23

Zagubiony klejnot

  • Upload
    muza-sa

  • View
    214

  • Download
    1

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Śmiertelnie niebezpieczny spisek, zawrotne tempo akcji i bohater dręczony wyrzutami sumienia… Jadąc do mieszkającego we Włoszech przyjaciela z wojska, Ben omal nie przejechał chłopca, który wbiegł na jezdnię tuż przed samochodem. To z pozoru błahe zdarzenie okazało się początkiem kolejnej, wyjątkowo niebezpiecznej misji. Wkrótce potem chłopiec i jego matka stali się ofiarami napadu na galerię, a Ben postanowił włączyć się w śledztwo. Czy zrabowana, niereprezentująca dużej wartości rynkowej rycina Goi mogła rzeczywiście być jedynym powodem zbrodni? Niesłusznie oskarżony o morderstwo, Ben musi uciekać przed włoskimi stróżami prawa. Czasu na rozwiązanie zagadki ma jednak coraz mniej… Scott Mariani, mistrz powieści sensacyjnych, jest porównywany do Dana Browna i Roberta Ludluma, a bohater jego książek, były komandos SAS Ben Hope, to młodszy brat Jasona Bourne’a.

Citation preview

2

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:2 c:1 black–text

Scott MarianiZagubiony klejnot

3

MUZA SA

ZAGUBIONY KLEJNOT

j:aZagubio_klejnot 20-3-2014 p:3 c:1 black–text

Tytu³ orygina³u: The Lost RelicProjekt ok³adki: Pawe³ Panczakiewicz /PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Lech StaszkielRedakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz

Korekta: Ewa Orzeszek-Szmytko

Originally published in the English language by HarperCollinsPublishers Ltd. under the title The Lost Relic

Scott Mariani 2011All rights reserved

for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014 for the Polish translation by Wojciech Jêdruszek

ISBN 978-83-7758-579-5

Warszawskie Wydawnictwo LiterackieMUZA SA

Warszawa 2014

4

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:4 c:1 black–text

Dla Noaha Lukemana

5

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:5 c:1 black–text

Podziêkowania

Mam ogromny d³ug wdziêcznoœci wobec contessy M. Manzini,której barwne opowieœci o W³oszech lat dwudziestych minionegowieku bardzo przybli¿y³y mi realia tamtej epoki. Chcia³bym wyra-ziæ uznanie dla Tima Boswella za fachowe informacje o dzia³alno-œci SOCA i innych s³u¿b specjalnych. Dziêkujê te¿ wszystkiminnym osobom, które przyczyni³y siê do powstania tej ksi¹¿ki.

6

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:6 c:1 black–text

Prolog

W³ochypaŸdziernik 1986 roku

Stara kobieta ju¿ od wielu lat mieszka³a sama w du¿ejwiejskiej rezydencji ko³o Ceseny na po³udniu W³och. Wie-czory zazwyczaj spêdza³a w pracowni, otoczona cennymimalowid³ami i piêknymi przedmiotami. Tej nocy koñczy-³a obraz, który uwa¿a³a za najlepszy, jaki dotychczas wy-szed³ spod jej pêdzla.Nie wiedzia³a, ¿e dzie³o to mia³o byæ jej ostatnim.Minê³a dziesi¹ta. Myœla³a w³aœnie o po³o¿eniu siê do

³ó¿ka, gdy us³ysza³a brzêk t³uczonego szk³a. W chwilêpóŸniej do pracowni wpad³o szeœciu uzbrojonych mê¿-czyzn. Z³apali j¹ i brutalnie rzucili na krzes³o, a jedenz nich przystawi³ do jej g³owy pistolet. Zauwa¿y³a, ¿eubrany w garnitur barczysty herszt napastnikówma z³a-many nos i przystrzy¿one na je¿a siwiej¹ce w³osy.Mówi³ z akcentem, którego nie s³ysza³a od czasów,

gdy by³a piêkna i m³oda.– Gdzie to jest? – wykrzykiwa³ raz za razem mê¿czyz-

na w garniturze. Nachyla³ siê nad ni¹ tak bardzo, ¿eniemal mog³a wyczuæ bij¹c¹ z jego twarzy furiê. Odpo-wiada³a, ¿e nie wie. ¯e nigdy tego nie posiada³a, nawetnie widzia³a tego na oczy.

