597

Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Całun nieśmiertelności zaczyna się tam, gdzie się kończy Pani Śmierci. Potężna czarodziejka Nicci i jej towarzysze – niedawno pozbawiony daru Nathan i młody Bannon – wyruszają w dalszą podróż, przepędziwszy bezlitosnych Norukai, łowców niewolników, z Rena Bay. Misja Nicci – ocalić świat; wspólna misja – przywrócić Nathanowi magiczny dar. Kierując się zagadkowym proroctwem wiedźmy Red idą na południe od Kol Adair, ku wspaniałemu miastu Ildakar, w którym czas przestał płynąć.

Citation preview

Page 1: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind
Page 2: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

3

Page 3: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 1

Poznaczone sinawymi plamami gnijące ludzkie mięso połyskiwałow słońcu. Zapadnięte gałki oczne zmieniły się w galaretę. Żuchwy zwisałyluźno, nienaturalnie szeroko rozwarte z powodu nacięć biegnących przezpoliczki od kącików ust aż po uszy.

Nicci początkowo nie wyczuła woni rozkładu w rozrzedzonym,chłodnym górskim powietrzu. Ubrana w czarną suknię podróżną cofnęłasię i przyjrzała czterem odciętym głowom zatkniętym na wysokich palach– dwie po każdej stronie skalistej drogi.

– Czar konserwujący przestaje działać – stwierdziła beznamiętnie, nieczując lęku. Widok śmierci nigdy nie robił na niej wrażenia. – Nie wiem,jak długo te głowy tkwią tutaj, ale wkrótce się rozpadną. Pojawi się więcejptaków i much. – Odwróciła się ku swoim towarzyszom, a wiatr zwichrzyłjej blond włosy.

Nathan Rahl oparł dłoń na głowicy miecza i podszedł doprzerażających znaków ostrzegawczych. Niegdyś prorok i czarodziej,utracił oba te dary po przemieszczeniu się gwiazdy, kiedy Richard scaliłzasłonę zaświatów. Ta fundamentalna zmiana w uniwersumwyeliminowała proroctwa i na nowo określiła prawa magii, z jeszczenieznanymi skutkami.

– Sądziłem, że żywi Norukai są wystarczająco paskudni. – Potarłpalcami gładko wygolony policzek. – Śmierć nie dodała im urody.

Nicci przypomniała sobie, jak bezlitośni, naznaczeni bliznaminapastnicy zaatakowali rybacką osadę Renda Bay. Brutalni łowcyniewolników wielu zabili, spalili część osady i wzięli jeńców. Ich okręty,z rzeźbami przerażających morskich węży na dziobach, były smukłei mocne, granatowe żagle wspomagała magia.

4

Page 4: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Norukai, chcąc upodobnić się do węży, wydłużali rozcięciami usta,zszywali rozcięte policzki i tatuowali na skórze łuski. Nicci wykorzystałaswój magiczny dar i przepędziła ohydnych napastników z Renda Bay.Nathan i Bannon wspomagali ją mieczami. Pokonani Norukai uciekli namorze.

Kiedy Nicci i jej towarzysze zeszli z gór, natknęli się na zagadkę.Czemu te odcięte głowy umieszczono właśnie tutaj, tak daleko w głębilądu, po drugiej stronie gór? Dla Nicci to nie miało sensu.

– Nienawidzę Norukaich – mruknął wpatrzony w ponury widokBannon. Jego niski głos zabrzmiał jak warknięcie Mrry, niespokojnejpiaskowej pantery, chodzącej tam i z powrotem w pobliżu. – Nienawidzęich za to, co zrobili biednym mieszkańcom Renda Bay, a szczególnie zato, że najechali naszą wyspę i porwali mojego przyjaciela Iana… – Głosmu się załamał. – Mnie też chcieli porwać… – Otarł pot z czoła i odgarnąłw tył długie rude włosy.

Gniewnie kopnął najbliższy pal. Naruszone drewno powoli sięprzewróciło, głowa poleciała na ziemię i z głuchym odgłosem uderzyław skałę. Żuchwa odpadła. Czar konserwujący stracił moc i rozkład szybkopostępował.

Nicci patrzyła, jak cuchnąca skóra się rozpływa i zsuwa z czaszkiniczym łój. Gałki oczne całkiem się rozpuściły, zalśniły, po czym wsiąkływ ziemię.

Bannon początkowo miał niewyraźną minę, ale potem okazałzadowolenie. Chciał przewrócić pozostałe trzy pale, lecz Nathan gopowstrzymał.

– Chyba powinniśmy to przemyśleć, mój chłopcze. Ktokolwiek ustawiłto tutaj, musiał mieć po temu ważny powód. A jak dobrze wiesz, łowcyniewolników nie są naszymi przyjaciółmi. – Poruszył nozdrzami, alewcale nie wyglądał na przejętego upiornym widokiem czy ohydnymsmrodem. – To sugeruje, że ten, kto zatknął te głowy na palach, mógłby

5

Page 5: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

być naszym sprzymierzeńcem… a przynajmniej wrogiem naszychwrogów. Nie powinniśmy budzić w nim gniewu.

Bannon nerwowo oparł dłoń na rękojeści swojego solidnego miecza,Niepokonanego.

– Słodka Matko Morza, nie pomyślałem o tym.

– Brak pomyślunku… to zmora wielu poszukiwaczy przygód – powiedział z dodającym otuchy uśmiechem Nathan. – A przed nami wieleprzygód.

– Moi towarzysze zawsze powinni najpierw myśleć, a potem działać –oznajmiła twardo Nicci. – Na dłuższą metę oszczędzi nam to wielukłopotów.

Piaskowa pantera podeszła do szczątków, poruszyła wąsamiz niesmakiem i znowu warknęła. Biła długim ogonem. Symbole wypalonew jej jasnobrązowej sierści były dziwnie podobne do osobliwych liternabazgranych na tablicach ostrzegawczych u podstawy pali.

Nicci spojrzała na biegnącą zakosami górską drogę, niegdyś bardzouczęszczaną, a teraz zarośniętą. Okrążała wychodnie i opadała za kolejnągrań, schodząc ku ich celowi – wspaniałemu miastu, które nieoczekiwaniedostrzegli z wysokiej przełęczy Kol Adair… niezwykłemu miejscu, którezdawało się niknąć i pojawiać niczym miraż.

Smród zgnilizny przyprawiał ją o mdłości.

– Proponuję, żebyśmy się nie zatrzymywali na południowy posiłek, alezjedli w marszu suchy prowiant. Mamy wiele mil do przejścia, zanimzapadnie noc.

– Aż się palę, żeby zobaczyć miasto – powiedział Nathan. – Nawetjeżeli wciąż nie wiemy, co powinniśmy zrobić, kiedy tam dotrzemy.

– Ale chcemy spróbować – odezwał się Bannon. – Będziemyświętować, jeżeli dzięki temu odzyskasz dar.

Nathan zsunął plecak z ramienia i wyjął trochę suszonego mięsa, które

6

Page 6: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

nieśli od Cliffwall.

– Nie zapominaj, chłopcze, że odnalezienie miasta może być ważnymelementem misji Nicci, która ma ocalić świat.

Czarodziejka prychnęła mało uprzejmie i spojrzała na Nathana swoimiprzeszywającymi błękitnymi oczami, a potem odeszła nieco na bok.

– Nigdy nie przykładałam zbyt wielkiej wagi do tego, co wiedźmanakazała mi uczynić. Przepowiednie i zapowiedzi mogą się ziścić, alenigdy tak, jak się tego spodziewamy. – Popatrzyła na siwego byłegoczarodzieja. – Zakładałeś, że odzyskasz dar, jak tylko dotrzemy do KolAdair, a okazało się, że to zaledwie pierwszy krok.

– Ach, lecz teraz poznaliśmy sens słów Red – odparł Nathan. –Zakładaliśmy… a domysły nikomu nie przynoszą korzyści. Jej wpisw mojej księdze życia głosił, że od Kol Adair spostrzegę, czegopotrzebuję, żeby znowu być w pełni sobą. Po prostu nie wczytałem sięzbyt dokładnie. Teraz pojmujemy właściwe znaczenie jej słów.

– A przynajmniej poczyniliśmy kolejny krok ku temu, co miała namyśli – stwierdziła Nicci. Przemyślenia tajemniczej wiedźmy budziływ niej niesmak.

Zanim wyruszyli w długą podróż z Mrocznych Ziem, Red napisaław tajemniczej księdze, którą dała staremu czarodziejowi:

Przyszłość i los zależątak

od podróży, jak i od jej celu. Kol Adair leży daleko na południew Starym Świecie. Tam czarodziej ujrzy to, co mu potrzebne, by napowrót stał się w pełni sobą. A czarodziejka musi ocalić świat.

– Co do twojej części nie ma wątpliwości – odezwał się Bannon,zrównując się z Nicci. – Twoją misją jest ocalić świat. Cóż mogłoby byćważniejsze? Powinniśmy się kierować zaleceniami.

7

Page 7: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Czarodziejka przystanęła, podczas gdy Mrra poszła polować wśródwzgórz, i odpowiedziała młodemu człowiekowi:

– Właściwej osobie mętne proroctwa nie muszą mówić, że ma ocalićświat. Właściwa osoba zrobi to, co należy. Zrobi to dla lorda Rahla… – Nicci się wyprostowała i otrzepała z kurzu czarną, szarpaną wiatremspódnicę. – A ja jestem właściwą osobą.

Nicci – potężna czarodziejka i dawna Siostra Mroku – poświęciła swojeżycie i dar sprawie Richarda Rahla. Kochała go ponad wszystko i nigdynie pokocha innego, ale pogodziła się z tym, że jego jedyną miłością jestKahlan. Z tą miłością nie mogła rywalizować żadna inna kobieta, w tymi Nicci.

Lecz ona mogła mu ofiarować swoją niezachwianą lojalność.

W D’Harze Richard i Kahlan zaniepokoili się, kiedy Nathan oznajmił,że chce pomóc mieszkańcom zniszczonych wojną Mrocznych Ziem. Staryczarodziej przez tysiąc lat był więziony w Pałacu Proroków, bo uznano, żewolny byłby niebezpieczny. Po ucieczce mężnie walczył na rzecz D’Hary.Poprosił, żeby go wysłano z misją jako podróżującego ambasadoraD’Hary, jak sam się nazwał.

Chociaż wysoki, przystojny czarodziej był mądry, to pod wielomawzględami przypominał dziecko łaknące zabawy. Richard, wiedząc, żeNathan wpakuje się w kłopoty, poprosił Nicci, żeby mu towarzyszyła jakoobrończyni i strażniczka. Ona zaś zrobiłaby wszystko, o co by ją Richardpoprosił, nawet gdyby miała to przypłacić życiem. Uświadomiła sobie, żeodchodząc – i to bardzo daleko – oraz zachowując niezależność, najlepiejsię przysłuży temu, którego kocha. No i ocali siebie. Pomogłabyodbudować świat i zabezpieczyć odległe rubieże imperium D’Hary. Takmogłaby pomóc Richardowi. Tak mogłaby kochać Richarda.

D’harańskie siły pokojowe w końcu dotrą na południe, utworząprzyczółki i placówki. A na razie Nicci będzie zwiadowcą, jednoosobowąstrażą przednią, na tyle silną i godną zaufania, żeby się zająć sprawami

8

Page 8: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

tych dalekich ziem. Jeżeli dobrze wykona swoje zadanie – a taki miałazamiar – to lord Rahl nie będzie musiał wkraczać ze swymi wojskami…

Wzgórza się rozstąpiły, sosny zrzedły i roślinność przeszła w trawiastestoki usiane ostami, wysokimi niemal jak drzewa; wielkie fioletowekwiaty zwabiały grubiutkie trzmiele. Kępy niskich, ciemnolistnych dębówwypełniały zagłębienia i ciągnęły się w górę niektórych stoków. Kiedywędrowcy brnęli przez kępy traw, umykały im z drogi chmarypasikoników. Wąż odpełzł i znikł w gąszczu.

Mrra wysforowała się naprzód, a troje wędrowców przez większośćdnia schodziło z głównej grani. Na noc rozbili obóz w zacisznej kotlince,na brzegu bystrego strumienia. Bannonowi udało się złowić pięć małychpstrągów i chociaż ledwo wystarczyły na posiłek dla nich, chłopak rzuciłdwa najmniejsze Mrze. Piaskowa pantera spojrzała na niegoz wdzięcznością, a potem wgryzła się w srebrne łuski.

Nathan przysiadł przy ogniu, który Nicci rozpaliła dzięki swojemudarowi.

– Jak myślisz, czarodziejko, ile dni zajmie nam dotarcie do tego miasta?

– Zakładasz, że ono istnieje – powiedziała. Z Kol Adair widzieliskomplikowaną mozaikę miasta, wysokie wieże, geometryczne dachy…ale potem wszystko zniknęło. – To mogło być tylko złudzenie alboprojekcja z innego miejsca.

Nathan potrząsnął głową, oparł brodę na dłoni.

– Musimy wierzyć, że jest prawdziwe! Zobaczyłem je z Kol Adair, jakzapowiedziała Red, więc musi istnieć. Wiedźma tak powiedziała.Pójdziemy tak daleko, jak będzie trzeba. – Odwrócił lazurowe oczy, jakbysię zawstydził. – Muszę odzyskać dar, a teraz to nasza jedyna wskazówka.

Bannon rozpostarł na ziemi pelerynę i zwinął się w kłębek na miękkichliściach w pobliżu strumienia.

– Rozumie się, że pójdziemy do miasta, więc odpoczywajmy. –

9

Page 9: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Ziewnął. – Mam wziąć drugą wartę?

Nicci przygotowała sobie miejsce do spania.

– Nie trzeba – powiedziała, kiedy Mrra spojrzała jej w oczy. Byłyzwiązane zaklęciem, połączone więzią, której nikt poza nimi niepojmował. – Mrra będzie nas pilnować, więc możemy porządniewypocząć. Żadne zło nie zakradnie się do obozu. Ona nas ostrzeże przedkażdym niebezpieczeństwem.

Rankiem wspięli się na porośnięty drzewami stok następnego wzniesienia,osiągając tę samą wysokość, z której wczoraj zeszli w dolinę. Pięli sięmozolnie coraz bardziej stromą ścieżką na grzbiet grani. Nicci byłaprzekonana, że tajemnicze miasto będzie zaraz za tym grzbietem, narozległej równinie rozciągającej się za pogórzem.

Do południa wędrowali wśród dębów i rzadkich świerków, aż znaleźlisię na samej górze. Gdy tylko drzewa przerzedziły się na tyle, że odsłoniływidok, wędrowcy spojrzeli na roztaczającą się przed nimi panoramę.

– Drogie duchy! – wyszeptał Nathan.

Bannon się zapatrzył, przetarł oczy i znowu patrzył.

Za pogórzem widzieli równinę opadającą stromo ku szerokiej rzece,jakby teren rozdarto i pionowo rozdzielono.

Lecz miasta nie było. Żadnego miasta. Nie było tam wielkieji wspaniałej metropolii, jaką widzieli z Kol Adair.

Jednak równina nie była pusta. Widzieli armię – ogromną armięzajmującą pogórze i równinę; tak liczną, że mogła konkurowaćz najliczniejszymi wojskami, jakie Nicci widywała, służąc imperatorowiJagangowi. Doskonale wiedziała, jakie spustoszenie może spowodowaćtaka armia.

Zmrużyła oczy, chłonąc ten niepokojący widok.

– Musi tam być z pół miliona wojowników.

10

Page 10: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Bannon dotknął rękojeści miecza, jakby się zastanawiał, ilu by pokonałw pojedynkę.

– Cieszę się, czarodziejko, że jesteś tu, żeby ocalić świat.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

11

Page 11: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 2

Nicci, stojąc na grani pod niskim, pochylonym dębem, z dala od armii,niespiesznie oceniała sytuację.

– To może być problem.

Nathan, pełen nieuzasadnionego optymizmu, poprawił swój ozdobnymiecz.

– A może nie. Konflikt ma dwie strony, a o ile wiem, nie należymy dożadnej. Tu, w głębi Starego Świata, nie mamy żadnych wrogów. Jesteśmytylko przybywającymi z daleka wędrowcami i nie stanowimy zagrożenia.

Nicci potrząsnęła głową.

– Gdybym była ich dowódcą, nie ryzykowałabym. Każdy podróżnymoże być szpiegiem.

– Ale my nie jesteśmy – odezwał się Bannon. – Jesteśmy niewinni.

Naiwność chłopaka czasem bawiła, a czasem irytowała Nicci.

– Po co się przejmować paroma martwymi niewiniątkami, jeżeli toochroni wojskową kampanię?

Kiedy maszerująca armia Jaganga napotykała wędrowców, którzy sięznaleźli w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, Nicci samazałatwiała sprawę… i nigdy nie kończyło się to dobrze dla wędrowców.

Nathan przygryzł wargę.

– Nic nie wiemy, czarodziejko. To ci wojownicy mogli nabić na paległowy Norukaich, czyli są wrogami łowców niewolników. Toteż chętniebym ich nazwał sprzymierzeńcami.

Nicci chwyciła powykrzywianą, upstrzoną porostami gałąź dębu,wyczuła dłonią jej szorstkość.

– Nie chcę ryzykować. Musimy być ostrożni, póki się czegoś więcej nie

12

Page 12: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

dowiemy.

Nathan, zapatrzony przed siebie, bezwiednie dotknął piersi, jakbyusiłował odnaleźć w sobie utracony dar. Tak wiele nadziei pokładałw niejasnych słowach ze swojej księgi życia, w pragnieniu odnalezieniatajemniczego miasta, które zniknęło.

– Lecz musimy tam pójść, żeby dowiedzieć się, co się stało z miastem.Może któryś z tych żołnierzy wie. Wtedy bym się dowiedział, dlaczegostraciłem dar.

Nicci popatrzyła na niego.

– Mówiłam ci, co zdaniem Sióstr Mroku było najpewniejszymsposobem pozbawienia czarodzieja mocy? Obdarcie go żywcem ze skóry,żeby magia wypłynęła z niego wraz z krwią, kropla po kropli. – Ruszyław dalszą drogę. – Zrobiły to w Pałacu Proroków z kilkoma mającymi darmłodzieńcami.

Nathan poszedł za nią, raczej oburzony niż zaniepokojony.

– Zapewniam cię, że nie w ten sposób straciłem dar.

Mrra pobuszowała wśród wysokich traw i zawróciła ku nim. Wielkakocica nie przejęła się setkami tysięcy żołnierzy – byli za daleko, żebystanowić bezpośrednie zagrożenie.

Nicci długo przyglądała się ogromnej armii, słuchając szelestuciemnozielonych dębowych liści. Przymrużyła błękitne oczy.

– Coś jest nie tak. Zauważyliście? – Wskazała szeregi niezliczonychżołnierzy. – Przy tej liczbie ludzi powinniśmy widzieć nieustanny ruch.Zwiadowcy powinni wyruszać albo wracać z raportami, spieszeniżołnierze powinni ćwiczyć. Nie ma dymu z ognisk. I posłuchajcie: niesłychać żadnego dźwięku.

Wyszła poza osłonę dębów, już się nie obawiając, że tamci ją zauważą.

– Spójrzcie: gdzie są ich namioty, proporce? Tak liczna armiazostawiłaby ślad, przemieszczając się. Zniszczyłaby teren. – Popatrzyła

13

Page 13: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przez ramię. – Gdyby przeszli przez góry, widzielibyśmy oznaki ichprzemarszu; tysiące stóp rozdeptałoby ziemię i trawę.

– Może przyszli z innej strony – stwierdził Nathan. – Z północy alboz południa.

– Dlaczego nie ma ognisk? – powtórzyła. – Powinni mieć namioty,konie, wozy z zaopatrzeniem.

Nic na to nie powiedzieli.

– Jest tylko jeden sposób, żeby to zbadać – podpowiedział Bannon. –Możemy, zachowując ostrożność, przejść wśród wzgórz, trzymać siędrzew, żeby nas nie zauważyli. Na równinie i pogórzu musimy trafić najakieś grupki żołnierzy; może biwakujących w lasach zwiadowców,posłańców, patrole na obrzeżach. Jeśli napotkamy pojedyncze osoby,będziemy mogli je wypytać. – Uśmiechnął się niepewnie, ale położył dłońna oplecionej rzemieniem rękojeści miecza.

Nicci z wolna skinęła głową.

– Dobry pomysł, Bannonie Farmerze. Podejdziemy wśród drzew, miejotwarte oczy. Mrra może pójść przodem i ostrzec nas. Jak tylko natrafimyna samotnego żołnierza, pochwycimy go i wypytamy. – Uśmiechnęła siękrzywo. – W razie potrzeby zmusimy go do mówienia.

– W razie potrzeby. – Nathan uniósł brew. – Wolałbym nie zaczynaćwojny z pół milionem żołnierzy. Przynajmniej póki nie odzyskam daru.

– Myślałem, że po prostu pogadamy z tym, kogo spotkamy – mruknąłBannon.

Długo już wędrowali, więc bez trudu przemierzali pogórze, wśródszeleszczących brązowych traw i kołyszących się wielkich ostów. Kiedy tobyło możliwe, trzymali się pod osłoną karłowatych dębów. Gdzieś dalekoćwierkały ptaki.

Lecz od odległej wielkiej armii nie dobiegał żaden dźwięk.

Nicci dostrzegła ciemny ślad tam, gdzie płonąca trawa zaczerniła połać

14

Page 14: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

suchych jak kość wzgórz, zanim zgasła. Potrafiła sobie wyobrazić, jakw tych pozbawionych wilgoci miesiącach późnego lata roślinność zmieniasię w morze ognia. Najbardziej martwiło ją to, że na wypalonej przestrzeninie mieli żadnej osłony.

Nathan przystanął przy ogromnym oście, osłonił oczy i wpatrywał sięw wielką, dziwnie nieruchomą armię.

– Chyba masz rację. Zawsze miałem znakomity wzrok, pewnie dlatego,że przez tyle czasu oglądałem świat z wysokich wież. Wpatrywałem sięteraz w grupy żołnierzy i nie dostrzegłem żadnego ruchu. Najmniejszego.Przyjrzałem się ich mundurom, dość staroświeckim i… – Zlizał kropelkękrwi z dłoni zranionej kolcem ostu. – Ich pancerze przypominają mi… –Zmarszczył czoło. – Pamiętacie, jak szliśmy w głąb lądu od Renda Bay?Zboczyłem wtedy ku dawnej wieży strażniczej. Przez jej krwioszkłowidziałem potężne armie. Uważałem, że to wojska imperatora Kurgana,Żelaznego Kła. Generał Utros podbił w jego imieniu wiele ziem. Z wieżydzięki magii widziałem poprzez czas starożytnych wojowników. – Powolipokiwał głową. – Drogie duchy, ci żołnierze przed nami bardzo miprzypominają tamtych.

– Ale oni byli odlegli o tysiące lat – odezwał się Bannon.

– Tak sądziłem. I nie mogę mieć pewności co do tej armii, póki niepodejdziemy bliżej.

Szli ku kępom drzew, wśród których mogli się schować. Nicci byłacoraz bardziej niespokojna. Nie dostrzegała sensu w tym, na co patrzyła.

Doskonale pamiętała armię Jaganga; smród, wrzawę, zamęt, jakmorowe powietrze. Dzięki akustyce pogórza i otwartej równiny powinnisłyszeć daleki pomruk krzyków, szczęk mieczy ćwiczących żołnierzy, stukmłotków zbrojmistrzów, wrzaski branek wleczonych do żołnierskichnamiotów, odgłos kopania latryn lub grobów dla zabitych jeńców. Powinniczuć swąd pogrzebowych stosów i dym ognisk, słyszeć dźwięki muzyki,sprośne przyśpiewki, rozkazy wykrzykiwane przez oficerów, burkliwe

15

Page 15: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

użalanie się przegrywających hazardzistów.

Lecz słyszała wyłącznie wiatr, szelest traw, brzęczenie owadów…żadnych odgłosów wielkiej armii.

Mrra wróciła ze zwiadu, przedzierając się przez poszycie – nie skradałasię, nie ukrywała. Nicci się uspokoiła.

Przed nimi w rozpadlinie na pogórzu kilka małych strumyczkówłączyło się w wąwozie gęsto porośniętym karłowatymi dębami i sosnami.Bannon wskazał ku krzakom o zwisających gałęziach.

– Spójrzcie, widzę tam paru żołnierzy. Może uda nam się z nimipogadać.

– Też ich widzę – powiedział Nathan. – Czterech lub pięciu. – W jegoszepcie pobrzmiewała nadzieja.

Kiedy Nicci spostrzegła postacie skulone w cieniu gałęzi, przeszył jązimny dreszcz. Trzymali się blisko siebie, może tu obozowali, może byliczujką armii. Ona ich nie zauważyła, Mrra nie wyczuła, lecz żołnierzepewnie zauważyli troje zbliżających się wędrowców.

– Może być już za późno. – Nicci nadal nie widziała żadnego ruchu. –Sprawdzimy, ale ostrożnie.

Dotknęła sztyletów na biodrach, choć jej najskuteczniejszym orężembyła magia.

Bannon i Nathan dobyli mieczy. Ruszyli przez trawy ku zagajnikowi.Bannon schylił się pod gałęzią, odgarnął dłonią liście.

– To dobre miejsce na obóz – szepnął, o wiele za głośno zdaniem Nicci.– Może dlatego tu są.

Nicci go uciszyła, ale przyznała mu rację. Oddział działający naobrzeżach trzonu armii mógł się schronić w zalesionym wąwozie. Alegdzie dym z ogniska?

Pięciu pradawnych wojowników czekało na nich pod dębami, tkwiącwokół centralnego punktu. Mrra podeszła ku nim, węsząc, nie okazywała

16

Page 16: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

strachu. Nicci przystanęła, wpatrując się w ludzkie postaci. Krzepcywojownicy mieli łuskowe pancerze, grube naramienniki, nagolenicei wzmocnione buty; głowy osłaniały im spiczaste hełmy z wizurami.Zbrojni byli w krótkie miecze. Jeden z żołnierzy pochylał się ku czemuś,czego, jak się zdaje, nikt prócz niego nie widział.

Cała piątka była zmieniona w jasnoszary kamień.

– Są… posągami – wyjąkał Bannon załamującym się głosem. – Jak pozaklęciu naprawiacza.

Nathan ostrożnie podszedł bliżej. Kamienny wojownik patrzył pustymwzrokiem w uprzątnięte miejsce na dnie lasu.

– Idę o zakład, że dawno temu płonęło tu ognisko. Czas zatarł po nimślad, ale wciąż zostało parę tworzących krąg kamieni.

Wojownicy mieli twarze bez wyrazu; ich myśli znieruchomiały, kiedyzadziałał czar petryfikacji. Nicci się zbliżyła; nieśmiałe domysły byłyniczym zimny grad podczas letniej burzy. Żadnych ognisk, żadnego ruchu,kompletna cisza.

– Zastanawiam się, czy cała armia na równinie nie skamieniała.

Nathan był zarówno zafascynowany, jak i zaniepokojony.

– Magia niezbędna do rzucenia takiego czaru przewyższa wszystko,o czym słyszałem, wszystko od czasu wielkich wojen czarodziejów przedtrzema tysiącami lat – powiedział z podziwem. – O, to były czasynieokiełznanej, potężnej magii.

Bannon przeciągnął ostrzem miecza po ramieniu jednego zeskamieniałych wojowników. Stalowa klinga Niepokonanego zaśpiewaładźwięcznie.

– Tysiące lat… trzy tysiące, a oni wciąż w całości? Czy kiedykolwieksię obudzą? – Popatrzył na Nicci; powróciło bolesne wspomnienie. –Ożywiliśmy ludzi w Lockridge, kiedy Nathan pokonał naprawiacza.Wszystkich tych ludzi zastygłych z myślą o swoim przewinieniu.

17

Page 17: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– To była o wiele skromniejsza sprawa, mój chłopcze. Naprawiaczrzucał swoje złe czary wyłącznie na tych, którzy jego zdaniem byli winni,kolejno na każdego. – Czarodziej znowu potrząsnął głową. – To tutaj… poprostu zapiera dech. Tyle tysięcy żołnierzy!

Mrra obwąchała kamienne buty, ale posągi jej nie zainteresowały.Zniknęła w dębowym lesie, wśród połamanych przez wiatr gałęzi i grubejwarstwy zbrązowiałych liści.

Nathan, w którym ciekawość wzięła górę nad niepokojem, chodziłwśród skamieniałych żołnierzy, przyglądał się im jak gość podziwiającynowy ogród rzeźb na królewskim dziedzińcu.

– W Pałacu Proroków czytywałem pradawne kroniki wojenne. Znam tepancerze. Ten emblemat… widzicie stylizowany rysunek płomienia? –Postukał w napierśnik jednego z żołnierzy. – Taki symbol pojawia sięw opowieściach o Żelaznym Kle. – Cofnął się, wsparł dłonie na biodrach.– Pomyślcie tylko, jakie historie by nam opowiedzieli, gdyby mogliprzemówić.

– Wolałabym, żeby nadal milczeli – stwierdziła Nicci. – Bo gdyby onimogli mówić, to mogłaby się odezwać cała armia. A wątpię, żeby gadaniebyło ich priorytetem.

Bannon nie posiadał się ze zdumienia.

– Jeśli przyszli zdobyć to wielkie miasto, to nic ich tu już nie trzyma.Miasto zniknęło.

– Przecież są posągami, chłopcze – przypomniał mu Nathan. – I nigdzienie pójdą.

– No tak.

Nathan przybrał mentorski ton:

– Myśląc pozytywnie, to skoro ci żołnierze są posągami, to cała taogromna armia nie jest zagrożeniem ani dla nas, ani dla kogokolwiekinnego. Możemy przejść wśród nich i dowiedzieć się, gdzie się podziało

18

Page 18: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

miasto. Żadnego skradania się. To powinno być łatwe.

Ledwo wypowiedział te nierozważne słowa, a już z drugiej stronywąwozu dobiegł jakiś trzask. Gałęzie pękały z hałasem i ukazała sięwielka kudłata istota wyrywająca z korzeniami i odrzucająca na bokkarłowate dęby.

Nicci ugięła kolana, stuliła dłonie, żeby dotknąć daru i przywołaćmagię. Nathan uniósł miecz, Bannon stał u jego boku. Mrra wyskoczyłaspomiędzy drzew i pędziła ku nim.

Monstrum przystanęło, węszyło, mierząc wzrokiem intruzów. Byłowielkie jak ogr, ale wyglądało jak niedźwiedź z koszmarów. Ryknęło,z rozdziawionej paszczy pociekły sznury śliny. Stanęło na tylnych łapachi wyciągnęło przednie z zakrzywionymi pazurami.

Ruszyło ku nim jak burza.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

19

Page 19: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 3

Stwór był zbyt wielki, żeby powstrzymały go karłowate dęby. Walił łapąniczym taranem, długimi pazurami chwytając uparte gałęzie. Ryczałi metodycznie niszczył las, zostawiając jedynie drzazgi dębiny, jakozdobne frędzle ze wstążki zrobione przez szwaczkę. Wyrywał i odrzucałdrzewa. Pędził ku nim, sapiąc i dysząc niczym miech kowalski.

Bannon przykucnął wśród kamiennych wojowników, jakby mogli goobronić.

– Co to takiego?!

– Co dzień dowiadujemy się czegoś nowego. – Nathan szerokorozstawił stopy w czarnych butach. Zbierał się w sobie, ujął oburączmiecz, dla pewniejszego chwytu. – Ale sądzę, że będziemy z tym walczyćzwykłym sposobem.

Nicci stanęła przed nimi, zagięła palce; czuła mrowienie towarzyszącebudzącemu się darowi.

– Cofnijcie się.

Monstrum przypominało jej olbrzymiego wściekłego niedźwiedzia – a może kiedyś było niedźwiedziem, teraz porośniętym zmierzwionymcynamonowym futrem, upaćkanym zasychającą ropą i krwią, które sączyłysię z niezagojonych ran. W masywnym łbie jarzyły się szerokorozstawione ślepia. Jedna połowa pyska wyglądała jak stopiony woskświecy. Ślepie wypłynęło z oczodołu i osunęło się w dół pyska. Policzekzniknął, odsłaniając straszliwe kły w wydłużonej paszczy. Lepka ślinaciekła, zmieszana z krwią z popękanych dziąseł.

Z futrzastego cielska sterczały gładkie, wypukłe płytki, podobne doskorup homarów dostarczanych czasem przez rybaków do portu Grafan.Twarde płytki wyglądały jak wszczepione w monstrualne ciało

20

Page 20: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

niedźwiedzia, w jego skórze zaś wypalono symbole i geometryczne wzoryzaklęć, podobne do zbliznowaciałych runów pokrywających Mrrę.

Monstrum pędziło ku nim, gotowe ich zabić. Nicci zauważyła, że taknaprawdę nie był to oszalały z głodu drapieżnik, potwór cierpiał straszliwemęki. Okaleczone cielsko, a zwłaszcza ropiejące piętna świadczyły o tym,że istotę tę ukształtował jakiś zły człowiek.

Nic dziwnego, że stwór był owładnięty żądzą mordu.

Chociaż Nicci to rozumiała, nie zamierzała pozwolić, żeby monstrumskrzywdziło jej towarzyszy. Niemal bezwiednie przywołała do obu dłonikule syczącego, kłębiącego się ognia czarodzieja. Płynny żar ogarnieohydnego stwora i zmieni w czysty popiół.

Rzuciła kulami ognia w zbliżającego się stwora, ciągle wyrywającegostojące mu na drodze drzewa. Pierwsza kula żaru sięgnęła celu – i tylkoprześliznęła się po cielsku jak rozżarzona mgła, a potem trysnęła napołamane drzewa. Ogień czarodzieja zapalił gęste zarośla, ale stworowinie zrobił krzywdy.

Druga kula uderzyła w potwornego niedźwiedzia, lecz ogień spłynąłniczym woda po natłuszczonej skórze. Monstrum wciąż się zbliżało.

– Jest odporny na ogień czarodzieja! – wykrzyknął Nathan.

Nicci nie czekała. Miała cały arsenał innych zaklęć. Sięgnęła swoimdarem, żeby zatrzymać serce stwora. W nagłej potrzebie często otaczałażywe serce magią i ściskała, póki nie przestało bić… ale teraz jej zaklęcieznowu jakby się ześliznęło. Nie mogła dosięgnąć serca, nie potrafiławniknąć do środka.

Bestia parła naprzód. Już miała dopaść Nicci, kiedy ta wyrzuciła przedsiebie ręce, wnętrzami dłoni ku górze, zebrała powietrze i zestaliła je,tworząc niewidzialny taran, który uderzył w potwora. Ten się zachwiał,przystanął na chwilę i znowu ruszył naprzód. Runy na jego skórze lśniłysłabo.

21

Page 21: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci wiedziała, co się dzieje. Mrra też była odporna na czary dziękirunom wypalonym w jej płowej sierści. Tego niedźwiedzia musiałychronić te same zaklęcia.

I już był przy niej, uderzył wielką łapą. Czarodziejka próbowała sięuchylić, cios jednak trafił ją w ramię. Upadła, oszołomiona.

Nathan ruszył do boju.

– Zostaw to nam, czarodziejko. Dalej, chłopcze, od wielu dni nieużywałeś swojego miecza!

Bannon z wrzaskiem ruszył na bestię, a Nathan przeciął mieczem jejgórną łapę. Niedźwiedź kłapnął zniekształconą paszczą i zamachnął się nastarego czarodzieja zdrową łapą. Nathan uskoczył. Z zadziwiającą gracjązawirował na jednej nodze i znowu ciął, ale jego ataki tylko rozdrażniałypotwora.

Bannon zaatakował z drugiej strony, kreśląc Niepokonanym płaski łuk– miecz trafił bestię w potężną łapę i odciął cztery ostre jak noże pazury.

Nathan zaś z całą siłą opuścił miecz. Klinga uderzyła w wypukłą płytkęi odbiła się od niej. To wszystko stało się w parę sekund.

Nicci tymczasem się podniosła i stwierdziła, że pożoga rozpalonaogniem czarodzieja buszuje w podszyciu, pochłaniając suche gałęziei dywan zeschniętych liści. Ogień będzie się rozprzestrzeniał i jeśli dotrzedo suchych jak pieprz trawiastych wzgórz, nic go nie powstrzyma.

Lecz zanim zajmą się gaszeniem pożaru, powinni powstrzymaćnacierającego potwora.

Skoro jej magia nie mogła mu bezpośrednio zaszkodzić, Niccizaklęciem wyrwała z ziemi płonący dąb i cisnęła w bestię. Drzewo,dymiąc i siejąc iskrami, uderzyło w monstrum, podpalając mu futro.Bannon i Nathan uskoczyli z drogi, kiedy stwór odrzucił tę żagiewi znowu zaatakował.

Nicci zostawiła w spokoju swój dar i sięgnęła po sztylety. Musiała

22

Page 22: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

podejść bardzo blisko stwora, żeby go zranić krótkimi ostrzami. Niechciała, żeby ją zmiażdżył w uścisku, żeby jej żebra trzasnęły jak gałązki,ale wypatrywała okazji.

Nathan znowu ciął mieczem, ale stwór walnął go na odlew. Staryczarodziej przeleciał dwadzieścia stóp i upadł w kępę karłowatych dębów,leżał tam nieruchomo.

Śmignął piaskowy kształt i Mrra skoczyła na monstrum. Choć panterabyła o wiele mniejsza od niedźwiedzia, to była prawdziwą maszyną dozabijania, wyszkoloną na jakiejś dalekiej arenie.

Nicci ruszyła, wysuwając przed siebie sztylety. Kiedy uderzyła, jednoostrze szczęknęło na wszczepionym pancerzu, ale drugie wbiło się w gęstefutro. Uderzała raz za razem, jak kąsająca żmija, a potem odskoczyła.

Mrra atakowała pazurami i kłami, szarpiąc ranę, jaką miecz Bannonazrobił w brzuchu bestii. Pantera ją powiększała, aż wypłynęły wnętrzności.Bestia zaryczała, pryskając śliną. Zdrowa łapa drapała skórę Mrry, ale tonie powstrzymało wielkiej kocicy.

Bannon znowu dźgnął mieczem w brzuch potwora, wbił klingęgłęboko, aż do kręgosłupa. Bestia zakrwawionymi łapami szarpała ostrze,potem zamierzyła się na chłopaka. Kiedy ten się uchylił, miecz wysunąłsię z rany, śliski od krwi.

Mrra walczyła, a Nicci podeszła na tyle blisko do bestii, że czuła jejcuchnący oddech. Wbiła sztylet w lewe ślepie, ostrze przebiło grubą kośćna dnie oczodołu i dotarło do mózgu. Czarodziejka wbijała je corazgłębiej, uderzając dłonią w głowicę.

Nawet to nie uśmierciło stwora. Ale Nicci drugim sztyletem chlasnęłapo gardzieli, przecinając warstwę tłuszczu i ścięgna aż do tętnicy. Ostrejak brzytwa ostrze przecięło tętnicę, na czarodziejkę trysnęła krew.

Mrra się odsunęła, wywlekając z brzucha bestii sznury jelit, jakbyznalazła sobie nową zabawkę.

23

Page 23: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

W oczach Bannona płonął ogień walki; był w bojowym transie, w któryczasem wpadał. Z nieartykułowanym wrzaskiem uniósł wysoko mieczi wbił go w pierś niedźwiedzia, przebijając mostek i serce.

Udręczony stwór zadygotał, zabulgotał i wreszcie padł martwy.

Bannon, ciężko dysząc, pochylał się nad nim, zaciskając dłonie naowiniętej rzemieniem rękojeści. Kiedy popatrzył na krwawą masę,rozpłakał się – nie tylko z ulgi i zgrozy, ale i ze współczucia dla biednegostworzenia.

– Wolałbym go uśmiercić czysto.

Nathan tymczasem wydostał się z chaszczy; usuwał liście i gałązkiz włosów i ubrania. Dotknął pulsującej bólem głowy.

– Żałuję, że nie mogłem być bardziej pomocny. Wykluczono mniez gry niczym rannego zawodnika w Ja’La.

Martwy niedźwiedź wciąż drgał, lecz uwagę Nicci przyciągnęłysyczące płomienie narastającego ognia. Karłowate dęby szybko się paliły,a sucha ściółka dostarczała mnóstwo pożywki dla ognia. Płomienieogarniały gałęzie. Ogień już się wysforował przed pięciu skamieniałychżołnierzy, osmalając ich spetryfikowane rysy.

Nicci parę razy głęboko odetchnęła dla uspokojenia, skupiła się naswojej Han. Płonący las to było coś, z czym mogła walczyć; to byłproblem, z którym jej dar się upora. Znowu przywołała wiatr i powietrznązasłoną otoczyła pożar. Szalało wokół nich tornado zeschniętych liści.

Zataczając dłońmi kręgi, sprawiała, że wiatr wirował coraz szybciej,wysysając z płonącej przestrzeni powietrze. Skanalizowała pożar, stłumiła,zamknęła w powietrznej kolumnie, którą ścisnęła, wypychając płomieniewysoko w niebo.

Bannon i Nathan schronili się przed nasilającym się wichrem, pozwoliliczarodziejce wykorzystywać magię. Mrra położyła uszy po sobie. Wokółnich kołysały się i pękały konary, gałązki fruwały we wszystkie strony.

24

Page 24: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Wreszcie ostatnie płomienie zgasły, zostały tylko pasma dymu, któresię rozwiały, kiedy Nicci przestała czarować. Wicher ucichł, konarydębów jakby westchnęły z ulgą. Zwęglone liście opadły na ziemię.

Nathan, rozczesując palcami siwe włosy, uśmiechem skwitował dziełoNicci, nie widząc w tym nic wielkiego.

– Dzięki, czarodziejko. To się mogło źle skończyć. Sam bym tozałatwił, gdybym miał dar.

– Wkrótce znów będziesz sobą, Nathanie. Odnajdziemy miasto. – Bannon nie tracił optymizmu. Spojrzał na Nicci i jego orzechowe oczyrozbłysły. – To było imponujące.

Nicci nie szafowała komplementami, ale była szczera.

– I twój miecz bardzo się przydał. – Prawdę mówiąc, była zakłopotana,że nie mogła walczyć magią, i zirytowana własną bezsilnością. Potrafiłazrozumieć trudny los Nathana. – Kiedy zobaczyłam te wypalone w sierścisymbole, powinnam była się domyślić, że moje czary nie podziałają.

Leżące przed nimi martwe cielsko spowijała żelazista woń krwii paskudny odór psującego się mięsa, mocniejsze od zapachu dymu. Mrrachodziła w poszyciu, trzymając się z dala od stwora i wypatrując innychzagrożeń.

Nathan z niepohamowaną ciekawością ukląkł przy niedźwiedziu,przesunął kłykciami po dziwacznych płytkach wszczepionych w jegoskórę.

– Drogie duchy, cóż mogło stworzyć tak przerażającą istotę? I po co? –Podniósł wzrok, zdumiony. – Jeśli czarodziej ma dar tak potężny, żebyprzemieniać ciało, to czemuż miałby go wykorzystywać w tak straszliwysposób?

Bannon, też wpatrzony w martwą bestię, otarł z twarzy ślady łez, trochęsię przy tym brudząc krwią.

– Na Chiriyi znałem chłopców lubiących wyrywać muchom skrzydełka

25

Page 25: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i podpiekać chrząszcze nad płomieniem. Czasami robili okropne rzeczybiednym kotom i szczeniakom. – Potrząsnął głową. – Nie wiadomo,czemu ludzie wyczyniają takie okropieństwa.

Nathan wstał, otrzepał spodnie z liści, poprawił pelerynę. Spojrzał naNicci, której twarz, włosy i czarna suknia pokryte były krwią.

– Paskudnie wyglądasz, czarodziejko.

– Z pewnością – powiedziała, patrząc na niego znacząco. Powoli sięokręciła, wodząc wzrokiem po okopconych drzewach, dymiących pniach,ostatnich rozwiewających się pasemkach dymu. – Ogień było widaćz daleka, a nasza walka z tym stworem na pewno przyciągnęła uwagę. Totyle, jeśli chodzi o nasze zamiary nieujawniania się. Zapowiedzieliśmyswoje przybycie.

Bannon i Nathan rozejrzeli się nieufnie.

Zza niskich dębów i nielicznych wyższych drzew dobiegł trzaskłamanych gałęzi i dźwięk głosów. Mrra przysiadła, warcząc, kładąc uszypo sobie. Węszyła, jakby wyczuwała śmierć. Kiedy głosy się zbliżyły,pantera zniknęła w poszyciu.

Bannon popatrzył za kocicą.

– Mrra się nie wystraszyła, kiedy to monstrum nas zaatakowało. Co jąmogło teraz spłoszyć?

Nathan niedbale machnął mieczem, gotowy walczyć.

– Może i my powinniśmy się wystraszyć, mój chłopcze.

– Nie wystraszyć – powiedziała Nicci, unosząc sztylety. – Przygotować.

Zebrała się w sobie i czekała, aż ukażą się tajemniczy obcy.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

26

Page 26: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 4

Nadchodzący nie starali się kryć. Idąc przez las, głośno rozmawialiochrypłymi głosami, jeden z nich gburowato się zaśmiał. Szeleścili liśćmi,rozgarniali gałęzie i kierowali się ku czarnym pozostałościom po leśnejpożodze. Nicci uświadomiła sobie, że musieli widzieć cyklon płomieni,które wystrzeliły ku niebu, zanim zostały zdmuchnięte.

Z gąszczu wyłoniły się trzy barwnie odziane postaci – smukli, wynioślimłodzi ludzie, źle przygotowani do pobytu w dziczy.

Nathan roześmiał się na ich widok.

– To młodziki!

Wyglądali na około dwudziestu lat, nie byli starsi od Bannona. Szlisobie lasem, jakby byli na zwyczajnej wycieczce, ubrani w dziwaczne,staromodne stroje: rozsznurowane na piersi koszule i jedwabneciemnozielone pantalony, przewiązane w pasie szerokimi szarfamio kontrastujących barwach – czerwonymi, błękitnymi lub purpurowymi.Na ramionach mieli krótkie peleryny obszyte egzotycznym cętkowanymfutrem – kompletnie niepraktyczne dla wojownika czy na trudniejsząpodróż, stwierdziła Nicci. Każdy z nich miał długą pałkę zakończonąmetalową kulą. Takie pałki mogły być dobrą bronią, ale młodzieńcytrzymali je jak paradne laseczki.

Nicci, Nathan i Bannon spotkali się z nimi na polanie, w pobliżużarzących się jeszcze popiołów i zakrwawionego cielska potwornegoniedźwiedzia. Młodzieńcy się zatrzymali, zdumieni widokiem brudnych,umazanych krwią ludzi.

Jeden z przybyłych, najwyraźniej przywódca, prychnął:

– Kim, na Opiekuna, jesteście? Nie spodziewaliśmy się, żekogokolwiek tu spotkamy.

27

Page 27: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Wysunął się naprzód, bezwiednie poprawiając pelerynkę. Miałkruczoczarne włosy i ciemnobrązowe oczy. Wydatne usta wykrzywiałgrymas zaskoczenia. Ubrany był w luźną czerwoną koszulę z szerokąpurpurową szarfą. Niedbale oparł o ziemię żelazną główkę pałki.

– Mimo to jesteśmy – stwierdziła Nicci, starając się ocenić, czy cidziwaczni nieznajomi mogą być groźni.

Młodzian mówił z dziwnym, archaicznym akcentem, ale można go byłozrozumieć.

Nathan odezwał się bardziej pojednawczo:

– Jesteśmy przybywającymi z daleka podróżnymi. Przyszliśmy z KolAdair, a przedtem przebyliśmy pustkowie, góry, doliny, a nawet morze. – Zamilkł na chwilę dla większego efektu. – Przybywamy z NowegoŚwiata.

– To daleko – odpowiedział drugi z młodzieńców. Miał kasztanowewłosy i podobnej barwy cień zarostu na policzkach. – Myślałem, żezeszliście z jednego z górskich miast na północy.

Trzeci młodzian miał kwadratową twarz i bardzo krótkie ciemne włosy.Nie okazywał większej ciekawości niż tamci dwaj.

– Dokąd idziecie? Jak się nazywacie?

Tu włączyła się Nicci, zanim któryś z jej towarzyszy zdążyłodpowiedzieć; nie chciała za dużo zdradzić.

– Idziemy tam, dokąd nas droga zaprowadzi. Badamy Stary Świat. Moitowarzysze to Bannon i Nathan.

Pierwszy młodzian postukał pałką w ziemię, poruszając leśną ściółkę.

– Jestem Amos. – Nie okazał ani zbytniej serdeczności, anipodejrzliwości, której Nicci mogła się spodziewać, po prostu rezerwę,jakby niewiele dla niego znaczyli. Wskazał na swoich przyjaciół. – To Jedi Brock. Kiedy ostatnio całun opadł, postanowiliśmy spędzić trochę czasuna zewnątrz i teraz znowu musimy czekać.

28

Page 28: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Brock, ten z krótko ostrzyżonymi ciemnymi włosami, spojrzałz zainteresowaniem na zmaltretowane cielsko niedźwiedzia, jegowypłynięte oko, połyskliwe wnętrzności wywleczone z brzucha.

– Kolejny bojowy niedźwiedź wyrwał się na swobodę.

Amos prychnął.

– Naczelny treser Ivan to głupek. Rodzice tak mówią i to jedyna rzecz,co do której się zgadzają.

Jed podrapał cień zarostu na policzkach.

– Ostatniej nocy słyszeliśmy, jak poluje na wzgórzach, więctrzymaliśmy się z daleka. – Popatrzył na wędrowców. – Rozprawiliście sięz bestią za nas.

– Dość niechlujnie – dodał Brock.

– Drogie duchy, wiecie, co to za stworzenie? – zapytał Nathan. –Widzieliście wcześniej takie monstrum? Wiecie, skąd się wzięło?

Amos zmarszczył brwi.

– Oczywiście. Nie słyszeliście, co powiedział Brock? To bojowyniedźwiedź.

Nicci starała się mówić spokojnie:

– Nigdy nie widzieliśmy bojowego niedźwiedzia.

– Jasne, że nie – odparł nonszalancko młodzian. – A nasi kreatorzy ciałstworzyli istoty o wiele gorsze.

Jed przesunął palcem po popękanym, osmalonym pniu jednegoz drzew.

– Widzieliśmy rozprzestrzeniające się płomienie i martwiliśmy się, żepożoga może ogarnąć wzgórza. Moglibyśmy znaleźć się w potrzasku. Alepotem cyklon stłumił ogień.

– Ktoś tu znakomicie włada magią – stwierdził Amos, wpatrując siębacznie w troje wędrowców. – Czyje to dzieło?

29

Page 29: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Nicci – odparł Bannon, najwyraźniej starając się zaimponowaćmłodzianom. – Jest czarodziejką, Nathan też jest czarodziejem…a przynajmniej zazwyczaj.

Amos spojrzał teraz na wędrowców innym okiem, z mniejszą rezerwą.

– A więc macie dar? – Popatrzył na Bannona. – A ty?

Bannon uniósł zakrwawiony miecz.

– A ja jestem fechmistrzem i poszukiwaczem przygód.

– Dobrze wiedzieć – stwierdził Brock z nutką sarkazmu.

Amos, znudzony już tą rozmową, podszedł do pięciu posągówżołnierzy, okopconych przez ogień.

– Jed uważał, że wśród drzew może być obóz. Zwiadowcy i szpiedzy.

Zmierzył wzrokiem najbliższy posąg, cofnął się i z wrednym grymasemzamachnął się pałką. Z całej siły walnął metalową końcówką w osłoniętąhełmem twarz posągu. Rozległ się głośny, dźwięczny trzask. Odpadłaczęść kamiennego hełmu i nosa, zostawiając bliznę jasnego marmuru.

Nicci była zaskoczona tą nieoczekiwaną brutalnością i przygotowałasię, na wypadek gdyby zaatakowali ją i jej towarzyszy. Bannon aż sięzachłysnął ze zdumienia.

Lecz Jed i Brock zachichotali wraz z przyjacielem, unieśli pałki i tłuklinimi w głowy pięciu kamiennych wojowników. Ozdobne, spiczaste hełmypopękały i odpadły, orle nosy, grube brwi i zaciśnięte wargi zmieniły sięw pył.

Zakłopotany Nathan wydał cichy okrzyk; nie wiedział, czy niepowinien ich powstrzymać.

– Drogie duchy!

Młodzi ludzie nie przestali, póki nie zniszczyli twarzy wszystkichpięciu posągów. Śmiali się i gratulowali sobie nawzajem tej pozbawionejryzyka zabawy.

Nicci czuła, jak krew niedźwiedzia zasycha jej na policzkach i na

30

Page 30: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

czarnej sukni.

– Czemu to robicie? – zapytała zimno.

– Bo sobie na to zasłużyli, na zadek Opiekuna! – powiedział Amos. –Nienawidzimy ich. Wojsk generała Utrosa. Są tutaj od piętnastu tysięcylat, kiedy to imperator Kurgan zamierzał podbić świat. Wszyscy znamyhistorię. I dlatego, kiedy opadła nasza ochronna zasłona, wyszliśmyz kolegami, żeby się zabawić… zrobić swoje.

Brock dodał:

– Przez wiele dni wędrowaliśmy po okolicy, szkodząc kamiennej armii,jak tylko się dało… na wszelki wypadek.

Nathan spojrzał na nich, nie kryjąc dezaprobaty. Nicci powiedziałaostro:

– Możecie niszczyć kamiennych żołnierzy, ale to nie oznacza, żejesteście wielkimi wojownikami.

Amos się skrzywił.

– Ale to jedyna szansa, jaką mamy, i nie zamierzamy zmarnować okazjido zemsty. Tak długo wszyscy czekaliśmy.

Trzej młodzi ludzie popatrzyli na siebie. Brock powiedział:

– Może powinniśmy wrócić przez równinę? Tyle tam posągów.

– Nie wiadomo, kiedy znowu opuszczą całun – odezwał się Jed, naglezdenerwowany. – Nie chcemy tego przegapić i utknąć tu na dłużej.

– Mnóstwo czasu, żeby wrócić pod klosz. – Amos spojrzał nawypalony obszar. – Po prostu chciałem zobaczyć, kto tu rzucał czary.Wracajmy do domu.

– A gdzie jest wasz dom? – zapytał Bannon. – Przez większość naszejwędrówki ta kraina była rozległa i pusta. Nikogo nie widzieliśmy, odkądprzeszliśmy przez góry. Jesteście z wioski na wzgórzach?

Brock i Jed się zaśmiali, Amos przewrócił oczami.

– O, tu jest mnóstwo miast. A czy my wyglądamy na górskich

31

Page 31: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

wsioków?!

– No to skąd jesteście? – spytała stanowczo Nicci.

– Z dużego miasta, rozumie się.

Nathan się ożywił.

– Tak, widzieliśmy wielkie miasto! Możecie nam powiedzieć, jak jeznaleźć?

Młodzi mężczyźni znowu się roześmiali.

– Oczywiście. Mieszkamy tam – powiedzieli takim tonem, jakbyNathan był ostatnim głupkiem.

– A jak się nazywa wasze miasto? – dopytywała się Nicci. Jeśli temłodziki nie zaczną zaraz odpowiadać na pytania, to z radością wyciśniez nich odpowiedź.

– No jakże, przecież to Ildakar. – Amos i ją potraktował z góry. –Niemożliwe, żebyście nie znali tego wspaniałego miasta!===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

32

Page 32: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 5

Nathan, słysząc nazwę niemal mitycznego miasta, poczuł dreszczzachwytu i ekscytacji. Ildakar! Dostał gęsiej skórki i uświadomił sobie, żeuśmiecha się jak chłopczyk mający dostać więcej łakoci, niż sięspodziewał.

– Ildakar… z przedwiecznych legend? – Popatrzył na młodzieńcówz o wiele większym zainteresowaniem niż przedtem. – Powiadają, że tozachwycająca metropolia.

– Nasza wspaniała, idealna społeczność przetrwała tysiące lat –powiedział z ironią Amos. – Lecz Ildakar nie jest legendą, to nasz dom.

– Ale gdzie to jest? – zapytał Nathan z większym sceptycyzmem niżpodziwem. – Z wysokich partii gór dostrzegliśmy miasto, ale równina jestpusta.

– Nie licząc tych posągów – dodał Bannon.

Amos, Jed i Brock zaśmiali się z czegoś, o czym tylko oni wiedzieli.

– Nasze miasto leży tam, na skraju wzniesienia, jest chronione zasłoną.Nie lekceważcie czarodziejów Ildakaru.

Nathana aż dławiły naglące pytania. Poszedł za młodzieńcami, którzyopuszczali spalony dębowy zagajnik. Amos w marszu machał pałką,zmiatając z drogi zeschnięte gałązki. Wyszli z lasu na otwarty teren,schodzili z trawiastych wzgórz. Jed i Brock zabawiali się strącaniemczubków chwastów, siejąc wokół pierzastymi płatkami i ostrymi kolcami.Młodzi ludzie wydawali się beztroscy i odprężeni, niespieszno im było doIldakaru pomimo wyraźnej niecierpliwości Nathana.

Były czarodziej puścił wodze fantazji. Popatrywał na Nicci,wymieniając z nią niewypowiedziane pytania. Cały czas się uśmiechał,przekonany, że w końcu znajdzie odpowiedzi. Powiadano, że Ildakar to

33

Page 33: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

bastion innowacyjnej magii z dawnych wieków, pełen mających potężnydar mężczyzn i kobiet. Skoro miasto pokonało – zamieniło w kamień? – armię wspaniałego generała Utrosa, zanim zniknęło we mgle legend, toz pewnością mają tam możliwości, żeby mu przywrócić utracony dar.Dokładnie tak, jak przepowiedziała wiedźma.

Odzyskał nadzieję. Przybrał teraz ojcowski ton.

– Chciałbym usłyszeć coś więcej, chłopcy. Spędziłem stulecia w PałacuProroków, przy północnej granicy Starego Świata. Może o nimsłyszeliście? Zbudowano go przed tysiącami lat. Nie? No cóż, pałacu i takjuż nie ma. Studiowałem rozmaite podania, zwłaszcza te dotycząceWielkiej Wojny. – Pokiwał mądrze głową i zamilkł, chcąc sprawdzić, czyjakoś zareagują. – Ildakar odgrywa ogromną rolę w tej historii.

Młodzieńcy nie okazali zbytniego zainteresowania. Nie miał nawetpewności, czy w ogóle go słuchali.

Bannon starał się nawiązać kontakt z nowymi znajomymi, jakby liczyłna to, że rówieśnicy lepiej go potraktują.

– Czarodziej Nathan opowiedział nam o imperatorze Kurganie i jegoŻelaznym Kle. – Otworzył usta i puknął palcem w lewy kieł. – I o tym, jakgenerał Utros próbował oblegać Ildakar i jak złapali srebrnego smoka,żeby go wykorzystać w walce, ale się uwolnił i zaatakował ich… zanimmiasto zniknęło… – Słowa lały się potokiem.

Nathan doceniał jego entuzjazm, ale wolałby, żeby Bannon siępowściągnął, póki się czegoś więcej nie dowiedzą. Przerwał mu,doganiając Amosa:

– Zatem, chłopcy, jak wam się udało uciec?

– Uciec? Wyszliśmy z miasta, kiedy osłona zanikła – odpowiedziałAmos. – Czarodzieje testują wyniki swoich prac, więc wkrótce znowuzaniknie. Nie musimy się spieszyć. Mamy mnóstwo czasu na powrót.

Brock ściął czubek suchego chwastu, wzbijając w powietrze chmurkę

34

Page 34: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

pierzastych nasion. Jed buszował wśród traw, ścigając szelest, który mógłpowodować wąż albo królik.

Nathan obejrzał się przez ramię na wypaloną wśród wzgórz za nimiłatę. Ciekaw był, czy dostrzeże idącą ich śladem Mrrę, lecz piaskowapantera zniknęła w rzadkiej roślinności. Zastanawiał się, czemu bardziejsię przejęła tymi trzema zarozumiałymi młodzianami niż straszliwymniedźwiedziem czy szalejącą w lesie pożogą. Te młodziki nie sprawiaływrażenia groźnych.

Nicci wyskubała z czarnej spódnicy uparte rzepy.

– Miasto, które dostrzegliśmy z przełęczy, migotało niczym miraż.Wydawało się nadnaturalne.

– To magia – powiedział Amos. – W zależności od mocy osłony Ildakarto istnieje, to nie istnieje, to podlega czasowi, to nie. Całun opada i siępodnosi, kiedy czarodzieje starają się utrzymać prastare zaklęcia. Razemz przyjaciółmi znaleźliśmy się tutaj, bo trafiła się po temu okazja.

– Dzięki temu możemy się zemścić na żołnierzach wroga – stwierdziłBrock, mocno uderzając laską w kolczastą łodygę ostu. – Paru za jednymzamachem.

– Mam nadzieję, że miasto szybko się pojawi – odezwał się Jed. –Biwakowaliśmy tu i włóczyliśmy się trzy dni. Chętnie bym się wykąpałi zjadł porządny posiłek. Suchy prowiant nie jest najsmaczniejszy.

Amos uśmiechnął się szelmowsko.

– Myślałem, że bardziej by ci zależało na wizycie u jedwabistej yaxeny.

Jego dwaj towarzysze zaśmiali się pożądliwie. Brock dodał:

– Na zadek Opiekuna! Chciałbym być czysty i wypoczęty, zanim sięw ten sposób wyżyję.

– O ile dziewczyny też są czyste i wypoczęte. Dla mnie to sięnajbardziej liczy – oznajmił Jed.

– Co to jest jedwabista yaxena? – zainteresował się Bannon.

35

Page 35: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Młodziki posłały mu miażdżące spojrzenie.

– Może kiedyś ci pokażemy.

Schodzili razem ze stoków, przez trawy i zielska. Nie musieli się kryćprzed wielką armią, więc maszerowali szybko. Kiedy dotarli na równinęzastawioną tysiącami posągów żołnierzy, Nathan zapatrzył się nanieruchome szeregi. Kamienne postaci były wszędzie, unieruchomionew trakcie swoich zwykłych zajęć, prowadząc wielką wojnę… wojnę, któranigdy nie dotarła do Ildakaru.

Natrafili na grupę czterech jeźdźców, ich potężne wierzchowce byływ bojowym rynsztunku. Nathan rozpoznał ozdobne części końskiej zbroi:stalowy naczółek chroniący głowę i pysk, nakarczek oraz napierśniki blachy boczne. Zdobił je stylizowany płomień, symbol imperatoraKurgana. Prawa przednia noga jednego z koni była uniesiona, jakbybojowy rumak znieruchomiał w galopie; ale teraz posąg trwał w chwiejnejrównowadze.

Żołnierze dosiadający koni mieli osobliwe starodawne zbroje,w których wyglądali bardzo groźnie: szerokie hełmy z czubem nadczołem, osłoną nosa i spiczastą osłoną brody, gładki pancerz chroniącypierś, skórzane osłony ud, wzmocnione metalowymi płytkami. Naokrągłych tarczach też widniał płomień Kurgana.

Bannon przystanął, żeby podziwiać posągi kawalerzystów.

– Musieli jechać na wypad.

Amos naparł obiema dłońmi na kamiennego konia z uniesioną nogą.

– Pomóżcie mi.

Jed i Brock przyłączyli się bez wahania. Amos popatrzył na Bannona.

– I ty też możesz się przyłożyć. Pozwolimy ci.

Bannon niepewnie dołączył do młodzików.

– Co robimy?

Wszyscy czterej oparli dłonie o kamiennego konia.

36

Page 36: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Walczymy w dawnej wojnie.

Amos z przyjaciółmi naparli, zachwiali kamiennym koniem. Bannonniewiele im w tym pomógł.

– To historyczny artefakt, chłopcy. Nie powinniście… – zganił ichNathan.

– To żołnierz nieprzyjaciela.

Amos zacisnął zęby, zaczerwienił się z wysiłku. Natężyli sięi przewrócili kamiennego konia z jeźdźcem. Ciężki posąg runął na ziemię– przednia noga konia się złamała, kamienny żołnierz pękł w połowie.

Młodzi ludzie się cofnęli i pogratulowali sobie.

– Jeszcze tylko jakieś sto tysięcy do załatwienia – stwierdził Jedi oddalił się niespiesznie.

Przemierzali rozległy, milczący obóz, gdzie niezliczeni starożytniwojownicy znieruchomieli w trakcie gorączkowej działalności. Wieleposągów miało zbroje – byli gotowi do walki. Dwaj krzepcy żołnierze stalize skrzyżowanymi na piersi rękami w rękawicach rycerskich, niczymnieustępliwi strażnicy; najwyraźniej trzymali wartę.

– Dlaczego nie ma namiotów i chorągwi? – zapytał Bannon.

Nathan odpowiedział:

– Po tylu stuleciach po jednych i drugich nie pozostał ślad. Żołnierzezmienili się w kamień, lecz cała reszta dawno temu się rozpadła.

Osłonił oczy przed jaskrawym popołudniowym światłem, wodziłwzrokiem po scenerii. Dziesięciu skamieniałych żołnierzy leżało kręgiemna ziemi, wokół nich wyrosły zielska i trawy. Z ich póz i z tego, że bylinieubrani, wywnioskował, że spali wokół ogniska pod dawnonieistniejącymi kocami. Inni przysiedli w pobliżu, wyciągając ręce kuśrodkowi kręgu, jakby trzymali patyki, piekąc mięso nad ogniem.

Jeden z żołnierzy stał z dłońmi przy kroczu, patrząc ku ziemi,skamieniały w trakcie sikania. Amos wraz z towarzyszami uznali, że to

37

Page 37: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ogromnie zabawne, i pałkami o metalowych czubkach odłamali kamiennedłonie, zamienili w pył skamieniałą męskość.

Dotarli do placyku wśród posągów – być może stał tu duży namiotz zaopatrzeniem, który z czasem się rozpadł.

– To dobre miejsce na obóz – oznajmił Amos, potem popatrzył naBannona. – Macie jakieś zapasy?

– Liczę, że macie porządne jedzenie – dodał Jed. – I tak dużo, żeby siępodzielić.

Nicci popatrzyła na nich twardo.

– Powinniście się lepiej przygotować na tę wyprawę.

Amos się zirytował, a Nathan zdjął swój plecak.

– Mamy żywność. Chętnie się podzielimy. – Rozwiązał rzemienie,otworzył plecak, pokazując chronione zaklęciem steki z sarniny, którewycięli z jednej z ostatnich zdobyczy Mrry.

Obcy uśmiechnęli się z uznaniem.

– Wygląda zachęcająco – rzekł Brock.

Wspólnie zebrali naręcza zeschniętego zielska, trawy i połamanychgałązek. Nathan ułożył krąg z kamieni, a młodzieńcy z Ildakaru cisnęli naśrodek stertę suszu.

Bannon popatrzył na nieporządną kupę, pochylił się i zabrał do roboty.

– Do rozpalenia ogniska trzeba się bardziej przyłożyć. Sucha trawa,potem gałązki na rozpałkę, większe gałęzie ułożone wokół.

Amos przewrócił ciemnobrązowymi oczami.

– Po co się tak trudzić?

Gestem uwolnił odrobinę swojego daru i podpalił stertę suszu. Szybkomieli porządne ognisko.

– O, tak z pewnością jest szybciej – mruknął Bannon.

Nicci zwykle też rozpalała ich ogniska.

38

Page 38: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

W zapadającym zmierzchu upiekli mięso i zasiedli do jedzenia.Nathanowe próby nawiązania rozmowy nie bardzo się powiodły. Młodziludzie wyjęli z plecaków wafle miodowe i ziarniste ciastka i podzielili sięnimi. Nathan uznał, że są bardzo smaczne, ale chłopcy upierali się, że imsię przejadły.

Nathan patrzył w gęstniejącej ciemności na rozległą przestrzeńprzypominającą mu równinę Azrith w D’Harze. Ogromna preria ciągnęłasię aż do stromego brzegu rzeki przecinającej wielką równinę – lecz nawetta wielka otwarta przestrzeń wydawała się zbyt mała, żeby pomieścićniezliczonych żołnierzy, którzy przybyli podbić Ildakar.

Nathan, sięgając po drugi miodowy wafel, kiwnął brodą ku odległejrzece.

– To wygląda na niezwykłe wypiętrzenie. Taka rzeka powinnawyżłobić szeroką dolinę, ale ta tutaj przecięła równinę niczym topór. Stądte ogromne klify nad wodą.

– I nie stało się to przez przypadek – powiedział Amos, oblizując palcez sarniego tłuszczu. – Czarodzieje z dumy, żeby chronić Ildakar, połączyliswoje dary, by wypiętrzyć tę część równiny, unosząc tę olbrzymią połaćsetki stóp ponad rzekę Killraven. Strome urwisko uniemożliwia atak odstrony wody.

– Tylko głupcy zaatakowaliby Ildakar – wtrącił Brock, żującprzypieczone mięso; wyjął z ust chrząstkę, przyjrzał się jej i rzuciłw trawę. – Generał Utros i jego armia przekonali się o tym na własnejskórze.

– Jak ktokolwiek mógłby zaatakować miasto, skoro nie można goznaleźć? – zapytała Nicci. – Gdzie się podział Ildakar?

– To część naszego geniuszu – stwierdził Amos, nie uściślając tegobardziej.

Skryte w trawach nocne owady zaczęły swoje kojące pieśni, a Nathan

39

Page 39: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

rozmyślał nad tym, czego się dowiedział z legend i historii. Jeżeliczarodzieje z Ildakaru potrafili zrobić coś takiego, to z pewnością pomogąmu odzyskać dar.

Ale najpierw muszą rozwikłać zagadkę znikającego miasta.

Następnego dnia, długo po wschodzie słońca, wyruszyli przez równinę,wędrując wśród skamieniałych żołnierzy. Od czasu do czasu jacyśkamienni wojownicy przyciągali uwagę trzech młodzieńców. Jedenkucający wojak, z kamiennymi spodniami wokół kamiennych kolan, padłna ziemię tam, gdzie latryna, z której korzystał, zmieniła się w proch.Amos z przyjaciółmi pokruszyli posąg na kawałki.

Brali na cel szczególnie groźnie wyglądających wojowników, którzy ażsię palili, żeby zdobyć Ildakar. Pałkami tłukli po oczach, nosach, ustach,kalecząc twarze, pozbawiając je rysów – i bardzo ich to bawiło.

Nathan, po tym wszystkim, co czytał o świetności Ildakaru, byłrozczarowany ich postępowaniem. Powiódł wzrokiem po niezliczonychposągach na równinie.

– Sądzę, że jednym z tych posągów jest generał Utros. Frapującobyłoby go znaleźć tylko po to, żeby ujrzeć jego twarz, przez wzgląd nahistorię.

– Skąd byśmy wiedzieli, że to on? – Bannon popatrzył chmurnie naposąg, który ich towarzysze właśnie rozbili. – Ci wojownicy nie majątabliczek z nazwiskami.

– Drogi chłopcze, sądzę, że gdybyśmy wystarczająco długo szukali,tobyśmy znaleźli wojownika w generalskim mundurze lub zbroi,najpewniej niemal pośrodku obozu, w namiocie dowództwa. – Nathanotrzepał gors plisowanej koszuli, którą nosił od wyruszenia z Cliffwall. – Ale po tych wszystkich latach nie będzie śladu po namiocie… żadnychstołów, resztek map, żadnych chorągwi.

40

Page 40: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci popatrzyła na odległą rzekę i opadające ku niej urwisko.

– Skoro wasi czarodzieje byli tak potężni, to dlaczego się bali?Podniesienie połowy równiny, poszarpanie terenu, żeby stworzyć ogromneklify, to nie świadczy o pewności siebie.

– To był pokaz naszej potęgi – wyjaśnił Amos. – Rzeką Killravenprzypływały towary z dalekich krain, ale kiedy nastały mroczne czasy,przybywali też i głupi najeźdźcy chcący podbić miasto. Dlategoczarodzieje stworzyli wysokie urwiska i przysunęli rzekę bliżej.Ukształtowali teren tak, jak garncarz urabia glinę. Ildakar przetrwał całyten czas i jesteśmy mocniejsi i potężniejsi niż kiedykolwiek. – Stęknąłz wysiłku i pchnął kolejnego kamiennego żołnierza, przewracając gow zielsko.

Zbliżali się do urwiska nad rzeką. Nathan był ciekaw, jak zejdą nadwodę, jeśli to było ich celem. Chłopcy nie chcieli niczego tłumaczyći uporczywe pytania czarodzieja wyraźnie ich irytowały.

Kiedy w gorącym popołudniu znaleźli się niecałą milę od stromizny,Nicci dała wyraz swojej frustracji:

– No i gdzie to miasto?

Jej czarna suknia była upstrzona jasnobrązowymi nasionami, rzepamii źdźbłami trawy.

Amos na to:

– Jesteśmy we właściwym miejscu, ale nie wiem, kiedy opadniezasłona. W żaden sposób nie możemy tego przyspieszyć.

– Może znowu trzeba będzie nocować pod chmurką. – Jed byłzawiedziony. – Wolałbym…

Powietrze nagle zamigotało i zmieniło się, jakby jakieś strażew niewidzialnym mieście zauważyły, że się zbliżają. Nathan wyczułw powietrzu ostry metaliczny posmak, jakby w pobliżu uderzył piorun.Nasiliło się brzęczenie – jakby wisiała tu chmara komarów – i narosło do

41

Page 41: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

uporczywego buczenia, od którego cierpły mu zęby.

Potem rozwiała się rozległa panorama pustej równiny; powietrze jakbysię złuszczyło, odsłaniając to, co było ukryte za zasłoną.

Kiedy migotanie ustało, Nathan zapatrzył się na ogromny i zapierającydech w piersiach Ildakar leżący wprost przed nimi.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

42

Page 42: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 6

Nicci stanęła jak wryta, patrząc na miasto, którego jeszcze przed chwiląnie było. Bannon chwiejnie się cofnął.

– Słodka Matko Morza!

Wszystkie szczegóły się wyostrzyły i trzeszczące buczenie ustało.

Zza zasłony czasu wyłoniło się otoczone murami miasto, wielkie jakTanimura. Niezliczone poziomy budowli wznosiły się na wyrzeźbionymz równiny płaskowyżu.

Nathan osłonił oczy.

– Drogie duchy, nawet najbardziej nieprawdopodobne legendy nieoddawały sprawiedliwości temu miastu. Rozumiem, dlaczego ŻelaznyKieł się upierał, żeby je podbić.

– Oto Ildakar – powiedział Amos, jakby to wszystko wyjaśniało. – Wielu obcych chciało go zdobyć, ale żadnej armii się to nigdy nie udało.

Młodzieńcy nic więcej nie dodali, toteż Nathan wyjaśnił Niccii Bannonowi:

– Ildakar był najważniejszym miastem na południu Starego Świata,ośrodkiem sztuki i rzemiosł, centrum badań nauk magicznych. Wielunajwiększych uczonych i wiele odkryć z pradawnych czasów pochodziwłaśnie stąd. – Pogładził gładko wygolony podbródek. – Po prawdzie towiele nowatorskich prac w archiwach Cliffwall powstało w Ildakarze, trzytysiące lat temu.

– Nasze miasto jeszcze urosło od tamtych czasów – odezwał się Amos.Poprawił obszytą futrem pelerynkę i ruszył przez równinę ku wielkiejbramie w ogromnych murach. – To dlatego, że chroniła nas zasłona.Gdyby Ildakar pozostał podatny na ataki, pewnie podbiłby nas generałUtros albo jakiś inny watażka.

43

Page 43: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci pokiwała głową, podziwiając potężne kamienne mury otaczającewypiętrzone miasto. Wiatr zwiał jej na twarz blond włosy.

– Gdyby imperator Jagang wiedział o Ildakarze, na pewno wysłałbywojska Imperialnego Ładu, żeby go podbiły.

– I Jagang, kimkolwiek był, też by przegrał – stwierdził Amos. –Ukrywając nasze miasto poza czasem, uniknęliśmy przez wieki wojen,zniszczeń i ciężkich doświadczeń. Przez piętnaście wieków izolacjizbudowaliśmy idealną społeczność. – Zatrzymał się przed najbliższymkamiennym żołnierzem, z obwisłym wąsem i brodawką na nosie.Z pogardliwym uśmieszkiem walnął pałką w głowę posągu.

Jed i Brock, dając upust tłumionej złości, przyłączyli się do niegoi wszyscy trzej walili w posąg, póki nie zamienili kamiennego żołnierzaw gruz.

Nicci irytowały ich niestosowne niszczycielskie zapędy, ale oszczędziłachłopcom ostrej nagany, bo wśród żołnierzy Jaganga widywała dużogorsze okropieństwa. Nudzące się wojska Imperialnego Ładu gwałciły,torturowały i okaleczały jeńców tylko dlatego, że nie miały nic lepszegodo roboty. W porównaniu z tym to bezmyślne niszczycielstwo byłoniczym.

Nathan odwrócił zniesmaczone spojrzenie od młodzieńców i zamrugał,otrząsając się z zadumy. Znowu miał przed sobą zdumiewającemetropolis, wznoszące się niczym wyspa na skraju równiny.

– To miasto żyje! Chodźmy zobaczyć Ildakar.

Poszli przez trawiastą równinę ku wysokim murom. Szli pozostałościąwielkiej drogi, na której zostały nieliczne kamienie brukowe, zarośniętekępami trawy i upartego zielska.

Nicci przyglądała się dziwnym, barwnym budowlom, wczepionymw zbocza wymodelowanego płaskowyżu; porównywała je do Altur’Rangi Aydindril. Ildakar był tak wielki, że wznosił się jak góra ze stromymi

44

Page 44: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ulicami, zieleńcami, tarasowatymi ogrodami i sadami. Naprzemiennewysokie mury i bariery tworzyły koncentryczne umocnienia, wyrastająceagresywnie z łagodnej doliny.

Po tych wszystkich bezbarwnych kamiennych żołnierzach, pobrązowych trawach równiny Ildakar wprost eksplodował kolorami.Purpurowe i czerwone proporce powiewały nad blankami. Dachystłoczonych białych domów pokrywały glazurowane dachówki – czerwone, czarne, w kolorze ochry. Niektóre okna lśniły w blasku słońcatęczą barwnych kryształów. Na murze urządzono wiszące ogrody, zielonewodospady pnączy i innej roślinności.

Poza wysoką obronną zaporą przedmieścia były niczym warstwycebuli; niewielkie domostwa, duże magazyny, wieże obserwacyjne,miejsca zgromadzeń. Nicci pomyślała o siedzibie Richarda, Pałacu Ludu,ogromnym mieście w budowli górującej nad równiną Azrith. Ildakar byłrównie imponujący i wspaniały, ale z osobliwą falistą architekturą,lubującą się w spiczastych wieżach i opływowych łukach.

Zbliżając się do zewnętrznego muru, natrafili na pozostałości pogłębokich rowach – zarośnięte fosy, które przed wiekami zapobiegałyatakom konnicy, ale z czasem ich skarpy się osunęły. Wędrowcy przez nieprzeszli.

Amos wskazał tę przeszkodę.

– Tradycyjne umocnienia obronne Ildakaru przez wieki uważano za niedo zdobycia, ale po tym, jak czarodzieje stworzyli ochronną zasłonę, jużnie były potrzebne.

– Całun był wszystkim, czego potrzebowaliśmy, żeby trzymać nadystans niebezpieczny świat – dodał Jed.

Nicci zrozumiała, że kiedy po raz pierwszy zobaczyli miasto z KolAdair, ochronna kopuła migotała, może zanikała, kiedy czar tracił moc.Z tego, co Amos z przyjaciółmi niechętnie wyznali, wynikało, że całun odlat to zanikał, to się pojawiał – na długo przedtem, nim Richardowe

45

Page 45: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przemieszczenie gwiazdy zmieniło prawa magii.

Trzej młodzieńcy maszerowali, pokrzykując. Chociaż mówili o posiłkui kąpieli – oraz odwiedzeniu tajemniczych „jedwabistych yaxen” – wcalenie było im spieszno do domu.

– A co, jeśli miasto znowu zniknie, zanim tam dotrzemy? – zapytałBannon, przyspieszając kroku. – Czyż nie chcemy się dostać do środka?

Nathan też się niepokoił.

– Przebyliśmy długą drogę, żeby znaleźć Ildakar. Nie chciałbym,żebyśmy stracili tę sposobność.

Amos wzruszył ramionami i odrobinę zwolnił, ot tak, z przekory.

– Teraz, kiedy zasłona opadła, władczyni i wódz-czarodziej przez conajmniej tydzień nie rzucą zaklęć. Miasto będzie otwarte na zewnętrznyświat.

Nicci miała ochotę poznać więcej odpowiedzi, porozmawiać z osobamibardziej zaciekawionymi gośćmi z zewnątrz. Nie spodziewała się wiele poAmosie i jego towarzyszach; już widywała złotych młodzieńców.

– Nie wiemy, ile czasu zabierze nasza sprawa. – Spojrzała na Nathana.– Czarodziej ma ważną prośbę do waszych władców.

– A Nicci ma zbawić świat – wtrącił się Bannon. – Wiedźma ich tuprzysłała.

– Wiedźma? – Amos znowu przewrócił oczami. – Pomniejszaczarodziejka? Zwyczajna widząca? W Ildakarze wiedźmy nie mająwysokiej pozycji. W naszym mieście mający dar są potężni.

Nicci ucieszyły te słowa, bo miała już dość wiedźm.

– Czemu wasi czarodzieje są o tyle potężniejsi od każdegoprzeciwnika? W tamtych czasach nie było innych mających dar?Nawiedzających Sny?

– Ildakar był inny, bo nasi czarodzieje się zjednoczyli. Dziękitajemnym badaniom poznali magię i zaklęcia, których nikt inny nie znał,

46

Page 46: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

a kiedy połączyli swoje umiejętności, nikt z zewnątrz nie mógł ichpokonać.

Ze sposobu, w jaki wypowiadał te słowa, Nicci się domyśliła, że Amosjak papuga powtarza to, co mu wbijano do głowy przez całe życie. Jednakwydawało się to prawdą.

Wkrótce dotarli do wysokich zewnętrznych murów i wielkiejdwuskrzydłowej bramy z twardego jak kamień drewna, umocowanej napotężnych żelaznych zawiasach; każda deska miała długość pnia drzewa.Brama wydawała się odporna na wszelkie ataki i tarany. Nicci powiodławzrokiem po konstrukcji, starając się odgadnąć, czy miałaby moc, żebywypalić sobie wejście. Lub – w razie potrzeby – drogę ucieczki.

Bannon był onieśmielony.

– Pozwolą nam wejść?

Amos prychnął.

– Wpuszczą nas. Jestem synem władczyni i wodza-czarodzieja. – Podszedł do mniejszej furtki o wymiarach człowieka, umieszczonej polewej stronie, i załomotał pięścią. – Naczelny kapitanie Avery, maszsłużbę?! Otwórz! Przyprowadziłem gości.

Nicci usłyszała po drugiej stronie głosy, a potem skrzypienie i szczęk,kiedy odsuwano żelazne rygle. Wyczuła błysk magii, kiedy pieczęć zostałazdjęta z ościeżnicy; potem mniejsze wrota się otwarły. Stał w nich żołnierzw mundurze, wysoki i przystojny, z czerwonym naramiennikiem nalewym ramieniu. Brązowy skórzany pancerz, wzmocniony metalowymiłuskami, osłaniał jego tors, ale ręce pozostawały odkryte. Przy szerokimpasie wisiały sztylet i pochwa z krótkim mieczem. Chociaż było ciepło,kapitan był w pelerynie obszytej szorstkim brązowym futrem nieznanegoNicci zwierzaka. Wysokie buty sięgały mu niemal do kolan.

Kapitan spojrzał na Amosa, ignorując obcych.

– Oczekiwaliśmy twojego powrotu, młody człowieku.

47

Page 47: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Amos z przyjaciółmi przepchnęli się przez bramę.

– Cokolwiek robisz z moją matką, kapitanie, nie masz nade mnąwładzy. – Obejrzał się przez ramię na Nicci, Nathana i Bannona, którzyczekali, żeby ich przedstawiono. – To naczelny kapitan Avery, dowódcastraży miejskiej. Będzie wiedział, co robić. – Znowu popatrzył namuskularnego żołnierza. – Kobieta jest czarodziejką, a stary twierdzi, żejest czarodziejem. Ponoć mają jakieś sprawy w Ildakarze i przebyli długądrogę. Przekazuję ci ich. Zaprowadź ich do moich rodziców w wieżytronowej. – Przerwał i popatrzył na Bannona, namyślając się. – Zostajeszz nimi, jak sądzę?

Bannon odgarnął do tyłu długie rude włosy i podjął decyzję.

– Tak, zostaję.

Amos najwyraźniej nie miał innych pytań.

– Świetnie. My trzej mamy co innego do roboty.

Jed wysforował się naprzód.

– Najpierw chodźmy do łaźni. Niewolnicy mogą nam tam przynieśćstrawę.

– Myślałem, że najpierw zechcesz odwiedzić jedwabiste yaxeny – odezwał się Brock.

– Wieczorem – odparł Amos. – Będzie mnóstwo czasu.

Trzej młodzieńcy, już na nich nie spojrzawszy, weszli do tętniącegożyciem miasta. Naczelny kapitan Avery zaś spojrzał chmurnie na trojeobcych.

– Chodźcie ze mną.

Kiedy znaleźli się za murem, zatrzasnął za nimi bramę i zasunął licznerygle. Jak tylko zostali bezpiecznie zamknięci w środku, kapitanpowiedział:

– Witajcie w Ildakarze.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

48

Page 48: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 7

Nicci nie lubiła, jak zamykano za nią drzwi. Lub ryglowano. Kiedyzabezpieczono zwykłą niewielką bramkę, spojrzała na wysokie paradnewierzeje górujące nad jej głową. Wydawały się nie do pokonania; drewnoprzyozdobiono egzotycznymi wzorami, a nawet falistymi zarysami zaklęćobronnych.

Nathan także wpatrywał się w drewnianą zaporę. Marszczył brwi, alepotem uśmiechnął się z przymusem. Powiedział do Nicci:

– Chcieliśmy dotrzeć do tego miasta, a teraz w nim jesteśmy. Uznałbymto za dobry znak.

Czarodziejka objęła przywództwo i stanęła przed naczelnym kapitanemAverym. W swojej czarnej sukni, z długimi blond włosami i zgrabnąsylwetką wcale nie wyglądała groźnie – nawet ze sztyletami na biodrach –lecz przenikliwość spojrzenia błękitnych oczu dała kapitanowi straży domyślenia.

– Jestem Nicci, przedstawicielka imperium D’Hary. A to Nathan Rahl,czarodziej i podróżujący ambasador D’Hary.

– A to jest nasz towarzysz, Bannon – dodał Nathan.

Młody człowiek dotknął miecza u boku.

– Pomagam ich chronić.

Popatrzył za trzema młodzianami, którzy już zniknęli w tłumie.

Avery patrzył na nich z kamienną twarzą, tak przystojną, jaki wyniosłą.

Miał krótko ostrzyżone brązowe włosy i wypielęgnowane wąsy, alereszta twarzy była gładko wygolona.

– Przybyliśmy do Ildakaru, żeby porozmawiać z waszymi władcami –

49

Page 49: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

powiedziała Nicci.

– Czyli mam obowiązek zaprowadzić was do wieży tronowej. O tam. –Krótkim skinieniem głowy wskazał szczyt płaskowyżu, wysoko ponadniższymi poziomami miasta; wznosiła się tam smukła wieża, górując nadulicami w dole. – Nie wiem, czy duma czarodziejów obraduje, alewładczyni i wódz-czarodziej tam będą.

Avery rozkazał pięciu zbrojnym, żeby im towarzyszyli jako eskorta.

Ildakar był miastem pełnym barw, egzotycznych aromatówi wspaniałych widoków. Szli szybkim wojskowym krokiem, jakby Averynie miał ochoty na pogawędkę czy zbędną zwłokę. Ludzie, których mijali,przyglądali się im, a Bannon kręcił na wszystkie strony głową, chłonąc tewspaniałości.

– To miasto jest większe od Tanimury.

Nicci szacowała ulice i budowle wokół.

– Tanimura jest bardziej rozciągnięta, Ildakar zaś jest zwarty, niezmarnowano ani cala.

Szlachta, kupcy, sklepikarze nosili luźne ubrania z akcentamiintensywnych kolorów; inni byli w spodniach z szarego płótna i bylejakich tunikach z postrzępionymi rękawami i takimż wycięciem przy szyi.Ci w szarościach – zamiast starannie wykonanych butów – nosili sandały.Nicci uznała, że pochodzili z niższej warstwy, pewnie byli robotnikami, bonieśli dzbany z wodą, ciągnęli wózki, dźwigali skrzynie albo czyściliścieki. I mieli spuszczone oczy.

Nicci, idąc za żołnierzami po wijących się brukowanych ulicach,zauważyła, że nawet na niższym poziomie bruk był dobrze utrzymany,a chodniki zamiecione. Murowane domy były pobielone, dachy pokrytewypalonymi terakotowymi dachówkami, szkliwionymi jaskrawymibarwami, niczym łuski smoka. Robotnicy wchodzili po drewnianychdrabinach na dachy i naprawiali poluzowane dachówki lub układali nowe,

50

Page 50: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

tworząc pasiaste wzory, które można było zobaczyć z wyższychpoziomów Ildakaru.

Obszyte złotą lamówką purpurowe chorągwie wisiały na wysokichbudynkach i dzwonnicach. Na chorągwiach umieszczono wszechobecnysymbol Ildakaru – stylizowane słońce, od którego rozchodziły sięzygzakowate błyskawice. Symbol wyglądał zarazem potężnie i groźnie.

Ulice tworzyły wznoszącą się spiralę – jak piękna muszla ślimaka – dążąc ku szczytowi strzelistego płaskowyżu. Najpiękniejsze budowlezajmowały wyższy poziom – wspaniałe wille, rzucająca się w oczyschodkowa piramida oraz wysoka wieża na skraju stromego urwiska.

– Z geologicznego punktu widzenia jest to coś niezwykłego – odezwałsię Nathan. – Czarodzieje Ildakaru musieli wypiętrzyć ten pagór, żebyuczynić z niego możliwą do obrony fortecę ponad równiną.

Avery kiwnął głową.

– Tak. Zamiast szukać miejsca, które by im odpowiadało, czarodziejestworzyli tutaj to, czego chcieli. Wypiętrzyli połowę doliny, a potemzbudowali to wspaniałe miasto, które przetrwało tysiąclecia i będzie trwałowiecznie.

Dotarli do niewielkiego placyku, gdzie uliczki krzyżowały się z głównąarterią. Przy fontannie, gdzie woda wylewała się z pyska odlanej z brązuryby, kobiety napełniały dzbany. Inne prały w półkolistych misachumieszczonych na dość wysokich murkach i wypełnionych bieżącą wodądostarczaną przez przecinające miasto akwedukty.

Na tarasach na stokach znajdowały się wąskie pasy uprawnej ziemi,a na nich gęsto rozmieszczone sady z niskopiennymi drzewamiowocowymi i orzechowymi. Wąskie winnice pięły się w górę stoków;robotnicy, w chwiejnej równowadze, zbierali grona i napełniali nimi koszeprzyczepione do bioder. Zwinne dzieci w szarych strojach wspinały się nagęste pnącza w wiszących ogrodach, żeby wśród liści zerwać owoc.Kwiaty w doniczkach ustawionych na parapetach tworzyły barwne plamy

51

Page 51: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i słodko pachniały.

Nicci ścisnęło się serce. Kwietne ogrody przypomniały jej Oset i to, jakdzielna dziewczynka pragnęła ujrzeć świat, który odzyska swoje piękno,i zbytkowne kwietne ogrody. Ona sama musiała ją zabić, żeby zdobyćbroń, której potrzebowała. Ukłucie żalu i poczucia winy sprawiło, że nachwilę przystanęła, a potem skupiła myśli i wzmocniła mur wokół swoichuczuć. Już dawno zmieniła swoje serce w czarny lód i nie chciała, żebyteraz się roztopiło.

– Czy na tamtej wychodni rosną drzewa oliwne? – Pokazał Nathan,odrzucając do tyłu długie do ramion siwe włosy. – Uwielbiam oliwki.

– To prywatny gaj władczyni. Uznałbyś, że są przepyszne, bo ziemiajest użyźniana ciałami niewolników.

Nicci zrobiło się zimno.

– I dlatego lepiej smakują?

Avery przytaknął.

– Są bardziej mięsiste i soczyste. Pełne życia.

– Wątpię, czy niewolnicy by się z tym zgodzili – mruknął Bannon.

Mieszkańcy Ildakaru wydawali się spokojni, chociaż Nicci niezauważyła zbytniej wesołości i nie słyszała muzyki. Rozmowy też byłyraczej rzeczowe niż ożywione.

– Macie wielu gości z zewnątrz, kapitanie? – zapytał Nathan. – Jakczęsto zasłona opada, żeby reszta świata mogła zobaczyć Ildakar?

– Przez piętnaście wieków straciliśmy kontakt z większością świata, aledocierają do nas pewne towary, głównie rzeką, jak również z górskichmiast na północy. Teraz bardzo niewielu ludzi wie, że Ildakar ukazał sięzza zasłony czasu.

– Toteż z radością odnowimy dyplomatyczne kontakty – stwierdziłNathan. – Chcielibyśmy wam opowiedzieć o imperium D’Hary i o nowychprawach lorda Rahla. Mam też ważną osobistą sprawę.

52

Page 52: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Nasi władcy was wysłuchają – rzekł Avery wymijająco. – WładczyniThora i wódz-czarodziej Maxim zadecydują, czy możecie zostaćw Ildakarze, czy też musicie odejść, zanim całun znowu opadnie.

Nicci zmarszczyła brwi.

– Twoje słowa są przedwczesne, kapitanie. Nie prosiliśmyo pozwolenie na pobyt i zamierzamy odejść, zanim tu uwięźniemy.

Avery nie pojął przyczyn jej niepokoju.

– To tylko zwykłe stwierdzenie faktu. Zadecyduje władczyni.

Minął ich młody człowiek w prostej tunice i poplamionych spodniach,pędzący grupę niemrawych zwierząt jucznych: szerokich w barkach,podobnych do bawołów stworzeń o brązowym futrze. Zwierzętawydawały żałosne odgłosy, jakby w powolnym marszu na stracenie.

– Zabierz te yaxeny z drogi, chłopcze! – burknął Avery. – Korzystajz bocznych uliczek, nie z głównej.

– Wybacz, lordzie kapitanie. – Chłopak miał burzę brązowych włosówi uśmiechał się, odsłaniając szczerbę po przednim zębie. – Zwierzętamuszą się napić przy fontannie, a potem odprowadzę je boczną ulicą.

– Nie powinny pić z publicznych fontann, nie na wyższych poziomachmiasta.

– Ale władczyni mówi, że woda jest dla wszystkich.

– Owszem. – Głos Avery’ego zmienił się w groźny pomruk. – Alenapój je u siebie. Te fontanny są dla mającej dar szlachty i ważnychkupców. A oni nie chcą wody zanieczyszczonej śliną yaxenów.

– Gorąco przepraszam, lordzie kapitanie – powiedział chłopiec, anitrochę nieskruszony.

Uderzył rózgą w zad idącej z tyłu yaxeny. Zwierzęta ruszyły naprzód,żałośnie jęcząc. Dwa odwróciły łby, żeby na nich popatrzeć. Nicci byłazaszokowana, ujrzawszy nie szeroko rozstawione oczy i pysk bezmyślnejkrowy – oblicza yaxenów były osobliwie ludzkie, wykrzywione grymasem

53

Page 53: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

potępieńców. Ich głowy porastały kudły, podbródki okalały gęste brody.Z otwartych pysków ściekały festony śliny. Tępe rogi na szczycie czaszkiwyglądały na ozdobę. Yaxeny się odwróciły i odeszły.

Nicci patrzyła za nimi, oszołomiona tym, co zobaczyła.

– Drogie duchy, czy one są ludźmi?

– Są czymś pośledniejszym od ludzi – odparł Avery. – To yaxeny.

Kiedy chłopiec zabrał zwierzęta, eskorta poprowadziła ich przez placykku bocznej ulicy. Budynki nad nią się rozstąpiły i Nicci zobaczyła wieżętronową na szczycie płaskowyżu; przypomniała jej warowną latarnięmorską wznoszącą się nad portem w Grafanie.

U ludzi kłębiących się po tej stronie placu Nicci spostrzegłapodekscytowanie, jakiego wcześniej nie widziała. Mężczyźni i kobietyw szarych strojach, z niższych klas, trajkotali i szeptali obok bardziejbarwnych kupców i szlachty.

Kiedy Avery i jego żołnierze ruszyli tam, żeby sprawdzić, o co chodzi,ktoś ostrzegawczo gwizdnął. Tłum zajął się własnymi sprawami, ludzieznikali w drzwiach domów lub pospiesznie odchodzili, jak stadko ptakówwzbijających się w niebo.

Avery spochmurniał, podchodząc do ceglanej ściany tuż za rogiemulicy. W szczeliny pomiędzy cegłami wetknięto połyskujące srebrzysteodłamki. Inne sterczały z drewnianych ościeżnic drzwi i okiennych ram.

– Spójrzcie na te małe lusterka – powiedział Bannon. – Ktośudekorował tę uliczkę.

Avery wyciągnął krótki miecz i płazem klingi roztrzaskał odłamki.Zawołał do swoich ludzi:

– Usuńcie wszystkie! Przeszukajcie ulice i upewnijcie się, że nie ma ichwięcej. – Znowu machnął mieczem, szkło zabrzęczało. – Usuńcie każdyodłamek.

– Boisz się własnego odbicia? – zapytała Nicci z nutką sarkazmu.

54

Page 54: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kapitan straży odwrócił się do niej.

– Bardziej przejmuję się rebeliantami. Zrobili to zwolennicy LustrzanejMaski. Chcą, żebyśmy uwierzyli, że są liczniejsi niż w rzeczywistości,i umieszczają te kawałki luster głęboką nocą, żeby z nas szydzić. Niemożemy pozwolić, żeby urośli w siłę.

– Lustrzana Maska? – zadumał się Nathan. – To brzmi jak ciekawahistoria. Mógłbyś nam ją opowiedzieć, zanim dotrzemy do wieży?

– Nie. Jako kapitan straży miejskiej mam obowiązek bronić Ildakaru.Jeśli chcesz opowieści, to poproś o nie władczynię lub wodza-czarodzieja.

Gwałtownie zakończył rozmowę i przyspieszył kroku. W pobliżuszczytu płaskowyżu przy stromych ulicach było więcej ogrodów, sadówi treliaży. Avery nie powiedział już ani słowa, póki nie dotarli do wejściado wieży tronowej.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

55

Page 55: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 8

Wysoka kamienna kolumna wznosiła się na skraju piaskowcowegopłaskowyżu niczym kieł jakiejś pradawnej bestii. Wijące się linie i pętlewyrzeźbione na zewnętrznych ścianach wieży tworzyły skomplikowanąsieć wznoszącą się spiralnie do szczytu górującego nad dzielnicąmieszkalną i krętymi ulicami.

Nathan wpatrywał się w pionową ścianę.

– Drogie duchy, to dopiero sieć: zaklęcie obronne wbudowane w wieżę.Musi być nie do zdobycia.

– Tak mówią – odparł Avery. – Ale nigdy tego nie sprawdzono, bo niktnie przebił się przez zewnętrzne mury Ildakaru.

Na szerokim szczycie płaskowyżu stały liczne wspaniałe rezydencje,wille i imponująca piramida z wygiętymi metalowymi urządzeniami. Niccisię zastanawiała, czy schodkowa budowla jest obserwatoriumastronomicznym.

Mieli zapierający dech w piersi widok na miasto, z tarasowatymipolami i wiszącymi ogrodami, fontannami i zbiornikami, skrzącymi sięcysternami, glazurowanymi dachówkami, rozpościerającymi się jak tęczanad budynkami daleko w dole.

– Jestem pod wrażeniem tych środków obronnych – stwierdził Nathan.– Miasto trwa, póki mieszkańcy pamiętają, że zawsze jest ktoś, kto chce jezniszczyć.

Avery wszedł przez łukowate przejście do wieży, a oni za nim. Nicciwyczuła, że temperatura spadła o kilka stopni. Bannon otarł pot z czoła,odgarniając swoje długie rude włosy.

– Tu jest o wiele chłodniej.

– Czarodzieje o to dbają – wyjaśnił Avery. – Spójrz na glify na

56

Page 56: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ścianach.

Dziwne wzory wyrzeźbione w wewnętrznych kamiennych blokachemanowały magią i Nicci zdała sobie sprawę, że to punkty skupiającepasywnego czaru.

– Magia transferentna?

Nathan przytaknął.

– Tak. Glify zbierają z powietrza nadmiar ciepła i kierują je gdzieindziej, prawdopodobnie do kuchni czy kominków.

Avery nic nie powiedział i poprowadził ich dalej, ku monumentalnymcentralnym schodom, kaskadzie stopni z różnych rodzajów kamienia,z żyłkowanego zielenią granitu oraz białego i czarnego marmuru. Ozdobnebalustrady tworzyły rzeźby węgorzy wijących się w dół schodów.

Schody prowadziły do podestu, potem był kolejny ich bieg i następny,wyżej położony podest. Na trzecim schody otwierały się na wielką salęposłuchań. Nicci, idąc za kapitanem straży, instynktownie zrozumiałapsychologiczne założenia tej konstrukcji. Jagang dużo ją nauczył,stawiając wiele monumentalnych budowli na swojej drodze przez kraj.Strome schody, kilka podestów i na koniec galeria otwierająca się nawspaniałą główną komnatę – architektura miała spowolnić suplikantów,pozbawić ich oddechu i sił, zanim staną przed potężnymi władcami.

Lecz Nicci nie zamierzała drżeć przed władcami Ildakaru, kimkolwiekbyli.

Przez wysokie, łukowate okna na jednej z bocznych ścian wpadałukośnie do wielkiej komnaty słoneczny blask. Przez cienkie tafleprzejrzystego szkła widać było rozpostarte daleko w dole miasto.

Kroki Avery’ego brzmiały głośniej, kiedy szedł po błękitnychmarmurowych płytach tak wypolerowanych, że lśniły jak sadzawki. Napodwyższeniu, przypominającym wyspę na jeziorze błękitnego marmuru,stały dwa ozdobne, okazałe siedziska, na których siedzieli mężczyzna

57

Page 57: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i kobieta. Po obu bokach centralnej posadzki stały dwa wygiętemarmurowe stoły z pustymi kamiennymi ławami przeznaczonymi dlaczłonków rady, trzech lub czterech po każdej stronie.

Avery podszedł do podwyższenia i opadł na kolano. Obszyta futrempeleryna spowijała mu ramiona i plecy.

– Władczyni Thoro, wodzu-czarodzieju Maximie, przyprowadziłemgości zza zasłony, z dalekiej krainy zwanej D’Harą.

Thora była wysoką, smukłą kobietą, piękną jakby z porcelany. Miaławąską brodę, różane usta i zniewalające zielone jak morze oczy. Jejlśniące włosy były jak połyskliwe mosiężne nici, ułożonew skomplikowane pętle i zwoje. Zwiewna suknia z błękitnego jak niebojedwabiu była obszyta pasami futra w szare pasy. Fałdami spływałaz lewego ramienia, opinając się na wydatnym biuście; od wąskiej taliitkanina stawała się wodospadem spódnic, otulającym zgięte kolanai sięgającym kostek.

Po obu stronach jej tronu wisiały złote klatki z kląskającymi ptakami,ale Thora jakby nie zwracała uwagi na ich śpiew.

Obok niej siedział przystojny mężczyzna, średniej budowy ciała,zapewne wódz-czarodziej Maxim. Miał krótkie brązowe włosy, ciemnebrwi i kozią bródkę. Uśmiechając się szelmowsko, rozpierał się na swoimtronie, założywszy nogę na nogę. Czarne spodnie bardziej wyglądały naobsydianowe niż jedwabne. Koszulę miał rozpiętą; ametystowy wisior nazłotym łańcuchu spoczywał na porośniętej ciemnymi włosami piersi.

Nicci, zgodnie z obietnicą złożoną Richardowi, przejęła obowiązkii wysunęła się naprzód, wysoko trzymając głowę. Stając przed władcami,przywołała swoją dumę i nie ukłoniła się tak jak naczelny kapitan Avery.

– Usłyszeliśmy o legendarnym mieście i przybyliśmy z wieściamio lordzie Rahlu i złotym wieku, jaki da światu.

Thora siedziała wyprostowana jak świeca, patrzyła na Nicci, ignorując

58

Page 58: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nathana i Bannona. Przemówiła silnym, chropawym głosem:

– Witamy cię, lecz Ildakar jest niezależny. Zewnętrzny świat mało nasinteresuje.

– Ale zewnętrzny świat zawsze interesuje się nami – wtrącił Maxim,uśmiechając się szeroko. – Moja droga Thora nie ma za grosz ciekawości.– Płynnym kocim ruchem wstał z tronu i zszedł ku Nicci. – Witajw Ildakarze. Zawsze chętnie witamy dzielnych eksploratorów z wrogiegoświata poza naszym ochronnym kokonem. – Skinął lewą ręką, jakbyobejmował wszystkie krainy poza granicami miasta.

Bannon trzymał się na uboczu, najwyraźniej czuł się zagubiony. Nathanposzedł za przykładem Nicci. Były czarodziej strzepnął gors swojejplisowanej koszuli i poprawił pelerynę, starając się doprowadzić doporządku. Włączył się z uśmiechem:

– Możemy się podzielić rozległą wiedzą i ogromnie na tym skorzystać.– Odgarnął do tyłu długie włosy, dziwnie niepewny, nawetzdenerwowany.

Nicci wiedziała, jak bardzo potrzebował odpowiedzi.

Bannon, zbierając się na odwagę, podszedł do Nicci i Nathana. Zanimzdążyła go ostrzec, żeby milczał, wypalił:

– Widzieliśmy wasze miasto z Kol Adair. Przybyliśmy zza gór. Jestemz wyspy Chiriya. Może o niej słyszeliście?

– Wyspy są na morzu – stwierdziła władczyni Thora. – A morze jestdaleko stąd, wiele mil w dół rzeki.

– To może powinniśmy się więcej o tym dowiedzieć, moja droga – odezwał się Maxim. – Wiedza równa się moc.

– Mamy dość mocy – odparła Thora.

– Mocy nigdy dość.

– Musicie być małżeństwem – włączył się lekkim tonem Nathan. – Czytak?

59

Page 59: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Od blisko dwóch tysięcy lat – odparł Maxim – jeszcze zanim generałUtros zaczął oblegać miasto.

Lodowata mina Thory świadczyła, że już dawno przestała liczyć latamałżeńskiego stanu i po prostu w nim trwała.

Z boku komnaty posłuchań otworzyły się drzwi i pospiesznie weszłosześcioro czarodziejów – mających dar mężczyzn i kobieta, w togachi z amuletami, niosąc laski lub inne oznaki swojej godności. Naczelnykapitan Avery wstał i się cofnął.

– Przybyła duma czarodziejów.

Thora powiedziała:

– Dziękuję za ich wezwanie, kapitanie. Członkowie dumy powinniusłyszeć, co goście mają do powiedzenia – przerwała na chwilę. – Nawypadek gdyby to było istotne.

