Katarzyna Rogalska
Zielony
Znicz
1
Każdego roku na dworcu King’s Cross ostatni dzień sierpnia oznaczał
niesamowity, szczególny w swym rodzaju harmider. Zwłaszcza około
godziny jedenastej przed południem. Było tak od kiedy pamiętali to
najstarsi mieszkańcy Londynu i pewnie będzie tak nadal, gdy ich prawnuki
doczekają się już swoich prawnuków. Tego dnia wszędzie tłoczyły się
grupki ludzi, którzy na pierwszy rzut oka niczym nie różnili się od
przeciętnych londyńczyków. Na pierwszym rzucie oka jednak zwykle to
podobieństwo się kończyło. Po bliższym przyjrzeniu się im zaczynało się
dostrzegać szczegóły bez mała dziwne, można by nawet rzec – osobliwe.
Pierwszym, co rzucało się w oczy i, szczerze mówiąc, również w uszy, była
obecność sów. Były wśród nich najróżniejsze, od typowo angielskich do
tych w kraju zwykle niespotykanych; od tak małych, że mieściły się w dłoni
do tak dużych, że niejednemu kotu pokazałyby, gdzie raki zimują; od
ospałych, które drzemały ukrywszy łebki pod skrzydłami do zadziwiająco
wręcz o tej porze dnia aktywnych, które nerwowo wierciły się i pohukiwały
zniecierpliwione – wszystkie te sowy siedziały w różnego pokroju klatkach
umieszczonych na szczytach podróżnych kufrów i pudeł. Nie była to jednak
jedyna dziwna rzecz, którą mógłby zauważyć ktoś, kto miałby ochotę
poświęcić temu należytą porcję uwagi. Kolejnym, co mogło umknąć oczom
zwykłego przechodnia, były kociołki umieszczone w ładunkach niektórych
wózków podróżnych, a ktoś, kto naprawdę dobrze przyjrzałby się owym
szczególnym ładunkom, dostrzegłby tu i ówdzie nowe albo nieco
podniszczone książki o dosyć intrygujących tytułach, jak na przykład
Magiczne Stworzenia Oraz Jak Je Znaleźć czy Podręcznik Obrony Przed
Czarną Magią.
Większość przechodniów na King’s Cross uważała jednak, że ich czas
jest zbyt cenny, by marnować go na przyglądanie się jakimś sowom,
1
kociołkom, czy książkom, toteż ich uwadze umykało również zjawisko o
wiele dziwniejsze od wszystkich powyższych. Na dworcu znajdowało się
bowiem jedno szczególne miejsce – żelazna krata oddzielająca perony
dziewiąty i dziesiąty. Gdyby któryś z przechodniów mimo wszystko
zdecydował się poświęcić temu należytą uwagę, zauważyłby pewnie, że co
jakiś czas któryś z dzieciaków pchających przed sobą podróżne wózki,
kieruje się na ową kratę i puszcza się biegiem ku niej, by po chwili zniknąć.
Nie przejść przez nią, bo nie pojawiał się z drugiej strony, lecz po prostu
zniknąć, jakby rozpływał się w powietrzu.
2
Dochodziło w pół do jedenastej, gdy przed bramką ustawiły się trzy
osoby. Był wśród nich mężczyzna około pięćdziesiątki, o szpakowatych
kręconych włosach i gęstej brodzie, niewysoka kobieta w okularach na
długim nosie i czarnych, związanych w koński ogon włosach, na których tu
i ówdzie błyszczały srebrne nitki, oraz na oko piętnastoletnia dziewczyna w
okularach i z burzą puszystych czarnych kręconych włosów. Dziewczyna ta
pchała przed sobą wózek, na którym przymocowany był wielki podróżny
kufer, a na jego szczycie spoczywała klatka z rozhukaną sową uszatą.
- Baltazar, uspokój się! Zachowujesz się jak pisklak! – skarciła ptaka
dziewczyna, na co sowa przekręciła głowę na bok i huknęła coś wyraźnie
urażonym tonem.
- Idź pierwsza, my pójdziemy zaraz za tobą – powiedział mężczyzna,
na co dziewczyna ustawiła wózek we właściwym miejscu i wyczekawszy
odpowiedni moment zacisnęła oczy i rozpędziła się z nim prosto na kratę.
Gdy ją minęła, otworzyła oczy i zatrzymała wózek. Zaraz za nią pojawili się
jej rodzice.
Cała trójka znajdowała się teraz na peronie numer 9 i trzy czwarte.
Czekała tam już opasła, dymiąca żeliwna lokomotywa z małą,
przymocowaną z przodu tabliczką głoszącą „Hogwart Express”. Gdy bagaż
został już umieszczony tam, gdzie zwykle w takich przypadkach umieszcza
2
się bagaż, nadszedł czas na „tradycyjne” pożegnanie. Mężczyzna
przygarnął do siebie córkę i ucałowawszy ją powiedział:
- No Kath, zachowuj się grzecznie, chłopaków nie bij…
- Tato… - mruknęła z udawanym znudzeniem dziewczyna, gdyż
słyszała to za każdym razem, gdy wyjeżdżała do szkoły.
- Ucz się pilnie – teraz matka ciepło uścisnęła córkę. – I nie szalej na
miotle, żebyś zamiast w Hogwarcie nie spędziła roku szkolnego u Świętego
Munga.
- Dobrze mamo, będę i nie będę – powiedziała z uśmiechem Kath. –
Możecie już iść, naprawdę, ja jeszcze poczekam na Flori i Siga.
- W takim razie do zobaczenia w Święta – powiedział ojciec Kath i
odwrócił się, by odejść.
- Dbaj o siebie i pilnuj Baltazara – dodała jego żona i ruszyła za nim.
Kath została sama na dworcu, patrząc za oddalającymi się rodzicami,
a gdy zniknęli za kratą, rozejrzała się po peronie. Wszędzie z
wyjeżdżającymi żegnali się rodzice, dziadkowie albo rodzeństwo jeszcze
nie na tyle duże, by zacząć naukę w Hogwarcie, lub już na tyle duże, że
naukę w nim miało już za sobą. Patrzyła z wyczekiwaniem w ten kolorowy
tłum, aż w końcu dostrzegła dwie znajome sylwetki. Pierwszą z nich była
siwiejąca gruba kobieta w kasztanowej kwiecistej sukni i z czerwoną
torebką na długim pasku, drugą – czarnowłosy chłopak w tym samym
wieku, co Kath, ubrany w ciemne spodnie i szarą kraciastą koszulę,
pchający swój podróżny wózek, na którego szczycie siedziało wielkie
czarne kocisko. Kath zaczęła podskakiwać i machać do nich rękami, a gdy
tamci ją dostrzegli, pośpieszyli w jej stronę.
- Dzień dobry, pani Black – powiedziała, gdy wreszcie do niej dotarli.
- Witaj kochanie – zaświergotała kobieta i obdarzyła ją siarczystymi
całusami w oba policzki. Jak zwykle pachniała rumem i ciastkami
czekoladowymi.
- Cześć Kath – chłopak zatrzymał wózek i odgarnął z czoła kosmyk
włosów. Były one prawie tak samo kręcone, jak włosy jego koleżanki.
- Cześć Summerstorm! – dziewczyna rzuciła mu się na szyję. – Ale się
za tobą stęskniłam!
3
- Sig, kochanie, ja pójdę zdać bagaż, a wy sobie porozmawiajcie… -
powiedziała pani Black i zanim chłopak zdążył zaprotestować, że on się
tym zajmie, wyciągnęła różdżkę, powiedziała „Accio bagaże” i ruszyła
gdzieś w tłum, a za nią skrzypiąc potoczył się wózek.
- Jak zwykle bardzo żywiołowa ta twoja niania – powiedziała Kath
głaszcząc Księcia, kota, który przybył na wózku Siga. Baltazar siedzący w
klatce u jej stóp pohukiwał urażony, że o nim zapomniała.
- Jak zwykle – odparł Sig. – A twój tata znów kazał ci mnie nie bić?
- Owszem, i mama zagroziła Świętym Mungiem – podrapała kota za
uszami. – Zawsze tak jest, każdego roku. Ciekawe, kiedy przyjdzie Flori.
- Zdaje się, że już idzie – Sig spojrzał w tłum gdzieś ponad jej głową.
Odwróciła się i dojrzała w oddali wysoką dziewczynę z długimi falującymi
włosami, które były prawie białe. Szła sama prowadząc wózek, a nad jej
głową krążyła radośnie malutka sówka.
- Gdzie są jej rodzice? – zapytała Kath.
- Nie wiem. Poczekaj tu na mnie, pomogę jej – pobiegł w jej kierunku.
Kath widziała, jak uściskali się, a potem Sig przejął od Flori jej wózek.
Oboje wracali do niej rozmawiając.
- Cześć Flori – czarnowłosa oddała kota właścicielowi i objęła
przyjaciółkę. – Gdzie twoi rodzice?
- Nie mogli przyjść, już mówiłam Sigowi – odparła potrząsając
włosami, aby przegonić swoją sówkę, która przysiadła jej na głowie. – Tata
jest w szpitalu, miał wypadek na akcji. Mama chciała przyjść, ale
powiedziałam jej, że dam sobie radę i żeby została z nim… - jej głos lekko
zadrżał.
- Przykro mi… - Kath jeszcze raz mocno uścisnęła Flori. – Mam
nadzieję, że… To nic poważnego, prawda?
- Zrzucili go z miotły podczas pościgu – odparła – ale w ostatniej
chwili zdołał rzucić zaklęcie spowalniające. Nie jest źle, bo mógł zginąć, a
połamał tylko ręce i jedną nogę. Nie, naprawdę nie jest źle – podkreśliła
widząc minę Kath i lekko się uśmiechnęła. – Uzdrowiciele mówią, że szybko
z tego wyjdzie.
- To dobrze – powiedziała czarnowłosa podnosząc klatkę z ziemi.
4
- Jak słyszę takie historie, to od razu odechciewa mi się zostawać
aurorem – mruknął Sig, na co Kath dała mu kuksańca w ramię szepcząc
„Summerstorm, trochę taktu!”.
3
Wkrótce po tej rozmowie ponownie pojawiła się pani Black, która
kolejno uściskała Flori, poszła zdać jej bagaż, wróciła, jeszcze raz
wszystkich wyściskała na pożegnanie i rzuciwszy kilka życiowych porad o
myciu zębów i nie zostawianiu kociołka na ogniu, pośpieszyła ku bramce
na dworzec główny King’s Cross. A wszystko to w niecałe dziesięć minut.
Lokomotywa gwizdnęła gniewnie, poganiając opieszałe dzieciaki,
które w popłochu ruszyły do swoich przedziałów. Rodzice, dziadkowie i
rodzeństwo machali im z peronu. Gdy wskazówki na zegarze stanęły na
jedenastej, Hogwart Express ruszył w długą drogę ku sławnej na całą
magiczną część Anglii Szkole Magii i Czarodziejstwa.
Kath, Flori i Sig tymczasem, każde ściskając swojego pierzastego lub
futrzastego podopiecznego, szukali wolnego przedziału. Minęli kilka
zajętych przez rozgadanych, podekscytowanych pierwszoroczniaków,
jeden, w którym toczyły się jakieś wydumane dysputy na temat zakazu
użycia czarów w świecie Mugoli przed ukończeniem siedemnastu lat, oraz
kilka zajętych przez osoby, z którymi woleliby nie spędzić całej podróży. W
końcu trafili na pusty przedział. Właściwie, prawie pusty – środku siedział
niewysoki chłopak o kasztanowych włosach i dużych, bursztynowych
oczach, czytający książkę. Był już w swojej szkolnej szacie, która oprócz
czerni połyskiwała zielenią i srebrem. Na jego kolanach zwinięty w kłębek
spał puszysty, dostojny srebrny kot.
- A niech to, to jakiś Ślizgon! – syknął cicho Sig tarmosząc swego
kota za ogon. - Znasz go, Kath?
- Szczerze mówiąc nie, ale nie będę biegać tam i z powrotem po
pociągu szukając miejsca! – Kath pchnęła drzwi i weszła do środka. –
Można?
5
Chłopak spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, jakby przed chwilą
wyrwała go z głębokich przemyśleń. Potem zlustrował ją bezceremonialnie
z góry na dół i powiedział matowym głosem:
- Oczywiście.
- Dzięki – odparła chłodno Kath, nieco urażona tym, że tak ją
otaksował. Cała trójka weszła do środka i zajęła miejsca – Kath obok
nieznajomego, Flori naprzeciw niej, a Sig koło Flori. Dziewczęta wypuściły z
klatek swoje sowy, które usadowiły się na półkach nad kanapami w
przedziale i przytulone jedna do drugiej, zasnęły.
W pewnym momencie kot siedzący na kolanach nieznajomego
Ślizgona otworzył błękitne oczy i zaczął żywo, i nie bez wzajemności,
interesować się pupilem Siga. Gdy oba koty zapałały do siebie taką
sympatią, że głupio byłoby nie zwracać na to uwagi, Summerstorm
postanowił wykonać pierwszy ruch. Dosłownie – wyciągnął rękę w kierunku
nieznajomego i nie bacząc na pełne zdumienia spojrzenia przyjaciółek,
wypalił:
- Jestem Sigimundus Summerstorm, miło mi cię poznać.
Ślizgon spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, po czym uścisnął
jego dłoń ze słowami:
- Istvan Karajan, również mi miło.
- Ja jestem Katherine Croissant – powiedziała wesoło czarnowłosa.
- A ja Floribunda Fiddlespit. Miło mi poznać.
- Wzajemnie – Istvan uścisnął kolejno dłonie dziewcząt. Cały czas
miał na twarzy wyraz lekkiego zaskoczenia.
- Przepraszam, że zapytam, ale w której klasie teraz jesteś? –
odezwała się po chwili Kath.
- W piątej – odparł Karajan.
- To tak, jak ja. I ja też jestem ze Slytherinu, więc teoretycznie
powinniśmy być w tej samej klasie…
- To dlatego, że to mój pierwszy rok w Hogwarcie – przerwał jej.
- I już masz przydzielony dom? – drążyła Kath.
6
- Przydział odbył się w czasie przerwy wakacyjnej. Dyrektor zrobił
wyjątek. Tiara też nie miała nic przeciwko temu. A teraz, jeśli pozwolisz… –
lekko uniósł książkę dając jej do zrozumienia, że chce wrócić do lektury.
- Oczywiście – prychnęła Kath i odwróciła się od niego. Zapanowała
pełna napięcia cisza, którą od czasu do czasu przerywał tylko odgłos
przewracanych kartek i mruczenie dwóch zachwyconych sobą wzajemnie
kotów.
Sytuację uratowało pojawienie się wózka ze słodyczami. Kath, Flori i
Sig zrzucili się wspólnie na paczkę Fasolek Wszystkich Smaków Bettiego
Botta i duże pudełko Czekoladowych Żab.
- Kogo masz? – zapytała Flori, gdy Kath wydobyła kartę z paczki z
czekoladową żabą.
- Znowu Dumbledore’a – dziewczyna z wyrazem zawodu na twarzy
pokazała jej kartonik, na którym szacowny dyrektor Hogwartu właśnie
zbierał się do opuszczenia karty. – To już ósmy, te żaby są jakieś felerne…
- Możesz mi oddać – Sig wzruszył ramionami wrzucając do ust
fasolkę, którą zaraz wypluł z wyraźnym obrzydzeniem.
- Co trafiłeś? – zaciekawiły się dziewczęta.
- Wątróbkę – odparł zagryzając wstrętny smak czekoladową żabą. W
przedziale rozległo się zgodne „fuj”, po czym cała trójka wybuchła
śmiechem. Karajan sprawiał wrażenie, że w ogóle ich nie zauważa, toteż i
oni zaczęli się zachowywać, jakby go tam w ogóle nie było.
- Opowiedzcie, jak wam minęły wakacje! – poprosiła Kath
przeżuwając miętową fasolkę.
- Ja jak zwykle byłem na wsi – odparł Sig. – U dziadków. Mówię wam,
wakacje bez czarów są strasznie nudne!
- Doiłeś krowy? – dopytywała się czarnowłosa.
- Doiłem krowy, zaganiałem kury i kaczki, sprzątałem prosiakom –
wyliczał na palcach patrząc ostentacyjnie w sufit. Dziewczęta zachichotały.
- Ale przynajmniej dziadków masz miłych – podsumowała Flori. – I
absolutnie im nie przeszkadza, że jesteś czarodziejem.
- Tak, gdyby moi rodzice się o tym dowiedzieli, pewnie
podostawaliby zawału – mruknął.
7
- Nie rozumiem, jak można nie zauważyć, że ma się syna-
czarodzieja.
- To proste, trzeba po prostu nie zauważać, że w ogóle ma się syna –
wzruszył ramionami wkładając do ust kolejną „bezpieczną” fasolkę. – A wy
jak spędziłyście wakacje?
- W domu, nic szczególnego – odparła Kath. – Z rodzicami i
Baltazarem.
- Nigdzie nie wyjeżdżaliście? Przed końcem roku odgrażałaś się, że
zwiedzisz pół świata.
- Byłam na paru wycieczkach, ale najdalej w Szkocji. Naprawdę,
same nudy. A ty, Flori?
- A ja byłam w gości w Norze. Widziałam się z ciotką Molly i wujkiem
Arturem, no i oczywiście z kuzynami.
- Twój wujek dalej ma bzika na punkcie Mugoli? – zapytała Kath.
- Jeszcze większego, niż wtedy, gdy byłam tam ostatnio! Uwierzysz,
że on zaczarował jakiś stary samochód? I podobno ten samochód lata!
No… przynajmniej tak mówili Fred i George. W każdym razie, było
naprawdę miło, a ciotka Molly znów upiekła tę pyszną szarlotkę.
- Twój wujek powinien poznać moich rodziców, w całej Anglii trudno
o bardziej mugolowatych Mugoli – mruknął Sig z uśmiechem.
- Wiecie co? – powiedziała nagle Flori bawiąc się wylosowaną w żabie
kartą prezentującą sylwetkę Merlina. – Właśnie zdałam sobie sprawę, że w
przyszłym roku w Hogwarcie zacznie się uczyć kolejna dwójka moich
kuzynów.
- O Ronie Weasley’u słyszałem od jego brata – odparł Sig. – A ten
drugi?
- Niech zgadnę… Draco Malfoy? – ucieszyła się Kath.
- Nie rozumiem, co cię tak bawi – nachmurzyła się Flori. Nigdy nie
darzyła sympatią ani swojego kuzyna, ani dwójki jego rodziców o
wyjątkowo podejrzanej przeszłości.
- Z tego, co o nim mówiłaś, wynika, że to mały gnojek. Dokuczał ci i
takie tam, prawda? – zapytała jej przyjaciółka.
- Owszem – jasnowłosa spojrzała na nią.
8
- No to niech on tylko trafi do Slytherinu – ze złośliwym uśmiechem
zatarła ręce, na co pozostała dwójka ponownie się roześmiała. Było jasne,
że Kath nie da spokoju komuś, kto ośmielił się być niemiły dla któregoś z
jej przyjaciół.
- Teraz, jak o tym wspominamy, przypomniało mi się coś jeszcze… –
powiedział Sig próbując językiem następną fasolkę. – Malinowa – odparł na
pytające spojrzenia dziewcząt, po czym wrzucił cukierek do ust i podjął: –
Ktoś przed wakacjami mówił, że w przyszłym roku ma też się u nas zjawić
Harry Potter.
- A niech mnie, faktycznie! – Flori aż zachłysnęła się powietrzem. –
No popatrz, to już dziesięć lat minęło, od kiedy Voldemort zniknął.
- Nie wymawiaj przy mnie tego imienia, bo mnie ciarki przechodzą –
wzdrygnął się Sig, a gdy Flori chciała coś powiedzieć, dodał: – Wiem, wiem,
u ciebie w domu tak mówicie, bo gwizdacie sobie na niego i tak dalej, ale
jak sobie przypomnę, co mi o nim opowiadała pani Black, to wolę nawet
nie pamiętać, że on kiedykolwiek istniał i… - przerwał, bo nagle dotarło do
niego, że oczy Flori są pełne łez. Bez słowa zerwała się ze swego miejsca i
wybiegła z przedziału. Patrzył za nią zupełnie osłupiały.
- Summerstorm, ty… - zaczęła Kath trzęsąc się ze wściekłości – … ty
kretynie!
- Co ja takiego powie…
- Już zapomniałeś, co stało się z jej dziadkami?! – przerwała mu. – Już
zapomniałeś, kto ich zabił, bo jako jedyni Malfoyowie odmówili wstąpienia
w jego szeregi?! Kto, jak kto, ale Flori na pewno nie gwiżdże sobie na Sam-
Wiesz-Kogo!
Dopiero wtedy Sig zdał sobie sprawę ze swojej głupoty. Spojrzał
bezradnie na rozzłoszczoną Kath nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu
wstał i bąknąwszy „Pójdę jej poszukać” wyszedł z przedziału. Czarnowłosa
westchnęła i zapadła się w miękkiej kanapie. „Sig zawsze najpierw palnie
coś bez zastanowienia, a potem jest z tego góra kłopotów i przepraszania”
– pomyślała głaszcząc czarnego kota, który wskoczył jej na podołek.
Zerknęła na Karajana. Przestał już czytać i położywszy książkę na
kolanach, zapatrzył się w okno. Dziewczyna spojrzała na okładkę, na której
9
iskrzyły się litery głoszące: Petera Katchmar’a szczypta praktycznych
porad o tym, jak warzyć eliksiry.
- Interesujesz się eliksirami? – zagadnęła niby od niechcenia.
