28
1 www.wedkarskabrac.pl dołącz do nas! Bo lACZY NAS PASJA >> >> SZCZUPAKI Z PŁYTKIEJ WODY MOJE TYCZKOWANIE JAZIOWY WEEKEND , , www.wedkarskabrac.pl WĘDKARSKA BRAĆ ISSN 2353-1592 Fot. Tomasz Jaskuła > W WODZIE NÓZ czyli o knife makingu bezpłatny magazyn wędkarski 3(6)/2014

Wędkarska Brać 3(6)2014

Embed Size (px)

DESCRIPTION

angler, fishing magazine, wędkarstwo

Citation preview

Page 1: Wędkarska Brać 3(6)2014

1www.wedkarskabrac.pl

dołącz do nas!

Bo lACZY NAS PASJA

>>>>SZCZUPAKIZ PŁYTKIEJ WODY

MOJE TYCZKOWANIE

JAZIOWYWEEKEND

, ,

www.wedkarskabrac.plWĘDKARSKA BRAĆISSN 2353-1592

Fot.

Tom

asz J

asku

ła

>

W WODZIENÓZ

czyli

o knife makingu

bezp

łatn

y m

agaz

yn w

ędka

rski

3(6)

/201

4

Page 2: Wędkarska Brać 3(6)2014

Magazyn jakiego nie znacie!

Zamówienia przyjmujemy mailowo: [email protected] i telefonicznie 12-346-19-43

roczna prenumerata tylko 129 zł

Morrum

79 zł

Tapam

135 zł

Only the River

Knows

128 zł

Backyard in

nowhere

124 zł

Gaula River

130 zł

Polecamy ciekawe filmy wędkarskie:

Page 3: Wędkarska Brać 3(6)2014

>>

dołącz do nas!

Na okładce:Paweł KołodziejczykFot. Tomasz Jaskuła

Wędkarska Braćul. Sikorskiego 166

18-400 Łomżae-mail:[email protected]

www.wedkarskabrac.pl

WydawcaPracownia reklamy Logo TK

Marcin Trojanowski

RedakcjaRafał Mikołaj Krasucki

Michał LaskowskiPaweł Stypiński

Robert SzymańskiMarcin Trojanowski

Reklama i dystrybucjaPaweł Stypiński

e-mail: wedkarskabrac.pawelnizinny@gmail. comtel. 512 228 454

Współpracownicy Jakub Podleśny

Grzegorz Wadecki

FotografiaMichał Laskowski

Korekta Elwira Cimoch

Projekt graficznyAnita Krasucka

Przygotowanie do drukuPracownia Poligraficzna GRAFIS

DrukDrukarnia Top Druk

Łomża

Nakład:5000 egz.

Zastrzegamy sobie prawo do skracania i redagowania tekstów. Za treść reklam gazeta nie odpowiada. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden materiał nie może być w całości lub częśći publikowany bez zgody redakcji.

Od redakcji

W majowym wydaniu naszego magazynu przeczytacie, dlaczego szczupaki lubią płytką wodę i jak wygrać wojnę z tym drapieżnikiem. Zaprosimy was na za-graniczną wyprawę, aby zapolować na króla i znajdziemy odpowiedź na pytanie: Dlaczego bolenie z dzikiej rzeki, jaką jest Pisa, są ciężkie do złowienia.

Wędkarstwo bardzo często ociera się o survival. W majowym wydaniu do-wiecie się, jak spędzić weekend z jaziami nie wracając do domu. Dowiecie się również jaki nóż warto mieć przy sobie i czy nóż zbudowany własnoręcznie różni się od tych, które są dostępne w masowej sprzedaży.

Czy zawód przewodnika wędkarskiego ma rację bytu w Polsce? Okazuje się, że tak. O trudach i sukcesach pracy wędkarskiego guide rozmawiamy z Pawłem Kołodziejczykiem.

W czerwcu minie rok jak Magazyn Wędkarska Brać dociera do wędkarzy w ca-łej Polsce, jak również szerokiej rzeszy internautów. Rok ciężkiej pracy i zaanga-żowania wielu osób związanych z wędkarstwem, ale i nie tylko. Nie będę wpadał tu w pochwalny ton, ale chciałbym powiedzieć, że wiele rzeczy w życiu może się udać, jeżeli współpracuje się z odpowiednimi osobami, kiedy tworzy się coś z pasji i wiary w powodzenie. Z tego miejsca chciałbym podziękować wszystkim naszym współpracownikom i twórcom magazynu za włożoną pracę i wysiłek.

Rafał Mikołaj Krasucki

Zapraszamy wszystkich fotoama-torów do wzięcia udziału w konkur-sie „Z obiektywem na rybach”. Celem konkursu jest pokazanie piękna sportu wędkarskiego, jak również promowa-nie zasady złów, zrób zdjęcie i wypuść.

Szczególną uwagę będziemy przy-kładali do czystości formy, ale również do pomysłu na zdjęcie. Mile widziany humor i nieszablonowe podejście do tematu. Prezentowane okazy ryb mu-szą być wymiarowe i żywe. Liczymy na waszą kreatywność i świadomą kom-pozycję.

Prace fotograficzne, nadesłane na konkurs, muszą być pracami własnymi, nigdzie wcześniej niepublikowanymi, ani nieprezentowanymi w innych kon-kursach.

Termin nadsyłania prac do 04.07.2014 r. na adres e-mail: [email protected].

Z nadesłanych zdjęć wybierzemy 5 najlepszych. Konkurs rozstrzygniecie sami, głosując na wybrane zdjęcia na naszym profilu Facebook.

Zdjęcie, które zdobędzie najwięcej lajków zostanie nagrodzone wędzi-skiem spinningowym MHX zbudowa-nym przez Pracownię FishingRod, która jest sponsorem konkursu.

Zapraszamy.

3www.wedkarskabrac.pl

Z OBIEKTYWEM

NA RYBACHkonkurs

Page 4: Wędkarska Brać 3(6)2014

4 www.wedkarskabrac.pl

spinning>>

Na początku sezonu takie właśnie miejsca są najbardziej pro-duktywne. Płycizn nie należy jednak omijać również później – na początku lata a nawet w trakcie letniej kanikuły. Płycizny to naj-bardziej produktywny fragment każdego zbiornika. Tu rodzi się i dorasta większość jego mieszkańców, tu jest też najwięcej tlenu i pokarmu. W zdrowym łowisku takie miejsca praktycznie zawsze kryją więc, okazy wszystkich gatunków – również drapieżników.

Nie ma co ukrywać, że zdecydowanie większe szanse na spo-tkanie z okazem z płycizny mają wędkarze dysponujący łodzią. Otwarcie sezonu szczupakowego a często i kolejne jego tygodnie, obfitują jednak w wielkie drapieżniki łowione również z brzegu. Później oczywiście lepiej przesiąść się na łódź. Strefa przybrzeżna jest już mocno spenetrowana, a rozrastające się z dnia na dzień coraz bardziej zielsko zmusza do precyzyjnych rzutów i dokład-nej prezentacji do czego łódka jest po prostu niezbędna.

Niezależnie od tego, czy postanowimy łowić z brzegu czy z łodzi, niezmiernie ważny jest w tym przypadku odpowiedni zestaw przynęt.

Oczywiście powinny to być przynęty, które bez większych problemów dadzą się poprawnie zaprezentować w płytkiej wodzie. Pod pojęciem „płytka woda” rozumiem łowisko o głę-bokości 0,5 – 1,5 m. Co to znaczy „poprawnie zaprezentować”? Najprościej rzecz ujmując – przynęta ma łowić szczupaki a nie zielsko zarastające płyciznę. Tak więc przede wszystkim muszą to być wabiki płytko nurkujące. Odrzućmy dla ułatwienia od razu wersje tonące czy suspending. Można nimi łowić skutecznie na płyciznach, ale jest to o wiele trudniejsze i wymagałoby rozwi-nięcia tematu poza narzucone tu ramy objętościowe. Może zaj-miemy się tym zagadnieniem innym razem. Skupmy się więc na powierzchni wody i przynętach poruszających się bezpośrednio po niej lub tuż pod. Mamy tu do dyspozycji bardzo szeroką gamę możliwości od płytko nurkujących wobblerów, poprzez pływa-jące jerkbaity, do przynęt typowo powierzchniowych – stickba-itów, Popperów czy turbinkowców.

Niewątpliwie najprostsze w obsłudze są – płytko nurkujące, pływające woblery.

Łowienie nimi to robota lekka, łatwa i przyjemna. Ot – parę obrotów korbką kołowrotka, przerwa i wypłynięcie przynęty na powierzchnię. Następnie wszystko od nowa. Tak jak w przypad-ku innych wabików, cała tajemnica tkwi jednak w szczegółach. Liczy się oczywiście obserwacja przynęty, kontrola toru jej pracy i głębokości nurkowania. Na wodzie o głębokości 0,5 m wobler powinien jedynie „taplać się” na powierzchni. Uzyskujemy to przez krótkie szarpnięcia szczytówką wędziska skierowaną do góry lub w poziomie. Przy nieco większej głębokości – do 1,5 m – w zupełności wystarczy, jeśli wobler zanurkuje na 0,2 – 0,5 m. Jednostajna praca przynęty zwykle (nie zawsze!) jest najmniej

Nie ma nic piękniejszego i bardziej emocjonującego dla wytrawnego łowcy szczupaków, niż widok wiel-kiej paszczy najeżonej tysiącami zębów, w której znika

przynęta. Są to jednak emocje zarezerwowane głownie dla wędkarzy łowiących na płytkich łowiskach.SZCZUPAKI

z płytkiej wody

Page 5: Wędkarska Brać 3(6)2014

dołącz do nas!

5www.wedkarskabrac.pl

skuteczna. Zawsze warto więc od czasu do czasu pozwolić jej wy-płynąć na powierzchnię i poleżeć na niej 1-3 sekundy lub dla od-miany przyśpieszyć zwijanie linki.

Sprawdzoną i od lat bardzo u nas popularną przynętą na płytką wodę są – pływające jerkbaity. Dla mnie osobiście są to najsku-teczniejsze przynęty na płycizny. Niestety nie wszystkie jerki nada-ją się do tej roboty w tym samym stopniu. Najlepsze są modele, które bez trudu możemy utrzymać na powierzchni, a jednocześnie prezentować możliwie najwolniej. Niezastąpione do tej roboty są pływające Slidery. Przy odrobinie wprawy można nimi pracować praktycznie w miejscu i wyłącznie na powierzchni. Serie krótkich, dość energicznych szarpnięć oddzielamy 2-3 sekundowymi pauza-mi. Nie można przy tym pozwolić sobie nawet na chwilę nieuwagi. Branie może mieć miejsce w każdym momencie. Moja ulubiona technika połowu Sliderem, w takich sytuacjach polega na prze-suwaniu przynęty po powierzchni wyłącznie ruchami szczytówki wędziska. Po 3 – 5 podciągnięciach robię przerwę, zwijając delikat-nie luz linki. Jeśli przynęta „dociera” do głębszego dołka czy dziury w zielsku, opuszczamy szczytówkę i szarpiemy w dół. Pozwalamy w ten sposób zanurkować Sliderowi, ale nie głębiej niż na 30 cm. Po tym zabiegu robimy pauzę. Po wypłynięciu Slider kołysze się w rozchodzących dokoła kręgach. W sekundę później widzimy jed-nocześnie wybrzuszenie wody obok, błysk zielono-złotego cielska i czujemy upragnione szarpnięcie. Przednia zabawa!

