8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
1/99
BARBARA ROSIEK
ALKOHOL, PROCHY I JA
CZĘŚĆ I
PIJANE ŻYCIE
rano budzę się z kacem życia pragnę odejść
znam kilku potencjalnych samobójców
to nic Panie Boże -
mawiam
przecież bywa i tak
że nas ratują
kiedy śnimy o miłości
która nie może się spełnić
i wtedy powoli chlejemy wódę ćpamy wieszamy się
tak zwyczajnie na rurach w łazience
a później nas odcinaj ą jak pępowinę
i już możemy modlić się do Boga którego zabrakło
jak życia jak wódy czy narkotyku
nie chcę pani Alicjo być psychotyczna
ale nie mam już wyboru
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
2/99
schizo to też życie
a jutro od nowa się uchleję codziennością
i obudzę się z kacem życia
amen
7 lipca 2002 roku
czerwiec 2002
W ciągu ostatnich jedenastu lat byłam około trzydziestu pięciu razy w szpitalu
psychiatrycznym u doktora Mirka Sternalskiego w Częstochowie, ale o tym będzie
inna książka.
Pomiędzy szpitalami musiałam funkcjonować samodzielnie, to jest nie
świrować, nie halucynować.
To było bardzo trudne.
Musiały wystarczyć jedynie niskie dawki prochów, ale to było niemożliwe. Na
trzeźwo, no prawie na trzeźwo, nie radziłam sobie ze światem. Czyli z sobą i tym, co
przeżywam. Ogoniasty czuwał i namawiał umie do samobójstwa, a przecież nie
mogłam cały czas siedzieć za szpitalnymi kratami. To było zbyt trudne, kiedy czułam,
że oddział mnie drażni i męczy, oznaczało to powrót do domu, ale zawsze okazywało
się, że dom też był nie do uniesienia z Ogoniastym na karku, więc zabierałam go w
podróż po całym świecie albo zapijałam prochy alkoholem, wtedy Ogoniasty był
łaskawy i nie kazał na przykład wieszać się na linach w łazience.
Niedawno wyszła „Kokaina”, pisałam ją w bardzo dziwnym stanie psychicznym
po to, by przeżyć wbrew sobie i Bogu, na nieszczęście mnie samej, a komu na
szczęście jeszcze nie wiem.
Jest upalnie, Tata już nie żyje, Mama gdzieś wyszła, wczoraj miałam dół i
napisałam list do pani Alicji, a wcześniej byłam u doktora Marka w przychodni.
Ucieszył go nowy wiersz, mówił, że przebiłam Wojaczka, a ja na to, by nie mówił mi
takich rzeczy, bo Ogoniasty od razu podsunie w domu pętlę, więc postanowiłam
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
3/99
wytrzeźwieć i przyśniła mi się ta książka.
Dzisiaj jeszcze nie wzięłam prochów, a byłam przez ostatnie dwa tygodnie w
ciągu alkoholowym z prochami, które wywołują przyjemne wrażenie, że nie istniejesz
tu i teraz, jakby nie było rur w łazience czy halucynacji, ale Ogoniasty jest zawsze, a
poza tym nie mam zamiaru się go pozbywać.
Kiedy mam nakaz samobójstwa, kiedy przestaję kontrolować, ile prochów
wzięłam i zapiłam wódą, kiedy wydaje mi się, że mogę skończyć, podświadomość robi
mi brzydki kawał i zsyła nowy pomysł na książkę. Nie wiem, kto jest tak okrutny, Bóg
czy ja sama? Tak naprawdę jeszcze się tam nie wybieram.
Mam już wiernych czytelników, którzy wespół ze mną zamartwiają się i
przeżywają moje słowa wydrukowane przez życzliwych wydawców. Sława powoli
mnie osacza, ale przecież zawsze można wziąć dodatkowego psychotropa i zapić.
Wtedy świat nie istnieje.
Życie bez obowiązków i przeszłości zaczyna mi się podobać, ale nie podoba się
mojej wątrobie, sercu i mózgowi. Nagle stwierdziłam, że miewam zaburzenia
świadomości, inni mówią o sytuacjach, w których uczestniczyłam, a tego nie pamiętam. Przecież wszyscy nie mogą kłamać... Trochę się tego wystraszyłam,
zmniejszyłam ilość prochów o połowę i wytrzeźwiałam, przestając chlać. I w końcu
pojechałam na XXX Noc Poetów do Krakowa, a nie widzieli mnie tam chyba ze cztery
lata. Nie wiem, czy dobrze robiłam, odzyskując na tę noc trzeźwość, czas pokaże, ale
przynajmniej zaistniałam jako poetka, i choć sława nie była mi potrzebna. Na szczęście
w swoim mieście byłam na ulicy anonimowa, nikt nie znał mojej twarzy z telewizji, bo
nie zgadzałam się na jej odkrycie. Odrzucałam wszelkie propozycje wystąpienia naforum publicum. Co za ulga, mogłam po prostu wyłączyć telefon i nie odpowiadać na
listy.
Moja epopeja psychiatryczna, która zaczęła się jedenaście lat temu, chyba się
skończyła, ale była niemożliwa bez wódy i prochów.
Gdzie było moje ja, tego nie wiem. Chyba przy maszynie do pisania.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
4/99
Czasami byłam Bogiem. Nie odpowiadał mi jednak stan nieustannej
wszechmocy, wolałam być Basią, która pisze o swoich fantazjach i marzeniach.
Pani Alicja próbowała ze mnie zrobić kobietę. Mam nadzieję, że do tego nie
dojrzeję, choć przecież u łóżku z facetem stawałam się kobietą, a może, na czas
ożywczego orgazmu, dzikim zwierzęciem. Byłam uzależniona od chwili narodzin.
Od urodzenia byłam z Ogoniastym, który namawiał mnie do samobójstwa.
Dzisiaj sen przyjemnie mnie zaskoczył, zastanawiałam się, jak przeżyć do
wieczora bez prochów, a tu proszę, jest wyzwanie skłaniające do trzeźwości, okrutnej
trzeźwości, bo przecież wolałabym walnąć sobie kielonka i zawisnąć w uczuciach do
świata.
Jak błogo jest po prochach, oczywiście do chwili, kiedy nie rozpada się
wątroba. Bez wątroby żyje się siedemdziesiąt dwie godziny, tak przynajmniej uczono
na studiach psychologicznych.
Teraz, na szczęście, mam zakaz wykonywania zawodu psychologa i bardzo
dobrze, przynajmniej nikogo nie skrzywdzę swoimi koncepcjami na temat życia.
Książkę można przeczytać lub nie, słowo rzucone w twarz niekiedy zabija i nie
pozostawia cienia szansy na odcięcie pętli.
Przestałam ostatnio pisać dziennik, a przecież dzięki niemu powstały
„Pamiętnik narkomanki” i ”Schizofreniczka”. Zatarły się granice między tym, co
pisane, a tym, co przeżywane.
Przez ostatnie dziesięć lat byliśmy z Tatą najlepszymi kumplami, bardzo
cierpiał, kiedy odchodziłam do psychiatryka, ale zawsze był, teraz nagle...
Jeszcze nie potrafię o tym mówić czy pisać, to na razie nikomu niepotrzebne.
Piszę za to tomik Jemu poświęcony. Tylko On zawsze był ze mnie dumny... Płakać mi
się chce.
Nie wiem, doprawdy nie wiem, ale czuję, że muszę pisać, zanim rozwali się
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
5/99
wątroba.
Przez te lata w moim życiu zaistniało wiele osób, ważnych osób, ale przyjaciele
woleli moje książki niż mnie. Może kogoś krzywdzę, bo pani Alicja zdecydowanie
wolała usłyszeć, niż przeczytać. I Bożena się o mnie modli. Nie ma już naszego
Michałka. Bóg tak chciał.
Udało mi się przeżyć gruźlicę płuc, ale to nic nie oznacza, może jedynie to, że
należę do wybrańców Boga. Zaczęło się od uratowania mnie z próby samobójczej, na
tyle poważnej, że prawie udanej, ale nie liczyłam się z siłami współczesnej medycyny, a
także Boga. Może przede wszystkim Jego. Sama wyznaczyłam sobie datę śmierci
wbrew Jego zamysłom. Dostałam od psychiatry ożywcze prochy i nakaz życia, mając
jedynie zapał do pisania.
Przez trzy, cztery miesiące męczyłam się na wolności, by kolejne trzy spędzić w
szpitalu psychiatrycznym. I tak przez dziesięć lat. Wolność była zmorą, którą trzeba
było przetrwać. Chcę umrzeć, wyznaczam kolejne kresy swego bytowania na ziemi. W
końcu zrozumiałam, że nie zależy to ode mnie, więc zamiast zawisnąć, usiadłam jak
zwykle do maszyny do pisania.
„Kokaina” jest w księgarniach w całej Polsce.
Dziesięć lat temu postanowiłam, że w ciągu dziesięciu lat napiszę dziesięć
książek, choćbym miała pakt z diabłem. Napisałam je bardziej z boską pomocą. Nie
pamiętam, co czułam pisząc „Kokainę”, za to doskonale pamiętam, co czułam pisząc
„Schizofreniczkę”.
Tej nocy, po zmniejszeniu dawki prochów, przyśniła mi się ta książka wraz z
trafnym tytułem. Muszę jedynie nie dać się wciągnąć w rozmyślania o innych, skupić
się na tekście, gdy inni zmuszają mnie, bym uczestniczyła w jakiś sposób w ich życiu.
Jestem gotowa na twórczą izolację, dopóki nie skończę. Inni jak zwykle
pewnie tego nie zrozumieją, ale to mi nie przeszkadza. Któż zrozumie kobietę, w
dodatku poetkę.
Zagłuszałam lęk.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
6/99
Znany mi filozof ma inną koncepcję powstawania lęku, ale zapominam o tym,
bo kto by się przejmował wyznaniem chorego na nienawiść psychopaty.
To lato należy tylko do mnie.
Po powrocie z psychiatryka poczułam, że jeden z psychotropów ma
niesamowite działanie na tę część mego umysłu, która pozwala na samodręczenie. W
końcu się wyzwoliłam. Tak było po kokainie, ale teraz czułam, że świat należy do
mnie.
Książki sprzedawały się jak dziwki i miałam kasę na swobodne przetrwanie.
Domagano się spotkań autorskich, wywiadów, były recenzje, o których nawet
nie wiedziałam. Dziennikarskie hieny pozwalały sobie na zbyt wiele, na spotkaniach
autorskich padały dziwne pytania, na które nie miałam ochoty odpowiadać.
W końcu z tym skończyłam. Mają książki, niech się żywią. Status poetki i
pisarki zadziwiał także mnie. Na początku nie mogłam pojąć, jakim fenomenem jestsława. Leży ona w naturze ludzkiej, jako psycholog powinnam się wcześniej
zorientować. Tylko rodzina mnie nie uznawała, dla nich byłam wciąż biedną Basią,
którą trzeba się opiekować, ratować z tarapatów, kiedy zaćpała czy zapiła. Moje
pobyty w psychiatryku były dla nich kompletnie niezrozumiałe, ale nikt nie pytał o
przyczynę. W naszej rodzinie istniała zmowa milczenia, tylko ja, poprzez swe książki,
ujawniałam tajemnicę rodziny. Ale i o tym się nie mówiło.
Nawet moi przyjaciele nie pytali. Pytali za to czytelnicy, ale nie miałam ochoty
opowiadać. Spotkanie z drugim człowiekiem było kaźnią, mogłam jedynie rozmawiać
z doktorem Markiem i panią Alicją. Pisywałam listy do różnych osób, ale nigdy ich nie
wysyłałam.
Pisywałam scenariusze mego istnienia, które, ku memu zdziwieniu, się
sprawdzały. Na ziemię sprowadzali mnie terapeuci.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
7/99
Przecież dla innych pisywałam listy, wiersze, poematy, o których dowiadywali
się zwykle z książek. Najczęściej spotykaliśmy się w dniu moich imienin. Ale i to
rozwiązałam. Nie pytajcie, w jaki sposób. Jestem tylko człowiekiem. Po prochach i
wódzie byłam za szybą.
