12
legnicki magazyn kulturalny LISTOPAD 2013 | miesięcznik ISSN 2299-8896 Z KATARZYNĄ DWORAK ROZMAWIA DANIELA WOŁOSIŃSKA teatr Katarzyna Dworak Madonna, księżyc i pies Festiwal Lokersi 20 lat po 1241. Bitwa pod Legnicą John Newman Napoleon w Legnicy Bliżej Przerysowania Jakub Ćwiek Małgorzata Gutowska- Adamczyk Tak po prostu jest Proxima – Super Story W NUMERZE: TEATR SZTUKA MUZYKA LITERATURA FILM >> Historyczne miejsca, FOT. KARMELINA KULPA O ambitnym bliźniaku, który ma coś z tygrysa Jeżeli ktoś jej mówi, że nie da rady czegoś zrobić, to daje mu najlepszy prezent. Odwraca się i odpowiada: no to patrz! W horoskopy nie wierzy, czyta je tylko po to, żeby się rozbawić. Co nie zmienia faktu, iż jest ty- powym zodiakalnym bliźniakiem. Przesuwa przedziałek we włosach raz bardziej w lewo, a raz nieco w prawo – w pierwszej sytuacji nadaje jej to zadziorny charakter, a w drugiejnieco łagodniejszy wygląd. Jej charakter jest pełen sprzeczności, ale doskonale sobie z nim radzi. I chociaż ludzie czasami pytają ją: „Dlaczego jesteś taka smutna?”, Kasia Dworak nie jest smutna. Jest osobą pogodną, pełną pasji i pomysłów. Czasami tylko musi się „zastanowić”. Zaglądam przez lekko uchylone drzwi. Widzę nie w pełni zagospodarowane, ale duże pomieszczenie. Dość przytul- ne. Krzyczę: „Dzień dobry”, bo nie wiem, gdzie chowa się moja rozmówczyni. Nagle wychyla się zza zasłony, akurat pali. Ma dobry humor, a w sumie to się spieszy. Ju- tro wylatuje do Argentyny ze spektaklem III Furie. Przed wyjściem z domu słuchała Iron Maiden. Na początek serwuję Kasi kil- ka szybkich pytań, żeby potem dyskretnie zapytać ją o to, co trudne. Daniela Wołosińska: Marzę, żeby kie- dyś…? Katarzyna Dworak: Mam wiele marzeń. Teraz marzę o udanej premierze spektaklu Droga śliska od traw, nad którym razem z „moim Wolakiem” pracujemy. Premiera już 14 grudnia. Uwielbiam, kiedy moje marzenia się spełniają. Twoja tajna broń w przypadku wpadki? Śmieję się w głos! A kiedy na scenie zdarzy mi się coś niespodziewanego, muszę tak po- przestawiać swoją postać, żebym mogła się śmiać i żeby była to transformacja niezauwa- żona. Wzruszasz się, gdy…? Zawsze się wzruszam! Potrafię się wzruszyć nawet na reklamie, albo na horrorze! Nigdy nie oddałabym…? To proste! Rodziny. Całego ciepła, domu i mi- łości, które są z nią związane. Głupieję, kiedy…? Bez przerwy. To takie moje stany euforii, jak- bym była dzieckiem. Jedzenie jest dla mnie…? ...wszystkim. Naprawdę kocham jeść. Szcze- gólnie lody i golonkę. Zawsze musisz być najlepsza? Oczywiście, że muszę! Jestem chorobliwie ambitna, zawsze wysoko stawiam sobie po- przeczkę i wiele od siebie wymagam. Nieza- leżnie od tego, co robię, czy uprawiam np. sport czy jestem w pracy. Po prostu walczę i często udaje mi się wygrywać, bo nie umiem i nie potrafię odpuścić. Kiedy śpiewasz? Śpiewam, gdy mi każą. Żartuję. Naprawdę lu- bię to robić. To moja pasja, którą mam w so- bie od dziecka. Kiedyś miałam zespół rocko- wy, a w teatrze jest wiele przedstawień, gdzie trzeba się wykazać wokalnie. Czego w życiu się boisz? Tego, że mogę stracić najbliższe mi osoby, bo na los nie mam wpływu. Natomiast najbar- dziej przerażają mnie telefony, kiedy słyszę: „słuchaj Kasia, tylko się nie denerwuj”, albo „usiądź proszę”. To momenty, kiedy zamieram FOT. ARCHIWUM PRYWATNE KATARZYNY DWORAK

Raban nr 8

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Legnicki Magazyn Kulturalny "RABAN" - nr 8 / listopad 2013

Citation preview

Page 1: Raban nr 8

l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

L I S T O P A D 2 0 1 3 | miesięcznik

I S S N 2 2 9 9 - 8 8 9 6

Z KATARZYNĄ DWORAK ROZMAWIA DANIELA WOŁOSIŃSKA

t e a t r

Katarzyna Dworak

Madonna, księżyc i pies

Festiwal Lokersi

20 lat po

1241. Bitwa pod Legnicą

John Newman

Napoleon w Legnicy

Bliżej

Przerysowania

Jakub Ćwiek

Małgorzata Gutowska- Adamczyk

Tak po prostu jest

Proxima – Super Story

W NUMERZE:

TEATR

SZTUKA

MUZYKA

LITERATURA

FILM

>>

Historyczne miejsca, FOT. KARMELINA KULPA

O ambitnym bliźniaku, który ma coś z tygrysaJeżeli ktoś jej mówi, że nie da rady czegoś zrobić, to daje mu najlepszy prezent. Odwraca się i odpowiada: no to patrz! W horoskopy nie wierzy, czyta je tylko po to, żeby się rozbawić. Co nie zmienia faktu, iż jest ty-powym zodiakalnym bliźniakiem. Przesuwa przedziałek we włosach raz bardziej w lewo, a raz nieco w prawo – w pierwszej sytuacji nadaje jej to zadziorny charakter, a w drugiejnieco łagodniejszy wygląd. Jej charakter jest pełen sprzeczności, ale doskonale sobie z nim radzi. I chociaż ludzie czasami pytają ją: „Dlaczego jesteś taka smutna?”, Kasia Dworak nie jest smutna. Jest osobą pogodną, pełną pasji i pomysłów. Czasami tylko musi się „zastanowić”.

Zaglądam przez lekko uchylone drzwi. Widzę nie w pełni zagospodarowane, ale duże pomieszczenie. Dość przytul-ne. Krzyczę: „Dzień dobry”, bo nie wiem, gdzie chowa się moja rozmówczyni. Nagle wychyla się zza zasłony, akurat pali. Ma dobry humor, a w sumie to się spieszy. Ju-tro wylatuje do Argentyny ze spektaklem III Furie. Przed wyjściem z domu słuchała Iron Maiden. Na początek serwuję Kasi kil-ka szybkich pytań, żeby potem dyskretnie zapytać ją o to, co trudne.

Daniela Wołosińska: Marzę, żeby kie-dyś…?

Katarzyna Dworak: Mam wiele marzeń. Teraz marzę o udanej premierze spektaklu Droga śliska od traw, nad którym razem z „moim Wolakiem” pracujemy. Premiera już 14 grudnia. Uwielbiam, kiedy moje marzenia się spełniają.

Twoja tajna broń w przypadku wpadki?

Śmieję się w głos! A kiedy na scenie zdarzy mi się coś niespodziewanego, muszę tak po-przestawiać swoją postać, żebym mogła się śmiać i żeby była to transformacja niezauwa-żona.

Wzruszasz się, gdy…?

Zawsze się wzruszam! Potrafię się wzruszyć nawet na reklamie, albo na horrorze!

Nigdy nie oddałabym…?

To proste! Rodziny. Całego ciepła, domu i mi-łości, które są z nią związane.

Głupieję, kiedy…?

Bez przerwy. To takie moje stany euforii, jak-bym była dzieckiem.

Jedzenie jest dla mnie…?

...wszystkim. Naprawdę kocham jeść. Szcze-gólnie lody i golonkę.

Zawsze musisz być najlepsza?

Oczywiście, że muszę! Jestem chorobliwie ambitna, zawsze wysoko stawiam sobie po-przeczkę i wiele od siebie wymagam. Nieza-leżnie od tego, co robię, czy uprawiam np. sport czy jestem w pracy. Po prostu walczę i często udaje mi się wygrywać, bo nie umiem i nie potrafię odpuścić.

Kiedy śpiewasz?

Śpiewam, gdy mi każą. Żartuję. Naprawdę lu-bię to robić. To moja pasja, którą mam w so-bie od dziecka. Kiedyś miałam zespół rocko-wy, a w teatrze jest wiele przedstawień, gdzie trzeba się wykazać wokalnie.

Czego w życiu się boisz?

Tego, że mogę stracić najbliższe mi osoby, bo na los nie mam wpływu. Natomiast najbar-dziej przerażają mnie telefony, kiedy słyszę:

„słuchaj Kasia, tylko się nie denerwuj”, albo „usiądź proszę”. To momenty, kiedy zamieram

FOT. ARCHIWUM PRYWATNE KATARZYNY DWORAK

Page 2: Raban nr 8

L I S T O P A D 2 0 1 32 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y t e a t r

Tam, gdzie stąpa pies, a wzrok nie sięga KAROLINA KARKULOWSKA

i jest mi ciężko.

Jesteś z Bytomia, co więc sprowadza Cię do Legnicy?

Przyjechałam tu w wieku 22 lat w odpowie-dzi na propozycję Jacka Głomba, który wtedy tworzył zespół teatralny. Tutaj uczyłam się zawodu. Byłam świadkiem rozwoju naszego teatru. Pamiętam czasy, kiedy na widowni siedziało kilkanaście osób. Od tego czasu rzeczywiście wiele się zmieniło!

Nigdy nie chciałaś się przeprowadzić?

Nie, Legnica ma jeden z najlepszych teatrów w Polsce, poza tym lubię to miasto, bo tu mam swój dom, tutaj poznałam Pawła, tutaj urodziła się moja córka, tutaj też nauczyłam się zawodu.

Jako kobieta masz na głowie dom i pracę, którą zresztą kochasz. Tworzycie z mężem ciągle coś nowego, obydwoje rozwijacie się kulturalnie. Kiedy czas na domowe sprawy?

Widzisz, ja robię wiele rzeczy w jednym cza-sie. Uczę się roli podczas prania, sprzątam podczas gotowania itp. Nie lubię nudy, ciszy. Potrzebne mi jest życie w ciągłym ruchu.

No właśnie, a co ze sportem, który ciągle Ci w życiu towarzyszy?

Uwielbiam sport, rywalizację, adrenalinę. Lu-bię robić rzeczy, które nie do końca odzwier-ciedlają delikatność kobiet. Jeszcze nie jeż-dżę na motorze, ale mam nadzieję, że zacznę. Nie znoszę stagnacji, sport jest nieodłączną częścią mojego życia. Od dziecka uprawia-łam pływanie, co było w jakiś sposób natural-ne, bo mój ojciec był w kadrze Polski piłkarzy wodnych. Potem siatkówka w AZS KATOWI-CE. Ze sportu zrezygnowałam na rzecz teatru i absolutnie nie żałuję tej decyzji. Zawsze wie-działam, kim chcę być w życiu.

Opowiesz o tym szerzej?

Już jako dziecko robiłam teatrzyki dla mamy. Śpiewałam, przebierałam się. Chciałam zo-baczyć, jak to jest, kiedy można w sekundę

stać się kimś innym, w innym miejscu i innym czasie. Dzisiaj moja córka (ma osiem lat) robi to, co ja w jej wieku, z czego jestem dumna i bardzo jej kibicuję.

Mama wspierała Cię w teatralnej pasji?

Nigdy niczego mi nie zabraniała, nie krytyko-wała mnie. Co prawda chciała, żebym była lekarzem, ale ja na widok krwi mdleję!

I to pewnie dla niej w liceum poszłam do kla-sy o profilu biochemicznym.

Grałaś kiedyś lekarza?

Tak! W Głębokiej wodzie ginekolożkę. Od razu wiedziałam, że to nie mój zawód. Poza tym źle wyglądam w białym kitlu.

W takim razie to aktor jest dla roli czy rola dla aktora?

Bywa różnie, a wszystko zależy od reżysera. Są tacy, którzy wiedzą, czego chcą, są też inni, którzy wymagają od nas, żebyśmy zna-leźli sposób na postać.

Gdzie szukasz inspiracji, kiedy tworzysz?

Wszędzie. Na ulicy, na dworcu, w sklepie. Najlepszą inspiracją na tworzenie jest samo życie.

Jak kreujesz swoją postać?

Zawsze staram się bronić swojej postaci. Staram się stworzyć postać w taki sposób, żeby miała jak najwięcej zalet, cech, za jakie można ją uwielbiać, ale także dążę do tego, aby tę postać na równi z uwielbieniem można było znienawidzić, staram się nacechować ją bardzo negatywnie. Strasznie cieszę się, kie-dy słyszę po zagraniu nieprzyjemnej postaci:

„Matko, jak ja pani nienawidzę, jak ja pani nie znoszę!”. To znaczy, że dobrze wykonałam swoją pracę.

Dostajesz niełatwe role. Jak sobie poradzi-łaś z zagraniem Kasandry w III Furiach? To postać wulgarna, z trudnym charakterem. Nie przeszkadzało Ci bycie prostytutką?

To nie ja byłam prostytutką, tylko postać, któ-

rą grałam. Teatr to nie życie. W realu pewnie nie pokazałabym się w takich ciuszkach, ale nie mam nic przeciwko takim Kasandrom.

A co powiesz o powierzchownej Piekarzo-wej z przedstawienia Historia o Miłosiernej, czyli testament psa?

No cóż, to postać w założeniu komediowa, przynajmniej w pierwszej części spektaklu. W drugiej części poznajemy jej inną twarz i już nie możemy mówić, że jest powierz-chowna.

