Upload
others
View
0
Download
0
Embed Size (px)
Citation preview
CZASOPISMO FILOZOFICZNEwww.czasopismofilozoficzne.us.edu.pl
Internetowy Periodyk Naukowy
przy Instytucie Filozofii
Uniwersytetu Śląskiego
Recenzenci
dr hab. Dariusz Kubok
dr hab. Andrzej Lorenz
dr hab. Piotr Łaciak
prof. UŚ dr hab. Andrzej Noras
Zespół redakcyjny
Marta Ples
Piotr Nowara
Opracowanie graficzne strony tytułowej
Dominika Waszek
Opracowanie techniczne
Piotr Nowara
Adres redakcji
nr 2/ lipiec 2007
Konsultacja
dr Dariusz Bęben
Tomasz Krajewski, “Lato”
Ilustracja na stronie tytułowej
Spis treści
Alicja Pietras BYĆ KRYTYCZNYM – CO OZNACZA DZISIAJ KANTOWSKA
TEZA O NIEPOZNAWALNOŚCI RZECZY SAMEJ W SOBIE? 2
Witold Marzęda RETORYKA JAKO FORMA KRYTYCYZMU 20
Stanisław Buda JAKI TRANSCENDENTALIZM? 33
Dorota Barcik DLACZEGO KRYTYKA JEST METODĄ FILOZOFII 51
Martyna Markowska INTERPRETACJA JAKO ROZUMIENIE W UJĘCIU
WILHELMA DILTHEYA 58
Agnieszka Turoń O NEGACJI 75
Dawid Biedrzyński UWAGI O PROBLEMIE SOLIPSYZMU W PISMACH
GOTTLOBA FREGEGO 86
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Alicja Pietras
BYĆ KRYTYCZNYM – CO OZNACZA DZISIAJ KANTOWSKA TEZA
O NIEPOZNAWALNOŚCI RZECZY SAMEJ W SOBIE?
„– Odpowiedź na wielkie pytanie... – Tak...!
– O Życie, wszechświat i wszystko inne... – powiedział Głęboka Myśl. – Tak...!
– Brzmi... – zaczął Głęboka Myśl i urwał. –Tak...! – Brzmi... – Tak.......
– Czterdzieści dwa – powiedział Głęboka Myśl z nieskończonym spokojem i majestatem. (...) – Czterdzieści dwa! – wrzasnął Loonquawl. To wszystko, co masz do powiedzenia po siedmiu i pół miliona lat?!
– Sprawdziłem to bardzo dokładnie - odrzekł komputer – i bez wątpienia to właśnie jest odpowiedź. Wydaje mi się, szczerze mówiąc, że problem polega na tym, iż wy nigdy nie znaliście naprawdę pytania”.
D. Adams: Autostopem przez galaktykę
W 1921 roku Nicolai Hartmann pisał, że „w dziewiętnastowiecznej teorii
poznania nie było bardziej namiętnego sporu niż spór o »rzecz samą w sobie«”1.
Dzisiaj wydaje się, że zarówno spory wokół tego Kantowskiego pojęcia, jak i samo to
pojęcie, przestały odgrywać w filozofii tak ważną rolę. Nie znaczy to jednak, że spór
został rozwiązany. Wydaje się raczej, że odszedł on w zapomnienie właśnie z tego
powodu, że nie został rozwiązany, i jako taki został uznany jeśli nie za
nierozwiązywalny, to przynajmniej za mało istotny z punktu widzenia poruszanej dziś
problematyki filozoficznej. Nad tym wszystkim można po prostu przejść do porządku
dziennego, lecz można też, zgodnie z wciąż na nowo „dziwiącą się” wszystkim
filozoficzną podejrzliwością, zapytać, jak to możliwe, że tylu niewątpliwie wybitnych
myślicieli nie tylko XIX, ale także pierwszej połowy XX wieku, uważało to „mało
istotne” zagadnienie za ważny problem. Oczywiście można próbować zagłuszyć swoją
ciekawość mówiąc, iż pojęcie rzeczy samej w sobie było pojęciem należącym do
pewnego ściśle określonego dyskursu filozoficznego, lecz poza nim traci ono nie tylko
1 „Um keinen Punkt ist in der Erkenntnistheorie des 19. Jahrhunderts so leidenschaftlicher Streit gewesen wie um das »Ding an sich«”. N. H a r t m a n n: Grundzüge einer Metaphysik der Erkenntnis. Berlin 1965, s. 227.
2
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
swoją wagę, lecz także swój sens. Taka odpowiedź jednak nie jest w stanie zaspokoić
wszystkich. Rzec by można „na szczęście”, gdyby nie fakt, że nie do końca jasne jest
czy owa filozoficzna podejrzliwość i szczęście mają ze sobą cokolwiek wspólnego. Na
szczęście czy nie na szczęście, sprawa pojęcia rzeczy samej w sobie oraz związanych
z nim dyskusji nie została definitywnie zamknięta, choćby dlatego, że można przecież
z dziecięcą niemal wytrwałością pytać dalej „dlaczego?”, na przykład: dlaczego
pojęcie rzeczy samej w sobie było w tamtym, niemal już zapomnianym dyskursie takie
ważne, dlaczego w innych, nowych dyskursach się nie pojawia, oraz – najtrudniejsze,
a zarazem najciekawsze pytanie: czy nie jest czasami tak, że dla wszystkich tych
pozornie odrębnych i różnych dyskursów, o tyle, o ile mają one coś wspólnego ze
starożytną ideą umiłowania mądrości, odnaleźć można pewien wspólny mianownik,
i że pomimo różnej terminologii pewne podstawowe pojęcia filozoficzne pozostają
jednak wspólne? Prawie każdy, kto zajmuje się poważnie filozofią i w związku z tym
czyta pisma wielkich filozofów, w nadziei, że się czegoś od nich nauczy, uświadamia
sobie w pewnym momencie, że w filozofii panuje pewnego rodzaju „bałagan”
terminologiczny. Różni myśliciele używają często różnych terminów na oznaczenie
tego samego pojęcia, lub tego samego terminu na oznaczenie różnych pojęć.
W pierwszym momencie sytuacja może wydać się groźna, i mało cierpliwą osobę
może zniechęcić do dalszego zajmowania się filozofią. Jednak paradoksalnie właśnie
ta sytuacja, jeśli tylko poddać ją głębszej refleksji, sama jest już dowodem na to,
że sprawa nie jest beznadziejna. Skoro bowiem udało nam się uchwycić fakt,
że dwóch różnych myślicieli używa dwóch różnych terminów na oznaczenie jednego
pojęcia (lub jednego terminu na określenie różnych pojęć) to znaczy, że istnieje realna
możliwość „połapania się jakoś” w tym bałaganie. W tym właśnie momencie sami
osobiście jej doświadczamy. Okazuje się, że mimo całej nieprecyzyjności języka,
komunikacja między ludźmi jest jednak możliwa. Skoro tak, to przy odrobinie wysiłku
możemy zrozumieć o co chodzi drugiej osobie, nawet jeśli posługuje się ona innym
językiem. O co więc chodziło Kantowi? I o co chodziło tym, którzy kłócili się
o pojęcie rzeczy samej w sobie? Bo przecież nie chodziło im chyba jedynie o to, aby
podtrzymywać rozmowę.
3
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Celem mojego artykułu nie jest relacja z owej toczonej wokół pojęcia rzeczy
samej w sobie dyskusji. Osoby zainteresowane samym tym sporem i różnymi
pojawiającymi się w nim stanowiskami, a przede wszystkim sposobami
interpretowania Kantowskiej rzeczy samej w sobie, nie znajdą w tym artykule tego
rodzaju wyczerpującej analizy. Pytanie, na jakie chce bowiem odpowiedzieć brzmi:
jaki sens może, a nawet – co postaram się wskazać - powinna mieć dla nas dzisiaj
Kantowska teza o niepoznawalności rzeczy samej w sobie. Pytanie to
pozostaje jednak w nierozerwalnym związku z dawnymi sporami, choćby dlatego,
że odpowiedź, na jaką pragnę wskazać, ma swoje źródła zarówno w samej myśli
Kanta, jak i w myśli kilku z uczestników owego sporu. Co więcej, przy bliższej
analizie owych sporów, okazuje się, że ich filozoficzny sens sprowadza się nie tyle do
pytania o istnienie lub nieistnienie rzeczy samej w sobie, ile do pytania o jej
poznawalność.
Moje pytanie brzmi: Co to właściwie znaczy, że nie poznajemy rzeczy samej
w sobie? Dlaczego Kant, który nazywając przedmiot naszego poznania zjawiskiem
(Erscheinunug2), już choćby przez tę nazwę3, wskazywał na jego związek z jakąś
rzeczą sama w sobie (Ding an sich), pisze, że nie możemy poznać rzeczy samej
w sobie? Dlaczego pisze on: „(...) rzeczy same w sobie nie są nam wcale znane, to zaś,
co nazywamy przedmiotami zewnętrznymi, to nic innego jak jedynie same
przedstawienia naszej zmysłowości, których formą jest przestrzeń, ale których
prawdziwy odpowiednik, tj. rzecz sama w sobie, nie jest, ani nie może być poznana
przez te [przedstawienia] (...)”4. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ukryta jest tutaj
sprzeczność. Przecież jeżeli zjawiska są przejawami rzeczy samej w sobie, skoro rzecz
sama w sobie to „prawdziwy odpowiednik” zjawisk, to znaczy, że poznając zjawiska
w pewien sposób poznajemy także coś z rzeczy samej w sobie. Cóż ma więc znaczyć
owo „nie jest, ani nie może być poznana przez te przedstawienia”? Spróbujmy
2 Niemieckie Erscheinung dosłownie oznacza przejaw. Por. Przypis Romana Ingardena. W: I. K a n t: Krytyka czystego rozumu. Tłum. R. I n g a r d e n. Kęty 2001, s. 34, przypis 2. 3 Lecz nie tylko przez nią. Kant niejednokrotnie wprost wypowiada się o związku pomiędzy zjawiskiem a rzeczą samą w sobie. Zob. I . K a n t: Krytyka…, s. 41. Zob. także: T e n ż e: Prolegomena do wszelkiej przyszłej metafizyki, która będzie mogła wystąpić jako nauka. Tłum. A. B a n a s z k i e w i c z. Kraków 2005, s. 70. 4 I. K a n t: Krytyka…, s. 81.
4
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
zrozumieć, o co mogło chodzić Kantowi. Bo wydaje się, że o coś mu przecież
chodziło. Spróbujmy rozpoznać to, co on rozpoznał.
Na pewien trop naprowadza nas już Erich Adickes, który pisze, że „jeden i ten
sam przedmiot jest zarazem rzeczą samą w sobie i zjawiskiem, jako rzecz sama
w sobie w nim [w zjawisku – A.P] wprawdzie niepoznawalny, ale także właśnie w nim
[w zjawisku – A.P.] przejawiający się (jawiący się), w nim się manifestujący”5.
Zgodnie z interpretacją Adickesa Kantowi nie chodziło o to, że my w ogóle nic
z rzeczy samej w sobie nie poznajemy. Kantowi chodziło o to, że poprzez zjawiska nie
poznajemy jej nigdy w całości jej uposażeń. Żadne zjawisko nie jest rzeczą samą
w sobie. Co więcej nie wiemy nawet, czy suma wszystkich możliwych zjawisk, gdyby
w ogóle było możliwe jej ogarnięcie, wyczerpywałaby rzecz samą w sobie. Nie
możemy tego wiedzieć, gdyż znamy tylko to z rzeczy, co jest dla nas, co nam się z niej
jawi. Podobnym tropem poszedł, w swojej interpretacji filozofii Kanta, Nicolai
Hartmann, który pisze: „Teoria zjawiska jest z konieczności także teorią
przejawiającego się bytu samego w sobie”6. Jednocześnie to właśnie Hartmann zwraca
naszą uwagę na bardzo ważną rzecz, a mianowicie na fakt, że Kantowskie pojęcie
rzeczy samej w sobie kryje w sobie pewną dwuznaczność, z jednej bowiem strony
oznacza ono byt sam w sobie (Ansichseienden), z drugiej zaś wskazuje także na pewną
irracjonalność (Irrationale)7. Może to prowadzić do wniosku, i faktycznie wielu
myślicieli taki wniosek z filozofii Kanta wyciąga, że byt sam w sobie jest całkowicie
irracjonalny, a więc niepoznawalny. Ale teza taka nie jest już tezą samego Kanta,
a jedynie części jego interpretatorów. Hartmann wyciąga z myśli Kanta zupełnie inne
wnioski. Twierdzi on, że największa i najbardziej aktualna wartość pojęcia rzeczy
samej w sobie zawiera się w tym, iż budzi ono w nas krytyczną świadomość
irracjonalności8. Wraz z tym Kantowskim pojęciem uświadamiamy sobie, iż przecież
byt może być w części irracjonalny. Zdaniem Hartmanna część bytu jest irracjonalna
5 „(...) ein und derselbe Gegenstand zugleich Ding an sich und Erscheinung ist, das Ding an sich in ihm zwar unerkennbar, aber doch eben in ihm erscheinend, in ihm sich manifestierend”. E. A d i c k e s: Kant und das Ding an sich. Berlin 1920, s. 20. 6 „Eine Theorie der Erscheinung ist notwendig zugleich Theorie des erscheinenden Ansichseienden”. N. H a r t m a n n: Grundzüge..., s. 234. 7 Zob. N. H a r t m a n n: Grundzüge..., s. 227-228. Zob. także: A.J. N o r a s: Problem metafizyki. Nicolai Hartmann a Immanuel Kant. „Folia Philosophica” 1999, t. 17, s. 76. 8 Zob. N. H a r t m a n n: Grundzüge..., s. 228.
5
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
poznawczo, czyli dla nas niepoznawalna. Nie znaczy to jednak, iż w ogóle nie
poznajemy nic z prawdziwego bytu. „Nie ma tutaj jednak żadnych podstaw do
sceptycyzmu. Krytyczna teza o irracjonalności nie oznacza, że wszystko jest
irracjonalne; oznacza ona jedynie, że pewne strony tego, co w ogóle poznawalne, są
irracjonalne”9. Kant pisząc, że rzecz sama w sobie nie jest nigdy dana przez
przedstawienia, chciał zwrócić naszą uwagę na fakt, że przedstawienia, jako jedynie
zjawiska rzeczy samej, nigdy nie pozwalają poznać jej w całości. Zjawiska (rzeczy dla
nas) ukazują jedynie pewne aspekty rzeczy takiej, jaką jest ona sama w sobie
(w totalności swych określeń). Rzecz sama w sobie rozumiana jako totalność jest
niepoznawalna. Oznacza to, że nie jest możliwe, zdaniem Kanta, aby totalność ta była
nam dana na raz w jednym oglądzie. Teza taka nie jest niczym dziwnym i wynika
oczywiście z odrzucenia przez Kanta możliwości oglądu intelektualnego. Pod tą tezą
podpisałby się za pewnie także Hegel, dla którego absolut, aby poznać siebie musi się
sobie samemu przejawić w wielości form, składających się na doświadczenie, które
jest niczym innym jak właśnie fenomenologią (przejawianiem się) ducha. Kanta
i Hegla łączy bowiem przekonanie, iż poznanie posiada charakter dyskursywny.
Jednak Kantowska teza o niepoznawalności rzeczy samej w sobie wydaje się oznaczać
coś więcej niż tylko to, że rzecz musi się przejawiać jako wielość fenomenów, aby być
poznana. Wydaje się, że Kant twierdzi także, że rzecz sama w sobie nie wyczerpuje się
w sumie zjawisk, i choćby nawet możliwe było ogarnięcie wszystkich możliwych
zjawisk, to i tak nie poznalibyśmy przez to rzeczy samej w sobie. W taki sposób
interpretuje myśl Kanta Hartmann, który twierdzi, że byt jest dla nas poznawalny tylko
w części, część natomiast bytu jest gnoseologicznie irracjonalna.
Jakie jednak to wszystko ma znaczenie? Jaka płynie z tego nauka dla kogoś, kto
chce poznawać świat? Teza, którą pragnę postawić brzmi, że Kantowska teza
o niepoznawalności rzeczy samej w sobie ma znaczenie głównie metodologiczne.
Punktem wyjścia Kantowskiej Krytyki czystego rozumu było pytanie o możliwość
9 „Hier ist jedenfalls keinerlei Grund zur Skepsis. Die kritische Irrationalitätsthese behauptet nicht, daß alles irrational sei; sie behauptet nur, daß jenseits des Erkennbaren überhaupt ein Irrationales sei”. N. H a r t m a n n: Grundzüge..., s. 255-256.
6
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
metafizyki jako nauki10. Kantowi chodziło o to, aby uratować filozofię (metafizykę)
przed kryzysem, w jakim się znalazła – kryzysem, wynikającym z przekonania,
że trzeba wybrać: albo dogmatyzm albo sceptycyzm (tertium non datum). Kant
pokazuje możliwość przekroczenia tej opozycji. Wskazuje nam metodę filozofowania,
która ma uratować filozofię przed zagładą. Cały wysiłek jego krytyki rozumu
prowadzi do przybliżenia metody filozofowania, niezbędnej aby możliwa była
metafizyka jak nauka. Andrzej Noras w artykule dotyczącym przedmiotu i metody
w filozofii Kanta11 podkreśla fakt, iż Metodologia transcendentalna umieszczona
została przez Kanta dopiero na końcu jego dzieła, i pisze: „Struktura Krytyki czystego
rozumu ukazuje więc charakter metodologiczny podejścia Kanta do analizowanej
problematyki, analogiczny do tego, jaki był charakterystyczny dla rozprawy
De mundi... Myśliciel z Królewca najpierw opracowuje cały system filozofii
transcendentalnej, by na jego podstawie mówić o metodologii filozofii”12.
Kantowska teza o niepoznawalności rzeczy samej w sobie jest nierozerwalnie
związana z jego projektem filozofii jako filozofii krytycznej. Znaczy ona nic innego
jak: skoro nie możemy poznać rzeczy samej w sobie to musimy dbać o to, by nie
pominąć żadnego ze sposobów w jaki jest ona „dla nas”, w jaki nam się zjawia, nie
możemy zadowalać się pewną skończoną sumą zjawisk, i absolutyzować
wyciągniętych z nich wniosków, należy stale pozostawać krytycznym w stosunku do
już posiadanej wiedzy, aby nie przeoczyć kolejnych zjawisk, które mogą nam pokazać
inne, kolejne aspekty rzeczy samej. Zamiast fantazjować na temat tego, jaka jest rzecz
sama w sobie, powinniśmy skupić się na jej przejawach, gdyż właśnie one są dla nas
źródłem wszelkiej wiedzy. Kant mówi do nas: Należy być krytycznym! Taka
interpretacja Kantowskiego projektu filozofii krytycznej nie jest bynajmniej niczym
nowym.
W takim duchu rozumiał filozofię krytyczną Kanta Nicolai Hartmann, który
pisze, że „Rzecz sama w sobie jest właściwym krytycznym motywem w »krytycznej
10 Zob. F. P a u l s e n: I. Kant i jego nauka. Tłum. J. W. D a w i d. Warszawa 1902, s. 139. Zob. także I . K a n t: List 70. Do Marcusa Herza (1772 rok). W: T e n ż e: Encyklopedia filozoficzna wraz z wyborem uwag o metafizyce i listów z lat 1769-1781. Tłum. A. B a n a s z k i e w i c z. Kraków 2003, s. 145. 11 A.J. N o r a s: Przedmiot i metoda w filozofii Immanuela Kanta. „Folia Philosophica” 2002, t. 20, s. 199-208. 12 Tamże, s. 201.
7
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
filozofii«(...)”13. Ten wychowanek neokantowskiej szkoły marburskiej odcina się od
uznawanego wciąż jeszcze wśród jego nauczycieli postulatu budowania spójnego
systemu filozoficznego. Jego zdaniem „czas systemów filozoficznych przeminął”14.
W zamian oferuje on nam projekt filozofii jako filozofii problemowej15, która nie ma
być filozofią systemową, lecz ma być filozofią systematyczną. Zachowanie postulatu
systematyczności filozofii jest w Hartmannowskim projekcie bardzo ważne. Hartmann
bowiem nie odrzuca całkowicie idei systemu filozoficznego, zachowuje ją, lecz
jedynie jako ideę regulatywną, w znaczeniu Kantowskim. Jedność pomiędzy
poszczególnymi elementami naszej wiedzy ma stanowić dla nas jedynie ideę, nie
należy narzucać jej sztucznie. Nie należy konstruować spójnego systemu
filozoficznego na podstawie uzyskanych przez nas „do tej pory” wyników. Czyniąc
tak bowiem nie tylko ignorujemy część posiadanej wiedzy, ale, co gorsza, zamykamy
się na nowe doświadczenia, na nową wiedzę na temat rzeczywistości. Poznanie jawi
się jako proces nieskończony, nie powinniśmy więc zatrzymywać się na tej drodze
i mówić „dość, tyle mi już wystarczy, wiem już wszystko”. Takie postępowanie
prowadzi zawsze do powstawania tzw. „izmów” (np. materializm, psychologizm,
panteizm, idealizm). W każdym z takich „izmów” zawarte są oczywiście pewne
prawdziwe rozpoznania, błędem (który może w efekcie przesłonić prawdziwą wartość
tych rozpoznań) jest rozszerzanie wniosków dotyczących części rzeczywistości na
rzeczywistość jako całość. Błąd wszelkich systemów filozoficznych polega więc na
tym, że „konstruują one całość, zanim uporają się z poszczególnymi problemami,
i rozstrzygają je [poszczególne problemy – A.P.] potem wyciągając z całości
konsekwencje”16. Właśnie przed takim postępowaniem ostrzega nas Kant podkreślając
niepoznawalność rzeczy samej w sobie. Poznajemy poszczególne jej zjawiska, lecz nie
ją samą. Musimy więc uwzględniać wszystkie fenomeny, wiernie je opisywać, i być
stale otwartym na przyjęcie nowych.
13 „Das Ding an sich ist das eigentlich kritische Motiv in der »kritischen Philosopie«(...)” N. H a r t m a n n: Grundzüge..., s. 184. 14 N. H a r t m a n n: Systematyczna autoprezentacja. W: T e n ż e: Myśli filozoficzna i jej historia Tłum. J. G a r e w i c z. Toruń 1994, s. 74. 15 W celu zapoznania się bliżej z Hartmannowskim programem filozofii problemowej Zob. N. H a r t m a n n: Systematyczna..., s. 73-134. 16 N. H a r t m a n n: Myśli filozoficzna i jej historia. Tłum. J. Garewicz. Toruń 1994, s. 14.
8
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Podobne uwagi dotyczące sposobu filozofowania odnaleźć możemy u innego
wychowanka szkoły marburskiej – Ernsta Cassirera. W niezwykle interesującej
rozprawie „O teorii względności Einsteina”17 próbuje on przybliżyć nam rolę, jaką
filozofia odgrywa w stosunku do nauk szczegółowych, a głównie w stosunku do
fizyki. Wykazuje on tam, że Ogólna teoria względności Einsteina powstała dzięki
filozoficznej świadomości jej twórcy. Einstein nigdy by jej nie sformułował jedynie na
podstawie danych empirycznych. Co jednak w tym miejscu ważne, owa filozoficzna
świadomość, która pozwoliła Einsteinowi opierając się na dostępnych fizyce faktach,
zbudować swoją teoretyczna hipotezę, polegała właśnie na byciu krytycznym. Sukces
„nie został osiągnięty poprzez mnożenie eksperymentów, poprzez na nowo
wszczynane badania, lecz polegał na krytycznym przekształceniu systemu
podstawowych pojęć fizyki”18. Gdyby Einstein, na wzór wielu innych fizyków,
uparcie trzymał się starego dobrego systemu, nie osiągnąłby sukcesu. Ponieważ jednak
uzyskiwane dane empiryczne często pozostawały z konflikcie z obowiązującym
systemem Einstein postanowił na próbę podważyć sam ten system i zaproponować
inny. To jednak jeszcze nie wszystko. Cassirer, na przykładzie rewolucji w fizyce, jaka
dokonała się za sprawą teorii Einsteina, rozjaśnia sens Kantowskiego twierdzenia
o niepoznawalności rzeczy samej w sobie. Jak nikt inny pokazuje on, iż teza ta
w żadnym razie nie prowadzi do sceptycyzmu, do zwątpienia w możliwości
poznawcze człowieka. Ogólna teoria względności Einsteina oparta jest właśnie na
twierdzeniu, że nie poznajemy nigdy rzeczy takiej, jaka ona jest sama w sobie, lecz
jedynie taką, jaka jest w relacji do nas. Wyniki pomiarów dokonywane w różnych
układach odniesienia różnią się między sobą. Okazuje się więc, że przedmiot poznania
nie może być traktowany jako absolutny, lecz jedynie jako względny, zależny od
sytuacji pomiaru, zrelatywizowany do naszego sposobu uchwytywania go. Nie
poznajemy bowiem rzeczy samych w sobie, lecz zjawiska. Lecz nie znaczy to wcale,
że poznanie to pozór. Nie znaczy to, że nie poznajemy nic z bytu samego. Poznając
rzecz taką, jaką jest w różnych relacjach do nas jako podmiotów poznających,
poznajemy przecież także coś z niej samej. Kant nie obala pojęcia obiektywności
17 E. C a s s i r e r: O teorii względności Einsteina. Studium z teorii poznania. Tłum. P. Parszutowicz. Kęty 2006. 18 Tamże, s. 40-41.
9
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
poznania, a wręcz przeciwnie, dostarcza nam nowego, bardziej krytycznego (a tym
samym pozwalającego wytłumaczyć większą ilość faktów, także tych, na które
powoływali się zawsze ci, którzy tej obiektywności przeczyli) sposobu pojmowania
go. Dzięki niemu stajemy się świadomi, że „pragnienie poznania praw procesów
zachodzących w przyrodzie niezależnie od wszelkich relacji w stosunku do jakiegoś
układu odniesienia, jest przeczącą sobie i niemożliwą do spełnienia zachcianką”19
i w związku z tym „pomiar w jednym systemie, czy też nawet w ograniczonej liczbie
»uprawnionych« systemów dałby ostatecznie tylko szczególność przedmiotu, a nie
jego prawdziwą »syntetyczna jedność«”20. Z filozofii Kanta, podobnie jak z Ogólnej
teorii względności Einsteina w żadnym razie nie wynika, że nie ma prawdy (w liczbie
pojedynczej), a są tylko „prawdy” (w liczbie mnogiej). Wynika z nich bowiem właśnie
tyle, że te tak zwane „prawdy” (w liczbie mnogiej) są jedynie pewnymi cząstkowymi
określeniami (poznaniami), i tylko „wzięte” wszystkie razem mogą nas odrobinę
przybliżyć do prawdy (która, co wynika z samego pojęcia, jest jedna).
Okazuje się, że „rzeczywistość nigdy nie jest nam dana w swej ogólnej
intelektualnej formie, lecz jest zawsze podzielona i rozbita na punktowe własności
szczegółowe”21. Jeśli więc chcemy postępować do przodu na drodze ku jej pełnemu
uchwyceniu (nawet jeżeli ta droga miałaby się okazać nieskończoną), musimy być
stale otwarci na nowe fenomeny, na nowe sposoby, w jakich nam się ona jawi.
Wynika z tego bardzo jasno, że „zadaniem prawdziwej ogólnej krytyki poznania
okazuje się być nie tyle ujednolicenie tej różnorodności, tego bogactwa, rozmaitości
form poznania i rozumienia świata oraz wciśnięcie ich w jakąś czysto abstrakcyjną
jedność, co pozostawienie ich niezmienionych jako takich. Kiedy tylko oprzemy się
pokusie wciśnięcia ogółu form, które stąd wynikają, w ostateczną metafizyczną
jedność, w jedność i prostotę absolutnej »podstawy świata« oraz dedukcji tych form
z tej ostatniej, uchwycimy ich prawdziwą konkretną doniosłość i pełnię. Żadna
indywidualna forma nie może rościć sobie co prawda pretensji do ujęcia
»rzeczywistości« jako takiej, jako »absolutnej« i nadania jej kompletnego
i adekwatnego wyrazu. Jeżeli w ogóle myśl o tego rodzaju ostatecznie jednoznacznej
19 Tamże, s. 49. 20 Tamże. 21 Tamże, s. 58.
1
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
rzeczywistości jest możliwa do ujęcia, to raczej jako idea, jako zadanie totalności
określeń, przy którym każda poszczególna funkcja poznania i świadomości musi
współpracować [z innymi] zgodnie ze swoim charakterem i w swych określonych
granicach”22. Wszystko to zawarte jest w postulacie bycia krytycznym, oznaczającym
nic innego jak pozostawanie otwartym na nowe zjawiska, na nowe formy poznawania,
systematyczne gromadzenie ich oraz rozważanie ich znaczenia dla odwiecznych
problemów. Okazuje się więc, że filozofia w obliczu dzisiejszego rozwoju nauk wcale
nie straciła racji bytu, a wręcz przeciwnie, wraz z coraz większą specjalizacją
w ramach nauk szczegółowych oraz coraz większą liczbą dostarczanych przez nie
danych, jej znaczenie rośnie. Filozofia pozostając krytycznym, systematycznym
rozważaniem rzeczywistości przyczynia się do rozwoju nauk, to ona dostarcza im
bowiem nowych możliwych form ujmowania świata. Ona formułuje pytania, na które
naukowcy szukają odpowiedzi. Aby pozostawać krytyczną nie może ona jednak tracić
kontaktu z naukami szczegółowymi, musi korzystać z osiąganych w ich ramach
rezultatów, poddawać je refleksji, nie tylko metodologicznej. Stosunek między
filozofią a naukami szczegółowymi, może nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej,
jawi się jako swego rodzaju „sprzężenie zwrotne”23. Na tę konieczność współpracy
między filozofią a naukami empirycznymi zwracają uwagę nie tylko filozofowie
(np. Cassirer, Hartmann, Jaspers, Scheler), lecz także metodologicznie świadomi
naukowcy, tacy jak Michał Heller24. Filozofia, a nawet metafizyka okazuje się
nieodzowna dla dalszego rozwoju naszego poznania. Tym, co się zmienia, jest jedynie
pojmowanie owej filozofii, czy metafizyki. Okazuje się bowiem, że właśnie dzisiaj
postulat bycia krytycznym, związany z rezygnacją z budowania filozoficznych
systemów, staje się wyjątkowo cenny. Jeśli chcemy by nas traktowano poważnie,
przestańmy budować „domki z kart”, gdyż domki takie łatwo przewrócić, a ci, którzy
będą je burzyli, odrzucą nie tylko konstrukcję jako całość, ale także składające się na
nią poszczególne karty, nawet jeśli będą wśród nich prawdziwe asy.
22 E. C a s s i r e r: O teorii..., s. 115-116. 23 Por. M. H e l l e r: Wstęp do nowej filozofii przyrody. W: T e n ż e: Filozofia i wszechświat. Wybór pism. Kraków 2006, s. 25. 24 Tamże, s. 25.
1
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Wydaje się, że wszystko to było już zawarte w Kantowskiej tezie
o niepoznawalności rzeczy samej w sobie. Teza ta rozumiana jako metodologiczny
postulat bycia krytycznym okazuje się więc być nieprzeceniona. Nie należy jednak
z tego postulatu tworzyć kolejnego „izmu” (gdyż byłoby to najgorsze, co można z nim
zrobić), nie należy z filozofii krytycznej tworzyć krytycyzmu25 (rozumianego jako
metafizyczny sceptycyzm, czyli przekonania o całkowitej niedostępności dla nas
bytu). To prawda, że Kant chciał przedstawić pewien zarys systemu filozofii, i dlatego
w trzeciej części Krytyki czystego rozumu przedstawia pewną jego architektonikę.
Uważał bowiem, że dopiero idea systemu wszystkich naszych poznań tworzy naukę.
