów potrząsających głowami i zmierzających do stołówki.

A potem odwrócił się jeszcze raz. - Ale to ty przerwałeś nam przesłuchanie tego drugiego sabotaŜysty? - Nie. - Luke otoczył się Mocą przesyłając ją wraz ze słowami w prosty, a chwilo-

wo dokładnie podzielony umysł Ugbuza. - To takŜe był ktoś inny. Nawet tak proste i niewielkie zadanie okazało się trudne przy zmęczeniu i bólu,

jakie od wielu godzin nie dawały mu spokoju. - Och... - Ugbuz zmarszczył się jeszcze mocniej. - Wola twierdzi, Ŝe na pokładzie

coś się dzieje dziwnego.

Dzieci Jedi 146

- Bo się dzieje - zgodził się Luke. - Tyle Ŝe to nie ma nic wspólnego ze mną. - Och, no dobra. - Ugbuz zniknął w głębi korytarza, ale odchodząc jeszcze się

obejrzał, jakby szczegóły nadal mu się nie zgadzały. Następny problem do kolekcji, jak gdyby mało miał zmartwień... Luke westchnął i

powiedział cicho: - Idziemy. Chcę przeprogramować któregoś SP na pokładzie osiemnastym i spró-

bować czegoś jeszcze na pokładzie piętnastym. - Panie kapitanie, ich są setki! - Affytechanin będący zastępcą dowódcy odwrócił

się od czarnego monitora usytuowanego w sali rekreacyjnej poziomu piętnastego. - Czekali na nas za kaŜdą asteroidą, jaką mamy w polu widzenia!

- Oficer ogniowy! Jaki jest stan artylerii? - Kapitan był inny niŜ poprzednio - ró-Ŝowy, stopniowo przechodzący w karmazyn i ekstrawagancko ozdobiony pręcikami i chwościkami.

Poprzedni kapitan siedział przed konsoletą czytnika na końcu pomieszczenia. - Sprawne pięćdziesiąt procent - zameldowała rurowata masa błękitu i jasnej pur-

pury. - Ale mamy dość energii, Ŝeby im dać nauczkę! - Tak trzymać! - ucieszył się kapitan. - To jest właściwy duch! W czym mogę po-

móc? Pytanie, podobnie jak większość pręcików, skierowane było do Luke^, który wraz

z Threepiem podeszli do ustawionych w piramidkę krzeseł, przygotowanych jako tym-czasowe stanowisko kierowania ogniem.

- Major Calrissian ze słuŜb specjalnych. - Luke zasalutował. Affytechanin oddał honor. Wszystkie konsolety, czytniki i ekrany były ciemne, ale

obsadzone pełnymi zapału artylerzystami. Luke Ŝywił mocne podejrzenie, Ŝe jest ich więcej niŜ poprzednio. Oświetlenie nadal działało i to było najwaŜniejsze.

- Mam dla pana nowe rozkazy, kapitanie, które mają priorytet przed wszystkimi dotychczasowymi - mówiąc wysłał Moc do jego umysłu (jeśli ta zbieranina barw i ozdób miała umysł, ma się rozumieć).

- Nastąpiła niewielka awaria w bibliotece będąca wynikiem sabotaŜu jak podej-rzewamy, lecz tym juŜ się zajęto. Potrzebujemy natomiast szybko dowiedzieć się, w jakim stanie są wszystkie znajdujące się na pokładzie jednostki transportowe. To cięŜ-kie i niebezpieczne zadanie i wolałbym nie powierzać go niedoświadczonym Ŝołnie-rzom, ale jesteście najlepsi, jakich mamy... Myśli pan, Ŝe zdołacie wykonać ten rozkaz?

Zapytany zeskoczył z najwyŜszego, znajdującego się dobre półtora metra nad zie-mią krzesła na podłogę i zasalutował. Stworzenia, które zajmowały się na rodzinnej planecie zapylaniem Affytechan, musiały mieć nader oryginalne gusta zapachowe, gdyŜ kwiatopodobne istoty, zwłaszcza gdy się poruszały, wydzielały zadziwiającą gamę zapachów, aromatów i smrodów, od piŜma do amoniaku. Przy uszkodzonym systemie wymiany powietrza na poziomie piętnastym dawało to momentami efekt powalający.

- MoŜe pan na nas liczyć, majorze. śołnierze... Z godną podziwu szybkością i precyzją podkomendni zostawili bitwę toczoną na

wyłączonym sprzęcie i ustawili się na środku sali, podczas gdy dowódca przekazał im

Page 74: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 147

rozkazy i wygłosił mowę motywującą, godną samego wielkiego wodza Hyndisa Ra-ithala posyłającego podkomendnych na pewną śmierć.

- Nigdy nie przestaje mnie zaskakiwać pomysłowość gatunku ludzkiego - przyznał Threepio, gdy kwiatowe wojsko wymaszerowało z sali. - Nie krytykuję w Ŝadnym wy-padku doktor Mingli czy jej poprzedników, ale nigdy dotąd nie spotkałem androida z oprogramowaniem zdolnym do tak abstrakcyjnych skojarzeń, jakie często zdarzają się u istot ludzkich.

- I lepiej, Ŝebyś nie spotkał - odparł cicho Luke. - Bo na tym okręcie mamy prze-ciwko sobie właśnie oprogramowanie, o jakim mówisz.

W milczeniu dotarli do zsypu pralniczego, a następnie szybem technicznym na po-ziom osiemnasty. Czekając na transmisję z procesu, android zmienił opatrunek na no-dze Luke'a i choć zakaŜenie wyglądało na zlokalizowane, ból powoli, ale stopniowo się nasilał.

- ZauwaŜyłem, Ŝe od... transformacji - Threepio nadzwyczaj rzadko wahał się przy doborze słów - Nichos i ja mamy znacznie więcej wspólnego niŜ przedtem. Zawsze był miłym i dającym się lubić człowiekiem, ale teraz nie jest taki nieprzewidywalny jak większość istot ludzkich. Proszę mi wybaczyć taką opinię: jest całkowicie subiektywna i oparta na niekompletnych danych. Mogę jedynie mieć nadzieję i ufać, Ŝe doktor Min-gla jest z tego zadowolona.

Luke omal się nie uśmiechnął: „mieć nadzieję i ufać" - konstrukcje gramatyczne, w jakie wyposaŜono język złocistego androida, miały za zadanie umoŜliwi ć mu niemal ludzki sposób wyraŜania się, ale kaŜdy, kto dłuŜej przebywał z tym elektronicznym pesymistą, zdawał sobie sprawę, Ŝe nie ufa on i nie ma nadziei na nic dobrego. Cieka-we, swoją drogą, czy Nichos nadal miał nadzieję i ufał...

- Znajdźmy jakiegoś SP i zobaczmy, czy przekonasz go, by został zwiadowcą- mruknął nie podejmując tematu.

Całe Ŝycie otoczony był przez androidy, gdyŜ na farmie wuja było ich pełno i to najrozmaitszych. Threepio miał rację. To, do czego zostały zaprogramowane, wykony-wały doskonale, ale nie były ludźmi i nie naleŜało po nich spodziewać się ludzkiej zdolności adaptacji czy elastyczności. I naturalnie nie naleŜało o to mieć do nich Ŝalu. Cray przekonywała się o tym w najgorszy moŜliwy sposób, czyli na własnej skórze.

Miał jedynie nadzieję, Ŝe zdoła do niej dotrzeć na czas. Rejon poziomu osiemnastego, na który prowadził szyb, był prawie dwukrotnie

wyŜszy niŜ normalne pokłady, a ściany miały tę samą ciemnozieloną barwę co ściany pomieszczenia, w którym znajdowała się wioska Klaggów i Sekcja Sprawiedliwości. Otwarte panele kontrolne, z których wylewały się porwane resztki kabli, przewodów i drutów, mówiły same za siebie, czyja to zasługa. Tłustych odcisków wokół nich nie było tylko dlatego, Ŝe Espe Osiemdziesiąt właśnie skończył je wycierać.

Android nie zareagował, gdy Luke otworzył mu umieszczoną w boku osłonę gniazda i podłączył tam przewód wyjęty ze specjalnej skrytki na plecach Threepia. Przez farmę wuja Owena na Tatooine przewinęło się przynajmniej pięć egzemplarzy SP róŜnych serii i w wieku czternastu lat Luke był w stanie rozłoŜyć, oczyścić i złoŜyć kaŜdego z nich, dokonując drobnych napraw w przeciągu czterech do pięciu godzin.

Dzieci Jedi 148

Przeprogramowanie za pomocą bezpośredniego podłączenia do androida takiego jak See-Threepio, którego głównym zadaniem było tłumaczenie takŜe języków maszyno-wych, było drobnostką.

SP-80 ruszył do przodu tak szybko, Ŝe Luke ledwie zdąŜył wyjąć z niego wtyczkę i zamknąć osłonę gniazda. Wkładając zwinięty przewód do skrytki i zamykając ją stwierdził, Ŝe poruszający się ze sztywno wyciągniętymi manipulatorami czyszczącymi android dziwnie przypomina mu Kitonaki czekające cierpliwie, aŜ ślimaki Chooba wpełzną im do otwartych otworów gębowych.

- Jak myślisz, poczuł ich na tym pokładzie? - spytał kuśtykając za niezbyt szybko poruszającym się SP. - Czy to przeciąg z sąsiedniego?

- Mechanizm sensoryczny SP potrafi wykryć zaprogramowaną substancję przy stęŜeniu mniejszym niŜ dziesięć tysięcy molekuł na centymetr kwadratowy z odległości ponad stu metrów, jeśli będą one zajmowały powierzchnię nie mniejszą od jednej czwartej centymetra kwadratowego.

- To potrafi matka Biggsa - uśmiechnął się Luke. Threepio zamilkł na dobre pół minuty.

- Z całym szacunkiem dla pani Biggs, ale z tego co wiem, to nawet człowiek obda-rzony doskonałym zmysłem powonienia, aby osiągnąć takie wyniki, wymaga implantu Magrody'ego i dokładnego treningu w dzieciństwie. Choć wśród Chadra-Fanów albo Ortolan są to zupełnie normalne umiejętności - oznajmił w końcu.

- To był Ŝart! -jęknął Luke. -A... aha. SP-80 zatrzymał się przed blokującą korytarz grodzią blasteroodporną, toteŜ Luke

podszedł do panelu zamka i przyłoŜył doń rękę. Bez rezultatu. - Przyznaję, Ŝe są momenty, w których prawie podzielam stosunek Ugbuza do Ja-

wów - odezwał się Threepio. Cztery wypustki sensoryczne SP skierowały się to w jedną stronę, to w drugą,

przez ekran czytnika przemaszerowały kolumny Ŝółtych cyfr i android zawrócił, cofnął się do najbliŜszego skrzyŜowania korytarzy i skręcił w prawo, po czym zdecydowanie zagłębił się w labirynt zamkniętych drzwi i ciemnych magazynów.

Luke nie odezwał się, ale znajome mrowienie w karku upewniło go w podejrzeniu, iŜ są obserwowani. MoŜe nie miał rozdzielczości zapachowej SP-80, jednak bez trudu wyczuł, Ŝe znaleźli się w okolicy pełnej Jawów. I ludzi piasku.

A oprócz nich było coś jeszcze... Kolejna zamknięta grodź. SP powęszył, zmienił kurs i skierował się do kolejnego

magazynu pełnego wybebeszonych pojemników, których zawartość zaścielała podłogę. Zawartością były hełmy imperialnej floty, mundury, szarozielone elementy pancerzy i koce. Większość została zabrana, podobnie jak części pojemników, a te, które zostały, nosiły nadruki SOROSUB - DZIAŁ IMPORTU.

Ściany były ciemne i wyglądały na nie dokończone - pod sufitem widniały nie osłonięte Ŝebrowania z lśniącymi główkami nitów i śrub. Drzwi prowadzące do pod-ręcznego warsztatu stały otworem, za to obejrzawszy się stwierdził, Ŝe te, przez które przed chwilą weszli, są zamknięte na głucho.

Pokładowy komputer znowu próbował ich zapędzić w dogodne dla siebie miejsce.

Page 75: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 149

ChociaŜ uszkodzeń spowodowanych przez Jawów teŜ nie było, im bardziej zagłę-biali się w mrok, tym bardziej Luke wyczuwał obecność czegoś nieznanego w kosmo-sie, a bacznie ich obserwującego. Na wszelki wypadek trzymał się blisko Threepia, dostosowując kuśtykanie do jego kroków i pilnując, by Ŝaden z nich nie wysuwał się na prowadzenie, gdy przekraczali otwarte grodzie.

SP-80 skręcił za róg, gdzie znajdowały się schody prowadzące w ciemność, i z ci-chym pobrzękiwaniem zaczął się po nich wspinać na swych krótkich nóŜkach. Luke gestem powstrzymał Threepia od pójścia w jego ślady, czując pułapkę. Nie do końca wiedział, na czym ona polega, ale tego był pewien, Ŝe istniała i tylko czekała na nich, by zadziałać.

Wysunął w górę laskę z przymocowanymi prętami jarzeniowymi i światło wróciło odbite od półmetrowych pasów dziwnie opalizującej substancji, które pokrywały ścia-ny. To grube, to cienkie pasy tworzyły dziwaczny wzór, którego zasady nie mógł do-strzec, i niknęły w mroku gdzieś w górze. Zaś sufit prowadzącej na następny pokład schodni usiany był perłowymi wielokątami normalnej kraty enklizyjnej.

SP-80, nie niepokojony przez cokolwiek, dotarł do końca schodni. - To z pewnością odmiana laserowej kraty zabezpieczającej, panie Luke'u - ode-

zwał się Threepio. - Ale zdezaktywowana. Prawdopodobnie Jawowie... - Nie! - Luke oparł się o ścianę, czując wzmoŜone rwanie w nodze: najwyraźniej

perigen przestał działać. - Wola nie przyprowadziłaby nas tu, gdyby krata nie działała. Po prostu czeka z jej włączeniem, aŜ będziemy tak daleko, Ŝe nie zdąŜymy wrócić.

Kroki Espe Osiemdziesiątki ucichły w mroku, a Luke bez słowa zawrócił do oświetlonych rejonów.

Na jasnym i ciepłym poziomie piętnastym czekali na nich Affytechanie, przypo-

minający przerośniętą rabatę egzotycznych, wielkich kwiatów. - Rozkaz wykonany, panie majorze - wypręŜył się biało-błękitny dla odmiany ka-

pitan. - Na poziomie szesnastym w lewoburtowych hangarach znajdują się dwa promy Telgorn klasy Beta, kaŜdy o ładowności stu dwudziestu Ŝołnierzy. Doktor Breen na-prawił drobne uszkodzenie w oprogramowaniu i oba są w pełni sprawne.

Dotychczasowy, pomarańczowo-Ŝółty kapitan wypręŜył się przy słowach „doktor Breen".

- Zwykłe przestawienie cyfr, panie majorze. Prawdopodobnie błąd operatora. Luke wolał nie pytać, kim jest i skąd się wziął w załodze ów „doktor Breen". - Tędy, panie majorze. - Nawet jeśli dałby pan radę pilotować oba promy, panie Luke'u -odezwał się an-

droid - to jak przeszkodzi pan obronie tego okrętu w zniszczeniu ich? Sam pan mówił, Ŝe komputer artyleryjski ma prawie ludzkie zdolności... I jakim cudem zdoła pan zała-dować na pokład oba plemiona Gamorrean albo Kitonaków?

Kilku wspomnianych właśnie Kitonaków przemieszczało się powolutku wzdłuŜ rampy prowadzącej na poziom szesnasty, porozumiewając się mieszaniną pomruków i gwizdów. Luke przyznał w duchu uczciwie, Ŝe nie ma pojęcia, jak je skłonić do wejścia na prom, podobnie zresztą jak trójnogi czy ludzi piasku. O Jawach nie wspominając...

Dzieci Jedi 150

- Nie wiem - przyznał dochodząc do wniosku, Ŝe został zbawcą na zwariowanym okręcie pełnym konkursowych durni. - Ale jeśli chcę zniszczyć okręt, zanim zaatakuje on Belsavis, to muszę się ich najpierw stąd pozbyć. Nawet tych głupich Gamorrean, czy...

Urwał, gdyŜ właśnie minęli naroŜnik i go zatchnęło - tak wizualnie, jak i zapa-chowo. Korytarz, w którym się znaleźli, był niski i biegła nim gruba rura jednego z głównych systemów wodnych okrętu, zaś podłoga usłana była posiekanymi ciałami Affytechan. Ściany pokrywały zielono-Ŝółte zacieki, a posadzkę kałuŜe tejŜe barwy. Powietrze aŜ gęste było od przedziwnej woni. WzdłuŜ tego róŜnobarwnego pobojowi-ska kręciły się niewielkie androidy czyszczące, próbując doprowadzić pokład do nor-malnego stanu, ale było to zadanie ponad ich siły.

- Miał pan całkowitą rację co do sprawdzenia tych środków transportu, majorze. - Kapitan przekroczył rozrąbany korpus jednego ze swych poprzedników, nie reagując zupełnie na to, po czym szedł. - Zawsze lubiłem Telgorny, zwłaszcza klasy Beta. KaŜdy z nich moŜe zabrać pełną kompanię i jeśli da im się odpowiednią eskortę: dajmy na to po trzy kanonierki na prom, to...

Luke odwrócił się przykucając i uaktywniając miecz świetlny. Laserowe ostrze rozcięło drzewce gaffe, którego cios powinien rozłupać mu czaszkę. Zza stacji pomp wyskoczyło czterech ludzi piasku i wyjąc skoczyło ku niemu. Pierwszego rozciął kla-sycznie - od ramienia po biodro, a drugiemu odciął ręce unoszące laserową fuzję.

- Panie Luke'u! - Threepio, odtrącony przez jednego z napastników, odbił się od ściany i wylądował wśród tęczowych zwłok na podłodze.

- Wyłącz się! - wrzasnął Luke i odbił ostrzem promień miotacza, którym posługi-wał się kolejny atakujący.

Do pary pozostałych przy Ŝyciu dołączyło dwóch nowych, a bojowy wrzask w głębi korytarza świadczył, Ŝe w okolicy jest znacznie więcej ludzi piasku. Luke rzucił się w otwarte drzwi i trzasnął dłonią w zamek. Naturalnie drzwi ani drgnęły, za to naj-bliŜsza czwórka ruszyła za nim. Zamachnął się w nich cięŜkim stołem i pokuśtykał do połoŜonych po przeciwległej stronie drzwi. Te ani drgnęły - takŜe były zamknięte. Na szczęście Jeźdźcy Tusken nigdy nie naleŜeli do dobrych strzelców, choć nadrabiali to entuzjazmem.

Luke cisnął w nich kolejnym stołem i koncentrując Moc przechwycił jeden z ostatnich strzałów rykoszetujący po pomieszczeniu, zmieniając jego trajektorię tak, by trafił w zamek. Ten eksplodował w deszczu iskier i drzwi drgnęły. Znieruchomiały gdzieś z pół metra nad podłogą, ale to mu wystarczyło, by się przecisnąć i zabrać ze sobą laskę. Pozbierał się na nogi i odkuśtykał od drzwi.

Wychodziło na to, Ŝe dał się wprowadzić na teren łowiecki ludzi piasku. Dwóch kolejnych zaatakowało go wyskakując zza załomu korytarza. Załatwił ich dwoma cię-ciami i szorując plecami po ścianie ruszył, utykając, w dalszą drogę wzdłuŜ ciemnego korytarza. Przed nim drzwi po obu stronach zamykały się z sykiem, a zewsząd słychać było bojowe okrzyki ludzi piasku. Minął kolejny naroŜnik i w ostatniej chwili cofnął się unikając zatrzaskującej się grodzi blasteroodpornej, która inaczej przecięłaby go wpół. Nie mając innego wyjścia ruszył z powrotem, po paru krokach wydało mu się, Ŝe roz-

Page 76: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 151

poznaje okolice zsypu pralniczego, ale gdy był o metr od wejścia, drzwi zamknęły mu się przed nosem. Krótkim cięciem pozbawił głowy kolejnego napastnika, który wysko-czył z nagle otwartego, ciemnego pomieszczenia.

Skorzystał z tego, Ŝe ciało blokuje drzwi, i przeszedłszy przez nie, w ostatnim momencie przeturlał się pod drugimi, by nie dać się osaczyć w pomieszczeniu. Za drzwiami ciągnął się kolejny korytarz oświetlony pomarańczowym blaskiem lamp awa-ryjnych. Luke wstał z trudem, czując przejmujący, pulsujący ból w zranionej nodze.

Znów Wola - pomyślał. Miecz świetlny ciąŜył mu, nie zapalony, chociaŜ gotów do natychmiastowego włączenia, ale nie puszczał go -jedynie kwestią czasu było, nim natknie się na kolejną grupę ludzi piasku, a wtedy miecz być moŜe uratuje mu Ŝycie. Tym razem Wola zastawiła prawie śmiertelną pułapkę.

Wycie Jeźdźców Tusken rozległo się nieprzyjemnie blisko, i tym razem było ich zdecydowanie za duŜo. Korytarz biegł prosto jak strzelił, a wszystkie drzwi były poza-mykane na głucho. śadnych otworów wentylacyjnych czy innych kryjówek...

Nagle, o paręnaście metrów przed nim, otworzyły się jedne drzwi. Nie zrobiły tego jak zwykle szybko i z sykiem, ale powoli i lekko skrzypiąc. Zupełnie jakby ktoś otwie-rał je ręcznie i zabrakło mu sił, poniewaŜ po mniej więcej trzydziestu centymetrach znieruchomiały, wypuszczając na korytarz smugę pomarańczowego blasku.

Jeden wylot korytarza zamykała grodź, drugi skrywał mrok, z którego dobiegały coraz bliŜsze ryki ludzi piasku. Dzieliła go od nich jedynie półmetrowa szczelina w drzwiach...

Naturalnie mogła to być kolejna pułapka, tylko nie bardzo wiedział po co - kula-wy, zmęczony, z trudem trzymał się na nogach i dwa tuziny napastników miałyby z nim raczej zabawę niŜ kłopot. A mniej więcej na tyle oceniał zbliŜającą się bandę.

Nieustannie odnosił wraŜenie, Ŝe jest pod uwaŜną obserwacją. Zupełnie jakby w ciemnościach znajdował się jakiś niewidzialny umysł.

A co dziwniejsze, nie czuł Ŝadnej obawy. Podkuśtykał do uchylonego wejścia - wewnątrz widać było martwe stanowiska

jednego z ośrodków kierowania ogniem przeciwlotniczym. Półmrok, ciemne ekrany i ani Ŝywej duszy...

W korytarzu zapadła cisza, ale czuł zbliŜających się przeciwników. I wydało mu się takŜe, Ŝe słyszy ślad szeptanej piosenki:

Królowa miała sokoła, królowa miała psa, I słowika, co pięknie kląskał kaŜdego dnia. Król oznajmił, Ŝe czekają niechybnie stryczek, Jeśli jej zwierzęta nie spełnią jego Ŝyczeń.

Luke obejrzał się w mrok i szybko przecisnął się przez szczelinę. Drzwi zamknęły się natychmiast. Przez moment jedynym dźwiękiem, jaki słyszał, był własny, powoli uspokajający

się, oddech. Potem od strony zamkniętych drzwi doszły go ciche chroboty metalu o metal. Luke westchnął i oparł się plecami o najbliŜszą konsoletę, z mieczem w dłoni.

Dzieci Jedi 152

Nie włączył go jeszcze, ale nie miał złudzeń, Ŝe na tym się skończy - ludzie piasku dali sobie spokój z subtelnością i drzwi zatrzęsły się od uderzeń grotami włóczni gaffe. Sądząc po odgłosach, próbowali otworzyć teŜ inne drzwi w okolicy.

Nie ulegało kwestii, Ŝe pierwszych, jacy dostaną się do środka, załatwi bez kłopo-tów, ale jak następni zaczną strzelać przez drzwi, to załatwią jego. A zaczną.

Drzwi zatrzęsły się silniej, ale nie puściły. Nawet jeśli Wola, czyli komputer po-kładowy, chciała je otworzyć, coś jej skutecznie przeszkadzało. Luke znalazł się teraz w szczelnym więzieniu i jedyne, co Wola musiała zrobić, to właśnie nie otworzyć drzwi. Nigdy.

Wróciła cisza. Tym razem dłuŜsza. Płomienny ból w nodze nie pozostawiał złu-dzeń - zakaŜenie postępowało. Mając nadal uwagę skupioną na korytarzu i wyostrzone zmysły, Luke odsłonił fragment rozciętej nogawki i umieścił na nodze kolejną porcję perigenu, którego zapas zaczynał się niebezpiecznie kurczyć. Ból przeszkadzał mu jednak w koncentracji, a jeśli miał wyjść Ŝywy z opresji, to potrzebował pełnego sku-pienia, na jakie mógł się zdobyć mimo wyczerpania i gorączki. I całej Mocy, jaką zdoła przywołać. Nie bardzo pamiętał, kiedy ostatni raz jadł, ze snem sprawa miała się po-dobnie. Gdy wyciągnął przed siebie dłoń, stwierdził, Ŝe ta drŜy...

Drzwi uchyliły się po naprawdę długim czasie, ponownie wolno i z oporami, jakby

wbrew Woli. Luke, starając się oddychać najciszej jak potrafił, spróbował spenetrować zmysłami korytarz. Słaby smród martwych Affytechan nadal dało się wyczuć, ale ani śladu charakterystycznego odoru ludzi piasku. OstroŜnie pokuśtykał ku drzwiom, nadal z mieczem w dłoni.

ZauwaŜył kątem oka nagły ruch, lecz nim odwrócił się do końca, dostrzegł, Ŝe to tylko jego własne odbicie w jednym z monitorów. Musiał uczciwie przyznać, Ŝe wy-gląda, łagodnie rzecz ujmując, nieświeŜo, co podkreślał poplamiony i podarty, szary kombinezon mechanika floty imperialnej.

A tuŜ ponad swoim ramieniem dostrzegł inną twarz - twarz młodej kobiety oto-czoną burzą jasnobrązowych włosów. Najbardziej wyraziste były w tej twarzy szare oczy spoglądające wprost na niego.

Odwrócił się czym prędzej, ale naturalnie w kabinie nie było nikogo.

Page 77: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 153

R O Z D Z I A Ł

12 - Co? Kto? - Mówiłam, Ŝebyś poczekał, aŜ się odezwie. - Leia szturchnęła męŜa w ramię i

odwróciła się do holoprojektora ukazującego zaspaną zielonooką kobietę o wściekle rudych włosach, zawzięcie mrugającą i próbującą się za wszelką cenę obudzić.

Kobieta była ładna, nosiła złoty łańcuszek wokół szyi, a jej kreację bez wątpienia stanowiła koszula naleŜąca do Landa Calrissiana.

- Przepraszam, Maro... - A, to wy... - Mara Jadę przetarła oczy i zupełnie przytomnie spojrzała na projek-

tor, jakby ten jeden gest wyłączył senność. - Muszę wyglądać jak któraś z Sióstr Nocy z Dathomiry... Która jest tam, gdzie jesteście? I przede wszystkim: co się stało i w czym problem?

- Tego właśnie dokładnie nie wiemy. - Han przestał energicznie trzeć mokre włosy ręcznikiem. - Wiemy, Ŝe mamy problem, ale nie wiemy dokładnie, jaki. Co moŜesz powiedzieć o Belsavis?

- Aha. - Mara siadła wygodniej w białym fotelu ze skóry, który zdawał się formo-wać wokół niej niczym kwiat, podciągnęła nogi i objęła kolana dłońmi.

ZmruŜyła oczy, jakby obserwowała wspomnienia na jakimś ekranie pamięci, i spytała z namysłem:

- Dowiedzieliście się, co Imperium uwaŜało za tak waŜne na tej planecie? - Chodzi ci o dzieci Jedi? - odparła pytaniem Leia. - Nie wiem, o co mi chodzi... - Mara uniosła brwi i opuściła kącik ust w nieco iro-

nicznym uśmiechu. - Dzieci Jedi... to by miało sens. Kiedy zaczęłam pracować dla Imperatora, sprawa była juŜ zamknięta i przekazana do archiwum, dane zapieczętowane i zabezpieczone sześcioma rozmaitymi kombinacjami... CóŜ, zapieczętowane akta mia-ły na mnie zawsze taki sam wpływ, ale tym razem gdy w końcu się do nich dostałam, dowiedziałam się jedynie, Ŝe pod koniec wojen klonowych przygotowywano operację, której celem miała być jedna z ciepłych dolin na Belsavis. Utajnienie było takie, Ŝe nawet biorący udział w jej przygotowaniu nie wiedzieli, o co dokładnie chodzi. Jeśli miał to być atak na dzieci i rodziny Jedi, to ten stopień utajnienia miał sens... - Milczała przez chwilę, coś sobie przypominając, dzięki czemu dało się słyszeć słabe ćwierkanie

Dzieci Jedi 154

pellatów i manolli gdzieś za oknem jej sypialni. Chewie przestał szczotkować swoje mokre futro i warknął cicho. - Na Belsavis wysłano skrzydło myśliwców i ustawiono cały łańcuch automatycznych stacji przekaźnikowych tak na satelitach, jak i ukrytych na powierzchniach róŜnych planet, ale co miały sygnalizować czy uruchomić, nigdy nie zdołałam się dowiedzieć, bo zapisy zostały zniszczone. Podobno myśliwce miały spo-tkać się z czymś, co nigdy się nie pojawiło, a musiało być ogromne, skoro dla osłony wysłano całe skrzydło. Potem wpadły mi w ręce prywatne rachunki Imperatora: mniej więcej w tym czasie zapłacił on grube miliony inŜynierowi nazwiskiem Keldor. Ohran Keldor...

- Wiem, kto to taki - przerwała jej cicho Leia, czując nagłe gorąco mimo upływu tylu lat. - Uczeń Magrody'ego i jeden z projektantów Gwiazdy Śmierci. Był teŜ jednym z wykładowców na pokładzie orbitalnej sfery krąŜącej wokół Omwat, gdzie dopraco-wano szczegóły.

Odruchowo zacisnęła dłonie w pięści, czując w całym ciele mrowienie jak od ty-sięcy drobniutkich szpileczek.

- To on - przyznała Mara, przyglądając się Leii z kamienną twarzą. Rozumiała jej nienawiść - dzięki Keldorowi Imperium mogło zniszczyć Alderaan. I zniszczyło. Ko-goś, kto jest za to odpowiedzialny, nienawidzi się tak, Ŝe nie ma sensu tego komento-wać. Leia takŜe nie odezwała się słowem.

- To ten sam? - odezwał się spokojnie Han. - To tak z dwadzieścia lat wcześniej, prawda?

- Dwadzieścia lat to nie taki wielki szmat czasu - odparła Mara. - A on miał opinię geniusza od najmłodszych lat. Był najzdolniejszym i najmłodszym uczniem Magrody-'ego. Porównując to, co projektował potem, zarówno dla wojska, jak i dla przemysłu, uwaŜam, Ŝe Imperator zapłacił mu za jakiś typ superokrętu. Trzeba pamiętać, Ŝe działo się to w czasach, w których jedynie wielkość jednostki mogła zapewnić odpowiednią siłę ognia. Cokolwiek istniało na Belsavis, Imperator najwyraźniej nie chciał, by po ataku moŜna było zidentyfikować, co zaatakowano, i okręt musiał mieć imponujące rozmiary. Logiczny wniosek, Ŝe celem miała być jakaś instalacja, zwłaszcza jeśli weź-mie się pod uwagę handel, jaki w późniejszych latach tam rozkwitł. Złotego drutu i ksylenowych obwodów było zdecydowanie zbyt wiele jak na resztki z pobojowiska. Zawsze mnie zastanawiało, co to za instalacja, Ŝe zadano sobie tyle trudu...

- A jednak ktoś coś sknocił - zauwaŜył Han poprawiając sarong w ciemne wzory, którego uŜywał zamiast szlafroka.

- To zostało dokładnie zniszczone tak, Ŝe moŜna jedynie się domyślać. - Mara wzruszyła ramionami. - W kaŜdym razie ten superokręt, to coś, co miało zostać przy-wołane przez automatyczne przekaźniki, nigdy się nie zjawiło nad Belsavis. Większość przekaźników została zniszczona: ktoś musiał się czegoś domyślić. Myśliwce dostały zdrowe cięgi, ale niedokładnie wiadomo od kogo, a „obiekty" jak to ładnie ujęto, opu-ściły planetę. Musiała to być niezła plajta, bo jej konsekwencją była seria degradacji i przydziałów dla dobrych specjalistów od sztucznej inteligencji i automatyki na tak atrakcyjne planety jak: Kessel, Neelgaimon czy Dathomirę...

Page 78: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 155

- Kurorty na wygwizdowie - zgodził się Han, który miał pecha odwiedzić wszyst-kie trzy.

- Są gorsze miejsca w galaktyce, ale niewiele. - Mara uśmiechnęła się chłodno. - A wzmiankowany Ohran Keldor na pewien czas zniknął ze sceny.

Chewbacca warknął krótko. - TeŜ bym zniknął - przytaknął Han. - Ale potem znowu ktoś go polubił i przywró-

cił do łask. - Najprawdopodobniej martwy i nie opłakiwany moff Tarkin, o którym złośliwi

mówili, Ŝe nie tracił z oczu nawet spinacza - podsunęła Mara. - Omwat był w jego ge-stii, a tam właśnie znalazł się Keldor próbując wkraść się w łaski Imperatora... Kto by pomyślał: rodziny Jedi! Nic dziwnego, Ŝe chciał załatwić całą planetę... i nic dziwnego, Ŝe jedno skrzydło myśliwców nie dało rady...

Pokręciła głową z miną na wpół zadowoloną, na wpół zaskoczoną i zamilkła. Leia nagle zrozumiała, Ŝe Marę do Palpatine'a mogło przyciągnąć przede wszystkim to, Ŝe mógł ją nauczyć posługiwania się Mocą. Leia wzrastała w wiedzy, Ŝe w jakiś sposób róŜni się od otoczenia, i doskonale pojmowała potrzebę kierującą postępowaniem Mary - potrzebę znalezienia kogoś, kto teŜ by się tak róŜnił i kto by zrozumiał.

- Nie było Ŝadnej wzmianki, dokąd udały się te „obiekty"? -spytała powoli wraca-jąc do normy, choć w jej własnych uszach jej głos nadal brzmiał jak nagranie. - O tym, jak liczna była grupa? Iloma statkami dysponowali? Dokąd odlecieli?

- Tam nawet nie było zwrotu sugerującego, kim mogliby być. Tylko tyle, Ŝe opu-ścili planetę. To wszystko.

- W końcu gnana ciekawością poleciałaś na Belsavis? - Przyznaję, Ŝe mnie to intrygowało, toteŜ zapamiętałam wszystko, co się dało i

sprawdzałam wszelkie informacje dotyczące tej planety. Przez parę lat ktoś prowadził z niej przemyt na duŜą skalę: złoty drut, ksylenowe obwody, spolaryzowane kryształy i inne rzeczy, których moŜna się spodziewać po starej bazie, stopniowo demontowanej. Skalna kość z antygrawów i sporo starej biŜuterii: to dołączyło na samym końcu do listy. Raz tylko byłam na Belsavis, mniej więcej w czasie bitwy o Hoth, ale nie miałam zbyt wiele czasu, a Nubblyk trząsł okolicą za dobrze, by krótki pobyt coś mi dał.

- Poznajesz? - Han wyciągnął z kieszeni jeden ze znalezionych obwodów. - Slyte duŜo ich stąd wyekspediował, dobrze na tym zarabiając, ale sporo jeszcze pozostało. Wiesz, co się z nimi stało?

Mara pochyliła się, by dokładniej obejrzeć jego znalezisko, po czym ponownie siadła wygodnie, podwijając pod siebie długie, zgrabne nogi.

- Taki sam - przyznała. - Robiłeś kiedyś Trasę Belsavis, Hanie? Na południowej półkuli jest rejon połoŜony wystarczająco daleko od dolin i wylotów, by co dwadzieścia cztery godziny miał jako taką atmosferyczną stabilizację. Nazywano go Korytarzem. Z uwagi na burze i jonizację wyŜszych warstw atmosfery nie dało się namierzyć Ŝadnej jednostki, która nie schodziła wytyczonym kursem do kosmoportu. Nadlatywało się więc wysoko, schodziło szybko, aby lecąc nisko osiąść na lądowisku lodowym.

Dzieci Jedi 156

- O tym słyszałem - przyznał Han i dodał słysząc komentarz Chewiego: - On teŜ. Z opisu sądząc, nie Ŝałujemy, Ŝe nie mieliśmy okazji spróbować. Myślę, Ŝe parę lądowisk nadal jest czynnych.

- W najlepszych czasach było ich dwanaście albo trzynaście. Większość w pro-mieniu paru kilometrów od dolin, a połowa blisko tego całego Pletwell czy Plawal, jak je teraz nazywają- dodała Mara. - Mogę poszukać współrzędnych, jeśli się wam przy-dadzą.

Nubblyk zaczął je budować zaraz po wojnach klonowych. Wyszukiwał szczeliny geotermiczne pod lodem, powiększał je w tunele i wysadzał powierzchnię o pół kilome-tra od wylotu kaŜdego. Dlatego cały czas kierował przemytem, bo tylko on wiedział, gdzie dokładnie znajdują się wyloty tuneli. Jedi... Na to nigdy bym nie wpadła.

Chewbacca przestał się szczotkować, proponując zakład o to, Ŝe Bran Kempie był jednym z przewodników po tunelach, ale Mara zdecydowanie odmówiła udziału w hazardzie.

- A Drub McKumb był jednym z pilotów Korytarza - dodała Leia. - I nie zakładam się o to.

- Drub? - Mara uśmiechnęła się niespodziewanie ciepło. - Nadal się tam kręci? Tak, był jednym z etatowych pilotów Korytarza. Co u...

Dostrzegła nagle nieruchomą twarz Hana i jej oczy stały się zimne i obojętne. - Powiedz mi, co się stało! Han jej opowiedział - ze szczegółami. A potem nieco mniej szczegółowo zrelacjo-

nował swoją wyprawę pod ziemię. - To byli przemytnicy - dodał po długiej i nieco kosztownej ciszy, jaka zapadła po

obu stronach połączenia. - Twi'lekowie, Whiphidzi, Carositowie, paru Rodian... tutejszy Mlukowie i ludzie. Wyglądali, jakby byli tam od lat. Jak Drub.

Mara zaklęła - krótko, treściwie i cięŜko. Po czym znów zamilkła zatopiona we wspomnieniach.

- Coś ci to z opisu przypomina, prawda? - Leia przysiadła się do Hana. - W orga-nizmie Druba nie znaleziono Ŝadnych narkotyków.

- Oni nie uŜywali narkotyków. - Kto: „oni"? - spytała Leia, a poniewaŜ Mara nadal milczała, dodała ciszej: - Va-

der? Ponownie poczuła dziwne gorąco, a wewnątrz lodowaty chłód: jej ojciec i Luke...

Nie, jej ojcem był Bail Organa. - Vader i Palpatine - przytaknęła zapytana w końcu. - Najczęściej uŜywali do tego

celu ras półinteligentnych takich jak: Ranatowie, Avogui, Cidwenowie czy Zelosiańscy Agowie. Wykorzystywali ich jako wewnętrznych straŜników w supertajnych miejscach. W pierwszej fazie faszerowali narkotykami halucynogennymi jak Czarna Dziura, czymś, co działało na ośrodki strachu i wściekłości w mózgu. A potem uŜywając ciem-nej strony Mocy wypalali to w nich na stałe: tak przygotowani straŜnicy byli w stanie wytropić i zabić kaŜdego, kto znalazł się w chronionym miejscu, bez cienia strachu, nie zwaŜając na ponoszone straty. Palpatine potrafił kierować ich postępowaniem za pomo-

Page 79: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 157

cą swego umysłu... ale nie słyszałam o nikim, kto zdołałby ich uspokoić. PoniewaŜ narkotyki były uŜywane tylko na początku, nie znaleźliście ich śladów...

- Yarrock jako środek uspokajający podziałałby? - spytał Han obejmując siedzącą sztywno Leię. - Uzdrawiacze z Ithor tak uwaŜają, choć przyznaję, Ŝe nie wiem, jak Drub był w stanie znaleźć coś takiego w tunelach.

- Nie mam pojęcia. W ciszy, jaka zapadła, tym wyraźniej dało się słyszeć piknięcie Artoo informują-

cego od drzwi, Ŝe kawa i kolacja, które Leia umieściła w podgrzewaczu, są gotowe. Nikt na to nie zareagował, a robot musiał odczytać właściwie zachowanie obecnych, gdyŜ nie powtórzył sygnału.

- Dzięki, Maro - odezwał się w końcu Han. - Jak wrócimy na Coruscant, zapra-szam cię na obiad. Byłbym wdzięczny, gdybyś zdołała przesłać mi współrzędne lądo-wisk. I przepraszam, Ŝe cię obudziłem...

- Fakt, Ŝe jesteś skuteczniejszy od nalotu. - Jeszcze jedno - odezwała się nagle Leia. - Powiedziałaś, Ŝe zwracałaś uwagę na

Belsavis, czy ktoś z dworu Palpatine'a schronił się tam po upadku Coruscant? Ktoś, kogo znałaś choćby ze słyszenia?

Mara zastanowiła się dłuŜszą chwilę, a dzięki specjalnemu treningowi, jaki prze-szła, nim została Ręką Imperatora, pamięć i zdolność kojarzenia miała naprawdę dobre. W końcu potrząsnęła głową zniechęcona:

- Nie kojarzę nikogo, ale musicie pamiętać, Ŝe Belsavis leŜy blisko sektora Senexa, a to obecnie jest prawie miniaturka Imperium. Rody Garronin, Vandrons czy inne zaw-sze chciały, by tak się stało i w końcu prawie dopięły swego. Miałaś kogoś konkretnego na myśli?

- Tylko tak się zastanawiałem. - Dobrze się czujesz? Leia odwróciła się gwałtownie, odsunęła metalowe okiennice i wyszła na balkon

wpuszczając do pokoju rozproszone światło z ogrodu, dzięki czemu na półnagim ciele Hana zagrały cienie, podkreślając mięśnie i bliznę na przedramieniu. Niepewne oświe-tlenie skryło resztę jego postaci, maskując czarny wzór sarongu niczym cętkowane futro trepennita wtopionego w mrok.

Milczała, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, a dawno temu nauczyła się, Ŝe wy-łapie kaŜde jej kłamstwo. Niespodziewanie poczuła jego dłoń na ramieniu.

- Nie przejmuj się Keldorem. - Dłoń przesunęła się na włosy. -Ktoś go w końcu znajdzie i...

- I zabije tak jak Stinnę Draesinge Sha? - dokończyła. - I jak Nasdrę Magr-ody'ego... i jego rodzinę? Tak jak paru... tak zwanych patriotów z ruchu Nowego Alde-raanu przyszło do mnie z miesiąc wcześniej, dając do zrozumienia, Ŝe koszty nie grają roli, jeślibym uŜyła swoich „wpływów", by zabić Qwi Xux? A potem pozostałych z listy, którzy tylko „wykonywali rozkazy"?

- O Qwi nie wiedziałem - mruknął Han, przypominając sobie filigranową postać uczonej, którą podstępnie wmanewrowano w projektowanie Gwiazdy Śmierci. - Zaw-

Dzieci Jedi 158

sze bardziej wydawała mi się ofiarą niŜ katem i to zanim jeszcze... ale nigdy od nikogo nie usłyszałem, Ŝe nie masz prawa rozstrzelać ich wszystkich, i to w pełnym majestacie prawa.

- Nie - westchnęła, czując po raz pierwszy od dawna odpręŜenie, jakie dawały jego ramiona. - Nie mam takiego prawa chcąc zostać głową państwa i chcąc postępować w zgodzie z prawem. Gdybym tak zrobiła, to juŜ tylko jeden mały krok dzieliłby mnie od zostania Ŝeńską odmianą Palpatine'a. To właśnie najbardziej boli: gdybym kazała ich zabić, a naprawdę bym chciała, to wiedziałabym, za co odpowiadam. I tak wszyscy są przekonani, Ŝe tamci zginęli na moje polecenie. Jaka to w końcu róŜnica?

- Ty wiesz, Ŝe tak nie jest, ja wiem... i to się liczy. Jak to Luke zawsze mawia? Bądź tym, na kogo chcesz wyglądać.

Przytuliła się do niego zamykając oczy i wdychając intensywny aromat nocy. I pomyśleć, Ŝe po południu stała w ruinach wieŜy i widziała dzieci bawiące się wokół zamkniętego wylotu szybu Pletta... AŜ wierzyć się nie chciało, Ŝe tak niewiele czasu minęło, odkąd czuła spokój tamtych dni unoszący się wokół niby ciepło jakiegoś daw-no zapomnianego słońca.

- Często śni mi się, Ŝe przeszukuję pomieszczenia Gwiazdy Śmierci w gorączko-wym pośpiechu - powiedziała powoli. - Bo wiem, Ŝe gdzieś tam jest jakiś rodzaj klu-cza, który wyłączy promień... Śni mi się, Ŝe go w końcu odnajduję i pędzę korytarzami mając pewność, Ŝe jeśli zdąŜę do Komory Zapłonu, to uratuję ich wszystkich i będę mogła wrócić do domu...

Przytulił ją mocniej. Wiedział, Ŝe miała sny, a raczej koszmary, gdyŜ nieraz ją z nich budził i tulił, pozwalając się wypłakać. Po pierwszych dziesięciu razach przestał liczyć, tak było lepiej.

- Nic nie mogłaś na to poradzić - powiedział miękko. - Wiem, ale przynajmniej raz dziennie nachodzi mnie uporczywa myśl: nie mo-

głam ich uratować, mogę jednak zmusić do zapłaty tych, dzięki którym zginęli. - Od-wróciła się w jego objęciach i spytała: - Zrobiłbyś tak?

- Dawno temu i bez wahania - odparł z uśmiechem. - Ale ja nie jestem głową pań-stwa.

- A zrobiłbyś to dla mnie? - Nie, nawet gdybyś poprosiła - stwierdził juŜ bez uśmiechu. Przygarnął ją do siebie i delikatnie pocałował, następnie zaprowadził do pokoju i

starannie zamknął okiennice. Leia przystanęła przy niewielkim stoliku, na którym w szklanej wazie pływało z pół tuzina róŜnobarwnych świeczek. Długą zapalniczką zapa-liła kolejno kaŜdą z nich i łagodny, dryfujący blask zatańczył powoli na ścianach i sufi-cie. Napotkała jego wzrok, upuściła szal otulający dotąd jej ramiona i powoli wyciągnę-ła ku niemu rękę...

Nie pozwalali jej spać. Ciągle przychodzili do celi o stalowych ścianach i o coś pytali albo twierdzili, Ŝe

została zdradzona, Ŝe wszystko wiedzą, Ŝe jej ojciec cały czas pracował tylko dla nich, Ŝe ci, którym ufała, sprzedali ją... Ŝe zrobią jej lobotomię i wyślą do domu uciech dla

Page 80: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 159

szturmowców... Ŝe będą ją torturować i zabiją. Próbowała myśleć o planach Gwiazdy Śmierci, o zagroŜeniu Senatu i planet... o wszystkim, byle nie o własnym przeraŜeniu... gdy drzwi celi otwarły się z sykiem i w progu stanął Vader, czarny jak sama śmierć. A za nim unosił się jeszcze ciemniejszy i groźniejszy, połyskliwie czarny kształt androida przesłuchaniowego..

- NIE! Wydało jej się, Ŝe krzyczy rozpaczliwie, a w rzeczywistości był to jedynie szept,

ale wystarczył, by obudziła się z koszmaru. Wokół panowała cisza i ciemność, toteŜ tym wyraźniej słyszała złowieszczy szum serwomotorów robota i poruszający się blask czerwonych kontrolek. I jeszcze znajomy, choć nieco przygłuszony sygnał alarmowy...

Taki sam, jaki wydaje przegrzewający się miotacz! - Artoo? Siadła jeszcze otumaniona snem, a juŜ przestraszona rzeczywistością, jakby zdo-

minowaną poczuciem zła wypełniającym koszmar. Z drugiego końca pokoju rozległ się cichy świst i mrok rozjaśnił blask laserowego palnika stanowiącego wyposaŜenie Ar-too-Detoo. Do pierwszego alarmu dołączył drugi, Han mruknął coś i obrócił się na drugi bok, a drzwi szafki, przy której stał robot, zamknęły się z cichym trzaskiem.

Alarmy przeładowanych miotaczy stały się znacznie cichsze. W pomieszczeniu było nienaturalnie ciemno, toteŜ bardziej poczuła niŜ zobaczyła,

jak Han sięga do wiszącej przy łóŜku kabury i nieruchomieje oświetlony blaskiem pal-nika, którym robot właśnie stapia zamek szafki.

- Co, do...? Nacisnęła przełącznik w ścianie, ale światła nie zapaliły się. Próbując zapanować

nad paniką, sięgnęła umysłem do pływających świeczek, tak jak nauczył ją Luke... Łagodne, poruszające się światło wypełniło wazę. - Spięcia dostałeś, czy co? - Han ruszył ku szafce, przed którą stał mały robot. Alarmy przybrały na sile, a Leia odruchowo sięgnęła pod poduszkę, gdzie Han

trzymał drugi miotacz, tak na wszelki wypadek. Pod poduszką nie było broni. Za to Artoo odwrócił się i wycelował palnik w Hana, który odruchowo skoczył w tył. Biała błyskawica przeszyła powietrze, chybiając o centymetry i nagle oboje całkowicie oprzytomnieli. Jak na komendę spojrzeli na okna - zamek okiennic był jedną stopioną bryłą metalu.

- Artoo! - Leia nagle zaczęła się bać. Za drzwiami rozległ się ryk Wookiego i drzwi zadygotały od potęŜnego ciosu. Ar-

too-Detoo z zaskakującą szybkością ruszył ku nim, wyciągając palnik na maksymalną długość.

- Zostaw drzwi, Chewie! - ryknął Han na sekundę przed tym, nim mające kilka ty-sięcy woltów wyładowanie uderzyło w klamkę.

Robot odwrócił się, częstując kolejną niecelną błyskawicą Hana, który czym prę-dzej odskoczył od szafki.

- Co ty, do cholery, wyprawiasz? - zirytował się Solo. Leii przemknęło przez myśl, Ŝe ktoś podmienił automaty, ale to było niemoŜliwe -

wiedziała, Ŝe to ten sam Artoo-Detoo. Złapała poduszkę i zaczęła zachodzić robota z

Dzieci Jedi 160

drugiej strony... Ten cofnął się pod szafkę, wysuwając przed siebie palnik. W szafce zaś oba alarmy wyły rozpaczliwie uprzedzając o zbliŜającym się wybuchu, który zniszczy nie tylko sypialnię, ale i większość domu.

- WłóŜ buty! - polecił nagle Han, sam robiąc to, co powiedział. Posłuchała go, puszczając poduszkę i nie zadając pytań. Zostało im nie więcej niŜ

minuta, a byli dokładnie zamknięci i choć Chewie robił, co mógł, waląc czymś w drzwi, wątpili, czy zdąŜy na czas.

Wyglądając nieco komicznie, gdyŜ poza butami nic na sobie nie miał, Han w dwóch skokach przebył łóŜko, stanął obok i zasłonił ją ciałem, a ręką pokazał, co chce, by zrobiła. Było to tak proste, Ŝe powinno się udać. Odruchowo chciała powiedzieć, Ŝe to nie Artoo, ale nie odezwała się - w zachowaniu robota było coś przeraŜająco niewła-ściwego... Nie było czasu, by się nad tym teraz zastanawiać.

Han ruszył ku robotowi trzymając w dłoni koc, jakby chciał nim zdusić wyłado-wanie. Artoo nadal nieruchomo pilnował szafki, w której wyły alarmy; do Leii dopiero wtedy dotarło, Ŝe przez cały ten czas nie wydał z siebie Ŝadnego dźwięku.

Han zaatakował, robot strzelił i w tym momencie Leia złapała ze stolika wazę i ci-snęła nią w Artoo. Han właśnie odskakiwał z refleksem kogoś przez całe Ŝycie gotowe-go na wszystko. Waza roztrzaskała się o obudowę robota zlewając go wodą, która białą błyskawicę zmieniła w rozprysk błękitnego światła i fontannę iskier. Z otworu, z które-go wystawał palnik, buchnął dym, robot pisnął opleciony nagle błękitnymi miniwyła-dowaniami i znieruchomiał. Han zignorował go, kopniakiem rozwalił drzwi szafki i wyciągnął oba miotacze. Jeśli nie zdąŜy, eksplozja zabije nie tylko ich, ale i Wookie-go... Han wyrwał zasilacze i cisnął broń Leii, która przykryła je poduszkami. Bez źró-dła energii miotacze nie tyle wybuchły, ile wystrzeliły, co przypominało czknięcie ukrytego pod łóŜkiem stwora.

Moment później do sypialni, wyłamawszy drzwi, wpadł Chewbacca. Przez długą chwilę nikt się nie poruszył ani nie odezwał, a jedynym dźwiękiem

był cichy syk zasilaczy stygnących w kałuŜy wody. Pokój wypełniał smród kopcących się piór i spalonej izolacji.

Chewie przyjrzał się osmalonemu i nieruchomemu robotowi i zawył przeciągle, jakby Ŝegnając zabitego przyjaciela.

Page 81: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 161

R O Z D Z I A Ł

13 Artoo oprócz odcięcia zasilania do całego domu był uprzejmy takŜe zniszczyć

wszystkie środki łączności, toteŜ Chewbacca musiał odbyć spacer w parującą mgłę, w jaką zmieniła się noc. Wrócił z Jevaxem, wyraźnie zmartwionym i wstrząśniętym. Zna-lazł go całkowicie rozbudzonego w ratuszu miejskim, próbującego nawiązać łączność z pobliską doliną BotUn, z którą zerwała się piąty raz w ciągu ostatnich sześciu miesięcy.

- Nie rozumiem tego - przyznał stary Mluk oglądając ruinę łóŜka i nieruchomego robota, któremu Han z ponurą determinacją montował sworzeń ogranicznika. - Stacja pomp, automaty ogrodnicze to co innego... bez względu na to, co towarzystwa oficjal-nie twierdzą, nadal większość sprzętu mamy z przeceny i nie pierwszej nowości. Ale wasz Artoo...

Leia zdąŜyła zdjąć buty i włoŜyć karmazynowo-czarne kimono. Ostatni kwadrans spędziła na zbieraniu w jedno miejsce wszystkich paneli i prę-

tów jarzeniowych oraz innych niezaleŜnych źródeł światła, jakie znalazła w całym do-mu. Powybierała nawet te, które pływały w wazie, a potem stanowiły część bałaganu na mokrej podłodze. Teraz potrząsnęła rozpuszczonymi włosami i spytała:

- Chcesz powiedzieć, Ŝe takie błędy programowe są powszechne? - Powszechne nie. - Spojrzał jej przelotnie w oczy spod cięŜkich brwi. - Ale raz na

jakiś czas zdarza się, Ŝe dozownik ogrodowy dostanie fioła i zacznie chodzić po uli-cach, próbując karmić poŜywką przechodniów, albo któryś z pojazdów lodowych uda się na wycieczkę prosto do centrum lodowca, zmuszając pasaŜerów do ewakuacji i spaceru powrotnego. Większość jest na to przygotowana: gdy ktoś wybiera się do Bo-tUn czy Mithipsin, odruchowo bierze ze sobą termiczny kombinezon i nadajniki alar-mowe. Nie jestem mechanikiem, jednakŜe wydaje mi się, Ŝe to rezultat przykrycia doli-ny. Zawsze tu było wilgotno, ale zamknięcie dachu tak zwiększyło wydzielanie wilgoci i Ŝrących gazów z podziemi, Ŝe pompy ledwie nadąŜają. Z BotUn nigdy nie meldowali o podobnych problemach z mechanizmami...

Jevax bezradnie rozłoŜył porośnięte białym futrem dłonie. - To nie są problemy mechaniczne, tylko wina programowania! -sprzeciwiła się

Leia.

Dzieci Jedi 162

- Tak teŜ twierdzą mechanicy. - Mluk podrapał się po srebrzystej sierści porastają-cej ucho. - A programiści twierdzą, Ŝe to usterki mechaniczne.

Kwestia „mechaniczna czy programowa" przypomniała się Leii następnego ranka,

gdy obserwowała Wookiego gmerającego w deszczu iskier we wnętrznościach Artoo. Jeszcze nie spotkała programisty, który przyznałby, Ŝe kłopoty ze sprzętem nie były winą usterek technicznych albo błędu operatora, lecz programu. CóŜ, ludzie zawsze wierzą w to, co jest dla nich wygodniejsze. Na przykład Qwi Xux nadal była przekona-na, Ŝe Gwiazda Śmierci byłaby doskonałym kombajnem górniczym.

Nie ulegało teŜ wątpliwości, Ŝe w rozpadlinie Plawal było nadzwyczaj wilgotno, o czym choćby świadczył fakt, Ŝe ciemna lniana bluzka natychmiast po włoŜeniu przy-kleiła jej się do pleców. I mimo Ŝe na balkonie czuło się lekki wiatr, niczego to nie zmieniało.

Han i Chewie zajmowali się robotem na tarasie, korzystając z okiennego światła i czekając na obiecanych przez Jevaxa mechaników. Jak na razie w domu nie było prądu, a okiennice nadal były zaspawane na głucho. Leia przypuszczała, Ŝe mechanicy zjawią się dopiero po zamknięciu na noc paczkowalni, wolała jednak tego nie ogłaszać.

Wiedziała, Ŝe stare, zuŜyte urządzenia, nie projektowane do prac w zwiększonej wilgotności, miały prawo psuć się czy, jak to Jevax określił, „fiksować", ale Artoo-Detoo spędził sporo czasu na bagnach Dagobah, nie przejawiając morderczych skłon-ności ani innych odchyleń od normy. Prawdę mówiąc, nie była pewna, czy sama okaza-łaby opanowanie w podobnych warunkach - wątpliwość tę Ŝywiła od dnia, w którym Luke opowiedział jej dokładnie, jak wyglądała planeta Yody. Ale, jak mawiała jej stara niania: coś tu brzmiało fałszywie.