Jeśli miałbym jednak wybrać przynęty, którymi najbardziej lu-bię łowić na płyciznach to bez wątpienia wskazałbym - powierzch-niowe. Jak sama nazwa wskazuje są to wabiki pracujące wyłącznie na powierzchni. Ze swojej kolekcji mogę polecić kilka przynęt. Są to Salmo Pop, Salmo Rover i Spittin’ Rover oraz największy z nich – Maas Marauder.

Salmo Pop to typowy popper. Technik połowu nim jest kilka – od tradycyjnego, głośnego chlapania do cichego przemieszczania się lekkim zygzakiem po powierzchni. Spittin’Rover to krzyżówka turbinkowca z popperem. Łowi się nim seriami półmetrowych podciągnięć szczytówką wędziska, w trakcie których przynęta nurkuje na 10 – 20 cm, ciągnąc za obracającą się turbinką drob-ne bąbelki powietrza zabrane z powierzchni. Salmo Rover to na-tomiast typowy stickbait. Klasyczna technika połowu tym typem powierzchniowca tzw. „walk the dog”, czyli spacer psa – to seria naprzemiennych ślizgów na zmianę w prawą i w lewą stronę. Taką pracę uzyskujemy poprzez energiczne, krótkie szarpnięcia szczytówką. Nie należy przy tym pozwolić na zanurzanie się przy-nęty. Rover dzięki charakterystycznemu dla popperów wgłębieniu w przedniej części korpusu, w trakcie tych ślizgów chlapie na boki wodą, co dodatkowo wabi drapieżniki.

Prawdziwym „łowcom” polecam jednak wielokrotnie spraw-dzonego stickbaita Salmo o nazwie Maas Marauder. Jest to przy-nęta spora, jak na polskie standardy. Większość naszych spinningi-stów delikatnie mówiąc z pewną nieśmiałością spogląda na ten 13 cm kołek przypominający bardziej ... zresztą mniejsza z tym co ...

Namawiam jednak do spróbowania i zapewniam, że będzie-cie mocno zdziwieni skutecznością tej przynęty i wielkością szczu-

paków, które ją atakują. Maas Marauder jest wprost wymarzoną propozycją do obławiania szerokich trzcinowisk. Wystarczy, jeżeli między łodygami trzcin jest więcej niż 5 cm „prześwitu”. Bardzo szybko nauczycie się bezpiecznie i bezkolizyjnie prowadzić przy-nętę w takim miejscu. Łowi się identycznie innymi stickbaitami – serią cyklicznych szarpnięć generujemy charakterystyczny dla nich zygzakowaty ruch po powierzchni.

Idealnym łowiskiem jest krawędź szerokiego trzcinowiska z długimi cyplami wychodzącymi w jezioro na końcu, których głębokość przekracza 1,5 m. Większość wędkarzy obławia takie miejsca stając w odległości rzutu od krawędzi trzcin. Nie jest to zła taktyka. My jednak dysponując Maas Marauderem możemy po-wtórzyć tak obłowione miejsce, stając łódką jedynie 2 m od trzcin i wrzucając przynętę w sam ich środek. Wymaga to oczywiście cierpliwości i precyzyjnych rzutów, ale opłaca się! Do tej zabawy polecam właśnie Maas Maraudera nie tylko dlatego, że większa przynęta zawsze kojarzy mi się z większą rybą. Również dlatego, że sprzęt użyty do połowu w tym przypadku pozwala spokojnie my-śleć o holu dowolnej wielkości ryby w gąszczu trzcin.

Tu jak sądzę warto zatrzymać się chwilę, aby zwrócić uwagę na optymalny zestaw do połowu szczupaków na płyciznach.

Mówiąc krótko musi on być naprawdę solidny. Prościej – o wie-le solidniejszy niż przy połowie podobnymi przynętami na otwartej wodzie. Powód jest oczywisty. Nierzadko po braniu oprócz paroki-lowej ryby mamy na końcu wędki również kilkanaście kilogramów trzcin albo sałatki rdestowo-moczarkowej. Nie powinniśmy ryzy-kować zerwania linki, nie tylko z uwagi na możliwość utraty, ale przede wszystkim narażenia ryby na śmierć z przynętą w przełyku. Jeśli łowimy z brzegu, wędziska powinny niestety być dłuższe – 2,4 nawet do 2,7 m. Piszę „niestety”, gdyż im dłuższe wędzisko tym większe zmęczenie wędkarza i gorsza prezentacja przynęty, czyli w rezultacie słabsze wyniki.

Do łowienia z łodzi w zupełności wystarczają wędki o długości 2,1 m, sztywne, o szczytowej akcji pozwalające na szybki, a nawet siłowy hol. Do łowienia większymi wabikami – woblerami, jerkami czy stickbaitami poleciłbym średni zestaw castingowy z plecion-ką 0,20 – 0,23 mm. Jeśli planujemy łowić mniejszymi przynętami wystarczy oczywiście klasyczny spinning i niezawodny kołowrotek z plecionką 0,16 – 0,18 mm.

Nie można zapomnieć rzecz jasna o przyponach zabezpieczają-cych linkę przed zębami drapieżnika. Zwróćmy uwagę na ich masę i wytrzymałość. Nie zawsze idzie to w parze! Zbyt ciężkie przypo-ny uniemożliwią prawidłową prezentację mniejszych przynęt po-wierzchniowych. Optymalna długość przyponu to w tym przypad-ku 15 – 20 cm.

Co jeszcze warto zabrać na polowanie na płyciźnie? Przydadzą się okulary polaryzacyjne, które likwidując znaczną część pobla-sków na powierzchni wody, pozwalają na obserwację okolic przy-nęty i lepszą kontrolę nad jej pracą. Łowiąc z brzegu warto zaopa-trzyć się w goreteksowe spodnie pozwalające wejść nieco dalej w jezioro. Tu oczywiście apel o rozsądek. Nie wchodźmy do wody po krawędź spodni. Nie ma ryby, dla której warto byłoby ryzyko-wać życiem. Uzupełnieniem ekwipunku powinien być niewielki, wygodny plecak i wodoszczelny aparat fotograficzny pozwalający uwiecznić połów.

Połamania!

tekst i foto: Piotr Piskorski

Page 6: Wędkarska Brać 3(6)2014

>>MUSZKARSTWO

„Niegasnący blask” taka dewiza widnieje na herbie Kolumbii Bry-tyjskiej, jednej z największych prowincji Kanady. Bajeczny zakątek przyrody, który zachował się w stanie nienaruszonym od zarania dziejów. Kraina owiana niejedną legendą o śnieżnym człowieku i po-tworach, mieszkających w głębiach górskich jezior. Kraina uśpio-nych wulkanów, gęstych dziewiczych lasów i śnieżnych szczytów. Kraina tysiąca rzek i jezior z nieprześcignionym światowym zaso-bem łososia dzikiego, który co wiosnę zaczyna migrację na tarło, jak sto lat temu.

polowanieKrólana

Page 7: Wędkarska Brać 3(6)2014

dołącz do nas!dołącz do nas!

www.wedkarskabrac.pl 7

Rzeka Skeena i jej dopływy Kitimat, Kispiox, Babune i Sustut – prawdopodobnie są jedynymi znanymi na świecie miej-scami do łowienia na muchę! Większość światowych rekor-dów w łowieniu łososia zostało zarejestrowanych w base-nie tej rzeki. I kto wie, może zachwycający moment walki ze srebrzystym olbrzymem, który często nawiedza nas we śnie, wydarzy się właśnie tu!

Wyprawa po legendę

A teraz chciałbym dokładniej porozmawiać z wami na temat łowienia czawycza - największej i najsilniejszej ryby wśród łososi pacyficznych. King Salmon, Spring Salmon, Chinook, Chrome, Tyee - właśnie tak tu, w basenie rzeki Se-ena nazywają tą wspaniałą rybę.

O połowie praktycznym „srebrzystego króla” jest nie-dużo użytecznych informacji. Można nawet stwierdzić, że taka metoda na muchę nie jest szeroko rozpowszechniona i popularna w porównaniu z wędkarstwem metodą spin-ningową. Dlaczego? Wędkarstwo metodą na muchę przy łowieniu czawycza jest trudne. Ale jestem skłonny myśleć, że odpowiedź kryje się w niewystarczająco dobrej technice posługiwania się sprzętem, kontroli nad linką i podaniem muchy, poszukiwaniu miejsc gromadzenia świeżej ryby.

Nie wiem, jak w przypadku innych osób, ale u mnie ryba ta wysysa zapas adrenaliny, a częstość bicia mojego serca niebezpiecznie przewyższa prędkość jej ścigania. Nie ma in-nej tak silniej ryby jak Spring Salmon.

Wędkowałem na dużego łososia atlantyckiego w rzece Kola w Rosji. To były naprawdę wielkie dzikie okazy ponad metr długości! Ale moja ryba to duży stalowogłowy „sre-brzysty król’’. Jest to ryba przypominająca hybrydę łososia atlantyckiego i stalowogłowego. Są w niej połączone pręd-kość jednej i siła drugiej. I jeszcze należy dodać trochę ste-roidów i mamy mieszankę wybuchową pod tytułem King Salmon – Królewski łosoś.

Tak naprawdę nie ma różnicy pomiędzy łowieniem ło-sosia atlantyckiego a czawycza w zimnej wodzie! W warun-kach wiosennego topnienia śniegu i wysokiego poziomu wody naszym głównym zadaniem jest dostarczenie sporej przynęty do dna rzeki. Czawycza zazwyczaj trzyma się dna i podnoszenie się na powierzchnie po muchę nie jest dla niej charakterystyczne. Ale jak się mówi: „z każdej sytuacji można znaleźć wyjście” i „istnieją różne sposoby osiągnię-cia celu”, jak mówią Anglicy „There are many ways to skin a cat”.

Sprzęt

Istnieją trzy sposoby „podkradania się’’ do ryby. Sznury speyowe, głowice skandynawskie i oczywiście system Skagit z końcówkami tonącymi. Długie tonące sznury są męczące w użyciu i nie mają dużej przewagi nad steelheadami czy systemem Skagit. Głowice szybko tonące skuteczniej radzą sobie w walce z wirami, torami wodnymi i wgłębieniem dna. W równomiernym strumieniu wody z wartkim prądem najlepiej sprawdzają się steelheady szybko tonące.