7

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:7 c:1 black–text

Wkoñcu j¹ puœcili. Nie mog¹c z³apaæ tchu, osunê³a siêna pod³ogê, a jej cia³em wstrz¹snê³y konwulsje. Przycis-kaj¹c d³onie do piersi, próbowa³a uspokoiæ oszala³e zestrachu, odmawiaj¹ce pos³uszeñstwa serce. Intruzi prze-trz¹sali dom. Robili to z pasj¹, jakiej nie widzia³a przezca³e siedemdziesi¹t osiem lat swojego ¿ycia.Gdy w koñcu zorientowali siê, ¿e ich wysi³ki s¹ bez-

celowe, kobieta ju¿ nie ¿y³a.W rêce napastników wpad³ po¿ó³k³y od staroœci pamiêt-

nik sprzed szeœædziesiêciu lat. Przegl¹dali go gor¹czkowo,chciwie wpatruj¹c siê w wyblak³e linijki eleganckiegopisma.Mina starszegomê¿czyzny w garniturze mówi³a wszyst-

ko. Poszukiwania dopiero siê zaczê³y.

8

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:8 c:1 black–text

Rozdzia³ pierwszy

Zachodnia Gruzja250 kilometrów od granicy z Rosj¹

Obecnie

Podmuch ciep³ego wrzeœniowego wiatru poruszy³ lekkowierzcho³kami sosen rosn¹cych w w¹wozie. S³odko pach-nia³a ¿ywica, s³oñce póŸnego poranka odbija³o siê od dale-kich, pokrytych œniegiem szczytów gór. Wysun¹wszy siêz lasu, samica rysia ostro¿nie podesz³a do strumienia. Niespuszcza³a z oczu potomstwa baraszkuj¹cego w wysokiejtrawie.Nachylona nad ch³odn¹ wod¹, nagle zesztywnia³a. Do

jej uszu, zakoñczonych pêdzelkami sierœci, dotar³ niezna-ny, szybko narastaj¹cy dŸwiêk. Zmys³y ostrzeg³y j¹ przedniebezpieczeñstwem i cofnê³a siê gwa³townie. Wyczuwszyniepokój matki, m³ode ruszy³y w jej kierunku.Po chwili nad nimi rozleg³ siê og³uszaj¹cy ha³as. Prze-

ra¿one zwierzêta skoczy³y w g³¹b lasu w poszukiwaniuschronienia. Dwie ogromne ciemne sylwetki przemknê³ypo niebie, a dotychczasowy spokój w¹wozu prys³ jak bañ-ka mydlana. Tak samo nagle, jak siê pojawi³y, czarnepotwory zniknê³y.Tego dnia rysie nie by³y najgroŸniejszymi drapie¿ni-

kami, jakie wyruszy³y na ³owy.

9

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:9 c:1 black–text

Cztery kilometry dalej, na skalistym wzgórzu za la-sem, sta³ sza³as. Na chropowatych kamiennych blokach,z których by³ zbudowany, czas wyraŸnie odcisn¹³ swojepiêtno. Sto lat temu, mo¿e nawet dwieœcie, sza³as dawa³schronienie miejscowym rolnikom lub pasterzom, terazjednak, i to ju¿ od dawna, nikt go nie odwiedza³. Dopierodzisiaj rano przypomniano sobie o jego istnieniu.W pozbawionym okien wnêtrzu by³o ciemno i ch³odno.

Jedynymi sprzêtami by³y trzy drewniane krzes³a, usta-wione rzêdem i prowizorycznie przymocowane do ziemi.Na krzes³ach siedzia³o trzech mê¿czyzn. Oddychali ci-cho, ¿aden z nich siê nie odzywa³. Choæ znali siê dobrze,wszystkie tematy do rozmowy ju¿ dawno wyczerpali.Wiedzieli, ¿e s³owa nic nie zmieni¹ i ¿e nawet gdybyuda³o im siê œci¹gn¹æ kaptury z g³ów czy wypl¹taæ zesznurów, którymi byli przywi¹zani do krzese³, to i tak niesforsuj¹ drzwi zabezpieczonych grubym ³añcuchem.Ucieczka by³a niemo¿liwa.Czekali na nieuniknione, ka¿dy z nich zatopionyw swo-

im œwiecie. Zrezygnowani, milcz¹cy, pogodzeni z losem.Myœleli o ¿onach i dziewczynach, których ju¿ nigdy niezobacz¹, wspominali wspólnie spêdzone szczêœliwe chwile.Mieli œwiadomoœæ, ¿e ich dotychczasowe ¿ycie by³o udane.Wiedzieli te¿, ¿e dobra passamusi siê kiedyœ skoñczyæ i ¿edla nich ten moment w³aœnie nadszed³. W œwiecie, którysobie wybrali, tak siê dzia³o, nie inaczej.Mieli nadziejê, ¿e œmieræ nie ka¿e czekaæ na siebie

zbyt d³ugo. By³o to ich jedyne ¿yczenie.

