17
Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Targówek m.st. Warszawy Dzielnica Targówek m.st. Warszawy Warszawa 2015

pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

  • Upload
    others

  • View
    5

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

Biblioteczne bum bajeczne,

czyli Targówek

pełen słówekII edycja projektu

edukacji kulturalno-czytelniczej

Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Targówek m.st. Warszawy Dzielnica Targówek m.st. Warszawy

Warszawa 2015

Page 2: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

W październiku 2015 roku w czterech placówkach Biblioteki Publicznej w Dzielnicy Targówek m.st. Warszawy (BD12, BD53, BD65 i W49) odbyły się spotkania warsztatowe w ramach drugiej edycji projektu edukacji kulturalno-czytelniczej „Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pe-

łen słówek”. Projekt ma za zadanie aktywizację rozwoju intelektualnego dzieci w wieku 6–9 lat. Jego reali-zacja przyczyni się do wzrostu efektywności edukacji kulturalnej za pomocą twórczości literackiej. Podczas zorganizowanych warsztatów – bawimy się słowem – dzieci wspólnie układały bajki. Powstało 14 bajek z ilu-stracjami, których autorami są uczniowie szkół podstawowych na warszawskim Targówku, a ich redaktorem prowadzący zajęcia literackie pisarz – pan Marek Samselski.

Szkoły zaproszone do realizacji projektu to: SP 28 – klasa II b i III d, SP 52 – klasa III c i III e, SP 58 - kla-sa I i III, SP 84 – klasa II a, II d, III e, SP 206 - klasa III c i III d, SP 285 – klasa III a, III b, III c.

Basia i magiczna książka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4Czym skończyła się kłótnia o Puszka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6Delfin Kaj pędzi na ratunek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8Duch w bibliotece . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10Jak Amelka pokonała Głodka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12Jak wąż Szemrany został więźniem ciemnej jaskini . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 14Koszmarna noc spanielka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16Popołudnie u dentysty Ząbka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18Śpiewający Maciek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20Tajemnica złośliwego telefonu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22Tajemniczy plan krecika Marcela . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 24Zamieszanie z solą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 26Zmora z telewizora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 28O tym jak Akapit spotkał przyjaciela . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 30

Wydawca Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Targówek m.st. Warszawy

Dzielnica Targówek m.st. Warszawy

Redakcja Marek Samselski

ISBN 83-920764-2-7

Page 3: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 4 – – 5 –

Basia i magiczna książka

Basia lubiła czytać książki. Pewnego dnia wybrała się na strych, niekoniecznie po to, by znaleźć jakąś książkę. Szukała pluszowej zabawki, przytulanki, o któ-rej opowiadała jej mama. Mama mówiła, że pewnie leży gdzieś na strychu,

w którejś ze starych skrzyń. Basia mieszkała w wiejskim domu pod lasem, na skraju miasteczka. Na strych zaglądała rzadko, ale tym razem postanowiła znaleźć zabaw-kę z dzieciństwa mamy. No i znalazła… ciekawą książkę. Przytulanka gdzieś się ukry-ła, za to Basia odkryła skrzynię z różnymi starymi pismami i książką o przygodach psa Kacpra. Nigdy nie słyszała o takim psie, chociaż przeczytała dużo książek, w któ-rych występowały pieski. Zabrała zdobycz do swojego pokoju, nie mówiąc o niej ni-komu. Gdyby powiedziała o tym swemu braciszkowi Adamowi, na pewno by wszyst-kim rozgadał. Wieczorem, przed snem, postanowiła poczytać sobie o przygodach sa-motnego i bezdomnego Kacpra. Już na trzeciej stronie zobaczyła go na rysunku. Był to przesympatyczny spaniel, z uszami prawie do ziemi. Wtedy właśnie wszedł do po-koju Adaś i o czymś zaczął opowiadać. W końcu poszedł spać. Basi też zachciało się spać, pogłaskała pieska na rysunku i zasnęła.

Kiedy rano otworzyła oczy, przy jej łóżku siedział… pies Kacper. – Cześć Basiu – powiedział. Basia pomyślała, że jej się to śni, więc nie dziwiąc się za bardzo, zapytała, skąd zna jej imię. A Kacper na to, że słyszał jak rozmawiała z braciszkiem. Basia za-pytała, jak się czuje, a Kacper na to, że jest psem bardzo samotnym, o czym przekona się, kiedy będzie czytała książkę z jego przygodami. Powiedział też, żeby nie przejmo-wała się, gdy wejdzie Adaś albo mama, gdyż on jest dla nich niewidzialny. Tylko Ba-sia może go widzieć, a wyszedł do niej z książki, która jest magiczna. – To ty też jesteś magiczny? – zapytała Basia. Niespodziewanie Kacper odpowiedział, że w tej chwili jest najprawdziwszym psem. I właśnie ma ochotę odprowadzić ją do szkoły. Pocze-kał, aż Basia zje śniadanie i ruszył razem z nią. Powiedział, że poczeka pod szkołą do końca lekcji.

Nikt nie domyślił się, że dziewczynka idzie do szkoły w towarzystwie swojego no-wego przyjaciela, i to z magicznej książki! A tę książkę w tym czasie zauważył Adaś, który lekcje miał później. Zabrał ją z pokoju siostry i schował pod swoim materacem. No i bardzo zmartwił się Kacper, bo kiedy wrócił z Basią, nie było magicznej książki, nie było też Adasia. A piesek musiał już wrócić na swoją stronę, bo książka pozwalała na wycieczki swoich bohaterów, ale pod warunkiem, że wrócą na czas. Psi nos Kacpra nie mógł pomóc, bo magiczna książka nie ułatwiała swoim zapachem powrotu swo-im mieszkańcom. Po prostu była bez zapachu.

Basia zaczęła poszukiwania od pokoju Adasia, gdyż była pewna, że to on schował gdzieś magiczną książkę. Przeszukała półki i szuflady, zajrzała do szafek z ubraniami, niestety bez skutku. W końcu usiadła na łóżku swojego braciszka i… coś wybrzuszało materac! Zajrzała, no tak, właśnie tam schował książkę Adaś. Pod materacem! Prze-cież to nie jest miejsce dla żadnej książki. Otworzyła na stronie, z której przyszedł do niej Kacper. Puste miejsce czekało na pieska, ale on zanim na nią wskoczył, powie-dział Basi, że może spełnić jej życzenie. – Bardzo bym chciała, żebyś jeszcze mnie od-wiedził – powiedziała. A Kacper na to, że bardzo ją polubił i na pewno będzie odwie-dzał. Poza tym dokucza mu samotność na kartkach książki. Może spełnić inne życze-nie Basi. W takim razie poprosiła, żeby nie dokuczał jej brat. – Jeśli zacznie ci doku-czać, to wtedy otwórz magiczną książkę, a ja wyskoczę na krótką chwilę i postaram się przywołać go do porządku – uroczyście obiecał Kacper. Basia pogłaskała go i pie-sek w okamgnieniu znalazł się na stronicy magicznej książki. A Basia postanowiła za-wsze ją mieć przy sobie. Oczywiście nie tylko dlatego, że Kacper, kiedy będzie to po-trzebne, przywoła do porządku Adasia.

Szkoła Podstawowa nr 28, klasa III d

Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 4: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 7 –

Czym skończyła się kłótnia o Puszka

W pewnym mieście było sobie schronisko dla zwierząt. Nazywało się Ko-cia Łapa, pewnie dlatego, że mieszkało w nim sporo kotów. Ostatnio tra-fił tam kotek o puszystym, zupełnie białym futerku, ale za to w zupełnie

czarnych skarpetkach. To znaczy futerko na jego łapkach było czarnego koloru. I wła-śnie tego kotka, nazywanego w schronisku Puszkiem, wypatrzył Kamil, który przy-szedł tutaj z dziadkiem Janem. Bardzo często chodzili razem na spacery, to znaczy dziadek z wnuczkiem, gdyż rodzice Kamila często wyjeżdżali; taką mieli pracę. Dzia-dek Jan obiecał Kamilowi, że wybiorą jakiegoś zwierzaka w schronisku, bo rodzice się na to zgodzili. No i Kamil, gdy tylko zobaczył Puszka, powiedział, że właśnie jego chciałby wziąć do domu. Zresztą Puszek wyglądał na kotka towarzyskiego, to znaczy lubiącego bawić się z dziećmi. Nie wiadomo było, gdzie wcześniej mieszkał i kto był jego właścicielem. Pan prowadzący schronisko powiedział, że kotek został znalezio-ny na ulicy, wyraźnie nie wiedział, jak trafić do domu. No to został wzięty do schro-niska. Ktoś, komu zginął kotek albo piesek, zagląda do schroniska, pytając, czy przy-padkiem tam nie trafił. A o Puszka nikt nie pytał.

