189
ROK I MAJ Nr 6 ATENEUM CZASOPISMO POŚWIĘCONE SPRAWOM KULTURY WACŁAW BOROWY KAROL IRZYKOWSKI R M. BLCTH . . . MARIA WINOWSKA ELŻBIETA DRUŹBACKA CljPRIAK NORWID , . Elżbieta Drużbacka . . . . 35 7 Perspektywy schopenhaueryzmu 369 Powrót żeglarza ........................... 378 Charles Pe?uy JÓZEF CZECHOWICZ . 'STEFAN NAPIERSKI . CHARLES PfiGUU . . FRIEDRICH HULDERLIN STEFAN GEORGE . . AFANASII FIET . . . ALEKSANDER BLOK . PAWŁO TIJCZUNA . . *** Szczęśliwy. Testament Marka Botzarisa . . . . Pieśń o niedobrej burzy Rozmowy wiejskie . Hv?nn (ił. M . W i n o w s k d ) . Chiron (tl. M. J a s t r u n) . Modlitwy (tl. A. S o w i ń s k i) *** (tl. K. A. J a w o r s k i) . *** (tl K. A. Jaworski) . Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz- nemu, Pustka. Evoe. Terror . . 422 425 427 429 438 446 448 ^50 451 452 U W A G I CHARLES PfiGUY 1 ..................... .O modernizmie serca, Autoportret fprzekład Marii Winowskie j) 456 KAZIMIERZ W Y K A ...................... Broń złudzeń i broń rzeczywistości . 461 LUDWIK F R Y D E .......................... Dwie u w a g i .........................................469 ,T . W. G O M U L IC K I ........................... Norwidiana E M.......................................................Nota o Tyczynie SPRAWOZDANIA 475 481 ,.W obliczu końca" 7.dziechowskiego (K. G ó r s k i ) — „Próby przekrojów" Ortwina (E. K r a s s o w s k a ) — Ostatnia książka Trzvkowskicgo (K. T.. Koniński) — „Niepokój naszego czasu" A. Górskiego (W. K u b a c k i ) — ,,Od średniowiecza do baroku" J. Krzyżanowskiego (A. P e i) — Puszkin po polsku (L . P o d h o r s k i - 0 k o 1 ń w) — Opowieść o wojnie (Cz. Straszewicz) — Laur Woiciecha Bąka (L. F r y d e, J. R o g o z i ń s k i ) — Książką o Kotsisie (J. W o l f f ) — ..Życie Chopina" /. Kadena-Bandrotoskiego (K. R ć g a m e y ) — Wspomnienia o Stefanie (ieorg-e‘u (A.. R o w i ń s k i ) — Kronika. WA R S Z AWA CENA 2.50

A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ROK I M AJ Nr 6

A T E N E U MCZASOPISMO POŚWIĘCONE SPRAWOM KULTURY

WACŁAW BOROWY KAROL IRZYKOW SKI R M. BLC TH . . . MARIA WINOWSKA

ELŻBIETA DRUŹBACKA CljPRIAK NORWID , .

Elżbieta Drużbacka . . . . 35 7 Perspektywy schopenhaueryzmu 369 Powrót ż e g la r z a ...........................378Charles Pe?uy

JÓZEF CZECHOWICZ .'STEFAN NAPIERSKI .CHARLES PfiGUU . . FRIEDRICH HULDERLINSTEFAN GEORGE . .AFANASII FIET . . .ALEKSANDER BLOK .PAWŁO TIJCZUNA . .

* * *Szczęśliwy. Testament Marka Botzarisa . . . .Pieśń o niedobrej burzy Rozmowy wiejskie .Hv?nn (ił. M . W i n o w s k d ) . Chiron (tl. M. J a s t r u n) . Modlitwy (tl. A. S o w i ń s k i) * * * (tl. K. A. J a w o r s k i) .* * * (tl K. A. J a w o r s k i ) . Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz­nemu, Pustka. Evoe. Terror . .

422

425427429438446448^50451

452

U W A G I

CHARLES PfiGUY 1 ..................... . O modernizmie serca, Autoportretfprzekład M a r i i Wi n o w s k i e j) 456

KAZIMIERZ W Y K A ......................Broń złudzeń i broń rzeczywistości . 461LUDWIK F R Y D E .......................... Dwie u w ag i.........................................469

,T. W. GOM ULICKI...........................NorwidianaE M.......................................................Nota o Tyczynie

S P R A W O Z D A N I A

475481

,.W obliczu końca" 7.dziechowskiego (K. G ó r s k i ) — „Próby przekrojów " Ortwina (E. K r a s s o w s k a ) — Ostatnia książka Trzvkowskicgo (K. T.. K o n i ń s k i ) — „Niepokój naszego czasu" A. Górskiego (W. K u b a c k i ) — ,,Od średniowiecza do baroku" J . Krzyżanowskiego (A. P e i) — Puszkin po polsku (L. P o d h o r s k i -0 k o 1 ń w) — Opowieść o wojnie (C z . S t r a s z e w i c z ) — L au r W oiciecha Bąka (L. F r y d e, J . R o g o z i ń s k i ) — Książką o Kotsisie (J . W o l f f ) — ..Życie Chopina" / . Kadena-Bandrotoskiego (K. R ć g a m e y ) — W spom nienia o Stefanie

(ieorg-e‘u (A.. R o w i ń s k i ) — Kronika.

WA R S Z AWA C E N A 2.50

Page 2: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

A D R E S R E D A K C J I :WARSZAWA, UL. SŁONECZNA 50 m. 34

REDAKCJA CZYNNA W E W TORKI od godz. 2 - 3 .

Redaktor:

S T E F A N E I G E R - N A P I E R S K I

Rękopisów niezamówionych redakcja nie zwraca. — Utwór,o którego druku redakcja nie zawiadomiła autora w ciągu dwóch

miesięcy od chwili nadesłania, jest odrzucony.

Redakcja nie podejmuje się oceny rękopisów.

A T E N E U M

U K A Z U J E SIĘ S Z E Ś Ć R A Z Y DO R OK U

Cena pojedynczego numeru . . . z ł 2.50 Prenumerata r o c z n a zł 12.50

Prenumerata półroczna . . . . zł 7.00 (W cenę prenumeraty wliczone są koszty opakowania i przesyłki)

P R E N U M E R A T Ę P R Z Y J M U J Ą :

Administracja „ A T E N E U M " (WARSZAWA, UL. ZIELNA 12 m. 8 pok. 35. — TEL. 2-35-54)

oraz wszystkie większe księgarnie w kraju.

KONTO CZEKOWE P. K. O. NR 16691.

SKŁAD GŁÓW NY: „ N A S Z A K S I Ę G A R N I A * * Z. N. P. WARSZAWA, UL. ŚWIĘTOKRZYSKA 18.

Page 3: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

A T E N E U M

i WACŁAW BOROW y

El ż b ie t a d r u ż b a c k a

„Sappho polska11. „Muza sarmacka11. „ Celebratissima Poloniac poetria“ . Tak wysoko mniemali o niej współcześni: Józef Załuski, Mi- nasowicz, Janocki. Naturalnie, te pochwały z czasów saskich wiele nie mówią. Ale chwalił ją takie Krasicki, podnosząc, zwłaszcza w je j opi­sach, „żywość imaginacji i wdzięk wyrazów". Dla tych to zalet ogłosił nawet Książę Biskup kilka je j utworów z rękopisu. I w późniejszych czasach niie zapomniano o Drużibackiej. Nie zaszczycił je j wprawdzie Mickiewicz wzmianką w prelekcjach paryskich, ale najgłośniejsze jej dzieła były przedrukowane (w r. 1837), raz poi raz też (wcześniej i póź­niej) ogłaszano z manuskryptów jakieś je j inedita. Literatury o niej także sporo narosło (Korbut tylko wybór z niej zarejestrował). Docze­kała się Drużbacka dość wcześnie nawet powieści sobie poświęconej, i to wierszem: w utworze Seweryny z Żochowskich Prusizaikowej, póź­niejszej Duchińskiej, ogłoszonym w r. 1855.

Pisano o niej z sympatią i w latach dalszych; ale z czasem sym­patia ta zaczęła nabierać odmiennego charakteru: coraz mniej chwa­lono: pisarkę za wartość je j utworów, coraz więcej za rozsądek i poczci­wość; dołączało się do tego uznanie dla niej jako dla jednej z pierw­szych reprezentantek kobiet w literaturze polskiej. Oceny jednak ściśle literackie z latami ochłodły. Spasowicz już o niej ani wspomniał. Inni historycy literatury przyznawali je j pismom tylko względne znaczenie na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma­niery makaronizmu. „Poezja Drużbackiej nie ma wielkiej wartości11, pisał np. Dobrzyciki, „ale na tle upadku ówczesnego wydaje się nienaj gorzej11.

Miała jednak i w nowszych cizasach Drużbacka swoich zwolenników, j którzy się ogólnie przyjętym sądom o niej przeciwstawiali. Nie twier­

dzili oni wprawdzie, że jest to poetka większej miary i że włada świet­nym artyzmem; utrzymywali jednak, że artyzm nie jest je j obcy i że

Page 4: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ma ona nawet iszcizerze poetyckie momenty. Najgorliwszym t tych sym­patyków Drużbackiej był Antoni Lange, bardzo zasłużony dla samego już rozkrzewienia znajomości je j pism w naszym stuleciu55'). I on trak­tował Drużbacką (słusznie!) jako „sizczebioitliwą kobiecinę'4 oi „ fa ta l­nych" nieraz właściwościach frazeologii, wierszowane j.ej opowiadania określał (najsłuszniej!) jako ,,naiwne", i w ogóle widział w je j pis­mach liczne „errory" (jak ona to sama określała); ale przecież dostrze­gał w niej „fantazję ciekawą, choć niebogatą" i głosił, że „zdarza się u niej czasem wyrażenie wprost godne Słowackiego". Jako przykład takiego wyrażenia przytacza Lange dwuwiersz:

0 jak to cieszy, kto więc czego żąda Widzieć, a to się samo oczom zdarzy...

Porównanie ze Słowackim może nie było najszczęśliwsze; dwu­wiersz jednak świadczy, że jego autorka miała niezaprzeczony zmysł ekspresji słownej. A urywków brzmiących równie szlachetnie da się z je j pism przytoczyć wcale niemałą ilość. Oto np. fragment z elegii Próżna jest ucieczka: krzyż od którego uciekasz, zawsze trwa:

Weź świat na. plecy, ponieś sohie zgoła,Skrzydlastym wiosłem chciej dążyć do riieba; jednak w powietrznej krzyż cię drodze zwoła1 wszędzie ścigać będzie gdzie potrzeba.

A z jakim i rzetelnymi uczuciem opiewana jest przez Drużbacką wios­na („przyjemna pora, czas miły, czas młody") i uroki lasów w Opisa­niu czterech części roku (który to poemat, najbardziej wysławiany już przez Janockiego, do dziś pozostał najpopularniejszym jej utworem i najczęściej bywa ,zamieszczany w antologiach i chrestoimatiach). Jakiż szlachetny jest wstęp do tego poematu, natchniony najwidoczniej przez Psałterz i przez Hymn Kochanowskiego.

Prawda, ie chwile poetyckie nigdy n Drużbackiej nie trwają długo. •Wlzniósłszy się nieco wyżej, pisarica nasiza niebawem lot swój obniża, i to do wielkiej niskości. Te różnice, niezwykle nawet w jej epoce, pró­bowano tłumaczyć wywodem, że miała ona talent przyrodzony, ale brak wykształcenia nie dał go je j rozwinąć i uszlachetnić. Drużbacka jednak, acz systematycznego wykształcenia rzeczywiście nie przeszła.

*) Publikacje drukowane nie dają obrazu całości jego wysiłku. Myślał on o zbio­rowym wydaniu Drużba(ckiej i w tym celu sporządził kopie % rękopisów i trudniej dostępnych wydawnictw. Dwa tomy tych kopij, obejmujące rzecziy przeważnie dotąd nie ogłoszone drukiem, dziś znajdują się w Gabinecie Filologicznym im. G. Korbuta przy Tow. Naukowym Warsz. Możność zapoznania się z, nimi zawdzięczam wielkiej uprzejmości obecnego kuratora Gabinetu prof. Juliana Krzyżanowskiego, któremu za to serdecznie dziękuję.

Page 5: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

nie może być zaliczona do pisarzy amatorów. Zapewne, nie miała w zakresie sztuki poetyckiej (jalk iw innych zakresach) szerszych, euro­pejskich horyzontów; wszelako wszystkimi istotnymi elementami spół- czesnej stylistyki artystycznej polskiej władała z pewnością i swobodą, trudno tylko wiedzieć z jaką świadomością artystyczną. Pojęcie kunsztu w każdym razie nie było je j bynajmniej obce.

Czy tu Apollo z siostrą Diarmą polował?Czy Jowisz swej Jurtonie w tym miejscu ślubował?Czy muzy, z Parnassowej góry gdy schodziły,Tu się chłodząc bukiety, wieńce z kwiatów wiły?

Wiersze takie jak te (z Historii Orlobana) zdają się świadczyć że mamy do czynienia ze stylistką wytrawną i dostępną wyższym ambi­cjom artystycznym. Z dają się świadczyć o tym również takie jej wy­powiedzenia, jak np. w wierszu Na pysznego:

Kto się zna tw- tym, sam rozum dyktuje,Co marmur, praca, kształt w sztuce kosztuje.

W zakresie kunsztu wersyfikacyjnego ujawnia Drużbacka różne in­dywidualne finezje. Nawet uwagę pośpiesznego czytelnika zwraca np. jej upodobanie do wypełniania „połówek" wierszowych w 11-zgłos­kowcu (5+6) długimi wyrazami („Firanamentowe da widzieć szafiry", „Nienotowaną w wierności próbujesz". „Ocerklowała przyjaźń nie­skończoną", „Po niej z kolorów najdelikatniejszych" i t. p.). O jej możliwościach artystycznych w dziedzinie wersyfikacji świadczy też np strofa poemaciku IPożegnanie Ulissesa z synem małym 7 ełemakiem, zupełnie niezwykle brzmiąca, choć złożona tylko z pospolitych wierszy ośmio-i siedmio-izgłoskowych.

Prawda jednak, że manifestacyjna kunsztowność rzadko występuje w utworach Drużbackiej jako1 czynnik dominujący. Przeważa w nich ton, który już pierwszy je j krytyk Janecki trafnie określił jako ein un- gemein lebhaftes.... Naturell. Że w jej dorobku tak niewiele wyżyn, a tak duże przestrzenie płaszczyzny, to wynika z niebezpieczeństw, ja ­kimi grozi droga naturalności.

Drużbacka, jak większość jej spółazesnych w Polsce, nie miała ja s­nego pojęcia poezji. Nie odróżniała zakresu je j od zakresu moralisty­ki i satyry, od zakresu piśmiennictwa praktycznego. Stąd, gdzie tylko znajduje sposobność, popada w pouczanie i perswazje, albo w „natu­ralną" prozaiczną gospodarszczyzinę. Opisanie czterech części roku, za­częte z uniesieniem religijnym, wdzięczne momentami uczuciowo-kon- templacyjnymi, stopniowo coraz; bardziej się staje zbiorem refleksyj w rodzaju; „Kto butów nie ma, kożucha nie włoży". Pochwala lasów, mająca wiersze tak ładne jak;

Lasy słuchają, a gaje się śmieją.

Page 6: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

kończy się pochwalą mleka siadłego, jako potrawy, która nie psuje żo­łądka. Tego samego porządku uwag pełno i w Wielkich wierszowanych powieściach Drużbackiej.

Je j rubaszność ma w pewnych wypadkach swój powab: wówczas mianowicie, kiedy Drużbacka, czując w sobie wenę satyryczną, prawi spółczesnym reprymendy, albo kreśli obrazki ich gorszących obyczajów. Takie ustępy zawsze się u niej odznaczają werwą i jędrnym realiz­mem. Jako przykłady można wskazać dobrze na ogół znane Skargi kilku dam, w spólnej kompanii będących, dla jakich racyj z mężami swoimi żyć nie chcą, albo filipikę przeciwko niedbałym księżom w poe­macie o Dawidzie.

Bo autorka nasza nie krępuje się bardzo rygorami tematu i kompo­zycji. Do obrazu opuszczonych kościołów polskich wystarczającą oka­z ją są dla niej rozmyślania Dawida o świątyni. Historia Dawida i Bet- saby pobudza ją do uwag o spółczesnych rozwodach („Tej mody zar­wał Dawid: mający dwie żony, — śle po trzecią do łóżka, czyli do ko­rony1“). W swoim dosadnym realizmie przebywa ona z łatwością ob­szary czasu i przestrzeni. Pod jej piórem znika całkowicie dystans po­między Marią Magdaleną a kurtyzaną czasów saskich.

O dygresję nigdy u niej nie trudno. Szczególnie_ zaś chętnie korzy­sta Drużbacka z nadarzających się okazji doi uwag o sprawach erotycz­nych. Jest to je j wyraźna predylekcja pisarska, i w przeważającej większości wypadków, kiedy będzie chodzić o wskazanie przykładów siły je j pióra, będziemy musieli przytaczać urywki mówiące o miłości, namiętności, a przynajmniej zaciekawieniu zmysłowym. Ma ona nerw pisarski nade wszystko do przedstawiania tych właśnie dziedzin, i na­wet jako moralistkę żaden inny grzech do' tylu rozważań jej nie Skłonił, co zmysłowość („Życzyłby sobie Argusem stoocznym — ten i ów zostać dla komedyj antki, — byle się nogom je j przypatrzył skocz­nym": oto pierwszy lepszy przykład z odstraszającego poematu For­teca od Boga wystawiona, piącią bram zamknięta, to jest dusza ludzka z piącią zmysłami). Tendencje jej pism są izawsze budujące, często de- wocyjne, ale je j preokupacje są przeważnie świeckie. Interesują ją za­loty, budzenie się zmysłów, uczuć i pasji, wszelkiego rodzaju „igraszki trafu i miłości". Najwdzięczniejsze je j obrazki obyczajowe dotyczą spraw z tego zakresu. Wyróżniają one np. utwór p. t. Opisanie odmia­ny czasu w konkurrencjach z damy, przedstawiający humorystycznie, jak to kobiety, wbrew uświęcanej tradycji, muszą się w nowej epoce same starać o serca mężczyzn. Znajdujemy tu wiersze o niepospolitej jędmości:

Page 7: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Przedtem Apollo kiedy Dafnę gonił,Zapocił czoła, głowę nieraz skłonił,Prosił, łagodził, wzdychał, płakał, chwałił,Kamieii by się go zlitował, użalił.Już przemienioną w laur choć widzi pewąie,Kocha ją jeszcze w obumarłym drewnie,Ściska, całuje, w pień wlepiając usta;Passyja słodzi to, w czym były gusta.Teraz czas zaczął opaczną robotę:K im fa pasterza gonić ma ochotę.Ta płacze, wzdycha; ten śmiejąc się chlubi,Że go ta goni, co on je j nie lubi...

Podobny charakter ma wiersz N a obraz płaczącego Kupidyna i smut­nej Wenery, przyganiający nieznaną dawniejszym czasom melancho­lię w miłości. W takich rzeczach ma Drużbacka elegancję i grację, godną epoki rokoka, do której należy. W1 zgodzie też z duchem tej epoki umie być żartobliwą ,i figlarną. Potrafi pisać zupełnie nawet płoche wierszyki. Potrafi jednak także, mówiąc o sprawach miłosnych, wznosić się i do wysokości szczerego liryzmu:

Czegóż nie mnie miłość raz powzięta,Kim się korzyścią żądaną ukoi!K ie dba na trudy, nie zważa na pęta,Rzuca się oślep i śmierci nie boi.Z pozoru tylko pieszczona i płocha;Czuje to dobrze, kto prawdziwie kocha.

Oto jedna z ujmujących zwrotek słabej zresztą na ogół powiastki Cefał i Prokris. Ustępy mówiące o miłości są najżywszymi także w in­nych wierszowanych powieściach Drużbackiej. Wśród drobniejszych zaś jej utworów, ogłoszonych w tomie z r. 1752 przez biskupa Załus­kiego (nb. pod trafnym tytułem: „Wiersze światowe“ ), najtęższym, najbardziej jednolitym artystycznie, najbardziej ekspresyjnym jest wiersz Ha pysznego Nurcyssa, uciekającego od miłości nimfy Echo na­zwanej, wystawiający wszechwładzę miłości. W kilkunastu zwrotkach (o strukturze, którą Łoś krótko i węzłowato uznał za nieharmonijną) apostrofu je tu autorka wizgardziciela kochania:

Darmo zaczynasz wojnę z miłością, Karcyssie,Darmo się z nią potykasz w stalowym kiryssie,Darmo ufasz w orężu, w trójgraniastą szpadę.Gdyć nagie dziecko wziąć ją potrafi przez zdradę:

Wnet jedna strzałka Zwojuje śmiałka.

Uciekaj w skały, puszcze, w knieje, lasy ciemne;Uznasz, że w twym myślistwie uciechy daremne.

Page 8: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Pójdzie miłość za tobą i tam ci dokuczy:Zganić pychę, jak je j masz hołdować nauczy:

Porzuć zwierzynę,Kochaj dziewczynę.

Pokaż mi bohatyra, którego w tym męstwie,By nad nim miłość tryumf nie wzięła w zwycięstwie!Każda broń z twardej stali wy kowana pryśnie,Przez pancerze, szyszaki snadno się przeciśriie,

M arsa roboty Zmieni w zaloty.

Z równym kunsztem i równym ferworem ciągnie nasza autorka rzecz dalej. Miłość, słyszymy, zatryumfuje nad każdym. Nie uchroni od niej jaskinia eremity, ani kaptur zakonny, ani wota czystości: stwierdzenia pod piórem bogobojnej autorki wielu szczerze religijnych utworów nabierające szczególnej wymowy:

Darmo W estalskie panny wota czynią mocne Odprawiać pilne straże i dzienne i nocne;Bo gdy sen naturalny której spląta oczy,Z bliskiego ognia często rada iskra skoczy,

Aż lamie wiarę,Gani ofiarę.

Nie znaczą dla miłości ani różnice kondycji, ani wieku. Nie ubezpie­czą przed nią ani purpury wstydu, ani nawet „złota liga małżeńska". Wszystko, co żywe, człowiek zarówno jak zwierz, musi uznać „moc pa­ni, z której władzy nikt się nie wybije'". Upokorz się więc i ty, Nar­cyzie. Tego bowiem, co się nad innych wynosi i sądzi, że prawu ogól­nemu nie podlega, może spotkać los Narcyza mitologicznego, który —

Z łez własnych trunku zażył, a śmierci się napił.

Taka jest ta laus Ueneris, żywa i śmiała, a że z pod pióra kobiecego wyszła, tym bardziej zastanawiająca. Zapewne, nie mamy tu liryzmu wysokiej poezji, mamy jednak retorykę pełną temperamentu, a dużym artyzmem udyscyplinowaną, acz i ten wiersz, jak wszystkie inne utwo­ry Drużbackiej, ma swoje chropowatości i słabizny.

Drużbacka nigdzie nie bywa wymowniejsza, niż w wierszach tego typu i na takie tematy. Bo jest ich więcej (acz w rozległym jej dorob­ku znaczenie ich nie uwydatnia się ilościowo). Z pośród utworów dru­kowanych w zbiorze 1752 r. (jedynym za życia pisarki wydanym) wy różnią się zwłaszcza elegia p. ; t. Jak się świat obraca nienawiścią Lub też miłością. Tematem je j jest podobieństwo skutków, jakie pociągają za sobą te uczucia:

Page 9: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Bije nienawiść świat ten tyle razy,Bije i miłość; raz ich jest jednaki.

Bo miłość — taki jest wywód wiersza — działa podstępnie i depce wszelkie względy i skrupuły:

Strzeż się je j wabiu, nie bież stopą chciwą,Bo w twe śmiertelna biodra utknie strzała.

Znamienna też jest elegia, której zresztą najlepszym wierszem jest tytuł: Kie kocha miłość, lecz na wędę łowi.

Jak już te przykłady okazują, Drużbacka raz po raz wraca do tematu miłości. Go więcej, je j postawa wobec niego jest w istocie ciągle ta sa­ma. Miłość pociąga ją urokiem nad wszystkie inne, a zarazem przeraża grozą siły bezwzględnej: obezwładniającej, głuchej na ból ludzki i na wyrzuty sumienia. Nie mówi o tym Drużbacka nigdy trybem bezpo­średniej, „konfesyjnej" liryki. Je j „elegie" nawet m ają charakter re­fleksyjnych generalizacyj. Ale, jak wynika chyba dowodnie z przyto­czonych przykładów, generalizacje te nie są pozbawione rumieńców emocji lirycznej. Pozwalają one przeciwstawić się słowom Tarnow­skiego, który w swojej Historii literatury polskiej tak pisał o Drużbac­kiej: „Uczucie?... o wszystko u niej łatwiej niż o to. Znajdzie się nie­raz, trafna i rozsądna myśl, niekiedy coś, co zakrawa na wdzięk i hu­mor, ale nie znajdzie się ani jeden wiersz rzewny, nic czułego, nic miękkiego i delikatnego". Można Tarnowskiemu przyznać słuszność0 tyle, że, rzeczywiście, mowy nie ma u Drużbackiej o rzewności, czu­łości, ani miękkości. Nie są to w ogóle uczucia, które by można znaleźć w literaturze czasów saskich. Ale też nie wyczerpują one przecież dia- pazonu uczuć. Osobistość poetycka Drużbaakiej nie odznacza się żad­nym uczuciem rozlewnym ani pieściwym. Cechuje ją jednak zupełnie wyraźnie wrażliwość na sprawy Amora: dość sensualistyczna, ale1 niepomału uczuciowa.

Słowa o Amorze są tu użyte nie bez racji. Przypomnijmy! sobie, że nawet mickiewiczowskiemu Gustawowi potrzebna była w pewnej chwi­li zacieniająca formuła z obrazem „skrzydlatego złoczyńcy". O ileż bardziej trzeba uwzględniać konieczność konwencjonalnych formuł u Drużbackiej, która pisała w wybitnie nielirycznej epoce, a przy tym jako kobieta musiała się jeszcze szczególnie krępować w wypowiadaniu rzeczy brzmiących bardziej personalnie.

Tarnowski, nie doczytawszy się w je j wierszach tych pierwiastków zmysłowa - uczuciowych, nie mógł znaleźć odpowiedzi na pytania, które jako dobry krytyk trafnie stawiał: „Cóż więc dawało je j popęd do pisania? Go było tłem jej duszy i powodem jej pisarskiego zawo­

Page 10: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

du?“ „Stoi się... przed nią — ciągnął — jak przed jakim Sfinksem; Sfink­sem poczciwym, dobrodusznym, sympatycznym, ale którego żadnym sposobem odgadnąć nie można". Otóż zdaje się, że jednak można: ten Sfinks — istotnie, dobroduszny, poczciwy i sympatyczny — przebywał wyobraźnią w kraju miłości.

Pouczające pod tym względem są te jej utwory, które są parafraza­mi dzieł cudzych. Do takich należy np. poemat o Dawidzie. Jak wyka­zała p. Maria Szyszko-Bohusz (w Ruchu Literackim 1935 r.), jest to wierszowana przeróbka jednego z Żywotów Świętych Skargi, przy czym autorka nasza nie tylko w tym samym porządku opowiada o wy­padkach. ale dosłownie nawet czasem powtarza pewne zwroty pierwo­wzoru. Nie zawsze jednak jest tak niewolniczo zależna: owszem, ujaw­nia indywidualną wyobraźnię właśnie w ustępach erotycznych. Tak np. o kazirodczej namiętności syna Dawidowego Amnona Skarga pisze bardzo krótko:

Miał Dawid synów wiele i córek z żon różnych, a pierworodny był Amion- który się nierządnie siostry swej z innej matki, Tam ary bai\zo śliczniej roz­miłował...

Niewiele więcej mówi o tym biblia (2 Król. X III 1), do której praw­dopodobnie Drużbacka także zaglądała:

I stało się potem. że Absaloma. syna Dawidowego, siostry barzo pięknej, imieniem Thamar, rozmiłował się Amnon, syn Dawidów, i barzo szalenie ją miłował, — tak, że dla miłości je j zachorzał...

U Drużbackiej opis pasji jest znacznie szerzej rozwinięty i wyrażo­ny w znacznie intensywniejszym słownictwie:

Gdy go niejeden spyta: „Czemuś, królewiczu.Zniszczał, wychudł, spassował na pięknym obliczu?“ —Przyznał się konfidentom, że: „ miłość ku siostrze Jak z pokusami swoje płomienie rozpostrze,Czuję ją w żyłach, kościach, czuję w ciełe, w duszy;Kogoż taka choroba mocnla nie ususzy?Sen snem nazwać nie mogę, bom zawsze w hektyce,Krew burząca wysadza rubiny na lice!Lepiej by mi z tym było, żebym zaraz zamarł,Żebym zginął, niżeli często widział Tam ar".

Ustęp ten okazuje zarazem, że Drużbacka nie cofa się przed przed­stawieniem drastycznych nawet form namiętności miłosnej. Z formą nie mniej drastyczną miała do czynienia w historii Dawida i Betsaby. Innego rodzaju niezwykłość pasjonalną znajdujemy w Historii Eufraty. Literatura X X wieku dość nas oswoiła z różnymi anomaliami z tego zakresu; ale i dzisiejszy czytelnik niepomału jest zaskoczony, kiedy się

Page 11: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

dowiaduje, że bohater tego utworu król Roxol zapłonął miłością do... trzyletniej („O tym mówiąc i teraz pot czuję na ciele: — znak wstydu, żem trzechletnią pokochał Astełlę“ ). Dziwaczna sytuacja jest przed­stawiona dosyć szczegółowo i znaczną część powieści wypełniają kil­kanaście lat trwające oczekiwania Roxola na chwilę, w której Astella będzie nubilis.

Dwa z pośród większych „wierszy duchownych11 Drużbackiej przed­stawiają życie Marii Magdaleny i Marii Egipcjanki, które osiągnęły świętość, pokutując za grzechy zmysłów.

I inne powieści wierszowane naszej autorki obracają się dokoła spraw pasji i miłości. Fabuła o książęciu Adolfie, przerobiona z noweli pani d‘Aułnoy, jest rodzajem apoteozy miłości niejako ponad czas wyniesionej. Cefal i Prokris to powiastka o niebezpieczeństwach miło­ści zazdrosnej i podejrzliwej. Ogromna powieść o Przykładnym mał­żeństwie jest obroną miłości przeciwko zwolennikom małżeństw z kal­kulacji, zwłaszcza kalkulacji rodzicielskiej („Cóż stąd za korzyść by­wa? wesela czas minie, — całe życie zawisło w nudnych dni terminie11). Pewna myśl moralno-obyczajowa przenika i Historię Ortobana. Teoli­da, nieszczęśliwie wydana za mąż, ucieka (nie jest to co prawda talk wyraźnie powiedziane; ściśle biorąc, udaje się na wycieczkę; w cza­sie wycieczki powstaje burza, która jej łódkę zapędza do nieznanego brzegu i t. d.; w każdym razie Teolida nie myśli o powrocie do męża). Po niezmiernie obfitych przygodach, godnych starego romansu greckie­go, zabłąkana, uwięziona, zagrożona natarczywą miłością króla Per­sji, zostaje wreszcie wyratowana przez Aurelego, który ją oddaw- na kochał i którego ona kochała nawzajem. Dostawszy się do kraju, w którym już jej przykre przygody nie zagrażają, Teolida żegna się z Aurelim 'i w uroczym, ale oddalonym od „świata11 zakątku osiada z przyjaciółką w pustelni. Morał zupełnie oczywisty: rozchodźcie się w ostateczności, jeśli żyć razem nie możecie, byleście się tylko nie roz­wodzili.

Psychologii v tych wszystkich powieściach bardzo mało. Owe wiel­kie uczucia, o których w nich słyszymy, są opisane przeważnie ,,od- zewnątrz11.

Mowa zamknięta, tylko wzdychanie znak dawa,Że się na części serce w tym panu rozkrawa.

Oto jak kocha król perski w Historii Ortobana. Nie inaczej i Aureli:Oczy smutne, twarz blada, usta do ołowiu Podobne, dusza z ciała wyjść jest w pogotowiu.

Intensywność tych objawów miłości przypomina „uczuciowe11 powie­ści francuskie końca X V II wieku (tak np. pani d‘Aulnoy w swojej

Page 12: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

sławnej Historii Hipolita, którą Drużbacka dobrze znała, wyposażyła szczodrze swego bohatera w „smutny stan duszy", „westchnienia", „potoki łez", „bóle dotkliwe", ostateczne przygnębienie" i „łkania, które mu mowę odejmowały"); Historię Ortobana łączy ponadto z ty­mi powieściami typowy dla nich temat niedobranego małżeństwa; ru- dymentarność jednak, z jaką na ogół jest traktowana w utworach Drużbackiej materia psychologiczna, każe przy ich czytaniu myśleć raczej o starszych romansach awanturniczych, o jakimś Honoriuszu d‘Urfe, jakimś La Calprenede‘zie czy Gomberville‘u. albo o dydak­tycznej Argenidzie Barclaya (tak dobrze u nais znanej dzidki W acła­wowi Potockiemu). Trudno by się było natomiast z tych powieści do­myślić, że o kilka dziesiątków lat przed nimi pani La Fayette ogłosiła tak subtelną psychologicznie Księżnę de Cleves. Znamienną jednak i zgodną z duchem wieku rzeczą jest, że miłość jest punktem wyjścia wszystkich wątków tych powieści i że ich tendencje moralno-obyczajo­we również spraw miłości dotyczą. Słusznie też na „erotyczność" jako na ich rys najbardziej wydatny wskazał już dawno Tyszyński.

Te same upodobania przebijają i w przekładach Drużbackiej. Tłu­maczyła wprawdzie z GomberviIle‘a Naukę obyczajów, wyjętą i zebra­ną z filozofii stoików; mamy jednak w jej pismach i Małżeństwo szczę­śliwe „z francuskiego tłómaczone" i Małżeństwo nieszczęśliwe „z te­goż tłómaczenia", i poemacik Pasterka szukająca sposobów uniknienia miłości; rozmowa je j z pasterzem („z francuskiego tłómaczone").

Do sfery erotycznej odnosi się też przeważna część żartów Drużbac­kiej. Niektóre z tych żartów (zwłaszcza rękopiśmiennych) są zgoła ru­baszne i dowodzą, że w humorze towarzyskim nasza autorka kształci­ła się na fraszkopisarzach polskich X V II w. Nie używa ona kawaler­skich słów, jakich by sobie jakiś Morsztyn czy Wacław Potocki nie po­żałowali, ale w aluzjach bywa niemniej od nich drastycznie swobodna. Rozgrzesza się niewinną intencją i — starością. „Tyrsys ostygł, a Fi- lis do amorów stara": pisze charakterystycznie w jednym z takich to­warzyskich wierszy Na prześladowanie pidkownika Jakubowskiego ze mną pod imieniem ly rsy s i Filis.

O starości zresztą mówi Drużbacka sporo, nietylko w takich poufno- towarzyskiego typu wierszach. Wraca ten motyw często w różnych jej utworach. Jest rzeczą prawdopodobną, że w dużej części tłumaczy się to chronologią je j twórczości. Nie znamy, niestety, tej chronologii do­kładnie. Jest to okoliczność trochę dekoncertująca, że Janocki (który był mniej więcej Kazimierzem Czachowskim swoich czasów) w r. 1750 pi­sał o niej (w książce swojej Polonia litterata) jako o sławnej już pi­sarce, a znał ją tylko z panieńskiego nazwiska, jako Kowalską, choć

Page 13: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wówczas nietylko była od 25 lat Drużbacką, ale męża swojego, Druż- backiegoi, już była pochowała. Z dzieł większych wymienił Janocki cztery: Dawida, Marię Magdalenę, Marię Egipcjakę i Opisanie czte­rech części roku (żadne je&zicze wtedy nie drukowane). Jedno z nich, Maria Egipcjaka, ima w wydaniu Załuskiego datę 1746 r., t. j. tylkoo cztery lata wyprzedzają datę wyjścia książki Janockiego. Inne, Fabuła o książęciu Adolfie, jest parafrazą noweli pani d‘Aulnoy, którą, jak z różnych poszlak można wnosić, Drużbacka znała z polskiego prze­kładu, wydanego dopiero w r. 1743. O trzecim utworze. Opisaniu czte­rech części roku, sam Janocki mówi jako o rzeczy całkiem świeżej. Z in­nych pism izachowany w Ossolineum rękopis Przykładnego małżeństwa nosi datę 1753 r. Zebranie wierszów (w rękopisie Biblioteki Krasiń­skich) ma datę r. 1754, choć co prawda jest to data tylko ich uporządko­wania i przepisania ,,dla zabawy dobrych przyjaciół". Te jednak dane chyba wystarczają, by uzasadnić przypuszczenie, że główne utwory Drużbackiej są owocem lat jej późniejszych i stanowią raczej dorobek matrony niż dzierlatki. Jeżeli pisała już w łatach panieńskich (t. j. przed r. 1725), to z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że komponowała wtedy głównie odpowiadające przeciętnemu gustowi epoki, a dziś najzupełniej nieczytelne panegiryczyska.

Jakkolwiek zresztą było w biografii, „osobistość poetycka11, która się z jej pism wyłania, jest osobistością dojrzałej kobiety, świadomej, że jest na skłonie starości, i często o tym myślącej. Kiedy opisuje np. czite- ry pory roku, nie izapomni powiedzieć, że wiosna „wie kiedy zagrzać, wie kiedy ochłodzić, — ma sposób starość orzeźwić, odmłodzić".

W świetle zresztą innych jej utworów to odmładzanie się starości nie jest bynajmniej dobrem jednoznacznym. Niepokojący aspekt tego z ja­wiska przedstawia np. wiersz o starej mizdrzącej się Lais. Uprzytom­niają ten aspekt i wielokrotne aluzje przy najrozmaitszych innych okazjach, nie wyłączając biblijnych. W Opisaniu życia Dawida jest na ten temat nawet osobna długa dygresja. („Są teraz starcy, którzy od głowy szędziwi, — ale od nóg jak młodzi tak zdrowi, tak żywi“ i t. d.). Opisawszy uwodzicielski urok biblijnej jawnogrzesznicy (Pokuta Marii Magdaleny), dodaje Drużbacka: „Nie dziw, że młodzi lgną; gorsza, że starzy". A w elegii Kie kocha miłość, lecz na wędę łowi nie najmniej ekspresyjnym wierszem jest ten. który brzmi:

Wraz starych łowi, śrzedmch, młodych, dzieci.

Nie brak tego motywu i w najwymowniejszym utworze Drużbackiej na temat wszechwładzy miłości: w wierszu Kai pysznego Karcyssa.

Poezja staropolska obfitowała w wiersze, których treścią były

Page 14: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

przestrogi młodym. Utwory Drużbackiej w znacznej mierze są prze­strogami dla starych. Tym śmielej można je tak określić, jeśli się bę­dzie brało pod uwagę ich ambicje moralizatorskie. Nam, którzy, czy­tając wiersze, nie szukamy pouczeń, ale lirycznego obrazu indywidual­ności, uprzytomnienie sobie tego rysu pomóc może do właściwej orien­tacji w tym elemencie jej dzieł, który najczęściej pozwala im dotykać granic poezji. Jest to jakiś żar: opanowany, ogrodzony rozwagą i do­świadczeniem, ale mający świadomość potencjalnego płomienia. Ta świadomość jest źródłem radości zarówno jak zgrozy. Płyną z niej za­równo apele do czujnej i zdeterminowanej woli, jak i deklaracje o jej niemocy. Nic charakterystyczniej szego dla Drużbackiej nad słowa wier­sza Pewnej damie i kawalerowi mnie znajomym:

Kto winien musze ulgnionej na lepie?Kto rozkazywał ptaszęciu w sieć dąiyćt

Page 15: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

.cOL IRZZJKOWSKI

PERSPEKTYWY SGHOPENHAUERYZMU

I.r

Z powodu 150-tej rocznicy urodzin niemieckiego filoiziofa Artura Schopenhauera pisały o nim gazety niemieckie głównie jako o Gdań­szczaninie i antysemicie, W Polsce, o ile mi wiadomo, tylko Czapiński poświęcił mu artykulik w ,,Robotniku", inne przytaczały anegdoty z ży­cia filozofa, który jako dziwak dał był spory do nich materiał. Zresztą, u nas nawet literaci wiedzą o nim tyle tylko, że był pesymistą i wrogiem kobiet. W warszawskim seminarium filozoficznym czytano niedawno trzecią część głównego dzieła odnoszącą' się do sztuki, część bezwątpienia najsłabszą i nie dającą wyobrażenia o doniosłościach jego filozofii. Wiadomo też niektórym, że bergsonowskie pojęcie „elan vital“ pochodzi od schopenhauerowskiej „woli“ i że podczas wojny światowej niemieccy uczeni spoiro z tego powodu naurągali Bergsono­wi, który podpisał manifest uczonych francuskich przeciw „boszom“ .

Ale myślę, że Schopenhauer jest dziś aktualny, podskórnie, z wielu innych, nie zewnętrznych, względów. Podręczniki filozofii, nawet nie­mieckie, traktują go na marginesie, ponieważ nie włączył się jako ogni­wo do oficjalnej głównej linii rozwoju filozofii niemieckiej idącej od Kanta poprzez Hegla. Jego dzieło jest blokiem erratycznym prawdy twardej, nieubłaganej, rzuconym w ogród barw, szczęścia, uśmiechu: świat jest niegodny życia. T a prawda jednak jest jakoby bezużyteczna, riiezastosowalna, nie pasuje do żadnych programów politycznych, ani choćby zwykłych, życiowych. Dlatego starano się ją albo zobojętnić: aha, to jest właśnie ten pesymizm, — albo zlekceważyć.

Wskazywanoi np. na tę niekonsekwencję, że filozof, który głosił boha­terstwo, ascezę, świętość, wyrzeczenie się dóbr doczesnych, dobrowolne uschnięcie woli, sam nie żył według tych recept, był skąpcem, żarłokiem, zawistnikiem, egoistą. Lecz Schopenhauer tak sam pisał o sobie: Filo­zofa nie obowiązuje konsekwencja. Życie moje jest nic nie warte, nie pa­trzcie na nie; wartość m ają moje pisma, czytajcie je. A Nietzsche, jego uczeń, w rozprawie „Schopenhauer jako wychowawca" nawet podziwia tę wytrwałość, z jaką Schopenhauer lata całe potrafił nosić w duszy sprzeczność między swoją nauką a swoją praktyką i nie zatruć się nią,— kto inny byłby nie wytrzymał, zacząłby się zgrywać. Znajduję jednak w ,,Parergach i paralipomenach“ Schopenhauera mały ślad, że1 pokusy

Page 16: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ascetyczne przecież go nawiedzały, lecz as cezą była mu nauka, wiedza, która nam dzisiaj wydaje się również pewnego rodzaju żądzą. Zastana­wiając się nad opinią pewnego filozofa, że mózg i genitalia są przeciw­nymi biegunami, marzy © tym, jak to w czasie przypływu energii sek­sualnej należy ją, chytrze i rozumnie, kierować w inne łożysk©, ku chwale nauki: „Przejście z państwa ciemności do państwa światłości jest nieskończenie trudne i nieskończenie łatwe. Poezja opowiada o rycerzu, który chce wtarnąć do zamku otoczonego murem z jednymi wąskimi drzwiami, ale ten mur obraca się na około z szaloną zawrotnością, dziel­ny rycerz spina konia, wypuszcza cugle, zamyka oczy — i zdobywa wej­ście. Oto symbol cnoty, symbol drogi światła; aby dokonać tego co po­twornie trudne, niemożliwe, trzeba tylko chcieć, ale chcieć się musi. Chcieć! Wielkie słowo! języczek u wagi sądów świata! Most między niebem a piekłem!!!“

Chcieć, wola — słowo to pojawia się na tym miejscu w zupełnie in­nym znaczeniu, niż go zresztą Schopenhauer używa. ,,Wola“ jako pier­wiastek zasadniczy świata, jako rdzeń kaniowskiej „rzeczy samej w so- bie“ , ślepa wola, którą później Przybyszewski w swojej mitologii prze­robił na „pra-chuć“ , na N agą Duszę, — jest czymś innym niż wola ja- koi chcenie, wynikłe z namysłu i postanowienia. Schopenhauer sam się skarżył, że to [pomieszanie dwóch znaczeń w jednym słowie jest główną przyczyną nieroizumienia jego filozofii. Atoli wydaje się, że ta dwuzna­czność i zarazem zbieżność nie dadzą się załatwić samym tylko ścisłym rozróżnieniem logicznym, — kryją one głębszą krytykę systemu Scho­penhauera. Wiadomo, że na sączycie swojej hierarchii dążeń, po bo­haterstwie, po świętości, stawia Schopenhauer zagadkowe „zaprzecze­nie woli“ , które jednak pojmuje jakoi pewien nieokreślony, idealny akt kontemplacyjny cizy metafizyczny, jako coś, co w przedłużeniu naszych cnót jest punktem końcowym matematycznym a nie praktycznym, — i dlatego, swoim zdaniem konsekwentnie choć na pozór paradoksalnie, gani Schopenhauer samobójstwo, które w jegoi oczach jest ,,właśnie“ najwyższą aprobatą woli do życia. Umysły prosto myślące, przejęte po­nurym a szczerym patosem posymizmu schopenhauerowskiego, nie mo­gły się pogodzić z takim wyjściem bez wyjścia i buntowały się. Wpraw­dzie określenie samobójstwa jako rekordu ludzkiej hucpy do życia jest znakomitą ilustracją doktryny o ,,woli“ (tej ślepej), ale czuje się tu ja ­kąś fintę logiczną, podobną do tej, jak, kiedy się mówi, że ktoś jest skromnym z nadmiaru pychy. Wyrazem najlepszym tego buntu scho- penhauerystów przeciw mistrzowi była głośna swego czasu powieść Ro­sjanina Ługowoja „Pollice verso“ : jej bohater, doprowadzony do roz­paczy przez przeciwności życiowe, rozczytuje się w Schopenhauerze, uz­

Page 17: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

naje jego zarzuty przeciw samobójstwu właśnie za niekonsekwencję i pali sobie w łeb. Bo przecież „chcieć się musi“ i „chcieć" to wielka rzecz. „W ola", jeśli jest uświadomiona, musi się zwrócić przeciw samej sobie i zapożyczyć środków z tego jeszcze świata, złym zwalczyć zło. W korespondencji Schopenhauera, wydanej przez Gwinnera, znajduje się jego list pisany do jakichś studentów a tłumaczący im właśnie ów akt zaprzeczenia woli jako coś transcendentalnego a nie praktycznego. Im się zdawało, że np. gdy komu raz uda się dokonać owego zaprze­czenia, wówczas świat cały zniknie. Bynajmniej — mówi Schopenhauer —świat ani nie znika, ani się nie odnawia, choćby takie zaprzeczenie naprawdę się odbyło. Biedni studenci — a może szczęśliwi? może fi­lozof nie chciał mieć na sumieniu ani ich życia ani niczyjego i dlatego owe manipulacje z wolą przeniósł w dziedzinę jakiejś nieodpowiedzial­nej transcendencji? (To byłby dobry temat do sztuki: sitary kawaler Schopenhauer i młodzi studenci, chcący jego naukę brać na serio).

Z innej strony usiłowali zajechać Schopenhauerowi socjaliści (np Mehring), demaskując jego pesymizm jako wybieg filisterstwa i wy­godnictwa. Czytałem też rozprawkę Lwowianina Rapaporta, dowodzą­cą, że pesymizm Schopenhauera jest w gruncie rzeczy optymizmem. Wszystko to są igraszki, — nie pozbawione szczypty prawdy, ale ta prawda inaczej wygląda. Faktycznie w pesymizmie Schopenhauera za­warty jest optymizm, ale w1 jaki sposób, to pokazał Nietzsche. Jeżeli świat jest absolutnie zły i nic nie warty, dopiero wtedy warto' żyć aby na tej wciąż tonącej podstawie budować i być nadczłowiekiem. God­ność ludzka wymaga, żeby być królem, na którego* się sprzysięgli wszy­scy i wszystko. A jeszcze przed Nietzschem Guyau, najlepszy krytyk pe­symizmu, rzucił hasło „ryzyka metafizycznego". Oto do czego posłużył pesymizm: do tego, żeby się stać najwymyślniejszym i niezniszczalnym akumulatorem energii.

II.

Gdyby dzisiejszy socjalizm nie był kreacją o charakterze przeważnie organizacyjnym, politycznym, gdyby nie był zapomniał, że w gruncie rzeczy powinien być przecież zwielokrotn ionym altruizmem, to zamiast lekceważyć Schopenhauera jako burżuja i jako człowieka apolityczne­go a nawet antypolitycznego, uprzytomniłby sobie z wdzięcznością, że właśnie u tego filozofa znaleźć można najgłębsze w ogóle uzasadnienie altruizmu jako t. zw. miłości bliźniego. Chrześcijaństwo poprzestaje na przykazaniu: kochaj bliźniego swego jak siebie samego. Ale dlaczego? pyta Schopenhauer i odpowiada: bo już i tak go kochasz, bo musisz go ko­

Page 18: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

chać, choćbyś nie chciał, bo tak zorganizowany jest świat i człowiek, — mianowicie ten drugi, ten bliźni te jesteś ty sam „tat twam asi“ jak brzmi formuła buddyjska. I współczucie, litość, miłość są dla Schopenhauera zjawiskami koniecznie metafizycznymi, nie psychologicznymi. Znamien­na jest pod tym względem jego polemika z włoskim filozofem Cassiną, który w swojej ,.Analizie współczucia11 twierdził, że litość jest chwi­lowym złudzeniem wyobraźni, kiedy siebie samych stawiamy na miej­scu cierpiącego i w urojeniu jego bóle na naszej osobie cierpimy. Tak wcale nie jest — mówi Schopenhauer — ponieważ właśnie każdej chwi­li uprzytomniamy sobie, że to on cierpi a nie my; czujemy jego ból jako stan jego> a nie nasz, ba nawet im szczęśliwsi sami jesteśmy, tym bar­dziej dostępni jesteśmy litości. Zdaje mi się, że Schopenhauer nielojal­nie streszcza Cassinę; jest to> jakiś filozof, którym by się warto bliżej zająć. Cóż by zresztą szkodziło, gdyby Cassina w pierwszej warstwie miał ze swoim „złudzeniem wyobraźni11 słuszność; możnaby tutaj do­dać: tak się przedstawia sprawa w aspekcie pierwszym, psychologicz­nym; w następnym, głębszym, jest ona metafizyczną, oznacza solidar­ność woli poszczególnych jako przecież tylko jednej. Rzecz warta po­nownego zbadania. Złudzenie i metafizyka! Czy współczucie przedsta­wione jako tylko złudzenie staje się przez to zdegradowane? Fikcjona- lizm to' jeszcze nie znaczy kłamstwo. Złudzenie będące dźwignią świata jest czymś, błogosławionym. Ale jeżeli by metafizyka otrzymała w tym jednym, tak ważnym, punkcie prawo głosu, miałaby je we wszystkich.

Jesteśmy tak bardzo- przejęci egoizmem, że nie możemy uwierzyć w altruizm, i traktujemy go jako pewną maskę, nawet jako zwyrodnie­nie egoizmu. Można co do tego ogłosić ankietę wśród ludzi inteligent­nych, a z; pewnością 95% odpowie: litość jest postacią egoizmu. Jak pisał już Larochefoucauld: ,,Miłość własna nigdy nie spoczywa poza. solbą i zatrzymuje się nad cudzymi przedmiotami tylko tak jak pszczo­ła nad kwiatami, aby z nich wziąć to, czego jej potrzeba11. Skąd pocho­dzisz, jaki twój paszport, jaka rasa — oto dziś główne pytania. Otóż możnaby ludzi podzielić na altruistów wyrozumowanych i altruistów rasowych, i ci pierwsi wcale, nie byliby czymś gorszym od tych drugich, mieliby nawet większą zasługę, skoro pokonali opór w sobie. Sprawa główna, że ostatecznie altruizm staje się czymś obiektywnym, mery­torycznym, bezinteresownym, — chociaż „bezinteresownym1" nie znaczy „beznamiętnym11.

Pod którą rubrykę należy altruizm? Pod psychologię czy etykę? ZWiązek obu dziedzin będzie oiozywisty, gdy się uzna jako zasadę, że operari sequitur esse, czyli że człowiek powinien robić lub rozwijać tyl­ko to, co się zgadza z jego naturą. Ale to się nie rozumie tak samo przez.

Page 19: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

się, żadna, logika tego nie udowodni, że ma się być tylko tym, kim się już jest, ma się tylko naśladować, rozciągać siebie samego, — ponieważ równe szanse logiczne ma zasada, żeby łamać naturę, i to się nawet dzie­je, w ten sposób, że się jedną część natury wysuwa przeciw drugiej. Schopenhauer idzie za zasadą pierwszą, szuka źródeł etyki, mało obcho­dzi go strona normatywna, jako determinista, zaprzeczający wolności woli i możności zmiany charakteru, patrzy na cały świat jako na przy­bytek charytatywny, gdzie się ma sposobność do dobrych uczynków, do leczenia rannych w strasznej walce o byt, a nie jako na pole wychowaw­cze, gdzie się przygotowuje przyszła siła jednostek i narodów, czyli — jak brzmi nowoczena formułka — gdzie się „wytwarza typy“ . Ale Scho­penhauer jest świadomie i rozmyślnie antyhistoryczny, nienawidzi Heg­la nie tylko jako swego głównego konkurenta do sławy, nie tylko jako autora bałamutnych książek, lecz także jakol potentata nauki historycz­nej. „Rzeczywistą jedność ma tylko* jednostka, nie ludzkość, stąd też jedność biegu je j życia jest urojeniem. We wszystkich konstrukcjach historycznych — szydzi Schopenhauer — chodzi ostatecznie o wygodne, tłuste państwo, z dobrze uregulowaną konstytucją, dobrą policją, tech­niką i przemysłem, i co najwięcej o udoskonalenie umysłowe, gdyż mo­ralne jest niemożliwe... Życie jest arkuszem korekty, na którym uwida­czniają sięi błędy, a czy są popełnione w wielkich czy małych literach, przez wielkiego zdobywcę, czy małego oszusta, to wszystko jedno". Nie to co się staje, lecz to co jest, powinno być przedmiotem filozofii historii, twierdzi Schopenhauer wbrew Heglowi, skurczając „dumne sny ludzko­ści" — te słowa biorę od Brzozowskiego, który o Schopenhauerze mó­wił: to bestia , co on wypisywał o Heglu!

Jakąkolwiek otworzy się książkę o etyce, widzi się w niej rozdziały0 obowiązkach, o ideałach, kategorycznych imperatywach różnego ro­dzaju. Znany jest imperatyw Kanta; imperatyw energetyczny Ostwalda brzmi: oszczędzaj swojej energii; imperatyw personalistyczny-. rozwijaj swoją osobowość. Miłość bliźniego występuje w tych książkach nie ja ­ko kwestia zasadnicza, lecz jako jeden gatunek obowiązków, na równi z obowiązkami względem siebie, a nawet te ostatnie cieszą się n aj­większą popularnością, bo przecież każdy chce się jakoś udoskonalić1 szuka sobie ostrogi. Otóż to jest charakterystyczne, że Schopenhauer wyśmiewa t. zw. obowiązki względem siebie, — po prostu wypędza je z dziedziny etyki, bo — jak twierdzi — są to bądź reguły ostrożności, bądź też przepisy dietetyczne. Przeto etyka nie powinna się wtrącać np. do onanii, do sodomii, a do pederastii tylko o tylko, o ile zagrożony jest drugi osobnik. Ale w ogóle volenti non fit iniuria, każdy kocha i tak siebie najbardziej, więc komiczne jest. gdy ludzie zaczynają się

Page 20: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

troszczyć o to, aby sobie czego złego nie zrobili. Samobójstwo? Samo­bójstwo gani Schopenhauer jako błędny sposób uporania się z zagadką świata, ale nie jako t. zw. zbrodnię przeciw ludzkości i wszystko, co o tej rzekomej zbrodni mówi Kant, uważa Schopenhauer za bzdury niegod­ne dyskusji.

Jeżeli się rozróżnia filozofów bycia (des Seins) i filozofów stawania się (des Werdens), czyli po naszemu statyków i dynamików, to Schopen­hauer należy do statyków. Byt jest dla niego skończony, partia rozegra­na i przegrana. Pod tym względem Schopenhauer jest bardziej chrześci­jańskim od dzisiejszych chrześcijan. Dziś np. w świecie katolickim są dwa prądy: jeden ortodoksyjny, polegający na wierze, że świat jest taki, jaki jest, a Bóg wymaga tylko bogobojnego życia i dobrych uczyn­ków; drugi, meliorystyczny, którego wyznawcy, ulegając współczesne­mu socjalizmowi (teza Marksa: filozofowie świat opisywali, my chcemy go zmienić), dążą do czynnego udziału w przeobrażaniu nie ludzi ale ludzkości, chcą być działaczami historycznymi, aprobują historię. To już James antycypował, gdy pisał, że Bóg nie jest, lecz staje się, i że trzeba mu w tym dopomóc.

Schopenhauer był chrześcijaninem ortodoksyjnym. Obywał się bez historii i bez Boga. „Jakiż podstęp — pisał — kryje się w samym już słowie: ateizm. Jakgdyby deizm rozumiał się sam przez się!“

III.

Tugan - Baranowski w „Teoretycznych podstawach marksizmu" wspomina o Schopenhauerze jako o tym myślicielu, który krzewił w fi­lozofii irracjonalizm, i powołuje się na jego zdanie, że rozum jest tylko służką woli do życia, czymś takim, jak ręka i oko. Ale nie mówi, że coś bardzo podobnego właśnie znajduje się w marksizmie. Wszelako, kto zna krąg idei Schopenhauera, nie może zasmakować w marksizmie, który w ludzkich czynach i myślach szuka przede wszystkim pobudek ekonomicznych, i irobi to w sposób bardzo zawikłany. Schopenhauer jest o wiele prostszy i uniwersalniejszy. ,,Wola“ tłómaczy nie tylko za­chowanie się jednostki w każdej dziedzinie, lecz i grup. Marksizm, zaj­mujący się tylko sprawami głodu i wyzysku, zaniedbał zupełnie rozbudo­wać swoją psychologię. Dla niego wyzysk ma tylko fizjognomię spo­łeczną, jest więc jawnym gwałtem, — nie ma tu przejść od podświado­mych postaci krzywdzenia do cynicznych i brutalnych. Zajmowano się w marksizmie tylko nadbudówkami ideologicznymi, analizując je nie psychologicznie lecz metodą historyczną, mianowicie szukając t. zw. od­zwierciedleń, np. jak w literaturze pewnego okresu odbija się wyzysk spo­

Page 21: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

łeczny i uświadomienie społeczne. Powstawały perspektywy ciekawe lecz nie przekonywające, bo węzeł bezpośredniej przyczynowości wciąż się rwał, zastępowano go fantazją interpretacyjną. Np. gdy powstanie władzy Boga wywodzono z pierwotnych form gospodarstwa patriarchal- inego.

Natomiast Schopenhauer posługuje się bardzo często rozróżnieniem działań świadomych od nieświadomych (słowa: podświadomy, jeszcze nie używa) i jest dobrym psychologiem do tych spraw np. gdy, mó­wiąc o skrusze z powodu popełnionych czynów, zauważa: „Ale czę­sto, aby siebie samego złudzić, człowiek przygotowuje pozorne zagalopo­wania się, które jednak są tajemnie ułożonymi działaniami. Bo nikogo nie oszukujemy i nie głaskamy subtelnymi sztuczkami (tak jak siebie samych“ . Ale świadomość i nieświadomość jeszcze1 nie były dla Scho ­penhauera zagadnieniem; on dopiero przygotował grunt. Specjalnie za­jął się nim od strony filozoficznej Hartmann, a później od strony psy­chologicznej i seksualnej Freud. Freudowskie „ono“ to schopenhaue- rowska „wola“ . Gigantyczne pojęcia Schopenhauera dziwnie się zdra­bniają w warsztacie Freuda, ale stają się poręczniejsze w praktyce.

Jak wiadomo pod piórem Nietzschego schopenhauerowska wola do życia stała się — wolą do potęgi, którą znów A. Adler rozmienił na dro­bne, redukując ją do codziennego zjawiska ambicji. Tak to rozbudowani i upraktyczniono Schopenhauera, podczas gdy marksizm okazał się opor­nym i nieelastycznym, tak wobec spraw seksualnych jak wobec spraw ambicji i widział np. w tych ostatnich tylko moment konkurencji eko­nomicznej i potrzeba było dopiero rewizjonizmu i De Mana, aby w ryn­sztunku argumentacyjnym socjalizmu znalazło się np. takie słowo jak „kompleks gorszości“ .

Uderzająca zbieżność iz; Marksem istnieje zwłaszcza w horoskopach wyzwoleńczych filozofji Schopenhauera, — o czym już Tugan-Bara- nowski nie mówi. U Schopenhauera intelekt, służka woli, w końcu się emancypuje i potrafi ją zniszczyć. U Marksa „fałszywa (t. j. błędna lub sfałszowana, uwaga K. I.) świadomość" w końcu, gdy człowiek dorasta do swoich zadań, ustępuje na rzecz „świadomości prawdziwej". Więc nie koniec klas, lecz przeniknięcie przez intelekt wszystkich intryg, tam intryg woli tu intryg ekonomiki, ma być celem idealnym.

IV.

Choć Schopenhauer sam o celach nie mówił i planów przyszłości nie kreślił, bo był nastawiony antyhistorycznie, za niego zrobił to Hartmann. Jest to koncepcja ciekawa jak mit, a w dziejach kultury chyba potrzebna

Page 22: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

jako etap. Hartmann powiada, że cały rozwój kultury służyć ma do te­go, aby doprowadzić do zbiorowego samounicestwienia się ludzkości, a ta musi być przygotowane planowo, wśród faz wcale nie przeniknię­tych duchem miłosierdzia. (Hartmann był polakożercą, głosił potęgę Niemiec). Robert Hamerling w poemacie „Homunculus“ przedstawił ową chwilę samobójstwa ludzkości: jak już ptaki śpiewać przestały, źródła nie biły, gwiazdy gasły — wtem wpadli sobie w ramiona Eldo i Dora, i wszystko odżyło. Jak fascynującym był mit stworzony przez Hartman- na, świadczą dzieła zamordowanego przez faszystów Teodora Lessinga, a po części i dzieła charakterologa Klagesa. Go prawda ostateczną ka­tastrofę wyobrażają oni sobie inaczej: świat zginie z powodu nadmiaru intelektu.

Wszystko to są odgałęzienia myśli schopenhauerowskiej, stworzył on swoją własną linię.

Możliwe jest jeszcze jedno odgałęzienie: mianowicie żeby rozbudować jegoi dialektykę erystyczną (to znaczy tyle co sztuka sporów). Ma Hegel swoją dialektykę historyczną na wielką skalę, a Schopenhauer małą do celów, ot seminaryjnych. Zebrał on w niej 38 nieuczciwych chwytów antylogicznych, stosowanych w sporach. Nieraz ludzie powołują się na tę rozprawkę. Jednak gdyby pojęcie chwytów rozszerzyć, wcielić tam— po odpowiedniej przeróbce — różne wynalazki umysłowe, okazałoby się, że każda epoka historyczna wiedzie z sobą pewne nowe ujęcie rze­czy, dodaje do dawnych: są to idee, plany, dzieła i teorie, literackie, naukowe, artystyczne, a wyrabiają się one w nieustannej walce ze sobą w ocieraniu się o siebie jak ostre kamienie wrzucone do jednego rezer­wuaru, który się wciąż obraca. Dialektyka (wulgarnie znana kłótnią) jest główną formą obcowania socjalnego. Eris (spór) jest równie potęż­ny jak Eros (miłość). To co się dzieje w małych salach dyskusyjnych, dzieje się na wielką skalę między pokoleniami i społeczeństwami.

Aby dać przykład: znany jest chwyt socjalizmu bardzo nadużywa­ny przez komunistów, że przeciwnikom zarzuca się dywersję. Głosicie pacyfizm, zwalczacie handel żywym towarem, prostytucję, alkohol, a( robicie to tylko po to, żeby odwrócić oczy ludzkości od tego, co gło­simy my socjaliści, że zło należy uleczyć radykalnie, rewolucją so­cjalną a nie palliatywami, — robicie dywersję. Oto jest wynalazek umysłowy, stwierdzanie dywersji. Przy czym socjaliści wcale nie roz­ważają kwestii, ozy dywersanci m ają dobrą wolę czy nie, — powiadają, że obiektywnie ci dywersanci są szkodnikami. Proszę zważyć, na jak wielką skalę odbywa się ta „dyskusja11 •— to nie dyskusja to walka grup, podjazdowa, demaskacyjna, a czasem i walka wręcz. Otóż w Ery- styce Dialektycznej Schopenhauera jest chwyt „dywersja41 podany i za-

Page 23: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

naliaowany. Proszę też zważyć, jaka potęga niszczycielska tkwi w sa­mej nazwie. Ludzie uczą się tych nazw i rzucają je sobie w głowę. Nie rychło się znajdzie ktoś, ao znajdzie na tę nazwę odparcie.

Jako ostatni chwyt podaje Schopenhauer w swojej Erystyce taki: „Gdy się spostrzeże, że przeciwnik ma górę i że się ulęknie, należy się stać osobistym, obelżywym, grubiańskim. To jest apelacja od ducha doi sił ciała albo do zwierzęcości. Ten chwyt jest bardzo ulubiony i po­pularny, ponieważ każdy może sobie na niego pozwolić. Gdy się uda narzucić przeciwnikowi tę samą metodę, powstaje bójka, pojedynek alboi proces o obrazę honoru'\ Przenieśmy to na wielką skalę: w ten sposób powstaje wojna.

Cóż pozostaje klerkowi? Notować chwyty i wykazywać, że są chwy­tami. Powiększać szanse uczciwej dyskusji w skalach małych i wiel­kich. Rozszerzać Erystykę Schopenhauera jako Anty-erystykę. To się robi, na to jest kultura, ale oto jeszcze jeden je j aspekt.

I jeszcze jedna kontynuacja Schopenhauera, w której można' by go zbliżyć do jego wielkiego rywala, do Hegla.

Page 24: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

RAFAŁ M. BLUTH

POWRÓT ŻEGLARZA

Zagadnienie narodowe w „Korsarzu11 J . Conrada

Pani Marii Dąbrowskiej

I.

Jean Aubry, francuski tłumacz i biograf Josepha Conrada, zaopa­trzył przekład „Korsarza1* w interesujące uwagi biblio- i biograficzne. W yjaśniają one niejeden doniosły moment procesu powstawania tego najdojrzalszego utworu conradowskiego. Wstęp w intencji komentato­ra miałby poniekąd zastąpić brak przedstawia autorskiego, brak, który, kto wie, czy nie stanowi już pierwszego momentu wyróżniającego „Korsarza11 spośród szeregu innych utworów. Nie wydaje mi się bo­wiem, aby tego typu komentacyjno-refleksyjna wstrzemięźliwość Con­rada była, jak to twierdzi Aubry, spowodowana jedynie pośpiechem przy wydaniu tej ostatniej (zakończonej) powieści.

Manuskrypt „Korsarza1' zawiera adnotację, ręką autora uczynioną, ustalającą daty początku i końca procesu twórczego: 10 października 1921 — 16 lipca 1922 roku. Od siebie tłumacz francuski wyjaśnia, że daty te znamionują bardzo rzadką u Conrada spontaniczność aktu pi­sarskiego, a co ważniejsza — nieznajdujący bocznych odchyleń, harmo­nijny proces kompozycyjny Nie bez znaczenia dla ewentualnych sko­jarzeń psychogenetycznych będzie przypomnieć pewne okoliczności, po­przedzające ten skupiony proces tworzenia „Korsarza11.

Tuż po zakończeniu (czy oswobodzeniu się) od „Ocalenia11 i po za­kończeniu nieudanej próby przetworzenia powieści „Tajny agent“ na sztukę teatralną — postanawia Conrad wreszcie doprowadzić do skut­ku dawny plan powieści historycznej z epoki napoleońskiej. Mamy tu­taj do czynienia z nawrotem do dawnego (z przed trzynastu lat) po­mysłu. Ale chyba od strony psychologicznej praca nad niezakończo- nym „Zawieszeniem11 („Suspens11) musiała być czymś całkiem różnym od mozołu twórczego- nad „Ocaleniem". Szło bowiem zapewne o spra­wę nawskroś literacką, programową — o sprostanie nowemu zadaniu epickiemu — właśnie powieści jak najbardziej bezosobistej — histo­rycznej. Szło może także o rozszerzenie zakresu wpływu literackiego (poprzez ściślejszy niż dotąd kontakt) na czytelnika francuskiego, po

Page 25: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

zbliżeniu uprzednim osobistym z przedstawicielami elity literackiej (Gide, Claudel, Valery).

Dla uzyskania materiałów Conrad w styczniu 1921 roku jedzie na Korsykę, gdzie przebywa trzy miesiące przeprowadzając studia. W kwietniu jest już w Londynie. Zaczynają się trudności. „Zawiesze- nie“ idzie opornie. Chyba dlatego głównie, że gdzieś pod progiem świadomości odbywa się nowy proces koncentracyjny. Nowy, ale za­razem będący nawrotem do problematyki dawnej o zawinionym osa­motnieniu, zagubionych i marzących o powrocie żeglarzach.

Aubry pisze: *)„Je ne peux pas mordre dans ce sacró romain!“ — ecrivait - il le

10 mai 1921 a son ami M. John Galsworthy et un mois plus tard a un| autre ami: „Mon travail est en retard, mes dispositions aux antipodes de l‘exaltation. J ‘ai le corps plein de tiraillements: je suis fatigue de penser, je veux dire de penser expres et des sujets qui sont loin de la realite“ .

Rezygnuje wreszcie z dalszej pracy nad opierającym się mu tema­tem i próbuje wziąć się do rzeczy łatwiejszej, tym bardziej, że wydaw­ca nalega by przygotował do (ostatniego) zbioru jakąś nowelę o nie­wielkich rozmiarach.

I właśnie w czasie komponowania tej noweli następuje bardzo cha­rakterystyczne wyładowanie twórcze. Projektowana nowela przeobra­ża się na najdoskonalszą spośród conradowskich powieść epicką: „Kor­sarza". Słusznie Jean Aubry ustala analogię z procesem powstawania„Lorda Jim a“ .

Istotnie uderzające jest to podobieństwo okoliczności dwóch procesow twórczych: „Lorda Jim a“ i „Korsarza". Choć analogia ta zdaje się nie idzie głębiej. Podczas tego, gdy w wypadku „Korsarza" ów noweli­styczny pomysł pierwotny zostaje bez żadnej reszty wchłonięty w świadomy akt epickiej rozbudowy, zaryzykowałbym twierdzenie, że na epickie niedociągnięcia „Lorda Jim a", na to jego przedramatyzo- wanie akcji — między innymi (głębszymi psychologicznie) powodami wpłynąć mogło niezupełne przetworzenie pomysłu nowelistycznego.'-)

O epickich wartościach „Korsarza", stanowiących o najwyższym w tej dziedzinie osiągnięciu w procesie twórczym Conrada, procesie pod tym względem właśnie nie równoznacznym — będę pisał nieba­wem. Tutaj muszę uwydatnić z danych biograficznych, zawartych we wstępie Jean Aubry‘ego, jeszcze jeden ważny bardzo moment.

*) Joseph Conrad: „Le frćre de la Cóte“ , Paris, N. R. F. Introduction p. 13.*) loc. cit. p. 18.

Page 26: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

,,Lorsque je fus, un peu plus tard appele a reunir et a editer la Cor- respondance d‘un grand ecrivain, je ne fus pas surpris de lire dans une letre adressee a M. John Galsworthy cette phrase significative qui date de l‘epoque de ce roman: „Je desirais depuis quelque temps, decrire le „ retour“ d‘un marin avant mon propre deparl“ . Allu- sion a une mort que ni lui ni nous ne croyions si prochain et qui sur- vint quelques mois plus tard. C ‘est de cet etat d‘esprit, qu‘est ne le personnage principal de ce livre: Jean Peyrol".

Może się mylę, lecz sądzę, że Jean Aubry, którego nie zdziwiła ta uwaga, czy to wyznanie intymne autora, nie nadaje mu jednak należ­nego znaczenia psychologicznego. Dowodem może być to, że tuż po tym stwierdzeniu komentator zwyczajem swoim zaczyna przeprowadzać dia­lektyczne poszukiwania za „realnym" pierwowzorem czy sobowtórem Peyrola pośród... znanych Conradowi marynarzy czy eksmarynarzy francuskich. Tłumacz francuski nie czyni także narzucającego się po­równania tych słów z listu do Galsworthy1 ego z innymi słowami za­wartymi w zakończeniu słynnego „Wspomnienia o Conradzie", umie­szczonego w specjalnym numerze „La Nouvelle Revue Franęaise": Oto ono:

„Sa femme me dit. qu‘une sort de mai du pays s‘etait emparć de lui dans le derniers mois (czy tylko w ostatnich miesiącach...?) de sa vie, qu‘il semblait parfois vouloir tout quitter pour retourner en Pologne. L ‘appel de la naissance a la mort — rien d‘autre sans doute, car ił aimait l‘Angleterre, pays de ses courses, de son travaille, de sa longue et derniere escale. Si c‘est au mćrite d‘un homme qu‘est mesuree la qualite de son repos, Conrad dormira bien“ . *)

Nie trudno' się domyśleć, że musiał istnieć głęboki związek wewnę­trzny między literackim „marzeniem zastępczym'1, spełnionym w po­staci utworu o powrocie marynarza, zt owymi przedzgonnymi, już ni­czym nie skrępowanymi odruchami, ujawnionymi przed żoną Angiel­ką i zanglizowanymi synami.

Żona mówi o pojawieniu się tych symptomów kilka miesięcy przed śmiercią. Te literackie, że tak powiem, ekwiwalenty „zamierzonego powrotu" — do głosu dochodziły przedtem. Naprzód może w postaci kryzysu lingardowego („Ocalenie") a dopiero później, po ostatecznym niejako przezwyciężeniu romantycznego , jkonkWistadorstwa" w po­staci wielkiego tematu „Korsarza". Jak się będę starał wykazać, niejako u spodu idealnie obiektywnej powieści epickiej zawarty jest cały con­radowski system ideowy o prawdziwym patriotyzmie i postawie raso- wo-narodowej.

*) „L a NouvelIe Revue Franęaise", 1 Dec. 1924, p. 658.

Page 27: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Głębokie i trafne uwagi na temat zarówno walorów istotnych, jak i pewnych mankamentów w zakresie epickości Conrada znajdujemy w artykule Marii Dąbrowskiej, noszącym tytuł „Społeczne i religijne pierwiastki u Conrada", a zajmującym się głównie najbardziej może dramatycznym utworem tego pisarza: ,.Jądrem ciemności'1.

Według autorki w twórczości Conrada nierównomiernie przejawia­ją się dwa zasadnicze składniki epickości: obiektywizm w tworzeniu wątku powieściowego i epicko wyrozumiałe przedstawianie czynów ludzkich, t. j. powstrzymywanie się od ich bezpośredniego wartościo­wania.

„Na to, żeby być epikiem czystej wody Conrad posiada w sobie za mało skłonności do upajania się samym toczeniem się i przemijaniem bytu, za mało też kontemplacyjnej, pobłażliwej i pewnej współczucia miłości do wszelkiego bytu zastanego, jaka cechuje innego równego mu co do wielkości pisarza — Hamsuna. Miłość do życia Conrada jest wymagająca, pełno w niej pogardy dla nikczemności, pełno okrucień­stwa wobec samego siebie, pełno uczuć gorzkich, gwałtownych i war- tościowujących. Tak jest, wartościowujących. a więc etycznych".

A nieco wyżej autorki pisze:„Gdyż Conrad jest nade wszystko pisarzem dramatycznym, drama­

turgiem w powieści, a jeśli to brzmi jako uogólnienie, wymagające za­strzeżeń, to jednak taki pogląd wydaje mi się najbliższy prawdy". *)

Wydaje mi się, że, opierając się na pewnych etyczno - estetycznych założeniach St. Brzozowskiego (wyrażonych w ..Najnowszej powieści polskiej1'), możnaby trochę inaczej przedstawić to bardzo trudne za­gadnienie, podkreślone przez Dąbrowską, a polegające na „przedrama- tyzowaniu" pewnych motywów conradowskich, skądinąd uderzających epicką obiektywnością. Do pewnego stopnia można bodaj w stosunku do Conrada zastosować tu pewien „zarzut", który stawia Brzozowski... jego antagoniście Dostojewskiemu. Brzozowskiemu, przypominam, chodziło o to, że powieści Dostojewskiego są zakapturzonymi dramata­mi i że autor, jakby chcąc wyrównać braik właściwego dystansu epicko- moralnego do zagadnień osobistych, które przeobraża w motywy twór­czości, sztucznie niejako powiększa dystans epicki. Dostojewski, według Brzozowskiego, chce i sobie i nam wmówić, że w stosunku do) spraw, będących jego podziemnymi kompleksami, zajął już postawę „epickie­go przejścia do porządku dziennego", t. j. przezwyciężył ich drama­tyzm.

„Korsarz", jak powiedziałem, jest doskonale epickim utworem. Nie znajdujemy w nim owego sztucznie zwiększonego dystansu. Conrad

*) ..Wiadomości Literackie", 1932, Nr. 7.