Jak czułaś się w spektaklu Madonna, księ-życ i pies, który jest komedią? Po zagraniu głównej roli opętanej przeoryszy w Matce Joannie od Aniołów nagle przeniosłaś się w inny świat.

Może nie w inny świat, bo ról komediowych zagrałam już kilka, ale to było miłe zaskocze-nie, że Lech Raczak robi komedię. Oby wię-cej takich akcji.

Jeździsz po Polsce i całym świecie. Masz styczność z innymi teatrami. Jak to jest między aktorami? Nie lubicie się, bo ry-walizujecie?

Osobiście nigdy nie spotkałam się z takim przekonaniem, że aktorzy z różnych teatrów za sobą nie przepadają. Te spotkania mają bardziej charakter koleżeński. W końcu upra-wiamy ten sam zawód. Bardziej się od siebie uczymy i doceniamy swoją pracę, pokazu-jemy, co mamy pokazać i się rozjeżdżamy. Nie ma zawiści i rywalizacji jak na zawodach sportowych.

Rola aktorki pomaga Ci w życiu czy wręcz odwrotnie?

Nie jestem celebrytką, żebym musiała zma-gać się z jakimiś przykrościami. Jeśli ktoś roz-pozna mnie na ulicy, to po prostu się uśmie-cha, a ja ten uśmiech odwzajemniam. Kiedy ludzie są pogodni i weseli, jest jakoś łatwiej.

Nauczyłaś się żyć w dwóch światach, od-grywasz role człowieka fikcyjnego i żyją-cego naprawdę. Gdzie jest Ci lepiej?

Pomimo, że lubię wcielać się w różne role, lepiej mi w prawdziwym świecie. Tu mam rodzinę. Bez pacy dałabym sobie radę, bez nich nie.

Lubisz być w centrum chaosu, biegniesz ku hałasowi. A odpoczywasz czasem?

Tak, bardzo często odpoczywam, lubię się zaszyć gdzieś w ciszy. Czasami! Żeby się za-stanowić. Wtedy też mam czas na tworzenie. I lubię podróżować.

Pracowałaś ciężko, co widać w każdym ze spektakli, które podobają się ludziom. W dzisiejszych czasach tłumy przycho-dzą do teatru i to nie dlatego, że nudzą się w domu. Przychodzą kształcić się kultu-ralnie dzięki wam, aktorom. Dążyłaś do

„Bomby sezonu”?

Uważam, że każdemu z nas taka „Bomba” się należy, bo spektakl tworzy cały zespół, nie tyl-ko jeden aktor. I wiem, że moja nagroda to też zasługa moich kolegów. Gdyby tylko jed-no z nas się przykładało, efekt nie byłby taki, jak mówisz. Jestem zaskoczona tą nagrodą, bardzo się cieszę.

A gdybyś dostała propozycję zagrania w jakimś mega dobrym filmie, zostawiła-byś teatr?

Gdyby ta propozycja była naprawdę tak znie-walająca, na pewno poprosiłabym Jacka Głomba o chwilę przerwy, ale nie zrezygno-wałabym z teatru. Kocham to, co robię, nie jest też dla mnie ważne, czy gram codziennie dla trzystu osób w teatrze czy raz do roku dla tysięcy przed telewizorami. W teatrze pracę mam ciągle, bez przerwy coś na mnie czeka. Dzięki temu poszerzam swoje horyzonty i nie stoję w miejscu.

Otrzymałaś jeszcze jedną ważną nagrodę w tym roku. Zodiakalnemu tygrysowi [Ka-tarzyna Dworak urodzona jest w 1974 roku

– przyp. red.] w 2013 roku należą się same zrealizowane plany, spełnione marzenia, sukcesy i dobrobyt. Wiesz coś o tym?

Nie! Ale to miłe. Oby naprawdę tak było.

Madonna z psem na księżycu. Brzmi irracjonalnie, ale tak właśnie było. Każdy wierzy w to, w co chce wierzyć. W takim razie co potrafili sobie wyobrazić mieszkańcy niewielkiej wioski?

Mieszkańcy małej rumuńskiej wioski wierzą, że po wniebowzięciu Madonna wylądowa-ła na księżycu. Tak, zakwaterowała się na jasno-szarej, pełnej kraterów powierzchni księżyca. Tam miała wieść spokojne, niczym niezmącone życie pozaziemskie. Niestety Ziemianie jak to Ziemianie chcą zawładnąć nie tylko powierzchnią, po której stąpają, ale także wszechświatem. Zaczęło się od Rosjan, którzy wysyłając psa Łajkę, tam gdzie czło-wiek nogą nie sięga, chcieli dokonać cudu. Ich celem było zdobycie przewagi nad Amery-ką. Mieszkańcu rumuńskiej wioski martwią się jednak, że Madonna zostanie przez Rosjan zgładzona. Śmieszne, co? Bo tak faktycznie jest.

Madonna, księżyc i pies to komedia porywa-jąca, a zarazem pouczająca i przedstawiają-ca realia życia w zapadłej wiosce. Bohaterzy opowieści poruszą, rozśmieszą, a także nie-raz wprawią nas w irytację, kiedy to kolejny raz usłyszymy absurdalne tezy stawiane przez „wieśniaków”. Spektakl w reżyserii Lecha Raczaka można było zobaczyć (i na pewno jeszcze będzie można) na Scenie na Nowym Świecie w Legnicy. Swoją premierę miał 8 września. Jest to adaptacja powieści niemieckiego pisarza Rolfa Bauerdicka.

Podczas spektaklu widzowie mieli niepowta-rzalną okazję, aby obserwować życie, jakie toczy się wśród bałkańskiej społeczności. Na

FOT. KAMILA WEREMCZUK

ich oczach odgrywał się dramat zbrodni, ale też wesołe perypetie zakrapiane odrobiną al-koholu. Skromni i niewykształceni mieszkań-cy wioski widzieli w sobie jedynych obrońców Matki Boskiej. Zadaniem, które sobie postawi-li, by ją obronić przed Rosjanami, było zrobie-nie zdjęcia Madonnie na księżycu aparatem, który Pavel Botev (Bartosz Bulanda) dostał od Fritza Hofmanna (Paweł Palcat), swoje-go szkolnego kolegi. Zdjęcie chcieli zawieźć wraz z listem wprost do rąk amerykańskich władz, które miały uratować Madonnę. W tym samym czasie w wiosce ginęli ludzie w niewy-jaśnionych okolicznościach. Można było się jedynie domyślać, kto stoi za śmiercią pro-boszcza Joannesa Baptisty (Paweł Wolak) i nauczycielki Angeli Barbulescu (Magdalena Biegańska).

Oprawą muzyczną przedstawienia i tym ra-zem zajął się znany w naszym legnickim te-atrze Jacek Hałas, który tworzył muzykę m.in. do Matki Joanny od Aniołów. Widz zostaje za-hipnotyzowany muzyką spektaklu. Łączy się ona w całość z grą aktorów i łatwo dostoso-wuje się do scenicznych sytuacji, dając płyn-ny przekaz. W części muzycznej mogliśmy usłyszeć akordeon w wykonaniu Łukasza Matuszyka, a także skrzypce Stroha w wyko-naniu Marty Sochal-Matuszyk.

Zadaniem Piotra Tetlaka było przygotowanie unikalnej scenografii, która w całości oddała

bałkańską rzeczywistość. Puste sklepowe półki, drut kolczasty pełniący funkcję anteny telewizyjnej, bieda podkreślona pustymi bu-telkami po alkoholu składały się na obraz nę-dzy i zacofania. Kostiumy przygotowała Ewa Tetlak, a ruchem scenicznym zajął się Witold Jurewicz.

W harmonogramie teatromana i każdego le-gniczanina powinien znaleźć się czas na to

widowisko. Nie ma takiego spektaklu, którego nie byłoby warto zobaczyć. Każdy z nich nas czegoś uczy, kształtuje naszą opinię. Każda wolna chwila poświęcona dla teatru to chwi-la wykorzystana dobrze, która nie pójdzie na marne.

Madonna, księżyc i pies, reż. Lech Raczak, Teatr Modrzejewskiej, premiera: 8 września 2013.

FOT. KAROL BUDREWICZ

Page 3: Raban nr 8

3L I S T O P A D 2 0 1 3l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n yt e a t r

PATRYK CHMIELEWSKI

Lokersi – przegląd spektakli miejscaŻyjąc w rzeczywistości, w której wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, ciężko jest nam znaleźć czas na przemyślenia i analizę tego, co zosta-wiamy za sobą. W świecie cyfryzacji i nowoczesnych technologii mamy możliwość podglądania i uczestniczenia w życiu innych, często zupełnie obcych nam osób. Im bardziej coś jest odległe i egzotyczne, tym lepiej. Wolimy śledzić losy ludzi, których nie znamy, bo wydaje nam się to zdecydowanie ciekaw-sze niż historie, które tworzymy my sami i lu-dzie z naszego najbliższego otoczenia. Świat, który nas otacza, sprawia wrażenie nudnego i szarego. Jednak wystarczy zatrzymać się na chwilę, złapać głębszy oddech i zastanowić się, jak jest naprawdę. Stopniowo wypieramy z własnej świadomości nasze korzenie. Nie chcemy dostrzegać wyjątkowości naszych ro-dziców i dziadków, bo przecież życie idealnej Pani z telewizji jest zdecydowanie bardziej interesujące. Może jednak warto uświado-mić sobie, że czasami wystarczy chwila, aby dowiedzieć się czegoś zupełnie innego. Roz-mowa i najzwyklejszy dialog to w naszych czasach „towar” deficytowy. Nawet nie zda-jemy sobie sprawy, że najciekawsze i przede wszystkim prawdziwe historie czekają tuż za rogiem. Musimy tylko szerzej otworzyć oczy i nauczyć się słuchać.

Zwolennikiem teorii słuchania jest Jacek Głomb – dyrektor Teatru Modrzejewskiej, który od wielu lat eksploatuje lokalne histo-rie i stara się zainteresować nimi innych lu-dzi. Legnicka publiczność miała okazję być częścią świata metaforycznych opowieści podczas tegorocznego minifestiwalu ,,Loker-si – przegląd spektakli miejsca’’. Zaprezento-wane historie skupiały się głównie na wątku lokalnego bohatera. Taką osobą może być każdy z nas, więc charakter opowieści jest wyjątkowo uniwersalny. Możemy utożsamić się z tym, co widzimy na scenie, bo przecież taka historia mogła wydarzyć się tuż za przy-słowiowym płotem.

Festiwal w piątkowy wieczór 11 października rozpoczął się przedstawieniem Piąta strona świata Teatru Śląskiego im. Stanisława Wy-spiańskiego z Katowic. Teatralna adaptacja powieści Kazimierza Kutza w reżyserii Rober-ta Talarczyka przenosi publiczność do małe-go zakątka Śląska – miasteczka Szopienice, dzisiejszej dzielnicy Katowic. Opis śląskiego mikroświata wykreowanego przez Kutza jest wyjątkowo prawdziwy i rzeczywisty. Widz przenosi się do świata, w którym na każdym kroku konfrontowana jest codzienność z nie-skończonością, a to, co zwyczajne z tym, co metafizyczne. Główny bohater staje się łącz-nikiem opowiadanych historii i przewodnikiem tej niesamowitej wyprawy w głąb samego sie-bie. Podczas przedstawienia nieuchronnie zbliża się do odnalezienia prawdy. Wypowia-dając zdanie: „(…) skąd bierze się poszcze-gólny człowiek – w tym przypadku jo – co się na niego składa, co jego własne, a co cudze, co dziedziczne, przejęte, a co niepowtarzal-ne”, tworzy sobie płaszczyznę do rozważań nad losem swoim i najbliższych przyjaciół. Alojzy i Lucek są dla niego jak bracia. Mają własne, odrębne historie, ale przez cały czas czują łączącą ich, niewidzialną więź. Wyjąt-kowość perypetii prezentowanych na scenie na zmianę bawi i skłania do refleksji. Przez rzeczoną wyjątkowość perypetie bohaterów wydają się być oderwane od rzeczywistości, jednak cały czas możemy w nich dostrzec zwykłych ludzi. Ludzi, których mijamy każde-go dnia na swojej drodze. Mówiąc o Piątej stronie świata, nie sposób nie zwrócić uwagi na wyjątkową rolę kobiet, które zawsze czu-wają przy swoich mężczyznach. Pomagają, wspierają i cierpliwie czekają za każdym ra-zem, kiedy pojawi się taka potrzeba. To one sprawiają wrażenie spoiwa, które pomaga bohaterom twardo stąpać po ziemi i stawiać czoła napotykanym problemom. Najwyraź-niej widzimy to dzięki Chrobakowej (Grażyna Bułka) i Mariannie (Ewa Leśniak) – „celtyckie wdowy” bardzo dobrze wiedzą, w jaki sposób kontrolować życie najbliższych. Knują, snują plany i kontrolują życie Lucka i Adeli. Spraw-nie dostosowują się do zmieniających się sy-tuacji i zawsze bronią swoich racji. Minimali-styczna scenografia i rekwizyty użyte w tym widowisku teatralnym tworzą niesamowitą

PIĄTA STRONA ŚWIATA, REŻ. ROBERT TALARCZYK, FOT. KRZYSZTOF LISIAK

atmosferę, nie odwracają uwagi obserwatora od tego, co najważniejsze, czyli historii. Ewa Satalecka tworząc scenografię, postanowiła ożywić martwą, białą przestrzeń i w nieinwa-zyjny sposób wplotła do opowieści animacje spójne z prezentowanymi perypetiami. Me-tafizyczna podróż po wspomnieniach Kutza spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem zebranych widzów, którzy obsypali aktorów gromkimi brawami.