Mogłam teraz zamienić szkodliwe nałogi w nałóg pisania. To zdecydowanie
zdrowsze, ale zabiera przyjaciół przyjaciół sen.
Wybacz, Jerzy, ale teraz nie mogę odpisać na Twój list. Jesteś wspaniałym
człowiekiem i poetą, podobnie się zapętlamy, tylko że ja czasami zdrowieję.
Psychotropa trzeba było przyjmować coraz więcej, ale zdobywałam go legalnie,
przepisywali go lekarze w dobrej wierze i dzięki nim jeszcze żyję.
Nie, nie oszukiwałam. Pragnęłam pomocy, bo znowu przekraczałam granicę.
Z doktorem Markiem gadałam o Ogoniastym, psychiatrii, psychologii, filozofii i
poezji. I przemówiłam do pani Alicji. Nie wiem, być może za duży ciężar na nią kładę.
A poza tym jeszcze nie napisałam testamentu.
Próbowałam go napisać, nawet doktor Marek dał mi zaświadczenie, że w
danym dniu jestem poczytalna, ale żaden z notariuszy, do których poszłam, nie podjął
ryzyka. Po prostu nie potrafiłam go napisać.
Teraz, kiedy jestem trzeźwa, na pewno bym tego nie zrobiła.
Dlaczego? Bo chcę żyć!
Dopuszczam do siebie nieznane dotąd emocje, lecz wiem, że w moim pokoju
są narkotyki, prochy i wóda. Ale to nic nie znaczy.
Jest także maszyna do pisania. Świat przepływał przez moje ramiona. Cóż,
mogłam się ratować sama lub zostać ubezwłasnowolniona. Od dziecka sama
decydowałam o swoim losie. Bóg się tylko przyglądał.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
8/99
Dziesięć lat, dziesięć książek, sława i potępienie. Musiało starczyć na kolejny
krok w życie.
Niestety, bywałam bardzo nieodpowiedzialna, ale to Ogoniasty testował moją
wytrzymałość. Chyba nigdy go nie zawiodłam. Kiedyś za dużo wypiłam, leżałam na
torach tramwajowych i zastanawiałam się, co będzie gorsze, powrót do domu czy
śmierć pod tramwajem. W końcu ktoś się ulitował i mnie podniósł...
Powroty do Mego Królestwa też bywały niebezpieczne. Czy trzeźwość jest w
ogóle do wytrzymania? Na początku dobierałam po trzy prochy i stawałam się boska
dla siebie i ludzi. Ale gdy ich działanie mijało, mogłam jedynie zawisnąć.
Ogoniasty czuwał.
Minęło dziesięć lat, a ja się znowu zapętliłam.
Łapie mnie dół, to normalne po wyżu, w jakim byłam kilka dni temu w
Krakowie, ale trzeba przełamać myślenie ćpuna i alkoholika i napisać, że nie wszystko jest jeszcze do dupy. Nad poetami przeklętymi mam tę przewagę, że żyję.
Jak na zawodowego psychologa wiem za dużo, ale od czego są prochy i wóda.
Jesień powitam w nowym wcieleniu.
Mam nadzieję, że zboczeńcy nie podniecają się „Kokainą”.
Odszedł jedyny mężczyzna, który naprawdę mnie kochał. Hm, trzeba się na
trzeźwo rozejrzeć.
Ale jeszcze nie teraz. Całe życie tęskniłam w niepokoju. Bywam normalna, ale
nie można mi zaufać. To bardzo niebezpieczne.
Mam niesamowitą broń w rękach - znajomość duszy drugiego człowieka.
Dlatego lepiej dla świata, kiedy piszę kolejną książkę, bo wtedy staję się bezbronna.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
9/99
Czasem myślę, że kiedyś coś walnie w naszą planetę i będzie po wszystkim. A
moja Mama jako fizyk i astronom to potwierdza.
Bardzo chcę, by przeczytała tę książkę.
Jerzy, poeta warszawski, twórca Hybryd, przejmował mnie swoim widzeniem
świata i poetycką bezsilnością, ale nie mogłam mu już pomóc. Każdy odchodzi
samotnie, a on się tam powoli wybiera. Zawsze jednak mogę go przytulić w wierszu.
Nie jestem teraz w stanie spotykać się z kimkolwiek. Oprócz wtorku i
czwartku. Przede mną długi weekend, więc nie zawracajcie mi głowy jakimiś
głupstwami typu jedzenie czy rozmowa telefoniczna.
Żyję, umieram, zmartwychwstaję. Memu spowiednikowi by się to nie
spodobało. Tyle razy Bóg mnie rzucał na kolana, a ja zawsze odchodzę od
konfesjonału z niepokorną duszą.
Może kiedyś, kiedy utracę wszystko jak Sted, zastanowię się nad tym.
Ciemność przecież dopiero przede mną.
Już tam byłam, ale to historia z innej książki. Czasami wydaje się, że za dużo
przeżyłam, poznałam, ale zawsze chodzi o jedno. Domyśl się, Czytelniku.
„Pamiętnik narkomanki” żył swoim życiem, wznawiany, poszerzany, budził
przerażenie i zachwyt. Byli i tacy, którzy nazywali branie gównem, ale gówno było w
nich samych.
Tym sposobem zostałam etatową narkomanką kraju. Chyba teraz zostanę
prostytutką, ale to się nie wyklucza. Żyję po kawałku w różnych ludziach i zdaje się,
że to właśnie oznacza wieczność.
Podczas Nocy Poetów w Krakowie chyba się zakochałam. A mówiłam ci,
Rosiek, byś nie opuszczała miasta.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
10/99
Jestem w ”Who is Who”, ale miasto o tym jeszcze nie wie. Zżarłoby ich.
Docenił mnie Cambridge. To sława na cały świat. Próbowano nakręcić o mnie film
dokumentalny, ale się nie zgodziłam.
Teraz, gdy mam za sobą śmierci kliniczne, samozagłady w książkach, kiedy
istnieję inaczej, chociaż w otchłani nałogu, mogę powiedzieć, że nie warto się zabijać,
ale dla mnie śmierć była wszystkim.
Być może pójdę do piekła, ale to mi wcale nie przeszkadza, lubię ciepło.
Prochy wzmacniały chory umysł, alkohol poszerzał granice zwątpienia, ale
jeszcze miałam dłuższe okresy trzeźwości. To groziło samobójstwem.
Trudno. Mam ochotę się napić.
Czy znowu pragnę sama siebie przekonać do życia?
Prochy są na wyciągnięcie ręki. To nic. Chodzi o myśl.
Jestem w odmiennym stanie ducha, to pozwala tworzyć, ale stałam sięcałkowicie aspołeczna. Kiedy trzeźwiałam, świat zewnętrzny bywał moim wrogiem.
Zamykano mnie w szpitalach i przeprowadzano testy, ale nigdy się nie poddałam.
Co takiego wydarzyło się przez ostatnie dziesięć lat, co mnie tu zatrzymało?
Ogoniasty ostatnio chlał ze mną i ćpał. Przeraziłam się, że i jego utracę. Ale nie
jest źle, trochę nikczemnie, trochę niezwyczajnie. Do czwartku jeszcze dużo czasu, by
stąd wyjść i wrócić, nie zaliczając po drodze knajpy.
Jak piłam w jednej dłużej, to później w drugiej witano mnie słowami, że dawno
mnie tu nie było. Ale zawsze pamiętano, co piję i w jakich ilościach. Miłe.
Doskonale poznałam reakcję swego organizmu na wszelkie trucizny.
Wiedziałam, co się wydarzy i jak się zachowam, by zdążyć uciec. Aż do momentu,
kiedy dwa lata temu straciłam kontrolę. Musiałam od nowa eksperymentować albo
wytrzeźwieć. Jedno i drugie było groźne. Mogłam wziąć dwieście tabletek
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
11/99
psychotropów i zasnąć, ale też mogłam wziąć zdecydowanie mniej innego leku i nie
przeżyć. To mnie w końcu zastanowiło. Jestem chora, uzależniona od wódy,
psychotropów, samobójstw i innych rzeczy, których jeszcze w sobie nie odkryłam. A
jednak twierdzę, że trzeźwość też może być potęgą. Co to oznacza? Jeszcze nie wiem.
Za kilka dni skończę czterdzieści trzy lata.
Często przez mój mózg przebiega złowroga myśl, by tak zwyczajnie, po prostu
odejść, nie kończąc tej książki, ale chyba wtedy straszyłabym z zaświatów. Kiedyś
obiecałam doktorowi Markowi, że będę straszyć.
której, przecież przez siedemnaście lat wszystko się może zmienić. Zmusza to
jednak do życia, bo ja staram się dotrzymywać słowa.
Kolego Sidor, nie klękaj przede mną przy pomniku Mickiewicza w Krakowie,
mówiąc, że jestem wielka. Jeszcze żyję, a na cokół mamy czas. Razem z Ogoniastym.
Dziesiąta strona maszynopisu dzisiaj. Niedługo odpocznę... Jak zniszczyć ciało
Rosiek? Teraz kiedy jest takie kobiece, łaknące pożądania i przytulenia. A jednak
wzbraniam się przed tym. Boję się, że bez wódy i prochów poznam smak innej miłości,która na razie mnie przerasta. Kiedy piszę, udaje mi się połączyć rozum z sercem i jest
to mieszanka wybuchowa. Mówicie, że igram z ogniem, to nie ogień, to bomba
wodorowa.
Dlaczego, Boże, dopuściłeś do tego, bym łączyła w sobie sprzeczności. Jak
powstrzymać umysł przed następnym truciem się?
Alkoholikami były przecież dwie najważniejsze dla mnie osoby, więc może to
jakiś mechanizm obronny lub lęk przed całkowitym upadkiem.
- Wybawieniem będzie śmierć - powiedziałam kiedyś Markowi Kotańskiemu.
Nie uwierzył, ale ja wiem swoje. Już to przerabiałam. Żyję w nierealnych światach,
tylko prochy i wóda są realne. Czy żałuję? Może na to pytanie odpowiem za
siedemnaście lat.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
12/99
Już nie wierzę, że po napisaniu kolejnej książki pojmę to wszystko, bo co tu
pojąć, kiedy sam wszechświat jest niepoznawalny. To, do czego już doszłam, to i tak
za wiele. Aby nie myśleć, prochowałam się przez te lata, to trzymało obłęd w ryzach,
ale nie do końca. Ostatecznie wypuszczano mnie z psychiatryka. Najbardziej się bałam,
że zabiję drugiego człowieka, tak po prostu fizycznie uderzę. To niebezpieczne
myślenie, więc zakończę ten temat. Dałam się oszukać złodziejowi i jeszcze go za to
przeprosiłam. Nie lubię być oszukiwana, ale inni oszukiwali mnie dla tak zwanego
mojego dobra. To chyba jedyna rzecz, której nienawidzę. Przestałam ufać najbliższym,
a inni mnie nie obchodzili.
Zależy mi na innych ludziach, tylko nie potrafię niekiedy ocenić, kto
przyjacielem, a kto wrogiem. Poza tym mam silne zaburzenia pamięci i nie pojmuję,
dlaczego nagle inni przestają się do mnie odzywać. Sama dla siebie jestem zagadką,
nawet nie jestem pewna tego, czy tej nocy po prostu się nie powieszę.
Ile zbrodni popełniłam w zamysłach szatana? Hm, Ogoniasty się śmieje, a
mógłby czasami na mnie krzyknąć jak doktor Marek, gdy miał mnie za dużo w swoich
emocjach po kolejnym truciu się czy wieszaniu. Ale to inna historia.
Tak naprawdę Na sześćdziesiąte urodziny umówiłam się z przyjaciółmi w
knajpie na wódkę. Nie wiem jeszcze w dokopywałam najbardziej sobie.