Wódz-czarodziej Maxim opuścił podwyższenie i po błękitnejmarmurowej posadzce podszedł do długiego kamiennego stołu, za którymzasiadło sześcioro czarodziejów. Rozłożył ręce w teatralnym geście,oglądając się na gości.

– Pozwólcie, że przedstawię wam pozostałych głównych czarodziejówIldakaru: oto Damon, Elsa, Quentin, Ivan, Andre i Renn.

Nathan z szacunkiem skłonił głowę, ale pytająco uniósł brwi.

– Parzysta liczba głosujących w radzie? Musicie wszyscy być jednegozdania.

– Są – rzekła Thora.

– Mieliśmy nieparzystą liczbę, ale jedna z czarodziejek postanowiławyzwać władczynię. Bardzo nierozsądne. – Maxim pogładził ciemnąkozią bródkę. – I jak widzicie, przegrała. Biedna Lani. – Wskazał białyposąg stojący naprzeciwko okien.

Była to wysoka, majestatyczna kobieta z włosami w puklach, zastygław kamieniu. Twarz miała gniewną, ręce wyciągnięte przed siebie, palce

60

Page 60: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zagięte jakby zaraz miała rzucić czar. Lecz została spetryfikowana.

– To było sto lat temu – wyjaśniła Thora. – Od tamtej pory nikt nas niewyzwał.

– Świetnie sobie radzimy bez Lani, hm? – odezwał się czarodziejzwany Andre; miał wygoloną głowę i siwo-brązową brodę ciasnosplecioną i sterczącą niczym szczotka. – Mamy w Ildakarze swoją robotę,każdy z nas ma swoje kompetencje.

Nicci powiodła wzrokiem od Maxima do Thory; wyczuła wiszącąpomiędzy nimi niewidzialną lodowatą zasłonę. Nie mogła nie porównaćtego chłodu z głęboką miłością łączącą Richarda i Kahlan. Władczynii wodza-czarodzieja najwyraźniej nie łączyła taka więź, a przynajmniej jużnie łączyła.

– Piętnaście wieków pokoju – zadumała się Elsa, korpulentna kobietaw ciemnopurpurowych szatach. – Pewnego razu wszyscy sięzjednoczyliśmy, żeby bronić Ildakaru, i udało się nam. Teraz mamyIldakar… dokładnie taki, jakiego chcieliśmy.

– Właśnie – przyznała Thora. – Zachowaliśmy Ildakar. Stworzyliśmynaszą idealną społeczność, taką, jakiej chcieliśmy.

– Widzieliśmy na zewnątrz armię – odezwał się Nathan. – Setki tysięcywojowników zamienionych w kamień. To imponujący pokaz waszejmagii. Pozostali tutaj, spetryfikowani, przez wszystkie te stulecia?

– Rzucenie wyzwania naszemu miastu było największym błędemgenerała Utrosa – powiedział Maxim. – Ten głupi imperator Kurganmyślał, że skoro ma wystarczająco wielką armię, to może sobie chodzić poświecie i brać, co mu się podoba. – Szarpnął błękitny jedwab swojejkoszuli, jakby w komnacie zrobiło się gorąco. – Ale jak widzieliście,nawet taka wielka armia nie była godnym przeciwnikiem dla czarodziejówIldakaru. – Podszedł do siedzących członków dumy. – Kiedy Żelazny Kiełwałkonił się w swojej stolicy i pozwalał, żeby jego generał prowadził zaniego wojnę, nasze miasto stworzyło obronę, która doprowadziła do jego

61

Page 61: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

upadku.

Thora podjęła opowieść, jakby chciała przyćmić męża:

– Generał Utros przeprowadził swoje wojska przez góry. Wedle raportunaszych zwiadowców wyruszył z półmilionową armią, ale tylko częśćprzeżyła i mogła oblegać Ildakar. Lecz jak wyżywić tak wielką armię?

– A nawet o połowę mniejszą – wtrącił się czarodziej Damon; miałsięgające ramion ciemne włosy i długie, obwisłe wąsy o koniuszkachprzyozdobionych perłami.

Ivan – burkliwy i krzepki mężczyzna o gęstych czarnych włosachi z niesforną czarną brodą – tkwił na ławie, jakby wypatrywał, co by tuzniszczyć. Nosił jasnobrązową skórzaną kamizelę wytłaczanąw dziwaczne symbole. Nicci nagle sobie uświadomiła, że skóra kamizelibardzo przypomina oznakowaną skórę Mrry. Ivan burknął:

– Zamieniając ich w kamień, zrobiliśmy im łaskę. Mogliśmy ich tamzostawić, żeby zdechli z głodu. Albo od chorób. Pozwolić im umieraći gnić, a my byśmy się z nich śmiali zza murów miasta.

– Łącząc się, pokonaliśmy ich jednym ciosem – stwierdziła Thora. –Przywołaliśmy potężną magię, uwolniliśmy moc duszy naszego ludu. Ach,straty… – Popatrzyła na męża, okazując mu niechętny szacunek. – Wódz-czarodziej był punktem skupienia dla czaru petryfikacji. Maximwykorzystał tę magię i zamienił ich wszystkich w kamień.

Maxim sprawiał wrażenie ogromnie z siebie zadowolonego.

– Zawsze byłem najlepszym rzeźbiarzem w Ildakarze, chociaż i mojadroga żona ma potężny dar, który wykorzystała przeciwko Lani.

– Pokonaliśmy armię Utrosa, ale wiedzieliśmy, że nadejdą kolejnewojny – podjęła Thora. – Imperator Kurgan mógł zebrać nową armię, żebysię zemścić. A jeśli nie Kurgan, to jakiś inny despota. Martwiło nas to. –Porcelanowa twarz władczyni poczerwieniała.

– Mieliśmy tego dość – dodał Maxim, posyłając uśmiech Nicci, która

62

Page 62: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zesztywniała – czyżby z nią flirtował? Potem podjął: – No i zniknęliśmyz niebezpiecznego zewnętrznego świata. Wbudowaliśmy odpowiednienarysy zaklęć w mury miasta, a potem zarzuciliśmy całun, który zamknąłnas w opiekuńczym kokonie, gdzie trwaliśmy bezpiecznie przez tysiącpięćset lat. – Skrzyżował ramiona na piersi.

Thora założyła jedną smukłą nogę na drugą; błękitne jak niebospódnice zafalowały.

– I mogliśmy tu stworzyć naszą idealną społeczność.

Spojrzała na gości, a jej uśmiech przypomniał Nicci krzywiznę ostregonoża.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

63

Page 63: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 9

Dwoje zmierzających na zachód młodych uczonych zeszło z ostatniegopasma gór, daleko od Cliffwall, i przystanęło, żeby popatrzeć na leżącyprzed nimi szeroki pas wody. Tak, wykonywali ważną misję dlaczarodziejki Nicci, ale czyż cuda kiedyś się skończą?

Oliver kilka razy zamrugał, starając się wyostrzyć wzrok. Po tychwszystkich latach w odosobnionym archiwum jego oczy bardziej sięnadawały do czytania w komnatach, do studiowania przy świetle lampniezliczonych dokumentów pisanych ręcznie wyblakłym już atramentem.Ten rozległy widok wystawiał na próbę jego wyobraźnię.

– Czy to ocean? – zapytał z pełnym zgrozy podziwem. – Nigdy niewidziałem oceanu.

– Nikt z Cliffwall nie widział – powiedziała Peretta. – Nie za naszegożycia.

Stojąca nieco zbyt blisko niego młoda, chuda kobieta osłoniła oczyprzed promieniami popołudniowego słońca. Była mnemoniczką, jednąz tych, którzy wykorzystywali swój dar, żeby zapamiętywać niezliczonetomy magicznej i historycznej wiedzy z archiwów czarodziejów. Niestetyta umiejętność kazała Peretcie uważać, że wszystko wie.

– To nie morze. – Wyciągnęła rękę i pokazując palcem, jakby miałazrobić mu wykład. – To po prostu rzeka płynąca do oceanu, dokładnie takjak nam powiedzieli ludzie z Lockridge. Można dostrzec przeciwległybrzeg.

Oliver znowu przymrużył oczy.

– Tak, jest drugi brzeg, nawet nie tak strasznie daleko. Ale rzeka jesto wiele szersza niż kaniony Cliffwall.

Peretta prychnęła.

64

Page 64: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– My mamy tylko strumień. To prawdziwa rzeka.

Oliver poprawił plecak. Mięśnie go bolały od wielu dni marszu przezStary Świat, a rzemienie otarły mu skórę.

– Prawdziwej rzeki też nigdy nie widziałem.

Wiedział, że on i jego towarzyszka wciąż mają przed sobą długą drogę,żeby dostarczyć ważną wiadomość lordowi Rahlowi.

Peretta posłała mu jeden z rzadkich u niej uśmiechów.

– Ja też.

Dziewczyna była całkiem ładna, kiedy porzucała tę swoją surową minęwszystkowiedzącej. Miała osiemnaście lat, była patykowata i niezgrabna,nawet chuda. Oliver uważał, że najładniejsze w niej były duże brązoweoczy i pukle czarnych włosów okalające głowę niczym puszysta kuladmuchawca. Pomimo słabego wzroku mógł widzieć swoją towarzyszkęcałkiem wyraźnie, kiedy patrzył na nią z bliska, a od opuszczenia ukrytychkanionów, w których mieściły się archiwa, wiele czasu spędzali bliskosiebie.

Mając przed sobą rzekę, wyruszyli z pogórza uczęszczanym,poszerzającym się traktem zrytym kołami wozów. Po obu jego stronachbujnie rosły trawy i kwiaty, wśród których rozsiane były niskie wierzbyi krzewy różane. Sama myśl, że podróżowali tędy inni, może nawetniedawno, sprawiała, że Oliver mniej tęsknił za domem. ZostawiliCliffwall tak daleko za sobą.

Oliver zaczynał liczyć, że może znajdą jakąś wioskę, gdzie przyjaźniludzie zaoferują dobry posiłek i wieczorną pogawędkę, nie wspominająco przyjemnej kwaterze z dwoma łóżkami… czy choćby jednymnierównym materacem. On i Peretta nauczyli się robić dobrą minę do złejgry. Od kiedy czarodziejka Nicci wysłała ich z tą misją, łączył ich jedenwspólny cel.

Mieszkańcy Cliffwall – i cały świat – mieli wielki dług wobec Nicci

65

Page 65: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i jej towarzyszy. Czarodziejka pokonała Życiożercę, który dzięki swejmocy mógł do cna wysuszyć świat. Potem Nicci zniszczyła Victorię i jejzabójczy rozrost roślinności. Stało się to kosztem życia biednejosieroconej Oset; z ogromnym żalem złożyli dziewczynę na wiecznyspoczynek w miejscu, skąd roztaczał się widok na dolinę, którą pomogłauratować.

Lecz Nicci i Nathan mieli też własne cele. Mieszkańcy Cliffwall – z wdzięczności za pomoc oraz dlatego, że tak należało – pozwolili dwojguswoim ochotnikom wyruszyć w podróż przez niezbadany kontynent;najpierw do Tanimury, a potem do imperium D’Hary. Oliver i Perettanieśli listy do lorda Rahla oraz kopie informacji, które Nathan zapisałw swojej księdze życia. Lord Rahl i Siostry Światła przede wszystkimpowinni się dowiedzieć o ogromnej magicznej wiedzy przechowywanejw Cliffwall.

Oliver w porywie entuzjazmu zgłosił się, żeby wyruszyć w tę podróż,mając na uwadze wszelkie możliwości szerokiego świata, o którym tylkoczytał. Nie miał pojęcia, na co się pisał.

Peretta zgodziła się mu towarzyszyć, jako przedstawicielkamnemoników, którzy często pozostawali w opozycji do tradycyjnychuczonych, jak Oliver. Ponieważ demoniczna Victoria była przywódczyniąmnemoników, Oliver się zastanawiał, czy Perettą kierowało poczucie winyczy obowiązek. Nikt się nie dopytywał, dlaczego chcą iść. Po prostuwyruszyli.

Oliver, pakując się przed podróżą, przeczesał archiwum, szukając pracwspominających o niezamieszkanych ziemiach na zachód od gór,o wybrzeżu i ogromnym oceanie. Był niespokojnym, żywym, młodymczłowiekiem, choć jako dziecko często chorował. Dorastającw zapchanych księgami tunelach, poświęcił się czytaniu i katalogowaniu.Studenci Cliffwall mieli inwentaryzować tysiące wolumenów, po prostuspisując tytuły, porządkując księgi, zwoje i tabliczki. Lecz nic poza tym –

66

Page 66: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ze zarchiwizowanej magicznej wiedzy nie należało korzystać, bo uważanoją za zbyt niebezpieczną. I rzeczywiście taka była.

– Zanim zacznie się prawdziwa nauka, musimy poznać zawartośćnaszej biblioteki – powiedział im kiedyś uczony-archiwista Simon.

Niestety, Olivera często tak pochłaniało to, co czytał, że spędzałgodziny, studiując historie, legendy, geografię i skomplikowane magicznenauki – i całkiem zapominał o swoim zadaniu: katalogowaniu.

Zanim wyruszył, nie omieszkał zapoznać się ze znanymi mapamizachodu i kiedy był już gotowy do drogi, za miastem w kanionie czekałana niego zniecierpliwiona Peretta.

– Ja jestem gotowa. – Postukała się w czoło. – Tutaj mam całąpotrzebną wiedzę. Nie musiałeś się trudzić.

Wychodząc poza kaniony i wysoki pustynny płaskowyż, kierowali siędokładnymi opisami i kartograficznymi notatkami Nathana. Na skutektrwającej całe lata śmiercionośnej działalności Życiożercy większośćosiedli wokół wielkiej doliny była opuszczona; pozostały tylko resztkifundamentów i opustoszałe ulice.

Jednak w górach dwoje podróżników znalazło wieśniaków, górników,farmerów i pasterzy, mieszkających w niewielkich osadach, które jakbysię obudziły z głębokiego i otumaniającego snu. Dotarli do miastaLockridge i kiedy Oliver wymienił imiona Nathana i Nicci, obydwojepodróżników serdecznie powitano i dano im wszystko, czego moglipotrzebować.

Teraz, wiele dni później, kiedy szli wzdłuż rzeki, słuchając cichegoplusku wody, Oliver rozmyślał o czekającej ich jeszcze podróży, o tym,jaką daleką drogę z imperium D’Hary przebyli Nicci, Nathan i Bannon.Obolałe stopy kazały mu z przygnębieniem myśleć o niezliczonychkrokach, które go czekały; ale umacniał się filozoficznym porzekadłem,jakim zawsze się kierował w Cliffwall: Czytając stronę za stroną,skończysz nawet najgrubszą księgę. I księga po księdze, półka po półce,

67

Page 67: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

komnata po komnacie przeczytasz całą bibliotekę.

Oliver postanowił w ten sam sposób patrzeć na ich podróż.

Nakrapiany pstrąg wyskoczył z pluskiem z rzeki, złapał w powietrzumuchę i znowu zanurkował. Oliver przystanął, obserwując rozchodzące sięzmarszczki.

– Jestem pod wrażeniem – powiedział. – Wiem, że idziemy w dobrymkierunku, bo rzeki płyną do morza, a my musimy dotrzeć właśnie domorza.

– Już to wiedziałam – stwierdziła Peretta, potrząsając ciemnymiloczkami.

Maszerowała przed nim po polnej drodze.

Idąc z biegiem rzeki, napotkali więcej miasteczek, a ich mieszkańcy witalizmęczonych podróżnych, którzy nie mieli pieniędzy, żeby zapłacić zażywność czy kwaterę. Za to mieli opowieści.

Co ważniejsze, wskazywali im kierunek, co ułatwiało wędrowcomorientację. Oliver wiedział, że ich kolejnym głównym celem jest rybackaosada Renda Bay na wybrzeżu, gdzie Nicci z towarzyszami przepędziliNorukaich, łowców niewolników.

Pewnego popołudnia wędrowali w zamglonym słonecznym świetle,umęczeni wilgotnym powietrzem, tak różnym od suchej pustyni. Rzekakarmiła bujną roślinność, wysokie rogoże i polne stokrotki, a także chmarykomarów i moskitów. Oliver machał dłonią przed twarzą, ale owady siętym nie przejmowały.

– Coś mi się zdaje, że chcą pić nasz pot… jakby tu wszędzie nie byłopełno wody.

Peretta potrząsnęła loczkami.

– Im nie chodzi o pot. Piją krew. Wiem to z jednego z tomów, którezapamiętałam.

68

Page 68: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Jasne, że wiesz – mruknął pod nosem Oliver.

Irytowała go. Czasem cieszyło go jej towarzystwo. Wędrując mila zamilą, wymieniali się opowieściami, żeby czas szybciej mijał. Opowiadałjej o tym, co wyczytał, a ona recytowała ustępy ze szczególnie ciekawychksiąg. Potem jej nastrój się zmieniał i zaczynała traktować ich wyprawęjak rywalizację. Oliver przymykał na to oko, nie chcąc awantur.

Jednak pewnego razu zacięła się w środku zdania, zapominając słów – i zareagowała tak, jakby ten błąd był straszliwą klęską.W ciemnobrązowych oczach Peretty pojawiły się łzy, usta zaczęły drżeć.Skoczyła w wysokie zielska, twierdząc, że musi w krzaki. Zniknęła nadługo i Oliver wiedział, że płacze, ale nie rozumiał dlaczego…

Szli bardzo uczęszczaną drogą wzdłuż rzeki. W końcu dotarli domiejsca, gdzie wzgórza się rozstępowały. Przystanęli, rzeka rozlewała sięprzed nimi i szeroko wpływała do zatoki. Świat przed nimi byłniekończącą się płaszczyzną błękitnej wody. Na myśl o całej tej wodzieOliverowi zrobiło się niedobrze. Nie widział jej kresu, nie dlatego, że miałsłaby wzrok. Woda ciągnęła się bez końca, znikając za horyzontem.

Obok niego Peretta zamilkła w pół zdania, mrugając dużymibrązowymi oczami. Zachłysnęła się oddechem i dotknęła jego ramienia.

– Drogie duchy, wygląda, jakby zalało połowę świata!

– Myślę, że to jest ocean – powiedział.

Peretta potaknęła i chociaż raz się nie sprzeczała.

– Sądzę, że masz rację.

Przy ujściu rzeki znaleźli osadę Renda Bay, dokładnie tak jak sięspodziewali. Raźnym krokiem weszli do miasta, przypominając sobieopowieści o napadzie łowców niewolników i o tym, jak Bannon, Nathani Nicci odparli bezlitosnych Norukaich. Odbudowa była już sprawąmieszkańców.

Kiedy miejscowi zobaczyli Olivera i Perettę nadchodzących drogą

69

Page 69: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

z głębi lądu, nie okazali zdziwienia. Najwyraźniej wzdłuż rzekipodróżnicy byli czymś zwyczajnym.

Wędrowcy, zbliżając się, unieśli dłonie w geście pozdrowienia. Kilkaosób ruszyło ku nim z zaciekawionymi minami. Oliver wymienił imię,które, jak wiedział, gwarantowało ciepłe powitanie.

– Przysyła nas czarodziejka Nicci. Idziemy do D’Hary.

– To bardzo długa droga – odezwała się Peretta. – Mamy nadzieję, żenam pomożecie.

Wśród mieszkańców rozległ się szmer zdziwienia, ale i rozpoznania.Oliver się rozejrzał i zobaczył jasne drewno nowych budowli w centrummiasteczka oraz kamienne wieże wznoszone po obu stronach zatoki.

Uśmiechnął się do nich barczysty mężczyzna z krótkimijasnobrązowymi włosami. Twarz miał zmęczoną, oczy podpuchnięte,jakby niewiele spał w ostatnich tygodniach.

– Jestem Thaddeus, nowy burmistrz. Skoro wysłali was nasidobroczyńcy, to jesteście tu serdecznie witani. Jak możemy wam pomóc?

Peretta wysforowała się naprzód i pospiesznie powiedziała:

– Mamy ważne informacje od Nicci i Nathana oraz wieści z archiwumCliffwall. Powinniśmy je przekazać lordowi Rahlowi i Siostrom Światła,jak tylko do nich dotrzemy.

Thaddeus skinął głową.

– Dali nam te same instrukcje, zanim wyruszyli w górę rzeki. Jużwysłaliśmy na północ dwóch posłańców… ale nie wiemy, jak to daleko.A wy na pewno macie o wiele więcej do opowiedzenia.

Oliver otarł pot z czoła, odpędzając natrętną muchę, i odpowiedział:

– Potrzebujemy łodzi i kogoś, kto by nas zabrał w górę WidmowegoWybrzeża na północ. To na początek.

Burmistrz się nie wahał.

– Oczywiście. Zrobilibyśmy wszystko, żeby pomóc Nicci.

70

Page 70: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

71

Page 71: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 10

Czarodzieje Ildakaru powitali gości wspaniałą fetą.

Po stuleciach czytania o mitycznym mieście Nathan się cieszył, że jesttutaj, chodzi wznoszącymi się i opadającymi spiralnie ulicami, patrzy natarasowe ogrody, białe budowle, glazurowane dachy i wspaniałe wysokiewieże. Miał ochotę się uszczypnąć, żeby się przekonać, czy nie śni.

Lecz jego zainteresowanie wspaniałością Ildakaru było nie tylkoakademickie. Żywił również nadzieję, że tu znajdzie rozwiązanie; nadziejaobudziła się w nim, jak tylko ujrzał metropolię z zawrotnej wysokości KolAdair.

Tam czarodziej ujrzy to, co mu potrzebne, by na powrót stał się w pełnisobą.

Teraz wiedział, co to oznaczało. Nathan był pewien, że właśnie tutajpowinien się znaleźć, że legendarni, mający dar czarodzieje mu pomogą.

– Nie ma lepszego powodu do wspaniałego bankietu – wódz-czarodziejMaxim podniósł głos i krzyknął w sali tronowej tak głośno, że wystraszyłzamknięte w klatkach skowronki Thory. – Wezwijcie kucharzy! Ubijcieświeżego yaxena. Nakażcie piekarzom, żeby się popisali. Będziemyucztować! – Spojrzał drwiąco na lodowatą minę władczyni. – Jak widzicie,moja żona z trudem powściąga radosne podniecenie.

Thora przesunęła dłońmi po błękitnej jedwabnej sukni opinającej jejciało.

– Ildakar będzie się bronić przed wrogami tak zewnętrznymi, jaki wewnętrznymi, ale jesteśmy serdeczni i uprzejmi dla naszych przyjaciół.

Naczelny kapitan Avery stał obok władczyni i Nathan zauważył, żeokazuje jej nieskrywaną sympatię. Chociaż zapewne był dowódcą strażycałego miasta, to wydawał się o wiele bardziej zainteresowany

72

Page 72: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

chronieniem tej lodowato pięknej kobiety.

Zjawili się służący – oczy spuszczone, głosy przyciszone. PoprowadziliNicci, Nathana i Bannona z wieży tronowej przez szczyt płaskowyżu kudużej pretensjonalnej willi.

– To rezydencja wodza-czarodzieja i władczyni – powiedział jeden zesłużących zachowujący się najskromniej. – Każde z was dostanie gościnnąkomnatę, gdzie będziecie mogli się umyć i przebrać w nowe odzienie,które wam dostarczymy. Uczta zacznie się za godzinę. – Uśmiechnął sięuprzejmie, ale bez serdeczności. – Spodziewam się, że jesteście głodni.

Nathanowi zaburczało w brzuchu i uznał, że jest w nastroju doucztowania. Pragnął przedstawić swój problem, poprosić czarodziejów,żeby mu pomogli odzyskać dar, tak by znowu mógł się posługiwaćpotężną magią…

– Godzina? – odezwał się Bannon. – Przygotowanie wspaniałegobankietu potrwałoby sporo dni.

Służący przymrużył oczy, w ich kącikach pokazały się kurze łapki.

– Tak, ale członkowie rady nie chcą czekać. Wykonamy ich polecenie.

Wspaniała willa była ogromną budowlą, wymyślnie przyozdobioną.Dumnie wznosiły się marmurowe kolumny, żyłkowane czerwieniąi złotem, na ozdobnych kapitelach wyryto magiczne runy. Zwieszały siępurpurowe proporce ze słońcem i błyskawicami, symbolem Ildakaru.

Służący zaprowadzili Bannona i Nicci do ich komnat, a Nathanrozejrzał się po własnej: szerokie łoże, otwarte okna ze zwiewnymizasłonami, donice ze szkarłatnymi lwimi paszczami i czerwonymipelargoniami stały na balustradzie tarasu. Na ścianie wisiała półkolistamisa z wodą do mycia.

Kiedy Nathan zanurzył w niej dłonie, zburzył odbicie, które na niegopatrzyło. Twarz miał oblepioną kurzem, a siwe włosy bardziejrozwichrzone niż zwykle. Szybko się umył i obejrzał ubrania

73

Page 73: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przygotowane przez służących. Dobrze będzie znowu się cieszyćeleganckim strojem.

Po godzinie – odświeżony i w czystym ubraniu w ildakariańskim stylu– Nathan Rahl czuł się jak nowo narodzony, chociaż jeszcze nieczarodziej. Przywdział ciemnoszmaragdową szatę z grubego jedwabiu,z miedzianym wykończeniem na mankietach i rąbku. Wyglądał zupełnieinaczej niż w szykownym stroju podróżnym, ale przynajmniej odzież byłaczysta. Rozczesał mokre włosy szylkretowym grzebieniem, który znalazłwśród rupieci po tym, jak ich statek rozbił się na Widmowym Wybrzeżu.Przyjemnie się zdziwił, stwierdzając, że włosy mu tak urosły, iż może jezwiązać wstążką. Nie znalazł żadnych luster, w których mógłby sięprzejrzeć, więc spojrzał na swoje odbicie w misie z wodą i uznał, żeznowu jest przystojny. Świetnie się prezentował, jak przystało napodróżującego ambasadora D’Hary.

Kiedy dołączył do Nicci i Bannona w holu przed salą bankietową,stwierdził, że młody fechmistrz też się umył i włożył rdzawoczerwonątunikę, czarny pas i luźne brązowe spodnie, w których wyglądałniezgrabnie.

Nicci również zaoferowano elegancki strój, ale wolała wyprać swojączarną podróżną suknię i wysuszyć ją zaklęciem. Krój był odmienny niżw bardziej powiewnych ildakariańskich fasonach, lecz Nicci nadal byłauderzająco piękna, z wyszczotkowanymi i upiętymi blond włosami. Nienosiła klejnotów, chociaż gospodarze zaoferowali jej spory wybór. Niepotrzebowała ich.

– Wyglądasz wspaniale, czarodziejko – powiedział Nathan.

Popatrzyła na niego, unosząc brwi.

– Nie zamierzałam wyglądać wspaniale, tylko wzbudzać respekt.

– Twoja wspaniałość i uroda budzą wielki respekt.

– Mam nadzieję, że pomogę ci osiągnąć to, po co tu przybyłeś,

74

Page 74: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

czarodzieju. Ucieszy nas twój powrót do formy.

Odwróciła się i weszła za służącymi do sali bankietowej. Nathanwiedział, że Nicci zawsze czuła się zażenowana, słuchająckomplementów, i że sama rzadko je mówiła.

Uśmiechnięty Bannon podążył za nimi.

– Nigdy nie byłem w takim mieście. I uczta z osobistościami! SłodkaMatko Morza, chciałbym o tym opowiedzieć wszystkim na Chiriyi.

– A konkretnie komu byś to opowiedział? Myślałem, że nikt ci nawyspie nie został. – Nathan nie pomyślał, jaki ból może spowodować tauwaga.

Młody człowiek posmutniał. Jego ojciec był strasznie agresywny, pobiłna śmierć matkę. Norukaiscy łowcy niewolników porwali Iana, przyjacielaBannona z dzieciństwa, a on sam czuł się winny, że zdołał uciec. Nie,przypominanie mu o rodzinnej wyspie nie budziło miłych uczuć.

Nathan, ogromnie skruszony, ścisnął Bannonowi ramię.

– Wybacz, mój chłopcze. Podróżujemy, żeby zobaczyć świat, jak tegochciałeś, a Ildakar jest naszym najważniejszym celem. Wspólnie będziemysię tym cieszyć.

Bannon się rozpogodził.

– Tak, będziemy.

Cała trójka weszła do sali bankietowej, wielkiej komnaty z otwartymsufitem, z którego zwieszały się powoje. Na stole co pięć stóp stały dzbanyze wspaniałymi bukietami. Za krzesłem władczyni wisiała na stojakukolejna złota klatka ze skowronkami. Ptaszki polatywały w swojej celii mało który raczył śpiewać.

Kiedy Nathan spojrzał na wystawne potrawy, znowu zaburczało muw brzuchu. Pośrodku stołu stał ruszt ze skwierczącym mięsem w ziołach,tłuszcz skapywał na owalny półmisek. Były też koszyki z plecionymibułkami z jagodami i suszonymi owocami, wyglądającymi jak klejnoty

75

Page 75: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

osadzone w złocie. W misach piętrzyły się pokrojone owoce i puddingi; napółmiskach podano pieczone kartofle i kolorowe warzywa korzeniowe,obficie polane roztopionym masłem. Służący krzątali się wokół niczymmrówki z zagrożonego mrowiska.

Thora i Maxim zasiedli u szczytu stołu, naczelny kapitan Avery stałw pobliżu na baczność. Sześcioro członków dumy umieszczono po obustronach stołu. Nathan się zdziwił, że Amos i jego dwaj towarzysze teżmieli wziąć udział w uczcie. Bannon, widząc trzech młodzików, powitałich uśmiechem, a potem poczuł się nieswojo, bo robili wrażenie, jakby gonie zauważyli.

Elsa, korpulentna członkini dumy czarodziejów, była w srebrzystejsukni i szarym ozdobnym koronkowym szalu. Spojrzała na Nathanai wskazała puste krzesło obok siebie.

– Przyłączysz się do mnie, czarodzieju? Miejsce obok wodza-czarodzieja jest zarezerwowane dla czarodziejki Nicci.

– Z przyjemnością, moja droga – odparł Nathan, siadając.

Elsa była kobietą, którą należałoby raczej nazwać „przystojną” niżpiękną. Przypominała mu ksienię Annalinę Aldurren, z którą spędził takwiele czasu, po tym jak obmyślili ucieczkę z Pałacu Proroków. Ann byłainteresującą, choć często irytującą, towarzyszką podróży i ogromnie jąpolubił. Posmutniał, przypominając sobie, że zabiły ją Siostry Mroku.Lecz żyjąc tysiąc lat, musiał akceptować utratę przyjaciół i znajomych.Uśmiechnął się do Elsy i wygładził maleńką zmarszczkę na zielonejszacie.

– Smakowite aromaty i przemiłe towarzystwo.

– Ildakar musi się wykazać – odezwała się władczyni. – Nie możemysię doczekać wieści, skąd i dlaczego tu przyszliście.

Nicci siedziała wyprostowana obok Maxima, pięknie wyglądającw swojej czarnej sukni. Talerz przed nią był pusty. Członkowie dumy

76

Page 76: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

czekali, aż obsłuży ich kręcąca się służba. Wysoki mężczyzna z długimirękami sięgnął zakrzywionym nożem i odciął z pieczeni plastryociekającego tłuszczem, aromatycznego mięsiwa. Położył jeden na talerzuNicci, potem obsłużył Nathana i Bannona.

– Pieczony yaxen jest przepyszny, prawdziwa specjalność naszegomiasta – powiedział Maxim, mlaskając.

– Daj mi porcję z najdelikatniejszego kawałka – burknął ze swojegomiejsca Ivan.

Siedzący obok niego czarodziej Andre wyjaśnił:

– Yaxeny są specjalnie hodowane, tak żeby uzyskać najdelikatniejszemięso. Przez te piętnaście wieków odosobnienia bardzo skrupulatnieprowadziliśmy hodowlę, hm? Każdy kąsek rozpływa się w ustach. –Wyciągnął talerz po porcję pieczeni.

Nicci, niezbyt zainteresowana jedzeniem, powiedziała rzeczowo:

– Przybyliśmy z D’Hary, gdzie lord Rahl pokonał przywróconego dożycia imperatora Sulachana, a wcześniej Jaganga i Imperialny Ład. Pozwycięstwie lorda Rahla przybyliśmy do Starego Świata opowiedziećo pokoju, jaki zaprowadził, i upewnić się, że nie ma tu tyranów.

Nathan otarł usta serwetką i rzekł:

– Mamy także powody osobiste. Uważamy, że to wiedźma nas tuskierowała. – Wyjął swoją księgę życia ze skórzanej sakiewki, którązawsze nosił u boku. – Oto, co nas tu przywiodło – i przeczytał słowazapisane w księdze: – Przyszłość i los zależą tak od podróży, jak i od jejcelu. Kol Adair leży daleko na południe w Starym Świecie. Tam czarodziejujrzy to, co mu potrzebne, by na powrót stał się w pełni sobą.A czarodziejka musi ocalić świat. – Uśmiechnął się do nich. – Zobaczyliśmy wasze miasto z górskiej przełęczy, dokładnie tak, jakzapowiedziano, toteż sądzimy, że ktoś stąd pomoże mi na powrót stać sięw pełni sobą.

77

Page 77: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Andre zmierzył go wzrokiem.

– A czego ci brakuje, hm?

Kiedy nadszedł czas wyjaśnić swą słabość i niemożność, Nathan naglepoczuł się niepewnie. Zasłonił usta dłonią i zakaszlał.

– Ostatnio straciłem dar prorokowania, co nie jest takie okropne, jeślichcesz wiedzieć. Lecz jeszcze coś się we mnie zmieniło. Mam małyproblem. – Przełknął ślinę, potem zamaskował to nerwowym uśmiechem.– W D’Harze byłem wielkim czarodziejem i prorokiem, lecz kiedyproroctwa zostały odesłane za zasłonę zaświatów, okazało się, że ten darbył jakoś spleciony z moim magicznym darem. Zniknął i już nie mogęczarować. Kiedy spróbowałem rzucić czar, skutki były… – Zatrzepotałdłońmi. – Powiedzmy, że były niezwykłe i nieprzewidywalne.

Maxim machnął ręką.

– Nikt z nas przez stulecia nie zajmował się proroctwami. Całunodseparował nas od czasu, toteż nie przejmowaliśmy się przepowiedniamii znakami. Od wielkiej wojny nie mamy proroków… i nie tęsknimy zanimi.

Ciemnoskóry czarodziej Quentin, z przylegającymi do głowy, siwymijak dym włosami wziął ciepłą bułkę z rodzynkami, przyjrzał się jeji sięgając po masło, powiedział do Nathana:

– Dar jest nieodłączny od osoby, wrodzony.

– On stracił nie tylko dar prorokowania. – Thora posłała z ukosagniewne spojrzenie mężowi. – Całkiem stracił dar. Jak to możliwe?

– Nie wiem – odparł Nathan. – Dlatego tu przyszliśmy, kierując sięwskazówkami wiedźmy. Ktoś w Ildakarze musi znać odpowiedź. – Powiódł wzrokiem po sali. – Ktoś? Ktokolwiek?

– To dość kłopotliwe – stwierdził Renn, mlaskając i ocierając ustaz sosu, ale i tak kropla spadła na rdzawoczerwoną szatę; był zażywnymmężczyzną z kilkoma podbródkami. – Wszyscy mamy dar, każdy z nas. –

78

Page 78: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Zamrugał z nagłym niepokojem. – Skoro ty mogłeś utracić swoje talenty,czarodzieju Nathanie, to pewnie i my też. A jeśli to jest zaraźliwe? Jakfebra?

Nicci popatrzyła na siedzących przy stole.

– Podróżowałam z nim przez dłuższy czas, a mój dar pozostałnienaruszony.

Andre się wyprostował, głębokie bruzdy przecięły mu czoło.

– To wymaga dalszych badań. Czarodziej Nathan będzie interesującymobiektem.

– Powinniśmy go nazywać byłym czarodziejem Nathanem – stwierdziłaThora. – W Ildakarze ci, którzy mają dar, cieszą się pewnymiprzywilejami. Skoro on nie ma mocy, to powinniśmy się wstrzymaćz werdyktem.

Andre pochylił się nad stołem, przypatrując się Nathanowi jakniezwykłemu okazowi.

– Znam wiele analizujących czarów, hm? Wykonamy testy, pobierzemypróbkę twojej krwi.

Elsa wyjaśniła Nathanowi:

– Andre to największy kreator ciał Ildakaru. Jego dokonania sąlegendarne.

Andre odgryzł kęs soczystego mięsa i mówił z pełnymi ustami:

– Na przykład wieki temu pomogłem stworzyć yaxeny. To dzięki mniesą takie przepyszne.

Zaciekawiony Bannon podniósł wzrok.

– Co to znaczy kreator ciał?

Andre pogładził gęsty warkocz brody.

– Potrafię manipulować żywymi istotami i je zmieniać.

Ivan dodał:

79

Page 79: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Przez lata stworzył wiele interesujących istot. Wykorzystujemy je naarenie.

Nathan poczuł zimny dreszcz. Pomyślał o przerażającym bojowymniedźwiedziu, który zaatakował ich na wzgórzach. Każdy człowiek, którypotrafił tworzyć takie rzeczy…

– Niepokoje czarodzieja Renna są uzasadnione – odezwała się Thora. –Skoro osoba mająca dar może go stracić, to musimy wiedzieć dlaczego.Czy nasze własne dary są zagrożone? Musimy rozwikłać tę kwestię. – Skinęła głową kreatorowi. – Masz nasze błogosławieństwo, Andre…i rozkazy. Zbadaj tego człowieka.

Szare oczy czarodzieja rozbłysły.

– I tak bym to zrobił. – Pospiesznie spojrzał na Nicci. – Lecz ty dalejmasz swoją moc, czarodziejko? Nienaruszoną, jak twierdzisz?

Maxim nachylił się ku niej i szepnął:

– Olśniewasz urodą, ale nie wierzę, że to dzięki magii.

– Taka jestem – powiedziała Nicci. – I tak, mój dar nadal jest silny.

– Wspaniale – rzekł Maxim. – Nasz system społeczny jest oparty nadarze. Osoby należące do szlacheckiej klasy rządzącej mają najsilniejszydar, rozumie się. Kupcy i rzemieślnicy mają choć odrobinę daru, ale nikłąmoc. Ci nieszczęśnicy, którzy nie mają żadnych uzdolnień, służą nam jakoniewolnicy. Biedacy niewiele więcej mogą robić.

– Jjja nie mam żadnego talentu ani daru – odezwał się Bannon.

– Ty jesteś naszym gościem – wtrącił się Amos, udając, że dopieroteraz zauważył chłopaka. – Nie przejmuj się.

Siedzący obok Brock dodał:

– Jeśli potrafisz władać mieczem, to masz inne umiejętności.

Bannon się zarumienił.

– Potrafię.

Nicci prawie nie jadła.

80

Page 80: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Przyznajemy, że wasze miasto robi wrażenie. Może Ildakar mógłbyzostać południową stolicą imperium D’Hary.

– Lord Rahl łączy zniszczone wojną krainy, dając ludziom wolnośći nadzieję, że będą sami decydować o swoim życiu – wtrącił Nathan. – Z d’harańską armią i mądrymi rządami lorda Rahla moglibyśmy wambardzo pomóc.

Maxim wbił łyżeczkę w skorupkę puddingu, nabrał trochę i spróbował.

– Nic nie wiemy o imperium D’Hary.

– Imperia powstają i upadają ze smutną monotonią – powiedziałaThora. – Już nam wystarczy imperatorów. Nie potrzeba nam ich tutaj,w naszym wolnym Ildakarze.

Nicci spojrzała na nich sceptycznie.

– Wolne miasto? Wy wyglądacie na imperatorów.

– Nic z tych rzeczy – wyrwał się nieco za szybko Maxim.

– Trochę na to za późno – burknął Ivan. – Wiele wieków temumoglibyśmy skorzystać z sojuszu, lecz rozwiązaliśmy nasz problem.

– Główny treser Ivan mówi prawdę – dodał Maxim. – Z radościąprzyjęlibyśmy pomoc waszego lorda Rahla, kiedy generał Utros oblegałnasze miasto, ale daliśmy mu radę własną magią. – Popatrzył na Nicci. –A ty masz ocalić świat, czarodziejko? Przyklaskuję takiemu celowi! Leczmy już się sami ocaliliśmy. Ildakar ma się świetnie.

– Ildakar jest naszą doskonałą społecznością – powtórzyła Thora.

Nicci skomentowała to trzeźwo:

– Może i tak, ale jeszcze nigdy nie widziałam doskonałej społeczności,której by nie trzeba było ocalić.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

81

Page 81: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 11

Bannon, otoczony przez onieśmielających członków rady, czuł się w salibankietowej malutki i nie na miejscu. Widział, jak Nicci dzięki swojemudarowi dokonuje zadziwiających rzeczy, i znał możliwości Nathana. Cidwoje zaakceptowali go jako bliskiego towarzysza podróży, bez względuna to, czy miał dar czy nie. Stał się ważnym członkiem ich grupyi z pewnością przykładał się do pracy. Lecz tu, we wspaniałym mieściepełnym ludzi mających dar, czuł się zagubiony jak wtedy, kiedy byłsamotnym chłopcem na Chiriyi. Spojrzał na Amosa, Brocka i Jedasiedzących w pobliżu. Nawet oni mieli magiczne umiejętności, którezademonstrowali, kiedy razem obozowali na równinie, lecz Bannon czuł,że lepiej by pasował do tych młodzików.

Uczta trwała, a on pochylił się ku Amosowi i zniżył głos.

– Władczyni i wódz-czarodziej naprawdę są twoimi rodzicami?

Tamci byli pogrążeni w rozmowie, ale Amos uniósł ciemne brwii obrócił się do gościa.

– Tak i to oznacza, że mogę robić, co zechcę. Podoba ci się twojakwatera?

– Tak! Jest najlepsza ze wszystkich, jakie miałem.

Jed podniósł karafkę i napełnił kielich ciemnoczerwonym winem,potem dolał też Bannonowi, chociaż ten wypił może jedną trzecią kielicha.Wino było mocne i kręciło mu się po nim w głowie.

– To dobre, krwiste wino – powiedział Jed.

Bannon się zawahał, zanim upił kolejny łyk.

– Krwiste? Chcesz powiedzieć, że jest zrobione z krwi?

Młodzieńcy się zaśmiali.

82

Page 82: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Nie jest zrobione z krwi! Winorośle są podlewane krwiąniewolników. Dzięki temu grona mają smak i barwę jak żadne inne. – Amos pociągnął porządny łyk i otarł usta grzbietem dłoni. – Z pewnościąwyczuwasz różnicę.

Bannon, czując lekki wstręt, upił niewiele.

Młodzieńcy jedli też mięsiste oliwki ze stojącej przed nimi misyi Bannon się zastanawiał, czy i one pochodziły z gajów użyźnianychciałami martwych niewolników. Amos wypluł pestkę, obrócił w palcachi rzucił na podłogę.

– Żyjąc przez tyle wieków pod całunem, musieliśmy wykorzystywaćwszelkie możliwe zasoby. A niewolników, rzecz jasna, można było spisaćna straty.

Bannon odgryzł kęs bułki z rodzynkami, nie chcąc pytać, jakie ofiarybyły potrzebne, żeby uprawiać zboże czy zrobić mąkę.

– Musicie mieć mnóstwo niewolników – mruknął, myśląc o tym, jaklata temu łowcy porwali Iana.

– Pozwalamy się im mnożyć, więc sami uzupełniają ubytki – powiedział Amos. – Pod całunem czas opływa miasto, omijając szlachtęmającą dar, jak moi rodzice i ja, toteż my się nie starzejemy. Naszapopulacja się nie zmienia. Natomiast niewolnicy starzeją się i umierają lubginą w wypadkach.

– Albo zabija ich choroba – dodał Brock.

– Niektórzy uciekają, ilekroć zasłona opada – mruknął Jed, a Amosposłał mu gniewne spojrzenie. – W górskich miastach muszą żyć setkizbiegłych niewolników.

– Niewolników zachęca się do reprodukcji, żeby zachować ichliczebność. Jesteśmy szlachetni i pozwalamy im dobierać się w pary wedleupodobania – Brock podjął opowieść, wycierając bułką sos z talerza. – Przez ostatnie dziesięć lat mieliśmy inne źródło niewolników, bo

83

Page 83: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

wznowiono handel z zewnętrznym światem.

– Jesteś pewien, że nie masz daru, Bannonie? – zapytał Amos,marszcząc brwi.

Młody człowiek nie miał ochoty przyznać, że nie umie rzucać zaklęćani uwalniać żadnej magii.

– Nie jestem czarodziejem, jeśli to masz na myśli, ale czyż w każdymz nas nie ma chociaż iskierki daru? Przynajmniej tak powiedział czarodziejNathan, kiedy odeszli wszyscy niemający daru.

Jed parsknął z ustami pełnymi polanej masłem bulwy.

– Mam wrażenie, że ten twój Nathan już nie jest czarodziejem, czyli niejest szczególnie użyteczny.

– Wciąż jest czarodziejem – powiedział obronnie Bannon. – Żyje tysiąclat i ma olbrzymią wiedzę. Wielu nieprzyjaciół się przekonało, że nienależy go lekceważyć. Ani mnie. – Dotknął boku, gdzie zawsze tkwiłNiepokonany.

Rozbawiony Amos uniósł kielich krwistego wina.

– Za naszego nowego przyjaciela Bannona i wszystkie przygody, jakiemiał!

Tamci też unieśli kielichy, radzi z pretekstu, żeby wypić do dna; alewyglądało na to, że się z niego naśmiewają. Bannon musiał przełknąćwięcej wina. Zostawiło w ustach i gardle miłe ciepło i starał się niemyśleć, że pił krew niewolników.

– Mogę wam opowiedzieć o naszych czynach – zaproponował. – O tym, jak ocaliliśmy archiwum Cliffwall i całą przechowywaną tamwiedzę. – Kiwnął głową, widząc, że przyciągnął ich uwagę. Coś w nimchciało zaimponować tym młodym ludziom.

– Cliffwall? Nigdy nie słyszałem – rzekł Amos.

– Jedno z największych na świecie archiwum magicznej wiedzy.Pomogłem Nathanowi i Nicci je zabezpieczyć.

84

Page 84: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Brock na to:

– A cóż mógłbyś zrobić z zawiłą magiczną wiedzą, skoro nie maszdaru?

– Nie ocaliłem Cliffwall dla siebie, ale dlatego, że należało to zrobić.Może i nie mam daru, ale pomogłem Nicci zniszczyć Życiożercęi walczyłem ze złymi leśnymi kobietami stworzonymi przez Victorię. – Zadrżał na myśl o uroczych Audrey, Laurel i Sage. – Były bardzo piękne,ale i niebezpieczne.

Amos się zaśmiał.

– Na zadek Opiekuna, zupełnie jak jedwabiste yaxeny! – Spojrzał naBrocka. – Jak ta, przed którą cię ostrzegałem.

Brock się zaczerwienił i jego rumiane policzki pociemniały.

– Tylko mnie podrapała, ale chciała zrobić o wiele większą krzywdę.

– Już jej nie ma. Dacza się jej pozbyła – powiedział Jed. – Ruth…miała na imię Ruth.

Zamyślony Brock dźgnął nożem kawałek mięsa.

Bannon kontynuował:

– Kiedy selka zaatakowały nasz okręt, zabiłem ich ze dwadzieściamieczem, straszliwe, krwiożercze istoty. Zabiły wszystkich marynarzy napokładzie Tnącego Fale.

– Ale ty sprytnie przeżyłeś – powiedział Amos.

– Przeżyłem. Ale nie było w tym sprytu.

Już miał zacząć snuć opowieść o walkach z łowcami niewolnikóww Renda Bay, ale tamtych to najwyraźniej nie interesowało. Stracił zapał.

– I… mieliśmy więcej przygód i potyczek. Innym razem wam o nichopowiem.

Bannon z towarzyszami odbyli długą i trudną podróż, żeby dotrzeć dotego ważnego celu. Mówił sobie, że teraz jest we wspaniałymlegendarnym mieście, że biesiaduje z najpotężniejszymi czarodziejami

85

Page 85: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

świata. Miał luksusową komnatę gościnną, piękne nowe stroje i był nauczcie, w jakiej jeszcze nigdy nie brał udziału. W końcu wcale nie było takźle.

– Ciekaw jestem, czy wasi kucharze znają jakieś dobre przepisy nabułki z kapustą? Na Chiriyi uprawialiśmy kapustę.

– My też mamy kapustę – powiedział Jed. – To żywność niewolników.Karmi się nią i yaxeny.

Bannon poczuł się poniżony i wykpiony.

– No to pewnie nie muszę dzielić się przepisami.

Amosa rozbawiła jego zakłopotana mina i przyjaźnie klepnął gow ramię.

– Nie martw się, Bannonie, jesteś naszym nowym przyjacielem. Mamywiele wspólnego i zaopiekujemy się tobą. Po prostu trzymaj się z nami.Ildakar się nie zmieniał przez niezliczone stulecia.

Bannonowi trudno było w to uwierzyć.

– Nic nowego przez cały ten czas?

– Po co zmiany, skoro powstała idealna społeczność? – Amos znowuuniósł kielich. – Za Ildakar!

Reszta chłopców poszła w jego ślady i rozległ się gromki okrzyk:

– Za Ildakar!!!

Bannon wypił więcej i ze zdumieniem się przekonał, że opróżnił swójkielich.

Jed znowu go napełnił.

– Nasz nowy przyjaciel jest za bardzo nerwowy i powściągliwy –stwierdził Amos. – Krwiste wino go rozluźni. Potem pokażemy munajwiększe uroki Ildakaru.

– Co ty na to, Bannonie? – zapytał Brock.

Czuł się zakłopotany wzmianką o „największych urokach”, nie bardzo

86

Page 86: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

wiedząc, co tamci mieli na myśli, lecz nie ośmielił się odrzucićzaproszenia. Nicci i Nathan będą przez jakiś czas zajęci z członkami dumy– może potrwa to wiele dni lub tygodni – bo Nathan będzie próbowaćodzyskać dar. Bannon i tak nie brałby udziału w ich ważnych pracach.

Uśmiechnął się do Amosa i jego dwóch towarzyszy i przyjąłzaproszenie:

– Byłoby miło.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

87

Page 87: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 12

Uczta trwała dwie godziny, na koniec podano najrozmaitsze deseryi malutkie kieliszeczki mocnych trunków. Nicci spojrzała w otwartesklepienie wspaniałej willi, gdzie ćmy polatywały wśród kwiatów pnączy.Czyste niebo było usiane gwiazdami.

Po daniu głównym kapitan Avery wziął talerz i jadł, stojąc obok Thory.Jej lodowaty chłód stopniał i śmiała się z tego, co jej szeptał. Podzieliła sięz nim paroma kąskami ze swojego talerza, chociaż jego był pełny.

– Lojalność i męstwo naszego drogiego kapitana są bez zarzutu, a jegosiła… – Westchnęła leciutko. – Avery jest kompetentny i sprawny,i ogromnie oddany miastu.

– A także pięknej władczyni – powiedział Maxim z nutką sarkazmu;przyjmował jawne flirtowanie żony z cierpkim humorem, którym mógłmaskować lekką irytację.

– Jest z pewnością bardziej sprawny, niż ty jesteś od dawna, mężu –odcięła się Thora.

– Jestem nadal w pełni sprawny, moja droga, ale już niezainteresowany– odparł i twarz Thory wykrzywił grymas pogardy. Maxim odchylił się nakrześle. – A przynajmniej niezainteresowany tobą. Może to się zmieni pokolejnym tysiącu lat.

– Do tego czasu znudzi ci się każda kobieta w Ildakarze – stwierdziłaThora.

– Och, nie mógłbym mieć dość ich wszystkich – mruknął Maxim. – I stale bym pamiętał, że jesteś moją żoną i ukochaną. – Wskazał dłonią jejidealną twarz oraz skomplikowaną plecionkę pukli i warkoczy. – Jakżenieprawdopodobnie jesteś piękna – pociągnął łyk krwistego wina i zniżyłgłos – na zewnątrz.

88

Page 88: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Thora poklepała dłoń Avery’ego. Stał sztywno, zakłopotany tąrozmową. Poprawił czerwony epolet na ramieniu. Pozostali czarodziejewokół stołu wypili aż nadto wina i ich rozmowa toczyła się swobodniei głośno. Nawet Nathan rozprawiał ze swadą, troszkę przeciągając słowa.

Maxim, trzymając kielich w lewej dłoni, wstał i stanął obok siedziskaNicci. Wódz-czarodziej miał w oczach błysk, który się jej nie spodobał.Była czujna i miała się na baczności. Należała do wielu mężczyzn, alenigdy nie nazywała tego miłością. Jako Siostra Mroku została zabawkąJaganga, a przedtem służyła rozrywce żołnierzy Imperialnego Ładu.

Maxim pochylił się do jej ramienia.

– Przez wieki życia pod osłoną zapewniającą pokój mający darszlachcice Ildakaru mieli okazję udoskonalić umiejętności i rozwinąćwspaniałą sztukę seksualnej rozkoszy. – Nachylił się jeszcze bliżej i dodałlekko schrypniętym głosem: – Ośmielam się nadmienić, że większościnaszych technik nigdy nie widziano w zewnętrznym świecie.

– Musisz być bardzo dumny – stwierdziła Nicci. – Może powinieneśkorzystać z tych umiejętności, żeby zaspokajać żonę.

Wódz-czarodziej zadrwił:

– Zaspokojenie Thory to niewykonalne zadanie. Zapytaj jejodtrąconych partnerów. A właściwie naczelnego kapitana Avery’ego.Bardzo jestem ciekaw, jak mu się to udaje.

Władczyni miała lodowatą minę.

– Radzi sobie, bo ma prawdziwy talent… i jest wspaniale wyposażony.

Wokół stołu rozległy się stłumione okrzyki i chichoty. Przekomarzankizachwycały innych czarodziejów, ale nie bawiły Nicci. Chociaż nie mogłaczuć się urażona w imieniu Maxima, a on najwyraźniej się tym nieprzejmował.

– Nie zrobisz ze mnie zazdrośnika, droga żono, bo jestem tak samozadowolony z naszego układu jak ty. – Maxim znowu nachylił się tak

89

Page 89: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

blisko, że Nicci czuła wino w jego oddechu. – Muszę cię poinformowaćo naszej tradycji specjalnych wieczorów. Mająca dar szlachta częstourządza przyjęcia, duże i małe, a wszystkie intymne. Zauważyłaś ogromtej willi. Mamy wiele komnat z wieloma łożami… albo hamakami… albopoduchami na podłodze. Może i możliwości nie są nieskończone, ale niesądzę, żebyśmy już wszystkie sprawdzili, nie przez piętnaście wieków.Byłbym zaszczycony, gdybyś zechciała się do nas przyłączyć. Pozwól, żeukażę ci prawdziwe szczyty rozkoszy. Zapewniam, że wypracowaliśmyniezliczone mistrzowskie techniki.

Nicci napotkała jego wzrok swoimi błękitnymi oczami. Nie cofnęła się,nie wzdrygnęła, nie okazała irytacji.

– Nie sądzę. Mam wiele własnych technik i niekoniecznie sąprzyjemne.

Maxim się zaśmiał.

– Rozumiem, co masz na myśli… są tu i tacy, którym ogromnąsatysfakcję sprawia odczuwanie i zadawanie bólu. To inna formaprzyjemności, a wielu uważa to za seksualną rozkosz.

Nicci ani drgnęła. Siedzący za stołem członkowie dumy bacznie się jejprzyglądali.

– Błędnie zrozumiałeś moje słowa. Nie mam zamiaru brać udziałuw waszych przyjęciach. W żadnym razie.

– Ale doceniamy propozycję – wtrącił się pospiesznie Nathan. –Powinienem wam wyjaśnić, że w przeszłości Nicci była bardzo źletraktowana, i obawiam się, że te doświadczenia raczej obrzydziły jej to, coinni nazywają rozkoszą. Lecz jeśli to zaproszenie jest dla was takie ważnei jeśli to tradycja, mógłbym rozważyć zastępstwo. Jestem podróżującymambasadorem D’Hary.

Wokół stołu rozległ się pełen zakłopotania pomruk. Elsa wydawała sięwstydzić za niego. Pocieszająco poklepała dłoń starego czarodzieja.

90

Page 90: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Dziękujemy za dobre chęci, Nathanie, ale jest pewien problem. Teprzyjęcia są tylko dla szlachty mającej dar. – Jej słowa na chwilę zawisływ powietrzu.

Włączył się siedzący po drugiej stronie stołu kreator ciał Quentin.

– Jak nam wyznałeś, straciłeś dar. Zniknął. Nadal jesteś mile widzianyw Ildakarze, lecz nie możesz brać udziału w specjalnych przyjęciach, pókinie odzyskasz daru.

Elsa się zastanowiła, a potem powiedziała:

– Zawsze mieliśmy tradycję dopuszczania gości z zewnątrz,w szczególnych okolicznościach. To może być taka okoliczność, więc niepowinniśmy odtrącać biedaka.

– Przemyśl to, Nathanie Rahlu. A jeśli twój stan jest zaraźliwy? –zapytała Thora. – Zwłaszcza przez intymny kontakt.

– Zapewniam cię, że tak nie jest – odparł Nathan.

Opryskliwy Ivan się roześmiał.

– Czy on w ogóle potrafi podnieść tę swoją czarodziejską laskę?

Nathan, którego niełatwo było wprawić w zakłopotanie, położył dłonieprzed sobą na bankietowym stole, poprawił obszyte miedzianą lamówkąrękawy swojej zielonej szaty.

– Drwijcie ze mnie, ile chcecie. Spodziewałem się większegowspółczucia dla mojego tragicznego stanu, lecz po tym pysznym i obfitymposiłku i tak bardziej pociąga mnie sen niż dzikie hedonistyczne imprezy.

Amos z towarzyszami wstali od stołu, znudzeni rozmową.

– Zabierzemy Bannona i pokażemy mu fajne miejsca. Nie martwcie sięo nas.

Młody fechmistrz czuł się zagubiony, ale bał się odmówić. Poza tymNicci była przekonana, że sam potrafi o siebie zadbać.

– Podobnie jak Nathan uważam, że sen to dobry pomysł. Jutro mamywięcej spraw do omówienia.

91

Page 91: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Wstała, a Nathan poszedł w jej ślady, zachowując godność i powagę,kiedy wychodzili w słodkim zapachu białych kwiatów jaśminu, który rósłw sali bankietowej.

Kiedy wyszli, Nathan zanurzył dłonie w niewielkiej sadzawce w holui strząsnął nadmiar wody.

– Dziękuję, czarodziejko. Czyste, miękkie łoże to teraz największarozkosz.

Nicci odpowiedziała coś wymijająco. Ich kwatery w Cliffwall też byływygodne, lecz wciąż myślała o tym, że dzieliła izbę z Oset i że mała lubiłasię zwijać w kłębek na owczej skórze na kamiennej podłodze.

– Kreator Andre chce mnie rano zabrać do swojego pawilonu, żebyśmymogli zbadać mój stan. Z radością się czegoś dowiem.

– A ja będę rada, kiedy odzyskasz swoją moc i znowu będziesz sobą –powiedziała Nicci.

Życzyła mu dobrej nocy i weszła do swojej komnaty, odsuwajączasłaniające drzwi kotary z purpurowej tkaniny. Zdjęła suknię i włożyławygodny nocny strój przygotowany przez służbę. Leżąc w łożui rozkoszując się chłodnymi prześcieradłami, nasłuchując szeptu nocnegowiaterku, uwolniła odrobinę daru i zgasiła lampy. W mglistym mrokukomnata wydawała się bardzo pusta bez Oset. Nicci czuła się też samotnabez Mrry.

Związana z nią zaklęciem piaskowa pantera uciekła, kiedy nadszedłAmos z towarzyszami. Kiedy zmierzali przez równinę do Ildakaru, Nicciwyczuwała, że wielka kocica idzie ich śladem, kryjąc się… ale od tamtejpory jej nie widziała.

Pozwoliła myślom płynąć, ale nie zapadła w sen – spłynęła podelikatnej więzi sięgającej w mrok. Wiedziała, że Mrra krąży przedmurami miasta, poluje na wzgórzach. Potrafiła wyczuć niepokój w umyślesiostry-pantery. Mrra bała się tych trzech młodych ludzi, a teraz nienawiść

92

Page 92: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

kocicy do wielkiego miasta aż biła poprzez jej zwierzęce instynktyi nastroje.

Ildakar jest niebezpieczny. Ildakar to miejsce cierpienia i złychwspomnień.

Nicci już kiedyś widziała w snach niektóre z tych obrazów. Rozpoznaławiele z tajemniczych run na budowlach Ildakaru, symboli podobnych doznaków wypalonych w skórze Mrry.

Nicci, bliska zapadnięcia w sen, rozmyślała nad tą dychotomią – piaskowa pantera samotnie grasuje w dziczy, ona zaś sama, po smacznejuczcie, leży w obszernej sypialni.

A mimo to obawiała się, że to właśnie jej zagraża niebezpieczeństwo.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

93

Page 93: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 13

Amos i jego przyjaciele byli w świetnym nastroju, wychodząc zewspaniałej willi. Bannon przyłączył się do nich, zadowolony, że matowarzystwo, kiedy uczta się skończyła. Jed i Brock opowiadali pikantnedowcipy, parskając śmiechem. Schodzili z górnego poziomu Ildakarukrętymi brukowanymi ulicami prowadzącymi do niższych dzielnic, gęstozastawionych domami bogatej szlachty.

Młodzi ludzie wyszli z wychuchanego dystryktu bogaczy obokkwitnących i słodko pachnących cytrusowych gajów; od tych zapachówBannonowi kręciło się w głowie. Szedł nieco chwiejnie po tych ilościachkrwistego wina, jakie wypił, i sama myśl o tym winie wciąż budziła w nimmieszane uczucia.

– No i co to właściwie jest ta jedwabista yaxena? – zapytał. – Niewyjaśniliście mi.

Chciał, żeby to zabrzmiało lekko i dociekliwie, ale słowa wypływałyz jego ust powoli i trudniej mu było je artykułować, niż się spodziewał.

Jed i Brock śmiali się z niego, wykrzywiając się w szerokichuśmiechach. Amos powiedział:

– Wkrótce sam się przekonasz. W dystrykcie jedwabistych yaxen jestwiele dacz, a ja mam swoją ulubioną.

– Mamy tam otwarte konto – dodał Jed.

Amos przyjrzał się chłodno Bannonowi.

– Zapłacę za ciebie. Ten pierwszy raz będzie moim prezentem dlagościa z daleka. – Sięgnął do kieszeni, wyciągnął małą sakiewkę, otworzyłją, wyjął pięć złotych monet i od niechcenia podał Bannonowi. – Proszę,weź na wszelki wypadek.

– Na wypadek czego?

94

Page 94: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Na wypadek gdybyś chciał specjalnych usług – zaśmiał się Amos.

– Dziękuję – wykrztusił Bannon. – Mama zawsze powiadała, żebymówić dziękuję. Jestem wdzięczny. I jestem wdzięczny, że pokazujecie mimiasto. – Uświadomił sobie, że chyba bełkocze, ale jego towarzysze niezwracali na to uwagi.

Buty miał solidne, ale kroki stawiał niepewnie. W głowie mu szumiało.

Kiedyś, kiedy byli dziećmi, Bannon z Ianem patrzyli, jak do portuwpływa statek z towarami z Serrimundi. Ojciec Bannona poszedł dodoków, a marynarze wyładowywali skrzynie z importowanymi lekami,belami płótna, żelaznymi narzędziami stolarskimi, nowymi narzędziamirolniczymi do zbioru kapusty. Farmerzy z wyspy sprzedawali kiszonąkapustę w zapieczętowanych glinianych naczyniach oraz cierpkie piwouwarzone z morskich kranosnorostów z okolic Chiriyi. Ojciec Bannonaspotkał się z pierwszym oficerem statku, zapłacił mu i odszedł z trzemabutelkami brandy z gorzelni w Larrikanie. Bannon i Ian szli za nim, kiedywracał do domu i ukrywał dwie z trzech butelek w stosie drewna zabudynkiem; potem się schował i zalał w trupa trzecią butelką. Bannoni Ian, zaciekawieni, pogrzebali w stercie drewna i wzięli jedną z butelekz brązowego szkła. Pobiegli ze swoją zdobyczą do osłoniętej zatoczki,zachęcając się nawzajem do wypicia rzadkiej i kosztownej brandy. Paliław gardle i Bannon się rozkaszlał. Starał się nie zwymiotować. Ianpociągnął większy łyk i Bannon uznał, że musi go prześcignąć. Po trzecimłyku stwierdził, że trunek wcale tak źle nie smakuje, a kiedy we dwóchskończyli butelkę, to go mdliło, ale był w euforii. Skóra go mrowiła, głowęmiał lekką jak balon, a cały świat wirował. Kiedy poczuł działanie brandy,coś w nim chciało pić więcej, utrzymać to ciepło i dziwne zadowolenie – a nawet wzmóc te uczucia. Kiedy wspólnie z Ianem osuszyli butelkę, byliotępiali i czuli się słabo. Byli kompletnie nieprzyzwyczajeni do skutkówpicia; uświadomili sobie, że jest niemal ciemno, a kiedy spróbowali wstaći wrócić z wybrzeża, byli tak niezdarni, że się potknęli i upadli.

95

Page 95: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Zaczynał się przypływ, woda wdzierała się na osłoniętą plażę. Byli jużprzemoczeni, ale za bardzo zdezorientowani, żeby się wdrapać na urwisko.Po kilku próbach jakoś się im udało wspiąć na górę. To cud, że się nieutopili lub nie spadli i się nie zabili.

Bannon zgiął się wpół i zwymiotował większość tego, co wypił. Ianuznał, że to okropnie śmieszne. Każdy poszedł w swoją stronę i kiedyBannon wrócił do domu, ojciec był oburzony. Chłopak próbował udawać,że nic się nie stało, ale bełkotał i ledwo się trzymał na nogach. Ojciecwymyślał mu od pijaków i łobuzów, krzyczał, że jest zakałą. Zbił go,a Bannon stracił przytomność – bardziej od brandy niż od razów. Chłopakocknął się następnego dnia, posiniaczony i obolały; głowę rozsadzał muokropny ból niepozwalający zebrać myśli. To, co wykrzykiwał do niegoojciec, zlało się w ciąg nienawistnych słów. Bannon na koniec uświadomiłsobie, że stary był taki wściekły nie dlatego, że syn się upił, ale że ukradłmu kosztowną brandy, którą on sam zamierzał wypić.

Matka opiekowała się Bannonem, ocierała mu twarz wilgotnympłótnem, płakała i cicho nuciła. Nachyliła się nad jego łóżkiem i szeptałauporczywie:

– Nie stań się taki jak on. Jest złym człowiekiem. To nie do końca winatrunków, ale one z pewnością uwalniają demony.

Bannon rozmyślał o tym teraz, człapiąc chwiejnie za trzemaildakariańskimi młodzieńcami. Strasznie go mdliło. Tak naprawdę to niechciał pić wina, ale nie ośmielał się też zwymiotować przed Amosem,Jedem i Brockiem. Zacisnął zęby i myślał o czymś innym, póki mdłościnie ustąpiły…

Ulice Ildakaru oświetlały jarzące się białe kule umieszczone nametalowych słupach; pulsujący blask padał z tajemniczych symboli.Dystrykt szlachty był dobrze oświetlony, jakby setki nocnych ognikówusiadły wzdłuż bulwarów; ale tutaj, na niższych poziomach, ulice wiły się,tworząc labirynt niskich budynków oświetlonych świecami. Żywopłoty

96

Page 96: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

z ciemnolistnych oleandrów zasłaniały je od ulicy.

– No to opowiedz nam więcej o tym archiwum Cliffwall – poprosiłAmos. – Czy to jakaś biblioteka? Miasteczko ze zbiorem ksiąg?

– Nie może być większe od bibliotek Ildakaru – stwierdził Jed.

– O, jest większe! – zapewnił Bannon. – To prawdopodobnienajwiększy zbiór na świecie, zapieczętowany na początku wojenczarodziejów, trzy tysiące lat temu.

– Nie wierzę – rzekł Amos.

– Na Słodką Matkę Morza, to prawda! Jest ukryte w krętych kanionachpo drugiej stronie Kol Adair, na zachód stąd. Przez tysiące lat skrywał jeczar kamuflujący… tak jak wasz całun Ildakar.

– No to jak je znaleźliście? – Głos Brocka zabrzmiał wyzywająco.

– Zaklęcie już nie działa, no i mieliśmy przewodnika. – Pomyślało Oset, chudej dziewuszce, która ich tam zaprowadziła. – Musieliśmyzapoznać się ze zgromadzoną tam wiedzą, żeby znaleźć sposóbzniszczenia Życiożercy.

Trzej młodzi ludzie spojrzeli na siebie znacząco i Bannon sięzastanowił, czy nie powiedział za dużo.

Amos z przesadną dobrodusznością klepnął go w plecy.

– Bannonie, przyjacielu, znasz takie interesujące opowieści. – Wolnymkrokiem podszedł do drzwi wyłożoną płytami ścieżką pomiędzyżywopłotami; wejścia strzegł siedzący na stołku mężczyzna. – To naszaulubiona dacza. Tutejsze jedwabiste yaxeny są najlepszego chowu.

Wnętrze budynku rozświetlał pomarańczowy poblask, dając dośćświatła, ale i pozostawiając sporo cienia.

Człowiek przy wejściu, na wygodnym drewnianym siedzisku, miałzadbaną brodę i kępki włosów na głowie. Jego strój był świetnego kroju,ale kremowy i jasnobrązowy, a nie w nasyconych barwach mającej darszlachty. Niewielki mosiężny pojemnik przy jego siedzisku był pełen

97

Page 97: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

monet. Mężczyzna uśmiechnął się do nich, choć patrzył podejrzliwie.

– Witaj, panie Amosie. Zawsze jesteśmy radzi z twoich odwiedzin. – Ton jego głosu mówił co innego.

Młody człowiek wrzucił monety do pojemnika.

– To za naszego nowego przyjaciela, Bannona. Może nie wiedzieć, coze sobą zrobić.

– Można mnie nauczyć – powiedział Bannon, wciąż niepewny siebie. –Nathan mnie uczył i stałem się biegłym fechmistrzem.

– W dzielnicy rozkoszy broń nie jest potrzebna. – Odźwierny spojrzałniechętnie na Niepokonanego u boku Bannona. – Tej nocy posłużysz sięinnym mieczem, młodzieńcze.

– Ten zostaje ze mną, żeby nas w razie potrzeby bronić.

Ale słowa mężczyzny zaczynały do niego docierać. Dzielnicarozkoszy? Przytłumione pomarańczowe światło, cichy śmiechi przyciszone rozmowy w domu kazały mu myśleć, że to może dom gry.Lecz kiedy weszli do środka i zobaczył piękne kobiety wylegujące się nasofach, uświadomił sobie to, czego powinien się domyślać od początku.

– Jedwabiste yaxeny to prostytutki?

Kilka kobiet zajmowało się szlachetnie urodzonymi klientami, a innestały pod ścianą, rozanielone, i czekały.

– Dacza to… burdel?

– Na zadek Opiekuna, nie jakieś tam prostytutki! – powiedział Amos. –Jedwabiste yaxeny to kurtyzany hodowane specjalnie do tego.

Bannon, któremu wino wciąż szumiało w głowie, nie mógł znaleźćżadnego argumentu czy wymówki. Pozwolił swoim trzem nowymprzyjaciołom wprowadzić się do środka. W małych kadzielniczkach paliłysię kadzidła; w pokoju snuł się dziwnie gryzący dym pachnący goździkamii miodem.

Amos spojrzał na odźwiernego.

98

Page 98: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Czy dostanę Melody?

– Jest dla ciebie, jak zawsze. Dla naszego nowego gościaproponowałbym Kaylę. Jest piękna i gotowa.

– Nie żeby to robiło większą różnicę – mruknął Jed.

Podszedł do pięciu szczególnie pięknych młodych kobiet stojącychprzy ścianie w pobliżu kadzielnicy; były skąpane w pomarańczowymblasku. Miały bezmyślne twarze, po prostu wpatrywały się w coś pośrodkupokoju.

– Która z was to Kayla? – zapytał Brock.

Spojrzała na niego kobieta o długich, falujących włosach barwycynamonu. W jej twarzy uśmiechały się tylko usta.

– Ja jestem Kayla.

Brock oderwał ją od ściany i popchnął ku Bannonowi. Pozwoliła mu nato. Brock wybrał następną kobietę z szeregu; miała włosy podobnej barwyi bladą skórę.

– Dzisiaj ty mi się podobasz. – Chwycił jej ramię jak rybakwyciągający rybę.

Jed wybrał brunetkę. Nawet się do niej nie odezwał, po prostu złapał jąza nadgarstek i pociągnął na jedną z pustych sof.

Kayla stała przed Bannonem; nie nawiązywała rozmowy, nie patrzyłamu w oczy. Wyglądała jak lalka, idealnie zbudowana kobieta-lalka.Powoli zamrugała. Nie uśmiechnęła się. Przypominała mu owcę spokojniepasącą się na pastwisku, która ani nie rozumie zagrożenia, ani nie okazujeciekawości.

Policzki Bannona płonęły i był zadowolony z przytłumionegooświetlenia, bo nikt inny nie widział jego zakłopotania. Uprzejmie podałKayli rękę.

– Mam na imię Bannon. Miło mi cię poznać.

Ujęła jego dłoń.

99

Page 99: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Dziękuję. I mnie miło cię poznać.

Zniżył głos do schrypniętego szeptu:

– Co mamy teraz robić?

– Co tylko zechcesz – powiedziała normalnym głosem; inni mogli jąusłyszeć.

Usłyszał chichot dobiegający z sofy, gdzie krzepki szlachetnieurodzony w średnim wieku obłapiał dużo młodszą kobietę; wyłuskał jąz cieniutkiej szatki, wystawiając jej piersi na widok publiczny. Bannonz trudem przełknął ślinę i wyszeptał:

– Słodka Matko Morza!

Kayla była naprawdę piękna, a przejrzysta szata ukazywała jejwspaniałe kształty. Ciasny pas podkreślał wąską kibić i kształtne biodra.W bocznym rozcięciu widać było mleczną łydkę i biodro.

– Jjja myślę, że powinniśmy usiąść – powiedział Bannon, chwiejniecofając się ku ławie.

Kayla posłusznie poszła za nim.

– Gdzie Melody?! – huknął Amos, rozglądając się po oświetlonymświecami pokoju.

Na tyle podniósł głos, że przeszkodził innym mężczyznomzabawiającym się z wybranymi jedwabistymi yaxenami.

Rozsunęły się ognistopomarańczowe zasłony w bocznej alkowiei wyszła malutka jasnowłosa kobietka. Miała duże okrągłe oczy, którewydawały się ciemne w przyćmionym świetle. Podeszła niespiesznie doAmosa, który nie zrobił kroku w jej stronę; oczekiwał, że to ona się doniego zbliży.

– Jestem tutaj dla ciebie, panie Amosie – powiedziała.

– Jasne. – Uśmiechając się pożądliwie, chwycił Melody za ramięi pociągnął ku Bannonowi i Kayli. – Tutejsze jedwabiste yaxeny są piękne,to jedne z najdoskonalszych wytworów Ildakaru.

100

Page 100: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Tak, są piękne – przyznał Bannon.

Kayla siedziała przy nim tak blisko, że jej noga opierała się o jegonogę. Objęła go w pasie i oparła się o jego pierś – ale miało się wrażenie,że bardziej dla równowagi niż w celach romansowych.

– Podczas pradawnych wojen kreatorzy ciał stworzyli potworne bronie,lecz jedwabiste yaxeny są ich największym osiągnięciem, gdyby ktoś mniepytał. – Amos kiwnął do niego głową. – No dalej, dotknij, a sięprzekonasz. – Chwycił dłoń Bannona i położył na ramieniu Kayli: skóręmiała ciepłą i idealnie gładką, ale nawet nie drgnęła. – Tylko się niespodziewaj rozmowy. To głupie bydlęta, hodowane dla dacz rozkoszy,gdzie nam służą. Zwykłe yaxeny stworzono jako zwierzęta juczne, a tekobiety dźwigają ciężary innego rodzaju i nie mają nic przeciwko. Prawda,Melody? – Spojrzał na nią, a ona potulnie skinęła głową. – A ty, Kaylo? – Cynamonowowłosa dziewczyna też skinęła głową.

Bannon czuł się nieswojo.

– Chcesz powiedzieć, że są jak… bydlęta w ciałach kobiet?

– Kreatorzy wyhodowali je w określonym celu. I temu celowi służą –powiedział Amos. – Lecz nie oczekuj, że wykroczą poza swojemożliwości. Imię tej tu Melody wskazuje, że potrafi grać i śpiewać. – Zaśmiał się zimno. – Kiedyś poprosiłem, żeby mi zaśpiewałaromantyczną pieśń, bo chciałem się uważać za jej lubego – prychnął. – Alebrzmiała jak kot uwięziony w klatce tresera. Nieprawdaż?

– Prawda, panie Amosie – przyznała Melody.

– No, zademonstruj mu – powiedział szyderczo. – Zaśpiewaj dlaBannona.

Melody bez wahania zaczęła śpiewać. Głos miała wysoki i niepewny,pomyliła kilka nut pieśni w nieznanym Bannonowi języku. Zanim zdążyłaskończyć pierwszą zwrotkę, Amos uciszył ją mocnym uderzeniemw twarz. Melody się skuliła.

101

Page 101: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Nieważne, co mówię, nigdy więcej nie śpiewaj – powiedział i znowują spoliczkował, zrzucając z ławy.

Bannon wstał.

– Przestań! Nie możesz tego robić.

Amos zamrugał ze zdumienia.

– Jasne, że mogę. To są jedwabiste yaxeny. I po to są. Myślisz, że seksto jedyna rozkosz, jaką mogą dać? Wkrótce sam się przekonasz.

Jednym haustem dopił wino, a potem powlókł potykającą sięi przestraszoną Melody przez obszerny pokój, energicznie odchylajączasłony. Przeszkodził obmacującym się w mroku parom, ciągnącdziewczynę ku wolnemu oddzielnemu pokojowi na tyłach.

Bannon zacisnął pięści, z trudem przełknął ślinę. Oszołomienie winemminęło. Jego ojciec nazywał matkę dziwką, oskarżał o rzeczy, jakich nigdynie zrobiła, żeby mieć pretekst do pobicia jej do nieprzytomności. KiedyBannon był dzieckiem, nie rozumiał, co to znaczy „dziwka”; dopiero poucieczce, kiedy na pokładzie statku spędzał wiele czasu z doświadczonymiwilkami morskimi, dowiedział się, co to prostytutka. Pierwsze miłosnedoświadczenia przeżył z trzema młodymi akolitkami – Audrey, Laureli Sage – w Cliffwall. Te piękne i miłe kobiety wiele go nauczyły, dały murozkosz i same jej doświadczyły; dzieliły się z nim, jak on dzielił sięz nimi. Ciągle kręciło mu się w głowie od tych wspomnień, póki obrazynie popękały i nie rozpadły się po tym, jak Pani Życia zmieniładziewczyny w monstra…

Z pokoju na tyłach, do którego Amos zawlókł Melody, dobiegałyBannona odgłosy policzkowania i jęki. Jed i Brock zabrali swoje kobietydo prywatnych pokoików, za to krzepki szlachetnie urodzony bezzażenowania zerwał całkiem szatki ze swojej jedwabistej yaxeny na sofiew głównym pokoju. Inni klienci zaprzestali własnych „działań”, żeby sięprzyglądać przedstawieniu.

102

Page 102: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kayla siadła przy nim.

– Czy tego byś chciał?

Czuł na policzku jej ciepły oddech, gęste cynamonowe włosy lśniływ pomarańczowym blasku. Wydawała się uległa i chętna; nie przejmowałasię tym, co mógłby jej zrobić. Serce mu się ścisnęło na myśl, jak inni już jąskrzywdzili.

– Nie… nie sądzę. – Wstał, zostawiając nietknięte wino. Nie był już anitrochę podchmielony. – Ja … chyba odnajdę powrotną drogę i porządniesię wyśpię.

Kayla nie próbowała go namawiać, w żaden sposób nie zareagowała.Po prostu ogarnęła się i usiadła sztywno na ławie, czekając, aż wpadniekomuś w oko.

Bannon pospiesznie wyszedł z daczy; oczy piekły go od łez.Spodziewał się kpin ze swojej ucieczki, ale nie zwrócono na niego uwagi.Odźwierny spojrzał na niego i lekko skinął głową, o dziwo z szacunkiem.Chłopak nie miał pojęcia, jak to rozumieć.

Mężczyzna sięgnął do pojemnika i wyjął kilka monet.

– Proszę, młody człowieku. Zwracam pieniądze.

– Ale to nie moje. Amos za mnie zapłacił.

– Więc weź jego monety. Nie skorzystałeś z tego, za co zapłacił.

Bannon pod natarczywym spojrzeniem wziął monety, wiedząc, żepóźniej je odda.

Chodził krętymi ulicami, po licznych pomyłkach znajdując drogę dogłównej arterii – odchodziły od niej boczne uliczki wiodące do domówklasy średniej, do sklepów kupców, handlarzy. Ciężko oddychał.

– Słodka Matko Morza – wymamrotał, nie wiedząc, co myśleć o tymlegendarnym mieście.

Wiedział, że Nathan musiał tu przybyć, że było to niezbędne, żebyodzyskał swój dar, ale miał nadzieję, że szybko stąd odejdą. Widział górne

103

Page 103: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

poziomy miasta i wiedział, że jeśli będzie się wspinał stromymi ulicami, toznajdzie wieżę tronową, wspaniałą willę i własną komnatę. Nie chciałnikomu mówić, co zrobił.

Kiedy skręcił za róg, zobaczył w mroku ulicy ciemną postaćw brązowej szacie. Dłoń prędko sięgnęła do worka i wyjęła coś jasnegoi srebrzystego, błysk, który pochwycił promień światła jednej z ulicznychlatarń. Obcy wetknął ostry przedmiot w szparę.

Bannon dotknął rękojeści miecza.

– Ty tam, co robisz?

Zamaskowana postać odskoczyła, wtapiając się w głębsze mroki.

Bannon podszedł tam, gdzie przed chwilą stała, i zobaczył odłamkirozbitego lustra, małe srebrzyste kawałeczki wciśnięte w szpary pomiędzycegłami. Przypomniał sobie, co naczelny kapitan Avery powiedziało rebeliantach, o kimś zwanym Lustrzaną Maską, i znowu zrobiło mu sięniedobrze.

Pospiesznie wrócił na dobrze oświetlone ulice, pragnąc wrócić dodomu. Chociaż nie miał pewności, czy gdziekolwiek w Ildakarze byłobezpiecznie.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

104

Page 104: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 14

Następnego ranka Nicci obudziła się nagle, wyczuwając, że ktoś jestw jej komnacie. Otworzyła oczy i zobaczyła sterczącego nad jej łożemwodza-czarodzieja Maxima z ustami wygiętymi w uśmieszku.

– Przyszedłem cię powitać, czarodziejko – powiedział, patrząc naotuloną gładkimi prześcieradłami Nicci. – Ufam, że miałaś przyjemnąi spokojną noc… chociaż ani w części tak uroczą, jaką byś miaław bardziej temperamentnym łożu.

Poczuła, jak budzi się w niej dar, gotów zaatakować; z wielkimwysiłkiem nad nim zapanowała. Maxim też był potężnym czarodziejem.

– Masz szczęście, że się na tyle szybko wybudziłam, by zrozumieć,gdzie jestem. W innych okolicznościach mogłabym cię zabić, zanimbymcię rozpoznała.

Wódz-czarodziej uniósł brwi.

– To zawsze dobry pomysł, żeby kogoś rozpoznać, zanim się go zabije.To najlepszy sposób, żeby mieć pewność. – Pogładził swoją kozią bródkę.

Nicci była w skąpej, leciutkiej koszulce, którą znalazła wśród ubrańprzygotowanych przez służbę. Usiadła, nie troszcząc się o to, żeby sięzakryć, nie chcąc okazać przy nim zażenowania. Nigdy nie wstydziła sięswojego ciała.

– Co robisz w mojej sypialni?

– Właściwie to moja komnata. I moja willa. Jesteś moim gościem.

– Gościom należą się jakieś względy.

– Przyszedłem cię obudzić. Przez wzgląd na ciebie – powiedziałlekceważąco. – Thora zaproponowała, żebyście z Nathanem obejrzeligłówną piramidę mającą duże znaczenie dla waszego zrozumieniaIldakaru.

105

Page 105: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci przypomniała sobie schodkową piramidę.

– Widzieliśmy ją, zbliżając się do wieży tronowej. To jakaś świątynia?

– Świątynia? – Maxim się roześmiał. – Po co mielibyśmy oddawaćcześć w świątyni, skoro mamy taką potężną moc? Uznajemy Stwórcęi Opiekuna za zasłoną śmierci, ale nie musimy polegać na siłachnadprzyrodzonych. Mamy potężną moc, czego dowiedliśmy, kiedyprzybyła tutaj armia generała Utrosa.

Nicci siedziała w łożu, z jedwabnymi prześcieradłami na podołku.

– Wyjdź. Ubiorę się i dołączę do ciebie. Czy powiadomiono Nathana?

– Władczyni osobiście poszła go obudzić. Mam nadzieję, że tenobowiązek dał jej tyle radości co mnie.

Zaśmiał się melodyjnie i wyszedł, pozostawiając zaniepokojoną Nicci.

Mogłaby z łatwością przywołać ogień i przypiec go, kiedy szedł dodrzwi, ale Maxim był wodzem-czarodziejem. Miała na uwadze, że Nathanpotrzebował czegoś od czarodziejów Ildakaru.

Umyła się, włożyła czarną suknię i czarne buty; potem wyszczotkowałazłociste włosy i zjadła śniadanie z owocami, pasztecikami i serem z tacy,którą ktoś cicho wniósł do komnaty, kiedy spała. Ten brak prywatnościi niejasne poczucie zagrożenia wywoływały niepokój. Postanowiła, że odtej pory będzie spać ze sztyletami.

Kiedy dołączyła do Nathana w głównym holu, zobaczyła, że rozczesałswoje długie siwe włosy i znowu włożył zieloną szatę czarodzieja.Z pewnością w niej bardziej wyglądał na czarodzieja niż w czarnychbutach, spodniach i plisowanej koszuli.

Wódz-czarodziej powiedział radośnie do stojącej z nimi Thory:

– Mówiłem ci, że Nicci przyjdzie. – Zniżył głos do scenicznego szeptu:– Nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć piramidę.

– Czarodziejka nie mogła się doczekać? – zapytał Nathan. – Z pewnością źle zrozumiałeś jej nastrój.

106

Page 106: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– O tak – odezwała się Nicci. – I nie tylko to źle zrozumiał.

Nathan zmienił ton, przemówił jak kompetentny dyplomata:

– Wiele się musimy nauczyć o naszych kulturach. Jak rozumiem,piramida jest sercem mocy waszego miasta? Projektorem całununieśmiertelności? Chcę wszystko dobrze pojąć. – Zdawało się, że jużrozważa, jak to opisać w swojej księdze życia, którą stale nosił przy sobie.

– Piramida jest punktem centralnym, punktem zbieżności linii magiitworzących skomplikowane zarysy zaklęć, które przenikają ulicei budowle Ildakaru – wyjaśniła Thora.

Opuścili willę i poszli dróżką osłoniętą pergolą, brzęczącą od pszczółzapylających różowe kwiaty. Całun opadł, odsłaniając Ildakar przedzewnętrznym światem, i niebo było czyste i błękitne. Miasto, widziane zeszczytu płaskowyżu, wydawało się nieskazitelne, spokojne, nietykalne.

Przed nimi wznosiła się imponująca budowla z ciemnoszarychkamiennych bloków. Tworzyły one kwadratową podstawę, potem siedemcoraz mniejszych platform niczym gigantyczne stopnie wiodące na otwartąplatformę na wierzchołku. Środkiem szerokich poziomów biegła węższarampa z mniejszymi stopniami, dostosowanymi do ludzkich stóp.

Maxim szedł przodem, rozradowany, prowadząc ich ku schodom.

– Stąd emanuje cała nasza magia. Stąd rzucimy zaklęcia, żebyponownie aktywować całun.

– Może to tutaj powinienem przyjść, żeby odzyskać swój dar – powiedział Nathan.

– Najpierw musimy ustalić, co jest z tobą nie tak – stwierdził Maxim. –Jestem przekonany, że Andre z entuzjazmem się tym zajmie.

– Piramida jest przeznaczona dla krwawych czarów stwarzającychcałun – powiedziała Thora. – Potrzebna do tego moc powinna pozostaćw czystej formie.

Nicci nie spodobały się słowa „krwawe czary”.

107

Page 107: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– To była tylko sugestia – rzekł pospiesznie Nathan. – Zawsze jestemskłonny wziąć pod uwagę wszystkie możliwości.

Maxim, w połowie drogi na drugą platformę, odwrócił się, tak żebywidzieć Nathana:

– Wszystkie możliwości? Nawet taką, że mógłbyś nigdy nie odzyskaćdaru? Że będziesz musiał przez resztę życia być zwyczajnymczłowiekiem?

– W takim przypadku nie miałby powodu, by zostać w Ildakarze –odpowiedziała Thora.

– I tak jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy tu zostaniemy – odezwała sięNicci, wchodząc po stromych stopniach.

– Później odwiedzę kreatora – zapowiedział Nathan. – Ponieważ teżjestem uczonym, będziemy mogli połączyć naszą wiedzę i zrozumieć, copowinniśmy zrobić. Wiedźma przepowiedziała, że powinienem tu przyjść.

– Jakież to oryginalne! – zakpiła Thora. – I twoja niemądra maławiedźma przepowiedziała też, że czarodziejka ma ocalić świat. Wydaje misię, że raczej starała się połechtać ego Nicci, niż dać wam jakąkolwiekużyteczną radę. Masz pewność, że znalazłeś właściwą czarodziejkęz przepowiedni?

Nicci nie dała się złapać na haczyk, chociaż Nathan sprawiał wrażenieprzybitego.

Thora i Maxim stali na górnej platformie piramidy zastawionejlśniącymi, odbłyskowymi urządzeniami, niczym król i królowaw strategicznej grze, w którą Siostry Światła często grywały w PałacuProroków.

Kamienna posadzka była pokryta obwiedzionymi srebrem kanałamii sporymi zagłębieniami tworzącymi skomplikowane zarysy zaklęćz geometrycznymi kątami i pętlami. Nathana zainteresowałowyeksponowane złożone urządzenie: wyskalowane łuki

108

Page 108: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

z wypolerowanego metalu, puste misy lśniące jak wielkie tygle dogromadzenia światła słonecznego. W każdym z czterech narożnikówumieszczono wysokie metalowe słupy, niczym sterczące ku niebupiorunochrony; na każdym umieszczono kwarcowy pryzmat. Dwiesoczewki osadzono w wirujących metalowych pierścieniach.

Nicci weszła w sam środek wzorów i narysów zaklęć. Nie mogławidzieć całego obrazu, ale z łatwością pojęła jego cel.

– Czarodzieje wykorzystują tę piramidę jako punkt centralny, kiedyrzucają potężne zaklęcia? Mogą stąd czerpać moc potrzebną dowygenerowania waszego ochronnego całunu?

– Zazwyczaj – powiedział Maxim. – Ale w miarę upływu czasukrwawe czary wymagają coraz większego wysiłku – prychnął. – Wciążbilansujemy.

– Lecz musimy to zrozumieć – weszła mu w słowo Thora. – Przezminione dziesięć lat całun zbyt często zanikał, pozbawiając nas ochronyprzed zewnętrznymi zagrożeniami.

Nathan osłonił oczy i spojrzał poza granice wielkiego miasta: najpierwku stromiźnie nad rzeką Killraven, potem znowu ku równinie. Wskazałszeregi kamiennych żołnierzy rozrzuconych na trawie.

– Przecież rzuciliście swój czar dawno temu. Zamieniliście w kamieńarmię generała Utrosa i już wam nie zagraża. Po co utrzymywać całun,skoro wymaga to tyle energii?

I tyle krwi? – pomyślała Nicci.

Thora spochmurniała.

– Całun był nie tylko po to, żeby chronić miasto przed żądnymi krwiwojskami imperatora Kurgana. Miał zachować naszą społeczność,zapobiegać skażeniom z zewnątrz. Teraz zanika i bardzo się obawiamo nasze dalsze istnienie. – Twarz miała ściągniętą. – Każde ujawnienie sięniszczy to, co stworzyliśmy.

109

Page 109: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Wódz-czarodziej nie był taki pewien.

– Ale z drugiej strony, moja droga, otwarcie Ildakaru na zewnętrznyświat przyniosło nowe możliwości i ożywiło naszą społeczność. Pomyślo całej tej świeżej krwi, którą przywieźli nam łowcy niewolników.

– A ilu niewolników uciekło z miasta? – zapytała.

Maxim, rozbawiony zbolałą miną żony, powiedział do Nicci i Nathana:

– Jak sami widzicie, sprzeczaliśmy się o to wiele razy.

– Przez te piętnaście stuleci zewnętrzny świat bardzo się zmienił –stwierdziła Nicci, myśląc o Richardzie i D’Harze. – Lord Rahl położyłkres uciskowi, obalił tyranów, pokonał Imperialny Ład. Niewolnictwopowinno należeć do przeszłości.

Thora wyglądała na rozdrażnioną.

– I zadecydował o tym z tronu tak odległego, że nigdy o nim niesłyszeliśmy. Jesteś naiwna.

– Kieruję się przekonaniami – odparła Nicci. – A one są słuszne.Widziałam jad tyranii i nie chcę tego więcej. Nawet Ildakar może sięzmienić na lepsze. Pomożemy wam.

Nathana denerwowało jej nieprzejednanie, ale Nicci nie ustąpiła.

Thora przymrużyła zielone jak morze oczy.

– Przybylibyście tu i zmienili podstawy naszej społeczności? Ot tak,sami? Ildakar świetnie funkcjonował bez waszej pomocy przez tysiącelat… i bez waszego wtrącania się.

– Świetnie? To temat do dyskusji – powiedział Maxim. – Tak jak pocałym tym czasie utraciłaś głęboką miłość do mnie, moja droga, zatraciłaśrównież obiektywność. Ildakar się zmienił. Ludzie zaczynają się burzyć,a Lustrzana Maska na tym korzysta. Może niewielka zmiana w naszympostępowaniu przywróciłaby zadowolenie. Czyż to nie lepsze niż czekaniena wybuch?

– Ja nie czekam – stwierdziła Thora z zimnym szyderczym

110

Page 110: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

uśmieszkiem. – Nie będziemy mieli się czym martwić, jak tylkopozbędziemy się Lustrzanej Maski i położymy kres niepokojom, jakiewywołał.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

111

Page 111: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 15

Lekkie obłoki sunęły po niebie wczesnym popołudniem. Nathan szedł dosiedziby kreatora ciał – zaciekawiony, przejęty i trochę zdenerwowany.Liczył na talenty człowieka z darem; miał nadzieję znaleźć prosteremedium na swój brak daru. Doprowadził go tutaj nakaz Red.

Rezydencję Andre było dość łatwo znaleźć – nie na szczyciepłaskowyżu, gdzie mieszkało paru innych członków dumy, ale na niższychpoziomach miasta, niedaleko ogromnej odkrytej areny i piaskowcowychwychodni. Jego dom był trzypiętrową imponującą budowlą, z kilkomaskrzydłami, stojącą na obszernej działce. Ściany wzniesiono z białychkamieni. Wysokie smukłe kolumny podtrzymywały portyk i łukowateściany otwartego dziedzińca.

Nathan szedł alejką, a pod jego butami chrzęściły kamienne okruchy,połyskujące żyłkami kryształu. Jego uwagę przyciągnęły egzotyczneogrody, niczym łowca chwytający ptaka i niemający ochoty go wypuścić.Bujne żywopłoty miały w sobie coś osobliwie nierealnego; splecionegałęzie zachodziły na siebie, jakby je powoli torturowano, łamano,a potem źle złożono. Jaskrawopomarańczowe kwiaty wyglądały jakhibiskus, chociaż pachniały dziwnie gorzkawo. Drzewa w ogrodzie byłykarłowate i zniekształcone, ich pnie powyginane podnieprawdopodobnymi kątami, niczym u gęsi, której złamano szyjęw dwóch miejscach. Nawet te zmaltretowane drzewa owocowe okrywałachmura różowych kwiatów.

W wydzielonej części ogrodu Nathan przystanął przed sięgającymi mudo ramion roślinami o grubych łodygach i kwiatach dużych jak jegogłowa, przypominających słoneczniki o szkarłatnych płatkach. Kiedy siępochylił, żeby się im lepiej przyjrzeć, przekonał się, że wszystkie ziarnapośrodku połyskują i poruszają się, jak oczy owadów.

112

Page 112: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Poczuł chłodny dreszcz, ale i fascynację. Tak, te rośliny wyglądałyinaczej, ale nie wyczuwał w nich niczego złego, chyba że ktoś by sięupierał przy oryginalnym dziele Stwórcy. W pewnym sensie doceniłwyobraźnię i oryginalność Andre.

W Cliffwall studiował wiele mało znanych magicznych ksiąg, szukającwskazówek, jak mógłby odzyskać swój dar, ale ich nie znalazł. Dni mijały,a on nie mógł rzucić najprostszych zaklęć – rozpalić ognia czy zapalićświatła – i bardzo chciał mieć na powrót dar. Starał się ukryć, jak bardzobył zależny od magii, ponieważ i bez mocy czarodzieja miał wystarczająceumiejętności. Na przykład z konieczności stał się o wiele lepszymszermierzem.

Lecz czuł się pusty. Czegoś mu we wnętrzu brakowało, nieodzwierciedlało ono już tego, kim był. Kiedy przesunięcie się gwiazdypozbawiło go daru prorokowania, stracił o wiele więcej. A ilekroć czuł, żewraca maleńka cząstka jego magii, to rezultaty były rażącozniekształconym i przesadzonym jego zamiarem lub całkiem od tegozamiaru odbiegały. Nie ośmielał się korzystać ze swojej magii, ale wolałbynie pozostać bezbronny. Musiał koniecznie odzyskać dar. Liczył, że ktośw Ildakarze – miał nadzieję, że Andre – mu pomoże. Był gotowy zrobićwszystko, co niezbędne, żeby to się spełniło.

– Widzę, że podziwiasz mój ogród, hm?

Andre wyszedł z willi i stał pod łukowatym wejściem obrośniętymwężowatymi pnączami. Swobodnie się opierał o smukłą kolumnę.

Nathan, choć spłoszony jego nagłym pojawieniem się, nie okazał tegoi tylko się do niego uśmiechnął.

– Rośliny są niezwykłe. Gdzie znalazłeś tak osobliwe okazy?

– Znalazłem? – Andre się zaśmiał. – Stworzyłem je. Większość to tylkowybryk fantazji, ale parę posłużyło jako wprawka do innycheksperymentów, które planowałem. – Kreator zacisnął wargi. – Ogromniedużo się nauczyłem, rozczłonkowując żywe istoty, badając, jak

113

Page 113: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

funkcjonują, i na nowo je składając.

Nathan minął wielkie czerwone kwiato-oczy.

– Liczę, że wykorzystasz część tej wiedzy, żeby mi pomóc.

Andre pociągnął za splecioną w warkocz brodę.

– Zaiste, były czarodzieju, stanowisz interesujące wyzwanie. Obiecuję,że bardzo szczegółowo zbadam twój stan i wykonam wszelkie niezbędneeksperymenty, by znaleźć odpowiedź. Możemy zaczynać, hm?

Nathan poszedł za nim do ogromnego holu z wysokimi kolumnami. Byłzadowolony z pomocy, chociaż wyglądało na to, że Andre robi to bardziejpo to, żeby zaspokoić własną ciekawość, niż żeby pomóc koledzeczarodziejowi. Andre zaprowadził go do pierwszego skrzydła, dziwniemrocznego nawet w to jasne popołudnie. Chociaż sufity były w większościotwarte, to zakryto je tkaniną koloru indygo, co nadawało wnętrzu klimatnocy. W rogach i wnękach magiczne misy lśniły migotliwym blaskiem.

W przestronnej, lecz mimo to klaustrofobicznej komnacie Nathanzobaczył trzy długie czyste stoły – każdy był na tyle szeroki, żepomieściłby wyciągniętego człowieka. Słyszał dźwięki bulgoczącegopłynu i słaby syk pary wydostającej się z częściowo zamkniętychpojemników. Powietrze było gęste i wilgotne, z nutką woni zepsutejżywności i jakichś żrących substancji.

Na regałach pod ścianami stały niewielkie butelki z barwnego szkłai słoje wypełnione proszkiem. W akwariach pełnych mętnej cieczy tkwiłydziwne, bezkształtne obiekty. W pobliżu Nathan zauważył zbiornikz czyściejszą wodą i pływające w nim podobne do ryby stworzenie;wystrzępione płetwy były tak długie, że przywodziły Nathanowi na myślpióra tropikalnego ptaka. Ostrożny, ale i zaciekawiony podszedł dozbiornika z zestalonymi wirami cieczy i niewyraźnym kształtemprzypominającym odciętą rękę.

Andre w dumnej pozie powiedział:

114

Page 114: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Żywe stworzenia są jak glina. Wprawne dłonie kreatora potrafiąprzeobrazić kość, mięsień, całe ciało, a nawet włosy. Jestem rzeźbiarzem.Garncarzem. Traktuję żywe istoty jak surowe tworzywo, z którego mogęzrobić wszystko, co konieczne… albo wszystko, czego sobie zażyczę.

Nathan popatrzył na trzy puste stoły, na liczne nieoznakowane butle naregałach, dziwne ostre narzędzia w misach lub na tacach – i szczegółowosobie wyobraził, co Andre tutaj robi.

– Tutaj przeprowadzasz swoje eksperymenty?

– Tutaj wykonuję swoją pracę. – Kreator poklepał Nathana poramieniu, przesunął palcami po rękawie zielonej jedwabnej szatyczarodzieja. – I tutaj cię zbadam. Moje mieszkalne komnaty są na tyłach,ale większość czasu spędzam w tym skrzydle, wśród rozmaitychgabinetów, stołów roboczych i oczywiście w sali rekonwalescencji.

To miejsce – z trzema stołami czekającymi na pacjentów lub okazy –przypominało Nathanowi pusty szpital polowy połączony z rzeźnią.Odsunął od siebie niepokój i skupił się na celu.

– No to zaczynajmy, muszę znaleźć odpowiedzi. Dziękuję, że mniezaprosiłeś do swojego laboratorium.

Andre zachichotał.

– Laboratorium, hm? Wolę o tym myśleć jako o moim studio. Kreacjaciał to sztuka, a ja stworzyłem wiele arcydzieł. Analizuję moje obiekty,moje okazy. Traktuję je jak surowiec, czyste płótno, i wyobrażam sobie,jak można je ulepszyć.

Nathan się wzdrygnął, bo dziwaczna ryba plusnęła w zbiorniku.Odchrząknął. Tak bardzo mu na tym zależało.

– Będę szczęśliwy, jeśli przywrócimy mój dar. Wtedy wykażę, żejestem czarodziejem tak potężnym jak tutejsi.

– O, to byłoby coś wartego zobaczenia. Ale może najpierw dokładniecię obejrzę, hm?

115

Page 115: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Andre stał naprzeciwko niego. W zamyśleniu gładził zaplecionąw warkocz brodę. Jego szare oczy zrobiły się puste, jakby kreator przestałdostrzegać stojącego przed nim czarodzieja, a widział coś innego. Szarpnąłfałdy jedwabnej szaty Nathana.

– Rozbierz się, żebym mógł cię zobaczyć.

Nathan poczuł się zażenowany.

– Chcesz, żebym stanął przed tobą nagi, abyś mógł mnie opukaći ostukać?

– Tak, chcę.

Zaledwie wczorajszego wieczoru szlachetnie urodzeni rozmawialio dzikich orgiach w licznym gronie; nagich ciał bez wątpienia znalazłobysię tam tyle, że byłoby co oglądać przez całe życie.

Andre uniósł brwi.

– Mówiłeś, że chcesz mojej pomocy.

Nathan, zdziwiony własną wstydliwością, zapanował nadzakłopotaniem. Był wysoki, przystojny i dobrze zbudowany, nie miał sięczego wstydzić. Andre pociągnął za szarfę przewiązującą pożyczoną szatęczarodzieja i Nathan zrzucił ją poruszeniem ramion – zielony strój zsunąłsię i opadł na podłogę. Wyszedł ze zwojów tkaniny. Chociaż w pokojubyło gorąco i duszno, Nathan dostał gęsiej skórki.

– Bieliznę też? – zapytał, z góry znając odpowiedź.

Andre prychnął.

– Chciałeś odzyskać magię wszędzie, czyż nie?

Nathan z westchnieniem się podporządkował i stanął nagusieńki przedalarmująco ochoczym kreatorem.

Andre chodził wokół niego, studiując pięknie wyrzeźbione ciało staregoczarodzieja. Wydawał jakieś dźwięki, to pytające, to pełne aprobaty.Nathana przez tysiąc lat chronił czar Pałacu Proroków, a po opuszczeniupałacu ćwiczył i utrzymał dobrą sylwetkę. Kobiety nigdy nie były

116

Page 116: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zawiedzione.

Lecz Andre wykazywał niezdrowe analityczne zainteresowanie jegociałem. Stojąc za Nathanem, przesunął dłonią po jego plecach od łopatkido łopatki, a potem w dół po wypukłościach żeber. Nathan czuł tenprzeciągający się dotyk i poczerwieniał. Zmusił się do stania bez ruchupodczas tego badania.

Andre przeszedł przed niego, nucąc coś pod nosem. Dotknął palcemczoła Nathana, potem obrysował jego twarz, sunąc palcem ku górze.

– Czuję w tobie linie Han, niczym blizny, lecz widzę też, jak śladybladły… jak blednie blizna.

– Nie chcę, żeby mój dar zanikł – powiedział Nathan.

– I to staramy się naprawić, hm? Może będziemy musieli znaleźć twójdar gdzie indziej i ponownie go w tobie zaszczepić, złożyć cię na nowo odsamego jądra… jak z takim sukcesem poskładałem inne okazy na arenę. –Andre uśmiechnął się tak szeroko, że Nathan zobaczył wszystkie nieconierówne zęby. – Naczelny treser Ivan mówi, że dzięki moim tworompopisy na naszej arenie są bardziej widowiskowe niż jakiekolwiekwcześniejsze w dziejach Ildakaru. Pomogłem stworzyć nowe bojowebestie, przeznaczone konkretnie do tego celu.

– Bojowe bestie? – Nathan pomyślał o przerażającym potworze,którego spotkali w lesie. – Sądzę, że spotkaliśmy jedną z nich, stworawyglądającego jak niedźwiedź.

Andre skinął głową.

– Hm, kilka naszych bojowych niedźwiedzi wydostało się na swobodę.Bardzo trudno je zabić, są o wiele groźniejsze niż zwykłe zwierzęta.

– Zabiliśmy go – powiedział Nathan. – Ale nie było to łatwe.

– Ach, to smutne. Ciężko pracowałem, żeby stworzyć taką istotę. –Kreator wzruszył ramionami, a jego kościste barki podskoczyły; pochyliłsię, żeby dotknąć piersi Nathana, a potem wiódł palcem po jakiejś

117

Page 117: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

niewidocznej linii na jego brzuchu. – Lecz moje stwory są przeznaczonedo tego, żeby walczyć, zabijać… i ginąć. Sądzę, że ten spełnił swojezadanie. – Nacisnął brzuch Nathana, obrysował lewe biodro.

