86

Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Samobójstwo ojca, chłód matki, pijący i bijący ojczym, samotność, poczucie odrzucenia: zdawałoby się, że Mira – żona i matka – ma to wszystko już za sobą. Że sobie z tym poradziła. Że nigdy nie powieli błędów swojej rodziny. Jednak demony przeszłości nie pozwalają o sobie zapomnieć.

Citation preview

Page 1: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska
Page 2: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska
Page 3: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Modlitwabohaterów

NabrednięnasząinanasząnędzęNazatwardziałośćwnaszymszaleństwieInanaszegogłodugłośnykrzykNadomnaszktóryopuściłysnyNanasząmowęwielcebełkotliwąNarozpaczliwieniedorzecznąmiłośćInaznikomośćwszelkichnaszychpracNakoszmarnocyinabezsensdniaNanaszychmistrzówbezradnychismutnychOraznasędziówponurookrutnychNabiednematkidogorywającePrzeznaszewinychcąceiniechcąceNanaszesercaobrzękłewątrobyNanaszewargipopękaneszorstkieNaroztrzęsionefatalnieręceOraznamózgiwdaremnejmęceInatepłucacobezpowietrzaNastrachbezsennynakoszmarnyzegarNawszystkocojestudziałemnaszymBłagamywzglądmiejironicznaPani

RafałWojaczek

Page 4: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Zaśpiewamwampieśń…choćpieśnioumieraniusłuchaćniktniechce.Umierałam wiele razy. Śmiercią tragiczną, beznadziejną, bezsensowną

i rozpaczliwą.Opróczśmierci fizycznej są teżśmierćemocjonalna i śmierćcywilna.Tragicznejestto,żeponichsięjeszczeoddycha,choćczasemjużwbrewwoli.

Page 5: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Śmierćpierwsza

Pierwszy raz umarłam na sali porodowej. Ustawiona pośladkami broniłam sięprzed życiem. Pewnie już wiedziałam, że będzie boleć. Szkoda, że człowiekprzychodzinaświatbezpamięci.

5maja1968Niespełna dwudziestoletnia Anna trafiła na porodówkę z zaawansowanymi

skurczami.Tojejpierwszedziecko,nieumiałaocenićmomentu,kiedypowinnajechaćdo szpitala. Badająca ją pielęgniarka włożyła rękę głęboko, aby „sprawdzić, czywszystkowporządku”.Wodypłodowechlusnęłynapodłogę,aAnnaprawiestraciłaprzytomność.

– Ooo! Dzieciak ustawił się tyłkiem. Pierwszy poród? – zapytała położna, niewyjmującrękizjejkrocza.–Trochępoboli.Musibyćdzielna!

Kobieta rodzącaobokpróbujedodać jejotuchy.Zwłosamiprzyklejonymidoustwykonujecośnakształtuśmiechu.

– Wszystko będzie dobrze – wyszeptała potwornie zmęczona. – Tylko się niedenerwuj,bozaszkodziszsobieidziecku.

Położna przyglądała się im przez chwilę, po czym westchnęła i wyszła z sali,machnąwszyręką.

–Leżciespokojnie,dziewczynki.Idępolekarza–rzuciłanaodchodne.Lekarz, nieco zachmurzony, dotarł po 30 minutach. Niestety, przerwano mu

urodziny pani ordynator. A tam tort i być może wiśnióweczka. ObejrzałrozhisteryzowanąjużAnnęzniesmaczony:

–Potrzebnemitudzisiajkomplikacje.Niemiałakiedyrodzić?Ucisnąłbrzuchjednąręką,drugąwsadziłwkrocze.–Trochętopotrwa.Wołajciemnie,jakjużbędziekonkretniej.Wyszedł pospiesznie i pojawił się dopiero trzy godziny później. Sąsiadka obok

zdążyłajużurodzić,alejejmiejscewłaściwienatychmiastzajęłanastępnakobieta.–Cojest,młodadamo?Długonasbędzieszjeszczemęczyła?–próbowałrozluźnić

Annę kiepskim dowcipem. – Tyłkiem wychodzi na świat, znaczy od urodzenia mawszystkowdupie.

Pokolejnychczterechgodzinachdowcipmuniecookrzepł.Annacochwilętraciłaprzytomność.

Page 6: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Dziecko zbyt długo znajduje się w kanale rodnym. Na pewno się już udusiło.Wyjmiemyfragmentami, tochociażmatkęuratujemy.Proszęokleszcze–zwrócił siędopołożnej.

–Nieeee!–krzyknęłasłaboAnna.–Urodzę!–Toniejestczasnadyskusjeigłupiebohaterstwo.Potylugodzinachdzieckonie

mapraważyć.Nawetjeśliurodzisz,będziemartwe.– To urodzę martwe – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Do końca życia będę

kojarzyćmatkę z tym zaciskaniem zębów, gdy byławściekła.Nie dziwię się, że dolekarzatenobrazprzemówiłrówniemocno,jakprzemawiałdomnieprzeztewszystkielata.–Aleurodzę.Niezgadzamsię–zdążyławyszeptać,zanimznowunakilkasekundstraciłaprzytomność.

Urodziła po trzynastu godzinach. Dostałam trzy punkty w skali Apgar. Walczyliomnieprzezkolejnemiesiącewszpitalu.Wszystkiegopilnowała.Patrzyła lekarzomipielęgniarkomnaręce.Zanosiłakopertyiprezenty.Udałojejsięnawetzdobyćskądśpomarańcze.Otepomarańczepytalijąnaoddzialewszyscy.

Annabyłapiękna.Chodzącalaleczka,jakmawialiprzyjacieleojca.Aletosiłabyłajejnajwiększymatutem.Mówisię,żemężczyźniwybierająsłabekobiety,abysięnimiopiekować. Niemam pojęcia, czy to prawda. DoAnny lgnęli jakmuchy domiodu.Możedlatego,żebyłamężatką,więcwgręteoretyczniewchodził jedyniebezpiecznyflirt.Niewiem.Dość,żelekarznaoddzialeteżmiałdoniejsłabość,aonaumiałatowykorzystać.Byłasilnaizdeterminowana.Potrzechmiesiącachzabrałamniedodomui dalej sama walczyła z konsekwencjami porodu. A trzeba przyznać, że walczyłaskutecznie.Zczasemdogoniłamrówieśników.

Page 7: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Śmierćdruga

rok1973

Kiedywracaliśmyzespaceru,zaczynałojużzmierzchać.Gołębiewydziobywałyresztkiziarna,któreojciecrzuciłim,zanimwyszliśmy.Ichradosnegruchanieroznosiłosięechempoobejściuwkształciestudni.PróbowałamwypatrzećwśródnichArnolda,pocztowca, którego ojciec wypuścił tydzień temu, gdy był u rodziny pod Kielcami.Zdajesię,żejeszczeniewrócił.Ojciecnadałimiękażdemuptakowi.Niemampojęcia,jak je rozpoznawał.Twierdził,żegdybędę jeuważnieobserwować, tozczasemteżsię tego nauczę. Za stodołą płonęło jeszcze przygasające słońce, rzucając na niąkrwistopomarańczowerefleksy.

Zamknęłam delikatnie furtkę, aby niewystraszyć gołębi, i usiadłam na ławeczceprzed domem. Ojciec uwiązał psa i opadł zmęczony obok mnie. Przez chwilęobserwowałMariusza,któryniedawałBrutusowispokoju.Chłopiecpróbowałkarmićpsamałymi kamyczkami umieszczonymi na wyciągniętej ręce. Brutus nie przejawiałzainteresowania, więc Mariusz co raz ponawiał próby z gałązkami, liśćmi, trawą.Wyglądał pokracznie na tych swoich krótkich nóżkach w bawełnianych spodenkach.Piesbyłodniegoznaczniewiększy,aleprzyjmowałsłużalczepozycje i łatwomożnabyło dostrzec, że jest oddany swemu małemu panu. Zupełnie nie rozumiem, czemuwszyscytaksięzachowywaliprzyMariuszu.Wdodatkuuważali,żejest„słodziutki”.Mały, rozwrzeszczany, wiecznie brudny od smarków, błota czy jedzenia. Właśnieznowu się rozryczał, bo pies nie zamierzał skosztować żadnej z podsuwanych muwspaniałości.

–Przestańbeczeć!–Wrzasnęłamnaniego,alenaniewielesiętozdało.Stał tam taki żałosny ze spuszczonymi rękami i podrygującymi od płaczu

ramionami.–Dlaczegowszyscygotakkochają?–spytałamojca,uśmiechającegosięnawidok

jegozapłakanejtwarzy.–Przecieżonjesttakimałyigłupi?–Widzisz,skarbie–ojciecprzyciągnąłmniedosiebieiobjąłramieniem–onjest

jeszcze taki mały. Mężczyzna, choć bardzo niewielki. Tak dużo jeszcze potrzebujeopieki i uczucia. Spójrz na gołębie. Nawet one opiekują się z wyjątkową troskąpisklętami.Tyjużjesteśduża,samodzielna,niewymagasztyleuwagi.

–Jestemjużduża?–spytałamznieśmiałądumą.

Page 8: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Tak,jesteścałkiemdorosłąpanną.–Spojrzałnamojąrozjaśnionąkomplementembuzię. – Ale to nakłada na ciebie także pewne obowiązki. Musisz opiekować siębratem.Jesteśzaniegoodpowiedzialna.

–Alejaniechcę!–nadąsałamsię.–Jesteśmądrądziewczynkąiwiem,żetorozumiesz.No,alechodźmyjużdodomu,

bomamaczekazkolacją.–Poderwałsięzławkiiwziąłmniezarękę.Mariuszwolnopowlókłsięzanami.–Umyjcienatychmiast ręce i siadaćdostołu–przywitałanasmamaodprogu.–

Czywymusicie się tyleczasuwłóczyć?Pomógłbyścośwdomu,aniewieczniecięciągniedo lasu.Mówiłam,że stołek trzebanaprawić.Kiedyzamierzasz tozrobić?–pohukiwała,aninachwilęnieprzerywającprzygotowańdokolacji.

–Niezłośćsię,Aniu–przymilałsięojciec.–Dziecipotrzebująpowietrza,aipiesmusitrochępobiegać.Alemyśleliśmyotobieiprzynieśliśmyciprezent.

Wyciągnął bukiecik konwalii. Zupełnie nie wiem, gdzie je do tej pory trzymał.Próbował skraść mamie całusa, ale ta jedynie wzięła kwiaty i dalej udawałanaburmuszoną.

–Już ty nie bierzmnie podwłos. Znam ja te twoje sztuczki.Do kolacji siadać,apotemmaszmitaboretnaprawić!

Nieumiałasięnaniegodługogniewać,więcjużpodczaskolacjiuśmiechalisiędosiebie nad stołem, gdy Mariusz paplał z pełną buzią o spotkanej w lesie sarence,Brutusie, który prawie ją dopadł, chociaż chłopiec bardzo na niego krzyczał, żebywrócił, i patyku, którywyglądał zupełnie jakmiecz, a który przyciągnął za sobą napodwórko. Patrzyłam na nich i nieoczekiwana radość zalewała mi serce. Lubiłamswoją rodzinę. Uwielbiałam, gdy mama się uśmiechała. Tak rzadko to widziałam.Właściwiezdarzałosiętotylkoprzytacie.Donasuśmiechałasięrzadko.Nawetgdyprzemawiała łagodnie lub czytała bajkę, to jakby nie miała czasu na ten uśmiech.Lubiłam, jak tata się z nami przekomarzał, rozbawiającwszystkich.NawetMariuszalubiłam, chociaż paplał zupełnie bez sensu. Wepchnęłam resztki kanapki do buzii pobiegłam do pokoju po gitarę. Położyłam ją ojcu na kolanach, komenderując, cochcęusłyszeć.ZagrałStokrotkędlamnie,MorskieopowieścidlaMariuszaiWszystkote czarne oczy dla matki. Poszliśmy się myć, a on pogwizdując wcześniej granemelodie,zabrałsiędopodklejaniastołka.

–Tato,dlaczegotakkochaszgołębie?–spytałam,gdyzajrzałdonasprzedsnem,abypoprawićnamkołdry.

– Zawsze były dla mnie uosobieniem piękna i wolności. Inteligencji i oddania.Gołębie mają jednego partnera do końca życia. Są monogamistami. Poza tym –uśmiechnął się do mnie szelmowsko i mrugnął okiem – nie są gadatliweinadpobudliwe.Niewybuchajągniewemczy śmiechembez żadnegopowodu, czegoniemożnapowiedziećokobietach.Acisza i spokójsą takpotrzebnepostresującym

Page 9: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

dniuwpracy.– My się z Mariuszem kłócimy i krzyczymy na siebie. Ale nas też kochasz jak

gołębie,prawda?–Niebądźniemądra.Śpijjuż.–Pocałowałmniewczołoiwyszedłzpokoju.–Nieodpowiedziałeś…–Nieusłyszał,bobyłjużzadrzwiami.

***Tenwieczórniebyłinny.Anawetgdybybył,gdybyobjawy,symptomy,nawet…

Zbytzajętaukładaniemswojegodzieciństwaniezauważyłabym.Dodziśzastanawiamsię,dlaczegowtychnajważniejszychmomentachniestrzyżemyuszami?Dlaczegoniezatrzymujemy się zaniepokojeni nagłym brakiem poruszenia powietrza. Wibracjamizwiastującyminadejściedrapieżnika.Nieprzyjacielaczyhającegonamomentnieuwagi.Dalej pijemy wodę ze strumienia, a on przyczajony za krzakiem spokojnie nasobserwuje,oblizującczującejużkrewwąsy.

Ten wieczór nie był inny. Zmęczony po pracy ojciec zjadł z nami kolację,wysłuchując spokojnie wzajemnych bratersko-siostrzanych oskarżeń. Aby naspogodzić,jakzawszewziąłzkątagitaręizagrałkilkapiosenek–porównodlamniei Mariusza. Przygotował sobie kanapki na następny dzień do pracy. Przed snemprzyszedłnasokryćpuchowąkołdrą.Ucałowałwczoło.

–Pamiętaj,żemaszsięopiekowaćbratem–szepnąłmijeszczedoucha.–Babciamówi,żedzieciniesąodtego,abyopiekowaćsięinnymidziećmi.–Taka

byłamelokwentnaidumnazdorosłejwypowiedzi.– Twoja babcia jest mądrą kobietą, ale ty jesteś od niej mądrzejsza i dlatego

będzieszmiałananiegooko.–Mrugnąłdomnieporozumiewawczoizamknąłdrzwidopokoju.

„Krwi”–wysyczałdrapieżcatakcicho,żenieudałomisięgousłyszeć.***

Gdywróciliśmyzmatkązprzedszkola,ojcajeszczeniebyło.Niebyłogorównież,gdyzbliżałasięporakolacji.

–Nie czekamy na tatę. Coś musiało go zatrzymać. Siadajcie do stołu. – Matkazajęła się krojeniem chleba. Pokrojone kromki smarowała masłem. Z dna słoikawygrzebała resztki powideł. Wystarczyło tylko dla Mariusza. – Mirka, skoczszybciutkodopiwnicyposłoiczekpowideł,boniemamczymciposmarowaćkanapki.Tylkotaknajednejnodze.

Wstałamodstołu izbiegłamposchodach.Niebyło jeszczeciemno,więcszkodaczasu na zapalanie światła. Zaczęłam przeglądać zawartość regału. W pierwszymrzędziestałykompoty,więcmusiałamwspiąćsięnapalce,byzajrzećgłębiej.Kątemokazauważyłamjakiścień.Zapółkązesłoikami,wroguprzyokniestałojciec.Nicniemówił. Patrzył na podłogę szeroko otwartymi oczami. Głowa mu lekko zwisała napiersi.Panowałpółmrok,więcsłabogowidziałam.

Page 10: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Tato,corobisz?–zapytałamniepewnie.Cisza.Nieodpowiedział.Był jakiśdziwny.Pamiętam, żepoczułam lęk, bo takie

zachowanieniepasowałodoniego.–Tato?Wyjrzałam zza półki i nieśmiało podeszłam do ojca. Dotknęłam jego klatki

piersiowej. Poruszył się. Jakoś dziwnie, nienaturalnie. Jakby stopy nie trzymały sięziemi.Dotknęłamjeszczeraz.Odchyliłsiębardziej.Bałamsięzapalićświatło.Stałami patrzyłam na niego. Popchnęłam go ręką i w milczeniu obserwowałam, jak sięporusza. Rzeczywiście, nogi unosiły się lekko nad ziemią. Wyglądał, jakby stał.Przyjrzałam się jego twarzy. Była inna, zmieniona. Pokraczna. Im dłużej na niegopatrzyłam, tym bardziejwydawała się deformować.Usta rozciągały sięw upiornymuśmiechu. Teraz patrzył na mnie. Wydawało mi się, że widzę jego zęby spod tegoupiornego uśmiechu. „Żebyś widział, jak głupio wyglądasz”, przemknęło mi przezmyśl.Odepchnęłamgoodsiebie,alenatychmiastwrócił.Stałamtakipatrzyłam.Lękprawie odszedł. W jego miejsce pojawiła się ciekawość. Dotknęłam jego palcówicofnęłamrękęzaskoczonalodowatościądłoni.Więctakwyglądamartwyczłowiek?Tatwarz…Poczułam,żenanowopowracastrachirozlewasiępocałejmojejpiersi.Przerażenie sparaliżowało moje ciało. Wypełniło mnie całą. Nie wiem, czy tociekawość, czy coś, czego jeszcze wtedy nie umiałam nazwać, ale nie potrafiłamodwrócićsiędoojcaplecamiistamtądwybiec.Stałamwięcipatrzyłam.

–Czemutotyletrwa?Ciebiepocośposłać…–zniecierpliwionamatkastanęłazamoimiplecami.

Zapaliła światło igłosuwiązł jejw gardle.Wtedy dostrzegłam sznur obwiązanywokółszyiojcaiprzytwierdzonydohakawsuficie.Sufitwpiwnicybyłnisko.Hakanigdy wcześniej tu nie widziałam. „Przygotował się”, będę myśleć o tym później.Wielepóźniej, gdyczuciewrócinie tylkodonóg, lecz takżedoodrętwiałego serca,któreznówzapragniewiosny.

–Nagórę!–wycedziłamatkaprzezzaciśniętezęby.Nie ruszyłam się. Dostrzegłam, że w tym świetle skóra ojcama dziwny odcień.

Szarawy,niecosiny.Wiedziałam,że tomójojciec,ale tak trudnobyłogo rozpoznaćw tymwisielcu. Niemiał już tego błyskuw oku, lekkiej zmarszczki, gdy podciągałkącikustdogórywuśmiechu.Niebyłownim…czegoś.Niewiem–duszy?

–Mirko,natychmiastnagórę!Matkaszarpnęłamniezarękęizaczęławlecposchodach.Dosłownie,bonadalnie

odzyskałamczuciawnogach.Przekręciłakluczwdrzwiachdopiwnicyischowałagodokieszenispódnicy.– Zajmij się bratem! Niczego nie ruszajcie. Za chwilę wracam. – W pośpiechu

zaczęła naciągać lewy but na prawą nogę. – Cholera! Mirko, spójrz na mnie! Nieruszajciesięzmiejsca,dobrze?Iniczegoniedotykajcie.Janaprawdęzachwilębędę.

Page 11: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Wybiegła, nawet się nie oglądając. Mariusz zaczął beczeć wniebogłosy, a łzyismarkispływałymunanadgryzionąkanapkę.

–Cichobądź!–wrzasnęłamnaniego,choćjegopłaczpotęgowałmójlęk.–Cichobądź,mówię!

Umilkł zaskoczony. Patrzył na mnie zaszklonymi oczami, a podbródek mu drżał.Głupek.Nicniewieinierozumie.Spojrzałamnaniegozpolitowaniem,boczułamsię,jakbymposiadłajakąśelitarnąwiedzę.Coś,oczymonnigdyniebędziemiałpojęcia.Dotykałamtrupa.Byłowtymcośekscytującegoiprzerażającegozarazem.

–Mila,bojęsię–wychlipał.Jateżsiębałam.Nietylkotego,żezostaliśmysamiwdomu.Dotejporynigdysię

toniezdarzyło.Nietylkoojcadyndającegopodpodłogą.Bałamsięnieznanego.Naszeżycie się zmieni, czułam to intuicyjnie.Ale co będzie dalej, niewiedziałam.Co sięteraz stanie? Za chwilę, jutro, kiedyś. Moja wyobraźnia zawiodła. Nawet niepotrafiłamsobietegochronologiczniepoukładać.

–Nierycz,proszę–mówiłamjużprzezłzy.Wróciła chyba rzeczywiście szybko, ale dla nas czas dłużył się niemiłosiernie.

Przyszedłzniąsąsiadstrażak.Zastalinaswtulonychwsiebieizapłakanych.Matkaotworzyładrzwidopiwnicy,asamapodeszładonas iwzięławramiona.

Tuliłanasikołysaławjakiśniewybrzmianyrytm.Mariuszpowolisięuspokajał,amnąwstrząsałcorazwiększyszloch.

–Proszę…–powiedziałacicho, jakby już samootworzenie ust byłonadludzkimwysiłkiem.

Starałamsięuspokoić.Dlaniej.Dodziśnieumiemwytłumaczyćpewnychswoichzachowań.Niewiele rozumiałam. Intuicyjnie jednak czułam, żemuszę jej pomóc. Żemój spokój pozwoli jej zachować równowagę. Wyciszyłam się zupełnie i mocniejw nią wtuliłam. Do dziś pamiętam zapach jej swetra w tym momencie. Dusznąmieszankęperfumipotu.

Mariuszzasnąłzmęczonyiukołysany.Chwilę później pojawili się dwajmilicjanci.Matka ruchem głowywskazała im

drzwi do piwnicy, nie przestając nas kołysać i obsypując nasze głowypocałunkami.Wkońcujejuściskzelżałipodniosłasięostrożnie,byodłożyćmojegobratanałóżko.Posadziłamnieobok,adorękiwcisnęłajegonadgryzionąkanapkę.

–Zjedz.Zachwilęwracam–rzuciłaizeszładopiwnicy.Patrzyłamnatęobślinionąkanapkęirobiłomisięniedobrze.Naprawdęchciałam

zwymiotować.Odłożyłamchlebna stół i ostrożniepodeszłamdodrzwipiwnicy.Cooni tam robią? Jeśli zejdę po cichu, może uda mi się jeszcze raz zobaczyć trupa.Ciemne schody rosły przede mną, aż stały się niewiarygodnie długie i wysokie.Nabrałamprzekonania,żenieudamisięichpokonaćinaczej,niżzeskakujączjednegostopnianadrugi.Awtedynarobięhałasuicinadolesięzorientują.Porzuciłamwięc

Page 12: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

wcześniejszy zamiar i bezmyślnie wróciłam na kanapę. Burczało mi w brzuchu.Zjadłamchlebzsamymmasłem,bopowidłaprzecieżnadalstaływpiwnicy.

Wynieśliojcaprzezdrzwi.Wtedydopierodotarłodomnie,żejeśligozabiorą,tojużniewróci.Jużgotuniebędzie.Znami,przykolacji.Niechwycistojącejwrogugitary i nie zaśpiewa, przytupując lewą nogą. Nie weźmie mnie na kolana i niezmierzwimiwłosówswoimikościstymipalcami.

–Tatusiu!–krzyknęłamirzuciłamsiębiegiemzanimi.Uczepiłamsiękieszenijegomarynarki, próbując im go wyrwać. – Zostawcie go! To mój tata! Zostawcie go,słyszycie?

– Anno! – sąsiad zawołał mamę, jednocześnie próbując wyszarpnąć moją rękęzkieszeniojca.

Odsunąłmnie i próbował utrzymać z dala od ciała do czasu interwencji matki.Wierzgałam, rzucałam się, ale wszystkie wysiłki poszły na marne. Był znaczniesilniejszy. Wtedy wpadł mi do głowy szatański pomysł. Ugryzłam go z całej siły.Zatopiłamzębytakgłęboko,żepoczułamsmakkrwi.Wrzasnąłipuściłmnienachwilę.Towystarczyło. Znówbyłamprzy ojcu uczepiona jego ręki.Niktmnie od niego nieoddzieli.Niepozwolę.

Wtedy podeszłamatka. Nawet zemną nie walczyła. Powiedziała tylko: „Mira!”iwyciągnęłarękęwmojąstronę.Jejdłońbyłaciepła,ojca–lodowata.Puściłamgoiposzłamzanią,przegrana.

***Na pogrzebie była piękna. Taka posągowo piękna. Kruczoczarne włosy ułożone

wgładki kok, elegancki czarny dopasowanykostium,wysokie szpilki. Jej zmęczona,białajakpłótnotwarznosiławsobiejakieśdostojeństwo.Niepłakała.Uśmiechałasięlekkodoosóbskładającychnamkondolencje.Byłoichwielu.Niewiedziałam,żetataznałaż tylu ludzi.Jawkażdymraziewiększośćwidziałamporazpierwszywżyciu.Zebrali się jakkrukinaczarnymwygonieobserwującesiewcę rzucającegoziarnonazaoraną glebę. Czekali, aż odejdzie, by móc rzucić się w rozpuście na owoc jegociężkiejpracy.Takichzapamiętałam.Wkońcutobyłonieladawydarzeniewmieście.Ksiądz odmówił pochówku samobójcy, więc sam pogrzeb okazał się sensacją.Ijeszczetapięknaiwyniosłakobietawczerni,któraamorytyluztychchłopówmiaładotejporyzanic.Dziśdostałosięjejzaokazanąpychę.Choćznówbyławolna,dwojebachorównieprzydawałojejatrakcyjności.

Myślę,żeonateżtowszystkoczuła.Dlategotrwałatamwyprostowanajakstruna.Zadbanaibezśladuemocjina twarzy.Staliśmypojejobustronach.Mariuszgrzebałbrudnympalcemwnosie,zupełnienierozumiejąccałegotegocyrku,którysięwokółniegorozgrywał.Japatrzyłamnamatkęjaknajakiśniezrozumiałyobrazek.Niebywalepiękny, ale trudny do odczytania. Próbowałam ją rozgryźć. Chciałam wiedzieć, coczuje.Cowłaściwiejapowinnamczućwtejchwili.Czekałamnajakiśznak,choćby

Page 13: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

drobną podpowiedź. Dlaczego ona nie płacze? Czyżby nie tęskniła za ojcem? Czypowinna szlochać, lamentować, aby ludzie wiedzieli, że bolejemy nad stratą? Żekochaliśmytegoczłowieka.

Jakmałpywklatce.Zachwiała się tylko raz, gdy opuszczano trumnę do ziemi. Oparła się mocniej

dłonią o moje ramię, dlatego to zauważyłam. I usłyszałam jedno, jedyne słowo,cichutkiejakszelestwiatru:„Wojtusiu”…

Potem na powrót była jak drewniana. Mechaniczne ruchy, półsłowa, ledwozarysowane gesty. Słońce prześwietlało jej kosmyki włosów i cerę jakbyprzezroczystą.

Nic nie zapowiadało tego słońca. Pojawiło się niespodziewanie, jakby chciałododaćnamsił.Tegodniaranobyłopochmurnoideszczowo.Pomyślałamwtedyprzezchwilę, żenawetniebopłacze za tatą.Napewnopłakałygołębie.Odbladego świtusłychaćbyłoichnadzwyczajneporuszenie.Niktnieprzyniósłimjedzenia.Siedziałamna skraju łóżka ubrana w czarną sukienkę z krepiny i słuchałam tego głośnegogruchania.Niepłakałam.Rozmyślałam.Ostatniozrobiłamsiętwardsza.Nieryczałamzbylepowodu.Mój tataumarł.Stałosię.Poprostu.Nierozumiałamtylkodlaczego.Dlaczegoon,anienaprzykładpanNowak?Nieżebymgonielubiła,przyszedłmipoprostupierwszynamyśl.Najbardziejjednakprzewiercałomniepytanie,dlaczegoontozrobił?Dlaczegosięzabił?DlaczegojużniechciałbyćzemnąiMariuszem?Dlaczegoniechciałbyćzmamą?Przecieżzawszedoprowadzałjądośmiechu.

Nie chciałam iść na pogrzeb. Wydawało mi się przesadą robienie imprezy dlakogoś, kto nas zostawił.Nie zapytał o zdanie.Niemartwił się, czy sobie bez niegoporadzimy.Niechterazbędziebeznas.Niechzostaniezasypanytąbrudnąziemiąileżywtymzimnymgrobiezupełniesam.Przecieżtakchciał.

Nie chciałam iść na pogrzeb, ale dla matki nie miało to znaczenia. W tamtychczasachniktniepytałdzieciozdanie.Zresztąwtychdniachniktznaminierozmawiał.Nikt nie czuł się w obowiązku – ani wtedy, ani nigdy potem – czegokolwiek namwyjaśniać.Przezlata„otym”siępoprostuniemówiło.Stałosięijuż.Zmoichustteżnigdyniepadłopytanie„dlaczego”.Dziświem,żeniemanikogobardziejsamotnegoniżdzieckowświeciedorosłych.

Uroczystość była krótka i skromna. Bez mszy, księdza, przemówień. Konduktżałobnydoszedłdowykopanegodołu,złożonownimtrumnęijązasypano.Czekaliśmydokońca.Prawiewszyscyjużodeszli.Zostaliśmymyidziadkowie,rodzicetaty.Terazmogłamichzobaczyć,bowcześniejstaligdzieśztyłuzacałymtymtłumem.Chciałamdo nich podbiec, ale matka przytrzymała mnie silnie za rękę. Stali tam tacyprzygarbieni.Babciazróżańcemwrękumodliłasię,bezgłośnieporuszającwargami.Dziadektrzymałjąpodramięipatrzyłnanaszałzawionymioczami.Uśmiechnęłamsiędo niego, chcąc dodać mu otuchy, ale nie odwzajemnił gestu. Nie podeszli do nas

Page 14: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

nawetwtedy,gdyzauważyłichMariuszizacząłkrzyczeć„babcia”,machającdoniejbrudnąrączkąnaprzywitanie.Skończylisięmodlić,odwrócilisięiodeszli.Zostaliśmysami.Mariuszchciałjużiśćdodomuistraszniemarudził.Matkajednakniezwracałananiegouwagi.Stałajakwykutazmarmuru.Patrzyłagdzieśdalekoprzedsiebie.Niewiem,jakdługobyśmytamtkwili,gdybyniejejojciec.Przyszedłponasiwziąłjąpodrękę. Wyszarpnęła się brutalnie. Dziadek próbował ją jeszcze przez chwilęprzekonywać,abywróciłaznimdodomu,alewkońcuodpuściłizabrałtylkonas.Niechciałamjejzostawiać,alenudziłomnie już tostanie inicnierobienie,więcpotulnieposzłamzadziadkiem.

