22

Zaproszenie na egzekucję

  • Upload
    muza-sa

  • View
    224

  • Download
    2

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Vladimir Nabokov (1899-1977), klasyk piśmiennictwa rosyjskiego i amerykańskiego XX wieku. Często uważany - słusznie czy nie - za jednego z ojców literatury postmodernistycznej. Autor słynnej "Lolity” i kilku innych równie znakomitych powieści. "Zaproszenie na egzekucję” to jedno z jego arcydzieł, książka napisana z zimną precyzją i ekstatycznym żartem. W tym wielowarstwowym dziele można widzieć jedyną w swoim rodzaju antyutopię, historię artysty w skrajnie niesprzyjających warunkach, gnostyczną przypowieść, doskonale funkcjonujący mechanizm literacki i palimpsest zdradzający liczne ślady świadectwa o innej, zaświatowej rzeczywistości.

Citation preview

Page 1: Zaproszenie na egzekucję
Page 2: Zaproszenie na egzekucję

³amanie do nowej serii 14.11.2002 — ZK

otrzymano po I korekcie

odes³anie do III korekty

2

Page 3: Zaproszenie na egzekucję

�������������� �������������������������� ����� ���

�������� ������������

������� ��������

� � � � � � � �

����� �����������������������

Page 4: Zaproszenie na egzekucję

Tytu³ orygina³u: ���������� � ���Projekt ok³adki: Micha³ BrzozowskiRedakcja techniczna: Robert FritzkowskiKorekta: Janina Zgrzembska

1959, Vladimir NabokovAll rights reserved

for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2003, 2014 for the Polish translation by Leszek Engelking

ISBN 978-83-7758-818-5

Warszawskie Wydawnictwo LiterackieMUZA SAWarszawa 2014

4

Page 5: Zaproszenie na egzekucję

Comme un fou se croit Dieunous nous croyons mortels.

Delalande, Discours sur les ombres

5

Page 6: Zaproszenie na egzekucję

6

Page 7: Zaproszenie na egzekucję

Przedmowa do angielskiegoprzek³adu powieœci

Rosyjski orygina³ niniejszej powieœci nosi tytu³ Pri-g³aszenije na kazñ. Mimo nieprzyjemnego powtórzeniasufiksu, prze³o¿y³bym go jako Ivitation to an Execu-tion, gdyby nie to, ¿e z drugiej strony w swoim ojczystymjêzyku powiedzia³bym raczej Prig³aszenije na otsieczenijego³owy (Zaproszenie na dekapitacjê), gdyby nie powstrzy-ma³a mnie podobna zaj¹kliwoœæ.Napisa³em ów rosyjski orygina³ dok³adnie przed æwieræ

wiekiem w Berlinie, w jakieœ piêtnaœcie lat po ucieczceprzed re¿ymem bolszewickim i tu¿ przed uzyskaniemnajwiêkszej popularnoœci przez re¿ym nazistowski. Kwes-tia, czy fakt, ¿e oba te re¿ymy widzia³em jako tê sam¹nudn¹ i obrzydliw¹ farsê i ¿e wp³yn¹³ on jakoœ na tê ksi¹¿-kê, powinna interesowaæ dobrego czytelnika w równieniewielkim stopniu co mnie.Prig³aszenije na kazñ publikowane by³o w odcinkach

w rosyjskim piœmie emigracyjnym „Sowriemiennyje zapi-ski”, ukazuj¹cym siê w Pary¿u, a póŸniej, w 1938 roku,wysz³o w tym samym mieœcie jako ksi¹¿ka nak³ademwydawnictwa „Dom knigi”. Emigracyjni recenzenci, których

