14

Moje życie z Mozartem

Embed Size (px)

DESCRIPTION

To być może najbardziej osobista z książek Schmitta Listy, które Eric-Emmanuel Schmitt pisze do Mozarta, to właściwie quasi-autobiografia pisarza - zapis jego młodzieńczych fascynacji oraz intelektualnych i artystycznych wyborów. To opowieść o muzyce, miłości, rozczarowaniach, ale też chwilach olśnień, radości i sukcesach. Być może najbardziej osobista z książek Schmitta, który odsłania w niej nieco ze swojej prywatności i dzieli się z czytelnikami swoją ulubioną muzyką. Do książki dołączona jest płyta z wybranymi przez autora fragmentami utworów Mozarta, fragmentami, które odegrały ważną rolę w życiu Schmitta.

Citation preview

Page 1: Moje życie z Mozartem

Być może najbardziej osobista z książek

Erica-Emmanuela Schmitta•

Listy, które Eric-Emmanuel Schmitt pisze do Mozarta, to właściwie quasi-autobiografi a pisarza – zapis jego młodzień-czych fascynacji oraz intelektualnych i artystycznych wyborów. To opowieść o muzyce, miłości, rozczarowaniach, ale też chwi-lach olśnień, radości i sukcesach. Być może najbardziej osobi-sta z książek Schmitta, który odsłania w niej nieco ze swojej prywatności i dzieli się z czytelnikami swoją ulubioną muzyką.

Do książki dołączona jest płyta z wybranymi przez autora fragmentami utworów Mozarta, fragmentami, które odegrały ważną rolę w życiu Schmitta.

Płyta jest bezpłatnym dodatkiem do książki.

Cena: 32,90 zł

Page 2: Moje życie z Mozartem
Page 3: Moje życie z Mozartem

Eric-Emmanuel Schmitt

Moje życie z Mozartem

tłumaczenieJan Maria Kłoczowski

KRAKÓW 2013

Page 4: Moje życie z Mozartem

Tytuł oryginałuMa vie avec Mozart

Copyright © Editions Albin Michel – Paris 2005

Copyright © for the translation by Jan Maria Kłoczowski

Projekt okładkiAleksandra Nałęcz-Jawecka, to/studio

Fotografia na pierwszej stronie okładkiUniversity of Pittsburgh/Wikimedia Commons

Opieka redakcyjnaAlicja GałandzijEwa Polańska

AdiustacjaMałgorzata Szczurek

KorektaBarbara GąsiorowskaKamila Zimnicka-Warchoł

Projekt typograficznyIrena Jagocha

ŁamanieRyszard Baster

ISBN 978-83-240-2335-6

Książki z dobrej strony: www.znak.com.plSpołeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected] Wydanie II, Kraków 2013Druk i oprawa RZG Rzeszów

Page 5: Moje życie z Mozartem

5

To on zaczął naszą korespondencję.Miałem piętnaście lat, gdy pewnego dnia do-

stałem od niego list z muzyką. Ta muzyka zmie-niła moje życie. Lepiej: uratowała mnie. Bez niej byłbym martwy.

Odtąd piszę do niego często, bazgrząc na boku kilka słów podczas pracy nad książką lub przygo-towując długie elaboraty nocą, gdy pozbawione gwiazd niebo wisi nad pomarańczowym miastem.

Jeśli zechce, odpowiada mi podczas koncertu, w poczekalni na lotnisku, na rogu ulicy, zawsze niespodziewanie i zaskakująco.

Oto najważniejsza część tej korespondencji: moje listy i fragmenty jego muzyki. Mozart mówi dźwiękami, ja – słowami. Stał mi się nie tyle na-uczycielem muzyki, ile nauczycielem mądrości, ucząc rzeczy tak rzadkich, jak oczarowanie, tkli-wość, pogoda ducha, radość...

Czy można tu mówić o przyjaźni? W moim przypadku chodzi o miłość w połączeniu z wdzięcz-nością.

W jego przypadku...

Page 6: Moje życie z Mozartem

6

W wieku piętnastu lat byłem zmęczony życiem. By czuć się tak starym, trzeba być z pewnością tak młodym...

Gdyby nie ręka, która mnie podtrzymywała, ześlizgnąłbym się w samobójstwo, w śmierć ku-szącą, zniewalającą, uspokajającą niczym tajem-ny właz, w którym chciałem dyskretnie zniknąć, by położyć kres memu cierpieniu.

