Upload
malgorzata-graczewska
View
226
Download
3
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Â
Citation preview
Ratowanie zbiorów biblioteki, 12 lipca 1997, biblioteka przy ul. Szajnochy. fot. Jerzy Katarzyński.
Uczestnicy projektu „Tonący książki się chwyta”, 19 czerwca 2015, Most Uniwersytecki, fot. Patryk Chenc
Od autorek projektu
Projekt Tonący książki się chwyta zrealizowany w ramach programu „Mosty” Europejskiej Stolicy
Kultury Wrocław 2016 ujrzał swój finał 19 i 20 czerwca 2015 r. na Moście Uniwersyteckim.
Nasze działanie, polegające na wybudowaniu „wału przeciwpowodziowego” z książek, odwoływało się
do historii mostu, a bezpośrednio odnosiło się do wydarzeń z lipca 1997 r. Nawiązanie do tzw. powodzi
tysiąclecia było dla nas pretekstem do opowiedzenia i przypomnienia historii miasta, ale przede
wszystkim o odważnych ludziach i uniwersalnej wartości książki. Dzięki nieocenionej pomocy
Przyjaciół i Rodziny, oraz zaangażowaniu Wolontariuszy, Mieszkańców i Partnerów, udało nam się
stworzyć (inter)aktywną instalację, która w sposób dosłowny uczyniła wał przeciwpowodziowy
z książek, a metaforycznie opowiedziała o wysiłku codzienności, solidarności wrocławian i książce
jako ratunku.
„Wał przeciwpowodziowy” wybudowany z tysięcy gromadzonych przez pół roku woluminów
powstał w całości 19 czerwca, poprzez przekazywanie kolejnych „cegiełek” z ręki do ręki przez sznur
ludzi. Wymowny gest nawiązywał do akcji ratowania zbiorów biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego
podczas powodzi.
Wspólnie tworzona przez kilka godzin instalacja rozciągała się na długości około 75 metrów wzdłuż
balustrady mostu. Skala instalacji przerosła nawet nasze oczekiwania!
20 czerwca od rana mieszkańcy miasta i turyści mogli wybierać spośród książek tworzących „wał” te,
które ich interesują, i zabrać je ze sobą. Demontaż instalacji przybrał formę otwartej ulicznej
biblioteki. Jedynym warunkiem, choć nie koniecznym, aby wrócić do domu z książką, było
opowiedzenie nam swoich wspomnień z powodzi tysiąclecia.
Te właśnie historie i wspomnienia, którymi podzielili się wówczas mieszkańcy Wrocławia, są dla nas
prawdziwym zwieńczeniem projektu Tonący książki się chwyta.
Zapraszamy do lektury tych nierzadko wzruszających i dających do myślenia wspomnień!
Joanna Grzelczyk i Małgorzata Grączewska
Nie jestem Wrocławianką, więc nie doświadczyłam „fizycznie” powodzi. Jednak pamiętam,
że oglądałam wiadomości, reportaże w telewizji i nie wierzyłam własnym oczom, że coś takiego
mogło się wydarzyć w Polsce. Najbardziej utkwiły mi w pamięci informacje o budujących tamy
ludziach i zagrożonych powodzią zwierzętach we wrocławskim zoo.
Mieszkałam na Nadodrzu od 1988 roku. Trzy lata przed powodzią przeprowadziłam się z mężem
i dziećmi z parteru kamienicy na trzecie piętro. Mimo to, w lipcu 1997 roku, gdy woda wdarła się
najpierw – nie z Odry, a ze studzienek na ul. Świętego Wincentego (wtedy jeszcze Obrońców Pokoju)
na podwórko i do piwnic (potem stopniowo podnosiła się do wysokości ok. 70 cm), ogarnął nas strach
potęgowany informacją z telewizji Echo (TVN), że Kozanów jest już 7 m pod wodą. Pomyślałam, że jeśli
zaleje naszą kamienicę to trzeba ratować dzieci, zwierzaki i WSPOMNIENIA! Czyli albumy fotograficzne
ze zdjęciami prababci, pradziadka, bo tego już nie da się później odtworzyć. Nie myślałam o sprzęcie
AGD, RTV - to, myślałam, zawsze będzie można kupić na nowo.
Woda zalała u nas partery – nie wdarła się na szczęście wyżej. Ludzie pływali pontonami, helikoptery
zrzucały woreczki z chlebem i wodę mineralną. Jeden niechcący śmigłami ściął czubek jedynego
drzewa na podwórku przy w pobliżu ul. Św. Wincentego, Jagielończyka, Niemcewicza, Trzebnickiej.
Ludzie gromadzili zapasy, aby przetrwać. Robiliśmy je, choć nie wiedzieliśmy do końca, czy powódź
będzie także u nas. Kierowcy szukali miejsc na wzniesieniach, gdzie byłaby możliwość zostawić
bezpiecznie samochody. Nie zapomnę widoku oblepionej autami Górki Słowiańskiej od stóp po sam
szczyt! Jak oni tam wjechali?! Nam się nie udało, ale ważne, że mogę dziś o tym napisać i cieszę się,
że ocalały albumy ze zdjęciami moich przodków, znajomych i najbliższej rodziny.
PS. Ponieważ wyjechałam na studia w 1980 roku na kierunek astronomia na Uniwersytecie
Wrocławskim , często sugeruję się i tłumaczę sobie wydarzenia tym, co na niebie. Pamiętam,
że w styczniu 1997 roku pojawiła się kometa na niebie. A komety przynoszą podobno nieszczęście
i tak chyba się stało.
