24
Twój portal. Największy wybór zdjęć i tekstów na temat Kociewia. REGIONALNY MAGAZYN KULTURALNO-SPOŁECZNY | ISSN 2080-3486 | nr 6 | wrzesień 2017 rok | EGZEMPLARZ BEZPŁATNY Reklama Najciekawsze rewitalizacje Młyn w Skórczu Niezwykła teraźniejszość niezwykłej historii – str. 4 Co łączy Krzysztofa Bagorskiego z Jackiem Kaczmarskim? – str. 22 Mało kto wie, że był też aktorem – str. 21 Ne kupiłem go, żeby rozebrać albo spalić... Antoni Chyła policzył rozwalone czołgi w Wielbrandowie i pokazał, gdzie stały! Mapa! – str. 14 Wspomnienie o Mirosławie Beggerze CENA 2,70 ZŁ (W TYM 8% VAT) Piekielna! Niech Was nie zwiodą piękne widoczki! „Vogue” i Karolina Miał wystawę na festiwalu „kaczmarski underground” w Krakowie Kościół w Lakowach Uważane za najlepsze na świecie pismo kobiece o świecie mody „Vogue” wyróżniło dwa autoportrety młodziutkiej starogardzianki Karoliny Półtoraczyk, robiącej piękne zdjęcia portretowe i początkującej modelki. Galerię zdjęć Karoliny i jej wypowiedź zamieszamy na str. 23 Tak wyglądał ten kościół 166 lat temu! Można porównać – str. 13 Targować się, bo Arab ma to we krwi! Wspomnienia marynarza z „Antoniego Garnuszewskiego” – str. 10 Galabija Nie róbcie ze mnie bohatera – mówi bohater, który z paramotolotni odszukał 24 sztuk jałówek z Królewskiego Bukowca – str. 20

Najciekawsze rewitalizacje - kociewiacy.plkociewiacy.pl/main/images/stories/File/2017/20170908_kociewiacy... · Regionalny magazyn kultural-no-społeczny. Wydawca: MEDIA-KOCIEWIAK

Embed Size (px)

Citation preview

Twój portal. Największy wybór zdjęć i tekstów na temat Kociewia.

REGIONALNY MAGAZYN KULTURALNO-SPOŁECZNY | ISSN 2080-3486 | nr 6 | wrzesień 2017 rok | EGZEMPLARZ BEZPŁATNY

Reklama

Najciekawsze rewitalizacje Młyn w Skórczu Niezwykła teraźniejszość niezwykłej historii – str. 4

Co łączy Krzysztofa Bagorskiego z Jackiem Kaczmarskim? – str. 22

Mało kto wie, że był też aktorem – str. 21

Ne kupiłem go, żeby rozebrać albo spalić...

Antoni Chyła policzył rozwalone czołgi w Wielbrandowie i pokazał, gdzie stały! Mapa! – str. 14

Wspomnienie o Mirosławie Beggerze

CENA 2,70 ZŁ (W TYM 8% VAT)

Piekielna! Niech Was nie zwiodą piękne widoczki!

„Vogue” i Karolina

Miał wystawę na festiwalu „kaczmarski underground” w Krakowie

Kościół w Lakowach

Uważane za najlepsze na świecie pismo kobiece o świecie mody „Vogue” wyróżniło dwa autoportrety młodziutkiej starogardzianki Karoliny Półtoraczyk, robiącej piękne zdjęcia portretowe i początkującej modelki. Galerię zdjęć Karoliny i jej wypowiedź zamieszamy na str. 23

Tak wyglądał ten kościół 166 lat temu! Można porównać – str. 13

Targować się, bo Arab ma to we krwi! Wspomnienia marynarza z „Antoniego Garnuszewskiego” – str. 10

Galabija

Nie róbcie ze mnie bohatera

– mówi bohater, który z paramotolotni odszukał 24 sztuk jałówek z Królewskiego Bukowca – str. 20

wrzesień 20172 Pamięć

Był jednym z dwunastu zamordowanych pracowników pelplińskiej cukrowni

Szymankowo - mała stacja kolejowa z wielką historią

Portal: Kociewiacy.pl – największy zbiór zdjęć i reportaży nt. Kociewia. Regionalny magazyn kultural-no-społeczny. Wydawca: MEDIA-KOCIEWIAK. E-mail [email protected] naczelny: Tadeusz Majewski, autorzy: Eugeniusz Cherek, Antoni Chyła, Joachim Choina, Mieczysława Krzywińska, Paulina Majewska, Michał Majewski, Bogdan Badziong, Piotr Pliszka, skład: Katarzyna Łukowicz, reklama: [email protected], projekt winiety: Anna Burczyk

Nasza naszość

Tadeusz Majewski

W celach turystyczno-poznawczych udałem się autem do Sarandy w Albanii. Z zygzakami 6 tys. kilometrów. Przejechałem 8 państw. Saranda to urzekająco piękny kurort, a ludzie - o dziwo - cywili-zowani. Po każdym powrocie z innych krajów przez kilka dni przyzwyczajam się do naszości i wyciągam wnioski z porównań. Cóż mogę rzec po tej podró-ży? Nasza naszość nie ma niestety w porównaniu z południem Europy stylu, ale wiadomo – naszość jest nasza. Nasza naszość jest o wiele bogatsza od Serbii, Macedonii, Rumunii, Bułgarii i oczywiście Al-banii. Godne podziwu są zmiany, jakie u nas zaszły i zachodzą na coraz większą skalę. Świetne szosy, piękne duże miasta (np. Białystok, Rzeszów – szok!), ciekawe rewitalizacje i realizacje rozmaitych pomy-słów, mających dać uciechę i poprawić komfort życia nam i gościom. Tylko podziwiać tę naszą energię i pomysłowość. W tym numerze pokazujemy trzy przykłady interesujących rewitalizacji (właściwie dwa i pół, bo materiał o rewitalizacji parku we Frący trzeba było podzielić). Trzy, a można by wymieniać ich wiele, na przykład wspaniały bulwar w Tczewie, Grodzisko w Owidzu, Fojutowo, zamek w Gniewie pod szkłem, szosa ze ścieżką rowerową Starogard – Pelplin. Budujące, że tyle się dzieje. Zabytków też mamy sporo. Są też i wielkie lasy. Dlaczego więc nie spotkałem w Albanii (i w ogóle na Bałkanach) nikogo, kto był u nas, a Polaków tam już całe zagony? Różnie oblicza się poziom życia w krajach. Ważny np. jest PKB per capita. W tych obliczeniach nie bierze się jednak pod uwagę do koszyka wartości słońca i cie-płych mórz. Szkoda, że tego nie da się zrewiatlizo-wać. Nie da się też zapewnić dobrej pogody, czego życzmy sobie chociaż na jesień. n

RGPM – nowe informacje

Od marca Stowarzyszenie Re-gionalna Grupa Popularyzacji Mikrohistorii zbiera materiały

dotyczące ofiar zbrodni w Szpęgawsku w celu utworzenia Wirtualnego Muzeum Zbrodni Szpęgawskiej. Materiałów jest coraz więcej. Ostatnio zadzwoniła do nas Pani Ewelina Kubacka ze Starogardu, by opowiedzieć tragiczną historię swojego ojca.

Władysław Mańkowski urodził się 26 października 1898 r. w Pakości nad No-tecią (powiat mogileński). Był synem cieśli Michała Mańkowskiego i Józefy Mańkow-skiej z domu Jarzyńska. Oprócz Władysła-wa ich dziećmi byli: Bolesław, Jan, Cze-sław i Stefan.

W Pakości Władysław Mańkowski ukończył szkołę powszechną. Następnie przeniósł się do Inowrocławia i ukończył tam gimnazjum. Został wykształcony w zawodzie księgowego, po czym pod-jął praktykę w cukrowni w Pakości, gdzie podjął pracę, z czasem stając się tam głów-nym księgowym.

– Ojciec wyniósł z domu głębokie po-czucie patriotyzmu – mówi pani Ewelina Kubacka, córka Władysława. – Miał wielkie

zamiłowanie do działalności patriotyczno--społecznej. Od dziecka śpiewał w chórze kościelnym. Po przyjeździe Paderewskie-go do Poznania, po którym wybuchło po-wstanie w Pakości, uformowała się ochot-nicza kompania piechoty, do której ojciec wstąpił. Za udział w Powstaniu Wielkopol-skim został uhonorowany między innymi Brązowym Krzyżem Zasługi.

Władysław Mańkowski działał też czynnie w Bractwie Kurkowym w Pakości. Był także aktywnym członkiem Polskiego Związku Zachodniego.

W 1923 r. poślubił Walerię Łuczak. Z tego małżeństwa na świat przyszły Kry-styna, Bogumiła i Ewelina. Ta ostatnia opisa-ła swojego ojca jako postawnego mężczy-znę, zawsze pozytywnie nastawionego do życia, cieszącego się szacunkiem w kręgu licznie otaczających go znajomych.

Po zamknięciu cukrowni w Pakości w marcu 1938 r. rodzina Mańkowskich przeniosła się do Pelplina, gdzie Włady-sław otrzymał stanowisko głównego księ-gowego. Dnia 1 września 1939 r. ewaku-ował się wraz z rodziną do Osia, jednak po odjęciu Pomorza od Polski wrócili do Pelplina. Po powrocie został aresztowany

przez Niemców dnia 18 września z grupą pracowników cukrowni, którzy również angażowali się w życie społeczne. Prze-wieziono ich do gmachu seminarium duchownego, który przemianowany został na więzienie. Byli tam przetrzymy-wani i bici. Około 23 października 1939 r. zostali wywiezieni do Szpęgawska, gdzie rozstrzelano ich w lesie. – O tym jak zgi-nął tata, mama dowiedziała się dopiero po wojnie. W lutym 1941 r. przyszło do nas pewnej nocy gestapo. Kazano nam się w 15 minut spakować i opuścić miesz-kanie, po czym z mamą i siostrami wy-wieziono nas do obozu przejściowego, znajdującego się w tczewskim zakładzie Arkona. Po kilku tygodniach pobytu trans-portem kolejowym trafiłyśmy do Gene-ralnej Guberni i zamieszkałyśmy w Prusz-kowie, w mieszkaniu po ubogich Żydach. Otrzymywałyśmy bardzo małe porcje żywności z opieki społecznej. Dostałam jako dziecko anemii z niedożywienia. Mat-

W latach 30. minionego wieku w części bu-dynku dworcowego powstał punkt szkol-ny dla polskich dzieci kolejarzy i celników.

Nauczyciele Jan Hinc i Franciszek dojeżdżali z Tczewa.Rosnąca liczba uczniów doprowadziła do powstania

27.04.1934 r. Szkoły Macierzy Polskiej w Szymankowie. Otwarciu towarzyszyła wielka uroczystość z udziałem przedstawicieli Komisariatu Generalnego w Gdańsku i Polonii. Szkoła liczyła 40 uczniów. Jej pierwszym kie-rownikiem został Franciszek Preuhs. Mieszkańcy Lisewa ufundowali szkole obraz Matki Boskiej. Liczba uczniów szybko rosła. Już w 1936 r. było ich sześćdziesięciu. Dobudowano nową klasę i zatrudniono nauczycielkę Edytę Gertrudę Czoskównę z Tczewa.

Ta polska nauczycielka urodziła się 16.10.1913 r. w Starogardzie Gd. Jej rodzice nosili imiona Augustyn i Salomea. W wieku 7 lat Czoskówna wraz z rodziną zmieniła wyznanie z ewangelickiego na katolickie. Oj-ciec Edyty pracował w służbie celnej, dlatego często zmieniali miejsce zamieszkania. Zanim przyszła nauczy-cielka osiadła w 1927 r. w Tczewie (mieszkała przy ul. Królowej Jadwigi 2), wcześniej przebywała w Wejhe-

ce z czasem dano pracę w zakładach me-chanicznych. Mieszkałyśmy w Pruszkowie do czerwca 1945 r., po czym wróciłyśmy do Pelplina.

Regionalna Grupa Popularyzacji Mikro-historii w dalszym ciągu zbiera materiały i relacje odnośnie ofiar Zbrodni w Szpę-gawsku. Kontaktować można się z nami pod adresem e-mail: [email protected], a także pod numerami telefonu

695634299 (Piotr Pliszka – odpowiedzial-ny za zbieranie materiałów), 518486097 (Joachim Choina – prezes stowarzyszenia). Jesteśmy także otwarci na opisywanie in-nych tematów dotyczących historii regionu. Zapraszamy do odwiedzania naszej strony na Facebooku: https://www.facebook.com/mikrohistoria, gdzie codziennie zamiesz-czamy ciekawe informacje dotyczące hi-storii Kociewia. n

Opracował: Joachim Choina

Władysław Mańkowski

– koloryzacji zdjęcia

tradycyjnie dokonał Piotr

Pliszka

Pani Ewelina Kubacka

Edyta Gertruda Czoskówna – jedyne, bardzo niewyraźne zdjęcie bohaterki po koloryzacji Piotra Pliszki, realizującego Wirtualne Muzeum Zbrodni Szpęgawskiej

Stacja w Szymankowie

Pasażerowie, którzy pokonują trasę kolejową Tczew – Malbork, mijając stację Szymankowo nie zdają sobie sprawy, jak znaczące wydarzenie historyczne się na niej dokonały.

rowie. Była wychowanką Szkoły Handlowej Macierzy Szkolnej w Gdańsku. W latach 1932 - 1936 uczyła się w Seminarium Nauczycielskim w Poznaniu (studium wychowania fizycznego). W 1936 r., po ukończeniu studiów, we wrześniu rozpoczęła pracę pedagogiczną w Szkole Podstawowej Macierzy Szkolnej w Szyman-kowie. Rosnąca popularność Polskiej Szkoły zaniepo-koiła miejscowych hitlerowców. 1.02.1939 r. aresz-towano Franciszka Preuhsa i skazano na rok aresztu. Szkołę dalej poprowadziła Edyta Czoskówna, której pomagał Alojzy Bartz z Gdańska, a później Anna Bur-dówna. Od kwietnia 1939 r. kierownikiem był Jan Błaszk. Przy szkole działała ochronka prowadzona przez Janinę Sawicką.

Działalność szkoły przerwał wybuch II Wojny Światowej. Niezwykle wysoką cenę zapłacili za swoją działalność polscy pedagodzy. Edyta Czoskówna po wybuchu wojny wyjechała z Tczewa, a kiedy do niego wróciła, została aresztowana. Po pobycie w obozach w Gniewie i Nowym Porcie rozstrzelano ją wraz z całą rodziną 24 listopada w Lesie Szpęgawskim, nie-daleko miejsca urodzenia. Według wypowiedzi jedne-

go z żołnierzy, stojąc nad grobem krzyknęła na cały las: „Jeszcze Polska nie zginęła”.

Również polscy kolejarze i celnicy ze stacji w Szy-mankowie zapisali chwalebną kartę w polskiej historii. 1.09.1939 r. zatrzymali niemiecki pociąg pancerny, którego zadaniem było podstępnie zaatakować stację kolejową w polskim Tczewie i skierowali go na ślepy tor. Uniemożliwiono przez to kontynuowanie ope-racji przeciwko polskiej załodze mostu. Dzięki temu żołnierzom polskim udało się wysadzić w powietrze most kolejowy i pokrzyżować plany ataku niemieckie-go. W odwecie Niemcy rozstrzelali 40 osób, w tym 21 kolejarzy i celników oraz dwie kobiety, a także ok. 20 członków ich rodzin. Szczątki poległych zostały po wojnie przeniesione na gdański Cmentarz na Zaspie, gdzie spoczywają do dziś. Na terenie cmentarza znaj-duje się również pomnik ku ich czci.

Na cześć i chwałę polskich nauczycieli, kolejarzy i celników wmurowano pamiątkowe tablice na dworcu kolejowym w Szymankowie. Miejscowa szkoła od 1985 r. za patronkę ma dzielną nauczycielkę Edytę Czoskó-wnę. W Starogardzie Gd. jest ulica Rodziny Czosków.

Podróżując pociągiem i mijając stację PKP Szymanko-wo warto wspomnieć pamięć zwykłych a zarazem nie-zwykłych bohaterów polskiego września 1939 roku. n

Na podstawie tesktów Tomasza Jagielskiego i Piotra Paluchowskiego

Tablica pamiątkowa

kociewiacy.pl 3Najciekawsze rewitalizacje

Nasza naszość

1 września 1983 r. rozpoczy-nam pracę jako nauczycielka w Szkole Podstawowej w Lal-

kowach. Ze Smętowa dojeżdżam szkolnym autobusem. Po drodze mi-jam nieznane mi okolice. Trasa wy-daje się dość długa. Wiedzie przez Kopytkowo i Frącę. W Kopytkowie na moment przykuwa moją uwagę zadbany, bielony pałac, usadowiony nieco od drogi w malowniczym par-ku. We Frący autobus szkolny zatrzy-muje się na PKS-owskim przystanku, w pobliżu jakiegoś gęsto zadrzewio-nego terenu. Wsiada spora grupa dzieci. Tak spora, że w pojeździe zajęte są wszystkie miejsca, a wielu rodziców, towarzyszących swoich pociechom po raz pierwszy zmie-rzającym do szkoły, stoi. Kierow-

Możliwość sprzedaży pojedynczych mieszkań

nieruchomoś[email protected]

Twoja najlepsza lokata– mieszkanie w Skórczu

szczegóły na

www.szarafin.com

R e k l a m a

Park we Frący – cz. 1Gmina Smętowo Graniczne to taki kociewski mały Dolny Śląsk. W prawie każdej wsi stał tu w okazałym parku spory pałac. Część z nich już nie istnieje, część dogorywa, niektóre mają swoich konkretnych właścicieli i jakoś się trzymają. O historii nieistniejacego już pałacu we Frący w obszernym tekście opowiada Regina Kotłowska. Znaczną jednak część tekstu poświęca jedynej być może na Kociewiu rewitalizacji przypałacowego parku

TEKST Regina Kotłowska

nicą sprawnie kręci Tadeusz Noga, dowcipny i bardzo pogodny. Na rozwidleniu dróg skręca w lewo, na Lalkowy. Dopiero w drodze powrot-nej, na tym rozwidleniu, w plątaninie zieleni drzew, ciężko zwisających, brzemiennych listowiem gałęzi, gę-stych, dziko pleniących się krzaków i chwastów, zamajaczył obraz dostoj-nej ruiny….

Wtedy jeszcze nie przypuszcza-łam, że z tą okolicą los złączy mnie na zawsze…

Odtąd co dnia mijałam to miej-sce, obserwując z okna autobusu odkrywane przez opadające liście ar-chitektoniczne szczegóły zabudowy tchnącej tajemnicą i pięknem prze-szłości…

Kiedy rok później zamieszkałam

tutaj, już jej nie było. Wystarczyły jedne wakacje, by zniknęła na za-wsze. Pozostał park, któremu nie udało się uchronić swego skarbu przed barbarzyńcami XX w.

milianem von Mieczkowskim, do-tychczasowym właścicielem, a po-rucznikiem Hermanem Conradem z Kwidzyna.

Coś z przeszłości…19 lutego 1840 r. została sfinalizo-wana transakcja kupna – sprzedaży majątku Frąca z Rychławą i Udzierzą zawarta między Leopoldem Maksy-

Pałac we Frący zimą 1980 r. Pałac przed ostatecznym rozebraniem na początku lat 80.

>> 6

wrzesień 2017

Kultura pełną parą

Dlaczego fabryka, a nie „centrum”, „galeria” czy „dom”? – z takimi pytaniami spotykamy się niejed-

nokrotnie my, pracownicy Fabryki Sztuk, a zwłaszcza zadają je turyści. W odpo-wiedzi snujemy opowieść, jak to onegdaj bywało.

Pod koniec XIX wieku Emil Kelch – właściciel założonej przez ojca Fabryki Wyrobów Metalowych przenosi swój zakład ze Starego Miasta na dawne przedmieście, czyli do nowych budyn-ków przy ul. Starogardzkiej, obecnej 30 Stycznia 4. Zabiega o rozwój fabryki. Rozbudowany z jego inicjatywy okazały kompleks budynków zawiera dobrze

TEKST Małgorzata Kruk/Fabryka Sztuk

Wystawy historyczne, etnograficzne, sztuki współczesnej, spotkania z ludźmi, którzy zarażają swoją pasją, sesje i konferencje naukowe, wieczory poetyckie, recitale, konkursy, jarmarki staroci, inscenizacje historyczne, warsztaty artystyczne… – i jeszcze można długo by wymieniać szerokie spektrum działania placówki kulturalnej w Tczewie, która funkcjonuje pod nazwą FABRYKA SZTUK. Szczegółowe opisywanie wszystkich rodzajów sztuki, które udomowiły się w tym miejscu, czyli przy ul. 30 Stycznia nr 4, byłoby na pewno ciekawym zadaniem, z którego jednakże zrezygnuję na poczet pierwszego członu nazwy wspomnianej instytucji.

wyposażony mechanizm produkcyjny z kotłownią, szopą, stolarnią, mieszkania-mi i toaletą. Po pierwszej wojnie świato-wej następuje zmiana formy własności, związana z odzyskaniem przez Polskę niepodległości i tym samym powrotem Tczewa do Macierzy w 1920 roku. Kelch nie jest już właścicielem opisywanej fa-bryki. Przechodzi ona w polskie ręce i kontynuuje działalność jako Towarzystwo Akcyjne Arkona. Wytwórnia Wyrobów Me-talowych. Produkuje tarki do prania, kon-wie do mleka, wiadra do dojenia, łopatki do śmieci, skrzynie i łopatki do węgla, wycieraczki do nóg, czerpaki do paszy, miednice, skrzynie do piwa butelkowego, czerpaki do gnoju, czerpaki do paszy, wa-nienki, wanienki do moczenia nóg, wan-ny do prania, wanny do kąpania dzieci, wanny nasiadówki, kotły do gotowania bielizny, beczki, puszki do farb, puszki do karmelków, polewaczki, a nawet… klo-zety pokojowe. Co ciekawe, w Arkonie powstaje pierwszy w Polsce wóz do nie-czystości, wykonany według niemieckiego projektu. Swego czasu fabryka zatrudnia nawet 300 pracowników.

