890

Miedzy planetami - Robert A. Heinlein.pdf

Embed Size (px)

Citation preview

  • Robert A. Heinlein

    Midzy planetami

  • * * *

    Jak to jest, gdy yje si w odlegeprzyszoci i jest si obywatelem

    Federacji Midzyplanetarnej?Robert A. Heinlein daje nam

    odpowied na to pytanie, a takeostrzega przed konsekwencjami

    sytuacji, gdy organizacja taprzestaje respektowa prawa

    jednostki.

    Na Wenus wybucha bunt. Danbohater tej powieci, jest

    obywatelem Federacji, ale nie jestobywatelem adnej z planet

  • wchodzcych w jej skad. Jegomatka urodzia si na Wenus, a

    ojciec na Ziemi, on sam przyszedna wiat na statku kosmicznym.

    Jaki los spotka Dana?

    * * *

  • Spis treci

    Nowy Meksyk

    Mene, mene, tekel, ufarsin

    cigani

    Szlak Chway

  • Circum-Terra

    Znak na niebie

    Objazd

    Lisy maj nory i ptaki powietrznegniazda...

    Pienidze na koci

    Gdy rozmylaem, zapon ogie

  • Mgby wrci na Ziemi...

    Mokra pustynia

    Mgojady

    Daj nam go wic.

    Nie sdcie z zewntrznychpozorw

    Multum in parvo

  • Przestawi zegar

    May Dawid

  • Dla Scotta i Kanta

  • Nowy Meksyk

    - Spokj, stary, spokj!

    Don Harvey cign wodzemaego, tustego kucyka. Z reguyLeniuch zachowywa si zgodnie zeswym imieniem, dzisiaj jednaknajwyraniej by spragnionywdrwki. Don nie mia waciwiedo niego pretensji. Dni takie jak tenzdarzaj si tylko w NowymMeksyku. Przelotna ulewa spukaaniebo do czysta. Grunt wysech, leczw oddali wci wisia fragment

  • tczy. Niebo byo zbyt niebieskie,wzgrza zbyt rowe, a oddaloneprzedmioty zbyt wyrane, bywyglda przekonujco. Nad ziemizapanowa niewiarygodny spokjnioscy ze sob zapierajc dech wpiersiach zapowied nadejciaczego cudownego.

    - Przed nami cay dzie - ostrzegLeniucha. - Uwaaj, eby si niezmczy. Czeka nas stromy podjazd.

    Don jecha sam, poniewa zaoyLeniuchowi wspaniaemeksykaskie siodo, ktre rodzicezamwili dla niego na urodziny.Byo pikne, bogato przyozdobione

  • srebrem jak mody Indianin, niepasowao jednak do szkoy naranchu, do ktrej uczszcza, wrwnym stopniu, jak wieczorowystrj nie nadawa si dopitnowania byda. Jego rodzicenajwyraniej nie zdawali sobie ztego sprawy. Don by z niegodumny, lecz inni chopcy uywalizwyczajnych siode i wymiewali siz niego niemiosiernie. Gdyzobaczyli go z nim po raz pierwszy,przerobili jego nazwisko DonaldJames Harvey na don Jaime.

    Leniuch sposzy si nagle. Donpopatrzy wok, dostrzegprzyczyn, wyszarpn bro i

  • wystrzeli. Nastpnie zsiad z sioda,odrzucajc wodze ku przodowi, byLeniuch si zatrzyma, i przyjrza siswemu dzieu. Skryty w cieniu skaypokanych rozmiarw w zsiedmioma grzechotkami na ogoniedrga jeszcze. Jego gowa leaaobok, odcita impulsem. Donpostanowi nie zostawia sobiegrzechotek. Zabraby gow, gdybyprzeszy j na wylot za pierwszymrazem, by pochwali si celnoci.W rzeczywistoci jednak musiaporuszy wizk na boki, zanim godosta. Gdyby przynis gadazabitego w tak nieudolny sposb,kto na pewno by go spyta,

  • dlaczego nie skorzysta z waogrodowego.

    Zostawi grzechotnika na miejscui wskoczy na siodo, przemawiajcdo Leniucha.

    - To tylko stary, ndznygrzechotnik rogaty - uspokoi go. -Bardziej wystraszy si ciebie ni tyjego.

    Cmokn i ruszyli w drog. Poprzebyciu kilkuset jardw Leniuchsposzy si po raz drugi, tym razemnie z powodu wa, lecznieoczekiwanego haasu. Doncign wodze.

  • - Ty spasiony ptasi mdku! -przemwi surowym tonem. - Kiedysi nauczysz nie zrywa na dzwonektelefonu?

    Leniuch poruszy gwatownieminiami barkw i parskn. Donsign do ku sioda, podnissuchawk i odpowiedzia.

    - Aparat przenony 6-J-233309.Mwi Don Harvey.

    - Tu pan Reeves, Don - usyszagos kierownika Ranchito Alegre. -Gdzie jeste?

    - Kieruj si w stron paskowyu

  • Grb Domokrcy, prosz pana.

    - Wracaj jak najszybciej do domu.

    - Hmm, czy mgby mi panpowiedzie, co si stao?

    - Radiogram od rodzicw. Jelikucharz wrci, wyl po ciebiehelikopter z kim, kto sprowadzibytu konia.

    Don zawaha si. Nie chcia, ebykto obcy dosiada Leniucha. Napewno go przegrzeje, a potemzapomni doprowadzi do porzdku.Z drugiej strony radiogram odrodzicw po prostu musia by

  • wany. Byli na Marsie. Matka pisaaregularnie list na kadym statku,ale radiogramy, nie liczc yczewitecznych i urodzinowych, byyczym niemal nieznanym.

    - Popiesz si, prosz pana.

    - Dobrze! - pan Reeves wyczysi. Don zawrci Leniucha iskierowa si ciek w d. Kucyksprawia wraenie rozczarowanego.Spojrza na chopca z wyrzutem.

    Ostatecznie z helikopteradostrzeono ich dopiero, gdyznajdowali si w odlegoci p miliod szkoy. Don skin do nich doni,

  • kac im odlecie, i samodprowadzi Leniucha do stajni.Mimo odczuwanej ciekawoci wytarkucyka i napoi go, zanim uda sido pana Reevesa, ktry czeka naniego w gabinecie. Kaza Donowiwej skinieniem doni i wrczy muwiadomo.

    Byo tam napisane:

    DROGI SYNKU,ZAREZERWOWALIMY MIEJSCE NAWALKIRI Z CIRCUM-TERRADWUNASTEGO KWIETNIA.KOCHAMY - MAMA I TATA.

    Don spojrza na to przelotnie.

  • Trudno mu byo zrozumie prostefakty.

    - Ale to jest zaraz!

    - Tak. Czy nie spodziewae sitego?

    Don pomyla nad tym przezchwil. Na wp oczekiwa, e polecido domu - jeli mona byo tak tonazwa, biorc pod uwag, e nigdynie postawi stopy na Marsie - podkoniec roku szkolnego. Gdyby kupilimu bilet na Vanderdeckena za trzymiesice...

    - Hmm, niezupenie. Nie mog

  • poj, czemu ka mi wraca przedkocem roku.

    Pan Reeves starannie zoykoniuszki palcw.

    - Powiedziabym, e to oczywiste.

    Don zrobi zdumion min.

    - Co pan mwi? Panie Reeves, niemyli pan chyba, e naprawd bdkopoty?

    - Don, nie jestem prorokiem -odpowiedzia powanym tonemkierownik. - Przypuszczam jednak,e twoi rodzice s na tyle

  • zaniepokojeni, e chc ci jaknajszybciej wydosta ze strefypotencjalnych dziaa wojennych.

    Wci trudno mu byo pogodzisi z t myl. Wojny byy czym, oczym si uczy, a nie czym, cozdarzao si naprawd. Rzecz jasnana lekcjach historii wspczesnejledzono przebieg aktualnegokryzysu kolonialnego, niemniejnawet komu, kto podrowa tyleco on, wydawao si to czymodlegym - spraw dla dyplomatw ipolitykw, a nie elementemrzeczywistoci.

    - Niech pan posucha, panie

  • Reeves. Moe oni si denerwuj,ale ja nie. Chciabym wysaradiogram przekazujcy im, edolec nastpnym statkiem, zarazpo skoczeniu szkoy.

    Pan Reeves potrzsn gow.

    - Nie. Nie mog ci pozwolizama jednoznacznych polecerodzicw. Ponadto, hmm -kierownik najwyraniej miatrudnoci z doborem sw. -Chciaem powiedzie, Donald, e nawypadek wojny twoja pozycja tutajmogaby si sta, powiedzmy,niewygodna.

  • Wydawao si, e do gabinetuprzedosta si zimny, przenikliwywiatr. Don poczu si nagle samotnyi starszy ni powinien.

    - Dlaczego? - zapyta ochrypymtonem.

    Pan Reeves spojrza na swepaznokcie.

    - Czy jeste cakowicie pewien,po czy jej stoisz stronie? - zapytapowoli.

    Don zmusi si do zastanowieniasi nad tym. Jego ojciec urodzi sina Ziemi, za matka bya

  • wenusjask kolonistk drugiegopokolenia. adna z tych planet niebya jednak naprawd ich domem.Spotkali si i zawarli maestwo naLunie, za swe badania z zakresuplanetologii prowadzili wnajrniejszych sektorach ukadusonecznego. Sam Don urodzi si wprzestrzeni kosmicznej i wiadectwourodzenia, wystawione przezFederacj, pozostawiao kwestinarodowoci otwart. Mg, porodzicach roci sobie pretensj dopodwjnego obywatelstwa. Nieuwaa si za wenusjaskiegokolonist. Upyno ju tyle czasu odchwili, gdy jego rodzina po raz

  • ostatni odwiedzia Wenus, ewspomnienie tej planety stao sidla niego czym nierealnym. Zdrugiej strony jednak mia jujedenacie lat, gdy po raz pierwszyujrza na wasne oczy przecudnewzgrza Ziemi.

    - Jestem obywatelem ukadusonecznego - odpar szorstkimtonem.

    - Hm - odrzek kierownik. - Tomiy slogan i moe ktrego dniabdzie co znaczy. Tymczasemjednak, mwic po przyjacielsku,zgadzam si z twoimi rodzicami.Mars bdzie zapewne terytorium

  • neutralnym. Bdziesz tambezpieczny. Ponadto - ponowniemwi jako przyjaciel - sytuacjatutaj moe si sta odrobinnieprzyjemna dla kogo, czyjalojalno nie jest w stu procentachoczywista.

    - Nikt nie ma prawakwestionowa mojej lojalnoci!Zgodnie z prawem jestem uwaanyza tubylca!

    Mczyzna nie udzieliodpowiedzi.

    - To wszystko gupota! -wybuchn Don. - Gdyby Federacja

  • nie prbowaa wycisn z Wenusostatniego grosza, nikt by nawetnie wspomina o wojnie!

    Reeves wsta z miejsca.

    - To ju wszystko, Don. Niezamierzam spiera si z tob natematy polityczne.

    - To prawda! Niech pan przeczytaTeori ekspansji kolonialnejChamberlaina!

    Reeves zrobi zdumion min.

    - Gdzie ci si udao znale tksik? Chyba nie w szkolnej

  • bibliotece.

    Don nie odpowiedzia. Przysamu j ojciec, ostrzeg go jednak, bynie pokazywa jej nikomu. To byajedna z ksiek zabronionych -przynajmniej na Ziemi.

    - Don - cign Reeves. - Czymiae kontakty z kolporteremnielegalnej literatury? - Don milcza.- Odpowiedz mi!

    Po chwili Reeves zaczerpngboko tchu i powiedzia.

    - Niewane. Wr do pokoju sispakowa. O pierwszej polecisz

  • helikopterem do Albuquerque.

    - Tak jest, prosz pana.

    Skierowa si w stron wyjcia,lecz kierownik powstrzyma go.

    - Chwileczk. W ogniu naszej,hmm, dyskusji, zapomniaemniemal, e jest dla ciebie drugawiadomo.

    - Tak? - Don wzi w rk kartk.Byo na niej napisane:

    DROGI SYNKU, NIE ZAPOMNIJPOWIEDZIE WUJKOWIDUDLEYOWI DO WIDZENIA PRZED

  • ODLOTEM - MATKA.

    - Pod pewnymi wzgldami tadruga wiadomo zaskoczya gojeszcze bardziej ni pierwsza. Ztrudem przyszo mu zrozumie, ematce z pewnoci chodzio odoktora Dudleya Jeffersona, ktryby przyjacielem rodzicw, ale niekrewnym, a w jego yciu nieodgrywa adnej roli. Reeves jednaknajwyraniej nie dostrzeg wwiadomoci nic dziwnego, wic Donwsadzi kartk do kieszeni dinsw iwyszed z pokoju.

    Cho ju od dawna przebywa naZiemi, zabra si do pakowania jak

  • prawdziwy mieszkaniec kosmosu.Wiedzia, e bilet uprawnia go dozabrania jedynie pidziesiciufuntw darmowego bagau, zaczwic rozkada wszystko na obiestrony. Po chwili mia ju dwa stosy,bardzo may na swoim ku -niezbdne ubrania, kilka kapsuekmikrofilmw, suwak logarytmiczny,pisak oraz vreetha - podobny dofletu marsjaski instrument, naktrym od dawna nie gra, gdyprzeszkadzao to jego kolegom. Naku chopca dzielcego z nimpokj znajdowa si drugi, znaczniewikszy stos rzeczy zbytecznych.

    Wzi w rk vreeth, dmuchn

  • w ni par razy i odoy na wikszystos. Wie marsjaski produkt naMarsa to jak la wod do studni. Wtej wanie chwili wszed jegowsplokator, Jack Moreau.

    - Co ty wyrabiasz? Sprztasz?

    - Wyjedam.

    Jack pogmera palcem w uchu.

    - Chyba robi si guchy.Mgbym przysic, e powiedziae,e wyjedasz.

    - Zgadza si - Don przerwarobot i wyjani wszystko Jackowi,

  • pokazujc mu radiogram odrodzicw.

    Jack sprawia wraeniezmartwionego.

    - To mi si nie podoba. No jasne,wiedziaem, e to nasz ostatni rok,ale nie mylaem, e si zerwiesz.Trudno mi chyba bdzie zasn beztwojego chrapania. Uspokajaomnie. Skd ten popiech?