Kolejnym wydarzeniem był koncert grupy Pieśni Odzyskane w składzie: Olga Chojak, Joanna Chojak, Marta Derejczyk, Joanna Kasper, Joanna Skowrońska oraz Kamil Dawid Gałuszka. Słuchacze zebrani w Caf-fe Modjeska mieli okazję wysłuchać pieśni przywiezione po wojnie na Ziemiach Zachod-nich przez przesiedleńców z Kresów Drugiej Rzeczpospolitej, a więc terenów dzisiejszej Ukrainy, Białorusi lub Litwy, ale także Jugo-sławii czy Bukowiny. Artyści skupili się na po-szukiwaniach dolnośląskich śpiewaków, aby wysłuchać ich pieśni, ale przede wszystkim historii ich życia. Jak sami mówią o utwo-rach ze swojego repertuaru: ,,Uważamy, że warto je śpiewać, bo po prostu warto śpie-wać. Warto je śpiewać, bo są piękne. War-to je śpiewać, bo opowiadają o nas, o tym skąd się wywodzimy. Każdy z nas jest czyimś wnukiem’’. Zespół zajmuje się nie tylko wy-konywaniem ludowych pieśni, bierze również czynny udział w wyprawach terenowych do najstarszych mistrzów śpiewu i muzyki ludo-wej. Dzięki temu są wystarczająco wiarygodni, aby za pomocą swojego talentu przekazywać historię kolejnym pokoleniom. Nie pozwalają jej umrzeć i pielęgnują wartości, które pielę-gnować warto.

W sobotnie popołudnie 12 października le-

gnicka publiczność miała okazję obejrzeć przedstawienie Kokolobolo, czyli opowieść o przypadkach Ślepego Maksa i Szai Ma-gnata przygotowane przez zespół z Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka z Łodzi w reżyserii Jacka Głomba. Fabuła opowie-ści wpisana w historię przedwojennej Łodzi jest niezwykle barwna i intrygująca. Scena na Nowym Świecie na jakiś czas zamieniła się w brudne, łódzkie podziemie. Maks to postać pełna sprzeczności. Z jednej strony przestępca i oszust, z drugiej strony człowiek z wielkim sercem, który potrafił pomagać po-trzebującym, wykorzystując swoją pozycję. Po wielu latach spotyka swojego przyjaciela, Szaję. Łącząca ich więź owocuje propozycją współpracy w prowadzonych przez Maksa

„interesach”. Niestety ich oczekiwania wzglę-dem przyszłości różnią się od siebie, a nara-stająca lawina nieporozumień przynosi same kłopoty. Atmosferę wielokulturowego miasta idealnie odzwierciedlają perypetie bohaterów skupionych wokół Maksa. W knajpie o nazwie

„Kokolobolo” mieszają się ze sobą nie tylko historie bohaterów, ale przede wszystkim uczucia. Miłość, nienawiść, pragnienie wła-dzy i ostatecznie konieczność przetrwania w nowej rzeczywistości, w której zasady dyk-tują hitlerowscy oprawcy z łódzkiego getta. Niebanalne dialogi przeplatane piosenkami autorstwa Roberta Urbańskiego i muzyka na żywo sprawiły, że każdy z widzów mógł chociaż przez chwilę poczuć się jak uczestnik wydarzeń i członek szajki jednookiego Mak-sa. Po przedstawieniu część widzów, aktorzy i twórcy spektaklu przenieśli się do kawiarni Caffe Modjeska, w której odbyła się projekcja filmu Kokolobolo – opowieść o powstawaniu spektaklu Katarzyny Dąbkowskiej. Ten nie-typowy materiał to swego rodzaju wideopa-

miętnik z procesu powstawania spektaklu, który w znaczący sposób poszerza wiedzę widza o to, czego nie może zobaczyć na co dzień. Wydarzeniu towarzyszyła promocja książki Katarzyny Knychalskiej – Kokolobolo. Dziennik z sali prób, która przez ponad trzy miesiące uważnie przyglądała się procesowi przygotowywania spektaklu. Będąc częścią ekipy, obserwowała trud wkładany przez re-żysera i przygotowywania aktorów do wejścia w odgrywane role. Tego typu przedsięwzię-cie dokumentujące to niewątpliwie rzadkość na płaszczyźnie działań teatrów. Zebrana publika przeżywała emocje razem z grupą tworzącą spektakl. Nie zabrakło wspomnień, śmiechu i wzruszeń. Widzowie mogli prze-konać się, że efekt końcowy, który można zobaczyć na scenie, to rezultat wielu godzin ciężkiej i często mozolnej pracy przeplatanej nieporozumieniami i chwilami zwątpienia. Zgromadzony materiał wiele uświadomił do-ciekliwemu widzowi oraz pokazał „teatralną kuchnię”, która jest integralną częścią każde-go przedstawienia.

Ostatniego dnia festiwalu ,,Lokersi” odbyła się projekcja animacji Ośrodka „Pogranicze

– sztuk, kultur, narodów” z Sejn – Opowieści pogranicza. Powstały projekt jest wynikiem trzech serii warsztatów dla dzieci i młodzie-ży z różnych środowisk narodowościowych, kulturowych i religijnych. Grupa młodych lu-dzi (5-18 lat) z pomocą starszych kolegów zebrała legendy, wspomnienia i opowie-ści swoich sąsiadów, rodziców i dziadków. Zgromadzony materiał postanowili pokazać szerszej publiczności i pod okiem doświad-czonych artystów wykreowali magiczny świat w pełnych poezji animacjach. Dzięki temu każdy z widzów ma okazję przekonać się na własnej skórze, jak wyglądała rzeczywistość wielokulturowych Sejn zamieszkanych przez Żydów, Litwinów, Polaków, Cyganów i Rosjan.

Ostatnim widowiskiem teatralnym zaplano-wanym w ramach festiwalu był Bolko Kantor Cieszyńskiego Studio Teatralnego w Cieszy-nie w reżyserii Bogusława Słupczyńskiego. Opowieść o mitycznym herosie z sąsiedztwa doskonale obrazuje to, że bohaterów nie mu-simy szukać daleko. Adolf „Bolko” Kantor to człowiek o niezwykle barwnym życiorysie – człowiek od spraw niemożliwych. Urodzony w 1910 roku na Zaolziu trenował boks od dziesiątego roku życia, w 1933 roku zdobył mistrzostwo Polski w wadze półciężkiej i nie oddał go aż do wybuchu wojny. Wystąpił w fil-mie Niedorajda (1937) jako ringowy partner Adolfa Dymszy. W swoim życiorysie miał zapisany pobyt w obozie koncentracyjnym w Dachau, napad na gestapowca, wciele-nie do Wehrmachtu i wyrok śmierci za pró-bę ucieczki – zmieniony z szacunku dla jego osiągnięć sportowych na służbę w karnej kompanii we Włoszech. Nie przestając tre-nować, wstąpił do Armii Andersa, a za walki pod Monte Casino i Bolonią przyznano mu dwukrotnie Krzyż Walecznych. Po powrocie do Polski przez wiele lat organizował życie sportowe w rodzinnych stronach i udzielał rad trenerom bokserskiej kadry narodowej. Z czasem jego wybuchowe usposobienie i mocny charakter przysporzyły mu wrogów wśród władz, a skutki przeżyć nadszarpnęły jego kondycję psychiczną i fizyczną. Zmarł zapomniany w 1992 roku.

Każde z wydarzeń idealnie wpisało się w nurt opowieści konsekwentnie realizowany przez Teatr Modrzejewskiej w Legnicy. W ten paź-dziernikowy weekend to właśnie Legnica mo-gła pochwalić się tytułem najbardziej lokalne-go miasta w Polsce. Uniwersalizm opowieści pozwalał widzom identyfikować się z prezen-towanymi historiami, bo przecież w każdej z nich dostrzec można było fragment siebie, fragment swojej małej, intymnej historii.

Festiwal „Lokersi – przegląd spektakli miejsca”, Teatr Modrzejewskiej, Caffe Modjeska, Scena na Nowym Świecie, 11-13 października 2013.

Page 4: Raban nr 8

L I S T O P A D 2 0 1 34 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

m u z y k a

20 lat po, czyli polsko-ruskiego galimatiasu ciąg dalszy

PAULINA SZUDROWICZ

„Ja nie gawari pa ruski” – zwracam się na wstępie do zbliżających się w moim kierunku gości. „Nic nie szkodzi, my znamy język polski” – odpowia-dają bez zająknięcia. Po chwili, jak starzy znajomi, rozmawiamy o życiu w dawnej Liegnitz – pełnej kwiatów i poniemieckich kamienic. Tak właśnie rozpoczyna się pierwszy dzień projektu 20 lat po, którego pomysłodawcą jest Teatr Modrzejewskiej.

O wydarzeniu, które miało miejsce we wrze-śniu bieżącego roku, było głośno już na miesiąc przed nim. A wszystko przez to, że wciąż nie umiemy poradzić sobie z faktem, iż historii nie można zmienić ani wymazać, lecz stanowi niezwykły materiał badawczy, który pomaga nam nie dopuścić do tzw. po-wtórki z rozrywki. Nawet największy ignorant przyzna mi rację – historia nas konstytuuje i pozwala patrzeć w przyszłość z większą roz-wagą. Nieprzychylni temu spotkaniu twierdzi-li, że poprzez projekt Jacek Głomb pragnie świętować czasy, kiedy w Legnicy stacjono-wały oddziały Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej.

Zapytajmy więc, jaka idea przyświecała dy-rektorowi Teatru Modrzejewskiej, kiedy po-stanowił zaprosić Rosjan oraz Polaków do uczestnictwa w projekcie 20 lat po? Jak moż-na przeczytać we wstępie programu, napisa-nym przez Jacka Głomba: „Podstawową ideą naszego projektu jest SPOTKANIE. Ponad podziałami, ponad ideologiami, przywołujące historię, ale przede wszystkim tę ludzką, in-dywidualną. Nie chcemy zapominać, w jakim historycznym kontekście obywatele ZSRR przybywali do Legnicy i dlaczego nasze mia-sto do dziś nazywa się «małą Moskwą». (...) Chcemy POROZMAWIAĆ o tym, co było do-bre i co złe. Nie będzie to więc nostalgiczno-

-sentymentalny powrót do tamtych czasów, ale poważna, niepozbawiona ostrych sądów rozmowa”.

Jak napisał Jacek Głomb, tak też było. Pod-czas konferencji, w której uczestniczyli dr Andrzej Grajewski, prof. Aleksiej Miller oraz prof. Andrzej Paczkowski nie tylko wspomi-nano, jak miło żyło się w dawnej Legnicy (oczywiście ktoś przytoczył słynny dowcip o tym, że z lotu ptaka Legnica wyglądała jak talerz pierogów – w połowie ruskie, w poło-wie leniwe), ale również jak polsko-radziecki

„związek” był niebezpieczny. Powiedzenie: „od miłości do nienawiści jeden krok” nabierało

zatem w tamtych czasach realnego znacze-nia. Dlatego też nie była to, jakby zdawać się mogło, grzeczna i poprawna politycznie wymiana zdań. Szczególnie chętnie wspomi-nano o wydarzeniach, które w dalszym ciągu stanowią silny bodziec niepozwalający na po-prawę relacji polsko-rosyjskich, jak np. kata-strofa prezydenckiego Tupolewa w 2010 roku.

A co można napisać o byłych mieszkańcach „Małej Moskwy”? No cóż, do dzisiaj pamięta-ją nawet najdrobniejsze szczegóły związa-ne z życiem w Legnicy. Chociażby zapach, jaki unosił się na klatce schodowej, w której mieszkali, czy stare nazwy ulic. Z niezwykłym pietyzmem opowiadają o dorastaniu w wie-lokulturowej Legnicy, pokazując czarno-białe zdjęcia, przedstawiające szkoły, do których uczęszczali, nieistniejące już kamienice, miej-sca, gdzie chodzili na spacery czy przeżywali swoje pierwsze miłości...

Kolejnym ciekawym wydarzeniem na mapie tego trzydniowego projektu okazała się ode-grana z niezwykłym rozmachem inscenizacja zdobycia Liegnitz przez oddziały radziec-kie w lutym 1945 roku. Punktualnie o 15:00 w Parku Miejskim na wyznaczonym „polu walki” pojawiły się czołgi oraz oddziały Armii Radzieckiej i Niemieckiej. Z pewnością moż-na powiedzieć, że rekonstrukcja cieszyła się dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wśród najmłodszych mieszkańców naszego miasta (mimo że na ulotce napisano: wydarzenie

– pełne huków i dymu – nie jest dla dzieci). Widać, że i tym razem sprawdziło się stare powiedzenie: „zakazany owoc smakuje naj-lepiej”. Pirotechniczne efekty – wybuchy, wy-strzały, eksplozje, zasłony dymne itp. – były na tyle atrakcyjne, iż nawet uczestnicy re-konstrukcji nie mogli się powstrzymać przed zerknięciem w stronę zbliżających się czoł-gów (a należy dodać, że osoby te grały już od jakichś dziesięciu minut nieżywych żołnierzy!). Dodatkowym atutem widowiska był fakt, że wszystko, co było odgrywane przez aktorów,

komentowała para lektorów (zarówno po pol-sku, jak i po rosyjsku). Niewątpliwą atrakcją była także możliwość obejrzenia wydarzenia z każdej strony. Kiedy tylko widzom znudzi-ło się obserwowanie wydarzeń „po stronie” niemieckiej, mogli przejść na drugą stronę barykady.