Miał jednak także świadomość tego, iż jesteśmy w posiadaniu jedynie tylko pewnej
idei takiego systemu. Zaproponował pewien schemat dla realizacji tej idei, lecz
schemat ten był czysto formalny. Kant nie podaje żadnej materialnej zasady, na której
system filozofii miałby być oparty. Nie podaje żadnej pierwszej zasady. Co więcej
wydaje się, że był on bardzo daleki nawet od samej idei poszukiwania takiej jednej
podstawowej zasady dla systemu naszej wiedzy. Kantowska Architektonika czystego
rozumu26 wskazuje na konieczność systematyczności prowadzonych badań, lecz na
pewno nie wskazuje ona na konieczność konstruowania „z góry” jakiegoś spójnego
systemu opartego na jednej zasadzie. Wręcz przeciwnie, gani on takie postępowanie
i pisze „Zdaje się, że systemy – jak robaki – zostały wytworzone przez pewnego
rodzaju generatio aequivoca z samego tylko spływu nagromadzonych pojęć.
Początkowo zniekształcone [staja się] z biegiem czasu zupełne, choć wszystkie
w ogóle miały swój schemat za pierwotną zaródź w jedynie rozwijającym się rozumie.
Dlatego to nie tylko każdy [system] z osobna jest uczłonowany wedle pewnej idei,
lecz nadto wszystkie razem są jako nowego rodzaju człony jednej całości celowo
powiązane ze sobą w systemie poznania ludzkiego i umożliwiają architektonikę
wszelkiej wiedzy ludzkiej”27. Kant podkreśla, iż jeśli dążymy do zbudowania systemu
wszelkiej wiedzy z konieczności musimy uwzględnić wszystkie dotychczasowych
25 Nicolai Hartmann zwraca uwagę na istnienie różnicy między Kantowską filozofią krytyczną a krytycyzmem, związanym już nie tyle z poglądami samego Kanta, ile raczej z interpretacją jego filozofii, dokonaną przez jego spadkobierców. To właśnie z tym krytycyzmem, a nie z Kantowską filozofią krytyczną, związany jest postulat rezygnacji z rozważania pewnych problemów, które z góry uznane zostają za „nierozwiązywalne”. Zob. N. H a r t m a n n: Grundzüge..., s. 35 oraz s. 144. 26 I. K a n t: Krytyka..., s. 609-618. 27 Tamże, s. 610-611.
1
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
systemy. Postuluje tym samym poszukiwanie jedności, lecz takie poszukiwanie, które
nie odrzuca żadnego z elementów składających się na dotychczas zgromadzoną
wiedzę. Nie należy arbitralnie narzucać jedności z góry, lecz należy tratować ją jako
ideę. „Filozofia jest jedynie ideą pewnej możliwej nauki, która nie jest nigdzie dana
in concreto(...)”28. „Do chwili obecnej nie można się uczyć filozofii. Gdzież ona
bowiem jest? Kto ją posiada i po czym można ją rozpoznać? Uczyć się można jedynie
filozofowania(...)”29 . Skoro tak, to Kantowską ideę filozofii transcendentalnej należy
pojmować jako pewnego rodzaju projekt metodologiczny, jako wskazówkę, jak
filozofować30. Należy przy tym pamiętać także o tym, iż Kantowskie pojęcia filozofii
transcendentalnej oraz filozofii krytycznej (krytyki rozumu), jako mające przybliżyć
nam metodę właściwą filozofii, wzajemnie się dopełniają i w myśli Kanta funkcjonują
tylko razem. Nie można więc z filozofii transcendentalnej tworzyć filozofii
dogmatycznej (i twierdzić, że tylko badania transcendentalne mają racje bytu
w filozofii), ani filozofii krytycznej przekształcać w filozofię sceptyczną (głosić
jakoby dotarcie do prawdy nie było możliwe, a skoro tak to trzeba zrezygnować
w filozofii z pojęcia prawdy). Jeśli chcemy pozostać na drodze, którą próbował
wskazać nam Kant, nie możemy dać się porwać żadnemu „-izmowi”, ani
transcendentalizmowi, ani krytycyzmowi, lecz musimy pamiętać, że filozofia
transcendentalna jest zarazem filozofią krytyczną, i na odwrót. Oba określenia są tylko
określeniami częściowymi, ani żadne z nich osobno, ani nawet oba razem nie
wyczerpują wielu możliwych określeń drogi myśli. Okazuje się bowiem, że tak jak nie
można z góry konstruować systemu filozoficznego, tak też nie można z góry przed
tym, jak zaczniemy filozofować, skonstruować jednej niezawodnej metody
filozofowania. Heglowski zarzut w stronę filozofii krytycznej, jakoby była ona równie
niedorzeczna, jak postulat, aby nauczyć się pływać, zanim wejdzie się do wody31, jest
więc, przynajmniej w odniesieniu do filozofii samego Kanta, nieporozumieniem. Kant
bowiem zgodził by się zapewne z Heglem, że metoda filozofowania rozwija się
28 Tamże, s. 612. 29 Tamże. 30 Por. A.J . Noras: Przedmiot..., s. 199. 31 G.W.F. H e g e l: Encyklopedia nauk filozoficznych. Tłum. Ś.F. N o w i c k i . Warszawa 1990, s. 71.
1
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
w miarę samego filozofowania. Czym innym bowiem jest dla Kanta metoda, a czym
innym świadomość metodologiczna32.
Postulat bycia krytycznym jest związany właśnie z ową świadomością
metodologiczną. Jest ona bardzo ważna. Skoro bowiem metoda jest „drogą
(gr. méthodos – „droga”) myślenia, która się wyłania przed nami samorzutnie i którą
mamy postępować wówczas, gdy filozofujemy”33, skoro nie jest ona z góry ściśle
wyznaczona, to ktoś mógłby wysnuć z tego wniosek, iż w filozofii „wszystko ujdzie”.
Byłby to jednak wniosek błędny. Brak jasno ustalonej z góry metody nie znaczy
jeszcze, że posuwamy się do przodu po omacku. Bądźmy krytyczni, a nie zbłądzimy.
Postulat bycia krytycznym jest ściśle powiązany z postulatem systematyczności. „»Być
krytycznym« oznacza dla kogoś filozofującego tyle, co: troszczyć się o to, by niczego
nie pominąć”34, a więc oznacza między innymi systematyczne gromadzenie wielości
fenomenów, stałą otwartość na nowe doświadczenia.Wszystko to wydaje się łączyć ze
sobą w pojęciu etosu filozoficznego. Ten, kto posiada etos filozoficzny nie zbłądzi,
a przynajmniej nie na długo. C. S. Lewis pisał: „Doświadczenie cenię przede
wszystkim ze względu na jego uczciwość. Można nie wiem ile razy wybierać złą
drogę, ale jeśli ma się oczy otwarte, nie można ujść zbyt daleko, nie dostrzegłszy
znaków ostrzegawczych. Człowiek może oszukiwać samego siebie, ale doświadczenie
na pewno go nie okłamie. Wszechświat, jeśli w niego porządnie zastukać, zawsze
dźwięczy czysto i prawdziwie”35. Etos filozoficzny jest niczym innym jak
pozostawaniem uczciwym w stosunku do samego siebie, nie oszukiwaniem siebie
samego. Tego rodzaju uczciwość równoznaczna jest z byciem krytycznym w stosunku
do samego siebie i do swoich sądów. Filozofia, tak samo jak każda nauka
szczegółowa, jest intersubiektywna. A skoro tak, to komuś filozofującemu nie
pozwolą zbłądzić także inni filozofujący, o ile sami są w posiadaniu etosu
filozoficznego. Należy pamiętać o tym, iż niedotrzymanie zasady bycia krytycznym
może oznaczać zarówno pozwalanie sobie na zbyt wiele, wykraczanie rozumem poza
granice możliwego poznania, jak i bycie zbyt ostrożnym, trzymanie się zbyt kurczowo
32 Zob. A.J. N o r a s: Przedmiot..., s. 201. 33 H. S c h n ä d e l b a c h: Hegel. Wprowadzenie. Tłum. A.J. Noras.Warszawa 2005, s. 23. 34 J. P i e p e r: W obronie filozofii. Tłum. P. Waszczenko. Warszawa 1985, s. 59. 35 C.S. L e w i s: Zaskoczony radością. Moje wczesne lata. Tłum. M. S o b o l e w s k a. Warszawa 1999, s. 176-177.
1
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
raz przyjętej drogi, schematu myślenia, nie dostrzeganie innych możliwych dróg,
niedostrzeganie święcących w oddali lamp z obawy przed zbłądzeniem. Czasem warto
zapuścić się w stronę ledwo widocznego światełka, byle tylko nie oddalać się za
bardzo, by nie zgubić drogi powrotnej w razie gdyby okazało się, że zapuściliśmy się
za daleko. Ten związany z zasadą bycia krytycznym etos filozoficzny okazuje się więc
mieć dużo wspólnego z Arystotelesowska zasadą „złotego środka”. Nic w tym jednak
dziwnego, skoro o nic nie chodziło Kantowi tak bardzo, jak o wskazanie możliwości
trzeciej drogi między dogmatyzmem a sceptycyzmem.
Zdaniem Ernsta Cassirera, „zadaniem Krytyki czystego rozumu nie było
włożenie poznania filozoficznego w określony raz na zawsze dogmatyczny system
pojęć, lecz otwarcie go na »ciągły postęp nauki«, w którym może mieć miejsce zawsze
tylko relatywny, nigdy zaś absolutny punkt zatrzymania i spoczynku”36. No ale skoro
tak, to wynika z tego, że filozofia nie daje nigdy żadnych ostatecznych odpowiedzi.
A jeśli nie daje nam ona odpowiedzi to, co nam właściwie daje? Wszystko to, co
powiedzieliśmy do tej pory na temat filozofii oraz związanego z nią postulatu bycia
krytycznym wiąże z jeszcze jedną kwestią. A mianowicie z tym, że istnieje, jak to
określa Josef Pieper, pewnego rodzaju „niewspółmierność między myśleniem
naukowym i filozoficznym”37. Sytuację kogoś filozofującego najlepiej oddaje „obraz
niekończącej się drogi”38, podczas, gdy naukowcy, reprezentujący poszczególne
dziedziny nauk szczegółowych „zabierając się do postawionego sobie zadania, nie
wkraczają wcale na drogę bez końca”39. Stawiają sobie oni jakiś cel, którym jest
odpowiedź na pewne pytanie, i po pewnym czasie, krótszym lub dłuższym, cel ten
osiągają, uzyskują odpowiedź. Ale różnica ta nie wynika bynajmniej z tego, że nauka
posiada lepsze narzędzia poznawcze niż filozofia, a raczej z tego, że cele, które sobie
stawiają są różnego rodzaju. Naukowcy stawiają sobie pewne dosyć bliskie cele, cele,
które wydają im się na danym etapie rozwoju myśli możliwe do osiągnięcia. Badania,
które podejmują związane są zawsze z takim jasno wyznaczonym celem, którym jest
odpowiedź na jakieś pytanie (pytania) badawcze, sprawdzenie jakiejś hipotezy
36 E. C a s s i r e r: O teorii..., s. 23. 37 J. P i e p e r: W obronie..., s. 56. 38 Tamże, s. 57. 39 Tamże.
1
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
(hipotez) badawczych. Aby móc sprostać postulatowi ścisłości i precyzyjności
uzyskanych wyników, muszą abstrahować od szerszego kontekstu danego
zagadnienia. Głównym celem filozofii jako takiej jest natomiast owa idea całości,
która jawi się jako idea systemu wszelkiej wiedzy. Dlatego właśnie filozof
zastanawiając się nad jakimś szczegółowym zagadnieniem musi ujmować je na tle
szerszej problematyki. Im bardziej rozległa perspektywa widzenia, tym lepiej, o ile
oczywiście faktycznie ją widzimy, a nie tylko sztucznie dobudowujemy. Lecz właśnie
tylko dzięki temu szerszemu oglądowi, który ma właśnie filozofia, możliwe są same
nauki szczegółowe. Po pierwsze, gdyby ludzie nie filozofowali nauka w jej
współczesnym kształcie nigdy by nie powstała. Po drugie, poszczególne cele, które
stawiają sobie naukowcy same w sobie i dla siebie nie mają wartości, mają one
wartość tylko w perspektywie pewnych dalszych, szerszych celów. Innymi słowy,
odpowiedzi, których dostarczają naukowcy zyskują sens tylko dzięki prawdziwej
znajomości sensu pytań. Michał Heller pisze, że nauka wciąż ociera się o pytania
w rodzaju „Czy wszechświat jest wieczny?”, „Czy mózg ludzki jest tylko doskonałą
»maszyna liczącą«?”40. „Jest rzeczą zrozumiałą, że ludzie poszukujący odpowiedzi na
te pytania, zwracają się do fizyki, astronomii, kosmologii, biologii, teorii ewolucji,
genetyki, informatyki, teorii sztucznej inteligencji i wielu innych nauk. I jest rzeczą
zrozumiałą (przynajmniej dla tych, którzy mają choć odrobinę kultury filozoficznej),
że żadna z tych nauk sama przez się nie jest w stanie nie tylko na żadne z tych pytań
odpowiedzieć, ale nawet żadnego z nich poprawnie sformułować”41. To myślenie
filozoficzne jest źródłem wszelkich pytań. Filozofii właściwe jest stałe dziwienie się
wszystkim. To filozofia zastanawia się nad sensem pytań. Znajomość pytania
znaczy coś więcej niż tylko umiejętność jego wypowiedzenia. Oznacza ona także
uchwycenie sensu danego pytania. Tylko tak pojęta znajomość pytania gwarantuje
nam umiejętność prawdziwego zrozumienia odpowiedzi. Bez odpowiedniej
interpretacji wyniki badań empirycznych pozostają poznawczo bezużyteczne. Ważna
jest przy tym świadomość wielości możliwych interpretacji, która chroni nas przed
popadnięciem w naukowe dogmaty. Okazuje się bowiem, że dzisiaj to nauki, gdy
pozostają pozbawione krytycznej (filozoficznej) refleksji, są głównymi 40 M. H e l l e r: Wstęp..., s. 26.
1
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
dostarczycielami dogmatów, „izmów”, mogących się mierzyć z dogmatami dawnej
spekulatywnej metafizyki. Bez znaczenia pozostaje, czy odbywa się to pod nazwą
metafizyki, filozofii czy nauki. Przesądy i brak krytycyzmu pozostają przesądami pod
każdą nazwą. Rolą filozofii jest natomiast uświadamianie nam, że odpowiedzi mogą
być różne w zależności od tego, jakie zadamy pytanie, ale nie oznacza to jeszcze
wcale, jak niektórym się wydaje, że nie ma prawdy, albo że jest wiele „prawd”, lecz
oznacza to jedynie, że nasza droga do prawdy jest o wiele dłuższa, niż przypuszczamy.
A jeśli komuś wydaje się, że to właśnie on jest tym, który dotarł do celu, powinien
rozejrzeć się dookoła i jeszcze raz krytycznie zastanowić się, czy aby czegoś nie
przeoczył. To, że prawda jest jedna, nie znaczy, że możemy ją uchwycić naraz zadając
jedno pytanie i otrzymując w zamian jedną, jednoznaczną i od razu zrozumiała dla
wszystkich odpowiedź.
Nie poznajemy bowiem rzeczy samych w sobie. Poznajemy rzeczy takimi,
jakimi są dla nas, takimi jakimi się jawią. Sposób, w jaki się nam jawią zależy
w dużym stopniu od nas samych. Od tego, jakie pytania zadajemy rzeczywistości
zależy w dużym stopniu odpowiedź, jaką uzyskujemy. Przedmiot i metoda poznania są
ze sobą nierozerwalnie związane. „Każda nauka posiada swój przedmiot jedynie
poprzez fakt, że wydobyła go z jednolitej masy tego, co dane, za pomocą określonych
właściwych jej form pojęciowych”42. Ale dopiero uwzględniając wszystkie możliwe
formy przejawiania się rzeczy samej w sobie jesteśmy na drodze do nauki rozumianej
jako system ogarniający całość wiedzy. Na drodze tej nie tylko odpowiedzi posuwają
wiedzę na przód. Hartmann pisze: „Błędem jest mniemanie, że tylko »rozwiązania«
posuwają wiedzę na przód – nieunikniony błąd każdego początkującego i adepta.
Na ogół jest wręcz przeciwnie: rzekome rozwiązania są spekulatywnymi błędami.
Natomiast niestrudzona praca nad samymi problemami (...) ma naprawdę trwałą,
nieprzemijającą wartość w myślowym dorobku historii filozofii”43. Karl Jaspers,
którego do filozofii przyprowadziła jedna z nauk szczegółowych, w swojej
„Autobiografii filozoficznej”44 opisuje moment, w którym uświadomił sobie istotną
41 Tamże, s. 26. 42 E. C a s s i r e r: O teorii..., s. 24. 43 N. H a r t m a n n: Systematyczna..., s. 79. 44 K. J a s p e r s: Autobiografia filozoficzna. Tłum. S. T y r o w i c z. Toruń 1993.
1
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
różnicę między myśleniem czysto naukowym, a myśleniem filozoficznym. Pisze on:
„Gdy Niss, spotkawszy mnie kiedyś w klinice, zapytał, jak miał w zwyczaju: „Jakie
wyniki?” – uzmysłowiłem sobie momentalnie (bo właśnie filozoficznie rozmyślałem),
że istnieje myślenie w pełni sensowne bez wyników”45. Filozofia jest bowiem
namysłem nad głównymi problemami ludzkości. Jako taka stale przybliża nam ona
sens tych problemów, formułuje stale nowe pytania, które to pytania są pewnego
rodzaju uszczegółowieniem tych odwiecznych filozoficznych kwestii.
Friedrich Paulsen pisał, iż filozofia krytyczna Kanta odejmuje filozofowi
stanowisko „»znawcy świata«, który na drodze spekulacji wyświetla wszelkie
tajemnice, dotyczące Boga i świata”, wyznacza mu za to nowe stanowisko –
„prawodawcy w królestwie celów i władzy jego poddaje cały zakres badań
naukowych: zadaniem ich ma być pod przewodnictwem filozofii dopomóc ludzkości
w wypełnieniu tego, co jest jej przeznaczeniem”46. Bądźmy więc krytyczni!
Pamiętajmy, że jesteśmy wciąż w drodze, ale nie zapominajmy także o tym, że „sama
droga do nauki jest już nauką”47.
45 Tamże, s. 36. 46 F. P a u l s e n: I. Kant…, s. 106-107. 47 G.W.F. H e g e l: Fenomenologia ducha. Tłum. A. L a n d m a n. Warszawa 1963, Tom I, s. 110.
1
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
BIBLIOGRAFIA
Adickes E.: Kant und das Ding an sich. Berlin 1920.
Cassirer E.: O teorii względności Einsteina. Studium z teorii poznania. Tłum.
P. Parszutowicz. Kęty 2006.
Hartmann N.: Grundzüge einer Metaphysik der Erkenntnis. Berlin 1965.
Hartmann N.: Myśli filozoficzna i jej historia. Tłum. J. Garewicz. Toruń
1994.
Hartmann N.: Systematyczna autoprezentacja. W: Tenże: Myśli filozoficzna
i jej historia Tłum. J. Garewicz. Toruń 1994.
Hegel G. W. F.: Encyklopedia nauk filozoficznych. Tłum. Ś. F. Nowicki.
Warszawa 1990.
Hegel G. W. F.: Fenomenologia ducha. Tłum. A. Landman. Warszawa 1963.
Heller M.: Wstęp do nowej filozofii przyrody. W: Tenże: Filozofia
i wszechświat. Wybór pism. Kraków 2006, s. 3-33.
Jaspers K.: Autobiografia filozoficzna. Tłum. S. Tyrowicz. Toruń 1993.
Kant I.: Encyklopedia filozoficzna wraz z wyborem uwag o metafizyce i listów
z lat 1769-1781. Tłum. A. Banaszkiewicz. Kraków 2003.
Kant I.: Krytyka czystego rozumu. Tłum. R. Ingarden. Kęty 2001.
Kant I.: Prolegomena do wszelkiej przyszłej metafizyki, która będzie mogła
wystąpić jako nauka. Tłum. A. Banaszkiewicz. Kraków 2005.
Lewis C. S.: Zaskoczony radością. Moje wczesne lata. Tłum. M.
Sobolewska. Warszawa 1999.
Noras A. J.: Problem metafizyki. Nicoalai Hartmann a Immanuel Kant. „Folia
Philosophica 17”, 1999, s. 67-77.
Noras A. J.: Przedmiot i metoda w filozofii Immanuela Kanta. „Folia
Philosophica 20”, 2002, s. 199-208.
Paulsen F.: I. Kant i jego nauka. Tłum. J. W. Dawid. Warszawa 1902.
Pieper J.: W obronie filozofii. Tłum. P. Waszczenko. Warszawa 1985.
Schnädelbach H.: Hegel. Wprowadzenie. Tłum. A. J. Noras. Warszawa
2005.
1
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
Witold Marzęda
RETORYKA JAKO FORMA KRYTYCYZMU
Problem retoryki i jej związków z filozofią nie był serio podejmowany przez
filozofów. Zwykle rozważania kończyły się na skonstatowaniu retorycznej ingerencji
w filozoficzny język lub grzęzły w dociekaniach nad statusem metafory. Retoryka
w słusznej opinii filozofów nie stanowi problemu. Problem jest trudniejszy – jest nim
język, język jako narzędzie wszelkiego filozofowania. Podejmowany problem, stanowi
problem, status metafory, narzędzie filozofowania, czy te wyrażenia, w których
z trudem odnajdujemy retoryczne tropy, nie sytuują nas w „oku problemu”, jeszcze
zanim zdążyliśmy go sformułować? Czy wielość (w) filozofii redukowalna do
problemu języka nie daje się tym samym ująć retorycznie?
Retoryka to w potocznym rozumieniu nazwa opozycji – sztuki pozoru i sztuki
wysławiania prawdy1, albo w innej wersji opozycji panretoryzmu i „niewinnego”,
atropicznego języka, który przybiera czasem ozdobną szatę. Wszelkie ujęcia retoryki
z łatwością dają się wpisać w tę opozycję. Jednak owa łatwość inskrypcji
niekoniecznie przesądza o jej słuszności, a tym bardziej o braku alternatyw.
Poszukajmy ich najpierw u Stagiryty:
Słynna definicja Arystotelesa głosi, że retoryka jest „umiejętnością
metodycznego odkrywania tego, co w odniesieniu do każdego przedmiotu może być
przekonujące”2. Wobec tej definicji rodzi się zwykle szereg pytań: Dlaczego
wynajdywać to, co przekonujące, a nie to, co prawdziwe? Czyżby prawda nie była
ostatecznie przekonująca? Czy przekonanie nie musi opierać się na poznaniu?
1 Opozycja ta pochodzi od Parmenidesa i Platona, a ten ostatni wyraził ją w formie proporcji w słynnym Gorgiaszu: retoryka tak ma się do prawdy, jak sztuka kosmetyczna do gimnastyki – kosmetyka tylko stwarza pozór pięknego ciała. Podobne stanowisko w XX w. głosi Hans Blumenberg: „retoryka jest albo konsekwencją obcowania z prawdą albo wyrazem niemożności osiągnięcia prawdy.” H. B l u m e n b e r g: O aktualności retoryki w wymiarze antropologicznym. W: Rzeczywistości, w których żyjemy. Przeł. W. L i p n i k. Warszawa 1997, s. 77. 2 Ar y s t o t e l e s: Retoryka. Retoryka dla Aleksandra. Poetyka. Przeł. H. P o d b i e l s k i. Warszawa 2004, s. 47 (1355b).
20
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
Pochopne odpowiedzi brzmią różnie w zależności od tego, jak sytuują się w ramach
powyższej opozycji: prawda jest tylko przekonaniem albo przekonanie jest
przeciwieństwem prawdy.
Te silnie zakorzenione mniemania zyskują słabą przeciwwagę w stwierdzeniu,
jakim Arystoteles rozpoczyna swą Retorykę: „Retoryka jest odpowiednikiem
dialektyki”3. Trzem głównym działom dialektyki odpowiadają dokładnie trzy
podstawowe „mechanizmy” retoryczne: indukcji odpowiada przykład, sylogizmowi
entymemat, pozornemu sylogizmowi, czyli dowodowi sofistycznemu – pozorny
entymem. Logika, której formalne schematy zawierają się w dialektyce, nie stanowi
zatem przeciwieństwa retoryki. Na poparcie tej tezy przywołać iście dialektyczne
argumenty, jakie padają w Metafizyce na rzecz zasady niesprzeczności.
Zadziwiające, że proporcja retoryki i dialektyki daje się utrzymać również przy
kantowskim – i zgoła od tamtego różnym – heglowskim rozumieniu dialektyki.
Dialektyka, będąc logiką złudnych wnioskowań, czy, jak pisze Kant, dając próbkę
krasomówstwa: „towarem zakazanym, którego nie wolno wystawiać na sprzedaż
nawet po najniższej cenie, lecz winno się go skonfiskować, gdy tylko się go
wykryje”4, jest zarazem sztuką odkrywania i neutralizowania dialektycznego pozoru,
mechaniką kuglarskich sztuczek. Jeszcze Arystoteles pisał: „Żadna inna sztuka nie
potrafi uzasadniać przeciwieństw. Potrafi to czynić tylko dialektyka i retoryka”5
Jasne zatem, jak zauważa dalej Stagiryta, że zadaniem retoryki „nie jest
przekonywanie, lecz dostrzeganie tego, co odnośnie do każdego przedmiotu może być
przekonujące”6. Przede wszystkim liczy się retoryczna inwencja. Ze względu na te
uwagi będę dalej rozumiał retorykę jako sztukę wynajdywania wszystkiego, co
w odniesieniu do problemu może być przekonujące bez względu na to, czy owe
„wynalazki” uznajemy za prawdziwe, czy zgoła złudne, i bez względu na
konsekwencje, do jakich prowadzą7. Wynajdywanie jest heurezą, gdy dotyczy
3 Tamże, s. 44 (1354a). Pozwalam tu sobie na zmianę przekładu. Grecki termin antystrofa, funkcjonujący także jako pojecie techniczne w polskiej terminologii poetycznej oznacza tyle, co odpowiednik, a dokładniej „odpowiednik proporcjonalny”. 4 I. K a n t: Krytyka czystego rozumu. Przeł. R. I n g a r d e n. Kęty 2000, s.26 A XV. 5 Ar y s t o t e l e s: Retoryka. Retoryka dla Aleksandra. Poetyka..., s. 47 (1355a). 6 Tamże, s. 47 (1355b). 7 Wartość tzw. „nowej retoryki” staje tu pod znakiem zapytania, gdy czytamy u jej twórcy: „The key term for the old rhetoric was persuasion and its stress was upon a deliberate design.” K. B u r k e: Rhetoric old and new W: F. C a n d l y: The Art of Rhetoric New York 1968, s. 446.
21
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
problemów, albo krytyką, gdy dotyczy ich rozwiązań. Krytyka tego, co przekonuje,
polega na rozpoznawaniu argumentów wedle określonej, retorycznej taksonomii.
Wszelkie argumenty pełnią dwojakiego rodzaju funkcje – przekonują do tego,
co głoszą oraz przeciwstawiają się innym argumentom. Rodzi to niezwykle trudne
(może nawet najważniejsze dla filozofii doby jej pluralizmu) pytanie: co sprawia, że
jedno wnioskowanie wypiera inne, jak w ogóle możliwe jest przeciwieństwo, czy
alternatywa argumentów? Dla naszych rozważań ważne jest tylko to, że argumenty
obalone uznawane są za „retoryczne” w znaczeniu pozoru. Możemy zatem zadowolić
się odpowiedzią, że struktura wszystkich zawodnych, odpartych i błędnych
wnioskowań da się odnaleźć wśród struktur retorycznych chwytów: np. przejście
w indukcji do wielkiego kwantyfikatora ma strukturę figury zwanej pars pro toto;
bezlitośnie tropiona przez Husserla ekwiwokacja należy do najefektowniejszych
sztuczek retorów; petitio principi to pozorny entymemat; nie wspomnę tu o całej armii
filozoficznych metafor, chiazmów, diafor itp.
Ale nie tylko argumenty odparte należą do repertuaru środków retorycznych.
Skoro retoryka jest wynajdywaniem tego, co przekonujące, „chwytami” muszą być
także argumenty, obnażające błędy. Filozofia zatem daje się pomyśleć jako rugowanie
wnioskowań za pomocą innych wnioskowań, co nie musi prowadzić, jak u Hegla, do
indukcyjnego dowodu nicości filozofii, ale z pewnością pozwala na stwierdzenie, że
filozofia jest wypieraniem jednej retoryki przez inną retorykę.
Proponuję aby prześledzić tę „podwójną grę” na przykładzie fragmentów
jednego z najważniejszych tekstów dla współczesnego racjonalizmu:
...przypuśćmy, że śnimy i, że nieprawdą są wszystkie te szczegóły, jak to, że otwieramy oczy,
poruszamy głową, wyciągamy ręce, że mamy takie ręce i takie ciało. Trzeba jednak z pewnością
przyznać, że senne widziadła są jak gdyby jakimiś malowidłami, które mogły zostać utworzone na
podobieństwo rzeczy prawdziwych. [...]
jednakowoż znajduje się w moim umyśle pewne dawne, silnie zakorzenione mniemanie, że
istnieje Bóg [...] skąd jednak wiem, że On nie sprawił tak, iż w ogóle nie ma żadnej ziemi ani nieba,
ani żadnej rzeczy rozciągłej, żadnego kształtu, żadnej wielkości [...] że mimo to, wszystko przedstawia
mi się tak, jak teraz jako istniejące? [...]
22
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
Na takie argumenty nic już do prawdy nie mogę odpowiedzieć, lecz w końcu muszę wyznać,
że o wszystkim co dawniej uważałem za prawdziwe można wątpić...8
Fragmenty te zawierają figurę zwaną expolitio, wpisaną w concessio, które
stanowi również schemat rozważań pierwszej i drugiej Medytacji. Owe figury
wyczuwalne są dla każdego czytelnika i nie trzeba wcale wiedzieć, że expolitio to
rozwinięcie tej samej myśli w wyszukany sposób (tutaj wprowadzony zostaje sen
w miejsce wcześniejszych argumentów na omylność zmysłów), a concesio oznacza
odwrócenie przeciwnego argumentu na swoją korzyść.
Trudno byłoby sobie pomyśleć wywód Kartezjusza bez owego concessio
bynajmniej nie dlatego, że tylko ta figura może odpowiadać dowodowi nie wprost na
istnienie ja, do którego zmierzają początkowe rozważania. Wszak i bez figury fictio
personae – ducha zwodziciela dałoby się zastosować ów „matematyczny” zabieg
(czego dowodem pierwsze prawidło z Rozprawy o metodzie9). Figury te pozwalają
jednak na wprowadzenie pewnej dramaturgii, a być może również pozwalają uchylić
pytanie o arbitralność wątpienia, o to, czy nie można wątpić w to, że intuicja ja jestem
stanowi wystarczającą przeciwwagę dla radykalnego dubito; albo czy ego nie zostało
wyprowadzone z gramatycznej formy cogitare? Nie tu jednak miejsce na rozważanie
podobnych problemów. Krytyka retoryczna musi się zadowolić odnalezieniem figur,
które organizują wywód, a pytania, jakie się przy jej okazji nasuwają, nie należą do
niej.
Posłuchajmy teraz Husserla i jednego z najważniejszych ustępów Badań
logicznych
Mówimy np. ta sama szafa, ten sam kapelusz, wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia
z wyrobami sporządzonymi wedle tego samego wzoru, [...] Taka niewłaściwość, uważa się, zachodzi
także w przypadku mówienia o tej samej species[...] Wobec tego argumentu stawiam zarzut, że
niewłaściwe mówienie o identyczności [...] właśnie jako niewłaściwe odsyła do odpowiadającego mu
8 R. D e s c a r t e s: Medytacje o pierwszej filozofii. Przeł. M. i K. A j d u k i e w i c z o w i e. Kęty 2001, s. 44;45;46. 9„Pierwszym było nie przyjmować nigdy żadnej rzeczy za prawdziwą, zanim jej nie poznam z całą oczywistości jako takiej: to znaczy unikać starannie pośpiechu i uprzedzeń i nie obejmować swoim sądem niczego poza tym, co się przedstawia memu umysłowi tak jasno i wyraźnie, iż nie miałbym żadnego powodu podania tego w wątpliwość.” R. D e s c a r t e s: Rozprawa o metodzie właściwego kierowania rozumem i poszukiwania prawdy w naukach.. Przeł. T. Ż e l e ń s k i. Kraków 2002, s. 17.