Para szturmowych œmig³owców Ka-50, nazywanych„Czarnymi Rekinami”, wykonywa³a swoj¹ misjê. Ukryciza lustrzanymi wizjerami piloci spokojnie przygl¹dali siê

10

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:10 c:1 black–text

odczytom instrumentów pomiarowych i przygotowywalido strza³u przymocowane pod kad³ubami wyrzutnie ra-kiet. Laserowy system naprowadzania znalaz³ poszu-kiwany cel, na monitorach pojawi³ siê kamienny sza³as.Mimo odleg³oœci dwóch kilometrów obraz by³ tak ostry,¿e mo¿na by³o policzyæ ogniwa ³añcucha, którym by³yzamkniête drzwi. Piloci odbezpieczyli wyrzutnie.Baza milcza³a, wiêc operacja mog³a siê odbyæ zgodnie

z planem.Odrzut wystrza³ów szarpn¹³ kad³ubami œmig³owców.

Przeciwpancerne rakietyWichr mia³y trzy metry d³ugoœcii wa¿y³y po czterdzieœci piêæ kilogramów, w locie osi¹ga³yponaddŸwiêkow¹ szybkoœæ szeœciuset metrów na sekun-dê, a w cel uderza³y ze œmierteln¹ dok³adnoœci¹. Pociskipomknê³y w kierunku kêpy drzew, przez trzy d³ugie se-kundy zostawiaj¹c na b³êkitnym niebie smugi bia³ej pary.Oœlepiaj¹ce b³yski i wybuchy czterech g³owic nast¹pi³yprawie jednoczeœnie. W jednej chwili sza³as i jego lokato-rzy stali siê chmur¹ szcz¹tków wiruj¹cych w powietrzu.Piloci Czarnych Rekinów nadlecieli bli¿ej i ostrzelali

ruiny sza³asu z dzia³ek 30 mm umocowanych pod kad³u-bami. Z praktycznego punktu widzenia by³o to ca³kowiciezbêdne, lecz poniewa¿ szef chcia³ pokazu si³y, piloci po-s³usznie spe³nili jego ¿yczenie. Grad pocisków jak stalo-wy m³ot ponownie uderzy³ w cel, rozbijaj¹c wszystko nastrzêpy. Œmig³owce przemknê³y nad zgliszczami, po-dmuch ich wirników zakrêci³ unosz¹cymi siê w powietrzuob³okami py³u. Miejsce, gdzie jeszcze niedawno sta³ starykamienny sza³as, przypomina³o zaorane pole.Resztkami ludzkich cia³ zajê³y siê zwierzêta.

11

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:11 c:1 black–text

Rozdzia³ drugi

Siedz¹cy za przyciemnionymi kuloodpornymi szyba-mi terenówki Humvee mê¿czyzna z uœmiechem zadowo-lenia obserwowa³ pn¹cy siê w niebo s³up dymu po dru-giej stronie doliny. Od³o¿ywszy lornetkê na bok, zmru¿y³oczy przed s³oñcem i odprowadzi³ wzrokiem œmig³owcewracaj¹ce do bazy, o istnieniu której wiedzieli tylko nie-liczni.Pracownicy i znajomi Grigorija Szykowa zwali go „Ca-

rem”. Mimo swoich siedemdziesiêciu czterech lat i si-wych w³osów stary cz³owiek by³ twardy jak hartowanastal. W ci¹gu pó³ wieku pracy w bran¿y niezmiennie wy-znawa³ dwie zasady: kierowaæ siê zdrowym rozs¹dkiemi dbaæ o szczegó³y. Lubi³ te¿ porz¹dek. W³aœnie usun¹³trzech ludzi z powierzchni ziemi, bo weszli na nie swojeterytorium.Obróci³ siê do siedz¹cego na tylnym fotelu operatora

kamery.– Nagra³eœ to?– Od pocz¹tku do koñca, szefie.Szykow skin¹³ g³ow¹ z satysfakcj¹. Ostatni klienci byli

wyj¹tkowo wymagaj¹cy i trudno im by³o czymkolwiekzaimponowaæ, ale te materia³y powinny ich przekonaæ.Nie mia³ w¹tpliwoœci, ¿e gdy nowe zabawki trafi¹ do ichr¹k, znajd¹ natychmiastowe zastosowanie. Negocjowa-

