Upload
mariusz-m-rakoski
View
214
Download
0
Embed Size (px)
DESCRIPTION
I. Martwy sezon, II Droga donikąd, III Pewna teoria miłości
Citation preview
Pewna teoria miłości
Louis Huppert
Schody, które prowadziły do pokoi w akademiku zamieszkującym przez studentów
kierunków humanistycznych Uniwersytetu Szczecińskiego, przypominały zniszczoną, wylaną
za czasów komuny drogę. Stopnie, z pozdzieranym gumolitem, wiły się ostrymi zakrętami,
prowadząc do zamaskowanych okleinami drzwi. Tabliczki zakupione w sklepie „Nie tylko po 5
zł”, z napisami, że ktoś tu rządzi albo jest czyimś dyrektorem, oddawały dziarski charakter
lokatorów, którzy równie dobrze mogliby zajmować się lichwą, gdyby nie informacja przed
wejściem do bloku: tu mieszka inteligencja – ta, która z najpospolitszych rzeczy robi cuda.
Korytarze, pomalowane farbą olejną w kolorze pomarańczowym, zostały ożywione
plakatami: ktoś zapraszał na nocne rozmowy na temat Biblii („Historia i fikcja literacka w
Piśmie Świętym”), wieczory literackie („Literatura nie musi odchodzić do lamusa”) czy, dla
mniej wybrednych, na naznaczone najwyższą rozkoszą codzienne party w najlepszych w
mieście klubach, które kusiły tanimi drinkami, muzyką mechaniczno-elektroniczną oraz, w
najgorszym wypadku, tancerką wykonującą erotyczny taniec na rurze.
- Mówią, że… że to sztuka.
Oczy jaśniały tylko mu znanym sekretem. Chytrze się uśmiechał z lekkim ściskiem
szczęki, jakby przyporządkowanie „sztuki” tańcowi erotycznemu sprawiło mu punktowy,
chwilowy ból.
- Ludzie różne rzeczy mówią, bo „się” mówi. Jeszcze trochę i zostanie to dyscypliną
olimpijską – stwierdził Marcin.
Rozłożył się na tapczanie. – Mam dość – dodał. Szary sufit wydawał mu się falującym,
białym oceanem, tak krystalicznym, że po drugiej stronie można było dostrzec gwieździste
niebo. Wyciągnął dłoń, dotykał samego Zeusa, który pod postacią łabędzia zapłodnił Ledę;
dalej powędrował w kierunku Herkulesa i lutni Orfeusza, którego kojące dźwięki
powodowały błogi, pierwotny stan ciszy i wewnętrznego spokoju. W tym uniesieniu rozłożył
ramiona i zamknął oczy – czuł, że obejmuje Kosmos i jego głębię; że jest w stanie przeniknąć
nieznane, odległe o kilkadziesiąt miliardów lat świetlnych galaktyki.
- Nie za dobrze ci?
Błyskawicznie powrócił na Ziemię, jak z dotknięciem magicznej różdżki bańka mydlana
pękła. Musiał zadowolić się powszednimi rozmowami, sprowadzającymi się głównie do
egzystencjalnych problemów młodych gniewnych. Starał się podnieść. Wydając z siebie
wydłużone samogłoski otworzył oczy, które odebrały obraz majestatycznych postaci, ale tak
bardzo ludzkich za sprawą namiętnych i łakomych głosów.
- Dobrze. A co?
Zorientował się, że jego rozpostarte ramiona obejmują z jednej strony leżącego
Dominika, a z drugiej nieznajomego chłopaka. – Co to za jeden? – dodał, krzywiąc się jak
osoba, która nie życzy sobie obcego towarzystwa wśród najbliższego grona. Na jego twarzy
wystąpiła bezczelna pogarda, którą czasami obdarzał pijaków na ulicy. Zawsze bawiła go
szczerość tych ludzi, kiedy słyszał: „Panie, nie będę owijał w bawełnę, zbieram na flaszkę”. I z
obrzydzeniem wynagradzał tę rzadką cechę złotówką, myśląc, że ludzie mogą po prostu
staczać się w górę, tak, żeby powszechne prawo ciążenia działało również w przeciwnym
kierunku.