Cokolwiek by twierdzili programiści, mechaniczne uszkodzenie mogło być powo-dem, Ŝe automat rozbije się o drzewo, ale nie byłby zdolny wykonać serii skompliko-wanych działań w ściśle określonej kolejności. Mogła uwierzyć w róŜne zbiegi oko-liczności, istniała jednak granica niemoŜliwego i takie tłumaczenie zdecydowanie ją przekraczało.

Nie, powód dla którego Artoo stapiał zamki, przecinał kable i robił co mógł, by ich zabić, musiał być inny. A to na pewno był ten sam Artoo - numery korpusu i osłony motywatora zgadzały się. Chewbacca o częściowo wygolonych i pokrytych syntetycz-nym ciałem przedramionach nie znalazł niczego nietypowego ani teŜ Ŝadnego urządze-nia przekaźnikowego w motywatorze. Zagadka stawała się więc powaŜniejsza, niŜ są-dzili. Chewie, który poza lekko poranionymi rękoma, nie odniósł poprzedniego dnia większych obraŜeń, wziął się do naprawy robota, a Leia zastanawiała się, siedząc na kamiennym murku otaczającym taras, co mogło spowodować dziwne zachowanie Ar-too.

Badania Chewiego wykluczały zdalne sterowanie, zresztą kiedy taki przekaźnik mógłby zostać zainstalowany - nie licząc paru minut w ogrodzie, cały czas miała robota w zasięgu wzroku. A przez te parę minut słyszała, jak się porusza...

- I co ty na to? - Han otarł palce w wysmarowany róŜnościami gałgan.

Page 82: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 163

Chewbacca mruknął coś niezobowiązująco. Faktem jest, Ŝe miał na koncie udane naprawy silników „Sokoła", które znajdowały się w znacznie gorszym stanie. Skoro statek potem latał, to i robot powinien funkcjonować, choć Leia, przyglądając się licz-bie części zamiennych i kabli leŜących na kamiennej posadzce, miała wątpliwości.

Artoo nagle zakołysał się i piknął uspokajająco. - Co ty sobie... - zaczął Han, toteŜ Leia czym prędzej złapała go za ramię, dając

znak, by zamilkł: Artoo musiał czuć się gorzej niŜ źle. - MoŜesz nam o tym opowiedzieć? - spytała łagodnie. Robot zakołysał się silniej,

obrócił kopułę i pisnął prosząco. - Czy on moŜe opowiedzieć? - zirytował się Han. - Ja ci mogę opowiedzieć, jeśli

zapomniałaś! On próbował nas zabić! Z robota wydobyło się cienkie, błagalne zawodzenie. - JuŜ dobrze. - Leia przyklękła i pogładziła go po złączeniu kopuły z korpusem,

ignorując pomruki Hana. -Nie jestem na ciebie zła i nie pozwolę, Ŝeby ci się coś stało. Tym razem nawet Chewie nie wytrzymał i warknął. - Racja - zgodził się Han. - Powiesz mi, co się stało? - spytała Leia ignorując ich obu. Wszystkie światełka

Artoo zgasły. - Chewie, nie pomyliły ci się jakieś druty? - spytała niewinnie. -MoŜe coś podłą-

czyłeś na odwrót? - PrzecieŜ działał, prawda? - obruszył się Han. - A działa? Chewbacca bez komentarza ściągnął gogle z czoła na oczy i zabrał się do roboty.

Leia nie była dobrym mechanikiem - Luke nauczył ją rozkładać i składać silnik my-śliwca typu X jako najbardziej typowy i opanowała tę sztukę. Czasem potrafiła nawet zidentyfikować poszczególne elementy napędowe „Sokoła Tysiąclecia", ale teraz miała nieodparte wraŜenie, Ŝe Wookie poprawia to, co robił pół godziny wcześniej. Wolała się jednak nie odzywać - Wookie byli urodzonymi mechanikami, o czym wiedziała cała galaktyka, a Chewie nie raz udowodnił, Ŝe to prawda. Poza tym on, Han i Luke byli mechanikami, a ona nie, a z laikami się nie dyskutuje. Trochę na zasadzie luźnego sko-jarzenia przypomniała sobie, Ŝe od Luke'a od paru ładnych dni nie było Ŝadnych wia-domości...

Nagły ruch w ogrodzie zwrócił jej uwagę: stadko jaskrawoŜółtych ptaków pode-rwało się, najwidoczniej czymś przestraszone, i Leia rozejrzała się wokół. Od bitwy o Endor minęło co prawda trochę czasu, ale spostrzegawczość i refleks nieraz jeszcze się przydały. Nie dostrzegła wyraźnie postaci, gdy ta cofnęła się w mgłę i rozpłynęła na podobieństwo ducha, zdąŜyła jednak zauwaŜyć białą suknię i długie, ciemne włosy.

- Przez to całe zamieszanie zapomniałem cię wczoraj spytać -rozległ się z tyłu głos Hana. - Znalazłaś coś w archiwum?

- Tak - odparła zdawkowo, pokonując lekko półtorametrową odległość dzielącą balkon od ziemi. - Zaraz wrócę...

W panującej w ogrodzie mgle widoczność sięgała ledwie paru metrów, a pnie, pnącza, winorośl i krzewy dodatkowo dezorientowały, przybierając na szarym tle

Dzieci Jedi 164

dziwnie jednowymiarowy wygląd. Przymknęła oczy i sięgnęła w nicość zmysłami, tak jak uczył ją Luke... usłyszała cichy szelest materiału o liście, poczuła subtelny ślad perfum.

Odruchowo sprawdziła, czy miotacz jest na miejscu - naturalnie go nie było, ale to jej nie powstrzymało. Powoli podąŜała śladem kobiety, której twarz, oświetloną ogro-dową lampą, widziała zeszłej nocy.

Teraz przypomniała sobie, gdzie widziała ją poprzednio. Miała wtedy osiemnaście lat i była najmłodszą senatorką. I poleciała pierwszy raz na Coruscant. Zwyczajem starych rodów było zabieranie tam córek, gdy ukończyły szkoły - przewaŜnie w wieku siedemnastu lat, choć zdarzały się młodsze o rok lub dwa, jeśli ich rodzice naleŜeli do wyjątkowo ambitnych, albo teŜ jeśli zaleŜało im na szczególnie korzystnym małŜeń-stwie, co zawsze zabierało znacznie więcej czasu niŜ zwykle. A zwykle trwało latami. Jej ciotki były oburzone, kiedy odmówiła wyjazdu, a dostały szoku, gdy poparł ją oj-ciec twierdząc, Ŝe zostanie przedstawiona Imperatorowi dopiero jako Senator w pełni władzy i praw, a niejako kolejny towar na dworskim rynku małŜeńskim.

Swoją drogą ciekawe, co powiedziałyby ciotki, gdyby miały okazję dowiedzieć się, Ŝe wyszła za kogoś, kto zdobył reputację jako przemytnik, a jego rodzice byli ni-kim. Równie prawdopodobny był atak spazmów, jak i głębokie omdlenie. A jakby jesz-cze dotarło do nich, Ŝe została głową państwa po latach ukrywania się w najdziwniej-szych zakątkach galaktyki, gdy na jej głowę została wyznaczona wysoka nagroda, to ten stan mógłby wejść im w nawyk. Choć z drugiej strony moŜe ich nie doceniała: mo-Ŝe właśnie byłyby z niej dumne...

Bo tak naprawdę to nie zdąŜyła ich poznać - co moŜna prawdziwego powiedzieć o dorosłych, gdy ma się osiemnaście lat? A potem nie było juŜ okazji, bowiem wszystkie zginęły.

Ogród się skończył, co przyjęła z ulgą. Biała suknia widoczna była na przeciwle-głym krańcu ulicy Starych Sadów i szybko oddalała się w kierunku starego rynku.

Przez długi czas starała się nie dowiedzieć, czy w stolicy Alderaanu była noc, czy dzień, gdy na niebie pojawiła się Gwiazda Śmierci. Ktoś jej w końcu powiedział, Ŝe było ciepłe, wiosenne popołudnie. Ciotka Rouge w takim razie bez wątpienia kończyła się czesać przed kolacją, ciotka Celly leŜała złoŜona codzienną porcją hipochondrii, a ciotka Tia albo czytała na głos, albo rozmawiała ze swoimi pittinami. Zabawne, ale nadal pamiętała ich imiona mimo upływu tylu lat: Taify, Winkie, Fluffy i AT-AV, czyli Uniwersalny Transporter Szturmowy, co doskonale oddawało naturę nazwanego. Sama go zresztą tak ochrzciła mimo róŜowej barwy i rozmiarów pozwalających na ukrycie w dłoni, nazwa się przyjęła - trzeba przyznać, Ŝe solidnie na nią zapracował.

Pittiny naturalnie takŜe zginęły, kiedy ktoś na pokładzie Gwiazdy Śmierci pocią-gnął za właściwą dźwignię.

Podobnie jak zginęli wszyscy pozostali. Zacisnęła zęby, wchodząc na pochyłą ulicę i trzymając się blisko ścian starych

domów i nowych sklepów. śal nic nie zmieniał, choć ciotki robiły co mogły, by zatruć jej dzieciństwo. Mimo wszystko zasługiwały na znacznie lepszy koniec.

Page 83: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 165

To ojciec przedstawił ją Imperatorowi w budynku Senatu jako młodszego przed-stawiciela planety Alderaan. Nadal pamiętała dokładnie, jakby to było wczoraj, złe, przenikliwe gadzie oczy, spoglądające ze zniszczonej, skrytej pod kapturem twarzy. Natomiast to ciotki nalegały, by wybrała się wieczorem do pałacu. Naturalnie wraz z nimi.

I tam właśnie zobaczyła tę kobietę, a raczej dziewczynę. Sama nosiła oficjalną biel, podobnie jak ojciec i jeszcze paru obecnych w pałacu

senatorów, natomiast wszyscy pozostali mienili się jak tęcza nad jesienną łąką (przewa-Ŝały bowiem brąz, złoto, i wszelkie odcienie zieleni). Pomiędzy dworakami i młodymi przedstawicielami arystokratycznych rodów czy znacznie świeŜszej daty gubernatorów i moffów zauwaŜyła z pół tuzina naprawdę pięknych kobiet i dziewczyn, doskonale ubranych i obsypanych klejnotami niczym księŜniczki krwi. Zdecydowanie nie pasowa-ły do starej arystokracji ani do nowych wszechmocnych, toteŜ spytała ciotkę Rouge, kim one są. Ta odparła wyniośle: „Imperator moŜe sobie zapraszać, kogo chce, ale to nie powód, abyśmy były zmuszone z nimi rozmawiać, moja droga".

Leia domyśliła się, Ŝe były to konkubiny Imperatora. A ta kobieta (wówczas dziewczyna), którą doganiała, była jedną z nich. Kobieta

spojrzała w tył, zwinnie przemykając się między straganami warzyw i biŜuterii stoją-cymi naprzeciwko siebie, i zaczęła biec. Leia równieŜ przyspieszyła, unikając sprze-dawców i klientów, a takŜe antygrawitacyjnych platform ładunkowych, kierujących się w stronę ogrodów. Uciekinierka wpadła w alejkę, Leia minęła z rozpędu jej wylot i skręciła w następny, równoległy zaułek. Uliczki wokół rynku były wąskie, a stojące przy nich budynki stare, przewaŜnie postawione na zapadniętych fundamentach bądź niŜszych kondygnacjach oryginalnych zabudowań miasteczka. Zeszła po kilku stop-niach, minęła przysadziste filary, które niegdyś stanowiły część zasilanej ciepłym źró-dłem łaźni, a teraz piwnicy stojącej przy połyskliwie białym budynku z prefabrykatów, i starając się zachować ciszę poszła dalej. Po kilku krokach w sięgającej kolan mgle, śmierdzącej siarką i kreczami, znalazła się w z powrotem w alejce.

Poszukiwana ukryła się za stertą skrzyń, obserwując wejście alejkę. Nadal była smukła i filigranowa, o dziecinnym typie urody, tak jak przed jedenastu laty. Owalnej twarzy nie poorały zmarszcz-i, a czarne oczy spoglądały równie przenikliwie jak przed-tem, przypominała Ŝywą reklamę katalogu kosmetycznego, którym posługiwała się przy zakupach Cray, regularnie nabywająca jak nie krem na Zmarszczki z Tego i z Owego, to Destylowaną Wodę z moltokiańskiej Camby czy inne cuda przeznaczone do pielęgnacji cery. Czarne, zaplecione w warkocz włosy nie nosiły śladów siwizny i były równie grube jak wówczas, gdy układała je w kunsztowną fryzurę.

Leia próbowała sobie przypomnieć imię kobiety, ale udało jej się to dopiero wte-dy, gdy znalazła się zupełnie blisko.

- Roganda. Roganda Ismaren. Tamta odwróciła się zaskoczona i ku jeszcze większemu zaskoczeniu Leii znieru-

chomiała w głębokim dworskim ukłonie. - Wasza Wysokość.

Dzieci Jedi 166

Leia poprzednio nie słyszała jej głosu: dopilnowała tego ciotka Rouge. Był miękki, wysoki, z nieco dziecinnym zaśpiewem dodającym mu słodyczy.

- Błagam, niech mnie Wasza Wysokość nie zdradzi. - Przed kim? - spytała Leia przytomnie i gestem kazała jej wstać. Gest był tak stary jak świadomość, wmusztrowany przez nauczycieli sprowadzo-

nych przez ciotki i w takich chwilach jak ta następował odruchowo. Nie tylko Roganda nie chciała, by wiedziano kim jest: Leii i Hanowi na pewno trudniej byłoby prowadzić śledztwo, gdyby ich toŜsamość była powszechnie znana.

- Przed nimi - odparła Roganda wstając i wskazując w kierunku, z którego dobie-gały odgłosy rynku, na wpół ukrytego we mgle.

Ruchy miała nad wyraz płynne niczym szkolona tancerka - podobnie jak Leia odebrała staranne wykształcenie w takich sprawach jak zachowanie, etykieta i inne umiejętności niezbędne, by przeŜyć. By przeŜyć na dworze, ma się rozumieć.

- Przed kaŜdym, kto tu mieszka. Imperium nie tak dawno zniszczyło to miasto, a nawet ci, którzy przybyli później, mają powody, by nienawidzić kaŜdego, kto miał cokolwiek wspólnego z Imperium...

Leia odpręŜyła się nieco - kobieta była nie uzbrojona, chyba Ŝeby w sztylet lub nadzwyczaj mały miotacz, bo nic innego nie dało się ukryć pod prostą, białą suknią, a i to było mało prawdopodobne biorąc pod uwagę, iŜ materiał przylegał miękko do skóry. Roganda miała się czego bać - gdyby wyszło na jaw, kim była, stałaby się natychmiast poszukiwana, zarówno przez wrogów, jak i przyjaciół martwego Imperatora. Zakrawało na cud, Ŝe udało się jej uciec przed zdobyciem Coruscant...

- śyję tu od siedmiu lat - dodała Roganda, składając błagalnie ręce. - Nie zmuszaj mnie do szukania nowego domu.

- Nie ma takiej potrzeby. Ale dlaczego w ogóle wybrałaś tę planetę? - Leia była nieco zbita z tropu jej błagalnym tonem i tym, Ŝe cały czas miała przed oczyma strój, w jakim ją widziała na dworze Imperatora: kapiący od klejnotów stroik na wyszukanej fryzurze, wielowarstwową spódnicę z winojedwabiu spiętą broszami wielkości dłoni, i jeszcze więcej biŜuterii zwieszającej się kaskadami z obroŜy konkubiny. Do tego wstąŜki i koronki we wszystkich odcieniach złota i karmazynu, a na kaŜdym palcu smukłych dłoni pierścionki.

- Dlaczego o to pytasz? - Widać było, Ŝe pytanie ją zaskoczyło. -Planeta leŜy na uboczu... mało kto o niej wie, więc pomyślałam, Ŝe tu na pewno nie będą mnie szukać ani Rebelianci, przed którymi uciekłam, ani admirałowie, którzy mogą próbować odbić Coruscant. Miałam dość polityki, dworu i wszystkiego: chciałam jedynie spokoju. .. Skoro przyszłaś pani tak daleko, to moŜe wstąpisz do mnie? Nie jest elegancko, ale blisko. Trudno o elegancję za płacę pakowaczki... jednak nadal umiem parzyć dobrą kawę... Wspomnienie dawnej świetności, moŜna powiedzieć...

Zaproszeniu towarzyszył nieśmiały uśmiech, a było ono dodatkowo atrakcyjne z innego powodu - Leia znała smak kawy podawanej na dworze: Imperator miał specjal-ne plantacje na kilku nadających się do tego klimatycznie światach, z których ziarna przeznaczone były wyłącznie dla władcy i dworzan. Były wśród nich szczególnie rzad-kie w hodowli odmiany winokawy, którą uprawiano takŜe na Belsavis.

Page 84: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 167

- MoŜe innym razem - spróbowała, by zabrzmiało to miękko. -Nie myślałaś, Ŝeby przenieść się gdzieś indziej? Do bardziej cywilizowanego świata?

- Niewiele leŜy tak na uboczu jak ten. - Roganda uśmiechnęła się smętnie, odgar-niając włosy z czoła.

Karnację miała bladą, typową dla ludzi Ŝyjących bez słońca -na statkach gwiezd-nych, w podziemiach albo na takich jak ta planetach, gdzie dochodzą jedynie słabe jego resztki, przebijające siew dodatku przez osłonę kryształowej kopuły.

- Tu nawet przemytnicy rzadko zaglądają- dodała. - Wiem, Ŝe w Republice nie by-łabym mile widziana: jego imię jest za bardzo znienawidzone... a nikt, kto nie miał z nim bezpośrednio do czynienia, nie zrozumie, Ŝe po prostu nie było moŜna odmówić jego woli... Leia przypomniała sobie, co Luke mówił o okresie, w którym słuŜył klo-nowi Imperatora, i wstrząsnął nią dreszcz.

- A planety nadal rządzone przez gubernatorów, czy stare rody... -Tym razem wstrząsnęła się Roganda. - Zbyt wielu dostojnikom poŜyczał mnie dla zabawy... Wolę o tym zapomnieć.

- Co robiłaś w ogrodzie? - Leia postanowiła zmienić temat. - Czekałam na ciebie, pani. Na okazję do rozmowy bez świadków. Rozpoznałam

cię zeszłej nocy, kiedy twój robot uległ awarii... mam nadzieję, Ŝe bez problemów wró-ciłaś na ścieŜkę? Prawie chciałam ci pomóc, ale miałam juŜ doświadczenie z innymi, którzy mnie rozpoznali... wcześniej, na innych planetach... Wtedy w nocy bałam się, Ŝe mnie rozpoznałaś, a noc nie jest najlepszą porą na takie spotkania. Potem zebrałam się na odwagę, ale nie chciałam rozmawiać z twoim męŜem i innymi, toteŜ czekałam. Jesz-cze raz cię błagam: nie mów o mnie nikomu!

Odwróciła twarz, okręcając na palcu pierścień z niewielkim topazem - prawdopo-dobnie jedyną biŜuterię, jaka została jej po opłaceniu przelotu. Dłonie nadal miała białe i delikatne.

Od strony rynku dobiegła głośniejsza muzyka, widocznie kuglarze rozpoczynali swój występ. Słychać teŜ było metalowy klekot automatu ogrodniczego maszerującego z warsztatu do ogrodu i śpiewny głos Ithorianina zachwalającego słodycze (ponoć naj-lepsze w mieście). W górze jak zwykle bezszelestnie przesuwały się gondole z upra-wami jedwabiu i kawy, unosząc się i opuszczając po metalowej plątaninie Ŝebrowań zgodnie ze skomplikowanym programem zapewniającym jak najlepsze zbiory.

- MoŜe to brzmi naiwnie, ale trudno mi dokładnie wyjaśnić... -odezwała się Ro-ganda unosząc błagalnie oczy. - Tak długo bałam się tylu rzeczy... Trudno to wyjaśnić komuś, kto tego nie przeszedł. Czasem wydaje mi się, Ŝe juŜ nigdy nie przestanę się bać... Są noce, Ŝe cały czas śnią mi się koszmary... śni mi się on... pewnie będzie mi się śnił do końca moich dni...

- Mnie nie musisz się bać. - Głos Leii był nieco drŜący od wspomnień o jej kosz-marach. - Obiecuję, Ŝe nie zdradzę, kim jesteś, nikomu z mieszkańców.

- Dziękuję. - Głos był cichszy od szeptu, po czym nieco przybrał na sile i powese-lał. - Jesteś pewna, pani, Ŝe nie chcesz wejść na kawę? Parzę ją całkiem dobrze...

- Dziękuję, ale Han zaraz poruszy niebo i ziemię w poszukiwaniu mnie. - Leia uśmiechnęła się i ruszyła ku rynkowi.

Dzieci Jedi 168

Po paru krokach jednak stanęła, przypominając sobie coś, co ciotka Celly szeptała jej w kącie, korzystając z tego, Ŝe ciotka Rouge zajęta była udzielaniem komuś darmo-wej lekcji dobrych manier.

- Rogando - spytała odwracając się. - Nie miałaś przypadkiem syna? Zapytana odwróciła szybko głowę i odparła ledwie słyszalnym głosem: - Umarł. I nie czekając na dalsze pytania, zniknęła we mgle, która pochłonęła ją niczym du-

cha. Leia została sama, przypominając sobie dzień, w którym zdobyto Coruscant. Pałac

Imperatora - wspaniały labirynt kryształowych kopuł i wiszących ogrodów, piramid z zielonego i błękitnego marmuru sadzonego złotem; kwatery letnie, zimowe, skarbce, pawilony, sale koncertowe, rezydencje konkubin, ministrów i zaufanych zabójców... Nic nie ocalało, zostało zbombardowane i częściowo rozgrabione. Zwolennicy Rebelii zabijali wszystkich bez róŜnicy: zawisł nie tylko Dyrektor Biura Kar czy Szef Imperial-nej Szkoły Tortur, ale takŜe Główny Krawiec i całe rzesze zwykłych słuŜących najroz-maitszych ras, wieku i płci. Roganda miała powody, by się bać.

Leia powoli ruszyła w stronę rynku i nagle stanęła jak wryta, dzięki czemu kie-rowca platformy pełnej tanich butów z Jeriladoru sklął ją na czym świat stoi, zmuszony do ostrego hamowania. Nie zwróciła na niego Ŝadnej uwagi, przypominając sobie pier-ścionek i dłonie Rogandy - delikatniejsze od jej własnych, bez jednej plamki czy zadra-pania... I dłonie Chatty'ego, który miał zabandaŜowane palce podobnie jak połowa go-ści w lokalu i większość mijanych na rynku. BandaŜe, sińce i plamy - purpurowe, czer-wone, brązowe w zaleŜności od tego, jakie owoce pakowali... Bo tylko podon i slochan były na tyle twarde, Ŝe mogły je pakować androidy. Całą resztę z uprawianego tu dość szerokiego asortymentu: brandifert, lipanę, wino-kawę - musieli pakować ludzie... ale Roganda na pewno nie była pakowaczką.

Idąc szybko w stronę domu, Leia zastanawiała się, co mogłoby się jej przytrafić, gdyby skorzystała z tego zaproszenia na kawę...

Page 85: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 169

R O Z D Z I A Ł

14 Kim jesteś? Napis cicho świecił na bursztynowo w prawie kompletnym mroku panującym w

biurze kwatermistrza na poziomie dwunastym, do którego docierało stłumione i skom-plikowane bzyczenie. Talzowie śpiewali coś ukryci w jadalni młodszych oficerów, a dźwięk odbijał się w labiryncie kabin i korytarzy. Threepio próbował z tego terminala połączyć się z Wolą i stwierdził, Ŝe kontakt z jednostką główną został przerwany gdzieś przy głównej linii przekaźnikowej przez wiecznie kradnących kable Jawów. Terminal poza tym był jak najbardziej sprawny, a nawet miał połączenie z lokalnymi bankami danych. MoŜe dlatego Luke instynktownie czuł się przy nim bezpieczny.

Melodia ucichła, po czym rozległa się znowu w transmutowanym rytmie. Nato-miast ucichła klimatyzacja i pomieszczenia juŜ śmierdziały charakterystycznie w zaleŜ-ności od tego, jaka rasa je zajmowała. Najprzyjemniejszy był wypełniający tę część korytarza zapach Kitonaków, gdyŜ przypominał wanilię, a grzybowate istoty stały tam, gdzie je Gamorreanie ustawili, i gadały bez przerwy trochę piskliwymi, lecz dosyć miłymi głosami. Luke spojrzał ponownie na ekran i poczuł się naprawdę zmęczony. Odpowiedź pojawiła się gdzieś w głębi i powoli wypłynęła, nie litera po literze, ale jako całość:

Callista Z sykiem wypuścił oddech - tak naprawdę nie wierzył, Ŝe się uda - a za imieniem

pojawił się ciąg dalszy: Nic jej nie jest. Fizycznie mogłaby tak wyglądać po ostrym treningu. Tym razem naprawdę mu ulŜyło - niczym ulga, gdy znika fizyczny ból. Dziękuj ę - odstukał na klawiaturze zły na samego siebie: nigdy w ten sposób nie

umiał porozumiewać się z nikim, a samo słowo dziękuję było odpowiednie, gdy ktoś odsunął ci krzesło z drogi czy wyrządził inną drobną uprzejmość: z obecną sytuacją (zwłaszcza Cray) nie miało nic wspólnego.

- Dzięki - szepnął juŜ nie do całkowitej pustki wypełniającej pomieszczenie. Są na poziomie dziewiętnastym w prawoburtowym hangarze. Rozmontowali

kilka my śliwców TIE by mieć miejsce na wioskę zgodnie z wytycznymi Mugshuba. A raczej rozmontowały, bo całą robotę wykonały samice, czemu trudno się dziwić:

Dzieci Jedi 170

samce są rozgarnięte mniej więcej jak standardowa betoniarka i poza walką i ro-bieniem młodych nie nadają się do niczego.

„MoŜesz mnie tam zaprowadzić?" Mogę zaprowadzić cię do windy towarowej, której uŜywają jako traktu ko-

munikacyjnego. Pozakładali tam pułapki i ustawili straŜ. Potrafisz lewitować? „Tak. Byłem..." Nie musisz stukać na klawiaturze. Wszystkie kabiny, korytarze i pomieszcze-

nia są na podsłuchu i podglądzie pokładowej bezpieki. Mam łączność z kompute-rem, który tym kieruje.

- UŜywam perigenu, który zaczyna mieć wpływ na moją koncentrację - odezwał się z ulgą Luke. - Ale dam sobie radę z lewitacją, mam nadzieję...

Oprócz ubocznego działania środka przeciwbólowego dochodziło zmęczenie, głód i powolny, ale stały wpływ niszczącej gorączki i bólu -jego zdolności uŜycia Mocy drastycznie spadły, a sama myśl lewitowania przez paręset metrów powodowała lodo-waty pot.

- Kim jesteś? Pytanie pozostało bez odpowiedzi, za to po chwili pojawił się napis: Ten android, który jest z nią, ten o Ŝywych oczach... co to jest? Nowy rodzaj

stworzenia, które planuje wykorzystać Palpatine? I co się między nimi dzieje? - Palpatine nie Ŝyje - powiedział siląc się na spokój i usuwając ze świadomości

scenę jego śmierci. - Imperium podzieliło się na kilka głównych części rządzonych przez gubernatorów lub admirałów. Na pewno jest ich sześć, być moŜe dziesięć. Senat kontroluje Coruscant i większość planet sąsiednich, i tam proklamowano Nową Repu-blikę.

Ekran ściemniał, a potem pojawiła się na nim rosnąca spirala błyskająca róŜnymi kolorami i tańcząca z radości. Jej radości - takiej samej, jaką Luke poczuł niegdyś w nadrzewnej wiosce Ewoków, kiedy zdał sobie sprawę z usunięcia pierwszej straszliwej przeszkody.

Śpiew kogoś, kto nie posiada głosu. Taniec radości istoty bezcielesnej. I triumf, którego nie sposób wyrazić. Wygraliśmy! Ja zginęłam, ale my wygraliśmy! Gdyby była tu cała, rzuciłaby mu się w ramiona. Tak jak Triv Pothman czekała długie lata. Dzięki tobie było warto. Geometryczna spirala przemknęła przez wszystkie monitory w pomieszczeniu i

pognała dalej niczym krąg na wodzie. - Prawie - powiedział cicho. Kolejna dłuŜsza przerwa i napis: 98% Roześmiał się, chwytając Ŝart.

Page 86: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 171

Jesteś mistrz Luke? Calrissian to twoje prawdziwe nazwisko? - Jestem Luke Skywalker - powiedział z dumą i rozumiejąc, co oznaczają nagle

martwe ekrany, dodał: - Syn Anakina Skywalkera, który zabił Palpatine'a na moich oczach.

Ekran nadal pozostał pusty, ale wyczuł jakąś zmianę -jakby istota ukryta w kom-puterze zmieniła stosunek do niego na nieco cieplejszy.

Opowiedz mi. - Innym razem, jak będziemy mieli więcej czasu i trochę spokoju. Co się stało tu-

taj? Co uruchomiło ten okręt i kazało mu wypełnić misję? Ile czasu mamy? Nie wiem, ile czasu. MoŜna powiedzieć, Ŝe istnieję obok czy równolegle do

Woli, ale do pewnych jej części nie miałam nigdy dostępu. Jestem tu od trzydziestu lat... Zdołałam uszkodzić odbiorniki i zniszczyć większość autoprzekaźników, któ-re miały uruchomić program. W ten sposób to udaremniłam, ale pozostała moŜli-wość, Ŝe ktoś zdoła to zrobić ręcznie po wylądowaniu. Dlatego... zostałam.

- W takim razie miałem rację - mruknął czując mrowienie w karku. - Wyczułem to, gdy do nas strzelałaś! Bo to ty kierowałaś ogniem, nie komputer?

Ja. Właśnie tu spędziłam te trzydzieści lat: w komputerach artyleryjskich. Byłam pewna, Ŝe jesteście wysłannikami Imperatora, bo przed wami nie było ni-kogo, a ładowniki zostały uruchomione dopiero po uaktywnieniu Woli. Wtedy obcy się tu znaleźli, no i ty.

- Nie rozumiem: skoro nikt nie mógł jej uruchomić zdalnie, bo zniszczyłaś prze-kaźniki i odbiornik, a nikt się tu nie zjawił przed jej uaktywnieniem...

To była Moc. Czułam ją... To, co uszkodziłam, nie przekazałoby fal radio-wych, ale zostało wykorzystane przez uŜycie Mocy.

Luke zamilkł, wpatrując się w bursztynowy napis. - Moc? - ocknął się w końcu i pochylił, jakby chciał jej dotknąć. - To niemoŜliwe! Wiem. - Moc nie moŜe oddziaływać na androidy i inne urządzenia mechaniczne. Nie moŜe. Nagle zrobiło mu się zimno - przypomniał sobie Ithor, gdy siedział obok Nichosa i

czuł, Ŝe coś jest nie w porządku. Falę ciemności rozszerzającą się, poszukującą... serię przypadkowych liczb, które go tu przywiodły i sen o niespodziewanym, ale potęŜnym ataku, który zdradziecko zbliŜa się w mroku...

- Dlaczego? -jęknął w końcu. - Dlaczego chcą zniszczyć Belsavis teraz? Teraz tam nic nie ma!

Naturalnie nie licząc Hana, Chewiego, Leii i Artoo, o paru tysiącach osób nie wspominając. Jego przyjaciół nie było na planecie, gdy ktoś to wszystko zaczął, a on poczuł pierwszy mroczny przypływ. Nikt wówczas jeszcze nie mógł wiedzieć, Ŝe się tam wybierają.

- Cały personel zamelduje się przed wyznaczonymi monitorami! - przerwał mu rozmyślania kontralt komputera. - Cały personel zamelduje się w wyznaczonych sek-cjach korytarzy. Nieobecność lub próba nieobecności uznane zostaną...

Dzieci Jedi 172

Lepiej idź. I tak masz problemy, więc lepiej, Ŝeby twoich poczynań nie uznano za objaw sympatii dla... itd., itp. UwaŜaj na siebie.

Przez moment wydawało mu się, Ŝe prawie widzi jej uśmiech. * Kodeks Wojskowy Imperium Sekcja 12-C zalicza jako przestępstwa główne

między innymi: namawianie do buntu przeciwko przełoŜonym, udział w buncie, ukrywanie znanych lub podejrzanych o uczestnictwo w buncie przed dowództwem okrętu, ukrywanie dowodów o planowaniu lub przeprowadzeniu aktów buntu lub sabotaŜu przed przełoŜonymi albo automatycznych urządzeń sprawdzających zainstalowanych na pokładach jednostek Floty.

* Po zbadaniu dowodów oskarŜona została uznana za winną buntu przeciwko centralnej władzy tego okrętu oraz dokonania róŜnorakich aktów sabotaŜu we współudziale z osobami nieznanymi.

- Aha, teraz zwalili na nią całą działalność Jawów, odkąd znaleźli się na pokładzie - mruknął Luke do Threepia stojącego blisko wejścia i częściowo ukrytego przez Kito-naki, które od poprzedniego dnia nie ruszyły się z miejsc, gadając bez przerwy.

Usadowieni znacznie bliŜej ekranu członkowie plemienia Gakfeddów podnieśli dziki wrzask, w którym przewaŜały wycia, chrząkania i niecenzuralne określenia doty-czące Cray.

* Pomimo doskonałego przebiegu słuŜby skazanej, decyzją Woli szeregowa Cray Mingla zostaje skazana na karę śmierci. Wyrok zostanie wykonany jutro o 16.00 poprzez enklizję laserową. Cały personel zgromadzi się w wyznaczonych...

- Luke! - Cray nagle uniosła głowę, przez co pierwszy raz mógł zobaczyć jej za-szczute, pełne bólu oczy. - Jestem na pokładzie dziewiętnastym, w sterburtowej części dziobowej. Hangar siódmy, dojście przez szyb windy numer dwadzieścia jeden, zami-nowany i pilnowany! Wyciągnij mnie, jak zdołasz!

- Zamknij mordę! - wrzasnął najbliŜszy straŜnik i Cray posłusznie zamilkła. Zebrani przed ekranem przyjęli jej zachowanie gwizdami, a straŜnicy złapali ją za

ramiona ściągając z podium, ale Cray nie poddała się tak łatwo: - Luke! Szyb dwudziesty pierwszy, dziesięciu wartowników, strzelają w dół na ry-

koszet. Dziesięć metrów w dół korytarza jest ładunek wybuchowy... - Gadaj dalej, rebeliancka ladacznico! - Dać ją laserom, niech ją usmaŜą! - Do niszczarki, nie na laser! Obelgi i dobre rady widzów krzyŜowały się przed ekranem wraz z kolejną falą

kwiknięć i chrząkań. - O szesnastej zero, zero - szepnął Luke, czując, jak ogarnia go lodowata wście-

kłość. - A to... - Hej, ty! Ugbuz, Krok i kilku innych stanęło przed nim, przyglądając mu się podejrzliwie

Ŝółtymi oczkami, które w świetle lamp awaryjnych błyszczały wyjątkowo złośliwie. Oświetlenie awaryjne było jedynym, jakie działało. Działało zresztą coraz mniej urzą-dzeń, nawet awaryjne oświetlenie teŜ juŜ nie wszędzie - Jawowie oprócz przewodów kradli baterie lamp awaryjnych, zasilacze i wszelkie źródła energii, jakie napotkali.

Page 87: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 173

Źródła światła, które dało się zabrać ze sobą, takŜe. Z braku moŜliwości technicznych Gamorreanie zrobili to, co zwykle, czyli podpalili pojemniki z olejem do gotowania, wsadzając w nie zaimprowizowane knoty. Tak uzyskane znicze rozstawiono na koryta-rzach i w kajutach. W sali rekreacyjnej juŜ dzięki temu powstał poŜar, ale zadziałały zraszacze i teraz oba typy androidów usiłowały posprzątać przemoczone pobojowisko, w jakie zmieniła się kabina. Korzystając z okazji Jawowie wynieśli kilka mniejszych androidów i wymontowali zasilacze z Espe Osiemdziesiątek: Luke nie uwierzyłby, gdyby nie zobaczył tego na własne oczy. Cały rejon śmierdział dymem i Gamorreana-mi.

- Sprawdziłem twoje nazwisko w centralnym komputerze, Calrissian. - Ugbuz ustawił się strategicznie, czyli między Lukiem a drzwiami.

- Nie jestem Calrissian. - Luke z wysiłkiem skupił wokół siebie Moc. - Tak samo twierdzi komputer - warknął Krok. - Więc ktoś ty i co robisz na pokła-

dzie? - Co robi, to wiemy... - Macie na myśli kogoś innego - powiedział łagodnie Luke, ale w ich umysłach

napotkał zimną, złośliwą pewność wszczepioną przez Wolę. Threepio odwrócił się do najbliŜszego Kitonaka i wydał z siebie skomplikowaną

serię gwizdów, brzęczeń i mlaśnięć, których wszystkie grzybowate wysłuchały uwaŜ-nie.

- Odkąd się zjawiłeś na pokładzie, zaczęły się dziać róŜne dziwne rzeczy - warknął Ugbuz. - I myślę, Ŝe musimy o tym pogadać.

Gamorreanie ruszyli się w tym samym momencie co Kitonaki, tyle Ŝe te ostatnie były szybsze. NajbliŜszy złapał oburącz Ugbuza za rękę, a pozostali zrobili to samo z jego pomocnikami. I wszystkie naraz zaczęły mówić.

- Łapać go! - wrzasnął Ugbuz, widząc znikającego między dwoma Kitonakami Luke'a.

Spróbował wyrwać rękę, ale z równym powodzeniem mogła tkwić w szybko schnącym betonie. Kitonaki uzyskały wreszcie audiencję i niezaleŜnie o czym mówiły, nie miały ochoty tracić tej okazji.

- I niech ktoś zabierze ode mnie te śmierdzące grzyby! Para świeŜo przybyłych na odsiecz spróbowała wykonać polecenie toporami i juŜ

znikając za drzwiami Luke słyszał, jak klną zaskoczeni, gdy ostrza odbiły się od gu-mowatych skór, nie robiąc zaatakowanym najmniejszej krzywdy.

A potem drzwi za nimi zamknęły się z sykiem. Pokład szósty - wyświetliło się na wąskim ekranie nad drzwiami, gdzie powinna

być nazwa kabiny. - Zsyp pralni. Luke złapał Threepia i pociągnął za sobą. Drzwi uniosły się o pół metra i znieru-

chomiały ze zgrzytem. Dało się słyszeć zaciekłe łomotanie przeplatane przekleństwami i kilka rykoszetów, z których połowa wróciła, bo trafiły w drzwi. Luke dotarł do skrzy-Ŝowania korytarzy i wszedł do czegoś, co przypominało rozległe biuro, gdy z tyłu roz-legło się tryumfalne:

- Za nimi! Gonić! Łapać!

Dzieci Jedi 174

I przez drzwi wpadła wataha róŜnobarwnych Affytechan. Luke zebrał słabnące siły i miotnął w nich wszystkim, co nie było na stałe przy-

twierdzone do podłogi - biurka, krzesła, monitory, terminale i kable zachowujące się przez moment niczym Ŝywe istoty, oplątujące co się dało, zakręciły się w lokalnym tornadzie Mocy. Wielobarwny pościg został skutecznie powalony, skotłowany i unieru-chomiony.

Luke zatoczył się, czując tępy ból pod czaszką, i Threepio pociągnął go do szybu technicznego.

- Ty pierwszy - sprzeciwił się Luke wątpiąc, by był w stanie lewitować go osiem pokładów, i padł na kolana przed otwartym włazem.

- Panie Luke'u, ja mogę zostać... - Po tym numerze z Kitonakami nigdzie nie moŜesz zostać...! A tak w ogóle to co

im powiedziałeś? Threepio zatrzymał się w pół drogi, co wyglądało niesamowicie, jako Ŝe jego kon-

strukcja uniemoŜliwiała skręty, do jakich zdolne jest ludzkie ciało. - Poinformowałem ich, Ŝe Ugbuz wyraził zainteresowanie przepisem ich przod-

ków na placek domitowy. Oni cały czas od wczoraj rozmawiali o tym przepisie i o genealogiach.

Luke roześmiał się i śmiech nagle przywrócił mu siły. Zamknął oczy, przywołał Moc i opuścił złocistego androida tak jak Yoda kiedyś go nauczył: „Nie ma róŜnicy między tym liściem a twoim myśliwcem". Widział oczyma wyobraźni liść - wielkości kciuka. Cienki i złocisty, powoli opuszczający się szybem technicznym.

Ocknął się słysząc w korytarzu przekleństwa Gamorrean i piskliwe głosy Affyte-chan. Wczołgał się do otwartego włazu i na moment znieruchomiał, nie bardzo wie-dząc, czy łatwiej mu zebrać siły fizyczne, by zejść na jednej nodze, czy psychiczne - by lewitować.

- Tędy, kapitanie... - Wrzask był bezsprzecznie Kroka. Słysząc nieme zapewnie-nia, Ŝe potrafi, Luke wolno ruszył w dół.

Przez całą drogę czuł jej obecność, metr po metrze. Pokład szósty był całkowicie ciemny i śmierdział. Głównie Jawami, poza tym ole-

jem lub oliwą i izolacją (obydwoma spalonymi). Teraz dochodził do tego jeszcze pot Luke'a kuśtykającego ciemnym korytarzem w tańczącym świetle rzucanym przez przy-czepione do laski pręty jarzeniowe, które zresztą świeciły coraz słabiej -jeśli nie znaj-dzie pasujących do nich baterii, straci i tę resztkę światła. Z przodu widział jarzące się oczy Jawów i słyszał ich piski i tupot, gdy chowali się widząc, Ŝe się zbliŜa.

Threepio - pomyślał. - JeŜeli zemdleję, zabiorą się do Threepia. Od czasu do czasu korytarzem przemykał jakiś Talz, a nos informował go, Ŝe w okolicy są teŜ ludzie pia-sku. Na szczęście ci, z natury konserwatywni, przede wszystkim koncentrowali się na obronie terytorium uznanego za własne, a nie na badaniu nowych. Dawało to, przy-najmniej w teorii, większe bezpieczeństwo.

Wszędzie widać było wyłamane panele techniczne, porwane druty, pod ścianami wybebeszone androidy sprzątające, broń -nawet moździerze jonowe, ale wszystko po-zbawione zasilaczy, baterii czy innych źródeł zasilania. Kuśtykając wzdłuŜ usłanego

Page 88: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 175

rupieciami korytarza, Luke miał dziwne wraŜenie poruszania się we wnętrznościach mechanicznego zombie, nadal skoncentrowanego na zabijaniu, mimo iŜ od wewnątrz zŜerała go zaraza. Nie ulegało wątpliwości: ten rejon poziomu szóstego stanowił dla Woli czarną dziurę, toteŜ nic dziwnego, Ŝe Callista tu właśnie go skierowała.

Przez trzydzieści lat musiała się nauczyć, jak sobie radzić z głównym programem i jak mu przeciwdziałać, co teraz mogło okazać się kluczowe w uratowaniu Cray. Luke ledwie trzymał się na nogach i nie bardzo wiedział, jak zregenerować siły na jutrzejsze popołudnie. Do pokonania miał trzynaście poziomów ostrzeliwanym szybem windy. Wolał o tym nie myśleć.

- Callisto. Odpowiedziała mu cisza. Bo i co miała odpowiedzieć - Callista zginęła w pomieszczeniu głównego kompu-

tera, a raczej w sali, gdzie był rdzeń pamięciowy, samo serce tego elektronicznego cu-du, na którym Luke nigdy specjalnie się nie wyznawał. Duch Jedi w chwili śmierci mógł odłączyć się od ciała i wtopić w jakąś rzecz, jak na przykład Exar Kun wsiąknął w kamienie świątyni na Yavinie Cztery. Ale to znaczyło, Ŝe skoro Callista weszła w kom-puter - konkretnie artyleryjski, pilnując cały ten czas dostępu do okrętu - potrzebował przynajmniej podstawowych akcesoriów komputerowych, by się z nią skontaktować.

- Chodźmy, Threepio - mruknął schylając się po pęk kabli ku najbliŜszemu robo-towi typu MSE. - Poszukajmy sobie jakiegoś terminala!

Na Chad - czytał słowa Callisty - byliśmy na terytorium wystohów, a ich tere-ny łowieckie obejmowały głębiny praktycznie pod całą farmą hodowlaną. Gdy musieliśmy naprawić kadłub, uŜywaliśmy foo-twittera. To takie niewielkie, pływa-jące urządzenie wysyłające odpowiednie sygnały przywabiające. Wystohy są fana-tycznie terytorialne, więc płynęły do napastnika, który był wtedy kilometry od arki, a my mieliśmy spokój na otwartych wodach, by bezpiecznie zrobić to, co musieliśmy. Myślisz, Ŝe Klaggowie daliby się czemuś takiemu zwieść wystarczają-co długo, Ŝebyś zdołał pokonać szyb? Jak dla mnie to są aŜ za bardzo przywiązani do własnego terytorium.

- Zastanawiam się, jaki dźwięk odciągnie Gamorrean... - Luke wyciągnął się na stercie koców i termicznych kamizelek, które android pościągał zewsząd i zrobił z nich coś w rodzaju posłania w kącie warsztatu. - MoŜe taki, który będzie brzmiał jak głosy Ugbuza i Gakfeddów.

Przed sobą miał ekran korzystający z przedziwnej kombinacji zasilaczy, baterii i innych źródeł energii połączonych szeregowo. Zdobycie tej kolekcji nie było prostą rzeczą przy Jawach buszujących swobodnie po pokładzie. Dopiero gdy zadziałało, Lu-ke uświadomił sobie, Ŝe tak naprawdę to nie potrzebuje rady Callisty.

Potrzebował jej towarzystwa. - KaŜda konsoleta rozrywkowa musi mieć emulator głosowy -stwierdził Luke. - A

gier tu pełno na kaŜdym pokładzie. Threepio, znasz parametry głosowe Gamorrean? - Mogę reprodukować język i wymowę dokładnie dwustu tysięcy rozumnych ras.

Zasięg głosowy Gamorrean zaczyna się na pięćdziesięciu hercach i sięga trzynastu tysięcy, piski zaczynają się...

Dzieci Jedi 176

- MoŜesz w takim razie przeprogramować emulator? - Z łatwością, panie Luke'u. - W takim razie pozostaje nam tylko znaleźć sposób, by dostarczyć przeprogra-

mowany emulator na pokład dziewiętnasty w odpowiednim momencie, by zdąŜył od-ciągnąć wartowników.

Na ekranie pojawił się rysunek - nie schemat z zaznaczonymi nawet przewodami, ale szkic fragmentu opisanego jako pokład siedemnasty. Wokół przejścia rozbłyskiwało niewielkie koło, a po sekundzie w rogu ekranu pojawiło się okno.

Przejście ma pułapkę. Prowadzi na poziom dziewiętnasty. Jeśli urządzenie będzie lekkie, zdołasz przepchnąć je w górę szybu wystarczająco szybko, by wywo-łuj ąc przedwczesny zapłon laserów dotarło na górę, sprawne, zaledwie po paru trafieniach.

- W ten sposób dostałaś się na górę? - spytał po namyśle. -Powodując niewłaściwe odpalanie laserów takiej pułapki?

Rysunki i napis zgasły, coś stuknęło na korytarzu i Threepio wyszedł sprawdzić. Po chwili na ekranie pojawił się napis:

To tak jak wywołać samozapłon blastera. Problem polega na tym, Ŝe jest ich za duŜo, i nie moŜna wszystkich ogłupić czy zepsuć: jaki ś prędzej czy później cię trafi...

W napisie wystąpiła przerwa - gdyby Callista była tu osobiście, odwróciłaby się jak Leia, gdy mówiła o Bailu Organie i nie chciała, aby widział, Ŝe nadal jest jej przy-kro.

Im wi ęcej cię trafi, tym trudniej jest si ę koncentrować na pozostałych i tym łatwiej mogą cię trafi ć... Jeśli włoŜysz akumulator w obudowę zwiadowcy i wylewi-tujesz odpowiednio szybko, to dosięgnie cię tylko parę celnych strzałów, a urzą-dzenia wytrzymują znacznie więcej trafień niŜ człowiek. Pamiętaj -im wi ęcej cię trafi, tym trudniej si ę skoncentrować...

Wspinała się, nie mogąc równocześnie lewitować i ogłupiać kraty enklizyjnej ze świadomością, Ŝe pierwsze trafienie złamie jej koncentrację Mocy i zniszczy zdolność do unikania trafień, i Ŝe drugie nastąpi szybciej niŜ pierwsze, a trzecie szybciej niŜ dru-gie... Przypomniał sobie pechowego Klagga wspinającego się po zalanych własną krwią schodach i zapach spalonego mięsa potęgujący się z kaŜdym kolejnym trafieniem...

- Chciałbym, Ŝeby tak się nie stało - powiedział cicho, zły na siebie: mądry ponie-wczasie mądrością prawdziwego mistrza Jedi.

W porządku. Przez moment panowała cisza, jakby Ŝadne z nich nie bardzo wiedziało, co ma

powiedzieć, niczym dwie osoby stojące po przeciwnych stronach przepaści. - Pochodziłaś z Chad? - spytał w końcu. Ekran pozostawał czarny tak długo, iŜ zaczęło mu się wydawać, Ŝe czymś ją obra-

ził albo Ŝe zasilanie siadło. Wreszcie pojawiły się na nim słowa. Mieli śmy głębinową farmę hodowlaną. Przemieszczaliśmy się ze stadami

wzdłuŜ prądu Algic od równika prawie do kręgu polarnego. Pierwszy raz uŜyłam

Page 89: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 177

Mocy, by rozgonić pole lodowe w zimie, gdy zostałam odcięta z paroma krowami. Tata nigdy nie zrozumiał, dlaczego nie mogłam zostać, skoro byłam szczęśliwa.

- A byłaś? - spytał spoglądając na jej miecz świetlny, który zrobiła podczas szko-lenia, moŜe na Dagobah, moŜe gdzie indziej, ale zrobiła tak, by przypominał jej fale rodzinnej planety.

My ślę, Ŝe nigdy juŜ nie byłam równie szczęśliwa. Nie zadał pytania, po co odleciała: wiedział, dlaczego ich opuściła. - Zabawne, zawsze nienawidziłem Tatooine i farmy - powiedział cicho. - Teraz

myślę, Ŝe miałem szczęście, bo odejście nic mnie nie kosztowało. Nawet gdyby nie zabili mojej rodziny, opuszczenie tego miejsca nie sprawiłoby mi bólu.

Moc była niczym przypływ, niczym organiczny prąd, który niesie ze sobą cale stada. Od dziecka wiedziałam, Ŝe coś gdzieś na mnie czeka. Gdy dowiedziałam się, co to takiego, po prostu nie mogłam nie szukać Jedi.

- Ale nie potrafiłaś tego wytłumaczyć bliskim - dodał pamiętając, jak sam nie po-trafił wytłumaczyć wujowi Owenowi czy cioci Beru, co go ciągnie w świat, a raczej do gwiazd.

- Oni nie Ŝyją, wiesz - powiedział miękko. - Jedi. Kolejna długa pauza. Wiem. Czułam... pustkę Mocy. Wiedziałam, co to znaczy, choć nikt mi tego

nie mówił. - Obi-Wan Kenobi przez lata ukrywał się na Tatooine. Był moim pierwszym na-

uczycielem. Po... po jego śmierci poleciałem na Dagobah, by uczyć się u Yody. Yoda zmarł... przed mniej więcej siedmioma laty. -

Omal nie dodał: „Po tym jak go opuściłem... jego ostatni uczeń opuścił go po to tylko, by powrócić za późno".

Przypomniał mu się Kyp Durron, jego własny najlepszy uczeń i inni z grupki w dŜungli na Yavinie Cztery. Streen i Clighal... Teneniel z Dathomiry... Cray i Nichos nie przebywający juŜ na czwartym księŜycu Yavina... Jacen, Jaina i Anakin, a takŜe wszystko, przez co przeszedł: piekielna kuźnia ciemnej strony, tajna twierdza Imperato-ra na Waylandzie i wszystko, co tam się wydarzyło... Exara Kuna, stopiony holocron, popioły Gantorisa dymiące na kamieniach wielkiej świątyni i zniszczenie światów.

Jego serce było zahartowane, twarde i silne, jak powinno być serce Jedi... jak dia-ment, ale to wcale nie zmniejszało bólu, jaki odczuwał.

- Czasami wydaje mi się, Ŝe ta droga jest tak daleka... - szepnął. Nigdy nie powie-dział tego Leii, mimo Ŝe była jakby drugą połową jego duszy.

- Panie Luke'u - Threepio pojawił się w drzwiach, a z tonu łatwo było poznać, Ŝe przekazuje informację, której zdecydowanie nie pochwala. - Panie Luke'u, wygląda na to, Ŝe Jawowie chcą z panem rozmawiać. Pytają, co pan ma na wymianę za drut, ogni-wa energetyczne i blastery.

- Gdyby ktoś chciał się ze mną załoŜyć, która rasa zajmie kabiny najbliŜej pro-mów, postawiłbym buty i miecz, Ŝe ludzie piasku -stwierdził Luke umocowując aku-mulator w obudowie zwiadowczego androida. - To po prostu musieli być oni, prawda?

To coś, czego mistrzowie nie ujawniają o wewnętrznej naturze tajemnego ser-ca wszechświata.

Dzieci Jedi 178

Napis pojawiał się kawałkami na miniaturowym ekranie emulatora i dopiero zoba-czywszy go Luke stwierdził, Ŝe spodziewał się odpowiedzi.

Największy i najmroczniejszy sekret ze wszystkich, jakie moŜna poznać dzięki Mocy.

- Jaki znowu sekret? Literki zmalały sugerując szept: Wszechświat ma poczucie humoru. - śeby się nad czymś takim zastanawiać, trzeba mieć nadmiar wolnego czasu i

znacznie więcej wiedzieć, niŜ ja wiem. Poczuł jej śmiech, choć sam nie wiedział jak. Android tropiący był tym samym, który Cray trafiła na Pzob, a dostał go od Ja-

wów w zamian za uleczenie jednego z nich od bólu głowy i nudności, będących wyni-kiem trafienia przez promień ogłuszacza, i regenerację skóry na popalonych prądem dłoniach. Kosztowało go to trochę bólu - uŜycie Mocy w takim stanie, w jakim się znajdował, nie mogło pozostać bezkarne, ale się opłaciło. A potem, gdy montował tajną broń, mówił cały czas: o Tatooine, Benie Kenobim, Yodzie, upadku Imperium i kłopo-tach Nowej Republiki, o Bakurze, Gaerielu Capistonie, Leii, Hanie, Chewiem i Artoo. O akademii i niebezpieczeństwach groŜących niewyszkolonym i nie posiadającym wła-ściwej wiedzy adeptom, których zdolności rosną bez właściwego przewodnictwa, o Exarze Kunie i o swoim ojcu.

Stopniowo ekran monitora diagnostycznego zaczął rozświetlać się jej odpowie-dziami i wspomnieniami: o farmie na Chad, ojcu, który nigdy nie mógł jej zrozumieć, o księŜycach i pływach, lodach i fluorescencji, i o śpiewach cy'een w głębinach. Potem o Djinnie Altisie, mistrzu Jedi, który przybył na Chad, i enklawie Jedi na planecie Be-spin, unoszącej się wśród chmur bez wiedzy kogokolwiek z pozostałych mieszkańców planety.

To było jak jazda na cy'eenie. Na ekranach pojawiła się krzyŜówka ryby z jaszczurką o długiej, muskularnej szyi

i proporcjonalnych kształtach pełnych dzikiej, nieokiełznanej siły. Przez moment Luke czuł dotknięcie słonego wiatru na ustach i słyszał pieśń śpiewaną przez płynące stado.

Wielkie, szybkie i groźne, lśniące w słońcu niczym brąz, ale jazda na nich to coś niezapomnianego.

Przytaknął, pamiętając, jak na Hoth miecz pierwszy raz wskoczył mu na wezwanie do ręki, i przypływ Mocy podczas ostatecznej bitwy z Exarem Kunem, mimo Ŝe od tych zdarzeń minęło sporo czasu.

Opowiedział jej o Cray i Nichosie, po co udali się na Ithor i co z tych odwiedzin wynikło, o ataku Druba McKumba i wyprawie Leii na Belsavis.

Wypróbował domowej produkcji zdalny sterownik, ale z zerowym efektem, więc musiał rozebrać całość i zmienić podłączenie zawartości z pozbawioną wszystkich elementów zewnętrznych (jak broń) czy wewnętrznych (jak bloki pamięci) obudową zwiadowczego androida.

- Nadal tam pewnie są- dodał mając na myśli siostrę i pozostałych. - A nawet gdy-by juŜ ich nie było, to tam teraz znajduje się całe miasto: ze trzydzieści tysięcy osób.

Page 90: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 179

Trudno to sobie wyobrazić. Domostwo Pletta to w sumie nie było przestronne miejsce, choć podziemia ciągnęły się aŜ pod lodowiec. Natomiast na powierzchni stał jedynie duŜy dom z kamienia, w najpiękniejszym ogrodzie, jaki w Ŝyciu wi-działam. Wychowałam się bez ogrodów: na morzu ich nie ma.

- Na pustyni teŜ nie. Pamiętam, Ŝe było tam tak spokojnie jak w niewielu miejscach, w jakich by-

łam. MoŜe noc na arce, gdy na pokładzie zostałam sama... Choć nie do końca: na-wet podczas snu nie moŜna ufać morzu, a w ogrodzie spokój panował zawsze.

- Panie Luke'u? Luke siadł pociągając nosem - coś tu ładnie pachniało. W drzwiach pojawił się

Threepio, którego Ŝółte oczy w mroku świeciły niby dwa księŜyce. Android postawił na stole plastikową tacę, z której unosił się aromatyczny zapach kawy.