Halina Włoszczyńska – nauczycielka z Nadodrza
Układałem wał z worków wzdłuż Uniwersytetu. Po powodzi dostałem ogromy rachunek za wodę;)
Janusz
Na ulicy Poznańskiej odbywały się zrzuty żywności. Większość wrocławskich ulic, kamienic
i budynków była zalana.
Na Sołtysowicach było wody po nos! Tutaj na Moście Uniwersyteckim po kolana.
Mieszkałam na ul. Glinianej. Było tam bardzo dużo wody… Dziadek uratował mnie i moją siostrę
przed wielką wodą.
Agata
Pamiętam, jak mieszkańcy z okolicznych ulic układali worki z piaskiem. Chcieli uratować cenne
dla nas miejsca: Rynek, Uniwersytet, Ostrów Tumski. Starsze osoby, które nie mogły budować wałów,
robiły dla ciężko pracujących kanapki, kawę, herbatę, domowe wypieki. Wyścig z żywiołem trwał całą
noc, a potem to się już tylko czekało w napięciu, czy ta woda przyjdzie i zaleje miasto. Przy wałach
pracował prezydent miasta i wielu znanych Wrocławian. Radio i telewizja nadawały komunikaty
dla rodzin, ponieważ telefony nie działały.
W 1997 roku podczas wielkiej powodzi moja ciocia Anna służyła pomocą podczas ratowania zbiorów
Biblioteki Uniwersyteckiej. Przenosili książki na wyższe piętra. Ja zajmowałem się w tym czasie
pomocą przy budowie zapór z worków z piaskiem na ul. Szewskiej i Grodzkiej.
Wiktor
Ja 12 lipca 1997 roku kończyłem czterdzieści lat swojego życia. Mieszkałem wtedy przy ul. Saperów.
Próbowałem się dostać do znajomych na Księże Małe: od strony Brochowa przedostałem się kładką,
a później łódką, bo płynęła już tamtędy woda. Wysiadając z łódki na wysokości ul. Sosnowieckiej
dostałem od przewoźnika chleb i wodę mineralną. Od znajomych ok. godz. 10:00 wróciłem na Krzyki
i stamtąd pojechałem autostopem do Szczawienka, potem busem do Świdnicy, a ze Świdnicy
do Wrocławia zabrał mnie autobus zapakowany workami z piaskiem, które rozładowaliśmy
przy Arkadach Wrocławskich.
Tomasz Filoda
Zobaczyłem Nysę szaloną (rzeka w Jaworze), która przypominała Odrę z rwącym nurtem, a także
zatopione działki przy brzegach. Pamiętam też ulice, które upodobniły się do weneckich, oraz ludzi,
którzy brodzili w wodzie.
Pamiętam jak mój ojciec, mieszkaniec Krzyków, dowoził wodę na Kozanów swoim własnym
samochodem. Robił też kilka kursów wioząc piasek, który odbierała od niego straż pożarna. Ciekawe
było to, że powódź obudziła w ludziach coś wyjątkowego: ogromne społeczne zaangażowanie. Wtedy
nikt nie przechodził obok potrzebującego obojętnie. Wśród Wrocławian wyczuwalne było wielkie
zjednoczenie. Mnie również ciągnęło do pomocy, ale żona była w ciąży, zbliżał się termin porodu,
w każdej chwili mógł się zacząć i nie pozwalała mi wychodzić z domu.
Pamiętam także masowe przestawianie samochodów na wzgórza i pagórki, które wydawały
się bezpieczniejsze.
Mieszkaniec Wrocławia
Byłam wtedy małą dziewczynką, pamiętam jednak puste piaskownice na osiedlowych placach
zabaw. Moi rodzice i inni sąsiedzi zabierali z nich piasek. Miałam jechać na kolonię, jednak powódź
całkowicie pokrzyżowała wszystkim wakacyjne plany.
Pochodzę z okolic Częstochowy, dokładnie z Poraja, gdzie znajduje się zalew antypowodziowy. Jest
tam też las, a w nim lej . Mama mówiła, że kiedy długo pada, z leja wylewają się ogromne ilości wody.
I właśnie wtedy, w lecie 1997 roku, widziałem pierwszy raz jak z leja litrami wylewa się woda.
Częstochowianin mieszkający we Wrocławiu
W czasie powodzi w 1997 roku miałam 11 lat. Nie wspominam więc tego okresu jako ogromnego
nieszczęścia. Mieszkaliśmy wtedy tuż przy Odrze na ul. Cybulskiego, pamiętam jak w napięciu
z rodzicami obserwowaliśmy wysokość wody. Tata kupił mi wtedy puzzle: 1000 i 1500 elementów. Była
to jedyna „atrakcja” w tym czasie. Układałam je całymi dniami z koleżankami w domu.
Wspominam powódź jako straszne doświadczenie. Chodziliśmy oglądać poziom wody nad Odrę.
Ustawialiśmy worki, broniliśmy się jak tylko się dało. Oławie się udało, nie było wielkich strat, ale bliski
nam Wrocław dosięgnęła fala – zalało domy, ludzie stracili swój dobytek. Z żywiołem nikt nie wygra.
Woda stała po trzy tygodnie, w domach było pełno mułu, zatopione zwierzęta, ofiary wśród ludzi.
Oby te czasy nigdy nie wróciły.
