18

„Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Opowieści z "Siekierezady" przenoszą nas w sam środek bieszczadzkich klimatów. Autor, wnikliwy i uważny słuchacz, zza kontuaru kultowej "Siekierezady" w Cisnej współuczestniczący w tworzeniu magnetycznego etosu bieszczadników, bez literackiego retuszu oddał jego groteskowość i dramatyzm. Losy przywołanych na kartach książki postaci niczym soczewki skupiają dojmujący absurd istnienia, nieprzezwyciężalne rozdarcie pomiędzy szumnościa pragnień i pospolitością spełnień.Tchnące autentyzmem doświadczenia szkice, opalizujące mgiełkami nostalgii, to znów krwiste jak befsztyk w ustach miejscowego Szarego Wilka, są nie tylko zaproszeniem do afirmacji indywidualności na własnych warunkach i wybranych przez siebie ścieżkach, ale i przestrogą dla niecierpliwych argonautów, jak łatwo pomylić przystanki Wolność i Destrukcja.

Citation preview

Page 1: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik
Page 2: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik
Page 3: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik
Page 4: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik
Page 5: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 3 —

Page 6: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 4 —

Page 7: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 5 —

Praca barmana ma jedną piękną zaletę – możliwość wysłuchiwa-nia ludzkich historii, które dla po-czątkującego literata to diamenty, grudy złota i kilogramy srebra. Jestem przekonany, że ksiądz nie dowie się tego wszystkiego przy spowiedzi. W barowym konfe-sjonale wierni spowiadają się po aquavicie, a to rozluźnia sumienie. Jest jeszcze jedna różnica – kapłan wysłuchuje najczęściej smutki i boleści, a u nas ten stan ducha jest przemieszany z iście renesanso-wą radością. Mało ludzi słyszało gromkie wybuchy śmiechu z budki księdza, więc gdybyście potrzebo-wali trochę rozrywki, zapraszamy do „Siekiery” na wesołą spowiedź – „Panów Policjantów Boga” rów-nież.

Page 8: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 6 —

Page 9: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 7 —

Kiedy byłem jeszcze całym ciałem, pracowałem w biesz-czadzkich lasach. Żal było wycinać i powalać piękno boskie-go majestatu, ale trzeba było zarobić na trunek. Wydaje mi się, że pamiętam narkotyczne zapachy ziół na śródleśnych polanach. Woda z jarów z oszlifowanego na gładź łupku, czarnego jak moje sny, była lodowata, aż łupało w zębach. Gdybym miał czym ronić łzy... A tak moja rozpacz gryzie od środka. Mam poczucie, że wybuchnę, ale ogranicza mnie szkło. A właśnie – nie wyjaśniłem jeszcze, dlaczego siedzę sobie w tym przezroczystym naczyniu.

... Słońce na niebie natarczywie piętnowało nasze twarze. Jeżyny szargały ręce i nogi. Wiatr swym oddechem łagodził nasz znój. Dźwigaliśmy piły, siekierę i kliny. Oto dzień, w którym miał się dokonać los samotnej jodły. Przyzwyczaili-śmy się do jej widoku. Nieraz opróżnialiśmy pod parasolem jej cienia wina proste. Żal zabijać to drzewo, znaliśmy się przeszło ćwierć wieku. Irytujące jest, a może raczej niezro-zumiałe, prawo tej ziemi. By żyć, musi umrzeć ktoś. Ale jest w tym głębszy sens.

Dzień ten ostatecznie okazał się jeszcze bardziej przewrot-ny. Razem z jodłą miało się dopełnić moje istnienie. Czułem jakieś dziwne podniecenie od rana, byłem cały rozedrgany, ale skąd mogłem wiedzieć, że ona mnie zadusi jak robaka.

Zaczęliśmy ją katować siekierami. Nagły, potężny trzask i sto pięćdziesiąt lat jej piękna runęło w przepaść nicości. To, co zrobiliśmy, wbiło mnie w przygnębienie. Nie zachowałem czujności, wywróciłem się na resztkach śliskiej kory i ostat-nią rzeczą, jaką zobaczyłem, były objęcia jej zielonych dłoni.

