W nu mer ze m . in . :
Nu me r 2 4 (5 9 )
1 5 Kw i e tn ia 2 01 5
Dw uty g od ni k P o l on i i P SF s t a nu New M exi c o
Strony 1 i 8
Jubileusze polskiego kwietnia
Strony 2 i 3
Coś komuś… coś za coś…
Strony 3 i 4
Jak Wam nie wstyd ?
Strony 4, 5 i 6
W szponach SB—Działalność SB
na KUL (Część I)
Strona 6
Sylwetka na czasie: Jürgen Roth
Strona 8
Życzenia z Kazachstanu
Jubileusze polskiego kwietnia Kwiecień to szczególny miesiąc w polskim kalendarzu. Zwykło się go słusznie nazywać
miesiącem pamięci narodowej. Znaczą ją zwykle tragedie: na tym chyba polega polskość.
W tym roku przypada podwójnie tragiczny jubileusz naszej, naznaczonej cierpieniem,
historii narodowej ostatnich stu lat. 75 lat temu, w lesie katyńskim barbarzyński system
sowiecki dopuścił się masowego mordu na polskich oficerach, na jeńcach wojennych.
Ów system miał twarze zbrodniarzy: Stalina, Berii, Mierkułowa i wielu innych. Jedni
podpisali wyrok, inni go wykonali z zimną krwią, strzałami w potylicę.
Katyń to jedynie symbol bestialstwa sowieckiego, bowiem do dzisiaj nie
zidentyfikowano wszystkich miejsc masowych morderstw. Pomimo upływu czasu, zmian
politycznych w Rosji, stale niepełny dostęp do akt oraz chęć wybielenia zbrodniarzy
dominuje w stosunkach polsko-rosyjskich. Rosja przeszła tzw. transformację ustrojową,
uwłaszczając dawnych aparatczyków systemowych. W Polsce zreszta stało się podobnie.
Stąd nadal na czołowych stanowiskach w naszym kraju władzę sprawują ludzie, którzy są
swoistymi emisariuszami Moskwy w polityce Państwa Polskiego. Niby się zmieniło, ale
na tyle, by... niewiele się zmieniło.
Oficjalnie ukrywana i wypaczana prawda o zbrodni katyńskiej przebija się z trudem od
wielu dziesiątków lat. W latach komunizmu w Polsce można było za nią płacić
więzieniem czy szykanami SB. Teraz już jest inaczej, ale przecież stale nie jesteśmy w
posiadaniu wszystkich akt, dotyczących nie tylko miejsc straceń, lecz i nazwisk ofiar
terroru komunistycznego. Pod pojęciem zbrodni katyńskiej kryją się także masowe groby
polskich oficerów, rozstrzeliwanych np. w Miednoje koło Tweru, Piatichatkach na
przedmieściu Charkowa, Bykowni koło Kijowa i w przypadku ok. 6–7 tys. ofiar w
innych nieznanych miejscach (prawdopodobnie m.in. w Kuropatach na Białorusi).
Nazwa Katyń stała się symbolem zbrodni z tego względu, że własnie tutaj Niemcy
odkryli w 1943 roku masowe groby polskich oficerów. Lasek katyński, kryjący wielkie
cmentarzysko, znajduje się około 15 km od Smoleńska. W takiej samej odległości 70 lat
później został zamordowany w zamachu Prezydent RP ś,p, Lech Kaczyński wraz z
Małżonką oraz 94 innymi osobistościami Państwa Polskiego, podróżującymi właśnie do
Katynia, by oddać cześć pomordowanym tutaj oficerom. Tak jak w 1940 roku, tak i w
Dokończenie na stronie 8
Katyń 1940... ... i Smoleńsk 2010
Bronkobus w akcji
S t r o n a 2
inaczej pomyśleć nie może. Bo
zastanówmy się: gość zawalił drogi i
koleje, ale poradzić sobie ma z ową ślepą
Temidą, a wiemy, jak schorzała jest u nas
ta dama. Zatem chyba jednak nie o jej
zdrowie chodzi, ale coś się komuś
należało, a za co? Kolejarze
powiedzieliby – nawet jeden tak bąknął
ostatnio – że ten gość niczego po sobie nie
pozostawił. O, nieprawda! Pozostawił to,
czego dziś na własnej skórze podróżując
doświadczamy – bałagan, dziesiątki lat
zacofania.
To tylko przykład, a trzeba by każdego
ministra, czyli pełniącego służbę, pod tym
kątem zweryfikować A szefową na
samym początku, bo sama wsławiła się
także pogłębieniem choroby instytucji
mającej za zadanie, zdaje się, walkę z
chorobą. Tymczasem jest to raczej walka
z chorymi. Zaskarbiła sobie więc obecna
pani premier ogromną, u wielu, niestety,
dozgonną wdzięczność chorych,
zwłaszcza tych najuboższych. Gdyby tak
zebrała się na odwagę i poszła incognito
do byle jakiej przychodni i usiadła w
kolejce! Oj, nasłuchałaby się ona. Ale
nie zrobi tego. Hitler ponoć nie widział
gruzów Berlina, gdyż zawsze, kiedy
przejeżdżał musiały być zaciągnięte
zasłony na oknach pojazdu. To taka
maniera władzę trzymających. Nie lubią
konfrontacji z rzeczywistością przez
siebie sprokurowaną. Ma jednak ta pani
jak w banku, że następca jej na urzędzie
chroniącym nasze zdrowie (przynajmniej
teoretycznie) nie zdystansuje jej
„sukcesów”. Dlatego pozostał na
urzędzie. Może spać spokojnie, ona też,
oczywiście do czasu. O jej
oświadczeniach mających rzekomo
certyfikat prawdy – bo czy minister może
okłamywać świadomie tych, którym
jakoby służy – także nie zapomniano! A
przecież powtarzała brednie, które jej
Putin zafundował. Podobno, jak
zapewniła, przekopała miejsce tragedii
pod Smoleńskiem na jakąś tam
głębokość. Człowiek nie jest pamiętliwy,
ale czyż nie ma go prawa nachodzić myśl,
że pani premier może i w innych sprawach
koloryzować. Dodajmy, w sprawach nas
przecież żywotnie obchodzących?