Na co cierpi się w wieku piętnastu lat?Właśnie na to, że ma się piętnaście lat, czyli że

już nie jest się dzieckiem, a jeszcze nie jest się męż-czyzną. Na to, że płyniemy środkiem rzeki, brzeg już daleko, do drugiego nie bliżej, my zaś, krztu-sząc się wodą, topimy się i wypływamy, walczymy z prądem całą siłą nowego ciała, które jeszcze się nie wykazało, ciała samotnego, zdławionego.

Piętnaście lat. Wiek gwałtowny, surowy. Rze-czywistość puka do drzwi, wchodzi, rozsiada się i zabija złudzenia. Gdy byłem chłopcem, mogłem na tysiąc sposobów marzyć, kim zostanę: lotni-kiem, policjantem, iluzjonistą, strażakiem, wete-

Page 7: Moje życie z Mozartem

7

rynarzem, właścicielem garażu, księciem Anglii; mogłem wyobrażać sobie, jak będę wyglądał: wy-soki, delikatny, krępy, umięśniony, elegancki; mog -łem przebierać w różnych talentach: matematy-ka, muzyka, taniec, malarstwo, majsterkowanie; mogłem przypisywać sobie dar języków, zdolno-ści sportowe, sztukę uwodzenia. Jednym słowem, mogłem rozwijać się we wszystkich kierunkach, gdyż nie dotknąłem jeszcze rzeczywistości. Jakże piękny wydawał się świat, dopóki nie był prawdzi-wy... Gdy w wieku piętnastu lat pole działania się zawęziło, możliwości zaczęły padać jak żołnierze na wojnie. Marzenia również. Trupiarnia. Masa-kra. Chodziłem po cmentarzu snów.

Tymczasem ciało nabierało konturów: moje ciało. Pognębiony, dzięki lustru mogłem śledzić, jak się rozrasta. Włosy... Co za idiotyczny pomysł! Na mnie, wczorajszym bobasku o gładkiej i lśnią-cej skórze... Kto to wymyślił? Pośladki. Czy nie są za duże? Penis... Czy ładny? Czy normalny? Dło-nie silne i długie, o których mama mówi: „dłonie pianisty”, ojciec zaś: „dłonie dusiciela”... Uzgod-nijcie to wreszcie! Ogromne stopy... Zamykałem się w łazience, odkręcałem kran, by wszyscy my-śleli, że się myję, i godzinami wpatrywałem się w katastrofę, która jawiła się przede mną w lu-strze: oto twoje ciało, chłopcze, przyzwyczaj się, zapamiętaj, nawet jeśli wydaje ci się nie takie, jak

Page 8: Moje życie z Mozartem

8

trzeba, tylko to ciało będziesz mieć, by zrealizo-wać wszystko, czego dokonać winien mężczyzna: biegać, uwodzić, całować, kochać... Czy starczy tego ciała? Im dłużej je badałem, tym większą miałem wątpliwość: czy byłem wyposażony w do-bre narzędzie?

Nieznane mi uczucia ogarniały także i mego ducha... Owładnęła mną obsesja śmierci. Nie mó-wię o strachu, jaki odczuwałem niekiedy wieczo-rem, pod kołdrą, gdy inni już zasnęli. O strachu, który wpychał mnie w mrok, kiedy czepiałem się zimnej poręczy łóżka w nagłym przeczuciu, że przecież kiedyś umrę. Nie, nie mam tu na my-śli tego krótkotrwałego lęku, który mija wraz z pierwszą zapaloną lampą, nie, mam na myśli przewlekłą, uciążliwą, zasadniczą dolegliwość, chroniczne cierpienie.

Gdy więc moje jądra i mięśnie wypełniała świe-ża siła, gdy moje ciało stawało się nowiutkim cia-łem młodego mężczyzny, w całym tym dojrze-waniu dostrzegałem złą wróżbę: to właśnie ciało zostanie kiedyś pochowane. Mój trup nabierał wyraźnych kształtów. Byłem bliżej własnego koń-ca. Skoro maszerujemy ku śmierci, to własnymi krokami kopałem sobie grób. Śmierć nie była już tylko kresem – stawała się celem.

Wydawało mi się, że pojąłem sens życia: śmierć.