Mieszkaniec Oławy
Jestem z Małopolski, regionu, który nie ucierpiał podczas powodzi. Pamiętam jednak przekazy
telewizyjne. Wystające z wody czubki dachów, ludzie na nich machający białymi flagami. Straż
pożarna podpływała motorówkami i pomagała w ewakuacji. Koszmar.
Pamiętam, że kupiłem kasetę „cegiełkę” – Nadzieja. Dochód z ich sprzedaży przeznaczany
był na pomoc powodzianom.
Mieszkaniec Małopolski
Razem z mężem spędzaliśmy w tym czasie wakacje w Międzyzdrojach. Po powrocie okazało się,
że nasza kamienica zalana jest do drugiego piętra. Czekało nas odgruzowywanie piwnicy i remont
domu.
Miałem 2 latka, a moja siostra 4. Dziadek zabrał nas na Wzgórze Andersa.
Ja byłam daleko od powodzi, ale moje dzielne dzieci układały wały.
Magda
Mieszkałam wtedy na Muchoborze. Bardzo bałam się, że dojdzie także do nas i zaleje nasz dobytek.
Codziennie jeździłam do pracy przez ul. Legnicką, którą pewnego dnia nie dało się już przejechać…
Musiałam wywieźć dzieci do rodziny, nie chciałam, żeby dotknęła nas powódź.
Maja
Mieszkam na Śródmieściu. Tutaj woda dochodziła do 3 m wysokości. Mieszkania na parterach były
całkowicie zalane, nie było prądu i wody przez dwa tygodnie. Na podwórkach przewracały się drzewa
podtapiane przez wodę. Obserwowałam narastającą plagę szczurów. Bardzo przykry, przygnębiający
obraz. Nie chciałabym już tego drugi raz przeżyć.
Grażyna
To było niesamowite. Wrocławianie byli zjednoczeni, pomagali zarówno młodzi, jak i starsi.
Niezależnie od wieku i pozycji społecznej.
Alina i Andrzej
Kiedy przyszła powódź pracowałem w elektrowni. Stopniowo z podnoszącą się wodą zalewane były
kolejne jej piętra. Wynosiliśmy wodę wiadrami.
Włodzimierz
Dowiedziałem się o powodzi podczas wakacji u dziadków. Postanowiłem wrócić do Wrocławia.
Aby przejść przez Most Pokoju, trzeba było wziąć ze sobą worek piasku. Więc razem z podróżną
walizką i workiem piasku próbowałem dostać się do domu.
Mieszkałem przy ul. Konrada – zaraz przy Moście Trzebnickim i Osobowickim. Nasza kamienica była
zalana do pierwszego piętra. Pływałem łódką po jedzenie, moja żona czekała na wszelkie wieści
w domu.
Siedem dni nie wychodziłem z elektrociepłowni. Nasypem wychodziłem. Dowożono nam chleb
i konserwy. W ostatniej chwili udało się nam wygasić kocioł, żeby nie wybuchł.
Od 13 sierpnia 1997 roku nie palę papierosów. Strułem się w elektrociepłowni. Pamiętam, że jak
wychodziłem z nasypu, to woda przelała wał i za mną podążała.
Ratowaliśmy wtedy elektrociepłownię, a teraz wyrzucają nas z pracy.
Piotr
Podczas powodzi została zalana większa część Wrocławia, także dzielnica Bartoszowice, gdzie
mieszkałam. Powódź zalała mi całe mieszkanie. Nie miałam gdzie się podziać. Popadłam w depresję.
Irena
Walczyłem z powodzią na Ołbinie. Podczas powodzi zmarła moja sąsiadka. Dostałem po niej
mieszkanie i do dziś w nim mieszkam .
Wojtek
Całe podwórze i większość mieszkania mojej rodziny została zalana. Pamiętam późniejsze krzywe
chodniki, zniszczone drogi oraz odznaczający się poziom wody na zniszczonych budynkach.
Z tamtych chwil pamiętam doskonale okolice Uniwersytetu Wrocławskiego i olbrzymią ilość wody
przepływającą korytem Odry – tak olbrzymią, że była widoczna na poziomie ułożonych wałów
od strony ulicy.
Policja nas informowała, że musimy zbierać wodę do wiader i trzy razy ją zagotowywać. Dopiero
wtedy była zdatna do użycia.
Podczas powodzi miałem 3 lata i z tarasu mieszkania łowiłem ryby przez tydzień, ale nic nie
złowiłem.
Byłem w Czechach. Bardzo chciałem wrócić i pomagać, ale nie dało się dostać normalnie do miasta.
Byłem wtedy jeszcze studentem. Ratowałem książki z Ossolineum. Później kopałem wały. To były
moje pierwsze studenckie wakacje.
Powódź rozpoczęła się, gdy byłam na urlopie w Górach Świętokrzyskich. Mój mąż został w domu.
Nie mogłam się dodzwonić, bardzo się denerwowałam. Przyjechałam więc z Kielc do Wrocławia.
Na Nadodrzu już wtedy woda opadła i widziałam na budynkach ślady, dokąd sięgała. Ponury
i przerażający widok. Mój mąż uczestniczył czynnie w trakcie ratowania miasta. Nie zważając
na zmęczenie usypywał worki , a także jako kierowca dowoził piasek.
Janina Fralk
Miałam siedem lat. Razem z kuzynostwem kąpaliśmy się w wodzie po pas. Nie odczuwaliśmy powagi
sytuacji.
Mieszkam tuż przy rynku. Bardzo przeżyłam całą powódź. Codziennie pływaliśmy łódkami
lub pontonami, żeby się gdziekolwiek dostać.