Page 28: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

prowadzi akcję w klasycznie epicki sposób, pozwalając jej na bieg jak najbardziej zgodny z przebiegiem czasowym. Trzy pierwsze rozdzia­ły poświęcone są przyjazdowi i próbie zadomowienia się ekskorsarza. A potem następuje luka trzyletnia (1795 — 98), nie wypełniona nawro­tami w narracji. Także i rzeczy przez te trzy lata na zewnątrz zmienia­ły się mało. Wewnętrznie wszystko dojrzewało spokojnie — do zawia- zku tej nowej bohaterskiej akcji narodowej, wojennej—napoleońskiej.

W „Korsarzu11 nie mamy już śladów dawniejszej komentatorskiej interwencji autora poprzez narratorów, świadków, obserwatorów zew­nętrznych. Wstrzemięźliwość tego typu autor posuwa do tego>, że uni­ka nawet dołączania do powieści komentacyjnego wstępu. A więc, zno­wu posiłkuję się diagnozą Brzozowskiego — w autorze musiały zajść w czasie pisania utworu (w czasie — przypomnę, przedzgonnych ra­chunków sumienia i rozmyślań) jakieś głębokie przejścia moralne, za­bezpieczające powstanie realnego dystansu epickiego.

Jeżeli przy powstawaniu tej ostatniej powieści zniknęły istniejące dotychczas przeszkody dla powstawania pełnej epickości, to zarazem w niej też do najdoskonalszego wyrazu dochodzi to, co specjalnie traf­nie zostaje przez Dąbrowską ujęte jako walor conradowskiego obiek­tywizmu.

„W; sobie tylko wiadomy sposób Conrad sprawia, że świat, którym zostaliśmy przezeń obdarowani, jest bezwarunkowo obiektywny, prze­mawia tylko za siebie i od siebie, a jednocześnie wszystkie rzeczy i kra­je, wszyscy ludzie i rasy służą sprawie, która jedna jedyna tu jest ważna, sprawie najpoufniejszej spowiedzi, wyznania winy i wyznania wiary swego wielkiego twórcy. Wrąca dynamika tych uczuć została ujęta w żelazine karby dyscypliny moralnej i artystycznej i epicki obiektywizm okazał się jakby instrumentem tej dyscypliny, środkiem bezlitosnego trzymania się na wodzy...

Każde podjęte jako temat zdarzenia życia rozpatruje się tu w związ­ku z moralnymi, a nawet t. zw. ostatecznymi sprawami człowieka. Pod wszystkimi szerokościami i długościami geograficznymi rozgrywa się we wszystkich niebach, ziemiach, morzach i sercach odbija się wiecznie ten sam dramat ludzkiego sumieniaj oczywiście pod kątem doświadcze­nia sumienia własnego

Parafrazując przytoczone słowa pisarki i mając na myśli właśnie ,świat“ , którym nas Conrad obdarzył w „Korsarzu1' — powiem, że

on to służyć miał sprawie tak ważnej, jak stosunek jednostki do naro­du. Sprawie, która może kiedyś była podziemnym zagadnieniem tegoż Conrada-Korzeniowskiego, ale która, w czasie tworzenia najbardziej obiektywnej opowieści o życiu bohaterskiego Peyrola, uzyskała już chy­ba całkowity placet „doświadczenia sumienia własnego1'.

Page 29: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

II.

„Korsarz" ukazał się w francuskim przekładzie pod zmienionym ty­tułem „Le Frere de la Cóte“ . Aubry we wstępie wyjaśnia, względnie tłumaczy się ze swego nieco dziwnego^ przyswojenia francuskiego. Głównie miałaby chodzić o to, że w języku francuskim nie znalazł od­powiedniego wyrazu, mogącego służyć na określenie tego rzekomo swoistego, raczej romantycznego korsarstwa peyrolowego.

„Brat z wybrzeża" — „Korsarz", to na pozór bliskoznaczniki. Ale tylko na pozór. Zachodzi bowiem pytanie, czy i w intencji autora le­żeć mogła chęć takiego podkreślenia flibustiersko-rewolucyjnego mo­mentu. Sądzę, że nie. Myślę, że autorowi ze względu na przejrzystość koncepcji ideowej zależało raczej na podkreśleniu zwykłej korsarskiej przeszłości Peyrola. Mamy zresztą wyraźną w tekście wzmiankę o tym, że flibustierska przygoda nie stanowiła momentu zwrotnego w burzli­wej włóczędze morskiej przyszłego kanoniera floty napoleońskiej.

„Płynąc pomad przylądkiem Burz, będącym zarazem przylądkiem Dobrej Nadziei, na statkach z ojczyzny napływały słowa: Republika Naród, Tyrania, Wolność, Równość, Braterstwo i Kult Najwyższej Istoty — nowe hasła, nowe idee. które jednak nie poruszyły silniej powoli rozwijającej się inteligencji Peyrola." *)

Peyrol miał być, ot podobnie jak taki Almayer z „Szaleństwa Alma- yera“ czy Williams z „Wykolejeńca", człowiekiem przeciętnym, a mo­że nawet kimś, co, z nizin społecznych powstawszy, jedynie przez splot warunków, jakie mu los zgotował, przeobraża się wewnętrznie, ściślej mówiąc, miał być zwykłą jednostką ludzką, która pod wpływem uświa­damiającego się, i to dopiero pod koniec burzliwej wędrówki morskiej, instynktu narodowego wydobywa z siebie wartości wewnętrzne. W ta­kim ujęciu psychiki peyrolowej — to zwykłe, niczym nie opromienio­ne korsarstwo byłoby niezbędną odskocznią. Mógłbym powiedzieć, że także na pozór tylko — powieść o losach Peyrola jest powieścią histo­ryczną. Je j historyczność bowiem jest bardzo swoistego, romantyczne­go typu. Z historycznych postaci „biorą udział", co prawda zaznaczo­ny tylko, Nelson i Napoleon. Z jaw iają się jednak na jakimś wyższym pozanarracyjnym planie. Tu, na ziemi, czy na morzu w pobliżu fran­cuskiego brzegu — kanonier Peyrol — wykonywa plan strategiczny

*) Biorę te słowa z tłumaczenia Aubry (Paris, Galimard p. 32), a nie polskiego B. Rychlińskiego: ...„nowe hasła, nowe idee, które jednak nie adołiły zaćmić dosta- łej (?) inteligencji kanoniera Peyrola" — por. J . Conrad „Korsarz", Warszawa, Czarski, 1925, str. 9. W oryginale jest: „Slowly developed intelligence" (która się powali ustalała), a więc bliższe oryginałowi jest chyba tłumaczenie Aubry‘ego.

Page 30: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Napoleona, zmierzający do wyprowadzenia w pole wielkiego antago­nisty. Tyle tylko w powieści jest z historii prawdziwej. Wszystkie inne postacie są już „pur sang“ wytworem wyobraźni autora.

I coś jeszcze dodać trzeba do tych ogólnych uwag, tyczących się fak­tury „sui generis11 historycznej, napoleońskiej powieści Conrada. Roz­grywające się w niej wypadki i w poszczególnych swych objawach1 w całości psychologicznego przebiegu — wykraczają znacznie poza ramy jednego, określonego miejscem i czasem, momentu historycznego.

Z większą jeszcze niż w innych conradowskich utworach wyrazisto­ścią uwydatnia się w tej ostatniej powieści zaznaczany przez Dąbrow­ską charakter etyczny, ogólnoludzki, uniwersalny. Dzieje się to możei dlatego, że w niej, do pewnego stopnia w syntetycznym rzucie, prze­cinają się i tamte, znane z poprzednich utworów, etyczne ,,leitmotywy“ . Mówiłem już o tym, że tajemniczy ekskorsarz Peyrol ma w sobie za­razem i coś z Almayera, czy nawet Williamsa, ale istotnie i coś z ich antypoda „radży Lauta“ — Lingarda.

W „Szaleństwie Almayera11 dałyby się wydzielić dwie sprzęgnięte .ze sobą idee kierownicze. Jedną z nich byłaby tragedia starzejącego się Almayera, cierpiącego na nostalgię człowieka zagubionego na odległej wyspie, osamotnionego- wśród obcych mu rasowo ludzi kolorowych. A drugą jest sprawa rasowego atawizmu Niny, który wyzwolony mi­łością dla Daina — niszczy wszystkie zapory i doprowadza ją (w prze­ciwieństwie do je j ojca) do powrotu doi pobratymców matki Malajki. „Szaleństwo Almayera" to przede wszystkim opowieść o potędze ata­wizmu rasowego. W ,,Korsarzu11 zostaje przeprowadzona synteza obu motywów.

Peyrol to jeden z zagubionych na nieobeszłych lądach, wyspachi dalekich morzach, co sam się niejako odnalazł, co zdołał swoje sza­leństwo) zrealizować: powrócić do swoich, by odzyskać utracony honor narodowy i spotkać się bohatersko na rodzinnym morzu ze śmiercią.

Conrad już w dawniejszej twórczości mówił wiele o sprawie współ­życia ludzi, różniących się przynależnością do odmiennych ras; mówiło zagadnieniu białych i kolorowych, o prawach i obowiązkach białych w stosunku do* kolorowych. Mówił z wewnętrzną pasją, bo go problem rasowy bolał, jątrzył, moralnie niepokoił. Mówił od siebie, czy przez swych rezonerów. Ale nade wszystko mówił kreacjami takimi, jak po­tworny Kurtz z „Jąd ra Ciemności11, a z drugiej strony jego całkowite zaprzeczenie — Lingard.

Jeżeli w ostatnim swym utworze — testamencie — powraca do za­gadnienia potęgi atawizmu patriotycznego, to i to zagadnienie ujmuje w kategoriach etycznych niezłomnie wyznawanego przez siebie ooglą-

Page 31: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

du ną świat. Mówi się dziś, zwłaszcza na kontynencie europejskim, wiele o różnicach rasowych, o głosie krwi. Najgłośniej mówią o tych sprawach ludzie lądowi, gnieżdżący się w ciasnych, zatarasowanych barierami celnymi i kulturalnymi miastach i miasteczkach europej­skich.

Łatwo przewidzieć, że Conrad, dawny marynarz, musiałby na cały ten nowoczesny rasizm czy nacjonalizm integralny reagować z lingar- dowską wzgardą jako na jeszcze jeden wymysł zasiedziałych szczurów lądowych. Światopogląd Conrada był uniwersalistyczny i dlatego chy­ba, że morze nie zna tych naszych ziemskich podziałów i granic, że jest samo uniwersalistycznym faktem kosmicznym.

Już po bohaterskiej śmierci ekskorsarza, a później kanoniera na­poleońskiego, prowadzona jest w gronie najbliższych mu ludzi jakże dyskretna rozmowa o istocie tego człowieka.

„Właśnie mówiliśmy o Peyrolu — zauważył kapitan Real.— Ach, możnaby długo o nim mówić — rzekł kaleka... Miał on wiel­

kie i szlachetne serce.— Tak — szepnęła madame Real w zadumie. Potem, odwracając się

do męża, zapytała: Co to za człowiek był w gruncie rzeczy, Eugene? Kapitan Real milczał.

— Czy zadawałeś sobie kiedy to pytanie? — nalegała.— Tak — odpowiedział Real. Lecz jedyną pewną rzeczą, którą

o nim wiemy, jest to, że nie był złym Francuzem.— Wszystko się w tym mieści — mruknął kaleka z głębokim prze­

konaniem. Zapadło milczenie, tylko Arletta lekkim westchnieniem ucz­ciła pamięć Peyrola." *)

Podstawą więc prawdy życia i śmierci bohatera „Korsarza1 miałby być jego patriotyzm. Jakże ten patriotyzm tajemniczego żeglarza Peyrola różni się od tego wszystkiego, cośmy zwykli w uczuciu tym, czy w tej duchowej postawie widzieć, my, ludzie gnieżdżący się w cia­snych ramach życia osiadłego, my wszyscy tak nieufni, tak świadomie czy na poły świadomie niechętni wobec pojęć i faktów uniwersalnych.

Przede wszystkim patriotyzm Peyrola ma niewiele wspólnego ze zjawiskami kulturalnymi. I Peyrol i kaleka Michel z przejawami kul­tury, z książkami czy innymi wytworami myśli ludzkiej inteligencji nie wiele mieli do czynienia. Peyrol chyba zaledwie czytać umie. Swo­jej przynależności narodowej czy rasowo-narodowej nigdy nie próbo­wał sprawdzać czy utrwalać porównawczymi badaniami dorobków kul­tury. Biedny Michel, nawet innych ludzi niż najbliższe mu otoczenie nie zna. Gdzież mu tam kuśtykać na kulach.

*) Joseph Conrad: „Korsarz11, tłumaczenie Rychlińskiego, str. 274—275.

Page 32: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Peyrol tam, na morzu, w czasie wieloletniej włóczęgi korsarskiej zbliżał się i bratał z ludźmi różnych narodowości. Lecz to zbliżanie nie przyczyniło się do zahamowania czy choćby opóźnienia ewolucji wewnętrznej. Powrót jego uświadomienia narodowego odbywał się na innej drodze niż ta negatywno-porównawcza. Tam, na dalekich mo­rzach i lądach, pośród dzikich, obcych, czy na poły obcej flibustier- skiej braci Peyrol nie tylko nie utracił swego narodowego poczucia, ale, rzecz dziwna, tam właśnie w nim zachodziła stała, choć powolna krystalizacja duchowa, zdała od walk i waśni narodowych. Peyrol uzyskuje coś potężniejszego od kulturalnej strony narodowego samo- określenia. Dopomogło do tego życie żeglarskie, wolne ową wolnością bezkresnych obszarów i tym nawykiem do obiektywnego na ludzi i rze­czy patrzenia, jaki daje bytowanie oko w oko z uniwersalnym ży­wiołem morza.

Tam też, na morzu, powoli zstępowały coraz głębiej do serca nie- zasklepiającego się — reakcje na kilka przeżyć dziecięcych, elemen­tarnych, które niegdyś zapadły mu do duszy. W ciszy samotności że­glarskiej dojrzewała w ten sposób przemiana bezpańskiego korsarza na tego, który stać się miał w momencie śmierci wieńczącej całe życie, narodowym bohaterem. Nadchodzi wreszcie moment wydobycia się owego patriotycznego kompleksu. Przychodzi pod koniec niemal życia. Peyrol stary, choć jeszcze silny i duchowo prężny (nie jak przedwcze­śnie starczy, zdziecinniały Almayer), zaczyna tęsknić za nieznanym prawie krajem ojczystym — miejscem ostatecznego wylądowania. On jeden spośród wielorakiej rodziny conradowskich włóczęgów, niespo­kojnych żeglarzy, a nawet odkrywców i konkwistadorów, ma moc po­trzebną do realizacji swego szaleństwa. Może dlatego, że on jeden wy­trwał w samotności żeglarskiej, że się morzu nie sprzeniewierzył, nie usidlił w lądowych stosunkach, a nawet w przeciwieństwie do Lingar- da bez reszty nie oddawał się romantycznym „obcym sprawom“ .

W tej żywiołowej tęsknocie ku bezbarwnemu w porównaniu z wi­dzianymi skrawkowi ojczystego wybrzeża nie odgrywały roli takie względy ludzkie, jak przywiązanie rodzinne, jak tradycje rodowe. Peyrol nikogo i nic nie pozostawił tam w ojczyźnie, którą dzieckiem porzucił w odruchu przerażenia samotnością sierocą. *)

Nikt z ludzi i nic ludzkiego nie mogło go odwoływać z odległego morza. Bo przecież nie wie nawet, we wczesnym osierocony dzieciń­stwie, gdzie dokładnie spoczywają zwłoki prawie nieznanej matki,

*) Ucieczka jedenastoletniego Peyrola, zupełnego sieroty, przypominała potrosze skok ku nieznanemu morzu siedemnastoletniego Konrada Korzeniowskipgo.

Page 33: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

przy których sam chciałby spocząć po śmierci. Conradowi specjalnie chyba chodziło, dla uwydatnienia idei potęgi narodowego instynktu,0 tak daleko posunięte ogołocenie sfery instynktów duchowych — ze wszystkich ubocznych, przemijających, bo ludzkich, okoliczności.

Wspomniałem już o tym, że i flibustierski epizod korsarskiego ży­cia nie posiadał większego znaczenia dla procesu krystalizacji wew­nętrznej przyszłego bohatera narodowego'. Miał znaczenie uboczne ja ­ko przypomnienie, jako świadectwo istnienia tamtego świata przeżyć dziecięcych. Gdy wreszcie przywędrował z powrotem, prowadząc z so­bą i swój bryg ukochany, gdy się z krajem i jego krwawo powikłany­mi sprawami styka bezpośrednio, nie myśli bynajmniej o odegraniu jakiejś roli społecznej. Marzy jedynie o wylądowaniu na stałe, o od­poczynku po burzliwym życiu na jakimś wybrzeżu, gdzie mógłby wy­czekiwać na śmierć spokojną, obcując i nadal z żywiołem bratnim — morzem. Nadzieje zawiodły. Los zrządził, że miał umrzeć na morzu jak bohater, w walce o tę ziemię ojczystą, którą na starość na równi z morzem ukochał.

Nigdy Peyrol nie nazywa sam siebie patriotą. Nigdy, zresztą, nie zarzeka się korsarskiej przeszłości, gdy mu ją ten niezapominający Real przypomina. Z a maksymalny tytuł wyróżniający go uważa tytuł kanoniera marynarki. Sądzi, że do niego ma prawo dobrze zasłużone właśnie swym powrotem, przedarciem się przez blokadę angielską, no1 ofiarowaniem ukochanego brygu. Ale tylko do niego. Trochę nieswo­jo się czuje w towarzystwie kapitana Reala, manifestującego stale pa­triotyzm żołnierski. Cóż mówić o szaleńczym, jakobińskim nacjonali­ście, Scaevoli!

Narodowy instynkt Peyrola łączy się z charakterystyczną wstydli- wością swego samookreślenia. Patriotyzm Peyrola (równie jak i pier­wotniejszego od niego Michela), nie ma w sobie nic z pasji negatyw­nej, nic z namiętności, wytwarzającej idiosynkrazje w stosunku do wrogów, ba, nawet do obcych. I Peyrol i Michel kochają ojczyznę nie wiedząc jakby o tym. A przecież kochają ją tak silnie, że zdolni są do oddania życia za nią, znowu bez namysłu, bez wahania, bez delibera- cyj umysłowych. Lecz nie m ają oni w sobie, nawet wówczas gdy wal­czą, ślepej nienawiści dla Anglików jako wrogów odwiecznych. Peyrol zna lepiej Anglików niż Francuzów, cenić umie zalety angielskich marynarzy, podobnie jak z satysfakcją obiektywnego znawcy zachwy­ca się zaletami stoczni francuskich. Tam, na morzu, jego walka z An­glikami pozbawiona jest zupełnie cech czynu odwetowego. Nie odpo­wiada na strzały, nikogo nie rani. Nie broni życia. Sytuacja wymaga jego śmierci wyłącznie. Czyż może istnieć patriotyzm, i to patriotyzm

Page 34: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

czynny, dynamiczny, bohaterski, bez nienawistnej czujności wobec ob­cych, bez nienawistnej pasji wobec wrogów? Conrad pragnie nas prze­konać, że może.

W Polsce niegdyś byli utopiści religijni (w każdym razie za takich ich wówczas poczytywano), którzy głosili podobne hasło walki bez nie­nawistnej pasji. Niektórzy z nich, a mam na myśli późniejszych to- wiańczyków, brali udział w powstaniu 63-go roku, błagając Boga, by im zezwolił jedynie ojczyzny bronić, jedynie zło zaboru niweczyć, bez zmazy nienawiści dla poszczególnych ludzi — wrogów. Trochę do nich podobnym, zwłaszcza w dobie przedostatniej, t. j. na „zaprowa­dzeniu" (bo tak uparcie nazywał swe zesłanie), był ojciec autora „Kor- sarza“ — Apollo Korzeniowski, inspirator i organizator przedpowsta- niowych demonstracji religijnych 1862 roku. Conrad dochodzi do tego kapitalnego etyczno-narodowego problemu nie od strony tez czy za­sad, ale właśnie od strony owego własnego, etycznego doświadczenia^o którym mówiła Dąbrowska.

III.

Scaevola jest rewolucjonistą narodowym, jest, we własnym choćby pojęciu, mścicielem ludu, zdradzanego przez arystokratów. Conrada ta narodowa strona ruchu sankiulotów obchodzi prawie wyłącznie.O stronie społecznej ostatniego etapu rewolucji francuskiej nic prawie nie mówi. Tylko pośrednio, z pewnych aluzyj, można by coś i o tej spo­łecznej sprawie powiedzieć. Pośród bohaterów akcji najwięcej subiek­tywnych powodów do pomsty za poniżenie, za wegetację życiową — mieliby wyłącznie ci dwaj przedstawiciele nizin: Peyrol — nieprawe dziecko i syn nędzarki, rzuconej przez uwodziciela i ów niekompletny człowiek — Michel. Skądinnąd najbardziej uprawniony do zwalczania rządu rewolucyjnego byłby kapitan Real, syn wymordowanej rodziny arystokratycznej. Lecz dla nich wszystkich sprawa narodowa pochła­nia bez reszty tamte inne sprawy rodzinne, rodowe, czy stanowe.

Zasadniczą postawę autora wobec rewolucyjnego wstrząsu jako ta­kiego mogliśmy poznać już z poprzednich utworów, głównie z „No- stromo“ . Patrzący na sprawy ludzkie lądowe — ze swego oryginalne­go morskiego, żeglarskiego punktu widzenia — rewolucyjnym wstrzą­som autor „Nostromo“ przypisuje cechy wybuchu niszczycielskiego żywiołu (pokrewnego morskim tajfunom czy wybuchom wulkanów), wybuchu, czy rozpętania się ciemnych sił podświadomych. Jasnym jest, że ten antyrewolucjonista integralny i na dramat ludzkiej podświado­

Page 35: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

mości patrzyć będzie zgoła inaczej, niż lądowi tej podświadomości ba­dacze i apolodzy.

Pesymista Conrad nie łudzi się, jak psychoanalitycy, zakładający, że wszystko co ludzkie, nawet i tamta dziedzina mrocznej podświado­mości — jest godne istnienia. Autor „Nostromo“ , autor „Jąd ra Ciem­ności" zdaje sobie dobrze sprawę z tego, ile w tej ludzkiej naturze spo­czywa przyczajonych sił rozkładowych, które przy nadarzającej się okazji (socjalnej katastrofy) wybuchają żywiołowo, niecąc wokół za­rzewie zniszczenia. Pasja ślepej nienawiści pożera wszystko, a przede wszystkim inne uczucia, opanowanego przez nią człowieka.

Natury proste, nieskorumpowane.gdy wpadną (czy zostają wciągnię­te) w orbitę rewolucyjnego rozstroju, wychodzą okaleczałe psychicz­nie. Lecz są jeszcze do odratowania. Istnieją jednak opętani przez ży­wioł nienawiści, których nic już odratować nie zdoła. Typem opętane­go przez żywioł jest Scaevola. Ofiarą żywiołu rozpętanego! jest od­ratowana przez Peyrola — Arletta. A może jakiś ślad urazu psychicz­nego, domagającego się peyrolowego zabiegu leczniczego, znalazłby !się także i w psychice kapitana Reala.

Zbrodniczy Scaevoła nie jest złoczyńcą z urodzenia. Należy przy­puszczać, że przed wybuchem jakobińskiej krwio-żerczości byt to prze­ciętny, zahukany wieśniak, może nawet szlachetniejszy od innych, zdol­ny doi ideowego umiłowania ojczyzny—patriota prawdziwy. Nie lubił wynoszących się arystokratów, miał do nich wiele usprawiedliwionego żalu za wyzysk, za pomiatanie,. Usprawiedliwiona była poniekąd i je ­go nieufność patriotyczna względem tych przenoszących swój interes kastowy nad sprawę wspólną — ojczystą. Gdzieś u spodu duszy mu­siały tkwić jakieś zarodki pasji niszczycielskiej. Mogło nią być pożą­danie (marzycielskie) Arletty, córki nienawistnych arystokratów.

Wybucha rewolucyjny orkan. Scaevola, predestynowany na to, by się orkanowi poddać bez reszty, podsyca w sobie nienawiść dla tam­tych zdradliwych arystokratów. Staje się żywiołu zniszczenia sługą, czy zbirem bezwolnym. Staje na czele bandy oszalałych jakobińskich mścicieli.

Przed wybuchem tulońskiej rzezi może był on normalnym patriotą pewnego typu. Mój Boże, ten to przecież typ najczęściej nazywany jest patriotyzmem czynnym. W postawie patriotycznej tego typu, w równowadze niestałej współdziałają dwa uczucia sprzeczne: uczucie miłości pozytywnej dla ojczyzny i uczucie negatywnej nienawiści dla wrogów, dla obcych. Zrazu dwa te uczucia, jak powiadam, mogą znaj­dować się w równowadze niestałej. Ale równowaga ta zostaje naru­szona wtedy, gdy pod działaniem jakiegoś socjalnego wstrząsu nabie­

Page 36: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ra ją siły przyczajone dotąd impulsy podświadome. Dla Conrada łączy się to zwykle z wybuchami pasji nienawiści żywiołowej. Wtedy nastę­puje proces przeradzania się wewnętrznego uczuć. Wytrącony z rów­nowagi psychicznej i moralnej Scaevola w pamiętnym bratobójczym samosądzie nie poprzestaje na karaniu istotnych zdrajców. Jego wy­zwolonej pasji nienawiści takie zadośćuczynienie nie wystarcza. I oni jego zgraja wyrzynają wszystkich, których podejrzewają o sprzyjanie wrogom. W yrzynają i pastwią się nad nimi. Kierujący rzezią tulońską Scaevola daje upust wszystkim swym animozjom osobistym. Wlecze Arlettę na miejsce mordu, wciąga i ją, córkę nienawistnych sobie lu­dzi, do zbrodni. Atak furii niszczycielskiej przechodzi. Odtąd już rów­nowagi przeradzających się uczuć w Scaevoli uzyskać niepodobna. Pierwotna nienawiść wrogów całkowicie się teraz zamienia w niena­wiść do swoich, do tych wszystkich, którzy mniej niż om wrogów — nienawidzą. Scaevola powoli zapomina o miłości dla ojczyzny, z której nakazu niegdyś walczył ze zdrajcami. Pamięta jedynie o nakazie zem­sty. W urojeniu maniackim niepomiernie wzrasta liczba tych pomsty godnych. Wszyscy wokół są zdrajcami. Osaczony, bezsilny wobec wszechwładnej pasji nienawiści, Scaevola żyje jedynie marzeniemo zbawczym nawrocie rewolucyjnego wstrząsu. Żyje marzeniem o no­wej orgii niszczycielskiej. To też widzimy go' w momencie, kiedy przy­czaja się, by dokonać czynu zbrodniczego, na kapitana Reala, który mu zawadza jako ukochany pożądanej (też raczej chorobliwie) Arlet- ty, a którego zdążył już zaliczyć do rzędu zdrajców ojczyzny. Tam, na kutrze Peyrola, znajduje się realny wróg, Anglik-marynarz. I do tego ranny, bezbronny, bezsilny. A więc wszystko było prawdą... Ale Scaevola tego nie wie: pochłonięty jest przecież zdradą Reala. Kapi­talną w swej symbolicznej wyrazistości jest scena wpadnięcia do ka­biny jak do samotrzasku. A jeszcze bardziej jest wyrazista symbolika sceny końcowej — na morzu w czasie bohaterskiej przeprawy Peyrola. Scaevola, już całkowicie obezwładniony szaleństwem, powraca do sta­nu prawie zwierzęcego. Nic nie widzi, nie sfyszy nic, zagubiony w so­bie. Kwili jak dziecko, molestuje, że nie chce umrzeć. Chce powrotu nie tyle do życia, co do dalszego krzątania się po świecie, by tropić, by wietrzyć wszędzie zdradę narodową. Kreacja Scaevoli znowu stwier­dza najdalej idące osiągnięcie w zakresie epickich walorów u Conra­da. I to w obu zaznaczonych przez Dąbrowską kierunkach.

Wiele „pobłażliwej i pełnej współczucia miłości do wszelkiego bytu zastanego*" musiało być w autorze „Korsarza1*, skoro mógł on i taką relację zbiorowego czynu zbrodniczego przedstawić jako spowiedź Ar- letty i stworzyć taką kreację oszalałego „mściciela ludu“ jak Scaevo-

Page 37: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

la. Lecz równocześnie ,,miłość do życia“ Conrada nie przestała „być wymagająca'1, a może i nie zwiększyły się w nim skłonności do „upa­jania się samym toczeniem się i przemijaniem bytu". Jak sobie tę współzależność wytłumaczyć? Po prostu uznaniem, że poza tymi wy­znaczonymi przez Dąbrowską warunkami swoistego całkiem epizmu mogą zapewne istnieć i inne dość często pomijane motywy etyczno-ar- tystyczne, wynikające z takiej pesymistycznej postawy wobec świata, która nie wyłącza wiary w jakieś nadrzędne, nadświatowe wyrów­nanie.

Wiele za tym przemawia, że w miarę pogłębiania się doświadazenia sumienia Conrada zmieniała się w nim, jeśli tak można się wyrazić, dia- lektyka wewnętrzna między psychologicznym pesymizmem a tamtą, stopniowo konkretyzującą się — „mistyką rzeczywistości". Stąd też coraz silniej przejawiać się też będzie w tej twórczości specyficzny górny (przebaczający) humor Conrada. Wiele tego pobłażliwego hu­moru przejawia na przykład Peyrol w stosunku do Scaevoli. Nie drwi z niego jak inni, nie nazywa go „buveur du sang“ . Ale przecież umie, gdy trzeba, spojrzeniem oczu, leciutko wzgardliwym wzruszeniem ra­mion — powstrzymywać jego zapędy maniackie. O tym natomiast, że Conrad bynajmniej nie zamierza powstrzymywać się od osądu i to bezwzględnego tego wszystkiego, co kreacja Scaevoli symbolizuje — dowodem pośrednim może być właśnie całkowite pozbawienie tej po­staci cech tragizmu. Maniak, ekssankiulota nie jest tragiczną postacią. Zamknięty w świecie urojeń, nie cierpi tak jak Arletta. Nie ma poczu­cia swego stanu nienormalnego, nie ma też poczucia swej grzeszności. W jego mniemaniu prześladują go tamci, podjudzeni przez księdza - kontrrewolucjonistę, właśnie dlatego, że im zawadza jako tropiciel zdrady. Kryje się, unika scysyj. ale równocześnie wierzy w nadejście czy w nawrót „sprawiedliwości". A wtedy znowu on będzie panem sy­tuacji.

IV

Inaczej przedstawia się sprawa psychicznej choroby i duchowego uleczenia Arletty. Je j choroba jest klasycznym przykładem działania urazu w wyniku przeżycia fatalnego wstrząsu psychicznego. Wstrzą­sem, jak wiemy, była niesamowita rzeź tulońska. Jak wspominałem, Conrad, zgodnie ze swą ogólną ideą czy teorią kataklizmów dziejowych (będących dla niego odpowiednikiem kataklizów naturalnych, tajfu­nów morskich czy wybuchów wulkanicznych), ujmuje podobnie kryzys tuloński. Arletta, wciągnięta przez zbrodniczego Scaevolę w samo ją ­

Page 38: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

dro wybuchającego żywiołu ludzkiej pasji i nienawiści — na poły biernie poddaje się szaleństwu zbiorowemu. Pędzi wraz z tłumem, krzyczy niezupełnie zrozumiałe słowa. A potem i w tym niewinnym dziewczęciu budzi się bestia zbrodnicza. Budzi się na chwilę, ale ten moment wystarcza, by je j życie świadome na długo zostało zaburzone. Wyczerpana bestialskim porywem zapada w sen. Horyzont jej myśli odtąd ^obwarowany jest rojowiskiem krwawych zwidzeń. Traci zdol­ność do nawiązania stosunków z ludźmi. Żyje w otoczeniu starej ciot­ki i Scaevoli, którego> obecność równocześnie i podsyca urojeniai uniemożliwia wyswobodzenie się z ich zaczarowanego koła. Peyrol odczuwa dobrze, że dla uleczenia Arletty trzeba usunąć sprzed je j oczu człowieka-upiora. Ale odczuwa także, że dla wyzwolenia psy­chicznego dziewczyny chorej niezbędne jest przede wszystkim wpro­wadzenie do je j zmonoideiziowanej psychiki nowych jakichś uczući skierowań woli. Do tego zaczarowanego kręgu, który powstał na tle oszalałej nienawiści, przedostać się musi nienawiści tej wróg przemoi- możny — miłość.

Dojrzały spokój Peyrola, tkliwe ale zarazem opanowane podejście do Arletty jak do normalnej istoty — wywołują pierwszą reakcję psychiczną, czy zadzierzgnięcie pierwszego kontaktu psychicznego. Ar­letta ina poły świadomie zdaje sobie sprawę z tego, że jest ktoś przy niej, kogo Scaevola się boi i kogo się widma nie imają. Do tego wszakże nie ogranicza się lecznicza, wyzwalająca ingerencja Peyrola. Peyrol kocha Arlettę. Lecz znowuż w tej spóźnionej miłości ekskor- sarza, miłości milczącej, pozbawionej egoizmu, dla samego może Peyrola tajemniczej, nie ma nic z tego, co spłoszyć może wyzwalają­ce się z mroków świadomości i budzące się do życia uśpione uczuciai instynkty. Uczucie opiekuna wyzwala w dziewczynie, jeżeli tak moż­na się wyrazić, miłość bezprzedmiotową. Dzięki tej sile czysto ducho­wej może ona opanować opory i przemóc urazy psychiczne. Może „wyjść z siebie11, by w ten sposób zobiektywować własny świat uczući zacząć poznawać otaczający ją świat ludzi i rzeczy. A potem, wraz z przybyciem Reala — odbywa się dalszy etap wyzwolenia: miłość zostaje „uprzedmiotowiona11.

W „Korsarzu11 Conrad daje nam jeszcze jeden, kto wie czy nie naj­bardziej pogłębiony obraz — misterium miłości wyzwalającej. Ina­czej niż w „Szaleństwie Almayera11, gdzie w wyniku działania prze­życia miłosnego — zostaje sharmonizowana psychika poddana sprzecznym oddziaływaniom (ojca i matki). Trochę też odmiennie niż w „Zwycięstwie11, gdzie Lena wyzwala samotniczego Heysta z jego urazowej niechęci dla świata i zaświatów. W „Korsarzu11 bowiem,

Page 39: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

mamy całą wieloraką skalę wyzwoleńczych procesów miłosnych.Była już mowa o jednej stronie leczniczej miłości dla Arletty. Jed ­

nej, bo przecież Peyrol kochający, ale nie kochany miłością odwza­jemnioną — nie tylko jest podmiotem wyzwoleńczego procesu. I w nim tajemnicza miłość dla chorej dziewczyny wywołuje doniosłe skutki.I iemu miłość właśnie nie pozwala zadomowić się w nowym życiu osiadłym. I jego miłość od wewnątrz przygotowuje do niespodziewa­nych decyzyj moralnych, do bohaterskiego stanięcia w szeregu obroń­ców zagrożonej ojczyzny.

To byłaby jedna strona zagadnienia, odpowiadająca poniekąd mo­tywom z „Szaleństwa Almayera“ . Drugą jest sprawa Reala, ściślej sprawa Arletty i Reala.

Nie było to przypadkiem, że Real i Arletta zetknęli się ze sobąi pokochali miłością tajemniczą. Arletta i kapitan Real to istoty tra­giczne jako ofiary niszczycielskiego żywiołu rewolucji. I on jest dziec­kiem zamordowanych rodziców. Kataklizm nie złamał go> ostatecznie. Ale wywołał w nim pewne zaburzenia psychiczno-moralne. Jak i Pey­rol — Real osierocony ucieka do marynarki wojennej. Ucieka przed życiem lądowym, społecznym, przed obcowaniem z ludźmi rewolucji.0 tym, że właśnie tak a nie inaczej przedstawiała się decyzja mło­dzieńca arystokratycznego — świadczy później rozwijający się „kom­pleks samotności1*. Na swój sposób i w jego życiu przejawia się swoi­sta mionoideizacja, uniemożliwiająca nawiązanie normalnego kon­taktu psychicznego z ludźmi. Żyje sam, żyje zamknięty w sobie. I dla niego zbliżenie się do tej dziwnej grupy ludzi, żyjących w odosobnie­niu na dzikim wybrzeżu morskim, jest początkiem procesu wyzwa­lającego.

Przy pierwszym zetknięciu czuje sympatię dla tego wolnego i ra­dosnego dzięki swej wolności Peyrola. Ale zarazem on to najwięcej dokuczać będzie wzgardliwym przypominaniem korsarskiej przeszło­ści cierpliwemu kanonierowi, bo wierzy i zarazem nie wierzy w in­stynktowny patriotyzm Peyrola. Może poświadomie zazdrości tamte­mu wewnętrznej wolności. Co więcej, może dopiero w jego obecności uświadamia sobie własny tragiczny niepokój moralny. Kapitan Real jest patriotą czynnym. Jest oddanym sprawie ojczystej bojowym ofi­cerem marynarki wojennej. Ten jego patriotyzm, dzięki przedstawio­nej postawie psycho-moralnej, ma i musi mieć cechę szczególną. Jego niejako abstrakcyjna i zarazem tragicznie hamletyczna miłość dla o j­czyzny nie znajduje koniecznego dopełnienia w normalnej miłości dla ludzi, dla bliźnich, dla rodaków. Stąd i jego projektowany czyn pa­triotyczny nosi piękno fatalizmu. Tak, i Real potrafi zginąć dla o j­

Page 40: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

czyzny. Ale... przed wyzwoleńczym zabiegiem miłości dla Arletty nie potrafiłby on żyć dla tej ojczyzny. Nie zapominajmy i o tym, że zrazu myśląc jedynie o zaangażowaniu Peyrola dla wykonania roz­kazu napoleońskiego i nie rozumiejąc kryjącego się w tym rozkazie „okupu śmierci“ , Real nie myślał o konieczności ofiary życia. A po­tem, już po uświadomieniu sobie tego, czym musi być owa wyprawa morska — decyduje się na ten śmiercionośny plan, wiedziony samobój­czym zamiarem, wywołanym przerażeniem przed skutkami zbliżenia się do pięknej, chorej (jego zdaniem) Arletty.

Jakże sobie wytłumaczyć to, że miłość, która, w moim pojmowaniu, miała by wyzwolić Reala, wzbudzać może w nim aż takie opory, pod­suwające samobójcze plany? Przede wszystkim tym, że Real zagu­biony w sobie, przejęty tak bardzo smutkiem istnienia — nie spostrze­ga zmian zachodzących w psychice ukochanej. Fatalista w odczuwaniu życia — nie wierzy w możliwość uratowania chorej. A może takżei na poły świadomie boi się, że nie zdoła być oparciem dla nieszczęśli­wej. Wiarę, której jemu brakło, posiadał Peyrol, pogłębiony doświad­czeniem miłości nieodwzajemnionej. Wiarę i w muc ich miłościi w nich samych.

Pozbawiony sentymentalizmu, męski Peyrol postanawia szczęście swych przyjaciół zabezpieczyć, ale nie czyni tego bez próby nad Rea­lem. Próbą jest sprawdzenie gotowości przyjęcia wyzwania śmierci. Nas, znających całą rodzinę conradowskich pobratymców peyrolo- wych — tatka próba zadziwić nie może. Dla nich przecież wszystkich dopiero przyjęcie wyzwania śmierci byłoi dowodem czy uprawnieniem niezbędnym dla otrzymania tytułu człowieka „z szeregu11, to jest tego, który żyć w pełni może i ma prawo' do takiego życia.

Peyrol, poddający owej próbie śmierci swego zwierzchnika — mógł mieć jeszcze i inne wyrachowania moralne, patriotyczne. Lata całe znosił Peyrol zastrzeżenia tamtego, który nie mógł mu wybaczyć do końca korsarskiej przeszłości, który nie mógł zawierzyć procesowi re­generacji instynktu narodowego. Przed własną śmiercią bohaterską mógł więc Peyrol zechcieć przekonać niedowierzającego Reala, w spo­sób jedynie bezapelacyjny, o równej wartości ich patriotycznej po­stawy.

Maria Dąbrowska w innym artykule, poświęconym Conradowi *), rzuciła myśl o pokrewieństwie zachodzącym między bohaterami tego pisarza, głównie chyba Peyrolem — a Konradem Wallenrodem, czy księdzem Robakiem. Myśl tę pragnąłbym w zakończeniu swych rozwa­

*) M. Dąbrowska: „Tragizm Conrada", „W iadomości Literackie", 1925, Nr. 11.

Page 41: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

żań rozwinąć i rozszerzyć zarazem. Idzie mi przy tym o przeprowadze­nie porównawczej analizy nie tyle kreacyj artystycznych, ile idei na­czelnych utworów takich jak „Korsarz" i „Konrad Wallenrod14.

O bardziej już oddalonej zbieżności z księdzem Robakiem powiem tylko słów parę. Jacek Soplica po burzliwym życiu przybywa do miejsc rodzinnych, by czynem emisariuszowskim odpłacić za... „wyjście z szeregu11, bo tnie za zbrodnię, której nie dokonał, choć mu ją stale przypisywano. Przypadkiem czy zrządzeniem losu — czyn ten kończy się śmiercią bohatera, poprzedzoną tragiczną spowiedzią przedzgonną. Używając i nadal określeń, że tak powiem, conradowskich •— myślę, że „okup śmierci11 Jacka wywołany jest całkowicie niemal konieczno­ścią „wyrównania11 sprawy osobistej, nie licząc sprawy powaśnionych rodów szlacheckich.

Okup śmierci Peyrola — gdyby szło jedynie o ten świat zdarzeń ludzkich, który nam jest dany w tekście literackim — tego wyrów­nawczego etycznie znaczenia indywidualnego nie posiada. Heroiczny czyn kanoniera, jeżeli jest także całkowitym (można powiedzieć z nad­wyżką) wyrównaniem korsarskiej przeszłości — to jednak w intencji bohatera, decydującego się świadomie na ofiarę z życia własnego, te­go „pokutniczego11 motywu osobistego nie zawiera.

Peyrol czynem swoim godzi też, czy ściślej: wprowadza spokój we­wnętrzny wśród ludzi wybrzeża. Zabiera ze soibą dla oczyszczenia przez śmierć człowieka-upiora i wzbudzający wśród ludzi wybrzeża lęk niespokojnego sumienia — kuter, będący niegdyś miejscem bra­tobójczego samosądu, który też dozna na morzu oczyszczającego roz­strzału. A jeszcze ponadto złączy ze sobą ukochaną na poły ojcowską miłością dziewczynę z tym, którego również wyzwoliwszy z duchowe­go samotrzasku — chce pozostawić jako swego spadkobiercę i konty­nuatora. Poza tymi zbieżnościami wewnętrznymi łączy te dwa utwory odległe również napoleońska legenda, przejawiająca się w obu — w bohaterskich finałach.

Ideowe pokrewieństwo (a może i pewna bezpośrednia zależność li­teracka) „Korsarza11 z „Konradem Wallenrodem11 ma już więcej po­twierdzających zbieżności. Ale istnieje między utworami tymi i ich ideami kierowniczymi znaczne też i zasadniczej natury — przeci­wieństwo.

Bohaterem poematu o tragedii zdrady i zemsty jest człowiek tra­giczny, walczący ze sobą. Wallenrod, będący również i Alfem, jest na­wróconym chrześcijaninem, którego czynne, odrodzone przyjęciem wiary chrześcijańskiej, sumienie stawia opór uznanemu za konieczny czynowi zbawczemu (zbawczemu dla innych, ale nie dla niego).

Page 42: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

W tragicznym Wallenrodzie z tego powodu zachodzi coś, czego już maksymalną patogeniczną odmianą — byłoby omawiane przeze mnie przerodzenie się uczuć u Scaevoli.

I właśnie ta całkiem różna co do swej genezy wewnętrznej pozatra- giczność (z jednej strony, pozatragiczność, jeśli wolno powiedzieć, „in minus“ ) Scaevoli i (pozatragiczność... „in płus“ ) Peyrola stanowi główną różnicę między „Korsarzem14 a „Konradem Wallenrodem11.

Realista, epik Conrad (co bynajmniej nie wyłącza swoistego ro­mantyzmu utworu) jakby rozpolowit i przeciwstawił w antypodalnych kreacjach to, co daremnie próbował pogodzić i złączyć romantyczny poeta narodowy. A skutkiem pośrednim zabiegu conradowskiego by­łaby podkreślona wyżej rozbieżność ideowa między utworami, poświę­conymi podobnemu zagadnieniu bohaterskiego „okupu śmierci" — patriotów. W stosunku do górnego, romantycznego poematu prosta opowieść Conrada o podobnym temacie — wydaje się bardziej kon­kretną. Realizm powieści osłania symboliczność jej zawartości etycznej, ale tym samym bodaj bardziej ją też uczłowiecza. Przy­były z daleka tajemniczy korsarz, chyba też daleki krewny korsarzy Byrona, nie otrzymuje znaczniejszej roli społecznej do wykonania w porewolucyjnym życiu Tulonu i jego okolic. Owa maksymalna rola, którą om rzekomo spełnić może — to rola kanoniera tulońskiej eskad­ry. A przecież i jego czyn oparty na korsarskiej przebiegłości (ale nie na zdradzie) jako jedynie możliwym środku walki z blokadą — jest ważnym składnikiem wielkiego planu strategicznego Napoleona. Rozpoczyna on niejako napoleońską epopeję. Bohaterska śmierć zo­stała lojalnie uczczona przez wrogów, marynarzy angielskich. N a j­bliżsi uczcili go jakże wyrazistym, mimo lakonizm niezwyczajny, wspomnieniem.

Ten najmniej pesymistyczny z utworów Conrada silniej niż inne działa na czytelnika swoistym conradowskim humanitaryzmem. W dra­ża głęboki szacunek dla osobowości ludzkiej. Bohaterstwo Peyrola tak dalece jest proste, ludzkie, tak zrozumiałe i dla nas, ludzi przeciętne­go pokroju. Oto jakby jeden z nas, nawet zdawać by się mogło jeden z poślednich, bo przecież korsarz, przybłęda niemal, człowiek o nie- zaszczytnej przeszłości, zwyczajną ludzką sytuacją moralną zmuszony, w naszych oczach podnosi się po szczeblach bohaterstw, by tam, na pokładzie kutra, w momencie pięknej, patetycznej śmierci stać się równym wielkim mistrzom bohaterstwa. A ginie ten kanonier napo­leoński niemal milcząco, bez złorzeczeń, bez strzałów, wymierzonych do wrogów. Ginie bez byronowskiej pozy, brzmiącej fałszywą nutą w ostatnim monologu Wallenroda. Nie jest ..ani tak wielki, ani tak

Page 43: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

dumny“ . Nie szczyci się tym, że ,,tyle głów hydry jednym ściął za- machem“ . Nie myśli o tym, by „jak Samson jednym wstrząśnieniem kolumny zburzyć gmach cały i runąć pod gmachem11.

Tam na statku, ściganym i mężnie przez Peyrola z rozmysłem, z wyrachowaniem wystawionym na pociski wroga, opuszcza go zu­pełnie dręcząca dotąd świadomość korsarskiej przeszłości. Nie ma czasu, ani na takie myśli, ani na analizowanie skutków swego czynu. Pochłonięty jest sprawą, zajęty bohaterską grą bojową. Jeżeli myślio ludziach i rzeczach ludzkich, to trapi się raczej losem swojej dzi­wacznej załogi, składającej się z dwóch wyrzuconych za burtę życia istot. Stwierdzając w ostatniej chwili śmierć Scaevoli (śmierć nie z ran ale na skutek szaleńczego strachu), której nie on był sprawcą pośred­nim, kona spokojnie — miłośnie garnąc się do ukochanego statku.

„Oto są grzechy jego żywota.Gotów był umrzeć, czegóż chcieć więcej?"

Page 44: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

MARIA W1NOWSKA

CHARLES PEGUY

Próbą wielkości jest śmierć: zdanie od wieków spowszedniałe i jak ­żeż od nowa sprawdzalne. Są wielcy którzy, odszedłszy, pozostają tylko na papierze, ku uciesze pięknoduchów. Są inni, których pamięć pryska rychło. I są tacy, którzy wyciskają trwały ślad, którzy nie tylko nadal żyją, lecz rosną. Do rodziny tych ostatnich, nielicznej, należy Charles Peguy.

„Nie ma wielkich pisarzy, są tylko wielcy ludzie“ , powiedział kiedyś Suarez. Można kłócić się z tym oświadczeniem lecz nie sposób zaprze­czyć, że w naizbyt wielu pisarzach człowiek niedorasta artysty. I kto wie, czy właśnie tu nie należy szukać przycizyny tylu połamanych skrzy­deł i tylu geniuszów jałowych. Sądzą, że dramat sztuki rozgrywa się mię­dzy formą i treścią, na pianie wyniosłym. Zapominają, że korzenie wszelkiej twórczości tkwią głęboko w rwącym strumieniu życia. Przet­nijmy te korzenie: zostaje nadbudowa, wypruta z krwi i ciała, wdzię­czny, anemiczny mit. Prawdziwa sztuka legitymuje się życiem, tworzy „od spiżu trwalej11 tylko cały człowiek. I tak, zaraz na wstępie, rzuca­my rękawicę szpetnemu potwarcy Karola Peguy, autorowi „Zdrady klerków11, niebotycznemu Bendzie. Wrócimy doń jeszcze.

Ginąc młodo, na polu bitwy, Peguy zostawił grono niepocieszonych przyjaciół. Sprawdzono, jaką wyrwę zostawił po sobie ten człowiek- samotnik, jaką próżnię i jaki testament. Jego słowa rozrzutne i zady­szane ożyły nagle, z nieustępliwą mocą. Każdy dzień, każdy rok przy­dawał im krzepkości. Ludzie bliscy i ludzie dalecy szukali w nich po­karmu. Tacy, którzy go nie znali, sali do niego w termin. Któż od­mierzy, ile winni mu najlepsi w powojennej Francji? Z tym człowie­kiem nie sposób zetknąć się bezkarnie.

Tyiko nie kanonizujmy go zbyt pochopnie! Sam Peguy byłby nam wielce za to krzyw — nie znosił brązu. „Nie jestem świętym — ma­wiał — jestem tylko grzesznikiem, poczciwym grzesznikiem11. Zaś w odpowiedzi tym, którzy apostołowali mu zbyt natrętnie: „Baczcie, by mnie nie drapować w Ojca Kościoła; wielka to już rzecz być jego synem11! Niech wielkość tego rzetelnego nie przysłoni nam jego sła­bości. Nic to, że może słabość ta innym stała się siłą. Wierni jego własnym nauczaniom, ujrzymy go w prawdzie, nic nie przydając, nic nie ujmując. Ujrzyjmy człowieka, zrozumiemy artystę.

Page 45: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Życie Karola Peguy jest jak wielki jasny trakt, nigdzie nie zakłama­ny. Ten człowiek nigdy nie zdradził siebie, nie wchodził w żadne kom­promisy, pozostał sobie wiernym do końca. Nie uznawał dróg ułatwio­nych, kluczących, krętych. Jeśli się mylił, był dobrej wiary, jeśli coś czy­nił, to< na całego. „Zawsze chciałem dawać swoje maximum i swoje op­timum". Ten pielgrzymi nie znał spokojnych kwater—szedł wciąż i bez wytchnienia. To też nie jest bynajmniej wygodnym towarzyszem. Nie ma pojęcia o dyplomacji. Zamiast nam schlebiać — żąda. Zamiast wejść w cudze intencje — narzuca własne. Nawet jako literat żywi dla czytelnika wspaniałą pogardę, skazuje go na srogi nowicjat, każe szukać śpiącej królewny w pośród gąszczy i cierni. Nie dba o niego, co gorzej — kpi sobie zeń. Wiedzie go z rozmysłu przez szary płasko­wyż, nadużywa jego cierpliwości. Lecz oto nagły błysik — klejnot świecący w pośród rupieci. Nachylamy się olśnieni nad znała,zkiem bezcennym, wdzięcznym haustem pijemy najczystszą poezję. Peguy jest genialny — nie zawsze mai talent; i o talent nie zawsze dba. Stąd te nierówności, te chropowatości, te dłużyzny, te doliny, te zapadnie wśród cudnych wirchów. Stąd przepych słów, okrążających coraz cia­śniej tajemnicę, niezastąpionych, nade wszystko wdzięcznych, w są ­siedztwie tanich ględów, powtarzań, kołowań, kluczeń, wycieczek, na­wrotów, zygzaków, nieznośnych dłużyzn. „Ten człowiek zawsze każe nam jeść w kuchni11 gderał jeden najwierniejszych przyjaciół, stary malarz Laurens. Peguy nie oszczędza — ani siebie, ani nas. Ale ten chaos pozorny jest zamierzony. Na to, by przycisnąć prawdę do muru potrzeba nieraz wielu słów — niezawsze foremnych. Na to, by życie chwycić na arkan, potrzeba żmudnych łowów. „Lepszy żywy bezład, niż umarły ład“ , mawiał Peguy. Lękał się jak ognia wszela­kiego mechanizmu, narzuconych reguł, zewnętrznego przymusu. Pi­sząc, nigdy nie skreślał, dodawał zaś często. Stąd te tasiemce przy­miotników, pęki czasowników, rozgałęzienia, przypomnienia, bujność samego życia. Ale na każdym najniepozomiejszym zdaniu Peguy wy­ciskał niezatarte znamię. ,,Rękę“ jego można rozpoznać spoSród tysią­ca. „Wszystko co piszę — mawiał — jest podpisane, nawet wtedy, gdy nie ma mojego podpisu po ostatnim wierszu".

Utarło się mniemanie, że Peguy jest nużący. Twierdzić tak mogą tylko ci, których nie stać na tę trudną znajomość; albo ci, którzy go znają tylko z wyjątków, nie zawsze szczęśliwych, wyrwanych przemo­cą z kontekstu. Dzieła Peguy niełatwo są dostępne. Niełatwo się przez nie przeorać. Ale ci, którzy się ważą na ten wysiłek, doznają sowitej zapłaty. Nie tylko piękno jawi się im w mnóstwie zakrętów roz­dzierającym olśnieniem, lecz oto spośród słów, napęczniałych krwią.

Page 46: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ożywa człowiek, jakich niewielu, nierozerwalnie sprzężony z artystą, który ma nam osobiście coś do zakomunikowania, który gada, który ży­je. Może dlatego dzieła tego poety tracą w bezgłośnym czytaniu. Trze­ba usłyszeć je przez usta takiego mistrza słowa, jak Copeau, by je oce­nić, by je docenić. Peguy myśli głośno'. Stąd ten pozorny chaos, który jest samym życiem. Drzewo nie rośnie w tercynach ani w oktawach, nie zna się na geometrii. Nie baczy na proporcję, wypuszczając pnącze, — ogrodnik może je przyciąć: pod nożycami nie nabiera rozumu, z na­staniem wiosny znów czyni swoje. Czyż ma być to krytyka tercyn, oktaw i nożyc ogrodniczych? Nie, tylkoi obrona poety.

Peguy nie był nigdy czystym klerkiem i nie chciał nim być. Pisał, bo miał komuś coś do powiedzenia, bo słowo było dlań czynem, na­rzędziem, bronią, sposobem ingerencji w rzeczywistość dookolną. Mię­dzy tą rzeczywistością i Karolem Peguy istniał od początku rozdźwięk, pogłębiający się w miarę lat. Mógł uczynić jak tylu innych, chroniąc się do „wieży z, kości słoniowej", stając ponad lub poza życiem, negu­jąc wrogi świat. Peguy nie dał nigdy za wygraną, nie pogodził się ni­gdy z rzeczywistością i nie zdradził je j nigdy, wiódł z nią do końca prawą walkę, 'nieprzekupny, bezkompromisowy, nade wszystko wier­ny. Przeciw wszystkim zdradom swojej epoki był i jest protestem. Stąd jego aktualność. Ten rycerz bez skazy nie wydał nigdy swojej szpady podstępnym kusicielom. Ani nawet za cenę poezji, tej naj- zdradliwszej Loreley. N ą tym zgiełku bitewnym i znojnym rumorze napozór stracił poeta. Lecz nieporównanie zyskał człowiek, więc — i po­średnio — poeta. (Albowiem zyski poety kosztem człowieka, to zawsze pyrrusowe zwycięstwa).

Można kadzić współczesnym dla poziomych względów. Ale jeśli ci, których już nie ma, wywierają wpływ, pociągają ku sobie, są jakby obecni, fakt ten nie da się wytłumaczyć żadnym, przygodnym wzglę­dem, lecz tylko autentyczną wartością. Peguy dlatego żyje i działa, jest wciąż obecny tym, co go znają, że bez lęku pełnił swoją rolę czło­wieczą w dobie wielkiego, generalnego zakłamania i przewartościo­wania wartości. Że jest nam przykładem bliskim, dostępnym, ułom­nym nieraz, jak my wszyscy—wkorzenionym w sam miąższ naszej doli.I że na rany świata, od których i my cierpimy kładzie dłonie nieprze­kupne, stawiając diagnozę, przepisując lek. Podjąwszy jego myśl, możemy dalej iść; ale wiemy, że do pewnej granicy ten Tcarczownik .zgotował nam drogę.

Page 47: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Peguy urodził się w Orleanie, mieście związanym z dziejami „jego" świętej, Joanny d‘Arc; z chłopskiej, ubogiej rodziny. M atka'(ojciec obumarł go wcześnie) zajmowała się wyplataniem krzeseł słomianych. Nieraz mały Charles, na wysokim, kamiennym progu, bił klepanką mokrą słomę, by ulżyć matce. Dzieciństwo miał pracowite, wczepione w ciemię. W szkole zdobywał najlepsze stopnie, zdolny, chmurnyi od początku bardzo samodzielny. Nauczyciele zwracają nań uwagę, przyznają mu zrazu zapomogę, później stypendium na dalsze studia. Peguy zdaje maturę, jedzie do Paryża, gdzie, w liceum Lakanal. przygotowuje konkurs do Ecole Normale. „Chmurny gbur" skupia odrazu wokół siebie grono przyjaciół. Doznawszy porażki przy egza­minie zaciąga się na ochotnika do piechoty, by po rocznej służbie znów wrócić „do budy". Tym razem los zawiódł go do college Sainte- Barbe. Pamiętny rok, który mu zjednał najmilszych przyjaciół, druhów przyszłej pracy. Wokół Peguy gromadzą się tacy ludzie jak Tharaud. Porche, Peslouan, Baillet, Baudoin. Peguy pracuje dużo, wiele mil­czy szuka drogi. Przyszły benedyktyn Baillet (który kiedyś ofiaruje swo­je życie za „powrót" przyjaciela), zaciąga go tymczasem w służbę biednych. Wraz z towarzyszami Peguy idzie kwestować do hal i wra­ca, sunąć przez cały Pairyż ręczny wózek, pełen jarzyn. Widząc jego zapał, Baillet zaprasza go do konferencji Św. Wincentego a Paulo. Peguy stawia jeden warunek: ponieważ oddalił się od wiary, nie mo­że, uczciwie, brać udziału w przepisowej modlitwie. Przyjaciele wpad- dli na koncept: podczas odmawiania modlitwy Peguy czekał za drzwiami, poczem bez skrupułów mógł uczestniczyć w zebraniu.

W Ecole Normale Peguy spotyka tych, którzy wywarli nań decy­dujący wpływ. Są nimi Herr i Bergson. Pierwszy, uczony bibliotekarz, erudyta i zagorzały socjalista, wciąga Karola Peguy do socjalizmu. Wkrótce życie miało wykazać, że Peguy pojmował socjalizm trochę inaczej, niż Herr. Drugi zaważył na jego myśli, Peguy pozostał do końca entuzjastycznym zwolennikiem Bergsona; nawet, gdy go wy­przedził, dotrzymał mu wiary, broniąc do upadłego nowej filozofii przeciw wszystkim wrogim zakusom, Z mistrzem łączy go nie tyle system, ile klimat myśli, „ten wysiłek, wiodący rozum do ujęcia rze­czywistości", rozpęd wiosenny w pośród zimy obumierających dok­tryn. radość wyzwolenia z pod samowładztwa materii. Wspomnijmy owe lata: nie jemu jednemu Bergson otworzył wyłom na inny świat. Ale inni, przeszedłszy mimo, zapomnieli. Peguy nie zaparł się nigdy swego inspiratora.

Zamiast iść drogą uniwersytecką, do której predysponowały go zdolności i zamiłowania, Peguy nagle zawraca. Są w jego życiu ta--

Page 48: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

kie nagłe decyzje, napozór niedorzeczne, które dyktował mu chyba jego dajmon. W uniwersyteckiej karierze Peguy instynktownie węszy przymus; nade wszystko przekłada wolność; choćby ubogą, choćby trudną. Musują w nim wielkie zamierzenia, szukają odpowiedzi n aj­ważniejsze problemy. Peguy rzuca uniwersytet i wraca do Orleanu, gdzie piisłze swoją pierwszą Joannę d‘Arc.

Jest to jego pierwsza, wielka rozprawa ze Złem. Pierwszy etap na drodze, którą odtąd przez; lat siedemnaście nie przestanie iść. Od tej chwili Joanna d‘Arc będzie mu nieodstępną powiernicą. Je j zawie­rzy najboleśniejsze pytania, u niej szukać będzie ratunku na Izy świa­ta. Gdy kiedyś ktoś go zapyta, ile książek jeszcze napisze o ,,swojej" świętej, odpowie z prostotą: „dwadzieścia cztery, jeśli życia mi star­czy".

W Paryżu jeszcze, później w Orleanie, Peguy stanął — bezradny — wobec problemu nędzy. Zło materialne odsłoniło mu nieobeszłe wid­nokręgi. „Kogo ratować? Jak ratować?" — oto pytania, które stawia sobie dzieweczka z Domremy. N a razie odpowiedź nie wykracza poza ludzki plan; gdy później dopełni ją wizja chrześcijańska, z tej pierw­szej wersja Peguy nie skreśli ani przecinka. Pójdzie dalej — tą samą drogą.

Spośród przyjaciół wielki wpływ wywarł na niego wówczas kolega z Sainte-Barbe, Marcel Baudoin. Jego nazwiskiem Peguy podpisuje pierwszą swoją książkę. Podczas służby wojskowej — Peguy był właśnie w Orleanie — Baudoin umiera. Peguy jest niepocieszony. Wkrótce żeni się z; siostrą przyjaciela, choć sam jest w warunkach trudnych. Pamięć zmarłego nie opuści go nigdy; we wszystkich niemal książ­kach wieść z nim będzie nieskończone rozmowy. Jego pierwsze dzieło społeczne — potężna i przejmująca; utopia, ma tytuł: Marcel. To samo imię otrzyma pierwszy jego synek, dziś spadkobierca myśli, Marcel Peguy.

Następuje okres górny i chmurny, okres walk heroicznych i wiel­kich zamierzeń. Peguy jest socjalistą — w znaczeniu nieooi odmien­nym, niż towarzysze. W socjaliźmie widzi skuteczne narzędzie ku zwalczaniu nędzy świata. Wybucha afera Dreyfusa. Peguy staje oczywista po stronie pokrzywdzonych. „Spraw a" przybiera w jego oczach mistyczne rozmiary. „Walczyliśmy wówczas, ni mniej ni wię­cej, tylko o wieczne zbawienie Francji". Ale mistyka rychło przera­dza się w politykę. Rycerze honoru wygrywają nader doczesne stawki przy zielonym stole. Afera Dreyfusa wiedzie — do Combismu.

Zrazu Peguy uderza na alarm, widząc jednak, że na nic nie zdadzą się protesty, wycofuje z trzaskiem z: pola bitwy wszystkie baterie, zry

Page 49: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wa z towarzyszami broni, których doktryna przestała być jego doktry­ną. Zostaje znowu sam. Że zaś nie umie być bezczynnym, wkrótce po­dejmuje wielką imprezę wydawniczą, „Cahiers de la Quinzaine“ .

Jest naturalnie bez grosza. Szczupły posag żony utopił w socjali­stycznej księgarence, z którą teraz nie wiąże go nic. W tych warun­kach pomysł wydawnictwa jest szaleństwem. Ale Peguy przez całe życie wygrywał absurdy. Wbrew wszelkim przewidywaniom dwuty­godnik powstaje — i powoli zdobywa grono wiernych czytelników.

Jak zwykle Peguy za nic sobie ma utarte zwyczaje. Żaden redaktor nie mówił tak do publiczności; z taką poufałością i przyjaźnią, tak p-> prostu i rozbrajająco szczerze. W tym człowieku nie masz zdrady: mówi to, co myśli, tak, jak myśli. Jeżeli zbłądził, odprawia lojalnie spowiedź publiczną. Z każdym ze swoich czytelników dzieli się ser cem, każdego bierze za powiernika, nie widzi przed sobą anonimowej masy, ale jak gdyby każdego z osobna.

Nie tylko w fizyce panuje prawo akcji i reakcji. Codzienne życie raz po- raz świadczy, że człowiek bierze tak, jak daje. Peguy był zaw- isze otoczony bezgranicznym poświęceniem. Nikt chyba jak on nie zjed­nywał sobie przyjaciół. Nic to, że walił im bez pardonu gorzkie sło­wa prawdy. Wiedziano, czym były podyktowane. T o też wkrótce li­cha buda, w której mieściły się ,,Cahiers de la Ouinzaine" (8 rue de la Sorbonne), stała się punktem zbornym najgorętszych serc i móz­gów Francji.

Nowe „Zeszyty” miały wyraźny cel: za wszelką cenę, zawsze i wszę­dzie, mówić prawdę. A więc walczyć z wszelkim zakłamaniem, zdra­dą, fałszem. Metoda obosieczna, która ściągała na zuchwałe pismo olimpijskie gromy. Ale „przyjaciele prawdy11 stali przy nim murem.

„Cahiers de la Quinzaine“ ukazują się) zrazu co dwa tygodnie, później rozmaicie. Nie m ają stałych abonentów. Kupuje je, kto ze­chce, kto nie może, dostaje .za darmo. Praktyka wykazała, że przy tak opłakanej gospodarce, pismo- jednak szło. Czytelnicy nie zdradzili zaufania, które Peguy w nich złożył z dziecięcą prostotą.

Współpracownicy „Zeszytów" są zupełnie niezależni. Łączy ich jed­no: zmysł bezwzględnej lojalności. Tworzą „wolną republikę", w któ­rej każdy może śmiało- mówić, co myśli. Byle tylko nie robił „polity­ki" byle służył prawdzie.

Od chwili założenia „Cahiers de la Quinzaine“ , 5 stycznia 1900 ro­ku (Peguy miał wówczas 27 lat) aż do wybuchu wielkiej wojny histo­ria pisma pokrywa się niemal bez reszty z historią wydawcy. Co wię­cej, pismo! jest jego spowiedzią. Odnajdujemy w nim krok po kroku, stopień po stopniu, wszystkie etapy drogi, która go wiodła ku światłu

Page 50: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

i ku ladości. Każde przeżycie, każde zdarzenie znajduje oddźwięk W drukowanym słowie.

W życiu Peguy nie ma przełomów. Ten człowiek, mocno' wkorzenio- ny w ziemię (nikt chyba tak, jak on, nie rozumiał słowa: ojczyzna), roz­wijał się jak drzewo: w głąb i w zwyż. Wrodzona rzetelność wiodła go ku coraz nowym odkryciom i to nie zygzakiem, lecz po drodze ob­ranej raz, z nieomylną trafnością. Peguy, tęgi piechur, musiał tylko naprzód iść, by dotrzeć do mety.

Nic więc dziwnego, że pewnego ranka Peguy obudził się katolikiem. W okresie burz i przełomów, gdy głośne nawrócenia stawały się nie­mal modne (był czas, gdy budowano na nich sukcesy literackie). Pe­guy nie nawraca się, lecz, poprostu, dochodzi. Wierny sobie zrozu­miał oto nagle, że, służąc prawdzie wedle sił, od lat służył bezwiednie Temu, który jest Prawdą. Więc nie zapiera się przeszłości, nie zrywa mostów, nie poddaje rewizji swoich poglądów.

„Nie ma w naszej karierze, w naszym życiu, ani jednego zwrotu wstecz (nie mówię tego, bo tak dobrze, mówię, bo to prawda). Nie na drodze ewolucji ani przez jakowyś nawrót, ale przez ciągłe pogłębia­nie naszego serca odnaleźliśmy drogę chrześcijańską. Niech będzie więc wszystkim wiadomo, tu i tam, że nie zaprzemy się ani atomu naszej przeszłości. Nasza prawierność (prefidelite) niezmożona, nasza młoda prawierność wobec obyczajów chrześcijańskich, wobec ubóstwa chrześci­jańskiego, wobec najgłębszych nauk ewangelii, nasza uporczywa, nasza wrodzona, nasza samorzutna prawierność sekretna już stanowiła wokół nas parafię niewidzialną... Mogliśmy być przed literą. Kie byliśmy ni­gdy przeciw duchowi“ (Un >nouveau theologien, X III, 224-7).

Wśród przyjaciół i czytelników Peguy nie znalazł pełnego zrozu­mienia. Za wierność zawsze się płaci — zwłaszcza gdy zakład wyso­ki. Peguy zapłacił rosnącym osamotnieniem. Towarzysze socjaliści za­rzucili mu zdradę. Antyklerykali posądzali go o konszachty z „sutan- nnami“ . Katolicy patrzali nań z podełba, tym bardziej, że nie zabie­gał o ich względy. I katolicy mieli na swoją rzecz pewne racje. Ten wyznawca Pani Biedy i Pani Nadziei poczynał sobie zbyt nie poli­tycznie. Z teologią był na bakier, dostojnym doktorom prawił beze­ceństwa, świątobliwych zakonników pomawiał o próżniactwo, do księ­ży żywił nieufność. Co gorzej — nie praktykował. Niewielu wiedzia­ło, jaka to była w nim rana krwawiąca i wciąż otwarta1). Do katoli-

')Peguy m iał ślub cywilny. Żona jego była zagorzałą socjalistką, z gruntu n ie­w ierzącą. Peguy nie chciał narzucać je j swoich przekonań — modlił się i czekał A le z powodu nieuregulow anej sy tuacji m ałżeńskiej nie mógł praktykować. (Podob-

Page 51: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

cyzmu Karola Peguy wrócimy jeszcze. Ale już teraz możemy powie­dzieć, że nie znalazł u tych, u których mógł najbardziej się jej spo­dziewać, pełnej zrozumienia i wyrozumienia, a jakżeż rzadkiej, „charite intellectuelle". Katolicy nie ułatwiali mu katolicyzmu.

Zaczyna się okres ciężki. Peguy walczy z rosnącymi trudnościami materialnymi. Pisarze, którym dopomógł wypłynąć, płacą mu nie­wdzięcznością. Czytelnicy żywią doń urazę. Sprawy publiczne napeł­niają go rosnącym niepokojem. Nad światem ciąży coraz bardzie] groźba wojny. Peguy broni się zrazu. Wpada w białą pasję, smaga „zdrajców11 bez pardonu. Ten chrześcijanin nie stał się bynajmniej jagnięciem. Tedy pomstuje, nie szczędząc mocnych epitetów, przeciw generalnemu sprzysiężeniu. Jest pełen goryczy i żalu.

Aż przychodzi ukojenie. Idąc twardym gościńcem, Peguy minął czatujące nań po drodze bestie: smutek, rozpacz, nienawiść. Przeszedł mimo, poszedł dalej. Zamyka się w samotni, na przedmieściach Pary­ża, pisze swoje najpiękniejsze książki: „Mystere de la charite de Jean- ne d‘Arc“ , „Mystere des Saints Innocents", „Mystere du Porche de la deuxieme vertu“ , „Tapisserie de Noitre Dame“ , „Eve“ . Pielgrzym nie­strudzony, odmierza parokrotnie długi szlak wiodący do jego wielkie­go umiłowania: do cudnie strzelistej, nade wszystko* ślicznej „nieskazi­telnej" katedry Notre Dame de Chartres. Tam wiedzie ze swoją „Pa­nią i Królową" długie rozmowy. Zawierza je j swoje pragnienia i tro­ski — i tę drogę mozolną, którą obrał „nie z cnoty, której nie ma, i nie z obowiązku, któregoi nie lubi, ale jak cieśla, zbrojący się w cyr­kiel: z potrzeby wstąpienia w samo sedno nędzy. I prosi ją o łaski:o wyzdrowienie synka,, którego oddaje je j w ręce („są dni, gdy mó­wiąc bez obrazy nie wystarczają zwykli święci i trzeba sięgnąć wy­żej"), i o trudniejszy dar: „wierność, mocniejszą ponad śmierć".

Peguy przeczuwał oddawna wzbierającą burzę. Toteż wielka wojna nie była dlań niespodzianką. Rzecz znamienne: ten socjalista miał zawsze zamiłowanie do żołnierki. Nawet wtedy, gdy potępiał wojnę. Jest w tym coś z fantazji ludu, który zawsze kocha się w paradach. Peguy był do głębi „ludem".

To też i wojnę pojmuje po prostu. Jeśli potępia ją jako taką, nikt mu nie wyperswaduje, że nie trzeba przed najeźdźcą bronić zagrody, „winnicy i pola, kotliny i łąki", Jakżeż by on, Peguy, z dziada pra­dziada wrosły w tę „miłą" iziemię, odmówił swojego udziału w potrze-

no nasuwano mu jak ieś w yjście, ale na to znów Peguy nie chciał się zgodzić). Przy jaciołom mawiał, że na widok osób kom unikujących nie roomże pow strzym ać się od łez. W krótce po jego śmierci żona i synowie przyjęli katolicyzm .

Page 52: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

foie? To> też w sierpniu 1914 roku jeden z pierwszych zaciąga się w szeregi. Idzie z wiarą, że sprawa, której broni, jest słuszna i że po­średnio służy pokojowi. ,.Wyruszamy, żołnierze rzeczpospolitej, na rozbrojenie generalne i ostatnią z wojen", pisze w przeddzień mobi­lizacji. Nie konfrontujmy z faktami tej jego jasnej wiary. To pewne że tacy jak on, idący z przekonania, równoważą poniekąd swoją ofia­rą straszliwość wojny.

„Nie od nas zależy, aby zdarzenie nastąpiło. Ale od nas zależy wy­pełnienie obowiązku11. Peguy wypełnił do końca, co zależało od nie­go. Na froncie wykazuje nieustraszoną odwagę. Pada 5 września 1914 roku pod Villeroy, ugodzony kulą w głowę.

Mówiąc językiem Greków, których tak ukochał, „nie los go doścignął, ale on sam wypełnił swój los": wierny życiu swojemu i swojej śmierci. I trzeba było, by goi zabrakło, by zrozumiano, jaką pustkę zostawił.

** *

Poeta wierny człowiekowi. Człowiek, który dotrzymał wiary poecie. Peguy jest wszystek jeden i nie ma w nim tych szczelin i zapadni, tych zakrętów i wykrętów, które rozszczepiają tylu najlepszych. To też myśl jego jest prosta — może zbyt prosta dla amatorów finezji. Pro­sta i „cielesna". Oswójmy się od razu z tym przekładem dosłownym przymiotnika „chamel“ , który pod jego piórem powraca raz po raz. Peguy nie uznaje „czystych" idei i myśli odcieleśnionych. Z powoła­nia i rasy jest bezwzględnym realistą. Szuka rzeczywistości do upadłe­go' i chwyta się je j oburącz. „Chcemy dotrzeć do szorstkiego, do real­nego dna“ . Nie dziw, że życie jest dlań bezcenną wartością — i pró­bą innych wartości. Do bergsonizmu pojętego jako bunt życia prze ciw ślepej materii, predysponował go własny temperament i cała, wie­lowiekowa, chłopska przeszłość tak mocno związana z ziemią. Nieo system mu szło, ale o żywą myśl, wyłamującą się z pod skostnia­łych form. Pamiętajmy, że do niedawna święcił triumfy pozytywizm, że Nauka przez wielkie N zapowiadała na jutro rozwiązanie wszystkich tajemnic świata, że materializm królował wszechwładnie. Nic tak nie irytowało Karola Peguy, jak pretensje intelektu do ujęcia „w fiszki" zagadek istnienia. Poeta w nim, urzeczony cudem stworzenia, poda wał rękę filozofowi. Wszak na to, by opiewać niewysłowioną jedy ność każdej rzeczy i sięgnąć do serca tego, co jest, trzeba wpierw skończyć z tymi pedantami! Peguy ma przeciw „partii intelektualnej" najistotniejsze urazy. „To, co było dła naszych ojców instynktem, ra­są, myślą, stało się dla nich formułami, co dla nas było organiczne, stało się dla nich l o g i c z n e W tym dążeniu do gotowych; poglądów

Page 53: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

czai się wielkie lenistwo myśli i „zesztywnienie duszy", pragnącej ujść przed „chwalebną niepewnością chwili obecnej1'. Jest to transpozycja V domeny intelektu sławetnego' „esprit bourgeois", który lęka się jak ognia ryzyka i niepokoju.

„W gruncie rzeczy cała ta potrzeba utwierdzenia umysłu jest potrze­bą lenistwa i wyrazem próżniactwa intelektualnego. Oni chcą przede wszystkim spokoju. Oni chcą przede wszystkim siedzieć na fotelu. Ta sama pokusa lenistwa, to samo zmęczenie, ta sama potrzeba zapewnio­nego jutra, która tworzy urzędników pańtwowych, tworzy również in­telektualistów. I jak wszyscy rzucają się na katedry nie dlatego że sic z nich wykłada, ale dlatego, że się nai nich siedzi, podobnie oni chcą przede wszystkim filozofii, systemu myśli, systemu poznania, na któ­rym by się siedziało". (Note conjointe sur M. Descairtes IX , 254). Stąd j generalna pokusa pasożytnictwa. „Ogromne mnóstwo lu­dzi myśli poglądami gotowymi, tak jak ogromne mnóstwo ludzi czu­je uczuciami gotowymi, tak jak ogromne mnóstwo chrześcijan powta­rza machinalnie słowa modlitwy. Podobnie mnóstwo malarzy rysuje liniami gotowymi. Jest tak mało malarzy, patrzących, jak filozofów, myślących" (Note sur M. Bergson IX , 20'— 1).