23
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
mówienia właściwego; tym samym zaś do identyczności. Rzeczywiście wszędzie tam, gdzie zachodzi
jednakowość odnajdujemy też identyczność w ścisłym i prawdziwym sensie.10
Nie interesuje nas argument, lecz sposób argumentacji. Fikcyjni oponenci ojca
fenomenologii stawiają zarzut niepoprawnej analogii między podobieństwem a istotą,
a nawet hipostazy podobieństwa w istotę. Husserl zaś dokonuje tej samej co
Kartezjusz „sztuczki”. Pozornie zgadza się na niewłaściwość mówienia o istocie, lecz
robi to tylko dlatego, że zaraz potraktuje ją jako znak identyczności. Odnajdujemy tu
zatem figurę proporcji: niewłaściwe mówienie o identyczności ma się tak do
właściwego, jak znak, do tego, co oznacza.
Oczywistym jest, że amplifikacją jest tu przyzwolenie (concessio) i analogia,
której mechanizm efektownie odwraca argument przeciwników. Ową myśl można,
zdaje się, wyrazić krócej: warunkiem możliwości wszelkiego odwzorowania
i podobieństwa jest identyczność. Każde podobieństwo i odwzorowanie już ją zakłada
i nie daje się bez niej pomyśleć. Czy owe figury kamuflują arbitralność stwierdzenia,
czy też dodają poloru czemuś, co samo przez się jest zrozumiałe?
Błędem ciągnącym się przez wieki za retoryką jest nakładanie na retoryczną
taksonomię wartościowania. Otóż sama retoryka jest wielowartościowa – jej
wartościami są figury i tropy. Utrzymywanie zaś (jak czyni to np. Derrida11), że
istnieją dobre i złe, słabe i mocne, czy też (jak Perelman12) sytuacyjnie fortunne
metafory, metonimie itd. nie należy do samej teorii retorycznej lecz do jej
zastosowania. Przy takim potocznym ujęciu retoryka nie jest już sztuką wynajdywania
tego, co przekonujące, ale sztuką przekonywania, czyli podlega figurze pars pro toto.
Pytanie zatem o funkcje i moc poszczególnych chwytów retorycznych nie należy do,
wyróżnionej przez Arystotelesa teorii retoryki. Należy ono jedynie do retorycznej
elokucji, praktyki przekonywania.
Retorykę odnajdujemy wszędzie, gdzie mamy do czynienia z argumentacją lub
choćby z językiem. Wynika to stąd, że zawsze możemy powiedzieć daną rzecz na
10 E. H u s s e r l: Badania logiczne. T. 2: Badania dotyczące fenomenologii i teorii poznania. Część 1. Przeł. J. S i d o r e k. Warszawa 2000, s. 139-140 (B112). 11 „A czy słabe metafory są metaforami? – na to pytanie może odpowiedzieć jedynie aksjologia wspierana przez teorię prawdy: owa aksjologia należy już do wnętrza retoryki nie może być neutralna” J. D e r r i d a: Biała mitologia. Przeł. J. M i g a s i ń s k i. W: Marginesy filozofii. Warszawa 2002, s. 300.
24
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
kilka różnych sposobów, lub (aby nie przesądzać kwestii idealności znaczenia) zawsze
możemy zapytać: czy gdyby sformułowano zdanie inaczej, to powiedziano by coś
innego? Jakkolwiek nie rozwiązalibyśmy tego pytania, zawsze możliwość jego
postawienia otwiera możliwość retoryki.
Czy nie popadłem już w panretoryzm? Jeżeli język jest zawsze retoryczny,
jeżeli filozofia przedstawia się jako wewnętrzna walka retorycznych sił, to próba
wyjścia poza opozycje określające potocznie retorykę zdaje się nieudana. Czy
gmatwając się w panretoryzm nie popadłem w sprzeczność, której nie uniknął
Nietzsche? Zajmijmy się najpierw słynnym twierdzeniem protoplasty
postmodernizmu:
Nietrudno jednakże dowieść, że to co jako środek świadomej sztuki nosi miano „retoryki”,
jako środek sztuki nieświadomej obecne jest w języku i jego ewolucji, a nawet, że retoryka stanowi
kontynuację w jasnym świetle intelektu, środków zawartych w języku. Nie istnieje żadna
nieretoryczna „naturalność” języka do której można by się odwołać: język sam jest rezultatem sztuk
czysto retorycznych [...] język jest retoryką, chce bowiem przenosić tylko doxa nie episteme.13
Radykalizm tego stwierdzenia (dziś nieco wyblakły) rozciąga płaszcz
retoryczności na cały obszar języka oraz uznaje ją za niezbywalną cechę mowy.
Nietzsche przeciwstawia retorykę jako świadomą sztukę (czyli w naszym znaczeniu
heurezę i krytykę) nieświadomym albo nieuświadomionym retorycznym siłom.
Redukcjonizm Nietzschego idzie równie daleko, co radykalizm – Nietzsche zdaje się
twierdzić, że język nie ma zdolności wyrażania, a tylko zdolność forsowania znaczeń.
Widać to w tradycyjnym przeciwstawieniu poznania i mniemania, które nie jest, jak
sądzę, odpryskiem odwróconego platonizmu, lecz wskazując na skłonność języka do
zmysłowych przedstawień abstraktów, zdaje się przez to wskazywać, że prawdziwe
przedstawienia to tylko przedstawienia bardziej sugestywne, a zatem prawdziwe
znaczenie jest tym, co łatwiej się uzmysławia.
Zapytajmy zatem tekstu Nietzschego, czy rozpoznanie retoryczności, np. takie,
jakiego dokonałem wobec fragmentów Medytacji i Badań, rzeczywiście demaskuje ich
12 „Nie da się ocenić argumentu poza audytorium, do którego jest skierowany” Ch. P e r e l m a n: Imperium retoryki. przeł. M. C h o m i c z. Warszawa 2004, s. 158. 13 F. N i e t z s c h e: Przedstawienie retoryki antycznej. W: Pisma pozostałe. Przeł. B. B a r a n. Kraków 2004, s. 69-70.
25
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
„doksalność”, czy rzeczywiście obnaża brak walorów poznawczych? Przytoczony
fragment naszpikowany jest chwytami retorycznymi, weźmy jednak do serca tego
jeża, czytając ponownie tekst wedle przepisu, jaki on sam proponuje:
„Nietrudno dowieść...” powiada Nietzsche nie kwapiąc się jednak z dowodem,
co jest skądinąd oczywiste, gdyż retor tak znamienity nie para się rzeczami łatwymi,
a jego audytorium (złożone zapewne z samych mędrców) samo, jeżeli zechce,
przywoła na myśl rzeczony dowód. W ten sposób buduje się zarazem tzw. etos mówcy
i obraz wirtualnego odbiorcy (patos), tak by każda ze stron mogła być z siebie
zadowolona. Zamiast zapowiedzianego dowodu otrzymujemy jednak tylko indukcyjny
argument mówiący o metaforyczno-metonimiczno-synekdochicznym pochodzeniu
słów, znany co najmniej od czasów Leibniza14.
Trudno (w przeciwieństwie do łatwości dowodzenia) oprzeć się pokusie
zestawienia ze sobą dwu stwierdzeń: „retoryka stanowi kontynuację środków
zawartych w języku” oraz „język jest rezultatem sztuk retorycznych”. Kontynuacja
czegoś, będąc tożsama z tym, co kontynuowane zaznacza pewien (czasowy) rozstęp
(czyżby tkwił tu zalążek myśli Derridy o różni?). Natomiast rezultat nie jest już
tożsamy z tym, co go spowodowało. Mamy tu zatem pewien konflikt – dotyczy on
następstwa: to język jest rezultatem retoryki, to znów retoryka jego kontynuacją. Ta
sprzeczność jednak zostaje zniesiona w dialektycznej syntezie. Oto dowiadujemy się,
że język jest retoryką, więc nie może dziwić, że stanowi swą własną kontynuację
i zarazem swój własny rezultat.
Co pokazała ta analiza? Czy tekst Nietzschego sam sobą nie potwierdza tego,
co głosi? Mówiąc inaczej: czy tekst nie jest własnym metatekstem? Opis, który stosuje
się do siebie samego, opis demaskatorski, który demaskując inne teksty demaskuje
sam siebie, a dzięki temu jeszcze mocniej się utwierdza, to retoryczny majstersztyk.
Jednak wartość merytoryczna tego twierdzenia staje pod znakiem zapytania. Ująłem
filozofię jako rugowanie tego, co retoryczne. Nietzsche zapewne zgodziłby się z takim
14 „W ten sposób następujące słowa: wyobrażać sobie, obejmować myślą, trzymać się, pojmować, wpajać, napełniać niesmakiem, zamęt, spokój zapożyczone są wszystkie z operacji rzeczy zmysłowych i zastosowane do pewnych modyfikacji myślenia. [...] Byłoby jednakowoż dobrze rozważyć tę analogie rzeczy zmysłowych i niezmysłowych, która posłużyła za podstawę tropów” G. W. L e i b n i z: Nowe rozważna dotyczące rozumu ludzkiego. Przeł. I. D ą b s k a. Kęty 2001, s. 229.
26
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
ujęciem, jednak z niego wysnułby wniosek, że właśnie dlatego filozofia nie może
istnieć. Skoro bowiem ruguje ona retoryczną sztukę pozoru, posługując się zawsze
językiem, to niszczy sama siebie, gdyż język jest retoryką. Wszelkie filozoficzne
zniesienie sztuki pozoru jest samozniesieniem.
Spróbuję odtworzyć teraz ów „nietrudny dowód” na podstawie podanego,
indukcyjnego argumentu: Wpierw Nietzsche uwypukla ewolucyjno retoryczny
charakter języka poprzez porównanie zmiany znaczeń wyrazów, a przede wszystkim
poprzez wskazanie ich etymologii. Później konstatuje, że mowa składa się po części ze
skamieniałych metafor, metonimii i synekdoch, które nie znaczą już tego, co
wcześniej, a używając ich bez tej świadomości nie wiemy, o czym mówimy:
Wszelkie jednakże słowa są w sobie i od początku, odnośnie do swego znaczenia tropami. Za
prawdziwy proces podstawiają rozbrzmiewający w czasie obraz dźwiękowy; język nigdy nie wyraża
nic w pełni, lecz wydobywa tylko oznakę, która wydaje mu się dominująca.[...] tropy nie występują tu
i ówdzie w słowach lecz należą do ich najgłębszej natury. O jakimś „właściwym znaczeniu”
przekazywanym tylko w specjalnych przypadkach, w ogóle nie może być mowy.15
Trudno odmówić niejakiej zasadności temu spostrzeżeniu. Np. polskie słowo
prawda pochodzić może od słowa *pra-wida, które oznaczałoby tyle, co ‘wcześniej
widziane’, jako że przedrostek pra- (odpowiadający niemieckiemu ur-) znaczy
wcześniej, zaś morfem wid związany jest ze wzrokiem (por. łacińskie vid-ere). Jeżeli
taka geneza słów, a przede wszystkim pojęć filozoficznych pochodzących z języków
naturalnych byłaby zasadna, to stąd już tylko krok do zarzucenia filozofom, że nie
wiedzą, o czym mówią, gdyż nie znają pochodzenia i pierwotnego znaczenia pojęć-
metafor. Tamtemu wtóruje inny znany fragment dotyczący prawdy:
prawdy są złudami, o których zapomniano, że nimi są, metaforami, które się zużyły i utraciły
swą zmysłową siłę wyrazu, monetami, których powierzchnia się starła i są traktowane jak metal, już
nie jak monety.16
Etymologia, która nie zgadza się ze współczesnym znaczeniem słowa, wcale
jeszcze nie musi świadczyć o zapoznanej metaforyczności tego wyrazu. Równie
uprawniona jest hipoteza o katechretycznym pochodzeniu takich językowych
15 F. N i e t z s c h e: Przedstawienie retoryki antycznej..., s. 70.
27
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
skamielin. Katechreza jest to – jak wyjaśnia Lausberg – przeniesienie, czy
rozszerzenie nazwy z jednej rzeczy na inna, która nazwy nie posiada. Nie mielibyśmy
wtedy do czynienia z jakimś nieświadomym zatarciem znaczenia, lecz ze zwykłym
wymogiem sytuacji określonym dodatkowo przez ekonomię słownika. Obok
katechrezy, „dziury” w słowniku łatane są także za pomocą tworzenia neologizmów
albo przez zapożyczenia z języków obcych. Dlaczego zwolennicy metaforycznej
genealogii pojęć, pojęć jako zatartych metafor, sami zacierają możliwość ich innej niż
metaforyczna genezy? I dlaczego możliwa przecież metaforyczna geneza miałaby
świadczyć o niezrozumieniu pojęć? Trzeba tu koniecznie dodać, że wskazując na
zatarte znaczenie pojęć neguje się tradycyjną definicję metafory, która pozwala
nazwać metaforą tylko przeniesienie znaczenia. Jeżeli nie ma właściwych znaczeń, to
jak możliwa byłaby metafora jako przeniesienie znaczenia? Zwolennik tej tezy musi
albo podać nową definicję metafory, co jest niezwykle trudne, albo uciec się do
twierdzenia, że metafora przenosi inne metaforyczne znaczenie i tak ad infinitum.
Ów nietzscheański wywód krytykuje, z właściwą sobie dezynwolturą, Jacques
Derrida słusznie stwierdzając, że przyjęcie metaforycznej genezy pojęć opiera się co
najmniej na pojęciu genezy, które (o ile całe twierdzenie jest prawdziwe) również
musi posiadać swą genezę, a zatem samo musi być metaforą17. Ów argument można
traktować albo jak redukcje do absurdu pojęciowego genetyzmu albo, co czyni
Derrida, jak dowód niemożliwości dotarcia do sensu, czy lepiej dowód jego
nieuchwytności. Widać na pierwszy rzut oka onus probandi: odrzucając sens pojęć na
mocy niemożliwości ich genezy, Derrida uznaje genezę za jedyny warunek
możliwości sensu.
Aby móc zająć się panretoryzmem Derridy, powrócimy do wnioskowania
Nietzschego. Opiera się ono na ekwiwokacji (ekwiwokacja jest pewną wartością,
„chwytem”, a nie błędem): retoryka jest zarazem świadomą sztuką i nieuświadomioną
siłą rządzącą językiem. Jednak gdy język utożsamia się z retoryką (tu tkwi
16 F. N i e t z s c h e: O prawdzie i kłamstwie w pozamoralnym sensie. W: I d e m: Pisma pozostałe..., s. 164. 17 „Gdybyśmy chcieli ogarnąć i poklasyfikować wszystkie sposoby metaforyzowania w filozofii, to zawsze przynajmniej jedna metafora byłaby wyłączona pozostawałaby poza systemem: ta mianowicie, bez której nie dałby się zbudować pojęcia metafory, czyli – by skrócić ten łańcuch – metafora metafory”. J. D e r r i d a: Biała mitologia..., s. 284.
28
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
ekwiwokacja), to retoryka rozumiana jest wyłącznie jako owa nieświadoma siła.
Podkreśla to pozorny entymemat: „język jest retoryką, chce bowiem przenosić doxa
nie episteme.”
Panretoryzm stanowi największe zagrożenie dla teorii retorycznej – skoro
wszystko jest tylko retoryka, to nie podobna wydzielić żadnej retoryki, bo każda
retoryka będzie z „istoty” filozoficzna. W Białej mitologii Derridy czytamy:
Nie istnieje więc z definicji [żadna definicja nie pada – W.M.] kategoria ściśle filozoficzna
pozwalająca zakwalifikować pewną liczbę tropów, które uwarunkowałyby sposób ustrukturowania
opozycji filozoficznych [...] Można by zlekceważyć ów przeddzień [tj. moment, w którym tropy staja
się pojęciami – W.M.] filozofii [...] gdyby założyć, iż sens, do którego dąży się przez owe figury, to
istność zupełnie niezależna od tego, co ją niesie, tymczasem jest to już teza filozoficzna, rzec można
by jedyna teza filozofii, ta która konstytuuje pojecie metafory, opozycje, między tym, co właściwe,
a tym, co niewłaściwe18.
Czy i tym razem retoryczna lektura nie pokaże, że panretoryzm znosi się sam,
gdy tylko zastosować jego tezy wobec niego samego? Czy dekonstrukcja
dekonstrukcji daje się realizować inaczej niż jako restauracja sensu?
Zauważmy na początek, że to rozważanie, jak chyba wszystkie pomysły
dekonstrukcyjne Derridy, oparte jest na figurze zwanej diaforą, czyli na pozornej
tautologii lub na diaforze negatywnej zwanej pozorną sprzecznością. Diafora jako
figura słowna polega na powtórzeniu (sic!) tego samego słowa w innym znaczeniu.
Autor Białej mitologii stosuje diaforę również jako figurę myśli. Powtórzenie tej samej
myśli nie jest już u niego tą samą myślą. (Czy nie odnajdujemy w diaforze struktury
funkcjonowania pojęć jako zatartych metafor?)
Drugim ważnym „chwytem” Derridy jest utożsamienie anastroficzne: filozofia
metafory staje się metaforą filozofii. Przyjrzyjmy się tej figurze, wynikającej
z „jedynego twierdzenia filozofii”, które konstytuuje zarówno pojęcie metafory, jak
i opozycję pomiędzy właściwym, a niewłaściwym znaczeniem. Zauważmy, że kryje
się tu analogia do rozważania, które stwierdzało niemożliwość metaforycznej genezy
pojęć – niemożliwe jest badanie filozoficznych tropów, bo trop to pojecie filozoficzne
(anastrofa), zaś odrzucając możliwość badania tropów uznaje się trop jako to, co
18 Tamże, s. 285.
29
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
jedynie może być badane. (Derrida używa pojęcia metafory to jako synonimu tropu, to
jako nazwy jednej z figur). To wnioskowanie jest nie tylko anastroficzne, ale również
diaforyczne:
Samo pojęcie tropu (metafory) jest pojęciem filozoficznym, gdyż
konstytuowane jest przez „jedyne twierdzenie” filozofii, natomiast pojęcie filozofii
jest metaforyczne, gdyż metafora (jako synonim tropu w ogóle) jest jedynym
możliwym sposobem wyrażania sensu. Czy teraz coś może jeszcze zapobiec
utożsamieniu ich ze sobą18? Warto przypomnieć tu analogiczne twierdzenie
Nietzschego, które również nieubłaganie ciąży ku syntezie: język jest rezultatem
retoryki, a retoryka jest kontynuacją języka.
„Dialektyczny” schemat nietzscheańsko-derridiański można przebiegać w obie
strony – tj. syntezę można utożsamić lub przeciwstawić każdemu z członów
przeciwieństwa, same człony także można to przeciwstawiać sobie, to znów
utożsamiać w syntezie. Słynna alogiczność, brak poszanowania dla zasady
niesprzeczności Derridy jest „tylko” diaforą (pozytywną i negatywną), opierającą się
na utożsamieniu anastroficznym. W ten sposób możemy wykonywać szereg zabiegów
quasi dialektycznych: filozofia nie jest filozofią (diafora negatywna) albowiem
zakładając istnienie sensu jako swój warunek możliwości, jednocześnie realizuje się
jako poszukiwanie sensu – to znowu pozwala na zbudowanie diafory na bazie
anastrofy: sens filozofii stanowi filozofia sensu. Filozofia zatem jest tożsama
z sensem, a mocą pierwszej negatywnej diafory sens nie jest sensem – Derrida
powiedziałby, że następuje w nim „rozstęp” – język jest kontynuacją sensu, a sens jest
rezultatem języka. Można teraz posłużyć się etymologicznym znaczeniem łacińskiego
sensus... itd.
Tą „dialektyczną” zabawę Derrida nazywa rozplenianiem znaczeń, grą różni
i jeszcze inaczej19. Derridiańska gra różni ujęta retorycznie nie jest niczym innym jak
19 Derrida, jak pisze M. Kowalska, „protestuje przeciwko możliwemu zrównaniu różni z dialektyczną sprzecznością.[...] nie podoba mu się zarazem termin »jedność«, jak i »przeciwieństwa«. Jeden i drugi zastępuje »grą różnicy« rozumianą jako rozsiewanie i powtarzanie się różnicy...” Dalej zaś czytamy: „Różnia niczego nie przeciwstawia, lecz tylko różnicuje powtarzając.” M. K o w a l s k a: Dialektyka poza dialektyką. Warszawa 2000, s. 370 i 371.
30
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
pozorną tautologią i pozorną sprzecznością, które przedstawiane za pomocą anastrof
pozwalają dowolnie utożsamiać i różnicować terminy.
Oczywiście owa figura diafory nie jest realizowana jako figura słowna, tak jak
to przedstawiłem, lecz jako figura myśli. Derridiańska obmowa retoryki jako zawsze
już uwikłanej filozoficznie daje się retorycznie eksplikować. Jest tak dlatego, że
Derrida po-róznił się z prawdą twierdząc, iż retoryka musi opierać się na pewnej
definicji prawdy i zawierać jakąś różną od systemu tropów i figur aksjologię20.
Bowiem „jedyne twierdzenie filozofii” (to oczywiście hiperbola) traci demoniczny
wymiar, gdy (nie dyskutując nad słusznością) wziąć pod uwagę możliwość jego
zawieszenia, jaką oferuje „jedyne pytanie retoryki”: czy daną rzecz można wyrazić
także w inny sposób, czy gdyby powiedziano ją inaczej, powiedziano by cos innego?
Właściwy dowód na retoryczność języka, którego ani Nietzsche ani Derrida nie
przedstawia, nie jest zagmatwany. Retoryka, podobnie jak gramatyka, musi móc
opisać wszelkie wypowiedzi, czyli innymi słowy nie ma takiej mowy, której nie
udałoby się przyłapać na retoryczności. Wynika to z faktu, że nie istnieje język, który
uniemożliwiałby redundancję i ekwiwalencję. Retoryka jest, jak powiedziano,
pytaniem o możliwość parafrazy, które to pytanie musi moc towarzyszyć wszelkim
możliwym wypowiedziom. Hans Blumenberg ustanawia je nawet kryterium dla
metafor absolutnych. Metafory absolutne to wedle niego te metafory, które nie dają się
parafrazować, a dzięki temu mogą lec u podstaw myślenia jako jego paradygmaty.
Najlepszym przykładem jest słynna metaforyka światła, która określa język opisujący
myślenie i poznanie. Blumenberg, projektując historyczną naukę, która ma nosić
miano metaforologii i wpisywać się w gadamerowski projekt historii pojęć, pisze:
Te historyczne rozważania na temat skrytości metafor prowadza nas do podstawowego
pytania: pod jakimi warunkami (Vorassetzungen) metafory mogłyby uzyskać prawo bytu (Legitimität)
w filozofii. Zrazu mogłyby być pozostałościami, pierwocinami na drodze od mitu do logosu; jako
takie wskazują one kartezjańska tymczasowość każdorazowej historycznej sytuacji filozofii, która daje
się mierzyć regulatywnym ideałem czystego logosu. Metaforologia byłaby wtedy krytyczną refleksją
mająca obnażyć niewłaściwość argumentów filozoficznych. Ale wtedy metafory mogą być zrazu
czysto hipotetyczne, a nawet mogą być trwałymi podstawami języka filozoficznego, „przekonaniami”
, które nie dają się sprowadzić do właściwej [filozoficznej argumentacji] ani do żadnej logiki. Gdyby
się okazało, że da się wykazać istnienie takich „przekonań”, które trzeba by nazwać metaforami
31
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – czerwiec 2007
absolutnymi, wtedy ustalenie i analiza ich pojęciowej funkcji wypowiedzeniowej byłaby istotnym
momentem historii pojęći20
Panretoryzm da się zatem ograniczyć do pewnej użytecznej hipotezy.
Twierdzenie, że język jest zawsze retoryczny, nie oznacza, że język to retoryka.
Eksplorując kantowską metaforę przewodu sądowego można powiedzieć, że sąd,
zanim odpowie na pytania quid iuris? i quid facti?, powinien wprzódy zastanowić się
nad sposobem ich językowej prezentacji, jaka pada z obu stron. Dobry sędzia wpierw
śledzi j a k argumentują strony – później z a c z y m , a upewniwszy się co do
wartości argumentów (także retorycznej wartości) orzeka. Wszelka filozoficzna
krytyka powinna zaczynać się zatem od pytania quid rhetoricae figuram?
20 H. B l u m e n b e r g: Paradigmen zu einer Metaphorologie. Frankfurt am Main 1997, s. 10.
32
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Stanisław Buda
JAKI TRANSCENDENTALIZM?
Nie zacznę tutaj od historycznego nawiązywania do kierunków tzw. filozofii
transcendentalnej, by następnie próbować wyodrębnić uniwersalne rysy
transcendentalizmu i w końcu ustosunkować się do jego idei. Wszystko to już
wielokrotnie czyniono1. Zaprezentuję natomiast fragmenty własnej analizy relacji:
podmiotowość-przedmiotowość, zwracając stopniowo uwagę na coraz dalej sięgające
jej presupozycje i konsekwencje – aż po tezy metafilozoficzne. W tym kontekście
jeszcze raz zapytamy o transcendentalizm, zmierzając do stwierdzenia, iż pomimo że
nie może on funkcjonować jako sposób filozofowania, musi się on odnajdować jako
istotna składowa filozofowania w ogóle.
Zastanówmy się nad najszerzej pojmowaną aktywnością, a dokładniej,
aktywnością uskuteczniającego ją w wolny sposób podmiotu. Nawet nad tą najbardziej
pasywną czy wymuszoną, włącznie z biernym na pozór odbieraniem bodźców
zmysłowych czy pozostawaniem w określonym nastroju albo z pozornie całkowicie
zaprzeczającym wolnej woli gestem złożenia przez skazańca głowy pod topór.
Spróbujmy mówić o aktywności zarówno teoretycznej, jak praktycznej; ocenianej
pozytywnie i ocenianej negatywnie; odtwórczej, twórczej, a nawet stwórczej; o aktach
ludzkich, boskich, anielskich, diabelskich – czyichkolwiek. Warunek byłby w każdym
razie taki, aby czynnik świadomościowy i samoświadomościowy współgrał
z czynnikiem wolitywnym, by więc mówić o aktach wynikających z wolnej woli,
aktach wolnych.
1 Z obszerniejszych publikacji w języku polskim można wymienić: M. J. S i e m e k: Idea transcendentalizmu u Fichtego i Kanta. Studium z dziejów filozoficznej problematyki wiedzy. Warszawa 1977; J. H e r b u t: Metoda transcendentalna w metafizyce. Opole 1987; Filozofia transcendentalna a dialektyka. Red. M. J. S i e m e k. Warszawa 1994; M. S z u l a k i e w i c z : Filozofia w Heidelbergu. Problem transcendentalizmu w heidelberskiej tradycji filozoficznej. Rzeszów 1995; M. S z u l a k i e w i c z: Od transcendentalizmu do hermeneutyki. Rzeszów 1998; K. W o l s z a: Rola doświadczenia transcendentalnego w poznaniu filozoficznym. Opole 1999; M. S z u l a k i e w i c z: Obecność filozofii transcendentalnej. Toruń 2002.
33
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Mówmy, z drugiej strony, o najszerzej pojmowanym przedmiocie wolnego
aktu. Mogłoby chodzić na przykład o podziwiane właśnie drzewo, remontowany dom,
malowany obraz czy bronioną teorię naukową. Mógłby być nim Bóg jako przedmiot
wiary i świat jako przedmiot stwórczego aktu Boga. Może również konkretny
człowiek jako obiekt działań szatana, obiekt czyjejś miłości czy samoświadome Ja.
Zapytajmy teraz o relację między aktem i przedmiotem. Czy nie należałoby jej
pojmować jako jedno-jednoznacznej, zaś obu jej członów jako również w samym
swym byciu zdanych na siebie wzajemnie? Mielibyśmy w ten sposób do czynienia
z sytuacją określaną najczęściej w literaturze filozoficznej jako konstytuowanie
przedmiotów w związku z najogólniej rozumianą aktywnością podmiotu. Akt
i ukonstytuowany w nim przedmiot byłyby nierozdzielne jak awers i rewers monety.
Taką „monetę” stanowiłby wolny czyn. Pojęcie to odsyła, jak sądzę, zarówno do
czynienia, jak do czynionego. Przywołując konkretny czyn, mamy w gruncie rzeczy na
myśli wolną decyzję: dokonującą pewnego wyboru i stwarzającą tym samym pewną
nową sytuację determinującą kolejne wybory. Podmiotem takich wyborów, decyzji
i czynów jest zaś osoba.
Gdyby próbować rozluźnić omawianą relację, dopuszczając aktywność
dotykającą już nie samego przedmiotu, ale jego własności, czy też konstytuowanie się
przedmiotu w szeregu aktów, wówczas „akt” i „przedmiot” musiałyby być względem
siebie zdystansowane, oderwane, autonomiczne. Dokonując jednak rozmaitych
operacji na przedmiotach (ustosunkowując się do nich, kreując je, zmieniając czy
unicestwiając) podmiot musiałby wyróżniać przedmioty stanowiące tworzywo
dokonywanych właśnie operacji oraz przedmioty sterującego tymi operacjami
dyskursu. W związku z tym należałoby też rozróżniać dwa rodzaje aktów: akty
właściwe (dynamiczne), które stanowiłyby niejako czyste działanie i quasi-akty
funkcjonujące jako „oprogramowanie” tego działania (akty statyczne). Te ostatnie
byłyby przedstawieniami pewnych (będących lub nie będących) przedmiotów
i zarazem przedstawieniami dotyczącymi samego bycia lub nie-bycia tychże
przedmiotów, w ten jednak sposób, że żaden z nich nie wiązałby się po prostu
z przedmiotem, resp. z jego byciem, ale z przedmiotem jako będącym potencjalnie,
jako będącym potencjalnie jakimś lub jako potencjalnie nie-będącym. Owa
34
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
potencjalność przedmiotu cechowałaby również – bezdyskusyjnie – przedmioty aktów
właściwych.
Mielibyśmy więc na przykład z jednej strony operacje konceptualne i manualne
dokonywane przez budujących dom architekta i murarzy, z drugiej zaś uświadamianie
sobie przez nich tego wszystkiego, co powinni wiedzieć, aby operacje te były od
początku do końca wykonywane skutecznie. Przedmiotem jednych i drugich byłby
w jakimś sensie dom: jako projektowany, jako murowany, jako „zadany” do
projektowania, jako „zadany” do murowania. Zawsze jako potencjalny, jako
faktycznie nie będący. Czy można chociaż powiedzieć, że w każdym przypadku
chodzi o jeden i ten sam dom? Sądzę, że właśnie nie!
Wbrew pozorom, również dom remontowany nie stanowiłby przedmiotu, który
można by rozumieć jako po prostu będący (aktualny, aktualnie, w akcie). Remont
dotyczyłby – paradoksalnie – domu, jakiego już nie ma (jaki był przed rozpoczęciem
remontu), domu, który staje się jakimś i domu, który będzie jakiś. Podobnie
przedmioty wspomnianych wyżej aktów podziwu, miłości czy wiary. Przykład: akt
podziwiania drzewa dotyczyłby – jak by się zdawało – pewnego konkretnego drzewa.
W istocie trzeba by tu rozróżnić przynajmniej dwa przedmioty: 1. „konkretne drzewo
D”; 2. „D jako podziwiane”. Nie wdając się w szczegółowe analizy, sugeruję, że
przedmioty te dzieli ontyczna przepaść. W języku R. Ingardena, pierwszy z nich
stanowiłby przedmiot trwający w czasie (rzecz), drugi byłby natomiast przedmiotem
intencjonalnym. Nie widać możliwości aktu/przedmiotu, który obejmowałby zarówno
pierwszy, jak i drugi.