Page 10: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 8 —

I było się kochać w jodle?Teraz jestem trupem. Właściwie w całości po mnie zosta-

ła tylko głowa. Zawieźli moje resztki na sekcję. Nie miałem rodziny, więc zapakowali mój mózg do słoja z alkoholem, a resztę wywalili. Siedzę sobie tutaj na zapomnianej półce. Przez zakurzone szkło odczuwam świat żywych. Przemyśla-łem już wszystko od początku do końca i od końca do począt-ku. Jestem wciąż pijany od zalewy spirytusowej, w której się kąpię.

Od czasu do czasu odwiedza mnie stary woźny, który upi-ja mój spirytus, ale nie przeszkadza mi to, tak mocno na życiu mi nie zależy. Woźny podnosi mały słoik z napisem „Dżem truskawkowy” z moją zalewą i przekornie wznosi toast:

– I co wymyśliłeś, mózgu? Zdrowie!Wychodzi z kantorka, zostaję sam w swoim więzieniu.Myślałem: Ta moja egzystencja nie ma sensu. Życie było

piękne, gdy mogłem dotykać zielonych igieł Kasandry – Jo-dły. Pieprzę to, wychodzę ze słoja.

Mózg intensywnie wzmógł swe pole magnetyczne, wy-obrażając sobie nagą sklepową z cisieńskiego sklepu, z którą kiedyś miał przyjemność. Wibracje skruszyły szkło, mózg umarł.

Nazajutrz wszedł woźny po kolejną setkę z zalewy mó-zgowej. Zobaczył rozbity pojemnik i krzyknął:

– Aleś, kurwa, wymyślił!

Page 11: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 9 —

Przypadła mi zaszczytna funkcja inwestora. Miałem 21 lat, wierzyłem w smoki i krasnoludki, a rzeczywistość postrzega-łem jako czystą magię.

Moje umiejętności budowlane skończyły się na własno-ręcznym wykopaniu fundamentów. Dalsze etapy wymagały wykwalifi kowanej siły roboczej. Założenia były czysto ci-sieńskie – robota miała być wykonana szybko i na odpierdol, ale za to tanio.

Przetarg na tego typu inwestycję wygrał majster Drumla, reprezentujący nową mowę – drumlizm. Mniej więcej po-legało to na czymś takim: wygłaszana kwestia o wysokim stopniu skomplikowania była upraszczana i brzmiało to tak: em, łudu łudu, łemu, temu, udu dzidu. Dzięki bogom oprócz tych dźwięków majster pokazywał palcem na niewysłowione idee, czyli np. betoniarkę, więc nietrudno się było domyślić, co chce zwerbalizować.

Drumla skompletował brygadę:Cieśla: Ludwik, który ciągle się jąkał.Pomocnik: Marek Co Nie Robi Nic.Pomocnik: Cypis.Pomocnik: Ja.Siły te miały być gwarantem sukcesu, roboty ruszyły peł-

ną parą. Od rana do wieczora słychać było głośne drumlanie: łebe, dabe, a no błe blu, bu bu bu – i mury pięły się do góry. Majster najwyraźniej potrafi ł dwa słowa: pustaki i malta.

Wymachując kielnią i przykładając poziomicę, wydzierał się:– Pustaki, pustaki!

Page 12: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik
Page 13: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 11 —

– Malta, malta! Patrząc i słuchając tego, dziwiłem się, że wystarczą dwa

słowa do stworzenia budynku. Bóg musiał użyć ich tysiące do stworzenia świata, ale była to większa inwestycja.

Pustaki, malta, pustaki, malta – w takim rytmie osiągnęli-śmy około 1,5 m murów i dalszy proces budowlany wymagał rusztowań. Cieśla uwinął się migiem. Zapalczywie napie-przał gwoździe w świeże deski. Obserwując ten gorączkowy pośpiech, Marek Co Nie Robi Nic zauważył z niepokojem:

– Te gwoździe są krótkie. Majster natychmiast skarcił go dosadnym wulgaryzmem.Konstrukcja była gotowa. Drumla, sapiąc, wdrapał się na

podest. Fizyczność majstra zamykała się w równych wymia-rach wysokości i szerokości – po prostu przypominał gigan-tyczną piłkę na króciutkich nogach. Przeszedł się dumnie po rusztowaniu jak Juliusz Cezar sprawdzający stan fortyfi ka-cji przed atakiem wroga. Spojrzał drwiąco na Marka Co Nie Robi Nic i krzyknął:

– Pustaki, malta! Pomocnicy ładowali mistrzowi pustaki, a on ciągle drumlił:– Pustaki, malta!Nagle usłyszeliśmy trzask. Drumla stał po przeciwnej

stronie nagromadzonego materiału. Rusztowanie stęknęło, prychnęło i puściło wiązania na za krótkich gwoździach – i jak z katapulty wyrzuciło majstra w czeluść nieba. W osłu-pieniu ujrzeliśmy, jak kulisty Drumla podąża w stronę słońca, powodując chwilowe jego zaćmienie.