Janina
Dzień, w którym zawiadomiono nas o nadchodzącej fali, wywołał wielką panikę. Ja osobiście brałem
udział w usypywaniu wału przy wrocławskim dworcu. Byliśmy wszyscy bardzo solidarni. Donosiliśmy
potrzebującym potrzebne rzeczy.
Nauczono mnie, że źródłem bogactwa są cztery składniki: praca, ziemia, kapitał i organizacja.
To niesamowite, gdy przejeżdża się teraz ul. Legnicką i nic już nie wygląda tak jak w lipcu 1997 roku.
Ciężka praca mieszkańców, ich wspólna pomoc dla dobra miasta – to było imponujące zjawisko.
Mieszkaniec Wrocławia
W mieście nie było komunikacji, wszystkie koncerty, wydarzenia kulturalne były odwołane. Wizyta
papieża Jana Pawła II odbyła się w hali na Krzykach, które nie zostały zalane. Ktoś zdecydował,
że zamiast chronić miasto, ochronią starówkę. Ciężkie czasy.
Mieszkańcy, którzy nie byli zagrożeni powodzią, oferowali swoje mieszkania poszkodowanym.
Zbierano żywność, chleb, wodę.
Wracałam z Wakacji do Poznania. Po przyjeździe do domu oglądałam przerażające obrazy w telewizji:
zalany Wrocław, szczególnie wzruszająca pomoc sąsiedzka i łódki dostarczające chleb.
Asia
Mieszkam na Krzykach i powódź w 1997 roku bezpośrednio mnie nie dotknęła, ale staraliśmy się
pomagać w zatrzymaniu wody na wysokości nasypu kolejowego. Wodę dostarczały beczkowozy, ale
i tak po kilku dniach życie stawało się trudne… Najgorszy był dla mnie „zapach” brudnej wody.
Do pracy nie jeździłam, gdyż całe Zalesie było pod wodą. Wspominam ludzi, który heroicznie ratowali
wszystkich i wszystko. Jestem im bardzo wdzięczna – tym wszystkim bezimiennym bohaterom.
Alicja
W 1997 roku urodził się mój starszy syn Szymon. Kiedy mąż jechał na Kozanów układać worki
z piaskiem, bardzo się bałam, że nie wróci, że zabierze go woda, a ja zostanę sama z dzieckiem.
Pamiętam jak na Złotnikach układaliśmy worki z piaskiem na wale Bystrzycy. Złotniki zostały
uratowane, za to woda zalała całą Leśnicę.
Anna Żak
To była tragedia jakiej nie przeżył Wrocław od czasów wojny. Lipiec 1997 roku przeszedł do historii.
Nie da się tego opisać, trzeba to było wszystko widzieć i przeżyć.
To było coś strasznego. Nie było prądu, gazu i komunikacji. Wiele dzielnic było zalanych. Niektórzy
mieszkańcy utracili cały dorobek swojego życia. Ale w tym całym nieszczęściu było coś pięknego:
mieszkańcy Wrocławia byli zjednoczeni. WROCŁAW DAŁ RADĘ.
Wanda R.
Godzinę przed przyjściem fali wyjechałam z rodziną na wakacje. Na szczęście udało nam się uciec.
Całą tragedię oglądaliśmy w telewizji. Bardzo przeżyłam to wydarzenie.
Asia
Pamiętam jak niezwykle zaangażowane były wszelkie służby ratownicze, wojsko, harcerze.
Darek
Podczas powodzi myłam moją córeczkę w miseczce. Po czystą wodę musiałam chodzić pół
kilometra.
Nie mieliśmy wody w kranie. Korzystaliśmy z pompy, która była na terenie domku jednorodzinnego.
Właścicielka udostępniła nam ją na kilka dni, ale ludzie zdeptali trawnik i zepsuli pompę. Uczynna
pani zamknęła bramkę – i koniec wody!
Powódź ’97, którą widziałem na własne oczy we Wrocławiu, zapadła mi w pamięć na całe życie.
W ciągu 30 min. woda potrafiła wznieść się na wysokość 6- 7 m. Zalewała kolejne ulice. Pamiętam
wielką pomoc społeczeństwa. Ja w tym czasie na Kozanowie (ul. Górnicza, Pilczycka) pomagałem
nosić i układać worki. Każdy pomagał jak tylko mógł.
Mieszkaniec Wrocławia – żeglarz, zawodowy hokeista
W 1997 roku miałam 9 lat. Rodzice w czasie powodzi wysłali mnie na wakacje. Wyobraźnia dziecka
jednak nie pozostawała bierna. Docierały do mnie różne informacje: że woda zalała kamienicę mojej
babci, że jedzenie jest zrzucane z helikoptera, że moja przyszywana ciocia straciła cały dobytek.
W trakcie powodzi mój ojciec dostarczał ludziom jedzenie, gaz w butlach, wodę pitną. Wyobraźnia
podpowiadała mi różne obrazy, które mam w pamięci do dziś. Zalany Młyn Maria, rwący potok przy
fosie, układanie worków przy wiadukcie, zalane podwórka kamienic na „trójkącie”. Dużo tego było
i wszystko jest żywe do dziś, zwłaszcza w momentach, kiedy mijam na tablicach
tabliczki upamiętniające powódź. Trochę żałuję, że nie widziałam tego na własne oczy, ale nie życzę
Wrocławiowi kolejnej takiej tragedii.