Nathan się wzdrygnął i bardziej spiął.

Nagle z dziedzińca za dużym holem doleciały krzyki. Szorstkie męskiegłosy wołały:

– Kreatorze! Mamy dla ciebie surowiec! Dwaj wojownicy Adessyniemal się pozabijali podczas treningu. Uznaliśmy, że mógłbyś ichocalić… lub wykorzystać.

Rozkojarzony Andre przestał się interesować nagim Nathanem.

– Ubierz się, widziałem, co trzeba. Chodźmy zobaczyć, jakież cudeńkanam dostarczono.

Andre wypadł z pokoju, a Nathan pospiesznie włożył zieloną szatęi poczuł, że odzyskał godność. Wyszedłszy z laboratorium podciemnoniebieską tkaniną, znaleźli się w jaskrawym słońcu.

Na końcu wysypanej tłuczniem alejki stał drewniany wózek ciągniętyprzez ponurego yaxena. Z bocznej ścianki wózka zwisała zakrwawionaludzka ręka. Andre niecierpliwie spojrzał na dno pojazdu. Nathan dołączyłdo niego i popatrzył na ciała umięśnionych mężczyzn ubranych jedyniew przepaski biodrowe; skórę mieli poznaczoną siecią starych blizni nowych otwartych ran, z których sączyła się krew. Obaj byli śmiertelnieranni, życie ledwie się w nich tliło. Jeden był ogolony na łyso,z woskowatą, bladą blizną po dawno zagojonej ranie głowy. Krew ciekłamu z szyi, którą ostrze przecięło głęboko, niemal do kręgosłupa.

– Miecz praktycznie odciął mu głowę – powiedział jeden z mężczyznprzy wózku. – Tępy miecz! To miała być walka treningowa.

Drugi furman miał kruczoczarne wąsy sterczące jak druty. Błysnąłdziwnie entuzjastycznym uśmiechem.

– Adessa kazała im walczyć, jakby ich życie od tego zależało…

118

Page 118: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i czasem myślę, że wojownicy chcą umrzeć.

– Żyją wyłącznie po to, żeby walczyć i umierać – powiedziałlekceważąco Andre. – A teraz zobaczmy, co można zrobić z tych dwóch.

Nathan stał tam, czując się wytrącony z równowagi i nie na miejscu,słuchając, jak umierający jęczą i rzężą. Obaj krwawili z ran piersi,z mieczami głęboko wbitymi w boki. Stopa łysego wojownika byłapogruchotana, prawa ręka odcięta w łokciu.

– Wnieście ich do studia. Lepiej się pospieszcie. – Głos Andre był terazdźwięczny i ożywiony. Kreator uśmiechnął się do Nathana. – Przepraszam, że porzucam twoją sprawę, ale dzisiaj uwagę poświęcętemu.

Kręcił się za furmanami, kiedy zajmowali się umierającymiwojownikami: zdjęli pokiereszowane ciała z wózka, a potem powlekliprzez wypieszczony ogród do rezydencji. Andre zaprowadził ich dogłównego pomieszczenia pod ciemnoniebieskimi tkaninami.

– Wykorzystajcie dwa stoły, hm? Sąsiednie. Chcę, żeby okazy leżałyobok siebie.

Mężczyźni zrobili, jak im kazano, bez wahania, bez wstrętu. Kiedywciągnęli rannych na stoły, Andre się ich pozbył.

– Podziękujcie ode mnie Adessie i powiadomcie naczelnego treseraIvana, że mogę mieć dla niego coś ciekawego na zbliżające się widowisko.

Obaj ochlapani krwią mężczyźni z radością wyszli, nie czekając nazapłatę.

Nathan też chciał sobie pójść, lecz czuł się zobowiązany zostać, chociażnie wiedział, jak mógłby pomóc. Trzymał się z tyłu, starając się niewchodzić Andre w drogę; no i nie chciał, żeby go ochlapała krew. Był natyle blisko, że słyszał okropne rzężenie wojowników.

Andre chodził wokół stołów, gromadząc narzędzia i chemikalia, butlewypełnione jasnymi cieczami, paczuszki suszonych ziół. Nathan

119

Page 119: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zauważył, że na obrzeżu każdego stołu wyryto ledwo widocznetajemnicze, meandrujące wzory zaklęć, powstrzymujące krwotok, kiedykreator robił swoje.

Popatrzył na Nathana, jakby byli kolegami.

– Ci dwaj byli sławnymi wojownikami ze szkoły walki, szkolonymi odlat. Bardzo silni. Dobre okazy.

– Wygląda na to, że umierają – powiedział Nathan. – Widziałem więcejumierających ludzi, niż mam ochotę pamiętać.

– Tak, może i umierają, ale wciąż możemy ich wykorzystać. – Andrekrzątał się energicznie. – Jest mało czasu. Ten już prawie nie żyje. –Wskazał głęboką ranę w szyi mężczyzny, z której lała się krew. – Brakręki, uszkodzenie stopy, toteż reszta ciała jest bezużyteczna. Za to głowaniemal nietknięta. Ten drugi wyzdrowieje… ale może będzie mógłwykorzystać Han tego pierwszego. Obaj razem. Będą żyć jako coś więcejniż suma ich części. – Andre niemal tańczył z zachwytu. – Nigdy czegośtakiego nie robiłem. Przeszczepić głowę jednego człowieka na barkidrugiego. Ciekaw jestem, który mózg będzie dominował? Hm?

Nathan był przerażony.

– Naprawdę zamierzasz osadzić głowę jednego mężczyzny naramionach drugiego?

– Czemu nie? Kreacja w pełni to umożliwia. Będę musiał oddzielići przesunąć żebra, żeby wytworzyć odpowiedni punkt zakotwiczenia dlaobu szyj – mówił szybciej, jak szef kuchni planujący wielką ucztę. –Wyizoluję nerwy i połączę je z mózgiem drugiej głowy. Późniejszezespolenie naczyń i mięśni to już prosta sprawa, jak dla rzeźbiarzamodelowanie gliny.

– Drogie duchy – mruknął Nathan. – Nie wiem, co powiedzieć. Czemumiałbyś zrobić coś takiego?

Andre zamrugał, zdziwiony tym absurdalnym pytaniem.

120

Page 120: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Bo mogę. To będzie ciekawe.

Nathan głęboko zwątpił, czy ten człowiek zdoła mu pomóc. Nie miałpewności, czy chce, żeby kreator przemodelował jego rozum, ciało i Han.

Andre się niecierpliwił.

– Bez daru nie możesz mi asystować, Nathanie. Prawdę mówiąc, twójbrak magii mógłby osłabić moje umiejętności. Wolałbym, żebyś terazopuścił studio. Pozwól mi przemyśleć, jak przywrócić ci dar. Widziałemdość, żeby znaleźć rozwiązanie. Nie ma wątpliwości, co jest z tobą nie tak.

Nathan już wychodził, ale te słowa go zatrzymały.

– Wiesz, dlaczego straciłem magiczny dar?

– Dar jest wrodzony, lecz straciłeś serce czarodzieja. Musisz jeodzyskać. Wraz z przesunięciem się gwiazdy zmieniła się w tobie jakaśiskra, ale można to naprawić.

– Jak? – zapytał Nathan.

Dwaj umierający wojownicy jęczeli i krztusili się na stołach,wykrwawiając się do wytyczonych zaklęciami wyżłobień. Ten z poważnąraną szyi popadł w złowieszcze bulgotliwe milczenie.

– Twoje serce należy zastąpić sercem mężczyzny o potężnej mocyi wtedy twoja Han znowu będzie kompletna. Znowu będziesz wielkimczarodziejem, jakim zawsze chciałeś być. – Kreator pochylił się naddwoma krwawiącymi ciałami, przestając się interesować Nathanem. – Lecz dzisiaj nie można tego zrobić. Odejdź, bym mógł wykonać swojąrobotę, nim czas minie i ci nieboracy staną się bezużytecznymi kawałamimięsa.

Nathan, zniechęcony i zniesmaczony, pospiesznie opuścił domostwoAndre.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

121

Page 121: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 16

Kiedy Verna, ksieni Sióstr Światła, zjawiła się w Tanimurze, stwierdziła,że miasto ogromnie się zmieniło, lecz nie aż tak, jak zmienił się świat. Jejsamej trudno było w to uwierzyć, ale starała się być silna, bo Siostry naniej polegały.

Po tym jak lord Rahl pokonał imperatora Sulachana i odesłałw zaświaty wróżebną machinę, zniknęły wszelkie proroctwa. Gwiazdy sięprzesunęły i na całym świecie zmieniła się magia. Richard Rahl uważał, żeto dobrze.

Lecz Siostry Światła stały się nagle jak okręt bez steru, z żaglamiposzarpanymi przez gwałtowną burzę odmienionej rzeczywistości.Poświęciły niezliczone wieki i życia na studiowanie i interpretowanieproroctw, a teraz cały ten wysiłek był bezużyteczny. Powrót do Tanimurybył dla niej dojmującym przypomnieniem, jak bardzo wszystko sięzmieniło.

Verna przybyła na południe z kontyngentem żołnierzy d’harańskiejarmii, wysłanych przez lorda Rahla, żeby pomóc scalić imperium. Częstopodróżowała; czasem w długich podróżach towarzyszyły jej Siostry,czasem podróżowała w przebraniu. Tym razem ksieni miała wojskowąeskortę i wspaniałego konia. Richard Rahl nauczył ją – w trakcie ichpierwszej wspólnej podróży, kiedy to zabierała go na naukę w PałacuProroków – rozumieć i doceniać wierzchowca.

Podróż ze stolicy d’harańskiego imperium, nawet konno, trwała ponaddziesięć dni i żołnierze, a zwłaszcza ochoczy młody kapitan Norcross,dbali o nią, choć miała niewielkie potrzeby. Norcross pilnował, żeby jejnamiot rozbijano jak trzeba, żeby jej posłanie było miękkie i suche, żebydostawała pierwsze porcje z kuchni.

122

Page 122: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Po kilku dniach podróży Verna się dowiedziała, że troskliwość kapitanawynika po części z tego, że jego młodsza siostra, Amber, jest od niedawnanowicjuszką u Sióstr Światła. Chociaż była ksienią, to niewiele wiedziałao dziewczynie. W ostatnich latach było tyle zamieszania…

Dotarli na szczyt grani, Verna jechała na swojej czarnej klaczy obokkapitana Norcrossa, i ruszyli w dół uczęszczaną drogą na obrzeżaTanimury. Widziała miasto rozciągnięte wzdłuż wybrzeża, zielono-błękitny półksiężyc portu, liczne statki na morzu.

Nie pierwszy raz wracała do Tanimury. Kiedy szukała Richarda,spędziła dwadzieścia lat poza Pałacem Proroków – i poza działaniemzaklęć opóźniających starzenie się wplecionych w strukturę tej budowli.Wreszcie go znalazła i przekonała – zmusiła – żeby pojechał do pałacu,gdzie Siostry uczyły go posługiwać się darem.

Dało to początek tak wielu doniosłym wydarzeniom… i proroctwo siędopełniło. Ale teraz nie było już proroctw.

– Wspaniały widok, ksieni – powiedział Norcross. – Dorastałem bliskoAydindril, więc nigdy nie widziałem oceanu. Jak okręty mogą pływać potych wodnych bezdrożach i się nie zgubić?

– Ich kapitanowie mają własną magię – odpowiedziała Verna – chociażniektórzy nazywają to nawigacją. Ale nie musicie stąd odpływać?

– Nie, jesteśmy tutaj po to, żeby założyć garnizon. Generał Zimmer jużzarekwirował parę dużych budynków na nabrzeżu i rozbudowuje je, żebypomieściły pięciuset, a nawet tysiąc żołnierzy, którzy mają tu stacjonować.Ale to dopiero początek. – Złotowłosy kapitan uśmiechnął się do nieji zauważyła, że jego lewy przedni ząb jest odrobinę krzywy, co nadawałomu szelmowski wygląd. – Teraz, kiedy Imperialny Ład został pokonany,założymy garnizony wzdłuż wybrzeża i w całym Starym Świecie.

Verna zacisnęła wargi.

– To najlepsza droga zapobieżenia, żeby już żaden nowy tyran nie

123

Page 123: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przejął władzy.

Nieliczne sosny rosły wzdłuż drogi, ale na wielu wzgórzach drzewaścięto na opał lub materiał budowlany. Powietrze było ciepłe. Chciałaodpocząć w cieniu, zjeść coś, ale tęskniła za Tanimurą, domem…

Kiedy tak jechali pożłobioną koleinami drogą, słyszała rytmicznygrzmot kopyt koni jadących w kolumnie stu d’harańskich żołnierzy. Naobrzeżach miasta natrafili na zagrody z owcami i kozami, dużeprzydomowe ogrody, sady ze starymi jabłoniami i gruszami. Głębiej domybyły bardziej stłoczone – niektóre biedne i rozpadające się, inne dobrzeutrzymane przez ludzi uważających, że nawet buda powinna byćwysprzątana i zadbana, bo to ich dom. Mieszkańcy wychodzili, żebypopatrzeć na żołnierzy wjeżdżających do miasta pod sztandarami D’Hary.Kapitan Norcross uniósł urękawicznioną dłoń i machał do nich.

Verna siedziała wyprostowana na czarnej klaczy, patrząc na tychwszystkich uśmiechniętych ludzi i czując się niezręcznie. Jej brązowe oczywciąż były jasne, chociaż zaczynało się w nich pojawiać znużeniezwiązane z wiekiem; falujące włosy wciąż były ciemnobrązowe, chociażprzyglądając się sobie w lustrze, znajdowała w nich coraz więcej siwychpasm. Odczuwała ciężar lat, nie tylko upływ czasu, ale i wielkąodpowiedzialność.

Wiedziała, że przed nią przybyło do Tanimury co najmniej dziesięćSióstr w nadziei, że powrócą do Pałacu Proroków. Ksieni czuła w sercu tęsamą tęsknotę; lecz kiedy powiodła wzrokiem po linii brzegowej dopłaskiej brązowej powierzchni wyspy Halsband, serce zabolało ją z innegopowodu.

Na wyspie za mostem na rzece Kern stał niegdyś naprawdę olbrzymipałac, prastara budowla tak wielka, że mogła się równać z WieżąCzarodzieja lub Pałacem Spowiedniczek w Aydindril. Lecz teraz zniknęła,została zrównana z ziemią, kiedy Richard zniszczył całą konstrukcję,uruchamiając tkwiące w niej sieci zaklęć. To zniszczyło zaklęcia

124

Page 124: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przeciwdziałające starzeniu się, zaklęcia obronne, niezliczone pokojei tunele, wieże, biblioteki, podziemia. Pałac Proroków po prostu sięrozpadł. Richard to zrobił, żeby przechowywana tu przeogromna wiedzanie wpadła w ręce Jaganga, nikczemnego Nawiedzającego Sny, którymógłby ją wykorzystać, by zniszczyć świat.

W chaosie towarzyszącym zniszczeniu pałacu prorokowi Nathanowiudało się jakoś uciec, pozbyć się żelaznej obroży – Rada’Han – i upozorować własną śmierć. Uciekł z poprzedniczką Verny, ksienią Ann.Verna żałowała, że nie może oddać swoich obowiązków starszej kobiecie,nigdy ich nie chciała.

– Wyspa jest taka pusta – powiedziała. – Czy ktoś przeszukał ruinypałacu?

– Musisz zapytać generała Zimmera – odparł Norcross. – Nigdywcześniej tu nie byłem, ale słyszałem, że nie ma żadnych ruin doprzeszukiwania. – Chmurna mina zastąpiła uśmiech. – Tam nie ma… nic.

Kiedy jechali ulicami Tanimury, końskie kopyta stukały na bruku.Jechali przez place, gdzie dzieci wspinały się na mury budynków, żebyzawiesić proporce D’Hary. Małe psy kryjące się w zaułkach warczały nadługi szereg żołnierzy, lecz d’harańskie konie były równie świetniewyszkolone jak jeźdźcy i się nie spłoszyły.

Norcross wciąż machał dłonią, wołając do ludzi:

– Przynosimy serdeczne pozdrowienia od lorda Rahla!

Tłumy na ulicach machały i krzyczały:

– Lord Rahl! Lord Rahl!

Verna wiedziała, że tutaj, tak daleko na południu, ludzie doświadczyliucisku Imperialnego Ładu i mieli dobre powody, żeby świętowaćzwycięstwo Richarda, oraz że ominęła ich ostatnia wojna z pozbawionymidusz półludźmi, wywołana przez Hannisa Arca i imperatora Sulachana.

Kiedy kontyngent w końcu dotarł do nadbrzeża, Verna wyczuła słoną

125

Page 125: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

bryzę i uśmiechnęła się, patrząc na ruchliwy port, gdzie przy pirsachkotwiczyły trzeszczące dwu- i trzymasztowce. Handlarze ryb, sprzedawcymuszli i kupcy demonstrujący egzotyczne towary starali się przyciągnąćuwagę przechodniów. Wymalowane kobiety w przezroczystych szatkachwychylały się z okien burdeli, flirtując z żołnierzami, pewne, że ich intereswkrótce rozkwitnie.

Verna dostrzegła nowo zbudowaną kwaterę główną garnizonu, którazastąpiła parę nadbrzeżnych magazynów, od frontu osłoniętą palisadą ześwieżo okorowanych belek. Kapitan Norcross powiadomił ją, że żołnierzemieli wewnątrz nowe, obszerne koszary oraz że wiele gospódi magazynów zajęto na cele wojskowe, żeby pomieścić większą liczbężołnierzy. Kiedy długa kolumna jechała nadbrzeżną drogą, wartownicy namurach garnizonu zadęli w rogi, by przywołać skoszarowanych żołnierzydo porządku. Otwarto bramy w nowej palisadzie i zbrojni wyszli, żeby ichpowitać.

Konni wjechali na dziedziniec, żołnierze ich otoczyli. Kapitan Norcrosszsiadł ze swojego jabłkowitego konia i chwycił kantar klaczy Verny.

– Pomogę ci zsiąść, ksieni. Generał Zimmer zechce się z tobąnatychmiast spotkać.

– Przeceniasz moje wpływy. Jestem tylko waszym gościem. Będzieo wiele bardziej zainteresowany żołnierzami, których mu przyprowadziłeśdla wzmocnienia garnizonu.

Norcross się roześmiał.

– Drogie duchy, ksieni, czasami mówisz zadziwiające rzeczy! Niezdajesz sobie sprawy, jaka jesteś ważna?

Verna ugryzła się w język, myśląc sobie, że wraz z zanikiem proroctwrozpadły się w pył fundamenty jej zakonu; że Pałac Proroków był jużwyłącznie wspomnieniem i odrobiną gruzu.

– Nie jestem już taka ważna, jak ci się zdaje.

126

Page 126: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kolejne ukłucie bólu na myśl o Warrenie – niegdyś uczniu, potemukochanym mężu – którego tragiczna śmierć tak ją załamała. Czasamimyślała, że wdowieństwo pochłaniało o wiele więcej energii niż rolaksieni Sióstr Światła.

Kiedy Richard zstąpił w zaświaty, uwięziony na granicy życia i śmierci,rozmawiał z duchem Warrena i przyniósł jej wiadomość, którą Vernaceniła sobie bardziej niż jakiekolwiek proroctwo lub proklamację. Była towiadomość tylko dla niej i chroniła ją w sercu, spowitą w najpiękniejszewspomnienia. Teraz była sama, ale nie samotna, miała do wykonaniapracę. Wróciła do Tanimury, a to łączyło się z pewnymi obowiązkami.

Wśród żołnierzy witających przybyłych zobaczyła barwne suknie –czerwone, zielone i niebieskie – Sióstr Światła, jej towarzyszek, z którychdziesięć zjawiło się tu przed nią. Jedna z nowicjuszek, młodziutkadziewczyna, wydawała się wiele za młoda, żeby nakładać na niąobowiązki Siostry czy poddawać surowemu szkoleniu.

– Amber! – zawołał Norcross, biegnąc ku niej ze śmiechem.

Ciemnoblond loczki okalały twarz jego siostry, w długich puklachopadały poniżej ramion. Miała iskrzące się ciemnoniebieskie oczy,śmiejące się tak jak jej głos.

– Nie spieszyłeś się tutaj, bracie. Omal nie poszukałam sobie innegomężczyzny, który by mnie kochał.

– Jest mnóstwo mężczyzn, którzy z radością by cię poślubili, Amber,ale jesteś jeszcze za młoda.

– Jestem Siostrą Światła i jestem z tego dumna – powiedziaładziewczyna i nagle sobie uświadomiła, że Verna się jej przygląda.Zarumieniła się i wyjąkała: – Bardzo przepraszam, ksieni. Nie miałamzamiaru być tak swobodna w twojej obecności.

Verna spojrzała na nią po matczynemu.

– Dziecko, Siostry nie są tak ponure, żeby całkiem odrzucać radość.

127

Page 127: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Ciesz się spotkaniem z bratem. – Zniżyła głos, mówiąc bardziej do siebieniż do młodej nowicjuszki: – Drogie duchy, mamy aż nadto cierpienia.Powinniśmy się cieszyć zawsze, gdy to możliwe.

Zagrzmiał głęboki męski głos:

– Ksieni Verna! Rad jestem, że zapewniłaś moim żołnierzombezpieczeństwo w podróży.

Verna się odwróciła i zobaczyła generała Zimmera – po raz pierwszyspotkała go jako młodego człowieka, oficera o wiele niższego rangą; terazmiał ledwie około trzydziestki, ale w ostatniej wojnie zginęło tyludowódców, że Zimmer nieoczekiwanie awansował znacznie powyżejswoich oczekiwań. Serce i umysł miał nieulękłe i brał na siebie corazwiększe ciężary, ilekroć ginął któryś z wyższych rangą oficerów,przekazując mu dowództwo. Miał ciemne włosy i grubą szyję, ale kiedysię uśmiechnął, wyglądał na o wiele młodszego.

Podszedł i podał jej ramię, żeby poprowadzić ją do centrumdowodzenia w dwupiętrowym budynku kwatery głównej za palisadą. Domzbudowano ze świeżo ociosanych sosnowych desek, wypiaskowanychi zespolonych, wciąż wydzielających słodką leśną woń przypominającąVernie wiosnę. Na dachu robotnicy przybijali wąskie gonty. W obrębieogrodzenia, w pobliżu placu ćwiczebnego, rozbito rzędy namiotów,większe koszary dopiero budowano. Odgłosy piłowania i stuk młotkówbyły tak głośne jak odgłosy żołnierskiej musztry.

Zimmer zaprowadził Vernę do swojego biura na górnym poziomie,gdzie przez otwarte szerokie okna wpadała morska bryza. Deski podłogitrzeszczały im pod stopami. Ksieni usiadła na drewnianym krześle przedbiurkiem generała.

– Kazałem zaparzyć herbatę, jak tylko zobaczyłem, że przyjechałaś,ksieni – powiedział Zimmer. – Dla orzeźwienia i umilenia rozmowy. –Podrapał się po policzku, z wyraźnie widoczną szczeciną ciemnegozarostu, chociaż było dopiero wczesne popołudnie. Zawołał adiutanta,

128

Page 128: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

który wpadł do gabinetu z parującym dzbankiem, dwiema porcelanowymifiliżankami i małym słoiczkiem miodu. – Pomyślałem, że po długiejpodróży nie będziesz miała nic przeciwko drobnym przyjemnościom.

– Nie trzeba mnie rozpieszczać, generale – powiedziała, chociaż byłarada.

– A niby mnie trzeba? – Nalał herbaty dla niej, potem dla siebie i nieżałował miodu. – Czasem okruchy cywilizacji przypominają nam, o cowalczymy.

Z uśmiechem upiła łyk naparu.

– A więc herbatą i miodem za D’Harę!

– Za D’Harę. – Zimmer zaciągnął się jako bardzo młody chłopak, leczjuż nabrał wojskowego stylu i zaraz przeszedł do rzeczy. – Przywiozłaświeści z Pałacu Ludu? Żołnierze pytają, czy lord Rahl zamierza nasodwiedzić w Tanimurze.

– Nie znam zamiarów lorda Rahla. Ma całe imperium na głowiei z pewnością wiele pilnych spraw.

Generał na to:

– Powiedział mi kiedyś, że imperium D’Hary obejmuje cały świat, leczskąd mamy wiedzieć, jak rozległy jest ten świat. Skąd on może towiedzieć? Chociaż moja podróż do Tanimury przebiegła spokojnie i tengarnizon nie jest zagrożony, to na mapach widziałem rozmaite nadbrzeżnemiasta, czytałem nawet pobieżne doniesienia o dalej położonych ziemiachStarego Świata, o wielu miastach, Widmowym Wybrzeżu i licznychwyspach dalej od niego. Skoro tak, to może widzimy tylko ziarnko piaskuna ogromnej plaży.

Verna skinęła głową.

– To całkiem możliwe, generale. Będą eksploratorzy, będąambasadorowie. Ujrzymy cały ten świat i postaramy się, żeby wszędziezapanował złoty wiek lorda Rahla.

129

Page 129: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Zimmer się uśmiechnął, jakby liczył na takie jej słowa.

– Nawiasem mówiąc, ksieni, otrzymałem raport, który może cięzainteresować. Parę miesięcy temu był w Tanimurze Nathan Rahl,czarodziej i prorok.

Nathan? Verna się zdziwiła.

– Już nie jest prorokiem. Nie ma proroctw.

Zimmer nie przejął się tą poprawką.

– Nawet jeśli tak, to czarodziej jest przywiązany do swoich tytułów.Był z Nicci. Wykupili z Tanimury rejs na pokładzie trójmasztowej karakiTnący Fale.

Verna zawsze ze zdziwieniem słuchała o byłej Siostrze Mroku i o tym,jak bardzo się ona zmieniła. Nicci przez wiele lat przebywała z niąw Pałacu Proroków, ale potajemnie służyła Opiekunowi. Sporo zrobiła naszkodę zakonu i Richarda Rahla, ale się zmieniła i ta, która sama siebienazywała Panią Śmierci, była teraz jedną z najwierniejszych sojuszniczekRicharda. Usta Verny wygięły się w zamyślonym uśmiechu.

– Wiem, że lord Rahl wysłał ich razem, ale jestem zdumiona, że Niccizostała z Nathanem. Nie sądziłabym, że będą dobrymi towarzyszamipodróży.

– Żołnierze wykonują swoje obowiązki – stwierdził Zimmer. – ChociażNathan i Nicci nie są żołnierzami, to obydwoje mają ten sam cel: zadbać,żeby sprawa lorda Rahla zwyciężyła.

– Jak dawno odpłynęli? I dokąd? – zapytała Verna.

– Popłynęli na południe i od tej pory nie było wieści o Tnącym Fale.Najwyraźniej udali się, by wypełnić luki w naszej wiedzy, spotkać sięz innymi władcami i opowiedzieć im o lordzie Rahlu, a może i zawrzećtraktaty. Mają mnóstwo pracy.

Nalał obydwojgu po drugiej filiżance herbaty. Verna dodała odrobinęmiodu, zamieszała i wypiła. Herbata była zadziwiająco dobra jak na napój

130

Page 130: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przyrządzony w zwykłym wojskowym garnizonie.

Zimmer spochmurniał.

– Chociaż Jagang i Imperialny Ład został pokonany, to wciąż istniejewiele niezbadanych ziem. Stary Świat to żyzne podglebie dla tyranów.

Verna otoczyła palcami filiżankę – czuła jej ciepło, cieszyła siępoczuciem spokoju, kiedy tak siedziała naprzeciwko dzielnego żołnierza,czując zapach świeżego sosnowego drewna i widząc za oknem jasnesłońce. Powiedziała:

– Jeśli nawet jest tam wielu tyranów, to i tak stawiam na Nicci.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

131

Page 131: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 17

Następnego dnia Nicci wróciła do wieży tronowej, gdzie trwała sesjadumy czarodziejów. Thora i wódz-czarodziej Maxim zajęli swoje ozdobnesiedziska na podwyższeniu. Thora była w lśniącej pomarańczowo-szkarłatnej sukni, przylegającej do jej kształtnego ciała i podkreślającejzadziwiające zielone jak morze oczy. Jej długie włosy ułożonow odmienny zawiły wzór z loków i warkoczy, podpiętych drogocennymiklamerkami. Emanowała potęgą, wzmocnioną własną pewnością siebie.

Ponieważ nie było naglących spraw, na spotkaniu zjawiło się tylkoczworo członków dumy – Elsa, Renn i Quentin, spóźniony Ivan przyszedłwprost z areny. Muskularny naczelny treser był spocony i w paskudnymnastroju. Wkroczył do komnaty, zrzędząc, ale pozostali członkowie dumynie zwrócili na niego uwagi; najwyraźniej Ivan często uczestniczyłw sesjach z takim nastawieniem.

– Musiałem dzisiaj zabić dwa krnąbrne zwierzęta, piaskową panteręi cętkowanego odyńca. Zwykle mogę je sobie podporządkować za pomocądaru, zmusić do posłuchu, nawet jeśli muszę złamać parę kości lubprzerwać jakieś naczynia krwionośne. Ale te dwie bestie wciąż mnieatakowały. Kazałem jednemu z moich praktykantów biciem zmusić je douległości. – Wykrzywił grube wargi, jakby chciał splunąć. – Strata czasui energii. – Zbliżając się do swojego miejsca za marmurowym stołem,omiótł wzrokiem komnatę. – Gdzie Andre? On tworzy cudeńka.

– Może właśnie rzuca ci wyzwanie, naczelny treserze – powiedziałrozbawiony Maxim, rozwalony na tronie.

Nicci zaproszono, żeby się przysłuchiwała, ale zakazano się odzywać.Stała we wnęce dla obserwatora, w pobliżu wysokich okien wychodzącychna miasto. Milczała. Zwęziła swoje przenikliwe błękitne oczy i bacznie

132

Page 132: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

obserwowała wzajemne relacje pomiędzy członkami dumy. Jak sięzorientowała, rada koronna Ildakaru nie okazywała żadnego współczuciareszcie miasta. Nie mogła pojąć, jak zdołali zapewnić funkcjonowaniemiasta przez piętnaście wieków odciętego ochronną zasłoną. Jeżelilusterka wyzywająco powtykane w ściany były jakąś wskazówką, topodejrzewała, że pod tym pozornym spokojem tli się niepokój.

Chociaż była przepełniona wątpliwościami i niesmakiem, to upominałasię, że oni są tutaj tylko gośćmi i że wciąż ma przed sobą misję szerzeniawiedzy o imperium D’Hary. Chwilowo powinna milczeć, ale była silna. Ciludzie poświęcali jej niewiele uwagi, lecz jeszcze nie wiedzieli, kimnaprawdę jest.

Nathan wraz z nią obserwował sesję rady, ale był dziwnie milczący.Wydawał się zaniepokojony po wczorajszym spotkaniu z kreatoremAndre. Nicci wyczuła, że coś jest nie tak, skoro gadatliwy były prorokunika rozmowy. Chociaż nie mogła tego otwarcie zaproponować, to byłagotowa go wspomóc, jeśli będzie miała sposobność. Nathan byłprzekonany, że potrzebuje pomocy tych czarodziejów, ale może i ondostrzegał rysy na tej społeczności.

Pojawił się Bannon. Zamiast luźnego odświętnego ubrania miał nasobie swoje płócienne spodnie (nie do zdarcia), uprane i uprasowane, orazpodniszczone podróżne buty; za to włożył gładką brązową ildakariańskąkoszulę z szerokimi i bufiastymi rękawami. Jak zawsze miał przy bokuNiepokonanego, Nathan zaś swój bardziej ozdobny miecz. Nikt ani trochęsię nie przejmował, że goście wnieśli tu broń, i to powiedziało Nicci, jakbardzo członkowie rady polegali na swoim darze.

Kiedy rudzielec wszedł do sali tronowej, czarodzieje spojrzeli na niegokrzywo. Thora zmarszczyła brwi, jasno dając do zrozumienia, że nie życzysobie tutaj pozbawionego daru młodego człowieka.

– Nie masz nic do roboty z moim synem i jego przyjaciółmi?

Bannon udał – Nicci była tego pewna – że nie dostrzega jej miny,

133

Page 133: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i wzruszył ramionami.

– Rad jestem z towarzystwa Amosa, ale lubię też spędzać czas z moimiprzyjaciółmi, Nicci i Nathanem. Długą drogę przebyliśmy razem, żebyznaleźć to miasto.

– Zapraszamy, usiądź przy nas, mój chłopcze. – Nathan wskazałmiejsce na ławie obok siebie. Potem wyszedł z wnęki dla obserwatorówi odchrząknął, jakby uwaga Thory zapoczątkowała ogólną dyskusję. – Kreator Andre ciężko pracuje nad pewnym nowym projektem, copochłania całą jego uwagę. Jestem pewien, że przeprasza za to, że niemoże dzisiaj uczestniczyć w spotkaniu dumy.

– Rzadko uczestniczy w spotkaniach dumy – powiedział z nutkąsarkazmu Maxim. – Będziemy musieli jakoś sobie poradzić bez jegouroku.

– Jakaż szkoda. – Thora była równie sarkastyczna jak mąż.

– Tworzy coś wyjątkowego na arenę – odezwał się Ivan, trąc plamę naswojej kamizelce ze skóry pantery. Wykrzywił w szerokim uśmiechuwydatne usta. – Mówiłem, żeby poświęcił na to tyle czasu, ile trzeba, aleon twierdzi, że to będzie szybko gotowe.

Nicci spojrzała pytająco na towarzysza, ale Nathan odwrócił wzrok.Podniósł głos i dalej przemawiał do dumy:

– Andre zdążył jednak ustalić główną przyczynę mojego problemu.Najwyraźniej przy fundamentalnych zmianach po przesunięciu sięgwiazdy w jakiś sposób straciłem… serce czarodzieja. Kreator pracuje nadtym, jak to naprawić. Ma pewne pomysły, ale jeszcze brak konkretnychodpowiedzi.

– To przynajmniej wyjaśnia, że twoja słabość nie jest zaraźliwa –westchnął Renn. – Kiedy będzie mógł cię wyleczyć?

– Najpierw skończy mój projekt – odezwał się Ivan, teraz trącczerwony ślad po uderzeniu na obnażonych bicepsach, jakby starał się

134

Page 134: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

sobie przypomnieć, w jaki sposób odniósł ten uraz.

Nathan z niejakim zakłopotaniem przyznał mu rację.

– Zważywszy na jego niekłamane zainteresowanie tym wyzwaniem,sądzę, że całą swoją uwagę poświęcił temu.

– Mam nadzieję, że nie zabierze mu to zbyt wiele czasu – powiedziałwódz-czarodziej. – Jakże musisz cierpieć z powodu tej impotencji,Nathanie… nie możesz rzucić nawet najzwyklejszych zaklęć.

Nathan poczerwieniał.

– Nie użyłbym słowa „impotencja”.

– Dopóki nie pokażesz, że potrafisz korzystać z magii, twój statuswśród nas pozostanie nieokreślony – oznajmiła Thora z kwaśną miną. – Chwilowo korzystasz z praw gościa, lecz jeśli zamierzasz na zawszepozostać w Ildakarze, to się będzie musiało zmienić.

Nicci była zaskoczona. Już po raz drugi o tym wspomnieli.

– Nie mamy zamiaru zostać tutaj na zawsze.

– Możecie nie mieć wyboru, jeśli będziecie w obrębie murów, kiedycałun powróci na stałe – powiedziała Thora.

– W takim razie nie możemy wam jeszcze pozwolić na odnowę osłony.– Głos Nicci był twardy, a władczyni wyglądała na zaskoczoną tymsprzeciwem. – Nadal mamy robotę do wykonania – dodała.

Richard kategorycznie nakazał jej wyszukiwanie tyranii i ucisku.Gdyby tutaj dosłownie potraktowała swoją misję, musiałaby zmienić całąstrukturę władzy miasta. Czy Ildakar był wart takiego wysiłku? Chociażwładczyni i wódz-czarodziej nie chcieli, w przeciwieństwie do Jaganga,podbić świata, to i tak byli zagrożeniem dla wolności.

– Nie sądzę, żebyś chciała mnie tu uwięzić.

Zanim Thora zdążyła odpowiedzieć, od wejścia wieży dobiegły głośnekroki i ostre krzyki. Odgłos biegnących stóp się zbliżał, od spocznika dospocznika schodów, i na koniec cała grupa dotarła do obszernej sali

135

Page 135: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

tronowej.

Nicci, Nathan i Bannon odwrócili się i ujrzeli trzy groźnie wyglądającekobiety prowadzące niechlujnego młodego człowieka w tunice i spodniachz grubego płótna – stroju niewolnika. Był bosy i brudny, chyba umazanyodchodami. Potargane włosy wyglądały jak obcięte tępym nożem.Brązowe oczy strzelały buntowniczo na boki. Na brudnych policzkachmiał świeże siniaki. Nicci ze zdziwieniem rozpoznała młodego pastuchayaxenów, który tak zdenerwował naczelnego kapitana Avery’ego w dniuich przybycia.

Jednak jej uwagę niczym magnes przyciągnęły trzy smukłe kobiety,które przyprowadziły więźnia. Wojowniczki składały się wyłączniez mięśni, jakby jakiś kreator zbudował je ze sprężyn i metalowych prętów,a potem obłożył tę konstrukcję kobiecym ciałem. Każda z nich miałazawiązaną w pasie krótką skórzaną przepaskę, a drugi skórzany paskrępował piersi; nogi, ręce i brzuch były odsłonięte. Nosiły okute żelazemsandały z długimi rzemieniami z czarnej skóry, zawiązanymi wysoko nałydce.

Ich skóra była niczym przeładowany obraz, ale nie były to tatuaże,tylko wypalone piętna, zawiłe ildakariańskie symbole, zmieniające ichciała w żywe księgi zaklęć; takie symbole Nicci widziała na skórze Mrryi straszliwego bojowego niedźwiedzia, którego zabili. Te skąpo odzianewojowniczki, pomimo oszpeconej skóry, były urzekająco piękne. Biła odnich moc i niebezpieczna seksualność. Włosy miały krótko obcięte,pewnie żeby żaden wróg nie mógł za nie chwycić.

Thora się nachyliła na wysokim krześle.

– Co nam przyprowadziłaś, Adesso? Wygląda jak brudny niewolnik,a nie któryś ze szkolonych przez ciebie wojowników.

– Za chudy na wojownika – mruknął naczelny treser Ivan. – Chociażuszedłby jako pokarm dla moich głodnych bestii.

Zbliżyła się najstarsza z trzech umięśnionych kobiet. W jej krótkich

136

Page 136: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

czarnych włosach lśniły srebrne nitki, ciemne oczy były bystre jaku kruka. W innych okolicznościach może uchodziłaby za piękną. Adessazłożyła raport z wojskową zwięzłością:

– Nie jest jednym z moich wojowników ani praktykantem z cel. Tozwyczajny brudny pastuch yaxenów, ale złapały go moje morazeth.Wspiera rebeliantów.

Pozostałe kobiety chwyciły za ramiona szarpiącego się więźniai pchnęły go po lśniących błękitnych płytach marmurowej posadzki kupodwyższeniu. Ręce miał związane w przegubach przed sobą.

Nathan musnął palcami podbródek i obrócił się do Nicci.

– Morazeth? To słowo brzmi podobnie jak „Mord-Sith”. Toz pewnością silne i niebezpieczne kobiety i nawet mają upodobanie dostrojów ze skóry, chociaż jest jej stanowczo za mało, żeby służyła jakozbroja.

Nicci badawczo przyglądała się kobietom.

– Może się wywodzić od tego samego słowa podstawowegoz prastarych czasów. – Te morazeth, trenerki wojowników, istotnieprzypominały jej Mord-Sith, kobiety odporne na magię, noszące czerwoneskórzane stroje i chroniące lorda Rahla nawet za cenę własnego życia. – Nie wiem, skąd się wywodzą Mord-Sith w D’Harze. Te tutaj mogą byćodpryskiem sprzed tysięcy lat, powstałym w czasach wielkiej wojny. Tekobiety mogły się rozwijać niezależnie, iść własną drogą. Pewne rzeczymogą być u nich podobne, ale sądzę, że wiele będzie się ogromnie różnićod Mord-Sith.

Bannon nie mógł od nich oderwać oczu.

– Skoro jest zbuntowanym niewolnikiem, to czemu go nie rzucić dowalki? – zawołał Ivan ze swojego miejsca za marmurowym stołem. – Pozbądźmy się go.

– Niewolnik, którego nie można kontrolować, nie jest potrzebny

137

Page 137: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Ildakarowi – przyznała Thora.

– Nie jestem krnąbrny! – wykrzyknął młody człowiek. – Walczęo wolność!

Adessa spojrzała z ukosa na naczelnego tresera, lecz zaraz skupiłauwagę na władczyni.

– Złapałyśmy go przy klatkach ze zwierzętami, w pobliżu zagródamfiteatru. Najwyraźniej zamierzał wypuścić trochę zwierząt, żebywywołać zamęt wśród mieszkańców miasta, jak to już wcześniej robilirebelianci.

– Zwierzęta powinny poznać smak krwi szlachetnie urodzonych! – Niewolnik daremnie starał się wyrwać.

– Niestety zwierzęta będą się musiały zadowolić mniej smaczną krwiąniewolników – stwierdziła Thora. – A ciebie uwolnią kły i pazury.

– Już jestem wolny – upierał się pastuch. – Lustrzana Maska mnieuwolnił. I uwolni nas wszystkich.

Członkowie dumy zaszemrali. Elsa wyglądała na bardzo zatroskaną.Renn, Damon i Quentin poszeptywali coś do siebie.

– Dlaczego nazywają go Lustrzaną Maską? – zapytał Nathan. – Todziwne imię.

– Bo nosi maskę z luster – odparł Quentin. – To chyba jasne.

– Ale nie odpowiada na pytanie dlaczego – odezwała się Nicci.

– Mówią, że kreator straszliwie zniekształcił mu twarz – wyjaśniłMaxim. – Jego oblicze jest tak wstrętne, że ludzie wolą widzieć odbiciewłasnych twarzy niż jego rysy.

– A może woli powielać otaczającą go brzydotę – zasugerowała Nicci,czym zasłużyła na pełne irytacji spojrzenie Thory.

Maxim się zaśmiał.

– A może po prostu lubi, żeby ludzie opowiadali o nim różne historie.Dzięki temu wydaje się potężniejszy i bardziej tajemniczy, niż naprawdę

138

Page 138: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

jest. – Założył nogę na nogę. – Jakakolwiek by była przyczyna, nietraktowałbym poważnie tego ruchu. To by nadało Lustrzanej Masce zbytwielkie znaczenie.

– Wysłuchaliście jego skarg? – zapytał Nathan. – Ludzie muszą siębuntować przeciwko czemuś.

– Niezadowolenie żywi się sobą. Lepiej je po prostu zniszczyć –powiedziała Thora.

Nicci się zbliżyła, skupiona na jeńcu.

– Chciałabym porozmawiać z tym chłopcem. Zwyczajny pastuchyaxenów? Raczej nie bohater ani męczennik. Dobrze byłoby zrozumieć,dlaczego okazuje taką arogancję, wiedząc, że z pewnością zapłaci za tożyciem.

– To w ogóle nie jest konieczne, moja droga czarodziejko – powiedziałMaxim. Wstał z tronu i rozpostarł ręce. – Przedtem sobie poradziliśmyz taką drobnostką, a ja szybciej się z tym uporam.

Nicci popatrzyła na krnąbrnego, ale i przerażonego niewolnika.

– A jednak to się powtórzyło.

– Nie będziesz się mieszać – powiedziała zimno Thora.

– Nie chcecie się przekonać, czego możecie się od niego dowiedzieć? –Nicci nie mogła uwierzyć, że marnują taką szansę.

– To niepotrzebne. Nie interesuje nas. – Maxim zakrzywił palcei otoczyła go moc, gromadząca się w powietrzu jak nadciągająca burzaz piorunami; krótkie włosy wodza-czarodzieja nieco się uniosły, iskrzącw wyładowaniach narastającej mocy. – Z tymi, którzy chcą zniszczyćidealny ład w Ildakarze, należy odpowiednio się rozprawić. Jestem nietylko wodzem-czarodziejem, ale i najlepszym miejskim rzeźbiarzem.

Adessa i obie morazeth odsunęły się od więźnia, dając Maximowi poledo działania. Młody pastuch yaxenów szarpał więzy na nadgarstkach.Wyprostował się, uśmiechnął szyderczo do członków dumy, potem do

139

Page 139: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Thory i na koniec do Maxima. Wydął wargi, szykując się do splunięcia.

I właśnie wtedy wódz-czarodziej uwolnił swój dar.

Powietrze migotliwie zadrżało. Ciągi powietrza zestaliły się w jeszczemocniejsze więzy. Upaćkana koszula niewolnika stała się biała, jakbyposypana gipsowym proszkiem. Niesforna czupryna się zestaliła.Niewolnik – z głuchym trzaskiem – skamieniał w buntowniczej pozie i naposadzce komnaty stanął nowy posąg.

Czar petryfikacji był właściwie taki sam jak ten, który szalonynaprawiacz rzucił na mieszkańców Lockridge i na Nicci. Leczsamozwańczy sędzia był znieprawiony przez magię, Maxim zaśwykorzystywał zatrzymujące czas czary z łatwością i precyzyjnie.

Ivan wstał z kamiennej ławy, zacisnął pięści.

– To był niepotrzebny wysiłek, Maximie. Powinniśmy byli zabraćchłopaka do koszar wojowników, gdzie dostarczyłby dobrej zabawy.A teraz niby co mamy z nim zrobić?

Thora spojrzała chmurnie na męża, potem powoli skinęła głową.

– Śmierć na arenie zrobiłaby z niego męczennika i skłoniłaby LustrzanąMaskę i jego hałastrę do dalszych wyczynów. Lepiej, że uciszyliśmy gow ten sposób.

– No i tak rzadko mogę korzystać z mojego daru – powiedział Maxim.Patrzył na Nicci, a w jego głosie pobrzmiewała przechwałka. Uznała, żechce jej zaimponować, może po to, żeby zmieniła zdanie, kiedy znowuzaprosi ją na jedną z orgii. – Jestem mistrzem magii petryfikacyjnej.Stworzyłem i kontrolowałem czar, który spetryfikował całą armię generałaUtrosa wieki temu.

– Tak, byłeś kluczem – przyznała Thora. – Ale my wszyscypomogliśmy ten klucz przekręcić. Nie ty jeden potrafisz rzucać czary.Osobiście zajęłam się Lani, kiedy dała wyraz swojemu przekraczającemuwszelkie granice nieposłuszeństwu. – Popatrzyła na skamieniałą

140

Page 140: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

czarodziejkę z boku komnaty tronowej.

– Oczywiście, moja droga. Nigdy bym się nie ośmielił umniejszaćtwoich umiejętności. – Maxim skrzyżował ramiona na piersi; pozamienieniu buntowniczego niewolnika w kamień był wyraźniezadowolony z siebie. – Proponuję, żebyśmy ustawili nowy posągw wyeksponowanym miejscu… może na targu niewolników, gdzie będzieozdobą, a także ostrzeżeniem.

Kiedy robotnicy zabrali posąg pastucha yaxenów, Thora sięwyprostowała, patrząc na obecnych w sali tronowej.

– Naczelny treser Ivan ma rację. Zbyt długo nie oglądaliśmy żadnegowidowiska w amfiteatrze. Zorganizujmy coś przy najbliższej okazji. Kiedymożesz być gotowy, Ivanie?

Kreator Andre wszedł do wieży mocno spóźniony na spotkanie dumy.Luźną białą szatę plamiły ślady po ostatniej robocie w „studiu”. Otarł potz czoła i szeroko rozpostarł ramiona.

– Wygląda na to, że zjawiłem się w samą porę, hm? Eksperymentzakończony, kreacja uwieńczona całkowitym sukcesem. Nasz nowywojownik może już jutro zadebiutować na arenie.

Wódz-czarodziej Maxim był zachwycony.

– Czyli jutro! Zaplanujmy widowisko.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

141

Page 141: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 18

Maxim, uśmiechając się wielkodusznie, zaproponował Nicci miejscew wieży dla szlachetnie urodzonych widzów, ponad okazałą miejskąareną. Ponieważ Andre wstępnie ustalił, jak Nathan mógłby odzyskać swójdar, pozostali członkowie dumy pozwolili mu zasiąść przy nich podczasprzedstawienia, wysoko ponad niedomytym i niezdyscyplinowanymtłumem.

Amos wraz z towarzyszami zaproponowali, żeby Bannon się do nichprzyłączył na drugim poziomie, blisko samej areny, ale on wolał usiąśćprzy swoich przyjaciołach. Czarodzieje nie byli zbytnio zadowoleniz obecności wśród nich młodego człowieka pozbawionego daru, lecz sięz tym pogodzili, chociaż z wyraźną niechęcią.

Kiedy słońce stanęło w zenicie nad Ildakarem, tłumy się zebraływ kręgach siedzisk wokół pola walki, szerokiego i głębokiego krateruw piaskowcowym wypiętrzeniu. Arenę otaczała stroma ściana. Siedziskadla niższych klas okalały obrzeże, mający dar szlachetnie urodzeni zaśprzyglądali się z wież wznoszących się wysoko nad piachem. Mieli dziękitemu znakomity widok i byli o wiele bezpieczniejsi. Nicci się domyślała,że niektóre ze zwierząt na arenie były tak niebezpieczne, że mogłyby ucieci grasować w sektorach dla widzów. Ze wspomnień, jakie poznała zapośrednictwem więzi, wiedziała, że Mrra tutaj walczyła.

Maxim, siedzący tuż obok niej, skomentował to, że wciąż nosi czarnąsuknię, chociaż przyniesiono jej najrozmaitsze stroje.

– Czyżby nie podobała ci się moda Ildakaru? Mamy wiele rozmaitychstrojów, od długich sukien po krótkie jedwabne koszulki. Jestem pewien,że gdybyś wybrała taki ubiór, wszyscy tutaj by to docenili.

Posłała mu zimne spojrzenie.

142

Page 142: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Z osobistych powodów wybieram czerń.

– A więc tak brzmi odpowiedź. – Maxim się zaśmiał. – Każę naszymnajlepszym krawcom dostarczyć ci setki rozmaitych ubrań z czarnejtkaniny. Będę zaszczycony, mogąc ci pomóc je przymierzyć i wybrać to,w którym będziesz najlepiej wyglądać.

– Ta suknia najbardziej mi odpowiada.

– I nieźle w niej wyglądasz – przyznał. – Chociaż za dużo pozostawiawyobraźni.

– Toteż liczę, że masz bujną wyobraźnię.

Na niższych siedziskach rozległ się wyczekujący pomruk, corazgłośniejszy w miarę zbliżania się pory widowiska. Thora przywołałasłużących.

– Już południe. Gdzie nasz posiłek? A może wolicie, żeby nakarmionowami bojowe bestie?

– Wtedy ktoś by przynajmniej dostał jeść – mruknął czarodziej Damon,gładząc swoje obwisłe wąsy.

Niewolnicy w burych, przewiązanych w pasie tunikach pospiesznieprzynieśli niewielkie porcje wykwintnych potraw do skosztowania. Byłytam małe pieczone ptaszki na szpikulcach, polane miodem; szkarłatnekostki surowej wątroby i cienkie jak papier płaty suszonego mięsa yaxena;słodkie desery przypominające kokony poczwarek; mandarynkowe tarty;półmiski ciemnoczerwonych ziaren granatu.

Thora obsłużyła się pierwsza, Maxim zaś szarmancko najpierwpoczęstował Nicci. Wybrała to i owo bez szczególnego zainteresowania.Nathan był bardziej dociekliwy i prosił służących, żeby objaśnialipotrawy. Spróbował po kąsku, a potem dobrał sobie tych, które munajbardziej zasmakowały. Nie odpowiadała mu surowa wątroba yaxena,ale owoce jak najbardziej.

Kiedy obsłużono członków dumy, Bannonowi zaoferowano to, co

143

Page 143: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

pozostało. Uśmiechnął się promiennie i podziękował służącym, którzypoczuli się nieswojo, zanim przypomniał sobie, żeby podziękowaćgospodarzom.

Wokół areny były równomiernie rozmieszczone wysokie kamiennekolumny z misami z brązu w kształcie płomieni na szczycie. Przy każdejkolumnie stał mający dar szlachetnie urodzony i kiedy zabrzmiały fanfary,zaklęciem zapalili oślepiające białe płomienie bijące z mis niczym race.Tłum wrzasnął radośnie.

Nicci siedziała milcząca i czujna, starając się zrozumieć, jaką magię tuwykorzystują. Pradawni czarodzieje nasycili całą architekturę miastazarysami uroków i skomplikowanymi sieciami, podobnie jak akweduktyrozprowadzają wodę.

Przysadzisty mężczyzna z ogoloną głową, w obszernych żółtychszatach, usiadł na platformie wysoko ponad areną. Przemówił do dużegokryształu na srebrnym statywie i jego głos zagrzmiał z magicznychpłomieni, jakby słowa wyczarowano z kolumn.

– Nasz ukochany czempion od pięciu miesięcy jest niepokonany.Utrzymał swój tytuł i nasze serca. Niech się pojawi na arenie, żeby mógłsię skąpać w słońcu Ildakaru, w waszych wiwatach… i krwi kolejnegopokonanego przeciwnika.

Poniżej otwarły się żelazne wrota i na piach wymaszerował muskularnymężczyzna, unosząc ku niebu miecz o szerokiej klindze, co wywołałookrzyki widzów. Miał brązowe skórzane buty, przepaskę biodrowąi szeroki pas nabijany ostrymi kolcami. Od pasa odchodziły dwa szerokieskórzane rzemienie, krzyżujące się na plecach i na piersi, co dawało muminimalną osłonę. Twarz krył pełny hełm z osłoną na nos i wygiętymiosłonami brody. Jasną skórę czempiona pokrywała sieć blizn, mięśnie miałwyrzeźbione przez lata treningu. Nicci nie wątpiła, że mógł byćwspaniałym wojownikiem.

Mowa jego ciała przekazywała radość i wiarę w siebie, a nie lęk, jaki

144

Page 144: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

biłby od potencjalnej ofiary. Wspaniale się czuł w tym otoczeniu.Czempion obrócił się powoli, dźgając mieczem powietrze, żebysprowokować widownię do dalszych okrzyków. Zareagowali, jak tegooczekiwał.

Członkowie dumy patrzyli analitycznym okiem. Kreator Andre pochyliłsię z błyskiem podekscytowania w szarych oczach.

– Czempion jeszcze nigdy nie miał takiego przeciwnika jak ten nowy. –Spojrzał znacząco na Nathana. – Hm? Wkrótce zobaczysz wyniki mojejpracy.

– Lepiej niech to będzie dobre widowisko – burknął Ivan. – Mojezwierzęta potrzebują ćwiczeń.

– Chyba nie chcesz, żeby czempion je wszystkie pozabijał – powiedziałAndre.

Naczelny treser nie pozostał dłużny.

– A co, jeśli zabije twojego nowego stwora?

– Nie mam zastrzeżeń do mojej roboty. Lecz jeśli tak się stanie, to będęmusiał następnym razem ulepszyć schemat, hm?

Prezenter ciągnął magicznie wzmocnionym głosem:

– Nasz czempion staje dzisiaj przed nowym przeciwnikiem, czymś, cojeszcze nigdy nie pojawiło się na arenie. – Słowa grzmiały przez płonącepochodnie, a widzowie umilkli wyczekująco. – Oto najnowsze dziełokreatora ciał!

Ivan wziął oblanego miodem ptaszka i zjadł razem z kośćmi, nieodrywając oczu od areny. Andre wiercił się na swoim siedzisku, ledwonad sobą panując.

Czempion ugiął kolana, uniósł miecz, wpatrzony w furtkę ze sztachetw przeciwległej ścianie krateru. Zuchowatość zniknęła. Chociaż hełmprzesłaniał jego twarz, Nicci wyczuwała skupienie wojownika. Niewykryła w nim ani odrobiny daru. Biegłość w sztuce walki zawdzięczał

145

Page 145: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

własnej sprawności.

Furtka się otworzyła i z mrocznych czeluści pod areną wyszła jakaśpostać. Widzowie mogli się spodziewać jakiegoś przerażającego zwierzaw rodzaju bojowego niedźwiedzia – lecz postać szła na dwóch nogachi stanęła w słońcu, ukazując umięśnione uda, solidne buty sznurowanewysoko na łydce, wzmocnioną przepaskę na lędźwie i dwie wyciągnięteręce trzymające po krótkim mieczu, takim jak ten czempiona.

Kiedy przeciwnik znalazł się w pełnym blasku słońca, ujawniła się jegoprawdziwa potworność. Na szerokich barach wojownika tkwiły dwiegłowy, z rozszczepionego kręgosłupa wychodziły dwie szyje. Obie twarzewykrzywiały ból i wściekłość. Z ust lewej ciekła ślina; był to łysymężczyzna z dużą, okrągłą blizną na czubku głowy. Ciemniejsza skóra niepasowała do ramion, na które ją przeszczepiono.

Nogi posuwały się chwiejnie naprzód, jakby dostawały sprzecznepolecenia od głów; każde ramię z mieczem było wysoko uniesionei machało bez ładu i składu.

Tłum zachłysnął się oddechem, zaszeptał. Czempion wzdrygnął się nawidok swojego nowego przeciwnika. Andre zarechotał.

– Nasz wspaniały czempion jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział,hm?

– Wcześniej zabił mnóstwo przeciwników – powiedział Ivan.

Dwugłowy wojownik, niczym skierowana na cel broń, ciężko stąpałnaprzód, wydając z obu gardeł groźne pomruki.

Nathan pochylił się ku Andre.

– Twój nowy twór ma dwa ludzkie mózgi, ale wydaje się, że całkiemstracił rozum.

– Nie potrzebuje rozumu, wystarczy mu waleczność. Byłem zmuszonypoświęcić parę czynników, żeby uwydatnić inne. Tak jak jedwabisteyaxeny powstały dla ich urody, a nie mądrości. Tego stwora nikt nigdy nie

146

Page 146: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

będzie podziwiał za konwersację.

Chwiejny krok dwugłowego wojownika był zwodniczy, ale czempionnie dał się nabrać. Skoczył, wysuwając krótki miecz jak żądło. Kiedyznalazł się w zasięgu ciosu, jego przerażający przeciwnik naglezaatakował, tnąc najpierw lewym, a potem prawym mieczem, jakby chciałdwukrotnie go wybebeszyć. Czempion uskoczył tak szybko, że siępotknął. Jeden z mieczy przeciwnika zranił go do krwi w ramię.

Z setek gardeł wyrwał się jednocześnie jęk rozpaczy. Czempion sięuchylił, w ogóle nie okazując, że poczuł zranienie.

Dwugłowy wojownik znowu zaatakował dwoma mieczami: ciął, dźgał,ciachał. Czempion parował ciosy z głośnym szczękiem miecza. Cofnął się,kiedy stwór machnął ku niemu ostrzem. Potem zaatakował.

Dwugłowy stwór okręcił się tak, że ostrze czempiona, zamiast wyprućmu flaki, naznaczyło żebra długą czerwoną linią. Z obu gardeł wyrwał sięryk bólu, potem stwór mieczem w lewej ręce walnął czempiona w hełm.Czempion zatoczył się, oszołomiony. Cofając się, poprawił hełm.

Dwugłowy wojownik zaatakował i czempion znowu się potknął,zachwiał. Nicci się zorientowała, co robi. Wabił potwora coraz bliżeji kiedy ten uderzył z góry mieczem w prawej ręce, czempion pchnąłostrzem ku górze, przebijając biceps przeciwnika, a potem szarpnął mieczw dół, jak rzeźnik odcinający kawał mięsa. Prawe ramię monstrum zostałoobrane z ciała aż do kości i zwisało bezużyteczne, drgając, zanim wreszcieupuściło miecz. Głowa wszczepiona po tej stronie zawyła i przewróciłaoczami. Lewa ręka zareagowała i uniosła miecz.

Lecz żylasty czempion był teraz pełen energii, już nie udawałrozkojarzenia. Uchylił się przed ciosem, a potem oburącz chwycił swójkrótki miecz i brutalnie ciął. Uderzył z boku, jak drwal ścinający drzewo,i czystym cięciem odrąbał właściwą głowę wojownika. Z kikuta trysnęłakrew, stwór się zatoczył i zachwiał na nasiąkniętym krwią piachu.

Odcięta głowa upadła na ziemię jak przejrzały owoc, brocząc krwią;

147

Page 147: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

twarz drgała w ostatnich przebłyskach życia.

Druga, przeszczepiona, łysa głowa zaczęła zawodzić. Nicci pomyślała,że w głosie wyraźnie słychać rozpacz, a nie ból. Niezdarne nogi ugięły sięw kolanach i stwór opadł na piach. Wypuścił drugi miecz, wyciągnął ręce– tę zdrową i tę zranioną – i obiema dłońmi podniósł i przytulił odciętągłowę, szlochając i jęcząc.

Czempion się zbliżył, bezlitosny i niemiłosierny. A może właśnie byław tym litość, pomyślała Nicci. Kolejnym ciosem odrąbał drugą głowę,która potoczyła się po piachu areny. Ciało dwugłowego wojownika padłow pył, jak byk uderzony dwuręcznym młotem rzeźnika.

Tłum zawył, nagle uwolniony od niepokoju. Teraz opanowała goprawdziwa radość.

Naczelny treser Ivan skrzyżował krzepkie ramiona na kamizeli ze skórypiaskowej pantery.

– Przynajmniej było to dobre widowisko.

Andre był poirytowany.

– Czempion nie ma żadnych modyfikacji. To zwyczajny człowiek i niepowinien był pokonać mojego tworu.

– To cię skłoni do większego wysiłku – zakpił Maxim. – Musisztworzyć lepsze stwory.

– Posłuchajcie tłumu – odezwała się Thora. – Wciąż wielbiączempiona. Sądziłam, że już powinien im się znudzić.

Wtrąciła się Elsa:

– Sławią jego umiejętności i nie chcieliby oglądać, jak pada ofiarątakiego monstrum. Powinnaś kazać mu walczyć z coraz lepszymiwojownikami-ludźmi. Ludzie zaakceptują tylko innego człowieka-czempiona.

– Na razie pozwólmy mu zwyciężać – powiedział Maxim, a potemwykrzywił usta w uśmieszku. – Jestem pewien, że Adessa odpowiednio go

148

Page 148: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

nocą wynagrodzi. Już go sobie wzięła na kochanka, czyż nie?

– Oczywiście – prychnęła Thora. – Bierze sobie na kochanka każdegoczempiona.

W dole na arenie czempion – stojąc nad ciałem zabitego tworu kreatora– uniósł okrwawiony miecz i powoli zataczał kręgi, przyjmując wiwatytłumu. Kiedy krzyki przybierały na sile, chwycił hełm, zdjął go i rzuciłdaleko na zakrwawiony piach, żeby móc się uśmiechać i cieszyćpowietrzem. Uniósł w tryumfalnym geście ręce.

Bannon z niepokojem przyglądał się brutalnej walce. Od kiedy dołączył doNicci i Nathana, walczył z wieloma nieprzyjaciółmi i sporo ich zabił; nieczuł żadnych wyrzutów sumienia, kiedy się bronił przed selka czypiaskowymi ludźmi Życiożercy. Lecz krwawa walka dla rozrywki miaław sobie okrucieństwo, którego nie potrafił zrozumieć.

Był za to przekonany, że jego ojcu widowisko by się podobało.

Od opuszczenia wyspy Bannon stał się twardszy. Najmroczniejszei najgorsze dni w domu niemal go zniszczyły, ale pomimo wszystkichtragedii, jakie przeżył, nie pozwolił, żeby zgasła w nim iskra optymizmui wiary w dobro. Teraz wiercił się niespokojnie, słuchając wiwatów,patrząc na rozlew krwi. To przerażające monstrum nie zasługiwało naśmierć bardziej niż bojowy niedźwiedź, na którego się natknęli… a przedewszystkim takie monstra nie powinny powstawać. Były sprzeczne z naturąi odrażające.

Walczył ze swoimi odczuciami, choć ich nie rozumiał. Kiedy patrzył,jak czempion zabija przeciwnika, to przyznawał, że to walkao przetrwanie. Przypuszczał, że w ekstremalnych okolicznościach ludziezrobią wszystko, żeby ocalić życie. On sam z pewnością by tak zrobił.

Kiedy czempion zdjął hełm, widownia mogła zobaczyć jego twarz. Gdyzwycięski wojownik odwrócił głowę w jego stronę, Bannon zamarł. Znał

149

Page 149: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

tę twarz. Rozpoznał oczy, szerokie kości policzkowe, zaokrągloną brodę,nawet uśmiech.

Ian!

Czempionem był jego przyjaciel, wiele lat temu porwany przeznorukaiskich handlarzy niewolników.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

150

Page 150: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 19

Thaddeus, nowy burmistrz Renda Bay, z radością przyjął dwoje młodychuczonych z Cliffwall.

– Damy wam wszystko, czego potrzebujecie – zapewnił Oliverai Perettę. – Zrobimy wszystko, żeby okazać wdzięczność czarodziejceNicci i czarodziejowi Nathanowi. Uratowali nasze miasto. – Uśmiechnąłsię. – Nawet Bannon pokonał wyjątkowo wielu norukaiskich handlarzyniewolników. Myślę, że ma osobiste powody do zemsty.

Oliver skinął głową.

– O, tak. Patrzyliśmy, jak wszyscy troje walczą z niesamowitymiprzeciwnikami. Mają wiele do opowiadania. – Poklepał sakwę u boku,w której miał raporty Nicci i Nathana dla Richarda. – Nie uwierzyłbym,gdybym na własne oczy nie widział, co potrafią.

– O, trochę wiemy, czego doświadczyli – powiedział Thaddeus. – Weźcie wieczorem udział w uczcie, a podzielimy się opowieściami.

– Potrafię dokładnie wyrecytować nasze opowieści – odezwała sięPeretta, potrząsając ciemnymi lokami. – Pamiętam każdy szczegół.

– Naprawdę – potwierdził Oliver. – I nie pozwoli ci o tym zapomnieć.

Smukła dziewczyna się nastroszyła, jakby w słowach Oliveradopatrzyła się jakiejś zniewagi. Roześmiał się, bo wiedział, że właśnie takzareaguje, ale i tak lubił jej towarzystwo. Peretta popatrzyła na niegoi złagodniała.

– Zbyt długo podróżowaliśmy razem. Czasami wiemy, co to drugiepomyśli.

– Myślę o tobie jak najlepiej, Peretto – odpowiedział z miłymuśmiechem. – Mamy tę samą ważną misję.

– Tak i uważam, że twoje towarzystwo jest… znośne.

151

Page 151: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Oliver poczuł, że się rumieni, a Peretta się z niego śmiała. Wiedział, żesą bardzo do siebie podobni. Obydwoje urodzili się i dorastali w Cliffwall,kształcili wśród tamtejszych uczonych, nauczyli się kochać historięi wiedzę przechowywaną w tamtejszych księgach.

Ojciec Olivera był ogrodnikiem i pszczelarzem. On jako dzieckopomagał mu zbierać jabłka i gruszki oraz otwierać ule i ostrożnie wybieraćmiód. Lecz chłopca pszczoły zbyt często żądliły, bo był za bardzoroztargniony, marzył o opowieściach z ksiąg przechowywanychw archiwum. Kiedy Oliver nauczył się czytać, ojciec pozwolił mu iść doCliffwall, żeby uczeni go ocenili – i od tej pory chłopiec nie myślał jużo niczym innym.

Pewnego dnia Oliver przypadkowo przewrócił ul i wypuścił naswobodę gniewnie brzęczący rój. Uratował się od niezliczonych żądeł,skacząc do strumienia o bystrym nurcie. Był wtedy zatopiony w myślacho tym, jak katalogować typy czarów z ksiąg, chociaż w tym czasie miałblade pojęcie o tym, jakie czary w ogóle istnieją. Rozgniewany ojciecpoprowadził go – jeszcze ociekającego wodą ze strumienia – wijącą sięścieżką na klifie do uczonego-archiwisty Simona.

– Uważam, że będziesz miał z niego większą pociechę niż ja. Będzie tuszczęśliwy, a ja i matka będziemy go odwiedzać. – Popatrzył z troską nasyna. – Czytaj do woli, a ja sprawdzę, czy zdołam naprawić ten ul.

Oliver kochał swoją rodzinę, ale zew wielkiej biblioteki i całejzgromadzonej tam wiedzy był zawsze bardzo silny. Nawet teraz, chociażzgłosił się na ochotnika na tę misję, marzył o powrocie pomiędzyprzyjazne księgi. Przekonał jednak sam siebie, że więcej dowie sięo świecie w trakcie podróży, niż dowiedział się przez całe dotychczasoweżycie… bezkres krain, góry, ocean i teraz mieszkańcy Renda Bay.

Na cześć gości wydano ucztę na miejskim placu: pieczona koza orazmnóstwo małży ugotowanych w wielkim kotle z dodatkiem słonychwodorostów. Mieszkańcy wciągali ich w rozmowy, ale Oliver był

152

Page 152: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zakłopotany uwagą, jaką im poświęcano. Myślał o czasach, które spędziłsamotnie w archiwach Cliffwall, za całe towarzystwo mając księgi i zwoje.Siedział obok Peretty na popękanej drewnianej ławie; dziewczyna byłao wiele mniej nieśmiała niż on. Towarzyska młoda mnemoniczka paplałaz każdym, kto miał na to ochotę.

Nicci wyraźnie powiedziała, że jej raport należy upowszechniać, żebymieszkańcy Starego Świata mogli się zjednoczyć i przestrzegaćpodstawowych praw, jakie lord Rahl ustanowił dla imperium D’Hary.Mieszkańcy Renda Bay upiększyli budzącą lęk opowieść o napadzieNorukaich i o tym, jak czarodziejka przepędziła wrogów, niszcząc też trzyz ich wężowych okrętów.

Kiedy zrobiło się całkiem ciemno i uczta się skończyła, Thaddeusprzedstawił im poważnego mężczyznę o twarzy ogorzałej od wiatru i soli.Jego długie brązowe włosy z przedziałkiem pośrodku opadały za uszyi łączyły się z krzaczastą brązową brodą, tak bujną, że mogłoby się w niejschować sporo małych zwierzątek.

– To Kenneth – powiedział burmistrz. – Rybak, ma własną łódźi niespokojne serce.

Kenneth wyciągnął wielką stwardniałą dłoń i tak mocno potrząsnął rękąOlivera, że chłopaka zabolał łokieć. Kiedy rybak ujął dłoń Peretty, takmałą, że całkiem zniknęła w jego łapie, uścisnął ją delikatniej.

– Najważniejsze, że nic nie trzyma mnie w Renda Bay, chociaż tudorastałem.

– Kenneth miał na myśli to, że chce zaoferować swoją łódź i zabraćwas na północ – wyjaśnił Thaddeus.

– Słyszałem o tamtejszych miastach, ale nigdy ich nie widziałem. – Kiedy Kenneth podrapał się w brodę, palce zniknęły w niej aż dodrugiego paliczka. – Zawsze czekałem na pretekst.

– Masz karty i mapy? – zapytał Oliver. – Wiesz, dokąd się udajemy?

153

Page 153: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Nie mam żadnej wskazówki, ale wyobrażam sobie, że jeśliwystarczająco długo popłyniemy wzdłuż wybrzeża na północ, to na pewnocoś znajdziemy.

Peretta, nie pytając towarzysza o zdanie, powiedziała:

– Przyjmujemy twoją ofertę, Kennecie. Popłyniemy z tobą.

– Ale nie możemy zapłacić – wydukał Oliver.

– Czarodziejka już zapłaciła Renda Bay tyle, że wystarczy na całe życieprzysług – oznajmił Kenneth. – Poza tym, jeśli popłynę z wami i wrócę, toludziska będą mi przez rok fundować kolejki w gospodzie. Uważam, że togodziwa zapłata.

Na talerzu Kennetha leżała góra parujących wodorostów i kawałpieczonej kozy, z którego sterczała kość. Rybak usiadł ciężko na ławieobok Peretty, chociaż naprzeciwko było dużo miejsca. Z wielkim apetytemzabrał się do jedzenia.

– Nieczęsto mam koźlinę. Rybakowi wszystko smakuje morzem.Czerwone mięso ma zupełnie inny smak – powiedział z pełnymi ustami.

Thaddeus stał za nimi, dumny.

– Damy ci na drogę trochę mięsa, Kennecie.

– Kiedy wypłyniemy? – zapytał Oliver, ciesząc się na nocw wygodnym łóżku.

– Jutro, ma się rozumieć. O brzasku – odparł Kenneth. – Już mam nałodzi, Daisy, podstawowe zapasy. Baryłki z wodą są pełne. Będziemyłowić całą drogę, to i jedzenia nam nie braknie.

Chociaż Oliver wypił tylko parę łyczków kwaśnego miejscowego wina,czuł się bardzo znużony. Słowa Kennetha go przeraziły.

– Wypływamy o świcie?!

– Mówiliście, że wam spieszno – powiedział rybak.

– Bo tak jest – dorzuciła Peretta.

– Owszem – przyznał Oliver, starając się ukryć rozczarowanie, chociaż

154

Page 154: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

liczył na dłuższy wypoczynek.

– Bądźcie na Daisy godzinę przed świtem, żebyśmy mogli wszystkoprzyszykować.

Kenneth skończył kopiasty talerz jedzenia, potem podszedł dowspólnego kotła i nałożył sobie górkę rozdziawionych czarnych małży.

Kiedy słońce wstało na wschodzie, zalewając pomarańczowym blaskiemgórzyste tereny, przez które przeszli, rybacka łódź wypłynęła z Renda Bayi skręciła na północ. Kenneth postawił żagiel, żeby wykorzystaćorzeźwiającą bryzę, i wkrótce przyspieszyli.

Kiedy Oliver zaproponował, że pomoże w obowiązkach, rybak tylkozmierzył młodego uczonego wzrokiem od stóp do głów.

– Jesteś za chudy. Założę się, że najcięższe, co w życiu podniosłeś, tojakaś gruba księga.

– To prawda. – Peretta się zaśmiała.

– Od tak dawna żegluję Daisy, że potrafię sam wszystko zrobić –zapewnił ich Kenneth. – W razie potrzeby poproszę o pomoc.

Robiło się coraz cieplej, słońce paliło na otwartym morzu, więc zdjąłkoszulę i wrzucił ją do kajuty, stając na wietrze z obnażoną piersią. Perettasię odwróciła, zażenowana. Rozbawiło to brodacza.

– Jak mówiłem, od dawna pływam sam i nie widzę powodu, byzmieniać nawyki tylko dlatego, że mam towarzystwo.

– Wszystko w porządku – powiedziała sztywno Peretta.

Potem, coraz gorętszym popołudniem, Oliver też zdjął koszulę,a Perettę rozbawił widok jego chudziutkiego torsu. Kenneth mu sięprzyjrzał.

– To byłaby przysługa, gdybym ci pozwolił wyrobić mięśnie. – Zniżyłgłos i przemówił scenicznym szeptem, dobrze wiedząc, że Peretta gousłyszy: – Taką sylwetką nie zaimponujesz młodej damie.

155

Page 155: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Nie staram się zaimponować młodej damie. A tak w ogóle, to znamoje naukowe dokonania i już powinna być pod wrażeniem. – Oliverwiedział, że to brzmi obronnie, ale był bardzo zażenowany.

Peretta przyszła mu z pomocą.

– Przyznaję, że Oliver jest wspaniałym uczonym.

Kenneth zagrzmiał śmiechem.

– To jesteś lepszy ode mnie. Nigdy nie przeczytałem żadnej książki. Zadużo łowienia.

Kiedy słońce zniżyło się do horyzontu i temperatura spadła, Oliverpoczuł dreszcze potęgowane pieczeniem skóry. Nigdy wcześniej nie byłtak długo bez koszuli, żeby go słońce przypiekło. Trząsł się i włożyłodzienie.

Daisy sześć dni płynęła na północ po nieznanych wodach, nigdy nieoddalając się za bardzo od lądu. Przez ten czas nie widzieli innego statkuani żadnych miast czy choćby małej osady.

– To dlatego połowy są tu tak obfite: brak konkurencji – powiedziałKenneth, wyciągając kolejną sieć pełną miotających się srebrzystychstworzeń; wybrał te, które jego zdaniem były najsmaczniejsze, a resztęwrzucił do wody. – Jak będziemy głodni, jutro nałapiemy znowu.

Przez pierwsze dwa dni Kenneth zjadł całą koźlinę. Chociaż chciał siępodzielić z podróżnikami, Oliver i Peretta – wiedząc, jak bardzo lubiprzysmaki – zadowolili się morską strawą, bardzo egzotyczną dlamieszkańców kanionów.

– Przypuszczam, że to Widmowe Wybrzeże – rzekł Kenneth po dwóchkolejnych dniach żeglowania wzdłuż pustego brzegu. – Potem zaczniemywidzieć miasta.

Pewnego dnia obudzili się we mgle tak gęstej, że aż dusiła. Oliveri Peretta stali na pokładzie, podziwiając ją, jakby była najwspanialsząrzeczą, jaką w życiu widzieli. Kenneth był tym zaskoczony, póki Oliver

156

Page 156: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

mu nie wytłumaczył, że na pustyni nigdy nie ma mgły.

– Cieszcie się, póki możecie. W tej chwili to cholerna niewygoda. Niewidzę, dokąd płyniemy.

Stał na dziobie Daisy, patrząc przed siebie, powoli prowadząc łódź.Oliver przyłączył się do niego, wypatrując ukrytych przeszkód, lecz wzrokmiał słaby i przy najlepszej pogodzie, więc niewiele pomagał. Perettawzięła koc z kajuty pod pokładem i otuliła szczupłe ramiona, stając przymężczyznach.

Byli wszyscy razem, kiedy mgła się rozstąpiła, jakby rzeźbiarz zerwałzasłonę, odsłaniając najnowsze dzieło. Peretta wstrzymała oddech, kiedyujrzeli sylwetkę, a potem wyraźniejsze szczegóły wznoszącej się przednimi olbrzymiej postaci.

– Słodka Matko Morza! – wykrzyknął Kenneth, a potem zaśmiał sięz własnych słów. – Faktycznie to ona.

Postać pięknej kobiety wyrzeźbiono w litej skale sterczącej z wody.Była ogromna i piękna. Pukle kamiennych włosów spływały niczym faleodpływu, niknąc w klifie. Woda rozbijała się wśród porośniętychwodorostami skałek u podstawy klifu, gdzie rzeźba się kończyła. Posągprzedstawiał Matkę Morza od pasa w górę, jakby się wynurzała z wody – ramiona wyciągnięte, dłonie uniesione ku niebu. Ptaki polatywały wokółtwarzy i krągłych piersi.

Fale biły o klif, mgła dalej się rozwiewała. Kenneth poprawił kursi poprowadził Daisy naprzód.

– Prawie jesteśmy w Serrimundi! Ten posąg jest legendarny. Nigdy niemyślałem, że zobaczę go na własne oczy.

Kiedy mgła ustąpiła, zobaczyli inne rybackie łodzie i większe statki.Kenneth wpatrywał się w wybrzeże i w budynki wśród wzgórz zaprzystanią.

– Wielkie miasta budują na tej północy.

157

Page 157: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Oliver zmrużył oczy, skupiając wzrok na wysokich świątyniach,wielkich białych budowlach, niewiarygodnych kamiennych łukachwznoszących się wysoko i łączących brzegi dwóch rzek przepływającychprzez Serrimundi i uchodzących do morza. Najwyższą budowlą w zasięguwzroku była dzwonnica o dachu pokrytym złotem.

– Czytałem o wielu miastach z pradawnych czasów, ale nic mnie na tonie przygotowało.

– Myślałam, że wielka biblioteka w Cliffwall jest największymbudynkiem na świecie – powiedziała Peretta. – Myliłam się.

Oliver, który podróżował z nią tyle tygodni, zdumiał się, żemnemoniczka przyznaje się do swojej omylności, ale nie zakpił z niej.Stali razem i podziwiali wspaniały widok, Kenneth zaś wprowadzał Daisydo ruchliwego portu.

– Serrimundi. Obiecałem, że was tu dostarczę. To tutaj chcieliście siędostać.

– To tylko początek – powiedziała Peretta.

Głęboko wciągnęła powietrze i wypuściła je; uśmiechała się, tak jakOliver.

– Wciąż mamy przed sobą długą drogę – dodał, lecz po tym, czego jużdokonali, czuł, że ta podróż nie jest taka nieprawdopodobna.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

158

Page 158: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 20

Kiedy kreator Andre znowu go zawołał do swojego studia, Nathan byłbardziej zaniepokojony niż podekscytowany, ale gotowy na wszystko,żeby znaleźć sposób na odzyskanie daru. Był przekonany, że gdzieśw Ildakarze tkwi sekret, który pozwoli mu znowu stać się w pełni sobą.

Nie miał ochoty opowiadać Nicci o osobliwościach, jakie widziałw laboratorium kreatora. Bez względu na to, co mówił Andre, Nathan niepotrafił go uznać za natchnionego artystę – nie po tym, jak był świadkiemuciechy, z jaką zespolił dwóch okaleczonych wojowników, niczymkrawcowa szyjąca patchworkową narzutę ze skrawków tkanin.

Lecz nie musiał podziwiać czy nawet lubić osoby, która mu pomaga.Kreator był ekscentryczny, niekiedy przerażający, ale z pewnością byłpotężnym czarodziejem. Nathan miał jedynie nadzieję, że Andre niewłączy go do jakiejś zwariowanej prezentacji, jak ten jego dwugłowywojownik. Którego stworzył, bo mógł.

Skoro potrzebował czarodziejów Ildakaru, żeby odzyskać dar, zniesiewszystko; ale już planował, jak szybko będzie mógł wraz z towarzyszamiodejść z tego miasta. Nathan – mimo że tak urzekły go mity o Ildakarze –dostrzegał teraz plamy na tym, co powinno być jaśniejącą metropolią.Troje towarzyszy nie mogło jednak samodzielnie przemodelować całejspołeczności…

Wyruszył do siedziby kreatora. Może dzisiaj Andre będzie miał gotowerozwiązanie, jak przywrócić mu „serce czarodzieja”. Przeszedł przezogród z jedynymi w swoim rodzaju żywopłotami, kwiatami i karłowatymidrzewami. Nathan zmusił się do uśmiechu, chwytając się ździebełkaoptymizmu, nauczył go tego Bannon Farmer.

Zanim zdążył się zaanonsować, Andre wyszedł go powitać. Miał

159

Page 159: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zapalczywą, wygłodniałą minę.

– Witaj, Nathanie, który-znowu-będziesz-czarodziejem. – Splecionaw warkocz bródka znowu sterczała niczym snopek zboża. – Nie mogłemsię doczekać kontynuowania naszych badań. Po wczorajszymnieszczęsnym pokazie na arenie czuję się moralnie zobowiązany dowykazania moich umiejętności w inny sposób. – Zmrużył skrzące się oczy.– No to osiągnijmy wspaniały sukces, hm? Jestem gotowy zrobić, cobędzie trzeba. – Pochylił się ku Nathanowi. – A ty?

Parę dni temu, zanim lepiej poznał Ildakar, Nathan ochoczo by sięzgodził. Teraz czuł się nieswojo i ostrożnie dobierał słowa.

– Będę z tobą ściśle współpracować. To dla mnie bardzo ważne, żebyodzyskać dar.

– I jest to ważne dla Ildakaru. Chodź, mamy do zrobienia mapy ciałai eksperymenty do przeprowadzenia.

Andre poprowadził go przez skrzydła rozległej rezydencji. W głównymlaboratorium, studiu, o suficie z płótna barwy indygo, oczyszczono stoły,usunięto wszystkie ślady krwi dwóch wojowników. W powietrzu nadalunosił się niemiły cierpki zapaszek. Zbiorniki z tym, co Andre nazywał„elementami ciała”, lekko bulgotały; dziwaczna ryba pływała w swoimakwarium.

Andre nucił, kiedy szli wyłożoną płytami alejką na oddzielnypodwórzec za domem.

– Do kolejnych pomiarów potrzebne nam bezpośrednienasłonecznienie. Muszę wyrysować mapę daru w twoim wnętrzu, splątaneścieżki we włóknach twojej jaźni oraz blizny pozostałe po tym, jak darzanikł. Musimy je odtworzyć. – Pogładził palcami splecioną brodę. – A towymaga trochę pracy, hm?

Na zewnątrz pnącza poruszały się niepokojąco, choć nie było wiatru.Dziwne łuskowate palmy sterczały ponad dachem domu. Ich zwisające

160

Page 160: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

pierzaste liście miały brzegi ostre jak brzytwa, a pnie przypominałyNathanowi skórę Broma, szarego smoka strzegącego kości pobratymcóww dolinie Kuloth. Dwie palmy stały o sześć stóp od siebie; pomiędzy nimizawieszono na cienkich jak pajęczyna linkach płat białej tkaniny nawysokości człowieka. Pod czystym płótnem znajdował się pustyspłachetek wygładzonego białego piasku.

– Oto płótno, na którym musimy pracować, mój przyjacielu – powiedział Andre. – Lecz nie jest to zwyczajny pusty arkusz. Na początkukażdego projektu artysta widzi nieskończony potencjał swojego tematu.

Na niskim stoliku przed tkaniną stały glazurowane glinianepojemniczki wypełnione ziarnistymi proszkami turkusowego błękitu,rdzawej czerwieni, jaskrawej żółci.

Kreator niecierpliwie dał znak.

– Stań pod płótnem. Niby jak inaczej mam twoim zdaniem zrobićmapę, hm?

– Nie mam pojęcia o tego rodzaju mapach – powiedział Nathan,podchodząc z wahaniem. – Jak się ją tworzy?

– Proszki i chemikalia to moje własne mieszanki. Kiedy je rzucam,wychwytują linie twojej aury. To metoda znakowania twojej Han,wykreślania linii mocy. Ani ja, ani ty nie możemy ich zobaczyć gołymokiem, ale proszki układają się według nich jak żelazne opiłki według liniiprzyciągania magnesu.

Nathan stanął niepewnie na miękkim piasku, twarzą do białego płótna.

– Tak?

Andre skrzyżował ramiona na piersi.

– Z uporem wszystko utrudniasz, nieprawdaż? Nic dziwnego, żestraciłeś dar.

– Co zrobiłem źle?

Zdesperowany kreator zamachał rękami.

161

Page 161: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Musisz być nagi, rozumie się! Jak inaczej proszek znajdzie linietwojej Han?

– Faktycznie – wymamrotał z westchnieniem Nathan, unikającsprzeczki.

Zrzucił szatę czarodzieja, zdjął buty i poddał się pomiarom.

Andre, mamrocząc, wpatrywał się w proszki w pojemnikach. Włożyłpalec w jasnoniebieską mieszankę, powąchał ją, potem spróbował z żółtąsubstancją. Kiwając głową, nabrał garść jaskrawego proszku i podszedł doobiektu badań.

Nathan ściągnął brwi.

– Co ty…

Kreator cisnął proszkiem, który trafił Nathana w środek piersi.Wzdrygnął się i kichnął, lecz kiedy spojrzał na swoją obnażoną pierś,przekonał się, że nic nie przylgnęło do skóry. Proszek zniknął.

Andre przebierał wśród słoiczków, nabrał niebieskiego proszku i rzuciłnim, celując niżej. Nathan obserwował, jak proszek weń uderza… i wnikaw skórę. Całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz.

Kreator, roześmiany, zdawał się traktować to jak zabawę. Kolejnegarście proszku, w sumie sześć rozmaitych, a kiedy każda chmura pyłuuderzała w niego i znikała, Nathan zdał sobie sprawę, że czuje się słabiej.Coś mu odbierano.

– I znowu. Ale teraz musisz spróbować posłużyć się darem. Skup sięi zrób coś prostego. Stwórz płomyk nad dłonią.

Nathan się zachmurzył.

– Tak, to było proste. – Pamiętał, jak próbował to zrobić na pokładzieTnącego Fale tuż przed burzą i atakiem selka; to była pierwszawskazówka, że jego dar słabnie. – Ale to może przynieść skutekprzeciwny do zamierzonego. Mój dar czasem wszystko przekręcai uwalnia magię dokładnie odwrotną, niż chciałem. Mógłbym… spalić

162

Page 162: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

twój dom.

Kreator zarechotał.

– No wiesz, gdybym nie potrafił tego powstrzymać, to sam bym nie byłczarodziejem, hm? – Podniósł głos do ostrego, groźnego krzyku: – Użyjswojej magii!

Nathan zareagował, instynktownie sięgając do daru, by wyczarowaćpłomyk nad dłonią.

Natężał się, rozczapierzał palce, nakazywał płomieniowi się pojawić.

Andre cisnął więcej pyłu, opróżnił cały słoik na pierś Nathana.

Czar nie zadziałał, nie pojawiła się nawet iskierka. Rezydencja niebuchnęła płomieniami, a Nathanowi po tych wysiłkach tylko zrobiło sięgorąco. Kropla potu drażniła mu czoło – i to było wszystko.

– Nic. Przykro mi.

– I tak to wszystko, czego potrzebujemy. – Kreator, uśmiechając się,klasnął w dłonie, strząsając z nich pył. – A teraz podziwiajmy nasząrobotę, hm? – Odepchnął Nathana.

Nathan odsunął się spod białego płótna, czując, jak trzęsą mu siękolana. Odwrócił się i popatrzył na czyste przedtem płótno. Kiedy Andrerzucał w niego proszkami, w jakiś sposób przeniknęły przez ciałoi przylgnęły do płótna. Linie i kręgi stonowanych kolorów utworzyłyskomplikowaną mapę niczym mapy prądów morskich dla marynarzy lubwizja kartografa wszystkich potoków w górskim paśmie. Lecz te liniemiały niewyraźny zarys człowieka – Nathana.

– Czy to mój dar? – zapytał. – Wszystkie wzory we mnie?

Andre powoli potaknął.

– To interesująca sugestia tego, co powinno być. Ale dostrzegamproblem. – Wskazał na barwny deseń. – Tutaj.

Nathan, niepomny swojej nagości, był zafascynowany wynikiem, że jużnie wspomnieć o tym, iż test nie wymagał bólu i krwi. Andre wskazał

163

Page 163: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

środek czegoś, co zapewne odwzorowywało pierś Nathana.

– Widzisz, jakie to blade? Pustka tam, gdzie powinno być twoje serce?To stąd zniknął twój dar. Han przenika każde naczynie krwionośne, każdewłókno mięśni, każdy cal skóry, każdy włos. Z wyjątkiem tego miejsca.Możesz zobaczyć, co straciłeś.

Nathana przytłoczył wielki ciężar. Istotnie, widział. Linie dziwnej mapywyraźnie to ukazywały.

– Czyli zniknęło?

– Zniknęło. – Andre zamknął słoiki z barwnymi proszkami. – Ale to nieoznacza, że nie możemy go zastąpić. Musimy tylko wykryć, czegobrakuje. Jestem, rzecz jasna, gotów się tego podjąć. – Andre wydawał sięzaintrygowany. – A pozostali czarodzieje z radością się dowiedzą, że tonie jest zaraźliwe. Jak zresztą podejrzewałem.

– Ja też z zadowoleniem to słyszę – powiedział Nathan.

– Przywrócenie cię do normy nie przekracza naszych możliwości. Jakwiesz, czarodzieje Ildakaru stworzyli niesamowite rzeczy, hm?

Nathan starał się pozbawić głos nutki niepewności.

– Widziałem niektóre z twoich dzieł. Niektórzy mogliby je uznać za…nieszablonowe. Nazywasz siebie artystą, a teraz próbujesz mnie uleczyć.Uważasz się również za uzdrowiciela?

Andre prychnął.

– Uzdrowiciele i dręczyciele to mistrzowie w tej samej sztuce. Jednii drudzy znają się na bólu i wytrzymałości, na życiu i śmierci. Jestemmistrzem wszystkich elementów. – Znowu zamachał rękami. – Teraz chcęci coś pokazać w innym skrzydle mojej rezydencji. Ubierz się, jeśli niemuszę, nie lubię oglądać nagich starszych mężczyzn.

– Z ulgą to słyszę. – Uśmiechnął się Nathan.

Włożył pożyczoną szatę czarodzieja i usiadł na jednej z ogrodowychławek, żeby wzuć buty.

164

Page 164: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Andre czekał na niego i mówił:

– W pradawnych czasach wielu wojen i licznych wrogów musieliśmystworzyć broń na tyle potężną, żeby broniła miasta i jego mieszkańców.Już widziałeś, jak wypiętrzyliśmy równinę ponad rzeką Killraven… i comogłoby robić większe wrażenie niż czar petryfikacji wodza-czarodziejaMaxima, którym zmienił w posągi armię generała Utrosa? Czy też magiakrwi, która wyczarowuje całun odgradzający nas od czasu?

– To wszystko istotnie robi wrażenie – powiedział Nathan, uderzającobcasem o ziemię, żeby stopa właściwie ułożyła się w bucie.

Oczy Andre błyszczały.

– Ja zaś stworzyłem ogromnych wojowników, prawdziwych bogówwojny. Jestem z nich bardzo dumny, hm? Chciałbyś ich zobaczyć?

Nathan wygładził zieloną szatę czarodzieja.

– Czy ci wojownicy pomogli wygrać wojnę?

– Jeszcze nie miałem okazji ich wypróbować. – Andre najwyraźniej byłrozczarowany. – Ale są gotowi, zawsze gotowi. Chodź, chcę ci ichpokazać.

Nathan przeszedł za kreatorem pod kolejnymi arkadami do skrzydłarezydencji o wysokich sufitach.

– Nazwałem ich wojownikami Ixax. Pomimo wszelkich moichwysiłków, zaangażowania wszystkich umiejętności, zdołałem stworzyćtylko trzech… lecz trzech wojowników Ixax powinno wystarczyć, żebyobronić nasze miasto przed najzagorzalszymi wrogami.

Weszli do przeogromnego skrzydła i Andre odsunął zasłonę,odsłaniając stojących nieruchomo trzech olbrzymów wysokich napiętnaście stóp.

Wojownicy Ixax mieli ludzką sylwetkę, potężne bary i torsy wielkościwozu oraz głowy rozmiarów koła tegoż wozu. Byli zakuci w ogromnezbroje, niczym połączone stalowe muszle; osłaniały masywne bicepsy,

165

Page 165: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

torsy i uda potężne jak drzewa. Ich głowy okrywały hełmy jak spłaszczonena policzkach kotły, z jedynie dwiema wąskimi szczelinami – na oczyi usta. Pierś pokrywały duże, okrągłe ćwieki. Dłonie tkwiły w rękawicachz kolcami na kłykciach. Buty były ogromne: stopą mogliby zmiażdżyćkonia.

Byli nieruchomi – ramiona sztywno po bokach, nogi jak przyklejone dopodłogi.

Andre się nimi zachwycał.

– Oto moi wojownicy! Stworzyłem tę trójkę piętnaście wieków temu,kiedy się dowiedzieliśmy, że nadciągają wojska imperatora Kurgana.Wybrałem trzy ludzkie obiekty, wykorzystałem całą moją magiczną moci połączyłem w jedno to, co wiedziałem o ciele, życiu i potędze. Zezwyczajnych ludzi stworzyłem te trzy olbrzymie i niezniszczalne istoty,najpotężniejszych żołnierzy, jacy kiedykolwiek powstali. Jeden Ixax mawystarczającą siłę, żeby zabić pięć tysięcy żołnierzy wroga, tak ichzaprojektowałem. – Czule pogłaskał rękawicę najbliższej postaci; Ixax niedrgnął. – Są w doskonałej formie i w gotowości… jak przez piętnaściewieków.

Nathan faktycznie był pod wrażeniem, myśląc o takich monstrachwypuszczonych na niczego niepodejrzewającą nieprzyjacielską armię.

– Są pod działaniem czaru zawieszenia? Nieświadomi i nieruchomi,póki się ich nie uwolni?

– O nie, są gotowi. Gdyby miasto było zagrożone, nie moglibyśmysobie pozwolić na żadną zwłokę, hm?

– Co masz na myśli?

– Wojownicy Ixax stoją w tym miejscu, czujni i świadomi, nie mogącsię ruszyć, przez piętnaście stuleci.

– Czujni… i świadomi? – Nathan popatrzył na nich z nagłymniepokojem.

166

Page 166: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Zwyczajny czar blokujący odbiera im możliwość ruchu, ale słysząnaszą rozmowę.

– Sypiają? – zapytał Nathan, od razu obawiając się odpowiedzi.

– Nie, są przytomni w każdej sekundzie każdego dnia. Nie możemy byćnieprzygotowani. Ta broń może być naszą ostatnią deską ratunku. Ixax niemają nic innego do roboty, jak tylko stać tutaj i myśleć o swoichobowiązkach, które być może kiedyś na nich spadną.

Nathan nerwowo cofnął się o krok, starając się zrozumieć koszmartrwania tych trzech wojowników – może ochotników, a możezniewolonych „obiektów” eksperymentu. Zostali przetworzeni magiąkreatora ciał, zmuszeni do trwania w bezruchu, patrząc przed siebiew każdej sekundzie każdego dnia przez piętnaście stuleci. Czarodziejaprzeszył zimny dreszcz.

Ci wojownicy Ixax muszą już być kompletnie szaleni.

W wizurze najbliższego wojownika Nathan zobaczył błyszczące,wlepione w niego żółte oczy.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

167

Page 167: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 21

Bannon szedł ulicami Ildakaru, sam na sam ze swoimi myślami,przytłoczony poczuciem winy ciężkim jak sterta głazów. Tak zaciskałzęby, że szczęki go bolały, powściągając w ten sposób gniew i odrazę.

Od kiedy zobaczył, że krwawym mistrzem areny jest Ian – niewinny,beztroski, roześmiany chłopak z wyspy Chiriya – tak go trawiły mrocznewspomnienia, że ledwo mógł sam siebie znieść.

Rankiem, kiedy się obudził z sennych koszmarów, spojrzał na swojątwarz w misie-lustrze, a potem przepłukał wodą zaczerwienione oczy.Zobaczył swoje stężałe rysy. Po widowisku na arenie unikał Niccii Nathana, chociaż znali bolesną opowieść o tym, jak uciekł przednapastnikami, pozwalając, żeby porwali jego najlepszego przyjaciela…

Kiedy wyszedł z willi, nie mając pojęcia, co robić, natknął się naAmosa, Jeda i Brocka. Trzej kompani, ubrani w jaskrawe barwy, śmiejącsię i popychając jeden drugiego, zdawkowo zaproponowali Bannonowi,żeby im towarzyszył we wszystkim, co postanowią tego dnia robić. LeczBannon jakoś nie miał ochoty na ich towarzystwo.

– Nie, dziękuję… Tego ranka mam inne plany.

Nie przejęli się tym.

Bannon zebrał się na odwagę, wiedząc, że będzie musiał się zmierzyćz najbardziej gorzkimi chwilami z przeszłości. Chodził ulicami, szukającmiejsca szkolenia wojowników. Wpatrywał się przed siebie, nie odzywałdo nikogo, nie reagował na zaczepki ulicznych sprzedawców czyrzemieślników.

U boku miał Niepokonanego, dłoń trzymał na owiniętej rzemieniamirękojeści. Nie zamierzał walczyć, ale znajoma klinga w zasięgu rękidawała mu odwagę do tego, co musiał zrobić. Wciąż dręczył go ten dzień

168

Page 168: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

na Chiriyi, kiedy razem z Ianem poszli do swojej zatoczki, pełnej małży,krabów i ciekawych ryb w płytkiej wodzie. To było świetne miejsce dozabawy dla dwóch bystrookich chłopców, a Bannon traktował je jakschronienie przed ojcem. Kiedy był tam z Ianem, swoim najlepszymprzyjacielem, czuł się bezpieczny, mógł sobie wyobrażać lepszy świat.

Lecz zatoczka wcale nie była bezpieczna. Statki norukaiskich handlarzyniewolników opłynęły cypel, szalupy dotarły na brzeg i oszpeceni ludziepochwycili Bannona, żeby zmienić go w niewolnika. Lecz Ian stawił imopór, dał przyjacielowi czas na ucieczkę… i przez to sam został porwany.Bannon, zamiast wrócić i mu pomóc, zamiast stanąć w jego obronie, poprostu uciekł. Ostatnim, co zapamiętał, kiedy się wdrapał na szczyt klifui odwrócił, była zrozpaczona twarz przyjaciela, którego handlarze wrzucilido szalupy i na zawsze z nim odpłynęli.

Bannonowi nigdy nie przyszło na myśl, że go jeszcze kiedyś zobaczy.Uznał, że chłopak umarł w jakiejś dusznej norze. Teraz wiedział, że Ianaprzywieziono tutaj, sprzedano jako niewolnika, nauczono walczyć.Przypomniał sobie swoją żądzę krwi, kiedy walczył z Norukaimi w RendaBay. Kiedy gniew wprawił go w bitewny szał, jakiego nigdy przedtem niedoświadczył, zabił bardzo wielu.

Ian musiał tak walczyć codziennie, skazany na życie i śmierć na arenie.Zaledwie wczoraj stał na piachu przed wiwatującymi widzami, stawiającczoło potwornemu dwugłowemu wojownikowi. To nie była jakaśwyjątkowa walka – to było życie Iana.

Bannona tak mdliło, że położył rękę na brzuchu, żeby zatrzymać tambuzujący kwas emocji. Musiał się spotkać z przyjacielem, porozmawiaćz nim. Bez względu na wszystko, bez względu na to, jak będzie musiałbłagać Amosa czy władczynię i wodza-czarodzieja, uwolni przyjaciela,chociaż spóźnił się z tym wiele lat.

Kiedy zbliżał się do otoczonej wysokim murem areny, minął menażeriędziwnych, groźnych zwierząt. W skalnej ścianie odsłoniętej piaskowcowej

169

Page 169: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

wychodni, na której zbudowano miasto, było kilka wlotów tuneliprowadzących do ciemnych komór. Z wnętrza słyszał wycie, warczeniei pomruki oraz szorstki głos naczelnego tresera Ivana, który wrzeszczał nazwierzęta. Dolatywał stamtąd odór, zawiesisty i piżmowy, gęsty odekskrementów i cierpienia. Bannon zerknął do środka, z trudemprzełykając ślinę. Powiedziano mu, że jeden z tych tuneli prowadzi dopodziemnych pomieszczeń, w których szkoli się i przetrzymujewojowników na arenę.

Za grubymi prętami trzymano drapieżne zwierzęta; chodziły tami z powrotem, gotowe rzucić się na każdego. Bannon zagapił się naolbrzymiego niedźwiedzia bojowego, który co rusz uderzał cielskiemo żelazne pręty. Szaro-zielone jaszczurki rozmiarów małych smokówsyczały i pluły, chlapiąc się w pokrytym kożuchem bajorku w ichzagrodzie.

W szerokim, oświetlonym pochodnią tunelu Ivan stał przy wózkupełnym kawałów krwistego mięsa, pociętych na kawałki grubych kości,wilgotnych wnętrzności. Na wierzchu góry mięsa tkwiły dwie odciętegłowy yaxenów; na ich płaskich martwych twarzach malował się dziwnieludzki wyraz rozpaczy. Ivan podniósł jedną z głów za zmierzwione czarnewłosy i rzucił do legowiska z trzema piaskowymi panterami.

Oczy Bannona przystosowały się do zmroku i patrzył, jak koty walcząnad kawałkami mięsa. Pomyślał o Mrze, która została za miastem,i zrobiło mu się ciężko na sercu – teraz dotarło do niego, że kocicawiedziała, jakie to wspaniałe miasto jest ponure. Nic dziwnego, że uciekła,kiedy nadszedł Amos z kolegami. Na jasnobrązowej skórze tych kotówwypalono takie same symbole zaklęć jak na Mrze… jak na kamizeli, którąnosił naczelny treser. Ivan warknął na nie, brzmiąc bardzo podobnie jakjego uwięzione zwierzęta. Walnął wielką łapą o pręty, które szczęknęłymetalicznie.

– Rozerwijcie to na strzępy! Pomyślcie, że to ofiara. Będziecie mieć

170

Page 170: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

więcej jedzenia, jeśli coś zabijecie na arenie.

Troka panter wpatrywała się w naczelnego tresera, w ich złocistychkocich oczach płonęła nienawiść. Ivan zagiął palce lewej dłoni i skupił się,najwyraźniej uwalniając część daru. Pantery się skuliły, jakby dostałyrozkazy, a potem zaatakowały jedna drugą, walcząc nad już rozszarpanągłową. Ivan się roześmiał.

Bannon, jeszcze bardziej zniesmaczony, wycofał się z menażeriii wszedł do sąsiedniego tunelu, licząc, że musi prowadzić tam, gdzie sąprzetrzymywani jeńcy-wojownicy.

Dwa kroki w głąb tunelu, tuż za zasięgiem światła słońca, jednaz morazeth opierała się o ścianę i obserwowała go. Nie wyglądała nagotową do ataku, ale już sama jej obecność stanowiła zagrożenie. Bannonprzypuszczał, że żaden inny strażnik nie był tu potrzebny. Miała krótkoostrzyżone jasnobrązowe włosy i ciemnoorzechowe oczy. Na całejodsłoniętej skórze rąk, brzucha i ud widniały symbole i zarysy zaklęć.

Bannon się zawahał, a ona popatrzyła na niego, obojętnai niewzruszona. Skrzyżowała ramiona na czarnej skórzanej opascezakrywającej piersi. Nie odezwała się, zmuszając go, żeby przedstawiłswoją sprawę.

– Jjja… muszę się zobaczyć z czempionem.

– Chcesz z nim walczyć? – zapytała. – Nie sądzę, żebyś sobie poradził.Dzisiaj nie przeprowadzamy walk z ochotnikami.

– Nie… to mój stary przyjaciel. Ma na imię Ian. Znałem go, kiedy byłchłopcem, na wyspie Chiriya. Przypomni mnie sobie.

– Jest czempionem – stwierdziła morazeth. – Nie potrzebuje innegoimienia. A kiedy go w końcu pokonają i zabiją, nastanie nowy czempion.W Ildakarze zawsze jest czempion.

– Ale on jest moim przyjacielem – powiedział Bannon. – Chcę tylkoz nim pogadać. Byłem tam, kiedy… – z trudem przełknął ślinę – …kiedy

171

Page 171: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

norukaiscy handlarze niewolników go porwali.

Morazeth prychnęła.

– Żaden z naszych wojowników nie ma przeszłości. Zupełnie się nieliczy to, co robili, zanim zaczęto ich szkolić. – Spojrzała na niego, na jegobłagalną minę. Nie wycofał się, jak tego oczekiwała. Wreszcie wyjaśniła:– Ale to sprawa dla Adessy. Pozwolę ci z nią porozmawiać.

Wyniośle się odwróciła i pomaszerowała ciemnym tunelem,spodziewając się, że Bannon za nią pójdzie. Pospieszył za nią i przekonałsię, że jej gołe plecy też są pokryte zarysami zaklęć. Była smukłai umięśniona, a krótka skórzana spódniczka uwydatniała jędrne pośladki.Kiedy tak szła – kusząc i prowokując – miała w sobie złowieszcząseksualność. Bannon z trudem zmusił się do myślenia o Ianie, zamkniętymw tych klatkach, dręczonym przez te wszystkie lata, zmuszanym do walki.Jakiż to musiał być koszmar.

