15
okrutny maszynista

Pavel Vilikovský

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Okrutny maszynista to zbiór opowiadań o próbie zrozumienia drugiego człowieka. Każde z nich to swoisty bilet na drugą stronę Tatr, pozwalający spojrzeć na świat z innej perspektywy. Zabiera nas w podróż, podczas której spotkamy Alberta Camusa, przeczytamy prywatną korespondencję Sigmana Frijada, czy też poznamy kryminalną historię Marii B. Zagłębimy się także w rozmowę o ulotności pamięci, by na koniec dać się porwać szalonemu reportażowi, któremu w tle będzie przygrywać… węgierska orkiestra dęta. Pavel Vilikovský przedstawia świat ukrytych znaczeń, trudnych pytań i niełatwych odpowiedzi. Ta swoista zabawa w teraźniejszość przenosi nas do czasu i miejsc, w których gonimy za niedoścignionym, tęsknimy do nieznanego i nigdy nie trafiamy na właściwy moment. Przekonaj się, jak wiele magii i humoru tkwi w opowieściach słowackiego pisarza. Czy rację ma jeden z bohaterów, pytając: Takie to wszystko słowackie, co nie?

Citation preview

Page 1: Pavel Vilikovský

okrutnymaszynista

pave

l vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

pave

l vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

pave

l vili

kov

ský

vili

kov

ský

vili

kov

ský

Page 2: Pavel Vilikovský

okrutnymaszynista

pavel vilikovský

Page 3: Pavel Vilikovský

okrutnymaszynista

Page 4: Pavel Vilikovský

Pavel VilikovskýOkrutny maszynista

Przekład: Justyna Wodzisławska, Tomasz Grabiński

Redakcja: Małgorzata Kuśnierz

Korekta: Elżbieta Jaroszuk, Katarzyna Pawłowska

Projekt okładki: Justyna Boguś

Skład: Violet Design

Ten projekt został zrealizowany przy wsparciu fi nansowym Komisji Europejskiej.

Projekt lub publikacja odzwierciedlają jedynie stanowisko ich autora i Komisja Europejska nie ponosi odpowiedzialności za umieszczoną w nich zawartość merytoryczną.

Książka została opublikowana dzięki fi nansowemu wsparciu SLOLIA – Centrum Informacji o Literaturze w Bratysławie.

Krutý strojvodca

© Copyright by Pavel Vilikovský, 2012© Copyright for Polish edition by Słowackie Klimaty (former Good Books), 2013

ISBN: 978-83-64166-00-6

Słowackie Klimatyul. Mydlana 1/00551-502 Wrocławwww.slowackieklimaty.plwww.wydawnictwo.slowackieklimaty.pl

Page 5: Pavel Vilikovský

5

WSZYSTKO, CO WIEM O BYCIU ŚRODKOWOEUROPEJCZYKIEM(z odrobiną przyjacielskiej pomocy od Ołomuńca i Camusa)

Bycie Środkowoeuropejczykiemto nie obywatelstwo, ale światopogląd.

György Konrád

Człowiek może mieszkać w Europie Środkowej całe życie, a mimo to nie musi być Środkowoeuropejczy-kiem. Znam w  słowackich wsiach w  górach abso-lutnych suwerenów swojego terytorium, to znaczy powierzchni, którą są w  stanie obejść na własnych nogach; wiedzą, na której ścieżce można spotkać nie-dźwiedzia, gdzie zbierać rzepik leczniczy i kiedy przy-wiozą świeży chleb do sklepu na dole. Ciekawe, że po dużych miastach i wielkich dziejach ludzie ci po-ruszają się bardzo niepewnie, wypowiadają się o nich lekceważąco i uogólniająco. Mówią coś w rodzaju, że jest w nich bardzo dużo brudu. Ich zdrowy rozsądek nagle żałośnie kuleje; nie wyraża stanu wiedzy, tylko nastrój. („Ale to przecież jest właśnie takie bardzo środkowoeuropejskie! – odpowiedziałby mi pewnie

Page 6: Pavel Vilikovský

6

na to Camus. – Czy jednostka może znaleźć dokład-niejszy sposób zdobywania wiedzy niż nastrój? W te-orii względności też genialne jest tylko to, że Einstein znalazł dla swojego nastroju wzór matematyczny”).