Ciekawe, ale o tych jej „sukcesach” zdają
się pamiętać nawet co uczciwsi jej
towarzysze partyjni.
A w ogóle, to nasuwa się w
związku z ostatnimi, i nie tylko,
wydarzeniami na podwórku rządowym
pewne, może nie nazbyt odkrywcze, ale
zawsze, spostrzeżenie. Otóż nie jest
ważne, co kto umie, ale to, na jakim
miejscu partia go widzi. Za PRL z
ministerstwa kultury gładko przechodziło
się do ministerstwa górnictwa. Mówiono
wtedy: właściwy człowiek na właściwym
miejscu. Teraz zaczyna się dziać podobnie.
Dobre to czy złe?
Oglądałem komentarze telewizyjne po
ogłoszeniu nowego rządu. Nawet
dziennikarze unikający jak ognia krytyki
oficjeli mieli miny komiczne, a choć
powstrzymywali się od zbyt jawnej
krytyki, to jednak zgłaszali niejedną
wątpliwość, kręcili nosem, jeden nawet
pozwolił sobie rozważać ewentualność, że
jedna z pań ministerek (jak je nazywać?)
może sobie nie poradzić!? Musi to być
jakiś lekkoduch, ale w sumie, to już jest
coś, może signum czegoś bardziej
wyrazistego, aniżeli niniejsze rozważania.
W końcu tylko politycznego laika, choć z
kolei także pacjenta przychodni.
W ogóle, to dziwne rzeczy się dzieją.
Przyznać muszę, że zawsze zdumiewało
mnie uwielbienie dużej części Polaków dla
obecnego prezydenta. Już w końcu
września powiedział jeden z dziennikarzy,
że jego reelekcja jest pewna. Może i tak,
bo społeczeństwo przecież nie jest
dojrzalsze, niż kilka lat temu. Ale mimo,
że trudno się chwalić panem prezydentem,
to jednak usłyszawszy, kto się wybiera,
żeby z nim konkurować w przyszłych
Coś komuś… coś za coś…
Dokończenie na stronie 3
Śledząc spektakle na scenie życia
publicznego na najwyższej półce –
rządowej, zastanawiałem się, jak w
największym skrócie je zrecenzować? I te
słowa zawarte w tytule uparcie mnie
prześladują. Są banalne, to każdy wie, bo
wyrażają zasadę usadzania ludzi na
stołkach nie barowych, ale, powiedzmy
najogólniej, władzy. Każdej, od sołtysa do
prezydenta. Oczywiście im wyżej, tym
gra bardziej niebezpieczna, nie dla
obdarowanych, a dla ogółu. Zasada
windowania na stołki, to zresztą nie
wymysł naszych czasów. Kiedyś okropną
zmorą była w Kościele symonia. Ściśle
mówiąc było to kupowanie za jakieś
korzyści urzędów związanych z
święceniami. Gdyby to pojęcie przenieść
na obecnie stosowaną inwestyturę, już nie
kościelną, ale każdą, zdumielibyśmy się,
jak proceder ten kwitnie i owocuje
fortunami właśnie w naszych czasach.
Dziś mówi się o braniu „korzyści
materialnych” za coś. A z kolei z drugiej
strony wygląda to tak, że ktoś komuś
wyświadczy uprzejmość, a tamten z kolei
okaże wdzięczność i tak w kółko Macieju.
Tylko ułamek procenta takich spraw i to
nie tych najgrubszych, trafia na wokandę.
A z tego nie wiadomo, ile się rozmywa.
Nikt za to nie siedzi. Co innego, jeśli
zabierze ze sklepu, nie zapłaciwszy, serek
waniliowy! O, wtedy karząca ręka
sprawiedliwości złodzieja dosięgnie.
Porządek musi być. Temida jest ślepa,
zwłaszcza jeśli oślepi ją blask bijący od
powszechnie szanowanej osobistości, ba,
może nawet autorytetu moralnego. A co
tam takie indywiduum, łaknące głupiego
serka. Takiego dostrzeże i przykładnie
ukaże!?
Tak to jest mniej więcej także z
niemiłościwie nam od niedawna
panującym rządem. Nie chodzi o
korupcję, nawet tego nie podejrzewamy,
ale o coś zgoła innego, a konia z rzędem
kto zgadnie w czym rzecz i komu
przyjdzie na myśl to, o czym tu piszemy.