Kiedy stracił przyjaciela, jego życie legło w gruzach. On też wielewycierpiał. Uciekł z Chiriyi, żeby szukać w świecie nowego, lepszegożycia. Nie mógł uratować matki ani utopionych kociąt, które stały się dlaniego symbolem wielu strat.

Ale może będzie mógł coś zrobić, żeby pomóc Ianowi.

Morazeth prowadziła go chłodnymi tunelami; na koniec znaleźli sięw obszernej, dobrze oświetlonej pieczarze. Kilka okrągłych zagłębieńw kamiennej podłodze było bez wątpienia szkoleniowymi arenami.Przejścia wydrążone w skalnych ścianach prowadziły do zamkniętychkratami cel, będących tak mieszkaniem, jak i więzieniem wojowników.

– Adessa! – zawołała morazeth. – Ta chudzinka chce się zobaczyćz czempionem. Twierdzi, że jest jego przyjacielem.

Surowa trenerka wyszła z jednej z dużych pieczar wydrążonychw skalnej ścianie.

– Czempion nie ma przyjaciół, z wyjątkiem mnie. Jestem jego trenerką.

172

Page 172: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

I powodem do życia.

Adessa była starsza i bardziej zahartowana niż młoda strażniczka. Jejciału brakowało kobiecej miękkości, mięśnie przypominały zwiniętesprężyny. Twarz miała pożłobioną zmarszczkami, ciemne włosy znaczyłasiwizna. Wlepione w niego brązowe oczy przypominały groty strzałwycelowanych przez doskonałego łucznika.

Bannon, choć struchlał, znalazł w sobie siłę. Dotknął palcami rękojeściNiepokonanego i stawił czoło Adessie.

– Czempion ma na imię Ian. Jest moim przyjacielem. Przypomni mniesobie. – Potem ściszył głos i mruknął do siebie: – Słodka Matko Morza,mam nadzieję, że mnie pamięta.

Adessa mu się przyjrzała, zaciekawiona.

– Mgliście sobie przypominam, że dawno temu powiedział, że ma naimię Ian. Zanim do mnie dotarł, Norukai już prawie wypalili z niego tętożsamość. Ale to mogłoby być ciekawe. – Zacisnęła cienkie usta w wąskąkreskę. – Lila, wracaj na stanowisko. Zajmę się tym.

Młoda morazeth przelotnie spojrzała na Bannona, a potem wróciłapodjąć swoje obowiązki.

Adessa poprowadziła go przez główną pieczarę treningową dobocznego tunelu, pełnego zakratowanych cel.

– Dałam mu największą celę. Należy mu się jako czempionowi, tojedna z nagród należnych wojownikowi. – Adessa popatrzyła na Bannonai na jego miecz. – Uważasz się za wojownika?

Wyprostował ramiona.

– Wielu zabiłem moim mieczem, ale tylko wtedy, kiedy tak było trzeba.

– Zabijanie w walce zawsze jest konieczne – powiedziała Adessa. –Wątpię, żeby cię właściwie szkolono.

– Uczył mnie czarodziej Nathan Rahl. Sam jest doskonałymfechmistrzem.

173

Page 173: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Słyszałam, że nawet nie jest czarodziejem. Czempion jest naszymnajlepszym wojownikiem. Jestem surową trenerką, lecz z niego jestemdumna. Wynagrodziłam go na wiele sposobów.

– Teraz możesz go nagrodzić, uwalniając go – powiedział Bannon,okazując większą odwagę, niż czuł. – Porwano go z wyspy jako chłopca.Nie jest niewolnikiem.

Oczy trenerki-morazeth otwarły się szeroko w gorzkim rozbawieniu.

– Nie rozumiesz, co to znaczy „niewolnik”. Jego życie nie należy doniego. On jest własnością Ildakaru i służy jego celom. Jest mojąwłasnością. Szkolę go. Nagradzam, póki mnie nie zawiedzie. A wtedybędziemy mieć innego czempiona.

– Ma na imię Ian – upierał się, a potem dodał: – A ja mam na imięBannon.

– Imiona są przeceniane. – Adessa zatrzymała się przed żelaznymiprętami zamykającymi dobrze oświetloną pieczarę z plecioną matą napodłodze, pryczą, miską wody i nocnikiem. – Czempionie! – zawołała. – Masz gościa!

Bannonowi omal serce nie pękło na widok leżącego na pryczy młodegomężczyzny. Rozpoznał Iana podczas walki na arenie, ale teraz zobaczyłprzyjaciela z bliska. Kiedy czempion usiadł na pryczy i spojrzał na niego,Bannon stwierdził, że Ian już nie jest Ianem. Był obcy.

– To ja, Bannon – wychrypiał. – Pamiętasz mnie? Z domu?Przyjaźniliśmy się jako chłopcy.

Czempion wstał z pryczy i podszedł do prętów. Był tylko w przepascebiodrowej. Jego ciało stanowiło mapę twardych mięśni i białych blizn. Nieodezwał się.

– Jestem Bannon – powtórzył i chwycił pręty klatki, błagalnie patrzącw twarz przyjaciela. – Bawiliśmy się razem. Zwiedzaliśmy wyspę.Pracowaliśmy na polach kapusty. Nie pamiętasz? Chlapaliśmy się

174

Page 174: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w przyboju albo jeziorkach pływowych. A potem tamtego dnia… – Bannonowi zaschło w gardle, wziął oddech. – Tego dnia, kiedy się zjawiliłowcy niewolników.

– Bannon? – powiedział tamten, jakby próbował dźwięk tego słowa.Zgrzytnął zębami, głos mu stwardniał, zmroczniał. – Bannon.

– Łowcy niewolników próbowali porwać nas obu, ale pomogłeś miuciec. A ja… – Nie wiedział, czy zdoła mówić dalej; wspomnienietamtego dnia było niemal ponad jego siły, ale nie zamilkł. – Uciekłem,a ciebie zabrali. Nie pomogłem ci. Tak mi przykro. Tak bardzo przykro! – Łzy spływały mu po twarzy, targnął nim szloch. – Słodka Matko Morza,tak mi przykro!

Twarz Iana przypominała kamienną maskę. Żadnej reakcji, śladurozpoznania. Bannon wpatrywał się w niego przez łzy, załamanyprzemianą Iana. Oczy przyjaciela były zarazem martwe i pełne żądzymordu. Z beztroskiego chłopca zmienił się w bezlitosnego wojownika.

– Odnalazłem cię – ciągnął Bannon. – Wróciłem. Mam przyjacielaw Ildakarze. Zacisnął dłonie na metalowych prętach. – Zrobię, co w mojejmocy, żeby cię uwolnić. Wyciągnę cię stąd. – Wsunął rękę do celi.

– Bannon…? – odezwał się Ian. W oczach zapłonął mu gniewny ogień.– Pamiętam.

– Tak, byliśmy przyjaciółmi i tamtego dnia…

– Pozwoliłeś im mnie porwać.

Ian, szybki jak wąż, chwycił nadgarstek Bannona.

Ten krzyknął, próbował się uwolnić, ale nie odrywał wzroku od twarzyprzyjaciela.

– Uwolnię cię. Przyrzekam, że spróbuję…

– Nie chcę być uwolniony. Jestem czempionem. Wojownikiem…i jestem tutaj. – Patrzył gniewnie na Bannona, ale kiedy przeniósł wzrokna Adessę, rysy jego twarzy złagodniały w wyrazie uwielbienia. – Nie

175

Page 175: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

chcę zostać uwolniony. – Druga ręka Iana wyprysnęła za pręty i złapałaBannona za gardło, jak szczęki bojowego psa.

Bannon krztusił się i szarpał.

– Proszę…

Adessa przyglądała się temu przez chwilę z rozbawieniem, potemodczepiła od biodra urządzenie z czarną rączką. Miało cienki jak igłaczubek, niczym szydło szewca. Wbiła igiełkę w przedramię Iana i w jakiśsposób sprawiła mu ból. Ian rozluźnił chwyt, chwiejnie się cofnął i upadłna podłogę.

Bannon osunął się na ziemię przed kratami celi.

– Ianie…

– Już ci się nie będzie naprzykrzał, czempionie – powiedziała Adessa.

Ian, doszedłszy do siebie po ataku bólu, podniósł się i stał, wpatrującsię w Bannona. Był rozgniewany i pełen odrazy.

Adessa złapała Bannona za luźną brązową koszulę na plecach, jakbychwytała zwierzaka za kark.

– Nie pozwolę, żeby ktoś denerwował mojego czempiona. Musiszodejść. – Wywlokła go spod celi.

– Ianie! Przepraszam! – krzyczał Bannon.

– Nie chce mieć z tobą nic wspólnego – powiedziała trenerka. – Daj muspokój.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

176

Page 176: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 22

Kiedy zapadła noc, Nicci szła samotnie obszernymi, wyłożonymi płytamikorytarzami willi, patrząc na usiane gwiazdami niebo przez otwarte,spowite pnączami świetliki. We wnękach i narożnikach widziałamarmurowe posągi Ildakarian z rozmaitych środowisk: smukłą młodąkobietę z dzbanem wody na ramieniu; myśliwego o atletycznym torsiez dwoma zającami zawieszonymi u pasa; strażnika w takiej samej krótkiejpelerynce, łuskowym pancerzu i z naramiennikami jak naczelny kapitanAvery; a nawet staruchę z plecami zgiętymi od ciężkiej pracy, zgorzkniałąi złośliwą, z głową obróconą w bok, jakby po to, żeby krytykowaćkażdego, kto przechodzi.

Nicci nigdy nie przywiązywała dużej wagi do sztuki. Chociaż kiedyzabrała Richarda do Altur’Rang jako swojego rzekomego męża, widziała,jak rzeźbi w kamieniu cudeńka – a zwłaszcza ten natchniony i dodającyotuchy posąg zwany Prawda, o takiej artystycznej mocy, że wywołałrewoltę w ciemiężonym mieście.

Lecz posągi w willi nie wyglądały na zwyczajną dekorację. Chociaż niebyły tak przerażające jak okropieństwa, które zamówił brat Narev, żebypokazać wady ludzkości, i tak niepokoiły. Nicci się domyślała, że tomieszkańcy Ildakaru, spetryfikowani za karę za jakieś występki, jak tenpastuch yaxenów. Wódz-czarodziej Maxim uważał się za mistrza-rzeźbiarza, chociaż pracował magią, a nie rękami.

Bannon przebywał poza willą, prawdopodobnie ze swoimi nowymiprzyjaciółmi, więc Nicci zjadła kolację z Nathanem w jego komnacie.Czarodziej bardzo niechętnie opowiedział o swojej pracy z Andre.

– Sądzę, że kreator może mieć dla mnie jakąś odpowiedź. Dzisiajstworzyliśmy mapę mojej Han i zobaczyliśmy wyraźną skazę. Muszę dalej

177

Page 177: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

z nim pracować, żeby odzyskać dar.

– Po to tu przyszliśmy, czarodzieju. – Zobaczyła, jak pojaśniał, kiedyużyła tego tytułu. – Ale nie chcę tu mitrężyć czasu. To miasto wyprowadzamnie z równowagi. Chociaż powinniśmy szerzyć wieści o lordzie Rahlu,obawiam się, że zepsucie w Ildakarze sięga głęboko.

Pod wieloma względami miasto przypominało jej Altur’Rang.

Nathan skończył deser, miodowe ciastko, i oblizał palce.

– Jak najbardziej się zgadzam. Nie jestem pewien, czy Ildakar możeuratować jedna arogancka czarodziejka i towarzyszący jej czarodziej…nawet jeśli odzyskam moc. Musimy stąd odejść, zanim znowu odtworzącałun i odetną miasto od czasu.

Nicci, zaniepokojona i przestraszona, że będzie musiała wystąpićprzeciwko czarodziejom Ildakaru, wróciła do swoich komnat, żebyprzemyśleć to, czego ją nauczono: rozmaite umiejętności, które wpoiły jejSiostry Światła, oraz straszliwą magię subtraktywną, którą poznała,zostając Siostrą Mroku służącą Opiekunowi. Miała zasób zaklęćprzewyższających najpotężniejszych przeciwników, ale czarodziejeIldakaru już udowodnili swoje niesamowite zdolności. Zmienili w kamieńsetki tysięcy żołnierzy i odcięli swoje miasto od czasu. Nawet ona niemogła z tym rywalizować.

Od przesunięcia się gwiazdy nie miała pewności, czy całaskomplikowana magia, jakiej się nauczyła – sieci weryfikacyjne, zaklęcia,akcje i interakcje, konsekwencje – działa dokładnie tak jak kiedyś. Samaw komnacie, stała przed płytką misą-lustrem pełną wody i przyglądała sięswoim przenikliwym błękitnym oczom, blond włosom, które spięła z tyłudrogocenną ildakariańską spinką. Rysy miała śliczne.

Niezliczeni mężczyźni patrzyli na nią z pożądaniem, bardzo wielu jąwykorzystało. Nie pociągała tego jedynego, którego kochała. Richard Rahlszanował ją i doceniał jej pomoc. Podziwiał ją jako towarzyszkę,doradczynię i jedną z największych sojuszniczek w staraniach

178

Page 178: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

o zapewnienie światu pokoju i wolności. Lecz prawdziwym uczuciemdarzył wyłącznie Kahlan.

Ale miłości nie mierzy się skalą urody. Żadne obiektywne jury niemogłoby twierdzić, że jedna z nich jest bardziej atrakcyjna. Obie byłypięknymi kobietami; ale piękność Kahlan była dla Richarda, Nicci zaś dlaniej samej.

Zatopiona w myślach zanurzyła palce w nieruchomej wodzie, rozbijającswoje idealne odbicie. Ochlapała twarz.

Nicci dawno temu straciła szansę, żeby mieć gorące i współczująceserce, ale teraz była silniejsza, wierna właściwym ideałom, oddanaRichardowej sprawie wolności, chociaż nie miała pewności, czykiedykolwiek znajdzie i czy chce znaleźć prawdziwą miłość. Za towiedziała, że jest bardziej ludzka niż kiedykolwiek wcześniej.

Wykorzystała dar, żeby pogasić światła w komnacie, położyła sięw łożu na jedwabistych, chłodnych prześcieradłach i zapadła w sen,spokój, sny…

Kiedy tak odpłynęła po raz pierwszy od wielu dni, odnalazła magicznąwięź z siostrą-panterą. Oczy jej wyobraźni stały się oczami kocicy. Ciałozrobiło się smukłe i kocie; poczuła siłę mięśni i ostre pazury, kiedy sadziłasusami przez trawiastą równinę. Mrra nie miała kłopotów z polowaniem:tłuste antylopy, zające, a nawet wiewiórki ziemne. Jadła do syta, ale byłaniespokojna, czekała na Nicci.

Mrra od wielu dni krążyła wokół pradawnych kamiennych żołnierzy.Wyostrzonymi kocimi zmysłami nie wykrywała zagrożenia ze stronyposągów, lecz całą uwagę kierowała na wielkie miasto, pełne budowli,ludzi… i bólu. Mogła dawno temu uciec na wzgórza, ale pozostała,połączona więzią z Nicci, chociaż miasto kipiało niepokojemi niezadowoleniem.

Piaskowa pantera nie zostawiłaby Nicci, a także jej przyjaciół, Bannonai Nathana, którzy byli dla niej dobrzy. Mrra chciała ich wszystkich

179

Page 179: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

chronić, ale nie mogła nic zrobić, póki przebywali w obrębie murów. Nicciznosiła nawracające wspomnienia o porwaniu Mrry, o tym, jak jąoznakował naczelny treser, jak ją szkolono jako część troka z dwiemasiostrami-panterami, jak zabijały przeciwników na arenie… wizje, któreNicci rozpoznawała teraz z ostrością szczegółów własnego doświadczenia.

Chociaż czarodziejka jako gość w tym mieście czuła się zestresowana,to we śnie znowu była wolna, złączona z wielką kocicą. Mrradoświadczała życia i widziała świat swoimi ślepiami drapieżnika, za nicmając zewnętrzne zobowiązania i politykę. Po prostu istniała. Polowała.Biegała. Spała.

Ale Mrra nie była już zadowolona z samotnego kociego życia. Niccibyła jej częścią. Kiedy więź została przywrócona, coś się znowu obudziłow umyśle pantery. Biegła przez równinę, a suche trawy szeleściły. Jejpłowa sierść miała ten sam kolor i kocica byłaby niewidoczna dlaobserwatora… póki by nie zaatakowała.

Teraz, nocą, Mrra krążyła tuż pod murami miasta, czując ludzi, cierpkiodór tam, gdzie opróżniali nocniki za wysokie kamienne ściany. Stertyodpadków były rozrzucone wzdłuż ułożonych w wysokie stosy kamieni.Mrra badała obrzeża ogromnego miasta, unikając ogromnych wrótzamkniętych na noc. Wspięła się na nakrapianą granitową wychodnię,skoczyła na wysoki głaz porośnięty porostami, przylegający do dolnejczęści murów obronnych. Wiele dziesięcioleci temu żołądź wpadłw szczelinę w skale i z latami wyrósł wysoki dąb, sięgając wyżej, corazbardziej rozszczepiając kamień korzeniami.

Mrra dzięki pazurom wspięła się na najwyższe gałęzie dębu. Z mocnejgałęzi patrzyła na mur nie do przebycia, oszacowała szczyt – wciąż jakieśpiętnaście stóp wyżej niż drzewo. Napięła mięśnie, oceniając odległość.Nie namyślała się, nie zawahała. Z siłą pulsującą w mięśniach wybiła siędo potężnego susu.

Wielka kocica ledwo sięgnęła szczytu szerokiego muru. Drapała

180

Page 180: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

łapami, czepiając się krawędzi kamiennego bloku, nadłamując luźnepnącza przerastające ponad murem. Zapierała się tylnymi łapami,podciągając się w górę, biła ogonem. Z wielkim wysiłkiem dostała się nawierzch muru. Dyszała z wysuniętym językiem i przez chwilęodpoczywała, a potem ruszyła, przywierając do muru. Czołgała się po jegoszczycie, póki nie znalazła dachu w niższym sektorze miasta.

Znowu skoczyła i wylądowała na szkliwionych dachówkach. Kilka sięobluzowało i spadło z trzaskiem. Z wnętrza domostwa dobiegły krzyki, alepantera zeskoczyła w mroczny zaułek i uciekła, zanim wyszli mężczyznaz żoną trzymający latarnię. Krzyczeli, urągali intruzowi. Pantera nierozumiała słów, słyszała tylko hałasy, ludzkie głosy. Wyczuwała ichstrach.

Znów była w Ildakarze, znienawidzonym mieście, siedlisku cierpienia.Gdzie przebywała jej siostra.

Nicci przekręciła się niespokojnie we śnie, zaniepokojona,nieprzyzwyczajona do lęku piaskowej pantery.

Mrra opanowała nerwowość i szła dalej. Trzymała się cienia. Było tumnóstwo jedzenia, chociaż polowanie byłoby inne.

Nicci, pogrążona w swego rodzaju transie, usiłowała się porozumiećz Mrrą.

– Musisz się schować! Schować! Znajdź kryjówkę, zanim wstanie świt.

Mrra wędrowała przez niższe poziomy miasta, względnie pustew środku nocy. Strażnicy patrolowali ulice i kocica wyczuwała w oddalizbrojnych żołnierzy; chodzili w pojedynkę, inni grupkami po trzech,czterech. Byli też nieliczni inni ludzie – nocni robotnicy, którzy trzymalisię głównych ulic, oraz tacy, co tak jak ona woleli mrok. Łowcy ludzi.

Usłyszała przed sobą stłumiony krzyk, przepychankę, odgłosy walki.Mrra, zaciekawiona, ale ostrożna, cicho wyszła zza rogu zaułka, skądmogła widzieć ulicę. Trzej ludzie w brązowym odzieniu atakowali jednego

181

Page 181: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

z samotnych miejskich strażników.

Nicci patrzyła oczami pantery, ale także przez filtr doświadczenia Mrry.Wszystko wydawało się inne. Trzy ludzkie postaci atakowały strażnika jaktroka panter zabijająca dużą zdobycz. Strażnik walczył, lecz tamci bylisilniejsi.

Mrra czuła krew.

Nicci czuła krew.

Mimo to żadna nie poczuła głodu. Natomiast szarpanina przyciągnęłauwagę innych i Mrra wtopiła się w mrok, myśląc tylko o tym, żebyznaleźć kryjówkę, zanim wzejdzie słońce.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

182

Page 182: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 23

To, co pozostało z Pałacu Proroków – jeśli w ogóle coś zostało – wołałoVernę i zarazem odstraszało. Cała wyspa została zniszczona, olbrzymiabudowla, służąca Siostrom przez trzy tysiące lat, starta z powierzchniziemi. Lecz szansa, że znajdzie jakąś małą, cenną cząstkę, kazała ksieniwyruszyć w długą podróż do Tanimury.

Od kiedy świat się zmienił – wraz z wieloma regułami, którychtrzymały się Siostry Światła – Verna szukała odpowiedzi, a nawetwłaściwych pytań. Może odnajdzie je właśnie tam. Napomniała się, żenadal jest ksienią, chociaż nie wiedziała, co to teraz oznacza.

Kiedy zjawiła się w Tanimurze i zameldowała w garnizonie, mogła odrazu się udać na wyspę Halsband i zobaczyć to na własne oczy, alepostanowiła odpocząć, odnowić kontakty z dziesięcioma Siostrami, którewcześniej tu przybyły. Z pewnością już tam opłakiwały swój poprzednidom.

Żołnierze d’harańskiej armii krzątali się przy budowie koszar dla nowoprzybyłych, lecz generał Zimmer już przeznaczył jedne dla Sióstr. Vernadoceniła ten gest i zaakceptowała swoje nowe kwatery, ale pomyślała, żekobietom byłoby wygodniej gdzieś w mieście. Przez tysiące lat Siostrybyły w Tanimurze szanowane i była pewna, że ktoś z sympatią jewspomina.

Z drugiej jednak strony, Siostry Mroku narobiły wielkich szkódw mieście, rujnując port, uszkadzając statki. A kiedy Richard uruchomiłniszczycielski czar przenikający cały pałac, magia subtraktywna wywołałazniszczenia, jakich miasto nigdy nie widziało. Od tamtej pory wyspa byłapusta.

Ale może coś zostało. Może…

183

Page 183: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Generał Zimmer poprosił, żeby mu towarzyszyła przy kolacji, alegrzecznie odmówiła, wiedząc, że kapitan Norcross musi przedstawić pełnesprawozdanie z Pałacu Ludu i opisać odrodzenie D’Hary po zakończeniuostatniej wojny na Mrocznych Ziemiach. To był czas naprawiania szkódi ekspansji oraz wspominania tych, co zginęli.

Verna spotkała się z dziesięcioma Siostrami i rozmawiała z nimi dopóźnej nocy, ale rankiem obudziła się wypoczęta i niespokojna. Wołały jąruiny pałacu i wiedziała, że musi tam pójść. Ponieważ inne Siostry już tambyły – niekiedy pojedynczo, niekiedy grupkami – chciała na własną rękętam poszperać, nieważne, czy coś znajdzie czy nie.

Niektóre Siostry próbowały ją zniechęcić.

– Już szukałyśmy, ksieni – powiedziała Siostra Rhoda. – Dokładnie. Totylko złamie ci serce.

– Naprawdę nie zostało nic użytecznego – mówiła Siostra Eldine,splatająca gęste czarne włosy w warkocz. – To ci przypomni o wszystkim,co straciłyśmy.

– Serce i tak już mi pękło, a może potrzebuję przypomnieniao wszystkim, co utraciłyśmy. – Verna podjęła decyzję. – Poza tym muszęto zrobić. Uważam to za pielgrzymkę.

Ale nowicjuszka Amber, młodziutka siostra Norcrossa, też miałaochotę pójść i spędzić trochę czasu z ksienią, Verna postanowiła więcwziąć dziewczynę ze sobą. Towarzystwo mogłoby jej wyjść na dobre.

– Razem z Amber sprawdzimy – stwierdziła.

Pozostałe Siostry to zaaprobowały, chociaż wyraźnie wątpiły, czyksieni znajdzie coś, co one przeoczyły.

Verna z nowicjuszką opuściły garnizon tuż po wschodzie słońcai ruszyły przez miasto, potem przeszły przez szeroki most spinający brzegiodnóg rzeki Kern wpadającej tu do morza. Była za bardzo skupiona naswojej misji, żeby zauważyć barwnie ubranych ludzi na ulicach,

184

Page 184: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

powiewające żółte d’harańskie flagi ze stylizowanym „R”, symbolemlorda Rahla.

Coś w uroczej Amber przypominało Vernie jej własną córkę, Leitis,kiedy była młoda. Dawno, dawno temu dziecko spłodził czarodziejJedidiah… tak dawno temu, że Leitis zmarła ze starości, a Jedidiahauśmierciła jego własna zdrada. A Verna nadal żyła. Już nie wiedziała, kimjest. Może tutaj znajdzie odpowiedzi.

Kobiety minęły ulicę tkaczy, skład wypełniony belami tkanin, odciepłej wełny po barwioną bawełnę, a nawet drogi jedwab. Amber sięrozglądała, ciemnoniebieskie oczy były wielkie z ciekawościi podniecenia. Lecz Verna szła szybko.

– Czemu dołączyłaś do Sióstr, dziecko? – zapytała.

– Ponieważ o tym marzę, ksieni. – Dziewczyna spoważniała, okazaładeterminację. – Mam nadzieję, że dzięki ciężkiej pracy i oddaniu okażę sięgodna zakonu.

– Już mogę powiedzieć, że twoje serce jest tego godne, lecz skoroproroctwa zniknęły i nasze nauczanie nie ma już wartości, to nie wiem, coSiostry mogłyby ci dać. Skupiałyśmy się przede wszystkim naproroctwach.

Przechodziły przez skrzyżowanie, przez które jechali konno dobrzeubrani kobieta i mężczyzna. Mężczyzna dotknął ronda kapeluszai z szacunkiem skinął głową Vernie, chociaż nie wiedziała, jak jąrozpoznał.

– Siostry są szanowane – ciągnęła Amber. – Całe życie marzyłam, żebydo was przystać, i teraz, kiedy już tu jestem, ksieni, nie zrezygnuję z tegomarzenia.

– Może to tylko marzenie – powiedziała Verna.

– Siostry wciąż są dla mnie rzeczywistością – upierała się Amber.

Verna uśmiechnęła się do dziewczyny, dając za wygraną.

185

Page 185: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– A my się cieszymy, że z nami jesteś.

Kiedy dotarły na obrzeża miasta i nad szeroką rzekę, Verna wreszciezobaczyła wyspę Halsband na wyciągnięcie ręki, za otwartą wodą.Zapatrzyła się, zrozpaczona.

– Byłam na to przygotowana, a jednak nie do końca.

Mosty łączące wyspę ze stałym lądem zniknęły, wyparowały poeksplozji sieci światła, która zniszczyła pałac. Wyspa wyglądała tak, jakbyjakaś wielka dłoń przesunęła się po blacie stołu, zmiatając wszystkoi pozostawiając pustą powierzchnię.

Wyspę od lądu oddzielała rzeka. Woda wlewająca się do oceanu,niegdyś zielona, a teraz zamulona. Wystawało z niej parę sporychskalnych odłamów, stwarzając zagrożenie dla łodzi. Kilku rybakówpływało płaskodennymi łodziami po zamulonej płyciźnie, odpychając sięod dna drągami.

– Jak się przedostaniemy? – zapytała Amber.

Verna zeszła na brzeg, rozgarniając po drodze krzaki.

– Jeden z tych rybaków nas przewiezie – powiedziała z przekonaniem.– W końcu nadal jestem ksienią i nie wątpię, że nie odmówią mojejprośbie.

Verna, stojąc na odsłoniętym brzegu, uniosła rękę, chcąc zwrócićuwagę rybaków. Amber machała energiczniej i wołała, a jeden młodyrybak podprowadził swoją łódź, najwyraźniej bardziej zainteresowanypiękną młodą nowicjuszką niż starą ksienią. Kiedy przybił do brzegu,Verna zobaczyła cztery sumy leżące brzuchami do góry u jego stóp; głowymiały rozbite, ale ich wąsy dalej drgały.

– Pewnie chcecie suma na obiad, skoro przyszłyście po mój połów,zanim dopłynąłem na rynek – powiedział radośnie młody człowiek. – Comogę dla was zrobić, drogie panie?

– Nie ryb szukamy, lecz przewoźnika. Chciałybyśmy się dostać na

186

Page 186: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

wyspę. Przewieziesz nas?

Opalona twarz młodego człowieka na moment spochmurniała.

– Nikt nie bywa na wyspie.

– No to będziemy musiały same sobie poradzić.

Z niedowierzaniem zapytał Amber:

– Naprawdę chcecie się tam dostać?

Jeden z sumów rzucił się na dnie łodzi, więc rybak chwycił lewą rękąpałkę i walnął go z mokrym plaśnięciem.

– Tak, chcemy – powiedziała Amber. – Towarzyszę ksieni.Chciałybyśmy zobaczyć, co zostało z Pałacu Proroków.

– Nie za wiele. – Zniżył głos: – Byłem tam raz, nocą. To złe miejsce.

– To miejsce o wielkim historycznym znaczeniu – stwierdziła Verna. – I bliskie mojemu sercu.

– Przewieziesz nas? – zapytała Amber. – Proszę.

– Jasne.

Verna sztywno siedziała na jedynej niskiej ławie, Amber zaśrozmawiała z rybakiem zmagającym się z nurtem. Wreszcie dotarł dowyspy. Verna spojrzała na smętną, skalistą powierzchnię i nic niezobaczyła… w ogóle. Młody człowiek był zaniepokojony.

– Chcecie, żebym was wysadził w jakimś konkretnym miejscu?

– Drogie duchy, to chyba nie ma większego znaczenia – odpowiedziałaVerna i westchnęła. – Może być i tutaj.

Ledwo utrzymała równowagę, wysiadając z łodzi, Amber zaś lekkowyskoczyła na brzeg.

– Jak wrócimy?

– Przypłynę po was – zaproponował rybak.

Amber posłała mu zalotny uśmiech.

– Będziemy ci wdzięczne, ale jak damy ci znać?

187

Page 187: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Wróćcie tutaj, jak będziecie gotowe. Będę łowić w pobliżu i zobaczęwas. Będę was miał na oku.

– Zadowalające rozwiązanie – orzekła Verna, wdrapując się na skałki.

Amber ruszyła za nią, pomachawszy na pożegnanie odpływającemurybakowi.

Verna szła, wpatrzona przed siebie. Pod jej stopami chrzęściłykamienie. Łzy szczypały ją w oczy i nie chciała patrzeć na Amber, bo tomogłoby zachęcić nowicjuszkę do pytań, a ksieni nie miała ochoty na nieodpowiadać. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek znowu będzie miała na cośochotę.

– Jesteś o wiele za młoda, żeby pamiętać to miejsce. Pałac Prorokówbył jedną z najwspanialszych budowli w Starym Świecie, wzniesionąprzez czarodziejów trzy tysiące lat temu, przed wielką wojną, przedpowstaniem barier. Zjawiłam się tu dużo później jako nowicjuszkai podjęłam swoje obowiązki, najpierw ucząc się, a potem szkoląc.Pomogłyśmy tak wielu mającym dar młodym ludziom. Ci, którzy niewiedzieli, jak sobie radzić z nabierającym mocy darem, cierpieli straszliwebóle głowy i umierali, jeśli nikt im w porę nie pomógł.

– Lord Rahl był jednym z nich, prawda? – zapytała Amber.

– Tak. Spędziłam dziesiątki lat poza pałacem, szukając go i wiedząc, żegdzieś tam jest. – Dotknęła siwiejących włosów, delikatnych zmarszczekna skórze. – Straciłam przez to tyle życia, tak wiele lat przeznaczonych milat. – Wiedziała, że gdyby została w pałacu pod osłoną czaru chroniącegoprzed starzeniem się, to wciąż wyglądałaby młodo i zdrowo. – Nie żałujętego – wyszeptała.

– Co powiedziałaś, ksieni?

Zaskoczona Verna rozejrzała się wokół siebie, ale zobaczyła tylkozeszklone kamienie, zrównane z ziemią resztki niegdyś tak wspaniałejbudowli.

188

Page 188: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Nic. Powinnyśmy się przekonać, czy znajdziemy zejście pod ziemię.Niektóre katakumby mogły być chronione przed wybuchem. – Głębokowciągnęła powietrze. – Wiem, że pod pałacem istniała sekretna biblioteka,główna książnica. Nathan i Ann powiedzieli mi kiedyś o niej, ale zapóźno. Jeśli ta wiedza wpadła w łapy imperatora Jaganga… – Potrząsnęłagłową. – Może to było warte ceny, nawet takiej. – Westchnęła.

Przeczesały gruzy, wspinając się na niskie wzniesienia i ślizgając się naobluzowanych kamieniach i rumoszu, poruszonych po raz pierwszy od lat.Wspólnie podnosiły płyty o zadziwiająco gładkich krawędziach, gdziestopił się kamień. Szczątki się przesuwały i wpadały w zagłębienia. Ambersię pośliznęła, stopa utknęła jej w szczelinie, ale Verna chwyciła ją zaramię i dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze. Choć mogła złamaćkostkę, tylko się zadrapała i Amber otrzepała się z ulgą.

Jakimś cudem przetrwała mała gliniana figurka ropuchy w niewielkiejszparze pomiędzy dwoma dużymi blokami, które spadły na siebie. Oczyfigurki były komicznie wielkie, wargi się uśmiechały, plecy lśniły zielenią.Verna nigdy wcześniej jej nie widziała. Ostrożnie podniosła figurkęw blask słońca.

Amber się rozpromieniła.

– Jest urocza! Jak twoim zdaniem przetrwała? Cud?

– Przypadek i odpowiednie miejsce – orzekła Verna.

– To jakiś potężny talizman? Myślisz, że należał do ksieni Ann? –Nachyliła się, ale nie wzięła ropuchy z rąk Verny.

– To raczej pamiątka którejś z Sióstr.

Potarła palcem glazurowany zielony grzbiet. Chociaż figurkaprawdopodobnie nie miała żadnego znaczenia, to dla niej teraz cośznaczyła, bo przetrwała zniszczenie pałacu. Podobnie jak ona sama.

Chodziły po spustoszonej ziemi, licząc, że jeszcze coś znajdą, chociażnie bardzo wiedziały, gdzie szukać. Verna nie mogła się nawet dopatrzeć

189

Page 189: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zarysu niegdysiejszych wież, fundamentów głównych murów. W żadnejz ziejących wyrw nie było katakumb, jedynie sterty gruzu. Wyspa zostałazrównana z ziemią. Uległo zniszczeniu wszystko, czym kiedyś była,wszelkie tajemnice, jakie przechowywała.

Chociaż Verna znalazła swoje odpowiedzi wkrótce po przybyciu,zostały jeszcze parę godzin. Uświadomiła sobie, że te wszystkieniezliczone księgi, ukryte przez tysiąclecia pod pałacem, byłyprzestarzałymi pracami i objaśnieniami świata, który się nieodwracalniezmienił. Całkowicie pozbawieni daru odeszli stąd, kiedy Richardpodarował im nowy świat, i to wzmocniło podstawy magii, aleprzesunięcie się gwiazdy znowu wszystko odmieniło. Chociaż mający darwciąż byli liczni, to wiele reguł magii uległo nieznanym zmianom, jednebardziej, inne mniej, lub po prostu stały się inne i nieprzewidywalne.

– Obawiam się, że będziemy musieli na nowo odkrywać wiedzę – powiedziała Verna. – Wszystko, co wiedzieliśmy…

Amber się uśmiechnęła.

– To znaczy, że Siostry Światła mają konkretny cel, prawda, ksieni?

Verna przez chwilę się namyślała, aż poczuła, jak kamień spada jejz serca. Wdychane powietrze wydało się odrobinę świeższe.

– Możesz mieć rację, drogie dziecko.

Razem poszły przez rumowisko na brzeg. Młody rybak był w pobliżuna swojej płaskodennej łodzi.

– Wieczorem będziemy mieć na kolację suma – powiedziała Verna.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

190

Page 190: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 24

Naczelny kapitan Avery był wstrząśnięty, kiedy następnego rankapojawił się u władczyni Thory, wchodząc niby pomocnik kata do głównejkomnaty tronowej.

Nicci, czekając, aż Nathan zakończy konsultacje z Andre, postanowiłasię przysłuchiwać politycznym debatom czarodziejów. Sądziła, że możeznajdzie okazję do wskazania im, jak mogliby lepiej służyć mieszkańcom.Chociaż wątpiła, czy posłuchają. Rada najwyraźniej nie miała żadnejkonkretnej sprawy do załatwienia i ich rozmowa niczemu nie służyła.Spośród członków dumy jedynie Renn i Quentin zjawili się punktualnie,najwyraźniej dlatego, że nie mieli nic innego do roboty w mieście. Miejscazarezerwowane dla Andre, Ivana, Elsy i Damona pozostały puste.

Władczyni siedziała na tronie, znudzona, stukając polakierowanymipaznokciami w rzeźbiony drewniany podłokietnik. Maxim siedział,obserwując brzęczącą wokół niego dużą muchę; wodził za nią palcem,a potem z przelotnym uśmieszkiem uwolnił dar i mucha skamieniała,spadła i stuknęła jak kamyk o błękitną marmurową posadzkę. Nikt niezwracał uwagi na Nicci.

Potem, stukając okutymi butami i pobrzękując łuskami pancerzy,wpadli Avery i jakiś strażnik. Twarze mieli szare. Avery przyłożył pięśćdo serca i przykląkł na kolano na błękitnych marmurowych płytach przedwładcami.

– Władczyni, wodzu-czarodzieju! Doszło do morderstwa.

Nicci natychmiast stała się czujna; jej błękitne oczy patrzyły z ogromnąuwagą. Renn i Quentin się wyprostowali, zarzucając jałową dyskusjęo naprawach koniecznych w największej miejskiej garbarni i wyborzebarwy dachówek na jednej z wylęgarni jedwabników.

191

Page 191: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Morderstwo? – Maxim był raczej zaintrygowany niż wstrząśnięty. – Mów.

Avery wstał i patrzył bardziej na Thorę niż na wodza-czarodzieja.

– Jednego z moich strażników na nocnym patrolu napadnięto wczorajna placu na średnim poziomie, tym z fontanną tańczących ryb.

– To ładna fontanna – powiedział Maxim.

– Milcz, mężu! – warknęła Thora. – Jak go zabito?

– Zmasakrowano.

– Wszędzie krew – odezwał się drżącym głosem drugi strażnik. –Porucznika Kerry’ego dźgnięto wiele razy. Podcięto mu gardło i… – Niemógł znaleźć dalszych słów.

Avery dokończył za niego:

– Rany zadano odłamkami szkła.

– Skąd to wiesz? – zapytała Thora. – Mogli to zrobić nożami.

– Później mordercy wbili odłamki w oczy Kerry’ego i tam zostawili. –Avery skinieniem głowy wskazał stojącego obok zszokowanego strażnika.– Kapitan Trevor znalazł ciało.

– Zanim ktokolwiek nas zawiadomił, był już dzień – powiedział Trevor;miał okrągłą twarz i bladą cerę, łatwo się rumienił. Zdjął hełm, odsłaniającjasnobrązowe włosy. – Zwłoki leżały tam wiele godzin. Chociaż ludzie jużwstali, nikt nas nie powiadomił. Kręcili się tam ludzie, rzemieślnicy,kupcy, niewolnicy, zajmujący się swoimi porannymi sprawami. I Kerrytam leżał, martwy w fontannie… wszędzie krew. – Z trudem przełknąłślinę. – I te szklane odłamki w jego oczach.

– Teraz będziemy musieli osuszyć i wyczyścić fontannę – stwierdziłMaxim. – Lubię tańczącą rybę, to jedna z naszych najlepszych rzeźb.

– To robota Lustrzanej Maski – burknął Renn z niższej ławy,przesuwając palec pomiędzy swoim drugim a trzecim podbródkiem. – Oni ci jego cholerni zwolennicy robią się z dnia na dzień coraz bardziej

192

Page 192: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zuchwali.

– Zgadzam się z tobą – powiedziała Thora pobladła z gniewu. – Musimy ich zniszczyć.

Nicci wiedziała, że opresyjne prawa Ildakaru tylko potęgują takieniepokoje. W Altur’Rang i innych miastach na południu ludzie mieli dosyćniesprawiedliwego Imperialnego Ładu i wreszcie siłą się z nim rozprawili.

– Jeżeli członkowie dumy zaproponują równość i wolność – odezwałasię – to mieszkańcy nie będą potrzebowali Lustrzanej Maski.

Wiedziała jednak, że tutejsi czarodzieje pozostaną głusi na te słowa.Byli tak skamieniali w swoich poglądach, jakby jeden z czarówpetryfikacyjnych Maxima trafił rykoszetem w ich umysły.

Thora posłała jej poirytowane spojrzenie.

– Czarodzieje Ildakaru muszą okazać stanowczość. W mieście jestwielu mających dar, ale my jesteśmy najpotężniejsi. Musimy wykorzystaćnasze możliwości. – Zielone jak morze oczy wbijały się w Nicci. – Skorotak ochoczo chcesz pomóc, czarodziejko, to musimy wiedzieć, z czymmamy pracować. Dopóki Andre nie przywróci daru Nathanowi Rahlowi,powinniśmy się dowiedzieć, jak ty możesz nam pomóc.

– Nie boję się walczyć o sprawiedliwą sprawę – odpowiedziała Nicci. –Ale to zależy, kto jest prawdziwym wrogiem.

Quentin wydał nieprzyzwoity odgłos pulchnymi wargami.

– Nie ma co do tego wątpliwości. Ci rzeźnicy zamordowali niewinnegostrażnika. Wbili mu w oczy odłamki szkła.

– Ludzie rozmaicie okazują niezadowolenie – stwierdziła Nicci.

Pomyślała o straszliwych torturach, jakie imperator Jagang zadawałswoim jeńcom, służącym lub kochankom, jeśli mu się narazili. Pamiętałałysiejącego służącego z ciemną grzywką. Biedak niechcący rozlał ulubionewino Jaganga. Pośliznął się w kałuży krwi sączącej się z ciała chudejmłodej kobiety, którą Jagang dopiero co zamordował, tłukąc jej głową

193

Page 193: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

o kant kamiennego blatu. Nicci, Pani Śmierci, patrzyła na to wszystko,uodporniona na brutalność imperatora. Często wyładowywał gniew naniej.

Dziewczyna miała piękną twarz, ale kiedy zdarł z niej suknię, żeby jązgwałcić, zobaczył na jej piersiach duże czarne pieprzyki i zabił ją,przepełniony odrazą. Dziewczyna miała szybką śmierć, na skutek jegowściekłości i wstrętu. Chwilę potem, kiedy nieszczęsny służący pośliznąłsię w jej krwi i rozlał wino, Jagang poświęcił więcej czasu na ukaranie go.Przywiązał biedaka do pala na stratowanej trawie przed swoim namiotemi kwaterą główną. Kazał jednemu z chirurgów rozciąć mu brzuch –ostrożnie, żeby nie umarł, potem wpuścił mu do brzucha wygłodniałeszczury i zaszył rozcięcie. Zostawił szpary, żeby dostawało się tampowietrze i szczury się nie podusiły; dał im czas, żeby pożarły wnętrznościnieszczęsnego służącego, zanim się przegryzą do serca i płuc.

Nie, odłamki szkła w oczach już martwego człowieka nie były dla niejaż takie straszne.

– Lustrzana Maska wskazuje wady waszej społeczności – powiedziałaNicci. – Morderstwo strażnika i odłamki szkła miały coś ukazać. Możegdybyście sobie zadali trud wysłuchania, dlaczego wasi ludzie sąniezadowoleni, moglibyście zapobiec kolejnym morderstwom.

– Zapobiegniemy morderstwom, łapiąc Lustrzaną Maskę – odezwał sięMaxim, a potem ściszył głos: – Jeśli to w ogóle możliwe.

Thora wstała z tronu i zeszła z podwyższenia.

– Nicci, chodź ze mną na moją oszkloną werandę. Omówimy twojezdolności.

– Pod warunkiem że i ja poznam twoje – odpowiedziała Nicci,dostrzegając okazję. – Czarodzieje Ildakaru wykorzystują dar inaczej, niżmnie uczono.

194

Page 194: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Maxim zeskoczył z tronu i pospieszył za nimi.

– Ja się przyłączę.

Thora się skrzywiła.

– A cóż ty dodasz do naszej rozmowy?

– Mogę zaoferować moje urocze towarzystwo. – Zamachał rękami. – Naczelny kapitanie Avery, idź posprzątaj bałagan przy ładnej fontannie.Poślij swoich ludzi, może uda się wam złapać tych morderców, chociażwątpię, żebyś miał więcej szczęścia niż przy trzech ostatnich zabójstwach.

– Były trzy morderstwa? – zapytała Nicci.

Wódz-czarodziej wzruszył ramionami.

– To duże miasto.

Przestronna i widna weranda władczyni miała szklane ściany ozdobionemalunkami kwiatów, drzew, wodospadów i spokojnych łąk, po którychhasali nadzy i hojnie obdarzeni przez naturę mężczyźni i kobiety.

Thora poświęciła chwilę skowronkom w klatkach: blisko dwa tuzinyptaków stłoczonych za złotym drutem.

– Ich śpiew jest idealny, taki czuły. Czerpię spokój już z samegoprzyglądania się im. Moje skarbeńki mi się podobają, a przede wszystkimznają swoje miejsce. – Spojrzała z ukosa na Nicci. – Całe życie tkwiąw klatkach. Pięknie śpiewają i nie mają innych aspiracji.

– Skąd wiesz, co myśli śpiewający ptaszek? – zapytała Nicci.

– Mogę to odgadnąć z ich muzyki. Gdyby nie były szczęśliwe, toby nieśpiewały.

Jaganga radowały wrzaski torturowanych ofiar.

– Może po prostu płaczą z udręki – zasugerowała. – A dla ciebie brzmito jak muzyka.

Władczyni zmarszczyła brwi.

195

Page 195: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Jesteś naszym gościem, a wciąż krytykujesz nasze zwyczaje.

– Jestem tu z obowiązku wobec mojego przyjaciela Nathana.Odejdziemy, jak tylko kreator przywróci mu dar.

Chwilę potem wszedł Maxim, a za nim służący z lunchem: świeżoupieczona ryba w ziołach polana maślanym sosem, kosze ciepłegosłodkiego pieczywa i butelka krwistego wina. Wódz-czarodziej najpierwnałożył sobie, nabrał miękkiego mięsa ryby, starannie oddzielając ości.Usiadł i zaczął jeść.

– Już niedługo znowu narzucimy całun. Nie chcecie z nami zostać?

– Nas już tu wtedy nie będzie – powiedziała Nicci.

Wódz-czarodziej syknął z rozczarowaniem.

– Kiedy nasze miasto znowu będzie bezpiecznie ukryte – odezwała sięThora – nasze obyczaje już nie będą cię raziły. – Wzięła odrobinę ryby. – Na razie musimy walczyć z rebeliantami. Mówiłaś, że potrafisz przyzwaćogień czarodzieja. To nie jest częste u czarodziejek. Jakie inne zaklęciapotrafisz rzucać?

– Mogę rzucić wszystkie czary, jakie są zasadne w danej sytuacji –odpowiedziała Nicci. – Przejęłam wiele umiejętności od czarodziejów,których zabiłam, szkoliłam się też u Sióstr Światła i Sióstr Mroku.

– A, magia subtraktywna – wtrącił się Maxim. – Niezwykłe.

– Służyłaś Opiekunowi i nie podobają ci się nasze obyczaje? – zakpiłaThora.

– Błądziłam. Teraz służę lordowi Rahlowi w jego nowym złotymwieku, światu, w którym wszyscy ludzie mogą wybrać własny los i żyć poswojemu.

– Urocze i niepraktyczne – Thora, trzymając talerz, postukała w złotepręty i wystraszone skowronki zaczęły głośno śpiewać. – Może maszrację. Może śpiewają, bo się boją, ale dla mnie to wciąż brzmi jakprzepiękna muzyka.

196

Page 196: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci nałożyła sobie ryby i świeżego pieczywa, a Maxim nalałwszystkim po kielichu ciemnoczerwonego krwistego wina. Łyknął haust.

– Gdzie jeszcze uczyłaś się czarów? U innych nauczycieli? W innycharchiwach?

– Uczyłam się z życiowego doświadczenia, a było ono bogate.Z każdym nowym wyzwaniem umacniałam swoje umiejętnościi poznawałam nowe techniki. Kiedy walczę z groźnym przeciwnikiem,starannie dobieram oręż. – Jej głos stał się cichy i ochrypły, bo pomyślałao biednej Oset i śmiercionośnej strzale umoczonej we krwi z sercadziewczynki. – Czasami te bronie są straszliwe.

Maxim jej przerwał:

– Twój towarzysz Bannon mówił coś o wielkiej bibliotece. Archiwummagicznej wiedzy. To prawda?

– Nazwał to Cliffwall – dodała Thora. – Olbrzymie archiwum ukrytew czasie wielkich wojen.

Nicci od razu zaczęła się mieć na baczności.

– Bannon o tym mówił?

– Naszemu synowi – wyjaśnił Maxim. – To cudowne! Powinniśmy tozbadać. – Podniósł głos, żeby go usłyszał jakiś będący w pobliżu służący.– Niech ktoś idzie po Renna! Jest mi tu natychmiast potrzebny.Powiedzcie mu, że wódz-czarodziej go wzywa.

Nicci usłyszała w holu tupot, to służący pobiegł korytarzem.

– Po co ci Renn? – zapytała.

– To nasz najbardziej rzetelny uczony. I najmniej użyteczny. Jestempewien, że wiadomość o Cliffwall go zafascynuje. Musisz mu powiedzieć,jak je znaleźć.

Nicci się wahała.

– Ukryto je nie bez powodu.

– Tak, w krętych kanionach po drugiej stronie Kol Adair. Tyle wiemy –

197

Page 197: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

powiedział Maxim. – Z pewnością nie będzie trudno je znaleźć.

Thora szperała wśród zwojów, ale nie znalazła tego, czego szukała.

– W naszych dziejach są wzmianki o tym, że pradawni czarodziejestarali się ukryć światową wiedzę, zanim imperator Sulachan wszystkozniszczy. Myślano, że Cliffwall przepadło.

– Lepiej je odnajdźmy i przekonajmy się, jaką interesującą wiedzę tamprzechowano – odezwał się Maxim.

Nicci zesztywniała.

– Informacje przechowywane w Cliffwall są niebezpieczne. Ponieważtamtejsi niewyszkoleni uczeni nie wiedzieli, z czym mają do czynienia,omal nie zniszczyli świata. Dwa razy.

– Tym bardziej powinniśmy wysłać naszego eksperta. – Uśmiechnął sięMaxim.

W tej samej chwili wpadł czarodziej Renn w rozwianychrdzawoczerwonych szatach. Kołysał się jak kaczka; nie dlatego, że byłgruby, ale dlatego, że miał krótkie nogi.

Thora chłodno spojrzała na Maxima.

– Zgadzam się z moim mężem, co się rzadko zdarza. – Popatrzyła naoszołomionego czarodzieja. – Renn, mamy dla ciebie zadanie. Istniejewielkie archiwum zwane Cliffwall, składnica ocalonej magicznej wiedzy.Zbierz drużynę i odnajdź je dla nas. Nicci poda ci potrzebne informacje.

Nicci zwiesiła ręce po bokach.

– Nigdy go nie znajdziesz. Było ukryte przez tysiąclecia.

– Wspominaliście, że czar kamuflujący przestał działać. Jestem pewien,że Renn znajdzie Cliffwall. – Maxim wskazał na czarodzieja. – Jest podrugiej stronie Kol Adair. Przejdź przez góry, znajdź pustynne kaniony.To nie może być trudne.

Renn w zadziwieniu otworzył i zamknął usta, rozdarty pomiędzyfascynacją a strachem.

198

Page 198: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Niczego bardziej bym nie pragnął, jak znaleźć nowe archiwumwiedzy. Przez ostatnie piętnaście stuleci przeczytałem każdą księgęw Ildakarze. Ale jeśli archiwum leży na zewnątrz i daleko… – Cmoknął. – Cóż, podróż może być niebezpieczna.

– To weź eskortę. Dwunastu uzbrojonych strażników – parsknąłMaxim. – A tak w ogóle to może byś zabrał tego strażnika, któregopoznaliśmy wcześniej… jakżeż on się nazywał? A, tak, Trevor.

– Tu jest do niczego – dodała Thora. – Za bardzo się przejmujewidokiem krwi. Niech dowodzi grupą.

– To nierozsądne – ostrzegła Nicci, podnosząc głos.

Thora znowu gniewnie na nią popatrzyła.

– Nie pochwalasz wielu naszych działań, a przecież Ildakar trwa.Jestem władczynią i to ja podejmuję decyzje. – Gestem odprawiła Renna,dodając: – Taki jest mój rozkaz i to twój obowiązek jako członka dumy.Znajdź Cliffwall i sprawdź, co możemy wykorzystać. Tak czy inaczejnależy do nas. – Wyprostowała wąskie ramiona i skinęła głową. – Sporotej wiedzy zabrano z Ildakaru trzy tysiące lat temu. Czas, żebyśmy jąodzyskali.

– Ależ, władczyni… – powiedział Renn, przebierając palcami; otarł potz czoła, po czym wytarł palce w szatę. – Lada chwila znowu podniesieciezasłonę. A co, jeśli odtworzycie ją na stałe, kiedy mnie nie będzie?

Maxim dopił krwiste wino.

– Wtedy będziemy bardzo rozczarowani, że nie wróciłeś na czasz zapiskami z Cliffwall. – Nalał sobie kolejny kielich wina, dopełniłkielich Thory i zmarszczył brwi, widząc, że Nicci ledwo zamoczyła usta.Machnął ręką. – Idź, Renn. I lepiej się pospiesz!

Czarodziej czmychnął.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

199

Page 199: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 25

Bannon, wstrząśnięty tym, co się stało z Ianem, przestał zauważać cudaIldakaru. Cały dzień spędził sam, próbując obmyślić, jak pomócprzyjacielowi.

W umyśle wirowały mu smutne i miłe wspomnienia. Razem z Ianemwybierali z kapusty wijące się zielone gąsienice i wkładali je do słoja.Karmili je skrawkami kapuścianych liści, aż zawisły na ściankach słojajako poczwarki; potem wyłaniały się z nich motyle – latające nad polamibielinki kapustniki. Bannon uśmiechnął się na wspomnienie tego, jakrazem z Ianem ścigali motyle pomiędzy rzędami kapusty.

Czasem rzucali kapustą jak piłką. Nudzący się chłopcy zawsze znajdąsobie jakąś rozrywkę; na przykład chodzenie do swojej leżącej na uboczuzatoczki i bawienie się w pływowych jeziorkach.

Potem, jakby pękła tafla szkła, Bannon mógł myśleć wyłącznieo zrozpaczonej twarzy Iana, kiedy norukaiscy handlarze niewolników biligo pałką i wlekli do swojej szalupy – a on sam uciekał. Nie potrafił sobienawet wyobrazić, jakiego bólu i cierpienia doświadczył Ianw późniejszych latach. Biedny chłopiec musiał być bity, maltretowany.Pamiętał, że w celi widział poznaczoną bliznami skórę przyjaciela. Ile razybył ranny i posiniaczony? Ile miał złamań, kontuzji, ran, których już niewidać?

Jęknął. Błagał przyjaciela o przebaczenie, ale wiedział, że nie zasługujena nie. Ta jedna sekunda wahania, ta jedna zdrada tak wiele gokosztowały.

A Ian stracił wszystko.

Lecz jak trafił tutaj? Jakie kręte ścieżki losu doprowadziły jeńcaNorukaich z wyspy Chiriya do legendarnego pradawnego miasta, gdzie

200

Page 200: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

walczył na arenie? Jak? Słodka Matko Morza, jak… i dlaczego?

Powinienem tam być. Nie powinienem był go zostawiać. To mniepierwszego porwali.

Teraz, tak długo po tamtym wydarzeniu, Bannon, czując ogromny ból,chciał, żeby się stało odwrotnie – żeby to jego porwali, a żeby Ian uciekłi żył wśród swojej kochającej rodziny, rodziców i siostrzyczki Irene.

Kiedy Bannon przybiegł do miasteczka, podnosząc alarm i wołająco pomoc, było o wiele za późno. Utrata syna doprowadziła rodzinę Iana dorozpaczy, a ojciec sprał Bannona za to, że był takim tchórzem. Chłopakzniósł karę, bo wiedział, że tym razem na nią zasłużył.

Jego życie i tak było pełne bólu, zadawanego przez ojca pijaka, więcmoże powinien się poświęcić i pozwolić przyjacielowi uciec. Wtedy Ianby dorastał w szczęśliwym domu rodzinnym, ożenił się ze ślicznądziewczyną z wyspy, a może nawet od czasu do czasu wzniósł toast zaswojego utraconego przyjaciela.

A tak Bannon został i jeszcze przez wiele lat był bity przez ojca, pókinie spróbował ratować tych biednych kociąt przed utopieniem… i czyniącto, zostawił kochaną mamę na pastwę tego agresywnego człowieka.Bannon zawiódł na obu frontach.

Na szczycie płaskowyżu dzień był ciepły, słońce jaskrawe. SpoconyBannon chodził ulicami, pogrążony w myślach, a kiedy wreszcie wrócił dowilli, natrafił na Amosa, Jeda i Brocka, obijających się i znudzonych.

– Nasz przyjaciel jakiś posępny – powiedział Amos – a my nie mamynic do roboty. Rozbawmy go.

– Jak to zrobimy? – zapytał Jed.

Brock się zaśmiał.

– Zabierzmy go znowu do jedwabistych yaxen, nawet jeśli nie zechceskorzystać.

– Mógłby się przyglądać mnie i Melody – powiedział Amos. –

201

Page 201: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Obiecuję, że tym razem nie każę jej śpiewać.

Bannon poczerwieniał i potrząsnął głową.

– Nic mi nie jest. Pójdę do swojego pokoju.

– Nie, nie pójdziesz – oznajmił Amos. – Trzymaj się nas, a my o ciebiezadbamy.

Bannon wziął się w garść, zmusił do uśmiechu.

– Jest coś, co możecie zrobić… – Wziął oddech i nerwowo przygładziłdługie rude włosy. – Chciałbym prosić o przysługę.

– Przysługę? – zapytał Amos. – A zasłużyłeś sobie na nią?

Bannon zmarszczył brwi.

– Zawsze mnie uczono, że przysługa to coś, o co się prosi, a nie coś, naco się zasługuje.

– Może nas w Ildakarze uczono inaczej – powiedział Brock.

– Wczoraj poszedłem do treningowych pieczar w pobliżu areny… – zaczął Bannon.

Trzej młodzi ludzie zaczęli się śmiać.

– Adessa mogłaby się z tobą zabawić, ale to kolejna rzecz, na którąmusisz zasłużyć, Bannonie. Musiałbyś się wykazać sprawnością jakowojownik, zanim któraś z morazeth by cię potraktowała serio.

– Nie, to nie to – wydukał, szukając słów. – Słodka Matko Morza… – Znowu potrząsnął głową. – Chcę, żebyście mi pomogli uwolnić mojegoprzyjaciela Iana. Czempiona. Macie pieniądze i znajomości. Panowieareny by was wysłuchali.

– Czempion? – zapytał Brock. – Wątpię.

Amos zdawał się nad tym zastanawiać.

– Może i moglibyśmy to zrobić. Tylko daj nam czas. Porozmawiamyo tym później.

Bannon nie wiedział, czy chłopak wziął jego prośbę na poważnie, czy

202

Page 202: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

może to był tylko żart. Może go nabierali, ale jaki miał wybór?

– Później? Kiedy? Gdybyście mogli pójść ze mną do niego…

– Jutro – powiedział Amos. – Dziś mamy za dużo roboty.

– Wydawało mi się, że powiedziałeś, że nie macie nic do roboty.

– Na zadek Opiekuna, nie pokazaliśmy ci rzeki i urwiska, to najbardziejolśniewające części Ildakaru. Powinieneś je zobaczyć i najlepiej będzie,jak ujrzysz je wraz z nami. Opowiemy ci całą historię.

Jed opierał się o marmurową kolumnę, a Amos kołysał się na piętachwbitych w drobny biały żwir. Brock poprawił swoją cętkowaną pelerynkę,rozprostował ramiona i zataczał koła rękami, jakby się rozgrzewał przedwalką.

– Ze szczytu klifu można obserwować łodzie z ładunkami płynącew górę rzeki – powiedział Amos. Rzucił okiem na Bannona. – Tam nawetty poczujesz się jak lord.

– Nigdy nie chciałem być lordem – odparł Bannon. – W sercu jestemzwykłym farmerem, ale i podróżnikiem. Chciałem zobaczyć świat. –Poklepał głowicę Niepokonanego. – A Iana porwano…

Amos i jego kompani najwyraźniej nie mieli ochoty o tym słuchać.Ruszyli długimi, sprężystymi krokami, a Bannon poszedł za nimi zeszczytu płaskowyżu zakręcającą łukiem ulicą, która prowadziła ku rzece.

Minęli sklepikarza, mozolnie pnącego się pod górę z wózkiem pełnymlimonek, cytryn i kiści ciemnych winogron. Cieśle zmierzający do pracynieśli na ramionach swoje narzędzia; Ildakar był nieustannie sprzątany,konserwowany i rozbudowywany w górę. Minęła ich mająca darszlachetnie urodzona w długiej sukni z różowego jedwabiu, służącyprowadził za nią na smyczy pulchnego pręgowanego kota.

Przeszli obok fontanny, gdzie robotnicy i niewolnicy myli się i czerpaliwodę do dzbanów, które zanosili do domów. Wąskie, wyłożone płytkamikanały rozprowadzały wodę do wszystkich części miasta.

203

Page 203: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kiedy Amos doprowadził ich nad urwisko spadające ku rzece Killraveni Bannon spojrzał w dół, żołądek podjechał mu do gardła. Ściana byłaniemal pionowa, piaskowiec chropowaty i pełen występów. Jakiś zręcznyśmiałek mógłby się wspiąć na to niebezpieczne urwisko, lecz najmniejszybłąd oznaczałby pewną śmierć.

Amos stanął obok chłopaka.

– Widzisz, co potrafią czarodzieje Ildakaru? To było miasto na brzegurzeki. Killraven wyrzeźbiła tę wielką dolinę rozciągającą się wewszystkich kierunkach. Ale przez dostęp od strony rzeki byliśmy zbytkuszącym celem, byliśmy zbyt słabi.

– Nigdy nie byliśmy słabi – wtrącił się Jed.

Amos skarcił go gniewnym spojrzeniem.

– Na tyle słabi, żeby przyciągać napastników jak trup robaki. – Rozłożył szeroko ramiona. – Toteż nasi czarodzieje poruszyli tu ziemię,oderwali tę część równiny i wypiętrzyli ją, tworząc to wysokie, łatwe doobrony urwisko. Czarodzieje specjalnie zostawili na dole jeden chronionyport, do którego mogą wpływać łodzie. Przypływają tu i większe statkiz odległej zatoki, gdzie Killraven uchodzi do morza.

Bannon widział daleko w dole skomplikowaną sieć pomostówprzeładunkowych i pirsów. Były tam małe łódki, rybacy, trollerzy łowiącyna linę z hakiem, zbieracze małży, kosiarze trzcin.

– Jak z dołu transportują towary do miasta? – zapytał Bannon, patrzącna dwie barki wyładowane baryłkami przywiezionymi z miasteczekw górze rzeki.

– Przyjrzyj się uważniej – doradził Amos.

Bannon się pochylił i zobaczył w ścianie urwiska stopnie wznoszące sięobłędnymi zygzakami z jednego poziomu na drugi. Przypomniał sobiewspinaczkę po ścianach kanionów do budynków wielkiej bibliotekiw Cliffwall, ale to tutaj wyglądało o wiele niebezpieczniej.

204

Page 204: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Jak wchodzi tędy ktoś dźwigający towary?

– Nie chcemy, żeby było łatwo się dostać z rzeki do miasta. W tym całarzecz, nieprawdaż? – rzucił ostro Amos. – Patrz, jak niewolnicy wykonująswoją robotę.

W pobliżu jednego z drewnianych pomostów rybak załadował koszez połowem na drewnianą platformę na linach prowadzących do ramionwsporników, bloczków i przeciwwag. Inny handlarz przywiózł kamieńz kamieniołomu po drugiej stronie rzeki. Kiedy załadowali swoje towaryna platformę, robotnicy na kolejnych poziomach urwiska obrócili dużymiwspółdziałającymi kołami, napinając liny i wciągając platformę do góry.

– Ludzie muszą się wspiąć po schodach – wyjaśnił Amos. – Za totowary można podnieść bardzo łatwo.

– Łatwo, póki mamy dużo niewolników – odezwał się Jed.

Bannon był ciekaw, czemu nie robią tego za pomocą swojej potężnejmagii.

Daleko w dole rzeka płynęła tuż przy nieprawdopodobniewypiętrzonym klifie, kipiąc zielenią i bielą.

– Pradawni czarodzieje zmienili nawet bieg rzeki, przybliżyli Killraven,a potem podtopili ziemie na południu, zmieniając je w wielkie nieprzebytebagna, co zniechęcało do podróży lądem. Bagna to labirynt poskręcanychdrzew i błotnych dołów. – Amos wykrzywił usta w drapieżnym uśmiechu.– Nasz kreator wykorzystał niektóre z miejscowych zwierząt dostworzenia straszliwych potworów, wężów i agam rojących się teraz nabagnach. Nikt się tamtędy nie przedostanie.

– Jednak generał Utros przeszedł przez góry i równinę – powiedziałBannon. – Jego żołnierze zburzyliby wasze mury, rozbili bramy i zdobylimiasto.

Brock i Jed popatrzyli na siebie zafrasowani. Amos tylko prychnął.

– I dlatego musieliśmy ich wszystkich zamienić w kamień. Utros

205

Page 205: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zawiódł, królestwo imperatora Kurgana upadło… a Ildakar wciąż istnieje,silniejszy niż kiedykolwiek.

Na skraju klifu, kilka ulic dalej, wznosiła się wysoka i smukła wieżaz oknami obserwacyjnymi wokół szczytu. Bannon zobaczył na niej dwieosoby, które patrzyły ku rzece, machały rękami i krzyczały. Czujkazmieniła flagi powiewające na wieży; zdjęto tę z symbolem miasta, zesłońcem i błyskawicą, i zastąpiono ją niebieskim płóciennym trójkątem,który łopotał na wietrze. Kiedy inni Ildakarianie zauważyli tę zmianęi usłyszeli krzyki, podjęli wołanie.

– Co to? – zapytał Bannon. – Coś zobaczyli?

Amos, Jed i Brock wpatrzyli się w dół rzeki.

– Patrzcie! Łodzie szybko nadpływają!

Bannon zobaczył dwie duże, niskopokładowe łodzie walczącez prądem. Każda miała jeden prostokątny mocno wydęty ciemnoniebieskiżagiel. Zmroziło mu krew w żyłach.

– Musieli zużyć mnóstwo krwi, żeby wywołać taki wiatr – powiedziałz dezaprobatą Amos. – Musi im być spieszno do portu.

– Zobaczyli Ildakar i wiedzą, że osłona zniknęła – stwierdził Jed. –Chcą załatwić swoją sprawę, zanim będzie za późno.

Dwa statki szybko się zbliżały. Chociaż płynęły pod prąd, najwyraźniejwiodła je magia. Bannona ścisnęło w dołku. Widział szeroką belkę i niskikadłub; wiedział, że na dziobach będzie wyrzeźbiony potworny wąż.

– To statki Norukaich – wyszeptał. – Płyną, żeby zaatakować Ildakar?

Miał nadzieję zobaczyć, jak niszczy je jakiś magiczny sztorm zesłanyprzez czarodziejów. Zacisnął spoconą dłoń na rękojeści miecza. W raziepotrzeby sam będzie z nimi walczył.

Amos się roześmiał.

– Jasne, że nie, ty głupku! Norukai to nasi najlepsi partnerzy handlowi.Założę się, że te statki wiozą kolejną setkę, a może i dwie jeńców.

206

Page 206: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Przyda się nam świeża krew – powiedział Brock. – Będzie się działojutro na targu niewolników.

– Niewolnicy? – zapytał Bannon. – To piraci! Norukai porywająniewinnych ludzi z miasteczek.

Tak jak Iana.

– Przywożą niewolników, których kupujemy – wyjaśnił Amos, dziwniena niego patrząc. – Musimy zwiększyć ich liczebność. Mnóstwoniewolników uciekło dzięki Lustrzanej Masce, a kto wie, ile krwi będziepotrzeba, żeby odtworzyć całun?

Bannonowi na myśl o udręce, jaką musiał przeżyć jego przyjaciel,o tych wszystkich bliznach i bólu, pociemniało w oczach z gniewu.Pozostał głuchy na radość, z jaką mieszkańcy Ildakaru witali statkiNorukaich przybijające do portu u podnóża urwiska pod miastem.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

207

Page 207: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 26

Dzień po dotarciu do Serrimundi Oliver i Peretta smętnie żegnali sięz Kennethem, który ich tu przywiózł z Renda Bay. Brodacz cieszył siędługim rejsem, ale nie mógł się doczekać powrotu na pokład Daisyi wyruszenia do domu.

Tak mocno uścisnął wąskie ramiona Olivera, że młody uczony poczuł,jak pękają mu dwa żebra. Równie ochoczo, choć łagodniej, uściskałPerettę.

– Nie bój się, dziewczyno, będę ostrożny, wyglądasz, jakby cię byłołatwo złamać.

Zachmurzyła się, słysząc to.

– Mogę wytrzymać to co Oliver.

– I wytrzymałaś – powiedział Oliver. – Jesteśmy dobrym zespołem,Peretto. Dotarliśmy aż tutaj.

Peretta dotknęła skroni, zamknęła oczy.

– Zachowałam w pamięci wszystkie wrażenia i szczegóły.

– Ponieważ nie jestem mnemonikiem, dokładnie opisałem wszystkow moim dzienniku. Dzięki temu inni będą mogli poczytać o naszejpodróży – odezwał się Oliver.

Peretta spojrzała na niego pocieszająco, jakby się przyznał do jakiejśsłabości.

– Nawet bez was dwojga na Daisy do pomocy – wtrącił się Kenneth –czeka mnie miły rejs powrotny na południe. Zawsze wolałem samotność. –Popatrzył na kremowobiałe budowle Serrimundi otoczone przez wysokiecedry, które niczym groty włóczni wytyczały bulwary i porastały wzgórza.– Nikt z Renda Bay nie dotarł tak daleko, ale skoro ja to zrobiłem, będąi inni. Od czasu do czasu warto będzie tu przypłynąć.

208

Page 208: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kenneth w dużym porcie załadował swoją łódź bronią – mieczamii tarczami, toporami, maczugami i młotami – wytwarzaną przez słynnychkowali z Serrimundi.

– W domu mamy wytwórców strzał i łuków, ale ciężko dostać dobrąstal na miecze. Te będą w sam raz. – Stał jedną nogą na pomoście, drugąna burcie łodzi i mówił konspiracyjnym tonem; kołysał się, żeby utrzymaćrównowagę. – Zdobyłem też plany wież oblężniczych i murów obronnych.Mogą tam być jakieś dobre pomysły, które wykorzystamy w Renda Bay.Zamierzamy być gotowi, kiedy znowu się zjawią Norukai… a na pewnosię zjawią.

– Powodzenia – powiedziała Peretta.

– Ktoś z Serrimundi zabierze nas w dalszą drogę do Nowego Świata – rzekł Oliver. – Damy sobie radę.

Kenneth zluzował cumy i zrzucił je kopniakiem. Postawił żagieli wypłynął z tętniącego życiem portu. Oliver i Peretta patrzyli, jak kierujesię ku olbrzymiemu posągowi Matki Morza, wyłaniającemu sięz wysokich klifów przy wejściu do portu.

– Jak będzie? – zapytała Peretta.

Oliver zamrugał.

– Co masz na myśli?

– Czy wszystko będzie w porządku?

Dotknął jej ramienia.

– Jak do tej pory świetnie nam szło. – Wiedział, że żaden z niegomężny wojownik, który mógłby dowodzić armią, ani zwiadowca, którymógłby ich przeprowadzić przez nieznany teren, lecz dorównywali sobieumiejętnościami. – Wspólnie damy radę. Ty pomożesz mnie, a ja tobie.Czyż nie zapisałaś w pamięci mnóstwa informacji o celu naszej podróży?

– Nie do końca. – Trochę się zawstydziła. – Ale zapamiętałam szlakihandlowe. Może uda mi się wykorzystać tę wiedzę, żeby znaleźć kogoś,

209

Page 209: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

kto zabierze nas do Tanimury, a stamtąd do lorda Rahla. – Zamknęła oczyi skoncentrowała się, przeszukując zapamiętaną wiedzę.

Oliver przyglądał się innym łodziom w porcie. W końcu zostawili zasobą nabrzeże i poszli do miasta.

Serrimundi zbudowano wokół delty rzeki uchodzącej do morzawieloma odnogami płynącymi przez miasto. Ludzie je ujarzmili,zmieniając w spokojne kanały. Piloci barek prowadzili małe stateczkiw górę i w dół wodnych uliczek, dowożąc ludzi do małych przydomowychpirsów.

Miasto roiło się od zaaferowanych ludzi w barwnych strojach. Oliveri Peretta słuchali kakofonii głosów, muzyki granej przez żeglarzyz dalekich krain, trzeszczenia lin w blokach, kołysania się drewnianychskrzyń, plusku fal o kadłuby i okrzyków sprzedawców wina lub małżyoraz proroka z pobliskiego kramu, ponoć przepowiadał przyszłość.

Ciemne oczy Peretty zalśniły, wpadła na pomysł.

– Powinniśmy się zgłosić do zarządcy portu. W Serrimundi to ktośważny.

Oliver poklepał dokumenty w torbie u pasa.

– Tak. No i mamy dla niego wieści o Tnącym Fale.

Oliver i Peretta siedzieli w biurze zarządcy portu na drugim piętrzebudynku. Zarządca Otto miał płaską, szczerą twarz, oczy o barwie karmelui ciemne kręcone włosy opadające poniżej ramion. Nawet w biurze nosiłskórzany kapelusz o szerokim rondzie. Okna były szeroko otwartei wrzaski mew zakłócały ich rozmowę. Rześka, słonawa bryza szeleściłapapierami na biurku.

Oliver odpiął torbę i ułożył przed sobą dzienniki i dokumenty,przyciskając je dłonią. Wahał się przed przekazaniem Ottonowi przykrychwieści.

210

Page 210: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Weszła kobieta z tacą owocowych soków i półmiskiem małychokrągłych ciasteczek iskrzących się trzcinowym cukrem. Otto podniósłwzrok i uśmiechnął się.

– A, moja córka Shira. Powinna być w domu i zajmować się dziećmi,ale lubi pracować w biurze. Prawdę mówiąc, jest moją wspólniczkąw interesach.

Kobieta spojrzała na nich i potrząsnęła włosami.

– Mój mąż jest na morzu, a dzieci same mogą się sobą zająć.

Włosy Shiry były długie, rudawe, wyszczotkowane do połysku. Miałaszerokie biodra kobiety, która urodziła kilkoro dzieci i sporo się musiaław domu namęczyć, ale wciąż była piękna.

Kiedy się zbliżała, Oliver powiedział:

– Mamy wieści od trojga podróżników, którzy dotarli w głąb kraju:czarodziejki, czarodzieja i młodego fechmistrza. Byli na pokładzie statkuTnący Fale.

Shira zamarła z tacą w rękach.

Oliver nie zwrócił uwagi na jej nagłe pełne napięcia milczenie.

– Panie, z przykrością donoszę, że Tnący Fale się rozbił, zaatakowanyprzez selka w pobliżu Widmowego Wybrzeża. Powinieneś to wiedziećjako zarządca portu. Wszyscy zginęli, z wyjątkiem tych trojga, o którychwspomniałem.

Shira upuściła tacę z napojami i ciasteczkami, która z trzaskiem upadłana podłogę. Stała, drżąc, jakby ją ktoś uderzył; potem gwałtownie sięodwróciła, szlochając.

– Muszę iść do Matki Morza. Pomodlić się…

Dotarła do drzwi, zatrzymała się i tak mocno chwyciła ościeżnicy, żekłykcie jej zbielały. Wbiła paznokcie w drewno. Kilka razy ciężkoodetchnęła i na koniec odwróciła się ku nim. Twarz miała zalaną łzami.

– Muszę się pomodlić o wskazówki, jak powiedzieć dzieciom, że ich

211

Page 211: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ojciec zginął na morzu. – I wybiegła z biura.

Otto był posępny i przygnębiony. Uniósł i opuścił ramiona, a jegowestchnienie przypominało wicher nadciągającego sztormu.

– Kapitan Corwin był porządnym człowiekiem, dobrym mężemi ojcem. Każda żona kapitana statku wie, że wcześniej lub później dostanietaką wiadomość. Tnącego Fale nie było przez większą część roku, alekapitan wywiązał się z kontraktu. Zapewnił mojej córce i dzieciom dachnad głową i wyżywienie.

Poruszając się z bolesną powolnością, jakby czynności sprawiały muból, zarządca portu otworzył szufladę biurka i wyjął plik ręcznie spisanychdokumentów, zbrązowiałych ze starości; niektóre były tak stare, żefioletowy atrament wyblakł. Wreszcie wyjął stary akt małżeństwa.Potrząsnął głową.

– Shira jest córką zarządcy portu. Jej i dzieciom niczego nie zabraknie.Znajdę jej innego kapitana statku, małżeństwo na tych samych warunkach.

Oliver uznał, że to rozdzierająco smutne. Z opowieści Nicci, Nathanai Bannona wynikało, że kapitan Corwin zażarcie walczył o swój okręt.Oliver nie wiedział, że miał rodzinę.

Otto popatrzył na nich zza biurka.

– Dziękuję za tę wiadomość. I mówię to szczerze.

Peretta wydawała się zagubiona.

– Właśnie powiedzieliśmy, że okręt zatonął, a kapitan nie żyje. Za conam dziękujesz?

– Dręczący niepokój jest czasem gorszy niż ból i żal. Lepiej wiedzieć,niż miesiącami żywić próżną nadzieję. Shira chodziłaby codzienniesprawdzać nowo przybyłe statki i pytać, czy może ktoś ma wieścio Tnącym Fale. Teraz wie – westchnął. – Złożymy wiele ofiar w świątyniMatki Morza… zawiadomię też poławiaczy pereł marzeń. Ich trenerwysłał swoich pięciu najlepszych ludzi na Tnącym Fale za wygórowaną

212

Page 212: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

opłatę, jaką kapitan Corwin zechciał zapłacić. Myślę, że miał nadziejęposłać kolejnych na następne wyprawy. Teraz muszą znaleźć inny stateki innego ambitnego kapitana.

Rozłożył na biurku więcej dokumentów, obciążając je bryłkami korala,żeby morska bryza ich nie zwiała.

– Liczyliśmy, że nasze wieści będą coś dla ciebie znaczyć – odezwałasię Peretta – bo mamy własną misję. Serrimundi jest teraz częściąimperium D’Hary. Lord Rahl dał wolność wszystkim miastom StaregoŚwiata.

Otto zmarszczył brwi i poprawił kapelusz.

– Słyszałem jakieś opowieści, ale nasze codzienne życie się niezmieniło. Jeśli lord Rahl uważa się za naszego nowego władcę, toprzypuszczam, że przyśle ludzi, żeby nałożyli podatki.

– Z tego, co zrozumieliśmy, wynika – wtrącił się Oliver – że lordaRahla najbardziej interesuje gwarantowanie, a nie narzucanie pewnegosposobu życia.

Zarządca portu się skrzywił.

– Chcesz powiedzieć, że tak jak Imperialny Ład? Serrimundi musiałopłacić imperatorowi Jagangowi znaczną dziesięcinę oraz przesyłać pustewyrazy poparcia, żeby zostawił nas w spokoju. Ponieważ nie sprawialiśmymu kłopotu, skierował swoje wojska gdzie indziej. – Otto nagle sięwyprostował. – Właściwie to uważam, że wysłał całe swoje wojsko napółnoc, żeby pokonać jakiegoś parweniuszowskiego władcę nazywającegosię Richard Rahl. Hm…

– Tak, tak było – powiedział Oliver. – Lecz lord Rahl,w przeciwieństwie do Imperialnego Ładu, nie zamierza narzucaćsurowych praw. Chce, żeby wszystkie miasta i krainy opowiedziały się zawolnością, żeby ludzie sami decydowali o swoim losie, budowali poczuciewłasnej wartości i obalali tyranów. Wszystkie krainy, żeby stać się częścią

213

Page 213: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

imperium D’Hary, muszą przestrzegać ustalonych praw opartych naludzkiej prawości.

Przynajmniej tak mówili Nicci i Nathan.

Otto położył kawałek korala na ostatnim stosie papierów, którychjeszcze nie przeczytał.

– No to Serrimundi wspaniale sobie poradzi w nowej sytuacji. Aleczego wam potrzeba?

– Transportu na północ – powiedziała Peretta. – Idziemy z Cliffwall,daleko w głębi lądu. Podróżujemy już miesiąc, ale musimy dotrzeć doNowego Świata i na koniec znaleźć kogoś, kto przekaże nasze raportylordowi Rahlowi. Mogę je wyrecytować, jeśli się z nim spotkam okow oko.

– A ja mam wszystko spisane. – Oliver zebrał swoje papiery i schowałdo skórzanej torby.

– Niektóre okręty płyną z Serrimundi w górę wybrzeża i wiele z nichdociera aż do Tanimury.

– Nie potrzebujemy luksusów – powiedział Oliver i ściszył głos: – Bonie możemy zapłacić.

– W takim razie mam coś dla was. Mój brat Jared dowodzi okrętemkrakenników i zamierza jutro wypłynąć. Stracił część załogi w…nieszczęśliwym wypadku podczas ostatniego rejsu, ale chce spróbować nawodach na północ od miasta. Jeśli zechcecie mu pomóc i nie macie nicprzeciwko statkowi krakenników, to natychmiast mam dla was koje.

– Nie wiemy, kim są krakennicy – przyznał Oliver.

– Tym lepiej. Wszystko załatwię.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

214

Page 214: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 27

Kiedy stali na targu niewolników, Nathan wyczuł napięcie w zachowaniuNicci i powiedział:

– Legendy o Ildakarze są lepsze niż rzeczywistość. To cię niepokoi,czarodziejko, a ja rozumiem dlaczego.

– Niepokoi mnie niewolnictwo pod każdą postacią. Niegdyś nazywanomnie Królową-Niewolnicą, ale Richard mnie uwolnił.

Jaskrawe barwy, słodko pachnące kwiaty i podekscytowana ludzkapaplanina nie mogły ukryć tego, że było to ponure i mroczne miejsce.Nicci patrzyła na to wszystko i narastał w niej gniew.

– Piękne kwiaty rosnące na kupie gnoju nie zamaskują smrodu.

Targ niewolników był otwartym placem z idealnie dopasowanymiflizami, otoczonym wysokimi białymi budowlami. Minęli nowy białyposąg – arogancki pastuch yaxenów, ostatnio spetryfikowany. Większośćprzechodniów nie zwracała na niego uwagi, ale niektórzy tak, dobrzewiedząc, co on oznacza. Nicci zauważyła u jego podstawy maleńkie błyskilustrzanych odłamków, których uliczni czyściciele jeszcze nie uprzątnęli.

Ludzie nadchodzili z bocznych i głównych ulic, chcąc zobaczyć, coprzywiozły okręty Norukaich. Dobrze ubranym kupcom towarzyszyliniewolnicy w burych tunikach i zwyczajnych sandałach. Mający darszlachetnie urodzeni wydawali się nadmiernie dumni ze swoich jedwabii futer, złotych naszyjników, drogocennych amuletów i brosz przypelerynach.

Kramy sprzedawców wina pojawiły się jak kwiaty po nagłym deszczuna pustyni. Nadjechały wózki z butlami krwistego trunku oraz glinianymi,cynowymi i kryształowymi kielichami. Pospiesznie nadciągali sprzedawcyjedzenia, chcąc zająć dobre miejsce blisko placu. Nad małymi piecykami

215

Page 215: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

na węgiel drzewny skwierczało mięsiwo, a sprzedawcy przekrzykiwali się,zachwalając swój towar. Posępni niewolnicy dźwigali bele materiałów dlakrawców gotowych zaoferować nowe stroje każdemu, kto zamierzał kupićniewolników i chciał, żeby byli odpowiednio ubrani.

Pośrodku targu znajdowało się puste prostokątne podwyższenie,mogące pomieścić przynajmniej sto osób. Ponad nim górowała drewnianaaltana opleciona ciemnozielonymi pnączami wijącymi się wokół słupówpodporowych, jak gdyby rośliny zamierzały zadusić drewno. Z kratownicyponad głowami zwieszały się bujne, słodko pachnące purpurowe kwiatywisterii, przypominające tryskającą krew.

Wyglądający na podenerwowanego czarodziej Renn otarł czoło,a potem zaaferowany poprawił rdzawoczerwone szaty.

– Potrzebuję kolejnych dwunastu niewolników, nim wyruszę przezpustkowia na poszukiwania Cliffwall. – Potrząsnął głową. – Na brodęOpiekuna, to dla mnie fatalny termin! – Udręczony przeszył wzrokiemNicci i Nathana. – Prowadzicie dokładne zapiski z waszej podróży.Powiedzcie mi, jak znaleźć to archiwum, żeby moja wyprawa była szybkai efektywna.

Nathan pospiesznie odwrócił zaniepokojone spojrzenie, a Nicciodpowiedziała chłodno:

– Jak już mówiłam władczyni, musimy uszanować ich wolę pozostaniaw izolacji.

Zirytowany Renn wydął dolną wargę.

– Spodziewałem się, że będziecie chętniejsi do współpracy. Po prostupójdę na zachód przez góry i poszukam w kanionach. Jestem przekonany,że dzięki mojemu darowi je znajdę. – Westchnął przeciągle, rozglądającsię po targu niewolników. – Na razie to stracona okazja.

Quentin prychnął i zamachał rękami. Chmura jego ciemnoszarychwłosów wyglądała jak czoło burzy.

216

Page 216: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Teraz potrzebujesz niewolników, żeby ci prowadzili dom. Możesz ichdzisiaj kupić i kazać zajmować się rezydencją, kiedy cię nie będzie.

Renn spojrzał na niego z przerażeniem.

– Niewyszkolonych niewolników? Spaliliby moją willę dofundamentów.

Quentin znowu prychnął.

– Wtedy ich publicznie wybebeszymy dla przykładu.

– A wartość mojej willi? Nie, dziękuję. – Renn podrygiwałzrozpaczony. – Muszę zebrać moich ludzi, zgromadzić zapasy. Żołnierzekapitana Trevora są gotowi, a planujemy wyruszyć z miasta przedzachodem słońca. To długa podróż. – Spojrzał z nadzieją na Nathana. – Cliffwall jest zaraz za górami?

Nathan tylko wzruszył ramionami.

– No to muszę już iść. – Renn odwrócił się z łopotem szat i opuścił targniewolników, nie kryjąc rozczarowania.

Korpulentna Elsa o krótkich siwiejących włosach przystanęła obokNathana i powiedziała swobodnym tonem:

– Przydałoby mi się czterech lub pięciu niewolników do domu.Upłynęły miesiące od ostatniego przybycia Norukaich, ale… – Wzruszyłaramionami i posłała mu słaby uśmiech. – Od lat nie kupowałamniewolników. Przypuszczam, że za długo. Wielu moich sług jest takstarych, że ledwo wykonują swoje obowiązki. Ale bardzo ich lubię.

Na schodkowatych kamiennych siedziskach w pobliżu platformypotencjalni nabywcy pokazywali sobie worki monet, ogłaszali swojezamiary i otrzymywali status licytanta. Członkowie dumy zajęlizarezerwowane dla nich miejsca na szczycie schodów, lecz strażnicypodnieśli ręce, kiedy Nicci i Nathan chcieli do nich dołączyć.

– Wybaczcie – powiedział młody człowiek o surowej twarzy,z jedwabistą bródką. – Nie jesteście obywatelami Ildakaru, a te siedziska

217

Page 217: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

są tylko dla licytantów. A może zamierzacie wydać pieniądze naniewolników?

– Nie, nie zamierzamy – odparła ostro Nicci.

Strapiony Nathan pochylił się ku niej.

– Może powinniśmy, czarodziejko. Gdybyśmy mieli dość złota,moglibyśmy kupić paru nieszczęśników i zapewnić im godziwe życie, daćwolność. Moglibyśmy dać przykład miastu.

Popatrzyła na swojego towarzysza, dumna z jego determinacji, leczuważając go za naiwnego.

– Pochwalam tę sugestię, ale skąd weźmiesz tyle ildakariańskich monet,żeby przelicytować tych wszystkich szlachetnie urodzonych?

– Gdybym miał dar, mógłbym wyczarować tyle złota, ile bym chciał.To przydatna umiejętność…

– I wszyscy czarodzieje Ildakaru to potrafią. Nie, powinniśmy myślećw o wiele szerszej perspektywie, znaleźć rozwiązanie tego problemu.Kupienie jednego czy dwóch niewolników nie zrobi żadnej różnicy. – Zwęziła błękitne oczy, patrząc na tłum, widząc podniecenie i nienasyceniew oczach ludzi.

– Zrobiłoby różnicę temu jednemu czy dwóm, których byśmy uwolnili– powiedział cicho Nathan.

– Co do tego masz rację – przyznała. Jej umysł krążył wśródmożliwości niczym polujący kot, starając się znaleźć sposób, jak towszystko zmienić. Z obojętną miną obserwowała gęstniejący tłum. – Zawsze uważałam, że jestem wolna, ale Imperialny Ład więził mniew łańcuchach moich własnych przekonań. Służyłam Jagangowi, niewiedząc, że jestem niewolnicą własnych złudzeń.

Nathan pogładził gładko wygolony podbródek.

– A jako Siostra Mroku tkwiłaś w pułapce własnej lojalności wobecOpiekuna.

218

Page 218: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci zrobiła powolny wydech, żeby się uspokoić, ale nie chciała byćspokojna. Chciała zogniskować swoją determinację. Jak mogłaby walczyćz całym miastem, trybem życia głęboko zakorzenionym od tysięcy lati elitą potężnych czarodziejów o nieznanym jej darze?

– Teraz z własnej woli służę Richardowi Rahlowi w jego dążeniu douwolnienia ludzi na całym świecie. – Powiodła wzrokiem wokół targui zrobiło jej się ciężko na sercu. – Lecz przypuszczam, że tutaj te łańcuchysą za grube i za mocne.

– I mnie więziły Siostry – przypomniał Nathan – jako niewolnikaproroctw, przez wzgląd na mój dar zamknęły mnie w wieży nie dozdobycia. Ale wyrwałem się na swobodę, a tobie się udało zrzucić okowyOpiekuna i Jaganga. Bądźmy dobrej myśli, wszystko jest możliwe.

– Wszystko jest możliwe – zgodziła się Nicci.

Spóźniony kreator Andre pospiesznie przepychał się przez tłum. Łypnąłna Nathana, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Może uda mi się kupić próbne okazy i wtedy będziemy mogli szukaćsposobu, jak przywrócić ci serce, którego potrzebujesz, hm?

Ponieważ miejsca licytantów były już zajęte, Andre musiał zająć jednoz niższych siedzisk, co mu popsuło humor, ale się ożywił, kiedy za targiemzaczęły dudnić bębny. Ludzie się odwrócili, czekali. Potem tłum sięrozstąpił, niczym strumień opływający kamień.

Zjawili się norukaiscy handlarze niewolników i wkroczyli na plac. Szliprzez zgromadzony tłum, jakby go nie widząc.

Nicci się zjeżyła. Norukai byli krzepkimi mężczyznami, posturywojowników, zahartowanymi surowym klimatem ich wysp oraz brutalnymżyciem. Ich ramiona dorównywały grubością udom zwykłego mężczyzny.Nosili rozmaite kamizele z solidnej grubej, łuskowatej skóry, podobnej doskóry rekina, tyle że z łuskami. Każdy miał okute żelazem skórzane buty,czarne spodnie i gruby, wzmocniony pas wokół talii i bioder. U pasa wisiał

219

Page 219: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

cały asortyment toporów o podwójnym ostrzu, mieczy, paskudniewyglądających żelaznych pałek i noży. Niektórzy mieli plecione skórzanebicze zakończone pękiem luźnych rzemieni; nie ma wątpliwości, że mogłyzadać ofierze wielki ból.

Każdy z Norukaich miał paskudnie oszpeconą twarz. Specjalnierozcinali policzki od kącików ust do stawu żuchwy, a potem je zszywali.Niektórzy mieli wytatuowane łuski, żeby bardziej się upodobnić dopotężnych wężów wyrzeźbionych na dziobach ich statków.

– Pamiętam, że wielu z nich zabiłam – powiedziała Nicci.

– Ocaliliśmy mieszkańców Renda Bay – odezwał się Nathan, dotykającozdobnego miecza u swego boku. – Udowodniłem, że nawet bez darumogę być śmiertelnie groźnym wojownikiem. – Błysnął lazurowymioczami ku Nicci. – Ale raczej wolałbym mieć swój dar.

Norukai prowadzili pochód ponad stu porwanych mężczyzn, kobieti dzieci. Wszyscy byli wymizerowani, brudni i żałośni, przyodzianiw strzępy ubrań. Niektórzy mieli zniszczone buty czy sandały, lecz inniszli boso, plamiąc krwią flizy. Większość patrzyła w dół, na pięty idącychprzed nimi. Kiedy zobaczyli podwyższenie pośrodku targu niewolników,paru zaczęło mruczeć pod nosem.

Nicci ścisnęło w dołku, otworzyła i zacisnęła pięści, zawrzał w niejgniew. Mogłaby uwolnić ogień czarodzieja i zabić piratów… ale co by todało? Była zuchwała przedtem, walcząc o prawie straconą sprawę, lecz tobyła poważniejsza walka i musiała ją właściwie rozegrać.

Jedna z kobiet jęczała i chlipała, z całej siły starała się powstrzymać odzawodzenia. Norukai uderzył ją w twarz, kłykciami trafiając w skroń, także się zatoczyła. Zanim upadła, handlarz niewolników złapał ją za włosyi szarpnął w górę. Potknęła się, nogi się pod nią ugięły, usiłowałaodzyskać kontrolę nad ciałem. Jeden z braci niewolników wziął ją podramię, starał się jej pomóc. W końcu kobieta znalazła siłę, żeby iść dalej.

Kiedy handlarze zajęci byli kobietą, z szeregu więźniów wyskoczył

220

Page 220: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

mężczyzna i pognał w tłum, jakby sądził, że w nim zniknie.

– Co on wyprawia?! – wykrzyknął Nathan.

Nicci zesztywniała, gotowa walczyć, gdyby wybuchła awantura.

– To szaleniec.

Desperat zrobił cztery kroki, unosząc ręce, jakby ktoś z Ildakaru mógłgo wziąć pod swoje skrzydła.

Dwóch Norukaich wyłamało się z eskorty i skoczyło za nim jak wilki.Jeden dobył miecza, zamachnął się i wbił uciekającemu ostrze pomiędzyżebra. Popłynęła krew. Drugi ze złośliwą radością w oczach, bo jegookaleczone wargi nie mogły się uśmiechnąć, chwycił pałkę z metalowymikolcami. Walnął uciekiniera w ramię, roztrzaskując kość. Mężczyzna jużupadał, śmiertelnie raniony mieczem. Mimo to drugi Norukai uderzył gow głowę, miażdżąc czaszkę.

Ildakarianie się cofnęli, żeby nie ochlapała ich krew, ale bylizafascynowani. Kolejny cios wbił twarz mężczyzny w powierzchnię placu.Pierwszy Norukai podniósł miecz i dźgnął uciekiniera w plecy, a potempowtórzył to jeszcze pięć razy, jego kompan zaś tłukł biedaka kolczastąpałką, aż ten stał się plamą o ludzkim kształcie, wsiąkającą w plac.

Dwaj handlarze niewolników, zadowoleni, schowali broń i wrócili doszeregu. Pozostali jeńcy byli przerażeni, wstrząśnięci – przywołani doporządku.

Ildakariańscy niewolnicy, jakby się tego spodziewali, zjawili się natargu z wiadrami i szczotkami i zaczęli sprzątać.

Wódz Norukaich, idący na czele pochodu, miał wysokie czołoi opadające powieki. Twarz i głowę gładko wygolił, a nad lewą skroniąwstawił sobie ostry trójkątny ząb, prawdopodobnie rekina. Skórai bliznowata tkanka tak go obrosły, że miało się wrażenie, iż z głowywyrasta mu róg.

– Drogie duchy – wymamrotał pod nosem Nathan – znaleźli nowe

221

Page 221: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

sposoby, żeby wyglądać jeszcze ohydniej niż ostatnio.

Andre, siedzący w pobliżu na kamiennym siedzisku, cmoknął.

– Tak, to przykre. Ich metody są takie prymitywne. Mógłbym ichz łatwością przemodelować moim darem, ale oni najwyraźniej wolą bóli blizny.

– Bez wątpienia czują się dzięki temu silni i dzielni – stwierdziła Nicci.– Znałam kiedyś takich mężczyzn.

Na prostokątnym podwyższeniu, pod treliażem z czerwonymikwiatami, zebrali się sprzedawcy niewolników, w stosownych do okazjistrojach, czekając na przybycie jeńców. Wódz Norukaich wyzywającopodniósł głos. Okaleczona żuchwa zniekształcała słowa, lecz w jego głosiebrzmiała moc.

– Jestem Kor, kapitan dwóch przybyłych statków. Przywieźliśmy stusześćdziesięciu niewolników na wasz targ. Oczekujemy dobrej ceny.Z zadowoleniem pozbędziemy się tego chodzącego mięsa.

Norukai zagnali jeńców na duże podwyższenie, gdzie zastraszenii pojękujący mężczyźni, kobiety i dzieci stanęli pod wysokim treliażem.Piraci łypali na nich gniewnie, wydając nosowe dźwięki i produkującślinę, przez co ich wydechy brzmiały jak syczenie węża.

Ildakariańscy sprzedawcy się zakrzątnęli, ciągnąc w dół bujne zielonepnącza wisterii. Kiedy rośliny dotknęły jeńców, niczym śmiesznie cienkieliny, niewolnicy stali się potulni. Przerażenie zmieniło się w błogą apatię.

Nicci, nawet z dalszych miejsc, wyczuła mocniejszy, cięższy zapachkwiatów. Zaczęło się jej kręcić w głowie i uznała, że to jakiś narkotyk,uspokajające działanie kwiatów wzmocnione darem sprzedawców.

Kiedy wszyscy jeńcy zostali poskromieni, sprzedawcy ruszyli wzdłużich rzędów, zdzierając łachmany, ściągając tuniki, strzępy płótna, sukniei szale, zakrywające otumanionych jeńców. Sprzedawców szczególniecieszyło obnażanie młodych kobiet i obmacywanie ich piersi, a widzowie

222

Page 222: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

to komentowali. Najpiękniejsze dziewczyny przyciągnięto na przód. Jedenze sprzedawców uderzał je w wewnętrzną stronę ud, żeby rozstawiły nogi,aby ewentualni nabywcy mogli zobaczyć kępkę włosów.

Mniejsze dzieci, również nagie, zapędzono do innego sektora, nasprzedaż dla bardziej odrażających upodobań Ildakarian. Oddzielonosilniejszych mężczyzn oraz kobiety w średnim wieku mogących byćnajlepszą domową służbą. Widzowie swobodnie rozmawiali, a Nicciczuła, jak pali ją w gardle, bo wszystkie niewypowiedziane słowazamieniały się w kwas.

Elsa wskazała na grupę kobiet w średnim wieku i zawołała:

– Jaka jest cena wywoławcza za te cztery?!

Główny treser Ivan burknął niskim głosem:

– A tamci mężczyźni z przodu. Są nauczeni walki? Mogą walczyć naarenie?

Kapitan Kor wykrzywił się szyderczo do kupujących.

– Nie wypytywałem, co potrafią. Na naszych wężowych statkach niepotrzebuję gospoś, więc kulą się pod pokładem. Podczas ataku zabijamykażdego, kto z nami walczy, toteż rzekłbym, że ci tutaj nie są najlepszymiwojownikami. – Popatrzył na stłoczonych na podwyższeniu mężczyzni przeniósł gniewny wzrok na pytających. – Zadajecie pytania, które mnienie ciekawią. To tylko chodzące mięso. Norukai są pastuchami i w raziepotrzeby rzeźnikami. Kupcie ich i zróbcie z nimi, co chcecie.

Nicci kątem oka zobaczyła przeciskającego się przez tłum Bannona.Był posępny. Długie rude włosy związał w koński ogon. Dotarł do Niccii Nathana, potrząsając głową.

– Byłem z Amosem i tamtymi, kiedy zobaczyliśmy nadpływającestatki. Ale ja… musiałem tu przyjść. Musiałem zobaczyć. Ci wszyscyludzie… – Z trudem przełknął ślinę. – Lata temu Ian był jednym z nich.

Nicci wiedziała, o czym myślał. Najprawdopodobniej jego przyjaciel

223

Page 223: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

był w takiej samej sytuacji: bity, aż stał się uległy; głodzony, póki nieosłabł i nie mógł walczyć; potem otumaniony kwiatami czerwonej jakkrew wisterii.

– Daję po złotej monecie za te cztery kobiety – powiedziała Elsa. –Wyglądają na przydatne, a ja będę je dobrze traktować.

– Nie dbam o to, jak będziesz je traktować – prychnął Kor.

– Cztery złote monety? – warknęła inna kobieta. – Dajesz za wysokącenę!

– Jeśli dobrze zapłacisz i dobrze je traktujesz, to dobrze ci służą –wyjaśniła Elsa.

Jeden otyły szlachcic zetknął czubki palców, jak pająk tańczący nalustrze.

– Ile za tych trzech chłopaczków?

Chłopcy nawet nie drgnęli. Stali nadzy w rogu podwyższenia,przytrzymywani czułkami pnącza.

– Dosyć! Targ skończony! – rozległ się władczy głos.

Z głównej ulicy wyszli władczyni Thora wraz z Maximem. Wciąż nieokazywała mężowi serdeczności, ale teraz wydawali się mieć wspólny cel.

– Powołujemy się na przywilej miasta – powiedział Maxim. – Kupimywszystkich.

Sprzedawcy niewolników byli zaskoczeni.

– Ależ musimy jeszcze ustalić godziwą cenę, wodzu-czarodzieju.

– Mamy cały miejski skarbiec – rzucił nonszalancko. – To będziegodziwa cena… ale chcemy wszystkich.

– Nie mógłbyś wybrać kilku? – odezwał się Quentin. – Norukai zjawilisię po raz pierwszy od wielu miesięcy. Całe miasto potrzebujeniewolników. Tylu uciekło dzięki pomocy Lustrzanej Maski, kiedy całunzaczął zanikać…

– Tutejsi niewolnicy nieźle się rozmnażają – powiedziała Thora. – A ci

224

Page 224: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

są nam potrzebni do zbliżającej się krwawej magii mającej odtworzyćcałun. To im uniemożliwi ucieczkę.

Elsa była zdenerwowana i zawiedziona.

– Dawniej potrzebowaliście tylko piętnastu lub dwudziestuniewolników, żeby odtworzyć całun. Tutaj jest ich stu sześćdziesięciu.

– Może tym razem mamy na uwadze potężniejsze krwawe czary,trwalsze zaklęcie.

– Pewności nigdy dość – stwierdził Maxim. Skinął ku kamiennymławom, na których wiercili się rozczarowani licytanci. – Elsa ustaliła cenę:cztery złote monety za czterech niewolników. Każę skarbnikowi rozliczyćsię ze sprzedawcami. – Skinął uprzejmie głową kapitanowi Korowi. –Dostaniesz tyle pieniędzy, że, jak mam nadzieję, wrócisz, kiedy całunznowu opadnie.

– Jeśli pozwolimy, żeby opadł – wtrąciła Thora.

Tłum narzekał, że tak szybko pozbawiono go rozrywki. Sprzedawcywina obniżyli ceny i ogłaszali promocje. Sprzedawcy żywnościwymachiwali resztkami szaszłyków i słodkiego pieczywa.

Niespokojny Bannon potrząsnął głową.

– Nie podoba mi się to miasto – powiedział, patrząc na Nathana. – Masz choć trochę nadziei na to, że Andre wkrótce przywróci ci dar? Jestjeszcze tyle Starego Świata do zbadania. – Przełknął ślinę. – Prawda?

– Tak samo jak i ty chcę już wyruszyć – odparł Nathan.

Za to Nicci była twarda.

– Nie chcę porzucić tych ludzi. Ildakar był niegdyś wspaniałymmiastem, ale teraz to ropiejący wrzód. Lord Rahl wysłał nas na misję. Czymoże istnieć bardziej podstawowa potrzeba niż ta, której ci ludzie daliwyraz? Jak moglibyśmy im nie pomóc? Musimy znaleźć sposób naprzełamanie tutejszych zwyczajów i danie im wolności, jak tego żądaRichard.

225

Page 225: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nathan wyglądał, jakby połknął kęs nadgniłego owocu.

– Nie mogę ci pomóc, póki nie odzyskam daru… żeby go odzyskać,muszę przytakiwać tym ludziom, chociaż zaczynam gardzić tym, co widzędokoła. – Był zły na własną bezsilność i zniechęcony. – Czarodziejko,sama jedna nie zmienisz liczącej setki lat tradycji.

Wbiła w niego błękitne oczy.

– Nie jestem sama. Mam ciebie.

Bannon podszedł i dotknął rękojeści miecza.

– I mnie.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

226

Page 226: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 28

Tego wieczoru władczyni i wódz-czarodziej wydali kolejny uroczystybankiet, tym razem na cześć ohydnych Norukaich.

Nicci, Nathan i Bannon zostali zaproszeni, chociaż najwyraźniejdopiero po zastanowieniu. Ośrodkiem uwagi byli prymitywni handlarzeniewolników. Do członków dumy dołączyli kapitan Kor i trzej inniosobnicy z wężowych statków; pozostałych trzydziestu norukaiskichmarynarzy puszczono do miejskich winiarni, restauracji i daczz jedwabistymi yaxenami. Kor i jego trzej krzepcy kompani, Lars, Yoriki Dar, mimo zaszczytu, jakim było zaproszenie na ucztę z najważniejszymimiejskimi czarodziejami, najwyraźniej woleliby się przyłączyć do resztykamratów w bardziej hulaszczych rozrywkach.

Nicci, krucha jak szkło, wybrała miejsce u końca stołu, obok Nathana.Bannon zaś siedział z Amosem, Jedem i Brockiem, chociaż wolałby byćgdzie indziej. Od wielu dni nie widziała, żeby się uśmiechnął, i wiedziaładlaczego. Ona też się nie uśmiechała.

Norukaiski kapitan siedział z szeroko rozstawionymi łokciami, gotówjeść obiema rękami, kiedy niewolnicy wnieśli na ramionach rożenz pieczonym yaxenem; młodsi niewolnicy dotrzymywali im kroku,trzymając pod mięsiwem rondel, do którego skapywał tłuszcz. Służącykrążyli wokół stołu, napełniając kielichy krwistym winem, lecz Korszorstko oświadczył:

– To za długo trwa. Przynieście po butelczynie dla mnie i dla moichludzi. – Wydał gardłowy dźwięk, co mogło być śmiechem. – Nawiasemmówiąc, Yorikowi przynieście dwie butelki, bo inaczej będzie narzekał.