12

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:12 c:1 black–text

nie kontraktu wchodzi³o w decyduj¹c¹ fazê, sukces by³na wyci¹gniêcie rêki, a ka¿dy argument mia³ cenê z³ota.– Okay, w drogê – rzuci³ do kierowcy. Us³yszawszy

dzwonek telefonu, wsun¹³ rêkê do kieszeni. Ze wzglê-dów bezpieczeñstwa zmienia³ komórki co kilka dni.Ostatnie modele w ogóle mu nie odpowiada³y, bo by³y zama³e dla jego szerokich d³oni i grubych palców. Nacisn¹³klawisz odbioru, mrukn¹³ coœ na powitanie. Tradycyjnie,rozmowy przez telefon ogranicza³ do niezbêdnego mini-mum. Wys³uchiwa³, co inni mieli mu do powiedzenia,sam najczêœciej nie mówi³ nic. Przyzwyczajeni do takiejformy komunikacji pracownicy wiedzieli te¿, ¿e Car pra-wie nie œpi, w ogóle nie mruga i nigdy nie zwleka z podej-mowaniem decyzji. Nie drêczy³y go wyrzuty sumienia,bo ich nie mia³. Bêd¹c – i to od wielu lat – najwa¿niejsz¹osob¹ w tym najtrudniejszym biznesie na œwiecie, niezamierza³ ze swojej pozycji zrezygnowaæ. Choæ jego prze-ciwnicy niejednokrotnie próbowali tê sytuacjê zmieniæ,Car pozostawa³ nieuchwytny i niepokonany.W trzymanej przy uchu komórce Szykow nie us³ysza³

g³osu, którego oczekiwa³, i w pierwszym odruchu natych-miast chcia³ siê roz³¹czyæ. Ale nie zrobi³ tego. Dzwoni³jeden z jego najbardziej zaufanych pracowników, JurijMajski. Jurij by³ jego kuzynem, a Szykow, zw³aszcza odœmierci ¿ony trzy lata temu, przywi¹zywa³ coraz wiêksz¹wagê do wiêzi rodzinnych.Wys³ucha³ go cierpliwie. Zrozumiawszy w pe³ni zna-

czenie przekazanej informacji, wzi¹³ g³êboki oddech.– Na pewno? – mrukn¹³.Szef wa¿y³ ka¿de s³owo i nie lubi³ traciæ czasu na

rozmowy o niczym. Majski wiedzia³, ¿e odpowiedŸ mu-si byæ dobrze przemyœlana. Dr¿¹cym g³osem potwier-dzi³.

13

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:13 c:1 black–text

– Nie mam ¿adnych w¹tpliwoœci. Nasz cz³owiek niemóg³ siê pomyliæ. Twierdzi, ¿e zobaczy³ to, czego poszu-kujemy.Stary cz³owiek odsun¹³ telefon od ucha i w milczeniu

zamyœli³ siê nad w³aœnie us³yszanymi zaskakuj¹cymi wia-domoœciami.Wreszcie siê pojawi³. Po tylu latach czekania…Cichym, spokojnym g³osem zapyta³:– Gdzie jest mój syn?– Nie wiem – odpar³ Majski po krótkiej chwili waha-

nia, choæ zdawa³ sobie sprawê, ¿e ustalenie miejsca po-bytu Anatolija nie stanowi ¿adnego problemu. Istnia³ytylko trzy mo¿liwoœci. Syn szefa móg³ siê wylegiwaæ pija-ny na pok³adzie swojego luksusowego jachtu, przegry-waæ uzbieran¹ przez ojca fortunê w kasynie albo obracaæw ³ó¿ku kolejn¹ kurewkê. Majski uchyli³ siê od odpowie-dzi, bo nie chcia³ nikomu siê naraziæ.– ZnajdŸ go prêdko. Mam dla niego robotê – powie-

dzia³ Szykow.