7

Page 8: Zaproszenie na egzekucję

ksi¹¿ka zbi³a trochê z tropu, ale którym siê podoba³a,uwa¿ali, ¿e s³ychaæ w niej „Kafkowsk¹” nutê, nie wie-dz¹c, ¿e nie znam niemieckiego, zupe³nie nie orien-tujê siê we wspó³czesnej literaturze niemieckiej i nieczyta³em jeszcze francuskich ani angielskich przek³adówdzie³ Kafki. Bez w¹tpienia istniej¹ pewne stylistycznezwi¹zki miêdzy t¹ ksi¹¿k¹ i, powiedzmy, moimi wczeœ-niejszymi opowiadaniami (albo moj¹ póŸniejsz¹ powieœ-ci¹ Bend Sinister)1, brak natomiast takich zwi¹zkówmiêdzy ni¹ a Zamkiem czy Procesem. W moim rozumie-niu krytyki literackiej nie ma miejsca na pokrewieñstwaduchowe, ale jeœli musia³bym wybraæ sobie pokrewn¹duszê, to niew¹tpliwie wskaza³bym na tego wielkiegoartystê, a nie na kogoœ takiego jak G.H. Orwell czy innypopularny dostawca ilustrowanych idei i publicystycznejbeletrystyki. Nawiasem mówi¹c, nigdy nie mog³em poj¹æ,dlaczego moje ksi¹¿ki nieodmiennie sk³aniaj¹ recenzen-tów do gor¹czkowych poszukiwañ mniej lub bardziejg³oœnych nazwisk w celu dokonania pe³nych pasji ze-stawieñ. Przez ostatnich dwadzieœcia lat strzelali wemnie (by wymieniæ kilka z tych nieszkodliwych pocis-ków) Gogolem, To³stojewskim, Joyce’em, Wolterem, mar-kizem de Sade, Stendhalem, Balzakiem, Byronem,Beerbohmem, Proustem, Kleistem, Makarem Marin-skim, Mary McCarthy, Meredithem (!), Cervantesem,Charlie Chaplinem, Murasaki Shikibu, Puszkinem, Rus-kinem, a nawet Sebastianem Knightem. Pewien autorjednak nigdy przy tej okazji nie zosta³ wymieniony,akurat jedyny, którego muszê z wdziêcznoœci¹ wspo-mnieæ, uznaj¹c jego wp³yw na mnie w okresie pisania tej

1 Istniej¹ dwa polskie przek³ady tej powieœci: Macieja S³omczyñskiego pt. Skoœniew lewo i Rafa³a Œmietany pt. Z nieprawej strony. Tu i dalej przypisy t³umacza.

8

Page 9: Zaproszenie na egzekucję

ksi¹¿ki. Jest nim melancholijny, ekstrawagancki, m¹dry,dowcipny, czarodziejski i w ogóle zachwycaj¹cy PierreDelalande, którego wymyœli³em.Jeœli któregoœ dnia sporz¹dzê s³ownik rzeczy, którym

na ich okreœlenie brakuje pojedynczego s³owa, jednymz najbardziej wypieszczonych hase³ bêdzie: „Skracaæ,rozszerzaæ lub inaczej zmieniaæ czy powodowaæ zmienia-nie w celu spóŸnionego ulepszenia w³asnych dzie³ w prze-k³adzie”. Mówi¹c ogólnie, potrzeba takich dzia³añ roœnieproporcjonalnie do d³ugoœci czasu dziel¹cego wzór odnaœladownictwa; kiedy jednak mój syn da³ mi do spraw-dzenia przek³ad tej ksi¹¿ki i kiedy, po wielu latach,musia³em na nowo przeczytaæ rosyjski orygina³, z ulg¹odkry³em, ¿e nie muszê walczyæ z diab³em twórczychpoprawek. Mój w³asny dialekt jêzyka rosyjskiego zawar³w 1935 r. pewn¹ wizjê w precyzyjnych formu³ach, któredo niej pasowa³y. I jedyne poprawki, które mog³y przy-nieœæ korzyœæ jej angielskiej transformacji, by³y naturyczysto technicznej, mia³y one na celu uzyskanie owejjasnoœci, która w angielszczyŸnie zdaje siê wymagaæ mniejskomplikowanych urz¹dzeñ elektrycznych ni¿ w jêzykurosyjskim. Mój syn okaza³ siê kongenialnym t³umaczem,ustaliliœmy wspólnie, ¿e wiernoœæ autorowi jest najwa¿-niejsza, niezale¿nie od tego, jak dziwaczny mo¿e byærezultat. Vive le pédant1 i precz z prostakami, którzys¹dz¹, ¿e wszystko jest w porz¹dku, jeœli tylko t³umacze-nie oddaje „ducha” orygina³u (tymczasem pozbawionedozoru s³owa zaczynaj¹ dokazywaæ, oddaj¹ siê naiwneji ordynarnej hulance – na przyk³ad gdzieœ na przedmieœ-ciach Moskwy – i Szekspirowi znowu pozostaje jedyniegraæ widmo króla).