Dar łyknął ze swojego kielicha i otarł przedramieniem usta, boczerwony płyn ściekał mu z blizny na policzku.

227

Page 227: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Dobry rocznik.

Pozostali Norukai też się napili i zgodzili z nim.

Kor wyszarpnął z pasa skórzaną sakiewkę i rzucił Darowi. Dźwięczaływ niej złote monety.

– To część twojego dzisiejszego zarobku. Znajdź kupca winnego i kuptyle, ile da się załadować na nasze statki.

– Wszystko wypijemy w rejsie powrotnym – powiedział Yorik.

– Lepiej zostawić królowi Grieve’owi choć antałek – stwierdził Kor.

Pozostali Norukai się spięli, słysząc to imię.

– Odłożymy jeden dla niego.

Maxim wskazał sakiewkę ze złotem.

– Za tyle złota powinniście kupić kilka antałków.

– Dobra, to kup i trochę tego mięsiwa. – Kor własnym nożem odkroiłkawałek pieczeni, służący zaś uważniej wybierali najsmaczniejsze kąskidla gości.

Nicci, milcząca i czujna, obserwowała ich ruchy, studiowała Norukaichjak drapieżnik gotowy do ataku. Czarodzieje Ildakaru ją niepokoilii irytowali, a Norukaich nienawidziła z innego powodu. Ona i jejtowarzysze, jako goście drugiego sortu, zostali obsłużeni jako ostatni.Nicci jadła w milczeniu, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Nathan zajadałze swojego talerza mięso i bulwy, wycierając sos świeżym chlebem.Bannon nie tknął swojej porcji.

– Gdzie są najlepsze jedwabisto-yaxeńskie dziwki w mieście? – zapytałKor.

– Chcielibyśmy kilka wypróbować – dodał Lars – ale nie chcemymarnować czasu.

– Znam najlepsze – wtrącił się Amos.

Thora siedziała u szczytu stołu. Jadła z drogocennej zastawy jakptaszek.

228

Page 228: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Tak, mój syn się w tym dobrze orientuje.

– Nasz przyjaciel Bannon może mieć ochotę się do nas przyłączyć –odezwał się Jed, lecz był to raczej sarkastyczny przytyk niż zaproszenie. – Zatroszczymy się o niego.

Bannon się zaczerwienił i ostrożnie przyznał:

– Kobiety są bardzo piękne.

Korsarze popatrzyli na siebie i zarechotali, a potem wymamrotaliw chropawym języku brzmiącym jak ocierające się o siebie kamienie:

– Kobiety ildakariańskie są za delikatne i zbyt szybko się łamią – rzekłDar.

– Wolimy solidną urodę norukaiskich kobit – stwierdził Kor. – Alewasze się nadadzą. Długo byliśmy na morzu. Niewolnicy byli pod ręką,ale oni mogą ugasić tylko pragnienie zwykłego chłopa.

– Ponieważ jesteście mile widzianymi partnerami handlowymi – powiedział wódz-czarodziej Maxim – to zaprosimy was również na jednoz naszych seksualnych przyjątek, jeśli wolicie szlachetnie urodzoneIldakarianki. Możemy zrobić wyjątek i będzie to doświadczenie, któregoszybko nie zapomnicie. – Z wrednym uśmieszkiem wskazał władczynię. – Moja piękna żona z ochotą was zadowoli. Nie jest wybredna w wyborzeswoich mężczyzn.

Thora posłała mu jadowite spojrzenie.

– Istotnie będziemy mieć dziś wieczorem orgię z udziałem wieluszlachetnie urodzonych, jeśli miałoby to sprawić przyjemność tobiei twoim ludziom, kapitanie Kor. – Miało się wrażenie, że z trudemwypowiada te słowa.

Norukai łypnęli na nią pożądliwie.

– Czarodziejka Nicci też jak zawsze jest zaproszona – dodał Maxim.

– Jak zawsze – powiedziała Nicci. – I jak zawsze odmawiam.

Roześmiał się dobrodusznie.

229

Page 229: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Jak sobie życzysz. Zważywszy na twój chłód, niektórzy szlachetnieurodzeni zasugerowali, że twoje sutki są z kryształków lodu.

– Głupcy mogą paplać, co chcą – odpowiedziała Nicci.

Siedzący obok Nathan nie mógł się nie uśmiechnąć.

Maxim znowu się roześmiał.

– Zachwycające, po prostu zachwycające.

Kor przeniósł spojrzenie z Thory na sztywnych członków dumy,a potem obrócił się ku Amosowi, który dokładał sobie mięsa yaxena.

– Wolimy burdele. Szlachetnie urodzone kobiety za dużo gadają wtedy,kiedy rozmowa nie ma znaczenia.

Jako kolejne danie służący przynieśli półmiski ze stosami małychgrillowanych ptaszków, każdy na jeden kęs. Czarodziej Damon się ożywił,gładząc swoje długie wąsy.

– O, pyszności! Pieczone w miodzie skowronki. To twoje, władczyni?

Potaknęła.

– Tak. Ich śpiew jest słodki, lecz mięsko słodsze. Trzeba będzie nałapaćnowych. Rozwiesiliśmy sieci na dachach.

– Ilu jeszcze niewolników mamy wam przywieźć? – wpadł jej w słowoKor. – I kiedy? Mamy w ujściu rzeki wiele wężowych okrętów, jakrównież przy wyspach. Zdobędziemy, co wam trzeba. Wystarczy, że nampowiecie.

– Niewolnicy umierają, chociaż i szybko się rozmnażają – powiedziałIvan, unosząc pusty talerz i niecierpliwie czekając, żeby służba dołożyłamu mięsa.

– Dzisiejsza grupa bardzo się nam przyda – rzekła Thora. – Pozwolinam rzucić czar i na bardzo długo przywrócić całun.

– Jeśli całun będzie na miejscu, jak sprzedamy wam więcejniewolników?

– Ildakar przez wiele stuleci żył pod całunem – odezwał się Maxim. –

230

Page 230: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Stanowiliśmy zamknięty układ, bez handlu z zewnętrznym światem, leczzdecydowanie wolę dopływ towarów z zewnątrz i świeżą krew. Uwierzciemi, że nadal powinniśmy od czasu do czasu zdejmować całun, żebyuzupełnić nasze zasoby.

– Spodziewasz się, że będziemy czekali na naszych statkach, aż miastoznowu się ukaże? A co w tym czasie stanie się z naszym ładunkiem? –zapytał Kor.

Bannon wpatrywał się w swoją porcję, dźgając mięso widelcemo ostrych zębach.

– Nie są tylko ładunkiem – warknął na tyle głośno, żeby inni usłyszeli.– Są ludźmi… jak mój przyjaciel Ian. Póki go nie porwaliście, byłchłopakiem mającym przed sobą przyszłość. Zamierzamy zwrócić muwolność. – Posłał Amosowi znaczące spojrzenie, ale ten go zignorował.

Norukai byli zdumieni, że Bannon się odezwał. Rozbawiony Andregładził gęstą, splecioną w warkocz brodę.

– Pozbawiony daru fechmistrz jednak ma głos? To mogłoby byćzajmujące, hm?

– Każda osoba w naszym doskonałym społeczeństwie odgrywa swojąrolę – stwierdziła Thora. – Niektórzy dźwigają brzemię przywództwa. Innipo prostu pracują. Znają swoje miejsce.

Nicci spostrzegła, że Bannon wychylił cały kielich krwistego wina. Byłzarumieniony i zły, teraz przemówił głośniej.

– Widzieliśmy, jak Norukai napadają na bezbronne miasteczka. – Zeszczękiem uderzył widelcem w talerz. – Jak polujecie na niewinnych.

Oczy Kora zapłonęły. Pozostali Norukai wyglądali na zirytowanych,ale pozwolili kapitanowi mówić w ich imieniu.

– My nie żerujemy na niewinnych, żerujemy na słabych. Takie jestprawo natury. Przetrzebiamy ludzkie stado. Jedni giną, inni sąniewolnikami. Jesteśmy silni, więc robimy, co chcemy.

231

Page 231: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Bannon najwyraźniej dążył do bójki. Na szczęście nie pozwolono muwnieść na ucztę miecza, bo inaczej mógłby wywołać krwawą bijatykę.

Nicci dotknęła jego ramienia i chłopak znieruchomiał, chociaż wciążbył bliski wybuchu. Czarodziejka, zwracając się do handlarzyniewolników, użyła innej broni.

– Skoro jesteście tacy potężni, kapitanie Kor, to wyjaśnij mi coś, na conatrafiliśmy po drodze do Ildakaru. – Błękitne oczy błysnęły, a pozostaliumilkli, chcąc usłyszeć jej słowa. – Natrafiliśmy na czterech Norukaich…a przynajmniej na cztery głowy Norukaich. Były zatknięte na wysokichpalach i pozostawione przy drodze jako ostrzeżenie. Byli słabi?

Bankietowy stół obiegł gniewny pomruk, niczym odgłos dalekiej burzy.Tak władczyni jak i wódz-czarodziej poczuli się nieswojo, lecz się nietłumaczyli. Amos patrzył gniewnie na Bannona, który sprawiał wrażenie,że się tym nie przejmuje.

– Może byli po prostu dekoracją – stwierdził nonszalancko Nathan. –Niezbyt udaną.

– Poza naszym ochronnym całunem istnieje wiele zagrożeń – powiedziała Thora. – Kto wie, co się stało z tamtymi? Skoro było todaleko od Ildakaru, to nie mamy z tym nic wspólnego.

Yorik wypił kolejny kielich wina, kończąc pierwszą butelkę, i nalałsobie z drugiej.

Naczelny kapitan Avery wkroczył do sali bankietowej, kiedy zabranoostatnie dania. Pochylił się nisko ku Thorze.

– Pragniesz czegoś, władczyni?

– A tak. – Dotknęła jego dłoni. – Tego wieczoru mamy kolejnenamiętne przyjęcie. Chciałabym, żebyś w nim uczestniczył jako mójosobisty gość.

Przystojny kapitan skinął głową.

– Jak sobie życzysz, pani. Będę służyć Ildakarowi w każdy wymagany

232

Page 232: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ode mnie sposób.

Siedzący obok Maxim przewrócił oczami i spojrzał z nadzieją na Nicci,ale posłała mu przez stół zimne spojrzenie.

– Andre, czy moglibyśmy omówić, jak wzmocnić moją Han, którejmapę sporządziliśmy? – spytał niepewnie Nathan. – Chciałbym poświęcićtej sprawie więcej czasu.

– Nie dzisiaj, drogi Nathanie. Musimy odpocząć i nabrać sił, hm?Powinieneś tak zrobić.

Norukai wypili resztę krwistego wina, Amos z przyjaciółmi zaśzaproponowali, że zaprowadzą gości na niższe poziomy Ildakaru. Tymrazem nie zaprosili Bannona, a on nie wydawał się tym rozczarowany.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

233

Page 233: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 29

Bannon był taki wściekły, że widział czerwone mroczki przed oczami,kiedy wyszedł w ciemność. Nie miał ochoty hulać z Amosem i jegoprzyjaciółmi, zwłaszcza że byli z obrzydliwymi Norukaimi. Amos obiecałmu pomóc w sprawie Iana, lecz minęły już dwa dni, a on nie widział jegozainteresowania.

Toteż postanowił spróbować sam. Od kiedy zobaczył, co się stałoz jego biednym przyjacielem, który nadal żył, lecz w pewnym sensiezginął, odczuwał silne wzburzenie.

Norukai budzili w nim obrzydzenie. Śmiali się i parskali podczas uczty,obżerając się pieczenią z yaxena i opijając krwistym winem…a członkowie rady witali ich jak miłych gości, szanowanych kupców. Natargu niewolników Bannon patrzył, jak zmaltretowanych jeńcówzaganiano na podwyższenie. Każdy z nich mógłby być młodym Ianem,jeszcze chłopcem, okładanym pałką, uprowadzonym ze spokojnej zatoczkina wyspie…

Bannon mruganiem pozbył się z oczu gorących łez i niepewnymkrokiem wszedł na środkowe poziomy miasta. Bulwary były pełnewieczornych klientów. Tawerny i restauracje serwowały jedzenie i napitki;sklepy były otwarte do późna, a sprzedawcy zachwalali swoje towaryszlachetnie urodzonym spacerowiczom.

Bannon wiedział, dokąd ma iść. Minął wielką i osobliwie pustą arenęi poszedł prosto do otwierającego się w piaskowcowej wychodni tuneluprowadzącego do treningowych pieczar.

Przed tunelem w metalowych uchwytach migotliwie płonęłypochodnie, ale nie zobaczył ani bramy z prętów, ani straży. Wziął oddech,dostosował wzrok do głębszego mroku i wszedł w ciemne przejście.

234

Page 234: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Sięgnął ręką do biodra. Żałował, że nie wziął Niepokonanego, alegospodarze nalegali, żeby zostawił miecz w komnacie. Ildakar byłpodobno idealną społecznością, więc po co komuś miałaby być potrzebnabroń? Lecz ostatnio został zamordowany jeden z miejskich strażników,więc ulice z pewnością nie były bezpieczne… przynajmniej dla niektórychludzi. Bannon wyczuwał niepokój szerzący się wśród mieszkańcówniczym zgnilizna atakująca skrzynkę jabłek. Nie miał broni, więc tylkozacisnął pięść.

Wszedł głębiej w niepokojąco mroczny tunel wiodący do labiryntu celwojowników. Jeśli uda mu się uwolnić Iana, wszystko będzie w porządku.

Usłyszał nagle jakiś ruch i gwałtownie się odwrócił, kiedy z mrokuwyskoczyła jakaś postać. Uderzyły w niego twarde mięśnie. Dłońchwyciła za koszulę na piersi i rzuciła nim o ścianę; druga dłoń chwyciłaza długie włosy, szarpnęła do tyłu.

Bannon zamachnął się pięścią, uderzył i przypadkiem trafił w miękkieciało. Usłyszał okrzyk bólu, sapnięcie. Znowu uderzył, ale żylasta postaćwciąż go atakowała; same mięśnie i szybkie ciosy. Dostał w żebra, a zarazpotem w bok głowy, po czym jego czaszka uderzyła o ścianę tunelu.Zobaczył gwiazdy i zatoczył się, próbował się bronić. Szybki ciosw podstawę szyi sprawił, że nogi się pod nim ugięły.

Kiedy zaczął się osuwać, napastnik chwycił go za koszulę na plecachi powlókł za sobą. Słyszał ciężki oddech i dzwonienie w uszach. Kopał,starał się zapierać piętami, ale nic to nie dało. Wreszcie mrok wokół niegopojaśniał i uświadomił sobie, że został zaciągnięty do większej pieczary,z małymi arenami do walki i licznymi celami wojowników w bocznychtunelach.

Starając się zebrać myśli, zobaczył stojącą nad nim młodą morazethz jasnobrązowymi włosami: Lila, ubrana tylko w krótką skórzaną czarnąspódniczkę i skórzaną przepaskę zakrywającą piersi.

– Właściwie powinnam zabić intruza, ale obudziłeś moją ciekawość.

235

Page 235: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Otarł krew z ust i z trudem wstał.

– Słodka Matko Morza, czemu to zrobiłaś? – Potrząsnął głowąi dzwonienie zaczęło cichnąć.

Cienkie usta Lili wygięły się w uśmiechu.

– Dla treningu. – Jej skórę pokrywały wypalone symbole, ale nosiła jez dumą, raczej jak honorowe odznaki niż blizny. – Mogłam kopnąć cięw krocze i padłbyś jak kawka, ale potem nie nadawałbyś się do rozmowy.– Oparła ręce na biodrach. – A teraz gadaj, po co tu przyszedłeś.

– Mój przyjaciel. Przyszedłem do Iana.

Lila drwiąco prychnęła.

– Jesteś równie głupi jak słaby? Nie chce cię widzieć. Dał to jasno dozrozumienia.

– Ale ja chcę się z nim zobaczyć. Chcę go uwolnić. Zrobię, co trzeba.Mogę zapłacić za jego uwolnienie? Mogę załatwić, żeby go ułaskawiono?

Lila zrobiła wielkie oczy.

– Ułaskawiono? Nie popełnił żadnej zbrodni. Jest naszym czempionem.

– Iana porwano, kiedy był chłopcem. Norukaiscy handlarzeniewolników wyrwali go z rodzinnego domu. Kto wie, ile wycierpiał?A teraz jest zmuszany do walki na waszych arenach.

Morazeth posłała mu miażdżące spojrzenie.

– Był słabym dzieciakiem bez przyszłości, mógł jedynie zostaćdrobnym farmerem na nieciekawej wyspie. Teraz zmężniał i jestwyszkolony. Zabił setki przeciwników. Jest czempionem całego Ildakarui sama Adessa wzięła go sobie na kochanka. Na Opiekuna, czemu miałbysię tego wyrzec?

– Żeby być wolnym – odparł Bannon.

Lila znowu prychnęła ironicznie.

– Nikt nie jest wolny. Każdego pętają takie czy inne łańcuchy.

236

Page 236: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Mnie nie – zaprotestował Bannon.

– Jasne, że ciebie też. Albo dopiero spętają. Może twoje łańcuchy totwoja nieświadomość, jak działa świat.

Bannon się otrzepał, otarł krew z pękniętej wargi i spróbował byćrzeczowy. Wyciągnął złote monety, które dostał od Amosa, na wypadekgdyby chciał „specjalnych usług” od jedwabistej yaxeny, a które zwróciłmu odźwierny.

– Chcę kupić jego wolność. – Podsunął jej pieniądze. – Prawdziwezłoto.

Zaśmiała się pogardliwie.

– Parę monet? Za czempiona? Złoto nie wystarczy.

– To czego trzeba, żeby go uwolnić?

Lila wyglądała na rozbawioną.

– A co masz do zaoferowania?

– Wszystko, co mam – odrzekł, wypinając pierś.

Nie zrobił na niej wrażenia.

– Czyli nic interesującego. Możesz dostać dokument od wodza-czarodzieja? Albo władczyni? Czy któryś z członków dumy wystąpiw twoim imieniu o transfer prawa własności czempiona?

Bannon odwrócił wzrok.

– Jeszcze nie. Myślę o czymś.

Mógłby poprosić Nicci i Nathana, żeby przemówili w jego sprawie,lecz i ich pozycja była tutaj słaba. Wykorzystali wszystkie możliwości,żeby prosić czarodziejów, by pomogli Nathanowi odzyskać dar. Serce gobolało, był naprawdę zrozpaczony.

– No to nie przestawaj myśleć.

Lila go odwróciła i poprowadziła do wylotu tunelu. Przed sobązobaczył jaśniejszą plamę, gwiazdy, uliczne światła.

237

Page 237: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Chcę znowu zobaczyć Iana.

– I ja chcę wielu rzeczy – odparła Lila. – Nie zawsze dostajemy to,czego chcemy. Musisz się dużo nauczyć o życiu, chłopaczku.

Wypchnęła go na otwartą przestrzeń, a on chwiejnym krokiem wyszedłna ulicę. Lila stała u wylotu tunelu, smukła i groźna, a mimo toniepokojąco atrakcyjna.

Bannon tkwił przed nią i długo na nią patrzył, ale nawet nie mrugnęła.Uświadomił sobie, że powinien spróbować czegoś innego, znaleźć innegosprzymierzeńca, bo Ian na zawsze pozostanie więźniem.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

238

Page 238: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 30

Tej nocy, kiedy Nicci spała, niespokojna i samotna, również krążyław wyobraźni ciemnymi ulicami. Jej umysł, wytrącony z równowagibankietem i norukaiskimi handlarzami niewolników, podświadomie szukałmagicznej więzi z Mrrą. Wielka kocica poruszała się w nocy jak płowycień, niewidzialna w labiryncie wielkiego miasta.

Świadomość Nicci dryfowała, a potem się połączyła z siostrą-panterą,lecz jej umysł jedynie wyczuwał siłę kocicy. Mrra była kłębkiemwyostrzonych zmysłów, obrazy i zapachy eksplodowały powidokami.Blask ze szpar w oknach i uliczne latarnie dawały więcej światła, niżpotrzebowała, żeby widzieć. Każda słaba woń opowiadała jakąś historię:cuchnące plamy brązowej cieczy z opróżnianych nocników w rynsztokach;świeży zapach czystej wody płynącej wąskimi kanałami pod ulicami;odchody szczurów i ostrzejsza woń domowych kotów, które polowaływ bocznych uliczkach. Kwiaty w okiennych skrzynkach wydzielałymdlący słodki aromat.

Wskoczyła na ozdobne kamienne ogrodzenie. Potem niemal bezwysiłku przeskoczyła na spadzisty, pokryty dachówkami, wysoki dachi pomaszerowała szczytem. W końcu wskoczyła na następny dach – chodziła, badała.

Mrra znalazła tymczasowe legowisko, gdzie mogła spać za dnia – dużymagazyn zboża, pełen przyjemnych cieni. Wchodzili tam nieliczni ludzie,no i miała do jedzenia mnóstwo szczurów, chociaż kurz drażnił jej wąsyi zmuszał do kichania.

Nocą mogła swobodnie zwiedzać wielkie miasto. Przechodziła obok,kiedy naczelny treser dręczył zwierzęta na arenę. Odsłoniła kły i głuchozawarczała.

239

Page 239: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci w łóżku zacisnęła „pazury”, mając ochotę rozerwać coś nastrzępy z powodu mrocznych wspomnień z dawnych czasów, zanim jejtroka uciekła. Mrra pamiętała ból, krew, walkę.

Nawet teraz wyczuwała inną trokę piaskowych panter w głębi tychtuneli z koszmaru. Mrra wiedziała, że te koty dręczono tak samo jak ją, ichmyśli tak samo wypaczał okrutny dar naczelnego tresera… którego i onenienawidziły. Wytresowane drapieżniki rozdzierały na strzępy ofiary napiachu areny, ale chciały raczej rozszarpać pazurami Ivana.

Wielka kocica uskoczyła w mrok, zamknęła się wokół niej ciemność.Chciała dotrzeć na szczyt płaskowyżu i zobaczyć swoją siostrę, ale Niccibez słów ją ostrzegła, kazała się trzymać z daleka, nie zbliżać dowspaniałej willi.

Cierpliwości, siostro-pantero, pomyślała Nicci w tym swoim niby-śnie.Cierpliwości.

Po północy Nicci obudziła się z umysłem wciąż pełnym kocich snów.Przeciągała się, mając w pamięci mięśnie pantery. Była całkowicieprzytomna, czujna i niecierpliwa, chociaż do wschodu słońca było jeszczedaleko.

Włożyła swoją czarną suknię i wyśliznęła się w noc. Chodząc ulicami,myślała o krążącej gdzieś tam panterze, ale uznała, że spotkanie z niąbyłoby dla nich zbyt ryzykowne. Mogła za to iść przez miasto sama jedna– nie piaskowa pantera, lecz czarodziejka. To wystarczy.

Szła brukowanymi ulicami, przechodząc pod ozdobnymi wierzbamipłaczącymi, których gałęzie tajemniczo szeleściły. Jarzące się kuleemanowały błękitnym światłem ze szczytów żelaznych podstaw,oświetlając skrzyżowania i zostawiając gęsty mrok gdzie indziej.

Nicci mijała bogato zdobione domy pomniejszych szlachetnieurodzonych, którzy usilnie starali się wykazać, jak są ważni. Widziała

240

Page 240: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

jasnozielone ślepia pomarańczowego domowego kota szukającego sobiekolacji. Kot bezszelestnie zniknął.

Schodząc ze wzgórza główną ulicą, widziała kołyszące się szyldygospód i domy właścicieli sklepów, gdzie ludzie już ułożyli się do snu.

Dotarła do cichego placu z fontanną – żałosny strumyk ściekał dopółokrągłej górnej misy i potem na sam dół, do zbiornika. Proporcez symbolem Ildakaru zwisały smętnie w wilgotnym i nieruchomymnocnym powietrzu.

Dostrzegła błysk światła na ścianie pobliskiego budynku – kawałeklusterka wciśnięty w szczelinę pomiędzy cegłami. Drugi odłamek lustrapołyskiwał w przeciwległej ścianie.

Nicci, z wyostrzonymi zmysłami, ostrożnie przecięła plac i znalazławięcej odłamków luster rozsypanych wokół obrzeża fontanny jakzuchwałe deklaracje złożone w bezpiecznym mroku nocy. Potemdostrzegła ukradkowy ruch, zakapturzone postaci w uliczkach. Nieuciekły, ale czekały, wtapiając się w atramentowe cienie. Stanęłanaprzeciwko nich, ufna, że obroni się dzięki swojej mocy. Czekała, ażzrobią pierwszy ruch.

Obcy kryjący się w ciemnościach milczeli, nie krzyknęli, nie rzucili jejwyzwania. Powodowana nagłym impulsem pochyliła się i wzięłaz obrzeża fontanny odłamek lustra. Uniosła go w palcach.

Kilka zakapturzonych postaci podeszło; twarze mieli zasłoniętecienkimi czarnymi chustkami. Każda miała drewniany amulet ze znakiemrunicznym Ildakaru. Nicci, patrząc na ich zasłonięte twarze, potrząsnęłagłową i jej długie blond włosy swobodnie opadły.

– Nie muszę ukrywać, kim jestem.

– Ale my musimy – powiedział jeden z nieznajomych. – Musimyjeszcze wiele zdziałać, żeby uratować nasze miasto.

– Nie jestem z Ildakaru – rzekła.

241

Page 241: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Wiemy – odpowiedział inny.

Zakapturzone postaci obróciły się ku najgłębszym czarnym cieniomw bocznej uliczce i uniosły dłonie w umówionym sygnale. Pojawiła siękolejna postać w powłóczystej, ciemnoszarej jak burzowa chmura szacie.Kiedy wkroczyła w krąg bladego światła, Nicci ujrzała pod kapturem nietwarz, lecz dezorientującą mieszaninę obrazów.

Lustro.

Twarz zakrywała lustrzana maska.

– Znam cię – powiedziała. – A przynajmniej słyszałam o tobie.

– Wszyscy w Ildakarze o mnie słyszeli – rzekł mężczyzna głosemstłumionym przez gładkie kawałki lustra, pomiędzy którymi byłyszczeliny na oczy i usta. – Każdy niewolnik i każdy poniewieranymieszkaniec miasta wie, kim jestem. Walczymy o wolność. Niektórzyotwarcie popierają naszą sprawę, inni tylko sercem i umysłem.

– Czarodzieje też o tobie wiedzą – oznajmiła Nicci. – Chcą cię zabić.

– Wielu próbowało, ale jak widzisz, jeszcze im się nie udało.A tymczasem moi stronnicy uwalniają niewolników okropnietraktowanych przez najgorszych właścicieli. Mamy w mieście kryjówkii możemy ich wyprowadzić poza Ildakar. Potem mogą ruszyć w góry,znaleźć inne miasta i wsie i zacząć nowe życie. Musimy robić, co w naszejmocy, ilekroć całun zanika. Jeżeli umożliwimy ucieczkę wieluniewolnikom, to czarodzieje nigdy nie będą mieć ich tylu, ilu potrzeba dokrwawej magii.

– To czemu wszyscy nie odchodzą? – zapytała Nicci. – Czemu tyzostajesz?

– Bo walka toczy się tutaj. Zamierzam zostać, póki nie zwalczymytyranii, nie obalimy dumy. To mój cel.

– Godny pochwały. – Przypomniała sobie ponury spektakl na targuniewolników i poczuła, jak rozpala się w niej gniew. – Jestem po twojej

242

Page 242: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

stronie, podobnie jak moi towarzysze. Możemy bardzo pomóc, jeżeli maszplan. Lecz tyrania w Ildakarze jest potężna.

Zamaskowany mężczyzna powoli skinął głową.

– Potężna, tak, ale nie niezwyciężona. Obserwowaliśmy cię.

Nicci się zdziwiła.

– Masz zwolenników w paradnej willi? W dumie czarodziejów?

– Wszędzie mamy zwolenników – oznajmił Lustrzana Maska. – Możemy czytać w twoim sercu. Naprawdę jesteś jedną z nas,czarodziejko Nicci.

Zachowała resztkę zdrowego sceptycyzmu.

– Trudno znaleźć lojalnych sprzymierzeńców. Kim jesteś? Czy toprawda, że nosisz maskę dlatego, że twoje rysy zdeformował kreator?

Zza lustrzanej maski dał się słyszeć dziwny stłumiony śmiech.

– Tak mówią? Może to i prawda. A może noszę maskę, żeby ludzie,którzy na mnie patrzą, mogli się zastanowić nad tym, co sami moglibyzrobić dla rebelii. W tym niegdyś wspaniałym mieście przez stuleciauwięzienia pod całunem zapanował zastój. – Znowu ten stłumiony śmiech.– „Całun” to właściwa nazwa, bo w całuny zawija się umarłych.

Jego zakapturzeni zwolennicy wymamrotali coś i potaknęli.

– Robimy co się da, ale ty też masz wielką moc, Nicci. Możesz zakłócićrównowagę tego miasta. Jak mówiłem, obserwowaliśmy cię.

Zamaskowani zwolennicy potwierdzili.

Bladą, szczupłą ręką mężczyzna podniósł odłamek lustra i wcisnąłNicci w dłoń.

– Bądź gotowa. – Zamknął jej palce na ostrych brzegach, nie na tyle,żeby się zraniła, ale wystarczająco, żeby poczuła ostrą krawędź. –Zastanów się nad tym.

Cofnął się z łopotem ciemnoszarych szat. Jego zwolennicy skoczyliw mrok, a Lustrzana Maska zniknął, zostawiając Nicci z odłamkiem lustra

243

Page 243: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w ręku. Trzymała go, rada, że wyszła z willi tak późną nocą. Teraz miaławięcej nadziei co do przyszłości Ildakaru niż przez wiele dni.

Nicci wiedziała, że znalazła sojuszników.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

244

Page 244: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 31

Kiedy Nicci wracała na górne poziomy płaskowyżu, wielkie miastopozostawało ciche. Przed sobą, niedaleko willi, widziała imponującąpiramidę oświetloną magicznymi pochodniami. Stojące na szczyciesrebrzyste urządzenie wychwytywało diamentowe lśnienie gwiazdprzedostające się przez cienką zasłonę wysoko płynących chmur.

Wśliznęła się przez łukowate przejście i przekradła korytarzami, gdziestały posągi, dziwaczne rzeźby będące zapewne spetryfikowanymiofiarami gniewu czarodzieja. Kiedy oblegająca miasto armia zostałaobrócona w kamień, mieszkańcy się cieszyli, ale z biegiem lat moc, któraich uratowała, zmieniła się w opresję. Kiedy Nicci natrafiła na posągrozgniewanej starej kobiety, przypomniała sobie, jaka się czuła bezsilna,kiedy naprawiacz zaklął ją w kamień, zmuszając do przeżywania wciąż nanowo największego przewinienia. Nie potrafiła przełamać tego czaru,a była przekonana, że władczyni Thora i każdy z członków dumy bylibyo wiele groźniejszymi przeciwnikami.

Musiała znaleźć inny sposób pokonania ich. Może Lustrzana Maskai jego rosnąca potęga to jakaś możliwość.

Kiedy mijała komnatę Nathana, zobaczyła blask. Czarodziej nie spał,chociaż niedługo miało świtać. Zawahała się, rozważając, czy goniepokoić. Dzięki darowi wyczułby jej obecność, ale po utracie magiiNathan był właściwie ślepy.

Kiedy zapukała, czarodziej był wyraźnie spłoszony.

– Odpoczywam. Nie jestem zainteresowany.

– To ja, Nicci.

Usłyszała pomruk zdziwienia i Nathan energicznie otworzył drzwi.

– Czarodziejka! Myślałem, że to któryś z nich przyszedł zapytać,

245

Page 245: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

czybym się nie przyłączył do tych ich dzikich orgii.

Nicci uniosła brwi.

– Czyżby ci się naprzykrzali tego wieczoru?

Odwrócił się, gładząc palcami gładką brodę.

– Niezupełnie, ale zbierałem się na odwagę, na wypadek gdybymmusiał im odmówić. Mam zasady.

Nicci wśliznęła się do jego komnaty. Czarodziej rozłożył papiery namałym sekretarzyku, jarzące się lampy rzucały na dokumenty ciepłe żółteświatło.

– Notuję w księdze życia to, co widzieliśmy i czego się dowiedzieliśmy– wyjaśnił. – Pewnego dnia zabiorę tę księgę do D’Hary, żebyśmy moglizaimponować Richardowi naszymi przygodami.

Padł na fotel przy sekretarzyku i gestem poprosił, żeby usiadła. Nicciwybrała wygodny narożnik łóżka, wygładzając swoją czarną suknię.

Nathan zamknął oprawną w skórę książkę, którą dostał od wiedźmy.

– Nie żałuję, że zostałem ambasadorem. Zobaczyłem więcej świata, niżsię spodziewałem. – Wygiął w uśmiechu cienkie usta. – Przez te wszystkiestulecia w Pałacu Proroków marzyłem o przygodach i tęskniłem zazwiedzaniem nieznanych krain. Wymyślałem opowieści i je spisywałem.Nawet teraz się dziwię, jak popularne stały się te moje opowiastki, naprzykład Przygody Bonnie Day. Ale gdy już naprawdę zostałempodróżnikiem, to jakaś cząstka mnie, mała, lecz co dnia większa, chciałabywrócić do domu.

– Podróżnik sam sobie stwarza dom. – Nicci odgarnęła z oczu luźnypukiel włosów i założyła za ucho. – Lecz ja nie szukam przygód. LordRahl powierzył mi misję. Chciał, żebym zadbała, by inni postępowalizgodnie z zasadami, żeby ludzie mogli realizować swoje marzenia i abywypełniali swoje obowiązki. – Zniżyła głos, chociaż dobrze wiedziała, żeNathan był świadom tego, co zamierzała powiedzieć. – Kocham Richarda.

246

Page 246: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Zawsze go w ten czy inny sposób kochałam. Co ważniejsze, złożyłam muprzysięgę. Muszę robić, co w mojej mocy, żeby pomagać ludziomi nauczyć ich wolności. Musimy obalać tyranów. Także tutaj.

– Jestem jak najbardziej za, droga czarodziejko – powiedział Nathan. – A gdybym nie był taki bezradny, to razem przeprowadzilibyśmy atak,żeby obalić rządzącą radę i wyzwolić mieszkańców Ildakaru.

– Wciąż możemy to zrobić – odparła Nicci. – Musimy znaleźć sposóbna obalenie władz miasta.

Nathan położył pięść na mostku i mocno nacisnął, jakby chciał wydusićstamtąd moc.

– Gdybyż tylko Andre mógł sprawić, żebym znowu stał się w pełnisobą. – Potrząsnął głową i spojrzał na księgę życia.

Nicci zobaczyła, że otwarł ją na początkowych stronach, gdzienagryzmolone były słowa Red. Czarodziej ujrzy to, co mu potrzebne, by napowrót stał się w pełni sobą. Znała zapisaną tam dodatkową instrukcjęnajwyraźniej przeznaczoną dla niej. A czarodziejka musi ocalić świat.

– A jeśli kreator nie przywróci ci serca czarodzieja, Nathanie?W Ildakarze może być inna odpowiedź. A może odzyskałbyś moc, gdybyto miasto się odrodziło?

– I również w ten sposób zamierzasz ocalić świat, czarodziejko?

– Patrzyłam w oczy członkom dumy. Opowiadałam im o lordzie Rahlui jego wizji i ujrzałam, że w myślach drwią ze mnie, bo on jestprzeraźliwie daleko. – Zgrzytnęła zębami i znowu ściszyła głos: – Ale janie jestem daleko. Jestem tutaj i tego powinni się bać.

Tak, przybyli do tego miasta, żeby pomóc Nathanowi, lecz porozmowie z Lustrzaną Maską już jej się tak nie spieszyło, żeby stąd odejść.Kiedy badawczo obserwowała wyniosłych czarodziejów siedzących butniew wieży tronowej, nie tylko starała się ich zrozumieć. Szukała słabychpunktów.

247

Page 247: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nathan był smutny i zmieszany.

– Chciałbym ci pomóc, czarodziejko, ale nie występujemy z pozycjisiły.

Nicci przymrużyła oczy.

– Kiedy słusznie postępujemy, zawsze przemawiamy z pozycji siły.Rada rządząca upadnie.

Czarodziejka wstała z łóżka i zaczęła chodzić po komnacie. Obok misystał mały wazonik z gałązką ziela, sądząc po zapachu, rozmarynu.Popatrzyła na swoje odbicie w wodzie i powiedziała do czarodzieja:

– Może nie powinniśmy się tak spieszyć z odejściem stąd. Możenajważniejsze, co możemy zrobić, to zostać tutaj i doprowadzić do tego,żeby to miasto zmieniło się na lepsze. Jestem pewna, że jako czarodziejkamogłabym się przeciwstawić każdemu członkowi dumy. Może powinnamrzucić im wyzwanie i zostać jedną z rządzących Ildakarem. – Wygięła ustaw wymuszonym uśmiechu. – Obalić ich, gdyby nie współpracowali.Moglibyśmy w ten sposób zmienić Ildakar.

– Moglibyśmy, droga czarodziejko – powiedział Nathan, patrzącchmurnie na księgę życia; przewrócił kartki na koniec swoich zapisków. – Istotnie moglibyśmy.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

248

Page 248: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 32

Okręt krakenników, obciążony swoim śmierdzącym ładunkiem, nisko sięzanurzał w błękitnej wodzie. Żagle i olinowanie jęczały z wysiłku, kiedywreszcie dopływał do Grafanu. Żeglarze pokrzykiwali i machali rękamii czapkami na długo przedtem, zanim ktoś z brzegu mógł ich zobaczyć.Żagle okrętu były łaciate, bure, szare i brązowe płótno.

Oliver przechylił się przez reling i znowu zwymiotował, chociaż jużdawno opróżnił żołądek. Morze było spokojne i okręt kołysał się na niskiejfali. Nie tyle morska choroba nicowała chłopakowi trzewia, ile odór, któryprzenikał okręt.

Peretta stała obok niego sztywno wyprostowana, jakby ktośprzymocował jej kręgosłup do masztu. Była blada, miała ściągnięte usta.

– Jako mnemoniczka zachowałam w pamięci każdą chwilę naszejudręki podczas podróży z Serrimundi – powiedziała, po czym przełknęłaślinę. – Czasami ten dar to przekleństwo.

Krakennicy śmiali się i poszturchiwali, ciesząc się z dotarcia do portu.

– Ja idę najpierw do burdelu – oznajmił mężczyzna z końską twarzą,która mogłaby się spodobać za odpowiednią ilość monet, najlepiej złotych.

– A ja zacznę od dobrego posiłku i obfitego napitku – oświadczył innyżeglarz. – Burdele potem.

Kościsty młody człowiek, nie starszy od Olivera, o dłoniachzniszczonych od ciężkiej roboty, zawołał:

– To Tanimura, chłopaki! Mnóstwo nadbrzeżnych zajazdów oferujewszystkie trzy rozrywki, więc nie musicie wybierać.

Człowiek z końską twarzą z powagą skinął głową.

– A jak się tak zalejecie, że nie będziecie mogli się ruszyć, to zadodatkową opłatą możecie się przespać.

249

Page 249: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kapitan Jared, brat zarządcy portu w Serrimundi, wkroczył na pokład,uśmiechając się w odświeżającej bryzie.

– Cenami żaden z was nie musi się przejmować. Mamy tyle mięsakrakena, że dam każdemu pięć srebrnych monet i dwie dodatkowe, jeśliwrócicie na powrotny rejs.

Oliver kolejny raz zwymiotował żółcią za reling, otarł usta grzbietemdłoni i wychrypiał:

– Ja i Peretta nie wracamy.

– Tak też sądziłem – stwierdził kapitan.

Peretta, siląc się na oficjalny ton, powiedziała:

– Mamy inne sprawy w imperium D’Hary. Dziękujemy za transport.

Okręt ciężko wpłynął do portu, kierując się ku otwartemu dokowi;marynarze założyli rękawice, a młodszych skierowano do ładowni, żebyzamocowali liny. Zabrali również tasaki rzeźnickie i piły, żeby pociąćoślizłe, pełne przyssawek macki na łatwe do rozwożenia plastry.

– Świeże mięso krakena to w Tanimurze przysmak – powiedział Jared.– Kiedy się je zasoli lub zamarynuje, to można je sprzedawać nawet doMidlandów. Jest w Aydindril sklep, który zamawia całe beczułki tegotowaru.

Oliver z trudem przełknął ślinę.

– To trzeba polubić.

Kiedy zabili pierwszego wieloramiennego olbrzyma, żeglarze raczylisię świeżym mięsem, gotując je na środkowym pokładzie w wielkimżeliwnym kotle. Oliver uznał, że mięso ma obrzydliwy smak – byłozarazem gumowate, włókniste, rybie i tłuste. Wyrzucili za rufę kawałki„głowy” i chwilę później zaroiło się od ucztujących rekinów. Oliveruświadomił sobie, że to, co uważał za lśniący lakier na deskach pokładu,było w rzeczywistości wieloma warstwami stwardniałego śluzu powcześniejszych połowach.

250

Page 250: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Dzięki zarządcy portu Ottonowi nie płacili za rejs, lecz okrętkrakenników nie płynął wyznaczonym kursem, tylko przez dwa tygodniekrążył po oceanie, szukając zdobyczy. Kapitan Jared stał obok swoichpasażerów. Był wysokim mężczyzną o wydatnych mięśniachi nieproporcjonalnie szeroko rozstawionych nogach, co ułatwiało muutrzymanie równowagi na kołyszącym się pokładzie.

Okręt kierował się ku dokom, a wszyscy marynarze pracowali jakdobrze naoliwiona maszyna – lub dobrze natłuszczona olejemz zarżniętych krakenów – i kapitan obserwował nabrzeże.

– No a ty co planujesz? – zapytał Olivera z nutką rozbawienia w głosie.– Burdel, posiłek czy chlanie?

– Kąpiel brzmi dla mnie najlepiej – odparł nieśmiało chłopak. Niewiedział, czy się kiedykolwiek pozbędzie tego rybiego smrodu; za towiedział, że musi znaleźć czyste ubranie. – Większości twojej załogizaproponowałbym to samo.

– Ja wybiorę miękkie łóżko – powiedziała Peretta.

Oliver przypomniał sobie wywołujące mdłości kołysanie i huśtanie,kiedy usiłował zasnąć na hamaku pod pokładem.

– Ja też.

– A, miękkie łóżko, ciepłe łóżko, szerokie łóżko. – Kapitan Jaredszturchnął jedno i drugie. – Skoro jesteście razem, to burdel niepotrzebny,no nie? Cha, cha, cha!

Peretta się skrzywiła, Oliver poczerwieniał.

– Jesteśmy uczonymi podróżującymi z ważną misją.

– Oczywiście, ale jedno nie wyklucza drugiego, czyż nie?

Zanim zdążyli odpowiedzieć, kapitan odmaszerował, wykrzykującrozkazy do swoich ludzi, a głęboko zanurzony okręt podpływał do pirsu.Portowi robotnicy podbiegli, żeby złapać cumy.

Kupcy już się zbierali, jeszcze zanim marynarze spuścili chwiejny trap.

251

Page 251: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Oliver i Peretta nie mogli dość szybko zejść z okrętu. Dopiero kiedyznowu byli na stałym gruncie i szukali przedstawicieli imperium D’Hary,chłopak uświadomił sobie, że instynktownie wzięli się za ręce, schodzącze statku.

– W Pałacu Proroków nie przetrwały żadne zapiski – powiedziała Verna,patrząc na zatroskane miny Sióstr, które otoczyły ją i Amber. – W ogólenic, nawet zaklęcia leczącego uporczywy kaszel czy rachunku za seryzamówione dla pałacu. – Potrząsnęła głową i wyjęła zeszkliwioną figurkęropuchy. – Znalazłyśmy tylko ten drobiazg, a i to przez przypadek.

Siostra Rhoda się uśmiechnęła.

– Myślę, że to należało do Siostry Arminy, pamiątka z jej rodzinnegomiasta.

Pozostałe Siostry poruszyły się niespokojnie.

– Czy to nie jest skażone? Armina była Siostrą Mroku.

Verna trzymała ropuchę w dłoni, patrząc na wlepione w niąwytrzeszczone ślepia.

– Nie wyczuwam żadnej magii, nic specjalnego.

– Przypuszczam, że po prostu uznała ją za zabawną – powiedziałaSiostra Rhoda. – Mała ozdóbka.

Verna nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby posępna i rzeczowa Arminauznała cokolwiek za zabawne. Schowała figurkę do kieszeni sukni.

– Jeżeli chcemy, możemy wrócić i przekopywać ruiny przez lata, ale tobyłoby bezcelowe. Nawet zawartość katakumb została zniszczona.

– Sieć ochronna musiała sięgać aż do litej skały – powiedziała Amber.– Gniew lorda Rahla musiał być nieokiełznany, kiedy niszczył pałac.

Jej głos brzmiał tak melodyjnie, tak radośnie. Wydawała się małądziewczynką.

– O tak, gniew Richarda często jest nieokiełznany… – przytaknęła

252

Page 252: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Verna. – I dzięki temu ocalił świat.

– Więc powinniśmy świętować – odezwała się Siostra Eldine, liczącasobie parę wieków, ale wyglądająca na nie więcej niż czterdzieści latdzięki przenikającemu Pałac Proroków czarowi konserwującemu.

– Tak, powinniśmy się cieszyć – odpowiedziała Verna, lecz ton jejgłosu mówił co innego; przez te wszystkie zmiany w świecie wciąż czułasię zagubiona.

Imperialny Ład został pokonany, podobnie jak krwiożercze armiewskrzeszonego imperatora Sulachana, lecz ksieni Verna nie wiedziała, coma robić. Miała nadzieję znaleźć skarbnicę dokumentów w tajemnychkomnatach głęboko pod ruinami pałacu, lecz ta nadzieja się rozwiała. Onai Siostry zostały zakwaterowane w nowym, dużym garnizoniew Tanimurze, zbudowanym przez generała Zimmera i jego żołnierzy.Wszystkie kobiety przyznawały, że powinny się wyprowadzić z koszar,żeby przybywający co dnia żołnierze nie byli tacy stłoczeni. GenerałZimmer nie dawał do zrozumienia, że powinny się wynieść, ale Vernauważała, że tak trzeba. Pozostałe Siostry Światła rozproszyły się po całymimperium D’Hary; wiele przebywało w Aydindril, a niektóre zawędrowałynawet do Westlandu, rodzinnej krainy Richarda Rahla, gdzie pracowałjako leśny przewodnik.

Te dziesięć kobiet stanowiło najważniejszą grupę Sióstr, którepozostały; to one uparcie trwały przy tym, co im wpojono, i oczekiwały odksieni wskazówek. Krzątały się właśnie przy porannych obowiązkach,kiedy ktoś zapukał do frontowych drzwi koszar. Na drewnianym gankustał uśmiechnięty kapitan Norcross.

– Zjawili się podróżni, ksieni! Przybyli z dalekiego południa StaregoŚwiata, przynosząc interesujące wieści. Z pewnością zechcesz posłuchać,co mają do powiedzenia.

– Podróżni? – zapytała Verna. – Z jednego z miast na wybrzeżu?

– Z o wiele dalszych stron – powiedział Norcross, uśmiechając się do

253

Page 253: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

swojej siostry. – Mają wiadomości od czarodzieja Nathana i czarodziejkiNicci.

Verna pospieszyła do drzwi, a inne Siostry za nią.

– Czy powiadomiono generała Zimmera?

Norcross potaknął tak energicznie, że mózg powinien mu zagrzechotaćw czaszce.

– Mogę cię od razu zaprowadzić do jego biura.

– Zaczekajcie tutaj – nakazała pozostałym Siostrom. – Pozwólcie minajpierw z nim porozmawiać.

Kiedy w grę wchodzili Nicci lub Nathan, nie mogła być niczego pewna.

W biurze generała słodki, żywiczny zapach świeżego drewna ostrokontrastował z rybim odorem bijącym od dwojga młodych gości. KiedyVerna weszła do pokoju, Zimmer wstał zza biurka.

– Ksieni, cieszę się, że cię widzę. Tych dwoje ma wiele do przekazania.

Goście byli chudzi, w wystrzępionych ubraniach, jakby ich podróż byłabardzo długa. Żadne z nich nie wyglądało na starsze od nowicjuszkiAmber.

– Przebyliśmy długą drogę – powiedział młody człowiek, mrużąc oczyi mrugając; włosy miał potargane i powinien się ogolić, chociaż delikatnyjedwabisty zarost był dość rzadki. – Nicci i Nathan zlecili nam przekazaniepełnego raportu lordowi Rahlowi… jest w Tanimurze?

– Niestety nie – odparł generał Zimmer. – Przebywa co najmniej o dwatygodnie konnej jazdy stąd, daleko na północy w Pałacu Ludu, lecz władarozległym imperium, więc równie dobrze może być w Midlandach,Westlandzie czy Aydindril. – Generał wzruszył ramionami. – Odnalezieniego może zająć bardzo wiele czasu.

Dwoje posłańców zapadło się w sobie, przytłoczonych czekającym ichzadaniem.

– Tak długo wędrowaliśmy, chcemy już wrócić do domu – powiedziała

254

Page 254: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

dziewczyna z burzą ciemnych loków.

Generał Zimmer strzepnął z rękawa drobinkę trociny. Spojrzał naVernę.

– Oliver i Peretta przynieśli wiele dokumentów opisujących, czegodokonali Nicci i Nathan po opuszczeniu Tanimury. To epicka opowieść.

– Nie dziwi mnie to – stwierdziła Verna. – Spodziewam się, że Niccizamierza sama jedna przynieść Staremu Światu wolność i pokój.

– Tak! – odezwał się Oliver, znowu szybko mrugając. – Tak sądzę. Jużwiele uczyniła.

– A Nathan… nigdy nie wiadomo, jakich kłopotów narobi, choć chcedobrze.

Obydwoje pospiesznie, na zmianę, streścili dokonania Nicci i Nathanana Bliźnie; jak zniszczyli najpierw Życiożercę, a potem dzikąi nieobliczalną siłę życia Victorii.

– Nicci ocaliła Cliffwall – dokończyła Peretta. – Całe tamtejszearchiwum wiedzy i wszystkich ludzi.

– Ocaliła cały świat – dodał Oliver. – Pani Życia zapanowałaby nadziemiami od morza do gór.

– Wielkie archiwum? – zainteresowała się Verna. – Co to jestCliffwall?

Słuchała, zafascynowana, jak dwoje podróżników opowiada o prastarejbibliotece ukrytej w wąskich kanionach, chronionej od wielkich wojenczarodziejów.

– Nicci ostrzegła nas, żebyśmy nie próbowali żadnych zaklęć, niebawili się magią. To najwyraźniej bardzo niebezpieczne – powiedziałOliver z lękiem. – Więc nasi uczeni tylko katalogują. Mają mnóstworoboty.

– Są opiekunami wiedzy, lecz nie ośmielają się z niej korzystać – dodała Peretta, drapiąc ciemne pukle. – To ryzykowne.

255

Page 255: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Istotnie. Cieszę się, że zdaliście sobie z tego sprawę. – Vernazmarszczyła brwi. – Przez tysiące lat Siostry Światła nauczałynajpotężniejszej magii.

– Szkoda, że nie mieliśmy cię w Cliffwall – westchnął Oliver. – Naprawdę potrzebowaliśmy wskazówek kogoś znającego się na rzeczy.

Verna, z gwałtownie bijącym sercem, zwróciła się do Zimmera:

– Generale, jeżeli to archiwum jest tak rozległe, jak mówią, nie tylkostanowi ogromny zasób wiedzy, ale i byłoby bronią, gdyby wpadło w ręcewroga. – Zacisnęła usta. – Może powinniśmy je chronić? Pomóctamtejszym uczonym studiować tę wiedzę?

Generał Zimmer ponownie usiadł za biurkiem, zmrużył oczy i rozważałmożliwości.

– Masz rację, ksieni. Przysłano mnie tutaj, żebym zbudował garnizon,ale Tanimura jest spokojna i każdy tu służy lordowi Rahlowi. Zjawią siętysiące nowych żołnierzy jako siły pokojowe i stąd skierujemy ich napołudnie do innych miast. Moim zadaniem jest również utworzyćprzyczółki w niezbadanym Starym Świecie.

– Nie jest niezbadany – odezwała się Peretta. – Ja i Oliver znamy drogę.

– Robiłem dokładne zapiski – potwierdził młody człowiek. – A onawszystko pamięta.

– Nikt by się bardziej nie nadawał do studiowania tej starożytnejwiedzy niż Siostry Światła – stwierdziła Verna. – A ty i twoje wojskonajlepiej się nadajecie do chronienia archiwum, żeby nie wpadło wewrogie ręce.

Generał Zimmer powoli skinął głową.

– Rozsądnie byłoby wziąć parę setek żołnierzy. Zostawilibyśmygarnizon w dobrych rękach, więc nie musiałbym się martwić. Z północywkrótce nadejdą posiłki i zgodnie z planem zostaną skierowane doLarrikan Shores, Kherimus, Serrimundi i innych miast, których nie

256

Page 256: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

odwiedził jeszcze nikt z D’Hary. – Poruszył dużymi dłońmi, a potemsplótł palce, pochylając się nad biurkiem. – Moglibyśmy wysłać korpusekspedycyjny do Cliffwall, może ustanowić po drodze kolejne placówki.Odprowadzenie tych dwojga do domu jak najbardziej wchodziłobyw zakres mojej misji.

Peretta położyła dłonie na kolanach, poprawiła fałdy znoszonejspódnicy.

– Ale my musimy znaleźć lorda Rahla. Nicci powiedziała, że musimymu doręczyć ten raport i że to bardzo ważne.

– Zdaj się na mnie, młoda damo – odpowiedział Zimmer. – Wyślęmoich najlepszych jeźdźców na północ, do Pałacu Ludu. Pojadą co końwyskoczy, żeby przekazać te dokumenty lordowi Rahlowi i MatceSpowiedniczce. – Popatrzył na dwoje młodych wędrowców. – Będziemybardzo zobowiązani, jeśli pozwolicie, byśmy was eskortowali w drodzepowrotnej do Cliffwall, jeśli potraficie wskazać drogę.

– Wiadomości zostaną doręczone? – upewnił się Oliver. – Przyrzekasz?Na honor?

– Oczywiście. Dotrzymuję słowa.

– A my wrócimy do domu! – ucieszyła się Peretta.

Verna potarła policzek i uświadomiła sobie, że się uśmiecha.

– Zadbamy o to, żeby wasze archiwum znalazło się w dobrych rękach.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

257

Page 257: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 33

Rankiem po nieprzyjemnym bankiecie z Norukaimi Amos i jego kompaniwłożyli podróżne stroje, podobne do tych, które mieli na sobie, kiedyBannon po raz pierwszy zobaczył ich na pogórzu. Mieli okute żelazempałki i wyglądali na gotowych do narobienia szkód. Amos trzymał w lewejręce dodatkową pałkę, rzucił ją Bannonowi.

– Chodź z nami. Rozprostujemy nogi, pospacerujemy na wolnympowietrzu, zanim będzie za późno.

Bannon złapał ciężką pałkę.

– Co to znaczy: „zanim będzie za późno”?

– Norukai przywieźli nowych niewolników i moi rodzice za parę dniodprawią krwawe czary – wyjaśnił Amos. – Zarzucą nowy całun,przynajmniej tymczasowy.

– I znowu nas pod nim uwiężą. – Jed się niecierpliwił, przerzucał pałkęz ręki do ręki.

– Ostatnia okazja, żeby pogruchotać posągi żołnierzy. – Brock uniósłpałkę.

Bannon był zdumiony, że chcieli, by się do nich przyłączył. Amosruszył na ulicę, oczekując, że on za nim pójdzie.

– Może i nie masz daru, ale pałką potrafisz machać, no nie?

Bannon niepewnie trzymał broń.

– Tak, potrafię się tym posługiwać, a i mieczem też. – Trzej młodzimężczyźni roześmiali się z jego byle jakiego miecza. – Ale wolałbympójść do pieczary treningowej, obiecaliście mi pomóc uwolnić Iana. Nieposzlibyście tam ze mną? Słowo syna władczyni i wodza-czarodziejamogłoby wystarczyć.

258

Page 258: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Amos wypiął pierś.

– Pewnie masz rację, ale to naprawdę zależy od moich rodziców. Jużim o tym wspominałem i później jeszcze z nimi pogadam, nie martw się.

Bannon, czując odrobinę nadziei, może złudnej, pospieszył zamłodzieńcami. Miał pałkę, ale bardziej liczył na miecz u swego boku.Amos i tamci rozmawiali, czyniąc niewybredne uwagi o mijanychniewolnikach.

Ich drwiące komentarze wprawiały Bannona w zakłopotanie, kiedyporównywali rozmiary piersi niewolnic i zastanawiali się, czy skromnasłużąca może mieć idealne piersi. Amos ciągnął temat, a w końcuzatrzymał nieśmiałą młodą kobietę dźwigającą dzban wody z fontanny.Zmusili ją, żeby postawiła dzban, i Amos rozkazał jej, żeby rozchyliłabluzę, by mogli zobaczyć jej piersi. Odmówiła, przerażona, jąkając się.

– Nie powinniście tak traktować ludzi. – Bannon dotknął rękojeściNiepokonanego.

– To niewolnica – burknął Amos. – Zniecierpliwiony chwyciłjasnobrązową tkaninę i mocno szarpnął, rozdzierając bluzę. Dziewczynastała obnażona i zawstydzona, ale za bardzo przestraszona, żeby uciec. – Widzicie? Mówiłem wam – oświadczył Amos, dźgając jej lewą pierś, naktórej widoczna była wysypka. – Nie są doskonałe.

– Masz rację, na zadek Opiekuna – powiedział Jed, a Brock zarechotał,chociaż gapił się na biust i sterczące sutki.

Amos, bez dalszych komentarzy, gwałtownie ruszył ku niższympoziomom miasta i zewnętrznym murom.

Bannon spojrzał przepraszająco na dziewczynę.

– Wybacz.

Ale nie popatrzyła mu w oczy, zbierając w dłoni strzępy odzieniai próbując się zasłonić. Podniosła dzban z wodą i uciekła.

Spotkali naczelnego kapitana Avery’ego, patrolującego ulice, i Amos

259

Page 259: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

uniósł pałkę w drwiącym pozdrowieniu.

– Będziemy przy kamiennych żołnierzach walczyć za Ildakar. – I zeznaczącym uśmiechem dodał: – Nie zapomnij strzec mojej matki, kiedynas nie będzie.

Odeszli wolnym krokiem, a Bannon zauważył, że twarz Avery’egostężała.

Dotarli do muru i Bannon wyszedł z nimi za bramę na pozostałościdrogi, którą niegdyś zdążały do Ildakaru kupieckie karawany. Pomiędzypłytami rosły trawy i wysokie zielska. Na równinie rozsiane były ruinystarych budynków: kamienne fundamenty, zawalone ściany; ostatnie śladyleżących na uboczu miasteczek, niemal zaginionych w mrokach historii.

– Kiedy całun znajdzie się na miejscu, to w normalnym czasie możeupłynąć z dziesięć, piętnaście lat, zanim znowu będziemy mogli wyjśćz miasta – powiedział Amos.

– Dziesięć, piętnaście lat?! – wykrzyknął Bannon.

– Potężna magia całunu sprawia, że wokół Ildakaru czas inaczejbiegnie. Właściwie nie wiadomo, ile tygodni, miesięcy lub stuleci upłynęłopoza naszym miastem, ale nic nas to nie obchodzi – rzekł Amos. – To naszświat.

Bannon nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.

– Ale… tyle lat? To połowa mojego życia. Albo więcej.

Amos szedł wolnym krokiem, machnął pałką, niszcząc stojący mu nadrodze duży oset.

– Może i masz tylko dwadzieścia lat, Bannonie, ale my mamy wiekimłodości. I to jeszcze nie jest jej koniec.

Bannon był zdumiony.

– Stulecia?! A ja myślałem, że jesteście w moim wieku.

Zaśmiali się z niego.

– Masz z nami bardzo mało wspólnego – powiedział Brock.

260

Page 260: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Wkrótce dotarli do pierwszych szeregów kamiennych żołnierzygenerała Utrosa, spetryfikowanych wojowników w misterniewytłaczanych zbrojach, grubych napierśnikach, z krótkimi mieczami,bojowymi toporami i tarczami. Jed zwrócił uwagę na młodego człowieka,który zdjął hełm i trzymał go w urękawicznionej dłoni. Włosy miał krótkiei szczeciniaste, z wyjątkiem krótkiego końskiego ogona na karku.Kamienną twarz wykrzywiał gniew, cofnięte wargi odsłaniały zęby, oczysię zwęziły, kiedy warczał coś w kierunku Ildakaru.

– Noo, czyż ten tutaj nie wygląda wyzywająco? – Jed tak mocnouderzył okutą żelazem pałką, że utrącił posągowi ucho.

Amos i Brock ze śmiechem tłukli na zmianę w pas żołnierza, póki niezmienili jego krocza w pył.

– Poćwicz trochę, Bannon – odezwał się Amos. – Na co czekasz?Przyszliśmy tutaj, żeby się zabawić.

Bannon spojrzał na tysiące kamiennych żołnierzy tkwiących narówninie aż do pogórza. To musiała być budząca grozę armia, nastawionana sianie niszczenia; lecz teraz wojownicy byli wyłącznie posągami, oddawna nie żyli, a jego kompani nalegali, żeby się przyłączył. Więc dał sięponieść gniewowi. Wyobrażając sobie, że to norukaiski pirat, który porwałIana, tłukł w głowę kamiennego żołnierza, jakby widział zniekształconeusta i wytatuowane łuski. Po siedmiu ciosach zniszczył posąg.

Amos, Jed i Brock zagrzewali go do działania. Potem przypomniałsobie, jak ojciec go bił, jak utopił kocięta, jak zakatował na śmierć matkę.I znowu zamachnął się pałką, znajdując zastępczy obiekt, który miałzapłacić za zbrodnie nikczemnika.

Wkrótce wszyscy czterej wymachiwali pałkami, niszcząc jednegoskamieniałego żołnierza po drugim. Dźwiękom żelaza dzwoniącegoo kamień towarzyszyły ich krzyki i wiwaty; cały ten hałas niósł się ponadcichą dotychczas równiną. Było tak wiele celów do wyboru, że Bannon niemusiał się ograniczać. Szeregi skamieniałych wrogów zdawały się nie

261

Page 261: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

mieć końca.

Ciężko dyszał, długie rude włosy ociekały potem. Ramiona go bolały,nadgarstki miał zdrętwiałe od tylu ciosów w twardy kamień. Z trudemłapał powietrze; może nie czuł się szczęśliwy, ale za to oczyszczony.Uśmierzył częściowo gniew, chociaż wolałby niszczyć prawdziwegowroga, a nie stare posągi.

Po swojej lewej, daleko od miejsca, gdzie „pracowali” jego towarzysze,Bannon usłyszał niespodziany dźwięk – jęk, a potem nieskładne słowa,męski głos powoli przechodzący w zawodzenie.

Rozejrzał się i zobaczył tylko posągi, wojowników sprzed piętnastustuleci. Potem dostrzegł ruch. Jeden posąg wśród kamiennych szeregówsię przesunął. Nogi się poruszyły. Ramiona uniosły. Jęki stały sięgłośniejsze.

Bannon przerzucił pałkę do lewej ręki, prawa powędrowała do mieczau boku. Posąg przesuwał się i poruszał, potem osunął się na kolana.

– Oo, co się stało? Oo.

Jęk był taki żałosny, tak pełen rozpaczy, że Bannon nie mógł niepodejść. Twarz starożytnego wojownika nabrała trochę kolorów, ale ciałodalej było szarawe, jakby obsypane mąką. Zbroja znowu stawała sięmosiężna i skórzana, a symbol płomienia na tarczy – jaskrawoczerwony.

– Oo.

Bannon zatrzymał się dziesięć kroków od tamtego, serce biło muszybciej. Dziwny wojownik patrzył na niego przez wizurę w hełmie.Wpatrywali się w siebie, oniemiali.

– Ocknąłeś się – odezwał się wreszcie Bannon. – Czar musiał przestaćdziałać.

Popatrzył z niepokojem na niezliczone zastępy wojowników, bojąc się,że wszyscy się poruszą – lecz na równinie panował bezruch. Resztawojowników generała Utrosa nadal była z białego marmuru.

262

Page 262: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Oszołomiony starożytny wojownik zdjął hełm i Bannon zobaczyłmłodego człowieka, najwyżej dwudziestopięciolatka, z czasów imperatoraKurgana. Tęczówki oczu miał szare, ale wyblakłe, jakby jeszcze niecałkiem wyzwolił się z kamienia. Krótkie ciemne włosy wydawały sięsztywne. Powoli poruszył rękami.

– Co się stało? – Miał dziwny akcent i wodził wzrokiem po posągachswoich dawnych kompanów. – Moja armia… mój suzeren.

Bannon podszedł bliżej, a przebudzony wojownik się zgarbił i potrząsałgłową, strasznie nieszczęśliwy.

– Co się stało?

– To zaklęcie z pradawnych czasów – wyjaśnił Bannon. – Twoja armiaprzybyła tutaj na wojnę, która skończyła się piętnaście stuleci temu.

Wojownik zdjął rękawice i poruszał palcami – przypominał Bannonowikowala wyginającego żelazny pasek, za mało rozżarzony, żeby możnabyło kuć. Jego przedramiona też były kredowobiałe, po części kamienne.

– Nazywam się Bannon Farmer. Też jestem wędrowcem, odwiedzamIldakar.

Wojownik się spiął.

– Ildakar… mieliśmy zdobyć Ildakar dla Żelaznego Kła. Generał Utrosmówi, że musimy to zrobić, bo imperator rozkazał. – Wziął głębokioddech, powietrze zaświszczało mu w ustach i nosie; w piersizatrzeszczało, jakby płuca wciąż były pełne kamiennego pyłu. – JestemUlrich, piechur dziesiątej rangi i moje życie należy do imperatoraKurgana.

– Niestety imperator Kurgan już obrócił się w proch – powiedziałBannon.

Ulrich jęknął i wyprostował się. Bannon nie wiedział, co robić, aleuświadomił sobie, że Nathan z pewnością by chciał porozmawiać z tymczłowiekiem, czarodzieje Ildakaru też.

263

Page 263: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Wojna dawno skończona. Nie musisz walczyć. Możemy cię zabrać domiasta.

– Co tam robisz, Bannon?! – zawołał Amos.

Bannon pomachał do niego.

– Jeden z żołnierzy się ocknął! Zaklęcie z jakiegoś powodu przestałodziałać.

Trzej młodzi Ildakarianie pospiesznie do niego podeszli.

– Zaklęcie osłabło? Na zadek Opiekuna, jak to możliwe?

Ulrich podniósł ręce, jakby wciąż nie mógł uwierzyć, że naprawdę sięocknął.

– Ledwo mogę się ruszać. Pomóżcie mi, proszę.

– Powinniśmy go zabrać do miasta. – Bannonowi było żal starożytnegożołnierza. – Może potrzebować opieki medycznej, a historycy zechcąz nim porozmawiać. Czyż wódz-czarodziej nie powinien zrozumieć,czemu zaklęcie przestało działać?

– Zabierzemy go – powiedział Amos i skinął na tamtego. – Chodźz nami.

Zdezorientowany wojownik poczłapał za nimi.

– Co z moją rodziną? Moimi towarzyszami?

– Wszyscy odeszli – odpowiedział Amos. – Ciesz się, że się obudziłeś.

– Nnnie… rozumiem.

– Wytłumaczymy ci to, jak już będziemy w Ildakarze – zapewnił goBannon. – Damy ci coś do jedzenia.

Zakłopotany Ulrich dotknął brzucha.

– Nie jestem głodny… wciąż jak z kamienia.

Szli szybko, zygzakując wśród szeregów armii posągów ku olbrzymimmurom obronnym miasta. Ulrich patrzył na skamieniałe postaci i mamrotałzrozpaczony:

264

Page 264: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Pomóżcie mi wrócić do domu.

– Wątpię, czy twój dom jeszcze istnieje – odezwał się Bannon. – Przezwieki wiele się zmieniło.

Zbliżając się do murów, Amos, Jed i Brock zaczęli krzyczeći wymachiwać pałkami.

– Hej! Mamy tu awaryjną sytuację!

Zanim dotarli do bramy, już zgromadzili się żołnierze, spodziewając sięataku – ale zobaczyli tylko czterech młodych ludzi i ich dziwnegotowarzysza w antycznej zbroi dawno pokonanych wojsk. Bannon szedł tużza Ulrichem. Przy wysokiej bramie pojawił się naczelny kapitan Avery,popatrując na nich podejrzliwie. Poprawił czerwony epolet na ramieniu,położył dłoń na rękojeści krótkiego miecza.

Ulrich szedł chwiejnie, przytłoczony bliskością ogromnego miasta,które tak dawno temu próbował zdobyć.

– Naczelny kapitanie Avery, oto przebudzony wojownik z armiiimperatora Kurgana – zapowiedział Bannon.

Amos przepchnął się do przodu.

– To wróg Ildakaru. Pojmajcie go i wrzućcie do lochu, zanim narobiszkód.

Ulrich gwałtownie się ku niemu odwrócił, zaskoczony i zawiedziony.Bannon był ogromnie zdziwiony.

– Chwila, mieliśmy mu pomóc!

– Nie bądź głupi – parsknął szyderczo Amos. – Ten człowiek chciałpodbić Ildakar. – Uśmiechnął się. – Wreszcie możemy któremuś z nichwymierzyć sprawiedliwość. Każdy w mieście zechce to zobaczyć!

Ulrich czuł się zdradzony, a Bannon uświadomił sobie, że i jegooszukano.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

265

Page 265: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 34

W wieży tronowej Nicci odwróciła się, słysząc zamieszanie i krzyki.Zaniepokojeni członkowie rady podnieśli się z ław; nawet Maxim wstał,zaciekawiony. Tylko Thora pozostała na tronie, jakby trzeba było czegoświęcej, żeby wstała.

Wkroczył naczelny kapitan Avery, z szelestem i szczękiem stalowo-skórzanej zbroi. Sześciu miejskich strażników eskortowało groźniewyglądającego wojownika, który zdawał się pobielony; zbroję i skórę miałprzyprószone białawym nalotem. Ciemne, krótkie włosy wyglądały jakposypane pudrem. Więzień szedł niemrawo, chwiejąc się pod ciężaremżelaznych łańcuchów krępujących mu ramiona i opasujących pierś.Posępny Avery patrzył prosto przed siebie. Nicci powiedziałaby, że siębał.

Thora wreszcie wstała z tronu.

– Co to takiego?

Nicci rozpoznała stylizowany płomień na napierśniku więźniai wcześniej od czarodziejów domyśliła się, co się stało.

Avery podszedł do podwyższenia.

– Władczyni, wodzu-czarodzieju, jeden ze skamieniałych wojownikówsię ocknął. Wasz syn z przyjaciółmi byli wśród ich szeregów, kiedy tentutaj ożył.

Dziwny wojownik przemówił niskim głosem z silnym akcentem.

– Nazywam się Ulrich. – Szamotał się z łańcuchami. – Co zrobiliściemoim towarzyszom? Co mi zrobiliście?

Zwykła pewność siebie Maxima zmieniła się w niepokój. Twarz miałniemal tak bladą jak starożytny wojownik.

– Czar przestał działać? Jak to możliwe?

266

Page 266: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Co zrobił Amos? – warknęła Thora. – Czy to sprawka naszego syna?

– Wygląda na to, że to się stało samoistnie, władczyni – wyjaśniłAvery. – Młodzi ludzie przyprowadzili go do bram miasta, gdzie gopojmaliśmy.

– Rozsądnie – odezwał się Ivan.

Kreator Andre nawet nie próbował opanować ciekawości; już biegł doniesamowitego przybysza. Wokół wojownika tłoczyli się miejscystrażnicy, spięci i czujni, ale Andre się nie zawahał. Ostukał zbroję,a potem odsłoniętą pierś żołnierza. Ulrich się krzywił, rzucał głowąi kłapał zębami, jakby chciał odgryźć czarodziejowi palce, ale Andre byłzwinny i zdążył je cofnąć.

– Skóra jest sztywna i twarda, wciąż częściowo wyblakła. – Podniósłwzrok. – Dobre wieści, wodzu-czarodzieju: twoje zaklęcie tylkoczęściowo przestało działać, hm?

– Istotnie, dobre wieści. – Maxim ani trochę nie był zadowolony. –Miejmy nadzieję, że to się nie powtórzy.

Quentin postukał palcami w stół, po czym zarzucił Avery’emu:

– Wprowadziłeś uzbrojonego wroga do komnaty dumy, kapitanie?Czemu go nie rozdziałeś?

– Nie mogliśmy zdjąć mu zbroi – wyjaśnił Avery. – Zabraliśmy mutarczę, hełm i miecz, ale reszta jest wciąż… zespolona ze skórą.

– Jego skóra też jest częściowo kamienna. – Andre skrobnął knykciamipo gołym ramieniu Ulricha, ponad kolczastą obręczą otaczającą biceps. –Bardzo ciekawe. Takiego przeciwnika byłoby bardzo trudno zabić.

Ulrich się wzdrygnął, a potem spojrzał na niego z gniewem, ale kreatorjakby tego nie zauważył.

Główny treser Ivan walnął mięsistą dłonią o kamienny blat stołu.

– To wróg Ildakaru. Ten człowiek zamierzał zburzyć nasze miasto,zgwałcić kobiety, torturować nasze dzieci.

267

Page 267: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Damon popatrzył na władczynię.

– Zawsze uważałem, że twój syn z przyjaciółmi głupio robią,wychodząc i niszcząc posągi. Ale teraz rozumiem. Może powinniśmy byliich nakłonić, żeby rozbili więcej. Wysłać całą załogę, żeby rozbijałakamiennych wojowników.

– Strata czasu – mruknął Quentin. – Są ich setki tysięcy…

Ivan, wciąż gniewny, wstał, prezentując potężne mięśnie pod kamizeląze skóry pantery.

– Zamienienie tej armii w kamień dało nam bezprecedensowezwycięstwo, ale nie pozwoliło wymierzyć sprawiedliwości. Teraz mamyw garści jednego z nieprzyjaciół! – Powiódł wzrokiem po komnacie,łypiąc na zdezorientowanego starożytnego wojownika, który ledwo siętrzymał na nogach pod brzemieniem łańcuchów. – Dajmy go na arenęi każmy mu walczyć. Cały Ildakar może patrzeć, jak zostanie rozniesionyna strzępy.

Nicci się odezwała, a oni spojrzeli na nią zdumieni, że się wtrąca.

– Najpierw go przesłuchajcie, dowiedzcie się, co wie o planachgenerała Utrosa. To jedyna w swoim rodzaju okazja.

– Tak dla historii, jak i obronności miasta – dodał Nathan.

– Kolejna strata czasu – stwierdził Quentin. – Jakież jego wiedzamogłaby mieć znaczenie po tylu stuleciach? Imperator Kurgan od dawnanie żyje, jego armia to kamień.

– Poza tym on jest tylko piechurem – dodał Damon. – Nic nie wie.

Nicci jednak z własnego doświadczenia wiedziała, że szeregowiżołnierze często wychwytują szczegóły, których inni nie dostrzegają. Tenstarożytny wojownik zająłby Jagangowych śledczych na wiele miesięcy,a przesłuchanie wcale by nie było łagodne. Ildakarianie powinnizrozumieć, dlaczego zaklęcie przestało działać, ale ona pojmowała, ileinformacji mógł dostarczyć nawet ten zwyczajny piechur. Pozbycie się go

268

Page 268: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

było jej zdaniem marnowaniem szansy.

– Ildakar to spokojne miasto – powiedział Maxim. – Niewiele wiemyo torturach i metodach przesłuchiwania. – Skrzywił się. – Lepiejwykorzystajmy go w inny sposób. Na przykład na arenie.

Ulrich był wściekły.

– Będę walczyć ze wszystkim, co na mnie naślecie. Będę walczyćz wami wszystkimi w imieniu Żelaznego Kła.

– Przynajmniej to będzie coś, hm? – odezwał się Andre. – Popierampropozycję.

– Jeśli czar petryfikacji zanika, możemy się znaleźć w wielkichtarapatach – mruknął zaniepokojony Maxim; postukał w lewy kącik ust,jakby to mu pomagało myśleć. – Musimy wyeliminować tę anomalięi zapobiec rozprzestrzenianiu się tej skazy. – Skinął ku władczyni. – Tak,zgadzam się. Wyślij go na arenę, na kolejne wielkie widowisko. Naczelnytreserze, masz coś interesującego do walki?

– Zawsze mam. – Ivan przymknął opadające powieki, jakby kręciły siętryby w jego umyśle.

Thora była za.

– Zwołaj mieszkańców. Damy im przedstawienie, jakiego jeszcze niewidzieli.

Piach areny lśnił w gorącym słońcu. Kupcy, sklepikarze i rzemieślnicyporzucili codzienną robotę, pozamykali sklepy i warsztaty i pospieszylioglądać walkę. Generał Utros omal nie zniszczył ich miasta i ta starożytnaarmia była powszechnie znienawidzona. Teraz, kiedy jeden z kamiennychwojowników uwolnił się od petryfikującego czaru, będą mogli zobaczyć,jak wymierza mu się sprawiedliwość. Chcieli ujrzeć tegonieprzyjacielskiego żołnierza pokonanego, zabitego.

Walka na śmierć i życie była elementem kultury Ildakaru od początków

269

Page 269: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

istnienia miasta, a dla mieszkańców sposobem zmniejszenia frustracjii gniewu. Nicci zastanawiała się, czy to nie był sprytny plan dumy, żebyskierować niezadowolenie ku konkretnemu celowi i odwrócić uwagęludzi.

Nathan poszedł za nią do jednej z wież dla szlachetnie urodzonychgórującej nad areną; tłumy się schodziły wśród gwaru rozmów i ogólnegoprzepychania się. Plamy barwnych tkanin i futer bogatszych osóbkontrastowały z monotonnym brązem ubrań na niższych siedziskach,wyraźnie oddzielając klasy widzów.

Dzięki uprzejmości Maxima Nicci i Nathana ponownie zaproszono nawieżę dostojników. Po drugiej stronie Avery stał u boku Thory, ale niedlatego, że potrzebowała jego ochrony.

Nathan dalej rozmawiał z Andre, lecz kreator był zaabsorbowanyjedynym w swoim rodzaju ożywionym wojownikiem i już nie myślało przywróceniu daru czarodziejowi.

– Popracujemy nad tym, drogi Nathanie. Nie ma pośpiechu, hm?

Przysadziści norukaiscy handlarze niewolników też przyszli oglądaćkrwawe widowisko. Kor i jego muskularni kompani robili dla siebiemiejsce na niższych poziomach, spychając widzów na bok i uzurpującsobie prawo do ław na skraju areny, wśród poślednich robotnikówi niedomytych niewolników.

Thora zaprosiła ich na wysokie miejsca pośród szlachetnie urodzonych,ale Kor wzgardził zaproszeniem.

– Chcę widzieć pot, czuć krew i słyszeć każdy jęk bólu. Moglibyśmynauczyć się czegoś, co byśmy zawieźli królowi Grieve’owi. Takarozrywka mogłaby mu się spodobać.

Bannon, głęboko poruszony, torował sobie drogę do Nicci i Nathana.

– Słodka Matko Morza, to karygodne – powiedział cicho. – KiedyUlrich się ocknął, był zagubiony i zdezorientowany, poprosił mnie

270

Page 270: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

o pomoc. Amos zwabił go pod mury miasta, ale strażnicy go pojmali, jaktylko przeprowadziliśmy go przez bramę. Zabiją go!

– Jest ich śmiertelnym wrogiem – podkreśliła Nicci. – Wojownikiemz armii, która próbowała zniszczyć Ildakar.

– To było piętnaście wieków temu! – odparł Bannon. – Już nie jestgroźny.

– Może i nie – powiedział Nathan, krzywiąc się. – Ale mieszkańcy tegomiasta przez tysiąclecia pałali wściekłością na imperatora Kurganachcącego zawładnąć światem. Widzieli tę półmilionową armięwojowników zamienionych w kamień. Po raz pierwszy mają okazję sięzemścić.

– To i tak nie w porządku – mruknął Bannon.

– Owszem – przyznała Nicci. – W Ildakarze bardzo wiele rzeczy niejest w porządku.

Mężczyźni w tunikach bez rękawów uderzyli w gongi; metalicznydźwięk kazał widzom zamilknąć.

Ze szczytu wysokiej trybuny herold zawołał grzmiącym, magiczniewzmocnionym głosem:

– Dzisiaj Ildakar będzie świadkiem egzekucji i nie będzie onamiłosierna. – Tłum pomrukiwał, póki herold znowu go nie przekrzyczał. –Wrogowi z przeszłości wymierzy się karę, na jaką zasługuje, karę, na jakąoni wszyscy zasługiwali! Umrze na naszej arenie!

Ludzie zaczęli wiwatować, gwizdać i krzyczeć, dając upust swoimemocjom, podsycając nawzajem swoją nienawiść.

Wódz-czarodziej Maxim wydawał się rozbawiony, władczyni Thorazaś zadowolona, że gniew mieszkańców właściwie ukierunkowano. Kiedywidzowie na niższych ławach wstali, żeby lepiej widzieć, siedzący za nimiteż musieli się podnieść i tłum zafalował.

Norukai pochylili się do przodu. Kiedy jeden z mężczyzn wstał

271

Page 271: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i zawadzał Darowi, ten przerzucił go na arenę. Mężczyzna z trudem siępodniósł. Przerażony, gapił się z otwartymi ustami na otwierającą siębramę; podskoczył, chcąc sięgnąć do krawędzi, ale była o wiele zawysoko. Jego znajomi wyciągnęli ręce i chwycili go, a potem wciągnęli natrybuny, zanim ukazał się starożytny wojownik.

Kiedy wkroczył na arenę, wiwatowanie zmieniło się w pomruki. Ulrichporuszał się ospale w swojej zbroi, wciąż pokrytej kamiennym pyłem.Trzymał własny zakrzywiony miecz, który mu oddano. Szedł niepewnymkrokiem. Spojrzał na tłumy, wciąż zdezorientowany. Pomruki widzówzmieniły się w gniewne groźby.

Ulrich dotarł na środek areny i odwrócił się, żeby popatrzeć na wysokąplatformę, gdzie siedzieli czarodzieje.

– Czego ode mnie chcecie?! – zagrzmiał.

– Żebyś umarł, ty głupku! – odpowiedział Maxim i zachichotał.

Elsa siedziała obok Nathana, skromnie złożywszy dłonie napurpurowych spódnicach. Powiedział do niej:

– Gdzie naczelny treser Ivan? Spodziewałbym się, że zechce oglądaćwalkę.

– Jest na dole – odparła – żeby manipulować zwierzętami.

Nicci pomyślała o bojowym niedźwiedziu i przeszył ją dreszcz.

– Jakimi zwierzętami?

Ulrich się odwrócił, bo otworzyła się druga brama.

Nicci zesztywniała, widząc trzy płowe, umięśnione kocice. Trokapiaskowych panter wyskoczyła na pole walki; wyglądały bardzo podobniedo Mrry, na skórze miały wypalone symbole zaklęć chroniących je przedmagicznym atakiem.

Pantery poruszały się jak zgrany zespół; biły ogonami, uniesione wargiodsłaniały szablaste kły. Ulrich stanął na rozstawionych nogach, uniósłmiecz, gotów stawić czoło kocim napastnikom. Tłum radośnie wrzeszczał,

272

Page 272: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

podniecony i pełen energii.

Nicci patrzyła, jak troka się rozdziela. Jedna piaskowa pantera zbliżałasię do celu na wprost, pozostałe dwie znalazły się po bokach – oceniałyprzeciwnika, badały jego reakcje.

Ulrich obracał się powoli, starając się mieć na oku wszystkie trzy.Pantery z boków go okrążyły, potem zamieniły się miejscami, kiedystarożytny wojownik robił obrót, żeby chronić plecy, a potem gwałtowniesię odwrócił i znalazł na wprost najbliższej pantery.

– Drogie duchy, znam Mrrę, ale nigdy nie widziałem troki w akcji –powiedział Nathan. – Czy coś takiego zaatakowało was i Osetw kanionach?

– Tak – odparł Bannon. – Walczyliśmy z nimi. Nie mieliśmy wyboru.

– Zabiliśmy siostry Mrry, a ją uzdrowiłam – powiedziała Nicci. – Jejtroka musiała uciec z tutejszych menażerii.

– Podobnie jak bojowy niedźwiedź – dodał Bannon.

– Być może zwierzęta specjalnie wypuszczono. – Nicci pomyślałao Lustrzanej Masce i rebeliantach: o tym, że chcieli wywołać chaos,uwolnili innych niewolników i odesłali ich z miasta.

Na arenie pierwsza pantera frontalnie zaatakowała starożytnegowojownika. Ulrich zamachnął się mieczem, ale kocica uskoczyłai skończyło się na draśnięciu. Na jej żebrach pojawiła się czerwona pręga,a nie głęboka rana. Atak był pozorowany.

Druga pantera uderzyła w Ulricha z boku, aż się zatoczył, rozorała mupazurami biceps. Zwykłemu człowiekowi mogłaby urwać rękę, leczu niego pazury zostawiły jedynie białe wyżłobienia w szarawej skórze,które raz-dwa się zasklepiły. W tłumie dały się słyszeć pomrukii stłumione okrzyki.

Zafascynowany Nathan pochylił się do przodu.

– Nadal jest po części z kamienia!

273

Page 273: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Sądzę, że nie całkiem wyzwolił się z zaklęcia – powiedział Bannon.

Nawet Ulrich wydawał się zdumiony własną niezniszczalnością.Rozwścieczony, uniósł zakrzywiony miecz i z całej siły walnął głowicąw czaszkę piaskowej pantery. Arena rozbrzmiała odgłosem uderzenia.

Ludzie radośnie wrzasnęli, jakby nie do końca byli pewni, jaki wynikwalki by woleli. Trzecia pantera skoczyła z tyłu i przewróciła Ulricha napiach. Próbowała rozszarpać mu plecy, lecz jedynie wyryła białewyżłobienia w zbroi.

Druga pantera wbiła zęby w prawy nadgarstek wojownika, lecz tenprzyłożył jej twardą jak kamień pięścią. Odkuśtykała na bok, ranna. Ulrichz trudem wstał, zbliżały się do niego dwie pantery, ale były już ostrożne.

Jedna rzuciła się na niego i wojownik mocno ciął krótkim mieczem,zostawiając w płowej sierści rozcięcie. On sam też był poszkodowany –jego zbroja popękała, białe wyżłobienia znaczyły plecy i ramiona. Leczwalczył tak, jakby się uważał za niezwyciężonego. Poturbowane piaskowepantery krążyły poza jego zasięgiem.

– Trudno zabić takiego wojownika – zauważył Nathan. – A wyobraźciesobie setki tysięcy takich.

Tłum zaszemrał, kiedy rozważne pantery nie chciały atakować. Trokakrążyła, pozorowała wypady, a potem się wycofywała. Nicci współczułakocicom, wiedząc, że naczelny treser siłą przemienił je w maszyny dozabijania. Siostry-pantery były złączone więzią, ale i zdezorientowaneprzez tego niezwykłego przeciwnika.

Na koniec inna postać wymaszerowała z bramy, z której wyskoczyłypantery: krzepki mężczyzna bez zbroi. Naczelny treser Ivan.

Szedł, jakby miał w żyłach ogień. Za broń miał ogromny młot bojowyz grubym żelaznym trzonkiem i obuchem szerokim na stopę, obciążonykamieniami. Poruszał się bez zbędnego pośpiechu, a wielki młot kołysałsię jak wahadło u jego boku.

274

Page 274: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Ulrich obrócił się ku nowemu przeciwnikowi. Ranne pantery krążyły,lecz on je ignorował, wiedząc, że już je zranił i złamał psychicznie.

Ivan wydał zwierzęcy pomruk w swoim stylu. Bez słowa zaczął sadzićsusy, wykorzystując wielki młot dla nabrania impetu.

Ulrich uniósł miecz, cofnął zadrapane pazurami ramię, lecz narazklinga wydała się śmiesznie mała. Kiedy Ivan uderzył młotem w rękojeśćmiecza, odłamał starożytnemu wojownikowi całe przedramię. Ulrichwycofał się chwiejnie i spojrzał na wpółkamienny kikut, z którego sączyłysię grube strużki czerwieni.

Wykrzyczał do naczelnego tresera głuche, niezrozumiałe wyzwanie,lecz Ivan był niecierpliwy, nie chciał przeciągać walki. Wielki mężczyznaruszył naprzód, uniósł ciężki bojowy młot i włożył wszystkie siływ zadanie ciosu. Idealnie zgrał w czasie płynny łuk, tak że ostatni krokdoprowadził go wprost na Ulricha.

Masywna broń z ogromną siłą trafiła w pierś starożytnego wojownika – i było tak, jakby zwaliła się na niego góra. Młot roztrzaskał Ulricha –skruszył mu tors, rozszczepił żebra niczym drewienka, przebił się przezjego serce.

Wojownik upadł, w mieszaninie krwi i kamienia, żyjąca istota obróciłasię w gruz.

Widzowie wiwatowali, lecz Nicci wyczuwała w ich okrzykachniepokój. Ivan nie napawał się podziwem tłumu. Stał z młotem nadpowalonym, zniszczonym wojownikiem; potem uniósł potężny orężi ponownie uderzył, wbijając białą twarz Ulricha w piach areny.

Piaskowe pantery krążyły, wyraźnie cierpiąc z powodu ran. Naczelnytreser odwrócił się od swojej ofiary, wyciągnął rękę ku troka, uwolnił swójdar i manipulował wielkimi kocicami. Wszystkie trzy warczały i stawiałyopór. Jedna nawet zamarkowała skok ku Ivanowi, ale naczelny treserwykrzywił się w jeszcze większym wysiłku, zgiął palce i uwolnił silnyimpuls magii. Buntownicza piaskowa pantera została ujarzmiona. Ivan

275

Page 275: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zagnał trzy kocice za bramę i do pieczar pod areną.

– Porywająca walka, hm? – Andre był zachwycony, popatrywał naElsę, Damona, Quentina.

– Szkoda, że Renn nie mógł tego zobaczyć – stwierdziła Elsa.

– Lepiej niech się pospieszy – powiedział Maxim. – Bo inaczej możebędziemy musieli szukać nowego członka dumy. – Nie wyglądał nazmartwionego taką możliwością.

Bannon garbił się na swoim siedzisku, zmagał się z żalem i gniewem.

– Ulrich chciał pomocy. Nie wiemy, dlaczego się ocknął, czemu czarprzestał działać.

Nicci rozejrzała się wokół. Obserwowała, jak ludzie przepychają się,schodząc z trybun. Powiedziała złowieszczo:

– A ten wojownik był tylko jednym z wielu tysięcy.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

276

Page 276: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 35

Nicci stała przy panoramicznych oknach wieży tronowej, popatrując nastrome urwisko opadające ku stłoczonym budynkom i splątanym uliczkommiasta. Wiatr wpadający do komnaty był chłodny i rześki.

Stała tyłem do zbierających się członków dumy, nie interesując siębzdurami, jakie wygadywali. Mięśnie jej pleców drgnęły, jakby je musnęłajakaś niewidzialna dłoń; przenikliwe błękitne oczy wpatrywały sięw Ildakar, skupione raczej na tym, co wiedziała, niż co widziała. Miastonie uspokoiło się po wczorajszej walce.

Thora siedziała na swoim wysokim tronie niczym lodowa królowa. Zanią dwóch milczących niewolników ustawiło puste klatki dla ptaków, innizaś wnieśli jedwabne sieci, w których szamotali się mali więźniowie.Łowcy ostrożnie wyjmowali skowronki, jednego po drugim, i umieszczaliw złotych klatkach. Ćwierkały i popiskiwały przerażone, a Thorawyprostowała się na tronie z zimnym uśmiechem.

– Dobrze jest znowu słyszeć wokół siebie ich muzykę, chociaż tamtebyły wyborne.

– Miały chrupiące kostki – powiedział norukaiski kapitan, któryspacerował po komnacie w poszukiwaniu czegoś, co by go zabawiło.

Kor z kompanami wkroczyli do wieży tronowej bez zaproszenia.Usiedli tam, gdzie chcieli, wyglądali na znudzonych. Dar ogłosił, żezaładował już baryłki z winem i suszonymi ildakariańskimi owocami, alewciąż zamierza zdobyć jakiegoś świeżo ubitego yaxena.

– Mniej kłopotliwy ładunek niż żywe mięso – oznajmił.

Kapitan, drapiąc się we wszczepiony w bok wygolonej czaszki ząbrekina, burknął:

– Ale tak samo kosztowny.

277

Page 277: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Wracacie jednak do Ildakaru, ilekroć całun opada – odezwał sięMaxim. – Bardzo was ciekawi nasze miasto.

– Króla Grieve’a ciekawi, to i wracamy – odrzekł Kor. – Ale wolałbymraczej być w domu, na naszych wyspach.

Nicci odwróciła się od okien. Ilekroć myślała o Norukaich, miałaochotę uwolnić dar i spopielić tych odrażających ludzi. Chciałaby teżpozbyć się tych zaaferowanych, bezdusznych członków rady i uwolnićmieszkańców, tak jak zamierzał Lustrzana Maska. Lecz musiała znaleźćna to sposób, żeby nie był to tylko próżny gest. Była przekonana, żewymyśli, jak wyzwolić Ildakar.

Bannon znowu wyszedł z przyjaciółmi, ale Nathan przyłączył się dozebranych w wieży tronowej, licząc na rozmowę z Andre.

– Kreatorze, skoro nie ma w planie żadnych zasadniczych spraw, tomoże byśmy wrócili do twojego studia popracować nad przywróceniem midaru?

Andre go odpędził jak natrętną muchę.

– Teraz muszę pilnie zbadać kawałki nieżywego kamiennegowojownika. A jeśli zanika całe zaklęcie wodza-czarodzieja? Powinniśmysię tym zająć.

– Mój czar nie zanika – stwierdził Maxim. – Coś się zmieniłow fundamentach świata.

Nicci odeszła od okna.

– Mówiliśmy wam, że lord Rahl doprowadził do przesunięcia gwiazdyi na zawsze zapieczętował zaświaty. Różnicę możecie zobaczyć nanocnym niebie.

– Dzięki za informację – powiedziała Thora tonem ostrym jakkrawędzie potłuczonego szkła. – Lecz nasz sposób jest oczywistyi skuteczny.

Nathan bezwiednie gładził zielony jedwabny rękaw.

278

Page 278: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Obawiam się, że dla mnie nie jest oczywisty, pani. Jaki sposób maszna myśli?

– Rzucimy nasze czary z piramidy. Norukai dostarczyli nam dosyćniewolników, więc możemy znowu bezzwłocznie zarzucić całun, nawetjeśli to tylko tymczasowy środek. Wtedy nasze ukochane miasto będziechronione przed tą wielką armią, nawet gdyby się przebudziła.

– Armia posągów może nie być największym zagrożeniem, jakiegopowinniście się lękać – odezwała się Nicci.

Zdumieni Elsa i Quentin podnieśli wzrok. Naczelny treser Ivan czyściłpaznokcie krótkim sztyletem.

– A co to za zagrożenie?

Kapitan Kor, zupełnie niezainteresowany dyskusją, powiedział:

– Tylko nie zarzucajcie tego swojego cholernego całunu, póki naszeokręty nie odpłyną. Planujemy zostać parę dni dłużej.

– Przygotowania potrwają – uspokoił go Maxim. – Będziecie mielimnóstwo okazji, żeby narozrabiać w Ildakarze, zanim popłyniecie w dółrzeki.

Kor, Lars, Yorik i Dar zaśmiali się rubasznie, słysząc te słowa.

– I tak wrócimy do domu z mnóstwem złota – powiedział Kor.

– I z dodatkowym antałkiem krwistego wina dla króla Grieve’a – dodałDar.

Nicci popatrzyła na Nathana, żadne z nich nie chciało zostać na latazamknięte w Ildakarze, lecz oboje wciąż mieli tu do wykonania ważnąrobotę.

Nagle do głównej komnaty rady wpadł jeden z miejskich strażników,przerywając tę niespieszną wymianę zdań.

– Było kolejne morderstwo! Władczyni, to… – Umilkł wstrząśnięty.

Maxim strzepnął kłaczek z czarnych spodni.

– Morderstwo? Czyżby znowu ci nikczemni malkontenci?

279

Page 279: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Z oczu zadyszanego strażnika płynęły łzy.

– Władczyni, biegłem, żeby ci to powiedzieć, ale oni są tuż za mną…

Po schodach pośpiesznie szła grupa ludzi, wkroczyli do komnaty.Strażnicy w mundurach nieśli ciało zawinięte w jedwabne peleryny. Jużprzesiąkały przez nie plamy krwi. Żołnierze byli posępni.

Thora stanęła, prosta jak świeca, przed tronem. Maxim pospieszył pobłękitnych marmurowych płytach ku przybyłym, raczej zaciekawiony niżzaniepokojony.

– I cóż tu mamy? – Odchylił pelerynę, odsłaniając czerwonynaramiennik.

Twarz pierwszego strażnika była zarumieniona z wysiłku i strachu.

– To naczelny kapitan Avery! Miał nocny patrol, rano znaleźliśmy jegociało. Było przybite na targu niewolników i wystawione na pokaz. –Zakrztusił się, bo roztrzęsiona Thora zeszła z podwyższenia. – Wiele razydźgnięto go odłamkami lustra.

Władczyni zbladła, odsunąwszy jedwabną pelerynę z twarzy zmarłego.Wpatrywała się w przystojne rysy Avery’ego, teraz oszpecone ranamii zaschniętą krwią. Wydłubano mu oczy, a w pierś, gardło i usta wbitodługie lustrzane drzazgi, żeby odbijała się w nich jego bolesna agonia.

Thora przeraźliwie jęknęła.

– Nieee! – Jej nieskazitelnie ułożone włosy się zjeżyły, skóra zdawałasię pękać, kiedy gniew przywołał jej magiczny dar. – Trzeba się pozbyćtych barbarzyńców. – Zakryła twarz i cofnęła się, przytłoczona żalem.

– Znajdziesz innych kochanków, moja droga – rzucił nonszalanckoMaxim. – Powstrzymał grupę strażników, zanim ułożyli ciało namarmurowej posadzce. Przepędził ich. – Nie zostawiajcie go tutaj. Niepozwolimy też, żeby trumna z jego ciałem została wystawiona na widokpubliczny, jak jakiegoś zasłużonego szlachetnie urodzonego z darem.

– Ależ on był naczelnym kapitanem! – zaoponował dowódca

280

Page 280: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

strażników.

Maxim posłał mu mordercze spojrzenie.

– Kapitan straży, który pozwala się zabić ulicznej hałastrze, jest doniczego.

Nicci wysunęła się naprzód, chociaż wiedziała, że wszyscy by woleli,żeby milczała.

– To oznaka niebezpiecznego wrzenia w waszym mieście. Powinniściecoś w tej sprawie zrobić, zrozumieć, dlaczego ludzie tak postępują.Przyjmijcie pomoc moją i moich towarzyszy, a może uda się namrozładować napięcie, zanim będzie za późno. Avery powinien byćostatnim strażnikiem, który musiał umrzeć.

– Avery nie musiał umierać! – wrzasnęła władczyni.

Maxim sprawiał wrażenie rozbawionego.

– Ildakar przez wiele stuleci był doskonałym i stabilnym miastem.

Nathan wciąż patrzył na zakrwawione ciało spowite w peleryny.

– Ale już nie wygląda na doskonały i stabilny.

Thora nie słuchała. Potrząsnęła głową, zamknęła oczy i wycofała się naswój tron. Osunęła się nań i zaczęła szlochać.

Maxim łypnął na naczelnego tresera Ivana.

– Nakarm zwłokami zwierzęta. Dzięki temu wreszcie się na coś przyda,a nie będzie tylko seksualną zabaweczką władczyni. – Wykonałgwałtowny gest i podenerwowani strażnicy pospiesznie wynieśli ciało.

Ivan strzelił palcami.

– Wspaniały pomysł, wodzu-czarodzieju. Wykorzystam je przytreningu. – Ruszył za strażnikami.

Zwłoki zostawiały krwawy ślad na lśniącej posadzce z błękitnegomarmuru.

Norukai patrzyli za wychodzącymi i cała ta scena najwyraźniej ich

281

Page 281: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

bawiła.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

282

Page 282: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 36

Po tym, jak Ulrich został zabity na arenie, Bannon był wściekły. Siedziałw gęstniejącym mroku przed willą i wspominał, jaki zdezorientowanyi zrozpaczony był starożytny kamienny wojownik, kiedy się ocknął popiętnastu stuleciach. Bannon starał się mu pomóc – bo zawsze chciałpomagać będącym w potrzebie – ale oszukano ich i zdradzono.

Jak widzowie wiwatowali! Dokładnie tak samo cieszyli się wtedy,kiedy czempion Ian walczył na śmierć i życie. I ci sami ludziez przejęciem patrzyli, jak Norukai wloką dziesiątki zmaltretowanychjeńców na targ niewolników.

To miasto nie było dla niego, wiedział to w swoim sercu. Nie rozumiałmieszkańców Ildakaru i chciał stąd odejść. Nie takiej przygody szukał.Lecz musiał tu zostać tak długo, aż Nathan otrzyma pomoc, a on samznajdzie sposób na uwolnienie Iana z tego koszmaru. Pomimo obietnici zapewnień Amos nie kiwnął palcem, żeby pomóc Ianowi. Nic go to nieobchodziło, a Bannon nie wiedział, co jeszcze mógłby zrobić.

– Wyglądasz tak ponuro, przyjacielu! – Amos mocno klepnął w ramięsiedzącego na kamiennej ławie Bannona, czym go wystraszył. – Jest noc,a wtedy budzą się rozkosze Ildakaru! – Uśmiechnął się promiennie.

Jego dwaj kompani też się pojawili, ubrani w piękne, obszyte futremjedwabie błękitne, zielone i pomarańczowe.

– Chodź z nami – powiedział Jed. – Zabawimy cię.

– Nie jestem w nastroju – odparł Bannon. – Dzisiaj wolałbym zostaćw mojej komnacie.

– Masz tu komnatę, bo na to pozwalamy – odezwał się kwaśno Amosz nutką groźby. – Opowiadasz bohaterskie historie o wielkich bitwach,a boisz się przyłączyć do nowych przyjaciół? Chodź, wracamy do

283

Page 283: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

jedwabistych yaxen. Kiedy już wiesz, czego się spodziewać, może sięlepiej zabawisz.

– Słodka Matko Morza… – mruknął do siebie Bannon. – Mówiłemwam, że nie jest to coś, w czym chciałbym brać udział. Idźcie śmiało sami.

– Chociaż nam towarzysz – namawiał Brock. – Popatrz sobie na pięknepanie, jeśli nie chcesz ich tknąć. Nie ma przymusu.

– Obiecywaliście, że pomożecie mojemu przyjacielowi Ianowi.

Amos się skrzywił.

– Pomożemy, ale nie dzisiaj. Jest tu od lat, więc nie ma pośpiechu. No,chodź z nami.

Bannon poczuł się jak w potrzasku; w sumie wiele rzeczy w Ildakarzesprawiało, że tak się czuł. Tęsknił do czasów, kiedy wraz z Niccii Nathanem znowu będzie wędrować przez świat, z Mrrą w pobliżu.Ildakar wydawał się taki zatłoczony, ciasny; malutkie domki, wąskieuliczki. Teraz zaś czuł nacisk ze strony trzech młodych wpatrzonychw niego mężczyzn.

Może miałby okazję porozmawiać o Ianie…

– No dobrze.

Młodzi ludzie ze śmiechem ruszyli w drogę. Teraz, kiedy już skłoniliBannona, żeby do nich dołączył, ledwo go zauważali.

Kiedy szli krętymi ulicami, Bannon pozwolił myślom błądzić.Wyobrażał sobie, że jakoś wyrwie Iana z pieczar i razem uciekną z miasta.Obaj przetrwaliby na wzgórzach, znaleźliby jakieś miasteczka w okolicyIldakaru. Albo Ian mógłby wędrować z nimi trojgiem i poznawać rozległyStary Świat, mieć wspaniałe przygody… i mieliby okazję odbudowaćprzyjaźń.

– Może tym razem powinniśmy spróbować w innej daczy, Amosie – wyrwało się Brockowi. – W mieście jest pełno jedwabistych yaxen. Nieznudziła ci się ta sama?

284

Page 284: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Kobiety hoduje się tak, żeby były doskonałe. Czemu miałaby mnieznudzić doskonałość? Poza tym Melody mnie rozumie. – Uśmiechnął sięsarkastycznie. – Na tyle, na ile głupia dziewczyna cokolwiek rozumie.

Bannon szedł za nimi, mijając potrzaskujące niebieskie latarnie, przezlabirynt uliczek i kwitnących sadów. Granie świerszczy tworzyłospokojne, kojące tło. Ćmy krążyły wokół jarzących się latarń.

W miarę zbliżania się do swojej ulubionej daczy Amos szedł corazżwawiej. Ten sam odźwierny patrzył na nich ze swojego siedziska. Jegogarnek na monety był prawie wypełniony. Bez słowa go podsunął, żebyAmos, Jed i Brock wrzucili po złotej monecie, które z brzękiem padały nastosik. Bannon szukał pieniędzy, ale odźwierny uniósł rękę.

– Ty nie płacisz, chłopcze.

– Odprawiasz klientów? – parsknął Amos.

– Nie odprawiam go. Po prostu wiem, że ten tutaj nie zrobi niczego, zaco się płaci.

Bannon z zakłopotaniem przeniósł wzrok z odźwiernego na Amosa.

– Nie chcę sprzeczki.

Amos się zaśmiał.

– Ma cię za nic.

Weszli do środka, a Bannon został.

– Czemu to zrobiłeś?

Odźwierny podrapał się w rozczochraną brodę.

– Panie dostają zapłatę, kiedy klienci robią rzeczy, których nikt inny niechciałby z nimi zrobić. Nie wyglądasz na takiego, młody człowieku, alejeśli spędzisz więcej czasu z tą trójką, to wkrótce będę musiał kazać płacići tobie – powiedział cierpko.

Bannon, czując ściskanie w dołku, pochylił się i wszedł do środka.Jarzące się szkarłatne lampy i pomarańczowe piecyki sprawiały, żewnętrze wyglądało nie tyle romantycznie, ile złowieszczo. Powiódł

285

Page 285: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

wzrokiem po kanapach, roześmianych klientach i przymilnych, aledziwnie milczących kobietach.

Zobaczył wstrętne, oszpecone twarze. Dwaj Norukai rozwalili się nakanapach, miętosząc kobiety, które sobie wybrali, darli na nich ubraniei chwytali je za piersi, nie trudząc się szukaniem oddzielnej izby. Popijaliz kielichów krwiste wino. Ofiary wydawały jakieś ciche dźwięki, którełowcy niewolników najwyraźniej brali za jęki rozkoszy.

Bannon rozpoznał Yorika.