Już sam postulat podziału aktów na dynamiczne i statyczne byłby wysoce
nieintuicyjny i po prostu bezzasadny. Pomijając jego aspekt logiczny, zwróćmy uwagę
na zasadniczą nierozdzielność tego, co można określić jako dokonanie się pewnej
operacji, i tego co można określić jako odpowiedzialny za owo dokonanie się fragment
„oprogramowania sterującego”2. Gdy mowa o pewnej operacji – przesądzający o niej
2 Nie chodzi przy tym o przesądzające o zajściu wspomnianej operacji, a nawet stanowiące niejako drugą jej stronę „przetworzenie informacji w sterującym układzie”, lecz właśnie o wszystko to, co „informacyjnie” zdeterminowało owo „przetworzenie” i tym samym – zajście operacji.
35
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
fragment oprogramowania, decyzja układu sterującego i wreszcie samo zajście
operacji oznaczają w gruncie rzeczy jedno i to samo3.
Konstytuowanie nie może być rozumiane jako usiłujące w jakiś sposób
odwzorować pewne obiekty w rodzaju platońskich idei, rzeczy samych w sobie czy
fenomenów. Konstytuowane przedmioty nie są w żadnym wypadku efektem poznania,
intuicji czy wiary, nie modelują czegokolwiek, nie symbolizują, nie uzewnętrzniają.
Takie zdeterminowanie wymagałoby nie kończących się szeregów przedmiotowych
zapośredniczeń.
Z drugiej strony wykluczyć też należy niczym niezdeterminowany
konstrukcjonizm, który oznaczałby kreowanie przedmiotów dowolnie
wyimaginowanych. Wolna wola wyklucza niezdeterminowanie. Efektywne
uzasadnianie przyjmowanych przez podmiot racji musi posiadać swój kres, a więc
racje te nigdy nie są bezwzględne – oczywiście z wyjątkiem racji stwórczej. Wola
stwórcza stanowiłaby dla Stwórcy ostateczną, nie wymagającą dalszych uzasadnień
rację, identyczną zresztą z aktem stwórczym i jego przedmiotem. W tym wypadku
wola nie może wynikać z wyboru spośród różnych możliwości, nawet jeśli możliwości
te są nieograniczone i nieskończone. Wybór taki musiałby się opierać na jakimś
kryterium, a więc na jakiejś zewnętrznej względem Stwórcy racji, która nie mogłaby
utożsamiać się z jego wolą. Racją dla niego nie może być również pełne rozumienie
i akceptacja własnej natury i możliwości, gdyż wówczas trudno byłoby mówić
o wolnej woli. Relacja Stwórca – stworzenie nie jest przeto relacją, o którą będzie nam
w tym miejscu, tj. w związku z problemem konstytuowania, chodziło. Stwórca nie
musi stwarzać, a więc nie jest z definicji ani podmiotem, ani Stwórcą, zaś
rzeczywistość nie jest przedmiotem.
Interesuje nas relacja akt – przedmiot oraz, szerzej, relacja podmiot – (akt-
przedmiot). Generalnie chodzi o relację: podmiotowość – (aktowość-przedmiotowość).
Stosownie do niej możemy wyróżnić, z jednej strony, sferę przedmiotową, z drugiej
3 Por. w związku z tym np. myśl zapisaną przez A. Kępińskiego: „Gdy się [...] spojrzy na proces decyzji od strony przeżywającej ją jednostki, sformowane przeżycie psychiczne, mimo że nie zostało jeszcze wyrzucone w świat otaczający, ma już charakter struktury czynnościowej zrealizowanej. Odczuwamy to najlepiej wówczas, gdy nad jakąś decyzją długo się wahamy. [...] W końcu jednak zapada decyzja, już wiemy, co mamy robić, i choć nic nie robimy, ogarnia nas spokój i determinacja. [...] Z drugiej jednak strony decyzje, które nie byłyby w ten czy inny sposób realizowane w świecie otaczającym, przestałyby być realne [...]”. A. K ę p i ń s k i: System wartości. W: Z. T r z i s z k a: Mój pisarz. Warszawa 1979, s. 211.
36
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
zaś, relatywizujący ją względem siebie i stanowiący o jej byciu i jej jedności podmiot.
Sfera przedmiotowa stanowi po prostu treść aktywności podmiotu. Nie ma przy tym
podstaw do rozróżniania aktywności wewnętrznej i zewnętrznej. Treść ta
wyczerpywałaby całe dostępne podmiotowi doświadczenie, jego horyzonty4; również
proces konstytuowania trzeba rozumieć jako ograniczony przez owe horyzonty,
więcej, „zanurzony” w konstytuowanej treści5. Sam podmiot nabiera dla siebie treści
(staje się samoświadomy) wraz z konstytuowaniem – oczywiście nie jako jeden
z przedmiotów. W jaki sposób jest to możliwe, to dalsza sprawa. Na razie przyjmijmy,
że tak zarysowana relacja podmiotowość-przedmiotowość stanowi teoretycznie
wyodrębniającą się płaszczyznę (aktywności), którą można określać jako
transcendentalną.
Operując tak zarysowanym pojęciem płaszczyzny transcendentalnej można
wstępnie rozstrzygnąć kilka nasuwających się kwestii. Na przykład problem wielości
i różnorodności przedmiotów. Konstytuowanie określiliśmy jako ciąg decyzji
zakładających pewne wybory i stwarzających tym samym pewne nowe sytuację
determinujące kolejne wybory. Zauważmy, że możliwość bycia tylko jednego
przedmiotu musiałaby oznaczać jakąś permanentną, ale jednoaktową jego ewolucję,
a więc byłby to przedmiot-proces. Wówczas jednak racja, której jest
podporządkowany konstytuujący go akt musiałaby być względem tego aktu
i względem tego przedmiotu immanentna, co jest wykluczone. Uznając zatem wielość
przedmiotów, trzeba zapytać następnie o ich wzajemne ustosunkowanie, które to
sprawiałoby, że stanowią one system w ogóle i system spełniający zarysowane wyżej
wymogi w szczególności. Czy mogłoby ono polegać na podporządkowaniu jednemu 4 Polemizując z analogicznymi w swej wymowie poglądami N. Goodmana (określanego mianem „radykalnego antyrealisty kreacyjnego”), T. Szubka stwierdza, że „u spodu tych wszystkich zabiegów konstrukcyjnych jest coś, co nie zostało przez nas wytworzone, co było po prostu zastane. [...] Świat sam w sobie bynajmniej się nie `ulotnił`”. T. S z u b k a: Trzy formy współczesnego antyrealizmu. „Kwartalnik Filozoficzny” 1998, z. 1, s. 31. Transcendentalny podmiot nie może jednak niczego „zastawać” z tego prostego powodu, że każdy przedmiot wiąże się z jego aktem. Kwestia wielości podmiotów (resp. osób, świadomości) operujących niejako wewnątrz sfery transcendentalnej nie musi nas na razie interesować. Można mniemać, że transcendentalna podmiotowość stanowi najgłębszą warstwę każdego z nich; mówiąc przeto o podmiocie transcendentalnym, mówimy w jakimś sensie o każdym z nich z osobna. 5 Por. J. Derrida komentujący Księgę pytań E. Jabesa: „Każde wyjście poza księgę dokonuje się w księdze. [...] cała ta zewnętrzność w stosunku do księgi, cały ten negatywizm księgi tworzy się w księdze [...] Można wyjść z księgi jedynie pozostając w księdze, ponieważ dla Jabesa księga nie istnieje w świecie, lecz świat w księdze. [...] Być to znaczy być-w-księdze [...] Sam Bóg jawi się w księdze, która łączy w ten sposób człowieka z Bogiem i byt z sobą samym”. J. D e r r i d a: Edmond Jabes i pytania księgi. Przeł. A. W o d n i c k i. „Literatura na Świecie” nr 7/2001, s. 155.
37
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
z przedmiotów wszystkich pozostałych? Tak wyróżniający się przedmiot rodziłby
jednak analogiczne trudności, jak przedmiot jedyny.
Dalej: czy rozmaitość przedmiotów da się sprowadzić do jednego ich rodzaju,
czy też należy uznać przynajmniej kilka różniących się zasadniczo typów (resp.
dziedzin) przedmiotowych? Ostateczna homogeniczność wszystkich przedmiotów
kumulowałaby jednak trudności, z jakimi mielibyśmy do czynienia, przyjmując
jedyność lub nadrzędność jednego z przedmiotów. Homogeniczność – czy to
pojmowana jako stratyfikująca przedmioty i podporządkowująca je ostatecznie
jednemu rodzajowi, czy też jako sytuująca ich odrębność w perspektywie
horyzontalnej – wyklucza autentyczną wewnętrzną dynamikę. Wyklucza w ogóle
mówienie o transcendentalnym systemie przedmiotów, gdyż ich „zborność” nie
potrzebowałaby zewnętrznej względem niego racji.
A więc heterogeniczność... Możliwe są tutaj dwa rozwiązania: albo każdy
przedmiot stanowi osobny, nie dający się zgeneralizować typ, albo mamy do czynienia
z nie dającymi się zgeneralizować dziedzinami przedmiotowymi. W pierwszym
przypadku każdy z przedmiotów-typów wymagałby przynajmniej dwóch aktów:
aktu konstytuującego jego samego,
aktu wspókonstytuującego go wraz z resztą przedmiotów jako system.
Założyliśmy jednak, że z każdym aktem wiąże się tylko jeden przedmiot, co
kłóciłoby się z powyższym; poza tym, przedmiotem drugiego z wyróżnionych aktów
musiałby być odrzucony przez nas wyżej przedmiot jedyny lub przedmiot
podporządkowujący sobie wszystkie pozostałe przedmioty. Pozostaje więc druga
możliwość. Jedną z jej konsekwencji jest niezbędność takiej refleksji, która
uzasadniałaby wszystkie wspomniane dziedziny, wiążąc je w system.
Konstytuowane przedmioty muszą stanowić bardzo specyficzny system, jako że
wszelkie powiązania między nimi mają być podporządkowane procesowi
konstytuowania – ustaliliśmy wszak, że przedmioty te nie powstają w jednorazowym
akcie. Znaczy to, że system ten jest z istoty swej dynamiczny, a w swej dynamice
wewnętrznie ukierunkowany. Można powiedzieć, że owo dynamiczne ukierunkowanie
stanowi po prostu jego wewnętrzną naturę. Nie jest przeto możliwe rozumienie go bez
uwzględniania jego aspektu diachronicznego. Odpowiednio – żaden pojedynczy
38
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
przedmiot nie da się zrozumieć bez uwzględnienia dynamiczności jego natury.
Pozostaje to w związku z naszymi założeniami dotyczącymi nierozdzielności aktu
i przedmiotu: każdy akt konstytuuje jeden przedmiot; każdy przedmiot jest
ukonstytuowany w jednym akcie; przedmiotem aktu jest przedmiot konstytuowany
w nim; aktem przedmiotu jest akt konstytuujący go.
Przedmiotów musi być wiele i są one pogrupowane w heterogenicznych
dziedzinach przedmiotowych. Skoro jednak każdy z nich wiąże się ze swoim aktem
w sposób jedno-jednoznaczny, wcześniej czy później pojawi się problem, w jaki
sposób świadomość transcendentalna może być świadomością więcej niż jednego
przedmiotu, i w jaki sposób mogą się one do siebie odnosić. Odpowiedź może
zmierzać w następującym kierunku: świadomość transcendentalna dotyczy systemu
wszystkich aktów-przedmiotów, jednak nie jest ona jakimś super-aktem. Jest
samoświadomością ich podmiotu. Przedmioty i ich akty są jak myśli ich podmiotu
o sobie samym: jedność i charakter ich podmiotu wiąże się jedno-jednoznacznie z ich
koherencją i spójnością. Stopień dookreślenia tegoż podmiotu wiąże się zaś ze
stopniem owej koherencji i spójności.
Konstytuowanie przebiega zgodnie z tym, co określiliśmy jako wewnętrzne
ukierunkowanie systemu przedmiotów. Chodziłoby o przyjmowaną przez
transcendentalny podmiot zasadę wewnętrznej koherencji i jedności, a zarazem
ewolucji tegoż systemu. Z uwagi na definicyjną nierozłączność przedmiotowości
i aktywności konstytucyjnej, zasada owa musiałaby mieć naturę aksjologiczną6. Takiż
charakter miałaby relacja pomiędzy sferą aktowo-przedmiotową i podmiotem oraz
natura samego podmiotu. Idąc krok dalej można przyjąć, że zasada konstytuowania
stanowi jednocześnie zasadę tożsamości samego podmiotu.
W jaki jednak sposób możliwe jest świadome ukierunkowanie całego procesu
konstytuowania, i jak możliwa jest podmiotowość transcendentalna, skoro
transcendowanie – w znaczeniu wykraczania podmiotu poza sferę aktów
6 Por. W. S t r ó ż e w s k i: Transcendentalia i wartości. W: I d e m: Istnienie i wartość. Kraków 1981. Autor pisze m.in.: „Budowanie nowego, wartościowszego stanu rzeczy wymaga wzięcia pod uwagę wartości całego układu, w którym ów stan rzeczy się znajduje [...]. [...] Problem sprowadza się ostatecznie do pytania: [...] jak daleko sięgać powinna nasza troska? Odpowiedź musi być radykalna: tak daleko, jak to jest tylko możliwe. To znaczy tak, by można nią było objąć wszystko. Wszystko: czyli całokształt dostępnej nam rzeczywistości. Tego wymaga jej dobro [...]” (s. 77n.).
39
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
i przedmiotów – nie wydaje się możliwe? Transcendowania nie można pojmować ani
jako wykraczania poza tę sferę ku..., ani jako wkraczania w nią od..., ani nawet jako
postrzegania jej „z lotu ptaka”, tj. uzyskiwania względem niej jakiejś meta-
perspektywy. Zauważmy zresztą, że gdyby wspomniane „wykraczanie” było możliwe,
wówczas właśnie nie byłoby potrzeby wprowadzania terminu transcendowanie
(wystarczyłyby takie określenia, jak: funkcjonalne podporządkowanie, metajęzyk,
teoria, presupozycja czy racja). Nie byłoby takiej potrzeby nawet wówczas, gdyby
uznać zasadność „ponadracjonalnych racji” przedmiotów. Uznanie zasadności
takowych racji oznaczałoby w gruncie rzeczy albo zaprzeczenie ich prawdziwej
ponadracjonalności i transcendencji (stwierdzając zasadność czegoś, trzeba owo coś
włączyć w dyskurs), albo rezygnację z normalnego znaczenia terminu „zasadność”
(jakaż racjonalna zasada mogłaby wiązać z sobą to, co racjonalne i to, co
ponadracjonalne?).
Nasuwającym się rozwiązaniem dotyczącym wewnętrznego ukierunkowania
procesu konstytucji jest model weryfikowania i korygowania założeń w praktyce.
Modelu tego nie można jednak zastosować w przypadku całości, o którą nam chodzi.
Weryfikowanie fundamentalnych pryncypiów praktycznej aktywności w praktyce
przypominałoby sztuczkę barona Münchhausena podciągającego samego siebie za
włosy. Stąd próby znalezienia oparcia czy odniesienia w rzeczywistości obiektywnej7.
Za takim modelem stoi, jak można sądzić, intuicja, że bez jakiejkolwiek weryfikacji
i – związanego z nią – bardziej lub mniej systematycznego korygowania, nasze
strategie nie tylko brałyby się „z powietrza”, ale – że tak powiem – nadal bujałyby
w nim. Operowanie przez transcendentalny podmiot bardziej „zobiektywizowaną”
zasadą konstytuowania oznaczałoby po prostu, że mniej błądzi, że jego aktywność jest
efektywniejsza. Takie rozwiązanie zakładałoby i postulowałoby m.in., że:
odniesieniem aktywności konstytucyjnej jest rzeczywistość obiektywna, czyli
autonomiczna względem tej aktywności;
7 W. Stróżewski pisze: „Sens ontologiczny jest [...] myślowym projektem, z jakim do [...] rzeczywistości podchodzimy, oczekując, że się z nią `pokryje` czy przez nią `zostanie spełniony`”. „Sens ontologiczny jest zawsze sensem quod nos, ale sensem czegoś, co do nas – jako istniejące – się odnosi”. Zakłada więc głębsze, mniej zrelatywizowane warstwy sensu: zwłaszcza sens ontyczny i sens metafizyczny . W. S t r ó ż e w s k i: Płaszczyzny sensu. W: Istnienie i sens, Kraków 1994, s. 430-435.
40
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
owo odniesienie polega na treściowym podporządkowaniu konstytuowania
względem rzeczywistości;
pozostające w tym podporządkowaniu konstytuowanie ma możliwość
stopniowego obiektywizowania się;
większa obiektywność konstytuowania oznacza nie tylko większą jego
efektywność, ale i większą sensowność (gdyż odniesienie do rzeczywistości
dostarcza mu również racji).
Wprowadzenie kategorii rzeczywistości obiektywnej jako treściowego
odniesienia aktywności konstytucyjnej rodziłoby jednak więcej problemów niż dawało
odpowiedzi. Mielibyśmy w istocie trzy różne aktywności: (1) nakierowaną na
przedmioty, konstytucyjną, (2) nakierowaną na rzeczywistość, poznawczą,
(3) nakierowaną na obiektywną rację konstytuowania, praktycystyczną. Ich podmiot
zajmowałby się więc, po pierwsze, konstytuowaniem, po drugie, umożliwiającym
konstytuowanie rozpoznawaniem rzeczywistości, po trzecie, realizowaniem pewnego,
wykraczającego poza konstytuowanie celu (jakiego?). Już choćby w celu
weryfikowania zasady konstytucji podmiot musiałby nieustannie analizować
efektywność jej funkcjonowania w związku z dokonywanymi weń zmianami. Jednak
zasada ta obejmuje również kryteria tej efektywności, więcej, wedle niej konstytuuje
się również sam podmiot. Skoro i one nie pozostają niezależne od wiedzy
o rzeczywistości, nasuwa się wniosek, że zasada konstytuowania jest po prostu
treściowo podporządkowana zasadzie rzeczywistości, a więc aktywność konstytucyjna
dokonuje się niejako wewnątrz rzeczywistości, aż do jej granic. Cokolwiek by to miało
znaczyć, wracamy tym samym do punktu wyjścia: rzeczywistość obiektywna nie może
funkcjonować jako odniesienie sfery transcendentalnej. Konstytuowanie nie dotyka
rzeczywistości jako takiej, jej substratem nie jest byt, lecz przedmioty. Rzeczywistość
jawi się co najwyżej jako horyzont sfery transcendentalnej.
Innym rozwiązaniem kwestii ukierunkowania konstytucji jest przyjęcie
wewnątrz samej sfery transcendentalnej obecności czegoś, co umożliwia reflektowanie
dokonującej się weń aktywności8, a w każdym razie wartościowanie rozmaitych jej
8 Por. M. J. Siemek w nawiązaniu do myśli E. Husserla: „Tylko immanentna transcendencja konstytuowanej przedmiotowości oznacza przecież zarazem zawsze samo-transcendującą-siebie immanencję konstytuującej podmiotowości – a więc zasadniczo otwartą, nigdy całkowicie nie wypełnioną intencjonalną strukturę
41
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
intencji: tak po stronie jej podmiotowych motywacji, jak po stronie jej
przedmiotowych skutków. Oczywiście obecność czegoś reflektującego w sensie
bezwzględnym nie wchodzi tu w grę – wszak cała płaszczyzna transcendentalna ulega
przemianom konstytucyjnym9. Można jednak przyjąć obecność, którą podmiot
odbierałby jako bezwzględnie autonomiczną, a która zarazem stanowiłaby dlań
permanentne i nieskończone wyzwanie.
Przyjmijmy na próbę, że transcendentalna aktywność jest stymulowana przez
powodowane tą obecnością aksjologiczne napięcie utrzymujące się pomiędzy
podmiotem i jego przedmiotami. (Chociaż w świetle naszych wcześniejszych uwag,
pomiędzy podmiotem i przedmiotami nie jest możliwe żadne aksjologiczne napięcie,
gdyż oznaczałoby ono zachodzenie pomiędzy nimi dystansu, a więc ich wzajemną
autonomię). Przyjmijmy dalej, że permanentna niedoskonałość rezultatów aktywności
konstytucyjnej (tak po stronie przedmiotowej, jak po stronie podmiotowej) ulega
jednak stopniowemu zmniejszaniu, co potwierdzałoby właściwe ukierunkowanie tej
aktywności. Oznaczałoby to jednak stopniowy spadek wspomnianego aksjologicznego
napięcia, a co za tym idzie, wygasanie aktywności konstytucyjnej. Wówczas
i obecność pierwiastka reflektującego nie byłaby odbierana jako bezwzględnie
autonomiczna. Celem aktywności nie byłoby pozytywne reagowanie na jego
wyzwanie, lecz po prostu umniejszanie wywołującego tę aktywność napięcia – jakby
buddyjska droga wyniszczania w sobie wszelkiej żądzy, pragnień, afektów.
Czy jest możliwy taki model powodowanego aksjologicznym napięciem
działania, które nie zakładałoby stopniowego pomniejszania tego napięcia?
Przyjmijmy, że aksjologiczne napięcie nie sytuuje się pomiędzy tym, co konstytuuje
i tym, co konstytuowane, lecz tkwi w samym konstytuowaniu jako względnej
odpowiedzi na bezwzględne wyzwanie. Interesuje nas to, jak owo permanentne,
nieskończone wyzwanie mogłoby funkcjonować wewnątrz sfery transcendentalnej i co
mogłoby stanowić miarę dokonywanych nań odpowiedzi. Idąc tropem rozwiązań
świadomości, która polega na tym, że podmiot w sobie samym zawiera i odnajduje doświadczenie tego, co obce i inne: mianowicie jako realne ograniczenie swej własnej podmiotowej aktywności”. Takie ograniczenie stanowiłaby „nieusuwalna i nieprzekraczalna cielesność”. M. J. S i e m e k: Husserl i dziedzictwo filozofii transcendentalnej. W: Filozofia transcendentalna a dialektyka. Red. M. J. S i e m e k. Warszawa 1994, s. 280. 9 Samo reflektujące musiałoby być zakotwiczone poza sferą transcendentalną i obecne w niej w sposób bezwzględny, jednak postrzeganie jakościowej strony jego „działania” byłoby zapośredniczone przez niedoskonałe działanie podmiotu.
42
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
proponowanych przez M. Heideggera, a zwłaszcza P. Ricoeura10, można rozumować
następująco. Podmiot jest nieustannie stającym się; cała jego autentyczność,
tożsamość, nie zawiera się jednak w tym, czym już się stał, lecz w ciągle
podejmowanym stawaniu się sobą. Sam siebie postrzega również jedynie w swej woli
i wysiłku stawania się sobą. Dlaczego jednak podejmuje ten wysiłek i co nadaje mu
kierunek? Relacja podmiotu względem konstytuowanych, własnych treści
nacechowana jest stale utrzymującym się odczuciem ich inności względem jego
samego. Inność ta przejawia się m.in.:
w tym, że konstytuowane przeze mnie treści są moje, lecz nie są mną samym,
nie czuję się poprzez nie sobą;
w mojej bezsilności wobec ukonstytuowanych treści, które – raz
ukonstytuowane – odciągają mnie od mojej tożsamości, zatracają, de-
konstytuują;
poprzez świadomość moralną, która wzywa mnie do wykroczenia poza
ukonstytuowane treści, do nowego konstytuowania i odnajdywania w nim
samego siebie;
w asymetrii wertykalnej pomiędzy tym, co mnie wzywa, a mną jako
wzywanym (wzywające jest we mnie, a jednak jest czymś ode mnie
doskonalszym);
w fakcie, że ów wewnętrzny głos moralny ma swoje źródło poza tym, co
ukonstytuowane, że nie zależy od mojej inicjatywy, że ciągle mnie zaskakuje,
wyprowadza „z równowagi”;
w poczuciu bierności wobec doznawanych afektów, w poczuciu, że nie są one
moim wytworem;
w odczuciu pożądania, które wskazuje mi jakiś brak.
Natomiast o kierunku podejmowanej aktywności decydują:
intencjonalność afektów;
szacunek podmiotu względem doznawanych nakazów moralnych;
10 Por. M . H e i d e g g e r: Bycie i czas. Przeł. B. B a r a n. Warszawa 1994; P. R i c o e u r: Soi-même comme un autre. Paris 1990; na ten temat: G. L u b o w i c k a: Podmiotowość – poświadczenie inności. „Kwartalnik Filozoficzny”, t. XXVI, z. 3, 1998, s. 19-61.
43
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
zdolność podmiotu do internalizacji doznawanych nakazów moralnych
i przekuwania ich w realizujący jego autentyczność projekt.
Sądzę, że uwagi te zmierzają we właściwym kierunku, aczkolwiek wiele
kwestii pozostaje tu niedopowiedzianych. Przyjmijmy, że tożsamość podmiotu
kształtuje się w konstytuowaniu, a nawet że istnieje tylko jako tożsamość
konstytuująca/konstytuowana. Zauważmy, że nawet tak pojmowane konstytuowanie
musi mieć swój podmiot i swoją historię. Podmiot – jako wyczulony na „poruszanie”
go i „wzywanie” do działania; historię – jako kolejne akty tego działania. W ten
sposób konstytuowanie byłoby determinowane przez pewne afekty i kryjące się za
nimi wartości, które: (a) są zdolne do „poruszenia” podmiotu, (b) stanowią o jego
„wyczuleniu” na owe „poruszenia”, (c) ukierunkowują jego działanie. Wszystkie te
wartości musiałyby w każdym razie wykazywać pewną spójność, a nawet stanowić
pewną całość, system. Ta aksjologia porządkowałaby w określony sposób nie tylko
przedmioty i akty, lecz przenikałaby również „wnętrze” podmiotu transcendentalnego.
W przeciwnym razie nie można by mówić o „wyzwaniu”. Aksjologiczna natura
konstytuowania przesądza zaś jego procesualny charakter, a więc jego ciągłość. Takie
rozwiązanie posiada następujące zalety:
nadaje konstytuowaniu względnie stałe ukierunkowanie,
nadaje mu trwały, procesualny charakter,
pozwala na rozróżnianie aksjologicznych motywów i kryteriów konstytuowania
od jego przedmiotowej „materii”,
nie zmusza do traktowania konstytuowania jako zmierzającego do realizacji
jakiegoś docelowego stanu rzeczy, ani jako aktywności czyniącej zadość jakimś
zewnętrznym kryteriom; pozwala je postrzegać jako aktywność
zdeterminowaną, a jednak autonomiczną.
Pytamy jednak nadal, jak działa mechanizm konstytuowania/transcendowania.
Pewną propozycję bardziej szczegółowych rozwiązań idących w tym kierunku może
stanowić zarysowana kiedyś przeze mnie koncepcja, wedle której przedmioty są
niczym innym, jak intencjonalnymi odpowiednikami rozmaitych konfiguracji
wartości; wartości zaś są pochodne względem konstytutywnych dla podmiotu (osoby):
(1) stanowiącego dlań bezwzględne wyzwanie normatywnego etosu, (2) aktywności
44
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
zmierzającej do maksymalnej ochrony tego etosu przed sytuacjami konfliktującymi
jego normy oraz (3) stanowiącego narzędzie regulacji tych konfliktów systemu reguł
preferencyjnych11. Aktywny podmiot usiłowałby tak modyfikować swój system
preferencyjny, aby uznawane normy były chronione przed potencjalnymi ich
naruszeniami coraz skuteczniej. Temu właśnie służyłoby konstytuowanie. Etos
funkcjonowałby jako postrzegana przez podmiot granica sfery transcendentalnej. Jego
bezwzględna, autonomiczna obecność stanowiłaby wyzwanie, którego podejmowanie
przesądzałoby o być albo nie być samego podmiotu i całej sfery transcendentalnej;
stanowiłaby zarazem swoisty drogowskaz ukierunkowujący podmiotową aktywność.
Etos miałby charakter czysto normatywny, wartości miałyby natomiast bardziej
relatywny charakter, stanowiąc pochodną etosu oraz przyjętych w danej fazie
aktywności jej pryncypiów.
Poszukajmy analogii bazującej na zdroworozsądkowych tezach dotyczących
funkcjonowania naszej jaźni. Moja jaźń nieustannie wykracza poza samą siebie.
Mówimy, że wykracza, aby się orientować. Znaczy to najpierw – uświadamiać sobie
siebie samą, następnie kierować się i kierować sobą. Wykracza jednak stale ku temu,
co moje: najpierw ku ciału, następnie ku najbliższemu i stopniowo dalszemu
otoczeniu, środowisku, społeczeństwu, historii itd., aż dochodzi do domniemanych
granic własnego świata. W ten sposób stopniowo bierze pod uwagę coraz szersze
i coraz bardziej zasadnicze kręgi swojego intencjonalnego funkcjonowania. W ich
kontekście staje się po prostu lepiej zorientowana. Nie chodziłoby jednak o to, że
z biegiem czasu postrzega siebie jako coraz drobniejszą cegiełkę jakiegoś
kosmicznego porządku, co pozwala jej na racjonalniejsze weń funkcjonowanie. Wręcz
odwrotnie: cały ów porządek buduje się jako racjonalizujący ją samą i dla niej samej;
jako uobecniający się niejako w jej imieniu, nie zaś jako zmuszający do swojej
akceptacji; jako wręcz decydujący o jej być albo nie być. Dlaczego? Okazuje się, że
granice mojego świata (na ile je postrzegam) postrzegam również jako moje. Granice
te są zarazem moimi ograniczeniami: ograniczają mnie, lecz – akceptując je – sam się
poprzez nie ograniczam. Ponieważ mogę je zawsze w jakimś stopniu modyfikować,
mogą służyć mi jako narzędzie ukierunkowujące moją aktywność. Modyfikuję w ten 11 Por. St. B u d a: Problem wartości. „Studia Filozoficzne” 1983 nr 11-12, s. 247-256; St. B u d a: Osoba
45
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
sposób całą swoją „orientację”, więc cały mój świat i samego siebie. Jednak czyniąc
to, nie wykraczam po prostu poza samego siebie ani poza to, co własne, bo czynię to
we własnym imieniu i we własnej „intencji”. Cudzysłów oznacza, że cały ów proces
reorientowania ma zarazem naturę intencyjną i intencjonalną. Wedle czego się
orientuję? Wedle tego, co aktualnie rozpoznaję i akceptuję jako najbardziej dla siebie
źródłowe. Źródło stanowi najpierwotniejsze uwarunkowanie pewnej całości, jej
prawarunek dostateczny. Jest więc par excellence tym, co stanowi. Odczuwam je jako
to, co we mnie najradykalniej prze-sądzone12. Na co się orientuję? Na to, co – jak się
spodziewam – jest dla mnie jeszcze bardziej źródłowe. Z biegiem czasu docieram do
coraz głębszych źródeł. W ten sposób coś okazuje się we mnie i dla mnie bardziej
źródłowe, a coś mniej. Orientacja podporządkowana jest jednak reorientacji. Należy ją
więc rozumieć dynamicznie: orientacja jest zawsze reorientująca, bo jest
podporządkowana własnemu modyfikowaniu. Wedle czego się reorientuję? Wedle
tego, co aktualnie odczuwam jako swoją rację bezwzględnie nadrzędną13. Racja
czegoś dotyczy jego całości, ukazując go jako dobro, a jego bycie jako powinność
względem dobra-racji. Z racji czerpię swoją motywację. O ile źródło stanowi to, co
ostatecznie prze-sądzone, racja bezwzględnie nadrzędna stanowi to, co ostatecznie
prze-sądza. Źródło determinuje całe moje działanie niejako negatywnie: z niego ono
wypływa i nie zależy to od mojej woli; natomiast racja determinuje je pozytywnie:
podporządkowuję się jej sam.
Racja jest racją mojego re-orientowania się na głębię własnych źródeł. Można
więc powiedzieć, że moje aktualne „zorientowanie” stanowi porządek mojej jaźni
podporządkowany jej zgłębianiu. Pomiędzy pra-źródłem i bezwzględnie nadrzędną
racją sytuują się moje wartości. Własną aksjologię przedstawiam sobie na kształt
ogniskującej się w hierarchii wartości pionowej osi, której przedłużone końce
wskazują kierunek reorientowania na źródła wedle akceptowanych racji. Jeden z jej
końców zwrócony jest na zgłębianie własnych źródeł, drugi na takie czerpanie z nich,
aby efektywniej czynić zadość własnym racjom. Metaforycznie można powiedzieć, że
i kultura, „Studia Filozoficzne” 1986 nr 4, s. 81-94. 12 Owo „najradykalniej” nie oznacza tu jednak aprioryczności bezwzględnej. Po jej zgłębieniu, a więc ustaleniu tego, co jeszcze bardziej źródłowe, okazuje ona swoją względność. 13 Chodziłoby tu o wspomniany etos.