***Przezkolejnedniprawiesięnieodzywała.Gdymusiałasiępocośdonaszwrócić,

brzmiało to, jakby wypowiedzenie tych kilku słów kosztowało ją naprawdę wiele.Mariuszzatopaplałjaknakręcony.Niewiem,coonztegowszystkiegorozumiał,niewiem,coczuł,alenajwyraźniejdenerwowałagotawszechobecnacisza.Zewszystkichsiłstarałsięjąwypełnićsłowami.Wkońcumocnozniecierpliwionywyparował:

–Gdzietata?Matkaudała,żeniesłyszy,amożerzeczywiścieniesłyszała.–Gdzietata?–powtórzył.–Niewiem,synku.Niewiem…–Gdzietata?–nieustępował,szczypiącjąwrękęswoimipulchnymipaluszkami.Wkońcunaniegospojrzała,kucnęłaprzednim,abymiećtwarznajegowysokości,

wzięłajegomałedłoniewswojewychudzoneostatnioręceispojrzałamuwoczy.–Wniebie.Tatajestwniebie,kochanie.–Aczyonniemożeztegoniebaprzyjśćnachwilę,żebysięzemnąpobawić?– Nie, synku. Nie. – Przyciągnęła go mocno do siebie, wtulając go w swoje

ramiona,abyniewidziałciężkichłezspływającychjejpopoliczku.–Możekiedyś…

Page 15: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Śmierćtrzecia

rok1980

Drogatonęławsłońcu.Przydrożnekasztanywyciągałygałęziezprzekwitającymijużkwiatami,czerpiącztejżyciodajnejenergii.Przykażdymkrokupodrzucałamnogąswójworekzkapciami.Możepójśćkołorzeki?Zyskałabymdodatkoweminuty,anabulwarzemusibyćterazpięknie.Możebędąkaczkiprzymoście,rzuciłabymimresztkikanapki,którejniezjadłamwszkole.Wszystko,byodwlecchwilępowrotudodomu.Dziśniemiałdyżuru,więcpewniesiedziałnachlanywdomu.

–Karola,możepójdziemyprzy rzece?Mogłybyśmynakarmićkaczki–zapytałamnibyodniechcenia.

–Niedziś.Matkakazałamiszybkowracać,bojedziemydojakiejściotkiczycoś.Czekanamnie,więcjaksięspóźnię,będzieawantura.

–Szkoda.Samejniebędzietakfajnie.Aleitakpójdę,bojakprzywlekętękanapkędodomu,dostanęwskóręzamarnowaniejedzenia.

–Aha.Tocześć!–Karolinaskręciławuliczkęprowadzącądojejdomu.–Cześć!–Odkrzyknęłam,aleniewiem,czyjeszczemniesłyszała.Wał przy rzece był pełen par. Tych spacerujących i tych okupujących ławki.

Zapatrzonychwsiebie,nieobecnych,czasemobrzydliwych.Trwałymatury,więcdużoklaszpobliskiegoliceummiałokrótszelekcje.Całatagawiedźwyległadziśnadrzekę.Stanęłamnamostku przymłynie i rozwinęłamkanapkę z papieru.Urwałamkawałekirzuciłamdowody.

–Pocomarnujeszkanapkę?–Wypłowiałablondczuprynawyrosłajakspodziemi.ZarazzaniąpojawiłsięAdam,chłopakzestarszejklasy,któregobałosięchybazpółszkoły.–Niepowinnaśwyrzucaćjedzenia.Jeśligoniechcesz,dajmnie.

Wyciągnąłrękę,ajaposłusznieoddałammuresztkikanapki.Patrzyłam,jakszybkojąpochłania.Musiałbyćgłodny.

–Co się tak gapisz?Przecież już jej nie chciałaś. –Rzucił zaczepnie. –No już,zrywajstąd.

–Jatubyłampierwsza.Tyspadaj–odrzuciłam,boniepodobałmisięjegoton.–Lepiejzemnąniezaczynaj–warknął.Ściągnąłbrwi.Zapewnechciałwyglądaćgroźnie,alewyszedłztegotylkodziwny

grymas.Rozbawiłomnieto,więczaczęłamsięśmiać.

Page 16: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Nieboiszsięmnie?–Wtympytaniubyłowięcejzdziwienianiżgroźby.–Adlaczegomamsiębać?–Niesłyszałaś,coomniemówią?–spytałjeszczebardziejzaskoczony.–Niesłucham,coludziegadają.–Wzruszyłamramionami.–Ktoostatninakońcu

mostu,tenfrajer!Rzuciłam się pędem przed siebie. Zdumienie odebrałomu refleks. Ruszył dobre

trzysekundyzamną.Byłwyższyistarszy.Dotegodużoszybszy.Pewniebywygrał,alemostbyłkrótkiimojakilkusekundowaprzewagaokazałasięwystarczająca.

– Pierwsza – wrzeszczałam wniebogłosy z rękami podniesionymi w geściezwycięstwa.

– Nie ma tu szarfy, więc nie musisz podnosić tych rąk – burknął. – Poza tymoszukiwałaś.

–Wcalenieoszukiwałam!Odwołajto!–krzyknęłamgniewnie.–Oszukiwałaś,bojaniewiedziałem,żebędziemysięścigać.Ruszyłaśpierwsza!–

prychnął,jednakmojezaciśniętepięścisprawiły,żezmieniłton.–Cośsiętakzjeżyła?Przecieżniebędęsięztobąbił,zgłupiałaś?Niebijędziewczyn.

–Aktopowiedział,żetybyśmniepobił?Umiemsiębić!Sambyśdostałporządnelanie.

Popatrzyłnamniezniedowierzaniem,aleodpowiedziałłagodniej:–Dobra,jużdobra.Wierzęci.Opuśćtepięści.Usiadłnawaleprzyrzece.–Odwołajto!–niedawałamzawygraną.Stałamciągleprzednimzpodniesionymipięściami.–Dobra,odwołuję.Niechcibędzie.Niebyłampewna,czyto„niechcibędzie”powinnomnieusatysfakcjonować,ale

po krótkim namyśle uznałam, że tak.Usiadłam obok niego.Urwałam kawałek trawyiwsadziłamsobiedoust.Czemuonisięgoboją?Nigdytegonierozumiałam.Wcaleniejesttakistraszny.Alewprzekazywanychzustdoustopowieściachjawiłsięjakoprawdziwy potwór. Podobno kiedyś uderzył własnego ojca. To akurat nie było dlamniewcaletakiezłe.Samachętniebymprzylałaswojemuojczymowi.Potyluciosachodebranychodniegocomógłmizrobićtenpodrostek?Zebrałamleżąceobokkamykii wrzucałam kolejno do wody. Przez chwilę beznamiętnie obserwował, co robię,potemzacząłmisięuważnieprzyglądać.

–Dziwnajakaśjesteś,wiesz?–rzuciłwkońcu.–Wiem.Icoztego?–Nieprzerywałamwrzucaniakamyków.–Nic.Właściwie,tonic…–Tyteżjesteśdziwny.Wcalenietakistraszny,jakmówią.–Jużniechlepiejonitakmyślą.–Aboco?Lubiszbyćstrrrrraszny?–Podniosłamręce,udającducha.

Page 17: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Lubię,jaksięmnieboją.Wtedyniepróbująsięzbliżać.–Acociludzieprzeszkadzają?– A co ci ludzie przeszkadzają? A co ci ludzie przeszkadzają? – Zaczął mnie

przedrzeźniać,sepleniąc.–Acocidotego?Zadużomieliszozorem.–Nielubiszludzi?–drążyłam.–Azacoichlubić?–odpowiedziałpytaniem.–Zato,żecidająkanapkę,naprzykład.– I tak jej nie chciałaś. Też mi przysługa. Oddałaś coś, co i tak zamierzałaś

wyrzucić.–Aleniewyrzuciłam,tylkocidałam–odparłamurażona.–No dobra, ciebiemógłbym spróbować polubić. Sztama? –Wyciągnął domnie

prawądłoń.–Sztama–odparłamiprzybiłamrękęnapotwierdzenie.

***Następnego dnia wzięłam ze sobą dwie kanapki. Matka się trochę zdziwiła, bo

zazwyczajniekończyłamnawetjednej,aleonicniepytała.Czekałampodjegoklasąnadługiejprzerwie,abymujądać,aleprzeszedłkołomnieniewzruszony.Udawał,żemnie nie zna. „Poczekaj – pomyślałam sobie. – Przyjdzie koza dowoza”.Obrażonawróciłamdoklasy.Zezłościchciałamwyrzucićkanapkidokosza,alesięzatrzymałam.Upiornygłosmamyświdrowałmiwgłowie:„Niewolnowyrzucaćjedzenia!Jesttyległodnych dzieci na świecie!”. I co z tego? – myślałam zawsze. Czy moje jedzenieprzeleci w jakiś cudowny sposób do Afryki? Nakarmi te dzieci z opuchniętymi odgłodubrzuszkami,którezawszepokazywałanamnajakiśobrazkach?

Mimo wszystko słowa matki zapadły mi w pamięć. Zawsze wolałam rzucićjedzenie jakiemuśzwierzęciu,niżwyrzucićdokosza.Oczywiścienajprościejbyłobyprzynieśćzpowrotemdodomu,abyzjedlijeMariuszczymama.Jednakwizjakolejnejawanturyzpowodugłupiejkanapkisprawiała,żewolałamnakarmićkaczki.

Zagrodził mi drogę jeszcze przed mostem. Wyciągnął rękę przed siebie, więcsięgnęłam do tornistra po kanapki. Nie zdążyłam jeszcze ich wyjąć, gdy na mnienaskoczył:

– Czyś ty zgłupiała? Po co stałaś podmoją klasą?Chceszmi zepsuć reputację?Ładniebyśmnieurządziła,gdybyzobaczylimniezdziewczyną.

Automatycznie cofnęłam rękę, włożyłam kanapkę z powrotem do torbyiodwróciłamsięnapięcie.Złapałmniezaramię.

–Ej,cotyrobisz?Miałaśmidaćkanapkę.– Ale najwyraźniej jej nie chcesz – odrzekłam niespeszona tym nagłym atakiem

złości.–Noniewygłupiajsię!Pewnie,żechcę!Głodnyjestem, jakniewiemco.Tylko

mnie zdenerwowałaś tym w szkole – plątał się. W końcu wypalił gniewnie: – To

Page 18: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

dajeszjączynie?Łaskiniemusiszmirobić!Byłow tym tyle dumy, tyle nieukrywanej zaciętości, że bez słowawyciągnęłam

obiekanapki imupodałam.Usiedliśmynawale. Jawrzucałamkamykidowody,onjadłwpośpiechu.Wyglądałototakkomicznie.Jakbysiębał,żektośmutoodbierze.Jużmiałamrzucićjakąśzgryźliwąuwagęnatentemat,alesiępowstrzymałam.

–Czemu tywłaściwie ciągle jesteś głodny?Nie dostajesz kanapek do szkoły? –zapytałamostrożnie.

–Acośtytakaciekawa?Nietwojasprawa!– No niby nie, ale właśnie zjadasz po raz kolejny moje drugie śniadanie, więc

myślałam,żemógłbyśmijednakpowiedzieć…–Niccidotego.Pilnujswoichspraw–burknąłzpełnąbuzią.–Dobra – nie naciskałam.Wiem, że czasemnie należy dociekać. Samabymnie

chciała,żebyktoświedział,codziejesięumniewdomu.–Todojutra,tak?Poderwałamsiędogóry.– Do jutra – odpowiedział, plując kawałkami chleba. – Tylko nie podchodź do

mniewszkole!Pamiętaj,żeniebędęcięznać!***

Byłojutro,byłopojutrze.Adamstałsięelementempejzażu.Byłciągle.Byłwtymsamymmiejscu.Był.

Iwciążzżerałmojekanapki.Z czasem przynosiłam mu też inne smakołyki z domu: racuchy usmażone przez

matkę,kawałekciasta,jabłko.Pochłaniałtowszystkowbłyskawicznymtempie.Nigdyniepodziękował.Poprostuwyciągałrękę,gdytylkodomniepodchodził,agdydostał,cochciał,natychmiasttopożerał.

Siedzieliśmy nad rzeką, rzucaliśmy kamienie, zbieraliśmy gałęzie, robiliśmyszałasy.BawiliśmysięwIndianikowbojów.Coprawda,zawszejabyłamIndianinem,aonkowbojem,aleteoretyczniemogłamzaprotestować.

Tegodniateżspędzaliśmyczasnadrzeką.Właśniestałamprzywiązanadodrzewa,aonmiałpodemnąrozpalićognisko,abyzmusićmniedowyjawienia,gdzieukryliśmyskarb, gdy przypomniało mi się, że matka wczoraj upiekła pączki. Nie było nikogowdomu,więcwpadłamnapewienpomysł.

– Dobra, poddaję się! Rozwiąż mnie, to pokażę ci, gdzie ukryliśmy skarb –zaczęłamprzymilnie.

– Rozwiążę cię, ale pamiętaj, że jak będziesz próbować sztuczek, zdejmę ciskalp!–odpowiedziałiwymierzyłwemniekoniecpatyka.

Rozwiązał sznurek, a ja ruszyłamwdrogędodomu, taktycznie schylając siępodkażdymogrodzeniem.

–Musimybyćostrożni,bojeślimoibraciadowiedząsię,żezdradziłam,postawiąmnie przed sądem plemiennym i sami mnie oskalpują – powiedziałam, uważnie

Page 19: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

wychylającsięzzadrzewa.Ostatniemetrydodomupokonaliśmybiegiem.Mariuszbawił sięnapodwórku starymwózkiemdziecięcym.Udawał, że to jego

samochódwyścigowy,iwłaśniepoprawiałmuzawieszenie.Zauważyłgościa,alenieprzerywał swojej zabawy. Janek był jeszcze w przedszkolu. Weszliśmy do domu.Zajrzałampodpokrywkęgarnkanakuchenceinałożyłamnatalerztrochęziemniaków.

– Nie wolno nam samym odgrzewać, ale jak chcesz, to możesz zjeść zimne –rzuciłam,kładąctalerznakuchennymstole.

Usiadłochoczoizjadłdoostatniegokęsa.–Cotamjeszczemasz?–zacząłwęszyćpogarach.–Skarb!Mówiłam,żecięzaprowadzę–wyciągnęłamzpiekarnikatacęzpączkami

przykrytąlnianąściereczką.–Jacie!–niepotrafiłopanowaćemocji.Wzięliśmy po jednym i pałaszowaliśmy z uśmiechami na ustach, kiedy z pokoju

wytoczył się ON. Kompletnie pijany. W samym podkoszulku. Myślałam, że jest nadyżurze.Przerażonazamarłamzpączkiemwustach.

–Cotyzaścierwosprowadzaszdodomu?–wybełkotał,podchodzącdonas.–Dzieńdobry,pszepana.JestemkolegąMiry.Adam.–Wyciągnąłdoniegorękę.ZłapałzaniąipociągnąłAdamadosieni.–Wynochastąd!Toniestołówka–wrzasnął.Poderwałamsięzkrzesłaiteżchciałamwybiec,alezagrodziłmidrogę.– Nie dość, że muszę utrzymywać dwoje darmozjadów, to jeszcze mi innych

przyprowadzasz?– Ja tylko pączka… Chciałam poczęstować… – próbowałam sklecić na szybko

logiczniebrzmiącezdanie,choćwalkabyłazgóryprzegrana.Jużdawnonauczyłamsię,żejakjestpijany,tosięznimniedyskutuje.–Tylkopączka, tylkopączka–przedrzeźniałmnie.–Atobiektopozwoliłwziąć

pączka?Zapracowałaśnaniego?Nie!Janawasharuję,bękartyjedne–nakręcałsię.–Przepraszam–wybąkałam.Możepokoraokażesięwybawieniem.–Comipotwoichprzeprosinach?Zwróciszmikasęzażarciedlawastymiswoimi

przeprosinami?–szedłwmojąstronę,ajausiłowałamschowaćsięzastołem.Wyczekałamdobrymomentirzuciłamsięwstronędrzwi.Gdyjednakpróbowałam

gowyminąć, ściągnęłam ze stołu obrus i talerz z niedojedzonym pączkiem upadł napodłogęrozbijającsięztrzaskiem.Zawahałamsięchwilę,aletowystarczyło.Złapałmniezakarkiprzytrzymał.Prawąrękęzagiąłminaplecachizmusiłdouklęknięcia.

– Posprzątasz to – wydyszał, przygniatając mnie do podłogi. – Zliżesz cały tenbałagan,któryzrobiłaś!

–Proszę pana, niech pan ją puści. –Adam stanąłw drzwiach. – Ja towszystko

Page 20: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

posprzątam!Tomojawina!–mówiłszybko,widaćbyło,żejestprzerażony.–Wynośsięstąd,gówniarzu!–Wysyczałwjegostronę.–Wynośsięnatychmiast!–Niechpanjąpuści!–krzyknąłAdam,czymzupełniegozaskoczył.Wykorzystałammomentiumknęłamzdomu.Adamruszyłzamną.NapodwórkukątemokazobaczyłamMariuszaskulonegozabudądlapsa.Niema

szans,żebygoniezauważył,gdywybiegniezamną.Wywlekłambratastamtądniemalsiłąiwypadliśmynaulicę.Biegliśmyprzezcałyczas,dopókiniedotarliśmydorzeki.Opadliśmy zdyszani na ziemię na wale. Ale nawet gdy nasze oddechy już sięustabilizowały,długoniktniemiałodwagizacząćtejrozmowy.Wiedzieliśmy,żeonamusi się odbyć, alew tej chwili żadne z nas niemiało nic do powiedzenia. Bo comożnabyłopowiedzieć?Mariuszsiedziałodwróconydonasplecami.Pewniewstydziłsię,żeinnychłopakmógłbyzobaczyćjegołzy.

–Twójojciecczęstopije?–Padłodopieronastępnegodnia.Spacerowaliśmywzdłużbrzegu,jużpozagranicamimiasta.Niechciałamgodzisiaj

widzieć,więc planowałam nie iść nad rzekę, ale tym razem on czekał namnie podszkołą.Wziąłmójplecakiruszyliśmyprzedsiebie.

–Toniejestmójojciec!–Niemalwrzasnęłam.–Mójojciecnigdyniepodniósłbynamnieręki!

–Tokimbyłtenfacet?–Tomójojczym.–Togdziejesttwójojciec?–Nieżyje…–Słabo–skwitowałniezmieszany.–Miałwypadek?–Nieżyje,ijuż!–Dobra,jużdobra–burknąłurażony.–Dawnoumarł?–Siedemlattemu.Dwalatapóźniejmatkaponowniewyszłazamąż.PoznałaGO

wpracy.–Twojegobratateżtłucze?–Tak…Jegonawet częściej, choć on jest znacznie grzeczniejszy niż ja.Zawsze

MUschodzizdrogi.Wszyscyonimmówią,żejestsłodziutki.Alebardzoprzypominaojca.Wiesz, z twarzy.ON jest drażliwy na tym punkcie.Niewiem czemu, przecieżnawet go nie znał. Kiedyśw szale podarł wszystkiemoje zdjęcia ojca. A było tamtakie, na którym siedzę u taty na kolanach. Wśród jego gołębi. Lubiłam je. Czasemz nim spałam. I chyba właśnie to tak go zdenerwowało… Nie zostawił mi nawetjednego…–opowiadałamzbólem.

Naprawdętegonierozumiałam.Wydawałomisiętojawnąniesprawiedliwością.Dopierowielelatpóźniejmiałamsiędowiedzieć,czymwłaściwiejestzespółOtella.

Szliśmychwilęwciszy.Kopnęłamkamieńleżącynadrodze.Wpadłzpluskiemdorzeki.

Page 21: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Mamjeszczejednegobrata,aleonjestbezpieczny.–Jestjego?– Tak. Jest jeszcze taki mały. Naprawdę słodki aniołek. Ale boi się, gdy ON

krzyczy,iwtedypłacze.CzasemGOtoprzywołujedoporządku,aczasemrozsierdzajeszczebardziej.Krzyczy,żetoprzeznasdzieckopłacze.

–Aconatotwojamatka?–Zazwyczaj jejniema.Ciąglebierzedodatkowezmiany.Przyniej rzadkosię to

zdarza.–Agdyjest?– A gdy jest, to się z nim szarpie. Krzyczy, że zabierze dzieci, spakuje się

iwyprowadzi.–Toczemutegonierobi?–Abojawiem.–Wzruszyłamramionami.–Wielerazy,leżącwłóżku,układałam

sobie w głowie plan, jak to będzie, gdy się wyprowadzimy. Będę jej pomagaćizajmowaćsięmałym.Niemogłamzasnąćzpodniecenia.AleprzychodziłranekiprzyśniadaniuwszystkobyłoOK.Nalewałamuherbaty,nam robiłakanapki.Nikt znamioniczymnierozmawiał.Zanicnieprzepraszał.Jakbynicsięniewydarzyło…Czułamsięwtedytakaoszukana.

Usiadłamnatrawiepotureckuizatopiłamsięwmyślach.Adamsięnieodzywał.Widać,żerozważałto,comupowiedziałam.

–Mówiącogólnie,chodzioto,żebygojaknajszybciejpołożyćspać,bowtedyjestwzględny spokój. A jak wytrzeźwieje, to nawet stara się być miły. – Wyplułamkawałekodgryzionejtrawy.

–Będęcięodprowadzałdodomu!–zadecydował.–Eeee.Lepiejnie.Pocogoniepotrzebniedrażnić.–Następnymrazem,jaksięnaciebierzuci,powieszmi,ajamuprzyłożę!–Oszalałeś?Onjestodciebiedużosilniejszy.Tobyśmydopieromielikłopoty.–

Pokiwałamgłowąnadjegogłupotą.–Pozatymposzedłbydotwojegoojcaizrobiłabysięztegoafera.

Tenargumentchybagoprzekonał,bozamilkł.– Jakbędę starszy, to cię stamtąd zabiorę–powiedział tak cicho, zeprawienie

usłyszałam.–Obiecujesz?–naprawdęchciałammuwierzyć.BędziemymusieliwziąćjeszczeMariusza,aleotympowiemmupóźniej.–Obiecuję–potwierdził,krzyżującpalcenapiersi.

***Patrzyłamnamatkę,którazbierałatalerzepokolacji.Powinnamjejpomóc,jakco

wieczór, ale tym razem ani drgnęłam. Nawet nie zwróciła na to uwagi. Zatopionawmyślachautomatyczniepowtarzałacodziennyrytuał.JEGOnaszczęścieniebyło.

Page 22: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

– Odejdę od ciebie, wiesz? – powiedziałam cicho. Nieco za cicho, bo nieusłyszała.–Odejdęodciebie–powtórzyłamgłośniej.–IzabioręzesobąMariusza!

Brat zesztywniał za stołem. Mały Janek przyglądał mi się ze zdziwieniem.Wykrzywiłbuzięwpodkówkę.

–Nieić!–powiedziałzdrżącąbródką.–Cośtypowiedziała?–matkaniedowierzałatemu,cousłyszała.–Mówię,żeodciebieodejdę!–powtórzyłamzmocą.Patrzyłamnaniąwyzywająco.– Jak ty się domnie odzywasz? – nie kryła zdumienia. Jednocześnie próbowała

przytulićwyjącego Janka. –Klęknij natychmiast w rogu z rękami podniesionymi dogóry.

–Mogęklęknąć,aleitakodciebieodejdę!–powiedziałam,wykonującpolecenie.–Będziesztakklęczała,dopókinienauczyszsięszacunkudorodziców–wycedziła

przezzęby.–Naszacunektrzebasobiezasłużyć–odrzuciłamwściekła.Podeszła i uderzyła mnie w twarz. Zdenerwowana zgarnęła Janka do kąpieli

izniknęłanadłuższąchwilęwłazience.Gdywróciła,klęczałamwyprostowana,choćręcemiomdlewały.Bolałymniekolana ikręgosłup.Zaprowadziłamałegodo łóżka.Słyszałam,jakcałujegowczołoimówi„dobranoc”.Nasniecałowałajużoddawna.Gdy pokazała się w drzwiach, wyciągnęłam się jak struna. Czułam, że za chwilęzemdleję.Podeszładomnie,wzięłamniezaręceiklęknęłanaprzeciwko.Przyglądałami się przez dłuższą chwilę. Świdrowała wzrokiem, ale wciąż patrzyłam na niąwyzywająco.

– Poświęcam się dla was – powiedziała wolno. – Haruję jak wół. Biorędodatkowedyżury.Wdomunienadążamzrobotą.Niepomagaszmi!–Niewiem,czytobyłwyrzut,czyraczejusprawiedliwianiesię.

–Pomogłabymci!Pomagałabymcicodziennie,iletchu–rzuciłamszybkoznagłąnadzieją–aleodejdźodniego!

Patrzyłanamniezdumiona,jakbymmówiłaobcymjęzykiem.–Proszę…–dodałamcicho.–PrzecieżJanekjestjeszczemaleńki–zaczęłaniepewnie.–Przecieżjesteśmyjeszczemy!–prawiewrzasnęłam.–A tymyślisz,żeco?Żedamsobie radęsama?Z trójkądzieci?–zrównała ton

głosuzmoim.–TysięzajmieszJankiem?Tyzarobisz?–Jasięzajmę!Mogęniechodzićdoszkoły!Mogęjeśćtylkochleb!Wszystkojest

lepszeniżmieszkanieznim!Onpodarłzdjęciataty,wieszotym?Patrzyła nieprzytomnymwzrokiem, oddalona odemnie o tysiącemil świetlnych.

W końcu otrząsnęła się z jakiś niewypowiedzianych myśli i zaczęła mówić bardzowolnoibardzowyraźnie,jakbymbyłaniespełnarozumu.

Page 23: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Waszojczymjestdobrymczłowiekiem!Zrozumiałaś?Przygarnąłwasjakswojedzieciisięwamizaopiekował!Zaopiekowałsięmną.Czasemmachwilęsłabościisięnapije.Alekochaswojegosyna.Nierozbijęrodzinytylkodlatego,żewynieumieciegozaakceptować.Straciłamjużjednegomężaiwiem,cotoznaczybyćsamazdziećmi.

–Alemamo…–próbowałamcośjeszczepowiedzieć.– Dość! Powiedziałam! Macie nauczyć się go szanować, a wtedy będzie mniej

kłótni iwszyscybędziemyszczęśliwsi.Zczasemwszystkosięułoży.Niechcęnigdywięcejwracaćdotegotematu.Zrozumiano?

Niemogłamnaniąpatrzeć.Chciałamzerwaćsięiwybiec,aleciągletrzymałamniezaręce.Bałamsięjej.Jejtonu.Zdecydowania.Itychzaciśniętychzębów.

–Pytam,czyzrozumiano?–Tak–odpowiedziałamcicho.– To marsz do łóżka. Za karę nie będziesz wychodziła przez trzy dni z domu.

Ajeślijeszczerazsiętakdomnieodezwiesz,spioręcięnakwaśnejabłko.Ze spuszczonymi ramionami powlokłam się do sypialni przegrana. Drastycznie,

jednymcięciempozbawionawszelkiejnadziei.***

Te trzy dni były prawdziwą udręką. Wolałabym dostać lanie niż taką karę. Alepotemmojeżycieznowunabrałobarw.Wakacjeminęłyjaksen.

To, co działo sięw domu,właściwie przestało się liczyć. Zresztą bywałam tamrzadko, więc też nie miałam zbyt wielu okazji napatoczyć MU się pod rękę.Zdobywaliśmy świat. Chodziliśmy na wyprawy. Czasem zabieraliśmy ze sobąMariusza.Jemuimponowałotowarzystwostarszegokolegi,wdodatkuztakąszemranąreputacją.Przeztoijazyskałamwjegooczach.

Bawiliśmysięwpowstańców.Jabyłamzazwyczajłączniczkąiprzenosiłamważnedepesze. Oni ukrywali się w bunkrach. I wychodzili na niebezpieczne misje. Moimzadaniem było organizowanie im posiłków. Odkryliśmy fajne gospodarstwo zamiastem. Skoszone siano ustawione w stogi służyło nam za tajne bazy.Organizowaliśmy akcje przedzierania się na stanowiska wroga. Bawiliśmy sięświetnie,dopókinienakryłnaswłaściciel.Niebyłzadowolonyzrozwalonychstogów.

Oj,ciężkąmiałrękęgospodarz!Aiposkarżyćsięniebyłokomu.Matka była zadowolona, że kłótnie przycichły. Że nie wchodzimyMUw drogę.

A dlamnie ten świat przestawał istnieć. Raz czy dwa razy dostałam lanie, gdy cośwmoimzachowaniuMUsięniespodobało,aletoniemiałonajmniejszegoznaczenia.Nawetopuchniętaręka,którapodwóchdniachokazałasięzłamana.Przeszkadzałamitylko w niebezpiecznych misjach, gdyż obniżała moją sprawność. A ta była ważna.W oczach chłopaków mogłam zyskać, tylko jeśli bezbłędnie się przyczajałamiskuteczniezdobywałamżywnośćwpostacijabłkaukradzionegozestraganunarynkuczymlekawystawionegoprzezgospodynięzaokno,abysięzsiadło.

Page 24: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Mój świat zaczynał się i kończył na Adamie. Gdy wróciliśmy we wrześniu doszkoły,zezniecierpliwieniemczekałamnakoniec lekcji.Towtedyzaczynałosiędlamnieprawdziweżycie.Życiepełneprzygódiwzajemnegozaufania.Zupełniedlamnienowychinieznanychwrażeń.

Myślałam, że tak już będzie zawsze. Że dzięki Adamowi przetrwam. O świętanaiwności.Tylkomłodośćmatyleodwagi,byużywaćsłów„nigdy”i„zawsze”.