Praw fi zyki nijak nie oszukasz, są nieubłagane. Cokol-wiek uleci, musi wrócić, nawet majster Drumla. Wykonaw-szy kilka efektownych salt, mistrz budowlany dokonał przy-

Page 14: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 12 —

ziemienia w pozycji medytującego Buddy. Ale, o zgrozo, w tej samej chwili zauważyliśmy lecące w ślad za naszym budowlańcem jeszcze jedno materialne ciało – kaster z maltą. Plusnęło i Drumla został nakryty wypełnioną cementowym szlamem trumną. Cypis i Marek Co Nie Robi Nic pobiegli z odsieczą i unieśli sarkofag.

Drumla wyłonił się zabetonowany – przypominał niewy-kończony posąg Buddy. Cypis zgarnął maltę z oczu i ust mi-strza i posąg przemówił. Nachyliłem głowę, spodziewając się jakiejś mantry, ale majster uparcie powtarzał:

– Pustaki, malta, pustaki, malta!Cypis zachował zimną krew. Krzyknął: – Brać go na podest z dwóch szerokich dech. Usadowiliśmy Buddę na piedestale. We czterech unieśli-

śmy lektykę i popędziliśmy w stronę rzeki. Postawiliśmy po-sąg w głębokiej wodzie, by dokonać naturalnej ablucji osoby

„świętej”, która wciąż klekotała swą modlitwę: – Pustaki, malta, pustaki, malta!Po chwili obmyty posąg zamilkł. Wpatrzył się w wody

Solinki i kontemplował symbol przemijającego czasu, po czym wyrzęził:

– Chodźmy napić się wódki.Siedziałem z boku, obserwowałem apostołów wznoszą-

cych toast za cudowne ocalenie mistrza i zastanawiałem się, czy świątynia, którą budujemy, przyniesie mi ukojenie, czy może tak wyglądają narodziny nowej religii? Jedno było pewne, cokolwiek to miało być – rodziło się standardowo, z cudownego chaosu.

Page 15: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 13 —

Portret wiszący nad diabelskimi drzwiami w „Siekiereza-dzie”, okolony jelenimi zrzutami, przedstawia smutne oblicze Jana Zubowa. Zatroskanym wzrokiem patrzy na siedzących przy stołach – na nas żyjących, gdyż Jasiu mieszka już pod lipami w cisieńskim parku ludzi wiecznie spokojnych.

Korzenie drzew odsączają jego substancję i popychają w kierunku niebieskiej otchłani. Pragnieniem naszym byłoby widzieć go między siekierami wbitymi w stoły w zadymionej sali rogatej, wniebogłosy wydzierającego się „Fire! Fire!”, kiedy jeszcze Jasiu z Jimem Morrisonem był w identycznej relacji jak my z nim dzisiaj.

Jima odsysają korzenie w kierunku niebieskiej otchłani.A Jan... jak my – nie wiedział, dokąd wędruje.

Do tej barwnej postaci wrócimy jeszcze niejednokrotnie, ale teraz przenieśmy się bliżej dnia dzisiejszego.

Naprzeciw mnie druh Kocur, lekko zmięty przez życie, odrobinę zużyty przez czas, poorany zmarszczkami nie ze swojej winy, a... i ze swojej by się kilka znalazło, na czerepie czarna chusta (wygląda jakby się przed chwilą urwał z kara-ibskich piratów), ponagla mnie: „Napisz coś na początek, tak od siebie”. Patrzę na to stworzenie z demobilu i odczuwam harmonię estetyczną, niewątpliwie Kocur komponuje się z wystrojem „Siekierezady”.