Najlepiej z tym sobie radzi głowica typu Skagit i toną-ce linki długością 15-18 stóp (4,5-6 cm) z zanurzeniem T 14 (waga jednej stopy równa się 14 granów, 1 gran=61,79891 miligramów lub jeden gram=15,43 granów) lub nawet T-17! Muchy, które wykorzystujemy są dość duże, o długości oko-ło 10 cm, z dodatkowym obciążeniem mosiężnymi stożka-mi i oczami w celu szybkiego dotarcia do dna rzeki. Żeby cały ten ciężki system rozwinął się w rzucie, istnieje ogólnie przyjęta formuła stosunku długości głowicy Skagit do toną-cych końcówek 2:1. Teraz łatwo można w przybliżeniu prze-liczyć ogólną wagę całego systemu. Mieście się ona w skali od 750 do 900 gramów (od 48 do 58 kg) w zależności od klasy waszego dwuręcznego wędziska. Na przykład, wszyst-

Page 8: Wędkarska Brać 3(6)2014

8 www.wedkarskabrac.pl

>>MUSZKARSTWO

kie głowice skandynawskie do wędziska tej samej klasy mogą ważyć o 20-13 proc. mniej. Oznacza to, że będzie potrzebne dwuręczne wędzisko, które jest w stanie radzić sobie z wagą całego systemu i przeciwstawić się 50-funtowemu „królowi”, który w najbardziej odpowied-nim momencie będzie myśleć o ucieczce do oceanu.

Osobiście wolę wędki o głęb-szym stopniu ugięcia i stosun-kowo szybkiej akcji. To pozwala wykonać mocny rzut podobny do katapulty. Takie wędziska dają więcej pewności w przy-padku agresywnego wyciągania ryby i pomogą szybciej poskro-mić rozjuszonego przeciwnika. Ja uznaję 8/9 klasę i długość do 14 stóp, jako najbardziej popularną dla stylu Skagit. Jeżeli niezbęd-ny jest daleki rzut, zastosowanie dłuższych wędzisk do 16 stóp jest uzasadnione. Takie wędziska dają również dodatkowe możliwości przy kontroli nad linką i podaniem muchy, co jest nie mniej ważnym czynnikiem.

Dobra technika stylu Skagit i poprawnie wyważony sprzęt sta-nowią główne czynniki sukcesu w łowieniu czawyczy.

Kołowrotek powinien posia-dać poważny system hamulcowy, składający się z kilku dysków. Jest to bardo ważne! Większość zna-

nych marek produkujących kołowrotki do metody na mu-chę, proponuje niezłe produkty. Ale nie bądźcie naiwni, słuchając reklamy, nie mającej nic wspólnego z rzeczywi-stością. Jeszcze jedna poważna rekomendacja – klasyczny backing z dakronu z obciążeniem 30 funtów nie nadaje się! Może on nie wytrzymać obciążenia wielkiej ryby. Jako backing wykorzystajmy cienki jakościowy pleciony sznur używany w metodzie spinningowej z obciążeniem 30 kg. Na kołowrotku musi być co najmniej 350 jardów. W tej chwili „słyszę’’ wasze zdziwienie.

Zatrzymać uciekającą rybę jest dosyć trudnym zada-niem szczególnie w przypadku, kiedy ona już szarpnęła w stronę oceanu. Jest to podobne do startu samochodu wyścigowego, ale z takim zapasem backingu i waszymi na-gle ujawnionymi sprawnościami jest szansa do szalonego biegu z przeszkodami. Przecież ten osobnik musi się za-trzymać na jakiś czas, dając nam możliwość na skrócenie dystansu.

Jako przewodnik, sam nie raz brałem udział w takich wyścigach. Co więcej, byłem świadkiem połamanych wę-dzisk i zerwanych sznurów. A nawet widziałem złamane lub zadymione hamulce kołowrotków. A ile razy ścigaliśmy rybę, biegnąc wzdłuż rzeki lub goniąc ją na raftach i moto-rówkach. Któregoś razu ścigaliśmy wielkiego „króla’’, który zmusił nas do pokonania 2 km przez strumienie, powalo-ne drzewa, kamieniste mierzeje. To był naprawdę szalony dzień.

A więc wróćmy do rekomendacji sprzętu. Running line powinien wytrzymać obciążenie około 50 funtów. Oso-biście wolę żyłkowy monolityczny running line, który ma znacznie niższe tarcie obwodów w porównaniu z klasycz-nym w otulinie PCV. Wszelkie rodzaje runningów z wydrą-żonym środkiem nie sprawdzają się ze względu na ostre krawędzie kamieni.

Magia pokusy

Wszystkie duże muchy od 8 do 10 cm w stylu Intruder czy duże muchy stylu Clouser dobrze się sprawdzają. Ryby prosto z oceanu wolą przynęty w kolorze chartreuse (żółto-

-zielonym). Natomiast po po-bycie w słodkiej wodzie agresja czawyczy do tego koloru nieco znika i wtedy spróbujcie użyć muchy w kolorze różowym. Kie-dy zbliża się wieczór kolor czarny i fioletowy będzie lepszy. Wyko-rzystanie drogich materiałów do wiązania muchy jest nieuzasad-nione – mucha często się gubi. Ale wybór należy do was. Szcze-gólną uwagę należy zwrócić na takie materiały jak pióra stru-sia, marabu i bażanta (Amrhest pheasant), i oczywiście włókna syntetyczne. Najważniejsze nie przesadzić. Przynęta powinna zachować objętość w wodzie i dotrzeć do dna pokonując siłę wyporu wody. Ostatnio coraz bardziej popularnym elemen-tem staję się pióro strusia Rhea. Wystarczająco długie i miękkie piórka nawet po owinięciu na haczyk zachowują objętość i for-mę, mniej wchłaniają wilgoć, co nie zwiększa wagi i tak wystar-czająco ciężkiej muchy.

Szczególną uwagę należy zwrócić na węzły i łączenia ca-

Sezon wędkarski rozpoczyna się w kwietniu i trwa do końca listopada. I wszystkie gatunki

łososia są dostępne w tym okresie, również stalowogłowy (Steelhead). Od początku kwietnia do połowy maja zaczyna się wiosenne tarło

stalogłowego łososia. Ten gatunek spędza zimę w oceanie, kumulując

tłuszcz i przygotowując się do szybkiego marszu do górnej części rzeki, żeby złożyć ikrę i wrócić jak

najszybciej. To jest najsilniejszy tęczowy pstrąg na świecie.

W zimnej i bogatej w tlen wodzie walczy jak nikt inny.

Page 9: Wędkarska Brać 3(6)2014

dołącz do nas!

łości. Do przywiązywania muchy użyjcie węzeł Rapala. Taka pętla znacznie zwiększy prędkość zanurzenia muchy i jej ruch w strumieniu. Osobiście wolę węzeł Bimini twist na końcu backingu i węzeł Perfection Loop na running line. Ha-czyk powinien być dobrej jakości (Extra strong single hook) z krótkim trzonkiem.

Poszukiwanie skarbów

Już wiecie o sprzęcie. Ale to nie wszystko. Najważniej-sze znaleźć miejsce postoju „świeżej” ryby. Wiemy, że „król” jest w rzece. Tylko gdzie i jak go znaleźć? W niektórych cza-sopismach widzę zdjęcia ciemno-czerwonej i brązowej ryby, prawie czarnej. Taka ryba została złowiona na tarlisku. Takiej ryby nie należy łowić! Trudno mi zrozumieć dlaczego ludzie ją łowią? Może dlatego, że łatwo poczuć się „zwycięzcą”?! Czawycza chroniąc swoją ikrę, staję się na tyle agresywna, że możemy ją złapać nawet przywiązując niedopałek, nie mówiąc już o jaskrawej muszce.

Najlepszym sezon na Spring Salmon jest druga dekada czerwca – początek lipca. Po wiosennych przyborach wody, w tym momencie jest bardziej przezroczysta i jej poziom spada. Jest to dość krótki okres od 2 do 3 tygodni. Czawycza jest silną rybą i nie zatrzymuje się na wypoczynek w dro-dze na tarło. Migracja odbywa się na głębokich wodach z wartkim prądem i praktycznie nie nadaję się do udanego wędkarstwa muchowego. Bez doświadczonego przewod-nika będzie to problemem. Ale my pomożemy znaleźć dla was najlepsze miejsca. Będą nimi szybkie strumienie, które zmieniają się w prosty nurt lub miejsca z cichą wodą przed płycizną. Dokładnie w tych samych miejscach zatrzymuje się na wypoczynek łosoś atlantycki. Musimy wykonać rzut pod kątem 90 stopni w poprzek nurtu, tak żeby tonąca lin-ka, którą znosi nurt, jak najszybciej dotarła do miejsca zgro-madzenia łososia.

Wydaje się, że skoro już mamy trochę wiedzy to, złapa-nie czawycza nie jest skomplikowane. Ale nie wolno zbytnio

się rozluźnić. Musicie wykonać wystarczającą ilość rzutów zanim złapiecie jednego z potomków rodziny królewskiej. A jeśli złapiecie dwa - trzy okazy jednego dnia, macie praw-dziwe szczęście.

Marzenia się spełniają

Uderzenie w muchę jest agresywne. Nigdy nie miałem delikatnego brania „króla”. W większości przypadków na początku ryba jest spokojna i pozwala wam się rozluźnić. Nawet nie próbuje uciec, zdając sobie sprawę, że droga do ucieczki jest krótka. Ale kiedy wam się wydaje, że trofeum jest już wasze i marzycie o zdjęciu z „królem”, on zaczyna rozumieć, że już nie ma szans... Wtedy się odwraca i z moc-nym wybuchem bryzgów wody, i z szalonym przyśpiesze-niem ucieka, próbując się ratować. W tym momencie zda-jemy sobie sprawę: chłopie, mam problem! I wyścig się zaczyna!

Od samego początku staram się prowadzić twardą wal-kę i nie pozwalam rybie opamiętać się, żeby zrobić manewr ratujący. Działania muszą być zdecydowane i agresywne na-wet jeśli przekroczone są możliwości sprzętu.

Jeśli uwielbiacie taką walkę, jeśli marzycie o złowieniu godnego osobnika – królewskiego łososia – macie realną szansę.

tekst: Jeron Boxfoto: Jaap Kalkmann

W połowie lipca do czawycza dołącza keta (Chum). Jest to silna

i agresywna ryba, która słusznie została nazwana „Psem” (Dog Salmon) oraz niedoceniana, jesli chodzi o metodę

na muchę. Możecie mieć dużo brania jednego dnia, ale nie wszystkie ryby zostaną złowione. Widziałem dużo

połamanych wędzisk, włącznie z moją, które nie wytrzymały napiętej walki

z tym bojownikiem

Page 10: Wędkarska Brać 3(6)2014

10 www.wedkarskabrac.pl

>>spinning

drzew. Sposobów rozpinania płachty jest całe mnóstwo. Mi najlepiej sprawdza się system „dwuspadowy”. Dzięki noclegowi pod płachtą, mogę wieczorem poleżeć przy ognisku i widzieć wszystko dookoła. W namiocie jest to niestety niemożliwe.

Kolejna rzecz to dobry śpiwór. To czy będzie on wy-konany z materiałów syntetycznych czy puchowy, zależy od nas. Ważne aby był po złożeniu jak najmniejszy, lekki i wystarczająco ciepły. Nawet w maju noce potrafią być jeszcze chłodne. Do śpiwora oczywiście potrzebna będzie karimata. Najlepiej przenosić ją przypiętą w pokrowcu. Ocierające się gałęzie, potrafią ją zniszczyć bardzo szybko.