Legnica, czy tego chcemy czy nie, tuż po II wojnie światowej stanowiła wielokulturowy tygiel, pośród którego poza nami – Polaka-mi, Żydami, Niemcami, Ukraińcami, Łemkami, Romami, Grekami – żyli Ruscy. Handlowali-śmy z nimi, piliśmy wódkę, przyjaźniliśmy się, kłóciliśmy czy nawet walczyliśmy przeciw nim. Ten polsko-ruski galimatias trwał 45 lat. Jak wskazują wyniki badań etnograficznych, przeprowadzonych przez studentów Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskie-go w latach 2010-2013, wielu mieszkańców

Legnicy odnosi się z sentymentem do cza-sów, kiedy ich sąsiadami byli Rosjanie. Dla-czego więc tak bardzo jesteśmy przeciwni spotkaniom tego typu? W końcu odrzucanie przeszłość sprawia, że przyszłość staje się jeszcze bardziej niepewna...

20 lat po, Teatr Modrzejewskiej, 13-15 września 2013.

FOT. KAROL BUDREWICZ

Średniowieczny BroadwayKATARZYNA RACZYŃSKA

Nam, ludziom żyjącym w XXI wieku trudno jest zrozumieć prawa rządzące erą mieczy i zamków warownych. Jest ona często zwana „ciemnym wiekiem”. Uważam, że należy pogratulować osobom, które podjęły się zadania ukazania ówczesnych realiów na legnickiej scenie. 29 sierpnia od-była się premiera musicalu 1241. Bitwa pod Legnicą. Spektakl otrzymał owacje na stojąco i zebrał bardzo wiele pozytywnych opinii. Jednak, żeby stworzyć to dwugodzinne przedstawienie, młodzi artyści pracowali przez ponad osiem miesięcy.Prace w ramach projektu Młodzież Tworzy Musical rozpoczęły się jeszcze w grudniu 2012 roku. W założeniu inicjatywa miała połączyć młodych Legniczan, pragnących spełniać się artystycznie. Zamysł okazał się strzałem w dziesiątkę, monumentalne przedsięwzięcie zgromadziło pod swoim sztandarem niemal osiemdziesięciu młodych legnickich artystów. Na czele armii zaanga-żowanych stała niezastąpiona koordynator-ka, Joanna Brylowska. Jako uczestniczka projektu mogę z czystym sumieniem napisać, że bez jej silnej woli i samozaparcia ten spek-takl by nie powstał. Studentka nie tylko zaj-mowała się koordynacją całej inicjatywy, ale również stworzyła scenariusz spektaklu, który później wyreżyserowała. Muzykę stworzył An-drzej Łucki, libretto Adrian Sielicki, a chore-ografię Anna Sobańska.

By praca tak dużej grupy ludzi przebiega-ła jak najsprawniej, przyjęto system pracy w sekcjach. Były to kolejno: sekcja wokalna, taneczna, scenograficzna, kostiumowa, do-kumentalna, charakteryzatorsko-fryzjerska, orkiestra i statyści.

Najwcześniej, bo już w styczniu, zaczęły pró-by dwie sekcje sceniczne: wokalna i taneczna. Soliści i chór ćwiczyli pod okiem Krzysztofa Augustyniaka, odpowiedzialnego za kierow-nictwo muzyczne. Artyści poświęcili wiele dłu-gich godzin na dopracowanie kolejnych fraz. Aktorzy wcielający się w główne role musieli sprostać nie tylko niełatwemu zadaniu pano-wania nad wszystkimi detalami muzycznymi, ale również ukazać emocje, targające boha-terami sztuki. „Obowiązkowa” historia miło-sna była ciężkim orzechem do zgryzienia dla

odtwórców głównych ról: Małgorzaty Rojek (Anna Przemyślidka) i Adama Goli (Henryk II Pobożny). Niełatwo obnażyć się (zarówno emocjonalnie, jak i dosłownie) przed szeroką publicznością. Opowieść o kolejnych etapach pięknej miłości w świecie pełnym krwi (prze-lewanej za wiarę chrześcijańską) oraz sztyw-nych norm społecznych miała w sobie pewien specyficzny urok. I pomimo tego, że nie moż-na się było spodziewać happy endu, oglądało się ją z prawdziwym zainteresowaniem.

Sekcja taneczna, ćwicząca pod okiem Anny Sobańskiej, poprzez choreografię starała się bez słów przekazać uczucia i emocje – zarówno te piękne, jak miłość i radość, ale również te, których ludzie woleliby uniknąć, czyli strach na polu bitwy, desperację kona-jących czy żal po śmierci najukochańszej

osoby. Tancerze poświęcili bardzo wiele cza-su na dopracowanie układów nie tylko pod względem technicznym, ale właśnie emocjo-nalnym. Kierowniczka sekcji starała się dbać nawet o tak pozornie nieistotne szczegóły, jak mimika tancerzy. Osobiście uważam, że efekt pracy był naprawdę warty każdej mi-nuty spędzonej na szlifowaniu choreografii. Szczególnie do gustu przypadł mi niezwykły taniec, stworzony do utworu Śmierci śmiech. Tancerze wprowadzili tak niesamowity klimat, że niemal czułam palce Ponurego Żniwiarza na moich ramionach…

Najliczniejszą, a zarazem najgłośniejszą sek-cją projektu była orkiestra pod batutą Rado-sława Dronia. To przede wszystkim od nich zależało wywieranie bezpośredniego wpływu na podświadomość widza oraz, rzecz jasna,

>>

Page 5: Raban nr 8

5L I S T O P A D 2 0 1 3l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

FOT. FACEBOOK FANPAGE „MŁODZIEŻ TWORZY MUSICAL”

brzmienie całego spektaklu. Przyznam szcze-rze, że raczej nie znam się na niuansach muzycznych, więc nie jestem w stanie po-wiedzieć, czy pod względem brzmienia było idealnie. Nie wiem. Ale, szczerze mówiąc, nawet jeśli nie, to nieważne. Atmosfera, jaką udało się stworzyć tym młodym ludziom, była naprawdę niepowtarzalna. Dźwięki, które wy-dobywali ze swych instrumentów, zapadły mi głęboko w pamięć. Linia muzyczna uwertury towarzyszyła mi przez tygodnie. Ogromne brawa należą się zarówno kompozytorowi, jak i wszystkim muzykom. I, rzecz jasna, dy-rygentowi.

Co można stworzyć, mając w rękach papier, karton, starą szafę, takera i nieograniczoną ilość wszelkiego rodzaju klejów? I, natural-nie, nie należy zapomnieć o dużej ilości sa-mozaparcia i optymizmu… Każdy musicalo-wy scenograf Wam powie, że bardzo wiele. Właściwie wszystko. Jakieś życzenia? Mamy na składzie świniaka, kiełbasy, (niemal) au-tentyczną studnię, a nawet ołtarz. Ach, sala tronowa też jest… Sekcja scenograficzna pod kierownictwem Marty Koczurko spędziła wiele tygodni, siedząc na dziedzińcu Akade-mii Rycerskiej i wylewała pot, krew i łzy, pra-gnąc stworzyć scenografię godną projektu Młodzież Tworzy Musical. Nie wiem, czy jako współautorka mam prawo się wypowiadać na ten temat, ale uważam, że stworzyłyśmy prawdziwe cuda z papieru. Świnka została przez wszystkich wytulona i wycałowana, zy-skała nawet ogromnie szlachetne imię – Mela, więc chyba jednak ktoś nas docenił… Jedno jest pewne: NIGDY przed żadną studnią nie klęczało tyle młodych dziewcząt, wspomaga-nych przez studenta Politechniki Wrocław-skiej.

Drugą sekcją, pracującą godzinami na ko-lanach, była sekcja kostiumowa, pod wodzą Aleksandry Koczurko. Kolorowe bele róż-norodnych materiałów czekały cierpliwie na swoją kolej. Młodzi i bądź co bądź niezbyt doświadczeni krawcy zabrali się do pracy z zapałem maskującym wszelkie niedosko-nałości w fachu. Za linijki służyły w miarę pro-ste kawałki drewna, wykroje wciąż miały za mało centymetrów wszerz lub wzdłuż, jednak dzięki mieszance optymizmu i ciężkiej pracy po nocach wszystkie stroje zostały skończo-ne na czas. Ostatnie poprawki trwały jesz-cze w dzień premiery, ale ostatecznie żaden z nich nie rozpadł się na scenie czy tuż za nią. Mi osobiście najbardziej do gustu przypadła suknia ślubna Anny Przemyślidki oraz czar-ne skrzydła tancerzy, dzięki którym naprawdę wyglądali jak Aniołowie Śmierci.

Na każdej próbie artystom towarzyszyły ka-mera i aparat, dzięki czemu mamy tak wiele fantastycznych materiałów, ukazujących po-stęp artystów. Ewolucję muzyczno-aktorską możemy śledzić dzięki sekcji dokumentują-cej, zajmującej się obserwacją przygotowań

musicalu. Do ich zadań należało tworzenie filmów, tekstów i robienie zdjęć. Fotografie ukazują nie tylko intensywne próby, ale także przerwy pomiędzy nimi. Oglądając te ostat-nie, można zauważyć, że uczestnicy projektu świetnie dogadywali się nie tylko na scenie, ale i poza nią.

Musical zawierający tak wiele scen zbioro-wych, do których należały m.in. fragmenty obrazujące typowy ruch miejski czy średnio-wieczne wesele, nie obyłyby się bez sekcji statystów pod wodzą Aleksandra Łukasiewi-

cza. Pomimo przelotnych problemów, takich jak opanowanie układu tanecznego, mające-go miejsce na weselu czy próby okiełznania niesfornych dzieciaków, wszystkim artystom udało się zgrać. To właśnie sekcja statystów był odpowiedzialna za scenę bitwy pod Legni-cą i za fragment obrazujący śmierć samego Henryka Pobożnego. I nie można zapominać o ich zawodowej grze aktorskiej w roli trupów, rozrzuconych na polu bitwy. Brawo kwiecie polskiego rycerstwa!

Na wygląd aktorów i tancerzy duży wpływ

miała także sekcja charakteryzatorsko-fry-zjerska, za której pracę odpowiadały Leon-tyna Pusz i Dorota Brylowska. To one doko-nały „ostatniego muśnięcia pędzlem”, dążąc do uzyskania jak największej autentyczności dzieła. Trudno mi powiedzieć, czy udało im się stworzyć prawdziwie średniowieczne ma-kijaże i fryzury, ponieważ nie mam żadnego odwołania, ale z pewnością wykonały kawał świetnej roboty jeżeli chodzi o postać musica-lowego czarnego charakteru – Mieszka II Oty-łego (w tej roli niezapomniany Adam Janicki o głosie na wagę złota). Patrząc na aktora przed i po nałożeniu makijażu i stworzeniu fryzury, naprawdę można było uwierzyć, że zamienił się w prawdziwego typa spod ciem-nej gwiazdy.

Musical miał być początkowo wystawiony na scenie na dziedzińcu Akademii Rycerskiej, jednak z powodu braku funduszy i innych niesprzyjających okoliczności, musiał być przeniesiony. Dzięki uprzejmości dyrektora Teatru Modrzejewskiej, Jacka Głomba pre-miera odbyła się na deskach Sceny im. Ga-dzickiego. Dyrektor sam zajmuje się reżyse-rią wielu spektakli, więc z radością wspomógł młodych aktorów paroma cennymi radami. Dzięki współpracy z teatrem uczestnicy pro-gramu mieli okazję zobaczyć legnicką scenę

„z drugiej strony”. Artyści marzący o pracy na scenie mogli zobaczyć, jak w praktyce wy-glądają ich marzenia, a sekcje „techniczne” czuwały za autentycznymi teatralnymi kulisa-mi, niejednokrotnie „przestawiając” aktorów, myśląc, że ci ostatni tylko zawadzają… Julia Pater miała okazję wprawienia się w roli in-spicjenta, który, choć niewidoczny, ma duży wpływ na całokształt przedstawienia.

Musical 1241. Bitwa pod Legnicą był wysta-wiany dotąd trzy razy: dwa na scenie legnic-kiego teatru i raz w Legnickim Polu. Każde z przedstawień było nieco inne. Młodzież mogła poczuć, jak bardzo różni się atmos-fera przed premierą a drugim wystawieniem sztuki.

Projekt Młodzież Tworzy Musical odniósł sukces. Dziesiątki młodych ludzi systema-tycznie przychodziło na wielogodzinne próby, pomimo zmęczenia wyśmienicie się przy tym bawiąc. Mimo tego, że spektakl został już wystawiony, MTM nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Już dziś wiadomo, że Jo-anna Brylowska szykuje kolejny projekt. Jeśli jesteście zainteresowani pokazaniem siebie i swojego talentu szerszej publiczności, utrzy-mujcie stałą czujność. Niebawem pojawią się informacje dotyczące przesłuchań do kolej-nego spektaklu.

1241. Bitwa pod Legnicą, projekt Młodzież Tworzy Musical, styczeń-sierpień 2013.

Tribute. Zatańcz ze mną!TAMARA KOSTRZ

Tribute to debiutancka płyta dwudziestotrzyletniego Brytyjczyka Johna Newmana, którego głos powala wręcz na kolana.

Został on wypromowany przede wszystkim przez zespół Rudimental, bowiem nagrał z nimi dwa niesamowicie dobre kawałki: Feel the love, który zajął czołowe miejsce na bry-tyjskich listach przebojów w czerwcu 2012 roku, a także Not Giving In, który zajmował 14. miejsce na listach UK Singles Chart. Za to jaką furorę zrobił jego solowy singiel?! Love Me Again jest utworem, który zna cały świat, świadczy o tym fakt, że trafił na sam szczyt UK Singles Chart, a także zajął pierwsze miejsce na liście singli w iTunes aż w czter-nastu krajach. Album Tribute został wydany 14 października tego roku w Wielkiej Brytanii, a jego producenci to Ant Whiting, John New-man, Steve Booker i Mike Spencer. Edycja deluxe albumu zawiera trzy dodatkowe utwo-ry, czyli razem czternaście utworów. Album jest przede wszystkim połączeniem popu i soulu.

