Joe Simpson - Dotknięcie pustki

  • Upload
    drubtob

  • View
    82

  • Download
    26

Embed Size (px)

Citation preview

Joe Simpson Dotknicie pustki (Przeoyli: Danuta Hoata i Wacaw Sonelski) Przedmowa Poznaem Joe w Chamonix zim tamtego roku. Podobnie jak wielu wspinaczy zdecydowa, e nadesza pora, aby nauczy si je dzi na nartach, lecz nie mia najmniejszego zamiaru doczy do kursu narciarskiego i wola wiczy sam. Duo ju wwczas o nim syszaem i czytaem - znaem histori jego niewiarygodnych przygd i ocierania si o mier, a szczeglnie tez ostatniej eskapady do Peru. Opowie ci wszake z drugiej rki nie robiy na mnie wikszego wraenia. Gdy siedzieli my w barze w Chamonix, z trudem dopasowywaem do niego legendarn reputacj. Ciemnowosy, z nieco punkow fryzur i ostrym sposobem bycia, jako bardziej kojarzy si z ulicami Sheffield ni grami. Potem przestaem o nim my le, a do czasu, gdy wziem do rki maszynopis Touching the Void. Poruszya mnie nie tyle niezwykatre tej ksiki - a jest to jedna z najbardziej niewiarygodnych historii ludzkiej wytrzymao ci - ale raczej jej poziom literacki: wraliwo i dramatyzm, ktre pozwalaj uj sowem skrajn trwog i cierpienie - odczucia zarwno wasne, jak i partnera, Simona Yates a. Od momentu, kiedy Joe podczas zej cia po lizn si i spad amic nog, przez samotn gehenn w szczelinie lodowca, a po chwil, gdy przywlk si do obozu - nie potrafiem, przykuty do ksiki, przerwa czytania. Je li by szuka dla jego walki o przeycie wa ciwego ta, to mgbym j porwna z tym, co sam przeyem na Ogre w 1977 roku , kiedy to Doug Scott spad podczas zjazdu z e szczytu i zama obie nogi. Na tym etapie nasza sytuacja bya podobna do pooenia, w jaki m znale li si Joe i Simon, gdy wydarzy si wypadek: dwch ludzi w pobliu wierzchoka wyjtkowo niego cinnej gry. Lecz w naszym przypadku byo jeszcze dwch innych czonkw zespou, ktrzy siedzieli w nienej jamie na przeczy tu pod kopu szczytow. Zapaa nas burza niena i potrzebowali my sze ciu dni - z czego pi bez jedzenia - by zej na d. Po drodze po liznem si i zamaem ebra. To byo z pewno ci najgorsze z moich grskich do wiadcze, jeeli jednak porwna je do tego, co przeszed Joe - wyglda do blado. Podobna rzecz wydarzya si te w Karakorum, w 1957 roku na grze Haramosh. Celem wyprawy z Uniwersytetu Oksfordzkiego byo pierwsze wej cie na ten szczyt o wysoko ci 24 270 stp. Wa nie zapada decyzja o odwrocie, gdy dwaj wspinacze: Bernard Jillot i John Emery postanowili podej grani troch wyej, by zrobi kilka fotografii i zmiota ich lawina. Przeyli upadek, a towarzysze zaczli schodzi w d, by przyj im z pom To by dopiero pocztek tamtej rozcignitej w czasie katastrofy, z ktrej uszy z yciem tylko dwie osoby. T dramatyczn i poruszajc histori opowiedzia zawodowy pisarz. Brakowao jej zatem bezpo rednio ci i siy, jakie przenikaj opowie ci o wasnych przeyciach. I tu Joe Simpson wygrywa. Opisa nie tylko jedn z najbardziej niewiarygodnych relacji z walk i o ycie, jakie znam, ale zrobi to wy mienicie. Dziki temu ksika zasuguje na to, by sta si w swym gatunku pozycj klasyczn. CHRIS BONINGTON wiatowej sawy alpinista, kierowa zakoczon sukcesem wypraw, ktra dokonaa pierwszego przej cia poudniowej ciany Annapurny w 1970 roku oraz w 1975 - poudniowo-zachodniej ciany Everestu. luty 1988Simonowi Yatesowi, za dug, ktrego nigdy nie spac. Przyjacioom, ktrzy poszli w gry i nie wrcili. 1 W grach, poniej jezior Le w piworze, zapatrzony w wiato sczce si przez czerwono-zielon kopu namiotu. Simon chrapie go no, od czasu do czasu drgajc przez sen. Moemy by gdzie , gdziekolwiek. Wntrze namiotu jest zawsze anonimowe. Kiedy zasuwamy zamek i wiat zewntrzny znika z pola widzenia, zatraca si wszelka wiadomo miejsca. W Szkocji, Alpach czy Karakonom - wszdzie tak samo. Szelesty, opot pachty na wietrze, uwierajce przez podog kamienie, kwa ny zapach skarpet i potu - to wraenia uniwersalne, rwnie swojskie, jak ciepy komfort puchowego piwora. Na zewntrz niebo ja nieje, a szczyty chwytaj pewnie pierwsze promienie soca. Moe jaki kondor polatuje nad namiotem w prdzie ciepego powietrza. To niewykluczone, skoro wczoraj po poudniu widziaem jednego, krcego nad obozem. Otacza nas wspaniay amfiteatr oblanych lodem gr - pikniejszych dotd nie widziaem. W gbi namiotu, jedynie huk lawin spadajcych regularnie z Cerro Sarapo przypomina mi, gdzie jeste my: w pa mi e Cordillera Huayhuash, Andw peruwiaskich, oddaleni o czterdzie ci pi kilometrw uciliwego marszu od najbliszej wioski. Tak mi dobrze w bezpiecznym i przytulnym wntrzu namiotu, e z najwysz niechci wya ze piwora, aby zmierzy si z zadaniem rozpalenia benzynowej maszynki. W nocy spado troch niegu i zmroona trawa trzeszczy pod stopami, gdy id w kierunku ogromnego, nachylonego gazu, pod ktrym urzdzili my kuchni. Po drodze mijam namiocik Richarda, na wp zapadnity i oszroniony. Nie dochodz z niego adne oznaki ycia. Siadam w kucki pod przewieszon ska, rozkoszujc si chwil cakowitej samotno ci. Niestety maszynka mimo podgrzewania, z o lim uporem nie reaguje na zanieczyszczone paliwo. Gdy agodne metody zawodz, stawiam j brutalnie na rozpalonym palniku butanowym. Oywa momentalnie, plujc wokoo pmetrowymi pomieniami, w bezsilnym prote cie przeciw zabrudzonej benzynie. Woda powoli si grzeje, a ja patrz na szerokie i zasane kamieniami suche oysko rzeki. Wielki gaz, pod ktrym przycupnem - niewidoczny z daleka tylko w najgorsz pogod - znaczy miejsce naszego obozu. Na wprost, nie dalej ni o dwa i p kilometra , wznosi si ogromna, prawie pionowa ciana niegu i lodu, zwieczona wierzchokiem Cerro Sa rapo. Obok z morza falujcych moren strzelaj w gr dwa ba niowe zamki z lukru Yerupaja i Rasac dominujc nad obozem od lewej strony. Nie wida std majestatycznej, przeszo sze ciotysicznej Siula Grande - zasania j masyw Sarapo. Siula zostaa zdobyta w 1936 roku, kiedy dwaj dzielni Niemcy weszli na szczyt grani pnocn. Od tej pory zrobi ono niewiele powtrze, a wszystkie ataki na najwiksze wyzwanie tej gry - jej cian zachodni - koczyy si porak. Gasz maszynk i ostronie nalewam wrztek do trzech duych kubkw. W cieniu jest wci zimno, gdy soce nadal chowa si za przeciwleg grani. - Hej, yjecie tam jeszcze? Kawa gotowa - oznajmiam wesoo. Mocnym kopniciem otrzsam ze szronu namiot Richarda; wypeza ze jego wa ciciel, skurczony i zzibnity, i bez sowa kieruje si wprost do oyska rzeki, mocnociskajc w gar ci rolk papieru toaletowego. - Wci ci goni? - pytam go, kiedy wraca. - Troch, ale najgorsze mam chyba za sob. Okropnie zimno byo w nocy. Przychodzi mi na my l, e to nie fasola tak go urzdzia, tylko po prostu wysoko . Rozbili my namioty cztery tysice piset metrw nad poziomem morza, a Richard nie jest przecie alpinist. Spotkali my go w Limie, w podrzdnym hoteliku, gdzie wypoczywa na pmetku swej wczgi po Ameryce Poudniowej. Za okularami w metalowej oprawce, solidnym ubiorem i ptasim jakby sposobem poruszania kryje si sarkastyczny humor oraz nieprawdopodobny repertuar opowie ci i wspomnie, uzbieranych w trakcie rozlicznych podry. Pync z Pigmejami dubank przez podmok dungl Zairu ywi si pdrakami i jagodami; na targu w Nairobi widzia, jak skopano na mier drobnego zodzieja. Towarzys za podry zabili mu skorzy do strzelania ugandyjscy onierze, ktrych podejrzenia wzbudzia wymiana kaset magnetofonowych. Richard wczy si po wiecie, od czasu do czasu pracujc, aby zarobi potrzebne do tego pienidze. Zwykle podruje sam, pragnc si przekona, dokd go zawiod przypadkowe znajomo ci w egzotycznych krajach. Pomy leli my, e byoby dobrze mie w bazie wesoego kompana, ktry pilnowaby sprztu, gdy bdziemy si wspina. Byo to pewnie niesprawiedliwe wobec biednych grali mieszkajcych na tym odludziu, ale po naszych do wiadczeniach z bocznych ulic Limy stali my si bardzo podejrzliwi. Richard mia ochot zobaczy Andy z bliska, wic przyj zaproszenie, by pj z nami w gry. Stary, rozpadajcy si autobus zawiz nas sto trzydzie ci kilometrw w gb grskich dolin. Ta podr atwo moga przyprawi o atak serca, a widok przydronych kapliczek ku pami i kierowcw i ich pasaerw bynajmniej nie poprawia samopoczucia. Na dwudziestu dwch siedzeniach straszliwego gruchota toczyo si czterdzie ci sze osb; silnik by powizany nylonowym sznurkiem, a opony zmieniano za pomoc oskarda. Od ostatniego przystanku musieli my jeszcze dwa dni maszerowa pieszo. Pod koniec Richard zacz odczuwa wpyw wysoko ci. Zapada zmierzch, gdy zbliali my si do grnego pitra doliny. Richard nalega, by my szli naprzd zabierajc ze sob osy i przygotowali obz, nim zrobi si ciemno, a on tymczasem dojdzie na miejsce. Droga jes t prosta, nie da si zabdzi - zakoczy. Idc wolno i niepewnie po zdradliwych morenach, doszed a do jeziora, nad ktrym jak mu si zdawao - powinien by nasz obz. Wtedy przypomnia sobie, e widzia na mapie dwa jeziora. Zaczo pada i robio si coraz zimniej. Cienka koszula i baweniane spodnie sabo chroniy przed chodem andyjskiej nocy. Zmczony, zszed z powrotem w dolin szukajc jakiego schronienia. Ju przedtem zauway zrujnowane szaasy z kamieni i blachy falistej. Sdzi, e s opuszczone, ale na tyle dobre, by mu zapewni jaki taki nocleg. Ku swemu zdumieniu odkry, e mieszkaj tam dwie mode dziewczyny i wielka gromada dzieci. Po duszych negocjacjach udao mu si dosta miejsce do spania w przylegym chlewiku. Dziewczta day mu kilka gotowanych ziemniakw i troch sera oraz wizk nadjedzonych przez mole owczych skr do okrycia. Noc bya duga i zimna, a wysokogrskie wszy objady si za wszystkie czasy. Pod kuchenn ska przyszed Simon i opowiada nam swj wyjtkowo wyrazisty sen. Jest gboko przekonany, e przedziwne halucynacje s bezpo rednim skutkiem dziaania piguek nasennych. Postanawiam wyprbowa je dzisiejszej nocy. Simon przejmuje kontrol nad przygotowaniem niadania, a ja dopijam reszt kawy, bior dziennik i zaczynam pisa: 19 maja 1985. Baza. Zeszej nocy duy mrz, dzi niebo czyste. Wci nie mog si przyzwyczai do tego, e tu jestem. Wszystko wydaje si gro ne i odlege, ale jednocze nie porywajce; o wiele tu lepiej ni w Alpach - nie ma tumw wspinaczy, helikopterw, ratownikw, tylko my i gry... ycie jest duo prostsze i bardziej oczywiste. Czowiek pozwala wydarzeniom biec ich wasnym torem i szybko przestaje si nad nimi zastanawia...Ciekawe, na ile naprawd wierz w to, co napisaem, i jak si to ma do naszej dziaalno ci t u, w Andach. Jutro zaczynamy aklimatyzacj od wej cia na Rosario Norte, by zapa odpowiedni form. Najdalej za dziesi dni zaatakujemy niezdobyt dotd, zachodni cian Siula Grande. Simon podaje mi owsiank i nastpn kaw: - To co, idziemy jutro? - Mona i . Je li pjdziemy na lekko, to dugo nie potrwa. Ju po poudniu bdziemy z powrotem. - Boj si tylko o pogod. Nie wiadomo co z tego wyniknie. Od chwili naszego przybycia codziennie jest tak samo - rano piknie i bezchmurnie, a w poudnie napywaj od wschodu zway kumulusw, po czym nieuchronnie zaczyna pada deszcz. Wysoko w grach zmienia si w obfity nieg, gwatownie zwikszajc gro b lawin i odcicia odwrotu. Kiedy w Alpach zbieraj si podobne chmury natychmiast trzeba my le o wycofie. Jednak tutaj pogoda zachowuje si inaczej. - Wiesz, nie musi by tak le, jak si zapowiada - mwi w zamy leniu Simon. Przypomnij sobie, co byo wczoraj: zachmurzyo si i sypn nieg, ale bez dramatycznego ochodzenia czy byskawic. Nie wygldao te na to, by na szczytach szala huragan. To chyba w ogle nie s burze. Moe i ma racj, ale co mnie gryzie i wol si upewni. - Czy chcesz przez to powiedzie, e