Autodestrukcja była od dziecka wpisana w mój życiorys. Alkohol, prochy,
samobójstwa. Jednak wolałam żyć, inaczej bym nie podejmowała walki.
Jedna z moich pacjentek zarzuciła mi pychę. Nie odezwałam się do niej, kiedy
próbowała to załagodzić. Po prostu mój czas w jej życiu się skończył. Wtedy teżzrozumiałam, że nie mogę dłużej być psychologiem i przyspieszyło to decyzję o
wyjściu z piekła. Piekła innych. Moje piekło zupełnie wystarczało.
Ostatnio przegoniłam Marzenkę, nie byłam w stanie dłużej unosić ciężaru jej
obłędu, zwłaszcza że pojawiała się tu co drugi dzień. Musiałam j ą zostawić, inaczej
zrobiłabym jej krzywdę.
Lubię lato, włóczenia się od knajpy do knajpy i powroty do domu z głową w
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
13/99
coraz to innym obłędzie, co już przestała dostrzegać Mama, żyjąca w swoim świecie
po śmierci Taty. A miałam Im wyprawić pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Zabrakło dwóch
lat. Tak jak mnie zawsze brakowało chwili, by zaistnieć inaczej.
Jedenaście lat temu naprochowano mnie i wysłano do domu. Wtedy była
jeszcze przy mnie Mirka i spędziłyśmy razem wakacje. A potem zostałam z prochami,
Ogoniastym, wódą i Moim Królestwem.
Oprócz Mirki nikt jeszcze wtedy nie wiedział. Ludzie byli na mnie obrażeni,
więc zabrałam się do pisania, które zawsze pozwalało mi przetrwać. Omijałam
niebezpieczne sytuacje do czasu, gdy pojawiał się kolejny atak psychozy. Wtedy
wracałam do szpitala. A pomiędzy szpitalami wirowałam, skamlałam, chlałam, grałam
twórcę przed tymi, którzy chcieli poznać mnie od podszewki. Ale nie byłam zużytym
futrem. Byłam Barbarą Rosiek, która pisała trochę inaczej niż inni. Niektórym to się
bardzo podobało, inni mnie potępiali. Rodzina milczała.
Młodzież była trochę zaskoczona moim widzeniem świata, ale przecież pisałam
o ich tajnym ja, o walce z autorytetami i słabościami. Nawet Mama w końcu przyznała,
że raz w życiu myślała o samobójstwie.
Nastolatek jest biedny w naszym systemie kultury. Ma milczeć i wybaczać.
Później wchodzi w dorosłość albo spokojnie przewartościowując swój świat, albo bijąc
głową w mur, by przetrzymać samego siebie. I nadchodzi wiek dojrzały, w którym
najbardziej zdeklarowani hipisi się odnajdywali. Nie licząc twórców, alkoholików i
samobójców.
Jestem wiecznym dzieckiem. Nie można mnie zmusić do wejścia w świat ludzi
dojrzałych, a przecież rozwijam się w pisaniu i rzadkich kontaktach z ludźmi.
Zdecydowanie wolę piekło, ale nie mogę brać odpowiedzialności za innych, każdy sam
musi umrzeć.
Niedługo będę mogła wziąć prochy na noc, ale nie gwarantuję, że będę śniła. W
snach obnażam się do własnego nieprawdopodobieństwa.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
14/99
Po prochach i wódce odchodzi się wcześniej niż po samym alkoholu. Ale nie
załatwia on pewnych problemów. Prochy niszczą skuteczniej.
Boję się, że mogę dojrzeć. Boże, chroń mnie.
Chroń mnie przed filozofami. I teoriami osobowości. To tak, jakby jakiś
geniusz kłamał, że poznał tajemnicę istnienia. Trzeba żyć w zgodzie z naturą i nie być
ludzkim zwierzęciem.
Mam brata i bratową, ale nie będę o nich pisać, bo musiałabym zacząć
oskarżać. Nie mnie sądzić innych. Wystarczy potępienie siebie.
Nie trzeźwiałam. Prochy brałam trzy razy dziennie, mniej piłam i stawało się
Królestwo Moje. Nie chciałam, by inni w jakiś sposób ingerowali w moje życie, ale po
prochach obojętniałam na uczucia innych. Teraz wiem, że to było zabójcze, ale czasu
nie można cofnąć. Niekiedy, w przypływach rozpaczy, pragnęłam powrotu.
Stawałam się coraz sławniejsza. Jeździłam na spotkania autorskie po całej
Polsce, poznawałam przeróżnych ludzi, ale wracałam nieustannie samotnym
pociągiem. Pewnego dnia wystraszyłam się, kiedy uświadomiłam sobie, że ludzie mnienie rozumieją. To jeszcze nic. Mój organizm buntował się przeciw truciźnie we krwi,
musiał się oczyszczać, a okresy trzeźwości miewałam coraz krótsze.
Gdy ukazywała się kolejna książka, potrafiłam się nią cieszyć kilka chwil.
Potem następowało zwątpienie, które trzeba było zapić, zaprochować. Za dużo ode
mnie wymagano. A ile wymagałam od siebie? Nie mogłam nawet być półbogiem jak
Herkules, bo to nie ta bajka. Przykro mi, że się powoli uśmiercam. Nie wiem, czy jestem w stanie wyzdrowieć, dojrzeć, pokochać, inaczej postrzegać rzeczywistość,
wspaniałomyślność Boga.
Ogoniasty wszędzie ze mną był i wracałam w głąb siebie. Nie ma lekarstwa na
chorą duszę. W końcu to zrozumiałam.
Przepraszam tych, co mnie kochają, ale jeszcze nie potrafię... Na ile starczy sił?
Jerzy, jeszcze się tam nie wybieraj. Może znowu wyślę do Ciebie list...
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
15/99
Kilka dni temu przeczytałam „Kokainę”. Przestraszyłam się. Teraz już tak nie
szokuje, zwłaszcza po „Schizofreniczce”, ale nadal są osoby, które padają przy
„Narkomance”. Kwestia stylu życia. Nie potrafiłam już egzystować bez prochów,
zapijanie ich wódą odkryłam nieco później, chociaż wiedziałam od moich pacjentów
alkoholików, że tak to wygląda na pewnym etapie nałogu. Są alkoholicy, którzy się
staczają do końca, i ci, którzy popełniają samobójstwo. Pogodziłam w sobie ćpuna i
alkoholika.
Przerabiałam już to wszystko, łącznie z opiatami, ale teraz topiłam się inaczej,
bo w całkowitej samotności, idealnie zachowując pozory normalnego życia, w dodatku
wypełnionego twórczością. Tylko nieliczni wyczytywali z mojej twarzy chorobę.
Byli także ludzie, którzy się mnie bali, gdy byłam po prochach. Ale ich
nauczyłam się omijać.
Pisywało do mnie wiele małolatów próbujących pokonać własne problemy,
nawet raz przyszła do domu piętnastolatka, bym jej dała narkotyk. Miałam ochotę
kopnąć ją w dupę, ale spokojnie wytłumaczyłam. Teraz, w całkowitej izolacji,
problemy innych zniknęły, choć nie do końca. Co jakiś czas następowała lawina
telefonów, także anonimowych, ale nie przejmowałam się tym.
Zdradzała mnie bełkotliwa mowa, która rozdzierała Matkę, ale krzyki, prośby
czy zamykanie w szpitalu niewiele dawały. Jeszcze walczyłam, ale nie mogłam odejść
od butelki, aż nie pokazało się dno. Jednak ciągle potrafiłam się od niego odbić.
Rury w łazience czekają. Jeszcze nigdy nie powiesiłam się w domu. Kiedyś
zapomniałam, że ma przyjść pacjent i sobie dołożyłam. Chciał wzywać pogotowie. Niemogłam więcej do tego dopuścić. Skończyłam z psychoterapią innych.
Na szczęście ludzie powoli o mnie zapominali, bo oprócz książek nie było mnie
nigdzie.
Znowu dzisiaj śniła mi się odwykówka, na której przebywałam wbrew sobie.
Nie mogą mnie już zamknąć gdziekolwiek.
Oczywiście to największe oszustwo, jakie popełniam wobec samej siebie, że
potrafię kontrolować nałóg.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
16/99
Umiałam się dogadać jedynie z tymi, którzy akceptowali mnie całkowicie.
Niewielu ich było, ale zawsze znalazła się dobra dusza, która choć na jakiś czas
wytrzymywała mój obłęd. Potem odchodziła jak inni.
Byłam i jestem nie do wytrzymania. Nawet Mama dostała zawału serca. A Tata
po prostu umarł. Była jeszcze Danuśka, siostra Mamy, która kochała mnie bez
względu na to, co uczyniłam. Sądzę, że gdy one odejdą, i ja się pożegnam z Moim
Królestwem.
I Danuśka kiedyś wyznała, że po prostu odejdzie, zapijając prochy wódą, ale
sądzę, że o tym zapomniała.
Nigdzie mi się nie spieszy.
Zmieniano mi leki, ich konfiguracje, na które uodporniał się mój organizm. By
przetrwać, dochodziłam do niewyobrażalnych dawek. Gdy po alkoholu uspokajała się
dusza i pojawiały się łzy, czułam, że mogę zdążyć kogoś pokochać, zanim rozpadnie
się wątroba.
Ale przecież tego nie chciałam.
Jest jeszcze moja staruszka kotka - Koziołek - cała czarna. Danuśka się jej boi,
nazywa ją Diabeł. Koziołek choruje na depresję.
Czasami o świcie budzi mnie jej płacz. Nie pozwala się przytulić, może wie to,
co i ja, że jedno przytulenie może być niebezpieczne dla chorego umysłu. KochamKoziołka, i to chyba jedyne prawdziwe uczucie we mnie.
Kochałam mego męża, który umarł w dniu naszego ślubu. Ze szczęścia
przedawkował, wiedziałam, że niedługo umrze, ale chciałam z Nim pobyć, nim skoń-
czy, ale Bóg ponownie mnie zaskoczył. Na schodach kościoła. Chyba go pochowałam.
Wiele lat później napisałam tomik poetycki „Wdowa”, ale to był już inny czas.
„Wdowa” bardzo się podoba moim fanom. Mnie też zaskakuje.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
17/99
Kiedyś policjant powiedział do mnie, że jak tak wcześnie wszystko przeżyję, to
później życie nie będzie ciekawe.
Ale Bóg widzi to inaczej. Może na łożu śmierci powiem przepraszam, ale i tego
nie jestem pewna.
Gdybym mogła… No właśnie, co?
Życie fantazjami bywa niekiedy takie realne. Jako psycholog potrafię
przewidzieć postępowanie innych, wciągnąć w grę.
Gram zazwyczaj o życie.
Kiedyś trenowałam karate. Teraz nie wychodzę po zmierzchu z domu, chyba że
do mojego stomatologa. Mogłabym za mocno uderzyć ewentualnego napastnika, a
kiedy wypiję, cios uderza ze zwielokrotnioną siłą. Z knajpy na placu Daszyńskiego z
reguły wychodzę w miarę trzeźwa. Można mnie tam czasami spotkać, oprócz
czwartków. Tylko ja piję tam jedyny w swoim rodzaju drink z rumem. Lekarz, który
mnie leczy na gruźlicę, stwierdził, że jestem w średnim wieku. Trzeba się z tym powoli
oswoić.
Od pięciu lat nie palę papierosów. Ciekawe, czy Mirka jeszcze pali.
Mój dentysta, doktor Michał, z największym spokojem ratował moje uzębienie,
które w jakimś calu zachowałam do dzisiaj. To prawdziwy romantyk, nie poddaje się,
wierzy, że trzeba walczyć do końca. Gdybym ja miała takie zdanie o życiu, pewnie nie
zawisłabym w różnych miejscach w chwilach rozpaczy. Nigdy nie utraciłam ducha
wojownika, chociaż w snach walczyłam w Dojo. I zawsze wygrywałam.