– Podoba ci się to? – zapytał Norukai kobietę o tępym spojrzeniu,mocno ściskając jej pierś, a potem brutalnie szczypiąc sutek; dziewczynajęknęła z bólu, ale nie przestała się uśmiechać. Yorik odwrócił sięi splunął. – Nawet nie wiesz, co lubisz.

Zbliżył się uprzejmie uśmiechnięty Amos.

– Widzę, że znalazłeś jedną z moich ulubienic. Ta dacza ma najlepszekobiety, jak ci mówiłem podczas twojej pierwszej nocy.

– Ujdą – stwierdził wielkolud. Opróżnił kielich i zamiast ponownie gonapełnić, wziął butelkę i wlał resztę wina do gardła. – Za mało się szarpią.Lubię trochę wysiłku przy seksie. Te jedwabiste yaxeny są takie potulne,że mam wrażenie, jakbym sobie używał na trupie.

Komentarz wzbudził ogólny śmiech, chociaż Bannon nie dopatrzył sięw nim niczego zabawnego. Lars, drugi Norukai, rzucił szyderczo:

– Patrzcie, oto kwilący ptaszek, co się użala nad niewinnymi i słabymi.

Bannon spiął się, gotowy do bitki. Żałował, że nie wziąłNiepokonanego, bo za jednym zamachem obciąłby oba łby. Zanim zdążyłgniewnie się odciąć, wtrącił się Amos.

– A gdzie Melody, moja ulubienica? – zawołał do drugiej yaxenyo tępym spojrzeniu, zajmującej się klientami.

Do Bannona tymczasem podeszła brunetka z kręconymi włosami;przytuliła się do niego jak kociak łaknący pieszczot, a on poczuł zimny

286

Page 286: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

dreszcz.

– Jest z kapitanem Korem w oddzielnej izbie – wyjaśnił Yorik. – Możesz ją mieć, kiedy on skończy.

Lars się zaśmiał.

– Ale możesz długo czekać. My nie kończymy tak szybko,w przeciwieństwie do Ildakarian.

Kor usłyszał swoje imię przez kotarę oddzielającą jedną z sypialnychwnęk.

– Głupia, niezdarna kurwa! – ryknął. – Starczy, wynoś się!

Bannon usłyszał plaśnięcie ciała o ciało, krzyk, a potem łkanie. Kotarygwałtownie się rozsunęły i śliczna Melody, ulubienica Amosa, wyleciałastamtąd i rozciągnęła się jak długa na podłodze. Próbowała się czegośchwycić, ale uderzyła w stół i poprzewracała kielichy. Pozostali klienci sięrozpierzchnęli.

Kor wymaszerował z wydzielonej izby, zrywając zasłony. Zostawił tamswoje ubranie, był nagi, członek mu zwiotczał, ale on niczym się nieprzejmował. Jego ciało wyglądało jak sękate drewno, poznaczone białymibliznami. Melody uciekała na czworakach, ale norukaiski kapitan nieodpuszczał.

– Spokój, Kor – powiedział z wahaniem Amos.

Tamten złapał Melody za gardło i podniósł ją. Zdławiła krzyki walczyła, szarpała się i wiła.

– Już lepiej… ale tylko trochę – stwierdził Kor. – Jakbym robił sobiedobrze z krową.

– Yaxeną – powiedział Amos – ale ładniejszą.

Krzepki handlarz niewolników uderzył Melody w twarz, rozbijając jejusta i chyba naruszając zęby.

– Przestań! – zawołał Bannon, ale głośne wiwaty i gwizdy zagłuszyłyjego krzyk.

287

Page 287: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kor brutalnie rzucił dziewczynę na stół.

– Strata czasu i pieniędzy.

Wrócił do wnęki, chwycił ubranie i wyszedł nagi z burdelu.

Pozostali dwaj Norukai popatrzyli na potulne kobiety, któreobmacywali. Lars przylał swojej, a potem razem z Yorikiem wyszli zakapitanem.

Bannon pospieszył do Melody, pochylił się nad nią. Dygotałai szlochała.

– Jak się czujesz? – Dotknął jej spuchniętej i zakrwawionej twarzy;wkrótce cała będzie jednym wielkim siniakiem, na szyi miała czerwoneślady łap Kora, cieniutka szatka była zupełnie podarta. – Już dobrze. Nicwięcej ci nie grozi.

Podniosła na niego wzrok, ale jej oczy były puste, nie rozpoznała go.Kiedy jednak zobaczyła Amosa, rozpromieniła się, zsunęła ze stołui popełzła ku niemu. Jęknęła, błagając, aby ją pocieszył, lecz Amos tylkostał. Popatrzył na nią, oparł stopę na jej ramieniu i odkopnął dziewczynęna bok, zniesmaczony.

– Ale jesteś posiniaczona! Jak następnym razem cię zechcę, to lepiej,żeby tu było ciemno, żebym nie widział, jaka jesteś paskudna.

Jed i Brock byli zawiedzeni.

– Są inne jedwabiste yaxeny. Znajdziemy sobie jakieś. No, Amos,zostań tu sobie – powiedział Brock. – Na zadek Opiekuna, my nie chcemyzmarnować wieczoru.

Bannon stał, trzęsąc się z gniewu i nienawiści. Miał na rękach krewMelody; wyginał palce, wstrząśnięty tym, co widział, i to nie tylkow wykonaniu odrażających Norukaich, ale i swoich rzekomych przyjaciół.Żółć podeszła mu do gardła, oczy piekły od łez. Melody zaś zdawała sięniczym nie przejmować.

Ojciec Bannona przez lata maltretował i jego, i matkę, ukradł pieniądze,

288

Page 288: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

które Bannon zaoszczędził na ucieczkę z wyspy. Utopił bezbronne kociętatylko po to, żeby zranić syna, i pobił na śmierć jego matkę.

Te wspomnienia niemal oślepiły Bannona, kiedy chwiejnie minąłodźwiernego i zniknął w ciemnych ulicach. Słyszał opowieścio bezlitosnym imperatorze Jagangu, o Sulachanie i Rahlu zwanymPosępnym. W jego pojęciu wszyscy nikczemnicy byli zwyrodniali, tyle żew różnym stopniu.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

289

Page 289: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 37

Zwierzęta były najrozmaitsze, pełen zakres morderczych machin.Naczelny treser podziwiał je, chociaż też torturował… i szkolił.

Odziany w kamizelę ze skóry piaskowej pantery, którą musiał zabićpodczas szkolenia pięć lat temu, wdychał mocną piżmową woń zagród.Wszystkie zwierzęta były trzymane w pobliżu szkoleniowych pieczar,w zakratowanych wnękach albo w zewnętrznych klatkach. Na jednymwdechu mógł czuć ich sierść i nienawiść.

Zauważyła go duża bagienna jaszczurka; zwęziła złociste oczy, czarnyrozwidlony język to wysuwał się spomiędzy uzębionych szczęk, tochował. Kiedy Ivan przystanął, żeby na nią popatrzeć, jaszczurka oddałamocz przez pręty klatki. Treser posłużył się darem i wyczuł w tymnienawistny zamiar, mściwość, jaką to stworzenie wobec niego żywiło.

Dobrze. Coś takiego należy rozwijać, pielęgnować. Uwalniająckolczastą szpilę magii, wzbudził w maleńkim mózgu gada ból – zwierzęwiło się i syczało. Oddało nawet więcej moczu, tym razem bezwiednie.Ivan się uśmiechnął. Tak powinien działać jego dar, dar naczelnegotresera. Te bestie należało trzymać pod kontrolą – on powinien jekontrolować – lecz zarazem ich gwałtowność i gniew trzeba było podsycaći nie dopuścić, żeby wygasły, podobnie jak ogień w kuźni. Ivan był w tymdobry, lepszy od każdego ze swoich trzech praktykantów.

Ciągnął swój zakrwawiony wózek szerokim tunelem pomiędzyklatkami i zakratowanymi zagrodami. Kółka trzeszczały, niecozdeformowane, ładunek podskakiwał i w powietrzu rozchodziła się wońmięsa i krwi. Chwycił kawał surowego mięsa zdartego z żeber i rzuciłbagiennej jaszczurce. Gad, zapominając o bólu, który dopiero co zadał muIvan, podbiegł i złapał ochłap.

290

Page 290: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Karmienie było zadaniem praktykantów, ale Ivan to uwielbiał.Wykorzystywał to jako metodę prowokowania, nagradzania i deprywacji.Każdy akt był wzmacniany smagnięciem bólu zadawanego za pomocądaru, bodźcem działającym na ich nerwy, żeby zwierzęta rozumiały, ktojest ich panem.

Podciągnął rozklekotany wózek do sąsiedniej klatki, szacując, ilejeszcze ma mięsa do rozdzielenia. Przygotowanie pożywienia zostawiłniewolnikom. Zdarli odzież z ciała naczelnego kapitana Avery’egoi zwrócili zbroję do kwatery głównej straży, żeby oczyszczono z krwimetalowe łuski i skórę, przed przekazaniem zbroi jakiemuś rekrutowi.

Potem rozdrabniacze rozczłonkowali ciało; tasakami i siekieramioddzielili kończyny w stawach, odcięli dłonie i stopy, nogi, ręce, głowę.Organy wewnętrzne włożyli do wiader – Ivan wykorzysta je jakoprzysmaki dla zwierząt, które wzbudziły jego podziw.

Wielka czarna bestia z grzmiącym pomrukiem rzuciła się w klatceprzed nim z taką siłą, że pręty zagrzechotały, a zawiasy jęknęły. Bojowyniedźwiedź, wysoki na dziesięć stóp, stanął na tylnych łapach i wysunąłprzednią łapę przez pręty klatki. Miał kwadratowy pysk z bliskoosadzonymi czarnymi jak obsydian ślepiami. Rozdziawił paszczę, pociekłaz niej srebrzysta ślina. Fragmenty jego cielska pokrywał pancerz z muszliwszczepionych jako osłona ważnych narządów wewnętrznych.Wzmocnione pazury drapały pręty, krzesząc iskry.

Ivan stał tuż poza zasięgiem bestii i się śmiał.

– Jesteś odważny. Nienawidzisz mnie, prawda? – Przesunął sięw zasięg niedźwiedzia.

Zwierzę warknęło, wbiło w tresera iskrzące się ślepia.

– Jestem tutaj. – Ivan podszedł jeszcze bliżej.

Kiedy niedźwiedź skoczył ku niemu, uwolnił swój dar, posłał falę bóluw dół kręgosłupa bestii. Bojowy niedźwiedź ryknął i cofnął łapy, zatoczył

291

Page 291: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

się do tyłu. O dziwo, zapanował nad bólem i znowu sięgnął po tresera.

Ivan musiał odskoczyć.

– Dobrze! Dobrze!

Na specjalną nagrodę wybrał wątrobę Avery’ego i rzucił fioletowawo-czerwony ochłap niedźwiedziowi. Ten posłał swojemu dręczycielowiostatnie gniewne spojrzenie i pożarł organ.

Ivan przeszedł do kolejnych klatek, wybierając kawałki ciała zmarłegokapitana: to udo, to ramię. Głowę wrzucił do klatki, w której pięćwygłodzonych chudych wilków stoczyło walkę o szczątki tego niegdyśprzystojnego mężczyzny.

Ivan lubił dni, kiedy mógł dawać swoim zwierzakom smakołyki, żebyje przygotować na arenę. Dzięki temu wszystkie miały ochotę na ludzkiemięso i bardziej zażarcie atakowały, dając uciechę wiwatującym widzom.

Na koniec, zostawiając trochę najsmaczniejszego mięsa i serce,zatrzymał się przed zagrodą, w której była jego troka panter. Trzy kocicenie zbliżyły się do prętów, trzymały się na dystans i obserwowały goz głębi legowiska. Głuche warczenie brzmiało w ich gardłach niczymmruczenie. Biły ogonami. Patrzyły na niego z jawną złością.

Były wciąż obolałe po walce z Ulrichem, wiedział o tym. Walczącz częściowo skamieniałym wojownikiem, zostały ranne; co gorsza, zostałypokonane na oczach wszystkich. Rozczarowały Ivana i ukarał je potem,dźgając ich mózgi swoim darem, drażniąc ośrodki bólu.

Ale im bardziej wykorzystywał swój dar, próbując je krzywdzić,kształtować i kontrolować, tym bardziej troka się opierała. Trzy panteryłączyła magiczna więź, pozwalająca jednej odczuwać ból pozostałych,wymieniać się myślami. Kiedy zadawał ból jednej, czuły to wszystkie…ale troka znalazła sposób, żeby dzielić się męką tak, by mogły więcejwytrzymać. Potrafiły dzielić się siłą.

Ivan był zaniepokojony. Nie mógł dopuścić, żeby to się

292

Page 292: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

rozprzestrzeniło. Nie chciał, żeby jego dar zanikł, jak u tegopozbawionego mocy czarodzieja, który przyszedł z zewnątrz.

Wyczuwał ich nienawiść, gniew. Ale nie strach. Nawet po tym całymbólu, który im zadał, kocice nie skuliły się na jego widok. Siedziaływ wyzywających pozycjach, nie zbliżając się pomimo woni świeżegomięsa. Były ostrożne, ale nie zastraszone. Ivan się obawiał, lecz nie mógłtego okazać.

Podniósł ostatnie kawałki naczelnego kapitana, pośladek i sercepachnące miedzią.

– Odbudujcie siły. Wkrótce znowu będziecie walczyć.

Wrzucił poczęstunek do klatki, ale trzy pantery się nie poruszyły.Nigdy przedtem się tak nie zachowywały.

– Jedzcie! – wrzasnął, a pantery odpowiedziały rykiem, przyprawiającgo o dreszcz.

Cofnął się o krok, wpatrzony w nie, a one wpatrywały się w niego.Czuł, jak dar się w nim szamocze i skręca, niczym odsłonięta po ulewiedżdżownica.

Kocice nie podeszły do mięsa. Ivan zbliżył się do prętów.

– Skoro nie chcecie jeść, to sobie głodujcie. Zabiorę mięso.

Kiedy sięgnął do zamka klatki, wszystkie trzy pantery lekko sięsprężyły, zwarte i gotowe. Wlepione w niego złociste ślepia błysnęłyi Ivan zamarł.

Byłbyż to ich plan? Chciały podstępem go skłonić, żeby otworzyłklatkę, i rozedrzeć go na strzępy?

Ivan zawsze je kontrolował… ale zważywszy na to, jak mu się terazopierały, może tym razem by ich nie powstrzymał. Może opierałyby musię wystarczająco długo, żeby go powalić na ziemię, rozorać pazuramigardło, wbić mu w brzuch zakrzywione kły i wypruć flaki.

Stał przy kracie dłuższą chwilę; nie ruszał się, oceniał. Piaskowe

293

Page 293: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

pantery wciąż się w niego wpatrywały i Ivan powoli się cofnął.

– Nie tym razem – powiedział. – Jestem waszym panem. Pamiętajcieo tym.

Odszedł, ciągnąc za sobą pusty wózek na skrzypiących drewnianychkołach.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

294

Page 294: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 38

Nathan, spragniony odpowiedzi, poszedł za kreatorem, chcąc jużskończyć z tą swoją słabością, gotowy na wszystko, żeby odzyskać dar,choćby tylko po to, by walczyć u boku Nicci o przemianę Ildakaru. Gdybyto się nie udało, przynajmniej zrealizowałby cel, w którym tutaj przybył.By na powrót stać się w pełni sobą.

Andre zaś wydawał się najlepszym sposobem na rozwiązanie jegoproblemu.

Na początku kreatora zaintrygowała utrata daru przez Nathana, alełatwo się rozpraszał i pozostawiał wiele spraw niedokończonych. Teraz,zamiast się kierować do swojej pracowni, prowadził Nathana pięknymiulicami wśród ogrodów ku ogromnej piramidzie na szczycie płaskowyżu.

– Przyłączymy się do władczyni i wodza-czarodziejaw przygotowaniach – powiedział. – Już niemal czas, żeby znowu zarzucićcałun.

Nathan czuł mdłości. Jak zawsze był w zielonej szacie z miedzianąlamówką, którą dostał w Ildakarze; chociaż lepiej by się czuł w swoimpodróżnym stroju – obcisłych czarnych spodniach, plisowanej koszulii zarzuconej na ramiona pelerynie – w którym wyglądał bardzo elegancko.

Doszli do podstawy piramidy i Andre raźno wkroczył na kamiennestopnie, wołając do Nathana:

– Lepiej się pospiesz! Thora i Maxim są niecierpliwi, hm?

Jeden poziom poniżej szczytu na podwyższeniu znajdowała sięzagroda, prowizoryczne ogrodzenie z metalowych prętów.

– To wygląda jak korral – zauważył Nathan. – Dla dzikich bestii czydla zwierząt gospodarskich? – W duchu uznał, że dla ofiarnych.

Andre uniósł brwi.

295

Page 295: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Zwierzęta gospodarskie… tak, tak sądzę. Jak inaczejodprawialibyśmy krwawe czary, żeby zarzucić całun?

– Nie wiem – powiedział Nathan, a potem mruknął: – Drogie duchy,i pewnie wolałbym nie wiedzieć.

Wódz-czarodziej i władczyni trudzili się wspólnie w jaskrawymporannym słońcu. Na srebrnych słupach stały idealne pryzmaty, rozbijającsłoneczny blask na tęcze. Maxim dostrajał kryształy, obracając je tak, żebywielobarwne promienie padały na wielką lustrzaną misę skierowaną kuniebu.

Thora popatrzyła na nich, kiedy się pojawili. Twarz miała ściągniętą,oczy podkrążone z żalu po naczelnym kapitanie. Za to Maxim byłwesolutki.

– Mnóstwo roboty! Przyda się nam wasza pomoc.

– Po to tu jesteśmy – powiedział Andre. – Kieruj nami.

– Co to za krwawa magia? – zapytał Nathan. – Chętnie pomogę chronićIldakar, ale jakie są koszty i co mogę zrobić?

Władczyni przybrała antypatyczną minę.

– Nie masz daru, Nathanie Rahlu. W żaden sposób nie możesz nampomóc.

– No, no, chcę, żeby obserwował, co robimy – wtrącił się Andre. – Byłkiedyś wielkim czarodziejem. To będzie dla niego intelektualne ćwiczenie,hm? Mógłby chociaż pomóc w fizycznej robocie.

– Uważam, że moglibyśmy wykorzystać niewolnika lub dwóch – stwierdził Maxim – chociaż oni nie chcą tego robić, bo wiedzą, z czym sięwiążą krwawe czary.

Nathan zdawał sobie sprawę, że stąpa po kruchym lodzie. Nie mógłobrazić tych ludzi, jeśli chciał, żeby mu pomogli odzyskać serceczarodzieja… chyba że mógłby stać się w pełni sobą w inny sposób. Możesłowa wiedźmy oznaczały, że musi tu w Ildakarze walczyć w obronie

296

Page 296: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

niewinnych i uciśnionych, jak to podpowiadała Nicci. Lecz musiał sięupewnić.

– Opowiedz mi więcej o całej procedurze – poprosił. – Jak zarzucaciecałun?

– To magia krwi – powiedziała z irytacją Thora. – Jak możesztwierdzić, że jesteś czarodziejem, skoro nie masz pojęcia o magii krwi?

– Tam, skąd pochodzę, magiczne techniki są odmienne – rzekłpowściągliwie Nathan. – Uczyły mnie Siostry Światła. Dar jest darem,a moja Han należy do mnie. Ildakar inaczej podchodzi do tych spraw.

– W tej chwili nie masz żadnej Han – powiedział Maxim i naglezachichotał. – Ale skorzystamy z twojej pomocy, jeśli się nam na cośprzyda. Być może damy ci zagonić nowo przybyłych.

Nathan spojrzał ze szczytu piramidy; na platformie poniżej zobaczyłpuste oznaczone zaklęciami korrale.

– Masz na myśli niewolników?

– Równie dobrze możemy wykorzystać nowych – powiedziała Thora.

– Będziemy potrzebować może dwunastu, żeby rzucić tradycyjnezaklęcie i na pewien czas odtworzyć całun – wyjaśnił Maxim. – Tyle narazie nam wystarczy. Główne czary wymagają dłuższych przygotowań, alenie ma pośpiechu.

– Dwunastu nowych niewolników? – Słowa dobijały się doświadomości Nathana, ale nie chciał w nie uwierzyć. – Zamierzacie złożyćich w ofierze.

Maxim spojrzał w pokrytą runami lustrzaną misę tkwiącą na stojakuarmilarnym pośrodku platformy.

– Magia ma swoją cenę, to cena krwi. Wykorzystamy życie tychzbędnych ludzi, żeby uchronić nasze miasto.

– Dlaczego masz opory, hm? – zapytał Andre. – Równie dobrzemożemy wykorzystać niewyszkolonych niewolników zamiast

297

Page 297: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

wykwalifikowanych robotników. Po co marnować czas i wysiłek na ichprzyuczanie? Wytoczymy im krew i wlejemy ją do pokrytej runami misy,która odzwierciedli ich magię w spiralnej sieci Han stwarzającej naszcałun.

Nathanowi zadrgały nozdrza.

– Czyli żeby zakamuflować swoje miasto, musicie zabić niewinnychludzi.

– Na razie tylko dwunastu i nawet nie są mieszkańcami Ildakaru. – Maxim uśmiechnął się smutno. – Ach, powinieneś był widzieć, jakąstraszliwą cenę zapłaciliśmy za spetryfikowanie armii Utrosa. Musieliśmypoświęcić blisko jedną trzecią naszych obywateli, praktycznie wszystkichz niższych klas! Całe stulecia trwało odtworzenie populacji na stabilnympoziomie. – Strzelił palcami. – Ale się udało. Ildakar trwa, a ogromnaarmia wroga to tylko posągi.

– Z wyjątkiem Ulricha – przypomniał Nathan.

Wódz-czarodziej to zbagatelizował.

– Przy setkach tysięcy posągów możemy się nie przejmować jednymczy dwoma wyjątkami.

Nathan popatrzył na urządzenie i zrozumiał, po co ta misa oraz kanalikiuchodzące do narysów zaklęć i wzorów wplecionych w samą piramidę.

– Czy to konieczne?

Kreator się zachmurzył.

– Ciężko pracowałem dla ciebie, Nathanie. Prosiłeś, żebym zrozumiałtwój problem, i błagałeś, żebym wymyślił, jak przywrócić ci dar. – Zmrużył oczy. – Czyżbyś zaczynał się bać, jakim to się stanie kosztem?

Nathana przeszył dreszcz. Poczuł się rozdarty. Co tak naprawdę byłbygotów poświęcić, żeby odzyskać dar? Przez tak długi czas magia godefiniowała. Jego dar prorokowania spowodował, że Siostry Światłauwięziły go na tysiąc lat, lecz magia nawet bardziej była jego częścią.

298

Page 298: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nauczył się, jak żyć i jak być tym, kim chciał być, zanim dar zniknął.Byłbyż gotów poświęcić rdzeń swojego ja, żeby to odzyskać? Po atakuselka na Tnącego Fale, kiedy to dar go opuścił, Nathan odkrył, jak siębronić, jak być sobą. Czy więc powrót do tego, bez czego już nauczył siężyć, był taki ważny?

Andre wydmuchnął powietrze.

– Spokojnie, Nathanie. Po prostu chciałem dać ci strawę dla myśli.Wierzę, że szybko odzyskasz swój dar i będziesz prawdziwymczarodziejem Ildakaru. – Uśmiechnął się, pokazując lśniące zęby. – Całunwkrótce przesłoni niebo i na świecie znowu wszystko będzie jak trzeba.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

299

Page 299: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 39

Nie miał nic wspólnego z Amosem i jego kompanami, Bannonuświadomił to sobie teraz i zwątpił, czy kiedykolwiek dotrzymająobietnicy, że pomogą Ianowi. Pomyślał o jasnych i ekscytujących czasachna Chiriyi ze swoim przyjacielem… tak, szczerze myślał przyjaciel. Oni Ian tak się razem śmiali i bawili. Do dnia, kiedy Norukai go uprowadziliz ich zatoczki.

W głębi serca Iana – nawet pokrytego bliznami i rozgoryczonegoczempiona z pieczar szkoleniowych – wciąż musiała się żarzyć iskierkaprzyjaźni i Bannon musiał tylko ją odnaleźć. Ale do tego potrzebowałpomocy najważniejszych ludzi Ildakaru. Ani Nicci, ani Nathan nie moglidomagać się uwolnienia niewolnika, szczególnie sławnego czempiona.Bannon musiał wciąż próbować.

A to doprowadziło go z powrotem do Amosa, Jeda i Brocka. Czuł siętak samo ubezwłasnowolniony jak każdy więzień w treningowychpieczarach.

Amos, patrząc na Bannona, wykrzywił usta w nieprzyjemnymuśmiechu.

– Chodź z nami, jeśli potrzebujesz naszej pomocy w sprawieczempiona. Idziemy do naczelnego tresera. Będzie zachwycony, słysząctwoją prośbę.

W Bannonie obudziła się niedorzeczna nadzieja.

– Naprawdę?

Wiedział, że nie należy wierzyć Amosowi, ale dla kogoś zupełniepozbawionego nadziei nawet nierealne złudzenie było coś warte. Pamiętałswoją wizję świata, marzenie o miejscu, w którym ludzie sobie nawzajempomagają, gdzie uprzejmość i dobre serce rozpraszają mrok i zapobiegają

300

Page 300: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

rozlewowi krwi.

Wiedział, że to fałszywe i śmieszne wyobrażenie. Nicci bardzo jasnomu to unaoczniła, kiedy zmusiła go do zrozumienia, że ta jego tęsknota tocienki strup pokrywający ciągle żywą ranę wspomnień. Lecz teraz miał jużblizny zamiast ran i stał się o wiele silniejszy.

Ta siła była mu potrzebna. Dla Iana.

– Tak, pójdę z wami.

Ivan budził w nim grozę, ale przedstawi mu swoją sprawę.

– Nie rozczarujesz się – obiecał Jed i jego dwaj kompani paskudnie sięuśmiechnęli.

Bannon był świadomy, że jako pozbawiony daru fechmistrz zawszebędzie obiektem ich żartów. Nie mieli dla niego szacunku, a on dla nich –bardzo mało. Lecz z tych samych powodów, dla których Nathan musiałspędzać czas z kreatorem, on potrzebował tych trzech, przynajmniej pókinie znajdzie wartościowszych przyjaciół.

Zeszli na niższe poziomy miasta, nie zwracając uwagi na krzątaninę naulicach, na niewolników i kupców niosących towary do miejsc, gdziemieszkali szlachetnie urodzeni.

– Wracamy na arenę? – zapytał. – Widziałem klatki, w którychnaczelny treser trzyma zwierzęta.

– Nie, dzisiaj będzie na targu – wyjaśnił Jed. – Po prostu chodź z nami.

Bannon wyobraził sobie barwny i tętniący życiem bazar na jednymz licznych placów z fontannami, z wozami ulicznych artystów, tak różnyod targu niewolników, splamionego latami krwi i cierpienia. Wyobraziłsobie farmerów zbierających plony w tarasowych ogrodach,wykorzystujących każdy skrawek żyznej ziemi w Ildakarze. Kupcówwinnych oferujących butelki wina; sprzedawców oliwek z wielkimiglinianymi wazami pełnymi czarnych i zielonych oliwek lśniących odsolanki.

301

Page 301: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Lecz nie tam go zaprowadzili.

Gadając i kpiąc z rzeczy, które nic dla Bannona nie znaczyły, szli kurozległym przestrzeniom z dużymi budynkami i zagrodami. Słyszałżałosne muczenie i pojękiwanie zwierząt, jeszcze zanim poczuł odór.Powietrze było gęste od smrodu gnoju, uryny, wiader wytoczonej krwii lęku zwierząt.

– Naczelny treser zawsze przychodzi w środku tygodnia na placerzeźnika yaxenów – wyjaśnił Amos. – Dostaje dobrą cenę na wnętrznościi okrawki dla swoich zwierząt, zanim resztę zawiezie się na dółniewolnikom.

Bannonowi zrobiło się niedobrze.

Poganiacze pędzili ciężko stąpające yaxeny szerokimi ulicami dozagród. Duże, kudłate zwierzęta człapały żałośnie. Słyszał pełneprzerażenia odgłosy zwierząt wpędzanych do rzeźni. Yaxeny zwracały kuniemu osobliwie ludzkie oblicza z obwisłymi wargami i sterczącymi z czółkrótkimi rogami. Wielkie ciemne oczy były załzawione. Czuł, że błagają,by je uratował, ale nie mógł nic zrobić.

Z wnętrza drewnianych budynków słyszał odgłosy zabijania: wilgotneuderzenia młotów, potem pracę noży i pił. W deskach ścian rzeźni byłomnóstwo szczelin i dziur po sękach, przez które można było popatrzeć nazadawanie śmierci.

Ze środka wyszedł krzepki mężczyzna bez koszuli, w pochlapanymkrwią fartuchu zakrywającym spory brzuch. Chustka na ustach byłapokryta czerwonymi cętkami. W lewej ręce trzymał ciężki młot. Wszedłdo zagrody, złapał yaxena i powlókł za rogi. Zwierzę się szarpało, alerzeźnik napiął bicepsy i wciągnął ofiarę w ciemne wejście, nanieuniknioną śmierć.

Bannon zobaczył naczelnego tresera Ivana stojącego przy zewnętrznymogrodzeniu w charakterystycznej kamizeli ze skóry pantery. Targował sięz urzędnikiem w służbowym stroju szanowanego arystokraty, chociaż i on

302

Page 302: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

był pochlapany świeżą krwią. Kiedy Ivan podał mu monety, podeszliniewolnicy z baryłkami pełnymi lśniących narządów, wnętrznościi strzępów skóry z warstwą tłuszczu.

Ivan skierował posępnych niewolników ku wózkowi, uważając, żeby zabardzo się do nich nie zbliżyć. Złajał ich, kiedy przechylili jednąz przepełnionych baryłek.

– Nie pobrudźcie mnie. Nie mam ochoty zabijać kolejnej piaskowejpantery, żeby mieć skórę na nową kamizelę.

Przez szczelinę wysunęło się jelito yaxena.

Bannon drgnął, słysząc głośne, mokre łupnięcie z wnętrza rzeźni,a zaraz potem odgłos padającego na ziemię czegoś ciężkiego. Potem ciszęzakłóciły jeszcze okropniejsze odgłosy.

Amos pomachał do tresera.

– Naczelny treserze, przyszliśmy do ciebie w sprawie naszegoprzyjaciela.

Ivan odwrócił się od urzędnika, odprawiając go gestem. Kiedyzauważył Bannona, zachmurzył się.

– Już go widziałem. Co on do mnie ma?

– Mmmyślę, że może mógłbyś mi pomóc – wydukał Bannon.

– Pomóc ci? – Naczelny treser zaśmiał się z okrutnym rozbawieniemkogoś, kto obserwuje, jak staruszka się potyka i przewraca. – Musisz mnieprzekonać, że jesteś coś wart, zanim się zastanowię, czy w ogóle cięwysłuchać. Może mógłbyś się zabawić z moimi zwierzętami. – Uśmiechnął się, kiedy wpadł na ten pomysł. – Umiesz walczyć? Mógłbyśpracować z moimi praktykantami.

– Umiem walczyć – powiedział wyzywająco Bannon; znowu żałował,że nie zabrał ze sobą Niepokonanego. – Ale chcę porozmawiać z tobąo moim przyjacielu, czempionie Ianie. Dorastaliśmy razem, ale porwaligo… – Zobaczył zbliżające się trzy wstrętne postacie i słowa uwięzły mu

303

Page 303: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w gardle. Kapitan Kor i jego dwaj kompani wkroczyli na teren rzeźni,odziani w swoje kamizele z szarych łusek. Bannon wykrzywił sięi mruknął: – Słodka Matko Morza, po co te indywidua tutaj przyszły? –prychnął. – Pewnie zwabił ich zapach krwi.

Ivan głęboko wciągnął powietrze, odchylił w tył ramiona.

– Taak, zabawne, nieprawdaż?

Kor podszedł, drapiąc bliznę na lewym policzku; towarzyszyli muYorik i Lars. W porównaniu z nimi naczelny treser był niemal przystojny.

– A więc stąd pochodzi to smakowite mięso – powiedział kapitan. –Przyszedłem kupić świeże, żeby je zabrać, kiedy będziemy odpływać.Wkrótce wyruszamy.

Bannon wiedział, że niedługo wrócą z kolejnym ładunkiemniewolników. Czuł, jak pulsuje mu czerwona z gniewu twarz.

Zachlapany krwią urzędnik pospiesznie przechwycił Norukaich.

– Mogę to ułatwić, kapitanie. Jak widzisz, mięso jest bardzo świeżei mamy rzeźników z darem potrafiących rzucać konserwujące zaklęcia,więc mięso będzie świeże i soczyste, kiedy będziecie je przyrządzać naswoich wyspach.

Lars i Yorik kiwnęli głowami, lecz blizny na ich twarzach utrudniałyodczytanie ich prawdziwych uczuć.

– Możemy sami zabić yaxeny, jeśli dodatkowo zapłacimy?

– Ależ oczywiście – odparł urzędnik. – Mamy cały asortymentnarzędzi.

– Mamy własną broń – stwierdził Kor.

– I trzeba nam więcej antałków krwistego wina – wtrącił się Yorik. – Nie wiem, co się stało z Darem. Miał się zająć załadunkiem.

Kor przeniósł przeszywające spojrzenie na Ivana.

– Naszego towarzysza Dara nie widziano od wczoraj. Zniknąłw waszym mieście, a musimy go odnaleźć, zanim odpłyniemy.

304

Page 304: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kiedy Bannon się im przyglądał, czuł, jak nienawiść zaczyna w nimwrzeć niczym gęsta i trująca ciecz. Gdyby nie porwali Iana jako chłopca,to nie musiałby teraz błagać o uwolnienie przyjaciela. Przez wszystkie telata Ian cierpiał… Zacisnął pięści, ignorując Amosa i jego kompanów.Nienawidził Norukaich nie tylko za to, co zrobili jego przyjacielowi, alei wszystkim innym niewolnikom wleczonym na targ w Ildakarze; noi najnowszy powód – to, co Kor zrobił Melody w daczy jedwabistychyaxen.

Kotłowały się w nim emocje i zanim zdążył się opanować, palnąłz prowokującym uśmieszkiem:

– Waszego przyjaciela nietrudno będzie znaleźć. Norukai są tacypaskudni.

Trzej handlarze niewolników obrócili się ku niemu, zaskoczeni tąobelgą.

Gniew sprawiał, że Bannon nie łagodził słów.

– A może ktoś go zabił i zrzucił z klifu do rzeki? Moglibyśmysprawdzić, czy woda nie jest zatruta.

Yorik i Lars sięgnęli po broń. Kor prychnął i popatrzył na Amosa.

– Czemu tolerujesz tego słabeusza? Czy taką wdzięczność okazuje namIldakar za cenny ładunek?

– Nie mówi w imieniu dumy czarodziejów – odpowiedział pospiesznieAmos. – Też jest tutaj gościem.

– Taki gość jest nic niewart – oznajmił Lars.

– Jestem więcej wart niż cała wasza nacja – odparł Bannon, czując, jakzawłada nim furia, zupełnie jak wtedy, kiedy wpadł w szał bojowy. – Mamwięcej honoru, niż jakiś Norukai potrafi sobie wyobrazić. Jesteście jakpijawki. – Jego prawa dłoń drgnęła z tęsknoty za mieczem, którego niebyło.

Yorik splunął flegmą prosto w twarz Bannona.

305

Page 305: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Chłopak jak wypuszczona z łuku strzała rzucił się na niego, uwalniająctłumiony gniew. Dopadł Yorika i bił po paskudnej gębie, ale Norukaiwziął zamach i umięśnione ramię uderzyło Bannona mocno w głowę.Zatoczył się do tyłu i Yorik trafił go tym razem w brodę.

Bannon się zatracił i znowu rzucił na handlarza niewolników.

Kapitan Kor i Lars też włączyli się do bijatyki; wszyscy tak tłukliBannona, że dzwoniło mu w uszach. Chociaż walczył, Norukai gopokonali i powalili na ziemię. Jego krzyki zagłuszały zawodzenienieszczęśliwych yaxenów prowadzonych na rzeź.

Kopali go ciężkimi butami, czuł, jak pękają mu żebra. Tracił oddech,ale się nie poddawał. Z ziemi próbował podciąć im nogi.

Przypomniał sobie, jak zbiry napadły go i okradły w zaułkachTanimury. Pobili go prawie do utraty przytomności, zanim Nicci gouratowała. Lecz piękna czarodziejka tym razem go nie ocali. Bannon sięmiotał, a Norukai tłukli go, rozbili mu nos i usta. Wreszcie jego„przyjaciele” – Amos, Jed i Brock – ich odciągnęli. Naczelny treserpatrzył gniewnie na Bannona, który spoglądał spod opuchniętych powiek,przez mgiełkę krwi i wściekłości.

– Ten człowiek zelżył dumnych Norukaich – oznajmił Kor. – Musizostać ukarany.

– Wygląda na dostatecznie ukaranego – odezwał się Brock. – Możechcecie go na jeszcze parę minut?

– W imieniu wodza-czarodzieja i władczyni obiecuję, że zajmiemy siętą sprawą – powiedział Amos. – Bannon jest gościem, lecz Norukai sąo wiele ważniejsi. Zastanowimy się, co z nim zrobić.

– Powiedział, że jest wojownikiem – burknął Ivan. – Pozwólcie mi gozabrać do pieczar. Adessa na pewno go zechce, choćby po to, żeby jejludzie mieli na kim trenować. Jeśli to się nie uda, możemy nim nakarmićmoje zwierzęta.

306

Page 306: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Ivan zawołał niewolników, a Bannon był mgliście świadomy, że otaczago kilka osób, chwyta za ręce i nogi, krępując je, żeby nie mógł się bronić.Ból był tak silny, że ledwo mógł się poruszyć.

– Nie… – jęknął, kiedy podnieśli go z ziemi. Zamrugał, obrócił głowęi natrafił wzrokiem na zadowolonego z siebie Amosa. – Pomóż mi… – Tamten nie zareagował. Bannon znowu krzyknął, a raczej wychrypiał: – Powiedz Nicci i Nathanowi. Powiedz im! Pomogą.

Amos skrzyżował ramiona na piersi.

– Oczywiście, że powiemy, przyjacielu. Nie martw się o to.Rozwiążemy problem.

Bannon próbował zachować świadomość, lecz przegrał bitwę.Zapadając w ciemność, zobaczył jeszcze, jak Amos z kompanami sięodwracają, uśmiechając się znacząco do naczelnego tresera i kiwając mugłową.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

307

Page 307: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 40

Chmury sunęły po niebie, a czarodzieje Ildakaru zaczęli na poważnieprzygotowania do zarzucenia ochronnego całunu. Rytuał miano odprawićw ciągu dwóch dni i zabić w ofierze co najmniej dwunastu niewolnikówdostarczonych przez Norukaich.

Nicci zamierzała to powstrzymać.

Nathan wrócił ze studia Andre zniechęcony, kreator zaś był po prosturzeczowy.

– Potrzebne ci serce czarodzieja, ale nie mam dla ciebie żadnego –powiedział. – Cierpliwości, przyjdzie czas. Mnóstwo czasu, hm?

– Ale zamierzacie znowu zarzucić całun – odparł Nathan. – I będziemypod nim uwięzieni.

Andre się zdumiał.

– Uwięzieni? My powiedzielibyśmy chronieni. Bardzo ponuropostrzegasz sprawy, mój przyjacielu. Pod naszym całunemnieśmiertelności nie będziesz czuł się zagrożony przez zewnętrzny świat.

Nicci, pogrążona we własnych myślach, towarzyszyła mężczyznom,kiedy wchodzili do wieży tronowej. Poprzedniej nocy znowu wyśliznęłasię na ulice, szukając popleczników Lustrzanej Maski, ale nie znalazłanikogo, z kim mogłaby porozmawiać. Czuła narastające w mieścienapięcie, podskórny gniew. Była przekonana, że rebelianci wkrótce czegośspróbują, i chciała wziąć w tym udział. Ze swoim darem byłaby potężnąsojuszniczką.

Lustrzana Maska i jego zwolennicy musieli ją obserwować, ale nienawiązali kontaktu.

Jagang był gotowy poświęcać niezliczone tysiące piechurów,wykorzystując wielkie ofiary do uzyskiwania małych zwycięstw… póki te

308

Page 308: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

małe zwycięstwa nie zsumowały się w kompletny podbój. Widząc potęgęzaklęcia całunu oraz magii petryfikacyjnej, która zamieniła w posągi całąarmię generała Utrosa, Nicci wiedziała, jaką moc mają czarodziejeIldakaru, lecz nikt nie jest tak naprawdę niezwyciężony. Ona zabiłaimperatora Jaganga.

Gdyby dobrze rozegrała sprawę, a Lustrzana Maska był takim liderem,na jakiego liczyła, to Ildakar zrozumiałby swoje błędy.

Przepychając się i nie zwracając uwagi na strażników, kapitan Kori jego dwaj towarzysze torowali sobie drogę do komnaty. Kor nie skłoniłsię z szacunkiem ani w żaden sposób nie pozdrowił władz Ildakaru.

– Zamierzamy odpłynąć. Nasze zakupy dostarczono platformą do stópurwiska i załadowano na wężowe okręty. Załoga się niecierpliwi, jestgotowa wypłynąć na otwarte morze. Wasze miasto jest zbyt dekadenckiei wytworne. Czujemy, że z każdym dniem miękniemy.

– Dziękujemy wam za wspólne interesy – powiedział Maxim – i cieszymy się na handel, jeżeli powrócicie…

– Ildakaru może tu jednak nie być – wpadła mu w słowo Thora. – Gdyzarzucimy całun, będziemy szukać sposobu, żeby był trwały, byśmyznowu żyli w spokoju. Złe wpływy z zewnątrz wyrządziły wiele szkódnaszej nieskazitelnej społeczności. Kiedy całun będzie na miejscu,a wszyscy tam, gdzie będzie ich można policzyć, będziemy mieć stuleciana wytropienie Lustrzanej Maski i wytępienie wszystkich jegopopleczników niczym robactwa pod uniesionym głazem.

Kor, Lars i Yorik zarechotali chrapliwie.

– Nie tęsknilibyśmy za wami, choćbyście zniknęli na zawsze. Leczopowiedzieliśmy królowi Grieve’owi o tym mieście i chce je zobaczyć.

– Niechaj więc długo żyje – powiedziała Thora.

Kor wysunął się do przodu, ząb rekina sterczał z jego czaszki.

– Brakuje jednego z naszych ludzi. Dar zniknął dwa dni temu. Gdzie

309

Page 309: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

jest?

– Na brodę Opiekuna – rzekł z niesmakiem Maxim – niby czemumielibyśmy pilnować waszych ludzi? Słyszeliśmy, że odwiedzałjedwabiste yaxeny. Szukaliście w daczach? Może znajdziecie go pijanegow jakimś zaułku. Bez wątpienia wykazywał na naszych ucztach słabość dokrwistego wina.

– A może w ciemnościach napadły go zbiry i podcięły mu gardło – rzucił oskarżycielsko Kor.

Na porcelanowej twarzy Thory pojawiły się czerwone plany.

– Obraziłeś mnie tym podejrzeniem. Coś takiego nigdy by się niezdarzyło w naszym wspaniałym mieście. Nie ma tu zbrodni ani kradzieży.Wszyscy są szczęśliwi i zadowoleni.

Pomimo powagi sytuacji trzej Norukai wybuchnęli sarkastycznymśmiechem.

– Pewnie nigdy nie postawiłaś stopy we własnym mieście, władczyni.Wszędzie trafiają się malkontenci, którym trzeba pokazać, gdzie ichmiejsce.

– Nie w Ildakarze – Thora wyrzuciła z siebie te słowa takzdecydowanie, jakby oddzielała pieczyste od kości.

– Jestem pewien, że drogi kapitan Avery by się z tobą nie zgodził –wtrącił się Maxim.

– Skoro ten wasz człowiek był taki słaby, że pozwolił się osaczyćjakiejś hałastrze, to może wcale nie był Norukaim – odezwała się zimnoNicci.

Kapitan Kor gwałtownie się odwrócił, żeby rzucić jej mroczne,złowrogie spojrzenie, a potem walnął się w pierś, jakby chciał wykrztusićuwięzły w gardle kąsek. Roześmiał się. Obaj Norukai zaśmiali się wrazz nim, kłapiąc obluzowanymi szczękami.

– Ładniutka czarodziejka ma rację – prychnął Kor. – No, dość już

310

Page 310: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

o nim. Można go zastąpić. – Odwrócił się, poprawiając broń u pasa. – Nasze łodzie są załadowane i już czas popłynąć w dół rzeki. Może znowuzobaczymy Ildakar. – Spojrzał na wodza-czarodzieja i władczynię, potempowiódł wzrokiem po członkach dumy. – A może nie. Ani jedno, anidrugie by mnie nie zmartwiło.

Pod koniec dnia Nicci i Nathan podeszli na skraj stromego urwiska,wysoko ponad rzeką Killraven. Od wczoraj nie widzieli Bannona, leczczarodziejka uznała, że jest z przyjaciółmi.

Patrzyli, jak zachodzące słońce rzuca szkarłatną poświatę na szerokąrzekę, jak wężowe okręty stawiają żagle granatowe jak nocne nieboi odpływają w dół rzeki, zostawiając za sobą Ildakar samotny, ale wcalenie spokojny.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

311

Page 311: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 41

Czarodziej Renn czuł się zagubiony i zniecierpliwiony, daleko odIldakaru, na nieznanym pustkowiu. Mijał jeden pozbawiony nadziei dzieńza drugim, a on zaczynał tracić pewność siebie. Wykorzystywał dar, żebysię uspokoić, odpędzić rozpacz. Kapitan Trevor wyznaczał drogę zeswoim oddziałem dwunastu strażników, lecz Renn nie był przekonany, żewiedzą, dokąd idą.

Wyruszyli z miasta z wielką pompą, pod purpurowymi proporcamiz symbolem słońca i błyskawicy. Od kiedy całun po raz pierwszy zanikłblisko dwadzieścia lat temu, otwierając po piętnastu wiekach starożytnemiasto na otaczający je świat, do Ildakaru sporadycznie trafiali wędrowcyi poszukiwacze przygód. Od czasu do czasu pojawiali się goście z miast nawzgórzach czy w dole rzeki i Ildakar zaczął nawet handlować z Norukaimiw wężowych statkach.

Lecz bardzo nieliczni Ildakarianie zapędzali się daleko poza miasto.Żyli w swojej utopii, przekonani o własnej, trwającej pod kloszem,doskonałości. Dziesiątki niewolników uciekły, kiedy całun po razpierwszy opadł, lecz tylko nieliczni potrafili przeżyć na pustkowiu. Ichciała znajdowano na równinach – wyniszczeni, zagłodzeni, zmarli odukąszeń węża czy z zimna. Innym udało się zbiec, bez wątpienia dziękiknowaniom Lustrzanej Maski, lecz oficjalne wieści głosiły, że żadenz tych niewolników nie przeżył. Nikomu nie chciało się ich szukać.

Dumy czarodziejów nie interesowało, co się dzieje na zewnątrz. Ildakarpozostawał odcięty od świata przez piętnaście stuleci i byłsamowystarczalny. Jego mieszkańcy nie potrzebowali zewnętrznegoświata. Prawdę mówiąc, większości z nich – w tym Renna – absolutnie nieobchodziło, co się znajduje poza miastem. Nie przyznaliby tego, ale nawetnajwięksi czarodzieje bali się świata. Setki tysięcy skamieniałych

312

Page 312: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

żołnierzy imperatora Kurgana były tego świadectwem.

Ale teraz Renna wysłano na smętne pustkowia, z kapitanem Trevoremi jego ludźmi, żeby odnalazł zaginione – a być może nieistniejące – archiwum prastarej wiedzy. Cliffwall.

– Daremny trud – mruknął pod nosem korpulentny czarodziej.

Renn miał własne zatargi z członkami rady, chociaż nie tak silne jakzażarty spór Lani sprzed wieków. Widział, jaką karę wymierzonozbuntowanej czarodziejce, której posąg stał jako ponure ostrzeżenie w salirady. Nie, jego coś takiego nie spotka.

Tak naprawdę nigdy nie chciał być członkiem dumy. Nie pragnąłwładzy, chociaż ucieszyły go elegantsze rzeczy – lepsze meble, większerzeźby, wytworniejsze wille, większe ogrody, najpokorniejsii najsprawniejsi niewolnicy, najlepsi kuchmistrze, najpiękniejsze stroje.

Pacnął tnącą go muchę, zwabioną jego lśniącym potem. Jakże tęsknił zadomem.

Obejrzał się przez ramię i patrzył tęsknie na szczyty poza nim. Jużnawet nie mógł dostrzec Ildakaru. Za daleko… o wiele za daleko. Nie miałpewności, czy kiedykolwiek tam powróci. Cała ta wyprawa mogła byćpretekstem dla wodza-czarodzieja i władczyni, żeby się go pozbyć, zanimznowu zarzucą całun. Jeśli tak, nigdy nie będzie mógł wrócić do miasta.

Co tak naprawdę chcieli zrobić?

Wlókł się przed siebie, rozgarniając trawy. Jeden ze strażników ciąłkrótkim mieczem parzące osty porastające stoki wzgórz.

– Cliffwall powinno być zaraz za tym wzniesieniem – powiedziałTrevor; ochrypły głos mu się załamywał, ale włożył w te słowa tyleenergii, jakby chciał przekonać samego siebie. Tak samo jak Renn pragnąłwrócić do Ildakaru, ale mieli rozkazy. – Mówili, że Kol Adair leży zaparoma łańcuchami gór, a my już długo wędrujemy.

– Minęło pięć dni – powiedział Renn, pacnąwszy kolejną muchę. –

313

Page 313: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Liczyłem.

Przecinali równinę wśród szeregów makabrycznych posągówspetryfikowanych potężnym zaklęciem Maxima. Renn pamiętał tamtendzień sprzed piętnastu stuleci. Był młody, kiedy to się stało… i, och, takrew, którą przelano, żeby magia zadziałała. Tysiące zabitych, żeby upleśćsieć magii na tyle potężną, by w porę unieruchomić nieprzyjaciół. Pamiętałczarodziejów tworzących początkowy całun, bąbel, który odciął Ildakar odczasu i historii. Potężny czar, za cenę mnóstwa krwi, tak zniekształciłrzeczywistość, że upływ dni i tygodni w okolicy mógł być zupełnieodmienny od upływu czasu daleko stąd lub w samym mieście.

Renn zadygotał. Przez takie sprawy czuł się zagubiony i po prostuchciał wrócić do domu. Otaczające go góry o poszarpanych szczytach byłyprzerażające i odwaga go opuszczała. Wiedział w głębi duszy, że wciążmają przed sobą bardzo długą drogę.

Wyprawa wspięła się na grań, po czym zeszła w kotlinę. Szóstego dniaznaleźli niszczejącą starą drogę, która zmieniła się w porośniętą zielskiemdróżkę. Dotarli nią, zygzakując, do jeszcze wyższego pasma gór, a kiedyobeszli skalną wychodnię, stanęli i wpatrzyli się w trzy głowy osadzone nawysokich palach. Głowy Norukaich, a pod nimi tabliczki z ostrzeżeniempo ildakariańsku: UWOLNIJCIE NIEWOLNIKÓW ILDAKARU. TAKILOS SPOTYKA TYCH, KTÓRZY SPRZEDAJĄ LUDZI JAK MIĘSO.

Rennowi ścisnęło się serce. Trevor i jego ludzie mruknęli:

– Lustrzana Maska i jego rebelianci dotarli aż tutaj.

Kapitan zbladł, przesunął grzbietem dłoni po ustach, jakby właśnieprzełknął żółć.

– Zabili mojego przyjaciela Kerry’ego, wyłupili mu oczy, okaleczyligo. Ale to… – Trevor potrząsnął głową. – Nie wierzę, że zaszli tak daleko.

– Norukai są ambitni – powiedział Renn, starając się znaleźć jakieśwyjaśnienie. – Może to z tej strony istnieje zagrożenie. Handlarze

314

Page 314: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

niewolników mogą nadejść tak lądem, jak i przypłynąć rzeką.

– Norukai nie są aż tak niebezpieczni – stwierdził Trevor, a potemdodał ciszej: – A może są? Czy ich imperium jest duże?

Renn wziął się w garść, bo wiedział, że musi trzymać fason przed tymipoślednimi strażnikami. Jako czarodziej był wodzem wyprawy.

– Nie wiem, ale to nie ma znaczenia. Jeśli zdobędziemy wiedzęz Cliffwall i przyniesiemy ją do Ildakaru, to wszyscy będziemy moglitrwać pod całunem i nie przejmować się żadnymi zewnętrznymizagrożeniami. – W gardle mu zaschło, z trudem przełknął ślinę; mrużącoczy, powiedział: – Zdejmijcie te głowy. Nie chcemy, żeby rebelianciodnieśli jakiekolwiek zwycięstwo, nawet tak niewielkie.

Trevor i dwaj strażnicy przewrócili pale i zdjęli z nich głowy, łamiącczar konserwujący, który je chronił. Gnijące ciało zzieleniało, sczerniało,potem spłynęło z czaszek, odsłaniając zęby. Galaretowate oczy wsiąkływ ziemię. Odpadły kępki włosów. Zaczęło strasznie cuchnąć.

Renn uśmiechnął się szyderczo na ten widok, udając odważnego.

– I tak nigdy nie lubiłem Norukaich i nie jest mi przesadnie żal, że paruz nich straciło głowy. – Popatrzył na Trevora. – Wolałbym, żeby zbiryLustrzanej Maski zabiły więcej Norukaich zamiast niewinnychobywateli… jak Kerry. Świat stałby się piękniejszy. – Zarechotałz własnego żartu, a potem dał znak: – W góry! Znajdźmy Cliffwall bezzwłoki, żebyśmy mogli wrócić do domu.

– Zgoda – rzucił Trevor, a strażnicy radośnie zakrzyknęli. – Powinnobyć za kolejnym górskim pasmem, tym przed nami. Nie może być daleko.Już pokonaliśmy taką odległość.

Strażnicy pomrukiwali, przekonując się nawzajem, skoro kapitan byłtaki pewny. A ponieważ kapitan Trevor był taki pewny, to i Renn było tym przekonany. Ruszyli naprzód, a kiedy zapadła noc, rozłożyli sięobozem.

315

Page 315: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Renn zapewniał samego siebie, że to jeszcze tylko parę dni, i starał sięzasnąć na zimnej, twardej ziemi. Jeszcze tylko parę dni.

Rankiem podjęli wędrówkę przez dzikie góry, próbując odnaleźć KolAdair.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

316

Page 316: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 42

Kiedy Norukai wreszcie odpłynęli, noc w Ildakarze wydawała sięspokojniejsza i cichsza, ale Nicci nie mogła spać. Przeszkadzały jej kociesny sprzężonej z nią Mrry i własne niespokojne myśli. Leżała w szerokimmiękkim łożu, zbyt wygodnym, żeby w nim wytrzymać. Wpatrywała sięw sufit, wsłuchiwała w wiatr na zewnątrz, w szelest cieniutkich zasłonw otwartych oknach.

Przepływała przez nią ledwie wyczuwalna obecność Mrry. Nie widziaławielkiej piaskowej pantery, odkąd weszli do tego miasta, lecz wiedziała,że kocica chodzi ulicami, trzymając się cienia. Mrra by jej nie zostawiła.

Zniecierpliwiona Nicci zsunęła się z łoża i cicho ubrała, rozpuściłablond włosy, włożyła i zasznurowała buty. Przemykała przez wspaniałąwillę, wiedząc, że Mrra jest tu gdzieś na ciemnych ulicach.

Niepokoiła się o swoją siostrę-panterę, chciała, żeby Mrra wyplątała sięz tej groźnej sytuacji. Kocica nie zawsze dokładnie rozumiała Nicci, leczbędzie się starała przekazać jej tę pilną wiadomość. To nie było miejscedla pantery… dla żadnej z nich, ale Nicci nie mogła odejść. Jeszcze nie.

Mrra należała do zewnętrznego świata, tam byłaby bezpieczna,mogłaby przemierzać równinę.

Mijając komnatę Bannona, zauważyła, że jest w niej ciemno; zajrzałado środka i zorientowała się, że nie spał w swoim łożu, właściwie nawetdzień czy dwa nie było go w willi. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się,gdzie może się podziewać. Bez wątpienia przebywał z Amosem, Jedemi Brockiem. Nicci nie ceniła tych trzech młodzieńców, lecz Bannon mógłsam wybierać sobie przyjaciół i zdobywać doświadczenia, choćby miał sięprzy tym sparzyć. Nie przekonał nikogo, żeby pomógł mu uwolnić Iana,przyjaciela z dzieciństwa, chociaż Amos niby zaoferował pomoc. Nicci

317

Page 317: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

podejrzewała, że to tylko podstęp, okrutny żart.

Skupiła się na ogólniejszym problemie: jeśli uda jej się zmienićildakariańską społeczność i uwolnić wszystkich niewolników, to Ianbędzie wśród nich.

Zobaczyła, że w komnacie Nathana też jest ciemno. Zamierzała obudzićczarodzieja, żeby razem poszukali Mrry, lecz wyczuła przywołujące ją„czułki” i uznała, że najlepiej będzie, jak pójdzie sama.

Nicci z charakterystyczną dla niej kocią gracją przemierzała ulice,schodząc z górnych poziomów płaskowyżu. Widziała na murach zdziczałedomowe koty, wpatrujące się w nią błyszczącymi oczami. Mijała ciemneposiadłości, obszerne domostwa bogatych szlachetnie urodzonych,wdychała słodką woń kwitnących sadów.

Wkrótce obecność Mrry stała się wyraźniejsza, Nicci poczuła przypływradości. Drzewa owocowe rzucały splątane cienie i siały malutkimibiałymi kwiatkami, a czarodziejka ze zdumieniem stwierdziła, że wielkapantera jest na gałęziach. Mrra zeskoczyła i wylądowała przed nią niemalbezdźwięcznie, mięśnie napięte, drgający ogon. Poruszyła wąsamii wymruczała powitanie.

Nicci podeszła do niej.

– Mrro, bardzo się cieszę, że cię widzę. – Pogłaskała wielką kocicę poszerokim łbie, podrapała za uszami. – Nie powinnaś tu być. Powinnaśopuścić miasto.

Mrra warknęła, ale się nie poruszyła.

Nicci usłyszała grzechot dachówek, podniosła wzrok i zobaczyłamałego kota biegnącego po rynnie i zeskakującego w inną uliczkę.

Ściszyła głos, przysunęła twarz tuż do oczu pantery.

– To nie miejsce dla ciebie. Tu jest niebezpiecznie. – Objęłamuskularną szyję i przytuliła Mrrę. – Wiem, że jesteś tu dla mnie, ale niepowinnaś. To nie pustkowie. Ildakar to nie miejsce dla ciebie.

318

Page 318: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci naparła na krzepką panterę, starając się ją odepchnąć.

– Odejdź! Uciekaj z miasta, zanim słońce wzejdzie. Chcę wiedzieć, żejesteś wolna. Nie mogę się o ciebie martwić. Tu jest za dużo do zrobienia.

Mrra zaparła się łapami o ziemię, opierając się naporowi Nicci.

Czarodziejka westchnęła.

– Chciałabym, żebyś mnie zrozumiała. Ktoś cię tu znajdzie, a nie chcę,żeby cię złapano. Pamiętasz, co naczelny treser ci zrobił. Już walczyłaś naarenie.

Mrra prychnęła, a potem się odsunęła i niechętnie odwróciła; jej ogondrgał.

Nicci starała się mówić z naciskiem:

– Nathan, Bannon i ja odejdziemy stąd tak szybko, jak będzie tomożliwe, ale to ważne, żebyśmy na razie zostali.

Mrra obejrzała się przez ramię na swoją siostrę i zrobiła dwa kroki.Zatrzymała się. Nicci podniosła głos do wyrazistego szeptu:

– Idź, proszę!

Kocica znowu prychnęła, demonstrując sprzeciw. Nicci zrobiło sięciężko na sercu, bo wiedziała, że pantera zostanie tu tak długo jak ona.Przeciągle westchnęła.

– Drogie duchy, uważaj na siebie. Chowaj się tam, gdzie cię nie znajdą,i wychodź tylko nocą. – Jeszcze coś przyszło jej na myśl. – I chrońBannona, jeżeli go zobaczysz. Nie wiem, w co się wpakował. – Nicci sięwyprostowała, przesunęła dłońmi po czarnej spódnicy. – Zawołam cię, jakbędziesz mi potrzebna.

Mrra uniosła głowę, poruszyła ogonem, stanowczo warknęła i skoczyław noc jak płowy cień, znikając w krętych uliczkach. Nicci miała nadzieję,że kocica będzie bezpieczna. Że wszyscy będą bezpieczni.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

319

Page 319: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 43

Światło pochodni spoza celi raziło go w oczy. Wszystko go urażało.Prawdę mówiąc, wszystko go bolało.

Bannon jęknął i odzyskał świadomość; patrzył na piaskowcowe ściany.Na nierównej powierzchni widać było rdzawe znaki, jakby ktośzakrwawionymi paznokciami żłobił skałę.

Dwie krótkie świece płonęły w małych zagłębieniach, a sufit plamiłasadza z migoczących pochodni tkwiących w uchwytach poza celą. Rzucałyna podłogę koronkowe cienie krat, które go tu więziły. W celi była wąskadrewniana prycza do spania, ale leżał, skręcony z bólu, na podłodze, gdziego rzucono jak zepsutą lalkę.

Pamiętał, że sprowokował Norukaich, bił się z nimi i że wszyscy trzejbezlitośnie go pobili, choć ze wszystkich sił starał się bronić. Czasem,kiedy nie jest w stanie zapanować nad gniewem, staje się niczymnieposkromiona burza; lecz jego atak na Kora, Yorika i Larsa był źlezaplanowany, nierozważny. Nie mógł się powstrzymać. Gdyby miał zesobą Niepokonanego, zabiłby ich wszystkich, ale bez miecza gniew byłjego jedynym orężem, a brutalni piraci wiedzieli, jak traktować bezbronneofiary. Walczyli bez honoru, trzech na jednego, jak zbiry.

Bannon przegrał. Dotkliwie.

Znowu jęknął, siadając na chropowatej kamiennej podłodze.Początkowo pomyślał, że wtrącili go do jakiegoś miejskiego więzienia, alepotem usłyszał kobiece głosy, posłuchał szczęku krat i uderzeń tępychmieczy. Wojownicy trenowali i pokrzykiwali. Bannon dźwignął się nakolana, chwycił kraty i wstał.

Teraz widział ćwiczebne areny. Ostrożnie dotknął popękanych żeberi poczuł ból rezonujący w kościach. Przeklął pod nosem Kora i jego

320

Page 320: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

kamratów, a potem siebie za to, że przegrał. Chciał zobaczyć, jak spadajągłowy Norukaich, jak krew bucha z kikutów szyi, jak padają na ziemię,powaleni jak te biedne yaxeny w rzeźni.

Gdyby tylko miał Niepokonanego…

Trenujący byli bez koszul; ich pełne blizn, muskularne ciała lśniływ blasku pochodni od potu i oliwy. Walczyli ze sobą na miecze i tarcze.Dwie srogie trenerki morazeth siedziały rozwalone na stołkachi krytykowały ich. Po drugiej stronie korytarza Bannon widział znaczniewiększą zakratowaną celę i drgnął, rozpoznawszy ją. Cela Iana. Jego sercezmyliło rytm.

– Słodka Matko Morza! – Chwycił mocno pręty i wziął głęboki wdech,lecz miał wrażenie, że w piersi ma potłuczone szkło. Zmusił się, żebyspokojniej oddychać, a potem zawołał ochryple: – Jesteś tam, Ianie?

Widział postaci poruszające się w celi przyjaciela. Celi czempiona.Patrzył pod takim kątem, że widział tylko drgające cienie. Kiedy znalazłysię w zasięgu jego wzroku, przekonał się, że jedną z nich jest Adessa,szefowa morazeth i trenerka wojowników. Jej obnażone piersi były małei twarde, jakby kobiece krągłości zmieniły się w silne mięśnie. Brązowesutki sterczały groźnie, tak że wyglądały jak kolce. Adessa, obojętna naswoją nagość, spokojnie owinęła piersi czarnym skórzanym pasem.Chwilę później stanął obok niej pokryty bliznami, stalowooki Ian. Lśnił odpotu, jakby dopiero co stoczył walkę.

Na jego widok Bannon zawołał:

– Ianie! Jestem tutaj. Ja…

Młody mężczyzna ledwo rzucił na niego okiem. Obojętne spojrzenieprześliznęło się nieuważnie po Bannonie. Ian wycofał się w niewidocznezakamarki swojej obszernej celi. Kiedy Adessa wychodziła, Bannonuświadomił sobie, że cela wcale nie była zamknięta. Najwidoczniej Iani pozostali wojownicy byli więźniami z własnej woli, zahipnotyzowanitreningiem, nagrodami i karami. Przypomniał sobie zimne spojrzenie

321

Page 321: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przyjaciela, gniewny grymas ust.

Bannon się zastanawiał, czy ci wojownicy zostali tak zindoktrynowani,czy też liczne ciosy w głowę tak ich ogłupiły, że wcale nie chcieli byćwolni. Może zapomnieli, co to znaczy. Tańczyli wokół siebie natreningowych placykach, zadawali ciosy i je parowali, ale cały czasmilczeli. Nawet kiedy któryś z nich silnie uderzył przeciwnika, tenmilczał.

Adessa zasunęła kratę w celi Iana i przecięła korytarz, zmierzając doo wiele mniejszej celi Bannona; poruszała się jak gotowa do ataku lwica.Bannon nie drgnął, ale spojrzenie brązowych oczu morazeth sprawiło, żepodupadł na duchu. Chwyciła pręty jego klatki i kluczem otworzyłazamek. Usłyszał kliknięcie, potem trzask sprężyn i Adessa szarpnięciemotworzyła celę.

– Ocknąłeś się i żyjesz. Na razie. Powiedz mi, Bannonie: jesteś wartmojego czasu?

Stał naprzeciwko tej twardej kobiety i czuł, że ona jest – podobnie jakjego ojciec – złym człowiekiem. Serce mu waliło, ale już dawno temuprzestał się bać takich ludzi. W końcu postawił się ojcu, ale gdyby zrobiłto lata wcześniej, to życie jego i matki mogłoby być zupełnie inne. Terazstawił czoło morazeth.

– Jestem w Ildakarze gościem. Przyjdą po mnie moi przyjaciele, Niccii Nathan.

– Twoi przyjaciele są słabi i nie mają tu żadnej mocy.

Bannon przypomniał sobie, jak Nicci powstrzymała Życiożercę,niszcząc złego czarodzieja, a potem Victorię. Pomyślał o Nathaniezabijającym potwornych selka, którzy zaatakowali ich na okręcie,i piaskowych ludzi wypełzających z pustynnych wydm.

– Moi przyjaciele mają wielką moc.

– Nie taką, która się liczy – powiedziała Adessa.

322

Page 322: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– No to Amos przyjdzie mnie uwolnić. – Bannon starał się mówićz przekonaniem. – Jest synem władczyni Thory i wodza-czarodziejaMaxima.

Krótkie włosy Adessy lśniły od potu, usta wykrzywiły się w złośliwymuśmiechu.

– A jak myślisz, kto cię tu wsadził?

Bannonowi zamarło serce, osunął się na drewnianą pryczę. Wiedział, żepowiedziała prawdę. Uświadomił sobie, że nikt mu nie pomoże, nie teraz.Nicci i Nathan zauważą w końcu jego zniknięcie i wytropią go – jeślidostatecznie długo pozostanie przy życiu.

– Ja tylko chciałem zwrócić wolność Ianowi.

– Czempion już jest wolny. Robi, co mu się podoba, i umrze na arenie.Jest moim kochankiem i może nawet pozwolę mu się zapłodnić. Jakmężczyzna mógłby być bardziej wolny?

Płaski brzuch Adessy był poznaczony runami, podobnie jak jejramiona, szyja, policzki. Uda też przypominały księgę ochronnych zaklęćwypisanych bólem. Miała w sobie dziką moc i brutalny erotyzm, któreBannon uznał za budzące większą grozę niż jej siła.

– Co cię ukształtowało? – zapytał.

– Jestem morazeth. Stanowię wytwór najdoskonalszego treningu.Obecnie jestem najlepsza i najskuteczniejsza i poważnie traktuję mojeobowiązki.

– Ale ja nie wiem, kim są morazeth.

– Jesteśmy twoim najgorszym koszmarem. – Adessa podeszła bliżeji wyczuł woń jej potu; w blasku świec w jego celi ramiona i uda kobietynabrały miedzianej barwy. – W Ildakarze przez wiele tysięcy lat, na długoprzed pojawieniem się generała Utrosa i jego armii, na długo przedzarzuceniem całunu, morazeth były budzącymi grozę wojowniczkami.Pozbawieni daru kupcy i rzemieślnicy, w nadziei zdobycia statusu,

323

Page 323: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

oddawali swoje córeczki na morazeth. Do szkolenia wybierane są jedynienajlepsze „okazy”, a z nich tylko jedna na dziesięć przeżywa i zostajenaznaczona symbolami ochronnych zaklęć. – Pogładziła palcem ślady nalewym udzie, kreśląc zawijasy tkające osłonę przez jej ciało i duszę. – Skórę kobiet znakuje się cal po calu, w miarę jak przechodzą etapyszkolenia. – Skrzywiła się na wspomnienie bólu. – Słabeuszki, któreskomlą, są zabijane. – Przesunęła dłonią po tajemnych znakach naprzedramieniu. – Każdy skrawek gładkiej skóry uważamy za cośhaniebnego i zakrywamy go. – Pochyliła się i jej czarne oczy zalśniły. – Czuj się zaszczycony, że nas zainteresowałeś. Będziemy cię trenować,żebyś mógł walczyć i umrzeć.

– Mogę walczyć i umrzeć bez waszego szkolenia – powiedział Bannon.

– Bez szkolenia umarłbyś szybciej. Lecz trening ma swoją cenę. Jesteśtego wart? Przypuszczam, że będziesz krnąbrny, więc równie dobrze mogędać ci lekcję już teraz. – Odpięła od biodra mały cylindryczny przedmiotprzypominający szydło. Ponieważ był czarny, Bannon nie zauważył go natle czarnej skórzanej przepaski. Przesunęła kciukiem po wymodelowanejbocznej części i usłyszał ciche klik. Wyskoczył ostry srebrzysty czubek,gruba igła, nie dłuższa niż paliczek jego palca wskazującego. – Każdamorazeth ma taką broń. Nazywamy to nożem agile.

Bannon zastanawiał się, co ona zamierza tym zrobić. Igła była zakrótka, żeby wyrządzić mu krzywdę.

– Jest zatruty?

– To o wiele gorsze niż trucizna. W całości składa się z bólu. – Wbiłamu krótką igłę w udo i kciukiem dotknęła dziwnej runy wyrytejw drewnianej rączce.

Bannon poczuł, jak ból eksploduje mu we wszystkich mięśniach, jakbyuderzył w niego piorun, skoncentrowany w tym malutkim ostrym czubku.

Wrzasnął i upadł, zapominając o licznych siniakach i ostrychkrawędziach połamanych żeber. Malutki nóż się odsunął i ból natychmiast

324

Page 324: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zniknął, chociaż Bannon dalej się trząsł.

Adessa popatrzyła na niego z dezaprobatą.

– To była twoja pierwsza lekcja.

Wstrząsany drgawkami, podniósł się na czworaki i zwymiotował napodłogę. Przeniósł wzrok na morazeth, przerażony, z niedomkniętymiustami. Grzbietem dłoni otarł z warg ślinę.

– Co… to było?

– To był ból – odpowiedziała Adessa. – Agile ma symbol zaklęciasprzężonego z jedną z run wypalonych na naszym ciele. – Pogładziłarączkę i uśmiechnęła się. – Nie trzeba dużo, żeby go uwolnić, no i mamyinne symbole, które można wykorzystać, żeby zabił. Najdelikatniejszepstryknięcie i albo będziesz martwy, albo będziesz chciał być martwy.

Bannon dyszał. Myśli mu się plątały.

Adessa wciąż się w niego wpatrywała.

– A teraz wstawaj. Masz tu misę z wodą, więc obmyj twarz. – Rzuciłaokiem w korytarz za celą. Bannon z trudem skupił wzrok na stojącej tamdrugiej postaci, smukłej kobiecie, także w skąpym stroju morazeth. – Jużwybrałam czempiona na swojego pupilka, więc daję cię Lili. Będziewiedziała, co robić.

Młoda kobieta odsunęła kratę i weszła do jego celi, Adessa zaś jąopuściła, nawet nie zaszczyciwszy go spojrzeniem. Bannon chciał sięzerwać na równe nogi i powalić Lilę, skoczyć w korytarz i uciec.

Ale wiedział, że Lila by go powstrzymała.

Skrzyżowała ramiona na skórzanej przepasce zakrywającej piersi.

– Ponieważ jesteś słaby, daję ci godzinę, żebyś odpoczął i nabrał sił. –Wykrzywiła usta w grymasie, który pewnie miał być uśmiechem. –Wykorzystam ten czas na zastanowienie się, jaka powinna być twoja drugalekcja.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

325

Page 325: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 44

Dzwony biły, budząc czujność mieszkańców. Członkowie rady szliw uroczystym pochodzie ulicami górnej części płaskowyżu, kierując się kuwielkiej piramidzie. Elegancko ubrani szlachetnie urodzeni i kupcyz wyższej klasy gromadzili się na wyższych poziomach jak w święto.Wzmożony ruch na ulicach, a także zamknięte sklepy, gospodyi restauracje oznaczały, że to bardzo ważny dzień.

– Cokolwiek się dzieje, nie podoba mi się to – powiedziała Nicci,wychodząc z willi. – Ani trochę.

Nikt ich nie zawołał i podejrzewała, że mogło to mieć coś wspólnego zezłowieszczym zaklęciem, jakie przyobiecała duma.

Nathan i Nicci przyłączyli się do tłumów i usiłowali zasięgnąćinformacji.

– Gdzie ten Bannon? – zapytał Nathan, rozglądając się.

– Skoro Norukai odpłynęli, pewnie jest ze swoimi tak zwanymiprzyjaciółmi – odparła.

Młody człowiek był zbyt otwarty i ufny, a ona dostrzegła niezbytskrywane drwiące uśmieszki na twarzach Amosa, Jeda i Brocka.Przypomniała sobie, że sama nie miała przyjaciół, kiedy była młoda.Surowa matka zmuszała ją do pracy na ulicach w imię Imperialnego Ładu,zgodnie z naukami brata Nareva, pogardzając przy tym ciężką pracąi sukcesami męża. Nicci nie rozumiała przyjaźni i nie pragnęła jej.Młodzieńcza przyjaźń pozostała dla niej pustym pojęciem, lecz zbliżyła sięze swoimi towarzyszkami.

Powiedziała cicho, lecz tak, żeby Nathan ją usłyszał:

– Może nie chce tu być, zważywszy na to, co zamierzają zrobićczarodzieje… i co my będziemy musieli zrobić, żeby ich powstrzymać.

326

Page 326: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Niebo było zachmurzone, ale szare chmury niosły tylko mrok, a niedeszcz. Bicie dzwonów rozbrzmiewało w całym mieście. Nicci wyczuwaław powietrzu napięcie, tak strach, jak i ekscytację.

– Nikt nas nie zawiadomił – stwierdził Nathan. – Może nie jesteśmyzaproszeni.

Nicci nie zamierzała pozwolić, żeby to ją powstrzymało.

– Sami się zapraszamy. Chodźmy, czarodzieju.

Lazurowe oczy Nathana się zwęziły, kiedy obserwował ludziwchodzących po stromych ulicach, gromadzących się na górnym poziomiepłaskowyżu i tłoczących u podstawy piramidy.

– Uważam, że masz rację, droga czarodziejko. Nie potrzebuję daru,żeby wyczuć nadciągającą burzę.

Nicci założyła za ucho pukiel blond włosów i ruszyła zdecydowanymkrokiem.

– Ja mam dar, ale jeśli postanowię z niego nie korzystać, to po co mi tacała moc? – W gardle jej zaschło, ochrypła. – Nie mogę tylko staći patrzeć.

– Wiem, jak potężny jest twój dar – powiedział Nathan – ale jeślipostąpisz pochopnie, nastawisz przeciwko nam całe miasto i albozginiemy, albo zostaniemy pokonani. Wiesz, co potrafią czarodziejeIldakaru. Widziałaś na własne oczy, jak Maxim zamienił w kamieńtamtego młodego człowieka.

Nicci nie zwolniła kroku.

– Ale oni nie widzieli, co ja potrafię. Członkowie dumy i ci wszyscymający dar szlachetnie urodzeni nigdy przedtem nie zetknęli się z kimśtakim.

– Istotnie, żaden z nich się nie zetknął. – Nathan przyspieszył, żebydotrzymać jej kroku. – Pomogę ci na tyle, na ile zdołam.

Dołączyli do tłumów zgromadzonych na szczycie płaskowyżu. Jeden

327

Page 327: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

z dobrze ubranych mężczyzn trzymał w zagięciu prawego ramienia misęwinogron; urywał jedną purpurową kulkę po drugiej, wysysał i wypluwałpestki.

Nicci czuła falę ostrego potu i gryzących perfum. Mężczyźnio wypomadowanych, falistych włosach mieli na ramionach opaskipodkreślające barwę spodni i pasów. Egzotyczne futra zdobiły ich krótkiepeleryny i mankiety długich szat. Kobiety były w powiewnych sukniach,jakby wybierały się na bal. Dzwony wygrywały dysharmonijną melodięz rozsianych w mieście dwunastu wysokich wież.

Nicci, skupiona na swoim celu, sunęła wśród ludzi, którym wcale sięnie spieszyło. Nathan trzymał się tuż przy niej.

– Drogie duchy – mruknął. Dotarli do szerokiej podstawy schodkowejpiramidy i wyczuli narastające wśród widzów podniecenie. – To pewniebędzie ta krwawa magia, czarodziejko. Wiedzieliśmy, że zamierzają zrobićcoś takiego. Sądzę, że będzie zabijanie. Mnóstwo zabijania.

– Zapewne spróbują – odpowiedziała Nicci.

Tłum się rozstąpił, bo członkowie rady zakończyli powolny pochódi dotarli do piramidy. Thora i Maxim szli na przedzie. Miało się wrażenie,że władczynię i wodza-czarodzieja dzieli ściana lodu, lecz byli partneramiw potężnej magii, która chroniła miasto. Thora miała na sobie szafirowąsuknię obramowaną puszystym szarym futrem, Maxim zaś długą pelerynęo barwie głębokiej czerwieni, obszytą białym futrem w szare cętki – jakbypopiół spadł na nieskalany śnieg. Nie patrzyli na siebie, nie spojrzeli też naNicci i Nathana, kiedy ich mijali.

Członkowie dumy postępowali za nimi, patrząc przed siebiez poważnymi minami: kreator ciał Andre, naczelny treser Ivan,korpulentna Elsa w purpurowych szatach, ciemnoskóry Quentin w szacieo barwie ochry ze złotym amuletem na piersi, Damon z kosmatymiczarnymi włosami i długimi wąsami.

Zażenowana Elsa rzuciła okiem na Nathana, uśmiechnęła się do niego

328

Page 328: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przelotnie, a potem mruknęła do Quentina:

– To nie w porządku wobec Renna. Powinniśmy zaczekać, aż wróciz wyprawy.

– Może nigdy nie wrócić – wymamrotał Quentin. – Duma poradzi sobiebez niego. Renn jest zbyt niesolidny. Od kiedy Lani podjęła próbęprzejęcia władzy, nigdy nie byłem do końca pewien jego lojalności.

Elsa wyglądała na zaszokowaną.

– Renn był zawsze wiernym członkiem rady!

– Skoro tak mówisz – odparł Quentin, kiedy wychodzili poza zasięgsłuchu Nicci i Nathana. – Ale kiedy całun wróci na miejsce, będzie musiałpozostać na zewnątrz, póki nie pozwolimy mu wrócić. A mam nadzieję, żekrwawa magia kupi nam szmat czasu.

Thora i Maxim weszli po kamiennych stopniach na szczyt piramidyi odwrócili się, żeby z wysoka spojrzeć na tłumy. Pięcioro członków dumydołączyło do nich przy dziwacznym przyrządzie na najwyższej platformie– lśniącej misie umocowanej na stojaku i kwarcowych stożkach tkwiącychna metalowych prętach.

Wódz-czarodziej Maxim wyciągnął ramiona i powiódł wzrokiem poludziach. Nicci nawet z dołu piramidy widziała blask w jego oczach.

– Ildakar przetrwał tysiące lat. – Głos wodza-czarodzieja brzmiałmetalicznie i dźwięcznie, a Nicci była pewna, że słyszą go nawetniewolnicy i rzemieślnicy z najniższych poziomów miasta.

Potem przemówiła Thora:

– Ildakar jest chroniony dzięki nam. Nasz idealny sposób życia jestuświęcony, lecz doskonałość ma swoją cenę. – Głos miała twardy, ale niewydawała się zasmucona tym, co miała zrobić. – Cenę krwi.

W dole pojawiło się dziesięciu miejskich strażników – maszerowaliw podkutych butach, wybijając na płytach rytm jak werble. Prowadziligrupę dwanaściorga niewolników związanych liną w nadgarstkach.

329

Page 329: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Niektórzy się opierali i ciągnęli do tyłu, ale strażnicy ich nie bili. Po prostunieustępliwie ich zmuszali, żeby postępowali naprzód.

Nicci rozpoznała twarze niewolników z targu, „żywe mięso”dostarczone przez Norukaich. Strażnicy prowadzili ich rządkiem powydeptanych kamiennych stopniach – pięć kobiet i siedmiu mężczyzn.Dwoje było starych, troje młodych, pozostali w różnym wieku. Szczupłymężczyzna i kobieta, obydwoje o brązowych włosach i czerstwej skórze,szli blisko siebie, pogodzeni z losem. Ubrania i rysy twarzy wskazywały,że pochodzą z tych samych okolic. Kobieta wchodziła pierwsza, stopieńpo stopniu. Wyciągnęła do tyłu rękę i mężczyzna musnął palcami jejpalce. Nicci zrozumiała, że się znają, że nie są sobie obojętni. Paruniewolników miało puste twarze, jakby ich odurzono, może czerwonąwisterią. Jedna z kobiet szlochała i potykała się, próbując dotrzymaćinnym kroku. Łzy płynęły po jej pomarszczonej twarzy. Muskularnymężczyzna wił się i szarpał linę, lecz pozostali szli naprzód, wspinając siędo ogrodzonej platformy u szczytu piramidy.

Thora powiedziała do stłoczonych niewolników:

– Stańcie przed Ildakarem!

Jeńcy byli niespokojni, zdezorientowani, więc władczyni tupnęła,posyłając iskrę mocy przez konstrukcję. Magia uderzyła w niewolników,zawładnęła ich mięśniami i zmusiła, żeby stanęli sztywno jak marionetki.

Tłum zaszemrał. Kupcy i szlachetnie urodzeni, ubrani w swojenajlepsze stroje, patrzyli z przejęciem, ale zwykli ludzie byli mniejpodekscytowani.

– Stop! – zawołała z dołu Nicci i tłum wstrzymał oddech. – Jeśli takajest cena, władczyni, to czemu nie zapłacisz jej własną krwią?

Thora spojrzała na nią gniewnie.

– Bo moja krew jest zbyt wiele warta.

Nicci czuła, jak porusza się w niej gniewna magia, niczym węgorze

330

Page 330: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w błotnistym kanale. Czuła ciepłe wibracje, oplatające miasto ukryte nici,pajęczynę magii ześrodkowanej na piramidzie.

– I dlatego zabijasz jeńców? Dla rozrywki?

– Z konieczności. Ci niewolnicy zapłacą cenę. Po to są.

Dwanaścioro jeńców tkwiło poziom niżej pod skomplikowanymurządzeniem na górnej platformie. Niektórzy dygotali. Stara kobieta nadalpłakała, chociaż ledwo mogła się ruszać, unieruchomiona przez magię.

Thora intensywnie się w nich wpatrywała.

Niektórzy odpowiadali gniewnym, wyzywającym spojrzeniem, inni sięodwracali, drżąc.

U podstawy piramidy Nicci odsunęła się od Nathana i wykorzystałaswój dar, żeby torować sobie drogę do stopni. Zamierzała to powstrzymać.

– Nie, Thoro. – Mogła przyzwać burzę błyskawic, wykorzystując takaddytywną, jak i subtraktywną magię. Czy czarodzieje Ildakaru widzielikiedyś magię subtraktywną? Wątpiła w to. – Jeśli nie położysz kresu temuszaleństwu, to sprawię, że tego pożałujesz.

Nicci mogła wziąć ich przez zaskoczenie, spopielić szczyt piramidyi przerwać ceremonię. Wiedziała też, że Lustrzana Maska i jego rebeliancisą jak beczka prochu czekająca na iskrę. Czy powstaliby i pomogli jej,gdyby skrzesała tę iskrę? Może to właściwy czas.

Tłum umilkł, a dwanaścioro niewolników zaczęło jęczeć. Wytężali się,ale nie mogli się ruszyć, unieruchomieni czarami Thory. Wszyscy bylizwróceni ku odblaskowemu kanałowi przed nimi i Nicci dokładniewiedziała, do czego on służy.

– Władczyni, pozwól mi przemówić w ich imieniu!

Pięcioro członków dumy, jednocześnie, jakby robili to wiele razywcześniej, sięgnęło w fałdy szat i wyjęło długie obrzędowe nożeo drogocennych rękojeściach i zakrzywionych ostrzach.

Thora skinęła ręką i magią zmusiła niewolników, żeby wysoko zadarli

331

Page 331: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

brody, odsłaniając gardła. Ludzie o czerstwej skórze jakoś przełamali czar,wyciągnęli ręce i dotknęli swoich dłoni, czerpiąc stąd siłę i pociechęw ostatniej chwili życia. Łzy z kącików oczu spływały po policzkachuniesionych twarzy.

Członkowie rady stali z ofiarnymi nożami w dłoniach i wahali się,patrząc na Nicci. Wchodziła po stromych stopniach, przyzywając swojąmagię. Widziała, że jej zuchwałość onieśmieliła kilku czarodziejów. Tłummilczał, zatrwożony, że przeciwstawiła się Thorze.

Nicci czuła, jak wrze w niej magia, gotowa do działania.

Elsa i Damon opuścili noże, niepewni. Maxim wydawał sięrozbawiony. Reszta czarodziejów wyraźnie nie wiedziała, co robić.

Maxim powiedział półgębkiem:

– Skończ z tym, Thoro. Nie ma potrzeby tak dramatyzować.

Władczynię zirytowało wahanie innych czarodziejów. Niecierpliwieporuszyła palcem i wskazała na szereg niewolników piętnaście stóp niżej.Z okrutnym uśmiechem na wąskich ustach przeciągnęła ostrymlakierowanym paznokciem w jednym szybkim, swobodnym cięciu.

Nicci skoczyła, tworząc kłąb zestalonego powietrza, żeby odepchnąćczarodziejów, ale zanim zdążyła je uwolnić, magiczny nóż Thory,ostrzejszy od najostrzejszej brzytwy, podciął gardła dwanaściorguzaszokowanym niewolnikom. Oczy wyszły im na wierzch, rzucili sięi zadygotali, zniknął unieruchamiający czar.

Kolana się pod nimi ugięły i niewolnicy upadli na twarze. Niewidzialneostrze Thory niemal odcięło im głowy. Ciała wpadły do rynny, krewspłynęła kanalikami.

Maxim i pięcioro członków dumy trzymało swoje obrzędowe noże;wyglądali na zaskoczonych i skonsternowanych. Żadne z nich się nieporuszyło.

Zdumiona Nicci zachwiała się na schodach.

332

Page 332: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Drogie duchy!

Krew płynęła i wokół piramidy gwałtownie wzbierała magia.

W tłumie zaczęły narastać szepty, lecz ludzie stali bez ruchu.

Nicci uderzyła ścianą powietrza, ale Thora odpowiedziała tym samymi pozbawiła ją równowagi. Czarodziejka przewróciła się na stromekamienne stopnie. Nathan pospieszył jej na pomoc.

Krew niewolników napełniała lustrzane koryto, a Maxim uniósłwysoko ręce i wykonywał zamaszyste gesty. Czerwona rzeka płynęłarynnami, na przekór grawitacji, bo ku górze, na szczyt piramidy, gdzie sięrozdzielała i wypełniała wyryte wzory zaklęcia.

Siedmioro członków rządzącej rady zebrało się wokół misy. Chwycilisrebrzyste obrzeże i obrócili ją tak, że ustawiła się dokładnie w pionie.Kiedy krew niewolników wypełniła wzory na platformie, szkarłatny nurtwystrzelił ku górze jednym strumieniem i wlał się do lustrzanegonaczynia.

Władczyni i wódz-czarodziej zostali przy misie, pięcioro czarodziejówsię cofnęło. Misa wibrowała, lśniła i w górę, niczym gejzer, wystrzeliłakolumna wirującej magii. Wir wznosił się wyżej i wyżej, aż osiągnąłswoje apogeum, wysoko ponad głowami, po czym zaczął spływać jakwodospad. Opadał, tworząc przejrzystą kopułę, która zakryła cały Ildakar;spłynął poza zewnętrzne mury i aż do urwiska nad rzeką.

Tłum wiwatował.

Za późno. Nicci poczuła się pokonana, mdliło ją. Czarodziej podniósł jąze stopni.

– Powinnam była to powstrzymać – wyjęczała.

Była zła na siebie, a jeszcze bardziej wściekła na władczynię.

Thora wydawała się zadowolona, stojąc na szczycie piramidy obokmęża; obydwoje upajali się swoim dziełem. Władczyni nawet nierozgniewała się na Nicci za jej zuchwałość, ponieważ spełzło to na

333

Page 333: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

niczym.

– Nie wiedziałaś, co ma się wydarzyć, czarodziejko – powiedziałNathan słabym głosem.

– Wiedzieliśmy. Obydwoje wiedzieliśmy. I teraz jesteśmy uwięzienipod całunem. – W głowie jej pulsowało. – Nie możemy zostaćw Ildakarze. Mamy misję.

Nathan wyprostował ramiona.

– Może to potwierdza, że mamy misję tutaj. Co prawda nie możemyuciec, ale mamy tu mnóstwo roboty – prychnął. – Pożałują, że nieodeszliśmy, póki mieliśmy okazję.

Nicci przypomniała sobie, że pod całunem czas biegnie inaczej.Zmusiła się, żeby rozluźnić zaciśnięte pięści.

– Nawet jeśli to potrwa całą wieczność – stwierdziła spokojnie.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

334

Page 334: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 45

Dwa duże okręty wypłynęły z Tanimury, kierując się na południe odGrafanu. Słońce świeciło jasno, ale wiała rześka bryza i morze było niecowzburzone.

Verna udała się na dziób głównego okrętu i stała w wietrzezwiewającym jej siwiejące włosy. Słona mgiełka zwilżała jej policzki.Uświadomiła sobie, że się uśmiecha, a sercem znowu przeczuwałarozliczne możliwości, myśląc o podróży do Cliffwall. To było dziwneuczucie i z radością je witała.

– Teraz mam cel – powiedziała sama do siebie.

Podeszła do niej Amber; ciemnoblond włosy miała spięte z tyłu,sukienka przylegała do wiotkiej postaci, gorset był ciasno zasznurowanyna drobnych piersiach.

– Wszyscy mamy cel, ksieni. To moja pierwsza wielka podróż. Bardzosię cieszę, że pozwoliłaś mi sobie towarzyszyć.

Wszystkie Siostry upierały się, że popłyną, i Verna nie mogła imodmówić. Te, które wróciły do Tanimury, aby szukać choć najmniejszejiskierki nadziei w zgliszczach Pałacu Proroków, były bardzorozczarowane. Oczekiwały, że Verna będzie ich przewodniczką, ale onanie wiedziała, co im powiedzieć. Teraz, kiedy Nicci i Nathan przetarliszlak przez Stary Świat i przysłali wieści, Verna uczepiła się tej nowejmożliwości.

Kiedy lata temu przestał działać czar kamuflujący, opiekunowieCliffwall rozesłali wezwanie do mających dar uczonych, żeby pomogliskatalogować ogromne archiwum. Z perspektywy czasu okazało się toniebezpieczną decyzją, ale żyjący w izolacji ludzie nie byli świadomipotęgi wiedzy zawartej w zgromadzonych tomach. Jednym z owych

335

Page 335: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

uczonych z zewnątrz był Roland, który stał się Życiożercą. Inny z koleirzucił czar, który spowodował, że kamienne mury topiły się i spływałyniczym mokra glina, i stopił prawie całą wieżę z zapisami proroctw.

Verna wiedziała, że ludzie tam potrzebują dokładnych wskazówek odniej i innych Sióstr.

Marynarz w bocianim gnieździe zawołał i załoga przerwała pracę;żeglarze podeszli do relingów, a wraz z nimi wielu żołnierzy d’harańskiejarmii. Zaintrygowana Amber wskazała coś.

– Co to? Rekiny?

Verna zobaczyła smukłe, obłe stworzenia, wynurzające się i nurkujące,niczym prowadząca okręt straż przednia.

– Nie rekiny, dziecko, lecz delfiny. Marynarze uważają je za dobryznak, a i dla nas taki jest.

Amber się uśmiechnęła.

– Nie mogę się doczekać, aż porozmawiam z bratem. – KapitanNorcross przebywał na drugim okręcie z drugą połową żołnierzyi sześcioma Siostrami. – Co za przygoda!

– Nie tylko przygoda. To nasza misja. Jako Siostry Światła mamy pracędo wykonania.

Oliver i Peretta też wyszli na pokład. Teraz byli nierozłączni,przepełnieni ulgą, że spełnili misję, z którą ich wysłano. Oliverprzymrużył oczy, żeby lepiej widzieć delfiny.

– Bardzo bym chciał znowu zobaczyć kaniony i księgi w wielkiejbibliotece. – Westchnął. – To chyba nostalgia.

Mocno skręcone loczki Peretty lśniły diamencikami mgiełki. Oboje byliw czystych podróżnych strojach, które dostali w Tanimurze. Ciemne oczydziewczyny były równie wyczekujące jak oczy Olivera.

– Żałuję, że nie jesteś mnemonikiem. Gdybyś miał dar doskonałejpamięci, mógłbyś zapamiętać w najdrobniejszych szczegółach każdy dzień

336

Page 336: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i każde miejsce.

Spojrzał na nią sceptycznie.

– Czy to znaczy, że nie tęsknisz za domem?

Peretta się zawstydziła.

– Pewnie, że tęsknię.

Verna wiedziała, że Siostry powinny przestudiować to wielkiearchiwum. Cliffwall było prawdopodobnie jedną z głównych składnic,o których opowiadał Nathan. Przypomniała sobie, jak z Mord-Sith Berdineślęczały nad księgami z ogromnych bibliotek Pałacu Ludu i odkryłypierwszą wzmiankę o zaklęciu Chainfire. Kiedy wysłuchała opowieściOlivera i Peretty, pomyślała, że bogactwo informacji w Cliffwall może sięokazać jeszcze większym skarbem.

Chociaż proroctwa zniknęły, to i tak będzie tam tyle do studiowania. Ciwszyscy niewyszkoleni badacze potrzebują wskazówek i nauki. GdybySiostry mogły robić to, co przez tyle stuleci robiły w Pałacu Proroków, tomogliby się oni stać armią czarodziejów, gotowych pomagać lordowiRahlowi w zaprowadzeniu jego złotego wieku. Verna, stojąc na pokładzie,wyjęła szkliwioną glinianą figurkę ropuchy, którą znalazła w ruinach,i trzymała ją w dłoni jako symbol i pamiątkę tego, co niegdyś było.

Może znajdzie jakieś miejsce, żeby ją postawić, jak już dotrą doCliffwall. Lubiła ciągłość.

Płynęli wiele dni, burta w burtę. Generał Zimmer osobiście wybrał stupięćdziesięciu najlepszych żołnierzy ze swojego garnizonu. Spakowalizbroje, broń, podróżne stroje i napisali pożegnalne listy, które mianoprzesłać ich rodzinom. Reszta żołnierzy została w Tanimurze, utrzymującprzyczółek i zapewniając bezpieczeństwo imperium D’Hary.W nadchodzących miesiącach lord Rahl wyekspediuje kolejne tysiąceżołnierzy, ruszą wzdłuż wybrzeża i założą nowe placówki.

337

Page 337: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Lecz misja do Cliffwall będzie pierwsza i najdalsza. Stu pięćdziesięciużołnierzy nie stanowiło wystarczającej siły militarnej, żeby dokonywaćjakichś podbojów, ale wystarczą, by zaznaczyć obecność D’Haryi rozgłosić imię lorda Rahla.

Żołnierze byli nieco stłoczeni na dwóch okrętach, ale mieli sporezapasy.

– Żołnierzy armii d’harańskiej nie trzeba rozpieszczać – powiedziałVernie generał Zimmer. – Pomyśl o tych wszystkich straszliwychwrogach, z którymi już walczyli. Nie straszna im morska podróż.

Jednakże czwartego dnia żeglugi wrogiem nie do pokonania okazała sięchoroba morska i wielu nieszczęśników trzymało się za brzuchyi wymiotowało do kubłów albo wprost za burtę. Byli piechurami, więcwiększość życia spędzali na suchym lądzie.

Verna i Siostry opiekowały się cierpiącymi żołnierzami. Ksieniosobiście wilgotnym płótnem ocierała twarz generała Zimmera, skulonegow swojej małej kajucie z zasłoniętym bulajem. Zdecydowanie odmawiałwyjścia na świeże powietrze, nie chcąc, żeby żołnierze widzieli jegosłabość.

– Wątpię, czy byliby w stanie cokolwiek zauważyć – powiedziałaVerna. – Jak zamierzasz podbić Stary Świat, skoro nie chcesz nawet wyjśćz łóżka?

– Podbiję Stary Świat, jak tylko przybijemy do brzegu – jęknął Zimmer.

Kiedy okręty dotarły do Kherimusu, pierwszego portu na południe odTanimury, choroba morska w większości im minęła i żołnierze radośniezeszli na ląd na jeden dzień. Verna i Zimmer udali się do miasta, aby kupićmapy ziem leżących dalej na południe i mieć jakieś pojęcie, dokądzmierzają. Oliver i Peretta przyłączyli się do nich, żeby popatrzeć namapy. Dwoje młodych badaczy pokazało jednak punkt na blacie dalekopoza granicą najobszerniejszej mapy.

338

Page 338: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– To tutaj powinniśmy pójść.

Dalej okręty popłynęły do Larrikan Shores, dwa dni żeglugi wzdłużwybrzeża, a następnie – po przerażającej i dzikiej nawałnicy, która prawieich zatopiła – podróżnicy dotarli do Serrimundi. Wpłynęli do portustrzeżonego przez ogromny kamienny posąg Matki Morza. GenerałZimmer osłonił dłonią oczy i wpatrywał się w rzeźbę wyłaniającą sięz wysokiego klifu.

– Możesz sobie wyobrazić, ksieni, ile roboty to wymagało?

Verna próbowała sobie wyobrazić ekipy rzeźbiarzy wiszących na linachlub stojących na rusztowaniach, skuwających skałę, żeby stworzyć urocząkobiecą postać. Wokół rzeźby latały morskie ptaki gnieżdżące sięw puklach jej włosów. Verna nie potrafiła odpowiedzieć Zimmerowi.

Generał kiwał do siebie głową i rozglądał się po porcie, oceniając innestatki.

– Weźmiemy, co nam potrzeba, i ruszamy dalej.

– A czego właściwie potrzebujemy, generale?

– Przede wszystkim więcej miejsca. Mam pismo od lorda Rahlai zamierzam je wykorzystać, żeby zarekwirować trzeci okręt i więcejzaopatrzenia.

– Renda Bay leży niedaleko w dół wybrzeża – powiedziała Peretta. –Pamiętam linię brzegową pomiędzy tym a tamtym portem. Mogęnawigować bez żadnych map.

– Jest mnemoniczką – stwierdził Oliver z nutką sarkazmu.

– Chyba raz czy dwa o tym wspomniała – odparł Zimmer. – Ale jai kapitan raczej wolelibyśmy dokładne mapy. Co ważniejsze, muszęporozmawiać z zarządcą portu, żeby dokończyć wyekwipowanie naszejoperacji. Jesteśmy korpusem ekspedycyjnym i mamy przed sobą długąpodróż w głąb lądu. Jeśli nie zamierzamy zmarnować wielu miesięcy napieszą wędrówkę przez góry, to będziemy potrzebować koni, sporo koni. –

339

Page 339: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Uśmiechnął się pod nosem. – To prawdziwa wojskowa ekspedycja.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

340

Page 340: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 46

Chociaż piaskowcowe ściany wokół areny treningowej miały tylkodziesięć stóp wysokości, to stojącemu w piachu Bannonowi wydawały sięnie do pokonania. Arena miała kształt misy, o średnicy trzydziestu stóp.Kamienna ściana była gładka i stroma. Nigdy się na nią nie wdrapie.

– Słodka Matko Morza – mruknął, próbując się uspokoić.

Dwie morazeth wywlokły go z celi i pociągnęły za sobą tak szybko, żesię potykał. Starał się współpracować, ale one wcale nie chciały, żeby tobyło łatwe dla niego czy dla nich.

– Już idą po mnie moi przyjaciele! – krzyknął, jakby to mogło jeprzestraszyć. – Opuścimy Ildakar.

Jedna z pokrytych zaklęciami kobiet wykrzywiła usta w gniewnymgrymasie.

– Nie opuścicie. Czarodzieje odprawili wczoraj krwawe czaryi przywrócili całun. Nikt nie wyjdzie z miasta.

Bannona ścisnęło w dołku. Martwił się o swój los, nie zaprzątając sobiegłowy tym, co się działo na zewnątrz. Gdzie byli Nicci i Nathan? Czy i oniwpadli w tarapaty? Byliżby wszyscy więźniami w mieście odciętym odświata i czasu? A może uciekli bez niego?

Jedna z morazeth pchnęła go naprzód.

– Martw się o siebie, chłopcze. Spraw się, jak należy, a zasłużysz na to,byśmy cię szkoliły.

Druga dodała:

– Tak, spraw się dobrze, a przeżyjesz.

Zaprowadziły go na skraj ćwiczebnej areny – pustego, piaszczysto-żwirowego okręgu, zagrabionego na gładko. Nie wiedział, jak mógłby

341

Page 341: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zejść na dół.

– Jak ja…

Kobiety go popchnęły i spadł, tak ciężko uderzył o ziemię, że straciłoddech. Zakaszlał i podniósł się na czworaki.

– A teraz co? – zapytał głośno, ale morazeth już sobie poszły.

Obracał się powoli, patrząc na strome ściany. Arena wyglądała nacałkiem zwyczajną. Może dla początkujących…

Usłyszał na górze jakiś ruch i podniósł wzrok – zobaczył Lilęw czarnych skórzanych przepaskach na znakowanej runami skórze. Byłaboso; stała na obrzeżu i bacznie mu się przyglądała. Strzeliła knykciamii włożyła obcisłe skórzane rękawiczki.

– Nie chciałabym za bardzo cię pokiereszować, chłopczyku.Przynajmniej nie za szybko.

Skoczyła. Wylądowała na ugiętych nogach, idealnie utrzymującrównowagę. Ramiona trzymała swobodnie, pięści wsparła o biodra.

– Czuję się nieco zesztywniała tego ranka i potrzebuję trochę ćwiczeń.Walcz ze mną. – Błysnęła białymi zębami, ale w żadnym razie nie był touśmiech. – Nagrodzę cię za każdy cios, którym mnie poczęstujesz. –Zbliżyła się i chociaż była niższa od niego, Bannon zrobił krok w tył. –Ale dzisiaj nie zamierzam cię nagradzać.

– Nie chcę się z tobą bić.

– To będziesz bardzo obolały i zakrwawiony, zanim ta lekcja sięskończy.

Skoczyła ku niemu, markując cios lewą ręką, po czym uderzyła gow twarz prawą. Rękawica trochę to złagodziła, ale szarpnęło mu żuchwąi poczuł piekący ból.

Uniósł przedramię, żeby zablokować drugi cios, ale Lila uderzyła gow drugą stronę twarzy. Potrząsnął głową, a potem zamachnął się na oślep.Próbował walnąć ją w brzuch, ale udało mu się tylko trafić ją w bok.

342

Page 342: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Poczuł pod skórą jej żebra. Miał wrażenie, że mu na to pozwoliła.

– Przyjemnie ci dotykać mojego ciała? – zadrwiła. – Będziesz mógł godotykać, ile zechcesz… jeśli dasz radę mnie uderzyć.

Lila trafiła go w pierś, ale był to lekki cios, po prostu znak, że może tozrobić. Potem uderzyła go w uszy i uskoczyła. Bannonowi waliło serce.Uniósł ręce, czując strach i gniew. Nie chciał być tutaj, odcięty od swoichprzyjaciół, uwięziony w tym dziwacznym mieście pod niewidzialnąkopułą. Ale jego realnym zmartwieniem, tu i teraz, było stawienie czoła tejsmukłej młodej kobiecie, dla której zadawanie bólu było najwyraźniejflirtem. Musiał przeżyć ten trening, jeśli miał kiedykolwiek odzyskaćwolność i wrócić do przyjaciół.

Licząc, że ją zaskoczy, zaatakował, wymachując rękami, młócącpięściami powietrze, starając się ją trafić. Lila uskakiwała to w jedną, tow drugą stronę, a on dostosowywał kierunek ataku, starając sięwykorzystać swoją przewagę wzrostu i masy ciała. Trafił ją w lewy barki morazeth obróciła się, tak że mógł ją uderzyć hakiem w szczękę. To byłsolidny cios i Lila zatoczyła się w tył. Łapała oddech, klaskającurękawicznionymi dłońmi i uśmiechając się.

– Ładny początek.

Potem, szybciej niż zdążył się zorientować, przyłożyła mu w nerkę, ażsię zachwiał. Przed oczami zatańczyły mu jasne błyski. Stracił oddech.

Lila wzięła zamach bosą lewą stopą i podcięła mu nogi w kolanach,dodatkowo pchnęła go w ramię, kiedy upadał. Bannon poleciał na plecy,spazmatycznie chwytając powietrze.

Morazeth znalazła się na nim, przyciskając mu barki do ziemi. Twarzmiała tuż przy jego twarzy. Widział pot lśniący na wszystkich runach jejtwarzy, szyi i ramion. Śmiała się.

– Nie jesteś zbyt dobry w walce wręcz, co, chłopczyku?

– Nigdy nie twierdziłem, że jestem.

343

Page 343: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Na Chiriyi jako chłopiec brał udział w paru burdach, ale to nie było nicpoważnego. Z przepychanek wyszedł z siniakami i podartym ubraniem,a jego duma ucierpiała bardziej niż ciało.

Przypomniał sobie lekcje szermierki u Nathana; liczne potwory, jakiepotem zabił, świadczyły o jego talencie. Lecz stary czarodziej nigdy go nieuczył walczyć na pięści. Bannon nie potrafił sobie wyobrazić szykownegoi mądrego Nathana Rahla korzystającego z tak prostackich metod. Wolałswój ozdobny miecz, szlachetniejszy sposób rozprawienia sięz przeciwnikiem.