    - Nie wiem. Naprawd nie wiem.Kierownik powiedzia, e moirodzice spietrali si wojny i chczaholowa syneczka w bezpiecznemiejsce. Ale to gupota, nie? Chc

  • powiedzie, e ludzie s wdzisiejszych czasach zbytcywilizowani, eby wyrusza nawojn.

    Jack nie odpowiedzia. Donodczeka chwil, po czympowiedzia ostrym tonem.

    - Zgadzasz si ze mn, nie? Niebdzie adnej wojny.

    - Moe nie bdzie - odpar powoliJack. - A moe bdzie.

    - Ech, daj spokj!

    - Czy mam ci pomc w

  • pakowaniu? - zapyta wsplokator

    - Nie ma nic do pakowania.

    - A co z tym wszystkim?

    - Jest twoje, jeli chcesz.Przejrzyj wszystko, a potem zawoajchopakw, eby sobie wybrali cozechc z tego, co zostanie.

    - H? Kurcz, Don, nie chctwoich rzeczy. Zapakuj je i wyldo ciebie.

    - Przesyae co kiedy midzyplanetami? To wszystko razem niejest warte tej ceny.

  • - No to sprzedaj to. Wiesz co,zaraz po kolacji urzdzimy licytacj.

    Don potrzsn gow.

    - Nie mam czasu. Odlatuj opierwszej.

    - Co? Zaskakujesz mnie, kole. Tomi si nie podoba.

    - Nie ma rady - Don odwrci si zpowrotem w stron stosw rzeczy.

    Pojawio si kilku jego kolegw,pragncych si poegna. Don niemwi nic nikomu i nie sdzi, byzrobi to kierownik, w jaki jednak

  • sposb plotka si rozesza.Powiedzia im, e mog sobiewybra upy z tego, co zostawi Jack.

    Po chwili zauway, e nikt go niezapyta dlaczego wyjeda.Zaniepokoio go to bardziej nigdyby o tym mwili. Chciapowiedzie komu, komukolwiek, ekwestionowanie jego lojalnoci byomieszne, a poza tym nie bdzieadnej wojny!

    Rupe Salter, chopak z drugiegoskrzyda, wsadzi gow do pokoju,by przyjrze si przygotowaniom.

    - Zwiewasz, co? Syszaem o tym i

  • wpadem si przekona.

    - Wyjedam, jeli to chciaepowiedzie.

    - To wanie powiedziaem.Posuchaj, don Jaime, co z tymtwoim cyrkowym siodem? Uwolnici od jego ciaru, jeli cenabdzie odpowiednia.

    - Nie jest na sprzeda.

    - H? Tam, dokd lecisz, nie maadnych koni. Podaj mi cen.

    - Jest wasnoci Jacka.

  • - I nadal nie jest na sprzeda? -dorzuci natychmiast Moreau.

    - Tak po prostu, co? Jak sobiechcecie - cign agodnym tonemSalter. - Jeszcze jedno. Dae jukomu w spadku t swoj szkap?

    Wierzchowce chopcw, znielicznymi wyjtkami, stanowiywasno szkoy, byo jednakcenionym, zakorzenionymprzywilejem kadego koczcegonauk ucznia, e mg on przekazaw spadku tymczasowe prawowasnoci chopca, ktrego wybra.Don podnis gwatownie wzrok. Dotej chwili nie pomyla o Leniuchu.

  • Zda sobie z nagym alem spraw,e nie moe zabra maego,tustego bazna ze sob, ani te niepoczyni adnych stara, by gozabezpieczy.

    - Sprawa jest zaatwiona -odrzek. Jeli chodzi o ciebie - dodaw mylach.

    - Kto go dostanie? To mogoby cisi opaci. Kiepski z niego ko, alechciabym si pozby tej kozy, naktrej musz jedzi.

    - To ju zaatwione.

    - Bd rozsdny. Mog

  • porozmawia z kierownikiem, a on itak mi go da. Pozostawienie koniaw spadku to przywilej absolwenta,a ty dajesz nura przed terminem.

    - Spywaj!

    Salter umiechn si.

    - Nerwowy, co? Jak wszystkiemgojady. Zbyt nerwowi, bywiedzie, co dla nich dobre. No, alewkrtce dostaniecie nauczk.

    Don, ju przedtempodenerwowany, by zbyt wcieky,by odway si odezwa. Sowomgojad uywane na okrelenie

  • czowieka ze skrytej pod obokamiWenus byo jedynie artobliwe, jakAngol czy Jankes, chyba e - jakw tym przypadku - tonacja gosuoraz kontekst czyniy z niego celowobelg. Pozostali spojrzeli na niego,na wp spodziewajc si, eprzejdzie do czynw.

    Jack podnis si popiesznie zka i podszed do Saltera.

    - Spy std, Salty. Jestemy zbytzajci na wygupy z tob.

    Salter spojrza na Dona, a potemz powrotem na Jacka. Wzruszyramionami i powiedzia. - Ja te

  • jestem zbyt zajty, eby tusiedzie... ale, jeli macie co namyli, znajd czas.

    Z jadalni dobieg dwik dzwonuoznaczajcy poudnie, corozadowao sytuacj. Kilkuchopcw skierowao si w strondrzwi. Salter wyszed wraz z nimi.Don si nie ruszy.

    - No chod ju! - powiedzia Jack.

    - Jack?

    - Co?

    - A moe ty by przej Leniucha?

  • - Kurcz, Don! Chciabym ci pjna rk, ale... co bym pocz z LadyMaude?

    - Hmm, chyba masz racj. Comam zrobi?

    - Poczekaj... - twarz Jackarozpromienia si. - Znasz takiegochopaka Zezola Morrisa? Tegonowego z Manitoby? Nie ma jeszczestaego konia. Jedzi na kozach,wedug kolejki. Wiem, e dbaby oLeniucha. Widziaem, jak razprbowa z Maudie. Ma delikatnerce.

    Don poczu ulg.

  • - Zaatwisz to dla mnie?Porozmawiasz z panem Reevesem?

    - H? Moesz z nim pogada naobiedzie. Chod.

    - Nie id na obiad. Nie jestemgodny. Nie mam te wielkiej ochotyrozmawia o tym z kierownikiem.

    - Czemu nie?

    - No, nie wiem. Kiedy wezwamnie rano nie by waciwie...przyjanie nastawiony.

    - Co powiedzia?

  • - Nie chodzi o jego sowa, tylko ozachowanie. Moe naprawd jestemnerwowy... ale co mi si zdawao,e cieszy si, i si mnie pozby.

    Don spodziewa si, e Jack sinie zgodzi, bdzie go przekonywa,e nie ma racji, lecz ten milczaprzez chwil, i czym powiedziacicho.

    - Nie przejmuj si tym za bardzo,Don. Kierownik na pewno te jestpodenerwowany. Czy wiesz, edosta przydzia

    - H? Jaki przydzia?

  • - Wiedziae, e jest oficeremrezerwy, nie? Zgosi si i przydzia iotrzyma go. Nabiera mocy z chwilzakoczenia roku szkolnego. PaniReeves przejmie kierownictwoszkoy na czas trwania wojny.

    Don, ktry ju by dopodenerwowany, poczu, ezakrcio mu si w gowie. Na czastrwania wojny? Jak mona topowiedzie co takiego, kiedy niebyo adnej wojny?

    - To fakt - cign Jack. -Syszaem na wasne uszy -przerwa, po czym cign. -Posuchaj, stary. Jestemy

  • kumplami, nie?

    - H? Jasne, jasne!

    - To powiedz mi jasno: czynaprawd lecisz na Marsa, czyudajesz si na Wenus, by sizacign?

    - Skd ci to przyszo do gowy?

    - W takim razie to niewane.Uwierz mi, e to by nic nie zmieniomidzy nami. Mj stary powiada, ekiedy nadchodzi chwila prby,wane jest, by si zachowa jakmczyzna - spojrza Donowi wtwarz, po czym cign. - Jak si do

  • tego zabierzesz, to ju twojasprawa. Wiesz, e w przyszymmiesicu bd mia urodziny?

    - H? Faktycznie, zgadza si.

    - Mam zamiar zgosi si potemdo szkoy pilotau. Dlatego waniechciaem si dowiedzie jakie stwoje plany.

    - Och...

    - Ale to nic nie zmieni... niemidzy nami. Zreszt lecisz naMarsa.

    - Tak. Tak, to prawda.

  • - wietnie! - Jack spojrza nazegarek. - Musz ju lecie... alborzuc moje arcie winiom. Napewno nie pjdziesz?

    - Na pewno.

    - Do zobaczenia.

    Wypad z pokoju.

    Don sta przez chwil bez ruchu.Chcia sobie to wszystko uoy wgowie. Najwyraniej staruszek Jacktraktowa rzecz powanie.Zrezygnowa z Yale dla szkoypilotau. Ale on si myli. Musia simyli.

  • Po chwili ruszy do corralu.

    Leniuch przyszed na jegowezwanie i zacz przeszukiwa mukieszenie w nadziei, e znajdzietam cukier.

    - Przykro mi, stary - powiedziaDon smutnym tonem. - Nie mamnawet marchewki. Zapomniaem.

    Stan z twarz przycinit dokoskiego policzka i podrapazwierz po uszach. Przemwi doniego cicho, wyjaniajc mu sprawtak dokadnie, jak gdyby Leniuchmg zrozumie wszystkie te trudnesowa.

  • - Tak to ju jest - zakoczy. -Musz wyjecha i nic pozwol miwzi ci ze sob - cofn simylami do dnia. w ktrym zaczasi ich znajomo. Leniuchniedawno dopiero przesta byrebakiem, lecz Don przestraszy sigo. Wyda mu si wielkim,niebezpiecznym, by moedrapienym zwierzciem. Przedprzybyciem na Ziemi nigdy niewidzia konia. Leniuch bypierwszym, ktrego ujrza z bliska.

    Nagle cisno go w gardle. Niemg ju mwi. Obj kosk szyjramionami i zapaka.

  • Leniuch parskn cicho. Wiedzia,e co jest nie tak. Sprbowaszturchn go nosem. Don podnisgow.

    - Do widzenia, stary. Uwaaj nasiebie.

    Odwrci si nagle i pogna wstron zabudowa.

  • Mene, mene, tekel, ufarsin

    PROROCTWO DANIELA 5, 25

    Szkolny helikopter wysadzi go naldowisku w Albuquerque. Musiasi popieszy, by zdy na swrakiet, poniewa kontrola lotwzadaa, by ominli szerokimukiem Orodek Produkcji Broni wSandia. Podczas waenia natrafi nakolejn nowo zwizan zbezpieczestwem.

    - Czy jest w tym kamera, synu? -

  • zapyta wagowy. gdy Don da mutorby.

    - Nie. Czemu pan pyta?

    - Dlatego, e aparatrentgenowski nawietliby ci film.

    Najwyraniej promienierentgenowskie nie odnalazy wrdjego bielizny adnej bomby.Przekazano torby dalej. a on samwszed na pokad uskrzydlonejrakiety Szlak do Santa Fe, ktraodbywaa wahadowe kursypomidzy Poudniowym Zachodema Nowym Chicago. Znalazszy siwewntrz zapi pasy, uoy si na

  • poduszkach i czeka.

    W pierwszej chwili haas startuprzeszkadza mu bardziej niwzrastajcy ciar, lecz efektDopplera zlikwidowa huk, gdy tylkoprzekroczyli prdko dwiku, zaprzypieszenie stawao si corazwiksze. Straci przytomno.

    Odzyska j, gdy statek przeszedw lot swobodny, krelc wysokparabol ponad rwninami.Natychmiast poczu olbrzymi ulg.Jego klatki piersiowej nieprzygniata ju ciar niemoliwy dowytrzymania, ktry przecia muserce i zamienia minie w wod.

  • Zanim jednak zdy si nacieszytym bogosawionym uczuciem,poczu co nowego. odekprbowa mu wypezn nazewntrz przez gardo.

    W pierwszej chwili poczu lk. Niepotrafi wytumaczy tegonieoczekiwanego i okropnienieprzyjemnego wraenia. Potemjednak naszo go nage, szalonepodejrzenie. Czy to moliwe? O,nie! Niemoliwe... nie chorobakosmiczna, nie u niego. Urodzi siprzecie w stanie niewakoci.Choroba kosmiczna bya dlapezajcych po gruncie ziemniakw!

  • Jednake podejrzenie przerodziosi w pewno. Lata atwego yciana powierzchni planety osabiy jegoodporno. Zawstydzony w gbiduszy, przyzna, e niewtpliwiezachowywa si jak ziemniak. Nieprzyszo mu do gowy, by przedstartem poprosi o zastrzyk przeciwmdociom, mimo e przeszed tuobok punktu oznaczonegowyranym czerwonym krzyem.

    Po chwili jego prywatnezawstydzenie nabrao charakterupublicznego. Ledwie zdy dostasi do przygotowanego w rym celuplastikowego pojemnika. Po tymfakcie poczu si lepiej, cho by

  • osabiony. Jednym uchemnasuchiwa dobiegajcego zgonika nagranego gosuopisujcego krain, nad ktr siunosili. Niedugo pniej, w pobliuKansas City, niebo przeszo z czerniz powrotem w fiolet, paty skrzyderakiety poczuy znw powietrze, naktrym mogy si oprze ipasaerowie odzyskali ciar, gdypojazd rozpocz dugie, gonezejcie do ldowania w NowymChicago. Don zoy leank.Przybraa ona ksztat fotela, naktrym mg usi.

    W dwadziecia minut pniej, gdyldowisko wybiego im na

  • spotkanie, radar uruchomi silnikirakietowe mieszczce si w dziobiei Szlak do Santa Fe wyhamowa doldowania. Caa podr trwaakrcej ni lot helikopterem ze szkoydo Albuquerque. Niecaa godzina napokonanie w kierunku wschodnimtej samej trasy, ktra jadcym nazachd wozom osadnikwzajmowaa osiemdziesit dni - jelimieli szczcie. Miejscowa rakietaopada na ldowisko tu obokmiasta, nie opodal ogromnego,wci lekko radioaktywnegoobszaru, ktry by zarwnogwnym kosmoportem planety. jaki miejscem, gdzie niegdy

  • znajdowao si Stare Chicago.