Kontroluję prochy, bo niestety wiem, że po ich połączeniu z alkoholem
mogłabym się nie obudzić.
Ostatnio czytam mniej książek, nie potrafię się już skupić na słowie pisanym, a i
książki innych przeszkadzają w widzeniu własnego świata. Oczywiście czytuję nadal
poetów przeklętych i filozofów, ale wolę własne wnętrze. Nie jestem
samowystarczalna, nikt nie jest, ale teraz, kiedy to inni się na mnie wzorują, bywa
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
18/99
niebezpiecznie. Nie wolno im iść za mną w topiel.
Pomiędzy pobytami w szpitalu opiekowałam się Rodzicami, chodziłam do T.Z.
po leki, ale i na rozmowy o mnie czy filozofii. T.Z. lubił moje pisanie, a nasze
pogaduszki schodziły czasami na dziwne ścieżki. Miał jakąś koncepcję mojej postaci,
ale przecież nie wiedział, co naprawdę ukrywam. Lubiłam go szantażować.
Domagałam się leku, grożąc, że nie wyjdę z gabinetu. Wypisywał zawsze. Był
przyjacielem.
T.Z. znał mnie od dawna, był moim lekarzem rodzinnym, jak to się teraz ładnie
nazywa. Zwykle pakowałam się do gabinetu bez kolejki i siedziałam u niego dłuższy
czas, aż oboje stwierdzaliśmy, że zlinczuje mnie kolejka. Nieraz tak głośno się
śmialiśmy, że nawet nie wiem, co inni w poczekalni o tym myśleli. Zawsze wiedział,
kiedy jestem po wódzie czy prochach, a ja mu rzucałam prosto w twarz wyznanie. Ale
jeszcze nie chciał wypisać karty zgonu.
T.Z. wytrzymywał ze mną wszystko - szantaż, psychozę, picie, lęki, obsesje i
moje wiersze. Czasami prosił, bym piła szlachetniejsze trunki, bo zwykła wóda szybciej
wykańcza. Wtedy przerzuciłam się na spirytus. Robiłam sobie drinki. Słabsze alkohole
na mnie nie działały. Doktor Marek prosił, bym nie piła do lustra, ale przecież nie byłam sama. Ogoniasty zawsze był po drugiej stronie. T.Z. powtarzał, że przy tych
prochach, które biorę, nie mogę chlać, ale to mnie nie przekonywało. Brałam też leki
nasercowe, które obniżały ciśnienie, i czasami chodziłam po świecie na granicy zapaści
krążeniowo - oddechowej.
T.Z. był wciągany w gry. Ufałam mu i zwierzałam się. Zależało mu, bym żyła,
byśmy się spotykali i gadali o medycynie i poezji. Jego gabinet jest wyspą, na której sięnie oszukuje.
Jestem bardzo zmęczona. Od choroby Taty nie miałam wypoczynku, Mama
namawia mnie na wyjazd na wakacje, ale nigdzie nie pojadę. Byłam już we wszystkich
miejscach, które chciałam zobaczyć. Teraz pozostało miasto.
Kocham mojego brata, ale od dziesięciu lat nie możemy się porozumieć.
Gdybym mogła choć na godzinę wyjąć mózg z czaszki i nie słyszeć siebie w myślach...
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
19/99
Odpoczywam w kolejnych śmierciach klinicznych. Miasto jeszcze mnie ratuje, gdy
wzywam pogotowie ratunkowe, zawsze przyjeżdża karetka reanimacyjna na sygnale.
Kocham moich powierników. Jestem z nimi szczera aż do jakiegoś
koszmarnego bólu. I wierzę, że mnie nie zostawią.
Gdybym miała takiego pacjenta jak ja, moglibyśmy od razu skoczyć z
dziesiątego piętra.
Zawsze wracałam do domu, nawet spod autobusu, który mnie przejechał.
Czasami wydaje się, że te wszystkie książki, moje dzieci z potępionego łona, mogłyby
nie powstać i niczego to by nie zmieniło. Może w innej czasoprzestrzeni, ale nie wierzę
w reinkarnację. Wierzę za to w powielanie życiorysów.
Są ludzie wyjątkowi. Ale nagle okazuje się, że pojawia się w ich życiu ktoś
zupełnie inny, jeszcze bardziej wyjątkowy. Przecież nie można wymienić Małego
Księcia. Ale zawsze można wziąć niebiański narkotyk i polecieć do niego, kiedy wróci
na swoją planetę. Lekarze mnie ratowali, odwiedzała mnie Danuśka, po kolejnym
szaleństwie łudzono się, że był to ostatni raz.
Starzeję się, czuję to bardzo wyraźnie. Ogoniastego nie wpuszczą nawet do
czyśćca. To nic, przerabiamy go tutaj.
Przeważnie pod koniec pisania kolejnej książki chcę skończyć z sobą, ale jakaś
wszechpotężna siła powstrzymuje przed ciosem w siebie i później mogę zapić, zaćpać,
pochlastać się, wbić nóż w trzewia, wyzdrowieć i iść donikąd. Byłam dzisiaj na mszy w
kościele, kazanie było o wierności Bogu, Ogoniasty jak zwykle usiłował zawładnąćmyślą.
Kiedyś zawierzyłam Bogu do końca i udało się. Więc dlaczego teraz nie chcę
spróbować?
Nie mogłam stale być dyspozycyjna, nawet w pisaniu. Ale to jest silniejsze.
Wiesz, Jerzy, nie chcę, by takie głupstwa, o których piszesz w ostatnim liście,
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
20/99
ponownie nas rozłączyły. Pieniądze. Nie jestem dobra w interesach, a forsę od razu
przepuszczam. Wybacz, Jerzy, na razie zamilknę.
Dwudziesty pierwszy wiek okazuje się dobrym czasem na szaleństwo. Zdarza
się, że oglądam TV. Jak człowiek perfekcyjnie niszczy człowieka. Słabnę w takie
upały. Byłam na cmentarzu u Taty i prosiłam Go o protekcję u Boga.
Od trzech dni nie chleję. Ale prochy, prochy płyną zatrutą krwią na
maszynopis.
Nie potrafię, już nie potrafię unieść siebie trzeźwej, więc po co śnię o odwyku.
To coś symbolicznego. Podjęłam decyzję. Podświadomość jak zwykle przyniosła
rozwiązanie. Teraz jestem trzeźwa. Czekam na noc, kiedy będę mogła odpocząć. Nie
wiem, co to normalne życie. Po prostu nie wiem. Jak straszny opór stawiałam kiedyś
psychiatrom, by nie wypłynąć rzeką ze snów, rojeń i marzeń. Kiedy mocniej się
naprochowałam, chodziłam po mieście bełkocząca, bez pamięci zdarzeń. Na noc
przeważnie wracałam. Tylko mówić nie mogłam. Dlaczego? To dobre pytanie.
Znam odpowiedzi na wiele pytań, znam różne prawdy, przekłamania,
wyznania, sny, losy człowiecze, drogi potępionych i ścieżki Boga. Wyczuwamnieszczęście, chorobę, śmierć. Tylko swego losu nie jestem w stanie przeniknąć.
Czasem zdaje mi się, że już wiem, znalazłam spokój, pochyliłam się nad
niepoznawalnym i właśnie wtedy czuję, że trzeba się powiesić. Czasami idę za daleko.
Granica jest ściśle określona przez Boga i rozhuśtana przez szatana. Stąpam po obu
ścieżkach. Takie schizofreniczne rozszczepienie. Serce pragnie, a mózg hamuje rozwój
uczucia. Jak to zespolić? Chowałam flaszki w przeróżnych miejscach, by Mama ich nie
znalazła, ale w przypływie obłędu wszystko się wydawało. No i co z tego?Jeszcze walczyłam z prochami, byłam zła, że muszę je brać, lecz gdy
przerywałam, powracały halucynacje, głosy namawiające do samobójstwa, do totalnej
zagłady. Wolałam usnąć, niż przeżywać koszmary.
Żyłam chwilą, bez poznawania konsekwencji swoich czynów. Jedni się na mnie
wściekali, inni widzieli miecz sprawiedliwości.
Gadałam różne rzeczy na spotkaniach autorskich aż do momentu, gdy dostałam
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
21/99
brawa na stojąco z okrzykiem „Kochamy cię”. Miałam dosyć.
Już żadna siła nie zaciągnie mnie na spotkanie z czytelnikami.
W końcu „Pamiętnik narkomanki” stał się lekturą obowiązkową w szkole. Ale
teatr narkomanii już się trochę zmienił. Nie chodzi o szczegóły, podstawy zniewolenia
będą takie same do końca ludzkości.
Zaczęły się podróże. Postanowiłam zwiedzić Europę Zachodnią.
To też było jakieś wyjście, chociaż na krótko.
Prochy zabierałam z sobą, alkohol podawano w hotelach.
Ogoniasty miał wszystko za darmo.
Świadomość, że miałam wrócić do kraju, zawsze mnie trzymała w ryzach.
Tylko raz było inaczej, ale o tym później. Na samo wspomnienie przechodzą mnie
ciarki po całym ciele i mam ochotę to zapić.
Zaczęłam się spotykać z poetami z miasta. Ale szybko zrozumiałam, żeodchodzę najtrzeźwiejsza od stolika. Poza tym w mieście mnie nie uznawano,
budziłam sprzeciw w ich pijackich sercach, w zamysłach samców, w sławach na małą
skalę.
W końcu pojęłam, że trzeba z tym skończyć i kupić własną flaszkę.
Już wtedy pojawiały się pierwsze oznaki izolacji, częściej odmawiałam
dziennikarzom, nie chciałam gadać z ludźmi. Nie miałam takiej potrzeby.
Po jedenastu latach zrozumiałam, że trzeba się ponownie ratować, tak zupełnie
na serio, bo mogłoby się zdarzyć nieszczęście...
Wymodliłam panią Alicję. Już jest bezpieczniej.
Mam wybór, zawsze jest wybór, nawet w więzieniu. Ale dusza nie mogła iść do
piekła. Nie jestem pewna, gdy to piszę, pojawiają się kolejne wątpliwości co do mojej
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
22/99
egzystencji tutaj, ale wiem, że raz w tygodniu przez godzinę mogę zapłakać...
Czasami zaskakiwały recenzje moich książek, doprawdy nie widziałam tego, co
krytycy sądzili o mojej twórczości. Niech im będzie.
Co poeta miał na myśli... Sama czasami nie wiem, czytając swój wiersz.
Od trzech dni piszę ten tekst, trzecią dobę śnię odwyk. Może pisanie jest moim
lekarstwem?
Jeszcze wyruszałam z Mego Królestwa, bywałam na wakacjach z Mirką, ale nie
potrafiłyśmy się dogadywać. Mirka w końcu założyła rodzinę, urodziła dzieci i dzięki
Bogu przerwała pasmo nieszczęść, tylko może czasami bywała za agresywna, a ja
bardzo się boję agresji u najbliższych. Poza tym Mirka nie przeczuwała tych zmian we
mnie, które następowały, zgodnie zresztą z prawami medycyny, ale tego jej nie
komunikowałam i w końcu przestałyśmy się rozumieć. Mirka jest po trochu moim
biografem, ma te wiersze i teksty, które ja dawno wyrzuciłam do spalenia. Co jakiś
czas robię porządek w papierach i tym sposobem pozbyłam się nawet gwarancji na
komputer i umowy na telefon komórkowy.
Nie wiem, jak teraz wyobraża sobie mnie Mirka, ale na pewno dalekie to jest
od oryginału. Mirka nie wie, że się topię, nie mam zamiaru jej tym obarczać, niech żyje
szczęśliwie w rodzinie.
Inni też nie wiedzieli do końca. Czy całe życie można ukrywać nałóg?
Podziwiam i szanuję Mirkę, tylko niech już nie pisze bolesnych listów.
Jestem odcięta od świata. Pragnę mieć przyjaciela... Znowu o tym piszę jak w ”
Kokainie”. Jeżeli mnie samą katuje moja dusza, niech inni już zamilkną. Niech cały
świat zamilknie. Cisza jest jedynym ratunkiem.