Człowiek może też być przez całe życie Środkowo-europejczykiem i wcale nie musi o tym wiedzieć. Ja miałem to szczęście, że na Dworcu Głównym w Brnie spotkałem Camusa.

To, że Camus zawitał podczas swoich wędrówek do Brna, zaskoczeni badacze zauważyli w jego Notatkach. O wizycie w Ołomuńcu jednak w nich nie wspomina, dzisiaj wiem o niej pewnie tylko ja. Camus nie żyje, a na początku lat osiemdziesiątych zmarł także recep-cjonista z  hotelu Palace. Zbiegiem okoliczności, na którego opisywanie nie ma tu czasu, po wielu latach poznałem bliżej tego recepcjonistę; był to wykształ-cony pan o żarliwym stosunku do literatury. Sam pisał senne opowieści pełne bajkowych tolkienowskich po-staci. O ile wiem, ani jedna nie ukazała się drukiem. („Jakie to środkowoeuropejskie!” – powiedziałby pewnie Camus). Tak czy inaczej, ten wykształcony pan o literackich skłonnościach nie zwrócił uwagi na nazwisko Camus w spisie gości. Wspominam o tym po trosze na swoje usprawiedliwienie.

Morawy cieszyły się wówczas popularnością. Były tak jakoś wdzięcznie usposobione, że przyszli europejscy pisarze sami na nie spływali; niektórzy wręcz na nich wytrysnęli. Myślę, że mniej więcej w tym czasie za kradzież i włóczęgostwo w ostraw-skim więzieniu siedział Jean Genet. Wybrał się za polskim kochankiem i trafi ł do Ostrawy. Dalej już nie dotarł, odesłano go ciupasem do domu.

Camus podróżował zatem incognito. Cóż mu też, po prawdzie, pozostawało. Gdyby zaczął na dworcu

Page 7: Pavel Vilikovský

7

w Brnie wykrzykiwać: Je suis Camus!, ludzie nie po-myśleliby, że to Camus, ale wariat. Pewnie, we włas-nym domu nikt nie jest prorokiem, ale skoro u was wszyscy mają was gdzieś, to jeszcze wcale nie ozna-cza, że ma się papiery na bycie prorokiem za granicą.

Nie, w Camusie nie było nic krzykliwego. Za-uważyłem go chyba właśnie dlatego, że tak współgrał z  halą brneńskiego dworca. Gdyby specjalnie szu-kał bardziej odpowiedniego tła, nie mógłby znaleźć lepszego. Taki zasiedziały, wżarty smutek, którego wszystkie powody już dawno minęły, taka sadza na szynach kolejowych. Nie sądziłem, że na tej ławce czeka na pociąg; nie wyglądał jak podróżny, ale jak człowiek w drodze, i nie miało to żadnego związku z dworcem. Tak samo wyglądałby we foyer Teatru imienia Janáčka. Człowiek, o którym dwóch znajo-mych rzuca za jego plecami: – Ten z nami długo nie pobędzie. – Jasne, dopóki nie zaczniecie go nudzić, kochani!

Jak mówię, Camus w ogóle nie sprawiał egzotycz-nego wrażenia. Miał może o ton ciemniejszą cerę, lecz są twarze, które ciemnieją też ze zmęczenia. Twarze – worki pod bożymi oczami, które wieszczą, że Bóg ma za sobą złą noc. Ciemne, krótko ostrzyżone włosy, w kąciku ust frajersko zawieszony papieros – ale któż by nie znał fotografi i Camusa? Z tą opaloną twarzą wyglądał trochę jak sycylijski wieśniak, tylko że ja nigdy nie widziałem sycylijskiego wieśniaka. Sam bym raczej powiedział, że był smutny, ale żywo, ba, wręcz radośnie; był w tym smutku u siebie, w swoim żywiole. Oczy mu skakały jak sekundy na zegarku elektronicznym.