- Niespecjalnie – spojrzał na nią lekko znudzony. – Ale słyszałem, że
w Hogwarcie profesor od Eliksirów jest strasznie na wszystkich cięty,
dlatego chcę mieć dobry start.
- A wiesz coś może o autorze tej książki?
- Nie, ale całkiem znośnie pisze.
- Ach tak – odwróciła się na znak, że z jej strony rozmowa się
skończyła. Odpakowała następną czekoladową żabę, schowała do kieszeni
kartę z czarownicą Kirke i wepchnęła sobie żabę do ust. W tym samym
momencie w drzwiach pojawiła się Flori z chusteczką w dłoni i z
zaczerwienionymi oczami. Siga z nią nie było.
- Wszystko w porządku? – zapytała Kath z troską, na co jej
przyjaciółka pokiwała twierdząco głową i usiadła naprzeciw niej. –
Summerstorm poszedł cię szukać po tym, jak mu nagadałam. Przeprosił
cię?
- Nie widziałam go – odparła wycierając nos w chusteczkę. – Nie
znalazł mnie. Chyba dlatego, że byłam w toalecie dla dziewczyn.
- Ot i cały Summerstorm, na najprostsze rzeczy to on nigdy od razu
nie wpadnie – westchnęła czarnowłosa. – Chodźmy go poszukać, bo
jeszcze się w coś wpakuje. A jak go znajdziemy, to albo cię przeprosi, albo
sprawię, że do końca życia będzie pluł ślimakami.
Flori uśmiechnęła się, po czym obie wstały i wyszły na korytarz.
Ruszyły wzdłuż przedziałów zaglądając do każdego przez okna, ale w
żadnym z nich nie było Siga. Znalazły go w ostatnim, razem z Thomasem
Linsdensenem – obaj tłukli się i rzucali po ścianach, aż chybotały się kufry
umieszczone na półkach pod sufitem. Kath i Flori dosłownie gapiły się na
nich w osłupieniu, podczas gdy tamci szarpali się za włosy, okładali po
twarzach i wrzeszczeli najróżniejsze wyzwiska. Gdy Thomas tak trzasnął
Siga w twarz, że z jego nosa buchnęła krew, a Sig na odlew rąbnął go
pięścią w żebra, Kath wyszarpnęła różdżkę z kieszeni i krzyknęła
„Drętwota!”, a strumień czerwonego światła uderzył w nich obu. Zwalili się
10
na podłogę ciągle trzymając się kurczowo za ubrania. Wspólnymi siłami
dziewczęta oddzieliły ich od siebie, po czym wytargały Summerstorma na
korytarz, gdzie Kath cofnęła swoje zaklęcie. Sig podniósł się na nogi i
przyciskając dłoń do nosa spojrzał na przyjaciółki.
- Nie można zostawić cię samego na pięć minut! – powiedziała z
oburzeniem Kath ujmując się pod boki. – Dlaczego, do licha, zacząłeś się z
nim bić?!
- Nazwał mnie Szlamą! – odparł Sig ciągle trzymając się za
krwawiący nos.
- No dobra, tu masz usprawiedliwienie – westchnęła Kath i
pociągnęła go z powrotem do ich przedziału. – Ale następnym razem nas
uprzedź, jeśli będziesz się wybierał na solo z Linsdensenem.
Wrócili do przedziału i usiedli. Flori podała Sigowi chusteczkę, którą
natychmiast przyłożył do nosa i odchylił głowę w tył.
- Zdaje mi się, że masz jakieś przeprosiny w zanadrzu, prawda? –
powiedziała cierpko Kath.
- Przepraszam, Flori… jestem głupkiem, nie chciałem – bąknął Sig
nadal z odchyloną głową.
- W porządku, już się nie gniewam – odparła na to jasnowłosa.
- Skoro wszystko załatwione – Kath rozparła się wygodnie – to
możemy wrócić do rozmowy, którą prowadziliśmy, zanim ten ostatni osioł
palnął…
- Croissant, zejdź ze mnie – mruknął Sig udręczonym głosem.
- No dobrze, o czym rozmawialiśmy? – podjęła Flori. – Ach tak, o
moich kuzynach i o Potterze.
- Faktycznie – Sig odjął w końcu chustkę od nosa i wyprostował się.
- Ależ ty koszmarnie wyglądasz, cały jesteś we krwi – jasnowłosa
wyjęła różdżkę, skierowała ją w twarz przyjaciela i powiedziała
„Chłoszczyść”, a po chwili cała krew, którą był ubrudzony znikła, jakby jej
tam nigdy nie było.
- Dzięki – powiedział Sig. W tej samej chwili Karajan wstał i bez słowa
wyszedł na korytarz. Patrzyli za nim chwilę, po czym wzruszyli ramionami,
jakby nic się nie stało.
11
- On jest dziwny – powiedziała po chwili Flori, dramatycznie
przeciągając „i”. – Taki ponury, aż mnie ciarki przeszły, gdy nas mijał.
- Może to przebrany Dementor? – rzuciła Kath, na co wszyscy się
roześmieli. – Powinien zaprzyjaźnić się z Linsendenami, oni też mają
poczucie humoru godne gargulca przed gabinetem Dumbledore’a.
- Kath, czy tej książki nie napisał przypadkiem twój dziadek? – Sig
wskazał na leżący na siedzeniu naprzeciw podręcznik.
- Tak, napisał – odparła z uśmiechem, biorąc na kolana Księcia,
którego znalazła pod kanapą. – O właśnie, wiecie, co mi Karajan
powiedział, gdy go zapytałam, czy interesuje się eliksirami?
- Powiedz, powiedz! – zniecierpliwiła się Flori wyraźnie zaciekawiona.
- „Słyszałem, że w Hogwarcie profesor od Eliksirów jest strasznie na
wszystkich cięty, więc chcę mieć dobry start” – powiedziała udając ponury
głos Karajana. W przedziale buchnęła kolejna salwa śmiechu.
- Żeby się nie przeliczył! – Siga ledwo można było zrozumieć, bo od
śmiechu dostał czkawki. – Kiedy Snape zobaczy, że mu się ten nowy za
bardzo wychyla, to szybko mu pokaże, gdzie jego miejsce.
- To chyba oczywiste! Snape może mieć w klasie tylko jednego
ulubieńca naraz – Flori lekko szturchnęła Kath w ramię.
- Nie przesadzaj, mam u niego kredyt tylko dlatego, że szanował
mojego dziadka – mruknęła Kath przyglądając się literom skrzącym się na
okładce książki o eliksirach.
- Daj spokój, wszyscy wiedzą, że Snape cię lubi! – jasnowłosa
spojrzała na nią figlarnie. – Ty zawsze masz idealną miksturę w kociołku,
gdy nadchodzi czas, gdy ten nietoperz sprawdza nasze postępy.
- Mam idealną miksturę, bo się staram – odparła z uśmiechem Kath.
– A z tym lubieniem, to mam wrażenie, że on po prostu nienawidzi mnie
mniej, niż innych – na to jej przyjaciele znów się roześmieli, a Sig nawet
uniósł oba kciuki w górę. Wtedy wrócił Karajan, usiadł na swoim miejscu i
znów zabrał się do czytania.
- Wymyśliłam nową zagadkę, chcecie posłuchać? – zapytała Flori.
- Oczywiście! – spojrzeli na nią rozbawieni.
12
- Załóżmy, że Snape i McGonagall ścigają się do jakiejś klasy. Oboje
docierają do celu w tej samej chwili, ale mimo to Snape wygrywa.
Dlaczego?
Podawali najdziwaczniejsze odpowiedzi, ale za każdym razem Flori
kręciła przecząco głową. W końcu, gdy oboje uznali, że już nic nie
wymyślą, powiedziała:
- To bardzo proste. Po prostu nos Snape’a minie futrynę wcześniej,
niż nos McGonagall!
Dalsza część drogi upłynęła im na rozmowach, śmiechu i żartach z
profesora Eliksirów.
4
Gdy Hogwart Express wreszcie wtoczył się na peron, za oknami
zachodziło słońce. Uczniowie wysypali się z wagonów i stłoczyli w
grupkach wokół pociągu. Kath, Flori i Sig przebrani w swoje szkolne szaty –
pierwsza Slytherinu, dwoje pozostałych Ravenclawu – pchali swoje wózki w
kierunku powozów, które miały zawieźć ich do szkoły. Sig pomógł wsiąść
najpierw Flori, potem Kath i w końcu sam wdrapał się do pojazdu. Oprócz
nich siedzieli tam jeszcze Adelle Barnaby z Hufflepuff oraz bliźniaki, Fred i
George Weasley, drugoklasiści z Gryffindoru.
- Kath, Siggy, kopę lat! – zawołał wesoło Fred. – Czemu nie
wpadliście na wakacje do Nory? Zapraszaliśmy was, słowo daję,
wysłaliśmy sowy!
- Nie mów na mnie „Siggy” – Summerstorm uścisnął wyciągnięte ku
niemu dłonie bliźniaków. – Ja byłem daleko na wsi i sowa musiała mnie nie
znaleźć.
- A do mnie pewnie wysłaliście starego, biednego Errola? – zapytała
Kath, a dwie rude głowy żywo przytaknęły. – No, to wszystko jasne. Ten
puchacz wam kiedyś zdechnie w locie, zobaczycie.
- Flori, zgadnij, co się stało po tym, jak wyjechałaś z Nory! – zagadnął
George, gdy powóz sam, nie ciągnięty przez nic, ruszył w kierunku
widocznego w oddali zamku. – Tata zostawił samochód na podwórku. W
13
nocy poszliśmy z Fredem na dwór i odpaliliśmy cacuszko. No mówię ci,
uniosło się w powietrze! Oczywiście tacie nic nie powiedzieliśmy, bo on od
razu powiedziałby mamie, a ona zrobiłaby taką awanturę, że dom by się
zawalił od jej wrzasków – na jego piegowatej twarzy pojawił się wielki
uśmiech.
- Już nie mogę się doczekać, aż w przyszłym roku Ron pójdzie do
szkoły – powiedział z kolei Fred. – Postraszyliśmy go z George’m, że jak nie
dostanie się do Gryffindoru, to rodzice go wydziedziczą. Żebyście go
widzieli, mówię wam, trząsł się jak galareta!
Powozy zajechały pod bramę i wszyscy uczniowie wysiedli, by udać
się przez salę wejściową do Wielkiej Sali, gdzie lada moment miała
rozpocząć się Ceremonia Przydziału. Już niedługo przybędą
pierwszoroczniaki, które jako jedyne nie przyjechały powozami, lecz
przepłynęły łodziami przez wielkie jezioro po drugiej stronie zamku.
Wszyscy uczniowie zasiedli przy odpowiednich stołach swoich
domów. Właściwie, prawie wszyscy, bo Kath zdołała wepchnąć się
pomiędzy przyjaciół wśród Krukonów. Trochę dziwnie wyglądały zielono-
srebrne elementy jej szkolnej szaty wśród brązu i granatu barw
Ravenclawu, ale mało kto zwrócił na to uwagę, gdyż drzwi otwarły się
nagle i do środka sztywno wkroczyła profesor McGonagall. Była to
czerstwa kobieta o włosach ciasno spiętych w kok i z prostokątnymi
okularami na nosie. Za nią onieśmieleni tym, że tyle oczu się im przygląda,
dreptali pierwszoroczniacy. Wyniesiono Tiarę Przydziału – stary, połatany
szpiczasty kapelusz z głębokim rozdarciem przy rondzie będącym w
rzeczywistości ustami owej tiary. Kapelusz jak zwykle odśpiewał swoją
piosenkę o czterech założycielach Hogwartu – dzielnym Gryffindorze,
mądrej Ravenclaw, łagodnej Hufflepuff i surowym Slytherinie. Po tym
rozpoczęła się ceremonia. Profesor McGonagall kolejno wyczytywała
uczniów, którzy podchodzili do niej, siadali na zydlu i zakładali na głowy
tiarę, by po chwili usłyszeć, do jakiego domu, nazwanego po czterech
założycielach szkoły, zostaną przydzieleni. Kath, Flori i Sig nie zwracali na
to jednak większej uwagi, gdyż wśród pierwszorocznych nie było żadnych
ich znajomych, i zajęci byli rozmową.
14
- Widzicie tę kobietę siedzącą obok profesor Grubbly-Plank? Tę, która
teraz rozmawia z profesor Trelawney – zapytała Flori.
- To jest jeszcze ktoś, kto się łudzi, że dogada się z Szaloną Sybillą? –
Sig uniósł brwi z wyraźnym podziwem.
- Och, Sig, przecież widać, że ona jest nowa! Zobacz tylko!
- Idę o zakład, że to nowa nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią –
powiedziała Kath przesuwając się nieco, by zrobić miejsce
nowomianowanemu Krukonowi.
- Więc biedny Snape i w tym roku składał na próżno podanie o tę
posadkę! – Flori udała współczucie. – Mam wrażenie, że on nigdy jej nie
dostanie.
- Zdziwiłbym się, gdyby dostał – prychnął Sig. – Wszyscy dobrze
wiedzą, czym się zajmował, zanim zaczął uczyć w Hogwarcie. Oho,
nareszcie koniec!
Istotnie, ceremonia zakończyła się, gdy tiara założona na głowę
dziewczynki o jakimś dziwacznym nazwisku wrzasnęła „Gryffindor!”. W
chwilę po tym, jak nowa Gryfonka zajęła miejsce, ze swego krzesła powstał
dyrektor szkoły – Albus Dumbledore.
- Teraz powinienem wygłosić uczoną mowę do was wszystkich –
powiedział z uśmiechem. – Ale nie chcę, by w moją stronę poleciały wasze
widelce, więc resztę dośpiewajcie sobie sami. Wsuwajcie na zdrowie! – w
momencie, gdy na powrót usiadł, na wszystkich stołach pojawiły się
rozmaite dania i napoje.
- Uwielbiam tego faceta – powiedział Sig pociągając spory łyk
dyniowego soku. Kath żywo przytaknęła głową nie mogąc nic powiedzieć,
gdyż zęby miała zatopione w kolbie gotowanej kukurydzy z masłem.
- W zeszłym roku zamiast mowy puścił nam pęczek bezsensownych
słów, coś jak „futrynateflonbiwakrabarbar” – wyjaśniła Flori jakiejś nowej
Krukonce, która była zaskoczona zarówno tegoroczną mową dyrektora, jak
i pojawiającymi się znikąd potrawami.
- Wygląda na to, że Karajan odnalazł się w nowym towarzystwie –
rzuciła Kath spoglądając na stół swego domu, gdzie do Istvana cisnęła się
grupka ciekawskich osób.
15
- Mówisz? – Sig również się odwrócił. – Faktycznie, popatrzcie na Evę
Linsdensen, jak ona się do niego klei! A to wszystko tylko dlatego, że on
jest ze znanej rodziny.
- Znanej rodziny? – przyjaciółki spojrzały na niego zdziwione.
- Owszem – odparł. – Gdy nam się w pociągu przedstawił,
wiedziałem, że skądś znam jego nazwisko. Dopiero niedawno mi się
przypomniało, że Karajanowie to stary ród ze wschodniej Europy, którego
członkowie zawsze dotąd uczyli się w Durmstrangu.
- To co ten członek starego-rodu-ze-wschodniej-Europy-zwykle-
uczącego-się-w-Durmstrangu tutaj robi? – rzuciła Kath znad swojej drugiej
kolby kukurydzy.
- A co ty się mnie pytasz? Będziesz z nim w jednej klasie przez
następne trzy lata, to się jego samego zapytasz – wzruszył ramionami.
- Bardzo śmieszne – mruknęła. Nie podobała się jej myśl o kolejnym
Ślizgonie w jej klasie nie pałającym do niej zbytnią sympatią. Niewiele
osób ze Slytherinu naprawdę lubiło Kath. Po pierwsze dlatego, że była
ogólnie lubiana przez członków wszystkich pozostałych domów, a
zwłaszcza Krukonów, w których pokoju wspólnym spędzała więcej czasu,
niż w swoim własnym. Poza tym, wszyscy Ślizgoni uważali, że jako
czarownica czystej krwi nie powinna bratać się z „hołotą” pokroju
Summerstorma, który był pierwszym czarodziejem w historii swojej
rodziny, a więc – według kryteriów Ślizgonów – najgorszym gatunkiem
Szlamy, jaki tylko mógł komuś przyjść na myśl. O Flori nic nie mówili, bo i
ona była czarownicą ze starego rodu, w dodatku spokrewnioną z tak
szacowną osobą, jak Lucjusz Malfoy. Jeśli jednak któryś ze Ślizgonów
naprawdę chciał jej dopiec, wywlekał na wierzch temat jej dziadków,
którzy zdradzili swoją starożytną krew odmawiając przyłączenia się do
Czarnego Pana. Nikt otwarcie nie odważył się jednak dokuczać Kath, bo
wszyscy zdawali sobie sprawę, że jest ulubienicą Snape’a, a komu, jak
komu, ale profesorowi Eliksirów nikt nie chciał podpaść. Jedynie dwie
dziewczyny z czwartej klasy lubiły Kath – Charlotte Connor oraz Evelynn
McBeth – przede wszystkim podziwiały ją za to, że jest taka dobra w
eliksirach i często prosiły ją w związku z tym o pomoc w napisaniu
16
wypracowania. Nie była to jednak taka przyjaźń, jaką darzyli ją Flori i Sig,
jednak i to było dobre wobec, w najlepszym wypadku, ogólnego
lekceważenia ze strony pozostałych Ślizgonów.
5
Uczta skończyła się, ze stołów znikły puste talerze, półmiski i wazy, a
najedzeni i napici do syta uczniowie zaczęli rozchodzić się do swoich
dormitoriów. Gryffoni i Krukoni udali się do dwóch wież, Puchoni do sali na
drugim piętrze, Ślizgoni natomiast – do podziemi.
Kath zjeżdżała właśnie po poręczy schodów, gdy dogoniły ją
Charlotte i Evelynn.
- Witaj, Kath! – zawołała wesoło pierwsza biegnąc po schodach i
usiłując nadążyć za sunącą w dół dziewczyną. – Dlaczego nie siadłaś z
nami?
- Widziałaś tego nowego z piątej klasy? – dorzuciła druga, zanim Kath
zdążyła odpowiedzieć na pierwsze pytanie. – Czyż on nie jest wspaniały?!
- Ciekawe, dlaczego dopiero teraz pojawił się w Hogwarcie, a nie, jak
wszyscy, gdy miał jedenaście lat! – odezwała się znów Charlotte.
- Zapewne miał swoje powody – odparła dosyć kwaśno Kath
zeskakując z poręczy na podest. Niespecjalnie podobało jej się uwielbienie
dla tego Karajana, które wyraźnie słyszała w głosach obu dziewcząt.
- Co jest, Croissant? Boisz się, że Karajan ukradnie ci tytuł pupilki
Snape’a? – rozległ się ostry głosik i trójka dziewcząt odwróciła się
momentalnie. Po schodach schodziła ku nim Eva Linsdensen – niewysoka,
szczupła dziewczyna o trójkątnej twarzy otulonej prostymi, prawie białymi
włosami. Zatrzymała się o trzy stopnie nad nimi i wyzywająco parzyła
błękitnymi oczami w brązowe oczy Kath.
- O to akurat jestem spokojna, Linsdensen – prychnęła czarnowłosa
bezwiednie przygładzając swoje zmierzwione pukle.
- Och, doprawdy? Kto wie, może nasz nowy kolega okaże się od
ciebie lepszy w eliksirach i nareszcie zrzuci cię z twego tronu Królowej
Lizusów? – zadrwiła. Kath poczuła, jak krew się w niej gotuje, jednak
17
starała się uspokoić powtarzając sobie, że Eva zawsze była zazdrosna o jej
umiejętności, jeśli idzie o eliksiry. Białowłosa dziewczyna tymczasem
minęła ją ze słowami:
- Mam nadzieję, że stanie się to jak najszybciej. Wiesz, chyba będę
mu kibicować – zarzuciła głową i oddaliła się.
- Kath… - zaczęła Evelynn. – Naprawdę boisz się, że Karajan okaże
się od ciebie lepszy z Eliksirów?
- Bzdura! – prychnęła czarnowłosa. – Ktoś, kto nie ma pojęcia, kim
był Peter Katchmar, ani że rozmawia z jego wnuczką, nie może nawet
pretendować do miana kogoś lepszego ode mnie w Eliksirach! Chodźmy.
Dziewczęta zeszły do pokoju wspólnego. Kath bez słowa minęła
grupkę podekscytowanych Ślizgonek oblegających Karajana – widocznie
nie tylko Sig słyszał o tym starym rodzie – i udała się do swego
dormitorium, które, na nieszczęście, dzieliła między innymi z Evą i jej
świtą, której przewodziła Dominique Bey. Wysłuchawszy kilku docinek na
temat, jak niedługo nadejdzie haniebny koniec jej panowania jako Królowej
Lizusów, rozpakowała się, przebrała w koszulkę nocną i wskoczyła do łóżka
ozdobionego czterema kolumienkami. Zaciągnęła szmaragdowe zasłony i
ułożywszy głowę na poduszce, dość szybko zasnęła. Dominique gadała
jeszcze przez godzinę.
6
W piątej klasie Ślizgoni i Krukoni chodzili razem na cztery przedmioty
– Eliksiry, Zielarstwo, Historię Magii i Opiekę nad Magicznymi
Stworzeniami, z czego pierwszego dnia szkoły wypadły im akurat dwie
godziny pierwszego i jedna ostatniego.
- No nie, dwie godziny Eliksirów z tym nietoperzem! – marudził Sig
przyglądając się przy śniadaniu swojemu planowi zajęć. – Znowu przyczepi
się do mnie o jakieś bzdury… Flori, nie masz na zbyciu jakiejś zagadki na
poprawę humoru?
