1
nr 193 - SIERPIEÑ 2012 3 Dr. Jozef A. Labedzki Dr. Margaret Wojda Dr. Ming Liu Jazz RAFA£ RALCEWICZ Poniedzia³ek rano, chwila prawdy, nie wiem przy jakiej maszynie bêdê musia³ spêdziæ kolejne dni mojej pra- cy. W oddali s³yszê szyderczy œmiech kilku z pañ. Wchodzi mistrzyni z bry- gadzistk¹, dwie Wies³awy, odczuwam lekki niepokój i nagle s³yszê g³os mis- trzyni: „Hassja3 Pani XXX, Hassja4 Pani YYY…” . Tak! Dwie najgorsze maszyny s¹ ju¿ zajête, ale nie zmienia to faktu, ¿e uda mi siê uciec od czegoœ, czego bardzo nienawidzê (wszystko, co zwi¹zane jest z MAKRO). Moje serce zaczyna szybciej biæ i nagle s³y- szê: „Pan Idziñski, Panie BBB i MMM pójd¹ na BMAX”. Tak, uda³o mi siê, ale przecie¿ jest pocz¹tek tygodnia i wszystko mo¿e siê jeszcze zmieniæ. Dosta³em super obsadê, jestem zado- wolony, odetchn¹³em z ulg¹, zbli¿a siê godzina 6.10, zaj¹³em wyznaczon¹ mi pozycjê, maszyna ruszy³a, teraz myœlê tylko, ¿eby ten czas min¹³ jak najszyb- ciej. K¹tem oka spogl¹dam na zegar, wydaje mi siê, ¿e czas zacz¹³ p³yn¹æ wolniej 6.20, 6.31, 7.03, a przecie¿ mam wra¿enie, ¿e pracujê ju¿ jakieœ dwie godziny. Rozmawiaj¹c z pani¹, która znajduje siê naprzeciwko mnie, dostrzegam kierownika produkcji. Na hali zrobi³ siê chaos, wszyscy nagle z³apali za miot³y, nawet najwiêksze plotkary udaj¹, ¿e zajmuj¹ siê czymœ innym ni¿ tylko gadaniem. No, w koñ- cu przyszed³ Pan Tomasz, aby spraw- dziæ swoich podopiecznych. Ale ja mam to w nosie, wykonujê swoj¹ pracê i nie mam sobie nic do zarzuce- nia. Zbli¿a siê przerwa, a mnie coraz bardziej zaczyna irytowaæ zbieranie tej galaretki i ha³as wszystkich ma- szyn. Mam wra¿enie jakbym pracowa³ w Auschwitz, a kierownik chodz¹c po produkcji krzycza³ „Arbeit macht frei, arbeit macht frei!!!” Ale to tylko moja wyobraŸnia (ca³e szczêœcie). Dochodzi godzina 10, jedna z moich ulubionych godzin (przerwa). Po uprzednim dopro- wadzeniu siê do porz¹dku, zasiadam przy stoliku trzymaj¹c kubek z mle- kiem i chleb. Delektuj¹c siê przynie- sionym prowiantem zerkam na zegar wisz¹cy na œcianie, odliczaj¹c czas, który pozosta³ nam do wznowienia pracy na produkcji. Jeszcze 3 minuty i znowu Arbeit, myœlê sobie, nerwowo po³ykaj¹c ostatnie kêsy chleba. I sta³o siê niczym w podstawówce - zadzwo- ni³ dzwonek, który sygnalizuje koniec przerwy (cz³owiek w tym momencie czuje siê jak skazaniec). „Drogie Pa- nie, znowu Arbeit, zapraszam” ¿artujê sobie z osobami, z którymi siedzê przy stoliku, po czym udajê siê do wyzna- czonej mi maszyny. Arbeit £UKASZ IDZIÑSKI Jeszczego nie posmakowa³em. Jesz- cze podziwiam jego kolor, rozkoszujê siê wybornym bukietem. W tle s³ychaæ subtelne, ale stanowcze pomrukiwanie kontrabasu. Obracam kieliszek w d³o- niach. Wyczuwam obietnicê. Klawisze fortepianu wprawiaj¹ po- wietrze wokó³ mnie w delikatny ruch wirowy. Pierwszy ³yk przychodzi wraz z przenikliwym krzykiem tr¹bki. Sma- kujê. Jak bardzo op³aca³o siê czekaæ. Kolejna wyrwa w ciszy. Na scenie po- jawia siê saksofon. Nieœmia³o zaga- duje. Próbuje nawi¹zaæ kontakt. Tr¹b- ka podejmuje wyzwanie. Dyskusja? Szybka wymiana zdañ? Walka na ar- gumenty? Na przemian szept i krzyk, krzyk