Zupełnie inna i tragiczna jest historia tego miejsca w okresie drugiej wojny światowej. W latach 1939-1942 istnieje tu obóz przejściowy dla Polaków, wy-siedlonych przez Niemców, a po jego likwidacji – zakład produkujący sprzęt na potrzeby niemieckiej armii, a dokład-niej wyposażenie dla lotnictwa: sprzęt radiolokacyjny, aparaty podsłuchowe oraz sprzęt optyczny. Z okresu okupacji należy odnotować tragiczne wydarzenie. 23 stycznia 1940 roku w fabryce wybu-

cha pożar, w wyniku którego spłonęło kilka samochodów. Znajdują się one w dawnej Arkonie, ponieważ w jednej z hal niemiecka poczta urządziła warsztat samochodowy oraz garaże. W celu uła-twienia uruchamiania samochodów nad ranem, do hali wstawiano koksowniki, których zadaniem było ich ogrzewanie, co więcej składowano beczki z benzyną, a podłoga była wymazana smarem i ole-jami. W takiej sytuacji nietrudno o pożar. Jednak Niemcy, bez żadnego śledztwa, uznają Polaków za winnych tego pożaru, który według nich miał być akcją sabota-żową. 24 stycznia to dzień aresztowania i rozstrzelania niewinnych osób. Egzeku-cja ma miejsce na tzw. świńskim rynku (obecnie teren Straży Pożarnej przy ul. Lecha). Zbrodni dokonują członkowie SS i Selbstschutzu. Ciała trzynastu ofiar wywożą do Lasu Szpęgawskiego. Po wojnie, dokładniej w 1961 roku, nie-miecka prokuratura wszczyna postępo-wanie przeciwko dowódcy SS w Tcze-wie Walterowi Beckerowi, a po trzech latach śledztwa umarza sprawę. Uznaje, iż Becker nie odpowiada bezpośrednio za śmierć zakładników, gdyż to nie on wydał komendę Ognia!. Ze względu na prze-dawnienie sprawy niemożliwe okazuje się też sądzenie go za współudział. Dodam, że przy ul. Lecha znajduje się tablica po-święcona pamięci zamordowanych.

Po drugiej wojnie światowej w obiek-tach przy ówczesnej ulicy 30 Stycznia lo-kuje się Pomorska Fabryka Gazomierzy, późniejszy PredomMetrix – producent obecnego niemal w każdym polskim domu sprzętu gospodarstwa domowego.

Fabryka Sztuk od strony dziedzińca i...

Fabryka Kelcha, zbiory Archiwum

Zakładowego Urzędu Miejskiego

w Tczewie

Budynki podczas remontu, ok. 2004-2006, zbiory Urzędu Miejskiego

w Tczewie

Produkty Arkony można oglądać na wy-stawie „20 lat wolności. Tczew 1920-1939” w Fabryce Sztuk. Fot. autora tekstu

Muzeum Wisły, 1987 rok,

fot. Stanisław Zaczyński,

zbiory Miej-skiej Biblioteki

Publicznej w Tczewie

... od strony ul. 30 Stycznia 4

fot.

Krzy

szto

f Gie

rsze

wski

fot.

Krzy

szto

f Gie

rsze

wski

Od 1980 roku pofabryczne obiekty służą kulturze. 13 kwietnia 1984 roku jest dniem inauguracji Muzeum Wisły, Oddziału Centralnego Muzeum Mor-skiego w Gdańsku. Osoba, która na trwałe zapisuje się w historię tego miej-sca, to Roman Klim, człowiek-orkiestra, miłośnik regionu i doskonały muzealnik. Dziś przypomina o Nim tablica pamiąt-kowa umieszczona na jednej ze ścian opisywanych obiektów. Muzeum tętni życiem, ale… stan techniczny jego sie-dziby z biegiem lat pozostawia wiele do życzenia. W 2004 roku, ze względu na postępującą degradację, obiekty przej-muje Miasto Tczew. Dzięki unijnym fun-duszom budynki zostają odrestaurowane w ramach projektu Centrum wystawienni-czo-regionalne dolnej Wisły w Tczewie. Po generalnym remoncie, 22 lutego 2007 roku następuje otwarcie Centrum Wy-stawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły w Tczewie. I tak działamy do dziś, pod

nazwą Fabryka Sztuk, a naszym sąsiadem jest Muzeum Wisły.

Z historią pofabrycznych obiektów można zapoznać się na plenerowej wystawie Od Fabryki Kelcha do Fabryki Sztuk, której komisarzem jest moja ko-leżanka z sąsiedniego pokoju – Marta Baranowska. n

Tekst jest rozszerzoną wersją artykułu mo-jego autorstwa, który ukazał się w „Panoramie Miasta”, 2017, nr 4/308, s. 18 (W zabytkowych murach Fabryki Sztuk). Na podstawie:• filmu okolicznościowego z okazji 10-lecia Fa-

bryki Sztuk, realizacja: Marcin Chełstowski,• materiałów z Forum „Dawny Tczew”, niepu-

blikowanego opracowania autorstwa Marty Baranowskiej,

• Zieliński Przemysław, Mord na świńskim rynku. Sprawców nigdy nie ukarano, „Gazeta Tczewska”, 2009 (w tym wypowiedzi Toma-sza Rajkowskiego):http://www.tczewska.pl/wiadomosci/5228,mord-na-swinskim-rynku--sprawcow-nigdy-nie-ukarano

4 Najciekawsze rewitalizacje

kociewiacy.pl 5Najciekawsze rewitalizacje

Albo młyn, albo ja Ma Łódź swoją Manufakturę, ma

Tczew Fabrykę Sztuk, o któ-rej piszemy obok, Skórcz ma

zrewitalizowany młyn, pełniący oczywi-ście zupełnie inną funkcję niż tę, którą z założenia pełnił. Tu nie było projektów unijnych, działań samorządów. Tu zaby-tek uratowała osoba prywatna – historyk i handlowiec, miłośnik m.in. architektu-ry, piękna starej cegły. W odnowionym z pietyzmem obiekcie mieści się sklep Bonus MG (ale obok szyldu sklepu wisi stara, oryginalna tablica z napisem „Młyn pod Orłem”). Codziennie przed tym obiektem stoją auta z najrozmaitszymi numerami rejestracyjnymi. Historia mły-na, włącznie z tą współczesną, jest bar-dzo interesująca.

„Adler-Muhle” Skurz Rudolfa WerthaMłyn wodny w różnym kształcie istniał w tym samym miejscu [w centrum mia-steczka] w Skórczu od kilkuset lat. Potężne kamienne ściany części podpiwniczenia wskazują, że stał tu już w czasach średnio-wiecznych.

Zasadnicze obiekty bardzo dużego, nowoczesnego jak na przełom XIX i XX wieku młyna uzyskały swój kształt w 1899 roku. „Adler-Muhle” Skurz należał wtedy do Rudolfa Wertha z Berlina. Młyn posia-dał jeszcze koło wodne, ale była także tur-bina wodna i maszyna parowa. Do czasu doprowadzenia do Skórcza linii elektrycz-nej, co nastąpiło w okresie międzywojen-nym, turbina wodna, napędzana wodą ze stawu młyńskiego, znajdującego się w miejscu dzisiejszego parku młyńskiego, ładowała baterię akumulatorów szklanych, które zasilały sieć ulicznych lamp oświetle-niowych.

Młyn Wiktora FriedrichaW 1920 roku młyn od Niemca odkupił młynarz z Wielkopolski Wiktor Friedrich, który wraz z rodziną osiadł w Skórczu. Do wybuchu II wojny światowej pro-wadził młyn wraz z synem Ludwikiem, który także wykształcił się na mistrza młynarskiego.

We wrześniu 1939 roku, po wkro-czeniu hitlerowców, kierowanie mły-nem przejął niemiecki zarządca. Wiktor Friedrich wraz z żoną Martą i synem Ludwikiem za utrzymywanie kontaktów z organizacją niepodległościową zostali w lecie 1943 roku aresztowani i osadze-ni w obozie koncentracyjnym Stutthof. Wiktor Friedrich zmarł tam w grudniu 1943 roku.

„Młyn pod Orłem – spadkobiercy Wiktora Friedricha”Po powrocie z obozu w czerwcu 1945 roku Ludwik Friedrich wznowił działal-ność młyna pod szyldem „Młyn pod Or-łem – spadkobiercy Wiktora Friedricha”.

Młyn w Skórczu. Niezwykła teraźniejszość niezwykłej historii

Prowadził go jako zarządca i kierownik techniczny, pomimo wielu trudności stwarzanych przez władze w nowej rzeczywistości ustrojowej – do grudnia 1952 roku.

Młyn Motorowy „Pod Orłem”Wcześniej, w lipcu 1950 roku, młyn prze-jęła Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” w Skórczu. W następnym roku, w czerwcu 1951, od GS-u przejął go Re-jonowy Zarząd Młynów Gospodarczych w Tczewie. Formalne upaństwowienie młyna nastąpiło na mocy orzeczenia nr 20 Ministra Handlu Wewnętrznego z dnia 13 grudnia 1952 roku o przejęciu Młyna Motorowego „Pod Orłem” na własność państwa. Stało się to niezgodnie z obo-wiązującym wówczas prawem, na skutek nadinterpretacji przepisów ustawy z dnia 3 stycznia 1946 r.

Dnia 29 grudnia 1971 roku młyn prze-jęła Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” w Skórczu i prowadziła w nim działalność gospodarczą.

Od 1957 roku część magazynów młyńskich użytkowała Centrala Nasienna.

Młyn w dzierżawieW latach 1990 – 1992 młyn od Gminnej Spółdzielni dzierżawili panowie Stanisław i Władysław Szypica z Tczewa.

Po zmianach ustrojowych w Polsce ro-dzina Friedrichów podjęła starania o zwrot swojej własności. W międzyczasie w li-stopadzie 1990 r. zmarł Ludwik Friedrich – nie doczekawszy zwrotu młyna, obok którego przez 30 lat przechodził niemal codziennie w drodze do strażackiej remi-zy, gdzie pracował i pełnił służbę jako kie-rowca – mechanik i naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej.

Na powrót własność FriedrichówPo długich staraniach Młyn Gospodarczy „Pod Orłem” został zwrócony spadko-biercom Wiktora Friedricha decyzją Mini-stra Przemysłu i Handlu z dnia 28 stycznia 1993 r., która uchyliła orzeczenie nr 20 Ministra Handlu Wewnętrznego z dnia 13 grudnia 1952 r. o przejęciu młyna na wła-sność Państwa.

W dniu 22 lutego 1993 r. młyn już w stanie zdatnym do ruchu został przez Gminną Spółdzielnię przekazany pełno-

mocnikowi właścicieli Krzysztofowi Frie-drichowi. Od lutego 1993 r. do końca 1999 roku działalność młynarską prowa-dził w obiekcie dzierżawca Stanisław Szy-pica z Tczewa.

Z końcem 1999 r. młyn został osta-tecznie zatrzymany, między innymi z powodu braku koniunktury, ale także na skutek systematycznych nalotów róż-nych inspekcji.

Krótko hurtownia, zamknięcie i pomysłyW latach 2000 – 2001 w obiekcie młyna Stanisław Bukowski prowadził hurtownię artykułów budowlanych. Po tym czasie obiekt stał nieczynny. W środowisku miej-skim było kilka pomysłów co do jego za-gospodarowania, jednak głównie z powo-du braku środków finansowych żadnego nie realizowano.

Bonus – nowa historiaZ dniem 2 marca 2007 r. spadkobiercy sprzedali obiekt Wiolecie i Andrzejowi Grzenia, w czym duża zasługa dziennika-rza a później pracownika starostwa powia-towego w Starogardzie Rafała Koseckiego,

który skojarzył obie strony. Od tego mo-mentu nowi właściciele piszą historię tego miejsca ze znakomitym rezultatem, co wi-dać na fotografiach.

Obecnie w byłym młynie mieści się elegancki sklep z garniturami, znany dale-ko poza granicami nawet województwa. Jego powierzchnia liczy 1200 metrów kwadratowych. W przyszłym roku, po dodaniu góry i piwnicy dojdzie 500 metrów kwadratowych.

- To już jedenasty rok pracy nad adaptacją młyna na sklep – mówi An-drzej Grzenia, z wykształcenia histo-ryk i handlowiec siódmego pokolenia rodziny handlowców. Jedenaście lat mrówczej, ciężkiej pracy. – Drugi raz bym się za to nie zabrał. Albo młyn, albo ja - śmiałem się, gdy rok po roku go prze-budowywałem.

Inaczej mówiąc, kto kogo złamie. Żart wyrażający jego determinację i skalę trud-ności, jakie napotkał i pokonał podczas przebudowy.

- Uparłem się. Obiecałem spadkobier-com, że obiekt będzie wyglądał jak kiedyś, w czasach świetności. Nie kupiłem go, żeby rozebrać albo spalić... n (tm)

wrzesień 2017

Niemiec był typowym przykładem pruskiego junkra, wielkim właścicielem ziemskim, ale też dobrym gospodarzem. Kilka miesięcy później, 3 czerwca 1840 r., powiększył swoje dobra o Lalkowy, odkupione od Józefa Hirschberga, Żyda ze Starogardu.

22 października 1844 r. Herman Conrad ożenił się z gdańszczanką Ma-rią Wernich, a z tego małżeństwa na świat przyszli synowie: Wojciech (Adal-bert) Fryderyk Wilhelm, Richard Wil-liam Rajmund i Alfred Robert Anton. Zamieszkiwali we Frący w wygodnym, wielopokojowym budynku, przez drogę graniczącym z terenem zadrzewionym oraz w wyremontowanym budynku dworku w Lalkowach.

W przeciwieństwie do mnie oni od początku wiązali swoją przyszłość z tymi ziemiami.

Kultura rolna gospodarstwa Con-radów stawała na coraz wyższym po-ziomie: nowoczesne metody gospoda-rowania, inwestowanie w nawożenie i uprawę bardziej wydajnych roślin, roz-wój hodowli, nowoczesne narzędzia rolnicze i maszyny. Dobry gospodarz inwestował najpierw w zabudowę go-spodarczą: owczarnię, obory, stajnie, stodoły, duży lodownik, stodoły, cegiel-nię, studnię…

W pierwszych powojennych latach rozpoczęto przeprowadzanie masowej parcelacji majątków ziemskich pozosta-łych po niemieckich właścicielach. Kro-nika szkolna z Frący informowała w tym czasie, że: „…przystąpiono w oparciu o dekret PKWN z 7 września 1944 r. o re-formie rolnej do przejęcia i podziału ziemi

i dobrze utrzymany teren parku, stały się własnością spółdzielni produkcyjnej, czyli… niczyją. Szybko ulegał ruinie pałac, perła kociewskich poniemieckich obiek-tów mieszkalnych, w którym najpierw rosyjscy wyzwoliciele urządzili sobie w oknach wystawę strzelniczą pozosta-wionych przez uciekających właścicieli rodowych obrazów, a w następnej kolej-ności szabrownicy i miejscowi w pierw-szym powojennym okresie rozkradli wszystko. W PRL-u pałacowe pomiesz-czenia stanowiły mieszkania dla członków spółdzielni, klub, świetlicę, salę taneczną, porodówkę, biura Gromadzkiej Rady Narodowej… i nie było nikogo, kto czuł-by się odpowiedzialny za to dobro. Tak pałac popadał w ruinę… Na początku lat 80. XX w. przyjechała do Frący jedna z córek von Conrada. To, co zobaczyła, było już tylko krzykiem o ratunek, który nie nadszedł… Winnych nie było…

Coraz upiorniejszym miejscem stawał się też park. W czasach świetności, na co dzień pielęgnowany przez ogrodnika, dbającego o każdy detal i roślinę, o każdą altankę, był miejscem spacerów i zabaw państwa, podziwu sąsiadów i zazdrości. Teren wokół parku nie był ogrodzony, więc miejscowi mogli przez niego prze-chodzić. Do wybuchu wojny ogrodni-kiem u von Conrada był Czołba.

W niedalekim sąsiedztwie parku na krzyżówkach polnych dróg Lalko-wy – Frąca – Rynkówka, za budynkiem spółdzielczej świetlicy wiejskiej, pań-skim „lodownikem” i małym sadkiem, w towarzystwie czterech drzew dających kojący cień usytuowana centralnie stała wiejska kapliczka – piękna: wąska, pię-trowa z ustawioną w niszy figurką Matki Boskiej, kierującej swój wzrok ku Frący. Każdy, kto szedł do parafialnego kościo-ła w Lalkowach musiał koło niej przejść i pokłonić się Pięknej Pani. Gdy wybuchła wojna stała się ona jedną z jej pierwszych ofiar, ale figurę uratowała ogrodnikowa, a potem zabrała ze sobą w powojenną tułaczkę i tak ślad po niej zaginął. Może leży gdzieś na strychu, a może wyrzucili ją młodzi…

Kiedy wichry historii PRL-owskiej gospodarki, uzbrojone w ludzką bez-myślność, zmiotły pałac von Conradów, na straży przeszłości trwały pozostałe budynki i podupadający park. Nikt o nie-go nie dbał. Stawy zarosły wodną roślin-nością, ryby pozdychały. Unosiły się nad nimi przykry zapach butwi i rojowiska komarów. Ścieżki w okresie wiosennym i jesiennym oraz podczas deszczu zamie-niały się w błotniste, brejowate trakty, które pokonywało się obrzeżkami, co kawałek przeskakując przez kałuże. Na

wiosnę cała powierzchnia kurczących się przez samosiejki dawnych trawników rozkwitała białymi gwiazdkami zawil-ców… Na większym, niezadrzewionym placyku chłopacy wydeptali sobie boisko do piłki nożnej, które ograniczała zawie-szona na zbitych, okorowanych świerko-wych słupkach upleciona ręcznie siatka ze sznurka. Latem czuć tu było zawsze chłód i wilgoć, a plątanina gałęzi i krza-korstwa dawała cień. Jesienią strasznie szarpał tu wiatr… Zepchnięte i ubite nie-wielkie zwały ziemi w miejscu przepustu wodnego pomiędzy dwoma stawami zimą zamieniały się w mini górkę do zjazdów na sankach lub nogach… Mó-wiono, że w parku straszy… I rzeczywi-ście w ciemności lepiej było iść dookoła, dłuższą drogą, bo naprawdę czuł się tu człowiek strasznie…. Barbarzyństwo dziejów…

Właściwie każdy idąc od wsi w kie-runku RSP przechodził tą ścieżką przez park, czasem kilka razy dziennie. Tę po-łożoną za parkiem część wsi z zabudową gospodarską i podworskimi budynkami nazywano „oborowem”, a tę, gdzie za-łożyciele i pierwsi członkowie spółdzielni wybudowali niewielkie domki „trojano-wem”.

Tak więc za dnia park był miejscem futbolowych rozgrywek, spacerów mam z wózkami, czasem szkolnych wycieczek i tych ciągłych przemarszów od „trojano-wa” do „oborowa”.

I ja codziennie przedeptywałam tę ścieżkę idąc na przystanek szkolnego autobusu i wracając z niego po lekcjach, tak jak dziesiątki dzieci wszystkich po-wojennych pokoleń na przestrzeni tych wszystkich lat.

Mimo, że rezydencja von Conradów już dawno przestała istnieć, zabytkowa zabudowa okołopałacowa z inicjałami dawnego właściciela i rokiem 1911 na szczycie oraz rozległy, podupadający, ale ciągle bogaty w dorodne okazy stuletnich i starszych drzew przypałacowy park, tchnęły niezaprzeczalnym urokiem, pozwalając fascynatom przeszłości prze-nieść się w zamierzchłe czasy, by poczuć oddech dawnej świetności i gniew, że nie umiemy o nią zadbać. n

>> 3

Park we Frący – cz. 16 Najciekawsze rewitalizacje

Pocztówka z napisem: „Gruss aus Fronza” (Pozdrowienia z Frący) z 1904 r.

Ruiny pałacu. Zwalone i zarośnięte kolumny oraz szczątki murów i fundamentów

Goście weselni przy pałacu we Frący. Zdjęcie z 1931 r.

Regina Kotłowska

Regina Kotłowska urodziła się i mieszka na Kociewiu. Absol-wentka historii i polonistyki na bydgoskiej uczelni im. Kazimie-rza Wielkiego oraz historii sztu-ki z plastyką w Szkole Wyższej im. Pawła Włodkowica w Płocku. Autorka książek i artykułów o te-matyce historycznej i regionalnej oraz legend i utworów poetyckich. Kolekcjonerka sprzętów etno-graficznych związanych z życiem Kociewiaków w przeszłości, wy-stawionych w Centrum Kultury Kociewskiej w Lalkowach. Laure-atka wielu nagród i wyróżnień.

Ale sercem każdej rodowej siedziby jest jednak dom. Dla arystokraty winien on być na tyle okazały, by świadczyć o jego bogactwie. Zamieszkiwane bu-dynki nie odpowiadały jego aspiracjom. Hermann Conrad był człowiekiem ma-jętnym i wykształconym. Na lokalizację swego siedliska wybrał Frącę. Budowa rodowego pałacu wraz z zagospodaro-waniem terenu wokół niego w aranżacji parkowej ostatecznie i całkowicie ukoń-czona została ok. 1868 r., bo w tym czasie rodzina już mieszkała w nowym domu. Rzeczywiście, odtąd jego pa-łac uchodził za najpiękniejszy w okolicy. W otoczeniu unikatowego parku ze stawami i ciekawym drzewostanem osa-dzili Conradowie, od 1904 r. nobilitowani przez Cesarza Wilhelma II do tytułu szla-checkiego, co skutkowało przedrostkiem „von” przy nazwisku, we Frący swoje gniazdo rodzinne, a wizje ich szczęśliwości zniweczyła dopiero II wojna światowa.

obszarniczej i większych, liczących ponad sto hektarów, gospodarstw rolnych. Ziemię z majątku Frąca otrzymała dawna służ-ba folwarczna…[a] We Frący w 1945 r. obszarnik przestał istnieć..... [natomiast] Pozostawioną tzw. ‚resztówkę’ przekaza-no szkole rolniczej”. W 1952 r. ziemie majątku von Conrada wraz z działkami przejętymi w wyniku parcelacji dały po-czątek Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej o nazwie „Źródło Przyszłości” według do-kumentacji spółdzielni, a „Droga Przyszło-ści” w zapisie wspomnianej Kroniki, gdzie miało miejsce zebranie założycielskie, by w końcu prawnie usankcjonować bu-dzącą sporo skojarzeń nazwę „Rozwój”. Odtąd wszystko, co pozostało po daw-nym niemieckim majątku, a więc pałac, cała zabudowa gospodarska, budynki rządcy i pracowników folwarku: ogrod-nika, kuczera, służby domowej oraz wszystkie pozostałe po von Conradzie maszyny rolnicze, a także zadrzewiony

kociewiacy.pl

W Gminie Skarszewy prowadzona jest termomodernizacja siedmiu budynków użyteczności publicznej.

Gmina Skarszewy realizuje unijny projekt

Modernizacja budynków użyteczności publicznej

Budynek filii ZSP w Demlinie

Budynek Zespołu Szkół Publicznych w GodziszewieBudynek Publicznej Szkoły Podstawowej w Szczodrowie

Budynek główny Zespołu Szkół Publicznych w Pogódkach Nowy piec w tzw. małym budynku ZSP w Pogódkach Budynek Urzędu Miejskiego w Skarszewach

Projekt jest realizowany dzięki pozyskanemu przez Gminę Skarszewy dofinansowaniu ze

środków Unii Europejskiej w ramach Regionalnego Programu Operacyj-nego Województwa Pomorskiego na lata 2014-2020, Poddziałanie 10.2.1. Efektywność energetyczna. War-tość umowy na dofinansowanie to 1 374 528,71 zł, co stanowi 85 proc. kosztów kwalifikowanych. Całkowita wartość projektu to 1 716 092,50 zł, a zakończenie jego realizacji ma nastą-pić do 30.09.2017 roku.

Termomodernizacja to przede wszystkim poprawa efektywności energetycznej poszczególnych obiek-tów przy jednoczesnym zmniejszeniu kosztów ich eksploatacji, związanych głównie z ogrzewaniem. Wcześniej zostały wykonane odpowiednie audyty energetyczne dla objętych projektem budynków, aby można było określić najbardziej opłacalne rozwiązania ter-momodernizacyjne.