A właściwie ktoś myślący logicznie
S t r o n a 3
wyborach, stałem się może nie gorącym
ale w pełni przekonanym zwolennikiem
tejże reelekcji. Niech już pozostanie jak
jest. Nie daj Boże, żeby któryś z
pokazanych kandydatów – głównie byli
to ludzie z tzw. lewicy – miał
reprezentować Najjaśniejszą
Rzeczpospolitą. Upadek musi też mieć
jakieś dno. Choć z drugiej strony
złośliwość podpowiada inną opcję: a
niech ta, może temu narodowi tego
właśnie trzeba. Może w końcu zacznie
szanować siebie i tę Rzeczpospolitą,
która w końcu jest czegoś warta.
Słychać też głosy pokładających
nadzieję w prezydencie, iż w razie
awarii rządowej, przejmie ręczne
sterowanie. Wprawdzie nasz
„kanclerski” system rządzenia nie daje
mu wiele uprawnień, ale nawet gdyby,
to wystarczy zauważyć jakimi otacza
się doradcami, by nadzieje takie
porzucić.
A w ogóle przyszłości RP zagraża
diabelska wręcz kombinacja, bo może
się przecież zdarzyć, że ta damska
orkiestra, która dzisiaj przygrywa w tym
naszym kabareciku politycznym
zwycięży także w wyborach
parlamentarnych? Mowa oczywiście o
zwycięstwie PO. To się może zdarzyć,
gdyż wielu Polonusów zdaje się
wierzyć, że Tusk i ta pani (zawsze
nazwisko jej mi wylatuje) osiedli w Brukseli
ze względu na swe niebotyczne zasługi i
wyjątkowy geniusz. Już o tym coś się pisało,
więc urywam temat. Wprawdzie
społeczeństwa zachodnie nie są politycznie
mądrzejsze od Polaków, a także ich status
moralny i ideologiczny jest porównywalny.
Jednak tamte społeczeństwa są, jak by nie
było, bogatsze i taki pan francuski prezydent
– rozpoznany za późno – nie może nalać
biedakom tyle wody do butów, co polski rząd
i polski prezydent. Tworzą oni,
powiedziałbym coś w rodzaju chińskiego
systemu, tzn. lewica + kapitalizm z
domieszką liberalizmu kontrolowanego.
Piękne to jest. Kto by pomyślał, a kiedyś, za
PRL krążył kawał, że Polska będzie miała
wspólną granicę z Chinami. Z takiej
gadaniny zawsze coś tam pozostaje. W końcu
mamy już także sporo chińskiego handlu.
Trudno poważnie brać to, czego jesteśmy
dziś w tym kraju świadkami, Ale czy tylko
świadkami? A może często także ofiarami
nieudolności, sobiepaństwa, bezkarności tych
co na górze? W końcu ktoś ich wybrał i na
stołku usadowił. Niech jednak nie dziwi, jeśli
mimo wszystko życzymy każdemu rządowi,
by działał z korzyścią dla ogółu. Cóż z tego,
że za każdym razem spotyka nas zawód.
Ostatecznym odniesieniem jest Opatrzność
Boża – ona prostuje niejedną ścieżkę, którą
człowiek kieruje na manowce.
Zygmunt Zieliński
Wtargnęli do tramwaju chłopcy ciut
zawiani,
Ze śpiewem nazbyt głośnym (jak to
dzicz na bani).
Większość współpasażerów troszkę
się ich bała;
Jedni wzrok odwracali... Reszta –
wysiadała...
Na kolejnym przystanku wsiadła
starsza pani,
Stanęła zadziwiona wśród lumpów
pijanych
I krzyknęła donośnie (odważna
kobita):
„Jak wam nie wstyd, panowie? Jak
wam nie wstyd – pytam?!”
Zapadła cisza głucha, jak w grobowej
krypcie;
Lumpy zaniemówiły na to proste
dictum
I – cokolwiek zmieszane – wysiadły
naprędce...
Babcia zebrała brawa, że aż puchły
ręce!
I wszyscy teraz murem za nią by
stanęli
Dokończenie na stronie 4
Coś komuś… coś za coś… (dokończenie)
JAK WAM NIE WSTYD ?
Wierszyk pochodzi z
przygotowywanego do druku
tomiku "JA TU ZOSTAJĘ"...
Przyłącz się
do budowy
Łuku
Triumfalnego
Bitwy
Warszawskiej
1920 roku Cegiełki o nominałach: 50, 100, 500 i 1000 złotych
możesz nabyć: www.towarzystwopatriotyczne.org
S t r o n a 4
Pracownicy naukowi i studenci KUL
funkcjonowali w dychotomii. Byli pod
wielkim ciśnieniem władzy
komunistycznej, która nie przebierała w
środkach, by od wewnątrz rozbić katolicką
uczelnię.
W związku z tym, że walka pod dywanem
rozgrywała się na Wydziale Filozofii
Chrześcijańskiej, a konkretnie między
sekcjami filozofii praktycznej (prof.
Strzeszewski) i filozofii teoretycznej (o.
prof. Krąpiec) główne działania
werbunkowe podejmowane były właśnie
wobec pracowników naukowych tego
wydziału. Dotyczyło to zarówno osób z
ustaloną już pozycją naukową, jak i
młodszych, mających w perspektywie
awans naukowy wspomagany często przez
SB. Praktycznie od pozytywnej opinii SB
zależał awans naukowy, przyspieszenie lub
opóźnienie druku, blokada przez cenzurę
niektórych publikacji albo daleko posunięte
ingerencje, które mogły wypaczać treść
publikacji i w rezultacie wycofanie książki
lub artykułu przez autora. Były zbiorcze
opinie wobec całej grupy habilitantów i
doktorantów KUL-u albo indywidualne.