mamy si wspina, gdy pada nieg? A co bdzie, je li pomylimy niby zwyk tutejsz pogod z prawdziw burz? - Jest takie ryzyko. Dlatego trzeba sprawdzi, jak to wyglda u gry. Siedzc tutaj, na pewno niczego si nie dowiemy. - W porzdku. Chodzio mi tylko o lawiny. Chciaem by ostrony. - Tak, wiem - mieje si Simon. - Masz powody, eby si ich ba. Ostatni jednak te jako przeye . Wedug mnie, bdzie tutaj podobnie jak w Alpach zim: tylko wiey puch, pywki, a adnych cikich lawin z mokrego niegu. Musimy si po prostu przekona. Zazdroszcz Simonowi, e potrafi beztrosko akceptowa wszystko, co przynosi ycie. Umie bra z niego, co si tylko da, a swoboda ducha pozwala mu cieszy si caym sercem, bez najmniejszych waha czy wtpliwo ci. Cz ciej mieje si ni krzywi, a z siebie kpi rwnie czsto jak z innych. Ma wikszo potrzebnych w yciu zalet i niewiele wad. Przyjacielski i spolegliwy, szczery, zawsze gotw traktowa ycie jak art. Wysoki, sil nie zbudowany, ma blond czupryn i bardzo niebieskie roze miane oczy; jest te lekko zwariowany. Ciesz si, e przyjechaem tutaj wa nie z nim. Znam niewielu, z ktrymi mgbym wytrzyma tak dugo. Simon uosabia te wszystkie cechy, ktrych nie mam, a chciabym. - Na ktr planujecie powrt? - pyta sennie Richard z gbi piwora, gdy nastpneg ranka Simon i ja przygotowujemy si do wyj cia. - Najp niej na trzeci. Nie bdziemy tam dugo siedzie, zwaszcza je li pogoda si zaamie. - Dobra. Powodzenia. Poranny mrz ci powierzchni gruntu - idzie si lepiej ni przewidywali my. Szybko apiemy rwne tempo marszu, pnc si zakosami w gr po piargach. Za kadym razem, gdy spogldam wstecz, namioty s mniejsze. Zaczyna mnie cieszy to podchodzenie , bo form mam lepsz ni my laem. Mimo wysoko ci wspinam si szybko, a Simon utrzymuje tempo, ktre mi odpowiada. Niepotrzebnie si obawiaem, e midzy nami bd znaczne rnice. Je li wspinacz musi zwalnia swj naturalny rytm marszu, eby towarzysz nie zosta w tyle, ten z kolei zaczyna si mczy, by dotrzyma kroku. atwo sobie wyobrazi napicia i frustracje w takim zespole. - Jak ci si idzie? - pytam, gdy przystajemy na krtki odpoczynek. - wietnie. Jednak dobrze, e nie palimy na tej wyprawie. Potakuj w milczeniu, cho przedtem wykcaem si o papierosy, ktrych Simon nie chcia zabra do bazy. Czuj teraz, jak ciko pracuj puca w rozrzedzonym, zimnym powietrzu. W Alpach palenie mi nie przeszkadza, lecz tym razem, przyznaj, rozsdnie j byo zrezygnowa z papierosw. Trudno si znosi tytoniowy gd, ale strach przed chorob grsk i obrzkiem puc, o ktrych tyle si nasuchali my, pomg przetrzyma kilka najgorszych dni.Dwie godziny zabrao podej cie piarystym zboczem. Teraz idziemy na pnoc, w kierunku potrzaskanych skalnych filarw. Wysoko nad nimi ley przecz. Obz znika z oczu i w tym momencie u wiadamiam sobie dwie rzeczy - panujc wokoo cisz i nasz samotno . Pierwszy raz w yciu rozumiem, co to znaczy by zupenie odizolowanym od ludzi, od spoeczestwa. Dziaa to cudownie uspokajajco. Dociera do mnie, jak bardzo cz uj si wolny - mog przecie robi, co zechc, kiedy chc i jak chc. Nagle wszystko wyglda inaczej. Apatyczny nastrj ustpuje miejsca podniecajcej my li, e w tej chwili odpowiadamy tylko przed sob i nikt nie moe nam w niczym przeszkodzi, ani przyj z pomoc... Simon idzie w milczeniu rwnym tempem, nieco mnie wyprzedzajc. Nie jestem tak szybki, ale przestaem si przejmowa swoj kondycj; wida, e i tak zupenie dobrze do siebie pasujemy. Nie ma si co spieszy, na pewno nie bdzie adnych trudno ci z doj ciem do wierzchoka. Wiedzc o tym przystaj za kadym razem, gdy tylko pojawia si jaki pikny w dok, ktrym chc si nacieszy. W lebach skaa jest krucha i niepewna. Kiedy wyaniam si spoza tych kamieni, widz z rado ci, e Simon siedzi jakie sze dziesit metrw wyej, ju na przeczy, i przygotowuje co do picia. - Ta kruszyzna wcale nie bya taka za, jak si wydawao - mwi apic oddech. Chtnie bym si czego napi. - Widzisz Siula Grande, o tam, na lewo od Sarapo? - O kurcz, fantastyczna! - To, co widz przed sob, troch mnie jednak przeraa. - Na zdjciach wydawaa si mniejsza. Simon podaje mi parujcy kubek. Siedz na plecaku, wpatrzony w roztaczajc si przed nami panoram. Z lewej poudniowa ciana szczytu Rasac - niemal pionowe lodowe pole, poprzecinane skalnymi barierami. Wyglda to jak rozkrojony tort. Na prawo od nienego wierzchoka Rasacu wida nieco niszy szczyt Seria Norte. czy je gra pokryta niebezpiecznymi nawisami, ktra dalej schodzi a do sioda przeczy, a za ni szerokim ukiem wznosi si ponad dwa skalne ebra, wtapiajc ostatecznie w kopu szczytu Yerupaja. To najwysza spo rd widocznych wok gr. Dominuje w caej panoramie, wznoszc si wysoko ponad lodowcem Siula i skrzc w socu wieym niegiem i lodem. Jej poudniowa ciana ma klasyczny ksztat gry - jest trjktem o rwnych ramionach. Zachodnia gra, miejscami skalna lub pokryta nawisami, wypitrza si z sioda przeczy Seria Norte, a wschodnia skrca i opada ku drugiej przeczy. Na tej cianie wida zdumiewajcy szereg rwnolegych rynien, utworzonych w lu nym niegu, ktre gra sonecznych cieni zmienia w koronkowe wstki. Dalej rozpoznaj przecz Santa Rosa, ktr widzieli my na fotografiach. Tu zbiegaj si poudniowo-wschodnia gra szczytu Yerupaja i pnocna Siula Grande. Jej dolny odcinek wyglda jeszcze atwo, ale potem gra si zwa i wije przeraajco cienk lini nienych rynien i nawisw, ktre niepewnie zwieszaj si nad ogromn cian zachodni. Miejsce, w ktrym gra przechodzi w wielki nieny grzyb, jest wierzchokiem Siula Grande. Ta wa nie ciana jest naszym ambitnym celem. Nie mog w pierwszej chwili rozpozna tego, co znam ze zdj. Teraz, pod innym ktem i w innej skali, wszystko wyglda zupenie inaczej, ale stopniowo odnajdujemy na niej charakterystyczne punkty i szc zegy. Przez pnocn gra Siula Grande zaczynaj si wa nie przelewa potne kby kumulusw. Jak zwykle nadchodz ze wschodu, znad wielkich tropikalnych lasw dorzecza Amazonki, gdzie w codziennym socu tworz si ogromne zway wypenionych wilgoci chmur. - Chyba masz racj, Simon. Z tego burzy nie bdzie. To po prostu prdy konwekcy jne znad dungli. Mog si zaoy. - Tak, idzie nasza zwyka, popoudniowa zlewa. - Jak wysoko jeste my? - pytam. - Jakie pi i p tysica metrw, moe troch wicej. Bo co? - Bo dla nas obu to rekord wysoko ci, tymczasem prawie tego nie czujemy. - Kiedy si pi na poziomie Mont Blanc, to ten kawaek wyej nie robi wikszego wraenia - Simon u miecha si przekornie.Wa nie koczymy pi, gdy w powietrzu pojawiaj si pierwsze patki mokrego niegu. Szczyt Rosario jest jeszcze widoczny, ale nie na dugo. Wznosi si, jak przypuszczam, nie wyej ni sto metrw nad przecz i przy normalnej pogodzie mona go std osign w dobr godzin. aden z nas nie wspomnia co prawda o odwrocie, ale obaj rozumiemy, e tym razem wej cie na wierzchoek trzeba bdzie odoy. Simon zarzuca plecak na ramiona i rusza w stron kamienistych zboczy. Po chwili zbiegamy lub zjedamy na butach lebami, ktre przedtem mozolnie forsowali my pod gr. Wyjc z rado ci, pdzimy na eb na szyj kilkaset metrw w d ruchomym piargiem, prbujc po drodze narciarskich skrtw. Bez tchu, rozradowani, docieramy wreszcie do obozu. Richard zacz ju gotowa wieczorny posiek. Podaje nam teraz kubki herbaty, ktr zaparzy, gdy dostrzeg nas wysoko na piargach. Siadamy przy buzujcym palniku i bezadn ie w podnieceniu opowiadamy o tym, co my widzieli i robili. Przerywa nam fala deszczuprzygnanego z doliny, zmuszajc do schronienia si w duym namiocie. Gdyby kto podszed do obozu okoo wp do sidmej, po zapadniciu zmroku, ujrzaby ciepe wiato prze wiecajce czerwieni i zieleni przez ciany namiotu. Usyszaby cich rozmow, przerywan niekiedy wybuchami rubasznego miechu - Richard opowiada o o miu czonkach nowozelandzkiej druyny rugby zabkanych w dungli rodkowej Afryki. Potem omawiamy plany kolejnych wspinaczek, a na koniec do p nej nocy gramy w karty. Naszym nastpnym celem jest dziewicza poudniowa gra Cerro Yantauri, wznoszca si niedaleko, po drugiej stronie koryta rzeki. Chyba przez ca drog na szczyt bdzie na s wida z obozu. Gra cignie si z prawa na lewo, pocztkowo tworzc mozaik skalnych uskokw, potem staje si eleganckim nienym grzebieniem, ozdobionym nawisami. Wreszcie dochodzi do bardzo niepewnych, grzybiastych serakw, ktre spitrzaj si a do szczytu. Mamy zamiar zabiwakowa wysoko na grani, albo podczas wej cia, albo w drodz e powrotnej, aby sprawdzi nasze teorie na temat pogody. Ranek jest co prawda zimny i soneczny, ale wyjtkowo gro ny wygld nieba na wschodzie skania nas do odoenia grani Yantauri na inny dzie. Simon idzie si wykpa i ogoli do wytopionego w lodzie stawku opodal obozu, a ja ruszam z Richardem po mle ko i ser, ktre chcemy kupi od dziewczt z szaasw. Wydaj si zadowolone z naszych odwiedzin i zachwycone moliwo ci sprzeday sera wasnego wyrobu. Kulejcej hiszpaszczyzny Richarda wystarczy, aby si dowiedzie, e dziewczta nazywaj si Gloria i Norma, a w szaasach mieszkaj podczas wypasu ojcowskiego byda na grskich kach. Maj troch dziki i zaniedbany wygld, ale bardzo troszcz si o dzieci, ktre zreszt wietnie radz sobie same. Wylegujemy si na socu i przygldamy ich pracy. Trzyletnia Alecia (przezwaem j Paddington) pilnuje wej cia do zagrody i skorych do ucieczki cielakw, podczas gdy jej bracia i siostry odsuwaj ci elta od wymion, doj krowy lub odcedzaj serwatk w mu linowych woreczkach. Wszystko toczy si bez po piechu i na wesoo. Umawiamy si, e brat Glorii, Spinoza, przyniesie nam za par d ni prowiant z najbliszej wioski. Perspektywa wieych jarzyn, jajek, chleba i owocw jest wprost niewiarygodna po dwch tygodniach monotonnego jedzenia makaronu z fasol. Wracamy do obozu pogryzajc ser i nieufnie ledzc chmury, ktre lada moment, wcze niej ni zwykle, mog nas uraczy swoj zawarto ci. Nastpnego dnia, wczesnym rankiem, wyruszamy na Yantauri. Start nie wry nic dobrego. Podej cie piargami okazuje si wyjtkowo niebezpieczne, gdy z pokrytej skalnym rumoszem zachodniej ciany spadaj na nas kamienne lawinki. Zdenerwowani prbujemy i szybciej, ale nie pozwalaj na to cikie wory. W poowie dolnych piargw Simon stwierdza, e na miejscu ostatniego odpoczynku zostawi aparat fotograficzny. Zrzuca plecak i b iegnie zpowrotem w d, podczas gdy ja skrcam w prawo, pod oson skalnych cianek. O szstej wieczorem jeste my ju wysoko, ale pogoda zaczyna si psu i ciemne chmury gromadz si nad nasz odsonit grani. O zmroku rozstawiamy pod przewieszon ciank may namiocik i - niezbyt spokojni - ukadamy si do snu. Ca noc pada nieg, ale burza, ktrej si obawiali my, nie nadciga, co chyba potwierdza nasz teori pogody. Nazajutrz, peni nadziei, wspinamy si wyej, ale na wysoko ci piciu i p tysica metrw dajemy za wygran. Kopanie si w gbokim do pasa wieym puchu bardzo wyczerpuje, a ogromne nawisy s niezwykle niebezpieczne. Przekonaem si o tym nieco poniej szczytowych serakw, wpadajc do pknicia w podwjnym nawisie. Zobaczyem wtedy pod sob ca cian - a do samego dou. Postanawiamy zakoczy dzisiejsze wspinanie. Do obozu docieramy zupenie wykoczeni schodzeniem przez kruche, pokryte skalnym gru zem uskoki zachodniej ciany. Za to wiemy przynajmniej co konkretnego o miejscowej pogodzie. Z pewno ci zdarzaj si tu prawdziwe, gro ne burze, ale nie trzeba s i natychmiast wycofywa na widok pierwszej wikszej chmury. W dwa dni p niej znowu wyruszamy, tym razem na poudniow gra szczytu Seria Norte. Widziana z bazy prezentuje si nader efektownie, a nikt - o ile nam wiado mo dotychczas jej nie przeszed. Podchodzc bliej zaczynamy si domy la dlaczego. Jeszcze