18
- Mam – odparła zadowolona znad swojej miski z owsianką z
truskawkami. – Wymyśliłam wczoraj w nocy, gdy nie mogłam zasnąć.
- Pofiecz! Pofiecz! – powiedziała Kath mając akurat buzię pełną
jajecznicy.
- Uwaga, jak będzie według was wyglądał Boggin Snape’a? –
zapytała jasnowłosa biorąc do ust łyżkę owsianki.
- Nie mam pojęcia – przyznał Sig chrupiąc tosta. Kath, nadal
przeżuwając jajecznicę, pokręciła głową na znak, że ona także nie wie.
Flori poczekała, aż wszyscy przełkną, po czym powiedziała:
- Jak butelka szamponu! - cała trójka ryknęła śmiechem. Ci, którzy
siedzieli na tyle blisko, by usłyszeć ten dowcip, również zaśmiewali się do
łez.
Po śniadaniu udali się do lochów, gdzie mieścił się gabinet Eliksirów.
Zaledwie zasiedli w ławkach, drzwi się otworzyły i do środka wszedł Snape
– wysoki, chudy mężczyzna z wielkim haczykowatym nosem i czarnymi
tłustymi włosami. Wszedł za swoje biurko i zlustrował klasę twarz po
twarzy. Jego wzrok na krótko zatrzymał się na Kath, po czym prześliznął
się po kilku innych uczniach, by spocząć w końcu na Karajanie. Odczytał
listę obecności, po czym ponownie rozejrzał się po klasie.
- Więc to pan jest nowym… nabytkiem, że się tak wyrażę, Hogwartu,
prawda, panie Karajan? – powiedział Snape, a w jego głosie, jak zawsze,
wyraźnie wyczuwało się ironię. – Zobaczymy, czy wart jest pan swych
przodków, jak niektórzy – tu spojrzał na Kath, po czym wyjął różdżkę i
skierował ją ku tablicy, na której zaczęły pojawiać się wskazówki dotyczące
eliksiru. Napis na samej górze głosił Mikstura Spokoju.
- Wasze pierwsze zadanie w piątej klasie będzie polegało na
uwarzeniu tej oto mikstury – wskazał na nazwę wypisaną drobnym,
regularnym pismem. – Zapewne nie uszło waszej uwagi, że w tym roku
czekają was SUMY, także z Eliksirów, po których, mam najszczerszą
nadzieję, pożegnam się z większością z was – tu spojrzał na
Summerstorma, który skulił się na swoim krześle. Sig zawsze był
beznadziejny z Eliksirów. Dlatego doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że zaliczenie SUMA z tego przedmiotu, w dodatku na jakiś przyzwoity
19
stopień, będzie w jego wypadku niemal graniczyło z cudem. Snape
tymczasem kontynuował:
- Mikstura Spokoju zawsze pojawia się na egzaminach końcowych po
piątej klasie. Ostrzegam, że trzeba ją warzyć ostrożnie, jak w zegarku. Ten,
komu choćby raz drgnie ręka, a podejrzewam, że uświadczę tu takich
wielu, może otrzymać eliksir mogący nawet wywołać wieczny sen oraz, z
pewnością, zero punktów z dzisiejszych zajęć. Oczekuję zadowalających
rezultatów, zwłaszcza po tych, którzy zamierzają znaleźć się w mojej klasie
OWuTeMowej – tu zerknął na Kath. – Ingrediencje znajdują się w tej szafce
– machnął różdżką, a szafka stanęła otworem. – Za półtorej godziny
gotowe próbki mają znaleźć się na moim biurku. Możecie zaczynać.
W klasie zapanowało poruszenie, większość uczniów wstała i
podeszła do szafki po składniki dla siebie i swoich kolegów z ławek. Gdy
Kath wróciła niosąc w swoim kociołku najróżniejsze fiolki i pudełeczka, Sig
z wyrazem totalnej beznadziei na twarzy jęknął:
- Kath, ratuj…
- Oh, Sig, przecież to jasne, że ci pomogę – uspokoiła go Kath
układając ingrediencje na ławce. Zerknęła na tablicę. – Ze wskazówek
wynika, że pomiędzy niektórymi etapami jest trochę czasu na czekanie, aż
to się uwarzy. Wtedy będę mogła zająć się twoim kociołkiem. Do tego
czasu postaraj się nie pomylić, dobrze?
- Ciekawe, czy on każdej piątej klasie daje taką trudną miksturę na
dzień dobry – mruknęła Flori z niemałym zakłopotaniem przyglądając się
swemu kociołkowi, jakby oczekiwała, że to on udzieli jej odpowiedzi.
- Jak go znam, to pewnie jeszcze za pięć lat będą to warzyć na dzień
dobry – odparł Sig patrząc na etykietki kolejnych fiolek.
Zabrali się do pracy. Kath jak zwykle szło wyśmienicie, toteż gdy
dotarła do punktu, w którym należało dodać sproszkowanego kamienia
księżycowego, zamieszać trzy razy w kierunku odwrotnym do ruchu
wskazówek zegara i zostawić w spokoju na siedem minut, uznała, że może
zająć się miksturą Siga. Snape tymczasem wyszedł zza biurka i ruszył na
łowy w poszukiwaniu nieszczęśników, do których mógłby się przyczepić – a
takich z pewnością nie brakowało. Z wielu kociołków wydobywały się kłęby
20
dymu w najróżniejszych kolorach, z czego żaden, może z paroma
wyjątkami, nie był bynajmniej tym kolorem, jaki w owym momencie
powinien mieć dym buchający znad mikstur. Eliksir Summerstorma był
wściekle różowy.
- Sig, mówiłam, żebyś nic nie pomylił – syknęła cicho Kath, bo Snape
zbliżał się do nich powoli. – Postępowałeś według instrukcji? Dodałeś
wszystko?
- Wszystko, kamień księżycowy, zamieszałem – szepnął gorączkowo.
- W którą stronę?
- No w pra… w prawo… - zająknął się. Jak zwykle pomylił się na
czymś głupim.
- Summerstorm – rozległ się nad nimi ostry głos Snape’a i oboje
gwałtownie poderwali głowy. – Najwidoczniej wyobrażasz sobie, iż na
egzaminie obowiązuje praca w grupach – kilku Ślizgonów, którzy uwielbiali,
gdy to Sigowi obrywało się od Snape’a, zachichotało. – Nie dość, że wyniki
twojej pracy są poniżej krytyki, to jeszcze zawracasz głowę innym
uczniom, dużo lepszym od ciebie zresztą. Minus dziesięć punktów dla
Ravenclawu.
Kath poczuła, że czerwieni się ze złości. Za to nie cierpiała Snape’a –
nienawidziła, gdy porównywał ją z którymś z jej przyjaciół na wyraźną
niekorzyść tego kogoś. Sig nic nie odpowiedział. Patrzył na swoje dłonie
zaciśnięte na kolanach.
- Zero z dzisiejszych zajęć, Summerstorm – Snape machnął różdżką i
cała różowa zawartość kociołka Siga zniknęła. – Ty, Fiddlespit, także zero –
mikstura Flori, siedzącej po drugiej Kath, stronie również wyparowała.
- Ale dlaczego!? – wyrwało się jej. Jej mikstura wcale nie była dużo
gorsza od eliksiru Kath, dodała tylko szczyptę za dużo kamienia
księżycowego.
- Kwestionujesz moje decyzje? – wycedził Snape przez zęby.
- Nie, panie profesorze – odparła cicho.
- Nie martw się – szepnęła do niej Kath.
- Pilnuj swojego kociołka, Croissant – Snape uderzył końcem różdżki
w rondo naczynia. – Zbliża się siódma minuta – faktycznie, znad wywaru
21
zaczęła już unosić się srebrna para. Snape zerknął ostatni raz na miksturę,
po czym odwrócił się i odszedł powyżywać się na kimś innym.
- Ale bym go teraz rzucił tym kociołkiem przez łeb – zgrzytnął zębami
Sig. Kath tymczasem dodała ostatni składnik, po czym zgasiła ogień i z
ponurą miną napełniła fiolkę otrzymanym wywarem, za który pewnie
znowu otrzyma maksimum punktów. Nie cieszyła się, co więcej, czuła się
podle, bo wiedziała, że tak samo czują się też jej przyjaciele.
7
Wyszli na korytarz i w milczeniu skierowali się ku wyjściu z zamku.
Przeszli przez błonia w kierunku miejsca, gdzie zwykle odbywały się zajęcia
z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, czyli w pobliże chatki gajowego
Hogwartu – Hagrida. Powiedzieć o Hagridzie „duży facet”, to powiedzieć za
mało. Był wielki, ogromny, olbrzymi – i pewnie byłby przerażający, gdyby
nie fakt, że był najbardziej dobrodusznym człowiekiem, o jakim tylko
można pomyśleć. Trudno było w całym Hogwarcie o cieplejsze spojrzenie,
niż to, które zwykle wyzierało z jego czarnych oczu ledwie widocznych
spomiędzy gęstwiny ciemnych szczeciniastych włosów i zarostu. Trójka
przyjaciół właściwie tak naprawdę poznała Hagrida dopiero w drugiej
klasie, gdy zabłądzili w Zakazanym Lesie. W pewnym momencie natrafili
na stado centaurów i myśleli, że już po nich, ale wtedy zjawił się gajowy i
ocalił ich. Później okazało się, że centaury i tak nie zrobiłyby im krzywdy,
bo, jak mówił Hagrid, „one to dzieciaków nie ruszą”, niemniej jednak
tamtego dnia Kath, Flori i Sig zostali przyjaciółmi Hagrida.
Gdy zbliżali się do jego chatki, Hagrid akurat krzątał się koło jakichś
zagródek, a Kieł, jego olbrzymi czarny brytan, bez przerwy plątał mu się
koło nóg. Pies zauważył ich i radośnie merdając ogonem podbiegł, żeby się
przywitać. Na to Hagrid odwrócił się i ujrzawszy trójkę przyjaciół, huknął
wesoło, aż echo poniosło się po błoniach:
- A co to za smutne miny od rana, co?
- Eliksiry… - mruknęła ponuro Kath drapiąc Kła za uszami.
22
- Cholibka, aż tak źle? – zapytał, na co wszyscy troje przytaknęli. –
Zaczekajcie, zaraz coś na to poradzimy. Jeszcze wam się gęby zaśmieją,
zobaczycie! – wszedł do swojej chatki, a trójka przyjaciół spojrzała po sobie
z powątpiewaniem. Czuli się tak podle, że nie wyobrażali sobie, żeby
cokolwiek mogło poprawić im humor. Po chwili Hagrid wyszedł ze swej
chatki z wyraźnie zadowoloną miną.
- Schowała się skubana, ale znalazłem – potrząsnął małą klatką,
która w jego olbrzymiej dłoni wydawała się jeszcze mniejsza. To, co
znajdowało się w środku, było ledwie widoczne i dopiero, gdy Hagrid
podszedł do nich, zobaczyli, co to było. Siedziało tam stworzonko z głową i
tylnymi nóżkami żaby, którego okrągły tułów pokryty był piórami, i szybko
trzepotało małymi skrzydełkami. Trochę kojarzyło się ze Zniczem – małą
uskrzydloną piłeczką, którą trzeba złapać, aby wygrać mecz Quidditcha.
Zwierzątko od czubka pyszczka po końce błoniastych nóg było
szmaragdowozielone.
- Lolożaba! – zawołali naraz uradowani Kath, Flori i Sig, zupełnie
zapominając o głupich Eliksirach i jeszcze głupszym Snape’ie.
– Hagridzie, jak udało ci się ją złapać? – zapytała podekscytowana
Kath.
- No, tego, znalazłem sposób – gajowy uśmiechnął się szeroko, rad,
że udało mu się uszczęśliwić przyjaciół. – Zaraz wam pokażę. Potrzymaj –
wręczył Sigowi klatkę, po czym otworzył ją. Lolożaba natychmiast
wyfrunęła stamtąd i zaczęła krążyć nad Zakazanym Lasem. Trójka
przyjaciół patrzyła na nią zaskoczona.
- Hagridzie, zaraz ucieknie! – krzyknęła Flori.
- Nie bój hipogryfa, nie ucieknie – gajowy wydobył coś z kieszeni i
podał to Kath. Były to dwa przedmioty – mały woreczek związany
sznurkiem oraz coś podłużnego, drewnianego, pokrytego rysunkami
przedstawiającymi… lolożaby! Dopiero po chwili Kath zdała sobie sprawę,
co to może być.
- Czy to jest… gwizdek na lolożabę? – zapytała z niedowierzaniem, a
Hagrid pokiwał twierdząco głową nadal się uśmiechając. – A co jest w
woreczku?
23
- To przysmak tej małej bestii – odparł, gdy Kath wysypała sobie na
dłoń szczyptę czegoś, co wyglądało, jak fusy herbaciane.
- Skrzeloziele! – powiedziała Flori. – Ale skąd je masz, Hagridzie?
Przecież jest bardzo rzadkie!
- Ja… no, tego… znalazłem! Właśnie, znalazłem – Kath nie mogła
sobie wyobrazić, w jaki sposób Hagridowi się to udało, ale miała wrażenie,
że gdy Snape dziś zajdzie do swojej kanciapy z ingrediencjami, zapasik
skrzeloziela zastanie nieco uszczuplony. – No, Kath, a teraz zagwizdaj!
Dziewczyna przyłożyła gwizdek do ust i dmuchnęła. Z instrumentu
nie wydobył się żaden dźwięk, ale lolożaba chyba coś usłyszała, bo zaczęła
pikować w kierunku jej wyciągniętej dłoni. Po chwili stworzonko
wylądowało na niej z głuchym plaśnięciem i zabrało się do pałaszowania
skrzeloziela.
- Kurczę, to działa! – Sig z podziwem uniósł brwi.
- No a jak, pewnie, że działa! Teraz jak się ściemni, to sobie
będziecie mogli ją zawołać i schować, a nie za każdym razem szukać
nowej! Tylko karmcie ją dobrze muchami, żeby wam nie kipnęła.
- Hagridzie, jesteś genialny! – Kath wprost nie posiadała się z
radości, a gajowy rozpromienił się jeszcze bardziej. – Przyjdziemy po nią po
lekcjach, dobrze? – włożyła lolożabę z powrotem do klatki i oddała
Hagridowi. – Zaraz zaczną się zajęcia, a nie chcę, żeby ktoś z …
„niewtajemniczonych” widział, że ją mamy.
- Ma się rozumieć, będę na was czekał. Napijemy się herbatki –
Hagrid poczłapał do swej chatki. W momencie, gdy zniknął w środku,
nadeszła reszta piątego roku Krukonów i Ślizgonów, w towarzystwie
profesor Grubbly-Plank.
8
24
Kath, Flori i Sig nie mieli nic przeciwko profesor Grubbly-Plank, ale jej
lekcje były dla nich zdecydowanie zbyt… spokojne. Wróżki, ghoule i kraby
ogniste może i były ciekawe, ale nie dla nich. Na dzisiejsze zajęcia pani
profesor przyniosła parkę gnomów.
- Matko, mam tego pełno w ogrodzie – ziewnęła znudzona Kath. –
Hagrid to by nam dopiero pokazał fajne zwierzaki!
- Tak, które zżarłyby cię w mgnieniu oka – szepnął Sig, nie słuchając
zupełnie profesor Grubbly-Plank, która mówiła właśnie, że
najskuteczniejszą metodą pozbycia się gnoma z ogrodu jest kręcenie nim
w kółko, aż mu się zakręci w głowie, a następnie wyrzucenie go za płot.
Jednocześnie demonstrowała to na biednym stworzeniu.
- To, że Hardoziob chciał zeżreć ciebie wcale nie oznacza, że jest
krwiożerczą bestią! – oburzyła się Kath, a Flori jej przytaknęła. Hagrid
przedstawił im kiedyś swojego ulubionego hipogryfa, któremu Sig
najwyraźniej nie przypadł do gustu, gdyż zwierzak biegał za nim w kółko z
zamiarem dziabnięcia go w siedzenie. Gajowy Hogwartu miał słabość do
niebezpiecznych Magicznych Stworzeń – a najbardziej ze wszystkiego lubił
smoki. Nie pokazał im nigdy żadnego, ale za to dzięki niemu widzieli już
tak dziwaczne bestie, jak sklątki tylnowybuchowe, jednorożce i testrale.
No, tych ostatnich, to właściwie nie widzieli, bo podobno mogą je zobaczyć
tylko ci, który patrzyli, jak ktoś umiera, a tego na szczęście żadne z nich
jeszcze nie doświadczyło.
- A teraz, moi mili, każdy z was po kolei przećwiczy wyrzucanie
gnoma z ogrodu – powiedziała profesor Grubbly-Plank, po czym
wyciągnęła różdżkę i machnąwszy nią wyczarowała płot z furtką, który
kołem o średnicy 20 stóp otaczał niewielki warzywnik. – Dobierzcie się w
pary i weźcie gnomy. Każdy, komu uda się skutecznie pozbyć szkodnika,
otrzyma pięć punktów dla swojego domu.
Uczniowie zabrali się do przepędzania gnomów. Nie było to takie
łatwe, gdyż najpierw trzeba było je złapać – uciekały po całym warzywniku
– a potem utrzymać – wyrywały się, jak tylko mogły. Przy większości prób
gnomy zostawały „niedokręcone” i bez trudu znajdowały drogę powrotną
do ogródka. Kilku Ślizgonów z upodobaniem rozkręcało gnomy i z rozpędu
25
ciskało nimi przez płot, jak przy rzucie młotem, ku wielkiemu oburzeniu
Krukonek i samej pani profesor. Właściwie jedynie Flori zdołała zdobyć
punkty dla Ravenclawu, gdyż po okręceniu jej gnom miał spore trudności z
ustaniem na nogach, nie mówiąc już o znalezieniu furtki. Zresztą, ona
sama także ledwo do niej trafiła.
Gdy z oddali dobiegł ich odgłos dzwonka, profesor Grubbly-Plank
machnięciem różdżki usunęła płot i warzywnik, zabrała gnomy i ruszyła w
kierunku szkoły.
- To chyba były nasze ostatnie wspólne zajęcia dzisiaj – westchnęła
Kath. – Co macie teraz?
- Godzinę Wróżbiarstwa z Szaloną Sybillą i… - Sig zerknął na swój
plan. – O, a później już tylko Zaklęcia i mamy wolne. A ty?
- A ja… - teraz z kolei ona rzuciła okiem na rozpiskę. – Dwie godziny
Transmutacji z Gryfonami. Poczekacie na mnie w pokoju wspólnym?
Pójdziemy potem do Hagrida na herbatkę.
- Da się zrobić – odparł wesoło Sig. – Ach, byłbym zapomniał, nasza
„krukołatka” dzisiaj wymyśla zagadki o tematyce kulinarnej, więc radzę się
przygotować.
Cała trójka roześmiała się serdecznie.
9
Na Transmutacji do Kath przysiedli się Lena Farrey i David Blade z
Gryffindoru.
- Cześć, Kath – pozdrowiła ją szeptem Lena, podczas gdy profesor
McGonagall krążyła po klasie strasząc ich czerwcowymi SUMAMI. –
Podobno masz już lolożabę.
- A skąd ty o tym wiesz? – zdziwiła się czarnowłosa.
- No wiesz, dobre wieści szybko się rozchodzą – uśmiechnęła się
Gryfonka potrząsając kasztanowymi włosami.
- Summerstorm złapał nas na schodach i dał nam cynk – wyjaśnił
David. – To jak, kiedy pierwszy wyścig? Dzisiaj?
26
- Dzisiaj nie. Musimy iść do Hagrida po lolożabę i zostaniemy tam
pewnie do późna. Możemy jutro. O w pół do szóstej, pasuje wam?
- Zgoda, dam znać wszystkim „wtajemniczonym” – ucieszył się
Blade.
- Proszę wyciągnąć różdżki – poleciła profesor McGonagall rozdając
każdemu po cegłówce i tłustym ślimaku. – Na dzisiejszych zajęciach
najpierw zrobimy powtórkę z przemiany przedmiotów nieożywionych w
ożywione, jak pamiętacie, należącej do najtrudniejszych Transmutacji.
Przez następną godzinę będziemy uczyć się zaklęcia Znikania, które często
pojawia się na SUMACH. Na razie waszym zadaniem jest zamienić cegłę w
królika, Gryffindor w czarnego, Slytherin w białego. Zaczynajcie.
Kath wyjęła swoją różdżkę z drzewa różanego, z rdzeniem z włókna z
serca smoka – i to nie byle jakiego smoka, bo samego Rogogona
Węgierskiego. Machnęła nią, powiedziała zaklęcie i nagle jej cegłówce
wyrosły długie rude uszy i puszysty ogonek. Kath machnęła jeszcze raz i
powtórzyła zaklęcie. Tym razem cegła pokryła się futrem i wyrosły jej
wąsy. Westchnąwszy dziewczyna rozejrzała się po klasie – wyglądało na
to, że reszta uczniów także rozleniwiła się przez wakacje, gdyż również na
innych ławkach cegły strzygły uszami, a w najlepszym wypadku tu i ówdzie
kicały rude króliki. Było jednak kilka wyjątków – Eva i Thomas Linsenden,
którzy za pierwszym razem transmutowali swoje cegły, mierzyli teraz
innych pełnym wyższości spojrzeniem. Również Karajan usuwał już z
sierści swojego królika ostatnie rude plamki.
- Źle machasz różdżką – powiedział David głaszcząc po grzbiecie
ślicznego czarnego królika. – Musisz wykonać pełniejszy łuk, prawie
półkole.