Wykorzystywany był w tym względzie
także Urząd do Spraw Wyznań, który był
de facto pasem transmisyjnym wszelkiego
rodzaju opinii SB na temat KUL-u jako
całości, jego agend czy poszczególnych
pracowników. Bardzo często opinia
sporządzona przez funkcjonariusza SB była
w dosłownym brzmieniu wysyłana przez
lubelski Wydział do Spraw Wyznań do
MSzW, ale podpisana przez kierownika
wydziału.
"Józef" "Docent" i inni
Nie będę opisywał szczegółowo każdego
przypadku, ale jeżeli chodzi o rektorów
KUL SB nawiązała kontakt operacyjny z
o. Krąpcem (TW „Józef”) co najmniej od
1957 r. i to nie na szczeblu lokalnym, ale
na poziomie Departamentu III, a potem
IV. Oficerem prowadzącym przez cały
czas był kpt., a ostatecznie gen. Konrad
Straszewski, w latach 80. ub. wieku
dyrektor Departamentu IV, a następnie
podsekretarz stanu MSW. W początkach
lat 60. ub. wieku SB zwerbowała na
Wydziale także ks. Stanisława
Kamińskiego (TW „Roman”), bliskiego
współpracownika o. Krapca oraz ks.
Stanisława Mazierskiego (TW „Docent”).
Z młodszych pracowników naukowych
zwerbowany został także mgr Auskelis
Skeris (TW „Andrzej”). Ten ostatni
werbunek był o tyle ważny, że dotyczył
osoby pracującej na filozofii praktycznej,
którą kierował prof. Strzeszewski. W
końcówce lat 60. udało się zwerbować
SB na filozofii jeszcze cztery osoby,
które w przyszłości uzyskały bądź ważną
pozycję w środowisku KUL (dr Adam
Stanowski TW „Romuald”, ks. dr Witold
Michałowski TW „Eros”/„Zenon”), bądź
ważne funkcje: rektora (ks. mgr Stanisław
Wielgus TW „Adam”) i prorektora (dr
Jan Czerkawski TW „August”/„Michał”).
Nie wszyscy z wymienionych
kontynuowali współpracę, np. księża
profesorowie Kamiński i Mazierski
zakończyli formalną współpracę w
(Ktoś musiał hasło rzucić, by innych
ośmielić).
Dzisiaj, gdy widzę szwindle naszych
polityków,
Bezkarność ich zachowań, prostactwo
wybryków,
Psucie kraju i ludzi, zaprzaństwo
zdradzieckie
(Wszak demoralizacji nie szczędzą i
dziecku!),
Gdy w przedszkolach i szkołach –
wbrew rodziców woli,
Szerzy się dziś dewiacje i wszelkie
swawole,
Przychodzi mi do głowy babcine
pytanie:
„Jak wam nie wstyd, panowie? Jak
wam nie wstyd, panie?”
Lumpy by posłuchały... Każden ma
swój honor;
Politycy (niestety!) – ze wstydu nie
płoną...
Słowem ich nie powstrzymasz; już nie
działa na nich...
Cóż to może odmienić? Wybory,
kochani!
Lech Makowiecki
JAK WAM
NIE WSTYD ? (dokończenie)
W szponach SB—Działalność SB na KUL (Część I)
Od redakcji: Poniżej przedstawiamy opracowanie historyka lubelskiego Instytutu
Pamięci Narodowej, pana Macieja Sobieraja. Powstało ono w oparciu o
zachowane materiały archiwalne lubelskiej Śłużby Bezpieczeństwa, dotyczące
działalności SB na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w czasach PRL. Ze
względu na objętość samego opracowania, dzielimy go na dwie części. Dzisiaj
prezentujemy część pierwszą, a w następnym numerze naszego dwutygodnika
zamieścimy jego dokończenie. Materiał poniższy przedstawiamy dokładnie tak,
jak go otrzymaliśmy. Zmodyfikowaliśmy jedynie tytuł artykułu, dodając gwoli
sprecyzowania: „Działalność SB na KUL”. Ocenę materiału pozostawiamy naszym
Czytelnikom.
Ciąg dalszy na stronie 5
S t r o n a 5
początkach lat 70., natomiast dr
Czerkawski został zdjęty z ewidencji w
1974 r., ale w 1976 r. ponownie został
zarejestrowany. W przypadku dr.
Stanowskiego to w początkach 1982 r.
formalnie został zdjęty z ewidencji, a jego
sprawę przekwalifikowano na operacyjne
rozpracowanie krypt. „Działacz”. Inaczej
wyglądała sytuacja z ks. dr.
Michałowskim, który wyjechał w 1977 r.
na kilka lat do Francji i tam został podjęty
przez Departament I, czyli wywiad. Został
zarejestrowany jako kontakt operacyjny,
ale okazał się mało przydatny, ponieważ
praktycznie zupełnie nie kontaktował się z
Polską Misją Katolicką w Paryżu oraz ze
środowiskami polskimi, a na tym
najbardziej zależało peerelowskiemu
wywiadowi. Był rezydentem w jednej z
francuskich podparyskich parafii i
praktycznie funkcjonował w tym kręgu,
zajmując się głównie pracą naukową
(habilitacja). W zaistniałej sytuacji i z
powodu jego niechęci do kontynuowania
związków z wywiadem PRL zamknięto
sprawę w 1984 r. i materiały odesłano do
archiwum. Funkcjonariuszom SB udało
się zwerbować także ks. dr. Romualda
Waszkinela (TW „Roman”), ale nie był
specjalne udany werbunek, w
przeciwieństwie do ks. dr. Stanisława
Kowalczyka (TW „Witold”), który okazał
się dużo cenniejszym nabytkiem, ale po
śmierci ks. Popiełuszki zerwał
współpracę. Już w latach 70. ub. wieku
zarejestrowano jako TW ks. dr. Franciszka
Mazurka (ps. „Posłuszny”/ „Janusz” 1972-
1973; 1976-1989), ks. dr. Władysława
Prężynę (ps. „Jakub” 1976-1989), ks. dr.
