18
„Uwodzicielska mieszanka tajemnicy, historii i romansu – nie będziesz mogła się od niej oderwać”. „Real Simple” „Mam nadzieję, że ta książka poruszy wasze serca tak samo, jak poruszyła moje”. Sarah Jio

Sarah Jio, "Jeżynowa zima"

Embed Size (px)

DESCRIPTION

 

Citation preview

Cena 34,90 zł

Kiedy niespodziewany nawrót zimy paraliżuje miasto, Claire ma wrażenie, że pogoda doskonale odzwierciedla chłód panujący w jej sercu. Przeżyła tragiczny wypadek, po którym nie może się podnieść. Dopiero dziennikarskie śledztwo w sprawie zaginionego przed laty chłopca pozwala jej zapomnieć o nieszczęściu.

W miarę jak kolejne tropy odkrywają przed Claire historię uprowadzonego chłopczyka i poszukującej go pełnej nadziei matki, powoli uczy się ona żyć na nowo. A to jeszcze nie wszystko: ślady zaginionego Daniela zaczynają w zagadkowy sposób splatać się z losami jej własnej rodziny…

Jeżynowa zima to wyjątkowa historia o miłości, rozpaczy i nadziei. Tej opowieści nie da się łatwo zapomnieć.

W serii także:

fot. © Michel le Moore

Sarah JioJej powieści zostały przetłumaczone na 17 języków i znalazły się na listachbestsellerów, między innymi „New York Timesa”. Oprócz pisania powieści zajmuje się pracą dziennikarską.

Współpracuje między innymi z „Real Simple”, „Redbook”, „O”, „The Oprah Magazine”, „Glamour”, „Marie Claire” i „Health”. Pisuje o jedzeniu, zdrowym odżywianiu, dietach, sporcie, rozrywce, podróżach, zakupach i psychologii.

Mieszka w Seattle z mężem Jasonemi trojgiem dzieci.

Oto, co polskie czytelniczki napisały o Jeżynowej zimie:

„Wzruszająca opowieść o sile macierzyńskich uczuć. Książka, która daje nadzieję, że nawet największa wyrwa w sercu z czasem się zabliźni”.

Katarzyna Stec, blog Książki na Czasie (www.katarzynastec.wordpress.com)

„Losy Very i Claire przeplatają się wzajemnie, odsłaniając nam niesamowitą historię o miłości, zbrodni i poświęceniu. Jeżynowa zima to powieść, która łamie serce, wzrusza do łez i wbija w fotel”.

Małgorzata Czuba

„Porywająca historia z mroczną tajemnicą rodzinną w tle. Opowieść o niespeł-nionej miłości i przebaczeniu, chwilach, gdy nasz największy wróg to my sami. Wzruszenie gwarantowane”.

Małgorzata Pyzik

„Jeżynowa zima to studium roli przypadku w ludzkim życiu. Niezwykle poru-szająca opowieść, w której przeszłość okazuje się kluczem do teraźniejszości. Tę historię musisz przeżyć!”

Ewa Krzempek

„Piękna i czarująca powieść, która poruszy nawet zatwardziałe serce. Każde słowo trafi prosto w głąb duszy i nie da o sobie zapomnieć. Przed czytaniem przygo-tujcie paczkę chusteczek – łzy gwarantowane!”

Katarzyna Kratiuk

„Uwodzicielska mieszanka tajemnicy, historii i romansu

– nie będziesz mogła się od niej oderwać”.

„Real Simple”

„Mam nadzieję, że ta książka poruszy wasze serca tak samo,

jak poruszyła moje”.