- Mam nadzieję, Ŝe to będzie jadalne. - Threepio zajął się zdejmowaniem pokryw z pojemników. - Wybór był raczej ograniczony, niestety nie było pańskich ulubionych potraw, wobec tego wybrałem dania z taką samą zawartością protein i węglowodanów i o mniej więcej podobnej konsystencji.

NajbliŜsza działająca stołówka, zgodnie z informacjami Cal-listy, znajdowała się w Sekcji Oficerskiej na poziomie siódmym, gdzie android poszedł na ochotnika. Mimo teoretycznej nietykalności, do jakiej zobowiązali się Jawowie, była to nie byle jaka wyprawa.

- No... hm... niezłe - wykrztusił Luke: jaj gukkeda nie tknąłby dobrowolnie za nic na świecie, zdawał sobie jednak sprawę, Ŝe musi coś zjeść. - Doskonale się spisałeś. Były jakieś kłopoty?

- Niewielkie, panie Luke'u: spotkałem grupę Jawów, ale Talzowie ich przegnali. Bardzo pana szanują za wysiłki w karmieniu trójnogów, proszę pana.

- To oni teŜ tu są? - spytał Luke połykając jajka w całości. - Tak jest, są i Talzowie, i trójnogi. Talzowie prosili przekazać panu Ŝyczenia po-

wrotu do zdrowia i pytanie, czy mogą się jakoś przydać. Przez moment Luke zastanawiał się, czy nie poprosić ich o znalezienie czegoś ja-

dalnego dla człowieka, ale zrezygnował z tego pomysłu - nim będzie potrzebował na-stępnego posiłku, nie powinno go juŜ być na pokładzie.

Dobrze, Ŝe są dwa promy, bo obu plemion Klaggów i Gakfeddów nie da się zabrać tym samym.

- A którym proponujesz zabrać ludzi piasku? Lądownikiem. - Za nic tam nie wsiądą: nienawidzą małych, zamkniętych pomieszczeń. A zastanawiałam się, po co wybijają te dziury w ścianach. Całe szczęście, Ŝe

przy okazji nie przerwali głównej instalacji energetycznej zasilającej pole magne-tyczne.

- Wszystko przed nami, co tylko potwierdza konieczność pośpiechu. Sam fakt, Ŝe są na tym okręcie, doprowadza ich do szału. ChociaŜ nigdy nie stanowili miłego towa-rzystwa.

Mówisz, jakbyś ich znał.

Dzieci Jedi 180

- MoŜna powiedzieć, Ŝe byliśmy sąsiadami, gdy dorastałem -uśmiechnął się Luke. - Jawowie zresztą teŜ. KaŜdy, kto mieszkał na Tatooine, musiał nauczyć się o nich wy-starczająco duŜo, by wiedzieć, jak ich unikać.

Oparł się o ścianę i uruchomił zdalny sterownik. - Doskonale, chłopcy: rozproszyć się i cicho - zabrzmiał donośny głos, najwyraź-

niej Ugbuza. - Zaraz dobierzemy się do skóry tym cuchnącym Klaggom! Zobaczą, czym się kończy sabotaŜ dla Rebelii!

Luke westchnął i pokręcił głową. - Threepio, trzeba trochę zmienić tę przemowę. Co za gramotny szturmowiec. Wierzyć się nie chce. Napis pojawił się na ekranie, którego android nie mógł zobaczyć. - Przerób to na: Dobra, Ŝołnierze, rozwinąć szyk i mordy w kubeł! Zaraz załatwi-

my tych rebelianckich sabotaŜystów! Masz ukryty talent oficerski. Odruchowo chciał jej dać kuksańca, jak Leii, gdy się z niego nabijała i przypo-

mniał sobie, Ŝe nie moŜe -jej ciało zmieniło się w kości i pył w pomieszczeniu główne-go komputera. A przecieŜ dla niej teŜ było oczywiste, Ŝe wszystkich znajdujących się na pokładzie „Oka"- nawet ludzi piasku, naleŜy wpierw ewakuować, nim podejmie się próbę zniszczenia okrętu. To nie ich wina, Ŝe się tu znaleźli - dzicy, okrutni i głupi, ale tak jak i on byli tu więźniami.

Sprawdził ostatni raz mocowanie baterii i przez moment zobaczył w lusterku swo-ją twarz i Threepia krzątającego się wokół tacy z resztkami posiłku. A tuŜ nad swoim ramieniem blady owal twarzy w aureoli ciemnych włosów z parą wpatrzonych w niego szarych oczu. Smutek, jaki za pierwszym razem widział w tych oczach, zniknął, zastą-piony przez zainteresowanie i troskę.

Serce Luke'a zadrŜało i nagle spadły nań przeraŜenie i Ŝal tak nieuchronne jak noc.

Page 91: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 181

R O Z D Z I A Ł

15 - Mogła kłamać z innych powodów. - Jakich? - Leia podwinęła nogi na łóŜko, pociągając ze szklanki soku jabłkowego,

który wzięła idąc przez kuchnię. Podczas jej nieobecności zjawili się obiecani przez Jevaxa fachowcy, dzięki czemu

okiennice miały nowy zamek, a sypialnia nowe drzwi. Jedne i drugie były szeroko otwarte. Naprawili teŜ światło, łączność, a nawet szafkę w sypialni. Han siedząc po drugiej stronie łóŜka sprawdzał oba miotacze.

- MoŜe, dajmy na to, pracować w Domostwie Kwiatów Madame Loty na ulicy wiodącej do kosmoportu.

- W takim stroju? - Mam rozumieć, Ŝe ty ubierasz się zawsze stosownie do wykonywanej pracy? Leia rzuciła spojrzenie na prostą płócienną koszulę, bawełniane spodnie i wysokie,

sznurowane buty, w które była ubrana. - Gdyby pracowała w barze, zeszłej nocy nie byłoby jej na ścieŜce koło miejskiego

ratusza - stwierdziła logicznie, spoglądając na wydruk, jaki Artoo sporządził pierwsze-go dnia: Rogandy Ismaren nie było na listach zatrudnionych gdziekolwiek w Plawal. - A gdyby śledziła mnie od rynku, to o tej porze nie mogłaby być tak ubrana.

Han podszedł do balkonu, wycelował w mały krzew rosnący o parę metrów od ta-rasu i wypalił. Krzew zmienił się w kupkę gorącego popiołu. Zadowolony przestawił ogień na punktowy, zabezpieczył broń i rzucił ją Leii.

- Jest jak nowa. A co znalazłaś w archiwum? Pytanie padło nieco późno, ale z logicznych powodów – poprzedniego wieczoru

po powrocie do domu Leia znalazła przemoczonego i wyczerpanego męŜa kończącego opatrywać równie przemoczonego i wyczerpanego Chewiego. Rozmowa z Marą i póź-niejsze wydarzenia skutecznie skierowały myśli wszystkich na inne tematy.

- Nie to czego szukałam - odparła powoli. - śadnej wzmianki o Jedi, Pletcie, choć oczywiste jest, Ŝe to dzięki nim rosną tu rozmaite rośliny i to oni zapoczątkowali istnie-nie archiwum. Zajmuje ono część pamięci komputera naleŜącego do Towarzystw Bra-thflena, Galaktycznego oraz Imperialnego, ale programy archiwalne sprawiają wraŜe-nie, Ŝe zostały zaprojektowane z myślą o starszych modelach typu cztery-sześćdziesiąt,

Dzieci Jedi 182

a te były w uŜyciu akurat w okresie, gdy powinni tu być Jedi. Nikt naturalnie nie wie, co się stało z oryginalnym sprzętem, ale sądzę, Ŝe został sprzedany na części Nubbly-kowi.

- TeŜ tak myślę. Są jakieś informacje o Nubblyku? - Po prostu zniknął pewnej nocy przed mniej więcej siedmioma laty. Jego lokal

przejął „wspólnik" Bran Kemple, podobnie jak interes eksportowo-importowy na Pan-dowirtin Lane. Slyte dwa razy płacił kaucję za Druba zatrzymanego pod zarzutem przemytu w Korytarzu, Kemple ani razu. Z więzienia raz wyciągnął Druba Mubbin, czyli jego kumpel Whiphid. Było to zaraz po zniknięciu Slyte'a, choć McKumb ani razu oficjalnie nie wylądował w porcie kosmicznym. Ciekawostką jest...

Przerwał jej Chewbacca pytającym warknięciem. Z salonu słychać było sygnał po-łączenia nadprzestrzennego zakodowanego osobistym kodem Leii.

Odkodowała transmisję i kalejdoskop zielono-brązowo-białych wzorków zmienił się w wizerunek admirała Ackbara.

- To moŜe być nic waŜnego - rozległ się aksamitny głos Kalamarianina – ale uwa-Ŝam, Ŝe powinnaś o tym wiedzieć. Dostałem meldunki od agentów z sektora Senexa i pogranicznych rejonów sektora Juvexa. Wszystkie są zgodne: seniorzy sześciu czy siedmiu starych rodów udali się na „wakacje” bez rodzin czy kochanek. Są to naczelni-cy rodów, które nie brały udziału w granicznych potyczkach ani nie sprzymierzyły się z pozostałościami po Imperium.

- Ciekawostka - mruknął Han. Ackbar złoŜył płetwiaste dłonie, nabierając wyglądu zgoła posągowego, i dodał: - Byłoby ciekawostką, gdyby nie zbiegło się z „wakacjami, na jakie pojechali eks-

gubernatorzy Veronu i Mussubiru Trzy, którzy dotąd nie opowiedzieli się po Ŝadnej stronie, oraz wysocy przedstawiciele Towarzystwa Seinara i rodziny Mekuun. Drost Elegin zabrał na wakacje rodzinę, ale zostawił ją na Eriadu, a sam zniknął.

- To ci dopiero chamstwo i epidemia samotnych wypoczynków -stwierdził Han stając za Leią. - A nie zauwaŜyli jakichś ruchów wojsk?

- Nic wielkiego, ale wydaje się, Ŝe na Spumie zwiększono rekrutację Ŝołnierzy sił lądowych do floty admirała Harrska, a nasi agenci w Towarzystwie Sainara donoszą o nowych duŜych zleceniach na produkcję ogniw energetycznych i materiałów termicz-nych. Biorąc jednak wszystko razem pod uwagę oraz to, jak blisko granicy sektora Senexa leŜy Belsavis, moŜe rozsądniej byłoby, gdybyście rozwaŜyli przeprowadzkę do jakiegoś lepiej chronionego regionu.

- Dziękujemy za troskę, admirale - odparła Leia. - Prawie... skończyliśmy. Wiedziała, Ŝe Ackbar będący szefem sztabu ma rację - wielki lord admirał Harrsk,

jak sam się mianował, szykował najwyraźniej jakąś akcję, a Belsavis było całkowicie bezbronne, ona na Belsavis naturalnie teŜ. A coś było w zabójstwie Stinny Draesinge Sha, co wzbudzało jej czujność za kaŜdym razem, gdy o tym myślała. Co gorsza - wy-czuwała obecność czegoś większego: jakiejś mrocznej łamigłówki, znaczniej głębszej i groźniejszej niŜ to, co wiedziała o tajemnicach Belsavis, gdy stanęła na tej planecie.

Jedi i ich dzieci byli tu. Roganda Ismaren, była konkubina Imperatora, teŜ tu przybyła -dlaczego?

Page 92: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 183

I dlaczego coś jej nie dawało spokoju od dłuŜszej chwili... coś, co usłyszała, tylko nie potrafiła sobie dokładnie przypomnieć.

Drub McKumb desperacko przebił się przez zmory bólu i otępienia i przebył pół galaktyki, by ostrzec przed czymś ją i Hana.

A ktoś uznał, Ŝe warto ich zabić we śnie. Ackbar nadal obserwował ich ze spokojem, typowym dla swojej rasy, toteŜ Leia z

pewnym wysiłkiem dodała: - Wkrótce wracamy. - A wracamy? - spytał uprzejmie Han, gdy obraz zgasł. - Nie... nie wiem. Jeśli coś faktycznie się szykuje, coś, w co zamieszane są stare

rody z sektora Senexa, to będziemy musieli. Dotąd siedzieli cicho: nawet pod rządami Palpatine'a chcieli jedynie, aby ich zostawić samych, by mogli rządzić tubylcami na swoich planetach tak, jak chcieli...

- To skądś znam. KaŜde duŜe towarzystwo po prostu kocha takie sytuacje - przy-znał Han ponuro.

- Proszę nas o nic nie pytać, a nie będziemy was obarczali odpowiedzialnością za cokolwiek - stwierdziła Leia sentencjonalnie, wracając do sypialni obok Chewiego i Artoo grających w jakąś grę planszową.

Oparła się o futrynę otwartego okna, wpatrując się w mgłę, gdzie tego ranka do-strzegła Rogandę, która w końcu miała prawo szukać schronienia poza granicami No-wej Republiki. To, Ŝe wybrała miejsce przy granicy sektora Senexa, niewiele znaczyło w kategoriach galaktycznych. Na pewno nie było to miejsce odwiedzane przez auten-tyczną, starą arystokrację, potomków zdobywców. Pomyślała o Droście Eleginie, któ-rego poznała na dworze i spróbowała sobie wyobrazić tego dandysa na takim upiornym wygwizdowie, zaludnionym jedynie przez trzeciorzędnych przemytników i robotników firm owocowych. Oni nawet Coruscant uwaŜali za deklasację, poniewaŜ, jak twierdziła ciotka Rouge, było tam zdecydowanie zbyt wielu biurokratów.

Jej zamyślenie przerwał Han, który podszedł podając jej szklankę z sokiem. - A co było tą drugą interesującą rzeczą? - spytał. - Ach... - Ocknęła się wracając do rzeczywistości. - Tak... coś w tej epidemii zde-

fektowanych androidów mnie niepokoi. - Niepokoi?! - Hana aŜ zatchnęło. - Ten metalowy... - Wiem, co on chciał zrobić, tylko nie wiem dlaczego. - Leia popatrzyła na małego

robota ogrywającego Chewiego. - Wiem, Ŝe kolonie mają z reguły gorszy sprzęt, ale znalazłam zapisy o kilkudziesięciu nie wyjaśnionych awariach rocznie, a z roku na rok ich liczba rośnie. Poprzedniej nocy, przed atakiem Artoo, nie łączyłam tego z niczym, teraz zamierzam sprawdzić ich przyczyny. Jeśli powodem jest pogoda, to ilość powinna być stała, a nie wzrastająca.

- Niekoniecznie: sprzęt się zuŜywa. - MoŜe, ale awarie zapisane są jako „nie wyjaśnione", co znaczy, Ŝe sprawdzili

rzeczy tak oczywiste, jak wiek czy stopień zawilgocenia. Parę lat temu Han mógłby to uznać za zbieg okoliczności, teraz spytał po namyśle: - A co ty uwaŜasz?

Dzieci Jedi 184

- Nie wiem. - Wzięła z łóŜka miotacz z kaburą i załoŜyła. - Ale sądzę, Ŝe rozmowa z głównym mechanikiem Towarzystwa Brathflena i sprawdzenie, jak u nich wygląda problem awarii, moŜe mi sporo wyjaśnić. Dla mnie awaria to przerwany drut, a nie wykonanie ciągu określonych, choć zupełnie nieoczekiwanych czynności. MoŜe jestem staroświecka...

- To jest nas dwoje, bo dla mnie to teŜ nie awaria. - Miłe. Chcesz się przejść? Han zawahał się. - Jeśli mamy się stąd szybko wynieść, to wolę przespacerować się do „śądzy

DŜungli" i pogawędzić z Branem Kempie. Ruszysz się, Chewie? Pytanie miało całkiem wyraźny powód: ostatnim razem, gdy Artoo pokonał Wo-

okiego w jakiejś grze, konsoleta wyleciała za okno, a robot omal nie poleciał za nią. A teraz Chewie teŜ zdecydowanie nie wygrywał.

- MoŜe coś wiedzieć o tym jak, kiedy i dlaczego Nubblyk stąd prysnął i czy zrobił to swoim statkiem. Nie masz chyba zamiaru zabrać go ze sobą? - Pytanie dotyczyło Artoo, jako Ŝe wszyscy znaleźli się w salonie.

Leia zawahała się - właśnie miała zamiar, bo robiła to odruchowo, ale to do niej Artoo strzelał niecałe dwanaście godzin temu...

Han sprawdził swój blaster, co robił zawsze przed wyjściem. Fakt, Ŝe pół godziny wcześniej teŜ go sprawdzał po czyszczeniu, nie miał najmniejszego znaczenia. - Radzę ci go zostawić i nie ruszać ogranicznika, dopóki nie sprawdzi go uczciwy majster, bo do tutejszych speców od opiekaczy jakoś nie mam zaufania.

Chewbacca warknął uraŜony. - PrzecieŜ nie mówię o tobie, Chewie. Zrobiłeś doskonałą robotę składając go do

kupy: jakby mu wsadzić silnik, to pewnie by poleciał... W trójkę wyszli przed drzwi. Han cmoknął Ŝonę w policzek, ta pomachała mu i

poczekała, aŜ obaj znikną we mgle, po czym wróciła do domu i podeszła do robota stojącego obok wyłączonej konsolety rozrywkowej.

- Artoo? Automat bujnął się w przód wysuwając środkową „nogę" i gwizdnął pytająco, ob-

racając kopułkę tak, by czerwone oko czujnika optycznego spoglądało w jej kierunku. Niejednokrotnie zastanawiała się, jak ona sama wygląda w cyfrowej świadomości, ale nigdy dotąd nie udało jej się znaleźć na to pytanie odpowiedzi.

- Nie moŜesz mi powiedzieć, co się stało? śałosny gwizd błagający o zrozumienie. - Ktoś kazał ci to zrobić? Jakoś cię zaprogramował? AŜ go zatrzęsło przy próbie

odpowiedzi. - JuŜ dobrze. - Leia pogłaskała go po kopule. - Niedługo wyniesiemy się stąd, a

wtedy obejrzą cię najlepsi fachowcy floty. Posłuchaj... wrócę... Desperacki, przeczący gwizd mógłby obudzić umarłego. Zaufaj intuicji - Luke powtarzał jej to do znudzenia na wiele sposobów, odkąd za-

czął ją uczyć posługiwania się Mocą. Wychowano ją, by ufała wiedzy i umysłowi, toteŜ zdanie się na uczucia czy nieokreślone przeczucia nie było dla niej łatwe, choć wielo-krotnie przekonała się, Ŝe Luke ma rację. W tej chwili prawie słyszała jego głos, tak

Page 93: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 185

jakby stał obok robota, który mniej niŜ dwanaście godzin wcześniej próbował zabić ją i Hana.

Gdyby Han wiedział, co myśli, pewnie byłby wściekły. Ale to właśnie Han okazał się największym tryumfem zasady Luke’a. Przestała się

wahać i z torby z narzędziami, którą Chewbacca odruchowo wszędzie ze sobą nosił, jeśli oddalał się na dłuŜej od statku, wyjęła urządzenie do zdejmowania sworzni ogra-niczników. Za pomocą tego przemyślnego narzędzia wyjęcie bolca było kwestią chwili.

- Idziemy - oznajmiła - przy okazji niech cię tam obejrzą specjaliści. Na wszelki wypadek nie dodała, Ŝe ma nadzieję, iŜ nie poŜałuje tej decyzji. I równieŜ na wszelki wypadek nie poszła skrótem przez ogród, ale ulicą przez ry-

nek. Mgła była tu najrzadsza, a bliskość innych mieszkańców planety znacznie popra-wiała samopoczucie. Szybko teŜ stara część miasta została z tyłu ustępując miejsca nowej, zbudowanej wyłącznie z białych prefabrykatów poskładanych w bloki dla pra-cowników kompanii owocowych. Budynki były nowe, ale w tym klimacie kaŜda naj-mniejsza szczelina czy poziomy kawałek miejsca były juŜ obrośnięte pnączem, mchem albo krzewami. Przelotnie zastanowiło ją, jak wyglądało miasto, gdy zamieszkiwali je tylko Mlukowie, uprawiający niewielkie poletka przy masywnych, kamiennych domo-stwach i uzupełniający dietę polowaniami na lodzie.

Na pewno nie było tyle oparów, bo nie było kopuły. Wilgotność teŜ musiała być mniejsza, a ogrody nie rozciągały się tak daleko, za to wokół ciepłych strumieni musia-ła rosnąć puszcza, a samo dno doliny stanowiło bagno z gejzerami i wylotami gazów, bogate w minerały, których przestarzałe zakłady nie były w stanie przerobić.

Słowem, prawdziwy raj dla kogoś tak lubiącego gorąco, rośliny i swoiste piękno przyrody jak Ho'Din. Przypomniała sobie wizję Pletta, wysokiego i giętkiego, o prawie białych szypułkach porastających głowę i o łagodnej twarzy. Jego oczy miały ten sam wyraz co Luke'a, gdy wrócił po zakończeniu słuŜby u klona Imperatora. Ciekawe, dla-czego właśnie to miejsce wybrał i właściwie po co przybył - najlogiczniejsze było, Ŝe szukał schronienia, by odpocząć i zregenerować siły.

Z drugiej strony pełno było w galaktyce zupełnie nie zbadanych systemów i nie zasiedlonych planet. Jeśli współrzędne nie były zapisane w czyimś komputerze, to dane miejsce po prostu nie istniało... Roganda na przykład mogła się o nim dowiedzieć od kogoś na dworze i zapewne tak było, choć to wyjaśnienie jakoś nie do końca Leii pa-sowało...

Co do Pletta, to była jeszcze jedna intrygująca kwestia: jak przyjął inwazję cał-kiem sporej, jak wynikało ze słów Nichosa, bandy smarkaczy, którzy na pewno nie stanowili pomocy w eksperymencie, za to stanowili gwarantowany kres spokoju.

Leia w tej sprawie nie miała cienia złudzeń - po roku wychowywania pary przed-siębiorczych pociech Jedi, do których potem dołączył trzeci, doskonale zdawała sobie sprawę, do czego są zdolne. A tu zjawiło się ich znacznie więcej i to w róŜnym wieku. Mieli własne zainteresowania, priorytety i przywódców oraz przekorę, dzięki której ostrzeŜenia czy zakazy rodziców były najczęściej teorią. Nawet jeśli dotyczyły czegoś tak obrzydliwie groźnego jak krecze...

Nagle stanęła słysząc w uszach słowa Nichosa...

Dzieci Jedi 186

„Starsze dzieci... Lagan Ismaren i Hoddas Umgil..." LAGAN ISMAREN! To było to, czego od dłuŜszego czasu nie mogła sobie przypomnieć. To musiał być

brat Rogandy - wiek się zgadzał: kilka lat starszy od Leii i młodszy od Nichosa. Ro-ganda była na tyle duŜa, Ŝeby zapamiętać świat, w którym dorastała, a to oznaczało, Ŝe miała w sobie krew Jedi i musiała władać Mocą.

Palpatine z pewnością wiedział o zdolnościach własnej konkubiny, która w dodat-ku miała silną pozycję na dworze.

A to z kolei znaczyło, Ŝe kłamała i to nie tylko na temat swojej pracy tutaj, ale kłamała cały czas - wszystko, co powiedziała, całe jej zachowanie w alejce było grą i oszustwem tak obliczonym, by wzbudzić Ŝal i wykorzystać współczucie Leii.

Skoro dysponowała Mocą, Imperator wykorzystywał to, na pewno jednak nie słu-Ŝyła jego gościom do zabawy.

Leia ocknęła się i zawróciła z powrotem do starej części miasta, nie przestając in-tensywnie myśleć. Postanowiła złapać wpierw Hana, potem skontaktować się z Ackba-rem, a w końcu sprawdzić, czy wydruki zawierają listę nowo przybyłych z roku, w którym zginął Palpatine. Plan był dobry, ale nie udało się go zrealizować, bowiem gdy mijała wylot uliczki, przy której mieszkała Roganda, ujrzała niespodziewanie dwie znajome postacie kierujące się ku ogrodom: lorda Drosta Elegina i doktora Ohrana Keldora.

PoniewaŜ znajdowała się na rynku, udanie zainteresowania najbliŜszym straganem nie stanowiło problemu. I spróbowała wyostrzyć zmysły – wysłać je jak to określał Luke. Usiłował ją tego nauczyć w krótkich przerwach, kiedy nie musiała być ani matką, ani dyplomatką, co i tak sprowadzało się do gorączkowych starań, by Nowa Republika się nie rozpadła, a jej dzieci nie rozebrały See-Threepia na czynniki pierwsze. Coś z tej nauki pozostało, gdyŜ usłyszała ludzi, oddechy i głosy... zbyt jednak słabe i odległe, by cokolwiek zrozumieć.

Obaj prawie natychmiast zniknęli we mgle, ruszyła więc za nimi, a raczej obok nich, gdyŜ poszła sąsiednią uliczką, kierując się zmysłami, by ich nie zgubić. Artoo posłusznie potoczył się za nią. Uliczka, którą wybrała, dochodziła pod kątem do tej, którą szli tamci, więc miała okazję im się przyjrzeć, gdy mijali skrzyŜowanie.

Nie pomyliła się. Drost Elegin stał się lekko szpakowaty, ale rysy i zachowanie pozostały takie same

jak wówczas, gdy jako niepoprawny playboy przodował na dworze w pojedynkach, hazardzie i romansach, co dokładnie relacjonowała gazeta dworska. Nazywał ją wtedy Madame Senator albo Panną Niezbywalnych Praw i jedynie pozycja, jaką jego brat osiągnął we Flocie Imperialnej, wielokrotnie ratowała go przed konsekwencjami nie-których wyczynów. No i naturalnie wpływy rodu. Nikt, kto raz zobaczył tę twarz o drapieŜnych rysach, nie mógł się pomylić w identyfikacji.

Ohran Keldor... ponownie poczuła na ciele gorące igły. Studiowała jego twarz na holoprojekcjach tak długo, Ŝe zaczął jej się śnić po nocach. Zawsze przy pulpicie ogniowym Gwiazdy Śmierci, choć naturalnie to nie on wyzwolił wiązkę, która znisz-czyła Alderaan.

Page 94: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 187

Ohran Keldor, Nasdra Magrody, Bevel Lemelisk, Qwi Xux, chociaŜ ta była bar-dziej ofiarą niŜ katem...

Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, Ŝe chodziło tu o coś innego niŜ o ukrywają-cą się kobietę.

Mgła otuliła obu męŜczyzn, gdy zagłębili się w ogród, a odgłosy automatów ogrodniczych skutecznie maskowały dźwięki wydawane przez Artoo. Przez moment zastanawiała się, czy jakikolwiek android naleŜący do głównego projektanta autosys-temów Gwiazdy Śmierci zachowywał się kiedykolwiek jak tutejsze automaty.

Jakoś w to mocno wątpiła. Teren zaczął się wznosić, a mgła zgęstniała, powoli przekształcając się w solidną,

ciemną płaszczyznę przed nimi - ścianę doliny obrośniętą pnączami. Nie ulegało wąt-pliwości, gdzie się kierują-ku windom prowadzącym do hangarów, gdzie parkowały śnieŜne pojazdy. Albo mgła lepiej przenosiła głosy, albo bliskość ściany je wzmocniła, w kaŜdym razie zdołała usłyszeć fragment rozmowy:

- To wygląda na zbędnie długą i zimną trasę prowadzącą naokoło. - Był to aksa-mitno-spiŜowy głos Elegina, któremu wszystkie kobiety na dworze wierzyły, gdy mó-wił, Ŝe tylko je kocha. - Jeśli tunele łączą się z tym przemytniczym lądowiskiem.

- Im mniej osób zna drogę z miasta, tym lepiej. Dotyczy to takŜe pana, milordzie - dodał Keldor pospiesznie, by słowa nie zostały uznane za obraźliwe. - Teraz, kiedy pokazała się Organa, nie wiadomo, kto moŜe obserwować...

Ciąg dalszy wypowiedzi uciął syk zamykanych drzwi windy. Przyspieszyła kroku i szybko dotarła do niewielkiego, kopulastego budynku z

permabetonu, przylepionego do zbocza i zaopatrzonego w zwykłe zielone drzwi ze sturdplastu - materiału przeznaczonego jedynie do powstrzymywania drobnych zwie-rząt i wilgoci. Nawet przy minimalnej koncentracji bez trudu usłyszała przytłumiony brzęczyk windy i pytanie Elegina:

- To daleko? Odpowiedzi juŜ nie słyszała, ale i tak odczekała pełne dwie minuty przed wsunię-

ciem karty w zamek. Ku swej uldze stwierdziła, Ŝe bunkier jest pusty - co prawda powinien być pusty,

ale lata spędzone w Rebelii nauczyły ją zdrowej dozy pesymizmu. Wcisnęła klawisz przywołujący windę i rozejrzała się. W ścianie była szafka z metalowymi drzwiami, a w niej kilka szarych kombinezonów, jakie noszą mechanicy. Wybrała najmniejszy, przeznaczony dla człowieka i włoŜyła, z kieszeni innego wyciągnęła czapkę z daszkiem i schowała pod nią włosy.

Skoro Elegin pytał o odległość, którą Keldor znał, to znaczyło, Ŝe dopiero co przy-leciał. Ciekawe, ile czasu tu juŜ był i z kim Elegin miał się tu spotkać: z pozostałymi amatorami niespodziewanych wakacji?

Drzwi windy otworzyły się, Leia weszła, a robot wtoczył się za nią. Na panelu znajdowały się tylko dwa guziki: góra i dół. Nacisnęła drugi i otwarła klapę w korpusie robota maskującą jedną z kilku skrytek, jakich standardowy Artoo nie posiadał, i wsu-nęła do niej miotacz wraz z kaburą. Robot przewaŜnie był nienagannie czysty, jednak

Dzieci Jedi 188

dzisiejsze naprawy pozostawiły na nim sporo sadzy i smarów, które uczciwie rozsma-rowała sobie po twarzy i dłoniach.

Po chwili namysłu wyjęła miotacz ze schowka i z kabury i umieściła go w obszer-nej kieszeni kombinezonu, a kaburę włoŜyła do schowka. Lepiej być przygotowanym na najgorsze...

Elegin i Keldor, tak jak się spodziewała, właśnie wkładali izolowane kombinezony termiczne, gdy winda zjawiła się w hangarze. Słysząc brzęk odwrócili się, ale widok postaci w kombinezonie mechanika w towarzystwie astromechanicznego robota był w pobliŜu pojazdów tak normalny, Ŝe zignorowali go zupełnie i spokojnie wsiedli na po-kład najmniejszego lodołaza. Pojazdy te były zbudowane podobnie jak automaty ogrodnicze, czyli miały kabinę umieszczoną niczym odwłok pająka w środku tuzina mocnych nóg, zdolnych zarówno do wspinaczki po nierównym terenie, jak i do porząd-nego zakotwiczenia się w lodzie podczas zawiei.

Leia podeszła do metalowych szafek stojących pod tylną ścianą i poczekała na dźwięk oznaczający otwarcie wrót hangaru. Gdy te zamknęły się z powrotem, a tempe-ratura osiągnęła odpowiedni poziom, odetchnęła z ulgą. Następnie otworzyła panel w obudowie, wyjęła z kieszeni parę izolowanych drutów i podłączyła je, tak jak jej to kiedyś Han pokazał, do zacisków w korpusie Artoo.

- No, ślicznie - oceniła własne rękodzieło. - Teraz zobaczymy, jaki z ciebie wła-mywacz...

Dopiero w czwartej szafce znalazła odpowiedni termiczny kombinezon, choć są-dząc po rękawicach był przeznaczony dla Bitha. Ustawiła temperaturę i mieszankę tlenową na odpowiednim dla człowieka poziomie i włoŜyła ubiór, starannie sprawdza-jąc, czy jest szczelny. W hangarze było kilka skuterów typu Ikas-Adno, ale z Ŝalem zmuszona była z nich zrezygnować - napęd grawitacyjny zapewniał duŜą szybkość, nie zapewniał jednak stabilności, niezbędnej przy takich wichrach jak szalejące po lodow-cu. Wybrała starego, ale solidnego Mobqueta na szerokich, trapezoidalnych gąsieni-cach, głównie z uwagi na niewielki silnik, który nie powinien zostać wykryty przez przenośny detektor, będący, jak sądziła, w posiadaniu Keldora.

Za pomocą kilku starych desek zrobiła pochylnię, po której robot wjechał do wnę-trza, wsiadła i zamknęła kabinę.

- No to zobaczymy, co się faktycznie dzieje na tej planecie -stwierdziła otwierając drzwi hangaru pilotem, w który wyposaŜono kaŜdy pojazd.

Ustawiła współrzędne namiaru, sprawdziła, czy Artoo podłączył się do pokłado-wego komputera, i wyjechała na zamarznięty teren, skuty wieczną zimą od pięciu tysię-cy lat, kierując się po śladach, których jeszcze nie zdąŜył zasypać śnieg.

Page 95: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 189

R O Z D Z I A Ł

16 „W pewien sposób, księŜniczko, jesteś odpowiedzialna za wybór celu..." Nadal go widziała - wysoki, wychudzony i blady niczym wypłowiała kość, o twa-

rzy przypominającej trupią czaszkę nad zielonkawym mundurem. A za nim błękitno-zieloną tarczę Alderaanu na tle aksamitnej czerni przestworzy.

Lód bił o pancerną owiewkę, wicher kołysał nisko zawieszonym pojazdem niby dłoń olbrzyma, ale powoli posuwali się przez bezkresną białą powierzchnię, nad którą szalała zawieja. Leia ostroŜnie kierowała pojazdem i pilnowała świateł pozycyjnych śledzonej maszyny. Ale robiła to odruchowo, bo jej świadomość była z powrotem na Gwieździe Śmierci podczas ostatniego spotkania z moffem Tarkinem.

Czy faktycznie była odpowiedzialna? Znała Tarkina i wiedziała, Ŝe nienawidził Baila Organy. Tarkin orientował się, Ŝe

Alderaan jest jednym z ośrodków opozycji, i podobnie jak jego ukochany Imperator, uwielbiał wmawiać wszystkim, Ŝe odwet, jaki nastąpił, miał miejsce wyłącznie z winy ofiar.

Po masakrze w sektorze Atravis stwierdził: „Mogą winić jedynie siebie". Było oczywiste, Ŝe jako wojskowy chciał jak najszybciej wypróbować nową broń,

by sprawdzić jej skuteczność i opisać ją Imperatorowi. W głębi duszy wiedziała, Ŝe dawno wyznaczył sobie za pierwszy cel właśnie Alde-

raan. Ale w snach była za to nadal odpowiedzialna. Światełka z przodu zachowywały się niczym banda pijanych świetlików, ledwie

widocznych w zapadającym zmierzchu i zadymce. Miejscami z lodu wystawały wypolerowane przez wiatr skały, w innych poszarpa-

ne zwały lodu wyrzeźbione w niesamowite kształty. Dwukrotnie napotkali szczeliny, których szafirowe głębie sięgały dalej niŜ wzrok. Lodołaz zdołał przejść nad nimi, Leia musiała je objechać tracąc setki metrów i czas, póki nie zwęziły się na tyle, by zaryzy-kować przejazd ponad pustką. Potem z powrotem wzdłuŜ krawędzi z nadzieją, Ŝe ślady nie będą do reszty zasypane.

Ohran Keldor był jednym z konstruktorów Gwiazdy Śmierci, był na jej pokładzie, gdy zniszczyła Alderaan i obserwował to. I Ŝył nadal... Wybaczyła, moŜe nie do same-go końca, ale wybaczyła Qwi Xux, gdy zobaczyła reakcję tamtej na efekty, jakie przy-

Dzieci Jedi 190

niosły jej umiejętności. Trudno było uwierzyć, Ŝe jako główny konstruktor czegoś tak skomplikowanego mogła być jednocześnie tak naiwną, by wierzyć w zapewnienia Tar-kina, Ŝe ma to być urządzenie górnicze, ale nie ulegało wątpliwości, Ŝe chcąc osiągnąć cel, moff Tarkin trzymał ją w dobrze przemyślanym i jeszcze lepiej wykonanym labi-ryncie kłamstw, oszustw i półprawd.

A gdy dowiedziała się prawdy, miała odwagę zrobić to, co zrobiła, a na co niewie-lu by się zdecydowało.

Keldor, Lemelisk i inni, których nazwiska zebrał ruch byłych obywateli Aldera-anu, doskonale wiedzieli, co robią i byli obecni przy próbie generalnej. Potem odlecieli na Caridę, gdy Gwiazda Śmierci wyruszała na pierwszą misję bojową.

A teraz Keldor był tu. Podobnie jak Elegin, którego obecność sugerowała, Ŝe pozostali „urlopowicze", od

dawna rządzący ludzkimi czy humanoidalnymi mieszkańcami podbitych przez przod-ków planet niczym feudalni władcy, byli tu takŜe. Wszyscy nienawidzili Senatu i Re-publiki, podobnie zresztą jak Imperatora, któremu pomagali tyle, ile musieli, jedynie z obawy, by nie zmienił siłą istniejącego stanu rzeczy.

Drub mówił coś, Ŝe jacyś oni się zbierają... Teraz zaczynało mieć to sens: zbierali się wokół Rogandy, eks-konkubiny Impera-

tora pochodzącej z rodu Jedi. Pytanie tylko, wokół kogo jeszcze? W zadymce rozbłysło nagle błękitne światło i zgasło prawie natychmiast, ale świa-

tła lodołaza skręciły w tamtym kierunku. - Masz namiar, Artoo? - wrzasnęła do interkomu. Potwierdzający ćwierkot był ledwie słyszalny, ale przyrządy wskazywały, Ŝe

zmienili kurs. Wiatr, który uderzył w nich, ledwie oddalili się od lodowego wypiętrze-nia, takŜe o tym świadczył.

Swoją drogą dziwne, Ŝe dotąd nikt nie sporządził mapy okolic z zaznaczeniem lą-dowisk. Warunki atmosferyczne i jonizacja powietrza wykluczały co prawda klasyczną metodę skanowania z duŜej wysokości, ale geotermiczne prześledzenie tuneli przy uŜy-ciu sprzętu naziemnego było wykonalne. Tyle Ŝe niełatwe, co uświadomiło jej kolejne szarpnięcie, gdy pojazd znalazł się u podnóŜa lodowego wypiętrzenia. Po krótkiej, ale zaciętej walce z naturą i systemem sterowania udało się jej minąć pułapkę, a potem zobaczyła przed sobą światła.

Czym prędzej cofnęła pojazd pod osłonę zbocza i wysiadła. Wiatr prawie zwalił ją z nóg, a zimno od razu zrobiło się odczuwalne, mimo iŜ

kombinezon przeznaczony był do temperatury niŜszej niŜ ta, w której zamarzał alkohol. Gdy wdrapała się na niewysokie lodowo-skalne wzniesienie, wiatr jakby na zamówie-nie na moment ustał, dzięki czemu mogła obejrzeć cel wyprawy.

To juŜ nie było lądowisko. Zamiast zwykłego bunkra z permabetonu, pomyślanego jako nie rzucający się w

oczy przystanek obok powstałego na skutek eksplozji lądowiska, stały niskie, czarne ściany konstrukcji określanej przez wojskowych mianem wiecznego hangaru otoczone-go nowym silnym polem magnetycznym. Do starego bunkra dobudowano nowe, takŜe z czarnego, wojskowego materiału, który doskonale zlewał się ze skałami dochodzą-

Page 96: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 191

cymi z jednej strony do budynków. Gdyby nie osłona pola, w przeciągu paru godzin całość zniknęłaby pod śniegiem.

Zaklęła cicho pod nosem - zwyczaj zapoŜyczony od pilotów z jednostki Wedge'a Antillesa - i ostroŜnie zeszła w dół, co i tak nie uchroniło jej od zjechania na śliskim, mokrym śniegu. Desperackie popiskiwania robota świadczyły, Ŝe i on miał problemy, ale utrzymał równowagę.

Zamieć zaczęła się na nowo, toteŜ nie bojąc się wykrycia ruszyła ku bazie. Droga nie była daleka, ale w tych warunkach trwała dłuŜej, niŜ się spodziewała. Przy okazji dostrzegła ślady świadczące, Ŝe coś wylądowało w ciągu ostatnich paru godzin i zostało umieszczone w hangarze. W końcu dotarła do bocznych drzwi jednego z bunkrów, które jak wysondowała były puste, i Artoo ponownie miał okazję popisać się talentem włamywacza. Poszło mu nad wyraz sprawnie i oboje znaleźli się wewnątrz. Po za-mknięciu drzwi cisza i spokój były prawie bolesne.

Zdjęła hełm, rozpuściła włosy i odetchnęła, co wywołało obłoczek pary mimo pra-cującego ogrzewania. Uchylone drzwi prowadziły do krótkiego przejścia wiodącego do hangaru, toteŜ skorzystała z okazji i wyjrzała. W hangarze stał ulubiony środek trans-portu lokalnej arystokracji, prawdę mówiąc nie tylko lokalnej -jacht klasy Mekuun Tikiar, smukły i groźny niczym powietrzny drapieŜnik, od którego wziął swoją nazwę.

Dwóch członków załogi... Oparła się o ścianę ogniskując umysł i Moc. Oglądają mecz, bo się podłączyli na krótko do anteny satelitarnej ...

Aha, Pancerniki znowu przegrywają. Uspokojona rozejrzała się po pomieszczeniu, do którego w drugą stronę prowadził

korytarzyk. Był to magazyn pełen skrzyń o ciemnozielonej barwie i rozmaitej wielko-ści, pozbawionych jakichkolwiek napisów. Za to na kaŜdej był znak wytwórcy i numer katalogowy. Mekuuńskie działa plazmowe i cięŜkie karabiny laserowe, seinarskie działka jonowe i ręczna broń - miotacze i blastery. Do tego ogniwa energetyczne typu Scale-50 przeznaczone do zasilania systemów uzbrojenia mniejszych, starszych maszyn TIE: kanonierek, a takŜe mniejsze, typu C, B i Scale-20 do blasterów. Wszystko w ilości hurtowej.

Nic dziwnego, Ŝe Jevax stracił łączność z BotUn, tam musiały lądować oddziały, których sprzęt tu widziała. Korytarz ponownie spełniał swoje zadanie i ponownie wła-dze nic o tym nie wiedziały. Tyle tylko, Ŝe tym razem władze były po jej stronie... A przerwy w łączności między dolinami zdarzały się tak często, Ŝe moŜe minąć i tydzień, nim ktoś się tym zainteresuje i zacznie sprawdzać...

- Nagrałeś wszystko? - spytała nakładając hełm i przygotowując się duchowo do drogi powrotnej.

Odpowiedziało jej stłumione piknięcie. Gdyby nie robot, nie dotarłaby do pojazdu, tak zwiększyła się siła wiatru, ale po

nieskończenie długim, jak jej się zdawało, marszu, znaleźli się wewnątrz i Leia nie była w stanie zebrać myśli.

Keldor był ostatnim projektantem imperialnej floty...

Dzieci Jedi 192

Ściągnięto go tu, by zaprojektował nową broń? Mało prawdopodobne. Coś takiego stosunkowo łatwo wykryć, poza tym jest to przedsięwzięcie niezwykle kosztowne i ani arystokracja, ani towarzystwa nie zaryzykowałyby ogromnych sum. Znacznie bardziej prawdopodobne było, iŜ potrzebny był jako konsultant do czegoś starszego, być moŜe sprzętu Jedi, który Nubblyk i Drab systematycznie rozbierali i przemycali poza planetę. MoŜe i bardziej prawdopodobne, ale instynkt podpowiadał Leii, Ŝe chodziło o coś inne-go.

Coś większego. Coś, co warte było zabójstwa Stinny i co musiało mieć związek z jej specjalnością,

inaczej nie obawialiby się, Ŝe jakaś luźna informacja spowoduje, Ŝe zorientuje się, o co chodzi i zawiadomi władze Nowej Republiki o konkretnym niebezpieczeństwie.

Czarny masyw skalny, do którego przylegała baza, tworzył pułapkę wietrzną na wschód od hangaru, przez co nikt nie był w stanie wyśledzić z powietrza wejścia do tunelu. Gdyby nie zasypywane przez śnieg ślady lodołaza, ona teŜ nie byłaby w stanie go odszukać. A tak walcząc z wiatrem i sterami dotarła do celu, czyli do niewielkiego bunkra z permabetonu i leŜącej tuŜ za nim jaskini. Tutaj niczego nie dobudowano i nie unowocześniono - wszystko wyglądało, jakby było od lat opuszczone; oprócz parkują-cego w jaskini pojazdu na pajęczych nogach.

To się nazywa zaufanie do wspólników - gotowa była się załoŜyć, Ŝe z miasta moŜna się tu bez kłopotu dostać tunelami. Naturalnie jeśli się znało drogę i miało broń.

OstroŜnie cofnęła maszynę za skały i wysiadła. Na szczęście wiało tu znacznie słabiej dzięki skalnej ścianie, ale i tak z ulgą powitała podmuch gorącego powietrza, gdy Artoo otworzył starym sposobem drzwi do bunkra. Oboje weszli tam pospiesznie, a robot zasunął za nimi podwoje. Kolejna partia skrzyń o znajomej barwie i z oznacze-niami Mekuuna, Seinara, stoczni Kuat Drive - wytwórni silników, Pravaat - konsorcjum z systemu Celanona specjalizujące się w produkcji mundurów. Słaby blask bateryjnych paneli jarzeniowych wystarczył, by dostrzec świeŜe ślady na posadzce - ciągnięto coś cięŜkiego, a plamy smaru świadczyły, Ŝe robiły to cięŜko zuŜyte androidy.

OstrzeŜenie Druba zaczynało nabierać coraz groźniejszej wymowy. Na podłodze widać teŜ było pięć rodzajów odcisków, z których nie całkiem stop-

niał śnieg - wszystkie prowadziły do windy i cztery naleŜały do ludzi, a ostatni do Ro-dianina albo Sullustanina: wielu członków rady nadzorczej Seinar naleŜało do tej pła-skonosej rasy.

- Artoo - powiedziała cicho. - Chcę sprawdzić, czy ten tunel łączy się z systemem tuneli pod Plawal, ale jeśli znajdziemy się w jakichkolwiek kłopotach, twoja nadrzędna komenda brzmi: dotrzeć do Hana i zdać mu relację z tego, co dziś widzieliśmy. Podaj mu współrzędne i wszystko inne. Ta komenda ma pierwszeństwo przed zwyczajową o ochronie mojej osoby. Rozumiesz?

Robot pisnął i skierował się do windy. A Leia zajęła się sprawą dozbrojenia się. Krótkie acz konkretne przeszukanie

skrzyń dało jej miotacz ognia, półautomatyczny karabinek laserowy i paraliŜującą włócznię, którą nauczyli ją posługiwać się na przyspieszonym kursie chłopcy z plutonu

Page 97: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 193

ochrony sztabu na Hoth, gdy wyglądało, Ŝe nie zdąŜą uciec przed wejściem szturmow-ców.

I takŜe podeszła do windy, gdzie czekał Artoo. Sądząc z opisu Hana oraz z faktu, Ŝe Roganda spędziła tu część dzieciństwa, Leia

była przekonana, Ŝe tunel, w którym się znalazła, łączył się z kryptami pod domostwem Pletta, choć nie miała pojęcia, co było w nim ukryte.

Tunel przez długi odcinek był zwykłą, wykutą w skale drogą, miejscami rozsze-rzającą się, gdy biegł korytami dawno wyschniętych, podziemnych strumieni. Wygła-dzono jedynie podłogę, by umoŜliwi ć przejazd androidom transportowym, dla których zbudowano rampy i podwyŜszono wysokość tunelu. No i poprzerzucano solidne mostki nad wszystkimi szczelinami. Ściany zostały w stanie surowym - bądź co bądź było to przejście handlowe, nie turystyczne.

Dopiero po długim odcinku zaczęły się rozgałęzienia i skrzyŜowania z innymi tu-nelami oraz pieczary, czasem pełne duszących oparów, czasem mgły z kraterów peł-nych gorącego błota. Tu zaczęła iść wolniej, wytęŜając zmysły i pomagając sobie Mo-cą, by wyczuć ślady pięciu osób, za którymi szła. Ulica Malowanych Drzwi, gdzie, jak twierdziła, mieszkała Roganda, dochodziła do półki skalnej, na której stał dom Pletta, a przed zainstalowaniem kopuły w dolinie regularnie szalały burze. Stąd wzięło się wła-śnie zamiłowanie Mluków do budowy podziemnych przejść, które później wykorzystali i rozszerzyli przemytnicy. Większość starych budynków połączona była podziemnym labiryntem i choć nie wszystkie domy przy tej uliczce stały na starych fundamentach, gotowa była się załoŜyć, Ŝe zamieszkany przez Rogandę stał.

Nadal nie dawało jej spokoju pytanie, dlaczego Roganda wróciła tu po śmierci Im-peratora... Rozmyślania przerwał jej chrobot pazurów i przyspieszone sapanie. Wyczuła je, zanim Artoo gwizdnął ostrzegawczo, tak ściszając sygnał, by był ledwie słyszalny. JednakŜe w plątaninie tuneli, jaskiń, magazynów wydrąŜonych w skałach, ramp i klatek schodowych prowadzących w górę i w dół nie mogła określić, z której strony zbliŜa się niebezpieczeństwo. Wiedziała jedynie, Ŝe zbliŜało się z oddali i to szybko.

- Prawdopodobnie prowadzi ich węch - powiedziała cicho. -A komuś, kto tu Ŝyje, światło nie jest potrzebne, więc moŜe się przydać na... zaświeć, Artoo.

Robot ledwie zdąŜył wykonać polecenie, czyli zmienić się w choinkę, bo zapalił wszystko co mógł na swej obudowie oraz wysunął reflektor na wysięgniku, gdy na-pastnicy ich dopadli.

Rodianin, człowiek i dwóch Mluków- a raczej istoty, które kiedyś naleŜały do tych ras. Leia miała w dłoni paraliŜującą włócznię - broń nie tak groźną jak miecz świetlny, ale w rękach kogoś wyszkolonego równie niebezpieczną. A ona była wyszkolona, o czym przekonał się Mluk przecięty od szyi do mostka. Nie czekając, aŜ zwali się na ziemię, przeniosła uwagę na Rodianina, którego zardzewiałe Ŝelastwo zdąŜyło rozciąć rękaw jej kombinezonu i zadrasnąć skórę. W napastnikach nie było śladu jakichkolwiek uczuć, choćby strachu czy poczucia niebezpieczeństwa. Rodianin padł z rozwaloną głową, a człowiek wyrwał jej broń nie zwaŜając, Ŝe rozcina sobie przy tym dłoń do kości. Ledwie zdąŜyła złapać miotacz ognia i nacisnąć spust. Zapalili się jak pochodnie, a mimo to nadal atakowali, dopiero celne strzały z lasera połoŜyły temu kres. Wściekła

Dzieci Jedi 194

i przeraŜona równocześnie, podniosła paraliŜującą włócznię, gdy rozbrzmiało kolejne ostrzeŜenie robota.

Z mroków wypełzły krecze i natychmiast zajęły się rozszarpywaniem ciał zabitych i spijaniem ich krwi.

Z głębi tuneli - z tyłu, z boków, praktycznie z kaŜdego kierunku rozległy się dzikie wrzaski wzmacniane przez echo odbijające się od ścian. Nie trzeba było władać Mocą, by zrozumieć intencje wrzeszczących...

Zabić! Zabić was wszystkich!... Teraz ruszyła biegiem, a Artoo oświetlał drogę. Łukowaty portal w skale prowa-

dził do duŜej jaskini o wygładzonych ścianach. Minąwszy ją wbiegła na wyłoŜone drewnem schody. Drewno było pogryzione przez krecze, ale most przerzucony nad gorącym strumieniem wydawał się mocny i solidny. Przebiegła po nim, minęła wejście do kolejnego tunelu, ale posłuszna ostrzeŜeniu Mocy, by tam nie wchodzić, skierowała się ku innemu korytarzowi...

Z drzwi wypadło na nią coś wielkiego, kudłatego i śmierdzącego, toteŜ cięła odru-chowo i potwór zwalił się u jej stóp w fontannie krwi. Przeskoczyła ciało, Artoo obje-chał je burcząc jakieś inwektywy i powietrze wokół wypełnił chór wrzasków, ryków i na wpół rozpoznawalnych obelg.

Niespodziewanie z lewej wyczuła schronienie. I to takie, jakiego od dawna szukała i w którego istnienie takŜe dawno przestała wierzyć. Bez wahania skręciła w tamtym kierunku ku trzem wejściom, zwieńczonym wspólnym łukiem.

Przestronny korytarz pełen stalaktytów i cienkich zasłon złóŜ mineralnych formu-jących się od szczelin w stropie. Trzy łukowato sklepione wejścia. Artoo oświetlił środkowe i poczuła się tak jak w wieŜy, gdy widziała i słyszała rzeczy z innego czasu.

Dziecięce głosy. Przejmująca obecność Mocy. Weszła do środka i znalazła się w długim pomieszczeniu pełnym przedziwnych

sprzętów i urządzeń. Szklany zbiornik o ściankach grubych na kilka centymetrów, cał-kiem pusty, jeśli nie liczyć cienkiej warstwy piasku na dnie.

Inny szklany zbiornik w kształcie cylindra, wysoki na metr i hermetycznie za-mknięty, a zawierający jedynie szkielet liścia.

Kula z czarnego szkła wulkanicznego, złoty pierścień i szmaciana lalka leŜące obok siebie na stole.

Cała tylna ściana zajęta była przez znajdujące się w idealnej równowadze urządze-nie składające się ze sfer, pierścieni, prętów i dźwigni połyskujących w tajemnej zachę-cie. Dwa inne urządzenia złoŜone z wiader, szybów i wypolerowanych, stalowych kul równocześnie przyciągały, kusiły i kpiły ze zdolności umysłu monumentalną głupotą potencjalnych reakcji łańcuchowych.

Szklana kula pełna róŜowozłocistego płynu, który zdawał się poruszać pod wpły-wem drgań wywołanych jej krokami.

Dzieci tu były - ich radość i fascynacja przesiąknęły kamienne mury. Nie wiedziała, kim były, ale odnalazła ich zabawki.

Page 98: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 195

OstroŜnie dotknęła szklanej kuli - gdy palce zetknęły się ze szkłem, molekuły czerwieni oddzieliły się od róŜowego roztworu tworząc chmury. OstroŜnie - bo Luke nigdy o czymś podobnym nie wspominał, choć było to śmiesznie łatwe... Siłą woli rozdzieliła barwy tak, by złoty był na górze, a karmazyn na dole. Coś w karmazynie skłoniło ją do przywołania Mocy... wśród molekuł barwy krwi kryły się kobaltowe. Było ich niewiele, ale na cienki pas rozgraniczający wystarczyło.

Takich zabawek potrzebowały jej dzieci: Jacen, Jaina i Anakin, kiedy dorosną. Większości nie mogła zrozumieć, choć wydawały się niesamowicie wręcz proste:

po co krąg z pustych pojemników o prostych ścianach i rozmaitej wielkości? Na czar-nym blacie, na którym stały, pozostały ślady jakby wody... czy ich wzajemne połoŜenie na stole stanowiło część zagadki?

Do czego słuŜyły metalowe sfery, dziwnie cięŜkie i uszeregowane na regale we-dług wielkości?

Zwisające z sufitu drąŜki, liny i uchwyty słuŜyły do ćwiczeń fizycznych. .. na pewno?

Było to miejsce, które Luke powinien zobaczyć. Nic z tego, co widziała, nie było nawet wspomniane w holocronie ani w zapisach

uratowanych z wraku okrętu Jedi Chu'unthor. MoŜe dlatego, Ŝe były to dla nich rzeczy tak oczywiste, jak dla zwykłego człowieka alfabet czy tlen.

Nagle coś zwróciło jej uwagę - w cieniu między elementami największej zabawki było coś... sięgnęła ostroŜnie i wyjęła mały woreczek z czarnego plastenu pokryty py-łem, którego zapach przypomniał j ej błękitnozieloną planetę będącą domem Tomli Ela na planecie Ithor: yarrock.

Tego na pewno nie zostawili tu Jedi. A więc kto? Stojący przy drzwiach Artoo gwizdnął ostrzegawczo. Wrzaski pozbawionych umysłu straŜników podziemia umilkły. Powietrze wydało

się gęstnieć, zapadać w sobie niczym roztwór przechodzący ze stanu płynnego w stały. Moc. PotęŜna ściana ciemnej siły maskująca wszystko ciszą.

A potem z tej ciszy i mroku dało się słyszeć ciche skrobanie, a jakaś zmiana ci-śnienia w gorącej atmosferze podziemi przyniosła falę smrodu przypominającą gigan-tyczne szambo, od którego uniosły się jej włosy na karku.

- Wynosimy się stąd, Artoo! - poleciła wsuwając paczuszkę na miejsce i oboje wybiegli do jaskini, przez którą płynął strumień. Robot oświetlił podłogę po drugiej stronie i oboje zamarli - podłoga poruszała się. Czarne, lśniące kształty właziły jeden na drugi przy akompaniamencie obrzydliwego skrobania i drapania chityny.

- Nie radziłabym tego, Wasza Wysokość. W prowadzących na prawo drzwiach stała Roganda Ismaren w tej samej co po-

przednio białej sukni, a obok niej ubrany na czarno chłopak, podobnie jak ona drobnej budowy i o kruczoczarnych włosach. Na pierwszy rzut oka widać było między nimi duŜe podobieństwo.

Za nimi stali Keldor, Drost Elegin i jeszcze jeden męŜczyzna, którego nie znała: masywny, około pięćdziesiątki o twardych rysach i takŜe ubrany na czarno.

- Artoo! - poleciła Leia nie odwracając się. - Idź!

Dzieci Jedi 196

Na znak Rogandy Elegin i ten trzeci ruszyli, by odciąć robotowi drogę do mostu. Uniosła miotacz ognia.

- Och, proszę! - Chłopak nagle uśmiechnął się ironicznie i ostrzeŜona tym zdąŜyła odrzucić broń, nim zbiornik, rozgrzany niespodziewanie do czerwoności, eksplodował.