Miałam 7 lat i mieszkałam wtedy w Wałbrzychu, w bloku na trzecim piętrze. Codziennie z mamą
wychodziłyśmy na balkon patrzeć, czy aby poziom wody nie jest przypadkiem wyżej niż dnia
poprzedniego. Moja mama bała się, że zaleje także Wałbrzych.
Pamiętam jak leżałam na dywanie i oglądałam w telewizji teledysk do piosenki „Moja i twoja
nadzieja”. Mimo iż miałam koło siebie moje ulubione cukierki zozole, łzy zbierały mi się do oczu.
Nie mogłam powstrzymać się od płaczu.
Mieszkanka Wrocławia, pochodząca z Wałbrzycha
Akurat dzień przed powodzią, w piątek, wyjechałam z Wrocławia. Zostali jednak moi rodzice. Z jednej
strony zbieg okoliczności oszczędził mi widoku zalanego miasta, z drugiej strony nie wiem,
czy ta niewiedza nie była gorsza. Nie mogłam w żaden sposób pomóc, wiedziałam tylko tyle,
ile powiedzieli mi rodzice.
Miałem wtedy 11 lat. Utkwił mi w głowie obraz niewyobrażalnej ilości wody oraz taki teledysk, w którym
polscy wykonawcy pop/rock śpiewali, że najważniejsza jest nadzieja. Muszę przyznać, że pamiętam
również wrażenie strachu, które mi wtedy towarzyszyło.
Moje mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze w bloku przy ul. Oławskiej. Podczas powodzi
akurat przeprowadzaliśmy remont. Większość rzeczy, szczególnie tych drobnych (zabawki itd.)
przetrzymywaliśmy w piwnicy. Część z nich została zalana, natomiast kolejna popłynęła razem
z wodą do Placu Dominikańskiego, gdzie ta sięgała już pasa. Ja większość czasu spędziłam na dachu,
gdzie przełamywałam swój lęk wysokości (na szczęście dach był płaski).
Wśród ludzi było widać wielkie zaangażowanie i pomoc. Zastanawiam się, czy teraz umielibyśmy
się tak zjednoczyć. Myślę, że wbrew temu co niektórzy mówią, potrafimy nieść sobie pomoc
w trudnych sytuacjach.
Byłem wtedy na obozie na Mazurach. Codziennie rano były apele. To właśnie w trakcie jednego z nich
wychowawca powiadomił nas o powodzi. Mimo że nie pochodziłem z okolic Wrocławia, ja i moi
koledzy byliśmy bardzo poruszeni.
Mieszkaniec Wrocławia pochodzący z Białegostoku
Pracowałam wtedy w elektrociepłowni i przez tydzień nie chodziłam do pracy. Mieszkałam natomiast
na Karłowicach. Ulica Trzebnicka była cała zalana. Wały były zagrożone. Jednak ludzie byli bardzo
zjednoczeni. Pan Jurek świetnie zorganizował pomoc, zebrał młodzież z całego Wrocławia. Zbierali
piasek, układali worki, widać było, jak wszyscy z wielkim zaangażowaniem pomagali sobie nawzajem.
Donosiło się pracującym wodę i kanapki. Mieszkańcy stanęli na wysokości zadania.
Mieszkanka Wrocławia
Zalane zostały tereny Kozanowa, które przez Niemców zostały wyznaczone, aby w razie powodzi
zostały zalane. Nie miało tam być żadnej zabudowy! Następnie woda dostała się do Śródmieścia
i centrum, oszczędzając jednak rynek, który został uratowany przez fosę miejską.
Podczas powodzi zalane zostało 30 proc. miasta. Ludzie łączyli swoje siły i wspólnie ratowali workami
z piaskiem, ziemią, czym się dało, poszczególne dzielnice. Każdy pomagał jak mógł. Dzięki
solidarności mieszkańców Wrocławia, udało się uratować niektóre miejsca.
Nie mieszkałam wtedy we Wrocławiu, ale bardzo dużo dowiedziałam się o powodzi z telewizji. Miałam
wtedy 7 lat i wraz z moimi przyjaciółmi wymyślałyśmy piosenkę na temat wielkiej wody.
Ania
Odczuwałem zdziwienie rozmiarami i zasięgiem powodzi. Było zapewnienie o dostępie do wody,
natomiast okazało się, że nie było dostępu przez miesiąc. Widziałem ogromne zniszczenia. Na Psim
Polu jeszcze długi czas po powodzi odczuwalne były zniszczenia. Panował chaos, nie było dobrych
informacji. Można było jednak zauważyć solidarność i pomoc innych ludzi, również z pobliskich
wiosek.
Fala powodziowa pojawiła się bardzo szybko. Mój dom został zalany na 2 metry.
Bartek
Wiadukt kolejowy na ul. Boya- Żeleńskiego został zatkany workami z piaskiem, które zabezpieczały
Karłowice przed zalaniem. Niestety właściciel hurtowni materiałów budowlanych „Z****a” podpłacił
kilku pijaczków, aby w nocy odetkali wiadukt, ponieważ woda stała na terenie hurtowni. Na szczęście
mieszkańcy obronili wiadukt i osiedle ocalało. Walka z żywiołem na wałach trwała 24 godz. na dobę.
Policja poinformowała nas, że o 13:45 nadejdzie ogromna fala. Bardzo się bałam, musiałam uciekać.
Agata
Mieszkałam na Księżu, które było całe zalane. Męża nie było całymi dniami w domu – dostarczał
ludziom odzież i żywność.