Józefa Bazylaka (ps.
„Wojciech”/„Docent” 1967-1974; 1977-
1989). Ten był zarejestrowany w
pierwszym okresie do wykonywania
zadań na terenie kurii i WSD, gdzie
pracował, ale także na KUL, gdzie był
doktorantem na psychologii. Nie są to
wszystkie osoby zarejestrowane przez SB
na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej,
ponieważ pominąłem studentów i być
może innych, których nie można było
zidentyfikować.
Humanistyka się broniła
Na Wydziale Nauk Humanistycznych nie
udało się esbecji pozyskać pracujących w
dłuższym wymiarze czasu osób.
Kompletnie nieudana była próba
werbunku dr. Jerzego Kłoczowskiego (TW
„Historyk”), który został wprawdzie
zarejestrowany, ale nie podjął współpracy,
co skonstatował sam szef kulowskiej
grupy SB kpt. Wiejak, i został
wyrejestrowany po kilku miesiącach, a
następnie poddany stałej inwigilacji aż do
1990 r. Doc. Tadeusz Brajerski (TW
„Etnograf”) też okazał się kiepskim
delatorem i został po kilku latach zdjęty z
rejestrów. Nieco owocniejsza była
współpraca z doc. Ireneuszem Opackim
(TW „Irek”), ale na poziomie
kandydackim, ponieważ kiedy został w
1972 r. zarejestrowany, wkrótce potem
przeniósł się na Uniwersytet Śląski i tam
współpraca z SB nie ułożyła się dobrze.
Nieudane de facto, choć formalna
rejestracja miała miejsce, były próby
werbunku podejmowane wobec mgr.
Czesława Blocha (TW „Pedagog” 1962-
1963), dr. Stanisława Litaka (TW „Adam”
1963-1964) czy dr. Henryka Podbielskiego
(TW „Antoni”). Wydaje się, że także
werbunek doc. Eugeniusza Wiśniowskiego
(TW „Jankowski” 1979-1990) okazał się
nieudany, ponieważ rejestracja nastąpiła
wprawdzie w 1979 r. zapewne na
poziomie kandydata na TW, a jej
zmaterializowanie miało nastąpić w 1984
r. „jako szczególnie wartościowe”, jednak
nie jest on wymieniony w rozpisaniu na
wartościową agenturę w kontrolowanych
przez SB środowiskach związanych z
Kościołem lubelskim. Rokująca duże
nadzieje tajna współpraca asystenta prof.
Kłoczowskiego mgr. Adama Penkalli (TW
„Konrad”) po kilku latach została
przerwana, ponieważ Penkalla odszedł z
KUL-u do Kielc, gdzie SB załatwiła mu
pracę, a następnie przez kilka lat był
przygotowywany przez wywiad do pracy
w Belgii (na Katolickim Uniwersytecie w
Leuven) ewentualnie w Niemczech
(znaleźli nawet dla niego niemiecką żonę),
ale nic z tej akcji nie wyszło i Penkalla po
przeniesieniu się do Radomia do miejsca
zamieszkania jego polskiej żony,
kontynuował tajną współpracę na rzecz
miejscowej „czwórki” w środowisku
związanym z PAX-em. Niestety brak
teczek (poza „wywiadowczą” teczką
Penkalli) skazuje nas jedynie na pośrednie
dane z materiałów o charakterze
ewidencyjnym bądź na pewne ślady
materializacji takiej współpracy w innych
źródłach. Cennym nabytkiem, zwłaszcza
dla rozpoznania sytuacji na filologii
klasycznej, gdzie pracowała
rozpracowywana intensywnie od dawna
doc. Małunowiczówna był ks. Henryk
Wójtowicz (TW „Kuracjusz” 1972-1990).
Było to o tyle ważne, że praktycznie nie
zmaterializowała się współpraca z dr.
Podbielskim.
Mimo nienajlepszej sytuacji na Wydziale
Nauk Humanistycznych, jeżeli chodzi o
jakąś wartościową agenturę, lubelski
Wydział IV miał w latach 1962-1972
doskonałe rozpoznanie Wydziału,
ponieważ zwerbował do współpracy dr.