Prawdziwy filozof myśli „na miarę“ tego, co jest. Nie narzuca rze­czywistości gotowych kategorii, lecz poddaje się pokornie jej prawu Nie przycina natury wedle własnego widzimisię, lecz stara się długim, wysiłkiem zgłębiać je j tajemnice. Pojęcie winno być zwierciadłem by­tu, nie zaś karykaturą. By je posiąść, trzeba mieć oczy otwarte i uszy słyszące; trzeba wyjść z siebie, by .odnaleźć Boga i świat. Zaiste, pra­wo, iż trzeba stracić duszę, by ją odzyskać, sprawdza się i tu. Nikt nie pije z krynicy poznania, kto nie waży się na wielkie ryzyko, kto nie przezwycięży, w sobie i poza sobą, pokusy mechanizmu, pokusy życia ułatwionegoi. Intelekt nasz musi wciąż bronić przed pożądliwością idei bez pokrycia.

Największym fałszerzem rzeczywistości jest historia „naukowa". Peguy przeciwstawia jej żywą tradycję, pamięć, która sięga w sam nurt zdarzeń i daje wizję życia. W książce p. t. „Clio" Peguy roz­prawia się z tak zwaną „wyczerpującą" metodą, która przy pomocy kartek, karteluszików, fiszek, dokumentów usiłuje osaczyć historyczny fakt. Ogrom materiału i tego, co Niemiec zwie „Sitzfleischhafoen" im­ponuje czytelnikowi. „Z chwilą, gdy książka jest gruba, wydaje mi się wyczerpująca! Wszak takie ogromne dzieło, taka ogromna praca nie może nie być wyczerpująca! Budzi we mnie szacunek i strach". Metoda wyczerpująca ma swoje żelazne reguły. Oto tekst, który ma­my wybadać: ..Przede wszystkim nie ruszajmy tego tekstu. Miejmy

Page 54: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

się nawet wielce na baczności, by go nie mieć w zasięgu ręki; i by nań nie zerknąć; zostawmy to na koniec; jeżeli w ogóle dobrniemy do koń­ca; zacznijmy od początku, a raczej, ponieważ mamy być ściśli, zacz­nijmy od początku początku; początek początku, to w bezmiennej, płyn­nej, powszechnej, całkowitej rzeczywistości właśnie ten punkt poznaw­czy, mający jakowyś związek z tekstem, który jest jaknajbardziej oddalo­ny od tekstu; a nawet, gdybyśmy mogli zacząć od punktu, całkiem obcego naszemu tekstowi, nie mającego z nim żadnego związku, i gdybyśmy stąd szli drogą jaik najdłuższą do punktu mającego jakiś związek z tekstem, ale jak najbardziej oddalonego od tekstu, otrzyma­libyśmy uwieńczenie metody naukowej, stworzylibyśmy arcydzieło du­cha współczesnego, bylibyśmy całą gębą naukowcami i uczonymi" (ib. 216). Historyk starożytny posługuje się dokumentem, ale zna jego cenę; sięga dalej, głębiej. Historyk współczesny pracuje między, wo­kół, przeciw, ponad, pod, a nawet bez dokumentów i dalej nie sięga. Broni się przed intuicją, tym darem poety. Kładzie na indeks sztukę, tak jak uczony wyklina metafizykę. Zdrpdza życie.

Nie bierzmy sobie zbyt do serca tych pomstowań: Peguy nie godził nigdy w prawdziwą filozofię, ani w prawdziwą historię, ani w praw­dziwą naukę. Ale piętnował bez pardonu wszelkie zakłamanie. Prze­ciw tyranii liczby bronił jakości. Istnieją dane, nie cierpiące formuł, nie dające się wyczerpać, proste, jak życie: heroizm, świętość. Na te najwyższe żywe wartości nauka podnosi niekiedy świętokradczą rękę. Niech tu jakiś chłystek napisze gruby tom dowodzący, że Joanna d ‘Arc była zwykłą ladacznicą: wraz uwieńczy go laur, wedle słuszne­go odsetku napisanych wierszy! Zwykli głupcy, obdarzeni pewną do­zą cierpliwości, popełniają „naukowe11 dzieła. Poświęcają ducha — literze, rzeczywistość — złudzie. Bibliografią i „fiszkami" wykłamują się przed szczytnym prawem myśli. Albowiem rzetelna myśl pod ilo­ścią widzi jakość; pod geografią — geologię; pod znanem — niezna­ne; pod bogactwem swoich zdobyczy — świat tajemnic. Prawdziwa fi­lozofia nie niweczy twórczego niepokoju. Nie pozwala usiąć na fote­lu. Nie dopuszcza do ..przyzwyczajeń11.

I tu docieramy do punktu niezmiernej doniosłości: do słynnej an­tytezy między mistyką i polityką. Zaznaczmy od razu, że u Peguy termi­ny te nie m ają potocznego znaczenia. Treść ich precyzuje się zwolna, pęcznieje, narasta jak myśl naszego poety; nie spotykamy nigdzie w jego pismach ich definicji. Są płynne i wierne, jak samo życie. M a­ją raczej swoisty koloryt emocjonalny niż logiczny kształt, raczej kontekst o nich świadczy, niż własna identyczność. Baczmy tedy, by nic im nie przydać, tłumacząc.

Page 55: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Gdyby Peguy nie był tak zawziętym wrogiem wszelakiego idealiz­mu, prawdopodobnie zamiast „mistyka" był by powiedział: „ideał" Ale termin ten wydawał mu się zbyt bezkrwisty, „niecielesny", nasu­wający złudzenie, że duch mógłby zibawić się sam, bez doczesności. Mistyka, to owo napięcie duchowe, które tkwi u podłoża każdego ruchu, każdej religii, każdej doktryny. To ładunek w akumulatorze. Bez ła­dunku (bez mistyki) akumulator (doktryna) istnieje wprawdzie, ale tak jak by nie istniała: na życie wpływu nie wywrze. Kryterium tego n a­pięcia jest heroizm.

Mistyka nie potrzebuje wytłumaczenia. Peguy twierdzi, że tłuma­czenie jest początkiem wątpienia. Spójrzmy na Tomasza: jest większym rygorystą, niż Chrystus. Mistyka, to wiara, to usposobienie duszy. Każdy człowiek, każdy naród ma swoją mistykę, czyli swoje „genium” , swoje powołanie. „Stań się czym jesteś“ mówi Peguy za Pindarem (ciekawe, czy odkrył sam to zdanie głębokie, czy tylko powtórzył?); to znaczy: bądź wierny sobie. „Niech każdy będzie tym, czym jest. I jak najgłębiej może. Wtedy będzie można rozmawiać” (Un nouveau the- ologien 174). Czyż był by to patent na anarchię? Myśląc tak, skrzywdzi­libyśmy naszego poetę. Nikt bardziej, niż on nie rozumiał i nie kochał ładu. Ale żywego ładu, który jest jednością wielości. Czemżeż zaś jest jego „mistyka” indywidualna, jeśli nie tajemnicą osoby, jedynej, nie wysłowionej, niepowtarzalnej, nobilitowanej wiekuiście owym imie­niem nowym, „nomen novum“ , o którym mówi Apokalipsa?

Polityka, to rozkład mistyki. To zdrada powołania na rzecz takiej czy innej niewoli. To system degradacji. To Skostnienie, zesikorupie- nie, zesztywnienie, zdrada ducha, zdrada życia. To wielkie niebezpie­czeństwo, wielka pokusa starzejących się doktryn. Apostoł staje się człowiekiem partii, świadek (martyr) staje się adwokatem. „Mistyka republikańska — to umierać za republikę; polityka republikańska to żyć z republiki” (Natrę jeunesse 250).

Inne przykłady? Spotykamy ich do woli w „Argent” (suitę). Afera Dreyfusa, zrodzona z postulatów sprawiedliwości i wolności stała się systemem przymusu, racji stanu, krzywd i wyzysku; socjalizm był systemem sprawiedliwej organizacji pracy: i oto przerodził się w sy­stem sabotażu, anarchii i przeszczepienia w świat robotniczy burżuj- skich nawyków. Republika była mistyką honoru; a oto jest systemem eksploatacji i prywaty.

„Wszystko zaczyna się od mistyki a kończy się na polityce". W' miarę drążenia tej myśli Peguy dochodzi do pojęcia skażenia, któ­re s t a c z a poczynania człowiecze po nieuchronnej pochylni. Dość nie stawiać oporu, iść za prawem ciążenia, dość się „przyzwyczaić” , by

Page 56: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

nastąpiła degradacja. „N a skutek mikczemności i grzechów człowieka mistyka przeradza się w politykę” .

Polityka żyje z mistyki (wszak sama jest martwa) — i nienawidzi je j. Pożera ją — i gwałci. To jest największym świętokradztwem i grze­chem przeciwko duchowi. „Czynić politykę i zwać to polityką ujdzie jeszcze; ale czynić politykę i zwać to mistyką; brać mistykę i czynić z niej politykę, to niewybaczalne przeniewierstwo” (Notre jeunesse, IV 156— 7).

Trzeba więc nieustannie iść przeciw prądowi. Trzeba walczyć z „przyzwyczajeniem” — tą rutyną która przytępia wzrok, znieczula sumienie, zaskorupia duszę. I tego terminu używa Peguy w szerszym i głębszym znaczeniu. W jego pojęciu przyzwyczajenie jest śmiertel­ną chorobą duszy, chorobą myśli i serca, prawem równi pochyłej. „Istnieje coś gorszego jeszcze, niż dusza przewrotna; to dusza przy­zwyczajona” . I w innym miejscu: „Tym, co najbardziej sprzeciwia się zbawieniu, jest nietyle grzech, co1 nawyk” .

Peguy wypomina gorzko katolikom ich przyzwyczajenia asekura cyjne. „Katolicy są naprawdę nieznośni ze swoim bezpieczeństwem mistycznym. Jeśli imyślą, że święci to panowie spokojni i układni, mylą się mocno!” Chcieliby, żeby świętość była wygodna, łatwa i dy­styngowana. Zapominają, że królestwo niebieskie zdobywa się sztur­mem i że posiądą je gwałtownicy. Ba, czują się zażenowani na widok Chrystusa, wypędzającego pękiem sznurów kramarzy z świątyni! Przy noszą Bogu, na dwunastówkę, duszę przyzwyczajoną, nie troszcząc się0 miarę, której Pan od nich żąda.

Ale człowiek „wierny” musi żyć „na baczność” , zawsze czujny, idą­cy przeciw prądowi, nieprzyjaciel łatwych dróg. Kiekiedy w imię naj­głębszej wierności, musi stać się niewierny. „Ten, kto chce być wier­nym prawdzie, musi bezustannie sprzeniewierzać się wszystkim nieu­stannym, kolejnym, niezmordowanym, odradzającym się błędom.1 ten, kto chce być wiernym sprawiedliwości, musi nieustannie sprze­niewierzać się niesprawiedliwościom ustawicznie triumfującym. T a ­kim zdrajcą byliśmy zawsze i będziemy zawsze“ (Notre jeunesse, IV 74 i 80— 83).

Istnieje „polityka religii” , która zwie się „moralnością” lub „impe­ratywem kategorycznym” . Peguy dzieli z Clauderem urazę do Kan­ta, który usankcjonował niejako rozwód między religią i moralnością. Nie dziw więc, że pod jego piórem „moraliści” i „dewoci” — to naj­gorsza kategoria ludzkości: pobielane groby, zakała społeczeństwa, rentierzy cnoty. Nawet Bóg ma obrzydzenie dla tych „polityków ży­cia wewnętrznego” . ,,Ja nie jestem cnotliwy, mówi Bóg” . I tu słowo

Page 57: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

„cnota" ma swoistą treść: jest to cnota, stoików i faryzeuszów, którzy dla formy zewnętrznej poświęcają najgłębszą treść Zakonu". Joanna d Arc nie żądała od ludzi cnót, ale życia chrześcijańskiego. Jest to rzecz nieskończenie różna. Moralność wymyślili jacyś cherlacy. Ale życie chrześcijańskie wymyślił Jezus Chrystus ‘ (Argent, suitę, X IV 135). Przypomina się wspaniała „butada“ Claudel‘a: „Nous aimons bien Jesus Christ, mais rien au monde ne nous fera aimer la morale!".

Śmiertelnym grzechem moralistów jest skostnienie duszy, „przy­zwyczajenie" Tak jak są „gotowe" myśli, istnieją też „gotowe" cnoty, uświęcone przez obyczaj światowy, o nazwach znanych, o wymaganiach umiarkowanych, cnoty „solidne i nieszkodliwe, które oswaja się, jak kanarka, dla ozdoby wnętrza. Ci zawodowcy cnoty izolują się rychło w kastę „porządnych ludzi" Lubią obowiązki pisane dużą literą i o dużym nakładzie, oraz cnoty, „które zdają się nadmiarem obowiąz­ku, ale w istocie dają dyspensę od dokładnego wyliczenia i dokładne­go wypełnienia samego obowiązku, ścisłego obowiązku (Ebauche d‘une etude, sur Alfred de Vigny).

Ta fasada cnoty kryje często zupełną bezpłodność w dobrym i w złym. Ci poczciwcy nie będą nigdy ani zbrodniarzami ani święty­mi, żyją i umrą w miernocie. Tymczasem gromadzą skrzętnie malut­kie, łatwiutkie cnoty, tak jak się ciuła grosz do grosza w kasie oszczędnościowej. Dla małych cnót na duży procent m ają szczególne upodobanie. „Moralność jest własnością, pewnym systemem i dąże­niem do własności. Moralność czyni nas właścicielami naszych bied­nych cnót". Renta, procent, interes. „Do ut des". Wiadomo, że Bóg „oddaje" stokrotnie. Zbawienie duszy zupełnie inaczej ich obchodzi, niż świętych; strzegą je j, jak kasy wertheimowskiej. „Wiadomo do czego dążą: chcą ustrzec duszę przed inwazją Bożą. Chcą ustrzec duszę i złożyć na dobrą lokatę, by mogli spać, pobierając rentę.

T a obłudna moralność jest transpozycją na teren życia wewnętrznego mieszczańskiego ducha: spokój na dziś, zapewnienie jutra, pod koniec gruba renta. Ale ci „poprzedni" ludzie dalecy są od ducha Chrystuso­wego, który przyniósł na ziemię ogień, który zakłócił na wiek wieków „porządek" faryzeuszów, utwierdzając nowy, jedyny ład (Mystere de charite de Jeanne d‘Arc 134), który nad „porządnych" ludzi przedkła­dał celników i grzeszników. „Wszak ludzie porządni nie m ają skazy na swojej zbroi. Ich skóra moralna nigdy nie tknięta tworzy na nich skorupę i pancerz nieprzenikniony. To, co zowie się moralnością, jest po prostu powłoką, która czyni człowieka nieprzemakalnym na laskę... Powłoka ceratowa, której nie zamoczy nic. A teraz niebo może spusz­

Page 58: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

czać! rosę. „Rorate coeli desuper” ! (Note eonjointe sur M. Descartes IX . 104—5).

Inaczej życie chrześcijańskie, którego alfą i omegą jest Chrystus. Cała moralność skupia się tu w jednym przykazaniu, w przykazaniu miłości, której miarą jest bezmiar. Słuchając kazania na górze jakżeś- my daleko od wszelkiej „polityki” ! Święci czyli ci, którzy wypełnia­ją ewangelię, nie wiedzą, co to interes. Po prostu dają siebie, bez gra­nic i bez miary. „Nie trzeba ratować duszy, tak jak ratuje się skarb. Trzeba ratować ją tak, jak traci się skarb. W ydając ją “ . (Mystere de charite de Jeanne d‘Arc V.52-3). Święci nie troszczą się o to, aby racje ioh czynów mogły być erygowane na prawa, powszechnie obowiązują­ce. Nie zajm ują się nieustannie swoimi czynami. Nie są zwolennikami (Kanta. Na cóż zda się cnota, która wewnątrz jest pusta? „Kantyzm ma ręce czyste, ale nie ma rąk“ .

„Polityka religii” jest prostą konsekwencją degradacji świata współczesnego. I tu Peguy używa terminu niepokrywającego się ze zna­czeniem potocznym. ,,Współczesność” jest dlań oznaką choroby wieku, „świat współczesny” — symbolem degradacji. Czy dlatego*, że współczesny? Broń Boże! Peguy nie marzył nigdy o powrocie minio­nych, złotych czasów. Ale dlatego, że będąc współczesnym, jest właśnie takim, jakim jest. Czcicielem złotego cielca, zdrajcą ducha na rzecz materii, bałwochwalcą pieniądza. W książce p. t. „ l‘A rgenf‘ Peguy poddaje surowej rewizji ten symbol prymatu ilości nad jakością.

Pieniądz sam w sobie nie jest złem. Ale złem jest jego nadużycie. „Pieniądz nie hańbi, gdy jest zapłatą i wynagrodzeniem... Gdy jest ubo­go zarobiony” . Ale hańbą dla człowieczeństwa jest jego królestwo sa­mowładne. To już nie odwrócenie, lecz unicestwienie skali wartości: zastąpił je wszystkie liczman wymienny. „Pieniądz panuje na miej­scu Boga” .

Takiego' ^nikczemnienia nie było nigdy dotąd. Nigdy duch nie był tak uciemiężony — i tak sprzedajny. „To nie przypadek jeśli świat współczesny jest z jednej strony światem skąpstwa i przekupstwa, zaś z drugiej światem mechanizmu, intelektualizmu, determinizmu i ma­terializmu. Świątynia Pieniądza jest tajemnym miejscem schadzek wyznawców tych różnych kultów. To też miłość pieniądza jest naj ­istotniejszym grzechem przeciwko duchowi, tym, który wkorżenia czło­wieka w materię i na wieki zasłania mu Boga. Najcięższym grzechem, na który nie masz odpuszczenia, jest skąpstwo. Bliźniemu skąpimy grosza. Bogu skąpimy duszy, zamykamy się w swojej żałosnej samowy­starczalności, odgradzamy się sami od miłości, sami na siebie feruje­my wyrok potępienia. Kto służy temu panu. nie będzie służył Bogu

Page 59: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

i nie będzie służył społeczności. Co więcej o ironio! skąpiec jest bez­wiednie największym marnotrawcą. Skąpiec jest rozrzutny. Jest nawet jedynym rozrzutnikiem, prawdziwym rozrzutnikiem. Jest marnotraw­cą i rozrzutnikiem własnej duszy, którą sprzedał za nic, za pieniądze11 (Note conjointe sur M. Descartes IX.283-4).

Ale największą hańbą jest paktowanie chrześcijan z mamoną, kup­czenie świętościami, symonia. Nic to, jeśli włodarze doczesności ubie­ga ją się o zyski doczesne. ,,Ale jeśli osoby duchowe, oficjalnie ponad- doczesne, pożądają doczesnych dóbr, mamy uczucie przeniewierstwa, uważamy bo> za ooś w rodzaju symonii11. Peguy nie ma dość słów obu­rzenia dla tych majętnych obłudników, którzy szermują wzniosłymi teoriami, zaciskając kaletę, którzy podają się za wzorowych chrześci­jan, choć na każdym kroku zdradzają ewangelię. „Ci bogaci nabożni- sie nie m ają pojęcia o chrześcijaństwie: tedy je wyznają".

Nie tylko w imię społecznego dobra Peguy walczy z „pieniądzem11; proces, który mu wytacza, jest także pro domo sua, czyni zadość najo- sobistszej urazie. Przyrównywano Karola Peguy do św. Franciszka z Asyżu. „Biedny grzesznik'1 pierwszy by się obruszył na taką przesa­dę — ale to pewna, że mimo całej różnicy planów, między nim i Po- verellem (którego prawie nie znał) istniało pewne powinowactwo du­chowe: wspólna miłość do Pani Biedy. Peguy do śmierci dochował jei wiairy — nie z przypadku, lecz z intencji. Chciał być ubogim, gdyż ubóstwo, to ryzyko, to wysiłek, to cudowna odtrutka na wszystkie ..przy­zwyczajenia", to braterstwo^ bronii z tymi. którzy są w potrzebie, to szkoła heroizmu. Ale był czas, gdy ubóstwo miało właściwe sobie, przy­stojne miejsce w hierarchii społecznej, gdy było w poszanowaniu. „Nigdy dotąd zaślubiny między człowiekiem i ubóstwem nie zostały zerwane. Ubóstwo było* święte. Ten, kto starał się zeń wyjść ku gó­rze, nie był narażony na strącenie w dół... Ale nam ubóstwo nawet sta­ło się niewierne. Nawet małżeństwo z ubóstwem jest dla nas małżeń­stwem nieprawym11 (FArgent 111.421— 2).

Przyczyną tego znieprawienia jest „świat współczesny11, który do­stojeństwo ubóstwa zastąpił hańbą nędzy. Niegdyś można było bezkar­nie być ubogim. Dziś nie sposób utrzymać się w równowadze, na ubo­giego czatuje wciąż widmo nędzarza. A jednak między jednym i dru­gim różnica jest istotna. Ubogi jest w trudnych warunkach, ale żyje. może być człowiekiem. Nędzarz zatracił prawo do własnego człowie­czeństwa — nie żyje.

We wstępie do książki Lavergne‘a „Jean Coste11 Peguy rozprawia się z tym zagadnieniem nadewszystko aktualnym; dwadzieścia stro­nic — ale tak wstrząsających, tak pełnych patoisu, tak nabrzmiałych

Page 60: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

łzami i krwią, że czytamy je ze ściśniętym gardłem. Z tym, o cizym pi­sze, Peguy nie zapoznał się przez transparent papieru, ale twarzą w (twarz. Nie rzemiosło pisarskie dyktuje mu te słowa rozpalone do białości, ale apostolski żar. Nigdzie nie czujemy tak jak! tu, że dla tego urodzonego reformatora (w znaczeniu tego słowa najistotniej­szym) pióro jest czynem, odpowiedzialnością, niekiedy: biczem.

Symbolem degradacji jest kult pieniądza. Wynikiem tej degradacji jest nędza. Nędza to nie ubóstwo, to coś o wiele cięższego. Dzieli je granica ekonomiczna nieprzebyta. Ubóstwo może się utrzymać na po­wierzchni życia. Nędzarz idzie na dno. Jest to różnica jakościowa, róż­nica istotna.

„Nędzarz znajduje w swojej nędzy źródło bezwzględnej rozpaczy; nędzarz) nie widzi świata tak, jak widzi go socjolog; nędza nie jest częścią jegoi życia, częścią jego trosk, które rozpatrywałby kolejno, bez uszczerbku dla reszty; nędza jest całym jego życiem; to niewola bez żadnego wyjścia; to nie tylko znany korowód braków, chorób, brzydo­ty, rozpaczy, niewdzięczności i śmierci; to śmierć za życia; to wie­kuista męka Antygony", Degradacja materialna pociąga nieuchron­nie degradację moralną. „Nędza nie tylko unieszczęśliwia nędzarzy, co już jest groźne; nędza czyni ich złymi, szpetnymi, słabymi, co jest nie mniej groźne; burżuj może sobie wyobrazić logicznie i w do­brej wierze, że nędza jest środkiem kulturalnym, ćwiczeniem w cno­cie; my, socjaliści, wiemy, że nędza jest przeszkodą nieprzebytą dla wszelkiego postępu moralnego i umysłowego, gdyż jest narzędiziem nie­woli bez wyjścia. Dlatego właśnie jesteśmy socjalistami..."

Pisząc swojego „Jean Goste“ , Peguy nie odnalazł się jeszcze jako ka­tolik. Wystarczy jednak przetłumaczyć jego „socjalistów" na „chrześcijan", by ten przejmujący tekst zdradził nam swój rodowód. Podyktowała go Caritas, która zawsze, świadomie lub bezwiednie, wy­wodzi się z nurtu ewangelii. Pytanie, które ścigało młodego Peguy: „Kogo ratować? Jak ?“ — pytanie to nie mogło pozostać bez odpowie­dzi. W izja świata tego poety nie dopuszcza pozycji „widzowskiej". Gdy panoszy się nędza — duszy i ciała — nie sposób być czystym klerkiem. Trzeba ratować, jeśli się nie chce być wspólnikiem general­nej zdrady. I tu Peguy —i ten teolog z Bożej łaski, dworują­cy sobie przy byle okazji ze scholastycznych ksiąg — wstępuje w ślad najzacniejszych doktorów, którzy od początku chrześcijaństwa pod­kreślali z wielką siłą jedność duszy i ciała, nobilitowanego* przez Wcie­lenie — oraz obowiązki „cielesne" wypływające stąd. Ten nieuk, któ­ry pomstował na św. Tomasza z Akwinu, nie znając go (jako' że na nim

Page 61: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wywierał swoje porachunki osobiste ze „schodastami” ), wielce byłby się zadziwił, odnajdując u Doktora Anielskiego sedno swojej myśli.

Wiedziony instynktem Peguy odnalazł, pod skorupą „polityki” , wiecznie młody, żywy nurt. Dotarł do serca chrześcijaństwa. Któremu nic, co ludzkie, nie może być obojętne, jako że nie jest obojętne Bo­gu, który człowiekiem się stał. Podejmując proces Bendy, wypadałoby rzec, że Bóg jest pierwszym „klerkiem” , który „zdradził” , zstępując w łudzą nędzę, dzieląc dolę najbiedniejszych. Peguy jest w dobrym towarzystwie!

Mówi się tyle o „naśladowaniu” Jezusa Chrystusa. Ale nie pamięta się dość,

Że przed tym niedoskonałym, tym na wieki niedoskonałym naśladowaniem Jezu sa ChrystusaO którym praw ią wciążByło to wielce doskonałe naśladow anie człowieka przez Jezu sa Chrystusa T o nieubłagane naśladow anie, przez Jezu sa Chrystusa N ędzy śm iertelnej i doli człowieczej

(L e mystere des saints innocents 28)

Nie jest wjęc nikczemny ten, który Takiego znalazł naśladowcę. I nie jest nikczemne ciało, które Go oblekło. Ciało nierozerwalnie ze­spolone z duszą.

Albowiem Bóg nie stworzył tylko duszy i ciała,Duszy nieśm iertelnej i ciała śm iertelnego, które wszakże zm artwychwstanie,A le stworzył nadto, trzecim stworzeniem stworzył Ten związek tajem ny, ten związek stworzony,T o zjednoczenie, to zespolenie ciała i duszy,D ucha i m aterii,K ieśm iertelnego i śm iertelnego, które, zaiste, zmartwychwstanie.I dusza związana je st z błotem i popiołem...A przecież spętana tak, musi dokonać swego zbawienia J a k dobry koń roboczy, ciągnący pług,N ie tylko musi w łasną siłą i w igorem naprzód iść,N aprzód się wlec i naprzód nieść na czworgu nógLecz tą sam ą silą i wigorem musi wlec i nieść i ciągnąć bezwładny pług.Bez niego bezwładny, lecz pracow ity z nim, roboczy z nim, dz ia ła jący z nim.(Lecz orze pod jednym warunkiem: że ciągnie się go)...Podobnie dusza, ten zwierz roboczy, od ziem skiej roboty,Od cielesnej roboty.N ie tylko dusza musi naprzód dążyć i naprzód iść na czworgu cnót,Lecz trzeba nadto by ciągnęła i wlokłaT o ciało zapatrzone w ziemię, które orze w ślad za nią ziemską glebę,T o ciało nieczułe, bez n ie j nieżywe,Nieczułe bez n ie j, pracow ite z nią,Które przez nią ożywione może orać tę ziemię,Potrafi j ą zaorać.

Page 62: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

K ie dość by tylko d la siebie zdobyła zbawienie, d la siebie tylko, d la siebie jedn ej, A le trzeba nadto, by zbaw iła się d la niego,I trzeba by jem u w yjednała zbawienie, które zmartwychwstanie.Ich wspólne zbawienie, społem ich podw ójne zbawienie, aby po Sądzie

Ostatecznym,Z araz potem,O boje razem uczestniczyli we w spólnej szczęśliwości wiecznej,O na nieśm iertelna i ono śm iertelne i umarłe, lecz zmartwychpowstałe 1 tylko przemienione na ciało chwalebne...Ja k dw oje rąk złożonych na modlitwie1 jed n a nie gorsza je st od drugiejPodobnie ciało i dusza są ja k dw oje złożonych rąk;Jed n o i drugie razem w stąp ią w żywot wieczny1 będą dw ojgiem rąk złożonych społem, ku czemuś nieskończenie większemu, nit

modlitwaLub oboje razem opadną ja k dw oje skutych rąk K a wieczną niewolę...K ie m am y wyboru. Trzeba być dw ojgiem rąk złożonych lub dwojgiem

pięści skutych,Albow iem sam Bóg złączył nieśmiertelne ze śmiertelnym I z umarłym, które zmartwychwstanie.

(Porche du mystere de la deuxieme vertu, 92—5 ) ;

Cała ziemia jest warsztatem tej twardej orki. Jest to1 w najdosłow­niej szym tego słowa znaczeniu uprawa ziemi; kultura. Jako prawy hu­manista Peguy' nie szuka w samym człowieku źródła i podniety do tej pracy zdobywczej. Kto inny nałożył nań to prawo — nakaz pochodzi z góry:

T ak więc Bóg, chcąc przeorać tę ziemię cielesną,T ę tłustą ziemię, która lgnie do ciała i do serca człowieczego,T ę ciężką ziemię,T ę ziemską ziemię,I ziemistą,T ak więc Pan Bóg zaprzągł ciało do duszy.

(ib. 95).

Aniołowie nie znają tej słabości — i tego przywileju. Dla Peguy — i tu również myśl jego spotyka się z myślą niejednego mistyka —o wiele większy jest przywilej. Wszak tę glinę mizerną, która z ziemią nas wiąże, przyoblekł Bóg.

Oto, dziecko, czego aniołow ie nie znają,Chcę powiedzieć, że tego nie zaznali,Co znaczy mieć to ciało ; mieć to zespolenie z ciałem ; b y ć tern ciałem,M ieć to zespolenie z ziemią, z tą ziem ią, być tą ziemią, tą gliną i tym prochem,

popiołem i błotem ziemi,C i a ł e m s a m e g o J e z u s a

(ib. 96) (podkreślenia Ch. Peguy)

Page 63: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Aniołowie nie znają ciała i grzechów cielesnych. Ale nie znają rów nież odpuszczeń cielesnych. O felix culpa, szczęśliwa wino, która takie­go wyjednałaś nam Odkupiciela! Przez tajemnicę Wcielenia wszelka ułomność ludzka znajduje niewysłowione zadośćuczynienie:

Grzechy ciała i serca ziemskiego(Odkupione przez to C iało i przez to Serce)Grzechy ciała i krwi(Odkupione przez to C iało i przez tę Krew)

Wielki był upadek: ale większe jeszcze wywyższenie. Wszystek grzech świata „odrazu i społem11

Z ostał odkupiony przez ukrzyżowanie c iała człowieczego,Gdy z cierni u korony cierniow ej spływ ały na czoło i na oblicze krople człowieczej

krwt,Gdy z czterech gwoździ u rąk i u stóp spływ ała n a z i e m i ą i n a drzewo krzyża

człowiecza krew,Gdy włócznia rzymska, p rzeb ija jąc bok człowieczy, przelała człowieczą krew.

(ib. 99).

W pismach Peguy spotykamy na każdym kroku' to zachwycenie ta­jemnicą Chrześcijaństwa — tajemnicą Wcielenia. Oto odnalazł wresz­cie punkt, w którym spotykają się jego dwie tęsknoty, jego. dwie mi­łości: miłość ku ludziom tak bardzo „przyziemnym” i uginającym się pod brzemieniem nędzy •— i tęsknotę do czystości pierwotnej, miłość ziemi takiej twardej i dlatego takiej drogiej — i miłość ducha. Czło­wiek może pozostać człowiekiem: łaska dosięga i przeobraża całą jego istotę, gdyż zaślubił ją Chrystus, we własnej, Boskiej osobie. Cały człowiek dostępny jest Chwale. Albowiem Wcielenie jest doskonałym pojednaniem tego, co cielesne, z tym co duchowe.

Czemżeż są bogowie pogańscy wobec chrześcijańskiego' Boga? Nie dziw, że starożytni żywili dla nich tajoną pogardą. Ci niecierpiętliwi liie mieli udziału w doli człowieczej. Prometeusz skowany mógł zawsze Zeusowi rzucić w twarz niepodzielność swojej męki. Wszak „bogowie nie umierali, nie znali pięknych przygód herosów ludzkich, nie wiedzieli, czym jest konsekracja nędzy” (Clio V III.264). Ale Chry­stus wie, czym jest ludzka dola, czym ludzkie cierpienie. Zaznał wszystkich i uświęcił wszystkie. W nim straszliwy problem nędzy znajduje klucz i rozwiązanie. Boleść człowiecza może być zawsze sio­strą boleści Chrystusowej i wtedy ma wartość bezcenną, wartość zbawczą. Ale cierpienie, które wyłamuje się z tej współpracy, jest cierpieniem jałowym, cierpieniem zmarnowanym. Nad nim to biada zawodzeniem długim i żałosnym mała Joanna d‘Arc.

Nie znaczy to jednak, by chrześcijanie mieli dyspensę od walki z nędzą, od walki z cierpieniem, od walki ze złem. Zgoła przeciwnie'

Page 64: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Dostojeństwo ciała ludzkiego i wszelkiej „cielesności” nakłada na nich wielkie obowiązki — i na odwrót: wyłamanie się spod tych obowiąz­ków jest zdradą chrześcijaństwa. Tę zdradę Peguy zarzuca w gorzkich sławach swoich współczesnym. „Wielka to tajemnica, że nie dość być katolikiem, lecz trzeba także, lecz trzeba nadto mozolić się przez całe życie docześnie, w doczesności... Jest to tajemnica cielesności i doczes­ności, i wczepienia ducha w ciało, i wczepienia wieczności w do­czesność i mówiąc jednym słowem jest to tajemnica wcielenia (1‘Argent, suitę X IV 3, 177). Znają tę tajemnicę święci — nie zn a jące j bigoci, dewoci, „)kleryka.li“ , którzy ratują duszę kosztem ciała — swojego i bratniego. „Ponieważ nie m ają siły' (i łaski), aby być z natury, zda­je się im, że są z łaski. Ponieważ nie m ają odwagi, by podjąć doczes­ność, zdaje się im, że wstąpili w posiadanie wieczności. Ponieważ nie kochają ludzi, zdaje się im, że kochają Boga” (Note conjoiinte sur M. Descartes IX , 1812).

Święci nie są ponad doczesnością ani przeciw doczesności, ale z nią i w niej. „świętość jest doczesna. Poddana czasowi i porom roku. Poddana różnym wiekom życia. Trzeba, alby świętość odrywała się od ziemi, mozolnie, boleśnie, święcie” (Note conjointe sur M. Descartes 204 i Notre jeunesse V 348). Przed chrześcijaństwem największymi wśród ludzie byli herosi. Świętość nie powstała z pogardy heroizmu. Święty to bohater i ponadto święty” . I dlatego niczym nie gardzi, niczego nie lekceważy, wszystko i wszystkich ogarnia współczującą miłością. Święty Ludwik nie ciska gromów na Sieur Joinville‘a który mu wyznaje w prostocie ducha, że walałby popełnić grzech śmiertelny, niż dostać trądu. Święty Ludwik nie oburza się, bo wie, w jakiej cenie jest ludz­kie ciało, i jak strasznym złem jest trąd; ponieważ jednak jeszcze le­piej, głębiej, boleśniej wie, jakim złem jest grzech, będący śmiercią duszy, tedy upomina łagodnie wiernego sługę i prosi go nader pokor­nie, aby dobro duszy przedkładał nad dobro ciała „dla miłości Bożej i m ojej” . Faryzeusz gorszy się tym, kto woli grzech od trądu. Ale świę­ty się nie gorszy, on zna aż nadto dobrze naturę ludzką i słabość ludzką, i „jest tylko głęboko strapiony” :

„ Faryzeusze podnoszą gw ałt i gorszą się, ci cnotliwi,„ A le j a nie jestem cnotliwy,„M ów i Bóg,„N ie podnoszę gw ałtu i nie gorszę się.

S to ję po stronie świętych, nie zaś faryzeuszów I patrzcie, ja k łagodnie mówię do grzeszników I jak łagodnie strofu ję grzeszników Serca grzeszników nie zdobywa się przez włam anie!

Page 65: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

J a jestem ojcem , mówi Bóg i znam się na doli człowieczejT o j a j ą stworzyłem.K ie żądam od nich za wiele. Proszę tylko, by mi d a li swe serce.Gdy mam ich serce, uważam, że je st bardzo dobrze. J a nie jestem trudny,Mówi Bóg,I mówię do Jo in v ille ‘a tak, ja k święty Ludw ik

(M ystere des saints innocents, 80—.9.9 passim ).

W tajemnicy „świętych obcowania” święty i grzesznik podają sobie ręce. Nie sposób widzieć grzeszników bez świętych. „Nikt nie zbawia się sam" i potrzeba tej pomocy, tej współpracy, tego wspierania się wzajemnego. „Grzesznik podaje rękę świętemu, daje rękę świętemu, jakoże święty daje rękę grzesznikowi. I wszyscy razem, jeden za dru­gim, jeden przez drugiego, wstępują ku Jezusowi, tworzą łańcuch wstępujący ku Jezusowi, łańcuch z palców nierozdzielnie splecionych". Za każdym świętym idzie ogromny korowód grzeszników, jak na pro- cesji:

Święci kroczą na czele. A za nimi wielki korowód świętych.Oto ja k zbudowane je st m oje chrześcijaństwo.T ak u staw ia ją się wielkie procesje.Kilku pasterzy kroczy przodem. I wielka trzoda idzie w ślad za nimi.Oto, jak w ygląda pochód mego chrześcijaństw a".

(M ystere des saints innocents 74).

We wszystkich dziełach Karola Peguy, a zwłaszcza w ostatnich, po­wtarza się motyw „komunii": świętych obcowania, solidarności w do­brym i w złym — w dobrym ku uświęceniu („nikt nie zbawia się sam") w złym ku zadośćuczynieniu — jedności. Chrześcijaństwo jest ciągle. Wszystkie jego „części składowe" są mocno zespolone. Grzesz­ników skuwa łańcuchem dziedzictwo winy. Ale święci i grzesznicy o- wiele mocniej jeszcze są związani ze sobą i z Chrystusem. Byle się było w Kościele, czy to walczącym, czy cierpiącym, czy triumfującym, jest się w komunii. Kościół jest jeden i komunia jest jedna. (Le myste­re de charite de Jeanne d‘Arc, 103 i nn.). W tajemnicy Kościoła Peguy znalazł ziszczenie najgłębszej swojej tęsknoty — ostateczną odpowiedź na pytanie, które go ścigało poprzez socjalizm i wszystkie drogi życia: „Kogo ratować? Jak?“

Kościół jest komunią i dlatego biada chrześcijaninom, którzy zdra­dzają jego prawo. Nie byłoby nędzy, „gdyby chrześcijaństwo pozosta­ło tym, czym było: komunią, gdyby pozostało tym, czym było: religią serca“ . Nie Renan i moderniści zadali mu cios: gorszy od modernizmu intelektualnego jest „modernizm serca". Nie argumentów logicznych brak, lecz „miłości nie dostaje". Miłości któraby nie była tylko ckłi-

Page 66: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wym sentymentem i pustym słowem, ale czynem, ale ingerencją w do­czesność, której przedmiotem byłaby, nie tylko dusza, ale i ciało, nie­rozdzielnie z nią związane.

„ Ja nie uznaję miłości chrześcijańskiej, która by była ciągłą kapi­tulacją wobec potęg doczesnych. J a nie uznaję miłości chrześcijańskiej, która by była ciągłą kapitulacją wobec książąt i bogaczy, wobec potęgi pieniądza. J a nie uznaję miłości chrześcijańskiej, która by była cią­głym zaniedbywaniem biednego i ciemiężonego. Uznaję tylko jedną miłość chrześcijańską, towarzyszu, która wywodzi się wprost od Jezusa. Jest nią ciągła społeczność, ciągła komunia — i duchowa i doczesna — z ubogim, ze słabym, z prześladowanym" (L‘argent, suitę X IV —9, 68) Zewnętrzna siła nie zdoła przemóc panoszących się nadużyć. Zła nie przezwycięży się złem. Tu trzeba innej rewolucji, w duszy człowieka. Wyobraźmy sobie, jakie skutki na planie ekonomicznym pociągnęłoby za sobą „wzięcie na serio" Ojcze nasz, a zwłaszcza prośby „dimitte no- bis debitu nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris“ (Peguy cytuje po łaainie, gdzie sens pierwotny odpuszczenia win-zadłużcń jest bardziej widoczny). Aby przemienić świat, człowiek wpierw musi prze­mienić się, sam. „Rewolucja będzie moralna, albo je j nie będzie“ .

*

* *Nie odrazu Peguy doiszedł do tych jasnych rozwiązań. W ramach

artykułu nie sposób podać, etap po etapie, długiej drogi' (z tunelami), którą szedł niezmordowanie przez całe życie, której świadectwem, na­de wszystko wstrząsającym, jest całe jego dzieło. Droga ta wiodła, wzdłuż otchłani rozpaczy, poprzez ciemnie zwątpienia, w jasność na­dziei, której laudy Peguy śpiewa w przepięknym „Porche du mystere de la deuxieme vertu“ . W iara przyszła mu łatwo. „Dowody Boże" są tak oczywiste! Cały świat mu świadczy: coeli enarrant gloriam Dei...“ „N a to, aby mnie nie widzieć, mówi Bóg, trzeba by być ślepym!" Zda­niem Peguy niewierzący to są ludzie nienormalni, „zwyrodniali in­telektualiści". I miłość nie jest trudna. „Te biedne stworzenia są tak nieszczęśliwe, że musiały by mieć serce z kamienia, aby nie kochać się nawzajem. Jakżeż nie odjęliby sobie chleba od ust, powszedniego chle- ba, aby dać go biednym dzieciom?" (Pćguy sądzi świat według siebie).

Lecz najtrudniejszą jest nadzieja. Widzieć zło wokół siebie i jednak ufać, mieć pokusę rozpaczy i jednak zdawać się na Boga — to wielka i największa łaskd* wielki i największy cud. „Łatwa jest wiara i nie wierzyć byłoby niemożliwe. Łatwa jest miłość i nie kochać byłoby niemożliwe. Ale nadzieja to trudna rzecz i łatwe jest zbocze zwątpienia".

Page 67: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

I tu Bóg czyni pierwsze kroki; wszak pierwszy nadzieję w nas miał. „Bóg złożył swoją nadzieję, swoją ubogą nadzieję w każdym z nas., w najmizerniejszym z grzeszników; czyż może być, byśmy i my, grzesznicy, nie złożyli w Nim swojej nadziei?11 Przypowieść o synu marnotrawnym, o Dobrym pasterzu, Oi zgubionej drachmie świadczyo nadziei Ojca: jakoż syn odpłaciłby Mu rozpaczą?

Sławiąc nadzieję Peguy opowiada nam własny triumf: przez całe życie piął się po zboczu rozpaczy. Zło świata, grzech, piekło (i to na ziemi, jak zwał nędzę, i -tamto, wieczne) napełniały go przerażeniem. Aż przeorał się do „młodej nadziei11, która koi człowieka, tego „potwo­ra niepokoju". Znalazłszy ją, musiał dzielić się z nami. Ostatnie jego dzieła są jak źródła pełne wielkiegoi uciszenia. Bije z nich radość nie z tego świata, rozdzierająca wizja raju, przejrzyste zachwycenie. To już nie tylko spowiedź generalna, to testament poety.

Page 68: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Mam ci za co dziękować, Filis, żeś obłudna!Odetchnąłem w swobodzie, spoczywam po wojnie.

Bogów litość nade mną, przyznać mogę, cudna,Gdy, będąc nieszczęśliwym, już żyję spokojnie.

Umysł mój uwolniony od pęt, którem dźwigał.Żem wolny, więc snu o tym nie będę się wzdrygal.

. 2 .

Upały moje zgasły, miłość nie ukrywa Mej zemsty, skoro imie twe wspomnieć się zdarzy.

Spokojny jestem, kiedy tych ogniów ubywa.Twarz moja niezmieniona zbliska twojej twarzy;

Widzenie ciebie serca mego nie poruszy: Uspokojenie miłe, ach! jak słodkie duszy!

3.

Zasypiam: myśl o tobie żadna, a śpiącemuW śnie znikasz; oddalam się od ciebie, bo celem

Kie jesteś pierwszej myśli już obudzonemu;Uchodzę i ja wzajem, ucieczki fortelem..

Kie pragnę widzenia cię, i bez niewidzenia Anim kontent, ani mnie suszą umartwienia.

4.

Gdy o twych wdziękach mówię, mocy ich nie czuję;Wspomnione krzywdy nic mię nie tkną, nie przenażą;

Zbliżenie twe zmieszania mego nie sprawuje;Wiedząc, że jest obłudne, mam nad sobą strażą.

Kawet z moim rywalem o tobie rozmawiam,Żeś piękna. Zaczem więzów już się nie obawiam,

*) Z rękopiśmiennego „Z ebrania wierszów" Drużbackiej w Bibliotece Ordynacji Krasińskich. Podał do druku W . Borowy, m odernizując ortografię i interpunkcjęi w prow adzając jed n ą em endację w tekście rękopisu (w strofie 8 w. 2: „Rozum iałem " zam iast „R ozum iejąc").

Page 69: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

5.

Czy pełnym wzgardy okiem patrzysz na mnie, czyli Mową łagodną mówisz ze mną, w równej mierze

Jest to u mnie. Ust twoich wdzięk niechaj się sili,Władzy nad mymi zmysły w zysku nie odbierze.

Oczy twoje do serca mego trakt zgubiły;Zapomniałem, że wzrok twój był mi kiedyś miły.

6.

Smutku, ni wesołości mej jesteś przyczyną.Lasy, łąki, krzewiny, pagórki zielone

Są mi, miłe bez ciebie, zabawą jedyną;Przy tobie, w smutnych miejscach, momenta znudzone.

Więc miarkuj, że przytomność twoję w równość dzielę Lub nie jesteś: ani się smucę, ni weselę.

7.

Uznaj rzetelność moję, że się dotąd zdajesz Piękną w mych oczach. Dla mnie nie jesteś pięknością

Bez zrównania z innemi. Kiedy zbliska stajesz,Widzę w twej twarzy wdzięcznej obraz nie szczerości.

Niech cię prawda nie gniewa, bo niektóre wady,Klórem brał za wdzięk miły, pełne były zdrady.

8 .

Kiedym rwał moje więzy, wstyd mię wyznać na się, Rozumiałem, że serce już we mnie zniszczało,

Że umieram, w teskłiwym życia mego czasie.Ale cóż dla wolności, choć się ucierpiało!

Swobodę więcej ważę nad przeszłe cierpienia.Byłe być panem wolnym swego przeznaczenia!

9.

Ptaszyna, uwięziona na zdradliwym lepie,Odstrada piórek swoich, po nich się nie wraca;

Ile sił ma, wplątana, skrzydełkami trzepie,Z bólem swobody szuka, a niewolą skraaa;

A z tego doświadczenia od sidła unika,Kie chce na potem nosić imie niewolnika.

Page 70: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

10.

Podobno tak rozumiesz, Filis, że cię jeszczeKocham: przez wspominania, żeś nie jest kochana.

Między nieszczęśliwymi gdy się i ja mieszczę, Wspominam raz, z którego rana mi zadana.

Skłonność to naturalna: żale swoje głosić Cierpiącemu, co szczęścia nie może przeprosić.

11.

Wojownik niebezpieczeństw sxvych stan opowiada,A z ukontentowaniem rany pokazuje.

Niewolnik miejsca mija, gdzie go czeka zdrada,Chlubi się kajdanami, ale tryumfuje,

Że ich pozbył, wolnym jest od pęta ciężaru: Szcmować będzie umiał uwolnienia daru.

12.

Dla mojej tylko ulgi przeszły czas wspominam.Nie dbam, jeśli mi wierzysz, lub wiary nie dajesz .

To mnie nic nie dotyka, ni się dopominam Wspominania o sobie, ale (czy przyznajesz?)

Swej spokojności, o mnie twego niewspomnienia. Uwolni cię z ciężaru chytrego sumienia!

13.

Porzucam serce płoche, ty tracisz stateczne.Nie wiem, które z nas większą ma na stracie szkodę.

To wiem, że Filis nigdy nie znajdzie wspołeczne Serc złączeniet wzajemną miłości nagrodę,

Nie znajdzie tak wiernego, jakom ja, amanta,A mnie marołomnego snadno znaleźć franta.

Page 71: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

NORWID

SZCZĘŚLIW Y

Do uczty gdy z gwarem siadano za stół,Mnie jednemu zbrakło siedzenia —Tłomaczy to zwyczaj, bym za złe nie wziął, Mówiąc: iż t a k i t r a f o ż e n i a...

Więc toast podniosłem — łecz stało się znów, Iż wiano mi ostatek -wina —Tłomaczy to zwyczaj, jak fąwor u wdów,Lub, że można mieć przeto syna!

Płynąłem za morze, skąd puszcza ktoś wieść, Że się rozbił okręt i w podróży —Tłomaczą to różnie, łecz jedna jest treść,Która długi i cny — żywot wróży.

Sens tego, iż arcy przewrotnym jest świat,Bo, gdy nie ma miejsca, to cię ż e n i ą...A kiedy pogrzebią, dodają s t o l a t !A gdy zapominają — to c e n i ą !

Page 72: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

TESTA M EN T MARKA BOTZARISA według nowo-greckiej ludowej pieśni.

Tam, ku łąkom, trzy ptaki zleciało,Od wieczora jęcząc, a z jutrznią mówiąc:

„Dziatwo! Turecki Skodrasu gubernator Idzie na was z dużemi silami —Ma ze sobą Tszeladima Beja,K iagjafa i renegata Nikotheja...“

1 spełniło się (jak rzekła ptaków wieszczba:)Skodras pismo śle do naczelników:

„Poddawajcie się! wam ja przebaczę,Tyłko związanego żywcem Marka Botzaris Chcę mieć, bym go tak posłał cesarzowiDo Carogrodu!“ ----------

Na wieść tę Markos potarł wąs, i rzecze z cicha Do Bejkos-Lampros kapitana Sułiotów:

„Lampros! — wiarę zbierz — weź celnych palikarów Ruszymy wieczorem w parów Etołski“ .

/ pieszo sam aż ku.górnym dotarł łąkom.Tam, gdy łudzi w falangę zwarł, zawoła:

„Pierś w pierś mierzyć się trudno ze Skodrasem,Raczej ciosem go ubiec bezprzykładnym Zaleca się — bo mała nas garstka!"...

/ dwustu wziąwszy mężów z dwuchset szablami Na obóz wpadł — dwanaście set łuda położył,Rannych w tę okrągłą nie kładąc liczbę...Ałić jeden Latyńczyk (bogdaj nie miał ramienia!)Śmiertelnym ciosem rani Botzarisa w głowę...

„Nadbiegaj Konstanty! bracie mój! krzycz! niech nie[zatrzymują bitwy. .

Dla jednego zgonu, dla zgonu mego, niech dziś, zaniechają[mnie Sulioty...

(Toć cala po mnie z czasem zapłacze Grecja...Wy, prowadźcie walkę — a ty do żony tylko pisz,Do nieszczęśliwej żony mojej w Ankonie,We francuskim kraju — niech się i ona nie kłopocze Niech o niczem nie myśli, prócz o synku...Prócz o synku, i aby się wyuczył bystro czytać!“

Page 73: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

JÓZEF CZECHOWICZ

PIEŚŃ O N IEDO BREJ BURZY

Oj, zaszumiały chmiele, Winogrady, ponuro, ponuro,kiedy sypnęło lazurowym gradem za górą.

Oj i pomknęły nadobne panienki po ługu, po ługu;zsunął się wężyk srebrzysty, maleńki, po pługu.

Oj, malowany panie muzykancie, złd chwila, zła chwila!Już się most z pawiem na młynowym stawie przechyla...

Oj, w siwej burzy opadało kwiecie i liście, i liście;jużci pług w kuźni młotkami bijecie ogniście.

Oj, malowany panie muzykancie, um ykajum ykaj!Śmierć twoja błyszczy na stalowym koncie, jak mika.

Ej, skrzypki, skrzypki z samorodnej lipki zakwilą, zakwilą...Długo się będą zasmucały chmiele tą chwilą...

Kie chciałeś, panie, kudłatym kowalom uwierzyć, uwierzyć — głowa pod mostem, nad nią wody welon już leży...

Page 74: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Organy grają, panieneczki łkają, pług dzwoni, pług dzwoni...Czyi będziesz w raju, czyli na wyraju, w koronie?

E j, malowany muzykancie, pocoś grał t gradem, grał z gradem...Kie lepiej było kochać skrzypki nocą, chodzić srebrnego wężyka śladem...

Page 75: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

STEF A K KAPIERSK1

ROZMOWY W IEJSK IE

I.

OK Twe oczy nieruchome...JA la k , źrenice moje

Łomńą, jak kryształ ścięty, ziemskie niepokoje,By je unieśmiertelnić.

OK A uroda dala?JA Rozpacz nieodwołalna, niedola wspaniała!

Węże triumfujące, splątane z pici obu,Bóstwa nocne, oślepłe, jako w mrokach grobu Złoconych...

OK Zbyt znane ruiny,Muzyczne gruzy grzechów, kolumnady winy, Niezapomniane...

JA Biada! bluszcze dźwigające —Tam oblicza omdlałe, jak błogie miesiące,Za twoją sprawą, o, dwuznaczny, tleją.

OK Pryska woda ze studni, omywa nadzieją Czystych, godnych napoju.

JA Chłodna rozkosz chlusta,Gdy zbliżyć do niej wargi, drwi, jak muszla pusta. Słucha. 1 tak szepcemy.

OK Czy wiele wysłucha?JA Zgasiłeś oczy moje. Teraz pragniesz ucha.

Trupy drzew słyszę zmierzchem i siwe liszaje Mchów opadają, trzeszcząc, na zwęglone kraje,Tctm niedopadniesz!

OK Wielce niepokorny,Czy nie widzisz, jak krąży mój odblask bezsporny,Z zachodu na wschód krew stuleci toczy,1 tym winem upaja przymrużone oczy,Byś mógł usnąć, szczęśliwy?

JA Powieki nakrywaTwarz twoja rdzewiejąca i straszliwie żywa,Ciężki sen...

Page 76: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ON R aj! kwitnące zboże,Wygrzane, jak o brzasku opuszczone loże,Szumi — z niego Endymion przed gwiazdą ucieka.

JA Pozwól, niech jeszcze czuwam. Młoda ziemia zwleka 1 nim z wód się wyłoni, z otchłani Erebu —Nie umiem mówić.

ON To ziełeń pogrzebul niebo broczy zmierzchem żałobą purpury.

]JA Znów cisza, jest przed burzą pod skrzydłem wichuryON Teraz uśnij.

II.

ON Nasłuchuj: liście szemrzące, w gałęziach ptaki.Długie dnie.

]A W białą jasność odchodzę, w majakiGościńców ubielonych, i gdzie jury siana Gubią źdźbła, cisza zboża, jak woda rozlana,Cofa się i przyzywa, strasznie nieruchoma.

ON Wpatrz się pilnie, zaczerpnij oczami oboma,Jakbyś mierzył głębinę, a poznasz uczucie Żalu...

JA Jałowca dym, pianie kogucie...T m bez troski po polnej, bardzo ziemskiej, drodze,Gdzie mnie oczy poniosą, wśród kłosów, przechodzę.To wszystko. I jak wiele.

ON A ta zwykła ścieżka?JA Dokąd mnie wyprowadzi, nie wiem.ON Jeśli mieszka

W gąszczu zbóż, pod wierzbą przydrożną lub klonem Bóstwo ze skrzydłem do snu obłudnie złożonem, Przeciąga się, zagada?

JA Do szeptu się zbliżę,Pochylą się nad głową wypróchniałe krzyże,By chronić.

ON Naiwny wędrowcze!JA Tam pagórki stłoczone, jak ospałe owce,

Znieruchomiałe, nie drgną. To najbardziej dziwi I zachwyca milczeniem...

ON O, nadmiernie żywi,Topiący wzrok w oddali, gdy piołun was muska,

Page 77: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Słowa, wonią nawiane, przeżuwają usta,Wysilone uśmiechem...

JA Szutry w zębach trzeszczą,Gryzę gorzkiemi żwiry, jakbym jąkał wieszczą Piosenkę, tak oporną, dźwigam szorstkie głazy Na języku, omszałe smakuję wyrazy./ tak do snu się walę, na pół przebudzony.

ON Niebo jesienią chłodne, jak napój zielony.

III

ON Tam struga szeleści...JA Usypiam w je j muzyce, nie pomnę boleści.

Wraca młodość.ON U grobli plusk, zielone kółka,

Jak rybi pysk otwarty, i głupia kukułka Nawołuje, jakgdyby...

JA A minęło wczoraj.Daj pomarzyć. Niech krowy powrócą z wieczora, Przeżuwające zwolna, z chrzęstem, w chłodnym lesie Pohukiwanie długo po rosie się niesie,Pastwisko udeptane — jak za Teokryta...

ON Słyszałeś śmiech w gałęziach? Poza wyśmienita, Zaiste, i elegii bierzesz ton najwyższy!

JA Przeminęło południe. Staw jest coraz cichszy.Jakby posąg zanurzył w nim ramiona oba Czółno sunie spłaszczone.

ON W nim jakaś osobaBieleje, czy poznajesz?

JA Drży serce, me widzęPoprzez łzy, które płyną...

ON Za ciebie się wstydzę„Wiązy jasne i lipy, ojczyste topole,Okalają cię gęstwą, a przejrzyste pole Poprzez nagrzane lekko juk wino rabaty Przerzuca gęste cienie — i kraje je w kraty.Bije godzina.

JA Późna...ON Scenerię przemienię,

Podmuch na sine niebo obłoki wyżenie,

Page 78: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

1 pada grom za gromem, jakby ciosał głazy.Wiełka groza! Co widzisz?

JA Barwione obrazy.Pozwól, niech najprzelotniej musnę ciepłe róże,Z ich płatków ukończofiych dolę nam wywróżę,Jako poeci perscy, błogą.

OK (jak echo) I zawiłą!Powiedz, na pustej ziemi, co tobie się śniło,Że, miast palce położyć na struny wszechskargi,W uśmiechu rozchyliły się oszusta wargi?

JA Raj!

IV

OK Pycha ciebie zwodzi.JA Przyszedłem, przedwczesny jak złodziej.

Aby zaznać spokoju.OK Roślinna cierpliwość

Kie dla tych wiarołomnych, których pali chciwość,Im bliżsi śmierci. Bowiem są śmiertelni.

JA Szydzisz, o, bóstwo.OK Kie wiem, czyli ludzkim ustom

Słowa prawdy przystoją. Kaucz się pokory.JA Bym zrywał się o brzasku, kiedy bledną chóry

Gwiazd i z triumfem szeptał słowo: życie,Aż do zmierzchu, gdy wolno łamać dłonie skrycie,Jak oni?

OK Wszystkie elementyWidzisz oczami pełni i jesteś zaklęty W wodę, ogień, powietrzę i glebę. Zieleni,Co wzrośnie nad twe kości, niczyj dech nie zmieni.Jesteś cały. To mniej, niźli sen.

JA Cieniu cienia,Zerwij opaskę z oczu i wyzwól z cierpienia.Kiechaj płyną źrenice nad twoje żywioły,Doskonałe, zamknięte w sobie, jak anioły,Bym mógł ukazać płochym ostateczne zjawy.

OK Każdy z nich gniewny, pyszny, chciwy i ciekawy,Jak ty.

JA Półprzebudzony, słyszę w tym kamieniu struny,Które, gdy dotknę palcem, zabłysną, jak łuny:

Page 79: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Zawieszę je nad miastem i przepalę dachy.Zbudź mnie!

OK Kiebiosa zwinę jak zwęglone blachy,Każę patrzeć bez powiek.

JA O, liro!OK K ie wzywaj.

Ziemia płynie ku morzom, jak ryba szczęśliwa. Mozolą się, nie wiedząc. Kigdy nieocknieni, Dotykają drzew, sierści, obłoków, kamieni,Jak rmęzień, który wodzi palcami po ścianie. Kiekiedy plączą. Pragniesz?

JA Kiech się stanie!OK A jeżeli zapatrzysz się aż tak głęboko,

Że nie wrócisz?JA Powrócę, nieruchome oko!OK (zrywa opaskę z oczu)JA Ach!

OK Chłodem zawiewa.JA Ociekające nimfy — tak dygocą drzewa

I zalatuje lekki zapach sianokosów.OK Czemu śledzisz, śmiertelny, obłoki niebiosom,

Jak ty, przemijające?JA Ulewa nadchodzi,

Po deszczu pierś odetchnie swobodniej i słodziej,Czasu dosyć, by łaknąć.

OK Tak cię zwodzi poraWielozmiennego bóstwa: zapragniesz z wieczora Goryczy ranka — ptaki obłędnie szczebiocą,Żegnające się trwożnie z bezpowrotną nocą.

JA Wkrótce nadchodzi jesień, z nią zamglone żniwa,Gdy rozwiera się warga, jak pęknięta śliwa,By chwalić.

OK Oto czujesz, zwlekający jeszcze,Jak ważą się nad liśćmi niezbudzone deszcze I obojętna chmura przyzywa...

JA Zachwytu!OK Znów wspinasz się, jak chłopak, aby z drzewa szczytu

Runąć z krzykiem —

Page 80: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

JA Wzniesiony!OK — gdy podbiera gniazda,

Fantasmagoryczna rozbłyskuje gwiazda,1 padł —

JA W triumfie!OK Spójrz, nad Endymionem

Pochyła się bogini z obliczem, spłamionem Krwią —

JA Zwodzisz, jak zwykle.OK W zieleni strumienia.

Żywioł wodny dumania spłynione ocienia,Cierpienia przecie nie brak.

OK Wpółdojrzały łeczyBóstwa uśmiech — łagodne rośliny i rzeczy, Zmartwychwstajem wraz z niemi.

OK O, synu człowieczy!JA Rzekłeś.

VI.

OK Szyszki drobne, igłiwie puszyste, modrzewie,Czy opiewałeś dawno?

JA Widzę w każdem drzewieDawne ałeje mroczne, przy końcu altanka —

OK (podpowiadając) Zajazd biały!JA Ktoś powiewa z ganka,

Zajeżdżają z turkotem, jemy ser na trawie —OK Jaka czułość!JA l błądzim. Miesiąc pasma rdzawe

Kładzie, wiązy dygocą, spuszczając ku ziemi Długie sploty gałęzi, liśćmi srebrzonemi Zamiatają przedproże, tam czekają stoły —

OK (przedrzeźniając) Czytałeś Danta?JA Wieczór powraca wesoły,

Już krowy zaganiają, pyłu tuman wisi,Chłodne wino podano, konary, jak mnisi Walterskotowscy patrzą przez szybę ku świecom —

OK Po co?JA Patrzą, jak zmierzchem ćmy w płomienie lecą.OK (podpowiadając) A pochylone płoty?

Page 81: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

JA Szumiące stawidła:Podkraść się na bosaka i zastawić sidła Na raki, szemrze woda, dogasają świeczki,Płyną3 jak we śnie wielkim, piany ciemnej rzeczki, Schwytane odnosimy. W chrusty malinowe, Pokrwawieni ich sokiem, lśniące i pąsowe Wargi znów zanurzamy. Jak smakują dziczki!

ON Idylla!JA Pokłóte kolcami policzki

Omywać zimną wodą, przeskakiwać ploty —‘Tak minął wieczór.

ON I długie dnie słoty.JA Ślęczenie nad książkami. Prawdziwe westchnienia.ON Jak niewiele się zmienia. Schwytałem cię w sieci.JA Bawimy się przed nocą, ]ak strwożone dzieci.

Smutna zabawaON Chciałeś.

VII

JA Jak mocno pachnie zboże.ON Z zielska wymiotę progi i skropię przedproże,

Wschodzi bujna Cerera.JA Zwieźli kopy siana,

Kłosy wątle, zielone.ON Pszenica rumiana,

Złote wieńce zaplotę —JA Bajesz!ON i jasne topole

Wić się będą na stromem i chlopięcem czole,Bialodrzew rozedrgany ku jasnym się skłoni —

JA Ledwo dyszą —ON by dotknąć poświęconej skroni.JA (ulegając)Szumi w młynie.ON Syrynga tajemnie rozbrzmiewa,

Słuchają Orfeusza, on w nich samych śpiewa,Tamten niesie koźlątko, ów owce przywiedzie W zakład —

JA Łżesz!

Page 82: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

OK Faun z piszczałką kusztyka na przedzie.Modlą się do Cyprydy, wzywają Selenę,Włosy srebrne rozpuszcza i naświetla...

JA Scenę!OK Dafnis głośno się żali i gorzką niedolę

Roznosi podmuch z kniei po pastusze pole —JA Pacholę zmyślił!OK Poczem nad mroczne pastrmska

Kozodojów ognisko wróżbiarskie rozbłyska,Widzę twarze schylone —

JA Dosyć, reżyserze!OK To zaskrzypiała furta. Rozchylone dźwierze.

I grom za gromem wali, tak siny, jak ongi,Uciekają w popłochu —

JA G adają posągi.OK Burzia!JA Gdzie twa laska, Prospera, palka dyrygenta?OK Topola wzrasta smukła i wierzba wygięta.

Klęknę, oczarowany: źródło Aretuzy —JA Tutaj zwą je inaczej.OK Już nadchodzą Muzy.JA Twarze ich białe, z tynku, w nieludzkiej rozpaczy.OK Uwierzyłeś? Patrz! Gwiazdy i głazy poruszę,

Poczem wstrzymam, skinieniem. U m er żyłeś?JA Muszę.

VIII

OK Drzewa stoją czarne.JA Znów z twojej fletni sączą się śpieta y pochwalne,

A one czarne grożą, kiedy niebo blednie.Słyszę głosy przestworu i jego prajednię,Jak w dzieciństwie.

OK Wróciłeś.JA Kiechętnie -wróciłem.

Jakbym istniał od dawna, od nowa ożyłem.Żaby skrzeczą.

OK Kumkanie, godne epopei.JA Złowieszcze i posępne, jak echo nadziei.

Echo...OK Ta Kimfa od dawna nie ży je.

Page 83: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

JA A głosy, które wabią, śliskie wargi czyje,Jeśli nie bóstwa?

ON Wschodzi ponad mroczne niwyMiesiąc pokusy. Zmilknij.

JA Usnąłem, szczęśliwy.

TYMONOWI TERLECKIEMU

Page 84: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

H Y M N

Noce bieżą jedna po drugiej, trzymając się za ręce I tylko dnie są przerywane. Tylko dnie przebijają, prują noc I bynajmniej noce nic przerywają dnia.Tylko dzień gwar zadaje nocy,Inaczej by spała.I samotność i milczenie nocy jest tak piękne i wielkie,Że otacza, że okala, że pochłania dnie,Niby dostojne obramowanie dziennych niepokojów.Wszystkie noce społemWiążą się, łączą się jak piękny krąg, jak wdzięczny tan.Noce trzymają się za ręce a chude dnieIdą tylko korowodem i nie trzymają się za ręce.Dzieci wiedzą, moja malutka Nadzieja wie. Wszystkie noce społem Wiążą się, łączą się nad brzegami dni, podają sobie ręce Ponad dniami, tworzą łańcuch i więcej niż łańcuch,Tworzą krąg, idą w tan, trzymają się za ręce Ponad dniem, od rana do wieczora.Z nad brzegu ranka do brzegu nocy kłonią się ku sobie.Noc zstępująca z minionego dnia kłoni się poza siebie,Noc wstępująca Z następnego dnia Kłoni się przed siebie I obie się łączą, podają sobie ręce,Wiążą miłczenie i cień I zbożność swą i samotność dostojną Nad trudnymi brzegami,Nad pracowitymi brzegami dnia.I wszystkie razem, trzymając się tak za ręce.Wzbierając ponad brzegi, z palcami splecionymi,Wszystkie noce razem, jedna w ślad za drugą,Tworzą jedną Noc — lecz dni jeden po drugimNie tworzą razem jednego dnia. Boć są to iylko po msze czasy chude dnie,Nie podające sobie rąk. I tak jak życieZiemskieJest tylko przejściem z jednego na drugi brzeg.

Page 85: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Otworem między pierwszą nocą i wtórą,Przeźroczem —Pomiędzy nocą mroków i nocą światłości —'Tak też w maleńkości każdy dzień jest tylko otworem,Przeźroczem.T o noc jest ciągła, i w niej orzeźwia się byt, to noc stanom długą,

[ciągłą przędzę,Przędzę ciągłą; nieskończoną, w której dnie są jak ażurowe przeźrocza... 7 o noc jest moim wielkim, czarnym murem,W którym dnie otwierają się jak okna Niespokojnego i chwiejnego I może zwodnego migotu.Nie trzeba mówić, że łańcuch czasu Jest łańcuchem nieskończonym,W którym jeden pierścień niże się na drugi, w którym ogniwo bieży za

[ ogniwem,W którym noce i dnie po sobie równo następują w tym samym

[łańcuchuOgniwo białe, ogniwo czarne, noc zazębiająca dzień, dzień zazębiający

[noc.Aliści nie są równe, nie mają w tym łańcuchu jednakiej godności.To noc jest ciągła. T o noc jest przędzą Czasu, zasobem istnienia.I dnie rozwierają się w niej jak złe, wrogie okna i wyłoty.To dzień przerywa i rozwiera się w niej Ubogimi przeźroczamiCierpienia. To dzień jest pęknięciem i dni są jako wyspy na morzu. Jak wyspy przerywane, co przerywają morze,Ale morze jest ciągle i wyspy są w błędzie.Tak więc dni są w błędzie, i one to — przerywane — prują noc,'Lecz próżno się trudzą — wszak same Nurzają się w nocy.Jak morze jest zasobem wód, tak noc jest zasobem istnienia,To jest czas, który ja zastrzegłem sobie. Wszystkie te dni gorączkowe

[próżno się trudzą. Jak na pełnym morzu wśród ciszy nocnej nurzają się w pełnej nocy.To one są rozproszone, to one są rozbite.Dni są jak Sporady i noc jest pełnem morzem,Kędy płynął Paweł święty.1 brzeg zstępujący z nocy w dzień Jest zawsze brzegiem urwistym,

Page 86: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Brzegiem stromym i brzeg wstępujący z dnia ku nocy Jest zawsze brzegiem łagodnym, zstępującym. W pełną noc.0 nocy, najpiękniejsze z moich odkryć, stworzenie moje chwalebne

[spośród innych, Moje najpiękniejsze stworzenie. Stworzenie największej nadziei, Najbardziej sycące Nadziejęt Narzędzie, osnowo, przybytku Nadziei.A także (i właśnie tak) stworzenie największej Miłości.Przecie ty kołyszesz wsze Stworzenie Snem kojącym.Jak kładzie się dzieciątko w łóżeczku,Jak matka je kładzie, jak matka je otula,1 całuje (Nie boi się go przebudzić,Tak dobrze śpi).Jak matka je otula i śmieje się i całuje czółko,W przełocie.1 ono także śmieje się, odpowiada je j, śmiejąc się przez sen.Tak to, o nocy, matko czarnooka, miatko wszechrzeczy,Nie tyłko dzieci (to taka łatwa rzecz),Ale matko dorosłych mężów i kobiet, co jest tak trudną rzeczą —Ty, o nocy, kładziesz i otułasz wsze Stworzenie W łożu kilkugodzinnym.Tym obrazem ubogim i obietnicy przed nastaniem łoża wiekuistego.O wypełnienie uprzedzające! Obietnico z góry dotrzymana! — Czekając na łoże wiekuiste,Kędy ja , Ojciec, ułożę moje stworzenie.0 nocy, tyś jest nocą. I te wszystkie dni społem Nie są nigdy dniem, są tylko dniami.Rozsianymi. T& dni to jeno migotyWątpliwe, ty zaś, Nocy, jesteś moją wielką światłością mroczną. Weselę się weselem, iż stworzyłem noc. Dni są jak wyspy i wysepki Co rozrywają i prują morze,A jednak muszą spoczywać w morzu głębokim.Nic na to nie poradzą!Tak i wy, moje dnie, jesteście, chcąc nie chcąc, zmuszone.1 trzeba, byście spoczywały w głębokiej nocy.Ty zaś, o nocy, jesteś morzem głębokim,Kędy płynął Paweł Święty, nie zaś małym jeziorem tyberiadzkim.Te wszystkie dni są jak członkiRozczłonkowane. To dni wyłaniają się z głębi, łecz otaczta je zewsząd

[ogrom wód.

Page 87: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Pełna noc. Nocy, moje najpiękniejsze odkrycie, łagodzisz, uśmierzasz,[ uciszasz

Członki obolałe,Członki zwichnięte od pracy całodziennej,Ty koisz, ty łagodzisz, ty uciszasz Serce obolałe,Ciała poranione, członki poranione, serca poranione od trudu,Od mordęgi i troski codziennej.0 Nocy, córko moja, Nocy, nąjzbożniejsza z moich córek, Najbogobojniejsza.Z moich córek, z moich stworzeń najbardziej w moim ręku, najbardziej

[zawierzona,Ty wielbisz mnie snem o wiele bardziej, niż Brat twój, Dzień, wielbi

[mnie Pracą.Albowiem człowiek w pośród pracy wielbi mnie tylko swoją pracę,Ale w śnie ja sam siebie uwielbiam zawierzeniem się człowieka.To zaś pewniejsze jest. Zabieram się lepiej do rzeczy.Nocy, tyś jest dla człowieka pokarmem posiłniejszym nad chleb i wino, Albowiem ten, kto je i pije, jeżeli nie śpi, pokarm na nic mu się zda1 tylko kwaśnieje i burzy się na sercu.Ale gdy śpi chleb i wino stają mu się krwią i ciałem.Ku pracy. Ku modlitwie. Ku wypoczynkom.Nocy, ty jedna opatrujesz rany.Serce obolałe. Zwichnięte. Rozdarte.0 córko moj\a czarnooka, jedyna z moich córek która jesteś, która

[możesz siebie zwać moją wspólniczką. Która jesteś w zmowie ze mną, gdyż ty i ja, ja przez ciebie,Razem rzucamy człowieka w potrzask moich ramion1 poniekąd bierzemy go znienacka.Ałe trzeba go brać, jak się może. feżełi ktoś o tem -wie, to chyba ja! Nocy, tyś jest pięknym wynalazkiem Mojej mądrości.Nocy, o córko moja, nocy, o córko moja milcząca,Ze źródła Rebeki, ze źródła Samarytanki,Czerpiesz wodę najgłębszą Z najgłębszej studni,O nocy, kołysząca wsze stworzenie Snem kojącym.O nocy zmywająca wszystkie ranyWodą jedynie świeżą, wodą jedynie głębokąU studni Rebeki dobytą z najgłębszej studni.