46
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
aktywność transcendentalna polega na odnajdywaniu racji zgłębiania swoich źródeł
i odnajdywaniu źródeł, dla których zgłębiania posiadam wystarczające racje.
Zgłębianie własnych źródeł określmy jako źródłowanie. Źródłując – jestem
bardziej sobą i w ogóle jestem sobą. Ostatecznie jednak źródłuję nie po to, by być po
prostu bardziej „źródłowym”, ale po to, by lepiej być, co oznacza dla mnie – być
bardziej sobą, czyli po prostu bardziej być. Zarysowuje się dalej hipoteza, że bycie
lepiej odsyła do swojej racji: dobra bycia, a bycie bardziej – do swojej racji: bycia
samego. Postrzegane przeze mnie jako etos, przesądzające o całej mojej aktywności –
tj. o źródłowaniu i o reorientowaniu się – racje, utożsamiałyby się właśnie z byciem
samym. Wszelką aktywność nakierowaną na owe racje – ich odczuwanie,
internalizowanie, względne modyfikowanie – możemy określić jako transcendowanie.
Próbując zrozumieć owe racje, musimy wyjść poza zarysowane wyżej
ustalenia, tj. pokazać ich szerszy filozoficzny kontekst. Przyjmijmy, że szkicowaliśmy
dotąd jakiś istotny fragment filozoficznych rozważań, względnie jakieś jego ramy,
określane tu jako płaszczyzna transcendentalna. Z naszych ustaleń wynikałoby
w każdym razie, że:
stanowi ona płaszczyznę podmiotowej aktywności konstytucyjnej;
nie jest osadzona w szerszym treściowym kontekście;
aktywność transcendentalna (konstytucyjna) nie jest w jakikolwiek sposób
podporządkowana innej aktywności jej podmiotu;
dynamika aktywności transcendentalnej bierze się z permanentnego
aksjologicznego wyzwania odbieranego przez podmiot jako płynące spoza jego
własnych horyzontów;
podmiot ma świadomość tego, iż podejmowanie przezeń owego
transcendującego go wyzwania decyduje o jego „być albo nie być”, ale
również: o jego „byciu lepiej” lub „byciu gorzej” i o „byciu bardziej” lub
„byciu mniej”;
niezbędne do tak rozumianej aktywności transcendowanie polegałoby nie tyle
na wykraczaniu podmiotu poza ową płaszczyznę, co na dynamicznym
odnajdywaniu samego siebie jako warunkowanego aksjologicznie przez własne
horyzonty;
47
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
transcendowanie można rozumieć jako permanentny wysiłek sytuowania siebie
samego w perspektywie własnych źródeł i racji, która nabiera dla nas kształtu
jako nasz system wartości.
Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie o filozoficzny sens rozważań dotyczących
płaszczyzny transcendentalnej, zakładając przy tym, iż rozważania te mają stanowić
istotnie wyodrębniającą się płaszczyznę refleksji filozoficznej (to jest wynikającą
z samego rozumienia tego, czym jest filozofowanie). Jest jasne, że w ten sposób
postawione pytanie zakłada takie rozstrzygnięcia dotyczące natury filozofii, których
nie możemy w tym miejscu dostatecznie wyłożyć i uzasadnić.
Przede wszystkim: filozoficzne rozważania dotyczące płaszczyzny
transcendentalnej nie konstruują ani nie opisują jakiejś specjalnej dziedziny
aktywności, która – sama w sobie – nie miałaby nic wspólnego z filozofowaniem.
Wydawałoby się zaś, że konstytuowanie rozmaitych przedmiotów jest czymś, czym
każdy z nas żyje na co dzień; że nie potrzebujemy do tego żadnych filozoficznych
teorii; że filozofia z sobie tylko znanych względów podejmuje ten temat z czysto
abstrakcyjnej, nie wnoszącej nic do praktyki perspektywy. Tymczasem musimy
odrzucić możliwość jakiegokolwiek zewnętrznego odniesienia filozofii – tak
treściowego, jak i funkcjonalnego. Czynimy tak nie tylko dla zasady minimalizowania
założeń. Wynika to również z tego, co już ustaliliśmy. Gdyby mianowicie dopuścić
możliwość zewnętrznego odniesienia refleksji filozoficznej, takowe musiałaby
posiadać również aktywność transcendentalna. Tę zaś wykluczyliśmy.
Możemy powiedzieć, że filozofowanie utożsamia się z własną autorefleksją.
Nie chodzi jej jednak po prostu o siebie samą jako tak a tak określoną, lecz jako
permanentnie określającą się. Zapytywanie o to własne permanentne samookreślanie
się stanowi transcendowanie par excellence. Filozofowanie staje się z jednej strony
jako pytające o własne źródła i racje, z drugiej – jako kreujące własne źródła i racje.
Nie zakładając niczego ani w sobie, ani poza sobą, zakłada ono tylko własną
sensowność. Znaczyłoby to jednak, że owe źródła i racje, o które pyta i które kreuje
muszą mieć moc uzasadniania owego zapytywania i kreowania; co więcej: moc
uzasadniania go jako nie kończącego się ruchu. Stanowiłby on swoistą grę ze swymi
źródłami i racjami polegającą na obserwowaniu samego siebie jako ożywianego,
48
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
poruszanego i reagującego na nie; na ich modyfikowaniu; na samoutwierdzaniu się,
polegającym na odnajdywaniu racji w źródłach i źródeł w racjach. Stanowiąc taką
czystą aktywność, która nierozerwalnie splata się z własną autorefleksją, filozofia
dokonuje dyskursywnej artykulacji sensowności samej, czyli najelementarniejszych
zasad rządzących strategią konstytuowania się czegokolwiek. Można powiedzieć, że
jest po prostu samoświadomością sensowności, samoświadomością par excellence.
Zapytując o sensowność w ogóle, zapytuje zaś o transcendentne źródła sensowności,
źródła uprawomocniające sensowność.
Funkcjonowanie tak rozumianej filozofii wymaga wyróżnienia trzech
wewnętrznych płaszczyzn jej realizowania się i zarazem jej wewnętrznego
odniesienia:
płaszczyznę metaheurystyczną14, na której realizuje się odniesienie
filozofowania do samego siebie w aspekcie philosophiae perennis;
płaszczyznę transcendentalną, na której realizuje się odniesienie filozofowania
do samego siebie jako do podmiotu i przedmiotu aktywności konstytucyjnej;
płaszczyznę metafizyczną, na której realizuje się odniesienie filozofowania do
samego siebie jako do warunkowanego transcendentnie.
Płaszczyzny te przenikają się, są wręcz nierozłączne. Oznacza to, że każda
głębsza wypowiedź filozoficzna uwzględnia równocześnie – bardziej explicite lub
bardziej implicite – wszystkie te trzy płaszczyzny. Tym niemniej, rozważania nasze
koncentrują się zwykle na którejś z płaszczyzn. Jeśli koncentrują się na jakichś
zagadnieniach pierwszej, zwane są najczęściej metafilozoficznymi czy
metodologicznymi; jeśli na drugiej – określane są np. jako teoria poznania, teoria
wiedzy, teoria przedmiotu, ontologia, aksjologia, antropologia czy historiozofia; jeśli
na trzeciej – metafizyka czy filozofia Boga.
Pogląd o konieczności uwzględniania w filozofowaniu płaszczyzny
transcendentalnej nazwijmy transcendentalizmem. Tradycyjnie transcendentalizm
wiązano z takimi kategoriami, jak podmiot, świadomość, przedmiot, doświadczenie,
14 Ten termin służy uniknięciu niechcianych konotacji wiążących się z metafilozofią i heurystyką filozoficzną, tak jak ją rozumie J. Hartman. Z jednej bowiem strony, refleksja filozofii nad samą sobą musi przynależeć do samej filozofii; z drugiej – musi posiadać moc kreowania philosophiae perennis
49
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
poznanie, ale również – sens, uprawomocnienie, rzeczywistość, istnienie. Pierwotny
zamysł daje się streścić w kilku punktach:
obok kategorii byt, niezbędne jest kategoria przedmiot, znacząca obiekt
zrelatywizowany treściowo i egzystencjalnie względem podmiotu; ewentualne
odniesienie podmiotu do bytu musi być zapośredniczone przez przedmiot;
od świadomości jako psychiki należy odróżnić filozoficznie wypreparowaną
czystą świadomość, zaś od obdarzonego psychiką podmiotu należy odróżnić
filozoficznie wypreparowaną czystą podmiotowość; owa świadomość i podmiot
stanowiłyby jedność (w obu przypadkach wygodnie mówić po prostu
o podmiocie); jej treści jako świadomości pokrywałyby się z jej aktami jako
podmiotu (treści te są po prostu przedmiotami);
tak rozumiana przedmiotowość ma ugruntowanie w podmiotowości; podmiot
konstytuuje przedmioty wedle akceptowanych przez siebie zasad, jest przeto
dysponentem sensowności.
Cała historia filozoficznej idei transcendentalizmu (filozofii transcendentalnej,
filozofii transcendentalnych, transcendentalizmu czy metody transcendentalnej
w filozofii15) pokazuje, co można zrobić z takimi założeniami. Dalsze pomysły szły
w różnych kierunkach, ale wydaje się, że zawsze wiązały się z przełamywaniem
prymatu obiektywności, na rzecz prymatu sensowności. Skutkiem tego była
eksploracja nowych obszarów i metod filozofowania; powstawały nowe systemy
i kierunki filozoficzne.
Jak jednak sygnalizowałem na początku, nasze refleksje miały inny cel.
Chodziło nam nie tyle o wykazywanie prymatu pewnych filozoficznych kategorii
względem innych, co o problem usytuowania rozważań wiążących się z płaszczyzną
transcendentalną jako istotnej składowej filozofowania w ogóle.
15 Por. rozróżnienia stosowane w: M. S z u l a k i e w i c z, Obecność...
50
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Dorota Barcik
DLACZEGO KRYTYKA JEST METODĄ FILOZOFII
„Filozofia dąży do wyrażania całości świata”1. Na to stwierdzenie, zaczerpnięte
z jednej z historii filozofii, jaką daje nam współczesny namysł nad dotychczasowymi
problemami filozofii, można tu i ówdzie natrafić. Wyłania się ono z różnych dyskusji
i sporów dotyczących tego, czym jest a czym nie jest filozofia. Przybiera różne formy
i towarzyszy wielu rozważaniom. Jest obok problematyczności i niejednoznaczności
filozofii elementem stałym. Każdy namysł opatrzony mianem filozoficznego chce
dotrzeć do całości i to dążenie do ogarnięcia wszystkiego staje się rysem
charakterystycznym, ale nie raz prowadzi w trudne rejony porażki. Dzieje się tak,
dlatego, że jak zauważa Dariusz Kubok „Pytanie o filozofię jest niezbywalne, ale
jednoznaczna odpowiedź na nie – niemożliwa”2.
Pojawiają się głosy, że nie tylko jednoznaczna odpowiedź na tak postawione
pytanie jest niemożliwa, ale także takie głosy, które powiedzą, że sama filozofia jest
niemożliwa. Marek Siemek pisze o filozofii, że jest to „uporczywy wysiłek realizacji
tego, co niemożliwe”3. Andrzej J. Noras pisze o tym, że wniosek z sytuacji, w jakiej
znajduje się filozofia mógłby brzmieć „[…] zatem filozofowanie jest niemożliwe”4.
Jak się jednak okazuje w dalszej części ich tekstów, nie jest to teza ograniczająca
filozofię, a stanowi jedynie punkt wyjścia. Zabieg taki, będący równocześnie
przeciwwagą do twierdzeń o końcu filozofii oraz jej dekonstrukcji, otwiera zarazem
dyskusje o tym, jak inaczej można rozumieć filozofię w dzisiejszej sytuacji.
1 E. v o n A s t e r: Historia filozofii. Tłum. J. S z e w c z y k. Warszawa 1969, s. 69. 2 D. K u b o k: Pytanie o filozofię. W: Myśl systematyczna i historyczna w badaniach filozoficznych. Red. J. B a ń k a. Katowice 1995, s. 59-60. 3 M.J. S i e m e k: Filozofia, dialektyka, rzeczywistość. Warszawa 1982, s. 10. 4 A.J. N o r a s: Co to znaczy „być krytycznym”? W: Prawda a metoda. Red. J. J a s k ó ł a, A. O l e j a r c z y k. Wrocław 2003, s. 321.
51
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Pierwszy z autorów odnosi się do wspomnianego ideału filozofii jako całości
i stwierdza, że ten ideał w postaci Filozofii Absolutnej nie istnieje5. Drugi z autorów
rozwija temat w oparciu o problem przedmiotu filozofii. Niemożliwość filozofii nie
polega zatem na jej nieistnieniu, czy też na domniemanym istnieniu. Możliwość
filozofii nie polega natomiast na roszczeniu do istnienia, na ciągłej pogoni za tym,
czego nie ma. Niemożliwość filozofii polega raczej na nieosiągalności całości, jakiej
domaga się rozum, kiedy zaczyna filozofować. Możliwość filozofii polega zaś raczej
na metodycznym posuwaniu się naprzód tam, gdzie rozstrzygnięcia nie są
jednoznaczne i rodzą kolejne spory. Jest to więc niemożliwość pewnego rozumienia
filozofii, a nie niemożliwość filozofii samej. Tak samo można zaznaczyć, że jest to
możliwość pewnego rozumienia filozofii i jej przedmiotu, co jednocześnie umożliwia
filozofię samą. Spór więc nie toczy się tak naprawdę o samą filozofię, lecz o różne
sposoby jej rozumienia: „W gruncie rzeczy wydaje się, że największy problem
pojawia się wraz z ustaleniem, co jest, a co nie jest właściwym przedmiotem
filozofii”6.
Problemu tego nie znają nauki ścisłe, gdyż swój przedmiot znają one niejako
z góry. Nie potrzebują żadnej dodatkowej metody, by ustaliła co jest przedmiotem ich
badań. Filozofia natomiast wymaga takiej metody i wykorzystuje wiele swojej siły po
to, by ją wypracować i znaleźć właściwy sobie przedmiot. Taką sytuację można
zdiagnozować w następujący sposób: możliwość filozofii uwidacznia się z całą swoją
mocą, kiedy filozof swoim wysiłkiem znajdzie właściwy przedmiot filozofii.
Filozofia podejmuje ten wysiłek świadomie, co pozwala jej nie przejmować się
swoim domniemanym końcem. Co więcej, tezę o swoim końcu potrafi przeobrazić
w swój własny, ale także tylko sobie właściwy problem. Każdy bowiem, kto zechce
zanegować istnienie filozofii, musi wejść na jej teren, co z gruntu niweczy jego
starania. Ponad to jak zauważa Siemek: „(…) filozofowanie wciąż na nowo czyni
siebie samo swym własnym problemem”7. Ta cecha powoduje, że z tezy o końcu
filozofowania właśnie filozofowanie stanowi problem w rozumieniu Hartmanna
5 M.J. S i e m e k: Filozofia…, s. 14–19. 6 A.J. N o r a s: Co to znaczy… s. 321. 7 Por. M.J. S i e m e k: Filozofia…, s. 9.
52
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
i w naturalny sposób przyswaja tę tezę jako swoją część, jako jeden ze swoich
problemów.
Problem końca filozofii wyłonił się właśnie ze wspomnianego Sensu Całości.8
Postulat ten bowiem przyczyniał się do tworzenia systemów, które niejednokrotnie
ujawniają istotne problemy filozofii, ale jednocześnie pokazują to, co podkreśla
Siemek, że nie jest możliwa Absolutna Filozofia, gdyż Sens Całości jest postulatem,
ale niemożliwym do zrealizowania. Stanowisko to współgra z analizami Nicolaia
Hartmanna, który myśleniu systemowemu przeciwstawia myślenie systematyczne i to
drugie myślenie uznaje za skuteczniejszy sposób omawiania problemów
filozoficznych9.
Wysiłek dążenia do tego, co niemożliwe nie jest jednak bezowocny i zaliczyć
go można do wiedzy sokratejskiej, czyli wiedzy o niewiedzy. To stanowisko wypływa
ze starożytnej tradycji, rozwiniętej w czasach nowożytnych. Powie Jaspers, że „(…)
wiedza całościowa jest nieosiągalna”10. Ta nauka wypływająca z tradycji kantowskiej
i traktująca o granicach ludzkiego poznania, wskazuje także na skłonność do ujęć
całościowych, która charakteryzuje ludzkość pomimo wiedzy o swojej niewiedzy
i granicach w sposobie, w jaki poznajemy: „Człowiek z dawien dawna tworzył sobie
pewien obraz całości”11. Różnica w filozoficznym postrzeganiu polega na tym, że
filozofia chcąc dążyć do totalności, nie chce być totalitaryzmem, czego wyraz dał
Nicolai Hartmann na początku XX wieku twierdząc, że „czas filozoficznych systemów
przeminął”12.
Kiedy mowa o systemie i całości filozofii, trzeba uświadomić sobie jedną rzecz
zadając pytanie, dlaczego w ogóle myślenie filozoficzne dąży do całości i dlaczego
chce ją osiągnąć poprzez systemy. Na odpowiedź naprowadza Jaspers w swoim
Wprowadzeniu do filozofii. Pisze on, że „ Greckie słowo »filozof« (philosophos)
powstało w opozycji do terminu sophos i oznacza tego, kto kocha poznanie (istotę)
w odróżnieniu od tego, kto posiadł rezultaty poznania i nazywa siebie »wiedzącym«.
8 Por. tamże, s. 19-20. 9 Por. A.J. N o r a s: Kilka uwag o metodzie filozofii Nicolaia Hartmanna. W: W stronę filozoficznego doświadczenia. Red. H. M i k o ł a j c z y k. Częstochowa 1996, s. 103. 10 K. J a s p e r s: Szyfry transcendencji Tłum. Cz. P i e c u c h. Toruń 1995, s. 9. 11 K. J a s p e r s: O źródle i celu historii. Tłum. J. M a r z ę c k i. Kęty 2006, s. 13. 12 N. H a r t m a n n: Systematyczne przedstawienie własnej filozofii. Tłum. W. G a l e w i c z. W: W. G a l e w i c z: Nicolai Hartmann. Warszawa 1987, s. 209.
53
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
To znaczenie zachowało się do dziś: szukanie, a nie posiadanie prawdy stanowi istotę
filozofii, jakże często zdradzaną na rzecz dogmatyzmu, czyli wiedzy wypowiedzianej
w twierdzeniach, ostatecznej i zupełnej, mogącej być przedmiotem nauczania.
Filozofia oznacza bycie w drodze. Jej pytania są istotniejsze od odpowiedzi, a każda
odpowiedź przemienia się w nowe pytanie”13.
Jaspers posłużył się słowem, o którym w filozofii rzadko się wspomina. Pisze
on o wiedzącym, który posiadł już to, do czego dąży filozof. I być może właśnie
w tym miejscu należy się zastanowić nad tym, czy droga dogmatyka nie jest pójściem
na skróty, by dotrzeć tam, gdzie jest wiedzący. By zobrazować to, o czym się tutaj
mówi, można podać przykład z literatury. Takie osoby przedstawił w swojej sadze
Sapkowski. Jeżeli wziąć pod uwagę zamiłowanie pisarza do szczegółów
w odmalowywaniu swoich postaci, to o wiedzących dowiadujemy się tak naprawdę
bardzo niewiele. I ta szczątkowość informacji o nich już wiele mówi. Zamieszkują
niedostępne rejony dla zwykłego śmiertelnika, rzadko pokazują swoje oblicza światu
i strzegą zdobytej wiedzy najczęściej w osamotnieniu. Świat usytuowany bliżej
filozofii zna inną postać. Jest to mianowicie mistyk. Filozof jednak nie jest
wiedzącym, nie jest mistykiem. Filozof, jak zauważa Jaspers, jest w drodze
i najczęściej on sam nie wie, na jakiej jest drodze, dokąd go ta droga prowadzi. Dla
jednych być może kończy się tam, gdzie niedostępne twierdze wiedzących, dla innych
może nigdy się nie kończy. Są także tacy, którzy wybierają drogę dogmatu idąc nieco
inna ścieżką niż wiedzący, ale idąc z myślą o tym, czego dokonał ów ideał. Ujawnia
się tutaj pokusa osiągnięcia pewnego ideału, o którym zakłada się, że musi on
dysponować jakąś wiedzą, a może i wspomnianą wiedzą absolutną, filozofią
rozumianą jako całość, która nie pozostawia miejsca na dalsze pytania. Chcąc się tą
wiedzą legitymizować układa się system. Ale filozof nie jest ani wiedzącym, ani tym
bardziej dogmatykiem. On nie wie w taki sposób jak mistyk, nie ma pewności jak
dogmatyk. Szuka będąc na jakimś tropie, a każdy trop zamienia na inny. By jednak nie
pogubić się w tych tropach potrzebuje jakiegoś sposobu, który pozwoli mu iść dalej
nie rezygnując z ważnych śladów. Inaczej mówiąc, potrzebuje metody w szukaniu
13 K. J a s p e r s: Wprowadzenie do filozofii. Tłum. A. W o ł k o w i c z. Wrocław 1998, s. 8.
54
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
prawdy. Ale prawdy szuka nie dlatego, aby ją posiąść i utrwalić w twierdzeniach
układających się w zamknięty system, któremu prawda się wymyka.
Skoro system w filozofii nie zdołał wyrazić całości, do której od początków
filozofia dąży, został uznany za rodzaj nieuprawnionej absolutyzacji. Ponadto z analiz
nad ludzkimi granicami poznania wynika, że „Filozofia jest rozważaniem tych kwestii,
które nie mogą zostać do końca rozwiązane i z tego powodu mają niezmienny
charakter”14. Wniosek ten niejako wymyka się systemom, które swoją siłę w znacznej
mierze poświęcają spójności, co od początku zmusza je do pominięcia lub
zrezygnowania z niektórych problemów filozoficznych. Ale niemożność złożenia
problemów filozoficznych w system nie przekreśla istnienia filozofii, a jedynie
otwiera jedną z jej dyskusji, która, aby mogła tworzyć dyskurs, potrzebuje znowu
własnej metody.
Metoda taka musi mieć na uwadze zmierzanie do całości, omijając
jednocześnie tworzenie systemu. Propozycję takiej metody daje Kant, gdy szuka
trzeciej drogi między sceptycyzmem a dogmatyzmem15. Krytycyzm Kanta jest jednak
tym nurtem w filozofii, który obfituje w dyskusje z racji swojej niejednoznaczności.
Cechę tę krytycyzm dzieli z filozofią. Tak jak nie ma zgodności co do tego, czym jest
filozofia, tak brak zgodności co do jednoznacznego odczytania metody krytycznej.16
Stąd widać, że obranie metody krytycznej od samego początku dzieje się na gruncie
filozofii i nie jest działaniem przedfilozoficznym. Cechą wspólną „filozofii”
i „krytyki” nie jest jedynie wieloznaczność, jaką obie się odznaczają. Jeżeli bowiem
zostanie wzięte pod uwagę zdanie Piepera, że: „Być krytycznym, to dbać o to, by
niczego nie pominąć”17, okazuje się, że metoda krytyczna wyraża filozoficzny postulat
dążenia do całości, której ostatecznie nie można osiągnąć. Filozofować w sposób,
w którym należy „(…) troszczyć się o to, by niczego nie pominąć”, to filozofować tak,
by dążąc do całości nie pomijać istotnych problemów filozoficznych, także wtedy,
kiedy nie można ich rozwiązać.
Krytyka nie tylko nie jest przedfilozoficznym zabiegiem, lecz także, zdaniem
Kanta, jest właściwa filozofii, chociaż ma przygotowywać, lecz nie do filozofowania, 14 N. H a r t m a n n: Wprowadzenie do filozofii. Tłum. A.J. N o r a s. Warszawa 2002, s. 9. 15 Por. A.J. N o r a s: Co to znaczy…, s. 330–331. 16 Tamże, s. 327. 17 Cyt. za: tamże, s. 321.
55
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
którego jest częścią, lecz do metafizyki. „(…) krytyka rozumu odważającego się
[latać] na własnych skrzydłach, która wyprzedza [metafizykę] w sposób
przygotowawczy (propedeutyczny), stanowią właściwie same to, co możemy nazywać
filozofią w rozumieniu właściwym”18.
Krytyka tak jak rozumiał ją Kant ma kilka właściwości, stąd być może rodzi się
trudność w jej jednoznacznym odczytaniu. Obok tych trudności stoi jedno z jej zadań.
Ma ona zbadać możliwości i wytyczyć granice ludzkiego rozumu. Dbając by niczego
nie pominąć nakreśla zadanie, jakie stoi przed filozofią: wytyczyć granice własnemu
poznaniu. Krytyka jest narzędziem, które umożliwia mówienie o bardzo starej idei
jaka pojawiła się wraz ze wspomnianym już Sokratesowym Wiem, że nic nie wiem.
Okazuje się bowiem, że wraz z badaniami Kanta można dokładniej przyjrzeć się tej
starożytnej myśli i pokazać ją w świetle badań nad rozumem ludzkim. „Owo jedynie
przez krytykę samego rozumu możliwe poznanie jego niewiedzy jest więc nauką
[…]”19.
W tym kontekście badania Kanta nie ujawniają nowości. Nowy jest jedynie
sposób, w jaki został podjęty dawno znany problem. Dla filozofii zdobyczą stał się
natomiast dyskurs o niewiedzy rozumu. Skoro filozofia pełniej przedstawia granice
ludzkiego poznania, zrozumiałym staje się mówienie w filozofii o jej niemożliwości.
Jest to jednak niemożliwość całości, względnie filozofii pojmowanej jako całość, a nie
filozofii samej. Filozofia bowiem, co ujawnia krytyka, ciągle jest „uporczywym
wysiłkiem realizacji tego, co niemożliwe”20. Jest uporczywym wspinaniem się tam,
gdzie znaleźli się Ci, którzy się dowiedzieli.
18 I. K a n t: Krytyka czystego rozumu. Tłum. R. I n g a r d e n. Kęty 2001, s. 618. 19 Tamże, s. 565. 20 M.J. S i e m e k: Filozofia..., s. 10.
56
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
BIBLIOGRAFIA:
von A s t e r E.: Historia filozofii. Tłum. J. S z e w c z y k Warszawa 1969
G a l e w i c z W.: Nicolai Hartmann. Warszawa 1987.
H a r t m a n n N.: Wprowadzenie do filozofii. Tłum. A.J. N o r a s. Warszawa
2002.
J a s p e r s K.: O źródle i celu historii. Tłum. J. M a r z ę c k i. Kęty 2006.
J a s p e r s K.: Wprowadzenie do filozofii. Tłum. A. W o ł k o w i c z. Wrocław
1998.
J a s p e r s K.: Szyfry transcendencji. Tłum. Cz. P i e c u c h. Toruń 1995.
K a n t I.: Krytyka czystego rozumu. Tłum. R. I n g a r d e n. Kęty 2001.
Myśl systematyczna i historyczna w badaniach filozoficznych. Red. J. B a ń k a.
Katowice 1995.
Prawda a metoda. Red. J. J a s k ó ł a, A. O l e j a r c z y k. Wrocław 2003.
W stronę filozoficznego doświadczenia. Red. H. M i k o ł a j c z y k.
Częstochowa 1996.
57
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Martyna Markowska
INTERPRETACJA JAKO ROZUMIENIE W UJĘCIU WILHELMA DILTHEYA
Podstawowe informacje dotyczące osoby Wilhelma Diltheya (1833-1911)
sprowadzają się najczęściej do faktów na temat jego aktywności jako krytyka
literackiego i historyka oraz najważniejszych danych z zakresu działalności
filozoficznej niemieckiego myśliciela. Wskazuje się zwłaszcza na jego zasługi
z dziedziny metodologii nauk humanistycznych, z prymarnym rozróżnieniem na
Naturwissenschaften i Geisteswissenschaften i swoistymi dla nich dwiema drogami
poznania: wyjaśnianie oraz rozumienie wpisały się w rozwój humanistyki. Zależnie od
wyboru perspektywy badawczej, komentatorzy antypozytywistycznej filozofii
Diltheya zwracają uwagę na różne jej aspekty. Jeden z nich to analogia lub kontrast
z dorobkiem Friedricha Schleiermachera, w szczególności z koncepcją
psychologicznej (w kontekście „psychologii opisowej”) interpretacji dzieł i stosunek
do postulatu „rozumienia autora lepiej, niż on sam rozumiał siebie”. Nota bene
Wilhelm Dilthey zadebiutował w świecie filozoficznym jako autor biografii
Schleiermachera. Inne aspekty, to między innymi Diltheyowska teoria dziejów,
koncepcja mitu, świadomości, historii itd. Współcześnie, spuścizna po nim
przyćmiona blaskiem filozofii hermeneutycznej Gadamera, nadal ogniskuje badaczy
opowiadających się za stanowiskiem autora O istocie filozofii, którzy zyskali sobie
miano „obozu tradycjonalistów”. Przedstawiciel szkoły berlińskiej krytykowany jest
w szczególności za psychologizm (kwestia szeroko dyskutowana wśród badaczy) oraz
brak spójnej, pełnej koncepcji, jednolitego wywodu, niekompletność dzieł1. Georg
Misch mówi o „chwiejności postaci Diltheya”2, zaś całokształt jego dorobku określa
1 S. B l a c k b u r n: The Oxford Dictionary of Philosophy. Oxford 1994, s. 106. 2 G. Mi s c h: Dilthey: Myśl i dzieło. W: Wokół rozumienia. Studia i szkice z hermeneutyki. Tłum. G. S o w i n s k i. Kraków 1993, s. 39.
58
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
jako „twór niegotowy i w dodatku o nieregularnej budowie”3. Moim zdaniem ostatnia
uwaga przemawia jedynie na korzyść postawy filozoficznej. Mianowicie pozorny ów
„zarzut” stawia historyka filozofii w szeregu myślicieli zajmujących się nie tyle
konstruowaniem koherentnego i uzbrojonego w siatkę pojęć zamkniętego systemu,
a zgodnie z tradycją koncepcji Nicolaia Hartmanna – mianuje Diltheya myślicielem
z nurtu filozofii systematycznej, dla której istotne jest dociekanie zawsze otwartych
problemów filozoficznych, co stanowi o możliwości rozwoju filozofii w ogóle.
Kariera naukowa Wilhelma Diltheya rozpoczęła się w ośrodku akademickim
we Wrocławiu, potem kontynuowana była w Kilonii, Bazylei i Berlinie. Mimo
znaczącej roli, jaką pełni filozof w historii współczesnej myśli filozoficznej oraz
nieocenionych zasług dla rozwoju hermeneutyki, która od XIX wieku powoli zaczęła
funkcjonować jako „pełnoprawna” filozofia, a nie sam tylko zbiór reguł odnoszących
się do teorii tekstu, sylwetka myśliciela budzi liczne spory, co prowokuje do bardziej
zaawansowanych badań jego dzieł. Niestety w języku polskim dostępny jest zaledwie
fragment bogatego dorobku, który szacowany jest na co najmniej osiemnaście tomów
Gesammelte Schriften.