Dominik zaciągnął się. – Nie wiem, stary. Jest. – odparł, puszczając strzałę dymu przez
zwężone usta, która rozproszyła się pod sufitem, który do niedawna imitował Marcinowi
nieskończony Kosmos.
- Od kiedy tak ekonomicznie dobierasz słowa, co? – spojrzał przenikliwym wzrokiem
na Dominika, a jego wymowna mimika kazała domyślać się, że wcale nie jest zadowolony z
udzielonej odpowiedzi, chociaż tak naprawdę nie oczekiwał wyjaśnień. Obrócił się w stronę
nieznajomego, którego szturchnął raz po raz kolanem w biodro. „Nie żyje. I dobrze” – myślał.
- Ale o co ci chodzi? – głos miał coraz bardziej rozleniwiony – Dobrze ci radzę, weź to i
się zamknij – dodał.
Rozejrzał się. Owładnęło nim przeświadczenie, że nikt nie zwraca na nich uwagi,
wszyscy zaabsorbowani własnymi, bardziej lub mniej wyreżyserowanymi uśmiechami. Pod
pozorem statyczności prowadzonych polemik jeden przez drugiego starał się prześcignąć
swojego rozmówcę inteligencją i zgasić własną osobowością. Ktoś był bardziej śmiertelny, bo
stać go było na wyjątkową złośliwość; z kolei Kacper – którego Marcin darzył szczególną
sympatią, a teraz wzbudzał w nim zażenowanie i niesmak – przelicytował „śmiertelność”
towarzysza niedoli tym, że jeszcze na długo przed północą kładzie się spać, i bynajmniej się
tego nie wstydzi. – Żadna ujma dla mej duszy, że nie napiszę o młodości i nie wzlecę nad
martwym światem… – ledwo utrzymywał się na chwiejnych nogach i z trudem
powstrzymywał wzgardliwy śmiech – A wiecie dlaczego? Bo mam to w dupie – wykonał
teatralny ukłon w oczekiwaniu na aplauz rozbawionej publiczności, a otrzymał pusty rechot.
– Kacper! Ty w dupie byłeś i gówno widziałeś – usłyszał replikę i chóralną eksplozję pijackiej
radości.
- Wychodzę – stwierdził stanowczo Marcin, i sam nie wiedział, czy powiedział to do
siebie, czy Dominika.
- Też… z siebie… no nie mogę, gdzie on był!?
Dziecinna euforia powszechnego poruszenia słowem „gówno” wznieciła w Marcinie
niechęć i współczucie. Kiedy już miał zamknąć za sobą drzwi, rzucił okiem na obcego, który
nie tylko żył, ale jego twarz wydała się mu znajoma: „Skąd ja go znam?” – myślał.
Dochodziła trzecia, kiedy zbliżał się do drzwi wejściowych mieszkania. Niebo z wolna
przechodziło z ciemności w szarość, tylko śmiech nocnych marków, pokutujących i
samotnych dusz nie zamierał.
- Czy ja wyglądam, kurwa, na pierdolonego królika?!
Pośrodku drogi Marcin ujrzał oświetloną ulicznymi lampami parę. Kobieta starała się
wyrwać z uścisku mężczyzny.
- Kotku… przestań!
- Kotek, Kicia… jeszcze może Króliczku! Jesteś żałosny… zostaw mnie, kurwa, no!
Padł na kolana, schylając głowę uderzył w asfalt. Z łuku brwiowego popłynęła gęsta
krew, plamiąc elegancką białą koszulę. Nie zwracając uwagi na ranę, złożył ręce w błagalnym
geście.
- Spierdalaj! – wzięła zamach i z całych sił uderzyła klęczącego w policzek. – Masz,
chuju! – tym razem użyła nogi i obuwia na wysokim obcasie. Mężczyzna zwinął się z bólu,
trzymając się za krocze w przeraźliwym krzyku.
- Jesteś suką, słyszysz?! Suką!
Energicznym krokiem ruszyła przed siebie, by po chwili zniknąć pośród ciemnych
kamienic i zakamarków tego brudnego miasta.
2012