Zobaczyłnaskiedyśnadrzeką.Adamsikałpoddrzewem,a japuszczałamkaczkizkamyków.PodszedłprawiebezszelestnieizłapałAdamazakark.

–Corobisz,tymałyzboczeńcu?–wysyczał.–Nic,proszępana–odpowiedziałAdam.Byłprzerażony.–Naprawdęnic.–Jużjawiem,cowyturobicie.Bezwstydnico–zwróciłsiędomnie–zobaczysz

wdomu.Jużjaciwybijętebezeceństwazgłowy!–Alemynaprawdęnicnierobimy–skomlałam.–Dodomu,powiedziałem!Aty,kolego,zaprowadziszmniedoswojegoojca.Już

jamuopowiem,jakiegozboczeńcawychował.– Nie, proszę pana. – Adam niemal zaczął płakać. – Bardzo pana proszę. Ja

naprawdęnicniezrobiłem.–Wytłumaczysztoswojemuojcu–ruszył,trzymającAdamaprzedsobą.–Zostawgo!–RzuciłamsięnaNIEGO.–Puszczaj.Adamwykorzystałzamieszanie,wyszarpnąłsięiuciekł,ilesiłwnogach.–Znajdęcię,gówniarzu,pamiętaj–krzyknął jeszcze,zanimzacząłmniewlecdo

domu.CzekałamnaAdamanastępnegodniaprzyszkole.Ominąłmnieszybko,nawetnie

spojrzał w moją stronę. Dogoniłam go nie bez trudu. Wszystko mnie bolało powczorajszymwieczorze.

–Cojest?Cojacizrobiłam?–zrównałamsięznim.–Niemogęsięztobąspotykać.–Jegosłowazupełniemniezaskoczyły.–Przecieżjacinicniezrobiłam!Nieodpowiedział,zacisnąłtylkomocniejusta.Nicnierozumiałam.–Przecieżtonieja,słyszysz?ONtonieja!–Wiem.–Toczemutakmówisz?–Takmusibyć.Niemożemysięwidywać!–Dlaczegotakijesteś?–Byłamprzerażona.–Dlaczegomnieodtrącasz?–Prawie

płakałam.–NiebójsięGO.RazemsobiezNIMporadzimy.–Nierozumiesz?Tyniczegonierozumiesz,prawda?–wybuchnął.–ONniemoże

dotrzećdomojegoojca!–Przecieżwytłumaczysztacie,jakbyłonaprawdę!Chybaciuwierzy?–Tynaprawdęnicnierozumiesz!Onniemożedotrzećdomojegoojca,bomojego

Page 25: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

ojcaniema!–Jakto?–Stanęłamjakwryta.– Nie ma! Jest gdzieś w trasie. Jest kierowcą ciężarówki – odpowiedział

zrezygnowany.–Notochybatymlepiej,prawda?–spytałamostrożnie.Niebyłampewna,czydobrzegorozumiem.–Nie,nielepiej!–odpowiedziałzirytowany.Odwróciłsięwmojąstronę.–ON

niemożesiędowiedzieć,żeojcaniema.Niktniemożesiędowiedzieć.–Dlaczego?–Ojciecmówi,żejakktośsiędowie,żemieszkamsam,tomniezabiorądobidula.–Agdzietwojamama?–Miałammętlikwgłowie.–Niemammatki.Rozumiesz?Niemam.–Todlategoniechciałeś,abycięktośpolubił.Bałeśsię,żektośsiędowie.Powoliwszystkozaczęłosięukładaćwlogicznącałość.–Tak,panipsycholog.Jeślikomukolwiekpiśniesz,to…–Niepisnę!–przerwałammuobrażona.–Niepowiemnikomu.–Niemogęsięztobąwięcejwidywać.Nieszukajmnie,nienaciskaj.–Ale…Odwróciłsięnapięcieiodszedł,niepozwoliwszymiskończyć.Powlekłamsięzrezygnowanadodomu,ztrudemradzącsobiezpotwornymszumem

wgłowie.***

Przez najbliższe dni wychodziłam z domu tylko po to, by pójść do szkoły.Większośćczasuspędzałam, leżącna łóżku igapiącsięwsufit.Byłam jużwtedynatyleduża,abywiedzieć,żesądoświadczenia,któreodbierajądech.Nietylkoszczęścieizachwyt.Jesttakirodzajcierpienia,kiedybólniepozwalauwolnićzsiebiekrzyku.Atenkrzyktrwa.Brzmiwewnątrz,odbijającsięwduszyprzerażającymechem.

NiechciałamzaakceptowaćdecyzjiAdama,ajednocześnieniepotrafiłamnicztymzrobić.Leżałami łudziłamsięnadzieją,żemożeprzeczekamjegolęk.Możezakilkadni zatęskni za mną tak bardzo, że będzie chciał mnie zobaczyć. Wymyślimy razemmetodę,jakspotykaćsiębezpiecznie,abysięnaNIEGOnienatknąć.Wszystkowrócidonormyiznówbędęmiałapocowstawaćzłóżka.

Innymrazemwyobrażałamsobie rozmaite scenariusze,gdziektośodkrywasekretAdamaipozbawiająjegoojcaprawrodzicielskich,aonsamtrafiadodomudziecka.Wtedy ogarniał mnie paniczny lęk. Dlatego nie potrafiłam zrobić kroku w stronęnaszegopojednania.Potemmyślałamotym,żejestgłodny,ichciałambieczanieśćmuchociażkanapkę.Iznówparaliżowałmniestrach.Przezchwilęmiałamnawetpomysł,aby dawać mu ją przez Mariusza. Zawziętość sprawiła, że się na to nie zdobyłam.Tłumaczyłamsobie,żejakbędziegłodny,tomożeszybciejzechcesięzemnąpogodzić.

Page 26: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Zmuszęgowtensposób.Potrzebowałamgo.Tęskniłamzanim.Mojemałeżycieniemiałobezniegosensu.Muchynasuficietrwaływbezruchu.Podobniejakja.Zamarłamwoczekiwaniu,ażcośsięwydarzy.

„Coś” się w końcu wydarzyło. Potoczyło się lawiną następstw trudnych doprzewidzenia.Dodziśwyrzucamsobie, żegdybyniemojeodrętwienie,nigdybydotegoniedoszło.Choćmożebyłotojednaktylkokwestiączasu.

Ojczymzbierałwkuchni porozrzucane zabawki Janka. Słyszałam, jak sapie przykażdymnachyleniusię.Mocniejzacisnęłamoczy.

–Ruszyszsięwkońcuz tegowyra?–Usłyszałamnadgłową.Drgnęłam.–Lenieśmierdzące.Możewzięłabyś się za robotę i posprzątaławmieszkaniu?Zarazmatkawrócizpracy,atutakichlew.

Nieporuszyłamsię.Nawetnieotworzyłamoczu.Rozsierdziłamgotym.–Pasożytyjedne.Wysysaciekrewzmatki,niemasiłnawasharować,asaminic

nierobicie!–Mywysysamykrewzmatki?–niewytrzymałam.Poderwałamsięzłóżka.–My?

To ty przepijaszwszystkie pieniądze i onamusi pracować na kilka zmian!To ty jejwniczymniepomagasz!–wrzeszczałam.

–Jajejniepomagam?–Widziałamnarastającąwnimwściekłość.Wiedziałam,żepowinnam sięwycofać, ale byłomiwszystko jedno.Niechmnie zabije.Niechmniew końcu zabije, wtedy nie będzie tak boleć. – Wydaję wszystkie pieniądze na jejbachory!Wziąłemwaspodswójdach.Pozwoliłemwammówićdomnietato…

– Nie jesteś naszym tatą – przerwałam mu. – Mój tata nie chlał jak świnia. –Uderzyłmniewtwarztak,żeupadłamnatapczan,aleniezamierzałamprzestać.–Mójtatabyłwspaniałymczłowiekiem.Kochałnas,atyniekochasznikogo!Tylkosiebie.

– Twój ojciec był wspaniałym człowiekiem? – Zacisnął rękę na mojej szyiipodniósłmniedogóry,opierającościanę.–Tojacipowiem,jakimtwójojciecbyłczłowiekiem!Byłzasranymegoistą.Tchórzem.Zabiłsię,bobyłtchórzem.

Chciałjeszczecośdodać,aleniezdążył,boczerwonyzezłościMariuszwbiegłdopokojuizacząłgookładaćpięściami.

–Niemówtak–wrzeszczał.–Niemówtakomoimtacie!Uścisk zelżał i osunęłam się po ścianie. Teraz ON chwycił Mariusza za pięść

iwykręciłmurękę.–Twójojciecbyłgnidą,którażerowałanainnych.Natwojejmatceinateściach.

Byłcieniasem,którygdytylkopojawiłysięproblemy,odebrałsobieżycie.–Mariuszbezskuteczniepróbował sięwyswobodzić.Woczachmiał łzy, byłwściekły. –Choćtrochęgonawetrozumiem.Zabiłsięprzezwas,boktomógłbyzwamiwytrzymać!–Nieumiałukryćsatysfakcjizwypowiadanychsłów.

–Tyświnio–wrzeszczałMariuszwhisterii.DrugąrękąnadalpróbowałGOokładać.

Page 27: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Jasięprzezwasniezabiję.Jasobiezwamiporadzę.Wytresujęwas.Będzieciewiedzieli,jakodzywaćsiędoojca–syczał,tłukącmojegobrata,gdziepopadło.

PróbowałamGOodniegoodciągnąć, ale jednymciosem rzuciłMariuszemprzezpokój.Bratzatoczyłsięiupadł,uderzającsięgłowąostółsłużącynamzabiurko.

– Jawaswytresuję.Nauczycie się szacunku–dyszał.–Nicniewarte szczeniaki.Takie same gówna jak ich ojciec. – Popchnąłmnie na tapczan i zacząłwyciągać zespodniskórzanypas.

Czekającnaspadającerazy,zauważyłamkątemoka,żeMariuszciągleleżywtymsamymmiejscu i się nie podnosi. Poderwałam się i chciałamdo niego podbiec, alechwyciłmniezarękęirzuciłzpowrotemnałóżko.Pasuderzałczęstoiprecyzyjnie.

–Mariusz–krzyczałamzcałychsiłprzezłzy.Wtedy do pokoju wpadła matka z Jankiem trzymającym się kurczowo jej ręki.

Początkowo jej nie zauważył iw zapamiętaniu zadawał kolejne razy.W końcu rękazawisłamuwgórze,gdyusłyszałprzerażonypłaczdziecka.ZobaczyłmatkępochylonąnadMariuszem.Wyciągałamuzgardłajęzyk,którymsiędusił.Gdynapowrótzacząłoddychać, podniosła go z ziemi, zataczając się pod ciężarem. Brat jęknął z bólu.Obejrzałagodokładnie,cowywołałojegokolejnepostękiwania.

–Mira,zejdźzłóżka.Muszęgopołożyć.–Delikatnieułożyłagonaposłaniu.–Cośty zrobił?! –Wysyczała doNIEGOprzez zaciśnięte zęby. –Dotknij ich jeszcze raz,asamacięzabiję!–Dodała,wychodzącdokuchnipolód,któryprzyłożyłaMariuszowidotwarzy.

***Mariuszwymiotowałprzezcałąnoc,wkońcunadranemzabraligodoszpitala.Ja

iJanekteżmusieliśmyjechać,boniemieliśmyzkimzostać.Gdytylkoprzyjęligonaoddział, ojczym z bratemwrócili do domu.Wyłam, że nie chcę z nim jechać, więcmatkapozwoliłamizostać.Niechciałazwracaćnanaszbytdużejuwagi.Wieśćjednakdosyćszybkosięrozniosła,bozachwilęzaczęłydonaszaglądaćpielęgniarki.Matkawszystkimcierpliwietłumaczyła,żeMariuszwywróciłsięwieczoremnarowerzedośćniebezpiecznie,a ja jestemznimbardzoemocjonalniezwiązana.Niewiem,czyktośuwierzyłjejzapewnieniom,czypoprostuniebyłozwyczajuwnikaćwcudzesprawy,wkażdymrazieniewracanojużdotegotematu.

Mariuszmiałzłamaneżebroiszczękęorazwstrząśnieniemózgu.Wszpitaluleżałkilkadni,jednakjużniewróciłdodomu.Niktoczywiściezemnąotymnierozmawiał.Ojczymzmatkąmijalisięwmilczeniu.Niepadłożadne„przepraszam”,żadne„jaksięczujesz”.Tylko Janekw swymprostymdziecięcymodruchugłaskałmniepogłowie,gdyleżałamwłóżku.Doszkołyniechodziłam,boposiniaczonenogimogłybyzwrócićczyjąśuwagę.Niebyłopowodu,dlaktóregomiałabymsięwogólepodnieśćzłóżka.Byłam wściekła na Adama. Nie na nich, tylko na niego. Obiecywał, że mnie stądzabierze…

Page 28: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Któregoś dnia matka zapakowała kilka moich rzeczy do szkolnego plecakai pojechałyśmy PKS-em do dziadków. Mieszkali 40 km od nas, więc miałyśmywystarczająco dużo czasu, aby porozmawiać. Ale uparcie milczała. Ona nic niemówiła,ajaniepytałam.Byłatakaobcaiodległa.Oddawnamarzyłamotakiejchwilizniąsamnasam.Owspólnejpodróży,choćbyospacerze,któryodbyłybyśmytylkowedwie. Oddałabym wszystko, aby przytulić się do tej wyniosłej kobiety i jak kiedyśpoczućzapachjejswetra.Kojącąmieszankępotuiperfum.Wtakiejchwilimogłabymwybaczyćjejwszystko.Dlajednegoludzkiegoodruchu.Dlajednegogłupiegogestu.

Mariusz był już u dziadków. Nie wiem czemu, ale nie zdziwiło mnie to.Podbiegłamdoniegoiprzytuliłamzcałychsił.Szybkojednakpuściłamgozmieszana.On też nie wiedział, co począć z takim gestem. Matka rozpakowała moje rzeczyw małym pokoiku za kuchnią. Położyła je obok leżących już tam rzeczy brata.Nieśmiałaiskierkanadzieizatliłasięwmoimsercu.Więcwkońcuodniegoodeszła.Teraz tu będziemy mieszkać. Mimowolnie się uśmiechnęłam, podbiegłam do matkiiobjęłamjązcałychsiłwpasie.Odwróciłasiędomnieimnieprzytuliła.WyciągnęłarękętakżepoMariusza,którypodszedłpowoli,zrezerwą.Całowałanaspogłowachz dziką pasją, jakby ktoś chciał jej nas odebrać. Potem zamarła, tuląc nas do siebiezcałychsił.Czułam,żesięwycisza.Żejejoddechwracadonormy.Wciągnęłamocnopowietrze i odsunęła nas na odległość ręki. Popatrzyła w milczeniu, zanim słowa,którychniezapomnędośmierci,zaczęływychodzićzjejpięknych,lodowatychust:

–Zamieszkacie tutaj.Zdziadkami. Jamuszęzostaćz Jankiem,boon jestmalutkiipotrzebujemnieznaczniebardziejniżwy.

„My też cię potrzebujemy – chciałam krzyczeć – ale zdumienie odebrało mimowę”.

–Będęwasodwiedzaćwkażdąsobotę,anaferieprzyjadęzJankiemnatydzień.Będzieciechodzićdotutejszejszkoły.Tutajklasysąmniejszeniżwmieście,aledziecibardzoprzyjazne,więcnapewnoszybkoznajdzieciekolegów.

Patrzyliśmynaniąszerokootwartymioczami.Równiedobrzemogłamówićdonaspochińskuizrozumielibyśmytylesamo.

– Na wsi można robić dużo fajnych rzeczy – dodała szybko. – Jest tu wielezwierząt. Miro, dziadek ma przecież gołębie. Spodoba ci się. Lubicie się bawićzBrutusem.A tutaj oprócz psa, gołębi, kotów są jeszcze świnki i krowy.Będzieciezachwyceni.

Niepłakałam.Patrzyłamprostoprzed siebiew twarz takukochaną i zarazem takobcą,starającsięspojrzećwoczytejpotwornejostateczności,którejzwiastunembyłysłowausłyszaneprzedchwilą.Stałam tak,nagleprzejmującozziębnięta,bez łez,bezczucia.Wrażeniemusiałobyćtakprzerażającosilne,żenawetdrewnianaAnnapoczułasięnieswojo.Kontynuowała,niewiedząc,cozrobićztąniezręcznąciszą:

–Niczłegowamsięniestanie,będzieciemiećdobrąopiekę.Niepatrztaknamnie.

Page 29: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Początkowo dziadek będzie was odprowadzał do szkoły, dopóki nie zapamiętaciedrogi.Babcia,jakwiecie,niewielesięruszapooperacjibiodra,więcstarajciesięjejniefatygować.Dziadekmamnóstwopracynapolu,dobrzebybyło,gdybyściewmiaręmożliwościmupomagali.Przynajmniejtaksięodwdzięczymyzaichpomoc.Tenpokójbędziewasz,zdrugiejstronykuchnijestpokójdziadków.Wiem,żebędzieciegrzeczni,bo jesteściedobrymidziećmi.Możeza jakiś czas, jak trochępodrośniecie,wrócimyrazemdodomu.

Dopadłamdoniejiwybuchłampłaczem.–Nieróbtego,proszę–szlochałamwjejpierś.–Takmusibyć–powiedziałaszeptem.–Takmusi.„Matko, po co tak walczyłaś o mnie przy porodzie, skoro dziś sama mnie

uśmiercaszbezmrugnięciaokiem?”.Popatrzyłamwjejstaloweoczyizaciśniętezębyistraciłamwszelkiezłudzenia.Onadzisiajteżumarła.Jednymzdaniemuśmierciłatrzyosoby.

Zdziurawądusząimyślamiściśniętymiwpięściwiedziałam,żewszystkosięjużstało.

Page 30: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Śmierćczwarta

rok1999

Kolorowałam rysunek już ponad pół godziny. Hania denerwowała się, gdyz roztargnienia zdarzało mi się wyjść poza linię. Używanie kredek ołówkowychwymuszałowielokrotnepowieleniekreski, abywypełnić całepole.Mojemyśli byłytak daleko, że ten monotonny ruch odbywał się bez większej kontroli umysłu.Pohukiwaławtedynamniezwyrzutem,żesięniestaram.Aprzecieżmusibyćpięknie.Tata,gdywróci,powiniensięzachwycić.Popatrzyłamnaniązczułościąinarzuciłamsobie dyscyplinę. Trwała do pierwszego wspomnienia o niezałatwionychsprawunkach.Zestawsprawdozrobieniaukładałsiępowoliwuporządkowanąlistę.Gdy tylko przestanie lać, ubiorę Hankę i pobiegniemy na bazarek po ziemniaki doobiadu.Podrodzewstąpimynapocztę,opłacićzaległerachunki.WtymmiesiącuJarekdostałpensjęzmałympoślizgiem,więcminąłterminniektórychnależności.Muszętokoniecznie zrobić dzisiaj, żeby nie naliczały się odsetki. Trzeba też kupićmleko nakakao,możejakieświnodowieczornegofilmu…

–Mamooo!–potrójne„o”przywołałomniedoporządku.–Niestaraszsię!Mały palec w oskarżycielskim geście wskazywał na linię pociągniętą znacznie

pozawytyczonegranice.–Przepraszam,kochanie,zamyśliłamsię.Naszczęścieistniejegumka,widzisz?–

Szybkim ruchem usunęłam wszelkie ślady zbrodni i uśmiechnęłam się w wyrazieskruchy.

Nie zrobiło to jednak na córce większego wrażenia. W ocenach była bardzosurowa.

–Tatanielubi,gdyjestbylejak.–Myślę, że się nie pogniewa za tomałe uchybienie. – Śmiałam sięwmyślach,

patrzącpoważniewjejpiwneoczy.Niebyłaprzekonana.Córeczka tatusia. Poza pedantyzmem wzięła z niego także tę śmiertelną powagę

w podejściu do spraw, które oceniała jakoważne. Aważne stawało się właściwiewszystko, co dotyczyło ukochanego ojca. Jawna niesprawiedliwość i kpina losu.Poświęciłam jej pięć lat. Z przywilejemwyłączności. Pięć lat żmudnej rehabilitacjinapięcia mięśniowego. Trzy razy w tygodniu w Centrum Rehabilitacji Atut dzięki

Page 31: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

fundacji „Podaj rękę”, dwa razy w przychodni dzięki finansowaniu NFZ i razprywatnieumasażysty.Dotegozajęcianabasenie,ćwiczeniawdomu.Wolnemiałamniedziele, kiedy wybieraliśmy się na obiad do teściów i mogłam z pozycji kanapyobserwowaćzabiegającychowzględywnuczkidziadków.Pięćlatrezygnacjizambicjii pracy zawodowej, by jedynym i niepodważalnym autorytetem oraz obiektemniesprawiedliwieulokowanejmiłościstałsięojciec.Zgroza.

„Ech, życie!”–pomyślałamzprzekąsem iodgarnęłamniesfornekosmykiwłosówspadającenaHanineoczy.Mojapięknaimądracórka.Mojeżycie…

Telatawzajemnejbliskościwytworzyłyniesamowitąwięź.Czułam,żeoddychampowietrzem wydychanym przez nią, że jest jedną z moich kończyn, że stałyśmy sięjednością.Amoże to niewynikałowcale z tegonieustannegoprzebywania ze sobą?Możema tak każdamatka?Niewiem.Mogłam funkcjonowaćwyłączniewtedy, gdyczułam zapach jej włosów. Wszystko inne zdawało się pozbawione sensu. Mojawłasnamorfina.Ukojenie na cały ból tego świata. Pierwszy i jedynywmoim życiuktoś,ktomniekochabezwarunkowo.Niedlatego, że jestem ładna lubbrzydka,miła,zdolna czy posłuszna. Kocha po prostu za to, że jestem. Bez wymagań. Niebywałeuczucie.Odurzające.Niewyobrażalne,żemogłamsiębezniegoobejść,gdydziśzdajemisięniezbędnejakpowietrze.„NawetjeślimuszęjedzielićzJarkiemwnierównychproporcjach”–pomyślałamzuśmiechem.

Poderwałamsięzpodłogiipociągnęłammałązarączkę.–Chodź,Haneczko,pójdziemynazakupy.Mamakupicicośpysznego–dodałam

pospiesznie,widzącwyrazniezadowolenianajejtwarzy.***

PodwieczórHankęrozbolałogardło.Wnocyniedałanamspać,pojękującrazporazprzypołykaniuśliny.

–Toprzeztegoloda–wyrzucałamsobie,nakrywającsiękołdrąpokolejnejpróbieznieczuleniagardłapreparatemTantumVerde.–Niepowinnambyłajejgokupować.

–Niepowinnaś.Tymbardziejżecałydzień lało i temperaturaznaczniespadła–przytaknąłJarek.

–Takprosiła,żenieumiałamodmówić–próbowałamsięprzednimwytłumaczyć.–Zbytłatwojejulegasz.Robiztobą,cochce.–Pokręciłgłowązdezaprobatą.–

Więcejcharakteru!– Przecież wiesz, że się staram. Jesteś niesprawiedliwy! – rzuciłam w swojej

obronie,wiedziałamjednak,żetonieprawda.Nieustanne poczucie winy towarzyszące mi od orzeczenia lekarskiego tuż po

porodziebyłopodstawowąprzeszkodąwracjonalizacjimoichzachowań.Wciążynieprzestałam palić papierosów, nie widziałam też powodu, dla którego miałamrezygnowaćzmocnozakrapianychalkoholemimprezuznajomychwakademikach.Nieczułam odpowiedzialności za dziecko, które nosiłam. Kipiała we mnie złość na ten

Page 32: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

nieprzewidzianybagażkomplikacji.Dodziśmamproblemz rozróżnianiemdobraodzła.Niktmnietegonigdynienauczył.Poruszamsięwtejkwestiizupełnieintuicyjnie,obserwującinnych.

–Kiedyśsobieztymporadzę–dodałamcichoiwyłączyłamlampkę.–Zanimtojednaknastąpi,rozpuściszjąjakdziadowskibicz!–Jarekodwróciłsię

do mnie plecami, dając do zrozumienia, że rozmowę uważa za skończoną. – Jesteśwniątakwpatrzona,żeniemaszjużswojegożycia.Całytwójświatkręcisięwokółniej.Gdysięztobążeniłem,miałaśtyledopowiedzenia–rzuciłjeszczeprzezramię,bymniedobić.

Do rana nie mogłam zasnąć, nasłuchując pojękiwań z sąsiedniego pokojuirozmyślającnadtym,copowiedziałmąż.Czyrzeczywiściemożnarozpuścićdziecko?Iczymożnamupoświęcaćzadużouwagi?Czytowogólemożliwe?

Namdziadkowieniepoświęcalijejzbytwiele.Babcia–zczasemcorazbardziejsparaliżowana – właściwie nie opuszczała pokoju. Oglądała Dynastię, Modę nasukcesiwszystkiewenezuelskieseriale,jakietylkoemitowanowtelewizjipublicznej.Zresztądwalatapóźniejzmarła.Dziadek–zmęczonypopracynapoluiwieczornymobrządku przy zwierzętach – siadał przed telewizorem z piwemw ręku i odpływał.Nierzadko zasypiał w takiej pozycji. Zdarzało mu się pić tak dużo, że nie wstawałzłóżkaprzezcałydzień.CzasemgrzebnąłzMariuszemcośprzymotorze,któryodlatstałwstodole.Znałsięnamechanice,awidząc,żeMariuszsiętyminteresuje,skupiłsięnaprzekazaniumuswoichumiejętności.Tenzaśchłonąłwiedzęjakgąbka.

Właściwie nikt się nami nie zajmował.Coprawda, dziadkowie nie gnali nas dociężkichobowiązkównaroli,aleteżniebardzointeresowałoich,corobimy.Bardzoszybko nauczyliśmy się to wykorzystywać. Początkowo sprawdzaliśmy granice, doktórychmożemydojść,pojawiającsięwdomucorazpóźniej.Potemnauczyliśmysięzostawiaćotwarteoknowpokojuiniekiedywracaliśmydopieronadranemzsobotniejzabawy,któraodbywałasięwremizie,anaktórąbyliśmystanowczozamłodzi.

Anna odwiedzała nas co tydzień. Z czasem co dwa tygodnie.W ferie iwakacjeprzyjeżdżałanadłużej.ZJankiem.BezNIEGO.Przywoziłajedzenie,noweubraniadlanas, bo ze starych wyrastaliśmy w zastraszającym tempie. Zawsze na odchodnemierzyłanaswpasie,wramionach,wdługościizapisywałatoskrupulatniewswoimkalendarzyku.Izakażdymrazemkiwałazezdumieniagłową,żezdążyłonamprzybyćtychkilkacentymetrów.Przezwiększośćczasugotowałanakolejnedni,sprzątaładomdziadków,słuchałanaszychopowieści,podpisywałauwagiwdzienniczku, rozliczałapieniądzezdziadkami.MybawiliśmysięzJankiem,właściwieniewiele jąwidując.Wieczorem wspólnie oglądaliśmy film, a nazajutrz szliśmy na poranną mszę. Poniedzielnymobiedziewyjeżdżała,zostawiającdziadkowiplikbanknotów.

Pamiętam, że najgorsze było poczucie beznadziei. Nawet nie samotność, bo tomogłam sobie jakoś wytłumaczyć, okropny był brak celu. Z czasem zaczęło mnie

Page 33: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

interesowaćcodzienneodrabianielekcji.Miałamswojepensum,naćkanyobowiązkamikalendarz,imarzyłam,byodfajkowaćdzień,tydzień,miesiąc.

Wszkoleszłominieźle.Znudówczytałamksiążki.Budowałamswójświatwokółwymyślonych historii oraz każdego, kto chciał mi dać choć odrobinę czułości,wkładając swoją rękę podmoją bluzeczkę. Prowadziłam dwa równoległe życia: to,wktórewierzyłam,żejestprawdziwym,osnutewokółAchmatowej,Dostojewskiego,Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, oraz to, które pozwalało choć trochę zaspokoićpotrzebębliskości.GdyodkryłamBroniewskiego,apotemRóżewicza,BaczyńskiegoiBorowskiego,mojenocneeskapadychwilowoustały.Poczułam,żeniejestemsama.Dokonałamoszałamiającegoodkrycia:należędopokoleniaKolumbów!Czułamznimiwięź, majaczyłam, że przeżyłam wojnę, swoją wojnę, dlatego moje życie i stanyemocjonalnesątakpodobnedotychopisywanychprzeznich.Niebyłamsama.Dziękiwkroczeniu ze swoimi doświadczeniami w świat ich wierszy stałam się częściąwiększej społeczności. Jakiejkolwiek społeczności… Byłam Ryfką z gruzówBroniewskiego.Onibyliwinni…

Pisałam wtedy wiersze jak opętana. Zaczęłam się uczyć z nadspodziewanągorliwością. Chciałam wiedzieć. Mój umysł upajał się tą wiedzą. IdiotęDostojewskiegozastąpiłamRokiem1984,Kartoteką,RozmowamizkatemczyZdążyćprzedPanemBogiem.Dziś,gdyponownieczytamtelektury,zachodzęwgłowę,cojaznichwówczasrozumiałam.Pamiętamjednak,żemniehipnotyzowały.Porządkowałymój świat. Wpisały się jednocześnie w okres lektur szkolnych, więc moje wynikinaukowe przerosły oczekiwania Anny. Pamiętam, jak patrzyła na świadectwoz czerwonym paskiem, a w jej oczach błyszczały łzy. W przypływie emocjipodarowała namwtedy rower.Mieliśmy się nim dzielić. Rozbiłam go z rozmysłemprzy pierwszej przejażdżce, wjeżdżając z impetem w słup wysokiego napięcia.Mariusz – wściekły na mnie – nie wychodził ze stodoły przez trzy dni, próbującnaprawićscentrowanekołoinanowozapleśćszprychy.Udałomusię,alejajużnigdyniedotknęłamroweru.