Zbigniewa Góralskiego (TW „Doktor”
1961-1973), kustosza w Bibliotece
Uniwersyteckiej KUL, który jako
absolwent historii był bliskim kolegą kilku
pracowników naukowych z Sekcji
Historii, a znał dobrze wielu innych,
pozostawał też w dobrych relacjach z ks.
prof. Żywczyńskim. Świetnie
zorientowany w tym, co się działo nie
tylko na historii, ale także na całym
Wydziale oraz naturalnie w Bibliotece był
nieocenionym źródłem dla SB. Podczas
stypendiów zagranicznych był
wykorzystywany także przez Departament
I. Pozostawił po sobie trzy obszerne teczki
pisanych własnoręcznie donosów
(pozostałe dwie dotyczą jego pracy na
W szponach SB—Działalność SB na KUL (Część I) (ciąg dalszy ze strony 4)
Dokończenie na stronie 6
S t r o n a 6
WSP w Kielcach), które są dobrym
źródłem, aczkolwiek subiektywnym, do
poznania stosunków panujących wśród
kadry naukowej katolickiej uczelni. Warto
też dodać, że Góralski nagrywał wykłady
dla duchowieństwa na dorocznych
wakacyjnych sympozjach organizowanych
przez KUL dla księży, w których
uczestniczyli najważniejsi polscy
hierarchowie z prymasem Wyszyńskim na
czele.
Na Wydziale Teologii...
...zarejestrowanymi przez SB od końca lat
60. do lat 80. ub. wieku byli: biblista ks.
prof. Feliks Gryglewicz (TW
„Feliks”/„Spokojny) i historyk Kościoła
ks. dr Marek Zahajkiewicz (TW
„Tomasz”). Pierwszy z nich figuruje w
dokumentach rejestracyjnych w latach
1968-1982, natomiast drugi miał dłuższy
staż także od 1968, ale aż do 1989 r.
Teczki ich pracy nie zachowały się,
aczkolwiek w przypadku ks. Gryglewicza
dysponujemy arkuszem rejestracyjnym i
charakterystyką, w której czytamy, że w
ciągu kilku miesięcy współpracy przekazał
informacje o „działaniach niektórych osób
z kierownictwa KUL, które miały
wyraźnie antypaństwowy charakter”. Nie
da się ustalić charakteru współpracy ks.
Zahajkiewicza, ale został wyrejestrowany
dopiero w 1990 r. Jej długotrwały
charakter może świadczyć, że była
użyteczna, aczkolwiek w sprawozdaniu
Głównej Inspekcji Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych z 1984 r. nie został
wykazany jako szczególnie wartościowy
delator. Trudno coś powiedzieć o stopniu
współpracy ks. dr. Ryszarda
Rubinkiewicza (TW „Ryszard”), ponieważ
trwała stosunkowo krótko (1969-1975),
podobnie jak ks. dr. Jerzego Misiurka (TW
„Jacek”), którego zarejestrowano w 1972
r., Alu już w 1976 r. zdjęto z sieci „z
powodu niechęci do współpracy”.
Trudno jednoznacznie zakwalifikować
jako tajnego współpracownika (ps.
„Teolog”) mającego wykłady na KUL-u
ks. dr. Bolesława Pylaka (TW „Teolog”
1959-65; 1971-1990), ponieważ był
wprawdzie pracownikiem naukowym
Wydziału Teologii, ale z zachowanej
dokumentacji wynika, że SB interesowała
z nim współpraca odnośnie
funkcjonowania Wyższego Seminarium
Duchownego w Lublinie, którego w
momencie pierwszej rejestracji w 1959 r.
był prorektorem, a następnie kiedy został
ordynariuszem diecezji lubelskiej w 1975
r. i członkiem Rady Głównej Episkopatu
to właśnie ta dziedzina jego aktywności
biskupiej była bardziej interesująca,
zwłaszcza że jego prowadzeniem
zajmował się Wydział I Departamentu IV
MSW. Hipotetycznie można założyć, że
jako wielki kanclerz KUL mógł być
indagowany także w zakresie swojej
wiedzy odnośnie lubelskiej uczelni.
Dwukrotnie był rejestrowany ks. dr
Marian Rusecki (TW „Tadeusz”).
Pierwsza rejestracja nastąpiła w 1973 r.
przez Inspektorat Kierownictwa SB KW
MO w Lublinie zapewne w związku z jego
staraniami o wyjazd za granicę.
Przerejestrowanie na inny numer nastąpiło
w 1977 r. i wyrejestrowanie dopiero w
1990 r. Opracowywaniem do
ewentualnego werbunku poddano w 1976
r. ks. dr. Józefa Kopcia, ale rejestracja jako
TW „Jerzego” nastąpiła dopiero po
czterech latach w 1980 r. i trwała do 1990
r. Blisko 7 lat był zarejestrowany ks. dr.
Franciszkiem Greniukiem (TW „Józef”
1972-1979) w związku z wyjazdem za
granicę, gdzie miał wykonywać jakieś
zadania na rzecz Departamentu I, ale po
powrocie przejęła go lubelska czwórka i
był na stanie sekcji kurialnej SB chociaż
był także pracownikiem naukowym na
teologii. Prowadził go mjr Wituch, który
był zastępcą naczelnika Wydziału IV
odpowiedzialnym m.in. za KUL, co mogło
świadczyć o randze tej rejestracji,
zwłaszcza że wspomniany funkcjonariusz
prowadził innych ważnych TW. Ks.
Greniuk podczas konferencji prasowej w
2007 r. z udziałem śp. abp. Życińskiego
zaprzeczył jakoby taka współpraca miała
miejsce, a wszelkie kontakty miały
charakter oficjalny w związku z
pełnieniem przez niego funkcji rektora
WSD (1975-1982). Trudno jednak
przypuszczać, żeby tak długo
utrzymywano rejestrację jego osoby bez
jej materializowania, ponieważ byłoby to
czynione wbrew obowiązującej
pragmatyce.