Page 88: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Przyjaciółko dzieci, przyjaciółko i siostro młodej Nadziei,O nocy, opatrująca wszystkie ranyU studni Samarytanki, ty, co dobywasz z najgłębszej studni Najgłębszą modlitwę.0 nocy, o córko moja, nocy, ty, która umiesz milczeć, o córko w pięknej

lopończy.Ty, co zlewasz pokój i zapomnienie. Ty, co zlewasz balsam i ciszę

[i cień.O, Nocy gwiezdna, ciebie stworzyłem na początku.Ty, która usypiasz, ty, która chłoniesz w wiekuisty Cień Wszystkie moje stworzenia,Najniespokojniejsze, konia porywistego i mrówkę pracowitą,1 człowieka, tego potwora niepokoju.Nocy, co usypiasz człowiekaTę studnię niepokoju,Jak usypiasz wodę w głębi studni.0 m oja nocy w szerokiej szacie Co kryjesz dzieci i młodą Nadzieję W fałdach szaty,Ale ludzie dorośli nie dają za wygraną.O, piękna m oja nocy, ciebie stworzyłem na początku1 niemal przed początkiem Milczącą, w długim rańtuchu —Przez którą na ziemię zstępuje przedsmak;Która rozsiewasz dłonią, która zlewasz na ziemię Pierwszy pokój,Zwiastuna pokoju wiecznego,Pierwsze odpocznienie,Zwiastuna odpoczywania wiecznego,Pierwszy balsam, taki świeży, pierwszą szczęśliwość,Zwiastunkę szczęśliwości wiecznej.Ty, co łagodzisz, ty, co uśmierzasz, ty, co pocieszasz,Ty, co owijasz rany i członki obolałe,Ty, co usypiasz serca, ty, co usypiasz ciała,Serca obolałe, ci'Ha obolałe,UmęczoneCzłonki sterane, krzyże połamaneOd zmęczenia, od zgryzot, od niepokojówŚmiertelnych,Od frasunkówTy, co lejesz balsam w gardła rozdarte goryczą

Page 89: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

— Taki świeży —O, moja córko o wielkim sercu, ciebie stworzyłem na początku 1 niemal przed początkiem, córko o łonie rozległym —I dobrze wiedziałem, co czynię.Wiedziałem chyba, co czynię!Ty, która kładziesz dzieciątko w ramiona macierzy,Dzieciątko rozjaśnione cieniem sennym,Całe roześmiane w sobie, roześmiane potajemnie ufnością ku matce I ku mnie;Roześmiane sekretnie poważnym zgięciem warg,Ty, co kładziesz dzieciątko całe w sobie nabrzmiałe, wezbrane

[ niewinnościąI ufnością.W ramiona matki.Ty, któraś co dzień z wieczora kładła małego Jezuska W ramiona Najświętszej i Niepokalanej,Ty, która jesteś siostrą-furtianką Nadziei,O, córko moja spośród wszystkich najpierwsza. Ty, której udaje się

[ nawet.Której udaje się niekiedy —Ty, która kładziesz człowieka w ramiona mojej Opatrzności Macierzyńskiej —O, córko moja świetlista i mroczna, pozdrawiam ciebie!Ty, która, koisz, ty, która karmisz, ty która dajesz odpocznienie,O, ciszo cienista!Takie milczenie królowało przed stworzeniem niepokoju,Przed początkiem królestwa niepokoju,Takie milczenie królować będzie, ale milczenie świetliste.Gdy wszystek niepokój zniszczeje,Gdy wszystek niepokój wyczerpie się,Gdy wszystką wodę dobędą ze studni,Po zniszczeniu, po wyczerpaniu całego tego niepokoju Człowieczego.Tak więc, córko, dętwna jesteś i przychodzisz za późno,Albowiem w tym królestwie niepokoju przypominasz, uprzytamniasz,

[wznawiasz niemal,Wszczynasz niemal od nowa Pokój pierwotny,Gdy duch mój unosił się nad wodami.Ale róiumież, córko moja gwiaździsta, córko moja o ciemnej opoczy,

[rychła jesteś i nader przedwczesna, Gdyż zwiastujesz, gdyż uosabiasz, gdyż niemal wznawiasz co meczór

Page 90: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Mój wielki pokój świetlisty,Pokój wieczny.Nocy — tyś święta, Nocy — tyś wielka, Nocy — tyś piękna,Nocy o szerokiej opończy,Nocy, ja ciebie kocham i pozdrawiam i wysławiam i tyś moją wielką

[córą i moim stworzeniem. O, piękna nocy, nocy w przestronnej opończy, córko moja w płaszczu

[ gwiaździstym,Ty mi przypominasz, mnie samemu przypominasz to wielkie milczenie Nim rozwarłem stawidła niewdzięczności. [panujące,I zwiastujesz mi, mnie samemu zwiastujesz to wielkie milczenie,

[które zapanuje,Gdy zamknę je z powrotemO, słodka, o, wielka, o, święta; o, piękna nocy, może najświętsza z moich

[cór, nocy o szerokiej szacie, szacie gwiaździstej, Ty mi przypominasz wielkie milczenie panujące na świecie,Nim zaczął władać człowiek.Ty mi zwiastujesz tę wielką ciszę, która nastanie,Gdy skończy się królestwo człowieka, gdy znów podejmę swoje berło— I nieraz myślę o tem z góry, jakoże człowiek ten zaprawdę czym wiele

[zgiełku,Ale nadewszystko, Nocy, przypominasz mi oną noc.I będę ją pamiętał wiekuiście.Wybiła godzina dziewiąta. Było to w ziemi ludu mego, Izraela. Wszystko się wypełniło. Ta ogromna przygoda.Od szóstej godziny ciemności były nad całym krajem, aż do godziny

[ dziewiątej.Wszystko się wypełniło. Już o tem nie mówmy. To mnie boli.To niesłychane zstąpienie mojego Syna między łudzi,Do ludzi.Co też z Niego zrobili!Te trzydzieści lat, gdy był cieśłą.Te trzy łata, gdy był czemś jakgdyby kaznodzieją łudzi.Kapłanem.Te trzy dni, gdy był ofiarą ludzi,Pośród ludzi.Te trzy noce, gdy był umarłym u ludzi,Wśród ludzi umarłych.Te wieki i te wieki, gdy jest hostią u ludzi.Wszystko się wypełniło, ta niesłychana przygoda,Mocą której ja, Bóg, mam ramiona związane na wieki.

Page 91: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

T a przygoda, mocą której mój Syn związał mi ramiona.N a wieki mi związał ramiona mojej sprawiedliwości, na xeńeki mi

rozwiązał ramiona mojego miłosierdzia.. i przeciw mojej sprawiedliwości wymyślił samą sprawiedliwość. Sprazińedliwość miłości. Sprawiedliwość Nadziei. Wszystko się

[wypełniło.Co miało się wypełnić. Co musiało się wypełnić. Jak przepowiedzieli

[ moi prorocy. Zasłona w świątyni rozdarła się na poły, od góry [aż do dołu.

Ziemia zadrżała skały popękały.Groby się rozwarły i wiele ciał świętych, co były umarłe,

[zmartwychpowstały.I około dziewiątej godziny Syn mój wydałOkrzyk, który już się nie zatrze. Wszystko się wypełniło. Żołnierze

[powracali do koszarŚmiejąc się i żartując po skończonej służbie,Jakoże kolej ich na strażowaniu minęła.Jeden setnik pozostał i kilku ludzi.Mały posterunek na warcie przy szubienicy mało ważnej Przy szubienicy, na której wisiał mój Syn.Kilka niewiast tylko pozostało.Matka tam była.I może kilku uczniów, lecz i to nie jest pewne.Każdy człowiek ma prawo pochować swego syna,Każdy człowiek na ziemi, jeśli spadnie nań to wielkie nieszczęście,Że nie umarł przed swoim synem. 1 ja jeden, ja . Bóg,M ając ramiona związane ona przygodą,J a jeden w owej chwili, ojciec po tylu ojcach,J a jeden nie mogłem pochować mojego Syna.Wtedy, o Nocy, zstąpiłaś.O, córko moja, droga nad wszystkie inne, widzę to jeszcze i widzieć będę

[przez całą moją wieczność. Wtedy to, o, Nocy, zstąpiłaś i w wielki całun otuliłaś Setnika i onych mężów rzymskich.Najświętszą Pannę i święte niewiasty,1 tę górę, i tę dolinę, na którą spływał odwieczerz,I lud mój izraelski i grzeszników i razem Tego, co umierał, który umarłI ludzi Józefa z Arymatei, który już się zbliżał, [za nich —-Niosąc całun biały.

(Z „Mystere de la deuxieme vertu“ ) PRZEŁOżyŁA M A R IA W IK O W SK A

Page 92: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

C H I R O N

Gdzie jesteś, zadumanie! co w biegu lat Musisz nam z oczu zejść, śmńatło gdzieś jest?

Wciąż czuwa serce, ale gniewem Koc mnie wstrzymuje zdumiewająca.

Kiegdyś szukałem ziół leśnych i czatowałem K a łagodną zwierzyną, nigdy daremnie,

Kie omyliły mnie ni razuPtaki twe, w porę zbiegałoś do mnie.

Tak sad łub źrebię pokrzepiające były,Radząc nad sercem twoim; światło, gdzieś jest?

Serce znów czuwa, lecz okrutnie Oto pociąga mnie noc potężna.

Tak żyłem. 1 z krokusa, z tymianu ziół1 z ziarna ziemia pierwszy mi plotła wian

A gwiazdy chłodne mnie uczyły,Lecz nazwanego tyłko. I obok

Dzikie odczarowując pole, smętne,Półbóg przechodził, Zewsa parob, ktoś, prosty człek;

Teraz sam jestem, siedzę, milcząc,Z godziny na godzinę, i zjawy

Ze świeżej ziemi i z chmur miłości tka,Bo jad jest dziś między nami, myśl moja,

1 nasłuchuje wciąż, czy może Już się nie zbliża zbawca łagodny.

Wtedy tof często słyszę wóz Gromowładnego W południe, gdy nadciąga, dobrze znajomy,

Kiedy mu głowa drży a ziemia Oczyszcza się i męka m ija echem.

Page 93: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Wybawcę słyszę wtedy, słyszę przez mrok,Jak on zabija, zbawiciel, a u stóp

Pełną zielsk bujnych, jak w widzeniach, Oglądam ziemię, gwałtowny ogień;

................................................................... • *)

Ale to cierń jest boga; nie zdoła niktPokochać niesprawiedliwości boskiej.

Lecz kiedy tu zamieszka bóg W obliczu jego ziemia jest inna.

Dniu! Dniu! znów swobodny chwytacie dech;Pijecie znów wierzby mych wód! Źrenica,

1 kroki pewnych nóg i jak Mocarz w ostrogach i tuż przy tobie

W przestrzeni zjawiasz się, błędna gzińazdo dnia,I ty, o ziemio, ciha kołysko, i ty,

Domie mych ojców, co bez siedzib Przeszli w dzikiego zwierza obłokach.

Weź teraz konia, i pancerz wdziej i weźLekką twą włócznię, o, chłopcze! Proroctwa

Czas nie rozdziera się, i darmo N a Heraklesa nie czeka powrót.

PRZEKŁAD MIECZZJSŁAWA JASTRUNA

\ ■) Strofa wypuszczona nie dość, zdaniem tłum acza, zrozumiała.

Page 94: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

STEFAN GEORGE

M O D L I T W y* )

1.

Przyszły mi na myśl owe drogi wiosny, gdy pełnia świateł czekała twych wejrzeń,i te wieczory z purpurowej ciemni, gdzie wzniosłe życie objęło nas świętem, aż w strofach nocy przebrzmiało błagalnie: wydało mi się, że myśl z mej najlepszej krwi li odblaskiem jest sił i godności, że w naszej grozie jam twego istnienia piękno i modły! Nie dość wyłożone: pieśń prawdzie zdarzeń tyłe odpomńada, co przedmiotowi jego cień na fali.Wiem, że zwiastowań mędrców i prorokówod łat naszego rozkwitu — tak samojak świata — j e d n e usta nie wyczerpią.Tysiące tedy widzę czół szlachetnych,na które skrycie promień twój napłynął,j\ąk swą świetnością wielbią twego ducha —Uległy twórca, co swą część dopełnia,nie chcę już mową poety narzekać:że Tyś jest wyższy — muszę się zarzekać.

II.

Wśród dzikich wzburzeń strasznego czekania, na jakąś baśń o łzach i o ruinach, na jakiś okrzyk martwych... dokąd uciec, bym święto ziemi mógł swobodnie święcić? Strach, żem bez głębi ufał zwiastowaniu, gdy mnie zachmurzał mróz i osłupienie, że nie przetrawił ogień mój w surowiec tego, co w dni me szło jako żarliwość...Że gdyby mi zabrakło przewodnictwa

*) Z tomu „D as neue Rcich“ .

Page 95: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

przepięknych blasków zbłądziłbym w głąb nocy. Wtedy nadchodzi od gór ku mnie powiew, wpływają w szary ogród blask i lazur...Perłowy zapach tchnie na przestrzeń cienii połysk świtu — ze srebra południa — miękkim olśnieniem lgnie do wież i sklepień, jak w czas ponowiu kiedyś ty powstawał.Czekanie drży* jak gdyby już z pobliża u bram brzmiał portyk upragnionym krokiem: jakbyś, zmieniwszy postać, Ty wędrował po Twojem mieście, gdzieś nam był panował.

U l.

Tak wzniosłe szczęście nikomu nie dane nigdy, by wytrwać mógł w jego promieniu, będzie istniało wschodząc i zachodząc...Muszę się schylać ponad mroczną studnią, dobywać kształt ponownie z je j głębiny,— wciąż Ty, acz inny — ii dźwigać ku górze.. Przepyszne święto chce się ujrzeć młodem, odbiera trwałość temu, co dziś mija...Tedy zwól, abym poprzez wszelką radość, rozniecał się, ile w nią kładę życia!Że nam posępność grozi śród bezczynu, często się duch nasz zryw A ze swych granic: od słów poczęcia knuje zaciąż rojenia, w szykach bez końca aż po najpóźniejsze sfery raz po raz ściga gry zuchwałe...Radośnie rnta przeczuwane brzaskii śród zachwytu trwa w niezmiernym locie.Potem wygląda znów, gdzie dlań powstanie najtrwalsza z gwiazd — ta trwa — po wychwalaniei gdzie w bezmiarach jest odpoczywanie.

PRZEŁOżyŁ ADOLF SOWIŃSKI

Page 96: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

A F A K A SIJ FI ET

Szept. Nieśmiałych westchnień szmeryi słowiczy trel.

Potok srebra z atmosfery na ruczaju biel.

Szmatło nocne. Mroczne cienie.Cieni niema straż.

Czarnoksięskie przemienienie: ukochanej twarz.

W lotnych mgiełkach róż zakrzepłyi bursztynu blask,

i pieszczoty, i łzy cieple,i już brzask, już brzask.

PRZEŁO żyt K. A. JAWORSKI

Page 97: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ALEKSANDER BLOK

Nie wołałem ciebie, świętej — przyszłaś ty.

/ co wieczór — zapach mięty, księżyc wąski i wygięty,

cisza, mgły.

Jakby miesiąc wstał ospały, postać twa

w lekkiej sukni — gdzie sandały? — za plecami twymi drżały

skrzydła dwa.

A na trawie ledwo zmiętej lekki ślad.

Świeży zapach dzikiej mięty niebieskawy, niepojęty

nocy czad.

Teraz żyję obok ciebie jak we śnie.

Miesiąc w górze się kolebie, wzrokiem tłoczy,

jakby blady tam, na niebie, patrzał w oczy

ciszy, mgle.PRZEŁO ŹtJŁ K. A. JA W O RSKI

Page 98: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

P A W Ł O r y c z y MA

PLAN ETARN E INTERW AŁY *)

Planetarne interwały!Słońce, mimo snu, Jupiter...Między nimi — nie chorały — Wicher.

Czekasz, Marsie, Wenus czysta w pragnieniu przyjaźni grzęźnie. Oczy rewolucjonisty!Tęsknię.

Krzyk pośrodku zórz niedoli:— Chcemy kwitnąć, wina ulać!O, tak duchu, tyś w niewoli, lulaj.

My jak trawa, jak otawa.Sami — poprzez klątw miliony. Serce krają się oktawy — nony.

S Ł O N C E

Gdzieś tam dziobią rajskie ptaki wino zielone.Rozzorzyly się jeziora.Cienie. Przedawnione.

Kosiarze klepią nim zaświta.Łunne kwiateczki!Mamrocąc we śnie dziewczę pyta: Synku?... Syneczku?...

W I A T R

Ptak u strumyka — zielona wyka — rytmy słonecznika.Dzień bieży, dzwoni, śmieje się. przechadza się!

*) Z tomu „K larnety słoneczne" (z cyklu „Enharm onijne").

Page 99: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

PAWŁO lyCZljM A 4 5 3

Ponad żytami — idzie z miodami — szemrze kielichami.Dzień bieży, dzwoni, śmieje się, przechadza się!

D E S Z C Z

A na wodzie żmije się chwiały w czyjejś dłoni... Sen. Do dna.Wyjął, dmuchnął, ziarnem sypnął — ach, wróble zaskakały!...

— Zmykaj — szepnęło ui lądy.— Uciekaj — targnęło smółki.Opuściła chmurka tamtędy zaobrębione podołki.

PO SZOW INISTYCZNEM U*)

Kupując chleb, węgiel, cukier tak dogadują, niby do kieliszka:— Niechże Bóg zdarzy! Obyśmy jeszcze nieraz na ziemi naszej pie­rogi jedli...A my, pozywając sąsiada o miedzę, wyklinamy:— Dajże, Boże, daj...Czasem to tak: niebo jasne , a ze strzech woda kapie...

A n t y s t r o f a Pratwica idzie wstecz, ale głowę usiłuje zwracać ku przodowi.Lewica idzie w przód, lecz głowa je j wykręciła się wstecz. Jekkolwiek- byśmy wychwalali naukę Chrystusa, przyznać musimy, że mimo wszy­stko i na osłach jeździł i hosannę przyjmował...

P U S T K AMyję się. Woda, jak metalofony. Firanka jak chorągwie na wietrze.— Na dworze topole i kobiety.— Mówię wam, miasto otoczone!— Oj, doloż moja, dolo!Zamknęło się okno. Woda syczy w kranie — powiew na pościeli...— A bo to wczoraj robotnicy w fabrykach...(...wyraźnie słychać kanonadę).Będzie deszcz.

*) Z tomu „Z am iast sonetów i oktaw".

Page 100: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

A n t y s t r o f a

Miasto — w kolorowych afiszach: człowiek zakluwa człowieka. Czytamy listę poległych; dziwimy się, że na prowincji są pogromy. Wszystko można usprawiedliwić wysokim celem, tylko nie pustkę duszy.

E V O E

Twórcy rewołucyj są przeważnie lirykami.Rewolucja to tragiczna liryka, nie zaś dnamat, wbrew temu. co się po­wszechnie głosi.Evoe!Potomkowie nasi będą się przygotowywać do chodzenia za pługom tak przynajmniej, jak obecnie przygotowują się ludzie do studium baleto­wego. 1 na człowieka, który nie będzie umiał śpiewać, będą patrzyli jak na jakiegoś kontrrewolucjonistę.A wszystko w świecie sprawiły te przymrużone oczy.Evoe!

A n t y s t r o f a

Wstępujcie do tej partii, w której człowiek uważany jest za skarb świa­ta i w której wszyscy, jak jeden mąż, głosują przeciwko karze śmierci. Kiech że was potem nazywają twórcami z za firanki, sentymentalista- mi...Czy to ma jakąś wagę?Popiół dotychczas wysypuje się u nas nie na grządki, lecz pod mur. w kącik.■PM’

T E R R O R

Dziwnie tłumaczy sobie ewangelię, filozofów, poetów.Człowiek, który mówił: zabijać — grzech, o świcie leży z przestrzeloną głową. A psy walczą o ciało na śmietnisku.Spij, nie budź się, matko moja.Wielka idea wymaga ofiar. Ale czy to ofiara, gdy zwierz pożera zxsńe- rza?— K ie budź się, matko...O srogi estetyźntie! I kiedyż przestaniesz podziwiać poderżnięte gardła! Zwierz pożera zwierza.

Page 101: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

A n t y s t r o f a

Samoloty i cała doskonałość techniki — pocói to wszystko, gdy ludzie nie patrzą sobie w oczy?Kie zamykajcie złych po więzieniach — oni sami sobie są więzieniem.'Uniwersytet, muzea, biblioteki nie dadzą tego, co mogą dać.czarne,siwe,błękitne...

Przekład, z ukraińskiego JÓZEFA CZECHOW ICZA

Page 102: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

U W A G I

O M O D ER N IZM IE SERCA

Wszystkie trudności Kościoła wywodzą się stąd, wszystkie jego trudności rzeczywiste, głębokie, nagminne, że mimo kilku rzekomych robotniczych or­ganizacji, pod pokrywką kilku rzekomych robotniczych organizacji i kilku rze­komych katolickich robotników, warsztat jest dlań zamknięty i on sam jest Zamknięty dla warsztatu; że w tym kwiecie współczesnym, podlegając rów­nież uwspółcześnieniu, stał się niemal wyłącznie religią bogatych i dlatego nie jest już społecznie, że tak powiem, komunią wiernych. Cała słabość i, może trzeba by rzec, rosnąca słabość Kościoła w świecie współczesnym nie stąd pochodzi, jak myślą powszechnie, że Nauka spiętrzyła przeciw Religii systemy jakoby nieodparte, nie stąd, że jakoby nauka odkryła, iż przeciw Religii odkryła argumenty, dowody rzekomo zwycięskie, ałe stąd, że temu, co pozostaje z chrześcijańskiego świata, dziś do głębi niedostaje miłości. Nie dowodzeń to brak. Miłości nie dostaje. Wszystkie te rozumowania, wszystkie te systemy, wszystkie te argumenty na pozór naukowe nie były by niczym, nie zaważyły by w istocie, gdyby istniała choć odrobina miłości. Te wszystkie wymyślne mądrzenia się nie sięgały by daleko, gdyby chrześci­jańska społeczność została tym, czym była, to jest komunią, gdyby chrześcijaństwo zostało tym, czym było, to jest religią serca. Oto powód, dla którego ludzie współcześni nie mają pojęcia o chrześcijaństwie, o prawdzi­wym, o realnym, o prawdziwej i realnej historii chrześcijaństwa, o tym, czym chrześcijaństwo było rzeczywiście. (Iluż to chrześcijan ma jeszcze o tym po­jęcie. Iluż chrześcijan, nawet na tym punkcie, również na tym punkcie, nie jest uwspółcześnionych). Sądzą, gdy są szczerzy ■— a są tacy — mniemają, że chrześcijaństwo było zawsze współczesne, to znaczy, ściśle biorąc, że było' zawsze, jakiem je widzą, iż jest w świecie współczesnym, w którym nie ma już społeczności chrześcijańskiej w tym znaczeniu, w jakim istniała ongiś. Tak więc w świecie współczesnym wszystko jest współczesne, czego się tknąć, i to jest zapewne najpiękniejsze osiągnięcie modernizmu i świata współcze­snego, że w wielu kierunkach i niemal we wszystkich zmodernizowało samo chrześcijaństwo, Kościół i co jeszcze pozostało ze społeczności chrześcijań­skiej. Tak to, gdy zdarzy się zaćmienie, wszyscy są w cieniu.

Robi się wiele wrzawy o jakiś tam modernizm intelektualny, który nawet nie jest herezją, który jest czymś w rodzaju współczesnego ubóstwa intelek­tualnego, osadem, mętami, dnem kadzi, spodem fermentującej beczki, dnem stągwi, zubożeniem umysłowym do użytku współczesnych, starych, wielkich herezyj- Ubóstwo to nie było by spowodowało spustoszenia, było by zgoła błahostką, gdyby nie zgotowano mu dróg, gdyby nie było tego modernizmu

* ) Z „N otre Jeun esse", p isanej w roku 1910. — Peguy nie je st teologiem. N ie zwa­ża na konieczne dystynkcje. T o też nie trudno by było zibijać go sposobem scholastycz- nym. A le nie chw ytajm y go za słowa. Sięgnijm y dale j, głębiej. N ie Kościół jako taki., w jego tajem nicy niewysłowiomej („Corpus r.hristi") atakuje ten głodom ór spraw iedli­wości, ale społeczność chrześcijańską, która „zdradziła swe dziejow e posłannictw o". Któż oceni, ile temu „rew olucjoniście" zawdzięcza wielka odnowa społeczna, której jesteśm y dziś św iadkam i w katolickim świecie? (przyp. tłum.).

Page 103: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

serca, tego ciężkiego, tego nieskończenie ciężkiego m o d e r n iz m u miłości. Gdyby nie zgotowano mu dróg przez ten modernizm serca i m iło śc i . Przezeń to K o ­ściół w świecie współczesnym, chrześcijańska społeczność w świecie współ­czesnym już nie jest ludem, czym była ongiś, już nie jest nim żadną m i a r ą ;i tak społecznie już nie jest ludem, ogromnym ludem, jednym plemieniem, ogromnym; i chrześcijaństwo nie jest już społecznie religią głębin, religią ludu, religią całego ludu, doczesnego, wiecznego, religią wkorzenioną w naj­większe głębie doczesne, religią rasy, całej rasy doczesnej, całej rasy wiecz­nej, ale jest już społecznie tylko religią mieszczuchów, religią bogatych, czymś w rodzaju religii dystyngowanej dla wyższych warstw społeczeństwa, naro­du, żałosną religią dystyngowaną dla ludzi rzekomo dystyngowanych, a więc czymś nader powierzchownym, poniekąd nader oficjalnym, jak najmniej głę­bokim; jakby nieistniejącym; najubożej, jak najnędzniej formalnym; z dru­giej zaś strony i przede wszystkim czymś najzupełniej przeciwnym własnemu Z a ło ż e n iu , świętości, ubóstwu, najistotniejszej istocie swego z a ło ż e n ia . Inten­cji, literze i duchowi swego założenia. Swego własnego założenia. Dość odwo­łać się do jakiegokolwiek tekstu Ewangelii.

Dość odwołać się do tego wszystkiego, co jednym słowem lepiej nazwać Ewangelią.

Właśnie to ubóstwo, ta nędza duchowa i to bogactwo doczesne wszystkie­mu zawiniły, wszczęły całe zło. Właśnie ten modernizm serca, ten moder­nizm miłości wywołał upadek, poniżenie, w Kościele, w chrześcijaństwie, w samej społeczności chrześcijańskiej, wywołał degradację mistyki na poli-

tykę-Czyni się dziś wielką wrzawę, widzę, Że podnosi się wielki gwałt, iż od cza­

su Rozdziału katolicyzmu chrześcijaństwo, nie jest już religią oficjalną, reli­gią państwową, że więc Kościół jest wolny. I mają poniekąd rację. Położenie Kościoła jest oczywiście całkiem inne pod nowym systemem. Wśród rygo­rów wolności, niejakiego ubóstwa, Kosciol jest o ileż bardziej sobą pod no­wym ustrojem. Nigdy nie będziemy mieli, pod nowym systemem, takich złych biskupów jak biskupi konkordatu. Nie trzeba jednak przesadzać. Nie trzeba taić przed sobą, że, jeśli Kościół przestał byc oficjalną religią Państwa, nie przestał być oficjalną religią burżuazji państwowej. Postradał, poniechał poli­tycznie, lecz bynajmniej nie postradał, bynajmniej nie poniechał społecznie tych wszystkich brzemion służebnych, które wywodziły się z jego oficjalnosci. Nie triumfujmy tedy zbyt pochopnie! Dlatego właśnie warsztat jest zamk­nięty dla Kościoła i Kościół jest zamknięty dla warsztatu. Oto co lud, nie­jasno lub wyraźnie, lecz napewno dobrze czuje. Oto co widzi■ Dlatego nie jest on niczym, oto dlaczego nie jest niczym. A zwłaszcza nie jest on tym* czym był, ale stał się czymś zgoła przeciwnym sobie, czymś najzupełniej prze­ciwnym własnemu założeniu. I warsztat nie rozewrze się przed nim i lud nie rozewrze się przed nim, o ile także on, jak wszyscy, nie p o k r y j e k o s z * t ó w rewolucji ekonomicznej, rewolucji społecznej, rewolucji przemysłowej, słowem r e w o l u c j i d o c z e s n e j d l a z b a w i e n i a w i e c z n e- go. Takie jest, wiekuiście, docześnie (wiekuiście-docześnie i docześnie-wie- kuiście) tajemnicze podporządkowanie tego, co wieczne, temu co doczesne. Tak właśnie wieczność wpisuje się w doczesność. Trzeba pokrywać koszty ekonomiczne, koszty społeczne, koszty przemysłowe, k o s z t y d o c z e s n e . Nikt nie może się z tego wyłamać, nawet to, co wieczne, nawet to, co ducho­

Page 104: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

we, nawet życie wewnętrzne. Dlatego nasz socjalizm*) nie byl wcale taki głupi i był głęboko chrześcijański.

Dlatego to, gdy im się stawia przed, oczy starą społeczność chrześcijańską, gdy się im ukazuje, czym była rzeczywiście chrześcijańska parafia, francuska parafia z początkiem piętnastego wieku, gdy się im ukazuje, gdy się im wy­jawia, czym była w swej istocie społeczność chrześcijańska, wtedy gdy istniała jeszcze społeczność chrześcijańska, co to była wielka święta, największa może ze wszystkich; w czasach, gdy istniała świętość, w czasach, gdy istniała miłosierna miłość, w czasach, gdy zespolony ze świętych mężów i ze świętych niewiast istniał cały lud chrześcijański, cały świat chrześcijański, cały lud, cały zespolony świat świętych i grzeszników, natychmiast niektórzy Z naszych kato­lików współczesnych, bezwiednie współczesnych, łecz głęboko współczesnych, aż do szpiku kości, intelektualistów bezwiednych i którzy chlubią się, że nimi nie są, intelektualistów mimo wszystko, głębokich intelektualistów, aż do szpiku kości, burżujów i synów burżuazji, rentierów i synów rentierskich, urzędni­ków państwowych, funkjonariuszy, pobierających pensje od innych obywate­li, od innych wyborców, od innych podatników, i którzy Z góry nader spryt­nie wpisali do Wielkiej Księgi Długu Publicznego ubezpieczenia zresztą skromne swego chleba powszedniego, tak uzbrojeni niektórzy nasi katolicy współcześni, wobec nagłego objawienia pradawnej, starej, starodawnej spo­łeczności chrześcijańskiej — czym prędzej wydają przejmujące okrzyki, ni­czym wstydliwości obrażonej. W potrzebie zaparli by się Joinville’a, jako nazbyt rubaszngo, nazbyt „z ludu” . Im ć Joinville’a. Naparli by się może świętego Ludwika. Jako nazbyt króla Francji.

T r z e b a p o k r y w a ć k o s z t y d o c z e s n e . To znaczy, Że nikt, choćby to nawet był Kościół, choćby to była nie wiem jaka potęga ducho­wa, nikt nie wybrnie bez rewolucji doczesnej, bez rewolucji ekonomicznej, bez rewolucji społecznej, bez rewolucji przemysłowej. Chyba, że za to zapłaci. Aby nie płacić, by nie pokrywać tych kosztów, dziwne przymierze nawiąza­ło się, dziwny spisek uknuto, dziś się knowa między Kościołem i partią in­telektualistów. To było by nawet ucieszne, to było by nawet godne śmiechu, gdyby to nie było również głęboko smutne. To sprzy się żenię, ta zmowa po­legają na tym, by przesunąć, by zwekslować dyskusję, sam teren dyskusji. Przedmiot dyskusji. By schować w jakimś kącie modernizm serca, modernizm miłości i uwydatnić, fałszywie uwydatnić, postawić w świetle, w fałszywym świetle, wysunąć na powierzchnię, postawić na widoku, w całej rozciągłości, modernizm intelektualny, cały system modernizmu intelektualnego, ten uro­czysty i sławetny system. I tak wszyscy na tym zyskują, gdyż to już nic nie kosztuje, to nie kosztuje jakiejkolwiek rewolucji ekonomicznej, przemysło­wej, społecznej, i nasi burżuje z jednego i drugiego obozu, nasi kapitaliści Z jednego brzegu, jednego i drugiego wyznania, klerykali i radykali, rady­kalni klerykali i klerykalni radykali, intelektualiści i klerkowie, intelektu­aliści klerykalni i klerkowie intelektualni nic nie chcą ponadto, chcą tylko jednego: n i e p ł a c i ć . Nie ponosić jakichkolwiek kosztów. Nie pokrywać kosztów. Nie popuszczać sakwy. Darujcie mi to wulgarne powiedzenie. Ale potrzeba takiego wyrażenia, właśnie takiego wyrażenia potrzeba w tym po-

* } W spom niałam w artykule, że „so cja lizm '1 K arola Peguy nie m iał nic wspólnego z socjalizm em , wywodzącym się z marksizmu.

Page 105: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

łożeniu wulgarnym. Przedziwny sojusz, osobliwa zmowa! Wszyscy wszystko na tym zyskują. Nie tylko nic to nie kosztuje, ale także, ponadto, sama przez się płynie sława, która, oczywista, przypada tylko tym, co na nią zasługują. Wszyscy dobrze na tym wychodzą, ale naszym kosztem. £nów dwie prze­ciwne partie są ze sobą w zgodzie, odnalazły się, pojednały się nie tylko po to, by sfałszować dyskusję, która ich dzieli lub zdaje się dzielić, lecz by sfałszo­wać, aby zwekslować sam teren dyskusji, przenosząc ją tam, gdzie będzie dla nich najkorzystniej, gdzie dla jednych i drugich będzie najtaniej, jako że po­pycha ich tylko i wyłącznie wzgląd na interes doczesny. Cały ich wysiłek do tego zmierza, aby zatrzeć, aby utrzymać w cieniu ów przerażający modernizm serca i postawić w pierwszym rzędzie, na pierwszym miejscu, modernizm in­telektualny, aby wszystko, co się dzieje, położyć na karb wszystko-możnej na pozór, przeraźliwej, rzekomo przeraźliwej potęgi modernizmu intelektual­nego. Jest to przesunięcie, zastąpienie, przeniesienie, przestawienie, zwekslo- wanie zadziwiające. Nienaganna transpozycja. Intelektualiści są zachwyceni, patrzcie — wołają — jacyśmy potężni. M amy głowę nie do pozłoty. Wy-) naleźliśmy takie racje, takie argumenty, że li tylko tymi argumentami pod­ważyliśmy wiarę. Na dowód, że to prawda, sami księża tak mówią” . I wie­lebni księża społem, i zacni burżuje klerykalni, rzekomi katolicy, tak zwani chrześcijanie, nie pomnąc klątw na bogaczy, straszliwych potępień pieniądza, którymi Ewangelia jest jakby przepojona, zasiadłszy miękko na pokoju serca, na pokoju społecznym, wszyscy nasi zacni burżuje na głos w ołają: „T o wszyst­ko — wołają — jest z winy tych huncwotów profesorów, którzy wymyślili, którzy wynaleźli takie nadzwyczajne argumenty. Na dowód, że to prawda, sami księża tak mówią” . Wszystko zatem jest w porządku i nie tylko wszyscy są w najjaśniejszej Republice, ale nadto wszyscy są zadowoleni. Portmonetki pozostają w kieszeni i pieniądze pozostają w portmonetce. Nie sięga się ręką po portmonetkę. To grunt. Ale, powtarzam, zaprawdę wszystkie te rozumo­wania nie zaważyły by wcale, gdyby była choć odrobina miłości, miłosierdzie czyniącej.

A U T O P O R T R E T

Nędza człowiecza — raczej: niedola człowiecza i zwłaszcza pewien rodzaj, pewne rozsmakowanie w niedoli, które jest w szczególności i wśród wszyst­kich innych, które właśnie jest samą niedolą — to samo znamię i samo spoi­dło chrześcijaństwa. Gdy pewna niedola, gdy pewne rozsmakowanie w pew­nej niedoli, gdy pewien stopień, a raczej: gdy pewien odcień niedoli pojawia się w historii świata, znaczy to, że chrześcijańska społeczność powraca. Słusz­nie zowią mnie panią ich świata współczesnego, — mnie, Historię — i ośrod­kiem swojego systemu i monarchinią swego zagubienia, gdyż przez to samo i przez jakiś dziwny nawrót jestem oto, staję się odtąd panią ich nędzy, ich największej nędzy, pielęgniarką ich kalectwa, władczynią ich niedoli, ich naj­większej niedoli, królową ich nieodwołalnego powrotu.

Markietanką nowego, jednakiego chrześcijaństwa.Biedacy. Słusznie umieszczają mnie w pośrodku. Gdyż prawdziwie jestem

w samym środku. W pośrodku ich niedoli. W pośrodku i na czele ich ułom­ności. Ale któż w tak wielkiej niedoli śmiałby ich potępić (w samej średzinie ich chrześcijaństwa). I w tak wielkiej ułomności któż przed Sędzią śmiałby

Page 106: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ich sądzić. N o l i , n o l i t e j u d i c a r e. (Sądzić ich, co jest czymś gor­szym, co jest czymś najgorszym). Historia ma ramiona, ale nie ma rąk. Tak wielka niewiedza jest już, stanowi już początek niewinności. Tak wielka niedola jest zaczątkiem cnoty. Bóg miłuje bardziej może tych, co p o d l e - gają cnocie, niż tych, co o niej prawią. I nie ma może nic bardziej wzrusza­jącego dla serca chrześcijanina i bardziej rozbrajającego dla Boga jak ułom­ność tak doskonała, i niemal na pokaz, jak słabość tak głęboka i niemal organi­czna, aż nadto jawna, jak nędza tak oczywista, jak niedola tak skończona. Ten, kto p o d l e g a cnocie, może bardziej w samej rzeczy j e s t , niż ten, kto ją praktykuje. Albowiem ten, kto ją praktykuje, praktykuje ją tylko. Ale ten, kto je j podlega, może więcej jest, może więcej czyni. ( I tak wkraczała i tym% wkraczała w pole widzenia chrześcijańskie, w ducha chrześcijańskiego, w to, co jest w nim najgłębsze i może najosobliwiej chrześcijańskie). Albowiem ten, kto praktykuje cnotę — powiada ona — mianuje się sam, by ją prak­tykować. Ale ten, kto je j podlega, jest może mianowany skądinąd. I ten, kto praktykuje cnotę, jest tylko je j ojcem i sprawcą; ale ten, kto je j podlega, jest je j synem i dziełem. Patrzcie — powiada — na tego osobnika czterdzie­stoletniego. Znamy go chyba, tego Peguy, naszego człeka pod czterdziestką. Zaczynamy chyba go znać! Z aczynamy chyba słyszeć o nim. M a łat czter­dzieści, tedy w i e. Naukę, której nauczanie dać nie może, sekret, którego Żadna metoda przed czasem nie odsłoni, wiedzę, której żadna akademia nie wyłoży i wyłożyć nie zdoła, umiejętność, której żadna szkoła nie wpoi, o n to w s z y s t k o w i e . M ając czterdzieści łat — czas, by to powiedzieć — najnaturalniej został wtajemniczony w sekret, znany przez większość ludzi na świecie a jednak tak zazdrośnie strzeżony. Przede wszystkim wie, kim jest. To może się przydać. W karierze. Wie, co to jest Peguy. A nawet zaczął wiedzieć, dostrzegł pierwsze zarysy, odkrył pierwsze znamiona, mając łat trzydzieści trzy, trzydzieści pięć, trzydzieści siedem. Tedy wie, że Peguy to ów mały chłopiec dziesięcio-dwunastołetni, którego długo znał wałęsające­go się po groblach Loary. Wie również, Że Peguy to ów żarliwy i ponury i niemądry młody człowiek, osiemnasto-dwudziestoletni, którego znał przez parę lat świeżo po wylądowaniu w Paryżu. Wie nadto, że zaraz potym zaczął się okres, trzeba by niemal rzec, jakkolwiek ciężką urazę Żywimy do tego słowa: okres niejakiego zamaskowania i deformacji teatrałnej — P e r s o n a ; maska teatralna. Wie nareszcie, że Sorbona i Ecole Normale i partie politycz­ne skradły mu może młodość, ale nie skradły mu serca. Z e może pożarły mu młodość, ale nie pożarły mu serca. Wie na koniec, wie również, Że cały okres pośredni nie liczy się, nie istnieje, że jest to okres przestępny i zamaskowany i wie, że skończył się okres masek i już więcej nie wróci. I że na szczęście śmierć najdejdzie wprzód. Albowiem wie, że od kilku lat, odkąd minął, odkąd dotarł do swych trzydziestu trzech, trzydziestu pięciu, trzydziestu siedmiu lat i wyminął je okrakiem dwa po dwa, wie, że odnalazł to, czym jest i że odnalazł, iż jest tym, czym jest, poczciwym Francuzem zwykłego sobie ga­tunku, wiernym wobec Boga i grzesznikiem pospolitego gatunku. Ale zwła­szcza i przede wszystkim wie, że wie. Zna bowiem wielką tajemnicę wszela­kiego stworzenia, sekret najpowszechniej wiadomy, a który jednak nigdy nie przesiąkł, największą tajemnicę stanu, tajemnicę najpowszechniej zawierzaną od człowieka do człowieka, od ucha do ucha, nawpół cichcem, wpośród roz­mów poufnych, na spowiedzi, na los szczęścia, a jednak tajemnicę najzazdroś-

Page 107: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

niej strzeżoną. Czarę tajemnicy zawartą najszczelniej. Tajemnicę nigdy pi­smem nie utrwaloną. Tajemnicę najpowszechniej rozgłoszoną, która od ludzi czterdziestoletnich nigdy nie zstąpiła poprzez trzydzieści siedem lat, poprzez trzydzieści pięć lat, poprzez trzydzieści trzy lata, nigdy nie zstąpiła do ludzi poniżej tych lat. On w ie ; i. wie, że wie. Wi e , ż e n i k t n i e j e s t s z c z ę ­ś l i w y . Wie, że odkąd istnieje człowiek, żaden człowiek nigdy nie był szczę­śliwy. Wie o tym tak głęboko i wiedzą tak wpojoną w głąb samego serca, że jest to może, że jest to zapewne jedyny pogląd, jedyna wiedza, przy której się upiera, w której czuje się sobą, o której wie, iż w niej położył swoją cześć, jedyna, gdzie nie masz Żadnej zmowy, żadnej maski, żadnego współnictwa. Słow em : żadnej zgody, żadnego przyzwolenia, żadnej d o b r e j w o l i . Radnego upodobania. Radnej dobroci..! oto zważcie brak konsekwencji. Ten człowiek ma oczywista syna, syna czternastoletniego. I myśli tylko o jednym. Aby syn jego był szczęśliwy. Nie mówi sobie, że to zdarzyłoby się po raz pierwszy; Że pierwszy raz ujrzano by coś podobnego. W ogóle nic sobie nie mówi, co jest oznaką najgłębszej myśli. Ten człowiek jest albo nie jest wy­kształcony. Jest albo nie jest filozofem. Jest albo nie jest otępiały (otępiały mordęgą, to najgorsza rozpusta). Myśli, jak zwierzę. To najlepsze myślenie. To jedyne myślenie. Ma tylko jedną myśl. A jest to myśl zwierzęcia. Chce, aby jego syn był szczęśliwy. Chce tylko jednego; aby syn był szczęśliwy. M a jeszcze inną myśl. Zajmuje go wyłącznie to, co jego syn (już teraz) o nim myśli, jest to istne opętanie, istna o b s e s j a , czyli oblężenie, czyli blokada, natrętne i pożerające urojenie. Jedno go obchodzi: jaki jego własny syn, w tajemnicy serca, wyda o nim sąd. Pragnie czytać przyszłość jeno w oczach syna. Szuka je j w głębi jego oczu. Co nigdy się nie udało, co nigdy się nie przydarzyło, pewien jest, że przydarzy się tym razem. I nie tylko to, ale że wydarzy się całkiem zwyczajnie i całkiem po prostu. Na skutek jak gdyby prawa naturalnego. Otóż ja mówię — powiada Historia — że nie ma nic tak wzruszającego, jak ta nieustanna, ta wieczna, ta wiekuiście odradzająca się niekonsekwencja; i że nie masz nic tak pięknego i że nic nie masz tak rozbrajającego serce Boga; i to jest pospolity cud waszej młodej Nadziei. Ale — mówi, milknąc nagle — oto wracamy na ziemie, które wykarczowałe? na zawsze.

(z „C lio” , Dzieła pośmiertne, I wyd. r. 191 7) przekład M A R II W IN O W SK IE J

BROŃ ZŁU D ZEŃ I BROŃ R Z EC Z Y W IST O ŚC I

I.

Nie będę szczegółowo rozpatrywał tych bardzo różnorakiej wartości argu­mentów, z których Fryde buduje konstrukcję rozprawy o „Brzozowskim jako wychowawcy” .*) Czasem polemiki jest jej długość i chcąc ten czas możliwie skrócić, trzeba pomijać, wskazywać tylko te węgły, za których poruszeniem cały budynek upadnie. Pomijam przefto niesłuszne i naciągane interpretacje poglądów Brzozowskiego, chwytam tylko główne zasady oceny, a przede

*) „Ateneum ", N r T

Page 108: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wszystkim własne wartości Frydego, podawane jako antydotum na wpływ Brzozowskiego. I nie będę również udawał, że dlatego głos zabieram, ponie­waż „w związku z niezmiernie interesującym, przenikliwym i tak dalej, szki­cem chciałbym poruszyć parę spraw” — owe wstępne dusery, których brak nie będzie mi chyba wzięty za złe. Na pewnym (oto jedyny i delikatnie prze­mycony komplement) poziomie dyskusji, do jakiej przymusza wystąpienie Frydego, kadzidło należy zachować do innych okazji i walczyć całą dostępną bronią.

Fryde jest zbyt dobrym krytykiem, ażeby nie wiedział lub przynajmniej nie przeczuwał, że iść ramię w ramię ze swoją epoką, z jej najpowszechniejszy­mi wmówieniami, ulubionymi zawołaniami i przesądami duchowymi — nie jest właściwą rolą ani zadaniem krytyka naprawdę twórczego. Fryde lubi powtarzać, że zadaniem krytyka nie jest to, by stał w loży obserwatorskiej, ale by brał bezpośredni udział w dramacie żywej sztuki swego czasu. W dra­macie czyli w walce — tak pisał Fryde ostatnio, ukazując, czym nie jest Bo­rowy. Pięknie, ale w dramacie i w Walce przeciwko komu, z kim? W dra­macie rzekomym przeciw innym, w zgodzie z wmówieniami modnymi swej epoki powstaje przecież tylko krytyka Feldmanów, Potockich, Lorentowi- czów: krytyka aprobatywna, wyjaśniająca, zgodliwa, bez względu na wyra­finowanie lub prostotę środków, jakimi wyraża ową zgodę. Dramat krytyki wielkiej, najprawdziwszej, jaką uprawiał Brzozowski, a dzisiaj uprawiają K o­łaczkowski i Irzykowski, powstaje dopiero ze sporu krytyki z własną epoką, z jej przesądami, a nie z łatwych zwycięstw w imię ulubionych argumentów chwili.

Tymczasem w obecnej rozprawie tę granicę, gdzie krytyka przestaje być dramatem a staje się jedynie wyrafinowaną aprobatą rzeczy niesprawdzal­nych, nie wiadomo dlaczego uznawanych za pewniki, w imię których osądza się, ba, potępia epoki na pewno od naszej donioślejsze — tę granicę Fryde przekroczył bardzo za bardzo.

Zacznijmy od podstawy metodycznej. Najwięcej zdradza zdanie, w którym Fryde tłumaczy, że jego rozważania wielce odbiegają od głównych tez nauk humanistycznych, ponieważ nie chodzi mu o poznanie istoty Brzozowskiego, lecz konsekwencji wychowawczych jego dzieła. Rzeczywiście odbiegają: naj­prostsze sięgnięcie do Diltheya mogłoby przekonać, że nie ma mowy o do­brym poznaniu konsekwencji pewnego zjawiska humanistycznego, jeżeli zre­zygnowało się z poznania istoty (chociażby przybliżonego) lub tę istotę opisało źle. Bo wówczas konsekwencje możnaby snuć, jakie się komu żywnie podoba, wtedy jednak opuszczamy nie tylko teren humanistyki, ale w ogóle teren wszelkiego porozumienia się ludzkiego. Tylko proszę mnie nie szanta­żować modnym diabełkiem, że poznanie musi być psychologizowaniem, a psychologizowanie etc. Fenomenologowie nie psychologizują. Z założenia tego szkicu wynika, że na uboczu musi się zostawić kwestię, dlaczego z wa­dliwego poznania istoty Brzozowskiego wyniknąć musiały niesłuszne, rzekome konsekwencje wychowawcze. Więc tylko w postaci uwagi formalnej : zrozu­mienie wartości bez poznania istoty to albo umyślne zaniedbanie znajomości celem łatwiejszego zwycięstwa, albo po prostu furtka otwarta ulubionym sprawdzianom chwili.

W rozprawie Frydego jest to furtka dla sprawdzianów chwili. Piękne to i słuszne słowa o „męskiej dojrzałości intelektualnej” , której jakoby nie

Page 109: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

uczy Brzozowski. Cóż oznacza dojrzałość? Oznacza rezygnację racjonali­styczną. Znów najbardziej zdradza zdanie, że należałoby zrezygnować z wszelkiej merytorycznej teorii kultury, natomiast ograniczyć się do opisu wydzielonych form działalności ludzkiej, jak sztuka, religią, nauka. Ależ ten nowoczesny racjonalizm, to po prostu wobec kultury — jako całości, jako celowego i sensownego związku poszczególnych dziedzin działalności ludz­kiej — stanowisko realizmu naiwnego. Proszę zajrzeć do rozprawy B. Kiesz- kowskiego w ostatnim tomie „Nauki Polskiej” , by stwierdzić, że ten realizm naiwny to nie moja insynuacja, ale konsekwencja, jakiej racjonalizm nie uniknie w ocenie kultury.

Istnieje wiele zjawisk, między którymi nie ma więzi tłumaczącej, to ma być teorią kultury. Nawet we własnych wywodach Frydego to przedziwne stano­wisko nie zostaje utrzymane. Gdy Fryde cywilizacji otwartej poczyna prze­ciwstawiać ideał cywilizacji zamkniętej, od razu popada (w ostrożniejszej naturalnie formie) w „ontologiczny dogmatyzm” . Inaczej być nie może, bo stanowisko nowoczesnego racjonalizmu tak samo jest dogmatyzmem, tyle że dogmatyzmem wielości, przezornego pluralizmu, wielu furtek. Wniosek: moż­na na inny sposób krytykować Brzozowskiego teorię kultury, o ile w ogóle ma­my u niego do czynienia z teorią taką a nie systemem haseł moralnych, jakie całkiem odmiennie należałoby oceniać, można na inny sposób to czynić, ale krytyka Frydego nie chwyta. W chwili konstrukcji od razu się wpada i wpaść musi w porzuconą spiralę, ale o parę pięter niżej.

A oto dalsze przemyty sprawdzianów chwili. Polegają na tym, że stano­wisku Brzozowskiego przeciwstawia się stanowiska absolutnie przeciwne i sama odległość stanowisk ma być dowodem. Sam kontrast rości sobie pra­wa argumentu, bo ściśle biorąc w żadnym z poniższych wypadków argu­mentów nie otrzymujemy. Przykłady: styl Brzozowskiego atakuje całą oso­bowość czytelnika, jego wolę i uczucie za pośrednictwem „wzruszeń filo­zoficznych” . Wedle Frydego to wystarczy, aby wywołać wstrząs nerwowy, ale nie zdrowie kulturalne. Dlaczego? Milczenie. Kontrast — argumentem, przesąd koniunkturalny — dowodem. D a le j: Brzozowski po przez dzieło obcować pragnie w krytyce literackiej z osobowością twórcy. N ie! „W głębi stawu ukrywa się tylko muł” etc., powtarza Fryde słowa Chestertona i znów kontrast dowodem. Subiektywizm religijny jest „nieaktualny na ogół w dobie obecnej” . Dlaczego? Bo tak jest i już. W paru jedynie miejscach prze­chodzi Fryde do argumentów wyższego rodzaju, stawiając własne warto­ści wraz z uzasadnieniami. O tym niżej i szerzej.

Powyższe zarzuty dotyczą szczegółów. Nie dotykają zagadnienia, które dla sposobu interpretacji jest podstawowe. Tego mianowicie, że Fryde głosi zasadę antypersonalistycznego realizmu i oświadcza, iż dzisiaj skłonni jesteśmy wy­twór, dzieło oceniać bez pytania o osobowość pisarza i o drogę powstawania dzieła. Trzon zarzutów przeciw Brzozowskiemu jako krytykowi literackie­mu w tym się mieści, że stale przez dzieło zmierzał on do krytyki osobowości pisarza, przez osobowość do podkładu epoki. Otoż skoro się postawiło pew­ną zasadę wyjściową, należy ją stosować konsekwentnie, a nie porzucać wówczas, kiedy dla pognębienia przeciwnika jest to dogodne. Tymczasem Fryde, kiedy mu z tym na rękę, zasadę porzuca i popada w demaskatorski psychologiem, zupełnie godny socjologicznych „demaskatorstw” Piechala wo­bec Norwida. Ze swego stanowiska nie posiada prawa do takich np. zdań,

Page 110: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

że konkretny realizm dziejowy Brzozowskiego to „subiektywistyczny sen o po­tędze zdeklasowanego inteligenta” , jak to, że z „Legendy Młodej Polski” bije „histeryczny subiektywizm monologującego w nieskończoność chorego człowieka” , jak to, że w tym dziele „przebija się jakiś chorobliwy i zaraźli­wy hedonizm intelektualny” , jak to, że „Brzozowski nagle odczuwa całą swą słabość, oderwanie od rzeczywistości praktycznej i ukazuje się sam sobie jako niewolnik tradycji” . Wszystko to są psychologizowania w złym gatunku, zu­pełnie godne uwagi, jaką zdarzyło mi się raz znaleźć na egzemplarzu książki Czachowskiego, znajdującym się w pewnym zakładzie uniwersyteckim. Przy zdaniu autora, że Brzozowski był „mocarzem ducha, zapładniającym swymi dziełami życiodajne siły narodowego zdrowia” , znajdował się taki bezimien­ny dopisek — „chory nie może darzyć zdrowiem” ( !) .

To sprawy drobniejsze. Gorzej, że swej zasady oceniania wytworu, a nie drogi do niego, Fryde nie stosuje w całych łańcuchach dowodów. By się nie rozwodzić, jeden tylko łańcuch wskażę: przecież cała ocena nawrócenia Brzo­zowskiego, jego stosunek do katolicyzmu, oparta jest na psychologizującym dowodzie, że stosunek ten jest nieaktualny, ponieważ miał stanowić gwaran­cję ideologiczną dla subiektywizmu pisarza, gdy tymczasem „dziś” cenimy konkretność scholastyczną, ład świata, w którym jednostka ma wyznaczone przez Boga miejsce. Czy więc sam wytwór, mianowicie gwarancja wieczy­stej nieprzemijalności „ ja ” duchowego, jaką stwarza religią i wszystkie aż po winę i karę konsekwencje tego stanowiska — jest fałszywy? Bynamniej, na to jedynie istotne pytanie Fryde nie próbuje odpowiedzieć, ale wytwór odrzuca ze względu na drogę dojścia. Ocena roli zamiast oceny wytworu.

Nie mam Frydemu za złe, iż wbrew własnemu stanowisku psychologizuje i psychologizować musi. Nawet się z tego cieszę, ponieważ raz jeszcze do­strzegam zawodność modnego urojenia. Chodzi mi o co innego: że — albo, albo. Albo zasada jest dla oka, dla dzisiejszego przesądu, i zasadę się pomija, kiedy tańszym (i starym) kosztem przeciwnika można pognębić. Albo też zasada jest doktrynerska, niemożliwa do stosowania na szerszym terenie i ukazany przemyt innej postawy jawnie to zdradza. Pierwszy wypadek jest gorszy dla lojalności polemicznej Frydego, drugi gorszy dla wartości stawia­nych przez niego ideałów krytycznych. Wybór zostawiam otwarty.

II.

Własne wartości Frydego, przeciwstawiane Brzozowskiemu: klerk i inter­pretacja polityczna pisarza. Najpierw o klerku, bo w tym nagle odświeżonym zawołaniu są całe pokłady autoblagi. Nie u Frydego specjalnie, ale w ogóle. Zawsze moda na pewne hasło powinna budzić nieufność. Rzeczą krytyki nieaprobatywnej jest nie hasło powtarzać, nie potwierdzać tendencję, jaka w haśle znajduje zaspokojenie, ale poszperać, dlaczego to tak chętnie płonka się przyjęła i czy przypadkiem pośpieszny wzrost nie świadczy, że była sztucz­nie pędzona. Że sama w sobie tyle nie mierzy.

W ięc: idea klerka jest typową ideą kompensacyjną. Propaguje się ją naj­głośniej dzisiaj w pewnych sferach, kiedy klerk humanistyczny — bo należy odróżnić klerka przyrodniczego — nic albo prawie nic nie ma do powiedze­nia w konstytuowaniu i rozwoju współczesnego świata. Propaguje się, ażeby tę oczywistość zablagować przed sobą, stawiając nietykalne i niebosiężne

Page 111: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

zadania. By nie przyznać się, że ten klerk nie posiada żadnej prawdziwej egzekutywy i siły historycznej, by zmienić mógł swoją marginesową rolę. Kto tę egzekutywę posiada lub posiadać będzie, ten nie mierzy w obłoki i nie uznaje swego wyobcowania historycznego za wyższe zadanie. Bo klerk jest przeni­kliwy, to jego ostatni ratunek i dobrze wie, że kompensuje, czyli po polsku tacygania, ale mu nie wolno tej przenikliwości dc siebie zastosować. Inna rzecz, że w tym nawet ze stanowiska klerka jest niewybaczalny błąd. Skoro wie, gdzie dokonuje przemytu kompensacyjnego, powinien zdemaskować siebie i — chyba skończyć beznadziejnością. Ale klerk tego nie uczyni nigdy, bo, bez względu na jego złudzenia o sobie, rządzą nim te same prawa, co dzieckiem, które ucieczką w świat niestawiających oporu marzeń chroni się przed przyznaniem do bezsilności, co młodzieńcem, który lekceważeniem niedostępnych mu wartości broni się przed świadomością, że jeszcze do nich nie dojrzał, co całymi grupami społecznymi lub literackimi, które przez ressentiment ochraniają niemożność dotarcia do wartości przeczuwanych ale niedostępnych. Co wreszcie z lisem z bajki, który nie mogąc łba wcisnąć do dzbana z winem, udaje, że wcale mu na winie nie zależy.

Nie było idei klerka w jej dzisiejszym wydaniu wówczas, kiedy to pojęcie rzeczywiście oznaczało pewną wartość dziejową. Nie był klerkiem wyznawca Kopernika czy Galileusza, nie był klerkiem encyklopedysta w wieku X V III , w polskich warunkach nie byli klerkami ani Fr. Jezierski, (patrz „Diogenesa w kontuszu” Berenta), ani Śniadeccy, ani Staszic — wszystko typowi intelek­tualiści, którzy jednak na swym etapie dziejowym posiadali konkretne zada­nia do spełnienia, wcielali w rzeczywistość rozwojowe ogniwo ludzkości. Bo kto działać pragnie, ten się nie wycofuje z obiegu i nie głosi tego jako swoją wyższość. Że tak jest, świadczy dzisiaj a raczej do niedawna świadczył przy­kład klerka przyrodniczego. Ten klerk, który swoją pracą i wynalazczością uformował dzisiejszą cywilizację, bez porównania mniej niż klerk humani­styczny rezygnował i nie rezygnuje. Aż po Winawera. Nie powiada, że jego zadaniem są wynalazki niczemu nie służące, praca ponad rzeczywistością, lecz wpisuje się ustawicznie w rzeczywistość i będzie to czynił, póki w siebie nie zwątpi. Kwestia zupełnie inna, jaką wartość w całości epoki obecnej posiada ten wpis dziejowy klerka technicznego, czy go oceniać życzliwie, czy odrzucać, Nie o to chodzi. Rzecz zawiera się w pojmowaniu swej roli w świeeie. Mówi »ię dzisiaj o załamaniu cywilizacji technicznej. T a cywilizacja nie załamie się, dopóki nie zwątpi i nie wycofa się klerk techniczny. Zwątpili w sens tego przewodnictwa technicznego klerkowie humanistyczni, ale jest w ich stano­wisku gruba przesada i grube nadużycie. Bo wówczas, kiedy wyrzekają na cywilizację techniczną, znów w sposób kompensacyjny, zastępczy wyrzekają na samych siebie — że nie umieli i nie umieją zapanować nad klerkiem technicznym i przyrodniczym.

Jeżeli w jakiś dzień, po jakiejś przyszłej wojnie, wynalazcy porzucą labo­ratoria, inżynierowie doki okrętowe zamienią w wytwórnie kajaków (obraz poezji dzisiejszej), a tłumy zamiast stosów z palonymi książkami poczną oklaskiwać wielkie piece, w które ciskać się będzie obrabiarki i mikroskopy— wówczas dopiero załamie się cywilizacja techniczna. Nie wcześniej jak w ten baśniowy dzień. Truizmy to, banały, ale gdyby je klerk zakładał u podsta­wy swego rozumowania, nie trzebaby wracać do abecadła.

I to jest idea klerka. Rezygnacja załatana kompensacją. Jeszcze przykład,

Page 112: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

0 klerku, powiedzielibyśmy dzisiaj, myślał Platon, kiedy filozofom przyzna­wał prawo rządzenia państwem. Klerk humanistyczny wówczas nie wątpił, był wszechwładny, o klerku technicznym jeszcze się nie śniło, jego zrezygno­wany dzisiaj starszy towarzysz panował nad doświadczalnymi dziedzinami, tak jak później chyba tylko u Hegla.— Od idei klerka odróżniamy jego cechy du­chowe, jak przenikliwość, jak wierność myśli, jak lojalność wobec przeciwnika, jak uczciwość duchową. Są to cechy godne pożądania, co raz rzadsze, ale nieodwracalne. To znaczy, Że klerk powinien je posiadać, ale nie znaczy, Że każdy, kto je posiada, jest i ma być klerkiem. Na przykładzie kompensacyj­nego ideału klerka widzieliśmy, że klerk wobec samego siebie łamie niejedną z tych zasad, a więc postępuje jak w najczęstszych sytuacjach każdy z nas. Wobec tego nawet ta jedyna przewaga formalna klerka staje się mocno wąt­pliwa — i gdzież to się klerk ulotnił? Broń złudzenia, choćby najszlachetniej­szego, nie zastąpi broni rzeczywistości.

III .

Tak drogą okrężną dochodzimy do interpretacji politycznej Brzozowskie­go. Fryde argumentami marksistów oddaje Brzozowskiego w posiadanie dzi­siejszej prawicy. By to zrozumieć, musimy jeszcze dalej o klerku mówić1 o stanowisku klerka w dzisiejszej rzeczywistości politycznej, wśród walczą­cych potęg politycznych i kulturalnych tego świata. Mimo, że to dyskusję sprowadza do terminów, w których, jak napisał Nowaczyński, „zabierać głos mogą i dosłownie zabierają kompetentny nawet dzieci (stare), górale, sier­żanci, amatorzy, dziennikarze IV-tej rangi, melomani” , mimo to wszystko trzeba rzucić w końcu nazwy potęg: faszyzm i komunizm.

Stosunek klerka do faszyzmu był od razu jasny. Klerk będąc luksusowym nabytkiem (i zabytkiem) liberalizmu politycznego i duchowego, faszyzm od ra­zu odrzucił. Inaczej było z komunizmem; stosunek był dość niezdecydowany, raczej pełen przychylnej ciekawości. Gdyby komunizm spełnił te oczekiwa­nia wielkiej przubudowy moralnej i społecznej, o jakiej marzył reformatorski wiek X IX , klerk byłby się prawdopodobnie znalazł po tej stronie. Lata naj­gorętszego flirtu minęły. Rok podróży Słonimskiego do Rosji, kiedy to jeszcze wpuszczano niezbyt pewnych cudzoziemców, był pierwszym rokiem rozczaro­wania, które dzisiaj klerków zachodnio-europejskich ogarnęło jak epidemia. W tej masowości odwrotu, w tej zadymce wyznań już z góry było coś po­dejrzanego, czego jednak postronni nie dostrzegli, zajęci jedynym i, trzeba stwierdzić, że w danej sytuacji najważniejszym uczuciem: a widzicie! trzeba nam b yło ! dawno wiedzieliśmy! macie za swoje! I westchnienie ulgi, że zbłąkani powrócili na szlaki utarte.

Podejrzane było to mianowicie, że odwrót nie był zwycięski, że był po pro­stu zamaskowaną klęską. Bo dowodnie i ostatecznie okazało się, że klerk wy­żyć może w tej jedynie formacji duchowo-politycznej, jaka go poczęła, a wy­cieczki w nieznane zawodzą. To samo zjawisko w mniejszej skali daje się zauważyć wśród klerków i literatów w Polsce. Zjawisko niebezpieczne, ponie­waż grozi zupełnym cofnięciem życia ideowego do form, jakie tylko na wska­zanej drodze odwrotu klerka uchodzić mogą za nowe i dzisiejsze.

Nie chciałbym być źle zrozumiany. Ktoś p yta : jak to, więc lepiej, ażeby Łobodowski został komunistą, w tym co dzisiaj to słowo oznacza, gorzej, że

Page 113: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

powrócił do odnowionych, pełny dźwięk posiadających obecnie haseł walkio człowieka, o sprawiedliwość i t. d.? Nie o to idzie. Powiem, że tutaj nie ma „lepiej” ani „gorzej” , lecz że druga możliwość jest przymusową koniecz­nością klerka, jest powrotem do atmosfery, poza którą nie może on wyżyć. Nikt nie zaprzeczy, że wobec brutalizmu „czasów pogardy” , wobec deptania najprostszych podstaw człowieczeństwa, wobec barbarzyńskiej histerii i otę­pienia — nagle inaczej szumią stare, zdawałoby się do rekwizytorni pocho­wane, sztandary. Ale chociażby ani jednym atomem woli nie móc pójść z wro­gami starych sztandarów, z ich barbarzyńskim lecz zwyciężającym dynamiz­mem, należy zdać sobie jasno i oczywiście sprawę, że żaden przełom kultu­ralny nie dokonuje się bez częściowej regresji. Taką zaś chwilę, kiedy wobec niezwykłego wysubtelnienia zamierających form kulturalnych, tę regresję szczególnie mocno odczuwamy, przeżywa się dzisiaj. Lecz to łudzić nie po­winno.

Bo mimo wszystko klerk z dzisiejszego świata jest wyobcowany. I to z wła­snej winy. Racjonalizm nie jest bronią historii zwyciężającej. Ten typ du­chowy nie rozumiał i nie rozumie, czym jest historia, jak dokonuje się na pierwszej swej podstawie zapis ludzki w dzieje, co jest systemem wartości głównych w dziejowym trwaniu społeczeństw. I teraz dopiero pora na wyjaśnienie fałszywości interpretacji politycznej Brzozowskiego, jaką pod­suwa Fryde. Brzozowski nie nauczał tej lub tamtej przynależności partyjnej. Sens historyczny jego pism mieści się w tym, że jak mało który z pisarzy polskich umiał ukazać ten właśnie zapis człowieka w dzieje. Potrafił poka­zać, jakie to wartości duchowe i społeczne decydują, jeżeli dana warstwa zachować ma ster i nie dać się zgnieść naciskowi sił pobocznych. Interpreta­cja Frydego oparta jest na zupełnie dowolnie wybranych cytatach. Niestety, nie sposób szczegółowo tego przeprowadzać, w formie dość apodyktycznej rzec wypada — Brzozowski nie twierdzi, jakoby przodującą warstwą miała być inteligencja. Brzozowski natomiast utrzymuje, że inteligencja może być taką warstwą, jeżeli zrozumie, czym gruntują się dzieje i co do roli przo­downiczej wynosi warstwy społeczne. W tym jeżeli pominiętym przez Fry- aego (i pomijanym, dodać trzeba, przez wielu interpretatorów politycznych), spoczywa jądro sprawy. Brzozowski nie był ani filozofem inteligencji, ani chłopa (najwięcej może proletariatu), lecz był, a raczej będzie filozofem tej warstwy społecznej, jaka posiada prawdziwą świadomość dziejową. Skoro tej postawy nie zajmie się wobec niego lojalnie, każdy spór o dziedzictwo będzie doprawdy parcelacją księżyca.

To charakterystyczne zrzeczenie się dziedzictwa, lekką ręką dokonywane przez Frydego, mówi, że klerk, który mógłby uchodzić za wyraziciela inte­ligencji, gdyby nie udawał swej odmienności od tej warstwy, absolutnie nie jest w możności pojąć, jakimi ofiarami utrwala się przewodnictwo historycz­ne i absolutnie nie jest w stanie wziąć na barki ani części obowiązków i na­kazów, które stawia podobna świadomość. Bez względu na to, jak fałszywie ci i owi zrozumieją te słowa, póty zwycięstwo w przyszłości należeć będzie do totalizmów w ich wszelakim wydaniu, póki przeciwnicy nie pojmą, że żadną sentymentalną mrzonką, żadnym zagłuszeniem najpierwszych oczywistości nie przetrwają i nie zwyciężą.

Należy wałczyć tą bronią, jaką narzuca rzeczywistość. Byłoby dobrze i sie­lankowo, gdyby rozpęd techniczny, na pewnym odcinku oznaczający wzmo­

Page 114: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

żenie środków niszczycielskich, udało cię zatrzymać w mierze. Wydaje się, że stawiana przez Guyau zasada ekspansji, największego napięcia, jakie osiąga każda funkcja ludzka pozostawiona samej sobie, znajduje dzisiaj cał­kowite potwierdzenie. Chociażby na przykładzie klerka...

Dotyczy to marzeń o statycznych typach cywilizacji, o odnowionym ideale średniowiecza. Niechże jednak klerk nie zapomina, że ta zamknięta cywiliza­cja była na swój czas historyczny ostateczną możliwą systematyzacją poziomu ówczesnych sposobów technicznych i dóbr materialnych, pewnie że używa­nych dla swoistego celu, ale nie była cofnięciem się przed ten najwyższy, dostępny wówczas stan. Nie była regresją ani wyminięciem, jakim jest po­dobne marzenia dzisiaj. Zresztą proszę zajrzeć do wywodów kogoś w tej spra­wie bardziej autorytatywnego od nas dwojga, do artykułu ojca Bocheńskie­go o „Katolickiej koncepcji dynamizmu cywilizacji” („Polityka” z 25.III.) by się przekonać, że tomizm wcale się nie sprzecza z „cywilizacją otwartą” .I że autorytet wybrany przez Frydego jest tylko marzeniem.

Ale tu, kiedy Fryde powiada o roli dziejowej ruchu ludowego, jest jedy­na jasna strona jego interpretacji politycznej. Ten wniosek podpiszemy obydwiema rękami. Chociaż podejrzewam, że dlatego chłop zostaje wy­sunięty, ponieważ na skutek pomajowego rozwoju politycznego w Polsce jest siłą polityczną i kulturalną, która dotąd nie odsłoniła oblicza, i klerk się łudzi, że będzie może taką siłą polityczno-kulturalną, jaką klerk prag­nąłby widzieć, by ta nie urażała jego nawyków. Zwracam ponadto uwa­gę, że ten jasny punkt najzupełniej nie pogodzi się z racjonalizmem i scholastyką Frydego. Jeżeli stawka polityczna ma być szczera, musi się zrezyg­nować z większości otoczenia, w jakim ta stawka wystąpiła w rozprawie Fryde­go. Przypominam, że siły kulturalne, które chłop z siebie wyłania, ci żarliwi przewodnicy, których bez nakazu słucha (Solarz), nie idą i nie pójdą po myśli klerka. Jest np. mowa ustawicznie o wychowaniu osobowości, niemod­ny, romantyczny przesąd, nie ma i nie będzie okrojonego racjonalizmu. I znów obawiam się, że jest ta stawka u Frydego jedynie bronią złudzeń.

IV.

Zamknijmy wywody wnioskiem — wyminięcie nie jest walką. Stanowisko Brzozowskiego zostało przez Frydego wyminięte, lecz nie przewalczone w spo­sób obowiązujący. Słuszność mieści się jedynie w krytyce wielu nawyków duchowych Młodej Polski, których Brzozowski się nie ustrzegł. Rzeczą kry­tyki jest jednak umieć oddzielić, nie sumować i sumarycznie potępiać.

Od „Utopii Irzykowskiego” do „Brzozowskiego jako wychowawcy” prze­szedł Fryde długą drogę. Innymi jej etapami wypadnie jeszcze się zająć, bo milczeć nie wolno, walczyć się musi. Droga to wsteczna ku stanowiskom, które, zdawałoby się, Fryde całkiem przezwyciężył. Upiory wracają, odświe­żone, dostosowane do nowego oświetlenia naszych czasów, by nie było widać ich upiorności. Lecz bronią rzeczywistości nigdy nie będzie broń złudzeń.

K A Z IM IE R Z WYKA

Page 115: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

D W IE UW AGI

I.Pisząc artykuł o „Brzozowskim jako wychowawcy” , zdawałem sobie spra­

wę, że rzucam wyzwanie Kazimierzowi Wyce. Cieszę się, że Wyka wyzwa­nie podjął i, jak pisze, użył w walce „całej dostępnej mu broni” .

W pierwszej części repliki Wyka rozpatruje „podstawę metodyczną” mej pracy. Nie stara się jednak jej zrozumieć, nic dziwnego, że odnosi zwy­cięstwo za zwycięstwem. Np. odcinam się programowo od idealizmu huma­nistycznego t. zn. metody indywidualizującej, idiografizmu, intuicyjnego ujmowania istoty rzeczy), uznaję bowiem racje poważnego odłamu myśli współczesnej, który powątpiewa o wartości poznawczej tych dróg. Wyka, nie zbadawszy pozytywnej strony mej postawy metodycznej, gromi m nie: „rozumienie wartości bez poznania istoty to albo umyślne zaniedbanie zna­jomości celem łatwiejszego zwycięstwa, albo po prostu furtka otwarta ulu­bionym sprawdzianom chwili” . Albo też — tertium datur! — zajęcie innego stanowiska, którego polemista „rozbijający węgły” nie dostrzega.

„Legenda Młodej Polski” , jak zresztą każdy tekst literacki, stanowić może materiał wielu konstrukcyj poznawczych: z jednego punktu widzenia będzie to dokument psychologiczny, z drugiego — przejaw prądów duchowych epoki, z innego znów — zbiór sądów, których logiczną zawartość i spoistość należy określić. Obok tych form refleksji teoretycznej istnieje refleksja prak­tyczna, t. zn. prześwietlająca dzieło (w danym wypadku „Legendę” ) — z punktu widzenia aktualnej problematyki praktycznej. Refleksja ta, zdaniem moim, ma pełne uprawnienie, jest samoistnym typem myśli i wobec pisarzy kreowanych na nauczycieli pokolenia nasuwa się jako oczywista i konieczna forma intelektualnego stosunku.

Gdyby Wyka uznał i zrozumiał tę prostą prawdę, odpadłyby liczne a nie­potrzebne nieporozumienia, np. zarzut psychologizmu, w który jakoby po­padam... zajmując się problematyką psychologiczną. Ale przecież, jeżeli uwa­żam, że w krytyce literackiej dzieło należy traktować jako autonomiczny wytwór, to wcale nie znaczy, Że nie mogę traktować dziel literackich jako do­kumenty psychologiczne czy socjologiczne. Tylko muszę zdawać sobie sprawę, iż uprawiam wówczas psychologię lub socjologię a nie krytykę w moim zro­zumieniu. Nie popełniam zatem niekonsekwencji, rozpatrując „Legendę” to jako rozprawę filozoficzną, to jako publicystykę polityczną, to znów jako dokument osobisty, zamaskowaną autobiografię. Nieuprawnionym demaska- torstwem byłoby dopiero mieszanie tych aspektów; np. ocena ideologii społecz­nej Brzozowskiego oparta na psychologicznym twierdzeniu, że był to mono­logujący chory człowiek. Tego nie czynię, jak najściślej wyodrębniam pro­blemy i punkty widzenia, tak że zarzut psychologizmu i demaskatorstwa a la Piechal, wypływa (używając stylu Wyki) albo z chęci łatwego triumfu, albo z niezrozumienia myśli krytykowanej.

Ponieważ charakteryzuję i oceniam postawę religijną Brzozowskiego, Wy­ka wytyka mi surowo: oto „ocena roli zamiast oceny wytworu” . Ale jednai druga jest uprawniona; nie wolno tylko oceniać wytworu na podstawie oceny roli, a tego procederu nie uprawiam. Jakże zresztą można mówić o wy­tworze postawy religijnej?

Uzasadniony jest natomiast ten zarzut, że zamiast rozbijać gmach myśli Brzozowskiego argumentami ograniczam się nieraz do przeciwstawiania się

Page 116: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

jej. Wówczas stwierdza Wyka „sam kontrast rości sobie prawa argumentu” . Przypuśćmy, że tak ; ale to znaczy tylko tyle, że nie przezwyciężam „Legen­dy” , lecz się jej przeciwstawiam. I nie można inaczej ; w sprawach ideologii praktycznej argumentów w znaczeniu logicznym nie m a ; pozornymi argu­mentami są przykłady, fakty, bo, jak słusznie powiedział Irzykowski „fakty niczego nie dowodzą” . Należało nie tyle dowodzić, ile rozwijać, rozbudowy­wać. W artykuł o Brzozowskim wpisany jest szkic programu, którego wy­pełnienie może stać się treścią pracy wielu lat. Artykuł miał ambicje skrom­niejsze : szło mi o wszechstronną problematyzację „Legendy” i ukazanie, że współcześnie, w różnych, niezależnych od siebie dziedzinach, mimo Brzo­zowskiego i wbrew niemu, zaczyna rozwijać się nowy wątek kulturalny.

I tu pada główny pocisk mego przeciwnika: ulegasz modzie, nastrojowi momentu, łatwą fintą chcesz uśmiercić giganta, którego niebacznie wyzwa­łeś : „ulubione argumenty chwili” , „sprawdziany chwili” , „przesądy koniun­kturalne” , takie zwroty czytam na każdej stronicy repliki. Myślałby kto, że występuję przeciw Brzozowskiemu w imię jakichś jednodniowych haseł, mod­nej demagogii dziennikarskiej czy kawiarnianej. Wynikałoby konsekwentnie, że krytyka naturalistycznej teorii kultury, dokonana przez Znanieckiego, jest najświeższą sensacją towarzyską; że estetyka Chestertona czy Maritaina za­licza się do rzędu popularnych zabawek umysłowych; że wreszcie nowe prą­dy w filozofii religii, stanowiące zwrot wobec romantycznego subiekty­wizmu i intuicjonizmu religijnego stanowią typowe efemerydy koniunktu­ralne. Zdaje się, że nie ma potrzeby walczyć z tym chwytem polemicznym; jest to smutny przykład zachwiania się poczucia odpowiedzialności pole­micznej u mego przeciwnika.

Jeszcze jedno nadużycie intelektualne popełnia W yka: postulat domaga­jący się od krytyka, aby brał czynny udział w życiu artystycznym, inter­pretuje (w dość dwuznacznym coprawda sformułowaniu) w tym sensie, że krytyk powinien pozostawać w zgodzie z „wmówieniami modnymi swej epo­ki” , jak Feldman, Lorentowicz. Praca o Brzozowskim ma jakoby taki cha­rakter, feldmanowsko-Iorentowiczowski... Ale czemuż to, choć schlebia mo­dzie, budzi głównie protesty, sprzeciwy, niechęci? Tego nie liczę sobie za zasługę; przeciwnie, raczej wolałbym, żeby koniunktura była przychylniej­sza. Tak się przecież dziwnie składa, że Wyka, który w teorii głosi nieprze­jednaną walkę z duchem czasu, dość dobrze z opinio communis się zgadza, podczas gdy ja — niewolnik mody i przesądu — raz po raz osobliwie od tej opinii odskakuję. A może — niech się Wyka zastanowi — mój postulat nie głosił schlebiania modzie i przesądowi, ale twórcze (nie tylko służebne) współ­działanie z kształtującą się młodą sztuką, walkę o jej ideał artystyczny?

Wyka zapowiedział, że będzie walczył „wszelką dostępną bronią” . Oba­wiam się jednak, że on właśnie w pierwszej części repliki posługiwał się czę­ściej bronią złudzeń niż bronią rzeczywistości.