1 Niech ¿yje pedant (franc.).

9

Page 10: Zaproszenie na egzekucję

Mój ulubiony autor (1768–1849) powiedzia³ kiedyœ o po-wieœci obecnie ca³kowicie zapomnianej: Il a tout pourtous. Il fait rire l’enfant et frissonner la femme. Il donnea l’homme du monde un vertige salutaire et fait revereceux qui revent jamais1. Zaproszenie na egzekucjê niemo¿e pretendowaæ do niczego podobnego. To g³os skrzy-piec poœród pustki. Œwiatowiec uzna, ¿e to jakaœ kuglarskasztuczka. Starsi panowie poœpiesznie odrzuc¹ tê ksi¹¿kêi wróc¹ do swoich wioskowych romansów i biografii osóbbêd¹cych na œwieczniku. ¯adna cz³onkini klubu niezadr¿y ze wzruszenia. Z³oœliwcy dostrzeg¹ w Emmoczcesiostrê ma³ej Lolity, a uczniowie wiedeñskiego szarlatanabêd¹ z tego powodu chichotaæ w swoim groteskowymœwiecie wspólnej winy i progriesiwnoj edukacji. Jednak¿e(jak autor Discours sur les ombres2 powiedzia³ w od-niesieniu do innego luminarza) znam (je connais) kilku(quelques) czytelników, którzy bêd¹ podskakiwaæ, mierz-wi¹c swój w³os.

Oak Creek Canyon, Arizona23 czerwca 1959

(z angielskiego prze³o¿y³ Leszek Engelking)

1 „Jest u niego wszystko dla wszystkich. W dziecku wzbudza œmiech, w kobieciedr¿enie. Œwiatowemu cz³owiekowi daruje zbawczy zawrót g³owy i sprawia, ¿ezaczynaj¹ marzyæ nawet ci, którzy nie marz¹ nigdy” (franc.).

2 Rozwa¿ania o cieniach (franc.).

10

Page 11: Zaproszenie na egzekucję

Rozdzia³ I

Zgodnie z prawem wyrok œmierci obwieszczono Cyncy-natowi C. szeptem. Wszyscy wstali, wymieniaj¹c uœmie-chy. Siwy sêdzia przypad³ do jego ucha, dysza³ przezchwilê, przekaza³ wiadomoœæ i powoli odsun¹³ siê, odlepi³siê jakby. Potem Cyncynata odwieziono z powrotem dotwierdzy. Droga owija³a siê wokó³ jej skalistego podnó¿ai znika³a pod bram¹: ¿mija w szczelinie. By³ spokojny;podtrzymywano go jednak w czasie podró¿y przez d³ugiekorytarze, stawia³ bowiem nogi niepewnie, jak dziecko,które dopiero co nauczy³o siê chodziæ, lub jakby siê mia³nagle zapaœæ niczym cz³owiek, któremu œni siê, ¿e st¹pa powodzie i raptem ogarniaj¹ go w¹tpliwoœci: czy to mo¿liwe?Stra¿nik Rodion d³ugo otwiera³ drzwi do celi Cyncynata– nie ten klucz – zwyk³e, jak co dzieñ, zamieszanie.Wreszcie drzwi ust¹pi³y. Tam, na ¿elaznym ³ó¿ku, czeka³ju¿ adwokat – siedzia³ po uszy pogr¹¿ony w zadumie, bezfraka (zapomnianego na wiedeñskim krzeœle w jednej z sals¹du – by³ gor¹cy, na wskroœ b³êkitny dzieñ), podskoczy³niecierpliwie, gdy wprowadzono wiêŸnia. Cyncynat jednaknie by³ w nastroju do rozmowy. Niech¿e nawet bêdzie

11

Page 12: Zaproszenie na egzekucję

zamiast tego samotnoœæ w celi z judaszem, jak w ³odzi,która zaczyna nabieraæ wody. Wszystko jedno – oznajmi³,¿e chce zostaæ sam, i wszyscy, sk³oniwszy siê, wyszli.Tak wiêc zbli¿amy siê do koñca. Prawa, jeszcze nienapo-