    Don nie spieszy si. Pozwoli, byrodzina Indian Navajo wysiadaprzed nim, po czym uda si w ladysquaw. Do statku podpez ruchomychodnik. Don stan na nim ipozwoli, by zawiz go on do stacji.Gdy ju znalaz si wewntrz,poczu si niepewnie na widokpenego krztaniny ogromubudynku rozcigajcego si wielepiter ponad i pod gruntem. GaryStation obsugiwaa nie tylko Szlakdo Santa Fe, Tras 66 i innemiejscowe rakiety kursujce naPoudniowy Zachd, lecz rwnietuzin innych linii miejscowych, a

  • ponadto rakiety transoceaniczne,przewozy towarowe oraz statkikosmiczne kursujce pomidzyZiemi a stacj Circum-Terra, astamtd na Lun, Wenus, Marsa iksiyce Jowisza. By to rdzepacierzowy imperium ogarniajcegosob wicej ni jeden wiat

    Przyzwyczajony do rozlegoci ipustych przestrzeni NowegoMeksyku, a przedtem do jeszczerozleglejszych pustkowi kosmosu,Don czu si przytoczony ipodenerwowany haaliw, ruchliwmas. Mia wraenie, e ludziezachowujcy si jak mrwki tracsw godno, cho myl ta nie

  • skrystalizowaa si w sowa. Musiajednak stawi temu czoa. Dostrzegpotrjne globy - symbole LiniiMidzyplanetarnych i pody zabyszczcymi strzakami do biurarezerwacji.

    Znudzony urzdnik zapewni go,e w biurze nie ma adnejinformacji o jego rezerwacji naWalkiri. Don wyjani mucierpliwie, e rezerwacji dokonano zMarsa i pokaza radiogram odrodzicw. Zmuszony do podjciaakcji urzdnik zgodzi si wreszciezatelefonowa do Circum-Terra.Stacja orbitalna potwierdziarezerwacj. Urzdnik odoy

  • suchawk i zwrci si w stronDona.

    - Dobrze, moe pan zapaci zabilet tutaj.

    Don by zrozpaczony.

    - Mylaem, e ju jest opacony.

    Mia ze sob list kredytowy ojca,byo to jednak za mao, by opaciprzelot na Marsa.

    - H? Nic nie mwili, eby byopacony z gry.

    Poniewa Don nalega, urzdnik

  • po raz drugi zadzwoni na stacjkosmiczn. Tak jest, bilet opaconoz gry, poniewa wykupiono go nadrugim kocu trasy. Czy urzdniknie zna wasnych taryf? Osaczonyze wszystkich stron wyda onniechtnie Donowi bilet na miejsce64 na statek rakietowy SzlakChway startujcy z Ziemi doCircum-Terra o 9:03:57 jutrzejszegoranka.

    - Czy ma pan zezwolenie?

    - H? Jakie zezwolenie?

    Urzdnik by zachwycony.Wydawao si, e znajdzie jednak

  • pretekst, by nie wykona swychobowizkw. Schowa bilet.

    - Nie sucha pan wiadomoci?Prosz pokaza dowd tosamoci.

    Don da mu go niechtnie.Urzdnik woy dokument domaszyny statystycznej, po czymzwrci go Donowi.

    - Teraz odciski kciukw.

    Don odcisn je, po czym zapyta.

    - Czy to ju wszystko? Mog terazdosta bilet?

  • - Czy to wszystko? Dobre sobie!Prosz przyj jutro godzin przedstartem. Bdzie mg pan wtedydosta bilet, pod warunkiem, e IBIwyrazi zgod.

    Urzdnik odwrci si plecami.Don postpi tak samo. Czu sizagubiony. Nie wiedzia, co robidalej. Powiedzia kierownikowiReevesowi, e spdzi noc w hoteluHilton Caravansary, w ktrym tojego rodzina zatrzymaa si przedlaty, gdy by to jedyny hotel,ktrego nazw zna. Z drugiejstrony jednak musia sprbowaodszuka doktora Jeffersona -wujka Dudleya - poniewa jego

  • matka polecia mu to wyranie. Byojeszcze wczesne popoudnie.Postanowi zostawi bagae wprzechowalni i uda si naposzukiwania.

    Pozbywszy si tobow odnalazpust budk cznociow, odszukanumer kodowy doktora i wprowadzigo do maszyny. Telefonodpowiedzia mu z uprzejmymalem, e doktora Jeffersona nie maw domu i poleci mu zostawiwiadomo. Zacz j dyktowa,gdy przerwa mu ciepy gos.

    - Dla ciebie jestem w domu,Donald. Gdzie si podziewasz,

  • chopcze?

    Ekran rozbysn i Don ujrzaznane sobie oblicze doktoraDudleya Jeffersona.

    - Och! Jestem na stacji, doktorze.Gary Station. Dopiero coprzyleciaem.

    - Wic ap takswk i przyjedajtu natychmiast.

    - Hmm, nie chciabym sprawipanu kopotu, doktorze.Zadzwoniem, poniewa matkakazaa mi powiedzie panu dowidzenia.

  • Mia cich nadziej, e doktorJefferson bdzie zbyt zajty, byznale dla niego czas. Mimo e nieby wielbicielem miast, nie miaochoty spdzi ostatniego wieczoruna Ziemi na wymianie uprzejmoci zprzyjacielem rodziny. Chcia sitroch pokrci, by sprawdzi, jakiete rozrywki ma do zaoferowaniaten wspczesny Babilon. Jego listkredytowy wypala mu dziur wkieszeni. Chcia troch zmniejszyjego ciar.

    - Nie ma sprawy! Zobaczymy siza par minut. Tymczasem wybiortustego cielaka i zarn go. Swojdrog, czy otrzymae paczk ode

  • mnie? - doktor spojrza na niego zuwag.

    - Paczk? Nie.

    Doktor Jefferson mrukn co natemat poczty.

    - Moe jeszcze do mnie dotrze -dorzuci Don. - Czy to byo cowanego?

    - Hmm, mniejsza o to. Pomwimyo tym pniej. Zostawie adresprzesykowy?

    - Tak jest. Caravansary.

  • - No wic, pogo konie iprzekonaj si, jak szybko zdoasz tudotrze. Otwartego nieba!

    - I bezpiecznego ldowania.

    Obaj odoyli suchawki. Donwyszed z budki i rozejrza si zapostojem takswek. Wydawao si,e stacja jest bardziej zatoczonani kiedykolwiek. Wida byo wielemundurw, nie tylko pilotw iinnych czonkw zag statkw, leczrwnie licznych formacjiwojskowych, oraz wszechobecnejpolicji bezpieczestwa. Donprzepchn si przez tum, zszed wd po rampie, przejecha

  • ruchomym chodnikiem wzdutunelu i wreszcie znalaz to, czegoszuka - kolejk czekajcych natakswki. Stan w niej.

    Obok kolejki leao rozcignite,wielkie, niezgrabne,jaszczuropodobne cielskowenusjaskiego smoka. Gdy Donprzesun si tak, by znale siobok niego, zagwizda uprzejmepozdrowienie.

    Smok obrci jedn zrozedrganych szypuek ocznych wjego kierunku. Przypita do piersistworzenia, pomidzy jegoprzednimi nogami, tu poniej jego

  • chwytnych witek i w ich zasiguznajdowaa si maa skrzynka -generator gosu. Witki przebiegy,falujc, po klawiszach i Wenusjaninodpowiedzia mu mechanicznymgosem generatora, a nie gwizdamiwasnego jzyka.

    - Pozdrawiam ci rwnie, modypanie. To doprawdy przyjemnousysze midzy obcymi dwiki,ktre syszao si w jajku.

    Don zauway z zachwytem, enieziemiec wydobywa ze swejmaszyny gos mwicy wyranymcockneyem.

  • Zagwizda wyrazy podzikowaniai wyrazi nadziej, e mier smokabdzie przyjemna.

    Wenusjanin podzikowa muponownie za pomoc generatora,!doda.

    - Cho twj akcent jest peenuroku, czy nie zechciaby, wcharakterze przysugi dla mnie,uywa wasnego jzyka, bym mgsi w nim wprawia?

    Don podejrzewa, i jegomodulacja bya tak okropna, ezrozumienie go przychodzioWenusjaninowi z najwysz

  • trudnoci, przeszed wicnatychmiast na ludzkie sowa.

    - Nazywam si Don Harvey -odpar i gwizdn raz jeszcze, po totylko, by poda swe wenusjaskieimi Mga nad Wodami. Wybraaje dla niego matka i nie widzia wnim nic miesznego.

    Smok rwnie nie. Zagwizda poraz pierwszy, podajc wasne imi idoda za porednictwemgeneratora.

    - Nazywam si sir IsaacNewton.

  • Don zrozumia, e nadajc sobietakie imi Wenusjanin postpizgodnie z powszechnym zwyczajemsmokw, ktre poyczay sobiedla codziennego uytku nazwiskojakiego Ziemianina, ktregopodziwiay.

    Don pragn zapyta sir IsaacaNewtona, czy przypadkiem nie znarodziny matki, lecz ogonek posuwasi naprzd, a smok lea bez ruchu,by wic zmuszony oddali si odniego, by nie wypa z kolejki.Wenusjanin pody za nim jednymz rozedrganych oczu i stwierdzi,gwidc, i ma nadziej, e mierDona rwnie bdzie przyjemna.

  • Nastpia przerwa w napywieautomatycznych takswek napostj. Nadjechaa ciarwka zkierownic-czowiekiem, ktraopucia ramp. Smok dwign sina swych sze krzepkich ng iwgramoli si na ni. Don zagwizdapoegnanie i zda sobie naglespraw z nieprzyjemnego faktu, efunkcjonariusz policjibezpieczestwa skupi na nim casw uwag. Z radoci wcisn sido takswki i zamkn za sobpokryw.

    Wykrci adres i usiad. Maypojazd pogna naprzd, wspi sipo rampie, przecisn przez tunel

  • towarowy i wjecha na wind. Zpocztku Don usiowa ledzi,dokd go zabiera, lecz umczoneskrty mrowiska zwanego NowymChicago przyprawiyby topologa oniestrawno. Da sobie z tymspokj. Samochd-robotnajwyraniej wiedzia, dokd jedzie,niewtpliwie za wiedziaa tomaszyna kierujca, od ktrejotrzymywa on sygnay. Don spdzireszt podry zamartwiajc sifaktem, e nie otrzyma jeszczebiletu, niepodan uwag, ktrobdarzy go policjant, a wreszciepaczk od doktora Jeffersona. Toostatnie nie zaniepokoio go

  • zbytnio. By po prostu zy, eprzesyka pocztowa zagina. Mianadziej, e pan Reeves zrozumie,i kada przesyka nie wysana doniego dzi po poudniu, bdziemusiaa pody za nim a naMarsa.

    Potem pomyla o sir Isaacu.Mio byo spotka kogo z ojczystychstron.

    Okazao si, e mieszkaniedoktora Jeffersona znajduje sigboko pod ziemi, w drogiejdzielnicy. Don o may wos nie

  • zdoaby do niego dotrze.Takswka zatrzymaa si przedwejciem do mieszkania, lecz gdysprbowa wysi, drzwi nie chciaysi otworzy. Przypomniao mu to,e musi najpierw zapaci sumwskazan przez taksometr, po czymzda sobie spraw, e, jak najgorszaofiara, wsiad do automatycznejtakswki nie majc monet dowrzucenia do taksometru. Bypewien, e may samochodzik, chointeligentny, nie raczy nawetspojrze na jego list kredytowy.Spodziewa si ju, niepocieszony,e maszyna zawiezie go nanajbliszy posterunek policji, gdy

  • uratowao go pojawienie sidoktora Jeffersona.

    Da mu on monety na opaceniekursu i zaprosi do wntrzamieszkania.

    - Nie przejmuj si tym, chopcze.Mnie to si zdarza mniej wicej razna tydzie. Miejscowy recepcjonistama zawsze w szufladzie penomonet, by wykupi mnie od naszychmechanicznych wadcw. Spacamgo raz na kwarta, z napiwkiem.Usid. Sherry?

    - Hmm, nie, dzikuj panu.

  • - W takim razie kawa. mietankai cukier s pod rk. Jakie maszwieci od rodzicw?

    - No wic, to co zawsze. Obojezdrowi, pracuj ciko i tak dalej -mwic Don rozejrza si woksiebie. Pokj by wielki, urzdzonykomfortowo, a nawet luksusowo,cho ksiki porozrzucane wwielkich ilociach na pkach,stoach, a nawet krzesachprzesaniay jego prawdziwebogactwo. W jednym z naronikwpono co, co wygldao naprawdziwy ogie. Przez otwartedrzwi dostrzeg kilka nastpnychpokoi. Oceni w myli koszt

  • podobnego mieszkania w NowymChicago i otrzyma sum wysok,cho jaskrawo zanion.

    Przed nim znajdowao si okno,za ktrym powinien rozciga siwidok na wntrznoci miasta. Widatam jednak byo jody rosnce nadgrskim potokiem. W chwili, gdyDon patrzy, nad powierzchniwyskoczy pstrg.

    - Jestem pewien, e pracujciko - odpar jego gospodarz. - Unich tak zawsze. Twj ojciec usiujerozwika w cigu jednego krtkiegoycia tajemnice, ktre gromadziysi przez miliony lat. To

  • niemoliwe, ale on si stara. Synu,czy zdajesz sobie spraw, e gdytwj ojciec rozpocz karier, nawetsi nam nie nio, e istniao kiedypierwsze imperium ukadowe? Jelito byo pierwsze - doda wzamyleniu. - Teraz odszukalimyju ruiny na dnach dwch oceanw ipowizalimy je ze znaleziskami zczterech innych planet. Rzecz jasnanie wszystko - a nawet niewikszo - z tego, to dzieo twegoojca, ale jego prace byy niezbdne.On jest wielkim czowiekiem,Donald, podobnie jak twoja matka.Kiedy mwi o jednym z nich, mamna myli oboje. Poczstuj si

  • kanapkami.

    - Dzikuj - odpar Don i zrobi,jak mu doktor radzi, unikajc w tensposb bezporedniej odpowiedzi.Byo mu przyjemnie sysze, jakchwal rodzicw, nie wypadaojednak zgodzi si z tym zbytentuzjastycznie.

    Doktor jednak potrafi prowadzikonwersacj bez niczyjej pomocy.

    - Rzecz jasna moemy nigdy niepozna wszystkich odpowiedzi. Wjaki sposb najszlachetniejszaplaneta ze wszystkich, ojczyznaimperium, ulega rozbiciu na

  • kosmiczne odpadki? Twj ojciecspdzi cztery lata w pasie planetoid- bye tam z nim, prawda? - i nieznalaz zadowalajcej odpowiedzina to pytanie. Czy bya to podwjnaplaneta, jak ukad Ziemia-Luna, irozerway j siy pywowe, czy tej rozsadzono?