Jednocześniezaczęłamprzeżywaćfascynację religijnością.Rodzajemuwolnienia,jakiedajepoczucie,żedlakogoś jestemważna.Żechoćbyświatzapomniał,Onwieo każdym poruszeniu mojego włosa na głowie. Że mój zakichany los jest częściąjakiegoś większego, niepojętego przeze mnie planu. Po nocno-sobotnich macankachklękałamw niedzielę przed ołtarzem JezusaMiłosiernego z poczuciem, żewszystkojestnaswoimmiejscu,boOnwie,jakbardzotoboli.

Czytałam całkiem niedawno wywiad Teresy Torańskiej z Edmundem Wnukiem-Lipińskim, profesorem nauk humanistycznych, socjologiem, który najpierw straciłw wypadku piętnastoletniego syna, a potem żonę, którą pokonał rak. Rozpaczał,buntował się i pytał, dlaczego umierają dobrzy ludzie, a źli zostają, i dlaczego tenieszczęściadotknęłyakuratjego.Pamiętamdokładnie,comówiłorównowadzedobra

Page 34: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

i zła, bomiałamwrażenie, że jużwwieku kilkunastu lat intuicyjnie to rozumiałam:„Tereso,niemarównowagi.Gdybyistniała,gdybyzłomożnabyłoodsiebieoddalićprzezczynieniedobra,pozbawienizostalibyśmywolnejwoli.(…)Gdybykażdedobrobyłonagradzane,akażdezłokarane,bylibyśmyjakpsyPawłowareagującenabodźce.(…)Aponieważnagrodyikarysąrozłożonelosowo,spadająnaczłowiekawsposóbnieuregulowanyżadnymikodeksami,naoślep,jesteśmywolni.Takżewczynieniuzła”.

Z Mariuszem początkowo trzymaliśmy się razem. Połączeni lękiem, bólem,samotnością.Zczasemjednakkażdeposzłoswojądrogą,nieoglądającsięnadrugie.Od czasu zaś, kiedy brat przez przypadek natknął się namnie iMarkaKotasa, ojcanaszej koleżanki, który obściskiwał mnie za remizą, właściwie przestał ze mnąrozmawiać,nieliczącrzadkichsytuacji,którewymuszałykoniecznośćwymianyzdań.Próbował wtedy zdjąć ze mnie Marka i powalić go na ziemię swoimi lichymipięściami, czym zupełnie mnie rozsierdził. Nie miał o niczym pojęcia, był jeszczestrasznymdzieciakiem,ajegozachowaniewzbudziłowemniejedyniepustyśmiech…

Ja wyizolowałam się od świata literaturą, on drewnianymi ścianami stodoły,wktórejbezkońcagrzebałprzymotocyklu.Miałampodejrzenia,żegdyjużwszystkonaprawi, rozkręca maszynę na nowo, aby nie mieć pretekstu do wyjściaizweryfikowania,czyjegoumiejętnościwystarczyły,byodpalićpowojennegodiabła.

Znikimsięnieprzyjaźnił,niktgonieodwiedzał.Sprawiałwrażenie,żenikogoniepotrzebuje.Zamkniętywsobie,wstydliwy,nieśmiały.Miałdelikatnerysy,którychniestracił, gdy ciało przybrało męski wygląd. Podobał się dziewczynom. Jegotajemniczość dodawała mu atrakcyjności. Przychodzące do mnie koleżankibezskuteczniepróbowałygopodrywać,azczasemjużtylkozawstydzać.Uciekałprzednimidostodoły.

Dojrzewaliśmy samotnie, tracąc ze sobą kontakt. Czasem męczyły mnie wyrzutysumienia, bo wiedziałam, że Mariusz nie ma nikogo, z kim mógłby się dzielićsukcesami,porażkamiczychoćbywątpliwościami.Nieumiałamjednakzrobićkroku,przerwać tej zapory milczenia, rosnącej konsekwentnie każdego dnia. Wszystko, comogłam w takiej sytuacji powiedzieć, wydawało się śmieszne. Każdy gest w jegostronębyłinfantylnyisztuczny.Czułamfałszwkażdejzmożliwościiwiedziałam,żeon też go bezbłędnie wyczuje. Nie potrzebowaliśmy więcej sztucznych relacji.Wystarczyło,żewszyscywokółudawali,iżnicsięniestało.Jakbysytuacja,wktórejsięznaleźliśmy,byłazupełnienaturalna.Jakbyrodzina,którątworzyliśmy,nieróżniłasięniczymodtysięcyinnych.

Zdecydowanieniepotrzebowaliśmykolejnychpozorów.Szanowaliśmysięnatyle,bysięniminieranić.Wkonsekwencjioddalaliśmysięodsiebiejeszczebardziej.Niewiedziałamnawet,żeMariuszmiałpoważneproblemywszkoleiledwodostałsiędozawodówki. Mogłam mu pomóc w nauce, nie wymagało to ode mnie wielkiegowysiłku.Alenigdyniepoprosił.Ajaniezaproponowałam…

Page 35: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Na filologię polską dostałam się bez problemu. Nie były to wymarzone studia,a raczejnaturalnakonsekwencja.WWarszawieutrzymywałamsiędzięki stypendiumsocjalnemu inaukowemu.Żyłamskromnie,alegrunt,żewystarczałonaweekendoweimprezy.Wtygodniumogłamjeśćchlebzkeczupem.Czułamsięznaczniedojrzalszaodzahukanychkolegówikoleżanekzgrupy,ciągleznosamiwksiążkach.Zresztąoniteżjakby machinalnie przejęli ten punkt widzenia. Imponowała mi ta służalcza atencja.Umiałamteżzniejkorzystać.Czułamsięsilna,lubiana,wygrana…Wkońcuzaczęłamwidziećprzedsobąperspektywy.

Jarkapoznałamnajednejzimprez.Wysokiblondynzgęstymiwłosamizwiązanymiwdługiogon.Niecomroczny.Stawiałtarota,arządrozchichotanychdziewczynczekałgrzeczniewkolejcenaswojąkolej.Podjęłamwyzwanie.Wtęmajaczącąodalkoholunoc nieoczekiwanie stałam się powiernikiem, a chciałam być tylko panienką, którejwspomnienie następnego dnia nie będzie nawet dostatecznie wyraźne.Zaproponowałam mu swoje ciało, ale je odrzucił. I robił tak przez kolejne czterymiesiące. Zniewolił mnie tym samym jakąś dziwną mieszanką determinacji,współczucia,tkliwościiniezaspokojenia.Kiedywreszciemiałosięjużdokonaćto,nacoztakąniecierpliwościączekałam,złapałamsięnatym,żeodczuwampewienwstyd.

Stawialiśmytarota,żebypoznaćodpowiedzinawszystkiepytania.Kupićkomputerczy wyjechać na wakacje, wybrać tapczan czy wersalkę. Od kart zależało nawetwyjście na imprezę. Jednakgłupiomilczały, żewmoim łonie rozwija się człowiek.Ślub wzięliśmy, gdy byłam w siódmym miesiącu ciąży, tuż po obronie pracymagisterskiej.

Hania urodziła się z 7 punktami w skali Apgar, jednak już niedługo późniejneonatolog skłaniał się ku hipotezie, że wymaga pilnej konsultacji neurologicznej.Miała znacznie podwyższone napięcie mięśniowe. USG przezciemiączkowe dałowynikpozytywny,copotwierdziłoobawypediatry.Przestraszyliśmysię,zupełnienierozumiejąc, co to właściwie oznacza. Z czasem przekonaliśmy się, że mocnoprzesadziliśmyzpanicznymireakcjami.Maleństwopotrzebowałopoprostuspokojnej,długoterminowej terapii, a nie intensywnych i doraźnych działań. Poczucie winy zadoprowadzeniedotegostanumiałomniejużnieopuścićdokońcażycia,choćlekarzenie potrafili jednoznacznie stwierdzić przyczyn występowania podwyższonegoiobniżonegonapięcia.Zapewnianonas,żejeżeliuzbroimysięwcierpliwośćiszybkopodejmiemyrehabilitację,tozadwa,trzylatadzieckodogonirówieśników.Trwałotopięć lat i nałożyłonamnie szeregobowiązkóworazwyrzeczeń.Niemogłampodjąćpracy zawodowej, bo mała wymagała – poza opieką profesjonalistów –specjalistycznegozajmowaniasięniądwadzieściaczterygodzinynadobę.

Nasze staraniapomogłyHaniwyjśćnaprostą, nadrobić straconyczas i rozwijaćsięprawidłowo.Zatrzymiesiąceonamiałapójśćdopierwszejklasy,ajazamierzałamwkońcupodjąćpracę.Coprawda,zupełnieniezwiązanązwyuczonymzawodem,ale

Page 36: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

trudnowybrzydzać,niemającżadnegodoświadczenia.Posadęwhurtownizałatwiłmiteśćdzięki swoim rozległymkontaktom.Wiedział, żemija sięonaznaczącozmoimiwyobrażeniami, ale prosił, abym potraktowała ją jako tymczasową. Jako pewnegorodzaju trampolinę, która pomoże mi na nowo nawiązać kontakty z ludźmi, nabraćrozpędu i odzyskać wiarę w siebie. Niska pensja nie stanowiła w jego oczachproblemu,wkońcuJarkowiutrzymywanienasprzychodziłobeztrudu.

RzeczywiścieJarekzarabiałlepiejniżdobrze.Tepięćlat,któremnieściągnęłodopoziomuintelektualnegosiedmiolatki,jemupozwoliłonacałkowiteoddaniesiępracyi wspinanie po drabinie korporacyjnej kariery. Ukoronowaniem tej drogi był tytułdyrektora regionalnego, który zdobył w poprzednim miesiącu. Bank, dla któregopracował,szczyciłsięprorodzinnąpolitykąkadrową.Niestety,niemiałamokazjisięo tymprzekonać, bo z oczywistych przyczyn niemogliśmywziąć udziałuw żadnychzawodachsportowych,piknikachiprojektachstypendialnych.Jarekochoczotłumaczyłwszystkim więcej i mniej zainteresowanym, dlaczego nie pojawiamy się na żadnejuroczystości.Przyoblókłsięwwizerunekdoświadczonegożyciemojca,borykającegosię poza pracą z trudem wychowywania chorego dziecka. Jego doskonałe wynikiw zaistniałej sytuacji spotykały się z tym większym uznaniem pracodawców. Mogęwięc z pewną przekorą powiedzieć, że uczciwie zapracowałam na ten patetycznyiprofesjonalnywizerunek,którybezpośrednioprzełożyłsięnastandardmojegożycia.

Zniecierpliwościąoczekiwałampójściadopracy.Powrotudoświatadorosłych,błahychsprawiintelektualnychwyzwań.Tęskniłamzadobrądyskusjąnaróżnetematy,ale i za bezmyślną paplaniną nad kuflem piwa. Potrzebowałam znajomych. Nowychznajomych,bostarychjakośdrastycznieubyło,gdynieustannieodmawiałamwspólnychwyjść i spotkań przejęta poważną misją matki odkupicielki. Zadaną sobie pokutęodbywałam z ogromną starannością i całkowitym oddaniem. Liczyły się tylkoHaniai cel, który postawiliśmy sobie na początku tych zmagań. Dotarcia do mety nieobwieściłamjednakwtryumfalnymgeście,zbytniepewnaosiągniętegocelu.Zdużymlękiemprzyglądałamsięcórcejeszczeprzezrok,tymsamymniecomarkującswójlękprzedznalezieniemdlasiebiemiejscainowegoceluwżyciu.

Heroina walcząca miała oczywiście swoje rysy, choć starałam się je ładniezatuszować najdroższymi kosmetykami.W chwilach zmęczenia, złości, niepewności,buntu iwniemocyprzerzucenia tegociężarunakogoś innegopomagałowino,wcalenienajlepszegogatunku.Byłatojedynaznanamimetodaradzeniasobiezproblemami.W dodatku zupełnie bezkarna, bo dziecko się nie skarżyło, a wracającego późnymwieczoremJarkaniedziwiłymojebóległowy,któretłumaczyłamzmęczeniem,inagłapotrzeba udania się do łóżka. Były to jednak sporadyczne sytuacje, gdyż tenmetodycznieirutynowoułożonydzieńdawałmidużądozęspokoju,anawetpewnegospełnienia.

Niezależność finansowa była także pewnym bodźcem do znalezienia pracy, bo

Page 37: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

oznaczała posiadanie pieniędzy, z których wydania nie będę musiała się specjalnietłumaczyć.Pragnęłam teżwkońcuubrać się inaczejniżwwygodnydres czydżinsy.Chciałammiećpotrzebęzrobieniamakijażuprzedwyjściemzdomu.

Niedługowszystko się zmieni. Imimo pewnej racjiw postawionym przez Jarkazarzucie poczułam się dotknięta. Pewnie, że kiedyśmiałamwięcej do powiedzenia.Ale tobyło, zanimzadecydowaliśmy–wspólnie– że zostanęwdomu.Któreś znasmusiało, a kandydatury Jarka nawetwstępnie nie omawialiśmy.Trudno się rozwijaćmiędzypieluchami,rehabilitacją,pielęgnacjąiczteremaścianami.JedyneintelektualnerozmowyprowadziłamzTadeuszemSznukiem,podpowiadającuczestnikomprogramuJedenzdziesięciuprzezszklanąkurtynętelewizora.Oczyminnymniżdzieckomiałamrozmawiaćzmężem, jeślimójwszechświat siędo tegodzieckaograniczał?Przecieżontowieipewnienawetrozumie.Tymbardziejjad,któryzniegowyciekł,byłtrujący.

Bycie rodzicem chorego dziecka to często poczucie spadania w przepaść bezżadnego zabezpieczenia.Bez dmuchanegomateraca na ziemi, którymógłby uratowaćżycie.Niewiesz,kiedytenlotsięskończyiczywogóletonastąpi.Amożebędziesztakspadaćbezkońca?Mimooptymistycznychperspektywnakreślanychprzez lekarzylęk pozostaje. Bo nie masz pewności, że się nie mylą. Pozostaje ci prymitywneuczepienie siębrzytwy i trwanie.Trwaniemimociągłego zmęczenia, niekompetencjiwłasnejilekarzyorazichwyraźnejniechęci,którejniestarająsięukryć,gdywidząciękolejny raz w drzwiach swojego gabinetu. Trwanie, na wszelki wypadek bezokreślaniamety.

Jedyne,comogłamzrobić,abytowszystkoemocjonalnieprzetrwać,torozprawićsięzeswoimisłabościami.Jestpewnateoria,którajeklasyfikuje.Nazywajeżabami.Jedne wynikają z problemów, inne z faktów. Te pierwsze można zmieniać. Możnaz nimiwalczyć. Fakty trzeba zaakceptować.Nic nie poradzimyna fakt starzenia się,padaniadeszczuczychorobydziecka.Zproblememprzemoknięcia,zbytdużejwagiczyzmęczeniamożemypróbowaćsobieradzić.Niemusimygoakceptować.Niemajączaśwpływunafakty,powinniśmyjepoprostuprzyjąć.WalkęzwiatrakamizostawmyDonKichotowi.Ciągłe roztrząsanie nieszczęścia, które nas dotknęło,mawpływnanaszesamopoczucie.ChorobaHanibyłafaktem.Jużsięwydarzyła.Nicniemogłamzmienić.Miałam za to wpływ na przyszłość. Musiałam się tylko skupić na tym, co mogłamzmienić.Sytuacjasamawsobieniejestproblemem.Tomydecydujemy,czystaniesięonadlanasniewygodnaiproblematyczna.Odnaszegonastawieniazależy,czyutrudninamżycie,czynie.Postanowiłamniekarmićswojejżaby.

ŻabaJarekrosłatymczasemodżywianachybapowietrzem,boklnęsięnawszystko,żejajejniedokarmiałam.

***Przerwałam terapię. Drugi raz. Tym razem zaledwie po dwóch miesiącach. Nie

wiem,jakotympowiedziećJarkowi.Taterapiatobyłjegopomysł,botwierdził,że

Page 38: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

DDA(żabafakt)obciążanaszzwiązek.Tylko to nie onmusi tam siedzieć i wracać do wszystkiego, co było, a o czym

pragnie się ze wszystkich sił zapomnieć. Zapętlam się w tym, bo nie chcę myślećo przeszłości. To mi przeszkadza w budowaniu przyszłości. Jednocześnie innitwierdzą, że tylko spotkania z psychologiem mogą w tym pomóc. To zaś powodujepowrótdoniechcianychwspomnień.Dlamnieterapiajestzbytbolesna.

Możepoczęściproblememjestto,żenieudałomisięanirazudotrzećdotrzeciegojej etapu. Przebieg terapii dorosłych dzieci alkoholików, bądź po prostu dorosłychdzieci z rodzin dysfunkcyjnych, dzieli się na trzy fazy. W fazie pierwszej pacjencidowiadują się, jak funkcjonuje rodzina z problemem alkoholowym, co się dziejez dziećmiw niejwychowywanymi iw jaki sposób doświadczenia z dzieciństwa sąprzenoszone w dorosłe życie. To udało mi się zaliczyć. Naprawdę miałam dobreintencje, gdy decydowałam się na sesje terapeutyczne.Następnym etapem jest pracapsychoterapeutyczna.Wkońcowymzaś,kiedymożnajużzostawićzasobądzieciństwo,skupia sięnauporządkowaniuobecnegożycia.Mówiącogólnie, cel terapii jest taki,abyrozstaćsięzdzieciństwem,uwolnićodpoczuciakrzywdyczywinyizmienićobrazsamego siebie na odpowiedni do danegomiejsca i czasu.O ile jednakw pierwszejfazie miałam okazję prześledzić, które z moich obecnych problemów wywodzą sięz dzieciństwa i w jaki sposób powstały, to już w następnym przy rozliczaniuprzeszłości pojawiało się zbyt wiele duchów z tamtego okresu. Nie potrafiłam tegoznieść. Zbyt długo wypracowywany spokój i jako taka stabilizacja emocjonalnazaczynałysięniebezpieczniechwiać.

Dziś było naprawdę źle. Nie wiem, dlaczego dałam się sprowokować, aleprzywołałamsytuację,kiedypoimieninachdziadkagościejużwyszli.Pozostałotylkowujostwomieszkającekilkabudynkówdalej.Właściwie toniebyli nasikrewni, aleprzyjacieledomu,więckazanonam taksiędonichzwracać.OnpodobnobyłkiedyśadoratoremAnny,arodzicenamówili ją,byzaniegowyszła.Poznała jednakmojegoojca i zerwała zaręczyny.Ona była cichutką i bardzo pracowitą kobietą, całkowiciewpatrzonąwswojegomęża.Typowapatriarchalna rodzina.Mielidziecikilka latodnas młodsze, ale czasem się z nimi bawiliśmy. Gdy zrobiło się już późno, ciotkazabraładzieci iposzładodomu.Wujekzdziadkiemrozpracowywalikolejnebutelkicytrynówki prawie do rana. Mariusz starał się ukradkiem spijać resztkiz pozostawionych szklanek. Szłomu tak dobrze, że ległw końcu na fotelu stojącymwpokoju,adziadekniczegosięniedomyślił.Wnocyobudziłmniewujekrozsuwającymojenogi.Krzyknęłam,alepijanyjakświniadziadekniczegoniesłyszał.Wujzatkałmi szybkousta i posuwając rytmicznie, przypominał uczynnie, że przecieżdoskonalewie,żetolubię.OpowiadalimuMarekKotasiRysiekZagrobelny.Mówił,żetylkoonniemiałjeszczeszansyspróbować,więcteraznadrabia.Amnieitakniktnieuwierzy,bowszyscywewsiwiedzą,żejestempuszczalska.

Page 39: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Nikomuniepowiedziałam.NawetJarkowi.Prawdęmówiąc,tozczasemzupełnieo tym zapomniałam. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale to prawda. Dopiero tapieprzonaterapiawyciągnęłazszafyuśpioneupiory…

Ledwowysiedziałamdokońca.Gdywkońcustamtądwyszłam,odebrałamHanięod teściowej i niemal biegiem dotarłam do domu. Haneczka paplała jak najęta.Zdawała relację z emocjonującego pobytu u dziadków, a ja udawałam, że słucham,wtulającnoswjejpachnąceszamponemwłosy.

Podawana w ten sposób morfina tym razem nie zadziałała. Bolało wciążnieznośnie, a przywołane obrazy nie dały się łatwo usunąć sprzed oczu.ZostawiłamHanię na chwilę i pobiegłam do pobliskiego sklepiku po dwie butelki wina. Nawszelki wypadek wzięłam też wódkę. Uszczknęłam jej jeszcze po drodze, choćwykręciłami twarzwznanymgrymasie.Nie lubiłamwódki.Naprawdęnieznosiłamjejsmaku.Aleterazbyłomiwszystkojedno.Pragnęłam,abyprzestałoboleć.Możliwieszybko.

Kiedy wieczorem Jarek wrócił do domu, rzuciłam mu się na szyję już u progu.Potrzebowałam go. Tak bardzo go wtedy potrzebowałam. Zdjął moje ramiona zeswojejszyiiodsunąłmnienawyciągnięcierąk.

–Cosiędzieje?–Przyglądałmisiębadawczo,zaskoczony.–Nic–odpowiedziałampospiesznie–poprostubardzozatobądzisiajtęskniłam.–Typiłaś?–Zapytał,zbliżającswojątwarzdomojej.–Troszeczkę.Nieistotne.Przytulmnie,proszę.–Jaktonieistotne?Toakuratjestpiekielnieistotne!GdzieHania?–Rozglądałsię

ponadmoimramieniem.–Wswoimpokoju,rysuje.–Wskazałamgłowąnaprzymkniętedrzwi.Wyminął mnie bez słowa i poszedł do Hani. Stałam w przedpokoju zmieszana,

przysłuchując się ich krótkiej rozmowie. Gdy wyszedł z jej pokoju, był wyraźnieprzejęty.

–Czytypiłaś,będączdzieckiem?–zapytałzniedowierzaniem.–Azkimmiałambyć?Mamyjakąśopiekunkę?–Nieironizuj.Niejesteśwtymdobra–odciąłsięszybko.– To się nie czepiaj! Przecież nic się nie stało – próbowałam przywrócić mu

właściwypunktwidzenia.Niepokoiłmnietenjegoprzesadzonyton.–Nicsięniestało?Wedługciebienaprawdęnicsięniestało?–Pokręciłgłową

zpowątpiewaniem.–Jakmogłaśpićprzydziecku?Popychał mnie, prowadząc do kuchni. Zamknął za nami drzwi i czekał na

wyjaśnienia. Poczułam się jak skarcone dziecko i zaczęłam tracić wcześniejsząpewnośćsiebie.

–Miałam trudnydzień–próbowałam sięwytłumaczyć. –Niepotrafię znieść tejterapii.

Page 40: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Tomacipomóc,przecieżwiesz.– Ale nie pomaga! – Podniosłam głos, jednak szybko się opamiętałam

ipowtórzyłamniemalszeptem:–Niepomaga.–Ocenisztodopiero,gdyskończysz.Chybatrochęzawcześnienatakiewnioski?–Zrezygnowałamzterapii…–Cholera!–Niemogę,zrozum!Tomniezabija–dodałampłaczliwie.– Nie to cię zabija! To ty nas zabijasz! Robisz z domu melinę, bo nie możesz

przejśćpieprzonejterapiiiposkładaćswojegożyciadokupy.–Robięzdomumelinę?–Niewierzyłamwłasnymuszom.–Cotymówisz?Masz

tu czyściutko,wszystkopoprane, poprasowane, a żarcie podsunięte podnos, gdy jakzwykle wracasz z pracy wykończony! – Końcówkę wypowiedziałam przez nos,przedrzeźniającjegotonisłowa,którerzucałniemalkażdegodniapopowrocie.

–Icoztego,skoropijeszprzydziecku?–Nachwilęstraciłrezon.– Nie piję, tylko się napiłam! Raz! Każdemu się zdarza, panie świętoszkowaty!

Imiałamnaprawdęważnypowód.–Toniebyłraz!Kogopróbujeszoszukać?Uważaszmniezaidiotępozbawionego

umiejętnościkojarzeniafaktów?Pustebutelkiwkoszunaśmieciwzięłysięznikąd?Itewieczornebóległowy?Myślałemjednak,żemasznadtymjakąśkontrolę,żepiłaś,gdyHaniajużposzłaspać.

–Ja…–Nicniemów!–przerwałmi.–Niebrnijwkolejnekłamstwa.Nawetgdybymci

wierzył,gdybytobyłtylkotenjedenraz–ściszyłgłosizacząłcedzićsłowa,abynadaćmocytemu,comiałdopowiedzenia:–nicnieusprawiedliwipiciaprzydziecku!

–Jakiśtypraworządny!Myślałbykto.–Tuniechodziopraworządność!Czytyjużcałkiemstraciłaśrozum?Zamknęłaś

sięw tymswoimświeciena tyle,żeniewidzisz,cosięwokółdzieje?Nieoglądaszwiadomości?Wystarczy,żesąsiadprzyszedłbycośpożyczyćipoczułalkohol.Przecieżwiedzą,żeopiekujeszsiędzieckiem.

–Todzieckoniejestjużtakiemałeiniewymagaspecjalnejopieki–próbowałamsiębronić.Przyznaję,dosyćniezdarnie.

– A co to ma do rzeczy? Fakt dla policji jest taki, że dziecko jest pod opiekąpijanegorodzica.

–Myślę,żeprzesadzasz…–Nieprzesadzam!Agdybyjejsięcośstało?Źleupadłaizłamałarękę?Albosię

głębokoskaleczyła?Pomyślałaśotym,copierwszezauważylibywszpitalu?Zmiejscaprzypięlibyjejłatkędzieckaniedopilnowanegozpowodualkoholu.

–Alenaszczęścienicsięniestało!–IchwałaBogu!Alemogło!Naprawdębrakujeciwyobraźni.Dwatygodnietemu

Page 41: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

pokazywali taki przypadek w wiadomościach. Matkę wiozącą córkę na bagażnikurowerowympotrąciłsamochód.Niemiałoznaczenia,żewinnybyłkierowcaauta,botouniejwykrytoalkoholwwydychanympowietrzu.Inaniczdałysiętłumaczenia,żewypiłyzkoleżanką tylko jednopiwo,byuczcićspotkaniepo latach.Rodzinadostałakuratorasądowego.

–Dobrze, rozumiem już, rozumiem! – poddałam się. – Postąpiłamnierozważnie.Naszczęścienicsięniestało.OK?Tosięjużniepowtórzy.–Zrezygnowanaopadłamnataboretprzykuchennymstoleioparłamsięplecamiozimnąścianę.

Usiadł po drugiej stronie i zwiesił głowę. Przez dłuższą chwilę wpatrywał sięwswojepalce,bywkońcuwydusićledwosłyszalne:

–Jakmamciterazzaufać?–Tymaszmizaufać?–Niemogłamuwierzyćwto,cousłyszałam.–Jaktymaszmi

zaufać?Możetak,jakjamuszęufaćtobie,żeprzebywającpo12godzinpozadomem,zajmujesz się tylko pracą! Że nie pieprzysz sekretarki na swoim dyrektorskimbiureczku–nakręcałamsię.

–Nieobrażajmnie!Staramsięzarobićnaciebieiwszystkiekłopoty,którespadłynanasprzeztwojąnieodpowiedzialność!

–Ach,tak!Nareszcietopowiedziałeś.Mojąnieodpowiedzialność?!Agdziebyłeś,gdynosiłamtwojedziecko?Zemnąnatychsamychimprezach.Nalewałeśmialkoholdoszklanki,abymprzypadkiemniemiałapustej!Podpalałeśpapierosawustach!Byłeśtak samo nieodpowiedzialny jak ja! A może liczyłeś, że dzięki temu stracę dzieckoiproblemsamsięrozwiąże?

Uderzył mnie w twarz. Widziałam gniew w jego oczach, ale nie zamierzałamodpuścić.

– Zarabiasz na mnie? – wysyczałam wściekła. – A ja to co? Darmozjad, tak?Udupiłeśmnie na pięć lat. Przywiązałeś do obowiązków przy chorym dziecku, samumywając ręce.Oczywiście– ironizowałam–zarabiałeś!Świetnawymówka,byniepomagaćprzyHani.

–Ktośmusiałzarabiać–odparował.– Tak, ale ktoś inny musiał tym samym zrezygnować z przyjaciół, ambicji,

prywatności.Wogólezeswojegożycia!– Hania od dwóch lat nie potrzebuje już twojej opieki! Co zrobiłaś dla siebie

wtymczasie?– A co, załatwiłeś do niej jakąś opiekunkę, żebym mogła wyjść? Sam wracasz

późno,wieczniezmęczony.Przyszedłeśkiedyśwcześniej,bymniezastąpić?–Aprosiłaś?Każdyprzejaw twojej aktywnościwstosunkudożyciaprzyjąłbym

zradością.Atak,pocomiałemwracaćwcześniej,skorotybyłaśwdomu?–Możepoto,abypobyćtrochęzemną?– Z tobą się nie da przebywać! – wyrzucił w końcu z siebie. –Wiecznie masz

Page 42: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

jakieś pretensje. Haruję jak wół, a jedyne, z czym się spotykam, to zarzut, żepoświęcamcizamałouwagi.

–Arobisztochoćczasem?–Aty?Zwracaszjeszczeuwagęnasamąsiebie?Kiedyzdarzyłocisięrozmawiać

oczymśinnymniżdziecko?Kiedybyłaśufryzjera?Zamierzałaśwogóleszukaćpracy?Gdybyniemójojciec,dodziśniezrobiłabyśnicwtejkwestii.

Zabolało. Ale to nic, to tylko jeszcze jedna rana w dzisiejszej potyczcezdorosłością.

–Wkońcuwracamdopracy–odpuściłam.Byłomijużwszystkojedno.Wdodatkugłowabolałacorazbardziej.–Będzieszmiałaktywnążonę.Takjakchcesz.Nietakąkurędomowąjakdotychczas.

– Problem w tym, że ty tego nie chcesz. – I on spuścił z tonu. – Najchętniejzajmowałabyśsięchorymdzieckiemdokońcażycia.Miałabyśusprawiedliwieniedlaswojegopoświęcenia.

–Jakmożesz!–Skuliłamsięwsobie.–KochamHanięicieszęsię,żewracadozdrowia!