– Wolałbym miecz – rzucił, łapiąc oddech. – Ale pewnie za bardzo sięboicie, żeby dać mi jakiś.

Lila nadal przyciskała go do ziemi. Jej oczy przypominały mu barwęwzburzonego morza. Roześmiała się, sturlała z niego i skoczyła na równenogi.

– Wprost przeciwnie, to nasz kolejny krok. – Strzepnęła piach z gołejskóry i zawołała w górę: – Dajcie mi miecz. Rzućcie na dół.

Po chwili na skraj areny podszedł młody mężczyzna w burym odzieniutrzymający długi przedmiot owinięty w szorstkie grube płótno. Nienapotykając wzroku Lili, bezceremonialnie rzucił pakunek. Ta zręcznymruchem go pochwyciła i odwinęła płótno. Wyjęła miecz o zwyczajnej,owiniętej rzemieniem rękojeści, z pozbawionym ozdób jelcem i klingąodbarwioną przez domieszki w stali.

– To Niepokonany! – wykrzyknął Bannon, czując płomyk nadziei. – Skąd go macie?

– Twój przyjaciel Amos go nam przysłał. Pomyślał, że możewykorzystamy go jako zabawkę. – Lila obróciła miecz w ręku. – Ostrzejest równie mało imponujące jak ty, chłopczyku.

Bannon poczuł się dotknięty.

– Obaj możemy cię zadziwić.

344

Page 344: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Dobrze. Uwielbiam być zadziwiana. – Lila z grymasem niesmakupodała Bannonowi miecz rękojeścią ku niemu. – Bierz. Przyda ci się. – Poczym zawołała ku górze: – Kij! – Młody niewolnik rzucił na dółwypolerowany drewniany drąg, który Lila zręcznie złapała. – Udowodnij,że jesteś fechmistrzem. Walcz ze mną. Zabij mnie, jeśli zdołasz.

– Nie chcę cię zabić – odparł Bannon.

– Zechcesz. – Błysnęła ku niemu uśmieszkiem. – Albo nie szkolę cię,jak należy.

Kiedy się nie poruszył, zaatakowała go. Zacisnęła zęby, zakręciładrągiem i zamachnęła się na niego.

Bannon instynktownie uniósł Niepokonanego płynnym obronnymruchem i sparował kij z trzaskiem, od którego drewno zawibrowało aż donadgarstka morazeth. Skrzywiła się gniewnie i cofnęła drąg, teraz jużpoważniejsza. Znowu się zamachnęła, ale Bannon z mieczem czuł sięswobodnie. Odbił jej cios i ruszył naprzód. Dłużej nie będziew defensywie. Miał miecz, swój miecz, a ona tylko patyk. Nie myślało tym, co by się stało, gdyby zabił tę morazeth. Na pewno Adessa i inne bygo ukarały.

Lila wykorzystała chwilę nieuwagi Bannona, przedostała się przez jegoobronę i mocno walnęła go w prawe udo. Zabolało i omal nie upadł. Nogamu się ugięła, ale wziął się w garść, wyprostował, koncentrując się na tejwalce, tej przeciwniczce; martwić się o konsekwencje będzie później.

Atakował, siekąc z boku, dźgając czubkiem klingi, kreśląc łuki. Lilaokręcała się i wirowała niczym akrobatka w wesołym miasteczku. Bannonblokował kij, ilekroć próbowała go uderzyć. Czuł, że już się nim nie bawi,ale walczy, wykorzystując swoje umiejętności.

Sam Bannon walczył najlepiej, jak potrafił.

Mgliście zdał sobie sprawę, że na obrzeżu areny zebrali się widzowie –trochę morazeth i wojowników. Nie dbał o to. Musiał pokonać Lilę.

345

Page 345: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Widział na czerwono, co mu przypominało, co czuł, kiedy walczyłz Norukaimi w Renda Bay.

Ciął mieczem jak brzytwą, a potem walił jak maczugą. Nathan gonauczył, że brutalna siła jest równie dobra jak finezja, jeśli się pokonawroga.

Lila znalazła się w defensywie, zasłaniając się kijem. Sypały się jasnewióry, a Niepokonany uderzał w drąg, aż wreszcie przeciął go na pół.Kiedy kij pękł, Lila się zatoczyła.

Bannon, tłumiąc okrzyk, zamierzył się mieczem na jej twarz, alew ostatniej chwili odwrócił klingę. Nie mógł jej zabić, nie mógłrozszczepić jej czaszki. Płazem miecza uderzył w policzek do krwi. Lilapoleciała do tyłu, a Bannon już był na niej, popychał ją na ziemię.

Zatrząsł się, uświadamiając sobie, co zrobił.

– Wybacz – powiedział pospiesznie.

Lila chwyciła z biodra przedmiot z drewnianą, czarną rączką. Usłyszałklik, ledwo zobaczył malutką igłę na czubku i kciuk morazeth dotknąłzaklęcia wyrytego na rękojeści. Dźgnęła go nożem agile i w Bannonieeksplodował ból. Rzucił się w tył, zwijając w straszliwym cierpieniu.

Lila skoczyła na równe nogi, ocierając krew z twarzy. Bannonowigłowa pulsowała; słyszał z góry wiwaty i okrzyki widzów. Morazeth,zadowolona z siebie, stała nad nim i wykopała mu z dłoni Niepokonanego.Poleciał ślizgiem po piachu.

– Wojownik musi korzystać z każdej dostępnej broni – pouczyła go. –Liczy się tylko zwycięstwo, bo przegrani umierają.

Kiedy zabrała swój nóż, ból szybko zniknął. Bannon, wciąż leżąc naplecach, podparł się na łokciach, głęboko oddychając i odrzucając z twarzydługie rude włosy.

– Na razie wystarczy. – Lila uniosła rękę i ktoś zrzucił z góry sznurowądrabinkę. – Wspinaj się za mną. Czas wracać do celi.

346

Page 346: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Chociaż obolały po walce ledwo mógł się ruszać i był wyczerpany,wstał i poszedł za nią. Z opuszczoną głową wspiął się po drabincei powiódł wzrokiem po zebranych, patrzących na niego ze zdziwieniem,a nawet z odrobiną podziwu.

– Tędy – warknęła Lila, przywołując go do porządku.

Szli oświetlonymi pochodniami tunelami, mijając cele. Z bocznychkorytarzy docierała do Bannona piżmowa woń bojowych zwierząt,wyszkolonych morderczych bestii trzymanych tu przez naczelnego treseraIvana. I on czuł się tutaj tylko zwierzęciem.

Lila podprowadziła go do jego otwartej celi i powiedziała niechętnie:

– Dobra robota. Może jednak jesteś coś wart.

Bannon nie wiedział, czy powinien jej podziękować.

Wepchnęła go do środka i powlókł się ku pryczy. Lila weszła za nimi zamknęła za sobą kratę.

– Czas na moją nagrodę – oznajmiła. – I twoją… jeśli wiesz, jak jąprzyjąć.

Bannon z trudem przełknął ślinę, wiedząc, o co jej chodzi, i bojąc siętego. Zdjęła skórzane przepaski i pozwoliła im opaść na podłogę celi. PulsBannona przyspieszył. Zamrugał i otarł pot z czoła.

– Chyba… chybabym się napił wody.

Lila podeszła bliżej, oparła dłonie o jego pierś.

– Bardziej mnie obchodzi to, czego ja chcę.

Bannon czuł, jak tętno wybija coraz szybszy rytm. Desperackoprzywołał smutne wspomnienia o uroczych akolitkach w Cliffwall;o gorących uściskach i czułych pocałunkach Audrey, Laurel i Sage, jegopierwszych kochanek, pełnych namiętności kobietach, które się nimdzieliły i unosiły go na słodkie szczyty rozkoszy… zanim Victoria niezmieniła ich w krwiożercze leśne monstra pragnące przelać jego krew,żeby użyźnić ziemię.

347

Page 347: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Lila wydawała się po trochu i jednym, i drugim.

Naga szła ku niemu, nie odrywając od niego wzroku; odłożyłaagile’a do małej wnęki w ścianie.

– Pamiętaj, że zawsze tu jest, w zasięgu ręki. Sugeruję, żebyś nie dał mipowodu do użycia go.

Potem nie poświęcała już najmniejszej uwagi swojej broni, a Bannontoczył zupełnie odmienny pojedynek.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

348

Page 348: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 47

Nicci już przedtem zabijała czarodziejów i nie miała żadnych obiekcji,żeby to zrobić ponownie. Prawdę mówiąc, po tych przerażającychkrwawych czarach na piramidzie była pewna, że będzie musiała z nimiwalczyć – z każdym oddzielnie lub ze wszystkimi naraz. Tak, musi ocalićświat… na razie powinna zacząć od Ildakaru.

Chmury wydawały się tylko trochę zniekształcone przez całun, leczsamo powietrze nienaturalnie połyskiwało. Niebo leżało nieco wyżeji miało niewłaściwy odcień błękitu, jakby magiczna bariera w jakiś sposóbzniekształcała światło słońca. Mający dar szlachetnie urodzeni pokazywaliku niebu i wydawali się zadowoleni, że znowu są bezpieczni.

Gdybyż tylko się nie zawahała, kiedy niewolnicy byli gotowi dozłożenia w ofierze, ale spodziewała się, że czarodzieje użyją swoichofiarnych noży w bardziej tradycyjny sposób. Thora była tak skupiona naswoich czarach, że Nicci mogła trafić ją subtraktywną błyskawicą lubnawet szalonym wichrem i przerwać rytuał.

Lecz Thora zabiła wszystkie ofiary jednym szybkim, nieoczekiwanymcięciem niewidzialnego noża.

Nicci i Nathan ani drgnęli, kiedy zszokowani członkowie dumy mijaliich w swej poddańczej procesji. Nicci się otrzepała i odzyskała godność,a Thora przeszła obok z wysoko uniesioną głową, z misterną fryzurąz cienkich złotych warkoczyków. Wreszcie władczyni przystanęła, patrzącna nią.

– Czas, żebyś się znalazła po naszej stronie, czarodziejko. Jesteś podcałunem i nie możesz odejść.

Maxim dodał radośnie:

– Do czasu, aż postanowimy go zdjąć. To nadal tylko chwilowa osłona.

349

Page 349: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Twarz Thory stężała.

– Tylko na razie. Lecz zamierzam znowu odprawić krwawe czary,z liczbą ofiar wystarczającą do stworzenia całunu trwającego przezstulecia. – Uniosła brwi i dodała w zadumie: – A może i wiecznie. Skoroczas płynie tu inaczej, nie czyni to większej różnicy.

– Nie mogę tu zostać zbyt długo – stwierdziła Nicci. – Nie pomogliścieNathanowi, choć się staraliście. Musimy odnaleźć naszego przyjacielaBannona, a potem odejdziemy.

– Gdzieś tam jest – rzekła Thora. – Z Amosem i jego przyjaciółmi.Jestem pewna.

– Nie obawiaj się, znajdziemy ci jakąś użyteczną robotę – wymruczałMaxim, po czym powolnym krokiem oddalił się u boku władczyni,nieświadomy ostrego lodowatego spojrzenia błękitnych oczu Nicci.

Tak, zabijała już czarodziejów. I zrobi to znowu.

Ekipy robotników przyciągnęły wózki do podstawy piramidy, a posępniniewolnicy weszli po stopniach, żeby uprzątnąć ciała i wypolerowaćmetalowe urządzenie. Nathan miał znękany wyraz twarzy.

– Teraz tym bardziej powinienem odzyskać dar. Potrzebne mi serceczarodzieja. – Rozejrzał się po tłumie. – Ciekaw jestem, gdzie się podziałten nasz drogi chłopiec?

Z powodu niepokojących obsesji kreatora Nathan porozmawiał z bardziejwspółczującym słuchaczem. Nie miał pewności, czy Elsa będzie potrafiłamu pomóc, ale przynajmniej mogłaby coś doradzić. Był głębokoporuszony rzezią, której był świadkiem. Elsa stała tam, dzierżąc ten swójpaskudnie wyglądający obrzędowy nóż, i chociaż nie uczestniczyłaaktywnie w podcinaniu gardeł niewolnikom, to była gotowa to zrobić.

Po obrzędzie, późnym popołudniem, Nathan odwiedził Elsę w jejeleganckiej prywatnej siedzibie. Frontu jej kamiennego domu strzegły

350

Page 350: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

posągi skaczących jeleni i Nathan wierzył, że są dziełem sztuki, a niespetryfikowanymi zaklęciem zwierzętami.

– Zawsze miło mi cię widzieć, Nathanie. Możemy porozmawiaćo naturze daru, chociaż nie potrafisz zademonstrować swojej mocy.

– Jeszcze – sprostował.

– Tak – przyznała i gestem zaprosiła go na uroczy dziedziniec.

Elsa miała stalowoszare włosy, poprzetykane ciemniejszymi pasmami;za młodu były to kruczoczarne loki. Uznał, że rysy twarzy ma przyjemne,i pomyślał, że musiała być piękna, lecz teraz jej kształty zrobiły sięociężałe i stała się bardziej dystyngowana niż zachwycająca. I tak lubił jejtowarzystwo.

Usiadła na kamiennej ławie przy sztucznym wodospadzie spływającympowoli do dekoracyjnej sadzawki. Woda wypływała z ukrytego źródła,być może pod wpływem magicznej siły. Skały wokół sadzawki pokrywałysymbole zaklęć, chociaż Nathan nie wiedział, jak je interpretować.

Usiadł obok niej. Nie potrafił ukryć swojej konsternacji.

– Nawet kiedy w pełni panowałem nad darem, nigdy… nie pozwalałemna coś takiego jak krwawa magia, której świadkami byliśmy rano. Teniewinne ofiary, które złożyliście, ta cała krew, którą przelaliście… byligotowi zapłacić tę cenę? Jak możecie się na to zgadzać?

Elsa była zakłopotana, ale nie przyjęła postawy obronnej.

– Ildakar musi być chroniony. Dzięki temu przeżyliśmy tyle stuleci.Całun kryje nas przed nieprzyjaciółmi, osłania przed napaścią z zewnątrz.Gdybyśmy musieli walczyć z nacierającą armią, zginęłyby tysiące ludzi.

– A jakiegoż to ataku obawialiście się dziś rano, moja droga? – zapytałNathan. – Dlaczego musiano przywrócić całun kosztem życia tychdwunastu biedaków?

– Nie byli obywatelami Ildakaru, przywieziono ich tu jakoniewolników. Norukai mogli sprzedać ich gdzie indziej. Gdyby nie umarli

351

Page 351: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w krwawych czarach, to pewnie zginęliby w kamieniołomach albow kopalni. Inni właściciele mogliby dla kaprysu zadręczyć ich na śmierć.

Nathan przesunął dłonią po długich, siwych włosach, ale nie złagodziłtonu.

– Tak postępujecie ze swoimi niewolnikami?

– Oczywiście, że nie! Jak mogłeś tak pomyśleć?

– Czyli ci niewolnicy mogli wieść długie i pożyteczne życie, z ochotąwam służyć, może i pracować w twoim domu.

Dwaj jej niewolnicy, jakby słysząc rozmowę, pojawili się z paterąowoców i szklanym dzbankiem wody z cytryną.

– To niemożliwe – orzekła Elsa. – Całun jest znowu na miejscui jesteśmy bezpieczni. Teraz musimy układać sobie tutaj życie. Wciążbędziemy próbować przywrócić ci dar, Nathanie, żebyś mógł się staćważnym członkiem ildakariańskiej społeczności. Nawet twój pozbawionydaru, ale uroczy przyjaciel Bannon może znaleźć zajęcie. Wydaje się, żejest blisko z synem władczyni.

Nathan się zachmurzył.

– Nie jestem przekonany, czy to dobre towarzystwo. Od wielu dni niewidziałem naszego chłopca.

Elsa cmoknęła.

– Skoro całun jest na miejscu, to raczej nigdzie nie mógł pójść. Jeślichcesz, mogę popytać.

Nathan poczuł nieoczekiwaną ulgę.

– Oczywiście, moja droga, to byłoby bardzo pomocne. Jednozmartwienie mniej. – Chociaż wciąż był zaniepokojony, zmienił temat. – Andre badał mnie i stworzył mapę mojej Han. Brakuje mi ważnej częściześrodkowanej wokół serca. – Palcem zakreślił kółko na mostku. – Leczod jakiegoś czasu nie poczyniliśmy żadnych postępów i nie jestem pewien,czy poświęca tej sprawie dostatecznie dużo uwagi. Nie wiem, jakiego

352

Page 352: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

rodzaju masz dar, ale jestem ciekaw, czy nie mogłabyś mi udzielić jakiejśrady.

– Nie udawaj niewiniątka, Nathanie – powiedziała Elsa z pełnym ulgiuśmiechem. – Musisz wiedzieć, że jestem adeptką magii transferentnej.Jeśli chcesz, żebym na nowo przetransferowała w ciebie dar, to obawiamsię, że tego się nie da zrobić. Potrafię tylko wykonywać pomniejszetransfery z fizycznymi obiektami.

– Magia transferentna? – zapytał Nathan. – Tak podejrzewałem.W Nowym Świecie tacy adepci rzadko się trafiają. I ty to pogłębiłaś?

– To specjalność Ildakaru, przesuwanie mocy między runami – wyjaśniła. – Wykorzystuję istniejące w świecie fizyczne właściwościi chociaż nie mogę niczego dodać ani ująć, jak przy magii addytywnej czysubtraktywnej, po prostu… to przesuwam. – Wykonała gest obiemarękami. – Zabieram jakąś wartość z jednej rzeczy i transferuję do innej. –Rozejrzała się. – Spójrz na przykład na ten dzbanek. Dotknij go.

Zaciekawiony Nathan dotknął szklanego dzbanka. Był chłodny, ale niezimny, woda zaś – letnia.

– Podaj mi tamtą zgaszoną świecę. – Wskazała róg stołu.

Nathan wziął czerwoną świecę w małym lichtarzyku i przesunął kuElsie.

Czubkiem palca namazała runę na zroszonym szkle dzbanka. Potempaznokciem zaczęła kreślić ten sam wzór na wosku świecy.

– Widzisz, zabieram ciepło wodzie w dzbanku i przesuwam je tutaj. –Skończyła rysunek na świecy.

Dzbanek nagle zadrżał. Na zewnętrznych ściankach pojawiły się dużekrople wody, a ze środka uniosła się chłodna para. Knot świecy zaśzamigotał i zapłonął.

Elsa się uśmiechnęła.

– Wzięłam ciepło z dzbanka i przesunęłam na świecę. Jak najbardziej

353

Page 353: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

racjonalne.

Nathan przenosił wzrok z jednego przedmiotu na drugi.

– To odmienne od każdej znanej mi metody. Wymaga dogłębnychstudiów.

Znowu się uśmiechnęła.

– I jestem w tym niezła. Mogłabym pokazać ci więcej… kiedyodzyskasz dar.

Nathan dotknął piersi.

– A nie możesz…

– Niestety nie. Skoro Andre twierdzi, że potrzebujesz serca czarodzieja,to naprawdę tak jest.

– Ale ja nie wiem, co to znaczy.

– Jestem pewna, że Andre wie. Po prostu czeka na właściwą chwilę.

Nathan był sfrustrowany.

– I jak sądzę, uważasz, że mamy cały czas świata, skoro całun znowujest na miejscu.

– Tak. Jesteś tu bezpieczny. Nie pal się tak do ucieczki. Moglibyśmyodbyć wiele podobnych rozmów. Lubię twoje towarzystwo.

– Moja droga Elso, chociaż cieszy mnie nasza rozmowa, to zbyt wieleżycia spędziłem jako więzień w Pałacu Proroków. Nie po to stamtąduciekłem, żeby skończyć w obszerniejszym więzieniu.

– Nathanie, jesteś taki teatralny.

– Istotnie, ale tylko wtedy, kiedy sytuacja tego wymaga.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

354

Page 354: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 48

Alarm, krzyki i ryki obudziły obolałego Bannona. Był niespokojny, starałsię znaleźć w otchłani rozpaczy jakąś iskierkę nadziei. Świece w celiwypaliły się do ogarków, migotały, dając słabe światło. Zwinął się napryczy, ale siniaki nie pozwalały mu wygodnie się ułożyć.

Dopiero co przysnął, uciekając w ciemną pustkę rojącą się odkoszmarów, z których wyrwały go hałasy.

Przestał się nad sobą użalać i podniósł się z pryczy, zupełnierozbudzony, i zaczął się rozglądać w półmroku. Zobaczył cienie postaci,poruszające się sylwetki na ścianach tunelu… jakiś ruch tam, gdzietrenowali wojownicy.

Ogłuszający ryk wstrząsnął jego celą i zobaczył futrzastego potworawytaczającego się na wspólną przestrzeń, łapami zmiatającego na bokniewolników i depczącego po nich.

Chwycił się żelaznych prętów i poczuł lodowaty strach. To byłolbrzymi bojowy niedźwiedź, podobny do tego, którego zabili nawzgórzach.

– Wydostały się! Zwierzęta się wydostały! – zawołał ktoś.

Tunelami nadbiegło więcej postaci. Pojawiły się dwie morazethz pałkami i krótkimi mieczami i rzuciły się na niedźwiedzia, ale zwierzodrzucił je na bok, roztrzaskując o chropowate piaskowcowe ściany.Rozwścieczony poczłapał dalej. Tymczasem coraz więcej zwierzątwybiegało z korytarzy prowadzących do zagród naczelnego tresera Ivana.

Bannon szarpnął pręty, ale zamek wytrzymał. Był tak samo uwięzionyjak przedtem te zwierzęta. Ale one wydostały się na wolność.

Jeszcze bardziej się zdziwił, widząc postaci w brązowych strojachśmigające korytarzem, krzyczące i tłukące w metalowe garnki, żeby

355

Page 355: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

sprowokować zwierzęta. Zbiegłe bestie gnały tunelem, ciesząc sięz wolności, i atakowały wszystkich, którzy im stawali na drodze.Tajemnicze postaci miały twarze zasłonięte siatkową tkaniną i amuletyz dziwną ildakariańską runą.

– Dla Lustrzanej Maski! Dla Lustrzanej Maski! – krzyczały ile tchuw płucach.

– Niesiemy miastu chaos i wolność!

Bannona przeszył zimny dreszcz. Lustrzana Maska, przywódcarebeliantów? Skoro wywoływali zamęt, uwalniając wszystkie bojowebestie naczelnego tresera, to może uwolniliby i niewolników-wojowników? Znowu szarpnął prętami i zawołał, licząc, że któryś z nichgo usłyszy:

– Pomocy! Uwolnijcie nas wszystkich!

Jedna z zamaskowanych postaci pobiegła do cel innych wojowników.Ian wyszedł na przód swojej większej izby, skrzyżował ramiona namuskularnej piersi i tylko patrzył. Nie wychodził, chociaż Bannonwiedział, że jego cela jest otwarta.

Zamaskowany człowiek przyskoczył do celi Bannona, zajrzał dośrodka. Chłopak spojrzał błagalnie.

– Muszę się stąd wydostać! Muszę odnaleźć przyjaciół.

Człowiek się zawahał. Kaptur i zasłona na twarzy nie pozwalałyBannonowi się zorientować, czy to mężczyzna czy kobieta. Ręce sięgnęłydo zamka.

Nagle za jego plecami znalazła się druga postać i brutalnie go dźgnęła.Rebeliant drgnął, zamachnął się na napastnika, a potem upadł z nożemw plecach.

Stała tam Lila z twarzą wykrzywioną gniewem. Odepchnęła konającegorebelianta; w obu dłoniach miała długie noże.

– Zwierzęta są groźne, chłopczyku – warknęła do niego – ale te

356

Page 356: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

szumowiny są jeszcze gorsze.

Kopnęła leżącego, wijącego się na podłodze w agonii człowieka.Pochyliła się, żeby odsłonić mu twarz, lecz wraz z ostatnim śmiertelnymtchnieniem stało się coś dziwnego. Runa na amulecie rozjarzyła sięi zaczęła dymić, potem w jednej chwili całe ciało buchnęło płomieniem.Straszliwy żar kazał Lili się cofnąć. Uniosła przy tym ręce, krzyżującnoże, zakrwawiony i czysty, żeby odeprzeć ogień.

Bannon cofnął się w głąb celi, byle dalej od krat, kiedy strzeliły w góręprzesycone tłuszczem płomienie, cuchnące przypalonym mięsem. W paręsekund z ciała zostały tylko sczerniałe kości i ciemna plama na podłodze.

Lila gniewnie patrzyła na rozwiewający się dym.

– Tchórz. Oni wszyscy są tchórzami.

Wśród treningowych aren przebiegły z hałasem kolejne wypuszczonez klatek zwierzęta. Łuskowaty smok bagienny, wielkości małego konia,przegalopował, kłapiąc zębami. Uwolniona wataha kolczastych wilków,wyjąc chóralnie, rzuciła się na trzech wojowników, którzy starali siębronić swoich tuneli.

Jedna z dwóch morazeth powalonych przez potwornego niedźwiedziapodniosła się chwiejnie. Odwróciła się, żeby stawić czoło nadbiegającymkolczastym wilkom. Trzy ją zaatakowały, walczyła gołymi rękami, walączwierzęta w pyski twardymi knykciami. Kły poszarpały jej ramiona, pierś,szyję. Jeden z wilków odgryzł jej dłoń i kobieta upadła. Kolejne kolczastewilki zabiły drugą morazeth, która nawet nie zdołała wstać.

Waląc o kamienie kopytami jak dwuręcznymi młotami przygalopowałz hukiem byk z rozgałęzionymi rogami, kołysząc łbem. Rozpruł jednegoz niewolników i popędził przez pieczarę. Z nozdrzy buchała mu parapodbarwiona krwią. Znalazł wyjście na zewnątrz i popędził w noc.

– Jesteś bezpieczniejszy tutaj, chłopczyku, w swojej klatce – warknęłado Bannona Lila zza krat. – Nie daj się im. Cofnij się.

357

Page 357: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Trzy kolejne kolczaste wilki szły za watahą; wolniejsze, ale bystrzejszeod tamtych. Czarne wargi odsłaniały kły. Oczy, utkwione w celu, byłyniczym zielone płomienie.

– Uważaj! – krzyknął Bannon, kiedy wilki zawróciły i zaatakowałyLilę.

Zebrała się w sobie i stawiła im czoło, wyciągając przed siebie ręcez długimi nożami. Rebeliant był dla niej łatwym celem, ale te trzydrapieżniki będą o wiele trudniejszym przeciwnikiem.

Bannon cofnął się w głąb celi. Nienawidził tych, którzy go tu zamknęli.Miał za złe Lili to, co mu zrobiła, ale uwolnione zwierzęta zabijałykażdego w zasięgu wzroku, w tym niewolników i uwięzionychwojowników. Nie miał pewności, czy Lustrzana Maska jest lepszy odpozostałych ciemięzców Ildakaru. Nie wiedział, co rebelianci chcieliosiągnąć przez cały ten rozlew krwi, ale na pewno zamierzali przelać jąobficie.

Kolczaste wilki skoczyły na Lilę. Szybki ruch prawą ręką i podcięłagardło pierwszemu. Odepchnęła go i pospiesznie odwróciła się kunastępnemu. Tymczasem zaatakowały ją dwa kolejne i wycofała siętunelem, tnąc nożami.

Bannon podbiegł do krat i przycisnął do nich twarz, ale Lila zniknęłamu z oczu. Nie widział, czy przeżyła. Nie słyszał jej krzyku, ale wiedział,że ona nigdy by nie krzyknęła.

Jeden z wilków rzucił się na pręty jego celi, uderzył o nie umięśnionymcielskiem. Bannon krzyknął i chwiejnie się cofnął. Bestia kłapała zębami,plując gorącą śliną, próbowała się przedostać przez kraty. Warkot w jejgardzieli był wyrazem czystej furii i nienawiści skierowanych przeciwkowszystkim ludziom, bo to ludzie ją dręczyli. Kolczasty wilk przesuwałłapami po prętach, usiłował je rozsunąć. Żelazo grzechotało, alewytrzymało. Stwór nie mógł się dostać do środka, więc rzucił Bannonowiostatnie wściekłe spojrzenie zielonych ślepi i pogonił za resztą watahy,

358

Page 358: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

która była już w tunelu prowadzącym do wyjścia.

Adessa pojawiła się nagle na otwartej przestrzeni, rozgniewana tymcałym zamieszaniem. Miała krótki miecz, wzgardziła tarczą.Przywódczyni morazeth zamierzała siać zniszczenie.

Zamaskowani rebelianci biegali korytarzami, tłukąc w garnkii krzycząc, żeby rozwścieczyć zwierzęta i wygonić je z pieczar na ulice.Z sykiem pojawił się następny smok bagienny i stawił mu czołopoczątkujący wojownik. Smok podstępnym smagnięciem ogona odciął munogi tuż pod kolanami. Mężczyzna krzyknął i upadł, a gad złapał jednąz nóg potężnymi zębami i zaczął gryźć. Tuż za nim pojawili sięzakapturzeni rebelianci, bębniąc i krzycząc, a wielki jaszczur uciekł,trzymając w pysku ludzką nogę.

Adessa, ignorując zwierzęta, zaatakowała prawdziwego wroga.Rebelianci nie mogli się bronić przed jej zogniskowanym na nich gniewie.Większość z nich się rozproszyła i próbowała uciec, ale jeden był zbytwolny. Adessa wbiła mu miecz w plecy. Rebeliant upadł i buchnąłpłomieniem, aktywując tajemniczy amulet. Odwróciła się, uskoczyłai zobaczyła lamparta, bardziej spłoszonego niż rozwścieczonego. Smukłykot śmignął tunelami w noc, lecz Adessa została, żeby ścigać rebeliantów.Zabiła jeszcze trzech, nie przejmując się, kiedy płonęli na własnym stosiepogrzebowym.

Była tak skupiona na karaniu zwolenników Lustrzanej Maski, że niechroniła się przed grasującymi zwierzętami. Następny potworny gadpędził ku niej z tyłu. Nie widziała go.

– Uwaga! – wrzasnął Ian ze swojej celi.

W mgnieniu oka przekręcił zamek, szarpnięciem otworzył kratęi popędził ku bagiennemu smokowi. Adessa dobiła swoją ofiaręi odwróciła się w samą porę, by zobaczyć, jak gad się na nią rzuca. Ian,bez broni, skoczył mu na grzbiet, objął ramionami szyję i szarpnął do tyłu.Udało mu się odciągnąć od Adessy kłapiące szczęki.

359

Page 359: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kobieta posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie, a potem wbiłakrótki miecz w lewe ślepie bagiennego smoka; ostrze dotarło do mózgu.Stwór zadygotał, potem padł z gulgotem.

– Zawsze mój czempion – powiedziała Adessa, a Ian spojrzał na niąz uwielbieniem.

Bannon patrzył na to pełen odrazy.

Ludzki głos – ryczący równie straszliwie jak bojowy niedźwiedź – odbił się echem od ścian pieczar.

– Na Opiekuna! Wracać do klatek!

Naczelny treser Ivan pojawił się w bocznym wejściu i łypał gniewniena rozszalałe galopujące zwierzęta. Był w swojej kamizeli ze skórypantery, opasany szerokim czarnym pasem; grzywa czarnych włosówokalała mu głowę, jakby sam był rozszalałą bestią. Ramiona miałobnażone, mięśnie napięte. Twarz wykrzywiał mu mściwy grymas, któryprzyprawił Bannona o dreszcze. Przypomniało mu to, jak wyglądał ojciectuż przed pobiciem jego albo matki. Ogarnęła go furia na myśl o tym, co tezwierzęta musiały wycierpieć przez naczelnego tresera.

– O, co też musiałeś im zrobić… – wyszeptał do siebie.

Wiele zwierząt już uciekło i grasowało w mieście, ale część z nichwarczała i kuliła się w tunelach. Niektóre skowytały, kiedy Ivan uniósłręce, uwalniając dar z wyładowaniem energii. Smagnął magią, którapowaliła zwierzęta i dostały się pod jego mentalną kontrolę.

– Wracać na miejsca! – Ivan skinął pięścią wielkości głazu.

Dwa lamparty warknęły i wycofały się chyłkiem ciemnymi tunelami kuswojej klatce. Cętkowany dzik parsknął, podreptał do przodu, ale sięcofnął. Naczelny treser uwolnił więcej magii, próbując zagnać niesfornezwierzęta.

Lecz trzy płowe kształty poruszały się w przeciwnym kierunku, jakbywabione głosem Ivana – troka połączonych zaklęciem panter, wystawiona

360

Page 360: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

do walki z Ulrichem. Sunęły naprzód, z rozjarzonymi złocistymi ślepiami,bijąc ogonami jak liny. Pantery poruszały się harmonijnie, każdy krokidealnie zgrany, morderczy wzrok wbity w Ivana.

Stawił im czoło z arogancją, unosząc pięści. Twarz wykrzywiał muwysiłek rażenia darem. Piaskowe pantery wyszczerzyły szablaste kły,a złowrogi dźwięk z ich gardeł zdawał się o wiele groźniejszy niżzwyczajne warczenie.

– Do klatek, niech was szlag! – ryknął Ivan.

Napiął bicepsy, zacisnął zęby. Powietrze zadrgało od wybuchu jegomocy. Reszta bojowych zwierząt w pieczarze zaskomlała i pobiegła doznanych im zagród.

Ale troka panter zaledwie drgnęła; każda z kocic była w stanie oprzećsię kontroli naczelnego tresera. Przywarowały, znosząc ból i niezamierzając się ruszyć.

Twarz Ivana poczerwieniała z wysiłku; potem sięgnął do pasa i wyjąłdługi nóż do patroszenia.

– No dobrze. Będę miał nowe ciuchy. – Uniósł ostrze.

Potem pantery go dopadły.

Skoczyły jednocześnie od przodu i z boków. Zdumiony Ivan zamachnąłsię muskularnymi ramionami, chcąc się bronić, ale kocice rozorały mupazurami pierś. Kły wbiły mu się w bicepsy, miażdżąc i wyszarpującmięso. Jedna z panter wgryzła się w podstawę karku, przerywając rdzeńkręgowy; druga wbiła zęby w ramię i wyrwała kawał ociekającego krwiąmięsa. Krople krwi trysnęły z rozerwanych żył i tętnic. Trzecia panterarozpruła Ivanowi brzuch i wyszarpnęła jelita, potrząsając głową jak kociakz długim pasmem przędzy.

Piaskowe pantery rozszarpywały ciało, aż ich płowe futro było zlepionegęstą czerwoną posoką. Z zadowoleniem machnęły ogonami i zostawiły tękrwawą masę. Trzy piaskowe pantery pognały w noc i na wolność.

361

Page 361: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Bannon przywarł plecami do tylnej ściany celi i czekał, żeby koszmarsię skończył.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

362

Page 362: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 49

Alarm wezwał w środku nocy radę. Na górnym poziomie płaskowyżuNicci i Nathan wybiegli z willi. Pod nimi na ulicach Ildakaru wrzałaszaleńcza aktywność, jakby miasto szykowało się do wojny.

Nicci miała swoje sztylety, spodziewając się zamieszek. Ciekawa była,czy Lustrzana Maska wreszcie zaczął swoją rewoltę, skoro nie ujawnił sięw trakcie krwawych czarów, które przywróciły całun. Nathan zabrałz komnaty swój ozdobny miecz, gotów walczyć, chociaż nie wiedział,z jakim nieprzyjacielem mogą mieć do czynienia.

– Bojowe zwierzęta wyrwały się na swobodę! – zawołał Stuart, któryzastąpił naczelnego kapitana Avery’ego; pozbawiony poczucia humoru,ale solidny strażnik. Teraz, z czerwonymi epoletami na ramionach,prowadził szwadron strażników w zbrojach; z uniesionymi mieczamiprzebiegali ulice. – Potrzebny nam każdy! Zwołać łuczników i kuszników.Zwierzęta na arenę szaleją w mieście. Rebelianci je uwolnili.

– Dołączmy do nich, czarodzieju – powiedziała Nicci do Nathana. – Tojest coś, w czym możemy pomóc przez wzgląd na tych, którzy sami niemogą walczyć… przez wzgląd na niewinnych.

– Nazwałaś mnie „czarodziejem”. – Uśmiechnął się Nathan.

– Nadal uważam cię za czarodzieja, chociaż teraz nie możesz czarować.Wiem, że potrafisz zrobić użytek z miecza, choć chwilowo nie z magii.

Strażnicy miejscy i członkowie dumy gromadzili się w pobliżu arenyi tuneli, gdzie trzymano zwierzęta i początkujących wojowników.Pierwszy zjawił się skonsternowany kreator ciał Andre, którego studioznajdowało się w pobliżu. Władczyni Thora i wódz-czarodziej Maxim teżjuż byli obecni.

Nicci kroczyła pospiesznie, przyzywając swoją magię, a Nathan

363

Page 363: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

z dobytym mieczem dotrzymywał jej kroku. Słyszeli krzykiprzestraszonych ludzi na ulicach, warczenie i ryki grasujących zwierząt.Czarodziej Quentin, który nadszedł tuż po nich, był nie do końca ubrany,Elsa zaś wyskoczyła z bocznej ulicy, wygładzając purpurową szatę.

– Gdzie Ivan?! – wrzasnęła Thora. – Musi zapanować nad tymistworzeniami!

Lamparty, kolczaste wilki i łuskowate smoki bagienne kłębiły sięwokół, atakując wszystko, co się ruszało. Przybiegły bojowy niedźwiedźi monstrualny byk, zwabione krzykami ludzi. Jakaś kobieta wybrała złądrogę i byk rozpłatał ją rogami.

Kolczaste wilki się rozbiegły, skacząc na każdego, kto się znalazłw pobliżu, a strażnicy miejscy walczyli z nimi mieczami, pałkamii urękawicznionymi pięściami. Lecz dzikie bestie były szkolone dozabijania i zginęło więcej strażników niż zwierząt.

Wśród miejskich strażników i czarodziejów walczących ze zwierzętamiNicci wypatrzyła młodego Amosa i zawsze towarzyszących mukompanów; wszyscy trzej młodzi mężczyźni mieli te swoje drewnianepałki z żelaznymi okuciami i tłukli nimi zwierzęta. Ale Bannona z nimi niebyło.

Młodzieńcy aż się palili do udziału w tej walce – nie żeby pomócmiastu, ale dla samego rozlewu krwi. Amos przyskoczył i walnął pałkąw łeb lamparta wijącego się już na ulicy i krwawiącego z rozprutegomieczem boku.

– Ubiłem jednego!

Jed i Brock szukali własnych celów.

Nicci chwyciła Amosa za krótką pelerynkę, kiedy przebiegał obok,i zatrzymała go.

– Gdzie Bannon? Myślałam, że będzie z tobą.

Młody człowiek się jej wyrwał.

364

Page 364: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Nie teraz! Mamy robotę do wykonania. – Odwrócił wzrok, nie chcącjej spojrzeć w oczy. – Nic mu nie jest. Nie martw się o niego.

I oddalił się pędem, a Nicci była zbyt zajęta, żeby się dalej dopytywać.

Bojowy niedźwiedź człapał przed siebie, potężna masa mięśnii pazurów. Maxim, Thora i Damon stali razem, przypuszczając magiczneataki, które nie wyrządzały żadnej szkody „odbijane” przez ochronne runy.

Elsa nie atakowała bestii bezpośrednio, lecz skuła lodem ziemię przednią, transferując ciepło z ulicy; jednocześnie przy atakującym bykubuchnął żar i zwierzę pognało w inną stronę.

Bojowy niedźwiedź chwiejnie przebrnął przez lód i ruszył na Elsę.Próbowała innego zaklęcia, ale Nathan szarpnął ją w bok. Niedźwiedźprzebiegł obok, potem zawrócił i znowu na nich ruszył.

Nathan uniósł miecz.

– Już pokonałem twojego brata, potworze! Teraz pokonam ciebie!

Nakreślił ostrzem w powietrzu szyderczy obrazek. Niedźwiedźzamachnął się na niego, ale Nathan ostrą jak brzytwa klingą rozszczepiłmu łapę aż do przedramienia. Stwór ryknął i cofnął zakrwawionąkończynę.

Włączyła się Nicci i dźgnęła stwora sztyletami w szyję z obu stron.Udało się jej przeciąć mu gardziel. Nathan wbił miecz w bok niedźwiedziaaż po rękojeść, przebijając mięśnie i sadło. Olbrzymi niedźwiedź padł naziemię.

Maxim i Thora dalej rzucali zaklęcia, wykorzystując uboczne efektymagii do odwrócenia uwagi zwierząt lub przeszkodzenia im.

Dwie zakapturzone postaci wybiegły z tuneli i zawołały do tłumu:

– Za Lustrzaną Maskę! Obalić ciemięzców!

Twarz Maxima wykrzywił gniewny grymas, gwałtownym ruchemrozpostarł ramiona, inwokując czar petryfikacji. Dwaj rebelianci zamarliz trzaskiem i zmienili się w biały kamień.

365

Page 365: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kiedy atakował byk, Quentin rzucił zaklęcie, od którego zadrżała ulicai popękały płyty chodnika. Lewe kopyto zwierza wpadło w poszerzającąsię szczelinę i przednia noga pękła, kiedy impet rzucił go do przodu.Złapany w pułapkę stwór miotał głową na boki, próbując wbićrozgałęzione rogi w czyjeś miękkie ciało. Wkrótce byk znowu ruszył, choćokaleczony i spowolniony. Ludzie uciekali mu z drogi.

Zwierzęta upajały się wolnością, gotowe zaatakować każdą zdobycz.Jeden z bagiennych smoków złapał stojącego w sklepie człowiekai wywlókł wrzeszczącego na ulicę. Podbiegł drugi wielki jaszczuri odgryzł biedakowi głowę.

Nicci i Nathan, zalani krwią i rozdygotani po walce z bojowymniedźwiedziem, stali ramię przy ramieniu, dochodząc do siebie, kiedyzaatakowała ich wataha kolczastych wilków. Jeden zaskoczył Niccii pchnął do tyłu, kiedy unosiła sztylety. Instynktownie uwolniła kulę ogniaczarodzieja, ale żar spłynął z ogromnego wilka, odrzucony przez wypalonew jego skórze ochronne runy.

Wbiła wilkowi w żebra lewy sztylet i szarpnęła w dół. Chociaż zadałamu śmiertelną ranę, rozwścieczony stwór nadal atakował. Rzuciło się nanią więcej wilków, ale włączył się Nathan i odrąbał jednemu głowęmieczem. Krzycząc, przeciął kręgosłup następnemu, po czym głębokowbił klingę w zad drugiego. Rozszalałe wilki się nie cofnęły, ale umierały,jeden po drugim.

Czarodziej Quentin warknął do Andre:

– Jak mamy zabić te stwory? Stworzyłeś je.

– Tak, stworzyłem. Czyż nie są wspaniałe?

– Wspaniałe, póki nie rozerwą cię na strzępy – odezwał się Damon. – Nie mają żadnych słabych punktów?

Kreator parsknął szyderczo.

– Gdybym wiedział o jakichś słabych punktach, tobym je usunął, hm?

366

Page 366: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Elsa próbowała rzucić zaklęcie, ale była sfrustrowana.

– Nasze czary na nie nie działają.

– I takimi je uczyniłem, żeby lepiej walczyły na arenie. Po prostumusimy być lepsi, hm? – rzucił z uśmiechem Andre. – I w rzeczy samejjesteśmy lepsi.

Na koniec naczelny kapitan Stuart przywołał łuczników i kuszników,którzy zajęli miejsca na dachach i balkonach pobliskich budynków.Napięli cięciwy, nasadzili bełty.

– Celować dokładnie i zabić wszystkie! – zawołał Stuart.

Deszcz bełtów spadł na grasującego po ulicach byka i zwierz wyglądałjak poduszeczka do szpilek zachłannej szwaczki. Jęczał i utykał, ledwomógł iść ze złamaną przednią nogą. Zachwiał się, opadł na drugą przedniąnogę i runął na ulicę.

– Strzelać! – wrzasnął Stuart.

Kusznicy, wybierając cele, strzelali do biegających zwierząt; kolejnydeszcz bełtów zabił cztery kolczaste wilki i dwa smoki bagienne.Lamparty padły przy martwym bojowym niedźwiedziu.

Cętkowany dzik rozmiarów wołu wypadł z mroków i spowolniło goponad dwadzieścia strzał. Chlastał powietrze straszliwymi szablami,a naczelny kapitan Stuart osobiście go zabił, wiele razy przebijając mumieczem pierś.

Łucznicy znowu napięli łuki, a Nicci zobaczyła trokę pokrytych krwiąpiaskowych panter, wynurzającą się z ciemnego tunelu. PrzypominałyMrrę, złączone od czasów dzieciństwa, lecz nie były z nią związane.Sadziły przed siebie, warcząc.

Nicci i Nathan stali ramię w ramię, ostrza w gotowości; piaskowepantery się zbliżały. Kocie mięśnie się napięły, pazury wysunęły do ataku.

Stuart krzyknął i chmura bełtów przykryła trokę; zabiły je dziesiątkistrzał, zanim zdążyły skoczyć. Trzy wspaniałe kocice leżały martwe na

367

Page 367: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ziemi, brocząc krwią. Nicci poczuła współczucie i ostry ból, leczwiedziała, że to miłosierdzie, iż trzy siostry umarły jednocześnie.Pamiętała traumę i rozpacz Mrry po utracie złączonych z nią czarem sióstr,kiedy sama jedna została przy życiu.

Strzały i bełty nadal dzwoniły o bruk i straż miejska przeczesywałapobliskie ulice, wypatrując maruderów. Wszędzie leżały martwe zwierzęta– u progów, w rynsztokach, na otwartej przestrzeni.

– Sądzę, że wszystkie zabiliśmy – powiedział Damon. – Miasto jesturatowane.

Energia wyzwolona walką uciszyła ból serca Nicci.

– Wszystkie są martwe – odparła Elsa, potrząsając głową. – Takrozpaczliwie chciały się wydostać.

– Doprowadził je do tego stanu naczelny treser – zwróciła się Nicci doThory. – Czego się spodziewałaś, gdy wydostały się na wolność?

– Nie spodziewałam się, że się wydostaną – odparła władczyni.

– Powietrze cuchnie krwią – stwierdziła Elsa.

– Istotnie, moja droga. – Nathan strzepnął przesiąkniętą krwią szatę. –Wszyscy potrzebujemy czystych ubrań.

Twarz Thory wykrzywił grymas nienawiści.

– To sprawka Lustrzanej Maski i jego rebeliantów. Chcą zniszczyćnaszą społeczność, nasz sposób życia. – Wskazała wymordowanezwierzęta i ludzkie ciała, zaścielające ulice. – A to! Gdyby rebelianci taksię przejmowali niższymi klasami, to nie wypuściliby na miasto tychzwierząt! Popatrzcie na te wszystkie zwłoki!

– Ludzie powinni schodzić im z drogi – stwierdził Maxim. – Terazpołowa naszych bojowych okazów nie żyje. Jaka szkoda.

– Zrobiły jedynie to, do czego były szkolone – włączyła się Nicci. –Naczelny treser Ivan stracił nad nimi kontrolę.

– No właśnie, gdzie Ivan? – warknęła władczyni. – Chcemy zrozumieć,

368

Page 368: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

co poszło nie tak.

Z tuneli, do których wszedł z kilkoma miejskimi strażnikami, wyłoniłsię kreator Andre. Tuż za nim wyszły Adessa i dwie morazeth,zakrwawione i wyczerpane.

Andre wcale nie wyglądał na pokonanego czy zaniepokojonego, oczymu błyszczały. Podszedł wprost do Nathana.

– Dobre wieści dla ciebie, mój przyjacielu. W samej rzeczy dobrewieści. Musimy wykorzystać taką okazję. – Dwa kolejne słowawypowiedział z rozmyślnym naciskiem: – Czarodzieju Nathanie.

– Co się stało? – zapytał Nathan.

– Piaskowe pantery poturbowały Ivana.

– Nie żyje – oznajmiła Adessa. – Rozszarpały go na strzępy. Widziałamto.

– Prawie umarł. – Andre uniósł palec. – Na szczęście w ostatniejchwili, na granicy śmierci, rzuciłem czar konserwujący. Trwa tutaj,Opiekun jeszcze go nie dostał. Lecz i tak powinniśmy się spieszyć.

Nicci była zbyt wyczerpana i rozeźlona, żeby się bawić w zgadywanki.

– Do czego się spieszyć?!

– Przecież to twoja szansa, Nathanie! Naczelny treser Ivan jestumierający… ale jego serce jest całe i zdrowe. Na to czekałeś odprzybycia do Ildakaru, hm? Na serce czarodzieja.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

369

Page 369: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 50

Adessa, zakrwawiona po walce w tunelach, wytoczyła na ulicę drewnianywózek. Jedno z kół skrzypiało i chybotało się, kiedy go ciągnęła.W zabarwionej na czerwono skrzyni leżało krzepkie ciało naczelnegotresera.

Adessa puściła uchwyty i zwróciła się ku leżącej w mrokachskrwawionej postaci.

– Ivan używał tego wózka do przywożenia z rzeźni mięsa dla swoichzwierzątek. – Uśmiechnęła się z tej ironii losu. – Wydawał się w sam raz.

Andre chwycił Nathana za nadgarstek i przyciągnął bliżej.

– Chodź! Musisz popatrzeć! Co za okazja, hm?

Zakłopotany Nathan patrzył na ciało. Naczelny treser leżał bez ruchu.Pazury poszarpały płową skórę kamizeli. Kły przerwały kręgosłup,wyrwały z barku solidny kawał mięsa, odsłoniły żebra. Trzy pantery gowybebeszyły i połyskujące wnętrzności leżały na wierzchu. Brodata twarzIvana była wykrzywiona, uniesione wargi odsłaniały zęby, jakby zastygł,wyjąc. Oczy miał otwarte, wpatrzone przed siebie, martwe.

– Miałeś wielkie szczęście, Nathanie. Gdyby mnie tu nie było… – Andre wskazał rozszarpany brzuch tresera; Ivan wyglądał jak niechlujniewypatroszona ryba.

– Wcale się nie czuję wielce szczęśliwy – powiedział Nathan.

– O, ale powinieneś, hm? Piaskowe pantery spowodowały okropneszkody, ale mostek i żebra osłoniły serce. Jest nietknięte, dokładnietakiego potrzebujesz.

Nicci nie czuła żalu z powodu bolesnej śmierci tresera.

– Zasłużył sobie na wszystko, co mu zrobiły, lecz Ivan teraz nie żyje,podobnie jak kocice, które tresował.

370

Page 370: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Rozejrzała się wokół. Pracownicy z wózkami uprzątali ślady masakry,zbierając zwłoki, tak ludzkie, jak i zwierzęce. Straż miejska wyjmowałaz nich bełty; zostaną umyte i wrócą do składu broni. Pojawili sięniewolnicy z wiadrami, żeby zmyć z ulic krew; szorowali na kolanachgęstymi szczotkami o sztywnym, grubym włosiu.

– O, ależ Ivan żyje, czarodziejko – powiedział Andre. – Dotarłem doniego w samą porę. Był bliski śmierci, życie z niego wyciekało. Bałem się,że jego sercu zostało jeszcze tylko parę uderzeń, lecz rzuciłem zaklęciei zakonserwowałem go. Zatrzymałem czas wokół jego ciała, toteż będzieprzeżywał bez końca ostatnią chwilę bólu, na skraju śmierci. Jestempewien, że rozpaczliwie pragnie, żeby ta chwila minęła, żeby mógł przejśćprzez zasłonę do zaświatów. Lecz czyż jest lepszy sposób, by ktośpamiętał, że żył, hm?

– Przychodzi mi na myśli wiele lepszych sposobów – stwierdziła Nicci.

Nathan potrząsnął głową. Był wyczerpany i usiłował to wszystkozrozumieć. Z trudem oddychał, bo w powietrzu wisiał niczym metalicznamgła duszący odór krwi.

– Jak już mówiłem, Nathanie… wkrótce będę mógł nazywać cięczarodziejem Nathanem, cha, cha, cha! – Kreator dotknął zmaltretowanegociała, musnął palcami lepką krew na skórzanej kamizeli. – Żeby odzyskaćdar, potrzebujesz serca czarodzieja. Naczelny treser Ivan to potężnyczarodziej i, jak widzisz, już nie potrzebuje swojego serca. Zamierzam daćje tobie.

Własne serce Nathana zmyliło rytm, jakby złączone z tamtymwspółczuciem.

– Przyjąć jego serce? W dosłownym sensie?!

– Oczywiście, mój przyjacielu! A o czym według ciebie mówiłem?O jakimś ezoterycznym pomyśle? Jestem kreatorem ciał. Byłeś w moimstudiu. Obserwowałeś, jak pracuję z żywymi okazami niczym rzeźbiarzz gliną.

371

Page 371: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nathan zadygotał i cofnął się o krok od wózka z krwawym ładunkiem.Z przeraźliwą jasnością przypomniał sobie, jak Andre stworzyłdwugłowego wojownika z ciał ciężko rannych wojowników.

– Drogie duchy…

Andre to nie odstraszyło.

– To jedyna metoda, żeby przywrócić ci dar, jak już mówiłem.Myślałem, że właśnie tego chcesz, hm?

Nathan się zatoczył. Nicci chwyciła go za ramię, jej palce były jakżelazna klamra. Powiedziała do kreatora, nie kryjąc wątpliwości:

– Jak możesz być pewien, że to się uda?

– Nigdy nie ma gwarancji, czarodziejko. Mówimy o magii, a tu jest…zmienny współczynnik. Lecz jestem prawie pewien sukcesu.Przeprowadzałem o wiele ryzykowniejsze eksperymenty. – Popatrzył nazwłoki potwornych zwierząt. – Przyznaję, że nie wszystko mi się udawało,ale jestem artystą. – Przesunął zakrwawionymi palcami po splecionejw warkocz brodzie, zostawiając czerwone smugi na jasnych wąsach. Wbiłwzrok w niepewnego Nathana. – Czyż nie po to przybyłeś do Ildakaru?Czyż nie stanąłeś przed dumą czarodziejów i nie błagałeś o pomocw odzyskaniu daru? To jest nasza pomoc.

Twarz Ivana stężała w straszliwej męce. Białka wytrzeszczonych oczubyły upstrzone wybroczynami. Nathan mógł tylko sobie wyobrażać, jakąudrękę przeżywa naczelny treser – bez końca, w każdej chwili.

Być może taką mękę zadawał zwierzętom, które potem go zaatakowały.

Nathan z trudem przełknął ślinę, czuł, jak jego puls przyspiesza, a sercemocno bije. Jego serce, które utraciło Han i tym samym odebrało mu mocczarodzieja. Tak, czytał słowa zapisane w księdze życia, przepowiednięRed. Z Kol Adair ujrzy to, czego mu trzeba, żeby znowu był w pełni sobą– i z Kol Adair zobaczył w oddali to wspaniałe miasto. Ildakar.

Czarodzieje Ildakaru należeli do najpotężniejszych w historii.

372

Page 372: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Dlatego on i jego towarzysze przybyli tutaj. Błagał o pomoc. Jak częstoprosił Andre, żeby znalazł jakiś sposób? A jeśli to była jedyna metoda,która pozwoli mu odzyskać dar, jedyny sposób, dzięki któremu znowubędzie potężnym czarodziejem, to musi się temu poddać, żeby pomócNicci, Bannonowi… a nawet Lustrzanej Masce. Byłoż to ichprzeznaczenie? Gdyby odzyskał dar, mogliby przekształcić Ildakarw cudowne miasto, jakim miało ambicję zostać. Właśnie taką misjęwyznaczył im Richard: pomagać budować złoty wiek dla nowego,wielkiego imperium D’Hary.

Tak, to dlatego Nathan przybył do Ildakaru.

– Zgadzam się – powiedział spokojnie. – Zrobię to.

Popatrzył na Nicci, wiedząc, że czarodziejka wyczyta z jego twarzynapięcie. Ale był Rahlem. Był silny. Dzielny. I przeżył już ponad tysiąclat.

– Jak sobie życzysz, czarodzieju – powiedziała Nicci.

– Dobrze, dobrze! – Kreator zatarł ręce. Warknął rozkazy do dwóchniewolników podnoszących martwego kolczastego wilka na wózek. –Chodźcie, zaciągnijcie ten wózek do mojego studia. To niedaleko, weźcienaczelnego tresera. My z Nathanem pójdziemy za wami. Tej nocy czekanas wiele roboty.

Nathan, siedząc na czystym stole w studiu kreatora, czuł na całym cielezimny pot. W jego umyśle kłębiły się wspomnienia tego, co widział tutajprzedtem, ale starał się kontrolować myśli. „Nie ma się czego bać”,mruczał do siebie, ale słowa te brzmiały tak fałszywie, że aż wydawały sięśmieszne. Miał się czego bać, wiele wycierpi, ale podjął decyzję.

– Zdejmij szatę i bieliznę, Nathanie, bo przesiąkną krwią i będą dowyrzucenia.

– Te słowa wcale nie dodają mi serca – mruknął Nathan.

373

Page 373: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Serca? Jakież to zabawne, mój przyjacielu. – Andre się zaśmiał.

Nathan nie dopatrzył się niczego zabawnego w tym mimowolnymżarciku. Westchnął i rozpiął pożyczoną szatę, odsłaniając pierś.

– Kiedy odzyskam dar, będę ją nosić z dumą. Zasłużę na nią. – Zdjąłszatę i rzucił na podłogę obok stołu. Nagi położył się na zimnejpowierzchni. Gotowy.

Andre się krzątał, mrucząc pod nosem.

– Zgadzam się, przyjacielu. A teraz, kiedy całun jest na miejscu, przezdługi czas będziesz w Ildakarze. Będziesz miał wiele okazji, żebykorzystać z daru. No i jest ważny powód, hm?

– A jakiż to? – zapytał Nathan.

– Ivan nie żyje, Renn na wyprawie, więc duma czarodziejów potrzebujenowego członka. Może mógłbyś nim zostać.

Na sąsiednim stole leżało ciało naczelnego tresera. Usunięto strzępykamizeli, żeby odsłonić poszarpane ciało. Oczy wciąż patrzyły w górę,z wyrazem ogromnego bólu.

Kreator przesunął dłońmi po szerokiej piersi Ivana. Pochylił się tuż nadbrodatą twarzą, do wykrzywionych w męce ust.

– Mój drogi Ivanie, przednio się bawiliśmy, czyż nie? Mówiłem ciwiele razy, że jeśli igrasz z takimi groźnymi zwierzakami, to ucierpisz.Stworzyłem je, wiem, jakie potrafią być niebezpieczne. – Pogładził skórę,przycisnął dłoń do mostka, nasłuchiwał, marszczył brwi. – Połowa twoichzwierząt została wymordowana w tym pogromie, toteż jestem pewien, żei tak umarłbyś ze wstydu. Twoja śmierć przysłuży się wielkiemu celowi:przywróci dar biednemu Nathanowi. Może się stać potężnymczarodziejem, co najwyraźniej nie udało się tobie. – Andre uśmiechnął siędo mężczyzny. – I chyba nigdy nie chciałeś pomagać ludziom,nieprawdaż?

Wyprostował palce złączonych dłoni i skierował je w dół, jak szpatułki.

374

Page 374: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Przyzwał swój dar i dotknął czubkami palców piersi Ivana. Naparł i palcez łatwością, jak w masło, przeszły przez skórę i mostek; potem rozsunąłdłonie. Temu ruchowi towarzyszył głośny trzask i wilgotne mlaśnięcie,a pośrodku piersi Ivana otwarła się czerwona ziejąca dziura. Andreodsunął niepotrzebne mu kości i naczynia krwionośne i odsłonił czerwoneserce oplecione żyłami, leżące pomiędzy różowymi płucami.

– Ależ wspaniałe! Chciałbyś rzucić okiem, Nathanie?

– Nie, dziękuję. – Nathanowi skręcał się żołądek; leżał na plecachi ciężko oddychał.

Andre grzebał w klatce piersiowej Ivana, czubkami palców magicznieprzecinał łączące serce z resztą ciała naczynia, pracował na zatrzymanymw czasie narządzie. Na koniec uniósł swoje trofeum, niczym położnapodnosząca noworodka.

– Oto i ono!

Nathan znowu zebrał się w sobie. Tego chciałem. Po to przyszedłem doIldakaru.

– Wyglądasz na przerażonego, przyjacielu. Nie ma powodu. Zaufaj mi.– Uśmiechnął się Andre; blade policzki miał upstrzone kropkami krwi. – Co prawda nigdy przedtem tego nie robiłem, ale jestem pewien, że sobieporadzę.

Nathan struchlał, spróbował się skulić, ale ledwo mógł się ruszyć.

Kreator wyciągnął zakrwawioną dłoń ku leżącemu Nathanowi, poruszyłpalcami i uwolnił falę daru. Magia oblała pierś Nathana niczym wiadrowody w chłodny zimowy ranek. Stwierdził, że nie może się ruszyć.Wszystko w nim znieruchomiało.

– W tobie też zatrzymałem czas. Twoje serce już nie bije, ciało niefunkcjonuje, krew nie krąży. Na szczęście mózg wciąż pracuje. Twójumysł jest w stanie obserwować, co robię. Jako wykształcony człowieki czarodziej z pewnością docenisz to doświadczenie.

375

Page 375: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nathan chciał krzyknąć, ale nie mógł nawet drgnąć, nie kontrolował anijednej komórki w swoim ciele.

– Nerwy nadal funkcjonują – ciągnął Andre – więc obawiam się, żeodczujesz ból. Po prostu pamiętaj, że to przypomnienie, iż wciąż żyjesz. – Pochylił się nisko nad twarzą Nathana. – A będziesz się czuł bardzo,bardzo żywy.

Przesunął palcami po piersi Nathana, długo gładząc skórę. Nathan niemógł unieść głowy, żeby zobaczyć, co robi kreator. Widział jednak, jakAndre prostuje palce, dokładnie tak samo jak nad piersią Ivana.

Kreator głęboko zanurzył dłonie w piersi Nathana.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

376

Page 376: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 51

Dwa okręty spędziły kilka dni w Serrimundi; zarządca portu Otto byłprzychylnie usposobiony. Pamiętał Olivera i Perettę, słyszał też pochlebneopowieści o lordzie Rahlu od podróżników i kupców spoza Tanimury.

Chociaż Serrimundi nie zadeklarowało przyłączenia się do imperiumD’Hary, ludzie w mieście mieli się świetnie. I oni przez wiele pokoleń żylipod butem Imperialnego Ładu, lecz Jagang był pokonany i wieśćo wolności niosła się wybrzeżem z szybkością błyskawicy. Ludzieprosperowali, nienękani przez pomniejszych watażków czy niedoszłychtyranów. Próżnię po dawnej władzy w Starym Świecie wypełnilizdeterminowani, ciężko pracujący ludzie, którzy sami wybierali swoichprzywódców i sprawiedliwie się rządzili. W niektórych miastach pojawilisię pomniejsi despoci, ale obywatele się zjednoczyli i pogonili tychnadętych tyranów.

Zarządca portu dostał nakaz kredytowy skarbca D’Hary, dostarczonyosobiście przez generała Zimmera, i dopilnował, żeby do wyprawydołączył trzeci statek; potem sprowadził konie zarekwirowanez miejscowych stajni i od farmerów z nadbrzeżnych wzgórz. Generałwysłał nakaz płatniczy przez kuriera zaokrętowanego na następnympłynącym na północ statku. Zapewnił zarządcę portu, że lord Rahl zapłaciwszystkie rachunki. Chociaż kupcy z Serrimundi i hodowcy w głębi lądumieli wątpliwości, to oferowana cena była pokaźna i zaryzykowali.

Otto popatrzył na Olivera i Perettę, potrząsając głową.

– Mamy dług wobec tych dwojga… a przynajmniej moja córka ma. – Potem się uśmiechnął. – A to daje nam pretekst do zwiększenia handluz miastami na północy. – Poklepał weksel i schował go w zanadrzukoszuli. – Jeśli to otworzy nasze rynki na handel z resztą imperium

377

Page 377: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

D’Hary, to warto zaryzykować parę koni.

Trzy statki płynęły za Widmowe Wybrzeże prowadzone przez większąjednostkę, którą zwerbowali w Serrimundi. Kapitanowie i załogi bylibardziej niespokojni, ponieważ wypłynęli na zupełnie nieznane wody.Podwoili czujki, obawiając się ukrytych raf oraz podstępnych selka.Wszyscy na pokładzie słyszeli opowieści o tym, jak zatonął Tnący Fale.

Kapitan Ben Mills przyszedł złożyć raport generałowi w jego kabiniena rufie; była tam też ksieni Verna, omawiali plany na czas po zejściu naląd w Renda Bay. Kapitan przyniósł pod pachą zbieraninę zwiniętych map.Grzebał wśród nich, żonglował nimi, wreszcie upuścił większość napodłogę. Podniósł jedną z map i rozłożył na małym stoliku obok koigenerała Zimmera.

Kapitan miał szary, zniszczony od morskiej soli mundur i czapkę naniesfornych siwych włosach. Jego pomarszczona twarz stwardniała odsłońca i morskiego wiatru, ale kiedy się uśmiechał, miękła jak dobrzewyprawiona skóra.

– Płynęliśmy na południe, jak rozkazałeś, generale. Kapitan Piller zestatku z Serrimundi najlepiej zna te wody, ale nie z doświadczenia. –Chrząknął, pomasował grdykę. – Na moich handlowych trasach rzadko siętam zapuszczałem. Poza kilkoma rybackimi miasteczkami, bez portugodnego tego miana, nic tam nie ma; wielka niezamieszkana przestrzeń…– Potrząsnął głową. – Wiem, że wypełniamy rozkazy lorda Rahla, leczmam nadzieję, że wiesz, dokąd zmierzasz. – Wskazał na mapie znajomemiasta i przystanie, ale ku dołowi mapy łączące je linie stawały się corazbardziej niepewne, z ostrzegawczymi zapiskami, znakami zapytaniai rysunkami straszliwych morskich potworów czyhających na żeglarzy,którzy zbytnio się oddalili od domu.

– Ufam, że dwoje badaczy z Cliffwall zna drogę – powiedziała Verna. –Starannie opisali swoją podróż. Poniżej Widmowego Wybrzeża ziemie

378

Page 378: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

znowu są zamieszkane. Renda Bay jest spore i znajduje się tam wieleinnych osad w górze rzeki i w górach.

– Myśl o tym jak o przyszłych okazjach do handlu, kapitanie – stwierdził generał Zimmer. – Cały kontynent nowych klientów dla ciebiei sprzymierzeńców dla D’Hary.

Kapitan podrapał splątane siwe loki, poprawił czapkę.

– Skoro tak mówisz. Starzy marynarze powiadają, że to pustkowieciągnie się aż na skraj świata.

– Niemożliwe – rzekł Zimmer. – Bez wątpienia to tylko surowa częśćwybrzeża z powolnymi prądami i nieprzewidywalnymi wiatrami.Popłyniemy dalej.

Pogoda im sprzyjała i trzy statki miały wybrzeże w zasięgu wzroku, alewoda zrobiła się brązowa. Robiło się coraz bardziej gorąco, a słońcepiekło dzień za dniem, wiatr zaś był słaby jak oddech umierającego.

– Kiedyś ufałem swoim zapiskom – powiedział kapitan Ben Mills – aleprądy i konstelacje się zmieniły.

– Możesz od nowa nauczyć się świata. – Verna wciąż byłaoptymistycznie nastawiona do tego, co znajdą w ogromnych archiwachCliffwall. – Uważaj się za odkrywcę, kapitanie. Każdego dnia odkrywamynowe rzeczy.

– Faktycznie, odkrywamy. To bardzo ekscytujące – powiedział ześmiertelną powagą. – Zrolował mapę i podniósł z podłogi pozostałe.

Koniom nie podobało się pod pokładem. Po kilku dniach wiele z nichchorowało, słabły i były niespokojne, ale obydwoje badaczy z Cliffwallupierało się, że Renda Bay jest już niedaleko.

– Musimy być blisko – powiedział Oliver, patrząc zmrużonymi oczamina odległą linię wybrzeża. – Nie znam prądów morskich, ale nasza podróżna północ nie trwała dłużej, a płynęliśmy bardzo małą łodzią.

379

Page 379: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Rozpoznaję ten teren – odezwała się Peretta. – Powiedziałabym, żejeszcze nie dłużej niż dzień.

Następnego ranka wszystko otulał gruby koc gęstej mgły. Mgła byłachłodna i przyjemna po tylu dniach rozleniwiającego gorąca. Wszyscytrzej kapitanowie zwinęli żagle, bo nie widzieli, dokąd płyną. Mgłapotęgowała ciszę, sprawiała, że chlupot fal brzmiał głośniej, donośniejszestawały się trzaski kadłubów i masztów.

Verna wyszła na pokład. Poczuła na skórze wilgoć i mocniej owinęłasię szatą. Spojrzała w białe mleko. Z góry zawołała czujka:

– Ahoj, przed nami łódź, mały stateczek.

Słowa poniosły się po wodzie i czujki na pozostałych trzech okrętachpodchwyciły okrzyk.

Z mgły odpowiedział głos:

– To nie mały stateczek! To Daisy, wspaniała łódź rybacka z RendaBay.

Oliver i Peretta stali przy Vernie. Obydwoje machali, chociaż mgła byłaza gęsta, żeby ktoś ich zobaczył. Oliver krzyknął:

– To rybak, który nas zabrał do Serrimundi!

– Kenneth! – zawołała Peretta. – Wróciliśmy z żaglowcami i korpusemekspedycyjnym!

Rybak się roześmiał.

– Czyżby to dwoje moich przyjaciół z daleka?

Daisy podpłynęła bliżej i przestała być niewyraźnym zarysem we mgle.Verna wyjrzała za reling i zobaczyła solidną, średnich rozmiarów łódźrybacką i mężczyznę na dziobie. Wyglądało na to, że był sam.

Żołnierze Zimmera pojawili się tłumnie na pokładach wszystkich trzechstatków, ale Kenneth nie wyglądał na przestraszonego czyonieśmielonego. Stał z rękami na biodrach; rozpięta koszula odkrywałapierś nawet w ten chłodny mglisty poranek. Śmiejąc się, uniósł brodaty

380

Page 380: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

podbródek.

– Myślałem, że jestem jedynym, co pożeglował tak daleko na północ.Te wody są zazwyczaj puste, a stare opowieści mówią, że to koniecświata. Na szczęście Oliver i Peretta pokazali mi, że jest inaczej.

– Nam też powiedziano, że to koniec świata, tyle że z odwrotnej strony!– zawołała Verna. – Dobrze, że końce mogą się zetknąć.

Wszystkie trzy żaglowce rzuciły kotwice, a Kenneth zacumował Daisydo okrętu flagowego i wszedł na pokład, żeby się spotkać z generałemZimmerem i kapitanem Millsem; chociaż bardziej mu zależało naponownym spotkaniu z dwojgiem młodych badaczy z Cliffwall.

Peretta, widząc wdrapującego się na pokład Kennetha, popatrzyła nakapitana z dumną miną.

– Mówiłam, że jesteśmy blisko. Renda Bay jest tuż w dół wybrzeża.

– Wcale nie tak blisko – poprawił ją Kenneth. – Tym razemżeglowałem na północ dwa dni. Łapię tutaj największe ryby, bo w tejokolicy nie ma innych rybaków.

– Liczę, że łowisz je na sprzedaż, bo moi ludzie mają dosyć wędzonejwołowiny i solonej baraniny – powiedział generał Zimmer.

Kennethowi zaświeciły się oczy.

– Wędzona wołowina i solona baranina? Z radością wymienię mójpołów na tak egzotyczne jedzenie.

Popatrzyli na siebie ze zdumieniem, potem wybuchnęli śmiechem.Interes został ubity.

Kiedy mgła się rozwiała, Kenneth popłynął na Daisy, prowadząc ichwokół niewielkiego skupiska zdradzieckich raf. Następnego dnia,o zmierzchu, dopłynęli z wielką pompą do Renda Bay – trzy wielkieokręty stanęły na kotwicy przed wejściem do półksiężycowatej przystani.Kenneth zabrał sporo ludzi na pokład Daisy i przewiózł na brzeg, żołnierzed’harańskiej armii zaś spuścili na wodę szalupy i przewozili na brzeg po

381

Page 381: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

dwunastu pasażerów naraz; potem czekało ich bardziej wyczerpującezajęcie – budowa tratw i dostarczenie na brzeg koni.

Verna i generał Zimmer wraz z Oliverem i Perettą wpłynęli napokładzie Daisy wprost do przystani, żeby przekazać wieści i zebraćmieszkańców. Burmistrz Thaddeus był zdumiony widokiem okrętówu wejścia do zatoki. Czekał na Daisy na nabrzeżu.

Oliver przywitał go pełnym ulgi uśmiechem.

– Wróciliśmy i przywieźliśmy posiłki. Pomogą się wam bronić przednapaścią, gdyby piraci wrócili.

Generał Zimmer zszedł na solidny pomost i spojrzał na wieżebudowane po obu stronach wejścia do zatoki, potem się odwróciłi popatrzył na niskie mury, które mieszkańcy wznieśli tuż nadkamienistymi plażami.

– Widzę, że już zaczęliście przygotowania.

– Budujemy umocnienia przeciwko Norukaim – powiedział Thaddeus – ale to ciężka praca. Nasi ludzie są wyczerpani odbudową domów, którespłonęły podczas ostatniej napaści. – Popatrzył na trzy zakotwiczonestatki. Verna podążyła za jego wzrokiem, ale nisko wiszące słońceświeciło jej w oczy i zamajaczyły jej tylko ich sylwety. Burmistrzwestchnął z ulgą. – Kiedy zobaczyłem wasze okręty, przestraszyłem się,że to znowu Norukai. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do dużych statków,które nie są zagrożeniem.

– Ależ my jesteśmy groźni – powiedział generał Zimmer, drapiącciemną szczecinę na brodzie. – Dla twoich wrogów. – Popatrzyłsceptycznie na wieże obserwacyjne i kamienne mury. – Coś mi się widzi,że moglibyśmy służyć wam radą i doświadczoną siłą roboczą. Moiżołnierze należą do armii d’harańskiej, przysięgali bronić lorda Rahlaprzed wszystkimi nieprzyjaciółmi oraz chronić jego ludzi.

– Lord Rahl uważa was za swoich, chociaż mieszkacie tak daleko na

382

Page 382: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

południu – dodała Verna.

Kiedy pierwsza łódź przycumowała do pomostu i grupa żołnierzyz ulgą zeszła na suchy ląd, Zimmer powiedział do pilota małego stateczku,który już miał zawrócić i popłynąć po kolejnych pasażerów:

– W kolejnej turze przywieźcie kapitana Norcrossa. Mam dla niegoprzydział.

Pilot i dwaj wioślarze zawrócili i bez odpoczynku popłynęli kuokrętom. Zimmer skrzyżował ręce na opancerzonej piersi, a Thaddeuspoprowadził ich do miasta.

– Planujemy wyprawę w górę rzeki, a potem lądem aż do Cliffwall. –Generał wydawał się zainteresowany kamiennymi murami i w połowieukończonymi wieżami strażniczymi. – Lecz do moich zadań należy teżobrona przed wrogiem, a ci Norukai wydają się akurat takiminieprzyjaciółmi, przed jakimi ostrzegał nas lord Rahl.

Burmistrz szybko oddychał, jakby mu brakowało powietrza, żebywyrazić wdzięczność.

– Jeżeli zostawisz tu trochę swoich żołnierzy, żeby pomogli namzbudować lepsze umocnienia, już zawsze będziemy waszymi dłużnikami.

– Nie naszymi, lecz lorda Rahla – powiedziała Verna.

– Możecie się odpłacić, pomagając nieść wolność całemu światu – dodał Zimmer.

– Z radością się tak odpłacimy – powiedział Thaddeus. – Zrobimywszystko, co w naszej mocy, żeby wam pomóc.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

383

Page 383: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 52

Nicci umyła się i poszła do studia kreatora, żeby czuwać nad Nathanem.Andre zaprosił ją do środka, zachwycony tym, czego dokonał.Naładowany nerwową energią chodził wokół stołu, na którymprzeprowadził magiczny zabieg.

Nathan, smukły i przystojny, leżał na płaskiej powierzchni – twarzzwiotczała, skóra blada, długie ramiona po bokach. Oczy miał zamknięte,siwe włosy okalały głowę. Grudki zakrzepłej krwi przylgnęły do skóryi włosów pod uszami i na szyi. Nicci nie wiedziała, czy to jego krew,zwierząt czy też naczelnego tresera Ivana. Szeroka pierś także byłaumazana zaschniętą krwią, która jednak nie zasłaniała linii wijącej się odpodstawy szyi do środka piersi.

– Wygląda jak stara blizna – stwierdziła Nicci – a przecież wykonałeśzabieg ostatniej nocy. Silnie działający czar uzdrawiający?

Andre promieniał.

– O wiele więcej, czarodziejko. Jak już mówiłem, jestem mistrzem-kreatorem ciał. Ukształtowałem jego skórę, przerobiłem wnętrze i dałemmu serce czarodzieja. Nowe serce. Jestem pewien, że Ivan nie miałby nicprzeciwko temu…

– Ale czy ciało Nathana zaakceptuje obce serce? – Była pewna, żeNathan nie wybrałby na dawcę tego okrutnego człowieka.

– To zależy od jego Han – powiedział Andre. – Stworzyłem kompletnąmapę daru w jego ciele i sam mogłem wyczuć linie. Ponownie jepołączyłem, wykorzystując serce Ivana. Teoretycznie odzyska dar, kiedysię obudzi. Serce znowu zacznie bić i Nathan ponownie będzieprawdziwym czarodziejem. – Uśmiechając się, dotknął szerokiej nagiejpiersi, delikatnie, od niechcenia gładząc bliznę. – To jedno z moich

384

Page 384: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

największych dokonań, lepsze nawet niż bojowy niedźwiedź czy tamtendwugłowy wojownik. – Zatarł dłonie. – To ci dopiero wyczyn! – Niccipatrzyła na niego chłodno i oczy Andre przybrały nieobecny, tęsknywyraz. – Ale nie lepszy od moich wojowników Ixax. O nie! Ci trzej sąwyjątkowi; jaka szkoda, że nigdy ich nie wykorzystano.

Nicci nie do końca wiedziała, o czym mówi ekscentryczny czarodziej.

– Kiedy będziemy wiedzieć, czy się udało?

– Nasz drogi Nathan przeżył traumę. – Uśmiechnął się z wyższościąAndre. – Ma się rozumieć, nie taką jak Ivan, lecz jest w głębokimleczniczym śnie. Han musi się zwinąć i rozwinąć, ponownie narosnąćw jego wnętrzu, złączyć swoje nici i kolejny raz się odnaleźć. Nathan musiteż odkryć swoje nowe serce.

Nicci nie odrywała wzroku od starego czarodzieja. Postanowiła zostaćtutaj i czuwać nad nim, upewnić się, że Andre nie przeprowadził jakichśpokręconych eksperymentów tylko dlatego, że mógł. Uświadomiła sobie,że Bannon z pewnością też by chciał tutaj być, wsparty na mieczu, ale niewidziała młodego człowieka. Coraz bardziej niespokojna, zastanawiającsię, co on porabia, postanowiła znaleźć Amosa i dopytać, czy wie, gdziejest ich młody towarzysz.

– Co zrobiłeś z ciałem naczelnego tresera?

Kreator zadarł brodę. Gruby warkocz częściowo się rozplótł, ale siętym nie przejmował.

– Kiedy już usunąłem serce, obudowa przestała mi być potrzebna.Zmarły członek dumy zwykle jest chowany ze wszystkimi honorami, leczmojemu przyjacielowi zgotowałem coś odpowiedniejszego. – Skrzywiłusta w uśmiechu. – Kazałem porąbać jego ciało i nakarmić nim ocalałebojowe zwierzęta. O wiele bardziej stosowne, hm?

Nicci chrząknęła, ale nie zaprotestowała.

– Wydaje się odpowiednie.

385

Page 385: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Pierś Nathana unosiła się i opadała w lekkim oddechu. Nicci spojrzałana niego, martwiąc się o czarodzieja… swojego przyjaciela. Zadałakolejne pytanie:

– Jak długo będzie spać?

– Póki nie wydobrzeje – odparł Andre, jakby to się rozumiało samoprzez się.

– A ile to potrwa?

Kreator wzruszył ramionami.

– Aż wydobrzeje.

Nicci się niecierpliwiła. Nathan – czarodziej Nathan – będzie świetnymsprzymierzeńcem, kiedy wyzdrowieje, ale teraz miała plany. Miastoznalazło się pod całunem nieśmiertelności, lecz wiedziała, że musi istniećjakiś sposób dania Ildakarowi wolności.

Lustrzana Maska wywołał chaos, wypuszczając część bojowychzwierząt. Jego poplecznicy biegali wśród bestii, lecz samego lidera tam niebyło. Nicci podejrzewała, że mógł się przyglądać z bezpiecznej odległości.Jak mógłby się oprzeć?

Ale czarodziejka nie wiedziała, co właściwie miało przynieść to całezamieszanie. To była tylko złośliwość – spektakularna, zostawiła swój śladi doprowadziła do śmierci jednego z członków dumy i wielu zwierząt – jednakże tylko złośliwość. Zuchwały czyn nie był częścią jakiegośogólniejszego planu. Richard Rahl ułożyłby całą strategię obaleniadespotycznej władzy. Jeśli Lustrzana Maska miał plan, to Nicci musiała gopoznać.

Nagle obudziła się w niej instynktowna potrzeba obrony. Zdawała siępochodzić spoza niej i Nicci nie potrafiła jej rozpoznać. Rozejrzała się,zobaczyła bulgoczące zbiorniki z eksponatami na ścianach komoryw studiu, wyczuła chemiczne związki i cierpki odór krwi.

Nie… to odczucie było czymś innym.

386

Page 386: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Ktoś zawołał w obszernym portyku:

– Czarodzieju Andre! W pobliżu schwytano kolejną dziką bestię. –Umundurowany strażnik miejski wpadł do głównego skrzydła, mrużącoczy w ciemnoniebieskim półmroku. – Naczelny kapitan Stuart przysłałmnie do ciebie z prośbą o pomoc.

– Kolejne zwierzę? Czyż nie zabiliśmy wszystkich ostatniej nocy? –naburmuszył się Andre.

Nicci znowu poczuła drgnienie w umyśle, sprzeciw zmieszanyz instynktownym lękiem. Potrząsnęła głową, żeby się pozbyć tegobrzęczenia, nagle poczuła dreszcz – wiedziała, skąd się to bierze.

Mrra.

– To piaskowa pantera, sama, naznaczona runami naczelnego tresera –powiedział strażnik. – Nie wiadomo nic o innych zwierzętach z jej troki,ale mamy pojmać ją żywą. Władczyni mówi, że potrzebujemy zwierząt naarenę.

– Mogę stworzyć ich więcej, kiedy będę mieć czas – stwierdził Andre.

Nicci obserwowała, jak przenosi uwagę z pacjenta na kolejną obsesję,lecz wiedziała, że musi wziąć sprawy w swoje ręce i iść do Mrry.

– Musisz tu zostać z Nathanem. Zadbaj o to, żeby wyzdrowiał takszybko, jak to możliwe.

Andre zbył ją machnięciem ręki. Pochylił się i przysunął ucho donozdrzy Nathana.

– Nie ciekawi mnie gonienie kotów, bez względu na to, jak są duże.Wiesz, że ich nie stworzyłem. To dzikie piaskowe pantery, schwytanei zmuszone do mnożenia się, a potem wychowywane przez nas. – Potrząsnął głową. – O ile pamiętam, Ivan bardzo to lubił. Teraz jegouczniowie będą musieli wykonać tę robotę.

– Trzej mający dar treserzy są już z nami – powiedział strażnik, wciążzasapany. – Starają się kontrolować panterę swoim darem. Ale mogą

387

Page 387: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

potrzebować pomocy…

Nicci już go mijała, już była za frontowym wejściem.

– Prowadź! – Ton był tak rozkazujący, że strażnik stanął na bacznośći pospieszył za nią.

Nicci w snach widziała oczami siostry-pantery, jak Mrra chodziulicami. Wielka kocica nie chciała odejść, bez względu na to, jak Niccinalegała. Teraz też była zamknięta w mieście i wyłączona spod upływuczasu. Przez wiele nocy polowała w ciemnościach. Nicci czuła w ustachsmak krwi szczurów i psów zabitych przez panterę, lecz kocica tęskniła zagonieniem po prerii za antylopą czy jeleniem. Była uwięzionaw znienawidzonym mieście, gdzie się urodziła, została oznakowanai zmuszona do walki na arenie.

Wbrew własnym interesom Mrra została, żeby być ze swoją siostrą.Z Nicci. A teraz była otoczona przez dręczycieli. Wypatrywała Nicci.

Z przypływem palącej nienawiści czarodziejka zmysłami Mrryzrozumiała, co się stało. Ktoś przypadkiem odkrył dzienną kryjówkępantery i teraz strażnicy i treserzy nadchodzili, żeby ją schwytać. Mrrabyła gotowa walczyć, zabijać.

Nicci pędziła przed strażnikiem, przyciągana przez siostrę-panterę.

Budynek był dużym magazynem, pełnym worków z ziarnem i z mąką.W pojemnikach z drucianej siatki leżały suszone kolby kukurydzy. Światłodocierało przez szczeliny w ścianach, a kłębki kurzu wirowaływ powietrzu jak złoty piasek w strumieniu. Nicci weszła ze strażnikiemprzez szeroko otwarte wrota; jej oczy przystosowały się do półmroku.

Władczyni Thora stała przy wodzu-czarodzieju; obydwoje z rękamiidentycznie skrzyżowanymi na piersi, jak gdyby naprawdę byli oddanąsobie parą. Trzej mający dar praktykanci-treserzy ostrożnie poruszali sięw mroku wśród worków z ziarnem i siatkowych pojemnikachz kukurydzą. Sprawiali wrażenie niepewnych. Nicci widziała przedtem

388

Page 388: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

praktykantów pracujących z Ivanem, lecz teraz, kiedy naczelny treser nieżył, ich dar musiał wystarczyć.

Naczelny kapitan Stuart wykrzykiwał rozkazy, kierując strażnikamimającymi zablokować panterę. W pierwszym rzędzie stali opancerzeniżołnierze z wyciągniętymi krótkimi mieczami, w drugim – trzej żołnierzez kuszami.

– Nie zabijajcie jej – powiedziała władczyni. – Ostatniej nocystraciliśmy aż za dużo naszych zwierząt. Potrzebujemy jej na arenę.

Nicci przepchnęła się naprzód, nie dbając o to, kto stoi jej na drodze.Chwyciła za rękę najbliższego kusznika.

– Zostawcie ją w spokoju. To nie jest pantera stąd. Należy do mnie.

Oczy Thory błysnęły zdumieniem, kiedy Nicci się wtrąciła.

– Nie. Ta pantera uciekła z klatki. Jeśli ma umrzeć, to tylko walczącz jednym z naszych wyszkolonych wojowników. – W jej białej jakporcelana szyi napięły się ścięgna. – Przy panującym w mieście napięciuludzie potrzebują rozrywki, która je rozładuje. Całun jest na miejscu, więcmusimy przywrócić normalność. Będzie lepiej, jeżeli postanowisz nampomóc. – W jej głosie brzmiała wyraźna groźba.

Nicci gwałtownie się ku niej obróciła.

– Nie powinnaś jej wysyłać na arenę. Nie należy do was.

Wódz-czarodziej zaśmiał się chrapliwie.

– A gdzież indziej powinna być? Nie może opuścić Ildakaru, a my niemożemy pozwolić, żeby dzika pantera grasowała po ulicach.

Nicci poczuła, jak jej nerwami szarpie gniew drapieżcy, i dostrzegłasmukłą kocią sylwetkę przycupniętą w mroku wśród najwyższych stertworków. Mrra z głuchym pomrukiem skoczyła ku drewnianej krokwi.Bijąc ogonem, wpatrywała się gniewnie w tych, co ją osaczyli.

– Sama się nią zajmę. – Nicci nie wiedziała, co innego mogłabyzaproponować. – Jest moją siostrą.

389

Page 389: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Bzdura. – Thora spojrzała na nią ze złością. – Piaskowa pantera jestnasza. Ty i twoi towarzysze pozostaliście tu tylko dlatego, że na topozwoliliśmy.

– Uważam, że jest czarującym i prowokującym gościem – powiedziałMaxim. – I podobnie jak pantera, gdzież indziej mogłaby być? Całun jestna miejscu i Nicci nie może odejść z Ildakaru.

– Są inne sposoby odchodzenia – mruknęła Thora.

Treserzy, skupiając uwagę na dużej kocicy na krokwiach, rozstawili sięodpowiednio. Starszy praktykant, mężczyzna z zapadniętymi policzkami,imieniem Dorbo, powiedział:

– Możemy wykorzystać dar, żeby ją zepchnąć i schwytać.

Dwaj nieśli długie tyki z pętlami na końcu, a trzeci trzymał paskudniewyglądający pejcz. Starszy praktykant miał pałkę ozdobionąildakariańskimi runami.

– Kiedy już spędzimy ją na dół – dodał drugi praktykant – będziemymogli ją obezwładnić.

– To zależy od tego, ile bólu jest gotowa znieść – stwierdził trzeci. –Czar ogłuszający nie podziała przy tych jej ochronnych runach.

– Sama pałka w zupełności wystarczy – orzekł Dorbo.

– Nie skrzywdzicie jej – powiedziała rozkazująco Nicci.

Ściągnęła na siebie gniewne spojrzenie Thory.

– Zrobimy to, co jest konieczne dla dobra Ildakaru. Równie dobrzemoglibyśmy im kazać związać i ciebie, czarodziejko.

Maxim zarechotał.

Nicci nie ustąpiła.

– Niech spróbują, bardzo proszę. Ale skoro Ivan nie żyje, to radziłabymnie poświęcać twoich pozostałych treserów. Nie miałby kto kontrolowaćzwierząt.

Wódz-czarodziej znowu skwitował śmiechem ich utarczkę.

390

Page 390: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kusznicy nałożyli bełty. Naczelny kapitan Stuart przyglądał się sceniez niepokojem, ale był opanowany, nie chciał podejmować pochopnychdziałań. Spojrzał ku panterze na krokwi.

– Pamiętajcie, władczyni i wodzu-czarodzieju, że nie podziała na niążaden magiczny atak – ostrzegł Dorbo. – Lecz wypalone symbole pozwolątreserowi na użycie pewnych typów zaklęć. Pozwólcie nam wykonaćnaszą robotę, a raz-dwa będziemy mieć kocicę w garści.

Nicci czuła się równie osaczona jak wielka kocica. Mrra wybrała dobrąkryjówkę, lecz było tylko kwestią czasu, kiedy ją dopadną. Nicciwiedziała, że mogłaby się pozbyć treserów, lecz tak władczyni, jak i wódz-czarodziej mieli potężny dar. Mogłaby ich pokonać, ale gdyby nawet udałosię jej uwolnić teraz Mrrę, to co potem? Wielka kocica nie mogłabychodzić sobie ulicami Ildakaru. Nicci pękało serce.

Trzej treserzy współpracowali, przyzywali swój dar, działali magią.Mrra warczała, chodziła tam i z powrotem po szerokich krokwiach. Jejzłociste ślepia spoglądały gniewnie w dół, białe kły połyskiwaływ snopach słonecznych promieni. Warkot był groźny i wściekły… i Nicciprzyłapała się na tym, że i ona wydaje podobny dźwięk.

Treserzy sięgnęli swoim darem do umysłu Mrry, zmuszając ją doruchu. Piaskową panterę w ten sposób trenowano, kiedy była jeszczemłoda; treserzy kierowali nią teraz, drażniąc jej ośrodki bólu. Z rykiemzeskoczyła z krokwi na stos worków z ziarnem.

– To nie jest pantera Ivana! – zawołał jeden z praktykantów. – Aniktóraś z tych, co uciekły w nocy.

– Jest stara – powiedział Dorbo. – Musiała zostać wypuszczona przezrebeliantów dawno temu.

– Nie chce tu być – ostrzegła Nicci. – Nie atakujcie jej. Zabije was…a ja jej w tym pomogę.

Treserzy ją zignorowali; użyli jednocześnie swoich darów, żeby

391

Page 391: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

popychać, szturchać, kierować panterą. Mrra stawiała opór, warcząc. Nicciteż czuła ból, docierający do niej przez łączącą je magiczną więź,i narastała w niej furia, tak jak w Mrze. Pantera tkwiła na szczycie stosuworków, aż wreszcie – rozdrażniona i sprowokowana – skoczyła do ludzina podłodze.

– Uwaga! – krzyknęła Nicci, ale ostrzegała Mrrę, a nie swoichtowarzyszy.

Właśnie tego chcieli od kocicy treserzy. Jeden ze strażników nie dośćszybko usunął się jej z drogi i Mrra pazurami poszarpała mu skórzanypancerz i kolczugę na plecach. Wycofał się chwiejnie, krwawiąc, alekocica dała mu spokój.

Trzej treserzy ją otoczyli; Dorbo trzymał w górze podkurczone palce,ogniskując swój dar. Wszyscy razem bili w Mrrę specyficznymizaklęciami, podporządkowując ją sobie. Dwaj wysunęli drągi z pętlami.Dorbo smagnął pejczem jak błyskawicą. Trafił Mrrę w zad, pokazała siękrew. Kocica okręciła się gwałtownie, sięgnęła pazurami, chcąc złapaćzadający ból rzemień.

– Stop! – Nicci uderzyła w treserów swoim darem, roztrzaskującw drzazgi jedną z drewnianych pałek.

Gapili się na nią, zszokowani.

Thora poruszyła prawą dłonią i Nicci poczuła, jak zaciskają sięniewidzialne więzy, spowijając jej ciało niczym kokon trzymającyw duszącym uścisku.

Dwaj pozostali treserzy, skupieni na swoim celu, sunęli do przodu,starając się zarzucić pętle na głowę kocicy – i jednemu udało się wsunąćpętlę na płową szyję.

Nicci próbowała się uwolnić, wyszarpnąć ręce. Rozerwała więzyzestalonego powietrza, roztopiła niewidzialne liny i odrzuciła te magicznestrzępy ku władczyni.

392

Page 392: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Mrra się szarpała, lecz pętla była mocno zaciśnięta. Obaj praktykancichwycili drąg, wytężając wszystkie siły, żeby przytrzymać schwytanąpanterę.

– Dajcie jej spokój! – Nicci, już wolna, przyzwała w obie dłonie kuleognia, gotowa rzucić nimi w treserów.

Thora, szykując własny potężny magiczny kontratak, posłała ku niejścianę powietrza, która odepchnęła Nicci do tyłu, rzucając niąo grzechoczący kosz z suszoną kukurydzą.

– To nie twoja sprawa, czarodziejko.

– Ależ moja – odparła Nicci. – To jest Mrra. Łączy nas więź.

Próbowała przyzwać więcej ognia, ale Maxim i Thora zaatakowali jąwspólnie, przygniatając powietrzem, żeby zablokować jej śmiercionośnyogień.

– Nie wtrącaj się – ostrzegła Thora. – Albo Maxim zamieni cięw kamień.

Nicci głęboko wciągnęła powietrze, żeby buntowniczo krzyknąć, leczw tej samej chwili poczuła silne uderzenie w głowę i splątały się jej myśli.Jeden z treserów odsunął się od miotającej się pantery i uderzył jąwzmocnioną pałką. Runy Mrry mogły ją chronić przed magicznymatakiem, lecz Nicci nie miała ochrony przed czarem ogłuszającym.

Kiedy destrukcyjna magia dzwoniła jej w głowie, aż uginały się pod niąkolana, treserzy nasunęli kocicy na szyję drugą pętlę. Dwaj strażnicyzarzucili na Mrrę sieć; miotała się, ale nadbiegli inni z linami. Jeden ciospałką Dorba – nawet bez wzmocnienia czarem – i piaskowa panterazwijała się z bólu.

– Mamy ją! – krzyknął jeden z praktykantów. – Udało się nam!

Nicci zmusiła się do uspokojenia rozbieganych myśli i odrzuciłazaklęcia władczyni i wodza-czarodzieja. Czuła w sobie dar jak czarnąbłyskawicę. Podniosła się i z pałającymi oczami stawiła czoło władczyni.

393

Page 393: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Mrra jest częścią mnie – warknęła, gotowa rozpętać burzę magiiaddytywnej i subtraktywnej.

Władczyni odwzajemniła jej spojrzenie; zielone jak morze oczy byłylodowate niczym północny wicher.

– Pantera należy do areny Ildakaru. Widzisz symbole wypalone na jejboku? To zwierzę jest naszą własnością.

– Nie. Mrra jest wolna.

Treserzy zdołali podporządkować sobie kocicę, za pomocą darusprawili, że stała się bezradna. Leżała nieprzytomna, warcząc i krwawiąc.

Naczelny kapitan Stuart i jego strażnicy przyglądali się niespokojniekonfrontacji Nicci i władczyni, trzymając broń w pogotowiu. Nie miaławątpliwości, po czyjej stronie by stanęli.

Wiedziała, że mogłaby wszystkich zabić. Albo większość. Gdybymusiała.

Thora odezwała się kwaśno, jakby pouczała dziecko:

– Twoja wiara w wolność jest nieuzasadniona. Zwierzęta nie są wolne.Niewolnicy nie są wolni. Ludzie z niższej warstwy nie są wolni. Wszyscysą czyjąś własnością. Skoro jesteś naszym gościem pod całunem,powinnaś zrozumieć, jak funkcjonuje miasto. Spytaj kreatora, te zwierzętaistnieją dzięki nam. My je stworzyliśmy.

Nicci nie ustąpiła. Wciągnęła w płuca pełne kurzu powietrze.

– A kto stworzył was?

Thora szykowała się do uderzenia swoim darem i Nicci wyczuwała, jakwokół niej iskrzy powietrze. Maxim stał przy żonie, panując nad swoimdarem, lecz mimo to groźny. Treserzy przy panterze też się podnieśli.Nicci czuła wokół siebie pulsującą magię.

Widziała, jak kusznicy kierują ku niej bełty, gotowi ich użyć na znakwładczyni lub wodza-czarodzieja.

Nadal się buntowała, lecz miała przeciwko sobie przeważające siły.

394

Page 394: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nathan leżał nieprzytomny w domostwie kreatora, wracając do zdrowia,i nie było wiadomo, czy odzyska dar. Nawet Bannona nie było; włóczyłsię po mieście z nowymi kolegami. Nicci uświadomiła sobie nagle, jaksamotna jest w Ildakarze. Nie mogła walczyć z nimi wszystkimi. Jeszczenie.

Głowa jej pulsowała od ciosu ogłuszającą pałką. Przyrzekła sobie, żepoczeka na okazję.

– Najwyraźniej jeszcze wiele muszę się nauczyć o tym mieście. – Chciała, żeby jej słowa były równie raniące jak pejcz tresera, któryuderzył Mrrę.

– Istotnie – odrzekła Thora. – Postaraj się nauczyć, zanim pożałujesz.

Treserzy i strażnicy zabrali związaną panterę ze spichlerza do zagróddla zwierząt.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

395

Page 395: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 53

Gniew Nicci narastał jak odległa, złowieszcza burza. Nie miała jak sięskontaktować z Lustrzaną Maską, nie miała w Ildakarze innychsprzymierzeńców, a musiała zacząć walkę. Natychmiast.

Późnym rankiem wróciła do willi i zajrzała do gościnnej komnatyBannona. Chociaż wiedziała, że młody człowiek niewiele jej pomożeprzeciwko potężnym czarodziejom, chciała się z nim zobaczyć. Lecz jegołóżko było pościelone, a miecz zniknął. Nie znalazła też Amosa, Jeda czyBrocka. Zaniepokoiła się jeszcze bardziej.

Kiedy pierwszy raz spotkała Bannona w Tanimurze, ofiarę drobnychzłodziejaszków, uznała, że wieczny optymizm i nieustanna paplaninamłodego człowieka są ogromnie uciążliwe. Potem stał się niezawodnymtowarzyszem. Był dobrym wojownikiem, zbytnio nie narzekałi z pewnością był oddany Nathanowi i jej. I – co dla niej byłonajważniejsze – zaakceptował sprawę lorda Rahla. Chciała, żeby był terazprzy niej, lecz naraz uświadomiła sobie, że od wielu dni go nie widziała.

Mrrę złapano, Nathan był w śpiączce – i Nicci znowu została sama.

Przypomniała sobie lata służby dla imperatora Jaganga. Była samotna,mimo że stała za nią cała potęga Imperialnego Ładu i jego armii. Walczyłasama, wykorzystując swoje moce w służbie Jagangowi. Myślała, żeprzetrwa bez przyjaciół, nigdy nie chciała ich mieć. Uważała bliskich zapotencjalny słaby punkt, a ona nie była słaba.

Spośród bezwzględnie oddanych Sióstr Mroku była blisko związanaz Siostrami i nauczycielkami Tovi, Cecilią, Arminą i Ulicią, lecz onenigdy nie były jej przyjaciółkami. Nicci zawsze sama rozwiązywała swojeproblemy, a teraz takim problemem był Ildakar. Nazywano ją PaniąŚmierci i Królową Niewolnicą. Twierdziła, że ma serce z czarnego lodu.

396

Page 396: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Znajdzie sposób, żeby się rozprawić ze złem, nawet bez Bannona, Nathanai Mrry.

– Błagam o wybaczenie, czarodziejko. – To był młody strażnikz ziemistą cerą, spiczastą rudawą brodą i jasnobrązowymi oczami,częściowo osłoniętymi przez hełm; znalazł ją w holu przed komnatąBannona. – Wódz-czarodziej prosi o prywatne spotkanie. I śle przeprosiny.– Strażnik wykonywał nerwowe ruchy. – Nie mam pojęcia, co przez torozumie.

Nicci zmarszczyła brwi. Maxim pozwolił, żeby schwytano Mrrę, i niewybaczy mu tego.

– Nie jestem gotowa na przyjęcie jego przeprosin. – Popatrzyła naniepokojący posąg zgarbionej staruszki, która skamieniała przy swychcodziennych obowiązkach. – Czego chce?

Strażnik był wyraźnie zakłopotany.

– Zobowiązał mnie do dochowania tajemnicy. Chce, żebyś się z nimspotkała w cztery oczy na prywatną rozmowę, podobno ważną, naszczycie wieży tronowej. – Strażnik przełknął ślinę, jabłko Adamaporuszyło się w górę i w dół. – Jest sam w tamtejszych ogrodach.

Nicci przyzwała moc i zbliżyła się do młodego człowieka. Wbiław niego wzrok. Nie wykorzystała swojego daru, ale wiedziała, że strażnikwyczuje, jaka jest groźna.

– Powiedz uczciwie, czy to pułapka.

– Nnie, czarodziejko – zająknął się strażnik. – On naprawdę chce z tobąporozmawiać i prosił, żebym się postarał, żeby władczyni Thora się niedowiedziała.

– Masz na myśli jego żonę? – zapytała Nicci, znowu podejrzliwa;postanowiła, że spopieli Maxima, jeśli będzie robić jakieś lubieżne uwagi.

– Tak… tak myślę. Nie wiem, o co chodzi. To nie… – Potrząsnąłgłową. – Błagam, czarodziejko, ja tylko wypełniam rozkazy.

397

Page 397: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Wykonałeś swoje zadanie. Odejdź. Pójdę tam sama.

Strażnik odetchnął z ulgą i pospiesznie odszedł.

Nicci, nie wiedząc, co zamierza wódz-czarodziej, poprawiłarozpuszczone włosy, upewniła się, że czarna podróżna suknia jestnieskazitelna, i ruszyła. Z dumnie uniesioną głową pomaszerowałagórnymi ulicami ku wieży tronowej, wznoszącej się jak wartownik,mający na oku ulice i dachy daleko w dole.

Weszła głównymi schodami do pustej komnaty tronowej, a potemwspięła się wyżej krętymi schodami, po wypolerowanych kamiennychstopniach, na sam szczyt, pod otwarte niebo. W aromat cytrusowychkwiatów i brzęczenie pszczół. Zobaczyła muszelkowate poidełka dlaptaków rozmieszczone w wypielęgnowanych jaśminowych żywopłotach.Śpiewające ptaszki polatywały i ćwierkały. Na prętach na obwodzie wieżywisiała delikatna sieć z niemal niewidocznych jedwabnych nici służąca dochwytania skowronków. Sieci były teraz zwinięte, bo Thora niepotrzebowała na razie potulnych ptaszków do swoich złotych klatek,i zwisały luźno z każdego pręta.

Maxim chodził tam i z powrotem w czarnych pantalonach i rozpiętejkoszuli. Zobaczył Nicci i obrócił się ku niej; jego twarz, niczym wschódsłońca, rozjaśnił uśmiech.

Lecz Nicci po porannym uwięzieniu Mrry nie miała ochoty napogaduszki, a już zwłaszcza z nim.

– Co masz mi do powiedzenia, wodzu-czarodzieju?

Nadąsał się.

– O? Miałem nadzieję, że tak piękna kobieta wymieni ze mną paręuprzejmości.

– To był ponury dzień. Jak dobrze wiesz, moją piaskową panterę pobitoi schwytano, zabrano do klatki przy arenie. Czarodziej Nathan leżynieprzytomny, wracając do sił po eksperymencie kreatora. A mój

398

Page 398: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przyjaciel Bannon zaginął. Widziałeś go? Czy mogłabym przepytaćmiejskich strażników? – Jej słowa były ostre, rozkazujące.

Maxim mruknął coś wymijająco.

– Ależ to był dla ciebie trudny dzień! Jestem przekonany, że Bannonfolguje sobie u dziwek albo uprawia hazard z Amosem i jego przyjaciółmi.Chłopak nie ma ani daru, ani obowiązków. Nie możesz mieć do niegopretensji.

– To moja sprawa, o co mam pretensje – oznajmiła Nicci. – Ale to nieBannona obarczam największą winą. Dostrzegam w Ildakarze wielkiezepsucie. Wasi czarodzieje rządzili tak długo, że jesteście nieświadomicierpienia szerzącego się w mieście. Rada rządząca jako przywództwopozostawia wiele do życzenia.

Maxim dotknął piersi.

– O, serce mnie od tego boli! Tak mi przykro, że cię zawiedliśmy. –Cmoknął językiem. – Lecz nie mogę do końca się z tym nie zgodzić. Mojadroga żona jest tak nieczuła na cierpienie innych, jak dla mnie jest zimnaw łożu; chociaż minęło wiele lat od czasu, kiedy ryzykowałem odmrożenieokolic intymnych. Mogę znaleźć wiele innych miększych i cieplejszychmiejsc dla zaspokojenia swoich pragnień – zarechotał. – Co prawda dumanie ma teraz pełnego składu, bo Renn jest na wyprawie, Ivan zostałpożarty przez zwierzęta, a Lani skamieniała… ale moja piękna Thorazawsze nadaje ton i zmusza innych do spełniania jej życzeń, nawet kiedyduma jest w pełnym składzie. Jest dominująca. Nikt się jej nieprzeciwstawia, nawet ja. – Rozłożył ręce. – Bo i co by to dało?

– Gdybyś się jej przeciwstawił, zmieniłbyś przyszłość Ildakaru –powiedziała Nicci.