Okładka nie powala na kolana. John w sepii, biało-złote tło i czarny tytuł. Nie oddaje tego, co znajduje się w środku, a moim skromnym zdaniem zdjęcie Newmana jest po prostu brzydkie, słabe jakościowo. Już bardziej do mnie przemawia okładka edycji deluxe, a mianowicie jej prostota. Złoto z bielą mówi

„weź mnie i odkryj, co mam w środku”. Podsu-mowując, oprawa płyty mogłaby być bardziej ambitna.

Wokal Newmana to diament i to naprawdę genialnie oszlifowany. Nie widzę żadnych minusów, nie mogę się do niczego przycze-pić. Jego głos jest bardzo ciepły, energiczny wręcz optymistyczny, gdy się go usłyszy nie można o nim zapomnieć, przejść obojętnie. No i oczywiście wisienką na torcie jest akcent artysty – lekko niechlujny, zdecydowanie nie jest podręcznikowy ani dżentelmeński tylko właśnie z nutą zadziorności.

Treść albumu jest utrzymana w klimacie mi-łości, złamanego serca, artysta śpiewa o ko-biecie, do kobiety, ale nie jest zachowana konwencja melancholii czy smutku jak zazwy-czaj przy tego typu tematyce, tylko na przekór z płyty bije pewien optymizm.

Love Me Again jest utworem zaraźliwym, po-rywa do tańca, słysząc go, ma się ochotę ba-wić. Jest też jednym z moich ulubionych ka-wałków, bo genialny wokal i świetna oprawa muzyczna są tłem do tekstu, w którym artysta pyta ukochaną, czy może go znów pokochać. Zresztą większości jego tekstów zachwyca mnie swoją treścią, barwnością, metaforami, to coś nowego połączone z czymś starym.

Rytm utworowi Try nadają klaśnięcia w dłonie. Out Of My Head urzeka od pierwszych dźwię-ków: fortepian, skrzypce, to zdecydowanie kawałek, który potrafi pochłonąć. Dalej mamy Losing Sleep czy Cheating, który niedługo bę-dzie kolejnym wielkim singlem.

Tego nie da się opisać, to trzeba pochłonąć. Zdecydowanie polecam i jak już można wnio-skować po tej przesyconej komplementami recenzji, daję 10 na 10, a nawet i więcej!

Tribute, John Newman, Universal, Island Records, 14 października 2013.

m u z y k a

Page 6: Raban nr 8

L I S T O P A D 2 0 1 36 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

,,Żar i proch, ołów i dym”, czyli wspomnienia o Na-poleonie w Legnicy i Bolesławcu

HANNA KANTOR

Ambicje cesarza Francuzów, Napoleona Bonapartego daleko wykraczały poza wyobraźnię i możliwości innych władców. Dla jednych był bogiem wojny, dla innych porywał się „z motyką na księżyc”. Jedno jest pewne, zawitał też u nas. Dolny Śląsk postanowił uczcić to obchodami dwuset-nej rocznicy kampanii Napoleona na ziemiach śląskich.

Zdarzyło się akurat tak, że właśnie w anno Domini 2013 przypada dwusetna rocznica kampanii Napoleona Bonaparte na ziemiach śląskich. Przenieśmy się więc dwieście lat wstecz, gdy cały Śląsk znajdował się pod władaniem pruskiej dynastii Hohenzoller-nów. Natomiast sam Napoleon przebywał w naszych okolicach dokładnie w 1813 roku, przygotowując się na, jak się potem okazało, nieudaną wyprawę na Rosję. Prusy, a więc i Legnica, która znajdowała się w ich obrębie, zostały objęte okupacją francuską. Wystawa Żar i proch, ołów i dym – Rok 1813 w Legnicy, którą mogliśmy oglądać w Muzeum Miedzi w Legnicy od sierpnia do października, to nic innego jak zbiór wspaniałych pozostałości po Napoleonie Bonaparte.

Francuzi odbyli z Prusakami wiele potyczek. Najbardziej znane to bitwa pod Kaczawą i Bo-lesławcem. Nie były to jednak jedynie francu-sko-pruskie walki. Polacy towarzyszyli cesa-rzowi jako gwardia szwoleżerów, czyli lekka kawaleria, pod wodzą samego Dezyderego Chłapowskiego. Nawet po przegranej z Rosją Polacy pozostali wierni Napoleonowi, do koń-ca osłaniając jego wojska. A warto wiedzieć, że rosyjskie wojsko goniło Napoleona aż do samej Francji… Jeśli wojna to oczywiście broń, więc legnickie Muzeum Miedzi prezen-towało na wystawie m.in. autentyczne karabi-ny piechoty oraz szable kawalerii francuskiej. Udostępniono też zwiedzającym wiele relacji z pobytu cesarza napisanych przez ówcze-snych mieszkańców Legnicy. Niestety Legni-czanie pisali same negatywne relacje, gdyż Napoleon jako wróg wkraczający do miasta stał się równocześnie okupantem. To właśnie obawa przed okupacją francuską sprawiła, iż w ostatnich dniach maja 1813 roku wielu za-możnych obywateli Legnicy opuściło wraz ze swoimi rodzinami zagrożone miasto.

Aby w pełni oddać ducha tamtych czasów, wystawa przyozdobiona została w obrazy batalistyczne, plany bitew oraz portrety do-

FOT. ARCHIWUM

s z t u k a

wódców wojska, a także w wiele wizerunków samego Napoleona. Wystawa Żar i proch, ołów i dym nie skupiała jedynie eksponatów legnickiego muzeum. Cenne zabytki zapre-zentowane na wystawie pochodzą też ze zbiorów, m.in.: Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Regionalnego z Jawora, kolekcji prywatnych, Muzeum Piastów Ślą-skich w Brzegu czy Muzeum Tkactwa z Ka-miennej Góry. Do tego ostatniego należą dro-gocenne warcaby z kości słoniowej, którymi według przekazów grał Napoleon we Lwówku Śląskim.

Wszystko, co zachowało się w Polsce po ce-sarzu, jest objęte szczególną opieką i trak-towane niczym relikwie oraz z dumą prezen-towane. Nie tylko w Legnicy, ale i również w Bolesławcu. Podobno tamtejsze muzeum w swych zbiorach posiada niebieską filiżan-kę, z której Napoleon pił poranną kawę. Mało tego, kawę w niebieskiej filiżance Napoleon wypił około siódmej rano w gospodzie „Pod Czarnym Orłem” w pokoju na pierwszym piętrze przy minusowej temperaturze na ze-wnątrz 22,5 stopnia! Co ciekawe, Bolesławiec wziął sobie do serca obowiązek zorganizo-wania obchodów dwusetnej rocznicy pobytu Napoleona na Śląsku i zaszalał dużo bardziej niż Legnica. W Bolesławcu był prawdziwy

„żar i proch, ołów i dym”, czyli inscenizacja bi-twy o Bolesławiec. Jeśli ktoś czuł dalej niedo-syt historii po rekonstrukcji bitwy, Bolesławiec przygotował również żołnierskie obozowisko, które można było zwiedzać, a w którym mie-ścił się m.in. szpital polowy z tamtych czasów z pokazem ówczesnych zabiegów chirurgicz-nych.

Sam cesarz na Dolnym Śląsku nie zabawił długo. Po podbiciu pruskich terenów rozpo-czął inwazję na Rosję. Jak wiadomo, poraż-ka kampanii rosyjskiej zadała Napoleonowi miażdżący cios, po którym nigdy już się nie podniósł. Mimo prób powrotu, jak 100 dni Na-poleona, kariera dowódcy bezpowrotnie się

skończyła. Dwusetna rocznica kampanii Na-poleona na ziemiach śląskich to świetna oka-zja, by może nie tyle powspominać stare dzie-je, a raczej dowiedzieć się czegoś o historii ziem, na których mieszkamy. Tym bardziej że epoka napoleońska odbiła na Polakach niemałe piętno. Wraz z upadkiem Napoleona nastąpił upadek Księstwa Warszawskiego i polskiej niepodległości na następne sto lat.

Wystawa żar i proch, ołów i dym – Rok 1813 w Le-gnicy, Muzeum Miedzi w Legnicy, sierpień-paź-dziernik, 2013.

Wystawa 1813-2013. Dwusetna rocznica kampanii napoleońskiej na Śląsku 1813, Bolesławiec, 6-7 września, 2013.

Ruch na kartce papieruKINGA ŻUK

Gdy ciało zgrane jest z duszą, a każe napięcie mięśni harmonijnie splata się z najdrobniejszym szumem w muzyce, wtedy dochodzi do perfek-cji. To właśnie tancerze posługujący się takimi umiejętnościami potra-fią przekazać pewną historię, opowieść, scenę. Dochodzi do tego, że znajdują się ludzie, którzy chcą przenieść całą tę dynamikę na kartkę papieru.Takim właśnie człowiekiem jest Krzysztof Juretko, który urodził się w Legnicy, jednak od wielu lat mieszka i pracuje w Wuppertalu. Rysownik, malarz, rzeźbiarz. Absolwent stu-diów pedagogicznych we Wrocławiu, potem także sztuk plastycznych i pedagogiki sztuki na Uniwersytecie w Wuppertalu. Malarstwa uczył się w pracowni Tadeusza Wrońskiego. Jest autorem wielu wystaw indywidualnych i zbiorowych w całych Niemczech, a także na terenie Polski. Członek Bergiskiego Stowa-rzyszenia Artystycznego.

Jego prace, pokazywane na obecnej wysta-wie Przerysownia – dialektyczny dyskurs ry-sunków w Galerii Sztuki Ring, to seria obra-zów malowanych przy użyciu węgla i ołówka.

Zostały one zainspirowane estetyką tańca, jaką prezentuje niemiecka grupa choreografki Piny Bausch i jej znanego na całym świecie teatru tańca. Główne motto Piny brzmi: „Arty-sta to nie tylko osoba, która interesująco się porusza, bo istotne jest także to, co człowieka porusza”. Autor wystawy spędził z tancerza-mi wiele godzin na treningach, starając się przenieść ich ruch na papier, uzyskując tym samym pracę o wymiarze przestrzennym. Jak sam autor powiedział podczas werni-sażu: „Moje spotkanie z Piną Bausch miało miejsce w 1993 roku, więc będę już obchodził jubileusz 20-lecia. Chciałem spróbować cze-goś nowego, jakiegoś wyzwania. Szukając formy rysunku, szukając modela w pracowni, FOT. KINGA ŻUK

>>

Page 7: Raban nr 8

7L I S T O P A D 2 0 1 3l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n ys z t u k a

nie znalazłem tego, co określa ruch i dyna-mika ruchu, a ponieważ jestem z natury za-fascynowany tańcem, będąc na treningach i spektaklach, chciałem być częścią zespołu i przekładać ruch tancerza na papier, niestety dwuwymiarowy. Jest to możliwe, jednak długi czas zajęło mi mocowanie się z formą ruchu, co nie jest takie proste. Jednak udało mi się znaleźć pewien miernik symbiozy i przekła-dać te poruszające figury na papier, szukając tego trzeciego wymiaru, czasu czy przestrze-ni”.

Autor chciał przenieść na kartkę moment, uła-mek sekundy, fragment ruchu wykonywanego przez tancerzy. Jego celem nie było dokładne przekazanie jednej pozy, a fragmentu sen-tencji wraz z przejściem, dynamiką i pewnym zanikaniem. Chciał utrwalić na obrazie to, co przemija, co kończy się, zanim jeszcze zdą-żyło się dobrze zacząć. Myślę, że Krzysztof Juretko osiągnął swój cel, ponieważ spo-glądając na te obrazy i przyglądając im się, możemy dostrzec ten ułamek ruchu, jest to na swój sposób pewna iluzja, gra z naszym mózgiem. Coś, co z pozoru dla człowieka nie-zainteresowanego sztuką wydaje się zwykłym bazgrołem lub dla bardziej z pozoru obezna-nego – początkiem pracy, szkicem, dla znaw-cy lub zainteresowanego jest pełną perfekcją formy i treści, harmonią ruchu i ołówka przed-stawionymi na kartce za pomocą postaci tańczącego. Rysunki utrzymane są raczej w stonowanej kolorystyce: czerni, szaro-ściach, grafitach. Na niektórych pracach mo-żemy dojrzeć drobne elementy kolorystyczne. Wystawa jest z pewnością warta obejrzenia, nie zanudzi, nie będzie trudna w zrozumieniu, jest za to ciekawa i dynamiczna.

Przerysowania – dialektyczny dyskurs rysunków, 5 października 2013, Galeria Ring.

Wystawa wuppertalskich artystów Bliżej / Näher w Galerii Sztuki

KARMELINA KULPA

Z okazji 20. rocznicy współpracy Legnicy z miastem Wuppertal zorganizowano w naszej legnickiej Galerii Sztuki wystawę wuppertalskich artystów. Wernisaż odbył się 5 października.Od razu przy wejściu uwagę zwracają na siebie prace Johannesa Birkhölzera Histo-ryczne miejsca. Seria ukazuje ruiny i symbo-le miejsc historycznych wykonane akwafor-tą, czyli techniką polegającą na trawieniu płyt metalowych z naniesionym rysunkiem i wykonaniem z nich odbitek. Są to obrazy zmuszające do refleksji nad czasem i miej-scem człowieka w historii. Kolejnymi bardzo wyrazistym artystą, którego obrazy goszczą na wystawie, jest Enrique Rabasseda. Jego dzieła malarskie Dyrygent oraz Głowa, wyko-nane w mrocznych barwach olejem na płót-nie, niemalże turpistycznie obrazują człowie-ka, przez co intrygują i przypominają dzieła ekspresjonisty Ernesta Ludwika Kirchnera.