Po całym wędkarskim dniu dobrze jest zjeść coś cie-płego. W tym wypadku mam zawsze w plecaku menażkę

test sprzętu wędkarskiego

Od kilku już lat, gdy tylko wiosna odkryje swe uroki nad wodą, uganiam się z lekkim spinin-giem nad okolicznymi rzekami. Głównie w po-

szukiwaniu moich ulubionych wędkarsko ryb – jazi. Jest to czas przepiękny, na który czekałem całą długą zimę, wraz z często depresyjną jesienią. Jeśli tylko jest możliwość pakuję plecak, kompletuję sprzęt i ruszam nawet na 2-3 dni w teren. Bowiem nie tylko samo łowienie, ale i obcowanie z przyrodą jest dla mnie nieodłącz-nym elementem moich wiosennych wypraw.

Zanim opowiem o samym łowieniu, może najpierw kilka wskazówek o tym, jak przygotować się do takiej wyprawy, aby w miarę komfortowo spędzić te dwa, trzy dni nad rzeką. Gene-ralna zasada brzmi – jak najlżej i jak najmniej. Bierzemy tylko niezbędne rzeczy. Każdy kilogram sprzętu będzie nam doku-czał przy spiningowaniu i odczujemy to wieczorem.

Oprócz sprzętu wędkarskiego, podstawowym elemen-tem jest niewątpliwie plecak. Tu wybór jest ogromny. Ważne jest, by był mocny (odporny na zadrapania, mocne szwy itd), wystarczająco pojemny i kolorystycznie nie odróżniał się za mocno od otoczenia. Najlepiej sprawdzają się tu wszelkie sto-nowane kolory zieleni czy brązu. Modne ostatnio kamuflaże wszelkiej maści. Tak też powinien wyglądać nasz ubiór.

Drugą rzeczą jest oczywiście schronienie. Tu także mamy kilka opcji. Pierwsza to namiot. Dobre schronie-nie na cieplejsze noce, ponieważ chroni nas przed koma-rami i innymi owadzimi krwiopijcami. Jednak osobiście wybieram płachtę ogrodniczą, w kolorze zieleni, 3 x 2 m. Jest lekka po złożeniu i wystarczająco chroni, nawet przed ulewnym deszczem. Łatwo można ją także rozpiąć, choćby do

jaziowyweekend

Page 11: Wędkarska Brać 3(6)2014

11www.wedkarskabrac.pl

dołącz do nas!

wojskową, dwuczęściową. W większej części przygotowuję sobie posiłek a w mniejszej herbatkę. Wodę zwykle pozy-skuję z rzeki. Przegotowuję ją tylko kilka minut. Jednak je-śli mamy co do wody jakieś obawy, można zabrać ze sobą litr lub dwa w butelce. Tu dochodzimy do kwestii żywności. Osobiście zabieram tylko to co jest lekkie, ale i pożywne. Organizuję sobie dwa posiłki dziennie, czyli obfite śniadanie (ewentualnie po południu jakiś batonik, przekąska) i obia-dokolacja. W ciągu dnia staram się maksymalnie wykorzy-stać czas na łowienie. Porcja śniadaniowa składa się z musli i mleka w proszku. Łatwo można przyrządzić treściwy posi-łek. Potrzebujemy jedynie wody. Na wieczorną sjestę składa się kasza (lub ryż) w woreczkach. Do tego kiełbasa, najlepiej sucha tak by jak najdłużej zachowywała świeżość. Całość zalewam wcześniej rozrobionym sosem myśliwskim. Moż-na do tego oczywiście wkroić np. cebulę lub co kto lubi. Po całym dniu włóczęgi, taki posiłek jest jak nagroda za wielkie trudy. Można oczywiście zabrać ze sobą rożne przekąski, tak by w ciągu dnia nie „przymierać” głodem. Niewielki termos też nie będzie zawadą. Rano, zalany ciepłą herbatką, umili nam przerwy w łowieniu.

tekst i foto: Łukasz Zdyb

reklama

Page 12: Wędkarska Brać 3(6)2014

>>SPINNING

12

W Pisie bolenie nie biorą wszystkiego co im pod nos pod-płynie w ekspresowym tempie, jak to jest na dużych nizinnych rzekach. Wolno prowadzonemu woblerowi ryba ma czas się przyjrzeć. Na szybko prowadzonego woblera nie reaguje, stąd o wiele trudniej je łowić niż na rzekach typowo nizinnych. Czy-stość Pisy wymaga stosowania lekkiego zestawu. Łowię 3 m spiningiem do 14 g wyrzutu, kołowrotek 2500, żyłka 0,18 mm. Na delikatnym kiju prawie nigdy nie miałem pustego brania. Nie zacinam, pomimo że łowię żyłką 0,18 mm, nie zdarzyło mi się urwać ryby z przynętą ani nie rozgiąłem kotwic. Praktycz-nie wszystkie złowione rapy miały cały wobler głęboko w py-sku. Myślę, że delikatny sprzęt pozwala rybie bez problemu zassać głęboko wobler. Na Pisie rzadko można zaobserwować atak kilku boleni na raz, przeważnie jest to pogoń jednej ryby. Pisa jest małą rzeką, więc najwięcej boleni mamy pod noga-mi i nie trzeba wykonywać dalekich rzutów, wystarczy około 10 m. Staram się również wykonywać jak najmniej rzutów w miejscu, w którym łowię. Ważne jest, żeby zwracać uwagę na powstający odkos żyłki na powierzchni wody i starać się go niwelować, ponieważ takie drobiazgi wpływają na liczbę brań. Z kolei podejście powinno być jak najcichsze, gdyż bolenie z małej rzeki doskonale wszystko widzą i słyszą, co się dzieje na brzegu. Bolenie łowię od maja do października. I według mnie najlepszą porą jest późne popołudnie.

Sprawdzonymi miejscami na rzece są zastoiska z małymi rybkami, ale w okolicy musi być szybki nurt, mini przykosy, za-kręty rzeki, warkocze oraz okolice mini plażyczek. Często moż-na zaobserwować płynącą rybę, wtedy staram się przerzucić

Moja przygoda z boleniami zaczęła się na rzece Pisie parę lat temu. Gatunek ten zafascynował mnie swoim efektownym żerowaniem, przebiegłością i trudnością w złowieniu, zwłaszcza na tak małej i trudnej rzece, jaką jest Pisa. Widowiskowe ataki, pogonie za uklejkami, nagłe pojawianie się i znikanie to coś, co mnie w tej rybie fascynuje. Czasami kojarzy mi się z roz-bójnikiem, który rozpoczyna awanturę na spokojnej wodzie.

bolenie pisyz

www.wedkarskabrac.pl

jej tor płynięcia na odległość około 2 m i przeprowadzić przed pyskiem około 1,5 m. Za bliski rzut sprawi, że boleń zdąży przyjrzeć się przynęcie nim się rozpędzi do ataku. Rzucając zbyt daleko można spowodować, że w ogóle nie zareaguje. Jeśli uda mi się wykonać wyżej opisany rzut rapa, najczęściej boleń bierze od razu. W miejscu, w któ-rym spodziewam się bolenia prowadzenie nie jest zbyt wyszukane. Wystarczy wolne lub średnie tempo prowa-dzenia wabika albo postawienie wabika w nurcie i co ja-kiś czas szarpnięcie nim, aby błysnął boczkiem w słońcu. W takich miejscach sprawdzają się lekkie, małe woblerki o nienagannej migotliwej pracy. Dobrym rozwiązaniem może być prowadzenie woblera z prądem ciut szybciej od nurtu rzeki. Łowię wyłącznie na woblerki pracą przypomi-nającą małą drobną rybkę. Bolenie z Pisy potrafią nauczyć pokory również wędkarzy z długim stażem. Na Pisie na pewno nie pobijemy rekordów pod względem ilości, gdyż średnio na jeden wyjazd przy sprzyjających warunkach będziemy mieć jedno lub dwa brania. Ważna jest również zmiana podejścia, rezygnacja z expresu, samozaparcie i cierpliwość, a rzeka na pewno wynagrodzi nam godziny spędzone nad nią. Na koniec chciałbym dodać, że bolenio-wi należy się szacunek i najlepszą nagrodą dla nas będzie widok odpływającej ryby w nurt rzeki, a na pamiątkę wy-starczy zdjęcie. Bez boleni nad rzeką zapanuje cisza, więc dbajmy o nie.

tekst i foto: Maciek Chrzanowski

Page 13: Wędkarska Brać 3(6)2014
Page 14: Wędkarska Brać 3(6)2014

>>

14 www.wedkarskabrac.pl

Z pewnością wielu z nas marzyło kiedyś o własnoręcznie wykona-nym nożu, który byłby nieodzownym i nierozłącznym elementem naszych wędkarskich wypraw. Elementem każdej wędkarskiej przygody. Przyjacielem, który w każdej trudnej sytuacji przycho-dzi z niezastąpionym i zawsze niezawodnym wsparciem. Przy-gotowaliśmy dla was wywiad z Maćkiem Torbé, którego pasją jest właśnie projektowanie i wykonywanie noży, z których każdy przy zachowaniu swoich doskonałych funkcji użytkowych ma nie-powtarzalny charakter. Zapraszamy zatem do warsztatu kolegi Maćka, który zdradził nam kilka sekretów związanych z tą trud-ną, acz satysfakcjonującą sztuką obróbki stali.

Maćku, skąd pasja do robienia noży?

Majsterkowaniem zajmuję się od zawsze – tę pasję zaszczepił we mnie mój ojciec. Dwa lata temu mocniej zainteresowałem się nożami, chciałem kupić porządniejsze ostrze. Jednak z uwa-gi na studenckie fundusze i fakt, że posiadam dzięki mojemu ojcu dobrze wyposażony warsztat, postanowiłem wykonać wy-marzony nóż własnoręcznie. Bardzo pomocne okazało się dość znane forum knives.pl, dzięki któremu szybko można poznać tajniki niezbędne do wykonania tego pierwszego noża.Pierwszy nóż wykonałem tak jak większość początkujących z piórowego resora samochodowego. Spodobało mi się. Po od-powiednim doposażeniu warsztatu zabrałem się za „nożorób-stwo” bardziej serio.

Czy twoja pasja nie jest traktowana podejrzliwie, spotka-łeś się ze zdziwieniem klientów, znajomych, rodziny?

Nie. Nóż jednak – na całe szczęście – większości kojarzy z prostym narzędziem do cięcia, czym jest w istocie, a nie bronią. Natomiast na pomysł zarabiania pieniędzy po-przez wytwarzanie noży ludzie raczej reagują zdziwieniem i z przymrużeniem oka. Zarabianie rękodziełem na życie mało kto traktuje poważnie, jednakże mamy w Polsce kilku znanych na całym świecie makerów, do których kolejki za-mawiających niejednokrotnie przekraczają pół roku, a nie-kiedy na wymarzony nóż trzeba czekać grubo ponad rok. I do tego grona mam nadzieję w przyszłości dołączyć.

Co symbolizuje porządny nóż?

W tematyce wytwarzania noży custom jest według mnie parę czynników, które bezpośrednio rzutują na to, jak bar-dzo efekt końcowy stanie się pożądany przez kolekcjonerów

w wodzienóz

o knife makinguczyli

Wywiad z Maćkiem Torbé specjalnie dla Wędkarskiej Braci.

Rekodzielo

Page 15: Wędkarska Brać 3(6)2014

dołącz do nas!

www.wedkarskabrac.pl 15

Czy robisz czasem noże ze specjalną dedykacją dla wędka-rzy? Czym się one charakteryzują?