Kamil bardzo polubił kotka, a kotek chyba lubił dzieci, bo gdy przychodzili kole-dzy Kamila, wpadał do pokoju i bardzo chętnie się z nimi bawił. Lubił też wyciecz-ki do parku z chłopcem i dziadkiem Janem. Nie biegał alejkami, siedział sobie na ra-mieniu Kamila i rozglądał ciekawie. Zupełnie jak jakaś papużka. No i kiedy pewnego razu wędrowali parkiem, naprzeciw pojawiła się starsza pani. Stanęła, zagrodziła im drogę i krzyknęła – O, nareszcie znalazł się mój kotek! Skąd go macie? Kamil bardzo się przestraszył i nic nie odpowiedział, a dziadek Jan, spokojnie oznajmił, że ze schro-niska. Wtedy pani Elżbieta, bo tak miała na imię starsza pani, oznajmiła, że zginął jej właśnie Puszek, było to tydzień temu i nie podejrzewała, że znalazł się w schronisku. Rozlepiała ogłoszenia w całej okolicy, ale żaden znalazca się nie zgłosił z wiadomo-ścią, że znalazł Puszka. Wtedy dziadek Jan powiedział, że właśnie takie imię dostał kotek w schronisku, no a tak w ogóle, to może chciał odpocząć od swojej pani i zwy-czajnie od niej uciekł. Zaczęła się kłótnia na całego, bo bardzo zdenerwowało to panią Elżbietę. Kamil był bliski płaczu, a dziadek Jan zapytał panią Elżbietę, czy chce rzeczy-wiście skrzywdzić chłopca i zabrać mu teraz kotka? I czy na pewno to jest jej kotek?

Aż tu Puszek nagle zeskoczył z ramienia Kamila i zniknął gdzieś pomiędzy krze-wami. Nikt nie podejrzewał, że wpadł mu do głowy pomysł, żeby odnaleźć swoją sio-strę Szarusię. Wiedział, że Szarusia często odwiedza ten park, no i że żyje sobie sa-motnie i właściwie jest bezdomna. Wielkie szczęście miał Puszek, gdyż bardzo szyb-ko wypatrzył szare futerko swojej siostry. Siedziała sobie na konarze wielkiego drzewa i też ucieszyła się, kiedy zobaczyła braciszka. Kotki czule się przywitały i Puszek opo-wiedział, co się zdarzyło i przyznał się, że trochę nudziło mu się u pani Elżbiety i wy-brał się na daleki spacer, by pobawić się z jakimiś dziećmi. A znalazł go jakiś pan i za-niósł do schroniska. Teraz trzeba jakoś zaradzić temu, co się stało. Bo zrobiła się awan-tura, no i kotek powiedział, że czuje się winny tej wielkiej kłótni, która nie wiadomo czym może się skończyć. A Szarusia może w tym pomóc… Kotki naradzały się przez chwilę, potem zeskoczyły z drzewa i popędziły do pani Elżbiety, pana Jana i bliskiego płaczu Kamila. Kłótnia jeszcze trwała, ale zrobiło się cicho, kiedy przybiegły zwierza-ki i Szarusia zaczęła łasić się do nóg pani Elżbiety. Wszyscy zamilkli, a Kamilowi buzia się rozjaśniła, gdyż Puszek wskoczył mu na ramię, miaucząc radośnie. – Ale niespo-dzianka!– krzyknęła pani Elżbieta. – Spójrzcie, to musi być siostrzyczka Puszka, jest cała szara i ma czarne skarpetki. – Zamieszkasz ze mną? – zapytała przymilnie. Wzię-ła na ręce Szarusię, która wcale się nie broniła. Wtedy pan Jan powiedział, że jeśli te kotki są rodzeństwem, to może będą chciały się spotykać. – Tak – wpadła mu w słowo pani Elżbieta. – Pewnie dawno się nie widziały, więc mogą się wspólnie pobawić. Za-praszam do siebie. Szybciutko upiekę pyszne ciasteczka i możemy sobie przy nich po-siedzieć. Kamil ze swoim dziadkiem ochoczo przystali na to zaproszenie, a Kamil do-dał, że przecież kotki będą mogły też pobawić się u niego. Pani Elżbiecie ten pomysł bardzo się spodobał.

Szkoła Podstawowa nr 28, klasa II bJa też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 5: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 8 – – 9 –

Delfin Kaj pędzi na ratunek

W Wielkim Oceanie mieszkali sobie delfin o imieniu Kaj i foka o imieniu Weronika. Bardzo się lubili. Często wybierali się na wycieczki, płynąc przy rybackich kutrach i wyczyniając różne sztuczki. Jedną z nich było

salto w tył, wysoko nad wodą. To salto było specjalnością Kaja. Rybacy na swoich ku-trach śmiali się i bili brawo, a zdarzało się, że delfin im pomagał ominąć niebezpiecz-ną rafę, płynąc przed statkiem i pokazując drogę. Bo delfiny są mądrymi zwierzętami i chętnie zaprzyjaźniają się z ludźmi. Czy Kaja można nazwać przyjacielem Weroni-ki? Zaraz się dowiemy. A było to tak:

Pewnego słonecznego dnia Weronika wygrzewała się w słońcu na plaży, przy jed-nym z wybrzeży Wielkiego Oceanu. Zauważyli ją handlarze zwierzętami. Podeszli bardzo blisko i zarzucili na nią sieć. Foka próbowała uwolnić się, ale na próżno. Han-dlarze zwierzętami zataszczyli ją na ciężarówkę i odjechali w stronę pobliskiego mia-sta. Było tam targowisko, na którym od razu chcieli sprzedać swoją zdobycz. W tym czasie Kaj pływał sobie w pobliżu plaży, nie podejrzewając nawet, w jakim niebezpie-czeństwie jest Weronika. Dopiero w ostatniej chwili zauważył handlarzy wrzucają-cych ją na ciężarówkę, która odjechała w stronę miasta. Trzeba było działać, ale jak? Przecież nie pobiegnie za handlarzami, bo nie ma nóg. Właśnie! Kaj przypomniał so-bie, że w razie niebezpieczeństwa może użyć magicznego zaklęcia i zmienić się w ja-kie chce zwierzę… albo w człowieka. To zaklęcie przekazywane było w jego rodzinie z dziada pradziada. Zastanowił się przez chwilę i obmyślił plan działania. Bardzo dla niego niebezpieczny! Najpierw zanurkował aż do dna Wielkiego Oceanu i z zatopio-nego statku piratów wziął dwie złote monety. Tych monet było więcej, leżały w kufrze z łupami piratów, no i czasem Kaj zabierał jedną, by niespodziewanie sprezentować ją jakiemuś biednemu rybakowi. Tym razem zabrał dwie, żeby wystarczyło na wy-kupienie Weroniki. Tak, Kaj zamierzał wykupić zaprzyjaźnioną fokę. Kiedy miał już monety, użył zaklęcia przekazywanego z dziada pradziada i zamienił się w człowie-ka. Natychmiast znalazł się na plaży i popędził co sił w nogach w stronę miasta. Biegł ulicami, potrącając przechodniów, a kiedy wpadł na targowisko, zobaczył ciężarów-kę handlarzy zwierzętami. Stał przy niej jakiś kupiec i pokazywał na Weronikę, która leżała owinięta siecią na ciężarówce. Ten kupiec właśnie chciał zapłacić i zabrać fokę. Pokazywał blaszaną budę, w której pewnie zamierzał uwięzić Weronikę i potem… oj, Kaj nawet nie próbował sobie wyobrazić, co mógł taki drań zrobić. Stanął obok kup-ca, wyciągnął złotą monetę i powiedział, że kupuje fokę. Ale kupiec miał tyle pienię-dzy, że dał jeszcze więcej. Na to Kaj wyciągnął drugą monetę, a kupiec powiedział, że ma tyle pieniędzy, ile warte są dwie monety i to on kupuje. Kiedy handlarze zoba-czyli, że przybył drugi kupiec i że obaj dają tyle samo pieniędzy na zakup, nie bardzo wiedzieli, co zrobić. W końcu wpadli na pomysł – niech wybierze foka. Uwolnili ją z sieci, a każdemu z kupców wręczyli wiaderko z rybami. Z którego wiadra wyciągnie foka rybę, ten ją kupi. Przestraszył się Kaj, że Weronika może wyciągnąć rybę z wia-dra drugiego kupca. Wiedział, że nie rozpoznała go. Był przecież pod postacią kupca zwierząt. Co zrobić, żeby nie wyciągnęła ryby z drugiego wiadra? No i mądry delfin znalazł sposób. Krzyknął – Rozstąpcie się wszyscy i patrzcie, co ja tutaj teraz pokażę!

Kaj ugiął kolana, wyskoczył wysoko i wykonał salto w tył! Był pewien, że Wero-nika przypomni sobie ich wspólne zabawy. W ten sposób go rozpozna pod „płasz-czem” postaci człowieka. No i Weronika, chociaż przerażona, bo bardzo bała się kup-ców i tego, co może ją spotkać, przypomniała sobie wspólne zabawy z Kajem. Przy-pomniała sobie też, że opowiadał jej o pewnym zaklęciu, które może wykorzystać, gdyby był w niebezpieczeństwie. A on mógł zamienić się w człowieka i narazić się na wielkie niebezpieczeństwo – robiąc to dla niej?! Chwyciła rybę z wiadra kupca, który wykonał salto. Ten kupiec szybko zapłacił za zakup, podniósł wysoko ramiona i stał się nagle większy i potężniejszy. Chwycił wpół Weronikę, zarzucił ją sobie na plecy i ruszył w stronę plaży. Wszyscy ludzie na targowisku patrzyli na to z wielkim zdu-mieniem. Zanim ochłonęli, Kaj był już blisko fal oceanu. Gdy zanurzył się prawie cały w wodzie, Weronika mogła swobodnie popłynąć, a on obok niej. Bo znowu stał się szczęśliwym delfinem. Bardzo szczęśliwym!