Sarah Jio

Jio_Jezynowa zima 2014_okladka_druk.indd 1 2014-08-19 14:08:06

Sarah Jio

Jeżynowa zima

tłumaczenieDorota Malina

Sarah Jio

Jeżynowa zima

tłumaczenieDorota Malina

Tytuł oryginałuThe Blackberry Winter

Copyright © Sarah Jio 2012

Copyright © for the translation by Dorota Malina 2012

Projekt okładkiAleksandra Nałęcz-Jawecka, to/studio

Fotografia na pierwszej stronie okładkiCopyright © Prochkailo/Shutterstock.com

Opieka redakcyjnaJulita CisowskaAlicja Gałandzij

Przygotowanie do drukuPracownia 12A

ISBN 978-83-240-2588-6

Między Słowami30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

e-mail: [email protected] II, Kraków 2014

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak Sp. z o.o.30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569

Druk: Abedik

7

Rozdział 1

dVera Ray

Seattle, 1 maja 1933 roku

Mroźny wiatr wdzierał się do pokoju przez szpary w podło-dze. Drżąc, otuliłam się ciaśniej szarym wełnianym swetrem.

Miał już tylko jeden guzik, ale te kosztowały pięć centów za sztu-kę, więc kupowanie nowych wydawało mi się lekkomyślne. Poza tym przyszła już przecież wiosna. Czy aby na pewno? Wyjrzałam przez okno drugiego piętra, wsłuchując się w wycie wiatru. Zło-wrogie wycie. Gałęzie starej wiśni uderzały o ściany budynku tak mocno, że obawiałam się, iż następny podmuch może rozbić szybę, a nie stać mnie było na wstawianie nowej. Nie w tym miesiącu. Po chwili niespodziewany widok tymczasowo odwrócił moją uwagę od zmartwień. W powietrzu zawirowały delikatne różowe kwiatki. Zupełnie jak śnieg – pomyślałam, uśmiechając się do siebie.

– Mamo? – usłyszałam cienki głos Daniela wydobywający się spod przykrycia.

Podniosłam poprzecieraną niebieską kołdrę, odkrywając jego ładną, owalną twarzyczkę i miękkie, lekko kręcone blond wło-sy. Jego niemowlęce włoski. Jako trzylatek, o pulchnych różo-wych policzkach i pięknych, wielkich błękitnych oczach sytuował się gdzieś pomiędzy niemowlęciem a chłopcem, ale kiedy spał,

8

wyglądał dokładnie tak jak w chwili narodzin. Czasem wczes-nym rankiem zakradałam się do jego pokoju, żeby popatrzeć, jak śpi, ściskając małego brązowego misia, sfilcowanego od ciągłego przytulania, z oberwanym uchem i przetartą kokardą.

– Co się stało, kochanie? – zapytałam, klękając przy sosno-wym łóżeczku.

Potem spojrzałam jeszcze raz za okno, gdzie szalał wiatr. Co ze mnie za matka? Kto to widział zostawiać dziecko same w taką noc? – myślałam. Ale czy mam inne wyjście? Westchnę-łam. Caroline pracowała na drugą zmianę. Nie mogłam znów zabrać Daniela ze sobą do hotelu, zwłaszcza po tym jak w ostat-ni weekend Estella znalazła go śpiącego w najlepszym aparta-mencie. Przegoniła chłopca z łóżka, jakby był kuchenną myszą drzemiącą w słoju z mąką. Bardzo się wystraszył, a ja o mało nie straciłam pracy. Wzięłam głęboki oddech. Nie, nic mu nie będzie. Mój kochany synek jest bezpieczny we własnym łóżku. Zamknę go na klucz. Owszem, czynszowe mieszkanie miało cienkie ściany, ale drzwi były solidne, mahoniowe, z porządnym mosiężnym zamkiem.

Oboje wzdrygnęliśmy się, kiedy rozległo się pukanie. Mocne, głośne i nachalne.

– To znowu on, mamo? – skrzywił się Daniel, a potem dodał szeptem: – Zły pan?

Pocałowałam go w czoło, starając się ukryć narastający we mnie strach.

– Nie bój się, kochanie – powiedziałam, podnosząc się z pod-łogi – to pewnie tylko ciocia Caroline. Zostań tu, ja otworzę.

Zeszłam po schodach i przez chwilę, sparaliżowana, stałam w salonie, nie mogąc się zdecydować, co robić. Pukanie stawało się coraz głośniejsze i coraz bardziej nachalne. Wiedziałam, kto to był i czego chciał. Spojrzałam na swoją portmonetkę. Był w niej tylko dolar czy dwa. Czynsz należał się trzy tygodnie temu. Przez cały ten czas zbywałam pana Garrisona wymówkami, ale co teraz?