w Sheffield Al Rouse powiedzia nam, e gra jest poniekd trudna . Ogldajc j uwanie z bliska uznajemy, e Al w peni zasuguje na reputacj czowieka skonnego do niedomwie. Po zimnym i niewygodnym biwaku znowu brniemy z mozoem w gbokim puchu, aby wej na przecz u stp grani. Fantastyczne, niemal pionowo sterczce nawisy nakadaj si na siebie jak dachwki i tak jest przez sze set metrw a do szczytu. Wystarczy dotkn czekanem najniszego, by zwali sobie na gow ca t mas kruchego lodu. Jako udaje nam si od mia zmarnowany wysiek, ciekawi nas tylko, co sobie pomy li Richard o naszej trzeciej nieudanej prbie. Tak czy owak jeste my w dobrej formie: zaaklimatyzowani i gotowi do realizacji gwnego celu - pierwszego przej cia zachodniej ciany Siula Grande. Przez dwa dni objadamy si i wygrzewamy w socu. Teraz, gdy wiadomo e wyruszymy, jak tylko trafi si kilka dni dobrej pogody, zaczem przeywa ataki lku. A je li co nam nie wyjdzie? Niewiele trzeba, by my zginli. Ju wcze niej pojem, jak bardzo tam w grze bdziemy samotni. Simon zna przyczyn moich obaw i mieje si z nich, cho sam pewnie yje w napiciu . Zdrowo troch si ba i czu, e ciao reaguje na strach. Uda si, uda si - powtarzam sobie jak mantr, ilekro w odku pojawia si ssca pustka. Nie ma w tym oszukaczej brawury. To psychiczna mobilizacja, koncentracja przed decydu jcym ruchem, zawsze mam z ni trudno ci. Niektrzy mwi o racjonalizacji uczucia lku lepiej i uczciwiej byoby powiedzie : Mam po prostu cholernego pietra . - W porzdku - mwi wreszcie Simon. - Biwakujemy pod cian w jamie, a nastpnego dnia idziemy jednym cigiem a na szczyt. Dwa dni w gr, dwa w d, tak mi si wydaje. - Jeeli pogoda wytrzyma... Ranek wsta pospny. Szczyty znikny w chmurach, a poniej ciemnego puapu wida tylko dolne poacie cian. Pakujc na jutro plecaki odczuwamy wiszcy w powietrzu niepokj. Czy wyniknie z tego prawdziwe zaamanie pogody, czy tylko wcze niejszy ni zwykle deszcz znad Amazonki? Je li pogoda nie bdzie za, wyjdziemy jak najwcze niej. Wpycham do wora dodatkowy kartusz gazu. - Nie miabym nic przeciw temu, eby my tym razem wygrali. Jak dotd gry prowadz ze wspin aczami trzy do zera. miej si ze smutnej miny Simona. - Na Siula bdzie inaczej. Tam od razu jest bardzo stromo i puch nie ma jak si utrzyma. - Wic zakadacie, e wystarcz wam cztery dni? - wtrca od niechcenia Richard. - Najwyej pi - Simon rzuca mi szybkie spojrzenie. - A je li do tygodnia nie wrcimy, staniesz si dumnym wa cicielem caego naszego sprztu. Wida, e Richard mieje si tylko dlatego, e my chichoczemy. Nie zazdroszcz mu wyczekiwania bez wie ci o tym, co si z nami dzieje. Pi dni to bardzo dugo, zwaszcza gdy si nie ma do kogo ust otworzy. - Po trzech dniach zaczniesz sobie na pewno wyobraa rne okropne rzeczy, alesprbuj si tym nie przejmowa. Wiemy, co robimy. A jakby si stao co zego, i tak nic nie poradzisz. Niewiele wynika z wszelkich usiowa, by zmniejszy ciar plecakw. Tym razem bierzemy znacznie wicej sprztu ni poprzednio. Postanowili my zostawi niezbyt wygodny namiot, liczc na niene jamy. Ale nawet bez niego ruby lodowe i niene szable, raki, czekany i sprzt skalny, a take palniki, gaz, jedzenie i piwory przytaczaj nas swym ciarem. Nazajutrz, w palcych promieniach soca, wyruszamy z bazy. Richard chce nam towarzyszy do pocztku lodowca. Idc rwnym tempem po godzinie marszu docieramy pod lodowiec i wchodzimy w stromy leb midzy dolnymi morenami a jego lewym ograniczeniem - wygadzon lodem skaln pyt. Boto i wir ustpuj miejsca piargom i skalnym zomiskom. Niektre z tych gazw s o wiele wysze od czowieka. Trzeba je mozolnie obchodzi lub si na nie wdrapywa, co nie jest wcale atwe z cikim worem na plecach. Po dwch tygodniach ycia na wysoko ci Richard sprawuje si wcale dzielnie. Przeszkod nie do pokonania dla jego lekkich, turystycznych butw bd dopiero bariery maych spiczastych serakw i warstwa bota na powierzchni lodowca, dobrze widoczne z miejsca, w ktrym przystanli my na odpoczynek. Chcc si dosta na lodowiec musimy najpierw pokona niewielki lecz stromy lodowy uskok mniej wicej trzydziestometrowejwysoko ci. Ogromne skalne bloki trwaj w chwiejnej rwnowadze dokadnie nad lini naszego podej cia. - Lepiej, eby std zawrci - odzywa si Simon. - Moemy ci pomc wej , ale schodzi musiaby sam. Richard z alem kontempluje smtny widok bota i sterczcych gazw. Mia nadziej, e zobacz ardziej imponujcego. Zachodniej ciany Siula Grande jeszcze std nie wida. - Czekajcie, zrobi wam zdjcia - o wiadcza. - Nigdy nie wiadomo. Moe zbij majtek sprzedajc je do nekrologw? - Na pewno bd sensacj - mruczy Simon. Zostawiamy go po rd gazw. Z gry, z wysoko ci lodowych uskokw wyglda jak obraz smutku i opuszczenia. Czeka go duga samotno . - Uwaajcie na siebie - woa przez zoone w trbk donie. - Nie martw si - odkrzykuje Simon. - Nie bdziemy si bez sensu naraa. Wrcimy na czas. Do zobaczenia!... Niebawem samotna posta ginie w rd ska, a my zmierzamy w stron pierwszych szczelin, przy ktrych zakadamy raki i wiemy si lin. Na lodowcu panuje upa, gdy promienie soca odbijaj si od szklistych, oblodzonych cian, nie czu najlejszego powiewu wiatru. Powierzchni lodu przecina mnstwo nieregularnych, gbokich pkni i wielkich krewas. Czsto ogldamy si do tyu, aby zapamita przej cie w rd lodowych rozpadlin. Nie chcemy mie problemw z wyszukiwaniem drogi podczas zej cia. Nasze lady z pewno ci przysypie nieg, a w trakcie schodzenia wane bdzie czy i pod, czy nad poszczeglnymi szczelinami. Zimna, jasna noc zastaje nas w przytulnej jamie u podna gry. Jutro rano - mro ny start. 2 Kuszenie losu Jest zimno. Zimno pitej nad ranem, wysoko na andyjskim lodowcu. Tak dugo szarpaem si z suwakami i ochraniaczami, a zmarznite palce odmwiy mi posuszestwa. Wcisnem donie midzy uda i teraz, zgity wp, kiwam si w przd i w ty, jczc z blu. Nigdy dotd nie byo tak le - my l, a w palcach mam ogie - ale przecie zawsze tak jest, kiedy wraca w nich czucie. Boli jak diabli! Simon patrzy na moj mk z krzywym u miechem. Caa pociecha w tym, e rozgrzane palce przestaj bole. - Pjd pierwszy, dobra? - mwi wykorzystujc sytuacj. Kiwam ao nie gow. Simon rusza w gr lawiniskiem nad nasz jam w stron lodowego pola, byszczcego w porannym socu niebieskim lodem. No c, jest jak jest! Widz go u wej cia w cian; wychylony nad niewielk szczelinwbija czekan w lodowy mur nad gow. Pogoda zapowiada si doskonale. Tym razem nie wida adnych chmur zwiastujcych burz. Je li tak si utrzyma, zdymy wej na szczyt i by w poowie zej cia, zanim przyjdzie kolejne zaamanie. Przytupuj w miejscu, eby mi nogi nie marzy. Simon wbija najpierw wysoko przyrzdy, potem - podskakujc jak krlik na obu nogach - zby rakw, znowu czekany -podskok; z gry lec na mnie kawaki lodu, dzwonic o kurtk. Uchylam si przed prysznicem, spogldajc jednocze nie na poudnie - niebo nad wierzchokiem Sarapo z kad minut robi si ja niejsze. Kiedy znw spogldam w gr, pidziesit metrw nade mn Simon koczy wycig. Jest stromo - musz mocno zadziera gow, aby go zobaczy. Syszc wesoy okrzyk przygotowuj przyrzdy, sprawdzam raki i startuj pod cian. Jak bardzo jest eksponowana, przekonuj si dochodzc do szczeliny. Stromizna odpycha mnie w ty, rwnowag odzyskuj dopiero po wcigniciu si na grn warg szczeliny. Pocztkowo ruchy mam sztywne i niezborne, id zbyt siowo. P niej, rozgrzane wysikiem ciao odnajduje swj wa ciwy, pynny rytm. Ogarnia mnie rado , e tu jeste my uszcz liwiony, pcham si do gry w kierunku odlegej postaci. Simon wisi, przypity do rub wbitych w ld i swobodnie odchylony od ciany, wspierajc si o ni tylko jedn nog - zupenie rozlu niony. - Stromo, co? -Prawie pion, zwaszcza ten kawaek na dole - odpowiadam. - Zao si, e na Droites ciana bardziej ley. Ale ld tu jest super. Wziem od Simona reszt rub i pocignem w gr. Prowadzc, od razu wypociem z siebie cay poranny mrz. Gowa w d - stale patrz na stopy - jeden wymach, drugi wymach, podskok - spjrz na stopy - wymach, wymach... I tak wci w gr, pidziesit metrw eleganckiej wspinaczki, ani ladu zmczenia, adnego blu gowy - uczucie, jakbym zdobywa Everest! Wbijajc ruby widz, jak ld protestuje: kruszy si i pka; wbijam dalej dobra, wpinam si, zawisam - odpoczynek. To jest to! Czuj, jak sprawnie pracuje moj e ciao - jak kry krew, przepywa ciepo i sia. Tak ma by. Juuu-huuuuuu! - wsuchuj si w echo, dugo krce po dolinie. Daleko w dole na lodowcu kreseczki cienia znacz krte cieki wok ciemniejszego punktu w miejscu zawalonej nienej jamy. Simon idzie w gr z opuszczon gow, na przednich zbach rakw, walc siekadami a ld pryska. Uderzenie - podskok - uderzenie; mija mnie bez sowa, sysz tylko rwny, spokojny oddech i miarowe rbanie, posuwa si coraz wyej, jego posta maleje w oddali. Pokonujemy trzysta metrw, sze set, a pole nie chce si skoczy. Wreszcie monotonia zaczyna zakca rytm wspinaczki. Wci zerkam do gry, ukosem na prawo. Staram si trzyma wybranej linii drogi; widziana w skrcie, wyglda jednak cakiem inacze j. Obok nas pitrzy si skalny filar, ginc u gry w pltaninie rynien. Wszdzie pokryte niegiem pki, sople i lodowe draperie - ale gdzie jest ten leb, ktrego szukamy? Soce stoi wysoko; kurtki i bluzy poszy do plecakw. Wlok si za Simonem, coraz bardziej zwalniajc z powodu gorca. W ustach mi zascho, my l tylko o piciu. Stromizna troch maleje. Spogldam w prawo i u miecham si widzc, e Simon, zdjwszy plecak, stoi okrakiem na skale i robi mi zdjcie. Przekraczam grn krawd lodowego pola i atw ramp kieruj si w jego stron. - Obiad - mwi, podajc mi czekolad i kilka suszonych liwek. Obok, osonity plecakiem, szumi pracowicie butanowy palnik. - Zaraz bdzie picie. Rozsiadam si wygodnie w socu i podziwiam panoram. Mino poudnie i jest bardzo gorco. Od spitrzonej p kilometra nad nami ciany szczytowej stale odrywaj si kawaki lodu i lec z grzechotem w d. W tej chwili nic nam jednak nie grozi. Skaa, na ktrej jemy, to cz wystajcego eberka, dziki czemu spadajce z gry kamienie przelatuj niegro nie bokiem po obu jego stronach. Pole lodowe pod nasz obiadow platform obrywa si pionow cian. Kusi mnie ze zniewalajc si, by wychyli si mocniej ponad krawd co cignie w lodowo- nien przepa . Wisz nad ni poow ciaa, ze ci nitym odkiem i ostrym poczuciem zagroenia. Mocna rzecz! Naszych ladw i jamy ju nie wida, rozpyny si w o lepiajcym migotaniu biaego lodowca. Jeeli w nocy bdzie wiatr, zatrze po nas wszelkie lady.Dalsza droga znika w rd uskokw grnej cz ci dzielcego cian zotego filara. Wspinajc si obok, dostrzegamy jego ogrom - jest to budzca respekt, ponad trzystumet rowa ciana, ktr w Dolomitach uwaano by za samodzieln gr. Z wyszych partii filara przez cay dzie lec z furkotem kamienie, walc w praw cz lodowego pola, po czym odbijaj si i tocz w d a na lodowiec. Bogu dziki, szli my wystarczajco daleko od skay! Z tej odlego ci kamienie wydaj si mae i niegro ne, ale najmniejszy z nich, spadajc z wysoko ci kilkudziesiciu metrw, moe trafi z si karabinowej kuli. Musimy teraz odszuka stromy lodowy kuluar, wcinajcy si w filar od naszej strony. Dojdziemy nim do szerokiego podcitego lebu, ktry widzieli my z Seria Norte. To kluczowe miejsce drogi. Mamy nie wicej ni sze godzin, by odnale i przej kuluar, wej do lebu i wykopa w nim dobr jam biwakow. Wylot podcitej rynny zdobi kurtyna sopli dugich na pi, czasem i dziesi metrw, zwieszajcych si w pustk nad sze dziesiciometrow cian. Chcemy si do niej dosta, ale przez tak lodow frdzl nie da si przej wprost. - Jak my lisz, ile jeszcze do kuluaru? - pytam, widzc, e