14

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:14 c:1 black–text

Rozdzia³ trzeci

W³ochySzeœæ dni póŸniej

Jeszcze raz zerkn¹wszy na szkic mapy przypiêtej dodeski rozdzielczej, Benwjecha³ przez bramênakrêt¹ drogêw dolinie spalonej s³oñcem. Domu jeszcze nie by³o widaæ,zapewne kry³ siê za oddalonym o kilometr wzniesieniem.Z rozbawieniem pomyœla³, ¿e wybór tak trudno do-

stêpnego miejsca przez Boonziego McCullocha wcale niejest zaskakuj¹cy, i pogratulowa³ sobie wynajmu mocne-go mitsubishi shoguna z napêdem na cztery ko³a. MimopóŸnego popo³udnia i górzystego terenu w regionie Cam-po Basso by³o tak gor¹co, ¿e musia³ pootwieraæ wszyst-kie okna. Jad¹c po skalistej drodze pe³nej kolein, rozgl¹-da³ siê po okolicy.Niedu¿y wiejski dom znajdowa³ siê za kêp¹ drzew

i wygl¹da³ dok³adnie tak, jak Ben go sobie wyobrazi³: by³prosty, pomalowany na bia³o, z ¿aluzjami, drewnian¹ we-rand¹ i dachówkami z czerwonej terakoty. W g³êbi po-siad³oœci widnia³y zadbane budynki gospodarskie, jesz-cze dalej rozci¹ga³o siê pole z d³ugim szeregiem szklarniodbijaj¹cych promienie popo³udniowego s³oñca.Zatrzyma³ samochód, wy³¹czy³ silnik i wysiad³ z po-

krytego warstw¹ py³u shoguna. Podbieg³ doberman,

15

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:15 c:1 black–text

spaceruj¹ca po podwórku gromadka kur rozpierzch³asiê w panice. Gdzieœ za domem rozleg³ siê g³os kobiety.Pies obw¹cha³ Bena i widocznie oceni³, ¿e przybysz niestanowi zagro¿enia, bo siê wycofa³.Drzwi wejœciowe otworzy³y siê, na werandê wyszed³

wysoki mê¿czyzna w d¿insach i luŸnej koszuli kolorukhaki. Na widok goœcia uœmiechn¹³ siê pod w¹sem.– Czeœæ, Boonzie – rzuci³ Ben.Przed oczami stan¹³ mu moment ich pierwszego spo-

tkania. Siedemnaœcie lat temu w siedzibie 22 pu³ku SASw Hereford zjawi³a siê setka m³odych mê¿czyzn marz¹-cych o karierze komandosa. Ben by³ jednym z nich.Wszyscy chcieli nosiæ w klapie munduru odznakê przed-stawiaj¹c¹ sztylet ze skrzyd³ami, symbol najbardziej eli-tarnej brytyjskiej jednostki, zaœ ¿ylasty sier¿ant ro-dem z Glasgow robi³, co móg³, by ten pomys³ powybijaæim z g³ów. Tradycyjny proces brutalnej selekcji zrobi³swoje, po pewnym czasie na placu æwiczeñ zosta³ tylkoBen i siedmiu innych posiniaczonych, skrajnie wyczer-panych rekrutów. Nied³ugo potem szorstki Szkot o ka-miennej twarzy sta³ siê dla Bena mentorem i niezawod-nym przyjacielem. Podczas ceremonii przyjêcia m³odego¿o³nierza w szeregi pu³ku budz¹cy postrach sier¿antuœmiecha³ siê jak dumny ojciec. Zawsze spokojny i goto-wy nieœæ pomoc, towarzyszy³ Benowi podczas jego pierw-szej misji bojowej.Walczyli ramiê w ramiê przez trzy lata, póŸniej Boon-

zie wycofa³ siê z czynnej s³u¿by i zaj¹³ szkoleniem m³o-dego narybku.Cztery lata póŸniej, gdy Ben dos³u¿y³ siê w Afganistanie

stopnia majora, w 22 pu³ku SAS gruchnê³y wprost niewia-rygodne wieœci: McCulloch, ten szalony szkocki sukinsyn,zwariowa³. Zakocha³ siê i opuœci³ wojsko. Osiad³ na po³u-