czêta czêœæ otwartego tomu, któr¹ w trakcie smakowitejlektury obmacywaliœmy lekko palcami, machinalnie spraw-dzaj¹c, ile jeszcze zosta³o (i wci¹¿ cieszy³a palce spokojna,solidna gruboœæ), nagle, ni st¹d, ni zow¹d, okaza³a siêchudziutka: kilka minut szybkiego, ju¿ z górki, czytania– i… okropne! Stos czereœni, czerwonawo i lepko czerniej¹-cy przed nami, niespodziewanie zmieni³ siê w pojedynczeowoce: o, tamta, ze szram¹, jest nadgni³a, a ta zmarszczy³asiê, zesch³a wokó³ pestki (ostatnia zaœ – nieuchronnietwarda, niedojrza³a). Okropne! Cyncynat zdj¹³ jedwabn¹kamizelkê, w³o¿y³ szlafrok i przytupuj¹c, ¿eby powstrzymaædr¿enie, zacz¹³ chodziæ po celi. Na stole biela³a niezapisanakartka papieru i wyraŸnie odcinaj¹c siê od tej bieli, le¿a³doskonale zatemperowany o³ówek, d³ugi jak ¿ycie ka¿degocz³owieka prócz Cyncynata; szeœæ jego œcianek po³yskiwa³ohebanowym blaskiem. Oœwiecony potomek palca wskazu-j¹cego. Cyncynat napisa³: „Mimo wszystko jestem stosun-kowo. Przecie¿ ten fina³ przeczuwa³em ten fina³”. Czuwaj¹-cy za drzwiami Rodion z surow¹ uwag¹ szypra spogl¹da³przez judasza. Cyncynat czu³ ch³ód na potylicy. Przekreœli³wszystko, co napisa³, i zacz¹³ delikatnie cieniowaæ; powsta³przy tym embrion ornamentu, który stopniowo rozrós³ siêi zwin¹³ w barani róg. Okropne! Rodion patrzy³ przezb³êkitny otwór na wznosz¹cy siê i opadaj¹cy horyzont.Komu zrobi³o siê niedobrze? Cyncynatowi. Obla³ go pot,wszystko pociemnia³o, czu³ korzonek ka¿dego w³oska.Odezwa³ siê zegar – cztery lub piêæ uderzeñ – ich dŸwiêk,oddŸwiêk i podŸwiêk zachowywa³y siê w sposób przyjê-ty w wiêzieniach. Pracuj¹c nó¿kami, po nitce spuœci³ siê

12

Page 13: Zaproszenie na egzekucję

z sufitu paj¹k, urzêdowy przyjaciel skazañców. Nikt jednaknie stuka³ w œcianê, gdy¿ Cyncynat by³ jak dot¹d jedynymwiêŸniem (na tak¹ ogromn¹ twierdzê!).Po pewnym czasie wszed³ stra¿nik Rodion i zaprosi³ go

do walca. Cyncynat zgodzi³ siê. Zaczêli wirowaæ. Brzêcza³yzawieszone na skórzanym pasku klucze Rodiona; czuæ goby³o chamem, tytoniem i czosnkiem; nuci³, sapi¹c w ru-d¹ brodê; skrzypia³y jego zesztywnia³e stawy (nie te lata,niestety, tusza, zadyszka). Wynios³o ich na korytarz. Cyn-cynat by³ znacznie mniejszy od swego kawalera. Cyncynatby³ lekki jak liœæ. Wicher walca je¿y³ jasne koñce jegod³ugich, lecz rzadkich w¹sów, a du¿e przezroczyste oczypatrzy³y w bok, jak oczy wszystkich bojaŸliwych tancerzy.Jak na doros³ego mê¿czyznê by³ bardzo ma³y. Marfiñkamawia³a, ¿e jego buty j¹ cisn¹. Na zakrêcie korytarza sta³inny stra¿nik, bezimienny, z karabinem, w masce psaz gaz¹ zamiast pyska. Zatoczywszy wokó³ niego kr¹g,pop³ynêli z powrotem i teraz, gdy znów znaleŸli siê w celi,Cyncynata ogarn¹³ ¿al, ¿e tak krótko trwa³ przyjacielskiuœcisk omdlenia.Znowu z banaln¹ posêpnoœci¹ odezwa³ siê zegar. Czas

bieg³ w postêpie arytmetycznym: ósma. Ohydne okienkookaza³o siê dostêpne dla zachodu s³oñca; po bocznejœcianie przesun¹³ siê p³omienny równoleg³obok. Celaa¿ po sufit nape³ni³a siê olejami zmierzchu zawieraj¹cegoniezwyk³e barwniki. Myœlisz sobie: có¿ to jest – tam,na prawo od drzwi – obraz jakiegoœ brawurowego ko-lorysty czy drugie okno, kolorowe, ozdobne, takie, jakichsiê ju¿ nie spotyka? (W istocie by³ to pergaminowyarkusz z dwiema kolumnami dok³adnego „regulaminuwiêziennego”; zagiêty róg, czerwone litery nag³ówka,winietki, historyczny herb miasta – mianowicie piechutniczy ze skrzyd³ami – dostarcza³y odpowiedniego