- Jeśli jesteś taki mądry, to lepiej mi to pokaż – burknęła Kath patrząc
zazdrośnie na zwierzątko, które wierciło się niecierpliwie w ramionach jej
kolegi. Ujął jej dłoń, na co Kath zarumieniła się lekko, i zakreślił nią gładki
łuk w powietrzu, zupełnie nie przypominający jej wcześniejszego
beznadziejnego machania.
- O tak, tak to ma wyglądać – powiedział. – A teraz spróbuj sama.
27
Kath usiłowała powtórzyć ten ruch. Na jej ławce pojawiło się coś, co
przypominało rude, pokryte futrem strusie jajo z uszami, wąsami i
ogonem. Po kilku dalszych próbach w końcu udało się jej transmutować
rudego królika.
- To chyba szczyt moich możliwości… - westchnęła.
- No dobrze, widzę, że większości z was zostało w głowach trochę
wiedzy sprzed wakacji – powiedziała profesor McGonagall chodząc po
klasie i rozdając punkty za idealnie przeprowadzone transmutacje. – Teraz
proszę odtransmutować wasze… hm, rezultaty – obrzuciła krytycznym
spojrzeniem białą króliko-cegłę jakiegoś Ślizgona. Poczekała, aż wszyscy
się z tym uporają, poczym zaprezentowała im, jak powinni Zniknąć
ślimaka.
Znikanie przedmiotów było trudne. Trudniejsze, niż wszystko, czego
do tej pory próbowali na Transmutacji. Nawet Linsendenowie i David mieli
z tym kłopoty. Do końca zajęć nikomu, dosłownie nikomu, nie udało się
całkowicie Zniknąć swojego ślimaka, choć niektóre stały się wyraźnie
bledsze.
W tym samym czasie, w którym Kath usiłowała transmutować cegłę
w królika, piąty rok Krukonów siedział w klasie Wróżbiarstwa, która
mieściła się w jednej z wież. Profesor Trelawney zawsze, niezależnie od
pogody za oknem, utrzymywała w niej stałą, tropikalną temperaturę. W
kominku buchał ogień, więc było duszno, jak w piecu, a jakby tego było
mało, wszędzie dymiły się kadzidła wypełniające całe pomieszczenie
różnymi oszałamiającymi zapachami. Pomimo gorąca, sama pani profesor
chodziła stale zakutana w najróżniejszego rodzaju chusty i szale.
Właśnie snuła się po klasie wygłaszając przepowiednie
nadchodzących kataklizmów, podczas, gdy Flori i Sig usiłowali zobaczyć
coś w swoich szklanych kulach.
- Widzę w mojej kuli … – Sig próbował naśladować hipnotyczny głos
pani profesor. – Odbicie gościa, który zupełnie nic nie widzi w swojej kuli.
- Nie śmiej się, chłopcze. Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo – Sybilla
Trelawney przepłynęła koło nich jak zjawa, patrząc na nich
28
wyolbrzymionymi przez szkła okularów oczami. Kath często mówiła, że
wygląda przez to jak wielka mucha.
- Och, doprawdy? – mruknął pod nosem Sig zerkając na Flori w
oczekiwaniu na jakiś równie złośliwy komentarz z jej strony. Ona tylko
uśmiechnęła się lekko i popatrzyła w swoją kulę. Przez chwilę panowało
milczenie, bo wszyscy postąpili za jej przykładem. Nikt nie miał jednak
jakichś większych nadziei na ujrzenie czegokolwiek – w ich klasie jedynie
Flori miała prawdziwy dar jasnowidzenia, tak zwane Wewnętrzne Oko.
Profesor Trelawney, którą większość podejrzewała o to, że w sprawach
przepowiadania przyszłości jest po prostu zwykłą oszustką, wprost
rozpływała się z zachwytu nad wybitnymi zdolnościami swej uczennicy.
Koledzy często pytali Flori, jak ona to robi, lecz rzadko umiała
odpowiedzieć – to było po prostu w niej, czy tego chciała, czy nie.
- Mam nadzieję, że widzisz w swojej kuli, jak Snape spada ze
schodów – powiedział szeptem Sig, na co Flori zachichotała i spojrzała na
niego. Jej wizja znikła.
- Co zobaczyłaś? – zapytała Agnes Foxtail, siedząca na pufie obok.
Zawsze była tego ciekawa i czasem trochę zazdrościła koleżance jej daru.
- Nic ciekawego… – odparła jasnowłosa, a potem uśmiechnęła się
przebiegle i dodała tak, aby wszyscy to słyszeli: – Widziałam siebie piszącą
SUMA z Obrony Przed Czarną Magią.
Flori osiągnęła zamierzony skutek – w klasie zawrzało.
- Naprawdę? SUMA? – rozległ się czyjś głos.
- Z Obrony Przed Czarną Magią? – zapytał ktoś inny.
- Moi drodzy, uspokójcie się, tak nie można… Wróżbiarstwo wymaga
ciszy i skupienia. To tajemna sztuka, której subtelność… – upominała ich
profesor Trelawney, ale jej monotonny głos zginął w ogólnym harmiderze.
- Widziałaś może pytania? – zapytała Flori Agnes Foxtail.
- Tylko dwa – odparła, na co zaczęło się do niej cisnąć jeszcze więcej
osób. Ktoś niechcący zepchnął Siga z jego pufy.
- Powiedz, powiedz! – prosili Krukoni jeden przez drugiego, a gdy
tylko otworzyła usta, zamilkli jak na komendę.
29
- W pierwszym trzeba było podać trzy podstawowe Zaklęcia
Niewybaczalne i opisać ich efekty, a w drugim należało wymienić
wszystkie Zaklęcia Niewerbalne i krótko je omówić – wyrecytowała Flori.
Wśród zbitych w ciasną grupę uczniów dał się słyszeć szmer podziwu. Po
chwili profesor Trelawney zdołała jakimś cudem zagonić wszystkich z
powrotem na swoje miejsca i lekcja potoczyła się dalej spokojnie, jeśli nie
liczyć faktu, że raz po raz pośród uczniów krążyły podniecone szepty i
porozumiewawcze spojrzenia.
11
- Czasem się przydaje to twoje Wewnętrzne Oko – powiedział z
uznaniem Sig, gdy razem z Flori szli po Zaklęciach do swojego pokoju
wspólnego, by tam poczekać na Kath.
Wdrapali się po schodach do wieży Ravenclawu i stanęli przed
drzwiami zaopatrzonymi w kołatkę w kształcie kruka, którą Sig zwykle
nazywał „krukołatką”. Summerstorm ujął ją i zastukał nią w drzwi. Ptak
otworzył jedno oko i powiedział:
- Jeśli to masz, chcesz się tym podzielić. Jeśli się tym podzielisz, już
tego nie masz. Co mam na myśli?
Flori popatrzyła Siga.
- Jakieś pomysły? – zapytała bez większych nadziei na twierdzącą
odpowiedź kolegi. Sig milczał.
- Dobra, pomyślmy – mruknął po chwili. –Mam coś, czym chcę się
podzielić…
- To jakaś rzecz?
- Być może… Chcę się tym podzielić, więc jakaś część z tego mi
zostaje, a mimo to już tego nie mam.
- Więc to nie może być przedmiot, to musi być coś niematerialnego.
- Dobre spostrzeżenie – pochwalił. – Lećmy dalej. Chcę się tym
podzielić, ale jednocześnie nie mogę, bo to stracę… - Summerstorm myślał
intensywnie. – Założę się, że to coś banalnie prostego.
30
- To jest coś, co musisz zachować tylko dla siebie, żeby tego nie
stracić – powiedziała Flori.
- Albo, żeby nie przestało być tym, czym jest – dodał Sig, po czym
oboje spojrzeli na siebie i równocześnie wypalili:
- Tajemnica!
- Gratuluję – powiedziała „krukołatka” i drzwi otwarły się ze
skrzypnięciem. Uradowani weszli do pokoju wspólnego i opadli na
najbliższe fotele.
- Kołatka przeszła dziś samą siebie, nie sądzisz? – powiedział z
uśmiechem Sig.
- O tak… - przyznała dziewczyna parząc na drewniane belki sufitu. –
Ale dosyć szybko na to wpadliśmy.
- Właśnie, przypomniało mi się, o co miałem cię zapytać po
Wróżbiarstwie! – Summerstorm usiadł prosto w fotelu. – Jakie jest trzecie
Zaklęcie Niewybaczalne oprócz Avada Kedavry i Imperiusa?
- Nie wiesz? – zapytała zdziwiona Flori. – To klątwa Cruciatus, nie
słyszałeś o niej?
- Nie, pani Black wspominała mi tylko o tych dwóch pierwszych. A
tutaj w ogóle się o nich nie mówi, więc myślałem, że są tylko dwie. Jak
działa ten cały Cruciatus?
- To paskudne zaklęcie. Wywołuje straszny ból rozdzierający od
środka – wyjaśniła. – Śmierciożercy używają go bardzo często, żeby
wydobyć od kogoś jakieś informacje. Okropność – wzdrygnęła się.
- Faktycznie, brzmi okropnie. A skąd ta nazwa?
- To dlatego, że ofiary będące pod jej działaniem zwykle o tak
krzyżują ręce – założyła ramiona na piersiach w sposób, który trochę
przypominał ten, w jaki zawsze na sarkofagach przedstawiano ręce
egipskich faraonów.
- Nie bujasz? – Sig z trudem mógł sobie to wyobrazić.
- Sig, mój tata oberwał tą klątwą cztery razy! – oburzyła się. – I
opowiadał mi, że kiedyś Śmierciożercy tak długo torturowali nią jakąś parę
aurorów, że tamci dostali bzika i do tej pory siedzą zamknięci u Świętego
Munga!
31
Summerstorm już miał coś odpowiedzieć, ale wtedy dobiegł ich tupot
stóp na schodach, a potem uderzenie kołatką, która po chwili
odchrząknęła i zapytała:
- Czego wąż szuka na drzewie?
- Eeee… - usłyszeli głos bez wątpienia należący do Kath. – Szuka…
pary kruków?
- A kruki czekają na węża – odparła kołatka i drzwi się otworzyły.
- Miało być kulinarnie, a ona mi wyjeżdża z jakimiś wężami –
powiedziała zdyszana Kath wchodząc do pokoju wspólnego Ravenclawu, w
którym królowały brąz i granat. Pod ścianami piętrzyły się półki z
książkami, a koło okna stała alabastrowa rzeźba dostojnej założycielki
domu. Kath zawsze wolała ten pokój od jej własnego, umieszczonego pod
jeziorem i przez to zawsze pełnego chorobliwego, zielonego światła. I te
wszystkie czaszki… Salazar Slytherin najwyraźniej nie grzeszył dobrym
gustem.
- My też dostaliśmy jakąś dziwną zagadkę… – powiedziała Flori, ale
Sig wpadł jej w słowo:
- Wiesz, że Flori miała wizję, w której ujawniły się jej pytania z SUMA
z Obrony Przed Czarną Magią?!
- Nie gadaj, naprawdę? – oczy Kath rozszerzyły się z podniecenia.
Opowiedzieli jej, co ukazało się w szklanej kuli ich jasnowłosej przyjaciółki.
- Niewybaczalne i Niewerbalne, mówicie? – zamyśliła się Kath, gdy
skończyli. – To nie powinno być trudne, dobrze, że nie każą nam ich
stosować.
- Zaklęcia Niewerbalne będziemy przerabiać w tym roku – sprostował
Sig. – Więc na części praktycznej mogą się pojawić.
- Mamy jeszcze cały rok, żeby się tego nauczyć. Nie ma co się
martwić na zapas. A teraz chodźmy, bo Hagrid czeka!
Wyszli z pokoju wspólnego i udali się schodami na parter, a stamtąd
na dwór. Przez błonia szli rozmawiając o Quidditchu i lolożabach. Gdy
dotarli do chatki gajowego, zobaczyli, że stoi pusta. Okna były zamknięte
na głucho, a gdy zapukali, nie dobiegły ich ani odgłosy kroków Hagrida, ani
szczekanie Kła.
32
- Dziwne. Ledwo się rok zaczął, a on już gdzieś zniknął? –
zastanawiała się Flori. Sig był trochę zły, że najpierw zostali zaproszeni, a
teraz muszą całować klamkę. Kath martwiła się o lolożabę. Żadne z nich
nie za bardzo wiedziało, co dalej robić.
- Tu jest kartka – powiedział nagle Sig odczepiając od jednej z
okiennic jakiś świstek. Było na nim nagryzmolone kilka zadań:
- To ciekawe – powiedziała po chwili Flori. – Dokąd Dumbledore mógł
wysłać Hagrida?
- I po co? – dorzucił Sig jeszcze raz czytając wiadomość, jakby miał
nadzieję, że znajdzie tam odpowiedź.
- Zastanowimy się nad tym później – Kath z trudem uniosła
wydrążoną dynię, pod którą Hagrid ukrył klatkę z lolożabą. Zwierzątko
spało. – A teraz wracajmy do zamku.
12
Przez cały następny dzień Kath oraz Sig i Flori widywali się jedynie
przelotnie na korytarzu, gdyż nie mieli w tym dniu żadnych wspólnych
zajęć. Ale nie przeszkadzało im to zbytnio, bo wieczorem miało odbyć się
to, na co pewna grupka uczniów Hogwartu oczekiwała przez całe wakacje –
pierwszy w tym roku szkolnym pościg za lolożabą.
Kath wymyśliła tę „dyscyplinę” po tym, jak zrezygnowała z gry w
Quidditcha na pozycji Szukającego w drużynie Slytherinu, a to z kolei
dlatego, że bardzo nie podobało się jej zachowanie jej kolegów z
reprezentacji. Grali oni, łagodnie mówiąc, nie po sportowemu. Za każdym
razem zachowywali się tak, jakby to była walka na śmierć i życie, a ona po
prostu chciała sobie polatać na miotle i poganiać za czymś małym i
33
szybkim. I wtedy Hagrid przypadkiem podsunął jej na myśl lolożaby, a ona
postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
Punktualnie o w pół do szóstej na błoniach, tuż przed Zakazanym
Lasem, zebrał się tuzin osób, głównie Krukonów i Gryfonów – każdy ze
swoją miotłą. Byli tam Też Kath, Flori i Sig. Sig zwykle nie uczestniczył w
pościgach z lolożabą, ponieważ przeważnie organizowano je wtedy, gdy on
trenował Quidditcha, ale z racji tego, że w tym roku treningi jeszcze się nie
zaczęły, mógł się tam zjawić razem z innymi. Kath poczekała, aż wszyscy
się uspokoją, po czym odchrząknęła i powiedziała uroczyście:
- Witam wszystkich! Dzięki, że przyszliście – zrobiła dramatyczną
pauzę. – Ogłaszam wszem i wobec, że sezon pościgów za lolożabą jest
otwarty!
Rozległy się brawa i śmiechy. Kath podeszła do Flori, która co
prawda nigdy się nie ścigała, ale zawsze wiernie kibicowała wszystkim
zawodnikom i służyła pomocą – na przykład zaklęciem Swobodnego Zwisu,
gdy ktoś, dajmy na to, zderzył się z niewidzialnym testralem i spadł ze
swojej miotły. Kath wręczyła przyjaciółce dwa gwizdki, jeden zwykły, drugi
na lolożabę, i woreczek ze skrzelozielem.
- Gdy zacznie się ściemniać, zagwizdasz najpierw w ten – wskazała
na gwizdek od Hagrida – a potem w ten, żeby dać nam znać, że wyścig jest
skończony. I miej różdżkę w pogotowiu.
Flori pokiwała głową, a wtedy Kath chwyciła swoją miotłę – Kometę
260 – i dosiadłszy jej, dała znak, by wszyscy zrobili to samo. Potem
wypuściła z klatki lolożabę, która natychmiast z trzepotem małych
skrzydełek wzbiła się nad Zakazany Las. Wtedy rozległ się gwizdek.
Wszyscy pogonili za zielonym stworzonkiem, które oczywiście
zorientowało się, że szybuje ku niemu cała gromada nastolatków na
miotłach, toteż rzuciło się do ucieczki – pościg się rozpoczął. Przez dłuższy
czas wszyscy lecieli w zwartej grupce, ale po jakichś piętnastu minutach
lolożaba zaczęła robić charakterystyczne zwroty i uniki, które niewielu ze
ścigających potrafiło powtórzyć. Na czoło grupy wysunął się David Blade, a
Kath i Lena Farrey siedziały mu na ogonie, wciąż jednak od celu dzieliło ich
jakieś pięć stóp. Lolożaba raz po raz robiła uniki, i gdy już momentami
34
wydawało się, że zostanie schwytana, zmieniała nagle kierunek lotu i
szybowała gdzieś w bok.
Flori z zapartym tchem obserwowała wszystkie te zwody, które za
ściganym stworzonkiem powtarzali wszyscy uczestnicy wyścigu. Wiele by
dała, żeby też móc z równą szybkością i precyzją wykonywać takie rzeczy.
Niestety, ona sama miała lęk wysokości, którego nabawiła się po tym, jak
w podczas zaliczeń lotów na miotle w pierwszej klasie jej miotła uniosła ją
na niemal 50 stóp, a potem jakoś dziwnie obróciła się pod nią i Flori spadła
z tej wysokości na ziemię. Skończyło się to dwoma tygodniami wakacji
spędzonymi w skrzydle szpitalnym pod czujnym okiem pani Pomfrey.
Wtedy Flori nie znała jeszcze Kath, więc został z nią tylko Sig, z którym
zdążyła się w ciągu roku bardzo zaprzyjaźnić.
Lolożaba wykonała właśnie zadziwiająco trudny do powtórzenia
zwód, który spowodował, że z pościgu zrezygnowało kolejnych kilka osób,
w tym pozostający już od dłuższego czasu w tyle Sig. Zniżył lot i po chwili
zeskoczył z miotły tuż koło Flori.
- Uff, chyba na tym dam już sobie spokój – sapnął zarzucając na
ramię swojego Zmiatacza 7, którego dostał na ostatnie urodziny od pani
Black. – Świetnie im idzie, co? – wskazał głową na złożoną już tylko z
czterech osób grupkę, w której znajdowali się David, Kath, Lena i Minea
Wordsworth, czwartoklasistka z Hufflepuff.
- Tak, są bardzo zdolni – przyznała Flori. – Ale wydaje mi się, że
znowu wygra David… och, zobacz! – zawołała, gdyż nad lasem nagle
pojawił się hipogryf i skierował się ku grupce ścigających, którzy byli tak
pochłonięci gonieniem lolożaby, że nawet nie zauważyli, że sami są
gonieni. Bestia tymczasem zbliżała się do nich w zastraszającym tempie.
Dziewczyna patrzyła na to w osłupieniu nie wiedząc, co robić, ale Sig
zachował przytomność umysłu – wyrwał jej gwizdek i dmuchnął w niego
potężnie, po czym ryknął na całe gardło:
- Hipogryf za wami!!!
Reakcje uczestników były natychmiastowe – wszyscy rzucili za siebie
szybkie spojrzenie, a gdy zobaczyli, że hipogryf faktycznie ich ściga, co
więcej, że wręcz siedzi im na ogonie, wykonali gwałtowne zwroty i
35
rozpierzchli się, każdy w inną stronę. Tego nauczyła ich profesor Grubbly-
Plank, choć wątpiła, by kiedykolwiek było im to potrzebne, przynajmniej w
najbliższym czasie.
Hipogryf, jak się okazało, nie ścigał jednak żadnego z nich, gdyż
nadal leciał prosto jak strzała. Dopiero teraz Flori i Sig domyślili się, co go
skusiło – on polował na lolożabę! W końcu bestia podleciała na tyle blisko
do zielonego stworzonka, że wystarczyło jedno kłapnięcie straszliwym
dziobem i już lolożaby nie było. Hipogryf wykonał jeszcze nad lasem
wdzięczne koło i po chwili, pikując w dół, zniknął wśród drzew. Zawodnicy
zdążyli w tym czasie wylądować i mogli tylko bezsilnie obserwować całe
zdarzenie.
- Niech to – zżymała się Lena. – Inauguracyjny wyścig zepsuty przez
głupiego hipogryfa!
- Czemu nie zagwizdałeś na lolożabę, Summerstorm? Może dałoby
się ją jakoś uratować! – David był wściekły.
- Myślałem o tym, ale staliśmy tu z Flori i… - zająknął się Sig, gdyż
wcale nie spodziewał się, że to jego o coś obwinią.
- David, zostaw go! – Kath chwyciła go za poły szaty i odciągnęła go
od przyjaciela. – Sig dobrze zrobił, hipogryf mógł rzucić się na nich! Mógł
ich skrzywdzić, a tak straciliśmy tylko głupią lolożabę!
- Poza tym, to on wam dał znak, żebyście uciekali – dodała Flori,
trochę zawstydzona, że ona tego nie zrobiła, choć było to jej zadanie.
- No właśnie! – podchwyciła Laura Stippery, czwartoklasistka z
Gryffindoru. Kilka osób, które także wówczas obserwowały z ziemi całe
zajście, pokiwało głowami. David widział, że dalsze dąsanie się nic nie da.
- Wybacz, stary – bąknął. – Poniosło mnie.
- Co teraz zrobimy? – zapytała Lena, widząc, że niektórzy zbierają się
do odejścia.
- Musimy poczekać, aż Hagrid wróci – wyjaśniła Kath. – Sami nie
możemy przecież wybrać się do Zakazanego Lasu po lolożabę, prawda? Do
tego czasu niestety musimy odłożyć wyścigi – na to pośród
zgromadzonych dał się słyszeć szmer zawodu. Po chwili wszyscy rozeszli
się bez słowa i z ponurymi minami.
36
- Wielka szkoda – westchnęła Kath. – Nie za dobrze zaczął się ten
rok…
- No, najpierw Snape, potem Hagrid, teraz hipogryf – wyliczał Sig. –
Jak tak dalej pójdzie, to niedługo zdarzy się jakaś wielka katastrofa.