Byłem wtedy młody i wierzyłem jeszcze w przy-padek. Myślałem, że ten człowiek naprawdę do mnie

Page 8: Pavel Vilikovský

8

podszedł, by podpalić papierosa, zamieniliśmy przy tym parę słów i  tak jakoś wpadliśmy sobie w oko. W nutę. Dzisiaj podejrzewam, że już dość się naoglą-dał i postanowił przejść do kolejnego etapu. Do słu-chania. Wybrał sobie mnie i wziął na spytki.

Jeśli chodzi o mnie, mam do Brna specjalny sto-sunek. Jest to na całych Morawach, ba, nawet w Cze-chach, jedyne miasto, w  którym zmarł mój ojciec. Chcę powiedzieć, że przyznaję Brnu pewne preferen-cje – oddajmy Freudowi, w końcu też miał moraw-skie korzenie, co freudowskie – za każdym razem, gdy nadarza się okazja, chodzę po uliczkach wokół dworca w nieujawnianej nadziei, że nagle zza rogu wyjdzie ojciec, zauważy mnie i powie: „No, to już jestem”. A ja mu na to: „To ci zeszło”. Byłoby to na-wet w jego stylu, bo przecież do Brna też wybrał się umrzeć, ot tak, nawet porządnie się nie pożegnał. Tylko w kuchni pod lampą powiedział nam: „No, do widzenia”, i po raz ostatni odbił się w  szybie. Przy okazji: po tylu latach pewnie już bym go nie poznał. Ciemne, krótko ostrzyżone włosy, w kąciku ust fra-jersko zawieszony papieros, pożółkłe od palenia palce… Czemu nie.

Swoją rolę odegrały chyba też różne drobiazgi, na przykład to, że Camus był obcokrajowcem, a w tym czasie w naszych okolicach było to stosunkowo rzad-kie zwierzę. Później nie chodziło już o mnie samego, reprezentowałem wszystkich, aby, skoro już nic in-nego, wyniósł od nas dobre wrażenie. Nie żebym to sobie postawił za cel, ale gdzieś w tyle głowy po-niewierała się taka myśl. („Jakie to mile środkowo-europejskie!” – powiedziałby pewnie Camus). No i  jeszcze, prawda, ten język obcy. W  języku obcym człowiek jest w stanie wypowiedzieć rzeczy, których

Page 9: Pavel Vilikovský

9

w ojczystym nigdy by z siebie nie wydobył; w języku obcym mówi obcy człowiek, za którego nie odczuwa się żadnej odpowiedzialności ani wstydu. To jest jak kolorowanka, o wszystkim, co istotne, już z  góry rozstrzygnięto, wystarczy tylko uważać, by nie wyjść kredką poza linię. Taka wolność!

Jechałem wtedy do Ołomuńca, gdzie miałem być jurorem w wyborach miss – o ile się nie mylę, Miss Demokracji Ludowej. Do Ołomuńca jeździł z Braty-sławy także bezpośredni pociąg, ale mam do Brna specjalny stosunek, zatem pomyślałem, że przerwę podróż i wstąpię na tereny wystawowe, gdzie właś-nie odbywały się targi mebli. Prawdę mówiąc, wy-myśliła to moja żona, która była jeszcze młoda i wie-rzyła w przyszłość, a konkretnie wierzyła w  to, że pewnego razu nastanie taka chwila, kiedy będziemy mieli własne mieszkanie. Ja zasadniczo biorę chwile pod uwagę dopiero wtedy, gdy już są, lecz nie spra-wiło mi trudności trochę ustąpić żonie, szczególnie że już z  góry wiedziałem, że nie kupimy żadnych mebli. Tym wszystkim, jedno przez drugie, zdyszany, od razu zasypałem Camusa, ponieważ w kąciku du-szy przez cały czas się obawiałem – Francuz, frajer-sko zawieszony papieros i tak dalej – że spyta mnie, gdzie tu w mieście są kurwy. Tego nie wiedziałem, a co gorsza, wtedy nie rozpoznałbym kurwy, nawet gdybyśmy na jakąś wpadli.