Na wszelki wypadek zrobiła to samo z laserem i złapała paraliŜującą włócznię, czując umysł chłopaka usiłujący wyrwać jej broń z ręki. Postawiła zasłonę Mocy i roz-winęła ją na podobieństwo ściany między Artoo a zbliŜającymi się ku niemu męŜczy-znami.

Elegin nacisnął spust miotacza, ruszyła ku niemu, zmuszając do cofnięcia się. Nie mogła wyrwać mu z ręki broni, by nie osłabić własnej osłony - wtedy chłopak zrobiłby z nią dokładnie to samo.

- Nie strzelaj, idioto! - ryknął nieznajomy, w ostatniej chwili uskakując przed ry-koszetem.

- Przestańcie tracić czas! - odezwał się chłopak koncentrując spojrzenie kobalto-wych oczu na robocie. - Wracaj tu! Natychmiast!

Artoo zdąŜył w tym momencie przejechać przez most i znajdował się o parę me-trów od wylotu tunelu. Teraz słysząc polecenie stanął, z czego skorzystały krecze usiłu-jąc się na niego wdrapać, co przy ich wielkości i jego gładkich bokach nie miało prawa się udać.

- Wracaj! - powtórzył chłopak. - Nigdzie nie idziesz! - Artoo, idź! - Leia przesunęła się w bok, by widzieć i robota, i obu przeciwników. - Nie wygłupiaj się! - parsknął chłopak. - Skoro prawie go zmusiłem, Ŝeby was

wysadził w powietrze, to myślisz, Ŝe nie wykona tak prostego polecenia? KaŜę mu wjechać w wodę i będzie spokój, jak sobie zrobi spięcie. Otwórz wszystkie klapy tech-niczne i wróć tu o półtora metra w lewo od swego poprzedniego kursu.

- Artoo! Astromechaniczny robot zakołysał się i gwizdnął rozpaczliwie. - Chodź tu! - polecił chłopak. - Irek, odeślij krecze, a Garonnin załatwi... - Nie! - warknął chłopak marszcząc brwi i nie odrywając wzroku od Artoo. - Kaza-

łem mu tu wrócić i nie wykonał polecenia! Masz tu przyjechać o półtora metra... - Artoo, wykonaj polecenie, jakie ci dałam i wynoś się stąd! Robot podjechał ka-

wałek w tył, potem trochę w lewo, znowu kawałek w przód, ignorując przy tym ciemne kształty, które usiłowały na niego wleźć i te, które rozgniatał poruszając się.

- Wracaj tu! - Opanowanie nagle zniknęło z głosu Irka. - Półtora... Artoo zrobił małe kółko i skierował się do tunelu.

- Odeślij krecze! - Garonnin ruszył w stronę mostu, ale stanął widząc, jak Leia unosi wibroostrze włóczni.

- Kiedy znajdzie się w tunelach, nie zdołamy go wyśledzić i złapać! - Wykonaj moje polecenie! - wrzasnął Irek ignorując go zupełnie. - Wracaj! - Wyobraź sobie schemat... - zaczęła spokojnie Roganda, ale nie dał jej skończyć. - Wiem, co powinienem zrobić! Poprzednio działało... Artoo zniknął w wylocie

tunelu, zostawiając za sobą potrójny szlak rozjechanych ohyd i Irek ruszył za nim, ślepy

Page 99: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 197

i głuchy z wściekłości pomieszanej z niedowierzaniem. Leia bez trudu wyczuła, jak koncentruje Moc i posyła ją wściekłym pchnięciem za robotem...

I przypomniała sobie Chewbaccę wśród zwojów drutu, grzebiącego we wnętrzu robota.

- Odeślij krecze... - Nie zawracaj mi głowy! - Irek odepchnął Garonnina i skierował się w stronę mo-

stu. Leia zagrodziła mu drogę unosząc wibroostrze. Stanął, spojrzał na nią zaskoczony,

Ŝe ktoś ośmiela się sprzeciwić jego woli i Leia poczuła szarpnięcie Mocy, gdy spróbo-wał wydrzeć jej rękojeść z dłoni, toteŜ wzmocniła chwyt i skoncentrowała wszystkie siły i zdolności na przeciwniku.

Błękitne oczy, przypominające połyskiem szkło, rozszerzyła nagła furia i chłopak sięgnął do pasa, odczepiając miecz świetlny o czarnej rękojeści. Równocześnie Leia poczuła, Ŝe coś zaczynają dusić odbierając oddech... Nie trzymał miecza prawidłowo, uŜywając chwytu i postawy przeznaczonych do formalnego pojedynku, nie do walki. Luke załatwiłby się z nim w dwie sekundy, ale ona nie była Lukiem...

Uaktywnił ostrze i zaatakował, a Leia zamarkowała cios w szyję, prześliznęła się pod uniesionym ostrzem i prawie udało się jej odciąć mu nogi w kostkach. Gdyby nie to, Ŝe desperacko walczyła o powietrze, udałoby się. W następnej sekundzie chłopak runął do ataku wrzeszcząc wściekle...

- Irek! - krzyknęła Roganda. Krecze zaczęły włazić na most. Leia poczuła osłabienie obręczy ściskającej jej szyję i zobaczyła, Ŝe paskudztwa

dotarły do środka mostu i kotłują się, jakby zatrzymała je niewidzialna bariera siłowa. Dalej, przy wjeździe do tunelu, teŜ się kotłowały poŜerając ciała zmiaŜdŜonych przez Artoo.

- To jej wina! -Słychać było, Ŝe Irek jest zły. -Ona coś robi, tylko nie wiem co! Przestało działać: ten robot powinien był wrócić na moją pierwszą komendę! Mówiłem ci, Ŝe ten stary dureń powtarzał...

- Uspokój się i zamilcz, synu! - przerwała mu Roganda tonem nie znoszącym sprzeciwu.

I poskutkowało. Najwidoczniej Irek, podobnie jak Leia, zrozumiał, Ŝe nie naleŜy wszystkiego

ujawniać przy obcych. - Lordzie Garonnin, lordzie Elegin - głos Rogandy stał się z powrotem słodki i

nieco bezradny, jak podczas rozmowy z Leią-cofnijcie się, proszę, i rozwiąŜemy ten w sumie prosty impas. Irek, pamiętaj, by nie tracić cierpliwości i zawsze wybierać naj-prostsze rozwiązanie. Wasza Wysokość...

Poczekała, aŜ obaj męŜczyźni ją miną, obserwując przy tym Irka, który stał tuŜ poza zasięgiem ostrza paraliŜującej włóczni, spoglądając na zmianę to na Leię, to na krecze.

- Racja - uśmiechnął się nagle. - Albo połoŜysz broń, księŜniczko, albo pozwolę im przejść przez most. Zresztą nie wiem, czy i tak tego nie zrobić.

Cofnął się o krok i o ten sam krok zbliŜyła się czarna fala.

Dzieci Jedi 198

- Irek! - W głosie Rogandy słychać było ledwie tłumioną furię. Leia takŜe przeszła o krok, ale doskonale wiedziała, Ŝe nie ma wyjścia: przy szybkości, z jaką potrafiło się poruszać chitynowe ohydztwo, nie mogła zdąŜyć uciec, nie wspominając juŜ o tym, Ŝe nie miała pojęcia, dokąd miałaby uciekać, ani gdzie leŜał obszar gwarantujący bezpie-czeństwo przed kreczami. O ile taki istniał. Poza tym Elegin miał dość czasu, by prze-analizować sytuację i mierzył do niej z blastera, a cieszył się zasłuŜoną reputacją do-brego strzelca.

- A dlaczego by tego nie skończyć tu i teraz? - spytał niespodziewanie Irek. - Bez niej Republika się rozsypie...

- Bez niej po prostu wybiorą nową głowę państwa - odparł cicho i nie kryjąc po-gardy lord Garonnin.

I nie czekając minął Rogandę, kierując się ku Leii, która resztką opanowania po-wstrzymywała się od ucieczki na oślep, byle dalej od odraŜających, chitynowych po-tworków.

- Proszę oddać broń, Wasza Wysokość. To jedyna nadzieja, by wyjść z Ŝyciem z tej sytuacji.

Leia nie miała złudzeń, jaka to była nadzieja, ale wyłączyła wibroostrze, podając mu broń rękojeścią do przodu.

Page 100: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 199

R O Z D Z I A Ł

17 Kiedy u Nichosa stwierdzono objawy choroby Quannota, Cray postanowiła, Ŝe

musi coś zrobić. Luke przypomniał to sobie, gdy z trudem łapiąc oddech oparł się o ścianę piątej

czy szóstej schodni wskazanej przez Callistę, czekając aŜ przestanie drŜeć z wyczerpa-nia. Noga była jednym wielkim ogniskiem bólu, pomimo podwójnej dawki perigenu. PrzyłoŜył czoło do zimnej ściany i powiedział sobie ponownie, Ŝe musi zacząć działać.

Wkrótce wejdą w nadprzestrzeń - kaŜde, nawet najdłuŜsze oczekiwanie wreszcie się skończy. Komputer, raz uruchomiony, doprowadzi misję do końca i nic go nie bę-dzie obchodziło, czy po upływie trzydziestu lat ma ona sens, czy nie. A coś mówiło Luke'owi, Ŝe chodziło o coś więcej niŜ zniszczenie dawno wytyczonych celów. Coś, albo ktoś, chciało dysponować tym okrętem. Coś mogące uŜyć Mocy do oddziaływania na androidy i urządzenia mechaniczne. Coś, co z daleka i mimo uszkodzeń sprzętu zdołało obudzić Wolę i uaktywnić główny komputer.

Cokolwiek by to było, nie mógł pozwolić, by miało do dyspozycji tak potęŜną broń. Stanowiło to zdecydowanie zbyt wielkie ryzyko i stwarzało niebezpieczne moŜ-liwości.

Nawet za cenę Ŝycia Callisty. O tym ostatecznym rozwiązaniu wolał nie myśleć. Perspektywa, Ŝe jej juŜ nie bę-

dzie, była zbyt przygnębiająca, by rozwaŜać ją w obecnych warunkach, bo była gorsza od rwania w nodze... Gorsza nawet od bólu wywołanego zrozumieniem, kim naprawdę był jego ojciec. Prawdę mówiąc, nie był pewien, czy potrafiłby to znieść.

Wsparł się na barierce, postawił zdrową nogę na kolejnym stopniu, wyprostował się i podciągnął bolącą. Oparcie, krok, wyprostowanie, podciągnięcie. KaŜdemu ru-chowi towarzyszył ostry ból mięśni barków i pleców protestujących przeciwko nienor-malnemu obciąŜeniu, któremu poddawane były od wielu juŜ dni. Zapas perigenu, który Threepio zebrał z apteczek na poziomach od dziewiątego do czternastego, był na wy-czerpaniu i o przyszłości Luke wolał nie myśleć. Gdy stracił dłoń, po kilku godzinach był pod opieką medyczną i prawdę mówiąc oddałby wiele za działający blok medyczny czy funkcjonującego androida typu Two-Onebee.

Dzieci Jedi 200

Chronometr wskazywał kilka minut po dziesiątej, Threepio powinien juŜ zlokali-zować główne łącze komunikacyjne i znaleźć linię kontrolującą interkomy na poziomie dziewiętnastym. Informacja naturalnie była zastrzeŜona, ale Wola nie mogła przeszko-dzić Calliście przesłać sygnału namiarowego przez cały poziom, wystarczająco inten-sywnego, by wyłapały go wraŜliwe czujniki androida. Zamilknięcie linii złoŜone zosta-nie na karb Jawów, którym nie robiło to Ŝadnej róŜnicy, czyli oficjalnie na rebelianc-kich sabotaŜystów. Albo teŜ gdy straŜnicy na poziomie dwudziestym pierwszym usły-szą fałszywe sygnały Ugbuza. Przy odrobinie szczęścia powinien dotrzeć do celi i uwolnić Cray, zanim zrozumieją, Ŝe dali się nabrać.

Kompletne ciemności i słabe postukiwania powitały go za otwartym włazem oznaczonym numerem siedemnaście. Znajdowało się tam jedno z okrętowych centrów odzyskujących i przetwarzających tlen, wodę i Ŝywność. PoniewaŜ z załoŜenia było niedostępne dla załogi i obsługiwane wyłącznie przez automaty, oświetlenie stanowiło-by zbędny luksus, toteŜ go nie instalowano. W migotliwym świetle przymocowanych do laski lamp dało się zauwaŜyć androidy, zajęte rozmaitymi zadaniami i całkowicie ignorujące jego wejście. Rozpoznał jedynie Espe Osiemdziesiątki. Reszta nie była przeznaczona do obcowania z istotami inteligentnymi, toteŜ funkcjonalność górowała nad estetyką, a w ich przeznaczeniu mógłby połapać się jedynie konstruktor. Luke nie zawracał sobie tym głowy, uwaŜając tylko, by nie wejść w drogę tym większym, jak na przykład ocięŜały Magnobore, któryŜ uporem Ŝółwia-idioty próbował staranować jego łydkę. Te duŜe, a były tu egzemplarze rozmaitych wielkości, mogły być groźniejsze przy bezpośrednim kontakcie.

Ponad ramieniem unosił mu się ciemny kształt zwiadowcy, posuwając się na nie-widzialnej uprzęŜy promienia siłowego, emitowanego przez pilota, którego Luke scho-wał do kieszeni. Na wszelki wypadek przed ostatecznym montaŜem odłączył wszystkie zewnętrzne kontrolki, lampki i inne świecące elementy - po co ułatwiać zadanie Ga-morreanom?

Zgodnie z instrukcją skręcił w prawo, a potem w drugi korytarz w lewo... ściana... wąski szyb biegnący pod kątem czterdziestu pięciu stopni... Zaczął się koncentrować przezwycięŜając ból i otępienie wywołane perigenem i po raz nie wiadomo który zasta-nowił się, czy nie lepiej by funkcjonował bez lekarstw, za to z gorączką i w ciągłym stresie wywołanym przez ból.

Minął zakręt i znieruchomiał. Na korytarzu leŜał martwy Jawa. Wokół ramienia miał owinięty kabel, obok leŜała otwarta torba. .. Luke dokuśtykał

do niego i przyklęknął - dopiero wówczas zobaczył wypaloną w boku dziurę po trafie-niu z blastera. Wokół otwartej torby poniewierały się zasilacze i baterie najrozmait-szych rozmiarów...

Cichy warkot spowodował, Ŝe uniósł głowę - przed nim znieruchomiały dwa an-droidy nieznanego typu. Wielkości Artoo, Ŝyro-skopowo zrównowaŜone na pojedyn-czych kołach, przypominały stare modele androidów przesłuchujących, tyle Ŝe zamiast manipulatorów wielofunkcyjnych miały długie, podobne do macek chwytaki, a czujniki optyczne umieszczone na szypułkach i dziwnie przypominające zimne oczy. Androidy

Page 101: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 201

nie były duŜe, ale było w nich coś takiego, co mają niektóre owady - nawet pozostając w bezruchu potrafią wywołać groźne wraŜenie.

Powoli cofnął się, wstając równocześnie. Macki wysunęły się z cichym sykiem, objęły ciało i uniosły je, po czym oba an-

droidy ruszyły szybko, skąd przybyły. Na szczęście droga nie była daleka, gdyŜ inaczej zaintrygowany Luke nie byłby w stanie za nimi nadąŜyć. Dogonił je przy włazie pro-wadzącym do przestronnego pomieszczenia oświetlonego jedynie zielonkawym bla-skiem czytników i ekranów kontrolnych, śmierdzącego niczym bagno: amoniakiem, rozkładem i zgnilizną. Niewielkie pasemka pary unosiły się spod pokryw trzech cylin-drycznych, masywnych zbiorników, których krawędzie znajdowały się metr nad meta-lową podłogą. Androidy podeszły do najbliŜszego, pokrywa odsunęła się i smród pra-wie odebrał mu oddech, a pomieszczenie wypełniła sięgająca kolan para, która kłębiła się jak oszalała.

Roboty zgodnym ruchem uniosły trupa i wrzuciły do kadzi, czemu towarzyszyło niegłośne chlupnięcie, i zasunęły klapę. W ścianie, koło której stał Luke, coś załomota-ło, zaszczekało i otworzyła się klapa zamykająca zsyp, z którego wypadły klamry do pasów, rozmaite sprzączki, hełm szturmowca, trochę na wpół rozpuszczonych kości, ociekających brunatnym kwasem enzymatycznym. Wszystko teŜ wylądowało w po-jemniku, którego Luke poprzednio nie zauwaŜył.

Z pojemnika szczerzyła się gamorreańska czaszka. Przełknął ślinę czując nagle w gardle jajka gukkeda i cofnął się odruchowo. Nie-

wiele pomogła świadomość, Ŝe aby produkt rozkładu enzymatycznego został przetwo-rzony w coś nadającego się do spoŜycia, wymagało najmniej dwóch tygodni, w związ-ku z czym jajka musiały pochodzić z zapasów, jakie załadowano na pokład.

Wycofał się na korytarz i ruszył dalej. Kolejny właz prowadził do zapasowego pomieszczenia ze zbiornikami enzymatycznymi zamkniętymi na głucho i nieczynnymi. Pod ścianami stały nieruchome roboty, ale gdy zaczął zdejmować pokrywę szybu tech-nicznego, jeden wyposaŜony w trzy manipulatory oŜył, schylił się i z mechanicznym uporem wyjął mu klapę z rąk. Nim zdąŜył ją załoŜyć, Luke nacisnął umieszczony na jego plecach wyłącznik i automat zamarł, nadal z klapą w uniesionych chwytakach.

Krata enklizyjna szczerzyła laserowe zęby niczym połamane i niesymetrycznie umieszczone kły niknące w górze w mroku. OstroŜnie wychylił się - szyb zaopatrzony był w pochyłą rampę biegnącą przez dwa poziomy, ale zbyt stromą dla kogoś o tak bezuŜytecznej nodze jak jego.

Prostokątny, asymetryczny wzór na ścianach zdawał się zachęcać do próby... „To tak jak z miotaczem..." - przypomniały mu się słowa Callisty. - „Im więcej

strzałów cię trafi, tym trudniej się skoncentrować..." Wyjął z kieszeni pilota i srebrzysty kadłub zwiadowczego androida znalazł się w

zasięgu jego ręki. Luke skoncentrował się-przedtem dokładnie obejrzał mocowanie i zamknięcie

włazów wiodących na pokład, toteŜ gdy zebrał wystarczającą ilość Mocy, samo otwar-cie prowadzącego na właściwy poziom nie było problemem. Większą trudność sprawiło mu zerwanie zawiasów, by nic lub nikt nie zdołał go zamknąć niepostrzeŜenie. Poprzez

Dzieci Jedi 202

zmęczenie i ból poczuł, jak metal się poddaje i usłyszał przytłumiony łoskot, gdy właz uderzył o podłogę.

Łagodny podmuch przemknął szybem owiewając mu twarz. - No, bracie - szepnął. - Do roboty! Przesunął pilotem androida tak, by znalazł się o centymetry poza zasięgiem lase-

rów i skoncentrował się, odsuwając na bok ból i zmęczenie. Przez moment miał w umyśle pełny obraz kraty, choć bez jej laserowego klucza ogniowego, i czuł wzbierają-cą energię kinetyczną, gotową do działania niczym wycelowane w ciemność działo.

To było jak błyskawica, jak wyzwalający krzyk-i w cichej eksplozji android po-mknął w górę, niczym wystrzelony z armaty. W jego kierunku poleciało ledwie kilka laserowych strzałów, a i tak wszystkie poza dwoma chybiły.

A potem krata przestała reagować, bo był juŜ poza zasięgiem. Luke sprawdził monitorek pilota: android nadal funkcjonował. Z ulgą oparł czoło o ścianę dziękując Mocy i innym Siłom wszechświata. I odwrócił się, bo coś znalazło się za nim i przez moment miał wraŜenie, Ŝe jego

rękodzieło znalazło się równocześnie w dwóch miejscach. W następnej sekundzie za-działał refleks - uskoczył, by nie oberwać z blastera: to, co znalazło się za nim, to był normalny, w pełni sprawny i uzbrojony android zwiadowczy. Promień trafił go w obcas buta na rannej nodze i przypomniał mu się martwy Jawa. Wiedział juŜ, dlaczego auto-maty zdolne zabijać patrolowały okręt...

Sięgnął po laskę i cofnął rękę, gdy nowa wiązka energii zrykoszetowała od pokła-du - druga srebrzysta kula wypłynęła z mroku. Na łące, nim został ogłuszony, obser-wował je w akcji i wiedział, Ŝe potrzebują ułamków sekundy na uaktualnienie danych celu i strzelają dopiero, gdy podobna do czułków wiązka czujników znieruchomieje, toteŜ cały czas pozostawał w ruchu, tocząc się, uskakując i obracając w miejscu. Po paru sekundach drugi android otworzył ogień waląc serią w podłogę, by zmusić go do ruchu w stronę szybu i czekającej tam laserowej pułapki.

- Cwaniak - mruknął z lekkim uznaniem Luke i skoczył. Bardziej dzięki szczęściu niŜ wyliczeniu przedostał się nietknięty przez ostrzał,

przyklęknął i wyjął z kieszeni lusterko diagnostyczne z polerowanej stali. Oba androidy zwróciły się ku niemu i przez moment korytarz zamarł w bezruchu. A potem pierwszy strzelił.

Luke złapał promień w zakrzywione zwierciadło, dzięki Mocy ustawione pod ide-alnym kątem - odbity, trafił drugiego androida, nim ten zdąŜył strzelić, i zmienił go w eksplodujący granat. Odłamki poorały mu twarz, ale wybuch pozwolił przestawić lu-sterko, dzięki czemu kolejny strzał pierwszego napastnika był zarazem jego ostatnim. Gdyby ktoś miał poetyckie skłonności, mógłby powiedzieć, Ŝe android popełnił samo-bójstwo. Luke takowych nie miał.

Nie miał teŜ sił - gimnastyka wykończyła go tak, Ŝe leŜał na podłodze zastanawia-jąc się, czy to, co mu spływa po twarzy, ma w sobie więcej potu czy krwi. Gdy jako tako odzyskał oddech, uniósł się rozglądając za laską i przy okazji zobaczył, co zostało z obu androidów - z jednego rozrzucone po korytarzu manipulatory, z drugiego pół

Page 102: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 203

dymiącej kuli, jakimś cudem nadal unoszącej się w powietrzu. A potem zza naroŜnika wyjechały trzy SP-80.

Runął ku drzwiom zaskoczony ich szybkością i uŜywając Mocy, by przywołać la-skę w tym samym momencie, gdy ocknął się Ŝyroskopowy grabarz sięgając ku niemu macką. Luke zatrzymał się, widząc dwa kolejne SP-80 i największego Tredwella, ja-kiego w Ŝyciu miał okazję obejrzeć - to musiał być model 500 albo 600, przeznaczony do prac przy naprawdę duŜych silnikach okrętowych, sądząc po grubości opancerzenia i masywności manipulatorów.

Klnąc pod nosem, uaktywnił miecz tuŜ przed tym, jak srebrzysta macka złapała go za nadgarstek, a cios w plecy pozbawił na moment oddechu. Luke przerzucił miecz do lewej ręki i jednym płynnym cięciem odrąbał pierwszemu grabarzowi mackę, a dru-giemu sensory. Coś innego, masywniejszego pchnęło go z tyłu, posyłając na posadzkę, ale zdąŜył się okręcić padając i przerywając cięciem serwokable unieruchomił złośli-wego SP-80. Problem z androidami polegał na tym, Ŝe nie znały strachu ni bólu, toteŜ nie moŜna było ich wyłączyć z walki inaczej niŜ całkowicie niszcząc. Luke robił co mógł, odcinając sensory, przecinając przewody i rozwalając serwomechanizmy, ale było ich po prostu za duŜo, a pancerz Tredwella wytrzymywał laserowe ostrze bez tru-du. Skonstruowano go do prac w naprawdę wysokich temperaturach i nic słabszego od przeciwpancernego działka plazmowego nie mogło mu zaszkodzić. Gdy dotarł do Luk-e'a, walka praktycznie się skończyła: złapał go za ramiona przyciskając ręce do boków, podniósł i skierował się ku najbliŜszemu zbiornikowi z enzymami. Te z androidów, które były w stanie się poruszać, poszły za nim. Nie było ich wiele i Luke z pewną satysfakcją stwierdził, Ŝe Ŝaden nie był cały. Stanowiło to niewielką pociechę, jako Ŝe sam Tredwell wystarczył, by z nim skończyć.

Smród nasilił się, gdy pokrywa zbiornika odsunęła się wypuszczając parę, i ukazał się czerwono-brązowy płyn, bulgoczący wewnątrz zbiornika.

Luke zwiotczał i wyłączył miecz koncentrując wokół siebie Moc. Jak liść na wie-trze...

Android uniósł go nad otwarty zbiornik i puścił. Luke odpręŜył się, jakby zasypiał, i wykorzystał Moc. Jego ciało przesunęło się delikatnie nad parującą powierzchnią kołysząc się lekko i doleciało do przeciwległej krawędzi zbiornika, przy której nie było Ŝadnych androidów. Przeleciał ponad tą krawędzią i lewitacja dobiegła końca - rąbnął o podłogę, podlegając juŜ jak kaŜdy prawom grawitacji. Zerwał się natychmiast i kuśty-kając ruszył ku drzwiom, dopingowany przez mechaniczne hałasy wznowionego pości-gu.

Na szczęście musiał nieźle poharatać androidy, gdyŜ zdołał przed nimi dotrzeć do drzwi i otworzyć panel ręcznego sterowania. Dwoma cięciami zmienił bezpieczniki, przyciski i instalacje w jedną stopioną masę i drzwi z łomotem opadły, oddzielając go od prześladowców.

Zdołał nawet spory kawałek się odczołgać, nim zemdlał. - Posłuchaj mnie, Callisto: moŜemy to zrobić. - W głosie męŜczyzny słychać było

zniecierpliwienie i irytację, ale próbował nad nimi panować.

Dzieci Jedi 204

Wsunął masywne dłonie za szeroki pas i spojrzał w ciemność, obramowaną lekko połyskującym prostokątem pola magnetycznego. Luke z niejakim zdziwieniem rozpo-znał hangar, tym razem jasno oświetlony panelami świetlnymi i mniej przestronny, gdyŜ obok podziurawionego myśliwca typu Y stała kanonierka klasy Skipray, zajmują-ca większość miejsca. Ciemność za polem magnetycznym rozświetlały dryfujące frag-menty Mgławicy Stokrotka, poznaczone miejscami czarnymi plamkami asteroid, co dawało dziwną grę światłocieni.

- Ogień obronny na wzór podwójnej elipsy. - Oczy mówiącego były jasnobłękitne, kontrastujące z co najmniej trzydniowym, rudawym zarostem i złotym kolczykiem w uchu. - JuŜ raz się przez niego przedostaliśmy, prawda?

- Za pośrednictwem Mocy: inaczej nie byłoby co marzyć. -Pierwszy raz miał oka-zję zobaczyć ją wyraźnie.

Tak jak się spodziewał, była wysoka, szczupła, ale nie chuda. Podobnie jak męŜ-czyzna ubrudzona, nie myte włosy związała na karku, twarz miała wymazaną smarem i sadzą. Odłamek czegoś zranił ją w czoło, a sposób, w jaki opatrzono ranę, musiał skoń-czyć się pozostawieniem blizny. Głos przypominał dym i srebro.

Była piękna. Luke nigdy nie widział tak pięknej kobiety. - Wydaje mi się, Ŝe miałem coś wspólnego z tym, Ŝe dolecieliśmy... - Bo miałeś - zdziwiła się, Ŝe poczuł się uraŜony. - Naturalnie, Ŝe miałeś, Geithu.

Moc... - Wiem. - Machnął ręką jakby odganiał stare argumenty. - Chodzi mi tylko o to, Ŝe

są inne sposoby osiągnięcia tego, na czym nam zaleŜy, niŜ dać się zabić bez gwarancji sukcesu.

Zapadła cisza, a sądząc ze sposobu, w jaki stała, i z min obojga, nie była to pierw-sza wymiana argumentów. Callista otarła usta i po chwili powiedziała coś innego, niŜ pierwotnie planowała:

- Gdybym mogła sama pójść na górę, to wiesz, Ŝe... - PrzecieŜ ci tłumaczę, Ŝe Ŝadne z nas nie musi się wspinać tym cholernym szy-

bem! - przerwał jej wyraźnie rozzłoszczony, Ŝe zarzucają mu tchórzostwo. Przy jego pasie wisiał blaster, nie miecz świetlny - czyŜby to teŜ było powodem... - Wyjście poza obszar interferencji mgławicy nie zajmie nam duŜo czasu. MoŜemy

stamtąd wezwać pomoc, Ŝeby załatwili tę kupę złomu i dać znać Plettowi, co mu zagra-Ŝa. Jeśli będziemy się bawili w bohaterów i nam się nie uda, to nikt o niczym nie będzie wiedział, póki nie zaczną do nich strzelać!

- JeŜeli nie przelecimy przez zaporę ogniową, teŜ o niczym nie będą wiedzieć. - To zwykła, podwójna elipsa z jednym przypadkowym zwrotem. Rozgryzłem sys-

tem ogniowy, Callie. Fakt, Ŝe w kanonierce będzie trudniej niŜ w myśliwcu, ale to się da zrobić.

Widząc, Ŝe bierze oddech, połoŜył jej palec na ustach gestem czułym, lecz nakazu-jącym milczenie.

- Nie musisz ciągle być bohaterką. Zawsze znajdzie się sposób, by dopiąć swego i nie dać się przy tym zabić.

Page 103: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 205

Było jasne, Ŝe nie ma najmniejszej ochoty na wędrówkę w górę szybu. Wmówił sobie, albo faktycznie od początku był przekonany, Ŝe istnieje inna moŜliwość osią-gnięcia celu. Zresztą i tak wymyśliłby coś innego, byle tylko nie słuŜyć laserom za ruchomy cel. Widać takŜe było, Ŝe Callista doskonale sobie z tego zdaje sprawę.

- Geithu - powiedziała dziwnie cicho i spokojnie. - Czasami nie ma takiego sposo-bu.

- Zaczynasz gadać jak stary Djinn! - Ale to nie ma wpływu na fakt, Ŝe mówię prawdę. - Callie, wiem o czym mówię, w przeciwieństwie do tego starego faceta, który

przez ostatni wiek nie wystawił nosa poza planetę, za to umie doradzać innym, by dali się zabić.

- Zapomniałeś o drobiazgu: nie mamy pojęcia, ile czasu nam zostało zanim ten okręt się uaktywni i znajdzie w nadprzestrzeni. – Nadal nie podniosła głosu, ale coś powstrzymało go przed kolejnym wejściem jej w słowo. - A jak się tam znajdzie, nic nie będziemy w stanie zrobić. Jeśli go zniszczymy, przestanie komukolwiek zagraŜać.

- Nie masz chyba nic przeciwko wezwaniu pomocy? - Nie miałabym, gdyby moŜna było to zrobić nie tracąc jedynej szansy działania... - .. .na wysadzenie w powietrze razem z tym złomem. - Tak, jeśli nie będzie innej moŜliwości. PomoŜesz mi czy nie? Przez chwilę spo-

glądał na nią bez słowa, wreszcie uśmiechnął się: - Ech, ty uparciuchu! - Nie zostawiaj mnie, Geithu. - Głos jej się lekko załamał. -Sama nie zdołam tego

zrobić. I wtedy coś leciutko zmieniło się w jego oczach... Luke poczuł nagłą falę bólu i

hangar rozmył się niczym odbicie w wodzie. Luke otworzył oczy czując płynny ruch. Cienkie, czarne, poprzeczne linie łagod-

nie przepływały w górze, od głowy wzdłuŜ ciała, aŜ za stopy... łączenia płyt sufito-wych.

Odwrócił głowę i ze zdziwieniem stwierdził, Ŝe spoczywa na niewielkich saniach antygrawitacyjnych, które Threepio pcha korytarzem. Przed nim rozległ się jakiś dźwięk i android zamarł. śółte odbicie zwiadowczego androida przeleciało przez jego metalową maskę twarzową i zniknęło. Threepio ruszył w dalszą drogę, jego kroki głu-cho dźwięczały w pustym korytarzu, a Luke powoli zapadł w ciemność... ZdąŜył jesz-cze pomyśleć, Ŝe wypchnął srebrzystą kulę najszybciej jak umiał, ogłupiając przy oka-zji lasery, a i tak została dwukrotnie trafiona.

Im więcej cię trafi, tym trudniej się skoncentrować. Zobaczył ją w centrali artyleryjskiej, jasno oświetlonej, podobnie jak hangar. Była sama - siedziała w rogu konsolety sterowania ogniem, wpatrując się w mar-

twe ekrany monitorów, ale wiedział, Ŝe nasłuchuje. Czuł jej napięcie w tym, jak trzy-mała głowę i ręce, jak oddychała.

- Nie rób mi tego, Geithu - szepnęła spoglądając na wiszący nad drzwiami zegar.

Dzieci Jedi 206

Po długiej i głębokiej niczym grób ciszy, podczas której nic się nie zmieniło w pomieszczeniu, wstała, podeszła do klawiatury i wypisała komendę. Ekran rozjarzył się ukazując hangar z postrzelanym myśliwcem i pustą podłogą, na której poprzednio stała kanonierka.

POWTÓRNE ODTWORZENIE - wystukała na klawiaturze i obraz przeskoczył na widziany z kamer umieszczonych na powierzchni asteroidy, w której zamaskowano pancernik. Nie ulegało wątpliwości, Ŝe Geith był doskonałym pilotem. Kanonierka, latająca platforma ogniowa przeznaczoną do wspierania desantu, nie do kręcenia akro-bacji, silniki miała potęŜne i w razie potrzeby mogła rozwinąć duŜą szybkość, ale do zwrotnych nie dało się jej zaliczyć. A on pilotował ją, jakby była myśliwcem. I miał rację co do jeszcze jednej rzeczy: częściowo dzięki obserwacji, częściowo dzięki in-stynktowi, system ognia zaporowego był skomplikowaną, ale podwójną elipsą, tyle Ŝe nie z jednym przypadkowym zwrotem ostrzału, lecz dwoma.

I to właśnie było najwaŜniejsze. Geith leciał jak natchniony kładąc maszynę w uniki, wymijając asteroidy i unika-

jąc wiązek energii, które powinny go trafić. Obserwując to Luke, sam doskonały pilot, w milczeniu podziwiał jego umiejętności. Kanonierka leciała z niesamowitą szybkością i precyzją, jakby pilot dokładnie wiedział, gdzie spodziewać się kolejnego strzału. Był juŜ prawie poza zasięgiem ognia, gdy przypadkowy strzał z działka laserowego prze-dziurawił mu stabilizator. Strzał, który nie powinien był nastąpić.

A mimo to prawie zdołał zapanować nad wściekle kręcącą się maszyną, a raczej zapanował nad nią sekundę za późno - z mroku wychyliła się niewielka asteroida i trafi-ła w jeden z silników, wytrącając maszynę z kursu, na który dopiero co udało się ją Geithowi wprowadzić, a zaraz za nią była druga, większa...

Biały blask ostatecznej eksplozji oświetlił twarz Callisty. Zamknęła oczy i rozpłakała się. Wyglądała jak ktoś, kto od wielu dni nie spał i

niewiele jadł. Być moŜe gdyby Geith nie był w podobnym stanie, zdołałby przelecieć przez zaporę ogniową i sprowadzić pomoc. Być moŜe...

Odwróciła się i spojrzała w górę, gdzie w suficie ział czarny otwór szybu tech-nicznego, przypominający odwróconą studnię z kratą enklizyjną na początku. Nie zmieniając wyrazu twarzy wzięła głęboki oddech.

Luke obudził się - albo odniósł takie wraŜenie - w kompletnych ciemnościach,

czując jej zwinięte ciało przytulone do pleców, jej udo na swojej nodze (która ani tro-chę nie bolała) i jej rękę na piersi. Opierała policzek o jego ramię i bez trudu wyczuł, jak jest spięta. Nic dziwnego: to, co widział ostatnio, wyjaśniało wiele -trudno inaczej się zachowywać, jeśli pamięta się kogoś, kto zdradził pokładane w nim zaufanie i tym samym skazał ją na trudną i bolesną śmierć. Do tego śmierć w samotności.

OstroŜnie, bojąc się, by jej nie przestraszyć, odwrócił się i objął ją. Płakała długo, w milczeniu i bez przeprosin, drŜąc przy kaŜdym oddechu. - JuŜ w porządku - powiedział cicho, głaszcząc ją po włosach i delikatnie przytula-

jąc. - Teraz juŜ wszystko jest w porządku. Po długiej chwili odezwała się:

Page 104: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 207

- Myślał, Ŝe sama nigdy nie spróbuję. Chciał uratować mi Ŝycie. Wiem o tym i on wiedział, Ŝe ja wiem.

- Ale nie zmienia to faktu, Ŝe to była jego decyzja, nie wasza. - CóŜ, w końcu to była jego decyzja, a więc musiała być właściwa. - Poczuł, Ŝe się

uśmiecha. - Prawdę mówiąc większość jego decyzji taka była. Ale tym razem... czułam, Ŝe nie będzie łatwego powrotu... Długo byłam na niego wściekła.

- Jestem zaskoczony, Ŝe w ogóle mi pomogłaś. - Przypomniał sobie słabe poczucie jej obecności: słabsze niŜ duch, ukryte, zuŜyte przez wyczerpanie prawie do nicości.

- Nie miałam zamiaru. - Odsunęła włosy z twarzy. - Nie z nienawiści, ale... to wy-dawało się takie odległe i nierealne... jak rozrywkowa holoprojekcja...

- A mimo to zostałaś... - Dopiero w tym momencie zrozumiał, Ŝe śni i Ŝe ciepło jej ciała, jedwabistość włosów były wspomnieniem Callisty o własnym ciele, prawie za-pomnianym i odkopanym z zakamarków pamięci po latach. - UŜyłaś resztki sił Mocy, by znaleźć się w komputerze artyleryjskim. By powstrzymać innych od dostania się na pokład. Zrobiłaś to decydując się pozostać tu wiecznie...

- Nie mogłam... nie mogłam pozwolić, Ŝeby ktoś to uruchomił ręcznie - westchnę-ła.

- I przez te wszystkie lata... - Po pewnym czasie to nie było takie złe. Djinn nauczył nas, przynajmniej teore-

tycznie, techniki projekcji siebie w coś, co byłoby na tyle przyjazne, by utrzymać inte-ligencję i świadomość, ale uwaŜał to za tchórzostwo. Za niechęć do wykonania tego ostatecznego kroku i znalezienia się po drugiej stronie. Kiedy znalazłam się w kompu-terze... - Potrząsnęła głową, starając się mu wytłumaczyć coś, czego nigdy nie doświad-czył. - Po pewnym czasie to zaczęło mi się wydawać prawdziwym Ŝyciem. Wspomnie-nia z tego, co było wcześniej: z Chad, z nauk Djinna, z Bespina i wszystko, co dotyczy-ło Geitha, zaczęły zmieniać się w sen. Dopiero trójnogi... są trochę podobne do treem-sów z Chad: niegroźne, miłe i pełne dobrych chęci. Chciałam im pomóc. Ucieszyłam się, gdy ty to zrobiłeś. Wtedy... wtedy tak naprawdę pierwszy raz cię dostrzegłam. I nawet Jawa...

Ponownie westchnęła i wtuliła siew niego mocniej, a Luke zrozumiał nagle rzeczy, których dotąd pojąć nie był w stanie - na przykład po raz pierwszy wiedział, jak Wedge mógł pisać wiersze o bladych, przypominających nici pajęczyny włosach Qwi Xux. Nie kogoś innego, ale właśnie Qwi Xux - tej Qwi...

- Luke... Bez słowa, delikatnie uniósł jej głowę i pocałował w usta.

Dzieci Jedi 208

R O Z D Z I A Ł

18 W pulsującym mroku o barwie indygo Framjen Spathen potrząsnął głową zamiata-

jąc podłogę długimi, płomiennymi włosami, uniósł ręce pokryte diamentami, które krwawo rozbłysły, i wrzasnął. Wrzask zdawał się go unosić przelewając się przez mu-skularne ciało falami dźwięku, bólu i ekstazy, wyciągając mięśnie i ścięgna do granic.

- Te muskuły to faktycznie jego? - zastanowił się Bran Kempie wskazując holo-projekcję i zaciągając się czymś, co śmierdziało jak stare pranie zamoczone w spirytu-sie i to dawno temu.

Obraz był stary i zniszczony, a popularny do obrzydliwości - Han widział go w co drugiej tandetnej spelunce, jak galaktyka długa i szeroka. Mieli go nawet w jakiejś mordowni zwanej „barem" na Krańcu Gwiazd.

- Pewnie, Ŝe jego: zapłacił koło dwustu kredytów za uncję, Ŝe o zainstalowaniu nie wspomnę - odparł Han. - To moŜe chyba powiedzieć, Ŝe jego, nie?

Tancerze po obu stronach wizerunku Framjena byli jak najbardziej realni - wyda-jący się nie mieć kości Twi'lek i masywna, cycata Gamorreanka produkowali się w czerwonym świetle reflektora na uŜytek pół tuzina zdrowo pijanych gości. Trudno było sobie wyobrazić coś mniej erotycznego, ale nikomu to nie przeszkadzało. Poza tym lokal tętnił Ŝyciem - dziwki róŜnych płci i ras z dziennej zmiany cięŜko pracowały, gawędząc z gośćmi i pijąc szklankami rozwodnione do nieprzyzwoitości drinki, których cena dorównywała najczystszemu, stuprocentowemu „Oddechowi Niebios". Nawet one wyglądały na zmęczone.

Hana to niespecjalnie dziwiło - słuchanie przez osiem godzin liczącego piętnaście lat nagrania wyjca tej klasy co Framjen Spatchen mogło wykończyć kaŜdego.

- Nubblyk to była szuja - westchnął Kempie. - Potrafił zorganizować tak, Ŝeby się wszystko kręciło. Za jego czasów inaczej tu wyglądało.

- śywiej? - dopowiedział Han, z trudem przełykając wodnisty napój zwany tu pi-wem i nie okazując przy tym obrzydzenia.

- śywiej? TeŜ durne słowo! - Kempie przesłał pocałunek sufitowi, być moŜe jako salut dla ducha poprzedniego właściciela i swego szefa. - Pół tuzina lotów na tydzień nie licząc tego, co tu się znalazło oficjalnie. Ruch w tunelach był taki, Ŝe ledwie mogli-śmy się połapać, kto przyleciał, a kogo juŜ nie ma... uczciwe dziwki i uczciwa gorzała,

Page 105: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 209

nie to co teraz... Sadie! nalej no mojemu kumplowi coś porządnego. Barman, cholera, a taki tępy: zawodowca od jelenia nie potrafi odróŜnić, Ŝeby go...

Jednooki Abyssin wykonał polecenie nadzwyczaj sprawnie -sądząc po pojemno-ści, mikstura była w stanie powalić rankora, ale smaku Han nie miał okazji sprawdzić, bo Kempie najwyraźniej zapomniał, komu przyniesiono szklankę i wychylił ją dusz-kiem, starannie się oblizując.

Następnie potrząsnął głową i otarł jasnozielone czoło przepoconym gałganem wy-jętym z kieszeni Ŝółtego kombinezonu z polyfibu. Od czasu ostatniego spotkania, gdy był dobrym przemytnikiem w sektorze Juvexa, wyłysiał nieco i dorobił się pary dodat-kowych podbródków.

- No, to co się stało? - Solo wrócił do tematu. - A co się miało stać? Wyczyścił te jaskinie pod ruinami, to się stało. Przez lata

wywoził aparaturę, drut, obwody, androidy i co się tylko dało z tego laboratorium, czy co to tam było. Trzeba mu przyznać, Ŝe trzymał wszystko Ŝelazną łapą i nikogo tam nie wpuścił. To był jego interes, a nikomu drań nie ufał. Bo i niby dlaczego miałby ufać? Interesy to interesy. Nawet mnie nie powiedział, gdzie jest wejście!

- Nie szukałeś go, gdy odleciał? - Pewnie, Ŝe szukałem! - Pionowe źrenice zapytanego rozszerzyły się z oburzenia.

- Myślisz, Ŝe jestem głupi, czy co? Na miniaturową scenę wdrapała się nowa para tancerzy i zaczęła podrygiwać do

rytmu jeszcze starszego i jeszcze bardziej zuŜytego nagrania Pekkie Blu i Starboys. Han skrzywił się boleśnie.

- Sprawdziliśmy dokładnie piwnice tej dziury - podjął Kemp. -I jego chałupy przy ulicy Malowanych Drzwi. W końcu zrobiliśmy głębokościowe skanowanie. I co? I nic. Ani złota, ani ksylenu. Nawet za wypoŜyczenie skanera nie mieliśmy, cholera, czym zapłacić. Musiał wyczyścić wszystko, zanim...

Urwał nagle, toteŜ Solo dokończył za niego: - Zanim odleciał? Co się właściwie z nim stało? - Nie wiadomo. - Bran ściszył głos, zezując nerwowo na barmana obsługującego

wysoką Murzynkę. - Ta kobieta, co wynajęła jego dom, mówi, Ŝe konto, na które wysy-ła czynsz, zmienia się parę razy do roku, więc wychodziłoby, Ŝe Nubblyk przed czymś ucieka. Ale zanim zniknął, powiedział... powiedział coś o Ręce Imperatora.

Solo uniósł lekko brwi - Mara jakoś zapomniała mu o tym powiedzieć ostatniej nocy.

- Ta-ak? - spytał uprzejmie pamiętając, Ŝe Kempie nigdy nie potrafił trzymać języ-ka za zębami.

- Powiedział, Ŝe Ręka Imperatora jest na planecie, a on boi się o swoje Ŝycie. - Kempie pochylił się tak blisko, Ŝe ostatnie trzy kolejki dało się bez trudu zidentyfiko-wać z jego oddechu. - Ja myślę, Ŝe on po prostu zabrał, co mógł, i prysnął.

- Ile mógł ze sobą zabrać? Ponoć tego tam było sporo... - Jakie sporo? - Tamtego aŜ wyprostowało. - Lata tym handlował. A jak prześwie-

tlili śmy ruiny i dom, to nic nie było. Skanowaliśmy w górę, w dół, do tyłu i na boki, i nic. PrzecieŜ mi nie powiesz, Ŝe skaner tyle razy nawalał, co?

Dzieci Jedi 210

Han zdecydował, Ŝe mu nie powie, bo i tak mijałoby się to z celem: sam ledwo wierzył w wątpliwości Leii co do dziwnego zachowania androidów i innego sprzętu.

- Mubbin w to nie uwierzył - dodał nowy głos i Han czym prędzej się odwrócił. Mówiącym był Omwat wyglądający jak dziecko, ale o oczach tysiącletniego star-

ca, zatrudniony tu od dawna w charakterze stręczyciela. - Mówię o Whiphidzie, który pracował dla Slyte'a - wyjaśnił Omwat. - Mubbin mu

było. Zawsze mówił, Ŝe na dole zostało ładunków na parę pełnych kursów... - Mubbin opowiadał bzdury - przerwał mu pospiesznie Kempie z błyskiem winy w

oczach. - TeŜ słyszałem, jak bredził o tym... - Był kumplem Druba McKumba, nie? - Han skierował pytanie do Omwata, mając

przed oczami coś, co kiedyś było Whiphidem, a co poprzedniego dnia zabił Chewbac-ca.

- Mój znajomek był z Drubem, kiedy zeszli do tej studni w ruinach szukając Mub-bina - odparł zapytany. - Drub był przekonany, Ŝe polazł tam po to, co zostało i juŜ nie wyszedł. Niektórzy odmówili mu pomocy, gdy oznajmił, Ŝe pójdzie go szukać.

- Szukaliśmy przecieŜ skanerem - obruszył się Bran. - Ale Druhowi to nie wystar-czyło i uparł się...

- Zaraz - wtrącił się Han. - Przeskanowali tunele na oznaki Ŝycia? - Z pokoju, w którym była studnia. - Omwat, jak wszyscy z jego rasy, miał wyso-

ki, słodki głos. - Mój znajomek był łowcą skarbów i miał Speizoc g-2000 zdjęty z im-perialnego statku badawczego klasy Carillion. To cudo potrafiło znaleźć gamorreań-skiego morrta w kilometrze sześciennym permabetonu!

- A znalazło krecze i dziury z mazią, czy jak się tam to Ŝywe błoto nazywa. - Kempie wypuścił chmurę śmierdzącego dymu. -Drub skanował trzy razy: szukając Whiphida, złota i ksylenu. Nie znalazł nic. Tak samo jak pod domem Slyte'a, tyle Ŝe tam szukał głównie wejścia do tunelu.

- A co naopowiadał tej babie, Ŝe go wpuściła? - zainteresował się Han z uśmie-chem.

- Miss Rogandzie? - Omwat uśmiechnął się takŜe. - śe mają meldunki o pojawie-niu się złośliwego robactwa i sprawdzają kaŜdą piwnicę i fundamenty postawione przez Mluków w mieście. Jeszcze im pomagała i częstowała herbatą.

- Roganda? - Han poczuł, jak coś lodowatego maszeruje mu po plecach. - Chcesz powiedzieć, Ŝe to ona wynajęła dom Nubblyka?

- PrzecieŜ ci mówiłem. - Kempie skupił zainteresowanie na tancerzach. - Napraw-dę ładna sztuka. Mogłaby zrobić majątek, ale w tej dziurze nie ma miejsca z odpowied-nią dla niej klasą. Choć moŜe nie musi zarabiać: forsy majak lodu. Zjawiła się z miesiąc albo dwa po zniknięciu Slyte'a mówiąc, Ŝe dobiła z nim targu i wynajęła od niego dom. Z tego, co mówiła wychodziło, Ŝe znają się dobrze, a nigdy bym go o takie znajomości jak z tą panienką nie podejrzewał...

Leia została umieszczona w sporym pokoju z oknem, przez które wpadało słabe dzienne światło. Mimo to lord Garonnin włączył panele jarzeniowe w suficie.

Page 106: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 211

- Jeśli taka wola Waszej Wysokości, proszę spróbować - zachęcił widząc, co ją najbardziej zainteresowało.-Zainstalowano je, gdy jeszcze nie było kopuły, i wygląda, jakby gotowe było oprzeć się praktycznie wszystkiemu.

Leia zignorowała tę uwagę oraz obecność Irka i Rogandy w drzwiach i podeszła do okna umieszczonego w skalnym wklęśnięciu, dzięki czemu z dołu było zupełnie niewidoczne. Z góry zasłaniał je nawis skalny, z którego zwieszały się girlandy pnączy skutecznie maskując wydobywające się nocą światło. O jakieś dziesięć metrów w dole i z prawej widać było szczyt zrujnowanej wieŜy. Przypomniała sobie, Ŝe z wieŜy widzia-ła obrośnięty nawis, jakich zresztą było wiele na skalnej ścianie, ale do głowy jej nie przyszło, Ŝe moŜe to być coś więcej niŜ wygląd sugerował. Ciekawe, ile takich skrytych okien jest jeszcze w skale i jak dalece jest podziurawiona korytarzami i pokojami? Gdy przekrzywiła odpowiednio głowę, była w stanie dostrzec podnóŜe, gdzie wtedy widzia-ła bawiące się dzieci, a dalej jezioro mgły i czubki drzew, nad którymi unosiły się wi-szące plantacje na plątaninie kratownic. Dostrzec nawet mogła ogrodników - głównie Chadra-Fanów czy Verpinów, gdyŜ uprawy były zbyt delikatne, by zdać się na automa-ty - poruszających się po pomostach czy drabinkach linowych łączących poszczególne plantacje ze sobą lub z magazynami.

- Nadal uwaŜam, Ŝe powinniśmy umieścić ją w którymś z niŜszych pokojów - odezwał się Irek, odgarniając włosy sięgające ramion i bardziej kręcące się niŜ matki.

Cerę, podobnie jak ona, miał bladą i podobnie jak ona ubrany był prosto, ale ze smakiem. Z zachowania sądząc uwaŜał się za kogoś, wokół kogo kręci się jeśli nie wszechświat, to na pewno świat. Leia znała ten typ arogancji z czasów spędzonych na dworze: Irek pasowałby tam wręcz idealnie.

- Zresztą dalej nie widzę sensu, by ją trzymać przy Ŝyciu - dodał ze spojrzeniem, które było prawie obelgą.

- NiezaleŜnie od zajmowanej pozycji we władzach Nowej Republiki, Jej Wysoko-ści naleŜy się szacunek jako córce jednego z wielkich rodów - zmroził go lord Garon-nin.

Irek otworzył usta, a Drost Elegin skrzywił się leciutko, lecz wystarczająco, by uzmysłowić wszystkim, jaką opinię ma o matce i jej pierworodnym. Roganda po-śpiesznie połoŜyła Irkowi dłoń na ramieniu i powiedziała:

- Chwilowo, synu, Jej Wysokość jest naszym gościem. A gość ma swoje prawa, których kaŜdy gospodarz winien przestrzegać.

Leia ledwie stłumiła uśmiech - ostatnią, która przy niej uŜywała takiego tonu, była ciotka Rouge. Wypowiedź adresowana naturalnie była nie do Irka, ale do Elegina, by udowodnić mu, Ŝe Roganda wie, jak naleŜy właściwie postępować. Sądząc po minie Drosta, był to chybiony wysiłek.

- Ale... - Irek spojrzał na matkę, potem na Garonnina, w końcu na Leię i zamilkł, jednakŜe jego oczy wyraźnie mówiły, co o tym myśli.

- Czas, abyśmy zajęli się pozostałymi gośćmi! - przypomniała Roganda. - W końcu zawsze moŜemy ją zabić później - stwierdził Irek i spytał przenosząc

wzrok na Garonnina: - Schwytano juŜ tego jej robota?

Dzieci Jedi 212

- Trwa przeszukiwanie tuneli do samego lądowiska - odparł z godnością zapytany. - Daleko nie ucieknie.

- Lepiej, Ŝeby tak było - skomentował Irek i wyszedł. Roganda podąŜyła za nim przy wtórze jedwabistego poszumu sukni.

- Parweniusze - stwierdził rzeczowo Garonnin, nie trudząc się choćby słowem przeprosić, co tym bardziej uwidaczniało dzielącą ich przepaść społeczną. - Ale i tacy ludzie bywają uŜyteczni. Mając go po swojej stronie, będziemy w stanie rozmawiać z pozycji siły z wojskowymi, którzy nadal walczą o kontrolę nad resztkami Imperium. Ufam, Ŝe Waszej Wysokości będzie tu wygodnie.

Mogła sobie być głową państwa w Nowej Republice i głównym architektem Rebe-lii, ale było oczywiste, Ŝe w jego oczach pozostała córką Baila Organy i ostatnim Ŝyją-cym członkiem Rodu Organa. Ostatnią księŜniczką Alderaanu.

- Dziękuję. - Stłumiła zniecierpliwienie, jakie zawsze czuła wobec seneksowskiej arystokracji i traktując go jak równego sobie: czuła, Ŝe był najsłabszym ogniwem w łańcuchu, który obecnie ją krępował. -Doceniam pańską uprzejmość, milordzie. Mam zostać zabita?

Zamiast sarkazmu, w jej głosie słychać było ową specyficzną mieszankę godności i noblesse oblige, z którą, jak ją nauczono, urodzone damy przyjmują kaŜde nieszczę-ście, od ludobójstwa po za-plamiony obrus.

- Według mnie, Wasza Wysokość będzie znacznie uŜyteczniejsza jako zakładnicz-ka niŜ jako męczennica - odparł po chwili wahania.

Skinęła lekko głową, przysłaniając oczy rzęsami - lord Garonnin pochodził z klasy nie mającej w zwyczaju mordowania zakładników, czego nie moŜna było powiedzieć o Rogandzie i jej synu.

- Dziękuję, milordzie. Podziękowania naleŜały się teŜ ciotce Rouge, ale raczej trudno byłoby je przeka-

zać. Garonnin skłonił się i wyszedł. Zanim jeszcze zasuwy zaskoczyły ze szczękiem, Leia wzięła się do przeszukiwa-

nia pomieszczenia. Było skąpo umeblowane: łóŜko z drewna zaopatrzone w staromod-ny, wypchany materac i takąŜ poduszkę, z której miejscami wyłaziła poŜółkła gąbka, biurko - takŜe drewniane i doskonale wykonane, ale z całkowicie pustymi szufladami, i obrzydliwe plastikowe krzesło. Poza nimi była jeszcze zasłonięta wnęka z urządzeniami sanitarnymi i drąŜkiem, na którym niegdyś wieszano ubrania. Wszystkie meble miały normalne proporcje, a sanitariaty naleŜały do typu przeznaczonego dla ludzi.

Pomieszczenie, wycięte w skale, miało wygładzone, ale nie wykończone ściany. Drzwi były metalowe i znacznie nowsze niŜ reszta, a ślady po starych zawiasach wska-zywały, Ŝe poprzednio nie przeznaczono tego lokalu na więzienie. śałowała, Ŝe nie zna czasu rozkładu gąbki, bo wtedy mogłaby coś powiedzieć o wieku przynajmniej niektó-rych przedmiotów. Temperatura była niska: znajdowali się ponad gorącymi źródłami i gdyby nie kombinezon, z pewnością drŜałaby z zimna.

Ciekawe, dla kogo urządzili tu więzienie? Szczęknęły odsuwane zasłony.

Page 107: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 213

Równocześnie w uszach jej zabrzęczało i poczuła się senna -przez moment nic nie było waŜniejsze od łóŜka i zamknięcia oczu...

Ktoś uŜywał Mocy, by ją uśpić! Zrozumienie podziałało skuteczniej od kubła zimnej wody. Skoncentrowała się i z

pewnym trudem zneutralizowała to oddziaływanie. I odeszła od drzwi wiedząc, kto w nich stanie.