(ciąg dalszy w następnym numerze
naszego dwutygodnika))
W szponach SB—Działalność SB na KUL (Część I) (dokończenie)
Urodził się w 1945 we Frankfurcie nad
Menem. Uzyskał małą maturę, a jego
wyuczony zawód to spedytor. Od 1968
wraz późniejszą żoną przez rok przebywał
w Turcji.
Od 1971 r. publikuje książki i kręci filmy
dokumentalne. Uznawany za jednego z
najbardziej znanych dziennikarzy
śledczych działających w niemieckim
obszarze językowym.
W swoich publikacjach opisuje
zagadnienia dotyczące przede wszystkim
państwa niemieckiego, ale także innych
krajów, jak Turcja i Rosja. Do głównych
tematów jego książek należy
przestępczość zorganizowana, a ponadto
np. powiązania świata polityki i
gospodarki (w jednej z nich poruszył
sprawę Gazpromu i powiązań z nim
niemieckich polityków, m. in. Gerharda
Schrödera), handel bronią.
Został członkiem niezależnej organizacji
Business Crime Control.
8 kwietnia 2015 r. Ukazała się jego
książka pt. Verschlussakte S., dotyczącej
katastrofy polskiego Tu-154 w Smoleńsku
w dniu 10 kwietnia 2010 r. Na początku
maja ukaże się polskie tłumaczenie.
Sylwetka na czasie:
Jürgen Roth
S t r o n a 7
- Synu, czy ty masz problemy z
narkotykami?
- No co ty, mamo?! Żadnych, dzwonię i
zaraz mam towar!
***
Najnowsze badania dowodzą, że kobieta,
która ma kilka kilogramów nadwagi żyje
dłużej niż mężczyzna, który o tym
wspomni...
***
Lekarz do bardzo puszystego pacjenta...
Jeśli każdego dnia zrobi pan sobie marsz
na 10 km to za rok wróci pan do
właściwej wagi i kondycji.
Po roku pacjent dzwoni do lekarza i
mówi...
- Wróciłem do swojej właściwej wagi,
tylko mam problem!
- Jaki ?
- Jestem teraz 3650 km od domu!
***
- Dlaczego w Wąchocku do dzisiaj chodzi
pochód pierwszomajowy?
- Na rondo trafili...
***
Facet wchodzi do urzędu i pyta się
sekretarki:
- Naczelnik przyjmuje?
- Nie odmawia...
***
- Pani mąż jest całkowicie zdrowy,
potwierdzają to wszelkie analizy i zdjęcia
rentgenowskie
- Doktorze a nie dałoby się, żebym była
zupełnie spokojna, zrobić sekcji?
***
Pilot: Dzień dobry Bratysławo.
Wieza: Dzień dobry. Dla informacji -
mówi Wiedeń.
Pilot: Wiedeń?
Wieza: Tak.
Pilot: Ale dlaczego, my chcieliśmy do
Bratysławy.
Wieza: OK w takim razie przerwijcie
lądowanie i skręćcie w lewo...
***
DC-1 miał bardzo daleka drogę
hamowania po wylądowaniu z powodu
nieco za dużej prędkości przy podejściu.
Wieża San Jose: "American 751 skręć w
prawo na końcu pasa, jeśli się uda. Jeśli
nie, znajdź wyjazd "Guadalupe" na
autostradę nr 101 i skręć na światłach w
prawo, żeby zawrócić na lotnisko.
***
Dusza trafia przed oblicze św. Piotra.
- Zawód?
- Lekarz.
- To wchodź wejściem dla dostawców.
***
Okulista po zbadaniu kolejnego pacjenta:
- Panie, jak pan tu w ogóle trafił?!
***
Amerykanie nie obawiają się wojny z
Chinami. Ich pociski przeciwpancerne
przebijają dowolny chiński czołg.
Chińczycy nie obawiają się wojny z USA.
Ich czołgi są dwukrotnie tańsze od
amerykańskich pocisków
przeciwpancernych.
***
Małpy również zaprzeczają, jakoby
minister edukacji pochodziła od nich...
***
Giertychów ominęła ewolucja, to teraz się
mszczą…
***
Treść jednej z ulotek rozrzucanych nad
Bagdadem:
"McDonald's wkrótce w Bagdadzie. Zbierz
cztery takie same ulotki. Po zakończeniu
naszych bombardowań dostaniesz
bezpłatnie Coca-Colę".
***
Wykoleił się pociąg wiozący polskich
posłów. Na miejsce pędzą ekipy
ratownicze, karetki i śmigłowce. Gdy
przybyli okazało się, że nie ma
żadnych ciał. Szef ratowników pyta
okolicznych mieszkańców:
- Gdzie się podziali wszyscy z tego
pociągu?
- Pochowalim.
- Wszyscy zginęli, co do jednego?
- No niektórzy mówili, że jeszcze żyją, ale
kto by tam, panie, politykom wierzył...
***
Mistrz w pchnięciu kulą do trenera:
- Dziś muszę pokazać klasę... na trybunie
siedzi moja teściowa!
- E! nie dorzucisz...
***
- Pani Kowalska, żeby rozwód był z winy
męża musimy na niego coś mieć. Czy maż
pije?
- Nie, skąd, jakby tylko spróbował to ja
bym mu....!
- Czy nie daje pieniędzy?
- Nie, absolutnie, oddaje wszystko co do
grosza...już by mi tylko schował złotówkę
to ja bym mu...
- A może bije Panią?