Oczywiście. Co pewien czas otrzymuję zamówienia na noże dla pasjonatów wędkarstwa, czy łowiectwa. Myślę, że nóż wędkarski powinien charakteryzować się przede wszystkim prostotą i wygodą użytkowania. Z uwagi na nieprzyjazne śro-dowisko i częste kontakty z żywnością polecam stal nierdzew-ną w wykończeniu satynowanym lub polerowanym „na lu-stro”. Jeśli chodzi o pozostałe cechy to: średniej długości ok. 10 cm, nie za szerokie ostrze i wygodna rękojeść z ciekawego tworzywa sztucznego (g10) lub stabilizowanego drewna. Na życzenie klienta mogę również wykonać jakiś delikatny motyw wędkarski wytrawiony na ostrzu czy wykorzystanie w łączeniu rękojeści tzw. pinów mozaikowych. Reszta to moja wyobraźnia lub życzenie klienta.

czy osób kupujących noże w celach użytkowych. Na porządny nóż składają się trzy główne czynniki: świetny projekt, najlep-sze materiały i wysoka, często porównywalna z uzyskiwaną na obrabiarkach numerycznych, jakość i precyzja wykonania. Knifemaking stał się ostatnio popularny, co zaowocowało po-wstaniem kilku sklepów internetowych o tej tematyce, gdzie można kupić świetne materiały na nóż (np. damast.com.pl). Pozostałe dwa czynniki to doświadczenie, warsztat i ... zmysł artystyczny makera do projektu i estetycznego doboru mate-riałów.

Dlaczego warto mieć nóż zrobiony przez ciebie, i czy wszyst-kie z twoich noży robisz sam, czy współpracujesz z produ-centami, innymi twórcami?

Swoje noże wykonuje niemal całkowicie własnoręcznie. Zle-cam jedynie obróbkę cieplną ostrza (czyli proces utwardzania stali – hartowanie), wykonuje ją dla mnie kolega po fachu. Obecnie nie jestem w stanie hartować moich noży z uwagi na brak pieca hartowniczego w moim wyposażeniu.Projektując moje noże staram się, aby ich design był ciekawy i nietypowy a jednocześnie, żeby było to całkowicie użytko-we i wygodne w praktyce narzędzie. Stylistyka moich noży uchodzi za dość oryginalną i rozpoznawalną. Do wykonywa-nia ostrzy używam jednych z najlepszych na rynku stali narzę-dziowych takich, jak D2, A2, 440C (oznaczenia amerykańskie) lub prostszych stali węglowych polskich producentów, takich jak stal pilnikowa NC6 czy stal używana do wykonywania pił tarczowych NCV1. Do wykonania rękojeści używam bardzo zróżnicowanej palety materiałów od drewna – ciężkich afry-kańskich gatunków począwszy, przez własnoręcznie wyko-nywane laminaty z tkanin na włóknie szklanym (popularny laminat G10) kończąc.

Ilu w przybliżeniu jest w Polsce knife makerów?

Liczba ciężka do określenia. Szacowałbym, że osób zajmu-jących się tym na wysokim poziomie jest w Polsce ok. 100. Z czego ok. 10 proc. stanowią ci, dla których knifemaking jest źródłem utrzymania.

Czy to prawda, że każdy z twoich noży jest niepowtarzalny?

Jak to w przypadku każdego rękodzieła – człowiek nie jest maszyną i dlatego każdy wykonany ręcznie nóż jest inny, cza-sem są to niuanse, czasami w obrębie tego samego projek-tu zdarzy się dokonać małych zmian w trakcie pracy. Znane knifemakingowe powiedzenie mówi, że „knifemaker się nie myli – robi po prostu mniejszy nóż”. I tak się zdarza, że nie-kiedy trzeba zrobić coś lekko inaczej niż to zakładały wstępne rysunki.

Page 16: Wędkarska Brać 3(6)2014

>>

16 www.wedkarskabrac.pl

Czyli dopuszczasz w swoich projektach zewnętrzne inspiracje, których źródłem są oczekiwania klienta?

Uważam, że prawdziwy custom to taki, który wykonany jest na konkretne zlecenie i biorący pod uwagę zachcianki i wyobraże-nia klienta. Jednocześnie jestem zdania, że projekt powinien wykonać już sam maker pod bardziej lub mniej sprecyzowane wytyczne klienta. Kiedy zamawiamy coś od konkretnego twórcy to przecież chcielibyśmy, żeby było nacechowane również jego stylem. Oczywiście wykonanie noża 100 proc. wedle przysła-nego projektu również jest możliwe. Jedyne czego nie dopusz-czam to kopiowania cudzych projektów na życzenie klienta.

Jaki był najdziwniejszy pomysł, który zrealizowałeś?

Dziwne pomysły zamierzam dopiero realizować. Wśród nich typowo artystyczne noże wykute z elementów silników czy na-rzędzi. Jeżeli zaś mówimy o innych przejawach mojej pasji wykonywa-nia przedmiotów to udało mi się wykonać naprawdę przyzwoitą gitarę basową z gryfem z aluminium i główką żywcem zaczerp-niętą z instrumentów smyczkowych.

Jak wygląda proces wytwarzania?

Różne noże wykonuje się w różny sposób, kwestią najbardziej różnicującą proces produkcji jest chyba wytworzenie najważ-niejszej jego części czyli ostrza. Otrze może być kute z jednego kawałka stali, może być skuwane (zgrzewane) z kilku różnych gatunków stali, co potocznie nazywa się „stalą damasceńską”. Nóż może też zostać wycięty z gotowego kawałka walcowanej stali narzędziowej (blachy lub płaskownika), co w przypadku wysokogatunkowych stali jest najlepszym wyborem na nóż o charakterze użytkowym. Większość swoich noży wykonałem właśnie „z blachy”. Na początku nanoszę na arkusz projekt noża, wycinam i szlifu-ję do otrzymania pożądanego kształtu. Następnie wiercę nie-zbędne otwory oraz przy pomocy specjalnej szlifierki taśmowej (którą również sam zbudowałem) wykonuję główne szlify noża. Wykończoną stal wysyłam do hartowania. Kiedy nóż wróci oprawiam ostrze w wybrany przez klienta (lub mnie) materiał. Wykańczam powierzchnię ostrza – najczęściej stosuję oksy-dowanie (czyt. czernienie) powierzchni i późniejszy tzw. sto-newash. Następnie wykonuję pochewkę do czego najczęściej wykorzystuję znany materiał termo-formowalny - KYDEX® , rza-dziej wykonuję ręcznie szyte pochewki skórzane. Końcowy etap to wykonanie krawędzi tnącej (czyli ostrzenie noża). Do kilku noży wykonywałem drewniane pudełka inspirowane skrzynka-mi na broń – w niedalekiej przyszłości takie opakowanie będzie u mnie standardem.

Co sprawia ci największą przyjemność i satysfakcję w pro-cesie projektowania i ręcznego wytwarzania noży?

Od dziecka lubiłem przebywać w warsztacie w otoczeniu narzędzi, maszyn. Zawsze ciekawiło mnie działanie ma-szyn i umiejętności związane z naprawą i wykonywaniem przedmiotów. W knifemakingu najbardziej lubię etap pro-jektowania i pracy nad stalą, uwielbiam też pracę w kuźni (również od strony knifemakingowej). To wielka satysfak-cja, że z prostych, surowych materiałów dzięki mojej pracy powstaje całkowicie użytkowy i posiadający własną duszę przedmiot.

Dziękujemy za rozmowę i poświęcony czas.

Rekodzielo

Page 17: Wędkarska Brać 3(6)2014

dołącz do nas!

17www.wedkarskabrac.pl

Obrotówka traktowana jest przez wielu wędkarzy z przymrużeniem oka. Jeszcze całkiem niedawno sam miałem do nich taki stosunek. Pewnego dnia moje myślenie diametralnie się zmieniło, dzięki pewnej sytu-acji, która miała miejsce ładnych parę lat temu.

obrotówkaprzynętanieco zapomniana

Otóż żar lał się z nieba i o ile się nie mylę był to sierpień. W czasie łowienia okoni na wiślanym starorzeczu (oczywiście na paprochy), około 20 metrów od brzegu w pobliżu grążeli zauważyłem spore wzdręgi. Okonie tego dnia słabo współpra-cowały, więc postanowiłem spróbować złowić ryby, które wi-działem. Na paprochy nie reagowały zupełnie. Różne sposoby prowadzenia, wolniej, szybciej i nic. Wtedy w pudełku znala-złem małą obrotówkę. Był to miedziany mepps nr 0 z chwo-stem, którego kiedyś dostałem w prezencie od taty. Pierwszy rzut i ryba. Co się okazało, nie była to wcale wzdręga ale okoń, około 20 cm. Kolejny rzut i następny pasiak. Czyżby nagle oko-nie ożyły i zaczęły żerować ?

Co prawda tego dnia nie udało mi się złowić żadnej wzdrę-gi, ale za to około 100 okoni. Przyszło mi to dość łatwo. Nie było tam grubych czterdziestaków, a nie wiem nawet czy zna-lazł się tam trzydziestak. Jak widać czasem wystarczy zmiana na jedną wdałoby się zapyziałą obrotówkę, aby odmienić całą sytuację. Tak też się stało tego sierpniowego dnia.

Całe to zdarzenie dało mi do myślenia. Od tamtej pory dużo częściej łowiłem na obrotówki. Wielokrotnie okazało się, że ryby danego dnia jednak biorą. O skuteczności obrotówek można przekonać się łowiąc latem nad dużą nizinną rzeką, jaką niewątpliwie jest Wisła. O tej porze roku typowymi miejscami w jakich łowię są napływy oraz przelewy główek. Takich miejsc na moim odcinku Wisły akurat nie brakuje.

Do moich ulubionych obrotówek należą aglie w rozmia-rach nr 1 i 2, a do tego jeszcze long nr 1. Jeżeli chodzi o kolory to najbardziej lubię używać różnych kombinacji srebra, patyny i mosiądzu. Mój sposób łowienia nie jest wcale wyrafinowany. Posyłam obrotówkę powyżej przelewu, utrzymując cały czas kontakt z blachą i wybierając nagromadzony luz żyłki. Przytrzy-muję obrotówkę w taki sposób, aby spływała z prądem jak naj-

wolniej. Rybami jakie łowię są przeważnie szczupaki i okonie, ale miłym dodatkiem są też klenie. Nie było tak jednak zawsze, wcześniej pierwszymi rybami jakimi udało mi się złowić na swoje obrotówki były pstrągi. Moje blaszki w tamtym czasie wyglądały jak wglądały, ale ryby je doceniały.

Wychodzę z założenia, że ryby to nie kobiety w salonie z Apartu czy Kruka J. Obrotówki nie muszą być ładne. Mają być po pierwsze łowne i podobać się rybom. I może wędkarze nie kobiety, ale zdarza się zauważyć u niektórych pewien „biżute-riowy” trend. Każdy lubi to co lubi. Prawda jest taka, że pierw-sze ładne pstrągi zacząłem łowić dopiero po zrezygnowaniu z woblerów i całkowitym przejściu na obrotówki. Robię tak od dwóch lat. Na początku były to meppsy, a teraz łowię tylko na swoje rękodzieło.