- A jaką uciechę będzie miała Szalona Sybilla! Nareszcie spełni się
jakieś jej proroctwo!
- Wiecie, co? Od dłuższego się zastanawiam, czy warto to ciągnąć –
powiedziała nagle ni z tego, ni z owego Flori.
- Czy warto co ciągnąć? – zapytali jednocześnie Kath i Sig.
- No, te wyścigi – wyjaśniła. - Załóżmy, że to się powtórzy, to znaczy,
ten hipogryf. W najlepszym wypadku stracimy kolejne lolożaby, a w
najgorszym któreś z nas poważnie ucierpi. Ja nie chcę mieć nikogo na
sumieniu.
- Racja, z hipogryfami nie ma żartów – podchwycił Sig pomny swojej
przygody z Hardodziobem.
- Dlatego myślę, czy może nie byłoby lepiej…
- Nie zrezygnuję z wyścigów! – przerwała jej ostro Kath, na co Flori
trochę się speszyła.
- Chodziło mi o krótką przerwę – wyjaśniła cicho. – I znalezienie
lepszego miejsca.
- Lepszego miejsca? – zapytała już łagodniej Kath, gdyż zrobiło jej się
głupio, że tak naskoczyła na przyjaciółkę. – Masz już jakieś propozycje?
- Jeszcze nie, ale na pewno coś znajdziemy – zapewniła.
- Mamy na to przynajmniej dwa tygodnie, zanim nie zjawi się z
powrotem Hagrid i nie złapie nam nowej lolożaby – westchnął Sig.
Dziewczęta przytaknęły.
Weszli do zamku, po czym pożegnali się i rozeszli – Flori i Sig do
wieży Ravenclawu, Kath do lochu Slytherinu.
12
Gdy nadszedł czas pierwszych w tym roku zajęć z Obrony Przed
Czarną Magią, wszyscy piątoroczni Krukoni i Ślizgoni byli już porządnie
37
podenerwowani. Według ich grafiku lekcja ta wypadała jako pierwsza w
piątek, a do tego czasu ci, którzy mieli już wątpliwą przyjemność poznać
nową nauczycielkę tego przedmiotu, zdążyli nawygadywać o niej tak
potworne rzeczy, że od samego słuchania robiło się sucho w ustach.
- Ona jest okropna! – narzekała Evelynn McBeth, kiedy w czwartek
rano Kath spotkała ją wracającą z toalety dla dziewcząt razem z zapłakaną
Charlotte.
- Potwornie wredna i czepia się o byle co! – dodała Charlotte. – To
koszmarne babsko, można jej podpaść samym krzywym spojrzeniem.
Tego samego dnia późnym popołudniem Flori i Sig wpadli na
roztrzęsionego Percy’ego Weasley’a, czwartoklasistę z Gryffindoru,
również wracającego z Obrony Przed Czarną Magią. Był tak zły, że nawet
ich nie pozdrowił, choć ich znał. Mieli nawet wątpliwości, czy w ogóle ich
zauważył. Gdy ich mijał, zdołali usłyszeć, jak mamrocze do siebie: „Co za
okropna baba, to przechodzi wszelkie pojęcie!”.
Nic więc dziwnego, że gdy tylko otworzyły się drzwi do sali Obrony
Przez Czarną Magią, wszyscy siedzący tam uczniowie wyprostowali się i
siedząc sztywno w ławkach utkwili wzrok w jednym punkcie gdzieś przed
sobą. Pani profesor tymczasem weszła już do klasy i zajęła miejsce przy
biurku. Była to wysoka, koścista kobieta, może trzydziestoletnia. Miała
ogniście rude włosy i twarz całą usianą piegami, które usiłowała ukryć,
choć nieskutecznie, pod grubą warstwą ostrego makijażu. Z wyglądu
byłaby nawet sympatyczna, gdyby nie złośliwie zmrużone oczy i ściągnięte
w dziubek usta. Z jej lewego ucha zwieszał się wielki czarny kolczyk w
jakimś dziwnym kształcie, ale nikt nie miał na tyle odwagi, by mu się
dokładnie przyjrzeć.
- Nazywam się Artmida Gallow – powiedziała nagle wysokim głosem,
który Kath natychmiast skojarzył się z krzykiem mewy. – Będę uczyć was
trudnej sztuki, jaką jest Obrona Przed Czarną Magią. Niech wam się nie
wydaje, że będą to zajęcia łatwe, tylko dlatego, że do tej pory wam na nich
pobłażano. Nie będą to też zajęcia przyjemne, bo i sama Czarna Magia nie
jest niczym przyjemnym, choć fascynującym owszem.
38
Rozejrzała się po uczniach, a widząc, że wszyscy słuchają jej z
należytą uwagą, uśmiechnęła się, po czym wyjęła listę i zaczęła sprawdzać
obecność:
- Ackenry! – w jej ustach nazwisko Olivera, Krukona, który nagle
skulił się na swoim miejscu, zabrzmiało jak szczeknięcie wściekłej lisicy.
- Jestem…? – uniósł nieśmiało dłoń.
- Bardzo mnie to raduje – prychnęła. – Twoi rodzice pracują w
Ministerstwie Magii, nieprawdaż?
- Tak, pani profesor – odparł cicho Oliver, wyraźnie pobladły na
twarzy.
- A dziadkowie? – drążyła profesor Gallow.
- S…są… - zająknął się. – Są Mugolami – ledwie przeszło mu to przez
gardło. Był tak zdenerwowany, że gdyby nie siedział, pewnie już by leżał.
- Mugolami, powiadasz? – profesor uniosła brwi, jakby wielce ją to
zdziwiło, po czym odhaczyła coś na liście i przeszła do następnego
nazwiska:
- Ashton!
- Jestem – powiedziała śmiało Felicity Ashton, Ślizgonka o
przepięknych fiołkowych oczach, do których wzdychała połowa chłopców w
Hogwarcie. Dziewczyna była spokojna o czystość swojego pochodzenia,
więc nie bała się, że profesor Gallow będzie robić na ten temat jakieś
uwagi.
- Znakomicie, może więc odpowiesz mi, jak rozpoznać wilkołaka? –
profesor Gallow niemal przewiercała ją na wylot swoimi czarnymi oczami.
- Oczywiście – odparła Felicity. – Jest on pokryty futrem, ma kudłaty
ogon, długi pysk z ostrymi kłami, wilcze uszy, wielkie łapy z pazurami oraz
czerwone ślepia – wyrecytowała.
- Wiesz to wszystko zapewne dlatego, że twoja prababka była
wilkołaczką? – powiedziała niby od niechcenia Gallow. Wszyscy ze
zdziwieniem spojrzeli w stronę Felicity, gdyż dziewczyna nigdy nikomu,
nawet swoim najbliższym przyjaciołom, nie mówiła, że miała w rodzinie
wilkołaka. Felicity tymczasem zrobiła się nagle biała jak ściana, jej broda
zaczęła drgać, a ze ślicznych fiołkowych oczu spłynęły nagle dwie wielkie
39
łzy. Nikt nie śmiał nic powiedzieć, choć zapewne ta męska część klasy,
która podkochiwała się a pannie Ashton, zapałała żądzą mordu na profesor
Gallow.
- Blade – pani profesor odczytała kolejne nazwisko, tym razem Alana,
Krukona, bliźniaczego brata Davida Blade’a z Gryffindoru. Jemu z kolei
oberwało się za to, że miał beznadziejne oceny z Obrony Przed Czarną
Magią dwa lata i rok temu. Kolejni uczniowie dostawali po nosie za to, że w
ogóle istnieją, aż w końcu Gallow dotarła do Kath.
- Croissant! – kolejne szczeknięcie miało oznaczać jej nazwisko.
- Jestem – powiedziała spokojnie Kath, obiecując sobie, że nie da się
wyprowadzić z równowagi.
- Wnuczka tego słynnego – wyraźnie podkreśliła to słowo, jakby
napawało ją obrzydzeniem – Petera Katchmar’a, nad którego niebywałym
kunsztem rozwodzą się tysiące współczesnych twórców eliksirów?
- Tak – odparła krótko Kath.
- Którego dziadek był Charłakiem? – zapytała jadowicie.
- Tak – znów spokojna odpowiedź. W rodzinie Kath nigdy nikt niczego
nie ukrywał, toteż wiedziała, że jej prapradziadek był Charłakiem, że któraś
jej ciotka jest żoną wilkołaka, oraz że kilku jej krewnych leczy się na głowę
u Świętego Munga. Poza tym, nikt w jej rodzinie nigdy się tego nie
wstydził.
- Czy to prawda, że masz kuzynkę w Świętym Mungu? – zapytała
nieco ostrzej profesor Gallow, którą spokój Kath zaczął wyraźnie
wyprowadzać z równowagi.
- Tak, dostała fioła po tym, jak miała nocne spotkanie z centaurem.
Podobno do tej pory na rżenie reaguje panicznym wrzaskiem – starała się,
by zabrzmiało to możliwie jak najbardziej beztrosko. Kilka osób spojrzało
na nią z niekrytym podziwem.
- Ach tak, więc jest ci również wiadomo, co stało się z twoim
kuzynem, Adeliusem Lethaffle? – profesor Gallow jeszcze bardziej
zmarszczyła brwi.
- Umarł sześć lat temu – odparła pewnie Kath, na co profesor Gallow
zaniosła się piskliwym śmiechem.
40
- Tak ci powiedziano, moja droga – spojrzała na nią zadowolona, bo
dziewczynie lekko pobladła twarz. Czyżby Gallow wiedziała o jej rodzinie
coś, czego ona sama nie wiedziała?
- Twój kuzyn wcale nie umarł sześć lat temu – powiedziała pani
profesor. – Żyje i ma się świetnie. Tak świetnie, jak tylko może mieć się
ktoś, kto od sześciu lat siedzi w Azkabanie.
- Ale w Azkabanie nie siedzi żaden Lethaffle – Kath w milczeniu
wlepiała oczy w nauczycielkę, więc z pomocą pospieszył jej Andrew Bleby,
Krukon. – Mój ojciec prowadzi rejestr więźniów, i nie figuruje w niej żaden
Adelius Lethaffle.
- Ale założę się, że gdybyś nie był takim ignorantem, jakim okazujesz
się być, odzywając się bez pytania – Gallow podeszła do niego mierząc go
wściekle spojrzeniem, od którego zrobiło mu się gorąco – bez trudu
skojarzyłbyś pewne fakty. Jeśli by to jednak przekraczało zdolności twojego
umysłu, wystarczyłoby, żebyś naprawdę dobrze przejrzał informacje
dotyczące więźniów Azkabanu, a znalazłbyś tam informację, że niejaki
Adelius Lethaffle, znany jako Adeli Lethifold, od sześciu lat siedzi w tym
więzieniu za wieloletnią działalność jako Śmierciożerca – powiedziała to tak
głośno, żeby wszyscy usłyszeli. Nikt nie śmiał się odezwać, ale po twarzach
przeszedł cień zakłopotania wśród Krukonów i satysfakcji wśród Ślizgonów.
Kath wielokrotnie podkreślała, że jej rodzina nigdy nie miała do czynienia
ze Śmierciożercami, a teraz wyszło na jaw, że jeden z najgroźniejszych
przestępców jest jej kuzynem. Nikt z Krukonów nie wiedział, co o tym
myśleć, natomiast Ślizgoni cieszyli się z faktu, że jednak ta zarozumiała
Croissant nie zna swojej rodziny tak dobrze, jakby chciała.
Flori pod ławką mocno ujęła przyjaciółkę za rękę na znak, żeby się
nie martwiła, Sig zaś półgębkiem szepnął do niej, że na którejś przerwie
trzaśnie Gallow zaklęciem Hemoroidus Maximus. Profesor Gallow
tymczasem kontynuowała znęcanie się nad uczniami. Flori oberwało się za
to, że połowa jej rodziny była Śmierciożercami, a ona, mimo iż znakomicie
o tym wiedziała, udała, że nią to bardzo wstrząsnęło. Karajanowi się
upiekło, bo Gallow zdawała się nic o nim nie wiedzieć, bliźniaki Linsenden
41
również zostały zmieszane z błotem za układy z Voldemortem (podobnie,
jak większość Ślizgonów), aż w końcu pani profesor dotarła do Siga.
- Summerstorm – gdy padło jego nazwisko, Sig już znakomicie
wiedział, na jaki tor zejdzie rozmowa.
- Jestem – niechętnie podniósł rękę, czując na sobie złośliwe
spojrzenia wszystkich Ślizgonów, poza Kath oczywiście.
- Czy twoi rodzice są czarodziejami? – zapytała profesor Gallow.
- Nie – odparł spokojnie. On też, podobnie jak Kath, postanowił nie
dawać Gallow najmniejszego pretekstu, by się go uczepiła.
- Dziadkowie, pradziadkowie i prapradziadkowie też pewnie nie?
- Nie, wszyscy są Mugolami – powiedział.
- Rozumiem, i nazywasz się …? – popatrzyła na niego przenikliwie.
- S…Sigimundus Summerstorm – odpowiedział nieco zdziwiony,
dlaczego go o to pyta, skoro ma to napisane na liście.
- Pytam o twoje prawdziwe, mugolskie personalia – wykrzywiła usta
w pobłażliwym uśmiechu. Sig wytrzeszczył na nią oczy – skąd ona mogła
to wiedzieć? W Hogwarcie nie było tajemnicą, że imię i nazwisko, pod
jakimi Sig znany był uczniom i nauczycielom nie jest prawdziwe, jednak
Gallow, która prawdopodobnie widziała go teraz pierwszy raz w życiu, nie
miała prawa tego wiedzieć. Właściwie cała ta sprawa z nazwiskiem zaczęła
się, gdy Sig miał pięć lat. Wtedy Ministerstwo Magii przysłało do niego
opiekunkę, panią Black, aby zajmowała się nim, pierwszym czarodziejem w
całej historii rodziny Stormów. Stało się tak po pierwsze dlatego, że jego
do cna mugolscy rodzice byli tak pochłonięci pracą, że nie mieli dla niego
czasu, a po drugie dlatego, że Ministerstwo obawiało się zostawić
magiczne dziecko samemu sobie lub, co gorsza, pod okiem mugolskiej
opiekunki. Wówczas to on i pani Black wymyślili, aby nadać mu nowe imię,
które brzmiało bardziej „magicznie” – Simon zamieniło się w Sigimundus,
natomiast jego nowe nazwisko, Summerstorm, powstało z połączenia
nazwisk jego rodziców – Storm ojca i Summersett matki.
- Czekamy – z zamyślenia wyrwał go niecierpliwy głos profesor
Gallow. – Podaj nam swoje prawdziwe imię i nazwisko.
42
- Nie używam ich – zaprotestował Sig, czując, że krew napływa mu
do twarzy. Nie miał najmniejszego zamiaru wyjawiać ich komukolwiek poza
jego przyjaciółkami.
- Wiem, niemniej proszę – podkreśliła – abyś je nam podał.
- Nie – powiedział ostro, na co uśmiech spełzł z twarzy profesor
Gallow. Nakreśliła coś szybko na liście, ani chybi przy jego nazwisku, po
czym powiedziała:
- Ravenclaw traci pięćdziesiąt punktów przez twoją niesubordynację,
Simonie Storm.
Sig zaczerwienił się ze złości po same czubki uszu – a więc ona znała
jego nazwisko, którego tak nie cierpiał, i chciała, żeby on sam je wymówił.
I jeszcze te pięćdziesiąt punktów – nigdy tego nie odrobi! Nie panując
zupełnie nad sobą, Sig zerwał się ze swego miejsca:
- Nie może pani…!
- Ach tak? – przerwała mu. – Nikt mi nie będzie mówił, co mogę, a
czego nie! Zwłaszcza takie Szlamy, jak ty! – niemal wrzasnęła mu w twarz.
Wszyscy w klasie zwrócili oczy w jej stronę. Nikt jak dotąd nie użył
tego słowa w czasie zajęć, a już na pewno nie nauczyciel. Sig, wciąż z
otwartymi ustami, opadł na swoje miejsce. Profesor Gallow zmierzyła go
jeszcze pogardliwym spojrzeniem, po czym zabrała się ponownie do
odczytywania nazwisk. Gdy doprowadziła do łez ostatnią na liście Anabelle
Umberill ze Slytherinu, rozbrzmiał dzwonek i wszyscy uczniowie z ulgą
opuścili klasę.
14
- Skąd ona wie te wszystkie rzeczy? – dziwiła się Flori, gdy od
profesor Gallow dzieliły ich już trzy piętra i było pewne, że nie może ich
usłyszeć.
- Może dlatego, że jest wredną jędzą i brudy same się jej czepiają –
wysyczał Sig. Wciąż był wściekły. Wielokrotnie do tej pory nazywano go
Szlamą, ale nigdy nie zrobił tego nauczyciel. I to w dodatku w obecności
tylu Ślizgonów, którzy pewnie mają teraz z tego powodu ubaw po pachy.
43
Zapanowało kłopotliwe milczenie, gdyż Kath nadal była zgaszona i nie
czuła się na siłach, żeby mówić cokolwiek.
- Coś mi się wydaje, że jeśli idzie o tytuł Najwredniejszego Belfra
Hogwartu, to Snape został oficjalnie zdetronizowany, co? – Flori
spróbowała trochę rozładować napięcie, żadne jednak się nie odezwało.
- Kath, nie martw się – jasnowłosa objęła ramieniem przyjaciółkę. –
Pół mojej rodziny było Śmierciożercami!
- Nie o to chodzi – odpowiedziała tamta uznawszy, że dłuższe
milczenie nie ma sensu. – Po prostu myślałam, że moi rodzice niczego
przede mną nie ukrywają, a okazało się, że oni mnie zwyczajnie okłamali.
- Może nie chcieli, żebyś się tym zamartwiała? – podsunęła Flori.
- Jakoś twoi tobie powiedzieli – Kath spojrzała na nią wojowniczo.
- Kath, moja rodzina to w połowie Malfoyowie! – Flori wywróciła
oczami. – Samo nazwisko kojarzy się z Vol…, eh, z Sama-Wiesz-Kim, i
głupio by było, gdyby mi tego nie powiedzieli. A twoi rodzice na pewno
mieli swoje powody.
- Chyba napiszę do nich i zapytam, dlaczego to przede mną ukryli –
powiedziała trochę pokrzepiona Kath.
- Zrób to, może to coś wyjaśni. Mamy teraz wolną godzinę do
następnych zajęć, zdążymy to załatwić.
Weszli do sowiarni – mieszczącego się w jednej z wież Hogwartu
okrągłego pomieszczenia z ustawionymi pod ścianami całymi półkami
żerdzi, na których spały sowy. Kath zaczęła rozglądać się za Baltazarem,
ale nie było go na żadnej żerdzi.
- Baltazar! – krzyknęła, na co odezwało się tylko pełne oburzenia
pohukiwanie zbudzonych sów.
- Pewnie poleciał po pocztę do domu – powiedziała w końcu Kath. –
Wezmę jakąś szkolną sowę. Zawołasz mi jakąś?
- Oczywiście – odparła jasnowłosa i machnięciem ręki przywołała
malutką sówkę, bardzo podobną do jej własnej, która zaczęła uradowana
krążyć nad jej głową. W końcu zmęczyła się i ćwierkając wylądowała jej na
ramieniu. Kath tymczasem usiadła przy jednym ze znajdujących się w
sowiarni stolików i nakreśliła kilka słów do rodziców, po czym okręciła
44
zwinięty pergamin wstążką i przywiązała go do nóżki sówki. Ptaszek zerwał
się z ramienia Flori i z trzepotem skrzydełek wyfrunął przez okno.
Kath, Flori i Sig tymczasem wyszli na błonia, by posiedzieć trochę we
wrześniowym słońcu i odrobić zadania domowe, których im już od
początku w tym roku nie szczędzono. Profesor McGonagall zadała
wszystkim do napisania referat, nie krótszy niż półtorej stopy, na temat
ratujących życie przypadków użycia czaru Znikania w całej historii magii.
Profesor Trelawney kazała każdemu opisywać wszystkie swoje sny z tego
tygodnia i je interpretować. Snape domagał się referatu pod tytułem
Dlaczego nie udało mi się stworzyć idealnej Mikstury Spokoju (z pisania
którego oczywiście Kath była zwolniona), a profesor Flitwick zapowiedział
przepytanie każdego ucznia z umiejętności użycia czaru Przywoływania na
następnych zajęciach.
Przyjaciele zasiedli na trawie pod wielkim drzewem. Z dala dobiegał
ich śmiech tych dziewcząt, które moczyły nogi w jeziorze i pisk tych, które
uciekały przed chłopcami ochlapującymi je wodą. Kath, Flori i Sig
postanowili najpierw poćwiczyć zaklęcia Przywoływania, które wydawały
się być najłatwiejsze, a na pewno najprzyjemniejsze, ze wszystkich
zadanych im prac.
- Accio kamień – Kath machnęła różdżką, a kamyk, w który celowała
przefrunął nad trawnikiem i znalazł się w jej dłoni. – Accio patyk – tym
razem jakaś gałązka zerwała się z ziemi i poleciała w jej stronę.
- Accio książka do Zielarstwa – powiedziała Flori celując różdżką w
torbę Siga, z której wyleciał podręcznik, na chwilę zawisł w powietrzu, po
czym z gracją wylądował na jej kolanach.
- Accio zagadka na poprawę humoru – Sig skierował swoją różdżkę
prosto w nos Flori, po czym wszyscy troje roześmieli się.
- Jak to miło, że w końcu zdecydowałeś się do nas odezwać – Kath
szturchnęła go po przyjacielsku w ramię.