- Nie śpisz? - Irek nie ukrywał zdziwienia. Uzbrojony był w miecz i blaster, ale Leia nie zrobiła kroku w stronę drzwi, nie

mając zamiaru czegokolwiek mu ułatwiać, a zwłaszcza własnej egzekucji. - Nie jesteś tu jedynym, który potrafi uŜyć Mocy. Przyglądał się, mierząc ją z góry na dół pogardliwym spojrzeniem. Miał czterna-

ście, moŜe piętnaście lat i powaŜnie wątpiła, by własnoręcznie wykonał miecz świetlny, który nosił. Ciekawe, skąd lub od kogo go dostał.

- Nazywasz takie coś uŜyciem Mocy? - parsknął i odwrócił się stając twarzą do łóŜka i koncentrując wzrok na ścianie nieco na prawo od niego.

Poczuła nagły ruch Mocy, naznaczony piętnem ciemnej strony. Tam, gdzie przed chwilą była jednolita ściana z czerwonawego kamienia, widniał kwadratowy otwór o boku mniej więcej pół metra.

- Nigdy czegoś takiego nie widziałaś, co? - zachichotał z dumą i podszedł do skrytki.

Jego dłoń cały czas pozostawała jednak w pobliŜu kolby Mastera, a Leia zdawała sobie sprawę, iŜ bez przerwy była obserwowana. Irek nie lubił, gdy ktoś mu się sprze-ciwiał, a co więcej, przekonany o własnej racji, najprawdopodobniej nie uwierzyłby w Ŝadnym wypadku, Ŝe mógłby się mylić.

Był przekonany, Ŝe jej śmierć stanowiłaby rozwiązanie problemu i po prostu cze-kał na okazję, by strzelić jej w plecy, gdyby tylko mogło to wyglądać na próbę uciecz-ki.

Wyjął ze skrytki czarny plastenowy woreczek i skinął głową, a ściana zamknęła się jednolicie. Chłopiec spojrzał na Leię z uroczym uśmiechem.

- Nawet matka o niej nie wie - powiedział, wyraźnie z siebie zadowolony. - A gdyby wiedziała, i tak nie potrafiłaby jej otworzyć. Matka zresztą w ogóle wie mniej, niŜ jej się wydaje. Myśli na przykład, Ŝe nie potrafię sobie z tym poradzić, albo Ŝe nie zdołam uŜyć Mocy tak, by zmienić to w inne źródło siły. Mając Moc po swojej stronie, mogę wszystko zmienić w źródło siły. Jeszcze się przekonają!

„To" było znajomym woreczkiem - identyczny znajdował się w pokoju zabaw, a podobne Leia pierwszy raz widziała, gdy Tomla El opróŜniał kieszenie Druba.

Obserwowała go bez słowa, gdy szedł do drzwi. Nagle odwrócił się, bez śladu po-przedniej wesołości.

- Dlaczego twój robot mnie nie posłuchał? - A dlaczego miałby cię posłuchać? - odparła pytaniem na pytanie. - Bo mam Moc. Mam siłę.

Dzieci Jedi 214

Przekrzywiła głowę spoglądając na niego w milczeniu. Najśmieszniejsze było, Ŝe nie musiała nic mówić, a on nie mógł powiedzieć, Ŝe się myli, nie mówiąc jej, jak uzy-skał tę siłę.

- Dziwka! - syknął w końcu i wypadł na korytarz zatrzaskując za sobą drzwi. Leia straciła piętnaście minut, by otworzyć skrytkę w ścianie. Spociła się przy tym

i rozbolała ją głowa, ale postawiła na swoim. To, co trzeba było zrobić, wyczuła, gdy Irek ją otwierał, ale nie było to łatwe. Skrytka znajdowała się w bloku skalnym zakry-tym płytą, którą naleŜało wysłać w inny wymiar przy uŜyciu Mocy. Była stara i została sporządzona przez Jedi o ogromnej wiedzy i sile. Zadanie omal nie okazało się ponad jej siły - gdy otworzyła skrytkę, czuła się jakby ćwiczyła z mieczem przez godzinę albo biegła przez bagno.

Nieco drŜącymi rękoma sięgnęła do wnętrza. Na dnie było trochę rozsypanego kremowego proszku - yarrock. Specyfik bez trudu osiągalny w kaŜdym porcie ko-smicznym. Jeśli Irek był choć trochę podobny do zwariowanych i zdecydowanych na samozniszczenie pensjonariuszek Alderaańskiej Akademii dla Młodych Dam, to miał torebki z proszkiem poukrywane wszędzie. Wyjaśniałoby to, jakim cudem Drub do nich dotarł i zyskał częściową poczytalność.

Oprócz proszku, w schowku znajdował się plik kartek z flimsiplastu, zwój drutu, para niewielkich lutownic pistoletowych i garść ksylenowych obwodów. I złoty pier-ścień, który po wytarciu z kurzu okazał się symbolem honorowego tytułu na uniwersy-tecie w Coruscant. Wciśnięte w najciemniejszy róg były tam jeszcze dwie rzeczy: złota plakietka pochwalna Instytutu Magrody'ego i damska rękawiczka ze złotej siateczki.

Oszołomiona tą róŜnorodnością Leia sięgnęła po notatki i zamarła, widząc na ostatniej stronie podpis:

Nasdra Magrody. Skulona przy oknie, czytała z dziwną mieszaniną uczuć - prawie Ŝalu i satysfakcji

z tego, co spotkało autora notatek. I to nie tak wiele lat temu. Do notowania Magrody wykorzystał drugie strony jakichś schematów elektronicznych, które oglądane pod światło przebijały nieco, tworząc skomplikowany, czarny wzór na jasnozielonym tle niczym palimpsest - alegoria tragedii. Na swój sposób Magrody okazał się równie na-iwny jak Qwi Xux. I w końcu jedyne, na czym mógł pisać, to były jego własne prace... Patetyczne.

Do dziś nie wiem, czy Palpatine wiedział. Powinienem podejrzewać, albo wiedzieć, albo domyślić się. Dlaczego

konkubina Imperatora, pławiąca się w przyjemnościach i przywilejach oraz nie mająca nic do roboty poza troszczeniem się o własne piękno, zaintereso-wała się nagle średnio atrakcyjną Ŝoną profesora robotyki, jeśli nie z powodu jakiejś intrygi? Nigdy nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się w pałacu, na podchody i roszady wokół Imperatora, na ciągłe gry o władzę, w których prym

Page 108: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 215

wiodły Ŝony, kochanki i konkubiny. NajwaŜniejsza z gier naturalnie dotyczyła tego, kto będzie matką spadkobiercy Palpatine 'a.

UwaŜałem to wszystko za bzdury i marnowanie czasu niegodne naukow-ca.

I zapłaciłem wysoką cenę za głupotę i ignorancję. Mam jedynie nadzieję, Ŝe Elizie oraz Shenna, nasza córka, nie będą takŜe

zmuszone jej zapłacić. Leia zamknęła oczy i przerwała lekturę - wszystkie meldunki, jakie otrzymała po

zniszczeniu Alderaanu i potem Gwiazdy Śmierci, zakładały, Ŝe Magrody zniknął do-browolnie, pracując najprawdopodobniej nad kolejnym pomysłem Imperatora. Zniknął zaś, bojąc się zemsty Rebeliantów za to, co juŜ skonstruował. Naturalnie tak twierdzili ci, którzy nie dopuszczali myśli, Ŝe Leia była odpowiedzialna za śmierć naukowca.

Będąc w niewoli Vadera, najbardziej się bała, Ŝe Bail Organa ugnie się, by ją ura-tować, i zgodzi się pracować dla Imperatora. Nie wiedziała, czy tak by się stało, bo-wiem nigdy nie zaproponowano mu tej moŜliwości.

Mon Mothma uśmiałaby się do łez, jak sądzę, widząc łatwość, z jaką

sprowadzili mnie w miejsce, w które chcieli. Sam bym się uśmiał, gdyby nie to, Ŝe celem było zmuszenie mnie do zrobienia czegoś bardzo złego. Miałem na-dzieję, Ŝe chcą, abym coś dla nich opracował i zwolnią obie, a mnie wysadzą na jakiejś odległej planecie, gdy będę im posłuszny. W końcu ktoś by mnie tam znalazł...

Byłem głupszy, niŜ sądziłem. Roganda Ismaren powiedziała mi, Ŝe rozkaz wydał Imperator. Miała ze

sobą kilku wojskowych, ale Ŝaden nie był w mundurze - teraz sądzę, Ŝe przeku-piła ich, albo oszukała, tak jak mnie. Była dobra i w finansach, i w szantaŜu, uŜywając obu, by osiągnąć cel, jaki sobie zamierzyła. W całym tym przedsię-wzięciu większą rolę odgrywały pieniądze niŜ ludzie: najnowszy i najlepszy sprzęt, najnowsze oprogramowanie, a tylko dziesięciu czy dwunastu straŜni-ków.

Choć i mnie, i im powiedziała, Ŝe wszystko odbywa się w imieniu Impera-tora, nigdy nie zetknąłem się z choćby strzępkiem dowodu czy świadkiem, który potwierdziłby, Ŝe Palpatine miał z tym jakikolwiek związek.

Zresztą to i tak bez znaczenia. Nie wiem nawet, na jaką planetę mnie zabrali. Ani na jakiej przebywają

Elizie i Shenna. Okno było najcieplejszym rejonem całego pomieszczenia, ale i tak zrobiło jej się

zimno. Przypomniała sobie pewną noc na Ithor, gdy siedzieli przy fontannie na dachu gościnnej rezydencji i Han pokazywał Jainie i Jacenowi, która gwiazda jest słońcem Coruscant. Na Coruscant nocne zorze skutecznie uniemoŜliwiały amatorską astrono-

Dzieci Jedi 216

mię, ale na Ithor nie było nawet miejskich świateł i niebo dosłownie było usiane gwiaz-dami.

Większość z nich miała jakieś systemy planetarne, choć nie wszystkie nadawały się do Ŝycia - chyba Ŝe po niesamowicie kosztownej adaptacji. Mniej niŜ dwadzieścia procent zostało zbadanych i naniesionych na mapy, ale i tak były ich miliony. Przed zjawieniem się Druba McKumba ona sama nie znała nawet nazwy Belsavis.

Planet było tak wiele. A Ŝycie było krótkie.

Ich Ŝądanie było proste. Moje zdolności, których istnienia, jak dotąd są-dziłem, nikt nie podejrzewał, spowodowały, Ŝe zająłem się starymi zapiskami Jedi i eksperymentowałem z psychicznymi efektami przypisywanymi przez nich polu energetycznemu zwanemu Mocą.

Leia osłupiała - Magrody miał zdolność posługiwania się Mocą? Nie miała o tym pojęcia, Cray zresztą teŜ nie, a biorąc pod uwagę stosunek Impe-

ratora do Jedi, w czym niestety nie był osamotniony - trudno było się dziwić, Ŝe Ma-grody starannie ten talent ukrywał.

Przypuszczam, Ŝe osiągnąłem spore sukcesy w doświadczeniach z moŜli-

wością wpływania na to połę samą koncentracją myśli. Jest to zdolność, jak sądzę, dziedziczna i nie ograniczona wyłącznie do przedstawicieli gatunku ludzkiego. Wydawało mi się, Ŝe skutecznie zamaskowałem wyniki badań, ale Roganda (albo Imperator) musieli wydedukować, Ŝe wiem znacznie więcej o kierunkowaniu fal myślowych, z moich artykułów w „Journal of Energy Phys-ics''! Powinienem był to przewidzieć...

Zainteresowała mnie ta część legendy czy tradycji głosząca, Ŝe mimo opanowania Mocy, Jedi nie potrafili wpływać na androidy czy inne urządzenia mechaniczne. Biorąc pod uwagę naturę subelektronicznych synaps, wysunąłem teorię, iŜ wszczepiony subelektroniczny konwerter, umieszczony chirurgicznie w mózgu kogoś o dziedzicznych zdolnościach do koncentrowania fal myślo-wych, mógłby umoŜliwić mu (czyjej) po odpowiednim treningu oddziaływanie na elektroniczne urządzenia na poziomie synaptycznym. Skomplikowanie ta-kich urządzeń byłoby jedynie utrudnieniem czysto technicznym, gdyŜ oddziały-wać moŜna by było na kaŜdy, nawet najbardziej złoŜony rodzaj urządzenia, włącznie ze sztuczną inteligencją.

Leię olśniło do końca - moŜe Irek był faktycznie synem Imperatora, choć biorąc

pod uwagę podeszły wiek tego ostatniego oraz zdolności Rogandy do bezwzględnego osiągania zamierzonych celów, nawet za cenę oszustwa, nie wydawało się to prawdo-podobne. A zresztą zdolność władania Mocą i tak dziedziczył po niej, Palpatine nie był do tego niezbędny.

Page 109: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 217

Biorąc pod uwagę dworskie zwyczaje, gdzie strach i groźba były na porządku dziennym, a intryga goniła intrygę, moŜna było sobie wyobrazić, Ŝe Roganda przed urodzeniem dziecka nie miała łatwego i bezpiecznego Ŝycia - Leia co prawda nie pró-bowała nawet wyobrazić sobie, ile razy i w jaki sposób próbowano ją zabić, ale z całą pewnością wielokrotnie i pomysłowo. Skoro przeŜyła, musiała być wytrawną kłamczy-nią, szantaŜystką i manipulatorką. Inaczej jeśli nie ona, to na pewno jej syn by nie prze-Ŝył.

A kiedy juŜ miała syna, wzięła sprawy w swoje ręce. Leia, gdyby planowała długo i dokładnie, prawdopodobnie nie zdołałaby wymy-

ślić bardziej złośliwej i dotkliwej zemsty na nauczycielach konstruktorów Gwiazdy Śmierci. Nasdra Magrody, któremu regularnie podawano narkotyki osłabiające wolę i poddawano obróbce psychicznej, by nie próbował uciekać, przetrzymywany był w komfortowych warunkach na planecie o tak nie sprzyjającej dla człowieka ekosferze, Ŝe wyjście za pole magnetyczne otaczające willę oznaczało pewną i bolesną śmierć naj-później po paru godzinach. Ilość i rozmaitość przenoszonych przez owady wirusów była tam przeraŜająca, a prawie wszystkie były śmiertelne dla człowieka.

Dobrze, Ŝe byłem juŜ pod wpływem telezanu, gdy postanowili zademon-

strować mi, co grozi przy próbie ucieczki. Nie wiem, kogo i za co przywiązali za ochronnym polem - twierdzili, Ŝe za karą, ale to o niczym nie świadczy. Oprawcy nosili hermetyczne kombinezony.

MęŜczyzna wyglądał normalnie przez dwie godziny -potem zaczął puch-nąć i rozkładać się: było to tuŜ po zachodzie słońca. Zmarł krótko przed świ-tem. Gdyby nie narkotyki - zwariowałbym. A jeśli nie, to na pewno nie spałbym tej nocy. Ani Ŝadnej innej przez cztery lata przebywania na tej upiornej plane-cie. Regularnie dostarczali mi holonagrania Ŝony. Było mi wygodnie - o nic nie miałem się martwić, na wolności mi nie zaleŜało pod wpływem aplikowa-nych środków, a jedyne, co mnie interesowało, to poprawa techniki umoŜliwia-jącej kontrolowanie subelektronicznych synaps. Sądzę, Ŝe faszerowany narko-tykami nie zwróciłem uwagi, Ŝe twarz czy włosy Ŝony i córki nie zmieniły się, a przecieŜ wiedziałem, Ŝe Shenna z dziewczyny powinna wyrosnąć na kobietę. Zresztą jej nagrania bardzo szybko przestali mi dawać.

Jednak i to niespecjalnie mnie wzruszało. Specyfiki były naprawdę dobre. Trening Irka zaczął się, gdy miał siedem lat, a z tego, co Magrody pisał, chłopak

znał juŜ podstawy, bo nauczono go, jak posługiwać się Mocą, a raczej ciemną stroną Mocy. Przy uŜyciu technik przyspieszonego nauczania, które Magrody stworzył na potrzeby orbitalnej sfery edukacyjnej krąŜącej wokół Omwat, w wieku dwunastu lat Irek wiedział tyle, Ŝe zdał egzamin z zaawansowanej fizyki subelektronowej i technik motywacyjnych androidów. Za jaką cenę, Leia wolała się nie zastanawiać, doskonale pamiętając, co wyprawiała i jak wyglądała Cray uŜywając tych samych technik.

Dzieci Jedi 218

Wyjaśniła się teŜ kwestia coraz większej liczby awarii wśród androidów: dwuna-sto- czy trzynastoletni chłopak musiał na czymś ćwiczyć. To nie były Ŝadne awarie, po prostu zmieniał ich zachowanie i podporządkowywał je swojej woli.

Roganda wspomniała coś o wyobraŜeniu sobie schematów i Leia znała juŜ sposób, w jaki Irek osiągał swój cel. Biorąc pod uwagę, Ŝe kaŜdy okręt miał mniej lub bardziej skomplikowaną mechaniczną inteligencję, perspektywy były naprawdę przeraŜające...

Chewbacca naprawiając Artoo nie złoŜył go idealnie tak samo i to wystarczyło, by Irek utracił - a co waŜniejsze nie potrafił odzyskać - kontrolę nad robotem. To była najwaŜniejsza wiadomość, którą musiała przekazać Hanowi, gdyŜ stanowiła sposób obrony przed zagroŜeniem, którego nikt się nie spodziewał. Nikt przecieŜ dotąd nie potrafił myślą sterować androidami.

Nikt przed Irkiem. Przypomniała sobie ostrzeŜenie Druba, Ŝe zamierzają ich wszystkich zabić, i swoją

pierwszą noc na dworze. Irek musiał mieć wtedy co najmniej cztery lata, a Roganda, zamiast zostać oficjalną Ŝoną Imperatora jako matka jego spadkobiercy, przygotowy-wała własną grę i realizowała swoje przebiegłe plany. A jeśli pozycja Ŝony Imperatora była dla niej zbyt niska, czy zbyt słaba... wnioski nasuwały się same. PrzeraŜające.

Z drugiej strony niemoŜliwością było, by Palpatine nie orientował się, co się dzie-je, i pozwolił istnieć takiej sile, nie uŜywając jej do własnych celów. Wiele wskazywało na to, Ŝe Roganda była przyzwyczajona do działania w imieniu Imperatora.

Następną zagadką było, jak Roganda trafiła do Imperatora i czy to on przeciągnął ją na ciemną stronę, tak jak z Anakina Skywalkera zrobił Vadera, czy teŜ sama go po-szukała, widząc los rycerzy Jedi, którzy nie chcieli podporządkować się jego woli. Być moŜe niesłusznie, za to z coraz większym przekonaniem, Leia podejrzewała to drugie.

Patrząc z perspektywy czasu musiała przyznać, Ŝe była wyjątkowo naiwna, tak wówczas na dworze, jak i później, dopóki wierzyła w prawa, reguły i zasady sprawo-wania władzy. Była niepoprawną optymistką, pełną republikańskich idei wszczepio-nych przez ojca i zupełnie nie zdającą sobie sprawy z tego, jak wygląda prawdziwa polityka i władza. Oczy otworzyło jej dopiero rozwiązanie Senatu przez Imperatora i znalezienie się w mocy Vadera.

Przyznać teŜ musiała, Ŝe Roganda jakby w pewien sposób przewidziała rozwój

wydarzeń, gdyŜ po śmierci Palpatine'a powstała dziura, z której skorzystała większość dowódców i wysokich oficjeli - kaŜdy chciał zagarnąć dla siebie jak najwięcej władzy i ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłby kaŜdy z nich, był nieletni następca Imperatora. Gdyby Irek nie zginął jako niemowlę, to prawie na pewno zginąłby w tym burzliwym okresie...

Chłopak ma teraz trzynaście lat i jego władza nad androidami rośnie z

dnia na dzień, podobnie jak wykorzystanie rozmaitych artefaktów Jedi, których dostarcza mu matka. MoŜe wpływać na wskazania skanerów i jest na bieŜąco z rozwiązaniami konstrukcyjnymi i schematami wszystkich głównych producen-tów, toteŜ bawi się, psując rozmaite urządzenia. Matka wymaga od niego wiele i konsekwencją jest, jak się obawiam, Ŝe wmówił sobie, iŜ zwiększa swe moŜli-

Page 110: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 219

wości poprzez uŜywanie narkotyków. Matka tego nie pochwala i sądzę, Ŝe chłopiec sięga po te środki, by zrobić jej na złość.

Dopiero teraz widzę, co stworzyłem... Mon Mothmę, mego przyjaciela Baila i pozostałych, którzy próbowali mnie przekonać, bym im pomógł po-wstrzymać Palpatine 'a, mogę jedynie błagać o zrozumienie, gdyŜ zdaję sobie sprawę, Ŝe czegoś takiego jak to, co zrobiłem, nie moŜna wybaczyć.

Postaram się w jakiś sposób przekazać wam te notatki. Jeśli mi się nie uda, obawiam się, Ŝe wszyscy będą o mnie jak najgorszego zdania. Próbowa-łem podjąć najlepsze decyzje z moŜliwych... obyście nigdy nie mieli okazji zo-baczyć, z jakimi rezultatami.

Z poczuciem winy Nasdra Magrody Leia zwinęła notatki w ciasny zwitek i wsunęła do kieszeni kombinezonu. Magrody miał rację - nikt w galaktyce nie miał o nim dobrej opinii, ale to akurat

nie było jej zmartwieniem... Roganda nie uczestniczyła w wyścigu do władzy - być moŜe dlatego, Ŝe Irek był zbyt młody, by uŜyć swych zdolności, albo dlatego, Ŝe admi-rał Thrawn nie lubił jej i miał coś, czego nie dało się zakwestionować: na przykład wynik porównania DNA Imperatora i Irka wykluczający ojcostwo Palpatine'a.

A moŜe po prostu Thrawn tak jej nie cierpiał, Ŝe nie chciał mieć z nianie wspólne-go.

Jeśli tak było, zgadzała się z nim bez zastrzeŜeń. Plany Rogandy były długofalowe, toteŜ przybyła w miejsce, które pamiętała z

dzieciństwa i wiedziała, Ŝe moŜe tam w spokoju dokończyć edukacji syna, nie zwraca-jąc niczyjej uwagi.

A kiedy zakończy edukację, nie da się dłuŜej nie zwracać na niego uwagi. Wreszcie teŜ zrozumiała, do czego Roganda przygotowywała swego syna - by-

najmniej nie do zajęcia miejsca Palpatine'a. Roganda chciała wychować nie następnego Imperatora, ale następnego Dartha Vadera.

Dzieci Jedi 220

R O Z D Z I A Ł

19 - Panie Luke'u? - Głos był wyjątkowo uparty i dziwnie znajomy.-Panie Luke'u! Musiał się obudzić, mimo Ŝe w mroku było tak miło i spokojnie. - Proszę, panie Luke'u... Wiedział, Ŝe jeśli przekroczy kruchą granicę, czekać na niego będzie ból, zmęcze-

nie i kłopoty. Znacznie lepiej było pozostać nieprzytomnym i odpocząć. Potrzebował odpoczynku, bo bez niego cała Moc, jaką skupiał na leczeniu rany, była marnotraw-stwem, tak jak próba napełnienia dziurawego garnka wodą. Zmęczenie i stres potęgo-wały ból rany, złamanej kości i przerwanych ścięgien. A sny nie były takie nieprzyjem-ne. Callista... zasnął po tym, jak się obejmowali, nadal trzymając ją w ramionach.

Widział ją na Chad, gdy płynęła za smukłym czarno-brązowym cy'eenem albo sie-

działa na boi oglądając zachód słońca w morzu. Usłyszał fragment znanej juŜ rozmowy dotyczącej jego znajomości Jawów i

Jeźdźców Tusken... Tylko Ŝe nie znajdowali się w ciemnej kabinie i nie rozmawiali za pomocą monito-

ra. Siedzieli razem w jego starym T-70, którego sprzedał za pół darmo, byle mieć czym zapłacić za przelot swój i Bena z Tatooine...

Zaskoczyło go, Ŝe wtedy jej nie znał, Ŝe nie znał jej zawsze. Byli na skałach ponad Kanionem śebraków, oglądając przez starą makrolornetkę

spokojny marsz stada banthów na przeciwległej grani. Poruszały się szybciej, niŜ moŜ-na było podejrzewać, a suchy wiatr powiewał piaskowej barwy szatami ich jeźdźców.

- Nikt nie potrafi rozróŜnić, czy to wyprawa łowiecka, czy szczep zmieniający obozowisko - powiedział podając jej lornetkę. - Nigdy nie potrafiono tego rozróŜnić. Nikt nigdy nie widział dzieci Jeźdźców Tusken, nikt teŜ nie wie, czy kobiety takŜe są wojownikami i czy w ogóle istnieją u nich dwie płcie. Głównie dlatego, Ŝe kiedy wi-dzisz ludzi piasku, to albo do nich celujesz, albo uciekasz, jak najszybciej.

- Nikt nie próbował się z nimi zaprzyjaźnić? - Nadal nosiła szary kombinezon, w którym widział ją w hangarze, ale twarz miała czystą, bez śladu obraŜeń i wyglądała na bardziej wypoczętą i mniej przygnębioną.

Page 111: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 221

- Jeśli próbował, to nie przeŜył tej próby. - Obejrzał dokładnie tę stronę zbocza: nie było śladu ludzi piasku, ale po nich przewaŜnie nie było śladu, aŜ do ostatniej chwi-li przed atakiem. - Był taki karczmarz w Anchorhead, który chciał ich mieć po swojej stronie, pewnie planował piractwo na pustyni. W kaŜdym razie zauwaŜył, Ŝe najczęściej napadają na ogrody, w których rosną słodkie owoce, nagotował więc wody z cukrem, Ŝeby sprawdzić, czy nie ułatwi rozmów. Wieść niesie, Ŝe popili się błyskawicznie i Ŝe im się to podobało. Zrobił więc następny kocioł i zaprosił ich. Przybyli i zabili go. Mo-Ŝe nie lubią dobrze się czuć?

- To wszystko wyjaśnia - ucieszyła się niespodziewanie. - Teraz wiadomo, skąd się wzięli!

- Co?! - To krewni mego stryja Dro. On nienawidzi dobrej zabawy i wszystkich, którzy

mają dobre samopoczucie. Roześmiał się tak lekko i radośnie, jak mu się to dawno nie zdarzyło i zawrócił po-

jazd kierując się w dół zbocza. - To by znaczyło, Ŝe twój stryj jest spokrewniony z moją ciotką Coolie... - A więc jesteśmy dalekimi kuzynami! - dokończyła i oboje zaczęli się śmiać. - Musimy się pospieszyć - spowaŜniał po chwili -jest południe, a musimy być na

miejscu o szesnastej. O szesnastej... Ocknął się z krzykiem, jakby wylądował w kadzi z kwasem. Bolało go wszystko,

jak gdyby przywaliły go ścierwa. Ledwie stłumił jęk. - Dzięki Stwórcy! - ucieszył się Threepio. - Obawiałem się, Ŝe juŜ nigdy się pan

nie obudzi! Luke odwrócił głowę - leŜał na stercie koców i płacht izolacyjnych na stole w ja-

kimś warsztacie, obok kabiny kwatermistrza, na poziomie dwunastym, oświetlonym przez lampy awaryjne. Obok stał Threepio sprawiając wraŜenie, jakby w niewielkim pomieszczeniu przemierzył co najmniej pięćdziesiąt kilometrów, chodząc tam i z po-wrotem. Android trzymał czarny pojemnik awaryjnej apteczki.

- Która godzina? - wychrypiał Luke. - Trzynasta trzydzieści siedem. - Threepio połoŜył apteczkę na stole i otworzył ją.

- Pani Callista poinformowała mnie, Ŝe został pan zaatakowany przez androidy sprząta-jące i muszę przyznać, Ŝe jestem zszokowany: Wola nie powinna w ten sposób nad-uŜywać prostych urządzeń mechanicznych. Pani Callista podała mi teŜ współrzędne, gdzie pan przebywa. Zgodnie z jej instrukcją zmieniłem panu opatrunek i dałem środek przeciwwstrząsowy oraz lekki przyspieszacz metabolizmu. Jednak, prawdę mówiąc, to mimo prawidłowo udzielonej pierwszej pomocy, nie sądzę, aby był pan w stanie wal-czyć z Gamorreanami, choć jest to naturalnie jedynie moja prywatna opinia. Nie jestem androidem medycznym. Jak się pan czuje?

- Jak po trzystukilometrowym wyścigu na przełaj z rozwalonym stabilizatorem - odparł zapytany, umieszczając na nodze ostatnie trzy perigeny, jakie zdołał znaleźć android. - Przydałaby się końska dawka tego specyfiku...

Dzieci Jedi 222

OstroŜnie poruszył ramieniem, które omal nie wypadło ze stawu podczas spotka-nia z androidami, i pomacał się po twarzy ociekającej środkiem dezynfekcyjnym. Skóra wokół skaleczeń była spuchnięta i obolała. Lewą dłoń miał solidnie przypaloną przy rozcinaniu uzwojenia i okablowania automatów. Threepio zabandaŜował ją niezbyt wprawnie i znieczulił miejscowo. Spod rozciętej skóry prawej dłoni widać było metal protezy.

- Nie wiem, gdzie teraz moŜna by znaleźć konia, proszę pana. -W głosie Threepia słychać było troskę.

- NiewaŜne. Nadajnik nadal jest na górze? - Jest - rozległ się głos Callisty w niewielkim głośniku. - AleŜ pan Luke nie jest w odpowiedniej kondycji do walki... -zaczął android. - Nie będę z nikim walczył - przerwał mu Luke. - Zaczęli śmy od niewłaściwego

podejścia do problemu. Skoro Wola moŜe tak zaprogramować androidy, aby uznały mnie za organiczny śmieć wymagający przetworzenia, albo Ŝeby Gamorreanie uznali Cray za rebeliancką sabotaŜystkę, to najwyŜszy czas samemu zająć się oprogramowa-niem.

Kiedy Luke przekuśtykał przez drzwi ładowni, musiał na chwilę przystanąć, Ŝeby

oczy przestały mu łzawić od dymu. Wioska Gakfeddów otoczona była bowiem płoną-cymi pochodniami. Oprócz dymu w powietrzu czuć było spaloną izolację i swojski smrodek świadczący o awarii systemu oczyszczania albo o rozbiciu ostatnich w okolicy androidów sprzątających. Krótko mówiąc, śmierdziało jak na śmietniku, ze wskaza-niem na pryzmę kompostową. Przed najokazalszą chatą płonęło solidne ognisko. Bully-ak przykucnęła, zajęta konstruowaniem kolczugi z czerwonych i zielonych naczyń, ukradzionych z jadalni, oraz nieśmiertelnej taśmy samoprzylepnej. Widząc Luke'a i Threepia błyszczącego w blasku ognia, chrząknęła ostro i dodała coś głośno, gestem zapraszając ich bliŜej.

- Pani Bullyak pyta, czy to jej męŜowie tak pana urządzili - przetłumaczył android i dodał po kolejnej serii kwików i chrząknięć: -Wyraziła teŜ raczej negatywną opinię o ich poziomie inteligencji i moŜliwościach seksualnych, choć, prawdę mówiąc, absolut-nie nie dostrzegam związku między uwagą a pytaniem.

- PrzekaŜ jej moje pozdrowienia i powiedz, Ŝe odkryłem sposób umoŜliwiający jej męŜom oraz innym dzikom z jej plemienia odzyskać honor w bohaterskiej walce prze-ciwko wrogom.

Maciora siadła prosto, z nagłym błyskiem w zielonkawych ślepiach otoczonych fałdami tłuszczu.

- Ona mówi, Ŝe jej męŜowie i inne dziki z plemienia zrobili się głupi i leniwi od gapienia się w ekrany i zaniedbują się w obowiązkach tak względem plemienia, jak i jej. Będzie panu wdzięczna, jeśli zdoła ich pan uwolnić od tego głupiego zauroczenia czymś, co jest w ekranach i co myśli tylko o łapaniu pasoŜytów, a nie o tym, by dzik zachowywał się jak dzik. Poza tym dodała serię drobnych detali anatomicznych i ocen poziomu intelektualnego swych męŜów, które wydają się pozostawać bez związku z omawianą sprawą.

Page 112: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 223

Luke z trudem ukrył uśmiech. Podejrzewał, Ŝe słuchająca tłumaczenia Callista takŜe doskonale się bawi.

- Spytaj ją, gdzie moŜna znaleźć jej męŜów. - Dokładnie za tobą, rebelianckie ścierwo! Obejrzawszy się, zobaczył w drzwiach Gamorrean. Ugbuz odepchnął androida,

wywracając go przy tej okazji, a dwóch innych złapało Luke'a za ramiona. - Wreszcie cię mamy! - parsknął Ugbuz. - To, co wyprawiasz razem ze swoimi re-

belianckimi sabotaŜystami... Bullyak zerwała się wrzeszcząc tak, Ŝe omal się nie opluła. - TeŜ mi odwaŜni wojownicy wyŜywający się na rannym kulasie i chodzącej ma-

szynie do mówienia! - przetłumaczył Threepio korzystając z przerwy, jaką Bullyak zrobiła dla nabrania oddechu. Nawet nie próbował wstać. - Zamiast walczyć wreszcie z tymi lubiącymi mydło i pachnidła Klaggami, uciekacie tchórzliwie jak morrty i wyko-nujecie głupie polecenia czegoś zza ekranu, co nie ma nawet na tyle odwagi, by się pokazać!

Ugbuz zawahał się - dzik toczył w nim walkę z oficerem. - Ale takie są rozkazy - wykrztusił w końcu. - To Wola. - Ta Wola chce, Ŝebyście wreszcie zachowywali się jak prawdziwe dziki - powie-

dział łagodnie głosem prawdziwego mistrza Jedi, sięgającym w głąb umysłów. - Jedy-nie będąc prawdziwymi dzikami moŜecie zostać prawdziwymi szturmowcami.

Widać było, jak w gamorreańskich łbach ten pomysł dosłownie bije się z indok-trynacją komputerową, toteŜ Luke dodał, zwracając się do Bullyak:

- Słyszałem, Ŝe Mugshub wyśmiewa się z ciebie, Ŝe masz tchórzliwe plemię, które nie chce walczyć, i nazywa cię Świńską Mamką.

Bullyak kwiknęła faktycznie jak zarzynana maciora i, jak się spodziewał, trzasnęła go na odlew - gdyby dwaj świnioludzie nie trzymali go nadal za ramiona, Luke wylą-dowałby obok androida. Udał, Ŝe zemdlał, toteŜ rozwścieczona locha kopnęła Threepia, a potem zaczęła tłuc Ugbuza i kaŜdego innego samca, jaki jej się nawinął, wywrzasku-jąc przy okazji urozmaicone przekleństwa, które Threepio dokładnie tłumaczył, wyka-zując zaskakującą znajomość detali anatomicznych.

- Ale to Wola! -jęknął Ugbuz nawet nie próbując się zasłonić. - Tak chce Wola! Threepio przetłumaczył, co według Bullyak Ugbuz moŜe sobie zrobić z Wolą i jej

zachciankami, i dodał: - Obawiam się, Ŝe to fizycznie niewykonalne. - MoŜe Wola się zmieniła - powiedział Luke z naciskiem, choć cicho - skoro zna-

lazł się sposób, byście wykonali swój obowiązek jako dziki-wojownicy. Ugbuz i pozostali rzucili się ku duŜej chacie stojącej po drugiej stronie wioski, a

Luke pomógł wstać androidowi i pokuśtykał za nimi. Znalazł ich wpatrzonych w ekran, na którym widniał pomarańczowy napis (mimo

iŜ wszystkie łącza komputerowe do ładowni zostały przecięte ponad godzinę wcze-śniej).

* Wola zdecydowała, Ŝebyście udali się windą dwudziestą pierwszą na poziom dziewiętnasty i zniszczyli tych cuchnących wszarzy, razem z ich morrtami.

Dzieci Jedi 224

Uradowane plemię omal nie stratowało Luke'a pędząc do drzwi. - O co chodzi? - warknął Ugbuz widząc, Ŝe Luke daje znak, by niosący go stanęli i

postawili go na podłodze. - To nie jest winda numer dwadzieścia jeden. śółte oczka błysnęły podejrzliwie w półmroku oświetlonego lampami awaryjnymi

korytarza. Na pokładzie nie działało normalne światło, a w powietrzu pachniało stęchli-zną. W mroku słychać było dziwne szepty, szelesty i tupoty dochodzące ze wszystkich stron, a po androidach sprzątających zostały jedynie wybebeszone korpusy pod ściana-mi. Działającego nie spotkali, odkąd znaleźli się na pokładzie, naturalnie jeśli nie liczyć Threepia stojącego w drzwiach kabiny kwatermistrza i lekko połyskującego w blasku prętów jarzeniowych przymocowanych do laski Luke'a.

- Meldunek wywiadowczy - poinformował Ugbuza i podszedł do androida, opiera-jąc się o jego metalowe ramię i naciskiem kierując go do warsztatu połoŜonego za ka-biną.

Znajdowały się tu sanie antygrawitacyjne unoszące się ze trzy metry nad podłogą dzięki dodatkowym zasilaczom wymontowanym z G-40 i dwóch Ŝyroskopowych gra-barzy, które Luke zdezaktywował. Potrzebował czegoś na wymianę - inaczej nie miałby płaszczyzny porozumienia z Jawami.

- Spokojnie tu było? - spytał cicho. - Bardzo spokojnie, panie Luke'u. Jak długo pozostaję wewnątrz perymetru zapro-

gramowanego w androidach zwiadowcach, Jawo-wie nie mogą mnie niepokoić. Propo-nuję jednak, by pan ich szybko spławił, bo im bardziej osiadają sanie, tym trudniejsza staje się sytuacja, a niewiadomo, na jak długo wystarczy energii...

Platforma, na której Luke złoŜył zdezaktywowane roboty, juŜ obniŜyła się juŜ o jakieś pół metra, odkąd Luke był tu ostatnio. Gdy opadnie do wysokości dwóch Jawów, to pomimo pary zwiadowczych androidów, przeprogramowanych przez Threepia na ogłuszanie Jawów, jej ładunek stanie się łupem pustynnych złodziei, rekompensujących sobie niski wzrost zręcznością. Po prostu staną jeden na drugim i to w takiej liczbie, Ŝe ściągną sanie na podłogę. Widać było, Ŝe wysłannicy w brązowych habitach stojący w drzwiach cały czas kalkulują, czy juŜ im się opłaca wezwać posiłki, czy lepiej jeszcze pohandlować z Lukiem. Sądząc po gwałtownie przerwanej wymianie poglądów stanęło na tym drugim, gdyŜ z grupy wysunął się najmniejszy, padł plackiem i ucałował jego buty.

- Jakieś problemy? - spytał zaniepokojony Luke. - Panie, zrobiliśmy, co tylko było moŜna. - Jawa wstał. -Poszliśmy, gdzie kazałeś,

próbowaliśmy przeciąć druty, które kazałeś. Był to ten sam Jawa, którego uratował przed Ugbuzem i resztą bandy, a którego

nazwał Shorty. Teraz, na dowód, Ŝe mówi prawdę, wyciągnął zakończoną pazurami dłoń. Była czarna i popalona, w kilku miejscach widać było punktowe przepalenia, w innych spore bąble. Pozostali poszli w jego ślady ukazując kończyny w podobnym, czasem gorszym stanie.

Page 113: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 225

- Przewody zasilające prowadzące do Komnaty Kar są nie tylko ekranowane, ale i zabezpieczone pułapkami - rozległ się głos Callisty. - Jeden Jawa został zabity, dwóch cięŜko rannych. W ten sposób nie zdołamy zapobiec egzekucji.

- Co dalej? - zainteresował się Shorty. - Za dwa wielofunkcyjne Cyboty galaktycz-ne damy sześć metrów srebrnego drutu, czternaście zasilaczy Telgom typ A i trzydzie-ści zasilaczy Loronar typ D.

Luke ledwie go słyszał, pierwszy raz od chwili wejścia na pokład ogarnięty pani-ką. Cray miała zostać zabita mniej więcej za godzinę, a jego plan okazał się niewyko-nalny. Potrzebny był inny, i to natychmiast, bo w przeciwnym wypadku...

- Dwadzieścia Telgornów typ A, to wszystko co mamy - pisnął Shorty. - Bez nich będziemy ślepi w mroku, ale dla ciebie, panie, oferujemy specjalne warunki...

Plan skrystalizował się niespodziewanie, podobnie jak świadomość, Ŝe skoro Jawa twierdzi, Ŝe ma dwadzieścia zasilaczy, to musi ich mieć co najmniej czterdzieści pięć.

- Trzydzieści typu A i trzydzieści typu D. Do tego trzydzieści metrów podwójnie ekranowanego kabla. Za to dostaniecie oba Cyboty. A za resztę wykonacie dla mnie pewną pracę.

- Za całą resztę? - Pół tuzina zakapturzonych głów odwróciło się. NajodwaŜniejszy dał krok w stronę sań i znieruchomiał dokładnie na osiem cen-

tymetrów przed granicą otwarcia ognia przez oba androidy zwiadowcze. Faktycznie naleŜało szybko dobijać targu albo towar przejdzie w posiadanie Jawów za darmo.

- Całą resztę - potwierdził. - To będzie łatwa praca. - Jesteśmy do usług, panie! - pisnął chórek spod drzwi. I natychmiast otoczyli go podnieconym kręgiem, wymachując prowizorycznie

opatrzonymi kończynami. Najbardziej uniwersalnym środkiem opatrunkowym były płaty izolacji i taśma sa-

moprzylepna. Bez niej najprawdopodobniej cały ten superpancernik zacząłby się juŜ rozlatywać.

- Zrobimy, co zechcesz - zapewnił go Shorty. - Zabijemy straŜników. Ukradniemy silniki. Wszystko.

- Doskonale. Chcę, Ŝebyście przeszukali cały okręt i sprowadzili w jedno miejsce wszystkie trójnogi. Najlepiej w jednej z jadalni. I Ŝebyście pilnowali, aby jej nie opuści-ły. Nie róbcie im krzywdy ani nie zabijajcie. Macie je tam sprowadzić wszystkie, nie uszkodzone, i dać im wody do picia. Jasne?

Jawowie zasalutowali, a Shorty zapytał: - Zapłata teraz? - Przynieście zasilacze i drut do windy dwudziestej pierwszej, to zapłacę połowę -

odparł Luke czując się jak handlarz starzyzną albo właściciel składnicy złomu. - I po-spieszcie się

- JuŜ tam są, panie! - zapewnił Shorty gnając ku drzwiom. -Wczoraj były! Miotacze obu androidów zwiadowczych znieruchomiały, gdy ostatni Jawa zniknął

z pola widzenia. Luke cięŜko wsparł się na ladze czując, Ŝe drŜy z wyczerpania. - Poradzisz sobie jeszcze trochę sam? - spytał Threepia. - Oczywiście, panie Luke'u. Proszę mi pozwolić pogratulować sobie genialnego...

Dzieci Jedi 226

Luke przestał go słuchać i zajął się sprowadzeniem na podłogę ładunku wraz z opakowaniem. Zapach Jawów w pomieszczeniu nasilił się, co oznaczało, Ŝe klimatyza-cja znów siada, ale miał waŜniejsze problemy, takie jak rozładowanie dwóch Ŝyrosko-powych cybotów i dokładnie pozbawionego elektroniki Tredwella. Przy uŜyciu Mocy udało mu się zwalić trzy androidy na kupę w kącie i odetchnął z ulgą.

- Będzie je trudniej pilnować, ale potrzebuję transportu - stwierdził. - Jak myślisz: zwiadowcy poradzą sobie z Jawami?

- Przez jakiś czas na pewno, proszę pana. - Threepio nie ukrywał zaniepokojenia, rozglądając się po zakamarkach pomieszczenia, choć jego czujniki optyczne dobrze widziały w ciemności. -Muszę przyznać, Ŝe Jawowie są diabelnie sprytni.

- To nasze szczęście, Ŝe Luke teŜ - skomentowała Callista z ukrytego głośnika. Z pewnym zdziwieniem poczuł, Ŝe jest z niego dumna. I Ŝe sprawia mu to przy-

jemność. Przy windzie dwudziestej pierwszej byli Jawowie z zasilaczami, gdy śmierdzące i

spocone wojsko Luke'a dotarło na miejsce. Luke siedział w saniach antygrawitacyjnych zadowolony, Ŝe choć raz nie musiał uŜywać własnych nóg. Zegar nad drzwiami wska-zywał piętnastą dwadzieścia, gdy z góry dał się słyszeć miękki kontr-alt (z góry, czyli z innego poziomu, gdyŜ na tym wszystkie głośniki zostały wyłączone):

- Cały personel ma się zameldować w wyznaczonych miejscach przed ekranami obserwacyjnymi. Powtarzam: cały personel ma się zameldować w wyznaczonych miej-scach przed ekranami obserwacyjnymi. Nieobecność będzie traktowana jako...

Naturalnie Ugbuz i pozostali wykonali przepisowe w tył zwrot. Luke zaklął i ze-skoczył na podłogę, potknął się i złapał Ugbuza za ramię.

- To nie dotyczy pana i pańskich ludzi, kapitanie - powiedział miękko. Ugbuz zmarszczył się w wysiłku myślowym. - Ale nieobecność będzie traktowana jako sprzyjanie sabotaŜystom - wykrztusił w

końcu. Luke skoncentrował Moc na niewielkiej kuli mroku stanowiącej umysł Ugbuza. - Ma pan specjalne zadanie i rozkazy ogólnego przeznaczenia pana nie dotyczą.

Pańskim zadaniem jest zmycie hańby spoczywającej na dzikach plemienia Gakfeddów, aby mogły wreszcie wiernie słuŜyć Woli.

Widząc ulgę w ślepiach Ugbuza, ledwie powstrzymał dreszcz obrzydzenia -jakie to było proste i łatwe... Rezultat gwarantowany. Palpatine mógł uŜywać tych samych zwrotów i myśli, by sterować ludźmi, a w dodatku władza, jaką nad nimi zyskiwał, upajała jak narkotyk.

W ciągu paru sekund połączono zasilacze ze sobą i z generatorami sań zielono-Ŝółtym kablem. WytęŜając zmysły Luke był w stanie usłyszeć oddechy wartowników w górze szybu, a w samym szybie bez trudu dało się dostrzec osmolenia i stopienia po rykoszetach. Najwięcej było ich w okolicach drzwi, bo te wartownicy obrali jako cel podstawowy.

Piętnasta dwadzieścia pięć.

Page 114: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 227

Wyjął z kieszeni pilota podrzuconego na pokład Klaggów modułu głosowego i wytęŜył zmysły, wysyłając je w górę szybu. I włączył nadawanie.

- Nichosie! - odległy ni to krzyk, ni to jęk niósł w sobie strach, wściekłość i zde-sperowanie, któremu towarzyszyły słabe odgłosy szamotaniny. - Nichos, bydlaku, za-chowaj się jak męŜczyzna, jeśli jeszcze pamiętasz jak!

I znacznie bliŜej charakterystyczny gamorreański głos: - Co to było? Po chwili ciszy odpowiedział mu drugi: - Śmierdzące Gakfeddy są tutaj! I oddalający się tupot. - Teraz! - Włączył generatory sań, które dwaj Gamorreanie wsunęli do szybu win-

dy. Pojazd zakołysał się niczym łódka na fali, a Luke stopniowo zwiększył zasilanie,

w miarę jak owi poŜal się BoŜe szturmowcy ładowali się do wnętrza. Doskonale zdawał sobie sprawę, Ŝe w dole jest co najmniej osiemdziesiąt metrów pustki, ale sanie utrzy-mywały wysokość. Z góry dało się słyszeć słabe okrzyki - najwyraźniej pogoń za uda-jącym Ugbuza androidem trwała w najlepsze. Sterowała nim Callista w pogrąŜonym w półmroku labiryncie, w jaki zmienił się pokład oświetlony jedynie lampami awaryjny-mi. Chyba doskonale się przy tym bawiła.

Potem znów słaby głos Cray klnący Nichosa za brak pomocy. Zablokował ten głos, koncentrując się na stopniowym zwiększaniu mocy nośnej

generatorów sań, które unosiły ładunek dwukrotnie cięŜszy od przewidzianego i to nad studnią grawitacyjną kilkanaście razy większą niŜ powinny. Generatory zawyły roz-paczliwie, więc Luke zamknął oczy i przywołał Moc.

Trudno się skoncentrować, jeśli ma się umysł pełen zmęczenia i przytępiony bó-lem. Przypominało to ogniskowanie światła w brudnym i uszkodzonym krysztale, ale Moc istnieje wszędzie, nie tylko w gwiazdach, ale i w Ŝyciu nawet takich stworzeń jak Gamorreanie. Moc stanowi ich część, tak jak wszystkich Ŝyjących istot - nawet ludzi piasku czy trójnogów... Powoli oczyścił umysł z zaprzątających go problemów i bólu. Sanie powoli zaczęły się unosić.

Niczym liść w studni... Krzyki Klaggów stały się głośniejsze. A Luke, obserwując drzwi będące celem, uświadomił sobie nagle, Ŝe jego głupi

podwładni zaczną się pchać jeden przez drugiego, byle szybciej znaleźć się w korytarzu i dopaść wroga... O ile wcześniej się między sobą o to miejsce nie pobiją!

A to musiało skończyć się wywrotką i upadkiem z co najmniej stu metrów, po któ-rym nie będzie co zbierać. Jedyne, co mógł zrobić, to przyspieszyć własne zmysły i sterować kaŜdym z czterech generatorów osobno, by zrekompensować dzikie podskoki. Gamorreanie naturalnie nie zawiedli jego oczekiwań - ledwie znaleźli się w pobliŜu drzwi, zaczęli włazić jeden na drugiego, przepychać się i miotać, klnąc przy tym aŜ uszy więdły, i wymachując bronią. Na szczęście nie pobili się, ale i tak manewry, do których został zmuszony, pozbawiłyby przytomności kaŜdego technika transportowego. Sanie trzęsły się i podskakiwały, nie wywróciły się jednak i nikt nie wypadł. Gamorre-anie przyjęli ten cud kinetyczny jako coś najnormalniejszego na świecie i gdy w końcu

Dzieci Jedi 228

dotarli do progu drzwi, wyładowali się i zniknęli z szybkością, która zawstydziłaby prawdziwych szturmowców.

Luke, z trudem łapiąc oddech, nie tracił czasu na ocieranie potu zalewającego oczy, lecz skoncentrował się na zmniejszeniu dopływu energii do generatorów, by po-zbawione ładunku sanie nie wystrzeliły w górę szybu. Gdy mu się to udało, ściągnął je do otwartych drzwi na poziomie dziewiętnastym i wtoczył się do środka, nie próbując nawet otworzyć rampy załadunkowej. Sądząc po tym, jak długo leŜał bezsilny, czekając aŜ miną efekty naduŜycia Mocy, i tak nie zdołałby tego dokonać.

Kiedy wreszcie wstał, była piętnasta pięćdziesiąt. Nie mając innego wyjścia i doskonale zdając sobie sprawę, Ŝe będzie musiał za to

zapłacić, skoncentrował Moc na wzmocnieniu swego ciała, tak aby wypełniła zmęczo-ne mięśnie i zregenerowała bolące nerwy. Wiedział, Ŝe cena będzie niewspółmierna do korzyści, ale musiał uratować Cray, Ŝeby ta pomogła mu uratować Cal-listę...

Zanim sanie dotarły do celu, nabrał sił i poruszał się, lekko tylko utykając. Korytarz wypełniły nagle odgłosy zaciętej walki i zza naroŜnika wytoczył się kłąb

Gamorrean tnących, wyjących i strzelających jeden do drugiego (jeśli nie byli w stanie ugryźć czy uderzyć wcześniej). Luke ruszył do przodu, unikając walki i szukając zie-lonkawego kombinezonu, w jaki ubrana była Cray. Wokół trwało zamieszanie, trupy zaczynały zaścielać podłogę, a w pełnym rykoszetów powietrzu unosił się słodkawy zapach krwi. Nigdzie nie mógł dostrzec Cray.

- Luke! - dobiegł gdzieś z przodu, ledwie słyszalny przez bitewną wrzawę, głos Callisty. - Tędy!

- Cały personel ma się zgłosić... - zabrzmiało w głośnikach i Luke uświadomił so-bie, Ŝe w tej części statku nadal rządzi Wola.

Ledwie wyhamował biorąc zakręt z piskiem obcasów i znalazł się przed podwój-nymi, czarnymi drzwiami oznaczonymi KOMORA KAR 2, nad którymi paliło się po-jedyncze Ŝółte światło.

Koło drzwi stał nieruchomy Nichos, niczym posag ze spatynowanego srebra, a je-dyną naprawdę Ŝywą częścią jego twarzy były pełne bólu oczy.

Natomiast przed drzwiami stał szturmowiec w pancerzu, z gotowym do strzału ka-rabinem laserowym w dłoniach.

- Zostań tam, gdzie jesteś - rozległ się wyraźny mimo filtrów hełmu głos Triva Po-thmana. - Wiem, Ŝe chcesz jej pomóc, ale to Rebeliantka i sabotaŜystka. Jeśli nic nie zrobisz, zeznam na twoją korzyść. Jeśli zrobisz, będę musiał cię zastrzelić.

- Triv, ona nie jest Rebeliantką, bo Rebelii juŜ nie ma... Imperium zresztą teŜ juŜ nie ma, a Imperator jest martwy! - Gorączkowo przeszukiwał korytarz tak wzrokiem, jak i innymi zmysłami, ale nie było nic, czym mógłby rzucić w Triva, a był zbyt osła-biony, by wyrwać mu broń; Moc wzmacniała, ale nie czyniła cudów.

Elektroniczny wyświetlacz nad drzwiami wskazywał piętnastą pięćdziesiąt sześć, a światło z Ŝółtego zmieniło się na czerwone i zaczęło pulsować. Triv zawahał się i za-czął powtarzać:

- Zostań tam, gdzie jesteś. Wiem, Ŝe...

Page 115: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 229

- To naprawdę było dawno temu - przerwał Luke sięgając do jego umysłu poprzez strzegący go biały pancerny plastik i czarny mrok osłaniający myśli.

Zaczynało mu mrocznieć przed oczyma i skupienie wokół siebie Mocy nie szło tak jak powinno, ale wiedział, Ŝe musi coś zrobić, a tamten zastrzeli go, nim zdoła pokonać połowę dzielącej ich odległości.

- Imperium zostawiło cię i zapomniało o tobie - powiedział cicho, z naciskiem. - Zostałeś sam i mogłeś robić to, na co miałeś ochotę: pielęgnować ogródek i naszywać kwiaty na koszule...

Prawie słyszał w umyśle Triva przenikliwy głos komputerowej indoktrynacji: Jedi zabili twoją rodzinę. Napadli nocą na wioskę, pozabijali męŜczyzn, zagonili

kobiety w pułapkę... Uciekłeś w mrok przez błoto i rzekę... - Pamiętasz swoich towarzyszy? - spytał Luke tworząc obraz zielonkawych cieni,

wśród których połyskiwało czterdzieści pięć białych hełmów na drewnianej półce. - Pamiętasz obozowisko, które zbudowałeś? Łąkę nad strumieniem? śyłeś tam samotnie wiele lat, podczas których Imperium przestało istnieć.

Pnącza, ziemia, mały gad z tęczowymi piórami zbierający z progu okruszki, za-pach strumienia i wszechobecny spokój, który trwał latami.

- ...ona jest Rebeliantką i sabotaŜystka... - Głos Triva nagle umilkł. Wspomnienia przełamały programowanie, tym bardziej Ŝe w sukurs obrazom wy-

wołanym przez Moc przyszły sceny, które Pothman przeŜył i znał. Wyświetlacz nad drzwiami wskazywał piętnastą pięćdziesiąt dziewięć. - Cuchnące ścierwo! - Pothman nagle ocknął cię i złapał za pierścień zamykający

drzwi. Luke najszybciej jak mógł skoczył z pomocą, ale pierścień nie chciał się przekrę-

cić, blokowany z drugiej strony albo z wnętrza drzwi przez Wolę. - Rusz się, Nichosie! - warknął Luke. - PomóŜ! MęŜczyzna-android błyskawicznie

znalazł się przy nich, złapał pierścień i przekręcił -jego mechanicznej sile zamek nie był w stanie się przeciwstawić. Drzwi puściły z sykiem i Nichos otworzył je szarpnięciem.

- Chcą się zamknąć! - zdziwił się. - Te przeklęte drzwi chcą się zamknąć... Pancerna płyta drŜała w jego uchwycie, próbując zatrzasnąć się z powrotem, ale

Luke to zignorował. Uaktywnił miecz i wpadł do wnętrza. Na środku pomieszczenia stała blada i mokra od potu Cray, przykuta do dwóch pionowych słupów.

- Za późno! - krzyknęła, ale Luke to takŜe zignorował dając dwa koślawe kroki w jej stronę i tnąc kajdanki przykuwające jej ręce do słupów.

- Za późno, Luke'u! Ostatkiem sił pchnął umysł na kratę enklizyjną, zablokował dopływ energii i wy-

słałjądo nie gotowych jeszcze laserów, rwąc synchronizację i uruchamiając nie nałado-wane miotacze.

Pojedyncza wiązka trafiła Luke'a w łydkę zranionej nogi, gdy Cray przeciągała go przez próg.

Dzieci Jedi 230

R O Z D Z I A Ł

20 - Był tam - powiedziała cicho Cray obejmując się i otulając jednocześnie kocem,

pochyloną głową dotykała podciągniętych pod brodę kolan. - Był tam przez cały czas... Powtarzał, Ŝe mnie kocha i Ŝebym była odwaŜna, ale nie zrobił nic, Ŝeby im przeszko-dzić... nic, ani jednej, cholernej rzeczy...

Z byle jak obciętymi włosami, posiniaczona i z brudną twarzą, na której zmęcze-nie i emocje wyryły głębokie ślady, wyglądała znacznie młodziej niŜ kiedykolwiek. I delikatniej - po raz pierwszy, odkąd Luke ją poznał, wyglądała na bezbronną. Dotąd, czy to na Yavinie Cztery, czy w Instytucie, czy w pokoju Nichosa w szpitalu była do-skonale piękna i ta doskonałość stanowiła jej tarczę.