Alina
Podczas powodzi była masakra. 1/3 Wrocławia została zalana. Woda dosłownie wylewała się z koryta
rzeki.
Andrzej
Pierwszy raz leciałam helikopterem, ponieważ była ewakuacja szpitala.
Janina
Winda nie działała. Musiałem wchodzić na 10. piętro. Kiedy nie wchodziłem, broniłem wału
na Popowicach.
Jurek
Obrona wału „Łany” się udała. Od Czernicy do Łan broniliśmy wału, który był zaminowany. Gdyby nie
nasza wspólna praca, Wrocław prawdopodobnie byłby cały zalany. Sprawa była nagłośniona
w mediach przez redaktor Jaworowicz. Dziś na pamiątkę w Łanach stoi pomnik przypominający
o zjednoczeniu mieszkańców i wspólnej pracy. Są trasy rowerowe na odnowionym wale, na które
serdecznie zapraszamy!
Pamiętam, że moje dzieci wracały z kolonii znad morza z kilkudniowym opóźnieniem. Trzeba było
chodzić do specjalnych beczkowozów z wiadrami, by uzyskać trochę wody. Nigdzie nic nie można
było kupić, wszystkiego brakowało.
Podczas powodzi byłem w miejscowości Pilce, która była całkowicie zalana. Rzeka zmieniła koryto.
Wymyśliłem, żeby wysadzić groblę. Tak też się stało i wtedy woda opadła.
W 1997 roku miałam zaplanowane kolonie we Włoszech, więc w czasie największych opadów
przebywałam w Rimini. Raczej żadne informacje nie docierały do mnie, więc tym większe było moje
zdziwienie po powrocie. W tamtym czasie mieszkałam na blokowisku w Jeleniej Górze na 9 piętrze.
Do mojego budynku prowadziły dwie drogi asfaltowe z których jedna była zalana do łydek,
a na drugiej równoległej do niej zalegała woda do kostek. Taki stan utrzymywał się przez całe lato.
Jednak nie uważam, żeby mnie osobiście powódź dotknęła, gdyż najtragiczniejsze były wiadomości
o domach ludzi mieszkających w naszym regionie. W szczególności osób,których domostwa były
kompletnie nie zdatne do mieszkania...
Gabriela
Pamiętam, że ptaki zamilkły, może odleciały przed kulminacyjną falą? Zapamiętałam wyjątkową
ciszę. Byłam wtedy po 1. roku studiów. Na wezwanie S.O.S., poszłam wraz z bratem do Biblioteki
Uniwersyteckiej i tam z piwnic jako element w ludzkim wężyku przekazywaliśmy sobie książki.
Ratowaliśmy je. W drodze powrotnej do domu natknęliśmy się na przeszkodę, gdyż nie dało się już
przejść pod wiaduktem na ul. Trzebnickiej. Wtedy po raz pierwszy w życiu złapałam stopa, woda była
na wysokość metra, więc autem przejechaliśmy. Tę ludzką życzliwość pamiętam najtkliwiej. Ale
każdy medal ma dwie strony, jak wiadomo, ta druga strona, to obserwacja, kiedy w sklepach
warzywnych, stojąc w kolejkach sprzedawcy podnosili ceny.
Agnieszka Jarmuła
Ogromny kataklizm. Nie posłuchałam koleżanek, kiedy radziły, żeby wynieść wszystko z piwnic.
W rezultacie straciłam część swoich obrazów i przetwory. Pojechałam z córką do Niemiec. Znajomi
mówili, żebyśmy wstrzymały się z powrotem do Wrocławia, póki jest pozalewany. W telewizji
pokazywali mężczyznę płynącego łódką po ulicy. Wróciłam po kilku dniach i pomagałam, jak
mogłam. Nie było wtedy prądu; jeździłam po wodę z wiadrami. Pamiętam mnóstwo komarów.
Chroniłam się przed nimi, okrywając twarz ślubnym welonem. W nocy próbowałam oddychać przez
zwiniętą „tubę”, ale rano budziłam się z buzią pełną komarów…
Halina G.
Układaliśmy wały zaporowe na Piłsudskiego, żeby fala powodziowa nie przedostała
się do południowych dzielnic Wrocławia. Pamiętam brak wody pitnej w całym mieście i towarzyszące
nam zmęczenie. Najważniejsza była jednak radość, kiedy udało się wytrwać i obronić znaczną część
miasta.
Najbardziej zapamiętałam zalany plac Dominikański, alarm powodziowy na Bystrzycy i umacnianie
wałów na Złotnikach. Ze względu na powódź odwlekał się termin ogłoszenia wyników egzaminu
na germanistykę. Pojechałam do Sobótki jako opiekunka kolonii zorganizowanej dla powodzian.
Cecylia
Wyjechałam z Wrocławia tuż przed powodzią. Byłam nastolatką i to, co się wtedy działo odebrałam
jako przymusową rozłąkę z rodzicami i małym bratem. Chciałam wrócić do domu, ale utknęłam
na wsi, pozbawiona swoich rzeczy, bez możliwości powrotu – nie wiadomo było na jak długo.
Ogromne wrażenie zrobiły na mnie setki (a może tysiące?) szczurów uciekające z piwnic.
Budowaliśmy wały z worków z piaskiem i słuchaliśmy przez CB radio, co się dzieje w okolicy.
Pamiętam, że syn miał całe ręce w pęcherzach. Brakowało wody pitnej.