Po tylu latach naturalnie nie potrafi ę dokładnie zrekonstruować naszej rozmowy. W końcu właściwie nie była to żadna rozmowa, Camus po prostu ciąg-nął mnie za język (on sam formułował to delikatniej, mówiąc, że chce „wesprzeć swoją opinię moimi do-świadczeniami”). Wtedy jednak nie zdawałem sobie z tego sprawy. Pamiętam, że spytał, dlaczego jestem,

Page 10: Pavel Vilikovský

10

jeśli chodzi o meble, taki sceptyczny, a ja mu odpo-wiedziałem, że tego, co człowiek widzi u nas na wy-stawie, w sklepie i tak nigdy nie znajdzie. Wystawa w naszych szerokościach geografi cznych nie jest try-bem oznajmującym, ale warunkowym, owo słynne „co by było gdyby”, zadaniem ekspedienta nie jest sprzedawanie, ale wyjaśnianie, dlaczego wszyscy nie możemy być w niebie. Przecież także w  tym przy-padku mój sceptycyzm okazał się uzasadniony: komplet, który mnie zainteresował, był wyprze-dany na najbliższe dwa lata, a nowych zamówień nie przyjmowano.

To mu się spodobało; nie to, co mówiłem, ani jak, lecz myślę, że ucieszyło go, że mnie przejrzał, że jestem dokładnie taki, jak myślał. Właściwie poniżył-bym się, gdybym to zauważył, tylko że ja nie grzeba-łem się w jego potakiwaniu. Poczułem szturchnięcie, więcej nie potrzebowałem.

– Gdy człowiek wyjdzie na deski, które oznaczają świat – powiedziałem, tu już język obcy schwycił mnie za kudły i  ciągnął, dokąd mu się zachciało – rozgląda się po scenie, by zorientować się, w  jakiej sztuce ma występować. Ale w naszych szerokościach geografi cznych wystarczy zająć się przez chwilę czymś innym, na przykład wiązaniem sznurowadeł, i  gdy uniesie się głowę, człowiek widzi, że ktoś tymczasem przestawił wszystkie dekoracje. Dlatego w naszych szerokościach geografi cznych nie można kupować ani produkować mebli z trzyletnim wyprzedzeniem.

– To dobre – zaśmiał się Camus. – W waszych szerokościach geografi cznych? Ma pan na myśli Eu-ropę Środkową?

Nie myślałem o Europie Środkowej, dotychczas nie spotkałem się z takim pojęciem nawet w prognozie

Page 11: Pavel Vilikovský

11

pogody. I jaka to może być Europa Środkowa, skoro z  powodu kurtyn nie widzi się nawet tego, co za własną miedzą! Nie, „nasze szerokości geografi czne” to był maskujący, poprawny termin dla pewnego systemu społecznego albo, jak wtedy mówiło się z upodobaniem, ustroju. „To wręcz modelowo środ-kowoeuropejskie, nazywać reżim szerokością geo-grafi czną!” – krzyknąłby z pewnością Camus, gdyby się o tym dowiedział, ale takich rzeczy nie mówi się obcokrajowcom. Dlatego mu przytaknąłem.

Tak to było. Gadanie o głupotach i duperelach, ale wydawało się, że właśnie one nieodparcie pocią-gają Camusa. Jakby jego zainteresowaniem kierował brak znaczenia; jakby jedynie to, co pozbawione znaczenia, miało jeszcze dla niego znaczenie. Był, o ile można tak powiedzieć, historykiem tego, co nie ma historii, okruchów, które niezauważone spadają pod stół dziejów. Czyżby już tylko te bezprizorne, niezinwentaryzowane momenty potrafi ł poczuć jako życie? Dzisiaj, kiedy mamy tak wiele znaczeń, że za-czyna nam dla nich brakować rzeczywistości, dzisiaj, myślę, go rozumiem. Boże, jak ja nienawidzę historii, tej autobiografi i ludzkości! Możliwe jednak, że za-interesowanie trywialnością było dla Camusa tylko sposobem, by nie wyrwać się z zamyślenia.

– W Ameryce – powiedział dla przykładu – gdzie te wybory królewien właściwie wymyślono, rywali-zuje się o tytuł Miss Skrzywionego Kolana, Miss Naj-bardziej Zaokrąglonego Pępka, a nawet Miss Wro-dzonego Znamienia na Pupie. Tam kryteria są mniej więcej jasne. Ale Miss Demokracji Ludowej?