i szept. Czujê siê jak intruz. Mimo ¿e to jest mój œwiat, wiem, ¿e nie przystajê do niego. Ze swoj¹ cielesnoœci¹ i fizycz- noœci¹ zaburzam jego magiczn¹ struk- turê. Jestem jak nieproszony goœæ na najwspanialszym przyjêciu. Szpieg, który pods³uchuje najintymniejsz¹ rozmowê kochanków. Saksofon milknie. Mo¿e to brak ar- gumentów? Gadanie tr¹bki nasila siê z ka¿d¹ sekund¹. Teraz wiem, mówi do mnie. Chce mi powiedzieæ ¿e... Siedzi prawie obok mnie. Piêkna, nieprzystêpna. Owiniêta szalem nut i rozpaczy. Strach, ledwo wyczuwalny w jej zapachu, parali¿uje wszystkie moje zmys³y. Jest tak blisko, na wy- ci¹gniêcie d³oni, rozprostowanie pal- ców. Tak bardzo bym chcia³ siê od- wa¿yæ. A jednak nie mogê. Nie mogê, chocia¿ bardzo chcê. Bojê siê, ¿e gdy dotknê zbyt szybko, uleci. Mruczenie kontrabasu przynosi ko- lejn¹ dawkê niepokoju. Fajerwerki wysokich i niskich dŸwiêków przeta- czaj¹ siê nad moj¹ g³ow¹. To ju¿ nie strach. To krzyk. Krzyk buntu, bezrad- noœci i rozpaczy. Wo³anie o mi³oœæ w najczystszej formie. Stajê siê dŸwiêkiem. Moja skóra za- pisuje siê nutami. Ka¿dy najmniejszy nawet skrawek mojego cia³a jest czêœ- ci¹ partytury. Piêciolinie jak rytualne maoryskie tatua¿e pokrywaj¹ moj¹ twarz. Ci¹gn¹ siê od oczu, przechodz¹ przez policzki, by w koñcu znikn¹æ w k¹cikach ust. Bicie serca zgra³o siê z rytmem. Palce mimowolnie wystukuj¹ razem z pia- nist¹ harmoniczny podk³ad. Ja jestem muzyk¹ – muzyka jest mn¹. Jest we mnie i na zewn¹trz mnie. Patrzê jej w oczy, gdy w tym czasie ona zacho- dzi mnie od ty³u i szepcze mi do uszu. Zamykam powoli oczy. Nie poruszam siê, aby nie sp³oszyæ. Czujê jej dotyk na swoim ramieniu. Jej oddech, i cichy szept, nie pozwalaj¹ mi siê obróciæ. PrzeraŸliwy krzyk tr¹bki. Cisza, krót- ka chwila by odnaleŸæ wspólne spoj- rzenie z trêbaczem. Uœmiech. Ju¿ wiem, ¿e to tylko przelotne zawiesze- nie. Za moment znów wrócimy na drogê akustycznych rozkoszy… Nie jestem znawc¹. Nie uwa¿am siê za takiego i nie aspirujê ku bycia nim. Zamiast znaæ, wolê czuæ. Czuæ dotyk. Dotyk i smak muzyki. Nie jestem znawc¹. Nie potrafiê wy- mieniæ wszystkich najwiêkszych, naj- wspanialszych, najwszechstronniej- szych. Brakuje mi wiedzy, skutecz- noœci w jej zg³êbianiu, a przede wszys- tkim chêci. Zamiast znaæ, wolê czuæ. Czuæ dotyk. Dotyk i smak muzyki. Tak, ona mnie dotyka. Ja j¹ smakujê. Jestem w niej i ona jest we mnie. Ja jestem ni¹, ona mn¹. Jestem jazzem. Jak pisaæ o czuciu? Jakich s³ów u¿yæ? Jak ubraæ je w odpowiedni¹ kompo- zycjê, by nadaæ im w³aœciwego zna- czenia? Jak wyt³umaczyæ coœ, co jest moje? Tylko moje. Jak powiedzieæ, ¿eby inni mogli zrozumieæ? Nawet je¿eli inni myœl¹ i czuj¹ podob- nie, to nie tak samo, zawsze bêdzie to ich w³asne myœlenie i czucie. Wiedza mo¿e byæ nasza - wspólna. Czucie na zawsze pozostanie czyjeœ – tylko i wy- ³¹cznie czyjeœ. Piszê i s³ucham. S³ucham i piszê. Pierwsze spokojne dŸwiêki saksofo- nu docieraj¹ do uszu. Oplataj¹ je. S¹ z ka¿dej strony. Nieuchwytne i nierze- czywiste - magiczne. Nieœmia³e takty wlewaj¹ siê do œrodka. S¹ jak zapach najlepszego wina. Przynosz¹ nadziejê na póŸniejsze do- znania.