9

Ostatnią wypłatę wydałam prawie w całości na jedzenie i nowe buty dla Daniela. Już dawno wyrósł z dziecięcych papuci.

Puk. Puk. Puk.Pukanie było jak bicie mojego serca. Ogarnęło mnie przera-

żenie, czułam się jak w pułapce. Mieszkanie zamieniło się nagle w klatkę. Ściany równie dobrze mogły być z zardzewiałego drutu. Co ja zrobię? – myślałam. Odruchowo popatrzyłam na swój nad-garstek. Od pierwszej chwili kiedy ojciec Daniela podarował mi tę bransoletkę, najpiękniejszy przedmiot, jaki w życiu widziałam, nie mogłam nacieszyć się pięknem złotego łańcuszka z trzema delikatnymi szafirami. Tego wieczoru w hotelu Olympic byłam gościem, a nie pokojówką w czarnej sukience i białym fartuszku. Kiedy otwarłam małe niebieskie puzderko, a on zapiął branso-letkę na moim nadgarstku, po raz pierwszy poczułam się jak ktoś stworzony do noszenia takiej biżuterii. Wydawało mi się niepo-ważne, że mogłabym... Zacisnęłam mocno powieki. Walenie do drzwi nie ustawało. Zaczęłam ściągać bransoletkę, ale po chwili potrząsnęłam głową. Nie, nie dam mu jej. Tak łatwo mu nie ulegnę. Podciągnęłam łańcuszek wyżej, chowając go pod rękawem sukni. Znajdę inny sposób.

Wzięłam głęboki oddech i powoli podeszłam do drzwi. Nie-chętnie podniosłam zasuwę. Zawiasy zazgrzytały, po czym uka-zała mi się twarz pana Garrisona stojącego w holu. Był wysoki, tęgi. Nietrudno było zrozumieć, dlaczego wzbudza w Danielu taki strach. Jego surową twarz prawie w całości pokrywała siwa niechlujna broda, spod której widoczne były tylko ospowate po-liczki i ciemne, nieprzyjazne oczy. Śmierdział dżinem, miały kwaśny, jakby sosnowy oddech, po którym można było poznać, że wraca właśnie z baru piętro niżej. Prohibicja nadal obowią-zywała, ale w tej części miasta policjanci z reguły woleli za dużo nie wiedzieć.

– Dobry wieczór, panie Garrison – powiedziałam najmilszym głosem, na jaki mogłam się zdobyć.

10

Zbliżył się, blokując drzwi dużym kozakiem ze stalowym noskiem.

– Daruj sobie formalności – odpowiedział. – Gdzie moje pieniądze?

– Bardzo przepraszam – zaczęłam łamiącym się głosem. – Wiem, że spóźniam się z czynszem, ale to dla nas bardzo trudny miesiąc i...

– To samo słyszałem tydzień temu – odparł sucho.Popchnął mnie i wdarł się do kuchni, gdzie bezceremonialnie

poczęstował się małym bochenkiem chleba, który właśnie wyję-łam z piekarnika. Mój obiad. Otwarł lodówkę i zmarszczył brwi, nie mogąc znaleźć maselniczki.

– Pytam raz jeszcze – powiedział z pełnymi ustami, mrużąc oczy – gdzie moje pieniądze?

Kurczowo ściskałam bransoletkę i wpatrywałam się w prze-strzeń za jego plecami. Listwa podłogowa była porysowana, a ze ściany łuszczyła się farba.

Co mam mu powiedzieć? Co ja teraz zrobię? – myślałam go-rączkowo.

Zaśmiał się głośno i gardłowo. – Tak jak myślałem: złodziejka i kłamczucha. – Panie Garrison, ja...Wbił we mnie zaborczy wzrok i podszedł tak blisko, że po-

czułam na twarzy jego kwaśny oddech i drapiący zarost. Kiedy chwycił mnie mocno za nadgarstki, bransoletka wsunęła mi się pod rękaw sukni, tak że nie mógł jej zobaczyć.