16

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:16 c:1 black–text

dniu W³och, zacz¹³ doiæ kozy i bawiæ siê w rolnika. Wszyst-ko to wydawa³o siê dziwne i ca³kiem zaskakuj¹ce.Teraz, gdy rozgl¹da³ siê po okolicy i patrzy³ na przyja-

ciela zbli¿aj¹cego siê z ciep³ym uœmiechem na opalonej,pe³nej zmarszczek twarzy, Ben zacz¹³ siê domyœlaæ po-wodu decyzji starego ¿o³nierza.Boonzie dobiega³ szeœædziesi¹tki, przyby³o mu siwych

w³osów, ale nadal by³ szczup³y i ¿ylasty jak rasowy w³ó-czêga. Jak zawsze wygl¹da³ na ciê¿ko haruj¹cego cz³o-wieka, któremu nic w ¿yciu nie przysz³o ³atwo. W jegoszarych oczach Ben dostrzeg³ b³ysk, którego przedtemnie by³o.– Fajnie, ¿e ciê znów widzê, kolego. – Boonzie by³ jed-

nym z tych Szkotów, którzy do grobowej deski nie trac¹macierzystego akcentu, co wiêcej – s¹ z niego dumni.– Dobrze wygl¹dasz, Boonzie – powiedzia³ Ben. – Wiej-

skie ¿ycie wyraŸnie ci s³u¿y.– Trudno uwierzyæ, ¿e taki stary ponury pierdo³a jak

ja te¿ w koñcu znalaz³ swoje miejsce na ziemi, co?– Nigdy tak o tobie nie myœla³em!Boonzie uœmiechn¹³ siê jeszcze szerzej.– Co ciê tu sprowadza, Ben? Nie chcia³eœ o tym roz-

mawiaæ przez telefon. Powiedzia³eœ tylko, ¿e musimysiê spotkaæ.Ben skin¹³ g³ow¹. Tak, ta rozmowa powinna siê od-

byæ w cztery oczy.– Schowajmy siê przed s³oñcem.Wnêtrze domu, równie proste jak jego fasada, sprawia³o

wyj¹tkowo przyjazne wra¿enie. Weszli do saloniku, w któ-rym po chwili pojawi³a siê smag³a W³oszka o bujnychkszta³tach. Znacznie ni¿sza od gospodarza, siêga³a muledwie do ramienia. Gêste czarne loki, tylko gdzienie-gdzie przetkane siwizn¹, opada³y jej na ramiona. Boonzie

17

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:17 c:1 black–text

obj¹³ j¹ i czule przytuli³. Spojrza³a na Bena, uœmiechaj¹csiê serdecznie.– To moja ¿ona, Mirella – oznajmi³ Boonzie, nachyla-

j¹c siê nad ni¹ dumnie.Ben wyci¹gn¹³ rêkê.– Piacere, signora.– Mnie te¿ jest mi³o, ¿e pan nas odwiedzi³ – odpar³a

gospodyni po angielsku, powoli i starannie. – Proszêzwracaæ siê do mnie po imieniu. Chcê æwiczyæ swój an-gielski, bo odk¹d Archibald nauczy³ siê w³oskiego, mówido mnie ju¿ tylko w tym jêzyku.Archibald! Mimo tylu lat spêdzonych razem w wojsku

Ben nigdy nie pozna³ prawdziwego imienia sier¿anta.Dyskretnie zerkn¹³ na przyjaciela z przera¿eniem wpat-ruj¹cego siê w ¿onê i poczu³, ¿e za chwilê wybuchnieœmiechem. Aby tego unikn¹æ, szybko zmieni³ temat.– Macie przepiêkny dom.Zdruzgotany Boonzie szybko pogodzi³ siê z dekonspira-

cj¹, a Mirella wysz³a z salonu, zabraniaj¹c mê¿czyznomwstêpu do kuchni podczas przyrz¹dzania kolacji. Bendosta³ butelkê zimnego piwa Peroni i wraz z panem domuruszy³ na obchód gospodarstwa.– Dziewiêæ akrów – rzuci³ Boonzie z dum¹, wskazuj¹c

niewielk¹ posiad³oœæ. – To miejsce by³o zwyk³ym skali-stym ugorem, kiedy je znalaz³em. Nie zarabiamy tu ko-kosów, ale na ¿ycie starcza. W szklarniach uprawiamybazyliê, na polu pomidory. Te ostatnie s¹ wy³¹cznie podmoj¹ opiek¹.Ben, który nie mia³ najmniejszego pojêcia o rolnic-