II.Sprawa klerka.W komedii Zawieyskiego „Powrót Przełęckiego” jest scena, w której bo­

hater „Przepióreczki” rozmawia z działaczem chłopskim Gabrysiem. Prze- łęcki próbuje najpierw zdobyć, podbić Gabrysia, a kiedy mu się to nie udaje, zmienia plany i postanawia oddać się pod jego rozkazy. Gabryś, nie

Page 117: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wzruszony tym gestem moralnym, odmawia: cóż mu za pomoc w pracy spo­łecznej na wsi, w tym inteligenckim rozbitku?

T a scena jest symboliczna. Autor zepsuł sztukę ckliwym, werbalnym za­kończeniem, ale ta scena pozostaje w pamięci. Co ma czynić Przełęc- ki? Podbić Gabrysia hipnozą mitów, urokiem osobistym, siłą przyciągającą kultury? Na to już za późno. Protestować, beznadziejnie i patetycznie prote­stować przeciw nowemu porządkowi, w którym nie ma dla niego miejsca?I to nie. Powinien wrócić do pracowni fizycznej. To jest jego prawdziwa, nie zakłamana grą idealistycznych złudzeń rzeczywistość kulturalna.

Proste to rozwiązanie jest właściwym rozwiązaniem sprawy klerka. Zde­klasowani intelektualiści, uważając się podświadomie za „pierwszy stan spo­łeczny” , wpadają w stan podgorączkowy, dostają ataków histerii politycznej lub kabotyńskiego idealizmu. Ale jedno i drugie to klerkizm fałszywy, zwy­rodniały. Naprawdę idzie o zdobycie samowiedzy kulturalnej, utrudnionej przez resztki fikcyj X IX wieku (było to przecież w ogóle stulecie fikcyj),0 świadome opanowanie warsztatu przez artystę i uczonego, pracownika piękna i pracownika prawdy. Tak przekształceni znajdą na pewno miejsce w rzeczywistości, takie samo jak kowale, rybacy, konduktorzy lub technicy. Praca ich wtedy — nie tracąc charakteru twórczości duchowej — stanie się wykonywaniem zamówień, zaspakajaniem zapotrzebowania społecznego.

Powyższy wywód był niezbędny dlatego, żejak się okazuje nie zostałem zro­zumiany ( tym razem z własnej winy, z powodu zbytniej zwięzłości). Teraz jest jasne, że to, co Wyka pisze o klerkizmie nie stoi bynajmniej w sprzeczności z moimi poglądami. Wyka atakuje klerkizm fałszywy, niewylegitymowany patos etyczny Słonimskich i Łobodowskich, którzy nie umieją żyć poza at­mosferą dziewiętnastowiecznego liberalizmu. Ale to nie są prawdziwi kler­kowie, jak Irzykowski, jak Mann. Klerkizm nie jest ideą ostateczną: jest on ideą przechodnią, tak jak ideał sztuki czystej, który powstał po to, aby wy­odrębnić i uszlachetnić instrument artystyczny — przejściowo, jako droga do sztuki stosowanej.

Z ścisłą konsekwencją wynika z tego stanowiska kulturalnego stanowisko społeczno-polityczne: przeświadczenie o roli ruchu ludowego. Ruch ludowy nie zakłamuje się fikcjami jak mieszczaństwo; on jeden stanowi zapowiedź1 gwarancję odbudowania pełni kulturalnej. Nie to jest ważne, że w przeci­wieństwie do ruchów mieszczańskich spotkamy tu szacunek dla imponderabi- liów (to ma znaczenie pośrednio, jako dowód zdrowia psychicznego) ; ale ra­czej to, że sztuka i myśl mają w perspektywie jego zwycięstwa prostą, nie- skrzywioną przez mieszczańskie fikcje, drogę rozwoju. Że fałszywi klerkowie, ci, o których pisze Wyka, rozczarują się, to pewna; ale oni też nie bardzo stawiają na tę stawkę.

Jak z tego widać, klerk w moim rozumieniu wcale nie odosabnia się od rzeczywistości społecznej; a jeśli musi to uczynić — tak właśnie, jak musiał pędzić życie poza swymi czasami Norwid — uważa to za fatalność, nie za wyróżnienie. Kiedy zaś marzy o cywilizacji zamkniętej, to nie ma na myśli marazmu i skostnienia, lecz jedynie neguje ideę postępu dla postępu, wi­dzenia celu w nieustannym rozroście woli i potęgi materialnej człowieka. Nie idzie mu o gloryfikację wygody, zaciszności, lenistwa — jak w epilogu „Rodziny” Słonimskiego, lecz o zdemaskowanie fałszywego romantyzmu, ka­

Page 118: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

pitalistycznego imperializmu. A któż w silniejszym stopniu uległ zaczadzeniu tym mitem od Brzozowskiego?

I oto znowu jesteśmy przy Brzozowskim. Cóż ostatecznie wysnuwa Wyka z myśli twórcy Legendy? Doping historyczny. Brzozowski uczy rozumieć, jak dokonywa się zapis człowieka w dzieje, jak tworzy się historię. Ale to jest bodziec grubo spóźniony. Cofa on nas bowiem na pozycje wcześniejsze, dawno opuszczone, stracone. Inteligencja straciła prawo przywództwa i prze­stała być główną siłą historii politycznej. Co w ięcej: to właśnie inteligencja wymyśliła „fetysz dziejów” jako kompensację za życie w niepełnej rzeczy­wistości, w niedojrzałej atmosferze pseudo-kultury. Lecz na pseudo-kulturę nie ma lekarstwa innego jak tylko — kultura prawdziwa, samowiedza kul­turalna. Trzeba zdobyć się na akt oczyszczenia psychicznego, zostać kler­kiem — po to, aby nim być przestać, wyrosnąć ponad klerkizm do normalno­ści, dojrzałości — nie dziejowej, ale po prostu ludzkiej. Wracamy do po­czątku : do symbolicznej rozmowy między Przełęckim i Gabrysiem. Ona do­starcza właściwego klucza do tych problemów.

Ciekawy przykład: Brzozowski odnosił się z lekceważeniem do Kazimierza Twardowskiego, przedstawiciela „filozofii referatowej” , profesora pracującego w swej dziedzinie bez troski o przerobienie świata. I dziś możemy zrobić bi­lans : uczniowie Twardowskiego wznieśli polską myśl filozoficzną na wyży­ny dość rzadko w jej dziejach osiągane, zajęli jedno z czołowych miejsc. Wątpię, czy w odniesieniu do nich znalazła by zastosowanie kompensacyj­na teoria Wyki. I chyba dzieło ich stanowi nie mniejszej wagi fakt od fak­tów politycznych i społecznych.

Bo historii nie można pojmować jednokierunkowo. Proces dziejowy nie jest jednorodny; to myśl ludzka, pragnąc wprowadzić ład w zalew faktów, po­rządkuje, upraszcza, ujednolica. Powstają stąd efektowne konstrukcje histo­riozoficzne, imponujące młodym ludziom bez przydziału życiowego, nie osa­dzonym w rzeczywistości kulturalnej. Ale to jest broń złudzień — jakkolwiek złudzeń koniunkturalnie potężnych, sugestywnych i trudnych do odparcia.

Ale trzeba sobie zdać sprawę, że poza wyabstrahowanym sztucznie „stru­mieniem dziejów” , pędem życiowym, drogą ewolucji twórczej i jak to je­szcze nazywają filozofujący felietoniści, istnieje życie prywatne milionów ludzi, które z religijnego punktu widzenia nie stanowi bynajmniej mierzwy dla dziejów — których indywidualne istnienie ma wartość absolutną, dorów­nującą wartości życia wodzów, mędrców i geniuszów artystycznych. Można wyrzec się dziejów — dla innych dziejów, takich o których nie ma mowy w podręcznikach szkolnych.

W ostatniej książce Irzykowskiego „Lżejszy kaliber” znajduje się m. in. felieton „Pierwsze dotknięcie wojny” . Opowiada w nim autor swoje przeży­cia z czasu, gdy jako pracownik urzędu telefoniczngo odbierał często waż­ne wiadomości z placu boju. Tak np. pierwszy w Krakowie dowiedział się0 upadku Lwowa. Opowiada szeroko, jakie wrażenie wywarła ta wiadomość1 kończy tak : „A przy tym coraz bardziej rozszerzającym się ogniu ja upie­kłem swoją malutką pieczeń: bo gdy z upadkiem Lwowa filia lwowska biura korespondencyjnego przestała istnieć, o tyle też ubyło mi w biurze roboty” .

Co za małostkowy egocentryzm, brak poczucia hierarchii, nie rozumienie jak dokonywa się zapis człowieka w dzieje! Ale Irzykowski zna ten reper­

Page 119: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

tuar zarzutów, umie na pamięć. I odpowiada słowami jednej ze swych re- cenzyj teatralnych w „Robotniku” . „Filisterstwo? A może tylko spokój po­rządnego chrześcijanina” .

*

W zakończeniu polemiki zauważa Wyka, iż w ciągu ostatnich kilku lat przebyłem długą drogę. Istotnie, w czasie dyskusji o monografii Suchodol­skiego o Brzozowskim byliśmy nieomal — sojusznikami. Od tego czasu zmie­niło się dużo. To znaczy, zmieniło się — u mnie; po kilku latach błądzenia przezwyciężyłem w sobie sugestie brzozowszczyzny. Obawiam się natomiast, że Wyka prawie że pozostał w tym miejscu, gdzie spotkaliśmy się przed laty. Nie wydaje mi się, aby ta pozycja była dostatecznie mocna i wylegitymowa­na. Dowodem choćby artykuł „Broń złudzeń i broń rzeczywistości” , który składa się z przeczeń a kończy •— znakiem zapytania. I kiedy Autor zapo­wiada dalsze wystąpienia przeciw mnie, niech mi wolno będzie, nie uchy­lając się od tych walk, wyrazić przeświadczenie, że ma on przed sobą inną jeszcze, o wiele trudniejszą i ważniejszą walkę z cieniem, który go skrępo­wał — ogromnym cieniem Brzozowskiego.

LUDW IK FRyDE

Page 120: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

I. N IE Z N A N E W IE R SZ E N O R W ID A

K iedy T. Pini ogłosił w r. 1934 popularną edycją zbiorow ą „D zie ł" C ypriana N orw ida i przedrukow ał w niej; wszystkie (jak m yślał) zniane i zarejestrow ane do ow ego czasu wiersze, dram aty i utwory prozaiczne genialnego poety, w ydawało się, że teraz trudno chyba będzie dorzucić coś nowego do tego im ponującego — objętoś­cią — woluminu i że na długo już pewnie ustaną tak częste w poprzednich latach znaleziska norwidowskie.

Jed no i drugie okazało się omyłką. Dowiedziono przede wszystkim, że zbiór Piniego posiada poważne luki (dziesięć znaczniejszych opuszczeń wymienił Kazim ierz W yka w Pionie, 1934, nr 49), powtóre, już w krótkim czasie po jego ogłoszeniu, zaczęto drukować po czasopism ach nowe norw idiana, nieznane dotychczas badaczom.

W iele ważnych rękopiśmiennych utworów N orw ida zapewne spoczywa jeszcze w ukryciu, w oczekiwaniu szczęśliwego znalazcy, wiele p leśn ieje w prywatnych, za­zdrośnie strzeżonych, kolekcjach, wiele szykuje się do druku, wiele wreszcie — choć drukowanych za życia autora — uszło uwagi, badaczów . Z tej ostatn iej, a nie szczu­płe j bynajm niej, grupy utworów przeoczonych, w ybieram dziś dwa pom niejsze wier­sze N orw ida, które, choć nie są bynajm niej rew elacjam i, zd rad zają przecież każdą praw ie lin ijką lwi pazu r wielkiego autora i jego charakterystyczną manierę pisarską.

Jed en z tych wierszy był publikowany we lwowskiej „G azecie N arodow ej" (1875), drugi, odnalazłem w w ydaw anym przez W iślickiego „K alendarzu gospodarskim' dla kobiet" (1877), wciśnięty skromnie między przepisy na przyrządzanie soków i konfi­tur a wzory sukien i bielizny. Obydwa przeleżały nie zauważone przez lat przeszło sześćdziesiąt...

1. S Z C Z Ę ŚL IW Y (s. 426). Poprzez całą praw ie spuściznę poetycką N orw ida przew ija się jeden szczególnie motyw, dziwnie bolesny: poczucie fatalności, zw iązanej z losem poety od lat bodaj dziecinnych, fatalności krzywdzącej go nawet w drobnych sy tuacjach dnia powszedniego, rozczarow ującej w każdym przedsięwzięciu. Z fatal- nością tą nie um iał N orw id walczyć, nie um iał je j nawet złorzeczyć, mógł tylko na je j tem at ironizować, choć przejm ująca to ironia. „ J a , to jestem na świecie j a ­ko w trupie doskonałej nadkom pletowy aktor..." w ołał w 1853 w wierszowanym liście do T rębick iej, a siedem, la t później podkreślał swój „nałóg m ijan ia" w szyst­kich spraw i wszystkich o.kazyj, n ałóg nabyty już w ow ej pierw szej chwili istnienia „n a planety p rogu ", gdy w ypadł z wiekuistego rytmu wszystkich przeznaczeń św ia­towych. Przyrodzonego sobie fatum dopatryw ał się N orw id w każdej dotyczącej siebie okoliczności, analizow ał każdy gest i każde odezwanie się, logogryfow ał i sym­bolizował. Jednym z najdobitn iejszych przykładów tego usposobienia je st interesu­jący wiersz „O b yczaje " (pierwodruk w „Pam iętniku literackim " 1907, s. 105— 106; por. „D z ie ła", s. 106), posłany M ieczysław owi Pawlikowskiem u w końcu październi­ka 1858 r. i n aw iązu jący bodaj do świeżego przypadku N orw ida, dla któ­rego zabrakło m iejsaa na jak im ś salonowym przyjęciu em igracyjnym . Poetę oczy­wiście przeproszono i starano ułagodlzić przytoczeniem popularnego przesądu towa-

Page 121: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

rzyskiego („że takie niby zapomnienie ma przynieść poszkodowanem u szczęście" etc.) on jed n ak choć sam bardzo przesądny (por. „L is ty “ I, 15) doszukał się w tym — i słusznie — lekceważenia, a sam przesąd, łącznie a dw om a ienymii, dostarczył mu tem atu do ironicznego wiersza o „o by cza jach " światowych i jeszcze bardziej ugrun­tow ał w iarę w śc iga jącą go fatalność. Otóż drukowany tutaj w iersz „Szczęśliw y" („K alendarz gospodarski dla kobiet na rok 1877. U łożony staraniem redakcji „P rze­glądu Tygodniow ego", W arszaw a, 1877, s. 85— 86) je st drugą, mocno zmienioną, popraw niejszą i ostateczną chyba redakcją „O byczajów ", których m iejsce będzie te­raz tylko w przypisach do przyszłego w ydania zbiorowego, jak o oryginalny, pierwszy w ariant. „O byczaje" liczyły pięć zwrotek czterowierszowych, rymowanych a b z *>, przy czym w zwrotkach I, II i V wiersze n ieparzyste posiadały rym męski a parzystej żeński, a w zwrotkach II i IV było odwrotnie („Szczęśliw y" ma cztery zwrotki czte-,' rowierszowe, przy czym każdy wiersz nieparzysty je st zakończony rymem męskim). Je śli chodzi o liczbę zgłosek, to każda n ieparzysta zwrotka „O byczajów " ma układ 11 : 12 : 11 : 12, a każda parzysta 12 : 11 : 12 : 11; w „Szczęśliw ym " je st trochę in a­czej, m ianow icie pierwsze dwie zwrotki m a ją wzór 11 : 9 : 1 1 : 9, a drugie dwie11 : 10 : 11 : lO.Treść obu wierszy je st ta sam a (pierw sza lin ijk a je st naw et w obu jednobrzm iąca: „D o uczty gdy z gw arem siadano za stó ł"), jednakże redakcja póź­niejsza, zw ięźlejsza i w ym owniejsza, pod aje dokładnie treść każdego wymienionego przesądu (rychły ożenek, „faw o r u w dów ", urodzenie syna, długi żywot), a w zwrotce ostatniej skupia je wszystkie koło siebie, w lapidarnym skrócie, i w yciąga z nich w łaściwy „sen s": o przewrotności otaczającego św iata. W zm ianka o podróży m or­skiej i przytoczona przy niej p lotka o rzekomej śmierci N orw ida op iera ją się na rze­czywistym zdarzeniu, które znalazło odbicie również w dwu listach N orw ida do Trę- bickiej („ktoś z krewnych moich, kiedy do Europy powróciłem, pow iedział mi, że' m yślano, że zatonąłem, z powodu iż dwa okręty współcześnie rozbiły się...“ ob. „L isty "I, 196, tamże o ubogim szewcu londyńskim: I, 182). Oprócz w iersza „Szczęśliw y" w y­drukował jeszcze „K alen darz gospodarski" drugi wiersz N orw ida, „D ziecię i krzyż" (s. 85), znany z innego rękopisu z r. 1866, jak o „K rzyż i dziecko" (pierwodruk Czart- kowskiego w „K urierze W arszaw skim ", 1931, nr 93, przedruk u P in iego, s. 145). Obydwa teksty pokryw ają się praw ie całkowicie, różniąc się jedyn ie tytułem, inter­punkcją ii dwoma drobnymi przestaw ieniam i wyrazów (w. 7: „niesie się", zam, „się niesie", w. 15: „podział się", zam. „się podział"). Zarów no „Szczęśliw y" ja k i „K rzyż" podsygnowane są jedynie in icjałem : K . (dlatego też może uszły uwagi polonistów). Pow staje pytanie: ja k ą drogą wiersze N orw ida trafiły do A dam a W iślickiego? O d­powiedź może być chyba jed n a : p rzy sła ła je do W arszaw y jed n a z paryskich zn a jo­mych N orw ida, sam a uzdolniona wielce p isarka i sta ła (od 1866 r.) w spółpracow ­niczka „Przeglądu Tygodniow ego" — M aria z Brzezinów Sadow ska („Zbigniew "). Przedziwny żywot tej autorki skreślę na innym m iejscu, tu chciałbym tylko zazna­czyć, że N orw id bardzo ją cenił, czytał i chwalił je j powieść „O ksanę" (on, który nigdy nie czytał romansów!), pożyczał je j książki i korespondow ał w sprawach lite­rackich (około r. 1876).

2. T E S T A M E N T M A R K A B O T Z A R ISA (s. 427). W dw unastą rocznicę Pow stania Styczniowego, w dniu 22 stycznia 1875 r., polonia paryska zgrom adziła się na skrom ­ną akadem ię w sali „Czytelni polsk ie j" i w ysłuchała w skupieniu obszernego prze­mówienia N orw ida, aktualnej „mowy publicznej i politycznej, ostatniej z rzę­du w Paryżu" (por. „L isty " II, 326), w której za ją ł się między innymi charakte­rystyką Europy i europejskości, stosunkiem Europy do spraw y polskiej, wreszcie — paralelicznie — niedawnym powstaniem greckim, jego echami zagranicznym i i jego

Page 122: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

(podobieństwem do niektórych polskich stosunków. Z analizy tych nowogreckich bo­jów o niepodległość w yciągnął N orw id liczne w skazania i zalecenia na przyszłość, mianowicie — heroizm, da le j „siłę potocznego i ustawnego trw ania", wreszcie „od ważną przytomność, z całkowitego praw dy historycznej czytania pochodzącą, której myśl brzmi w ostatnich słowach wielkiego męża G rec ji now ej: M arka Botzarisa..." W spom niane słowa Botzarisa, bohatera narodowego G recji, zabitego pod) Karpeni- zion (21 -VIII. 1823) podczas walki z przew ażającym i siłam i baszy Skutari, M ustafy, przechowały się w jedn ej z najpopularniejszych greckich pieśni ludowycn i dotarły do N orw ida razem z tą pieśnią, najpraw dopodobniej w r. 1874, w tłumaczeniu fran­cuskim E. L egran d ‘a („Recueil de chansons populaires grecques“ , 1874) W ydrukow a­ny przez nas wiersz je st więc najpew niej przekładem z drugiej ręki (z tekstem nowo- greckim N orw id by się nie uporał), dokonanym pod koniec 1874 r. i po raz pierwszy wypowiedzianym przez N orw ida na owej akademii, styczniowej, jak o zakończenie przem ówienia. ,,Te w łaśnie czytanie zalecone słowami wielkiego patrio ty ..." dodał jeszcze od siebie poeta „ jak o testament, m iałem na względzie... d la nas w ybijających się". Całkow ity tekst mowy, zupełnie dotychczas przeoczonej (w ydrukuję ją z obszer­nym kom entarzem w przygotow anym tomiku norwidianów), mieści się we lwowskiej „G azecie N aro d o w e j" z 3 kw ietnia 1875 r. (nr 75), p. t. „G łos C ypriana K am illa N orw ida, 22 stycznia 1875, m iany w czytelni w Paryżu" wiersz „Testam ent" stanowi tej mowy zakończenie. „T estam en t" ciekaw jeszcze z tego powodu, iż je st jed n ą z pierwszych prób użycia przez N orw ida wiersza bezrymowego i o nieregularnej dłu­gości oraz dlatego, że św iadczy o lekturze poety, sięgającego do nieuczonej poezji ludow ej.

II. Z A P O M N IA N E „E P IT A F IA " N O R W ID A .

Pośród spuścizny literackiej Norwida miejsce odrębne a niepoślednie zajm ują licz­ne jego wspomnienia pośmiertne o zmarłych przyjaciołach i znajomych, delikatne w rysunku, pełne dyskretnego uczucia i szacunku dla „odeszłego" czy „odeszłej", przy tym żywe i zajm ujące, urozmaicone werystycznymi szczegółami i wybornie charak­teryzujące sylwetę zmarłego jakim jego ulubionym słowem czy gestem.

Garść takich nekrologów zebrał Norwid w znakomitym zbiorze „Czarne kw iaty", trochę rozrzucił po czasopismach (Chopina nip.), najw ięcej zostawił w luźnych no­tatkach i listach, pisząc je jako pamiątkę (o Delaroche‘u np. czy Rogerze Raczyń­skim) lub świadectwo złożone prawdzie (o Lubomirskim), przypomnienie i sprosto­wanie.

Świadectw em podobnym i sprostowaniem będą też dwa przytoczone poniżej epi­tafia , skreślone przez N orw ida na użytek A leksandra Niew iarow skiego (Półkozica) i praw ie całkowicie przedrukow ane przez tego ostatniego w jego wspomnieniu o N o r­widzie, zamieszczonym w „W ieku" w arszawskim w r. 1884 (dodatek do nr. 27). C ie­kawych tych listów nie przedrukow ał w swoim ogrom nym zbiorze M iriam -Przesm y cki, przeznaczając je widocznie do jak iegoś innego tomu, umieszczamy więc je in extenso, opatrzone komentarzem i dodatkowymi m ateriałam i; pierwszy z tych li­stów dotyczy Bohdana Dziekońskiego, drugi — T o m asza Olizarowskiego.

a) N o r w i d i D z i e k o ń s k i

W śród warszawskich a później paryskich znajomych Norwida jedna szczególnie postać wyróżnia się oryginalnością i przyciąga uwagę badaczy. Postać fanta­styczna i ekscentryczna, jakgdyby żywcem w yjęta z hoffmanowskich powieści, przy-

Page 123: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

"tem szczerze polska, serdeczna i poc iągająca . To autor ,,Sędziw oja" — Jó zef Boh­dan Dziekoński (1815— 1855).

W jednej osobie pow ieściopisarz, m alarz i rytownik, żołnierz i mistyk, lekarz, che­mik i magnetyzer, zwiedził Dziekoński w ciągu swego niedługiego życia szmat św ia­ta, stud iu jąc w D orpacie, Królewcu i M oskwie, w ędrując po całej Polsce — od la ­sów litewskich do Łysogór, tow ianizu jąc się w Paryżu, w alcząc we W łoszech i w B a­denii. Z N orwidem łączyły tego „cy g an a" (bo i cyganerii w arszaw skiej przewodził) wspólne przekonania i wspólne skłonności, był bowiem Dziekoński — podobnie jak i autor „Prom ethidiona" — zapalonym dem okratą i przysięgłym mistykiem , tylko że w obu tych kierunkach zapędzał się daleko, po tęp ia jąc w czambuł wszystkich arystokratów i ad oru jąc Tow iańskiego, podczas gd y N orw id, dem okrata z przeko­nania, był przecież arystokratą ze skłonności, a w m istycyzm ie okazyw ał często nie­zwykłą trzeźwość, która opuściła go dopiero w drugiej połowie żywota.

O baj pisarze poznali się jeszcze w W arszaw ie i od tego czasu nie przestaw ali ży­wić dla siebie sym patii. N ie minęła ona nawet wtedy, gd y N orw id w yje­chał za granicę (1842), a dowód je j zachował się w ciekaw ej notatce Dziekońskiego, podsygnow anej J . B. D. i w ydrukowanej w formie przypisu i uzupełnienia do ob­szernej rozprawki W . Smokowskiego „O m alarstw ie w P o lsce" („Dzwon literacki", 1846, II, s. 156). Dziekoński przypom niał w niej nazwiska kilku m łodych artystów- m alarzy, pom iniętych przez Sm okowskiego (Stankiew icza, K olberga i T . Brodow ­skiego), a spośród nich wyróżnił specjaln ie osobę N orw ida, zn ajdu jącego się wów­czas za granicą.

Oto ustęp o Norwidlzie:

„Pojęcie sztuki, je j mechanizm. Zgoła cała zewnętrzna strona, dadzą się nauką, pracą i zapatrywaniem się na ajrcywzory nabyć, ale to nie dosyć — bo kto z urodzenia nie poświęcony na artystę, komu brak boskiego natchnie­nia poezji, ten łepiej aby wcześniej pozbył się ułudy i porzucił sztukę, która nigdy mu się wdzięcznością za samą pracę nie odpłaci. Z jakiemże więc unie­sieniem winniśmy witać wszystkie talenta rzucające się w tak mozolny zawód, zawczasu natchnione świętym ogniem poezji i pracujące niezmordowanie nad zdobyciem mistrzowskich form, które im jedynie stoją na zawadzie wy- promieniania swoich uczuć. Jednym z tak szczęśliwych powołanych jest nie­wątpliwie p. Cyprian Norwid, zaszczytnie znany z niewielu swoich ulotnych poezyj w pismach naszych umieszczanych. Nieodżałowana szkoda, że słabość wzroku niedozwolila temu najpełniejszych nadziei artyście poświęcić się ma­larstwu. Przez kilka lat bawiąc we Florencji kształcił się w niewdzięczniejszym dla naszego ubogiego kraju i mozolniejszym w ogóle rzeźbiarstwie — chociaż egoistycznie patrząc na postęp sztuk naszych, cieszymy się, że imieniem swoim p. Cyprian Norwid nietylko u nas w tej gałęzi sztuk pięknych, od- dawna otworem stojącą lukę zapełni, ale i w reszcie artystycznego świata Zasłynie. Z pierwszych prac jego w nowym zawodzie projekt i model do pomnika wieszcza z Czarno-lasu każdego uderza dziewiczą prostotą i poe- tyzmem pomysłu na jaki tylko wyższe talenta natrafiają” .

W parę m iesięcy po ogłoszeniu tej notatki i Dziekoński wyruszył za granicę, z Norwidemi jednakże zetknął się dopiero w r. 1855, po dwunastu przeszło latach niewidzenia.

..Z naszych dawnych znajom ych są tu ta j: Zm orski, Lenartow icz i C yprian N o r­w id" p isał 5 m arca 1855 r. do Pauliny W ilkońskiej — „każdy jedn ak z nich sw oją

Page 124: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

drogą postępuje i, chociaż w zgodzie, w idujem y się rzadko. Cyprian Norwid wrócił niedawno z Am eryki, istna ruina tego, co było; daw na duma, dawna pewność siebie starte nieszczęściami i walką. Św iat może patrzy inaczej, alem ja dojrzał, że postęp zrobił. A pom im o to, jakem z nim pogadał, wspom niał W arszaw ę... łzy nam w oczach stan ęły !...“

Dziekoński mieszkał wówczas razem z A leksandrem Panasiew iczem na Batignol- les, przy ulicy Lem ercier 23 i tutaj przyjm ow ał nieraz. N orw ida i Lenartow icza. Ze spotkań tych i wspólnych gaw ęd narodziła się piękna pam iątka — frontispis do le- nartowiczowskiej „L iren k i“ (1855), rysowany przez N orw ida (podobizna poetycka ..Z ło­tego kubka") a rytowany na miedzii przez Dziekońskiego. Było to bodaj jego osta­tnią pracą. W krótce przyszła ciężka niemoc, rychło po niej śmierć (3.VII.1855), a po­tem — zapomnienie. Ju ż w dwadzieścia la t później, gdy Niewiarow ski zaczął druko­wać w „E ch u" Sarneckiego sw oje wspomnienia młodzieńcze i w spom inał w nich0 Dziekońskim, nie um iał napisać nic pewnego o jego śmierci i zbył j ą bałam utną notatką, że „ I . B. Dziekoński zginął podczas oblężenia Rzymu przez w ojska fran ­cuskie" („Echo" z 15 lutego 1877 r., nr. 36). Num er ,,Echa“ z lapsusem N iew iarow ­skiego tra fił w Paryżu do rąk N orw ida i wywołał u niego natychm iastow ą chęć sprostow ania rażącego błędu i przypom nienia postaci przyjaciela . Świadectwem tej niezwykłej a uczynnej sumienności poety pozostał szkic „Spóźnione b iografie", skreślony naprędce na świstku papieru — z przyklejonym u góry wycinkiem pism a—1 w ysłany zaraz do W arszaw y, do redakcji ,.E ch a'\ D rukujem y go tutaj za N iew ia­rowskim (loc. cit.)

B IO G R A FIE SPÓŹNIONE.

W sporo lat po francuskim oblężeniu Rzymu, ś. p, Józef Bohdan Dziekoń­ski zgasł spokojnie w Paryżu, na Batignolles, w jednopiętrowym domku przy małej uliczce połączającej ulicę L e m e r c i e r z G r a n d ę - r u e. Na niewiele godzin przedtem mówił ze mną. Przy chwilach zaś ostatnich był nie­jaki Niemiec, a d e p t ś. p. Bohdana (bo on adeptów miewał) i pocieszał gasnącego, mówiąc: „że prawda i umiejętność nie zaginęły...” .

Było tam jeszcze parę osób, z których wymienię mieszkającego teraz w War­szawie p. Polikarpa Gumińskiego, artystę malarza.

Na niewiele czasu przed zgonem, rył J . B. Dziekoński na miedzi, podług rysunku mojego — winietę dla Lenartowicza: „ Z ł o t y k u b e k” i podpi­sane też jest z lewej strony na dole ryciny: „rył J. B. D.” . Książka zaś kiedy wyszła — sprawdzić jest łatwo.

Za dni rewolucji rzymskiej, po której nastało oblężenie, ś. p. J . B. Dziekoń­skiego w Rzymie nie było — myślę, że nawet nigdy w tej Stolicy-Dziejów on nie był.

Podobnych biograficznych błędów równa liczba spotyka się we wszystkich dziennikach warszawskich. Nic to jednak pismom tym nie ubliża. Jest to bo­wiem ogólne zapóżnienie, z którego takie potem wypływają błędy.

Epoki takiej jeszcze w dziejach pracy umysłowej w Polsce nie było, w któ- rejby publiczność obchodziła się szczegółami życiowymi swego pracownika, stąd też pochodzą w niedawnych nawet rzeczach ciemności i zatraty. Przecież i Malczewskiego osobistość odkopuje się jak w Pompejanum.

Page 125: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

I tak przeto już postępem jest, skoro kto wzmiankę uczyni, że taki a taki g d z i e ś u m a r ł .

Unieśmiertelnił to Juliusz Słowacki i monumentalnie, na wieki określił mó­wiąc :

Mniejszym inni stawiają posągi,Ale u nas o wyższym człowieku Rzekną t y l e i to, po w ieku:—: Taki rycerz lub mąż, Żył ongi!

\b) N o r w i d ' i O l i z a r o w s k i

Jednym z ulubionych autorów m łodego C yprian a N orw ida i b rata jego , Ludw ika, był Tom asz A ugust Olizarow ski (1811— 1879), fantastyczny śpiew ak „B ru n a" i ^ Z a­wieruchy". T en drugi jego poem at w yw arł silne w rażenie na obu młodych pisarzach i natchnął ich do sam odzielnych opracowań. Cyprian n ap isał pod jego wpływem subtelne wiersze „W ieczoru w pustkach" (1840), Ludw ik skreślił o nim recenzję, któ­ra sta ła się ewenementem w arszaw skiego życia literackiego. Później obaj bracia stracili Olizarowskiego z oczu i z pam ięci, ii diopiero w w iele lat później udało im się — niezależnie od siebie — naw iązać nowy kontakt ze starszym kolegą po piórze, kontakt tym razem osobisty.

Ludw ik odwiedził go kiedyś w Paryżu, w w igilię Bożego N arodzenia 1847 r. i wysłuchał wtedy liczne fragm enty „W oskresenek", które mu O lizarow ski z zapa­łem osobiście deklamował. Był to jeszcze d la Olizarow skiego okres dosyć pomyślny, gdyż był członkiem dyrekcji „Tow arzystw a Trzeciego M a ja " i w spółpracow ał w w y­dawanym przez nie piśm ie em igracyjnym . N a inne, niestety, czasy przypadło jego zbliżenie się z Cyprianem N orwidem , który, w stępując w r. 1877 do przytułku św. Kazim ierza przy ulicy Chevaleret, zastał tam już żałosną postać starego poety. O li­zarow ski w ydał mu się wtedy „chory, i bolesny, i znękany, i u-hio(biony“ („L is ty " II, 388), począł się więc N orw id troszczyć serdecznie o losy tego „bolesnego m ęża", g a ­wędzić, krzepić n adzieją i pom agać — jak się dało — przypom nieniem u m ożn ie j­szych, protekcją, interw encją przy jacielską u znajom ych (np. u Br. Zaleskiego).

W dniu 3 m a ja 1879 dziwny traf zrządził, że zeszło ze św iata dwu naraz bliskich N orwidow i ludzi, że na stole zaczerniły się i zabieliły przed nim dwa naraz zaw iadom ienia żałobne. Jed n o mówiło o H oracym D elaroche, drugie o Tom aszu Olizarowskim.

Z rozpam iętywania tych dwu zgonów wypłynęły dwa wspomnienia, dwa epitafia , skreślone drżącą ręką na sztywnym papierze zawiadom ień. A u tograf pierwszego ne­krologu dachował się w Bibliotece jag ie llo ń sk ie j, drugi przez długie la ta spoczywał w rękach A leksandra Niewiarow skiego, który go w całości praw ie przedrukow ał w „W ieku" w r. 1884 (nr. 27).

U w agi sw oje przesłał N orw id N iewiarow skiem u, poniew aż ten ostatni, p isząc wspomnienie o Olizarowskim uszczypliwie się w yraził o jego „W oskresenkach" i w y­raził zdanie, że autor „Zaw eruchy" zaprzepaścił na stare la ta wielki talent poetycki. (Niewiarowski — trzeba tu dodać — towarzyszył Ludwikowi Norwidow i podczas jego wizyty u O lizarow skiego w r. 1847). G dzie się może teraz znajdow ać ich auto­gra f — nie wiadomo, a wielka szkoda, bo N iew iarow ski posiadał cały szereg listów N orw ida, z których jeden, bliżej nieznany, cytuje nawet w w yjątku (nb. w yjątku tego nie przedrukow ał M iriam -Przesm ycki w ..L istach "!).

Page 126: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Człowiek, który pomiędzy dwiema rewolucjami wydaje to m p o e z y j . jest człowiekiem wielkim...

Wiktor Hugo.

Ś. p. Olizarowski trzymał raz rękę „na lutni narodu i wieku...” . Wtedy na­pisał kilka kartek noszących za nazwę „Bruno” i ,£aw erucha” .

Był to czas, kiedy w całej sile potęgowali się najsłynniejsi poeci, w Polscei na świecie.

Wy trzy mać taką konkurencję, choćby przez pięć minut... zaiste jest zada­niem, które każdy spółczesny bankier, finansista i przedsiębierca zrozumie lepiej i istotniej od pisarzy, kolegów i... dziennikarzy.

Po tym momencie wielkim, Olizarowski przez osobistą szlachetność swoją, chciał i wolał talentowi swojemu naznaczyć obmyślaną t e n d e n c y j n o ś ć— obmyślił ideę historyczną, jałową i niewdzięczną ■—■ stracił dla niej talent— ona oddala mu za to samotność i coś podobnego do j a ł m u ż n y — i... umarł.

Pod ostatnie czasy dawano mu do przepisywania „kaligraficznie” rzeczy, które od ośmdziesięciu lat na druk czekają!

Biedny pan Tomasz zapalał lampę przed wschodem słońca i schylony, dręczony kaszlem, pisał kaligraficznie kopie, do prywatnej biblioteki zamó­wione.

Ludzie „porządni” mówią, że przecież tak samo Krzysztof Kolumb i Ful- łon i inni robili i że... trzeba sobie umieć radzić!

Poradził też sobie w tych dniach ś. p. Tomasz August Olizarowski, albo­wiem odszedł...

Skoro z nim o tych rzeczach mówiłem, „gdy jeszcze mogliśmy rozmawiać”i gdy używszy różnych rąk i piór... starałem się, aby mu choćby jeden sprze­dać i uwydatnić rękopism („Złote Wesele” ) , odpowiedział mi, że nigdy spo­łeczeństwo nic a nic od niego, wedle sił i uzdolnienia jego, nie zażądało i że jeden tylko, przyjaciel jego osobisty (Górkowski), nie Medyceusz! sprawił mu raz tę radość, iż za bajkę przez Olizarowskiego napisaną, ofiarował mu po pięć franków, i że to jedno tylko od swej społeczności ojczystej pozyskał po długich poświęcenia łatach... (boć wiadomo wam być powinno przecie, Że Olizarowski nie tylko piórem społeczeństwu swemu służył).

Już powiedziałem powyżej, iż zmarły polot swego talentu dla tendencyj­nej a szlachetnie i stale przyjętej idei stradał — należy, ażebym rzekł i okre­ślił, że Olizarowski miał tyle zalet pisarskich, iż zaiste, tracić mógł wiele — siebie nie tracąc...

W kilku tomach pozostałych rękopismów (które kiedy wydane będą???) pozostały i pozostaną arcywyjątkowe zalety i piękności — takie jednak, któ­rych żaden księgarski przedsiębierca nie rozumie i nie ceni, bo ku temu trze­ba osobnej nauki i obywatelskiej miłości rzeczy publicznej, nie zaś doraźnego interesu i wyzysku.

Dodam jeszcze, że archaiczny, estetyczny i rytmiczny język polski stracił w Olizarowskim jednego z kilkunastu biegłych — więcej albowiem nad kil­kunastu nie ma ich dziś w całej Polsce.

N azw isko O lizarow skiego trzykrotnie jeszcze spotkało się później z nazwiskiem N orw ida. W r. 1880 zwrócono się m ianowicie do N orw ida z prośbą o zrobienie dla

Page 127: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

„K łosów " wizerunku Olizarowskiego. Pośredniczyła w tych spraw ach Sew eryna Du- chińska i do niej też skierował wielki poeta ironiczne słowa odpowiedzi: „zapewne Kłosy chcą wizerunku ś. p. Olizarowskiego upom adowanego, uczesanego, u-społecz- nionego, czyli chcą one mieć to przysądzonem człowiekowi i obywatelowi in effi- gie po zgonie, co należało było, aby m iejsce m iało nie we wizerunku i za ży­cia..." („L isty " II, 425). Kłosy portretu nie dostały, jedtaakże istn ieje on, przed­staw ia jąc Olizarowskiego „w ostatnich dniach i latach ", choć nie wiem czy z modelu, czy z pam ięci zrobiony.

D rugi raz spotkały się nazwiska obu poetów w r. 1882, w suchej, kronikarskiej wzmiance „Przeglądu Tygodniow ego" (nr. 8, z 19 lutego), w spom inającej o zakła­dzie św. Kazim ierza w Paryżu. Sucha to, pow tarzam , i kronikarska wzmianka, nie­znani jednak w całej literaturze polsk iej tragiczniejszych i boleśniejszych słów,, niż te sk ładające j ą dziewięć wyrazów: „tu (w przytułku) m ieszkał i um arł Olizarow- ski, tu dogoryw a Cyprian N orw id..." Było to na rok przed śm iercią poety.

28 listopada 1888 r. N orw id spotkał się po raz ostatni z O lizarow skim : m iało to m iejsce na cmentarzu w M ontmorency, kiedy trumnę z doczesnym szczątkiem N o r­wida przywieziono z Ivry i rzucono do wspólnego dołu em igracyjnego. W dole tym, spoczywał ju ż „bolesny m ąż" — Olizarowski.

JU L IU S Z W IK T O R G O M U L1C K I

Paw eł (Pawio) Tyczyna urodził się na północy U krain y (CzemyhowsBczy.znav w 1891 r. i w ystąpił w literaturze jeszcze przed w ojną światow ą. W akw arelo- w o-bladych, zbyt jeszcze „sym bolisityćznych" wierszach tego czasu, oprócz ich za­stan aw iającej muzyczności, nic nie zwiastowało późniejszego „poety odrodzenia ukraińskiego", które to miano <w następstw ie utarło się w krytyce.

Trzeba było dopiero roku 1917, roku rozpadu cesarstw a rosy jsk iego i wybuchu ukraińskiej rew olucji narodow ej, trzeba było odżywczego powriewu historycznego odrodzenia kraju , ażeby słabe dźwięki pierwiszych rytmów Tyczyny nabrzm iały p e ł­n iejszą treścią, rozkw itły w yraźną m elodią i, rozrosły siię w sym fonię.

N iesposób je st — mówiąc o poezji Tyczyny — pow strzym ać się od korzystania z terminologii muzycznej. Poeta pow ażnie zajm ow ał się m uzyką (jako dyrygent). Pienwsiza książka jego nosi charakterystyczny tytuł „K larn ety Słoneczne" (Soniaszni K larnety — 1918), czw arta zaś — „W Orkiesteze K osm icznej". W poezjach jego spotykam y porów nania w rodzaju „ fa n fa ry " , „ch orał", a naw et ściśle fachowe ter­miny m uzyczne*). Leoz chodzi n ie tylko o te momenty form alne. Jeże li praw dą jest, że istotę poezji stanowi m uzyka, to. p o e z ja T yczyny z je j m aksym alną dem a­teria lizac ją słowa, właśnie tę istotę poezji uw ydatnia, ja k może żadna — mówimy to z całą odpowiedzialnością — twórczość poety ogólno-europejskiego. Bo jeżeli n a­wet u V erlain e‘a muzyka była, ostatecznie, tylko środkiem a jego słynny postulat, muzyki — hasłem, to u Tyczyny muzyka je st napraw dę wszystkim, jako jego natu­ralny i jed yn y zmysł odczuwania bytu.

Ten muizyczmy monizm, ta pan-m uzykalnosć na św iatopogląd poety, spow odow a­ły, iż Tyczyna pozostał ja k gdyby „poetą jed n ej książki", a „K larn ety Słonecz­ne" symbolicznym tytułem całej jego twórczości, mimo, że w tym (na ogół skąpym);

*) Mimowoli przypom ina się twórczość genialnego litew skiego m alarza Czurla n isa z jego swoisitą tem atyką i charakterystycznym i nazw am i obrazów, ja k „Sonata, M orska" i t. p.

Page 128: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

dorobku, mamy takie pozycje, jak „P łu g" (1920), „W iatr z U krain y" (1925) i inne.Zm ysł muzykalności i energia miuzycama, przen ikając zbiory jego poezji, zm niej­

szały się i słabły stopnliowo — koiszitem dosyć problemiatyczlnych „ id eo lo gii" i in­nych muzykalnych i anitymuzykalnych ^racjonalistycznych" nam iastek „treści" — ażeby w „Wietrzie z U krain y" wyczerpać się ostatecznie i, niestety, bezpowrotnie.

T yczyna — w przeciwieństwie do większości dawimo w ten łub inny sposób „z li­kw idow anych" jego kolegów literackich — fizycznie istn ieje na terenie t. zw. U k ra­ińskiej Socjalistycznej Sow ieckiej Republiki do dziś dnia. Je st on uznanym laueratem państw a i oficjalnym akademikiem, sławetnym autorem „proletariackich" względ­nie sowiecko-patriotycznych i, rzecz prosta, bardzo żałosnych wierszy. N ie ulega wszakże wątpliwości, że Tyczyny-poety ju ż dawno w jego ojczyźnie nie ma. Czy wpłynęły na to wyłącznie warunki życia pod w ładzą sowiecką, czy — równolegle— też przyczyny wewnętrzne, tkwiące w psychicznej konstytucji w ielkiego liryka, faktem jest, że w yjątkow y w dziejach poezji jego dar muzyczny, który tak cudownie zbudził się w 1917 r„ pod takim samym przymusem fatalności, zgasł właśnie w do­bie, o ficja ln ie zw anej dobą „u krain izac ji" sowieckiej. I w tym tkwi spora doza prze jm u jące j ironii losu.

W śród książek Tyczyny szczególne m iejsce za jm u je tom, zatytułowany „Z am iast Soneitów i O ktaw " (1920 r.), pośw ięcony pam ięci filozofa ukraińskiego X V III s<tu- lecia, Grzegorza Skoworody. Je st to książka, form alnie biorąc, prozy, aforyz­mów, przypow ieści, ściśle j mówiąc — filozoficznej liryki, tak samo -wewnętrznie m uzykalnej, ja k jego wiersizie senisu sifericto. Kom pozycyjny schem at — „stro fa — an tystrofa" d a je genetyczną perspektywę liryki, s ięgającą liryki tej reminiscencji an­tycznych, lecz treść je j pozostaje im presjonistycznie — żywą, najzupełniej „nowocze­sn ą", choć w niejednym naw iązuje do ducha i stylu w łaśnie aforyzmów m istyka Sko­worody, tego oryginalnego wykwitu kultury ukraińskiej w je j w ydaniu Eijowsko- m ohylańskim . Św iadczą o tym typowo sfcoiworodyńskie sentencje w rodzaju : „N ie zam ykajcie nienaw idzących do więaień — ońi sam i isą dla się w ięzieniem " lub „S o ­cjalizm u bez muzyki n ie w prow adzą żadme arm aty" i t. p.

„Z am iast Sonetów i O ktaw " — była ito książka, św iadcząca o możliwości roz­szerzenia „m uzycznego" św iata Tyczyny i filozoficznego pogłębienia jego czarodziej­skiego, lecz z natury rzeczy bezkształtnego, płynnego uniwersalizmu muzycznego. T o się w następstwie nie spełniło.

Sądzone było Tyczynie pozio&tać jedynie medium lirycznym w momencie historycz­nego odrodzenia narodu ukraińskiego.

E. M.

Page 129: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

SPRAWOZDANIA

0 K SIĄ Ż C E M A R IA N A Z D Z IE C H O W SK IE G O : W O B L IC Z U KOŃCA

„Ź le mnie w złych ludzi tłumie:Płaczę, a oni jzydizą;Mówię — nikt nie rozumie;W idzę — oni nie w id zą !"

(A. M ickiewicz, „Rom antyczność“ )

C zytając ostatnią książkę prof. M. Zdziechowskiego, m iałem wciąż wrażenie, że autor powinien był położyć na czele swego dzieła zacytow ane tu motto. Je d n ą b o­wiem z uderzających cech tej książki je st bolesne szam otanie się człowieka, w idzą­cego straszliwe, grożące naszem u światu niebezpieczeństwa, a m ającego zarazem świadomość, że słowa jego p a d a ją w próżnię, bo nikt im nie wierzy, nikt nie w y­ciąga z nich należytych konsekwencji. A więc: ..Poco mię próżno srogi A pollo tra ­pisz..."

Sam Zdziechowski zd a je sobie spraw ę z jak iegoś fatum , że słowa jego padać m a ją tu bez echa i cytuje w jednym m iejscu tragiczne wyrażenie z „Beniow skiego":

I próżno słow a wyrzucam namiętne N a serca, które zawsze dla mnie wstrętne.

W ięc aż do tego doszło? Czy autor bierze na siebie całkowitą odpowiedzialność za pełny sens zacytowanego w yjątku, czy kładzie nacisk jedynie na pierwsze słowa efektownego frazesu? Jakkolw iek to jest. sądzę, że słowa, którymi cytat poprzedził: „S tary jestem , w yczerpany pracą, znużony życiem, zgnębiony darem nością usiłow ań"— od d ają w pełni bolesne rozdarcie duszy p isarza, którego przeraża „m oralna tępość nasizego społeczeństw a". Gdzie, n a jak ie j płaszczyźnie, w jak ie j dziedzinie życia zrodził się tak głęboki, konflikt m iędzy wielkim m oralistą, któiym zawisae był Zdzie­chowski, i współczesną Polską?

Żeby na to odpowiedzieć, przy jrzy jm y się nieco bliżej tem atyce książki W obliczu końca. N ie jest to dzieło jednolite, lecz zbiór szkiców, przemówień, uwag, powstałych na m arginesie czytanych w ciągu ostatnich kilkunastu la t książek. Z agadnienia, do­koła których krąży autor, dotyczą wszystkie przyszłości kultury europejsk iej. Czy to będzie badanie początków m asonerii, czy charakterystyka Jerzego Cziczerina, refleksje o liberalizm ie, dem okracji, młodzieży w spółczesnej, genezie romantyzmu, czy portrety duchowe ks. Eugeniusza Trubeckiego, Ozanaima, św. Franciszka z, Assy- żu. królowej Jad w ig i — wszędzie na kanwie najrozm aitszych problem ów historycz­nych, filozoficznych, moralnych, psychologicznych snuje Zdziechowski rozw ażaniao przyszłości naszej kultury i proroctwa eschatologiczne o zbliżającym się je j końcu. Z żelazną konsekwencją pow tarza sw oje: Ceterum censeo... na tem at haniebnej postawy, ja k ą za ją ł świat współczesny wobec bolszewizmu i okrucieństw rew olucji rosyjskiej.

T u stoimy wobec rzeczy, która go boli. Gdyby m ogła się utworzyć dzisiaj w y­praw a krzyżowa przeciw bolszewizmowi, Zdziechowski byłby je j Piotrem z Amiens. Ludzie, którym a tych czy innych wizględów zależy na zagłuszaniu takich krzyków protestu, n a przem ilczaniu takich książek, iron izu ją na tem at Zdziechowskiego.

Page 130: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

nazyw ając jego nieustanne naw racanie się do spraw y bolszewizmu m arotą, bzikiem, czy „konikiem ". M ąd rą obrali metodę ci, co przem ilczają działalność p isarską Zdziechowskiego w ostatnich latach, bo ktoś, co bierze do ręki takie jego książki, ja k W obliczu końca, musi ulec czarowi tego potężnego słowa, tej namiętności n ie­słychanej, ja k ą ów pisarz pała , tego rozdzierającego bólu, którym umie przeniknąć do duszy czytelnika. Przypuszczam, że nawet ktoś obojętny na wywody Zdziechowskie­go, albo zgoła w rogo dla nich usposobiony, nie będzie mógł w ciągu czytania pew ­nych rozdziałów (np. Czerwony terror) oprzeć się mimowolnemu wykrzyknikowi: Co za pisarz! co za plastyka słowa, energia myślenia, żar nam iętności! Czy możliwe, aby to p isał człowiek, któremu niewiele ju ż do osiemdziesiątki braku je?

Otóż wiek istotnie nie ma władcy nad Zdziechowskiim. Ze w spaniałą wiedzą, z polotem i głębią m yśli łączy on wciąż młodzieńczą gorącość uczuć i wrażliwość sumienia. D latego w epoce powszechnego stępienia reakcji m oralnej na pewne spra­wy Zdziechowski niestrudzenie kołata do naszych dusz, chcąc obudzić w nich po­czucie człowieczeństwa, a gdy widzi dokoła „baw ełnę w uszach od ludzkiego jęku", ciska nam w twarz obelgi i prorokuje szybki koniec europejskiej cyw ilizacji.

D la Zdziechowskiego bolszewizm to wyrozum owany bestializm, to: „kon tr-relig ia", której bóstwem je st „bóg negatyw ny", to najw yższy wyraz dehum anizacji, jak ie j u legła współczesna E uropa skutkiem antropocentrycznego humanizmu. Ten zwy­rodniały humanizm, przeciw staw iający się teocentryzmowi i kultywowany przez m a­sonerię, m usiał, zdaniem jego , doprow adzić do komunizmu, jak o swego odpowied­nika duchowego w dziedzinie polityczno-społecznego ustroju . A le tam, gdzie zaczynają się manowce m yśli, m ogłyby działać jeszcze ham ulce moralne, ostrzeżenie sumienia w duchu słów Chrystusa: „P o owocach ich poznacie je “ . Otóż podobnego hamulca zabrakło w stosunku współczesnego św iata do komunizmu. N ajboleśn ie jsze karty książki Zdziechow skiego to te, gdzie mówi on o „życzliw ej neutralności" naszej wobec S o ­wietów, gdzie stwierdza „żądzę niewiedzy o terrorze czerwonym ". T u sie zaczyna katastrofa naszego św iata, bo je śli obojętnie przechodzimy nad faktem m ilionów ludzi niewinnie wymordowanych, zagłodzonych, sponiewieranych i z godności ludz­kiej odartych, to taka obojętność je st groźnym ostrzeżeniem m oralnego schorzenia w nas samych.

Parę m iesięcy temu, gdy jeszcze nie znałem książki Zdziechowskiego, słyszałem , jak pewien konwertyta, gorliw y katolik, zżymał się na tę publikację. P o jąć nie mógł, że to je st ten sam autor, co nap isał niegdyś Pesymizm, romantyzm a podstaw y chrze- ścijańsw a. N ic nie um iałem wówczas na to odpowiedzieć, ale dziś, po przeczytaniu książki, muszę stwierdzić, że napaści były nieuzasadnione: W obliczu końca mógł napisać tylko Zdziechowski. N ie widzę żadnego odchylenia od daw niejszej linii rozwo­jow ej tego p isarza : wszystko je st konsekwentne. Zdziechowski był zawsze history­kiem prądów umysłowych, odzw ierciadlających się w literaturze, a zarazem m o­ralistą , d la którego tak i czy inny pisarz n ie je st w yłącznie przedmiotem badań filozoficznych czy estetycznych, lecz głosicielem pewnych idei, godnych uznania lub potępienia. O tw arcie mówi sam o sobie, że jego niektóre situdia (np. rosyjskie) m ia­ły podkład polityozno-publicystyczny i także filozoficzny. W tej działalności nauko- w o-pisarskiej Zdziechowski przejaw iał zawsze w yraźną sym patię dla romantyzmu, stał na stanowisku religijno-chrześcijańskim , był zwolennikiem liberalizm u i dem okracji w najszlachetniejsizej ich postaci. T en sam Zdziechowski m usiał być dotknięty do żywego zjaw iskiem diziejowym takim , jak rosy jska rew olucja i bolszewizm. Z n al przecież tę daw ną R osję nie tylko od strony złej i nikczem nej, znał i cenił w spa­niałe um ysły, serca, charaktery ludzi takich, ja k b racia Trubeccy, Borys Cziczerin-..

Page 131: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

W łodzimierz Sołowiew i tylu, tylu innych, których dorobek kulturalny został zm ie­ciony i zdeptany przez bolszewizm na równi z nadużyciam i caratu, by na to m iejsce postawić cyw ilizację termitiery. To też w stanowisku Zdziechowskiego wobec R osji sowieckiej je st wyczucie konsekwencji i z całego dotychczasowego jego poglądu na świat, i ze znakomitego poznania R osji daw nej, i... last not least z obowiązków su­m ienia człowieka szlachetnego i bezkompromisowego.

Ów konwertyta, który się oburzał na książkę Zdziechowskiego, oczywiście nie pochw ala zbrodni i okrucieństwa, ale patrząc na to, co się stało w R osji, sub specie aeternitatis, zapewne ocenia komunizm jak o wielki, może konieczny w życiu ludz­kości eksperyment, który w yda kiedyś pozytywne owoce d la zw ycięstwa idei Bożej. Słow em — m a to być ein T e il von jen er K raft, cLie stets das Bose w ill und doch das G ute sckafft. Szczęśliwi ludzie, których stać na ten historiozoficzny spokój, gdy zaraz za ścianą ich pracowni rozumu słychać jęki torturowanych: to pastw i się w poczuciu swej dziejow ej m isji wielki M asynissa nad królikam i dośw iadczalnym i historii św iata! Zdziechowski nie należy do ludzi, którzy by w takich sy tuacjach umieli się zdobyć na ów „historiozoficzny" spokój: zbrodnię nazyw a zbrodnią, a paktow anie z n ią — m oralną otępiałością. To tylko dowód, że jego teocentryczny humanizm nie je st książkowym frazesem , lecz żywotną postaw ą m oralną, do m aga jącą się konse­kwencji w czynie.

A le w tym punkcie słyszę głos innego obrońcy bolszewizmu, który mi powie- d la ­czego to Zdziechowski tak bardzo m a otwarte uszy na jęk i o fiar czerwonego ter­roru, a nie słyszy i nie chce w idzieć ogrom u cierpienia, zadaw anego ofiarom k a­pitalizm u przez wyzysk robotnika i klęskę kryzysów, które zw iązane są organicznie z ustrojem kapitalistycznym ? Otóż pytanie takie byłoby oparte na fałszu. Zdziechow ­ski wie dobrze o krzywdach po drugiej stronie barykady. N ie tai swego przekona­nia, że cyw ilizacja nasza je st chrześcijańska z im ienia, lecz anty chrześcijańska w duchu swoim. W alcząc z bolszewizmem, nie je st przez to chw alcą ani kap ita liz­mu, ani nacjonalizm u. N iezm ordow anie głosi konieczność rozw iązania zagadnień współczesnej epoki w duchu chrześcijańskim , w przeciwnym razie grozi zupełną k a ­tastrofą naszej cyw ilizacji. D latego płytki musi się w ydaw ać optymizm pewnych kry­tyków jego książki, którzy — protekcjonalnie klepiąc Zdziechow skiego po ram ieniu— pocieszają go, że na pewno nie będzie tak źle z nami. W idzą oni zbawienie św iata współczesnego w nacjonalizm ie ale Zdziechowski ich stanow iska nie podziela. A lbo integralne chrześcijaństwo, albo zguba — tak brzmi jego alternatyw a, bo je śli chodzi o nacjonalizm , to je st on wprawdzie przeciwnikiem bolszew ickiego program u ąpołeczno - politycznego, czy ustroju, ale... niestety — zwolennikiem jego metod. Zdziechowski nie widzi istotnej różnicy między m oralnością z je d n e j i d ru g ie j yliony barykady. W rogow ie bolszewizmu są sam i bolszew ikam i z ducha. D latego dochodzi do eschatologicznych proroctw, że cyw ilizacja nasza rozpadnie się od we­wnętrznego- baiibar^yńitwa.

Docieram y tu do najgłębszych momentów książki W obliczu końca. W perspek­tywie przyszłości naszego św iata zagadnienie bolszewizmu sta je się fragm entem , najgroźniejszym symptomatem choroby, która ogarnęła całą Europę a w R osji doszła do najjaskraw szych rozmiarów. Zdziechowski krąży nieustannie dokoła książek, które trak tu ją o zagadnieniu katastrof cyw ilizacyjnych w przeszłości, i tych, co wróżą taką katastrofę epoce współczesnej. W tych rozw ażaniach tkwi sedno i w ła­ściwy smak całej książki, tchnącej „twórczym pesym izm em ", aby użyć w yrażenia autora, pesymizmem, co nie pcha w objęcia rozpaczy, lecz zmusza do czynnej, nieustannej, bezkom prom isowej walki ze złem. Chociaż tak głęboko spoufalony

Page 132: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

z, kulturą ro sy jską i tak wysoko ocen iający zdobycze je j m yśli filozoficzno-m oralnej, Zdiziechowsiki je s t całkowicie człowiekiem Zachodu i n ie można było od niego oczekiwać bierności wobec potęgi zła.

E schatclogizm Zdziechow skiego i pesymizm^ któremu pośw ięca on w książce ca­ły rozdział, obok licznie rozsianych uwag, łąozą się w je g o m yśli w jed n ą całość. N ie je st to bowiem naiw ny eschatologizm różniych sekt, przepow iadających w każ­dym stuleciu bliski koniec świata, lecz ujęcie zbliżone do streszczonego na str. 230 poglądu Eugeniusza Trubeckiego na tę spraw ę:

„C iern ista je st droga zbaw ienia i1 prow adzi prziez katastrofy ; gdy się w ali porzą­dek społeczny, gdy w niwecz ob racają się wszystkie w artości rzeczy znikomych i zmiennych i wraz: z nim i wszystkie utopie, oznacza to, że Królestw o Boże je st już za drzw iam i, albowiem przez zerwanie z tym, co je st względne i u topijne, zbliżamy się do tego, co je st wieczne i absolutne. W takich katastrofalnych epokach serce człowieka d a je światu, co m a w sobie najlepszego, przed rozumem z.aś odsłan iają się owe tajem nice najgłębsze, iktóre w epokach norm alnego biegu rzeczy zakrywa szara pow szedniość".

T a k więc W ohliczu końca, budząc naszą czujność na bliską katastrofę naszej cyw ilizacji, pragn ie w ludziach współczesnych pogłębić świadom ość m oralną w o­bec klęsk, które im ają „lunąć z niebieskiego stropu". N iezm ordow anie pow tarza autor, że taki pesym izm nie tylko n ie upraw nia do lenistw a, ale przeciwnie, n ak a­zu je w alkę do ostatniego tchu.

K toś porów nyw ał stanowisko Zdziechow&kiiego do w alki hr. H enryka na Okopach św. T ró jcy . Porów nanie je st krzywdzące, bo Henryk bronił sztandaru idei, w którą n i e wierzył, a rzeczywistą jego pobudką był tylko honor, m oralność niższego g a ­tunku w zestawieniu z bohaterską śm iercią w obronie rzeczywistego przekonania, rze­czyw istej wiary. Zdziechowski walczy o to, w co wierzy, i na tym polega jego siła. Słow a książki W obłiczu końca nie są czekami bez pokrycia, lecz prom ieniują całą m ocą indyw idualności duchowej, której życie wewnętrzne odzw ierciadlają. W inien by też Zdziechowski oczekiwać, że zostanie zrozumiany przez tych, co m a ją dusze, ale... i tu zakończę jed n ą z w ielu gorzkich uw ag jego książki: „kto ma dziś czas mieć duszę?"

K O N R A D G Ó R SK I

O S T A P O R T W IN : „P R O B y P R Z E K R O JÓ W “ . Z e studiów nad teatrem , lirykai powieścią. 1900— 1935. Z e słowem wstępnym J . K le inera i W . Ko-zickiego. W yd. przez Kom itet jubileuszow y trzydziestolecia działa ln ości au tora. Lwów, 1936.

Studia zaw arte w tomie „Próby Przekrojów " pochodzą z 1900— 1935 r. Trzydzie­ści pięć lat — to cała epoka w dziejach naszej krytyki. D aleko odeszliśmy od pojęć i metod „M łodej P o lsk i". Trzeba o tym pam iętać w ocenie działalności p isarskiej O stapa Ortwina. Z ajęcie postaw y historycznej pozwoli, być może, oświetlić w ła­ściwie w agę tego niezwykłego zbioru. Ryczałtowy entuzjazm (przedmowa Kleinera i Kozickiego) zaciera granice m iędzy istotnymi zdobyczami Ortwina, a tym, co było wynikiem atm osfery literackiej epoki i jest doniosłe wyłącznie jak o je j świadectwo.

Ortwin je st nie tylko krytykiem, ale także teoretykiem literatury. Z agadnienia teoretyczne dosłownie p a s jo n u ją go. Poświęca im specjalne artykuły, w raca do nich ustaw icznie w studiach praktycznych. Ortwin - teoretyk to zjaw isko sizczególnie cie­kawe i godne uw agi. Z aczął od rozważań nad dram atem , by poprzez teorię powieści dojść do kapitalnych sform ułow ań w dziedzinie liryki. Przeszedł stopniowo ewolu­cję od m łodo-polskich poetyckich im presyj do rzeczowych, m ających am bicje n au­kowe, stwierdzeń nowoczesnej wiedzy o literaturze.

Page 133: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

N ajsiln ie j w atm osferze w czorajszej epoki tkw ią studia o dram acie, najw cześniej­sze zresztą chronologicznie („U topie o dram acie", „O teatrze tragicznym "). Ortwin ukazuje się w nich nie jak o badacz, stw ierdzający pewne właściwości dram atu i na tej podstaw ie konstruujący jego teorię, ale jak o bojow nik, w alczący o odpow iada­jąc ą mu koncepcję tragedii. Postaw a ta zbliża go bardzie j do twórców. Norm aty- wizm i bojow ość określają ją n a jlep ie j. Skądinąd sam a koncepcja tragedii, o której panowanie żarliw ie zabiega Ortwin, w yrasta z ducha epoki. Posłuchajm y, czym ma być, zdaniem autora, praw dziw a, wielka tragedia. „Nabożeństw em kościelnym je st tragedia i służbą bożą, zwiastowaniem głębokich tajem nic wiekuiścle sam otnej du­szy, objaw ieniem symbolicznych sił przyrodzonych, niedostępnych w doczesnej po­wszedniości kalectwu oczu naszych. A nadto jeszcze u po jn ą igraszką wzroku i słu­chu, muzycznym oszołomieniem wegetatywnych instynktów ludzkich, szamańskim tańcem życia i śmierci, h alucyn acją odurzonego haszyszem fak ira", (str. 29).

O dnajdziem y tu wszystkie elementy t. zw. m odernistycznego pojm ow ania sztuki: wysokie posłannictwo, symboliczne odkrywanie „niedostępnych" głębi duszy, „taniec życia i śm ierci". B iorąc za punkt w yjścia relig ijn e pochodzenie dram atu, Ortwin ustawicznie akcentuje jego m etafizyczny charakter, konieczność powrotu do form genetycznych, „przyw rócenia tragedii godności wielkiego M isterium , ...które obej­m uje cały św iat m aterii i ducha, będący w wyobrażeniach naszych" (str. 49). W do­ciekaniach o istocie tragedii podnosi Ortwin jeszcze jeden moment — fatum w sen­sie nieuniknionej konieczności, rozm aicie w różnych epokach przyjm ow anej, jako zasadniczy element w konstrukcji dram atycznej. „F ata ln a predestynacja, w iodąca człowieka na ścieżki zguby, która przędzie i przecina dolę jego, nieubłagany wpływ sił transcedentalnych krok za krokiem n a oślep popychających chytrze i bez m i­łosierdzia bezbronne istoty w objęcia zatraty, sam o nieszczęście, jego istota i spraw a, w dynamice działające, oto niezmienny przedm iot i jedyn a treść ideowa wszystkich trag ed y j" (34).

W yw ody Ortwina m a ją dużo siły atrakcy jnej. Płynie ona z bezpośredniego sto­sunku uczuciowego autora do problem u. N ie sili się on na obiektywizm. W ielka tra­gedia — to przedm iot jego umiłowań. W alczy więc o n ią z młodzieńczym rozm a­chem i w iarą w zwycięstwo. N am iętnie przeciw staw ia się wszystkiemu, co nie dora­sta do je j wyżyn (niemiecki dram at historyczny, kom edia francuska).

Z teorii powieści autor „Prób Przekrojów " w ybrał jedno, niezm iernie interesujące zagadnienie. Z a ją ł się zbadaniem „podstaw egzystencji" figur powieściowych i róż­nicy, ja k a zachodzi między nimi a istotam i rzeczywistymi. W związku z tym poruszył sporną dotychczas kwestię praw dy historycznej. Je s t to problem niezmiernie zawiły i zasługa Ortwina polega nie na rozw iązaniu go, ale na właściwym postawieniu. .P rzyk ładam y do nich (postaci powieściowych) — pisze — m iary św iata rzeczywi­stego, nie dostrzegając, że jako twory sztuki w y m agają odrębnych kątów patrzenia i specyficznych kategory j". W 1908 r. Ortwin doskonale pojm ow ał tę podstaw o­wą prawdę, której nieraz nie chcą zrozumieć współcześni nam krytycy, rozpisujący się o zgodności lub niezgodności iz praw dą życiową. Z aw iera to studium („Żywe fikcje") cały szereg tez, które powinny pogrążyć O rtw ina w opinii różnych prze­ciwników t. zw. form alizm u. Tw ierdzi on, że praw da w sztuce nie ma nic wspólnego z praw dą rzeczywistości i nauki. Sztuka posługuje się „własnym i kategoriam i i kry­teriami praw dy artystycznej". Gdzie indziej wywodzi, że „nie m alu je (sztuka) w ca­łości bytu danego indyw idualnego człowieka, ale z m ateriału poszczególnych jego momentów buduje i stw arza psychologiczne konstrukcje swoich figur i swych po­staci". Ja sn e i zdecydowane stwierdzenie specyficzności praw rządzących w sztuce,

Page 134: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ujęcie teorii sztuki jako nauki, która m a tych praw dochodzić — oto tytuł do p io ­nierskiego stanow iska O rtw ina we współczesnej wiedzy o literaturze.

N ajw iększym osiągnięciem teoretycznym Ortwina je st rew elacyjny na owe czasy i aktualny do dziś artykuł o liryce („O liryce i wartościach lirycznych" — 1924). W brew rozpowszechnionym m niemaniom za najbardzie j istotną właściwość liryki uw aża on uniwersalizm. U tw ór liryczny za pom ocą całego zasobu środków artystycz­nych n ad a je jednorazow ym , subiektywnym przeżyciom charakter ogólnoludzki. W tym właśnie zawiera się jego w artość i znaczenie. Stany duchowe, ucieleśnione w nim, p rzesta ją należeć do autora, „ są wszystkim wspólne, niczyje, m a ją anonimowość ogólnoludzkich przeżyć, a im silniej w utworze bezimienny charakter ich występuje, tym utwór cenniejszy, tym rozleglejsze i głębsze posiada znaczenie" (197 str.). „Mimo swą żywą konkretność i swój subiektywizm poezja liryczna je st zawsze zarazem algebrą uczuć i ich ab strak cją" (199 str.).

Z takiej postaw y w ypływ a konsekwentnie następna teza autora, że „utw ór li­ryczny — ja k każde dzieło sztuki m a sw ą odrębną żywotność i swą w łasną całkowitą rac ję bytu sam w sobie i poza sobą nie trzeba mu żadnych punktów oparcia w oso­bie au tora". Osobistość autora mieści, się całkowicie w dziele i sam a dla siebie nie może interesować badacza. M etoda biograficzno-psychologiczna odwraca zaintere­sowanie od spraw dla twórczości istotnych ku błahostkom, albo ku zjawiskom, istnie­jącym poza nią. W iem y dobrze, ile dziś jeszcze stacza się walk w obronie tej nie­szczęsnej osobowości autora. T o też podziwiać należy zdum iew ającą trafność Ortwi­n a w określeniu stosunku twórcy do konkretnego dzieła. W ystarczy zacytować zda­nie n astępujące: „...Osobow ością, która się wypowiada w utwonze lirycznym, nie jest bynajm niej dla nas realna osobistość autora... ucieleśn iając je (stany wyrażone w utworze), przenosim y je w jak ąś idealną, w yim aginow aną Istotę, która służy nam za uosobienie tych konkretnych procesów, jak ie w algebraicznej, abstrakcyjnej swej formie liryka konstruuje. F ikcy jna ta istota je st zatem jak b y funkcją utworu, z któ­rym w danej chwili m am y do czynienia i który wyobraźni naszej d a je punkty oparcia dla rekonkretyzacji tych uczuć" (201 str.).

Z a najistotn iejszy element poezji lirycznej uważa autor styl, który po jm uje nie tylko jak o zasób środków ekspresji językow ej, ale jako „całokształt odrębnych środ­ków i sposobów, za pom ocą których poeta rozw iązuje zagadnienie ponadindyw idual- nej obiektyw izacji stanów swej duszy" (204 str.). Rzecz znamienna, że wszystkie inne momenty: przeżycia, motywy, tematy, idee — są dla niego spraw ą wtórną i pochod­ną. Podnosi też Ortwin ścisły związek indywidualnego stylu poety ze „zbiorow ym " stylem epoki. W ypracow yw anie własnego stylu poetyckiego polega — zdaniem je ­go — na pokonywaniu autom atyzm u istniejących form. W rezultacie styl danego autora je st w ypadkow ą między konstrukcjam i językowymi środowiska a wymogami jego indyw idualności twórczej.

Zainteresow anie dla zagadnień teoretycznych w ypływa ze stosunku Ortwina do krytyki literackiej, którą traktuje jak o sam oistną dyscyplinę naukową, m a jącą wy­łącznie poznawcze cele. Nowoczesny krytyk ma służyć tylko doskonaleniu krytyki; precyzować je j narzędzia poznawcze, rozszerzać wiedzę o literaturze, poszukiwać właściwych kryteriów. W określeniu przedmiotu badań na pierwszym m iejscu zna­lazły się wytwory literatury, ale nie zrezygnował też Ortwin z „procesów wytwa­rzan ia", choć w artykule o liryce zwalczał b iografizm i psychologizm , ani ze stosun­ków między zjaw iskam i literatury a przejaw am i rzeczywistości społecznej. Zresztą dyskusję szczegółową uw aża za m ożliwą tylko wtedy, gdy się uzna autonomię nau­kową krytyki.

Pow staje pytanie, ja k w yg ląd a ją badan ia konkretne Ortwina, o ile realizu ją jego

Page 135: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

postulat krytyki naukow ej. Pam iętać trzeba, że w znacznej części w yprzedzają one chronologicznie studia teoretyczne, stanow ią teren doświadczeń i poszukiwań autora. Trudno dostrzec w nich jak ąś celowo i św iadom ie stosow aną metodę. T rafn ość swą spostrzeżenia te zaw dzięczają intuicyjnej wnikliwości autora, a w m niejszym stopniu precyzyjności narzędzi badawczych. W łaśnie tutaj n ajśc iśle j uw ydatnia się związek Ortwina z epoką „M łodej Polski". Jak o badacz Ortwin je st przede wszystkim im­presjonistą. Sugestywne, z zacięciem artystycznym sform ułow ane „odczucia" autora zastępują często rzeczową analizę i opis. Typow ym przykładem takiej metody jest artykuł o „Skarb ie" S ta ffa , wiele fragm entów rozważań o Ibsenie, sporo studiówo liryce. Oto parę przykładów charakterystycznych: „...śc iąga nas ta wilkołacza, dziwożonna poezja (Leśm ian — Ł ąka) z najw yższych szczebli uśw iadom ionej myśli w odwieczne, piwniicze lochy podziemnych szmerów przyrody, w jaskin iow ą zamrocz półdrzewnych, półsmoczych instynktów" (220). „Tchnie z nich narkotyczny opar ciep lam ej groty, zatopionej ziacisizmie w mlecizno-perłowym świetle, przyćmionych sztucznie abażuram i, żarówek..." (M aria Paw likow ska — „N iebieskie m igdały", 260).

N ie w ystarczają jedn ak Ortwinowi te im presje; usiłu je oprzeć swe intuicyjne od­krycia na konkretnym m ateriale dzieła, dać im rzeczową podbudowę. Tw ierdzenieo „energetycznym charakterze" liryki Tuw im a uzasadn ia an alizą stylom etryczną. Stw ierdza zupełny brak określników pnzymiotnych przy dużej ilości czasowników, w yrażających gwałtowne działanie. Przekonyw ująco dowodzi dyskursywnego cha­rakteru liryki Słonimskiego.

Najlepszym przykładem rzeczowej, literackiej analizy jest studium „O stylu i me­todzie Oziminy". Operując pojęciam i, zaczerpniętymi z dziedziny m alarstwa (świa­tłocień, perspektywa), dochodzi Ortwin do interesujących wniosków o kompozycji tej powieści: strukturze i roli postaci i t. p. W całej późniejszej literaturze o Be­rencie nie znajdziemy równie trafnych i istotnych spostrzeżeń.

W yjaśn iły też „Próby Przekrojów " wiele spraw z twórczości dramatycznej W y­spiańskiego, którego Ortwin otacza specjalnym kultem: związek je j z architekturą W awelu, specyficzność dramatów historycznych, istotę tragizmu „Skałk i", sprawę samobójstwa Odyssa w „Powrocie Odyssa". Oczywiście badania późniejsze pogłębiły, albo oświetliły odmiennie wiele spraw, ale to nie zmniejsza fundamentalnej wagi zdobyczy autora. Ortwin nie ogranicza się tylko do opisu utworu, sprawa wartości jest dla niego kwestią pierwszorzędnego znaczenia. Jakież są kryteria wartościo­wania?

Autor nie rozstrzygnął tego problem u teoretycznie, choć z różnych wypowiedzi m ożnaby przypuszczać, że o w artości utworu decydują jak ie ś momenty natury a r ­tystycznej. Praktycznie rzecz cała przedstaw ia się inaczej. Ocenę uzależnia Ortwin od m oralno - społecznych walorów, pojętych zresztą bardzo szeroko. S tąd płynie nie­wątpliwie przecenienie wczesnej twórczości K asprow icza: „poezja Kasprow icza za­wiera ja ry sok, pełen pożywnych tłuszczów. I stąd wysoka je j, od czysto estetycznych sprawdzianów niezależna, wychowawcza, biologicznie h artu jąca wartość społeczna" (str. 318). Tym też należy tłumaczyć nadto bagatelizu jący stosunek do twórczości Paw likow skiej.

Możnaby w pracy teoretyczno-krytycznej Ortwina w ykryć pewną ewolucję. Prze­zwycięża on ustawicznie liryczne impresje na rzecz ścisłości. W późniejszych stu­diach osiąga coraz większy stopień zracjonalizowania, zastępując bezpośrednie w y­nurzenia dyskursywnym, popartym konkretnymi argumentami, wywodem.