– Spodziewałem się, że do tego dojdzie – powiedział, szarpiąc się z moim swetrem dotąd, aż jego gruba, szorstka dłoń natrafi-ła na stanik mojej sukienki. Palcem wskazującym zaczął ciągnąć za guzik. – Masz szczęście, że jestem hojny i pozwolę ci zapłacić w inny sposób.

Cofnęłam się, usłyszawszy odgłos kroków na schodach. – Mamo?

11

– Daniel, kochanie, wracaj do łóżka – powiedziałam, usiłując zachować spokój. – Zaraz przyjdę.

– Mamo – powtórzył i zaczął płakać. – Kochanie – odpowiedziałam, modląc się, żeby mój głos nie

zdradził, jak bardzo jestem przerażona – wszystko w porządku, przyrzekam. Proszę cię, wracaj do łóżka.

Nie mogłam pozwolić, żeby był świadkiem tej sceny albo, co gorsza, żeby pan Garrison go skrzywdził.

– Mamo, boję się – powiedział Daniel niewyraźnie, wtulając twarz w pluszowego misia.

Pan Garrison odchrząknął i obciągnął poły płaszcza. – Skoro nie dasz rady go uciszyć – powiedział głośno, rzuca-

jąc chłopcu złowrogie spojrzenie – to muszę przyjść kiedy indziej. Ale nie miej złudzeń, przyjdę na pewno.

Nie podobał mi się sposób, w jaki patrzył na Daniela – jak-by był uciążliwym psem czy kotem. Po chwili znów zwrócił się w moją stronę i wpatrywał się we mnie niczym w befsztyk skwier-czący na patelni.

– I wezmę, co mi się należy.Kiedy wychodził, kiwnęłam potulnie głową i powie działam: – Tak, panie Garrison.W holu rozległ się odgłos jego ciężkich kroków, a ja nadal moco-

wałam się z zasuwą. Wzięłam głęboki, uspokajający oddech, otarłam pojedynczą łzę z policzka i dopiero wtedy odwróciłam się do Daniela.

– Och, Daniel – powiedziałam, wbiegając po schodach i biorąc go w ramiona. – Przestraszyłeś się, kochany? Nie bój się, mama jest z tobą. Nie ma powodu do obaw.

– Ale pan jest zły – powiedział, pociągając nosem. – Zrobił mamie krzywdę?

– Nie, kochanie, mama by na to nie pozwoliła.Odpięłam bransoletkę i położyłam ją na dłoni. Daniel spojrzał

na mnie zdezorientowany, a ja wpatrywałam się w jego wielkie, niewinne oczy, marząc o tym, żeby nasza sytuacja była inna.

12

– Mama uwielbia tę bransoletkę, kruszynko, i chce ją zabez-pieczyć.

Zastanowił się przez chwilę. – Żeby jej nie zgubić? – Tak – odpowiedziałam, wstając i chwytając go za rękę. – Po-

możesz mi? – Mama włoży ją do skrytki?Daniel kiwał z aprobatą głową, kiedy szliśmy do maleńkiej

szafki pod schodami. Pewnego ranka podczas zabawy odkrył tę kryjówkę wielkości pudełka na kapelusze. Zdecydowaliśmy, że będzie to nasze sekretne miejsce. Daniel chował tu różnorakie skarby – znalezione na ulicy piórko drozda, puszkę po sardynkach pełną gładkich kamyków i innych rupieci, zakładkę do książki, błyszczącą pięciocentówkę, wybieloną słońcem muszlę małża. Ja trzymałam tu jego świadectwo urodzenia i inne ważne dokumen-ty, do których teraz dołączyła bransoletka.

– Gotowe – powiedziałam i zamknęłam małe drzwiczki.Nie mogłam się nadziwić, jak doskonale pasowały – całkowi-

cie zlewały się z boazerią na klatce schodowej. Trudno mi było pojąć, jakim cudem Daniel je zauważył.