–Może…Alezdajesię,żezupełnieniekochaszsiebie.Zamilkł na dłuższą chwilę. Nie miałam siły się bronić. Zresztą co miałam

odpowiedziećnatakizarzut.– Ta terapiamiała nam pomóc.Miała pomóc tobie, ale ty nie chcesz dać sobie

pomóc.–Zrozum– niemal błagałam, aby choć przez chwilę postarał sięwczućwmoją

sytuację–onanaprawdęminiepomaga.Onamnieniszczy…– Ciebie wszystko niszczy! Terapia, ja, dzieciństwo… Tak naprawdę to sama

siebieniszczysznajbardziej.A teraz jeszcze tenalkohol…Chceszskończyć jak twójzasranybraciszek?

Tegobyłozdecydowaniezawiele.– Nie wyskakuj mi tu z Mariuszem! Wszystko wrzucasz do jednego wora. Tak

najłatwiej, co? – ryczałam wściekła. – Ojczym alkoholik, dziadek alkoholik, bratalkoholik,więcjateżmuszętakskończyć?

–Niewrzucam.Chcętemuzapobiec.Dlategobłagałemcię,abyśposzłanaterapię.Aletypostanowiłaśjąprzerwać.Przecieżniepotrzebujesz…

–Niepowiedziałam,żeniepotrzebuję,tylkożeniedamrady.–A,tak!Przepraszam–przerwałmi.–Niedaszrady…Boprzecieżchodzeniena

terapiętojakaśniebywałafilozofia!Tysiąceludzitorobią!–Toznaczy,żejestemsłaba,bojaniedajęrady!–To znaczy tylko tyle, żew dupiemaszmnie,Hankę i siebie.Niewiesz, co to

znaczyzrobićcośdlarodziny.Alenibyskądmasztowiedzieć?Przecież tyniemaszpojęcia,jakpowinnawyglądaćnormalnarodzina…

Page 43: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Rzuciłam się na niego z pięściami, ale zatoczyłam się pod wpływem zawrotówgłowy.Alkoholpołączonyzemocjamidosłownieściąłmnieznóg.

– Czemu jaw ogólewdaję sięw dyskusje z pijaną kobietą.Wytrzeźwiejesz, toporozmawiamy.

Chwyciłmnie pod ramię i zawlókł do łóżka.Kątem oka dostrzegłam przerażonąHankę,wciśniętąwkątprzedpokojuitulącąmisia.Rzuciłmniewubraniunapościeli zgasił światło. Usłyszałam chlipanie córki i jego stonowany i kojący głos, alezupełnie nie mogłam rozróżnić wypowiadanych słów. Głos odpływał coraz dalejistawałsięcorazmniejwyraźny.

***Ranozastałamgowkuchnizkubkiemkawy.Czekałprzystole,ażsięobudzę.–Zrobiłemcikawę.–Wskazałnakubekstojącynablacie.–Dolejsobiegorącej

wody,bomożeniebyćjużnajcieplejsza.–Dziękuję–odpowiedziałam.Byłammunaprawdęwdzięczna.Głowamipękała,wustachmiałamcierpkismak.

Kawapowinnapostawićmnienanogi.Wstawiłamkubekdomikrofalówkiinastawiłamnapółminuty.Usiadłamprzystole

ipróbowałamzebraćsięwsobie,byrozpocząćrozmowę,któramusiałasięodbyć.–Zadzwoniłempomamę.Przyszłarano,gdyjeszczespałaś,iwzięłaHanię.Pójdą

dozoo,będzieszmiałatrochęczasu,abydoprowadzićsiędoporządku.–Słuchaj,ja…–zaczęłamniepewnie.–Poczekaj–przerwałmi.–Nicniemów.Jazacznę…Jednakniezaczynał.Ciszaprzeciągała sięwnieskończoność.Patrzyłamnaniego

wyczekująco,aniepokójrósłwemniezkażdąminutą.– Myślałem o tym wiele razy. Układałem sobie te zdania wielokrotnie, a gdy

przychodzicodoczego,niewiem,jakmamtopowiedzieć…–jęknął.– Po prostumów. Znaszmnie. Nie jestem nikim obcym, niemusisz przedemną

układaćpięknychzdań.–Niechodziopięknezdania,tylkooto,żebyśniezaczęłahisteryzować.–Ja,histeryzować?Oczymchceszmipowiedzieć?Jeślichodziowczorajsze, to

obiecałamci,żetosięjużniepowtórzy.– Nie o to chodzi. Wczoraj utwierdziłaś mnie tylko w przekonaniu, że ja już

naprawdęniechcę…Chybazaczynałamsiędomyślać,cozamierzapowiedzieć,jednakstarałamsięnie

dopuścićtejmyślidoświadomości.–Czegoniechcesz?Wyduśtowkońcu!–Niechcę,niemogębyćjużztobą…–powiedziałnajednymwydechu.–Borazsięupiłamprzydziecku?–Nicnierozumiałam.–Botokolejnyraz,gdypokazałaś,czegomogęsiępotobiespodziewać.Boznowu

Page 44: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

przerwałaś terapię. Bo nie chcesz pracować nad sobą, bo… Zresztą mógłbym takdługo,aleprzecieżniechodzioto,abysięobrzucaćbłotem.

–Nie?Toocochodzi,oświećmnie,bojanicztegonierozumiem?!–Czułam,jakkrewodpływamiztwarzy.

–Nietakiegożyciachciałem…–Ajatakiegochciałam?!–Uspokójsię.Nieunoś.Przeprowadźmytęrozmowęjakcywilizowaniludzie.–Dobrze,zatemproszę,powiedz,jakiegożyciachciałeś?–Innego.Tobyławpadka.Błędembyło,żezwiązaliśmysięztegopowodu.Alety

teżwtedybyłaśinna.Śmiałaśsięczęsto.Miałaśambicje.Byłaśnajlepsząstudentkąnaroku.Czytałaś…Myślałem,żewszystkosię jakośułoży.Ale jużnie jesteś tąosobą,którąpokochałem.Stałaśsięsfrustrowana,zgorzkniała,wiecznieniezadowolona.

–Ajakamambyć,siedzącciąglewdomu?–Toniesiedźwdomu!Dwalataczekałemnajakiśruchztwojejstrony.Nato,że

z radością rzucisz się w wir życia, w działanie. Myślałem, że poczujesz w końcuwolnośćibędzieszchciałanadrobićczas.Żesięodbijesz.

–Toczemuotymzemnąnieporozmawiałeś?– Nie chciałem naciskać. Pomyślałem, że poświęciłaś wiele, ale teraz powoli

będzieszwracaćdożywych.Haniarozwijasięwspaniale,jestświetnymdzieciakiem.Miałaśdużoczasu,żebypomyślećosobie.Niezrobiłaśnic.Przykucnęłaśpodmiotłąw nadziei, że nikt cię tam nie zauważy i stamtąd nie ruszy. To moi rodzice zrobiliwkońcugest,żebycipomóc.Ojcieczałatwiłcipracę.Samanawetjejnieszukałaś.

–Ajakąjapracęmogęzdobyćbezżadnegodoświadczenia?–Niewiem.Dowiedzielibyśmysię,gdybyśwogólezaczęłajejszukać…Nastąpiło długie milczenie. Próbowałam uporządkować myśli. Zrozumieć, co

właściwie słyszę. Wydawało mi się, że rozmawiamy o kimś innym. O kimś, kogonawetnieznam.Przecieżtaprzegranalaska,októrejmówił,toniemogłambyćja.

–Wiesz,comyślę?–odezwałamsięwkońcu.–Myślę,żetuchodziocośzupełnieinnego.Myślę, że ty sięmniepoprostuwstydzisz.Wielkipandyrektorniemoże sięprzecieżpokazaćztakim„nikim”.

–Nieubliżajmi!–Nie ubliżać tobie?Od pół godziny nie robisz nic innego, tylko ubliżaszmnie.

Przecież twoja teoria kupy się nie trzyma! Wracam do pracy! W końcu wracam dopracy!Iwłaśniewtymmomencietypostanawiaszmniezostawić?

–Czekałemdługo.Dłużejjużniechcę…Tymbardziejżetywciążudowadniasz,żeniemogębyćpewienefektu.Wczorajporazkolejnypokazałaś,żeniechcesznadsobąpracować.Szkodamiczasu,jestemmłody.Mogękogośpoznać,mogęsiębawić,anieumieraćprzytobie…

– No tak! Po co masz czekać, tracić kolejne lata, skoro w zasięgu ręki tyle

Page 45: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

panienek, z poukładanymi karierami i sprecyzowanymi celami wybicia się na panudyrektorze!

–Przynajmniejmającele,docholery!A jaki tymaszcel,opróczniszczenianamwszystkimżycia?

–Niewiedziałam,że„niszczęnamżycie”.– A co innego robisz? Gnuśniejemy razem. Starzejemy się w zastraszającym

tempie. Zrozum! Jesteśmy młodzi! Mam jeszcze tyle planów, marzeń, celów…Straciłemjużdużoczasu.Więcejniechcę…

Zamilkł i spuścił głowę. Patrzyłam na niego oniemiała. Czy to, co powiedział,mogło być prawdą? Niszczę go? To by znaczyło, że naprawdę jestem osobądysfunkcyjną. Jak to się stało, że w ogóle tego nie dostrzegałam. Że nie wyczułamzmian,nadchodzącegoniebezpieczeństwa.Czytomożliwe,żewogólegonieznałam?Amoże zupełnie nie znam siebie? Znowu nikt nie chce zemną żyć zwłasnejwoli.Ciąży nademną jakieś przekleństwo. Ludzie uciekają, jakbym była zarażona dżumą.Przecieżtonieprawda.Przecieżtoniemojawina…

To, do cholery, nie moja wina! Gniew walczył we mnie ze wstydem i rosnącąpaniką.Niechcęosobiemyślećjakokimśtakzłym,żenawetojciec,matkaczymążnie mogli ze mną wytrzymać. Nie chcę zostać sama. Nie mogę znowu być takprzeraźliwiesama.Niechcędokońcażyciamyśleć,żeniezrobiłamwszystkiego,abydo tego nie dopuścić. Tyle już straciłam przez swoją dumę. Przez to, że kilka razyw życiu nie umiałam przeprosić, zamknąć się czy nawet błagać. Panika stawała sięcorazsilniejsza.Przyćmiłainneemocje.Wkońcusięjejpoddałam.

–Nieodchodź!–Rzuciłamsiędojegonóg.–Zmienięsię!Obiecuję,żebędęnadsobąpracować.

–Nieróbscen.Wstań.–Próbowałmniepodnieśćzklęczek.–Obiecuję,słyszysz?–Przywarłamdoniegojeszczemocniej.– Właśnie dlatego bałem się tej rozmowy. Ty nie umiesz się zachowywać jak

dorosła.–Umiem! Będę się tak zachowywać.Obiecuję – skamlałam, ciągle klęcząc, ale

uwolniłamjegonogizżelaznegouścisku.–Właśniewidzę.–Odsunąłsięodemnienabezpiecznąodległość.–Zobaczysz.Udowodnięci.Wszystkociudowodnię.Cotylkobędzieszchciał.–Wstań,proszę.Nieupokarzajsię,bosobietegopotemniewybaczysz.–Dlaciebiemogęsięupokarzać.Dlaciebiemogęwszystko,tylkoproszę,zostań…–Niemogę.– Dlaczego nie możesz? Przecież nie jestem jakimś potworem! Nie jestem złą

osobą.–Dobrze,niechcę.Niechcę,OK?–AcozHanią?Jakmyjejtopowiemy,jakmysobiesameporadzimy?

Page 46: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Niebędzieciesame.Podzielimysięopieką.Będępłaciłteżalimenty,nieuchylamsięododpowiedzialności.KochamHanięinajchętniejzabrałbymjązesobą,alewiem,że dziecko potrzebuje matki. Zresztą polskie sądy są w tej kwestii wyjątkowostronnicze.

– Podzielimy się? Będziesz weekendowym tatą? Myślisz, że ona na tym nieucierpi?–Uchwyciłamsiętejmyślijakkołaratunkowego.

–Jeśliprzeprowadzimytomądrze,bezzbędnejegzaltacji,nienawiści,szkalowaniasiebie,tomożeudasięniezranićjejtakbardzo.

–Niezranić!?Niewierzęwto,cosłyszę!Tonaszedziecko.Chceszjeskrzywdzić,bomyślisz tylko o sobie! –Przeszłamdo ataku, bo upokorzenie było zbyt trudne dozniesienia.Gniewznowuzacząłbraćgórę.

–Nie chcę jej skrzywdzić. Skrzywdziłbym ją bardziej, gdybymzostał z tobą, bopatrzyłabynarodziców,którzysięniekochają.

–Ach,więcmnieniekochasz?–Starałamsięzewszystkichsił,abywmoimtonieusłyszałdrwinę.Choćnachwilęzamaskowałabywstyd.

Zamyśliłsięnamoment,nimzadałostatecznycios:–Nie.Niekochamcię.–Wynośsię!–zawyłam.–Zabierajswojerzeczyiwynośsięznaszegożycia!Nie

chcęcięwięcejwidzieć.Wynośsię!–Miotałamsięjakoszalałairzucałamwniego,czympopadło.

Wyszedłdopokojuiwyciągnąłzszafytorbę.Pobiegłamzanim.– Myślisz, że mi zależy na twojej miłości? – Wściekłość niemal odbierała mi

przytomność. – Że jesteś kimś ważnym? Jesteś nikim! Udowodniłeś właśnie, kimjesteś! Zadufanym w sobie egoistą! Skrzywdzisz córkę, bo twój tyłek jestnajważniejszy!

–NiechcęskrzywdzićHani–przerwałnachwilępakowanie.–Alestaniesiętak,jeślisięnieuspokoisz.Jeślibędzieszobrzucaćmniebłotem.Pomyśl,corobisz.Choćrazwżyciu,docholery,zachowajsięjakdorosła!

–Wynoś się! –Mój głos przypominał bardziej skowyt.Osunęłam się po ścianieisiedzącwkucki,szlochałam.–Wynośsięstądinierańmniewięcej!

–Wyjdę.Uspokój się! Przestań się zachowywać jak nienormalna. Co chceszmipokazać?

–Nic!Jużnicniechcęcipokazywać.Dopadła mnie rezygnacja. Myśli kołatały się w głowie z prędkością światła.

Nadmiar skrajnych emocji sprawiał, iżmiałamwrażenie, że zamoment rozsadzimigłowę. Marzyłam jedynie, aby Jarek wyszedł. Aby zniknął i nie widział mojegoupadku.Abyniemiałjuższansyzadaćkolejnychciosów.

–Tosięuspokój.JakmampozwolićtuprzyjśćHani,kiedyjesteśwtakimstanie?!–Nierozkazujmi!Niemaszjużdotegożadnychpraw!

Page 47: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

– Dobrze, poproszę matkę, żeby się dziś zajęła małą. A ty się doprowadź doporządku.Myślotym,cosamamiprzedchwiląmówiłaś,żeniemożemyskrzywdzićdziecka.Onanieodpowiadazanaszebłędy.

Zawyłam jeszcze donośniej. Nie chciałam, żeby to on dyktował warunki. Niechciałam, żeby teściowa opiekowała się Hanią. Nie zdołałabym teraz jednakodpowiedzialnie się nią zająć. Znowu ten nieznośny ból rozrywał mi trzewia. Niechciałamteżprzecieżzostaćsama…

Podbiegłabymdoniego,przytuliłasięzcałejsiły,żebytopoczuł,żebyuwierzył,żemoże być ze mną szczęśliwy. Wyśmiałabym to wszystko i powiedziała, że jużnieważne, już nie pamiętam… Pokaleczona duma przykuła mnie jednak do miejsca.Przez łzy patrzyłam, jak się pakuje, jak zasuwa zamek i wychodzi do przedpokoju.Słyszałam, jak zakłada buty i sięga po torbę. Do diabła z dumą – podpowiadałpanicznienerwowygłoswgłowie–nigdyciędobrzenieprowadziła.Najważniejsze,abyśniepozwoliłamuodejść!

– Zacznijmy jeszcze raz. – Dopadłam do niego i przywarłam całym ciałem. –Dajmy sobie szansę! Jeśli nie ze względu na mnie, to chociaż na Hanię! Błagam!Jesteśmyjejtowinni.Niemożnazamknąćrozdziałużyciataknagle!

–Wcaletegoniezamierzałem.Chciałemzałatwićwszystkonaspokojnie,pokolei.Alekazałaśmisięwynosić…

–Przepraszam.Przepraszam,wybaczmi!– Nie przepraszaj. Proszę, nie poniżaj się więcej. – Położył ręce na moich

ramionach.–Terazwidzę,żeinaczejniemożna.Jeślizostanę,tybędzieszsięmiotać,histeryzować.

–Niebędę,naprawdę!–przerwałammu.Powiedziałabym terazwszystko,czegobytylkozażądał.Cowpłynęłobynazmianęjegodecyzji.–Zostań.

– Posłuchaj! – Starał się zapanować nadmoją histerią – Proszę, posłuchajmnieprzez chwilę. Zrobimy tak: ja na razie zamieszkam u rodziców. Ty postaraj siędoprowadzidoporządku.Wszystkotodziejesięzbytnagle.Zaszybko.Trudnomyślećwtejsytuacjirozsądnie–mówiłwolno,wyraźnieartykułująckażdesłowo.Przeciągałzdania celowo, aby dać im czas na przebicie się do mojej nieprzytomnej jaźni. –Przemyślimy wszystko na spokojnie. Odpoczniemy chwilę od siebie i za jakiś czaspostaramy się podejść do rozmowy ponownie. Spróbujemy znaleźć jakieś rozsądnewyjścieztejsytuacji,dobreprzedewszystkimdlaHani,dobrze?

–Dobrze,aleniemusiszmieszkaćurodziców.Niebędęmęcząca.Postaramsięniewchodzićciwdrogę.–Jegorozsądniebrzmiącaargumentacja i rzeczowyton trochęmnieuspokoiły.

– Tak będzie lepiej, zrozum. Nie będziesz musiała się starać. Po prostuodpocznieszchwilęodemnie,przemyśliszwszystko.Jeślichcesz,mogęwtymczasiezajmowaćsięHanią.

Page 48: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Nie! – rzuciłam szybko. – Nie potrzeba.Wolałabym, żeby była zemną. Będęspokojniejsza.

– Dobrze. – Nie wydawał się przekonany – Jak chcesz. Ale postaraj się nieprzelewaćnadzieckoswojegożalu.

– Nie będę – zapewniłam go gorliwie. – Przecież jeszcze nic nie jestpostanowione,prawda?–upewniłamsięnieśmiało.

–Tak.Jeszczenicniejestpostanowione.Trzymajsięzatem.–Otworzyłdrzwinakorytarz.–Postarajsiędaćsobieszansę–rzuciłjeszcze,zanimwsiadłdowindy.

***Dzwonek do drzwiwyrwałmnie z drzemki.Amoże towcale nie był sen, tylko

jakiś dziwny stan odrętwienia? Gdy odezwał się ponownie, do mojej świadomościprzedarł się impuls, że może Jarek wrócił. Zerwałam się tak szybko, że aż sięzatoczyłam.Zbijącymsercempobiegłamdodrzwi.PodrugiejstroniestałaAnna.

– To ty? Co tu robisz? – Nie wiem, czy byłam bardziej przerażona, czyrozczarowana.

–Jarekdzwonił…–Jakto?–Nierozumiałam.–Pocodociebiedzwonił?–Mogęnajpierwwejść?–Wsadziła nogęwdrzwi iwyminęłamniebez słowa.

Zdjęła buty, odłożyła torebkę, po czymposzła dokuchni nastawićwodęwczajniku.Wsypałaherbatędo szklanki.Dopierowtedywróciłado rozmowy.–Powiedział, żejesteśwkiepskiejformieimniepotrzebujesz.Coznowunarozrabiałaś?

–Nic.Niewiem,pocodociebiedzwonił.–Byłamskołowana.–Nodobrze,zalejherbatę.Poczekałacierpliwie,ażliścieodpowiednionaciągną,potemdolałamleka.–Ciąglepijaszbawarkę?–Uśmiechnęłamsięmimowolnie.–Pocozmieniaćdobreprzyzwyczajenia?–Maszrację.Poprostusięzdziwiłam.–Niedziwiłabyśsię,gdybyśczasemmnieodwiedzała…–Gdzie?UNIEGO?Przepędziliściemniestamtąd.–Niezaczynaj!Nieprzyjechałamsiękłócić.Wciszy,którazapadła,słychaćbyłotylkouderzaniełyżeczkiościankęszklanki,bo

zdenerwowanaAnnakręciłaniąwkółkoodjakiegośczasu.–CouJanka?–Spytałamwkońcu,byprzerwaćniezręcznąciszę.–Jakmuidziena

studiach?– Całkiem nieźle. WAT jest dla niego idealną uczelnią. Chyba podświadomie

potrzebowałtakiejdyscyplinyizorganizowania.–Notak…–powiedziałamniepewnie.Nieumiałamsobiewyobrazićnajmłodszegobratawkamaszach.Gdyonimmyślę,

zawsze mam przed oczami obraz rozpieszczonego dzieciaka. Nie umiem pozbyć się

Page 49: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

tegouczucianiechęci,choćniczymsobienatoniezapracował.Tejciąglenieugaszonejzłości,żejegozatrzymałaprzysobie,amnienie.

–Mariuszowiteżbysięprzydałatakamusztra–kontynuowałazamyślona.–Możepomogłabymujakośuporządkowaćsobieżycie.

–Mariusznastudiach?Atodobre.–Cociętakśmieszy?–Oburzyłasię.–Tojestnaprawdęzdolnychłopak.Gdyby

tylkomusięchciało.–Igdybyniechlał.–Nieudałomisięukryćsarkazmu.– Nie oceniaj. Kiedy ostatnio go widziałaś? Utrzymujesz z nim w ogóle jakiś

kontakt?Czytakjakzemną:naślubach,chrzcinachipogrzebach?– Ostatnio go widziałam… – No właśnie, kiedy? Próbowałam odgrzebać

w pamięci jakąś datę. – Ha! Nie tak dawno. Ze dwa miesiące temu! Miał coś dozałatwieniawWarszawieinocowałunas–zawołałamztriumfemwgłosie.

–Noi?–Noico?–Niewiedziałam,cochceusłyszeć.–Kupiłjakieświnoizabawkędla

Hani.Pogadaliśmytrochę,aranowyjechał.–Torzeczywiściemaszznimkontakt–podsumowałaironicznie.Czy przed chwilą nie strofowałamnie, abym nie oceniała?Hipokrytka. Sama to

robinieustannie,nawetnieświadomie.–Chętnieposłucham,jakitymaszznimkontakt.Opowiedzmitrochęonas.Jestem

szalenieciekawa…–Niemogłamsiępowstrzymaćoduszczypliwości.Chciałacośpowiedzieć, ale siępowstrzymała.Widziałam,żepróbaopanowania

się sporo ją kosztuje, ale nie zamierzałam jej pomagać. To niewiarygodne, że byłamojąmatką.Czymatkisięniekocha?Niedarzy tkliwością,zrozumieniem?Czytałamkiedyśwywiad zordynatorem szpitalaonkologicznego, którymówił, żewielokrotniebył świadkiem, gdy dorośli ludzie, także starzy, w przedśmiertnej agonii, przycałkowitejutracieświadomościwzywaliswojematki.Niedzieci,żony,mężów.Tylkomatki…Podobnoniemasilniejszejwięzi łączącej ludzi.Wychodzisięz łona,bydoniegopowrócić.Wnimzasnąćnawieki.

Aja,patrzącnanią,nieczułamzupełnienic…– Przyjechałam tutaj, tłukąc się w zatłoczonym pociągu, bo podobno mnie

potrzebujesz.–Próbowałatymwyrzutemskierowaćrozmowęnainnetory.–Toniejapociebiedzwoniłam.Popatrzyłanamnieuważnie,jakbychciałacośzrozumieć.Wkońcusiępoddała.–Poranamnie–rzuciła.Wstałaniezdarniezkrzesłaizaczęłazbieraćrzeczy.Dopieroterazzobaczyłam,jak

bardzo się postarzała. Brakowało jej dawnej sprężystości i energii w ruchach, nanogachmiałażylaki, anadłoniach–brązoweplamy.Tylkozębypozostały tak samozaciśniętejakkiedyś.

Page 50: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Zostań.–Podeszłamdoniejiwyjęłamjejzrąktorebkę.–Przepraszam.Wróciła na kuchenne krzesło. Co takiego jest w tym pomieszczeniu? Mam

w mieszkaniu dwa pokoje, a w nich wygodne fotele i kanapę, lecz ona pasujewyłączniedokuchni.Do tego twardegokuchennegostołka.Do tego rogu. Jakbybyłanierozerwalną częścią tegomiejsca.Ona też tomimowolniewyczuwa, bo nigdy niechceprzejśćgdzieśindziej.

Dolałamjejwrzątkudoherbatyiwyciągnęłamchlebzszafki.–Zrobię ci kolację – bardziej oznajmiłam, niż spytałam. –Zostajesz na noc, jak

rozumiem.Jużpodwudziestej.– Tak. Nie mam teraz powrotnego pociągu. Dopiero jutro… – Mimowolnie

przyznałasię,żeniemiałabydokądpójść,gdybymjejniezatrzymała.Znamjąjednaknatyle,żewiem,iżprędzejprzespałabysięwpoczekalnidworca,

niżzostałaumnieniechciana.To,żebyłatuteraz,żezwyciężyłamzjejdumą,odrobinęmniezaskoczyło.

–ZadzwoniędoJarka,żebynieodstawiałHanidzisiaj,tylkojutrorano.Będziemymogłypobyćtrochęrazem.Poczekaj.

Podbiegłamszybkodotelefonu.Wiedziałam,żechciałabysięprzyokazjizobaczyćzwnuczką,tymbardziej,żetakrzadkojąwiduje,alewtedyniemogłybyśmyspokojnieporozmawiać.Co prawda, nie byłam pewna, czy jestem gotowa na tę rozmowę, alewiedziałam,żejeślidoniejdojdzie,Hanianiepowinnategosłyszeć.

–Halo?–podwóchsygnałachzgłosiłsięJarek.– Przyprowadź Hanię jutro rano – rzuciłam pospiesznie, ominąwszy formuły

grzecznościowe. – Niech zostanie u ciebie na noc. – Na chwilę zawiesiłam głos. –Annaprzyjechała…Aletopewniewiesz.

–Dobrze.Cześć.–Odłożyłsłuchawkę.Ityle.Niepróbowałsiętłumaczyć,nieczułsięskrępowany,żezrobiłcośzamoimi

plecami.Nic.Lekkopoirytowanawróciłamdokuchni.–CzemuciąglemówiszomnieAnna?–spytała.Niebyłowtymwyrzutu.Raczejpewnarezygnacja.–Ajakmammówić?–Udawałam,żenierozumiem,ocojejchodzi.–Niewiem,możemama?–rzuciłazprzekąsem.–Mojamatkaumarładawnotemu.Pewnegolistopadowegowieczoru…–Przestań!–Niemalpoderwała sięzkrzesła.– Jesteśokrutna!Zamierzaszmnie

karaćdokońcażycia?–Niekarzęcię…–prychnęłam.–Zresztąsamaniewiem…– Ciekawe, że z taką łatwością przychodzi ci rozliczanie innych – przeszła do

ataku.–Ajakiemaszdotegoprawo?Cowieszowyborach,jakichmusiałamdokonać?Odecyzjach,którekosztowałymniewięcejniżwłasneżycie?Pytam,ktodałciprawomnieoceniać?–Znówbyławładcza i autorytarna.Muszęprzyznać, że trochę się jej

Page 51: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

bałam.Chybajużnazawszemiałwemniepozostaćtendziwny,irracjonalnylękprzednią.Znówbyłammałądziewczynkąkarconązaprzewinienie.Milczałamzawstydzona,więc kontynuowała: – Czemu w takim razie tu jestem? Bo mi nie zależy? Czemuwychodzę z pracy prosto do pociągu po telefonie twojego męża? No proszę,odpowiedz?–Zrobiłapauzęnawzięcieoddechu.Amożerzeczywiścieoczekiwała,żejejodpowiem.–Milczysz?Jakto?Aprzecieżtakłatwoprzychodziciosądzanie…–Pokręciłagłową,uporczywiesięwemniewpatrując.–Czemutujestem,skorotyniemaszsobienicdozarzucenia?Czemumążsięodciebiewyprowadza?

– Nie wyprowadza się, tylko na chwilę zamieszkał u rodziców – zaprzeczyłam,choć niemiało to najmniejszego sensu. Przecież to on z nią rozmawiał i Bóg raczywiedzieć, co jej naopowiadał. –Musimyod siebieodpocząć.Wszystkiemałżeństwaprzeżywająkryzysy.Tonictakiego.

Popatrzyła namnie z niedowierzaniem, ale nic nie powiedziała.Byłam jej za towdzięczna.

–Cozamierzasz?–odezwałasiępodłuższejchwili.–Niewiem.–Spuściłamgłowę.–Niepozostajeminicinnego,niżczekaćnajego

ruch.–Nie jestem pewna, czy to dobry sposób na sprowadzeniemęża z powrotem. –

Zmyśliłasięnachwilę.–Możeidźdofryzjera.– To banalne! Myślisz, że zrobienie fryzury i makijażu odmieni mnie w jakiś

czarodziejski sposób? Jarek spojrzy na mnie i nagle zrozumie, że popełnił błąd?Przecieżtogłupie.

– Słabo sobie radzisz z sarkazmem! Zacznij od podstaw, ale na nich niepoprzestawaj.Zadbajosiebie.

–Taaak,jużtosłyszałam.Oncięnamnienapuścił?–Nie–zawstydziłasięnagle.–Powiedziałmitylko,żebympomogłaswojejcórce,

boniszczysobieżycie.–Niejajesobieniszczę,ontorobi!–niemalwrzasnęłam.Poczułamnagłygniew.Atowstrętnydupek.–Oncijeniszczyteraz,jacijeniszczyłamkiedyś–powiedziałatozniekłamanym

smutkiem.–Zauważyłaś,żetowszyscywokółsąodpowiedzialnizatwojeżycie?–Niewszyscy,tylkowy!–Prawienatychmiastpoczułam,żezabrzmiałoto,jakbym

miałatrzylataitupałanogą.–Jesteśdorosła!Czytegochcesz,czynie.Przejmijwkońcuodpowiedzialnośćza

swojeżycie.Niechciałamtegosłuchać,aleniemiałamsił,bywyjśćizostawićjąsamą.Tysiące

myślikołatałomisięwgłowie.Niepozbieranych,nieczytelnych.Czyjanaprawdęsiętakpogubiłam,żeniewidzętego,codostrzegająwszyscywokoło?Czymamfałszywyobrazsamejsiebie?