W studiach swoich Ortwin przedziera się ku ideałowi krytyki, opartej na możli­

Page 136: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wie ścisłych podstaw ach. W alczy z brakiem podstawowych pojęć teoretycznych, po­tyka się o trudności terminologiczne. N ie usta je i wierzy w zwycięstwo.

O znaczeniu jego prac teoretycznych mówiło się ju ż sporo, p od k .cśla jąc ich świe­żość i zad ziw iającą aktualność. N ie m ają , niestety, tej w agi badan ia praktyczne, rzadko w ykraczające w swym charakterze poza epokę. R ola ich — to rola sygnałów świetlnych, w skazujących badaczom właściwy kierunek. Ortwin ustawicznie pobudza i zapładn ia myśl czytelnika, dlatego właśnie można mówić o twórczym znaczeniu studiów, zawartych w „Próbach Przekrojów ".

Pozostaje jeszcze jedn a kwestia, najczęściej mniej ważna przy charakterystyce b a­dacza literatury, w tym w ypadku jedn ak bardzo istotna: styl Ortwina. Je s t on inte­gralnym elementem jego krytyki. Stanowi często argum ent dowodowy Styl ten ma wszelkie znam iona sugestyw nego stylu poetyckiego. O ddziaływ a specyficznym i sfor­m ułowaniami i całym szeregiem czynników uczuciowych. Patos liryczny, sarkastycz­ne oburzenie, celna ironia — oto najw ażniejsze z nich. L iryzm Ortwina u jaw nia się ju ż w sam ej strukturze zdania, szeroko rozbudowanego, przeładow anego określeniami em ocjonalnym i. Rozlewność utrudnia niekiedy zrozumienie zasadniczego sensu w y­wodu: nadm ierna długość okresów zmusza do w yłuskiw ania ich zawartości. Rów no­cześnie jedn ak indywidualne zacięcie i poetycka sugestywność czynią z tej książki żywą, zaczepną i fascynu jącą lekturę.

Styl je st jeszcze jednym czynnikiem, łączącym O stapa O rtw ina z jego epoką. P o­w racam y do punktu w yjścia. „Próby P rzekro jów 1 w yrasta ją z ducha „M łodej Po l­ski". S ą zarazem heroiczną niem al próbą je j przezwyciężenia w imię nowoczesnej

krytykl' E U G E N IA K R A SSO W SK A

O S T A T N IA K SIĄ Ż K A IR Z Y K O W SK IEG O

K A R O L IR Z Y K O W SK I: „ L że jszy kaliber", W arszaw a, 1937, „ R ó j" .

N ie przypom inam sobie, czy zwrócono uwagę na coś takiegto, co by można nazwać „w iz ją syntetyczną" autora, względnie książki u czytelnika? M am ma myśli zjaw i- siko trudne do opisania, a które każdy czytelnik, zastanow iw szy się nieco, u siebie odnajdzie: po przeczytaniu książki lub kilku książek jednego autora, pozostaje (w umyśle, lub wyobraźni) coś, co je st jak by kolorem, jak ąś atm osferą, k li­matem, jak im ś obrazem — niedo-obrazem , jak ąś m ożliw ością kształtów, których jeszcze ®ie m a, ale które się w yraźnie (?) przeczuwa, jak im ś tomem, azyli raczej to ­n ac ją , motywem, refrenem, ruchem, czyli raczej figu rą ruchu, którą się czuje w so­bie motorycznie bardzo dokładnie, ale której ani rusz nazwać, narysow ać, wykonać Je st to jedno z tych przeżyć, d la czucia rysujących się w yraziście, ale dla mowy, naw et dla mowy rysunkow ej, nieuchwytnych, może n ajłatw ie j przez nutę muzyczną dających się dopaść i przedstaw ić — ale i m uzyka będzie tylko m etaforą... Z a ­m iast powiedzieć — gdy się zatrzym am y przy tego rodzaju irracjonalnych dośw iad­czeniach psychologicznych, o które tu idzie, to je st przy przeżyciach czytelnika po odłożeniu dzieła literackiego — zamiasit więc mówić o „w iz ji syntetycznej", możemy też, proście j, mówpć o „ogólnym n astro ju " po tej książce lub tym autorze, o „n a­strojow ym w yciągu" (ekstrakcie), jak i dokonany został przez umysł czytelnika z tej książki, ale .można też pow iedzieć o „.czystej form ie", form ie wewnętrznej, treścią ideow ą nabrzm iałej, w jak ie j umysł czytelnika u ją ł książkę lub p isarza ; można by też mówić o „ im p resji całk u jące j" lub — już bardzo bezpretensjonalnie, a nie bardzo, ściśle — o „najogó ln ie jszym wlrażeniu" i t. p. Takie właśnie rzeczy stara się uchwycić krytyka, zw ana „im presjon istyczną", która (o ile tylko nie je st sam o­

Page 137: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wolnym haftem na tle utworu, bo wtedy już sta je się ona sui generis poezją) — je st także czymś naukowym, bo je s t poznawaniem , poznaw aniem stanu duszy czytel­nika, kiedy ona chwyta przeczytany utwór literacki jednorazow ym uchwytem pam ię­ci, lub takim samym uchwytem całość jednego autora. G dyby można było opisy takie robić w sposób m ożliw ie zrozum iały dla innych czytelników i następnie je po­równywać, może by się okazało, że to jedno i to sam o dzieło sztuki, jedeni i ten sam autor, pozostaw iając po sobie w um ysłach czytelników nie te sam e, ale jak oś podobne „sym bole m nem iczne", „czy tam mnemy sym boliczne" (jeszcze i te n azw a­nia tej sam ej rzeczy) — a w ten sposób przysługiw ało by im znaczenia czegoś „obiek­tyw nego" — czyli czegoś, co ju ż tkwi w samych utworach, w sam ej psychice p i­sarza. Tylko że ta k ie opisy w izji syntetycznej są niemożliwe, je śli od nich zażądam y ścisłości, są bardao trudne, je śli im pozwiolimy na to, aby były tylko czymś, choć z daleka przybliżonym ; życie nastro jow e je st tak cienkie, że każda m etafora ściera zeń pyłek najsubteln iejszej indyw idualności momentu... A le dość na ten temat, który poruszony był po to, aby móc, bez obrazy czytelnika, który „im p resy j" nie lubi, w jak iś gruby i niedokładny i zumysłowiony sposób — podzie­lić się z tym najogóln iejszym wrażeniem, jak ie na podpisanym spraw ia twórczość autora książki, w ym ienionej w nagłówku.

Kiedy jednym uchwytem pam ięci chcę ob jąć twórczość Irzykow skiego, to w yn ajdu ję w sobie, odkryw am , destylu ję coś takiego: atm osfera ja sn a , przejrzysta , ale nie sło­neczna, raczej taka, ja k w, dni chmurne, lecz. bardzo czyste, k lim at zimny, a w tym klim acie, w tej atm osferze, dzieje się coś, co je st hardzo „dynam iczne", „energicz­ne", ruchliwe, sikoczine, co je st podobne do potężnych a precyzyjnych ruchów m a­chiny, ale wcale n ie jesit, ja k ruchy machiny, monotonne, co, owszem, raz po raz zaskakuje czymś niespodziew anym : w tej atmosiferze czystej, surow ej, stalow ej, raz po raz coś lekkiego, lotnego, polotnego: tam drży jak ie ś życie, tak przejrzyste w ko­lorze, ja k m atem atyka, ale groźne i głuche, ja k tajem nica . A teraz, gdybym chciał tę im presję całku jącą po utworach Irzykowskiego um ieścić w jak im ś gatunku ta- kichże im presyj, to przypom ina mi się gatunek francusko-pascalow ski: m atem atyka podbita uczuciem, lub in aczej: przejrzystość, precyzja , .twardość m atem atyki, wew­nątrz której kotłuje się i pieni niestężała, żywa, bolesna m iazga uczuć ciemnych, od- dennych, przerażających . (Teraz już kończy się im presja (naga im presja), zaczynia się charakterystyka). T en sam trud, trud w spaniały naśw iadam iania, logizow ania życiauczu- ciowego, naśw iadam iania i logizow ania, które się napotkanych antynom ij nie b o ją— i ten sam urok stylu, w którym je st razem, w jedn ej nieustannej grze splątana, ścisłość logiczna z fantastyką poetycką, w którym prostota codziennej mowy, bezpretensjo­nalnej, nic a rnic nienapuszonej barokow o, je st raz po raz, błyskiem dowcipu inte­lektualnego tej poezji, która je st poez ją problem atów, z n agła rozcinana i oświe­tlana. Tylko że tam, u tych Francuzów, je s t nieustanne, tragiczne parcie woli, aby się utrzym ać przy w artościach, choćby naw et rozumowe uzasadnien ie w artości uw i­kłało się w antynom ie — a ozy u Inzykowsikiego je st tak sam o?... N ie wiem...

Jakkolw iek bądź, bardizio się m ylą ci, co p isarza Irzykow skiego „N iem cem " prze­zyw ają, rozum iejąc przez to ociężałą pedanterię, brak poez ji i dowcipu, brak „lek­kości"; nie wszystko, co je st przeciwieństwem tej tak konw encjonalnie rozum ianej „niem czyzny", a co nazyw a się „duchem francusk im " — m usi być łatwe, musi być akurat anegdotą i dykteryjką popularnego conferenciera i p lotkarza literatury ; je st także i cięższa, o w iele cięższa, „francuszczyzna", której mim owolnym przedstaw i­cielem — (mimowialnym, bo Irzykowski nie chce nikogo naśladow ać, ani się na fran ­cuskiej Literaturze specjaln ie nie kształcił), jesit u nas autor „P ału b y ", „C zynu i S ło ­

Page 138: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

w a" i niezm ierzonej ilości krytyk, polemik, szkiców literackich i ideologicznych, jiakich cząstkę dał ostatnio w zbiorze „L że jszy kaliber". G dyby kto m yślał, że przy „Lżejszym kalibrze" nie będzie potrzebował myśleć, to się zawiedzie, bo tam są kwestie ciężkie, tam najsurow sze i n ajgroźn iejsze problem aty („problem aty" jak ,dylem aty", nie „problem y" bo n ie „dylem y", to n ie po polsku!) zaczepiają czytel­nika (i nawet mu spać nie dadzą), ja k np. problem at okrucieństwa, albo „zmierzchu sam otności", albo niebezpieczeństw uspołecznienia i jeszcze inne tym podobne; m i­mo to je st to lektura bardzo lekka, ho poetycka i dow cipna. T a poez ja i tern dow­cip w yn ikają z intelektualnych niespodzianek, więc spędzam y n ad tą książką parę godzin najlepszej um ysłow ej zabawy i rozrywki parę godzin m yślących a polotnych Czymże poezja i dowcip, ja k nie nartam i, które przypinam y, by zapomnieć na chwi­lę, w wysokim skoku, że człowiek to stworzenie piesze?...

A le najodpow iedn ie jszą recenzją — wybór przykładów. Z am iast w ysypać całą ich kotpę, dam z konieczności tylko kilka. Np. na tem at pom ysłu „m isterografu", aparatu, któryby tajem nice odczytywał — ze sztuki Hofm okla-O strow skiego — jak ie zdanie, poetyckie naw.skroś: „W szechśw iat je st zwierzęciem, które nas widzi, słucha i zapam iętuje. Tylko, żeśmy jeszcze nie dotarli do niego. A le może już się zbliża­m y"... Czy uw ażacie państw o: „W szechśw iat je st zwierzęciem11...; to je st żart, bo to je st zw ulgaryzow anie i pom niejszenie wszechświata, ale to je st od razu praw ­dziw a poezja , bo do poezji należy rzeczy martwe robić żywym#!, ze zwykłych robić m itologię: to zwierzę je st z rzędu Sfinksów, groźne, tajem nicze, niebezpieczne, dziwne, wzniosłe; w jednym bardzo prostym leksykalnie zdaniu je st od razu żart przez w ulgaryzację i poetyczność przez uw znioślającą m itologię, to je st przy­jem nie niespodziew ane i to w strząsa — tak się pięknie i wysoko skacze m yśląi w yobraźnią. A da le j w tym esscyu. na str. 25, już dochodzim y do takich o sam ot­ności i o Bogu izdań: „Człow iek wszystkiego dokona ,i wszystko przecierpi, ale pod jednym warunkiem : żeby m iał św iadka — — — Jego sam otność naw et je st napeł­nieniem się świadkiem i w tedy dopiero je st n ajlepszą sam otnością. Czyny i myśli nasze są n a przepadłe, ale chcemy, czy nie chcemy — jak ieś takie opętanie je st w nasi, że opływ a n as żywioł, który je st nadludzkim świadkiem i rozumicielem. N ie wiemy, czy je st napraw dę. Lecz byłoby absurdem, gdybyśm y wiedzieli na pewno, że B óg istnieje. W ątpliw ość co do N iego należy do Jeg o n ajw span ialszych atrybu­tów. N ie do w iary, że B óg je st i nie do wiary, że B óg nie istn ie je "... T o ostatnie zdanie cytuje Irzykowski z P asca la . A teraz niech mi1 za złe n ie będzie wzięte, je ­śli przyznam siię czytelnikowi do m ałego eksperymentu, który się udał: ten wstęp, w którym się Irzykow skiego z francuskim i m oralistam i pod względem stylu zbli­ża, napisałem sobie przed czytaniem tej książki, widocznie im presyjne to zbliżenie Irzykow skiego do Francuzów było dość słuszne, praw dopodobnie w P ascalu je st p i­sarzem, i całym tym „esprit de finesse" autor „P ału b y " czuje gatunek ducha bliski sobie.

W świetnym studium o „autobiografiźm ie" pow iada: „Praw dziw a au tobiografia je st zawsze jeszcze pewnego rodzaju bohaterstwem i może być czynem tylko w y jąt­kowym, a n ie epidem icznym " — i ja k pom ysłowe je st to spostrzeżenie: „Jeże li za­częło się od formizmu, od dadaizm u, jeżeli się doszło do czystej form y, jeżeli się w ten sposób dokonało rozkładu wszystkich składników tworzywa literackiego, to nic dziwnego, że w centryfudze po stronie przeciw nej niż „czysta form a" znajdzie się nie treść, lecz czysty surowiec, skrajn y naturalizm , bo postrzępiony i k a lig ra­ficznie podany protokół zdarzeń11. T ak ie uplastycznienie w skrócie metaforycznym ciekaw ego procesu literackiego — to ju ż zbliża się do stylu aforystycznego. Prócz

Page 139: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wielu aforyzm ów, szczodrą ręką rozsianych po tekstach utworów, d a je Irzykowski aforyzmy „sam odzieln e"; w „Lżejsizym kalibrze" za jm u ją one strony 202—254. Oto kilka na chybi tra fi: „G dy komu głupiec rzuci kamień do ogrodu, nie ruszy go potem dziesięciu m ądrych". „O sioł kopnął um iera jącego lw a — to praw da, ale gdy osioł um ierał, lew znalazłszy go, pożarł go jeszcze żywcem ". „C zu ję się, ja k P ad e­rewski ze skrępow anym i rękami w domu, gdzie wsizysicy g r a ją " — aforyzm bardzo smutny. „B y ła zazdrosna nawet o swój palec, który on ściisJkał wtedy, gdy spała"...0 jak im ś wielkim „odkryw cy: gdzie tylko stąpi, krzyczy: Z iem ia ! Z iem ia !" . „K ażdy fakt, nawet najtw ardszy, sta je się w końcu m yślą". O kiimś, że je st „ ja k nowoczesny klozet: uporządkowany ła jd ak ". Co za kapita lne streszczenie rozm owy dwóch inte­lektualistów: „B . i. W . — rozm owa dwóch katalogów ; jeden w drugim obracał kart­k i". „K iedy kłamstwo jesit dozw olone? D la skrócenia. G dy mówienie praw dy było by złam aniem prawdziwych prop o rc ji" — echa pałubiczne. „ Je ś li kto od p sa oga­nia się dobrym kijem , to tylko pies może to nazw ać pien iactw em " — n ad a je się na przysłowie. A to już czysty żarcik: „D arw inow skie w ytłum aczenie iksow atości nóg u kobiet: aby lepie j dochow ały cnoty". T o śmieszne i bardzo irzykow skie: „ L ite ra ­ci polscy nie czy ta ją mnie, a ja nie czytam ich, m o]e zem sta je st w każdym razie ilościowo w iększa". Podoba mi się taki podchw yt: „K ij w mrowisko — to złośliwe przysłow ie ilustruje praktycznie trium f i okrucieństwo człow ieka. A le włóż tam rękę!". C ała filozofia je st w tym 3-zdaniowym aforyzm ie o bolszewiźm ie intelek­tualnym na str. 243, skąd tylko to w yjm uję: „terror dem askatorstw a, rozw ydrze­nie się przyczyny". A lbo ja k a dobra w tym aforyzm ie d la kogoś ra d a : „P ad ać przed sobą plackiem — dobrze, lecz zachowywać przy tym autokrycyzm ". A teraz a fo ­ryzm y, które są nie sądam i o czymś lub o kimś, a le jak by pochwyconymi strzę­pami. z p iór przelatu jące j poezji, np.: „K łótn ia fonlografu z pap u gą". A lbo „Pew ne­go dnia u jrzysz sw oją m ałpę". A lbo co za zdum iew ający pom ysł: „W niektórych' ludziach jesit m ateriał na upiora i w ybucha w chw ili śmierci. A le ja k się ob jaw ia z,a ży c ia?" „Istn ienie muzyki naprow adziło na hipotezę an iołów ". I ja k a subtelna, głęboka i sm utna iron ia w tej m ałe j niby naiw nej scence liryczn ej: „W L askach : Dziewczynka ślepa w cizasie .słuchania m isterium Bacha przez radio, przytula się do stój Jezusa, gładzi, je , ręką n atra fia na gwóźdź i cału je , a ciepła krew Pan a spływ a razem a je j łzam i" — to je j w łasna krew, bo się skaleczyła o gwóźdź... A le to słowo „gw óźdź" przypom ina mi nielogicznie inny aforyzm z tego zbioru, już humorystyczny: „Oni nie m yślą mózgiem, tylko gwoźdźmi, które m a ją w m ózgu" —1 na tym tę maleńką antologię kończę.

Bardzo za jm u jącą kom pozycją polem icznej publicystyki z poezją, dowcipu z f ilo ­zofią je st studium o „zmierzchu sam otności"; sam otności, której broni Irzykowski przed komunistami i „ich braćm i z drugiego o jc a ", faszystam i, gdzie też broni ci- sizy przed rozżartym hałasem współczesnego św iata, .gdzie broni snów ludzkich, bo obaw ia się. że zaciekli uspołeczniiacze zechcą kiedyś i do snów, techniką psychoana­lityczną, dobrać się: „Sen je st tak piękny, nie tylko dlatego, że krzepi ciało, lecz że w ykw itają zeń senne marzenia, którymi wysterczam y w drugą stronę bytu"... P o­dobną ideologię (je śli tak wolno pow iedzieć o pisarzu, który broni wielu dobrych Tzeczy, ale boi się ja k kajdanków momentu, w którym by przestał dziać się, a zaczął trwać...) ma studium, pisane jeszcze podczas w ojny p. t. „F ilozo fia koralow a a re- lig ia “ , gdzie są rozw ażania o tej spraw ie ciem nej, na którą n ic ,n ie poradzi przejrzy­sty kolor m atematyki, o śm ierci: „F ilozofia koralow a uczy, żeby sobie nic nie ro­bić .ze śmierci, poniew aż gin ie tylko m arna jednostka, ale gatunek ży je da le j, a w nim przecież owa jednostka ży je wiecznym życiem — w sltosowlnej przeróbce" —

Page 140: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

„ a stąd niesłychany podaiiw dla Japończyków , pszczół i m rówek" — (str. 159); — to ostateczne uspołecznienie je st wrogiem relig ii: „N ig d y nie była ludzkość tak bezbożna, ja k wtedy, kiedy obłudnie przestała się bać śmierci i zrobiła z niej quantite negligeable". S tąd i to w ynikło, że ludzie łatwto z a b ija ją drugich: „ludzie d la siebie tylko w zajem nym naw ozem ". Podkreśliłem to słowo o „bezbożności"; tu Irzykowski, używ ając tego słowa w sensie ujemnym , dotyka jedn ego ze swoich m o­żliwych den; tak jest, bo kto -walczy o to, by śm ierci nie „pos,politow ać", ale ją straszną zostawić, ten broni przecież religii... I w ogóle ciekaw e je st obserwować, ja k paradoksalny i nieom al „dekadencki" indywidualizm autora „P ału by" obraca się 'w rozsądny konserwatyzm , bo czemże dziś rozsądny konserwatyzm , ja k nie obro­ną nsohy i je j mnlnnści? ...

K. L . K O N M SK 1

A R T U R G Ó R SK I: „N iepo kó j naszego cza su ', W arszaw a, 1938. Sk ład Główny M. Arct.

C zytając książkę A rtu ra Górskiego — na którą złożyły się studia a pogranicza publicystyki, m oralistyki i. kultury, sakice historyczno-literackie, eseje filozoficzno- literackie i referaty z, dzieł Tow nera, Curtiusa, Ortegi y G asseta, Gentilego, Freuda, Ju n ga i H ildebrandta — nie można dość się nadziwić świeżości i rzutkości um ysło­wej zasłużonego publicysty, tłum acza Dantego, H ez joda i sag islandzkich, autora dram atycznego i jednego z niewielu współczesnych historrozofów) polskich. Z p isa ­rzy „M łodej P o lsk i" jem u jednem u bodlaj, twóricy terminu „M łoda P o lska", udało się nie tylko przepraw ić poprzez odmęty nowych czasów dawny bagaż ideologiczny, lecz także sam em u w ejść do nowej epoki byn ajm niej nie w charakterze rozbitka. Je s t to tajem nica m łodości duszy. Z tajem nicy tej czynię punkt centralny recenzji wi przekonaniu, że w yjaśnienie je j pozwoli ocenić dostatecznie wysiłki Górskiego, zm ierzające do syntetycznego u jęcia współczesności oraz poniekąd zrozumieć etycznei filozoficzne podstaw y autora.

D ocieranie do podstaw w ydaje się wskazane z wielu względów. Sam typ dzieła, jak im je st zbiór „N iepokój naszego czasu", w ym aga zasadniczego stosunku. N a syn­tezę trzeba odpowiedzieć syntezą. „Zim no w ola, zimno odpow iada; ogień woła, ogień odpow iada" — ja k pisze cytowany przez autora „M onsalw atu", mistyk Ruysbroek (popularyzow any niegdyś przez M aeterlincka). Twórczość Górskiego m a zdecydowany charakter ideologiczny. W szyscy to wiemy. W niem ałym jedn ak bylibyśm y kłopocie, gdyby nam w ypadło „zaszerego/wać" autora do jedn ej z istniejących grup ideologicznych. Czy A rtur Gónski je st konserwatystą, katolikiem , n acjonalistą , jak by chciała popularna opinia z obu stron, ze strony sym patyków i niechętnych? Konserw atyista-Górski nam aw ia inząd do konfiskaty zagranicznych lokat bankowych obyw ateli polskich. Katolikowi-Górskiem iu piamo katolickie nie cbce wydrukować w ielkopiątkow ego rozw ażania „Dopełniło się" (zam ieszczonego w tomie). N acjon ali- sta-G órsk i chwali ze stanow iska ogólno-lud'zkiego R zeczpospolitą za to, że nie d ą­żyła do poloniizacjii elementów ruskich, ku czemu, ja k wiadomo, nie brakło w X V f i XVTT wieku o kaz j i .

Stud ia Górskiego rew olucjonizu ją intelektualnie, zm uszają do przegrupow ania kategorii przy ocenie zjaw isk politycznych, historycznych i kulturalnych. „K to wi­dział — czytam y w szkicu o Skardze — kościół katedralny jezuicki w Pińsku, ten bastion nie tylko katolicyzm u, ale i zachodniego porządku m yślenia i po stępo wami i, w znoszący się wysoko b ie lą swoich mnirów n ad dżunglą wschodnią Polesia i kto

Page 141: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

umie ujmować z jaw iska religijne w kategoriach h istorii kultury, ten będzie um iał ocenić dzieło Sk arg i". Z jaw iska re lig ijn e u jm u je autor w kategoriach h istorii kultu­ry. N a zjaw iska społeczno-polityczne, ja k w alka klas lub rew olucja, patrzy z punktu widzenia psychologiczno-m etafizycznego, mówiąc o „dem onizm ie" historyczno-kuł- turalnym i „bestiarium dusizy ludzkie j". Publicystykę upraw ia w im ię m oralnościi historii. L iteraturę ocenia zie stanow iska narodow ego, a znów naród zupełnie n ie­spodzianie dla ludzi przykryw ających żałosne ubóstwo ducha partyjnym i, liberiam i.— ze stanow iska ludzkości. T o uporczywe zastępow anie kategorii „w łaściw ych" kate­goriam i „niew łaściw ym i" zakraw a na anarchizm , przerafinow anie, intelektualizm , albo, mówiąc ryczałtowo i modnie — ma „pięknoduchosfcwo". Jak o ż nie brakło i ta ­kich ocen postaw y Górskiego. Zapom inano najw idoczn iej, że bez podobnego „p o ­m ieszania" i przesunięcia kategorii nie obywa się ani poez ja , an i h istoriozofia , ani nawet synteza kulturalna. W przytoczonym fragm encie o Skardze wsizystkiego było potrosze: na syntezę literacką złożyły się zgodnie elementy poetyckie, kulturalne i h i­storiozoficzne.

Gwałcenie przyrodzonych zjaw iskom i rzeczom kategorii nie je s t tu kaprysem , lecz męską wolą wybrnięcia z chaosu zjaw isk i czasów — człowieka. Człowieka staw ia Górski ponad wszystkie kategorie. Celem — „indyw idualność ludzka, prym at sum ie­nia, prym at rzeczywistości ludzkiej nad nieludzką, a realności duchowej n ad m ate­rialną". Środkiem — „nie filogizm , ale humanizm (historia, literatura, filozofia), nie klerykalizm i dogm atyam , ale chrystianiziin (historia, logos, etos, filo zo fia)". Górski wyraża się m etafizycznie wtedy, gdy mówi o soc jo log ii, w terminach so c ja l­nych natom iast form ułuje zasady wyznawanego przez siebie chrrześcijańskiego hu­manizmu, mówiąc, że zadan ia inteligencji są „z natury je j świadomości nadklasow e". Człowiek je st wiecaniy i d latego cenić i bronić w nim należy tok co je st wieczne, co w ykracza poza jednostkę i poza historię. H istoryzm i indyw idualizm z n a jd u ją po- nad-historyczne ii, ponad-indyw idualne dopełnienie. T ak ą drogę rozw iązyw ania n a j­wyższych .zagadnień wytyozył N orw id. T o też Górski m ógłby śm iało wziąć za dewizę, słowa „Prom eth idiona": „Spytam się tedy wiecznego człow ieka".

W ieczność ito zawieszenie czasów, nieustanny praesens. K ultura, świat w ielow ie­kowych trudów i osiągnięć dufha ludizkiego to również nieustanny praesens — bez przerwy dokonywiująca się poprzez jednostkę aktuauli.zacja — species wieczności. T ajem nica żywości Górskiego, je st bodaj tajem nicą żyw ości hum anistycznego poglądu na świat. Tylko na tym plan ie i poziom ie można oceniać je g o myślowy dorobeki wolno z nim się rozprawiać.

W A C Ł A W K U B A C K I

JU L IA N K R Z l/Ż A N O W SK l: „O D ŚR E D N IO W IE C Z A DO B A R O K U “ . Studia naukowo-literackie. W arszaw a 1938. „ R ó j“ .

Spory tom, w którym obok studiów syntetycznych znalazły się szczegółowe roz­prawy, przyczynki i nawet przygodny artykuł, przy całej różnorodności rodzajów praci objętych nimi tematów zachowuje charakter jednolity . D ecyduje o tym m etoda autora, m etoda historycznoliteracka we właściwym znaczeniu tego terminu. N ie je ­den podręcznik „historii literatury" je st zbiorem nie związanych z sobą charaktery­styk autorów i dzieł. K ażda, nawet szczegółowa praca Krzyżanow skiego pom yśla­na jest jako cząstka historii literatury.

Krzyżanowski nie rozpatru je wyizolowanych utworów. S tara się przede wszystkim ustalić związki dzieła z piśmiennictwem tej epoki, która je w ydała, zrekonstruo­wać — jak to mówią niektórzy metodycy — jego kontekst historycznoliteracki i na

Page 142: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

tej podstaw ie określić, czym był badany utwór. K lasy fik ac ja dzieł według rodzajów literackich uw ażana je st nieraz w krytyce za jałow y pedantyzm. Czytelnik lite ra­tury -współczesnej dokonuje przeważnie aktu zaklasyfikow ania intuicyjnie i n ieśw ia­domie. D latego z jedn ej strony od razu wie, czego po czytanym dziele ma praw o oczekiwać, z drugiej zaś może sobie z ważności tego aktu nie zdaw ać sprawy. Z upeł­nie inaczej je st z dziełami dawnych epok. T u intuicję zastąpić musi gruntowna eru­d y c ja i um iejętna analiza. N a przykładach Szachów i Pam iątki Kochanowskiego, Czegoś nowego Łukasza O palińskiego, anonimowej P eregryn acji M aćkow ej K rzyża­nowski pokazuje, jak dopiero ustalenie rodzaju literackiego rozpatrywanego dzieła uchyla nieporozum ienia, pozw ala utwór należycie zrozumieć i d a je w ręce kryteria jego oceny.

Historyk literatury w yznacza każdemu zjaw isku jego m iejsce w procesie dziejo­wym. W studiach Krzyżanow skiego w idać sens z takim zniecierpliwieniem często przez miłośników literatury traktowanego poszukiw ania źródeł. T ak więc niejeden dość niepozorny utwór staropolski nabiera znaczenia jako echo Dekameronu. To znów okazuje się, że rękopiśmienny zbiór nowel z czasów saskich, tomisko, do którego praw ie nikt nie zaglądał, je st — spóźnioną zresztą — próbą przeszczepienia do Po l­ski nowego kierunku rom ansu francuskiego. W ięcej. Badan ia genetycznoliterackie pozw alają odkryć grube pokłady średniowieczyzny u znanych naszych autorów z dru­g ie j połowy X V I w. N iem niej ciekawe są dzieje późniejszego oddziaływ ania utwo­rów. Krzyżanowski dem onstruje przykład szczególnie efektowny: jak szereg m oty­wów średniowiecznego erotyku żakowskiego za pośrednictwem staropolskich pieśni popularnych przeszedł do ogólnie znanych pieśni ludowych.

Szkic o erotyku żakowskim d a je autorowi sposobność do innych jeszcze rozważań. O m aw iany utwór sta je się kapitalnym argum entem w w alce z jednostronnością d o­tychczasowych po jęć o naszej literaturze średniow iecznej, m a jące j rzekomo charakter w yłącznie religijno-m oralny. W skazując na dwubiegunowość literatury i w ogóle kultury średniow ieaanej, w kracza już autor na teren, najeżony najw iększym i trud­nościam i, na teren w ielkiej syntezy historycznoliterackiej.

Siedząc z pewną uw agą prace szczegółowe Krzyżanowskiego, nie trudno spostrzec, że szuka on w m ateriale historycznoliterackim potw ierdzenia dla pewnych uogól­nień. Częste u niego, począw szy od pisanego przed dwudziestu laty studium o Sa i- biewskim, akcentowanie pokrewieństw i związków pom iędzy barokiem i romantyzmem, barokiem i średniowieczem , średniowieczem i romantyzmem pozw ala dom yślać siię jego zasadniczych tez. Sform ułow ał je i uzasadnił w studium — .,Barok na tle p rą­dów rom antycznych". D zie je literatury europejskiej przedstaw ia tu Krzyżanowski jak o ciągły naw rót dwóch zasadniczych a przeciwstawnych tendencji: „rom antycz­n e j" i „k lasyczn ej11. P rąd y „rom antyczne" to średniowiecze, barok, romantyzmi „neorom antyzm " (zwany też symbolizmem lub m odernizm em ); „klasyczne" to re­nesans, „klasycyzm ośw iecony", i „neoklasycyzm " (realizm pozytywistyczny). M yśl sam a nie je st nowa, ale przedstaw ienie skom plikowanej mechaniki przemian w dzie­dzinie prądów literackich, choć dalekie od uproszczeń, zaleca się w yjątkow ą prze j­rzystością. W schemacie autorskim znalazło się m iejsce dla podobieństwa m ięlzy sąsiadu jącym i z sobą przeciwstawnym i prądam i (takimi ja k renesans i barok) i dla różnic między poszczególnym i wcieleniami historycznym i tych samych tendencji (np. między barokiem i romantyzmem), dla okresów przejściow ych i dla zjaw isk epigo- nizmu czy preknrsorstw a.

Precyzji ogólnych sform ułow ań nie dorów nuje tu w aga historycznej dokum entacji. W ram ach trzyarkuszow ej rozprawy mógł autor tezy sw oje tylko zilustrować. W ska-

Page 143: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

zał niektóre pierw iastki wspólne „prądom rom antycznym " — satanizm , m istycyzm ,. zamiłowanie w motywach folklorystycznych i w motywach grozy, a w szczególności makabryzmu, i zwrócił uwagę na wielkie w tych okresach znaczenie symbolu jako środka artystycznej ekspresji. I w tym zresztą zwężonym zakresie ilość i jakość przy­kładów nie zawsze odpow iada ważności i rozległości uogólnień. W rezultacie studium raczej utwierdzi w dotychczasowym zdaniu zwolenników tych samych, co K rzyża­nowski, poglądów , niż pozyska jego stanowisku nowych adherentów. U w agę scep­tyków przyciągną zapewne słabe punkty argum entacji, nie m ające zresztą znaczenia dla oceny zasadniczej części wywodów. Budzi się więc w ątpliw ość, czy p rądy literac­kie, utrzym ujące się na powierzchni — ja k „neoklasycyzm " i „neorom antyzm " — przez parę dziesięcioleci, można zestaw iać z tak wielkim okresem czasu, ja k średnio­wiecze, choćby się nawet (jak to robi autor) m yślało tylko o jego czterech ostatnich stuleciach. W ymienienie R acine‘a pom iędzy poetam i barokow ym i je st niespodzianką, która w ym agałaby szczegółowszego w yjaśnienia. B liższej argum entacji doprasza s ię ; również traktowanie naturalizm u jak o odgałęzienia prądu „neorom antycznego", „O niesam odzielności tego kierunku, w czystej postaci w ystępującego u kilku za­ledwie p isarzy " świadczyć ma fakt, że „utalentow ani neorom antycy“ od młodzień­czego naturalizm u przechodzili do charakterystycznej d la „neorom antyzm u" m iesza­niny elementów naturalistyczno-sym bolicznych. W reszcie przy tak jaw nym konstruo­waniu podobnych po jęć ja k „neorom antyzm ", dziwi jedno z końcowych wyznań autora: że dla niego „term iny „barok " czy „rom antyzm " są nie tylko środkami, ułatw iającym i k lasyfikację zjaw isk literackich, lecz w yrazam i, którym odpow iada pewien swoisty, pow tarzalny tylko do pewnego stopnia, układ zjaw isk literackich w ich rozw oju historycznym ". D laczego więc tak trudno uczonym porozum ieć się co do znaczenia tych terminów?

Uzupełnienie w pewnej m ierze wywodów o „baroku na tle prądów rom antycz­nych" stanowi, wcześniejsza zresztą, rozpraw a — „Średniow iecze i renesans w poezji polskiej wieku X V I " , pokazuje ona bowiem na konkretnym m ateriale historycz­nym, ja k dokonuje się upadek i odrodzenie tendencji „rom antycznej". Krzyżanowski dowodzi, że rozwój poezji polskiej przebiegał w X V I wieku na dwóch poziom ach: autorzy o wyższej kulturze literackiej stworzyli poezję renesansow ą, inni trwali w średniowieczyźnie, do której przym ieszały się w m niejszym lub większym stopniu renesansowe pierw iastki, i do tej żywej jeszcze pod koniec X V I w. średniowieczyzny mógł bezpośrednio naw iązać pokrewny je j barok, przen ikający w tym czasie coraz częściej do Polski. Podobną dwuwarstwowość można, oczywiście, zauważyć w każ­dym okresie literackim. A le autorzy podręczników historii literatury ze zjaw iskiem tym, dość „niew ygodnym ", bo kom plikującym schemat wykładu, zwykle się nie li­czą. N ic dziwnego więc, że kiedy przed kilku laty Krzyżanowski w historycznym zarysie naszej szesnastowiecznej poezji zwrócił ogólnikowo uw agę na zasięg śred­niowiecza w polskiej twórczości poetyckiej X V I wieku, w yw ołał tym żywe sprzeciwy (między którymi niepotrzebnie znalazł się też głos — bardzo młodego wówczas — autora n in iejszej recenzji). Krzyżanowski słuszność swego stanowiska w ykazał z do­wodami w ręku, a dawną pracę („P oez ja polska w wieku X V I" ) przedrukował w zbiorze bez zmian, traktując ją w idać jak o pam iątkę polemiki naukow ej. N ie uzupełnił je j więc rezultatam i późniejszych swoich badań i nie sprostow ał nawet oczywistych pomyłek. Mimo to pozostaje ona dalej tym, czym była w chwili po­jaw ienia się: najlepszym przedstawieniem dróg rozw oju naszej szesnastowiecznej poezji. N ajlepszym , choć R ej i Kochanowski rzu cają w niej zbyt głęboki cień na in­nych autorów, a pod koniec wieku jasność obrazu mocno się zam azuje.

Page 144: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Nieporozum ieniem jest, niestety, przed kilkunastu laty napisany i nie ogłoszony wtedy szkic — „W ielkość i m ałość literatury polskiej w. X V I I “ . Z a bezcelowe przy dyskutowaniu tego problem u uznać trzeba dowodzenie, że nasza siedemnastowieczna literatura je st wiernym odbiciem ówczesnego życia polskiego w w ojnie i pokoju, wielką je st bowiem dopiero taka literatura, która umie uchwycić to, co w histo­rycznych i niepow tarzalnych zjaw iskach je st elementem wiecznie się pow tarzają­cym — uniwersalnym. Z wielkością m ielibyśm y do czynienia wtedy np., gdyby nasze barokowe poematy, opisu jące w ojny z Turkam i, Kozakam i, M oskw ą czy Szwedami, w ydobyw ały jak ieś istotne cechy samego zjaw iska w ojny. Postaw iony znów polskiej poezji barokow ej zarzut braku harm onii między treścią i form ą opiera się na zbyt konwencjonalnym pojęciu form y i zbyt konwencjonalnym pojęciu barokuu

W problem atykę poezji barokow ej świetnie w prow adza za to studium o Siluilu- diach Sarbiew skiego, pow stałe razem z pięknym przekładem tego cyklu poetyckiego jeszcze przed dwudziestu laty tia Syberii. A utor d a je tu zresztą więcej niż zapo­w iada, bo wnikliwą charakterystykę całej poezji Sarbiew skiego, ktSrej koToną były Silvitudia. Pokazu jąc zaś, ja k to arcydzieło barokow e związane je st z poprzednią •twórczością Sarbiew skiego, a pośrednio i z ówczesną po ez ją polską, da je Krzyżanow ­ski jeszcze jeden dowód przydatności — um iejętnie stosow anej metody historyczno­literackiej. [

A LFR E D FE1 «

P U SZ K IN PO P O L S K U

JU L I A N T U W IM : L u tn ia Puszkina". W arszaw a, 1937. W ydawnictw o J . Prze­worskiego.

U rzek ający dźwięk lutni Puszkina nieobcy je st u n.as przedstaw icielom starszego pokolenia, pochodzącego z ziem byłego zaboru rosy jskiego, jeszcze z czasu pobytu w szkole, co praw da w szkole rosy jskiej lub też pozosta jące j pod przymusem ro sy j­skim, ale iteż i z epoki', kiedy h istoria literatury now ożytnej, w szczególności zaś godziny, poświęcone arcydziełom literatury, należały do najulubieńszych lekcji; a już nikom u wówczas' n ie przeszło nawet przez m yśl skarżyć się na „obrzydzanie" przez w ykład szkolny owych arcydzieł, ja k to, niestety, zbyt często d a je się słyszeć z ust dzisiejszej naszej młodzieży szkolnej. Pokolenie owo, oceniając bezstronnie piękno i bogactw o poezji ro sy jsk ie j, z konieczności stanow iącej wówczas główny przedm iot nauki, zazn ajam iało się i utworami czołowych je j przedstawicieli-, i ślady tego, nader żywego wówczas kontaktu, przetrw ały w niejednym do dziś dnia. D la tych wszystkich nie stanowi- trudności odnowienie po latach wrażeń, doznaw a­nych podczas lektury Puszkina, czy Lerm ontow a, izwłaszcza, że niejednokrotnie spotyka się tam jeszcze zachow ane z czasów przedw ojennych w ydania pism zbioro­wych tych poetów. Żywego zresztą wciąż .zainteresowania tym działem literatury dow odzi chociażby wielki (popyt n a nowe edycje dzieł Puszkina, jak i dał się za­obserwować w rosyjskich księgarniach w arszaw skich, w okresie stuletniej roczni­cy zgonu w ielkiego poety.

G orzej n atom iast przedstaw iała się tu do ostatnich czasów spraw a, jeśli chodzio to sa iro pokolenie, lecz wychowane na terenie pozostałych dwu byłych zaborów, jak i o pokolenie m łode, nie znające w olbrzym iej większości zupełnie języka ro sy j­skiego. W obec braku przym usow ej znajom ości literatu ry ro sy jsk ie j, ilość interesu­jących się n ią -samorzutnie była i je st tu znikom a, a i- ci nieliczni, którzy radzi by poznać piękno poeziji Puszkina, n apotykali na przeszkodę w postaci zupełnego niem al

Page 145: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

do niedawna braku zadaw ala jących choćby przekładów dzieł jego w ogóle, drob­nych zaś utworów lirycznych w szczególności. Poza w ydanym bowiem w r. 1902 przez L . Belm onta spolszczenia „Eugeniusza O n egin a" (mimo w ielu zresztą jego braków) oraz poza parom a udatnym i „w olnym i p rzek ładam i" liryków , pozostałe tłum aczenia dłuższych i krótszych utworów Puszkina, nie w yłączając m ickiewiczow­skiego fragm entu „W spom nienia", nie daw ały jakiegokolw iek po jęcia, ani o „k lasie " genialnego talentu, ani też o klasyczym brzmieniu i swoistym wdzięku jego poezji. W ostatnich dopiero latach zaczęły się p o jaw iać u nas istotnie w artościow e tłum a­czenia niektórych poem atów Puszkina, dotkliw ą zaś lukę w zakresie przekładów utworów drobnych wypełnia dopiero częściowo w ydana w roku ubiegłym tuwimowa „L u tn ia Puszkina".

M iaroda jn a ocena przekładu poetyckiego trudniejsza je st na ogół od oceny w ier­sza oryginalnego. Z agadn ien ie przekładu naw et w k ra jach , m ających olbrzym ią literaturę przedmiotu, nie zostało dotychczas dostatecznie zbadane i w yjaśnione. N aw et w kwestiach zasadniczych najpow ażn iejsze autorytety sto ją tu n ieraz na biegunowo przeciwnych stanowiskach, a nie brak też i głosów, wręcz odm aw ia ją­cych przekładom praw a do istn ienia na tej podstaw ie, że niepodobieństw em jest znalezienie dla danego oryginału całkow icie równow artościow ego odpow iednika w jakim kolw iek innym języku. N ic też dziwnego, że w najbogatszych naw et lite­raturach specjalnych teo ria przekładu poetyckiego zn a jd u je się w stadium form o­wania i że nie w ypracow ała ona szczegółowych i niewzruszonych reguł czy w ska­zań. Cóż dopiero mówić o naszych warunkach, gdzie bodaj nie posiadam y w tym zakresie żadnej obszerniejszej pracy, a jedyn ą, rzeczową pozycję stanow ią tu drukowane swego czasu na łam ach „W iadom ości L iterack ich " uw agi tegoż T u ­wim a, na m arginesie daremnych jego prób spolszczenia pierwiszego czterowiersza prologu z „R osłana i Ludm iły". W artość przekładu artystycznego oceniano' daw ­niej wyłącznie z punktu w idzenia stopnia wierności, t . zw. popularn ie „treśc i" i „ fo r ­my". W ynikało to konsekwentnie x traktow ania przekładu jak o zjaw iska natury ściśle artystycznej i w oderw aniu go> od o tacza jące j rzeczywistości. W nowszych pracach, podkreślających słusznie społeczną rolę przekładów , jak o czynnika kultu­ralnego, dochodzą do tego jeszcze dwa pytan ia: „K to przetłum aczył? i „D la kogo przetłum aczył?". Jakże się w świetle tego wszystkiego przedstaw ia om aw iana p raca Tuw im a? W ..Lutni Puszkina" mamy przekłady 72 krótszych i dłuższych utworów,, oraz 8 urywków Iz większych całości, je st więc ona owocem n ie lad a w ysiłku twórt- czego. R an ga Tuw im a, jako tłum acza autorów rosy jsk ich w ogóle, a Puszkina w szczególności, zbyt dobrze je st znana, aby się nad n ią dłużej rozwodzić. W iadom o, że gdy zechce, potT afi on tu być całkow icie bezkonkurencyjny. Z godną najwyższego podziwu i um iejętnością odda myśl i ogólny charakter oryginału, zacho­w ując przy tym ściśle rytmiczne jego i dźwiękowe wartości, ponad to, gdzie tego zachodzi potrzeba, n ad a je cechy naturalności takim, obcym paogół d la ucha p o l­skiego elementom, ja k r y t a jam biczny i rym męslki. D oskonała znajom ość obu wchodzących tu w grę w ersyfikacyj pozw ala mu na znalezienie najw łaściw szego odpowiednika dla tak często stosow anej przez Puszkina, sty lizacji pewnych utwo­rów, czy też na zastąpienie odpowiednim zwrotem rodzimym utartych pow ie­dzeń oryginału, słowem - na stosow anie tego rodzaju subtelności, jak ie stanow ią w łaśnie o najw yższej jak ości p racy tłum acza.

W rezultacie m am y w „L u tn i" szereg pozycji, które na z a w sz e w ejdą do skarbca naszej poezji przekładow ej. W pierwszym rzędzie zaliczyć do nich należy takie spolszczenia, jak : ..Um ilknę wkrótce ju ż“ , „W jałow ej niud'zie“ , „H uzar", „Z ak lę­

Page 146: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

cie“ (dlaczego tylko ten. tytuł, skoro w oryginale je st „Z ak lin an ije " nie „Z ak lati- je “ ?), „Pom nik", „G d y w uścisk wiotką kibić tw ą“ , ,,Ma.donna“ i ,.Do Poety" (so­nety!), „Oszczercom R o sji" , „Bohater", „M ój rodow ód" (przekład niemal dosłow ­n y !), „N aślado w an ie K oranu", „Słow ik" (tylko dlaczego „orien talny", a nie „w sch odn i"?), „D em on", „W olności siew ca" i jeszcze kilka innych. Obok tego zn a jd u je się tu kilkanaście przekładów już nieco słabszych, ale wciąż jeszcze sto­jących n a wysokim poziom ie.

T en wyisoki poziom sztuki przekładow ej Tuwim-a upow ażn ia n as w łaśnie do sta ­w iania mu dużych w ym agań. W omawianym zbiorze znajdziem y około 20 przekła­dów, budzących te lub injie w ątpliwości. T a k naprzykład, słabo, naszym zdaniem, w ypadły przekłady takich klasycznych wierszy, ja k : „P oe ta", „B ie sy " (wbrew po­chlebnemu zdan iu wielu), „S tan ce", „D roga zim ow a", „Kochałem p a n ią ", „P ro ro k ", „W ieczór zim ow y" (z w yjątkiem doskonałego zakończenia), „E le g ia " (tu, na odwrót, n ajsłabsze je st zakończenie), „O , Boże, nie daj mi zw ariować". Z d ajem y sobie sprawę, że tłumaczowi chodziło może szczególnie o przysw ojenie literaturze po l­skiej m. inn. tych w łaśnie utworów i że n in iejszy nasz sąd może być dlań przykry. N ie w ątpim y jednak, że sam autor zdaje sobie wybornie sprawę z olbrzym iej róż­nicy, ja k a istn ieje na przykład pom iędzy przekładem „N aśladow ania K oranu", a tłu­m aczeniem „P ro rok a".

P oza tym s®ereg przekładów bndzi w nas w ątpliw ości, niezależnie od takiej czy innej ich w artości artystycznej. Z adajem y sobie m ianow icie cytowane już wyżej pytan ie: „ D la kogo przeznaczone zebrane w tej książce p rzekłady?" Boć chyba nie tylko ,dlla tych nielicznych smakoszów, którzy, iznając poezje Puszkina w orygi­nale, delektować się m ogą kunsztem tłumacza, w ytykając mu równocześnie do­strzeżone uchybienia. Ani też dla tych wszystkich, którzy m ogą sobie w ogóle pozw olić n.a czytanie Pusizkina w oryginale. Sądzić raczej w ypada, że chodzi tu głównie o czytelnika, nie znającego języka rosyjskiego, a co za tym idzie, mało obznajm ionego z b io g ra fią Puszkina. Podobnemu czytelnikowi nie wiele po<wiedlzą: spolszczenia takich utworów, jak : „N a B ułgarin a", „ N a hr. W oroncow a", a szcze­gólniej „Szarań cza", zrozum iałe i m ające specjaln ą wymowę jedynie w zw iąz­ku z rozm aitym i okolicznościam i życiowymi poety. N ic na ito nie pomoże krótki kom entarza tłum acza. N ie przem ówi do takiego czytelnika ani „Sonet1", ani „Z o il" , ani „Prozaik i P oeta", ani „D o jeżdżając do Iżorów ". Przekład w iersza „Kochałem P an ią " ( „ J a w as lubił") gotów on ocenić wprost i niespraw iedliwie jako banalny utwór zakochanego sztubaka. N ie wzbudzi w nim zamierzonego echa „W iersz n ap isany w noc bezsenną", ani pełen niew ysłow ionego w oryginale czaru, utwór „N a wzgórzach G ru z ji". Z tych względów obecność w książce wymienionych ostat­nio przekładów n ie całkiem zd aje się być uspraw iedliw iona i bez nich całość zy­skałaby, naszym zdaniem, na zwartości i na jednolitości.

A le to ju ż jest. zarzu t, d o ty czący Tacziej k o m p o zy c ji ca ło śc i.Przechodząc do szczegółów, podkreślić należy usilnie doskonałe wyniki, osiąg­

nięte przez Tuw im a w zastępowaniu klasycznego zawsze rymu Puszkina przez: aso- nanse i rym y niepełne. T ak ie naprzykład: „praw nuk — starodaw nych" i „au str iac ­kiej — ary sto k rac ji" w „M oim rodow odzie", znakom icie im itu ją otaczające je rymy dokładne. N iekiedy tylko in ow acja podobna czyni w rażenie zbytniej już dow olno­ści, ja k naprzykład w zestaw ieniach: „wzniósł się — czeluście" i „ fa l — ja r " . N a ogół jedn ak dziedzina ta stanow i niew ątpliw ie pozytyw ną zdobycz Tuwim a.

N a przestrzeni stu kilkudziesięciu stronic „L u tn i" znajdzie się kilka takich w yra­żeń, jak : „ N a m wrogiem stał się", „Lecz i poeta t o b i e zgasł", „N ie napatrzę.

Page 147: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

się je w n i ą “ i t. p., czego należałoby jednak unikać. N ie zawsze również użyty przez tłum acza odpowiednik słowny czy też frazeologiczny, zd aje się być n ajszczę­śliwszy i na tem t^mat chciałoby się n ieraz z Tuw im em podyskutować,. A le są to już raczej subtelności natury szlifierskiej, nie m ogące w płynąć w ydatniej na ol­brzym ią przew agę znakomitej w artości tej napraw dę pionierskiej książki.

L E O N A R D PO D H O R SK I-O K O ŁO W

O PO W IEŚĆ O W O JN IE

K siążka Rembeka, w ydana w ubiegłym roku, przeszła bez większego rezonansu."'') N a naszym terenie literackim je st ona bez w ątpienia zjaw iskiem mocnym i do pewnego stopnia — nowym. T ak się ju ż zazw yczaj u nas dzieje, że rozgłos książki zależy od atm osfery sensacyjności, atrakcyjności czy ja k to nazwać, ja k ą potrafi dokoła siebie wytworzyć. Exem plum : Ukniew skiej „S trach y".

*

Książka Rembeka „W Polu“ na karcie tytułowej nosi napis: opowieść. Z p o ję ­ciem opowieści mimo woli łączy się pojęcie skrótu, zm niejszonej objętości, zacie­śnionego horyzontu; „opow ieść" Rem beka m a ni m niej ni więcej tylko 464 stronic, a więc grubo więcej niż „norm aln a" pow ieść!

D opiero po przeczytaniu książki czytelnik p o jm u je , że autorem kierow ał zdrowy instynkt, kiedy decydow ał się na degradac ję , na um yślne pom niejszenie znaczenia swego dzieła. Je s t w tym próba zrehabilitow ania własnych błędów, które doprow a­dziły do „rozdęcia" w ątłej tem atycznie akcji do objętościow ych rozm iarów pon ad­przeciętnych. M oże się zdaw ać, że autor sam został zaskoczony, skąd się wzięło aż tyle stronic, skoro opow iadanko je st krótkie, ot, wycinek z jak iegoś szeroko zakre­ślonego eposu. N a tym blisko pięćsetstronicowym tomie skrom niutka nazwa „opo­wieść" figuru je ja k puklerz, ja k tarcza...

Zanim dobiorę się do tej „tarczy", podam treść książki. Rok 1920, w ojna polsko- bolszewicka. K om pania któregoś tam pułku piechoty walczy na froncie. G in ą lu­dzie, m iędzy innymi ginie kapral Górny. Od tej chwili zawisło nad kom panią „m etafizyczne" widmo zagłady, reprezentowane przez sierżanta D erenia. On, to, sierżant Dereń, zdruzgotany śm iercią przy jaciela , rozżarza się nienaw iścią do kom­panii, którą grem ialnie obw inia o tę śmierć. Co' tylko ziłego sta je się w kom panii— to dlatego, że kapral Górny zginął. Z łow roga w iara D erenia udziela się wszystkim. Istotnie: klęski wojenne, bunty, dezercje dziesiątku ją szeregi. G iną oficerowie, giną żołnierze, kom pania p rzesta je istnieć, zostaje tylko on, mściciel, prorok zagłady, sierżant Dereń... Założenie książki, ja k widzimy, raczej nowelistycz­ne. Tem at na nowelę doskonały, w yczerpać by się dał na niewielu kartach, gdyby w ojna nie była taka „m alow nicza" i dram atyczna, a problem w ojny nie tak skom­plikowany...

D ocieram y do sedna książki. W ojna. W ojn a jak o w spaniałe, potężne widowi­sko, traktowane według utartych wzorów — batalistycznie. I tu Rembek je st nieporównanym mistrzem. Jego opisy walk, ataków, odwrotów, ogni huragano­wych nie wiele zn a ją sobie równych w literaturze polskiej, a nawet św ia­towej. T e pochlebne słowa piszę z całym prześw iadczeniem o ich praw dziw ości i braku wszelkiej przesady. G dyby Rembek sw o ją w ątłą akcję rozłożył nie na

*) Stanisław Rembek, W polu, W arszaw a, 1937, „B iblioteka Polska".

Page 148: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

czterysta, a na tysiąc czterysta stronic, zapełniwszy je zgiełkiem bitewnym, ni« znużyłby nas na pewno. Je s t om pisarzem , który umie operow ać ludźmi, m asam i ludzi, pod lega m u przyroda, służy świt, dzień i noc, wszystko się koordynuje, sprzęga i d a je potężne widowisko, barwne, żywe i praw dziw e. W ojna, według odwiecznych kanonów, je st równie straszliw a jak i p o c iąga jąca — i taką ją nam Rembek przedstaw ia.

A le d la Remibeka islniieje jeszcze coś innego: problem w ojny. Jakże ! w blisko dw adzieścia lat po w ojnie daw ać obraz w ojny bez filozoficznego ustosunkowania się do niej — to m ogło by w yglądać na łatwiznę, na oportunizm, nie niezdolność do krytycznego myślenia. W o jn a musi być przepuszczona przez filtr krytycyzmu, w inna stać się zjaw iskiem pełnym , w iele mówiącym, broń Boże nie jednostron­nym . I tu zaczyn ają się błędy Rembeka.

D la tych wszystkich swoich literackich i filozoficznych am bicyj w ybrał, moim zdaniem , drogę n ajm n ie j fortunną: kazał swoim bohaterom mówić i myśleć. M ó­wić i myśleć oczywiście o pana-rem bekowych wątpliwościach; oni to, bohaterowie pow ieści, obarczeni zostali zdolnością krytycznego ustosunkowywania się do w o­jenn ej rzeczywistości. Ci ludzie, w plątani w potężny wir zjaw isk, sn u ją spostrze­żenia i uw agi tak, ja k sn u ją je d z isia j goście w kaw iarn i. Gdy śmiertelnie ranny por. Paprosiński (jeden z bohaterów książki) leży na sanitarnym wozie, mówi do niego p rzy jac ie l i zwierzchnik por. Ludom ski:

— „T o uw ażasz, że wojna, je st kiepską kom edią?"N a to Paprosiński:— „N ie tylko w ojn a. Podobno cały świat. T a k przyn ajm n iej twierdziło wielu

m yślicieli zi Szekspirem na czele.— „Przypuśćm y, że tak jest. D la kogóż wtedy i w jak im celu mamy się wysilać

na te wszystkie błazeństw a?— „O to w łaśnie chodzi. M yślałem o tym od daw na i teraz dopiero doszedłem

do wniosku, że je śli życie człowieka je st komedią, tio jedynym je j widzem je st sam Bóg. Trzeba się więc starać o to tylko, żeby zasłuży*: na jego uznanie.

— „A le ja k poznać, że“ i t. d. i Ł d.G dy tenże por. Paprosiński podczas godzinnego, m orderczego biegu po szosie,

ostrzeliw anej ogniem huraganow ym , naw iedzanej przez wszelkiego rodzaju k a ta ­klizm y w ojenne, w nika w siebie, przypom ina sobie sceny z przeszłości i imagimo- w anej przyszłości, gdy zastanaw ia się „czym się różni sen od jaw y “ — to w tym wszystkim je st jak iś fałsz. Z jedn ej strony fałsz psychologiczny (zbyt proste, zbyt łatwe, zbyt składne są te psychiczne reakcje), z drugiej fałsz, w ynikający z dy­sproporcji zjaw isk. T am szybkie, piorunowe, n iejako kosm iczne staw anie się — tu tasiem cowe, leniwe patrzenie w psychiczną głąb. N ie wiem, czy wyraziłem się dość jasno, lecz w łaśnie ta dysproporcja je st specjaln ie nużąca i przykra. Przy czytaniu książki ob jaw iało się to tym, że m iałem praw dziw ą chęć opuszczania wszystkich introspekcyjnych party j, byle z powrotem dojść do wspaniałych, rem- bekowych opisów. Psychologia i filozofia najw yraźniej nie posłużyły tej książce.

N ie chcę, by sądzono, że insp iru ję R em beka-batalistę w kierunku elim inow ania z jego przyszłych książek założeń psychologicznych i filozoficznych. T ak ie j am ­pu tac ji żadna praw dziw ie dobra książka nie wytrzym a. Pragnę tylko, aby ta psycho­lo g ia na tle dynam izm u zjaw isk w ojny w yglądała inaczej, albo raczej, żeby o b ja­w iała się inaczej. Rem bek w ięcej pow ie czytelnikowi o psychicznym stanie bo­hatera, op isu jąc jego czysto fizyczne realocje, n iż w d a jąc się w analizy . Zresztą naw et z czysto psychologicznego punktu w idzen ia przy pewnym nasileniu, przy

Page 149: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

pewnej szybkości reakcji, reakcje 'te są raczej nieuśw iadom ione i raczej — o b ja ­w iają się, niż w ypływ ają ze skoncentrow anej św iadom ości. Autom atyzm , naskór- kowcść doznań, moim zdaniem, to n a jb ard zie j celow a droga do w yrażania n a j­bardziej zawiłych stanów psychicznych, na tile szybkiego n arastan ia rzeczywistości. Szczególnie, je śli rzeczywistość je s t tak realna, tak zabójczo realn a, ja k rzeczy­wistość tej książki. Paprosiński biegnie w ogniu huraganowym , zmęczony nieludzko, ogłuszony, pod grozą śmierci — i śpiew a! Czy ta krótka obserw acja nie je st b ar­dziej wymowna od późniejszych przydługich opisów jego duchowego stanu.

Że nie ma w tym filozo fii? Otóż w łaśnie! P ogląd na św iat pow ieściopisarza nie powinien w yrażać się jedyn ie w aforyzm ach o życiu, o śmierci, o w ojnie i o czym tam jeszcze! W inien on emanować z całości, ze skoordynow ania faktów, mówić0 sobie całym dziełem, a nie poszczególnymi zdaniam i. T e zdania, choćby inteli­gentne i wnikliwe, nie okupią braku generalnej koncepcji. Rembek lubi aforyzm y. D ziałanie ich je st wręcz odwrotne od zamierzeń autora, zaciem nia jasn ość obrazu, gm atw a konkretność linij,. M niej się po nich wie, trudniej o jak iś sam odzielny, ogólny wniosek — i książka przez to sta je się m niej zrozum iała, m niej oczywista, trudniejsza do ogarnięcia.

W raca jąc jeszcze do psychologii bohaterów Rem beka, jed ń a postać je st pok aza­na według „m oich recept". Sierżant Dereń. T a n a jb ard zie j Skomplikowana indy­widualność, w której zachodzą przedziwne procesy, rusza się, działa, ja k postać z niemego filmu. A mimo to, na tle potężnego zjawiska) w ojny, b oda j w łaśnie ta postać je st nam n a jb ard zie j bliska, n a jb ard zie j zrozum iała, sprzęga się z, tą wo- jenną rzeczywistością, je st n ie jako je j w ykładnikiem . I źle, bardzo źle, moim zdaniem, zrobił autor, że na ostatnich stronicach powieści zląkł się, iż sierżant Dereń to problem , z którym jedn ak trzeba siię jak oś po swojem u załatw ić. P oka­zał nam D erenia od: wewnątrz. I Dereń natychm iast zbladł, stracił kształty, prze­stał być interesujący, w ięcej: przestał być zrozum iały. R ozjaśn iać psychiczne za­gadki, to rzecz niebezpieczna, autor mówi: tak się spraw a ma, czytelnik, chcąc nie chcąc, musi się na to godzić, ale pow staje w nim uczucie rozczarow ania i niedosytu; lepiej zostawić luz, który czytelnik sam sobie wypełni, niż dośpiew yw ać rzecz do końca.

Oto w jak i sposób „opow ieść" Rembeka osiągnęła im ponującą liczbę 464 stronic. Rozdym a j ą kalejdoskopow e i p asjon u jące zjaw isko w ojny (nie mam o to- do Rem ­beka pretensji) i rozdym a ją psychologizowanie i deliberow anie na tem at wojny, (o to mam do Rembeka pretensję).

W rozmowie o książce Rem beka Stefan N.apierski w yraził myśl, że zastanaw ia­jąc ą je st rzeczą, iż ci wszyscy, którzy w w ojnie brali bezpośrednio udział, nie m ogą znaleźć d la n iej odpow iedniego dystansu , odpow iedniej perspektyw y. „B y li blisko i nie mogą być daleko". T ak jest z R em arqu‘em, T ak je st z Rembekiem. Bo­d a j, że n ie ukazała się dotąd powieść, która by .aktualne zjaw isko w ojny p o tra­fiła przetworzyć na jak iś kulturalny czy akulturalny kształt.

Istotnie. Rembek wprawdzie budzi w sobie am bicje, żeby w ojnę nie tylko przed­stawić, ale i n adać je j jak ieś znaczenie. Lecz w łaśnie te am bicje, te usiłow ania szkodzą powieści, isensu nie p rzy dają , a p su ją oczywistość i praw dopodobieństw o powieściowej fikcji. N a to, aby to znaczenie znaleźć, trzeba by było przeżywać, przetraw iać, p isać inaczej. Ja k ? Któż odpowie, ja k ? W o jn a czeka na swego cza­rodzieja , który po tra fi j ą okiełznać, w ytknąć granice, nadać je j w łaściw ą m iarę1 sens. Czy to będzie sens afirm atyw ny czy negatyw ny, to wreszcie obojętne, w oj­na zostanie pokaizana nie tylko w postaci pękających granatów , palących się do­

Page 150: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

mów, rannych i trupów, ale i iw form ie idei, która przetw arza dusze ludzkie i ogól- no-ludzkie przeznaczenia.

R ecenzja m o ja w ypadła może zbyt krytycznie, niż zasługuje na to opowieść Rem beka „W polu ". Bo m im o wszystko książka je st doskonała i trudno się d!zi- wić K. W yce, że w ankiecie „Prosto z M ostu" na najciekaw szą książkę 1937 r. w łaśnie ją wymienił. Je st w niej drobny fragm encik, „chw yt literack i", który wy­w arł na mnie n iezapom niane wrażenie. Por. Paprosiński zo staje ranny, ale nie wierzy w niebezpieczeństwo, ba, w ydaje mu się, że u d a je rannego, bo to przyjem ­nie być dźwiganym i pielęgnow anym . I czytelnik ani przez chwilę nie przew iduje n ie­bezpieczeństwa, zostaw ia go n,a sanitarnym wozie z ufnością, ai naw et z ulgą, że mu ju ż nie grożą kozackie szable i kule. A potem następuje opis nowych bitew, I wreszcie:

„N a jb o le śn ie jsza jedn ak była strata Paprosińskiego, który um arł w nocy tak cicho, że nikt nawet nie w iedział kiedy. Ludom ski wiózł go nadal, żeby go przy­najm niej pochow ać" i t. d.

T o zaskoczenie, to niesłychanie proste stwierdzenie faktu śmierci człowieka, któ­rego duchowe perypetie zajęły ćwierć książki, nie ma sobie równego. Żeby Rem ­bek sto stronic napisał, ja k Paprosiński um ierał, co przy tym czuł, ja k w y­glądał, nie osiągn ąłby ani w części tego p iorunującego w rażenia. Oto pisarska ran ­ga, m iara książki, rembekowy lwi pazur!

CZESŁAW STRASZEWICZ

L A U R W O JC IE C H A B Ą K A

1.Spraw a W ojciecha B ąka — a je st to rzeczywiście spraw a, nie tylko artystyczna

ale również społeczna i kulturalna — nie była dotąd rozpatrzona przez krytykę w ca­łym swym zasięgu, a rozpatrzenia takiego koniecznie się dlomaga. K ariera literacka B ąka m iała przebieg n iepospolity. N ieznany praw ie nikomu autor w ydał u Mortko- wicza tom wierszy p. t. „Brzem ię niebieskie". W krótkim czasie po ukazaniu się książki zebrało się ju ry nagrody „W iadom ości L iterackich", przyznaw anej po raz pierw szy; laureatem je j został W ojciech Bąk. Autor stał się głośnym ii znalazł po­wszechne uznanie. Raz jeszcze — ja k nigdy! później w tym' rozm iarze — udało się „W iadom ościom " narzucić sugestię opinii, literackiej. M łody, a już sławny poeta za­czął teraz drukować wszędzie; znajdow ało się te jego utwory rym owane w „P ion ie" i „Prosto z m ostu", „T ęczy " i „Skam andrze", „M archołcie" i ,;V erbum “ , , ,P ro­m ie" i „O kolicy poetów ",— m iara uznania, jak ie zdobył. N astępne tomy: „Śpiew na sar m otność" i „M onologi an ielskie" uznanie to utrwaliły. Bąk stał się poetą popularnym , jednym z bardziej czytanych, reprezentatywnym poetą religijnym młodszej ge­neracji.

Z agadnienie sław y jest, zagadnieniem społecznym. Trudno określić bez w ahania jak ie czynniki przyczyniły się do wybuchu sławy Bąka, gdy brak wyznań czytelników, którzy sławę tę stworzyli. N ie p o siad a jąc dokumentów, możemy tylko w przybliże­niu uśw iadom ić sobie, ja k do tego doszło. N a jła tw ie j wytłum aczyć odznaczenie „Brzem ienia n iebieskiego". N agrodzenie Bąka to pierwszy etap strategiczny „W ia­domości L iterack ich " w walce o zdobycie m łodego pokolenia. Z a nim przy jdzie „turn iej młodych poetów " i wznowienie „Skam an d ra" dla wychowania narybku „now ych" skam andrytów . Bąk zapow iadał się jak o godny kontynuator Tuw im a.

Page 151: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

w „Brzem ieniu" uwidocznia się silny wpływ autora „B iblii cygańsk iej11; mogło to wzbudzić sym patię u jurorów , tym większą, że młody poeta pochodził z Poznania i zdaw ał się reprezentować praw icę kulturalną.

Gdyby Bąk był tylko zdolnym epigonem Tuw im a, efekt strategiczny nagrody nie byłby wielki. D la sław y autora „Brzem ienia niebieskiego11 duże znaczenie m iała ta okoliczność, że pod znaną nutę podłożył nowe słowa, budząc aplauz u ogółu m iłoś­ników sztuki, wychowanych n a wzorach dawnych. Ci miłośnicy nie m ogli przecież wybaczyć Skam andrytom „przew agi form y n ad treścią11, m ajsterstw a technicznego przy braku wzniosłych uczuć, które, ich zdaniem , pow inna opiew ać współczesna poezja. Bąk spodobał się. Jeg o formai, ukształtow ana głównie na S ta ffie i Tuwimie (choć nie bez wpływu innych wzorów), n atra fiła na koniunkturę przygotow aną; cze­kano na poetę, który by potocznym, żywym, dostępnym językiem , wprowadzonym do poezji przez Skam ndrytów, z siłą w ypowiedział, co też czu ją „m łodzi11. Autor „Brzem ienia niebieskiego11 um iał sprostać tym skromnym w ym aganiom , to też cenio­no go i wielbiono jak o rzekome antidotum za bezideow ą, form alistyczną, bezdusz­ną i t. p. poezję. W śród miłośników Bąka znaleźli się Irzykowski, Dąbrow ska, M a­kowiecki, Troczyński, W yka, Sebyła, Czernik, słowem większość pisarzy, obcych na ogół, a czasem nieprzyjaznych ideologii artystycznej „Skam an dra11.

N a tym nie koniec. Sfaw a Bąka rozeszła się szerzej, wykroczyła poza ograniczo­ny krąg czytelników poezji. Bąk po tra fił przemówić do tych, którzy poezji w ogóle nie czytują, um iał ich zainteresować, a czasem nawet przejąć. Co praw da w tej dziedzinie trzeba się strzec uogólnień, nie mamy możności stwierdzić, ja k daleko się­ga w istocie zasięg czytelników tego autora. M ożemy tylko określić czynniki, które sp rzy ja ją rozpowszechnieniu jego wierszy. Otóż znamienne jest, że ani Bąk, ani m istrz jego Tuwim nie należą w pełni do tej struktury obyczajow o-intelektualnej, którą nazyw a się się „in te ligen cją11 i którą reprezentu ją tacy, różni genealogią spo­łeczną i charakterem dzieł pisarze, ja k Żeromski, W yspiański, Brzozowski, K asp ro­wicz czy Staff. Tuwim i Bąk są —■. zdaniem naszym — przedstaw icielam i m ieszczań­stwa, z tą różnicą, że pierw szy wywodzi się ze środow iska w ielkom iejskiego, a dru­gi) m ałom iejskiego; o b a j sty k a ją się znów w tym, że w przeciwieństw ie do pisarzy poprzedniego pokolenia nie są organicznie włączeni an i głębszym wysiłkiem wroś­nięci w tradycję artystyczną, polską i europejską (Tuwim obecnie próbuje to n ad­robić jak o tłumacz Puszkina i H oracego). S iłą społeczną ich utworów je st dynamizm uczuciowy, nie tyle przefiltrow any ile raczej spotęgow any przez słowo; u Tuw im a dynamizm witalistyczny, słynny elan v ital, uderzający we wszelkie skończone for­my, kształty, skostnienia, — Bąka dynam izm idealistyczny, młodzieńczy poryw, zwrócony przeciw filisterstw u. T en właśnie dynamizm może być czynnikiem, podbi­ja jąc y m młodzież, skłonną do idealnych porywów, w rażliw ą n a poszum podniosłych i hucznych wyrazów, tym silniej oddziału jących , że popartych rymem i rytmem.

Z trzech tomów Bąka n ajbardzie j dynam iczny jest, ja k się zdaje, zbiór śro d k o ­wy „Śpiew na sam otność11. Przytoczym y z n iego dwa fragm enty „program ow e11, tłu­m aczące wyraźnie postawę idealistyczną autora. W wierszu wstępnym poeta pisze, że gdyby czyta jący odnalazł w jego utworach „hipnotyczne oczy11, „św iatło, które spopiela11, „miecz, co ostrzem zimnymi sięga11, wówczas:

Uciekłbyś m ocą tą porwany.Jak b y ci skrzydła z ram ion rosły —Porzuciłbyś domowe ściany I wszedłbyś w pustkę sam otności —Tam , gdzie szaleje wichr uhełkości

Page 152: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Sztandarem grozy rozśpiewany,Tam , gdzie bez pustej ludzkiej wrzawy T oczą się wieczne, dumne sprawy.

Albow iem — czytamy w w ierszu następnym — „kto raz nasycił płuca niebieskim zapachem ", ten zapom ina o spraw ach doczesnych i „kroczy w niebiosa".

Tam kląska się z klęską biczam i nań w ali I każdy dzień go ściga nieszczęściem od św itu —A on krzyczy z radości i męką się pali I stu ustam i śpiew a i tańczy z zachwytu!

Z ad ziw iający je st werbalizm i beztreściwość tych wypowiedzeń. Patos autora nie m a pokrycia; zaw artość jego sprow adza się do m glistego, nieokreślonego protestu przeciw rzeczywistości. Protest to nie groźny, pozbawiony w spaniałego wyzwania, które b ije np. z wczesnych utworów R im bauda. Bąk u pa ja się sam ą m ożliwością psychiczną ucieczki, buntu, oporu; wiersze stanow ią dlań instrument, z którego wy- brzm iew ają utęsknione „w ielkie w zruszenia", relig ijn e i patriotyczne. Je st to już nie młodzieńczość, ale chłopięcość — rzecby się chciało — typowy „idealizm " gim naz­ja lis ty czy studenta, tkwiącego w fikcyjnym świecie pojęć, poza konkretną rzeczy­wistością. W iersze B ąka m ogą dać młodzieży surogat wielkich wzruszeń, m ogą po­szumem w ielkiej frazeologii słów wzbudzić w młodocianych czytelnikach wzruszenia zastępcze — i tym w dużej mierze tłumaczy się popularność autora „Brzem ienia niebieskiego".

Ja k widzimy, popularność to niepospolita. W ysunęła autora grupa, która do nie­daw na dom inow ała niepodzielnie w polskim życiu literackim , a dziś jeszcze stano­wi w nim wcale znaczący czynnik; poparli go pisarze starsi, a także poloniści, ską­dinąd niechętnie i opozycyjnie nastaw ieni do tego, co „W iadom ości L iterack ie" ko lportu ją; w trzeciej, decydującej instancji opow iedziała się za nim — publicz­ność. N a boku, zupełnie zahukana, znalazła się nieliczna opozycja. Bo jednak Bąk wyw ołał opozycję. Od początku istn iała grupa młodych poetów, krytyków i m iłoś­ników poezji, która ze zdum ieniem patrzy ła na jego o lśn iew ającą karierę literacką. T a grupa, niewielka ilościowo, ale dziś ju ż niemożliwa do zlekceważenia, w ypo­w iadała się dotąd tylko ubocznie, raczej w zruszając ram ionam i, niż rozpraw iając się na serio (w yjątkiem głos St. Napierskiiego w „D rod ze": 1936, I). N ie myślę taić m ego stanow iska: uw ażam i nie jestem w tym odosobniony — iż z estetycznego punktu widzenia (a więc tego, z którego należy patrzeć na dzieła sztuki), sław a B ą­ka je st pom yłką, h erezją wobec poezji i wobec tradycji artystycznej. W ygłaszam sąd ostry i skrajny, mimo jednak sumiennego przem yślenia wszelkich „za “ i „przeciw ", nie mogę od niego odstąpić. N ie m yślę go nikom u narzucać (najlepszym dowodem czystości intencyj, to dobrowolne zrzucenie przyłbicy), spróbuję tylko zebrać i sfor­mułować wszystkie argum enty, które przem aw iają za tym poglądem — dość może odosobnionym ale nie tak bezpodstawnym , ja k się entuzjastom Bąka wciąż jeszcze w ydaje.

2.N ow y zbiór B ąka: „M onologi an ie lsk ie"*) nie wnosi nowych tonów do jego twór­

czości, stanowi raczej uzupełnienie je j. Tom pierw szy, ja k wszelki debiut, łudził pewną świeżością, zręcznością w terminowaniu u S ta ffa i Tuw im a, wreszcie nieza­przeczalną siłą wyrazu, która stanowi przyrodzoną cechę autora; zbiór drugi przy­

* ) W arszaw a, Tow. wydawn. J . Mortkowicza, 1938.

Page 153: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

niósł jaskraw e obnażenie słabych, niekiedy wręcz odrażających stron jego twórczo­ści; zbiór trzeci doprow adza j ą do karykatury.