    - Rozsadzono? - sprzeciwi siDon. - Ale to teoretycznieniemoliwe, prawda?

    Doktor Jefferson zlekceway tenproblem.

    - Wszystko jest teoretycznieniemoliwe, zanim si tego nie

  • dokona. Mona by napisa historinauki do gry nogami zbierajcnajpowaniejsze owiadczenianajwyszych autorytetw na temattego, czego nie mona dokona i cosi nigdy nie zdarzy. Uczye sikiedy filozofii matematycznej,Don? Czy jeste zaznajomiony znieskoczonymi wizkamiwszechwiatw i otwartymisystemami aksjomatw?

    - Hmm, obawiam si, e nie,prosz pana.

    - To prosta idea i bardzoatrakcyjna. Chodzi o to, e wszystkojest moliwe - dokadnie wszystko -

  • i wszystko si wydarzyo. Wszystko.Jeden wszechwiat, w ktrymwypie to wino i zalae si wtrupa. Drugi, w ktrym pitaplaneta nigdy si nie rozpada.Jeszcze inny, w ktrym energia orazbro atomowa s tak nieosigalne,jak to sdzili nasi przodkowie. Tenostatni mgby mie swoje zalety,przynajmniej dla tchrzy. Takich jakja - wsta z krzesa. - Nie jedz zbytduo kanapek. Mam zamiar zabraci do restauracji, gdzie midzyinnymi bdzie jedzenie... i to takie,jakie Zeus obieca bogom - i niedotrzyma obietnicy.

    - Nie chc zabiera panu zbyt

  • wiele czasu - Don wci mianadziej, e zdoa wybra si domiasta sam. Nawiedzia goprzeraajca wizja kolacji w jakimnudnym klubie dla bogaczy, poktrej nastpi wieczr peennadtego przytruwania. A to byjego ostatni wieczr na Ziemi.

    - Czasu? Czym jest czas? Kadagodzina przed nami jest czymrwnie nowym jak ta, ktrwaciwie przeylimy. Czyzameldowae si w Caravansary?

    - Nie. Zostawiem tylko bagae wprzechowalni

  • - wietnie. Zostaniesz tu na noc.Po twoje bagae wylemy pniej -doktor Jefferson zmieni lekko ton. -Ale poczt mieli ci przesya dohotelu?

    - Zgadza si.

    Ku zaskoczeniu Dona doktorJefferson wyranie wyglda nazaniepokojonego.

    - No dobrze, sprawdzimy topniej. Czy t paczk, ktr dociebie wysaem, przelnatychmiast?

    - Naprawd nie wiem, prosz

  • pana. Normalnie poczta dochodzidwa razy dziennie. Gdyby paczkanadesza po moim wyjedzie,zaczekaaby do rana. Jeli jednakkierownikowi przyjdzie to do gowy,moe j wysa do miastaekspresem, ebym mg j dostazanim statek wystartuje jutro rano.

    - Chcesz powiedzie, e do szkoynie dochodzi przewd?

    - Nie. Kucharz przynosi porannpoczt, gdy idzie po zakupy, apopoudniow zrzuca autobus-helikopter do Roswell.

    - Wyspa na pustyni! c...

  • sprawdzimy okoo pnocy. Jeli dotej pory nie nadejdzie, to... no,niewane.

    Niemniej doktor wydawa sizaniepokojony i podczas jazdy nakolacj niemal si nie odzywa.

    Restauracja nosiawprowadzajc w bd nazwUstronie. Jej pooenia niewskazywa aden szyld. Byy to poprostu jedne z wielu drzwi wbocznym tunelu. Mimo to wieluludzi najwyraniej wiedziao, gdziesi ona znajduje i gorco pragnodosta si do rodka.Powstrzymywa ich jednak dostojnik

  • o surowej twarzy strzegcywelwetowego sznura. wambasador rozpozna doktoraJeffersona i wysa po maitredhtel. Doktor wykona gest znanygwnie kelnerom w caej historii.Sznur opuszczono i poprowadzonoich jak krlw do stou stojcego zboku estrady. Don wybauszy oczyujrzawszy wysoko apwki. Dzikitemu jego twarz miaa juodpowiedni wyraz w chwili, gdynadesza kelnerka.

    Jego reakcja na jej widok byanieskomplikowana. By to, jak musi zdawao, najpikniejszy obraz,jaki widzia w yciu zarwno jeli

  • chodzi o osob, jak i strj. DoktorJefferson dostrzeg jego min izachichota.

    - Nie szafuj zbytnio entuzjazmem,synu. Te, za ktrych obejrzeniezapacilimy, bd tam - wskazark na estrad. - Najpierw koktajl?

    Don odpar, e dzikuje, ale niesdzi.

    - Jak sobie chcesz. Jeste juduy i jeli uyjesz troch ycia, niewyrzdzi ci to trwaej szkody. Sdzjednak, e pozwolisz, bym zamwidla nas kolacj?

  • Don wyrazi zgod. Podczas gdydoktor Jefferson naradza si zpojman ksiniczk na tematmenu, Don rozejrza si woksiebie. Sala wygldaa tak, jakgdyby znajdowali si na wolnympowietrzu pnym wieczorem. Nadnimi zaczy pojawia si gwiazdy.Otacza j wysoki ceglany murzasaniajcy nieistniejc okolic istanowicy poczenie midzyestrad a faszywym niebem. Ponadnim wznosiy si jabonie koyszcesi na wietrze. Za stoami, podrugiej stronie sali, staastarowiecka studnia z urawiem.Don ujrza, e nastpna pojmana

  • ksiniczka podesza do niej i zapomoc urawia wyja z niejsrebrne wiadro zawierajceopakowan butelk.

    Po przeciwnej stronie estradyusunito jeden ze stow, by zrobimiejsce dla wielkiej, przezroczystejplastikowej kapsuy na koach. Donnigdy czego takiego nie widzia,rozpozna to jednak. By to wzekMarsjanina, ruchome urzdzenieklimatyzacyjne zapewniajcerzadkie, chodne powietrzeniezbdne dla rodowitegomieszkaca tej planety. Jegolokator by sabo widoczny -delikatne ciao wsparte na

  • wyposaonym w stawy metalowymszkielecie serwomechanizmu, ktrymia mu pomaga w uporaniu si zpokan grawitacj trzeciej planety.Jego pseudoskrzyda zwisaysmutno. Nie porusza si. Donowibyo go al.

    Jako mody chopiec spotykaMarsjan na Lunie, lecz jej wtepole grawitacyjne byo sabszenawet od marsjaskiego, niezamieniao ich wic w kalekisparaliowane przyciganiem zbytbolesnym dla ich organizmw.Pobyt na Ziemi by dla Marsjaninatrudny i niebezpieczny. Donzastanawia si, co te skonio go

  • do podjcia ryzyka. Moe misjadyplomatyczna?

    Doktor Jefferson odesa kelnerk,podnis wzrok i dostrzeg, e Dongapi si na Marsjanina.

    - Zastanawiaem si tylko, po cotu przyszed - powiedzia chopiec. -Przecie nie na kolacj.

    - Pewnie chce poobserwowaerowanie zwierzt. Moje motywys, po czci, takie same, Don.Rozejrzyj si dobrze wok siebie.Ju nigdy czego takiego niezobaczysz.

  • - No jasne. Nie na Marsie.

    - Nie o to mi chodzi. Sodoma iGomora, chopcze. Przegnia nawskro i staczajca si kuprzepaci, ...ci nasi aktorzy, jakprzepowiedziaem... rozwiali si wpowietrzu... i tak dalej. Moenawet sam wielki glob. Mwi zaduo. Ciesz si tym. To nie potrwadugo.

    Don zrobi zdziwion min.

    - Doktorze Jefferson, czy podobasi panu takie ycie?

    - Mnie? Jestem rwnie

  • dekadencki jak miasto, po ktrymsi krc. To mj ywio. Nie znaczyto jednak, e nie wiem, co jestgrane.

    Orkiestra, ktrej cichy tondobiega nie wiadomo dokadnieskd, przestaa nagle gra i systemnaganiajcy oznajmi.

    - Komunikat z ostatniej chwili.

    W tej samej chwili ciemniejceniebo nad nimi stao si czarne izaczy si po nim przemieszczawiecce litery. Gos dobiegajcy zgonikw odczytywa sowabiegnce przez sufit:

  • BERMUDY. KOMUNIKATOFICJALNY. DEPARTAMENT SPRAWKOLONIALNYCH OGOSI PRZEDCHWIL, E TYMCZASOWYKOMITET KOLONII WENUSJANKICHODRZUCI NASZ NOT. ZERDE ZBLIONYCH DOPRZEWODNICZCEGO FEDERACJIWIADOMO, E SPODZIEWANO SIPODOBNEGO OBROTU SYTUACJI INIE MA POWODW DO NIEPOKOJU.

    wiata si zapaliy. Ponowniezabrzmiaa muzyka. DoktorJefferson rozcign wargi wpozbawionym wesooci umiechu.

    - Jakie to odpowiednie! -

  • skomentowa. - Jak bardzo naczasie! Napis rk na cianie.

    Don zacz wypowiada jakuwag, lecz przerwa mu pocztekprzedstawienia. Podczas gdywywietlano komunikat, scenaprzed nimi obniya siniezauwaenie. Z utworzonej w tensposb czeluci wydoby siunoszcy si w powietrzu obokrozwietlony od rodka blaskiemfioletowym, rowym i kolorupomienia. Obok rozwia si i Dondostrzeg, e scena wrcia namiejsce, wypeniona tancerzami. Wjej tle wznosia si gra.

  • Doktor Jefferson mia racj.Dziewczta, na ktre warto byo sigapi, byy na scenie, a nieusugiway przy stoach. Don bytym tak zaprztnity, e niedostrzeg, i postawiono przed nimjedzenie. Doktor trci go w okie.

    - Zjedz co, zanim zemdlejesz.

    - Co? Och, tak jest!

    Zabra si z apetytem dojedzenia, nie spuszcza jednak oczuz artystek. By wrd nich jedenmczyzna, ktry gra Tannhusera,ale Don nie wiedzia co to zaposta, ani nic obchodzio go to.

  • Zauwaa go jedynie wtedy, gdyprzesania mu widok. Podobnie teskoczy dwie trzecie tego, copostawiono przed nim, niezauwaajc, co je.

    - No i jak? - zapyta doktorJefferson.

    Don dopiero po chwili poapa si.e doktor ma na myli danie, a nietancerki.

    - Pyszne! - odpar. Przyjrza sitalerzowi. - Ale co to takiego?

    - Nie poznae? Pieczony modytowarzyszek.

  • Mino par sekund zanim doDona dotaro, co to jesttowarzyszek. Jako mae dzieckowidywa setki maych,przypominajcych satyry dwunogw- faunas gregariaus veneris Smythii- nie skojarzy jednak z pocztkupowszechnie uywanej nazwyhandlowej z przyjacielskimi,gupiutkimi stworzeniami, ktre on ijego koledzy, podobnie jak wszyscywenusjascy kolonici, zawszenazywali wynochami ze wzglduna ich stay zwyczaj skupiania siwok czowieka, potrcania go,ocierania si o niego, siadania ujego stp oraz wyraania w inny

  • sposb swego nienasyconegoapetytu na fizyczne czuoci.

    Zje modego wynocha? Poczusi jak kanibal. Po raz drugi w cigujednego dnia zacz reagowa jakziemniak w przestrzeni kosmicznej.Przekn lin i zapanowa nadsob, nie mg ju jednak zje anikawaeczka.

    Spojrza z powrotem na scen.Venusberg znikn. Zastpi goczowiek o zmczonym spojrzeniu,ktry opowiada szybk seridowcipw onglujc jednoczenieponcymi pochodniami. Dona tonie bawio. Pozwoli, by jego wzrok

  • wdrowa po sali. W odlegocitrzech stolikw pewien mczyznaspojrza mu w oczy, po czym jakgdyby nigdy nic odwrci wzrok.Don zastanawia si przez chwil,po czym przyjrza mu si uwanie idoszed do wniosku, e go pozna.

    - Doktorze Jefferson?

    - Sucham, Don?

    - Czy zna pan moewenusjaskiego smoka, ktryuywa imienia sir Isaac Newton? -Don doda gwizdan wersjprawdziwego imienia Wenusjanina.

  • - Nie rb tego! - ostrzeg gostarszy mczyzna ostrym gosem.

    - Czego?

    - Nie ujawniaj bez potrzeby skdpochodzisz. Nie teraz. Dlaczegopytasz o tego, hmm, sir IsaacaNewtona? - mwi cicho, niemalwcale nie poruszajc wargami.

    Donald opowiedzia mu oprzypadkowym spotkaniu na GaryStation.

    - Kiedy to si skoczyo, byem wstu procentach pewien, eobserwuje mnie gliniarz z bezpieki.

  • A teraz ten sam facet siedzi tamprzy stoliku, tylko e nie jest wmundurze.

    - Jeste pewien?

    - Myl, e tak.

    - Hmm... moge si pomyli.Albo moe po prostu przyszed tu popracy, cho przy pensjifunkcjonariusza policjibezpieczestwa to raczej wtpliwe.Posuchaj. Nie zwracaj wicej naniego uwagi i nic o nim nie mw.Nie wspominaj te o tym smoku,ani o niczym, co ma zwizek zWenus. Sprawiaj wraenie, e

  • dobrze si bawisz. Uwaaj jednakna wszystko, co powiem.

    Don prbowa wykona tinstrukcj, trudno mu jednak byoskupi myli na rozrywce. Nawetgdy ponownie pojawiy si tancerki,mia ochot odwrci wzrok i wbigo w czowieka, ktry zepsu muzabaw. Zabrano talerz zpieczonym towarzyszkiem i doktorJefferson zamwi dla niego co, cozwao si Gra Etna. Faktyczniewygldao to jak wulkan. Zwierzchoka unosi si nawetpiropusz pary. Zagbi w toyeczk i poczu jak ogie i ldzaatakoway jego podniebienie

  • sprzecznymi doznaniami.Zastanowi si, jak kto mgbyzje co takiego, lecz zuprzejmoci sprbowa nastpnyksek. Po chwili stwierdzi, e zjadcay deser i aowa, e nie byotego wicej.