Wtulił we mnie główkę i zapytał: – Mama zaśpiewa piosenkę?Przytaknęłam, gładząc jego delikatne blond włoski. Niesa-

mowite, jak bardzo przypominał ojca. Gdyby tylko Charles był z nami – westchnęłam w duchu. Natychmiast odrzuciłam tę myśl jako zupełną mrzonkę i zaczęłam śpiewać:

– Cichutko, kochanie, nie płacz, zaśnij, mały Danielku. Jutro rano wszystkie koniki tobie się dostaną...

Słowa kołysanki uspokoiły nas oboje. Kilka wersów wystarczy-ło, żeby powieki Daniela zaczęły opadać. Zaniosłam go do łóżka i jeszcze raz otuliłam kołdrą.

Jego twarz spochmurniała, kiedy zobaczył moją czarną suknię i biały fartuszek.

13

– Nie idź, mamo.Objęłam jego twarzyczkę dłońmi. – Niedługo wrócę, kochanie – powiedziałam, całując go w chłod-

ne policzki.Daniel przytulił się do misia, pocierając nosem o guzikowy nos

pluszaka. Robił tak od niemowlęctwa. – Nie chcę – zamilkł, szukając odpowiednich słów w trzylet-

niej główce. – Boję się, kiedy idziesz. – Wiem, kochanie – odparłam, tłumiąc łzy, które cisnęły mi się

do oczu – ale muszę iść. Bo cię kocham. Kiedyś zrozumiesz. – Mamo – ciągnął Daniel, wyglądając na zewnątrz, gdzie wiatr

przybierał na sile. – Eva mówi, że w nocy wychodzą duchy.Otwarłam szeroko oczy. Córka Caroline miała niesamowitą

wyobraźnię jak na trzyipółlatkę. – Co ci Eva znów naopowiadała, kochanie?Daniel milczał, jakby zastanawiał się, czy odpowiedzieć. – No bo – zaczął ostrożnie – kiedy się bawimy, ludzie czasem

na nas patrzą. Czy to duchy? – Kto, kochanie? – Ta pani.Kucnęłam, żeby móc popatrzeć mu w oczy. – Jaka pani? Daniel?Zmarszczył nosek. – Pani w parku. Nie lubię jej kapelusza. Ma pióra. Czy ona

zrobiła krzywdę ptaszkom? Lubię ptaszki. – Nie, kochany – uspokoiłam go.Postanowiłam, że muszę porozmawiać z Caroline o opowieś-

ciach Evy. Podejrzewałam, że to one są źródłem koszmarów, jakie ostatnio miewał Daniel.

– Daniel, co ci mama mówiła o rozmawianiu z nieznajomymi? – Ale ja z nią nie rozmawiałem – zaprotestował, patrząc na

mnie szeroko otwartymi oczami.Pogłaskałam go po głowie.

– Grzeczny chłopiec.Kiwnął głową, po czym umościł się z westchnieniem na po-

duszce. Wetknęłam mu misia pod pachę. – Widzisz, nie zostajesz sam – powiedziałam. Nie byłam w sta-

nie stłumić emocji w moim głosie. Miałam nadzieję, że nie za-uważył. – Max jest z tobą.

Znów wtulił twarz w pluszaka. – Max – powiedział z uśmiechem. – Dobranoc, kochanie – powiedziałam i wyszłam. – ... branoc, mamo.Delikatnie zamknęłam za sobą drzwi, po czym usłyszałam

stłumione: – Poczekaj! – Tak, kochany? – zapytałam, zaglądając do pokoju. – Pocałujesz Maksa?Podeszłam znów do jego łóżeczka, przykucnęłam, a Daniel

przyłożył misia do moich ust. – Kocham cię, Max – wyszeptałam i ruszyłam w stronę drzwi. –

I ciebie też, Daniel, bardziej, niż przypuszczasz.Zeszłam na palcach na dół, dołożyłam kolejne polano do ko-

minka, pomodliłam się cicho i wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz. To w końcu tylko jedna zmiana. Wrócę przed wscho-dem słońca. Odwróciłam się i spojrzałam jeszcze raz na drzwi. Nie mam wyboru. Nic mu nie będzie. Jest bezpieczny – przeko-nywałam siebie w myślach.