Szkoła Podstawowa nr 58, klasa IJa też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 6: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 10 – – 11 –

Duch w bibliotece

Był sobie pewien pisarz, a na imię miał Waldemar. Jego specjalnością były hor-rory. W książkach, które do tej pory napisał, działy się straszne rzeczy. Wystę-powały w nich złe duchy, niebezpieczni przestępcy, złośliwe zwierzęta, a na-

wet złowrogo wijące się i skrzypiące rośliny. Tacy są bohaterowie horrorów i pisa-rze wiedzą, że są czytelnicy lubiący powieści, w których dzieją się historie mrożące krew w żyłach. Pisarz Waldemar przeczytał mnóstwo takich powieści i sam wymy-ślał straszne historie i strasznych bohaterów. Pewnego dnia przyszedł mu do głowy pomysł, aby napisać o duchach straszących na strychu. Nie bardzo wiedział, jak wy-gląda wielki strych. Nie bardzo wiedział też, co może robić duch mieszkający na stry-chu. Wybrał się na spacer po mieście i wypatrzył wielką kamienicę ze spadzistym da-chem. Tak, tam musi być strych, którego szukał! A piętro niżej mieściła się bibliote-ka, bo tak głosił napis na wielkich oknach.

No i rzeczywiście, było to miejsce świetnie nadające się do opisania w powieści. Kie-dy pisarz Waldemar wszedł na strych, pełen pajęczyn i starych mebli, bardzo się ucie-szył. Pomyślał, że chętnie zamieniłby się w ducha i pomieszkał tutaj, żeby wiedzieć jak się czuje duch w takim miejscu. No i oczywiście, jak przygotowuje się do straszenia. Bo właśnie straszący duch miał być bohaterem jego powieści. Wtedy stało się coś, czego pi-sarz nie przewidział. Oto znienacka stał się białą zjawą z niewyraźną twarzą ze świecą-cymi, czerwonymi oczami. Nie bardzo chciał w tę przemianę uwierzyć i poczuł się jakoś dziwnie. Stwierdził, że jego bogata wyobraźnia sprawiła pewnie, że wczuwa się w rolę jakiegoś białego straszydła, ale przecież nie mógł, ot tak, zamienić się w ducha! A może rzeczywiście, żeby napisać ciekawy horror, pomieszka trochę tu na strychu… Kiedy zrobiło się późno, pisarz Waldemar pod postacią ducha zszedł piętro niżej. Być może biblioteka jest jeszcze czynna i wypożyczy sobie jakiś horror do poczytania. Drzwi były otwarte, paliło się światło i pisarz zobaczył starszego pana. Był to bibliotekarz Janusz, który często zostawał do późnej nocy, by poczytać i zrobić porządek na półkach.

Bibliotekarz wcale się nie przeraził, kiedy zobaczył białą postać z niewyraźną twarzą i czerwonymi, świecącymi oczami. Ta zjawa mówiła ludzkim głosem. Powiedziała, że chciałaby wypożyczyć jakiś horror do poczytania. Bibliotekarza nie zdziwiła ta prośba, bo pomyślał, że duch pewnie najchętniej czyta książki właśnie o duchach. A sam kiedyś chęt-nie czytał horrory, takie zjawy często mu się śniły, więc się do nich zdążył przyzwyczaić.

Niestety, nie mógł spełnić prośby ducha. W bibliotece nie było ani jednego horro-ru. Bibliotekarz powiedział, że nie proponuje ich czytelnikom, bo nie warto. Przeczytał dużo książek – horrorów, i uważa, że są nieciekawe i wszystkie do siebie podobne. Na-wet powieści pisarza Waldemara przestały go interesować, gdyż po prostu te zjawy stra-szące i paskudne… są nudne. Bibliotekarz Janusz ucieszył się, że w ostatnim zdaniu mu się zrymowało. Ale duch, czyli pisarz Waldemar nie miał się z czego cieszyć. Bo wpraw-dzie jego książki były kupowane, ale zdaje się, usłyszał prawdę o swoim pisaniu. Chciał wrócić do człowieczej postaci, jednak samo chcenie nie pomagało. Nadal był duchem w bibliotece. Wreszcie pomyślał, że musi wrócić na strych, bo jeśli zamienił się w du-cha, to na strychu zamieni się w człowieka. Powiedział, że musi już iść, a na pożegna-nie usłyszał, że brakuje powieści o dobrych duchach. A czytelnicy coraz częściej o takie pytają. Wtedy pisarz Waldemar postanowił, że następną powieść napisze o dobrym du-chu. I kiedy znalazł się na strychu, z radością stwierdził, że wrócił do postaci człowieka.

Szkoła Podstawowa nr 84, klasa III e Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 7: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 12 – – 13 –

Jak Amelka pokonała Głodka

Mama Amelki była pisarką, a właściwie bajkopisarką. Jej bajki drukowane były w książkach i czasopismach. Ale nie zawsze tylko mama była ich au-torką, bo czasem pomagała jej Amelka. Wtedy razem z mamą były autor-

kami bajek. Piotrek, braciszek Amelki nie interesował się za bardzo literaturą, wo-lał grać w piłkę i w gry komputerowe. Chodził do czwartej klasy i był troszkę starszy od Amelki. Kiedy przyszły wakacje, tata z mamą wzięli urlopy. Tata wziął Piotrka na wyprawę nad mazurskie jeziora, gdzie trzeba było sobie dać radę w trudnych warun-kach. Była możliwość bratania się z naturą, a w żadnym wypadku nie było możliwo-ści pogrania na komputerze.

Mama pojechała z Amelką w góry. W Bieszczadach też bratały się z naturą. Za-mieszkały w opuszczonej, drewnianej góralskiej chacie, w której nie było prądu. Po-stanowiły wspólnie dokończyć długie opowiadanie bajkowe, które mama zaczęła pi-sać jeszcze przed wyjazdem. Kiedy rozgościły się w drewnianej chacie i przyszedł czas na układanie kolejnego rozdziału opowiadania, mama poprosiła Amelkę o wy-myślenie złego stworka, który będzie straszył bohaterkę bajki. Amelka powiedziała, że wcale nie musi wymyślać takiego stworka, gdyż ona dobrze takiego zna. Odwiedza ją w snach i wygląda okropnie, bo jest cały z trzęsącej się zielonej galarety, ma zielo-ne, wodniste oczy i wielkie, ostre zęby. Szczerzy te zęby, niby w uśmiechu i każe przy-nieść sobie coś do zjedzenia, ale ona sama wtedy też się trzęsie, ale ze strachu. No i kiedy z tego strachu nie może podejść do lodówki, galaretowaty Głodek sam ją otwie-ra i bierze sobie coś do jedzenia. Kiedy mama to usłyszała, powiedziała Amelce, że jeśli Głodek znowu ją odwiedzi we śnie, ma powiedzieć, że nie ma nic do jedzenia, a poza tym zaraz przyjdzie tata i zrobi z nim porządek. To znaczy przegoni go raz na zawsze. A do bajkowego opowiadania, które teraz układają, Głodek bardzo pasuje i na pewno może w nim wystąpić. Przyjdzie postraszyć w nocy, ale spotka się z bar-dzo niemiłym przyjęciem. Galaretowaty nieproszony gość ucieknie przez okno. I ni-gdy już nie wróci.

Kiedy przyszła noc i Amelka smacznie zasnęła, Głodek przyszedł, przywitał się niby uprzejmie i zaraz kazał przynieść sobie coś do zjedzenia. Amelka usiadła na łóż-ku i powiedziała, żeby dobrze się rozejrzał, a potem sobie poszedł. Bo tu nie ma prą-du, więc nie ma też żadnej lodówki. Jeśli zaraz nie zniknie, to ona go wyrzuci przez okno. Na to Głodek roześmiał się i powiedział, że przecież okiennice są zamknięte w tym dziwnym drewnianym domku. A poza tym, to nikt do tej pory go nie schwy-tał, bo przecież galarety schwytać się nie da. Na to Amelka krzyknęła, że zaraz zawo-ła tatę i zrobi z nim porządek. A Głodek tylko wyszczerzył te swoje ostre zęby i odpo-wiedział, że tata jest przecież daleko, na Mazurach. Amelce zbierało się już na płacz, bo nie było rady na Głodka. Nie chciał sobie pójść, a ona jakoś nie mogła się obudzić. Już sama nie wiedziała, czy śni, czy może ten paskudnik istnieje naprawdę? Właśnie wtedy zobaczyła na stole dwa stare suchary. Dała je Głodkowi, a on ucieszony zaczął podskakiwać trzęsąc się, nawet śmiesznie. Krzyczał przy tym, że nareszcie przestanie być głodny i zaczął chrupać stare suchary. Robił to bardzo głośno, a w pewnej chwi-li Amelka usłyszała, nawet dwa razy – trzask, trzask! Dziwną minę zrobił wtedy Gło-dek i rozdziawił swoją galaretowatą buzię. I nagle zobaczyła, że brakuje mu dwóch zębów! Połamał je sobie na tych starych sucharach. Bardzo śmiesznie wyglądał teraz, ten niby straszny galaretowaty stwór. Wcale nie wydawał się groźny. Ciągle był zdzi-wiony i Amelka zaczęła się śmiać. Śmiała się coraz głośniej i w końcu chyba strasznie, bo Głodek przestał wyglądać na zdziwionego. Zrobił przerażoną minę i wymamro-tał, że sobie już pójdzie. I zniknął.