Teraz nie było ani doskonałości, ani tarczy. Dym i migotliwe światło dziwnej lampy w kącie stanowiło jedyne oświetlenie ka-

biny kwatermistrza. Powietrze było tak złe, Ŝe Luke powaŜnie zastanawiał się, czy nie połączyć paru wentylatorów z ocalałymi ogniwami. Gdyby miał drut i wentylatory.

I gdyby miał czas. Wszystko bowiem nie tyle mówiło, ile krzyczało, Ŝe czasu nie ma. - Miał załoŜony ogranicznik... - Wiem, Ŝe miał załoŜony ogranicznik, do cholery! - wrzasnęła niespodziewanie z

płonącymi wściekłością oczyma. Widać w nich było ślepą furię i bezsilną złość skrywającą bezdenną poraŜkę, Ŝal i

koniec wszystkich nadziei, jakie Ŝywiła. A potem nastąpiła cisza, gdy odwróciła głowę. Podczas choroby Nichosa zaczęła chudnąć, teraz wyglądała niczym kościotrup, a koc wisiał na niej jak na kołku.

Odetchnęła parę razy i dodała całkowicie spokojnym głosem: - Został zaprogramowany tak, aby nie wykonać Ŝadnej mojej prośby czy rozkazu.

Nie podał mi nawet wody czy jedzenia. Luke juŜ to wiedział - Nichos zdał mu dokładną relację. Cray, mimo wygłodzenia,

nadal nic nie jadła - taca, którą przyniósł z jadalni Threepio, pozostała nietknięta. - Przestań go nienawidzić za to, Ŝe jest tym, czym jest. - Była to jedyna rzecz, jaka

przyszła mu do głowy. - Ani za to, Ŝe nie jest tym, kim byś chciała.

Page 116: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 231

Nawet w jego własnych uszach brzmiało to niczym jarmarczna przepowiednia przyszłości z byle jakiego komputera. Ben wiedziałby, co powiedzieć, Yoda pomógłby na pewno: był doskonały w leczeniu ran duszy i zrujnowanego Ŝycia. Aon, najsłynniej-szy Jedi we wszechświecie (przynajmniej znanym wszechświecie), zwycięzca klono-wanego Imperatora, potrafił tylko prawić komunały.

Cray złapała się oburącz za głowę, jakby pragnąc pozbyć się dokuczliwego bólu. - Chciałabym go nienawidzić. Ale kocham go i to dziesięciokrotnie pogarsza

sprawę. - Uniosła suche i równie wyraziste jak głos oczy. - Wyjdź! Chcę spać! Zawahał się wiedząc, Ŝe nie powinna zostać sama, gdy usłyszał głos Callisty: - Zostanę z nią. Nichos, Pothman i Threepio byli w laboratorium-warsztacie. - To najpowolniejsza i lubiąca jałowe dyskusje rasa w galaktyce - perorował an-

droid. - Z tego co wiem, wszystkie Kitonaki nadal są dokładnie tam, gdzie ustawili ich Gamorreanie. I wciąŜ paplają o przepisach kulinarnych dziadków. A raczej o jednym przepisie. Jest to nadzwyczajne, jeśli weźmie się pod uwagę, Ŝe w sezonie godowym, który zawsze występuje podczas pory deszczowej, poruszają się z naprawdę zadziwia-jącą szybkością.

Przerwał i odwrócił się ku drzwiom słysząc kroki Luke'a, podobnie jak pozostali. Nichos ruszył się pierwszy, podchodząc z wyciągniętą ręką - dłoń będąca dokładnym odwzorowaniem oryginału, łącznie ze znamieniem w kształcie litery V przy kciuku, podobnie jak błękitne oczy i twarz, to wszystko wyglądało jak prawdziwy Nichos. Ale resztą były tylko gigabajty informacji w rozbudowanej pamięci androida. Bo Nichos był androidem i nie miało najmniejszego sensu oszukiwanie się, Ŝe jest człowiekiem...

- Co z nią? - spytał Triv. - Chodź, Nich - odezwał się Luke - zdejmę ci ogranicznik. - Rozumiem. - Nichos nie spoglądał na niego, lecz na zamknięte drzwi do kabiny.

- Rozumiem... sądzę, Ŝe juŜ nigdy nie będzie chciała mnie widzieć. Luke bez słowa wziął z szafki skrzynkę z narzędziami, Triv przyniósł latarkę, do-

gorywającą, ale jeszcze dającą trochę światła. Prawdę mówiąc, Luke sam nie wiedział, czy Cray będzie chciała kiedykolwiek zobaczyć Nichosa, czy nie. Przestał się zastana-wiać i zabrał się do pracy.

To nie był normalny ogranicznik - zamocowano go w znacznie bardziej skompli-kowany sposób na serie zatrzasków magnetycznych, i zaprogramowano drobiazgowo, ale na szczęście nie zabezpieczono pułapkami. Nie dał się tak po prostu usunąć, trzeba było zacząć niejako od wewnątrz, od rozłączenia cieniutkich światłowodów, którymi wtopił się w konstrukcje męŜczyzny-androida.

Fizyczne zajęcie dawało odpręŜenie, co go dość mocno zaskoczyło, ale postanowił zapamiętać receptę na przyszłość - na kolejny stres psychiczny.

- Luke'u... ja naprawdę jestem Nichosem? - Nie wiem - odparł Luke wiedząc doskonale, Ŝe to kłamstwo. - Miałem nadzieję, Ŝe będziesz w stanie mi powiedzieć - stwierdził cicho Nichos. -

Znałeś mnie... albo jego. Cray zaprogramowała mnie tak, abym wiedział wszystko, co

Dzieci Jedi 232

on wiedział, robił to, co on robił i Ŝebym myślał, Ŝe naprawdę jestem nim. Ale teraz... nie wiem.

- O co ci chodzi? - zdziwił się Threepio. - Oczywiście, Ŝe jesteś Nichosem! Kim miałbyś być?! To tak jak pytać, czy Upadek Słońca napisał Erwithat, czy jakiś inny Korelianin o takim samym nazwisku.

- Luke'u? Zapytany skoncentrował się na kolejnym światłowodzie. -Czy ja jestem innym

Korelianinem o tym samym nazwisku? - Chciałbym móc odpowiedzieć tak lub nie. - Ogranicznik w końcu puścił, ciągnąc

za sobą plątaninę przewodów i światłowodów. - Ale nie wiem. Jesteś kim jesteś. Jesteś świadomością istniejącą w danej chwili, tyle tylko mogę ci powiedzieć.

To przynajmniej była prawda. Podobnie jak to, Ŝe Luke miał jedną dłoń prawdziwą, jedną sztuczną, ale obie były

jego dłońmi. - Miałem nadzieję, Ŝe jako Jedi będziesz wiedział. Luke natomiast miał nieodparte wraŜenie, Ŝe Nichos jako były Jedi dokładnie wie,

co nie zostało głośno powiedziane. - Kocham ją. Mówię to, wiem to, a nie potrafię znaleźć róŜnicy, jeśli takowa ist-

nieje, pomiędzy oddaniem a lojalnością Threepia czy Artoo do ciebie a tym, co czuję do Cray. Nie pamiętam, czy to miłość, czy coś innego. Nie potrafię tego porównać i ocenić. Gdy ją więzili, bili i zmuszali do tych fars procesowych, zrobiłbym wszystko, by jej pomóc. Ale wcześniej załoŜyli mi ogranicznik z programem, który to uniemoŜli-wiał, więc po prostu nie mogłem nic zrobić. Nie mogłem zmusić Ŝadnej części ciała, by zachowała się niezgodnie z tym programem.

Wziął od Luke'a ogranicznik, obejrzał go dokładnie i połoŜył na stole. - A najgorsze jest to, Ŝe z tego powodu nie mam złego samopoczucia, Ŝalu do sa-

mego siebie czy wyrzutów sumienia. - A dlaczego miałbyś mieć? - zdziwił się szczerze Threepio. - Właśnie - zgodził się Nichos. - Android nie moŜe postępować sprzecznie z pro-

gramem podstawowym ani z programem ograniczającym, nałoŜonym na oprogramo-wanie podstawowe, jeśli nie są one sprzeczne z najbardziej podstawowymi funkcjami motywatorów. Tylko wydaje mi się, Ŝe Nichos by mógł.

- Śpi - szepnął głośnik. Luke siedział samotnie w warsztacie oświetlonym dwoma zniczami ze smaru wla-

nego do misek po zupie i wyposaŜonego w domowej produkcji knoty. Mimo to zdawał sobie sprawę z obecności Callisty, taić jakby fizycznie przeszła przez drzwi do kabiny. Wydawało mu się teŜ, Ŝe widzi w półmroku zarys jej sylwetki, ale to musiało być złu-dzenie.

- Z Nichosem wszystko w porządku. Skinął głową, przypomniał sobie, Ŝe jest słyszany, lecz nie widziany i odparł: - Nichos... to android.

Page 117: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 233

- Wiem. Widzisz... czasami nic nie moŜna zrobić. Wydawało mu się, Ŝe siadła obok, Ŝe czuł ciepło jej ciała pamiętane ze snu.

- Wiem! - szepnął przez zaciśnięte zęby, zdając sobie sprawę, Ŝe jeszcze dwa ty-godnie temu nie wiedział.

Dowiadywanie się o sklonowanych Imperatorach i skamieniałych Ciemnych Lor-dach Sithów wydawało mu się znacznie łatwiejsze.

A zabijanie ich było po prostu drobiazgiem nie wartym wzmiankowania. - Sądzę, Ŝe najwaŜniejsze jest nauczenie się, kiedy taki czas występuje - dodał. - Djinn Altis uczył nas tego. Swoje opowieści zaczynał od tego, Ŝe przez dziesięć

tysięcy lat byliśmy straŜnikami pokoju i sprawiedliwości w galaktyce i dodawał, Ŝe czasami sprawiedliwość osiąga się najlepiej, wiedząc, kiedy naleŜy tylko stać z boku i obserwować. Zawsze potem następowała jakaś historia czy to zapisana, czy przekazy-wana ustnie o czymś, co wyglądało na coś zupełnie innego niŜ to, co faktycznie się działo. Dostawałam szału słuchając, na co nieodmiennie słyszałam, Ŝe kaŜdy uczeń zobligowany jest do popełnienia tysiąca osiemdziesięciu większych błędów i Ŝe im szybciej je popełni, tym prędzej przestanie się mylić. Kiedyś mnie krew zalała i popro-siłam go o listę naszych błędów. Usłyszałam, Ŝe przekonanie, iŜ taka lista istnieje, jest błędem numer cztery.

- Jak długo cię uczył? - Pięć lat... o wiele za mało. Przez moment milczał, przypominając sobie kilka ledwie tygodni spędzonych na

Dagobah. W końcu westchnął i powiedział: - Szkoda, Ŝe część z nich dotyczy uczenia innych w przekazywaniu energii albo w

uŜyciu Mocy. Moja ignorancja lub brak doświadczenia kosztowała juŜ jednego z moich uczniów Ŝycie, a drugiego pchnęła w objęcia ciemnej strony i wywołała w całej galak-tyce zamieszanie, o którym nawet nie chcę myśleć. Cała ta sprawa z akademią i z przywróceniem zdolności i obecności Jedi w galaktyce jest zbyt waŜna, by... by na-uczać ucząc się samemu. Taka partanina prowadzi do błędów, które popełnił Ben, ucząc mojego ojca.

Tym razem cisza zapadła na długo. - Gdyby Ben nie nauczył twego ojca, nie byłby on na tyle silny, by zabić

Palpatine'a... ani teŜ nie znalazłby się w pozycji, która to umoŜliwiła. Ty nie umiałbyś tego zrobić.

- Wtedy nie - zgodził się przyznając, Ŝe nigdy nie rozwaŜał całej tej sytuacji od tej strony.

- Zapisuję wszystko, co pamiętam o naukach i nauczaniu Djinna - dodała cicho, jakby nie była pewna, czy przyjmie prezent, który zamierzała mu ofiarować. - Pracuję nad tym, od kiedy pierwszy raz powiedziałeś mi, co robisz na Yavinie Cztery. Techniki, ćwiczenia, medytacje, teorie i opowieści. Wszystko, co pamiętam i co nie powinno zaginąć, a mogłoby być ci pomocne. Wiem, Ŝe wielu technik, wielu sposobów wyko-rzystania Mocy nie da się opisać, trzeba je pokazać, ale mimo wszystko sądzę, Ŝe moje wspomnienia na coś ci się przydadzą.

- Callisto...

Dzieci Jedi 234

- Nie byłam i nie jestem mistrzem i moje zdolności czy postrzeganie wielu rzeczy nie są takie, jak być powinny, ale otrzymałam formalne szkolenie, którego ty nie miałeś okazji dostać. Postaram się to skończyć, gdy będziesz odlatywał.

- Ja nie.... - Zamilkł czując na sobie stanowcze spojrzenie szarych oczu; tak samo w hangarze spoglądała na Geitha. - Nie moŜesz pozwolić, by ten okręt, a raczej księŜyc bojowy, jedyny w swoim rodzaju, wpadł w ręce tego, kto juŜ nauczył się uŜywać Mocy do sterowania elektroniką - oświadczyła stanowczo. - Za to oddałam Ŝycie przed trzy-dziestu laty i oddam teraz twoje, Cray i wszystkich obecnych na pokładzie, jeśli będę musiała. Gdzie odesłałeś pozostałych?

Ostatnie pytanie było celową zmianą tematu. Oboje wiedzieli, Ŝe w końcu będzie musiał ją unicestwić wraz z okrętem i Ŝe zostało im zbyt mało czasu, by się na ten te-mat sprzeczać. Bo oboje wiedzieli takŜe, Ŝe miała rację.

- Do głównej mesy - odparł biorąc głęboki oddech. - Znalazłem sposób zneutrali-zowania ludzi piasku i zapakowania ich do promów.

- Jeśli ona jest na ciebie zła za to, Ŝe nic nie zrobiłeś, to mnie na pewno nie będzie

chciała widzieć na oczy. - Baryton Triva odbijał się cichym echem po pogrąŜonych w mroku i ciszy korytarzach. -I wcale jej się nie dziwię.

Threepio stwierdził, Ŝe w jego głosie słychać było Ŝal i zrezygnowanie, a czujniki lewej ręki, za którą mówiący trzymał go, by nie wywrócić się w ciemnościach, reje-strowały nienaturalne zimno jego skóry i napięcie mięśni. Typowe objawy stresu, który w takich warunkach był zupełnie normalny - Threepio dawno juŜ stwierdził, Ŝe ciem-ność i dezorientacja wywołują u ludzi strach, nawet gdy wiedzą, Ŝe są całkowicie bez-pieczni. Tym razem wiedzieli coś wręcz przeciwnego: na tym zapowietrzonym okręcie nikt nie był bezpieczny. Ale to nie ciemność, brak cyrkulacji powietrza czy świado-mość, Ŝe zapasy tlenu wyczerpią się za osiem miesięcy były głównymi powodami stre-su Triva. Nie zaliczała się do nich nawet obecność ludzi piasku na pokładzie, choć we-dług Threepia wszystkie wyŜej wymienione czynniki były zarówno denerwujące, jak i przygnębiające.

- Musiała przecieŜ zdać sobie sprawę, Ŝe proces indoktrynacji zablokował moŜli-wość samodzielnej akcji u człowieka, tak jak ogranicznik u Nichosa. - Android utrzy-mywał natęŜenie głosu na poziomie osiemnastu decybeli, co gwarantowało, Ŝe ani Ga-morreanie, ani Jeźdźcy Tusken go nie usłyszą.

- Uderzyłem ją... obraŜałem... powiedziałem rzeczy, których w Ŝadnym przypadku nie powinno się mówić młodej kobiecie...

- Sama przeszła indoktrynację, toteŜ musi znać wpływ i efekty, jakie druga oso-bowość wywołuje na ludzkie zachowanie - zauwaŜył Threepio.

- To czasami nie ma najmniejszego znaczenia - odezwał się idący z tyłu Nichos. Przed nimi pojawiło się słabe światło ukazujące skrzyŜowanie korytarzy zasłane

naczyniami, zniszczonymi androidami sprzątającymi, łuskami pocisków, połamanymi styliskami toporów i porozlewaną oraz porozrzucaną Ŝywnością. W tym śmietnisku aŜ roiło się od morrtów, których słodkawy smrodek, przypominający odór przepoconych skarpetek, zwiększał ogólne wraŜenie niechlujstwa i obrzydliwości. Jeśli ktoś się posta-

Page 118: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 235

rał, mógł słyszeć szum klimatyzacji, choć był on skutecznie zagłuszany przez zgiełk dobiegający z mesy - kwiki, chrząkania, wrzaski i pijacki chór wyjący znany i popular-ny gamorreański utwór biesiadny pod tytułem „Rabując wioski jedną po drugiej".

- Chyba świętują zwycięstwo - zauwaŜył Nichos. - Kinfarg i jego banda robią to samo - skrzywił się Pothman. - Mugshub była na

nich wściekła za niewypełnianie małŜeńskich obowiązków i wdawanie się w bójki z kaŜdym, kogo zobaczyli.

- Doprawdy wątpię, abym kiedykolwiek zdołał zrozumieć procesy myślowe orga-nicznego pochodzenia - stwierdził Threepio z dezaprobatą.

- Lepiej zostań na korytarzu - szepnął Nichos Pothmanowi. W słabym blasku wydobywającym się przez drzwi mesy będącej jedynym rejonem

poziomu dwunastego, na którym działało zasilanie, sanie kołysały się niczym barka na pełnym morzu. Przygody w szybie windy zaowocowały zniszczonym stabilizatorem, ale i tak łatwiej było ciągnąć niŜ nosić, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jaki ładunek Luke kazał im przywieźć do warsztatu.

- Threepia i mnie uznają za androidy, a zwykłe androidy ich nie obchodzą, najwy-Ŝej te czyszczące. - Nichos faktycznie bardziej przypominał androida od czasu szarpa-niny z Klaggami, w trakcie której porozrywano lub pourywano jego metalowe siatki osłaniające stawy i szyję, przez co widać było mechanikę i serwomechanizmy. - Ale ciebie mogą rozpoznać jako Klagga, a wtedy zaczną się kłopoty.

Triv co prawda teŜ przypominał robota w białym pancerzu blasteroodpornym, gdyŜ pozbył się jedynie hełmu, ale przyznał rację logice Nichosa.

- Dopilnuję, Ŝeby korytarz został czysty - odparł uśmiechając się lekko. - A wy uwaŜajcie na siebie, chłopcy.

Threepio znieruchomiał w pół ruchu, przeprowadzając porównanie analogii i in-tencji, by sprawdzić, czyjego lekkie oburzenie było słuszne, czy nie, a Nichos w rzad-kim przypływie ludzkiego odruchu uśmiechnął się i ruszył ku drzwiom.

W mesie impreza była w pełnym rozkwicie - co prawda okręty Floty Imperialnej miały dozowniki do jednorazowego wydawania alkoholu, ale po pierwsze zainstalowa-no je dla ludzi, a nie dla Gamorrean, a po drugie nie wzięto pod uwagę talentów bro-warniczych gamorreańskich samic, dzięki którym cięŜkie piwo z potwy wypełniało parę plastikowych beczek. Jedna stała na środku pomieszczenia, a nabierano z niej, czym kto miał pod ręką, choć przyznać naleŜy, Ŝe największą popularnością cieszyły się rozmaite naczynia stołowe. Stoły zawalone były odpadkami, nie dojedzonym mię-sem i przesiąkniętym piwem chlebem. Ledwie wsunął głowę w drzwi, micha pełna piwa trafiła w ścianę tuŜ obok niego. Złocista głowa cofnęła się pospiesznie, co wywo-łało głośną wymianę poglądów wewnątrz:

- Trafiłem go! - Ścianę trafiłeś, a nie jego! - No, to teraz go trafię! - No, to zobaczymy. - Chodź! - stwierdził z rezygnacją Nichos. - Jesteśmy wodoszczelni, więc na piwo

teŜ powinniśmy być odporni.

Dzieci Jedi 236

- Co ja muszę znosić... - W tonie Threepia wyraźnie było słychać cierpiętnicze nutki, ale zmusił się do przejścia przez drzwi.

Powitał go grad kubków, talerzy, misek i innych naczyń odbijających się od ścian. To, Ŝe obaj z Nichosem nie zatrzymywali się, utrudniło zadanie rzucającym. Przy oka-zji przekonali się, Ŝe celność w posługiwaniu się zastawą stołową Gamorreanie mają jeszcze mniejszą niŜ w obsłudze laserów - Threepio został trafiony raz i to w plecy, i do tego raczej muśnięty niŜ trafiony. Wywołało to naturalnie natychmiastową dyskusję, czy zaliczyć to jako trafienie, czy nie. Dyskusja teŜ naturalną koleją rzeczy szybko stała się gorąca i od argumentów słownych sięgnięto po materialne, dzięki czemu androidy miały spokój, w pomieszczeniu szalała bójka, a Bullyak przyglądała się jej z prawdzi-wym zadowoleniem. Wreszcie wszystko było normalnie.

Oprogramowanie androida protokolarnego zawiera nie tylko znajomość języka, ale takŜe zwyczajów i fizjologii rozmaitych rozumnych ras. Dlatego teŜ Threepio rozumiał, Ŝe u podstaw społeczeństwa i gwałtowności Gamorrean leŜy ostre współzawodnictwo seksualne samców o uwagę samicy alfa i samce nie miały wyboru w kwestii zachowa-nia, myślenia i czucia. Mimo to zaczynał pojmować irracjonalne uprzedzenia doktor Mingli wobec osobników, którzy zachowywali się dokładnie tak, jak zostali zaprogra-mowani.

Threepio zneutralizował kilkoma prostymi komendami blokady załoŜone na auto-maty wydające jedzenie i zaŜądał dwudziestu galonów syropu o piątym stopniu stęŜe-nia, w półgalonowych pojemnikach. Pojemniki łapał Nichos, ledwie się pojawiały, wynosił na korytarz i ustawiał na saniach pilnowanych przez Triva. Spora ilość morr-tów strząśnięta z nosicieli podczas walki, zwabiona słodkim zapachem, postanowiła zbadać jego źródło.

- Wynocha stąd! - Threepio gniewnie zamachał rękoma. - Ohydy, sio stąd! Morrty siadły, przyjrzały mu się kaprawymi czarnymi oczkami, oblizały pełne zę-

bów ssawki i zignorowały go. Walący się radośnie po łbach czym popadło Gamorreanie w ogóle go ignorowali.

Gdy Threepio wyszedł z ostatnimi pojemnikami, stwierdził, Ŝe sanie wraz z towa-rzyszami stoją przytulone do ściany, by dać przejście uzbrojonej kolumnie Affytechan - łącznie sto osiemdziesiąt osiem sztuk, uzbrojonych co prawda tylko w kije od mioteł, fragmenty rozebranych androidów oraz karabiny laserowe bez zasilaczy. Wszyscy jed-nakŜe trzymali broń jak naleŜy, a szyk i krok utrzymywali niczym prawdziwe wojsko.

- W prrrawo zwrrrot! - zakomenderował pseudooficer. - Naprzód marrrsz! I kolumna zniknęła w mroku, z którego się wyłoniła. - Doprawdy, muszę przyznać, Ŝe zamiar pana Luke'a, by opróŜnić ten okręt, jest

godny pochwały - oznajmił Threepio wstawiając pojemnik do sań. - Będzie tu znacznie spokojniej, ale przyznaję, Ŝe dla niektórych pasaŜerów nie warto było się trudzić.

Kubek z piwem przeleciał przez drzwi i rozbryzgnął się na ścianie jakby na po-twierdzenie jego słów.

- Musi być jakiś inny sposób oprócz wysadzenia okrętu. - śaden nie jest stuprocentowo pewny.

Page 119: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 237

- Nie musi być pewny na sto procent - odparł Luke. - WaŜne, Ŝeby dzięki niemu doszło do zniszczenia motywatorów i odłączenia dział od jakiegokolwiek sterowania.

- Ktokolwiek ściąga ten okręt, nauczył się manipulować Mocą w sposób dotąd uwaŜany za niemoŜliwy. Takie awarie mogą go opóźnić, ale nie zdołają powstrzymać. On jest silny: czuję to.

Luke takŜe to czuł. - „Oko Palpatine'a" musi zostać zniszczone, Luke'u, tak szybko jak to tylko moŜ-

liwe. Do tego potrzebne są dwie osoby, w tym jeden Jedi. Musi zakłócić działanie kraty enklizyjnej nad pomieszczeniami głównej centrali artyleryjskiej, aby ta druga osoba wspięła się poza jej zasięg. Tak miałam zrobić razem z Geithem. Potem powiem Cray, czy tobie... kto znajdzie się tu na górze, które przełączniki uruchomić, które obwody przeładować i co dalej zrobić, by wszystko wybuchło. W korytarzu jest kapsuła, prze-znaczona pierwotnie do wystrzelenia dziennika pokładowego. Wtedy o tym nie wie-działam... teraz wiem. MoŜna tam włoŜyć butlę z tlenem i ten, kto będzie na dole, jeśli się pospieszy, zdąŜy uciec przed wybuchem. To musi się tak skończyć, Luke'u. Ty to wiesz i ja to wiem.

- Nie musi. W końcu moŜe i tak, ale dopiero, gdy... - Nie ma czasu na próby innych rozwiązań! Zamknął oczy doskonale zdając sobie sprawę, Ŝe Callista ma rację. Wiedział teŜ,

Ŝe ona o tym wie. - Kocham cię. - Było to jedyne, co w końcu mógł powiedzieć. Dotąd coś takiego

powiedział tylko Leii, którą zresztą nadal kochał, tylko w nieco inny sposób. - Nie chcę... Ŝebyś zginęła... - Luke'u, zginęłam przed trzydziestu laty. Jestem tylko... jestem wdzięczna, Ŝe zo-

stałam, bo mogłam cię poznać. Cieszę się, Ŝe mieliśmy aŜ tyle czasu. - Musi być jakiś sposób - uparł się. - Cray... - Co Cray? - spytał nowy głos. Luke powoli odwrócił się w stronę drzwi do kabiny kwatermistrza. Oparta o futry-

nę stała Cray, owinięta w srebrzysty koc zakrywający podarty i brudny kombinezon - Mam zrobić z niej coś takiego jak Nichos? Wyrwać dość pamięci z komputerów,

połączyć drutem i taśmą, Ŝebyś miał iluzję przypominającą ci, co straciłeś? Jeśli chcesz, to akurat mogę zrobić.

- Djinn Altis nauczył cię, jak przenieść siebie... swoją świadomość i swój byt w obiekt niematerialny. - Luke zignorował wybuch Cray, zwracając się do Callisty. - Uda-ło ci się, bo jesteś tu z nami.

- Jestem - przyznała. - Dlatego, Ŝe jest tu dość pamięci, obwodów i zasilania. Gdy-bym miała przenieść się do androida, przestałabym być człowiekiem, o ile za człowieka uznam mój obecny stan.

- Zgadza się - przyznała Cray podchodząc. - Android jest programowany i nie jest człowiekiem. Nie moŜe nim być. Nichos nie jest człowiekiem i nie powinnam była się oszukiwać. Nie powinnam była tego robić, Luke'u... Zawsze postępowałam w myśl zasady: jak coś nie działa, to trzeba wziąć większy młotek albo mniejszy obwód... Ni-chos... nie pamięta, Ŝe umierał, nie pamięta Ŝadnej zamiany... Bardzo go kocham, ale

Dzieci Jedi 238

prawda jest brutalna: to nie jest Nichos. I to nie jest człowiek. Chce nim być, próbuje, ale maszyna nie zachowuje się jak człowiek z krwi i kości, nie ma tej swoistej ludzkiej logiki i nigdy nie będzie miała... Jeśli chcesz, mogę ci zrobić cyfrową wersję jej wspo-mnień i świadomości, ale nie będzie to nic więcej. Ja to będę wiedzieć, ty będziesz wiedział i ta cyfrowa wersja teŜ...

- Nie! - sprzeciwiła się Callista i oboje odruchowo spojrzeli w kierunku ukrytego głośnika jakby tam, w mroku, stała właścicielka głosu. - Dziękuję, Cray i nie myśl, Ŝe nie jest to kusząca propozycja. Kocham cię, Luke'u, i nie chcę... nie chcę cię opuścić, nawet gdyby to znaczyło pozostanie tym, czym teraz jestem. Ale nie mamy takiej moŜ-liwości, poniewaŜ android ma zbyt małą pojemność pamięci, a nie moŜna uŜyć Ŝadnego elementu sprzętu komputerowego z tego okrętu, bo w kaŜdym będzie jakaś część Woli. Jeśli spróbujecie rozłączyć sterowanie ogniem, rozbijecie motywatory czy zniszczycie banki pamięci i pozostawicie okręt unoszący się w próŜni aŜ do chwili, w której wróci-cie z zapasami sprzętu nie skaŜonego Wolą, sądzę, Ŝe nie znajdziecie juŜ „Oka". To zbyt wielki i skomplikowany okręt, a Wola zaczęła Ŝyć własnym Ŝyciem przerastając program, z którego powstała i sądzę, Ŝe przy pierwszej okazji, gdy was tu nie będzie, sama zacznie szukać tego, kto ją obudził i wezwał. Trzeba zniszczyć cały okręt i to teraz, kiedy jeszcze moŜemy!

Powiedziała, Ŝe go kocha. I wiedział, Ŝe miała rację w kwestii zniszczenia okrętu, choć nie chciał tego przy-

znać. - Ja pójdę na górę, Luke'u. - Cray powiedziała to rzeczowo i z takim zmęczeniem

w głosie, Ŝe nie miał siły protestować. - Nie ma co porównywać, które z nas lepiej wła-da Mocą, a poza tym nie jesteś w stanie lewitować się tak wysoko. Ja na pewno nie będę umiała ogłupiać laserów wystarczająco długo, byś zdołał się tam wspiąć ze zra-nioną nogą. Tylko taka kombinacja daje gwarancję sukcesu, inaczej oboje zginiemy na próŜno.

Skinął w milczeniu głową - po kilku godzinach snu czuł się silniejszy, ale bloko-wanie bólu, by mógł myśleć i działać, pochłaniało zbyt wiele energii i zbyt wiele Mocy. A lewitacja pomimo nauk Yody zawsze kosztowała go wiele wysiłku.

- Jak się upierasz co do ewakuacji, to moŜna zaprogramować prom po zapakowa-niu ludzi piasku. Jest wysoce zautomatyzowany i resztę zrobi sam.

- Chcę ewakuować stąd wszystkich, o ile to będzie moŜliwe. Z Jeźdźcami Tusken powinno się udać, jeśli będziemy mieli do dyspozycji syrop. Ładownik trzeba wyposa-Ŝyć w odpowiednią wiadomość, by go odnaleziono i odholowano na Tatooine.

- Triv i Nichos mogą pilotować promy. Gdy wylecą poza zasięg pola zagłuszają-cego, będą w stanie nadać sygnał wzywający pomocy. Swoją drogą nie zazdroszczę temu, kto będzie deprogramował Gamorrean... Ŝe nie wspomnę o Affytechanach. Wiesz, Ŝe one się rozmnaŜają i młode teŜ są przekonane, Ŝe są Ŝołnierzami?

- Wiem - westchnął. - Natomiast nie mam pojęcia, jak chcesz zapakować na promy Kitonaków... - Myślę, Ŝe znalazłem sposób. - Uśmiechnął się, myśląc zupełnie o czymś innym.

Page 120: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 239

O tym mianowicie, Ŝe po ogłupieniu kraty enklizyjnej na pewno nie będzie miał dość sił, by na czas dotrzeć do kapsuły ratunkowej w korytarzu.

Ale to był szczegół techniczny. - Callisto... - zaczął i umilkł, gdyŜ ławka, na której siedział, nagle podskoczyła

gwałtownie. Zrobiło mu się z lekka niedobrze, zdołał jednak chwycić kaganek, nim ten zjechał ze stołu.

Cray złapała drugi w połowie drogi na podłogę. Gdzieś w oddali zaczęła się baso-wa wibracja przenikająca cały okręt i oznaczająca zmianę napędu.

- No to jesteśmy w nadprzestrzeni - oznajmiła cicho Callista.

Dzieci Jedi 240

R O Z D Z I A Ł

21 Han miał złe przeczucia, zanim jeszcze obaj z Chewiem dotarli do drzwi pogrąŜo-

nego w ciemnościach domu. - Strasznie mi przykro, generale Solo - skłonił się Bith będący szefem archiwów

ratusza miejskiego, podobnie zresztą jak szefem danych księgowych trzech najwięk-szych korporacji, które w praktyce były właścicielami centralnego komputera Plawal. - Jej Ekscelencja niestety nie znajduje się w budynku.

Han przyjrzał się nieŜyczliwie rzędowi czarnych okien i mgle, przez którą ledwie przebijały ogrodowe lampy, po czym zwrócił się do holofonu:

- MoŜesz sprawdzić, o której wyszła? Mogła wstąpić na obiad do „Bulgoczącego Błota", gdzie dawali nawet niezłe po-

siłki. Chewie warknął jękliwie. - Stokrotnie przepraszam - Bith był wcieleniem uprzejmości -ale Jej Ekscelencja

nie pojawiła się w budynku przez cały dzień! - Co?! - Nie ma teŜ Ŝadnego zapisu o jej wejściu ani Ŝadnego uŜycia jej karty dostępu do

banku danych, ani teŜ... - Dawaj Jevaxa! Bith skłonił uprzejmie Ŝółtawo-cielistą głowę i oznajmił: - Natychmiast się tym zajmę, proszę pana. Pozostanie pan w obecnym miejscu? - Tak. Tylko pospiesz się... i tego... dziękuję- dodał przypominając sobie ciągłe

napomnienia Lei i, aby zachowywał się uprzejmie wobec podwładnych. - Wiem, Che-wie: nie powinna była wychodzić z domu z tym niedorobionym zamachowcem, ale wiesz, Ŝe jak baba się uprze...

Wookie chrząknął pytająco, podrzucając znaleziony na stole ogranicznik. - Pewnie, Ŝe ona go zdjęła, a kto inny? To, Ŝe ta kupa złomu próbowała wczoraj ją

zabić, jakoś nie bardzo przemówiło jej do rozsądku. Zerwał się na nogi i zaczął przemierzać pokój w tę i z powrotem, niczym zamknię-

ty w klatce endoriański wethiraptor. Wookie warknął przeciągle. - Wiem, Ŝe zawsze trzyma stronę przyjaciół, ale...

Page 121: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 241

Przerwał mu brzęk holofonu, toteŜ rzucił się do urządzenia i włączył je czym prę-dzej. Zamiast zielonego ekranu oznaczającego lokalne połączenie pojawiła się jednak niebieska gwiazdka łączności nadprzestrzennej, a chwilę później odziane w skórzane wdzianko Mary Jadę.

- Mam dla ciebie te współrzędne - oświadczyła bez wstępów. -Jaką masz prędkość odbiorczą?

- Dlaczego nam wczoraj nie powiedziałaś, Ŝe zawodowo interesowałaś się Nub-blykiem? - odpalił, równieŜ nie bawiąc się w konwenanse.

- Bo nie mam w zwyczaju okłamywać przyjaciół. Jeśli to wszystko, co masz mi do powiedzenia...

- Przepraszam, ale słyszałem... - Co się stało? - Przyjrzała mu się dokładniej i sarkazm wyparował niczym wczo-

rajszy drink. - Leia zniknęła. Poszła po południu do ratusza i właśnie się dowiedziałem, Ŝe tam

nigdy nie dotarła, a był z nią Artoo... Zgłupiał ostatniej nocy i próbował nas wszystkich pozabijać. ZałoŜyłem mu ogranicznik, który naturalnie zdjęła, nim wyszli...

Komentarz Mary był na tyle wielopiętrowo kunsztowny i całkowicie nie kobiecy, Ŝe sprowadził Landa Calrissiana w najlepszych, purpurowych jedwabiach, ogolonego i uczesanego jak na wesele.

- Co się dzieje? Han streścił mu zwięźle wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin i zakoń-

czył: - Teraz czekam na Jevaxa, bo mówiła coś o odwiedzinach w centralnych warszta-

tach miejskich, a skoro wzięła ze sobą robota, to mogła chcieć, by go sprawdzili. Tyle Ŝe jest juŜ ciemno, a ostatnio tu się dzieje zdecydowanie za wiele dziwnych rzeczy...

- Dlaczego pytałeś o Nubblyka? - zainteresowała się Mara. -Kto ci powiedział, Ŝe go szukałam? Na tym zamarzniętym wygwizdowie byłam moŜe ze dwanaście godzin i wątpię, Ŝebym go poznała.

- Powiedział swojemu pomocnikowi, Ŝe szuka go Ręka Imperatora przebywająca na planecie i dlatego musi się wynosić. Zniknął mniej więcej przed siedmiu laty po tym, jak powiedziałaś, Ŝe tam byłaś i odleciałaś. Pomyślałem, Ŝe wróciłaś... - Umilkł widząc zmianę w jej oczach.

Przez chwilę Mara nic nie powiedziała, a gdy się odezwała, jej głos był bardzo spokojny i niby normalny, tylko Ŝe człowiekowi od razu robiło się zimno.

- Gad. - W oczach Mary błysnął mord. - Glista błotna! - Co? - Lando odskoczył wykazując doskonale rozwinięty instynkt samozacho-

wawczy. - Kto... ? - Powiedział mi, Ŝe jestem jedyna. - Jej głos nadal był spokojny, ale przejmował

lodem. - Mówił, Ŝe jest tylko jedna Ręka Imperatora. Jego broń, gdy będzie potrzebo-wał skalpela zamiast miecza. Jego najbardziej zaufany sługa... Zawszone bydlę! Ten zakłamany syn nieskrobanego wieprza miał jeszcze jedną Rękę!

Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem i choć jej furia skierowana była przeciwko martwemu juŜ Imperatorowi, Han poczuł ulgę, Ŝe jest o kilkaset parseków od niej.

Dzieci Jedi 242

- Okłamał mnie! Zaufany sługa! Wszystko, co mi naopowiadał ten zaśliniony pa-soŜyt, to było kłamstwo! Wszystko!

- Maro! - powiedział niepewnie Lando. - On nie Ŝyje... - I ma szczęście! Wiesz, co to znaczy? - Spojrzała na Landa takim wzrokiem, Ŝe

cofnął się niepewnie. - To znaczy, Ŝe trzymał ją w rezerwie, by uŜyć jej przeciwko mnie! Albo mnie

przeciwko niej. Albo chodziło mu o to, by Ŝadna z nas nigdy nie stała się czymś więcej niŜ pionkiem oplatanym jego kłamstwami i wykonującym jego polecenia!

Widać było, Ŝe wewnętrznie się gotuje z wściekłości, która czyniła ją tak niebez-pieczną. Kiedyś omal nie udało jej się zabić Luke'a za to, Ŝe odebrał jej pozycję, która dotąd była jej Ŝyciem.

- Ona nadal jest na planecie? - spytała nagle. - Nie wiem... - Han urwał, przypominając sobie z jakichś niejasnych przyczyn, o

kim opowiedziała mu Leia: o kobiecie, która pokazała się w tygodnie zaledwie po zniknięciu Nubblyka i wynajęła jego dom. - Jest. Przynajmniej tak mi się wydaje. Na-zywa się Roganda...

- Och! - Zielone oczy rozszerzyły się i natychmiast zmieniły w szczeliny turkuso-wego blasku. - Ona.

Zabrzmiało to niczym wyrok śmierci. Mara sięgnęła po wyłącznik znajdujący się poza polem widzenia kamery i obraz

zniknął. - Nie moŜemy sobie pozwolić na ryzyko. - Roganda otworzyła pojemnik i wyjęła z

niego pneumatyczną strzykawkę z załadowaną ampułką. - Przytrzymajcie ją. Keldor zrobił dwa ostroŜne kroki w kierunku Leii, która słysząc otwieranie drzwi

wstała z kąta i stanęła plecami do ściany. Leia była drobna, ale wysportowana, trzy-dzieści lat młodsza i gotowa do walki, a Garonnin miał co prawda w dłoni miotacz ustawiony na ogłuszanie, ale nie uśmiechała mu się szarpanina.

- Powiedziałbym, Ŝe większym ryzykiem jest uŜycie tego narkotyku niŜ to, Ŝe Jej Wysokość podniesie hałas - odezwał się Garonnin. - Nie wiemy, co to takiego...

- Ale wiemy, Ŝe działa i Ŝe na czas wizyty będzie spokojna! -przerwała mu Rogan-da.

- Wiemy, Ŝe działa czasami i na niektóre osoby - poprawił ją spokojnie. - I w roz-maitych dawkach. LeŜał tu, w podziemnym laboratorium, co najmniej trzydzieści lat, a być moŜe dwa razy tyle. Nie wiemy, jaki jest okres rozkładu specyfiku, nie wiemy, czy nie stał się nie tylko bezuŜyteczny, ale co gorsza śmiertelny... Ten przemytnik, na któ-rym go wypróbowaliśmy pierwszy raz przed czterema czy pięcioma laty, zmarł.

- Miał słabe serce! - Roganda zorientowała się, Ŝe odpowiedziała zbyt szybko, to-teŜ zmieniła ton na proszący. - Lordzie Garonnin, wie pan, ile zaleŜy od dzisiejszego spotkania, jak desperacko potrzebujemy poparcia dla naszej sprawy! Zna pan reputację Jej Wysokości: nie moŜemy ryzykować nawet szansy moŜliwości, Ŝe ucieknie i prze-szkodzi nam.

Garonnin długą chwilę przyglądał się Leii ponad lufą miotacza. W końcu skinął głową.

Page 122: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 243

Keldor zrobił dwa kolejne kroki oczekując, Ŝe Leia spróbuje odskoczyć, wobec te-go rzuciła się wprost ku niemu, rąbnęła go kolanem w brzuch i barkiem w piersi, prze-skoczyła nad walącym się ciałem i rzuciła ku drzwiom. Mierzyła nisko, tak by podciąć nogi Garonninowi, licząc, Ŝe go zaskoczy i będzie musiał spudłować, ale się przeliczy-ła. Wiązka ogłuszającej energii trafiła ją w pół skoku, rozciągając na podłodze i na-tychmiast pozbawiając oddechu. Miała wraŜenie, jakby ją ktoś przenicował i nie było to miłe wraŜenie. -Wolałaby, by miotacz nastawiony był na silniejsze działanie - wtedy straciłaby przytomność.

- To było głupie - skomentowała Roganda, przyklękając obok i przyciskając strzy-kawkę do jej szyi.

Poczuła nagły powiew chłodu. I poczuła teŜ, Ŝe jej płuca przestają pracować. Miała wraŜenie, Ŝe powoli zanurza się w głębokim na tysiące kilometrów oceanie

zielonego szkła, które wypełniało jej płuca, Ŝyły i komórki. PoniewaŜ szkło przepusz-cza światło, mogła słyszeć głosy Keldora, Garonnina i Rogandy, mimo Ŝe opuścili juŜ pokój i prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziała, co przepuszczanie światła miało z tym wspólnego.

- ...antidotum jak tylko przyjęcie się skończy - powiedziała Roganda. - Po prostu nie mamy ludzi, by jej przez cały czas pilnować. Ten narkotyk nie ma tak nieprzewi-dywalnych efektów, jak się pan obawia, lordzie Garonnin, wszystko będzie w porząd-ku.

Musiała się wydostać! Moc! Jakoś będąc w tym dziwnym stanie zawieszenia/zanurzenia była w stanie

wyczuwać wszędzie wokół Moc niczym muzykę i to prostą - taką, której łatwo mogła się nauczyć. Gdyby mogła wykorzystać Moc...

Nagle stwierdziła, Ŝe widzi pomieszczenie, w którym leŜy, i siebie - przeniesiono ją na łóŜko i jedną ręką trzymała się za brzuch, druga leŜała wzdłuŜ ciała. Włosy two-rzyły splątaną chmurę wokół spoczywającej na poduszce głowy. Ze sporą dozą samo-krytyki przyznała Cray rację - powinna uŜywać któregoś z jej patentowanych kosmety-ków na zmarszczki, zwłaszcza wokół oczu.

Odetchnęła, wciągając w siebie Moc niczym dziwne światło i wstała. Jej ciało nadal spokojnie leŜało. Czując, jak ogarniają panika, przywołała ćwiczenia uspokajające, jakich nauczył ją

Luke... Gdy ponownie się rozejrzała, ze spokojem przyjęła do wiadomości, Ŝe jej ciało le-

Ŝy, a ona porusza się, widzi i słyszy oczami duszy albo czymś takim. Nie przeszkadzało jej, Ŝe widzi wielowarstwowo - oprócz siebie widziała takŜe

przeszłość - starszego męŜczyznę piszącego coś przy biurku, szczupłą blondynkę Jedi leŜącą na łóŜku przestawionym w inny kąt pokoju, czytającą ksiąŜkę męŜowi, który na wpół siedział, na wpół leŜał z głową na jej udzie.

Spojrzała podejrzliwie na drzwi i wiedziała, Ŝe bez trudu moŜe przez nie przejść.

Dzieci Jedi 244

Zęby się nie zgubić, dotknęła swego ciała zapamiętując jego zapach i odgłos bicia serca -jeśli się skoncentruje, będzie w stanie dotrzeć tu z kaŜdego miejsca podziemi, podobnie jak była w stanie podąŜać śladami Elegina i Keldora.

Co i tak nie zmieniało faktu, Ŝe się bała. Ale przeszła przez drzwi. I natychmiast usłyszała głosy, wiele głosów. Ta część podziemi stanowiła kwatery mieszkalne Jedi, a wcześniej podziemną cie-

plarnię Pletta. Senna świadomość roślin i łagodność starego mistrza na stałe przesiąknę-ły ściany. Tym razem jednak nie spokój był tym, czego szukała, toteŜ skierowała się tam, skąd dochodziły głosy i po przebyciu krótkiego korytarza znalazła się w długiej komnacie o wysoko sklepionym suficie, oświetlonej przymocowanymi doń panelami jarzeniowymi i światłem wpuszczanym przez pół tuzina okien. Okna były róŜne, ale wszystkie grube, solidne i zamaskowane skalnymi występami i pnącą roślinnością.

Bez kłopotu rozpoznała dwie trzecie obecnych. Większość postarzała się przez te jedenaście lat, jakie minęły od czasu, kiedy wi-

działa ich na dworze Imperatora. Inni, nie będąc ludźmi, wyglądali tak samo. Rozpo-znała przedstawicieli Towarzystwa Mekuuna i prezesa Towarzystwa Seinara. Natural-nie była takŜe lady Theala Vandron, uznana za najwaŜniejszą wśród seneksiańskich dostojników, poniewaŜ była głową najstarszego ze starych rodów. Ostatnio zmuszona była do wizyty w Senacie, gdyŜ postawiono jej zarzuty gospodarki rabunkowej i nie-ludzkiego traktowania tubylców. Leia doskonale pamiętała tę wizytę -lady Vandron po pierwsze była oburzona, Ŝe ktoś wtrąca się w jej rządy na rodowej planecie Karfeddion. Po drugie była zaskoczona, Ŝe kogokolwiek interesuje los jej niewolników hodowanych na specjalnych farmach - przecieŜ to tylko Bilanakowie i Ossanie: według niej był to argument wszystko wyjaśniający i kończący dyskusję. Właśnie kończyła relację ze swego pobytu w Senacie niewielkiej grupie słuchaczy: Rogandzie, Irkowi i Garonni-nowi.

- Po prostu nie ma sensu dyskusja z kimś, kto nie chce zrozumieć lokalnych wa-runków ekonomicznych.

Lady Vandron, niewiasta przysadzista, stateczna, licząca sobie zdrowo powyŜej czterdziestu wiosen, była niezwykle uparta, czego trudno się było domyślić, patrząc w jej niewinne błękitne oczy.

Do grupy podjechał niski android typu R-10 z tacą pełną kielichów, toteŜ Roganda zmieniła temat:

- Proszę spróbować wina, Wasza Lordowska Mość: półsłodki Celanon jest na-prawdę wyśmienity.

- Ach... - Lady Vandron raczyła umoczyć usta. - Niezły. A Leia prawie usłyszała głos ciotki Rouge pouczającej ją ze zgorszeniem, Ŝe pół-

słodkie wina mogą stanowić stosowny napój w portowych knajpach, ale jedynie wtedy, jeśli nie ma tam wody. W normalnym towarzystwie i na normalnym przyjęciu powinno serwować się napoje z naleŜytym smakiem i gustem. Sądząc po wyrazie twarzy lady Vandron, jej takŜe wpojono za młodu identyczną ocenę, którą z wiekiem uznała za słuszną.

Page 123: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 245

- MoŜe w takim razie Algarine? - spytał ze zrozumieniem Garonnin. Były to ulubione wina Baila Organy. - Naturalnie - przytaknęła mu Roganda i poleciła androidowi: -Butelkę Algarine

schłodzoną do dziesięciu stopni i kielich o temperaturze pięciu stopni Celsjusza. R-10 mrugnął kontrolką i pospiesznie odjechał. - PrzecieŜ nie porywamy ludzi do prac polowych. - W głosie lady Vandron słychać

było urazę. - Te stworzenia są do tego specjalnie hodowane. Wiele lat nam zajęło krzy-Ŝowanie, nim uzyskaliśmy takie osobniki, ale to zdrowsze od inŜynierii genetycznej. Gdyby nie nasze uprawy, w ogóle by się nie narodzili, a poza tym na Karfeddionie akurat panuje kryzys gospodarczy.

- Na Coruscant to nikogo nie obchodzi. - Garonnin odstawił kielich na brązowy stolik z marmurowym blatem pochodzącym z Atravii i to z najlepszego okresu.

- Właśnie dlatego musimy rozmawiać tak z Senatem, jak i z pozostałościami po si-łach zbrojnych Imperium, z pozycji siły, a nie petenta, jak oczekują - wtrąciła słodko Roganda. - Z siłą kaŜdy się liczy...

PołoŜyła dłoń na ramieniu syna uśmiechając się dumnie, a chłopak spuścił skrom-nie oczy, jak przystało.

W pobliŜu stolika, zastawionego przystawkami produkcji bufetowego androida, Sullustanin spytał Elegina, wskazując wzrokiem Irka:

- Nie bardzo podobny do Imperatora, prawda? Chłopak ubrany był na czarno (Roganda na biało), oboje zaś konserwatywnie, czy-

li właściwie. Właśnie podszedł do jednego z lordów sektora Juvexa, którego Leia nieja-sno kojarzyła jako seniora jednej z bardziej zmilitaryzowanych gałęzi rodu Sveethyn. Nie dało się ukryć, Ŝe Irek ma sporo wdzięku, jeśli mu na tym zaleŜy.

- Czy to waŜne? - Elegin wzruszył ramionami. - Jeśli potrafi robić to, co ona twierdzi, Ŝe potrafi...

Roganda nadal cięŜko pracowała, próbując skłonić Lady Vandron do swobodniej-szego zachowania. Z równym powodzeniem mogła próbować upchać w kieszeni doro-słego Hutta - przedstawiciele starych rodów nie zachowują się swobodnie w towarzy-stwie kobiet, które były konkubinami. NiewaŜne czyimi i bez względu na to, co potrafią synowie takich kobiet.

- No cóŜ - szepnął Sullustanin poprawiając sobie wzmacniacz optyczny. - Jeśli sta-re rody go popierają...

Elegin szybkim ruchem brwi dał do zrozumienia, Ŝe chłopak nie jest aŜ tak istotny. - Naitholu, gdy przybędzie ten okręt, będziemy mieli zaląŜek floty potęŜniejszy od

tego, czym dysponują ci wszyscy samozwańczy admirałowie. A kiedy kaŜdy z nich zobaczy, co Irek potrafi, będzie bardziej niŜ skłonny przyłączyć się do nas i grzecznie słuchać rozkazów.

Informacja o jakimś okręcie zaniepokoiła Leię, ale jeszcze bardziej zaniepokoiło ją zachowanie Naithola, który odwracając się w stronę bufetu spojrzał prosto na nią i za-marł. Trudno było powiedzieć, co zobaczył, ale coś na pewno, gdyŜ dopiero po paru długich jak wieczność sekundach podjął jedzenie. Wielu Sullustan juŜ w wieku lat trzy-dziestu zmuszonych było korzystać ze sztucznego wzmocnienia wzroku, który psuł im

Dzieci Jedi 246

się szybko, toteŜ dochodzili z wiekiem do wprawy w interpretacji docierających do mózgu sygnałów optycznych. Leia wolała nie sprawdzać jego reakcji i pospiesznie wmieszała się w wizje dzieci bawiących się tu w innym czasie, aby trudniej było wy-kryć jej obecność.

Jedno musiała Rogandzie przyznać - wychowała syna jak na prawdziwego bywal-ca salonów przystało: Irek obchodził stół, krąŜąc między gośćmi z wprawą i wdzię-kiem, a jego zachowanie podkreślało ich rangę. Okazywał szacunek lordom i damom, leciutką wyŜszość wobec urzędników, a z młodszymi arystokratami rozmawiał jak równy z równym.

- Słyszeliśmy rozmaite, często sprzeczne informacje o tym okręcie - mówił wła-śnie lord Vensell Picturion, przedstawiony na dworze w tym samym czasie co Leia w Senacie. - Co to właściwie jest i skąd się wzięło? Skąd pewność, Ŝe dzięki niemu bę-dziemy mieli wystarczającą siłę, by stworzyć własną flotę?

Irek skinął głową z szacunkiem i odezwał się czystym, donośnym głosem, którego słuchała większość obecnych:

- To najpotęŜniejszy okręt wojenny istniejący w znanej galaktyce. Powstał w cza-sach Imperium jako coś pośredniego między klasycznym okrętem wojennym a Gwiaz-dą Śmierci. Jego broń pokładowa ma moc równą mocy energetycznej Gwiazdy Śmierci, choć nie posiada jednostkowej broni równej sile głównego promienia...

- Sądzę, Ŝe wszyscy się zgadzamy co do tego, iŜ technologia niszczenia planet jest łagodnie mówiąc marnotrawstwem -wtrącił Lord Garonnin.

- Ale trzeba przyznać, Ŝe widowiskowym. - W oczach Irka błysnął zwykły upór. - I doskonałym środkiem zastraszającym.

- Przesada, jest dokładnie odwrotnie: zniszczenie Alderaanu nikogo nie zastraszy-ło, co historia upadku Imperium dokładnie potwierdza - parsknął lord Garonnin i dodał nie dopuszczając Irka do głosu: - „Oko Palpatine'a", bo tak się ta jednostka nazywa, jest prototypowym i jedynym zbudowanym przedstawicielem tej klasy, którą roboczo na-zwano księŜycem bojowym albo superpancernikiem. Został przygotowany przed trzy-dziestu laty do wykonania pewnej misji w absolutnej tajemnicy, toteŜ kiedy zrezygno-wano z wykonania zadania, nikt nie wiedział o jego istnieniu, a współrzędne miejsca, w którym został ukryty, zaginęły. Miejscem tym było pole asteroid w Mgławicy Stokrot-ka.

- Ktoś był bardzo lekkomyślny - stwierdziła młoda dama o wyglądzie wskazują-cym na zamiłowanie do łowiectwa. - Zgubić księŜyc, no, no.

Część obecnych roześmiała się, a Garonnin wyglądał na uraŜonego, ale Roganda odezwała się pojednawczo:

- KaŜdy, kto korzystał z naprawdę duŜej biblioteki, zwłaszcza jeśli była w całości skomputeryzowana, wie, Ŝe mały błąd programu moŜe zaowocować nieporównywal-nymi stratami w dostępie do księgozbioru. CóŜ wobec tego znaczy jedna informacja z zestawem współrzędnych?

- I to leci tutaj? - upewnił się lord Picturion. - Leci na nasze rozkazy - uśmiechnął się Irek.

Page 124: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 247

Roganda ponownie połoŜyła mu dłoń na ramieniu, obdarzając dumnym uśmie-chem.

- Nasi goście są spragnieni. Sprawdź, co się stało z tym androidem bufetowym. Sądząc z min lady Vandron i lorda Picturiona, było to trafne posunięcie, a mina Ir-

ka świadczyła, Ŝe był tego świadomy. - Naturalnie - skłonił się i wyszedł z gracją tancerza. Leia, nie bardzo wiedząc, dlaczego - podąŜyła za nim. Coś jej się nie podobało w

jego oczach. R-10 toczył się korytarzem w kierunku sali, gdzie zgromadzili się goście. Jak

wszystkie androidy tego typu był niewysoki, około metra, i wyglądem przypominał beczkę z płaskim dnem otoczonym dekoracyjną balustradą. Dno było jednocześnie tacą wykonaną z czarnego marmuru elektronicznie naładowanego, by nie ślizgały się po nim szklanki i inna zastawa. Nikt nie zauwaŜał tych androidów, które obecne były na wszystkich większych uroczystościach towarzyskich jak galaktyka długa i szeroka. Na marmurze stała zakurzona butelka dwunastoletniego, wytrawnego Algarine i jeszcze oszroniony kieliszek, jako wyraz uznania naleŜnego lady Vandron, tak jak zaplanowała to Roganda.

Na widok androida Irek uśmiechnął się złośliwie i stanął na końcu korytarza ze skrzyŜowanymi ramionami.

- Stój! -polecił. R-10 posłusznie stanął. -Weź kieliszek! Jeden z długich, delikat-nych manipulatorów o wielu złotych i wyłoŜonych lekko przylepnym plastikiem chwy-takach wykonał polecenie.

- Rzuć go na podłogę. Android zamarł - zakaz tłuczenia kieliszków czy jakichkol-wiek naczyń był częścią podstawowego oprogramowania kaŜdego domowego automa-tu.

Irek uśmiechnął się szerzej, a Leia poczuła nagły napływ Mocy sięgającej w głąb programu androida i zmieniającej go pomimo wielowarstwowych zabezpieczeń. Ze-wnętrznie robotem zatrzęsło, cofnął się nieco, zrobił kółko i znieruchomiał.