Na pstrągi używam generalnie agli nr 2 i longów nr 1. Naj-skuteczniejszym kolorem na fariosy jest mosiądz pół na pół ze srebrem. Prosty i zarazem bardzo skuteczny wzór.

Blachy prosto z półki sklepowej zazwyczaj są mocno wy-błyszczone. Takie obrotówki totalnie nie wzbudzają mojego zaufania. Czegoś im po prostu brakuje. Każda stara blacha, odrobinę przytarta, trochę przyciemniona posiada właśnie to coś. Można powiedzieć, że posiada własną duszę. Właśnie poszukiwanie tego czegoś i świadomość skuteczności posta-rzałych obrotówek skłoniła mnie do zajęcia się ich produkcją. Każde skrzydełko zdobię indywidualnie. Obrabianie metali ko-lorowych daje mi ogromną frajdę. Największą radość jednak wywołuje u mnie zadowolenie innego wędkarza, który połowił na moje przynęty. Daje mi to naprawdę ogromną satysfakcję i ogromną motywację do dalszej pracy.

Jak wcześniej pisałem początki nie były łatwe. Musiałem naprawdę wiele czasu poświęcić na doskonalenie swojego warsztatu i nadal to robię. Jeszcze wiele pracy przede mną, ale efekty w porównaniu do początków są już widoczne.

Tworzenie przynęt staje się dla mnie drugą pasją po węd-karstwie. Do swojej produkcji cały czas dorzucam kolejne wzory. Mam nadzieje, że po ukończeniu bieżących projektów i przete-stowaniu ich nad wodą zbiorę materiał na kolejny artykuł.

tekst i foto: Grzegorz Wadecki

reklama

Page 18: Wędkarska Brać 3(6)2014

18 www.wedkarskabrac.pl

Moje łowisko to średniej wielkości nizinna rzeka, której przeciętna głębokość oscyluje w granicach 1,5 - 2 metrów. Linia brzegowa jest bardzo nieregularna. W wielu miejscach dostęp jest utrudniony przez wszelkiego rodzaju krzaki i poligony, które zostawiły po sobie bobry. Wiosenną rzekę należy traktować jak wodę nieznaną, co w pewnym stopniu dodaje wędkowaniu odrobinę tajemniczości.

Preferowana przeze mnie długość kija spinningowego to 3 metry o ciężarze wyrzutowym do 30 gram. Zaletą dłuższych wędek jest fakt, że nie musimy stać na samym brzegu burty w miejscu, gdzie rzeka jest pozbawiona jakiejkolwiek przeszkody, za którą można się schować. Majowa woda jest już z reguły przejrzysta i każdy nienaturalny cień może być impulsem powstrzymującym drapieżnika od zaatakowania przynęty szczególnie w dni, gdy ryba bierze chimerycznie. Ponadto dłuższe wędzisko pozwala na swobodne „wyjrzenie” zza pasa trzcin czy zwalonego do wody drzewa. Sama akcja i moc kija to kwestia

>>

>

SPINNING

Wdobie dostępu do nowoczesnych technik wędkarskich i niezliczonej ilości skutecznych przynęt spinningowych polowanie na szczupaka brzmi dość pospolicie i mało

oryginalnie. Jednak z pierwszym dniem maja korek na wędzisku i korbka kołowrotka świerzbią mnie wyjątkowo dotkliwie. Nic na to nie poradzę. Nad wodę ciągnie mnie jak wilka do owiec, jak stonkę w ziemniaki, jak kobietę na wyprzedaże u Harrodsa. Żadnej innej ry-bie nie poświęcam tyle czasu i żadna inna ryba nie odwdzięcza mi się tak jak szczupak.

wojnaze szczupakiem

>>indywidualnych upodobań, ma ono przede wszystkim zapewnić komfort wędkowania. Unikam jednak wędzisk przesztywnionych, moim zdaniem mają tendencję do gubienia ryb w końcowym eta-pie holu.

Na szpulę kołowrotka nawijam plecionkę, dlatego że ilość tra-conych przynęt szczególnie w trudnych miejscach będzie duża. Każde takie miejsce traktuję jak potencjalną kryjówkę drapieżnika. Plecionka daje możliwość odbicia 70-80 proc. zaczepów, zapewnia również lepszy kontakt z prowadzoną przynętą. Na końcu zesta-wu zawiązuję przypon wolframowy o wytrzymałości mniejszej niż zadeklarowana przez producenta wytrzymałość plecionki na węź-le. Dzięki temu wiem, że w sytuacjach beznadziejnych w wodzie zostawię tylko przynętę i kilkucentymetrowy kawałek przyponu zamiast 10 metrów linki, w którą mógłby się zaplątać jakiś ptak lub inne zwierzę.

Podstawową przynętą od jakiej zaczynam wędkowanie jest Jankes Relaxa w kolorystyce naturalnej. Gramaturę główki dobie-ram tak, by po rzucie w główny nurt guma na 15 metrowym od-cinku linki opadała „leniwie” przez jakieś 5 sekund. Przy wysokiej wiosennej wodzie jest to z reguły 5-7 gram. Jest to ważne, gdy będziemy chcieli prowadzić ją z przytrzymaniami w nurcie. Fan-tastycznie imituje odpoczywającą rybkę. Brania często następują właśnie w tracie powolnego ściągania, w kilka sekund po przytrzy-maniu. Drapieżnik ma wówczas chwilę na weryfikację informacji przesłanych przez linię boczną oraz korektę pozycji wyjściowej do ataku. W dalszej kolejności stosuję także woblery, których praca i wyporność zapewnia analogiczną możliwość poprowadzenia. Gdy i na nie nic nie bierze, zaczynam eksperymentować – szukam przynęt o innej pracy, mniej lub więcej intensywnej. Sięgam także po niekonwencjonalne kolory, które mogą wzbudzić w drapieżni-ku agresję. Efekty przynosi również zmiana sposobu prowadzenia na sandaczowe podbijanie bez kontaktu z dnem. Co do wielkości przynęt to unikam mniejszych niż 9 cm.

Miejscami, które obławiam są wszelkiego rodzaju spowolnie-nia, dołki, styki wody stojącej i płynącej. Jeśli gdzieś w okolicy znaj-

Page 19: Wędkarska Brać 3(6)2014

19www.wedkarskabrac.pl

dołącz do nas!

dują się naturalne przeszkody tym lepiej. Warto dodać, że nawet duży szczupak jest w pewnym stopniu bezmyślny pod względem maskowania – dwukilogramowa ryba potrafi się schować za 3-4 patykami grubości kciuka, więc takich kryjówek również nie moż-na ominąć. Zanim jednak wykonam pierwszy rzut w danym miejscu szukam wzrokiem możliwości bezproblemowego podebrania ryby. Wiem doskonale, że zacięty drapieżnik w pierwszym etapie holu zu-żywa zaledwie połowę sił. Prawdziwe dramaty rozgrywają się dopie-ro pod samymi nogami. Gdy ryba wykłada się na powierzchnię i niby bez siły pozwala na swobodne doholowanie pod rękę odkręcam hamulec na minimum tak, aby przy najmniejszym zwrocie szczupak mógł swobodnie wybrać nieduży odcinek linki. W tym momencie szczupaki potrafią wykonać świece i inne podobne figury. Przy do-kręconym hamulcu mogą się skończyć na korzyść naszego cętkowa-nego przeciwnika.

Jeśli uda nam się je przebrnąć zwycięsko przez wszystkie trudno-ści łowienia na wiosennej wodzie, pozostaje tylko rybę doholować pod nogi, podebrać, zmierzyć i wypuścić.

Proste, prawda?

tekst i foto: Kamil Polkowski

Page 20: Wędkarska Brać 3(6)2014

20 www.wedkarskabrac.pl

>>KARPIARSTWO

Ale nie o dobieraniu przyponu i jego konstrukcji jest ten artykuł, ponieważ istnieje jeszcze jedno kryterium dobierania przyponu, na które niewielu karpiarzy zwraca uwagę. To wy-trzymałość materiału przyponowego. Zazwyczaj kupując ma-teriał przyponowy zwracamy uwagę na jego miękkość-sztyw-ność i grubość. Ilu z was zachwycało się niewielką średnicą i miękkością plecionki przyponowej?

Później na łowisku „podpinamy” przypon z tej plecionki, zakładamy kulkę na włos i do wody! Karp musi „łyknąć” boilies na takim przyponie. I łyka.

Odjazd, zacięcie (tylko po co?) i luz... Co się stało? Przecież na kołowrotku mocna, „markowa” żyłka, hak też odpowiedni, hamulec wyregulowany a nawet nie „bzyknął”... Pewni „spin-ki” zwijamy zestaw z zamiarem zmiany przyponu, bo to w koń-cu jego wina i... Okazuje się, że przyponu nie ma! „Strzelił”! I lecą epitety pod adresem producenta tej już nie super, cie-niutkiej, mięciutkiej plecionki. Ile takich sytuacji zdaża się nad wodą? Ile razy zdażyło się to wam?

Tylko, że w większości takich przypadków wina nie leży po stronie producenta plecionki, która wcale nie jest feler-na. Więc o co chodzi? O błąd popełniony najpierw w sklepie podczas zakupu plecionki - nie zwrócenie uwagi na jej wytrzy-małość oraz dowiązanie przyponu z niej wykonanego do „za mocnego” zestawu. Bo jak się ma 10lbs (czyli ok. 4,5 kg.) wy-trzymałości plecionki do wytrzymałości dobrej „trzydziestki”? Nijak, zawsze „strzeli”, krótki, nierozciągliwy odcinek plecion-ki, między hakiem, a krętlikiem, czyli przypon.

Nawet jeśli plecionka ta będzie miała wytrzymałość zbli-żoną lub nawet trochę większą od żyłki głównej. Więc co? Nie

Przypon to jeden z najważniejszych elementów zestawu karpiowego, w dużej mierze od jego konstrukcji i od-powiedniego dobrania do warunków zastanych na ło-

wisku zależy to, czy biorący karp „zawiśnie” na haku czy nie.

używać takich plecionek ? Czy może używając ich łowić na cieńsze żyłki, np. 0,25 mm zamiast 0,30 lub 0,35 mm? Ani jedno ani drugie! Wystarczy „rozgryźć” przeznaczenie takich materiałów przyponowych. A przeznaczone są one na „czyste”, bezzaczepowe łowiska, poddane dużej presji lub do zimowych połowów. W obu tych wypadkach karpie pobierają pokarm chimerycznie i są bardzo podejżliwe. Pamiętać jednak należy o wyregulowaniu hamulca do wy-trzymałości przyponu, nie żyłki głównej. Wyżej wymienio-ne sytuacje są, jak dla mnie jedynymi, tłumaczącymi uży-cie cienkich plecionek. W innych sytuacjach nie powinno używać się plecionek przyponowych, o wytrzymałości po-niżej 25 lbs. dla żyłki głównej 0,30 mm. i 30-35 lbs. dla żył-ki 0,35 mm. Osobiście stosuje plecionki o wytrzymałości 35-45 lbs. i nie zauważyłem przez to mniejszej ilości brań.

PRZYPONgłówny element

zestawu karpiowego

Page 21: Wędkarska Brać 3(6)2014

dołącz do nas!