- Przepraszam, byłem wkurzony – powiedział kładąc się na trawie.
- Jakoś odpłacimy się tej Gallow – Kath zatarła ręce. – Trzeba
wymyślić jakiś wyjątkowo niemiły numer.
45
- Popieram, popieram – Sig założył ręce pod głowę. – Mamy cały
tydzień, żeby coś wykombinować. To musi być coś naprawdę wrednego.
- Może nie być łatwo – zauważyła Flori. – Teoretycznie ona jest
specem od Czarnej Magii.
- Jakoś nie było tego widać na zajęciach – prychnął Sig. – Pewnie jest
beznadziejna.
- A ja myślę, że Flori ma rację – powiedziała po chwili Kath. – Z
jakiego innego powodu Dumbledore zatrudniłby taką złośliwą jędzę?
- No dobrze, może i jest tak, jak mówisz – Sig uniósł się na łokciach i
spojrzał na Flori. – Ale to nie zmienia faktu, że nadal czekam na zagadkę.
- Dobrze, dobrze – Flori odchrząknęła, po czym powiedziała: - Kto
wchodzi do klasy Eliksirów po uczniach, a przed Snape’m?
- Nos Snape’a! – zawołali jednocześnie Kath i Sig i roześmieli się.
- No nie, jak na to wpadliście? – zapytała z udaną urazą Flori. –
Myślałam nad tym cały wieczór!
- Starzejesz się, Flori – powiedział Sig dusząc się ze śmiechu. – Albo
po prostu nos Snape’a jest już tak ogranym tematem, że trudno się nie
domyślić, że to o niego chodzi.
- Musimy wybrać sobie nowy obiekt – postanowiła jasnowłosa. –
Wiem, co powiecie na jędzowatą Gallow?
- No, no, widzę, że wytaczasz ciężką artylerię! – powiedziała z
uznaniem Kath odrzucając od siebie patyk i kamień. – To może ja zacznę.
Jak może wyglądać jej Patronus?
- Jest mały i obślizgły – powiedziała Flori, która wyciągnęła pióro oraz
pergamin i zaczęła szkicować.
- I ma małą okrągłą główkę na długiej cienkiej szyjce – dodał Sig, na
co dziewczęta znów wybuchły śmiechem.
- Tak, i pluje jadem przez malutkie, ostre ząbki! I ma czułki jak
mrówka! – rozochociła się Kath. – I wielki nochal, który wszędzie wściubi! I
mały świński ogonek!
- I malutkie nietoperze skrzydełka, które są tak małe, że nie może
latać! – zawołał Sig.
46
- I wielkie żabie łapy – Flori nadal rysowała, niemal dusząc się ze
śmiechu. – Och, już nie mogę, zobaczcie – pokazała im efekt swojej pracy,
a oni z radości pokładli się na trawie. Jeszcze długo nie mogli się uspokoić,
toteż, gdy zadzwonił dzwonek, a oni pozbierali swoje rzeczy i udali się na
zajęcia (Kath na Numerologię, a Flori i Sig na Runy), nadal zaśmiewali się
do łez.
15
- Co będziemy dzisiaj robić? – zapytał Sig w sobotni poranek, gdy
cała trójka siedziała przy stole Ravenclawu i pałaszowała śniadanie. –
Poza odrabianiem zadań domowych – dodał po tym, jak obie jego
przyjaciółki spojrzały na niego wymownie.
- Jak już uporamy się z tym wszystkim, co nam zadali, będziemy
mieli akurat tyle czasu, żeby umyć zęby i iść spać – mruknęła Kath
grzebiąc łyżką w swojej owsiance.
- Ty przynajmniej nie musisz pisać referatu dla Snape’a –
Summerstorm wzruszył ramionami.
- Możemy poszukać kolejnych tajnych przejść – zaproponowała Flori
biorąc dokładkę jajecznicy. – Jak na razie mamy cztery, a podobno jest
więcej. Bliźniaki mówią o ośmiu.
- Przed wakacjami mówili o sześciu – ożywiła się czarnowłosa. –
Fajnie by było odnaleźć je wszystkie zanim zrobią to Wesley’owie.
- Zatem postanowione – ucieszyła się Flori. – Jak tylko odrobimy
zadania, wyruszamy na poszukiwanie!
Odrabianie prac domowych zajęło im zdecydowanie więcej czasu, niż
przewidywali, toteż na zwiady ruszyli dopiero dwie godziny po obiedzie. Ich
poszukiwania za każdym razem miały ten sam, dość osobliwy charakter –
przyjaciele rozdzielali się i każde z nich przeczesywało inną część zamku,
zaglądając w każdy zakamarek, choćby był najbardziej niepozorny. Zawsze
zabierali ze sobą sówkę Flori, Chimerę, która kursowała w tę i z powrotem
pomiędzy przyjaciółmi nosząc krótkie liściki, zwykle o treści „Jestem na
47
drugim piętrze. Nic tu nie ma” lub „Piszę z podziemi. Snape jak zwykle ma
wielki nochal”.
Kath właśnie była na opustoszałym korytarzu trzeciego piętra i
zaglądała za jedną ze stojących na pod ścianą zbroi, gdy nagle dobiegł ją
charakterystyczny, piskliwy głos. Poznała go bez trudu – to była Artmida
Gallow! Głos dochodził z jednej z sal lekcyjnych. Dziewczyna najciszej, jak
tylko umiała, podeszła do lekko uchylonych drzwi i przyłożyła do nich
ucho.
- … to więcej, niż pewne – mówiła Gallow. – Na własne oczy
widziałam, jak to zrobił.
- Masz jakieś dowody, poza tym, co widziałaś? – zapytał jakiś męski
głos, którego Kath nie rozpoznała.
- Jeszcze nie, ale pracuję nad tym – odparła Gallow. – Potrzebuję
jeszcze tylko kilku dni, a wtedy na pewno się uda.
- Najlepszym dowodem będzie wspomnienie z Myślodsiewni –
podsunął głos. – Musisz je zdobyć.
- Nie wystarczy moje? – zapytała.
- Nie wystarczy. Oni znakomicie wiedzą, że takie wspomnienie
można sfałszować. Musisz zdobyć tamto, koniecznie. Środki, jakich do tego
użyjesz, nie grają roli.
Kath postanowiła zobaczyć, z kim Gallow rozmawia, toteż zbliżyła
oko do dziurki od klucza i zajrzała do środka. Gallow, odwrócona do niej
plecami, klęczała przed kominkiem, w którym płonął szmaragdowozielony
ogień. „A więc ona rozmawia z kimś przez sieć FIU!” – pomyślała Kath.
Spróbowała dojrzeć, z kim, jednak Gallow przesłaniała jej całą znajdującą
się wśród płomieni twarz.
Nagle coś miękkiego z impetem wylądowało na głowie Kath, a ona
straciła równowagę i wpadła na drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem.
Dziewczyna zdążyła już tylko usłyszeć, jak Gallow zrywa się na równe nogi
i ze stukotem obcasów zmierza ku wyjściu z sali, po czym chwyciła
siedzącą jej na głowie Chimerę i wepchnąwszy ją sobie pod sweter, rzuciła
się do ucieczki. Była już za zakrętem, gdy drzwi otwarły się z hukiem i
Gallow wypadła na korytarz. Kath nie oglądając się zbiegła po schodach na
48
drugie piętro i wmieszała się w tłum uczniów. Dopiero wtedy odetchnęła z
ulgą. Trzymana pod swetrem Chimera zaczęła się wiercić, toteż
dziewczyna wydobyła wymiętą sówkę na zewnątrz. Do nóżki sówki
przywiązany był mały zwitek pergaminu. Kath odczepiła do i rozwinęła – to
była wiadomość od Siga, napisana, jak zawsze, drukowanymi literami:
- Tak, akurat byś jej przydzwonił – prychnęła do siebie Kath, ale
zaraz jej myśli powędrowały w zupełnie inną stronę. Przeczytała jeszcze
raz wiadomość i poczuła, że cierpnie jej skóra – jakim cudem Sig mógł
widzieć Gallow na pierwszym piętrze w tym samym czasie, w którym ta
jaszczurka była na piętrze trzecim? Kath wyciągnęła z torby Auto-
Atramentujące-Się-Pióro i przekreśliwszy notatkę Siga szybko napisała na
odwrocie wiadomość:
Po tym
przywiązała pergamin do nóżki sówki, a tę z kolei wysłała na poszukiwanie
właścicielki, sama zbiegła zaś na pierwsze piętro. Po chwili odnalazła Siga,
który siedząc na ławce obserwował, jak Gallow wrzeszczy na jakąś
dziewuszkę z szarymi warkoczykami.
- Długo tu siedzisz? – zapytała Kath siadając obok Summerstorma.
- Od kiedy się tu zjawiła, czyli dobre dziesięć minut – odparł. – Przed
chwilą sprawdzałem czas…
- Jesteś pewien, że jest tu bite dziesięć minut? – przerwała mu Kath,
tak dziwnym tonem, że aż na nią spojrzał.
- Tak… Czy coś się stało? – zapytał z lekkim niepokojem.
- Powiem ci na zewnątrz, chodź – złapała go za rękę i pociągnęła ku
schodom na parter. Wyszli na błonia i udali się pod swoje ulubione drzewo,
gdzie czekała już na nich Flori z Chimerą siedzącą jej na głowie.
49
- Znaleźliście coś? – zapytała, gdy podeszli do niej, ale zamiast
odpowiedzi na to pytanie usłyszała pytanie Kath:
- Czy istnieje zaklęcie pozwalające się rozdwoić?
- Nie mam pojęcia – odparła zupełnie zaskoczona Flori. – A kto
miałby się rozdwoić?
- Gallow – powiedziała czarnowłosa, na co jej przyjaciele spojrzeli na
nią tak, jakby powiedziała, że duchy nie umieją przenikać przez ściany. –
Mam dowody – dodała odbierając Flori pergamin z wiadomością Siga z
jednej strony i swoją z drugiej.
- Ta karteczka? – zapytał Summerstorm z powątpiewaniem.
- Jak długo obserwowałeś Gallow zanim to napisałeś? – zwróciła się
do niego czarnowłosa.
- Może z sześć, siedem minut – odparł. – Ale jaki to ma związek z…
- A taki, że ja w tym samym czasie widziałam ją dwa piętra wyżej.
Dokładnie w tym samym czasie!
Flori i Sig patrzyli na nią z niedowierzaniem.
- Ale… to przecież niemożliwe – powiedziała jasnowłosa.
- Mnie wystarczy jedna Gallow, nie potrzebuję drugiej – Sig
wzdrygnął się. – Kath, jeśli to jakiś dowcip, to jest wyjątkowo nieśmieszny.
- To wcale nie jest żart! – zdenerwowała się czarnowłosa.
Zapadła niezręczna cisza. Każde z nich myślało w tym czasie o czym
innym. Kath, dość nieskutecznie starając się stłumić złość, zastanawiała
się, jak powiedzieć przyjaciołom, co naprawdę widziała tak, żeby
zabrzmiało to wiarygodnie. Sig rozważał wszystkie za i przeciw, powoli
dochodząc do wniosku, że albo Kath ich nabiera, albo faktycznie dzieje się
coś bardzo dziwnego. Flori natomiast wpadła do głowy jeszcze inna myśl.
- Słuchaj, Kath… - zaczęła ostrożnie jasnowłosa. - Czy ty… na pewno
widziałaś Gallow? To znaczy…
- To nie ja tu zwykle miewam wizje – burknęła Kath robiąc aluzję do
wróżbiarskich zdolności przyjaciółki. Flori natychmiast umilkła, po czym
odwróciła się na pięcie i pobiegła w kierunku zamku. Kath patrzyła za nią z
mieszaniną zakłopotania i zaskoczenia na twarzy.
50
- Brawo, Kath – Sig teatralnie uniósł ręce. – Dziesięć punktów dla
Slytherinu.
Kath milczała, nadal spoglądając w stronę Hogwartu.
- Podejrzewam, że Flori chciała zapytać, czy tą osobą, którą
widziałaś, na pewno była Gallow – powiedział Sig.
- Słyszałam jej głos – powiedziała z naciskiem Kath. – I widziałam ją
od tyłu, jak rozmawia z kimś przez kominek… Znaczy, widziałam kawałek
jej pleców… Och, przez dziurkę od klucza nie było wiele widać!
- To trochę słabe dowody w porównaniu z tym, co ja widziałem i
słyszałem na dole – westchnął Sig rozwalając się na trawie. – Był tam ktoś
jeszcze?
- Nie, tylko ja – odparła siadając koło niego. – Swoją drogą, to
dziwne, że korytarz był pusty. Zawsze roi się tam od zakochanych
szóstoklasistów…
- To wszystko nie trzyma się kupy – Summerstorm podłożył ręce pod
głowę. – Może to faktycznie nie była Gallow?
- Nie wmawiaj mi, że mam jakieś omamy – warknęła Kath nerwowo
nawijając na palec pukiel swoich długich, ciemnych włosów.
- Tego nie powiedziałem – spojrzał na nią urażony. – Usiłuję to tylko
jakoś logicznie wyjaśnić. Najlepiej chyba będzie pójść do któregoś z
siódmoklasistów i zapytać o jakieś zaklęcia pozwalające…
- Eliksir Wielosokowy! – wypaliła nagle Kath. – Że też nie pomyślałam
o tym wcześniej! Pozwala przybrać postać dowolnej osoby, jeśli tylko doda
się do niej włos tego, do kogo chce się upodobnić!
- Istnieje coś takiego? – Sig aż usiadł z wrażenia. Pani Black jak dotąd
nigdy nie wspomniała o tym eliksirze.
- Czytałam o nim w dzienniku dziadka! – Kath patrzyła na przyjaciela
z wypiekami na twarzy. Wszystko zaczynało się zgadzać, więc przestała się
bać, że może faktycznie miała jakieś przywidzenia.
– To jest jakieś wytłumaczenie – Sig w zamyśleniu podrapał się po
długim nosie. – Ale co z tego?
- Jak to „co”? Ktoś podszywa się pod Gallow!
- No tak, ale dlaczego?
51
- No… nie wiem. Widocznie ma jakiś powód… Musimy się
dowiedzieć, jaki!
- Nie jestem pewien, czy powinniśmy się w to mieszać – powiedział
Sig kładąc się z powrotem na trawie.
- Posłuchaj sam siebie, gadasz jak jakiś sztywny Prefekt! –
naburmuszyła się Kath.
- Kath, to nie nasza sprawa – powiedział z naciskiem. – Czuję, że
będziemy mieli jakieś straszne kłopoty, jeśli nie zostawimy tego w spokoju.
– A może ty po prostu boisz się tej całej Gallow? Wiedz, że ja się nie
boję! Nie dam się sterroryzować! Jeśli nie chcesz mi pomóc, to poradzę
sobie bez ciebie! – wstała gwałtownie i odwróciła się w stronę zamku.
- A nie sądzisz, że powinnaś najpierw przeprosić Flori? – rzucił
cierpko Summerstorm. Kath popatrzyła na niego zdziwiona, gdyż nigdy
wcześniej nie odzywał się do niej takim tonem. Brwi miał ściągnięte, usta
zaciśnięte, a czarne oczy utkwił gdzieś w koronie drzewa, pod którym
siedzieli – i wyraźnie był na nią zły. Dziewczyna nie przypominała sobie,
żeby Sig kiedykolwiek się na nią złościł, a przynajmniej nie tak otwarcie.
Poczuła się strasznie głupio.
- Przepraszam – bąknęła cicho. – Nie kłóćmy się o głupią Gallow,
dobrze?
Summerstorm w milczeniu kiwnął głową. Nadal na nią nie patrzył. Kath
chwilę jeszcze stała w bezruchu nie wiedząc, co zrobić. W końcu ruszyła w
stronę zamku.
16
Kath szukała przyjaciółki po całym zamku, jednak nigdzie nie mogła
jej znaleźć. Pomyślała, że może ta zjawi się na kolacji i wtedy zdoła ją
przeprosić, jednak ani Flori, ani Sig nie przyszli wieczorem do Wielkiej Sali.
Kath, nie zdoławszy wypatrzeć ich przy stole Ravenclawu, postanowiła
wepchnąć się pomiędzy Charlotte Connor i Evelynn McBeth przy stole
Slytherinu.
52
- Co to, Croissant? Nie siedzisz dzisiaj wśród Szlam? – usłyszała
słodki głosik Evy Linsdensen. – Kto ma kogo dość? Oni ciebie, czy ty ich?
- Odczep się, Linsdensen – warknęła Kath dźgając łyżką truskawki w
swojej owsiance.
- Och, czyżbym zraniła czyjeś uczucia? – białowłosa dziewczyna
świątobliwie wzniosła do nieba błękitne oczy, na co wśród jej dam dworu
rozległy się chichoty. Kath poczuła, jak policzki czerwienieją jej od gniewu.
- To ci tylko wyjdzie na dobre – dodała Eva. – Przebywanie wśród
takich Szlam, jak Summerstorm nie…
- Nie nazywaj go tak! – przerwała jej Kath tak głośno, że uczniowie
siedzący przy innych stołach odwrócili się, by zobaczyć, co się dzieje.
- Dlaczego? – Linsdensen spojrzała jej prosto w oczy. – Wszyscy
wiedzą, że Summerstorm to Szlama najgorsza z możliwych.
- Nie nazywaj go tak!!! – krzyknęła Kath i porwawszy swoją miskę z
owsianką chlusnęła całą jej zawartością prosto w twarz Evy. W Wielkiej Sali
zapadła głucha cisza. Po chwili jednak rozległ się radosny wrzask
bliźniaków Weasley:
- Hurra! Kath kontra Linsdensen – jeden do zera! – zawołał Fred.
- Linsdensen, coś ci narobiło na głowę! – zawtórował mu George, a
na to prawie wszyscy uczniowie wybuchli śmiechem, gdyż Eva istotnie
wyglądała, jakby jakiś wyjątkowo wielki ptak trafił ją w głowę wyjątkowo
wielką kupą. Nawet kilku Ślizgonów, nie mogąc się powstrzymać, nerwowo
tłumiło chichot zakrywając usta rękawami szkolnych szat. Kath z lekkim
zaskoczeniem zauważyła, że Karajan również ma twarz czerwoną od
śmiechu. Ale największe zaskoczenie spotkało ją, gdy spojrzała na stół,
przy którym siedzieli nauczyciele – pośród zastygłych w osłupieniu i
oburzeniu twarzy dostrzegła jedno uśmiechnięte oblicze. Dumbledore, po
którym spodziewała się jakiejś niemej reprymendy, obserwował całe
zajście wyraźnie rozbawiony. Kath chwilę patrzyła na Linsdensen, której
wyraźnie zbierało się na płacz, po czym wstała ze swego miejsca i
wybiegła z Wielkiej Sali.
Zatrzymała się dopiero pod drzwiami pokoju wspólnego Krukonów.
Zastukała „krukołatką”, która po chwili zaskrzeczała:
53
- Jak nazywają się czekoladki nadziewane mydłem?
- A może po prostu wpuścisz mnie do środka? – zapytała ponuro
Kath, ale kołatka milczała. Dziewczyna usiadła na schodach i
przymknąwszy oczy oparła głowę o ścianę. Czuła się paskudnie i miała
dość tego dnia, w którym zdarzyło się tyle niemiłych rzeczy. Najpierw była
świadkiem czegoś, czego prawdopodobnie nigdy nie powinna była
zobaczyć, później przez to pokłóciła się z obojgiem przyjaciół, którzy
pewnie wcale nie zechcą z nią teraz rozmawiać. Do tego ta Linsdensen… i
na koniec kołatka zadająca głupie zagadki, na które nie umie
odpowiedzieć!
- Kath, nie siedź na schodach, bo dostaniesz wilka – usłyszała
znajomy głos i gwałtownie poderwała głowę. Nad nią stał Sig, wyraźnie w
lepszym humorze, niż wtedy, gdy go zostawiła. – Czekasz na mnie? –
zapytał, na co dziewczyna w milczeniu kiwnęła głową.
- Przepraszam za wcześniej – powiedziała cicho po chwili.
- Już w porządku, nie ma sprawy… poza tym chyba miałaś trochę
racji, może miałem małego cykora – Sig podrapał się za uchem. – Ale
przemyślałem wszystko i jeśli nadal chcesz bawić się w detektywa, to
masz moje wsparcie – na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Naprawdę? – spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Oczywiście. Przy okazji, słyszałem od bliźniaków, co zrobiłaś przy
kolacji. To musiało być niesamowite!
- Linsdensen wyglądała, jakby się miała rozpłakać – Kath
uśmiechnęła się na to wspomnienie.
- Żałuję, że tego nie widziałem – westchnął Sig stukając kołatką,
która powtórzyła swoją zagadkę. – Praliny – powiedział, na co drzwi
otworzyły się ze skrzypnięciem. Kath i Sig weszli do pustego pokoju
wspólnego.
- Szkoda, że nie mogę dziś spać tutaj – powiedziała dziewczyna i
umościła się w jednym z przepastnych foteli. – Wolę nie pokazywać się w
naszym pokoju wspólnym, a już na pewno nie w zasięgu rażenia klątw
bliźniaków Linsdensen.
54
- A kto ci broni spać u dziewczyn od nas? – zapytał Sig siadając na
fotelu obok. – Z tego, co pamiętam, stoi tam teraz wolne łóżko, bo
Persefona Daffodil jest w skrzydle szpitalnym. Oberwała od kogoś
Żryjśmilakiem.
- Naprawdę? Myślisz, że nie miałaby nic przeciw temu? – Kath
rozbłysły oczy.
- Nie powinna… z resztą, spytaj innych dziewczyn, na pewno ci
pozwolą… choć to niezgodne z regulaminem.