- No, nie wygłupiaj się. - Głos Irka dziwnie złagodniał. - Rzuć go! Urywanymi ruchami android wykonał polecenie, po czym natychmiast z korpusu

wyłowił manipulator zakończony miotełką i zawierający wlot rury, by posprzątać rozbi-te szkło.

- Jeszcze nie. Manipulator zatrzymał się w połowie drogi. - Teraz weź butelkę i wylej zawartość; Tym razem android zadygotał nie ruszając się z miejsca, jako Ŝe zakaz rozlewania

czegokolwiek i kiedykolwiek był głównym punktem w jego programie. Irkowi jego zachowanie sprawiało widoczną przyjemność. Skoncentrował się, przywołał Moc i ukierunkował ją za pomocą wszczepionego obwodu, wymuszając na programie ustęp-stwo po ustępstwie na subelektronicznym poziomie, jak nauczył go Magrody...

Nagle odwrócił się tracąc koncentrację i zostawiając androida niczym nudną za-bawkę.

Dzieci Jedi 248

Ten skorzystał z tego natychmiast, posprzątał szkło i pojechał w stronę gości tak szybko, jak tylko go koła niosły. Irek nie zwrócił nań Ŝadnej uwagi, powoli rozglądał się po korytarzu, nasłuchując i węsząc.

- Jesteś tu... -szepnął. -Gdzieś tu jesteś... czujecie... Leia skupiła wokół siebie Moc, otulając się nią niczym cieniem. - Znajdę cię... Nie czekała na ciąg dalszy - rzuciła się do ucieczki. Jak przez mgłę zobaczyła, Ŝe

podbiegł do jednego z czerwonych przycisków umieszczonych w równych odstępach na ścianach wzdłuŜ korytarza i nacisnął go. Po kilkunastu sekundach z tupotem zjawił się Garonnin.

- Co się stało? - Sprowadź matkę i przynieś do pokoju Leii najmniejszą stalową kulę z pokoju za-

baw! Leia śmigała po kamiennym labiryncie, czując za sobą jego obecność niczym

wszechogarniający cień przeszukujący korytarz. Nie bardzo wiedziała, czego się boi, ale w Ŝyciu nie była tak przeraŜona...

Zahamowała widząc wyłaniającego się zza zakrętu androida przesłuchującego. Wiedziała, Ŝe to złudzenie, ale strach był silniejszy - zawróciła. Kolejny korytarz blo-kował Hutt Jabba, sięgający ku niej długim jęzorem ze zmruŜonymi rozkoszą ślepia-mi... Ponownie zwycięŜył strach.

W tym, co jej zaaplikowano, musiało być coś, co potęgowało to uczucie, a w do-datku pozostawiało psychiczny ślad, dzięki któremu Irek mógł ją wyśledzić. Nie mogła na to pozwolić, a miała kłopoty z odnalezieniem drogi, gdyŜ zapach, którym się kiero-wała, zacierały co chwilę fale na przemian smrodu i aromatu. Strumienie energii prze-waliły się z wyciem korytarzem, ciągnąc ją za sobą lub odpychając...

Słyszała jego kroki i czuła, Ŝe ta pogoń stanowi dlań świetną rozrywkę, pomimo ciągłego operowania Mocą. Ten chłopak musiał mieć fenomenalne zdolności...

Wreszcie rozpoznała korytarz i z ulgą zdwoiła szybkość wiedząc, Ŝe jest juŜ bliska celu. Minęła zakręt i stanęła jak wryta: przed drzwiami, za którymi leŜało jej ciało, stała znana do obrzydliwości postać w czarnym płaszczu i czarnym, lśniącym hełmie.

Darth Vader. Odwróciła się - za nią stał Irek otulony ciemną, pulsującą poświatą, trzymając w

dłoni jedną ze stalowych sfer, których przeznaczenia nie była w stanie odgadnąć w pokoju zabaw. Teraz dostrzegła, Ŝe są w niej niewidoczne dla ludzkich oczu dwa otwo-ry niczym wejścia.

Nie będące jednakŜe wyjściami. A wewnątrz znajdują się koncentrycznie umieszczone następne stalowe kule, co-

raz to mniejsze, tworzące razem miniaturowy labirynt z mnóstwem wejść i bez Ŝadnego wyjścia.

- Jesteś tu - uśmiechnął się zadowolony. - Wiem, Ŝe jesteś. Vader nadal blokował drzwi i nie mogła się zmusić, by przez niego przejść.

- Matka mnie nie powstrzyma, bo nawet nie będzie wiedzieć... -zapewnił Irek uno-sząc sferę.

Page 125: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 249

Jego umysł zaczął wypełniać korytarz niczym ogromna sieć, otaczając ją i ciągnąc w stronę jednego z wejść do stalowej pułapki. Poczuła, Ŝe zostaje rozpuszczana niczym dym i wiedziała, Ŝe musi istnieć jakaś nieznana jej obrona przed takim atakiem.

Chłopak rozchylił wargi nabierając powietrza i przywiązując ją prawie do samej kuli.

- Irek! - W korytarzu pojawiła się Roganda w podkasanej sukni, idąc w stronę sy-na. - Irek, chodź tu natychmiast!

Odwrócił się, zdekoncentrowany, z czego Leia skorzystała natychmiast, podobnie jak przed chwilą R-10. Cień Vadera zniknął, toteŜ przeleciała przez drzwi i rzuciła się w leŜące nieruchomo na łóŜku ciało. Mając do dyspozycji jedynie ludzkie zmysły, jak przez gęstą mgłę usłyszała głos Keldora:

- Lordzie Irek. mamy go na ekranach! „Oko Palpatine'a" jest tu! Przyleciało!

Dzieci Jedi 250

R O Z D Z I A Ł

22 - Panie Luke'u, jest pan pewien, Ŝe to się uda? - Masz jeszcze jakieś pytania? - spytał Luke zaabsorbowany logistyką chodzenia,

posługiwania się laską i ciągnięcia liny, do której przymocowana była niewielka pompa uratowana z pralni.

Sam fakt znalezienia działającej pompy był niezwykle pocieszający, jako Ŝe na pokładzie działało coraz mniej urządzeń, jeśli nie liczyć artylerii.

- Ile to da nam czasu? - zainteresował się Nichos objuczony dwiema beczkami wody z syropem. - Naturalnie jeśli zadziała.

- Około godziny. Pręty jarzeniowe przymocowane do kostura świeciły coraz słabiej, przez co kory-

tarz techniczny, którym szli, z niskim stropem i wiązkami rur wyglądał na podziemną jaskinię. Wilgoć i zapaszek, jakie w nim panowały, oraz woda miejscami kapiąca ze ścian, powiększały tylko to wraŜenie. Obecność wody była dobrym znakiem -zbliŜali się do głównego zbiornika w tej części okrętu.

- To niewiele, Ŝeby dokładnie sprawdzić ładownik i dwa promy -zauwaŜył Poth-man.

- Musi wystarczyć. - Luke zacisnął zęby: perigen dawno się skończył i teraz jedy-nie Moc utrzymywała ból, szok i gorączkę w jakich takich granicach.

Co oznaczało, Ŝe gorączka była większa, a ból silniejszy, ale na to juŜ nie było ra-dy. Cray niosła dwa pięciogalonowe pojemniki i nie odzywała się w ogóle. Milczała zresztą i wcześniej, gdy Luke przedstawił plan ewakuacji przymusowej załogi, i wtedy, gdy włamali się do głównych czujników, by oznaczyć pozycję okrętu i czas, jaki pozo-stał do ostrzału Belsavis. Z obliczeń wynikało, Ŝe dwanaście i pół godziny.

- Za długo - stwierdziła stanowczo Callista. - Tak twierdzi Wola. Nie rozumiesz? Wola zastosuje kaŜdy chwyt i zrobi co tylko

moŜe, by opóźnić nas i wypełnić misję. śaden komputer nie wyszedłby z nadprzestrze-ni o dwanaście i pół godziny od celu, zwłaszcza wiedząc, Ŝe przeciwnikiem są Jedi i mają do dyspozycji eskadrę myśliwców typu Y. To jest, mieli...

- Ona ma rację - przyznał Luke spodziewając się lekkiej kłótni, jako Ŝe Cray zaw-sze twierdziła, iŜ komputery nie kłamią.

Page 126: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 251

Po ostatnich jednak doświadczeniach przygryzła tylko wargi i w milczeniu obser-wowała produkcję gęstej, supersłodkiej mikstury, a potem niosła pojemniki wraz z innymi, gdy okazało się, Ŝe sanie są zbyt szerokie, by przedostać się do korytarza tech-nicznego. Przez ten czas ani razu nie spojrzała na Nichosa.

- Dzięki Stwórcy! - ucieszył się Threepio, gdy wyszli zza naroŜnika i zobaczyli, Ŝe ciąg dalszy korytarza oświetlony jest słabymi, ale działającymi panelami jarzeniowymi. - Zacząłem juŜ się obawiać, Ŝe ten rejon teŜ jest całkowicie pozbawiony energii. Atu przecieŜ są hangary promów.

- Ludzie piasku musieli skutecznie zniechęcić Jawów do wycieczek rabunkowych w te okolice. - Luke skręcił w boczny korytarz, idąc za głównym wodociągiem.

- Jak dotąd - dodała Callista. - Optymistka się z ciebie zrobiła. W odpowiedzi zanuciła starą kołysankę z przedszkolnych (albo jeszcze wcześniej-

szych czasów) i dodała juŜ powaŜnie: - Jeśli ludzie piasku są tak przywiązani do tradycji, jak mówiłeś, to wszystko tu

musi ich doprowadzać do szału - nie ma dnia ani nocy, nie ma zwierzyny do polowania i pustyni, a jedynie kabiny i korytarze...

- Im dłuŜej tu jestem, tym bardziej mnie to denerwuje - przyznał, stając przed drzwiami przepompowni.

Naturalnie zamkniętymi, ale Threepio przekonał program zamka, Ŝe włoŜono wła-ściwy klucz i drzwi otworzyły się ze zwyczajowym sykiem.

- Zniszcz zamek i zablokuj drzwi, Nichosie - polecił Luke. -Masz rację, Callisto, nie wierzę Woli ani trochę.

- Zabawne - mruknął Triv przyglądając się, jak Luke podłącza pompę do główne-go mechanizmu regulującego obieg wody. - Gdy byłem szturmowcem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. I nigdy teŜ nie mogłem się przyzwyczaić do Ŝycia na pokładzie okrętów czy innych wojskowych obiektów. To znaczy wtedy wydawało mi się to nor-malne, ale po Pzob zrozumiałem, jak bardzo kocham las i jak brakowało mi cały czas drzew Chandrilii. Pani takŜe brak oceanów, panno Callisto?

- KaŜdego dnia. Luke nie miał pojęcia, jak Callista się z nimi porozumiewa, bo nie wszędzie były

głośniki, ale nie zastanawiał się nad tym - i tak problemów miał aŜ za duŜo. Cray oparta o futrynę obserwowała go w milczeniu. Skończył połączenie, nacisnął

starter, a pompa zaskoczyła z suchym chrząknięciem i podjęła pracę. Luke odetchnął z ulgą odczepiając wąŜ i wkładając go do pierwszej beczki. Terkot pompy wypełnił po-mieszczenie i ku swemu szczeremu zaskoczeniu Luke stwierdził, Ŝe Ŝadne z połączeń nie przecieka i wszystkie są droŜne.

- Na zdrowie! - odezwała się Callista. Operacja wpompowania nieco rozcieńczonego syropu do obiegu wody, z którego

korzystali ludzie piasku, poszła szybko i sprawnie. Luke powstrzymał Nichosa, który chciał rozłączyć pompy:

- Zostaw to: nam niepotrzebne, a nikt inny tu nie przyjdzie.

Dzieci Jedi 252

- Ach, prawda, jutro nic z tego okrętu nie będzie juŜ nikomu potrzebne. Chyba mam zaprogramowane zbyt duŜe poczucie porządku. - Spojrzał z obawą na Cray, czy przypadkiem nie wzięła tego za krytykę, ale zdołała się uśmiechnąć, chwytając Ŝart i pierwszy raz nie odwróciła głowy.

- Wiedziałam, Ŝe tego kawałka nie powinnam była zrzynać z oprogramowania SP-80 - odpaliła.

Przez chwilę stali przyglądając się sobie i nie bardzo wiedząc, co zrobić z tym po-dwójnym wyznaniem: jego - Ŝe jest androidem, jej -Ŝe go programowała. Bezruch prze-rwała Cray dotykając jego dłoni.

- Przerywamy im czy czekamy? - spytała rzeczowo Callista, gdy dotarli w pobliŜe

hangaru. Ludzie piasku zorganizowali w nim obozowisko, a sądząc po odgłosach, musiało

tam panować niezwykłe oŜywienie: wrzaski, piski, wycia i zawodzenia momentami zagłuszane przez łomot, jakby rzucano jakimiś przedmiotami. Chwilami wszystko to cichło, a po paru sekundach rozlegało się mroŜące krew w Ŝyłach modulowane, chóral-ne wycie zakończone kolejną ogłuszającą kakofonią.

- Weźmiemy ich na przeczekanie - zdecydował Luke, opierając się o ścianę i ocie-rając pot spływający obficie po twarzy.

Miał wielką ochotę usiąść, ale bał się, Ŝe najprawdopodobniej juŜ nie wstanie. Triv nie miał takich problemów, więc siadł, ale z bronią w ręku. Threepio stanął mniej wię-cej o metr od nich z receptorami słuchowymi podkręconymi do maksimum. Cray i Ni-chos znieruchomieli obok siebie, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć i jak się zachować.

- Wytrzymasz, Luke'u? - spytała w pewnym momencie Cray. - To juŜ nie powinno długo potrwać. - Dowolna grupa pasterzy cy'een spiłaby tę bandę do nieprzytomności, zanimby na

dobre zaczęła pić - oceniła Callista coraz mniej składne wycia. - MoŜe właśnie dlatego zabili karczmarza. Ostatni chóralny występ urwał się gwałtownie serią krzyków, po których nastąpiły

pomruki, a potem cisza. Ktoś coś wrzasnął, ale nikt mu nie odpowiedział, coś z brzę-kiem potoczyło się po podłodze i przez długą chwilę Ŝaden odgłos nie przerwał milcze-nia.

- Idziemy! - zdecydował Luke. - Nie ma czasu do stracenia, a ty, Threepio, spro-wadź Talzów!

- Tak jest, panie Luke'u! Hangar promowy usłany był spitymi Jeźdźcami Tusken i zalany osłodzoną wodą

przesiąkającą ubrania leŜących. Kilka postaci miało ciemne, ostro pachnące zacieki na szatach - być moŜe krew. Niewielki kwadratowy właz w jednej ze ścian był pogięty i porysowany, jakby rąbał go jakiś drwal o maniakalnym zacięciu, ale leŜące wokół gaffe i dzidy świadczyły, Ŝe wykorzystywano go jako tarczę. Ściana wokół była w znacznie gorszym stanie - ludzie piasku najwyraźniej szybciej tracili celność niŜ przytomność, choć i to nie zajmowało im zbyt wiele czasu.

Page 127: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 253

- Niezła impreza - mruknął Luke wdrapując się do wnętrza pierwszego z promów. Prom był uprzednio zamknięty, a przy niechęci ludzi piasku do techniki nawet nie

próbowali wejść do środka, choć rampa opuściła się od pierwszego naciśnięcia przyci-sku na burcie.

Triv i Nichos zebrali wszystkie egzemplarze broni, natomiast Cray wraz z Lukiem sprawdzili prom. Komputer pokładowy obudził się pod wprawnymi palcami Cray i zameldował gotowość do działania.

- Wygląda na to, Ŝe nie jest podłączony do głównego komputera Woli - oznajmiła po serii testów. - Wskaźniki na tablicy nie wykazują Ŝadnych uszkodzeń. Jest gotów do lotu.

- NajwyŜszy czas, Ŝeby wreszcie coś poszło po naszej myśli. - Uprzedzałem, Ŝe nigdy nie byłem szkolony do pilotowania promów - odezwał się

od drzwi Triv. - A dane o warunkach na zewnątrz nie napawają mnie ochotą, by się teraz uczyć pilotaŜu.

- Przełączę sterowanie na drugi komputer, a Nichos poradzi sobie z obydwoma - uspokoiła go Cray, odruchowo odgarniając włosy z czoła i krzywiąc się, gdy jej palce dotknęły krótkiej szczecinki.

A potem zabrała się do roboty. Luke obserwował to z ulgą -Cray zaczynała wracać do siebie.

- Nichos nie jest naturalnie takim asem jak Luke, ale jeśli ktoś na dole będzie w stanie podać mu namiary lądowiska, to sprowadzi oba promy bezpiecznie. Przed wysa-dzeniem „Oka" wprowadzę dodatkowe programy stabilizacyjne, bo z danych wynika, Ŝe są tam silne wiatry...

- Cray, o tym właśnie chcę z tobą porozmawiać - przerwał jej Luke. - O wiatrach? - O wysadzeniu. - Potem. Najpierw chcę usłyszeć, jak planujesz sprowadzić tu Kitonaki i załado-

wać na prom szybciej niŜ w ciągu jakichś dwóch tygodni. W hangarze coś łomotnęło i wrzasnęło niewyraźnie, choć podobnie jak słaby Jeź-

dziec Tusken. Luke i Cray dotarli do drzwi na czas, by być świadkami finału pijackiego ataku, bo inaczej nie sposób było tego określić. Przez drzwi wtoczył się Jeździec Tu-sken mający szczery zamiar zaatakować Pothmana, jednak ze sposobu, w jaki wyma-chiwał włócznią gaffe, pewne było, Ŝe prędzej zrobi krzywdę sobie. Nichos złapał go za ramię i rozbroił, a Triv podając kubek do połowy wypełniony posłodzoną wodą, zapro-ponował:

- A moŜe byś tak strzelił sobie jednego, co? Po chwili głębokiego namysłu napastnik przyjął poczęstunek, wychylił duszkiem i

zgodnie z przewidywaniem zwalił się na podłogę. - Panie Luke'u... - W drzwiach hangaru pojawił się Threepio, a za nim wmaszero-

wały białe, kudłate kształty. - Wspaniale! - ucieszył się Luke zapominając z wraŜenia o rannej nodze, ledwie

jednak na niej stanął, ta przypomniała o sobie na tyle skutecznie, Ŝe gdyby nie pomoc Cray, rozciągnąłby się jak długi.

Dzieci Jedi 254

Natychmiast znalazło się koło niego trzech Talzów, podtrzymując i ćwierkając z zaniepokojeniem.

- Podziękuj im - wykrztusił Luke starając się zapanować nad bólem, który omal nie pozbawił go przytomności. - Powiedz, Ŝe bez ich pomocy nie mielibyśmy moŜliwo-ści uratować tych wszystkich, których trzeba uratować.

Threepio posłusznie przetłumaczył, co wywołało serię trąbnięć, ćwierknięć i rado-snych uścisków. Następnie pod kierownictwem androida Talzowie zabrali się do zała-dowania ludzi piasku na pokład ładownika stojącego na poziomie dziesiątym.

- Wiesz, Ŝe nawet po przeprogramowaniu ładownik będzie zdolny jedynie odlecieć o parę kilometrów i zawisnąć w przestrzeni -odezwała się Cray. - Sterować się nim nie da.

- I bardzo dobrze. I tak zostawię instrukcje u Triva i Threepia, Ŝeby nikt nie otwie-rał przedziału ładunkowego, póki nie wylądują na Tatooine.

- Naprawdę myślisz, Ŝe ktoś go zaciągnie na Tatooine, wiedząc, co jest wewnątrz? - Nie wiem, ale jeśli przeŜyję... albo jeśli ty przeŜyjesz, proszę dopilnuj, aby ktoś

to załatwił - powiedział, po prostu nie reagując na zaczepkę. - Nigdy się nie poddajesz? - uśmiechnęła się lekko. Przytaknął bez słowa. - Ciekawostka - stwierdziła, gdy skierowali się do drugiego promu. - Skoro juŜ

wyszliśmy z nadprzestrzeni, to naleŜałoby się spodziewać, Ŝe kogoś to zainteresuje. A tu figa, nikt nie przyleciał sprawdzić.

- Nigdy czegoś podobnego nie widziałem - przyznał Jevax przełączając obraz na

ekranie. Dwóch techników, Mluk i ponury Durossianin, zaglądało mu przez ramię. śaden

nawet się nie obejrzał, gdy Han i Chewie wpadli do wieŜy kontrolnej. - To musi być awaria serwomechanizmu przekaźnika wrót. -Durossianin potrzą-

snął głową. - Test jest pozytywny, więc to nie program, a wszystkie bramy nie mogły w tym samym czasie się zepsuć.

Zmarszczył brązowe brwi, częściowo przysłaniając pomarańczowe oczy i potarł z zamyśleniem dziób.

- Co się dzieje? - zainteresował się Han. Jevax uniósł głowę, dostrzegł ich i wstał. - Mam nadzieję, Ŝe nie przyszliście po zezwolenie na start -stwierdził na wpół Ŝar-

tobliwie: nikt normalny nie startowałby w nocne piekło wichur szalejących nad planetą. - Czy Jej Wysokość znalazła to, czego szukała, w archiwum miejskim? Obawiam się, Ŝe nie byłem w stanie...

- Leia nigdy nie dotarła do ratusza - przerwał mu Solo. Jevax wytrzeszczył oczy i spojrzał na wiszący na ścianie chronometr.

- W domu Nubblyka przy ulicy Malowanych Drzwi mieszka kobieta: Roganda Ismaren. Przybyła tu chyba przed siedmioma laty...

- Tak... mniej więcej tego wzrostu. - Jevax pomógł sobie gestem. - Czarne włosy, ciemne oczy...

Page 128: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 255

- Nie wiem, w Ŝyciu jej nie widziałem. Była konkubiną Imperatora, więc na pewno jest piękna.

- Wasi męŜczyźni uwaŜają, Ŝe jest - zgodził się Jevax. - Choć rzadko mają okazję ją widzieć, bo nieczęsto wychodzi z domu. To małe miasto i wszyscy sporo o sobie wiedzą... Przyznaję, Ŝe zawsze ciekawiła mnie ta osoba...

- Wiesz, gdzie jest jej dom? Jevax przytaknął i skierował się ku drzwiom. Po drodze, zgodnie z sugestią Jevaxa, wstąpili po Stusjewskiego - metrowego

Chadra-Fana o ciemnym futrze, pracującego na plantacji winokawy jako selekcjoner. Rad nierad poŜegnał się z grupą przyjaciół, którzy zebrali się w jego mieszkaniu na party winno-czesaniowe i podąŜył za Jevaxem, dopinając jedwabną kamizelkę. Narze-kał przy tym na nową pracownicę, która kierowała się przy klasyfikacji ziaren do zbio-rów jedynie wzrokiem.

- Kolor na zewnątrz to moŜe i mają właściwy, ale wyglądają na nowicjuszy - za-kończył. - W czym mogę pomóc, kierowniku?

Jevax wytłumaczył mu, gdy znaleźli się na zewnątrz w czarnej mgle, w której ko-tłowały się ćmy i świetliki, usiłujące dobrać się do ulicznych lamp czy świecących okien.

- Mamy powody sądzić, Ŝe w domu roi się od alarmów przeciw-włamaniowych, toteŜ zanim narobimy hałasu i oznajmimy, Ŝe wchodzimy, chcemy wiedzieć, czy ktoś jest w domu. Potrafisz to sprawdzić?

- Ludzie? - Radaropodobne uszy Chadra-Fana zwróciły się do przodu. - Ludzie. - śaden problem. A co jest z silosami lądowiskowymi? Słyszałem, Ŝe się zablo-

kowały... - Sądzimy, Ŝe to awaria serwoprzekaźnika. Wygląda, Ŝe zablokował wszystkie

bramy i przy okazji rozwalił główną przekładnię na części. Chewie odwrócił głowę warcząc długo i głęboko. - Nie wiemy - odparł Jevax. - I to właśnie doprowadza techników do szału. Taka

rzecz nie miała prawa się zdarzyć. Nie zadziałało Ŝadne zabezpieczenie i trzeba było zejść tam, rozmontować cały mechanizm i kolejno otwierać bramy silosów. Mam na-dzieję, Ŝe lubi pan tutejszą kuchnię, generale Solo, bo tak szybko pan stąd nie odleci.

- Zaraz! - Han nagle się zatrzymał. - Chcesz mi powiedzieć, Ŝe zdarzył się następ-ny przypadek skomplikowanej i nieprawdopodobnej awarii? Tak jak z naszym robo-tem? To dwa w ciągu doby!

- Trzy - poprawił go Jevax po chwili głębokiego namysłu. -Łączność teŜ nie dzia-łała, ale to zdarza się tak często, Ŝe...

Przez moment przyglądali się sobie w milczeniu, które przerwał Solo: - Coś mi tu śmierdzi. Dalej ruszyli w milczeniu, skręcając w uliczkę, przy której stał dom Rogandy. By-

ła to dzielnica głównie starych budynków, jedynie w miejscu zbombardowanych po-stawiono białe z prefabrykatów. Gdzieś niedaleko szemrał strumyk, a dzięki wyŜszemu

Dzieci Jedi 256

połoŜeniu ruin cytadeli mgła stała się mniej gęsta i nawet z pewnej odległości dało się dostrzec dom, ku któremu prowadził ich Jevax.

Han przyglądając się budynkowi miał mieszane uczucia - Ręka Imperatora ozna-czała wyszkolonego zabójcę, ale z tym gotów był się zmierzyć, natomiast oznaczało to teŜ osobę dysponującą Mocą, a z kimś takim wolałby nie walczyć.

- To tutaj - stwierdził Jevax i zwrócił się do Stusjewskiego: -Jest tam kto? Chadra-Fan zamknął ogromne oczy i zaczął węszyć i nasłuchiwać. Solo nie miał

pojęcia, jakim cudem potrafi on odróŜnić zapachy z tego konkretnego domu, zwłaszcza przy silnym odorze siarki obecnym w powietrzu. Owszem, Chadra-Fan miał podwójny nos (czyli cztery dziurki), ale nawet bez tak doskonałego organu powonienia nocne powietrze pełne było zapachów - zieleni, mokrego korzenia i słodkiego aromatu, obec-nego zawsze w pobliŜu przetwórni owocowych.

Stusjewski jednak po chwili otworzył oczy i oświadczył spokojnie: - Nikogo nie ma. Chewie chrząknął i bez zwłoki z jednej z zawieszonych na pasie ładownic wyjął

komputerowy wytrych - pod nieobecność Artoo jemu przypadła rola włamywacza. - Mogę wam jeszcze powiedzieć - dodał Chadra-Fan - Ŝe ktoś z mieszkańców

uŜywa strasznie drogich perfum. Nazywają się „Szept Jeziora Snów" i wiem na pewno, Ŝe nikt ich nie sprzedaje na całej planecie.

Zanim przebrzmiały jego słowa, drzwi domu nagle się otworzyły. - Nikogo nie ma w domu, co? - syknął Han, przylegając podobnie jak pozostali, do

muru. - A to co jest: cud czy duch? - Nikogo z ludzi - obruszył się Chadra-Fan. - Czuję... Nie dokończył, bo wśród na poły maskujących wejście pnączy coś stuknęło,

szczęknęło i na szczycie schodów zatrzymała się znajoma postać, najwyraźniej zasta-nawiając się, co dalej.

Był to poobijany, brudny i podrapany Artoo.

Page 129: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 257

R O Z D Z I A Ł

23 - Kapitanie, właśnie odebraliśmy nowe rozkazy od wielkiego moffa Floty Impe-

rialnej. Mają pierwszeństwo przed wszystkimi dotychczasowymi, sir! - wypręŜył się szturmowiec.

Kapitan wyprostował się i przestał wpatrywać w ciemny ekran czytnika biblio-tecznego. Odsalutował trzema pokrytymi Ŝółtym kwieciem odrostami i wszyscy siedzą-cy przy wyłączonych komputerach i czytnikach, jak biblioteka długa, odwrócili się w jego stronę. Z braku słońca byli nieco wyblakli, ale gotowi do wykonywania rozkazów.

Luke oparty o framugę drzwi obserwował to wszystko w słabym blasku ledwie świecących przy lasce prętów jarzeniowych -Affytechanie toczyli swą symulowaną bitwę w całkowitych ciemnościach, a musiał przyświecić Pothmanowi występującemu w roli posłańca. Nadal ciekawił go stopień inteligencji tych istot.

Gamorreanie pozostali sobą, pomimo przekonania, Ŝe są szturmowcami i byli świadomi tego, Ŝe okręt jest systematycznie niszczony, choć zgodnie z instrukcją Woli zwalali to na rebelianckich sabotaŜystów. Ugbuz został Ugbuzem i choć nadal strzelał niecelnie, doskonale rozumiał róŜnicę między blasterem sprawnym a pozbawionym zasilacza.

W przypadku Affytechan programowanie dało tak wszechstronny efekt, Ŝe to, w co kazano im wierzyć, stało się waŜniejsze niŜ faktyczny wygląd okrętu, jego stan czy ich toŜsamość gatunkowa. Jeśli posiadali indywidualności, to zostały one całkowicie przytłumione. Co gorsza ci, którzy przyszli na świat juŜ na pokładzie -a trafił na przy-najmniej pięć Ŝłobków, głównie w mesach oficerskich, gdzie zainstalowano dodatkowe oświetlenie - zachowywali się tak, jakby takŜe zostali poddani indoktrynacji.

- Za pozwoleniem, sir. - Triv w pełnym pancerzu bojowym szturmowca włączył ekran czytnika.

Pojawił się na nim napis: * Komunikat Floty* Pilne, pierwszy stopień waŜności Zgodnie z intencją Woli cały personel natychmiast ma się ewakuować pro-

mami z hangaru na poziomie szesnastym. Wszyscy ranni i chorzy mają zostać

Dzieci Jedi 258

przetransportowani z niezbędnymi lekami. śołnierz przekazujący te rozkazy bę-dzie nadzorował ewakuację i pilotował prom.

- Nieźle - przyznał cicho Luke. - Jakie nieźle?! - oburzyła się Callista. - Przez trzydzieści lat głupawe komunikaty

podobnej treści były jedyną rzeczą, jaką mogłam wydusić z komputera, więc chyba umiem je doskonale podrobić. Powinieneś mnie usłyszeć w mojej wersji Pekkie Blu i Starboys.

Luke nigdy o nich nie słyszał, ale jakoś go to nie zmartwiło. - Czy to... to? - spytał ponuro kapitan. Ani Potham, ani Luke nie bardzo wiedzieli, co znaczy „to", jednak na wszelki wy-

padek Triv przytaknął. - Mamy rozkazy, sir. Korona z białych płatków pochyliła się z powagą i kapitan oznajmił: - śołnierze, to jest to! Spakować się, opuszczamy okręt! W korytarzu przy ekranie na pokładzie dwunastym Kitonaki prowadziły oŜywioną

rozmowę. - Nadal wymieniają przepisy, przynajmniej większość - wyjaśnił Threepio Luke-

'owi. - Ta grupa w rogu zaczęła sobie opowiadać o obfitości ślimaków Chooba ostat-niego lata...

- Są tu wszystkie - wtrąciła Callista. - Czterdzieści osiem sztuk. Minęła ich kolumna Affytechan maszerujących jak na defiladzie. Było ich z sie-

demdziesięciu, w tym pluton młodych nie wyŜszych niŜ metr. - W prawo zwrot! - zakomenderował prowadzący i całość z gwardyjską precyzją

zniknęła za zakrętem. - Ktoś będzie miał robotę z przeprogramowaniem tego bractwa. - Luke pokręcił

głową w niemym podziwie. - Korytarze do hangaru promowego są wolne - poinformowała go Callista. - Przej-

ścia otwarte, a szyb windy, który muszą pokonać, zaopatrzony w liny. Ciekawe, czy potrafią się wspinać?

- Owszem. - Luke wziął głęboki oddech świadom przykrego faktu, Ŝe kaŜdy wysi-łek pozbawia go części sił niezbędnych w ostatecznej rozgrywce. - Jesteś gotów, Thre-epio?

- Sądzę, Ŝe moja znajomość kitonackiego okaŜe się wystarczająca. - To miło, ale lepiej nie stój w tych drzwiach. Android pospiesznie odsunął się w bok, wiedząc co nastąpi. - No to do roboty! - Luke przymknął oczy i skoncentrował się na czujnikach

ogniowych w korytarzu. Było to podstawowe wykorzystanie Mocy przeciwko jednemu z najprostszych au-

tosystemów pokładowych i rezultat był łatwy do przewidzenia: zawył alarm i oŜył sys-tem zraszaczy.

Korytarz zalał deszcz, mocząc Luke'a, Threepia i wszystkie grzybowate istoty w okolicy.

Page 130: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 259

- Poziom szesnasty! - ryknął złocisty android po kitonacku. -Poziom szesnasty, są w promie!

I odskoczył jeszcze dalej, ciągnąc za sobą Luke'a. ZdąŜył w ostatniej chwili - fala Kitonaków nie tylko przeszła przez drzwi, ale i

przez ściany po obu stronach zbyt wąskiego na tę okazję otworu. i podąŜyła dalej z łomotem, od którego trząsł się pokład w kierunku wskazanym przez androida. Luke uruchamiał kolejno system przeciwpoŜarowy na dokładnie zapamiętanej trasie do han-garu na poziomie szesnastym.

Kitonaki miały sezon godowy w czasie pory deszczowej, toteŜ nic dziwnego, Ŝe deszcz wyzwalał w nich szybkość, o którą nikt by ich nie podejrzewał.

- Myślisz, Ŝe Cray i Nichos poradzą sobie z załadunkiem? - Nie powinno być problemów, chociaŜ wątpię, Ŝeby był to widok dla starannie

wychowanej panienki - odparła Callista. - Na wszelki wypadek będę z nimi. Wrócę, gdy przekonasz Gamorrean, Ŝeby załadowali się na jeden prom.

Patrząc w zamyśleniu na oddalającą się falę, Luke pomyślał z bólem, jak bardzo będzie tęsknił za Callista.

- Panie Luke'u? - odezwał się nieśmiało Threepio. Z prawie fizycznym wysiłkiem Luke otrząsnął się ze smutku i opanował uczucie

wszechogarniającego zmęczenia. - Masz rację - przyznał. - Czas na Jawów i trójnogi. Roganda zawierała właśnie sojusz z lordami sektora Senexa. Myśl ta była wystarczającym bodźcem, by Leia desperacko próbowała odzyskać

przytomność, ale jej umysł zachowywał się jak zatopiony w Ŝelatynie. Nie była w sta-nie ani stracić świadomości do reszty, ani ocknąć się całkowicie.

A musiała się obudzić, bo inaczej nie było nawet co marzyć o ucieczce. Tworzono tu podstawę porozumienia dającego siłę i pozycję, z którą będą musieli

liczyć się tak Harrsk czy Teradoc, jak i wszyscy inni dowodzący pozostałościami Floty Imperium. A wokół tego porozumienia z czasem moŜna było stworzyć nową Flotę no-wego Imperium.

Broni ani pieniędzy nie będzie im brakować, a ponadto Irek jest w stanie uszko-dzić kaŜdy okręt Republiki i rozbroić kaŜdy automatyczny system obronny. Jako tajna broń był wręcz idealny, bo nikt go nie podejrzewał. By mieć taką broń do dyspozycji, admirał Harrsk moŜe zgodzić się na wiele ustępstw, o których nawet nie byłoby mowy wiele lat temu, gdyby w grę wchodziła regencja.

Musiała się wydostać. Albo przynajmniej przekazać Hanowi ostrzeŜenie, nawet gdyby jato miało kosz-

tować Ŝycie. Ten sam motyw musiał popychać do działania Druba McKumba. Widocznie na-

tknął się na którąś ze skrytek Irka i dzięki yarrockowi odzyskał chwilową jasność umy-słu. Potem szukał dalszych skrytek i zrobił co mógł, by pomóc swemu przyjacielowi i Nowej Republice, o którą walczył Han Solo.

Leia zastanawiała się, kiedy pozbyli się Magrody'ego. Pewnie niedługo po tym, jak Irek nauczył się kontrolować androidy i nabrał w tym wprawy. Magrody zbyt duŜo

Dzieci Jedi 260

wiedział, by pozwolono mu Ŝyć. Podobnie jak jego uczennica Stinna Draesinge Sha. Przeszukano jej dom, zniszczono notatki - Magrody w początkowej fazie swych badań musiał przecieŜ rozmawiać z nią na ten temat albo prosić o opinię.

Leia przypomniała sobie mgliście pogłoski o śmierci jeszcze jednego z uczniów Magrody'ego, w tajemniczych okolicznościach, ale nie pamiętała, o kogo chodziło. Było to zanim poznała Cray.

Qwi Xux najprawdopodobniej uratowała Ŝycie, gdy renegat Kyp Durron wymazał jej pamięć. Była w końcu uczennicą Magrody'ego, i to najlepszą.

Ohran Keldor takŜe uchodził za ulubieńca starego mistrza... Drzwi otworzyły się z sykiem i choć powieki miała opuszczone, bez trudu zoba-

czyła wchodzących - lorda Garonnina i Drosta Elegina. Ten pierwszy miał załadowaną pneumostrzykawkę w dłoni.

Chłodny metal dotknął jej szyi i poczuła gorący wiatr przelatujący przez Ŝyły. Przestała znajdować się w zielonym szkle i widzieć duchy z innych czasów, za to głowa rozbolała ją, jakby tkwił w niej rozdymający się balon.

- Wasza Wysokość? Spróbowała odpowiedzieć i stwierdziła, Ŝe język zmienił się w trzykilogramowy

worek piachu. - Unnngh... - To było wszystko, co zdołała z siebie wykrztusić. Garonnin i Elegin

wymienili spojrzenia. - Jeszcze jedna - stwierdził Elegin. - Nie chcemy zrobić jej krzywdy. - Garonnin zmarszczył brwi. -Idioci! Załadował kolejną ampułkę i przytknął ją Leii do gardła, ale nie zdąŜył uruchomić,

bo Leia drgnęła jak raŜona prądem i siadła, przytomnie rozglądając się wokół. - Wasza Wysokość? - Garonnin skłonił się, chowając zręcznie pneumostrzykawkę

do kieszeni. - Gospodyni Ŝyczy sobie zobaczyć Waszą Wysokość. Jego ton zdradzał lekkie zmieszanie - Roganda nie była osobą, która mogłaby so-

bie czegoś Ŝyczyć od księŜniczki z Rodu Organa. Leia zwolniła oddech unosząc nie-znacznie brwi, jakby nie spodziewała się aŜ takiego upokorzenia, i wstała z godnością. Z miną uciśnionej niewinności wyszła na korytarz, przywołując cały trening Jedi, by się nie potknąć, ale dopięła swego - poruszała się z „królewskim wdziękiem", jak to okre-ślały jej ciotki. Najlepszym sposobem było zachowywać się tak, jak tego oczekiwali przedstawiciele starych rodów i zarabiać u nich punkty, jak długo nie znajdzie sposobu ucieczki.

Garonnin i Elegin byli uzbrojeni w miotacze, toteŜ nie mając ochoty na gwaranto-wane trzy godziny bólu głowy i nudności w przypadku nałoŜenia się dwóch ogłuszeń, postanowiła nie ryzykować. Nadal zresztą nie w pełni doszła do siebie: trochę kręciło jej się w głowie, drŜały dłonie i czuła się dziwnie.

Roganda, Irek i Keldor oczekiwali na nich w niewielkim pokoju jeden poziom wy-Ŝej, zimnym, mimo dyskretnie umieszczonego w kącie ogrzewacza pracującego pełną parą. Ściany obito czarną materią, przez co przypominał pomieszczenie medytacyjne sekty z Dathomiry uŜywającej ciszy, mroku i jednego, punktowego oświetlenia do kon-centracji.

Page 131: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 261

Na lśniącym blacie drewnianego stołu stało kilka świec i wyglądający w tym oto-czeniu co najmniej niewłaściwie niewielki terminal, na którym Keldor pracowicie wstukiwał komendy, sprawdzając serię obliczeń wysyłanych przez czujniki. Ekran był tak ustawiony, by Irek miał go w zasięgu wzroku. Poza tym w pokoju znajdowały się cztery szklane kule, ustawione po jednej w kaŜdym rogu na specjalnych podstawkach. Irek siedział dokładnie w miejscu przecięcia się linii biegnących ze środków kul.

- Mam dość twoich fanaberii - oznajmił lodowatym tonem chłopak. Przyglądał się jej aroganckim i wściekłym wzrokiem, ignorując minę Garronina. - śądam odpowiedzi: dlaczego twój robot mnie nie posłuchał? Co mu zrobiłaś, albo co z nim zrobiłaś?

- Panowie, jesteście wolni - dodała szybko Roganda. Widząc wymianę spojrzeń, jakie wymienili wychodzący męŜczyźni, Leia zyskała

pewność, Ŝe Rogandzie udało się właśnie skutecznie zrazić do siebie dwie kolejne oso-by. Było oczywiste, Ŝe spieszyło jej się, ale Leia od najmłodszych lat miała wpajane, Ŝe Ŝaden pośpiech nie usprawiedliwia niewłaściwego odnoszenia się do kogoś o wyŜszej pozycji społecznej. Co do osób podrzędnych naturalnie nie obowiązywały Ŝadne ogra-niczenia, ale to Roganda stała socjalnie niŜej niŜ lord Garonnin i Drost Elegin, a nie odwrotnie.

- Jaką otrzymam gwarancję bezpiecznego powrotu na Coruscant? - spytała chłod-no, patrząc na Rogandę.

- Co?! - Irka prawie zatchnęło. - Ty masz czelność... Roganda uniosła dłoń i chło-pak umilkł.

- Mogę ci gwarantować, Ŝe jeśli nie powiesz nam, dlaczego twój robot nie poddał się wpływowi mego syna, to w bardzo krótkim czasie przestaniesz istnieć, podobnie jak wszystko, co Ŝywe w Plawal - warknęła Roganda. - A to dlatego, Ŝe „Oko Palpatine'a" nie reaguje na polecenia Irka!

- Myślałam, Ŝe to na jego polecenie ten okręt się tu zjawił? -zdziwiła się szczerze Leia.

- Bo tak było - mruknął Irek. - Nie do końca... - Keldor otarł pot z czoła, nie kryjąc niepokoju. - Wiedzieliśmy,

Ŝe automatyczna sieć przekaźnikowa została zniszczona w okolicach Belsavis. Posługu-jąc się Mocą, lord Irek zdołał uruchomić pozostałą jej część i wysłać właściwy sygnał, by sprowadzić tu okręt. Dopiero potem miał przejąć kontrolę nad głównym kompute-rem... Sytuacja jest następująca: całkowicie zautomatyzowana jednostka o niewyobra-Ŝalnej wręcz sile raŜenia jest w pobliŜu, realizując program, którym było zniszczenie Ŝycia na planecie. W pierwszej kolejności celem ma stać się wszystko, co przypomina sztuczne osiedle. Okręt jest całkowicie zautomatyzowany dla zapewnienia tajemnicy niezbędnej do sukcesu misji, a my nie moŜemy przejąć nad nim kontroli.

- A wszystko dlatego, Ŝe były tu dzieci Jedi - dodała Leia z pogardą. Keldor chrząknął i nie patrząc nikomu w oczy odpowiedział: - Imperator podjął kroki, które uznał za niezbędne, by zredukować groźbę wojny

domowej. Jedi zaś z pewnością byli potencjalnymi powstańcami, którym nie moŜna było ufać... przynajmniej tak uwaŜał Imperator.

Dzieci Jedi 262

- A tu obecnym moŜna zaufać! - parsknęła Leia spoglądając na Rogandę. - Byłaś tu jako dziecko. To twoją rodzinę miano zaatakować.

- Czasy się zmieniają, ludzie teŜ... - Roganda złoŜyła dłonie, wywołując rozbłysk światła w topazie.

Bez arystokracji w pobliŜu, na której trzeba wywrzeć właściwe wraŜenie, skrom-ność i bezbronność dawnej konkubiny zniknęły jak zdmuchnięte, a na ich miejscu po-jawiła się dumna mina i wszechobecna Ŝądza władzy. Bo mając władzę będzie mogła zemścić się na wszystkich, którzy traktowali ją z góry. Będzie mogła wyrównać ra-chunki.

- Gdybym kierowała się wolą rodziny, zgodnie z tradycjami, do których była tak przywiązana, zostałabym zniszczona tak jak oni i jak Lagan, mój starszy brat. Zamiast tego wykorzystałam tradycje do rozsądnych celów.

- Czyli mówiąc po prostu, przeszłaś na ciemną stronę. Widać było, Ŝe ją trafiło. - Co to takiego „ciemna strona"? - W głosie Rogandy brzmiała arogancja i nieza-

chwiana pewność siebie. Podobnie mówił Irek. -Część władających Mocą od dawna uwaŜała, Ŝe fanatyczne trzymanie się kaŜdego przecinka, Ŝe o zdaniu nie wspomnę, starego kodeksu, jest jeśli nie ciemnotą, to głupotą na pewno. Wszystko ewoluuje -poza Jedi. Z tego, co słyszałam, „ciemna strona" jest dokładnym przeciwieństwem bezsen-sownych nauk o świętości kaŜdego kwiatka i innych doktryn zakuwających w niemoc moŜliwości Jedi, a przy okazji kaŜde ciało polityczne mające z nimi cokolwiek wspól-nego. Palpatine był pragmatykiem, podobnie jak ja.

- A przypadkiem nie przyszło ci do głowy, Ŝe ten cały pragmatyzm, jak określasz formę samolubstwa, to dokładnie zło ciemnej strony?

- Madame... - Keldor przezornie nie dodał, której z obecnych dotyczy tytuł. - Jeśli chodzi o czysty pragmatyzm, to mamy naprawdę niewiele czasu. „Oko Palpatine'a" będzie nad nami za czterdzieści minut, a znajdujemy się w miejscu, w którym zakodo-wano mu pierwszy i najwaŜniejszy cel.

Jego zimne i pozbawione wyrazu oczy dziwnie przypominały bezbarwny i bezna-miętny wzrok moffa Tarkina, toteŜ Leia wzdrygnęła się odruchowo.

- Jest teoretycznie moŜliwe, Ŝe przeŜyjesz, biorąc pod uwagę głębokość i rozle-głość tych tuneli - odezwała się z pogardą Roganda. - Ale zapewniam cię, Ŝe wszyscy nad nami zginą. W tym takŜe twój mąŜ. Podobnie zresztą jak we wszystkich innych dolinach na Belsavis. Co zrobiłaś swemu robotowi?

- Nic - odparła spokojnie Leia. - Tyle Ŝe po waszym ataku, podczas którego miał zwarcie, został naprawiony i najwyraźniej nieco inaczej złoŜony.

- Niezgodnie ze schematem?! - Irek był wstrząśnięty. - PrzecieŜ automat nie bę-dzie wtedy działał! Stary Magrody twierdził, Ŝe kaŜdy android ma określony standar-dowy schemat i...

- Profesor Magrody najwyraźniej nigdy nie przestawał z portowymi mechanikami ani nie odwiedzał pogranicznych planet - przerwała mu Leia.

- To nie moŜe być powód! - Irek odwrócił się do Keldora, jakby szukając u niego pomocy. - Nikt nie składał na nowo komputera „Oka"...

Page 132: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 263

- Przynajmniej tak nam się wydaje - wtrącił Keldor wyglądający nagle, jakby ktoś wypuścił z niego powietrze. Gdy po chwili znów się odezwał, w jego głosie pobrzmie-wały nutki paniki. - Faktem jest, Ŝe nie wiemy, czy przerwanie sieci przekaźników było jedynym powodem, dla którego okręt nie zjawił się na spotkanie ze skrzydłem myśliw-ców przed trzydziestu laty. MoŜliwe, Ŝe wrogowie Nowego Ładu dowiedzieli się o jego istnieniu i zdołali umieścić na pokładzie sabotaŜystę. Jeśli zdołał on na przykład uszko-dzić część komputera próbując zniszczyć okręt...

- MoŜesz to naprawić? - Roganda gestem powstrzymała Irka przed powiedzeniem tego, co miał na końcu języka. - Sprowadzić okręt na orbitę i zablokować wykonanie zadania? Albo wyłączyć główny komputer?

Sądząc po wyrazie oczu Keldora, był on zajęty ocenianiem wytrzymałości otacza-jących ich skał w stosunku do siły ognia okrętu.

- Naturalnie, Ŝe mogę! - A jeśli nie, to pewnie wykalkulowałeś sobie, Ŝe bezpieczniej będzie na okręcie

niŜ na dole? - wtrąciła ironicznie Leia. Roganda spojrzała pytająco na syna. - Rozwaliłem centralne serwobram silosów - poinformował ją chłopak. - Sama mi

kazałaś! - Jacht Theali Vandron jest na lądowisku, nie w porcie kosmicznym. - Roganda

wstała i zastanowiła się przez moment. - Zabierz przenośny terminal i zabierz teŜ ją. Będziemy potrzebować zakładnika, gdy nie uda się naprawić okrętu.

Irek uaktywnił miecz i kreśląc ósemki jego czerwonym ostrzem przed twarzą Leii uśmiechnął się paskudnie, mówiąc:

- A ty lepiej niczego nie próbuj, bo ja nie jestem przekonany, Ŝe aŜ tak bardzo po-trzebujemy zakładnika.

Korytarz był pusty. Leia gorączkowo rozglądała się w poszukiwaniu lorda Garonnina - wieść, Ŝe zo-

stał zdradzony, powinna dać jej choć chwilowego sojusznika. Albo chwilowe odwróce-nie uwagi. Czerwone przyciski alarmowe rozmieszczono co dziesięć-piętnaście me-trów, ale Irek miał najprawdopodobniej wystarczająco dobry refleks, by rozciąć ją na dwoje, nim do któregoś dobiegnie.

- Ostrzegam, Ŝe komputer sterowania ogniem jest całością niezaleŜną od głównego komputera i od centrum kontroli misji zwanego Wolą - wysapał Keldor. ściskając pod pachą terminal z dyndającymi na wszystkie strony przyłączami. - Jeśli problem powstał w Woli, to moŜe nas nawet nie wpuścić na pokład, Ŝe o bankach pamięci czy pomiesz-czeniu komputera nie wspomnę.

- Chcesz mi powiedzieć, Ŝe moŜemy nie być w stanie zatrzymać okrętu albo kon-trolować go? - Czarne oczy Rogandy miały tyle uroku co ślepia wściekłego węŜa.

Zdecydowanie nie lubiła, gdy coś krzyŜowało jej plany. Keldor nerwowo prze-łknął ślinę.

- Jest taka moŜliwość - przyznał w końcu. - W takim razie poczekajcie tu! - poleciła skręcając w najbliŜsze drzwi.

Dzieci Jedi 264

Irek przysunął się do Leii uśmiechając się złośliwie, ale Roganda zjawiła się w ko-rytarzu prawie natychmiast z cięŜkim, czarnym pudłem. O tym, jak musiało być cięŜ-kie, świadczył wrzynający się jej w ramię szeroki pas, na którym je niosła.

- Pragmatyzm - wyjaśniła Leii z lekką pogardą. - Jedna z rzeczy, których nauczy-łam się uciekając przed wami z Coruscant: nigdy nie zostać bez pieniędzy.

Sądząc po głosie, musiała rzeczywiście zaznać biedy, ale na Leii nie wywarło to Ŝadnego wraŜenia. TeŜ przeŜyła niejedno, a do tego za jej głowę wyznaczono nagrodę. Ale Roganda widziała w niej księŜniczkę Alderaanu, pozycją i urodzeniem ustępującą tylko Imperatorowi i rozpieszczoną do granic niemoŜliwości. Była w pewien sposób uosobieniem całej arystokracji, która ją, Rogandę, traktowała z pogardą. Do dziś dnia zresztą...

Leia doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Uniosła głowę w sposób typowy dla rozpuszczonej księŜniczki i oznajmiła lodowato:

- Będziesz ich potrzebować, ale jeśli przez twoją głupotę i niekompetencję zginą wszyscy przedstawiciele rodów, to Ŝadne pieniądze ci nie pomogą!

Jak się spodziewała, Roganda w odpowiedzi spoliczkowała ją, ale tylko raz - dłoń zmierzającą do drugiego uderzenia Leia przechwyciła, wykręciła, przyciągając kobietę ku sobie, tak Ŝe znalazła się między Irkiem a nią. Dwa lub trzy metry dzielące ją od najbliŜszego przycisku pokonała błyskawicznie, nacisnęła go i odwróciła się, akurat gdy Keldor unosił blaster. Zanim zdąŜył się zastanowić nad odruchową reakcją nie-strzelania do kogoś, kto się poddaje i podjąć inną decyzję, z głębi korytarza nadbiegł Garonnin z bronią w ręku.

- Co się...? - Zostawili cię i uciekają! - krzyknęła Leia nie dając mu czasu na dokończenie py-

tania. - Ten cały okręt ma zniszczyć Plawal, a oni chcą uciec ostatnim mogącym wy-startować statkiem! Zdradzili cię!

I z półobrotu wypuściła jedną wąską wiązkę Mocy, celując w zamek skrzynki. Pa-nika, wyczerpanie i brak treningu nieco zepsuły jej celność, ale rezultat i tak osiągnęła: trafiła w skórzany pas nośny i skrzynka z ładunkiem gruchnęła o podłogę, zamek pu-ścił, a na kamienną posadzkę rozsypały się klejnoty, kruszce i papiery wartościowe.

Po długiej niczym nieskończoność sekundzie wpatrywania się w bladą jak mgła na cmentarzu twarz Rogandy, Garonnin powiedział z cichą pogardą:

- Zdradziecka dziwka! I sięgnął po komunikator. Był to jego ostatni świadomy ruch - Irek ze zręcznością balet-mistrza wysunął się

zza matki z uniesionym mieczem i ciął według wszystkich reguł sztuki - od prawego ramienia do lewego biodra. Promień laserowy przeszedł przez ciało i kości, zasklepia-jąc od razu rany, niczym gorący drut przez glinę. I dwie części Garonnina osunęły się osobno na podłogę.

Leia wyciągnęła dłoń koncentrując wokół siebie Moc - blaster zabitego wyleciał z jego bezwładnej dłoni i wylądował w jej. Ledwie zacisnęła palce na kolbie, rzuciła się na podłogę, przetoczyła i skoczyła w najbliŜszy korytarz. W miejscu, gdzie stała przed

Page 133: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 265

chwilą, miotacz Keldora wyłupał sporą dziurę w ścianie, a zaraz potem rozległ się wściekły wrzask Irka:

- Zabij ją, bo powie pozostałym! I tupot gorączkowego pościgu. Leia pokonała schody, które nagle przed nią wyrosły, korytarz z zamkniętymi

drzwiami w ścianach, potem jakąś pustą salę i kolejny korytarz - wszystko oświetlone ledwie świecącymi od starości panelami jarzeniowymi. W końcu znalazła się w długiej sali z pojedynczym wysokim, pokrytym kurtyną pnączy oknem, a za nim, o m-niej niŜ trzy metry, wisiała platforma z uprawą winokawy. Mogła dostać się z niej do magazy-nu, a stamtąd do drabinki ewakuacyjnej prowadzącej na dno i do miasta...

Gotowa była odstrzelić zamek, ale okazało się, Ŝe okno, choć solidne, dało się jed-nak w normalny sposób otworzyć. Stanęła na parapecie i słysząc coraz bliŜsze odgłosy pościgu, chwyciła wiązkę pnączy i skoczyła, starając się nie spoglądać w dół.

Winorośl obsunęła się o jakieś pół metra pod jej cięŜarem, ale wytrzymała, a po-tem potęŜny stalowy kosz był juŜ pod nią. Złapała najbliŜszą linę i puściła winorośl, trzęsąc się i gorączkowo łapiąc oddech. Trzymając mocno stalową linę przesunęła się nieco, by stanąć na pewniejszym gruncie i rozejrzała się. Dookoła unosiły się na stalo-wej plątaninie kratownic jasno oświetlone platformy wśród strzępów dryfującej mgły. Nad tym wszystkim widać było rozciągającą się kopułę, po której wicher przesuwał kawały lodu, a w dole kotłowała się mgła, przez którą przebijały jedynie korony drzew i słabe światła miasta.

Na dół było rzeczywiście daleko. Przebiegła na drugi kraniec platformy stalową kładką łączącą gondole z uprawami

i sprawdziła, jak daleko jest do przytwierdzonego do skalnego zbocza magazynu. Oka-zało się, Ŝe bliŜej niŜ na dół. Platformy w kształcie gondoli, liczące dziesięć do dwuna-stu na sześć metrów, były wypełnione ziemią, na której gęsto rosły uprawy. W najbliŜ-szym sąsiedztwie Leii była to winokawa i winojedwab.

Platformy łączyły stalowe kładki, jedne sztywne, inne przypominające wiszące mosty, albo wręcz drabinki sznurowe. Kładki moŜna było opuszczać, podnosić lub odczepić, gdy podciągano daną platformę do magazynu lub gdy zmieniano jej miejsce. Wejście na kładkę przeraŜało ją panicznie, ale był to jedyny sposób dotarcia do maga-zynu.

Platforma nagle zatrzęsła się i zabujała. Leia odwracając się dostrzegła, Ŝe Irek przedostał się na nią tym samym sposobem co ona i teraz z mieczem w dłoni biegł w jej kierunku. Strzeliła na oślep, ale uskoczył i zniknął wśród winorośli. Mając do wyboru walkę albo ucieczkę wybrała to ostatnie i zapominając o strachu przebiegła przez naj-bliŜszą kładkę, trzymając się liny stanowiącej poręcz. Spodziewała się, Ŝe chłopak ode-tnie kładkę, ledwie do niej dotrze, ale nie zrobił tego, przewidując, Ŝe Leia i tak zdoła się uczepić liny i wciągnąć na następną platformę, a on odetnie sobie drogę pościgu. Zamiast tego wskoczył na kładkę i pobiegł za nią. Leia czuła jego kroki, ale nie traciła czasu na oglądanie się, póki nie dotarła do następnej gondoli.