15

Rozdział 2

dClaire Aldridge

Seattle, 2 maja 2010 roku

Otwarłam szybko oczy i przycisnęłam dłoń do brzucha. Znów ten rozdzierający ból. Jak nazwał go doktor Jensen? A tak,

ból fantomowy, ciało pamiętające traumę. Fantomowy czy nie, leżałam, czując znajome szarpanie, które od roku codziennie mnie budziło. Nie ruszałam się – rozmyślałam o przeszłości i za-stanawiałam się, jak co rano, w jaki sposób po dzwonku budzika zdołam wstać, ubrać się – zachowywać się jak normalny czło-wiek – skoro jedyne, na co mam ochotę, to zwinąć się w kłębek i zażyć tylenol PM tłumiący wszelkie odczucia.

Przetarłam oczy i spojrzałam na zegar: 5.14. Leżałam, słu-chając, jak gwałtowny wiatr uderza w ściany naszego czternasto-piętrowego bloku. Zadrżałam i przykryłam się szczelniej. Nawet syberyjska puchowa kołdra nie była w stanie wygrać z chłodem. Czemu jest tak zimno? – zastanawiałam się. Pewnie Ethan znów przykręcił termostat.

– Ethan? – wyszeptałam, wyciągając rękę na drugą stronę na-szego ogromnego łoża.

Pościel była jednak zimna i sztywna. Znów wyszedł do pra-cy wcześnie.

16

Wstałam i ze stojącego przy łóżku krzesła z obiciem w biało--niebieskie paski zdjęłam szlafrok. Telefon dzwonił uparcie, a ja, ignorując go, poszłam do salonu. Panoramiczne okna mieszkania wychodziły na sąsiedni Pike Place Market i Zatokę Elliotta, za-wsze pełną wpływających i wypływających promów. Kiedy czte-ry lata temu oglądaliśmy mieszkanie, powiedziałam do Ethana, że wydaje się zawieszone w powietrzu. „Twój zamek w chmu-rach” – oznajmił trzy tygodnie później, wręczając mi błyszczący srebrny klucz.

Ale tego ranka nie zachwycił mnie znany widok. Prawdę mó-wiąc, nie było żadnego widoku. Wszystko było... białe. Przetarłam oczy, żeby lepiej widzieć scenerię za grubą szybą. Śnieg. I to nie kilka pojedynczych płatków, ale prawdziwa śnieżyca. Spojrzałam na kalendarz koło biurka i potrząsnęłam ze zdumieniem głową. Burza śnieżna 2 maja? Niesamowite.

– Halo? – wymamrotałam do słuchawki, w końcu uciszając dzwonienie.

– Claire! – Frank.Owszem, Frank był moim szefem w gazecie, ale o tak wczesnej

porze nie siliłam się na uprzejme i profesjonalne powitanie. – Wyglądasz przez okno?Jako gorliwy redaktor Frank zawsze był za biurkiem już przed

wschodem słońca, podczas gdy ja zwykle przywlekałam się do re-dakcji około dziewiątej. Atmosfera w dziale dłuższych artykułów nie była tak napięta jak w sekcji newsów, ale Frank zachowywał się tak, jakby portrety lokalnych ogrodników czy recenzje przed-stawień dla dzieci były naglące i niezwykle istotne. Jego zespół, w tym ja, nie mógł oponować. Odkąd przed trzema laty zmarła mu żona, Frank rzucił się w wir pracy z takim oddaniem, że po-dejrzewałam go o nocowanie w biurze.

– Chodzi ci o śnieg? – Tak, o śnieg! Niesamowite!

17

– Tak – odparłam, wyglądając na balkon, gdzie żelazny stół i krzesła przykrywał biały puch. – Meteorolodzy tym razem się nie spisali.

– Zupełna klapa – stwierdził.Słyszałam, jak grzebie w papierach na biurku. – Mam. Prognoza na dziś: pochmurno, maksymalna tempe-

ratura 15 stopni, możliwe przelotne deszcze.Pokręciłam z niedowierzaniem głową. – Jak to w ogóle możliwe? Już prawie lato. Przynajmniej było,

kiedy ostatnio sprawdzałam. – Nie jestem meteorologiem, ale wiem, że coś takiego nie zda-

rza się często. Musimy o tym napisać – w głosie Franka słychać było entuzjazm redaktora na tropie świetnej historii.