- Ten, kto wymyślał szklony regulamin, chyba nie brał nas pod
uwagę – czarnowłosa zatarła ręce. – Widziałeś Flori? Chciałam ją
przeprosić, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć.
- Nie – pokręcił głową. – Na kolacji pewnie jej nie było?
- A ty gdzie byłeś? Ciebie też szukałam.
- Cały czas siedziałem po tym drzewem – odparł.
Nagle coś z trzepotem wpadło przez okno do pokoju i zatoczywszy
wdzięczne koło pod sufitem, wylądowało z impetem na głowie
Summerstorma.
- Czy ta sowa nie może lądować gdzie indziej? – zżymał się Sig
wyplątując spomiędzy czarnych kędziorów pazurki szamoczącej się i
pohukującej Chimery. Do nóżki sówki przywiązany był krótki list
zaadresowany do Summerstorma. Chłopak szybko przebiegł oczami
drobne pismo Flori, po czym przeczytał na głos:
- „Poszłam spać, więc mnie nie szukaj. Jeśli spotkasz Kath, powiedz
jej, że już się nie gniewam, i że nie musi mnie przepraszać. Do zobaczenia
jutro. Flori” – odwrócił kartę. – O, jest post scriptum… „PS. I nie miętoś tak
mojej sowy, gdy ją wyplątujesz z włosów”… Skąd ona, do licha…
- I tak jutro ją przeproszę – powiedziała do siebie Kath, a na jej
twarzy odmalował się wyraz wielkiej ulgi.
Wtem drzwi do pokoju otworzyły się i ukazała się w nich Clarissa
O’Hare, wysoka, szczupła dziewczyna o jasnych włosach ściętych „na
chłopaka”. Za nią pojawił się Lucas Greyarts. Kath zawsze intrygowały jego
włosy, które w połowie były rude, a w połowie czarne, a oba te kolory były
porozrzucane po jego głowie tak chaotycznie, jakby ufarbował ją jakiś
55
niedowidzący fryzjer . Kath sama nigdy nie pytała Lucasa o to, co się
właściwie stało z jego włosami, jednak jedna z uczniowskich legend głosiła,
że stały się one obiektem eksperymentów jego starszego brata, Colina,
który nałożył na nie jakiś niezdejmowalny urok. Uczniowie opowiadali sobie
ponadto, że po tym, żałując swego postępku, Colin rzucił się z urwiska w
przepaść. Lucas wielokrotnie wszystkich zapewniał, że jego głupi brat żyje
i ma się świetnie.
- O, Kath! Pogromczyni Wrednych Snobów! – ucieszyła się Clarissa. –
Śpisz dzisiaj u nas? – zażartowała.
- Mogłabym? – zapytała czarnowłosa z nadzieją. – Obawiam się, że
wredne snoby zechcą się zemścić.
- Jak dla mnie, nie ma problemu – zapewniła O’Hare uśmiechając się
promiennie. – Jesteś dziś moją bohaterką. Kurczę, jeszcze widzę minę
Linsdensen!
Lucas tymczasem rozmawiał z Sigiem o Quidditchu. Obaj byli
Zbijaczami w reprezentacji Ravenclawu i właśnie dyskutowali na temat
tegorocznego planu ćwiczeń.
- Jutro pierwszy trening – mówił Greyarts. – Będzie straszny deszcz.
- Skąd wiesz? – Summerstorm uniósł brwi. – Dziś była świetna
pogoda, czemu jutro miało by być paskudnie?
- Bo to pierwszy trening. Tradycja – wzruszył ramionami, po czym
obaj wybuchli śmiechem.
- A tak swoją drogą, to Rabbitburrow wspominał ci już coś o swojej
wspaniałej nowej taktyce, o której nudził przez pół zeszłego roku nie
podając żadnych szczegółów? – zapytał Sig kątem oka obserwując, jak
Kath, uradowana perspektywą spędzenia nocy w sypialni Krukonek, rzuca
czar przywołania na swoją piżamę.
- A jak ci się wydaje? – Lucas spojrzał na Siga tak, jakby uważał go za
głupka, że ten w ogóle zadał to pytanie. – Ten facet wsadza łapy w zbyt
dużo spraw jednocześnie, żeby wyszły z tego jakieś konkrety. Kapitan
reprezentacji, Naczelny Prefekt, przewodniczący tego bzdurnego klubu,
którego nazwy nigdy nie pamiętam – wyliczał na placach. – Nic dobrego z
tego nie będzie, zupełnie jak w zeszłym roku.
56
- Ślizgoni wymłócili nas, że aż wstyd – Sig zasępił się na wspomnienie
jednego z zeszłorocznych meczów, a konkretnie sytuacji, kiedy to jakiś
gracz z reprezentacji Slytherinu zepchnął go z jego miotły i tylko rzucone
przez któregoś z nauczycieli zaklęcie sprawiło, że nie rozbił się na miazgę
dobre kilkaset stóp niżej.
- Ślizgoni grają jak patałachy i gdyby nie ich brudne sztuczki, nie
mieliby najmniejszych szans na puchar – prychnął Greyarts uchylając się
przed piżamą, która właśnie wleciała przez otwarte przez kogoś drzwi i
wylądowała w ramionach Kath. Sig za to spojrzał niepewnie na
przyjaciółkę, która z pewnością słyszała komentarz Lucasa na temat
reprezentacji jej domu. Sam nie raz, zapomniawszy, że Kath należy do
Slytherinu, palnął straszne głupstwo mówiąc jakieś nieprzyjemne rzeczy o
Ślizgonach, za co zwykle Kath się na niego złościła.
- Sig, kto jak kto, ale ty nie powinieneś mieć wątpliwości, której
reprezentacji kibicuję, a której nie – powiedziała pobłażliwym tonem Kath,
zauważywszy zakłopotanie na jego twarzy. – A teraz dobranoc, do
zobaczenia jutro – odwróciła się i w towarzystwie Clarissy O’Hare i kilku
innych Krukonek udała się do dormitorium dla dziewcząt.
16
Flori była więcej, niż zaskoczona, gdy obudziła się rankiem i
zobaczyła, że w łóżku obok leży Kath. Najpierw myślała, że ona sama
jeszcze śpi, gdyż śniło jej się, że z Kath i Sigiem trafili do jakiejś dziwnej
jaskini wysoko w górach, w której ramię w ramię ułożyli się do snu. Grota
owa, mimo iż znajdowała się wśród ośnieżonych szczytów, była cała
porośnięta zieloną trawą i wyglądała, jakby ją wykuto w szmaragdzie. Flori
właśnie zaczęła się zastanawiać, czy był to jakiś metaforyczny sen
związany z jej zdolnościami wróżbiarskimi, gdy Kath mruknęła coś i
otworzyła oczy. Chwilę zastanawiała się, gdzie jest i dlaczego nie w
dormitorium Ślizgonek, jednak po chwili dostrzegła przyjaciółkę i
uśmiechnęła się szeroko.
57
- Cześć Flori – powiedziała przeciągając się. – O właśnie,
przepraszam za wczoraj. Głupio wyszło i w ogóle…
- Nie gniewam się, nie masz się co martwić – odparła Flori czesząc
jedwabiste włosy srebrną szczotką zdobioną rysunkami motyli, które przy
każdym ruchu szczotki lekko trzepotały skrzydełkami. – Rozmyślałam
wczoraj nad tym wszystkim… no wiesz, o czym – rozejrzała się sugerując,
że nikt poza nimi nie powinien na razie o tym wiedzieć.
- Tak – przyznała Kath. – I co postanowiłaś? – zapytała z nadzieją w
głosie.
- Pewnie będę tego później żałować, ale jestem tak ciekawa, co tu
się może dziać, że pomogę ci w czymkolwiek, co zdecydujesz się zrobić –
odparła podchodząc do niej.
- To wspaniale! – czarnowłosa rzuciła jej się na szyję, na co wszystkie
Krukonki obecne w sypialni spojrzały na nią zdziwione. Kath i Flori na raz
wybuchły radosnym śmiechem.
W pokoju wspólnym spotkały Siga, który chyba jeszcze nie do końca
się obudził, gdyż na widok Kath strasznie się zdziwił.
- A co ty tu robisz tak wcześnie? – zapytał ziewając. Zaraz potem
widocznie przypomniał sobie jednak, co Kath tak wcześnie tam robi, bo
palnął się dłonią w czoło i zrobił głupią minę.
Zeszli na śniadanie do Wielkiej Sali. Czekały tam już półmiski pełne
owsianki i jajecznicy oraz talerze z grzankami i gotowaną kukurydzą, a
wszystko cieplutkie i pachnące. Kath dostrzegła przy swoim stole bliźniaki
Linsdensen. Eva patrzyła na nią wściekła, na co czarnowłosa z
najzłośliwszym uśmiechem, na jaki ją tylko było stać, i w taki sposób, by
Eva na pewno to widziała, nałożyła sobie pełną miskę owsianki. Ze stołu
Gryffindoru dobiegły gwizdy zachwyconych Freda i George’a.
- Czy coś mnie ominęło? – zapytała Flori smarując grzankę masłem
czosnkowym.
- Chodzi o tę owsiankę? – zapytała czarnowłosa.
- Właśnie, mam wrażenie, że tylko ja nie rozumiem, o co chodzi.
58
- Kath wczoraj załatwiła Evę na cacy! – pośpieszył z wyjaśnieniem
siedzący naprzeciwko Artemis Howard. – Chlusnęła w nią owsianką, za to,
że nazwała Summerstorma no-wiesz-jak.
- Naprawdę? – oczy Flori rozszerzyły się od niekrytego podziwu. –
Jejku, a ja to przegapiłam! To musiał być najpiękniejszy widok świata… To
dlatego spałaś dziś u nas?
- Między innymi – odparła Kath. – Bałam się, że po nocy wśród dam
dworu Evy obudzę się z różowymi włosami albo zębami jak u królika.
Przez otwarte okna wleciały sowy i, jak to zwykły robić przy każdym
śniadaniu, zajęły się odnajdywaniem adresatów listów, które przyniosły.
Prawie zawsze utrudniały przy tym jedzenie śniadania tak bardzo, jak się
tylko dało – na przykład z impetem lądowały w wazach z owsianką, lub na
głowach uczniów, którzy akurat popijali sok dyniowy. Kath rozglądała się
za sówką, którą wysłała do domu, ale niegdzie jej nie było. Zjawił się za to
Baltazar, który wyglądał, jakby go ktoś przekopał po korytarzu wyjątkowo
ciężkim butem – jego pierze było w nieładzie, kilka piórek nawet stracił, a
poza tym pohukiwał z bólu, gdy Kath wzięła go na ręce.
- Co… co mu się stało? – zapytała przerażona Flori, ale Kath była tak
zaszokowana, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Sig za to gotował się
wręcz ze złości.
- To oni, prawda? – syknął spoglądając w stronę wyraźnie
uradowanych Linsdensenów. – Dostaną za swoje, masz moje słowo.
- Kath? – Flori położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. Po twarzy Kath
płynęły dwie strużki łez. – Zanieśmy go do pani Pomfrey, dobrze? Tak
będzie najlepiej. Chodź Sig.
Wyszli z Wielkiej Sali i ruszyli w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Pani
Pomfrey była bardzo wzburzona, gdy dowiedziała się, co się stało.
Delikatnie wzięła od Kath trzęsącego się Baltazara i obiecała dziewczynie,
że wyleczy go tak szybko, jak tylko będzie mogła. Po tym oddała Kath
liścik, który przyniosła sowa, a którego przyjaciele nawet nie zauważyli.
Gdy wracali przez korytarz, dziewczyna rozwinęła papier i odczytała
wiadomość napisaną przez Evę Linsdensen:
59
- M…mają mojego kota! – zająknął się Sig mający spore trudności z
przyjęciem do wiadomości tego, co przed chwilą przeczytali.
- Chcą się pojedynkować – Kath zmięła pergamin. – Z całą naszą
trójką.
- Co zrobimy? – zapytała Flori.
- Przyjdziemy – postanowiła czarnowłosa. – Nie chcę, żeby Księcia
spotkało to samo, co biednego Baltazara. A ty, Flori, na wszelki wypadek
trzymaj Chimerę przy sobie, żeby i jej się coś nie stało.
- Niech ich licho! – Sig z wściekłością kopnął ławkę, koło której
właśnie przechodzili. – Mój kot nie ma z tym nic wspólnego!
- To wszystko moja wina – powiedziała nagle Kath. – Gdybym nie
oblała jej wczoraj owsianką, albo gdyby mnie dorwały potem w naszym
pokoju wspólnym, teraz mielibyście spokój… przepraszam.
- Kath, to nie jest twoja wina! – zaprzeczyła Flori. – Sig wcale nie
chciał…
- Ja nie chciałem…? – Summerstorm nie bardzo rozumiał, o co Flori
może chodzić. W końcu jednak to do niego dotarło, toteż wypalił:
- Kath, ja cię wcale nie obwiniam! – zapewnił ją gorąco. – To nie
przez ciebie! A wczoraj z tą owsianką… no… stanęłaś w mojej obronie,
więc powinienem ci jeszcze dziękować!
- Linsdensenowie mnie nie cierpią – westchnęła Kath. – Pogodziłam
się już z tym, ale nie mogę znieść, że i wam się przez to obrywa.
- Mnie się obrywa zasłużenie, przynajmniej w mniemaniu
Linsdensenów – Sig wzruszył ramionami. – Gdybyś spytała któreś z nich,
czy bardziej nienawidzą mnie, czy ciebie, to z pewnością oni sami nie
umieliby wybrać.
Wrócili do Wielkiej Sali i zabrali się za porzucone śniadanie, choć
Kath czuła się tak podle, że nie mogła nic przełknąć. Po śniadaniu wyszli
na błonia, żeby dokończyć zadania domowe. Rozsiedli się pod swoim
ulubionym drzewem i wyciągnęli pomoce szkolne.
- Chcesz, żebym ci to sprawdziła? – zapytała Kath, gdy Sig położył
sobie na kolanach prawie ukończony referat pod tytułem Dlaczego nie
udało mi się stworzyć idealnej Mikstury Spokoju.
60
- Mogłabyś? – zapytał Summerstorm.
- Muszę się czymś zająć, żeby nie myśleć o biednym Baltazarze.
- Kath, nic mu nie będzie – Flori objęła przyjaciółkę ramieniem. – Pani
Pomfrey obiecała, że się nim zajmie, a wiesz, jaka z niej dobra
uzdrowicielka! – Chimera, którą po śniadaniu zabrali z sowiarni,
przemaszerowała raźno z ramienia swojej właścicielki na głowę Kath.
- Zastanawiam się, kto przypadnie Flori w dzisiejszym pojedynku –
powiedział Sig szukając w torbie książki do Wróżbiarstwa.
- Jak to?
- Eva planuje walczyć z Kath, mnie przypadnie ten głupek Thomas…
a tobie?
- Dominique Bey – powiedziała czarnowłosa. – To pierwsza dama
dworu Evy. Jest świetna w rzucaniu zaklęć, bardzo szybka i precyzyjna.
Profesor Flitwick wielokrotnie ją za to chwalił. Wolałabym, żeby to mi
przypadła w udziale.
- Nie boję się – zapewniła Flori, choć poczuła, jak dreszcz przebiega
jej po plecach. – Ja też nie jestem zła w rzucaniu zaklęć
- Na pewno będą próbować jakichś sztuczek…
- A my nie możemy? – zapytał Sig.
- Czego nie możemy? – zainteresowały się dziewczęta.
- Oszukiwać – odparł. – Ja się nie będę patyczkował z Linsdensenem.
Jeśli mam przez to wygrać, mogę złamać kilka zasad.
- Już wiem , dlaczego nie trafiłeś do Gryffindoru – Kath lekko się
uśmiechnęła.
- Ja mam zamiar zrobić to samo – powiedziała z powagą Flori. –
Załatwimy Linsdensenów ich własną bronią. Damy im takie lanie, że
następnym razem trzy razy się zastanowią, zanim z nami zadrą! – Chimera
ćwierknęła jej do wtóru, po czym cała trójka wybuchła śmiechem.
17
61
Po obiedzie Sig poszedł na trening Quidditcha, a Kath i Flori udały się
na poszukiwania tajnych przejść. Tym razem nie rozdzieliły się, jak to
zwykły robić – po pierwsze dlatego, że za każdym rogiem mogli czekać
żądni zemsty Linsdensenowie, a po drugie nie chciały wysyłać pomiędzy
sobą Chimery w obawie, by i ona nie ucierpiała z rąk bliźniaków.
- Jak wykradniemy się w nocy z zamku? – zapytała Flori, gdy mijały
Panią Norris, kotkę woźnego Filcha, która była zwykle jego oczami i uszami
tam, gdzie nie było akurat jego samego. Filch zdawał się wprost
nienawidzić każdego ucznia Hogwartu i ustępował w tym chyba tylko
Snape’owi, a teraz także i Gallow. Flori pomyślała, że gdyby woźny złapał
ich dziś w nocy, z pewnością dopilnowałby, żeby żadne nie opuściło
ponownie swojej sypialni – a to byłoby tragiczne w skutkach dla kota Siga.
- Nie martw się, mam pomysł – powiedziała Kath, gdy Pani Norris
zniknęła za zakrętem. – Może znów uda mi się u was zanocować.
Spotkamy się wtedy w pokoju wspólnym i polecimy na miotłach.
- Na miotłach? – zapytała niepewnie Flori.
- Ty polecisz ze mną. Nie bój się, nie dam ci spaść – zapewniła ją, na
co jasnowłosej zrobiło się raźniej.
Dziewczęta nie znalazły tego dnia żadnego tajnego przejścia. Gdy
zjawiły się w Wielkiej Sali na kolację, zastały tam zziajanego, czerwonego
na twarzy Siga, który dosłownie tankował sok dyniowy ze swojego kubka.
Ciągle miał na sobie brązowo-granatowy strój do Quidditcha.
- A tobie co się stało? – zapytała Kath siadając koło niego.
- Trening mi się stał – odparł nalewając sobie kolejną szklankę. –
Rabbitburrow nareszcie wziął się za nasz plan gry. Jest morderczy, ale tak
znakomity, że Ślizgoni w tym roku nawet nie powąchają pucharu.
- To świetnie – ucieszyła się Kath. – Powinniśmy się położyć zaraz po
kolacji, żeby trochę odpocząć przed… no wiecie…
- Racja, jestem skonany – przyznał Summerstorm. – Ja pójdę od razu,
nie jestem głodny. Na razie – wstał, zarzucił miotłę na ramię i wyszedł z
sali.
- Zaczynam się trochę denerwować – powiedziała Flori wypiwszy
duszkiem szklankę mleka.
62
- Co tam, Fiddlespit? Cykor przed dzisiejszym wieczorem? – usłyszały
nad sobą głos Dominique Bey. – Nie dziwię się, skoro to ja mam być twoją
parą.
- Nie zdążysz nawet machnąć różdżką, a już będziesz pluć ślimakami
– dorzuciła stojąca u jej boku Ivette Goyle, brzydka dziewczyna o włosach
w jakimś nieokreślonym kolorze.
- Ty też się tam wybierasz? – zapytała Kath ze złością w głosie.
Słusznie podejrzewała, że to nie będzie równa walka. Kto wie, ilu jeszcze
Ślizgonów przyjdzie, i kto z nich zdecyduje się przyłączyć do Linsdensenów
i Bey.
- Miałabym przegapić takie widowisko? – zaśmiała się Ivette.
- Nie martw się, oni nie będą walczyć – zapewniła ją Dominique z
niekrytą ironią. – Ani ja, ani Eva i Thomas, nie jesteśmy takimi
nieudacznikami, za jakich nas macie, żebyśmy nie poradzili sobie z wami
jeden na jednego.
Dominique i Ivette zaśmiały się złośliwie i oddaliły się do swego
stołu. Kath i Flori szybko dokończyły kolację, po czym udały się do wieży
Ravenclawu. Położyły się, ale żadna z nich nie mogła zmrużyć oka.
Gdy zegar wybił za kwadrans dziesiątą, najciszej jak tylko mogły
wyszły z łóżek, ubrały się, po czym zeszły do pokoju wspólnego. Czekał
tam już Sig ze swoją miotłą zarzuconą na ramię.
- Gotowi? – zapytała Kath otwierając okno, a gdy jej przyjaciele
przytaknęli, usadowiła się na swojej Komecie 260. Flori siadła za nią. Była
spokojna, gdyż wiedziała, że Kath świetnie lata.
- Złap się mnie mocno – poleciła czarnowłosa, po czym odepchnęła
się od podłogi i obie wyfrunęły przez okno w chłodne wieczorne powietrze.
Za nimi śmignął Sig i cała trójka poszybowała pionowo w dół w kierunku
błoni. Po chwili wylądowali na trawie, daleko od zamku.
- Widzicie kogoś? – zapytał Sig rozglądając się. Zanim jednak
którakolwiek z dziewcząt zdążyła mu odpowiedzieć, nadlecieli
Linsdensenowie razem z całą resztą Ślizgonów. Był wśród nich i Karajan.
63
- No proszę, cały komplecik – sarknął Summerstorm. Jeśli tamci
postanowią wesprzeć swoich, będzie dziesięciu na trzech. To bardzo w
stylu Ślizgonów.
- Przyszli tylko popatrzeć – powiedziała Eva. – To walka między nami
– tu spojrzała na Kath. – Najpierw jednak popatrzymy, jak sobie radzą twoi
przyjaciele.
Dominique wystąpiła naprzód:
- Walczysz ze mną, Fiddlespit – powiedziała wyciągając różdżkę. –
Przygotuj się.