Kiedy Amelka obudziła się, siedziała przy niej mama. Zapytała, czy śniło jej się coś wesołego, bo śmiała się przez sen. A gdy Amelka opowiedziała, co tej nocy jej się przyśniło, mama aż klasnęła w ręce i powiedziała, że na pewno Głodek został prze-pędzony raz na zawsze. Za to zagości w ich bajkowym opowiadaniu i czytelnicy będą mogli się pośmiać ze stworka głodomorka, który uciekł, bo przestraszył się śmiechu.

Szkoła Podstawowa nr 58, klasa III

Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 8: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 14 – – 15 –

Jak wąż Szemrany został więźniem ciemnej jaskini

Deszczowa Polana była ulubionym miejscem spotkań zwierząt w lesie, w po-bliżu gór. Taką miała nazwę, gdyż bardzo często w tej okolicy padały desz-cze. Pewnie dlatego, że chmury nie mogły ominąć górskich wzniesień i pła-

kały z  tego powodu. Deszczowa Polana miała swoich stałych mieszkańców. Nale-żał do nich wąż Szemrany, który sypiał przy trzech kamieniach. Pewnego ranka, po deszczowej nocy, kiedy słońce nie wysuszyło jeszcze trawy i kamieni, przybiegł tutaj w podskokach zając Zenek. Wszyscy go znali i lubili, bo miał duże poczucie humoru i chętnie rozweselał inne zwierzęta. Kiedy Zenek znalazł się przy kamieniach, zoba-czył ziewającego węża Szemranego. Powiedział, że może go trochę rozweselić, bo wąż wyglądał na śpiącego i znudzonego, chociaż dzień się przecież dopiero zaczynał. Wąż zgodził się łaskawie na program artystyczny w wykonaniu Zenka. No i kiedy zając za-czął wykonywać śmieszne podskoki na kamieniach służących za scenę, pośliznął się i zwichnął sobie nogę. Zapomniał, że przecież kamienie były jeszcze śliskie po noc-nym deszczu. Bolesne to było zwichnięcie, gdyż piszczał z bólu, a to bardzo rozbawi-ło węża Szemranego. Nawet chyba bardziej, niż artystyczne podskoki.

Na szczęście nadszedł przypadkiem pająk Lekarz, który tak się nazywał, gdyż rze-czywiście był lekarzem. Fachowo zajął się nogą Zenka, to znaczy unieruchomił ją i orzekł, że potrzebna jest wizyta w leśnym szpitalu. Bo jest to poważne zwichnięcie, a być może pękła kość. Ale jak przetransportować Zenka do szpitala? Wąż nadal się śmiał i pokpiwał sobie z pechowego artysty. Wtedy zupełnie niespodziewanie nade-szły pracowite mrówki. Mieszkały niedaleko, w wielkim mrowisku, które ciągle roz-budowywały. Kiedy zobaczyły cierpiącego Zenka i dowiedziały się o co chodzi, po-drapały się w swoje małe główki i wymyśliły, że przyprowadzą swoich braci i sio-stry, poproszą też do pomocy żuki. No i na takich „noszach” przetransportują Zenka do leśnego szpitala. W końcu nie był wielkim zającem, właściwie można go nazwać zajączkiem. Bardzo szybko przybyło mnóstwo mrówek, a na dodatek żuki. „Nosze” z cierpiącym Zenkiem wyruszyły do szpitala.

Zaraz potem na Deszczowej Polanie pojawił się miejscowy dzik. Podszedł do węża, popatrzył i powiedział, że nadaje się do obiadu, bo właśnie ma zamiar ugotować spa-ghetti. Wąż zaczął się wić i chciał uciec, ale dzik mu nie pozwolił. Oświadczył przy tym, że gdy Szemrany skończy swój żywot w garnku, to nie będzie już ciemnych interesów w lesie. Bo właśnie dowiedział się, że to właśnie Szemrany podkradał mu żołędzie i za-nosił po cichu wiewiórkom. Pewnie mu się to opłacało i coś dostawał od wiewiórek, ale dzika nie obchodzi, co to było. Ważne, że wąż będzie surowo ukarany, a właściwie ugotowany, więc nie na surowo. Dzik zaśmiał się ze swego dowcipnego zdania, a wąż zaczął błagać go o darowanie życia. Długo nie chciał ustąpić dzik, aż w końcu wymy-ślił łagodniejszą karę. Oto Szemrany zostanie zamknięty w ciemnej jaskini. I to co naj-mniej na tydzień. A po tygodniu dzik zastanowi się, czy nie przedłużyć aresztu. Ruszył, mocno trzymając węża, w kierunku najbliższej góry, w której mieściła się ciemna ja-skini. A za nim ruszył jeden z kamieni. Powiedział, że przecież jaskinia musi być solid-nie zamknięta, a on się świetnie do tego nadaje. Po prostu zamknie wyjście. Kiedy dzik z wężem i kamień opuszczali Deszczową Polanę, nadszedł pająk Lekarz. Okazało się, że zwichnięta noga Zenka, szybko będzie sprawna. Bo nie było to groźne zwichnięcie.

Szkoła Podstawowa nr 52, klasa III c

Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 9: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 16 – – 17 –

Koszmarna noc spanielka

Martynka byłą jedynaczką, nie miała rodzeństwa i czasami z tego powo-du było jej smutno. Szczególnie wieczorami, kiedy zbliżała się pora snu i chciałoby się pogadać trochę, nie tylko z mamą i z tatą. Na szczęście miała

wspaniałego, kudłatego przyjaciela, z bardzo długimi uszami. Dostała go w prezencie od rodziców na swoje jedenaste urodziny. Nazywał się Tosiek, a był rudym, psem spa-nielem. Właściwie to spanielkiem, bo dopiero co wyrósł z wieku szczenięcego. Mar-tynka nie wiedziała, czy wszystkie spaniele są takimi domatorami jak Tosiek. Wie-działa na pewno, że jej ulubieniec lubi sobie pohasać na spacerze, ale nie minie pół godziny i chce wracać do domu. Zdarzało się, że Martynka namawiała go na dłuższy spacer, a Tosiek stawał w miejscu, zapierał się łapami i zwyczajnie nie można go było zmusić do pójścia w inną stronę niż prosto do domu. Bardzo sobie cenił swój wygod-ny kojec, który był w kuchni, ale czasem znienacka przemykał się wieczorem i wkra-czał do pokoju Martynki, „pomagał jej odrabiać lekcje”, a potem nie dawał się wygo-nić. Po prostu kładł się przy jej łóżku i koniec. Spał tam do rana.

Pewnego razu Tosiek biegał sobie po parku, a Martynka rozmawiała z jakąś kole-żanką, która wyszła na spacer. Minęło już sporo chwilek, no i Martynka zaczęła roz-glądać się za swoim ulubieńcem. Powinien już dopominać się o powrót do domu, a okazało się, że go nie ma w pobliżu. Martynka zaczęła się niepokoić i wołać Tośka, potem ruszyła alejką, po której biegał. Ale Tośka nie było. Nie mogła go wypatrzyć, gdyż pobiegł daleko, w odległą część parku. A stało się tak dlatego, gdyż poznał wie-wiórkę Karolinkę, z którą natychmiast się zaprzyjaźnił. Karolinka powiedziała, że po-każe mu bardzo ciekawe miejsce w parku, gdzie liście mają naprawdę niesamowite kolory. Bo był to czas jesieni i rzeczywiście wokół mieniło się mnóstwo kolorów, do tego jakby pozłacanych. A w tym miejscu, gdzie mieszkała Karolinka, kolory były tak soczyste, że można było patrzeć i patrzeć… No i kiedy Tosiek, ucieszony nową zna-jomością i napatrzywszy się na kolorowe liście, postanowił wracać do Martynki, tra-fił swymi łapami na coś straszliwie kłującego. Szedł sobie po liściach, w jednym miej-scu wybrzuszały się na kształt pagórka… i okazało się, że ten pagórek, to był jeż Grze-siek. Nastawił ochronnie swoje kolce, bo pomyślał, że zbliża się jakieś niebezpieczeń-stwo. Tosiek wcale nie miał złych zamiarów i nie chciał żadnej krzywdy zrobić małe-mu jeżykowi. A niestety, jeżowe kolce tak poraniły łapy spanielka, że usiadł, rozłożył je bezradnie… i powiedział, że nie może ani biec, ani iść. Jest rannym psem. Karo-linka postanowiła ratować nowego przyjaciela. Wspięła się na drzewo, by wypatrzeć Martynkę, ale jej nie zobaczyła. Pobiegła w tę stronę parku, gdzie powinna być Mar-tynka. Zobaczyła dziewczynkę w niebieskiej bluzce i ucieszyła się, że znalazła panią spanielka, bo w takiej bluzce widziała Martynkę. Niestety dziewczynka nie odwróci-ła się nawet w stronę wiewiórki. Poszła sobie i już. Wróciła więc Karolinka do spa-nielka ze złą nowiną. Zdaje się, że jego pani miała dość niesfornego pieska i poszła do domu bez niego.