Zakres prac przewidziany w pro-jekcie wygląda następująco:• budynek Urzędu Miejskiego

w Skarszewach (termomoderni-zacja poddasza, modernizacja insta-lacji co. i instalacji oświetlenia);

• budynek Gminnego Ośrodka Sportu i Rekreacji (termomo-

dernizacja ścian i stropu, moderni-zacja instalacji c.o. i instalacji oświe-tlenia budynku GOSiR);

• budynek Publicznej Szkoły Podstawowej w Szczodrowie (termomodernizacja poddasza i stropu wraz z wymianą okien, po-krycia dachu i obróbki blacharskie, modernizacja instalacji c.o. i insta-lacji oświetlenia oraz montażem instalacji ogniw PV);

• budynek główny Zespołu Szkół Publicznych w Pogódkach (ter-momodernizacja poddasza, wy-miana stolarki okiennej i drzwiowej, pokrycia dachu i obróbki blachar-skie; modernizacja instalacji c.o. - wymiana pieca olejowego, mo-dernizacja instalacji oświetlenia oraz montaż instalacji ogniw PV);

• budynek „mały” Zespołu Szkół Publicznych w Pogód-kach (termomodernizacja pod-dasza, wymiana pokrycia dachu i obróbki blacharskie, modernizacja instalacji c.o. - wymiana pieca wę-glowego na pellet, modernizacja instalacji oświetlenia);

• budynek filii ZSP w Demlinie (termomodernizacja ścian, pod-dasza przybudówki, stropu pod-dasza wraz z wykonaniem nowej drewnianej podłogi oraz z wymianą

okien, obróbki blacharskie, mo-dernizacja instalacji c.o. - wymiana pieca węglowego na pellet; mo-dernizacja instalacji oświetlenia oraz montażem instalacji ogniw PV);

• budynek Zespołu Szkół Pu-blicznych w Godziszewie (ter-momodernizacja ścian, w tym ścian w gruncie, stropu poddasza wraz z wykonaniem nowej drewnia-

nej podłogi, tarasu oraz wymiana okien, obróbki blacharskie, mo-dernizacja instalacji c.o. - wymiana pieca olejowego; modernizacja in-stalacji oświetlenia). n

Arty

kuł s

pons

orow

any

7Samorządy – zbliżenia

wrzesień 20178 Nowe książki

W ieś Długie (gmina Osieczna) liczy niespełna 20 stałych mieszkańców.

Trudno do niej dotrzeć, tak się ukry-ła w Borach Tucholskich. Mieszkał tam pomorski bobrowniczy Kazi-mierz Aszyk (zm. w 2003 r.). To on mi mówił, że jadąc do Długiego na-leży wiązać na drzewach wstążeczki, by wrócić tą samą drogą. Podpo-wiedź dobra. Nigdy nie udało mi się bez kluczenia zajechać do Długiego, a z powrotem było jeszcze gorzej. W portalu Kociewiacy.pl Długie znajduje się na liście „10 magicznych miejscowości Kociewia” za sprawą niezwykłego klimatu, jaki tam panu-je. Cisza, spokój, leśne powietrze. Dodajmy do tego ślicznie przebu-dowane przez letników domostwa, kryte grubą strzechą, z kolorowymi obramowaniami okien. To dzięki

„To będzie Biblia Długiego”

nim ta miejscowość jeszcze żyje, zresztą jak wiele innych w Borach Tucholskich. Część z tych letników ma tu swoje korzenie. To oni pamię-tają o historii. To jednemu z nich ta maleńka wieś zawdzięcza znakomitą monografię. Oto co napisał na temat tej książki na swoim blogu wybitny poeta prof. Krzysztof J. Lesiński. n

(tm)

„Długie” Andrzeja Koseckiego Długie 17.06.2017Czas upływa, ludzie odchodzą, drzewa wycinają, domy marnieją i znikają, krajobrazy się zmienia-ją - pozostają pamięć i fotografia. Andrzej Kosecki poświecił 10 lat życia na to, żeby wyrwać z niepa-mięci czasu wieś Długie zagubioną gdzieś w Borach. Wyrwać i utrwalić,

właśnie w słowie oraz w fotografii. I zrobił to znakomicie. Zrobił to dla tego dziecka z fotografii, które bawi się beztrosko na ziemi, dla jego dzieci i dzieci ich.

To będzie Biblia Długiego dla mieszkańców dzisiejszych, dawnych i dla sympatyków.

Poznałem trzy sympatyczne Pa-nie, żonę Pana Andrzeja i Jej dwie siostry. Ale chyba nie znają się na

Michał kociewski

Michałowi O. L.drewnem do serc ludzkich przemawiai farbąlipa olcha dąb brzozaktóre zieleniącieszyły latamiwzruszająświątków postaciami

nie dłutem rzeźbinostalgiąoblicza cierpienia miłościnarodzin i śmierci

1999’2017

Oto kilka wierszy prof. Krzysz-tofa J. Lesińskiego, wybitne-

go poety, mieszkającego „chwilami” w Wojtalu, które zamieszcza na swoim blogu mojapoezja. Nadesłał je specjalnie do magazynu „Kociewiacy.pl”, o którym napisał: „Zarówno wi-tryna, jak i magazyn kulturalno-spo-łeczny ‚Kociewiacy.pl’ to najkrócej mówiąc: wspaniała profesjonalna praca, wykonana z talentem i rozma-chem. Proszę sprawdzić”.

Witrynka poetycka

Krzysztof J. Lesiński

Krzysztof J. Lesiński

przed 40 laty kupił w Wojtalu 4-hektarowe gospodarstwo, posadził las i zbu-dował dom. „To chyba jeszcze Kociewie – zauważa w korespondencji - bo granica z Kaszubami jest gdzieś na wysokości Mniszka, jeżeli się nie mylę. Wda jest granicą mojej posiadłości, więc jakieś wiersze, które tam napisa-łem, o tym miejscu, które jest moją małą Ojczyzną, znajdę. Mam dużo przy-jaciół w Wojtalu, Odrach, Czarnej Wodzie, Łęgu i często tam bywam.”

Szumiące księgiSosny wiekowena złotych piaskach

w słońcu świecącekonary

zielone drogowskazynapoleońskich żołnierzy

zabliźnione ranyrozstrzelanych

cień znużonych grzybiarzyszumiące księgi kociewskiej historii

01’2002stara modlitwakoń pług i oraczsuną cicho jak długi cieńlemiesz kroi czarne skibyjak gospodyni razowy chlebpod gniadą sierścią węzły mięśnispod starego kapelusza pot

z tyłu dostojnie kroczy bocianniespokojnie fruwa stado wronza lasem starą modlitwęgłosi kościelny dzwon

stary oracz stary koństara modlitwa stary dzwon

09’2006

Maj nad stawemWiatr leniwie przebierapalcami w rozczochranychczuprynach przeciągających się nad wodą wełnianek

rozmarzony tańczyz krzewem tamaryszkubłyskającym wszystkimi odcieniami różu

przez ażurowe głowyna baczność stojącychdmuchawców słońce pieścizłoto kaczeńców i radosny błękit niezapominajek

na zielonym lustrze wodykarasie niestrudzenieuczą się geometrii kręgów

maj nad karasiowym stawem05’2000

poezji, bo moją chwaliły, albo chcia-ły być uprzejme.

Krzysiek Jakubiec z żoną zaprosili nas (mnie z żoną) do swojego domu nad jeziorem, informując przy tym, że pokój Mariana, Jego ojca, jest w takim stanie, w jakim był, kiedy Marian odszedł. I rzeczywiście - w pokoju znalazłem Mariana, a gdy zamknąłem oczy – słyszałem Go – bo Pan Krzysztof ma głos Ojca. I nikt

nie podpiera się tak pod boki i nie rozkłada tak rąk perorując, jak robił to Marian, a teraz Krzysiek. W domu stoi też słynny klawikord - tak chyba ten instrument się nazywa - na któ-rym Marian z Halszką przygotowy-wali muzykę do mszy św.

Piękna posiadłość, Piękni Ludzie z Psem. n

Krzysztof J. Lesiński

Na zdjęciach Andrzej Kosecki prezentuje swoją książkę. Widać wielkie zainte-resowanie mieszkańców wsi oraz gości. Zdjęcia wykonała prof. Beata Biernat

kociewiacy.pl 9

Chcemy wznowić wielowiekowy przekaz Nad jeziorem wstaje dzień.

W spokojnej tafli wody odbija się palisada grodu.

Pierwszy ptak śpiewa poranną serena-dę. W krzakach lis wystawia pyszczek z nory. Drzwi chat otwierają się, wy-puszczając pierwszych mieszkańców na promienie słońca. W ciągu paru godzin gród ożywa całkowicie. Słychać śmiech bawiących się dzieci, bacznie obserwowanych przez kobiety ubrane w wełniane suknie. Jakiś chłopiec przy-grywa na kościanym flecie, aż do mo-mentu, gdy kowal rozpocznie swoją pracę, zagłuszając muzykę dźwiękiem młota uderzającego o stal. Paręnaście metrów dalej dwóch rosłych mężczyzn ćwiczy walkę mieczem. Kawałek dalej, nad wodą, na pomoście, paru rybaków łowi ryby, które wieczorem zostaną

Mieszkający w Godziszewie Piotr Radomir Kowlaczyk i jego syn Konrad Strogobor to znani wojownicy słowiańscy z czasów przedchrześcijańskich. Nieraz walczą na przykład z wikingami na wyspie Wolin. W Godziszewie zarazili grupę różnych ludzi swoją pasją. I też walczą – o rekonstrukcję grodu! Oto skrót tekstu Konrada Strogobora Kowalczyka na ten temat

szym głównym celem jest budowa hi-storycznego centrum rekreacji i wypo-czynku nad Jeziorem Godziszewskim.

Grodzisko, a nie Szwedzka Czubatka Oto garść faktów związanych z tym miejscem.

Pagórek, z trzech stron otoczo-ny wodą, miejscowi zwą Szwedzką Czubatką. Według legendy miała tu się odbyć bitwa pomiędzy oddziałami szwedzkimi a wojskiem Rzeczypo-spolitej pod dowództwem hetmana Stefana Czarnieckiego. Wzniesienie zostało usypane przez Szwedów, któ-rzy w ten sposób chcieli tworzyć przej-ście przez jezioro, co uratowałoby ich przed przeważającymi siłami Polaków. W rzeczywistości pagórek jest o tysiąc

się ważnym punktem na turystycznej mapie Pomorza. Sprawa rekonstrukcji grodziska znajduje się na etapie roz-mów z miejscowymi władzami.

„Warsztaty Źródeł”W dalszej przyszłości skupimy się na projektach popularyzujących historię i kulturę oraz podejmiemy współpracę z innymi stowarzyszeniami i ośrod-kami kulturalnymi. Projekt Mikołaja Jarmakowskiego „Warsztaty Źródeł” ma być realizowany na terenie gminy Skarszewy od maja do września 2018 r. „Warsztaty” mają zapewnić młodzie-ży i dzieciom ze wsi możliwość uczest-niczenia w organizowanych przez artystów i animatorów plenerach, po-kazach, koncertach, przedstawieniach, bajaniach i prezentacjach. Projekt ma ścisły związek z kulturą ludową, a jego celem jest jej ożywienie i osadzenie we współczesności jako źródła bogatych tradycji i wielopokoleniowej spuści-zny. Chcemy wznowić wielowiekowy przekaz tradycji, zapewnić jej trwanie w tak bardzo dążącym do globalizacji współczesnym świecie. Nasze dzia-łania osadzone są głęboko w przyro-dzie, źródle naszej inspiracji i tradycji.

Kalendarz działań – 2018 r.W maju skupiać się będziemy wokół ludowej tradycji majenia, maika. Czer-wiec przyniesie święto Kupały, celebra-

cję żywiołów: Słońca, Ognia i Wody. W lipcu i sierpniu skupimy się na rze-miosłach i sztuce, wskazując przy tym przyrodę jako źródło inspiracji twór-czych. W sierpniu rozpoczniemy też próby spektaklu teatralnego opartego o ludową pomorską legendę o Stole-mach, aby z nowym rokiem szkolnym wystawić ją na scenach kociewskich szkół. Przez te miesiące przeplatać się będą rozmaite pokazy i twórcze działania, m.in. warsztaty: malowa-nie gliną, piaskiem; tworzenie masek i ozdób z materiałów znalezionych w lesie, warsztaty rzemiosł dawnych, muzyczne, zielarskie, tańca ludowego, bajkoznawcze, legendoznawcze i mi-toznawcze – poznawanie ludowych

mitów i podań, ale także tworzenie własnych opowieści w oparciu o okoli-cę i krajobraz oraz przekładanie tychże w formy graficzne; pokazy i plenery - rzeźba, grafiki gliną malowane, ludowe piaskowe sypanki, maszkary.

Zbieramy animatorów chętnych do współpracy, poszukujemy instytucji oraz osób prywatnych, którzy chcieli-by nas wesprzeć. Zainteresowanych ideą i chętnych do udziału w projekcie, prosimy o kontakt: 885-990-525 lub [email protected].

Wszystkich ciekawych i skorych do pomocy zapraszamy ponad-to do kontaktu pod numerem tel. 515-994-803. n

Konrad Kowalczyk

Na zdjęciach prezentacja replik

broni średnio-wiecznej podczas organizowanych

przez Stowarzysze-nie Styna żywych

lekcji historii

Konrad Kowalczyk

urodzony 3 marca 2001 r. w Gdańsku, w wieku 5 lat zamieszkał w Godziszewie mocno się z tą miejscowością zżywając. Jego największą pasją jest historia i szer-mierka historyczna, co łączy jako rekon-struktor historyczny.

To nie fantazja

przez wszystkich spożyte. Nagle sielan-kę przerywa dźwięk sygnałowego rogu! Oto od strony wody na gród płyną ło-dzie z pięćdziesięcioma najeźdźcami na pokładach! Kobiety zabierają dzieci do domów, a mężczyźni i starsi chłop-cy ubierają na głowy hełmy, chwytają tarcze i miecze, by po chwili stanąć do obrony swojego domu...

Scenka sprzed tysiąca lat? A może rekonstrukcja najazdu wikingów na nadbrzeżną osadę? Już niedługo tego typu sceny będą mogli zobaczyć oko-liczni mieszkańcy i turyści odwiedzający gród pomiędzy Siwiałką a Godzisze-wem (gm. Skarszewy).

Centrum historyczne Powstałe na początku tego roku Stowarzyszenie Styna obrało za cel przybliżenie mieszkańcom Pomorza dawnego stylu życia rekonstruując sło-wiańskie grodzisko w Godziszewie. Nasze ugrupowanie tworzą najróżniej-sze osoby, których celem jest pokaza-nie naszej dawnej słowiańskiej kultury. Zrealizowaliśmy już kilka projektów, m.in. lekcję żywej historii dla dzieci w szkole w Godziszewie, współor-ganizowaliśmy też Skarszewską Noc Muzeów, podczas której miasto na noc ożyło duchem minionych wieków. Na-

lat starszy. Był wałem stojącego tam od VIII do XI w. grodu słowiańskiego. Broniła się w nim okoliczna ludność. Mieszkańcy grodu po trzecim pożarze przenieśli się w dół rzeki Styny i założyli wieś Godziszewo.

Rekonstrukcja grodziska i łodzi Chcemy wybudować trzy chaty, do-mostwo władcy grodu i małą rybackiej przystań. Całość otoczy 3-metrowa zaostrzona palisada. Zrekonstruujemy łódź płaskodenną z XI w. Turyści będą mogli nią odbywać rejsy po Jeziorze Godziszewskim (5 km długie, aż 169 ha wielkie). Każdy odnajdzie w gro-dzie coś dla siebie. Miejsce to stanie

wrzesień 2017

W ybraliśmy się z żoną do Mu-zeum Wisły. No i wpadłem. Zacząłem odkrywać prze-

szłość mojej przeszłości. Bo jak się oka-zało, wciąż tam jeszcze była ekspozycja dotycząca Szkoły Morskiej w Tczewie. Bez reszty oddałem się studiowaniu życiory-sów jej twórców, pierwszych wykładowców i legendarnych absolwentów. Wszyscy oni spoglądali na mnie z ogromnych fotografii przenikliwym wzrokiem, pełnym niewysło-wionego blasku. I sądzę, że to nie było wy-nikiem jakiegoś retuszu, lecz autentycznej pasji, widocznej nie tylko w oczach, ale też w całej ich posturze. Pasji odzianej w mary-narskie mundury.

Poczułem ducha tamtych czasów i du-cha morza. Tego samego, który na stałe osiedlił się w książkach Karola Olgierda Borchardta, i który mnie też kiedyś zagnał na morze. Czytałem życiorysy Antonie-go Garnuszewskiego, Gustawa Kańskiego i Kazimierza Bielskiego. Życiorysy wielkich kapitanów, inżynierów i - bardzo często - artystów.

Z zapartym tchem oglądałem stare legitymacje, pamiętniki, dzienniki okręto-we i pierwsze w języku polskim podręczniki do nauki morskiego zawodu. Oglądałem stare mapy z wytyczonymi trasami szkole-niowych rejsów „Lwowa”. Oglądałem model tego żaglowca, a także model mniejszego statku szkolnego „Kopernik”

I nagle stanąłem jak wryty. Za szkłem prostopadłościennej gabloty stał model statku, którego swojskie kształty wprawiły moje serce w rytm godny spotkania z którąś z dawnych, nieobojętnych mi koleżanek. Aż nie do wiary. Założyłem okulary do bli-

ży i pochyliłem się. Tak - napis na dziobie potwierdził, że przyspieszone kołatanie w mojej klatce piersiowej było uzasadnione: „Antoni Garnuszewski”. Oto moja młodość; czas przeszły mojego życia, do którego mam okazję wrócić w tej podwójnej podróży sentymentalnej.

Zaszedłem od lewej burty, przyłożyłem oko do samej szyby, żeby lepiej widzieć i za-cząłem liczyć bulaje, począwszy od dzio-bu, te na wysokości mniej więcej górnego pokładu. Najpierw dwa, potem po trzy na kabinę. Trzecia trójka należała do mojej kabiny, więc wytężyłem wzrok, żeby zajrzeć do środka.

Kabina była sześcioosobowa. Pod szotami, od dziobu i od rufy, stały pię-trowe koje, a między nimi szafy. Stół stał pod środkowym bulajem, przy nim sześć krzeseł, no i tyle. Wszyscy, cała nasza szóst-ka, byliśmy w komplecie. Krzątaliśmy się, wyraźnie podekscytowani, jakby statek stał przy kei w Gdyni, a my w wielkim pogo-towiu, czekając już tylko na opuszczenie trapu, żeby pognać do domu.

Rzeczywiście - statek stał przy kei, jednak nie w Gdyni, a w porcie Casablan-ca. Czekaliśmy na przybycie „kupców”, w nadziei na sprzedanie niebagatelnych ilości kremu Nivea i wody kolońskiej Pra-stara.

Ja też wypakowałem swój towar i po-łożyłem na górnej koi, tuż przy drzwiach po lewej. Byłem po wachcie, zmęczony i senny, i najchętniej poszedłbym w kimo-no. Ale nie było litości. Biznes jest biznes. Zresztą kumple i tak by mi pospać nie dali. Wyjrzałem przez bulaj. Wielkie por-

Galabija

TEKST Michał Majewski

10 Życie pisane prozą

towe żurawie zastygły w popołudniowej drzemce. Wszystko drzemało, doke-rzy także. I jakby się dobrze przyjrzeć, w mroku prawie każdego cienia można by zobaczyć kończyny jakiegoś odpoczy-wającego człowieka.

– No... – Zdzichu też swoje wy-pakował i z zadowoleniem zatarł ręce. – Teraz już tylko czekać pozostało. Zo-baczycie, zaraz jakiś Arab się pojawi.

Zdzichu wiedział. Jako jedyny z ca-łej naszej szóstki był już raz w takim rejsie. A pozostali korzystali z jego do-świadczenia:

– I jeszcze raz powtarzam! Targować się, bo Arab ma to we krwi. Obrazi się, jak się z nim nie potargujesz. Ale też pa-miętajcie: łan krema, łan dolar! Żeby mi się czasem nikt nie wyłamywał! I uważać na łapy Araba, jak przyjdzie! Bo oni tylko czekają na okazję, żeby nas, niewiernych, zrobić na szaro. Za to podobno mają grzechy odpuszczone!

Nie miałem pojęcia, czy w tych opo-wieściach Zdzicha jest chociaż cząstka prawdy. Nie znałem tematu. Nigdy przedtem nie widziałem Araba na żywo, z bliska, twarzą w twarz. Ale bardzo chciałem zobaczyć. I tak naprawdę naj-bardziej chyba to właśnie mnie ekscy-towało. Bardziej niż ten cały „biznes”. Nie mogłem się doczekać, aż wreszcie się doczekałem. Ktoś mocno stuknął w drzwi i w kabinie pojawił się Arab. Prawdziwy Arab! Ubrany był w luźne, spływające aż do podłogi okrycie, w ko-lorze złamanej, a może przyżółconej bie-li. Była to galabija*. Odniosłem wrażenie, jakbym zobaczył kogoś w najzwyklejszej koszuli nocnej, jaką pamiętałem z czasów dzieciństwa. Na głowie Araba leżał biały turban, czyli uformowany w krążek dłu-gi kawał bawełnianej tkaniny. Błyskające z ogorzałej twarzy oczy szybko zlustro-wały całą kabinę i Arab, używając czystej polszczyzny, wypowiedział następujące zdanie:

– Cześć, kurwa, Stasiu, jest biznes?Wszystkich nas na moment zatkało,

a najbardziej chyba Stasia, który siedział na krześle pod bulajem. Otworzył ze zdziwienia gębę i chyba się zastanawiał, o co tu chodzi? Zdzichu wiedział i błyska-wicznie zareagował:

– Cześć Stasiu! Dawaj, dawaj! Jest Prastara, jest krema Nivea!

I zaraz potem zrobił się gwar jak na ja-

kimś miejskim targowisku. Było wesoło, wszyscy cieszyliśmy się, bo Arab szyb-ko napełniał towarem swoją plecioną z kolorowej żyłki torbę, no i też dlatego, bo okazało się, że za pomocą dwóch słów - „Stasiu” i tego drugiego - można się całkiem nieźle dogadać. I w końcu się uspokoiło. Arab sobie poszedł, a chło-paki zaczęli się pokładać na koje. Ja też, z myślą, że jeszcze trochę pośpię przed kolacją. Zamknąłem oczy i po chwili już popadłem w błogostan, w którym ob-razy z ostatnich wydarzeń dominowa-ły, umykając coraz szybciej i coraz dalej pod powiekami. Niestety nie zasnąłem, bo nagły wrzask Zdzicha poderwał wszystkich jakby na alarm „opuszczanie statku”. Zdzichu siedział na koi i wpatry-wał się w podłogę, wzrokiem wyraża-jącym nie tylko wściekłość, ale też bez-graniczne zdumienie. W miejscu, gdzie stawiał swoje nowiutkie adidasy, stały stare, obdrapane klapki. Wszystko wska-zywało na to, że kiedyś miały kolor żółty, a ich nosy wciąż unosiły się do góry, jakby mówiąc: „I co, niewierny? Nie podobają ci się nasze buty?”