Zaistniałam w wielu osobach, lecz odchodziłam, kiedy pojęłam, że dalej mogę
tylko niszczyć.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
23/99
Na terapii byłam prawdziwa. Muzyka.
Stale mam włączoną wieżę.
Po pogrzebach Michałka i Taty zaczęłam chodzić na pogrzeby innych.
Byłam jak mumia, dokładnie naprochowana, manekin psychiatryczny. Czy już
jestem zgubiona? W każdej książce uśmiercam się i powracam do realnego świata,
który nie jest moim światem. Chodzę po mieście, zaliczając knajpy, przedłużając
powrót do domu...
Bożena po tragedii stała się świętą. Nie da się każdego przekonać do własnej
śmierci. Żyjemy z Bożeną modlitwą i wspomnieniami. Ale jeszcze nie da się
wspominać, zrozumiałam to po śmierci Tary.
Fundowałam innym niesamowite przeżywanie tego świata, gdy mój świat był
zupełnie gdzie indziej.
Dwa lata temu przerwałam grę. Stałam się człowiekiem, zaczęłam dojrzewać, być do granic wytrzymałości szczera. Dlatego milczę w towarzystwie innych ludzi. Z
Koziołkiem nie da się pogadać, poluje na myszy i ptaki. Zdążyłam przeprosić Urszulę,
ale wtedy nie potrafiłam dla niej inaczej zaistnieć. Topiel pochłonęła widzenie świata
rzeczywistego. Urszula mi wybaczyła. Może jednak mam przyjaciela. T.Z. nadał nie
chciał wypisać aktu zgonu.
Robienie za gwiazdę i idola małolatów bardzo męczyło, dlatego w końcu przestałam wychodzić z pokoju. A gdy i tutaj było źle, chowałam się w szpitalu.
Alkohol, prochy i ja. Czasami zgłaszała się jakaś matka z prośbą, by ratować jej
dziecko z narkomanii. Czasami próbowałam, ale powracająca fala była zbyt trudna do
przeżycia. W nałóg wpisana jest całkowita samotność.
Czasami zastanawiałam się, czy się nie ujawnić, ale status psychotyka był dla
mnie bezpieczniejszy. Wolałam rzygać w samotności. Jako psycholog przerobiłam na
sobie całą psychiatrię, psychologię kliniczną i neurologię. Ostatnio zajęłam się
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
24/99
kardiologią. Nikt nie mógł mnie przebić, każde kalectwo psychiczne przerabiałam na
sobie.
Już na studiach koledzy pytali, skąd wiem o różnych patologiach aż tak wiele.
Najczęściej odpowiadałam, że z książek.
Ponad rok temu, gdy miałam jechać do Elbląga na setne przedstawienie
„Narkomanki”, dostałam zawału serca.
Dziesięć lat żyłam w topieli. Teraz, kiedy zrozumiałam, że być może sięgam
kresu, zaczęłam się ratować. W końcu. Mój organizm się starzał i powrót z zaświatów
stawał się coraz trudniejszy.
A jednak Ogoniasty podsuwa myśli o odejściu.
Przestałam się bać, przeszły myśli o mordzie Filozofa, przestałam być ofiarą.
Rozumiałam moich pacjentów jak nikt inny, ale to do niczego nie prowadziło. Kiedyś
Basia z gór odwiedziła mnie w mieście. Od razu wiedziałam, że przyszła pogadać
przed zaplanowanym samobójstwem. Zrobiłam jej pranie mózgu i na drugi dzień
przyznała, że już miała upatrzone miejsce w górach, z którego chciała skoczyć.
Uratowałam jej życie, a ona rzygnęła w liście agresją na rodzica. Obiecałam
sobie wtedy, że nie będę już odcinać pętli. Niech inni sami odpowiadają za swoje
szaleństwo. Przestałam ratować samobójców.
Basia próbowała się później skontaktować ze mną w jakiś sposób, ale jej gra
mnie drażniła. Nie wytrzymywałam naporu jej myśli.
Biedna jest teraz moja Mama. Pełny regres po śmierci Taty. Nie bardzo umiem
Jej pomóc, Jej łzy mnie osaczają.
Może nie powinnam pisać, tylko zająć się ogródkiem? Każdy i tak powiela
błędy, w sposób mniej lub bardziej dramatyczny. Nie jestem przewodnikiem po
ściernisku dusz, od tego jest Biblia. Zapominałam o Bogu. A jednak udało się Mamie
przekonać mnie do sakramentu bierzmowania i jestem Jej wdzięczna. Chociaż to teraz
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
25/99
trudniejsze. Ogoniasty miesza w niedzielnej modlitwie, a ja nie zawierzam Bogu. Może
dlatego, że nie potrafię wyrzec się piekła. Co poza nim mogłabym czynić? Byłam w
nim od urodzenia, a nawet od poczęcia. Niekiedy przebaczałam. Ale częściej wolałam
odejść. Boli, bardzo boli.
To było takie proste, wziąć lek, zagłuszyć jęk potworności duszy, zapić krew,
zaplątać się w niepoznawalne. Ale ryzyko było zawsze nie do przewidzenia. Plan
działania mógł zawieść, a kto mógłby wtedy odciąć mój ą pętlę?
Pewien tak zwany poeta kiedyś w pijanym widzie stwierdził w mieście, że mnie
zniszczy. Gdy dowiedziałam się, że ganiał innego poetę z siekierą, zrozumiałam. Żadna
słowna siekiera nie mogła już mnie dopaść.
Czasami jeszcze występowałam publicznie, nawet w swoim mieście. Zaczęto
wystawiać „Narkomankę” w różnych miastach w Polsce, także tutaj. Obcowanie z
dyrektorem teatru, Henrykiem Talarem, było interesujące. „Narkomanka” doczekała
się setnego przedstawienia, ja zaliczałam kolejne pobyty w szpitalu. Ale bywałam na
spektaklach i obserwowałam reakcje widzów. Talar umieścił przedstawienie w
piwnicy, sceneria niesamowita. Dobrze, że nie mam klaustrofobii. Doktor Marek nie
obejrzał spektaklu premierowego, bo w drodze popsuł się samochód, poza tym nieuważałam tego za konieczne.
Pani reżyser podrywała mnie, a czasami też z nią chlałam. Pisywano przeróżne
recenzje, których nie czytałam, ale lubiłam bywać w teatrze za kulisami. Sezon na
„Narkomankę” trwał i trwał, aż mi było niedobrze. A moje wiersze? Najpierw spektakl
wystawił Olsztyn, później Bielsko - Biała, już pod dyrekcją Henryka Talara, następnie
Elbląg i Zielona Góra. Niedawno wyczytałam w internecie, że był pokaz w Wiedniu,
szkoda, że mnie nie zabrano. Wiedeń bardzo się podoba mojej duszy. Nigdy nie wiem,co się dzieje z moimi książkami, ale tak chcę. Raz w roku w przypływie świadomości
pisałam list pieniaczy do ZAIKS - u. W końcu przestali odpowiadać na moje zarzuty.
Ale to nie ma większego znaczenia.
Spektakle zachwycały, przejmowały, zwłaszcza młodzież. Kiedyś w Bielsku
byli na sali narkomani z pobliskiej odwykówki. Nie dotrwali do końca sztuki. Jeżeli
„Narkomanka” tak działa, co będzie z ”Kokainą”? Sądzę, że stopniowo dawkuję
ludziom własną tragedię. „Schizofreniczka” za to gdzieś się rozmywała, widocznie i
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
26/99
ona czeka na swój czas. Sarah Kane popełniła samobójstwo po piątej książce. Ale ja
wyprzedzałam ją myślą o całe dziesięć lat. Ją zauważono dopiero po śmierci. Nie będę
z tego robiła analogii do swego życia. Truciznę trzeba dawkować umiejętnie, inaczej
ginie od razu cały organizm. Nie wiem, czego jeszcze można się po mnie spodziewać,
ale na szczęście są ludzie, którzy mi ufają i wierzą we mnie. „Kokainy” Mama nie
może przeczytać, chociaż już się trochę oswoiła z takim tytułem i faktem jej druku.
Zdarzało się i tak, że nie wpuszczano mnie do knajpy. Dlatego chodziłam do
takich, gdzie podawano alkohol bez cienia wątpliwości. Zaprzyjaźniałam się z
barmanami i szefami lokalu. Plac Daszyńskiego ma wiele do zaoferowania w różnych
porach dnia. Na placu był autobus, który zawsze odwoził mnie pod dom. Pisanie to jak
dni wycięte z życiorysu.
Stan ekstazy twórczej bywa nie do wytrzymania. Ale za kilka godzin będę
mogła wziąć procha i usnąć.
Chcę zostać sama podczas aktu tworzenia, ale inni nie potrafią tego zrozumieć.
W ten sposób dogadałam się z Januszem Yaniną Iwańskim. Podobnie postrzega świat.
Śpiewał na „Narkomance” w Bielsku. Jego teksty wyrażają to, czego jeszcze nie
poznałam.
Życie poza szpitalem zmuszało do mówienia. Ale później sobie halucynowałam
tak jak dzisiaj w nocy. Gorzej jest z urojeniami, ale nimi obarczam doktora Marka. Jest
zawsze gotowy na wysłuchanie Boga lub szatana.
Zawsze to było jakieś wyjście przed samobójstwem. Nawet doktor Marek woli,
bym chlała, niż się wieszała.
Dobrze, że ich mam, tych, którzy ze mną jeszcze wytrzymują. Na przykład
Mamę, ale Ona żyje w kompletnej nieświadomości. Nie musi wiedzieć, chyba że jakiś
życzliwy Jej doniesie. Ale jestem pewna, że nie wysłuchałaby tego. Teraz Mama jest
pod moją szczególną opieką.
Życie na haju jest możliwe do pewnego etapu, po opiatach się po prostu
umiera. Tutaj miewa się inne odloty, w których się topisz wraz z innymi. Chyba że
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
27/99
pijesz do lustra jak ja.
Może chociaż umrę na trzeźwo. Proszę włożyć do trumny prochy i flaszkę.
Inaczej naprawdę będę straszyć. Mam już przygotowany grobowiec.
Znając siebie, pewnie zrobię jakiś kawał i zniknę bez śladu, tak po prostu
wyparuję. Może coś mnie zeżre.
Co roku piętnastego sierpnia, jeżeli nie byłam w szpitalu, szłam na pole
namiotowe pod Jasną Górę i wypalałam fajkę z haszem z hipisami. Ksiądz Szpak
starzał się i brakowało mu werwy, ale przecież minęło dwadzieścia lat, ponad
dwadzieścia lat. Ale i tak go podziwiam. Czy jego modlitwy o ratowanie ćpuna bywały
wysłuchane?
Na polu namiotowym zawsze wracały wspomnienia, zwłaszcza że bywała na
nich Sylvia. Sylvia była człowiekiem, który mnie kochał przyjaźnie, bez żadnych
ograniczeń czy wymagań. Dlatego Sylvia przetrwała do dzisiaj w moim sercu.
Poznałam ją listownie, bo kiedyś jeszcze zdarzało mi się odpisywać na listy. Mogłabym
przegapić Sylvię, ale doktor Marek na wieść o takim liście prosił, bym odpisała.
Moja przyjaciółka prowadzi zajęcia z psychologii klinicznej na naszej wyższej
uczelni. Dorota i jej mąż Arek przeżyli ze mną różne dziwne chwile, tak po prostu nie
godząc się na moje odejście z tego świata. I studenci wypytywali doktor Dorotę o
mnie, czy się puszczałam, czy ćpałam, czy jestem chora psychicznie. Czasami udało jej
się namówić mnie na wykład dla studentów. Jedna ze studentek zapytała, co robić, by
spełniło się życie. Odpowiedziałam, że wystarczy kochać własne dziecko.