twie, wzruszy³ tylko bezradnie ramionami.– Bazylia i pomidory?– To nasz ma³y biznes, rozumiesz – cierpliwie wyjaœ-

nia³ Boonzie. – Mirella jest œwietn¹ kuchark¹, zna nie-

18

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:18 c:1 black–text

zwyk³e, przekazywane z pokolenia na pokolenie przepisykulinarne na sos pomidorowy i pesto z bazyli¹. Prawdzi-wa rewelacja, mówiê ci. Ja zajmujê siê upraw¹, ona gotu-je, potem wspólnie pakujemy wszystko do s³oików. Razw tygodniu rozwo¿ê nasze przetwory po miejscowychrestauracjach. Je¿d¿ê po ca³ym regionie Campo Basso.Dobrze wiemy, ¿e w ten sposób nigdy nie zostaniemy mi-lionerami, ale nie o to nam chodzi. Przyjrzyj siê, stary. Tomiejsce jest prawdziwym rajem na ziemi.Rozgl¹daj¹c siê wokó³, Ben zgodzi³ siê z gospoda-

rzem. Obok szklarni zauwa¿y³ ogrodzony taœm¹ prosto-k¹t œwie¿o wyrównanej ziemi i ³opatê opart¹ o taczkê.Parê metrów dalej znajdowa³y siê aluminiowe ramy, ok-na owiniête plastikow¹ foli¹, sterta worków z piaskiemi cementem oraz betoniarka.– Kolejna szklarnia – mrukn¹³ Boonzie, powoli sior-

bi¹c piwo. – Muszê j¹ jak najszybciej skoñczyæ, bo ma-my coraz wiêcej klientów.– Mo¿e bym ci trochê pomóg³?Propozycja nie zosta³a przyjêta od razu. Dopiero po

d³u¿szej dyskusji gospodarz ugi¹³ siê i poszed³ do domupo drug¹ ³opatê oraz kolejne butelki piwa. Nie czekaj¹cna jego powrót, Ben podwin¹³ rêkawy i energiczniewzi¹³ siê do roboty.S³oñce zbli¿a³o siê do horyzontu, szklarnia nabiera³a

kszta³tów. Nadszed³ czas wspomnieñ.– Pamiêtasz, jak Cole prawie narobi³ w gacie w ³odzi?

– zachichota³ Boonzie, mocuj¹c kolejn¹ czêœæ konstrukcji.Przygoda Cole’a by³a jedn¹ z ulubionych anegdot jed-

nostki. Wszystko zdarzy³o siê podczas zimowych mane-wrów w Szkocji, nied³ugo po wcieleniu Bena do 22 pu³-ku SAS. Boonzie, Ben i dwóch innych ¿o³nierzy, Colei Rowson, p³ynêli ³odzi¹ motorow¹ po spowitym mg³¹

19

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:19 c:1 black–text

szkockim jeziorze, gdy na samym œrodku akwenu silnikdinghy niespodziewanie odmówi³ pos³uszeñstwa. Dry-fowali we mgle gêstej jak mleko, a Boonzie przekorniezabawia³ ich opowieœciami o dziwnych, strasznych isto-tach czyhaj¹cych w g³êbinach szkockich jezior. Cole,mrucz¹c z irytacj¹, ¿eby Boonzie siê zamkn¹³, nachyli³siê nad silnikiem. Nagle, tu¿ przed nim, nad powierzch-niê wody wyprysnê³o masywne czarne cielsko, a zasko-czony i przera¿ony Cole omal nie wypad³ za burtê. Do-piero po chwili okaza³o siê, ¿e „potwór” by³ zwyk³¹ fok¹.Ben, Boonzie i Rowson, twardzi faceci obwieszeni bro-

ni¹ jak œwi¹teczne choinki ozdobami, wyszkoleni w sztu-ce walki i zabijania, œmiali siê tak bardzo, ¿e ledwo byliw stanie doprowadziæ ³ódŸ na pagajach do brzegu.Takie historie nosi siê w sercu i czêsto z przyjemnoœ-

ci¹ do nich wraca. Mniej chêtnie rozmawia siê o œmierciprzyjació³, spustoszonych polach walk, okropnoœciachi bezsensie wojny: tego nikt nie chce wspominaæ.– O czym chcia³eœ ze mn¹ pomówiæ? – spyta³ gospo-