Podniosłem głowę, bo na ramieniu po-czułem dłoń żony. Uśmiechała się do mnie pytającym wzrokiem.

– Pływałem na tym statku.– Wiem przecież. Opowiadałeś mi

o tym wiele razy. – Ciekawe, co teraz się z nim dzieje?

„W 1991 statek w ciągle idealnym sta-nie technicznym został sprzedany arma-torowi chińskiemu. Według nieoficjalnych źródeł statek uległ spaleniu bądź został złomowany.” Tyle dowiedzieliśmy się z opi-su, umieszczonego nad gablotą z mode-lem. Zrobiło mi się smutno; pewne rzeczy umykają w przeszłość zupełnie bezpowrot-nie i nie da się ich odwiedzić, nawet w po-dróży najbardziej sentymentalnej.

No i ten Arab. Ciekawe, czy nadal jest w stanie tak zgrabnie zmieniać buty, prze-bierając nogami pod galabiją? n

* Galabija (z arab. dżallabijja) - tradycyjna szata mężczyzn arabskich.Szerokie, luźne okry-cie noszone przez arabskich mężczyzn. Przypo-mina nieco europejską koszulę nocną. Zwykle biała, odbijająca promienie słoneczne, lecz zda-rzają się też bogato zdobione różnego rodzaju cekinami. [Za Wikipedią]

Michał Majewski

Ur. 1954 r. w Lębor-ku. Kiedyś mechanik - marynarz daleko-morski po Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni, dziś foto-grafik, rzeźbiarz (sta-cje drogi krzyżowej i inne rzeźby w ko-ściołach w Nowym Dworze Gd. i Staro-gardzie Gd.), prozaik (autor m.in. powieści pt. „Jadzia”, opartej na wspo-mnieniach mamy z Wołynia, i opowiadań o tematyce morskiej). Drukuje najczęściej w „Prowincji”. Wraz z żoną Zofią Sumczyńską prowadzi Autor-ską Galerię Sztuki 24B w Starogardzie Gd.

Chyba w każdym życiu następuje w końcu taki moment, że większość podróży, które odbywamy, można zaliczyć do podróży sentymentalnych. Mało tego - podwójnie sentymentalnych. Może to brzmi śmiesznie, ale takiego właśnie dokonałem odkrycia. Podwójnie dlatego, że każda przeszłość ma swoją przeszłość. Czyli moja przeszłość ma swoją przeszłość - rozumianą jako zespół faktów i wydarzeń, determinujących przebieg mojej przeszłości.

kociewiacy.pl

Przenosząc się do Oxfordu po-znałam wielu nowych ludzi. Fir-ma rekrutacyjna zadbała nie tylko

o zapewnienie pracy i wprowadzenie do niej, ale również o stronę integra-cyjną. W tym samym czasie przyjechało kilka pielęgniarek i pielęgniarzy z Włoch, Hiszpanii i Portugalii. Już na początku dostaliśmy od pośrednika zaproszenie na spotkanie w starym angielskim pubie, gdzie mieliśmy okazję do zapoznania się. Podczas, gdy Hiszpanki trzymały się i roz-mawiały w swoim gronie, przeplatając język angielski z hiszpańskim, udawało mi się utrzymywać dobrą konwersację z Włochami. Wśród tej mieszanki razem z Sabiną, drugą Polką, wyróżniałyśmy się bladą cerą i słowiańską urodą.

- Uwielbiam Włochy! – Sabina roz-

11kociewiacy.pl Blogi Kociewiaków

Włoska kuchnia

Jak blogerzy dostają książki za darmo i dlaczego im się to nie podoba?

Zima 2015

TEKST Paulina Majewskapływała się nad urokami słonecznej Italii. Była tam kilkukrotnie, kiedyś miała chłopaka Włocha. Po chłopaku zosta-ły jedynie wspomnienia, ale i pozostał sentyment do jego kraju. Pochwaliłyśmy się znajomością kilku włoskich miejsc na mapie, kilku potraw. Nawiązana została nić porozumienia. Po chwili dostałyśmy zaproszenie od jednego z Włochów na egzotyczne danie „pasta e piselli”, na któ-re z ochotą przystałyśmy.

- Hmm... Z tego menu nie ma co wy-brać... O mam! Poproszę lasagne – puszy-sta Włoszka o sympatycznej, pucołowatej twarzy postawiła na kuchnię swojego oj-czystego kraju. Chwilę później zawtóro-wali jej rodzimi towarzysze, domagając się innych włoskich przysmaków w angiel-skim pubie. Kelner patrzył na zamówienie z wyraźnym niezadowoleniem.

Paulina Majewska

Agata Nalborska

– autorka bloga „Skazani na

książki”

Pielęgniarka ze Starogardu od kil-ku lat pracująca w Anglii, autorka popularnego już w Polsce bloga „Jak pachnie piniądz” (m.in. kilka razy polecany przez portal Gazeta.pl) , autorka portalu Kociewiacy.pl. Ostatnio pisze również opowiadania.

- Ten pub słynie z pysznych burgerów domowej roboty... – zaczął, ale Włoszka weszła mu w słowo.

- … A na deser Tiramisu i Macchiato. Poproszę.

Macie schabowego z ziemniaczkami z wody i surówką z kiszonej kapusty? – Wyobraziłam sobie siebie pytającą o nasze słynne danie. W sumie szkoda, że nie ser-wują tego w angielskich pubach. Dlaczego są dania kuchni włoskiej, jeżeli to podobno Polacy są największą mniejszością naro-dową w Anglii? Ale co ja widzę? Również odnalazłam tutaj jakiś ojczysty akcent.

- Poproszę cheeseburgera z frytkami i groszkiem. I piwo. Tyskie.

***Od dnia poznania się z Włochami

w angielskim pubie wychodziliśmy od czasu do czasu w większej grupie na ja-kieś spotkania czy imprezę. Zaraziliśmy się ich pozytywnym usposobieniem, nawet angielski z włoskim akcentem brzmiał jakoś weselej. Lekkoduchy. Tro-chę marudzili na kryzys w swoim kraju, ale dzięki niemu dostali motywującego kopa, by spróbować sił gdzie indziej.

O czym marzą Włosi w wieku 20-30 lat? Nie o swoim domu, nie o założeniu rodziny. Oni chcą używać życia, podróżować.

Podczas, gdy ja i większość moich polskich koleżanek każdy oszczędzony grosz chowałyśmy do skarpetek z tytu-łami „na mój własny dom”, „na wese-le”, „na spłatę kredytu”, oni tego grosza nie oszczędzali bądź wydawali na bie-żąco na wycieczki. Mogli narzekać na to, jak biednie im się żyło w ich kraju, jaki wielki kryzys ich dopadł, a jedno-cześnie, jeżeli tylko coś im się nie po-dobało, bez mrugnięcia okiem wracali do siebie. Oni byli nauczeni asertywno-ści od dziecka, w sytuacjach konflikto-wych w pracy szybko okazywali swój śródziemnomorski temperament.

My, Polki, siedząc razem z głośnymi Włochami na imprezie przedświątecz-nej w uroczej włoskiej restauracji „La Cuccina” w samych centrum Oxfordu, patrzyłyśmy w szoku, ile oni potrafią zjeść. Przystawka, zupka, danie główne, zestaw deserów, kawa. Wszystko to jedno po drugim znikało w ich włoskich, roześmianych paszczach. Podczas, gdy my, Polki, zjadłyśmy danie główne i trochę z zażenowaniem, że im nie do-równujemy w ilości jedzenia, grzecznie podziękowałyśmy za wspólny posiłek.

Kelner przyniósł rachunek. 540 fun-tów! No to teraz według tradycji włoskiej dzielimy rachunek na liczbę gości. Mi i pozostałym Polkom opadły szczęki. Po-patrzyłyśmy po sobie w szoku. Że co?

Każda z nas zjadła za niecałe 20 funtów, a oni nam każą płacić po 40!

- U nas w Polsce jest tradycja, że każdy sam płaci za to, co zjadł – rzuci-ła w eter najodważniejsza, wywołując konsternację wśród włoskiego towa-rzystwa.

- No tak, oczywiście, jakoś to musi-my rozwiązać.

Każdy zaczął wykreślać swoje zamó-wienia z metrowego rachunku.

Rozstaliśmy się, tworząc dwa obo-zy: wyraźnie obrażony o zamieszanie przy rachunku – włoski i zaraz za nimi w milczeniu szedł obóz polski, po cichu śmiejący się do siebie, że kuchnia wło-ska wyszła nam bokiem. n

Od dwóch lat jestem szczęśliwą posiadaczką bloga. Określenie „mól książkowy” wspaniale do

mnie pasuje, więc od razu postanowi-łam, że poświęcę tę część Internetu na swoje przemyślenia dotyczące książek. Na początku tylko wystukiwałam recenzje o książkach z biblioteki i domowego rega-łu. Opisywane przeze mnie powieści miały często kilkadziesiąt lat i tysiące innych omó-wień. Przeglądałam różne witryny z pyta-niem: jak to możliwe, że blogerzy wypo-wiadają się na temat książki, która jeszcze nie pojawiła się na rynku wydawniczym?

Odkryłam współpracę recenzencką. Wydawnictwa potrzebują promocji, a czy istnieje lepszy sposób, niż przekazanie przedpremierowego towaru osobom, które mogą zachęcić do niego spory krąg ludzi? Korzystają na tym wszyscy: czytelnicy wiedzą, na co odłożyć pieniądze i jak unik-nąć pomyłki w wyborze lektury, blogerzy czytają książki szybciej niż ktokolwiek inny (wyłączając autora) i nie muszą wykoszto-

wywać się na powieści, a wydawnictwa zy-skują rozgłos dla swoich premier. Dlaczego więc coraz więcej recenzentów rezygnuje z tej formy współdziałania?

1. Nie ma czasuJestem osobą wyrozumiałą. Wiem, że każ-dy człowiek na świecie ma problem, który wydaje mu się najważniejszy w kosmosie. Zdaję sobie sprawę z tego, że pani do spraw marketingu i promocji może tkwić w takiej sytuacji, ale nie zmienia to faktu, że rozmo-wa z blogerem jest jej pracą. Nie wysyłam powiadomień o opublikowanej recenzji, by słyszeć „och, dziękuję, rozpływam się pod twoim piórem’’, ale dlatego, że jestem uczciwa i chcę, żeby wydawnictwo wiedzia-ło, że wywiązałam się z umowy. Dlaczego więc nie dostanę maila zwrotnego, by mieć pewność, że obie strony są usatysfakcjono-wane? Proste - nie ma na to czasu.

2. Szczodry wujaszekW pewnej części wydawnictw panuje za-

sada wysyłania na początku miesiąca maila z linkami do nowości. Należy wtedy wy-brać sobie książkę, na którą mamy ochotę w danym czasie, odesłać jej tytuł i czekać na przesyłkę. Jakież to zaskoczenie, gdy po otwarciu paczki nie widzimy jednej książki, ale... dwie... trzy... czasem nawet więcej i wiadomość: „Miłego czytania i recenzo-wania”. I tutaj pojawia się zagwostka.

3. (Nie)miła niespodziankaWiem, jaka to radość dostać wiadomość od znanego wydawnictwa z propozycją zrecenzowania głośnej zapowiedzi. Wy-obraźcie sobie, że przeczytaliście dwie części wyśmienitej trylogii, a trzecia wycho-dzi dopiero za pół roku, a tu nagle... Pro-pozycja przeczytania jej przed wszystkimi! Nie wierzę, że się nie zgodzisz, mój drogi molu książkowy. Tak więc stukasz w swoją klawiaturę, że chętnie przeczytasz, napi-szesz opinię i podajesz swój adres, po to, by... dostać mail z wiadomością: „Świetnie, przesyłam wersję przed korektą w PDF,

pamiętaj, by napisać recenzję do przyszłe-go tygodnia!”. Bardzo śmieszne.

4. PrzekupkaPisz do mnie pięć razy dziennie. Wysyłaj każdą zapowiedź w innym mailu. Podsyłaj miejsca zebrań autorskich. Proponuj co chwilę nowe książki. Proś o posty z ran-kingami i wspomnienia o wydawnictwie pod KAŻDYM postem. Jestem recen-zentką. Nie mam życia. Mam czas tylko na to, by ciągle dostawać wiadomości od wydawnictwa. Jedyna rzecz, którą kocham bardziej od ironii ;)

5. Bloger zgodzi się na wszystkoNie wiem, skąd wzięło się przekonanie, że blogerów można traktować jak tanią siłę ro-boczą. Zdaję sobie sprawę z tego, że jeste-śmy świetnym źródłem reklamy i robimy to prawie za darmo, ale jeśli dostaję wia-domość, która praktycznie zmusza mnie do zrecenzowania książki, która przyjdzie

do mnie w formie „szczotki’’ i z prawdziwą powieścią nie ma nic wspólnego, podzię-kuję. Jeszcze nie studiuję i mam czas, żeby wyglądać jak student z toną notatek zamiast książki. Czytam dla przyjemności, więc nie spodoba mi się umowa, która zmusi mnie do przeczytania 5 książek w tygodniu i zre-cenzowaniu ich „do wczoraj”.

Podsumowując - o życiu blogera sam Edward Stachura napisałby niejeden szary wiersz, ale sami zdecydujmy, czy warto spróbować swoich sił w czymś tak szeroko zakrojonym, odpowiedzialnym, wymaga-jącym i niezwykle korzystnym. n

wrzesień 2017

Kociewska wieś Widlice

Widlice to mała wieś leżąca na południu powiatu tczewskiego w gminie Gniew, dawniej w powiecie kwidzyńskim (do 1920 r.), gniewskim (1920 – 1932), potem w tczewskim i gminie Opalenie (1934 – 1954 i 1973 – 1976). Usytuowana jest na zalesionym wzniesieniu u zbocza skarpy wiślanej.

TEKST Bogdan Badziong

Rozpościera się stąd przepięk-ny widok na żywiołową rzekę, ochronne wały, groble i sta-

rorzecza. Patrząc w dal widzi się stąd urodzajną nizinę z jej zielonymi łąkami i falującymi polami zbóż. Stąd widoczna jest też panorama Kwidzyna z zam-kiem i katedrą. Obecnie Widlice to te-ren leśny z rezerwatem florystycznym, a pas nadwiślański obejmuje program ochrony obszarów przyrodniczych „Natura 2000”. Po dawanej świetności pozostały niektóre budynki, cmentarz ewangelicki, budynek szkoły oraz liczne wspomnienia, podania i legendy.

Historia oparta o pomnik, gospodę, śliwki i mostDawniej dla mieszkańców Tczewa, Kwidzyna, Gniewu, Nowego i innych pobliskich miejscowości Widlice były traktowane jako „raj wakacyjny” i wy-cieczkowy. Punktem docelowym był usytuowany na wzniesieniu na skra-ju lasu wyrastający ku górze pomnik w kształcie obelisku. Wzniesiony ok. 1881 r. dla uczczenia jubileuszu 60-le-cia pracy Tajnego Radcy Rządu Pru-skiego Gottlieba Schmidta (ur. 1800 r.), który pełnił tę funkcję w Kwidzynie w latach 1829 – 1881, działając „ku chwale Prus Zachodnich i Kwidzyna“ poprzez projektowanie oraz budowę obwałowań Wisły i innych urządzeń hydrotechnicznych. Celom rekreacyj-nym dla przybywających gości służyła też gospodą leśna z ogródkiem kawiar-nianym, usytuowana na północ od po-mnika przy skarpie wiślanej, otoczona lasem. W latach 1913-1923 właścicie-lem był Max Schulz z Kwidzyna, po nim Maria i Stanisław Głowińscy.

Widlice były również zagłębiem

śliwkowym dzięki licznym sadom i od-mianom śliw oraz produkcji powideł. Tutejsze śliwki i powidła, przyrządza-ne według specjalnych receptur, były przedmiotem handlu m.in. w Gdań-sku. Produkty śliwkowe też przyciągały tu gości.

Szczególnego znaczenia nabra-ły Widlice na początku XX w., kiedy projektowano, a następnie w latach 1905 – 1909 budowano most kolejo-wo-drogowy przez Wisłę, pomiędzy Widlicami a Opaleniem. Wtedy miej-scowość zbliżyła się do Kwidzyna.

Miejsce spotkań i rekreacjiW końcu XIX w. elita społeczności kwidzyńskiej uczyniła tę wieś miejscem swych spotkań i wycieczek młodzieży szkolnej i stowarzyszeń zawodowych. Najpierw dojeżdżano tu promem z Korzeniewa, a następnie od 1909 r. mostem przez Wisłę. Z Tczewa, Gniewu i Nowego przybywały paro-we statki pasażerskie. Wyprawy do tej idyllicznej wsi cieszyły się dużym powodzeniem. Po powrocie do Polski w 1920 r. i ukształtowaniu granicy pol-sko-niemieckiej na Wiśle oraz po roze-braniu niedawno zbudowanego mostu w 1928 r. Widlice zostały odcięte od Kwidzyna. Dla Kwidzyna leżącego w Niemczech Widlice położone w Pol-sce pozostały miejscem symbolicznym dla panowania niemieckiego, co upa-miętniał pomnik Gotliba Szchmidta oraz wspomnienia dawnych wypraw rekreacyjnych i wycieczek.

W okresie II Rzeczpospolitej (1920 – 1939) przybywali tu goście z Tczewa, Gniewu, Nowego i Gru-dziądza, korzystając z regularnej że-glugi wiślanej. Funkcjonująca tam przystań wiślana, karczma z terenem

rekreacyjnym i pięknym widokiem, otoczona lasem, zachęcała do poby-tu. Po utworzeniu jednostki wojsko-wej w Gniewie jej żołnierze byli tu częstymi gośćmi.

Widlickie konflikty problemami politycznymiPo dojściu Adolfa Hitlera do władzy w Niemczech w latach 30-tych XX w. narastał konflikt polsko-niemiecki, który powodował też małe konflikty w samych Widlicach i na granicy usytu-owanej naprzeciw, po prawym brzegu Wisły w Korzeniewie.

Często przy granicy państwa, pro-wadzącej po prawej stronie Wisły, w Korzeniewie i Janowie urządzano krzykliwe zabawy z buńczucznymi śpiewami, np. „Deutschland Deut-schland über ales” (tłum. „Niemcy, Niemcy nade wszystko”), „Siegreich

kich gospodarzy nad Wisłą (pomiędzy Wisłą a granicą państwa po jej prawej stronie). Nie chciała ona okazać do-kumentów i mocno się awanturowała z polskim strażnikiem Straży Granicz-nej. To spowodowało reakcje pozo-stałych Niemców i obrzucenie budki strażniczej kamieniami. Osamotniony polski strażnik zaczął strzelać. Słysząc strzelaninę na łodziach przypłynęli mieszkańcy Widlic. Wtedy prowoka-torka wraz z pozostałymi atakującymi Niemcami uciekła za granicę. Miesz-kańcy Widlic przybyli do strażnika za-pytać, czy nie doznał jakiegoś szwan-ku. Wykorzystała to prasa niemiecka pisząc, że „polski strażnik, rzucił się na spokojną dziewczynę niemiecką”. Straż Graniczna była pełna podziwu za postawę mieszkańców Widlic, którzy zdobyli się na taki zryw. To wydarzenie spisał Józef Ceynowa, wtedy nauczy-ciel w Dąbrówce, na podstawie osobi-stej relacji kaprala SG, zob. „Prowokacja graniczna” w: KMR nr 15 z 1996 r.

Aktywność propagandowa Niem-ców, także tych miejscowych, powo-dowała reakcję polskich ugrupowań narodowych m. in. w Widlicach. Punk-

werden wir Polen schlagen” (tłum. „Zwycięsko będziemy Polaków bić”).

W 1933 roku w pasie polskim w Korzeniewie naprzeciw Widlic do-szło do strzelaniny sprowokowanej przez Niemkę, udającą się wraz z inny-mi na łąki dzierżawione przez niemiec-

12 Magiczne miejsca Kociewia

kociewiacy.pl

I l u s t r a c j a z prawej stro-ny to litografia przedstawiająca kościół w 1851 r., a więc tak wy-glądał przed po-żarem w 1862 r. - opisuje swoją własność Regi-na Kotłowska. - Zwieńczenie wieży obec-nie zachowu-je wygląd po o d b u d o w i e w latach 1862-65. Litografia obraz przedstawia jeszcze usytuowa-ną przed kościołem kapliczkę, teren cmentarny i barokową przybudówkę w południowej ścianie. W tle szpi-tal przykościelny z fundacji Czapskich z 1729 r. Tak tu rzeczywiście mówią wieki... Pierwsza konsekracja 1409 r.

Potem, po odbudowie, powtórna. Piękny kościół. W przeszłości słynął z dwóch cudownych ołtarzy: pierwszy - Krzyża Świętego, drugi - z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, do których pielgrzymowali liczni pątnicy, zostawiając w podzięce wota ofiarne.

Między innymi pozostawiła takie Ma-rianna Wielowiejska z Ossolińskich. Pod koniec XVII w. kościół odwiedził Jan III Sobieski, król Polski. A i obecne wyposażenie jest bardzo piękne i hi-storycznie ciekawe. Warto tu przyje-chać. Pozdrawiam i zapraszam! n

13Magiczne miejsca Kociewia

Bogdan Badziong

Ur. w 1958 r., pochodzi z Jelenia, od 1983 r. zamieszkały w Gniewie.Historyk (UG), regionalista, sa-morządowiec związany z gmina-mi: Gniew, Smętowo Gr. i Pelplin. Organizator turystyki. Współpra-cuje z Radiem Głos w Pelplinie oraz instytucjami naukowymi.

tem zapalnym stał się stojący od wielu lat w lesie widlickim pomnik Gotliba Szchmidta – Niemca zasłużonego dla regulacji Wisły, na którym znajdował się też wizerunek kanclerza Ottona Bi-smarka, prześladowcy Polaków. „Kiedy jednak u jego stóp [od 1938r. BB] poja-wiały się świeże kwiaty, gdyż z Kwidzy-na zaczęły się przez Wisłę przewalać do zacisznego kącika na widlickiej górze coraz głośniejsze wycieczki [Niemców z Prus Wschodnich BB], a miejscowa młodzież niemiecka składała na jego miecz [Bismarka BB] ślubowanie wier-ności Rzeszy, musiał zniknąć” - pisał Tadeusz Jasiński w powieści „Bóg we-zwany na rozstrzelanie”, wyd. w 1986 r., napisanej na podstawie osobistych przeżyć starszego brata, pochodzące-go z Półwsi. W maju 1938 r. młodzi uczniowie szkoły policji, przebywający rekreacyjnie w Widlicach, przy udziale młodzieży z okolicznych wsi na znak protestu i pokazania Niemcom, że tu jest Polska, zniszczyli ten pomnik. „Rozległo się kucie u podstawy pomni-ka (…). Kiedy ładunki dynamitu były założone, (…). (…), wnet odezwały się z dala [z pobliskiej sali w Widlicach, gdzie był festyn BB] gromkie okrzyki: Hurra! [gdy poinformowano ich, że za chwilę pomnik będzie wysadzony BB]. A zaraz potem zabrzmiała dostojna przygrywka Roty. Na to hasło trzech mężczyzn podeszło znowu pod po-mnik. W rękach trzymali pudełka zapa-łek. (…) nagle wstrząsnęło górą. Jeden wybuch, za nim drugi (…). Z dala (…) zbliżał się krzykliwy tłum uczestników majowego festynu. Weszliśmy znowu na placyk i zobaczyliśmy rumowisko. (…). (…) orkiestra (…) zagrzmiała Ma-zurkiem Dąbrowskiego. (…) Tu ludzie, z którymi poczułem się zespolony (…)

razem gardłowałem: niech żyje Śmigły – Rydz! (…). (…), poczułem się pewny tego, cośmy krzyczeli. Wierzyłem, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi!” - pisał w powieści T. Jasiński „Bóg wezwany (…)”. Ten patriotyczny opis wybuchu może nie był aż tak efektowny, jak pi-sze autor, i trzeba było ręcznie burzyć pomnik, gdyż Irena Patter z Opalenia wspominała: „Pamiętam, jak młodzi chłopcy ciągnęli liny zapięte do wierz-chołka pomnika, by go przewrócić”.