Celowo piszę tylko o plecionkach, pomijając rożnorakie materiały „mono”, ponieważ w ich wypadku żądana sztyw-ność materiału idzie w parze z grubością, a ta z kolei z wy-trzymałością. Bardzo ważną rzeczą jest odpowiednia dłu-gość przyponu. Większość karpiarzy stosuje „standardową” długość 20-25 cm na łowiskach z twardym dnem i 30-40 cm na „zamulonych” łowiskach. Twardość dna jest jedynym kryterium doboru długości przyponu, co niestety jest błę-dem i to sporym, skutkującym często bezrybną zasiadką.

Długość przyponu powinno dobierać się także do spo-sobu nęcenia, a dokładniej stosownie do granulacji użytej zanęty. Czyli używając drobnych pelletów, kruszonych kulek, ziaren lub zanęty sypkiej, sensowne będzie zastosowanie przyponu krótkiego o długości ok. 10-15 cm. Dlaczego? A ile razy z tak zanęconego łowiska, wyciągaliście zestaw ze zgnie-cioną kukurydzą na włosie? Albo krótkie „pip pi” i albo po braniu, albo krótki „odjazd” i „spinka”? Ile razy takie sytuacje kwitowane były stwierdzeniem „to pewnie leszcz (jaź, karaś itp.)”. Wyjaśnienie jest proste. W tak zanęconym łowisku, poszczególne „cząstki” zanęty leżą bardzo blisko siebie, a że-rujący karp praktycznie nie przemieszcza się. Dlatego czym krótszy przypon, tym karp ma mniejsze „pole” manewru, tym szybsza sygnalizacja brania, jak i efekt samozacięcia.

Użyty w takiej sytuacji długi przypon daje karpiowi wy-starczająco dużo czasu na pozbycie się podejżanego kąska, a karpiarz często nawet nie wie, że ryba zassała przynętę. Krótki przypon sprawdzi się lepiej również, gdy jako zanę-ty użyjemy kulek lub grubego pelletu, podanych punktowo (np. przy pomocy materiałów PVA). Całkiem odwrotna sy-

tuacja ma miejsce, gdy łowisko zanęcone jest tylko grubym pelletem i/lub kulkami. Zwłaszcza, jeśli zanęta została poda-na z brzegu przy pomocy procy lub cobry. W takiej sytuacji karp zmuszony jest przemieszczać się by zassać kolejne por-cje zanęty. Często robi to „w locie”, zasysają po kilka kulek po kolei. Użycie krótkiego przyponu, w tym wypadku może zniechęcić karpia do zassania przynęty lub nawet uniemoż-liwić mu to. W najlepszym razie spowoduje płytkie „zapię-cie”, co często kończy się „spinką”. Natomiast kulkę podaną na dłuższym przyponie karpik zassie bez problemu i podej-żeń, a płynąc w kierunku kolejnej zasygnalizuje branie, zaci-nając się przy tym.

Mam nadzieję, że ten artykuł pomoże wam odpowied-nio dobrać zarówno wytrzymałość materiału na przypon, jak i jego długość.

tekst i foto: Marek Kwiecieńreklama

Page 22: Wędkarska Brać 3(6)2014

22 www.wedkarskabrac.pl

>>wywiad

Jak rozpoczęła się twoja przygoda z przewodnictwem wędkar-skim?

W 1995 r. dotarłem do Lubniewic, mając w planie łowić tu trzy dni, w rzeczywistości łowiłem trzy tygodnie i po 4 latach wróciłem w 1999 r. Wtedy właśnie powstał plan bycia prze-wodnikiem. Początkowo pracowałem „gajdując” w weekendy, jednak w 2006 r. postawiłem „kropkę na i” i postanowiłem żyć z wędkarstwa. Wtedy też rozpocząłem współpracę z WMH, któ-ra trwała do 2012 r. Od 2013 r. zmieniłem wydawcę i pracuję z WW i gościnie dla Wędkarskiej Braci, a korzystając z okazji dziękuję za zaproszenie do współpracy przy tworzeniu tak faj-nej wędkarskiej prasy.

Dość abstrakcyjne zajęcie, jeżeli chodzi o Polskę?

W tamtych latach to w ogóle było abstrakcyjne. Jeżeli ktoś się mnie pytał czym się zajmuje to mu odpowiadałem, że jestem przewodnikiem wędkarskim. Ludzie robili wielkie oczy i patrzyli na mnie jak na dziwoląga. Do 2006 r. łączyłem to z pracą za-wodową, jednak brakowało mi już wymówek dla pracodawcy - kolejne urlopy, dni wolne. Wtedy zaryzykowałem i postanowi-

łem, że będę z tego żył. Wtedy też rozpocząłem współpracę z gazetą Wędkarstwo Moje Hobby. Bardzo nalegałem, aby podpisywać się Paweł Garbus Kołodziejczyk. Już wtedy sta-rałem się promować markę. Rynek wędkarski jest trudny, wąski, hermetyczny. Tak naprawdę do dzisiaj opiera się na kilkunastu nazwiskach.

Powiedziałeś, że środowisko wędkarskie jest hermetycz-ne. Dlaczego tak się dzieje, że na zachodzie ludzie mogą żyć z wędkarstwa, a w Polsce ciężko się przebić, zaistnieć?

Myślę, że to zależy od mentalności. My Polacy nie jesteśmy otwarci. Jeżeli już posmakowaliśmy czegoś to staramy się, aby innym broń boże tego nie pokazać. Mamy taką manierę przywłaszczania pewnych rzeczy i trzymania tego w takiej otoczce, wyłącznie dla siebie.

O spełnianiu marzeń i pracy przewodnika wędkarskiego z Pawłem Kołodziejczykiem rozmawia Rafał Mikołaj Krasucki

Fot.

Icon

Film

s

Paweł Garbus Kołodziejczyk – autor przewodnika

wędkarskiego po akwenach Gminy Lubniewice „Wędkarskie

Eldorado” i wielu innych publikacji wędkarskich. Związany

z firmą Savage Gear jako tester i konsultant. Profesjonalny

przewodnik wędkarski.

fot.

Majk

i-plec

iona.p

l

fot. T

omas

z Jas

kuła

Page 23: Wędkarska Brać 3(6)2014

Wiem do czego zmierzasz. Powiem ci tak, że tam gdzie łowię z klientami pomimo tego, że jest to woda stojąca, to wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. Ciekawych miejscówek w je-ziorze jest dużo. Wszędzie mogą być miejsca, w których po-tencjalnie są ryby. To jest kwestia tego, czy wędkarz umie je złowić. Są momenty, kiedy ryba jest leniwa, kiedy inaczej się ustawia, oczywiście jest to jeszcze uzależnione od pory roku.

Jak często przełamujesz stereotypy w łowieniu ryb?

Bardzo często. Stereotypy i wypracowane kanony są dobre, bo od czegoś trzeba zacząć. Jednak uważam, że wędkarstwo jest ciągłą sztuka rozwoju. Nie można bazować tylko na ka-nonach, które kiedyś funkcjonowały, były skuteczne. Meto-da opadu, dzigowania to tak naprawdę metoda uzależniona od kreatywności wędkarza. Od tego jak dobierze sobie kij spinningowy, linkę, ciężar główki, gumę i jak będzie potrafił zapracować zestawem. To jest ta cienka granica, kiedy trze-ba przejść z agresywnego opadu do leniwego prowadzenia w pobliżu dna. To jest sztuka dopasowania się, dlatego ko-cham wędkarstwo. To nie jest tak, że zarzucam i kręcę sobie. Ja robię to zupełnie inaczej. Ja próbuję rybę sprowokować, prowadzę grę. Ktoś z nas musi być lepszy. Po braniu są kolej-ne etapy gry i ta gra nie do końca jest taka oczywista.

Co ciebie motywuje jako wędkarza i w pracy przewodnika wędkarskiego?

Motywuje mnie ta ciągła sztuka odrywania, uczenia się. Od-krywanie nowych technik, nowych możliwości jest dla mnie czymś na zasadzie gonitwy króliczka. Cały czas go gonisz i nie możesz złapać tego najlepszego. Kiedy złowiłem okonia 50 cm, to chciałem złowić większego. Pobiłem ten rekord i szu-kam jeszcze większego. To co ja w spinningu kocham najbar-dziej to myślenie i to musi być myślenie na 200 proc. Umysł nie może nawet na chwilę zgasnąć. Wtedy zaczynasz łowić ryby systematycznie, zaczynasz łowić duże ryby.Wbrew pozorom wędkarstwo i życie z wędkarstwa to trud-ny fach. Wielu osobom, moim kolegom wydaje się, że bycie przewodnikiem to taka fajna sprawa. Ja stanowczo powiem, że nie. Mam takie wyprawy z klientami, że ja nawet wędki nie zarzucę, bo trzeba cały czas pracować z klientem. Często ludzie, którzy do mnie przyjeżdżają chcą po prostu się uczyć, a ja muszę im to umożliwić. Trzeba koordynować ich dzia-łania, próby doboru przynęty, jej prowadzenia. Ale ja to ko-cham i staram się, aby wszyscy byli zadowoleni.

Dziękuję za rozmowę.

23www.wedkarskabrac.pl

dołącz do nas!

Ty chyba swoją postawą to przełamujesz, dzielisz się wie-dzą, robiąc to co kochasz.

Staram się robić to co lubię i chcę pomagać ludziom, którzy na to zasługują. To są osoby, które znam i wiem, że swoją codzien-ną, ciężką pracą pokazują, że są warci tego, aby ich wspierać. Dobrym przykładem jest Rafał Mleczak, który przyjechał kiedyś z ojcem na jezioro Lubiąż. Spotkaliśmy się wtedy na wodzie. Zapytałem się czemu nie zadzwoniliście, przecież byśmy poło-wili razem. Padała odpowiedź, że nie chcieli zawracać mi gło-wy. Powiedziałem, że to żaden problem, że fajnie jest połowić z kumplami. Pokazałem im swoje tajne miejscówki oraz opowie-działem jak łowić powierzchniowe okonie. To bardzo ich inte-resowało. Nie mieli popperów, ale podzieliłem się z nimi. Rafał patrzył na mnie trochę zdziwiony, że jakiś koleś dzieli się swoimi przynętami i jeszcze doradza. Wtedy właśnie Rafał złowił ponad 40 cm okonia z powierzchni. Na koniec roku przygotował bardzo fajny filmik, w którym mi podziękował za wspólne wędkowanie. To była dla mnie największa nagroda.Drugim przykładem jest mój serdeczny kolega Rafał Mnich vel Croix, który również jak ja od pewnego czasu został przewod-nikiem wędkarskim na jeziorze Bukowo niedaleko Darłowa. Zbiornik specyficzny, bardzo płytki i duży, ma swoje uroki, jed-nak miałem okazję przekonać się jesienią ubiegłego roku o pro-fesjonalizmie Rafała, kiedy goszcząc się w pięknym ośrodku wypoczynkowym „Spławik” po może dwudziestu minutach wędkowania złapałem pierwszego okonia. A później szukając szczupaków miałem okazje zmierzyć się np. z pięknym pike z Bu-kowa. Taka znajomość zbiornika świadczy o potężnej wiedzy Rafała na temat tego jeziora i profesjonalnym podejściu nawet do takiego „klienta” jak ja. Dlatego mocno wspieram działania Rafała, bo wbrew pozorom nie jesteśmy dla siebie żadną konku-rencją, a wręcz przeciwnie bardzo mocno współpracujemy.