Jazz - WordPress.com · Jazz RAFA£ RALCEWICZ Poniedzia³ek rano, chwila prawdy, nie wiem przy jakiej maszynie bêdê musia³ spêdziæ kolejne dni mojej pra-cy. W oddali s³yszê

  • Upload
    others

  • View
    1

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Jazz - WordPress.com · Jazz RAFA£ RALCEWICZ Poniedzia³ek rano, chwila prawdy, nie wiem przy jakiej maszynie bêdê musia³ spêdziæ kolejne dni mojej pra-cy. W oddali s³yszê

nr 193 - SIERPIEÑ 2012 3

Sprawy prawne: [email protected] paszportowe i wizowe: [email protected]

Dr. Jozef A. LabedzkiDr. Margaret Wojda

Dr. Ming Liu

JazzRAFA£ RALCEWICZ

Poniedzia³ek rano, chwila prawdy, nie wiem przy jakiej maszynie bêdê musia³ spêdziæ kolejne dni mojej pra-cy. W oddali s³yszê szyderczy œmiech kilku z pañ. Wchodzi mistrzyni z bry-gadzistk¹, dwie Wies³awy, odczuwam lekki niepokój i nagle s³yszê g³os mis-trzyni: „Hassja3 Pani XXX, Hassja4 Pani YYY…” . Tak! Dwie najgorsze maszyny s¹ ju¿ zajête, ale nie zmienia to faktu, ¿e uda mi siê uciec od czegoœ, czego bardzo nienawidzê (wszystko, co zwi¹zane jest z MAKRO). Moje serce zaczyna szybciej biæ i nagle s³y-szê: „Pan Idziñski, Panie BBB i MMMpójd¹ na BMAX”. Tak, uda³o mi siê, ale przecie¿ jest pocz¹tek tygodnia i wszystko mo¿e siê jeszcze zmieniæ. Dosta³em super obsadê, jestem zado-wolony, odetchn¹³em z ulg¹, zbli¿a siê godzina 6.10, zaj¹³em wyznaczon¹ mi pozycjê, maszyna ruszy³a, teraz myœlê tylko, ¿eby ten czas min¹³ jak najszyb-ciej. K¹tem oka spogl¹dam na zegar, wydaje mi siê, ¿e czas zacz¹³ p³yn¹æ wolniej 6.20, 6.31, 7.03, a przecie¿ mam wra¿enie, ¿e pracujê ju¿ jakieœ dwie godziny. Rozmawiaj¹c z pani¹, która znajduje siê naprzeciwko mnie, dostrzegam kierownika produkcji. Na hali zrobi³ siê chaos, wszyscy nagle z³apali za miot³y, nawet najwiêksze plotkary udaj¹, ¿e zajmuj¹ siê czymœ