Page 52: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Trwałamtakbezruchu.Przerażona.Ztwarząukrytąwdłoniach.Zamieniałamsiępowoli w sopel lodu. Chciałam do niej podejść. Uklęknąć i położyć głowę na jejkolanach.Chciałamchwycić jej pomarszczonedłoniew swoje ręce iwypłakać całyten ból. Chciałam, żeby swoim ciepłem rozpuściła zmarzlinę, której kłucie całkiemrealnieczułamwklatcepiersiowej.Bypomogłamiżyć.Czyniepotosąmatki?

Tymczasemtrwałamwmiejscuzbytprzerażonasamympomysłem,byodsłonićsięprzed tą, która rani tak celnie. Czyżby to znaczyło, żewciąż ją kochałam? Podobnozranićpotrafiąnastylkoci,którychkochamyzbytmocno.

Ajednaktubyła.Wsiadłapopracydotegocholernegopociąguimimozmęczeniaprzyjechała.Niemogłamiećnawetpewności,żemniezastanie.

Byłatu.Tylkodlamnie.Corazdrobniejsza,corazmniejstraszna.Choćciąglewyniosła.Poczułam jakąś tkliwość.Pożałowałam, żeniemaznamiMariusza.Tomogłoby

byćpiękne.Wetroje.Razem.Potylulatach.Mariusz. Mój brat. Taki delikatny, wrażliwy, małomówny. „Słodziutki”, mówili

wszyscy.Mówili,kiedyś…Dziśkażdy,myśląconim,używazwrotu:„tenpijaczyna,comieszkazdziadkiem”.„Szkodachłopaka”–dodająjeszcze.„Matakifachwrękach!Silnikiznimrozmawiają.Podźwiękupoznaje,cotrzebanaprawić.Itakitalentniszczyprzezwódę”.–Kiwająprzytymgłowamiwzadumie.

Mójmałybraciszek.Pokaleczony.Obolały.Możegdybyśmy tu siedli razem,we troje…Możegdybymatkapogłaskałagopo

głowiejakkiedyśizłożyłapocałuneknaczole.Możetengestoczyściłbyjegoczarnyumysł.Możewszystkodałoby się jeszczenaprawić?Wykupićnaszeduszeoddiabłaizacząćodnowa.Choćbynakredyt…

–Zróbwszystko, żebydociebiewrócił.–Głosmatkiwyrwałmniezzadumy.–Trudnojestkobieciesamejzdzieckiem.Wiemcośotym.

Zadrżałam. Już to kiedyś słyszałam.Mogła tego niemówić, a posłuchałabym jejbezmrugnięciaokiem.Pozwoliłabymwkońcukomuśsiępoprowadzić.

Ale,nie!Musiałatododać.Inapowrótstałasiękimśobcym…

***Jednakczekałam.Codziennie.Budziłam się z nadzieją, że może dziś… Że wróci. I zasypiałam druzgocąco

rozczarowana.RozmawialiśmywyłącznieokwestiachdotyczącychHani.Nieporuszałam innych

tematów, czekając, aż sam będzie na nie gotowy. Nie chciałam tym razem popełnićżadnegobłędu.

Page 53: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Rozpaczliwieszukałamjakiejśambitniejszejpracy.Marzyłam,abymuudowodnić,żestaćmnienawięcej.Niestety,nierozbłysłamwświetlejupiterów.Światnieczekałnamniezotwartymiramionami,aleniebyłteżprzedemnąhermetyczniezamknięty,jakmi się dotąd zdawało. Dostałam propozycję stażu w wydawnictwie jako korektor.Mało płatne zajęcie, ale pociągałomnie bardziej niż pracaw hurtowni. Zresztą niebrałamnapoważniemyśli,którazaczęłaniepewniekiełkować,żezostanęodciętaoddochodówJarka.

Hania drugi miesiąc wakacji miała spędzić najpierw z ojcem, a później z jegorodzicami.Zbiegłosię toniemal idealniez rozpoczęciemstażu.Odwrześniaszładoszkoły. Wszystko powoli się układało. Czekałam tylko na wielki powrót mężamarnotrawnego,którymiałnaglezrozumieć,jakźlemnieocenił.

Tymczasem najtrudniejsze były samotne wieczory. Niemal boleśnie odczuwałambrak Hanki plączącej się po mieszkaniu. Łapałam się na tym, że wołam ją doprzyrządzonej kolacji. Myślałam, aby gdzieś wyjść, odnowić znajomościzzapomnianymiprzyjaciółmi,alelęk,żewtymczasieJarekprzyjdzieibędziechciałporozmawiać,skuteczniemnieblokował.Musiałamczekaćnamęża.

Nie myślałam o tym, czy go kocham. Byliśmy razem, mieliśmy dziecko, innarzeczywistośćwogólenieprzychodziłamidogłowy.

DwamiesiąceodwyprowadzkiJarkaprzyszłypapieryrozwodowe.Nie mogłam w to uwierzyć. Wpatrywałam się w literki, nic nie rozumiejąc. Ja

naprawdęmyślałam,żetopoprostukryzys.Żektóregośdniamążwrócidodomu.Nienaciskałamgo,chciałammudaćczasnaprzemyśleniewszystkiego.Nazatęsknienie…Byłam pewna, że w końcu mu mnie zabraknie. Przecież nasiąka się drugimczłowiekiem.Wspólnymi rytuałami,nawykami.Przecież tęsknota towarzyszyłamiodnajmłodszych lat, znam ją od podszewki, jej wszystkie mechanizmy. Nie jestukierunkowananapostać, lecznadrobiazgi,którewiążąsięz tąosobą.Tęsknimyzawspomnieniamiiprzyzwyczajeniami.

Jaktomożliwe,żemuichniebrakuje?Potylulatachrazem…Poszłamdołazienki,byochłodzićpałającątwarz.Wkubeczkuleżałajeszczejego

szczoteczka do zębów.Dotknęłamwłosia delikatnie, aby nie strącić bodaj okruszka.Podniosłam do nosa i powąchałam. Nic nie poczułam. Zmoczyłam ją kroplą wodyi wsadziłam sobie do ust. Szorowałam zęby 10 minut, połykając łzy. Czoło oparteolustrostudziłoemocje,aoscylacyjneruchyszczoteczkiścierałymurzłudzeń,jakimisięmamiłamprzezostatnietygodnie.

Jaksparaliżowanawykręciłamnumer.–Jakmogłeś?–Niepoczekałamnawetna„halo”podrugiejstronie.–Dostałaśpapiery,jakrozumiem?–Dobrzerozumiesz.Kiedyzamierzałeśmiotympowiedzieć?– Nie wiem. Miałem do ciebie dzwonić, gdy Hania wyjedzie z rodzicami nad

Page 54: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

morze,aleniemogłemsięzebrać.Niemyślałem,żetakszybkojedociebiedostarczą.–Nowidzisz,jakaskucha–ironizowałam,alewewnątrzcałasiętrzęsłam.–Skorojużwiesz,tochybaniewielezostałodododania–zawiesiłgłos.–Czemutozrobiłeś?–Dajspokój!– Nie! Powiedz, czemu to zrobiłeś! Przecież mieliśmy się zastanowić,

porozmawiać,wymyślićjakieśwyjście.–Niemyślałemotympoważnie.Chciałem,żebyśmiałaczasnaoswojeniesięztą

myślą.Bezhisterii.–Niemyślałeś o tym poważnie? –Niemogłam uwierzyć. –Niemogłeś zemną

otymporozmawiać,zamiastrobićzemniekompletnąidiotkę?– Porozmawiać? – Wyraźnie słyszałam zniecierpliwienie w jego głosie. – Czy

wysłuchiwać jęków ibłagań,żebymzostał?Z tobą sięnieda rozmawiać.Tymusiszurządzać spektakl.A ja sięnie chcęw tobawić.Spotkamy sięna sali sądowej i naspokojnie,przyświadkachustalimy,codalej.CozHanią,cozmieszkaniem…

–AcomożebyćzHanią?Jacijejnieoddam!Zapomnij!–Wcaleniezamierzamci jejodbierać.Alemusimyustalić terminymojejopieki

nadnią.Codomieszkaniateżniebędęsięupierał.MożeszwnimzostaćzHanką,alebędziesz musiała zacząć mnie spłacać. Nie wiem, może w ratach? Przemyśl to.Oczywiście,jakjużułożysięwszystkoztwojąpracą–dodałpospiesznie.

–Ale janiedamradycię spłacać.Ledwomiwystarczynaczynsz ina jedzenie.Zresztą o czym my mówimy?! Co mnie obchodzi mieszkanie, skoro mąż chce mnieopuścić!–Nieumiałampowstrzymaćdrżeniagłosu.

– Nie zaczynaj. Weź się w garść. To są sprawy, o których musisz pomyśleć,żebyśmymoglicośustalić.

–Czemuodemnieodchodzisz?–przerwałammu.–Przestań!–Czemu?–Niedawałamzawygraną.–Bocięniekocham…–Czemumnieniekochasz?Chciałamtousłyszeć.Chciałamwiedzieć.–Niewiem…– Nie kłam. Musisz wiedzieć, dlaczego nie kochasz już kobiety, którą kiedyś

kochałeś.Niemożnategoniewiedzieć…Dlaczegomnieniekochasz?Cozemnąjestnietak?Dlaczegoniemożnamniekochać?

–Niedramatyzuj.Ludziesięzakochują iodkochują.Tonicnadzwyczajnego.Takpoprostujest.

–Takpoprostu?Możnajednegodniakogośkochać,adrugiegonie?–Tosięniestałowciągudnia.Pracowałaśnatolatami.

Page 55: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Latami,którepoświęciłamtobieiHani…Taksobiezapracowałam.Urobiłamsiępołokcie.

–Tarozmowazmierzawzłymkierunku.Skupmysięnatym,cojestterazważne.– Bo to nie było ważne? To był jakiś siedmioletni żart? Patrz, jakoś mnie nie

ubawił.–Byłoważne.Alejużsięskończyło.Terazidźmydalej.–Niemogę.Nierozumiem,dlaczegowszystkojużstracone,dlaczegoniemożemy

spróbowaćjeszczeraz.–Toniemasensu…–Tomasens!Mamydziecko!Dlaczegoniespróbujemyterapii?Wspólnie.Możeto

nampomoże.–Terapii,mówisz?–Zaśmiałsięzłośliwie.–Tychceszterapii?–Tak!Jeślitomiałobynampomóc…–Dajjużspokój.Podjąłemdecyzję.Znaszmnie.Gdyjużrobiękrokdoprzodu,to

sięnieoglądam.–Nawetdladziecka?PodobnokochaszHanię.– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby jej to wynagrodzić. Uważam, że ta

rozmowatrwajużzadługoidoniczegonieprowadzi.Przemyślwszystkonaspokojnie.Cześć.

Rozłączyłsię,zanimzdążyłamodpowiedzieć.Miałamjużdośćumierania!Tychpozornychśmierci,którenieodcinająoddechu,

bolesnychuderzeńserca,udręczonejświadomości…Pragnęłamtejjedynej,kojącej,prawdziwej.Czasem mam wrażenie, że marzyłam o niej od zawsze. Powinna nadejść

wielokrotnie.Pokażdymnożuwbitymgłębokowserce.Pokażdymdźgnięciu.Powinnanadejśćjużwtedynasaliporodowej.

Page 56: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Śmierćpiąta

rok2003

Tej śmierci nie wyczułam. Nic nie zapowiadało jej przyjścia. Stara i głupia,możnabypomyśleć.

Północny wiatr przyniósł gwałtowne ochłodzenie. Postawiłam kołnierz płaszczawysoko, aby osłonić uszy.Hanka była u ojca,więc niemusiałam robić zakupównaobiad.Pocieszającamyśl,zwłaszczażebyłamporządniezmarznięta.Postanowiłam,żezjem tylko jakąś kanapkę.Ale najważniejsza jest ciepła herbata.O tak, herbata byładokładnietym,oczymmarzyłam.Ostatniekrokidoklatkiprzemierzyłamtruchtem,byjak najszybciej schronić się w cieple mieszkania. Wyciągnęłam listy ze skrzynkiiwindąwjechałamnagórę.

Wodę w czajniku nastawiłam, zanim jeszcze zdjęłam kurtkę. Przygotowałamkanapki i gorący napój.Nastawiłam radio na kanał zmuzyką poważną.Rozerwałampierwszą z kopert. Kolejny rachunek. Na szczęście płatność dopiero w przyszłymmiesiącu.Następnylistlekkomniezaniepokoił.Rozerwałamkopertędrżącymirękami.„Komisja ds. rozwiązywania problemów alkoholowych”… Wciągnęłam dużą ilośćpowietrza do płuc, zanim odważyłam się czytać dalej. Niniejszym itd.… mam sięstawić na komisji o 9:15 celem wyjaśnienia podstaw złożonego wniosku… Literyrozmazałymisięprzedoczami,apismowysunęłozrąk.Więcjednaktozrobił!Złożyłwniosek. Nie mogłam w to uwierzyć. Naprawdę to zrobił. Chwyciłam za telefoniwybrałamnumer.

–Tycholernysukinsynu!Jeślicisięwydaje…–Ostrzegałem–przerwałmiostro.–Ostrzegałemcięwielerazy,żejeślijeszcze

razbędzieszpijanaprzydziecku,złożętenwniosek.–NigdyniebyłampijanaprzyHance!Wypiłamtylkojedenczydwakieliszkiwina.–Jakcodziennieprzezostatnietrzylata.Haniapłakała,gdydomniedzwoniła.–Hania?Haniadociebiedzwoniła?–niemogłamuwierzyć.–Mówiła,żestraszniesięciebiewstydzi.Cotyrobiszwłasnemudziecku?Melinę

wmieszkaniu!– Jaką melinę? Zupełnie na głowę upadłeś? Nic nie robię dziecku. Jest czyste,

zadbane,nakarmione!Kochamją!–Kochasz?Czytywogólewiesz,cotoznaczy?Kiedyostatniobyłaśtrzeźwa?

Page 57: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Nierób,docholery,zemniepijaczki!–Zaczęłamtracićpanowanienadsobą.–Jedenkieliszektoniealkoholizm!

– Jeden? Kiedy zatrzymałaś się na jednym? Zasypiasz przy stole, na kanapie,wwannie.Haniasamasięmyje,ubiera,robisobiejeść.

–Niejestmałądzidzią!–Onasięciebiewstydzi,rozumiesz?–Kłamiesz!– Nie. I kończę już tą idiotyczną rozmowę. Mała zostaje u mnie do czasu, aż

podejmieszleczenie.– Chyba żartujesz! Nie masz prawa! Sąd oddał ją mnie! – Poczułam, jak

niewidzialnaklamrazaczęłarozsuwaćmiżebra,tworzącgigantycznąwyrwęwklatcepiersiowej.

–Aterazsądwydaopinięponowniepodecyzjikomisji.–Nieee!–ryknęłamjakzranionezwierzę.–Niemożeszmitegozrobić!–Nie rozumiesz, do cholery, że tu nie chodzi o ciebie?!Chcesz, to niszcz sobie

życie!Ale nie pozwolę ci zniszczyć życia naszej córce! Już zapomniałaś, jak to jestwychowywaćsięzalkoholikiem?

–Niejestemalkoholikiem!–Tozróbcoś,aby toudowodnić. InaczejodbioręciHankę.–Rozłączyłsię,nie

czekającnaodpowiedź.– Nie jestem alkoholikiem… – zdołałam jedynie wyszeptać niewyraźnie

wprzerwachmiędzyrozdzierającymszlochem,którynagletargnąłcałymmoimciałem.***

Postawiłam torbę na podłodze i rozejrzałam się niepewnie. Puste ścianyszpitalnego pokoju wionęły chłodem. Łóżko, szafa, stolik. To moja przestrzeń nanajbliższymiesiąc.

–OBoże,dodajmisił–szepnęłamiopadłamnałóżko.Podprzymkniętymipowiekamiprzewijałysięobrazyzostatnichtygodni.Komisja,

psycholog, stanowcza urzędowa terminologia, dobrowolne poddanie się leczeniu.Wciążoszołomionaanalizowałamporaztysięcznytesamewydarzenia.Nadaljednaknie mogłam sobie przypomnieć, abym kiedykolwiek zaniedbała Hanię. Co prawda,niekiedy wypijałam więcej niż kilka kieliszków wina, ale nadal wykonywałamwszystkie swoje obowiązki. Jarek raz zastałmnie nietrzeźwą, ale przecież każdemumoże się zdarzyć! Potem ta historia z komórką. Dlaczego się zgodziłam, aby dałdziecku telefon?PrzecieżHania jest jeszczezamałana taką technologię.Musiaładoniegodzwonić, bo zakażdym razem,gdynapiłam sięwina, dostawałamodniego e-mailzpogróżkami,żezłożywniosekdokomisjidosprawrozwiązywaniaproblemówalkoholowych. Potraktowałam to jako kiepski żart, przecież nie miałam problemuz alkoholem. Kolejne wiadomości pisał coraz ostrzejszym tonem. Na końcu nawet

Page 58: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

wytłuszczonymtekstem.Niewierzyłam,żemógłbytozrobić.Jednakzrobił.Itanotatkazeszkoły,żegdyprzyprowadzamHankę,czućodemniealkohol.Kiedynibyktośodemniegopoczuł?Którakrowarozsiewałatakieplotki?Mogłam,cholera,zabraćmałejtentelefon!Niebyłobymnietutaj.

Samasię zgodziłam,wiem.Ale jakiemiałamwyjście?Gdybymdobrowolnieniepoddałasięleczeniu,tobymniedoniegozmusili.Ontylkonatoczekał!Chciał,abymsięniezgodziła.Żebymwogóleniestawiłasięprzedtąkomisją.ZabrałbymiHanię.Niedoczekanie!Anion,anitajegolarwaniedostanąmojegodziecka!Jająwydałamnaświat.Tomirozerwałałono,zaczerpującżyciadlasiebieoddechem.Jawalczyłamoniąpięćlat.Dzieńwdzieńprzez1825dniterapii,gdyonsięrozwijał,awansował,wyjeżdżał,żył.Apotemzostawiłmnie,jaknicniewartegośmiecia,boniespełniałamjegooczekiwań.ZresztąHankęteżzostawił.Zanicmiałwtedyjejemocje.Aterazjąchce?Dziecipotrzebująmatki!Przejdętępieprzonąterapięiudowodnię,żeniemamproblemu!Awtedyzałożęmusprawęooszustwo!Niejestemmściwa,aleilemożnaznieść?Zapłaciza to!Oddaznawiązką.Zate lata, tentrud,zawszystkie łzyiza tenszpitalpsychiatryczny.Zatozapłacinajwięcej!

MójBoże,cojaturobię?To tylko dwa miesiące, powtarzam sobie w myślach. Muszę tu przetrwać dwa

miesiące.Awłaściwietylkojedennaterapiizamkniętej.Druginaotwartej,więcbędęmogławrócićdodomu.Bezkratwoknach…Przecieżniejestemwariatką.Przyszłamtudobrowolnie.Pocowięctekraty?

Przetrwam!Mamnowąmantrę.Przetrwam.***

Instytut Psychiatrii iNeurologii niemiał takiego psychodelicznego oblicza, jakiemu przypisałam. Na moim oddziale nie było krzyczących ludzi, za to przygnębieniei obezwładniająca nuda. Zbitek osób w różnym wieku i stanie emocjonalnym.Nierozumiejącychanisiebie,aniinnych.Osób,któremiałynazawszewedrzećsiędomoichwspomnieńinocnychkoszmarów.

Większość z nich dobrze znała to miejsce. Wracali po kilka razy. Ich historiebrzmiały niemal tak samo. „Alkoholicy kłamią. Zawsze kłamią. Są mistrzamimanipulacji”–padłojużnapierwszymmitingu.Musząkłamać,bobojąsięprzyznać,że alkohol pomaga im przetrwać wszystkie trudne sytuacje, a także dlatego, że niewyobrażają sobie bez niego życia. Wymyślają więc różne powody, nawetniestworzone,żebytopicieuwiarygodnić.

„Tobezsensu”,myślałam.Czysamakłamałam?Przecieżnie.Oniwszyscybylituz tego samego powodu. Sprowadzili mnie na ziemię już pierwszego dnia, gdywydawało mi się, że jestem najnieszczęśliwsza na świecie. Poszłam na mitingispotkałamtamkilkanaścieosób,któremyślałydokładnietaksamo.Każdymówił,żejestszczególny,nierozumiany,nieszczęśliwy.

Page 59: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

– Wyjaśnijmy sobie tę kwestię od razu, żebyśmy mogli przejść do prawdziwejpracy – zaczął starszy mężczyzna o orlim profilu. Gdybym go spotkała na ulicyw innychokolicznościach, pomyślałabym, że to odpowiedzialny człowiek sukcesu. –Już to przerabiałem. Użalać się możesz przed ludźmi, którzy nie znają naszegoproblemu.Pewniecinawetuwierzą,żemaszpowody,abypić.Tylkoniepróbujtegoztrzeźwymialkoholikami.Mysięnienabierzemy!Byliśmytam,gdziety.

Dlategow terapii niemożebrać udziału nikt z rodziny.Abynie tworzyć relacji,odniesień. W tym miejscu trzeba się obnażyć. Nie wolno oceniać. Odnieść się dowypowiedzi przedmówcymożnawyłączniew celu porównania dowłasnej sytuacji.Ichoćwocenieterapeutyniekorzystałamztychspotkańtak,jakbymmogła,gdybymsięotworzyła,zczasemzaczęłamsięnanichczućcałkiemdobrze.

Niektóre opowieści brzmiały dokładnie jak moja. Pewien młody chłopakwspominał,jakmanipulowałswojążoną.Chciałkupićwsklepieosiempiw.Wiedział,żeżonabędzieoponować,wpakowałwięcdowózkaczteryczteropaki.Żonapodniosłakrzyk, że chyba oszalał, połowa zdecydowaniewystarczy. Osiągnął swój cel, a onauznała, że liczy się z jej zdaniem. Wilk syty i owca cała. Innym razem nalegał napójściedopubu,obiecałnawet,żezniąpotańczy,choćtegonienawidził.Wiedział,żemaokresibardzobolijąbrzuch.Wkońcutoonazaproponowała,żemożeskoczydosklepupopiwoiobejrząjakiśfilm.„Będzietaniej–argumentowała.–Kupiszczterypuszkizacenęjednegokuflawknajpie”.Zgodziłsię,udającsmutek.Jużzadrzwiamiradośniepobiegłdosklepu.

Ilerazyjaposuwałamsiędotakiejmanipulacji?Wdodatkuzupełnieniepotrzebnie,boniemusiałamsięprzednikimtłumaczyćzkupionejbutelkiwina.Musiałamjednakusprawiedliwićsięsamaprzedsobą.Przecieżniemiałamproblemuzalkoholem…

Historie, których tamwysłuchałam–mimo zaleceń lekarza, by imniewierzyć –wsiąkaływemnieizapuszczałykorzenie.Niesądzę,bymkiedykolwiekzdołałasięodnichuwolnić.Nieumiałamzachowaćdonichzdrowegodystansu.Możepatrzyłamnawszystko przez pryzmat własnej opowieści? Pewnych rzeczy po prostu nie da sięwymyślić.

Na terapii poznałam Franka. Pantofla Franka, jak mawiali ci, którzy znali gozpoprzednichterapii.Wracałregularnie.Żonaratowałasięprzednimskierowaniaminaleczenie.Alenieodeszłaodniego.KolejnaofiarazproblememDDA.

Pantofel miał cztery lata, gdy matka po raz pierwszy kazała mu robić sobie tewszystkiestrasznerzeczy,októrychnawetmówićniemógł.Gdyudawał,żeniesłyszy,żeśpi,byłojeszczegorzej.Wywlekałagozłóżkazawłosyizmuszała.Potemwciskałamuróżneprzedmiotydoodbytu,bygorozepchać.Przygotowaćdlaojczyma.Pamięta,że chodził do przedszkola w pielusze, by krew nie przesiąkała przez spodnie.Wymiotowałam cały wieczór po wysłuchaniu tej opowieści. Obraz tego małegochłopcawyryłmisięwgłowienazawsze.Myślącotymmalcu,życzyłammuśmierci.

Page 60: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Naprawdęmujejżyczyłam!Atymczasemondorósł,założyłrodzinęidziś…znęcasięnadwłasnymidziećmi.Twierdzi,żenieseksualnie,alepsychicznie.Zresztąktowie.Czyalkoholikowimożnaufać?Najpotworniejszewtejhistorii jest to,żeniepotrafięgozatowinić.Niepotrafięgojednoznacznieoskarżyćiskazać.Niepotrafię…

Wszpitalumiałamproblemzzasypianiem.Leżałamdługo,przewracającsięzbokuna bok i próbując zrozumieć, dlaczego właściwie tu jestem? Czemu spotykam tychludzi?Czemuprzetrzymujęichhistoriewumyślejakwwięzieniu.

Głosywiosny,głosynocyprzemawiałydomniezewsząd.Niewidzialne.Przynosiłyniechcianeidawnozapomnianewspomnienia.

Kiedy miałam 17 lat, umarł tata mojego ojca. Postanowiliśmy z Mariuszem niewracać od razu po uroczystościach pogrzebowych, tylko zostać jeszcze kilka dniz babcią. Z rodzicami ojca mieliśmy słaby kontakt. Byliśmy u nich kilka razy nawakacje.Niewynikałototylkozodległości,alezjakiejśbarierymiędzynami,którejniktniepotrafiłnigdyrozsądnienazwać.Czułosięją,aleniesposóbbyłookreślić,naczym właściwie polega. Z pewnością nie na niechęci, bo dziadkowie podczas tychkrótkichpobytówunichstaralisięnamzewszechmiardogodzić.Tojednaknietopiłotejgórylodowejmiędzynami.Czuliśmysięwichobecnościniepewnie.

Podjęliśmy decyzję, aby odrobinę odświeżyć chałupę babci. Z energiącharakterystycznądlaobserwatorówcudzegodramatuzakasaliśmyrękawyiwzięliśmysię za porządki. Z rozpędu zawędrowaliśmy ze szczotkami nawet na zagraconepoddasze.Itam,natymzapomnianymprzezBogailudzistrychu,wdrewnianejskrzyni,międzyprześcieradłamiznalazłamstarąpocztówkęzwidokiemrodzinnegomiasta.Naodwrociebrzydkim,niedbałympismemskreślonojakbywpośpiechukilkasłów:

Mamcórkę!Całuję jej bose różowe stópki i niemogęuwierzyć, że to cudownestworzenietokrewzmojejkrwi.Jestemtakiszczęśliwy.

Podpisane:Wojtek.Maj1968.Jedyny dowódmiłościwmoim życiu. Jedyne ciepłe słowa powiedziane omnie.

Łzy zaczęły rozmywać zaschnięty atrament. Wystraszona schowałam kartkę podkoszulą.Najbliżejjakmogłamprzysercu.

Nie pokazałam jej nigdy Mariuszowi. Nie wiem, czy bardziej bałam się jegozazdrości,czybólu,jakimogłammutymzadać.

Babcia opowiadała mi później, gdy już byłam na studiach, że mój ojciecprzychodził do niej wiele razy we śnie. Czasem zastanawiała się nawet, czy to napewnobyłytylkosny…

– Przychodził i błagał „zaopiekuj się moimi dziećmi”. We śnie tak do mniemówił – tłumaczyła się babcia wstydliwie. – Raz nawet dziadka dowas do szkoływysłałam.Pamiętasz?Cukierkiwamprzywiózł.Alenicniepokojącegoniewidział.

–Itowasuspokoiło?Niepomyślałaś,żeojciecnawiedzacięniebezpowodu?–Człowiek stary, nieuczony, pomyślałam,w zabobony jakieświerzy i ludzie go

Page 61: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

wyśmieją.–Babciu,aświętychobcowanie?–Jakichświętych,Mirusiu?Przecieojciecpotępionyjest,samobójca.Myślałaja,

żezsamegopiekładomnieprzychodzi,bymniedręczyć.–Babciu…Nie wiedziałam nawet, co jej powiedzieć. Że miała uwierzyć w dręczące ją

koszmary,w sennemary iwidziadła? Jednak tak trudno usłyszeć, że ratunek był takblisko.Żenaszeżyciemogłowyglądaćinaczej.

***Nie potrafięwskazać, kiedy zaczęłammyśleć o sobie jak o alkoholiku. Podczas

terapii jeszczesięprzed tymbroniłam.Niebyłam taka jakoni.Pokutowałowemniewyobrażenie, że alkoholikiem jest bezdomny żul. Ja byłam wykształcona, miałampracę,mieszkanieicórkę.

Możewtedy,gdyHaniawzłościnazwałamniepijaczką.Myślałam,żespalęsięzewstydu.Szybko jednakwytłumaczyłam sobie, że powtarza słowa Jarka. Przecież niezaniedbywałam ani jej, ani domu. Piłam, owszem, ale tylko wieczorami, gdywykonałam już wszystkie obowiązki. Nagradzałam siebie w ten sposób za radzeniesobiezżyciemlubpoprostuuciekałamodcodziennychkłopotów.Najczęściejjednakrobiłamto,bynieczućjużbólu.

Możewtedy,gdyzauważyłamjakieśochłodzenieuczućdoHanki.TłumaczyłamtooczywiściejejbliskimkontaktemzJarkiem,wyraźnymprzezniegozmanipulowaniem.Nastawił jąprzeciwkomnie,wyczuwałamwniejwrogość,stądmójpojawiającysięcorazczęściejbrakemocji.

A może wtedy, gdy wybierając nową torebkę w sklepie, myślałam, czy zdołamwniejukryćbutelkęwina.