Moi bliscy skutecznie wyciągali mnie z zaświatów, by móc się spotkać przy
dobrej muzyce, poczytać moje książki, dać uczucie.
Kiedy nie wiedziałam, jak wybrnąć z jakiejś sytuacji, odwiedzałam Kasię, która
kiedyś uczyła mnie angielskiego. Czasami pozwalało to na przetrwanie. Kasia
odwiedzała mnie w psychiatryku. Jest doskonałym pedagogiem. Zawsze porusza mnie
jej widzenie świata i Boga przede wszystkim. Kasia zawsze opowiadała o Bogu w
kontekście życia codziennego.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
28/99
Hm, nagle się okazuje, że tyle jest ważnych osób w moim życiu. A ja im
uciekałam na samotne wyspy. Moi przyjaciele zawsze sprawdzali się w warunkach eks-
tremalnych i na co dzień. Teraz odkrywam to od nowa.
Cieszę się, że większość moich przyjaciół odnalazła swe miejsce w życiu. Są
normalni, ale to niezwykłe postacie. Od nich mogłam się uczyć, jak wyznać ból i
miłość.
Otaczali mnie szczególną opieką, starali się, a ja ich oszukiwałam, prochując się
czy zapijając. Nie mówiłam im tego. Topiel była we mnie.
Są lekarzami, psychologami, prawnikami. Ja też kiedyś byłam psychologiem.
Ofiarowywałam im taki czas, że na moment zapominali, co się wydarzyło.
Anka nie potrafiła. Żyjąc przeszłością, Anka niszczyła także siebie. Nie mogłam
już jej pomóc, zresztą już nie chciałam.
Może to i dobrze, że Anka nie założyła rodziny, jest bardzo toksyczna.
Wulkan ożył po dziesięciu latach.
Danuśka uratowała jako chirurg setki dzieci. Nigdy nie umarło jej dziecko pod
skalpelem. Ale to ja chorowałam, nie Anka. To niewybaczalne.
Śmieszą mnie ludzie, którzy mówią, że nigdy mi nie wybaczą. Są bardziejchorzy ode mnie.
Prochy. Od dziecka się z nimi zapoznawałam, by zostać w końcu ekspertem od
trucia się.
To, że kiedyś ładowałam w kanał herę, było tylko pewnym etapem, środkiem
na własną niemoc. Miałam dużo szczęścia, wtedy nie było AIDS.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
29/99
Zaczęła się krucjata ćpunów z plusem. Niektórzy nie rezygnowali z walki o
siebie, studiowali i pracowali, byli neofitami. Przyglądałam się im chwilę, pracując w
Powrocie z ”U”.
Pewnego razu przestałam kontaktować i podziękowano mi. Podstępem
wprowadzono drugiego terapeutę na dyżur, by mnie kontrolował.
Świństwo straszne. Przestałam tam chodzić. Jedna ekipa, towarzystwo
wzajemnej adoracji. Lubili mnie tam, kiedy już nie pracowałam, a i zawsze można było
się mną pochwalić.
Mogłam być łachem, ćpunką, pisarką i poetką schizofreniczką, ale nie
terapeutą. Wiem, że musiałam przestać pracować, ale... Wielu ćpunów z tego okresu
już nie żyje.
Matko Boska Częstochowska, cuda, cuda w tym mieście... To, co świat
wyrabia z odmieńcami, zawsze mnie zaskakuje, ułożone w język fachowców - filo-
zofów, socjologów - nie tłumaczyło niczego. Ale przecież nie można światu ogłosić
całkowitej bezradności czy bezsilności. Nawet ja trzeźwiałam.
Mama wyszła do kościoła, flaszki puste, niepokój twórczy narasta. Za godzinęmogę wziąć procha. Jutro moje urodziny, wypiję z Mamą szampana, a także z
Ryszardem. Ryszard opiekuje się nami od choroby Taty. Czyni to dyskretnie, stał się
domownikiem, a Mama ma mężczyznę do karmienia.
Już nie pamiętam, jak to dokładnie narastało, po kolejnych upadkach brałam się
za mordę i funkcjonowałam. Nikt nie mógł poznać stanu mego umysłu.
Noce po zaprochowaniu były dla Mamy krytyczne. Nie wiedziałam, co robię,
nie pamiętam, co się działo, czasami chciałam nago wyjść na ulicę, co szczególnie
bawiło doktora Marka. W końcu usypiałam, a rano odnajdywałam kolejne prochy. I
wytrzymałość Mamy się kończyła. Prosiła mnie, bym poszła do szpitala, ja jednak
wolałam prochy i alkohol zamiast psychozy.
To jakiś horror, a ja ciągle dopisuję kolejne scenariusze. Raz w tygodniu jestem
prawdziwa, odarta z maski normalnego człowieka, z różnymi oporami, ale czująca
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
30/99
rzeczywistość. Leki na halucynacje i urojenia stawały się wrogiem. Od roku inaczej to
wygląda, ale topiel zawsze jest najbliżej. Koszmar.
Godzina. Można przecież wytrzymać następną. Tylko jak to się robi? Nigdy nie
byłam normalna i nie wiem, jak to jest. Przerastał mnie ból istnienia. Gdzie jesteś,
Basiu?
Bóg nakazał właśnie tę epokę, a potrafiłam bywać zupełnie gdzie indziej.
Żałość mnie jakaś nachodzi, brak mi sił do dalszego przeżywania świata, ale
trzeźwieję i mogę przestać być ofiarą. W ciągu tygodnia jedna godzina prawdziwej
rozpaczy. Za mało. Dużo zależy ode mnie, ale granat w kieszeni już odbezpieczony i
muszę się spieszyć.
Mam umrzeć l marca, ale nie wiem, którego roku, taką informację dostałam od
Boga na kartce we śnie. Muszę odejść od maszyny do pisania.
Dzisiaj są moje urodziny. Zadzwoniłam do Bożeny. Bożena uczy mnie miłości,
która wszystko przetrwa, która jest wszechogarniająca. Po rozmowie z nią czuję się
lepszym człowiekiem. Daje tyle wiary, że aż czasami i ja chcę iść do nieba. Tam jużTata z Michałem prowadzają się pod rękę.
Trzeźwa, czuję się niezbyt pewnie na tym świecie. No cóż, trzeba w końcu
dokonać jakiegoś wyboru, czy się leczyć, walczyć ze zmorą, czy już do końca chodzić
naćpana. A wtedy pojawia się pytanie, ile zostało.
To tak jakby zadzwonić do przyjaciela, powiedzieć mu, że się wieszasz i niech przyjedzie odciąć zwłoki. I takich znałam, którzy tak skończyli. Okrucieństwo.
Wczoraj widziałam w TV program o zespole poaborcyjnym, nie wiem, na jakim
etapie jest teraz moja dusza, ale niestety dla mnie jest to sytuacja bez wyjścia. Dla tych
kobiet, które zamordowały własne dzieci, nie mam wytłumaczenia i przebaczenia.
Tego nie da się odreagować, nie dały swemu dziecku żadnej szansy.
Ja przynajmniej sama mogłam zadecydować o samobójstwie.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
31/99
Może ktoś powiedzieć, że zabijanie rodzica jest podobne. Nie. Rodzic zawsze
może się obronić.
Tak więc zatruwam się, może w końcu skutecznie.
Czy wybieram życie, czy piekło? Na piekło jestem gotowa, gdy tak chodzę po
ulicach miasta, przyglądam się ludziom i zastanawiam, dlaczego życie doczesne jest
taką wartością.
Wszystkie religie obiecują wieczne zbawienie, a jednak - jak to mówi moja
ciotka - jakoś nikomu się tam nie spieszy. Mnie się bardzo spieszyło. A tu się walczy o
każdą sekundę istnienia, próbując przebłagać bóstwa, los czy to, w co kto wierzy.
Gdyby nie archetypy, które we mnie ożyły, zastanawiałabym się, czy jest tam
coś jeszcze. Mam mieszane uczucia, inaczej przeżywałam śmierci kliniczne, było się
nad czym zastanowić, by poczuć Wielką Kosmiczną Czarną Dziurę. To mnie
najbardziej chyba przytłacza. A może to jest właśnie piekło? Takie lewitowanie w
ciemnościach, bez oparcia, bez jakiejkolwiek powłoki czy kształtu, kara za narodziny
w kosmosie.Może i ja kiedyś prześpię noc bez prochów i będę wiedziała, gdzie jestem, co
robię i czuję. Tylko że teraz gadam sama z sobą, a może ze swoim sumieniem?
Tej książki jeszcze Mama nie może przeczytać, może następną...
Ułańska fantazja. Tak nazywano moje wychodzenie z nałogów. Nie mogę
dopuścić do tego, by zostały mi siedemdziesiąt dwie godziny. Cokolwiek to oznacza,dla mnie to jedno - zdrowienie.
Na odwyku dostajesz środki zastępcze. Ja funduję sobie detoks na jawie i
wolności.
Ale już czuję pierwsze objawy niepokoju psychicznego i nadmiar myśli, ale
jeżeli ma to być przetworzone na język literatury, niech się toczy. „Kokaina” powstała
w psychozie, „Schizofreniczka” w czasie wychodzenia z psychozy, znowu musiałam
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
32/99
wytrzeźwieć.
Denerwuję się, złoszczę na siebie. Wszystko wyłazi.
Po jedenastu latach w samo południe jestem trzeźwa i nie mów mi, Ogoniasty,
że może by inaczej. Ogarnia mnie smutek, ale nie mam zamiaru się poddawać.
Depresja bez prochów aktywizujących. Nie ma rur w łazience, nie teraz.
Teraz mamy z Mamą tylko siebie. I niech tak jak najdłużej zostanie. Zawsze się
kimś opiekowałam. No właśnie, Baśka. List od Ani z Bieszczad, tylko ona pamiętała o
moich urodzinach, oprócz rodziny oczywiście. Danuśka jak zwykle obsypała mnie
złotem.
Dla Ani z Bieszczad jestem Anną. Co za odpowiedzialność.
Wiesz, Aniu, postaram się napisać list i go wysłać.
Można przecież kochać cudze dzieci. Nie chcę zostać sama. Tylko kiedy piszę i
słucham muzyki. Pić można od czasu do czasu z przyjacielem, pamiętając o powrociedo domu.
Mamo, przepraszam już za tę książkę, ale może zdążę napisać tę następną, w
której godzę się ze światem i wyznaję Boga jako mego przewodnika. Ułańska fantazja
jest pozytywna. Dużo jest we mnie złości twórczej.
Urszula powiedziała, bym nie zmieniała tytułu tej książki, bo to jest dar i znakod Boga i tak musi pozostać.
Obiecałam jej, że jak już będę bogata, zamieszkamy razem w wielkiej chałupie i
będzie mogła żyć w końcu tylko swoim życiem.
Kurwica bierze mnie straszna od dwóch dni, zagrożony jest mój spokój.
Przyjechała kuzynka Mamy na kilka dni i tępi mnie okrutnie, bo do tej pory to ona
robiła za artystę w naszej rodzinie, a teraz ma rywalkę. I to ja jestem w internecie, a nie
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
33/99
ona. Gdy przeczytała „Wdowę”, znalazła w niej jedynie błędy drukarskie. Wypieranie
pewnych emocji całkowicie ogłupia.
Trzeba to przetrwać. Inaczej może się to skończyć szpitalem.
Niektórzy ludzie zupełnie nie mają wyczucia sytuacji, Tata dopiero odszedł, a
ona się tu wpakowała, bez przerwy gada i wszystko wie najlepiej. Trocheja ścięło,
kiedy nie pozwoliłam jej „mieszać w garach”. Za to ja zaczęłam odreagowywać i
podpuszczam ją na tematy religijne. Głoszę wszelkie herezje, włącznie z teoriami na
temat piekła i chyba sobie z tym za bardzo nie radzi.
Wybieram się do piekła, ale dopóki żyje Mama, chodzę do kościoła. Czuję, że
ponownie narasta we mnie jakiś bunt, ale nie biorę procha, chociaż to strasznie męczy.