Trudno sobie wyobrazić, co wtedy przeżył Tosiek. Nie pomyślał, że wiewiórka zo-baczyła zupełnie inną dziewczynkę w niebieskiej bluzce. Spędził w parku całą noc, przykryty jesiennymi liśćmi, kuląc się ze strachu, kiedy zaczęły pohukiwać sowy. Na-wet mu nie było zimno, ale koszmarne było to, że nie jest w domu. I nie jest z Mar-tynką. I może ona już go nie chce?! A następnego dnia Martynka pobiegła do par-ku, by rozlepić ogłoszenie o zaginięciu Tośka. A tu, przy tym samym drzewie zatrzy-mał się chłopiec i też nalepiał ogłoszenie – że zbierając liście na lekcję przyrody, zna-lazł spanielka z pokłutymi łapami. Oj, wielka radość była, bo to oczywiście Tośka znalazł Filip. Tak miał na imię i spotkanie przy drzewie zapoczątkowało jego przy-jaźń z Martynką.

Szkoła Podstawowa nr 52, klasa III e

Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 10: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 18 – – 19 –

Popołudnie u dentysty Ząbka

Pewnego popołudnia Ania wybrała się do dentysty. Trochę się bała, ale mama powiedziała, że jest przecież już dużą dziewczynką i może sama wybrać się do doktora Ząbka. Raz dwa, wyrwie mleczaka i będzie po wszystkim. Z Anią bar-

dzo chciał się wybrać Bartek, jej ukochany pies, ale mógłby się nudzić w poczekal-ni, więc został w domu. Kiedy Ania zbliżała się do poradni, trochę żałowała, że Bar-tek nie jest z nią. Raźniej by było i pewnie mniej by się bała. Okazało się, że w pocze-kalni nie ma nikogo i można wchodzić do gabinetu doktora Ząbka. Ania stwierdziła, że właściwie to przestał ją boleć ząb i ta wizyta jest niepotrzebna. Wybierze się innym razem, pójdą razem z Bartkiem, wtedy na pewno nie będzie się tak bała. No i wła-śnie w tym momencie do poczekalni wpadł Bartek. Już dawno nauczył się sam otwie-rać drzwi, jeśli oczywiście nie były zamknięte na klucz. Szczeknął radośnie i usiadł na środku poczekalni. Ania bardzo się ucieszyła i powiedziała, że zaraz pójdą na spacer. Ale Bartek ani myślał wychodzić. Położył się przy drzwiach i zrobił bardzo zbolałą minę. Potem wyszczerzył kły, nie robiąc przy tym groźnej miny, i łapą zaczął pokazy-wać… właśnie swoje kły. Wyglądał jak pacjent, czekający na wizytę u dentysty. Wte-dy właśnie wyjrzał doktor Ząbek, a Bartek natychmiast to wykorzystał i przez uchy-lone drzwi wbiegł do gabinetu. Ania za nim, tłumacząc, że jej pies cierpi na ból zęba i dlatego tak popędził w kierunku dentystycznego fotela. Doktor Ząbek powiedział, że to ją zaprasza na fotel, bo zdaje się, jest zapisana na tę godzinę. A z Bartkiem trze-ba pójść do weterynarza, żeby mu przejrzał uzębienie.

Zrezygnowana Ania usiadła na fotelu. Okazało się, że trzeba usunąć mleczaka. Ania powiedziała, że koniecznie chciałaby ze znieczuleniem, bo to na pewno będzie strasznie bolało. Wtedy doktor Ząbek stwierdził, że musi się zastanowić, jakie znie-czulenie zastosować, gdyż można zastrzykiem, a może by tak spróbować maścią? Na-gle Bartek podskoczył i szczeknął. Ania chciała zwrócić mu uwagę, że tak nie wol-no. No i w tym momencie doktor Ząbek skutecznie zajął się mleczakiem. Usunął go błyskawicznie, nawet nie wiadomo, czy do tego potrzebne mu były szczypce, czy po prostu zrobił to palcami. Uśmiechnął się, powiedział, że już po wszystkim i zapytał, czy bolało. Ania, szczęśliwa i jednocześnie bardzo zdziwiona, odpowiedziała, że pra-wie wcale nie bolało. Podziękowała i przeprosiła za zachowanie niesfornego Bartka. A doktor Ząbek powiedział, że to bardzo grzeczny i mądry pies. Poradził natychmia-stową wizytę u lekarza weterynarza, bo z chorym zębem nie należy czekać.

Kiedy wyszli z gabinetu, Ania powiedziała Bartkowi, że po powrocie do domu, za-raz powie mamie, żeby zadzwoniła do lekarza weterynarza. A Bartek biegał i podska-kiwał, wcale nie wyglądając na psa z bolącym zębem. Szczerzył się, ale nie pokazywał już łapą chorego kła. Ania pomyślała, że właściwie to dzięki Bartkowi weszła do ga-binetu i ma już za sobą wizytę, której tak się bała. Spojrzała na swego ulubieńca i gło-śno oznajmiła, że należy mu się przysmak, czyli wątróbka. Bartek na to podskoczył wysoko i o mało nie przewrócił swojej pani. A ta pani, czyli Ania, zaczęła się zastana-wiać, czy przypadkiem nie było to małe oszustwo? Czy rzeczywiście Bartka bolał ząb?

Szkoła Podstawowa nr 84, klasa II d

Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 11: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 20 – – 21 –

Śpiewający Maciek

Justynka chodziła do trzeciej klasy. Tak się złożyło, że sama siedziała w ławce, gdyż w jej klasie była nieparzysta ilość uczniów. Rok szkolny trwał już tydzień, gdy pani wychowawczyni powiedziała, że jutro przyjdzie nowy uczeń. Na imię ma

Maciek i usiądzie w ławce z Justynką. Ciekawa była tego nowego ucznia, gdyż sama w ławce trochę się nudziła. Uczyła się dobrze i raczej nie musiała korzystać z podpo-wiadania, ale czasem można by po cichu z kolegą z ławki porozmawiać. Maciek oka-zał się sympatycznym chłopcem, ale już pierwszego dnia dał się Justynce we znaki. Bo cóż z tego, że natychmiast podniósł długopis z podłogi, który dziewczynka niechcą-cy upuściła? Cóż z tego, że ładnie opowiadał o swoich wakacyjnych przygodach? Przy swoich zaletach, Maciek miał brzydką wadę – lubił robić dowcipy, w rzeczywistości były to przykre złośliwości. Już po pierwszym dniu wspólnego siedzenia w ławce, Ju-stynka zaczęła podejrzewać, że tak jest. Któż mógł narysować w jej zeszycie do języka polskiego jakieś dziwne zwierzątko. Przez całą przerwę szukała zeszytu do matema-tyki i kiedy zrezygnowana głośno zapytała, czy przypadkiem ktoś go nie widział, Ma-ciek krzyknął, że to chyba ten zeszyt! A „ten zeszyt”, czyli Justynki zeszyt do matema-tyki leżał na podłodze pod tablicą.

Po kilku dniach Justynka była pewna, że ten niby sympatyczny chłopiec jest po prostu zwykłym złośliwcem. Trudno było jej zrozumieć, dlaczego robi jej takie przy-krości. I to tylko jej, bo jakoś inne koleżanki nie miały o Maćku złego zdania. Justyn-ka pomyślała, że widocznie im nie robi takich przykrych i złośliwych dowcipów. Któ-regoś dnia, po powrocie ze szkoły Justynka rozpłakała się i opowiedziała o wszystkim mamie. Zawsze zwierzała się jej ze swoich problemów. Kiedy mama wysłuchała, ile to razy kolega z ławki dokuczył Justynce, zastanowiła się i powiedziała – Nie wiem, czemu on tak robi, ale chyba mam sposób na tego cichego złośliwca. Dlatego „cichy”, gdyż robi wszystko, żeby nikt nie podejrzewał go o złe uczynki. Pewnie jest dobrym chłopcem, ale jakoś wymykają mu się złośliwe dowcipy.

Następnego dnia Justynka nie mogła się doczekać chwili, w której będzie mogła wypróbować „sposób na cichego złośliwca”. A był to sposób prawdziwie magiczny. Bo mama dała jej naszyjnik z dużym bursztynem, pamiątkę po swojej babci. Justynka nigdy wcześniej go nie widziała i oczywiście nie wiedziała, że ma on magiczną moc spełniania życzeń. Mama powiedziała, że gdy dotknie się bursztynu i wypowie po ci-chu życzenie, to ono się spełni. Jeśli zrobi to Justynka, to życzenie spełni się na pew-no. Taką moc miała rodzinna pamiątka. No i na lekcji polskiego Maciek rysował so-bie coś na okładce zeszytu, nagle zauważył, że to przecież zeszyt Justynki i nawet nie przeprosił. Wtedy Justynka dotknęła bursztynu w magicznym naszyjniku i wypowie-działa życzenie – Niech Maciek odpowiada śpiewająco, naprawdę śpiewająco.