Stanisława
W czasie powodzi byłam w Przemyślu, czyli jakieś 12-13 godzin koleją do Wrocławia. Wróciłam
w sierpniu, kiedy nie było już właściwie śladów po samym kataklizmie, ale niemal wszędzie leżały
jeszcze worki z piaskiem…
Pamiętam, że poszedłem fotografować skutki powodzi w mieście, zakładając ostatnią kliszę
do aparatu. Zrobiłem sporo zdjęć, aż dotarłem do placu Społecznego. Wspiąłem się na estakadę, żeby
uchwycić całą okolicę. Byłem pod ogromnym wrażeniem i chciałem uwiecznić ten wstrząsający,
niepowtarzalny widok: wszystkie budynki i ulice dookoła pod wodą. Niestety okazało się,
że poprzednie zdjęcie było ostatnim na kliszy... Nigdy później nie spotkałem w publikacjach ujęcia
z tej perspektywy, którą najbardziej zapamiętałem.
Brałam udział w ratowaniu bibliotek, jako pracownica jednej z nich. Przy ul. Szajnochy księgozbiór
suszono w specjalnych maszynach pochłaniających wilgoć. Na Parkowej wyławialiśmy książki
grabiami…
Anna
Mieszkałam wtedy w Holandii. W mediach na bieżąco relacjonowano to, co działo się we Wrocławiu.
Holendrzy bardzo przejęli się katastrofą i momentalnie zaczęli organizować pomoc powodzianom
z Polski.
Ładna pogoda, nic nie wskazywało na powódź. Tydzień wcześniej mocno padało.
Woda powoli występowała z brzegu – był czas na układanie worków. Czuło się atmosferę oblężonego
miasta… Wszystko znikało ze sklepów, latały helikoptery. Mieszkałam na Ołbinie i nie wiedziałam,
jak się stamtąd wydostać.
Jechałem na motorze do dziewczyny, ale nie mogłem przejechać – Piłsudskiego była zalana; ludzie
łowili ryby z okien… Zalane Siechnice: okropny fetor, świnie leżące na brzegach, ludzie przygnębieni
pod domami. Po dwóch dniach fala kulminacyjna doszła z Siechnic do Wrocławia. Woziłem worki
aż z Sobótki.
Mariusz
Miałam 11 lat. Jeździliśmy po mieście, oglądając zalane Zoo, Piłsudskiego i okolice. Wszędzie ustawiały
się kolejki po chleb i wodę. Razem z rodziną sypaliśmy piach do worków i układaliśmy je w centrum
miasta (mieszkamy w Rynku). Wynosiłam też książki z Ossolineum.
Dorota
Pamiętam, kiedy ewakuowano mężczyzn z noclegowni przy Reymonta. Wszystkich brali
do rozdzielania prowiantu i ubrań, które tam napływały. Do pomocy przyłączali się pojedynczy
mieszkańcy i instytucje. Ewakuacja odbywała się też w rejonie cmentarza Osobowickiego. Rano
mijało się pojedyncze kałuże, wywalało studzienki, ale dało się jeszcze przejść. W południe wszystko
już było pod wodą. Podczas powodzi pracowałam w szpitalu. W obliczu zagrożenia wszyscy
pracownicy byli sobie równi i pełnili praktycznie te same funkcje.
Zostałam ewakuowana poza miasto, jedynie z plikiem dokumentów. To było przeżycie – trafić
do obcego miejsca tylko z dokumentami. Ale pojechałam stopem zobaczyć mamę, która pracowała
we wrocławskim szpitalu. Ludzie, którzy mnie zabrali byli bardzo pomocni. Kiedy zobaczyłam zalane
miasto, załamałam się.
Kamila
Część pacjentów ewakuowano, zostali tylko najbardziej chorzy i potrzebujący. Non stop na dyżurze.
Nieustannie sprawdzaliśmy poziom wody. Mieliśmy kuchnię polową w ogrodzie. Mieszkańcy przynosili
wodę, aby napełnić wannę do kąpieli dla pacjentów.Woda była wszędzie, ludzie pływali łódkami
i kajakami, sięgając głowami prawie do wiaduktu. Transportowali w ten sposób jedzenie. Niektórzy
chcieli skorzystać z tego transportu i bez pytań i zapowiedzi wchodzili na łódki. Czasami – pamiętam
jednego pana w kaloszach – wpadali do wody po pas, zanim dotarli do celu.
Mama Kamili
Pamiętam tę straszną powódź. Młodzi chłopcy wybierali piasek z piaskownic dla dzieci, aby napełniać
worki potrzebne do ułożenia wałów przeciwpowodziowych. To było poruszające!
Teresa
Mieszkałem w dzielnicy, gdzie powódź nie dotarła. Znajomi przychodzili do nas. Największa tragedia –
brak wody pitnej. Pod Leśnicę fala nie dotarła, ale wylała Bystrzyca. Ludzie szykowali piasek
i obstawiali wejścia do budynków. Prezydent Zdrojewski w nocy mówił w telewizji, że nic się
nie wydarzy, a już kilka godzin później: wielka powódź. Miasto było nieprzygotowane.
Miałam 2 latka, niewiele pamiętam. Byłam wtedy w Gdańsku, tam też dotarła fala powodziowa. Miałam
zielone kalosze i wiaderko, którym zbierałam wodę z podwórka obok. To nic nie pomagało,
ale pamiętam, że czułam się potrzebna.