innym ni¿ tylko gadaniem. No, w koñ-cu przyszed³ Pan Tomasz, aby spraw-dziæ swoich podopiecznych. Ale ja mam to w nosie, wykonujê swoj¹ pracê i nie mam sobie nic do zarzuce-nia. Zbli¿a siê przerwa, a mnie coraz bardziej zaczyna irytowaæ zbieranie tej galaretki i ha³as wszystkich ma-szyn. Mam wra¿enie jakbym pracowa³ w Auschwitz, a kierownik chodz¹c po produkcji krzycza³ „Arbeit macht frei, arbeit macht frei!!!” Ale to tylko moja wyobraŸnia (ca³e szczêœcie). Dochodzi godzina 10, jedna z moich ulubionych godzin (przerwa). Po uprzednim dopro-wadzeniu siê do porz¹dku, zasiadam przy stoliku trzymaj¹c kubek z mle-kiem i chleb. Delektuj¹c siê przynie-sionym prowiantem zerkam na zegarwisz¹cy na œcianie, odliczaj¹c czas, który pozosta³ nam do wznowienia pracy na produkcji. Jeszcze 3 minuty i znowu Arbeit, myœlê sobie, nerwowo po³ykaj¹c ostatnie kêsy chleba. I sta³o siê niczym w podstawówce - zadzwo-ni³ dzwonek, który sygnalizuje koniec przerwy (cz³owiek w tym momencie czuje siê jak skazaniec). „Drogie Pa-nie, znowu Arbeit, zapraszam” ¿artujê sobie z osobami, z którymi siedzê przystoliku, po czym udajê siê do wyzna-czonej mi maszyny.

Arbeit£UKASZ IDZIÑSKI

Jeszczego nie posmakowa³em. Jesz-cze podziwiam jego kolor, rozkoszujê siê wybornym bukietem. W tle s³ychaæ subtelne, ale stanowcze pomrukiwanie kontrabasu. Obracam kieliszek w d³o-niach. Wyczuwam obietnicê. Klawisze fortepianu wprawiaj¹ po-wietrze wokó³ mnie w delikatny ruch wirowy. Pierwszy ³yk przychodzi wraz z przenikliwym krzykiem tr¹bki. Sma-kujê. Jak bardzo op³aca³o siê czekaæ. Kolejna wyrwa w ciszy. Na scenie po-jawia siê saksofon. Nieœmia³o zaga-duje. Próbuje nawi¹zaæ kontakt. Tr¹b-ka podejmuje wyzwanie. Dyskusja? Szybka wymiana zdañ? Walka na ar-gumenty? Na przemian szept i krzyk, krzyk i szept. Czujê siê jak intruz. Mimo ¿e to jest mój œwiat, wiem, ¿e nie przystajê do niego. Ze swoj¹ cielesnoœci¹ i fizycz-noœci¹ zaburzam jego magiczn¹ struk-turê. Jestem jak nieproszony goœæ na najwspanialszym przyjêciu. Szpieg, który pods³uchuje najintymniejsz¹ rozmowê kochanków. Saksofon milknie. Mo¿e to brak ar-gumentów? Gadanie tr¹bki nasila siê z ka¿d¹ sekund¹. Teraz wiem, mówi do mnie. Chce mi powiedzieæ ¿e... Siedzi prawie obok mnie. Piêkna,