Wystawa nie skupia tylko i wyłącznie dzieł malarskich, ale również rzeźbę i fotografię. Niezwykle przyciągające są kontrowersyjne fotografie Aliny Groβ, przedstawiające w ar-tystyczny sposób akt – części ciała kobiety zasłonięte mackami ośmiornicy. Z kolei rzeź-by artystki Rosemarie Kau są melancholijne i surrealistyczne. Autorka wykonuje je z róż-nych (i nietypowych w rzeźbie) skał surow-cowych.

Na wystawie można zobaczyć również prace Christiana Stübena, fotografa, który uważa, że wszystko, co jest potrzebne by wykonać dobre zdjęcie, to jakikolwiek aparat i dobre

„oko” fotografa. W Legnicy wystawił fotografie, na których fotografowany obiekt jest niejasny, ale dzięki tytułom (np. Streszczenie – Trzech mędrców podążających za gwiazdą) zdjęcia zyskują miano dzieł abstrakcyjnych. W prze-ciwieństwie do Christiana Stübena, który

nadaje obrazom wymyślne tytuły, prace Mi-chaela Allesa są wystawione jako dzieła Bez tytułu, ponieważ pięć portretów twarzy, wiszą-cych obok siebie na ścianie, mówi same za siebie. Obrazy pokazują upływający czas, co oddają zmarszczki i zmęczenie widniejące na twarzach sportretowanych ludzi. Dzieła Hildy Birkhölzer-Dehnert natomiast łączą w sobie elementy fotografii i malarstwa, które tworzą różnorodne pejzaże pustyń i gór w barwach czarno-białych lub sepii.

Najbardziej podobały mi się obrazy Krzyszto-fa Juretko, który skupia się przede wszystkim na ukazaniu człowieka w ruchu. Częstym mo-tywem obrazów są tancerki teatru tańca Tanz-theater Piny Bausch w Wuppertalu. Dyna-mizm i siła ciała, ale też zmęczenie tancerek namalowanych przez Juretko, niesamowicie przypominają baletnice ze szkiców impresjo-nisty Edgara Degasa, tyle że są wykonane w monochromatycznych barwach. Rysunki malarza mamy okazję podziwiać nie tylko w Galerii Sztuki, ale też w Galerii Ring, w któ-rej artysta ma swoją samodzielną wystawę.

Natomiast nie przemówiły do mnie prace Reginy Künzler, ze względu na to iż obrazy i kolaże są pełne kolorów, które według mnie niedobrze ze sobą współgrają, a na dodatek bez określonego tytułu odbiorcom niełatwo zinterpretować obraz. Twórczość Künzler ma raczej charakter dekoracyjny i nic poza tym. Dlatego dla mnie, człowieka, który lubi interpretować i zastanawiać się nad symbo-liką obrazów, prace są nieatrakcyjne, ale to rzecz gustu. Nie zachwyciły mnie również wystawione fotomontaże Jochena Roedszu-

sa, ponieważ były mało oryginalne. Szkoda, gdyż inne prace tego artysty – na których przerabia graficznie dzieła znanych malarzy, takich jak Ingres czy Degas, nadając znanym arcydziełom nowe, ciekawe oblicze – są zde-cydowanie warte uwagi.

Szczerze zachęcam do odwiedzenia tej nie-zwykłej wystawy zdolnych wuppertalskich ar-tystów, która nie tylko jest manifestem sztuki współczesnej, ale też symbolem partnerstwa naszego miasta z Wuppertalem.

Bliżej / Näher, Galeria Sztuki, Legnica, 5-27 paź-dziernika 2013.

FOT. KINGA ŻUK

FOT. KINGA ŻUK

Książka swą młodość ma zaplanowaną w wy-dawnictwie, gdzie spędza dłuższy czas. Tam dostaje pierwsze ubranie, zdobywa pierwszy wizerunek. Teraz wygląda poważnie, już nie jest stosem makulatury. Trafia do miejsca, w którym co chwilę słychać uroczy dzwone-czek. Staje się gwiazdą – to jest jej czas. Jest rozchwytywana przez towarzystwa różnej maści. Podawana z rąk do rąk trafia niemal-że do każdego. I to całe dorastanie wydaje się takie piękne...

26 września w Czytelni Naukowej Legnickiej Biblioteki Publicznej Małgorzata Gutowska-

-Adamczyk rozwiewa wszelkie złudzenia do-tyczące pracy pisarza. Jako autorka trzech części Cukierni pod Amorem, scenarzystka serialu Na wspólnej i laureatka kilku nagród literackich bez trudu może powiedzieć, na czym polega prawdziwe pisanie. I na dowód tego czyni trafne porównanie: „Pisanie jest jak odrabianie zadania z najbardziej nielubia-nego przedmiotu”. Pisarka odważnie wyjawia:

„Ja nie lubię pisać”. I myślę, że takie słowa z ust pisarzy padają często. Autorka przeko-nuje: „Jest naprawdę bardzo ciężko usiąść i napisać stronę z sensem. Z takim sensem, który nas zadowala i który daje nam poczu-cie, że zrobiliśmy to coś”. Ci, którzy sądzą, że pisanie to czysta przyjemność, a słowa sypią się jak z rękawa, są w wielkim błędzie. Pisa-nie trwa tygodnie, miesiące, czasami nawet lata. Czasami nie powstaje nic, bo w pewnym momencie okazuje się, że już wszystko zo-

l i t e r a t u r aALICJA SWEDURA

Embrionalny stan słówZaczyna się od narodzin – jak to zwykle bywa – pomysłu. Swoje bujne dzieciństwo spędza na kartce, każda z nich to jakiś dzień. Z biegiem czasu przybywa kartek i powstaje COŚ na kształt zbioru (pamiętnika?). Ostatnia strona, ostatnia kropka – i oto jest. Tak powstaje książka.

stało spisane. Po co więc to robić? Po co po raz kolejny tworzyć kopię czegoś, co przedar-ło się już przez okrutny rynek wydawniczy i znalazło swoich odbiorców? Maria Gutow-ska-Adamczyk przekonuje jednak, że warto:

„Najpiękniejszy moment w życiu autora to ten, kiedy jego książka zostanie pierwszy raz w pełni przeczytana”.

Niemniej słowa, które czytamy, oprawione przy tym w całkiem ładną okładkę, to tylko efekt końcowy. Zanim trafiły do naszych rąk, musiały przejść długą, naprawdę długą i wy-skokową podróż, której nie widzieliśmy, której świadkami nie byliśmy. A szkoda. Może wła-śnie wtedy potrafilibyśmy je należycie doce-nić. Praca pisarza łączy się z ogromnym tru-dem, który zrozumieć może prawdopodobnie tylko pisarz. Nie każdy dzień jest odpowiedni do tworzenia. Pisania nie można zaplano-wać. Odpowiednia myśl, ten genialny pomysł może pojawić się w każdej chwili. Jak to czę-sto mówi służba zdrowia: „Trzeba czekać”. Pojawia się nieoczekiwanie. Raz, gdy wypi-jasz ostatnią kroplę pomarańczowej oranża-dy. Drugi, kiedy rozemocjonowany oglądasz kolejny odcinek Mody na sukces. Kolejny, kiedy karmisz swojego żółwia. Kiedy stoisz w kolejce po 30 dag. żółtego sera, kiedy za-jadasz się „Sevendaysem”, kiedy słyszysz od kasjerki niewinne: „Mogę być winna grosik?”. I największym bólem dla pisarza – jak twier-dzi Małgorzata Gutowska-Adamczyk – jest to,

że nie ma on wówczas pod ręką długopisu i kartki, po czym opowiada: „Idę do łazienki, myję zęby, a tu powieść zaczyna lecieć ze mnie ciurkiem. Oczywiście tego nie zapisuję. Następnego dnia tłukę głową o ścianę i za-stanawiam się, dlaczego tego nie zapisałam, skoro to było takie dobre?!”. Ten, kto nigdy nie zadał sobie trudu stworzenia czegoś na kształt książki, może pytać, może się zasta-nawiać, po co ludzie to robią. Czy nie wy-starczającą odpowiedzią byłoby: a czy nie przyjemnie jest zobaczyć swoje nazwisko na okładce? Czy nie sprawia przyjemności dawanie jej innym? Chociażby dla tych chwil.

Po długiej, wyczerpującej i niebywale porywa-jącej opowieści o pisarstwie pojawia się temat dosyć kontrowersyjny dla zebranych (w sali są i uczniowie, i nauczyciele). Mianowicie: polskie, współczesne szkolnictwo. Kiedy Mał-gorzata Gutowska-Adamczyk skończyła stu-dia na wydziale wiedzy o teatrze, w jej świa-domości zagnieździło się pewne poczucie, że nic nie umie. I w związku z tym powinna się uczyć. Najlepiej zacząć wszystko jeszcze raz, od początku. Dwa lata, które spędziła, ucząc innych, nauczyły ją samą, że szkoła jest niezwykle ważnym tematem. „To miejsce, w którym tracimy bardzo dużo czasu, nie zy-skując zbyt wiele w zamian” – stwierdza. A co z nabytą wiedzą, Pani Małgorzato, co z oso-bistą satysfakcją? Pisarka stara się walczyć z podstawowymi błędami szkolnictwa. Z lek-

FOT. KARMELINA KULPA

>>

Page 8: Raban nr 8

L I S T O P A D 2 0 1 38 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

HANNA KANTOR

Jakub Ćwiek w krainie rock ‘n’ rollaJakub Ćwiek – pisarz fantasy, twórca cyklów opowiadań. Znany wśród polskich fanów fantasy, których serca podbił cyklem opowiadań Kłamca. Oryginalny i kontrowersyjny choćby za sprawą zbioru opowiadań Gotuj z papieżem. Tytułowe opowiadanie to historia pewnej mistyfikacji, której ofiarą pada pośmiertnie polski papież, oskarżony o kanibalizm.

sztuka

FOT. ALICJA SWEDURA

19 września w Miejskiej Bibliotece Publicz-nej w Chojnowie miało odbyć się spotkanie literackie z pisarzem fantasy Jakubem Ćwie-kiem. „Miało odbyć się spotkanie”, gdyż mimo że pisarz pojawił się, spotkaniem literackim zupełnie nazwać tego nie mogę. Wiedziałam, że pisarz przyjedzie w ramach trasy „Rock and Read Festival”, czyli jak głoszą sami za-interesowani – największej trasy promującej czytelnictwo i muzykę rockową w Polsce, ma-jącej w tym roku już drugą edycję. Jednak to, z czym zetknęłam się podczas samego spo-tkania, zniwelowało moje oczekiwania i obraz spotkań literackich.

Biegnąc w deszczu do biblioteki, jak zwykle spóźniona, kompletnie nie byłam przygotowa-na na to, co czekało na mnie wewnątrz. Na zewnątrz w sumie też, gdyż przed budynkiem biblioteki stał konwój aut, z motocyklami na przyczepach oraz z narysowanymi na kam-perze postaciami reklamującymi nową książ-kę Ćwieka. Na marginesie książka ta pod niepozornym tytułem Chłopcy 2 jest konty-nuacją opowieści o Zagubionych Chłopcach, dawnych towarzyszach Piotrusia Pana, którzy w wersji Ćwieka zdeprawowani zostali przez Dzwoneczka – tutaj w postaci seksownej blondynki, dowodzącej ich harleyowym gan-giem.

Gdy skonsternowana i cała mokra weszłam do środka budynku, ujrzałam, że w malutkim

holu biblioteki gra zespół rockowy. Po pół-godzinnym koncercie muzycy, a wraz z nimi słuchacze, panie bibliotekarki oraz ostatni spóźnieni przenieśli się na piętro, aby udać się na spotkanie z pisarzem. A tam, po już niemałej dawce szoku, kolejne zaskoczenie.

Wejście pisarza do sali zostało zainscenizo-wane niemalże z artystycznym rozmachem. W towarzystwie swej świty oraz z podkładem znanej rockowej piosenki wszedł powolnym, aczkolwiek majestatycznym krokiem w neo-nowożółtych okularach, rozwiązanych butach oraz ekstrawaganckim połączeniu skórzanej kamizelki z frędzelkami nałożonej na skórza-ną kurtkę, już bez frędzelków, wyczekiwany Jakub Ćwiek. Wejście pisarza byłoby godne światowej sławy gwiazdy rocka, gdyby tylko nie miejsce prowincjonalnej biblioteki, pu-bliki w wieku gimnazjalnym i formatu samej

„gwiazdy”.

U boku pisarza zasiedli ilustratorzy: twór-ca rysunków do gry karcianej na podstawie powieści Jakuba Ćwieka, Robert Sienicki oraz ilustrator Chłopców – Iwo Strzelecki, a także nieznana, jak sama o sobie powie-działa, pisarka, Aneta Jadowska oraz dwie młode kobiety, których role w trasie Ćwieka nie zostały ujawnione, a jedna kryła się pod pseudonimem „Dziunia”. Jak wygląd spotka-nia można opisywać długo i skrupulatnie, tak jego przebieg, w przeciwieństwie, nakreślić

turami, które według niej zabijają czytelnictwo. Dlaczego uczniowie nie czytają lektur? Autor-ka na to pytanie odpowiada tak: „Jeśli jadąc z Legnicy do Chojnowa, spotkalibyśmy trak-torzystę, który akurat kosi kukurydzę, kazali mu wysiąść i zabrali do eleganckiej restaura-cji, a następnie kazali jeść mu sushi, to jest mało prawdopodobne, że on się tym sushi zachwyci. Raczej prędko zapyta, gdzie jest tu bar z golonką”. Według Małgorzaty Gutow-skiej-Adamczyk tak samo jest z uczniami. Je-dynym sposobem nauczenia młodzieży litera-tury, kochania ją, czerpania z niej zysku, jest ukazanie jej jako lustro. Młody człowiek musi się odnaleźć w tym, co czyta. Tylko jak ma się odnaleźć w czymś, czego nie rozumie, co go kompletnie nie interesuje, nie rozumie języka, w którym jest pisane? W związku z tym nie czyta. Małgorzata Gutowska-Adamczyk bez-względnie stwierdza: „Szkoła uczy młodzież kłamać. Oni nie rozumieją, na czym polega to, że ich matki mogą zachwycać się powie-ścią W Pustyni i w Puszczy. Oni nie rozumie-ją języka Krzyżaków. Zachwycają się za to

Harrym Potterem. Więc dajmy im to, czym się zachwycą!”.