Zanim przejdę do analizy kategorii interpretacji w ujęciu Diltheya, pragnę
przytoczyć fragment na jego temat autorstwa Herberta Schnädelbacha, który
niezwykle trafnie obrazuje postać filozofa w powszechnej świadomości, a który
z kolei zdecydowanie podkreśla rangę jego koncepcji. Cytat jakkolwiek mogący
budzić kontrowersje pośród historyków filozofii, zwłaszcza tych, którzy znaczenie
hermeneutyki deprymują na rzecz innych nurtów w myśli XX wieku: „Pierwsze kroki
na drodze fundamentalnej filozofii rozumienia jako uzasadnienia filozofii za pomocą
własnych środków (Selbstbegründung), które prowadzą do Heideggerowskiej
»hermeneutyki bycia«, poczynił już Dilthey. Mimo to, Dilthey-filozof pozostaje do
dziś w cieniu Diltheya-teoretyka wiedzy, którego projekty metodologii nauk o duchu
i psychologii tak silnie wpłynęły na dyskusję o niej toczącą się od przełomu wieków,
że tylko z niewielką przesadą można powiedzieć, iż wszystko, co działo się
3 Tamże, s. 40.
59
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
dotychczas, to tylko przypisy do Diltheya: powołują się na niego, choć często
polemicznie, wszyscy teoretycy nauk humanistycznych i nauk o kulturze.”4.
I. Wilhelm Dilthey – hermeneutyczna filozofia życia
Komentatorzy myśli Diltheya opisując i interpretując jego twórczość często
posługują się binarnym schematem pojęć (jak w opisie spod znaku metody
strukturalistycznej, na zasadzie analizy przeciwieństw), które w ich rozumieniu
stanowią naczelne problemy a zarazem tropy interpretacyjne całej twórczości. I tak
twórczość Diltheya sprowadza się do haseł-kluczy mających ułatwić rozumienie
całości jego dorobku poprzez analizę zagadnień takich jak: człowiek i dzieło, dzieje
i filozofia itd. Jako przykład może posłużyć tytuł książki Leszka Brogowskiego
Świadomość i historia. Studium o filozofii Wilhelma Diltheya będący analizą tejże
właśnie z perspektywy wymienionych dwóch kategorii. Za najszerzej opisane autorzy
uważają dwa pojęcia jako naczelne w twórczości Diltheya, dwa fundamenty myśli
niemieckiego humanisty: życie i rozumienie. Te dwa hasła posiadały szczególną
rangę, a namysł nad nimi nieustannie towarzyszył filozofowi na przestrzeni lat, co
możemy spostrzec analizując kolejne jego dzieła. Często „życie” i „rozumienie” są
traktowane jako punkty wyjścia (a zarazem dojścia, wedle hermeneutycznych
tendencji) analiz, które pozornie mogą dotyczyć innych, często bardziej
szczegółowych problemów: rozważań o początku estetyki, diagnoz na temat historii
Niemiec itd. O ile treść koncepcji formułujących kwestię rozumienia poruszę
w momencie analizowania definicji interpretacji, albowiem te dwie kategorie są ze
sobą nierozerwalnie związane, o czym będziemy mieli okazję się przekonać, o tyle
zagadnienie życia pragnę rozwikłać na samym początku „interpretacyjnych”
dywagacji. Nie tylko dlatego, że ułatwi nam to początkowe ustalenia
w ustosunkowaniu się do określeń, które często funkcjonują oderwane od głębszej
refleksji, jak fakt nazywania Diltheya twórcą „filozofii życia”.
Rozpoczęcie badania Diltheyowskiej hermeneutyki od kategorii życia byłoby
więc zgodne ze statusem, jaki filozof nadał temu oto fenomenowi. Jest ono absolutną
podstawą i początkiem wszystkiego innego. Sposób myślenia o świecie określony
4 H. S c h n ä d e l b a c h: Filozofia w Niemczech 1831-1933. Tłum K. K r z e m i e n i o w a. Warszawa 1992, s. 193.
60
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
mianem „filozofii życia” koncentrował się na życiu właśnie, w przeciwieństwie do
wszelkiej spekulatywnej, oderwanej od rzeczywistego podmiotu, jakim jest człowiek,
metafizyki i nauk ścisłych. Według Diltheya należy na powrót zwrócić się ku
przedrefleksyjnemu życiu, ono jest bowiem punktem wyjścia każdego filozofowania,
ale i każdej aktywności ludzkiej, niezależnie czy należy ona do dziedzin humanistyki,
techniki, przyrodoznawstwa czy rzemiosła. Parafrazując jedno z najsłynniejszych
sformułowań jego autorstwa, powtórzę, że myśl nie może istnieć w oderwaniu od
życia. Według Diltheya „Życie jest faktem podstawowym, który musi stanowić punkt
wyjścia filozofii”5. Dalej myśl kontynuuje Elżbieta Paczkowska-Łagowska:
„Ponieważ myślenie nie może stanąć ponad życiem, sięgnąć poza nie, nie może jednak
uczynić go doskonale przejrzystym, powstaje problem związku myślenia i życia,
rozumu i życia, możliwości ogarnięcia życia za pomocą kategorii pojęciowych,
a zarazem problem granic, jakie stawia ono w myśleniu”6. Zatrzymajmy się na
moment nad tym zdaniem, albowiem ma ono niekwestionowalne znaczenie.
Paczkowska-Łagowska zwraca uwagę na motyw często podkreślany przez badaczy,
a mianowicie, ze jedyne granice rozumienia ustanawia życie właśnie. Mówiąc inaczej,
granice rozumienia są granicami życia. „Kategorie pojęciowe” wynikają z naszej
struktury rozumienia, która systematyzuje i uogólnia, aby wyjaśnić świat, aby móc go
wytłumaczyć i rozumowo ogarnąć. Jednak, by właściwie dotrzeć do istoty jestestwa
i móc je opisać, należałoby posłużyć się nie wtórnym wobec niego systemem
pojęciowym i schematem postrzegania, ale odnieść się do opisu życia samymi jego
kategoriami7. To pozostaje jednak moim zdaniem niemożliwym przedsięwzięciem ze
względu na niemożność przekroczenia racjonalnego, wykształconego przynajmniej
w Zachodniej kulturze modelu myślowego. Nie pozostawia to jednak wątpliwości, że
życie posiada u Diltheya zdecydowany prymat, ze względu na swoją „niezgłębioność”
(Ünergründlichkeit), a także ze względu na fakt, że istota ludzka nie potrafi jak dotąd
nad nim zapanować w całkowitym stopniu.
5 W. D i l t h e y: Rozumienie i życie. W: Wokół rozumienia..., s. 53. 6 E. P a c z k o w s k a - Ł a g o w s k a: Logos życia. Gdańsk 2000, s. 63. 7 Por. F. R o d i: Dilthey, Gadamer and „traditional” hermeneutics. „Reports on Philosophy“ 1983, nr 7, s. 3-9.
61
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Pojęcie „życia”, jego ranga i prymarny charakter w stosunku do wszelkich
innych kategorii pojawia się wraz z Diltheyowską krytyką pomysłu „ducha
obiektywnego” Georga Wilhelma Friedricha Hegla. Herbert Schnädelbach komentuje
to w następujący sposób: „Życie [według Diltheya – przyp. aut.] to nie jest ułomny
modus ducha, ale odwrotnie, duch jest obiektywizacją życia; tylko w ten sposób jest on
też duchem obiektywnym i możliwym przedmiotem nauk o duchu”8, a jak już tłumaczy
rangę pojęcia sam Dilthey: „My dzisiaj musimy brać za punkt wyjścia realność życia,
w życiu aktywna jest całość związków psychicznych. Hegel konstruuje metafizycznie;
my analizujemy to, co dane. Dzisiejsza analiza ludzkiej egzystencji napełnia nas
poczuciem kruchości, potęgi ciemnego popędu, cierpienia z powodu niejasności
i iluzji, skończoności we wszystkim, co jest życiem, również tam, gdzie powstają
z niego najwyższe twory życia wspólnoty”9. Dilthey uchodzi za prekursora przełomu
antypozytywistycznego zamanifestowanego na kilku płaszczyznach i dającemu
początek nowym nurtom filozoficznym. Jednym z nich (obok psychologizmu,
fenomenologii czy prądu stworzonego przez Henri’ego Bergsona) jest właśnie
filozofia życia (Lebensphilosophie), która w świetle powyższych argumentów wydaje
się być naturalną konsekwencją myślenia o życiu jako o absolutnym fundamencie
wszystkich działań, w tym także intelektualnych. Zgodnie z wizją hermeneuty, miała
ona położyć podwaliny pod „nową odmianę ducha filozoficznego, która miała okazać
się znacząca dla całej przyszłości”10.Tym samym Dithey otworzył nowy dział
w historii filozofii, który wyrósł jako alternatywa dla paradygmatu
pozytywistycznego, a stał się oryginalnym nurtem swoistej antropologii, który
wpływał niejednokrotnie na myślicieli różnych proweniencji. Ślad „powrotu do życia”
odcisnął się nawet na współczesnych koncepcjach filozoficznych opartych na
prymacie cielesności, badających pojęcia taktylności, transgresji jako problemów
istotnych we współczesnej humanistyce. Maurice Merleau-Ponty w swoim tekście
pozbawionym tytułu, a opatrzonym przez tłumaczy nagłówkiem Wyznanie wiary
stwierdził, iż „życie nasze jest samo przez się powszechne”11. Echo Diltheyowskich
8 H. S c h n ä d e l b a c h: Filozofia w..., s. 220. 9 W. D i l t h e y: Der Aufbau der geschichtlichen Welt in den Geisteswissenschaften (Hrsg. Manfred Riedel), Frankfurt/M 1970. Cyt. za: H. S c h n ä d e l b a c h: Filozofia w..., s. 220. 10 W. D i l t h e y: O istocie filozofii. Warszawa 1987, s. 21. 11 M. M e r l e a u - P o n t y: Proza świata. Warszawa 1999, s. 29.
62
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
haseł pobrzmiewa w niezliczonych kontekstach, choć możliwe, iż nie jest to fakt na
tyle uświadomiony, aby przyznać autorowi Teorii światopoglądów należne miejsce
w dziejach myśli filozoficznej.
II. Rozumienie – naczelna funkcja życia
Według Diltheya interpretacja to jeden z rodzajów rozumienia:„zgodne
z regułami rozumienie utrwalonych uzewnętrznień życia nazywamy wykładnią, czyli
interpretacją”12. To twierdzenie posłużyć mi ma za wprowadzenie w analizę kategorii
interpretacji poczynając od jej wstępnej definicji, której będę przyglądać się coraz
bardziej wnikliwie. Jednak zanim przejdę do precyzyjnej obserwacji pojedynczych
pojęć, które tworzą ową definicję, powinniśmy dokładnie sprecyzować termin
„rozumienie”, na co wskazuje zarówno tytuł podrozdziału, jak i konsekwencja toku
prowadzenia wywodu, który zasygnalizowałam we wstępie. Jak wspomniałam,
zarówno pojęcie „życia”, jak i „rozumienie” pełnią szczególną funkcję w metafilozofii
spadkobiercy Schleiermachera. Sens pierwszego problemu starałam się przybliżyć
w poprzednim podrozdziale, w tej chwili zajmę się wzajemnymi relacjami pomiędzy
zagadnieniami, oraz sposobem, w jaki określają one już samą interpretację.
„U Diltheya pytanie o rozumienie, daleko wykraczające poza ramy
problematyki metod nauk o duchu, staje się pytaniem o tę podstawową konstytucję
ludzkiego istnienia, na gruncie której może być ono istnieniem rozumiejącym”13,
problem rozumienia wypływa więc wprost z fundującej go niepodważalności
i prymatu życia. Kwestia ta doskonale kontrargumentuje głosy oskarżenia myśli
Diltheya podważającego „filozoficzność” jego heremenutyki. Zarówno rozważania na
temat kwestii życia, jak i pochodnego od niego, ale równie doniosłego
w konstytuowaniu jednostki ludzkiej rozumienia, zdecydowanie nie ograniczają się do
opisu reguł nauk humanistycznych, ale kierują się ku źródłowemu namysłowi nad
zagadnieniami antropologicznymi czy metafilozoficznymi wykraczając zarówno poza
metodologię, jak i podejście systemowe do filozofii. Na temat rozumienia w ujęciu
dziewiętnastowiecznego hermeneuty powstała ogromna ilość rozpraw, których autorzy
próbowali ów problem opisać, poddać analizie, dowieść jego naczelnej wartości,
12 W. D i l t h e y: Pisma estetyczne. Warszawa 1982, s. 293. 38 L. L a n d g r e b e: Rozumienie w naukach o duchu. W: Wokół rozumienia..., s. 199.
63
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
przedstawić go z innej perspektywy i skonfrontować z coraz to nowymi hasłami. Sam
Wilhelm Dilthey definiuje je tak: „Rozumieniem nazywamy proces, w którym na
podstawie zmysłowo danych przejawów życia psychicznego osiągamy poznanie”14,
druga definicja: „Proces, w którym na podstawie znaków z zewnątrz dostarczanych
przez zmysły poznajemy sferę wewnętrzną, nazywamy rozumieniem”15, następnie:
„Rozumienie, traktowane we wskazywanym szerokim zakresie, jest najbardziej
fundamentalnym postępowaniem dla wszystkich dalszych operacji nauk
humanistycznych”16 oraz „teoriopoznawcza, logiczna i metodyczna analiza rozumienia
jest jednym z głównych zadań dla uzasadnienia nauk humanistycznych”17. Nie
zaskakuje zbytnio fakt, iż większość historyków filozofii nie znających dokładnie
dzieł Diltheya traktuje go jako metodologa, a samo rozumienie uznaje jako termin
odnoszący się wyłącznie do badania nauk humanistycznych, jeśli ograniczymy
poszukiwania „śladów rozumienia” do tych trzech zdań. Dwie ostatnie formuły
odnoszą się stricte do usystematyzowania zasad rządzących prowadzeniem
naukowego wywodu. Pierwsza natomiast, mimo iż najbardziej ogólna, zdecydowanie
otwiera drogę dla wszelkich wariacji wychodzących poza wąski, metodyczny
przedział i w świetle całości dorobku filozofa kieruje nas ku psychologii (cały czas
podkreślam jednak, że psychologia u Diltheya ma charakter specyficzny i wybiega
poza modele współczesne filozofowi, opierając się nie tylko na analizie świadomości;
poprzez teorię „nabytego życia psychicznego” jego koncepcja zawiera namysł nad
istotą dziejów i historycznością człowieka), antropologicznej filozofii życia
posiłkującej się historiografią i estetyką. Pierwsze twierdzenie myśliciela zwraca
uwagę bowiem na stosunek rozumienia do podstawowych estetycznych wartości, jak
przeżycie i ekspresja, co błędnie można zawęzić właśnie do pojęcia interpretacji.
Wykładnia jest jedynie jednym z podrodzajów poznania, choć nawet ona sama nie
odnosi się wyłącznie do procesu związanego z analizą dzieła sztuki, a ma
zastosowanie we wszystkich przejawach życia. Rozdźwięk pomiędzy dwoma
sposobami traktowania pojęcia rozumienia w ujęciu Diltheyowskim doskonale
14 W. D i l t h e y: Pisma estetyczne..., s. 313. 15 Tamże, s. 292. 16 Tamże, s. 314. 17 Tamże, s. 315.
64
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
tłumaczy Paczkowska-Łagowska: „Rozumienie okazuje się już nie tylko procesem,
w którym na podstawie znaków zewnętrznych dochodzimy do poznania tego, co
wewnętrzne, gdzie »tym, co zewnętrzne« są utrwalone (przede wszystkim w piśmie)
przejawy ludzkiego ducha, lecz staje się elementarnym rysem ludzkiego zachowania,
zdolnością właściwą również istocie niepiśmiennej, która »już zawsze« rozumie świat,
w którym wyrosła, i zanim nauczy się języka, czuje się w nim swojsko, […]. To
rozumienie w sensie »elementarnym« Dilthey przeciwstawia rozumieniu w sensie
»wyższym« prawdopodobnie w tym celu, aby podkreślić, że rozumienie nie jest
skanonizowaną »procedurą« pojawiającą się na etapie teorii, i to w stosunku do
wytworów wyższej kultury, lecz że obecne jest »już zawsze« w życiu ludzkim,
w praktycznym zachowaniu człowieka w swojej najelementarniejszej postaci – jako
rozumiejące zwracanie się do świata życia”18. W tym miejscu autorka Logosu życia nie
tylko komentuje podany przeze mnie cytat Diltheya oraz nakreśla tło interpretacji
terminu rozumienie na dwóch poziomach: jako 1) typowy dla nauk humanistycznych
sposób poznania przeciwny ścisłemu i analitycznemu wyjaśnianiu oraz 2) pierwotna
postawa istoty ludzkiej wobec otaczającego środowiska przyrodniczego, a przede
wszystkim społecznego, kulturalnego. Podany powyżej fragment jest istotny w świetle
moich dalszych rozważań, gdyż ów szczegół stanie się motywem do rozróżnienia
rozumienia Diltheyowskiego (które, pełniąc funkcję fundamentu, uchodzi za bardziej
„intuicyjne”, a nie spekulatywne, jak pisze Brogowski „Rozumienie jest właściwym
człowiekowi sposobem napotykania obiektywnej rzeczywistości świata”19) od
Gadamerowskiego, ufundowanego na języku. Według autora Prawdy i metody
językowość rozumienia poprzedza jego emocjonalny charakter.
Zważywszy na takie oryginalne, źródłowe, skierowane ku kulturowym
refleksjom pojmowanie rozumienia przez badaczy filozofii hermeneutycznej, ich
projekt nazwania idei Diltheya „rozumem hermeneutycznym” (względnie „logosem
hermeneutycznym”) nie powinien budzić szczególnych wątpliwości, choć
komentatorzy wyraźnie zwracają uwagę, iż terminy „rozumienie” (das Verstehen) oraz
„rozum” (der Verstand) nie są bynajmniej tożsame. Rozumienie traktowane jest raczej
jako proces o dynamicznym charakterze, stale podlegający rozwojowi. Jako kategoria 18 E. P a c z k o w s k a - Ł a g o w s k a: Logos życia. Gdańsk 2000, s. 87.
65
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
sprzężona z pojęciem życia, doskonale oddaje więc jego naturę, równie różnorodną
i podatną na zmiany i ewolucję form ekspresji. Czytamy: „Rzeczownik
odczasownikowy das Verstehen zawiera właśnie tę racjonalną witalność, której
brakuje w rzeczowniku der Verstand. Aby ujmować życie, rozum musi stać się
elastyczny i dynamiczny - jak rozumienie”20. Najbardziej elastyczną, kreatywną
i zakorzenioną w życiu formą rozumienia jest interpretacja, gdyż stanowi wić łączącą
dwa jestestwa na drodze przejawu analizy owego życia, jakim jest niewątpliwie dzieło
sztuki.
III. Interpretacja - rodzaj rozumienia
Główne dzieło, w którym odnaleźć możemy teoretyczne rozważania na temat
zagadnienia „interpretacji” to Pisma estetyczne, a w szczególności artykuł Powstanie
hermeneutyki z roku 1900. Jak widać, literatura podmiotowa dotycząca „wykładni”
(jak Dilthey nazywa zamiennie interpretację) to tylko drobna część dorobku filozofa
dostępna w rodzimych tłumaczeniach. Jednak pamiętać należy, że badając ową
kategorię, warto przyjrzeć się także nie samym jedynie pismom z zakresu teorii,
analityki i metodologii, ale również, a może i przede wszystkim, dorobkowi
krytycznoliterackiemu czy eseistycznemu myślicieli. Obcując z tekstami krytycznymi
Diltheya, Gadamera bądź Ricoeura poświęconymi konkretnym już artystom czy
dziełom, nie tylko literackim, mamy do czynienia z praxis interpretacji. Możemy
przekonać się jak działa proces hermeneutycznego rozumienia w wykonaniu samych
najwybitniejszych teoretyków, jakie są reakcje ówczesnej (współczesnej) publiczności
na dzieła sztuki oraz jak funkcjonuje życie literackie na przestrzeni epok Dlaczego
jednak to właśnie literaturze, interpretacji poezji, nie zaś innym dziedzinom sztuki
filozof poświęcił tyle uwagi? Dlaczego to właśnie sztuka słowa stała się tą
uprzywilejowaną? Wreszcie – od czego rozpoczniemy – jaki jest wzajemny stosunek
pojęcia interpretacji do rozumienia? Na to pytanie kilkakrotnie odpowiada sam
Dilthey. Jednak aby rozpatrzyć daną kwestię u samego jej zarania, należałoby
uprzednio zastanowić się, czym była dla myśliciela „interpretacja” i jakie miejsce
zajmowała w całej jego refleksji na temat sztuki, estetyki i całościowo ujętej filozofii.
19 L. B r o g o w s k i: Świadomość i historia. Gdańsk 2004, s. 33. 20 Tamże, s. 121.
66
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
„Zgodne z prawidłami rozumienie pisemnie utrwalonych przejawów życia
nazywamy wykładnią, interpretacją”21 czytamy. Już wcześniej przytoczyłam podobną
definicję interpretacji autorstwa Diltheya, która na pierwszy rzut oka mogłaby
wydawać się niemal identyczna. To stwierdzenie jawi się jednak jako bardziej
sprecyzowane od pierwszego, gdyż myśliciel zaznacza, iż interpretować możemy
głównie pisma. Celowo unikam słowa „literatura”, które mogłoby nasuwać się
automatycznie, a które byłoby chyba zbytnim uproszczeniem. Mam bowiem na
uwadze, iż Dilthey – historyk, historiograf, badacz wyczulony na kwestie dziejowości
i dziejów, pod terminem „pisemnie utrwalone przejawy życia” mógł mieć również
nieliterackie formy wypowiedzi, które w dziewiętnastym wieku były jednoznacznie
przeciwstawione temu, co wówczas definiowane było jako „literatura”. Humaniści
badający dzieła Diltheya odchodzą od zawężania interpretacji do wykładni wyłącznie
„pism” na korzyść całości zjawisk kultury, a w konsekwencji całości życia ludzkiego
(„[…] wszelkie ekspresje życia {Lebensäusserungen} mogą stać się przedmiotem
rozumienia i interpretacji, poczynając od mimiki lub pisma, skończywszy na dziełach
sztuki i na wojnach”22) choć początkowo sam hermeneuta w jednym ze swoich
późniejszych szkiców, czyli w nadmienionym Powstaniu hermeneutyki z roku 1900
uwypukla kwestię języka słowami „jedynie w języku ludzkie wnętrze znajduje swój
pełny, wyczerpujący i obiektywnie zrozumiały wyraz”23. Także w Typach
światopoglądów Dilthey przyznaje, iż „Interpretacja świata, która uwydatnia jego
wieloraką istotę posługując się prostszą, zaczyna się już na szczeblu języka”24, co
więcej: „Wykładnia, uprawiana dla samej siebie, bez jakichkolwiek zewnętrznych,
praktycznych celów, ma miejsce już w rozmowie”25. W świetle moich wcześniejszych
wniosków na temat rozumienia, interpretacja byłaby więc tą węższą jego częścią,
której podlega w szczególności materiał oparty na przekazie językowym, jednak nie
wyłącznie. Ponadto, jak widzimy, Dilthey dopuszcza także możliwość wykładni
odbywającej się już nie jako samo badanie tekstu, metodyczne wnikanie w jego
morfologię. Filozof sugeruje, że jako proces nieuświadomiony każdy z nas dokonuje
21 W. D i l t h e y: Pisma estetyczne..., s. 313. 22 L. B r o g o w s k i. Świadomość i..., s. 62. 23 W. D i l t h e y: Pisma estetyczne..., s. 293. 24 W. D i l t h e y: O istocie..., s. 127. 25 W. D i l t h e y: Rozumienie i życie. W: Wokół rozumienia..., s. 54.
67
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
interpretacji nawet podczas „niewinnych” aktów dialogu z innymi. Stąd już prosta
droga do rozważań psychologiczno-antropologicznych w ujęciu Diltheya rozważanych
poprzez problem komunikacji. W przypadku hermeneutyki przed Heideggerem nie jest
on jeszcze tak wyraźnie zarysowany jak w całej myśli Gadamerowskiej, w której
kwestie lingwistyczne, prymat językowości w strukturze rozumienia oraz związane
z tym zagadnienie „porozumienia” pełnią rolę naczelną. Wróćmy jednak do
Diltheyowskiej teorii związanej z egzegezą wypływającą z rozumienia „utrwalonych
uzewnętrznień życia”. Struktura wykładni na gruncie estetyki, polegająca na
zastępowaniu jednego obrazu, czyli środka stylistycznego, jak metafora, uosobienie
itp., innym, pełniłaby funkcję matrycy dla rozumienia innych fragmentów
rzeczywistości. Współczesne, najnowsze interpretacje dzieł Diltheya mają skłonność
do pojmowania tejże kategorii na sposób esencji rozumienia. Dokładniej –
interpretacja miałaby być samym trzonem rozumienia, jego „miniaturą” odnoszącą się
przede wszystkim do dzieł sztuki, ale i stanowiącą szkielet, normujący i stymulujący
procesy wszelkiego rozumienia elementów całego świata społecznego („Interpretacja
humanisty dotyczy indywidualności, szczególnego charakteru pewnego dzieła
literackiego, indywidualności człowieka czy swoistości epoki literackiej. Filozofia
stawia sobie za zadanie zrozumienie natury ludzkiego życia, idzie jej o wykładnię
życia w ogólności. W ten sposób hermeneutyka jako metoda interpretacji staje się
postępowaniem filozoficznym”26). Losy hermeneutyki, będącej według Diltheya teorią
interpretacji są dziejami rozwoju sztuki wykładni (w tej części artykułu tym stosuję
termin „wykładnia” zamiennie z „interpretacją”, za polskimi tłumaczeniami Diltheya,
choć w części I podkreśliłam funkcjonującą w humanistyce różnicę pomiędzy tymi
pojęciami), także procesem rozwoju filologii jako formułującej naczelne tezy owej
umiejętności. Gdy wykroczymy jednak poza metodologiczny dyskurs i spróbujemy
wejść na płaszczyznę rozważań z zakresu metafilozofii umieszczając kategorię
interpretacji w samym centrum Diltheyowskiej filozofii życia i hermeneutycznej
antropologii, cały czas pozostaje nam jeden jej element, który pojawia się w kolejnych
definicjach: mianowicie stwierdzenie, iż interpretacja, niezależnie czy polegająca na
wykładni tekstów pisanych, czy też odnosząca się do innych tekstów kultury, zawsze
26 E. P a c z k o w s k a - Ł a g o w s k a: Logos..., s. 206.
68
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
podlega regułom, prawidłom. Proces interpretowania nie oznacza bowiem
nieograniczonej w swej swobodzie wariacji na dany temat. Przynajmniej jeszcze nie
według Wilhelma Diltheya, a i późniejsi teoretycy i praktycy hermeneutyki
zaznaczają, iż mimo dużej możliwości operacyjnej odbiorcy, nie każda interpretacja
może pretendować do rangi właściwej, natomiast kwestia nadinterpretacji w estetyce
dwudziestowiecznej była jedną z najszerzej dyskutowanych (przypomnieć należy takie
stanowiska, jak chociażby Susan Sontag). Choć dokonuje się zawsze z perspektywy
„tu i teraz”, obowiązujące zasady mają uchronić przed zarzutem skrajnego
relatywizmu. W innym tekście napisze niemiecki uczony, iż „Takie zgodne z zasadami
sztuki rozumienie na stałe utrwalonych uzewnętrznień życia nazywamy wykładnią
bądź interpretacją”27. A zatem obowiązujące normy wypływają z kanonów
estetycznych. Oczywiście możemy przypuszczać, że chodziło o reguły obowiązujące
w dziewiętnastowiecznej estetyce niemieckiej dotyczącej techniki egzegezy tekstu.
Echo Diltheya-metodologa przebija się przez ową koncepcję. „Rozumienie jest
właśnie ujmowaniem sensu i aktem sprowadzania znaczeń do jedności. Interpretacja
zaś to ujmowanie znaczeń poprzez badania historyczne, to przekładanie sensu na
dyskurs”28 – skoro zadaniem wykładni jest transponowanie wewnętrznych treści na
formę wypowiedzi, jej struktura musi być mniej lub bardziej ściśle określona,
najczęściej przybierająca postać tradycyjnego hermeneutycznego koła dającego się
zastosować nie tylko w krytyce literackiej, posiadającego bowiem uniwersalny
charakter dla różnych form poznania. Zatrzymajmy się na chwilę na dalszych
konsekwencjach Diltheyowskiej koncepcji interpretacji jako formy rozumienia.
Sztuka wykładni, jak już ustaliliśmy, polega na wydobyciu z dzieł
(zewnętrznych przejawach życia artysty) sensu i przełożeniu go na język komunikacji
pomiędzy autorem, pojedynczym odbiorcą przeżywającym dzieło w danej chwili
i pozostałymi potencjalnymi lub rzeczywistymi odbiorcami mogącymi dotrzeć do
treści zarówno poprzez indywidualny z nią kontakt, jak i poprzez już „skonstruowany”
ślad jej obecności w życiu innych czytelników, słuchaczy itd. Zarówno
funkcjonowanie wykładni, jak i całego rozumienia posiada więc charakter społeczny,
co warunkuje już sama kwestia języka, która wypływa z potrzeb komunikacji 27 W. D i l t h e y. Rozumienie i życie..., s. 46.
69
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
społecznej. Cytuję: „każde dzieło sztuki, każdy czyn historyczny są dla nas zrozumiałe
tylko dzięki wspólnocie, łączącej nas z ludźmi, którzy się w nich uzewnętrzniają;
jednostka przeżywa, myśli i działa cały czas w sferze wspólnoty i tylko w takiej sferze
rozumie”29. W przypadku interpretacji wspólnota ta, jak zauważyłam, jest ściśle
określona: nadawca dzieła (mówiąc językiem schematu komunikacyjnego Romana
Jacobsona) oraz odbiorcy, których recepcja tegoż dzieła formowana jest na różnych
poziomach: poprzez wyspecjalizowane analizy krytyczne po ledwie „zanotowanie”
istnienia w świadomości społecznej. Jednak w historii literatury i sztuki
niejednokrotnie dochodziło do przekraczania przez przedmiot artystyczny tych
wąskich granic. Teksty zaczynały „żyć własnym życiem” i stawały się trwałymi
wyznacznikami określonych trendów lub historycznych przełomów, czy to jako
przedmiot kultu religijnego, czy iskra zapalna dająca początek nowym postawom
społecznym (jak w przypadku Cierpień młodego Wertera Goethego). Dzieła
stymulowały zachowania mas właśnie za sprawą swoistej interpretacji ich treści
i symboliki. Czy zadanie interpretacyjne ma swoje granice? Czy polega ona na wejściu
w strukturę psychiczną autora? Na każde z tych pytań musiałabym odpowiedzieć
przecząco, nie tyle w świetle samej filozofii Diltheya, ile mając już świadomość
ewolucji hermeneutyki i jej odmian. Pierwszy kontakt z zagadnieniami typowymi
hermeneutyki najczęściej ma charakter „opowieści o kole hermeneutycznym”,
w której pozostaje się na poziomie ogólnych informacji na temat metody pars pro toto.
Do tego zakresu sprowadza się również powszechna, pozornie pogłębiona znajomość
hermeneutycznej estetyki jako filozofii tekstu, która dała początek bardziej
radykalnym nurtom, jak dekonstrukcja.
Kolejny wątek poświęcony twórcy filozofii życia będzie miał na celu
skonfrontowanie jej z innym, jakże istotnym dla Diltheya zagadnieniem, a mianowicie
z jego teorią światopoglądów. Cała koncepcja Weltanschauungen opiera się bowiem
na założeniu, iż światopogląd to nic innego, jak sposób interpretowania świata,
ujmowania jego przejawów w specyficzny sposób zespolony w całość, dla której
dominujący jest jeden element: religia, poezja, nauka itd. Ta koncepcja urodzonego
w 1833 roku uczonego zrobiła prawdopodobnie największą karierę spośród jego 28 L. B r o g o w s k i. Świadomość i..., s. 66.
70
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
innych teorii, natomiast tekst Typy światopoglądów i ich rozwinięcie w systemach
metafizycznych do dziś stanowi cenne źródło informacji o autorze przezwyciężającym
pozytywistyczny paradygmat.