    Podczas przerwy w wystpachDon sprbowa zapyta doktoraJeffersona, co naprawd sdzi opanice wojennej, lecz ten wstanowczy sposb zmieni temat,mwic o pracy jego rodzicw, poczym przeszed do spraw przeszocii przyszoci ukadu.

    - Nie przejmuj si chwil obecn,

  • synu. To tylko przejciowe kopoty,nieuchronne na drodze dokonsolidacji ukadu. Za piset lathistorycy nie bd prawiepowica im uwagi. Nastaniewtedy Drugie Imperium - szeplanet.

    - Sze? Nie myli pan powanie,e uda si co zrobi z Jowiszem iSaturnem? Aha, chodzi panu oksiyce Jowisza.

    - Nie. Mwiem o szeciuprawdziwych planetach.Przesuniemy Plutona i Neptunabliej soca, a Merkuregoodcigniemy, eby si schodzi.

  • Pomys przemieszczenia planetzdumia Dona. Wydao mu si toabsolutnie niemoliwe, niepowiedzia jednak tego na gos,gdy doktor Jefferson byczowiekiem, ktry twierdzi, emoliwe jest dosownie wszystko.

    - Gatunkowi potrzeba mnstwoprzestrzeni - cign doktor. -Ostatecznie na Marsie i Wenus srodzime inteligentne gatunki. Niemoemy wcisn tam o wielewicej ludzi nie posuwajc si doeksterminacji, a nie jest takiepewne, kto dokonaby eksterminacjikogo, nawet w przypadku Marsjan.Jednake rekonstrukcja ukadu to

  • czysta inynieria - drobiazg wporwnaniu z innymi rzeczami,ktrych dokonamy. Za ptysiclecia poza ukadem bdziemieszkao wicej ludzi ni w jegoobrbie. Bdzie nas peno wokkadej gwiazdy typu G w okolicy.Czy wiesz, co bym zrobi, gdybymby w twoim wieku, Don?Zacignbym si na Zwiadowc.

    Don skin gow.

    - Chciabym to zrobi.

    Zwiadowca, statekmidzygwiezdny przeznaczony dopodry w jedn stron, budowano

  • na Lunie i w jej pobliu ju odczasw poprzedzajcych jegourodzenie. Wkrtce mia odlecie.Wszyscy lub niemal wszyscy zpokolenia Dona przynajmniejmarzyli o tym, e polec na nim.

    - Rzecz jasna - doda doktor -potrzebna by ci bya ona - wskazapalcem na scen, ktra znowuzacza si wypenia. - Na przykadta blondynka. To dziewcztkowyglda obiecujco. Nie mawtpliwoci, e jest zdrowa.

    Don umiechn si, czujc sijak czowiek byway.

  • - Nie wiem, czy pocigaaby jpionierka. Jest chyba szczliwa tu,gdzie jest.

    - Nie wiesz tego, dopki jej niezapytasz. Prosz - doktor Jeffersonwezwa maitre dhtel. Pienidzeprzeszy z rki do rki. Po chwiliblondynka podesza do ich stolika,nie usiada jednak, lecz swymgosem jak dzwon wypiewaa zpomoc orkiestry Donowi prosto doucha yczenie, ktre zawstydziobygo nawet wyraone sam na sam.Nie czu si ju bywalcem. Zrobiomu si ciepo na twarzy. Podjstanowcze postanowienie, e niezabierze tej kobiety do gwiazd.

  • Niemniej sprawio mu toprzyjemno.

    Artyci opuszczali ju scen, gdywiata bysny po raz wtry isystem naganiajcy rykn.

    - Alarm! Nalot kosmiczny! Alarm!Nalot kosmiczny!

    Wszystkie wiata pogasy.

  • cigani

    Przez nieskoczenie dug chwilpanowaa absolutna ciemno icisza nie mcona nawetprzytumionym furkotemwentylatorw. Nagle na rodkusceny pojawio si malekiewiateko padajce na rysy twarzywystpujcego wanie komika,ktry celowo miesznym, nosowymgosem oznajmi.

    - Nastpnym dwikiem, ktryusyszycie bdzie... trba

  • zwiastujca sd ostateczny! -zachichota, po czym cigndziarskim tonem. - Siedciepastwo spokojnie i trzymajcie siza portfele. Niektrzy z personelu tokrewni czonkw zarzdu. To tylkowiczenia, a poza tym mamy nadgowami sto stp betonu - iznacznie grubsz hipotek. Teraz,by wprowadzi was w nastrjkolejnego wystpu - to znaczymojego - nastpna kolejka drinkwna koszt firmy - pochyli si doprzodu i zawoa. - Gertie! Wycignijto wszystko, czego nie zdoalimysi pozby w Sylwestra!

    Don poczu, e napicie w sali

  • opado. On rwnie si odpry. Bywic podwjnie zdziwiony, gdy najego nadgarstku zacisna si do.

    - Cicho! - szepn mu do uchadoktor Jefferson.

    Don pozwoli, by doktorwyprowadzi go poprzez ciemno.Najwyraniej zna on lub zapamitarozkad. Wydostali si zpomieszczenia, nie wpadajc nastoy i jedynie raz ocierajc si okogo lekko w ciemnoci. Wydawaosi, e przechodz przez dugikorytarz, ciemny jak smoa.Nastpnie minli naronik izatrzymali si.

  • - Nie moe pan wyj - Donusysza czyj gos. Doktor Jeffersonodpowiedzia, zbyt cicho, by monabyo zrozumie sowa. Cozaszelecio, po czym ponownieruszyli naprzd. Wyszli przez drzwi iskierowali si w lew stron.

    Posuwali si wzdu tegokorytarza - Don by pewien, e byto tunel-publiczny tu obokrestauracji, cho wydawao mu si,e w ciemnociach skrcili odziewidziesit stopni. DoktorJefferson wci cign go zanadgarstek, nie mwic nic. Skrcilipo raz drugi i zeszli w d poschodach.

  • Byli tam te inni ludzie, choniewielu. W pewnej chwili ktozapa Dona w ciemnoci. Tenuderzy pici na olep, trafi ni wco mikkiego i usysza stumionyjk. Doktor pocign go tylkoszybciej.

    Wreszcie Jefferson zatrzyma si.Wydawao si, e prbuje wyczudrog w mroku. Nagle rozleg sikobiecy pisk i doktor cofn sipospiesznie. Postpi kilka stpnaprzd i zatrzyma si ponownie.

    - Tutaj - oznajmi wreszcie. -Wa.

  • Pocign Dona do przodu i oparna czym jego do. Chopiecpomaca wok siebie rkami idoszed do wniosku, e jest tozaparkowana takswka, otwarta odgry. Wdrapa si do niej. DoktorJefferson usiad za nim i zamknpokryw.

    - Teraz moemy porozmawia -stwierdzi spokojnym tonem. - Ktoju zaj nam pierwsz. I takzreszt nie moemy nigdziepojecha dopki nie wcz prdu.

    Don zda sobie nagle spraw, edry z podniecenia. Gdy zapanowanad sob na tyle, by by w stanie

  • przemwi, zapyta.

    - Doktorze... czy to naprawdnalot?

    - Wtpi w to mocno - odpartamten. - To niemal na pewnowiczenia. Mam nadziej. To jednakdao nam szans, na ktrczekaem, by wyj niepostrzeenie.

    Don zastanowi si nad tym.Jefferson cign.

    - Co ci gryzie? Rachunek?Przel go.

    Donowi nie przyszo do gowy, e

  • wychodz nic zapaciwszy rachunku.Powiedzia to.

    - Chodzi panu o tego policjanta zbezpieki, ktrego, jak mi sizdawao, rozpoznaem? - doda.

    - Niestety.

    - Ale... musiaem si chybapomyli. Fakt, wygldao na to, eto ten sam facet, ale nie rozumiemw jaki sposb mgby mnie ledzia do tego miejsca, nawet gdybywskoczy do nastpnej takswki.Przypominam sobie wyranie, eprzynajmniej w jednym momenciemoja takswka bya jedyn na

  • windzie. To niemoliwe. Jeli nawetgliniarz by ten sam, to by toprzypadek. Nie ledzi mnie.

    - Moe chodzio mu o mnie.

    - H?

    - Niewane. Co do tego, czy mgci ledzi, Don, czy wiesz, na jakiejzasadzie dziaaj te takswki?

    - No... w oglnym zarysie.

    - Jeli ten gliniarz chcia ciledzi, nie musia wskakiwa donastpnej takswki. Wystarczy, eprzekaza numer twojej.

  • Natychmiast odnaleziono j natablicy kontrolnej. Mogli odczytaadres, pod ktry si udawae,prosto z maszyny, chyba edotarby do miejsca przeznaczeniazanim zdoaliby tego dokona.Jednoczenie inny funkcjonariuszbezpieki mg czeka na twojeprzybycie. Dalej to ju proste. Gdyzadzwoniem po takswk, mjobwd by ju na podsuchu. Pniejmogli ledzi takswk, ktraodpowiedziaa na mj sygna. Wrezultacie pierwszy z glin siedziaju za stolikiem w Ustroniu zanimtam dotarlimy. To by ich jedynybd. Uyli czowieka, ktrego ju

  • widziae. Moemy im to jednakwybaczy. S teraz bardzoprzecieni!

    - Ale dlaczego mieliby mnieledzi? Nawet jeli, hmm, wtpi wmoj lojalno. Nie jestem a takwany.

    Doktor Jefferson zawaha si, poczym powiedzia.

    - Don, nie wiem jak dugobdziemy mogli rozmawia. W tejchwili moemy mwi swobodnie,poniewa awaria mocy ograniczaich moliwoci w takim samymstopniu jak nasze. Gdy jednak z

  • powrotem wcz prd, niebdziemy ju mogli rozmawia, a jamam sporo do powiedzenia. Gdy tosi stanie, nie bdziemy moglimwi nawet tutaj.

    - Dlaczego?

    - Ukrywaj to przed opinipubliczn, ale w kad z tychtakswek jest wbudowanymikrofon. Zakres czstotliwoci, naktrej one operuj, moe przenosimodulacj gosu nie wpywajc nadziaanie samego pojazdu. Gdy wicwcz prd, nie bdziemy jubezpieczni. Tak, wiem, e tohaniebna sytuacja. Nie odwayem

  • si nic mwi w restauracji, nawetgdy graa orkiestra. Mogli skierowana nas mikrofon kierunkowy. Terazposuchaj uwanie. Musimyodnale t paczk, ktr wysaemdo ciebie. Musimy. Chc, eby jprzekaza ojcu... czy raczej to, co wniej jest. Punkt drugi: musisz zdyna t rakiet jutro rano, chobyniebiosa miay run na ziemi.Punkt trzeci: nie moesz jednakzosta u mnie na noc. Przykro mi,ale myl, e tak bdzie lepiej.Punkt czwarty: kiedy wcz prd,pojedzimy przez jaki czas niemwic o niczym wanym i niewymieniajc adnych nazwisk. Po

  • chwili zaaranuj to tak, eznajdziemy si w pobliu publicznejbudki i bdziesz mg zadzwoni doCaravansary. Jeli paczka tambdzie, poegnasz si ze mn,wrcisz na stacj, zabierzeszbagae i potem udasz si do hotelu,zameldujesz si i odbierzesz poczt.Jutro rano wsidziesz na statek iodlecisz. Nie dzwo do mnie.Zrozumiae wszystko?

    - Hmm, myl e tak, proszpana - Don odczeka chwil, poczym wygarn. - Ale co to znaczy?Moe nie powinienem o to pyta,ale wydaje mi si, e powinienemwiedzie, dlaczego to robimy.

  • - Czego chcesz si dowiedzie?

    - No wic... co jest w tej paczce?

    - Zobaczysz. Moesz j otworzy,zbada zawarto i sam podjdecyzj. Jeli postanowisz jej nieprzekaza, to masz do tego prawo.Co za do reszty... jakie s twojeprzekonania polityczne, Don?

    - No wic... trudno powiedzie,prosz pana.

    - Hmm.. w twoim wieku rwnienie miaem zbyt zdecydowanych.Powiedzmy to w ten sposb: czyzechcesz na razie zaufa swoim

  • rodzicom? Zanim wyrobisz sobiewasne przekonania?

    - No jasne!

    - Czy nie wydao ci si trochdziwne, e matka nalegaa, bymnie odszuka? Nie bd niemiay.Wiem, e mody czowiek, ktryprzyjeda do wielkiego miasta, nieszuka celowo kontaktu z facetem,ktrego ledwo zna. No wic...musiaa uwaa, e to wane, bysi ze mn spotka, tak?

    - Myl, e tak.

    - Czy na razie ci to wystarczy?

  • Czego nie wiesz, tego nie moeszpowiedzie - i nie wpakuje ci to wkopoty.

    Don zastanowi si nad tym.Sowa doktora wyday mu sisensowne, bardzo mu jednak nieodpowiadao, e mia zrobi cotajemniczego, nie wiedzc po co idlaczego. Z drugiej strony, gdyby poprostu otrzyma paczk,niewtpliwie przekazaby j ojcu niemylc o tym wiele.

    Mia wanie zada nastpnepytania, gdy wiata rozbysy i maysamochodzik zacz mrucze.

  • - Jedziemy! - powiedza doktorJefferson. Nachyli si nad tablicrozdzielcz i popiesznie wykrciadres. Takswka ruszya naprzd.Don zacz co mwi, lecz doktorpokrci gow.

    Pojazd przedosta si przez kilkatuneli, zjecha w d po rampie izatrzyma na wielkim podziemnymplacu. Doktor Jefferson zapaci ipoprowadzi Dona przez plac dowindy pasaerskiej. Panowa tamtok. Mona byo wyczupodniecenie tumu wywoaneostrzeeniem przed nalotemkosmicznym. Musieli przepycha siprzez tum zgromadzony wok

  • publicznego ekranu telewizyjnegoznajdujcego si na rodku placu.Don poczu rado, gdy dotarli dowindy, cho ona rwnie byazatoczona.

    Celem, ku ktremu kierowa sidoktor Jefferson, by nastpnypostj mieszczcy si na placu kilkapiter wyej. Wsiedli w takswk iruszyli przed siebie. Jechali niprzez kilka minut, po czymponownie zmienili takswki. Donkompletnie straci orientacj. Niepotrafi powiedzie czy znajduj sina pnocy czy na poudniu, nagrze czy na dole, na wschodzie czyna zachodzie. Gdy wysiadali z

  • ostatniej z takswek, doktorspojrza na zegarek i powiedzia.