darz, podstawiaj¹c taczkê pod betoniarkê, przy którejpracowa³ Ben. – Nie przejecha³eœ takiego szmatu drogitylko po to, ¿eby pomachaæ ze mn¹ ³opat¹.– Mirella wygl¹da na wspania³¹ kobietê – odpar³ Ben,

unikaj¹c bezpoœredniej odpowiedzi na pytanie.– To by³a mi³oœæ od pierwszego wejrzenia, Ben. Trud-

no uwierzyæ, prawda? Ale tak w³aœnie by³o. Wpad³em naweekend do Neapolu, by odreagowaæ codzienn¹ harówkêna cholernych górkach i bagniskach z g³upimi jak butrekrutami. Usiad³em w jakiejœ ma³ej restauracji, zamó-wi³em spaghetti. Danie by³o takie smaczne, ¿e zacz¹³emsiê zastanawiaæ, jak mog³em prze¿yæ tyle lat, jadaj¹c ma-karon z keczupem. Nagle us³ysza³em krzyki i zobaczy-³em wybiegaj¹cego z kuchni faceta. Ucieka³ tak szybko,

20

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:20 c:1 black–text

jakby tygrys mu siê dobiera³ do ty³ka. Po chwili tu¿ przymoim uchu œwisn¹³ rzucony za nim garnek.– Coœ takiego! – Ben parskn¹³ œmiechem.– Ruszy³em w stronê kuchni i natkn¹³em siê na coœ

nadzwyczajnego. Mówiê ci, cholerny ósmy cud œwiata.Sta³a w drzwiach w roboczym fartuszku. Tak wœciek³ejkobiety nie widzia³em nigdy. Wygl¹da³a przepiêknie. Po-myœla³em sobie wtedy: Boonzie, to ktoœ, na kogo czeka³eœca³e ¿ycie. Po trzech dniach zarêczyliœmy siê, zaraz po-tem z³o¿y³em podanie o pozwolenie na odejœcie z pu³ku.Wmiesi¹c póŸniej wyjecha³em ze starego kraju i od tegoczasu nie by³em tam ani razu. Powiem ci wiêcej, absolut-nie nic tam mnie nie ci¹gnie.– To widaæ, przyjacielu. Po prostu znalaz³eœ swoje

miejsce na ziemi.– Te¿ tak myœlê.– Czy Mirella radzi sobie z ¿yciem na wsi? Przecie¿

wczeœniej mieszka³a w Neapolu. Nie czuje siê tu zbytsamotna?Boonzie nachyli³ siê, by tyln¹ czêœci¹ ³opaty wyrównaæ

mokry beton fundamentu szklarni.– Kiedy zobaczy³a to miejsce pierwszy raz, trochê siê

martwi³a o nasze bezpieczeñstwo, bo wczeœniej ktoœokrad³ dom jej znajomych w Ricci. – Uœmiechn¹³ siê doBena, w oczach pojawi³ mu siê figlarny b³ysk. – Szybkojednak zrozumia³a, ¿e w moim towarzystwie nie musisiê martwiæ takimi drobiazgami. Lubiê spokój i mam gotu pod dostatkiem. Wiesz, o czym mówiê, prawda?Ben wiedzia³ i nie musia³ zadawaæ dalszych pytañ.– A co s³ychaæ u ciebie? – rzuci³ Boonzie.– U mnie?– Zahaczy³eœ siê gdzieœ na sta³e?– Tak. Najpierww Irlandii, terazmieszkamwe Francji.

21

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:21 c:1 black–text

– Masz jak¹œ kobietê?Ben siê zawaha³. Pomyœla³ o Brooke. O jej ciep³ym

uœmiechu, o charakterystycznym geœcie, którym odgarniaz czo³a kasztanowe w³osy. Przypomnia³ sobie zapach jejperfum, dotyk d³oni.– Tak, mam kogoœ – mrukn¹³.Znów zapad³a cisza, któr¹ w koñcu przerwa³ Boonzie.– Czy wreszcie mi powiesz, dlaczego tu przyjecha³eœ?– To ju¿ nieaktualne.– Ben, traktujê ciê jak syna. Nie zmuszaj mnie, ¿e-

bym wyci¹gn¹³ z ciebie odpowiedŸ za pomoc¹ ³opaty.Ben wzruszy³ ramionami.– Okay, ju¿ mówiê. Chcia³em ci zaoferowaæ pracê.

22

j:aZagubio_klejnot 17-3-2014 p:22 c:1 black–text