Jak wygląda dzień guida?

Wstaje rano i gajduje . To zabawnie brzmi, ale jak mnie ludzie pytają czym się zajmuję to mówię, że gajduję. Wstaję rano, pracuję, idę spać i znowu gajduję.

Kto najczęściej jest twoim klientem, to są wędkarze z zagra-nicy czy z Polski?

Głównie łowię z Polakami.

Nie obawiasz się polskiej mentalności, tego, że jak odkry-jesz swoje tajemnice zaraz pojawi się ktoś inny?

Na zdjęciu Rafał Mleczakfo

t. Pa

weł K

ołodz

iejcz

yk

fot.

Pawe

ł Koło

dziej

czyk

Page 24: Wędkarska Brać 3(6)2014

24 www.wedkarskabrac.pl

>>splawik

Pierwszą rzeczą przed zaplanowaniem wyprawy na wiosenną przepływankę jest przygotowanie sprzętu. Zbroję topy tyczki w amor-tyzatory o średnicach od 1 do 1,4 mm – gorąco polecam bardzej roz-ciągliwe lateksowe. Gramatury zestawów jakich używam mieszczą się w przedziale od 4 do 18 g i wykonane są na żyłkach o średnicach od 0,14 do 0,18 mm w zależności od masy obciążenia zestawu. Najbar-dziej przydatnymi na rzekę są głownie spławiki typu dysk, choć czasa-mi na odcinkach o wolnym uciągu przydadzą się również bombki do 8 g wyporności. Przypony na rzekę wiążę w portfelach na przypony, co pozwala być przygotowanym na wiele ewentualności, takich jak łowienie drobnej i średniej ryby (żyłka 0,10 – 0,12 mm i haczyk nr 18 lub 16, długość do 30 cm) lub dużych jazi, kleni lub leszczy (żyłka 0,13 – 0,16 mm i haczyk nr 14 – 12, długość do 50 cm). Budowa zestawu jest wybitnie nieskomplikowana – spławik wyważa oliwkę podpartą kilkoma śrucinami (0,1 – 0,25 g), 35 cm poniżej mały krętlik, nad któ-rym znajduje się jedna lub kilka śrucin. Ważne jest, aby użyć mięk-kich śrucin, któte łatwo dadzą się przesuwać po żyłce nie niszcząc jej. Dzięki zabiegowi przesunięcia śrucin w górę lub w dół otrzymujemy dłuższy lub krótszy odcinek między haczykiem a obciążeniem głów-nym. Oczywiście łowienie na tyczkę jest ściśle połączone ze sporą ilo-ścią zabieranego nad wodę sprzętu, ale jeśli jesteście początkującymi tyczkarzami to nie należy przejmować się brakami w wyczynowym ekwipunku, lecz skupić się na najważniejszych aspektach: technice wykonania i prowadzenia zestawu, właściwego przygotowania mie-

M am wielki wędkarski sentyment do majowego mie-siąca. To właśnie w maju wiele lat temu rozpoczę-ła się moja przygoda ze spławikowym łowieniem

w rzece. Co prawda pierwsze doświadczenia zdobywałem na Biebrzy, gdzie z wielkim powodzeniem łowiłem na bata, ale to właśnie fascynacja przepływanką sprawiła, że zakochałem się w spławiku. Dziś do wiosennego łowienia na rzece podchodzę zupełnie inaczej, bardziej świadomie, z innym sprzętem – tak aby zwiększyć swoje szanse na udaną sesję nad urokliwą Na-rwią.

mojemojetyczkowanietyczkowanie

Page 25: Wędkarska Brać 3(6)2014

25www.wedkarskabrac.pl

dołącz do nas!

szanki zanętowej oraz dokadnego wygruntowania stanowiska. Je-śli spodoba się wam ten styl wędkowania to z czasem dokonacie zapewne inwestycji w odpowiedni ekwipunek.

Na wiosnę szukam odcinków dość płytkich (max. 3 m) oraz naj-lepiej z ciekawym ukształtowaniem dna. Dołek, uskok, garb lub nie groźny zaczep w dolnej części stanowiska może być zwiastunem wspaniałego połowu, gdyż cząstki spływającej z nurtem zanęty z pewnością zatrzymają się właśnie w tym miejscu. Wędkarzowi pozostaje wówczas odpowiednio na to miejsce napłynąć zesta-wem i odłowić ryby znajdujące się w zasięgu wędki. Do gruntowa-nia używam głównie gruntomierzy typu „żaba” o masie 40 – 60 g, które zakłada sie na śruciny nad krętlikiem łączącym zestaw z przy-ponem. Jeśli gruntując łowisko znajdziemy interesujący dołek lub inną „ciekawostkę” zapamiętajmy to miejsce za pomocą jakiegoś punktu orientacyjnego na drugim brzegu, co pozwoli na precyzyj-ne położenie kul zanętowych przed tym punktem i skuteczne pro-wadzenie zestawu.

Zanęta na wiosenne łowienie nie musi być dalece wyszukana, wystarczy 2 kg typowej mieszanki na wody płynące oraz trochę za-nęty ukierunkowanej na dany gatunek, który spodziewamy się ło-wić. Znakomitym dodatkiem do zanęty na rzekę jest pieczywo fluo bez którego od kilku sezonów nie ruszam się nad wodę, jednak nie należy z jego ilością przesadzać, ponieważ często ryby wybierają z kul tylko cząstki fluo i robactwo, szybko się nimi napychają i od-pływają z łowiska. Naturalnie zanęta na wody bieżące musi być od-powiednio dociążona i w tym celu używamy gliny lub ewentualnie żwirku. Gliny dostępne w sklepach wędkarskich występują w kilku typach różniących się siłą wiązania – od najmocniejszej rzecznej poprzez wiążąca, aż do rzadziej używaną smużącą argile. Umowna ilość gliny w stosunku do ilości zanęty to około 50/50 (stosunek objętościowy np. 7 litrów namoczonej zanęty/7 litrów gliny). Nale-ży pamiętać, że glina poza dociążeniem „rozcieńcza” również mie-szankę, która jest mniej treściwa i mniej syci ryby. Przy użyciu żwir-ku pamiętajmy, że „rozbija” on zanętę i trzeba to uwzględnić przy doklejaniu mieszanki. Niezbędnym atrybutem wędkarza skutecz-nie łowiącego na tyczkę w rzece jest umiejętność odpowiedniego sklejenia zanęty, uzależniając sklejenie od mocy nurtu i ukształ-towania dna. Na rynku istnieje mnóstwo preparatów do klejenia zanęty, lecz osobiście używam dwóch: do mocniejszego dokleje-nia bentonitu oraz szarego kleju liant a coller. Ilość wymaganego dodatku klejącego do danej partii mieszanki może oczywiście być bardzo różna i jedyne co mogę doradzić, to jak najwięcej łowić, ponieważ wprawne dobranie stopnia sklejenia oraz dociążenia mieszanki zanętowej na rzekę przychodzi wraz z doświadczeniem, a jest to czynnik niezmiernie istotny. Gdy znamy już orientacyjnie łowisko (uciąg, głębokość, rybostan) przystępujemy do stworzenia

Page 26: Wędkarska Brać 3(6)2014

>>splawik

naszej mieszanki. Najpierw mieszamy suchą zanętę, jeśli miksujemy ze sobą kilka jej typów np. rzeczną i leszczową i wstępnie nawilża-my zanętę wodą lub roztworem wody i wybranego dodatku (np. melasy – przysmak dużych ryb rzecznych). W tym miejscu zaznaczę, że osobiście często przygotowuję swoje mieszanki na wieczór przed wyjazdem na ryby, co pozwala mi oszczędzić dużo czasu i energii na łowisku, choć równie dobrze można to zrobić na miejscu szczególnie, gdy nie jesteśmy pewni, gdzie jedziemy i co tam zastaniemy. Zanęta musi „swoje odstać”, aby wchłonąć wodę, szczególnie jeśli bierzemy pod uwagę grube mieszanki na duże ryby. W oddzielnym pojemniku mieszamy naszą glinę (można zmieszać kilka rodzajów) oraz przecie-ramy ją na 3-4 mm sicie, co rozbije grudy gliny i pozwoli nam od-powiednio połączyć ją z zanętą. Zanętę przed samym łowieniem do-maczamy do dość mokrej konsystencji i mieszamy z gliną. Wówczas można podzielić otrzymaną mieszankę zanętową na kilka części, co pozwoli nam stworzyć kika konsystencji mieszanki, różniących się od siebie stopniem sklejenia, namoczenia a zarazem charakterem pra-cy w nurcie. Jest to również moment na dodanie do każdej części mieszanki robaczków takich jak pinka (najlepiej parzona – polecam), gruby biały robak, jokers lub ciętę czerwone robaki. Frakcje najmniej wilgotnej mieszanki zaczną wabić w momencie dotarcia do dna, na-tomiast bardziej doklejone i sklejone partie będą pracować skrom-niej i czekać na dnie łowiska na ryby zwabione smugą pracującej mieszanki. Osobiście proponuję dodać więcej robaczków do zanęty bardziej sklejonej, co pozwoli „ustawić” ryby w łowisku, a mniej do szybko rozmywającej się wabiącej części. Z powstałego miksu kleimy kule o wielkości pomarańczy, spłaszczone od dołu by nie potoczyły się po dnie i wrzucamy w miejsce, gdzie zaczynamy spływać zestawem do przepływanki.

Na wybrany haczyk zakładamy kilka kolorowych pinek, dwa białe barwione robaki lub na większą rybę kawałek dżdżownicy. Zestaw na początku łowienia prowadzimy z jednostajnym przytrzymaniem, tak żeby przynęta na haczyku spływała sporo wolniej od prędkości nurtu. Gdy brania osłabną warto zastosować technikę mocnego przytrzy-mania zestawu i wpuszczenia go w kule zanętowe lub okolice namie-rzonego dołka, gdzie osadzają się cząstki zanęty. Bardzo często jest to zabieg, który ożywia łowisko i wyławia większe ryby.

Wiosną możemy liczyć na bardzo intensywne brania płoci i krą-pi, ale również kleni, jazi oraz czasami leszczy. Bardzo gorąco proszę was spławikowcy NIE ZABIJAJCIE rzecznych ryb, szczególnie tych du-żych, które jak dla mnie są żywymi pomnikami przyrody i należy się im wielki szacunek. Mocno denerwują mnie wędkarze, którzy wydają krocie na zanęty, przynęty i inne akcesoria a później zabierają dzikie ryby na patelnie – proponuję im ominąć jeden wyjazd i za te pieniążki przejechać się do rybnego. Do zobaczenia nad wodą.

tekst i foto: Łukasz Paurowicz

www.wedkarskabrac.pl26

Page 27: Wędkarska Brać 3(6)2014

dołącz do nas!

...u nas nie ma haczyków

WWW.TOPDRUK24.PL

tel.: +48 86 473 02 12kom.: +48 793 151 580

fax: 86 216 38 42e-mail: [email protected]

ul. Nowogrodzka 151A18-400 Łomża

Polska

Zapraszamy na zakupy do sklepu online

Page 28: Wędkarska Brać 3(6)2014