    - Stracilimy ju dosy czasu.Chod - wskaza na budkcznociow tu obok nich.

    Don wszed do niej i zadzwoni doCaravansary. Czy bya dla niegojaka przesyka? Nie, nie byo.Wyjani, e nie jest zameldowanyw hotelu. Recepcjonista sprawdzipowtrnie.

    - Przykro mi, ale nic nie ma.

    Don wyszed na zewntrz ipowtrzy to doktorowi. Ten

  • przygryz warg.

    - Synu, popeniem powany bd- rozejrza si wok. W pobliu niebyo nikogo. - I zmarnowaem wieleczasu.

    - Czy mog w czym pomc?

    - H? Tak, myl, e moesz.Jestem nawet pewien - przerwa, bysi zastanowi. - Wrcimy domojego mieszkania. Musimy tozrobi. Nie zostaniemy tam jednak.Znajdziemy jaki inny hotel, nieCaravansary. Obawiam si, ebdziemy musieli pracowa canoc. Wytrzymasz to?

  • - No jasne!

    - Mam par piguekpoyczajcych czas. To nampomoe. Posuchaj, Don, cokolwieksi stanie, musisz zdy na tenstatek jutro. Rozumiesz,

    Don zgodzi si. Mia zamiarzdy na statek i nie wyobraasobie powodu, dla ktrego niemiaby tego zrobi. Zacz si pocichu zastanawia, czy z gowdoktora Jeffersona wszystko jest wporzdku.

    - Dobrze. Pjdziemy na piechot.To niedaleko.

  • Przeszli p mili tunelami, poczym zjechali wind i dotarli namiejsce. Gdy skrcili w korytarz, wktrym miecio si mieszkaniedoktora, ten rozejrza si w obiestrony. Tunel by pusty. Przeszli nimszybko i doktor wpuci go dorodka. W salonie siedziao dwchnieznajomych mczyzn.

    Doktor Jefferson spojrza na nich ipowiedzia.

    - Dobry wieczr panom - po czymzwrci si do swego gocia. -Dobranoc, Don. Mio byo cipozna. Pamitaj o mnie i powtrzwszystko rodzicom.

  • Zapa Dona za rk izdecydowanym ruchem zwrci wstron drzwi.

    Obaj mczyni wstali z krzese.

    - Dotarcie do domu zajo panusporo czasu, doktorze - powiedziajeden z nich.

    - Zapomniaem o naszymspotkaniu, panowie. A wic dowidzenia, Don. Nie chc, eby sispni.

    Ostatniej uwadze towarzyszywzmoony nacisk na do Dona.Ten odpowiedzia.

  • - Hmm, dobranoc, doktorze. Idzikuj.

    Odwrci si w stron wyjcia,lecz mczyzna, ktry przemwi,szybko zagrodzi mu drog.

    - Prosz chwilk zaczeka.

    - Doprawdy, panowie - odpardoktor Jefferson. - Nie ma powodu,by zatrzymywa tego chopca. Niechsobie idzie, bymy mogli si zajnaszymi sprawami.

    Nieznajomy nie udzieliodpowiedzi, lecz zawoa.

  • - Elkins! King!

    Z drugiego pokoju wyszo dwchkolejnych mczyzn. Ten, ktry ichwezwa - najwyraniej dowdca -rozkaza.

    - Zabierzcie chopaka do sypialni.Zamknijcie drzwi.

    - Chod ze mn, kolego.

    Don, ktry trzyma ustazamknite, usiujc si poapa wten nowej sytuacji, poczu gniew.By prawie pewien, e ci ludziepracowali dla policjibezpieczestwa, cho nie mieli

  • mundurw. Wychowano go jednakw przewiadczeniu, e uczciwiobywatele nie maj si czego ba.

    - Chwileczk! - sprzeciwi si. -Nigdzie nie id. Co tu jest grane?

    Mczyzna - ktry kaza mu pjze sob, zbliy si do niego i zapago za rami. Don odtrci go.Dowdca powstrzyma swych ludziprzed dalsz akcj ledwiedostrzegalnym gestem.

    - Donie Harvey...

    - H? Sucham.

  • - Mgbym udzieli caegoszeregu odpowiedzi na twojepytanie. Oto jedna z nich - pokazaodznak skryt w doni - mona jjednak podrobi. Albo te, gdybymchcia powici temu wicej czasu,mgbym ci przekona za pomocpodstemplowanych kartek papieru,oficjalnych i zgodnych z prawem,podpisanych wanymi nazwiskami -Don zauway, e jego gos byagodny i kulturalny. - Tak sijednak skada, e jestem zmczonyi nie mam ochoty na pogawdki zeszczeniakami. Skoczmy wic natym, e jest nas czterech i wszyscymamy bro. A wic, czy pjdziesz z

  • wasnej woli, czy wolisz dosta pobie i zosta zacignity?

    Don mia ochot odpowiedziejak buczuczny modzik, lecz wtrcisi doktor Jefferson.

    - Donald, rb jak ci ka!

    Zamkn usta i pody zapolicjantem. Ten zaprowadzi go dosypialni i zamkn drzwi.

    - Usid - powiedzia miymtonem. Don si nie ruszy. Jegostranik zbliy si, opar mu do opier i popchn go. Don usiad.

  • Mczyzna nacisn guzik natablicy rozdzielczej ka, unoszcje lekko, po czym pooy si.Wydawao si, e zasn, lecz zakadym razem, gdy Don spogldana niego, ich oczy spotykay si.Don wyty such, usiujcusysze, co si dzieje w pokojufrontowym. Nie warto jednak byozadawa sobie trudu. Ten pokj,jako sypialnia, by w penidwikoszczelny.

    Siedzia wic, wiercc siniespokojnie. Usiowa zrozumieco z tych niedorzecznychwydarze. Nie mg niemaluwierzy, e jeszcze dzi rano

  • wyruszyli z Leniuchem na GrbDomokrcy. Zastanowi si, co teporabia teraz Leniuch i czy may,aroczny obuz tskni za nim.

    Zapewne nie, przyzna z alem.

    Rzuci spojrzenie na stranika,zastanawiajc si czy gdyby napiminie, podcign stopy jaknajdalej pod siebie...

    Stranik potrzsn gow.

    - Nie prbuj tego - poradzi.

    - Czego?

  • - Rzuca si na mnie. Mgbymnie zmusi do akcji i zrobibym cikrzywd. Powan.

    Mczyzna - jak si zdawao -zasn na nowo.

    Don pogry si w apatii. Nawetgdyby da sobie rad z tym jednym,oguszy go, czy co, na zewntrzczekao trzech nastpnych. Zamyzreszt, e zdoaby im umkn. Byw obcym miecie, w ktrym oni byliw peni zorganizowani i trzymaliwszystkich pod kontrol. Dokdmgby uciec?

    Widzia kiedy jak kot ze stajni

  • bawi si z mysz. Obserwowa toprzez chwil, zafascynowany, chojego sympatia bya po stroniemyszy, a wreszcie wtrci si, byprzerwa mczarnie biednegozwierztka. Kot ani razu niepozwoli myszy oddali si pozazasig pazurw. Teraz on bymysz...

    Wstawaj!

    Don zerwa si, zdumiony, nanogi, nie wiedzc, gdzie siznajduje.

  • - Chciabym mie takie czystesumienie - oznajmi stranik zpodziwem. - To wspaniay dar, mcsi przekima w kadej chwili.Chod, szef ci wzywa.

    Don wrci do salonu. Stranikpody za nim. W pokoju nie byonikogo, poza towarzyszemczowieka, ktry go pilnowa. Donodwrci si.

    - Gdzie jest doktor Jefferson?

    - Niewane - odpar stranik. -Porucznik nie znosi, jak ka muczeka - zwrci si w stron drzwi.

  • Don si nie pieszy. Drugistranik uj go od niechcenia zarami. Poczu przeszywajcy blsigajcy do barku. Pody za nim.

    Na zewntrz czeka na nichsterowany rcznie samochd,wikszy ni takswki-roboty. Drugize stranikw zasiad za kierownic,za pierwszy wprowadzi Dona dopomieszczenia dla pasaerw.Chopiec usiad, zacz si odwracai stwierdzi, e nie moe tegodokona. Nie mg nawet podnierk. Kada prba poruszenia si,uczynienia czego wicej nisiedzenie i oddychanie wywoywaaefekt podobny do szarpania si z

  • ciarem zbyt wielu kocy.

    - Spokojnie - poradzi mustranik. - Walczc z tym polemmoesz sobie naderwa cigno, a itak nic nie osigniesz.

    Don musia sam sobie udowodni,e mczyzna mia racj. Bezwzgldu na to, czym byyniewidzialne wizy, im mocniej siszarpa, tym silniej go krpoway. Zdrugiej strony, gdy si uspokoi irozluni nie czu ich w ogle.

    - Dokd mnie wieziecie? -zapyta.

  • - Nie wiesz? Do miejskiego biuraIBI, rzecz jasna.

    - Dlaczego? Nie zrobiem niczego!

    - W takim razie nie zostaniesztam dugo.

    Samochd wjecha do wielkiegogarau. Wszyscy trzej wysiedli izatrzymali si przed drzwiami. Donmia wraenie, e kto im siprzyglda. Po chwili drzwi otworzyysi i weszli do rodka.

    Panowa tam odr biurokracji.Przeszli przez dugi korytarz mijajc

  • niezliczone gabinety peneurzdnikw, biurek, maszyntumaczcych, mechanicznychsegregatorw i furkoczcychsorterw kart. Winda zawioza ichna inne pitro, gdzie przeszli przezjeszcze wicej korytarzy, azatrzymali si przed drzwiami dogabinetu.

    - Wchod - powiedzia pierwszyze stranikw. Don wszed. Drzwizamkny si za nim. Stranicyzostali na zewntrz.

    - Usid, Don - by to szef caejczwrki. Mia teraz na sobie munduroficera bezpieczestwa. Siedzia za

  • biurkiem w ksztacie podkowy.

    - Gdzie jest doktor Jefferson? -zapyta Don. - Co z nim zrobilicie?

    - Powiedziaem, usid.

    Don nie poruszy si. Porucznikcign.

    - Czemu pogarszasz swojsytuacj? Wiesz, gdzie jeste.Wiesz, e mgbym ograniczyswobod twoich ruchw w takisposb, jaki uznam za stosowny - aniektre z nich s donieprzyjemne. Czy zechcesz, prosz,usi i oszczdzi nam obu

  • kopotw?

    Don usiad i natychmiast zada.

    - Chc si widzie z adwokatem.

    Porucznik potrzsn powoligow. Wyglda jak zmczony iagodny nauczyciel.

    - Chopcze, naczytae si za duoromantycznych powieci. Gdybyzamiast tego studiowa dynamikhistorii, zrozumiaby, e logikarzdw prawa wystpuje naprzemian z logik przemocy wedugwzorca zalenego odcharakterystycznych cech danej

  • kultury. Kada kultura posiada swzasadnicz logik. Rozumiesz?

    Don zawaha si.

    - Niewane - cign mczyzna. -Rzecz w tym, e twoja proba oadwokata nie ma adnegoznaczenia, gdy jest spniona ojakie dwiecie lat. Pewne zwrotyyj nadal, cho faktw, ktreokrelay, ju nie ma. Niemniej, gdyskocz ci przesuchiwa, moeszdosta adwokata - albo lizaka. Cowolisz. Na twoim miejscuwybrabym lizaka. Jest bardziejodywczy.

  • - Nic nie powiem bez adwokata -odpar stanowczo Don.

    - Nie? Przykro mi. Don, planujct rozmow, przewidziaemjedenacie minut na dyrdymay.Zuye ju cztery - nie, pi. Gdyupynie jedenacie i zacznieszwypluwa zby, pamitaj, e nieycz ci le. Wracajc do tego, czybdziesz mwi, czy te nie, istniejekilka sposobw, by zmusiczowieka do mwienia i kady znich ma swoich entuzjastw, ktrzyzarzekaj si, e ich metoda jestnajlepsza. Na przykad narkotyki:podtlenek azotu, skopolamina,pentotal, nie wspominajc ju o

  • nowych, bardziej subtelnych istosunkowo nietoksycznych. Agenciwywiadu uywali z wielkimsukcesem nawet alkoholi. Ja nielubi rodkw farmaceutycznych.Wpywaj one na intelekt izamiecaj przesuchanie danymi,ktrych nie potrzebuj. Bybyzdumiony, ile mieci moe sizebra w ludzkim mzgu, Don,gdyby musia tego wszystkiegowysuchiwa, tak jak ja. Jest tehipnoza i jej liczne warianty, arwnie sztuczne pobudzeniepotrzeby nie do przezwycienia,jak uzalenienie od morfiny.Wreszcie jest te staromodna sia.

  • Bl. Znam artyst - myl, e jestteraz w tym budynku - ktry potrafidokona udanego przesuchanianajbardziej opornych przypadkw wminimalnym czasie, posugujc siwycznie goymi rkami. Do tejsamej kategorii, rzecz jasna, naleyprastara sztuczka, w ktrejdziaaniu siy czy blu nie poddajesi osoby przesuchiwanej, leczkogo innego, na kogo cierpienienie moe ona patrze - na przykadon, syna czy crk. Na pierwszyrzut oka wydawaoby si, e tmetod trudno by byo zastosowaw twoim przypadku, jako e jedynitwoi bliscy krewni znajduj si na

  • innej planecie - oficer rzuci okiemna zegarek. - Zostao tylkotrzydzieci sekund na bzdury, Don.Czy zaczniemy?

    - Co? Chwileczk! Pan zuy cayten czas. Ja nie powiedziaemprawie nic.

    - Brak mi czasu, by gra czysto.Przykro mi. Niemniej - cign -pozorna przeszkoda w uyciu tejostatniej metody nie ma w twoimprzypadku zastosowania. Przezkrtki czas, ktry spdziepozbawiony wiadomoci wmieszkaniu doktora Jeffersonazdoalimy ustali, e istnieje taka...

  • osoba, ktra spenia wszelkiewarunki. Raczej powiesz wszystkoni pozwolisz jej cierpie.

    - H?

    - Kucyk imieniem Leniuch.