Pochodzenie i wspomnie-nie Józefa CzyżewskiegoZ Widlicami jest związana postać Józe-fa Czyżewskiego (ur. 25 grudnia 1857 w Widlicach, zm. 21 października 1935 r. w Gdańsku) – polski drukarz, działacz narodowy w Gdańsku, wydawca gazet polskich m.in. „Gazety Polskiej”, współ-założyciel Zjednoczenia Zawodowego Polskiego, działacz Naczelnej Rady Lu-

dowej, Gminy Polskiej w Gdańsku oraz Macierzy Szkolnej. Jego imię nosi szko-ła w Opaleniu.

Zmierzch świetnościTragiczny w skutkach okres II wojny, brak mostu na Wiśle do Kwidzyna, stopniowa likwidacja żeglugi wiślanej po 1945 r., likwidacja szkoły oraz so-cjalistyczna gospodarka niesprzyjająca aktywności prywatnej spowodowały, że tętniące życiem Widlice zamierały. Dawana gospoda została zamknięta i rozebrana, handel śliwkami i powidła-mi podupadł, szkołę przeznaczono na mieszkania, cmentarz ewangelicki ule-gał dewastacji. Pozostały tylko wspo-mnienia po dawnej świetności.

Wieś utrwalona przez malarzy i poetówMalowniczy krajobraz zwabiał na-turalnie do Widlic XIX-wiecznych

malarzy i rysowników. W 1855 r. kwidzyńska oficyna Konstantego Gu-stawa Kantera wydała ceniony album z widokami Wisły i miast nad nią le-żących, który już w 1875 r. dyrektor Królewskiego Gimnazjum Max von Toeppen określił jako antykwarycz-ny rarytas. Były w nim litografie von Latke’go według rysunków F. W. Bergiusa. Wspaniałe położenie Wi-dlic inspirowało nie tylko plastyków. Zostały one uwiecznione również w literaturze. Pisze o tym Harald Kohtz w artykule „Fiedlitz – damals”. Valentin Raymann (1795-1857), profesor Królewskiego Klasycznego Gimnazjum, który pisywał utwory literackie i między innymi popeł-nił balladę „Święta Dorota z Prus”. Utwór ten utrzymany w romantycz-nej manierze wzniosłości i uniesie-nia niewart byłby szczególnej uwagi, gdyby nie jego zadziwiająca fabuła.

Znany żywot prostej kobiety Doro-ty Schwartze z Mątów Wielkich (ur. 1347), matki licznej gromadki dzieci i żony płatnerza z Gdańska, która została pustelnicą w kwidzyńskiej ka-tedrze – w wierszowanym utworze Raymanna przybiera nieoczekiwany przebieg. Dorota jest tam szlachet-nie urodzoną panną, śmiertelnie za-kochaną w powracającym z krucjaty rannym rycerzu o imieniu Fidelin (bo pochodził z Fiedlitz [Widlic BB]). Po-mimo czułej opieki swej lubej, Fidelin romantycznie umiera, a zrozpaczona Dorota każe się zamurować w kwi-dzyńskiej katedrze, w celi z widokiem na Fiedlitz [Widlice BB] i tam doko-nuje żywota rozpamiętując niespeł-nioną miłość. Tak to opisał autor tek-stu „Fiedelitz – Widlice”, na stronie eKwidzyn: http://forum.e-kwidzyn.pl/viewtopic.php?t=1867 n

Więcej w portalu Kociewiacy.pl [Legen-da z błogosławioną Dorotą z Mątów w tle, Legenda z Janem z Jani w tle, Występowanie nazwy wsi w źródłach i jej znaczenie]

Kościół w LalkowachPrzesunięcia w czasie

Porównywanie tego samego obiektu w różnych czasach jest nieraz fascynującą przygodą.

Bardzo często porównujemy domy, kościoły, dworki i pałace w stanie obec-

nym ze stanem w czasach pruskich, co wiąże się z wielką ilością wydawanych wtedy pocztówek. Różnica w czasie wynosi około 100 lat. Tu mamy różnicę o wiele większą, bo aż 166 lat!

wrzesień 201714 Historia – tajemnice

Piekielnia! Niech Was nie zwiodą piękne widoczki! - cz. 2

Grabowo, gm. Bobowo. To tu i wokół toczyła się największa bitwa czołgowa na Pomorzu! Ciągle jeszcze przy pracach ziemnych znajduje się kości niemieckich i rosyjskich żołnierzy. Co zawstydzające, o tej krawej bitwie nie ma żadnych naszych historycznych opracowań! Nie ma też opublikowanych relacji mieszkańców Grabowa i pobliskich wsi, którzy przeżyli piekło nie mniejsze niż wściekle walczący żołnierze.

W poprzednim numerze magazynu pisaliśmy o tym, co znalazł Antoni Chyła po bitwie czołgowej w sa-mym Grabowie (fragmenty gąsienic, imadło z ra-

dziecką gwiazdą, klucz do odkręcania śrub czołgowych). W tym numerze pan Antoni spaceruje ze znajomym Franciszkiem Żurawskim po Wielbrandowie, a potem na mapie tej sąsia-dującej z Grabowem wsi zaznacza, gdzie stały trafione czołgi. Trzeba wiedzieć, że bitwa miała swoją kulminację w Grabowie, ale toczyła się też w granicznych miejscowościach - w Wiel-brandowie, pod Nową Cerkwią, Borkowem i przy szosie Grabowo - Bobowo. Mamy relację Edmunda Kinowskiego z Borkowa, który plątał się pomiędzy szaleńczo walczącymi armiami, a po bitwie zwoził furmanką ciała i ich fragmenty do kilku miejsc, również zakopywał. Mamy też opowieść Edwarda Kaliszewskiego z Bobowa. U Kaliszewskich stały armaty, z któ-

rych Niemcy kładli ogień na nieprzyjaciela. To u nich w domu mieściły się sztaby - najpierw niemiecki, potem rosyjski. To z ich podwórza leciały pociski katiusz. Mamy opowieść Ka-liszewskiego o krwawym zakończeniu bitwy przy szosie pod Bobowem i tragediach, jakie miały miejsce jeszcze długo po bitwie. Na całym tym obszarze stały spalone czołgi, leżały nie-wybuchy, ludzie nosili porzucone przez Niemców pistolety maszynowe! Mamy też relację Edmunda Staniszewskiego, cu-dem uratowanego jedynego żyjącego świadka spalenia żyw-cem 24 grabowiaków w piwnicy. Przedstawimy w magazynie te zapisy. Nas interesuje to piekło widziane przez mieszkań-ców Grabowa i okolicznych wsi! Niech Was nie zwiodą pięk-ne widoczki! To jest pole bitwy, miejsce krwawej, nieludzkiej jatki, nierozpoznany do końca grób masowy! n

Tadeusz Majewski

Działania wojenne w Wielbrandowie w 1945 r. Ależ rekonstrukcja! Niżej omówienie bardzo obszernego tekstu Antoniego Chyły

Antoni Chyła z Franciszkiem Żurawskim z Wielbrandowa objechali miejsca, gdzie w czasie

bitwy zostały zniszczone radzieckie i nie-mieckie czołgi. Franek miał wtedy 6 lat i pamięta doskonale, gdzie stały.

Po 70 latach nic nie rośnie Najpierw pojechali w kierunku Pólka. Przy domu Naszki stał trafiony czołg rosyjski. W drodze minęli cmentarz ewangelicki, którym opiekuje się Gerard Reimus ze Skórcza. Minęli las należący do córki pana Franciszka. Przed woj-ną ciągnęły się tu pola uprawne i widać było Grabowo. Las posadził Ostrowski. Chciał mieć mniej hektarów, by go nie rozparcelowali.

Kilka metrów przed wjazdem do posesji Tadeusza Łangowskiego po lewej stronie drogi na polu widać było jaśniej-sze miejsce. Stał tu trafiony rosyjski czołg marki Sherman, a nieco dalej - ok. 20 m od drogi, naprzeciw domu, gdzie mieszkał Wróbel - czołg T-34. Czołg amerykański miał lepsze siedzenia, chyba z białej pianki, a Rosjanie mieli metalowe.

Stąd zawrócili w stronę Grabowa. Przed lasem skręcili w drogę, która pro-wadzi do zabudowań dawniej Sztygi, później Wróblów. Przejechali przez go-spodarstwo i zatrzymali auto na wznie-

sieniu. Franek w brzozach pokazał miej-sce, gdzie stał spalony T-34. Pomimo upływu 70 lat nic tu nie rośnie. Są jesz-cze kawałki gumy i kolorowego metalu. Kiedy Franek szedł z bratem i mamą do Sztygi, przy czołgu siedział spalony czoł-gista. Wyglądał jak Murzyn oparty o koło czołgu. Rosjanie go pochowali obok i do teraz tu spoczywa. Nie był ekshumowa-ny w Skórczu.

Wszędzie widać tu okopyZ tego miejsca, patrząc w kierunku Gra-bowa, po lewej widać wzgórze. Franek wskazał na nim dwa okopy po działach, okopy piechoty i miejsce, gdzie znaj-dował się duży bunkier dowodzenia z widokiem na wieś Grabowo. Od niego biegł rów łącznikowy do dział. Po wojnie w tym bunkrze pogrzebano padłe na no-saciznę konie - pięć sztuk.

Blisko czołgu stojącego w brzozach na drodze stał drugi, bardzo duży, z po-tężnym działem. Mógł to być IS-2 Jó-zef Stalin, radziecki czołg ciężki, armata D-25T wz. 1943 kaliber 122 mm. Nie był trafiony, ale pięciu Rosjan wysadziło lufę, której część wpadła do bagna. Przed wysadzeniem kazali rodzicom Franka otworzyć okna, by nie wyleciały szyby. Dziadek Marcin Skowroński odwiózł ich do Skórcza wozem.

W lesie za budynkami stała trafiona tankietka. Wszędzie widać tu okopy. To ciągle sołectwo Wielbrandowo, nie Gra-bowo. Wszędzie walał się proch. Franek podpalał go z kolegami. Wszędzie leżały porzucone magazynki od broni, część spalona. Schronów było więcej. Pene-trowali je.

Biegali z piwnicy do piwnicy Franek z bratem i mamą podczas bitwy schronili się w piwnicy u Ostrowskiego. Uderzył w nią pocisk artyleryjski. Franek wybiegł z piwnicy i mama musiała go szu-kać. Od Ostrowskich przeszli do Kwiat-kowskich na Pólka, gdzie ukrywali się w piwnicy przy domu. Tam już była ro-

dzina Kleistrów - matka i pięcioro dzieci - oraz Wróblowa z trójką dzieci. Tu rów-nież był ostrzał artyleryjski. Zapaliły się budynki inwentarskie. Ogień był bardzo rozległy i matka postanowiła uciekać da-lej. Gdy szli w kierunku Wielbrandowa, wyprzedzał ich wozem jednokonnym Rosjanin. Zaproponował podwiezienie, matka odmówiła.

Koń miał chomąto - uprząż niestoso-waną na Kociewiu. Dwa dyszle, między nimi wprzęgnięty koń i zamocowany do nich kabłąk. Rosjanin ujechał około 100 metrów drogą od zabudowań Wojtasia w stronę Wielbrandowa i wyleciał na minie. Mama zmieniła drogę. Szli w kie-runku obecnie Kolaski. Dziś nie ma tej drogi. Doszli do miejsca, gdzie stał duży czołg rosyjski IS-2. Tam spotkali Rosjanina w kożuchu, z pepeszą. Zszedł z miej-sca, gdzie w lesie był schron. Rozmawiał z matką. Po dojściu do zabudowań Sztygi matka poszła z nimi (z uwagi na Rosjan) do Klina i tam się schronili w piwnicy. Z tego miejsca musieli uciekać do Barłoż-na. Takie było polecenie Rosjan.

Las zasłania ślady wojnyFranek odpowiadał, widząc tropy zwie-rząt, że Niemcy polowali na zające. Głód zmuszał jego ojca do zakładania siedeł,

ale z mizernymi efektami. Nie było dzi-ków ani jeleni. Przyszły kilka lat po wojnie.

Franek pokazał miejsce, gdzie stała stodoła Sztygi, i miejsce, gdzie również spoczywa niemiecki żołnierz.

Niedaleko stała rozwalona tankietka. Musiała wjechać na minę. Był tu po-chowany żołnierz niemiecki. Na krzyżu wypisano dane odnośnie daty śmierci. Kiedyś po tym lesie można było chodzić w skarpetkach, teraz rosną jarzyny. Las zasłania ślady wojny.

Przy drodze Wielbrandowo - Grabo-wo stało działo skierowane na Grabowo. Stąd widać zabudowania pana Wiki. Fra-nek i koledzy kręcili pokrętłami i lufa raz szła do góry, raz na dół. Działo miało koła. Nie wiadomo, dlaczego je porzucono. Przy dziale leżały klucze, z których jeden używał do przykręcania łyżew do butów.

Niemcy mieli Rosjan jak na talerzuWtedy nie rósł las, na łąkach nie rosły olchy i wierzby, a tam, gdzie stało dzia-ło, była skarpa, teraz zepchnięta. Franek stąd pokazał pole, gdzie stał Tiger (Tygrys - ciężki czołg niemiecki). Na zdjęciu to miejsce wyszło w zieleni. Pole znajduje się przy asfaltowej drodze Maksymiliano-wo - Grabowo.

kociewiacy.pl 15Historia – tajemnice

Ta ulica ciągle żyje Te dwa zdjęcia pokazują to samo miejsce

Wszystko zmienia się tak prędko, że czasami zajeżdżając po dłuższej przerwie do jakiejś miejscowości zastanawiam się, czy to ta

sama sprzed kilku lat. Zmieniają się miasta, rynki, ulice. Nie ma jednak chyba ulicy, która by się tak zmieniła, jak Jabłowska w Starogardzie. Powstała w okresie mię-dzywojennym. Zbudowano tu wtedy sporo domów jednorodzinnych, przeżyła 1939 i 1945 r. (tędy do

miasta wchodzili Rosjanie), a w latach 70., w czasach rozwoju Polfy znikła. Dosłownie. Mieszkańcy otrzymali mieszkania w blokach, domy rozwalono, postawiono obiekty przemysłowe, stawiają nowe – to teren Po-morskiej Strefy Ekonomicznej. W latach 90. napisa-łem nostaligiczny reportaż o śmierci tej ulicy i niedaw-no wrzuciłem go na moją autorską stronkę na Fb. I co się okazało? Tamta ulica ciągle żyje! Zasypano mnie

Tu Antoni Chyła zdał sobie sprawę, że Niemcy mieli Rosjan jak na talerzu. Podjęcie ataku od strony Wielbrandowa na Grabowo skazywało ich na poniesie-nie druzgocącej porażki.

Grabowo dwa lub trzy razy było od-bijane przez Rosjan i Niemców.

Tu również jest gdzieś zakopany żołnierz – Rosjanka, blondynaUdali się w stronę jeziorka. W drodze Franek pokazał miejsce następnego tra-fionego czołgu T-34 i kolejnego w brzo-zach, a w okolicach jeziorka jeszcze jednego, chociaż nie można wykluczyć utopienia w bagnie. Teren wokół jeziorka tak był rozjechany przez czołgi, że przez długie lata nic nie uprawiano. Dopiero Bolesław Kajut doprowadził do tego, że można było siać i sadzić.

Pojechali na posesję Alojzego Ossow-skiego w Wielbrandowie. Franek wspo-minał, że gdy uciekli do Barłożna i byli w starej szkole, drogą w nocy jechały rosyjskie czołgi. Dziwił się, skąd się ich tyle bierze. W gospodarstwie Ossow-skiego stał Tiger, który prowadził ostrzał w kierunku Barłożna i Skórcza. Ten czołg na pewno zniszczył czołg T-34 koło za-budowań pana Szwarcy i Naszki. Antoni wykonał kilka zdjęć, by pokazać możli-wość ostrzału Tigra. Z relacji Alojzego Ossowskiego wynikło, że Tigra próbo-wał zniszczyć czołg T-34, który wjechał w stodołę i został zniszczony. Tiger, gdy zmieniał stanowisko, wjechał w składo-wany obornik i nie mógł wyjechać - Ro-sjanie załatwili go z działka. Czołgi i całe gospodarstwo uległy spaleniu.

Walki w Wielbrandowie trwały dwa tygodnie - raz Niemcy, raz Rosjanie. Tu również jest gdzieś zakopany żołnierz – Rosjanka, kobieta, blondyna.

Pamięta spalone ciało czołgisty na gąsienicyOd Ossowskiego pojechali na posesję Wiktora Szwarcy. W trakcie bitwy dom został spalony.

Wrócili do Wielbrandowa i pojecha-li w kierunku Skórcza, do zabudowań, gdzie mieszkał Klofczyński. Tam, blisko stawku, stał trafiony T-34. Zawrócili. Franek pokazał miejsce, gdzie po wojnie wylądował kukuruźnik. Jego ojciec i kole-ga pilnowali go z karabinami. Były wyzna-czane dyżury do pilnowania wsi.

Zawrócili do Wielbrandowa. Wjechali na asfalt. Po lewej stronie drogi, patrząc w kierunku Wielbrandowa, stał następ-ny T-34. Dojechali do Wielbrandowa i zatrzymali się przy zabudowaniach nr 18 Franciszka Naszka. Pan Franciszek pokazał miejsce, gdzie czołg T-34 uszko-dził róg gospodarczego budynku, skręcił w lewo na skos i na drodze został trafio-ny przez Tigra, który prowadził ostrzał od Ossowskiego. Pamięta spalone ciało czołgisty na gąsienicy.

Te wszystkie czołgi zostały pocięte na kawałki, przewiezione na stacje PKP Skórcz i załadowane na wagony. Cięć dokonywała brygada spawaczy ze stocz-ni. Cięli palnikami acetylenowymi.

Podliczyli, ile było zniszczonych czoł-gów. Wyszło też na to, że pierwszą miejscowością, gdzie toczyły się te za-żarte boje, było Wielbrandowo, a drugą

Grabowo. O związkach taktycznych obu stron walczących Antoni napisał w tekście „Co można zobaczyć po 69 latach od bi-twy w Grabowie” (tekst można znaleźć w portalu Kociewiacy.pl).

Późniejsze uwagi Antoniego Chyły 13 sierpnia ze Sławkiem Bochniakiem i Frankiem Żurawskim dokonujemy po-nownej lustracji miejsc, gdzie uległy znisz-czeniu czołgi – tym razem z wykrywa-czem metali. W miejscach wskazanych przez Franka pojawiają się sygnały, że jest metal, ale muszą to być drobiny. Stopił

się i wymieszał z ziemią. Nie można wy-kluczyć, że to drobiny powstałe podczas cięcia czołgów palnikami acetylenowymi. Drobne kawałki mosiądzu, odnajdywane w tych miejscach, być może powstały na wskutek eksplozji pocisków przeciwpan-cernych we wnętrzu czołgów.

Przyjmujemy podczas lustracji tych miejsc, że w dwóch przypadkach doszło do spalenia załóg czołgowych. Dotyczy to czołgów T-34 i jednej tankietki. Co do pozostałych załóg - nie można wykluczyć śmierci załóg. Sławek wykonuje zdjęcia. Jest pod wielkim wrażeniem. Inaczej wyobrażał sobie te miejsca walki.

16 sierpnia udaję się do Franka, by autoryzować tekst. Franek prosi o uzupeł-nienie - podanie nazwisk rolników, którzy zostali wysiedleni ze swych gospodarstw. Są to: Szwarc Narcyz, Glaza (obecnie Bastian-Landzberg), Ossowski Stanisław, Kowalski Władysław, Ostrowski Jan (obec-nie Łangowski Tadeusz), Lewicki Jakub (obecnie Marieta Łangowska-Koziolek) i z majątku Fankidejski w Wielbrandowie (zabudowania dawnej grupy remontowo--budowlanej Kombinatu PGR Kopytkowo).

Zniszczone budynki inwentarskie, stodoły i budynki mieszkalne: Mach za Kajutem po lewej stronie drogi polnej do

Grabowa, Szwarc - obecnie Konotopski Sławomir, Urlich Oskar (krawiec, oprawca polskiej ludności, członek SS) - obecnie nowe siedlisko Józefa Kajuta, Adamczyk - obecnie Ryszard Żurawski, Ostrowski - stodoła z inwentarzem, Kajut Bolesław i Bielińscy we wsi. Czy się udało wszystko utrwalić z tego okresu? Trudno powiedzieć. Być może już nie jesteśmy w stanie tego odtworzyć.

Taka mała wieś, a takie walki. Taki mały las, a tyle istot ludzkich odeszło i być może bliscy z rodziny do dziś nie wiedzą, gdzie zginęli. n

Skórcz dnia 10.08.2014 rok Antoni

Legenda:T – czołgTA – tankietkaDZ – działoB – bunkier dowodzenia

BT

T T

TT

T T

T

TT

T

T TA DZ

Trafione czołgi, działa i tankietki w Wielbrandowie – ustalenia

Antoniego Chyły i Franciszka Żurawskiego

wspomnieniami i zdjęciami, powstała druga część reportażu. Z Berlina nadeszło fantastyczne zdjęcie fragmentu tej ulicy na wysokości domu nr 61, który ująłem aparatem 2 lata temu (fotograf stał tak samo jak ja). I opisane. Na motrze siedzi Bogumiła Strzelkow-ska, z tyłu jej mąż Henryk, chłopcy to Hieronim i Zenek Zadurscy. Zdjęcie zrobiono w 1959 roku. n

Tadeusz Majewski

wrzesień 201716 Historia – średniowiecze

Ważne spotkanie w GniewieKalb, Sauer, Egloffstein, Persberg, Rabe i von Plauen przybyli do Gniewa na początku grudnia 1449 r., po czym wraz z miejscowym komturem zamknęli się w zamkowym refektarzu i do późna w nocy dyskutowali nad sprawami zakonu. Chwila była szczególna...