Nie słyszę już, o czym rozmawiamy, ale wiem, że te pierwsze słowa w wirtualnym świecie muszą być o Jasiu. Taki manifest o utopii, wolności człowieczej w naszym ma-

Page 16: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 14 —

łym cisieńskim świecie, o podświadomej potrzebie przeby-wania w pobliżu ludzi, którzy odrzucili cugle, więzy, kajdany zorganizowanego społeczeństwa i żonglując wesoło fl aszka-mi, ruszyli po pochylni w otchłań na spotkanie wolności – idée fi xe...

Takie pragnienie nosimy wszyscy w naszych sercach, sza-moczących się w klatkach z żeber niczym uwięzione ptaki miotające się w szale przez całe swe ptasie życie do mirażu – swego wyimaginowanego nieba, i nie ma znaczenia, że pew-nego dnia zostaje garść zmiętych piór pozbawionych piękna. Całe to szamotanie to podtrzymujące przy życiu przecudow-ne kłamstwo o wolnym istnieniu.

Jan Zubow przed swą ostatnią drogą zaszedł do „Siekiere-zady”, uraczył się piwem i późno wyszedł w rozgwieżdżoną noc, a jedna z gwiazd była mu już przypisana, zalotnie mru-gała jasnym okiem. Jaś wiedział, że to jest ona, jedyna której pragnął – gwiazda wolności. Uśmiechnął się do niej znaczą-co, krzyknął „Fire!”, rozebrał się z ciała i po promieniach jasnych ruszył jak po schodach w górę, gdzie spotkał się i z Jimem, i z innymi Jaśkami, a wszyscy w wolność odziani...

Kocur cyber-Imhotep, niecierpliwie pyta: – Napisałeś?– Chyba jeszcze nie... – odpowiadam.

PS„Siekierezada” dla Jana Zubowa nie była stacją końco-

wą Wolność, był to pewnego rodzaju dworzec – poczekalnia w tamtym kierunku.

Page 17: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

— 15 —

Przed „Siekierezadą” znajduje się gminny parking. Zmie-rzając rano jako furtian, by otworzyć podwoje lokalu, widzę ten sam obraz. Na płachcie asfaltu stoi Grupa Kantora.

Piątka osób na potwornym kacu: jeden patrzy w niebio-sa, drugi nerwowo przechadza się w klatce nałogu, trzeci z dłońmi w kieszeniach starego płaszcza spogląda przed sie-bie niewidzącymi oczami, czwarty kuca i dłubie patyczkiem w błocie, piąty siedzi na zmurszałej desce. Nie rozmawiają ze sobą, ale łączy ich nierozerwalna więź – stalowe kajdany głodu alkoholowego. Przedstawienie odbywa się regularnie każdego dnia.

By urozmaicić akcję, podszedłem do Grupy Kantora i za-pytałem:

– Kiedy przyleci?– Co przyleci? – zapytał Chudy.– Ten statek kosmiczny, na który czekacie.Chudy zamruczał coś niewyraźnie.Aktorzy zmieniają miejsca stacjonowania w zależności

od stanu nasączenia organizmu. Po południu przemieszczają się za „Siekierezadę” na cisieński dworzec główny wąsko-torówki. Składa się on z metalowej rury z umieszczonym na niej rozkładem jazdy. Chłopaki siedzą na torach i przy wi-nach prostych dwulitrowych oczekują na „pociąg”, który już dawno odszedł.

Smutno patrzeć na te opakowania po istotach ludzkich.

Page 18: „Bieszczadzkie opowieści Siekierezady” - Rafał Dominik

Opowieści z „Siekierezady” przenoszą nas w sam środek

bieszczadzkich klimatów. Autor, wnikliwy obserwator

i uważny słuchacz, zza kontuaru kultowej „Siekierezady”

w Cisnej współuczestniczący w tworzeniu magnetycznego

etosu bieszczadników, bez literackiego retuszu oddał jego

groteskowość i dramatyzm. Losy przywołanych na kartach

książki postaci niczym soczewki skupiają dojmujący absurd

istnienia, nieprzezwyciężalne rozdarcie pomiędzy szumnością

pragnień i pospolitością spełnień.

Tchnące autentyzmem doświadczenia szkice, opalizujące

mgiełkami nostalgii, to znów krwiste jak befsztyk w ustach

miejscowego Szarego Wilka, są nie tylko zaproszeniem

do afirmacji indywidualności na własnych warunkach

i wybranych przez siebie ścieżkach, ale i przestrogą

dla niecierpliwych argonautów, jak łatwo pomylić przystanki

Wolność i Destrukcja.