13

Page 14: Zaproszenie na egzekucję

materia³u dla wieczornych odblasków). Meble w celireprezentowane by³y przez stó³, krzes³o i ³ó¿ko. Dawnoprzyniesiony obiad (skazanym na œmieræ przys³ugiwa³wikt dyrektorski) styg³ na cynowej tacy. Zrobi³o siê ju¿zupe³nie ciemno. Nagle celê zala³o z³ote, esencjonalneœwiat³o.Cyncynat spuœci³ nogi z ³ó¿ka. W g³owie, od potylicy do

skroni, po przek¹tnej, potoczy³a siê kula krêgielna, znie-ruchomia³a i ruszy³a z powrotem. Tymczasem otworzy³ysiê drzwi i wszed³ dyrektor wiêzienia.Jak zwykle ubrany by³ w surdut. Trzyma³ siê doskonale

prosto, wypinaj¹c pierœ, z jedn¹ rêk¹ wsuniêt¹ za klapê,a drug¹ za³o¿on¹ za plecy. Idealna peruczka, czarna jaksmo³a, z woskowym przedzia³kiem, œciœle przylega³a doczaszki. Jego wybrana bez mi³oœci twarz z t³ustymi ¿ó³tymipoliczkami i nieco przestarza³ym systemem zmarszczekby³a konwencjonalnie o¿ywiona dwojgiem i tylko dwoj-giem wytrzeszczonych oczu. Miarowo przesuwaj¹c nogiw kolumniastych spodniach, przeszed³ odcinek miêdzyœcian¹ a sto³em, dotar³ niemal do ³ó¿ka – lecz, mimo ca³¹swoj¹ dostojn¹ masywnoœæ, najspokojniej w œwiecie znik-n¹³, rozp³yn¹wszy siê w powietrzu. Jednak w minutêpóŸniej drzwi otworzy³y siê znowu, ze znajomym tymrazem zgrzytem – i jak zwykle ubrany w surdut, wypinaj¹cpierœ, wszed³ on w³aœnie.– Dowiedziawszy siê z wiarygodnych Ÿróde³, ¿e pañski

los zosta³ oto przypieczêtowany – zacz¹³ soczystym basem– uzna³em za swój obowi¹zek, ³askawy panie…Cyncynat powiedzia³:– Uprzejmoœæ. Pan. Bardzo. (Trzeba to jeszcze uporz¹d-

kowaæ).– Bardzo pan uprzejmy – powiedzia³ odchrz¹kn¹wszy

jakiœ dodatkowy Cyncynat.

14

Page 15: Zaproszenie na egzekucję

– £aski! – krzykn¹³ dyrektor, nie dostrzegaj¹c nietak-townoœci tego s³owa. – Dopraszam siê ³aski! Obowi¹zek.Ja zawsze. A czemu to, oœmielam siê spytaæ, nie tkn¹³pan jedzenia?Dyrektor zdj¹³ pokrywkê i podniós³ do swego wra¿li-

wego nosa naczynko z zastyg³ym ragoût. Uj¹³ dwoma pal-cami kartofel i zacz¹³ energicznie ¿uæ, ju¿ coœ wybieraj¹cbrwi¹ na drugim pó³misku.– Nie wiem, jakich jeszcze potraw panu trzeba – rzek³

z niezadowoleniem i trzeszcz¹c mankietami, usiad³ przystole, ¿eby wygodniej mu siê jad³o budyñ z ry¿u.Cyncynat powiedzia³:– Chcia³bym jednak wiedzieæ, czy d³ugo to jeszcze

potrwa.– Wyborny sabayon! Chcia³by pan jednak wiedzieæ,

czy d³ugo to jeszcze potrwa. Niestety, ja sam nie wiem.Zawiadamiaj¹ mnie zawsze w ostatniej chwili; wielokrot-nie pisa³em skargi, mogê pokazaæ ca³¹ korespondencjêna ten temat, jeœli to pana interesuje.– Zatem mo¿e to byæ jutro rano? – spyta³ Cyncynat.– Jeœli to pana interesuje – powiedzia³ dyrektor. – Tak,

niezwykle wprost smaczne i po¿ywne, oto co panu po-wiem. A teraz, pour la digestion, niech mi pan pozwolizaproponowaæ sobie papierosa. Proszê siê nie obawiaæ,w najgorszym razie mo¿e to byæ jedynie przedostatni– doda³ dowcipnie.– Jeœli pytam – powiedzia³ Cyncynat – jeœli pytam, to

nie z ciekawoœci. Co prawda, tchórze s¹ zawsze ciekawscy.Zapewniam jednak pana… Jeœli nawet nie dam sobierady z dreszczami i tak dalej – to nic. JeŸdziec nieodpowiada za dr¿enie konia. Chcê wiedzieæ, kiedy – otodlaczego: rekompensat¹ za wyrok œmierci jest dok³adnaznajomoœæ jej godziny. Luksus wielki, lecz zas³u¿ony.