Na zaproszenie komtura Lu-dwika von Erlichshausena przybyło ich do Gniewa

zapewne siedmiu. Każdy odziany jak na paradę, w pełnym rynsztunku i z licz-ną świtą, bo powaga ich urzędów tego wymagała. Byli przecież wysokimi do-stojnikami Zakonu Krzyżackiego, a nie byle knechtami.

Jako jeden z pierwszych pojawił się na zamku bliski krewny słynnego kiedyś wielkiego marszałka zakonu Engelharda Rabe komtur człuchowski, Jan Rabe. Jak większość ówczesnych dostojników krzyżackich opowiadał się on za ogra-niczeniem praw stanowych w Prusach, ale komtur kowalewski, Jerzy von Eglof-fstein, był jeszcze bardziej radykalny. Do Gniewa przybył ze swym nieod-łącznym kompanem, Wolfgangiem Sau-erem, który zarządzał jedną z najwięk-szych stadnin w państwie krzyżackim. W Laskach koło Malborka hodowano wtedy najlepsze konie bojowe w Pru-sach. Sauer musiał się więc znać na nich jak nikt inny. Do tego był też wielkim za-wadiaką i uważał wszystkich przywód-ców Związku Pruskiego za zdrajców. Kiedyś powiedzieć miał ponoć nawet, że miejsce ich wszystkich jest w lochu.

Niemal równie radykalny w swych poglądach był komtur toruński, Al-brecht Kalb. Od lat twierdził, że zakon zawiesić powinien większość swobód stanowych, ale jego zapały studzili dwaj kolejni goście Ludwika von Erlichshau-sena. Podskarbi zakonu Leonhard von Parsberg oraz wielki szpitalnik Henryk Reuss von Plauen należeli do najbar-dziej doświadczonych urzędników krzyżackich i doskonale zdawali sobie sprawę, do czego doprowadzić może

zamach na przywileje stanowe. Opór przedstawicieli rycerstwa i mieszczan pruskich byłby tak wielki, że mógłby doprowadzić do wybuchu wojny do-mowej, a tego nikt przecież nie chciał. Z tego powodu obaj zalecali umiar, choć dobrze wiedzieli, że wielu przywódców Związku Pruskiego kontaktowało się już w tamtych czasach potajemnie z panami polskimi. Leonhard von Persbarg przez wiele lat urzędował przecież w Brod-nicy i znał nastroje panujące na ziemi chełmińskiej, zaś Henryk von Plauen był komturem w Elblągu i orientował się, co myślą o Krzyżakach mieszkańcy wielkich miast pruskich. Niewielu ludzi darzyło tam zakon sympatią.

Kalb, Sauer, Egloffstein, Persberg, Rabe i von Plauen przybyli do Gniewa na początku grudnia 1449 r., po czym wraz z miejscowym komturem za-mknęli się w zamkowym refektarzu i do późna w nocy dyskutowali nad sprawami zakonu. Chwila była szczegól-na. Zaledwie miesiąc wcześniej zmarł wielki mistrz Konrad von Erlichshausen i trzeba było wybrać następcę. Niby normalna sprawa, ale w zakonie jedno-ści nie było. Ścierały się różne stronnic-twa i każde wysuwało swego kandyda-ta. Duże szanse na wybór miał między innymi komtur Ostródy, Wilhelm von Eppingen. Ponoć zmarły wielki mistrz wskazywał go na swego następcę, ale dla przybyłych do Gniewa dostojników nie był to dobry kandydat. Eppingen, choć człowiek mądry, był aż nazbyt uległy. Według von Persberga, von Plauena i pozostałych gości gniewskiego komtura nie takiego wielkiego mistrza potrzebował zakon. Potrzebny był ktoś obdarzony silną osobowością, ktoś, kto

nie cofnąłby się przed zdecydowanymi i energicznymi działaniami. Ktoś taki byłby w stanie utemperować stany pru-skie i zjednoczyć podzielony na frakcje zakon, by poprowadzić go ku wielkim czynom. Wprawdzie nikt z obecnych nie potrafił wskazać takiego kandydata, jednak wszyscy uczestnicy spotkania byli zgodni pod jednym względem. Lepiej byłoby, gdyby zamiast słabego i uległego Eppingena wielkim mistrzem został któ-ryś spośród nich. Przy wsparciu pozo-stałych sześciu mógł osiągnąć wszystkie założone cele. Mógł wzmocnić zakon, mógł poskromić rycerstwo i miasta pru-skie, mógł wypełnić złotem opustoszałe skarbce krzyżackie, by w końcu, z Bożą pomocą, pokonać Polskę i Litwę.

Przybyli do Gniewa dostojnicy nie spędzili na zamku zbyt dużo czasu. Wy-jechali zapewne krótko po obradach w dniu 4 grudnia 1449 r., tyle że wcze-śniej każdy z nich złożył wobec pozo-stałych bardzo ważne zobowiązanie. Każdy przysiągł, że jeżeli to on wybrany zostanie na wielkiego mistrza, wówczas przestrzegać będzie postanowień 13 artykułów, których treść sformułowano jeszcze w czasach Konrada von Erlich-

shausena. Najważniejszy z nich głosił, że zmusi się przedstawicieli stanów pru-skich do złożenia przysięgi na wierność nie, jak dotąd, wielkiemu mistrzowi, lecz całemu zakonowi. Inny, też ważny artykuł, przewidywał, że nigdy więcej żaden brat zakonny nie będzie zakuwa-ny w kajdany. Najwyższą przewidzianą prawem karą miało być teraz pozba-wienie winowajcy płaszcza zakonnego i wydalenie go ze wspólnoty.

Spotkanie w Gniewie toczyło się w pełnej tajemnicy. Nikt nigdy nie miał się dowiedzieć, o czym goście Ludwika von Erlichshausna z sobą rozmawiali, nikt też nie miał wiedzieć, jakie uchwały podjęli. Uczestnicy spotkania uroczyście przyrzekli, że dochowają tajemnicy, jed-nak jakimś cudem niektóre szczegóły rozmów wyszły na jaw. Plotkowano o nich w domach rycerzy pruskich, w ratuszach miejskich i pewno nawet w karczmach, w Prusach kpiny, drwiny i prześmiewcze wierszyki. O spotkaniu i o jego uczestnikach ktoś ułożył nawet pieśń pełną szyderstw i kpin. Z Rabego, Persberga, Kalba, Sauera i pozostałych śmiali się nawet prości ludzie, wszyst-kim jednak wkrótce zrzedła mina. Oto 21 marca 1450 r. zebrała się w Malbor-ku kapituła zakonu i dokonała wyboru nowego wielkiego mistrza. Następcą Konrada von Erlichshausena został jego bratanek, komtur gniewski, Ludwik von

Erlichdhausen. Wyglądało na to, że ziści się to, z czego dotąd wszyscy w Prusach szydzili. Nowy wielki mistrz był przecież nie tylko uczestnikiem spotkania, ale też przedstawicielem najbardziej konserwa-tywnego stronnictwa w Zakonie Krzy-żackim.

Ludwik von Erlichshausen miał szczerą wolę wypełnienia wszystkich zobowiązań, jakie zaciągnął podczas spotkania w grudniu 1449 r., chciał też doprowadzić do uzdrowienia sytuacji w państwie pruskim i Zakonie Krzy-żackim. Kurację uzdrawiającą rozpo-czął krótko po tym, jak przedstawiciele stanów pruskich złożyli mu przysięgę wierności, tyle że okazał się kiepskim lekarzem. Postępował tak, jak ówcześni medycy, którzy leczyli złamaną nogę. Najpierw składali kość, później usztyw-niali kończynę, ale w ogóle nie brali pod uwagę faktu, że w nogę wdać się może gangrena. W rezultacie pacjent zwykle umierał.

Ludwik von Erlichshausen zachowy-wał się podobnie. Najpierw zapowie-dział ograniczenie swobód stanowych, później zaczął dążyć do likwidacji Związ-ku Pruskiego, a w końcu oddał spór zakonu ze stanami pod rozwagę sądu cesarskiego w Wiedniu. Równocześnie całkowicie ignorował skargi, które skła-dały stany pruskie na nadużycia urzęd-ników zakonnych. Nie chciał słyszeć

TEKST Paweł Pizuński

Zamek w Gniewie (na zdjęciu stan obecny) nie był dla Zakonu Krzyżackiego obiektem peryferyjnym. Ma swoją wielką historię w okresie średniowiecza

Ten zamek ma też swoją wielką historię w czasach dzisiejszych. Na początku lat 90. XX w. grupa spo-łeczników postanowiła go odbudować i zrobiła to z powodzeniem. Na zdjęciu obiekt w latach 90.

Zwyczajne życie w jednej z miejscowości państwa za-konnego w okresie średnio-

wiecza. Kadr z filmy „Krzyżacy” Aleksandra Forda

kociewiacy.pl

„Kryminalne Sekrety Krzyżaków” – nowa książka Pawła Pizuńskiego

W świetle tej książki to potężne i no-woczesne państwo

powstało pod wodzą niewielu ascetycznych rycerzy zakon-nych, którzy ściągali rozmaite zaciężne siły międzynarodo-we (Polacy, Niemcy, Francuzi, Anglicy, Szkoci, Czesi i wielu innych; byli też Prusowie!), międzynarodowe grupy mu-ratorów, masowo budujące z cegły otoczone murami miasta z zamkami, kościołami i kamienicami, oraz oczywi-ście rozmaitych europejskich osadników. Międzynarodowa armia ochoczo walczyła prze-ciwko poganom – najpierw Prusom (podbój Prus zakoń-czył się w 1283 r.), a później lepiej zorganizowanym niż Prusowie Litwinom. Do tych drugich Krzyżacy podchodzili z re-spektem i po podboju Prus zostawili na wschodnich i południowych tere-nach swojego państwa pas dziewi-czej puszczy, szerokiej na trzydzieści i więcej mil, pilnowany przez strute-rów (łotrów Niemiec i Prusów, którzy przeszli na służbę zakonu).

W książce Pizuńskiego doskonale widać, jak na przestrzeni lat istnienia państwa krzyżackiego kręci się ten zdumiewający kogel-mogel narodo-wościowy z przewagą Niemców. Dlaczego więc upadek? Dlaczego, jak pisze Pizuński, w XV w. państwo krzy-żackie było już tylko cieniem swej daw-nej potęgi? I odpowiada. „Wojny, kryzys gospodarczy i lata nieurodzaju zrobiły swoje. Zakon nie miał już pieniędzy. Po to, by je zdobyć, coraz głębiej sięgał do kieszeni poddanych”. (...)

Ale jest też inna, nie mniej istot-na przyczyna. (...) „Krzyżacy stali się próżnymi, zgnuśniałymi i zadufanymi w sobie urzędnikami, którzy siedzieli w swoich zamkach zajmując się głów-nie ściąganiem podatków i danin oraz urokami życia doczesnego. Już nawet modlić się i walczyć nie potrafili. Mo-dlitwę pozostawili kapłanom, a wojnę

Z zawodu archiwista, uznany hi-storyk i badacz dziejów rycerstwa polskiego oraz Zakonu Krzyżac-kiego, autorem takich dzieł, jak Wielki leksykon rycerstwa pol-skiego, Poczet wielkich mistrzów krzyżackich, Krzyżacy od A do Z, Sekretne sprawy Krzyżaków, Ta-jemnice Grunwaldu, 100 gdańsz-czan znanych i godnych poznania, Pierwszy pitawal gdański. Jego prace są często wykorzystywane jako źródła we różnego rodzaju opracowaniach czy monogra-fiach, co potwierdza zarówno ich wielką wartość merytoryczną, jak i zdolności piśmiennicze autora.

Paweł Pizuński

o tym, że zakon łamie przywileje sta-nowe i że w wielu przypadkach postę-puje bezprawnie, i w końcu doigrał się. W lutym 1454 r. w Prusach wybuchło powstanie przeciwko zakonowi i zabój-cza dla niego wojna trzynastoletnia.

Zakon Krzyżacki w przeciągu swo-ich dziejów wielokrotnie dopuszczał się bezprawia. Pogan, jeńców wojennych i prostych chłopów Krzyżacy zmuszali do niewolniczej pracy na swych fol-warkach oraz przy budowie zamków. Mordowali bez wyroku sądowego wie-lu ludzi, a najlepszym tego przykładem jest śmierć trzech przedstawicieli rady miejskiej Gdańska w 1411 r. Krzyżacy zgładzili ich ku oburzeniu mieszczan, zagarniali też bezprawnie majątki ryce-rzy pruskich, łamali przywileje miejskie, podnosili podatki, spekulowali pienią-dzem psując jego wartość.

Skandaliczne rzeczy działy się na zamkach krzyżackich. Bracia upijali się, złorzeczyli, dopuszczali się świę-tokractw, bójek i zabójstw, a w 1330 r., w zagadkowych okolicznościach za-mordowany został w Malborku wielki mistrz Werner von Orseln. Podobnych przypadków było tyle, że można na ten temat pisać opowiadania, powieści i sce-nariusze filmowe, więc ja też się odwa-żyłem. W wydanej niedawno książce pod tytułem „Kryminalne Sekrety Krzy-żaków” opisałem kilka przypadków krzyżackiego bezprawia, omówiłem tam też kilka innych spraw, które moż-na nazwać „kryminalnymi”. Jest więc historia porwania księcia Geldrii i mordu na zamku w Malborku oraz w Gdańsku, jest też sekret mumii odkrytej w jednym z kościołów północnej Anglii. Człowiek, którego tam pochowano, nie został wprawdzie zamordowany, jednak hi-storycy przeprowadzić musieli drobia-zgowe, kryminalistyczne śledztwo, by dowiedzieć się, kim był i jak zginął… n

(tm)

Ps. Informacje na temat możliwości zakupu „Kryminalnych sekretów Krzyża-ków” i „Pocztu wielkich mistrzów krzy-żackich” uzyskać można pod numerem telefonu (048)783696816.

Spisana jeszcze w XVII w. krzyżacka reguła zawierała szereg przepisów re-gulujących funkcjonowanie bractwa. Przepisy te dotyczyły takich rzeczy, jak ubiór, korespondencja, zachowanie się braci na polu walki i w domu za-konnym. Mowa tam też była o odma-wianiu modlitw i o odbywaniu nabo-żeństw. Przepisy były surowe. Według nich Krzyżacy spać mieli w bieliźnie na drewnianych ławach, jeść tylko w okre-ślonych porach dnia, modlić się co trzy godziny dziennie i dużo pościć. Nie można im było kłamać, upijać się, po-lować, zadawać z kobietami wątpliwej reputacji i trudnić się hazardem. Kiedyś ponoć Krzyżacy tacy byli. W XV w. niewielu już o tym pamiętało. Wielu braci zakonnych objadało się, rzadko pościło, sprzeczali się zamiast napomi-nać, pili na umór i żyli w zbytku. Mieli kochanki, gromadzili dobra, o jakich zwykłym ludziom się nie śniło, bez pozwolenia przełożonych opuszczali

domy zakonne, by wracać po pewnym czasie w stanie nietrzeźwym.”

„Kryminalne Sekrety Krzyżaków” – świetna książka o powstaniu potęgi i jej upadku, napisana przez wielkiego znaw-cę tematu z gawędziarskim talentem, do tego tu i tam iskrząca dowcipem. We wstępie np. czytamy: „Skoro pisząc te książkę oparłem się przede wszystkim na źródłach historycznych i skoro do każ-dej podanej informacji mógłbym dodać przypis, więc praca niniejsza mogłaby być pracą naukową”. I oczywiście przypisów nie dodaje, bo to nuży czytelnika. Albo: „Gdzie napisano, że o przeszłości trzeba pisać śmiertelnie poważnie i z patosem, czyli nudno? Po nudne książki sięga nie-wielu, jaki jest więc sens jej pisania?”

Do pełnego obrazu tego, co działo się w państwie Krzyżaków, chciałoby się drugiej jeszcze pozycji – o historii gospodarczej. No i koniecznie w załą-czeniu mapy. n (tm)

Polecamy

17Nasze recenzje

Tytuł najnowszej książki mieszkającego w Skar-szewach Pawła Pizuńskiego „Kryminalne Se-krety Krzyżaków” może zmylić kogoś, kto czytał inne pozycje tego autora. Owszem, Pizuński opo-wiada o kryminalnych sprawach, ale nie tak, jak w „Pierwszym pitawalu gdańskim”. Tutaj te krymi-nalne sprawy są chronologicznie ułożonymi ele-mentami szeroko nakreślonej panoramy państwa krzyżackiego od początku do końca jego istnienia. Właściwie, biorąc pod uwagę bogactwo tej pano-ramy, mógłby to być podręcznik szkolny jakby nie patrzeć również o naszych dziejach.

wojskom zaciężnym. Pysznili się i wy-nosili nad innych, nic więc dziwnego, że ludność miejscowa miała ich za samo zło. To już byli zupełnie inni Krzyżacy.

Paweł Pizuński opowiada na spotkaniu autorskim w Ognisku Pracy Pozaszkolnej w Starogardzie, ile daje umiejętność czytania gotyc-kiego pisma

Nowa książka Pawła Pizuńskiego

Na powieści „Krzyżacy” Henryka Sienkiewicza wychowało się kilka pokoleń. Mamy w niej dość uproszczony obraz państwa Zakonu Krzyżackiego. W rzeczywistości w państwie tym i na jego granicach działo się mnóstwo rozmaitych spraw, które odsłania Paweł Pizuński. Na zdjęciu kadr z filmu „Krzyżacy” Aleksandra Forda. Na marginesie – mnóstwo scen nagrano pod Starogardem

wrzesień 201718 Nasz świat w obiektywie

Niesamowici Fotonowiacy! W szystko zaczęło się

w 2011 roku od coraz częstszych wspólnych

plenerów fotograficznych kilkuoso-bowej nieformalnej grupki pasjo-natów. Szybko okazało się, że mi-łośników fotografii jest w naszym miasteczku więcej i w ciągu dwóch lat grupa wzbogaciła się o kilkanaście osób. Jest wśród nich także kilku by-łych mieszkańców Nowego, którzy obecnie mieszkają za granicą i gdy tylko jest ku temu okazja, to z apa-ratem w ręku zwiedzają z nami ro-dzinne strony.

Pisząc o zagranicznych członkach grupy nie sposób nie wspomnieć o osobie, która wniosła szczególny wkład w naszą działalność. Sergiusz Lach, bo o nim mowa, jako jedyny nie miał wcześniej żadnych powiązań z naszym miastem. Niektórym jego nazwisko może się wydać znane, ponieważ w roku 1973 zdobył spo-rą popularność, wcielając się w rolę Filipka w serialu „Stawiam na Tolka Banana”. W połowie lat 80. nato-miast osiedlił się na stałe w Szwecji. W 2012 roku natknął się w sieci na zdjęcia naszego autorstwa. Zarów-no one, jak i sama nasza inicjatywa wywarły na nim tak ogromne wra-żenie, że szybko dołączył do grupy. Widząc nasz ogromny potencjał i za-angażowanie pomógł nam rozwinąć skrzydła do poziomu, który dotych-czas wydawał się nam nieosiągalny.

TEKST Piotr Markiewicz

Jego błyskotliwość pomogła nam w sierpniu 2013 roku zorganizować 3-dniową imprezę fotograficzną. Staraliśmy się zaprosić na nią chociaż kilka osób, którym okolice Nowego

były dotychczas mniej lub bardziej obce. Frekwencja przerosła jednak nasze oczekiwania, przybyło nawet kilka nieznanych nam gości z zagra-nicy, co poskutkowało nazwaniem imprezy Międzynarodowy Plener Nadwiślański.

Sukces tej imprezy spowodował, że w styczniu 2014 roku oficjalnie uzyskaliśmy status stowarzyszenia, co ułatwiło nam dalszą działalność. Nazwa Fotonowiacy, jak można się domyśleć, pochodzi od głównej pa-sji członków stowarzyszenia i miej-scowości, z której pochodzimy. W międzyczasie dołączały do stowa-rzyszenia kolejne osoby, wzbogaca-jąc tematycznie zasoby fotograficzne całej grupy. W początkach istnienia grupa koncentrowała się głównie na walorach krajobrazowych okolic Nowego, lecz wśród coraz więk-szej liczby osób zasilających nasze szeregi znaleźli się także miłośnicy

Nowe. Ślicznie położne na skarpie Wisły miasteczko w południowej części województwa kujawsko-pomorskiego (powiat świecki), pod względem zabytków w przeliczeniu na liczbę mieszkańców (ok. 6 tys.) znalazłoby się zapewne w ścisłej czołówce w Polsce. Dwa potężne gotyckie kościoły – fara pw. św. Mateusza Apostoła i Ewangelisty (halowy gotyk pomorski) i kościół pw. św. Maksymiliana Marii Kolbe, mała kaplica pw. św. Jerzego, mur obronny – 550 m (miał ok. 1 km) i skrzydło główne zamku krzyżackiego robią wrażenie. Z kilku miejsc rozciąga się piękny widok na Wisłę i to co za nią. Jeden z tarasów widokowych znajduje się w Ogrodzie Avanti. To tu, w tej restauracji, ujrzeliśmy świetne prace grupy Fotonowiaków, a lepiej poznaliśmy ich na stronach w internecie. Podziw budzą nie tylko ich prace. Niezwykłe jest to, że od kilku lat trzymają się razem, co w środowisku twórców nie jest często spotykane.

Pod wieżą ciśnień w Nowem

Alicja – fot. Jerzy Jetkowski.

Kadyny w drodze do Fromborka - fot. Fotonowiacy

Makro - fot. Mariusz Zimny

Rynek w Nowem - fot. Mariusz Zimny

Makro - fot. Fotonowiacy

kociewiacy.pl 19Nasz świat w obiektywie m.in. fotografii portretowej, przy-rodniczej oraz nocnego krajobrazu i astrofotografii. I gdy ten ostatni wraca z „nocnej zmiany”, jest szansa, że napotka po drodze m.in. szcze-gólnie prężnie działającą, składającą się z kilku osób ekipę miłośników jakże efektownej makrofotografii. Grupę, która to właśnie wyrusza w teren wczesnym rankiem, gdy ich małe modele są jeszcze pośród traw na tyle zaspane, że pozwalają na wy-godną współpracę.

W stowarzyszeniu są także osoby interesujące się bogatą historią No-wego i jego mieszkańców, kolekcjo-nujący kopie starych dokumentów i zdjęć przedstawiających dawną ar-chitekturę naszego miasta.

Niestety ostatni kwartał roku 2015 zapisał się w historii naszego stowarzyszenia głównie w czarnych barwach, ponieważ na zawsze po-żegnaliśmy aż trzech jego członków. Franek, Rysiu i wcześniej wspomnia-ny Sergiusz to trzej wspaniali ludzie i przyjaciele zarazem, których stratę zawsze będziemy odczuwać. Każdy z nich włożył swój konkretny, wiel-ki wkład w funkcjonowanie naszego stowarzyszenia.