Kiedy za dużo czuję, mam wrażenie, jakbym była pokonana przez własny umysł.
Nie śpię drugą noc. Mam kryzys wiary w pisanie i samo życie w ogóle. Od
kilku miesięcy panowała tutaj taka cisza, a teraz jakby jakiś kat stał nade mną.
Prochy nie pomagają na tak silny stres, ale przecież nie mogę się poddać przez jakąś nawiedzoną ciotkę.
Gdybym miała męża i dzieci, inaczej by to wyglądało. A tak wydaje się im, że
ciągle trzeba mnie wychowywać.
Zawsze sama się wychowywałam, od dziecka, nikt nie potrafił zmieniać moich
decyzji, chociaż właziłam w topiel. Porażające chwile po prochach i alkoholu zmiatałymnie z powierzchni ziemi, bym powróciła z jeszcze większą siłą samozagłady.
Samozagłada jest wpisana w nałóg.
Jestem udręczona wódą i prochami. By z tym skończyć, trzeba jedynie
pokochać stan trzeźwości i zaistnieć inaczej. Nie wiem jeszcze, w jakiej postaci, z
jakimi myślami czy poglądami na życie. Ale nigdy się tego nie dowiem, dopóki nie
spróbuję. Żadnych ludzi na sto metrów od Mego Królestwa. Inaczej ogarnia mnie
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
34/99
całkowity obłęd.
Jest ścisłe grono osób, z którymi mogę czasami przebywać.
Szanujemy swój czas. Poza tym bycie z przyjaciółmi w niektórych momentach
ma szczególny wymiar, pomaga przeżywać ból istnienia. Prochy sterowały mną jak
bombą na odległość.
Wystarczył niewielki, przypadkowy impuls i następowała we mnie eksplozja, w
którą włączałam otoczenie.
Szaleństwo narastało powoli, lecz systematycznie, po okresie względnej
stabilizacji.
Oprócz Mamy nikt nie mógł ze mną wytrzymać. I oprócz doktora Marka, ale o
tym w innej książce. Z Tatą dogadywaliśmy się bezbłędnie. Kochał mnie zaborczo i jak
każdy ojciec przeganiał każdego faceta.
Moja maszyna do pisania też mnie wkurza, spadła na ziemię i robi dziwne
psikusy. Ale musi ze mną wytrwać do końca tekstu.
Gdy jeszcze bywałam aktywna medialnie, śmieszyły mnie pytania dziennikarzy,
którym wydawało się, że mnie pojmują, że wiedzą coś o uzależnieniach. Pisywali
głupoty, nie dając mi tekstu do autoryzacji. Nic sobie z tego nie robiłam, wiedziałam
swoje, i to zupełnie wystarczało. Podróże po Polsce w roli etatowej narkomanki kraju
też miały swoje uroki. Szokowałam wyznaniami, aż zrozumiałam, że każdy ma swoją
historię i każdy mógł zasiąść na moim miejscu. Inni nie mieli jednak tego czegoś, cowzbudzało takie emocje i szarpnięcia duszy. Na spotkaniach starałam się być trzeźwa.
Raz dostałam stypendium z miasta, ale wystarczyło na wydanie jednego tomiku
wierszy. Za to udzieliłam wywiadu regionalnej telewizji.
Kolejna książka stała się wyzwaniem. Dla najbliższych i mnie samej. Mogłam
więcej chlać i się prochować, by uciec od rzeczywistości. Powroty do domu bywały
coraz trudniejsze. Kochałam ten niezwykły ból istnienia, który mi wmawiano, ale
czułam inaczej i nie można było mnie oszukać. Może jedynie mówiłam o tym memu
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
35/99
kotu. Lubię marzyć, właściwie cały czas marzę i przekładam to na papier. Dzisiaj się
dowiedziałam, że „Kokaina” jest prawdą w osiemdziesięciu procentach. Nie
zaprzeczyłam. To sprawa osobistego odbioru. Niekiedy i ja wierzyłam, że to jest
możliwe. Marzę o flaszce i prochach, lecz tak je schowałam, że lepiej nie szukać.
Nie, zwykła maszyna do pisania zupełnie się do tego nie nadaje. Ale kiedy
naprawię tamtą... No co, dlaczego teraz mam nie zaćpać, kiedy mam doskonały
pretekst. Alkoholik pije dwa razy do roku, kiedy pada deszcz lub kiedy nie pada. Chcę
już umrzeć. Ale muszę skończyć jeszcze trzy książki. Okrucieństwo.
Dosyć rozczulania się, depresja i tak nie minie, a wena twórcza jest zatruta
bzykającą nad uchem ciotką. Zaraz zwariuję.
A poza tym słucham dobrej muzyki. Amen.
Oj, Tato, dlaczego Cię już nie ma... Opiekowałam się Tobą do końca, do
ostatniego oddechu, na trzeźwo, bym poczuła odlot Twojej duszy.
Tak namacalnie to odczułam, tak realnie wypłynęła z Ciebie, a teraz przychodziw snach, trochę gniewna, bo złościsz się, że się truję.
Już jest napis na grobowcu. Nie płaczę, to tylko żal wymieszany z cząsteczkami
bólu, które pozwalają nie zapomnieć.
Miłość jako spełnienie życia doczesnego.
Powoli się staczałam, chociaż inni tego nie widzieli, nie odczuwali.
Dzisiaj już nie śnił mi się odwyk.
Nie mówcie o Bogu. Proszę, już nie. Coraz trudniej się idzie do kościoła na
mszę, przyjmowanie Chrystusa, kiedy to Ogoniasty miesza w modlitwie. Czuję, że
jestem gotowa na wszystko. Przeszłość ostatnich jedenastu lat zlewa się z czasem
obecnym.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
36/99
Wiesz, Tato, chcę do Konrada, ale wiem, że nie spodobałby się Tobie. Nie
pamiętani tego momentu, kiedy poczułam, że zapicie prochów wódą jest zbawcze na
dwie godziny. Trzeźwienia wolę nie wspominać, w oczach mam błaganie o zwalczenie
nałogu.
Raz się okazało, że prochy i wóda nie dają wyciszenia i chyba musiałabym się
otruć, by wreszcie coś poczuć.
Jeszcze wtedy wybierałam - albo prochy, albo wóda. Nie pamiętam, kiedy się
zatarły granice samokontroli. Kiedy przestałam nad tym panować. I nagle Wielki
Eksperyment. Dlaczego tak chcę ratować własną wątrobę. Przez tyle lat się
regenerowała, a teraz czuję, że jestem blisko siedemdziesięciu dwóch godzin.
Doktorze, walczysz o moje życie, dając wolny wybór, tylko czy można mieć do
mnie aż takie zaufanie. Pogubiłam się. Wolę sięgnąć po procha, niż poczuć. Co wtedy
mogłabym odkryć?
Osobę o ogromnej wrażliwości, pomagającą w cierpieniu, umiejącą przytulić i
pokochać? Umiejącą poddać się uczuciu w sytuacjach intymnych? Mężczyzna wciąż jest dla mnie fantazją. A ja bywam nie do zdobycia. Skamielina.
Kiedyś wydawało mi się, że można kontrolować takie stany, szczególnie agresji
i rozdrażnienia. Bywało tak, że w końcu sama dochodziłam do siebie, lecz teraz nie
potrafię wyjść poza zaklęty krąg i męczę siebie. Powoli tracę do siebie zaufanie i
zaufanie do tych, którzy mnie znają i kochają.
Ale wreszcie Bóg zesłał powiernika i staję się człowiekiem bez maski. Jedynie znieco zalęknionym sercem (nigdy tak o sobie nie mówiłam). Czy to się uda?
Chcesz, Basiu, tak szybko załatwić zatrucie umysłu i duszy. Nie zapieram się,
nazywam rzeczy po imieniu i mówię, mówię. Nie chcę tak umierać.
Nie wiem, do czego jeszcze jestem zdolna, jaki pokrętny jest mój umysł. Gdy
chlam i ćpam, to aż do katastrofy życiowej. Picie i prochy dają absolutne odłączenie od
życia doczesnego i odbierają odpowiedzialność za wszystko. Nałóg jest bardzo
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
37/99
destrukcyjny, zarówno dla uzależnionego, jak i ludzi z j ego otoczenia.
W stanie całkowitego upojenia wszelkimi dostępnymi środkami czuje się lęk
przed powrotem do domu, a jak dzisiaj powiedziała przez telefon doktor Dorota - to
okrucieństwo, kiedy lęk nie pozwala wrócić do domu, jedynego bezpiecznego miejsca.
Jest jeszcze inne rozwiązanie, można z domu nie wychodzić! Może trzeba w końcu
zrobić zestawienie.
Bez prochów wytrzymuję dobę. Później wyję i spokojnie mogę iść do szpitala,
za kraty, w pasy, zniewolona przez społeczeństwo i różnych mądrych ludzi.
Jeszcze nie wyczuwam własnej śmierci. Jest już poza moim zasięgiem, nie robię
za stwórcę. Jestem na głodzie.
Papierosy rzuciłam pięć lat temu, od razu i bezboleśnie, nie miałam żadnych
sensacji, głodów, zażerania się, żucia gumy itd. Po prostu pewnego dnia przestałam
palić, a papieros przestał istnieć. Z resztą bywa gorzej.
Zmowa milczenia w mojej rodzinie prowadziła do wielu katastrof. Mogę odejść
choćby dzisiaj, ale jeszcze trochę poczekam, to za proste.
Krzyk jest blisko nawet, nawet jeśli nie jest to krzyk po narodzinach, a jedynie
rozpacz po czymś utraconym.
Pisywali do mnie różni ludzie, otwierali się jak przed spowiednikiem, ale
wówczas nie potrafiłam unieść rozpaczy drugiego człowieka.
Napięcie rosło jak w najlepszym dramacie. Przyłapywałam się na pokrętnym
myśleniu ćpuna, który zawsze znajdzie pretekst, by zmienić stan umysłu.
Doktor Marek zawsze czuwał, bym nie zawisła, ale ja czułam, że to
przedłużanie agonii. Dopiero przy łóżku Taty zrozumiałam, jak walczy się do końca.
Ale życie sobie zafundowałam. Wokoło byli sami uzależnieni - Anka od seksu,
Danuśka od pracy, Mama od pomagania innym, kiedy ja już nie dawałam sobie pomóc.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
38/99
Mój brat był uzależniony od żony, Tata od papierosów.
Mnie prześladowały książki, które rodziły się podczas snu, i nie wiedziałam,
którą najpierw pisać.
Te jedenaście lat we mnie jest obłędem prochowo - alkoholowym i
samobójczym. Kiedy leżysz na torach, jest ci zupełnie obojętne, co dalej może się
wydarzyć.
Kurwa, znów popsuła się maszyna. Musi wystarczyć do skończenia tej książki.
Kiedy przestaję się kontrolować, lubię usiąść w fotelu i godzinami słuchać
muzyki. Przy muzyce łagodnieję albo wpadam na kolejny genialny pomysł.
Tylko dlaczego teraz czuję się tak parszywie. Wokół brakuje tlenu. Proszę,
zostawcie mnie w spokoju, nie wygłoszę pogadanki na temat narkomanii. Nie chcę już
siedzieć w tej szufladce. Jestem przecież po prostu poetką. Narkoman w końcu, kiedy
się topi, sam dochodzi prawdy o sobie. I jego rodzina także.
Ludzie nie mają wyobraźni. Nie opowiadam już o narkomanii. Są książki, niech
czytają. Wiem, że kontakt z legendą bywa interesujący, ale nie ze mną te numery.
Próbowałam się ratować. Dostawałam jakąś kasę książki i szalałam po świecie.
Na zaproszenie przyjaciółki z Monachium bawiłam u niej ponad tydzień. Małgorzata
jest uosobieniem zdrowego psychologa, ugościła mnie, pokazała miasto, pojeździłam
sobie metrem, widziałam wioskę olimpijską i wiele ciekawych rzeczy.