15

Page 16: Zaproszenie na egzekucję

Mnie jednak pozostawia siê w niewiedzy, któr¹ mog¹znieœæ tylko ci, co ¿yj¹ na wolnoœci. A poza tym: mamw g³owie wiele zaczêtych i w rozmaitym czasie prze-rwanych prac… Po prostu nie bêdê siê nimi zajmowaæ,jeœli termin egzekucji nie pozwoli na porz¹dne ich zakoñ-czenie. Oto dlaczego.– Ach, nie powinien pan, bardzo proszê, nie powinien pan

mamrotaæ – nerwowo powiedzia³ dyrektor. – Po pierwsze,jest to niezgodne z regulaminem, a po drugie –mówiê panuzwyczajnie, po rosyjsku i powtarzam raz jeszcze: nie wiem.Mogê panu powiedzieæ tylko tyle, ¿e ka¿dego dnia oczeki-wany jest przyjazd pañskiego przysz³ego – a on, kiedyprzyjedzie, odpocznie, oswoi siê z nowym otoczeniem,bêdzie jeszczemusia³ wypróbowaæ instrument, oczywiœciejeœli nie przywiezie swojego w³asnego, co jest niezwykleprawdopodobne. Jak tam tytoñ, czy nie za mocny?– Nie – odpar³ Cyncynat, spojrzawszy z roztargnieniem

na swojego papierosa. – Zdaje mi siê tylko, ¿e zgodniez prawem – jeœli nie pan, to mo¿e zarz¹dca miasta jestobowi¹zany do…– No, pogawêdziliœmy sobie i dosyæ tego – powiedzia³

dyrektor. – Jestem tutaj w³aœciwie nie po to, ¿eby wy-s³uchiwaæ skarg, ale ¿eby… – Mrugaj¹c oczami, zacz¹³grzebaæ najpierw w jednej, potem w drugiej kieszeni;wreszcie wyci¹gn¹³ zza pazuchy liniowan¹ kartkê, naj-wyraŸniej wyrwan¹ ze szkolnego zeszytu.– Nie ma tu popielniczki – zauwa¿y³, poruszaj¹c papie-

rosem – no có¿, utopimy go w resztce tego sosu… Dosko-nale. Œwiat³o chyba odrobinê za ostre. Mo¿e jeœli… Nonic, mniejsza z tym, dobra jest.Roz³o¿y³ kartkê i nie nak³adaj¹c rogowych okularów,

tylko trzymaj¹c je przed oczami, zacz¹³ bardzo wyraŸnieczytaæ:

16

Page 17: Zaproszenie na egzekucję

– „WiêŸniu! W tej uroczystej chwili, kiedy wszystkiespojrzenia…”. Myœlê, ¿e bêdzie lepiej, jeœli wstaniemy– przerwa³ sam sobie z trosk¹ w g³osie i podniós³ siêz krzes³a.Cyncynat wsta³ tak¿e.– „WiêŸniu! W tej uroczystej chwili, kiedy wszystkie

spojrzenia zwrócone s¹ na ciebie i sêdziowie twoi tryum-fuj¹, a ty oto przygotowujesz siê do owych mimowolnychruchów cia³a, które nastêpuj¹ bezpoœrednio po odciêciug³owy, zwracam siê do ciebie ze s³owem po¿egnalnym.Przypad³o mi w udziale – i nigdy tego nie zapomnê– zapewniæ ci podczas pobytu w wiêzieniu te wszystkierozliczne wygody, na które zezwala prawo. Dlatego te¿bêdê szczêœliwy, mog¹c poœwiêciæ ca³¹ mo¿liw¹ uwagêwszelkim wyrazom twojej wdziêcznoœci, najchêtniej jed-nak w formie pisemnej i po jednej stronie arkusza”.– No có¿ – powiedzia³, sk³adaj¹c okulary. – To wszystko.

D³u¿ej pana nie zatrzymujê. Proszê mnie zawiadomiæ,jeœli bêdzie pan czegoœ potrzebowa³.Usiad³ przy stole i zacz¹³ szybko pisaæ, daj¹c w ten

sposób do zrozumienia, ¿e audiencja dobieg³a koñca.Cyncynat wyszed³.W korytarzu na œcianie drzema³ cieñ Rodiona, garbi¹c

siê na cieniu taboretu – i tylko przelotnie, na samymobrze¿u, b³ysnê³o kilka rudych w³osków. Dalej, na za³omieœciany, inny stra¿nik zdj¹³ swoj¹ przepisow¹ maskê i ocie-ra³ twarz rêkawem. Cyncynat zacz¹³ iœæ schodami w dó³.Kamienne stopnie z nieuchwytn¹ spiral¹ widmowychporêczy by³y œliskie i w¹skie. Gdy znalaz³ siê na dole,poszed³ znów korytarzami. Drzwi z widocznym jak w lust-rzanym odbiciu napisem: „kancelaria” – by³y szerokootwarte; ksiê¿yc po³yskiwa³ na ka³amarzu, a pod sto³emkosz na œmieci wœciekle bulgota³ i szeleœci³: musia³a