IV. Światopogląd – interpretacja świata
Kiedy życie spontanicznie interpretuje świat, przypisuje mu sens, który
z interpretacji tej czyni światopogląd”30. Weltanschauung w swej genezie jest taką
samą pochodną życia, jak i wszystkie inne formy poznania i komunikacji. Wilhelm
Dilthey ujmuje ów fakt słowami: „Każdy autentyczny światopogląd, w ten sposób
rozumiany, jest pewną intuicją, która powstaje z faktu tkwienia (Darinnensein)
w samym życiu”31. Oczywiście, już we fragmencie na temat rozumienia ustaliłam, że
tylko ono według Diltheya jest bezsprzecznym źródłem kultury i sposobów
pojmowania. Wobec tego intuicyjne chwytywanie fragmentów rzeczywistości
wyprzedza kategorialne, pojęciowe wyjaśnianie. Jednakowoż odnosi się to do
problemu światopoglądu. Pierwszy bodziec do jego tworzenia daje pojawiające się
najpierw „czucie”. Jednostka ludzka, która w miarę kształcenia wtórnej struktury
psychicznej na drodze funkcjonowania „dziejowej osoby ludzkiej” w świecie
podlegającym dziejowym zmianom, rozwija formy postrzegania rzeczywistości.
W zależności od tego, która z „trzech władz duszy” (intelekt, wola i czucie)32
przemawia najsilniej, taki wybieramy sposób ujmowania środowiska naszego życia.
Oczywiście zgodzę się, że powyższy tok wyjaśnienia źródeł powstania światopoglądu
jest zbytnim uproszczeniem. Sam Wilhelm Dilthey definiuje Weltanschauungen jako
całościowe ujęcie doświadczeń nabytych podczas trwania egzystencji, wykształcone
na drodze przeżyć (najczęściej negatywnych), które stają się podatnym gruntem dla
kiełkujących nastrojów. Krok po kroku filozof prezentuje etapy dojrzewania
światopoglądów, które, podobnie jak w przypadku interpretacji, za główne zadanie
mają „zrozumienie nieuchwytnych danych poprzez to, co wyraźniejsze”33. Owymi
widocznymi przejawami są elementy, które w całości składają się na obraz świata.
29 W. D i l t h e y: Rozumienie i życie..., s. 49. 30 L. B r o g o w s k i: Świadomość i..., s. 111. 31 W. D i l t h e y: O istocie..., s. 148. 32 Por. E. P a c z k o w s k a - Ł a g o w s k a: Metafilozofia Wilhelma Diltheya. W: W. D i l t h e y: O istocie..., s. XV. 33 W. D i l t h e y. O istocie..., s. 126.
71
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
„Nieuchwytne dane” z kolei to nic innego jak jego sens i znaczenie. Poznanie
rzeczywistości odbywa się na podobnych zasadach, na jakich przeprowadzana jest
interpretacja: poprzez to, co fizycznie dane uzyskujemy wgląd w ukryte wartości.
Dilthey wprost określa jedną kategorię za pomocą drugiej: „Tak oto ze wszystkich
stron pojawiają się interpretacje rzeczywistości: światopoglądy. Podobnie jak zdanie
posiada sens bądź pewne znaczenie i wyraża je, tak owe interpretacje chciałyby
wyrazić sens i znaczenie świata!”34. Fakt ten generuje problem wielości, a raczej,
mówiąc językiem Diltheya, „anarchii światopoglądów”. Bowiem tak, jak istnieje kilka
możliwych do zaakceptowania wniosków wykładni, tak światopoglądy zawsze dzielą
się na typy, ze względu na to, w którym z trzech systemów kultury funkcjonuje dana
jednostka i które z trzech wrażeń dominuje w jego osobowości. „Światopoglądy
rozwijają się w rozmaitych warunkach. Klimat, rasy, uwarunkowanie narodów przez
historię i kształtowanie się państwowości, określone czasem podziały na epoki
i okresy, w których współdziałają narody, składają się na specyficzne warunki,
powodujące powstanie różnorodnych światopoglądów. Życie, które kształtuje się
w takich szczególnych warunkach, jest bardzo zróżnicowane, podobnie jak sam
człowiek, który owo życie ujmuje”35. Najważniejszym systemom pojmowania obrazu
świata, posiadającym jednak status „wyższego poziomu” Dilthey poświęca najwięcej
uwagi: naukowemu, filozoficznemu, poetyckiemu oraz religijnemu. Nie jest moim
celem omawianie kolejno każdego z tych typów, próbuję jedynie dowieść twierdzenia,
iż światopogląd to swoisty rodzaj interpretacji. Szczególnie zaś światopogląd
filozoficzny spełnia warunki wykładni przytoczone na powyższych stronach ze
względu na swoje dążenie do uniwersalności, tendencje do uzasadnienia
i syntetyzowania myślenia oraz silna potrzeba odszukania obowiązującej struktury.
Zdaniem Diltheya filozofia „założona jest w strukturze człowieka (Struktur des
Menschen); każdy, niezależnie od sytuacji zbliża się do niej i wszelka ludzka
działalność zdąża do filozoficznej świadomości”36. Intuicja filozoficzna wpisana jest
niejako w istotę ludzkiego życia i naturalnie komponuje się pośród innych,
naturalnych potrzeb. W taki sam, powszechny i dotykający każdej jednostki sposób
34 Tamże, s. 59. 35 Tamże, s. 129. 36 Tamże, s. 54.
72
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
przejawia się człowieczy „instynkt” interpretowania (który, jak już zbadaliśmy, może
pozostać nieuświadomiony). Filozofia według niemieckiego hermeneuty nie skupia się
na jednej części rzeczywistości, jak nauki szczegółowe, ale ogarnia całokształt.
Wszystko jest ujęte razem w perspektywie filozoficznej, a pamiętajmy, iż zdaniem
Wilhelma Diltheya, wszystko jest wykładnią, hermeneutyczną sztuką”37.
37 W. D i l t h e y: Rozumienie i życie..., s. 54.
73
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
BIBLIOGRAFIA:
B l a c k b u r n S.: The Oxford Dictionary of Philosophy. Oxford 1994.
B r o g o w s k i L. Świadomość i historia. Gdańsk. 2004.
D i l t h e y W.: Pisma estetyczne. Warszawa 1982.
D i l t h e y W.: O istocie filozofii. Warszawa 1987.
M e r l e a u - P o n t y M.: Proza świata. Warszawa 1999.
P a c z k o w s k a - Ł a g o w s k a E.: Logos życia. Gdańsk 2000.
R o d i F.: Dithey, Gadamer and „traditional” hermeneutics. „Reports on
Philosophy” 1983, nr 7.
S c h n ä d e l b a c h H.: Filozofia w Niemczech 1831-1933. Warszawa 1992.
Wokół rozumienia. Studia i szkice z hermeneutyki. Tłum. G. S o w i n s k i.
Kraków 1993.
74
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Agnieszka Turoń
O NEGACJI
Prowadząc refleksję nad określeniem, czym byt jest, jednocześnie dokonując
analizy pojęcia bytu i istnienia musimy odwołać się do pojęć niebytu i negacji.
Problematyka ta, widoczna jest już w filozofii starożytnej (Parmenides, Platon), ale do
dnia dzisiejszego sprawia trudności niełatwo dające się ująć w języku. Celem tej pracy
jest rozważenie problemu możliwości istnienia negatywnych cech, faktów i stanów
rzeczy, gdyż podstawowe rozważania skupiają się na tym, czy wyrażenia negatywne
są w ogóle potrzebne do określania rzeczywistości. Martin Heidegger w jednym ze
swych dzieł stwierdził, że „znamy nicość, choćby tylko jako coś, o czym codziennie
mówimy tu lub ówdzie; tę pospolitą, całkowicie w oczywistości wyblakłą nicość –
gdyż w tej postaci przewija się ona w naszej gadaninie – tę pospolitą nicość możemy
nawet bez wahania zawrzeć w (…) definicji (…)”1. Rozważania o bycie prowadzą nas
zawsze do określeń pozytywnych, które coś o nim orzekają i ułatwiają podanie
określonej definicji. Problematyczna staje się kwestia poszukiwania określeń, na to,
czego nie ma, czyli niebytu. M. Heidegger znajduje się w mniejszości, gdy określa
nicość jako pospolitą, dla której z łatwością można skonstruować definicję. Kwestie
tutaj poruszone, dotyczące negacji, krążyć będą wokół dwóch przeciwstawnych
podejść wyróżnionych przez W. Stróżewskiego; jedne konstatacje filozoficzne
zaliczyć można do grupy, która charakteryzuje negację jako coś, co jest czymś
samodzielnym i autonomicznym, drugie natomiast będą odbierać samodzielność
i autonomiczność pojęciu negacji.
W De divisione naturae Jana Szkota Eriugeny podział na rzeczy istniejące
(quae sunt) i nieistniejące, dokonuje się w wewnątrz natury; „ściślej: zarówno jedne
(quae sunt), jak I drugie (quae non sunt) podpadają pod wspólną nazwę, wypełniając –
1 M. H e i d e g g e r: Czym jest metafizyka? W: T e n ż e: Znaki drogi. Tłum. K. P o m i a n. Warszawa 1995, s. 13.
75
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
a równocześnie dzieląc- klasę jej desygnatów”2, pisze profesor Władysław Stróżewski.
Można zatem wnioskować, że ten podział w oparciu o est – non est nie implikuje
egzystencji przedmiotów; „w przypadku zanegowania est nie uzyskujemy radykalnego
nieistnienia, lecz najwyżej inny sposób istnienia”3. Termin natura zawiera jedno
I drugie, lecz przyporządkowanie wyrażeniom quae sunt - quae non sunt wyrażeń
quae animo percipi possunt – intentionem eiussuperant w dziele Szkota Eriugeny
pozwala myśleć, że to, co jest i to, co nie jest, wyróżniono ze względu na różne
sposoby poznawania. „Moglibyśmy przyjąć, że byt to to, co może zostać poznane
umysłowo (animo); niebyt zaś to, to, co możliwości tego poznania przekracza”4,
interpretuje W. Stróżewski.
Szkot Eriugena dokonał dwóch podziałów natury, z czego pierwszy oparty jest
na przeciwstawieniu creat – creatur (stwarzać – stworzone) i te dwie własności
wyczerpują ontologicznie całość uniwersum, gdzie zaprzeczenie jednego jest zarazem
potwierdzeniem drugiego. Natomiast dla roli negacji w podziale natury jest zasadniczy
drugi podział natury z uwagi na przeciwstawienie esse – non esse. O ile pierwszy
podział gwarantuje ciągłość jedność, o tyle drugi akcentuje różnice i przeciwstawienia
możliwych ujęć bytu.
Istnieje pięć sposobów bycia i niebycia. Pierwszy polega na tym, że istniejące
jest tożsame z tym, co możemy poznać (zmysłowo lub umysłowo); nieistniejące
natomiast to to, co poznaniu się wymyka. Podobnie ujmuje Eriugena pojęcie bytu
i niebytu w Homilii do prologu Ewangelii Jana, w tym znaczeniu niebytem jest Bóg,
idee, które pełnią rolę wzorców rzeczy stworzonych oraz materia; Agnieszka Kijewska
konstatuje, że „jeśli bytem jest wszystko, co mieści się w granicach ludzkiego
poznania, to epistemologia wyznacza granice teorii bytu i ten fakt jest niezwykle
istotny dla rozumienia całości systemu (…)”5. Materia traktowana jest jako niebyt ze
względu na jej brak, gdyż ludzkie poznanie nie jest w stanie jej ogarnąć, natomiast
Bóg zostaje określony przez Nicość z powodu swej doskonałości; „orzekając Niebyt
o Bogu, Eriugena czyni to z racji Jego wzniosłości i transcendencji, którą można
2 W. S t r ó ż e w s k i: Z historii problematyki negacji. Cz. 2: Ontologiczna problematyka negacji u Jana Szkota Eriugeny i H. Bergsona. W: „Studia Mediewistyczne” 1968, t. 9, s. 120. 3 Tamże, s. 120. 4 Tamże, s. 121. 5 A. K i j e w s k a: Eriugena. Warszawa 2005, s. 40.
76
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
określić mianem supereminencji”6, pisze A. Kijewska. Należy jednak zauważyć, że
niebyt pojęty nie jest tutaj jako brak, niebyt związany z pojęciem Boga dotyczy
niemożliwości wypowiedzenia wzniosłości i natury Boga oraz niepojętej
nieskończoności; orzekanie o Bogu non esse (nie byt), to wskazywanie na plus quam
esse (więcej niż byt)7. Drugi sposób ze względu na hierarchię bytów oparty jest
o zasadę: negacja niższego bytu jest afirmacją wyższego, negacja wyższego afirmacją
niższego (z oczywistych względów prawo to nie dotyczy najwyższego i najniższego
bytu). Trzeci podział przeciwstawia rzeczy ukształtowane z materii tym, które jeszcze
tego nie ujawniły lub nie rozwinęły się. Widoczne tutaj jest rozróżnienie
arystotelesowskiej własności –bytu, jako tego, co aktualne i niebytu, jako tego, co
potencjalne. Pierwsze to takie rzeczy, które już aktualnie istnieją w rzeczywistości,
czyli byty już stworzone. Natomiast drugie to te, które ukryte są w swej przyczynie,
czyli wspomniane idee, jako wzorce rzeczywistości. Następny podział wyróżnia, jako
byty tylko te, które możemy pojąć przez intelekt, czyli to, co nosi charakter
niezmienności. Niebytem natomiast staje się to, co podlega zmianie, co powstaje
i ginie. I ostatni, teologicznie zabarwiony, ogranicza się do tego, że pełnym bytem
była natura ludzka przed grzechem pierworodnym. Piąty podział ogranicza się tylko
i wyłącznie do człowieka, a rozdział bytu i niebytu uzależnił Eriugena od kryteriów
moralnych.
W podziale tym zauważyć można relatywność przeciwstawienia bytu – niebytu,
przy czym „nie być” nie oznacza radykalnego nieistnienia. Zanegowanie oznacza po
prostu afirmację drugiego. Kryterium stanowi nasza zdolność poznawcza. Podział
bytów, choć przeprowadzony w oparciu o esse – non esse, jest w pierwszym rzędzie
podziałem epistemologicznym8. Rola negacji w podziale natury Szkota Eriugeny
sprowadza się do słówka „jest”, którego nie przekreśla negatywny człon
przeciwstawienia. Samo est nie stwierdza istnienia, a non est nie zaprzecza, tylko
wskazuje na jakieś inne est. Funkcja negacji jest tutaj wyłącznie różnicująca. Autor nie
rozstrzyga jeszcze czy negacja ma realne oparcie w rzeczywistości, czy jest wynikiem
6 Tamże, s. 52. 7 Tamże, s. 54. 8 W. S t r ó ż e w s k i, Z historii problematyki negacji...., s. 132.
77
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
naszego sposobu poznania, ale dostrzec można problematykę związaną z rolą negacji
w naturze (rzeczywistości).
Rozstrzygnięcia dokonuje, po analizie wyobrażenia i pojęcia nicości Henri
Bergson, zastanawiając się nad prawomocnością sądu negatywnego, czyli możliwością
przedstawienia sobie nieistniejącego przedmiotu. I tutaj rozpatrujemy dwa
zagadnienia: pierwsze analizuje pojęcie czegoś i odpowiadające mu pojęcie negatywne
(„przy czym należy rozważyć, czy w gruncie rzeczy nie chodzi o przedstawienia
pewnych przedmiotów [desygnowanych przez nazwy], lecz stany rzeczy [pozytywne
i negatywne] wyznaczane przez sądy”9); drugie zajmuje się zagadnieniem
negatywnego sądu egzystencjalnego, który odrzuca to, co było pomyślane.
H. Bergson odrzuca symetryczność i równoważność negatywnego
i twierdzącego sądu predykatywnego. Twierdzenie ma moc tworzenia pojęć, natomiast
używając przeczenia, daję komuś do zrozumienia, że ma to twierdzenie zastąpić
jakimś innym. Można zauważyć tutaj analogię do roli negacji w De divisione naturae
Szkota Eriugeny, która nie zakłada radykalnego nieistnienia, lecz wskazuje na inne est.
Poza tym dla H. Bergsona twierdzenie jest czynnością czysto umysłową, zaś
przeczenie ma pierwiastek pragmatyczny, ponieważ negacja ostrzega przed błędem.
Następnie twierdzenie odnosi się do aktualnego stanu rzeczy, przeczenie do
możliwości sądu o tym stanie rzeczy. Reasumując H. Bergson pisze, że „zdanie
twierdzące wyraża sąd orzeczony o przedmiocie; zdanie przeczące wyraża sąd
orzeczony o innym sądzie. Przeczenie różni się więc od twierdzenia właściwego tym,
że jest twierdzeniem w drugim stopniu: twierdzi coś o twierdzeniu, które ze swej
strony twierdzi coś o przedmiocie”10. Sąd negatywny nie jest równoważny
i symetryczny twierdzeniu, nie posiada funkcji semantycznej, ponieważ nie odnosi się
wprost do rzeczy, a jego rola sprowadzona zostaje do funkcji czysto pragmatycznej.
Wychodząc od wyrażeń „stół jest biały” – „stół nie jest biały”, pójdźmy tokiem
analizy H. Bergsona. Faktem jest, że stół nie jest biały; zatem przypuszczenie „stół jest
biały” zostaje odrzucone, bo nie ma zastosowania w rzeczywistości. Posłużono się
negacją, by wyprowadzić kogoś z błędu, kto przypuszczał, że stół jest biały. Samo
wyrażenie „nie jest” odniesiono do „jest biały”, nie do białości rzeczywistego stołu. 9 Tamże, s. 167.
78
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Jednak nieposiadanie czegoś (np. w rzeczywistości stół jest czarny, czyli nie posiada
cech białości) jest też pewnym faktem, stanem rzeczy, która czegoś nie posiada. Zatem
dla Bergsona negacja odnosi się do pewnego sądu możliwego, który w obliczu stanu
faktycznego musi zostać odrzucony, ale i ten możliwy sąd wyznacza pewien
intencjonalny stan rzeczy, który musi być porównany ze stanem faktycznym.
Prawdziwość zatem to różnica między faktycznym stanem rzeczy a intencjonalnym
stanem rzeczy, wyznaczonym przez poprzedzenie przeczeniem (funktor „nie”).
„Różnica jest faktem obiektywnym, którego podstawę stanowią ontologiczne (nie
tylko logiczne) zasady tożsamości i niesprzeczności”11, reasumuje W. Stróżewski.
H. Bergson analogicznie stwierdza o negatywnych sądach egzystencjalnych:
„sądy stawiające nieistnienie jakiejś rzeczy są więc sądami wyrażającymi kontrast
między tym, co możliwe, a tym co aktualne (to znaczy między dwoma rodzajami
istnienia, jednym myślanym, drugim stwierdzanym), w wypadkach, w których jakaś
osoba rzeczywista lub wymyślona, przypuszcza niesłusznie, że pewna możliwość jest
urzeczywistniona”12. Sąd negatywny zawiera pozytywną myśl o przedmiocie, którą
odsuwa się (za pomocą stwierdzenia „nie ma”), ponieważ istnieje faktyczna
rzeczywistość, z którą przedmiot byłby niezgodny. Sąd egzystencjalny różnicuje
zatem dwa rodzaje istnienia: istnienie pomyślane i rzeczywiste (przypuszczone
a stwierdzone). Przez wydanie sądu „nie ma” (które pojawia się wtedy, gdy „nasza
uwaga nie obejmuje całości sytuacji, a więc w tym przypadku obu rodzajów istnienia,
lecz skupia się na jednym, przypuszczonym”13), istnienie pomyślane nie znika, lecz
nie zostaje stwierdzone tam, gdzie przypuszczaliśmy (znowu widoczne nawiązanie do
Szkota Eriugeny).
H. Bergson w swoim poglądzie na temat roli czysto pragmatycznej sądu
negatywnego powołuje się na Immanuela Kanta. Po analityce transcendentalnej
I. Kant uzupełnił swój rozdział o akapit dotyczący słówka „nic”. „Ponieważ kategorie
są jedynymi pojęciami, które się odnoszą do przedmiotów w ogóle, więc rozróżnianie,
czy pewien przedmiot jest czymś, czy niczym, dokona się wedle porządku i wskazania
10 H. B e r g s o n: Ewolucja twórcza. Tłum. F. Z n a n i e c k i. Warszawa 1957, s. 252. 11 W. S t r ó ż e w s k i: Z historii problematyki negacji…, s. 170. 12 H. B e r g s o n: Ewolucja twórcza..., s. 254. 13 W. S t r ó ż e w s k i: Z historii problematyki negacji...., s. 172.
79
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
kategorii”14, komentuje I. Kant. Po pierwsze, następuje przeciwstawienie pojęciom
„wszystek”, „wiele”, „jeden” pojęcia, które znosi wszystko, czyli pojęcia „żaden”.
Stąd też przedmiotem pojęcia bez naoczności, na jaką można wskazać jest – „nic”. Po
drugie, realność – to „coś”, a negacja – to „nic”. „Mianowicie pojęcie braku pewnego
przedmiotu, jak cień, zimno (nihil privativum)”15. Po trzecie, „nic” jest pustą
naocznością bez przedmiotu, „jak czysta przestrzeń i czysty czas, które jako formy
oglądania czegoś są wprawdzie czymś, ale same nie są przedmiotami, które by były
oglądane (ens imaginarium)”16. Po czwarte, przedmiot pojęcia, które samo sobie
przeczy (np. wielobok złożony z dwóch boków) jest niczym. Kant pisze również, że
negacja bez czegoś realnego nie jest przedmiotem.
Jak pisze W. Stróżowski, „do takich samych analogicznych poglądów na
negację doszedł Bertrand Russell; tok argumentacji jest taki sam jak u Bergsona, tyle
tylko, że Russell nadaje jej postać sprecyzowaną w oparciu o własną teorię stopni
języka”17. B. Russell wyróżnia w strukturze hierarchicznej języka różne stopnie.
Językiem przedmiotowym, który opisuje bezpośredni opis rzeczywistości, jest język
stopnia pierwszego (n). Określenia „prawdziwy” bądź „fałszywy” odnoszą się zawsze
do zdań, nie mogą zatem wystąpić w języku przedmiotowym, lecz muszą wystąpić
w języku n+1. To samo dotyczy negacji (np. słówko „nie”), ponieważ przeczenie
zakłada określone wyrażenie, odniesione do jakiegoś zdania (p), czyli zdanie nie-p jest
zdaniem stopnia drugiego.
B. Russell stwierdza także, „że (1) negacja nie ma bezpośredniego odniesienia
do doświadczenia oraz że (2) negacja jest równoważna fałszywości”18. Na przykładzie
stwierdzenia „tam jest masło, ale nie ma sera”, możemy zauważyć analogię do
H. Bergsona. Zdania „jest masło” i „nie ma sera” znajdują się na różnych poziomach
językowych. Pierwsze ma odniesienie do bezpośredniego doświadczenia (faktyczny
stan rzeczy u H. Bergsona), a drugie jest rezultatem odrzucenia przypuszczenia
(intencjonalny stan rzeczy) wyrażającego się w sądzie „jest ser”. Wynika z tego także,
ze negacja jakiegoś zdania, może być zastąpiona stwierdzeniem jego fałszywości, to
14 I. K a n t, Krytyka czystego rozumu. Tłum. R. I n g a r d e n. Kęty 2001, s. 289 15 Tamże, s. 290. 16 Tamże. 17 W. S t r ó ż e w s k i: Z historii problematyki negacji..., s. 168. 18 W. S t r ó ż e w s k i: Ontologia. Kraków 2004, s. 166.
80
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
znaczy „jeśli p jest zdaniem, to wyrażenia: <<p jest fałszywe>> i <<nie-p>> są
synonimami”19.
W. Stróżewski w swoich rozważaniach o pojęciu negacji, przed przejściem do
omówienia koncepcji uznających autonomiczną rolę negacji, proponuje zatrzymać się
nad pewnym sformułowaniem, które będzie w dalszej części kluczowe, mianowicie
nad negatywnością. Odnosi je do wszelkiej sytuacji, w której spotykamy się z negacją,
od postaci ukrytej po postać najbardziej podstawową, czyli formułę „nie jest”.
Rozróżniamy dwa podstawowe rodzaje negacji: negację przekreślającą i negację,
z którą mieliśmy do czynienia już w pracy, różnicującą. „Pierwsza eliminuje
całkowicie desygnat negowanego pojęcia czy zdania, druga wskazuje, że poza
zanegowanym desygnatem istnieje coś innego (nie zawsze dokładnie określonego), co
jednak z tamtym się wyklucza”20; konstatuje W. Stróżewski.
Interpretując myśli Parmenidesa, zgodnie z powyższą terminologią
(zaproponowaną przez W. Stórżewskiego), można niebyt filozofa określić jako
negację przekreślającą21. Przeciwstawia on radykalnie byt i niebyt; byt jest, niebyt nie
jest i obydwa pojęcia nawzajem się wykluczają. Tertium non datur. Ponadto obok
tego, „że [istniejące] jest i nie może nie być”22 (he men opos estin te kai os ouk esti me
einai), „nie jest” nie da się pomyśleć ani nazwać i tylko „jest” jest z konieczności
prawdziwe. W ten sposób wydaje się zasadnym stwierdzenie, że relacja byt – niebyt
u Parmenidesa to sprzeczność a pierwsza kategoria wyklucza bezwzględnie drugą.
Natomiast platońska interpretacja wskazanej przez Parmenidesa relacji będzie
przeciwieństwem (a nie sprzecznością jak twierdził twórca eleackije szkoły). Niebyt
w Sofiście traci absolutny charakter i okazuje się czymś względnym: „kiedy mówimy
<niebyt>, to zdaje się, że wymieniamy nie przeciwieństwo bytu, tylko coś różnego od
bytu”23. Taka interpretacja zastaje potwierdzona przez Giovanniego Reale, „mówimy
o <<niebycie>> w dwóch bardzo odmiennych znaczeniach: niekiedy rozumiemy go
jako coś sprzecznego z bytem (to znaczy negację bytu); kiedy indziej natomiast
19 B. R u s s e l l: Inquiry into Meaning and Truth. Londyn 2004, s. 78. 20 W. S t r ó ż e w s k i: Ontologia…, s. 167. 21 Tamże, s. 171. 22 G.S. K i r k, J.E. R a v e l, M.S c h o f i e l d: Filozofia przedsokratejska, stadium krytyczne z wybranymi tekstami. Tłum. J. L a n g. Warszawa – Poznań 1999, s. 245. 23 P l a t o n: Sofista. Tłum. W. W i t w i c k i, B 257.
81
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
rozumiemy go nie jako coś sprzecznego z bytem, ale jako coś różnego od bytu.
W pierwszym sensie nie-byt nie może istnieć (ponieważ nie może istnieć coś, co jest
negacją bytu); natomiast w drugim sensie istnieć może, ponieważ ma ściśle określoną
naturę (naturę <<bycia różnym>>)”24. Platon zatem przezwycięża nauki Parmenidesa,
sam określając ten moment metaforycznie „ojcobójstwem”. Parmenidesa (niebyt nie
istnieje) i Platona (niebyt jakoś istnieje) zaliczymy do prekursorów negacji, jako
czegoś samodzielnego i autonomicznego w odróżnieniu od Szkota Eriugeny,
H. Bergsona (sądy negatywne nie odnoszą się wprost do rzeczy, jedynie do innego
sądu), B. Russella (negacja jest jedynie wyrażeniem niesamodzielnym –
synkategorematem), którzy zaliczą się do przedstawicieli negacji, która nie jest czymś
samodzielnym i niesamodzielnym.
Analizę przeciwstawień (logicznych i metafizycznych) znaleźć można w XIII –
wiecznym opusculum (De quattuor oppositis). Mamy do czynienia z czterema
rodzajami przeciwstawień: sprzecznością, brakiem, przeciwieństwem
i przeciwstawieniem relatywnym. W rzeczywistości zaistnienie i zniweczenie czegoś
określamy jako fakt. Zaistnienie czegoś określamy faktem pozytywnym; zniknięcie
czegoś faktem negatywnym. Jednak w obu przypadkach mamy do czynienia
z istnieniem. „Fakt negatywny polega na tym, że unicestwia stan, jaki sam zastał, że na
miejsce tego, co było, wchodzi niejako nic, pokrywające się z dotychczasowym
zasięgiem bytowym tego, co było; język wyraża negatywność tego, co było”25 i taki
fakt W. Stróżewski określa, jako „czystą” sprzeczność (sprzeczność w De quattor
opositis między esse – non esse) egzystencjalną między stanem przed zajściem a po
zajściu. Fakt negatywny jest czymś realnym. Ludwig Wittgenstein pisze: „Istnienie
i nieistnienie stanów rzeczy jest rzeczywistością. (Istnienie stanów rzeczy nazywamy
też faktem pozytywnym, nieistnienie – negatywnym)26.
Inaczej problematykę negacji uchwycił ten, który tak radykalnie skrytykował
Tractatus logico-philosophicus L. Wittgensteina i który problem określa
z perspektywy swojego „królestwa myśli”. „Pytanie o rozstrzygnięcie (Satzfrage)
zawiera wezwanie, by pewną myśl albo uznać za prawdziwą, albo odrzucić jako
24 G. R e a l e: Historia filozofii starożytnej. Lublin 2001, t. 2, s. 146. 25 W. S t r ó ż e w s k i: Ontologia…, s. 174. 26 L. W i t t g e n s t e i n: Tractatus logico-philosophicus. Tłum. B. W o l n i e w i c z. Warszawa 2004, s. 8.
82
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
fałszywą”27, rozpoczyna swoją analizę negacji Gottlob Frege. W samym pytaniu musi
być rozpoznawalna myśl i nie może należeć ona do fikcji. Odpowiedzią na zadane
pytanie jest twierdzenie, czyli osąd twierdzący lub przeczący. G. Frege twierdzi, ze
możliwe jest postawienie pytania, na które prawdziwa odpowiedź będzie przecząca.
Musi być możliwe, że kilku słuchaczy ujmuje taki sam sens tego pytania i rozpoznaje
jego fałszywość.
Fałszywa myśl nie jest myślą nieistniejącą. Musi być możliwość zanegowania
fałszywej myśli i do tego ta myśl fałszywa jest niezbędna. Myśl jest fałszywa lub
prawdziwa całkiem niezależnie od poprawnego bądź fałszywego sądu. Przez własny
akt sądzenia nie możemy zmienić czegoś w stanie myśli, potrafimy rozpoznać tylko to,
co jest; nie oddziałujemy również na fałszywą myśl, kiedy jej zaprzeczamy. Jak
również „nie – myśl” nie staje się dzięki negacji myślą; tak jak myśl poprzez negację
nie staje się „nie – myślą”. „Jeśli myśl jest sprzeczna z [inną] myślą, wtedy ze zdania,
którego jest ona sensem, bez trudu można skonstruować zadanie wyrażające drugą
[myśl]. Stosownie do tego, myśl sprzeczna z [inną] myślą okazuje się złożoną z tej
myśli i negacji”28; pisze G. Frege. Myśl nie wymaga uzupełnienia swojej istoty, jest
ona kompletna sama sobie; natomiast negacja wymaga uzupełnienia poprzez myśl.
Taka „negacja myśli”, jest myślą i może ponownie służyć do uzupełnienia negacji.
Negacji myśli nie należy rozumieć jako rozłożenia myśli na jej składniki. Nie
można zauważyć rozłożenia myśli, oddzielenia jej części. Wydaje się, że niemożliwe
jest wskazanie jakichkolwiek przedmiotów rozdzielanych przez negację.
A przekonanie o oddzielającej sile negacji ma związek z przekonaniem, że przeczącą
myśl uważamy za mniej użyteczną.
Za I. Kantem dokonuje się rozróżnienia sądów twierdzących i przeczących.
Takie przekonanie G. Frege krytykuje, w związku z brakiem odpowiedniego kryterium
do takowego rozróżnienia. Prowadzi ono do określenia sądu, składającego się z części,
które mają porządek oraz do określenia podmiotu sądzącego, jako przyczyny takiego
związku. Takie określenia prowadzą do błędu, u źródeł, którego tkwi brak
rozróżnienia między ujęciem myśli a rozpoznaniem jej prawdziwości. Myśl była
27 G. F r e g e: Negacja. Badanie logiczne. Tłum. B. K l e m e n t o w i c z. „Kwartalnik Filozoficzny” 2002, t. 30, z. 1, s. 139. 28 Tamże, s. 154.