Simon dokadnie studiuje rze b terenu. - To nie tutaj. Musimy podej wyej - odpowiada, wskazujc na niezwykle strom kaskad sopli tu na lewo od lodowej ciany. - Tdy mogoby pu ci, ale to nie ten kuluar, ktry wypatrzyli my. Masz racj, nasz jest wyej, nad tym mikstem. Nie tracimy duej czasu. Chowam palnik, porzdkuj ruby i przyrzdy. Ruszam, najpierw w poprzek rampy, potem na przednich zbach rakw w gr stromym wodnym lodem. W tym miejscu jest on twardszy i bardziej kruchy, tote ostrza siekade odupuj wielkie bryy i tafle. Patrz w d, midzy rozstawionymi nogami, i widz Simona, ktry robi uniki go no przeklinajc, gdy trafia go bole nie kolejny kawa lodu. P niej, na stanowisku, dowiaduj si dokadnie, co sdzi o tym bombardowaniu. - No dobra, teraz moja kolej. Idzie cay czas sko nie w prawo pofalowanym mikstowym terenem; miejscami spod cienkiego lodu wyziera czysta skaa. Teraz ja unikam, jak mog lodopadu, a leci tego coraz wicej. A nagle czuj, e co jest nie tak: Simon poszed za bardzo w prawo! Patrz w gr, skd spada ld i wysoko nad sob, w pobliu wierzchoka dostrzegam potworne nawisy grani szczytowej. Niektre wywieszaj si nad zachodni cian nie mniej ni dziesi metrw, a jeste my dokadnie pod nimi! Pryska sympatyczny, relaksowy nastrj. Obserwuj Simona gow ma nisko pochylon, idzie przeraajco powoli. Wos mi si jey na my l, e te cholerne nawisy mogyby si teraz oberwa. Gdy przychodzi na mnie kolej, wspinam si najszybciej jak potrafi. Simon take zauway niebezpieczestwo. - Chryste, spieprzajmy std! - mwi, podajc mi ruby. Ruszam natychmiast. Ze skalnego uskoku spywa kaskada lodu wysoko ci kilkunastu metrw. Widz, e jest stromo, bdzie z osiemdziesit stopni. Chciabym to zrobi jednym cigiem, a potem pj w prawo. U stp uskoku wbijam rub. Pod lodem pynie woda; czasem uderzenie czekana w ska krzesze iskry. Wspinam si ostronie i troch wolniej, nie chcc popeni adnego bdu. Ju niedaleko do wierzchoka lodospadu. Motek w lewej - wbi przednie zby - prawy czekan... Rka jeszcze wisi w powietrzu, gdy ktem oka dostrzegam, e z gry leci na mni e co ciemnego. - Kamie! - rycz, kulc si instynktownie. Silne uderzenie w rami, potem w plecak i ju po wszystkim. Szukam wzrokiem Simona - wa nie usysza moje ostrzeenie i gapi si w gr. Widz, jak wprost na niego leci duy blok wielko ci beczki. Upywaj wieki, nim zaczyna reagowa - nie do wiary, jak wolno! Odsuwa si w lewo i wciga gow w ramiona, wa nie w chwili, gdy blok jest tu nad nim. Zamykam oczy i kul si jeszcze bardziej, bo teraz we mnie wali nowy grad kamieni. Kiedy znw patrz w d, Simon jest schowany pod plecakiem, ktry nacign na gow. - Cay jeste ? - Tak - sycha spod plecaka. - My laem, e ci trafio. - Tylko drobne kamienie. Wiejmy, nie podoba mi si tutaj. Pokonuj szybko ostatnie metry lodospadu i skrcam w prawo pod oson skay. Wkrtce pojawia si u miechnitySimon. - Skd to wszystko spado? - Pojcia nie mam. Zobaczyem w ostatniej chwili. Cholernie blisko! - Chod my. Wida ju std kuluar. Simon - pewnie pod wpywem adrenaliny - wspina si szybko w kierunku stromego, lodowego lebu w zaamaniu gwnego filara. Jest wp do pitej. Zostao nam tylko ptorej g dziennego wiata. Nastpny wycig id na ca dugo liny, ale kuluar jako wcale si nie przyblia. Paskie, biae wiato utrudnia ocen odlego ci. Ostatni kawaek do wylotu lebu prowadzi Simon. - Powinni my zakiblowa - mwi dochodzc. - Niedugo si ciemni. - Tak, ale nie tutaj; ani platformy, ani szansy na wykopanie jamy. Ma racj: w tym miejscu nie ma mowy o wygodnym spdzeniu nocy. Coraz trudniej cokolwiek dostrzec. - Podejd wyej, pki jeszcze co wida. - Za p no... Ju jest ciemno! - Do diaba! Zosta tylko jeden wycig! - Wzdrygam si na my l o bdzeniu po ciemku w stromym lodzie i zakadaniu na o lep asekuracji. Robi krtki trawers w lewo, w kierunku wej cia do lebu. - O Jezu, to si przewiesza, a ld jest parszywy! Simon milczy. Pitrzy si nade mn kilka metrw kaprawego lodu, penego dziur i bbli, ale widz, e wyej powinno by lepiej, a ciana nieco si kadzie. Wbijam rub w dobry ld pod uskokiem i wpinam lin. Zapalam czowk - bior gboki oddech - i zaczynam si wspina. Z pocztku id troch nerwowo, bo pion wypycha mnie do tyu, a zwietrzay ld pka i kruszy si pod rakami. Ale gbiej jest twardo i mocno wbite ostrza trzymaj pewnie. Wkrtce wspinaczka wciga mnie bez reszty, jeszcze chwila ostrej walki i uskok zosta je pode mn. Simona ju nie wida. Stoj na czubkach rakw wbitych w twarde szkliwo lodu, ktry bkitnym refleksem odbija wiato latarki, a wyej ginie ukiem w ciemno ci. Cisz nocy zakcaj tylko uderzenia czekana i skaczcy stoek wiata. Jestem tak pochonity wspinaniem, e Simon mgby w tej chwili nie istnie. Uderz mocno - jeszcze raz - dobrze. Patrz na stopy - nie widz ich. Kopnij mocno raz - i drugi. Cignij w gr... Wypatruj w ciemno ciach drogi. Niebieskie szkliwo skrca w lewo jak tor bobslejowy. Z prawej, pod wielk firan sopli, jest duo stromiej. Moe za tymi soplami bdzie atwiej ? Prbuj przej tu pod nimi. Kilka si odamuje; w mroku sycha dzwonienie wisiorkw krysztaowego yrandola, z dou nadlatuje stumiony krzyk. Nie mam czasu na odpowied . Nie, tdy nie przejd... Do diaba, do diaba! - wracaj z powrotem na d... Nie, wbij co najpierw. Grzebi w rd ptli, ale nie mog znale adnej ruby. Olej to! Po prostu zejd w d pod sople. Kiedy znw staj w lebie, woam do Simona, ale odpowiedzi nie sycha. Wtem z gry spada pywka tak nagle, e serce skacze mi do garda. Nie mam rub. Zapomniaem wzi od Simona, a jedyn, ktr miaem, wbiem na dole. Teraz nie wiem co robi, majc do przej cia trzydzie ci metrw stromego lodu bez adnego przelotu. Wraca na d? A co bdzie, je li nie znajd szczeliny, eby wbi hak? Przeraa mnie perspektywa wspinaczki bez rub w takim lodzie. Woam jeszcze raz i znw brak odpowiedzi. Nie ma na co czeka, bierz si do roboty. Widz, e lodowy kuluar koczy si pi metrw wyej, a ostatnie trzy to stromy tunel w papkowatym niegu. Walcz, rozpierajc si nogami o rozmike ciany. Mc przyrzdami sapic z wysiku. Boj si - sze dziesit metrw lotu i tylko jedna ruba! Rzc ciko, wywlekam si wreszcie na atwe, niene pola ponad lebem. Po chwili odzyskuj rwny oddech i wspinam si pod skaln ciank. Zakadam stanowisko, korzystajc z niepewnych szczelin i lu nych blokw. Wkrtce, ciko dyszc, dochodzi Simon. - Ale si grzeba - warczy. - To byo cholernie trudne. - Cay si najeam. - I wa ciwie szedem na ywca. Niemiaem rub. - Niewane. Szukajmy miejsca na kibel. Ju dziesita. Zerwa si wiatr, co stwarza wraenie, e mrozu jest znacznie wicej ni te pitna cie stopni. Zmczeni i poirytowani, po pitnastu godzinach harwki, ze strachem my limy o szesnastej, ktr zabierze kopanie jamy. - Tutaj nic z tego nie bdzie - mwi, patrzc krytycznie na nieny stok. - Za pytko. - Sprbuj z t kup niegu tam w grze. Simon wskazuje na wielk bia kul rednicy kilkunastu metrw, dziwnie jako przylepion do pionowej skay dziesi metrw nad nami. Podchodzi do niej i zaczyna delikatnie dzioba nieg czekanem. Wdziczny mu jestem za t ostrono , bo przy mojej symbolicznej autoasekuracji, nie mieliby my szans, gdyby si nagle urwaa. - Joe - krzyczy Simon - ale numer! Nie uwierzysz! Sysz d wik wbijanego haka, kilka radosnych piskw, a potem woanie, ebym szed. Ostronie, z powtpiewaniem, wsuwam gow w niewielki otwr wybity w niegu przez Simona. - Wielki Boe! - A mwiem, e nie uwierzysz. Simon siedzi wygodnie na plecaku, majc solidne auto z dobrego haka i krlewskim ges tem wskazuje mi swoj now posiado . - Mamy jeszcze azienk - dodaje wesoo; zniky gdzie zmczenie i zy humor. niena kula okazaa si wewntrz pusta, kryjc komor tak wysok, e mona w niej prawie stan, i drug - mniejsz. Gotowy paac! Rozkadamy rzeczy, wchodzimy do piworw. Mam uraz na punkcie miejsc biwakowych i ani przez chwil nie przestaj mnie drczy wtpliwo ci, na ile jeste my tu bezpieczni. S powody do obaw, Simon zna je take, ale dyskutowa nie ma o czym lepszego miejsca nie znajdziemy. Bardzo dobrze pamitam, e dwa lata temu, na poudniowo-zachodniej cianie Dru, take nie byo wyboru. Na tej czerwono-zotej granitowej iglicy, ktra dominuje nad doli n Chamonbc, robili my z Ianem Whittakerem filar Bonattiego. Architektoniczna doskonao linii, podkre lanych wiatocieniem na tle zamglonego acucha gr, czyni t wspinaczk jedn z najbardziej urokliwych w Alpach. Tego dnia wspinali my si sprawnie, rado nie podnieceni naszym szybkim tempem. Zmrok zapa nas zaledwie sto kilkadziesit metrw poniej wierzchoka, jeszcze w stromym i trudnym terenie. Nie dao si doj na szczyt przednoc, ale nie musieli my gorczkowo szuka platformy biwakowej. Ustalia si dobra pogoda i rwnie dobrze mogli my wej na pik nazajutrz. Mieli my przed sob nastpn ciep noc pod niebem, ktre na wysoko ci czterech tysicy metrw jarzy si od gwiazd. Mj partner wspina si bezpo rednio nad stanowiskiem na wziutkiej pce, pod ktr ziaa przepa ogromnej ciany. Droga biega pionowym zaciciem. W rosncej ciemno ci Ian porusza si coraz wolniej. Czekaem w skurczonej i niewygodnej pozycji, trzsc si z wieczornego chodu. Przeskakiwaem z nogi na nog, by utrzyma krenie. Byem zmczony po caym dniu wspinania i marzyem o tym, aby si pooy i wygodnie odpocz. W kocu dosyszaem stumiony okrzyk - Ian co wreszcie znalaz. Po chwili klem, walczc w gstniejcym mroku z trudno ciami zacicia. Nim si do reszty ciemnio, zdyem zauway, e zboczyli my troch z drogi. Zamiast trawersowa w prawo, poszli my na wprost - rys przez pionow cian - wchodzc w ten sposb pod olbrzymi okap, sterczcy jakie trzydzie ci metrw wyej. Aby go jutro omin, trzeba bdzie z pewno ci zrobi kilka skomplikowanych diagonalnych zjazdw. Na razie jednak sytuacja miaa swoje dobre strony - zabiwakujemy osonici przed kamieniopadem. Jan siedzia na pce szeroko ci metra i tak dugiej, e obaj mogli my si swobodnie wycign a byo akurat tyle, ile trzeba, by si dobrze wyspa. Wspinajc si do stanowiska, dostrzegem w wietle latarki, e pk tworzy paski wierzchoek ogromnego bloku, przyklejonego do pionowej ciany nad zaciciem. Wyglda bardzo solidnie i nie wzbudza podejrze. Godzin p niej zaoyli my dla bezpieczestwa porczwk, rozcigajc lin midzy starym, znalezionym w cianie hakiem a skalnym dziobem. Wpili my si w ni obydwaj iuoyli do snu. Kilku nastpnych sekund nigdy nie zapomn. Wa nie zasypiaem w pachcie biwakowej, a Ian koczy poprawia swoje auto. Wtem, bez adnego ostrzeenia, poczuem e spadam. Jednocze nie rozdar uszy potny huk i oskot. Z gow wewntrz pachty nie widziaem, co si dzieje. Wymachiwaem tylko bezadnie rkami przez otwr i leciaem w przepa czujc jedno - strach. Mimo okropnego haasu dosyszaem jeszcze cienki skowyt przeraenia, po czym spry cie odbio mnie w gr - zadziaao auto! Poniewa w locie zahaczyem przypadkowo rkami o lin, miaem j teraz pod pachami. Wisiaem na niej caym ciarem ciaa, lekko si koyszc i prbujc sobie przypomnie, czy jestem take do niej przywizany. Na wszelki wypadek mocno przyciskaem do siebie ramiona. Grzmot walcych w d filara ton granitu rozleg si dalekim echem, po czym wszystko ucicho. Byem zupenie oszoomiony. Wok panowaa zowieszcza cisza. Gdzie Ian? Przypomnia mi si ten krtki skowyt i struchlaem na my l, e mg nie zdy wpi si w porczwk. - O Jezu! - jkno przy mnie grubym gosem. Z trudem przepchnem gow przez otwr zaci nitej pachty, Ian wisia obok mnie, na linie rozcignitej w ksztat litery V. Gowa bezwadnie zwisaa mu na piersi, a czowka wiecia to na ska. Wygrzebaem z pachty swoj czowk, ostronie zdjem mu ze zlepionych krwi wosw pasek latarki i obejrzaem