Ziewnęłam. – Nie wydaje ci się, że to raczej materiał na newsa? Burza śnież-

na nie nadaje się na długi artykuł, chyba że chcesz, żebym opisała miejskie bałwany.

– Nie, Claire – ciągnął Frank – to dużo ciekawsza sprawa. Przeglądałem archiwa i nigdy nie uwierzysz, co znalazłem.

– Frank – odpowiedziałam, szarpiąc się z termostatem. Usta-wiłam go na 24 stopnie. Ethan nienawidził marnować energii. – Jeszcze nawet nie ma szóstej. Od jak dawna jesteś w biurze?

Zignorował moje pytanie. – Podobna burza już kiedyś nawiedziła Seattle.Przewróciłam oczami. – Jasne, sypało przecież w styczniu. – Nie, posłuchaj, Claire – nie dawał za wygraną. – Spóźniony

śnieg spadł na miasto dokładnie tego samego dnia w 1933.Znowu usłyszałam szelest papieru. – Zbieżność dat jest niesamowita. Ponad osiemdziesiąt lat

temu straszna śnieżyca całkowicie sparaliżowała Seattle. – A to ciekawe – odpowiedziałam, choć tak naprawdę mia-

łam ochotę zrobić sobie filiżankę gorącego kakao i wracać do

18

łóżka. – Nadal nie rozumiem, dlaczego to miałby być materiał na długi artykuł. Czy nie powinna się tym zająć Debbie z new-sów? Pamiętasz, to ona opisała w zeszłym roku to dziwne torna-do w południowym Seattle.

– Nie, bo to dużo szerszy temat. Ta śnieżyca zdecydowanie wymaga długiego artykułu.

Mówił tonem szefa, więc poddałam się. – Limit słów i deadline? – Masz rację, że to news, więc będą o tym pisać dziś i jutro, ale

ja potrzebuję bardziej obszernego kawałka, porównania śnieży-cy wtedy i teraz. Poświęcimy na to cały dział. Masz sześć tysięcy słów i czas do piątku.

– Do piątku? – zaprotestowałam. – Nie będzie ci trudno znaleźć źródła – odparł – jestem pew-

ny, że w naszych archiwach jest cała masa materiałów. Możesz skupić się na „wielkim powrocie śnieżycy”.

– Zabrzmiało, jakby śnieżyca była żywym organizmem – za-śmiałam się ironicznie.

– Nigdy nie wiadomo – powiedział. – Może to bodziec do spojrzenia w przeszłość, skupienia się na tym, co przegapiliśmy... – jego głos stał się niewyraźny.

– Frank – westchnęłam – twoje sentymentalne podejście do pogody jest cudowne, ale nie miej zbyt dużych oczekiwań. Cały czas się zastanawiam, jak zdołam napisać sześć tysięcy słów o bał-wanach.

– Jeżynowa zima – wymamrotał. – Słucham? – Taka śnieżyca – wyjaśnił – nazywa się jeżynowa zima. Me-

teorolodzy określają ją jako nagłe, przejściowe ochłodzenie. Cie-kawe, prawda?

– Chyba tak – zgodziłam się, włączając gazowy kominek.Pogodowe wyjaśnienia Franka sprawiły, że naszła mnie ochota

na ciepłe jeżynowe ciasto.

– Przynajmniej mam świetny nagłówek – dodałam. – I, miejmy nadzieję, świetny artykuł – powiedział. – Do zo-

baczenia w redakcji. – Poczekaj, Frank. Widziałeś dziś Ethana?Mój mąż był dyrektorem zarządzającym gazety i prawie za-

wsze zjawiał się tam przede mną, ale ostatnio zaczął wychodzić do pracy coraz wcześniej.

– Jeszcze nie – odpowiedział Frank. – Na razie jesteśmy tu tyl-ko ja i kilku ludzi z newsów. Czemu pytasz?