Dzieci Jedi 266

Widząc go strzeliła ponownie, ale rzucił się za osłonę roślin ze zręcznością, której wolała nie naśladować, a miotacz targnął się w jej dłoni. Spudłowała. Przykucnęła, słysząc buczenie świetlnego miecza, i laserowe ostrze przemknęło z metr nad jej głową.

Wykorzystując kaŜdą nadarzającą się osłonę, rzuciła się do ucieczki zmieniając kierunki i przeskakując nad pędami. Dwa paliki, do których przyczepiono winorośl, uniosły się nagle i poleciały w jej kierunku niczym włócznie, ale uchyliła się we wła-ściwym momencie - Irek próbował zagonić ją do burty i zrzucić w dół. Zaczęła czuć moc jego umysłu, płucom brakowało powietrza, szyję zaczynała ściskać obręcz...

Najwięcej wysiłku wymagało odpręŜenie, potem gwałtowny kontratak Mocą, cze-go się nie spodziewał.

Zanim zdąŜyła odetchnąć, strzał z blastera odciął fragment stalowego obrzeŜa plat-formy i wypalił dymiący ślad w roślinności. Irek cofnął się odruchowo, a Leia będąc mniej niŜ dwa metry od niego nacisnęła spust. W ostatnim momencie uskoczył, próbu-jąc ponownie wyszarpnąć jej myślą miotacz z dłoni, ale wystrzeliła, nie do końca chy-biając - na jego ramieniu pojawiła się dymiąca szrama. Prawie równocześnie drugie wyładowanie odbiło się rykoszetem wśród gradu świetlistych iskier i usłyszała głos Keldora:

- Trafiłem ją! Tra... Ciągu dalszego nie było, gdyŜ w górze rozległ się ogłuszający trzask, zatrzymując

nawet Irka w pół kroku, a po sekundzie w dół posypały się odłamki rozbitej strzałem Keldora kopuły. Niewielki otwór nie zagroził reszcie konstrukcji, ale wpadające przez otwór zimne powietrze zmieniło się natychmiast z kolumnę mgły, w której migotały gdzieniegdzie płatki śniegu. Korzystając z tej nagłej osłony, Leia dopadła następnej kładki prowadzącej nieco w dół do oddalonej o około dziesięć metrów uprawy jedwa-biu.

Tym razem Irek odciął kładkę, zmuszając Leię do puszczenia miotacza i łapania liny, gdy kładka zamieniła się w drabinkę linową. Zakołysało nią solidnie, ale trzymała się mocno, a po chwili przełamała strach na tyle, by zacząć wspinaczkę po kołyszącej się drabince. Zdawała sobie sprawę, Ŝe pozostając na niej stanowi idealny cel, co po-twierdził kolejny strzał spopielający rośliny z lewej.

- Trafiłem ją! - wrzasnął ponownie Keldor. Ignorując go, wciągnęła się przez krawędź stalowej burty i padła w intensywnie

pachnącą gęstwinę pnączy. Wyrwała palik, chcąc mieć jakąkolwiek broń, wiedziała jednak, jak niewiele moŜe zdziałać kijem przeciwko mieczowi świetlnemu. Platforma szarpnęła i ruszyła wzdłuŜ wspornika, kołysząc się w miarę nabierania prędkości. Leia wczepiła się kurczowo w pnącza, gdy seria następnych szarpnięć oznaczała zerwanie kładek.

Z góry opadła po prowadnicy inna platforma, gwiŜdŜąc niczym pozbawiony kon-troli frachtowiec w atmosferze. Leia padła plackiem -dno minęło ją o jakieś pół metra z wyciem napręŜonych lin, masakrując pnącza winojedwabiu. Platforma zniknęła, a ta, na której się znajdowała, nabrała szybkości, łomocząc zawieszeniem po łączach prowad-nic.

Page 134: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 267

Ledwie wypadła z mgły, padł strzał i rozległ się kolejny, tym razem inny okrzyk Keldora:

- Jest tutaj! Leia uniosła głowę i na innej, usytuowanej wyŜej platformie dostrzegła Irka z mie-

czem w dłoni, odbijającego się niczym czarny kształt na tle wszechobecnego pasma mgły.

Kolejna uprawa jedwabiu nadleciała kursem kolizyjnym i Leia przygotowała się do skoku, lecz w ostatniej chwili zawiodły ją nerwy. Gondole zetknęły się burtami z łoskotem i wstrząsem, który omal nie wyrzucił jej za burtę, i rozjechały się, wściekle rozkołysane. Na zmianę miała przed oczami światła we mgle i mgłę pod kopułą. Za-czynało jej się robić niedobrze...

Coś duŜego zamajaczyło we mgle i poczuła kolejny, słabszy wstrząs - ktoś zesko-czył na platformę. Z winorośli rozległ się głos Keldora:

- Proszę się nie ruszać, nie jestem w tym zbyt dobry, ale z tej odległości nie spu-dłuję.

Platforma wyłoniła się z mgły i o parę metrów dalej Leia dostrzegła Ohrana Kel-dora z miotaczem wycelowanym w jej stronę. Platforma zwolniła, ale cały czas zbliŜała się do tej, na której czekał Irek z mieczem świetlnym w dłoni.

Z piskiem maszynerii uniosła się nagle kolejna gondola mijając ich własną o metr, a gdy się zrównały, Han skoczył z niej i sczepił się z Keldorem. Obie platformy nagle skręciły ku obrośniętej pnączami stacji zaopatrzeniowej na zboczu, w której widać było Jevaxa i Chewiego pochylonych nad pulpitem sterowniczym.

- Nie! –zawył Irek. Han wytrącił Keldorowi broń i krzyknął: - Do stacji, Leio! Biegiem! Zamiast posłuchać, przedarła się przez uprawy i z półobrotu zdzieliła szamoczące-

go się z Hanem Keldora w tył głowy palikiem, który cały czas ściskała. Keldor zatoczył się, Han gwałtownie odciągnął go od krawędzi i pchnął ku przeciwległemu końcowi platformy, który zbliŜał się do stacji. Jevax sięgnął bosakiem, by zmniejszyć bujanie nadlatującej gondoli, a Irek wrzasnął coś, czego Leia nie zrozumiała...

Kable stalowe łączące platformę z wózkiem jezdnym pękły jak sparciały sznurek. Leia skoczyła, wczepiając się w obrastające stację pnącza, Han zrobił to samo moment później i przez sekundę wydawało się, Ŝe nie doleci. Leia wyciągnęła ku niemu Moc, którą zdołała przywołać, ale do końca nie wiedziała, czy to dzięki niej, czy dzięki wła-snej zręczności Han uczepił się końca zielonej brody. Ohran Keldor, ostatni z twórców „Oka Palpatine'a" nie dysponował ani mocą, ani refleksem, ani zręcznością czy siłą Hana. A Irek, jeśli nawet potrafiłby go lewitować z opadającej ruiny, w jaką zamieniła się uprawa winojedwabiu, był zbyt zaskoczony, albo w ogóle nie spróbował. Przeraźli-wy krzyk Keldora jeszcze długo odbijał się echem od ścian, a umilkł, kiedy cała kon-strukcja z łoskotem i zgrzytem runęła na skały.

Gdy Leia i Han znaleźli się wreszcie w bezpiecznym wnętrzu stacji zaopatrzenio-wej, po Irku nie pozostał Ŝaden ślad.

Dzieci Jedi 268

R O Z D Z I A Ł

24 Kiedy drzwi śluzy zamknęły się za ostatnią grupą Gamorrean, a rampa załadun-

kowa znalazła się na właściwym miejscu, w hangarze zapanowała nagła cisza. Za po-lem magnetycznym widać było białą krzywiznę Belsavis rozświetlającą mroki kosmosu i zmieniającą twarz Nichosa w marmurową statuę, a Cray w poszarpane cienie.

- Plawal leŜy tam, gdzie chmury unoszą się nad doliną- powiedziała Callista. Luke oparł się o kostur niczym zmęczony starzec, przypominając sobie młodego

Jedi, który przyprowadził do niego rok temu wysoką i elegancką blondynkę, z reko-mendacją, Ŝe to najlepsza programistka w Instytucie Magrody'ego, i do tego obdarzona Mocą. Teraz miał ochotę przeprosić ją, choć sam dokładnie nie wiedział za co. Musiał być bardziej wyczerpany, niŜ przypuszczał...

- Ładownik startuje automatycznie jako pierwszy - zmusił się do koncentracji. - Kiedy znajdzie się poza polem magnetycznym, startuje prom niebieski...

Prom, o którym mówił, zatrząsł się troszeczkę, a z wnętrza dały się słyszeć przy-głuszone mocno łomoty - coś jak kuźnia z gumowymi młotami. Luke był naprawdę wdzięczny konstruktorom, Ŝe w promach typu Telgorn kabina stanowiła oddzielną całość i nie miała Ŝadnego połączenia z przedziałem desantowym. Podejrzewał, Ŝe Triv jest jeszcze bardziej wdzięczny...

Triv Pothman przebrał się z pancerza i kombinezonu szturmowca we własne kwie-ciste rękodzieło szwalnicze, w którym znalazł się na pokładzie. Teraz wyszedł z cienia, w którym czekał z androidem protokolarnym i choć twarz miał spokojną, w oczach widać było prawdziwy smutek.

- Triv, dowodzisz promem niebieskim, ale stery są przełączone na prom czerwony, który pilotuje Nichos. W ten sposób twój brak umiejętności pilotaŜu nikomu nie za-szkodzi - przypomniał Luke, po czym wziął głęboki oddech i zaczął: - Cray...

Uniosła oczy i umilkł. Niczym skorupiak stworzyła wokół siebie otoczkę z ciszy, która tak się rozrosła, Ŝe objęła ich oboje.

Pierwszy raz widział Cray i Nichosa tak blisko i w tak dobrej komitywie, odkąd opuścili Yavin Cztery, gdy Nichos zaczął tracić czucie w dłoniach i ostrość widzenia. Teraz, kiedy zniknęły ozdóbki i maskowania ze stalowej siatki, wyglądał na androida,

Page 135: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 269

którym zresztą był, a mimo to coś w ich wzajemnych postawach wskazywało, Ŝe dla nich ostatnie osiem upiornych miesięcy przestało istnieć.

- Na końcu korytarza na pokładzie artyleryjskim jest kapsuła ratunkowa - podjął Luke cicho. - Kiedy znajdę się poza kratą, krzyknę. Masz tam dobiec i odlecieć naj-szybciej, jak zdołasz. Sądzę, Ŝe powinno ci się udać.

- Jakoś dotąd wydawało mi się, Ŝe to ja mam iść w górę szybu -odezwała się dziw-nie miękko Cray.

- NiemoŜliwe, Ŝebym zdąŜył do kapsuły. - Luke potrząsnął zdecydowanie głową. - Odpocząłem i mogę uŜyć Mocy na tyle, by lewitować się na górę. Będę w zasięgu lase-rów tak krótko, Ŝe powinnaś sobie z większością z nich poradzić. Potem... potem będę się starał w pierwszej kolejności zniszczyć działa, a nie wysadzić cały okręt. Zgodnie z tym, co zdołałaś wydusić z komputera sterowania ogniem, powinno to być moŜliwe...

- A jeśli okaŜe się, Ŝe nie? - spytała Callista. - Wtedy... - Poczuł nagły ucisk w gardle. - Wtedy zniszczę okręt niszcząc reaktory.

Reakcji łańcuchowej nic nie powstrzyma. Jeśli okręt nie wybuchnie w ciągu dziesięciu minut, zacznij się zastanawiać, skąd by tu wziąć wystarczającą ilość sprzętu, Ŝeby uwolnić Callistę z wnętrza komputera. Gdy tego dokonamy, wysadzimy okręt.

- Nie! - sprzeciwiła się niespodziewanie Callista. - Callisto, nie mogę... -NIE! Prawie ją widział, wściekłą i zdecydowaną niczym w innym hangarze przed trzy-

dziestu laty... - Nie moŜemy ryzykować! ZałóŜmy, Ŝe faktycznie znajdziesz sposób na uszko-

dzenie dział. Na prawdziwe uszkodzenie, a nie na uwierzenie w kłamstwo, Ŝe są uszko-dzone: pamiętaj, Ŝe Wola zrobi wszystko, by cię oszukać. Okręt pozostanie na orbicie, dopóki nie skompletujecie wystarczającej ilości sprzętu komputerowego, co na planecie takiej jak Belsavis nigdy się nie uda. Będziecie musieli po nie posłać, a to zajmie kilka dni. Tymczasem zjawi się ten, kto sprowadził tu okręt... a za nim wszyscy imperialni admirałowie, którzy tylko się o tym dowiedzieli. Jak myślisz, kto zdobędzie główną nagrodę, w której obecnie jesteśmy: oni czy zaskoczone siły Nowej Republiki, których, jak mówiłeś, i tak nie ma w okolicy?

Nie odezwał się wiedząc, Ŝe ma rację i Ŝe to on ciągle czepia się bezsensownych złudzeń i okruchów nadziei. Coś posłało po okręt i czeka na niego.

I ma go prawie w swoim zasięgu. - Wysadź reaktory. - Głos Callisty był ledwie słyszalny mimo panującej w hanga-

rze ciszy. Nikt się nie odezwał, ale czuł na sobie wzrok Cray, doskonale wiedzącej, co właśnie przeŜywa. I doskonale zdającej sobie sprawę, iŜ decyzja, Ŝe to on w końcu zniszczy okręt, będzie oznaczała zarazem zniszczenie Callisty. Ale do końca będzie razem z nią...

- Luke'u, nie pozwól, by Wola cię oszukała - dodała cicho Cal-lista. - Bo moŜesz mi wierzyć, Ŝe ona wie, jak bardzo chcesz się sam oszukać.

- Wiem. - Wątpił, by ktokolwiek poza nią mógł go usłyszeć. -Kocham cię... - Ja teŜ cię kocham. Dzięki za wszystko. Luke wyprostował się, jakby nagle pozbył się ogromnego cięŜaru.

Dzieci Jedi 270

- Nichos, Triv, Threepio: przygotujcie się do startu. Cray, zostajesz na dole, a ja... - Nagle zamilkł i odwrócił się: Cray właśnie skończyła wyciągać blaster z kabury.

Pomyślał o wszystkim, ale czegoś takiego nie przewidział. Świadomość, Ŝe Wola go przechytrzyła, była paraliŜująca, ale zdołał się ocknąć i uskoczyć. Wyczerpanie, ból i stres zwolniły jego refleks i skutecznie uniemoŜliwiły u Ŝycie Mocy na czas. Cray strzeliła i wiedział, Ŝe dostał.

Zapadając w ciemność był jedynie zaskoczony, Ŝe nastawiła broń na ogłuszanie... - Kto to był, do diabła?! Leia wciągnęła Hana ostatnie pół metra dzielące go od progu, ignorując zimny

wiatr i lodowe kryształki siekące odkrytą skórę. Z oddali, a raczej z dołu słychać było przytłumiony jazgot alarmów.

- Jevax, ogłoś alarm w dolinie i we wszystkich miejscach, z którymi zdołasz na-wiązać łączność! Planeta ma zostać ostrzelana przez okręt, który dolatuje właśnie do Belsavis - tłumaczyła gorączkowo Leia. - Mamy niewiele czasu. i sprowadź nas na dół!

- Kto to był? - powtórzył Han. - I kto zabił tego gościa w tunelu? Artoo poprowa-dził nas przez podziemia... co się stało ze straŜnikami?

- Ostrzelana? - zdziwił się przestraszony Jevax. - I to zaraz! Zagoń wszystkich do schronów: do starych tuneli przemytniczych, do

silosów lądowiskowych w porcie... trzydzieści lat wcześniej ich nie było, to moŜe nie zostaną zaatakowane.

Chewie pojawił się ze sterownikiem w garści. Chwilę później z mgły wyłoniła się platforma z uprawą winokawy, płynąc powoli niczym ukwiecona barka.

- Ten superokręt, o którym Mara opowiadała jako o drugiej połowie ataku na Bel-savis... jest tu! - wyrzuciła z siebie Leia z prędkością szybkostrzelnego działka lasero-wego. - Irek go przywołał... syn Rogandy... no, ten gość, o którego pytałeś!

- Ten gówniarz!? - zdziwił się Han. - Nie taki gówniarz: ma piętnaście lat, wyszkolono go w posługiwaniu się Mocą i

ma wszczep, za pomocą którego moŜe jej uŜywać do podporządkowywania sobie an-droidów i innych urządzeń. Gdyby teraz doszło do bitwy, to zrobiłby takie spustoszenie w naszej flocie... - Przerwała zeskakując na nieruchomą platformę: przy poprzednich wyczynach ekwilibrystycznych było to niczym zejście z niewysokiego stopnia.

Han zaklął i poszedł w jej ślady, chwytając się na wszelki wypadek kabla, a Che-wie zrobił to samo nie wypuszczając sterownika.

- OstrzeŜ ich! - krzyknęła Leia Jevaxowi. - Niech wszyscy się ukryją! Wookie z wprawą, jakby nic innego w Ŝyciu nie robił, manewrował przyciskami,

kierując platformę najkrótszą drogą w dół. Pasma mgły, znacznie gęstsze i częstsze im niŜej byli, nie przeszkadzały mu w najmniejszym stopniu.

Jevax był juŜ w drodze do niewielkiej windy łączącej stację zaopatrzeniową z do-liną.

Drost Elegin, lady Vandron z obstawą, sekretarzem i resztą arystokracji oraz re-

prezentantami korporacji handlowych zebrali się w pomieszczeniu, z którego Leia ska-

Page 136: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 271

kała na platformę. Na widok zatrzymującej się przed oknem platformy, część z nich rzuciła się do otwartego okna, a przed nagłą a nieprzemyślaną akcją powstrzymał ich ostry głos lady Vandron:

- Tylko nie strzelajcie, durnie! Zobaczymy, czego chcą... Chewie przerzucił drabinkę, którą kilka par rąk umocowało do parapetu, i Han,

Leia i on sam przeszli do wnętrza, gdzie między lady Vandron a jednym ze straŜników Rogandy podrygiwał i gwizdał podniecony Artoo. Elegin podał Leii dłoń, gdy schodzi-ła z okna -wychowanie, jakie w młodości odebrał, musiało być naprawdę staranne - i zmartwiał, gdy bez wstępów oznajmiła:

- Zostaliście zdradzeni! Kiedy Irek odkrył, Ŝe nie potrafi kontrolować „Oka Palp-atine'a", uciekł wraz z matką. To on zabił lorda Garonnina... Nie patrzcie na mnie jak na wariatkę: kto oprócz niego miał miecz świetlny!? A jak dokładnie przeszukacie ko-rytarze, znajdziecie rozsypane kosztowności na całej trasie między miejscem, gdzie go zabito, a windą.

Obstawa lady Vandor wymieniła znaczące spojrzenia z wartownikami Rogandy, ale na szczęście nikt nie sięgnął po broń.

- Dogonienie ich nie powinno przedstawiać większego kłopotu -odezwał się lord Picturion. - Mamy najszybsze w...

- Nic nie macie, bo Irek rozwalił główny serwomechanizm otwierający bramy si-losów na lądowisku! - przerwała mu Leia. - AŜ do ich ręcznego otwarcia Ŝaden znajdu-jący się w silosach statek nie wystartuje. Oni zamierzają uciec pani jachtem, lady Van-dron, poniewaŜ tylko on moŜe stąd odlecieć. „Oko Palpatine'a" lada chwila zacznie ostrzał planety, toteŜ sugeruję, abyście schronili się w najgłębiej połoŜonej części pod-ziemi.

- Te stworzenia w tunelach... - Lady Carbinol wyglądała na przestraszoną. - Nie powinny być niebezpieczne bez rozkazów płynących z mózgu chłopaka -

przerwał jej Elegin i spojrzał wymownie na Hana i Chewiego. - Jej Wysokość znalazła tu drogę od lądowiska, proponuję więc odtworzyć tę trasę w drugą stronę: powinniśmy zdąŜyć ich złapać, nim wystartują.

Prawdę mówiąc, napotkali dwa czy trzy krecze, ale na widok duŜej ilości lamp i

ludzi, po chwili wahania uciekły. Ludzi było duŜo, gdyŜ poza Hanem, Wookiem i Ele-ginem większość artystów wściekła się na tyle, by wziąć udział w poszukiwaniach. Przedstawiciele towarzystw handlowych woleli poszukać jak najgłębszego schronienia. Drost miał rację - pozbawieni wpływu Irka straŜnicy znacznie stracili na zapalczywo-ści. A bez jego wpływu na skanery, bez większych kłopotów powinno się dać ich wyła-pać i ewentualnie pomóc im, o ile jakakolwiek pomoc, będzie w ogóle moŜliwa. Leia całkiem rozsądnie stwierdziła, Ŝe zajmie się tym dopiero, jak uspokoi się wywołane przez Rogandę zamieszanie.

- Typowe. - Głos w podziemiach niósł się dobrze, toteŜ lady Carbinol słychać było całkiem wyraźnie. - Nigdy jej nie ufałam. Nie chcę uchodzić za snoba, ale jej maniery zawsze pozostawiały wiele do Ŝyczenia...

Dzieci Jedi 272

Znajdowane od czasu do czasu klejnoty czy monety wskazywały, Ŝe są na właści-wej drodze.

Winda nie działała, a Han po krótkiej inspekcji urządzeń ukrytych za klapą tech-niczną i wysłuchaniu Chewiego poinformował:

- Na górze zniszczono serwomechanizm ruchowy. Cholerny gówniarz! - JuŜ nie gówniarz - poprawiła go Leia. - Tylko niebezpieczny przeciwnik. Nie

wiem, na jaką odległość potrafi wpływać na elektronikę, ale wolałabym tego nie sprawdzać siedząc za sterami dajmy na to X-skrzydłowca. Są tu jakieś schody?

Było coś lepszego - spiralna pochylnia rozładunkowa wykonana jeszcze przez przemytników. Artoo, który pilotował ich przez całą drogę, pisnął radośnie i potoczył się po pochylni, oświetlając sobie drogę niewielkim reflektorem. Im wyŜej wchodzili, tym zimniej się robiło, ale coraz mniej było czuć smród kreczów. Gdy dotarli do wylotu tunelu, wszyscy byli tak zziębnięci, Ŝe Han polecił im zostać. Dalej poszli jedynie: Leia będąca cały czas w kombinezonie, Wookie mający własne futro, Drost Elegin jako jedyny na tyle przewidujący, by wziąć kurtkę, on sam i naturalnie Artoo.

Drzwi hangaru zastali otwarte, dzięki czemu okolica była całkiem jasno oświetlo-na i bez trudu dostrzegli charakterystyczny ślad po pięciu silnikach startowych Tikiara. W hangarze zaś, poza dwoma członkami załogi związanymi nieśmiertelną taśmą samo-przylepną i trzęsących się z zimna, nie było nikogo.

Leia zadrŜała, jakby lodowaty wiatr przedostał się w jakiś sposób przez kombine-zon, a Chewbacca warknął wściekle. Ciemna pokrywa chmur, dotąd szczelnie zakrywa-jąca niebo, niespodziewanie rozsunęła się ukazując czyste, jaśniejące z wolna niebo przedświtu.

- Przynajmniej będziemy w stanie ostrzec Ackbara - powiedziała cicho. - Zdolno-ści Irka moŜna wyeliminować, przemontowując urządzenie inaczej, niŜ jest to podane na schemacie. W ten sposób Artoo mu uciekł. MoŜe niszczyć jedynie statki, które są zbudowane zgodnie z planami. Przy zmienionych systemach i wobec uprzedzonej floty nie ma wielkich szans.

- Cały plan opierał się na zaskoczeniu - przyznał Elegin, przyglądając się zimno Leii. - Co prawda nie jestem specjalistą, ale z tego co wiem, pewnych rzeczy w kon-strukcji statku kosmicznego nie da się zmienić, bo nie będzie on w stanie latać. Musicie przyznać, Ŝe przewaga uzyskana w początkowym okresie byłaby naprawdę duŜa, a być moŜe decydująca. Wszystko, czego chcieliśmy, to dysponować odpowiednią siłą, by wszyscy zostawili nas w spokoju... CóŜ, dostaliśmy nauczkę, sądząc naiwnie, iŜ Ŝądna zemsty dziwka i jej bękart to nam umoŜliwi ą.

Po czym odwrócił się i skierował do wejścia do tunelu. Wszystko wskazywało na to, Ŝe jedynie podziemia zapewnić mogą bezpieczeństwo.

- Zapomniałem ci powiedzieć w tym całym zamieszaniu. - Han objął milczącą Le-ię. - Roganda była Ręką Imperatora... nie zwariowałem: ten stary drań miał dwie Ręce. Marę zalała nagła krew, jak się o tym dowiedziała. Podejrzewam, Ŝe jeszcze jej nie przeszło.

Page 137: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 273

- To by wyjaśniało sporo spraw... - westchnęła Leia po chwili. -Jak porwanie Ma-grody'ego albo dostęp do skarbca Imperium. Musiała zaplanować wykorzystanie Irka, zanim jeszcze się narodził... Najgorsze, Ŝe uciekli i nadal stanowią zagroŜenie.

Spojrzała w niebo, jakby miała nadzieję dostrzec odlatujący jacht. - Lepiej zejdźmy na dół - zaproponował Han. - Po pierwsze tu się zrobiło napraw-

dę zimno, a po drugie jeśli ten trzydziestoletni okręt uprze się skończyć misję, dla któ-rej go zbudowano, lepiej nie być wówczas na powierzchni. I tak moŜna mieć tylko nadzieję, Ŝe tunele okaŜą się wystarczająco głębokie.

Skierowali się w ślady Elegina, lecz w pół kroku zatrzymał ich potęŜny rozbłysk na niebie, które zapłonęło nagle oślepiającą bielą. Han odruchowo zakrył oczy ramie-niem, Leia opuściła głowę, a Chewbacca wymamrotał coś obraźliwego.

- Co się...? - zaczął Han. - Nie wiem... - wykrztusiła Leia. - Ale to zbyt wielka eksplozja jak na Tikiara... To

musiało być „Oko Palpatine'a". - Wybacz mi, Luke'u. Ocknął się czując ból w całym ciele. W półmroku rozległo się uspokajające po-

ćwierkiwanie i biały, kudłaty olbrzym pochylił się nad nim, z zadziwiającą delikatno-ścią powstrzymując przed gwałtownymi ruchami.

Luke rozejrzał się i stwierdził, Ŝe leŜy na koi wewnątrz przedziału desantowego otoczony Talzami, których zapach wypełniał okolicę.

Ktoś zaczął się drzeć na melodię„Rabując wioski jedną po drugiej". Zaniepokojony usiadł. I natychmiast tego poŜałował. Gdzieś w pobliŜu rozgadali się Jawowie, półmrok wypełniły ich świecące oczy i w

przeciwległym kącie ładowni dostrzegł stertę składającą się z rozłoŜonych na części androidów, fragmentów umundurowania, w których przewaŜały hełmy szturmowców uŜywane jako pojemniki do baterii; kawałków metali i zwojów drutu. Na szczęście nie był to prom, w którym lecieli Gamorreanie. Co prawda zgodnie z podrobionym przez Callistę rozkazem Woli zostawili miotacze i blastery przed zaokrętowaniem się, ale w kwestii wykorzystania czegokolwiek jako broni wykazywali niezdrową wręcz pomy-słowość...

- Przebacz mi - rozległ się ponownie cichy głos Callisty i dopiero wtedy dostrzegł kieszonkowy odtwarzacz leŜący na kocu.

Hologram był równie słaby jak głos - wyglądała tak jak wówczas w centrali stero-wania ogniem, zmęczona i z włosami wymykającymi się spod niestarannie zawiązanej przepaski. Ale teraz jej szare oczy spoglądały spokojnie - bez złości czy Ŝalu.

- To był mój pomysł - powiedziała. - Mój i Cray. Obawiałyśmy sie, Ŝe w ostatniej chwili zdecydujesz się na coś mniej skutecznego niŜ całkowite zniszczenie okrętu... Ŝe będziesz grał na zwłokę, próbując za wszelką cenę mnie uratować. Przepraszam, Ŝe... podjęłam tę decyzję za ciebie.

Jej twarz zniknęła, natomiast pojawiła się Cray z pobladłą twarzą, ale z tym sa-mym spokojem w oczach.

Dzieci Jedi 274

- Sam mówiłeś, Ŝe mam szansę spowolnić skuteczność kraty laserowej, a ponie-waŜ android wspina się szybciej niŜ człowiek i lepiej znosi trafienia... trochę nieskład-nie to mówię, prawda? No, w kaŜdym razie porozmawiałam z Nichosem, który przy-znał mi rację i zgodził się.

Obok niej pojawiła się twarz, którą dobrze znał, choć nieco dziwnie wyglądała u androida. Dłoń, której palce miały temperaturę ludzkiego ciała, spoczywała na ramieniu Cray, przykryta jej własną dłonią.

- Luke'u, wiem, Ŝe byłem niczym więcej jak namiastką: androidem zaprogramo-wanym, by myślał, pamiętał i działał jak ktoś, kogo Cray chciała za wszelką ceną za-trzymać. I być moŜe wystarczyłoby mi to, gdybym ja takŜe jej naprawdę nie kochał. Nie jestem Nichosem i wiem, Ŝe nigdy nim nie będę: zawsze pozostanę czymś niepeł-nym i nie dokończonym.

- Nichos czeka na mnie po drugiej stronie - dodała Cray. - I ten Nichos o tym wie, podobnie jak ja. Zapamiętaj nas, Luke'u.

Obraz zniknął, ale rozległ się głos Callisty: - Przebacz mi, Luke'u. Kocham cię i zawsze będę cię kochała. Przez steroburtowe

iluminatory waliło się do wnętrza oślepiające światło. - Nie! - Luke zerwał się na nogi, odepchnął Talzów otaczających koję i Jawów tło-

czących się przy iluminatorach i oparł się o ścianę, widząc gasnący blask po przeciwnej stronie pola asteroid...

- NIE! A potem coś eksplodowało z siłą sugerującą koniec świata.

Page 138: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 275

R O Z D Z I A Ł

25 Wkrótce potem Mara Jadę zabrała rozbitków na pokład „Losu Łowcy". - Wyszłam z nadprzestrzeni praktycznie nad tym Tikiarem -opowiadała patrząc,

jak Leia pomaga Luke'owi przejść przez krótki korytarz łączący śluzę statku ze śluzą promu.

Chewbacca warknął tak wściekle, Ŝe nawet Gamorreanie zrezygnowali z zamiaru udania się w ślad za Lukiem. Threepio, który wyprowadził oba promy z zagroŜenia, jakie stworzyła rozszerzająca się chmura szczątków „Oka Palpatine'a", pozostał z Wo-okiem tłumacząc ewakuowanym, Ŝe wszystko jest pod kontrolą i Ŝe wkrótce wrócą do domów.

- Tikiar leciał Korytarzem, jakby goniła go banda Demonów Szlaku. Gdybym wiedziała, kto w nim jest, postarałabym się go zestrzelić, choć nie wiem, czyby mi się udało. PrzeŜyjesz, Skywalkerze? - Obcesowości pytania przeczył zaniepokojony wyraz twarzy.

Luke skinął w milczeniu głową. Jakoś nie miał ochoty się odzywać, choć wiedział, Ŝe z czasem zaleczy rany fizyczne i psychiczne. Czas leczył wszystko... ale teraz we-wnątrz miał jedynie czarną, pozbawioną dosłownie wszystkiego pustkę.

A jedynym, czego naprawdę pragnął, był sen. Leia objęła go w pasie, przejmując część cięŜaru z rannej nogi... Pomyślał, Ŝe po-

lubiłaby Callistę. Mara teŜ by ją polubiła na swój własny, chłodny, ostroŜny sposób. - Nic mi nie będzie - mruknął w końcu wiedząc, Ŝe kłamie. - W Plawal jest całkiem dobre centrum medyczne - stwierdziła Mara, pomagając

mu przejść korytarzyk prowadzący do jednej z kabin. „Los Łowcy" był jachtem milionera, który wpadł w ręce piratów, nim przejęła go

Mara, toteŜ łączył wyszukane wygody z potęŜną siłą ognia i szybkością. W kabinie, do której zaprowadziła Luke'a, większość miejsca zajmowało wygodne łóŜko, nad którym wisiał monitor połączony z mostkiem. Po krótkich drzemkach na stercie koców w kącie warsztatu, to miękkie posłanie, do tego dostosowujące się do kształtu ciała, było dla Luke'a miłym zaskoczeniem.

- Kogo wsadziłeś za stery tego drugiego promu, chociaŜ nie potrafi latać? - Na ekranie monitora pojawił się Han.

Dzieci Jedi 276

- Triva Pothmana. Dawno temu był szturmowcem - odparł opadając na poduszki i ledwie czując, jak Leia przecina nogawkę spodni i opatrunek złoŜony głównie ze szmat, rury i taśmy samoprzylepnej. A zaraz potem bez zbędnych pytań aplikuje mu podwójną dawkę gylocalu i uderzeniową porcję antybiotyków.

Mara zaklęła i spytała rzeczowo: - Kiedy cię zranili? - Przed pięcioma czy sześcioma dniami. - Jakoś dziwnie trudno było mu określić

upływ czasu. - Leczyłeś Mocą? Bo sądząc z głębokości rany, powinieneś mieć gangrenę od pa-

znokci po krocze. - Artoo-Detoo! - Radosny głos Threepia wyraźnie słychać było z korytarza mimo

przymkniętych drzwi. - Jak to miło zobaczyć, Ŝe nadal funkcjonujesz! Przypomniał mu się Nichos świadom tego, Ŝe nigdy nie będzie niczym więcej niŜ

androidem... Z wysiłkiem zmusił się, by o tym nie myśleć. - Wasza Wysokość! - Threepio jak zwykle był niepoprawnie wścibski, a stopień

pogięcia i zabrudzenia nie miał na to Ŝadnego wpływu. -Ufam, Ŝe misja na Belsavis udała się zgodnie z oczekiwaniami?

- MoŜna tak powiedzieć - przyznała Leia. - Jeśli jest się zakłamanym łgarzem nie rokującym szans na reedukację - dokoń-

czył Han. - O, co my tu mamy?! Kapsuła ratunkowa wśród śmieci, które zostały po chlubie Floty Imperialnej.

- Cray! - Luke zmusił się do otwarcia oczu: ciekaw był, co skłoniło ją do zdecy-dowania, aby jednak jeszcze trochę poŜyć.

Mara poszła na mostek zająć się promieniem ściągającym, a Luke przekonał Leię, by załoŜyła mu nowy opatrunek unieruchamiający nogę. Chciał być w ładowni, gdy ściągną kapsułę.

- Będzie potrzebowała... Ŝeby ktoś się nią zaopiekował - wyjaśnił siadając, gdy Leia skończyła.

Przy tej okazji zerknął w lustro wiszące po drugiej stronie kabiny nad barkiem i nieco się zdziwił - ostatni tydzień dołoŜył mu zmarszczek i spowodował wychudzenie, z którego nawet nie zdawał sobie sprawy. Pod oczami miał cienie wywołane brakiem snu, na podbródku siniak i tygodniowy zarost zdecydowanie nie dodający uroku. Wy-glądał niczym stary pustelnik wygrzebany ze swej samotni... wyglądał jak Ben Kenobi.

Pomagająca mu wstać Leia wyglądała trochę lepiej. Ale tylko trochę. - Dobrze się czujesz? - spytał. Skinęła głową i zmieniła temat. - Co z Cray? Czy Nichos... - Słowo „zmarł" nie bardzo chciało jej przejść przez

gardło i nie było w tym nic dziwnego. Nichos tak naprawdę zmarł osiem miesięcy wcześniej, a android, z którym przebywała Cray, nie mógł umrzeć.

- To długa historia - powiedział czując nowy przypływ zmęczenia. - Jestem... za-skoczony, Ŝe skorzystała z kapsuły ratunkowej. Wydawało się, Ŝe nie chce dłuŜej Ŝyć...

- Mam go - rozległ się od strony monitora głos Mary. - Otwórz pole siłowe. Leia pomogła mu w marszu, a po drodze dołączyły do nich oba automaty i Che-

wie.

Page 139: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 277

- Najwyraźniej szeregowy Pothman zdołał uspokoić swoich pasaŜerów, panie Luke'u - poinformował go zadowolony Threepio. -Generał Solo wysłał juŜ informację do Działu Kontaktów Korpusu Dyplomatycznego, Ŝeby przygotowano zespół, który zajmie się reorientacją przymusowych pasaŜerów „Oka Palpatine'a". Prawdopodobnie będą potrzebowali pańskiej pomocy.

Luke skinął głową, choć myślenie o przyszłości na skalę dalszą niŜ kilka godzin było czystą abstrakcją. Zaczynał rozumieć, dlaczego Cray robiła, co mogła, starając się utrzymać przy sobie Nichosa. A do tego wszystkiego był jeszcze pod wpływem środ-ków przeciwbólowych, które otępiały, i był nieludzko zmęczony. Przypomniały mu się słowa Cray, Ŝe Nichos czeka po drugiej stronie - Callista obecnie takŜe była po tamtej stronie.

Cokolwiek wpłynęło na zmianę decyzji Cray, na pewno będzie jej teraz potrzebny. Zwłaszcza zaraz po odzyskaniu przytomności.

Nim dotarli do ładowni, kapsuła znalazła się w niej pierwsza. Miała ledwie dwa metry długości i osiemdziesiąt centymetrów średnicy, zieloną barwę i była lodowata od przebywania w przestrzeni.

Luke odsunął pokrywę: wewnątrz leŜała Cray, pogrąŜona w wymuszonym śnie z rękoma złoŜonymi na brzuchu. Oddychała płytko, ale pomimo sińców i wycieńczenia twarz miała tak spokojną i odpręŜoną, tak odmienną od stale pełnych napięcia, zestre-sowanych rysów, do których przywykł, Ŝe w pierwszej chwili jej nie poznał.

Tak wyglądała, gdy zjawiła się z Nichosem w akademii Jedi, tylko wtedy była wcieleniem elegancji, a teraz miała na sobie brudny i podarty kombinezon i byle jak ścięte włosy.

Wyglądała jak ktoś inny. Ktoś inny... Ponownie na nią spojrzał i potrząsnął głową... Ale mimo wszystko to nie była Cray. Rysy były niby te same - prosty nos, delikatne kości, pełny, prawie kwadratowy

kształt ust, ale wszystko, czemu ufał, mówiło mu, Ŝe to nie jest Cray. Przez długą jak wieczność chwilę wszechświat znieruchomiał. A potem leŜąca wciągnęła głęboko powietrze, westchnęła i otworzyła oczy. Były szare. Nie chcąc dać się zwieść złudnym nadziejom, ale kierowany impulsem, któremu

nie mógł się oprzeć, wyciągnął rękę. Wolno uniosła swoją, jakby bojąc się pierwszego dotknięcia i z namysłem przyjrzała się swoim dłoniom, jak gdyby zdziwiona ich kształ-tem. A potem dotknęła jego dłoni i nagle jej oczy wypełniły się łzami. OstroŜnie po-mógł jej usiąść bojąc się, Ŝe zniknie, wyparuje albo okaŜe się kolejnym snem, jeśli bę-dzie działał zbyt szybko. Przez chwilę jedynie spoglądali na siebie i mimo ciepła jej ciała nadal nie wierzył, Ŝe jest materialna. Realna...

Delikatnie dotknęła jego poranionej twarzy... -gdybym mogła prosić o coś, przy-pomniał sobie jej słowa - .. .delikatnie przytulił ją wtulając twarz we włosy, które będą brązowe, gdy odrosną. Poczuł na policzku jej oddech... A potem roześmiała się i po-czuł, Ŝe niewiele brakuje, by zaczął latać z radości.

Dzieci Jedi 278

- Tak! - krzyknął z dziką radością i oboje na zmianę zaczęli śmiać się i płakać. Powtarzała w kółko jego imię i to był jej głos, nie głos Cray. DrŜącymi dłońmi objął jej twarz... Leia, Mara, Han i pozostali stojący w drzwiach przyglądali się temu wszystkiemu

w milczeniu, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. W pewnym momencie Leia powiedziała z wahaniem:

- To nie jest Cray. - Ustąpiła miejsca. - Luke nagle zdał sobie sprawę z dokładnego przebiegu wyda-

rzeń podczas ostatnich chwil istnienia okrętu. - Nichos został wielokrotnie trafiony - dodała Callista. - Nie czuł bólu, ale wie-

dział, które systemy się wyłączają, by mógł dalej funkcjonować. Zrobił, co naleŜało, a gdy skończył, Cray powiedziała mi, Ŝe chce z nim zostać, by przejść razem na drugą stronę. Była w końcu Jedi... nie w pełni wyszkolonym, ale z wielkim potencjałem... Byłaby jednym z najlepszych rycerzy Jedi... Powiedziała, Ŝe jeśli ona nie moŜe na tym świecie być z kimś, kogo kocha, to niech ktoś inny moŜe. Kazała ci podziękować za wszystko, co zrobiłeś i za wszystko, co próbowałeś zrobić.

Pocałował ją i próbując wstać omal się nie przewrócił stając na zranionej nodze. Podtrzymała go i wspólnym wysiłkiem podnieśli się i wtedy dopiero zdali sobie spra-wę, Ŝe nie są sami. Luke przełknął ślinę i powiedział powoli i wyraźnie to, o czym wie-dział, Ŝe jest prawdą:

- Leio, Hanie, Maro... Threepio, Artoo... To jest Callista.

Page 140: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 279

R O Z D Z I A Ł

26 - Za wszystko trzeba zapłacić. - Callista dotknęła szklanej kuli z róŜowo8złotym

roztworem. Cienie rzucane przez inne przedmioty grały na ścianach pomieszczenia pierwszy

raz od dawna jasno oświetlonego, przez co nabrały barw i wyrazistości. Na zewnątrz bulgotał strumień przecinający jaskinię i był to jedyny dźwięk zakłócający ciszę.

- Powinnam była wiedzieć, Ŝe istnieje ryzyko - dodała miękko. -A głupotą było zapomnieć, Ŝe na pewno będzie jakaś cena.

- Zrobiłabyś to, wiedząc jaka? - spytała Leia. -Nie wiem... Podeszła do prostokątnego zbiornika z dnem pokrytym piaskiem. Poruszała się z

wdziękiem zabarwionym niepewnością, jakby nie do końca jeszcze panowała nad swym nowym ciałem. Ubrana była w błękitny kombinezon mechanika i cięŜkie, tere-nowe buty. Kombinezon mimo starannego wyboru był nie dopasowany, zwłaszcza na ramionach, ale przynajmniej cały i czysty. Z krótko i równo po poprawkach obciętymi włosami i wychudzoną twarzą wyglądała na kadeta którejś z wojskowych uczelni, co jeszcze podkreślał przyczepiony do pasa miecz świetlny o rękojeści wysadzanej mor-skimi stworzeniami wyrzeźbionymi w brązie.

- SłuŜył mistrzom do tworzenia obrazów... podobnych do hologramów. Koncen-trowali myśli na piasku, który działa jak wzmacniacz, nie znam jego składu, ale wiem, Ŝe to naturalny fenomen. Piasek pochodzi z planety w mgławicy Gelviddis. Bardzo ułatwia koncentrację w przypadku dzieci, gdyŜ natychmiast widzą jej rezultat.

Leia spróbowała się skoncentrować na lekko migoczącym piasku i wywołać twarz Hana lub Jacena.

- Najłatwiejsze są kwiaty - dodała Callista. - Albo coś znajomego z dzieciństwa: zwierzę czy zabawka...

Ponownie zapadła cisza, gdy Leia przysiadła na ławce przed zbiornikiem odpręŜa-jąc się i skupiając umysł tylko na jednym, tak jak nauczył ją Luke, i starając się myśleć o tym, co chciała zobaczyć...

I w jakiś sposób, którego nie potrafiła zdefiniować, w zbiorniku pojawił się nagle obraz AT-AV tarzającego się radośnie wśród świeŜo oberwanych płatków. Zupełnie jakby pittin nie był od jedenastu lat martwy...

Dzieci Jedi 280

- Łobuziak! - Bez trudu moŜna się było domyślić, kto zerwał płatki, toteŜ Callista nie miała wątpliwości. - Twój?

- Był mój. Dawno temu. - Mistrzowie zawsze mieli problemy z dziećmi urodzonymi z nie dysponujących

Mocą rodziców - podjęła Callista, gdy obraz zniknął. - Z zasady zdolności objawiają się w określonych rodzinach, ale zdarzają się spontaniczne manifestacje u ludzi, którzy nie mają Ŝadnego doświadczenia czy wiedzy, jak postępować z takimi dziećmi. Najlepiej jest znaleźć je w jak najmłodszym wieku i zacząć szkolenie, gdyŜ w przeciwnym wy-padku najczęściej przechodzą na ciemną stronę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, a potem jest juŜ za późno. Podobnie dzieci urodzone z rodziców Jedi o słabych zdolno-ściach, dysponujące mniejszą Mocą niŜ towarzysze -nawet otoczone właściwą opieką, często trafiają na ciemną stronę... Wtedy są najniebezpieczniejsze ze wszystkich... To jest psychiczny labirynt.

Callista puknęła w jedną z metalowych sfer i Leia odruchowo się cofnęła, pamięta-jąc doskonale, co Irek chciał z nią zrobić przy pomocy czegoś takiego.

- Większość ludzi nie wchodzi w nie całym sobą. Łatwo z nich wyjść, jeśli pozna się sposób - dodała Callista. - Największe są najprostsze, a im mniejsza, tym bardziej skomplikowana. Dzieci lubiły się nimi bawić, starając się wciągnąć jedno drugie do wewnątrz; albo teŜ zrobić innego psikusa, jak to dzieciaki...

Odstawiła kulę na miejsce i dodała cicho: - Chciałabym... chciałabym móc ci pokazać. Zeszłej nocy w sali zabaw odkryli, Ŝe Callista przestała dysponować Mocą. Luke został zabrany do Centrum Medycznego Towarzystwa Brathflena i więk-

szość nocy spędził w oszklonym pojemniku pełnym roztworu bacta, więc Leia wzięła ją do sali zabaw. Pomyślała, Ŝe Callista (wyglądająca jak Cray) powinna z autopsji znać przeznaczenie wszystkich zabawek czy przyrządów do ćwiczeń, zgromadzonych w podziemnej sali.

Wcześniej tego dnia Mara i Jevax poprowadzili do tuneli ekipy oczyszczająco-poszukiwawcze wyposaŜone w miotacze ognia i blastery przeciw kreczom oraz miota-cze, paralizatory, środki uspokajające i masywne kajdany na pozostałych straŜników podziemi, dzięki czemu stały się one w miarę bezpieczne. Widok obłąkanych straŜni-ków doprowadził Marę do wściekłości - wielu z nich znała. Leia zaczęła mimo wszyst-ko współczuć Rogandzie - wątpiła, by spotkała ją lekka śmierć.

Oprócz grup z Korpusu Dyplomatycznego na Belsavis lecieli takŜe psycholodzy i uzdrawiacze z Ithor, by zastosować techniki, które jak Tomla El powiedział Leii w ostatnim seansie łączności, okazały się skuteczne w przypadku Druba McKumba. Spo-dziewany przylot obu ekip miał nastąpić jutro. Sprowadzono na powierzchnię oba pro-my i ładownik. Tego ostatniego nawet nie próbowano otworzyć, tylko wpuszczono do środka gaz usypiający, zaś pozostali pasaŜerowie zostali rozdzieleni i starannie za-mknięci. Zanim powrócą na rodzinne planety, będą musieli przejść silną reorientację, by wymazać program indoktrynacyjny. Jak naleŜało się spodziewać, Gamorreanie od-mówili poddania się reorientacji i obecnie negocjowali z Drostem Eleginem na temat kariery ochroniarskiej.

Page 141: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 281

Dopiero gdy Callista chciała rozdzielić płyny w szklanej kuli, co było najprost-szym testem na siłę Mocy, okazało się, Ŝe coś jest nie w porządku. Kolejna próba z poruszeniem dynamitronu potwierdziła ten stan: utraciła całą zdolność posługiwania się Mocą.

- Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, Ŝe coś takiego moŜe się wydarzyć - powiedziała cicho, jakby wstydząc się Leii albo tego, Ŝe jest ona siostrą Luke'a. - Cray miała naprawdę wielką zdolność posługiwania się Mocą... inaczej nie mogłaby zrobić tego, co zrobiła... opuścić w ten sposób swoje ciało i wprowadzić w to miejsce mnie. Byłaś jej przyjaciółką, prawda?

Pierwszy raz spojrzała Leii w oczy. - Nie byłyśmy blisko, ale przyjaźniłyśmy się - odparła Leia nie bardzo mając

ochotę przyznać, Ŝe chwilami zazdrościła Cray szyku i elegancji. - Byłyśmy na tyle blisko, Ŝe przed paroma miesiącami domyśliłam się, Ŝe bez Nichosa nie zechce Ŝyć.

- Nie chciałabym, Ŝebyś miała Ŝal, Ŝe przeŜyłam ja, a nie ona... Cray sama to za-proponowała. Nie wiedziałyśmy nawet, czy się uda... -Widać było, Ŝe Callista z trudem wypowiada te słowa.

- Nie musisz się martwić. Cieszę się, Ŝe się udało. - Moc była częścią mnie od zawsze... odkąd pamiętam. Djinn, mój mistrz, powie-

dział kiedyś... -Nagle zamilkła, po czym zmieniła temat. -Zresztą niewaŜne. Nigdy nie myślałam, Ŝe to się zmieni... śe ją stracę.

Leia przypomniała sobie jej reakcję, gdy zorientowała się, co ją spotkało - bez słowa wybiegła z pomieszczenia i zniknęła w labiryncie geotermicznych jaskiń. Leia martwiła się tym przez parę godzin wypełnionych rozmowami z Ithor i Coruscant, do-póki Han jej nie uświadomił, Ŝe Callista zna tunele lepiej niŜ oni wszyscy razem wzięci, wliczając Marę.

Rano, gdy poszła zobaczyć, jak przebiega rekonwalescencja Luke'a, znalazła ją śpiącą w pokoju brata...

- Co teraz zrobisz? - spytała cicho Leia. -Nie wiem... „Czasami nic nie moŜna zrobić" - Luke przypomniał sobie słowa Callisty, opiera-

jąc się o potrzaskany kamienny portal. - „Czasami słuŜy się najlepiej sprawiedliwości nic nie robiąc".

To takŜe była mądrość Jedi. MoŜe najtrudniejsza do zrealizowania w praktyce. Siedziała z załoŜonymi rękoma wpatrzona w dziwne migotanie mgły i cieni drzew

- pęknięcie kopuły ochronnej spowodowało wymieszanie się zimnego prądu z ciepłą mgłą. Znała to miejsce bez kopuły, ogrodów i wiszących upraw, gdy były tu tylko ba-gna, puszcze i skały, zaś jedynymi budynkami niewielkie skupisko bazaltowych bu-dowli wspartych o coraz wyŜsze tarasy lawy na krańcu wąskiej doliny. Dalej panował juŜ tylko śnieg i lód. Wyrosła w świecie, którego juŜ nie było, i podobnie jak Triv wiele lat spędziła jako pustelnik po to, by wrócić do świata nieznanego i pozbawionego wszystkich, których znała.

Dzieci Jedi 282

Pothmana oczarowała spokojna społeczność Plawal i juŜ zdąŜył się zapisać na kurs ogrodnictwa i sadownictwa.

Luke nie odezwał się, ale i tak Callista odwróciła głowę, słysząc jego kroki. - Dobrze się czujesz? - spytała wyciągając rękę. Regeneracja zachodząca w zbiornikach bacta była z zasady gwałtowna, co osłabia-

ło cały organizm i Luke doskonale zdawał sobie sprawę, Ŝe przynajmniej ten dzień powinien jeszcze spędzić w łóŜku. Gdy się ocknął przed świtem, znalazł ją obok siebie, natomiast gdy rano się obudził, juŜ jej nie było.

- To ja powinienem cię o to zapytać. Leia opowiedziała mu, co zaszło w nocy, ale nie zaskoczyło go to, jakby się spo-

dziewał podobnej wiadomości. Intuicyjnie wyczuwał, co Callista utraciła. - Ciągle myślę o tym, co Nichos powiedział: o byciu Korelianinem o innym na-

zwisku - odparła pozornie bez związku, przyglądając się swoim dłoniom. Z bliska moŜna było dostrzec, Ŝe przy samej skórze jej włosy zdąŜyły nabrać juŜ

brązowej barwy - za kilka tygodni będzie miała burzę brązowych włosów, które Luke pamiętał doskonale ze snów.

- Ciągle się zastanawiam, czy nie powinnam była tam zostać... -powiedziała, ba-wiąc się rękojeścią świetlnego miecza.

- Nie. - Czuł całkowitą pewność, płynącą z głębi serca. Przyczepiła broń do pasa. - Nawet gdybym wiedziała... przypuszczała, Ŝe tak się stanie... kiedy Cray spytała,

czy... czy chciałabym zająć jej miejsce... nie odmówiłabym... ja... Przygarnął ją, zamykając usta pocałunkiem lepiej niŜ słowa mówiącym, Ŝe jej

obawy były bezpodstawne i niepotrzebnie bała sieje wypowiedzieć. - To nie Moc w tobie kocham, lecz ciebie. Wsparła mu głowę na ramieniu, jako Ŝe była podobnego wzrostu. - To na pewno nie będzie łatwe dla mnie. - Jej głos był cichy, ale pewny. - MoŜe

nie będzie łatwe dla nas... Wczoraj w nocy winiłam cię za to, co się stało. Byłam wściekła i rozŜalona. I dalej jestem rozŜalona, gdzieś w środku. Nie wiem, jak mógłbyś być za to odpowiedzialny, ale i tak cię obwiniałam.

Skinął głową, choć jej słowa bolały, rozumiał jednak, Ŝe w pewien sposób nie są osobiste, a lepiej było znać prawdę.

- Rozumiem - powiedział spokojnie. - Doskonale. - Spojrzała nań z ironią. - Wytłumaczysz mi? Pocałował ją zamiast

odpowiedzi. - Polecisz ze mną na Yavin Cztery? - spytał, a widząc jej wahanie, dodał: - Nie

musisz się teraz decydować. Leia powiedziała mi, Ŝe spisałaś wszystkie nazwiska, jakie sobie przypomniałaś z okresu swego tu pobytu... Jesteś mile widziana na Coruscant tak długo, jak będziesz miała ochotę tam pozostać. Wiem, Ŝe niełatwo byłoby ci przebywać w towarzystwie studentów i Mocy, ale twoja znajomość starych metod nauczania i treningu byłaby mi bardzo pomocna...

Zamilkł widząc, jak jej twarz tęŜeje. Nie chciała dać mu poznać ogromu niepew-ności i bólu, jaki czuła.

Page 142: 70. Hambly Barbara - Gwiezdne Wojny - Dzieci Jedi.pdf

Barbara Hambly 283

- Potrzebuję cię - powiedział z naciskiem. - Kocham cię i chcę, byś była ze mną. Na zawsze, jeśli nam się uda.

- Na zawsze - uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy. - Kocham cię, Luke'u, ale... to nie będzie łatwe. Myślę... czuję, Ŝe nasze Ŝycia złączone są naprawdę na długo.

- Mamy czas. - TeŜ się uśmiechnął. - I nie musimy się spieszyć. Jedno co jest i po-zostanie, to moja miłość do ciebie.

Nadal siedzieli objęci, kiedy w zrujnowanej bramie pojawili się Han, Leia, Chewie

i oba automaty. - Daj im jeszcze chwilę - poprosiła Leia. - Całować się mogą na pokładzie - oburzył się Han. - Jevax w końcu otworzył

wrota silosów, te cuda z pokoju zabaw załadowaliśmy i chcę stąd odlecieć, zanim zno-wu coś się zacznie wyczyniać.

- Co byłoby wysoce wskazane, Wasza Wysokość - dodał Threepio. - Admirał Ackbar wspominał w ostatniej rozmowie o koncentracji w sektorze Atravisa jednostek floty i wojsk podległych wielkiemu admirałowi Harrskowi. Nie wiemy, gdzie ukryli się Roganda i Irek, a konieczność przebudowania w niewielkim nawet stopniu wszystkich jednostek naszej floty oraz znalezienie odpowiednich osłon tam, gdzie nie moŜna takich zmian wprowadzić, powoduje opóźnienie ich gotowości. Biorąc to wszystko pod uwa-gę, proponowałbym jak najszybsze udanie się w drogę.

- Masz rację. - Leia rozejrzała się ostatni raz po domostwie Pletta, a raczej jego ru-inie, jaka została po nalocie myśliwców Imperium.

Resztki budowli przepełnione były echem dawnego spokoju. Gdzieś wydało jej się, Ŝe słyszy dziecięce głosy śpiewające starą piosenkę o zapomnianej królowej i jej magicznych ptakach.

Lista Callisty nie była pełna, jako Ŝe była tu krótko i nie znała większości obec-nych, ale na początek i tak była obszerna. Wiedziała, Ŝe jest coś winna tym wszystkim zapomnianym dzieciom i staremu mistrzowi Jedi, który zaoferował im schronienie... Kątem oka dostrzegła cienie dwojga dzieci ganiających się po gęstej śliwkowej trawie, by zniknąć w zabłąkanym paśmie mgły. Mogli to być Nichos i Roganda -jedno biegną-ce ku światłu, drugie ku mrokowi...

A mogli to być ci, których imion jeszcze nie znała. Albo teŜ były to cienie z przyszłości - dzieci, które dopiero tu przybędą... - Hej, dzieciaki! - krzyknął Han, nim zdąŜyła go powstrzymać. - Daj mu spokój! Siedząca na kamiennej ławce para odwróciła głowy. - Zmywamy się z tej skały - poinformował ich Han nie zmieniając głosu. - Podrzu-

cić was gdzieś? Spojrzeli na siebie wyglądając przez moment bardziej na rodzeństwo niŜ na ko-

chanków, jakby znali się całe Ŝycie. Potem wraŜenie minęło, a Callista odkrzyknęła: - Na Yavin Cztery. Jeśli to po drodze, ma się rozumieć. - Chyba da się zrobić - uśmiechnął się Han. Luke i Callista podeszli do nich, trzymając się za ręce.