ran. Ian tak mocno oberwa w gow, e z pocztku nie mg nawet mwi. Na szcz cie rana bya powierzchowna. Powoli otrzsali my si z szoku, jakim by nagy, wyrywajcy nas z psnu, lot w ciemno . Po dobrej chwili pojem, e ogromny blok, na ktrym leeli my, oderwa si od ciany i run w przepa . Stopniowo, w rd nerwowych wymy la i histerycznych chichotw, docieraa do nas groza sytuacji. W kocu umilkli my. Strach i niepewno zastpiy teraz pierwsze reakcje na ten niewiarygodny wypadek - przeklestwa, hister i i gupawe wrzaski. wiecc w d zobaczyli my smtne resztki obu naszych lin, zwisajcych przed z krawdzi platformy. Zostay pocite i poszarpane przez walce w d odamki. Co gorsza dostrzegli my, e stary wycior, do ktrego wpili my jeden koniec porczwki wyra nie si chwieje, a dzib skalny na drugim kocu liny jest powanie naruszony! Gdyby cho jeden z tych punktw pu ci - polecieliby my w pustk. Wzmocni jako asekuracj! - i tu od razu si okazao, e nie mamy adnego sprztu: wszystko - nawet nasze buty - spado razem z pk. Czuli my si na niej tak bezpiecznie, e nie przyszo nam do gowy poprzywizywa rzeczy do porczwki. Teraz ju niczego nie mogli my zrobi. Kada prba wspinania si bez liny i w skarpetkach byaby czystym samobjstwem. Cie ogromnej przewieszki wyklucza nadzieje na pj cie w gr, a pod nami krya si w ciemno ciach pionowa ciana - przeszkoda, ktr mona byo pokona tylko zjazdami na linie. Najblisze pki byy co najmniej pidziesit metrw niej i z pewno ci skrciliby m kark, zanim udaoby si do nich zbliy. Wisieli my tak na cienkiej nitce liny przez dwana cie nie koczcych si godzin. To bya duga, bardzo duga noc. Wiedzieli my, e w kadej chwili moemy polecie w d. miejc si histerycznie, to znw milknc w bezruchu - zawsze ze skurczonym odkiem, sparaliowani strachem - czekali my na to, o czym bali my si nawet pomy le. Przeycie, ktrego nigdy nie zapomn. W kocu kto dosysza nasze woania i helikopter ratowniczy wydosta nas ze ciany. Nastpnego lata Ian znowu pojecha w Alpy, ale nie mia ochoty si wspina. Wrci do domu przysigajc, e nigdy wicej tam nie pojedzie. Ja miaem wicej szcz cia - a moe byem gupszy - i zdoaem opanowa strach. Z wyjtkiem jednego - obawy przed biwakiem. - Co jemy? - Simon trzyma w rku dwie foliowe torebki. - Mussak czy potrawk z indyka? - Wszystko jedno, obie s obrzydliwe. - Dobry wybr. Bdzie indyk. Po dwch kompotach i kilku suszonych liwkach ukadamy si do snu. 3 Burza na szczycieTego ranka zwijanie biwaku idzie nam sprawniej. Mamy do miejsca, by si wyprostowa - uatwia to pakowanie karimatw i piworw, porzdkowanie sprztu rzuconego byle jak wczoraj wieczorem. Ja mam prowadzi. Simon zostaje w jamie, asekurujc si z haka. Wya przez may otwr na sko ny ld lebu. Wczoraj szli my tdy ju w ciemno ciach i teraz wszystko dokoa wyglda cakiem obco. Twardy ld, na ktrym stoj, tworzy pode mn stoek, znikajcy niej w wylocie tunelu. Tego, ktry w nocy kosztowa mnie tyle strachu i wysiku, nim go wre szcie pokonaem. Ogromne pole lodowe dolnej cz ci ciany zostao za nami - std go nie wida. Spogldam w prawo. Grna cz lebu pitrzy si pionowym lodem, ale wyej teren si kadzie. Pjd tdy, przez lodospad do nastpnego stromego kuluaru. Na przednich zbach rakw trawersuj w prawo, wbijajc po drodze rub, po czym atakuj z boku lodow kaskad. Ostra robota szybko mnie rozgrzewa, a wspinaczka w wietnym wodnym lodzie to sama przyjemno . Simon, wygldajc z otworu jamy, wypuszcza lin w miar jak si wspinam. Naturalna niena grota robi teraz wiksze wraenie ni wczoraj wieczorem. Nie mog si nadziwi, jakie mieli my szcz cie, e udao nam si znale co takiego. Biwak w otwartej cianie u wylotu lebu byby - agodnie mwic niezbyt komfortowy. Ponad lodospadem otwiera si niena rynna, ktr id w gr, dopki mi starcza liny. Simon szybko do mnie docza. - Jest dokadnie tak, jak my leli my - mwi. - Nastpnym wycigiem dojdziemy do tego podcitego lebu. Simon rusza w prawo, po czym opuszcza rynn, w ktrej stoj odpoczywajc, i znika w lebie - kluczowym miejscu drogi, ktre dawno temu wypatrzyli my z Seria Norte. Lic z na to, e najwiksze trudno ci mamy za sob, a teraz wystarczy jedynie pokona leb, aby znale si na atwych polach podszczytowych. Jednake dochodzc do Simona widz, e jeszcze nie koniec problemw. U grnego wylotu kuluaru sterczy potna bariera zbatych serakw, na pierwszy rzut oka - nie do ugryzienia. Pionowy skalny mur po obu stronach wyklucza obej cie, a seraki cign si od ciany do ciany, bez najmniejszej przerwy. - Szlag by to trafi! - Taaak... Kiepsko. Tego nie przewidzieli my. - Moe da si to jako obej - mwi - bo je li nie, to kana. - Cholera! Lepiej, eby si dao, inaczej trzeba bdzie zawrci. Spogldam na pobliskie szczyty, prbujc oszacowa nasz wysoko . - Wczoraj kiblowali my na pi osiemset - mwi. - Ile to w stopach? Dziewitna cie tysicy... Dobra, czyli zostao nam jeszcze jakie ptora tysica stp. - Raczej dwa tysice. - Niech bdzie dwa. Ale wczoraj zrobili my co najmniej dwa i p tysica trudnego terenu. Wic dzi powinni my wej na szczyt. - Nie bybym taki pewny. Zaley jak pjdzie z wyj ciem na gra, a pamitaj, e caa kocwka to same niene rynny. Ruszam w gr, wspinajc si szybko pidziesiciostopniowym kuluarem. Prowadzimy na zmian, z rzadka si odzywajc, skoncentrowani na utrzymaniu dobrego tempa. Wczoraj ubezpieczali my si ze rub na kadym wycigu, a wspinaczk op nia stromy ld. Dzisiaj atwiejszy teren pozwala i bez przelotw, ale za zdobywan wysoko trzeba paci haracz - w rozrzedzonym powietrzu ruszamy si wolniej. Wci ten sam rytm podwjnego wycigu: trzydzie ci metrw rbania stopni na doj ciu do stanowiska i dalej to samo, bez odpoczynku podczas prowadzenia. Dysz ciko, rozgrzebujc nieg w poszukiwaniu twardego lodu. Zanim krzykn Simonowi: Moesz i ! , zakadam auto z dwch rub i wbitych nad stanowiskiem przyrzdw. Jeste my tu pod barier serakw, majc za sob dobre trzysta metrw wspinaczki lebem. Spogldam na zegarek: pierwsza. Rano zaspali my i wyszli do p no, ale udao si to nadrobi, przechodzc w cztery i p godziny a dziesi wycigw. Jestem w wietnym nastroju, przekonany, e to droga na miar naszych moliwo ci. Na pewno j skoczymy. Podnieca mnie my l, e wreszcie i ja jestem o krok od zrobienia pierwszegowej cia. I to od razu takiej klasy! Dochodzc do mnie Simon ciko sapie. Spoza serakw wyania si soce, zalewajc niegi pod nami jaskrawym, biaym wiatem. Simon u miecha si szeroko. Nie musz pyta, skd si wzi jego dobry humor. To jeden z tych rzadkich momentw, kiedy wszystko ukada si gadko, nie ma wtpliwo ci ani problemw; wystarczy po prostu y i cieszy si chwil. - Przejdziemy seraki, a potem zrobimy sobie odpoczynek, dobra? - Jasne - akce ptuje Simon, przygldajc si barierze nad nami. - Widzisz te sople? Tamtdy da si przej . Patrz na lodow kaskad i w pierwszej chwili nie widz adnych moliwo ci. Jej podstawa jest wyra nie przewieszona. Stroma ciana gadkiego, bkitnego lodu, z olbrzymi frdzl sopli kapicych spod grnej krawdzi, tworzy jedyn solidn powierzchni w masie kruchych serakw. Nie potrafi wypatrzy w barierze innych sabych punktw. Pierwsze osiem czy dziewi metrw poszedbym lodow ciank, potem, eby wej na agodniej nachylon cz lodospadu musz si przerba przez barier sopli. - Trudno bdzie. - Aha. Wolabym sprbowa najpierw po skale. - Piekielnie krucha. - Wiem, ale moe pu ci. Tak czy owak, sprbuj. Simon przekada kilka hakw, par kostek i ze dwa frendy na przd uprzy, po czym zaczyna trawers w lewo, pod skaln cian. Mam mocne stanowisko tu na prawo od lodowej kaskady. Delikatne seraki, sterczce pionowo midzy lodospadem a cian lebu, otacza z jednej strony ta, amliwa skaa. Bacznie ledz wspinaczk Simona, bo wiem, e je li odpadnie, to nagle - z urwanym chwytem lub stopniem - a nie powoli, obsuwajc si z braku si. Wa nie wkada w szczelin frenda, najwyej jak si da. Kostka siedzi pewnie, wszystkie cztery krzywki opary si m ocno o cianki szczeliny. Gdyby Simon polecia, pu ci raczej skaa ni frend - tak mi si wydaje.Idzie ostronie, sprawdzajc stopnie lekkim kopniciem, a chwyty - uderzeniem od spodu. Chwila wahania... i rozpaszcza si na cianie, sigajc odlegego chwytu. Teraz zaczyna powoli przesuwa ciao w gr. Spram si, blokuj obie liny w pytce Stichta, by mc natychmiast zatrzyma ewentualny upadek. Raptem chwyty si obrywaj i przez sekund Simon wisi w powietrzu z rozoonymi rkami, ciskajc w doniach dwa kawaki skay. Po czym spada na plecy do lebu pod nami. W obawie, e frend wyskoczy, zapieram si nogami, ale trzyma pewnie i nie mam trudno c i z wyhamowaniem krtkiego lotu. - Wspaniale - miej si ze zdziwionej miny Simona. - Gwno... Byem pewien, e wytrzyma. Simon wraca na stanowisko i powtrnie lustruje lodow kaskad. - Wcale nie mam ochoty robi tego rodkiem, ale jak mi si uda przej tam po prawej, z reszt sobie poradz. - Tamten ld wyglda jak kasza. - Zobaczymy. Rusza w gr praw stron lodospadu, omijajc doln, przewieszon cz ciany. Chce zrobi may trawers w prawo, podej wyej, po czym wrci w lewo, ju ponad galeri sopli. Niestety, ld prdko si koczy, a wyej jest dziurawy jak sito nieg i masa kryszta lodowego cukru. Simon zdoa osign wysoko grnej krawdzi sopli, po czym utkn. Stoi jakie siedem metrw nade mn i przez chwil wydaje si, e jest w puapce - prbujc schodzi t sam drog, naraziby si na pewny lot. W kocu zakada jako ptl wok grubego sopla, zro nitego dolnym kocem ze cian, i zjeda na linie wprost na stanowisko. - Jestem wykoczony. Teraz ty. - W porzdku. Ale na twoim miejscu odsunbym si troch w bok. Bd musia odrba wikszo tych sopli. Wiele z nich ma ponad dwa metry dugo ci i grubo ludzkiego ramienia, a trafiaj si jeszcze wiksze. Wchodz w lodow cian, ktra z miejsca wywaa mnie do tyu, przez co bardziej wysilam rce. Ciar plecaka take odrywa mnie od lodu. Id w gr na przednich zbach rakw. Wbijam je - podskakuj na obu nogach, potem znw rbi siekadami w kruchy ld nad sob - podcignicie - podskok - wspinam si jak najszybciej, usiujc w ten spososzczdza siy. Zbliam si do sopli, ale czuj, e dugo tak nie pocign. Jestem zbyt zmczony, eby je strca, wiszc na jednej rce. Wal czekanem z caej siy, wbijajc ostrze na tyle gboko, by utrzyma mj ciar. Potem wpinam si uprz w ptl przyrzdu i zawisam na nim jak worek, przez cay czas ledzc czujnym okiem zagbiony w lodzie koniec ostrza. Gdy nabieram pewno ci, e siedzi dobrze, wyrywam z lodu dzib czekanomotka i ponad gow wbijam w cian rub. Po wpiciu liny oddycham z ulg - nie grozi mi ju lot duszy ni dwa lub trzy metry. Sople mam w zasigu rki. Niewiele my lc, wal motkiem w lodow frdzl, gapic si przy tym wprost w gr... Ale ze mnie dure! Dobre kilkadziesit kilogramw lodu obrywa si z haasem i lduje najpierw na mojej gowie i ramionach, a potem leci dzwonic w d, prosto na Simona. Naraz obaj zaczynamy kl. Ja w ciekam si na swoj bezmy lno , ostry bl rozcitej wargi i zamany zb, a Simon przeklina mnie. - Przepraszam... Nie pomy laem. - Wa nie. Zdoaem zauway. Znw patrz w gr i widz, e motek jednak zrobi swoje. Troch bolao, ale za to mamy otwart drog do atwiejszych cz ci lodospadu. Dotrze na jego grn krawd i na ostatnich metrach luzu doj do stanowiska w pytkiej rynnie - to kwestia kilku minut. Simon wyania si z dou, obsypany nienym pyem i okruchami lodu. Mija mnie, zmierzajc w stron niewielkiego eberka, ktre oddziela nasz leb od pl podszczytowych. Gdy do niego dochodz, kuchenka jest ju rozpalona i przygotowane wygodne miejsce d o siedzenia. - Masz zakrwawione usta - stwierdza spokojnie. - To nic. Zreszt sam jestem sobie winien. Zrobio