Miasto bogate, nastawione na obywatela, nie utrudnia, pozwala zapomnieć o
polskiej szarpaninie. Jeszcze wtedy paliłam i wydawałam po pięć marek na papierosy.
Było mi tam dobrze. Prochy brałam tylko na noc, nie piłam, czułam, że Małgosia jest
bliska mego przeżywania świata. Ale musiałam pożegnać letnie Monachium, miasto
spokoju i względnej tolerancji dla odmieńców, i wrócić do kraju. System leczenia w jej
klinice psychiatrycznej bardzo mi się spodobał.
Nie tak jak u nas, kiedy lekarze i terapeuci znikali w piątek, by objawić się w
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
39/99
poniedziałek. Tam terapeuta czuwał całą dobę. Jeżeli pacjent miał lęki o drugiej w
nocy, terapeuta był przy nim. A u nas na nocnym dyżurze lekarz po prostu śpi i przez
telefon ewentualnie zleca pielęgniarkom podanie tabletki. W kombinatach
psychiatrycznych od razu zakładają kaftan bezpieczeństwa, o nic nie pytając.
Zawsze byłam na głodzie polekowym. Ale można to po prostu przegadać, a nie
pacyfikować. Więcej zdarzeń nie pamiętam.
Głód polekowy doprowadza do skrajnego rozdrażnienia umysłu i serca. Masz
ochotę zabić.
Kiedy zaczęłam należeć do ZLP - u w Krakowie, moje życie trochę się
odmieniło. Bywałam tu i tam, wychodziły kolejne książki, ale dla mego miasta nadal
byłam trędowata. W końcu zniknęłam, jeżdżąc czasami do Krakowa na Noce Poetów,
gdzie czytałam swoje wiersze. Ale to mnie wyczerpywało.
Jeszcze potrafiłam odmówić kolejnego kieliszka wódy, chyba że piło się z
gwinta. W Krakowie są inni ludzie. Do Warszawy przestałam jeździć, to miasto j miało
za dużo przykrych i tragicznych wspomnień.
Bałam się czasami, że i Kraków zbezczeszczę, ale zawsze w porę go
opuszczałam.
Pęd do wędrowania pozwalał na wyjazd z miasta. Przeważnie jeździłam sama
na wczasy w siodle. Galop mnie uspokajał i nie popadałam w depresję. Samotne
wyjazdy dawały pełną anonimowość.
Znano mnie już w Polsce z ”Pamiętnika narkomanki”, który nadal wzbudzał
tyle emocji. Nauczyła mnie go odczytywać Mirka. Zawsze dostrzegała w moim pisaniu
więcej i pełniej. Lubiłam jej recenzje. Raz się tylko zdenerwowałam, przy interpretacji
„Schizofreniczki”. Ona nie podlegała żadnym dyskusjom filologa.
Tak, nie inaczej, musiał powstać ten tekst, to nie powieść, to wyznanie bólu,
przetwarzanie emocji na skraju przepaści. Taki film nie podlega cenzurze.
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
40/99
Przechodzili przez moje życie różni ludzie, niektórzy w bezczelny sposób
domagali się pomocy, jakbym była ich światem. W końcu całkowicie zrezygnowałam z
pomagania ludziom twarzą w twarz. Tylko czasami odpisuję na listy. Psychologia
praktyczna przestała być moim zajęciem. Była jedynie potrzebna do pisania książek,
pomagała poznać psychikę drugiego człowieka. Na coś w końcu te studia się przydały.
Miałam wyczucie, ale prochy i alkohol powoli otępiały. Nawet T.Z. mówił, że nie
wykorzystałam swoich możliwości. To nie tak, wykorzystałam je w pisaniu książek.
Do pracy nie były potrzebne, państwo w swej dobroci zakazało mi wykonywania
zawodu psychologa do końca życia, nie mogło być większej ulgi.
Wiem, że Mama z tego powodu cierpiała, ale to nie był stracony czas. Nigdy
nie było straconego czasu.
Przyjaciele po ukazaniu się kolejnej książki gadali ze mną, cieszyli się kolejnym
moim sukcesem. Podziwiali i nie pamiętali „Dziewczynki z zapałkami”.
Moim jedynym prawdziwym powołaniem jest świat poetów, nie psychologów.
Pani Alicjo, opowiem Pani, jak się topię.
Nie wiem, co z tego wyniknie, ale może Bóg zmieni moją datę śmierci.
Mam tylu sprawdzonych przyjaciół, którzy spokojnie przyjmują każde moje
powieszenie. Mirka kiedyś nie wytrzymała i mi nagadała. Powiedziała trochę za dużo i
za boleśnie. Płakałam.
Sądzę, że teraz nie ma dla niej większego znaczenia, jak żyję i kiedy planujękolejne samobójstwo.
W moje szaleństwo jest wpisane samobójstwo i niewiele można na to poradzić.
Chyba że teraz zmienię kolej rzeczy i nie zapiję, nie zaćpam. Już jest inaczej, tylko
niech na razie inni zostawią mnie w spokoju. Wyjście z matni uczuć własnych. Jakie
zadanie sobie stwarzam. Nie wiem, czy podołam, nie zawisając.
Walka o siebie jest zdecydowanie trudniejsza niż zadzierzgnięcie pętli. Ale
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
41/99
dopiero teraz to sobie uświadomiłam. Mocne postanowienie ćpuna i alkoholika. Sama
bym w to nie uwierzyła. Kiedyś powiedziałam doktorowi Markowi, że z narkomanii
nie ma wyjścia. Nie zgodził się ze mną, zna wielu neofitów, ja znałam tych, co już
odeszli.
Marlena miała dwadzieścia trzy lata, kiedy się skutecznie się powiesiła. Nie
mogłam już jej pomóc, tak się zapętliła. Jej rodzice zrobili piękny grobowiec. I pytali
Boga, dlaczego Marlena, a nie ja. Pokrętne myślenie, niczego nie tłumaczyłam,
musiałabym dokopać rodzicowi. Marlenka była fanką moich książek, ale to jej nie
uleczyło, miała własną topiel. To był inny układ w kosmosie. Marlenka była z tej
strony lustra, widziała w nim jedynie łach i obrzydzenie do siebie. Nie była zakłamana.
Jej szczerość nie pomagała, oprócz doktora Marka i mnie nikt jej nie słuchał, nikt nie
ujrzał śmierci w jej oczach. Ja to wiedziałam na czterdzieści osiem godzin przed datą
zgonu. I nic nie mogłam uczynić.
Marlena czasami przynosiła wódkę na oddział. Wypijałam ją w samotności. Nie
umiałam walczyć z piractwem, ale się tym przeważnie nie przejmowałam. Żyłam
dwutorowo, jako poetka lub jako świr. Dlatego nie miałam już żadnych oporów, by
dać się wchłonąć przez siły nieczyste. Ale zawsze miałam poczucie, że zawadzam. Nawet Danuśka nie potrafiła mnie wysłuchać, Mama przypłacała to bólem serca, więc
zrezygnowałam. Wiem, sprawdzali się w sytuacjach ekstremalnych, ale nikt nie
wiedział, co przeżywam. Dla rodziny miałam maskę uśmiechu. Mieli wszystko, mieli
książki. Za to moi czytelnicy święcie wierzyli w zapisane słowo.
A jednak w końcu się otworzyłam i nagle okazało się, że mam tyle problemów.
Chcę już powrócić do swego wnętrza, ale to jest za proste. Na treningach karatewalczyłam tak, by pokonać przeciwnika w ciągu jednej minuty. Dłuższe walki mnie
męczyły.
Bardzo pragnę odejść. Codziennie rano budzę się z kacem życia.
Moje kochane małolaty. Możecie mnie lubić, kochać, podziwiać, szanować,
tępić, wyzywać, gardzić mną, opluwać, zabijać słowem, ale nigdy nie przestanę Was
kochać. Jestem Waszą przyjaciółką. Bo zaczyna się od jednej tabletki przeciwbólowej,
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
42/99
za przyzwoleniem rodziców i całego społeczeństwa. Te reklamy w TV środków
przeciwbólowych to straszna granda.
Potrafię teraz wziąć dwieście tabletek psychotropów i po prostu na chwilę
zasnąć. Dla zwykłego człowieka, człowieka nieuzależnionego, ta dawka byłaby
śmiertelna.
Nie da się już tak zwyczajnie uchlać codziennością. Faszerowano mnie
tabletkami jak kaczkę przeznaczoną na śmierć. Później zaczęłam to robić sama.
I przychodzi taki moment, że nie potrafisz dojść do knajpy, więc pijesz w domu
do lustra.
Musiałam się odnaleźć w tym świecie.
Już nie potrafiłam. To było nie do wytrzymania. Czujności tych, co kochają, nie
da się uśpić. Ale każdy uzależniony ma tysiące sposobów, by to ukryć. Tylko już
czasami nie potrafią o to zapytać, przyklepując gówno. Nie mam pretensji do lekarzy,
bo mnie ratowali, wzbudzali nadzieję, leczyli z choroby. To ja kiedyś nie
wytrzymałam...
Gdyby nie leki - muszę być do końca szczera - już by mnie nie było. Czasami
pewnych rzeczy najlepiej nie wiedzieć. Ale to, co piszę teraz, nie jest
usprawiedliwieniem. Mogłam przecież brać leki na chorobę, a nie powoli zwiększać
ich dawki, zapijając wódą.
lipiec 2002
Doktor Marek uważa, że znów wyjdę z otchłani jak zawsze. Byłam u niego
wczoraj. Oboje byliśmy zmęczeni. Zapytałam, czy mi wierzy, czy na tyle mi ufa, że
przeżyję do następnego spotkania. Za tydzień jadę z kotką do lekarza na kontrolę. Nie
mogę jej zawieść. Przyszło potwierdzenie z Cambridge Anglia, że już szykują mi
srebrny medal, a poza tym dostałam zaproszenie na kongres do Londynu na spotkanie
wybranych z tysięcy wybranych do „Who is Who”. Wybrana z wybranych z całego
świata. Ale się narobiło. Oczywiście do Londynu nie pojadę.
Kiedy ostatnio jechałam do Londynu, autokarem, mieliśmy postój we Francji
8/20/2019 Barbara Rosiek - Alkohol, prochy i ja.pdf
43/99
przed wjazdem na prom. Oddaliłam się od grupy, a byłam tak nawalona prochami, że
zgubiłam autokar i nie potrafiłam odnaleźć terminalu, z którego był odprawiany.
Chodziłam od terminalu do terminalu i mówiłam, że zgubiłam „my bus”. W końcu
przysiadłam na rozdrożu i zaczęłam się modlić. Miałam przy sobie tylko paszport. Gdy
dotarłam po modlitwie na właściwe miejsce i powiedziałam „I lost my bus”, okazało
się, że już pojechał na prom. Wtedy francuski policjant wziął mnie do swego wozu i
jadąc na sygnale, zdążyliśmy ich dogonić. Cała wycieczka była na mnie zła, ale i
szczęśliwa, że się odnalazłam. Na promie trochę mi dokuczano, że nie powinnam
jeździć sama, a byli to ludzie, którzy po odprawie w Anglii zniknęli. W drodze
powrotnej brakowało dwóch trzecich pasażerów.
W Londynie byłam grzeczna. Zwiedzałam, byłam bardzo punktualna i po
powrocie do hotelu do rana oglądałam TV. Czasami żałuję, że tam nie zostałam na
zawsze.
Francuski policjant był zaskoczony moimi podziękowaniami. To zdarzenie
jeszcze do dzisiaj budzi we mnie lęk i powoduje falę drżenia wzdłuż kręgosłupa. Mama
nie dowiedziała się o tym nigdy.
Bardzo często śnię, że jestem w Anglii i rozmawiam po angielsku. Nawet nieźlemi idzie. Jak miło zamawia się drinka w knajpie, którą odwiedzał sam Dickens. Tam
czas nie istn