83
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
prawdziwa wcześniej i polegała na porządku swoich części, zanim została ujęta;
a podmiot wydający sąd nie tworzy myśli, dlatego że rozpoznaje jej prawdziwość.
Błędem jest również zdroworozsądkowe podejście, że w akcie negacji następuje
rozerwanie związku (związek części myśli), tak jak w akcie sądzenia dokonuje się
jego budowa. Dla G. Fregego, w akcie sądzenia nie powinno się zakładać związku;
poza tym ujęcie myśli to jeszcze nie jest sądzenie; „że w zdaniu możemy wyrazić
myśl, nie stwierdzając jej prawdziwości; że w podmiocie zdania może być zawarta
negacja i że sens tego słowa jest wówczas składnikiem sensu zdania, składnikiem
myśli”29. W sądzeniu zawsze chodzi o prawdziwość, natomiast od myśli do myśli
przeciwnej, możemy przejść, nie pytając o prawdę. Ponadto „sądzenie, jako
psychiczny proces wymaga podmiotu sądzącego jako swojego nosiciela, jednak
negacja będąc składnikiem myśli, podobnie jak sama myśl, nie wymaga żadnego
nosiciela; nie może być ujmowana jako treść świadomości”30.
Dla każdej myśli istnieje myśl z nią sprzeczna, ale tego rodzaju, że rozpoznać
możemy jej fałszywość, uznając prawdziwość myśli z nią sprzecznej. Zdanie, które
wyraża taką sprzeczność, jest zbudowane za pomocą słowa negującego wyrażenia
myśli wyjściowej. Słowa negujące wydają się być ściśle związane z częścią zdania
(np. orzeczeniem), ale poprzez negację takiej części zostaje zanegowana cała treść
zdania.
Pojęcie nicości jest pojęciem dość osobliwym. Każda próba definicji dąży do
tego, by określić zawartość treściową pojęcia i autentycznie uchwycić jego istotę.
Problematyka nicości nie jest jednoznaczna, a bogactwo i różnorodność podejścia do
tej osobliwej tematyki może tylko świadczyć o ważności podejmowanych rozważań.
Nie chodzi tutaj tylko o teoretyczne wywody. Próba uchwycenia zawartości
kategorialnej pojęcia niebytu i negacji to zdać sobie sprawę każdorazowo z jej
nieadekwatności wysłowienia. „Nie umiemy ani adekwatnie ująć pojęcia nicości
(analizy Bergsona są tu bezwarunkowe trafne!), ani w pełni doświadczyć jego
desygnatu. A przecież coś na jego temat wiemy, i to wiemy wcale niemało”31; pisze
W. Strózewski. Podział na teorie, uznające lub przeczące autonomicznej roli negacji,
29 Tamże, s. 150. 30 Tamże, s. 151. 31 W. S t r ó ż e w s k i: Ontologia…, s. 177.
84
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
uwydatnia tylko różnorodność podejścia do pojęcia „negacja”. Niemożliwy jest
podział (jak różne terminy w ontologii lub epistemologii) czasowy (pokazujący, np. że
od starożytności do nowożytności negacja charakteryzowała się samodzielnością, a po
tym okresie już nie), ponieważ rozważania nad negacją przybierają charakter
sinusoidalny. Zawsze znajdą się zwolennicy koncepcji R. Ingardena, dla którego fakty
negatywne nie istnieją autonomicznie. Stan rzeczy jest określany tutaj zawsze poprzez
odpowiednik sądu bądź zdania orzekającego, a „forma stanu rzeczy polega tutaj na
zespoleniu jednego (własności) z drugim (przedmiotem) przysługiwaniu czegoś
niesamodzielnego czemuś, co je w siebie bierze i przez to właśnie określa się
w odpowiedni sposób (…)”32. Własność, której odmawia się przedmiotowi nie jest
czymś realnym (w zdaniu negatywnym), zatem autonomia faktów negatywnych jest
wykluczona w tejże koncepcji. Jak również nie zabraknie nigdy zwolenników
Heidegeerowskiej koncepcji, w której możemy powiedzieć, że nicość sama istnieje
(gdy zanegujemy Sein ) lub może być zaprzeczeniem całości bytu. Taki związek bycia
z nicością konstatuje B. Welte, „istnienie nie kładzie kresu nicości. Przeciwnie, nicość
w szczególny sposób przenika i przestraja istnienie. Istnienia i nicości nie można
zatem wyobrażać sobie jako wzajemnie rozłącznych dziedzin. Przeciwnie nicość
i istnienie zachodzą na siebie”33. Spór o podejście do pojęcia negacji, jak wszystkie
rozważania w filozofii, pozostanie nadal otwarty.
32 R. I n g a r d e n: Spór o istnienie świata. Warszawa 1987, t. II/I, s. 252. 33 B. W e l t e: Filozofia religii. Tłum. G. S o w i n s k i. Kraków 1996, s. 65.
85
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Dawid Biedrzyński
UWAGI O PROBLEMIE SOLIPSYZMU W PISMACH GOTTLOBA FREGEGO
W poniższym artykule chciałbym zaprezentować sposób, w jaki Gottlob Frege
podejmuje próbę uniknięcia solipsyzmu. Rozwiązanie problemu skrajnego idealizmu
subiektywnego jest o tyle ważne, iż stanowi podstawę i jest punktem wyjścia dla
koncepcji Fregego, w której mamy do czynienia z istnieniem bytów obiektywnych
takich jak rzeczy i myśli. Jeśli nie uda się odrzucić solipsyzmu, to nie ma sensu
budowanie struktur ontologicznych pretendujących do miana niezależnych od
podmiotu. Aby naświetlić sprawę samego solipsyzmu warto przywołać cytat
pochodzący od o. prof. J. Bocheńskiego: „Solipsyzm. Skrajna i skrajnie zabobonna
postać idealizmu teoriopoznawczego (podmiotowego). Zgodnie z nim istnieje tylko
filozof przyznający się do solipsyzmu – wszyscy inni ludzie i rzeczy w świecie są
tylko »ideami«, wyobrażeniami w jego umyśle. Solipsyzm jest jeszcze bardziej
przeciwny zdrowemu rozsądkowi niż pospolity idealizm podmiotowy – jak gdyby
łatwiej było przeczyć istnieniu rzeczy aniżeli istnieniu innych ludzi. Bertrand Russell,
który był filozofem zdrowego rozsądku, opowiada, że dostał kiedyś od wybitnej
logiczki McCallum list, w którym pisała mu: »Jestem solipsystką i jestem pewna,
że wielu ludzi podziela moje poglądy«. »To powiedzenie, wychodzące spod pióra
wybitnej logiczki, nieco mnie zdziwiło« – pisze Russell. Bo solipsyzm wygląda
w rzeczy samej na sprzeczność: jeśli solipsysta nie wierzy w istnienie innych ludzi, to
po co swój solipsyzm głosi”1? Rzeczywiście solipsyzm to chyba jeden z najbardziej
kontrowersyjnych tematów filozoficznych, najbardziej uderzający przeciwko
zdroworozsądkowemu myśleniu. Oczywiście można atakować ten pogląd w sposób
tak zdecydowany jak uczynił to niegdyś ks. Władysław Michał Dębicki, pisząc,
1 J. B o c h e ń s k i: Sto zabobonów: krótki filozoficzny słownik zabobonów. Kraków 1994, s. 119.
86
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
iż „solipsyzm tedy, solegoizm czy monegoizm albo samojaźń – tak się ma nazywać
najwyższa mądrość człowiecza, taki jest plon ostateczny rozmyślań i badań, który
głodem prawdy trawiona ludzkość otrzymała od racjonalizmu i niezależnej filozofii
nowoczesnej, wyposażonej i wspartej tylu zdobyczami nauki! Kto wie jakie
usposobienie przeważa w świecie filozofów i uczonych, kto zna zarozumiałość i dumę
tego cechu, ten się łatwo domyśli, iż w takiej formie, w takiej nagocie, bankructwo
swoje nie wszyscy sceptycy obwieszczają światu. Są oni przecież najczęściej
członkami akademii, profesorami uniwersytetów, redaktorami czasopism, autorami
dzieł i traktatów. Obwijają tedy, jak mogą, w bawełnę nicość swej wiedzy i niemoc
rozumowania, zamydlają oczy potokiem frazesów, hipotez, przenośni i sofizmatów;
wymawiając: dwa razy dwa, dodają zaraz z powagą i namaszczeniem, że znaczy to nie
cztery, lecz... pięć bez jednego. Nie brak wszakże i szczerych, którzy okazują ranę
swego umysłu w całej szerokości i głosząc teorię, że świat jest niczym więcej, tylko
naszym wyobrażeniem, przyznają się do ostatecznej nędzy filozoficznej, do
absolutnego iluzjonizmu, który jest niczym innym, tylko – solipsyzmem”2. Taki atak
na solipsyzm niestety nie jest w stanie temu poglądowi zaszkodzić. Po rozpatrzeniu
argumentów przemawiających za tym stanowiskiem okazuje się, że wbrew pozorom,
jest ono bardzo silnie ugruntowane, a wystąpienie przeciw niemu na gruncie rozważań
filozoficznych rodzi wiele trudności. Widać zatem wyraźnie, jak istotne jest dla
Fregego odejście od solipsyzmu. Ale czy jest to możliwe?
Pierwsze próbne założenie Fregego brzmi, że przedmiotem myślenia mogą być
tylko przedstawienia. Jeśli tak właśnie jest, to nie ma żadnych podstaw do wnoszenia
o istnieniu czegokolwiek prócz przedstawień. Czy możemy jednak tak powiedzieć?
Jeśli wszystko jest przedstawieniem, to musielibyśmy wykluczyć istnienie podmiotu
jako bytu będącego posiadaczem przedstawień, bytu zasadniczo odmiennym od
pozostałych. A jeśli tak, to przedstawienia same stałyby się bytami obiektywnymi,
a wtedy nie byłyby już przedstawieniami. Jednak Frege zadaje pytanie, „czy mogą
istnieć przeżycia bez przeżywającego? Czy może istnieć ból nie doznawany przez
nikogo”3? I dalej dodaje, że „do istoty bólu należy jego doznawania, a do doznawania
2 W. M. D ę b i c k i: Wielkie bankructwo umysłowe. Warszawa 1895, s. 25. 3 G. F r e g e: Myśl – studium logiczne. W: Tenże: Pisma semantyczne. Tłum. B. W o l n i e w i c z. Warszawa 1977, s. 122.
87
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
– doznający”4. A zatem, jeśli istnieją przedstawienia, to musi istnieć podmiot, który
owe przedstawienia posiada5. Co więcej niemożliwe byłoby w ogóle zadanie pytania
o ty, czy istnieje coś oprócz przedstawień – to pytanie stawia przecież podmiot. Na tej
podstawie wyprowadzamy istnienie dwóch odmiennych jakościowo bytów – podmiotu
i przynależnych mu przedstawień jako przedmiotów myślenia.
Frege posuwa się jednak dalej. Twierdzi on, że jeśli „coś twierdzę o sobie – np.:
że nie doznaję teraz bólu – to mój sąd dotyczy czegoś, co nie jest treścią mojej
świadomości, mianowicie mnie samego”6. Uznaje zatem Frege, że w takim wypadku
przedmiotem myślenia jest coś, co nie jest przedstawieniem, co nie jest treścią
świadomości. „Jest więc coś, co nie jest moim przedstawieniem, a jednak jest
przedmiotem mego myślenia: czymś takim jestem właśnie ja”7. Stąd można
wyprowadzić wniosek, że przedmiotem myślenia nie muszą być tylko przedstawienia.
Może nim być również sam podmiot myślący. Trzeba pamiętać o tym, jak pisze Frege,
aby „ostro odróżniać treści mojej świadomości od tego, co stanowi przedmiot mego
myślenia”8. Należy zwrócić uwagę, iż świadomość posiada jedynie przedstawienia.
Jeśli nawet myśli o sobie to i tak na zasadzie posiadania pewnego przedstawienia
siebie, ale nie można tego przedstawienia utożsamiać z samą świadomością. Gdyby
stwierdzić coś takiego, to okazałoby się, że treścią świadomości jest sama
świadomość, a ta znów zawierałaby, jako treść – świadomość i tak ad infinitum.
W takim wypadku podmiot rozszczepiłby się na wiele świadomości co rodzi
nierozwiązywalne problemy. Ponadto utożsamienie świadomości i przedstawienia
pociągałoby za sobą albo uznanie świadomości za byt niesamodzielny, albo nadanie
przedstawieniom cechy obiektywności. Oba te przypadki są niedopuszczalne.
Mogę stwierdzić, iż w ten sposób udało się Fregemu udowodnić istnienie bytu
obiektywnego. Bytem tym jest świadomość. Stanowi ona element zapewniający
4 Tamże, s. 122. 5 Omawiany fragment artykułu Myśl-studium logiczne jest w stylu iście kartezjańskim z Medytacji o filozofii pierwszej. Konkluzja Kartezjusza i Fregego jest taka sama – jako, że coś myślę, czegoś doznaję, wątpię, a zatem jestem. Nie tylko sam wniosek i tok myślenia jest podobny u obu filozofów, ale również styl pisania. (Kartezjusz, który opisuje jak odpoczywa przy kominku: „jestem tutaj i siedzę przy kominku, że mam na sobie szlafrok, że przytrzymuję ręką tę oto kartkę papieru i inne rzeczy tego rodzaju” i Frege, który zastanawia się nad przedstawieniem siebie podczas gdy leży na kanapie). 6 G. F r e g e: Myśl – studium logiczne..., s. 122. 7 Tamże. 8 Tamże, s. 123.
88
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
istnienie przedstawieniom. Stwierdzenie to nie umożliwia jednak wskazania na
istnienie czegoś poza świadomością. Należy zwrócić uwagę, iż świadomość posiada
jedynie przedstawienia. Ponownie chcę zwrócić uwagę na fakt, iż posiadanie
przedstawień nie jest tożsame z myśleniem. Gdyby tak było to myślenie
sprowadzałoby się do przedstawień i nie mogłoby dotyczyć niczego innego.
Pokazałem jednak wcześniej za Fregem i Kartezjuszem, że jest inaczej. Mogę przecież
myśleć o sobie, o pewnym „ja”, którym sam jestem. Ten podmiot jest przedmiotem
myślenia.
Dzięki myśleniu wchodzę w pewną relację z samym–sobą, mogę analizować
siebie jako podmiot myślący. Czy jednak jest to granica poznania? Czy nie można już
podjąć próby udowodnienia istnienia innych jeszcze obiektywnych przedmiotów?
Frege po stwierdzeniu, że przedmiotem myślenia może być podmiot wskazuje
na istnienie innych podmiotów w następujący sposób: „Wolno nam teraz uznać także
innych ludzi za samodzielnych nosicieli wrażeń. Mam przedstawienie pewnej osoby,
ale go z nim nie mylę”9.
Podobne uzasadnienie można znaleźć jeszcze w brzmieniu następującym: „Tak
więc nie wszystko, co stanowi przedmiot poznania, jest przedstawieniem. Jako
nosiciel przedstawień sam nie jestem przedstawieniem, i nic nie przeszkadza, by
innych uznać za podobnych nosicieli”10 (W tym fragmencie dostrzec można wskazanie
na konieczność rozdzielenia aktu poznawania bytu od aktu tworzenia, czy posiadania
przedstawień). Oczywiście można zgodzić się z Fregem w tej kwestii. Nie jest jednak
możliwe uznać jego uzasadnienia za dowód. Widać wyraźnie, że jego stwierdzenia
w tym przypadku opierają się tylko na wewnętrznym przekonaniu, a to zawsze można
podważyć i uznać, że przecież nic nie przeszkadza, aby nie dopuszczać istnienia
innych podmiotów. Do zagadnienia istnienia bytów obiektywnych innych od podmiotu
należy podejść inaczej, pamiętając, że przedmiotem myślenia nie muszą być tylko
przedstawienia.
Trzeba zastanowić się, czy u podstawach myślenia nie leżą jakieś ukryte
założenia. Rozważając tę kwestię natrafić można na pytanie, czy jeśli dokonuje się
podziału na przedstawienia i właściciela tych przedstawień to ma się na myśli jednego 9 Tamże.
89
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
nosiciela, czy ten sam podmiot jest nosicielem wszystkich przedstawień? Stwierdzenie
„ten sam podmiot” nakierowuje nas na stwierdzenie: ten sam, czyli tożsamy sam
z sobą. Jeśli można zadać pytanie o tożsamość podmiotu, to można je też zadać
odnośnie do przedstawień – czy poszczególne przedstawienia są tożsame ze sobą?
Przyjmijmy założenie, że podmiot nie jest tożsamy z sobą, a z tego wynika, iż
jest czymś innym. Jeśli tak to zapytać można, czy to coś innego jest tożsame z sobą?
Jeśli nie to znowu musi być czymś innym. A zatem popadamy w regressus ad
infinitum. Takie postawienie sprawy przekreśliłoby możliwość istnienia również
przedstawień – te przynależą do podmiotu, a podmiot nie jest przecież z sobą
tożsamy – nie jest zatem podmiotem. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest się
nosicielem przedstawień. Skoro tak, to podmiot musi zachowywać tożsamość. Można
więc z całą pewnością powiedzieć, że podmiot jest tożsamy z samym sobą.
A czy to samo dotyczy przedstawień? Czy one też zachowują tożsamość?
Analiza jest taka sama jak w przypadku podmiotu. Tożsamość każdego przedstawienia
musi być zachowana.
Po tych rozważaniach ujawnia się pewna zasada, która dotyczy i podmiotu,
i przedstawień – jest to zasada tożsamości. Na pewno zasada ta nie wyróżnia żadnych
przedmiotów, tak samo odnosi się do podmiotu jak i do przestawień. Każdy przedmiot
pozostaje w relacji tożsamości sam do siebie i jednocześnie nie wchodzi w tę relacje
z żadnym innym przedmiotem.
Po wyabstrahowaniu jej można stwierdzić, iż jest ona niezmienna. Gdyby było
inaczej to pytanie o tożsamość stałoby się bezsensowne i nie można by na nie
odpowiedzieć. Ponadto należy zapytać, czy owa zasada tożsamości jest zależna od
podmiotu? Na pytanie to spróbuję odpowiedzieć analizując związki między
podmiotem, przedstawieniami i zasadą tożsamości.
Po pierwsze – czy można sobie wyobrazić istnienie przedstawień bez
podmiotu? Tutaj odpowiedź jest prosta – oczywiście, że nie. Ich istotą jest
przynależność do podmiotu. Czy można pominąć zasadę tożsamości przy
przedstawieniach? Również nie, pominięcie jej prowadzi do absurdu. Można z kolei
zapytać, czy można sobie wyobrazić zasadę tożsamości bez przedstawień? Wydaje się,
10 Tamże, s. 124.
90
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
że odpowiedź na to pytanie musi być pozytywna. Przecież zasada tożsamości jest
tożsama z sobą, a więc nie w przedstawieniach jest ukonstytuowana. A czy może
istnieć sam podmiot, który tej zasadzie nie podlega? Okazuje się to niemożliwe, gdyż
doszłoby do sytuacji rozszczepienia podmiotu na nieskończenie wiele nie tożsamych
jednostek.
Zatem da się odnaleźć wiele argumentów przemawiających za niezależnością
ontyczną zasady tożsamości. W tym momencie pojawia się nam byt zasadniczo różny
zarówno od podmiotu jak i od przedstawień11. Czy jest to jednak jedyny tego typu byt?
Łatwo wskazać na jeszcze dwa kolejne. Chodzi mi mianowicie o zasadę sprzeczności
i wyłączonego środka. Można w stosunku do nich przeprowadzić analogiczne
rozumowanie jak odnośnie do zasady tożsamości. Sądzę zatem, że je również można
uznać za niezależne od podmiotu. Te trzy zasady stanowią podstawy wszelkiego
myślenia. Wykroczenie poza nie jest niemożliwe bez popadnięcia w nonsens. A na
gruncie ontologicznym trudno wskazać możliwość istnienia bytu, który by ich nie
spełniał.
Mając owe prawidła w zanadrzu, można dokonywać sprawdzania tez języka,
który byłby językiem czystego myślenia. Uzasadnianie twierdzeń w tym języku za
pomocą omówionych zasad nie powinno nastręczać większych trudności.
Skoro mówimy o języku czystego myślenia, to charakterystyczne będą dla
niego reguły formowania oraz reguły dedukcyjne. Te ostatnie (najbardziej nas obecnie
interesujące) dzielą się jeszcze na
aksjomatyczne
inferencyjne.
Reguły aksjomatyczne wyznaczają podzbiór twierdzeń, które nazywamy
aksjomatami. Aksjomaty natomiast stanowią podstawę, dzięki której za pomocą reguł
inferencyjnych wytwarzane są pozostałe twierdzenia języka. Jeśli jesteśmy w stanie
w zbiorze A odpowiednich zdań języka J wyodrębnić podzbiór A’ , który zawierał
będzie takie zdania języka J, które nazwiemy aksjomatami systemu aksjomatycznego
A ze względu na możliwość odtworzenia A (za pomocą reguł inferencyjnych) ze
11 Spełnia on warunki, jakie Frege przypisuje myśli.
91
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
zbioru A’, jeśli A zawiera jakieś inne zdania niż te, które należą do zbioru A’, to
wtedy A, jako system aksjomatyczny może mieć dwojaki charakter:
absolutny – czyli taki, który opiera się wyłącznie na własnych aksjomatach
względny – czyli taki, który opiera się na pierwotniejszym logicznie systemie
aksjomatycznym.
Dla A, jako systemu aksjomatycznego, przysługiwać powinna niesprzeczność.
Jest to ta własność, która mówi o nieistnieniu twierdzeń wzajemnie sprzecznych. Jest
to wymóg elementarny – jego złamanie bowiem umożliwia wyprowadzenie
dowolnego zdania w obrębie systemu, a fakt ten pociąga za sobą jego bezużyteczność.
Wszystkie zdania wydedukowane i zgodne z podstawowymi zasadami będą
miały taki sam status ontyczny – będą przede wszystkim niezależne od podmiotu
i niezmienne. Można by postawić zarzut, iż miesza się tutaj porządki logiczny
i ontyczny. Sprawa stanie się jasna, gdy stwierdzi się, że na gruncie naszego języka
czystego myślenia odkrywamy już istniejące myśli. Przy takim ujęciu język staje się
tylko pewnym sposobem poznania stosowanym przez podmiot.
Po powyższych rozważaniach mogę zaryzykować stwierdzenie, że udało się
wskazać istnienie trzech, zasadniczo różnych od siebie, typów bytu. Pierwszy to
podmiot, drugi stanowią przedstawienia i wreszcie trzeci typ, który spełnia wszystkie
warunki, aby przynależeć do królestwa myśli. Pozostaje teraz podjąć próbę
odpowiedzi na pytanie, czy istnieją inne podmioty i rzeczy empiryczne. Okazuje się,
że najprawdopodobniej nie jest możliwe odnalezienie wiarygodnych i uzasadnionych
argumentów przemawiających za istnieniem rzeczy materialnych jak i innych
podmiotów. Sam Frege pisze: „Nie mogę wątpić, że mam wrażenie zieleni, ale to, że
widzę liść lipy, nie jest już takie pewne. Wbrew rozpowszechnionemu poglądowi
pewność mamy tylko w świecie wewnętrznym, natomiast wyprawom w świat
zewnętrzny towarzyszy zawsze jakaś niepewność.”12 Dodajmy jeszcze, że niepewność
ta dotyczy nawet istnienia świata zewnętrznego. W tej kwestii skazani jesteśmy
jedynie na przekonanie o jego istnieniu. Tak samo jak tylko przekonanie możemy
mieć odnośnie do istnienia innych podmiotów.
12 G. F r e g e: Myśl – studium logiczne…, s. 124.
92
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
Zastanówmy się więc, czy możliwe jest, aby jeden podmiot mógł porozumieć
się z innym. Mogłoby się to odbywać na dwa sposoby wynikające z mocy
poznawczych podmiotu. Albo poprzez przedstawienia, albo poprzez myśli. Pierwsza
możliwość jest zupełnie wykluczona. Poszczególne przedstawienia, należące do
podmiotu, są tylko jego własnością. „Przynależność do mojej świadomości jest tak
związana z istotą moich przedstawień, że wszelkie przedstawienie cudze jest tym
samym różne od mojego”13. W innym miejscu Frege pisze: „Gdyby nawet tak było, że
wrażenia zgodnie z naszą wolą znikałyby z jednej świadomości, pojawiając się
jednocześnie w drugiej ,to jeszcze pozostawałoby bez odpowiedzi pytanie, czy
rzeczywiście chodzi o to samo przedstawienie”14.Ten tok rozumowania jest
wystarczająco oczywisty aby się z nim zgodzić. Ale i to jeszcze nie wszystko. Jeśli
spróbować odwołać się do rozmyślań Gorgiasza z poematu O niebycie albo o naturze
to dostrzeżemy kolejne, niezbite argumenty na rzecz tezy o niemożliwości
porozumienia. Przeanalizuję następujący fragment: „Tym bowiem, czym
przekazujemy, jest słowo, słowo zaś nie jest tym, co istnieje niezależnie od nas, ani
bytem; nie przekazujemy zatem innym tego co istnieje, lecz słowo, które jest czymś
innym od tego, co istnieje niezależnie od nas”15. To, co Gorgiasz nazywa tutaj
słowem, podpada pod Fregowskie określenie przedstawienia. Słowo jest zależne od
podmiotu, tak jak przedstawienia. Przenosząc zatem jego rozważania na grunt myśli
Fregego, można stwierdzić, iż jeśli nawet doszłoby do sytuacji, że przedstawienia
należące do jednego podmiotu zostaną przekazane innemu, to i tak nie dojdzie się do
porozumienia, i tak nie staną się one dowodem na istnienie innego podmiotu. Droga
myślenia Gorgiasza jest wyraźna i opiera się na wskazaniu różnic jakościowych
między słowem (przedstawieniem) a czymś istniejącym obiektywnie. Jeśli jeden
podmiot ma przedstawienie siebie i przekaże je drugiemu podmiotowi, to i tak owo
przedstawienie nie stanie się wiążące dla tego drugiego podmiotu odnośnie istnienia
pierwszego, gdyż jest przekazywane jako coś od podmiotu różnego istotowo. Mamy tu
13 Tamże, s. 115. 14 Tamże. 15 Die Fragmente der Vorsokratiker. Griechisch und Deutch von H. Diels. Hrsg. von W. Kranz. Bd. 1-3 Zurich 1985, Gorgiasz B3 - tłum. J. G a j d a. (dalej cyt. jako DK).
93
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
do czynienia z bardzo wyraźnym rozbiciem na świat podmiotu (wewnętrzny) i świat
zewnętrzny, między którymi nie zachodzi relacja podobieństwa.
Na tym jednak Gorgiasz nie kończy swojego wywodu. Pisze dalej: „jeśli nawet,
powiada, słowo istnieje niezależnie od nas, rożni się od innych rzeczy niezależnie od
nas istniejących i różnią się ciała widzialne od słów; przez inne bowiem narzędzie
poznawcze chwyta się to, co widzialne, przez inny zaś słowo. Słowo zatem nie
wyjawia wielu spośród rzeczy istniejących niezależnie od nas…”16 W przytoczonym
fragmencie słowo nabiera radykalnie innych cech niż poprzednio. Teraz otrzymało
status niezależności od podmiotu. Poprzez taki zabieg stało się ono bardzo podobne do
bytu jakim jest w ujęciu Fregego myśl. Czy jednak ta zmiana statusu umożliwia
przekazanie wiedzy? Wprawdzie w przytoczonym fragmencie Gorgiasz wskazuje
przede wszystkim na różnicę pomiędzy słowem, a rzeczami empirycznymi, ale mimo
wszystko różnica zasadza się na sposobie poznania. W inny sposób poznajemy słowo
(myśl), a w inny pozostałe byty. Poznanie zatem słowa nie uprawomocnia do
stwierdzenia, że poznaliśmy poprzez nie jakiś inny byt.
Pozostaje jednak nadal nierozwiązany problem, czy aby na pewno między
słowem (myślą), a innymi bytami nie zachodzi jakaś relacja. Chodziłoby głównie
o relację prawdziwości. Bo jeśli istnienie jakiegoś podmiotu zostałoby wyrażone
w myśli prawdziwej, to ta, jako byt obiektywny, nie mogłaby wprawdzie być
przekazana przez podmiot innemu podmiotowi (podmiot nie posiada myśli), ale
mogłaby przez inny podmiot zostać ujęta. Tym sposobem, dzięki władzy poznawczej
podmiotu, którą jest ujmowanie myśli, można by uznać istnienie innych podmiotów.
Jednak w dalszym ciągu nierozstrzygnięta pozostaje kwestia na jakiej podstawie tę
myśl mielibyśmy uznać za prawdziwą?
Jest to nierozstrzygalne, a zatem nierozstrzygalne jest istnienie innych
podmiotów. To samo dotyczy istnienia rzeczy materialnych. To, co przynależy
podmiotowi to jedynie jego przedstawienia. Nie ma bezpośredniego wglądu
w rzeczywistość empiryczną, nie ma więc pewnego jej poznania.
Konkluzja jaka wypływa z rozważań jest wprawdzie udaną próbą ucieczki od
solipsyzmu, ale tylko w pewnym aspekcie. Bo o ile można powiedzieć, że istnieją byty
16 DK, Gorgiasz B3 – tłum. J. G a j d a.
94
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
poza podmiotem, to dotyczy to jedynie obiektywnych, niezmiennych myśli. Nie
możemy wnosić natomiast o istnieniu innych podmiotów, ani o istnieniu rzeczy
materialnych.
Okazuje się jednak, że nie stanowi to większego problemu dla całej koncepcji
Gottloba Fregego. Ponadto może ułatwić wskazanie jakiegoś kryterium prawdziwości
myśli. Co więcej obraz podmiotu jaki wyłania się z powyższych rozmyślań to raczej
jakiś podmiot transcendentalny, będący aprioryczną możliwością istnienia podmiotu
jednostkowego. Takie podejście jest bardziej oczywiste na gruncie niemożliwości
udowodnienia istnienia innych bytów, jak również rzeczy empirycznych, ale również
w momencie, gdy mówi się o samowiedzy podmiotu. A zatem taki podmiot byłby
warunkiem możliwości jakiegokolwiek poznania, a władza poznawcza, jaką jest
ujmowanie myśli17 byłaby warunkiem możliwości poznania tychże. Jestem skłonny
uznać taki właśnie obraz podmiotu, gdyż dzięki temu łatwiej przyjąć, na zasadzie
przekonania, istnienie innych bytów, a to dlatego, że jeśli podmiot transcendentalny18
jest możliwością zaistnienia podmiotu jednostkowego, to można wówczas przyjąć
możliwość zaistnienia i innych podmiotów jednostkowych, i rzeczy empirycznych
pośrednio (poprzez zmysły) przez podmiot jednostkowy poznawalnych.
17 O „ujmowaniu myśli” pisze Frege w artykule Myśl – studium logiczne. Jest to specyficzna relacja pomiędzy podmiotem a myślą. Jeśli natomiast zapytamy o przedstawienia, to podmiot je posiada. 18 Idea podmiotu transcendentalnego pojawia się w myśli Immanuela Kanta. Nie jest to podmiot jednostkowy, konkretny, ale ogólny i stanowi zbiór możliwości poznawczych człowieka, a więc nie jest związany bezpośrednio z żadnym poszczególnym człowiekiem, a stanowi raczej pewna ideę człowieka.
95
Czasopismo Filozoficzne – nr 2 – lipiec 2007
BIBLIOGRAFIA:
A j d u k i e w i c z K.: Logika pragmatyczna. Warszawa 1975.
B o c h e ń s k i J.: Sto zabobonów: krótki filozoficzny słownik zabobonów.
Kraków 1994.
D ę b i c k i W.M.: Wielkie bankructwo umysłowe. Warszawa 1895.
F r e g e G.: Pisma semantyczne. Tłum. B. W o l n i e w i c z. Warszawa 1977.
G a j d a J.: Sofiści. Wyd. Wiedza powszechna. Warszawa 1989.
K a n t I.: Krytyka czystego rozumu. Tłum. R. I n g a r d e n. Kęty 2001.
96