si znacznie chodniej, gdy opu cili my zaciszne leby wystawiajc si na wiatr. Po raz pierwszy moemy zobaczy wierzchoek gry. Ogromny nawis szczytowy wywiesza si nad jej cian jakie dwie cie pidziesit metrw wyej. Gra biegnca w lewo bdzie nasz drog zej cia, ale nie mona si jej dobrze przyjrze, gdy znika w kbach chmur, bez przerwy cigncych ze wschodu. Pogoda chyba si zaamie. Simon podaje mi gorcy napj, obraca plecami do ostrego wiatru i wtula gbiej w kurtk. Oglda niene pola pod szczytem, wypatrujc najlepszej drogi wej cia na wierzchoek. Od tej chwili przestaje nas martwi stromizna czy trudno ci techniczne cia ny. Najbardziej niepokojcy jest stan niegu na ostatniej cz ci drogi. Cae zbocze nad nami obi rynny, ktre powstaj w miar, jak wiey puch zsuwa si w d ciany. Wiele syszeli my o peruwiaskich obkach i wcale nam si to nie podobao. Najlepiej byoby w ogle do tych rynien nie wchodzi. W europejskim klimacie takie koszmary si nie formuj. To gry Poudniowej Ameryki syn z efektownych tworw ze niegu i lodu; tutaj nieny puch zdaje si przeczy prawom grawitacji, usypujc zbocza o nachyleniu siedemdziesiciu, a nawet osiemdziesiciu stopni; na graniach wyrastaj monstrualne nawisy, spitrzone jeden na drugim, groc w kadej chwili zawaleniem. W kadych innych grach wiey nieg zsuwaby si w d, utrzymujc jedynie na agodnych stokach. Cae zbocze nad nami przecina skalna bariera, niezbyt stroma, ale przyprszona warstw zdradliwego puchu. Trzydzie ci metrw wyej skaa znika pod nim, a stromizna stoku coraz bardziej ro nie. niene rynny zaczynaj si tu nad barier i cign a do szczytu. Ta, w ktr wejdziemy, musi wyprowadzi nas na wierzchoek, gdy przej cie do ssiedniej przez dzielc je ciank jest prawie niemoliwe. Dlatego najwaniejsze to wybra wa ciw rynn, tym bardziej, e wiele z nich koczy si lepo. Uwanie ogldam zbocze i udaje mi si dostrzec kilka rynien otwartych u gry, ale skoro tylko przesuwam spojr zenie, nie potrafi ich ju umiejscowi, bo rozpywaj si w pltaninie pionowych obkw, krawdzi i lebw. - Chryste, jak to ugry ? - Nie widz nas dzi na wierzchoku. - A ju na pewno nie, je li z tych chmur sypnie. Ktra godzina? - Czwarta. Zostay dwie godziny wiata. Chod my lepiej. Na skalnej barierze marnuj wiele cennego czasu. Jest nachylona jak spadzisty dach , o skale czarnej i litej, z kilkoma skpymi chwytami przykrytymi niegiem. Wiem, e to nietrudne, ale majc pod nogami prawie tysic dwie cie metrw powietrza, czuj sicokolwiek nieswojo. Lina midzy nami biegnie lu no, nie jest nigdzie wpita; Simon ubezpiecza w miejscu, gdzie odpoczywali my, asekurujc si tylko z zagrzebanych w niegu czekanw. Je li popeni jaki bd, na nic si zda caa ta asekuracja. Obsuwa mi si lewa stopa, zby rakw zjedaj po skale. Nie cierpi takiej ekwilibrystyki, ale teraz nie mam ju wyboru - wrci si nie da. Balansuj niepewnie na drcych nogach, zby rakw zgrzytaj na nierwno ciach skay. Krzykiem ostrzegam Simona, a w moim gosie wyra nie przebija lk. W ciekam si, e on te to syszy. Chc i w gr, ale zawodz nerwy i nie potrafi ruszy z miejsca. Wiem, e wystarczy kilka ruchw i bd w atwym terenie; prbuj siebie przekona, e gdyby nie ta przeraajca ekspozycja, chodzibym tu z rkami w kieszeniach, lecz strach jest silniejszy. Paraliujcy. Stopniowo zaczynam si jednak uspokaja i starannie ukadam w gowie kolejno ruchw, ktre trzeba wykona. Kiedy w kocu ruszam, wydaj si zadziwiajco atwe. My l, e przeszedem trudno ci, dociera do mnie dopiero w atwym terenie nad barier. Stanowiskojest niewiele lepsze od poprzedniego. Uprzedzam o tym Simona, nim ruszy za mn. Na dal ciko dysz po napadzie strachu i zo ci mnie, e on nie ma kopotw tam, gdzie ja straciem gow. - Boe! Tak gupio si zapchaem. - Wa nie. - W ktr rynn startujemy? - Ju od duszej chwili usiuj wypatrzy najbardziej odpowiedni, lecz stojc tu pod nimi nie sposb dojrze, jak si ktra koczy. - Nie wiem. Tamta jest chyba najszersza. Pjd zobaczy. Simon wchodzi w rynn i od razu tonie w gbokim puchu. Po obu stronach ma ciany wysoko ci piciu metrw. Nie da si i inaczej. Z gry spadaj pyowe lawinki, chwilami cakowicie przysaniajc brnc z trudem sylwetk. Szybko si ciemnia i chyba zaczyna pada nieg, bo pywki staj si jakby cisze. Jestem dokadnie pod Simonem, przemarznity do szpiku ko ci po dwch godzinach siedzenia bez ruchu. On cay czas zwala w d ogromne masy niegu, ktre spadaj wprost na mnie i nie mam jak si przed tym uchroni. Zapalam czowk, patrz na zegarek. Ju sma! Sto metrw robili my a cztery godziny! Mam coraz wiksze wtpliwo ci, czy uda nam si przej rynnami. Wreszcie z gbi cikich od niegu chmur sysz daleki, stumiony okrzyk - mog i . Mimo polara i przeciwwiatrowej kurtki jestem zupenie przemarznity. To zy znak. Trzeba bdzie wkrtce gdzie tu zakiblowa, na tych okropnych zboczach, bo dalsze wysiadywanie bez ruchu n a stanowisku nie wchodzi w rachub. Posuwam si rynn w gr, nie mogc uwierzy w to, czego Simon dokona - a do samej gry cignie si rw szeroko ci i gboko ci mniej wicej jednego metra. Poszukujc solidniejszego podoa, dokopa si sabej skorupy lodu, ktra ledwie moga utrzyma jego ciar, wic przewanie zapada si jeszcze gbiej. Z powodu tych dziur i pkni trudno jest brn jego ladem. Prowadzenie ostatniego wycigu zabrao mu trzy godziny. Kiedy docieram na stanowisko widz, e jest wykoczony. Ja zreszt take, a do tego jeszcze ten okropny mrz. Musimy szybko zaoy biwak. - Nigdy bym nie uwierzy w taki nieg! - Cholerny koszmar! Cay czas my laem, e zaraz polec. - Trzeba zakiblowa. Przemarzem. - Byle nie tu. Rynna ma za niskie ciany. - Dobra. Id pierwszy, je li moesz. Gupio mi to proponowa, bo wiem, e lepiej byoby zmieni prowadzenie, by unikn spltania liny, ale nie mam siy si ruszy. Po kolejnych dwch, nie do wytrzymania mro nych godzinach, ruszam w gr do Simona. Zaoy autoasekuracj w wielkiej jamie, ktr wykopa w dnie rynny. - Znalazem troch lodu. - Starczy na rub? - No, lepsze to ni nic. Jak tu wejdziesz, rozkopiemy jam na boki. Wciskam si obok niego, przekonany, e dno jamy za chwil si oberwie. Zaczynamy ry w cianach, powikszajc dziur, ktra z wolna przybiera ksztat wyduonego prostokta.Jest usytuowana w poprzek rynny, a wej cie ma cz ciowo zawalone wykopanym niegiem. O jedenastej, po zjedzeniu dania z liofilizatw, leymy w piworach, rozkoszujc si ostat nim kubkiem gorcego napoju. - Zostao nam do przej cia sto metrw. Mam nadziej, e nie bd gorsze od tego, co my wa nie zrobili. - Dobrze, e przestao sypa. Za to jest w ciekle zimno. Chyba odmroziem may palec. Jest cakiem biay. Kiedy w rynnie leciay na nas pywki, musiao by dwadzie cia stopni mrozu, a przy silnym w ietrze odczuwa si to jak czterdzie ci. Mieli my szcz cie, znajdujc miejsce na jam. Mam nadziej, e jutro bdzie pikna soneczna pogoda. Dno zbiorniczka z butanem pokrya gruba warstwa lodu. Udao mi si go odbi prawie w cao ci, obstukujc kartusz o kask. Teraz rozgrzewam pojemnik w piworze, uda mrozi dotyk blachy. W pi minut p niej wci le schowany w puchach a po czubek nosa i ledz sennym okiem pracujcy tu obok palnik. Buzuje silnie, niebezpiecznie blisko piwora. w it niebieskaw po wiat przenika ciany naszej dziupli. Koczy si duga, mro na noc na sze ciu tysicach. Je li nie wyej. Kiedy woda zaczyna kipie, szybko wkadam polar, kurtk i rkawiczki. Grzebi w niegu, szukajc czekolady i torebki z sokiem owocowym. - Picie gotowe. - Niech to wszyscy diabli, ale zmarzem! Simon ley skulony na boku, z kolanami pod brod; prostuje si na chwil, odbiera ode mnie parujcy napj i z powrotem znika w gbi piwora. Pije powoli, tulc do piersi gorcy kubek, w menace tymczasem topi si nastpna porcja niegu. Pomie palnika zaczyna powoli sabn. - Ile mamy jeszcze gazu? - Jeden kartusz. A co, ten si ju skoczy? - Prawie. Wypijmy to, co jeszcze da si na nim ugotowa, a ostatni schowajmy na zej cie. - Dobra. I tak zaczyna brakowa soku, zostaa tylko jedna paczka. - To znaczy, e my wszystko dobrze obliczyli. Picia wystarczy na jeszcze jeden biwak- wicej nam nie potrzeba. Tym razem pakowanie na mrozie cholernie si przeciga, ale nie to mnie w tym momencie najbardziej pochania. Przed nami niene rynny, a dzisiaj ja bd prowadzi. Kopoty zaczynaj si ju na starcie; po wyj ciu z jamy musz przele nieny okap, zamykajcy nad nami rynn. Jako mi si to udaje, lecz za cen zawalenia jamy i zasypania niegiem Simona, ktry ma w niej stanowisko. Stanwszy w rynnie, spogldam w d, szukajc wzrokiem rowu, wyrytego przez nas ubiegej nocy. Wszdzie wida tylko fale nawianego zamieci niegu. Rowu ani ladu. Zadzieram gow do gry. Trzydzie ci metrw wyej boczne ciany naszego obka zbiegaj si, tworzc ostr, koronkow krawd ze nieneg pech! To znaczy, e jednak bd musia przedziera si do ssiedniej rynny. Niebo jest czyste, wiatru nie ma. Wspinanie w dzie przynosi wtpliwe korzy ci; jest troch atwiej i mog w por dostrzec, czy si nie obsuwam, ale z drugiej strony, widok ptorakilometrowej czelu ci pod nogami wytrca z rwnowagi. wiadomo , e nasza asekuracja jest wa ciwie fikcj, a kade obsunicie oznacza katastrof, pomaga mi skoncentrowa si lepiej na prowadzeniu. Teraz Simon ze stoickim spokojem znosi nieny potop, ktry mu zwalam na gow. Im bliej koca rynny, tym bardziej stromo. Za chwil bd musia z niej wytrawersowa, to jasne... Ale w ktr stron? ciany po bokach s zbyt wysokie, eby ponad nimi sprawdzi, co si tam kryje. Rzucam okiem w d, na Simona, ktry uwanie obserwuje moje poczynania. Znad krawdzi rozwalonej jamy wystaje tylko jego gowa i tors, a ziejca za nim pustka nie pozwala ani na chwil zapomnie, gdzie jeste my. Widz, e obok stanowiska cianki rynny s znacznie nisze, wic Simon moe lepiej oceni to, co jest nade mn. - W ktr stron mam i ? Widzisz co ?- Nie id w lewo. - Dlaczego? - Tam si obrywa. Cholernie gro nie to wyglda. - A jak z prawej ? - Nie widz, ale chyba troch si kadzie. Na pewno tdy lepiej. Waham si. Gdy raz zaczn si przebija przez krawd obka, moe ju nie by odwrotu. Wcale nie mam ochoty wazi w puapk. Wychylam si najdalej jak potrafi, ale i tak nie mog zajrze do samej rynny. Nie jest nawet pewne, czy tam w ogle jest rynna! Wygld niegu nade mn take nie pozwala przewidzie, co mnie czeka powyej. - Id, uwaaj na liny! - woam, zaczynajc kopa w prawej ciance. Mam ochot si mia z tego, co wa nie powiedziaem. Jaki ma sens staranna asekuracja, je li w kadej chwili mona polecie z caym stanowiskiem? Po chwili ze zdziwieniem stwierdzam, e w cieke rycie czekanami w nienej cianie wcale nie jest trudniejsze od kopania si wprost w gr lebu. W pewnym momencie, ciko dyszc, przebijam si na drug stron. Jest tu rynna, te stroma, ale czterdzie ci metrw wyej wisi ogromny nawis szczytowy. Simon brnie ku mnie, a na widok bliskiego wierzchoka a ry czy z rado ci. - Udao si! - Mam nadziej, ale ten ostatni kawaek wyglda zupenie pionowo. - Nic si nie bj. Pu ci. Rusza w gr, strcajc w d zway zmroonego puchu wprost na moje stanowisko w pytkim wykopie. Na kask nacigam kaptur i obracam si plecami do ciany. Widok lodowca wprost pod nogami budzi przeraenie. Stromy, w ogle nie zwizany nieg i brak jakiejkolwiek asekuracji przyprawia o mdo ci. Przecie to co robimy jest zupenie bez sensu... Z zamy lenia wyrywa mnie naglcy okrzyk, odwracam si i widz tylko lin, znikajc za grn krawdzi lebu. - Gotowe. Koniec z rynnami. Chod ! Kiedy zmczony wya na gr, Simon siedzi okrakiem na krawdzi, miejc si gupkowato. Za nim, w odlego ci najwyej pitnastu metrw, pitrzy si lodowo- nieny nawis, zwieszony niebezpiecznie nad zachodni