Jako stowarzyszenie chcemy promować fotografię oraz nasz re-gion nie tylko poprzez pokazywanie go przyjezdnym na plenerach foto-graficznych, lecz także organizując wystawy fotografii, które czasem wędrują też do innych miast. Poza wystawami wydaliśmy pod patro-natem Starostwa Powiatowego w Świeciu i Urzędu Gminy Nowe dwa albumy fotograficzne: „Gmi-ny Powiatu Świeckiego w obiek-tywie” oraz „Migawki Fotonowia-ków” prezentujące piękno naszych okolic. Sposobem na promowanie fotografii oraz poznawanie historii mniej i bardziej znanych zakątków naszego miasta ma być też Foto-graficzny Spacer Po Nowem, który jest okazją także do nawiązania no-wych, ciekawych znajomości wśród mieszkańców i nie tylko. Równie wartościowe są znajomości z innymi podobnymi do naszej grupami. Od trzech lat wydajemy także kalendarz, oczywiście tematycznie ściśle zwią-zany z Nowem.

Z ciekawostek wart uwagi jest też spływ flisaków z Ulanowa na Podkarpaciu do ujścia Wisły, uroz-maicony niespodziewanym, krótkim postojem u brzegów Nowego. Po-dobnie rzecz przedstawia się z wi-zytą w Nowem Macieja Boinskiego, który to w styczniu i lutym 2017 roku przemierzał pieszo brzegi Wi-sły od jej źródeł do ujścia. Maciej Boinski z inicjatywy naszego sto-warzyszenia przyjął zaproszenie do krótkiego pobytu w Nowem zmie-niając lekko trasę przemarszu, która początkowo miała biec po przeciw-nym brzegu Wisły. Przy okazji po wcześniejszych ustaleniach spotkał się również z dziećmi ze Szkoły Pod-stawowej w Trylu i SP nr 2 w No-wem. Skorzystał też z zaproszenia p. Wiesława Szymańskiego na sesję

fotograficzną w jego studio. Jako że fotografia jest również pasją Macieja Boinskiego, z wielkim zaintereso-waniem oglądał wystawę zdjęć Fo-tonowiaków w Ogrodzie AVANTI, dzieląc się wrażeniami i pozosta-wiając swój ślad w Księdze Gości. Wyraził również chęć uczestnicze-nia w organizowanym przez nas kolejnym plenerze. Widok ze skarpy nadwiślańskiej, skąd ruszył dalej na północ, wywarł na naszym gościu szczególne wrażenie.

Jak więc widać, nasze stowarzy-szenie łączy ludzi bardzo różnych pod wieloma względami, mającymi różne zainteresowania i będącymi w różnym

Agnieszka Dąbrowska

Prezes Fotonowiaków. - Z początku byliśmy małą grupą: Mariusz Zim-ny, Agnieszka Dąbrowska, Andrzej Kottlenga, Stanisław Jagielski, Je-rzy Jetkowski Iwona Gnisz, Bogumi-ła Zimna. Skład grupy na dziś: Ma-riusz Zimny, Agnieszka Dąbrowska, Andrzej Kottlenga, Jerzy Jetkowski, Dariusz Barabaś, Stanisław Jagiel-ski, Bogumiła Zimna, Iwona Gnisz, Elżbieta Giemza, Joanna Beżyk, Roman Laskowski Piotr Markie-wicz, Marcin Smagała, Wiktoria Dąbrowska, Wojtek Kościński, Jan Plit, Sebastian Kowalski, Andrzej Piotrowicz, Barbara Witkowska, Re-migiusz Łukasik.

wieku. Jedno natomiast zawsze jest wspólne - zamiłowanie do fotografii.

W obecnym roku w zamian or-ganizacji kolejnego MPN skupiliśmy się na plenerach fotograficznych w gronie własnej grupy. Tym razem opuściliśmy nasz najbliższy region i udaliśmy się zarówno na zachód, zwiedzając relikty minionej epoki w Bornem Sulinowie, jak i na pół-nocny wschód w rejony Zalewu Wiślanego, zahaczając o takie miej-scowości, jak Elbląg, Frombork, Tolkmicko czy Kadyny.

Tymczasem w planach Między-narodowy Plener Nadwiślański 2018... n

Podczas IV Międzynarodowego Pleneru Nadwiślańskiego.

W Bornem Sulinowie - fot. Agnieszka Dąbrowska

Wystawa Fotograficzna Fotonowiaków w Avanti – fot. Roman Laskowski

Wschód słońca w Zajączkowie - fot. Fotonowiacy

Fotonowiacy

wrzesień 2017

Nie róbcie ze mnie bohatera

Potem już była akcja. 8 kwietnia reacjonowałem: Józef Kozicz-kowski ze Starogardu, strażak

z OSP Karsin, z paralotni „wystawiał krowy jak na tacy”! Przed chwilą roz-mawiałem z dh Józefem Koziczkow-skim, który dziś przed godz. 16 wzbił się w powietrze i latał na paralotni nad te-renem poszukując krów. Miał łączność ra-diową ze strażakami na dole. W pewnym momencie je wypatrzył – po 2, 3, 4 – i już „chodził” nad nimi, tzn., robił kółka. – Wy-stawiałem zwierzęta strażakom‚ jak na tacy. Podobno przy mojej pomocy złapa-no 18 krów, ale bez strażaków nie byłoby sukcesu – mówi dh Koziczkowski. – Jutro będę tam znacznie wcześniej. Dzisiaj nie

mogłem skontaktować się telefonicznie z panią Adrianną, stąd tak późno...”

11 kwietnia. (...) Do odszukania zosta-ły jeszcze 4 jałówki. Wielkim bohaterem akcji jest paralotniarz dh J. Koziczkowski, bez którego nie byłoby sukcesu. Bardzo też pomógł Roman Marchlewicz – leśni-czy Leśnictwa Mestwinowo. Udostępnił mapy, fachowo doradzał i tropił po śla-dach. (...)

Kim jest, u diabła, Koziczkowski? Pod-czas jednej z rozmów przez komórkę dh Koziczkowski mówi: My się znamy, panie Majewski. Mieszkamy niedaleko siebie.

Tak, pamiętam Koziczkowskiego, ale nie strażaka z Karsina!

Ze dwa tygodnie temu podał mi ad-res. Wsiadłem w auto, wpisałem do na-wigacji i wyszło... 800 m. Navi to bardzo pożyteczne urządzenie.

Józef Koziczkowski! Znam go, ale nie strażaka! 20 lat minęło! Witamy się, kom-plementujemy się nawzajem – nic przez te lata się nie zmieniliśmy. Ale skąd ten strażak?

Wyjaśnia się. Koziczkowski (55 l.) pra-cuje w Polpharmie jako automatyk, ale też jako strażak i ratownik w OSP. Pochodzi

ze Starej Kiszewy. Mama wyprowadziła się do Karsina, więc dlatego OSP Karsin.

Ponad 20 lat temu robiłem z Pa-nem wywiad. Nie pamiętam, na jaki temat...

– Też nie pamiętam. W 1993 r. mon-towałem alarmy. Może o tym? W 1996 r. zacząłem latać na paralotni. W 1997 było już szkolenie na licencję pilota paralotni. Paralotnia to latanie żaglowe, zloty z gór-ki, jeżeli idzie wiatr. Ja od dawna latam na paramotolotni.

Tu Pan Józef pokazuje na ekranie zdję-cie urządzenia: skrzydło – pochodna spa-dochronu, zbiorniczek na paliwo – leci się maksymalnie 4 godziny, silniczek i śmigło.

– Skonstruowali Amerykanie dla pilo-

tów w Wietnamie, do ich ewakuacji. Ale Wietnamczycy strzelali do nich jak kaczek. Paramotolotnią leci się około 30 km na go-dzinę. Wolny cel i hałasujący.

Podobno jest Pan w tym lataniu najlepszy na Kociewiu...

– Jest jeszcze w Starogardzie Ryszard Jarzyński, bardzo dobry pilot.

Są nowi?– Skończyłem szkolenie paralotniarzy

w 2008 r. Czy są nowi... Trzeba latać. Zdobywać doświadczenie. Człowiek zdobywa je do przelatania około 800 godzin. Przy tych 800 godzinach latanie zaczęło robić się nudne, więc zacząłem robić zdjęcia. Najpierw zwykłym automa-tem, staruszkiem. Teraz mam tani cyfrowy z dość dobrą matrycą. Ciągle noszę go przy sobie. Jest dobry, bo od momentu uruchomienia do zrobienia zdjęcia mija bardzo mało czasu. To bardzo ważne, bo czasami zdarzają się sytuacje do sfotogra-fowania, w których liczy się tempo.

Ile dzisiaj ma Pan tych godzin? – Brakuje mi do 1,5 tysiąca 45 godzin,

niewiele. Ale nie zrobię w tym roku.Tak dokładnie Pan wie?– Mam dziennik lotów. Wszystko za-

pisane – gdzie latałem, o której godzinie.

Proszę podać jakąś datę. 19 czerwca 2010 roku.– 19 czerwca 2010 r. o godzinie 17

– start do Rywałdu, o 19 na ziemi, też w Rywałdzie..

Koziczkowski otwiera na ekranie ka-talogi z miejscowościami. Tysiące zdjęć, miejscowość po miejscowości, jeziora, lasy. Prawie wszystkie to Kociewie.

Jaki ma Pan rekord wysokości?– 2250 m w rejonie Mrzezina nad

morzem. Światowy wynosi 9800. Wyśru-bowała go jakaś dziewczyna, ale przypad-kowo – wpakowała się w chmurę. Re-kord Polski to około 6 tys... Robienie zdjęć już mi się znudziło. Ile w końcu można. Czasami jeszcze zrobię koledze z góry jakąś chałupę, czasami jakąś niespodzian-kę, jak na przykład w Wielkim Bukowcu. Strażacy zakupili nowy wóz bojowy. Po-leciałem i zrobiłem. Potem im przywio-złem zdjęcia w formacie A3. Dziwili się, skąd wiedziałem o tej uroczystości. O, tu jest ciekawe zdjęcie, jak balon odbija się w wodzie jeziora... Minęliśmy się potem, pozdrowiliśmy.

Faktycznie, może się znudzić ciągle tymi samymi miejscowościa-mi. Co fotografowało się Panu z naj-większą przyjemnością?

– Pelplin – katedra, i budowa A1 w Swarożynie.

W tym roku wszyscy oszaleli na punkcie rzepaku.

– Rzepak robiłem do albumu – prze-wodnika. Latałem na rzepakach przez rok. Już z lustrzanką.

Nudzi Pana już latanie i robienie zdjęć, więc co dalej?

– Od pewnego czasu pracuję nad wy-korzystaniem swojego sprzętu w straży pożarnej. Do poszukiwań. Gdy pan wpi-sze w wyszukiwarce „Józef Koziczkowski”, przeczyta pan o moich akcjach. Między in-nymi o kobiecie, którą znaleźliśmy w 2008 r. w zbożu. O krowach, uściślając jałów-kach, z Bukowca Królewskiego też.

No właśnie, to mnie przywiodło. Skąd się Pan dowiedział?

– Usłyszałem w „Panoramie”. Zaczą-łem się dowiadywać, gdzie jest ten Królew-ski Bukowiec. W portalu znalazłem numer telefonu do pani Adrianny Dzwoniłem do niej, ale cały czas była poza zasięgiem. Jeździła z dziećmi po tych lasach samocho-dem. Jeździli i biegali też inni, gospodarze. Zostawili zajęcia ku niezadowoleniu żon, dziewczyn. Pospolite ruszenie. Ale to było dobre. Mogły pojawić się wilki. Są koło Czarnocina. Gdy wyczuwają zapach czło-wieka, nie wychodzą... W sumie uciekło 37 sztuk. Zginęły w środę, 5 kwietnia.

A kiedy Pan przyjechał? – 7 kwietnia. Miałem mapę, bo ja się

przygotowuję do takich zadań. Co tam utrudniało. Liściaste drzewa, bagna. Jeśli się jakiegoś „delikwenta” szuka pod drze-wem liściastym, to się go nie zobaczy. Wystartowałem o 16.00. Piątek, wiatr zachodni, dość silny – tak mam zapisane Zacząłem latać. 2 godziny. Znalazłem 18 sztuk. 8 kwietnia start o godz. 9. Poszu-kiwania bardziej na północ, o godz. 10 lądowanie w Bączku. Znalazłem 3 albo 4 sztuki. Musiałem uciekać, bo bardzo moc-no wiało od północy. 9 kwietnia, niedziela, start o godz. 6 rano. Znowu z Bączka, też kierunek północny, godzina i 15 minut. I drugi raz od godz. 9 do 10. Wiatr się zmienił na północno-zachodni. Latałem godzinę. Wieczorem, o 18.30, krótko, bo przy wietrze zachodnim wiatr zaczął się odkręcać. Był silny, zrobiło się bardzo tur-

lówkę... Jestem radiowcem od 1985 r., mam I kategorię radiooperatora. Ale to już wymierający sposób komunikacji, hobby. Nowe technologie wypierają. Mam słu-chawki w kasku, do tego mikrofon. Ale to też już zmodyfikowano. Kupiłem zestaw nagłowny, gdzie jest łączność. To dla mnie bezpieczeństwo, bo nie muszę odrywać rąk od sterówek. Krótkofalówka i telefon wbudowane w słuchawkę. Słuchawki z radiostacją – to mój pomysł. Lecę, mam walkie, mogę utrzymywać łączność radio-wą, transmitować poszukiwania.

A to co? – Kupiłem urządzenie działające na

zasadzie termowizji od 20 do 40 stopni C. Zasięg – 40 do 400 m. Sprowadziłem z USA. Można kogoś znaleźć, kto zaginął.

Ale są przecież kamery termowi-zyjne?

– Są, ale montuje się je do lotu na no-

Wieczorem 6 kwietnia br. zadzwonił do mnie Wojciech Kulas z Kleszczewa Kościer-skiego, wnikliwy obserwator życia swojej gminy. Poprosił o zmieszczenie w porta-lu Kociewiacy.pl komunikatu o dziwnej treści. Zamieściłem – na Fb też: „WAŻNE! Wczoraj PP. Adriannie i Zbigniewowi Załęskim z Królewskiego Bukowca (gm. Zble-wo, za Lipią Górą, w stronę Skarszew) uciekło z pastwiska stado krów rasy Limo-usine (37 sztuk). Krów tej rasy nie można gonić i straszyć. PP. Załęscy zwracają się z prośbą do posiadaczy specjalistycznych dronów o pomoc w lokalizacji zwierząt. Nr tel. do Pani Adrianny (...) . Udostępnijcie ten komunikat na swoich stronkach”.

bulentnie, nie można było latać... W sumie znalazłem 24 krowy. Dwóm się znudziło i wróciły same.

I tak został Pan bohaterem... – Było podziękowanie. Impreza. Zro-

biłem im niespodziankę. Dzień wcześniej poleciałem lotem szybowym, zrobiłem zdjęcie gospodarstwa. Przywiozłem im w dużym formacie na pamiątkę. Zawio-złem też wiadro krówek. Zginęły krowy, to trzeba było dać dzieciakom krówki.

Porozumiewał się Pan z powie-trza krótkofalówką?

– Tak. Na dole był dh Jarek Kinowski, komendant OSP Zblewo. Miał krótkofa-

dze i wyświetlacz jest zbyt mały. Nie da się cały czas w niego patrzeć. A to trzymam w dłoni. Tutaj jest linijka ledowa pokazują-ca punkt cieplny. Jest bardzo dużo fałszy-wych alarmów, widać sarny, dziki, lisy... Ogólnie chodzi mi o tworzenie grup po-szukiwawczych. To bardzo ważne.

Józef Koziczkowski kieruje urządzenie przez okno na ogród, na szopę za nim i domy za szopą.

– Ooo... – ledowa linijka wariuje. – Coś tam jest. Błąd urządzenia? Krótka przerwa i jeszcze raz. Znowu linijka pokazuje źródło ciepła. Coś tam jest, w szopie... n (tm)

20 LudzieFo

t. Ta

deus

z Maj

ewsk

i

Jałówki rasy Limouisine Adrianny i Zbigniewa Załęskich. Po „wycieczce” do gęstego, liścia-stego lasu, rozciągającego się na północ od Królewskiego Bukowca (kilka zabudowań), po całym tym zamieszaniu, związanym z poszukiwaniami, zrobiły się bardzo towarzyskie.

Józef Koziczkowski: Mam dziennik lotów. Wszystko zapisane – gdzie latałem, o której godzinie...

Słuchawki i mikrofony. W taki sposób jeszcze nie prowadziłem wywiadu...

kociewiacy.pl 21Nasi znani nieznani

Gram siebie Pamięci zmarłego 16 stycznia 2017 r. w wieku 66 lat red. Mirosława Beggera, entuzjasty zapasów, dziennikarza sportowego, zasłużonego działacza kultury fizycznej i Zrzeszenia LZS, odznaczonego Złotym Krzyżem Zasługi RP

Po śmierci Mirosława Beggera w wielu redakcjach, z którymi współpracował, poszukiwano

o Nim materiałów i... nic. Tak to jest – dziennikarz opisuje innych, sam nie udzie-la wywiadów. Ja jednak miałem! Wywiad z 1997 r. We wstępie napisałem, że nasi współpracownicy (gazet) mają często nie-zwykłe profesje. Biją rekordy, zawodowo filozofują, kopią piłkę, piszą bajki, polityku-ją, śpiewają, wędrują w czasie i przestrzeni i itp. Różnych zajęć w swoim burzliwym życiu imał się Mirosław Begger – sta-ry wyżeł dziennikarski, specjalizujący się w sporcie, kulturze, turystyce i rekreacji, a przede wszystkim olimpizmie. Pierw-szy tekst, za który otrzymał honorarium, opublikował w Dzienniku Bałtyckim. Nosił tytuł „Rajd – Zlot Ocypel 68’”. Drukował m.in. w Wiadomościach Sportowych (Warszawa), Gazecie Rolniczej (War-szawa), PAP (Warszawa), w katowickim Sporcie, w Głosie Wybrzeża (Gdańsk), w Gwieździe Morza (Gdańsk), w Magazy-nie Solidarność (Gdańsk). Ale w pośmiert-nych notkach zapomniano o Nim jako o aktorze występującym w kilku znanych filmach.

Mirosław Begger w filmie „Krok”

Ale jak reżyser Filip Bajon Cie-bie wyłowił?

– Przyszedł do klubu „Spójnia” Gdańsk, gdzie najpierw byłem zawod-nikiem w sekcji zapaśniczej, a następnie rzecznikiem prasowym i kierownikiem tejże sekcji. Zrobił zebranie chętnych do filmu i wybrał olimpijczyka z Mek-syku i Monachium, wicemistrza Euro-py z Berlina Edwarda Wojdę i mistrza Polski Kazimierza Pryczkowskiego oraz moją skromną osobę. Reżyser Filip Ba-jon stwierdził, że mam filmową i wizyj-ną twarz.

Jaką rolę grałeś w „Arii dla atlety”?

– Sędziego ringowego. Ogłosiłem zwycięstwo Zbyszka Cyganiewicza, którego grał Krzysztof Majchrzak – na planie mąż Poli Raksy. Pracowałem pięć dni na planie w Warszawie, a w filmie można było oglądać mnie przez około 3 minuty.

Pierwszy film... Jak to jest oglądać siebie?

– Film mi się bardzo podobał, po-nieważ to film fabularny, ale oparty na faktach. Niektóre sceny są wręcz do-kumentalne. Grali naturalni zapaśnicy – Edward Wojda, Kazimierz Pryczkow-ski, Henryk Bierła, Jerzy Choromański i inni. Siebie widziałem w filmie, ale tak-że na fotosach w kinie. Zachowałem je sobie na pamiątkę. Rola mi odpowiada-ła. W życiu jestem sędzią zapaśniczym, a tam byłem sędzią ringowym. Grałem siebie.

To nie był jedyny Twój film.– Przez tę skromną rólkę stałem się

znany w światku filmowym. I zapropo-nowano mi rolę senatora w Wolnym Mieście Gdańsk w filmie polsko-nie-mieckim „Buddenbrookowie”. Był to serial telewizyjny, nagrywany między innymi w Gdańsku i w Toruniu. Grałem około 5 minut też w roli epizodycznej. Taka postać bez dialogów. Byłem ucha-rakteryzowany na senatora – miałem melonik, frak, muszkę i laseczkę. Uwa-żam, że w tę rolę wcieliłem się dobrze. Tu byłem na planie zdjęciowym tylko dzień. To był 1979 rok.

Następne filmy...– Trzeci, kolejny film, to serial tele-

wizyjny pt. „Blizny” – również polsko-niemiecki, nagrany jesienią 1979 roku. Miałem rolę historycznie nieciekawą, a mianowicie gestapowca. Grałem na planie jeden dzień. Grałem jako zapa-śnik – miałem pałkę i markowałem ude-rzenie. Robiłem duży zamach, a potem momentalnie wyhamowywałem. Robi-łem to bardzo naturalnie, bo Niemka – kierownik produkcji – podbiegła do tłu-macza, a ten do mnie, żebym tak silnie nie bił. Więźniowie twierdzili, że nic ich nie boli, czyli grałem bardzo dobrze. Wśród statystów, których „oszczędza-

łem”, był olimpijczyk z Helsinek - Jan Kielas, rodem z Demlina koło Skar-szew. Chwalił mnie, że grałem bardzo naturalnie.

Akurat przyjechałeś do Staro-gardu z planu z Warszawy. Czwar-ty film. Znowu ktoś wypatrzył Twoją filmową twarz?

– Przed dwoma laty znany i lubiany reżyser Marek Piwowski zjawił się z ka-merą na Balu Sobowtórów w Warsza-wie, gdzie filmował tak zwane twarze filmowe i wizyjne.

Co to znaczy – twarze filmowe i wizyjne?

– To znaczy, że trzeba było być po-dobnym do znanej postaci kina i tele-wizji. Ja byłem uznanym sobowtórem prezentera muzyki operowej i operet-kowej oraz baletu Bogusława Kaczyń-skiego. Reżyser Marek Piwowski, który nakręcił doskonały film „Przepraszam, czy tu biją” – z mistrzami olimpijskimi Jerzym Kulejem i Janem Szczepańskim – uznał, że ja się nadaję do filmu pod tytułem „Krok”.

No proszę, Kaczyński... Rze-czywiście, jak tak się przyjrzeć, „wykapany” Kaczyński...

– Kilka razy mnie za niego wzięto. Na balu Echa Sportowego w Cristalu w styczniu 1996 za toaletę płaciłem banknotem 5-tysięcznym. Starsza pani to zobaczyła i rzekła głośno: „Jedynie Bogusław Kaczyński płaci 50 dolarów za toaletę”. Albo na Balu Sobowtórów w Warszawie panie podchodziły do mnie jako do Bogusława Kaczyńskiego i prosiły o autograf, mówiąc że pięk-nie opowiadam o operze i operetce. Jeszcze jedno śmieszne zdarzenie. Przed kilkoma laty wchodziłem do opery Filharmonii Bałtyckiej w Gdań-sku ucharakteryzowany na Bogusława Kaczyńskiego. Pani, która mnie witała w progach opery, powiedziała: „Pa-nie Bogusławie, przepraszamy, że nie podstawiliśmy panu pod Grand Hotel w Sopocie mercedesa, ale nasz kie-rowca miał defekt”.

Rozmawiałeś z panem Bogu-sławem?