Spróbowałem mu wyjaśnić, że w naszych szero-kościach geografi cznych nawet podczas konkursów piękności nie uważamy kobiety za przedmiot, za

Page 12: Pavel Vilikovský

12

zbiór, bądź co bądź, przypadkowych, choć cieszą-cych oko, form. Nie chodzi przecież o  to, by przy-znać nagrodę za design albo dokładnie zmierzyć wy-miary jakiejś Aniczki lub Marienki. Gdy kobieta się uda, ucieleśnia dla nas oprócz samej siebie także coś innego, jakąś wyższą wartość duchową. Właśnie dla-tego organizatorzy zaprosili do jury kilku wybitnych pisarzy, ponieważ są oni największymi ekspertami od wartości duchowych.

– Godny uwagi środkowoeuropejski punkt wi-dzenia – zauważył Camus. – A  zatem to dla pana wielki sukces!

Z godnością, ba, nawet trochę dotknięty, odpo-wiedziałem, że nie mogę tego uważać za sukces, po-nieważ nie znam się ani na kobietach, ani na wartoś-ciach wyższych, a gdyby nawet, to nie miałem jeszcze okazji publicznie pochwalić się swoją ewentualną wiedzą, w  związku z  czym organizatorzy wybrali mnie raczej z całkiem irracjonalnych i niezrozumia-łych dla mnie powodów. Oprócz tego bycie jurorem nigdy nie należało do moich ambicji. Nie pozwa-lam na to, by ktoś wyznaczał mi cele, wyznaczam je sobie sam, jestem zatem jedynym arbitrem swoich sukcesów.

– Jak tak pana słucham, to myślę, że nie osiąg-nie pan zbyt wielu sukcesów – powiedział Camus i  przyrównał moją sytuację do przypadku Syzyfa, który cierpliwie pchał głaz pod górę, a  ten zawsze tuż pod szczytem staczał się w  dół. Z  beztroskim pesymizmem młodego człowieka oświadczyłem, że pod tym względem w ogóle nie różnię się od in-nych ludzi. Gdy przeanalizujemy, ile możliwości ma przed sobą noworodek i jak niewiele z nich zrealizuje do śmierci, możemy z  czystym sumieniem mówić

Page 13: Pavel Vilikovský

13

o  fi asku. I wtedy się zaczęło. Według Camusa na przykład Amerykanie, skoro już o nich była mowa, Amerykanie urozmaiciliby sobie monotonne pchanie głazu rywalizacją o to, który z nich wepchnie go naj-wyżej, a tuż przed jego stoczeniem się robiliby sobie na dowód zdjęcia.

– W  naszych szerokościach geografi cznych lu-bimy mieć pewność – odpowiedziałem mu – dlatego Syzyf podczas drogi w  dół niósłby głaz na ramie-niu, żeby, nie daj Boże, gdzieś mu się nie zapodział; bo cóż bez głazu z  rozpoczętym życiem? – Tak się wygłupialiśmy i nawet nie zauważyłem, że Camus, chyba tylko przez roztargnienie, wsiadł ze mną do wagonu. Pociąg ruszył.

Morawa, taka, jaką znam, płynie powoli i  zza okna pociągu wygląda rozwlekle słodko. Miodowo. Zakleiła mi usta. W Ołomuńcu miałem zarezerwo-wany pokój w hotelu Palace. Camus mi towarzyszył. Voulez-vous coucher avec moi? – spytałem go trochę niezręcznie, lecz wziął oddzielny pokój; rumieniec, który mnie momentalnie oblał, pewnie wydał mu się nieznośnie środkowoeuropejski.

Wcześnie rano, jeszcze przed śniadaniem, wy-szliśmy na krótki spacer. Podążaliśmy cały czas pro-sto, by nie zabłądzić. Wszędzie dokoła pobudowano domy, które w porannej mgle były czarne. Cicho sią-pił tynk.