Odważne, nasycone szczerością, bezwzględ-ne wypowiedzi pani Gutowskiej-Adamczyk wywołały atmosferę zbiorowego zamyślenia. Przybliżenie jej biografii jako pisarki spowo-dowały jeszcze większy podziw dla jej osoby. Pani Małgorzata obnaża realia strudzone-go pisarza, które dla większości z nas (jak mniemam) nie były znane. Mieliśmy okazję zobaczyć książkę „od podszewki”, nie tak jak zwykle – pełną, w grubej okładce. Usłyszeli-śmy o interesującym procesie jej dorastania. Zagłębiliśmy się w atrakcyjny (z pozoru) świat pisarstwa i na jakąś chwilę oderwaliśmy od codzienności. Oby więcej takich wykładów – dziękujemy!

Wieczór z Małgorzatą Gutowską-Adamczyk, Czy-telnia Naukowa Legnickiej Biblioteki Publicznej, 26 września 2013.

da się jedynie w kilku słowach. Dwie godziny spędzone z pisarzem i ani jedna wzmianka o jego książce. O czym zatem mówił Ćwiek? Mówił długo i ze szczegółami o… życiu w trasie. I na tym można byłoby właściwie zakończyć, gdyż przygody z policją wesołej gromadki Ćwieka były wprawdzie zabawne, aczkolwiek dla kogoś, kto przyszedł na praw-

dziwe spotkanie z literaturą, opowieści te to marnotrawstwo czasu. Na wreszcie zadane pytanie przez kogoś z widowni: „Czy skoro jest to spotkanie, w myśl którego pisarz po-winien promować swoją nową książkę, w tym wypadku Chłopców 2, czy autor wypowie się trochę na jej temat?” Ćwiek odpowiedział po prostu: „Nie”. Jak potem tłumaczył, konwen-cja spotkań z nim jest taka, a nie inna, dlate-go że nie lubi rozmawiać o swoich książkach, co, jak twierdzi, byłoby pokłonem ku własnej osobie. Być może Jakub Ćwiek nie jest chwa-lipiętą, jednak w ramach trasy, która podobno ma promować literaturę, muzykę i rockan-drollowy styl życia, kompletny brak literatury aż boli. Jedyne, co ratowało to spotkanie, to zorganizowana na sam koniec najpierw na-uka, a potem zabawa w grę karcianą Kłamca stworzoną na podstawie powieści Ćwieka.

Sam pomysł trasy rockowo-literackiej, jedynej takiej w swoim rodzaju, jest pomysłem bar-dzo nietuzinkowym i za to należą się gratula-cje Jakubowi Ćwiekowi. Jednak druga edycja

„Rock and Read Festival” jest niestety klapą, bo z read ponownie zrobiło się roll, a słucha-nie o rock 'n’ rollowych przygodach w trasie już nie jest tak oryginalne, jaką pierwotnie tra-sa ta miała być. Coś, co powinno być jedynie deserem, dodatkiem, zastąpiło danie główne. I wyszłam ze spotkania głodna. Literatury.

„Rock and Read Festival”, Miejska Biblioteka Pu-bliczna w Chojnowie, 19 września 2013.

f I l mMAKSYMILIAN CHLEBOSZ

Złota miedź„Który jest kurwa kibicem?” – takie retoryczne pytanie słyszymy we wstępie. Film na to pytanie odpowiada. Kibicami byli wszyscy faceci siedzący za mną na Scenie na Nowym Świecie ubrani w dresy Miedzianki. Tak samo jak kibicami są wszyscy ci, którzy chodzą co mecz na młyn kibicować piłkarzom w niebieskich strojach MKS Miedzianki.

Pytanie to otwiera dokumentalny film zatytu-łowany Tak po prostu jest, który miał premie-rę 18 października i jest właśnie o nich, o ki-bicach Miedzianki. Jest owocem współpracy Ośrodka „Nowy Świat” ze Stowarzyszeniem Kibiców „Tylko Miedź”. Głównymi nazwiskami w przedsięwzięciu są Magdalena Pietrewicz i Michał Czerwonka. Film jest jednocześnie autoportretem i portretem. Opowiada on bowiem o ludziach, którzy dzielą jedno po-dwórko i jedną pasję. Zostali oni zaopatrzeni w parę nieskomplikowanych kamer i mieli nagrywać to, co uznają za najważniejsze, co w rezultacie dało zdjęcia zarówno ze stadio-

nu, z podwórka czy własnych domów – dlate-go jest to autoportret. Portret natomiast został nakreślony przez Konrada Dąbkiewicza, któ-ry był drugą siłą powstawania filmu – pełnił funkcję profesjonalnego operatora, który rejestruje tamten świat z obcej perspektywy, człowieka z ubocza. Ujęcia można rozróżnić na te robione z trzęsącej się ręki w prywat-nych mieszkaniach oraz profesjonalne, kręco-ne przez obcego obserwatora. Jednak mimo braku wprawy w operowanie kamerą, pano-wie z Nowego Świata stanęli na wysokości zadania i błędy w warsztacie zauważane i tak tylko przez profesjonalistów nie rzucają się

w oczy, ponieważ to nie miał być film kręcony wedle scenariusza. Miał on na celu zdemi-tologizować wizerunek kibica jako chuligana, oddzielić grubą kreską kibiców od kiboli.

Kamera towarzyszyła chłopakom w różnych miejscach. Widzimy ich przygotowujących się na mecz, a nawet podczas porannego ubiera-nia się zastanawiających się, czy jest na tyle zimno, aby wybrać bluzę. Widzimy ich na młynie krzyczących dopingujące hasła, nie-rzadko ze swoimi dziećmi, przejmującymi pa-sję od swoich rodziców. Mamy okazję także oglądać, jak wspólnie przy ognisku i muzyce FOT. KAROL BUDREWICZ

>>

Page 9: Raban nr 8

9L I S T O P A D 2 0 1 3l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

KAROLINA KARKULOWSKA

Od „STORY” do „SUPER STORY”Kiedy wszyscy udali się na wakacyjny odpoczynek, oni pracowali. Kiedy wszyscy uczniowie spakowali tor-nistry i poszli do szkoły, oni rozpoczęli zdjęcia do filmu. Na jakim etapie znajdują się teraz? Jak daleko się posunęli? Czyli, co nowego u Proximy?

FOT. KAROL BUDREWICZ

z samochodu dyskutują o stworzeniu nowej sektorówki, czyli banneru do rozciągnięcia na trybunach podczas meczu. Scena ta jest jedną z tych, które pokazują oddanie klubowi

– chłopaki kłócą się przy wspólnym ognisku o to, że to nie graficy powinni podsuwać im pomysły na układ liter i „ślimaka”, czyli herb Miedzianki. Oni są kibicami, ich sektorówka, ich drużyna, ich pomysł. Kibice przed obiek-tywem opowiadają historie z wyjazdów, wypo-wiadają się także o swoich synach, którym już od małego zaszczepiają pasję do piłki nożnej.

To, czy film demitologizuje negatywny ste-reotyp „kibola rozróby”, można poddać pod dyskusję. Ciężko zrealizować ten zamiar w je-dynie pół godziny. Dokument jednak otwiera okno na ważny element legnickiej rzeczywi-stości – na społeczność Nowego Świata, na kibiców Miedzianki. Część celu z pewnością została zrealizowana – okno to otworzono drogą kultury. Nareszcie ludzie nie mówią

o chłopakach jak o chuliganach. Nakręcili własny film, o sobie. To się ceni. Wyszli ze swoją pasją do ludzi, którzy przez to prze-staną spoglądać na nich jak na osobny świat, przynajmniej do pewnego stopnia. Śmiało można uznać, że owe okno na kibiców nie zostało nieśmiało uchylone, a otworzono je na oścież, pozwalając ludziom przez nie wchodzić i wychodzić. Miejmy nadzieję, iż dzięki temu przechodzeniu powstanie kolejny film lub kolejny projekt kulturalny, zacierający granice między Legniczanami i niwelujący negatywne stereotypy. Brawo Panowie.

Tak po prostu jest, współpraca Ośrodka „Nowy Świat” ze Stowarzyszeniem Kibiców „Tylko Miedź”, Legnica 2013.

Jeśli zmiany, to tylko na lepsze. Mimo proble-mów napotykanych na swojej drodze twórcy Super story mają w sobie dużo optymizmu i dobrego nastawienia do pracy, co pozwa-la im posuwać się do przodu każdego dnia. Nie brakuje im zapału i to pozwoliło im dojść do miejsca, w którym obecnie się znajdują. Zdjęcia rozpoczęli 14 września. Do tej pory zrealizowali m.in. miłosną scenę na dachu i scenę zabójstwa. Przed nimi jeszcze kilka pościgów, scen akcji pełnych brutalności. Nie nudzą się. W przerwie między zdjęcia-mi, które odbywają się w weekendy, montują, kombinują, tworzą. W każde ujęcie wkładają dużo wysiłku, ponieważ liczy się najmniejszy szczegół. Współpraca pomiędzy członkami ekipy przebiega bardzo sprawnie, co przy-niosło taki, a nie inny obrót sprawy. Na planie nie ma osoby bez przyporządkowanej funkcji

i dzięki temu, że zajmują się tym, co do nich należy, a nie wszystkim na raz, nie wchodzą sobie w drogę.

Wyjątek stanowią trzy osoby, którą tworzą fundament całego filmu. Bez nich nie byłoby początku ani finału. Karol Węglewski, który jest producentem, oprócz podejmowania kluczowych decyzji, wcielił się w rolę „Szefa”. Marcina Majkowskiego na planie dostrzec można w słuchawkach na uszach, kontro-lującego jakość dźwięku. Na jego barkach spoczywa również stworzenie oryginalnej muzyki do filmu przy współpracy z zespołem Naked Canvas ze Złotoryi. Okazję pokazać się będzie miała także wokalistka tego zespo-łu – Malwina Jańta, która zagra w roli epizo-dycznej. Kamil Brade – reżyser, scenarzysta, główny bohater. Jego obowiązkiem jest mieć czujne oko nad wszystkim. Kiedy wciela się w planową postać agenta, musi bacznie zwracać uwagę na to, czy prócz jego pracy praca innych jest wykonywana tak, jak to sobie wyobraził. Czasami coś może umknąć jego uwadze. Jednakże na planie znajduje się monitor, do którego bezpośrednio prze-kazywane są informacje z kamery tak, aby

reżyser w każdej chwili mógł spojrzeć na poszczególne sceny. Początkowo zdecydo-wani byli na analogowy system zapisu na taśmie, który miałby bardziej wpasować się w klimat filmu. Jednak zapadła inna decyzja i produkcja powstanie w HD. Film ma trafić do dystrybucji na DVD, do telewizji oraz do kin studyjnych w Polsce. Tak, jak informo-waliśmy w poprzednim numerze („Raban” nr 7, czerwiec 2013), zdjęcia do filmu odbywać się będą na terenie Legnicy poza jednym wyjątkiem – Kopalni Kruszywa w Szczytni-kach. Poszczególne ujęcia będą przedsta-wione na tle znanych nam mniej lub bardziej miejsc, w tym: Lotnisko przy ulicy Schumana, zajezdnia MPK, a głównie V Liceum Ogólno-kształcące. To właśnie Kamil wraz z Joanną Różaną, która na planie jest scenografem, dokonali wyboru takich miejsc. Jeżdżąc od

miejsca do miejsca, zdecydowali się na kil-ka tych, które ich zainteresowały. Wszystkie główne role zostały obsadzone i jak mówią, są z nich bardzo zadowoleni. Prócz głównej roli męskiej Kamila jest także żeńska pierw-szoplanowa postać Doroty, w którą wcieliła się Katarzyna Leligdowicz. Do swojej produk-cji mają jeszcze zamiar przygarnąć kilka dusz. Będą to małe role epizodyczne.

Dzięki pracy na planie zdobywają ogrom-ne doświadczenie. Uczą się pracy w grupie, przed kamerami, a przede wszystkim mobi-lizacji. Wielu z aktorów jest jeszcze młodych. Współpraca z Proximą zapewnia im lekki i przyjemny start, który pozwala im z każdym dniem czuć się swobodniej przed kamerami na planie. Lekki stres, który pewnie dopadł każdego w pierwszym dniu zdjęć, powoli usuwa się na bok i ustępuje miejsca czynnej

aktywności. Każdy dzień uczy ich czegoś no-wego, co umożliwia polepszanie filmu z coraz to nowszym ujęciem. Praca przy filmie wyma-ga również szybkiego podejmowania decyzji w sytuacjach kryzysowych. Trzeba umieć być przygotowanym na wszystkie okoliczności i niespodzianki.

Super Story to film niezależny. Jak na tych „niezależnych” doskonale sobie radzą. Ambi-cja oraz zapał pomagają im brnąć do przodu. Nie potrzebują wcale dużych środków finan-sowych, by zrobić coś dobrze. Ludzie biorąc ich za amatorów, nie mają pojęcia, jaką bom-bę szykują im „chłopaki” ze studia Proxima. Zapewne będzie to duże wydarzenie dla miasta Legnica, dla mieszkańców, aktorów, a przede wszystkim ich samych – Karola, Kamila oraz Marcina.

Super Story, Proxima, wrzesień 2013.