Page 9: Moje życie z Mozartem

9

Jeśli więc śmierć miała być sensem życia, wów-czas życie nie miało już sensu. Skoro mamy być chwilowym poruszeniem molekuł, efemerycz-nym związkiem atomów, to po co żyć? Po co na-dawać wartość bezwartościowemu istnieniu? Po co trwać przy życiu pozbawionym życia?

Wszechświat, płaski niczym iluzja, utracił swój wdzięk, swe kolory i smaki. Odkryłem właśnie nihilizm i w samotności poznawałem religię ni-cości. Codzienność przestała być rzeczywista: dostrzegałem już tylko cienie. Ciało z krwi i ko-ści? Złudzenie... Uśmiechające się do mnie usta z białymi zębami? Jutrzejszy proch... Moi roz-krzyczani, rozpaleni koledzy? Trupy pokryte cienką skórą. Widziałem ich szkielety. Z chorob-liwym upodobaniem prześwietlałem świat i nawet w twarzy najpulchniejszej z dziewcząt dostrze-gałem czaszkę i szczęki. Z chwilą gdy dowiedzia-łem się, że włosy żyją własnym życiem, dłuższym niż nasze, gdyż rosną jeszcze pod wiekiem trum-ny, poczułem wstręt do tych suchych, obscenicz- nych węży.

Chciałem pożegnać się z życiem, tą krótką, nie-potrzebną farsą.

Z energią piętnastolatka popadałem w rozpacz. Gorączki, drgawki, palpitacje, duszności, słabo-ści, omdlenia – wszystko, czego me ciało winno unikać, mnie przypadało w nadmiarze.

Page 10: Moje życie z Mozartem

10

Gdy doszło do tego, że więcej czasu spędza-łem w gabinecie lekarskim niż na lekcjach, wła-dze liceum zawiadomiły rodziców.

Ci zwrócili się o pomoc do lekarzy: już po pierwszej wizycie szybko wyzdrowiałem, chcia-łem bowiem uniknąć inkwizycji. Każdy chciał prowadzić dialog, ale z moich ust nie padło ani jedno słowo.

Nikt nie rozumiał, co mi się stało.Gdy mnie pytano, zamykałem się w mej ciszy,

gdyż miałem wrażenie, że dźwigam brzemię wta-jemniczonego: skoro tylko ja – jak mi się zdawa-ło – dotarłem do tajemnicy naszych dni, skoro byłem świadom, że świat toczy gangrena śmier-ci i wszystko jest chwiejnym pozorem, to po cóż ujawniać ten sekret? Skoro tylu niewinnych nie zdaje sobie z niczego sprawy, to jaka korzyć mia-łaby płynąć z otwierania im oczu? Po co mieli-by cierpieć na to samo co ja? Nie byłem tak ok-rutny... Z poczuciem poświęcenia zachowywałem dla siebie te straszne wizje, nie bacząc, że praw-da staje się zaraźliwa... Wolałem, by każdy wie-rzył w godność życia, choć wiedziałem, że jest odwrotnie... Z tarczą przenikliwości zachowywa-łem się jak męczennik nihilizmu: nie ma mowy, bym komukolwiek odsłonił absolutny bezsens. Gdy zamieszkujemy w rozpaczy, tych slamsach ducha, nie zazdrościmy tym z bogatych dziel-

Page 11: Moje życie z Mozartem

11

nic. Zapominamy o nich lub traktujemy jak lu-dzi z innej planety.

Z powodu gorączki trudno jednak umrzeć, na-wet jeśli temperatura skacze do czterdziestu kre-sek w ciągu paru minut. Nie umiera się też, gdy obleją cię siódme poty, bez względu na to, jak bardzo się boisz...

Ponieważ moje ciało odmawiało mi pomocy, ja musiałem pomóc mu zniknąć.

Na poważnie myślałem o samobójstwie.Po długich godzinach spędzonych w łazience

wybrałem wreszcie metodę: będzie to metoda Se-neki. Szybko powstał plan. Wyciągnięty w wannie, pod ochronną warstwą piany otworzę sobie żyły dobrze naostrzonym nożem, a krew wypłynie ła-godnie, topiąc moje życie w błękitnych wodach. Bezbolesna śmierć, która wybawi mnie od ziem-skich boleści. Ponieważ nigdy się nie kochałem, wyobrażałem sobie tę chwilę jako słodki moment ulgi, jako utratę przytomności, uścisk Drakuli, pocałunek wampira, po którym kobiety mdleją...