17

Page 18: Zaproszenie na egzekucję

wpaœæ do niego mysz. Min¹wszy jeszcze wiele drzwi,Cyncynat potkn¹³ siê, podskoczy³ i znalaz³ siê na niewiel-kim dziedziñcu, pe³nym ró¿nych czêœci rozmontowanegoksiê¿yca. Tej nocy has³em by³o milczenie – i ¿o³nierz przybramie odpowiedzia³ milczeniem namilczenie Cyncynata,pozwalaj¹c mu przejœæ; przy wszystkich innych bramachby³o podobnie. Zostawiwszy za sob¹ zamglony masywtwierdzy, Cyncynat zacz¹³ siê zsuwaæ po stromej, rosistejdarni, dosta³ siê na popielat¹ œcie¿kê biegn¹c¹ wœródska³, przeci¹³ dwukrotnie, trzykrotnie zakola g³ównejdrogi, która zrzuciwszy wreszcie z siebie ostatni cieñtwierdzy, pop³ynê³a swobodniej i proœciej – i po a¿urowymmoœcie przerzuconym przez wyschniêt¹ rzeczkê dotar³ domiasta. Wspi¹³ siê na wzniesienie, skrêci³ w lewo w Ogro-dow¹ i pomkn¹³ wzd³u¿ szarych kwitn¹cych krzewów.Gdzieœ b³ysnê³o oœwietlone okno; za jakimœ ogrodzeniempies brzêkn¹³ ³añcuchem, nie zaszczeka³ jednak. Wietrzykrobi³ co móg³, ¿eby och³odziæ obna¿on¹ szyjê uciekiniera.Od czasu do czasu fala zapachu przypomina³a o bliskoœciOgrodów Tamary. Jak dobrze zna³ te ogrody! Tam, gdzieMarfiñka, jeszcze przed œlubem, ba³a siê ¿ab, chrab¹sz-czy… Tam, gdzie mo¿na by³o, kiedy wszystko stawa³o siênie do zniesienia, z kasz¹ prze¿uwanego bzu w ustach, ze³zami… Zielone trawiaste Tam, tamtejsze pagórki, omdla-³oœæ tamtych stawów, tam-ta-tam dalekiej orkiestry…Skrêci³ w Materjusz¹ obok ruin starej fabryki, dumymiasta, obok szepcz¹cych lip, obok odœwiêtnie wygl¹da-j¹cych bia³ych willi pracowników telegrafu, wiecznieobchodz¹cych czyjeœ imieniny, i wyszed³ na Telegraficzn¹.Bieg³a st¹d w górê w¹ska uliczka, i znów dyskretniezaszumia³y lipy. Dwu mê¿czyzn rozmawia³o cicho na³aweczce, domyœlnej w mroku skweru. „A jednak siêmyli” – odezwa³ siê jeden. Drugi odpowiedzia³ niewyraŸ-

18

Page 19: Zaproszenie na egzekucję

nie i obaj wydali coœ w rodzaju westchnienia, którew naturalny sposób po³¹czy³o siê z szelestem listowia.Cyncynat wbieg³ na okr¹g³y placyk, gdzie ksiê¿yc pil-nowa³ znajomej statuy poety, podobnej do ba³wana zeœniegu – szeœcian g³owy, zlepione nogi – i przeszed³szyjeszcze kilka kroków, znalaz³ siê na swojej ulicy. Poprawej stronie na murach jednakowych domów niejed-nakowo igra³ ksiê¿ycowy rysunek ga³êzi, tak ¿e tylko powyrazie cieni, po fa³dzie u nasady nosa miêdzy oknami,Cyncynat pozna³ swój dom. Na górnym piêtrze oknoMarfiñki by³o ciemne, ale otwarte. Dzieci spa³y zapewnena garbonosym balkonie: coœ tam zdawa³o siê bieleæ.Cyncynat wbieg³ na ganek, pchn¹³ drzwi i wszed³ doswojej oœwietlonej celi. Odwróci³ siê, lecz ju¿ by³ zamk-niêty. Okropne! Na stole po³yskiwa³ o³ówek. Paj¹k sie-dzia³ na ¿ó³tej œcianie.– Zgaœcie! – krzykn¹³ Cyncynat.Cz³owiek obserwuj¹cy go przez judasza wy³¹czy³ œwiat³o.