FOT. KAROL BUDREWICZ

FOT. KAROL BUDREWICZ

FOT. KAROLINA KARKULOWSKA

f I l m

Page 10: Raban nr 8

L I S T O P A D 2 0 1 310 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

felietonyTAMARA KOSTRZ

Ja. Grom z jasnego nieba. My.

Zaczyna się od tego, że jesteś młodą singielką, bawisz się wyśmieni-cie, niczym się nie przejmujesz, ale nagle zaczyna Ci czegoś brakować. I bum! Jak grom z jasnego nieba pojawia się druga połówka, ale nie w tym rzecz.

Bo niby jest wszystko pięknie, cudownie, bajecznie się wręcz układa. Poznajecie się, pomału zauważacie swoje wady i zalety, dą-życie małymi kroczkami do kontaktu również fizycznego, do pierwszego pocałunku, do pierwszego spaceru za rękę. I nagle budzisz się z ręką w nocniku, bo tak naprawdę nie wiesz, w jakim miejscu się znajdujesz, na ja-kim levelu uczuciowym, tudzież znajomości. Pojawiają się pytania, wątpliwości, zastana-wiasz się, chcesz to określić jak najszybciej. Ok, wyjaśnione, jest dobrze. I nagle wynaj-dujesz kolejny powód szału. Telefon. No tak, przecież to jest straszne, jeżeli facet przez pół godziny go nie odbiera. Jak to zinterpre-tować, odczytać?

Badumbs… Zapraszamy na quiz. Pytanie pierwsze: dlaczego druga połówka nie odbie-ra telefonu?

Odpowiedź A) rozładował mu się telefon / nie ma kasy na koncie.

Odpowiedź B) jest mega zajęty / śpi.

Odpowiedź C) na pewno mu się coś stało, umrę bez niego (panika i krzyki).

Odpowiedź D) zielone czupiradła z planety Venus pożerają go żywcem.

Za poprawną odpowiedź milion nowiutkich dolarów! Ha, ha… śmieszne, a zarazem tra-giczne. Bo jeszcze niedawno nie miałaś ta-

kich problemów, nie myślałaś w kategoriach „my” tylko „ja”, byłaś pełną energii singielką, która świetnie dawała sobie radę sama. Po-jawił się On. On się uśmiecha, On Cię przy-tula, On mówi ciekawe rzeczy, On Cię słucha, bawi Cię. Zabawne, przecież mówi się, że nie da się zmienić człowieka, a my Drogie Panie, zresztą jak i Panowie zmieniamy się pod wpływem miłości. Przestajemy żyć tylko dla siebie, a zaczynamy żyć razem. I tak da-lej, i dalej… I znów Ci się przypomina telefon, milczący telefon, nie dzwoni nie pisze. To Cię wykańcza! A co jest najgłupsze? Najgłupsze jest to, że On się odezwie, a Ty natychmiast zapominasz o wszystkich wewnętrznych roz-terkach i od razu micha Ci się cieszy.

KINGA ŻUK

Pomyśl, zanim powiesz!

Ile to już razy zdarzyło się Wam strzelić jakąś gafę, wystrzelić jak z procy, powiedzieć coś, zanim mózg zdążył cokolwiek przetworzyć i pomyśleć? Ze sto, tysiąc, milion? Pewnie tak. Nie martwcie się jednak, zdarza się to wszystkim, nie zależnie od tego, w jakim mówią języku, jakiej są na-rodowości czy z jakiego krańca świata pochodzą. Mi również wiele razy zdarzyło się kilka niefortunnych sytuacji, o których wolałoby się zapomnieć, co już jest nie lada sztuką, jednakże czas leczy rany, a stare przypały przeganiają nowe ot, co. Ach, te straszne, bezduszne słowa wylewające się potokiem z naszych ust, to wszystko ich wina. Co one sobie wyobrażają? Myślą, że są najważniej-sze i wszystko im wolno, że zamiast dać pierwszy ruch naszemu ukochanemu, po-mocnemu mózgowi, wpychają się nieproszo-ne w kolejkę i wszystko psują? Co za szuje… Nie do wiary. Ileż to już razy za młodu, pod wpływem nagłego przypływu endorfin i ad-renaliny podczas rozmowy z rodzicami wy-msknęło nam się, brzydkie, wulgarne słowo, które zapadło nam w pamięci, bo gdzieś je usłyszeliśmy? Ale wtopa, tylko schować się pod stół i nie wychodzić, myśli sobie dzie-sięcioletnie dziecko. I co potem począć z ta-kim zniesmaczonym rodzicem, który bije się w głowę i myśli: „Co ja takiego zrobiłem źle?”, normalnie jakaś patologia.

Często z powodu zniecierpliwienia i szybkiej chęci wyrażenia swoich myśli przerywamy komuś zdanie i, jak lwica broniąca swoje małe, wykrzykujemy swoje racje, a niedo-kończona myśl naszego rozmówcy okazuje się po naszym nagłym wybuchu jednak tym, o czym właśnie przed chwilą z impetem po-dzieliliśmy się z połową osiedla. À propos krzyku, oj biedne nasze usta, kiedy podczas siarczystej i zażartej kłótni ktoś pod wpływem

emocji wyrzuci z siebie wszystko, co na du-szy zalegało. Niekoniecznie będą to prawdzi-we oskarżenia, bo zaznaczają, że najpierw mówimy, a potem myślimy, tak naprawdę większość tych słów była wypowiedziana pod wpływem złości i była nie prawdziwa. No i co potem zrobić? Niedomówienia, fo-chy, biedni, obrażeni partnerzy rozmowy, jak tu im wytłumaczyć po takiej jatce, kiedy oni wzburzeni gotują się w środku, że nie zupeł-nie o to Wam chodziło? Nic, trzeba czekać, aż emocje opadną, a krew wróci do stałej temperatury.

Te słowa są jak jakieś cholerne, jadowite węże, kąsają szybko i boleśnie i tylko wy-ssanie jadu potrafi uratować od zatracenia. Biedni my, ludzie, niewolnicy, podwładni wielkiego, niezwyciężonego „Pana Słowa”. Kto by pomyślał, że taką zaciętą walkę trze-ba z nim toczyć. Chyba to mózg ma najcię-żej. W sumie to nawet mu współczuję, bo on jako rozważny i mądry wie wszystko najlepiej. Potrafi ubrać słowa tak, żeby wyglądały pięk-nie i zachwycająco, jednak kapryśne i wybu-chowe słowa, jak przystało na władcę, nie zawsze chcą się ubierać tak, jak dyktuje im to kochany mózg. Chyba tylko MY możemy wspomóc „Pana Mózg”, skłonić „Pana Sło-wo”, żeby trochę harmonijnie i z większą po-korą współpracował. Zwolnijmy więc tempo, nie śpieszmy się, bo jak mówi sprawdzone, polskie przysłowie: „Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy”.

Page 11: Raban nr 8

11L I S T O P A D 2 0 1 3l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

Page 12: Raban nr 8

r e d a k c j a

p a r t n e r z y

L I S T O P A D 2 0 1 312 l e g n i c k i m a g a z y n k u l t u r a l n y

p a t r o n a t w y d a w n i c z y finansowanie projektu

Fundacja Teatr Nie-Takiul. Legnicka 6554-206 Wrocław

www.teatr-nie-taki.pl

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

REDAKCJA: Maksymilian Chlebosz, Patryk Chmielewski, Hanna Kantor, Karolina Karkulowska, Tamara Kostrz, Karmelina Kulpa, Aneta Mackiewicz, Katarzyna Raczyńska, Alicja Swedura, Paulina Szudrowicz, Daniela Wołosińska, Kinga Żuk

OPIEKA REDAKCYJNA: Małgorzata Bryl, Marzena Gabryk, Katarzyna Knychalska

PROJEKT GRAFICZNY I SKŁAD: Maksymilian Chlebosz

KOREKTA: Małgorzata Bryl

NAKŁAD: 1000 egz.

DRUK: Wrocławska Drukarnia Naukowa PAN, ul. Lelewela 4, Wrocław

KONTAKT: [email protected]

Teatr Modrzejewskiejw Legnicy

l i s t o p a d 2 0 1 3SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

SG

CM

SG

Zabijanie Gomułki – PREMIERA

Zabijanie Gomułki

Nagroda Ludwika Gadzickiego – uroczysta gala

Zabijanie Gomułki

Zabijanie Gomułki

Zabijanie Gomułki

Koncert Anity Lipnickiej

Bal Niepodległości

Niekończąca się opowieść

Patryk K. – monodram Krzysztofa Grabowskiego

Patryk K. – monodram Krzysztofa Grabowskiego

Koncert Lwowskiego Tria Fortepianowego

Koncert Zespołu Pieśni i Tańca Ziemia Legnicka

Niekończąca się opowieść

Intermediale

Intermediale

Niekończąca się opowieść

Intermediale

Gdzie ja się kończę i zaczynasz Ty – DUANAMA

Pierwsza komunia

Pierwsza komunia

Koncert Agnieszki Grochowicz

Pierwsza komunia

19.00

11.00

18.00

11.00

11.00

19.00

18.00

20.00

11.00

12.00

19.00

19.00

18.00

19.00

19.00

19.00

12.00

16.00

18.00

11.00

11.00

19.00

19.00

3 nd.

5 wt.

6 śr.

7 cz.

8 pt.

8 pt.

9 sb.

10 nd.

13 śr.

14 cz.

14 cz.

15 pt.

18 pn.

21 cz.

22 pt.

23 sb.

24 nd.

24 nd.

27 śr.

28 cz.

29 pt.

29 pt.

30 sb.

SG – Scena Gadzickiego | KR – Kawiarnia Ratuszowa | CM Caffe Modjeska

REZERWACJE [email protected] 505 33 72 76

Polubcie RABAN na FACEBOOKU!nasze artykuły przeczytacie także na portalu www.pik.legnica.pl.

numer online znajdziecie na www.issuu.com/lmk_raban

W listopadzie Legnicka Biblioteka Publiczna zadbała o atrakcje dla wszystkich mieszkańców naszego miasta. Miłośników czytania Biblioteka zaprasza na cykliczne spotkania Klubów Książki: Mangi i Anime (13 listopada, godz. 10:00, Filia nr 4), Fantasy (14 i 28 listopada, godz. 19:00, PROVINCIA Cafe Bistro Bar), dla Młodzieży ( 22 listopada, godz. 16:00, Filia nr 4), na Prowincji (26 listopada, godz. 18:00, PROVINCIA Cafe Bistro Bar).

Natomiast dla tych, którzy lubią tworzyć, Legnic-ka Czytelnia Naukowa przygotowała warsztaty literackie Pisemne bazgroty – literackie piesz-czoty ( 18 listopada, godz. 18:00), warsztaty rękodzieła artystycznego (spotkania odbędą się 6, 13 ,20 , 27 listopada, godz. 15:00), a dla osób zainteresowanych ekologią sesję popularnonau-

kową Co zrobić z odpadami? Problematyka odpadowa w świadomości Polaków (13 listopada, godz. 10:00). Zapraszamy!

Paulina Szudrowicz

Legnickie Centrum Kultury w listopadzie przy-gotowało wiele interesujących imprez. I wszyst-ko już od pierwszych dni miesiąca! 5 listopada, w Galerii Satyrykon startuje wystawa le mot. Choć na wernisaż trzeba poczekać aż do 28 listopada – warto przyjrzeć się jej już wcześniej.

W tym miesiącu nie zabraknie także atrakcji dla legnickich melomanów. Już 11 listopada LCK zaprasza na koncert słynnego Wojciecha Wa-glewskiego. Voo Voo „Przy Lampce” to projekt skupiający się na kameralnej, akustycznej opra-wie. Niemała gratka dla fanów zespołu. Bilety do nabycia w siedzibie LCKu.

Kolejną okazją do zasmakowania dobrej muzyki będzie koncert z cyklu strefa de. Zagrają Jafia Namuel oraz Radical Soul Ammunition. Scenę legnickiej Spiżarni tym razem opanują rytmy reggae. Muzyczne wydarzenia zakończy znany już w naszym mieście Legnica Blues Day. 29 listopada, w Kręgielni Kometa zagrają Open Blues i Tortilla.

Dla fanów Artura Andrusa LCK przygotował specjalną niespodziankę. 17 listopada, w Teatrze Miejskim w Jaworze odbędzie się kabaretowy recital tego niekonwencjonalnego artysty. Orga-nizatorzy zapewniają zastrzyk dobrego humoru. Zapraszamy serdecznie!

Aneta Mackiewicz

Listopad w legnickiej Spiżarni za-powiada się niezwykle interesująco, zróżnicowany repertuar może spra-wić, że każdy znajdzie coś dla siebie. I tak już 9 listopada będzie można wybrać się na koncert Materii (bile-ty: 15/20 zł, godz. 20:00). Natomiast w niedzielę 17 listopada na deskach Klubu zagości jeden z bardziej popu-larnych wokalistów młodego pokole-nia – Kamil Bednarek (bilety: 30/35 zł, godz. 20:00). Kolejnym mocnym akcentem będzie koncert Czesława

Mozila wraz z zespołem – Czesław Śpiewa, który odbędzie się 22 listopada ( bilety 40/50 zł, godz. 20:00). Dzień później tj. 23 listopada w legnickiej Spiżarni zagoszczą słynni bracia – Figo Fagot ( bilety: 25/35 zł. godz. 20:00). Na koniec miesiąca, 30 listopada, odbędzie się koncert muzyki alternatywnej zespołów Kabanos oraz Zacier ( bilety: 20/30 zł, godz. 20:00). Z pewnością wielu legniczan ucieszy fakt, że 13 grudnia będzie miał miejsce koncert kultowej już grupy Lao Che (więcej informacji wkrótce). Zapraszamy serdecznie!

Paulina Szudrowicz