Gruntowne om awianie treści książek B ąka nie w ydaje się potrzebne. W przekro­ju intelektualnym są one mierne; po w tarzają bezustannie kilka ubogich m yśli: o n i­cości m ieszczańskiego filisterstw a, o nikczemności naszej epoki, o męce poety cier­piącego za ludzkość i wzywanego przez B oga. Podobnie w przekroju em ocjonalnym : nie znajdziem y tu głębszego w ejrzenia w duszę i nowej perspektyw y poznawczej w przedstaw ieniu uczuć religijnych . D latego nuda i jałow ość w ieje z tych książek, wbrew pozorom pozbawionych istotnej probem atyki praktycznej (pozaartystycznej). Z aw artość intelektualna „M onologów anielsikich“ sprow adza się do kilkunastu ogól­ników i truizmów; zawartość em ocjonalna — do m onotonnej i czczej deklam acji w rodzaju :

W szyscy dręczący mnie dziś dręczą —M am cale ciało skatow ane —W szyscy jęczący we mnie jęczą —Mami w argi jękiem popękane — i t. d.

Jak że daleko odbiegliśm y tu ju ż nie od liryki rzym skiej M ickiew icza, ale odj współczesnej polsk iej liryki re lig ijn e j, od L ieberta i Jerzego Brauna.

Ci, którzy umocnili opinię o Bąku i n adali je j w alor ponad-koteryjny, u legli cha­rakterystycznemu złudzeniu, sądzili, że poez ja „Sk am an d ra" odznaczała się świetno­ścią form y przy braku treści (i t. zw. postaw y duchow ej); otóż wbrew pozorom, wbrew olśn iew ającej niekiedy wirtuozerii technicznej, poez ja „S kam an dra" (z nie­licznymi w yjątkam i) w ogóle nie posiada form y w istotnym znaczeniu tego wyrazu. Przeciwnicy „W iadom ości L iterack ich" zbyt optym istycznie odnieśli się do Skam an- drytów, uwierzyli im, że p oez ja polega n a celnym, soczystym i mocnym nazywaniu rzeczy i uczuć. N azyw aniu, a więc nie w ykraczaniu poza system języ ka praktycznego, potocznej mowy użytkowej, którą można co najw yżej w zbogacać w je j własnym obrębie. Z tego sam ego ducha bierze początek twórczość Bąka. Pragn ie on, mówić „prosto i z krzykiem 11, tak właśnie po jm u je zadan ia poety i nie uśw iadam ia sobie zapewne, ja k bardzo jego „autentyzm " je st wtórny, ile pozy lirycznej mieści się w jego porywach. W tomie nowym roi się od rekwizytów literackich; spotykam y tu Sofoklesa i M akbeta i D aw ida, wprowadzonych bez legitym acji treściow ej, li tylko d la m ocniejszego akom paniam entu nastrojow ego. N ie tylko w „im ionach w łasnych", także w szczegółach, w dekoracji obrazowej („K ołysanka"), w rozkładzie porównań i kontrastów (np. „W górach") p o ja w ia ją się zużyte rekwizyty poetyckie, bezładnie przem ieszane z surowymi, bezkrytycznie z mowy potocznej wziętymi zwrotami. Oto przykład, aż karykaturalnie w yrazisty:

Rozumie czysty! Obłąkani Stoim y ja k północpy las.T o nerwy straszą nas sowami, >Popłochem za lu d n ia jąc nas.

Łup nerwów, drżym y liści szumem.Gałęzi trzaskiem, trw ogą drzew I nocnym dźwięczy nierazumem W arg naszych histeryczny śpiew.

Pomińmy wartość estetyczną tych strof; de gustibus non est distiputandum . Przy­taczam y je jako przykład przerostu rekwizytu (porównanie „w spółczesnych" z lasem,

Page 154: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

przeprow adzone z m iażdżącą drobiazgow ością) nad treścią em ocjonalną (boimy się, pełni złych przeczuć). Rekwizyt pełni tu, ja k wszędzie u Bąka, określoną funkcję pseudo-artystyczną: nie w zbogacając treści uczuciowej, wzmacnia wypowiedź, potę­gu je je j donośność. Ekspresjonistyczna w istocie hiperbola stanowi podstawowy chwyt techniczny Bąka, pojętnego w tym zakresie ucznia Skam andrytów .

W eźm y pierw szą z brzegu strofę:

W błocie brnąc w yżej kolana,W bagnie leniwych, zgniłych dni,W próżności m ej zbutwiałym domu.Skądże m am prawo głosić Pana,L u dzka tłum acząc Jeg o mową ,Ryk grom u!

i nie w dając się w dłuższą analizę, stwierdzimy, że wszystkie elementy form alne te­go ustępu, a więc nagrom adzenia, powtórzenia, peryfrazy, dudniący w uchu takt ryt­miczny, słownictwo („ryk grom u" — cóż może być głośniejszego nad grom, który-' ryczy?) stanow ią jed n ą rozw iniętą hiperbolą. U stęp ten w skazuje nadto, że Bąk nie je st zbyt wybredny w doborze środków potęgujących ; m niejsza o to, jak ie słow a, byle w nich tak grzm iało, huczało, ryczało „ ja k w duszy". N ic dziwnego, że wiersze tego autora ro ją się od hiperbol hałaśliw ych i pustych, ja k miedź brzęcząca. G dy B ąka poryw a takt, zapom ina o sensie, barw ie znaczeniowej i uczuciowej wyrazów i w oła bez opam iętania: „ I P iotr po domu się zatacza — Do krwi dzwonami biczo­wany — I zataczając się, rozpacza — Sercem słyszącym obłąkany". T ak w „M ono logach', a nie inaczej w „Śpiew nej sam otności": „ I wołam z lęku obłąkany — P o ­w racaj gościu m iłowany — Płom ieniem grozy serce zalej — I męcz mnie dalej, męcz mnie d a le j !“ . N ie lep ie j w „Brzem ieniu niebieskim ": ,.I krzyczę nocą jaki szalony — G d y obłęd go ponosi.. .A ja wciąż krzyczę w głębi nocy — T ą śmiercią obłąkany... W yją, ja k wilk raniony w serce..." Je s t to patos tandetny.

U derza ubóstwo leksyki, obsesje słownikowe autora; w co drugim wierszu grzmi, huczy, ryczy, krzyczy, w yje ; czasem się pa li (nie brak w „M onologach" takiej okropności ja k „płom ień bólu i łez"), praw ie zawsze sza le je ; jeśli/ dudni;, to głu­cho, je śli dzwoni, to m etalicznie. W sum ie ogłusza to czytelnika, zw łaszcza w po ­łączeniu z podniosłością przedm iotu, ale po niedługim Gzasie nuży i dręczy. Tym bardziej, że poza ubóstwem środków autor grzeszy niedołęstwem składniow ym , raz po raz zaryw a prozaizm am i, całkowicie je st pozbawiony poczucia smaku i stylu. Przy kłady jego grzechów przeciw stylow i i składni można by przytaczać stronicami, brak m iejsca zm usza do ograniczania się. Dość zacytow ać niektóre zdania z ty- tytułowego cyklu nowego tomu Bąka, który to cykl, zdaniem entuzjastów, stanowi szczyt jego twórczości: „ I krzyczycie dokoła. Lecz nie słyszy nikt — Powikłanych i smutnych gorzką słów je sie n ią " (drugie zdanie zupełnie niezrozum iałe); „ I krwią tętni ja k dzwonem dom u twego gm ach" (gm ach dom u); „Jerem iaszow e pozy niechaj zwieszą dłonie — Rozpacz skandując gładkim , uśmiechniętym w ierszem " („niem oż­ność zupełna", ja k pow iada Ferdydurke); „A skrzyp domu drzwi — I krzyczy z n a­głe j trw ogi i z przestrachu drw i". Proszę nie sądzić, że te, n azyw ając rzecz po imieniu, okropności stylowe stanow ią jak ieś noviim u au tora; już w ..Śpiewnej sa ­m otności" można było czytać: „Jerem iaszu , proroku gniewliwy — Otwórz usta n ie­ludzkie z m etalu — N iech wersety twoich słów krzykliwych — Gniewem nagłym i buntem się p a lą " . Kuibek w kubek to sam o, tylko trochę przetasowane.

W ..Brzem ieniu niebieskim " zwraca się poeta do B oga takim i słowy:

Page 155: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Podrzyj ja k rom ans brudny, co m yśli plugaw%,Przekreśl jak zły rachunek, który praw dzie przeczy,Sp a l mnie, jak stos ohydnych, tłustych fo to grafii I złam jak o zbrodniarza co dziecię kaleczy.

W strofie tej uw ydatnia się plastycznie drugi chwyt techniczny Bąka, czasem łą ­czący się z hiperbolą, a niekiedy od niej niezależny: konkretyzacja. A utor tłum a­czy treść em ocjonalną na język konkretów. K iedyindziej dąży do potęgow ania kon­kretności w przedstaw ianiu rzeczy, akcentuje ich cechy m aterialne, zimysłowe, to znów deform uje groteskowo. Je s t to oczywiście znowu dziedzictwo. „Skam an dra“ i znowu przede wszystkim Tuw im a. A le i w tej dziedzinie z powodu niedostatecznego sm aku Bąk w ykoleja się raz po raz. Pow iada np. w pewnym wierszu: „N ie m o­dlę się o chleb i m asło", nie uśw iadam iając sobie, że nieszczęsnym m asłem niweczy podniosły nastró j, jako że chleb je st włączony do kręgu rzeczy sakralnych, a m asło nie. Tego m asła zn ajd u jem y w „M onologach anielskich11 dużo. Oto początek utw o­ru „Śpiew męczenniczek":

Panny m ądre czuw ajm y! Czas nadszedł Czekany!Z apalm y się lam pam i w głuchej nocy wieku.Kto się teraz nie pali, zostanie w ylanyN a bruk m iasta jak b r u d n e , n i e p o t r z e b n e m l e k o , (sic)

Bąk mimo żywych skłonności do weryzmu je st całkowicie pozbaw iony talentu ewokacyjnego. Jeg o krajobrazy i w ogóle opisy są to m artwe i bezduszne wylicze­nia i nagrom adzenia; gdy Liebertow i czy Gałczyńskiem u dość jednego zdania, je d ­nej kre'ki, aby wyczarować cudownie przem ienioną i żywą realność. Bąk trudzi się, grom adzi przymiotniki, porów nania i m etafory zgoła bezskutecznie. N a podstaw ie sumiennego przewertowania należy stwierdzić, że w trzech wielkich tomach tego au­tora nie ma ani jednego żywego poetyckiego obrazu.

A oto przykład „realizm u rodzajow ego11 z „M onologów 11:

W ulicach bioto rozchlapane Zwycięsko lało się ja k nuda.1 dzień na niebie rozm azany Dymem kominów i chmur brudem.

M iasto kisiło się. 1 w kołoZ gn iła woń w sennym mieście pustym —W iatr tylko ja k natrętna czkawka Z w arg wyschłych i bezzębnoustnych.

Niie w dając się w analizę tych bezradnych i nieudolnych strof (por. w! ostatniej l i ­n ijce „w argi bezzębnoustne11 — znamienny przykład precyzji językow ej Bąka), trze­ba podkreślić skłonność autora „M onologów " do1 brutalnego naturalizm u. W trzech ostatnich cytatach pow raca słowo1 „brudny1- („brudny rom ans11, „brudne mleko", ..brud chmur") — charakterystyczna obsesja leksykalna. Idąc w ślad za Tuwimem, m alarzem wiosny w ielkom iejskiej, nie cofa się Bąk przed obrazam i, które w yw ołują w czytelniku obrzydzenie. T ak np. w wierszu „Sen “ (z "Śp iew nej sam otności") opo­w iada o orłach, które wyfrunęły ze sztandarów, herbów i m edali i pisze: „N ik t nie spostrzegł ich lotu, wszyscy bowiem spali — C hrapiąc w spoconych, brudnych łóż­kach tryum falnie". N ieco d a le j: „I można spać Szczęśliwie, więc chrapało miasto, —

Page 156: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

I w brzuchach przetłuszczonych spokój siię, przelew ał *. Bąk nie wie, nie przeczuwa nawet, że w sztuce brzydota, aby działała estetycznie, musi być oczyszczona przez form ę i wtedy tylko byw a uprawniona.

W szystkie ujem ne cechy w ierszopisarstw a Bąka, h ałaśliw a retoryka bez pokrycia, a czasem wręcz ordynarna „konkretyzacja- , w ystępują w dłuższym poem acie „W y ­dzwoniony P io tr“ . Tem atem utworu są przeżycia Piotra, który pragnął schronić się przed Bogiem w domu rodzinnym , ale Bóg „w ydzw onił'1 go, zm uszając do porzuce­nia mieszczańskiego domu. „I wyszedł Piotr z rozwianym włosem — Porwany roz­dzwonionym głosem 11... Je s t to utwór pozbawiony koncepcji poetyckiej, zupełnie bezstylowy: ogólnikow a, sym boliczna fabuła kłóci się z, realistycznym i szczegółami, tworząc nieznośną kakofonię. U stępy liryczne wnoszą ton trzeci, ton retorystycznej deklam acji. Cóż po sile wyrazu, skoro je st to siła prym itywna, w ydobyta za pom ocą tandetnej hiperboliki, nie tyle siła , ile trywialność. Tryw ialna też i zdawkowa jest m yśl przew odnia „W ydzw onionego P io tra ’1, stanow iąca jak gdyby ośrodek uczucio­wości poetyckiej Bąka: poryw mętnego, ogólnikowego idealizmu zwróconego przeciw mieszczańsikości.

N a nie wiele wyższym poziom ie stoi cykl zatytułowany „M onologi anielskie", zło­żony z dwunastu liryków. Ogólna koncepcja nie odbiega tu od koncepcji. „W y ­dzwonionego P io tra11 mimo różnic form alnych: tu anioł przem aw ia do poety, każe mu iść za sobą, grom i grzechy współczesnego św iata, o poezji pow iada trafnie, że,o czymkolwiek mówi, zawsze, o ile je st poez ją praw dziw ą, je st rzeczą anielską. „G dzie śpiew, tam jestem . Zaw sze stanie — W śpiewie ma stopa lekka. — Bo wiersz — to tyliko otwieranie — Drzwi, za którymi; czekam11.

N ie podobna uznać tego cyklu za wysokie osiągnięcie artystyczne. C o najw yżej wznosi się on do poziom u poprawności, a większość ustępów i tego poziom u nie osią­ga. Dość w skazać d la przykładu typowy z, wielu wziględiów fragm ent z wiersza X II , ja k ciąży nad nim bezradność w ersyfikacyjna i składniowa, i brak polotu:

Przechodnie idą drogą. Je ś li krok przechodni N ie kroczy także w tobie, jesteś mnie nie godny.Opuszczę cię ja k zimny i surowy głaz.Je ś l i gil, co nad tobą, w twym sercu nie leci,/ nj,e śm ieje się w tobie śmiech krzykliwych dzieci.Je ste ś pusty — i lep ie j byś najprędzej zgasł.

3.

W siódm ym ..m onologu anielskim 11 anioł mówi do poety:

Tobie wszystko się o odzień w muzykę zam ienia —Zdarzenia, słowa, gesty — i w muzyce trwasz, —

N iestety, je st to szczytne złudzenie. W iersze jego , cokolwiek można by powiedzieć n a ich obronę i pochw ałę, nie są poczęte z ducha muzyki. A utor mówi ciszej lub głośniej, często podnosi glos i krzyczy w bólu lub ekstazie, o której szczerości nie m a­my praw a wątpić, ale nigdy jego nierówny, łam iący się głos nie wznosi się do czy­stego, strzelistego śpiewu na chwałę Boga i stworzenia.

Z d arza ją się czasem,, dosyć rzadko przebłyski, poetyckie. W „Śpiew nej sam otnoś­ci" zn a jd u je się wiersz „W iz ja 11 — trafn ie wyodrębniony przez Zaw odzińskiego — który w środkowych stroikach praw ie przezwycięża dotykalną m aterialność słów- rzeczy. Zakończenie psu je go. „Z a oknami zły, fabryczny świat — W rzaskiem głu­chym ja k m aszyny huczał"... W tomie ostatnim niespodziany, piękny początek ma

Page 157: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wiersz „D aw idzie": „Oto trębacze świtu z nagich szczytów g ra ją — Zam ień złoto na dźwięki, a usłyszysz granie11. Cóż! z tego, skoro zaraz później „góry pow stają... z po­słania ścielonego gęstą m głą ja k sianem " (sic);znowu trzeba zdumiewać się brakiem poczucia stylu u Bąka. W trzecim fragm encie „W ydzw onionego P io tra " szlachetnie brzmi jeden z dystychów: „Z a zakrętem każdego zdarzenia — W ynurzałeś się cicho ja k z cien ia". W ogólnych proporcjach trzech wielkich tomów są to jedn ak luA da intervalla. Może ktoś pow iedzieć: nie wolno rozpatryw ać szczegółów, wyrwanych z całości. Dopiero w! kontekście utworu i całej książki poszczególne zdania uzyskują w łaściw ą wymowę. Zapewne, należy rozw ażać fragm enty w kontekście. A le nic nie poradzi kontekst zdaniom niepopraw nym składniowo, m etaforom nieudanym , sztucz­nym. hipefbolom i płaskim , trywialnym konkretyzacjom .

Zresztą — i to je st decydujące! — co w łaściw ie stanowi o charakterze tej „ca ło ś­c i" ? Przecież nie tem at — ja k sądzą ci naiwni, którzy w yobrażają sobie, że poez ja po­lega na w yrażaniu tem atu w słowach. „C ało ść" utworu kształtu je przecież koncepcja poetycka, a takiej w ogóle u B ąk a nie dostrzegam y. D ostrzegliśm y natom iast dwie pseudo - artystyczne dyrektywy twórcze: dążność do hiperbolizm u i konkretyzację i ze stanowiska tych dyrektyw scharakteryzow aliśm y „M onologi anielskie". Może to je st właśnie charakterystyka całościowa, a nie byłoby n ią streszczanie poszczegól­nych utworów i. badanie, o ile form a stoi na wysokości treści. Bo' przede wszystkim1 trzeba odpowiedzieć na dylem at C rocego: poezja czy n iepoezja? W tym w ypadku odpowiemy kategorycznie: N ie-poezja. Czyż wbrew* porywom idealistycznym Bąk jak o artysta je st n aturalistą: przeżycie poetyckie utożsam ia się d lań z doznaniem religijnym , co d a je w wyniku koło m agicznie zam knięte". I d latego — cytując w d a l­szym ciągu trafne i potwierdzone dalszą ew olucją autora uw agi St. N apierskiego — trzy książki „charakteryzują Bąka nie tyle jak o liryka zasłuchanego w czystą i p rze j­rzystą m elodię zaśw iata, ile jak o poetę nawiedzionego, który, uciekając się do hiper­bol, w p a s ji i udręce zm aga się z okrutnym, nie odstępującym go demonem,". Bąk nie wyzwolił się do ostatnich czasów z naturalizm u; jeszcze w cyklu „M onologi an ielskie" znajdu jem y taką strofę ot jaskraw ej, w yzyw ającej brzydocie:

W tym czasie drżą lękliw ie kam ienne stolice,Ja k w bólach porodowych trwożne położnice.D ni m a ją błędne oczy zaśdgan ych zwierząt I płoche, drżące ręce — a noce są smutne Ja k o siostry szpitalne, które w klęskę wierzą.Z apatrzone bezradnie w' zakrwawione płótno.

A teraz posłuchajm y — dla kontrastu:W arszaw o! ach, któryż to raz Od murów twoich biegłem precz —W oddali nikł Zygm unta miecz,Zam ek królewski, N ow y Z jazd ...

Po wszystkie czasy klnąc tw ój bruk,T w ój blichtr i szyk, tw ój go izk i chleb.Zmykałem stąd, zachodząc w łeb.Jakżem choć dzień wytrzym ać m ógł!

( J . L iebert).A lbo: ?

ósm ą godzinę znaczy tw ardy zegara terkot dzieci w sabotach śm iejąc się biegną do szkoły

Page 158: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

odprow adza je sad brzoskwiniowy a pachnie cierpkoje st tu i ranek ja sn y ja k lusterkowesoły

(J . Czechowicz).

A lbo:A n a głównych arteriach srebrni szyn spaw acze bengalskie ognie niecą ja k archaniołowie.Strum ień św iatła z gałęzi na trotuar skacze.N oc stąp a po> asfaltach. T ak ą noc ułowi Syn co słowa poniesie proste i przestronne.

(] . Zagórski).

Ci, którzy p isali te wiersze — Liebert, Jó zef Czechowicz, Je rzy Z agórski — nie są zbyt poczytni i może głośni nie będą. Poczytny i sławny je st W ojciech Bąk. I proszę nie wykręcać się starym frazesem a „treśc i" i „form ie1; w jednym wierszu L ieberta więcej je st treści i poezji, niż w trzech tomach słynnego laureata. Bo tu nieio treść idzie, ale o brak smaku, o przerażający upadek kultury estetycznej, który w ie­dzie do uroczystej intronizacji społecznej w ierszopisa, pozbawionego instynktu a r­tystycznego i poczucia słowa. O pinia literacka i społeczna w ybrała sobie jak o benia- m inka poetę bez stylu — bo też nie m a stylu owa opin ia i nie ma go życie kulturalne. A le styl je st podstaw ą praw dziw ości i w ielkości każdej s(ztuki, i także poezji.

Trzeba było w ieloletniego panow ania i zakorzenienia się starych przesądów estety­ki bebechowo - w strząsow ej, któna kazała uznać K asprow icza, pięknego i niepospoli­tego człowieka, a le zawodnego artystę, za w ielkiego poetę i trzeba było nowych prze­sądów, szczepionych przez „W iadom ości L iterackie", aby W ojciech Bąk stał się hono­rowym reprezentantem m łodej poezji. T e stare i nowe, przedw ojenne i powojenne, fałsze, które doprow adziły dio zaniku elementarnych i zdrowych po jęć o sztuce i poe­zji, w ybiły W ojciechow i Bąkowi drogę do sławy.

I tylko o tę sławę, o lau r niedość prawnie uzyskany, idzie. Je st w tym bowiem, coś sym bolicznego i n iepokojącego jak o symptom. N ie je st groźna ani szkodliwa praca literacka W . Bąka. solidna, uczciwa, odpow iedzialna, budząca szacunek po­w agę wewnętrzną i solidność — wszystko, prócz błogosław ieństwa Muzy, która, rzą- oszczędzić dotkliwych i ostrych zarzutów, ale ci, którzy ozdobili mu skroń laurem poetyckim. W iele bowiem posiad ł W ojciech Bąk: żarliwość i podniosłość uczuć, po­w agę wewnętrzną i solidność — wszystko, prócz błogosław ieństwa Muzy, która, rzą­dząc się nieoczekiwanym kaprysem , pom ija nieraz prace i zasługi, by opromienić blaskiem chwały czoło pierw szego lepszego n iefrasobliw ego włóczęgi, awanturnika lub iilirzncpo łobuza.

L U D W IK FRZJDE

II.

W ojciecha Bąka w prow adziła w św iat n agroda ..W iadom ości L iterack ich" przy­znana mu parę la t temu. Trudno zrozumieć, kiedy wspom ni się wiersze dawnego „Skam an d ra" i zestawi ich gatunek poetycki z, tasiem cowymi balladam i o poku­sie, xiędzu w ikarym i. D orocie, co m ogło skłonić zasiadających w jury do wyróż­nienia autora „Brzem ienia niebieskiego". M ówiono o względach taktycznych. N a ­grodzenie niewątpliw ego W ielkopolanina i, ja k wynikało z pobieżnej lektury książki wielce nabożnego, m ogło wzmocnić kredyt w śród czytających „W iadom ości L ite ­rackie". Zeszyty wznowionego potem „Skam an dra", w skazujące na zam askowaną lub

Page 159: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

jaw ną im potencję większości jego epigonów, uwydatniły, ja k Bąk był bliski tej at­mosferze i gatunkowo z nią jednorodny. Z drugiej strony fak t obw ołania Bąka przez „Prosto z m ostu" wybornym poetą, dowiódł, że n ienajlepsze ślad y „Skam an dra11 po­kutowały w ludziach, którzy w yparli się go n ajgorliw ie j. T o też lektura Bąka-poety uspasabia raczej do rozważań nad dziw acznością pewnych nieporozumień, niż n ad poezją.

W przeciągu czterech lat Bąk w ydał trizy tomy wierszy, je śli godzi się nazyw ać wierszam i wszystkie utwory o specyficznych kaden cjach rytmu, rym ach i układzie graficznym . N iepospolita niezręczność, łza łatwego wzruszenia religijnego i stale w ysuw ająca się na p lan pierwsizy skropiona w odą św ięconą „zm ysłow ość*1, czasem poczciwy uśmiech „sw o jsk ie j" satyry — wymownie tłum aczą opinię B ąka jak o po ­ety głęboko m yślącego.

Zwłaszcza, kiedy autor pogaw orzy o tym i owym w przystępny sposób. Znam y pan- teistów domowego chowu, którzy wpatrzeni w kwiat lub gwiazdę, rozpraw iają o pięknie natury, przez które zaczyn ają odczuwać P an a Boga. Prow adzi to do dociekań nad< t. zw. elementem m etafizycznym w przyrodzie. N ie przeszkadza to nikomu w zakresie własnego ogródika. G orzej natom iast, gdy reprezentantem tego typu „w zlotów ", tak charakterystycznych dla pewnego, dość powszechnie spotykanego u nas typu inteli­genta, jest popularny poeta o ustalonym autorytecie, poeta słaby w sposób n a jb a r­dziej dotkliwy, bo niewidoczny od razu d la m niej doświadczonych odbiorców lite­ratury. R ola typowo anty kulturalna: szerzenie rozgadanej liryki, zam ykającej w sobie doznania i idee o lichym ciężarze gatunkowym. W śród w ielu n iepra­wych ojców poety Bąka, (nieprawych, bo Bąk nieraz w najlepszej intencji bierze to, co w nich najm niej dobre), wystarczy wymienić Z egadłow icza i Tuw im a, (przepraszam Jerzego Z agórskiego, że znów Tuwim em mierzę). Z Zegadłow icza wiele tu gadulstw a i dosyć podejrzan ej chrześcijańskości. A le w „D ziew annach" obok „Powsinogów beskidzkich", w których świątki mogły być doskonale zastąpio­ne przez słowiańskie bóstwa, znaczną w szak rolę g r a ją pierw iastki, rozwinięte, potem w „Zm orach". Zegadłow icz nie pretendow ał n igdy do rozgrywek z Bogiem. Bąk w te rozgrywki najm ocniej wierzy, jego zw ątpienia i próby wzlotów są ucz­ciwe i nie jego wina, je śli mimo najszczerszych chęci nie u d a je mu się zostać Ja - kóbem. N ie każdy kulawy zakrystian w alczył z aniołem.

U siłu jąc sferę wzruszeń liryka połączyć z pom ysłam i intelektualisty, chce oder­wać od św iata przyw iązanie do wrażeń zmysłowych, przenieść je do rzędu zjaw isk boskich. T e j szlachetnej, acz m ało przekonyw ującej postaw y, nie umie pogodzić z dobrym wierszem, W długich poem atach, gdzie z naiw nie m askowanych b an a­łów lecą na nas lawiny epitetów i pleonazm ów, próbuje Bąk pow tarzać niektóre tuwimowskie .melodiie, śpiewności, naśladow ać w yw oływ anie aury boskości z otocze­nia. A le Tuwim owi często przy lad a rzuconym słowie „ta jem n icze ją rzeczy" i „ fa n ­tastycznieją zdan ia", Bąkowi mimo, nadarem nego przyw oływ ania na pomoc Pana Boga i w ikarych — praw ie nigdy. JU L I A N R O G O Z IŃ SK I

K SIĄ Ż K A O K O T S IS IE

Krytyka artystyczna je st rzeczą trudną. By p isać o sztuce trzeba dużo wiedzieć i trzeba widzieć, to drugie je st stokroć w ażniejsze. O bserw ując przeciętne reakcje na m alarstwo, dochodzi się do przeświadczenia, że widzieć je st niezmiernie trudno, a tych, którzy napraw dę widzą, garść je st znikoma. W ydziały H istorii Sztuki przy Uniw ersytetach d o starczają swym uczniom pew nej sumy w iadom ości fak tyczn ych ,,

Page 160: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

czy uczą ich patrzeć? — chyba nie. S tą d pow sta je paradoksalna sy tu ac ja niby żołnierza w terenie, który dobrze zna mapę, ale nie po tra fi je j w jakikolw iek sposób ziestawić Zi okolicą, w której się znajduje.

Przed dwoma niespełna laty ukazała się w K rakow ie praca M. Sęgajłłów nyo Aleksandrze K o ts is ie *) ; je st to rozpraw a m agisterska i nosi jeszcze bardzo świeże ślady przeżyć sem inaryjnych. K ardynalną natom iast je j cnotą jest to, że zwróciła raz je s - ^ e uw agę na niedocenioną do niedaw na, ale tak cenną twórczość K otsisa . O K otsisie jeszcze w czoraj w iedzieliśm y bardzo niewiele, autorka wspo­m in ając o form ułow anych ostatnio o tym m alarzu sądach, nieraz bardzo trafnych, mówi, że oparte były na niedokładnej znajom ości przedm iotu. Książeczka, o któ­rej m owa, m iała zia zadanie Łuikę tę w m iarę możności wypełnić, tym czasem prze­znaczenie siwe spełnia tylko w drobnej części z, przyczyny, o której ju ż uprzednio w spom inałem . K otsis je st postac ią o b io grafii skąpej w w ydarzenia, m ateriałów pisanych i drukow anych m am y w tym względzie bardzo niewiele, zatem teren, na którym m łody historyk sztuki czuje się pew ny siebie, je st tu nieduży. K otsis jak o człowiek wobec swego dzieła ustępuje na plan dalszy, więc m onografię należało wypełnić po brzegi an alizą dzieła, taka an aliza zaś byłaby zadaniem niem al odkryw­czym. Ja n C ybis w „G ło sie P lastyków " b odaj pierw szy pow iedział, że K otsis je st doskonałym m alarzem , artykuł je g o m ógłby służyć za punkt w yjścia, ale, by nim był, trzeba na K otsisa spo jrzeć oczam i m alarza, to je st konieczny warunek owoc­ności pracy. M alarstw o je st radością dla oczu, przez oko naw iązujem y z nim kontakt, paten t h istoryka sztuki powinien; być równocześnie patentem na w yro­bienie i kulturę oka.

Sęgajlłów n a pisze, że w chwili obecnej „w alory m alarsk ie obrazów A. Kotsisa przysłoniły w ocenie w ysuw aną daw niej udatną rodzajow ość", ale nie podkre­śla należycie, iż suprem acja walorów m alarskich w ocenie je st zjaw iskiem jed y ­nie słusznym. „M eto d a" każe szukać wpływów, w ięc autorka otacza sw ojego boha­tera całym ra jem n'azw.is:k trzeciorzędnych m alarzy niemieckich tak, że K otsis chwilami gin ie w śród nich ja k we m gle. Owa m etoda także nakazuje cytować źródła, więc należy wspomnieć, że to H am ann osądził, iż „obrazy W aldm iillera są pełne radości ży c ia", a K opera przyrów nał K otsisa do Holendrowi. D obrze je st znać źródło w iadom ości faktycznej, ale „autory tet" H am anna i K opery zupełnie je st zbyteczny, kiedy chodii o to, jak ie wrażenie robi to czy owo. Po co zesta­w iać K otsisa w yłącznie tylko z innymi polskim i m alarzam i pe jzażu czy „rod za ju ", raczej należałoby osądzić mocno jego postać na ogólnym tle ówczesnym w Polsce; zerwaliśm y już przecież z absurdalnym podziałem m alarstw a na hermetyczne ka­biny. U niw ersytet nie nauczył Sęgajłłów ny, że nie kontrastuje się w m alarstw ie „szerokich pociągnięć pęd zla" z „delikatnym i barw am i szaro-różow ym i", bo to są rzeczy całkiem niewspółmierne (to zupełnie tak jakbyśm y w arytmetyce chcieli dodać trzy jab łk a do czterech gwoździ). N ie podobna mówić, że „K otsis nie był p lastykiem ", bo używ ając słow a p lastyk w innym niż powszechnie przyjęty sensie w yw ołuje się zam ieszanie pojęć. Autorka pisze o „zwycięstwie światłocienia n ad treścią" w obrazie „M atu la um arli", nie dostrzegając, że w m alarstw ie w łaśnie treść w yraża się także św iatłocieniem ; gdyby nie św iatłocień, czarna reprodukcja byłaby b iałą kartką. Zdanie, iż „w ciągu całej twórczości dostrzega się, że arty­sta nie p ragn ą ł budow ać i układać brył w obrazach w całość z góry przem yślaną"

*) „B iblioteka K rakow ska". N r. 88.

Page 161: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

może wywołać szereg nieporozumień, bo przede wszystkim K otsis był bez­sprzecznie m alarzem przestrzennym , zatem m alarzem bryły, a po drugie m alow a- wanie jesit uw łaśnie układaniem w< całość, zi góry czy nie z góry, ale przem yśla­nym. A utorka twierdzi, że w późniejszym obrazie „zdobył K otsis um iejętność m a­lowania nie samych tylko kształtów, w ażniejsze sta je się dla niego światło, w spół­istnienie i w spółdziałanie barw. Czemże w takim razie m alarz daw niej w yrażał kształty, jeśli nie walorem (równoznacznym tu niem al ze światłem) i nie b ar­wą, skoro linia, jak słusznie twierdzi Sęgajłłów na, nie odgryw ała w jego obrazach w ielkiej ro li? Czytam y, że ,.K otsis m alu je swe obrazy zazw yczaj bez k ła­dzenia nacisku na znane praw idła kom pozycji1, centralnego układu, symetrii lub przekątnych", a równocześnie obok mamy reprodukcję obrazu, gdzie w ła­śnie w kompozycji oś centralna i przekątne g r a ją olbrzym ią rolę. W b ar­dzo wielu poza tym ilu stracjach liczeniie s.ię że „znanym i praw idłam i kom pozy­c ji " je st widoczne. A utorka pow tarza kilkakrotnie, z uporem, że K otsis n ie w ie­rzył całkowicie „w słuszność 5 praw dziw ość swej sztuki", że „szukał d la n ie j uza- sadtaienia w naśladow nictw ie m alarzy niem ieckich" po to, by na ostatnich stro­nicach książki stwierdzić, iż „m usiał jednak odczuwać, że nie była to (wpływy nie­mieckie) w łaściw a strona jego tw órczości". I, by pow iedzieć da le j, że zupełnie „sam odzielna twórczość m usiała mu daw ać poczucie w łasnej si!y“ . R e jterad a słusz­na, choć mocno spóźniona.

N a jb ard z ie j w zruszającym fragm entem książki je st cy tata słów K otsisa : „co do kom pozycji i pojęcia, to czerpałem zawsze sam z siebie, m otyw ując rta tem atach ludowych własnych uczuć t k a n k ę K otsis wierzył w sw oją sztukę, bo bez w iary nic trw ałego powstać nie może, a jego dzieło trwa. N ietrafne jest, wbrew temu, co mówi Sęgajłłów na, łączenie z nim nazwisk Chełmońskiego, T etm ajera , Szym anow skiego; K ot­sis nie zostawił bezpośrednich następców, nie stworzył „szkoły" w dawnym tego słowa znaczeniu, ale dziś każdy, kto w Polsce napraw dę m alu je, musi się czuć, jeśli nie jego duchowym spadkobiercą, to przyn ajm n iej 'związanym z ndm węzłami wdzięczności. W tym, co stworzył najlepszego, potra fił zawrzeć tyle n a jp raw ­dziwszej, n ajczystszej poezji plastycznej, w pracach słabszych odkryć można zawsze fragm enty tak piękne, że wobec brzm ienia jego nazwiska nie może dzisiejszy m alarz pozostać obojętny. M ożna przyrów nać go do H olendrów 1, pochodzi z tej s a ­m ej, co oni rodziny, je st nordycki, intym ny ja k w ielu w śród mich. N ie szukał w życiu chłopa pawich p ió r i w yszyw anych ikierezyj nie dla tego, by umysł jego nie był zdolny zainteresow ać się tym, z czego później pow stała nauka, zwana et­nografią, jeno że sięgał głębiej, niż tam ta „m alow niczość", która później, niestety, w ystarczała najzupełniej i w ystarcza dotąd m alu jącym „ludom anom ". K otsisa pokazywać możemy cudzoziemcom nie tak, ja k pokazuje się im egzotyczne d la nich kukiełki w konfederatkach, coś w ro d za ju lindian z pióram i n a głow ie, po ­kazać go możemy z zupełną pew nością, że jego m alarstw o zostanie napraw dę zro­zumiane. Przemówić do człowieka wrażliwego na barw ę nie obcym jak im ś bełkotem, tylko zrozumiałym, jasn y m językiem sztuki. K otsis je st jednym, z n a­szych najlepszych m alarzy i dlatego wchodzi d® ogólnego dorobku kultury. S k ar­żył się wobec mnie jeden z kustoszów Muzeum N arodow ego w W arszaw ie, iż kiedyś za m ały obrazek Rotiiisa zażądano ad Muzeum dziesięć tysięcy źłotych i tranzlakcja niie dos,zła do skutku. T ak i znalazł oddźwięk w społeczeństwie arty ­kuł J . Cybisa w „G ło sie Plastyków ". Z aczyna się u nas pow oli rozumieć, że dzieło sztuiki przedstaw ia pew ną realn ą w artość i, że grom adzenie obrazów nie je st ko­

Page 162: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

niecznie dowodem osłabien ia władz, umysłowych. Cena za Kotsisa jako objaw te­go zrozum ienia je st objaw em zdrowym,, trzeba ttylfco, by prócz tego,, który żąda, znalazł się taki, który p łaci. JE R Z IJ W O LFF

JU L I U S Z K A D E N -B A N D R O W SK I: „Życie C h o p i n a 'W arszaw a 1938, Gebethneri W olff.

„Salonów do obrobienia dw adzieścia czy trzydzieści, czterdzieści czy pięćdziesiąt. Com tessy, principessy, baronessy, amibasadory, książęta i m inistry, generały, bankie- ry, króle! Że co? Że nic“ . (str. 58). T en okres wraz z jego „wittkacowskim" zakoń­czeniem może być uw ażany za lap id arn ą syntezę całej książki. Oto przybyw a naszej szopenologicznej literaturze jeszcze jed n a pozycja. Gromkie tytuły, patetyczne i rzew­ne inwokacje, nowe ujęcia... że co? że nic.

Przede wszystkim problem atyczna je st potrzeba takiej książki. L ite ra tu ra o Cho­pinie je st zarazem bardzo bogata i bardzo biedna. Biedna, bo w całej światow ej literaturze niewiele je st prac, poświęconych sam ej muzyce chopinowskiej, tak prze­cież oryginalnej i p łodnej w konsekwencje; biedna, bo tak mało je st książek za jm u­jących się Chopinem muzykiem. B ogata je st natom iast w mniej lub więcej nastro­jow e „vies rom ancees" zależnie do temperamentu i narodowości, autora, kładące n a­cisk bądź n a „spraw y sercow e", bądź też na przeżycia patriotyczne bohatera. Ze w szyst­kich wielkich muzyków Chopin m iał nieszczęście zostania bohaterem najw iększej chyba ilości sentym entalnych lub uwznioślonych pseudopowieści, w których muzyka jego je st tiaktow ana albo na uboczu, albo też, co gorsza, używana je st do ilustrowania tych lub owych przeżyć uczuciowych. W owej w ielkiej krzywdzie, jak a się stała Chopino­wi, iż d la tylu osób muzyka jego sprow adza się niem al do szeregu anegdotek: „deszczo­we preludium ", „rew olucyjna etiuda", „w alczyk z pieskiem ", „scherzo, w którym kłóci się z Georges San d " i t. di. — w tej w ielkiej krzywdzie nie m ałą rolę odegrał nadm iar tego rodzaju książek. D opiero ostatnio nastąpiła pod tym względem zbawienna re­akcja . Zaczęto przystępow ać do Chopina od innej, istotnej strony, zaczęto analizować to, co dał najcenniejszego, sam ą muzyką, zaczęto b iografię jego ujm ow ać jako dzieje jego utworów. P om ijam tu cenne opracow ania m uzykologiczne twórczości chopinowskiej, w których u n as przodu ją Bronowski i W ójcik-Keuprulianow a, ale ten poważny sposób u jm ow ania Chopina przeb ija również i w niefachow ych, d o­stępnych d la n iespecjalistów pracach. Przodował pod tym względem jeden z n a j­gorliwszych propagatorów nowego, a przecież jedynie w łaściw ego zrozumienia Chopina — K aro l Szym anowski.

N ow e prądy wycisnęły piętno również na interpretacji muzyki Chopinow­skiej. M łode pokolenie pianistów 1 inaczej, spokojn iej i bez afek łac ji gra Chopina. O kazuje się, że taka in te rp re tac ja nie tylko nie p su je tej gen ialn ej muzyki, lecz je st je j bliższa, bliższa je st również poglądom sam ego Chopina na sztukę. C zyi więc w naszych czasach trzeba znowu wprowadzać w ątpliw ą literaturę do tej mu­zyki? Z am iast wciąż jeszcze brakujących prac o muzyce chopinowskiej, dawać jeszcze jed n ą odm ianę dowolnych wynurzeń na tem at „tw órcy polonezów i m azur­ków", wynurzeń, które „zbłądzić m ogą pod strzechy!"

K siążka K adena-Bandrow skiego niestety do tej kategorii należy, mimo, iż nie jest b iografią , gdyż nad życiem Chopina (chociaż tytuł książki brzmi właśnie „Życie Cho­p in a") prześlizguje się dosyć pobieżnie. Nie. je st to zatem nowa analiza twórczo­ści, gdyż dzieła C hopina w ystępują tu raczej przygodnie. S ą wprawdzie rozdziałyo pozornie muzycznych tytułach: „N u dy p isan e" (tak Chopin nazwał sw oje nuty),

Page 163: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

„H arm on ia", „Sztuka fortepianow a C hopina", ale w tych rozdziałach przew ażają opowiadania, o tym,, ja k zdobyto rękopisy chopinowskie, o ich w yglądzie („gdzie m ają ogonki"), albo swoiste, nie pozbaw ione dowcipu opisy instrumentów, a nawet w najm uzyczniejszym rozdziale „H arm on ia" n ajsłab sze są stronice, poświęcone w ła­śnie Chopinowi.

Je st więc książka K adena oraczej zbiorem im presyj literackich, związanych z po ­stacią i sztuką Chopina, m a znaczenie czysto subiektywnych im prow izacyj nietyle Chopina dotyczących, ile przez niego wzbudzonych. N ie do m nie należy ocena książki z punktu w idzenia literackiego, ograniczam się więc tu ta j tylko do aspektu muzycznego.

Jeżeli pewne twory literackie m a ją być n ie jako odpow iednikam i muzyki Chopi­na, powinny spełniać przyn ajm n iej jeden w arunek: odpow iadać stylem charaktero­wi i atm osferze tej muzyki. Tym czasem ton książki K adena ja k najfałszyw ie j ze- stra ja się z m uzyką chopinowską, z muzyką, w której dom inuje u m iar i dyskrecja. Tych cnót, ja k w iadom o, braku je głośnem u autorow i „G en erała B arcza".

Styl „Życie C hopina" przedstaw ia swoiste pom ieszanie koturnowego patosu z g a ­wędziarstwem, m ającym niekiedy charakter pogadanki dla dzieci (np. opis instru­mentów: „Skrzypce! Kadłubek z dwóch deseczek, ściśnięty w pasie ; z kadłubka szy­j a wystercza czarna, nieobrotna, zakończona ja k gdyby głow ą węża. Przez szyję ową przeb iegają cztery cieniutkie struny..." albo też wspomniane rozw ażania „o ogon­kach" w nutach i t. d.). C ałość odznacza się gadatliw ością, która o tyle nie m a uspra>- wiedłiwienia, iż w wielu okresach szereg słów, całe zdania nawet, robią wrażenie czegoś zupełnie dla danej m yśli lub obrazu nieistotnego. Czegoś, co się przypadko­wo nasunęło, co nagrom adzono tylko gwoli grandilokw encji. M ożna też powiedzieć,i i decydują tu względy literackie, że książka nie je st suchą rozpraw ą, lecz dziełem poetyckim, ale poezję również obow iązuje p recy z ja środków. Słow a nie m ające p o ­krycia są tylko balastem .

Jak iż w tym kontrast do muzyki chopinowskiej, gdzie wszystko je st odważone, zmierzone gdzie nie ma jedn ej zbędnej nuty, żadnego efektu d la sam ego efektu, żadnego popisu. T o też n ajlep ie j w książce K adena w ypadły części nie związane z Chopinem, momenty, których nie konfrontujem y z sztuką wielkiego mu­zyka i w których ■wobec tego nie w ystępuje owa dysharm onia stylów. A więc za­bawne * niepozbawione trafnych spostrzeżeń w spom niane już opisy instrumentów (ostatni rozdział), bardzo in teresu jące usiłow anie m etaforycznego przedstaw ienia roli, ja k ą Chopin odegrał w narodzinach chrom atyzmu, zagadnien ia nie łatwego do u jęcia w kategoriach literackich. Jed n ak i tu pew ien brak równow agi prow adzi do n iejasności albo wręcz błędnych w ypowiedzi. N ap rz. (str. 112, 113): „A kordy rozchodzą się stopniam i gam , coraz w yżej, i coraz n iżej, aż póki gam y owe, niby drogi, nie ze jd ą się, form ując koło, zwane w praktyce muzycznej okręgiem kwin- towym. W środku tego okręgu trw a m uzyk; natchnieniem swym obraca koło h ar­monii stopniam i w dół lub w górę, ażeby myśl, czyli m elodia, dośw iadczyć m ogła wszelkiej odm iany brzmień. Ja k w życiu: od początku, przez wszystkie dośw iadcze­nia do końca, któiy przecież jed n a się z początkiem . T ak obracali owym kołem z pokolenia na pokolenie wielcy geniusze. Trzeszczało ono boskim hałasem w ręku Ja n a Sebastiana Bacha. M ozart pośród stopni owego koła układał się gdziebądź, ja k dziecko, spoczyw ające na podobieństwo słonecznego prom ienia m iędzy stosam i dźwięcznych kłuczow i znaków. Beethoven tłukł się po stopniach harm onii ja k w więzieniu. Z wielkim gniewem przekręcał klucze brzmień, ja k skały ciskał tonacje

Page 164: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

na tonacje, w alił ciężarem wyznań niby p ięścią w eteryczną ścianę harmonii, lecz dostrzec tu ta j nowych zadatków nie potrafił“ (podkreślenie moje).

U jm u jące te m etafory nie są bez zarzutu, gdy się je chce zanalizować, a n a j­m niej ju ż można się zigodzić z ostatnim zdaniem. Zaw in iła tu chęć literackiego uproszczenia, przedstaw ienia w w yraźniejszy sposób rew olucyjności Chopina kosz­tem przem ilczenia potężnej rew olucyjności Beethovena.

Podobnie— dygresja o różnych interpretacjach muzyki Chopina (str. 93). Rozpoczy­na się trafn ą charakterystyką gry Paderew skiego, H offm an a, Rubinsteina. Ale d a ­le j w idać, że przykłady są dobierane przypadkow o, nie ze w zględu na stan fak ­tyczny, tylko dla zaokrąglenia okresu. W rezultacie są nie tylko przypadkow e, lecz błędne. Je st rzeczą zastan aw ia jącą , że owa sław na „m iara francuska11, tak dla mu­zyki francuskiej charakterystyczna, nie wycisika wcale piętna na francusk iej inter­pre tac ji Chopina, a już w n ajm n iejszym stopniu na miano reprezentanta tej miary nie zasługuje właśnie zacytow any Cortot. Anty romantyczne i pełne um iaru ujęcie mu­zyki chopinowskiej reprezentuje szkoła ro sy jska , ale właśnie tu przykładem zupeł­nie nieodpow iednim je st Rachm aninow , nie m ający żadnych związków ze współcze- ną p ianistyką rosy jską, in terpretu jący Chopina wręcz odmiennie od szkoły sow iec­kiej, nie będący zresztą wybitnym chopinistą.

Podobnych niewłaściwości, użytych jedynie dla efektu literackiego, znalazłoby się więcej, ale nie m a chyba potrzeby w yław iać wszystkich. Byłyby one do darow ania, gdyby całość w istocie w yw ierała zam ierzony skutek. T ak nie jest. Barokowość form y m ogłaby być na m iejscu, gdyby książka dotyczyła W agnera lub L iszta, zwłasz­cza tego ostatniego. M ielibyśm y przynajm niej odpowiedniosć stylistyczną, grandilo- kw encja i w irtuozeria dla wirtuozerii przystaw ałyby do istoty twórczości tych arty­stów. W w ypadku Chopina dysharm onia je st aż nadto rażąca.

C harakterystyki utworów, bard?o zresztą w tej książce nieliczne, są oczywiście opisam i literackim '. Obok wynalazków kadenowskich znajdu jem y tu i dawniejsze m etafory, włącznie z słynnymi schuimannowslkimi „arm atam i ukrytymi w kw iatach". Trudno spodziew ać się czego innego od dzieła popularyzacyjnego. N ie należy prze­cież zapom inać, ja k bardzo sam Chopin nie lubił takich interpretacyj, jak wy- kpiw ał Anglików , którzy o jego muzyce um ieli powiedzieć tylko tyle, że je st „ ja k w oda": like water. Tym razem można stwierdzić, że na to określenie „like w ater" zasługuje przede wszystkim książka Kadena-Bandrow skieg® i to z najrozm aitszych względów.

K O N S T A H T y RP.GA M Elj

W SP O M N IE N IA O S T E F A N IE G E O R G E ‘U

George Bondi: Erinnerungen an Stefan G eorge mit einer Bibliographie. Bei G eorg Bondi in Rerlin, 1934; str. 32 i portret.

Stefan G eorge zm arł czwartego grudnia 1933 r„ na krótko przed śm iercią ogło­siwszy duchowy akces do ideologii narodow ego socjalizm u, co prasa niemiecka roz­niosła natychm iast po całym świecie. Było się zresztą czym szczycić, skoro 65-letni poeta, podsum ow ujący zapewne sw oje na m iarę F id iasza ukształtowane życic, w ciągu którego, przechodząc tylko ewolucję zainteresowań tematycznych (od poetycznej legendy różnych czasów — do aktualności), ani razu nie zaangażow ał imienia w spraw y polityczne — teraz uczynił to z odw agą i prostotą. Dzięki temu powstał wokoło jego osoby ze strony teoretyków partyjnych nader ożywiony ruch literacki,

Page 165: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

przeważnie jedn ak niegodny świeczki i godziny czasu. To też z dużą nieufnością, pomimo zachęcającego tytułu, brałem do ręki książeczkę Bondiego, by się wszakże już od pierwszych zdań przekonać o je j całkowitej eksterytorialności wśród ostat­nich wydawnictw o G eorge‘u.

Stary Bondi, jedyny (jeżeli pom inąć druki pryw atne) w ydaw ca pism autora „D as neue R eich", jest poczciwym kronikarzem przedstuletniej daty. Piękny to skądinąd rys, gdy człowiek, który jak o wybitny księgarz był przez całe życie literackim me­cenasem, zdaje sobie spraw ę ze swych niedoborów narratorskich i obiera drogę protokolarnego niem al opow iadania zdarzeń, które uznał za najciekaw sze. Dobro- duszność umysłowa autora pozw ala m u staw iać obok siebie fakty o bardzo od­miennej doniosłości i opow iadać wszystko- z jednakow ą pow agą, wskutek czego dzieł­ko ma coś z u jm u jące j naiwności starych kronik, gdzie wielkie czyny wojenne sąsiad u ją o parę wierszy z narodzinam i sześcionogiej jałów ki, a całość oplata się sentencją i morałem. W podobny sposób pow stała zwięzła opowieść o G eorge‘u in puris naturalibus.

Z nazwiskiem poety zetknął się Bondi po raz pierw szy w r. 1S97 na odczycie prof. R. M. M eyera. George, liczący podówczas bez m ała trzydzieści lat, nie był jeszcze znany publiczności, poezje własne w ydaw ał jak o druki pryw atne, a reda­gowane przez pism o „B latter fiir die K unst", również druk pryw atny, mogli abono- wać tylko zaproszeni czytelnicy. Z adz iw ająca je st ta abstynencja u człowieka głę­boko przekonanego o społecznej ważności w łasnej twórczości. Z patetyczną prosto­tą starości pisze Bondi o tej spraw ie pod koniec wspomnień: „P rofanow ać świętość je st zbrodnią; wszelako nie są przybytki świętości zamknięte przed tłumem, ale wszystkim dostępne, którzy je przestępują ze czcią. Zupełnie tak samo nie było zam iarem G eorge‘a ukrywać sw oją sztukę przed narodem, który kochał gorąco i któ­remu pragnął duchowo przewodzić. M iał tylko wstręt do wszelkiej pro fan acji, s-tąd nie mógł szukać czytelników, lecz m usiał być przez, mich poszukiwany. Atoli b łę­dem je st mniemać, że pragnął kiedykolwiek dzieło sw oje usunąć sprzed oczu pu ­bliczności".

C ała opowieść Bondiego o G eorge‘u ogranicza się do ich osobistych kontaktów. W idzim y i słyszym y poetę tylko wtedy, kiedy w idział i słyszał go autor, referu jący własne przeżycia i wrażenia. Było to tym łatw iejsze, że począwszy od r. 1915 mieszkał G eorge corocznie podczas jesiennych miesięcy w domu Bondich, w pod- berlińskiej willowej dzielnicy G runewald. Autor, przem aw iający zwrotami w ro­d zaju „m o ja ukochana żona", przenosi teraz sw o ją prostotę obserw acji i stosunku do ludzi na poetę. W trzy strony po opisie w spaniałego w ieczoru autorskiego do­w iadujem y się o zupełnie konkretnych um iejętnoścach kulinarnych poety lub zn a j­dujem y n astępu jącą anegdotę: „Pew nego razu m ieliśm y kłopot z firankam i w j a ­dalni. Praw a firanka przy oknie po stronie zachodniej spłow iała zupełnie od słońca. Byliśm y bezradni. G eorge znalazł radę natychm iast: „Proszę zam ienić praw ą f i­rankę z- lew ą". Było to cudowne rozwiązanie, gdyż po lewej stronie spłowiałe m iejsce było rzeczywiście zakryte i niewidoczme".

A oto je&zicze jed n a dykteryjka, tym razem silnie diagnostyczna. W czasach in­flac ji Bondi, u którego G eorge zostaw iał zazwyczaj całymi m iesiącam i sw oje za­soby pieniężne, skłonił poetę, aby z uwagi na szybki spadek wartości monety za­łożył sobie konto bankowe. Był to jedyny i krótki zresztą okres życia, w którym G eorge został klientem pewnej instytucji finansow ej. Ponieważ m iał nieprzezwy­ciężony wstręt do własnoręcznego podpisyw ania czegoś takiego ja k zlecenia p ła t­nicze, upoważnił do sygnow ania przy jaciela , słynnego Fryderyka G undolfa, który

Page 166: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

potrafił tak ściśle naśladow ać pism o poety, że nikt ze znajom ych nie mógł odróżnić oryginału od kopii. Bank jedn ak poznał się na tym w ybiegu i G eorge otrzymał spo- wrotem sw oje zlecenie zaopatrzone w lakoniczną uw agę: „Prosim y o własnoręczny podpis". N astępstw em tego był szczególny i wymowny fakt, że G eorge zwinął n a­tychm iast sw oje pierwsze i ostatnie konto bankowe.

N a uw agę ewentualnych polskich czytelników książeczki Bondiego zasługują trzy końcowe rozdziały bibliograficzne, w yczerpująco inform ujące o wszystkich edycjach pism G eorge‘a, o jego działalności jako wydawcy i wreszcie o pracach krytycznych związanych z tą historyczną już dzisiaj poezją.

A D O L F SO W IŃ SK I

Page 167: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

K R O N I K A

R O C Z N IK T E A T R A L N IJ. Pojaw ienie się na półkach księgarskich obszernego (450 stron!) rocznika teatralnego, wydanego przez Związek Artystów Scen Po l­skich należy uznać za fakt kulturalnie ważki. Tytuł wydawnictwa brzmi Scena Polska, redaktorem zaś Tym on Terlecki. W edług zapowiedzi, wydawnictwo jest pom yślane jako kw artalnik, pierwszy zaś, in ic ju jący tom, wyszedł jak o rocznik1937. Oczekujemy pierwszego kw artalnika 1938, który dotychczas nie ukazał się, je ­steśmy pełni niepokoju czy doniosła in icjatyw a będzie kontynuowana. Pierwsze jednak zastrzeżenie zaraz się nasuw a: czy istotnie istn ieje potrzeba k w a r t a l ­n i k a teatralnego? Czy napraw dę m ateriał sprawozdawczy w ciągu takiego fra g ­mentu sezonu artystycznego będzie w ystarczający do istotniejszych wniosków? Czy odpowiedni prze;gląd będzie nam mógł dać jak ieś pełne obrazy i syntezy? Przecież istn ieje w dodatku m i e s i ę c z n i k teatralny. Oczywiście było by ideałem, aby teatr posiadał specjaln ie poświęcone sobie i tygodniki i m ie­sięczniki i kw artalniki, ale póki zainteresowanie powszechne teatrem nie p ro­wokuje do pełnego rozbudow ania czasopiśm iennictwa teatralnego, to czy obok m i e s i ę c z n i k a nie byłby pozycją najn iezbędniejszą, najciekaw szą właśnie r o c z n i k ? Rocznik, który obok podstaw ow ych, zasadniczych p rac teoretycznych i historycznych, zaw ierałby 1 wnioski ogóln iejsze z jednego sezonu i podstaw ę do wniosków d la polityki teatralnej na sezon następny. Oczywiście, n a jlep ie j, aby się taki rocznik ukazyw ał nie w styczniu, lecz latem , pow iedzm y przed jesien ią. W tedy niewątpliw ie odgryw ałby rolę współkształtowania, życia teatralnego lepie j i spraw ­niej, niż ukazując się w pełni praktycznego, żywego sezonu teatralnego, w ogniu bieżących zainteresowań, którym sprostać mogę jedyn ie miesięczniki i tygodniki. Gdyby z tych uw ag redaktorzy Sceny Polskęj chcieli w yciągnąć praktyczne wnioski, należało by ich uprosić o w ydanie latem księgi, om aw iającej pierwsze kw artały bieżącego roku z jednoczesną syntezą całego sezonu 1937/1938, a następ­nie przejście do norm alnych roczników w form acie m miej więcej takim, ja k ten pierwszy (nie większych — wtedy stracą swą praktyczną w artość!)

N a tekst tego, naw iązującego do świetnych trad ycji 'z lat 1924-6 w ydaw nict­wa pod taką sam ą nazwą, m a ją się składać przede wszystkim (to w ynika ze wstępu od redakcji) prace i m ateriały, służące celom naukowo pedagogicznym , ludziom teatru i melomanom.

Rzecz cała przedstaw ia się wcale im ponująco i czytelnik otrzym uje pierwsze wrażenie s o l i d n e j r e d a k c j i . Istotnie, przegląd autorów piszących i zapo- powiedzianych, oraz tem aty d a ją gw aran cję rzeczy pow ażnej. Może przypadkow o (jeśli tak, to źle!) a ir.oże celowo (jeśli tak, to byłoby uspraw iedliw ione) pierwszy numer w większych rozprawach zawiera przew agę, całkowitą przew agę m ateriału historyczno - poznawczego nad teoretyczno - postulatywnym. Słowem, mamy inte­resujące re lacje na tem at rozw oju tańca widowiskowego na przestrzeni wieków,o kreacjach teatru księcia Jerzego II z M einingen, o działalności R yszarda Bole- sławskiego w R osji, W arszaw ie i Am eryce, o teatrze W yspiańskiego i o tym, ja k realizowano sztuki W yspiańskiego, natom iast mniej mamy rozważań, uwag, a już

Page 168: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

zupełnie nie mamy dyskusji na temat, ja k powinien teatr obecnie w yglądać, na jak ie artystyczne tory w ejść i ku jak im sterować koncepcjom ? Bo oczywiście rozprawa A leksan dra H ertza, „T eatr jak o zagadnienie socjo logiczn e'1 tej roli nie spełnia. Je s t rozpraw ą pow ażną, w sensie i tonie nieco może „profesorskim " (styl bardzo, za bardzo „naukow y"), ale jedynie za jm u je się próbą wytłumaczenia zjaw isk i ich doniosłości, a nie postulow aniem jakichś zadań specjalnych. Inaczej zresztą być nie m ogło. S o c jo lo g ia nie je st nauką „tw órczą", lecz zdecydow anie opisową. Stąd za,zwyczaj złudzenia tych, którzy przez zastrzyki „so cjo lo g izow an ia" chcą oży­wić kwestie, zwłaszcza artystyczne, i zapewne złudzenie redaktorów „Sceny Polsk iej", którzy sądzili1, i i artykuł, w którego tytule będzie przymiotnik „socjologiczne", na­pełni stronice książki jakąkolw iek inną treścią, prócz opisowej.

Jed yn ie druk przedm owy do „Szczyglego zaułka" p ióra G. B. Shaw a m iałby dla nas znaczenie myśli ożyw iających, frapu jących świeżością, gdybyśm y... gdybyśm y byli w możności odnieść się doń przy czytaniu inaczej, niż do dokumentu.

Artykuły Sch illera zaw iera ją przede wszystkim barwny m ateriał anegdotyczny. W ielki Leon w roli gaw ędziarza, praw ie facecjonisty: cudowne na przykład w ygrze­banie zabaw nej enuncjacji m łodocianego Lechonia, (a, jaik wiadomo, grzechy m ło­dości się nie liczą), który „lap n ą ł" w artykule „W spraw ie teatru N arodow ego" taki konglom erat m. in,. słów:

„ Ja k bowiem w dziedzinie organ izacji społecznej i m iędzynarodowych sto­sunków bierze dzisia j górę n ajczystszej wody idealizm — tpk i w rzeczach sztuki zwycięży bolszewizm artystyczny, wedrze się siłą do teatru u tajona w n a­rodzie jego w ola i naród sam zwycięży" (1918/19) —

i opatizecie tej „en u n c jac ji" takim komentarzykiem jow ialnym :

„D aru jem y m łodziutkiem u poecie, że tak się w swej sym patii do Teatru Polskiego i wszystkich, co w s,kładł jego wchodzili, zapędził, że tak uwierzył w sceny tej bojow ość i je j niewyczerpane możliwości artystyczne, iż bolsze­wizm z ducha m aterializm u dialektycznego w yrosły, idealizmem nazwał, a spraw ę um iastow ienia teatrów lekkomyślnie spostponow ał" —

budzi niem ałe wzruszenie w czytelniku. Istotnie człowiek tylu tak ważnych lat w alkio teatr m a bardzo dużo do powiedzenia na temat tych lat, i dobrze się stało, iż spro­wokowano go do tego opow iadania o ipraw ach, w których tak tkwił i tak całym sobą tkwi dotychczas — aż do należnych mu jubileuszów włącznie i zagrażającego w związku z tym skostnienia. A le można go było również do tego zniewolić, aby wypow iedział i w ięcej m yśli teoretycznych o tym, ja k z punktu widzenia, n ajb liż­szych możliwości i zadań powinny — zdaniem jego — w yglądać nowe, bieżące wy­siłki artystyczne i teatralne koncepcje. Albo namówić sam ego Schillera, albo m łod­szych literatów , czy reżyserów (Radulskiego na przykład).

j. z.

T E A T R , miesięcznik Tow arzystw a Krzewienia Kultury T eatraln e j. — Przy ocenie tego pism a trzeba ściśle rozgraniczyć odpowiedzialność redaktora i wydawców. Ści­śle j, niż w innych wypadkach. Praw ie wszystkie czasopism a literackie i artystyczne u le ga ją dzisiaj p resji wydawców, pilnujących interesów swoich party j, grup, czy po- prostu — klik. N iem al wszędzie redaktorom siedzi nad karkiem kilkunastu panów, którzy czuw ają n ad tym, aby pism o nie odważyło się na szczerość sądu, szkodliwą dla zaprzyjaźnionego klanu współwyznawców, kumów i pociotków. M ało gdzie to ograniczenie praw a redaktora dlo niezależnej opinii idzie tak daleko jak tutaj, cho­

Page 169: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ciaż wydawcy nie są wcale ludźmi o oczach pała jących fanatyzm em politycznym czy estetycznym. Je śli pod tym względem można by im coś zarzucić, to właśnie brak już nie wyraźnych przekonań, ale choćby upodobań artystycznych. Przyczyna je st inna. Rzecz w tym mianowicie, że miesięcznik je st pism em reklamowym teatrów T .K .K .T . i służy interesom konsorcjum w form ie dodatku do program ów . Reklamę zaś pojm uje się tu najproście j w świecie, jako zachw alanie sztuk wystawianych w teatrach Towarzystwa.

Stąd bierze się kardynalna w ada pism a — zakaz szczerości w inform owaniu wi­dza. Redaktor, gdy mu się coś w teatrze bardzo nie podoba, może tylko nabrać wody w usta.. N ie może rąbnąć praw dy w oczy, tej błogosław ionej praw dy, która ludzi wychowuje dla sztuki. N ie wolno mu np. powiedzieć otwarcie: t. zw. kom edia, którą przygotow ał ostatnio d la zasilenia kasy teatr Letni (albo M ały, albo Nowy) je st nie­udolną robotą dostaw cy sztuk rozrywkowych, który sądził, że zły sm ak drobnego m ieszczaństwa zniesie wszystko; w paryskim teatrzyku bulwarow ym śc iąga ła sklepi­karzy, m odystki i urzędników bankowych; dyrekcja więc ma nadzieję, iż i u nas znajdzie się dosyć podobnej publiczności... Oczywiście, taiki sąd byłby „robotą de­strukcyjną". N atom iast nikomu, prócz publiczności, nie szkodzi utarta form ułka: „M iła ta i bezpretensjonalna komedia oznacza się doskonale przeprowadzonym d ia­logiem i niezawodnymi środkam i dram atycznym i, co razem wzięte składa się na całość zgrabną, niefrasobliw ą, o pewnym swoistym sentymencie i humorze".

Inny defekt pism a stanow ią autorzy. N ie dlatego, żeby mieli się tu zebrać igno­ranci i snoby. Owszem, są to w większości ludzie o dobrych nazwiskach. P isu ją do T eatru : Skiwski, W asylew ski, Irzykowski, Lorentowicz, Boye, Tretiak , W anda M elcer, Syruczek, M iłosz... Tylko że p isu ją w sposób, którego zapewne nie stoso­waliby gdzie indziej. U w aża jąc widocznie, że za artykuł trzeba iść teatrom „na rękę", uderzają z m iejsca w ton tak wzniosły, tyle dobyw ają z siebie życzliwego liry/m u, że chwilami słucha się tego, ja k mowy nad świeżą m ogiłą. Tym czasem chodzi tylkoo zalecenie widzom jeszcze jedn ej sztuki A ch arda czy nawet pani M azo de la Roche. Takim entuzjazmem na zamówienie odznaczają się zwłaszcza, panie: Podhorska-Oko- łów czy M elcer. Podh,orska pisze o bohaterze niezdarnej „K om edii rodzinnej": „Osiem nastoletnie chłopię, w którym geniusz; muzyki obrał sobie sied lisko". W tym stylu niebiańskiego zachwycenia celuje Skiwski. R ac olśniew ających myśli i dymów filozoficznej refleksji,, jak ich zużywa na zachętę do obejrzenia „Orzecha kokosowe­go " starczyło by dla w prowadzenia nowego Szekspira.

Tak i stosunek do p ism a d a je efekt groteskowy, gdy zbiegnie się interes T .K .K .T . z przy jaźn ią osobistą alibo p arty jn ą krytyka i au tora sztuki. W obec tego, że redaktor m a ręce skrępowane obowiązkiem dbałości o sukces wystaw ianego dram atu, częściej sztu- czydla, nikt nie może recenzenta ponoszonego przez pochlebstwo zatrzym ać na krawędzi śmieszności. O autorze „O rm ianina z Beyrutu" M iłaszewski pow iedział bez zająknienia, że „odm alow ał charakter O rm ianina z precyzją M oliera", przy czym zestawił „S p ad ­kobiercę" z „Z em stą" a „M am an do w zięcia" z „Dożyw ociem ". „Rosochate drzewo genealogiczne tego rasowego talentu — orzekł — sięga korzeniem zdrowym poprzez Fredrę, aż w tłuste podglebie czarnoleskie..." Przy czytaniu; tych słów m yślało się nie be2 pewnego rozbawienia, że wkrótce ktoś z tego sam ego grona postara się w y­płacić równą m iarką autorowi właśnie próbowanego „Buntu A bsalona". Rzeczywiście, w następnym numerze Antoni Potocki ośw iadczył z całym przekonaniem , że „bliżej— był jego (t. j. M iłaszewskiego) mistrzem ten, który nosił „niepojętych zespoleń jehowiczne piętno — Szekspir. M olier, Fredro, Szekspir, wcieleni w Siedleckiego

Page 170: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

i M iłaszew skiego, aby napisać w pięciu „O rm ianina z Reyrutu" i „Runt A b sa lo n a "— na to m ało które pismo może sobie pozwolić.

Num er ostatni, z kwietnia, m a tych urzędowych świadczeń czołobitności więcej, niż inne. Poświęcony je st bowiem 25-leciu Teatru Polskiego. Artykuły W ł. Zawistowskie­go, Krzywoszewskiego, Brum era, Syruczka i Solskiego z jubileuszowym namaszcze­niem „ sk ład a ją hołd“ i w yrażają „najw yższe uznanie". L iryzm reprezentuje Solski, który pisze tak, jak b y chyba nie p isał W yspiański, gdyby mu było dane dożyć równie pięknego wieku. Szkoda, że nie dożył — miałby się na co oburzać.

D la zachowania równowagi krytycznej można by powiedzieć, że od czasu objęcia redakcji przez Tym ona Terleckiego to pochlebstwo z urzędu złagodniało, albo też przybrało takie form y literackie, że czytelnik może je przełknąć bez niesmaku. Także i to, że od czasu do czasu zjaw ia się tu artykuł z zakresu sztuki teatru, Aby jednak pismo mogło napraw dę szerzyć kulturę teatralną, trzeba by radykalnej zm iany. M ia­nowicie — zrozumienia, że reklam a w dziedzinie sztuki m a tylko wtedy jak iś sens, gdy p o jm u je się j ą jak o budzenie krytycyzmu, wywoływanie sporów i dyskusyj, wdrażanie odbiorców do sam odzielnego i szczerego sądu. Nieprędko tego b oda j do­czekamy.

n. i.

MUZtjKA I MUZyKA POLSKA. Czasopism o M uzyka pod redakcją M. Glińskiego zajm ow ało w swoim czasie czołowe m iejsce wśród polskich periodyków, poświęconych sprawom muzycznym. Było jedynym pismem, spełn iającym rolę inform atora szerszego społeczeństwa o muzyce i zadanie to, dzięki żywemu redagow aniu, wyczuciu aktualnych spraw, utrzym ywaniu kontaktu z zagranicznym ruchem muzycznym — spełniało zupełnie dobrze. B yła to również jedyn a trybuna, z której m ogli się w ypow iadać najw ybit­n ie jsi polscy muzycy i p isarze muzyczni z Szym anowskim na czele. Z najdow aliśm y tam w prawdzie często artykuły również zagranicznych sław muzycznych i nie mu­zycznych, ja k : Busoni, Straw iński, R avel, Rachmaninow, Bernard Shaw i inni, co pozw alało redaktorowi zaliczać ich do grona współpracowników Muzyki, ale w rzeczywistości spraw a przedstaw iała się mniej efektownie: przew ażająca więk­szość tych wypowiedzi sk ładała się z przedruków z książek, albo z zagranicznych czasopism muzycznych, co nie zawsze było dość wyraźnie uwidocznione. T e metody, oraz pewna dążność do nadan ia pism u „sa lon ow ej" przystępności kosztem pow agi zagadnień, stanowiły wady periodyku, m iały one jednak przeciww agę w istot­nej w spółpracy pierwszorzędnych piór krajow ych i w wybornie postawionym dziale inform acyjnym .

W ostatnich latach spraw y się wyraźnie popsuły. M uzyka straciła subwencje i stanęła wobec trudności m aterialnych. W płynęło to przede wszystkim na regu lar­ność ukazyw ania się numerów. Pom iędzy poszczególnymi zeszytami upływało nie­raz po kilka miesięcy. Poza tym w celu zdobycia czytelników obniżono asp irac je pism a, potęgu jąc jego populam o-salonow y charakter, zw racając uwagę przede wszystkim na zewnętrzną szatę i możliwie redukując wszystkie trudniejsze i bardziej fachowe artykuły. Odstręczyło to od Muzyki poważne pióra, dz;ęki czemu jak o główny m ateriał pozostały w łaśnie owe zagraniczne przedruki. O sta­tecznie gdyby były to przedruki najciekaw sze, można by było się z tym zgodzić, ale są to przeważnie rzeczy powierzchowne i m ało interesujące prawdziwych mu­zyków.

Ostatni numer (1-2), ukazu jący się po dłuższej przerwie, zawiera wprawdzie treść

Page 171: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

obfitą, mimo to pozostawia dużo do życzenia, pozostając zwłaszcza w rażącej dysproporcji z szumnymi panegirykami, i reklam ą, którą dołącza do pism a redakcja z prośbą o przedruk. Zachowane są na pozór wszelkie stałe działy, ale rea lizac ja ich je st nikła. K orespondencja zagraniczna je st ju ż n ieco spóźniona (spraw ozdanie z l i ­stopadow ej prem iery ,,H arnasi“ w Ham burgu), recenzje z książek króciutkie i ogól­nikowe. D ział „M oje najgłębsze wzruszenia muzyczne" reprezentu ją krótkie wspom­nienia Michałowskiego. N ajlep ie j w ypadła, być może, sylw etka Szałowskiego, ale w ogóle sylwetkom tym możnaby zarzucić nadm ierną lakoniczność. T ak ważny dział należało by trochę dokładniej potraktow ać.

Pewną sen sacją je st artykuł sław y zagranicznej, Igo ra M arkiew icza, i to nie prze­druk, lecz artykuł oryginalny. Ci, co słyszeli odczyt M arkiew icza podczas jego byt­ności w Polsce, pozn ają w artykule pewne fragm enty prelekcji. Spostrzegą jednak wielką różnicę pom iędzy świeżością i obfitością zagadnień, poruszonych w odczycie, a ubóstwem i' szczupłością tego, co się do króciutkiego dwusitronicowego artykuliku (widocznie by nie znużyć czytelnika, dostało).

Pierwszy artykuł, streszczenie rozdziału z książki H ipkinsa p. t. „ Ja k grał Cho­pin", je st chyba nieporozumieniem. Kom iczne w swej naiw ności uw agi i wspomnie­nia H ipkinsa w niczym nie zasługu ją na to, by je przedrukow ywać. Interesującym dokumentem epoki są natom iast w spom nienia o L iszcie sędziwego jego ucznia, E m ila Sauera. N ajcenniejsze dokumenty, dotyczące Szym anowskiego — parę jego listów i zapom niana piosenka, przedrukow ana z n iedającego się odnaleźć w sprzedaży oko­licznościowego wydania.

Te plusy jednak nie ra tu ją numeru, pozosta je on czasopismem o muzyce dla ludzi mało z n ią m ających w spólnego, traktujących j ą najw yżej ja k rozrywkę. Ja k na pism o pretendujące do naczelnego m iejsca w polskim piśm iennictwie muzycznym je st to, mówiąc pow ściągliw ie, bardzo mało.

Rolę tę spełnia teraz inne pism o, nie dawno pow stałe po likw idacji „K w artaln ika M uzycznego", kiedy zadania tego bardzo w artościowego w ydawnictwa podzielono pom iędzy ściśle naukowy „Rocznilk M uzyczny" i popularn iejszą, d la szerszych sfer przeznaczoną Muzyką Polską. Popularność ta polegała raczej na związaniu treści z aktualniejszym i spraw am i życia muzyków, n ie m iała więc nic w spólnego z popu­larnością „M uzyki". T o też znajdu jem y na łam ach „M uzyki P o lsk ie j" obok artyku­łów, dotyczących zagadnień praktycznych, również rozw ażania teoretyczne, praceo wysokich asp iracjach , jakich praw ie się nie spotykaiło w Muzyce. Będąc pismemo zapewnionym bycie m aterialnym , m ogła sobie Muzyka Polska pozwolić na pozyskanie najlepszych piór muzycznych w Polsce. N iestety, na przeszkodzie stanęły tu w zględy uboczne, które podyktow ały redakcji przeprow adzenie pewnej selekcji, w rezultacie której szereg wybitnych pisairzy usunięto od w spółpracy. Selekcja ta, nie zawsze d a jąca się zrozumieć, wpłynęła ujem nie na poziom pism a. U nas je st tak m ało łudzi piszących o muzyce, że rezygnow anie z w spółpracy chociażby nawet kilku fachowców stanowi pow ażną lukę i prow adzi bądź do posługiw ania się siłami m iernym i, bądź do zasklepiania się w wąskim kółku stałych w spółpracow ni­ków. Liczenie się z względami personalnym i było w tym w ypadku tym dziw niejsze, iż pod innymi względam i odznaczało się pism o dużą odw agą cywilną, śm iało za­b ierając głos np. w tak drażliw ej kwestii, jak spraw a stosunków w w arszawskim konserwatorium. W ostatnich numerach można zresztą zauważyć pew ną poprawę, p o jaw ia ją się nazwiska,, których się dlawniej nie widywało na łam ach periodyku, można zatem przypuścić, iż ograniczenia personalne z czasem przestaną istnieć, co tylko przyczyni się do rozszerzenia możliwości Muzyki Polskiej.