Jednakże przeszkadzała mi myśl, że odnajdą mnie nagiego. Nie chciałem, by odkryto i doty-kano ciała, które było ciałem ledwie rozwinięte-go mężczyzny, ciałem, którego nikt jeszcze nie widział, nie trzymał w ramionach ani nie cało-wał. Wstyd kazał mi odraczać chwilę realizacji projektu.

Page 12: Moje życie z Mozartem

12

Mimo to czułem się tak źle, że nie pomagał już nawet wstyd. Zbliżała się chwila wyzwolenia...

Będąc właśnie w takim stanie, pewnego popo-łudnia trafiłem na próbę w operze lyońskiej. Nasz nauczyciel muzyki postarał się, by jego najlepsi uczniowie mogli dostąpić podobnego zaszczytu.

Wchodząc na salę, dostrzegłem początkowo je-dynie zniszczone siedzenia, kurz na aksamitnych obiciach, wilgoć, która zwijała tapety i rozmywała obrazy. Stary zatęchły teatr, który przetrwał wiek bez renowacji, odpowiadał mojej wizji kosmosu, wszędzie bowiem odkrywałem tu zgniliznę.

Zaczęła się próba. Z kanału śpiewakom akom-paniował fortepian. Otoczony wianuszkiem asy-stentów reżyser co rusz pokrzykiwał, krytykował, kazał powtarzać. Przedstawienie rodziło się w bó-lach, a ja się nudziłem. Nic nie było w stanie mnie zaciekawić.

Na scenę weszła kobieta. Zbyt otyła, ze zbyt mocnym makijażem, zbyt skrępowana. Przestra-szona niczym wieloryb na piasku, bała się zrobić jakikolwiek ruch.

– Przechodzisz od okna do toaletki, a potem wracasz w stronę łóżka.

Wśród tych pokrzykiwań traciła pewność sie-bie, stawała i wracała, na próżno szukając w de-koracjach jakiegoś oparcia, siląc się na wdzięk i lekkość.

Page 13: Moje życie z Mozartem

13

Kostium wcale jej w tym nie pomagał: wyglą-dała tak, jakby wchodząc, zaplątała się przez nie-uwagę w kotary z ciężkiego zgrzebnego materiału i zamieniła w worek z ogromną, nieproporcjo-nalną kokardą na plecach. Z tej kokardy mogłem zrobić łódź, łóżko albo ławeczkę...

Pulchne maleńkie dłonie, drętwe ruchy, sztyw-ny kostium, puder na twarzy, lakierowana peru-ka – każdy detal sprawiał, że była jak wielka pa-tetyczna lalka.

– Dziękuję. Przechodzimy do śpiewu – powie-dział zmęczony reżyser.

Kobieta zaczęła śpiewać.I w tej samej chwili wszystko się odmieniło.

Nagle kobieta stała się piękna. Z jej wąskich ust wydobywał się głos jasny, świetlisty i wypełniał teatr z pustymi krzesła-mi, sięgając mrocznych galerii, uno-sząc się lekko ponad nami, niesiony niewyczer-panym oddechem.

Nieruchoma i promienna artystka zamienia-ła się na naszych oczach w instrument wibrują-cy jej śpiewem. Pulsująca pierś, wąskie ramiona, miękkie policzki, szeroka matczyna kibić, cu-downe łono, które rodzić musiało dzieci równie wspaniałe jak dźwięki, nadawały głosowi krągło-ści i słodyczy.

Czas stanął w miejscu.

Wesela FigaraAkt III, aria

Hrabiny

1

Page 14: Moje życie z Mozartem

Być może najbardziej osobista z książek

Erica-Emmanuela Schmitta•

Listy, które Eric-Emmanuel Schmitt pisze do Mozarta, to właściwie quasi-autobiografi a pisarza – zapis jego młodzień-czych fascynacji oraz intelektualnych i artystycznych wyborów. To opowieść o muzyce, miłości, rozczarowaniach, ale też chwi-lach olśnień, radości i sukcesach. Być może najbardziej osobi-sta z książek Schmitta, który odsłania w niej nieco ze swojej prywatności i dzieli się z czytelnikami swoją ulubioną muzyką.

Do książki dołączona jest płyta z wybranymi przez autora fragmentami utworów Mozarta, fragmentami, które odegrały ważną rolę w życiu Schmitta.

Płyta jest bezpłatnym dodatkiem do książki.

Cena: 32,90 zł