– Bez powodu – starałam się ukryć emocje, które mnie ogar-nęły. – Po prostu martwię się, jak dotrze w taką pogodę.

– No nic, uważaj na siebie – powiedział. – Fifth Avenue za-mieniła się w lodowisko.

Odłożyłam słuchawkę i wyjrzałam na ulicę. Zaczęłam przy-glądać się dwóm postaciom, ojcu z dzieckiem, którzy rzucali się śnieżkami. Przycisnęłam nos do okna i poczułam na skórze jego chłód. Uśmiechnęłam się i starałam się ogarnąć wzrokiem zimo-wą scenę, zanim szyba zaparuje od mojego oddechu. Jeżynowa zima – pomyślałam.

Cena 34,90 zł

Kiedy niespodziewany nawrót zimy paraliżuje miasto, Claire ma wrażenie, że pogoda doskonale odzwierciedla chłód panujący w jej sercu. Przeżyła tragiczny wypadek, po którym nie może się podnieść. Dopiero dziennikarskie śledztwo w sprawie zaginionego przed laty chłopca pozwala jej zapomnieć o nieszczęściu.

W miarę jak kolejne tropy odkrywają przed Claire historię uprowadzonego chłopczyka i poszukującej go pełnej nadziei matki, powoli uczy się ona żyć na nowo. A to jeszcze nie wszystko: ślady zaginionego Daniela zaczynają w zagadkowy sposób splatać się z losami jej własnej rodziny…

Jeżynowa zima to wyjątkowa historia o miłości, rozpaczy i nadziei. Tej opowieści nie da się łatwo zapomnieć.

W serii także:

fot. © Michel le Moore

Sarah JioJej powieści zostały przetłumaczone na 17 języków i znalazły się na listachbestsellerów, między innymi „New York Timesa”. Oprócz pisania powieści zajmuje się pracą dziennikarską.

Współpracuje między innymi z „Real Simple”, „Redbook”, „O”, „The Oprah Magazine”, „Glamour”, „Marie Claire” i „Health”. Pisuje o jedzeniu, zdrowym odżywianiu, dietach, sporcie, rozrywce, podróżach, zakupach i psychologii.

Mieszka w Seattle z mężem Jasonemi trojgiem dzieci.

Oto, co polskie czytelniczki napisały o Jeżynowej zimie:

„Wzruszająca opowieść o sile macierzyńskich uczuć. Książka, która daje nadzieję, że nawet największa wyrwa w sercu z czasem się zabliźni”.

Katarzyna Stec, blog Książki na Czasie (www.katarzynastec.wordpress.com)

„Losy Very i Claire przeplatają się wzajemnie, odsłaniając nam niesamowitą historię o miłości, zbrodni i poświęceniu. Jeżynowa zima to powieść, która łamie serce, wzrusza do łez i wbija w fotel”.

Małgorzata Czuba

„Porywająca historia z mroczną tajemnicą rodzinną w tle. Opowieść o niespeł-nionej miłości i przebaczeniu, chwilach, gdy nasz największy wróg to my sami. Wzruszenie gwarantowane”.

Małgorzata Pyzik

„Jeżynowa zima to studium roli przypadku w ludzkim życiu. Niezwykle poru-szająca opowieść, w której przeszłość okazuje się kluczem do teraźniejszości. Tę historię musisz przeżyć!”

Ewa Krzempek

„Piękna i czarująca powieść, która poruszy nawet zatwardziałe serce. Każde słowo trafi prosto w głąb duszy i nie da o sobie zapomnieć. Przed czytaniem przygo-tujcie paczkę chusteczek – łzy gwarantowane!”

Katarzyna Kratiuk

„Uwodzicielska mieszanka tajemnicy, historii i romansu

– nie będziesz mogła się od niej oderwać”.

„Real Simple”

„Mam nadzieję, że ta książka poruszy wasze serca tak samo,

jak poruszyła moje”.

Sarah Jio

Jio_Jezynowa zima 2014_okladka_druk.indd 1 2014-08-19 14:08:06