Jeszcze na tej samej lekcji dostał okazję do zaśpiewania, bo poszedł do odpowie-dzi. Odpowiadał dobrze, ale śpiewając. Pani zwróciła mu uwagę, że nie musi śpiewać, tym bardziej, że fałszuje. Ale Maciek jakoś nie mógł przestać. Odpowiedział śpiewa-jąc na zadawane pytania, a potem zaczął tłumaczyć się, że właściwie to nie chce śpie-wać, ale nie może jakoś przestać. Cała klasa śmiała się, pani też, ale w pewnej chwili zrobiła złą minę i powiedziała, że nie jest to dobry dowcip. Ale Maciek nadal coś nu-cił pod nosem, więc usłyszał ostrzeżenie, że grozi mu obniżony stopień ze sprawo-wania. Kiedy w końcu usiadł, Justynka szepnęła, że rzeczywiście fałszuje. Na co Ma-ciek chciał coś odpowiedzieć, ale kiedy okazało się, że znowu śpiewa, natychmiast za-milkł. A Justynka powiedziała mu, że może odczarować to śpiewanie, jeśli ładnie po-prosi. Maciek chwilę się zastanawiał, ale w końcu poprosił, oczywiście śpiewając. Za chwilę „śpiew mu odjęło”. Oczywiście zadziałał magiczny bursztyn. I przestały się już zdarzać „ciche złośliwości”. Okazało się, że mogą porozmawiać o wspólnych zaintere-sowaniach, a Maciek lubi rysować nie tylko w czyimś zeszycie. Pokazał Justynce swo-je „prywatne” rysunki. Naprawdę jej się spodobały.

Szkoła Podstawowa nr 285, klasa III c

Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 12: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 22 – – 23 –

Tajemnica złośliwego telefonu

Na szkolnym boisku trwał mecz piłki nożnej. Grały Czarne Trampki z Szybki-mi Łosiami. Ta druga drużyna miała rzeczywiście szybkich chłopców w ata-ku, ale brakowało im techniki i jakoś piłka nie chciała wylądować w bram-

ce przeciwnika. A Czarne Trampki miały w swoim składzie Mateusza, który mądrze rozgrywał piłkę, potrafił nieźle dryblować, celnie podać i celnie strzelić. Kiedy mecz miał już się skończyć remisem, właśnie on strzelił zwycięską bramkę. Nie mógł tego przeboleć Antek, kapitan Szybkich Łosiów. Postanowił zemścić się za porażkę i zro-bić coś przykrego Mateuszowi. Zaraz po meczu pogratulował Czarnym Trampkom zwycięstwa i porosił Mateusza o telefon, bo jemu akurat się rozładował. Nie było to prawdą, gdyż Antek pożyczył na chwilę telefon od Mateusza, by… wpuścić mu złośli-wego wirusa. Kiedy tylko ten wirus dostał się do komórki, natychmiast zaczął dzia-łać. Przygotował wiadomość, że w najbliższy piątek nie będzie lekcji. Potem wybrał kilku kolegów, z którymi Mateusz często rozmawiał i niby od nich przysłał tę wiado-mość. Mateusz powiedział rodzicom, że czeka go wolny dzień od szkoły. Kiedy zaczął się zastanawiać, gdzie spędzi ten wolny dzień, zaczęli dzwonić do niego koledzy z py-taniem skąd wie o wolnym piątku. Bo dostali sms-y z jego telefonu. Powstał wielki ga-limatias, gdyż Mateusz miał pretensje do kolegów, od których dostał sms-y, a inni ko-ledzy denerwowali się, że pisze do nich bzdurne wiadomości.

Na tym nie skończyły się złośliwości telefonu z wirusem. A to nie obudził Ma-teusza w niedzielę na ważny mecz, a to niespodziewanie dzwonił w środku nocy. W końcu rodzice postanowili pójść ze złośliwym telefonem do serwisu, a wtedy po raz pierwszy Mateuszowi zdarzyło się, że telefon wpadł do wody. Trzeba go było dłu-go suszyć i tata powiedział, że pewnie nic już z niego nie będzie. Niestety, trzeba bę-dzie kupić nowy, ale ten i tak psuł się, albo zwyczajnie był złośliwy. Tata pewnie po-wiedział to żartem, ale miał zupełną rację. To był złośliwy telefon. Bo kiedy po dwóch dniach dokładnie wysechł, okazało się, że działa bardzo dobrze. I najważniejsze – przestał być złośliwy! Ta paskudna właściwość została z niego wypłukana!

Mateusz bardzo się ucieszył, ale nie dawało mu spokoju pytanie, czy jest możliwe, że telefon tak sam z siebie może być złośliwy? Okazało się, że koledzy na pewno nie wysyłali wiadomości o tym dniu wolnym od szkoły. A przecież on sam na pewno też nie napisał tych głupich sms-ów. To tak, jakby miał robota, który co i rusz podsta-wia mu nogę. No i pewnego dnia przypadkiem spotkał Antka, kapitana Szybkich Ło-siów. Porozmawiali trochę o meczach reprezentacji Polski, a w pewnej chwili Antek zapytał, czemu nie grał w niedzielę. Mateusz poskarżył się na złośliwy telefon, który go nie obudził, chociaż budzik był prawidłowo nastawiony. Opowiedział też o innych sprawkach telefonu. Antek słuchał uważnie, aż westchnął i powiedział, że musi się do czegoś przyznać. I przeprosić.

No i zdziwiony Mateusz dowiedział się o tym, co Antek zrobił po przegranym me-czu. Antek przyznał się, że zrobił to ze złości. Nie mógł pogodzić się z tym, że w ostat-niej minucie jego drużyna przegrała. A stało się to po pięknym golu. Bardzo wtedy wkurzył się na jego strzelca.

– Ale skąd wziąłeś tego wirusa? – ciekawy był Mateusz. – No i jak go wmontowa-łeś do mojego telefonu?

– Wyobraź sobie, że nie wiem, czy ktoś mi go podrzucił, czy przyszedł sam – za-stanawiał się Antek. – A po tym meczu zagadał do mnie, że mogę go posłać komu ze-chcę.

– Znamy na niego sposób, jest do wypłukania zwykłą wodą – powiedział Mate-usz. – Ale obawiam się, że jest niezniszczalny.

Szkoła Podstawowa nr 206, klasa III c

Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 13: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 24 – – 25 –

Tajemniczy plan krecika Marcela

W pewnym ogródku warzywnym mieszkał sobie krecik o imieniu Marcel. Ogródek należał do pana Marka, który mieszkał samotnie w domku pod lasem. Pan Marek nie był taki zupełnie samotny, gdyż miał psa, owczar-

ka Barona. Ten Baron bardzo lubił wylegiwać się na podwórzu i właściwie nie był za dobrym stróżem. Wprawdzie szczekał, gdy ktoś zbliżał się do gospodarstwa jego pana, ale krzywdy nikomu nie robił. Do wszystkich nastawiony był przyjaźnie. Bar-dzo chętnie wykorzystywały to zające, mieszkające na pobliskiej łące. Często odwie-dzały ogródek przy domu pana Marka i zwyczajnie zjadały warzywa, a szczególnie marchewki, które były dla nich największym przysmakiem. Wiedział o tym wszyst-kim krecik Marcel i żal mu było gospodarza dbającego o swój ogródek. A obecność krecika wcale mu nie przeszkadzała. W końcu Marcel postanowił coś zrobić z tymi łobuzami, zającami. Chociaż warzywniak ogrodzony był drewnianym płotem, nie był przeszkodą dla intruzów. Zawsze potrafiły znaleźć jakąś szczelinę.

Marcel miał pomysł, żeby podrzucić na grządki plastikowe marchewki. Jakby te zuchwałe zające je spróbowały, to może odechciałoby się im się więcej przycho-dzić. Ale gdzie takie sztuczne marchewki można kupić? A może porozumieć się z ja-kimś lisem, które mógłby przegonić tych wyjadaczy? Krecik postanowił naradzić się z sową Kasią, mieszkającą przy niedalekiej polanie, na skraju lasu. Udał się tam pew-nego dnia i akurat zastał sowę, siedzącą na dębie. Kiedy opowiedział jej o tym, że chce pomóc gospodarzowi w przegonieniu złodziejaszków, sowa Kasia zastanowiła się i poradziła udać się do niedźwiedzia Jędrusia. Wszyscy gospodarze lubili go, bo on lubił im pomagać. Pewnie zgodzi się pomóc panu Markowi. Akurat był niedale-ko, gdyż wspólnie z drwalem Michałem pracował przy załadunku drewna z połama-nych drzew po ostatniej burzy. Krecik natychmiast powędrował we wskazane miej-sce i zastał niedźwiedzia Jędrusia siedzącego samotnie na zwalonym pniu drzewa. Właśnie odpoczywał po pracy. Kiedy usłyszał od Marcela, co wyprawiają zające, gło-śno zastanawiał się jak temu zaradzić. I wtedy krecikowi wpadł do głowy pewien po-mysł. Ten pomysł bardzo spodobał się niedźwiedziowi Jędrusiowi. Obiecał, że przyj-dzie do ogródka wieczorem, bo było pewne, że tego dnia zające przybędą na darmo-wą kolację.