Pochodzęzrodziny,wktórejmężczyźninadużywalialkoholu.Jednakkobiettoniedotyczyło. Nigdy nie myślałam, że wieczorne lampki wina mogą być początkiemalkoholizmu.Znałam tylko taki sposóbna rozładowanie stresu.Wsumie tonawetgolubiłam.Corazczęściejznajomidopytywali,cosięzemnądzieje,czemuichunikam.W pracy robili uwagi. Tłumaczyłam się różnie, głównie obowiązkami, ale taknaprawdęniemogłamsię jużdoczekaćwieczoru,kiedy się znieczulę.Po incydenciezHankązaczęłamsięukrywaćzalkoholem.Nietrzymałamgowkuchni,tylkowswoimpokoju.Lękprzedzdemaskowaniemsprawiał,żewyszukiwałamcorazwymyślniejszekryjówkibądźzamykałamszafęnaklucz,coprzecieżjeszczewyraźniejwskazywałonaproblem. Zgłoszenie przez Jarka sprawy na komisji i w szkole było dnem, któreosiągnęłam. Przez te dwa miesiące terapii myślałam wyłącznie o tym, że chcę sięwyleczyć.Pragnęprzestaćpić.

***TymrazemJarekwezwałpolicję.

Page 62: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Hanka zapomniała pracy domowej i wpadli po nią wieczorem.Wyczuł alkohol,chociaż trzymałam się od nich na odległość. Całkiem uprzejmy policjant przyjąłgrzeczniezgłoszenieizapewnił,żedotrzeonodokomisji.Obyłosiębezawantury,boniezamierzałamsiębronić.Urzędaspieprzony.Wszystkozgodniezprocedurą,jakądlamnieopracował.

Gdy wyszedł, wyłam jak potępiona. Nie dlatego, że piłam, ale że tak to sięskończyło.ZadzwoniłamdoAnny,aleszybkotegopożałowałam.Krzyczałanamniejakoszalała. Jacy wszyscy zrobili się nagle bezwzględni! Jak łatwo przychodzi imformułowanie arbitralnych sądów. Ludzie spotykają się ze znajomymi, piją przydzieciach na działkach, grillach, imieninach i nikt ich za to nie ciąga po sądach.Cowięcej,nikt imnawetniezwróciuwagi. Jawypiłamkieliszekwina.Dzieckazresztąniebyło…

Dzięki terapii oczywiście rozumiałam działanie Jarka. Wiedziałam, dlaczegopostępuje tak, a nie inaczej. „Przede wszystkim nie można się nad alkoholikiemrozczulać–mówiąmędrcywbiałychfartuchach.–Ontylkonatoczeka.Jeśliokażemusię serce, wykorzysta to bezwzględnie i podstępnie. Pijak rozumie tylko argumentysiłowe i strach,dlategopomócmożemu jedynieosobazdecydowana iniebojąca sięniczego. Alkoholik, który uczepił się okazanego mu współczucia, będzie kłamałi zmyślał tak bezczelnie i obrzydliwie, że nawet nie sposób sobie tego wyobrazić.Powie, że ma raka i wkrótce umrze, może nawet pokazać jakieś zaświadczenia, naktórychjegoznajomylekarzcośnabazgrał.Opowieoswoimkoszmarnymdzieciństwieiotym,jakibyłbiedny,możesięprzytymnawetrozpłakać.Zrobiwszystko,byletylkoodwrócić uwagę od właściwego problemu, czyli swojego pijaństwa”. Jednakwdziałaniachmojegomężakryłasięjakaśbezwzględność.Brakczłowieczeństwa.

Zrobiłam duży krok, odwaliłam kawał dobrej roboty. Na początku drogitrzeźwienia przeszłam piekło. Pierwszy miesiąc, zwany „miodowym”, przeżyłamwyjątkowo intensywnie. Zmotywowanie do działania mieszało się z dynamicznymizmianaminastrojów.Zeskrajnejdepresjiprzechodziłamwstanyeuforii.Inaodwrót.Myślałam,żewrazz rozpoczętąwalkązaczęła sięumnie jakaśchorobapsychiczna.W porównaniu z tym stanem przyznanie się do alkoholizmu było relatywnie łatwe.Myśl o czerwonym winie prześladowała mnie na każdym kroku. Śniłam wyłącznieotym,żepiję.Częstopłakałam.Czułamsięjakwmatni.Namyślotym,żejużnigdyniewolnomisięnapić,dostawałamdreszczy.Wtedydowiedziałamsięometodzie24godzin. Co prawda, dotyczyła wielu płaszczyzn życia, na przykład wychowywaniadzieci, jednakpasowała takżedomojej sytuacji.Mówiłao tym,że jeśli założysz, żeczegośnigdyniezrobisz, topolegniesz.„Stanęsięcierpliwsza,niebędękrzyczećnadziecko”– jeślizałożysz„nigdy”,nieudasię.Musiszwyznaczyćkolejnekroki.Dziś(!)niebędęnaniekrzyczeć.Dziśniebędępić.Jutrozobaczymy.

W odniesieniu do piciametoda uczy alkoholika pewnego rodzaju pokory.Kiedy

Page 63: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

składaonprzysięgiabstynenckie,wdomyślemaichdotrzymaćdokońcażycia.Zdajemusię,żeosiągnietodziękisilnejwoli,męstwuiwytrwałości.Chorobaalkoholowaszybkorozwiewateiluzjeiczęstonawetwspomniane24godzinyokazująsięzaciężkąpróbą.Dzielisięjewówczasnamniejszejednostkiczasowe–niepijęgodzinę,dwie,osiem. Zaleca się codzienne dziękowanie Bogu (jakkolwiek jest On przez naspojmowany)zakolejną24-godzinnąporcjętrzeźwości.

Świetnametoda.Sprawdziłam.Rzeczywiściedziałała.Dopókiniezapiłam…Potembyłojużtylkogorzej.Byłamzbudowanazestrachu,wstyduipoczuciawiny.

Straciłamdosiebieszacunek.Awewnętrznamartyrologiasprowadzałamnietylkonamanowce.

Dopóki jednak co miesiąc dostarczałam papiery, że się leczę, że uczestniczęwmitingach,niepowinniodebraćmiHanki.Aletakiwpiswpółrokupozamkniętymleczeniu nie będzie działał na moją korzyść. Czasem myślałam, że gdybym straciłacórkę,niemiałabympocożyć.Czułam,żemogłabymskończyćzesobą.Innymrazemzaśniebyłam tego takapewna.Złudneokazało sięmyślenie, żeporzucę alkohol dlaHani, która z czasem stawała się bytem coraz bardziej mglistym i mniejrozpoznawalnym.

***Ściszyłam radio. Wydawało mi się, że słyszę skrobanie w drzwi. Delikatne,

nieśmiałe szuranie pazurami. Pewnie znowupies sąsiada dotarł na górę szybciej niżjego pan. Nigdy jednak nie mylił drzwi. Chwilę nasłuchiwałam, ale dźwięk się niepowtórzył.Wróciłamdokorektytekstu.Odtrzechdniciekłomiznosaitrawiłamniegorączka.Zostałamwdomu,anaglącąpracędosłalimizfirmye-mailem.Hankęojcieczabrał do siebie, żebym jej nie zaraziła. W radiu właśnie puścili Taniec rycerzyProkofiewa,więcmachinalnie podgłośniłam stację.Nie znam się namuzyce, ale dorosyjskich klasyków zawsze miałam słabość. Głównie do Czajkowskiego i właśnieProkofiewa. Na wyciągniętej dłoni dostrzegłam wstydliwe plamy. Odkąd doktorpotwierdził,żesąonewynikiemobciążeniaorganizmualkoholem,wciążzwracałamnanieuwagę.Ichoćwiększośćludzistykającychsięzemnązapewneniemiałapojęcia,skądsięwzięły,dlamniebyłyjakstygmaty.

Odłożyłampióro, bo szuranie powtórzyło się i przybrałona sile.Tym razemniemiałamjużwątpliwości,żecośskrobiewmojedrzwi.Wbojowymnastrojuruszyłamna spotkanie z czworonogim intruzem. Z impetem otworzyłam drzwi, przez którenajzwyczajniej na świeciewpadł do środkamój brat.A raczej część jego ciała, boresztapozostałanakorytarzu.Wybełkotałcośnakształtprzywitaniaizupełniepoddałsięgrawitacji.Chwyciłamgozaręceiztrudemprzeciągnęłamprzezpróg.Podniósłsięobruszonyiprzytrzymującsięniepewnieściany,dotarłdokanapywpokoju.

–Zrobićcicośdopicia?–zapytałamlitościwie.–Amożebyścośzjadł?–Wszystko,copotrzeba,mamprzysobie–zapewniłgorliwie,poklepującsiępo

Page 64: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

plecaku,wktórympobrzękiwałybutelkipiwa.–Tegotoakuratnadzisiajchybaciwystarczy–Próbowałamodebraćmukruchy

ładunek.–Cototonie.Dopierosięrozgrzewam.–Aha…–powątpiewałam.– Nie jest ze mną tak źle, jak to mogłoby wyglądać – powiedział. Ku mojemu

zdziwieniu dość składnie. – Przysiadłem pod drzwiami, bo nie byłem pewny, czywejść.Awtedytyjeotworzyłaś.Imaszbaboplacek.

–Niejestemidiotką,mójdrogi,więcmnietaknietraktuj.Widzę,kiedyczłowiekmadość.

–Wiem,wiem…Maszabsolutneprawowiedzieć–przedrzeźniałtondziadka,gdyukładałamgodołóżkawbrewjegowoli.

OdwróciłamsiędoMariuszawściekła,piorunującgowzrokiem.–Cotaknamniepatrzysz?Przecieżwiem,żeteżzakołnierzniewylewasz.– Dobra, zmieńmy temat. – Przykucnęłam na podłodze. – Więc co cię do mnie

sprowadza?–Miłość.–Zaśmiałsięprzeciągle.–Aco,niewierzysz?–Niebardzo,przyznaję.–Ależewcowłaściwie?Żewmiłośćczywmojepobudki?–Więc?–niedałamsiępodpuścić.–Niewolnosięstęsknićzasiostrą?Jedynąsiostrzyczką,jakąsięmanaświecie?– Wolno. Zatem zaspokój tęsknotę, prześpij się trochę, a porozmawiamy, gdy

wstaniesz.–Podałammukocipoduszkę.–Niewiem,czywtedyjeszczebędęumiał–powiedziałpodnosem.–Słucham?–Niebyłampewna,czydobrzeusłyszałam.–Nic,nic.Dobranoc.– Dobranoc dla ciebie. Dlamnie to było dotąd całkiem dobre popołudnie. Śpij

już–nakazałam,wychodzączpokoju.–Baśkaodemnieodeszła–wyrzuciłzsiebie.–Baśka?–Wróciłamdopokoju.Tobyłajedynaosoba,którejudałosięnaruszyćjegoprzestrzeńochronną.Całkiem

niedawnoprzebąkiwalicośnawetoślubie.–Tak,Baśka.Wiesz,blondkręconewłosy,niebieskieoczy,szwendałasięczasem

podomudziadka–ironizował,próbującukryćzmieszanie,żemiotympowiedział.–Copowiedziała?–spytałamidiotycznie,siadającprzednimnapodłodze.– Co powiedziała? Cha cha, uśmiejesz się! Że jestem przeklęty! Uwierzysz?

Przeklęty…Żeżyciezemnądoprowadziłobyjądoruiny.Żeniszczęwszystko.Żedążędo autodestrukcji. Że zniszczyłbym ją i nasze dzieci… Noszę w sobie dziedzictwoojca…

Page 65: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Niewiedziałam,comogłabymnatoodpowiedzieć.Zaskoczyłmnie.Słuchałamtychsłów, jakby te zarzuty Baśka stawiała mnie. Skuliłam się w sobie, nie umiejąc ichodeprzeć.

–Żebychociażpowiedziała,żejestempijak–ciągnął jużciszej.–Żeniebędziezakładała rodziny z moczymordą. Nie wiem… może bym starał się ją przekonać…możerzeczywiściechciałbymsięzmienić…ale–urwałniespodziewanie.–Napijsięzemną,siostra!–Otworzyłbutelkępiwa,zahaczająckapslemodrugą,iwyciągnąłjąwmojąstronę.–Zaprzeklętychtegoświata!

Wychyliłamszybkodwa łyki,abyniebyłoodwrotu.Byrozsądekmnieprzed tymniepowstrzymał.

– Za przeklętych… – Oczy zaszły mi łzami. – Powiedz, czemu tu właściwiejesteś?–spytałamdelikatnie,abygoniespłoszyć.–Czemupotylulatachprzyszedłeśwłaśniedomnie,byotym…osobieopowiedzieć?

–Niewiem–powiedział takcicho,że ledwogousłyszałam.–Możedlatego,żenie znam innej kobiety, nie znam żadnej kobiety – poprawił się – która by mi cośopowiedziałaowaszejpłci.

Skubałambezwiednie rąbekspódnicy.Jamiałamgonauczyćczegośokobietach?Kobiety w tej rodzinie nie wiedzą nic o innych. Kobiety w tej rodzinie nie umiejąnikomupomóc.Nawetsobie.

Otworzył kolejne piwo. Nie pytając o zgodę, zapalił papierosa i mocno sięzaciągnął.

–Muszę,wybacz–zreflektowałsiępochwili,strzepującpopiółdopuszki.–Niemówmatce,żepalę,OK?Niemusiwiedzieć.

–Dobrze.Zaskoczyłmnietąprośbą.Byłdorosły,aonanieuczestniczyławnaszymżyciuod

dawna.Niemusiałsięprzedniątłumaczyć.–Wiesz,śnimisięczęsto,żeonaumiera–podjąłpochwili.–Stojęprzyjejłóżku

i trzymam ją za rękę. Do ucha szepczę błagalne: „Nie zostawiaj mnie samego”.Odpowiadadelikatnymuśmiechem.Alewtedywidzę,żetoniejajątrzymamzarękę,tylkoJanek.Jastojęniewidocznyzajegoplecami.„Kochamcię,synku”,tojejostatniesłowa.Wtedychcęwyrwaćjąśmierci.Ocucić,tchnąćwniążycienanowotylkopoto,byzacisnąćdłonienajejszyiiwłasnoręczniejejjeodebrać.

Zamilkłnachwilęizaciągnąłsięgłębokopapierosem.To,copowiedziałpóźniej,niemiałonicwspólnegozpijackimbełkotem,którymmnieprzywitał.Zaczęłamnawetpodejrzewać,żebyłon jego tarcząochronną,gdybymjednakniezdecydowałasięnarozmowę.Mógłsięzanimbezpiecznieschowaćiwyjśćzcałejtejsytuacjiztwarzą.Oczywiściewswoimprzekonaniu

–Tymczasemnieumiemgoskutecznieodebraćnawetsobie–kontynuował.–Mamwrażenie,żecałeżycieumierałem.Umierałemzpragnieniabezpieczeństwa.Marzyłem

Page 66: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

oschronie,alepiwniceoddawnabudziływemnielęk.Stodołazaśmiałazbytcienkieścianyiżycieprzeciekałoprzeznieszczelnedeski.

PrzeciekłaiBasia,choćzupełnieniewiemjak.Najpierwprzeciekłyjejdłonie.Jejbiałe,zawszezmarzniętedłonie,którezamknęły

się na moich. A moje ręce omdlewały z pragnienia, aby je ktoś uścisnął. Niemusiałbymwtedypoomackuwyciągaćichprzedsiebieibadaćprzeszkódpiętrzącychsię przede mną. Ona to wiedziała. Musiała wiedzieć. A może po prostu była takopiekuńcza.Poddałemsię jejsiledobrowolnie inatychmiast.Ciągnęłamniezasobą,ciągletrzymajączarękę.Tobyłatakaulga.Zaufaćipozwolićsięprowadzić.

Potem przeciekły jej włosy. Pachnące rumiankiem i cynamonem. Zapach był takkojący, przyjemny i słodki, że obudził we mnie pragnienia, jakich wcześniej nieznałem. Zatraciłem się w nich bez pamięci. Był taki moment, że nie chciałem jejwypuszczaćzdomu,z łóżka.Agdywychodziła,nieotwierałemokien,abywiatrniewywiałzapachuunoszącegosięjeszczewpościeli.

Niestety, potem przeciekły jej oczy. Wnikliwe. Przewiercające mnie na wylot.Odkrywającecorazmroczniejszeobszary.Niemogłemsięprzednimiukryć.Stodołaprzestała być azylem. Wiedziałem, że za chwilę stanę się nagi. Nic się przed tymbłękitemnieukryje.Zezłościchciałemjązmylić.Zgubićw labiryncie,abypoznanienienastąpiłozaszybko.Alei toodkryłabezbłędnie.Byłemwściekły.Niszczyłemją,raniłem.Odsuwałemdaleko,bywchwilachrozpaczydopaśćdojejnógiskamlećjakpies. By czuć zapach jej włosów. By włożyć pokaleczoną dłoń w jej ciepłąibezpiecznąrękę.Potemnanowokarałem.Niszczącją,niszczyłemsiebie.Niewiemjuż,czybardziejjejpragnąłem,czynienawidziłem.

–Amożekochałeś?– spytałamnieśmiało,wciążmyśląco tym,coprzedchwiląpowiedział.

– A co to znaczy? Mira, błagam, powiedz mi, co to znaczy? Po to tu jestem.Powiedz,czyjawogóleumiemkochać?

–Niewiem–powiedziałamcicho,bezradnieopuszczającramiona.Miałamochotęsięskulić,zwinąćwkłębek.Jakjeż.Patrzył na mnie z wyrzutem. Czyżby naprawdę oczekiwał ode mnie pomocy?

Przecieżmusizdawaćsobiesprawę,żewiemjeszczemniejniżon.Onmiałwżyciupragnienia.Prawdziwepragnienia.Jazaznałamtylkomarnychpodniet.

– Jestem jałowa, Mariusz – odezwałam się w końcu. – Z tej ziemi nic niewykiełkowało. I niewydajemi się, by kiedykolwiek jeszczewyrosło.Możeszmnieprzesypaćmiędzypalcamiinieznajdziesztamnicżyciodajnego.Pustynia.

–MaszHankę.Tomusiwysyłaćjakieśimpulsy.Onemusządociebiedocierać.– Nie wiem. Może. – Zamyśliłam się, ale nie potrafiłam odszukać nic, co

mogłabympotraktowaćjakokołoratunkowe.–Amożejesttylkoefektembezmyślnościibezsensucałegomojegożycia.Możezniszczęjątak,jakonizniszczylinas.

Page 67: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Wtedywłasnoręcznieobtłukęcimordę–uniósł sięnagle.–Zrób jejkrzywdę,abędzieszmiałajednegoprześladującegodemonawięcej.

– Przecież nie robię tego… – urwałam, bo straciłam pewność wypowiadanychsłów.Czynapewnonierobiętegoświadomie?Aktopodejmujezamniewybory?Ktowlewamipalącyalkoholdoust,ktospakowałmojegomężaiwyrzuciłzżyciaHanki?

NaszczęścieMariusztegonieskomentował.Możewiedział,żeniemusi.Amożebyłzbytzajętyrozszarpywaniemwłasnejduszy.Piekielnieciężkiejduszy,boniezdążyłjeszczerozdaćsiebie.

Za oknem robiło się ciemno.Żadne z nas niewstało jednak, by zapalić światło.Siedzieliśmyipozwalaliśmyciemnościprzenikaćdonaszegownętrza.Stapialiśmysięznią.Przezchwilęmiałamwrażenie,żepopoliczkachbratapłynąłzy,alemogłytobyćtylkocienietańczącepopokoju.

Ciemnośćzagarnęłanaszedusze.Dobrowolnieoddaliśmyjejteżumysły.Zmęczenitrwaliśmyprzysobiewcałkowitymmilczeniu,rozdrapującwłasnerany.Pozwoliliśmyjej też opanować nasze serca, a rozpacz, która wdarła się wraz z nią, kazała namopróżnićbutelkidoostatniejkropli.

Obudziłam się z bólem szyi. Głowę miałam na nogach Mariusza leżącego nakanapie. Ponieważ ciągle siedziałam na podłodze, pozycja, w której przespałam conajmniej kilka godzin, spowodowała rwący ból stawu barkowego i skurcz łydek.Podniosłam sięmożliwie bezszelestnie.Na tyle, na ile pozwalał na to stan upojeniai przykurcz mięśni. Mariusza chyba jednak nie obudziłoby nawet stado słoni.Przykryłam go kocem i poszłam do sypialni Hanki. Z ulgą wyciągnęłam się na jejniewielkimłóżeczku.

Rano zjedliśmy wspólnie śniadanie. Gdy wstałam, jajecznica była już gotowa,awdzbankuparzyłasięświeżozmielonakawa.Wradiuskrzypcewalczyłyzorkiestrą.

–NiemożnanielubićBrahmsa,co?–Mariuszwystukiwałwidelcemrytm.Uśmiechnęłamsięwodpowiedzi.Głowamipękała.Alemiałrację.Niemożnanie

lubićBrahmsa.Szklankąwodypopiłampigułkiprzeciwbólowe.Mariusz wydawał się nie ponosić najmniejszych konsekwencji wczorajszego

wieczoru. Choć może tylko udawał doskonały humor, byśmy nie wracali do naszejrozmowy. Jakkolwiek było naprawdę, pasowałomi to, więc podtrzymywałam luźnąkonwersację.Kątemokazauważyłam,żeuprzątnąłdowodyzbrodni,ustawiającsiatkęzpustymibutelkamipoddrzwiamiwejściowymi.Zdnaplecakawyciągnąłwymiętegomisia.

– To dla Hanki – rzucił nieśmiało, sadzając pluszaka na kuchennym stole. –Myślałem,żemożejąspotkam…

–PomieszkujeuJarka,bojajestemtrochęprzeziębiona.–Poczułam,żemuszęsięwytłumaczyć.

–Aha.Możeto idobrze,żeniewidziałamniewtakimstanie…Wkażdymrazie

Page 68: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

dajjejtoodemnie,OK?–Tak,jasne–zapewniłamzbytgorliwie.Zebrał się pospiesznie zaraz po śniadaniu, tłumacząc odjeżdżającym pociągiem,

pożegnał niezręcznie i zniknął zadrzwiami.Patrzyłamzanimzuczuciemgłębokiegożalu.Znowugozawiodłam.Przyjechałtu,liczącnapomoc.Choćrazwżyciumogłammujejudzielić.Tyleżetymrazemzupełnieniewiedziałamjak.

–Powiedz–jegociemnaczuprynawyłoniłasięjeszczezzafutryny–czemuonanasniechciała?

–Mariusz–jęknęłambezradnie.Pokiwałtylkogłowąizniknąłzadrzwiami.Tymrazemnadobre.

***Ze szkoływróciłamwściekła. Hankawdała się w jakąś kłótnię z koleżanką, co

skończyło się szarpaniną i podrapaną twarzą. Dotychczas we wszystkich sprawachznauczycielamikontaktowałsięJarek.Wszkolewiedziano,żemamaHanimaproblemalkoholowy, więc woleli rozmawiać z nim. Ja natomiast krępowałam się udzielać,proponować zrobienie ciasta na zabawę klasową czy chociaż kupno i przywieszeniebalonów. Hanka zresztą nie chciała chodzić na takie uroczystości, wymawiała siębólembrzuchaczygłowy.Pewnegorazuodkryłamjednak,żewszystkiedolegliwościnatychmiastustająpozapewnieniu,żejasięzniątamniewybieram,tylkotata.

Tym razem jednak nalegano, abym to ja stawiła się na rozmowę. Ze spuszczonągłową słuchałam upokorzona, że awantura wybuchła, gdy koleżanka chciała dopiecHani,wyzywającjąodcórkipijaczki.Nauczycielkazarzekałasię,żenigdyzdziećmiotymnierozmawiała,więcniewie,skądmajątakąwiedzę.WefekcieHankapłakałaoddwóchgodzin,żenigdyjużniepójdziedoszkoły.Panioczywiściechciała,żebymotymwiedziała,bowjejoceniedzieckowymagałopomocypsychologicznej.

Pogłupieliwszyscyztymiterapiami.Panaceumnakażdąsytuację.NierozmawiałyśmyzHaniąprzezcałądrogę,aleobiecywałamsobie,żezrobięto,

gdy tylko wrócimy do domu. Nie było to jednak tak proste, jak zakładałam.Naburmuszonanatychmiastzniknęławswoimpokoju.

–Haniu–zaczęłamniepewnie,zaglądającdoniej–chceszmicośpowiedzieć?Milczała.–Haniu?–delikatnieponagliłampodłuższejchwili.Patrzyłanamniewyzywająco.Bezsłowa.–Haniu,niemożeszsiębićzkoleżankami.Słyszysz,comówię?–Jejzacięteusta

tak bardzo mi kogoś przypominały. – Ludzie często mówią nieprawdę, ale nam niewolnoichzatobić.Możeszichwyśmiać.Przecieżjacięnigdynieuderzyłam.Tatateżnie.Niewolnocirobićczegośtakiego.

Stała tam niema i dumna. Tak bym chciała zetrzeć z niej ten dobrze znanyiznienawidzonywyraztwarzy.Budowałamur.Niemiałamwątpliwości,żemnieprzez

Page 69: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

niegonieprzepuści.Niewiedziałam,corobić.Powinnamjąjakośukarać?Dostałajużdziśsporądawkęgoryczy.Niemiałampojęcia,cozrobić,gdybyupierałasię,żeniewróci do szkoły. Przecież siłą jej tam nie zawlokę. Czułam się rozbita. Z ulgąprzyjęłamniespodziewanydźwiękdzwonkatelefonu.Zyskałamnaczasie.

–Mira?–GłosAnnywsłuchawcebrzmiałtrochęniepewnie.–Tak.Cośsięstało,żedzwonisz?–spytałamzgryźliwie.Ma wyczucie. Przed chwilą złorzeczyłam jej, widząc ją w twarzy własnego

dziecka.–Tak– zamilkła.Poczułammrowienie na całymciele.Wnapięciu czekałam, aż

wkońcuprzemówi.–Mariuszmiałwypadeknamotorze.Nieżyje.***

Patrzyłamwjegozniszczonąiwychudzonątwarzigonierozpoznawałam.Toniemógł być on. Dałabym sobie rękę uciąć. Ta obca i martwa powłoka nie miała nicwspólnegozmoimmałymbraciszkiem.Zjegopięknąduszą.Zbytwrażliwą,byumiećżyć.Kartonowewargizastygłynawpółuchylone.Wrękachmiałróżaniec.Tensznurekzpaciorkamibudziłwemnienienawiść.Żenibycotomaznaczyć?OboldlaCharona?

Dotknęłamdłonibrata ipoczułamelektryzującemrowienie.Przedoczami stanęłymiwszystkie zimne ręce,którychmiałamwżyciuokazjędotykać.Śmierćodtańczyłachocholi taniec z udręczonymi wspomnieniami. Wśród tych rąk jedna, bezwładniewisząca, której nie powinnam wypuścić. Już wtedy wiedziałam, czułam, że jeślipozwolęjejwysunąćsięzmojejdłoni,mójświatsięzmieni.

Gdybym jąwtedy trzymała z całych sił, byćmożewiatr, którywtedy czułam napoliczku, nie zmiótłby mojego życia z powierzchni ziemi. Nie zastąpiłby go jakimścudzym,obcym,groteskowym.

Nikt nie poruszył tematuwypadku.Tajemnicą poliszynela było, żeMariusz zabiłsię, jadącpodwpływemalkoholu.OdbierałamprzecieżzAnną jegociałozZakładuMedycynySądowej.Prokuratorniepozostawiłnamzłudzeń.

W powietrzu unosił się zapach drewna, niedawno przyciętego przez sąsiada natrumnę.

Anna skupiała się na drobiazgach. Poprawiała świece, kwiaty. PrzygładziłaMariuszowi włosy, które wcześniej poprawiała już kilka razy. Starała się jaknajczęściejgodotykać.Nibyniechcący.Tylkopotejpotrzebiekontaktumożnabyłosiędomyślić,coprzeżywa.Powierzchowniebyłabardzoopanowana.Niezauważyłamanijednej chwiliwahania, przypadkowego ruchu.Metodyczna, zimna i ciąglewyniosła.Jakjajejwtedynienawidziłam!

Jednocześnie czułam jej ból. Chyba tylko ja. Łączyła nas jakaś niewidzialna nićporozumienia.Beznadziejnejmiłości, nigdy nieokazanej. Jaki onmusiał być samotnywchwiliśmierci.Amożewtedywłaśnieprzestajesiębyćsamotnym?

Wzięłam ze sobą Hankę, chociaż Jarek się mocno sprzeciwiał. Uważał, że nie

Page 70: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

powinnaprzebywaćwpobliżu trupa. „Jakiego trupa–wrzeszczałam– tomój brat”.Musiała go pożegnać. Należało mu się to. Chociaż po śmierci. Ona też musiaławiedzieć,żeżegnawujka.Wujka,któryjąkochał,choćjakośpokracznie.

Przyjechali też Jarek imoibyli teściowie.Był Janek.Odświętny, poważny.Takidorosły…PrzedsamympogrzebemprzyszedłrównieżON.Niewidziałamgotylelat…Byłtakiniepozornyiprzegrany.Zupełnieniewiem,czemusięgokiedyśbałam.Jednakjegoobecnośćbyła zupełnienienamiejscu.Mógł iśćna cmentarz,na toniemiałamwpływu, ale w domu dziadka nie miał prawa przebywać. Wyprowadziłam go,całkowicie zaskoczonego, za drzwi. Anna nie zareagowała. Patrzyła na nas lekkoprzestraszona,aleniepodniosłasięzmiejsca.

Podeszłam pożegnać się z bratem ostatni raz przed zamknięciem trumny. Niepowiedziałam „żegnaj”. Nie umiałam. Z trudem przytuliłam się na kilka chwil domartwegociała.Taktrudnouwierzyćwostatecznośćśmierci.