– Smutne miasto – powiedziałem, gdy milczenie zaczęło mi już doskwierać. Myślałem, że wyczuję na-strój Camusa, ten odcień brązu, ale poprawił mnie:

– To jest miasto, w którym długo padało. – Pod-niósł kołnierz marynarki, a zroszone brwi ugięły się jak dojrzałe kłosy. – Pamięta, lecz nie czuje potrzeby, by o  tym mówić – dodał jeszcze. – I o  to chodzi:

Page 14: Pavel Vilikovský

14

pozostać panem własnej porażki. – Dalej na ostrym powietrzu szliśmy już w milczeniu.

Camus, wydaje mi się, rozwiązywał po drodze problem albo przynajmniej szukał otoczenia, w któ-rym jego problem nie rzucałby się w oczy. Ciągle był to ten sam problem, tylko w każdym czasie miał inną nazwę; dzisiaj nazywamy go „kryzysem tożsamości”. Powiedziałbym, że olała go dziewczyna, wtedy z re-guły młody człowiek zadaje sobie wiele dręczących pytań, od „co jej się we mnie nie podoba?”, aż po „kim właściwie jestem?”. To bezpośrednie uderze-nie na solar plexus, solar nexus i  solar sexus, gdy po raz pierwszy zdamy sobie sprawę, że dla innych jesteśmy inni niż dla siebie! Na darmo nagi Romeo ogląda swoje członki, zastanawiając się, co w nim jest z Montecchich; na darmo za innym oknem naga Julia szuka w lustrze tego, co w niej jest z Capulettich! Ale gdyby nawet ociosał, gdyby uciął, wyrzucił z siebie wszystko, co rozpoznał jako Montecchi, pozostałaby mu po tym okrutnym okaleczeniu kolejna, jeszcze trudniejsza kwestia do rozstrzygnięcia: Co jest we mnie z Romea? A rozwiązanie byłoby całkiem proste, gordyjskie. Najpiękniej je, jak myślę, jeszcze z wi-szącym sopelkiem zadziwienia, przedstawił György Konrád: „Upewniłem się ostatecznie, że każdy jest zawsze tylko jeden”.

Wybraliśmy Miss Demokracji Ludowej, lecz wiele dzięki temu się nie wyjaśniło; po roku i  tak trzeba było wybrać nową. Tylko że wtedy jeden pisarz z jury był już w Ameryce, drugi w Kanadzie, a  trzeci we Francji. Przez moją powolność zajęło mi to więcej czasu, ale wreszcie na długo, na długo znalazłem się za granicą także i  ja; dziś już więc również pod moim adresem mówi inny pisarz europejski, który

Page 15: Pavel Vilikovský

dojrzewał na Morawach, ale dotarł tylko do Pragi: „Przeszkadza mi też w tych emigrantach, że uważają się za bardziej wartościowych od nas. Jakby właśnie oni byli szczególnie godni ratunku. Gdyby tu była wolność, pewnie by zostali. Czyli wolność tak, ale masowe groby już nie? Co oni o sobie myślą?”.

Gdy wieczorem wróciłem do hotelu, recepcjoni-sta oznajmił mi, że pan Camus zwolnił pokój i wyje-chał. Nigdy więcej go nie spotkałem. Wspomnienia bledną, na łokciach i kolanach zaczyna prześwitywać nagie ciało życia. Bywały chwile, kiedy zastanawia-łem się, czy mi się to nie śniło. Nie, w Notatkach o Ołomuńcu nie ma nic, ale po latach znalazłem jedno takie miejsce w powieści:

„Bez wątpienia, nic dziś bardziej naturalnego niż ludzie pracujący od rana do wieczora, którzy potem przy kartach, w kawiarni i na gadaniu tracą czas, jaki pozostał im do życia. Ale są miasta i kraje, gdzie lu-dzie od czasu do czasu podejrzewają istnienie czegoś innego. Na ogół nie zmienia to ich życia. Ale zaznali podejrzeń, a to zawsze jest wygrana”*.

To jest przesłanie Camusa dla Ołomuńca; albo może przesłanie Ołomuńca dla Camusa. Tak czy inaczej, pewnie się zgodzimy, że w swojej istocie jest środkowoeuropejskie.

przeł. Tomasz Grabiński

* Albert Camus, Dżuma, przeł. Joanna Guze, Warszawa 1999, s. 8.