Kiedy zapadł zmierzch, rzeczywiście zające podeszły pod znajomy ogródek i bez trudu przedostały się do środka. Ruszyły w stronę grządek z ulubionymi marchew-kami i wtedy… coś zaryczało okropnie i nad ich głowami ukazała się jakaś strasz-na, przeogromna postać. Potem dziwne błyskawice zaczęły wydobywać się spod zie-mi i oświetliły straszliwą paszczę, kłapiącą zębami, które zaraz dobiorą się do zaję-czych skór. Zające najpierw struchlały ze strachu, nie mogąc ruszyć do odwrotu. Po chwili ruszyły w stronę płotu, nie mogły jednak trafić w swoje tajemne przejścia. Od-bijały się od płotu, pędziły z powrotem na oślep, a wtedy oślepiane na dokładkę były błyskawicami spod ziemi! Było ich może z pięć, ale kiedy tak biegały w tę i z powro-tem, szukając drogi ucieczki, wydawało się, że jest ich dwa, albo nawet trzy razy wię-cej. W końcu, zziajanym i spoconym ze strachu i zmęczenia, udało im się uciec. Kre-cik Marcel usiadł na swoim kopczyku i śmiał się do łez, tak, że przez te łzy niewie-le widział. Zupełnie jak zwyczajny krecik, ale on był przecież niezwykły, bo widział wszystko, co się wokół niego dzieje. Jędruś też się śmiał, trzymając się za brzuch. Obaj doszli do wniosku, że te zające na pewno już nie przyjdą tu do warzywnego ogród-ka. Inne też nie, bo wiewiórki rozpowiedzą po lesie i na łąkach o wielkim straszydle i błyskawicach spod ziemi. Tymi błyskawicami były światła z dwóch latarek, którymi sprytnie wywijał krecik Marcel. A latarki pożyczył niedźwiedziowi drwal Michał, bo przecież z nim się przyjaźnił.

Szkoła Podstawowa nr 206, klasa III d

Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 14: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 26 – – 27 –

Zamieszanie z solą

Tata Kacpra był podróżnikiem. Zwiedził już wiele krajów i napisał ciekawe opowiadania o tym, co zdarzyło się w miejscach, które odwiedzał. Nie zabie-rał Kacpra na dalekie wyjazdy, mówiąc, że przyjdzie na to czas, kiedy chło-

piec będzie starszy. Kacper chodził do drugiej klasy, no i cieszył się na zbliżające wa-kacje, bo zaraz po zakończeniu roku szkolnego wybierał się z tatą do Wieliczki. Po-mysł, żeby wybrać się właśnie tam, podsunęła mama. Bardzo często szukała solnicz-ki, gdyż dziwnym sposobem znikała ze stołu i trudno ją było znaleźć. Mama znajdo-wała ją pod kredensem, w przedpokoju, albo jeszcze innych, nieprawdopodobnych miejscach. Trudno się było domyślić, czyja to sprawka, bo Reks robił zawsze niewin-ną psią minę. Pewnego razu mama zażartowała, że trzeba by się wybrać do Wielicz-ki i przywieźć duży zapas soli, żeby się nie niepokoić, gdy zniknie solniczka. I wtedy tata powiedział, że to jest dobry pomysł i zabierze tam Kacpra na wycieczkę. Wpraw-dzie z Warszawy do Wieliczki nie jest bardzo daleko, ale mieli pojechać samochodem terenowym, wziąć ze sobą psa Reksa, i zatrzymywać się po drodze. Oczywiście, jeśli zdarzy się coś ciekawego, albo będzie coś warte zwiedzania.

Po dwóch dniach podróży dotarli do Wieliczki i Kacper bardzo cieszył się, że za chwilę pozna wielkie groty starej kopalni soli. Rozpoczęli podziemną wędrówkę, a Reks towarzyszył im, ciekawie rozglądając się i kręcąc swoim psim nosem. Widocz-nie zapach solnych grot nie za bardzo mu odpowiadał. W pewnej chwili Kacper uj-rzał coś bardzo dziwnego i przerażającego. Był to włochaty Stworek, ze świecący-mi oczami. Wyskoczył z bocznego korytarza, chwycił chłopca za rękę i pociągnął za sobą. Kacper ze strachu nie mógł wydobyć z siebie głosu, a tata zobaczył tylko znika-jące cienie. Zaraz tam pobiegł, za nim Reks, ale kręty korytarz zwężał się, potem roz-szerzał, no i nikogo nie było widać. Reks pobiegł przodem i dotarł do wielkiej szcze-liny, która przecinała korytarz. Nie było widać, jak jest szeroka. Reks cofnął się i po-stanowił przeskoczyć szczelinę.

W tym czasie włochaty Stworek siedział już z Kacprem w swojej kryjówce. Siedział i patrzył na chłopca przepraszająco. Kacper usłyszał, że ten straszny włochacz mówi ludzkim głosem. Wprawdzie nieco skrzekliwie, ale wszystko można było zrozumieć. Powiedział Kacprowi, że nie chce mu zrobić krzywdy, chciałby tylko chwilę poga-dać, gdyż czuje się bardzo samotny. W grotach Wieliczki do niedawna mieszkali jego kuzyni, ale gdzieś poznikali. Nie wiadomo, czy wyjechali, czy stało im się coś złego.

Reks nabrał rozpędu i wykonał bardzo ryzykowny skok. Bo przecież nie było wi-dać wyraźnie, jak daleki musi być skok. Ale udało się! Dzielny pies pobiegł dalej szu-kać chłopca, a zrozpaczony tata stał nad szczeliną i krzyczał, że jeśli ktoś porwał chłopca dla okupu, to on zapłaci każdą cenę. Minęło kilka długich chwil i po dru-giej stronie szczeliny zamajaczyła jakaś postać. Był to włochaty Stworek, który gło-śno krzyknął, żeby tata się nie martwił. Wziął za rękę Kacpra, Kacper chwycił za ob-rożę Reksa i… skoczyli niby jakiś kangur. Kacper zaraz wytłumaczył tacie, że wło-chaty Stworek krzywdy mu nie zrobił, wcale nie jest straszny, a tylko samotny. I czy tata zgodzi się, żeby zabrać go ze sobą? Bo on tutaj może uschnąć z samotności. Tata najpierw musiał dojść do siebie, bo przecież przeżył przerażające chwile. No a potem zgodził się zabrać włochatego Stworka do Warszawy. Oczywiście, że nie będzie wy-chodził na spacery po mieście, bo zaraz ktoś by chciał go schwytać i pokazywać w te-lewizji. Kiedy minęło kilka dni i wydawało się, że niezwykły nowy gość zadomowi się na dłużej w domu Kacpra, właśnie w telewizji ukazała się wiadomość. Oto w Wielicz-ce ktoś zobaczył coś niesamowitego. Udało się nawet zrobić zdjęcie, wprawdzie nie-wyraźne, ale widać, że to coś jest bardzo włochate. Usłyszawszy to Stworek krzyknął, że odnalazła się jego rodzina. Nadal żyją w Wieliczce! Trzeba wracać, tam jest rodzin-ny dom! W ten sposób Kacper z tatą i Reksem, no i z włochatym Stworkiem wyruszył w drugą podróż do Wieliczki.

Szkoła Podstawowa nr 84, klasa II a

Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 15: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 29 –

Zmora z telewizora

Damian uwielbiał oglądać telewizyjne seriale. Rodzice nie pozwalali mu na ciągłe przesiadywanie przed telewizorem. Powiedzieli, że godzina dziennie wystarczy, tym bardziej, że Damian lubił też gry komputerowe. Tata powiedział, że jesz-

cze trochę, a uzależni się od tych gier i seriali. Zaczną się bóle głowy, bezsenność, trud-no mu się będzie skupić na lekcjach. Damian chodził do czwartej klasy i czuł, że jakoś coraz trudniej mu się zabrać do odrabiania lekcji. Uczył się dobrze, ale jakoś coraz rza-dziej zdarzały mu się szóstki. Przestał też chodzić na treningi piłki nożnej i rzadko mu się chciało umówić z kolegami na pogranie w piłkę po szkole. A co do tej bezsenności, to tata chyba miał trochę racji, bo rzeczywiście często zdarzało mu budzić w nocy i dłu-go przewracał się na łóżku. Jego pokój nie wydawał się tak przyjazny, jak było to w dzień.