cian. Szybko mijam Simona, idc twardym niegiem w gr i na lewo - tam, gdzie nawis jest najmniejszy. Po dziesiciu minutach s toj pod nien grani, ktra oddziela cian wschodni od zachodniej. - Zrb zdjcie. Musz chwil poczeka, a nastawi aparat. Wbijam z rozmachem czekan po drugiej, wschodniej stronie grani i z wysikiem wcigam si na szerokie siodo przeczy, tu pod szczytem. Po raz pierwszy od czterech dni mog ucieszy oczy nowym widokiem. Po dugich, zimnych i cienistych dniach w zachodniej cianie, siedzie tu i grza si w ciepl e soca zakrawa na niebyway luksus. Zupenie mi umkno, e wspinamy si przecie na pkuli poudniowej, wszystko zatem jest na odwrt. Tutejsze poudniowe ciany odpowiadaj w Alpach zimnym cianom pnocnym, a tamtejsze wschodnie - tu staj si zachodnimi. Nic dziwnego, e poranki zawsze oznaczaj mro ny cie i trzeba czeka a do poudnia na te kilka godzin sonecznego blasku. Gdy Simon pojawia si obok mnie, rozradowani, rzucamy niedbale w nieg czekany i rkawice, zdejmujemy plecaki i siadamy na nich, aby przez chwil pogapi si spokojnie n a gry dokoa. - Zostawmy tu wory i chod my na pik - proponuje Simon, przerywajc moje leniwe rozmy lania. A, wierzchoek! Rzeczywi cie, zapomniaem, e doszli my dopiero do grani. Ucieczka z zachodniej ciany staa si w pewnym momencie celem samym w sobie. Patrz na stoek szczytowy, ktry wznosi si niespena trzydzie ci metrw od nas niczym gigantyczna porcja lodw mietankowych. - Id pierwszy. Jak bdziesz na szczycie, zrobi ci kilka zdj. Nim si podniesie, bierze jeszcze kawaek czekolady i gar cukierkw, a potem brnie wolno pod gr w mikkim niegu. Wysoko daje o sobie zna. Gdy na samym wierzchoku nawisu z na tle nieba zgit nad czekanem sylwetk, zaczynam gorczkowo pstryka zdjcia. Zostawiam na przeczy plecaki i ruszam za nim. Oddycha trudno, a w nogach ow. Robimy obowizkowe zdjcia szczytowe, jemy czekolad. Ogarnia mnie zwyke wtakich chwilach zniechcenie. I co dalej? Przecie to bdne koo. Gdy spenisz jedno marzenie, wracasz do punktu wyj cia; mija troch czasu i znw zaczynasz marzy. Podejmujesz nastpn gr - bardziej ambitn i ryzykown. My l o tym, dokd to prowadzi, nie jest przyjemna. To tak, jakby gra, w jaki perfidny sposb rzdzia mn, wiodc ku logicznemu, lecz strasznemu zakoczeniu. Wej cie na szczyt wywouje we mnie rodzaj niepokoju. Ten nagy bezruch, cisza po burzy, chwila namysu nad tym co robi i dranice zwtpienie, czy aby jeszcze kontroluj swoje poczynania. Co mnie tu przygnao - dza przygody, przyjemno ci, a moe zwyke zadufanie? Czy naprawd chc wci wicej i wicej? Chyba si rozklejam. Przecie takie momenty maj te w sobie co radosnego i wiadomo, e nie trwaj dugo. Niezdrowy nastrj mona wytumaczy chwilowym lkiem, pesymizmem nie opartym na adnych zdrowych przesankach. - Wyglda na to, e znowu bdzie sypa - mwi Simon, spokojnie penetrujc wzrokiem pnocn gra, ktra ma by nasz drog zej ciow. Niewiele co prawda da si wypatrzy, bo wszystko znika w chmurach, ktre kbic si wzdu ciany przepywaj na zachd. Za godzin nie bdzie ju wida lodowca, ktrym podchodzili my. Od miejsca, gdzie zostay plecaki, gra zaczyna si wznosi a do przedwierzchoka, po czym zawraca i krt lini znika we mgle. Przez okna w chmurach dostrzegam chwilami ostre jak brzytwa krawdzie uskokw i niebezpieczne nawisy, a p o prawej szeregi nienych rynien otwieraj czelu wschodniej ciany. Rynny s nie do przej cia, tdy na pewno nie da si obej nawisw trawersem w bezpiecznej odlego ci, poniej grani. - Ale koszmar! - No. Wiejmy std lepiej. Jak pjdziemy szybko, zdymy jeszcze przemkn pod tym niszym pikiem i wrci na gra tam, w dole. Mamy najwyej godzin czasu, albo i to nie. Simon wyciga rk - na rkawic spywaj leniwie pierwsze patki niegu. Wracamy po plecaki i natychmiast zaczynamy trawers. Prowadzi Simon; idziemy z lotn asekuracj, niosc w rkach zwoje lu nej liny. Gboki puch tak zwalnia tempo marszu, e tylko tym sposobem moemy zdy z obej ciem przedwierzchoka przy wzgldnie dobrej widoczno ci. Gdyby Simon polecia, powinienem mie dosy czasu, aby dobrze wbi czekan do asekuracji. Cho wtpi, by to co dao w tak sypkim niegu. Mija p godziny, gdy ogarniaj nas chmury, a dziesi minut p niej wsikamy w gste mleko. usta; wielkimi patami bezszelestnie pada nieg. Jest wp do trzeciej i wiadomo, e bdzie tak sypa a do wieczora. Stoimy w milczeniu, rozgldajc si dokoa i prbujc ustali, gdzie jeste my. - My l, e musimy zej niej. - Czy ja wiem... Lepiej trzyma si grani. Pamitasz rynny po tej stronie? Nie przebiliby my si z powrotem. - Minli my ju niszy wierzchoek? - Chyba tak. - Wyej nic nie wida. nieg i chmury zlay si w jednolit mleczn biel. W odlego ci ptora metra nie potrafi odrni nieba od niegu. - Szkoda, e nie mamy kompasu. Mwic to, widz, e niebo nad nami nieco si przeja nia. Soce leciutko prze wieca przez chmury, rzucajc saby cie na gra, trzydzie ci metrw wyej. Chc to pokaza Simonowi, ale ju za p no - wszystko zniko. - Widziaem gra. - Gdzie? - Wprost nad nami. Teraz nic nie wida, ale przed sekund na pewno j widziaem. - Dobra, pjd w gr i sprbuj j znale . Zosta tutaj. Bdzie ci atwiej mnie utrzyma, jak nie zobacz w por przeamania. Simon odchodzi i po chwili tylko ruch lin, ktre ciskam w doniach mwi mi, e jest gdzie tam wyej. Pada coraz gstszy nieg. Czuj lekki niepokj. Ta gra okazuje si o wiele trudniejsza ni przypuszczali my, pochonici walk ze cian. Ju mam zawoa Simona, by spyta czy co znalaz, gdy nagle liny migaj mi w rkach, a z chmur dochodzi echem stumiony huk eksplozji. Kilka metrw luzu ucieka mi przez mokre, zalodzone rkawice, po czym lina, szarpic uprz, zwala mnie twarz w nieg. Grzmot zamiera w oddali. Od razu wiem co si stao: Simon przebi ciaem nawis, cho huk by tak ogromny,jakby zesza co najmniej lawina serakw. Czekam spokojnie. Liny s wci napite ciarem jego ciaa. - Simon! - rycz. - yjesz? Cisza. Czekam, niepewny czy i w gr, w stron ostrza grani. Je li on zawisn po tamtej stronie, musi upyn troch czasu nim si pozbiera i wejdzie z powrotem. Mijaj minuty. Wreszcie, po kwadransie, sysz niezrozumiae woanie. Lina jest lu na, mog podej w tamt stron. Ju rozumiem, o co mu chodzi. - Znalazem gra! Wybucham nerwowym miechem, bo tego si przecie domy liem. Rzeczywi cie znalaz, cho na pewno nie liczy, e bdzie jej a tyle! Gdy jestem blisko, przestaj si m Simon, nadal drcy, stoi nad krawdzi wielkiego obrywu. - My laem, e ju po mnie - mamrocze, siadajc nagle ciko na niegu, jakby ugiy si pod nim nogi. - O, kurwa, mwi ci... Polecia cay ten jebcki nawis. Potrzsa gow, jakby chcia odepchn to, co przed chwil widzia. Kiedy mija szok i spada poziom adrenaliny, Simon oglda si do tyu. Cichym gosem opowiada co si stao: - W ogle nie widziaem grani; raz migna mi krawd , daleko z lewej; adnego ostrzeenia, ani trzasku, pknicia, nic; w jednej sekundzie jeszcze si wspinaem, w nastpnej ju spadaem; musiao si urwa z dziesi metrw od krawdzi; pko chyba za mn; albo pode mn?... zreszt i tak od razu poleciaem w d; byskawicznie! nie zdyem nic pomy le; nie rozumiaem co si, kurwa, dzieje! czuem tylko, e lec. - Jasne. Pochyla gow, widz za nim olbrzymi uskok ciany. Ciko oddycha, rk na udzie prbuje uspokoi nerwowe drenie nogi. - Spadaem w d jak na zwolnionym filmie; zapomniaem, e jestem na linie; lecc w tym omocie... nic nie rozumiaem; pamitam wielkie bryy niegu; z pocztku leciay rwno ze mn, z t sam prdko ci - pomy laem: To koniec ; byy masywne - takie bloki po dwa... cztery metry. Simon troch si uspokoi, za to ja wzdrygam si na my l, co by si stao, gdybym wtedy szed za nim - zmiotoby nas obu. - Wreszcie poczuem nacig liny w pasie, ale zdawao mi si, e ona leci w d wraz ze mn; nic mnie nie hamowao, a te bloki obijay si w powietrzu o siebie... i o mnie. Milknie, ale po chwili opowiada dalej. - Zrobio si pode mn ja niej. Kaway nawisu mijay mnie teraz i spaday w przepa , wirujc i pkajc w locie. Widziaem to w przebyskach, bo wci wali we mnie nieg. Moe ju wtedy lina tkwia nieruchomo, a ja krciem si w kko, ale przez t mas, kotujc si obok, miaem wraenie, e jeszcze spadam; jak gdyby to trwao i trwao... Nie czuem strachu, raczej... oszoomienie, otpienie. Jakby czas realny stan w miejscu i nie byo kiedy si ba. W kocu Simon zawisn na linie w powietrzu. Na lewo od niego nawis jeszcze si kruszy. Widok w drug stron zasaniaa chmura, z ktrej wylatyway wielkie niene bloki, pdzc z hukiem w d, jakby si rozpadaa dalsza cz grani. - Z pocztku byem tak rozkoja ie mogem si poapa, czy co mi jeszcze grozi, czy nie. Musiaem si dobrze zastanowi, nim zrozumiaem, e wyapae mj lot. Pode mn przepa ; spojrzaem w d i zobaczyem ca zachodni cian, ptora kilometra, a do samego lodowca. Taka otcha, e na chwil spanikowaem; wisz wolno w powietrzu bez kontaktu ze cian, dziesi metrw poniej grani, i nagle taka lufa pod nogami, rozumiesz.. . Mgbym nawet zobaczy nasze lady na polu lodowym! - Gdyby poszed cay ten nawis, wcio by nas obu - wtrcam. - A jak wrcie na gra? - eby si wydosta z powrotem, musiaem ostro zawalczy. Po nawisie zostao dziesi metrw pionowego niegu. Pojcia nie miaem, czy i to si nagle nie urwie. Wreszcie jako wylazem i usyszaem, e woasz gdzie z dou ze wschodniej ciany, ale nie miaem siy, eby ci odpowiedzie. Nie widziaem, gdzie koczy si obryw. Bdzie tego ze sze dziesit metrw. To mieszne, ale jak tylko poleciaem, zaraz poprawia si widoczno . Pi minut p niej - w ogle bym si w to nie wpakowa. Mamy teraz przed sob ryzykown gra, ktra mimo obrywu wcale nie staa si bezpieczniejsza. Na niegu wida nastpne, mniejsze pknicia, a jedna ze szczelin cignie si - jak daleko sigam wzrokiem - zaledwie ptora metra od krawdzi. 4 Na krawdzi Szereg pionowych nienych rynien cignie si bez koca, znikajc sto metrw dalej w chmurach kryjcych pustk wschodniej ciany. Nawet nie ma co my le o przechodzeniu poniej grani, gdy szybko zagubiliby my si w mlecznej bieli. Trawers w poprzek rynien to zbyt wielkie ryzyko i ogromna strata czasu. Przestao pada. Simon wstaje i z najwiksz uwag posuwa si grani wzdu pknicia w nawisie, ptora metra od krawdzi. Zszedem w d, na wschodni stron i czekam, a wycignie za sob ca lin. Tylko w ten sposb zdoam go utrzyma, gdyby znw si co oberwao. W kocu jednak ruszam za nim - wspinamy si z lotn asekuracj. Podchodzc do ladw przypominam sobie, e na kilka minut przed obrywem tkno mnie ze przeczucie. Nieraz ju tak bywao, lecz nigdy nie dociekaem, skd si bior takie stany nieuzasadnionego niepokoju. Teraz rwnie czuj wyra nie, e co wisi w powietrzu, cho nie wiem, co by to mogo by. Zapewne pidziesit godzin akcji wyostrzyo zmysy na czyhajce wok zagroenia. Nie podoba mi si to irracjonalne tumaczenie tym bardziej, e niepokj powraca ze zdwojon si. Simon te jest spity; schodzenie wyglda o wiele powaniej ni przewidywali my. Mimo zdenerwowania id ostronie, obserwujc bacznie szpar w nawisie. Stawiam stopy dokadnie w ladach Simona, a jego plecy widz stale czterdzie ci pi metrw przed sob: gdyby polecia, mamy szans, jeeli w por zauwa upadek. Mog wtedy rzuci si w przeciwn stron, liczc na to, e zawi niemy z obu stron grzbietu, na kocach wcitej w nieg liny. Simon jest w gorszej sytuacji, jego nic nie ostrzee. Moe dosyszy sieknicieruszajcego niegu albo mj krzyk. Musiaby si odwrci, sprawdzi dokd lec, by samemu skoczy w przeciwn stron. Co mi si jednak zdaje, e najpewniej spadniemy obaj, z jednym wielkim obrywem caej grani. Wreszcie koniec szczeliny. Minwszy go, oddycham z ulg - ryzyko zmalao. Za to gra opada teraz uskokami i coraz to