nieprzystêpna. Owiniêta szalem nut i rozpaczy. Strach, ledwo wyczuwalny w jej zapachu, parali¿uje wszystkie moje zmys³y. Jest tak blisko, na wy-ci¹gniêcie d³oni, rozprostowanie pal-ców. Tak bardzo bym chcia³ siê od-wa¿yæ. A jednak nie mogê. Nie mogê, chocia¿ bardzo chcê. Bojê siê, ¿e gdy dotknê zbyt szybko, uleci. Mruczenie kontrabasu przynosi ko-lejn¹ dawkê niepokoju. Fajerwerki wysokich i niskich dŸwiêków przeta-czaj¹ siê nad moj¹ g³ow¹. To ju¿ nie strach. To krzyk. Krzyk buntu, bezrad-noœci i rozpaczy. Wo³anie o mi³oœæ

w najczystszej formie. Stajê siê dŸwiêkiem. Moja skóra za-pisuje siê nutami. Ka¿dy najmniejszy nawet skrawek mojego cia³a jest czêœ-ci¹ partytury. Piêciolinie jak rytualne maoryskie tatua¿e pokrywaj¹ moj¹ twarz. Ci¹gn¹ siê od oczu, przechodz¹ przez policzki, by w koñcu znikn¹æ w k¹cikach ust. Bicie serca zgra³o siê z rytmem. Palce mimowolnie wystukuj¹ razem z pia-nist¹ harmoniczny podk³ad. Ja jestem muzyk¹ – muzyka jest mn¹. Jest we mnie i na zewn¹trz mnie. Patrzê jej w oczy, gdy w tym czasie ona zacho-

dzi mnie od ty³u i szepcze mi do uszu. Zamykam powoli oczy. Nie poruszam siê, aby nie sp³oszyæ. Czujê jej dotykna swoim ramieniu. Jej oddech, i cichyszept, nie pozwalaj¹ mi siê obróciæ. PrzeraŸliwy krzyk tr¹bki. Cisza, krót-ka chwila by odnaleŸæ wspólne spoj-rzenie z trêbaczem. Uœmiech. Ju¿wiem, ¿e to tylko przelotne zawiesze-nie. Za moment znów wrócimy na drogê akustycznych rozkoszy… Nie jestem znawc¹. Nie uwa¿am siê za takiego i nie aspirujê ku bycia nim. Zamiast znaæ, wolê czuæ. Czuæ dotyk. Dotyk i smak muzyki.

Nie jestem znawc¹. Nie potrafiê wy-mieniæ wszystkich najwiêkszych, naj-wspanialszych, najwszechstronniej-szych. Brakuje mi wiedzy, skutecz-noœci w jej zg³êbianiu, a przede wszys-tkim chêci. Zamiast znaæ, wolê czuæ. Czuæ dotyk. Dotyk i smak muzyki. Tak, ona mnie dotyka. Ja j¹ smakujê. Jestem w niej i ona jest we mnie. Ja jestem ni¹, ona mn¹. Jestem jazzem. Jak pisaæ o czuciu? Jakich s³ów u¿yæ? Jak ubraæ je w odpowiedni¹ kompo-zycjê, by nadaæ im w³aœciwego zna-czenia? Jak wyt³umaczyæ coœ, co jest moje? Tylko moje. Jak powiedzieæ, ¿eby inni mogli zrozumieæ? Nawet je¿eli inni myœl¹ i czuj¹ podob-nie, to nie tak samo, zawsze bêdzie to ich w³asne myœlenie i czucie. Wiedza mo¿e byæ nasza - wspólna. Czucie na zawsze pozostanie czyjeœ – tylko i wy-³¹cznie czyjeœ. Piszê i s³ucham. S³ucham i piszê. Pierwsze spokojne dŸwiêki saksofo-nu docieraj¹ do uszu. Oplataj¹ je. S¹ z ka¿dej strony. Nieuchwytne i nierze-czywiste - magiczne. Nieœmia³e takty wlewaj¹ siê do œrodka. S¹ jak zapach najlepszego wina. Przynosz¹ nadziejê na póŸniejsze do-znania.