Pewnego dnia mama robiła porządki i wyniosła na strych mały, stary telewizor, gdyż niepotrzebnie tylko zagracał mieszkanie. Damian postanowił sprawdzić, czy ten telewi-zor działa i kiedy następnego dnia wrócił ze szkoły i rodzice byli jeszcze w pracy, przy-niósł go do swojego pokoju. Rzeczywiście działał! Teraz nie będzie musiał pytać ro-dziców, czy może oglądać telewizję! Ukrył zdobycz w swoim pokoju, no i oczywiście częściej i dłużej mógł oglądać swoje ulubione seriale. Zdarzało się, że kiedy budził się w nocy, oglądał powtórki jakichś odcinków. Pewnej nocy włączył ukryty telewizor, bo leciała powtórka jakiegoś serialowego odcinka, który znał. Zasnął, a kiedy się obudził, była jeszcze noc. Nie pamiętał, czy gasił telewizor, ekran migotał fioletowym światłem i nagle zobaczył, że wychodzi z niego jakaś dziwna postać, ubrana we fioletowy płaszcz. Ten płaszcz okrywał tułów, ale to chyba nie był tułów, tylko czarna kaseta. Głowa tej zja-wy była zupełnie okrągła, jak płytka CD. Przerażająca postać zbliżała się do Damiana, zaraz potem cofała w stronę migoczącego ekranu, jakby zapraszając do środka. Damian chciał krzyczeć, ale bał się, że usłyszą rodzice i wyda się sprawa ukrytego telewizora. A poza tym, nie mógł wydobyć z siebie głosu. Oczywiście ze strachu. Nagle fioletowo – srebrno - czarna zjawa zniknęła i ekran zgasł. Damian ochłonął trochę i nie był pewien, czy mu się ta zmora przyśniła, czy rzeczywiście wyszła z telewizora i była w jego poko-ju. Szybko doszedł do wniosku, że to był tylko sen i udało mu się nawet szybko zasnąć.

Następnego dnia wieczorem poczekał aż rodzice zasną i włączył telewizor. Zmory nie było, a telewizor działał i popsuty na pewno nie był. Ucieszył się Damian, obejrzał sobie po-wtórkę odcinka serialu… no i kiedy zachciało mu się spać i postanowił wyłączyć… zmora znowu wyszła z telewizora. Ta sama! Damian wyrwał wtyczkę kabla z kontaktu, telewizor od razu nie zgasł, bo przedtem niechętnie weszła do ekranu zmora. I wtedy Damian spoj-rzał na klawiaturę komputera, bo zaczęło dziać się z nią coś dziwnego – zaczęła podrygi-wać, a klawisze na niej podskakiwały. Trzeba uciekać – pomyślał przerażony Damian i kie-dy otworzył drzwi swego pokoju, podskakując i pobrzękując wpadła do pokoju przez próg pięciozłotówka! Chwycił ją i wtedy spokojnie zatrzymała się w jego dłoni. Damian doszedł do wniosku, że na pewno mu się to wszystko śni, więc położył się do łóżka i starał się zasnąć.

Rano był pewien, że i ta zmora, i klawiatura, i te pięć złotych – to sen. I wtedy zo-baczył w swojej dłoni okrągłą… pięciozłotówkę. Pokręcił z niedowierzaniem głową, ale moneta nie chciała zniknąć. Postanowił coś sobie za nią kupić. Po szkole zaszedł do kiosku z gazetami, gdzie były też batoniki. Pan sprzedawca uśmiechnął się i zapy-tał, czy przyszedł po „Młodego Piłkarza”, pismo, które do niedawna chętnie kupował. Damian zapomniał o batonikach i powiedział, że tak, bo ma pięć złotych i na to pi-smo mu wystarczy. Wrócił do domu, zaczął czytać i wtedy przypomniał sobie o za-niedbanych treningach. Tak dawno nie grał w swojej drużynie, musi do niej wrócić!

Po kilku dniach, kiedy Damian wracał po treningu do domu, na klatce schodowej mijał się z sąsiadem z piętra. Był to Maciek, troszkę od niego starszy.

– Nie uwierzysz – powiedział Maciek z tajemniczą, ale wcale nie radosną miną.– W co nie uwierzę? – zapytał Damian.– Przychodzi do mnie w nocy zmora. Wyobraź sobie, wychodzi z telewizora – po-

informował z przejęciem Maciek.– Ależ wierzę, że przychodzi do ciebie zmora. Czy ma na sobie fioletowy płaszcz?– Skąd wiesz ? – oczy Maćka zrobiły się okrągłe jak pięciozłotówki.– Nawet wiem, jak się jej pozbyć – dodał Damian.– Powiedz mi, proszę – jęknął Maciek.– No więc…

Szkoła Podstawowa nr 285, klasa III bJa też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 16: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 30 – – 31 –

O tym jak Akapit spotkał przyjaciela

Był sobie pies o imieniu Akapit. Niezwykłe miał imię, ale pewnie dlatego, że był niezwykłym psem. Bo Akapit, a tak nazwał go bibliotekarz Michał, po-trafił czytać. Jak tu się nie nauczyć czytać, mieszkając w domu pełnym ksią-

żek? A u pana Michała było ich mnóstwo. Kiedy pan Michał siedział sobie w ulubio-nym fotelu, jego ulubieniec, czyli Akapit często siadał mu na kolanach, albo na opar-ciu fotela. No i przy okazji nauczył się czytać. Od jakiegoś czasu musiał nosić okula-ry, gdyż trochę popsuł mu się wzrok. Wiadomo, że dla psa najważniejszy jest węch, więc Akapit za bardzo tym swoim słabym wzrokiem się nie przejmował. Ważne, że mógł sobie nałożyć okulary i czytać ciekawe książki. Poza tym wyróżniał się wśród innych psów, tłumacząc im przy okazji, dlaczego zaczął nosić okulary. Wzbudzał po-dziw, a nawet zazdrość.

Pewnego razu, podczas samotnego spaceru po parku, Akapitowi spadły okulary i zanim je z powrotem założył sobie na nos, potknął się i złamał łapę. Próbował wró-cić do domu, ale udało mu się tylko kawałek podczołgać. Zobaczył go wróbelek Ćwi-rek, mieszkaniec parku. Powiedział, że zaraz poleci po pomoc do punktu sanitarne-go. Prosił, żeby Akapit nie ruszał się z miejsca, gdyż może to jego łapie bardzo za-szkodzić. Kiedy Ćwirek przyleciał do punktu sanitarnego, dyżurujący tam kret wete-rynarz właśnie opatrywał wiewiórkę, która nieszczęśliwie spadła z drzewa. Ten kret, podobnie jak Akapit, też nosił okulary, i to z bardzo grubymi szkłami. Zdaje się, że też umiał czytać, ale niekoniecznie z tego powodu nosił okulary. Wiadomo, że krety słabo widzą, więc chyba dlatego nasz weterynarz potrzebował grubych szkieł. Ćwi-rek czekał z niecierpliwością na zakończenie zakładania opatrunku, a potem popro-wadził kreta weterynarza do miejsca, gdzie powinien czekać Akapit. Niestety, nikogo tam nie było. Akapitowi dłużyło się czekanie i sam postanowił doczołgać się do punk-tu sanitarnego. No i zgubił drogę, a na dodatek zrobiło się chłodno i ciemno.

Ćwirek nie zrezygnował z poszukiwań. Wiedział, że najlepiej poinformowane o tym, co dzieje się w parku, są wiewiórki. Wrócił więc do punktu sanitarnego i od-nalazł wiewiórkę, która niedawno była opatrywana. Powiedział, że teraz ona może pomóc, to znaczy odnaleźć miejsce, do którego mógł doczołgać się pies ze złamaną łapą. Wiewiórka podrapała się w opatrzoną głowę i odpowiedziała, że to nie potrwa długo. Zaraz zasięgnie języka i piesek się znajdzie. I miała rację. Jej wszystkowiedzące koleżanki szybko znalazły miejsce, gdzie leżał cierpiący i zrezygnowany Akapit. Ćwi-rek błyskawicznie tam poleciał i powiedział mu, że zaraz sprowadzi pomoc, niech no tylko poda swój domowy adres. Pofrunął do domu bibliotekarza Michała, przez uchylone okno wpadł do środka i usiadł na kojcu, w którym sypiał Akapit. A potem podfrunął do wiszącego zegara, stukając dziobem w jego tarczę. Pan Michał patrzył wielce zdziwiony i jakoś nie mógł domyślić się, o co chodzi niespodziewanemu przy-byszowi. W końcu, kiedy wróbelek znowu przysiadł na psim kojcu, a potem zachę-cająco podfrunął do drzwi, stało się jasne, że gdzieś czeka Akapit. Pan Michał szyb-ko ubrał się, a Ćwirek podleciał do okna. Oczywiście czekał przed domem i popro-wadził prosto do miejsca, gdzie leżał Akapit. Jakże się ucieszył na widok swego pana. Byli przecież przyjaciółmi. No i powiedział wróbelkowi na ucho, że bardzo jest szczę-śliwy, gdyż od teraz ma nowego przyjaciela. Oczywiście jest nim właśnie Ćwirek.

Szkoła Podstawowa nr 285, klasa III a

Ja też jestem autorem tej bajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Page 17: pełen słówek - Biblioteka Publiczna w Dzielnicy ... · Biblioteczne bum bajeczne, czyli Targówek pełen słówek II edycja projektu edukacji kulturalno-czytelniczej Biblioteka

– 32 –