Mieszkaliśmy za Dworcem Głównym PKP, więc mieliśmy szczęście, że nas nie zalało. Mąż zaznaczał
na drzwiach poziom wody. Przez miesiąc trudno było o wodę pitną, a za dostęp do niej trzeba było
słono płacić. Pamiętam szczury piszczące na drzewach…To ważne przeżycie, następna taka powódź
zdarzy się pewnie za tysiąc lat.
Wszyscy schodzili się do mieszkania przy Niemcewicza. Helikoptery zrzucały worki, nawet zakonnice
pomagały. Jedliśmy tylko konserwy. Widziałam, jak rzeźbiarz przyszedł z dziewczyną, która pozowała
mu do pracy – nie była jednak tak piękna i kształtna jak rzeźba Piwnica i część parteru zalane.☺Nie chciałabym tego jeszcze raz przeżyć.
Mieszkałam wtedy w św. Katarzynie, 10 km za Wrocławiem. Wynajmowaliśmy tam mieszkanie
parterowe. Gdy usłyszeliśmy o powodzi w Siechnicach, sąsiad pojechał z mężem zobaczyć skalę
zniszczeń, jak się posuwa fala. Kiedy wrócili do domu przerażeni, zdecydowaliśmy o wyniesieniu
wszystkich mebli i rzeczy na dach. Zaczęło padać i w tym deszczu, z obawą zbliżającej się powodzi
i zalania dobytku wnosiliśmy wszystko na górę. Zostawiliśmy wszystko i wróciliśmy do Wrocławia.
Okazało się, że nasze mieszkanie zostało nietknięte przez powódź. Do tej pory, gdy są ulewne deszcze
i podnosi się poziom wody w rzekach, pamiętam o tamtej powodzi i mam obawy, czy to się nie
powtórzy. Nie rozumiem władz miasta, że pozwalają na budowanie mieszkań przy brzegach rzeki.
Ujęcie na budynek z lat trzydziestych przy Słubickiej: tafla wody sięgająca pod okno i wyciągnięty,
położony na drzwiach pan w wieku około 80 lat – martwy. Za dwa wiosła, z prawej i lewej strony, robiły
łopaty. Niesamowite ujęcie filmowe.
Rafał Jarosz
Pamiętam ludzi mieszkających na wsiach w południowej części kraju. Ludzi, którzy potracili cały
dobytek życia. Najgorsza chwila, która zapisała się w mojej pamięci. W przeciągu kilkunastu dni ludzie
potracili wszystko co mieli. Cieszę się, że mieszkańcy pamiętają i chcą pamiętać ten kataklizm.
M. Dudek
Nie było mnie tutaj podczas powodzi, ale po powrocie musiałam sprzątać biuro. Wrocław wyglądał
tragicznie. Pamiętam niespokojne sny, kiedy budziłam się, żeby sprawdzać, czy woda jest już
na podłodze… Zapach starego miasta, leje w ziemi; książki na Podwalu pływały razem z błotem.
Budowaliśmy tamy na Dworcowej i Kościuszki – jeden pawilon zalany był na wysokość 3 metrów.
W 1997 roku podczas powodzi na ul. Hallera był punkt sypania piasku do worków i rozwozu do miejsc
zalanych lub do wzmocnienia wałów przeciwpowodziowych.
W 1997 roku podczas powodzi na ul. Hallera był punkt sypania piasku do worków i rozwozu do miejsc
zalanych lub do wzmocnienia wałów przeciwpowodziowych. Na górce, która znajduje się obok, stały
zaparkowane samochody. Zalało pół miasta.Brat pomagał ratować książki z biblioteki Ossolineum.
K.P.
Pamiętam piosenkę „Moja i twoja nadzieja”, szczury wielkości bobrów na ulicach, mnóstwo śmieci,
zniszczone kamienice, wodę mineralną na wagę złota. Po powrocie z wakacji do Wrocławia
przyjaciele rodziców pokazali mi pięknie wydany album z fotografiami z powodzi. Moja wyobraźnia
podpowiadała mi straszne obrazy, jednak dokumentacja z książki spotęgowała wrażenia i
urzeczywistniła je w mojej świadomości. Na tyle, aby dziś opowiadać o tym innym ludziom.
Nie pamiętam zbyt wiele z lipca 1997 roku. Ale na pewno byłam wtedy na wakacjach z rodzicami i
bratem w małej miejscowości na południu Włoch. Nie mieliśmy wówczas telefonów. Kontakt z rodziną
i znajomymi nawiązywaliśmy dzwoniąc sporadycznie z budki telefonicznej w pobliskim miasteczku.
Jak bardzo więc musieliśmy być przejęci, kiedy któregoś dnia do „naszej” mieściny przyjechali ludzie,
którzy przywieźli ze sobą ogólnopolską gazetę, a na jej okładce widniało zdjęcie zalanego Kozanowa…
Tonący książki się chwyta, 19 – 20 czerwa 2015 r., Most Uniwersytecki, Wrocław
korekta: Joanna Grzelczyk i Małgorzata Grączewska
skład: Małgorzata Grączewska
fot. Patryk Chenc
więcej info: www.facebook.com/tonacyksiazkisiechwyta
Autorami wszystkich wspomnień są uczestnicy, świadkowie i obserwatorzy projketu
„Tonący książki się chwyta”, który odbył się 19 i 20 czerwca 2015 roku na Moście
Uniwersyteckim we Wrocławiu. Wszystkim niezwykle dziękujęmy za poświęcony czas,
pomoc i zaufanie.
Wrocław 2015