    Na t sugesti by cakowicienieprzygotowany. Zwalio go to zng. Mczyzna cign popiesznie.- Jeli bdziesz nalega, odoymyprzesuchanie na jakie trzygodziny, ebym mg go tusprowadzi. To by mogo byciekawe. Nie sdz, by kiedykolwiekuywano do tej metody konia. O ilewiem, ich uszy s dosy wraliwe. Z

  • drugiej strony czuj sizobowizany, by ci powiedzie, ejeli zadamy sobie trud, aby go tusprowadzi, nie bdziemy goodwozi z powrotem, lecz po prostuodelemy do rzeni. Konie wNowym Chicago to anachronizm,nie sdzisz?

    Donowi zbyt mocno krcio si wgowie, by mg udzieli waciwejodpowiedzi, a nawet zda sobiespraw ze wszystkich okropnychimplikacji tego, co usysza.Wreszcie zawoa.

    - Nie zrobi pan tego! Nie moepan!

  • - Czas min, Don.

    Don wzi gboki oddech i osunsi na krzele.

    - Prosz bardzo - powiedziaobojtnym tonem. - Niech pan pyta.

    Porucznik wzi z biurka rolkfilmu i wsadzi j do projektora,ktry sta tyem do niego.

    - Nazwisko, prosz.

    - Donald James Harvey.

    - A twoje wenusjaskie imi? Donzagwizda Mga nad Wodami.

  • - Gdzie si urodzie?

    - Na pokadzie Ku Obcym Portomna orbicie pomidzy Lun iGanimedem.

    Pytania cigny si jedno zadrugim. Przesuchujcy Donanajwyraniej mia wszystkieodpowiedzi wywietlane przedsob. Raz czy dwa kaza mu podawicej szczegw lub te poprawigo w jakiej drobnej sprawie.Przeszedszy przez ca jegoprzeszo kaza Donowi opisa zeszczegami wydarzenia, ktrezaszy od chwili, gdy otrzyma odrodzicw wiadomo nakazujc mu

  • lecie Walkiri na Marsa.

    Jedyn rzecz, ktr Donpomin, byy uwagi doktoraJeffersona na temat paczki. Czekaw niepokoju, spodziewajc si, epolicjant wemie si za niego. Jelijednak wiedzia on o paczce, nie datego po sobie pozna.

    - Czy doktor Jefferson sdzi, eten tak zwany agentbezpieczestwa ledzi ciebie, czyte jego?

    - Nie wiem. Chyba te niewiedzia.

  • - Ucieka wystpny, cho go niktnie goni - zacytowa porucznik. -Powiedz mi dokadnie, co robiliciepo tym, jak opucilicie Ustronie.

    - Czy ten czowiek mnie ledzi? -zapyta Don. - Daj sowo, nigdyprzedtem nie widziaem na oczytego smoka. Chciaem by tylkouprzejmy i zabi troch czasu.

    - Jestem pewien, e tak byo, aleto ja zadaj pytania. Sucham.

    - No wic, zmienialimy takswkidwa razy, moe trzy. Nie wiemdokd pojechalimy. Nie znammiasta i wszystko mi si

  • pomieszao. Wreszcie jednakdotarlimy do mieszkania doktoraJeffersona - ponownie pominmilczeniem fakt, e zadzwoni doCaravansary. Jeli przesuchujcyzdawa sobie z tego spraw, nieokaza nic po sobie.

    - No dobrze, chyba dotarlimy dochwili obecnej - oznajmi porucznik.Wyczy projektor i przez parminut wpatrywa si w pustk. -Synu, nie mam najmniejszychwtpliwoci, e jeste potencjalnienielojalny.

    - Dlaczego pan tak mwi?

  • - Nie wciskaj kitu. Nic w twojejprzeszoci nie skania ci dolojalnoci. Nie ma si jednak czympodnieca. Na moim stanowiskutrzeba by praktycznym. Zamierzaszjutro rano odlecie na Marsa.

    - No jasne!

    - Dobrze. Nie wyobraam sobie wjaki sposb w twoim wieku mgbyby zamieszany w co powanego,zwaszcza e bye izolowany natym ranchu. Wpade jednak w zetowarzystwo. Nie spnij si nastatek. Jeli jutro jeszcze tubdziesz, mog by zmuszonyzmieni zdanie.

  • Porucznik wsta z krzesa,podobnie jak Don.

    - Na pewno nim odlec! - zgodzisi chopiec. Nagle przerwa. -Chyba e...

    - Chyba e co? - zapyta ostrymtonem porucznik.

    - No wic, zatrzymali mj bilet dosprawdzenia w bezpieczestwie -przyzna Don.

    - Co ty powiesz? To rutynowasprawa. Zajm si tym. Moesz jui. Otwartego nieba!

  • Don nie udzieli konwencjonalnejodpowiedzi.

    - Nie smu si - dorzucimczyzna. - atwiej byoby stucci na kwane jabko i potemdopiero przesucha. Nie zrobiemtego jednak. Mam syna mniejwicej w twoim wieku. Nigdy tenie zamierzaem skrzywdzitwojego konia. Tak si skada, elubi konie. Pochodz ze wsi. Niemasz pretensji?

    - Hmm, chyba nie.

    Porucznik wycign rk. Donucisn j. Zapa si na tym, e

  • zaczyna go lubi. Postanowi wiczaryzykowa jeszcze jedno pytanie.

    - Czy mog powiedzie dowidzenia doktorowi Jeffersonowi?

    Wyraz twarzy mczyzny ulegzmianie.

    - Obawiam si, e nie.

    - Dlaczego? Bdziecie mnieprzecie obserwowa, prawda?

    Oficer zawaha si.

    - Nie ma powodu, eby si niedowiedzia. Doktor Jefferson by

  • czowiekiem o bardzo sabymzdrowiu. Zdenerwowa si, dostaataku i zmar dzi w nocy.Zatrzymanie akcji serca.

    Don wbi w niego wzrok.

    - We si w gar! - powiedziamczyzna ostrym tonem. - To sizdarza nam wszystkim.

    Nacisn przycisk na biurku.Zjawi si stranik, ktremu kazanowyprowadzi Dona. Szli inn tras,lecz chopiec by zbyt oszoomiony,by to zauway. Doktor Jeffersonnie y? To si nie wydawaomoliwe. Czowiek tak peen ycia,

  • w tak widoczny sposb jekochajcy... Wci o tym myla,gdy wypchnito go do jednego zgwnych tuneli publicznych.

    Nagle przypomnia sobie zdanie,ktre usysza w szkole z ustnauczyciela biologii: Wostatecznym rozrachunku wszystkierodzaje mierci monazakwalifikowa jako zatrzymanieakcji serca. Don unis praw doi spojrza na ni. Postara si jaknajszybciej j umy.

  • Szlak Chway

    Pozostao mu jeszcze par sprawdo zaatwienia. Nie mg tu tak staca noc. Przede wszystkim, jaksdzi, powinien wrci na stacj iodebra bagae z przechowalni.Pogrzeba w worku w poszukiwaniukwitu. Martwi si o to, jak si tamdostanie. Nadal nie mia bilonu natakswk.

    Nie znalaz kwitu. Po chwili wyjwszystko z worka. Caa reszta byana miejscu: list kredytowy, dowd

  • tosamoci, radiogramy odrodzicw, dwuwymiarowe zdjcieLeniucha. wiadectwo urodzenia irne drobiazgi. Kwitu jednak niebyo. Pamita, e go tam wsadzi.

    Zastanowi si, czy nie wrci dogmachu IBI. By cakiem pewien, emusieli zabra mu kwit gdy spa.Kurcz, to dziwne, e zasn wtakiej chwili. Czy dali mu jakinarkotyk? Postanowi, e nie wrcitam. Nie, tylko nie zna nazwiskaoficera, ktry go przesuchiwa, aninie mg go zidentyfikowa w adeninny sposb, lecz, co waniejsze,nie chcia tam wraca, chobynawet mia straci baga, ktry

  • zostawi w Gary Station. Maa strata- kupi sobie przed startem noweskarpetki i szorty!

    Postanowi, e zamiast tego udasi do Caravansary. Przedewszystkim musia si jednakzorientowa, gdzie to jest. Ruszypowoli naprzd rozgldajc si wposzukiwaniu kogo, kto niesprawiaby wraenia, e jest zbytzajty lub zbyt wany, by mona gobyo o to zapyta. Znalaz takiegoczowieka w osobie sprzedawcylosw na loteri przy nastpnymskrzyowaniu.

    Sprzedawca przyjrza mu si

  • uwanie.

    - Nie masz po co tam i, kole.Mog ci zaatwi co naprawddobrego - mrugn.

    Don oznajmi, e wie czego chce.Mczyzna wzruszy ramionami.

    - Jak chcesz, tumanie. Id prostoprzed siebie, a dojdziesz do placu zelektryczn fontann, a potempojed ruchomym chodnikiem napoudnie. Spytaj kogo, gdzie maszz niego zej. W jakim miesicu siurodzie?

    - W lipcu.

  • - W lipcu! Masz szczcie,chopcze. Zosta mi jeszcze jedenlos z twoim horoskopem. Prosz.

    Don nie mia najmniejszegozamiaru go kupowa. Mia ochotpowiedzie temu kanciarzowi, iuwaa, e horoskopy to co rwniegupiego jak krowa w okularach -okazao si jednak, e kupi los naloteri za sw ostatni monet.Wsadzi go do kieszeni, czujc sigupio.

    - Okoo p mili ruchomymchodnikiem - powiedziasprzedawca. - Wyczesz siano zwosw zanim wejdziesz do rodka.

  • Don odnalaz ruchomy chodnikbez trudu i stwierdzi, e jest toekspres patny przy wejciu.Poniewa maszyna nie byazainteresowana losami na loteri,ruszy cigncym si obok wskimchodnikiem na piechot. Nie miatrudnoci z odnalezieniem hotelu.Jasno owietlone wejcie do niegorozcigao si wzdu tunelu naprzestrzeni stu jardw.

    Gdy wszed do rodka, nikt niepopieszy, by mu pomc. Podszeddo recepcji i zapyta o pokj.Recepcjonista przyjrza mu si zpowtpiewaniem.

  • - Czy kto zadba o paski baga?

    Don wyjani, e nie ma bagau.

    - No wic... to bdzie dwadzieciadwa pidziesit, patne z gry.Prosz tu podpisa.

    Don zrobi to i doda odciskkciuka, po czym wyj listkredytowy ojca.

    - Czy mog to zamieni nagotwk?

    - Ile tego jest? - recepcjonistawzi list w rk. - Oczywicie,prosz pana - powiedzia. - Prosz

  • mi pokaza dowd tosamoci.

    Don poda mu go. Recepcjonistawzi dowd oraz wiey odciskkciuka i woy oba do maszynyporwnujcej. Ta zabrzczaa naznak potwierdzenia. Urzdnikzwrci mu dokument.

    - Zgadza si, to pan - odliczypienidze, odejmujc od nich opatza pokj. - Czy dowioz paskibaga?

    Jego zachowanie wskazywao, estatus spoeczny Dona wzrsgwatownie.

  • - Hmrn, nie, ale moe jest dlamnie jaka poczta? - Don wyjani,e odlatuje rano Szlakiem Chway.

    - Zapytam w pokoju pocztowym.

    Odpowied brzmiaa nie. Donmia zawiedzion min.

    - Ka im zaznaczy paskienazwisko - powiedziarecepcjonista. - Jeli co nadejdzieprzed startem, z pewnoci to panudostarczymy, nawet gdybymy mieliwysa goca do kosmoportu.

    - Dzikuj bardzo.

  • - Nie ma za co. Chopiechotelowy!

    Gdy go prowadzono do pokojuDon zda sobie nagle spraw, echwieje si na nogach. Wielki zegarw foyer poinformowa go, e jestju jutro - od kilku godzin. W istociezapaci siedem pidziesit zagodzin za prawo skorzystania zka, czu si jednak tak, e bybygotw zapaci wicej za to tylko,by mc si wczoga do nory.

    Nie pooy si natychmiast.Caravansary by luksusowymhotelem. Nawet jego tanie pokojeposiaday minimum cywilizowanych

  • urzdze. Nastawi azienk nagorc, cykliczn nasiadwk,cign ubranie i pozwoli, bygorca woda ukoia go. Po chwiliprzestawi urzdzenie i zaczunosi si w letniej, stojcejwodzie.

    Ockn si nagle i wyszed zwanny. Po dziesiciu minutachwytarty i wypudrowany, czujcmrowienie pod wpywem masau,wrci do sypialni niemalwypoczty. Szkoa na ranchu miaacelowo klasztorny charakter:starowieckie ka i zwykeprysznice. Ta kpiel warta bya cenypokoju.

  • Sygna przewodu pocztowegorozbysn na zielono. Otworzy go iznalaz wewntrz trzy przedmioty.Pierwszym z nich by spory pakunekowinity w plastik z napisem:ZESTAW FIRMOWY CARAYANSARY.W rodku znajdoway si grzebie,szczoteczka do zbw, pigukanasenna, proszek na bl gowy, filmfabularny do sufitowego projektoraka, numer New Chicago Newsoraz menu na niadanie. Drugimprzedmiotem bya kartka od jegowsplokatora ze szkoy, za trzecimmaa paczka, typowa rurakartonowa do przesyania poczty.Na kartce pocztowej napisane byo:

  • Drogi Donie. Po poudniudostarczono dla ciebie paczk.Poprosiem kierownika, ebypozwoli mi j odwie do Alb-Q-Q.Zezol przejmie Leniucha. Porakoczy. Musz posadzi tego gratana ziemi. Najlepszego - Jack.

    Dobry, stary Jack, powiedzia samdo siebie Don. Wzi rur w rk.Spojrza na adres zwrotny i z lekkawstrznity zda sobie spraw, emusi to by ta paczka, o ktr takmartwi si doktor Jefferson, bdcanajwyraniej przyczyn jegomierci. Wpatrujc si w ni zadasobie pytanie, czy rzeczywiciemoliwe jest, by wywlec obywatela

  • z jego wasnego domu, a nastpniezakatowa na mier?

    Czy czowiek, z ktrym zaledwiekilka godzin temu jad kolacj,naprawd nie y? Czy te gliniarz zbezpieki z jakiego powodu okamago?

    Cz z tego z pewnoci byaprawd. Widzia, jak czekali, byaresztowa doktora. Jego rwniearesztowali, przesuchiwali go igrozili mu. Praktycznie ukradli mubaga. I wszystko to bez powodu.Nie zrobi zupenie, absolutnie nic.Zajmowa si tylko wasnymisprawami.