Page 172: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

N ależy tego szczerze życzyć, gdyż pod innymi względam i pism o przedstaw ia się diodatnio. P osiada bogaty dział in form acy jn y, spraw ozdania muzyczne ze wszyst­kich większych ośrodków w Polsce, a w ostatnich numerach znajdujem y re­gularne korespondencje z Paryża. W dziale artykułowym należy podkreślić dobrze utrzym aną rów now agę pom iędzy spraw am i praktycznym i a teoretycznymi. W dwóch ostatnich num erach zagadnienia teoretyczne porusza ją w yw iad z Szałowskim. a r ­tykuły Łobaczew skiej (Zagaidnienie stylu w muzyce) i Regam eya (H asła i żywa twórczość w muzyce) — problem ów praktycznych dotyczą artykuły Szeligowskiego (P. Dyr. Górecki nie ma rac ji). Zetowskiego (Szkoły średnie winny kształcić ro­zumnych radiosłuchaczy muzycznych) oraz Rutkowskiego (I tak d a le j). Bogata kro­nika z całego św iata uzupełnia oba numery. M am y tu przynajm niej pism o o muzy­ce i d la muzyków.

k b.

P O L S K IE W Y D A W N IC T W A M U Z Y C Z N E

W N r. 1 ..Ateneum " rozpoczęliśm y spraw ozdania z polskiego ruchu wydaw niczego w dziale muzycznym; omówiliśmy wydawnictwo „W arszaw skiego Tow arzystw a M u­zycznego". Obecnie przejdziem y do zapoznania się z działalnością „ Tow arzy­stwa W ydaw niczego Muzyki P o lsk ie j", w ykazującego najbardziej wszechstron­ną z wszystkich w ydawnictw polskich działalność. Istn ie jące od kilku zaledwie lat. pochw alić się ju ż teraz może poważnymi osiągnięciam i. D zieli się na dwie zasadn i­cze grupy: Towarzystwo W ydawnicze Muzyki Polskiej, reprezentujące polską mu­zykę współczesną, oraz W ydawnictwo D aw nej M uzyki Polskiej. Celem nakładu je st stworzenie całokształtu muzyki polskiej bez względu na epokę, styl i kierunek.

D ział „M uzyki Polskiej W spółczesnej" rozpada się na kilka sery j: instrum ental­ną — orkiestrow ą i — solową, w okalną — chóralną i — solową, kam eralną, ope­rową oraz teoretyczno-pedagogiczną. Reprezentowani są zarć-'. no kompozytorzy awangardowi, jak i konserwatywni. Z aw angardow ych wymienić należy m. in.: Ba- cewiczównę, Ekiera, K asserna, Kondrackiego, Łabuńskiego, Maklaki>-wicza, Neuteicha, P alestra , Siilkorskiego, .Szeligowskiego, Wiechowicz.a i W oytowicza. Z pośród przed­stawicieli innych kierunków muzycznych znajdujem y tu utwory Pankiew icza, M ły­narskiego, N oskow skiego, M elcera. Maliiszewsikiego, Rogowskiego, Kazury i in W ujęciu muzyki doby ostatniej i przedostatniej w idoczna je st zatem dążność do możliwie wszechstronnego oddania rzeczywistości. N iektórzy kom pozytorzy reprezen­towani są kilkom a uit.woramii.

W obszerniejszym stosunkowo dziale muzyki fortepianow ej na szczególną uwagę zasługu ją łatwe utwory, przeznaczone dla celów dydaktycznych. Z a granicą ten ro­dzaj twórczości rozpowszechniony jesit od daw na; zwłaszcza w Niemczech, gdzie szkolnictwo m-uzyczne stoi na bardzo wysokim poziom ie, najw ybitn iejsi nawet twór­cy komponowali i kom ponują tego rodzaju utwory, przeznaczone d la dzieci i m łodzie­ży. Połączenie bowiem studiów z artystycznym zadowoleniem , praktyczne w prow a­dzanie młodzieży w ducha muzyki nowoczesnej i indyw idualność twórczą kom po­zytora, zachęca do nauki, urozm aica ją ,i um uzykalnia ucznia.

Spośród wydanych dotychczas dzieł podkreślić należy utwory młodego, wy­bitnie zdolnego kom pozytora M aciejew skiego, zwłaszcza jego koncert na 2 fortep ia­ny. N astępnie Szym anowskiego „Pieśni kurpiow skie", W oytow icza „Su ita koncerto­w a" i „M ała kan tata dziecinna" — na 3 głosy i chór, utwór mimo linearnego pro­w adzenia głosów barSzo przejrzysty, pełen subtelności. Palestra „W ariac je na or­

Page 173: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

kiestrę kam eralną" i Symfonię, W iechowicza Chmiel i coraz większy rozgłos zdo­byw ającego A. Szalow skiego, II Kw artet. W przygotow aniu zn ajdu je się rzecz M. Popław skiego „ L a sem aine", nagrodzony na konkursie utworów fortepianowych Tow. W yd. Muzyki P o lsk ie j" 1937, Szałowsikiego „U w ertura" i P alestra „K w artet".

W ydawnictwo D aw nej M uzyki Polskiej zawiera dzieła dawnych mistrzów p o l­skich X V I, X V II i X V III wieku. D użą zasługą Tow arzystw a je st wydobycie na światło dzienne starych dokumentów muzycznych i. przywrócenie ich współczesne­mu życiu muzycznemu. Możliwość poznania i wykonywania tych dzieł je st spraw ą pierw szorzędnej wagii. Od lat kilkunastu obserw ujem y wzrost zainteresow ania m uzy­ką dawnych pokoleń. Zainteresow anie owo w ypływa z głębokich psychicznych prze­słanek. W zględny obiektywizm i abstrakcyjność muzyki przedrom antycznej odpo­w iada wrażliwości dzisiejszego słuchacza. Zarów no laikowi, ja k i muzykowi bliski je st duch najciekaw szy, np. staroiklasyczny (J . S. Bach jak o najw yższy wykwit tej epoki), ja k też duch polifon ii holenderskiej X V I stulecia. M uzyka w spółczesna, przeciw staw iająca się coraz bardziej rom antyzm owi, przede wszystkim jego wybu­jałości I i-e j połowy ub. wieku, naw iązuje chętnie do stylów daw niejszych. Dawa­na polifonia, w ielogłosowość i linearność odpow iadają dzisiejszem u kom pozyto­rowi częstokroć w stopniu silniejszym , niż trójw ym iarow ość stylu homofonicznego i bogactwo m alarskich półcieniów. W ydobycie z ukrycia w artościow ych dziel tej nie dość znanej literatury muzycznej nie je st więc zdobyczą teorii, lecz łączy się podskórnie z naszym dzisiejszym życiem muzycznym.

Publikacje dawnych zabytków muzycznych p o s ia d a ją spec jaln ą w artość dla w szyst­kich, pragnących poznać przeszłość muzyczną polsiką nie z podręczników, lecz z ży­wego źródła, co je st zasadniczym warunkiem wszelkiej h istorycznej pracy, p rak­tycznej czy teoretycznej. Jedynie na podstaw ie sam ych dokumentów pracy źródło­wej odtworzyć można obraz dziejów całej muzyki polsk ie j. Z a gran icą istn ie ją ogromne, specjalne wydaw nictwa zbiorowe, obejm ujące w sposób w yczerpujący dzieła dawnych kompozytorów. K ażdy może dzięki temu poznać historię muzyki Niem iec, F ran cji, czy W łoch na podstaw ie dokumentów, nie zaś często dowolnych podręczników. W Polsce ruch ten dopiero się rozpoczyna. W ydaw nictw o „D aw nej Muzyki P o lsk ie j" zbiera m ateriały z rękopisów, starych druków itp., spoczyw ające w bibliotekach uniwersyteckich, m iejskich, dworskich czy klasztornych i w ydaje je w form ie opracow anej, przystosow anej do teraźn iejszej praktyki koncertow ej. Prze­de wszystkim więc uwzględniane są dzieła pod względem historycznym i muzycznym najcenniejsze; utwory mistrzów kościelnych: W acław a z Szam otuł, B artłom ie ja Pę- kiela (kantata), Gorczyckiego, M ielczewskiego, Ja c k a Różyckiego, M ik oła ja Zieleń- skiego i in. Z mftstrzów .muzyki instrum entalnej znajdu jem y tu nazwiska Jarzębsk ie- go, Szarzyńskiego i t. jp. D otychczas ukazało się 16 zesizytów, każdy z nich zaopatrzo­ny w obszerny komentarz wstępny. Przygotow uje się obecnie druk Pękiela „M issa pulcherrim a".

Praca Towarzystwa W ydawniczego Muzyki P olsk iej posiada dla muzyki po l­skiej doniosłe znaczenie, tworzy bowiem podw aliny muzycznego ruchu w ydaw nicze­go w kraju .

*

Towarzystwo W ydawnicze Muzyki P olsk iej wydało w ostatnich tygodniach partyturę i w yciąg fortepianow y opery M oniuszki „Straszny D w ór". Renesans utwo­rów Moniuszki, które ostatnio często p o ja w ia ją się na scenach polskich i zagran icz­nych, zwłaszcza niemieckich, w ym agał szybkiego w ypełnienia luki — w ydania p a r­

Page 174: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

tytur arcydzieł moniusizk-owskich. Partytura „Strasznego D w oru" rozdzielona jest na dSwa tomy, pierw szy obejm ujący I. i II. akt, następny — akt III i IV. Szata zew­nętrzna (opraw a broszurow ana i opraw na) je st nader staranna, druk przejrzysty, na stronie pierw szej zn a jd u je się faksym ile oryginalnego rękopisu Moniuszki. Obszerny wstęp w języku polskim A niemieckim zazn a jam ia nas z źródłami, według których opracow ano partyturę oraz z zasadniczym i liniam i wytycznymi wydaw nic­twa. N aczelnym dążeniem w ydaw nictw a było ja k najw iern iejsze utrzym anie orygi­nalnego tekstu tak m uzycznego, ja k słownego. P raca ta nie była łatw a. Przecho­wane bowiem rękopisy M oniuszki w ykazu ją dfuże różnice, stosownie do okresu, w j a ­kim pow staw ały i do celu, jak iem u m iały służyć. W partyturze w ydanej uwzględ­niono cztery źródła: w yciąg fortepianow y z głosam i — rękopis M oniuszki, party­turę bez głosów wokalnych — późniejszy rękopis twórcy, fragm enty operow e— rę­kopis autora i liczne odpisy. Pom iędzy dwoma głównymi źródłam i: party turą i wy­ciągiem fortepianow ym z głosam i zachodzą pewne różnice. W opracow aniu obecne­go w ydania uw zględniono -oba źródła. M. in. zatrzym ano bardziej dysonujące — jak na ów czas- — działy, uważane przez współczesnych Moniuszce za „zuchw alstw a", które w dotychczasowych w ydaniach „popraw iano". Zm iany obecnie w prow adzo­ne dotyczą nielicznych, oczywistych błędów ortograficznych, notacji instrumentów, które umieszczono według d z isia j przyjętego schematu oraz instrum entacji „Z egaro ­wego K u ran ta ", przez M oniuszkę nie instrument-owanego. Instrum entacji tej doko­nano w edług n ajstarszych głosów orkiestrowych, zn ajdu jących się w Operze N aro ­dow ej, w której w ystaw iano „Straszn y D w ór" jeszcze za życia kompozytora. Z a­kończenie podane je st w dwóch w ersjach: wedlług rękopisu Moniuszki i według od­pisów , które praw dopodobnie odp ow iad ają praktyce, t. j . sposobowi wykonywania opery. Przywrócono również oryginalny tekst słowny J . Chęcińskiego, który przy­puszczalnie ze względu na cenzurę rosy jską uległ z czasem zmianom. O wszystkich tych szczegółach poucza nas wstęp d-o partytury.

Partyturę opracow ał zasłużony -kompozytor i p rofesor kom pozycji, Kazim ierz Sikorski, w yciąg fortepianow y z tekstem polskim ii niemieckim sporządził kom po­zytor i p ianista , prof. Jerzy L efeld . W ydawnictw o finansow ał Fundusz Kultury N arodow ej Jó ze fa Piłsudskiego.

U kazan ie się partytury i w yciągu „Strasznego D w oru" pow itać należy z szczerym uznaniem, także jako zapow iedź następnych wydań czołowych dzieł polsk iej litera­tury muzycznej.

el.

Z y C lE L IT E R A C K IE . Organ Tow arzystw a Polonistów Rzeczypospolitej Pol­sk ie j, poświęcony nauce o literaturze i krytyce literackiej. W arszaw a. (Zesz. 4 i 5).

Od roku, dość nieregularnie przez Towarzystwo Polonistów wydawane pismo, za­anonsow ało się jako organ now ej nauki o literaturze, w ypow iadającej walkę biogra- fizmowi i psychologistyce. Istotnie zamieściło m. i. szereg artykułów z dziedziny t. zw. teorii literatury, d la których ze w zględu na ich specjalny charakter trudno by było gdzie indziej znaleźć m iejsce. Zeszyt 5 (ostatni) przynosi „Spraw ę formy i treści w dziele literackim " R. Ingardena, który rozważa tu różne po jęcia „form y", a następnie w yjaśn ia, ja k przedstaw ia się spraw a form y i treści w świetle jego teorii dzieła literackiego (wyłożonej w książce D as literarische Kunstwerk). Rzecz czyta się z podziwem dla precyzji myślowej autora, czysto zresztą platonicznej, bo j a ­kichkolwiek wniosków, dotyczących swej pracy, badacz literatury w yciągnąć stąd nie potrafi. A m bicje redakcji n ie zawsze są tak górne, skoro zamieściła (w zesz. 4)

Page 175: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

M. Szurek-W isti „Szkic do typologii tłum aczy", zbiór truizmów, nb. raz już w nieco' odmiennej form ie stylistycznej drukowanych w książce o M iriam ie-tlum aczu.

T eoria literatury to tylko jedno oblicze czasopism a. Życie Literackie przeznaczo­ne je st dla członków Tow arzystw a Polonistów , w olbrzym iej większości nauczycieli szkół średnich, i ma stanowić uzupełnienie w ydaw anego również pnzez Towarzystwo Polonisty, poświęconego zagadnieniom dydaktycznym . L icząc się z tym, w dziale sprawozdań, obok publikacji naukowych, dotyczących literatury i teatru, zna­leźć można popularne prace językoznaw cze i zwięzłe in form acje o nowościach w dziedzinie liryki, powieści i literatury dziecięcej. Połączeniu w jednym czaso­piśm ie bardzo specjalnych roztrząsań m etodologiczno-literackich, pisanych trudną gw arą naukową, z ocenami książek dla dzieci, trudno odmówić cech bezwiednego' komizmu. Jeżeli spraw ozdania z nowości literackich m a ją być tym cukierkiem, któ­ry ułatwi połknięcie gorzkiego lekarstw a — m etodologii badań literackich, to trud uwieńczony będzie tylko częściowym sukcesem: dziew ięćdziesiąt procent pacjentów poprzestanie na cukierku. Jeżeli zaś dział artykułów Życia Literackiego je st po p ro ­stu dla pewnej grupy badaczy najw ygodniejszym , choć niezbyt odpowiednim, m ie j­scem druku ich prac, należy współczuć i badaczom , których nie stać na własne cza­sopismo specjalne, i nauczycielom , którzy otrzym ują m ateriał, in teresujący niewielką grupę fachowców. Czy uwierzą, że to w łaśnie jest... życie literackie?

x.

R U C H L IT E R A C K I. W arszaw a. Ruch L iterack i był kiedyś czasopismem specjalistów - historyków literatury, czasopismem żywym, przynoszącym n iejedn ą ciekawą pozycję i dobrze inform ującym o nowościach wydawniczych w sw ojej dziedzinie. Potem zaczął się trudnić niby i krytyką literacką, t. zn. zamieszczać od czasu do czasu dru­gorzędne recenzje z nowości literackich. Z a to w w ażniejszym dziale sprawozdań z prac naukowych planowość zaczęła coraz bardziej ustępować przypadkowości. K ry ­zys pism a pogłębiły trudności finansowe, nie pozw alające na regularne publikow a­nie numerów (w r. ub. pojaw iło się ich zam iast dziesięciu — sześć). Stosunki uło­żyły się w końcu tak, że ci, co m a ją coś do powiedzenia, p o sy ła ją do Ruchu zwykle drobne tylko przyczynki, których nie wydrukowałoby czasopism o niefachowe, ci zaś, którzy piszą tu na tem aty interesujące, nie m a ją przeważnie wiele do powiedzenia. P ozycją niewątpliwie pożyteczną była właściwie tylko w niowiona po kilkuletniej przerwie b ibliografia literatury bieżącej, zawsze zresztą nieco opóźniona.

Zeszyt ostatni (7— 8 za r. 1937, w ydany zwiosną b. r.) je st tak pod wzlgędem do­boru nazwisk, ja k i tematów, naw iązaniem do dawnych szczęśliwszych trad ycji „R u ­chu" Z najdu jem y tu m. i. piękne wspomnienie Ignacego Chrzanowskiego o Józefie U je jsk im i W acław a Borowego „Prehistorię polskiego wiersza fonicznego", rzecz pierw ­szorzędnej wagi dla naszej w ersyfikacji historycznej, a m ogącą zainteresow ać i w spół­czesnych m ajstrów polskiego wiersza. D ział recenzji zawiera kompetentne omówienie szeregu ważnych pozycji. Czy zeszyt ten będzie w yjątkiem , czy początkiem nowego' okresu w dziejach pism a?

P R Z E G L Ą D P O W SZ E C H N I/, W ydawnictw o ks. ks. Jezuitów , W arszaw a, Luty- Marzec. Przegląd Powszechny dopiero niedawno przeniósł się z K rakow a do W arsza­wy. W iele przem aw ia za tym, że wywołało to znaczne skutki wewnętrzno-redakcyjne. Organ księży Jezuitów , posiad ający w ieloletnią tradycję, był związany z Krakowem silnymi r!ćm i ideowymi i kulturalnym i, które to związki w ytw arzały pewien swoisty

Page 176: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

ton czasopism a i wyznaczały zakres jego oddziaływ ania. W ystarczy przypomnieć fi- liac je z konserwatywnymi, kolam i tam tejszym i, w liczając w to grapę profesorską, przy jednoczesnym przenikaniu wpływów wiedeńskiego ruchu chrześcijańsko - demo- kratycznego. W okresie krakowskim ustalał się typ czasopism a ogólno-kulturalnego dła inteligencji katolickiej. W odróżnieniu od innych, bardziej nowoczesnych perio­dyków katolickich (głównie francuskich), będących organam i ja k ie jś ad hoc pow sta­jąc e j ekipy redakcy jnej, a w zasadzie przeznaczonych d la wszystkich. Przegląd Po­wszechny jeszcze w krakowskiej fazie rozw ojowej, był pismem organizowanym i re­dagow anym przez zespół zakonny, przeznaczonym głównie, je śli nie wyłącznie, dla katolickiej inteligencji. Celem głównym i zadaniem Przeglądu Powszechnego było wychowanie i urobienie wśród tej inteligencji szerszego koła zbliżonych do zasad jezuickich sympatyków.

W obec braku czasopism katolickich. Przegląd Powszechny jeszcze w krakowskiej fazie rozw ojowej m usiał brać na siebie zadania ogólnej, ideowej reprezentacji kato­licyzmu intelektualnego, a czasem i, t, zw. reprezentacji politycznej,. Z konieczności coraz, luźniejszy staw ał się kontakt z grupą krakowską, a w yraźniejsze — tendencje zbliżania się do nowych katolickich ośrodków, politycznie aktywnych, Królestw a czy stolicy.

N aw et bezstronny obserwator, i to taki, który by poczytywał się do łączności „św iatopoglądow ej" z ogólno - kulturalnym organem ks. Jezuitów , m iałby prawo do wysunięcia pewnego zastrzeżenia co do charakteru zewnętrznych m anifestacyj. Z sam ego typu pism a dla inteligencji katolickiej, w ydaw anego n iejako z zewnątrz — laickiego zespołu — w ynikałby b odaj obowiązek bezpartyjności. Będąc zarazem je ­dynym do niedaw na pism em katolickim ogólno - kulturalnym, Przegląd Powszech­ny chyba zabiegać m ógłby o zachowanie integralności, katolickiej, przekładając pracę ustalan ia doktrynalnej, powiedzm y „generalnej lin ii", nad przejściowymi za­biegam i zdobyw ania wpływów w tym, czy w innym środowisku. Zastrzeżenia wy­sunięte, powiedzmy to szczerze, n asu w ają się dopiero w stosunku do redakcji w ar­szaw skiej. a tyczyły by się pewnych artykułów nadesłanych i niektórych kronik mie­sięcznych, podpisyw anych przez nowego redaktora, ks. Kosibowilcza. Przeciwstawić im można by nie co innego, jeno odznaczające się w yjątkowym politycznym ostro- widztwem i odw agą cywilną, nie bacząc na um iar i spokój argum entacji, m iesięcz­ne kroniki poprzedniego naczelnego kierownika. Ja k już powiedzieliśm y, przenie­sienie re ła k c ji do W arszaw y przyśpieszyło ewolucję wewnętrzną czasopism a. Z roz­mysłem wysunęliśmy zastrzeżenie ogólniejszej ideow o-kulturalnej natury, by móc następnie, nie n araża jąc się na zarzut jednostronności, wysunąć także duże plusy tej wewnętrznej przem iany.

Może n ajw ażn iejszą ze zdobyczy Przeglądu je st wcale w yraźna zm iana podstawy pism a w stosunku do problem atyki ogólno-kulturalnej. C oraz bardziej podstaw a defen- syw no-izolacyjna zmienia się na ofensyw no-penetracyjną. Łączy się to zapewne i z tym, że publicyści świeccy, specjaliści pewnych dziedzin, grać zaczynają w spół­rzędną rolę w w yznaczaniu zakresu oddziaływ ania ideowego. Daw niej rola ta była bardziej ograniczona, choćby liczebą przew agą piszących w „Przeglądzie" księży i braci zakonnych. Sądząc z, pow tarzających się nazwisk przypuszczać wolno, że w przyszłości uda się redaktorowi dzisiejszem u, bezsprzecznie utalentowanemu orga­nizatorow i, wytworzyć zw artą i intelektualną ekipę redakcyjną. Dziś jeszcze raz po raz w miesięczniku księży Jezuitów napotkać zdarza się artykuły, które mogły by się jnadawać do m niej odpowiedzialnych intelektualnie czasopism popularyzacyjnych,

Page 177: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

polemicznych tygodników, czy nawet dzienników. N ic by w tym zdrożnego nie by­ło, gdyby nie jedna okoliczność natury ideologiczno-w ychow aw czej: niemożliwość ustalania rzeczy n ajw ażn iejszej, jak ą je st ton acja św iatopoglądow a.

Przechodząc do badania szczegółowego pozyryj, podkreślić w ypada świetny arty­kuł ks. K isiela, może jeden z najlepszych, jak i w tej dziedzinie szukania pomostów filozoficznych między nowożytnymi kierunkami filozoficznym i a tomizmem ukazał się w polskim czasopiśmiennictwie (abstrahujem y od prac ks. Konstantego M ichal­skiego, różniących się zakresem tematu). Rzecz znamienna, właśnie ten najlepszy z artykułów „P rzeglądu" wyznacza do pewnego stopnia inną nieco linię ideowo- kulturalną, niż dotąd byw ała ustalona przez redakcję. Ks. K isiel, znakomicie orien­tujący się w problem atyce filozoficznej czasów nowych, w sw.ojej dziedzinie lo ja l­nie „od da je cesarzowi, co cesarskie", nie bo jąc się tego. że rzekomo nie stać go będzie na „oddanie Bogu, co Boskie" Rzetelnie podkreśla jąc zasł igi, położone na terenie filozofii przez K artezjusza, K anta, N ietschego, Bergsona, Freuda, a poniekąd nawet i M arksa, ks. K isiel, kto wie, czy nie trafn iej od pokrewnych sobie fran ­cuskich rekonstruktorów rozw ojowej linii filozoficznej za ostatni etap „w ęzłow y" uznaje nie Bergsona, ale właśnie neopozytywistyczne poglądy fenomenologiczne z Husserlem, a jeszcze bardziej wyeliminowanym przez siebie uczniem H usserla i neokantystów marburskich, Hartm annem . Gdyby m ogła istnieć bliska w spółpraca zespołu redakcyjnego „Przegląd u", na pewno poznany i przedyskutow any artykuł tego typu co ks. K isiela, m ógłby przyczynić się wydatnie do podniesienia ogólnego znaczenia intelektualnego pism a, a zarazem ujednolicenia tonu jego polem iki ideo­wej. Mówiąc otwarcie, przydałoby się to nie jednem u ze współpracowników, choćby W. W asiutyńskiemu, autorowi lekkomyślnego artykułu „Przem iany nowoczesne pań ­stwa".

Z kolti Szczutowski, znany i z innych publikacyj, już od pewnego czasu stale pisuje do „Przeglądu". Szczutowski, zd aje się, nie jest publicystą typu erudycyjno- książkowego. R aczej czyni wrażenie autodydakty, może nawet nie pozbawionego pewnego rodzaju wady — zacietrzewienia doktrynerskiego (w tym lepszym słowa tego znaczeniu). N a d'rodze zapewne długoletnich własnych i sam oistnych dociekań, doszedł do ustalenia zgodnej z ostatnimi watykańskim i dyrektywami koncepcji, przy­szłego ustroju korporacyjnego. Zbieżność własnych pom ysłów z wynikami prac no­woczesnych katolickich teoretyków w duchu ekonomii politycznej i socjologii nie tylko utwierdziła Szczutowskiego w jego diagnozach, ale i uczyniła z niego zbyt n ie­co zagorzałego propagatora sam ej koncepcji, dziś jeszcze spraw dzanej i badanej w sensie metod realizacyjnych.

Przecie dobrze czyni Szczutowski, że w kolejno ogłaszanych artykułach stara się niejako równocześnie udostępnić w sposób popularyzacyjny teorię przez siebie gło­szoną i praktyczny zespół dezyderatów reformistycznych na przykładzie analizow a­nej przez siebie aktualnej sy tuacji gospodarczo-politycznej (patrz art. „Burżuazja. proletariat i u stró j" w zeszycie lutowym i „N a lewo zw rot" w zeszycie marcowym).

Cóż z tego, że nie z wszystkimi diagnozam i można się tu zgodzić i żt wiele z nich spraw ia wrażenie ryzykanckich? W ażniejszą spraw ą je st inteligentna popularyzacja koncepcji; doktrynalnej, tak bardzo dla nas zapoznaw anej.

Artykuł K. W oronieckiego „Bezbożnictwo sow ieckie" o charakterze in form acy j­nym nie przynosi nowych stwierdzeń w dziedzinie znanej. N ie o te?y artykułu cho­dzi nam w danym wypadku, lecz o pewne, jak by marginesowe, stwierdzenia auto­ra. Mianowicie o to stwierdzenie ogólne, że wraz z przejściem ze statycznej pozycji materialistycznego socjalizm u do dynam icznej i urzeczyw istniającej się w bolsze-

Page 178: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

wizmie — liberalistyczny ateizm przeobraża się na czynne bezbożnictwo. Rów nie ważne je st stwierdzenie drugie, mówiące o w ygasaniu źródeł bezbożniczych w raz ze „sprzęgnięciem ich z równoczesną apologią sowieckiego ra ju “ .

Pozostała by do omówienia literatura i inform acyjno-naukow a strona „Przeglą­du". W obu tych dziedzinach dużą rolę odgryw a ostatnio O. Forst-Battaglia. Je s t bo, jak wiadom o, płodny publicysta, napoiy polskiego pochodzenia, przebyw ający stale zagranicą, pełen temperam entu, au tor niezupełnie udanej m onografii o katolickiej literaturze w Polsce. Erudyta wszechstronny, zadziw iająco, ale trochę niepokojąco w ciągu dwóch miesięcy potrafił przygotow ać źródłowy artykuł o Rumunii, ustala­jący może aż nazbyt odległą genezę wczorajszych prądów w Rum unii i taką samą źródłow ą recenzję ostatniej książki Boy ‘a. Recenzja ta je st utrzym ana w tak wyro­zumiałym d la autora fascynu jącej książki tonie, że, kto wie, czy nie m ogła by ukazać się także gdzieindziej. O pow ieści laureata Goncourtów — rozczarow anego do eksperymentu bolszewickiego P lisn ier‘a — pisze niebożątko Kasterska i znowu, dzięki pswnem u zbytkowi in icjatyw y krytycznej, dostaliśm y więcej, niż trzeba. D o­staliśm y bowiem nie tylko (nie dość starannie przeprowadzoną) analizę krytyczną om aw ianej książki, ale i wiele własnych, ju ż K asterskiej, dopowiedzień na temat „duszy ro sy jsk ie j" , rosy jskiego nihilizm u i t. p., podanych w tonie stwierdzeń .zna­miennego dla stylu korespondentek arystokratycznych daw niejszego „Revue des deux mondes“ . O wiele sum ienniejsze i bardziej rzeczowe są omówienia bieżącej p iodu kcji powieściowej sta łe j recenzentki Przeglądu — Zofii Starow ieyskiej - M orstinow ej.

r. m. b.

U ER BU M . N r 4 r. 1937 i N r 1 r. 1938. Der bum istn ieje już piąty rok, jest to cza­sopismo katolickie, „kw artaln ik poświęcony zagadnieniom kultury w spółczesnej", który dąży do ob jęcia szerokiego zakresu w tej dziedzinie (filozofia ścisła, prawo. ekonomika, spraw y społeczne, sztuka) i ośw ietlenia zagadnień tych w duchu katolic­kim ; Derbum usiłu je naw iązać kontakt z ruchem katolickim za granicą, zwłaszcza z odrodzonym katolicyzm em francuskim i dźw ignąć poziom polskiej prasy katolickiej.

Pism o może się już wykazać całym szeregiem wartościowych pozycyj, ja k arty­kuły treści filozoficznej ks. prof. K onstantego M ichalskiego ii ks. J . M. Bocheńskie­go ; z cudzoziemców: J . M aritaina i profesorów uniwersytetu fryburskiego: ojca M. de Munnyck, o jca Fr. M. Brauna; profesora socjologii ks. Ch. Journeta i in. W dziale krytyki literackiej spotykam y tu studia K. W yki, prof. K. Górskiego, R. M. Bliitha, oraz stałego recenzenta literackiego, p isu jącego pod pseudonimem Silvester; z poezji drukowało Derbum niewydane utwory J . Lieberta, wiersze S ta ffa , Bąka, Iłłakow iczów ny i C laudela w tłum aczeniu Kołonieckiego. N ie pośled­n ią zasługą p ism a je st ogłoszenie szeregu artykułów Eugenii W eber, publicystki ro sy jsk ie j, na tem at zjaw isk życia relig ijn ego i kulturalnego w Z .S.R .R .; prace te oparte są na m ateriałach, czerpanych z bieżącej prasy sow ieckiej i w yróżniają się dużą znajom ością om awianych zagadnień.

Każdy zeszyt Derbum zaczyna się od' garści tekstów liturgicznych w pięknym prze­kładzie S ta ffa i dzieli się przeważnie n a trzy działy : religijno-filozoficzny, literackii społeczny.

W 4-tym zeszycie 1937 r. artykuł wstępny, sygnow any tl„ om aw ia pojęcie dwu wolności: po jęcie pierw szej leży u podstaw czasów nowożytnych, wolność — ceł liberalnych dążeń X I X w., która dziś, odarta ze wszelkiej wzniosłości, przeżywa

Page 179: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

klęskę w totalnych ustrojach politycznych oraz tej drugiej wolności, zależnej od sta­nu laski i zjednoczenia z Bogiem — „nadludzkiej wolności dzieci. Bożych". Ks. prof. K. M ichalski przedstaw ia na m arginesie z jazdu filozofów niemieckich z jesien i 1936 r. najnow sze kierunki m yśli filozoficznej w odniesieniu do m aterii, duszyi ducha. O. Fr. M. Braun przedstaw ia rozłam , który zachodzi pom iędzy nauką Ewangelii i światem wpółczesnym, rozłam w ynikający z zaprzeczenia boskości Chry­stusa i wykłada dorobek egzegezy katolickiej ostatnich czasów, przeciwstawiony egzegezie protestanckiej i n iezależnej. — W dziale literackim St. Helsztyński za­znajam ia nas z tragicznym poetą angielskim , Francis Thom psonem . N iestety, tłu­maczenie poem atu Thom psona p. t. „C h art gończy niebios" nie odd aje praw do­podobnie talentu zm arłego poety. W nikliw ą analizę pow ieści J . Andrzejew skiego,S. Otwinowskiego i W . Gom browicza pod ogólnym tytułem „W poszukiwaniu człow ieka" przeprow adził Silvester.

W I-szym tegorocznym N -rze R. M. Błuth polem izuje z artykułem L . Frydego („Brzozowski jako w ychow aw ca" — 1-szy N r. Ateneum), zarzuca Frydem u brak lo jalności w stosunku do osobowości ludzkiej w ielkiego p isarza . Pom inąw szy tra­giczny splot okoliczności życiowych, które tak n ieodparcie zaw ażyły na psychicei rozw oju intelektualnym Stan isław a Brzozowskiego, nie wolno w ydaw ać o nim — zdaniem Blutha — sądów w artościujących i u stalać odpow iedzialności. „W ybitne znaczenie wychowawcze — czytam y w końcu znakom itego artykułu Blutha — ma zarówno krytyczne poznanie dzieł Brzozowskiego, ja k i dogłębne poznanie jego tra­gicznego życia. W obu jedn ak w ypadkach niezbędnym warunkiem je s t poznanie współczujące i integralne, tj. nie izolujące poszczególnych etapów czy uwarstwo- wień“ .

„K aro l Hubert Rostworowski jak o p isarz re lig ijn y " (pióra Silvestra) to z kolei próba w yjaśnienia stosunku zachodzącego pom iędzy postaw ą re lig ijn ą zm arłego dram aturga a jego twórczością artystyczną. A utor podkreśla znaczenie systemu m oralno-religijnego, którym żył Rostworowski i który był „czynnikiem tworzącym artystyczne w alory jego dram atów ... w których nie m a m orału, a je s t natom iast sam żywioł m oralny". Silvester dochodzi do wniosku, że poeta chw alił B oga i od^ wieczny ład m oralny bardziej milczeniem niż słowem, m ów ił tylko to, co m iał prawo pow iedzieć i że w tym leży klucz do zrozum ienia jego twórczości i jego wielkości.

Z asad ą Derbum je st nie podejm ow anie polem ik, mimo to zdaje się n a n , że pewne zaktualizowanie pism a byłoby wskazane.

R edakcja Derbum zdaje się wyłączać ze swego program u rozw ażania niektórych pro­blemów, które społeczność staw ia przed oczy każdego m yślącego chrześcijanina, a które z w ielką szczerością poru sza ją zagraniczne p ism a katolickie, ja k angielskie Colosse- um i B lackjriars, ja k Uie Intellectuelle, a także w spaniale redagow any, czujnyi zasobny w treść wyborową m iesięcznik E sp n t, czasopism o zbliżone do francuskicih kół wyznaniowych.

W Pionie z 13.11 b. r. ukazał się artykuł spraw ozdaw czy M arii Wimowskiej, p. t. Glosy Chrześcijan, om aw iający książkę zbiorową L es Ju ifs (col. Presences, Plon- Paris), żałować w ypada, że Derbum nie wypowiedziało się ani razu dotychczas na temat o tak pa lące j aktualności i tak nie po chrześcijańsku rozwiązywany przez niejedno, rzekomo katolickie, czasopismo polskie.

Szkoda, że Derbum nie prowadzi dotychczas rubryki przeglądu katolickich czasopism zagranicznych, że nie w yraża porozum ienia ani się też nie przeciw staw ia się in­nym katolickim wydawnictwem w Polsce — chcielibyśmy widzieć w Derbum poza

Page 180: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

d o jrz a łą rozw agą klerka i franciszkańską charitas trochę więcej „Kościoła W o­ju jące g o ".

W końcu kilka uw ag ,o N -rze 1 b. r.: 1) N ie wiemy, czy pam iętnik Zofii Cram er, omówiony przez Irenę Goiribrowicz ukazał się w druku i gdzie mianowicie, czy też d an e spraw ozdanie dotyczy, a cytowane fragm enty pochodzą z pracy rękopir śm iennej? 2) R afa ł Bliith odpow iada na artykuł Frydego, ale nie pod aje , gdzie się ten artykuł ukazał? 3) W reszcie, zd a jąc spraw ę z in teresu jącej książki F. W. Foer- stera, H. Dembiński przem ilcza notatkę b ibliograficzną, dotyczącą wydawnictwa om aw ianej pracy — drobne usterki, lecz drażniące nieco uważnego czytelnika.

m. cz.

P R Z E G L Ą D W SPÓ ŁC Z ESN EJ stanowi wśród naszych periodyków pozycję po­ważną. Sam fakt, iż wychodzi on od la t blisko 16 zasługuje na uwagę i zainteresowanie. Ileż to czasopism w ciągu tego czasu ukazało siię i zniknęło, uległszy w w alce z obo­jętnością szczupłej e lity czytelniczej, stale przekarm ianej umysłowo. Czy jedn ak sam fak t d ługiego i snąć szczęśliw ego żywota św iadczy, że pism o w yw iązuje się trafn ie z pod jętego zadan ia i że dobrze wyczuło lukę w życiu intelektualnym , któ­rej wypełnienie postaw iło sobie za am bitny cel? Odpowiedź na to pytanie rzuciła b y sporo św iatła na charakter i zasięg potrzeb umysłowych ogółu. D ać ją można było by jedn ak tylko na podstaw ie danych statystycznych o czytelnictwie prasy pe­riodycznej, ścisłych cyfr i zestawień porównawczych. Poniew aż m ateriałów takich brak. nie można ustalać sądu o penetracji danego czasopism a, lecz co najw yżej snuć przypuszczenia, dotyczące jego wpływu i roli, op ierając się na treści i poziomie zaw artego w nim m ateriału .

Stwierdzić należy, że Przegląd współczesny przynosi artykuły poważne i do­skonale opracow ane. U d erza jedyn ie przypadkow ość czy może chw iejność w dobo­rze, poruszanych sprawi. Przy dzisie jsze j sp ec ja lizac ji w ykształcenia i daleko idącym zróżnicow aniu nastaw ień umysło«wych trudno o uniwersalnego czytelnika, który był­by odpowiednim odbiorcą tak redagow anego czasopism a. N iew iele chyba znajdzie się dziś osób, które p rzeczy ta ją z równym pożytkiem doskonałe rozdziały z Estety­ki prttf. Tatark iew icza i oryginalne, choć chwilami miedość ja sn e uw agi Ram uz'ao stosunku p isarza dzisiejszego do społeczeństwa, ja k i rozpraw ę o O rgan izacji opery za gran icą lub o K ościele rosyjskim na drodze doi rew olucji. Być może, iż w ydaw nictwa typu Przeglądu współczesnego przyczyniają się celowo lub nieświa­dom ie do podtrzym ania rzadkiej ju ż dziś wielostronności zainteresow ań i sztucznie h odu ją w ym ierający typ encyklopedycznie zorientow anego czytelnika.

„P rzegląd ow i" nie brak jed n ak — przynajm niej form alnie — podstawy, którk stanow iłaby wspólne podłoże różnorodnych zagadnień i tematów. Sądząc z tytułu, za podstaw ę taką należy uważać w s p ó ł c z e s n o ś ć poruszanych spraw. W praw ­dzie! tytuł m iesięcznika to nie hasło an i form uła ideow a, lecz n ajczęściej skromna nazw a lub co n ajw yżej efektowny akcent w stosunku da zam ierzonej pracy, a więc coś, co nie obow iązuje do tego stopnia, by traktować to dosłownie. Z tym zastrzeżeniem wolno brać pod, uw agę <tytuł choćby w tym sensie, że stanowi on pew ­ną całkiem ogólną, lecz niew ątpliw ie zaznaczoną wytyczną danego zamierzenia. Czy­telnik m a więc praw o szukać w Przeglądzie współczesnym takich zagadnień i n a­świetleń, które określam y słowem w s p ó ł c z ę s n e . Pod tym kątem widzenia spróbu­jem y spojrzeć na dwa ostatnie numery „P rzegląd u " (lutowy i marcowy).

N atrafim y na szereg prac, które są skrzętnym zbieraniem i utrwalaniem tego. co niedawno przem inęło a godne je st pam ięci. Do tego typu należy wspomnienie

Page 181: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

0 W ładysław ie Skrzyńskim ] . Perłowskiego. W ybitny mąż stanu, arystokrata po l­ski z w ielkiego św iata przedw ojennych czasów, jeden z ostatnich byw alców dworów europejskich .i jeden z pierw szych dyplom atów odrodzonej Polski, zdolny polityk1 czaru jący człowiek — ciekaw a postać historyka i znakomity m odel dla powieścio- pisarza, na którego czeka epoka zarania naszej niepodległości.

Z a jm u jąca a tak bardzio odmienna je st sylweta wielkiego uczonego prof. W ła­dysław a N atan son a, nakreślona przez, L eona Klechiego w obszernym życiorysie. Tym bardziej wartościowa, że zw iązana z h istorią Uniw ersytetu Krakow skiego z ostatnich kilku dziesiątków lat i z krakow ską atm osferą czasów przedwojennych.

N atom iast artykuł L eona Klim ecklego o „propagandzie niepodległości podczas w ielkiej w ojny11 ograniczony do działalności kolonii szw ajcarskie j należy do gatu n ­ku historycznego przyczynkarstw a, odpow iedniego być może dla pism a specjalnego. T o samo należy pow iedzieć o artykule W itolda K lingera „Jeszcze o czasie pow sta­n ia przepow iedni W ernyhory11, a także o obszernym i sumiennym lecz pozbaw io- nym szerszych aspektów spraw ozdaniu M arian a Jak ó b ca o odgłosach jubileuszu Puszkina w Polsce.

Praw dziw ie współczesne zagadnienie porusza prof. Z. Łem picki w artykule „O ży­ciu narodow ym i m iędzynarodow ym 11. A utor wyróżnia się wśród naszych uczonych rzutkością umysłu, szczególnie czujnego na zagadnienia na wskroś aktualne, najw ażniejsze i n ajtrudniejsze zarazem. W rozpraw ie tej autor d a je prze­gląd i charakterystykę prądów m iędzynarodow ych ae stanow iska h istorii kultury. W pełni d o cen ia jąc znaczenie pierw iastków narodow ych dla kształtow ania się ży­cia i sztuki, autor stwierdza, że „zadaniem życia narodow ego je st wytwarzać wartości, których krąg oddziaływ ania wychodziłby poza dane środowisko narodow e11. „N ie je st zadaniem życia narodow ego — pisze prof. Łem picki — żeby iść na podbój duchowy innych narodów. Je g o celem jest, żeby w płaszczyźnie w zajem nego pozna­wania się narody współzawodniczyły ze sobą w wielkim wyścigu w ytw arzania w ar­tości, które przechodząc do w spólnego skarbca ludzkości, staw ałyby się podstaw ą w ielkiej kultury duchow ej11.

W ysoce aktualny je st również artykuł o problem ie Austrii p ióra Ottona Forst- B attag lii (w numerze lutowym). Z asadniczo zdezaktualizowany, stanowi on d la p o l­skiego czytelnika lekturę szczególnie interesującą.

Artykuł W andy Borkowskiej p. t. „U źródeł sugestii11. Autorka szkicu d a je re­w izję poglądów na sugestię, przy czym wypowiada się przeciwko rozpowszechnio­nej w socjologii i pedagogice teorii sugestii obiektyw nej, która polega na rzeko­mym działan iu jed n ej świadom ości zbiorow ej lub indyw idualnej na drugą. R oz­powszechnienie dzisiejsze tej koncepcji, której naukowo obronić nie podobna, gdyż niem a sugestii bez autosugestii, tłum aczy autorka „silnym dążeniem pewnych jednostek (i nie tylko jednostek!), by odebrać innym ich wolę, a tym samym wzmoc­nić własną. Ja k potężna je st tendencja do przem iany ludzi wolnych w autom aty, św iadczą o tym metody tak zwanej rac jon alizac ji i norm alizacji. M etody te cieszą się największym powodzeniem w państwach o charakterze totalnym.

Gorzkie ziarenko współczesności tkwi na dnie artykułu W itolda Kaszyckie­go „Kraszew ski a Łużyczanie11. Przedruki listów i memoriałów, przesyłanych K ra­szewskiemu jak o przyjacielow i Łużyczan św iadczą o krzątaninie łużyckich patriotów w latach 1880— 81 wokół krzew ienia w łasnego życia .narodowego. M izerne to byłoi szło ciężko-. „A jedn ak — konkluduje au tor — pomimo, wszystko jak że szczęśliwi byli wówczas Łużyczan ie! Miel-i b odaj w sask ie j części Łużyc możność swobodnego zrzeszania się i p racy nad utrzymaniem swej naro-diowości. D ziś i to im odjęto.

Page 182: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Robi się wszystko, by ten najm n iejszy z narodów słowiańskich wym azać czym prędzej z listy narodów ży jących".

Lecz oto coś o najw iększym narodzie słowiańskim, R ozpraw a Sz. W achholza p. t. „N ow y ustrój Związku Sow ieckiego". Z n ajdu jem y tu tekst i pouczającą ocenę konstytucji sowietów z roku 1936.

U ciek a jąc od chwili dzisie jsze j próbujem y schronić się w święcie starożytnym . Oto „H e llad a na przełom ie" (Stanisław Łoś). O glądam y żywo skreślony obraz spo­łeczeństwa greckiego z IV wieku i widzimy rządy Dem osa, który odwykł od pracy, żył z urzędow ania, w yciskał z warstw przedsiębiorczych i zamożnych podatki na pensje i zbrojen ia, utrzym yw ał państw o d la urzędników a w ojnę d la żołdu. W re sz ­cie przyszła Cheronea. „W Atenach został tylko sam Dem os i wśród pustki urzę­dow ał d a le j..." .

b.

D w a ostatnie zeszyty M A R C H O ŁT A * ) przedstaw ia ją się dość ubogo. N ie przez przypadek chyba. N a pozór je st to wprawdzie zbiór rozmaitych prac, przeważnie słabych, który od t. zw. eikletycznych pism , poświęconych kulturze, różni się m niej uważną selekcją m ateriału, a od' solidnych i jałow ych periodyków historyczno- filo logicznych — większym i pretensjam i. Rozważywszy jedn ak sprawę b liżej, d o j­rzym y jak ą ś konsekwencję w doborze treści. — A więc artykuł „Zręby nowej P o l­ski w publicystyce w ielkiej em igrac ji" m a spełniać redakcy jny postu lat ukazyw a­nia źródeł tej problem atyki ku lturalnej, którą pism o chce propagow ać. Spraw o­zdanie z lektury z .zakresu charakteroloigii spełnia drugi postu lat — kładzenia n a­cisku na zagadnienia osobowości. Inny artykuł (jedyny zresztą cenny i ważki) uka­zuje problem y dwóch powieści „M łodej Polsk i" od strony struktury prądu lite­rackiego. Ktoś, pięknie u tra fia ją c w ton popularnych broszur i okolicznościowych przemówień, pasożytujących na dziele w ielkiego poety teatru, rozwodzi się nad „w artościam i ogólnym i" u W yspiańskiego. Inny znów określa społeczną funkcjęi „ isto tę" ‘grafik i, jeszcze inny kom unikuje nie nowe spostrzeżenia o n ienorm al­n ej sy tu acji na rynku literackim . W reszcie pogaw ędki na tem at ..wieś czy m iasta"i na temiat zobojętn ienia filozofów ścisłych dla filozofii śwattopoglądowej (ta ostat­nia ex re książek Suchodolskiego) m a ją reprezentować aktualność społeczną. — N ie zm ieniła się, ja k widzimy, lin ia redakcyjna M archołta. G enealogie kulturalne, zagadnienia osobowości, problem y wartości, literatura od strony życia literackiego, anom alie literatury współczesnej, krytyka teraźniejszości—pam iętam y ten schemat. W y­pełniały go daw niej studia profesorów Łem pickiego, E lzenberga, Tatarkiew icza a tak­że M. Dąbrowiskiej, w ypełn iała go przede wszystkim publicystyka. Dzięki retoryce jednego a pam fletom drugiego publicysty, dzięki świetnej ale przypadkow ej kon­ste lacji nazwisk staw ały się niektóre numery M archołta w ydarzeniam i ku ltural­nymi, częściej jeszcze sensacjam i dnia. Jeśli jedn ak M archołt kiedykolwiek zwy­ciężał, nie było to zwycięstwo idei kierowniczych, tylko dużej m iary temperamentów. W idzim y dzisia j, kiedy dwu-głos zam ilkł (chyba nie na długo?), kiedy braknie na kartach znakom itych nazwisk gości, albo kiedy sy gn u ją one prace m niej w aż­kie — że w ciągu trzech lat w alki pism o bojow e n ie wychowało... bojowników.

M imo. że staleśm y czytyw ali n a łam ach M archołta o konieczności reorgan iza­c ji kultury, że ostro w ytykano błędy i nierozum ność o fic ja ln e j polityki w tych sp ra­wach, nie pom yślano o organizowaniu życia kulturalnego na dostępnym sobie tere­

*) Marchołt. K w artalnik poświęcony sprawom literatury i kultury.

Page 183: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

nie, nie zatroszczono się o stworzenie grona współpracowników periodyka — w alano m onologi i gościnne występy. N ie dbano o kom parserię. Dobierano komparsów ze względu na wspólność nie tyle założeń, ile sformułowań. D latego też M archołt nie stał się dobrą szkołą dla młodych publicystów i krytyków (a mógł się nią stać). Z d a je się, że redaktor nie docenił tej wychowawczej m isii pism a w alczącego; w y­tyk a jąc duszną atm osferę kulturalną, w której za trac a ją snę hierarchie w artości, sam w pew nej mierze atm osferze ulegał. S tąd niewspółm iernie wiele wysiłków włożo­nych w wywoływanńe — bezpłodnych wtkońcu — sporów, m ających znaczenie b a r­dzo w rezonansie ograniczone. Że się tak działo, winna jesit, je śli się nie mylimy, program ofobia M archołta. Bo program ofobią w ypada nazwać uchylanie się od pojęciow ego ujm ow ania rzeczywistości, poprzestaw anie na zbyt łatwych może tryum fach w dziedzinie przeróżnych w idzim isię. Przeciw staw iać .,żyoie“ intelektua- lizmowi, to nie znaczy w języku M archołta przeciw staw iać dośw iadczenia abstrak­cji. M archołt nie tak bardzo je st Zi ziemi, ja k chce nam wmówić; raczej z j a ­kiegoś czyśćca, z owej sfery pośredniej, skąd równie daleko do abstrakcyjnej precy­z ji ’ myśli, ja k i do plastycznej konkretności faktów. Choćby spraw a roli kulturalnej wsi. Ile je j m ie jsca pośw ięcono w tym piśm ie, ale w jak i dziw aczny (jeśli p o p a­trzyć trzeźwo) sposób. Z najdu jem y pracę prof. P igonia, która m a legitym ow ać praw o dio ludo,manii piękną historyczną gen ealogią. Do tegoż celu m a ją służyć w y­brane fragm enty z pism J . Popław skiego. Poza tym polem ika wiieś czy m iasto (dwóch profesorów opowiadia w rażenia w akacyjno-turystyczne) i pełne zachwytu słow a dla prof. Suchodolskiego, z których w ynika, że w edle tego to reform atora trzeba uspo­łecznić, shum anizować i praw dziw ie zdem okratyzow ać kulturę.

Ja k i z tego wszystkiego isto tn ie jszy pożytek? — P igoń i Popław ski św iadczą tylko, że w swoim czasie istniały takie a takie wcale wzniosłe pom ysły publicystycz­ne. Częściowo za sp o k a ja ją pragnienie genealogii, nie można z nich jedn ak wy­czytać nic o rzeczywistej ro li ku lturalnej wsi daw niej, a tym bardziej w obecnym układzie społecznym. N a to trzeba by an alizy nie pisim, a le faktów. Pożyteczniej byłoby, zam iast przypom inać rzeczy, które należą — bądź co bądź — do zasobu wiadomości koniecznych n a pewnym poziomie w ykształcenia (a M archołt nie je st pism em popularnym ), m ów ić o prądach nurtujących nie ludom ańską inteligen­cję, ale współczesną wieś. Z am iast zaś w ykazyw ania za Suchodolskim — jak o celu — kultury „uspołecznionej", „ jednow arstw ow ej", dorzeczniej może byłoby określić nie w yim aginow ane odrębności kultury w ie jsk ie j. W zorów dostarczyliby chyba r a ­czej prof. B u jak czy W ł. G rabski, n iż a.utor „Polityki kuilturalno-ośwuatowej".

Przy jęło się od daw na, że czasopism a, m ające u nas' am bicje walczyć o pewien typ kultury, za jm u ją się przew ażnie t. zw. tworzeniem mitów, u n ika jąc in terpretacjii odkryw ania faktów. Stąd i owe zmitoloigdzowane „typy kultur" są schematyczne, jedn osta jn e i nie poruszalne, ja k niepraw dziw y horyzont w teatrze.

W yd aje naim się, że M archołt to w tej chwili jedyne pism o, któremu — gdyby uśw iadom iło sobie sw o ją pozycję — starczyłoby i*yzyka, by stać się odkrywczymi w najlepszym znaczeniu tego. w yrazu — awanturniczym . T ak , ja k się dziś rzeczy m a ją w M archołcie — cnota odwagi okrywa tylko n arasta jącą jałow ość.

a. a.

P R Z E G L Ą D KLASyCZKl), miesięcznik. — Lwów, nakł. Filom aty. R. IV. (1389). N r.l i 2. P rzegląd ‘risyczny związany jest jak n a jśc iśle j, więc i w genezie i wkonsekwent- nie realizow anym program ie — z ruchem neohumanistycznym. Neohum anizm , przy-

Page 184: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

KRO N IK A

p isu jąc szczególną doniosłość i w artość studiom klasycznym , żąda, aby wiedza o s ta ­rożytność sta ła się nie tylko jak najbardziej w yczerpująca i adekw atna przedmio­towi swych badań, ale i możliwie powszechna. K ład ąc nacisk na ten drugi postula,t (gdyż pierw szy — jak o postu lat rozw oju — zaw iera isię im plicite w po ję­ciu wiszelkiej nauki) — deklaru je się neohum anizm jak o p rąd wychowawczy i kul­turalny. Upowszechnić m a wiedzę o starożytności, przede wszystkim nauczanie k la­syczne w .szkołach, których program dotychczasow y winien być w tym celu odpo­w iednio zm ieniony (w prowadzony m a być jedn olity p rogram szkoły klasycznej z nauką łaciny i greki, p o jęte j n ajszerzej). Powszechność wykształcenia kla­sycznego — jak o w arunek i gw aran c ja kultury hum anistycznej — pow oła dio ży­cia nowy humanizm, n aw iązu jący do trad ycji wszystkich historycznych humamiz- mów i renesansów, od aleksandryjsk iego i augustowskiego poprzez karoliński, n ie­miecki, do najbliżislzego nam hum anizmu polskiego Filom atów wileńskich.

In icjatorem i realizatorem tak pojętego neohumanizmu je st R yszard Ganszyniec, profesor filo log ii klasycznej w U niw ersytecie J . K. we Lwowie. W gm achu un i­wersyteckim , przy Z ak ładzie K ultury Starożytnej, poświęconym badaniom n auko­wym (szczególnie w zakresie religioznaw stw a antycznego) mieści się ad m in istracja wydaw nictw „F ilom aty". W ydawnictwa, te, to dzieła naukowe i popularne z d z ie­dziny wiedzy klasycznej i hum anistycznej, teksty łacińskie i periodyki, dlo których należy „F ilo m ata " (przeznaczony d la m łodzieży), „H erm aio n " (rozprawy ściśle n a­ukowe, w obcych językach) i Przegląd Klasyczny, wychodzący od r. 1935 jako kontynuacja daw nego „P rzegląd u H um anistycznego" i daw nego organu oficja lnego Pol. Tow. F ilo log ., „K w artaln ika K lasycznego".

Przegląd Klasyczny najw szechstronniej realizu je program neohumanizmu. S ta ­łe i system atycznie reprezentow ana je st na je g o łam ach m etodologia i dydaktyka filo lo gii klasycznej, stud ia z dziedziny starożytności i humanizmu, przekłady poezji klasycznej i na tem aty klasyczne, in form acje o aktualnym stanie badań (przeglądy dzieł i czasopism , b ib liografie poszczególnych zagadnień i autorów, kronika to­warzystw naukowych, zjazdów i t. p.).

Ostatnie zeszyty Przeglądu przynoszą wiele nowego w zakresie wszystkich tych dziedzin. — Z okazji żywej polem iki, która rozgorziała z rac ji odkrycia w okolicy K onstancy (na m iejscu starożytnego Tom i) w r. 1931 sarkofagu , w któ­rym w ielu (zw łaszcza Rumunów) chciało widzieć sarkofag O vidiusa, przedstaw ia W. Truszkow ski („N ow y grób O vidiusa w Rum unii", zesz. 1, dzieje legendy Ov - diiusowej. L egen d a ta uczyniła z w ielkiego w ygnańca herosa ludow ego i kazała szukać jego szczątków doczesnych niby relikwi — wbrew nauce, która tak spraw ę autentyczności ostatnio odkrytego grobow ca (pochodzącego z czasów późniejszychi kry jącego praw dopodobnie szczątki jak iegoś rzeźnika), ja k i w ogóle możliwości odnalezien ia w Rum unii grobu poety, rozstrzygnęła w sensie negatywnym. — Prof. J . B irken m ajer d a je iciekawy przyczynek do badań n a d źródłam i „Quo va- dis“ („D e Rosii i Paw eł Allardi jak o inspiratorzy ,,Quo vad is“ , zesz. 1, St. W ar­szaw ska („Phorm io T eren tiu sa", zesz,. 1 om aw ia komedię Terencjuszow ską „Phor- mk>“ , je j źródła greckie, znajom ość je j i wpływ u potom nych (zwłaszcza w P o l­sce). Prof. Krzyżanow ski pośw ięca dłuższy artykuł („V enero logia na P egazie", zesz. 2, uczonemu padewskiem u, Hieronim owi Frascastro (1488 — 1533 r.), który w łacińskim poem acie heksam etrycznym p. t. „Syp h ilis sive M orbus G a llicu s" opiew a przebieg i m etody leczenia choroby, przezeń tak nazw anej. Chociaż „z w ie­lu m ezaliansów , iktóre w ciągu wieków popełn iła poez ja , n a jb ard z ie j ryzykownymi obciążającym potom stwo może się dziś w ydaw ać je j małżeństwo z m edycyną...",

Page 185: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

poem at F raco sto ra do dziś dmia cieszy się popularnością, a „w sam ym tylko X X wieku ukazało się aż {pięć jego tłumaczeń w języku angielskimi, ostatnie w 1935 r.“ .— / . i N adolny („KoJonos H ippios i Oidipous w K olonie", zesz. 2, zw iedzając Ko- lonos (w pobliżu Aten), m iejsce urodzenia Sofoklesa, unieśm iertelnione przez poe­tę w „E dypie w K olon ie" — pizypom ina związane z nim m ity starożytne, zw ła­szcza mit o śmierci wielkiego cierpiętnika E dypa, który, zakończywszy w K olonie tragiczny żywot, stał się opiekuńczym herosem Aten.

B ogaty dział dydaktyki d a je sporo m ateria łu przede w szystkim nauczycielom ję ­zyków klasycznych. W dziale przekładów przew aża w om aw ianych zeszytach po ­ezja na tematy klasyczne (Leconte de L isie , M oliere, A ndre Chenier, L eopardi, Carducci). T . Chiger dał przekłady z pieśni w agantów , prekursorów humanizmu włoskiego. Poezję klasyczną reprezentu ją cztery ody H oracego , fragm ent z tragedii Seneki, paroin ion Bakchylidesa (w przekładach B irken m ajera , Kow alkow skiego, Krzem ickiej, R osińskiej). W b ib liografii dłuższe spraw ozdanie pośw ięcone je st m. i. opowieści T . Parnickiego „A ecju sz — ostatni Rzymian,im".

i. km.

R O C Z N IK P O L S K IE J A K A D E M II L IT E R A T U R X ), 1933— 1936, W arszaw a 1937.

Po czterech latach dostaliśm y do ręki pierwsze wydawnictwo Polskiej Akadem ii L iteratury, uchwytny nareszcie, widomy i dostępny dla każdego dowód je j dz ia ła l­ności, ślad je j dążeń i zainteresowań. N ie je st to co praw da — zbiór listów Żeromskiego aini Brzozowskiego, których to listów w ydanie zapow iada A kadem ia w swoim planie edytorskim, n ie je st to także antologia wyróżnionych przez n ią utwo­rów poetyckich, tym niem niej pokaźny tom Rocznika zaciekaw ia każdego literata, spodziew ającego się znaleźć tutaj cykl zajm ujących rozpraw i rozważań, związanych treścią i m yślą przewodnią z dwoma naczelnymi zadaniam i Akadem ii, którymi są, jak wiadomo, ..opieka nad piśmiennictwem narodow ym ", oraz praca nad „ je g o roz­w ojem ".

Ju ż jedn ak po pierwszym, powierzchownym choćby przerzuceniu Rocznika nastę­pu je pewne rozczarowanie. N a treść jego sk ład a ją się w t ls przem ówienia i odczyty wygłoszone na uroczystych zebraniach A kadem ii w 1. 1933— 36, w 1h — spraw ozda­nia i m ateriały inform acyjne. N ie chodzi o tę proporcję lecz o dobór: w dziale literackim umieszczono wszystkie praw ie przemówienia, zaga jen ia i pochw ały wy­powiedziane na posiedzeniach w arszawskich, przedrukow ano nawet niepotrzebnie obie przedmowy do francuskiego przekładu „P an a T ad eu sza" i wszystkie ora- cje, wygłoszone w Paryżu ma uroczystościach mickiewiczowskich (1934), to zna­czy opublikowano całą okolicznościową, cerem onialną i pom patyczną część kraso- mówstwa akadem ickiego, opuszczono za to dziewięć niezmiernie interesujących i ści­śle z literaturą związanych prelekcyj dyskusyjnych, nie wygłoszonych co praw da przez akademików, ale poruszających szereg żywotnych problem ów i ważnych właśnie dla owego ..rozwoju piśm iennictwa narodow ego", nad którym ma pracow ać A k ad e­m ia (m. i. A rct mówił o ..Roli książki i księgarstw a w Trzeciej Rzeszy i w Polsce", prof. Szweykowski o ..W ydawcy, cenzorze i autorze", a prof. Ingarden o „Z ja w i­skach perspektyw y czasow ej w dziele literackim "). L uka ta spraw ia tym gorsze wrażenie, że wśród utworów wydrukowanych w Roczniku, obok rzeczy bardzo p ięk­nych (Berent), niezwykle interesujących (Rostworowski) i dowcipnych (Irzykowski) znalazło się sporo m iejsca i d la gadaniny, którą możnaby od biedy wspomnieć, nie trzeba było jedn ak drukow ać in extenso.

D ział literacki otw iera ją przemówienia inauguracyjne: W acław a Sieroszew skie­

Page 186: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

go i Jan usza Jędrzejew icza, różniące się ujęciem i; tonem uczuciowym, ale dziwnie zbliżone postulatam i i pobożnymi życzeniami. Sieroszewski m ianowi­cie, uw aża za „obow iązek" każdego p isarza „kształcenie wyobraźni i uczuć zbio­rowych", a Jędrzejew icz chciałby, aby pisarze 'kierow ali swój wzrok „ku temu, co w życiu zbiorowości polsk iej jest najw ażniejsze i najżyw sze..." Piękne to rzeczywiście zyczenia i godne uw agi ogólniki, mówcy jednakow oż zapom nieli, że pisarz nie lubi się naginać do norm z góry mu wyznaczonych, że tworzy, ja k mu to nakazuje jego wewnętrizma organ izac ja , p:iisiz,e, n ie m yśląc o tym, czy kszitałci jednocześnie „w yobraź­nię zbiorow ą" i w ybiera tematy, które n ajlep ie j odpow iadają jego aktualnym za­interesowaniom twórczym i sumieniu.

Po przemówieniach inauguracyjnych otrzymujemy z kolei gaw ędę W acław a Be­renta („O n egd a j" , czarodziejską opowieść o czcigodnym poprizedniku dzisiejszej A k a­demii, o warszawskim Tow arzystw ie Przy jaciół N auk). W yborny styl, archaizowany nieco na modłę tamtoczesną, sugestywne obrazy dawnych ludzi i zdarzeń, rzewny, prosty n astró j d um iejętnie podsunięte paralele m iędzy wiozoraj a dziś (legio­ny, akadem ia...) ucizyniiły z tego uitiwroru praw dziw ą ozdobę całego Rocznika. ..O n egd aj" je st jednocześnie pierw szą od wielu lat rodzim ą „pochw ałą akadem icką", m ianowicie pochw ałą żołnierza-poety C ypriana Godebskiego. Po Berencie zabiera głos Leopold S taff, którego prelekcja o „Panu Tadeuszu" je st poniekąd szkicem fenograficznym , pokazującym nam, na przykładzie wspomnień osobistych, ja k różnie można oceniać mickiewiczowskie arcydzieło zależnie od sposobu i czasu jego recepcji (dzieciństwo, szkoła i t. i . ) i ja k zawsze nadchodzi dzień, w którym zapom nianai porzucona książeczka odzyskuje sw oje dawne praw a i znowu zaczyna urzekać czytelnika. Podkreśla też S ta ff pewną paradoksalność poem atu, wyśpiewanego, niby słoneczna sielanka, w śród sporów em igracyjnych, w chwili zaw artej między strasz­nym w czoraj i niepewnym ju tro i zwraca uwagę na trudność odpowiedniego roz­sm akow ania się w je g o pięknościach („A by zrozumieć do głębi „P an a T ad eu sza", trze­ba mieć duszę w iełostrunną"). Po czym napotykamy pracę Rostworowskiego „O ro­mantyzmie w obliczu w spółczesności". Oryginalne to i doniosłe przemówienie, w któ­rym autor „ Ju d a sz a " an alizu je pojęcie romantyzmu, rozum ianego przezeń jak o prze­w aga uczucia nad intelektem, i upatru je jego śladów w otaczającej nas rzeczywi­stości, w przedw ojennej rozgrywce białych i czerwonych (zwyciężyli ci ostatni, n a­stro jen i rom antycznie), w sam ej w ojnie, która je st ,yStuprocentową tom antyczką", wreszcie w psychice czynnych przedstaw icieli pokolenia pow ojennego, żyjących ciągle jeszcze pod sugestią wielkich, przedwojennych romantyków i spychających intelektualizm na drugi plan. Po Rostworowskim w ystępują kolejno: W incenty Rzy­mowski, mówiący o Mochnackim, polityku i patriocie („M ochnacki w dziejach stu­lec ia") i Ju liu sz K aden-Bandrow ski, którego prelekcja „O pow ołaniu p isarza " prze­ładow ana je st nieznośnym werbalizmem, patetyczna a koturnowa i, co za tym idzie, nieczytelna. Ciekawszym i ju ż s ą dwie pochwały akadem ickie, rodzaj tak daw ­no ju ż nie spotykany, osławiony przez Francuzów, ciągle jedn ak w abiący pewną pikanterią i p rzy ciąga jący uw agę słuchaczy. W pierw szej z nich Ferdynand Goetel chwali twórczość swego poprzednika, P iotra Choynowskiego, w d łu gie j sam jest chwalony ustami... K aro la Irzykowskiego. Od razu rzuca się w oczy, że zadanie G oetla uproszczone je st znacznie i z dwu względów łatw iejsze: naprzód, że twór­czość Choynowskiego skończyła się definityw nie i żaden nowy utwór nie może już zmienić charakterystyki zm arłego pisarza, powtóre, że sylwetkę literacką Choynow­skiego można u jąć w łatw y stosunkowo schemat, pod kreśla jąc je j piętno szlachec­kie. Pomimo trudniejszych warunków Irzykowski dał również interesujący wizerunek

Page 187: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Goetla, skreślony szerokimi krechami i u jęty „tarasow o", t. j . uzupełniany co raz innymi elementam i, od utworu do utworu (chronologicznie), przy czym subtelną kry­tykę utworów wcześniejszych zam ykał w pochwale późniejszych. Bardzo pom ysłowy proceder! K apitalne zdanie Irzykowskiego, który twierdzi, że literatów „wspólności duchowe dzielą i do protestu pobud zają więcej niż różnice", stanie się pewnie ak sjo ­matem akademickim i wskazówką na przyszłość, gdy znów trzeba będzie wynaleźć jak iego nowego oficjalnego chwalcę. D ział „w arszaw ski" kończy się zagajonym i przez K. Bandnowsikiago wspomnieniami prezesa Sieroszewskiego o m arszałku P ił­sudskim i ustępuje m iejsca utworom francuskim , pisanym i mówionym z okazji uro­czystości mickiewiczowskich w Paryżu. Z głosów francuskich (Barthou, Bedier, M a­zan) wyróżnia się głos Jó zefa Bedier, który pięknie nazwał „P an a T ad eu sza" „poem a­tem nostalgicznym "; je st to bodaj jedno z najtrafn iejszych określeń naszej epopei narodow ej. Przemówieniu M azon‘a brak niestety zakończenia, którym była... słynna m owa M iriam a-Przesm yckiego. Z Polaków n ajlep ie j mówił prof. Kleiner („M ickie­wicz et son epopee nationale"), ocen iając W iSpaniałą prostotę P an a "Tadeusza, jego realizm i jego partie liryczne; n ajczęściej Ju liu sz K aden-Bandrow ski.

G dy rzucimy okiem na spis treści całego Rocznika, jeden się tylko bodaj może nasunąć wniosek: o luźności, o przygodności zebranego tu m ateriału (nie mówię o części francuskiej). W niosek ten jedn ak po bliższym rozważeniu okaże się m yl­ny. Szczególnym zaiste zbiegiem okoliczności wszystkie przemówienia i prelekcje dźwięczą jednym praw ie tonem i jednakow ym praw ie stylem. Ów ton możnaby n a­zwać dynamiczno-żołnierskim, w ojennym , karabelow ym ... Je st w nim coś z pobrzęku starych zbroić i mieczy, ciągnącego się stałym refrenem od pierw szej do ostatniej karty, i możnaby cały obecny Rocznik ochrzcić tym tytułem, ja k i w ybrał dla swego przemówienia były minister Jędrzejew icz: „Szabla i słowo"... Godebski, Mochnacki. Piłsudski oto naczelne postaci przemówień, w ojna — oto n ajczęściej używane słowo)

Co do stylu — trzeba zaznaczyć, że je st piękny, potoczysty, okrągły... ale czemu jednakow y?! Styl to człowiek podobno, czyżby więc wszyscy akadem icy zaczęli się do siebie idylicznie upodabniać? W szyscy mówią z patosem , z wysoka, wawrzynowo, często pow tarzając poszczególne zwroty i zdania, n adu żyw ają apostrof, archaizują, rzeźbią m ajestatyczne słowa, w yszukują rzadkich brzmień i terminów. Są oczywiście różnice indywidualne (n ajbardziej od tego tła odb ija dynam iczna proza Rostworow­skiego), są różne odcienie krasomówcze, a le na ogól wszyscy mówią tu odświętnie. Czyżby ju ż nadszedł w Polsce czas solenny i czczy „sty l akadem ick i"? Czy też może A kadem ia je st starczą in sty tu c ją m łodego państw a? y.

K SIĄ Ż K I I C Z A SO P ISM A N A D E S Ł A N E .

Arkusz poetycki, W -wa. F. Hoesick. 1938.1) J . Przyboś.2) St. Piętak.3) ] . Czechowicz.4) / . Brzękowski.Bąk W ojciech — M onologi anielskie, W -w a, 1938, Tow. W yd. J . Mortkowicz.Braun M ieczysław — Poezia pracy, W -w a, 1938, F. Hoesick.Czuchnowski M arian — Pieniądz, powieść, wyd. Sirinks, Kraków-Lwów, 1938.Dobrowolski St. R. — Jan osik z Tarchow ej, poem at, W -w a, Hoesick, 1937.Gojaw iczyńska Pola — Słupy ogniste, powieść, W -w a, 19.38, Tow. W yd. J . Mortko-

wicza.

Page 188: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

Gronowicz Antoni — Antysem ityzm ru jnuje m o ją ojczyznę, nakł Dobrego P o la­ka, Lwów, 1938.

Grubiński W acław , L isty pogańskie, W -w a, F. Hoesick, 1938. Grzym ała-Kam odziński B. — W ieczność świecąca, W -w a, F. Foesick, 1938. H ollender Tadeusz — Ludzie i pomniki, W -w a, F. Hoesick, 1938.H o łu j Tadeusz — Płonące ścieżki, Kraków, 1938, Klub M łodych Artystów. Huszcza Ja n ■— B a llad a o podróżnych, poezje, W ilno, 1938, nakł. Oddz. W ił. Zw.

Zaw. literatów polskich.Iw aszkieuicz Ja ro sław — P asje błędomierskie, powieść W -w a, Gebethner i W olff,

1938.Kasprow icz Ja n — W iersze wybrane, dla użytku szkolnego przygotow ał Leopold

S taff, 1938, W -w a, Tow . W yd. J . Mortkowicza.Kleiner Ju liu sz — W kręgu M ickiewicza i Goethego, W -w a, „ R ó j“ , 1938.K orczak Jan u sz — U party chłopiec, życie Ludw ika Pasteura, W -w a, 1938. Tow .

W yd. J . Mortkowicza.Kurek Ja lu — M yślom ciasno, Kraków, 1938, Geb. i W olff.L e Fort G ertruda — Chusta W eroniki, powieść, przekł. M arii W inow skiej, Księg.

Św. W ojciecha, 1938.L e sm im Bolesław — Ł ąk a, wyd. TI, W -wa, Tow. W yd. J . Mortkowicza. Muszkowski Ja n — 7 dziejów firm y Gebethner i W olff, 1857— 1937, W -wa. 1938.

Gebethner i W olff.N ędza-Kubiniec Stanisław — N a nową perć, Kościelisko, 1936, N akl. Ogniska

Związku Podhalan.Salm W itold — Kw itnące głogi, W -w a, F. Hoesick, .1938.Sebyła W ładysław — Obrazy myśli, 1938, W -wa, 1’ow. W yd. J . Mortkowicza. S ta ff Leopold — W iersze wybrane, do użytku szkolnego przygotow ał autor. W -wa,

1938, Tow. W yd. J . M ortkowicża.Straszewicz Czesław — Przeklęta W enecja, powieść, W -w a, .,R ó j“ , 1938. Szczerbowski A dam — Bolesław Leśm ian, W arszaw a-Zatność, 1938, Koło M iłośni­

ków Książki.Szczerbowski A dam — Ogród zamknięty, poezje, W -w a, F. Hoesick, 1938. Szweykowski Zygm unt — D ram at D ygasińskiego, W -wa, Gebethner i W olff, 1938. Terlecki Tym on — L isty Bogum iła Daw isona, W -w a, 1938, Odbitka ze „Sceny

P o lsk ie j", Skł. Gł. Tow . W yd. J . Mortkowicza.Trepiński A. — Dziennikarz na prow incji, 1938, W -w a, F . Hoesick.Zeszyt poezji francuskiej, tłumacze: 7.. Bieńkowski J . Rogoziński, W -wa, 1938.

„O rka".Z ieliński Tadeusz — Św iat antyczny — Cesarstwo Rzymskie, W -w a. 1938, Tow.

W yd. J . Mortkowicza...A rkady", r. TV, nr 3 i 4.„D epesza"...K am ena", r. V, nr 6 i 7.„M uzyka po lsk a", miesięcznik, zesz. III, r. 1938.„N u rty ", r. I, nr 1, Kraków, marzec, 1938...O rka" mieś. społ.-lit. młodych, r. I, nr 2 i 3.W -wa, marzec-kwiecień, 1935 ..Pion"„Posiew poetycki", r. T, nr 4, kwiecień, 1938, Rydgoszcz.„W iadom ości L iterackie".„W ied zi i życie", zesz. 1 -2 i 3.

Page 189: A TEN EU M - sbc.org.pl · Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz ... na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma

„W ym iary", mieś. spoi.-literacki, nr 1, r. I, kwiecień, 1938, Łódź, red. Tadeusr Sarnecki.

„V laJia“ , Praha, nr 4 i 5, r. VII.

Num er najbliższy, który jak o podw ójny (4— 5) ukaże się wc wrześniu, zawierać będzie m. in. prace następujące: A. F E I, O „Krzyżow cach" Kossak-Szczuckiej, ST . K IS IE L E W S K I, O istotną problem atykę aw angardow ą w muzyce, E. K R A SSO W SK A , A. Strug, pow ieściopisarz, T . T E R L E C K I. O stap Ortwin, ST . IG . W IT K IE W IC Z , Sonata Belzebuba (sztuka w 3 aktach).

„Ateneum " przystępuje do druku w łasnej serii wydawnictw. Poszczególne tomiki, nie przekraczające sześciu arkuszy, ukazywać się będą w 250 numerowanych egzem ­plarzach. N a razie przygotow ane są do pub likacji:

1. W. R O L IC Z -L IE D E R , W ybór poezji (układ J . W. Gom ulickiego i St. N apier- skiego).

2. ST . IG . W IT K IE W IC Z , Sonata Belzebuba.3. ST . N A P IE R S K I, Chmura na czole (poezje).4. J . W . G O M U LIC K I, N orw idiana.5. J . C Z EC H O W IC Z , Trzy dram aty.6. R. M. B L U T H , Szkice o Conradzie.7. T . T E R L E C K I, Szkice literackie.W ydawnictwo zastrzega sobie zmianę kolejności poszczególnych zeszytów.

Druk. B-ci Drapczyńskich. W arszaw a, Piusa X I N r 15.