– Mariusz, no nie wygłupiaj się – szeptałam przez łzy. – Pamiętasz letniepopołudnia i wieczory, gdy szliśmy z ojcem na spacer do lasu? Wciąż słyszę echonawoływańtaty:Maaariusz,Brutus,wracajcie.Echoszybkichkrokówiperlistyśmiechchłopca,gdypiesniechciałwypuścićzzębówaportowanegopatyka.Widzęspodenkiz krokiem między kolanami i zasmarkaną twarzyczkę. Dziś wiem, czemu wszyscymówili,że jesteśsłodki.Byłeś takipiękny.Cholera, takiniewinny.Wystarczyłoująćwdłoń tębrudną łapkę ipoprowadzić.Poprowadzićprzezżycie,byśniezagubił sięwtychkrętychleśnychścieżkach.

Całeżyciewinięmatkę.Obarczamjąodpowiedzialnościązawszystko.Agdziebyłojciec?Jakimprawempozbawiłnassiebieiprzywilejunormalności?

Mój wzrok ponownie spoczął na różańcu. Niemal słyszałam Mariusza, jakw przypływie pijackiej nostalgii wspominał któregoś ciepłego wieczoru babcię:„Wiesz,najbardziejjestemwdzięcznybabci,żenauczyłamnieodmawiaćróżaniec.Bezniegobymnieprzetrwał”.Śmiałamsięwtedyzniego,żezdecydowaniezadużopije.

Comiałeśnamyśli,bracie?Cochciałeśmiwtedypowiedzieć?Dlaczegonigdynieumiałam cię słuchać? Wyjęłam ostrożnie różaniec z jego ręki, aby nie wzbudzićniczyjegozainteresowania,ischowałamukradkiemdokieszeni.

Na cmentarzu grała orkiestra.Były smyczki i trąbka.Anna twierdziła, że zawszechciałamuwyprawićwesele,niestety,pompatycznypogrzebbyłjedynąuroczystością,którąmogładla niegoprzygotować.Na jej prośbęodczytałamwierszGałczyńskiegoProśbaowyspyszczęśliwe,zmieniajączaimki,byodnosiłsiędomojegobrata.Głoszadrżałmitylkonapoczątku,potempłynąłspokojnie,jakbymśpiewałapsalm:

Atygonawyspyszczęśliwezawieź,wiatremłagodnymwłosyjakkwiatyrozwiej,zacałuj,tygoukołysziuśpij,snemmuzykalnymzasyp,otumań,weśnienawyspachszczęśliwychnieprzebudźzesnu.

Page 71: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Pokażmuwodyogromneiwodyciche,rozmowygwiazdnagałęziachpozwólmusłyszećzielonych,dużomotylimupokaż,sercamotyliprzybliżiprzytul,myślispokojneponadwodamipochylmiłością.Gdy rzucana ziemia odbijała się echem od wieka trumny, ściskałam w kieszeni

różaniec. Ten drewniany amulet Mariusza. Przesuwając kciukiem po obłościachpaciorków, złożyłamobietnicę.Wiedziałam, żew niejwytrwam.Byłam tego pewnajakniczegoinnegowżyciu.Dosyćprzechodzeniawinzojcanasyna.

Page 72: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Śmierćszósta

rok2014

NaimięmamMiraijestemalkoholiczką.Niepijęodjedenastulat.Mojacórkama22lata.JestmłodąuśmiechniętąstudentkąprawanaUniwersytecie

Warszawskim.Mieszkazemną.JejojciecżyjezeswojątrzeciążonąwładnymapartamencienaPowiślu.Mająpsa.

Yorka.Janek po skończonych studiach został w wojsku. Był na dwóch misjach

wAfganistanie.PotemwróciłnaWATjakowykładowca.Madwóchsynów.Anna została sama. ON zmarł dwa lata temu na marskość wątroby. Nie chciała

zamieszkaćuJanka,choćwielokrotniejąprosił.Czasemdomniedzwoni.***

„Ten tydzieńchybasięnigdynie skończy”,pomyślałam.Byłpiątekwieczór,a jaciąglesiedziałamwwydawnictwie.Nowyprojektzrodziłsięnazebraniutrzytygodnietemuiodrazuzaakceptowanogodorealizacji.Wszystkodziałosięwbłyskawicznymtempie. Tłumacze dostali dwa tygodnie, my tydzień na zamknięcie korekty.Najważniejszebyłycoprawdafigurkikolekcjonerskie,aksiążkatotylkododatek,dotego niewielki objętościowo, jednak uwijaliśmy się jak w ukropie. Narzuciłamwysokie standardy w swoim dziale. To, że publikacja nie jest wysokich lotów, nieoznacza,żemożeucierpiećjakośćtekstu.

Coraz częściej odczuwałam swój wiek. Zwłaszcza przy takich zleceniach.Przepraszam, „projektach”. Dziś wszystko jest projektem. Dziwna ta moda.Rezygnujemy ze spuścizny wielu wieków, z bogactwa ojczystego języka na rzeczzapożyczeń czy słów wytrychów. Wydawnictwo inwestowało w takie sprzedażowekolekcje, odpuszczając ważniejsze publikacje. W tym roku wpłynęło do nas kilkaniezłych propozycji: wywiad rzeka z byłą primabaleriną Teatru Wielkiego, zbiórutworów scenicznych Bogusława Schaeffera, które w Polsce nigdy nie byłypublikowane, czy monografia zbiorowa polskiej sceny muzycznej, z podziałem nasekcje: operową, rockową itd. Wszystkie spotkały się z odmową. Ostatniowydawaliśmy głównie książki kucharskie i przewodniki, z literatury pięknej samelawendowedomki,jagodowepodwórka,alejeróżitp.Noiseriekolekcjonerskie!Nie

Page 73: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

mogęzapomniećotymważnymsegmencierynku.Cóż,firmajestpoto,byzarabiać…DziśLeszekKołakowskiniemiałbysięzczegoutrzymać.

Byłam niedawno na promocji książki, którą autor wydał własnym sumptem.Człowiek,którynapisał16świetnychksiążekpopularnonaukowych,rozchodzącychsięjakświeżebułeczkijeszcze10lattemu.Dziśżadenwydawcaniechciałpodpisaćznimumowy,twierdząc,żeniedasięzarobićnadzieletraktującymokryzysiekultury.

Wśród prelegentów byli sami znakomici przedstawiciele niedawnej elitykulturalnej. Osoby, które znałam i szanowałam przezwiele lat. Słowa, które padałyz mównicy, brzmiały dla mnie jak poezja. Były pieszczotą umysłu. Dawno niesłuchałam takpięknego i…poprawnego języka. Jednak ładunekemocjonalny, jaki zesobą niosły, był wyjątkowo gorzki. Do tego mocno zbliżony do mojego punktuwidzenia. Mówcy martwili się kondycją dzisiejszej kultury. Nie tyle celebryctwem,brakiem fachowości wśród twórców oraz ignorancją ukrywaną pod płaszczykiemarogancji,cozanikiemintelektualnejopozycji.Brakiemautorytetów,któreniebałybysię krzyczeć, że król jest nagi. Z niemałym smutkiem zauważyli, że dziś jedynąsłyszalnąopozycjąjesttapodkrzyżemnaKrakowskimPrzedmieściu.

Wśródsłuchaczyniebyłonikogomłodego.Starzejęsię.Zaczynamzrzędzićjakzgorzknialiirozczarowaniludzie.Wstydmiza

jakąśzbiorowośćspołeczną.Inawetniemogęsięnapićzesmutku…Możejasięjużnienadajędożyciawtejnowejrzeczywistości?Onajestdlamnie

trochę za szybka, lekko nadpsuta, jakaś pusta.Młodzi ludzie, którzy zemną pracują,niczym mnie nie zaskakują. No może poza arogancją i swoim roszczeniowymnastawieniemdo świata. Ich świata.Otrząsnęłam się z niezbyt przyjemnych refleksjiizaczęłamsięzastanawiaćnadswojąpozycjąwfirmie.

Nie byłam lubianym szefem. Na pewno mniej niż ci wyluzowani, „hipsterscy”i „kolesiowscy” – jak siebie sami nazywali – kierownicy z innych działów.Niewątpliwie zaszkodziłam sobie też przepisami, którewprowadziłam.Na przykładdeklaracją o braku uzależnienia od alkoholu, narkotyków i hazardu, którą musząpodpisaćstarającysięopracę.Pozycjęszefadziałuutrzymywałamchybatylkodlatego,żebyłamniepodważalnymautorytetemjęzykowym.Zapracowałam,poświęcając temucaływysiłekpozostaniawtrzeźwości.Musiałamtęenergięjakośukierunkować.Naukaipracaokazałysięwłaściwymkierunkiem.

Była21.00,a jaciągle tu tkwiłam.Nigdziesięcoprawdaniespieszyłam,Hankabyła pewnie na jakiejś imprezie ze znajomymi, w końcu dla niej zaczął się jużweekend, ale czułam się po prostu potwornie zmęczona. Marzyłam tylko o gorącejkąpieli i wyciągnięciu się w pościeli. Więc gdy po powrocie do domu zastałamprzygotowaną kolację i Hankę z Radkiem obejmujących się przed telewizorem,jęknęłamrozczarowana.

–Jesteśjuż.–Poderwalisięzłóżka–Czekaliśmynaciebie.

Page 74: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–O!Cośsięstało?–Zaskoczeniezastąpiłozmęczenie.–Chcieliśmyztobąporozmawiać–powiedziałaHaniatrochęniepewnie.Jakaonabyłainnaniżjejrówieśnicy.Brakowałojejtejprzebojowości,pewności

siebie.Miaławszelkiepodstawy,bybyćzsiebiedumna;studiowałaprawo,dostawałastypendium naukowe, posługiwała się dwoma językami biegle, a trzecim całkiemnieźle,anieumiałategowykorzystać.Odrobinatupetujednakprzydajesięwżyciu.

–Powinnamsięmartwić?–zażartowałam,siadającdostołu.–Nie.Raczejnie.Alezjedzmynajpierwkolację.Zrobićciherbaty?Jesteśpewnie

wykończona.–Oj, tak.Oczymi się same zamykają. Zrób, proszę, tylko jakąś łagodną. Zgaga

męczymnieodkilkugodzin.Obserwowałamjązzainteresowaniem.Mogłamzniejczytaćjakzotwartejksiążki.

Wyraźniesięczymśdenerwowała.Próbowałamodgadnąć,ocomożechodzić,amójniepokójzacząłrosnąć.

–Hanka?Popatrznamnie!Jesteśwciąży?–Tylkonieto,powtarzałamwmyślach.–Nieee–zaprzeczyłaszybko.Uśmiechnęłasię.Radektymczasemspurpurowiał,co

nieuszłomojejuwadze.–Czyzawszemusiszoczekiwaćnajgorszego?–Najgorszebyłoby,gdybyśmipowiedziała,żemaszjakąśśmiertelnąchorobę.Ale

ciążateżnie jestspełnieniemmoichmarzeń, toprawda–przyznałamszczerze.–Aleniejesteśchora?

– Mamooo – przeciągnęła to słowo z pretensją. – Nie umieram i nie jestemwciąży.Radekteżnie.

–ChwałaBogu!–Odetchnęłam.Przyglądałam im się kątem oka, dłubiąc widelcem w sałatce. Pałaszowali

zawartość talerzy z niezmąconym spokojem. Uśmiechali się do siebieporozumiewawczo, ale nic nie mówili poza zdawkowymi uwagami dotyczącymikolacji.Niemiałamwątpliwości,żetenichsekret tomusibyćcośważnego.Tacałakolacjainastrój.

–Powieszmiwkońcu,ocochodzi?–Niewytrzymałam.–Przecieżwiesz,żeniepołknęanikęsawtakimstanie.

– Oj, z tobą nigdy nie jest normalnie. – Zabrzmiało to raczej jak kpina, nieprzytyk. – Radek dostał świetną propozycję w pracy. Miałby wyjechać na staż docentraliwHiszpanii.Chcą,żebypopowrocieobjąłstanowiskokierownicze,dlategomusisiępodszkolić.

–To świetnawiadomość!Gdzie haczyk? –Moje podejrzenia zaczęły przybieraćkonkretnąformę.

Popatrzylinasiebieniepewnie.Haniazbierałasięchwilęwsobie,nimwypaliła:– No właśnie chodzi o to, że ja chcę jechać z nim… – zawiesiła głos

woczekiwaniunamojąreakcję.

Page 75: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Acozestudiami?–Mojeobawysięskrystalizowały.–Wezmęrokdziekanki.–Naprawie???–Niewierzyłamwto,cosłyszę.Takabeztroskamożemiećtylko22lata.–A co to przeszkadza? Będęmiała dodatkowy rok, aby uczyć się wHiszpanii.

Przecieżwrócęiwszystkodokończę.–Haniu,błagam…–Niewiedziałam,copowiedzieć.„Tylkowszystkiegoniezepsuj”,strofowałamsięwduchu.– To przecież świetny pomysł! Zupełnie nie rozumiem, co masz przeciwko! –

Wydęłausta.–CochceszrobićwHiszpaniiprzeztenrok?–zapytałamzwahaniem.Bałamsiętego,comogęusłyszeć.–Niewiem.Zwiedzać,opalaćsię…Podarujęsobietakiedłuższewakacje.Potem

tojużtylkopracadokońcażycia.Ostatniaszansanato,abyjeszczezaszaleć.Przecieżtylkorazjestemmłoda.

–Azczegobędzieszsięutrzymywać?–wydukałam,próbującopanowaćgniew.– Przecież Radek będzie pracował – odpowiedziała zdumiona moim wolnym

kojarzeniemfaktów.–Chcesz,żebyutrzymywałcięchłopak?–Samjejtozaproponowałem–wtrąciłszybko„chłopak”.–Dziękuję,żemaszdobreintencje–powiedziałam,zdziwionajegoobecnością.–

Aleniepokoimnieniefrasobliwośćmojegodziecka.Chceszbyćnaczyimśutrzymaniuprzezrok?–zwróciłamsięponowniedocórki.

– Ojej, mogę przecież pracować – nadąsała się. – Tam jest zawsze praca dlakelnerek.Zwłaszczablondynek.

– Wykluczone! – zaoponował Radek. – Nie pozwolę, żeby cię podszczypywalijacyśpołudniowikochasie!

–Oj,przestań.Cośnapewnoznajdę.–Byławściekła,żejejniewspiera,– Dzieciaki, poczekajcie – próbowałam zebrać myśli. – Hanka, prawo to nie

polonistyka.Niemożeszpoprostuwziąćdziekanki.A ty–zwróciłamsiędoamantamojejcórki–powinieneśotymwiedzieć.Jesteśodniejznaczniestarszyipowinieneśjejtakiepomysływybijaćzgłowy.Podobnojąkochasz.

–Oczywiście,żejąkocham!–obruszyłsię.–Onateżmniekocha,dlategochcemyzesobąbyć.Takdługarozłąkaniesłużyzwiązkowi.

– To tylko rok! Scementuje wasze uczucie, jeśli jest trwałe. A ona niczego niestraci.

–Halo!Jestemtu!–Hankawydawałasięzniecierpliwiona.–Bądźcietakmiliinierozmawiajcie o mnie w trzeciej osobie! Jestem dorosła. Samodzielnie podejmujędecyzje.Amojadecyzjajesttaka,żechcęjechaćzRadkiem.

Page 76: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

„Boże,dodajsił,booszaleję”.– Dobrze, jesteś dorosła. Ale to nie znaczy, że zawsze podejmujesz mądre

decyzje–podjęłamjeszczejednąpróbę.– Ale są moje. Muszę się uczyć na własnych błędach. Czy nie to mi zawsze

wpajałaś?–dodałazprzekąsem.– Za niektóre błędy płaci się naprawdę wysoką cenę. Chciałabym ci tego

oszczędzić…– Wiem, mamo. – Jej głos złagodniał. Zaczęła mówić do mnie jak do małego

dziecka.–Aletoniejestbłąd.Wrócęzarokiwszystkonadrobię.Zobaczysz.NiechcęsięrozstawaćzRadkiemnatakdługo.Niezniosłabymtego.

Miałam ochotę przetrzepać jej tyłek. To była ta chwila, kiedy byłam skłonnazłamać swoje przyrzeczenie, że nigdy nie podniosę na nią ręki. Co robić? Jak jejprzemówićdorozsądku?Jaksprawić,żebyspojrzałanatozwłaściwejperspektywy?Taknaprawdę,toniemogłamniczrobić.Jeślibymsięniezgodziła,itakpostawiłabynaswoim.Ajastałabymsięwrogiem.

–Kiedymielibyściejechać?–poddałamsię.–Wczerwcu.Zarazpoegzaminach.–Uśmiechnęłasię.Wiedziała,żewygrała.–Tojużzadwamiesiące!Zdążyszwszystkozałatwićnauczelni?–Tak.Niemartwsię,proszę.Wszystkopozałatwiam.Zgasłam. Zupełnie straciłam apetyt. Z trudem przełknęłam nałożoną na talerz

odrobinęsałatki.Czemuludzienierodząsięstarzy?Zcałątąwiedzą,zktórąumierają.Apotemmądrze przeżywają swojąmłodość i dzieciństwo. Ile by towyeliminowałobłędów…

Źlejesttowszystkourządzone.***

Trzeciąnoczrzęduniemogłamzasnąć.Byłamwykończona.Jakmożebyćtaknieroztropną?Zawszepodchodziładożycianiezwyklepoważnie.

Nawetmnietotrochęzłościło.Zabardzoprzypominaławtymswojegoojca.Ateraz?Wszystko,nacotakciężkopracowała,możestracićdlajakiejśfanaberii.Niemieściłomisiętowgłowie.Todoniejniepodobne.

W ogóle zmieniła się nie do poznania przy tym całym Radku. Nie poznawałamwłasnegodziecka.

Byłodniejstarszyo9lat,porozwodzie.Miałsyna.Myślałam,żejejimponuje,boświetniezarabiaijeździsportowymsamochodem.Wyobrażałamsobie,żetoprzestaniemiećznaczenie,gdyHankaskończystudiaiznajdziepracę.Prawnicynieklepiąbiedy.Nie traktowałam więc tego związku zbyt poważnie. Właściwie to nawet niewielewiedziałamochłopakucórki,oprócztego,żezawszejestgrzecznywstosunkudomnie,obyty, szarmancki. Odprowadzał ją pod sam dom po skończonej imprezie i nieabsorbował na tyle, żeby zaniedbywała naukę. Ot, kolejny kolega. Miał za chwilę

Page 77: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

zniknąćzjej,aprzytymimojego,życia.Tymczasemnietylkonieznikał,alejeszczezabierałmidziecko.

Nie wiedziałam, jak z nią rozmawiać. Bałam się popełnić jakiś błąd. Tyle latpróbowałam odzyskać jej zaufanie. Wynagrodzić jej wszystko, co przeze mnieprzeszła.Terazmogłamtostracić,jeślizachowamsięnieostrożnie.

Napuściłam na nią Jarka. Słusznie podejrzewałam, że i jemu nie spodoba się tadecyzja. Zachował się dokładnie tak, jak tego oczekiwałam. Jak sama bym sięzachowała,gdybyniemoje lęki ipoczuciewiny.Przeprowadziłzniądługą ibardzogłośnądyskusję,podczasktórejzagroziłnawet,żeprzestaniefinansowaćjejstudia.Naniewiele się to zdało. Powiedziała wyniośle, że nie potrzebuje jego zgody anipieniędzy.Dodała,żeniemaprawawtrącaćsięwjejżycie,skoroodszedłodniej,gdybyła mała. Przyznam, że miałam z tego odrobinę satysfakcji. Teraz ja byłam tymlepszymrodzicem.Mądrzejszymibardziejjąrozumiejącym.

Wolałabymjednakwiedzieć,jakjązatrzymać…Wstałam, założyłam szlafrok i podeszłam na palcach pod jej pokój. Lampka na

biurku ciągle się świeciła. Zapukałam i wsadziłam głowę przez szparę, nim Hankazdążyłaodpowiedzieć.

–Nieśpiszjeszcze?Jestdrugawnocy.–Wiem, alemuszę to ogarnąć do jutra. Chciałabym zdać tewszystkie egzaminy

wzerowychterminach.Aletegojesttyyyyle.–Przeciągnęłasięiziewnęła.Weszłamdośrodkaiusiadłamnałóżku.–Czegosięuczysz?–Prawaadministracyjnego.Jużmisięwszystkomiesza.– Odpocznij, bo nic z tego nie zostanie ci w głowie. – Poklepałam miejsce na

łóżku,wskazując,bysiadłaobokmnie.Przeniosła się na łóżko, podciągnęła nogi pod siebie i położyła głowę namoim

ramieniu.–Oj,mamuś!–zaszczebiotała.–Takajestempodnieconatymwyjazdem.– Wierzę. – Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Zaraz jednak wrócił mi grobowy

nastrój.–Hanka,cotywłaściwiewieszotymRadku?– Ale o co ci chodzi? Wiem o nim wszystko, co powinnam. Kocha mnie, dba

omnie,chcęspędzićznimresztężycia.–Dobrze–ztrudemprzełknęłamtonagłewyznanie–alecowieszonimsamym?

Kimjest,skądpochodzi,jacysąjegorodzice?–PochodzizKatowic, tammieszkająjegorodzice.Ojciecjest inżynieremczegoś

tam,amatkaksięgową.Alejakietomaznaczenie?Najważniejszejestto,kimonjest.–Akimonjest?–nierezygnowałam.–Jestdobrym,ciepłymczłowiekiem.Wspaniałymojcem!Żebyświdziała,jakima

kontaktzeswoimsynem.

Page 78: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Czemuwtakimrazieodniegoodszedł?–Nowiesz?–obruszyłasię.–Ktojakkto,aletyniepowinnaśgooceniać!–Postaramsię.Chciałamsiętylkoczegośonimdowiedzieć.Takiedoświadczenia

dużomówiąoczłowieku.Dlaczegowłaściwiesięrozwiedli,wieszcośnatentemat?–Toonawniosłasprawęorozwód.Ontegoniechciał.BardzokochaMaksia.–Adlaczegochciałasięrozwieść?–Adlaczegoludziesięrozwodzą?–zaatakowałamnie.–Przestająsiękochać.Tymnagłymwybuchemzdradziławięcej,niżchciała.Zaniepokoiłamsię.Cośbyło

narzeczy.Cośstarałasięprzedemnąukryć.–Hania?–Co?–Poderwałasięzłóżkaisiadłaprzybiurku.–Muszęsięuczyć.–Powieszmi,ocochodzi?–Niewiem,comasznamyśli–burknęła,nieodwracającsiędomnie.–Dlaczegożonaodniegoodeszła?–nieustępowałam.Musiałamsiędowiedzieć,ocotuchodzi.Odwróciłasiędomniezmieszana.–Oj,botygoodrazuoceniasz…–Jagooceniam?Jeszczeniezdążyłamniconimpowiedzieć.–Alewiem,cosobiemyślisz.– Comammyśleć?Nic o nim niewiem.Oprócz tego, że zabiera cię na koniec

światawbrewjakiemukolwiekrozsądkowi.Aterazwidzętylko,żeewidentniechceszcoś przede mną ukryć… Miałyśmy być ze sobą szczere. Taka była kiedyś umowa.Pamiętasz?Obiecałam,żejużcięnieskrzywdzę,żewszystkonaprawię,żebędęztobązupełnieszczera.Jasięwywiązałamzeswojejczęściumowy…

–Alenieskreślajgoodrazu,dobrze?–Toczyłazesobąwewnętrznąwalkę.–Dobrze.Obiecuję,żesiępostaram.–Onmiałproblemzalkoholem…–wydusiławkońcucichutko.Zamarłam.Dosłownieskamieniałam.–Alejużniepije!Odrokuniemiałalkoholuwustach!Wogóle!Niezdołałamwydobyćzsiebiegłosu.Chciałamcośpowiedzieć,alezupełnienie

mogłam. Mówią, że alkoholik wyczuje innego na kilometr. Co jest, do cholery?Dlaczegomójinstynktzawiódł?

–Hanka,nie!–wydusiłamwkońcu.–NIE!Rozumiesz?–Mówiłam, że będziesz go oceniać!Wiedziałam! Choć akurat ty powinnaś być

bardziejwyrozumiała!–Aleniejestem!Niewtejkwestii!Jawiem,cotozachoroba.–Nowłaśnie!Wiesz. Jadzięki tobie teżwiem.Ale janieoceniam ludzi, którzy

chcąsięzmienić.Jeślibymtakpostępowała,totobieteżniepowinnamdaćszansy.–Tocoinnego.

Page 79: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

–Coinnego,bodotyczyciebie?Cozahipokryzja!– To nie hipokryzja, nie rozumiesz? To wiedza! Znam to cholerstwo na wylot!

Alkoholikiemjestsiędokońcażycia!–Aleonwalczy.Poradziłsobie.Dajmuszansę,jakjadałamtobie!–Nie!Nieprośmnieoto.Wtejkwestiijestemnieugięta.–Zatem pozostaje ci się tylko z tym pogodzić, bo ja nie zamierzam go odtrącać

tylkodlatego,żekiedyśpopełniłbłąd!– Błąd? Ty to nazywasz błędem? Od tego zależy twoje życie, dzieciaku! Jak

myślisz, co się działo w tej rodzinie, że żona postanowiła od niego uciec z małymdzieckiem?Onkłamie,rozumiesz?Mamiciękłamstwami,steruje tobą.Alkoholicy towyrafinowanimanipulatorzy!

–Wieszcośotym,prawda?–Dosyć!–Uderzyłamjąwtwarz.Przerażona cofnęłam się do tyłu. Pierwszy raz w życiu podniosłam na nią rękę.

Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Zdumienie opóźniło jej reakcję.Chwyciłamjązarękę izaczęłamprzepraszać,alesięwyrwała iwybiegłazpłaczemzdomu.

Dzwoniłamnajejkomórkędorana,alenieodbierała.***

WieczoremprzyjechałazRadkiem.Bezsłowapakowałanajpotrzebniejszerzeczy,podczasgdyon stałwdrzwiach, czekając, aż skończy.Niewiem, czybył tu, aby jąwspierać, czy jakoochroniarz.Niechciałamprzynimzaczynać rozmowy.Bałamsięjednak,żejeśliHaniawyjdzie,jużniebędęmiałaokazji.

–Musimyporozmawiać–rzuciłamwjejkierunku.Zignorowałamnie.Dokończyłapakowanie,torbywręczyłaRadkowi.– Wyprowadzam się. Na razie zamieszkam u Radka. Potem wyjeżdżam do

Hiszpanii.–Musimyporozmawiać–powtórzyłamzrozpaczona.–Niemamyjużoczym.–Wychodząc,trzasnęładrzwiami.Niemogłamoddychać.Bóldusiłmniewpiersi.Tobyłojakbombazopóźnionym

zapłonem.Czytosiędziałonaprawdę?Czytobyłamojakara,którąmusiałamwkońcuponieść?Czyzdołamkiedyśprzerwaćtozaklętekoło?Czymojewnukipodążądrogąmoichbłędów?Jaktozatrzymać?

Nigdy nie godziłam się z teorią dziedziczności. Dziedziczenia bezrobocia,alkoholizmu… Nie wierzę w fatum. Ale ten zaklęty krąg powielanych schematówzdawałsięniezniszczalny.

Nie mogłam nawet zapłakać. Czułam, że za chwilę eksploduję. Nie do końcaświadomategocorobię,wybrałamnumerwtelefonie.

–Mamo… –Wezbrane łzy przerwały tamę bólu. –Mamo, ja już niemogę. Już

Page 80: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

więcejniemogę.Niewiem,corobić…***

Przyjechałanastępnegodniarano.Przyjechałaijużzostała…

Page 81: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Notaautorska

Dziękuję wszystkim, którzy użyczyli głosu moim postaciom. TerapeucieiczłonkomklubuAA,którychzewzględunadyskrecjęniebędęwymieniaćz imienia i nazwiska.Dziękuję Wamza zaufanie, jakimmnieobdarzyliście,za wiedzę, którą mi przekazaliście, i za Wasze historie, które we mniezostaną.Nauczyliściemnie,żeniewszystko jestwżyciu tak jednoznaczne,jakbywskazywałynatookoliczności.

Page 82: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

DobraLiteraturapoleca

PomyślęotymjutroKatarzynaMichalik-JaworskaNajtrudniejszeprzypadkiciężkochorychdzieciwpisująsięwcodziennośćMarty,

trzydziestoletniej pielęgniarki na oddziale kardiologii, burząc to, w co wierzyła,i odbierając jej poczucie równowagi. Miłość, przyjaźń, małżeństwo – te słowanabierają dlaMarty nowego znaczenia.Osoby, które spotka, będądla niej swoistymdrogowskazemiinspiracjądopodjęciazaskakującychdecyzji.

Page 83: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

BiałyKafkaGrzegorzKozeraGorzka i ironiczna opowieść o alkoholowym uzależnieniu zdegradowanego

dziennikarza. Jedynąwartością, któramoże ocalić bohatera z pijackiego piekła, jestmiłość.Tylkoczywalkoholowymzatraceniu,wśródwieluspotykanychprzypadkowokobiet,bohaterpotrafiodnaleźćtęjedną,którąnaprawdępokocha?

Page 84: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

Berlin,późnelatoGrzegorzKozeraHistoriaomiłościteoretycznieniemożliwej,międzydwojgiemludzi,którychdzieli

wszystko.Opowieśćotrudnychdecyzjachiichkonsekwencjach,poświęceniu,zaufaniuibezsilnościjednostkiwobectotalitaryzmu.

Page 85: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

KrólikiPanaBogaGrzegorzKozeraMaj 1945. Adam, Halina i Honza – rozbitkowie, którzy ocaleli z wojennej

hekatomby – próbują wrócić do Polski. Niemcy skapitulowały, lecz wojna taknaprawdęsięnieskończyła,aświatpoukładanychwartościdawnorunął.Bohaterowieniejednokrotnieprzekonająsięotympodczasswojejwędrówki.

„Króliki Pana Boga” są nawiązaniem do cenionej powieści Grzegorza Kozery„Berlin,późnelato”,któraukazałasięw2013r.

Page 86: Blizny - Katarzyna Michalik-Jaworska

DobraLiteratura–wydawnictwoiksięgarniainternetowaLiteraturaopartanafaktach,reportaż,beletrystyka,publicystykapopularnonaukowa.Znajdziecieunasksiążki,którewartoprzeczytać,któreinspirująidajądomyślenia,

pozostawiającposobiecenneślady.Zapraszamydowspólnejwędrówki!www.dobraliteratura.plksiążkiwywołująceburzęemocji