  • Nagle zacz dygota z gniewu.Pozwoli, by nim pomiatano. Dasobie uroczyste sowo, e nigdy judo tego nie dopuci. Dostrzegateraz p tuzina chwil, w ktrychpowinien by by uparty. Gdyby odpocztku stawi opr, doktorJefferson mgby jeszcze y. O ilefaktycznie nie y - poprawi si.

    Pozwoli jednak, by zastraszya goprzewaga przeciwnika. Obiecasobie, e nigdy ju nie bdziezwraca uwagi na podobne rzeczy, ajedynie na sedno sprawy.

    Zapanowa nad dreniem iotworzy paczk.

  • W chwil pniej na jego twarzypojawi si wyraz zakopotania. Wrurze nie byo nic poza tanim,plastikowym mskim piercionkiem,jaki mona byo znale w kadymsklepie z upominkami. Jego oczkostanowia dua litera H w styluangielski gotyk, wprawiona wokrg. Mia te rowki wypenionebia emali. By efektowny, lecznie byo w nim nic nadzwyczajnego.Mg przedstawia warto jedyniedla kogo o dziecinnym czywulgarnym gucie.

    Don obrci go par razy w rku,po czym odoy na bok i przyjrzasi opakowaniu. Nie byo tam nic,

  • adnej wiadomoci, po prostuzwyky, biay papier, w ktryzawinito piercionek. Don zamylisi.

    Piercionek rzecz jasna nie mgby przyczyn caego zamieszania.Wydawao mu si, e s dwiemoliwoci. Po pierwsze policjabezpieczestwa moga zamienipaczki. Jeli lak byo, nie mgzapewne nic na to poradzi. Podrugie, jeli piercionek nie bywany, a bya to waciwa paczka,w takim razie istotna musiaa byreszta jej zawartoci, nawet jeliwygldaa jak zwyky, niezapisanypapier.

  • Myl, e moe przemycawiadomo napisan niewidzialnymatramentem, podniecia go. Zaczzastanawia si nad tym, w jakisposb uwidoczni tekst. Ciepo?Odczynniki chemiczne?Promieniowanie? Rozpatrujc temoliwoci zda sobie z alemspraw, e nawet jeli istotnieukryto tam wiadomo, niepowinien stara si jej odczyta.Mia j jedynie dostarczy ojcu.

    Doszed te do wniosku, ibardziej prawdopodobne jest, ebya to faszywa paczka, wysanaprzez policj. Nie mg si w adensposb dowiedzie, co wycisnli z

  • doktora Jeffersona. To muprzypomniao, e zostaa jeszczejedna rzecz, ktr mg zrobi, bysi upewni, cho zapewne nic tonie da. Podszed do telefonu izadzwoni do mieszkania doktora.Co prawda poleci mu on, by tegonie robi, lecz okolicznoci sizmieniy.

    Musia odczeka chwil zanimekran rozbysn. Spojrza prosto wtwarz porucznika policjibezpieczestwa, ktry goprzesuchiwa. Policjant popatrzy naniego.

    - O kurcz! - powiedzia

  • zmczonym gosem. - A wic mi nieuwierzye? Wracaj do ka. Gdzieza godzin musisz wstawa.

    Don przerwa poczenie niemwic nic.

    A wic doktor Jefferson nie y,bd te nadal znajdowa si wrkach policji. Bardzo dobrze,przyjmie, e to on przysa papier idostarczy go na przekr wszystkimoblenie uprzejmym szturmowcom,jakich mona znale w NowymChicago! Kruczek, ktrego doktornajwyraniej uy celemzamaskowania przeznaczeniakartki, sprawi, e zacz si

  • zastanawia, co mgby zrobi, byukry jej znaczenie. Po chwiliwycign pisak z worka, wygadzikartk i zacz pisa list. Papier natyle przypomina listy, e list na nimwyglda prawdopodobnie. Bymoe rzeczywicie by to papierlistowy. Zacz pisa: DrodzyMamo i Tato, dostaem waszradiogram dzi rano. Byem bardzopodekscytowany!

    Pisa dalej, wielkimi literami, poto tylko, by zaj miejsce. Skoczy,gdy miao mu ju zabraknpapieru, wspominajc, e mazamiar dopisa co jeszcze i wysacay tekst, gdy tylko Mars znajdzie

  • si w zasigu nadajnikw statku.Zoy kartk i schowa j doportfela, ktry wsadzi do worka.

    Skoczywszy spojrza na zegarek.O Boe! Za godzin powinien wsta.Niemal nie warto byo ka si doka. Jednake w tej samej chwili,gdy to pomyla, oczy mu sizamykay. Zauway, e tarczaalarmu wbudowanego w ko maskal od agodnegoprzypomnienia do trzsieniaziemi. Nastawi j na maksimum iwczoga si w pociel.

    Miotao nim na wszystkie strony.Olepiajce wiato razio go w

  • oczy. Dwik syreny przebiegaprzez cay zakres syszalnoci. Donwolno odzyska wiadomo iwygramoli si z ka. To,udobruchane, uspokoio si.

    Postanowi nie je niadania wpokoju w obawie, e moe zasnna nowo. Zdecydowa, e wbije siw ubranie i odszuka hotelowjadalni. Po czterech filiankachkawy i solidnym posikuwymeldowa si i uzbrojony w bilonna takswk wyruszy w stronGary Station. W biurze rezerwacjiLinii Midzyplanetarnych zapyta obilet. Nieznajomy urzdnik poszukago, po czym stwierdzi.

  • - Nie widz go. Nie ma go wrdzatwierdzonych przezbezpieczestwo.

    Tego, pomyla Don, ju za wiele.

    - Niech pan poszuka. Musi tu by!

    - Ale to... chwileczk! - urzdnikwzi w rk kartk papieru. -Donald Jarnes Harvey? Ma panodebra swj bilet w pokoju 4012na ppitrze.

    - Dlaczego?

    - Skd mani wiedzie? Ja tu tylkopracuj. Tak napisali.

  • Zdziwiony i zdenerwowany Donodszuka wspomniane drzwi. Niebyo na nich nic oprcz napisuWej. Zrobi to... i po raz kolejnystan twarz w twarz zporucznikiem bezpieki poznanympoprzedniej nocy.

    Oficer podnis wzrok zza biurka.

    - Zmyj z jadaczki t kwan min,Don - warkn. - Ja te maospaem.

    - Czego pan ode mnie chce?

    - cigaj ubranie.

  • - Dlaczego?

    - Dlatego, e mamy zamiar ciprzeszuka. Nie mylae chyba, epozwol ci odlecie bez tego,prawda?

    Don stan mocno na nogach.

    - Mam ju tego do - powiedziapowoli. - Nie pozwol sobpomiata. Jeli chcecie mnierozebra, musicie zrobi to sami.

    Policjant skrzywi twarz.

    - Mgbym udzieli ci na to paruprzekonujcych odpowiedzi, ale

  • zabrako mi cierpliwoci. Kelly!Arteem! Rozbierzcie go.

    W trzy minuty pniej Donowizaczyna si robi siniak pod okiem.Mia te uszkodzone rami. Doszeddo wniosku, e chyba jednak niejest zamane. Porucznik oraz jegoludzie zniknli na zapleczu wraz zjego ubraniem i workiem. Przyszomu do gowy, e drzwi za nim nie schyba zamknite, porzuci jednakten pomys. Ucieczka na golasaprzez Gary Station nie wydaa musi czym sensownym.

    Mimo nieuniknionej poraki jegomorale byo najlepsze od wielu

  • godzin.

    Po chwili porucznik wrci. Cisnubranie w jego stron.

    - Prosz bardzo. A to twj bilet.Jak chcesz, moesz zaoy czysteachy. Twoje torby s na biurku.

    Don przyj je w milczeniu.Zignorowa sugesti odnonie doprzebrania si, by oszczdzi naczasie. Gdy si ubiera, porucznikzapyta nagle.

    - Gdzie znalaze ten piercionek?

    - Przesali mi go ze szkoy.

  • - Poka mi go.

    Don zdj piercionek i rzuci nimw porucznika.

    - Zatrzymaj go sobie, ty zodzieju!

    Porucznik zapa piercionek.

    - Posuchaj, Don, to nie sprawaosobista - powiedzia spokojnymtonem. Obejrza dokadnieprzedmiot, po czym powiedzia. -ap!

    Don chwyci go, zaoy zpowrotem, podnis torby i zwrcisi w stron wyjcia.

  • - Otwartego nieba - powiedziaporucznik. Don zignorowa go.

    - Powiedziaem otwartegonieba!

    Don odwrci si ponownie,spojrza mu w oczy i odrzek.

    - Mam nadziej, e ktrego dniaspotkamy si prywatnie.

    Wyszed. A jednak dostrzeglikartk. Gdy zwrcili mu ubranie iworek, zauway, e jej nie ma.

    Tym razem nie zapomnia wzizastrzyku przeciw mdociom przed

  • wejciem na pokad. Musia sta poniego w kolejce i ledwie zdy sizway zanim zabrzmia sygnaostrzegawczy. Gdy ju mia wsido kabiny zauway wchodzc dopobliskiej windy towarowej posta,ktra wydaa mu si znajoma. SirIsaac Newton. Przynajmniejwyglda on jak jego chwilowyznajomy z dnia wczorajszego, choDon musia przyzna, e rnica wwygldzie pomidzy jednym adrugim smokiem bywaa niekiedyzbyt subtelna dla ludzkiego oka.

    Powstrzyma si przedzagwizdaniem pozdrowienia.Wydarzenia kilku ostatnich godzin

  • sprawiy, e sta si mniej naiwny ibardziej ostrony. Zastanawia,sinad tymi wypadkami podczas gdywinda wspinaa si po boku statku.Wydawao mu si niewarygodne, eupyny tylko dwadziecia czterygodziny, w gruncie rzeczy nawetmniej, od chwili, gdy otrzymaradiogram. Mia wraenie, e by tomiesic, za osobicie czu si,jakby si postarza o dziesi lat.

    Pomyla z gorycz, e jednak goprzechytrzyli. Wiadomo ukryta wpapierze, w ktry zawinitopiercionek, przepada na dobre.Albo na ze.

  • Miejsce 64 na Szlaku Chway byojednym z zaledwie szeciuznajdujcych si na trzecimpokadzie. Przedzia by niemalpusty. Tam, gdzie odrubowanopozostae leanki na pokadziewidoczne byy lady. Don odszukaswe miejsce i przypi bagae dowieszaka znajdujcego si u jegostp.

    Gdy to robi, usysza za sob gosprzemawiajcy soczystymcockneyem. Odwrci si i zagwizdapozdrowienie.

    Sir Isaaca Newtonawprowadzano ostronie do

  • przedziau z adowni znajdujcej siniej. Pomagao w tym szeciurobotnikw z kosmoportu. Smokodgwizdn uprzejme pozdrowienie,nie przestajc kierowa tympopisem sztuki inynierskiej zaporednictwem generatora gosu.

    - Spokojnie przyjaciele, tylkospokojnie! Teraz, gdybycie wydwaj byli tak uprzejmi, by postawimoj lew rodkow nog nadrabinie, nie zapominajc, e jej niewidz... Oj! Uwaajcie na swojepalce. Dobra, myl, e teraz damsobie rad. Czy w okolicy ogonamam co, co mogoby si potuc?

  • - Wszystko w porzdku, szefie -odpar gwny tragarz. - Hopsa!

    - Jeli dobrze zrozumiaem, co mapan na myli - odrzek Wenusjanin.- To na paski znak, raz, dwa, trzy!

    Rozleg si metaliczny zgrzyt orazbrzk tuczonego szka i wielkijaszczur wdrapa si przez luk. Gdyznalaz si wewntrz, obrci siostronie i uoy w wolnejprzestrzeni, ktr dla niegopozostawiono. Robotnicy weszli zanim do rodka i przypili go dopokadu stalowymi pasami.Wenusjanin machn okiem naprzodownika.

  • - Pan, jak rozumiem, jestkierownikiem tej ekipy?

    - Zgadza si.

    Witki Wenusjanina opuciyklawiatur generatora gosu isigny do znajdujcej si oboktorby, z ktrej wyjy plikpapierowych pienidzy. Pooyy jena pokadzie i wrciy do kalwiatury.

    - Czy zechce pan wic uczyni mizaszczyt i przyj ten dowdwdzicznoci za dobre wykonanietrudnego zadania i rozdzieli gomidzy swych pomocnikwsprawiedliwie i zgodnie z tym, co

  • przewiduj wasze zwyczaje?

    Czowiek podnis pienidze ischowa je.

    - Jasna sprawa, szefie. Dzikuj.

    - Cay zaszczyt po mojej stronie.

    Robotnicy wyszli i smok skierowasw uwag na Dona, zanim jednakzdyli zamieni cho sowo, zeznajdujcego si wyej pokaduzesza reszta pasaerw majcychmiejsca w ich przedziale. Bya tocaa rodzina. Jej gowa pci eskiejzajrzaa do rodka i wrzasna.

  • Pognaa z powrotem w gr podrabinie, zabiegajc drog swemupotomstwu i maonkowi, codoprowadzio do powstania korka.Smok skierowa dwa ze swych oczuw jej stron, machajcjednoczenie pozostaymi do Dona.

    - Ojej! - powiedzia zaporednictwem generatora. - Czysdzisz, e pomogoby, gdybymzapewni t dam, e nie maminklinacji ludoerczych?

    Don poczu si gwatowniezawstydzony. Chcia znale jakisposb, by odci si od tej kobietyjako siostry krwi i czonka swego

  • gatunku.

    - To tylko gupia kretynka -powiedzia. - Prosz nie zwraca nani uwagi.

    - Odczuwam obaw, e czystonegatywne podejcie nie bdziewystarczajce.

    Don zagwizdanieprzetumaczalny smoczy zwrotoznaczajcy pogard.

    - Niech jej ycie bdzie dugie inudne - doda.

    - Fuj, fuj - odpar smok. -

  • Nieuzasadniony lk nie jest wcalemniej realny. Wszystko zrozumie,znaczy wszystko wybaczy, jakpowiedzia jeden z waszychfilozofw.

    Don nie rozpozna cytatu, ktryzreszt wyda mu si doprzesadzony. By pewien, e istniejrzeczy, ktrych nigdy nie wybaczy,bez wzgldu na to, jak dobrze jezrozumie. W gruncie rz