Flori wzięła głęboki oddech i również dobyła różdżki. Kilku Ślizgonów
rzuciło czar Lumos, aby w świetle móc lepiej widzieć pojedynek, który
właśnie się zaczął. Dominique rzuciła czar Drętwota, jednak Flori
sparowała atak, odpowiadając na niego Expelliarmusem, który niestety
chybił o włos i poszybował gdzieś w noc.
- Impedimenta! – krzyknęła Dominique zataczając różdżką idealny
łuk. Kolejny par ze strony Flori.
- Silencio! – zaklęcie trafiło Dominique w brzuch, a ona zgięła się w
pół. Gdy się wyprostowała, na jej twarzy malował się triumfalny uśmiech.
Kath poczuła dreszcz na plecach – Bey, w odróżnieniu od reszty
piątoklasistów, znała również Zaklęcia Niewerbalne, o których Flori nie
miała pojęcia. Snape zapowiedział co prawda, że będzie ich uczyć, jednak
do tego czasu pozostało jeszcze kilka tygodni.
Dominique w milczeniu machnęła różdżką, jednak Flori rozpoznała
po tym ruchu zaklęcie Expelliarmus, toteż szybko wykonała kontratak, po
czym natychmiast odpowiedziała tym samym urokiem. Kolorowe smugi
światła z obu różdżek śmigały z coraz większą szybkością w obie strony.
Zaklęcia bądź to chybiały, bądź były parowane raz przez jedną, raz przez
drugą walczącą – i ciągle szala zwycięstwa nie przechyliła się na korzyść
żadnej z nich. Przynajmniej dopóki Dominique nie zastosowała pierwszej
tej nocy brudnej sztuczki – w milczeniu zatoczyła różdżką zwodniczy ruch
zaklęcia Expelliarmus, a gdy Flori wykonywała kontratak, natychmiast
świsnęła w nią Impedimentusem. Flori krzyknęła, gdy zaklęcie odrzuciło ją
na dziesięć stóp w tył, jednak mimo, iż uderzyła z impetem o ziemię,
64
zdołała utrzymać w dłoni różdżkę. Natychmiast uniosła się na łokciu i nie
celując specjalnie, zawołała desperacko:
- Żryjślimaki! – urok dosięgnął Dominique, która pozieleniała na
twarzy, a potem nagle pochyliła się do przodu i zwróciła na trawę pokaźną
ilość otoczonych śluzem, pozbawionych muszli ślimaków. Pomiędzy
kolejnym torsjami próbowała rzucić jakieś zaklęcie na Flori, ta jednak
parowała je z łatwością.
- Expelliarmus – powiedziała spokojnie jasnowłosa, gdy była już w
odległości kilku stóp od Dominique, a różdżka wymiotującej ślimakami
dziewczyny wyrwała się z dłoni właścicielki i poszybowała gdzieś ponad
głowami przyglądających się temu Ślizgonów. Pojedynek był skończony.
Flori wróciła do Kath i Siga.
- Byłaś niesamowita! – powiedziała szeptem czarnowłosa obserwując
przy tym, jak Ivette Goyle prowadzi Dominique w stronę zamku.
- Dzięki – odparła jasnowłosa dysząc po tej walce. – Czasem sama
siebie zaskakuję.
- No to chyba teraz moja kolej, skoro Eva chce zostawić sobie Kath
na deser – Sig strzelił stawami obu dłoni i wyciągnął swoją różdżkę.
- Powodzenia – powiedziały na raz Flori i Kath, a Sig uśmiechnął się
tylko i postąpił parę kroków w stronę Thomasa, który już na niego czekał z
różdżką w gotowości.
- On coś knuje, widać to gołym okiem – powiedziała z niepokojem
Flori.
- Jeśli tylko Sigowi uda się rzucić Silencio, wygra. Linsdensenowi
daleko do poziomu Bey – odparła Kath obserwując, jak ponownie raz po
raz w obie strony śmigają promienie zaklęć. Sig zrobiwszy unik przed
rzuconym przez Thomasa Expelliarmusem, cisnął w niego
Impedimentusem, który jednak chybił i trafił w stojącą za Linsdensenem
Felicity Ashton. Thomas rzucił za siebie krótkie spojrzenie, po czym
uśmiechnął się złośliwie i ponownie rzucił czar:
- Incarcerus! – wstęga błękitnego światła wystrzeliła z końca jego
różdżki i zanim Sig zdołał wykonać kontratak, owinęła się ciasno wokół
jego kostek zwalając go na trawę. Tymczasem Felicity pozbierała się już z
65
ziemi, po czym wyszła z grupy Ślizgonów i stanęła obok Thomasa z
wyciągniętą różdżką.
- Co to ma znaczyć?! – krzyknęła Kath z oburzeniem.
- Zostań na swoim miejscu, Croissant – Eva wycelowała w nią swą
hebanową różdżkę. – Wszystko jest tak, jak być powinno.
- Wiedziałam , że tak będzie! Nie macie za grosz honoru, nie tyle,
żeby grać czysto! To miała być walka jeden na jednego!
- I była, dopóki twój przyjaciel nie zaatakował jednej z nas –
uśmiechnęła się widząc, jak Kath wręcz gotuje się z bezsilnej złości. Sig
tymczasem wciąż leżąc na ziemi parował jedno zaklęcie za drugim, jednak
każdy kontratak był wolniejszy od poprzedniego i w końcu tylko fakt, że
Expelliarmus Felicity chybił o włos sprawił, że Sig jeszcze ciągle miał
różdżkę w dłoni. Zdołał w końcu wyswobodzić nogi i zerwać się z ziemi
dokładnie w momencie, gdy Impedimentus trafił w miejsce, w którym
wcześniej leżał.
- Impedimenta! – krzyknął Summerstorm celując w Felicity.
Dziewczyna uskoczyła jednak w bok, a zaklęcie trafiło w Karajana, który
zatoczył łuk w powietrzu i padł na trawę kilka stóp dalej. Kath spodziewała
się, że i on dołączy do tego oszukańczego pojedynku, jednak nic takiego
się nie stało. Istvan pozbierał się z ziemi i najzwyczajniej w świecie
podszedł do Kath i Flori, by stamtąd bezpiecznie obserwować walkę. Eva
widocznie nie liczyła na udział Karajana w tej grze, gdyż nie zdziwiło jej
jego zachowanie. Sig tymczasem odpierał kolejne ataki dwójki
przeciwników nie mając już nawet szans rzucić własnego zaklęcia.
- Na miejscu waszego przyjaciela rzuciłbym Silencio na tego gamonia
– powiedział Istvan stojący parę kroków za Kath. – Miałby jeden kłopot
mniej.
Kath przyjrzała się walce uważnie – coś się zmieniło. Teraz głównie
Felicity siekła teraz zaklęciami w Siga. Linsdensen natomiast oddalił się
nieco i zaszedł go od lewej.
- Sig, po lewej! – zawołała Kath, ale było już za późno. Expelliarmus
rzucony przez Thomasa trafił w Siga, którego różdżka natychmiast
poszybowała w korony najbliższych drzew.
66
- Sectum Sempra! – Felicity wykonała swoją różdżką zamach
przypominający cięcie mieczem. Kath nie znała tego zaklęcia i
podejrzewała, że nie znali go również inni zgromadzeni tam uczniowie.
Pewności nabrała jednak dopiero po tym, jak twarze niektórych Ślizgonów
zastygły w osłupieniu, gdy Sig krzyknął przeraźliwie i chwycił się za prawe
przedramię, z którego buchnęła krew. Felicity zamachnęła się ponownie:
- Sectum Sempra!
Kolejne cięcie pojawiło się na ramieniu Summerstorma, który znów
krzyknął i osunął się na ziemię przyciskając rękę do ciała. Wszyscy patrzyli
na to zupełnie nie wiedząc, co robić.
- Sectum Sem…
- Expelliarmus! – zabrzmiało tuż nad uchem Kath. Karajan stał koło
niej z wyciągniętą różdżką, podczas gdy rozbrojona przezeń Felicity gapiła
się na niego w osłupieniu. Korzystając z nieuwagi Linsdensena Istvan
rozbroił także i jego. Kath i Flori tymczasem podbiegły do Summerstorma,
który przyciskał dłoń do krwawiących ran.
- Sig! – zawołała Flori. – Szybko, musimy iść do pani Pomfrey!
- Dasz radę wstać? – zapytała Kath.
- Spokojnie, dostałem w rękę, nie w nogę – odpowiedział, ale wbrew
swoim słowom zachwiał się i dziewczęta musiały go podtrzymać. Karajan
podszedł, aby im pomóc i wspólnie postawili Siga na nogi. Ruszyli w
stronę zamku, ale zanim zdołali ujść choćby kilka kroków, powstrzymał ich
głos Evy:
- Jeszcze nie skończyliśmy!
- Owszem, skończyliśmy! – ryknęła w jej stronę wściekła Kath,
celując w nią różdżką. – Żryjślimaki!
18
Pani Pomfrey na szczęście umiała sobie poradzić ze skutkami
zaklęcia, toteż rany została dość szybko zaleczone. Pozostały po nich tylko
lekki ból i ledwie widoczne blizny, ale uzdrowicielka zapewniła, że i one z
czasem znikną. Po tym zaczęła się najmniej przyjemna część tego
67
zdarzenia – pytania. Jeszcze w drodze trójka przyjaciół oraz Karajan, który
postanowił pójść z nimi, wspólnie orzekli, że to zaszło zbyt daleko i
zdecydowali, że nie będą niczego ukrywać, nawet jeśli miałoby sprowadzić
zagładę na kota Siga. Opowiedzieli więc dokładnie, co się stało i jak do
tego doszło. Pani Pomfrey wysłuchała ich w spokoju, a potem powiedziała:
- Musicie zgłosić się z tym do dyrektora. Powinien dowiedzieć się o
tej klątwie. To Czarna Magia, która jest zabroniona w tej szkole. Niestety
będę musiała powiadomić przełożonych waszych domów. A o kota się nie
martwcie, zajmę się tym – podeszła do biurka i napisała coś na małej
karteczce, po czym wręczyła im ją. –Idźcie już, wyśpijcie się. Gdyby was
złapał po drodze Filch albo ktoś inny, pokażcie mu to. No już, zmykajcie.
Cała czwórka wyszła z gabinetu pani Pomfrey i skierowała się
korytarzem ku lochom Slytherinu, by najpierw odprowadzić Karajana.
- Dzięki za pomoc – powiedział Sig do Istvana.
- Nie ma sprawy – odparł. – Nie mogłem już dłużej patrzeć na tę
farsę. Za grosz honoru, dokładnie tak jak powiedziałaś – to było
skierowane do Kath. – I jeszcze to zaklęcie, pierwszy raz je widziałem.
- Zastanawiam się, skąd Ashton mogła je znać – mruknęła Kath.
- Od rodziców, to pewne – Flori wzruszyła ramionami. – Przecież byli
Śmierciożercami zanim Sami-Wiecie-Kogo gdzieś wymiotło. A jak nie od
nich, to pewnie od jakichś innych Śmierciożerców.
- Tak czy inaczej, jest okropne – podsumowała Kath, gdy dotarli do
ściany, w której znajdowało się ukryte wejście prowadzące do pokoju
wspólnego Ślizgonów.
- Do zobaczenia jutro – powiedział Istvan i przeszedł przez mur, jak
jeden z duchów Hogwartu.
- No kto by pomyślał, że to on nam pomoże – powiedział Sig, gdy
wchodzili po schodach do wieży Ravenclawu.
- Wygląda na to, że on tak samo, jak ja zaczyna mieć dosyć swoich
ślizgońskich kolegów – mruknęła Kath. – Ciekawe, czemu trafił do
Slytherinu, skoro mu to teraz tak nie pasuje?
- O to samo mogłabym zapytać ciebie – uśmiechnęła się Flori
stukając cicho do drzwi pokoju wspólnego Krukonów. „Krukołatka” zadała
68
im jakąś beznadziejnie łatwą zagadkę, po czym drzwi się otwarły i trójka
przyjaciół weszła do środka. Zegar wskazywał dwunastą trzydzieści, toteż
przyjaciele pożegnali się (dziewczęta z dziesięć razy pytały, czy z Sigiem
już wszystko w porządku) i rozeszli się do swoich dormitoriów.
Gdy rano spotkali się na śniadaniu, Sig trzymał w ramionach swojego
czarnego kocura, który, drapany za uszami, mruczał głośno z
ukontentowania. Kot został wyściskany kolejno przez Kath i Flori, po czym
cała trójka przyjaciół siadła przy stole Ravenclawu. Nadleciały sowy z
poranną pocztą. Był wśród nich Baltazar, cały i zdrów, który wylądował
przed właścicielką, wdzięcznie wciskając się pomiędzy półmisek z
owsianką i wazę z sokiem dyniowym. Zaraz po tym pojawiła się też mała
sówka, którą Kath wysłała do domu w zeszły piątek. Ptaszek przytargał ze
sobą opasły list, więc pacnął skonany prosto w talerz grzanek, nie
zawracając sobie głowy czymś tak mało ważnym, jak trajektorie lotu.
Baltazar huknął oburzony takim brakiem profesjonalizmu.
- Rodzice odpisali? – zapytała ciekawska Flori wyjmując sówkę
spomiędzy tostów i sadzając ją sobie na lewym ramieniu (prawe
zajmowała drzemiąca Chimera).
- Tak – czarnowłosa otworzyła list i poznała pismo matki. – Ale i tak
nie mam teraz czasu czytać, wieczorem to zrobię – włożyła pergamin do
kieszeni i zabrała się za jajecznicę. W tym samym czasie do Wielkiej Sali
zdążyli wejść Linsdensenowie razem z Dominique Bey, która jednak tylko
przelotnie spojrzała na zastawione jedzeniem stoły, po czym zakryła ręką
usta i wybiegła z powrotem na zewnątrz. Eva i Thomas natomiast zasiedli
obok zapłakanej Felicity Ashton. Eva zaczęła jej coś tłumaczyć, Felicity
kręciła głową na boki i raz po raz wycierała oczy. Kath zauważyła, że
Constantin Lestrange, który właśnie zajmował swoje miejsce, umyślnie
popchnął Karajana wytrącając mu z dłoni szklankę soku. Idąca za nim
Ivette Goyle kopnęła Istvana w kostkę.
- Mam nadzieję, że Ashton dostanie za swoje – powiedziała
przyglądająca się temu Flori. – I Linsendenowie też. Jak tam ręka? –
zwróciła się do Summerstorma.
69
- Jeszcze trochę boli, ale jest w porządku – odparł. – A co do Ashton,
to życzę jej dużo zdrowia i takiego szlabanu, żeby jej kapcie spadły.
- Ty się nie śmiej, nam też się oberwie – powiedziała ponuro Flori
skubiąc grzankę na kawałki i karmiąc nią wszystkie trzy sowy. – Flitwick
też wymyśli nam coś takiego, że pożałujemy, żeśmy nie zostali wczoraj w
łóżkach.
- Tobie pewnie jak zwykle się upiecze u Snape’a – Sig trącił Kath w
ramię.
- Daj spokój, czasem mam dość bycia traktowaną, jak ktoś
niepasujący do reszty układanki – westchnęła czarnowłosa. – Już
wolałabym, żeby Snape dał mi taki sam szlaban, jaki z pewnością dostaną
inni.
19
Pierwszy raz się zdarzyło, żeby na lekcję Eliksirów z taką
niecierpliwością czekał ktoś, kto nie należał do Slytherinu. Właściwie tego
dnia to właśnie Ślizgoni najchętniej urządziliby zbiorowe wagary. Już od
samego początku te zajęcia były dla nich koszmarem – Snape wpadł do
sali, jakby go kto gonił i mimo, że twarz miał jak zwykle bez wyrazu, jego
czarne oczy siekły na prawo i lewo wściekłymi spojrzeniami.
- Doszły mnie słuchy, że wczorajszej nocy ktoś złamał kilka punktów
szkolnego regulaminu – zaczął. – Nie pozostaje mi nic innego, jak
wyciągnąć konsekwencje. Croissant, Fiddlespit, Summerstorm, wstać! –
nazwiska padły, jak salwa z karabinu, a trójka przyjaciół natychmiast
zerwała się ze swych miejsc i stanęła na baczność. – Za szwędanie się po
szkole w nocy i używanie magii poza zajęciami każde z was dostaje minus
dziesięć punktów dla swego domu. Szlaban też was nie ominie – zlustrował
każe z nich z góry na dół. – Siadać! – syknął i ruszył w kierunku Evy i
Thomasa. – Linsenden, ty napisałaś tę kartkę, prawda? – z obszernego
rękawa wydobył wiadomość, którą Baltazar przyniósł dla Kath. Dziewczyna
oddała ją tego ranka dyrektorowi, gdy ten wezwał całą ich trójkę na
rozmowę.
70
- Tak – powiedziała mając wzrok utkwiony w kawałku pergaminu.
- Świetnie, świetnie – sarknął Snape. – Minus dziesięć punktów… I
szlaban oczywiście. Twój brat tak samo.
Wśród Krukonów zaszumiało – Snape właśnie odjął swojemu domowi
w sumie aż trzydzieści punktów! Sprawa musiała być poważna.
- Ashton – stanął nad dziewczyną, jak złowrogi cień. Oczy Felicity
były ciągle jeszcze zaczerwienione od płaczu. – Zostaniesz po zajęciach w
sali. Mam do ciebie parę pytań. Cała reszta, która była wczoraj w nocy na
błoniach, a wiem doskonale, kto był – rozejrzał się po klasie – ma
trzydniowy szlaban. Zgłosicie się na przerwie do pana Filcha, już on wam
coś wymyśli.
Ślizgoni zadrżeli – szlabany Filcha były chyba najgorszymi z
możliwych. Snape tymczasem przeszedł do tematu zajęć i wszyscy aż do
przerwy ślęczeli nad eliksirami.
Po lekcji w sali pozostali Kath, Flori, Sig, Felicity i bliźniaki
Linsdensen. Snape jeszcze raz zrugał całą szóstkę, po czym rozdał
Ślizgonom po tygodniowym szlabanie i wszystkich, z wyjątkiem Ashton,
odprawił precz. Kath nie miała jednak zamiaru wyjść bez zaspokojenia
ciekawości – koniecznie chciała się przekonać, o co Snape będzie
wypytywał Felicity. Poleciła Flori i Sigowi ulotnić się gdzieś, żeby czatując
całą trójką pod gabinetem Eliksirów nie wzbudzali podejrzeń, po czym
zaczaiła się pod drzwiami i przyłożyła oko do dziurki od klucza. W lochu
było panowała cisza, więc dziewczyna słyszała wyraźnie każde słowo,
które padło w sali.
- Skąd znasz to zaklęcie? – zapytał cicho Snape, ale nie otrzymał
odpowiedzi.
- Mówże, skąd je znasz? – powtórzył, tym razem o wiele ostrzej i
głośniej.
- Ja… ja nie wiem – zająknęła się Felicity patrząc w podłogę. – Ja… ja
nawet nie pamiętam, co to było za zaklęcie…
- Siadaj na krześle – Snape postąpił parę kroków w tył i wyciągnął
swoją różdżkę. – No już, na co czekasz? – ponaglił Ashton, gdy ta zdziwiona
spojrzała na niego. Cała drżąca usiadła w pierwszej ławce, nauczyciel
71
tymczasem wycelował w nią różdżkę i… nic się nie stało. Tak przynajmniej
wydawało się Kath – aż do momentu, gdy Felicity odchyliła się do tyłu,
jakby zasłabła, a potem plasnęła dłońmi w ławkę gwałtownie opadając
całym ciałem do przodu. Snape chwilę na nią patrzył, po czym powiedział:
- Możesz iść.
- A co ty tu robisz?! – Kath aż podskoczyła na dźwięk tego głosu.
Poderwała głowę w górę i stwierdziła, że nie mogło być gorzej – nad nią
stała Gallow. Gwałtownie otwarte przez Snape’a drzwi popchnęły ciągle
kucającą przy nich dziewczynę, która straciła równowagę i wpadła plecami
na ścianę. Kath spodziewała się, że za podsłuchiwanie Snape wlepi jej
kolejny szlaban, ale on tylko obrzucił ją spojrzeniem bez wyrazu, po czym
syknął „Wynoś się” i poczekawszy, aż Felicity wyjdzie, a Gallow wejdzie do
sali, zatrzasnął drzwi.
Kath wolała nie ryzykować kolejnej wpadki, toteż opuściła loch i
wyszła na błonia. Spojrzała na pustą chatkę Hagrida, który ciągle jeszcze
nie wrócił ze swojej misji powierzonej mu przez Dumbledore’a.
- Kath! – zawołał z daleka Sig machając jej ręką. – I co, dowiedziałaś
się czegoś ciekawego? – zapytał, gdy podeszła do niego. Streściła mu
pokrótce to, co usłyszała w lochu i zakończyła pytaniem, gdzie podziała się
Flori.
- Jest w bibliotece – odparł. – Profesor Grubbly-Plank odwołała
zajęcia.
- Tu się zaczyna dziać coraz więcej dziwnych rzeczy – powiedziała
Kath w zamyśleniu okręcając wokół palca pasemko włosów. –
Zdecydowanie za dużo.
- Myślę, że nie ma się czym martwić. Dumbledore z pewnością wie o
tym wszystkim. A z resztą, może to jest dziwne tylko dla nas…
- Dumbledore nie wie o podwójnej Gallow – powiedziała z naciskiem
dziewczyna. Sig już otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zaraz je
zamknął. No tak, to był argument. Tego dnia rankiem podczas rozmowy z
dyrektorem żadne z nich nie pisnęło o tym nawet słówka.
- Co masz zamiar zrobić w sprawie Gallow? – zapytał w końcu
Summerstorm.
72
-
73