– 1 stycznia 1992 roku kościół św. Brygidy w Gdańsku został ustanowiony

bazyliką. Na uroczystościach był Bogu-sław Kaczyński. Po mszy świętej wy-mieniliśmy wizytówki. Sam orzekł, że jest między nami niezwykła podobizna. Duchowa też... Ponieważ mówimy z wielką pasją i zaangażowaniem.

Czy być czyimś sobowtórem to też aktorstwo?

– Tak. W 1992 roku byłem po raz pierwszy na eliminacjach w Klubie So-bowtórów w Warszawie i przegrałem nieznacznie z sobowtórem Gierka I miejsce. Niesprawiedliwe, bo powin-no być kilka kategorii – kilku Gierków, Kaczyńskich itd. Miałem tę satysfakcję, że ja dostałem duże brawa widowni, a „Gierek” wcale.

Wracając do filmu „Krok”. O czym on jest?

– Mówi o kroku defiladowym spor-towo-olimpijskim, tanecznym i podob-nych oraz o próbach wejścia Polski do NATO i reperkusjach z tym związa-nych.

Kogo w tym filmie grasz?–...Redaktora Mirosława Beggera.

Jestem tam sobą. Wypowiadam się na planie w Pałacu Szkoły Głównej Go-spodarstwa Wiejskiego w Warszawie przy ulicy Ursynowskiej na tematy, które są mi bliskie, na przykład o kro-ku olimpijskim mistrza olimpijskiego w chodzie sportowym z Atlanty Ro-berta Korzeniowskiego czy w sprawie reaktywowania w Polsce powiatów. Urodziłem się w Kręgu, w powiecie starogardzkim, i pamiętam, jak bardzo ważną rolę spełniały powiaty. I w filmie szeroko mówię na temat ich przywró-cenia.

„Szeroko mówisz”, czyli tym razem na planie grałeś dłużej.

– W Warszawie byłem 6 dni. Mieszkałem w hotelu „Garnizono-wym” przy ulicy Mazowieckiej 10. Na planie przebywałem pełne 5 dni od godzin porannych do wieczornych z przerwą obiadową, gdyż lunch był na miejscu w ramach apanaży aktorskich. Kilkanaście razy panie charakteryzator-ki odświeżały puder, krem i maseczkę oraz lakierowały mi włosy. W filmie – spodziewam się – będę minimum 10 minut. Również w tym filmie pa-

rodiowałem obok Wojciecha Fortuny w Sapporo w 1972 roku, kiedy zdo-bywał mistrzostwo olimpijskie na dużej skoczni narciarskiej, a nawet śpiewa-łem „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani...”. W rytm tej melodii defilowali żołnierze.

To ciekawe. Tyle rzeczy robisz w jednym filmie nie będąc zawo-dowym aktorem. A właściwie to będąc aktorem – naturszczykiem.

– W tym filmie akurat połowa ak-torów była „naturalizowana”. Marek Pi-wowski kręcąc film „Rejs” miał samych naturszczyków. Ale to nie jest łatwo zostać naturszczykiem. Wtedy w Kra-jowym Klubie Sobowtórów spośród ponad stu sobowtórów wybrano tylko mnie. Czyli we mnie coś jest.

Co?– Mam charyzmę i potrafię powie-

dzieć bez kartki kilkanaście zdań ze scenariusza. A poza tym dlatego, że jestem globtroterem i „selawi” – samo życie. To znaczy, że życie znam, a to też jest potrzebne w filmie.

Dziennikarze to na ogół finan-sowe dziady, aktorzy podobno zbijają fortunę. Możesz powie-dzieć troszeczkę o finansach?

– W filmie Marka Piwowskiego mia-łem gażę dzienną 2 mln starych złotych plus diety, bezpłatne wyżywienie, kosz-ta podróży I klasą, ekspres i bezpłatny pobyt w hotelu. Czyli za 5 dni na planie z wszystkimi dodatkami otrzymałem około 12 mln st. zł. Opłaca się grać.

Czy w kręgach aktorskich pie-niądz jest tak ważny? Określa wartość aktora?

– Określa. Statyści ma planie mieli 1/3 honorarium, a ja miałem gażę ak-tora. Wybitni zawodowi aktorzy dosta-ją więcej, ale w tym filmie ja dostałem górną gażę... Praca z Markiem Piwow-skim była bajką – skromny reżyser, a wysokiej klasy fachowiec.

Lubisz światowe życie, wielkie towarzystwa... Czy ci wybitni lu-dzie są naprawdę wybitni?

– Lubię. Sprawia mi to wiele satysfakcji... Niektórzy są wybitni, a niektórzy przeciętni. Nadrabiają to sprytem. n

Z Mirosławem Beggerem rozmawia Tadeusz Majewski (Gazeta Kociewska 1997 r.)

Kiedy zaczęła się Twoja przygo-da z filmem?

– Było to w 1978 roku. Reżyser Fi-lip Bajon zaprosił mnie na plan filmowy „Arii dla atlety”.

Dlaczego akurat Ciebie, chłop-ca z Kręga? Układy?

– Nie. Mój nieżyjący tato, Włady-sław Begger, przedwojenny dyrektor szkoły w Jaroszewach koło Pogódek, nauczył mnie poprawnej polszczyzny i dykcji, kiedy uczęszczałem do Szko-ły Podstawowej w Bobrowcu w gmi-nie Smętowo Graniczne. Polskie kino umiłowałem dzięki dyrektorowi Szkoły Podstawowej w Kopytkowie, Bernar-dowi Osowskiemu.

Fot.

Mich

ał M

ajew

ski, 2

015

r.

wrzesień 201722 Muzyka – obraz - inspiracje

Miał wystawę na XI festiwalu „kaczmarski underground” w KrakowieKrzysztof Bagorski od 2012 r. mieszka w Małym Bukowcu, tu-rystycznej miejscowości w gminie Zblewo. Rysuje pastelami. W krótkim czasie zdobył uznanie Kociewiaków przede wszyst-kim jako portrecista. Od 1 do 3 września miał wystawę prac na XI festiwalu „kaczmarski underground” w Krakowie - Wieliczce

K rzysztof Bagorski (ur. w 1974 r. w Gdańsku, a do 2012 r. miesz-kaniec Gdyni) od dziecka przyjeż-

dżał do Małego Bukowca, gdyż po części tu są jego korzenie. Już w dzieciństwie zdradzał zdolności plastyczne. Intereso-wał się sztuką, zwłaszcza portretami, naj-bardziej tymi z „Pocztu królów polskich” Matejki. W latach 1985 – 1989 chodził na zajęcia plastyczne do Pałacu Kultu-ry i Młodzieży w Gdyni, gdzie poznał podstawy różnych technik plastycznych. W latach 1989 – 1994 zgłębiał tajniki ma-larstwa, rzeźby i historii sztuki w Państwo-wym Liceum Sztuk Plastycznych w Gdy-ni Orłowie. Dyplom plastyka uzyskał w pracowni snycerstwa. W czasie nauki, podczas zwiedzania Muzeum Witkacego w Słupsku, zetknął się z techniką pastelu. Zafascynowała go ze względu na niezwy-kłe możliwości ekspresji. Po skończeniu liceum sam uczył się malować pastelami.

„oglądalność”. Na przykład w Borzecho-wie można obejrzeć obraz przestawia-jący Jana Pawła II, poświęcony w marcu 2012 r. przez ks. proboszcza Adama Kapelusza. Tego samego roku obraz zo-stał pokazany na wystawie w kościele św. Jana w Gdańsku.

Artysta swoje dzieła prezentuje też na stronach internetowych. To dzisiaj nie-zbędne. Są możliwości techniczne, więc dlaczego nie? Internet przydaje się jesz-cze w innym celu. Ludzie nie lubią pozo-wać „na żywo”, bo kto przy dzisiejszym tempie życia ma czas siedzieć – pozować kilka godzin? Na ogół klienci nadsyłają zdjęcia przez internet. To wygodne, a nie do uniknięcia, gdy portret ma być pre-zentem, niespodzianką, o powstawaniu której obdarowany nic nie ma wiedzieć. Bagorski lubi też pokazywać otaczających go ludzi, a szczególnie dzieci, naturalne i szczere. W jego internetowej galerii dominują portrety, ale jest też przyroda, zwłaszcza pejzaż. Niespecjalnie widzi sie-

września, a zacznie się w „Piwnicy pod Baranami”. Jego wystawa wpisze się w szerszy cykl wydarzeń pod nazwą „Kaczmarski. Cztery źródła niepokoju”. Ma przygotować ok. 15 prac.

Fascynacja twórczością Jacka Kacz-marskiego zaczęła się u niego już w pod-stawówce. Słuchał piosenek opozycyj-nych, antykomunistycznych, tak samo jak jego tata. Słuchał też z kolegami. Tata jednego z nich zdobył gdzieś płytę winy-lową z piosenkami o Katyniu. Było to dla nich mocne przeżycie.

Kaczmarski napisał około tysiąc utwo-rów. Wystawa ma nawiązywać do jego twórczości. Nie zabraknie też Przemy-sława Gintrowskiego, w dużej części wykonawcy jego piosenek, i Herberta (Kaczmarski nagrał 3 płyty z poezją Her-berta). Kaczmarski był też twórcą wido-

Fot.

Tade

usz M

ajew

ski

wisk muzycznych Muzeum, Raj, Mury (1979), które wykonywali jako koncerty.

W 1981 r. Kaczmarki i Gintrowski mieli koncerty we Francji. Po wprowa-dzeniu stanu wojennego Kaczmarski został na Zachodzie, pracował dla RWE i cały czas nagrywał. Potem jeździł po świecie i śpiewał już bardziej poetyckie teksty. Te związane z polityką stały się wielowymiarowe. Bagorski robił zdjęcia Kaczmarskiemu i Gintrowskiemu w ko-ściele św. Jana w Gdańsku. Atmosfera była niesamowita, zupełnie jakby coś wi-siało w powietrzu. Na podstawie tych zdjęć zrobił obraz. Do dziś Kaczmarski inspiruje Bagorskiego. W tekstach poety i barda jest coś, co artyście z Małego Bukowca nigdy się nie znudzi. Słowa, które mówią o czymś bardzo ważnym, kiedy maluje obrazy. Miał nawet ambicję zrobić coś na podstawie utworów barda, zilustrować jakiś utwór, ale tu pojawił się problem. Bagorski musi konkretnie wi-dzieć, co maluje (są artyści, którzy potra-fią malować „z głowy”). Druga sprawa. Trudno namalować obraz na podstawie piosenek, które często same w sobie są opisami obrazów. Kaczmarski, polonista, humanista, świetnie znał się na obrazach, „wchodził” w nie, opisywał, interpreto-wał piosenkami.

Co będzie miał na wystawie? Oczy-wiście portrety Kaczmarskiego. Do tego udało się dołożyć kilka portretów kobiet, odpowiadających klimatowi tekstów. Słuchał utworu „Portret płonący” i do-szedł do wniosku, że wszystko zgadza się z portretem, który zrobił. Albo „Sen kochającego psa” – bardzo pięknie opi-sana kobieta. Też to nawiązuje do jedne-

go z jego portretów. Obraz jest zgodny z klimatem wrześniowej imprezy. Kiedyś zrobił autoportret Witkacego, którego, jak wspomniałem wyżej, bardzo lubi, i też się zgadza. Kaczmarski napisał utwór „Autoportret Witkacego”, a piosenkę wykonywał Gintrowski. W utworze dzieje się tak, jakby Witkacy mówił o so-bie. Bagorski po wysłuchaniu „Autopor-tretu” w Gdyni pobiegł do księgarni i kupił album o Witkacym. Obu, Kaczmarskiego i Gintrowskiego, Bagorski miał okazję po-znać, porozmawiać z nimi. Byli bardzo skromnymi ludźmi. Ma podpisane przez nich płyty. n

(tm)Dla przypomnienia

Krzysztof Bagorski w Małym Bukowcu.

Za plecami obraz ze zdjęcia wykonanego

Kaczmarskiemu i Gintrowskiemu na

występie w kościele św. Jana w Gdańsku

Młody Jacek Kczmarski - idol

Krzysztofa Bagorskiego

Jacek Kaczmarski i Krzysztof Bagorski w prawie identycznych pozach.

Pełen ekspresji obraz przedstawiający Gintrowskiego grającego na gitarze

TEKST Tadeusz Majewski

Jego ulubieni artyści to Wyspiański i Wit-kacy, mistrzowie portretu wykonanego techniką pastelu, każdy mający swój styl. Inni: Caravaggio, Rembrandt, impresjoni-ści francuscy, Salvadore Dali, Malczewski, Fałat. Fascynuje go również malarstwo historyczne w stylu Jana Matejki.

Na ścianie mieszkania w Małym Bukowcu wisi obraz Krzysztofa przed-stawiający dziadków Bągorskich od stro-ny taty na tle wsi. Tata w nazwisku już nie miał „ogonka” przy ‚a’ . Urodził się w 1943 r., Niemcy zapisali w metryce ‚a’ i zostało „Bagorski”.

Krzysztof Bagorski jak najbardziej czu-je się Kociewiakiem. Tu są przecież jego rodzinne strony. Bierze udział w tutej-szych plenerach i wystawach organizo-wanych przez Towarzystwo Artystyczne „Zakochani w Kociewiu”. Niektóre jego działa wiszą w kościołach, co w pewnym sensie uwiecznia artystów i daje wielką

bie malującego w sezonie turystycznym portrety „na żywo”. Próbował. Malował w Twardym Dole w 1999 r. kilka portre-tów dziennie. To nie dla niego. Na por-tret potrzebuje 3 godziny i trochę czasu, żeby odpocząć. Woli pracownię, gdzie do narysowania portretu „na żywo” zwy-kle potrzebuje od dwóch do trzech sesji.

Często maluje przy muzyce Jacka Kaczmarskiego, którego zresztą kilka razy sportretował. 2-3 lata temu skon-taktowała się z nim współorganizatorka corocznego festiwalu „kaczmarski under-ground” i zaproponowała mu wystawę. Zrezygnował, gdy usłyszał, że ma być tam gwiazdą. W tym roku przyjął jednak propozycję.

Na początku sierpnia tak pisaliśmy o jego przygotowaniach.

Bagorski od dłuższego czasu pracuje nad obrazami na tę imprezę. Odbędzie się w Krakowie - Wieliczce od 1 do 3

Mury

On natchniony i młody był, ich nie policzył-by niktOn im dodawał pieśnią sił, śpiewał, że blisko już świtŚwiec tysiące palili mu, znad głów unosił się dymŚpiewał, że czas, by runął mur, oni śpiewali wraz z nim

Wyrwij murom zęby kratZerwij kajdany, połam batA mury runą, runą, runąI pogrzebią stary świat!

Wkrótce na pamięć znali pieśń i sama me-lodia bez słówNiosła ze sobą starą treść, dreszcze na wskroś serc i duszŚpiewali wiec, klaskali w rytm, jak wystrzał poklask ich brzmiałI ciążył łańcuch, zwlekał świt, on wciąż śpie-wał i grał

Wyrwij murom zęby kratZerwij kajdany, połam batA mury runą, runą, runąI pogrzebią stary świat!

Aż zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czasI z pieśnią, że już blisko świt, szli ulicami miastZwalali pomniki i rwali bruk - Ten z nami! Ten przeciw nam!Kto sam, ten nasz najgorszy wróg! A śpiewak także był sam

Patrzył na równy tłumów marszMilczał wsłuchany w kroków hukA mury rosły, rosły, rosłyŁańcuch kołysał się u nóg...

Patrzy na równy tłumów marszMilczy wsłuchany w kroków hukA mury rosną, rosną, rosnąŁańcuch kołysze się u nóg...

Jacek Kaczmarski

kociewiacy.pl 23Nasze galerie

Chcę ukazywać piękno jakie by ono nie było Starogardzianka Karolina Półtoraczyk pomimo młodziutkiego wieku (16 l.) już zwróciła na siebie uwagę na portalach społecznościowych swoimi zdjęciami portretowymi. Chętnie zgodziła się opowiedzieć o sobie w magazynie „Kociewiacy.pl” i pokazać kilka prac

Karolina Półtoraczyk: Zdjęcia robię od blisko 4 lat. W 2013 roku kupiłam swój pierwszy

aparat i właśnie w tym momencie

Moje zdjęcia można obejrzeć

na Facebooku: „Karolina Półtoraczyk

Fotografia” oraz na flickr.com:

„karolinapoltoraczyk”.

Inspiracji szukam w pracach pro-fesjonalnych fotografów z Polski, ale także z poza granicą kraju, jak na przy-kład Agata Serge, Sonia Szóstak, Cole Sprouse czy Marta Bevacqua. Pomy-sły znajduję też obserwując ludzi przy różnych czynnościach i w sytuacjach, z jakimi spotykają się każdego dnia, w obrazach czy innych formach sztuki.

Fotografia jest dla mnie sposobem opowiedzenia pewnych historii oraz wyrażania siebie. To wyjątkowa for-ma ukazywania świata, ludzi i wszyst-kiego, co nas otacza przez pryzmat swoich uczuć. Ważne jest dla mnie ukazywanie emocji i charakteru. Nie chcę, aby moje prace były tylko pu-

stymi fotografiami, chcę nieść nimi ja-kiś przekaz, ukazywać piękno jakie by ono nie było.

Chciałabym, aby w przyszłości moje zdjęcia nie tylko cieszyły ludzkie oko, ale poruszały serca oraz budziły wrażliwość w odbiorcach. Fotografia daje mi poczucie spełnienia i mnó-stwo staysfakcji, gdy widzę postępy, jakie czynię. Mam ogromną nadzieję, że w przyszłości nie zabraknie miejsca na pasję i zawsze znajdę czas na fo-tografię.

Moje zdjęcia można obejrzeć na Facebooku: „Karolina Półtora-czyk Fotografia” oraz na flickr.com: „karolinapoltoraczyk”. n

zaczęłam moją przygodę z fotografią. Początkowo fotografowałam głównie zwierzęta. Z czasem postanowiłam spróbować czegoś nowego. Wycią-

gałam na pierwsze sesje znajomych oraz członków rodziny. Zaczęłam coraz bardziej „wkręcać” się w świat obrazu. Starałam się, by moje zdję-cia stawały się coraz lepsze i bardziej przemyślane. Kilka lat temu założyłam też funpage na Facebooku, żeby nie chować swoich zdjęć przed światem, ale móc podzielić się swoimi fotogra-fiami z większym gronem odbiorców.

Od około roku spełniam się także jako modelka, co bardzo pomogło mi w dalszym rozwijaniu umiejętności. Miałam okazje pracować z profesjo-nalnymi fotografami. Przyglądałam się ich pracy od podstaw, obserwo-wałam, jak współpracują z modelem. Sprawiło to, że moje prace stawały się lepsze. Zawarłam też wiele znajomo-ści, które, mam nadzieję, pomogą mi w dalszym rozwoju umiejętności.

wrzesień 201724 ReklamyPrzedsiębiorstwo Produkcyjno-Usługowo-Handlowe „KAMCAR”

Marcin Kamysz 83-210 Zblewo, ul. Główna 30, tel. 58 588 33 92

sprawdzony wykonawca osiedli domów jednorodzinnych proponuje bardzo ładne i tanie domki jednorodzinne w idealnym miejscu • przy spokojnej, ślepej ulicy o nazwie Przy Stadionie • bliziutko drogi krajowej nr 22 (tzw. "berlinki") • przy drodze do pobliskiego najczystszego jeziora w północnej Polsce

Jeziora Niedackiego z plażą przy słynnym ośrodku w Twardym Dole• przy ścianie Borów Tucholskich

Domki są kompletnie wykończone, o ładnej architekturze, ze wszystkimi mediami. Całe osiedle liczyć będzie 24 domki

Świetne skomunikowanie gwarantują droga krajowa nr 22 - Chojnice – Starogard – Malbork, ze zjazdem na A1 w Swarożynie, oraz droga krajowa nr 214 - Warlubie – Kościerzyna – Łeba

Gmina Zblewo słynie ze swoich walorów turystycznych – m.in. Jezioro Niedackie, Jezioro Borzechowskie Wielkie, Wirty - jeden z najpiękniejszych i najstarszy w Polsce ogród dendrologiczny, rzeka Wda, winnice w Miradowie

Jest to także wyśmienite miejsce dla prowadzenia własnego małego biznesu, o czym świadczy rozwój takich firm w Zblewie i Pinczynie

Gwarantowane cisza i spokój!

SZKÓŁKA ROŚLIN: Raj dla miłośników ogrodów! • W ofercie po atrakcyjnych cenach: drzewa i krzewy iglaste: jałowce cyprysy, cisy, jodły, sosny, świerki, tuje w rozmaitych pojemnikach oraz z gruntu i w przeróżnych formach; krzewy liściaste, drzewka alejowe, drzewa i krzewy owocowe, pnącza, byliny, rośliny wodne! Nowe CENTRUM OGRODNICZE: Wszystko do ogrodu, towar z najlepszych firm, oświetlenie solarne, bardzo duży wybór nasion, traw, nawozów, ziemi; środki ochrony roślin; szkło ozdobne, ceramika ozdobna, najróżniejsze figury ogrodowe, fontanny, nawet żurawie – rękodzieło z metalu z Zimbabwe! POLSKIE OGRODY OZDOBNE: Idealne miejsce na wypoczynek rodzinny, dla zorganizowanych grup, turystów, osób interesujących się historią ogrodnictwa • piękno, egzotyka, przyroda, rozrywka • repliki 8 historycznych i 3 współczesnych ogrodów, ogrodu botanicznego; tężnia solankowa, grota szeptów, LABIRYNT, PALMIARNIA! W przypadku grup zorganizowanych możliwość zwiedzania z przewodnikiem po wcześniejszym umówieniu • godziny otwarcia: 8.00 – 18.00; sobota 10.00 – 18.00; niedziela 12.00 – 18.00.

Frank-Raj - Polskie Ogrody Ozdobne i Szkółka Roślin

Znajdziesz tu wszystko, czego szukasz do swojego ogrodu! Nie tylko towar, ale i inspiracje!

SZCZEGÓŁY: www.frank-raj.pl | e-mail: [email protected]

Środek Borów Tucholskich, przy szosie Czersk – Tuchola. Nad rzeczką Czerska Struga płynie Wielki Kanał Brdy. To tu obejrzysz największy w Polsce AKWEDUKT. Jeszcze z 15 lat temu jakiś samotny turysta przechadzał się tunelem, mając nad głową leniwie płynący kanał. W sumie około 30 minut zwiedzania, a po japońsku - w myśl zasady „taha mu ta taha” (jak najwięcej jak najszybciej) - z 15. Tak było kiedyś. Teraz to potężne centrum rekreacyjne z miejscami hotelowymi, domkami z pięknie wyposażonymi pokojami, z dwoma basenami, kortami tenisowymi, tężniami i najprzeróżniejszymi atrakcjami. To wszystko powstało przez kilkanaście lat! Dziś zmaterializowane marzenia Mirosława Knakowskiego, właściciela tartaku w Legbądzie, wyglądają imponująco! Trudno się dziwić, że w ciągu roku przyjeżdża tu nie mniej osób niż na zamek w Gniewie!

O tym niezwykłym miejscu przeczytasz w portalu Kociwiacy.pl lub na stronie www.zajazd-fojutowo.pl

FOJUTOWO. Kto by pomyślał o tym z 15 lat temu!