Ciemnoœæ i cisza zaczê³y siê zlewaæ ze sob¹, ale wtr¹ci³ siêzegar – uderzy³ jedenaœcie razy, zastanowi³ siê i uderzy³jeszcze raz, a Cyncynat le¿a³ na wznak i patrzy³ w ciem-noœæ, gdzie cicho rozsypa³y siê jasne punkciki, zanikaj¹cstopniowo. Dokona³o siê ca³kowite zespolenie ciemnoœcii ciszy. W³aœnie wtedy, dopiero wtedy (to jest le¿¹c nawznak na wiêziennym ³ó¿ku, po pó³nocy, po okropnym,okropnym, po prostu nie potrafiê ci wyt³umaczyæ, jakimokropnym dniu) Cyncynat C. jasno oceni³ swoj¹ sytuacjê.Najpierw na czarnym aksamicie, którym w nocy wy³o-

¿one s¹ od wewn¹trz powieki, pojawi³a siê, niby w meda-lionie, twarz Marfiñki: lalkowaty rumieniec, b³yszcz¹cepo dzieciêcemu wypuk³e czo³o, rzadkie brwi, wznosz¹cesiê skoœnie ku skroniom, wysoko ponad okr¹g³ymi piw-nymi oczami. Zamruga³a, odwracaj¹c g³owê; na miêkkiej

19

Page 20: Zaproszenie na egzekucję

œmietankowobia³ej szyi widnia³a czarna aksamitka, a ak-samitna cisza sukni, rozszerzaj¹c siê ku do³owi, zlewa³asiê z ciemnoœci¹. Tak¹ zobaczy³ j¹ dzisiaj wœród publicz-noœci, kiedy podprowadzono go do œwie¿o pomalowanej³awy oskar¿onych, na której nie zdecydowa³ siê usi¹œæ– sta³ obok, a jednak powala³ sobie rêce szmaragdow¹farb¹ i dziennikarze chciwie fotografowali odciski palców,które zostawi³ na oparciu ³awki. Widzia³ ich napiête czo³a,widzia³ jaskrawe spodnie elegantów, lusterka i po³ys-kuj¹ce szale elegantek; twarze jednak by³y zamazane– zapamiêta³ tylko okr¹g³ook¹ Marfiñkê. Adwokat i pro-kurator, obaj umalowani i bardzo do siebie podobni (prawowymaga³o, ¿eby byli przyrodnimi braæmi, ale ¿e niezawsze by³o to mo¿liwe, uciekano siê do charakteryzacji),z wirtuozowsk¹ szybkoœci¹ wypowiedzieli po piêæ tysiêcys³ów, które przys³ugiwa³o ka¿demu z nich. Mówili naprzemian i sêdzia œledz¹c b³yskawiczne repliki, obraca³g³owê raz w prawo, raz w lewo; podobnym ruchem obra-ca³y siê wszystkie inne g³owy – i tylko jednak Marfiñka,z lekka odwrócona, nieruchomo, jak zdziwione dziecko,wpatrywa³a siê w Cyncynata, stoj¹cego obok jasnozielonejogrodowej ³awki. Adwokat, zwolennik klasycznej dekapi-tacji, ³atwo zwyciê¿y³ pomys³owego prokuratora i sêdziapodsumowa³ sprawê.Urywki tych przemówieñ, w których jak pêcherzyki

powietrza unosi³y siê i pêka³y s³owa „przezroczystoœæ”i „nieprzenikalnoœæ”, dŸwiêcza³y teraz Cyncynatowiw uszach i szum krwi zmienia³ siê w oklaski, a medalio-nowa twarz Marfiñki wci¹¿ trwa³a w polu jego widzeniai zgas³a dopiero wtedy, kiedy sêdzia – podszed³szy takblisko, ¿e na jego du¿ym œniadym nosie mo¿na by³odostrzec rozszerzone pory, z których jeden, na samymkoniuszku, wypuœci³ samotny, ale d³ugi w³os – og³osi³

20

Page 21: Zaproszenie na egzekucję

wilgotnym szeptem: „za ³askaw¹ zgod¹ publicznoœci zo-stanie panu na³o¿ony czerwony cylinder” – wypracowaneprzez prawo symboliczne zdanie, którego prawdziweznaczenie zna³ ka¿dy uczeñ.„A przecie¿ zosta³em ukszta³towany tak starannie”

– myœla³ Cyncynat, p³acz¹c w mroku. „Wygiêcie mojegokrêgos³upa obliczone zosta³o tak dok³adnie, tak tajem-niczo. Czujê w ³ydkach tyle mocno nawiniêtych wiorst,które móg³bym jeszcze przejœæ w ¿yciu. Moja g³owa jesttaka wygodna…”.Zegar wybi³ pó³ do nie wiadomo której godziny.

21

Page 22: Zaproszenie na egzekucję