zakrca, na kadym zakolu wywalajc na zachd ogromny jzor nawisu; dopiero dalej teren agodnieje. Simon schodzi w bok, we wschod ni flank. Z pewno ci chce si obniy na tyle, by trawersujc cian omin odcinek poskrcanej grani. atwe pola zaczynaj si jakie sze dziesit metrw niej. Przez chwil k ak dugo trzeba bdzie schodzi ostro w d, po czym ruszam za nim. Szybko zapada mrok. Zaskoczony patrz na zegarek - co, ju po pitej? Zeszli my z wierzchoka prawie trzy i p godziny temu, a tak niewiele grani udao si przej . Za godzin bdzie zupenie ciemno, a co gorsza, nad gow kbi si burzowe chmury i od wschodu sypie w twarz niegiem. Temperatura spada gwatownie, wiatr si wzmaga, na kadym postoju momentalnie lodowaciejemy. Simon schodzi rynn, ja za nim. Chcc zachowa sta odlego , id powoli i tylko wtedy, gdy liny sun w d. Zanurzam si w jednolit biel niegu i chmur. Po pewnym czasie wydaje si, e std mona by ju zacz poziomy trawers w prawo, na atwiejszy teren. Tymczasem Simon brnie dalej. Woam, eby si zatrzyma. Odpowied tumi mga. Krzycz go niej, wreszcie liny nieruchomiej mi w doniach. Nawoujemy si przez chwil, ale bez skutku, wic zaczynam schodzi w jego stron. W rynnie robi si coraz bardziej stromo i nieg przestaje trzyma. Oblatuje mnie strach, zsuwam si po kawaku, potem obracam twarz do ciany, ale to niewiele pomaga. Jestem ju blisko, gdy sysz pytanie: Dlaczego stanli my? W tej samej chwili nieg wyjeda mi spod ng i ze wistem sun w d. Usiuj hamowa obydwoma przyrzdami - nic z tego. Rycz ostrzegawczo do Simona - z rozpdem zwalam si na niego nieruchomiej. - Jezu! Ja... Jaki syf... My laem, e to koniec... Pierdzielony interes! Simon nic nie mwi. Pochylam twarz ku cianie lebu i prbuj si uspokoi. Nogi mi si trzs, a serce wali, jakby chciao wyskoczy z piersi. Na szcz cie pojechaem niemal tu nad nim, wic nie byem na tyle rozpdzony, eby go wywrci.- Cay jeste ? - pyta Simon. - Tak, tylko wystraszony. - Hm... - Zeszli my za nisko. - Wa nie my laem, e mogliby my zej prosto na wschodni lodowiec. - Chyba ci odbio? Przed chwil nas tu obu, kurwa, prawie nie zabiem! Skd wiesz, co jest niej? - Ale grani nie ma sensu. Dzisiaj nie zdymy. - Tdy te nie. Czowieku, ju jest prawie noc! Jak si w to wpu cimy, trzeba bdzie cholernego szcz cia, eby w ogle wyle z tego gwna. - Dobra, dobra... Uspokj si. To by tylko pomys. - Wybacz, stary, ponioso mnie. A moe by std wytrawersowa z powrotem na gra, pod tamty m uskokiem? - No, to id pierwszy. Porzdkuj kbowisko lin i zaczynam ry w prawej ciance rynny. Nastpne ptorej godziny upywa na mozolnym przekopywaniu si przez niezliczone niene obki. Simon idzie o dugo liny za mn. Nie zdyli my pokona nawet pidziesiciu metrw, gdy powiao gstymi patami. Do tego ostry mrz. Jest tak ciemno, e musimy i przy wietle czowek. Przebijajc kolejn cian cukrowego niegu, potykam si o ska. - Simon - woam - sta na chwil. Tu jest takie skalne eberko. Trzeba to jako obej . Postanawiam wbi hak i delikatnie przewin si za przeszkod. Udaje mi si z hakiem, ale potem spadam i lduj po drugiej stronie, jakim cudem nie obciajc liny. Simon te stosuje podstawow technik wspinania: sia grawitacji plus ciar ciaa. Zeskoczy ze cianki, nie wiedzc nawet, na czym wylduje. Pewnie zaoy, e impet skoku wbije go bezpiecznie w lecy niej mikki nieg. To suszne rozumowanie ma jedn skaz: brak pewno ci co do natury miejsca ldowania... Jeste my jednak zbyt zmarznici, eby si tym przejmowa. Idziemy z powrotem w gr nienym polem, na szcz cie pozbawionym rynien. Ostrze grani mamy chyba przed sob. Po dwch wycigach stajemy pod wielgachnym stokiem usypanym pod skaln cian. wietne miejsce na jam biwakow. Czowka Simona co chwila ga nie - pewnie styki s poluzowane albo uszkodzone. Zaczynam kopa, ale szybko odsania si skaa. Przez nastpne pgodziny prbuj wygrzeba wzdu ciany dugi, wski tunel. W kocu daj za wygran. niene ciany s tak dziurawe, e wcale nie chroniyby od wiatru. Okropnie zimno. Simon walczy po ciemku z latark, reperujc miedziane styki goymi rkami. Ja, rozgrzany kopaniem, prawie wcale n ie czuj tych minus dwudziestu, ale Simon w dwch palcach zdy straci czucie. Jest zy, gdy prbuj grzeba gdzie indziej. Ignoruj jego rozdranienie - pewnie niesusznie. Nowe miejsce jest nieco lepsze i cho znowu dokopuj si do skay, w tej jamie powinni my si obaj jako zmie ci. On zdoa tymczasem naprawi czowk kosztem dwch palcw, ktrych nie moe rozgrza. Nadal si gniewa, e mu nie pomogem. Przygotowuj jedzenie. Niewiele tego zostao. Jemy czekolad i suszone owoce, pijemy duo soku. Ustpuje zmczenie i wzajemna zo , znw zaczynamy widzie sprawy we wa ciwych proporcjach. Byem zmczony i przemarznity nie mniej od Simona. Jedyne, czego chciaem to szybko wykopa jam, wle do piwora i jak najprdzej napi si czego gorcego. Przeyli my kolejny ciki dzie. Zacz si dobrze, udao si nam uciec ze ciany. j ciu trudno ci wci rosy. Obryw nawisu nami wstrzsn, a nieustanny wysiek i napicie rozkaday psychicznie. Zo cili my si na siebie dosy; duej nie ma sensu. Ogldamy palce Simona. Powoli wracaj do ycia, cho ostatnie czony obu wskazujcych s nadal twarde i biae. Mona tylko mie nadziej, e jutro nie bdzie gorzej. Jestem pewien, e trudno ci grani niebawem si skocz, powinni my zatem po poudniu doj do bazy. Gazu zostao na jedn menak, akurat wystarczy. Ukadam si do snu, usiujc odsun drczce wspomnienia. Niewiele brakowao, by zi cia si wizja nas obu, zwizanych lin i leccych bezradnie w czelu ciany. Na sam my l ciarki chodz mi po plecach. Simon pewnie czuje to samo. Zeszego roku, na Filarze Croza w masywie Mont Blanc, by wiadkiem takiego wa nie strasznego wypadku. Dwaj japoscy wspinacze zginli pod koniec drogi, odpadajc niedaleko miejsca, w ktrym sta.Przez trzy dni pogoda bya fatalna i warunki w cianie stay si skrajnie cikie. Nierwno ci skay pokrya lodowa glazura, twarde szkliwo zalao rysy i szczeliny. Wspinaczka przecigaa si w nieskoczono , bo kady chwyt i stopie wymaga odkucia z lodu. To, co w normalnych warunkach byoby atwe, teraz stwarzao ekstremalne trudno ci.Simon i jego partner Jon Sylvester mieli za sob dwa biwaki w cianie, a trzeciego d nia, po poudniu, znowu nadcigna burza. Temperatura spada, gste chmury odciy wspinaczy od wiata i niebawem pierwsze pywki zaczy omiata cian. Japoczycy trzymali si tu za nimi. Oba zespoy biwakoway jednak osobno, nie szukajc kontaktu; nie byo midzy nimi ani rywalizacji, ani wspdziaania. Jedni i drudzy walczyli twardo z trudno ciami. Wiele byo odpadni, czsto w tych samych miejscach. Obserwowali nawzajem swoje zmagania, loty i kolejne prby. Zaczli wa nie robi cian szczytow, gdy Simon spostrzeg, e prowadzcy Japoczyk odpada i leci na wznak, rozkadajc ramiona szeroko, jakby w zdumieniu. Przepa - osiemset metrw pustki - prze witywaa za nim przez dziury w chmurach. Przeraony Simon zobaczy, jak ciaem leccego szarpno. Przekrci si, potem bezgo nie pocign za sob partnera. Jedyny hak stanowiskowy od razu wyskoczy. Zwizani lin, runli w przepa , bezradni. Simon z trudem doszed do stanowiska Jona, ktry nie mg stamtd widzie niszych partii ciany i opowiedzia o wypadku. Stali milczco na skalnej platformie, po rd wzbierajcej burzy, usiujc poj groz tego, co si stao. W niczym nie mona byo pomc tamtym dwm, ktrzy i tak nie mieli szans. Najszybsza droga, by zawiadomi ratownikw, wioda przez wierzchoek w d, do Woch. Ruszyli dalej filarem, gdy zmrozio ich okropne wycie gdzie z oddali - przenikliwy gos miertelnego strachu i samotnej rozpaczy. W dole, dwie cie metrw pod sob, dostrzegl i obu Japoczykw suncych po lodzie z coraz wiksz prdko ci. Wci byli zwizani, a obok nich spaday rzeczy wyrzucone z plecakw. Simon mg tylko bezradnie ledzi lot pdzcych w d figurek. Po chwili ju ich nie byo. Zniky z pola widzenia, wylatujc poza krawd lodowego pola, w czelu uskoku dolnej cz ci ciany. Jakim niebywaym trafem przynajmniej jeden musia przey pierwszy lot i uderzenie o cian. Zdoali jednak si zatrzyma - moe lina zaczepia o wystp skalny - lecz nie przynioso im to ocalenia. Los zadrwi okrutnie i z ofiar, i z przeraonych widzw. Zaledwie odroczenie - na pi minut, nie wicej - aby jeden z nich mg jeszcze powalczy o ycie, szuka jakiego punktu zaczepienia czy oparcia. Je li by ciko ranny, szanse mia niewielkie. Moe si ze lizn, moe lina pu cia; cokolwiek si stao, taki fina by nieuchronny. Simon i Jon skoczyli drog, po cikiej walce wchodzc na wierzchoek. Wstrz nici i oguszeni tym, co widzieli, nie mogli przyj do siebie. Wszystko stao si ta nagle. Cho nie zdyli nawet zamieni paru sw z Japoczykami, w cianie poczyo ich wzajemne zrozumienie i szacunek. Gdyby wszystkim udao si bezpiecznie zej ze szczytu,byyby rozmowy, wsplny posiek w drodze do doliny, spotkanie w barze, a moe i przyja . Pamitam tamten powrt Simona na kemping pod Chamonix. Szed powoli, zatopiony w my lach, nieobecny; wyglda marnie. Siedzia potem odrtwiay, patrzc tpo przed siebie i w kko pytajc, dlaczego tamten hak wytrzyma jego wasny upadek, a w chwil p niej wylecia podczas lotu Japoczyka. Nastpnego dnia Simon znowu by sob. Wchon to do wiadczenie i odoy na wa ciw pk pamici - poj wszystko, wyja ni, zostawi za sob. Szybko zapadam w sen, odsuwajc od siebie my l, e tak blisko otarli my si o los tamtych dwch. Z t rnic, e nas nikt by nie widzia. Jak gdyby miao to jakie znaczenie. Obok mnie wesoo buzuje palnik, a za nim, w okrgym obramowaniu dziury przebitej wczoraj przypadkiem w cianie jamy, roztacza si widok na wschodni flank szczytu Yerupaja. Wczesno-poranne soce podkre la linie grani wiatocieniem, rzucajc bkitne refleksy wzdu krawdzi rynien. Po raz pierwszy od czterech dni nie czuj w sobie napici a. Zapominam o penych trwogi zmaganiach ubiegej nocy. Zblado wspomnienie o tym, jakniewiele brakowao do miertelnego lotu. Rozkoszuj si miejscem, w ktrym jestem i faktem, e mog sobie tego gratulowa. Cholernie chce mi si pali. W jamie jest ciasno, l ecz bez porwnania cieplej ni poprzednio. Simon jeszcze pi, lec tu obok tyem do mnie. Czuj jego barki, biodra i ciepo ciaa przenikajce mj piwr Dziwna jest ta intymna blisko , nawet je li zway, e jeste my tu, w cianie, nierozczni. Podnosz si ostronie, by go nie obudzi i wygldam przez otwr na wschodni cian; u miecham si na my l, e czeka nas udany dzie. Do zrobienia niadania zuyli my reszt gazu, wobec tego nastpn wod bdziemy mieli dopiero na dole, w jeziorach poniej moren. Skoczyem si ubiera, przygotowaem swj sprzt do wspinaczki i wychodz z jamy na platform - resztk pierwszej dziury. Simonowi przygotowania do wyj cia zabieraj dzisiaj duo czasu, ale dopiero gdy staje obok, przypominam sobie o odmroeniach. Mj dobry humor momentalnie pryska, a na widok jeg o palcw ogarnia mnie niepokj. Koniec jednego sczernia, trzy inne s biae i sztywne jak drewno. api si na tym - co jest nawet do zabawne - e bardziej martwi mnie, czy pozej ciu ze szczytu Simon bdzie mg si nadal wspina ni jego zdrowie i stan odmroe. Na razie on zostaje na miejscu, pilnujc lin, a ja startuj w gr, na krawd skpanej w socu grani - p wycigu wyej. Drczy nas obawa, czy znw si co nie oberwie. Staj na grani, by stwierdzi z przeraeniem, e czekaj nas kolejne rzdy spitrzonych nawisw i nienych uskokw, grocych zawaleniem. Rozwiay si wczorajsze zudzenia, e zdoali my to wszystko obej trawersem przez cian. Krzycz do Simona, eby szed za mn, gdy skoczy si lina. Cho pezniemy z przesadn niemal ostrono ci, w niektrych miejscach nie da si unikn niebezpiecznych obsuni i na