- Niechby tylko by rękę podniósł, to ja
bym go przez okno pogoniła...
- A co z wiernością?
- O! Tu go mamy! Drugie dziecko nie jest
jego!
***
Żona proponuje mężowi:
- Kochanie, sprawmy sobie wspaniały
weekend!
- Cudowny pomysł moja droga, do
zobaczenia w poniedziałek.
Uśmiechnij się...
S t r o n a 8
Wszelkie listy prosimy kierować na adres
redakcji: [email protected] Printed and Copyrighted by Polonia Semper Fidelis
roku 2010, było to w kwietniu. Zamach z
10 kwietnia jest zatem przedłużeniem
zbrodni katyńskiej i—podobnie jak ona—
od samego początku napotkał na wielkie
trudności z ustaleniem prawdy. Podobnie
jak zbrodnia z 1940 roku, do tej pory jest
przykrywany zwałami kłamstw przez
służalcze wobec Moskwy, media tzw.
głównego nurtu. Potomkowie
komunistycznych zbrodniarzy zarówno w
Moskwie jak i ich warszawscy agenci drżą
na samą myśl o ujawnieniu okoliczności
zamachu. Bo okoliczności zamachu od
razu wskazują na zbrodniarzy, a ci są u
władzy, której stracić nie chcą.
W dodatku, tak jak przez długie dziesiątki
lat, państwa szeroko rozumianego
Zachodu, zwane „sojusznikami”, starają
się—w myśl egoistycznie pojętego
własnego interesu, jeśli już nie utrudniać,
to przynajmniej obezwładniać polskie
prawo do prawdy. Przecież to nie
przypadek, że aż do lat 90-tych akta
sprawy zbrodni katyńskiej były w
brytyjskich czy amerykańskich archiwach
objęte klauzulą tajności. Ukrywanie
zbrodni czyni zawsze z ukrywającego jej
współwinnego w świetle każdego
cywilizowanego prawa.
W sprawie zamachu smoleńskiego tzw.
„sojusznicy” postępują bardzo podobnie.
Istnieją przecież materiały satelitarne
wywiadu amerykańskiego czy wręcz
raporty niemieckiego wywiadu BND,
które niedawno ujawnił na stronach swojej
książki znany dziennikarz śledczy, Jurgen
Roth. Tak jak w przypadku Katynia,
prawda jednak zwycięży, zaś
technologiczny skok przepływu informacji
stwarza szansę, że nastąpi to o wiele
szybciej, niż w stosunku do tragedii z
1940 roku. W obu przypadkach kluczową
Z okazji Świąt Wielkiej Nocy pragnę życzyć tego, by każdy z nas z każdym dniem
coraz bardziej stawał się prawdziwym i autentycznym świadkiem Jezusa
Zmartwychwstałego i byśmy nie tracili wiary i nadziei, nawet wtedy, kiedy cierpienie
staje się naszym udziałem.
Dziękuję także tym wszystkim, którzy podtrzymywali mnie i nadal wspierają swoją
modlitwą, obecnością i ofiarą w moim doświadczeniu cierpienia i choroby. Jest to dla
mnie nieocenione wsparcie, za które składam serdeczne podziękowanie.
Zdrowie ciągle nie jest takie jak być powinno, ale nie tracę nadziei i ufności, że to ma
sens i że Dobry Bóg prowadzi. Nadal jest dużo niespodzianek, które przychodzą -
myśląc po ludzku - w najmniej odpowiednim momencie, ale wierzę w to, że Bóg wie
co dopuszcza i że to - właśnie w tym momencie - jest dla mnie najlepsze.
Nie było by takiego przekonania bez Waszej modlitwy, która dodaje siły by nieść ten
krzyż. Stąd ośmielam się nadal prosić o modlitwę, szczególnie w dniu 15 kwietnia,
ponieważ tego dnia o godzinie 14.00 mam mieć operację, w tym około 3,5-4 godzin
narkozy. Znowu dużo bólu i cierpienia oraz niewiadomej co do reakcji organizmu na
narkozę...
Jeszcze raz z góry serdecznie dziękuję za każdy wyraz pamięci i wsparcia.
o. Alexey Mitsinskiy MIC
Ekonom Rezydencji Tajynsza
Kazachstan
rolę odgrywa agentura wpływu (a
prawdopodobnie również—w przypadku
Smoleńska roku 2010—sprawcza) w
samej Polsce. Do 1989 roku misję tę
pełnili komuniści, obecnie—rządzący
Polską, wspierani przez polskojęzyczne,
Ofiary zamachu smoleńskiego 2010 roku
Jubileusze polskiego
kwietnia
(dokończenie)
antypolskie media tzw. głównego nurtu.
Stąd zaprzeczające zdrowej logice pseudo-
wyjaśnienia, powielające bzdury raportu
gen. Anodiny i jej komisji zwanej MAK.
Wystarczy przypomnieć, że identycznemu
celowi służyła tzw. komisja Burdenki w
styczniu 1944 roku, która obciążyła
Niemców odpowiedzialnością za masakrę
w Katyniu. Analogia działania obu
„komisji” jest zadziwiająca.
Polskie jubileusze kwietniowe oparte są
na dwóch wielkich tragediach. Są i będą
one obchodzone obok siebie w latach
jubileuszowych, co ma szczególną
wymowę. Prawdy jednak nie da się
„zamieść pod dywan” i w tym upatruję
nadziei na jej wyświetlenie.
Stanisław Matejczuk