– Gdyby ktoś się jej przeciwstawił. Tak, to brzmi ambitnie, ale ja jużnie mam takich ambicji. To nie znaczy, że ktoś inny nie mógłby tegozrobić. Prawdę mówiąc, jakieś sto lat temu czarodziejka Lanizakwestionowała władzę Thory. O, Lani była wichrzycielką z silnym

399

Page 399: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

darem i skłonnością do wywoływania deszczu i powodzi. Dzięki niejmogliśmy zbudować i zasilać nasz system wodociągów w skalnympodłożu. – Znowu cmoknął. – Lani była zła i rzuciła wyzwaniewładczyni… niestety Thora ją pokonała. – Podrapał się w skroń. – Caładuma była w skrytości ducha zawiedziona, ale nikt nie mógł tegoprzyznać. – Maxim przymrużył oczy. – Lecz zauważyłem, jak bardzo tawalka dała się jej we znaki. Moja droga żona była ogromnie osłabionai gdybym wtedy wykazał inicjatywę i zaatakował, tobym ją pokonał. Alenie miałem odwagi. – Potrząsnął głową. – Poza tym wtedy ciągle jeszczemyślałem, że ją kocham.

Nicci przypomniała sobie posąg czarodziejki w komnacie rady.

– Przecież Lani została obrócona w kamień.

– Otóż to.

– Po co mi o tym mówisz?

– Żebyś wiedziała. – Pochylił się, żeby powąchać kwiatyw jaśminowym żywopłocie, odpędził pszczoły; wyprostował się, zrobiłgłęboki, długi wydech. – Zgodnie z prawami Ildakaru i całą naszą tradycjąty możesz zakwestionować przywództwo Thory. Możesz spróbować jąobalić. Myślałem, że to cię zainteresuje.

– Nie mam ochoty władać tym miastem – stwierdziła Nicci. – Nie chcętu zostać nawet dzień dłużej niż to konieczne.

– Doskonale rozumiem – powiedział lekceważąco Maxim. – Leczgdybyś obaliła Thorę, mogłabyś nadawać ton dumie czarodziejów.Mogłabyś nakreślić plan zmian, jakie chcesz wprowadzić, i nikt by ci sięnie sprzeciwił. Podejrzewam, że kilku czarodziejów by się z tobą po cichuzgodziło… w tym ja.

W umyśle Nicci aż wirowały trybiki, kiedy rozważała możliwości.

– Gdybym pokonała Thorę, mogłabym uwolnić Mrrę?

– Mogłabyś zrobić absolutnie wszystko.

400

Page 400: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– I mogłabym nakazać, żeby zdjęto całun?

– Nie miałbym nic przeciwko temu. – Znowu odpędził od twarzypszczołę. – Jestem za handlem z zewnętrznym światem. To Thora jestprawdziwą izolacjonistką.

Umysł Nicci zasypała lawina pomysłów. A czarodziejka musi ocalićświat. Mógłby to być sposób, żeby zrobić to, o co prosił ją Richard, a coRed przepowiedziała w księdze życia. Mogłaby dać tym ludziom wolność,uczynić Ildakar tak wspaniałym jak w legendach.

– Lani rzuciła władczyni wyzwanie i przegrała.

Maxim wciąż się uśmiechał.

– No to nie możesz przegrać. I tyle.

Nicci, marszcząc brwi, spacerowała powoli wokół donic z drzewkamicytrusowymi, dotarła na skraj wieży i spojrzała na opadające tarasowatedachy, powiewające proporce, skomplikowany labirynt ulic, placówi ogrodów. Wszyscy ci ludzie, wszystkie ich sprawy, wszystkie zdławionenadzieje i marzenia.

Podniosła wzrok i zobaczyła kilka ptaszków, które wleciały w jednąz wiszących sieci – uwięzły w niej, trzepotały się i szarpały, ich skrzydełkaunieruchamiały jedwabiste nici. Uświadomiła sobie, że to mogłaby być jejszansa… albo pułapka.

– Jesteś jej mężem. Dlaczego mi to mówisz?

Wódz-czarodziej potarł palcem górną wargę.

– Z pewnością chciałabyś, żebym powiedział, że jestem zdecydowanywalczyć o dobro mojego ludu. Oczywiście po części tak jest. – Wzruszyłramionami, czym zdenerwował Nicci. – Ale tak naprawdę po prostuznudziło mi się to pogrążone w marazmie miasto. Czy chciałbym tu tkwićprzez kolejne niekończące się stulecia? Jeśli o mnie chodzi, to wolałbym,żeby całun opadł i żebyśmy na nowo nawiązali kontakt z zewnętrznymświatem. Tam jest o wiele ciekawiej. Może zechciałbym zobaczyć te

401

Page 401: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

tajemnicze, intrygujące archiwa Cliffwall, a może nawet wziąłbym udziałw uroczystej uczcie z twoim dalekim lordem Rahlem. Tych dwanaścioroniewolników z pewnością można było lepiej wykorzystać, niż podcinającim gardła na szczycie piramidy.

Pomysł zaczynał zapuszczać korzenie w sercu Nicci i z każdą chwiląwydawał się coraz lepszy.

Maxim wreszcie ponownie przyciągnął jej uwagę.

– I jest jeszcze jeden powód. Ja też nienawidzę swojej żony i chcęzobaczyć, jak upada.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

402

Page 402: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 54

Dzisiaj nie ze mną będziesz walczył, chłopczyku – powiedziała Lila,wyprowadzając Bannona z celi; morazeth miała zabandażowane leweprzedramię i bok poplamionym płótnem, bo poszarpały ją kolczaste wilki;zabiła zwierzęta i przetrwała, a teraz w ogóle nie zwracała uwagi na swojerany. – I nie myśl, że to dlatego, że jestem słaba czy obolała. Adessa madla ciebie inne wyzwania.

Podała Bannonowi jego miecz i kiedy zacisnął palce na znajomejrękojeści, przyjemnie mu się zrobiło na sercu. Morazeth stała przed nimbez broni, jak ptak ze złamanym skrzydłem. Gdyby chciał, mógłbyzamachnąć się mieczem i ją zabić. Mógłby jej ściąć głowę. Przebić jąklingą. Z pewnością na to zasłużyła.

Lila wlepiła w niego twarde spojrzenie.

– Nawet nie myśl o tym, żeby mnie zranić, chłopczyku. – Głos miałacichy, bez nutki groźby, lecz mimo to czaiło się w nim niebezpieczeństwo.

Dotarło do niego, że choćby ją i zabił, to co potem? Mógłby walczyćjak szaleniec i spróbować wyrwać się na wolność, ale nigdy by niepokonał wszystkich morazeth i ich zniewolonych wojowników.W pojedynkę nie wyrąbałby sobie drogi z tych tuneli. A jeśli nawetwyrwałby się na ulice miasta, to dokąd by poszedł? Znalazłby Nicci alboNathana?

Nie, szansa była o wiele za mała.

– Nawet mi to nie przyszło do głowy – powiedział.

Prychnęła.

– No pewnie. Jesteś słaby, ale nad tym pracuję. Jeszcze zrobię z ciebiewojownika jak się patrzy.

Bannon czuł w dłoni ciężar Niepokonanego i nabrał pewności siebie, bo

403

Page 403: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

miecz dobrze mu służył w wielu bitwach. Ani Lila, ani żaden innywojownik nie może być groźniejszy niż selka, piaskowi ludzie czypodstępne leśne kobiety.

Lila poszła przodem, zostawili za sobą jego celę. Patrzył, jak mięśniegrają pod odsłoniętą skórą jej pleców, jak skórzana przepaska na biodrachkołysze się w rytm kroków.

Zamiast zabrać go na ćwiczebne areny, gdzie po raz pierwszy walczyli,zaprowadziła go do wspólnej części, gdzie zaufani wojownicy i trenerkirozgrywali walki sparringowe na otwartej przestrzeni. Pochodnie paliły siężółtym światłem, wypuszczając cienkie zawijasy tłustego czarnego dymu.Od piaskowcowych ścian pieczary odbijał się echem gwar rozmów, ale nieszczęk metalu. Bannon zobaczył kilka morazeth stojących pod ścianamiw pobliżu umięśnionych wojowników. Normalnie praktykanci ćwiczylibyz bronią różnego rodzaju, ale teraz gładkie podłoże było wyczyszczone…puste i wyczekujące.

Bannon mocniej ścisnął miecz. Wyglądało na to, że wszyscy czekają naniego. Poczuł, jak pot występuje mu na skórę, i pożałował, że nie maswojego zwykłego ubrania, płóciennych spodni i domowej koszuli.W samej przepasce biodrowej czuł się obnażony.

Adessa stała niczym napięta kusza, chociaż nie miała żadnej broni pozasprawnym nożem u biodra.

– Jesteś gotowy do walki?

– Tak, jest gotowy – odparła w jego imieniu Lila.

Bannon nie miał nic do powiedzenia.

– Dobrze, bo jeśli nie jest gotowy, to umrze. – Adessa odwróciła głowęi zawołała: – Czempionie!

Serce Bannona zmyliło rytm, kiedy młody człowiek wyszedłz bocznego tunelu. Chociaż byli rówieśnikami, to tamten dźwigał ciężar latniedoli.

404

Page 404: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Słodka Matko Morza – wyszeptał Bannon, a jego dłoń zacisnęła sięna mieczu, jakby dusiła rękojeść.

Ian podszedł; twarz bez wyrazu, szare oczy zimne jak zlodowaciałastal. Obnażoną pierś i ramiona pokrywała siatka blizn – prostych od cięćostrzy; pętli i zawijasów od ran szarpanych, być może ślady pazurów.Brązowe włosy miał krótko ścięte. Wargi tworzyły prostą linię: aniuśmiechu, ani grymasu. Zamiast miecza miał drewnianą kanciastą pałkę,długą jak jego ramię. Cztery boki były gładkie, z ostrymi krawędziami,w paru miejscach owinięte pasami twardej skóry. Mocno ją trzymał,z łatwością nią manewrując.

Bannonowi zaschło w gardle. Przypomniało mu się stylisko siekiery,którym ojciec zakatował matkę.

– Nie chcę z tobą walczyć, Ianie – powiedział cicho.

Adessa się roześmiała.

– Nieważne, czego chcesz, chłopczyku.

Lila go pchnęła i Bannon zatoczył się ku Ianowi, który stał jak drzewow kształcie człowieka.

– Wojownicy walczą – odezwał się Ian.

– Ale przyjaciele nie – odparł Bannon; wyciągnął ramiona tak, żeczubek klingi był skierowany w bok. – Jestem twoim przyjacielem, Ianie.Jesteśmy przyjaciółmi. Pamiętasz Chiriyę?

– Nikt nie chce słuchać twojej gadki – wtrąciła się Adessa. –Zademonstruj swoje umiejętności lub słabości.

– Ale… – Bannon popatrzył na szefową morazeth. – Ja mam miecz.Mógłbym go zabić. On ma tylko pałkę.

– Jeśli możesz zabić mojego czempiona, to jest dla mniebezwartościowy i po prostu wezmę sobie innego kochanka. Nie daj sięzwieść. Pałka może być równie śmiercionośna jak miecz. Ian może cięzatłuc na śmierć ostrą krawędzią albo posiniaczyć tylko gładką, owiniętą

405

Page 405: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

skórą powierzchnią. Wybór należy do niego. I do ciebie, chłopczyku.Obronisz się?

Bannon spojrzał na Adessę, potem na Lilę, szukając jakiegoś wyjścia,starał się znaleźć odpowiednie słowa. W tej chwili Ian zaatakował jakwypuszczona z łuku strzała. Skoczył, nie wydając żadnego dźwięku, niegrożąc, i ze wszystkich sił zamachnął się pałką.

Bannon zobaczył to w samą porę, uchylił się i podniósłNiepokonanego, tak że klinga odbiła częściowo cios. Ostra krawędźdrasnęła mu ramię i chłopak uświadomił sobie, że cios byłby zabójczy,gdyby się nie uchylił.

Cofnął się chwiejnie i obrócił ku przeciwnikowi. Usłyszał, jak morazethcoś mówią; jedne krytykowały, inne wiwatowały, jeszcze inne drwiły.Ponad ten gwar wybił się ostry głos Lili:

– Walcz, chłopczyku! Zawiedziesz mnie na własne ryzyko!

Bannon zbierał się w sobie, a Ian chodził tam i z powrotem, badawczomu się przyglądając. Przerzucił pałkę z ręki do ręki. Szare oczy rzucałyszybkie spojrzenia.

– Wybacz, Ianie! – powiedział Bannon.

Słowa pobudziły tamtego do działania. Ian ruszył na Bannona, celującpałką w głowę. Bannon zasłonił się mieczem, a cios szarpnął jegonadgarstkami, ramionami, aż do barków. Wrzasnął z bólu i zatoczył się dotyłu, a Ian wciąż nacierał.

Bannon parował uderzenia mieczem, wykorzystując wszystko, czegonauczył go Nathan.

– Nie chcę cię zranić, Ianie.

Młody człowiek wykrzywił usta.

– Wojownicy walczą – pospiesznie wciągnął powietrze – tchórzeumierają.

– Wybacz, Ianie! – zawołał znowu Bannon. – Mówię szczerze. Nie

406

Page 406: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

powinienem wtedy uciekać. Nie powinienem był pozwolić, żeby Norukaicię porwali.

Twarz Iana wykrzywił gniew, znowu zamachnął się pałką. Ostra klingaNiepokonanego odłupała drzazgi, wyżłobiła karby w pałce, ale ciosy omalnie wyłamały Bannonowi nadgarstków.

– Za dużo gadasz! – zawołała Adessa.

Jej słowa tylko wzmocniły jego determinację.

– Mówię, ponieważ mam mu coś do powiedzenia – odburknął;złagodził głos, chociaż pałka znów mocno uderzyła w miecz. – Pamiętasz,jak zbieraliśmy na plaży muszelki albo wybieraliśmy kraby z pływowychjeziorek? – Wypatrywał najdrobniejszego przebłysku wspomnień napoznaczonej bliznami twarzy Iana. – Pamiętasz, jak wybieraliśmyz kapusty gąsienice i hodowaliśmy je, aż się zmieniły w białe motyle?

Ian się zamachnął, twarz miał bez wyrazu i Bannon uniósł miecz,blokując pałkę.

– Pamiętasz, Ianie! Wiem, że pamiętasz!

– Pamiętam Norukaich – odpowiedział i mocniej uderzył. Pałkaześliznęła się po mieczu i trafiła w prawy biceps Bannona, zostawiającślad, który w ciągu paru godzin stanie się fioletowym sińcem, jeśli Bannonprzeżyje.

– Pamiętasz bezpańskiego psa, którego karmiliśmy? Jak zbieraliśmy dlaniego resztki i zanosiliśmy mu je co wieczór, póki ojciec mnie nieprzyłapał? – Mroczne wspomnienia migały na obrzeżu świadomości. – Drogo za to zapłaciłem.

Ojciec tak go zbił, że przez wiele dni ledwo mógł się zwlec z łóżka.Całe ciało miał tak posiniaczone, że wstydził się pokazać, a ojciec mówiłludziom w miasteczku, że Bannon jest chory. Ian przyszedł sprawdzić, comu jest, zaniepokojony o przyjaciela.

Czempion pękł.

407

Page 407: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Karmiłem go przez ten tydzień, kiedy leżałeś. Potem uciekł.

– Wybacz – powtórzył Bannon. – Kiedy się dowiedziałem, że jesteśw Ildakarze, chciałem cię ocalić. Próbowałem cię uwolnić.

– On jest wolny! Swobodnie może być wojownikiem! – odezwała sięAdessa.

– I wolno mi umrzeć na arenie. – Twarz Iana znowu stała się maskąi zaatakował, wywijając pałką.

Bannon zebrał się w sobie, sparował ciosy.

Lila wyjęła nóż agile niezabandażowaną ręką.

– Jeśli go nie zranisz, chłopczyku, poczujesz ból, jakiego jeszcze niezaznałeś.

– Nie lubię bólu – powiedział Bannon.

– To walcz! – krzyknęła Lila.

Ruszył do ataku, mając nadzieję, że uda mu się jakoś ogłuszyć Ianai w ten sposób zakończyć walkę. Pracował mieczem, nie myśląco serdecznym przyjacielu z dzieciństwa, o koledze, z którym razemwędrowali po wyspie.

Ian uderzył pałką z boku, jak młotem, starając się zmiażdżyćBannonowi żebra, ale ten uskoczył, mięśnie miał sprężyste, rozgrzanewalką. Cios napotkał cios. Pałka została wyszczerbiona, klingaNiepokonanego – stępiona. Bannon przypomniał sobie, jak posiekał nadrzazgi pieniek ćwiczebny na podwórzu miecznika w Tanimurze.

– Przepraszam, Ianie – powtórzył.

Dostrzegł możliwość, odsłoniętą głowę przyjaciela i obrócił miecz,żeby uderzyć płazem. Wiedział, że tak musi być. Mógł ogłuszyć Iana,zakończyć pojedynek. Widział, jak miecz powoli opada – tnąc powietrzeniczym gęsty miód – ku głowie Iana.

Jego przyjaciel w ostatniej chwili wykonał szybki, płynny ruch. Pałkaśmignęła w górę, odbiła klingę, wykręcając Bannonowi nadgarstek.

408

Page 408: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Zachłysnął się z bólu oddechem, obrócił i spróbował uchylić, nie mogącuwierzyć, że chybił celu.

Potem pałka pomknęła szybciej, niż Bannon mógł zareagować,szybciej, niż mógł śledzić wzrokiem jej ruch. Brakowało mu powietrza,żeby krzyknąć. Kątem oka widział, jak śmiercionośna pałka leci ku jegoskroni. Dopiero w ostatniej chwili kant leciutko się obrócił, wyszczerbionakrawędź się odchyliła i owinięta skórą część walnęła Bannona w głowę tużnad uchem.

Pochłonęła go eksplozja czerni, wciągając w bezdenną otchłań bólu.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

409

Page 409: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 55

Miasto ogarnęła ciemność. Kiedy członkowie dumy zwołali, co rzadkosię zdarzało, nocne posiedzenie, żeby omówić szkody wyrządzone przezrebeliantów, Nicci uznała, że już nie będzie dłużej czekać. Wybrała swójczas, to była odpowiednia chwila.

Była w Ildakarze zdana na siebie i wiedziała o tym, ale nigdy nie byłabezbronna.

Już wcześniej zabijała czarodziejów. Niejeden raz pokazała, na co jąstać. Chociaż miała się na baczności, świadoma, że Lani sto lat temuprzegrała, to wiedziała, że ma większą moc niż Thora, i wykaże to.

– Jestem wrogiem, jakiego jeszcze nie miałaś – mruknęła do siebie,wchodząc po schodach wieży tronowej.

Kiedy dotarła do komnaty, władczyni i wódz-czarodziej siedzieli naswoich wysokich krzesłach, pozostali członkowie dumy zaś – Andre, Elsa,Quentin i Damon – zajęli swoje miejsca.

Nicci nie przestawała myśleć o Mrze, zamkniętej teraz w klatcez innymi bojowymi zwierzętami. Nathan wciąż leżał w studiu kreatora ciał– oddychał, ale trwał w śpiączce. Zostali uwięzieni pod całunemprzykrywającym wszystkich mieszkańców Ildakaru, kiedy Thora zarżnęłana schodkowej piramidzie dwanaścioro niewolników.

Kiedy Nicci weszła do komnaty z wysokimi oknami wychodzącymi napołyskujące daleko w dole budowle, poczuła w sobie ogień.

A czarodziejka musi ocalić świat.

Może świat nie potrzebował ocalenia, Richard już go wyzwolił, dalekona północy. Ale to miasto z pewnością czegoś potrzebowało.Potrzebowało jej. Była Panią Śmierci. To powinno wystarczyć.

Nicci stanęła tak, żeby wszyscy ją dobrze widzieli, i skoncentrowała się

410

Page 410: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

na swoim darze, wyczuwając wszystkie moce i umiejętności, jakie zebrałaprzez lata, zaklęcia, jakich się nauczyła, taktyki i techniki. Powietrzewokół niej iskrzyło jak aura. Ciemna spódnica kołysała się i poruszała.Rozpuszczone blond włosy falowały delikatnie, jakby naelektryzowanenadciągającą burzą.

Adessa stała obok podwyższenia, czujna, jakby strzegła władczyniniczym ulubiony pies. Twarda wojowniczka popatrzyła na Nicci,najwyraźniej nie była pod wrażeniem.

Wódz-czarodziej Maxim ożywił się, kiedy Nicci się pojawiła, i przezjego twarz przemknął pełen zadowolenia uśmieszek. Władczynięzirytowało to wtargnięcie; jej zielone jak morze oczy chłonęły postawęNicci.

– Czarodziejko, to bezczelność z twojej strony wdzierać się na naszespotkanie. Dzisiaj już za często się wtrącałaś.

– Może powinna do nas dołączyć – odezwał się Damon, gładząc długie,opadające wąsy; tego wieczoru ich spiczaste końce zdobiły maleńkieświecidełka z granatami. – Radzie brakuje dwóch członków, a ona mawystarczającą moc. Może zapewni nam cenne spojrzenie z zewnątrz.

– Właściwie to brakuje trzech osób, żeby duma była taka, jak byćpowinna – wtrąciła Elsa, spoglądając na posąg skamieniałej Lani – a co zatym idzie i rada.

– Dzisiaj radzie zabraknie jeszcze jednego członka – oznajmiła Nicci –kiedy usunę władczynię Thorę z tronu.

Czarodzieje siedzący na kamiennych ławach wydali ciche okrzyki.Kreator Andre musnął palcami gruby warkocz brody.

– Ach, czyli to wyzwanie, hm?

– To wyzwanie zgodne z prawami Ildakaru – powiedziała Nicci. –Stwierdzam, że władczyni nie nadaje się do swej roli. Jest despotkąi szkodzi miastu. Członkowie dumy również ponoszą częściową

411

Page 411: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

odpowiedzialność za tę surową kulturę, która unieszczęśliwia tak wieluludzi. – Popatrzyła na innych czarodziejów, rzucając to oskarżenie. – Leczstatek płynie tam, dokąd prowadzi go kapitan. Dlatego muszę przejąć steri zmienić kurs Ildakaru. – Zbliżyła się i iskrzenie wokół niej się wzmogło.– Kiedy Thora odejdzie, być może przypomnicie sobie o swoimczłowieczeństwie.

Maxim się zaśmiał.

– Ależ to wzniosłe, na brodę Opiekuna! To zabawniejsze, niż sięspodziewałem.

Adessa spięła się, gotowa zaatakować Nicci, ale nie drgnęła, czekającna polecenia. Nicci skupiła się na głównej przeciwniczce.

Thora rzuciła mężowi gniewne spojrzenie i powoli wstała. Nicciwyczuwała narastającą wokół władczyni moc daru, niczym osłaniający jąkokon niewidzialnej, lecz śmiercionośnej magii. Skomplikowana fryzuraz warkoczyków drgała i wiła się wokół głowy jak gniazdo węży.

– Nawet nie jesteś jedną z nas, Nicci! Jak śmiesz rzucać mi wyzwanie?

– Śmiem – odparła Nicci i zniżyła głos. – Zrobiłaś wielki błąd, więżącmoją piaskową panterę… ale to był tylko jeden z wielu twoich błędów.

Thora, wyniosła i opanowana, powoli zeszła po stopniach i stanęła naposadzce z błękitnego marmuru. Maxim pochylił się na swoim siedzisku,oparł łokcie na czarnych pantalonach i złączył dłonie. Nicci zastanawiałasię, czy naprawdę chce, żeby wygrała, czy, jak sam powiedział, jegonienawiść do Thory jest tak głęboka, że chce zobaczyć jej upadek, czytylko szuka nowej rozrywki w tym, jak uważał, niemającym końcanudnym życiu.

– Wedle naszych praw wolno jej rzucić ci wyzwanie – powiedziałMaxim. – Chyba się nie boisz, Thoro?

Twarz władczyni wykrzywił grymas. Znowu popatrzyła gniewnie namęża, a potem powiodła spojrzeniem po komnacie tronowej.

412

Page 412: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Ta cudzoziemska czarodziejka nic nie wie o naszych prawachi tradycjach. To wyzwanie nie ma nic wspólnego z jej ulubionymzwierzakiem. Ona jest szpiegiem podburzającym do buntu. Zjawiła siętutaj, udając, że szuka pomocy dla pozbawionego daru czarodzieja, lecz odpoczątku zamierzała zniszczyć nasz sposób życia.

Nicci stała przed nimi chłodna i wyzywająca.

– Nieprawda. Niczego bardziej bym nie chciała, jak przekonać się, że tomiasto dorównuje legendom. Ale szybko się zorientowałam, że to wcalenie jest idealna społeczność.

– Jesteś w zmowie z Lustrzaną Maską i jego rebeliantami – zarzuciła jejThora. – I mogę to udowodnić.

Członkowie dumy zaszemrali. Władczyni, mijając Nicci, podeszła dokamiennego stołu z boku i wzięła stojący na nim porcelanowy dzbanekz wodą. Potem stanęła pośrodku błękitnej marmurowej posadzki i ciągłymstrumieniem wylała wodę na kamień. Woda utworzyła szeroki, płytkistawek. Władczyni odrzuciła dzbanek, który rozbił się na marmurowychpłytach. Wyciągnęła ręce ponad stawkiem, przyzywając dar.

Lustrzana powierzchnia wody poruszyła się, zakołysała i stała oknemukazującym zapisane obrazy.

– Obserwowałyśmy tych obcych, a także wielu podejrzanych ludzi –oznajmiła Thora. – To sztuczka, której nauczyłam się od Lani, zanim jąpokonałam. Wszystkie umywalnie w mieście, odbijające misyzamontowane na ścianach, nieruchome fontanny są oknami podglądu. – Uśmiechnęła się.

Zaskoczony wódz-czarodziej poruszył się na swoim wysokim krześle.Pozostali czarodzieje zaszemrali. Nawet Adessa odeszła o krok odpodwyższenia, bacznie się przyglądając.

– Każdy taki zbiornik jest czymś więcej niż lustro, jest soczewką, przezktórą mogę obserwować wszystko, kiedy tylko zechcę. To, co się odbija

413

Page 413: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w wodzie, może zostać przekazane gdzie indziej, obserwowałam zatemNicci i jej pozbawionego daru czarodzieja. Patrzcie!

Zatoczyła dłonią krąg i Nicci zobaczyła samą siebie stojącą obokNathana. Z kałuży na podłodze dobiegały dźwięki. Pewnego późnegowieczoru rozmawiali przyciszonymi głosami w jego komnacie. Pamiętałatę rozmowę, odbyła się po tym, jak nawiązała kontakt z Lustrzaną Maskąi jego zwolennikami. Thora starannie wybrała słowa, podkreślającobciążające ich fragmenty.

Musimy znaleźć sposób na obalenie władz miasta.

Członkowie dumy zaczęli sarkać, ale Thora się uśmiechnęła. Poruszyłapalcami, przywołując więcej słów z prywatnej rozmowy Nicciz Nathanem.

Kiedy słusznie postępujemy, zawsze przemawiamy z pozycji siły. Radarządząca upadnie.

Nicci stała prosta jak struna, ciągle chłodna i opanowana. Obrazyznowu się zmieniły.

Jestem pewna, że jako czarodziejka mogłabym się przeciwstawićkażdemu członkowi dumy. Może powinnam rzucić im wyzwanie i zostaćjedną z rządzących Ildakarem.

Była zaszokowana, słysząc, jak jej własne słowa ją obciążają, aleo dziwo niektórzy czarodzieje wydawali się bardziej zbulwersowani tym,że Thora ich wszystkich szpieguje.

– Możesz to zrobić z każdej odbijającej misy? Każdej fontanny? – Damon gładził długie wąsy, bardzo poruszony. – Możesz wykorzystaćczar widzenia do obserwowania każdej części miasta? Każdej osoby?

– Ilekroć zechcę – odparła Thora. Usłyszała skonsternowane pomrukii zareagowała. – A co? Wy też knujecie? Jeśli nie, nie macie się czegoobawiać. Czy przed chwilą nie usłyszeliście, co mówiła czarodziejka? –Oskarżycielsko wskazała palcem najpierw Nicci, a potem obrazy

414

Page 414: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w rozlanej wodzie. – Sama zaświadczyła o własnej winie. Jej słowadowodzą, że zamierza doprowadzić do upadku Ildakaru. Przybyła tutaj,żeby nas poróżnić. To wszystko jest częścią jej planu. Patrzcie. – Thorapokazała obrazy, z ciemnego miejskiego placu, gdzie Nicci po razpierwszy spotkała w nocy Lustrzaną Maskę i jego popleczników kołofontanny, której woda zachowała obrazy i słowa.

Jestem po twojej stronie, podobnie jak moi towarzysze. Możemy bardzopomóc, jeśli masz plan. Lecz tyrania w Ildakarze jest potężna.

I obciążająca odpowiedź wodza rebeliantów:

Naprawdę jesteś jedną z nas, czarodziejko Nicci.

Thora dalej pokazywała wyniki swojego zaskakującego magicznegoszpiegowania, a Nicci obserwowała, jak na twarzach członków dumycoraz wyraźniej malują się niesmak i uraza. Odważnie stawiła czołowładczyni stojącej naprzeciwko niej po drugiej stronie kałuży.

– Musiałaś podsłuchiwać wiele prywatnych nocnych rozmów… nietylko moje.

Zlekceważyła obrazy przesuwające się w rozlanej wodzie.

– To nie zmienia wyzwania, jakie ci rzuciłam. Niczego nie ukrywałam,wyzwałam cię na pojedynek. Gdyby nie twoje wynaturzone czyny,w mieście nie byłoby niepokojów. Nie byłby potrzebny Lustrzana Maska.Ty doprowadziłaś do tej sytuacji i należy cię usunąć. – Nicci podeszła nasam skraj rozlanej wody.

Pomyślała o krainach, które Richard uwolnił, o potężnych wrogach,jakich pokonał, tyranach, których obalił. Jeśli on mógł osiągnąć taknieprawdopodobne zwycięstwa, to i ona mogła zrobić to samo w jegoimieniu.

Thora się zaśmiała.

– Chcesz kłamać? W obliczu członków dumy zaprzeczasz, żepodżegałaś do buntu?

415

Page 415: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Niczego się nie wypieram, bo to nic nie znaczy. Te słowa nie anulująmojego wyzwania. – Rzuciła okiem na Maxima, który lekko kiwnąłgłową. – Zgodnie z prawami Ildakaru wciąż wyzywam cię na pojedynek.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

416

Page 416: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 56

Władczyni, przepełniona ogromnym oburzeniem, patrzyła na swojąprzeciwniczkę poprzez rozlaną wodę wciąż odtwarzającą potajemnerozmowy Nicci. Głos Thory był pełen pogardy.

– Osoba z zewnątrz nie będzie mi niczego narzucać. Jesteś obca, leczmasz dar, więc traktowaliśmy cię w Ildakarze uprzejmie, ale teraz każeszmi żałować mojej kurtuazji.

Nicci milczała, czekając, aż Thora przyjmie jej wyzwanie. Dar wił sięniespokojnie w jej wnętrzu, nie mogąc się doczekać działania.

Maxim, rozwalony na swoim ozdobnym siedzisku, zaczął się śmiać.

– Żałuj sobie, ile chcesz, moja droga żono, to nie zmieni faktów. Każdyczłonek dumy czarodziejów zna prawa miasta. Od czasu, kiedy Lanistawiła ci czoło, zasady się nie zmieniły. Każdy, kto ma dar, możezażądać, żeby o władzy w Ildakarze zadecydował pokaz mocy, któryzgodnie z tradycją nazywamy pojedynkiem.

Władczyni gniewnie spojrzała na męża.

– To, co mówisz, jest prawdą, chociaż ta zarozumiała czarodziejka chceprzeinaczyć nasze prawa dla własnych celów.

Badawczo przyglądała się czarodziejom, starając się ustalić, któryz nich jest po stronie Nicci i ją poprze. Adessa opierała się o chłodnąkamienną ścianę, obserwując pełną napięcia scenę błyszczącymi ciemnymioczami.

Nicci miała ręce swobodnie opuszczone, palce lekko zgięte.

Maxim poprawił się na krześle, zsuwając się na skraj siedziska.

– Co ty na to, Thoro? Nie mamy całej nocy.

Thora wpatrywała się w Nicci ze ściągniętą twarzą.

417

Page 417: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Ja też znam prawa naszego miasta i mogę się na nie powołać. Każdymoże wyzwać władcę Ildakaru na pojedynek. – Wykrzywiła wargi. – Leczjako osoba wyzwana mam prawo wybrać swojego czempiona. – Uniosłagłowę i zakołysała się misterna plecionka z warkoczy. – Ta cudzoziemkanie jest warta mojego czasu i wysiłku. Adesso, jesteś moją czempionką.Z lekceważącym gestem cofnęła się ku podwyższeniu. – Zabij dla mnieNicci.

Czarodzieje wydali cichy okrzyk. Andre się roześmiał.

– To będzie ciekawe, hm?

Nicci obróciła się, żeby popatrzeć na pozornie rozluźnionąwojowniczkę o skórze pokrytej wypalonymi znakami. Adessa uniosłaurękawicznioną lewą dłoń, prawą dotknęła rękojeści krótkiego miecza.Zbliżyła się rozkołysanym krokiem, coraz bardziej czujna i gotowa dowalki. Wyglądała równie niebezpiecznie jak kwiat śmiertunki.

Władczyni zasiadła na tronie, a Nicci zawołała:

– Nie chcesz walczyć we własnej sprawie?! Nawet żeby utrzymaćwładzę?

Thora usiadła wygodnie, przesunęła dłonią po niebieskiej jedwabnejsukni, wygładzając tkaninę na udach.

– Wolę się przyglądać. – Skinęła głową Adessie. – Nie zawiedź mnie.

Morazeth podeszła do Nicci, unosząc krótki miecz.

– Nie zawiodę, władczyni. Na szkoleniowych arenach uczyłam rozumuwielu aroganckich szczeniaków. Wszyscy mieli wygórowane pojęcieo własnej wartości i umiejętnościach, póki się ich nie złamało. Taczarodziejka się od nich nie różni.

Nicci skupiła całą uwagę na Adessie; wbiła wzrok w pozbawioną wiekutwarz wojowniczki. Jej blizny świadczyły o tym, z jak wielu brutalnychwalk wyszła z życiem, lecz Nicci wiedziała, że tej nie przeżyje.

Adessa skoczyła bez najmniejszego ostrzeżenia, zamierzając się

418

Page 418: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

krótkim mieczem i wydając mrożący krew w żyłach wrzask.

Czarna suknia Nicci zafalowała, kiedy czarodziejka uniosła stulonedłonie i uwolniła dar niecierpliwiący się w opuszkach palców. Jarzący sięogień pojawił się w jej ręku, kula ognia czarodzieja wielkości dojrzałejpomarańczy. Nie miała żadnego interesu w przedłużaniu pojedynku, niechciała dać jej satysfakcji przeciągającą się walką.

Cisnęła rozżarzoną kulę w sam środek piersi morazeth; ogień rozlał siępo obnażonej skórze i czarnej skórzanej przepasce. Powinien ją spopielić.Ogień czarodzieja był jedną z najstraszniejszych broni Nicci, niedającymsię ugasić żarem, który pochłaniał przeciwnika i płonął, aż zeń zostałyzwęglone kości. Lecz ogień tylko spłynął po znakach na obnażonej skórzemorazeth i rozwiał się w powietrzu za nią. Adessa nawet nie przerwałaataku.

Nicci się uchyliła i krótki miecz świsnął tam, gdzie była jej szyja.Poczuła, jak stal muska jej rozpuszczone blond włosy, obcinając parępasemek. Adessa wylądowała na podkutych sandałach, odwróciła sięi znowu zaatakowała. Nicci ponownie użyła daru, zadając cios zestalonympowietrzem jak młotem, który powinien był zmiażdżyć przeciwniczkę, alewiatr jedynie owiał naznaczoną zaklęciami skórę, nie raniąc jej.

Usłyszała, jak Elsa zachłystuje się powietrzem, a Andre rechocze.Kątem oka zobaczyła Thorę na jej tronie. Władczyni gotowała sięz gniewu, obok niej zaś Maxim uśmiechał się od ucha do ucha, z nogązałożoną na nogę, jakby nie bawił się tak dobrze od dłuższego czasu.

Gwałtowny wicher Nicci obijał się o ściany wysokiej wieży, szarpałoknami, ale Adessie nie uczynił krzywdy. Morazeth natarła, zamierzającsię urękawicznioną pięścią. Cios trafił Nicci w bok twarzy – zatoczyła sięw tył, z policzkiem poranionym mosiężnymi ćwiekami. Odchyliła się takdaleko, jak się dało, i krótki miecz Adessy o włos minął jej brzuch.

– Twoja magia nie działa na morazeth – pouczyła ją Adessa. – Powinnicię ostrzec.

419

Page 419: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci, wciąż obolała po ciosie w głowę, zebrała się w sobie.

– To będę z tobą walczyć bez magii. – Nie odrywając wzroku odprzeciwniczki, dobyła sztyletów. – Dla mnie bez różnicy.

Thora przechyliła się i powiedziała do męża:

– Mówiłam ci, że to nie potrwa długo. – Jej głos stwardniał, stał sięoskarżycielski. – Wiem, że ty ją do tego namówiłeś, Maximie. Zapłaci zato i tobie też każę zapłacić.

– Za szybko osądzasz, moja droga żono. Patrz.

Nicci luźno trzymała sztylety, okrążała Adessę, nie spuszczając z niejwzroku. Miecz morazeth nie był dłuższy od jej ostrzy, ale Nicci musiałabyć zwinna. Suknia krępowała jej ruchy: spódnica owijała się wokół nóg,góra ciasno opinała kibić i piersi, Adessie zaś nic nie przeszkadzało.

Ani nic jej osłaniało.

Nicci dźgnęła sztyletem trzymanym w lewej dłoni, prowokując,markując cios, a potem cięła drugim nożem. Adessa z łatwością sięuchyliła i zaatakowała. Nicci zwabiła ją na tyle blisko, że kiedy morazethdźgnęła mieczem, ona wypuściła z prawej dłoni sztylet, który upadł zeszczękiem na posadzkę. Mając wolną rękę, zacisnęła ją żelaznymchwytem na przegubie wojowniczki, żeby trzymać miecz z dala, a potemlewą nogą nadepnęła Adessie na stopę. Usłyszała, jak pod wiązaniamisandała pękają kości.

Adessa warknęła, ale nie krzyknęła. Wzięła zamach urękawicznionąpięścią i walnęła Nicci w brzuch, pozbawiając ją oddechu. Nicci chwiejniesię cofnęła, usiłując zaczerpnąć tchu, uchylając się przed czubkiem ostrza.Teraz miała tylko jeden nóż.

Adessa, postępując za nią, weszła w kałużę na posadzce, w jakiś sposóbignorując ból zmiażdżonej stopy. Nicci wycofała się i kiedy morazethznowu zaatakowała, ona użyła daru… ale tym razem nie przeciwkoAdessie.

420

Page 420: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Usunęła ciepło z płyt posadzki, zmieniła rozlaną wodę w lustrzaną taflęzmrożonego lodu. Wojowniczka, pędząca ile sił w nogach, pośliznęła sięi przewróciła. Nicci wykorzystała przewagę i skoczyła na morazeth, kiedyta próbowała wstać. Przycisnęła ją do lodu i uniosła sztylet, żeby zadaćśmiertelny cios, lecz dłoń Adessy błyskawicznie chwyciła ją za rękę.Chociaż Nicci wytężała wszystkie siły, żeby pchnąć sztyletem, jej mięśnienie dorównywały mięśniom morazeth.

Adessa, natężając się, wypuściła miecz, a Nicci skupiała się wyłączniena tym, żeby coraz bardziej przybliżać czubek sztyletu do zagłębieniaw jej szyi. Morazeth wykorzystywała tylko jedną rękę. Nicci niezauważyła, że tamta szuka czegoś przy pasie, po czym wydobywa krótkiczarny cylinder. Usłyszała kliknięcie, zobaczyła błysk srebrnej igły.Adessa wbiła jej w bok sprawny nóż.

Ból eksplodował jak błyskawica, rozprzestrzenił się siecią nerwów,zmusił Nicci, żeby upuściła sztylet. Stawy zmieniły się w galaretę.Czarodziejka zwinęła się z bólu, z trudem łapiąc powietrze; ta kobietanajwyraźniej bardziej przypominała Mord-Sith, niż Nicci się spodziewała.

Adessa, znowu na nogach, kopnęła ją zdrową stopą w żebra, a potemw nerki. Nicci stęknęła i odtoczyła się, starała się zebrać siły. Straszliwyból minął, kiedy uwolniła się od igły, ale Adessa zasypywała ją brutalnymiciosami, nie pozwalając się podnieść.

Nicci próbowała się unieść na czworaki i odsunąć. Jagang bijał jąo wiele mocniej, a przeżyła.

Adessa uderzyła jak młotem urękawicznioną pięścią w drugą skrońNicci. Nicci zobaczyła przed oczami mroczki. Każdy oddech był jakwdychanie ognia z odłamkami szkła. Chwiała się, ale się nie poddawała.Krew lała się jej z nosa i ust.

Ciosy na chwilę ustały i Nicci zobaczyła, że Adessa podniosłaz lodowej łaty swój miecz. Czarodziejka wycofała się chwiejnie kuścianie, próbując znaleźć miejsce, gdzie mogłaby się bronić. Użyła

421

Page 421: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

swojego daru i zmieniła jedną z płyt przed morazeth w rozgrzany doczerwoności prostokąt, który zamigotał i zmiękł, ale tamta nad nimprzeskoczyła.

Adessa szła ku niej z cieniem uśmiechu na ustach, drapieżca gotowy dozabicia ofiary. Obejrzała się na Thorę.

– Na ile kawałków mam ją posiekać, władczyni?

Thora zeszła z podwyższenia, przyzywając swój dar, wzmagając gow iskrzący wicher, który przestraszył pozostałych czarodziejów, nawetMaxima.

– Już dość zrobiłaś, Adesso. Ja to zakończę.

Nicci zebrała siły, żeby odeprzeć atak. W całym jej ciele rozchodziłysię fale bólu. Posłuszna morazeth po prostu stała i obserwowała, górowałanad nią, zagrażała jej. Nicci spojrzała wyzywająco na władczynię.

– Nigdy nie zamierzałam walczyć z Adessą. – Przyzwała swój dar,pozwalając, żeby narastała w niej moc.

– Ośmieliłaś się rzucić mi wyzwanie – powiedziała Thora. – Czas sięciebie pozbyć. Wyrzucić jak zawartość nocnika, żeby już nikt… –Rozłożyła ramiona i ściana powietrza uderzyła w Nicci z niesamowitą siłą– dziesięć razy silniej niż kiedykolwiek wcześniej – spychając ją do tyłu. – …nigdy… – Uderzyła jeszcze mocniej. Nicci przesunęła się ku ścianie,próbując odzyskać siły i tworząc osłonę. – …mnie… – Thora użyła oburąk, a Nicci była za słaba, żeby się obronić przed ostatnim miażdżącymciosem. – …nie wyzwał!

Nicci odbiła jedynie cząstkę magii, zanim całe zestalone powietrzeuderzyło w nią jak taran i pchnęło ją w tył. Wyleciała w noc bez dna,rozbiwszy okno w wysokiej wieży.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

422

Page 422: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 57

Oliver więcej się nauczył przez parę miesięcy podróży przez Stary Świat,niż zdobył wiedzy z książek w ciągu lat badań w archiwach Cliffwall.Wspólnie z Perettą wchłaniali szczegóły obcych pejzaży, wędrując przezgóry ku morzu i potem płynąc na północ ku zapierającym dech miastom.

A teraz wreszcie wracali do domu, przeżywszy przygody, których bystarczyło na więcej niż jedno życie.

Kapitan Norcross z pięćdziesięcioma żołnierzami został w Renda Bay,żeby pomóc mieszkańcom budować fortyfikacje, wytwarzać brońi przygotować się do obrony przed najeźdźcami z morza. BurmistrzowiThaddeusowi zabrakło słów, żeby wyrazić wdzięczność.

– Norukai na pewno wrócą. Zawsze wracają. Stawiliśmy im opóri może trochę dopiekliśmy, ale zwyciężają bez względu na to, co byśmyzrobili.

– Następnym razem zadacie im o wiele boleśniejsze rany. KapitanNorcross się o to postara – zapowiedział generał Zimmer, zanim odszedłz resztą korpusu ekspedycyjnego.

Nim żołnierze odmaszerowali w głąb lądu drogą wzdłuż rzeki,Norcross uściskał na pożegnanie siostrę, Amber. Oliver i Perettaprowadzili, jadąc na jednym koniu, bo mieli za mało wierzchowców, żebywystarczyło dla wszystkich żołnierzy korpusu ekspedycyjnego.

Nawet podczas spokojnej podróży z Serrimundi pod pokładem padłodziesięć koni. Nie wytrzymały przebywania w ładowni. Oliverowi byłobardzo żal biednych zwierząt, ale wiedział, że te, które zostały,doświadczą o wiele gorszego losu, jeżeli pójdą na wojnę…

Pogrążony w myślach zadrżał, kiedy tak jechali wzdłuż rzeki z setkąpodekscytowanych żołnierzy, będących prawdopodobnie najlepszymi

423

Page 423: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

wojownikami w d’harańskiej armii. Siedząca przed nim Peretta odwróciłagłowę i spojrzała na niego.

– Co się stało? Poczułam, że zadrżałeś.

– Pomyślałem o wojnie. – Uświadomił sobie, jak blisko siebie siedząw jednym siodle; dziewczyna była szczupła, wręcz koścista, czuł jejkręgosłup przyciśnięty do swojej piersi, ale o dziwo było to przyjemne.

Ciemne loczki rozwiewał wiatr szemrzący nad szeroką rzeką.

– Czemu pomyślałeś o wojnie?

– Z powodu żołnierzy i koni.

– Czyli nie słuchałeś, co nam mówili ksieni i generał. Wojny sięskończyły, a Imperialny Ład został pokonany. Lord Rahl dał całemuświatu pokój i dostatek, a my jesteśmy częścią tego świata. Nicci też takmówiła. To dobre wieści.

– To po co nam ci wszyscy żołnierze? Czemu D’Hara potrzebuje takiejwielkiej armii?

– No jak to po co: żeby mieć pewność, że nic nie zakłóci spokoju. –Najeżyła się i znowu wpatrzyła przed siebie. – Za dużo się martwisz.

Konie szły obok siebie szeroką nadrzeczną drogą. Wyprawa od wieludni utrzymywała dobre tempo, przebyła pogórze i zeszła do następnejdoliny, gdzie znalazła pozostałości imperialnych traktów.

Każdego wieczoru dwoje badaczy przyłączało się w obozie do ksienii generała na kolację w namiocie dowódcy. Zimmer co dnia przeglądałmapy, regularnie uaktualniane przez jego kartografów. Verna była ciekawaopowieści o Cliffwall i przechowywanej tam magicznej wiedzy. Perettapotrafiła wyrecytować słowo w słowo wiele spośród tych tomów i częstoto robiła, nawet długo po tym, jak ksieni traciła zainteresowanie. Oliverstaranniej wybierał opowieści i lepiej opowiadał.

Kiedy siedzieli wokół drewnianego stołu w namiocie generała, jedzącdzikiego indyka, którego jeden ze zwiadowców ustrzelił z łuku, Oliver

424

Page 424: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

opowiedział więcej o historii Cliffwall.

– Przed wielkimi wojnami czarodziejów, kiedy magia została zakazana,a mający dar byli prześladowani, kiedy biblioteki z dziełami o magii byłyrekwirowane albo palone, niektórzy czarodzieje uświadomili sobie, żeukrycie tej wiedzy jest jedynym sposobem zachowania jej dla potomności.Przez lata, kiedy armie Sulachana przetaczały się przez Stary Świat,zdobywając miasto za miastem, czarodzieje potajemnie gromadziliwszystkie ważne dzieła i stworzyli skarbnicę magicznej wiedzy. Znaleźliodosobnione miejsce w dalekich kanionach, w głębi pustyni napłaskowyżu. Zbudowali tam Cliffwall i poświęcili lata na gromadzenieksiąg i zwojów, żeby ukryć i zabezpieczyć wiedzę przed Sulachanem.Wielu czarodziejów zamordowano, ale dochowali tajemnicy. Cliffwall sięrozrastało, jego podziemia wypełniały tysiące najważniejszych ksiąg, jakiekiedykolwiek napisano. – Odgryzł kolejny kęs soczystego indyka,przeciągając przerwę. – Potem rzucili czar kamuflujący, zasłaniającarchiwum, tak że wszystko wyglądało jak zwyczajna ściana kanionu.Biblioteka była chroniona przez trzy tysiące lat. – Peretta podała muserwetkę, a on z zażenowaniem otarł usta. – Lecz teraz nowe pokolenieuczonych może studiować te księgi.

– Jakieś pięćdziesiąt lat temu jedna z mnemoniczek odkryła sposób nazłamanie czaru kamuflującego – podjęła Perettta; zacisnęła wargi, a przezjej twarz przemknął wyraz zakłopotania. – Victoria. Narobiła kłopotów,ale przynajmniej znowu otwarła Cliffwall. Nikt nie potrafił tego dokonaćprzez stulecia, chociaż wielu próbowało.

– Wciąż mówisz o mnemonikach, ale właściwie nigdy nie wyjaśniłaś,kim są – powiedział generał Zimmer, wyrzucając kość, oddzierającpalcami kawałek złotobrązowej skórki i wkładając ją do ust.

Młoda kobieta z radością zaczęła tłumaczyć:

– Mnemonicy to mający dar badacze, którym powierzono zadanieprzechowania tej wiedzy w inny sposób. Zapamiętywali ją. Całą. Kiedy

425

Page 425: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

osłona istniała, czytali i zapamiętywali zwój po zwoju, zapisującw pamięci każde słowo.

– Przez trzy tysiące lat? – zapytała Verna. – Drogie duchy, czyw płaskowyż wmontowano czar konserwujący? Jak wam się udało takdługo przeżyć?

– O, żyjemy tak długo jak wszyscy – odparła Peretta. – Mnemonicyprzekazują swoją wiedzę z pokolenia na pokolenie. Przez tysiąclecia tylkomy znaliśmy wszystkie ukryte proroctwa, zaklęcia i całą historię.

Oliver jej przerwał.

– Ale teraz każdy sam może czytać księgi. Zobaczywszy, że Peretta sięwzdrygnęła, udobruchał ją. – O, mnemonicy wciąż są cenni. Mogą sięgnąćdo swojej wiedzy o wiele szybciej, niż taki badacz jak ja zdąży przejrzećcałe regały ksiąg, żeby znaleźć konkretną strofę lub zwrot. Najlepiej jest,kiedy mnemonicy i badacze współpracują. – Wziął indycze udko i odkroiłpołowę mięsa, po czym podsunął je Peretcie, która je przyjęła na znakzawarcia pokoju.

– Będę bardzo rada, mogąc wraz z moimi Siostrami zapoznać się choćz częścią tej biblioteki – powiedziała ksieni Verna. – Niepokoi mnie, żetak wiele niebezpiecznych zaklęć jest w rękach niewyszkolonychamatorów. Możemy pomóc.

Oliver zajął się teraz twardym wojskowym sucharem. Ksieni miałarację. Nikt nie zapomni bolesnego niepowodzenia Życiożercy, kiedy tobadacz przypadkowo rzucił straszliwy czar, który zniszczył wszelkie życiena wiele mil wokół, czy też równie źle pojętego czaru odnowy rzuconegoprzez Victorię, który stworzył śmiercionośne dżungle, tak bujnie sięrozprzestrzeniające, że mogłyby pochłonąć świat. Zjadł sucharai powiedział:

– Bardzo się cieszymy, że nami pokierujesz, ksieni.

Następnego dnia kontyngent wojska przebył dolinę i zapuścił się

426

Page 426: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w góry, napotykając po drodze nieliczne miasteczka. W Lockridgezobaczyli intensywną odbudowę i świeżo obsiane pola, chociaż już byłopod koniec sezonu. Nieustraszeni mieszkańcy powędrowali starymidrogami w góry, żeby odnowić handel z sąsiednimi miejscowościami.

Burmistrz Raymond Barre przywitał żołnierzy, rozpoznał Oliverai Perettę, którzy przeszli tędy przed wieloma tygodniami. Nicci, Nathani Bannon uwolnili Lockridge i inne okoliczne miasteczka od przeklętegosędziego i naprawiacza, który ferował wyroki i zamieniał ludzi w posągi.Nicci i Nathan zabili go i złamali zaklęcie i teraz Lockridge znowu stawałona nogi. Jeszcze nikt nie potrafił określić, jak długo trwali spetryfikowani,ale teraz wrócili do życia.

– Mamy za mało żywności, żeby uzupełnić zapasy dla takiego dużegooddziału – powiedział przepraszająco burmistrz Barre. – Ale mamy trochęziarna i wędzonych kiełbas. Możemy też ugotować kocioł potrawkiz koźliny, żeby nakarmić ciebie i twoich ludzi.

– Potrawka z koźliny! Doskonale! – ucieszył się generał Zimmer. –Jesteśmy wdzięczni za gościnność. Nasi żołnierze skorzystają z wodyz waszej studni, a oficerowie będą spać w gospodzie.

– Możemy znaleźć co najmniej dwadzieścia łóżek w zdatnych doużytku domach – dodał Barre. – Reszta będzie musiała rozbić obóz.Znajdziemy im odpowiednie miejsca.

Zimmer się uśmiechnął.

– Każę moim ludziom ciągnąć losy, kto będzie spał na sienniku, a ktona twardej ziemi. I w miarę możności podzielimy się żywnością.

Posłał kilku swoich najlepszych myśliwych do lasu; wrócili z dwomajeleniami, które dołożyli do biesiady. Mieszkańcy Lockridge świętowalinadzieję, którą im przyniosła d’harańska armia, zapewnienie o pokojuw nadchodzących latach.

Peretta siedziała obok Olivera, jedli koźlinę, fasolę i krupnik. Młoda

427

Page 427: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

kobieta pochyliła się ku towarzyszowi z nieobecnym spojrzeniem.

– Kiedy wtedy tędy przechodziliśmy, nie miałam pojęcia, że świat jesttaki rozległy i jak daleko znajdziemy. A zanim tu dotarliśmy, przebyliśmytaką długą drogę! – Roześmiała się. – Teraz, kiedy znowu jesteśmyw Lockridge, wydaje mi się, że niemal jesteśmy w domu.

– Jesteśmy prawie w domu. – Poklepał ją po ręce, a potemonieśmielony cofnął dłoń. – I wrócimy, obiecuję.

Obydwoje spali na kocach na miejskim placu. Nawet nie ciągnęlisłomek o spanie w łóżku. Oliver zdążył się przyzwyczaić do ciepłych nocypod rozgwieżdżonym niebem i nie miał nic przeciwko spaniu obokPeretty.

Wyruszyli w góry drogą, która wiodła kolejnymi graniami, wspinającsię coraz wyżej, aż na szczyt szerokiego działu wodnego. Oliverz zapartym tchem wpatrywał się w wielką dolinę. Mrużąc oczy, dostrzegałłaty zieleni, płynne srebro rzeki, nieregularne obrysy lustrzanych jezior,nawet geometryczne kształty znowu uprawianych pól. Długą chwilępotrwało, zanim do niego dotarło, na co patrzy.

– To kiedyś była Blizna!

– Czy to oznacza, że jesteśmy blisko Cliffwall? – zapytała Verna; głosmiała zarazem zmęczony i podekscytowany.

– Bliżej niż wczoraj – odezwała się Peretta. – Ale przed nami jeszczewiele dni podróży.

Oliver nie mógł opanować podniecenia.

– Nie tak dawno było to pustkowie wysuszone przez Życiożercę.Potem, za sprawą Victorii, stało się bastionem nieprzebytego lasu.

Peretta na to:

– Ale teraz świat wraca do normy. Dzięki Nicci. – Wyciągnęła dłoń kurozległej dolinie. – Musimy tam zejść, pójść obrzeżem, potem wspiąć sięna wysoko położoną pustynię. Widzicie tam na horyzoncie płaskowyż?

428

Page 428: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Tam są kaniony Cliffwall.

Oliver siedział za nią na koniu. Czuł przy sobie jej jędrne ciało.Powiedział właściwie bardziej do Peretty niż do innych:

– Tak, jesteśmy prawie w domu.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

429

Page 429: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 58

Nicci wypadła przez wysokie okno i leciała w mrok. Zimne nocnepowietrze raniło pobite ciało. Krople krwi tryskały, odpływając niczymczerwone gwiazdy dziwnych konstelacji.

Czarna suknia łopotała wokół niej. Kamienne ściany wieży tronowejśmigały obok, a potem nagie urwiska krawędzi płaskowyżu, kiedy leciałaku migoczącym światłom, dachom i krętym ulicom miasta daleko w dole.

Opadając ku śmierci, czuła się jak ptak, kruk z połamanymi skrzydłami.Ale ona nie umiała latać. Była jednak czarodziejką. Panią Śmierci.I chociaż Adessa ją pobiła, a władczyni Thora zadała ostateczny cios, tonie zniszczyły, nie pokonały Nicci.

Spadała… ale mogłaby się uratować. Umiała kontrolować wiatr,wykorzystując dar do manipulowania powietrzem, tworząc solidną zaporę.Teraz, pomimo oszołomienia bólem, wzięła szybki wdech, czującmetaliczny smak krwi w ustach. Przywołała wiatr pod siebie, żebyspowolnić upadek.

Dachy mknęły ku niej z szybkością wypuszczonej z łuku strzały.Zostały jej tylko sekundy.

Zagęściła powietrze, otuliła się nim, ale nadal spadała. Dachówkii plątanina ulic były coraz bliżej i wiedziała, że wciąż spada za szybko.Rozpostarła ramiona, starając się balansować ciałem. Za pomocą wiatruodchyliła się w bok, o włos mijając ostrą rynnę trzypiętrowego budynku,jedynie dwadzieścia stóp od ziemi.

Krzyknęła, przyzywając wszystkie swoje moce. Nie zamierzałaprzegrać, nie zamierzała umrzeć. Ale chociaż jej gniew był silny, niezyskała tak potrzebnej precyzyjnej kontroli. Przeciwny podmuch wiatruuderzył w nią i cisnął o ścianę budynku w ciemnym zaułku.

430

Page 430: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Ostatnim wysiłkiem przekręciła się na plecy, spowolniła upadek – i łupnęła w oślizły, zaśmiecony bruk uliczki za garbarnią i składem skór.

Uderzyła głową i częściowo straciła świadomość. Jednak nie pozwoliłasobie osunąć się w błogą czerń, choć często w odruchu obronnym uciekaław błogosławioną nieświadomość. Jagang wiele razy ją gwałcił i bił, ażstraciła przytomność; i ta krótka ucieczka w niebyt była niekiedy jedynymsposobem przeciwstawienia mu się. Poddawała się jego razom tylko po to,żeby odmówić mu przyjemności słuchania, jak krzyczy z bólu.

Lecz teraz nie musiała uciekać. I nie mogła skryć się przed bólem. Byłjej częścią. Oznaczał, że przeżyła. Dłuższą chwilę leżała z zamkniętymioczami, czując odór garbarskich środków, wyrzuconych okrawków skóryaxenów i zeskrobanej z nich tkanki, ciśniętych na kupę gnoju, żebyszczury miały się o co bić. Słyszała gryzonie drepczące w rynsztoku,myszkujące w śmieciach w głębi zaułka.

Leżąc bez ruchu, zrobiła przegląd własnego ciała, smakując krew najęzyku i czując, jak krzepnie w nosie. Pęknięta czaszka pulsowała bólem,pewnie Nicci miała wstrząśnienie mózgu. Mięśnie były obolałe pobrutalnej walce i upadku; wiedziała, że jej jasna skóra będzie usianasińcami. Kiedy wdychała i wydychała powietrze, czuła, że parę żeberpękło.

Uzdrowiłby ją czarodziej mający odpowiednią moc, ale była tu – nielicząc szczurów – sama. Mogła się uzdrowić, jak tylko odzyska siły… aleto potrwa. Wątpiła, czy któryś z czarodziejów Ildakaru kiwnąłby palcem,żeby jej pomóc, nawet jeśli niektórzy w duchu mieli za złe władczyni jejbrutalne metody. Nie przyznaliby się do tego teraz, kiedy Nicci przegrałapojedynek.

Ale przynajmniej nie została, jak zbuntowana czarodziejka Lani,zamieniona w kamień. Na razie musiała wycierpieć swoje i przeżyć.

Otwarła oczy. Pomimo bólu zmusiła się do ruchu; powoli wstała, łapiącoddech. Spojrzała w górę pomiędzy wznoszącymi się po bokach

431

Page 431: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

budynkami garbarni i składu. Złowieszcza kolumna wieży tronowej stałajak wartownik na skraju płaskowyżu. Niesamowicie wysoko nad nią. Niemogła uwierzyć, że spadła z takiej wysokości i przeżyła.

Kiedy popatrzyła na ściany składu, niespodziewanie zauważyła błyskiświatła, refleksy o poszarpanych obrysach, migające spośród cegieł.Odłamki lustra. Kawałki pozostawione jako sygnał.

Lustrzana Maska! Rebelianci.

Nicci, opierając się o ścianę dla zachowania równowagi, ruszyła przedsiebie. Mrok w zaułku był przyjemny i podnoszący na duchu. Oparła sięo chłodny kamień i odpoczywała, łapiąc oddech. Wiedziała, że musi iść –lecz była samiutka w mieście i nie miała dokąd się udać.

O tej porze ulice były puste i to było dobre. Nicci chciała być sama,zastanowić się, co robić. Każdy krok pochłaniał resztki energii. Zbyt wielemocy zużyła, walcząc z morazeth, broniąc się przed wichrem władczynii spowalniając swój upadek. Nic jej nie zostało. Nic. Nathan byłnieprzytomny i mógł już nigdy nie dojść do siebie. Nie wiedziała, gdziejest Bannon. Mrrę zamknięto w klatce. Ona była zdana na siebie.

Wzrok miała tak nieostry, a myśli tak dudniły jej w głowie, żepoczątkowo nie zauważyła poruszających się ukradkiem postaci.Wzdrygnęła się, cofnęła, wiedząc, że nie może pozwolić, żeby ją zobaczyłjakiś strażnik. Lecz to nie był naczelny kapitan Stuart ani jego zbrojnistrażnicy. To byli rebelianci.

Jeden wyskoczył do przodu, mówiąc szorstkim głosem:

– To czarodziejka. Lustrzana Maska się ucieszy.

Kolana pod nią drżały, starała się przyzwać dumę i determinację.Podeszła do przodu, żeby stanąć przed rebeliantami, ale zachwiała sięi osunęła na ścianę. Zakapturzone postaci spiesznie ją pochwyciły.

– Władczyni… mi to zrobiła. – Zaczerpnęła tchu, który jak ostre nożezranił płuca i bok. – Muszę ją zabić.

432

Page 432: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Ich twarze były niewidoczne w ciemności i Nicci nie miała powodu imzaufać, lecz to była jej jedyna nadzieja.

Poczuła na ramionach podtrzymujące ją dłonie.

– Chodź z nami, czarodziejko. Zabierzemy cię tam, gdzie będzieszbezpieczna.

Właśnie to chciała usłyszeć. Zapadła się w kojącą czarną nicość.

Nicci ocknęła się w chłodnym i wilgotnym, pachnącym mgłą miejscu.Słyszała łagodny plusk wody, niczym cichy szept kochanka. Zamrugałabłękitnymi oczami, starając się skupić wzrok, i rozejrzała: zobaczyławąskie korytarze o kamiennych ścianach, oświetlone osłoniętymilatarniami.

Tunel był gładki i ciemny, jakby jakiś magiczny stwór wykopał gosobie w piaskowcu. Środkiem prostego jak strzała podziemnego kanałupłynął strumień. Akwedukty! Po bokach wodociągu biegły w dal szerokiena cztery stopy chodniki.

Leżała na drewnianej pryczy, na kilku warstwach koców. Jejprowizoryczne łóżko stało na solidnym chodniku w pobliżu wody.Obróciła się, spodziewając się wybuchu bólu połamanych kości i stłuczeń,lecz poczuła mrowienie uzdrawiania i już nie groziła jej śmierć.

– Ktoś mnie uzdrowił – mruknęła zaskoczona. – Ktoś mający dar.Gdzie jestem?

Głos miała ochrypły, gardło wyschnięte mimo wilgoci w powietrzu.Uniosła głowę i zobaczyła postaci w brązowych szatach. Odrzucilikaptury, nie bojąc się pokazać tutaj twarzy. Przyglądali się jej mężczyźnii kobiety, bladzi, wystraszeni, ale i wyzywający.

Podparła się na rękach, co wywołało poruszenie wśród obecnych. Jedenpobiegł tunelem po pomoc, a dwoje do niej podeszło.

– Uspokój się, czarodziejko.

433

Page 433: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Starsza kobieta podała jej płytką miseczkę z wodą i Nicci łapczywie sięnapiła. Woda była przejrzysta, chłodna i przepyszna. Chciała więcej, alekobieta się sprzeciwiła.

– Za dużo i zwymiotujesz. Powolutku. – Podała jej miękki chleb i Niccioderwała kawałek. – Sama upiekłam i ukradłam mojemu panu. Chleb da cisiłę. Przed tobą jeszcze długie leczenie.

– Wystarczająco się wyleczyłam. – Żując smakowity chleb, Niccizmusiła się, żeby usiąść. Zsunęła stopy z pryczy i dotknęła chłodnegokamienia chodnika. – Na tyle, żeby się zastanowić nad kolejnymidziałaniami.

Rozebrano ją z czarnej sukni, która leżała w pobliżu równiutko złożona.Nicci owinęła się kocami, aby się ogrzać i skompensować szalejący w niejlodowaty gniew. Przyjrzała się dokładnie otoczeniu. W powietrzu czułosię czystą wilgoć, nie smród ścieków czy kwaśny odór garbarni. Wróciłybolesne wspomnienia.

– Thora… Adessa.

– Ciii, nie musisz się nimi przejmować. Jestem Melba. Zdrowiej,a potem z nimi walcz. – Usta starej kobiety wykrzywił ponury uśmiech. – Wszyscy jesteśmy gotowi z nimi walczyć.

– Gdzie jesteśmy? Kim są ci ludzie?

– Już znasz odpowiedzi na oba pytania, czarodziejko – powiedziałmęski głos.

Kiedy się odwróciła, jej plecami szarpnął ból. Patrzyła na kolejnąpostać w szarej szacie z kapturem i gładkim srebrnym owalem na twarzy.Lustrzana maska tłumiła głos, lecz w słowach mówiącego była jakaś moc.

– W wieży tronowej rzuciłaś wyzwanie złu. Niestety zostałaśpokonana… ale nie zabita. Pomożemy ci znowu stać się silną. – LustrzanaMaska zamilkł. – Żebyśmy wszyscy byli silniejsi i na zawsze odmieniliIldakar.

434

Page 434: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Tak. – Nicci czuła dziwną pewność siebie. – Znajdźmy sposób, żebyich zniszczyć. Jak długo… to trwało?

Mężczyzna zbliżył się do jej pryczy.

– Byłaś nieprzytomna dłużej niż dzień. Dobrze, że moi zwolennicyznaleźli cię wkrótce po tym, jak spadłaś, przed miejskimi strażnikami. –Zaśmiał się cicho. – Tamci bardzo się zdziwili, gdy nie znalezionotwojego ciała.

– Słyszeliśmy o twojej walce – odezwała się Melba, podając jej drugikawałeczek chleba. – Walczyłaś dzielnie i wspaniale.

– Przegrałam – powiedziała Nicci.

– I tak nimi wstrząsnęłaś – pocieszył ją Lustrzana Maska. – Tak jak my,kiedy wypuściliśmy bojowe zwierzęta, żeby wywołać w mieście zamęt.

Jego zwolennicy skupili się wokół nich, żeby słyszeć rozmowę. W ichlśniących oczach i pełnych zapału twarzach Nicci wyczytała, że tchnęław ich życie nadzieję… a nie miała pewności, czy ona ją ziści.

– Musimy wciąż im szkodzić, póki nie rozbijemy starego ładu – podjąłLustrzana Maska. – Zepsute społeczeństwo Ildakaru należy zmienić. Radazbyt długo rządziła, a ludzie cierpieli. To się musi skończyć.

Zgromadzeni wokół przytaknęli.

– Zrobię, co w mojej mocy, żeby w tym pomóc – obiecała Nicci.

Lustrzana Maska skinął głową, jakby się tego spodziewał.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

435

Page 435: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 59

Siwowłosy czarodziej, niczym rzeźba z wosku o cielistej barwie, leżał naokolonym runami blacie stołu w studiu kreatora.

Nathan Rahl wyglądał świetnie i po królewsku; mógł na powrót stać sięwielkim czarodziejem, jeśli tylko odzyska moc. Andre go podziwiał,zachwycony, że miał okazję przeprowadzić taki eksperyment, jakrzeźbiarz pracujący w najlepszym, najrzadszym marmurze.

Jednak czasem najdoskonalszy materiał ma ukryte wady, które mogązniszczyć posąg. Andre się zastanawiał, czy Nathan ma jakąś wewnętrznąskazę, która może go zgubić.

– Przekonamy się, z jakiej gliny jesteś zrobiony, hm? – Przesunąłpalcami po długiej bliźnie na piersi czarodzieja, gdzie rozszczepił ciałoi odchylił mostek, po czym wyjął jego wciąż bijące, pozbawione daruserce, żeby zastąpić je sercem Ivana. – Tylko czas nam to powie.

Kiedy się odsunął, Nathan nawet nie drgnął. Jego ciało było chłodne,oddech powolny i płytki. Powieki przypominały delikatny pergaminzasłaniający przenikliwe lazurowe oczy.

Nathan Rahl twierdził, że ma tysiąc lat, co czyniło go rekordzistą wśródswoich, lecz czarodzieje Ildakaru żyli o wiele dłużej dzięki całunowinieśmiertelności.

Sam Andre przeżył niemal dwa tysiąclecia. Liczył sobie pięćset lati jego dar był w największym rozkwicie, kiedy generał Utros nadciągnął zeswoją armią. Setki tysięcy żołnierzy niemal zupełnie zniszczyły zasiewyi sady w swoim marszu przez góry, zmiotły z powierzchni ziemi wszystkiemiasteczka na swojej drodze – tylko po to, żeby przetrwać parę kolejnychdni. Zjawili się pod Ildakarem i zażądali poddania się, mając nadzieję, żeogołocą miasto z jego bogactw. Utros im obiecał, że będą mogli złupić

436

Page 436: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Ildakar.

Ale Ildakar ich pokonał.

Andre zostawił Nathana w uzdrawiającej śpiączce i ruszył przezskrzydła swojego domostwa, myśląc o tym, jak wraz z innymiczarodziejami stawił czoło wielkiej armii imperatora Kurgana. Jakokreator ciał był wtedy taki silny, taki pewny siebie, taki ambitny.W obliczu zagrożenia stworzył niektóre ze swoich najlepszych dzieł.

Wszedł do obszernego, odosobnionego skrzydła i darem zwiększyłoświetlenie. Z westchnieniem dumy popatrzył na trzech opancerzonychtytanów Ixax, których stworzył na najlepszych obrońców Ildakaru,niezwyciężonych wojowników mogących w pojedynkę powalić tysiącewrogów, gdyby kiedykolwiek doszło do bezpośredniego starcia. Razwypuszczone na wroga te gigantyczne bojowe machiny atakowałyby jakwygłodzone lisy w kurniku, powalając przeciwników bez zatrzymywaniasię.

Andre stał z dłońmi splecionymi za plecami, podziwiając gigantycznepostaci, nabijane mosiężnymi ćwiekami opaski na ramionachi przegubach, ogromne rękawice kryjące pięści wielkie jak głazy. Trzejwojownicy Ixax stali wyprostowani, z masywnymi rękami po bokach, zezłączonymi stopami; grube metalowe hełmy okrywały ich głowy i twarze,zostawiając jedynie wizury.

– Ach, zawsze się wami zachwycam! – powiedział. – Jestem rad, żewas stworzyłem, ale i trochę rozczarowany, że duma czarodziejów niepozwoliła mi stworzyć was więcej. – Parsknął. – Przydałaby się nam całaarmia Ixaxów, hm? – Przeszedł do drugiego olbrzyma, patrząc nawybrzuszenia mięśni pod grubym przylegającym pancerzem. – Gotowi,oczekujący i, och, jakże oddani. – Uśmiechnięty zbliżył się lekkimkrokiem do trzeciego giganta. – Każdego z was stworzyłem z surowegotworzywa, z podrzędnego żołnierza, rekruta skazanego na śmierć na poluwalki. A popatrzcie na siebie. – Uniósł ręce. – Patrzcie, kim się staliście! –

437

Page 437: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Mlasnął językiem. – Ach, gdybyż tylko moja magia potrafiła dać wamwielką cierpliwość. Czas musi się wam strasznie dłużyć, hm? –Zarechotał. – Na wypadek, gdybyście się pogubili, to stoicie tunieruchomo ponad tysiąc pięćset lat. Dzień po dniu tkwicie w miejscu…świadomi i obserwujący.

Najbliższy wojownik Ixax był tak wysoki, że jego udo znajdowało sięna poziomie piersi kreatora i Andre musnął palcami chropowatąpowierzchnię nagolenicy.

– Musisz być gotowy do walki, do natychmiastowego działania. Niebędzie czasu, by cię budzić, kiedy będziemy potrzebować twojej siły.Przykro mi, że okazało się to dla was takie kłopotliwe. Jakież wzniosłemyśli musicie snuć, tak tutaj stojąc – powiedział, ale w jego głosiepojawiły się szydercze nutki. – Och, pewnie myślicie o wzniosłych ideach,hm? Co za szkoda, że nie możecie tego zapisać. Poeta stworzyłby pięknywiersz, epos o tysiącach wersów. Jestem pewien, że właśnie temu przezlata poświęcacie swoje myśli. Bo o czymże innym mielibyście myśleć? – Uniósł brwi.

Żaden z trzech wojowników nawet nie drgnął. Byli jak olbrzymieposągi. Lecz on wiedział, że w pancerzach tkwią żywe, świadome istoty.

– Jakie to musi być dla was frustrujące. – Szyderstwo stało sięwyraźniejsze. – Cały ten czas nie móc napiąć mięśni. Nie chcielibyściechociaż… wyciągnąć nóg?

Stanął przed środkowym Ixaxem, postukał palcem w zbroję.

– Czujesz to? A gdybyś tak musiał podrapać się w nos? Gdyby cięswędziało, hm?

Przechadzał się przed nimi, upajając się swoim osiągnięciem. Chociażte trzy żywe rzeźby były dawno ukończone, to wojownicy Ixax byli w jegorękach niczym glina. Wciąż mógłby ich roztrzaskać, gdyby zechciał i byłznudzony.

438

Page 438: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Powiedział:

– Wyobraź sobie, że cię swędzi… – Zarechotał znowu.

Przez wizury w ciężkich hełmach patrzyły na niego gniewnie oczytrzech nieruchomych Ixaxów.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

439

Page 439: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 60

Nicci, wracając do zdrowia w ciemnych podziemnych akweduktachIldakaru, znalazła wreszcie siły, żeby wykorzystać własną uzdrawiającąmoc do odbudowania połamanych kości i zaleczenia innych ran.

Kiedy była nieprzytomna, ktoś ją obmył wilgotnym płótnem, otarł krewz twarzy. Lecz i to ją zadziwiło, wiedziała, że ktoś inny na tyle ją uleczyłza pomocą daru, żeby utrzymać przy życiu. Czyli ktoś wśród rebeliantówmiał dar, co oznaczało, że nie wszyscy byli niewolnikami lub członkaminiższych klas. Leczenie tak ciężkich urazów wymagało nie byle jakiejmagii.

Kiedy pytała o to Melbę i innych, nikt nie odpowiadał na jej pytania,ale i nie musiała znać odpowiedzi. Mogła już polegać na sobie, gromadzićwłasną moc. Planowała, jak ponownie rzucić wyzwanie rządzącej radzie,a zwłaszcza władczyni Thorze.

Jak tylko będzie gotowa.

Nie mogąc usiedzieć na miejscu, poznawała tunele akweduktu wijącesię przez całe miasto. Towarzyszył jej z latarnią jeden z rebeliantów, którysię nią opiekował, mężczyzna w średnim wieku o łagodnym głosie,Rendell. Potrafił znaleźć drogę w tym labiryncie.

– Woda spływa ze strumyków i strumieni na równinie – wyjaśniał – alewiększość pochodzi z rzeki Killraven.

– Przecież rzeka płynie daleko, u podnóża urwiska – zauważyła Nicci.

– Czarodzieje wykorzystują runy transferujące i każą wodzie płynąć,gdzie im się podoba. Nie ma znaczenia, czy w górę, czy w dół stoku.

Rendell przystanął na skrzyżowaniu, popatrzył na płynącą kanałemwodę i wybrał drogę w lewo. Nicci poszła za nim. Światło latarni rzucałona ściany ciepły, pomarańczowy blask.

440

Page 440: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Wykorzystując swój dar, rozprowadzają wodę po całym mieście,napełniają fontanny, misy i pojemniki w ogrodach szlachetnie urodzonychmających dar.

Nicci poprawiła spódnicę na kolanach, pochyliła się i zanurzyła palcew wodzie.

– To musi wymagać wielkiego wysiłku.

Rendell spojrzał na nią.

– Oczywiście. Ale czarodzieje Ildakaru nie mają nic przeciwkoniepotrzebnym, teatralnym gestom, żeby udowodnić swoją moc.

Nicci wytarła dłoń w suknię.

– Też tak sądzę.

Rendell był niewolnikiem, który uciekł od czarodzieja Damona i ponadrok ukrywał się w podziemnych akweduktach; w końcu swoją lojalnośćofiarował Lustrzanej Masce. Damon uważał go za rzecz, coś w rodzajumebla. Chociaż Rendell rzadko okazywał emocje, to jego oczy błyszczały,kiedy mówił o wolności. Nicci wyczuwała w tym także ciągle żywą urazęi oburzenie, które Lustrzana Maska wykorzystywał. Wszyscy jegozwolennicy czuli to samo.

Nicci rozmawiała z nimi, chcąc zrozumieć, kim są. Niektórzy bylizbiegłymi niewolnikami, którzy spędzili w Ildakarze całe życie, innizostali tu sprzedani przez Norukaich w ostatnich latach. Jedni rzadkozaglądali do tuneli, inni cały czas pozostawali pod ziemią, jak żuki drążącekorytarze w spróchniałym pniu zwalonego drzewa. Lustrzana Maskapojawiał się prawie codziennie, ale nawet w bezpiecznych tunelach nigdynie zdejmował z twarzy maski.

Spotkał Nicci, kiedy spacerowała tunelami ze swoim przewodnikiem.Powitało ją jej własne zniekształcone oblicze zamiast jego twarzy.

– Tutaj jesteś! Wiem, że coraz bardziej się niecierpliwisz, czarodziejko.Chodź ze mną. Mamy w akweduktach jeszcze jednego gościa i myślę, że

441

Page 441: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ucieszy cię rozmowa z nim. – W rozkołysanej szacie pomaszerowałtunelem. – Najprawdopodobniej będzie to jego ostatnia rozmowa.

Nicci poszła za nim, zaciekawiona i nieufna. Wędrowalirozgałęziającymi się tunelami o niskich stropach, przechodzili po wąskichkładkach z desek ułożonych przez rebeliantów. W pobliżu skrzyżowaniakanałów dotarli do niewielkiej wnęki zmienionej w więzienną celę.

Nagi mężczyzna był przykuty do szorstkiej ściany łańcuchami nażelaznych bolcach; więzień stał wyciągnięty w górę tak, że stopami ledwodotykał ziemi. Kiedy zobaczył, że się zbliżają, zaczął się szarpaći wykręcać, sycząc na nich jak schwytany gad.

Nicci się przekonała, że to skojarzenie jak najbardziej trafne, kiedyzobaczyła straszliwie zniekształconą twarz, cięcia od kącików ust dostawów żuchwy, wytatuowane łuski, dwa długie cienkie warkoczedyndające z tyłu wygolonej czaszki. W głęboko osadzonych oczachNorukaiego jarzył się gniew. Szarpał się w łańcuchach, napinając je dogranic. Patrzyła, jak grają mięśnie wychudzonej postaci. Żebra sterczały,przypominając jej o szkielecie węża morskiego, który wraz z Nathanemi Bannonem znaleźli na plaży Widmowego Wybrzeża.

– To ten Norukai, który zaginął. – Przymrużyła oczy, próbując sobieprzypomnieć jego imię. – Dar.

– Tak. Odpłynęli bez niego, co pokazuje, jak są lojalni wobec własnychludzi – powiedział Lustrzana Maska. – Dar rozumie teraz, jak to jest byćwięźniem.

– Żywym mięsem – dodała Nicci.

Norukai kłapnął szczękami jak dzikie zwierzę usiłujące ugryźć swojegodręczyciela.

– Nie będzie już długo żywy. – Lustrzana Maska podszedł doszarpiącego się więźnia na odległość dłoni. – Jego kompani zostawili gotutaj, żebyśmy się mogli zabawić. Wielu moich zwolenników pamięta

442

Page 442: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

delikatne pieszczoty Norukaich z okresu niewoli u nich.

Większość ciała Dara miała kolor głębokiej czerwieni. Całe ramiona,prostokątne łaty na udach i po lewej stronie pleców były zdarte do żywegomięsa. Nicci uświadomiła sobie, że powoli obdzierano go ze skóry.

Lustrzana Maska zauważył jej spojrzenie i powiedział:

– Musiałem coś dać moim zwolennikom. Rozdałem im ostre nożei pozwoliłem się zemścić. Zdzierają po jednym wąskim pasku – zaśmiałsię. – Lista oczekujących na swoją kolej jest całkiem długa. – Zwróciłswoją lustrzaną twarz ku Nicci i chociaż nie widziała jego miny, tousłyszała, jak zmienia się ton stłumionego głosu. – Trudno mi było ichpowstrzymać, żeby od razu go nie zabili. Taki gniew… – Potrząsnąłosłoniętą kapturem głową. – Taki gniew może być bardzo użyteczny.

– Czy na coś się przydał? Przesłuchaliście go? – Nicci wiedziała, jakniebezpieczni i obmierzli są Norukai, ale nie wierzyła, że interesuje ichwyłącznie handel. – Wiecie, po co przypływają do Ildakaru?

– Sprzedawać niewolników.

– I to wszystko? Uważam, że mogę wydobyć z niego więcej informacji.– Bardzo się na to cieszyła. Pamiętała, że rada rządząca nie widziałapotrzeby przesłuchiwania przebudzonego kamiennego żołnierza Ulricha.

– Walczymy o wolność – powiedział Lustrzana Maska. – Mamyniewielkie doświadczenie w przesłuchiwaniu.

Nicci się uśmiechnęła.

– Zdajcie się na mnie. – Wspomniała, jak torturowała jeńców dlaimperatora Jaganga i jaka była dobra w wydobywaniu ważnych informacji.– Płomyk ognia w płucu, łamanie kości, rozgrzewanie szpiku, a możei zamrożenie po kolei gałek ocznych.

Dar znowu szarpnął okowy i Nicci poznała po brzęku łańcuchów jegosiłę. Gdyby miał wystarczająco dużo czasu, to ignorując ból przegubów,pewnie by wyrwał ze ścian żelazne bolce – jeśli Lustrzana Maska

443

Page 443: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

trzymałby go tutaj tak długo.

Więzień zasyczał i kłapnął groteskowymi ustami.

– Wszyscy umrzecie! Król Grieve mnie pomści.

– Król Grieve nie wie, że tu jesteś – powiedział Lustrzana Maska. – A skoro całun znowu jest na miejscu, twój król nic nie może zrobić.

Dar, krzywiąc się z bólu, znowu się szarpnął.

– O, przybędzie, jak tylko wasz całun opadnie. Przyprowadziwszystkich Norukaich. Już buduje flotę i gromadzi armię.

– Brzmi pięknie – stwierdziła Nicci – ale nic nie wiem o tym króluGrievie. Nie może być zbyt groźny.

– Poznasz jego imię – warknął Dar. – Nazywają go Grieve, czylirozpacz, bo właśnie w nią wpadają ludzie, kiedy go zobaczą.

Nicci uświadomiła sobie, że Norukai aż kipi wściekłością. Chełpił sięswoimi ziomkami.

– Jest taki skory do gadania, że pewnie nawet nie będę musiałastosować żadnych technik – powiedziała, nie kryjąc rozczarowania.

Lustrzana Maska stwierdził znudzonym głosem:

– Król Grieve cię pomści. Tak, tak, bardzo się boimy. – Popatrzył naNicci. – Czarodziejko, nie zechciałabyś dla własnej przyjemności zedrzećz niego pasa skóry? – Wyjął z fałd szarej szaty zakrzywiony nóż ze złotąrękojeścią.

Nicci go rozpoznała.

– Wygląda jak jeden z ofiarnych noży, które członkowie rady mielipodczas rytuału krwawej magii.

– Tak. Co za ironia, nie sądzisz? Jeden z piratów, który sprzedałzłożonych w ofierze niewolników, zazna teraz bólu zadanego tym samymnożem.

– Skąd go masz? – zapytała Nicci.

444

Page 444: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Mężczyzna uniósł ostrze, obrócił je przed swoją lustrzaną maską, jakbysię przyglądał szczegółom.

– Moi zwolennicy są wszędzie.

– Król Grieve zjawi się tutaj ze swoją armią – upierał się Dar. – A nibyczemu waszym zdaniem handlarze niewolników przybywają do Ildakaru?Zbieramy informacje. Uważacie, że wasze miasto jest niezwyciężone, alejesteście słabi i zbyt pewni siebie. – Szczęki poruszyły się jak u kłapiącejzębami trupiej czaszki; nazbierał śliny, żeby ich opluć, ale wyciekła zezbliznowaciałych kącików ust. – Sprzedajemy żywe mięso, bierzemywasze złoto i dowiadujemy się wszystkiego o waszym mieście, żebyśmymogli je podbić, jak i resztę Starego Świata.

– Ale ambitny, nieprawdaż? – rzucił stłumionym głosem LustrzanaMaska.

Nicci nie zbyła jednak tej groźby.

– Co to znaczy, że Norukai mają armię i flotę? Jak zamierzają podbićcały Stary Świat?

Dar uśmiechnął się szyderczo.

– Wszyscy jesteście dla nas żywym mięsem. Jesteście słabi. Budujemynaszą siłę na wyspach i zamierzamy zdobyć ląd. – Roześmiał się. –Widzieliśmy tysiące kamiennych żołnierzy pod waszym miastem.Uważacie, że to była potężna armia? Na naszych okrętach będzie dwa razytyle żołnierzy, a wkrótce je zwodujemy. – Zaśmiał się znowu, wiedząc, żei tak umrze.

Nicci się zastanawiała, jak długo będą obdzierać go ze skóry. Pewnieprzeżyje jeszcze wiele dni.

Rendell i kilku innych w milczeniu przybyło tu tunelami, chcącobserwować przesłuchanie, i wielu niecierpliwie czekało, żeby też zadaćból.

Lustrzana Maska spojrzał na nóż o złotej rękojeści i na swoje odbicie

445

Page 445: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w wypolerowanym stalowym ostrzu.

– Niestety nie będzie cię tu, żeby podziwiać to zwycięstwo. – Szybkimruchem podciął Norukaiemu gardło.

Dar wił się i dygotał w łańcuchach. Kiedy trysnęła krew, LustrzanaMaska zręcznie usunął się na bok, żeby nie splamiła jego szat, ale kilkaciepłych kropel spadło na policzek Nicci. Inni się cofnęli z pomrukiem.Krew spływała po nagiej piersi handlarza niewolników, tworzyła kałużę nachodniku i skapywała do kanału, żeby zasilić miejskie zasoby wody.

Mieszkańcy Ildakaru nie pierwszy raz będą mieli kontakt z krwią. Niccinie przejęła się ani zabójstwem Dara, ani krwią w wodzie.

– Nie podoba mi się to jego gadanie o wielkiej zdobywczej armii. Cowiemy o Norukaich?

– Bardzo mało, ale to mnie nie obchodzi – oznajmił Lustrzana Maska. –Pod całunem jesteśmy bezpieczni. Mam na względzie sprawy Ildakaru.

Kiedy Dar znieruchomiał, przywódca rebeliantów oparł dłoń na jegoczole i przycisnął mu głowę do ściany. Mocno naparł długim nożem nagardło, przecinając krtań, tchawicę i na koniec kręgosłup. Uniósł odciętągłowę Dara za jeden z warkoczy i rzucił Rendellowi, który ją złapał. Krewzachlapała burą szatę zbiegłego niewolnika.

Lustrzana Maska powiedział:

– Weź to i pod osłoną ciemności nabij na pal gdzieś w mieście.Z powodu całunu nie możemy jej wynieść na jedną z dróg prowadzącychdo Ildakaru, lecz przesłanie będzie wystarczająco jasne. – Po czymodwrócił się i opuścił kryjówkę swoich zwolenników.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

446

Page 446: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 61

Wzmógł się ciepły popołudniowy wiatr, świszcząc w wąskich skalnychkanionach wypolerowanych wiatrami. Czarodziej Renn szedł zespuszczonymi oczami, obserwując, jak jego stopy robią jeden krok podrugim. Jedenastu pozostałych przy życiu członków ekspedycjidowodzonej przez kapitana Trevora mozolnie posuwało się poplątanymiścieżkami.

Żaden z nich nie wiedział, dokąd.

– Jestem przekonany, że już niemal doszliśmy – powiedział Trevor poraz piąty tego dnia; szaleńczy optymizm chronił go przed obłędem.

Kiedy minęli widowiskową przełęcz Kol Adair i zeszli w niższe góry,trafili na zniszczone trakty, zarośnięte zielskiem, a nawet drzewami. Jakgdyby przyroda się mobilizowała, żeby usunąć każdy ślad pozostawionyprzez człowieka. Na koniec wyprawa dotarła do wysokiego pustynnegopłaskowyżu i kanionów. Jej członkowie wciąż szli do przodui przekonywali sami siebie, że są na dobrej drodze.

Dręczeni pragnieniem przedzierali się przez skarłowaciałe pinie,kolczaste juki i szare tamaryszki. Słyszeli płynący strumień – tak bliski,a tak niedostępny. Gdzieś w gęstwie tamaryszków woda wpływała dogroty, a potem rozlewała się po skale.

– Na zadek Opiekuna! – powiedział jeden z żołnierzy. – Niech szlagtrafi te zielska.

Mieczami rąbali oporne rośliny, rozszczepiając ostre suche gałązki.

– Czarodzieju, nie mógłbyś wyczarować ścieżki? – zapytał innyprzygnębiony żołnierz. – Albo powiedzieć nam, gdzie jesteśmy?

– Mój dar to nie mapa – odparł Renn; gardło miał zbyt wyschnięte,żeby się sprzeczać. – Nie sądzisz, że gdybym mógł, tobym już dwa

447

Page 447: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

tygodnie temu stworzył magiczną mapę?

– To była tylko sugestia, czarodzieju – powiedział Trevoruspokajającym tonem.

Renn się nabzdyczył i podrapał irytującą szczecinę na swoich licznychpodbródkach.

– Odsuńcie się. Mogę użyć daru, żeby uprzątnąć te śmieci. To jużbędzie coś.

Dziewięciu żołnierzy odsunęło się od gęstwiny blokującej dostęp dostrużki wody. Renn machnął dłonią, przyzywając dar, żeby wyrwaćz korzeniami oporne kolczaste zarośla. Dając upust gniewowi i frustracji,wyszarpnął tamaryszki z ziemi i odrzucił je z taką furią, że ze świstemprzecięły powietrze i spadły daleko w głębi kanionu, tworząc stos śmieci.Woda z bulgotem wypływała ze źródła, ale teraz była brejązanieczyszczoną czerwonym błotem z kanionu. Żołnierze patrzyli na toz rozpaczą.

– Nie możemy tego pić.

– Trzeba poczekać, aż osiądzie – powiedział zawsze optymistycznykapitan Trevor. – Możemy też przecedzić wodę przez szmaty.

– Stańmy tu obozem – zaproponował Renn, chociaż było dopierowczesne popołudnie. – Przynajmniej mamy wodę.

– A co z jedzeniem? – zapytał jeden z żołnierzy. – Nasze plecaki sąpuste.

– Złapcie trochę jaszczurek – rozkazał Trevor, a kiedy żołnierzezaszemrali, dodał: – Skoro narzekacie, to znaczy, że nie jesteście aż tacygłodni.

Żołnierze, niegdyś dzielni członkowie miejskiej straży Ildakaru, stalisię padlinożercami przeczesującymi kaniony, rzucającymi kamieniamiw jaszczurki lub próbującymi je złapać gołymi rękami. Przed trzemadniami jeden z nich znalazł krzak obsypany ciemnoczerwonymi jagodami,

448

Page 448: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

które chciwie zjadł, nie chcąc się dzielić z kolegami. Zakłopotany wróciłdo obozu z ustami poplamionymi sokiem. Koledzy byli na niego wściekli,że sam się najadł świeżych owoców.

Nieszczęśnik zmarł tamtej nocy, wstrząsany drgawkami, krzycząci wymiotując. Potem byli o wiele ostrożniejsi.

Renn tęsknił za swoją willą w Ildakarze, swoimi niewolnikami,ogrodami, uroczymi wietrznymi dzwoneczkami.

– Nie szkoli się nas na ludzi lasu – poskarżył się Trevorowi na tyległośno, żeby żołnierze go usłyszeli.

Kiedy zwiadowcy wrócili z polowania z marnymi łupami, przynieśli teżna ognisko wyrwane z korzeniami tamaryszki. Suche gałęzie paliły się takszybko i dawały taki żar, że ogień wymknął się spod kontroli i podpaliłpobliskie krzaki. Renn znowu musiał odwołać się do daru – i małej ilościwody ze źródła – żeby ugasić pożar.

Kolejna katastrofa w ich niekończącej się wędrówce.

Renn nienawidził władczyni i wodza-czarodzieja, miał im za złe, żewysłali go na tę idiotyczną wyprawę bez wyraźnie określonego celu, bezkonkretnych wskazówek i bez żadnego przygotowania. Całe życie spędzilibezpiecznie i wygodnie w legendarnym mieście. Czyż to Renn musiałumieć rozbijać obóz, polować czy też znajdować jadalne korzonki i liście?Żaden z nich tego nie umiał. Strażników miejskich czegoś takiego nieuczono.

Teraz byli nieszczęśliwi i zagubieni na pustkowiu. Od tak dawnawędrowali, że wątpił, czy kiedykolwiek odnajdą drogę do domu. Musieliznaleźć Cliffwall i w imieniu Ildakaru zgłosić roszczenia do wielkichzasobów dzieł o magii.

Renn wcale nie był pewny, czy jeszcze mu zależy na Ildakarze.

Kiedy układali się do snu, wciąż czując dym ze zgaszonego jużogniska, kapitan Trevor powiedział:

449

Page 449: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Jestem pewien, że jutro tam dotrzemy.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

450

Page 450: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 62

Thora, ze swojego siedziska w wysokiej wieży tronowej, wyczuwałamroczną energię i niepokój na ulicach Ildakaru, które doprowadzały ją dowściekłości. Od wielu dni była rozdrażniona, od kiedy ta bezczelnaczarodziejka Nicci rzuciła jej wyzwanie.

Była podejrzliwa wobec gości z zewnątrz, odkąd się pojawili. Takiirytujący odmienny światopogląd nie pasował do tego, co ona i jejtowarzysze czarodzieje osiągnęli w Ildakarze, do ich idealnej społeczności.Nicci ochoczo wszystko krytykowała, ale nie przynależała tutaj,a towarzyszący jej czarodziej nie miał mocy. Thora żałowała, że w ogólepojawili się w mieście.

Ale teraz obca czarodziejka została pokonana, a Nathan wciąż leżałnieprzytomny w domostwie kreatora. Może będzie mniejszymutrapieniem, kiedy się obudzi. Jeżeli eksperyment Andre przywróci mudar, to Nathan Rahl będzie czuł wdzięczność. A jeśli się okaże krnąbrny,to Thora i jego zniszczy.

Tego bezużytecznego młodego człowieka, Bannona, szkolono naćwiczebnych arenach. Dzięki temu będzie mógł się przysłużyć miastu.Tak, wszystko było w porządku.

Na rozkaz władczyni Adessa pojawiła się rankiem w komnacie rady,żeby zdać raport. Ponieważ było wcześnie, ani Maxim, ani członkowiedumy jeszcze nie przybyli.

Morazeth, znając swoje miejsce, stanęła u stóp tronu.

– Bannon jest dobrym wojownikiem, władczyni. Nieźle sobie radził,walcząc z naszym czempionem, chociaż doznał poważnego wstrząśnieniamózgu. Lila go szkoli. Trzeba go gruntownie wyćwiczyć, przyuczyć dozapachu krwi, ale będzie niezły.

451

Page 451: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Przynajmniej dostarczy rozrywki – powiedziała Thora. – Nieobchodzi mnie, czy padnie w pierwszej walce. Był przyjacielem Niccii wciąż mnie to złości.

Na przeciwległej ścianie świeża kamieniarka pokazywała, gdzierobotnicy naprawili obrzeża wybitych okien i ścianę. Większość pokrytejzaklęciami skóry Adessy była przebarwiona od licznych ciosów, jakiezadała jej Nicci. Morazeth uznawała to za cenę swojego pojedynku. Każdycios był małą klęską. Chociaż w końcu pomogła zniszczyć Nicci, to niewygrała walki tak szybko i czysto, jak oczekiwała władczyni.

– Znalazłaś już jej ciało? – zapytała Thora. – Spadła z wieży, więc musileżeć gdzieś w mieście.

Adessa wzdrygnęła się i odwróciła.

– Nie, władczyni. Kapitan Stuart i strażnicy przeszukali ulice i dachy.Powinniśmy znaleźć jej roztrzaskane ciało.

W klatce za tronem nowo schwytane skowronki ćwierkałyi świergotały, ale ich śpiew jakoś teraz Thory nie uspokajał. Wstałai podeszła po wypolerowanych błękitnych płytach do naprawionych okien.Energicznie je otworzyła, wdychała chłodne poranne powietrze i patrzyłana leżące w dole miasto. Nicci została wyrzucona przez te okna z całą siłą,jaką Thora potrafiła przywołać. Mogła spaść gdziekolwiek.

– Spodziewałam się, że jakiś obywatel zgłosi, iż znalazł ciało na swoimpodwórzu lub w rynnie.

– Liczyliśmy na to, władczyni, ale nic takiego się nie stało.

– Znajdź ją – nakazała Thora. – Ludzie tyle samo mówią o Nicci coo tym głupku Lustrzanej Masce.

Chociaż tego ranka nie zwołano zgromadzenia dumy, Thora wolałazostać w komnacie tronowej, bo należała do niej. Siedząc na tronie,patrząc przez okna, władczyni pamiętała o swojej władzy i statusie. Ildakarnależał do niej. Członkowie dumy i nawet jej mąż byli tylko ozdobnikami.

452

Page 452: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

To ona była władczynią i to była jej utopia, jej plan. Wymyśliła towszystko, widząc maszerującą przez równinę armię generała Utrosa.Reszta Ildakaru była przerażona, lecz Thora dostrzegła okazję.

Całun był na miejscu, toteż ich chronił, dzięki niemu byli równieżosłonięci przed zewnętrznymi wpływami, groźnymi ideami, trucizną nauki opinii, które nie pasowały do jej własnych. Ildakar był idealny przezpiętnaście stuleci… aż magia osłabła i całun zanikł. Dziesięć lat temulegendarne miasto zamigotało i wróciło ze swojego bąbla poza czasem,odsłonięte i podatne na ciosy. Z daleka mogli przybyć goście i przynieśćirytujące idee, które tu nie pasowały.

Nicci była najdobitniejszym przykładem zagrożeń stojących przedspołecznością Ildakaru. Na szczęście, po ostatnich krwawych obrzędach,całun wrócił na miejsce i władczyni mogła być spokojna… przez jakiśczas.

Lecz wiedziała, że zaklęcie jest słabe i tymczasowe, bo nie przelaliwymaganej ilości krwi. Razem z Maximem stale się sprzeczali o to, czyznowu utworzyć trwały całun. Prawa magii w zewnętrznym świeciezmieniły się dramatycznie, stały się zmienne i niestabilne i Thora niewiedziała, na jak długo starczyłoby nawet mnóstwo krwi.

Ale należało to zrobić.

Stojąc w komnacie tronowej, słuchając wiatru wpadającego przezotwarte okna, Thora podjęła decyzję. Była władczynią. Nie dbała o to, comyślą członkowie dumy, bo i tak wykonają jej rozkaz. Będę szemrać, noi Maxim z pewnością będzie narzekał, ale on zawsze narzeka, a onawytrwa przy swojej decyzji.

– Całun jest na miejscu – powiedziała. – Ale musimy go wzmocnić.

Adessa zesztywniała.

– Wzmocnić całun można tylko obfitszym przelaniem krwi.

– Tak – przyznała Thora z fałszywym uśmieszkiem – i musimy jej

453

Page 453: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przelać tyle, żeby całun trwał przez tysiąc lat. To da nam dość czasu, żebydopaść Lustrzaną Maskę i jego robactwo. Zacznij przygotowania! Musimyoczyścić i nastawić urządzenie na szczycie piramidy, ale chcę, żebyś jużzaczęła wybierać i gromadzić niewolników, wszystkich z transportuNorukaich i innych. – Postukała palcem w kamienny parapet, obliczając. –Powiedziałabym, że ze trzystu. Zgarnij tylu, ilu potrzebujemy, weź ich teżod mających dar szlachetnie urodzonych… a jak będą narzekać, to impowiedz, żeby to uznali za koszt ich własnego bezpieczeństwa. – Powolichodziła po komnacie, w jej głowie kłębiły się myśli. Tak, cała ta krewbyła kosztowna, lecz dawała moc. – Każ nadzorcom niewolnikówpracować z nimi, skorzystaj ze środków odurzających, żeby byli potulni. – Wróciła na podwyższenie i usiadła na tronie, gdzie było jej miejsce.

– To zajmie trochę czasu, władczyni – odpowiedziała Adessa. – Conajmniej dwa albo trzy dni.

– Dwa – zdecydowała Thora. – Zwerbuj do pomocy straż miejską.Ludzie będą wiwatować i się cieszyć. Wiedzą, jaki był Ildakar i jakiznowu może być, ale tylko wtedy, kiedy całun jest trwały.

Wciąż martwiło ją wyzwanie rzucone przez Nicci, która omal niezwyciężyła. Thora wpatrywała się w spetryfikowaną postać czarodziejkiLani pod ścianą. Ta kobieta też była arogancka, pryncypialna i naiwna,chciała włączyć do dumy przedstawicieli niższych klas. Bzdura!

Lani nadmiernie wierzyła w swoje zdolności i nie doceniała mocyThory. Była marzycielką, mającą dar kobietą bawiącą się wodą i robiącąsztuczki dla dzieci, jakby dar był czymś banalnym. Lani karmiła też ptakii przywoływała je do siebie. Thora pamiętała, z jaką radością stała nanajwyższym poziomie wieży z wyciągniętymi ramionami, pozwalającfruwać wokół siebie śpiewającym ptakom.

Kiedy władczyni ją pokonała, postanowiła zamknąć skowronkiw klatkach, co się wydawało właściwe. Lani, pobita i krwawiąca,odczołgała się, odwołując wyzwanie, poddała się i błagała o łaskę.

454

Page 454: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Myślała, że na tym sprawa się zakończy, lecz władczyni dopiero zaczęła.Maxim, biorąc stronę żony, rzucił czar petryfikujący, zamieniającpokonaną w posąg w chwili, kiedy Lani się odwróciła w ostatnim geściebuntu. Lani służyła jako ponure ostrzeżenie dla każdego członka dumy,któremu mogłoby przyjść do głowy rzucić wyzwanie Thorze, jak tozrobiła Nicci. I Nicci też przegrała.

Thora zacisnęła zęby, pragnąc, żeby znaleźli zwłoki tej kobiety. Możeudałoby się jej przekonać męża, żeby zmienił w kamień pokiereszowaneciało. Chciała ustawić posąg Nicci w komnacie rady jako kolejneostrzeżenie.

– Trzystu niewolników zostanie zgromadzonych na ceremonię, jakrozkazałaś, władczyni – powiedziała z ukłonem Adessa. – Chociaż przytakim rozlewie krwi wolałabym, żebyśmy wykorzystali ich część naarenie. To marnotrawstwo. Ci wszyscy potencjalni wojownicy…

– To nie marnotrawstwo, jeśli krwawa magia wzmocni całun – oznajmiła Thora. – Będziemy mieć mnóstwo czasu, żeby zachęcićzwykłych niewolników do rozmnażania się, co uzupełni ich pogłowie. – Jej rysy stwardniały. – Zbierz całą ofiarę.

Morazeth skinęła głową.

– Tak, władczyni. Za dwa dni.

– Dwa dni – zgodziła się Thora.

Już czuła, jak budzi się w niej i narasta niecierpliwe oczekiwanie.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

455

Page 455: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 63

Bannon, z ciałem obolałym i pokrytym strupami, zbierał siły na kolejnydzień treningu. Czaszka wciąż pulsowała mu bólem. Był tak poważnieranny po walce z Ianem, że jeden z mających dar pracowników musiałzaleczyć jego pękniętą czaszkę. Lila pilnowała, żeby uzdrowiciel zrobiłtylko to, co absolutnie konieczne.

– Chłopczyk musi czuć ból – powiedziała. – Każdy siniak, rana, ból tolekcja, którą musi zapamiętać.

– Słodka Matko Morza, pamiętam całkiem dobrze – jęknął Bannon.

Lila swawolnie pogłaskała go po policzku. W jej uśmiechu było więcejtęsknoty niż wesołości.

– Wolę, żebyś był cały, dla większej zabawy. Jeszcze tyle musisz sięnauczyć.

Opierał się, ale nic to nie dało. Szybko się nauczył wykorzystywaćswoją energię bardziej efektywnie, na przykład po to, żeby się utrzymaćprzy życiu. Nie miał żadnych wiadomości o Nathanie i Nicci, ale byłpewien, że go szukają. A co, jeśli Amos z kompanami zataili jegozniknięcie? Serce mu pękało.

Morazeth prędzej czy później zmuszą go do wyjścia na główną arenę,przed tłumy. Był przekonany, że każą mu stawić czoło jakiemuśokropieństwu, jak ten dwugłowy wojownik. A jeżeli Nicci i Nathanzobaczą go z trybuny, jak on Iana? Mógł sobie tylko wyobrażać, co bywtedy zrobiła czarodziejka, i uśmiech przemknął mu po ustach, chociażstarał się go ukryć.

Ale nie miał pewności, czy przeżyje szkolenie. Każdego dnia treningbył cięższy, bardziej niebezpieczny.

Ian odpoczywał, przyglądając mu się przez korytarz. Początkowo

456

Page 456: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przyjaciel ignorował Bannona, lecz po ich pojedynku nieczuły czempionczęściej podchodził do krat swojej celi i przyglądał mu się, jakbywspomnienia przebiły się przez zbliznowaciałą tkankę mózgu. Pewnegorazu Bannon obudził się w środku nocy i zobaczył, że Ian wyszedł zeswojej celi i stoi przed jego kratą, wpatrując się w niego. Jak tylko Bannonzlazł z pryczy, żeby pogadać z przyjacielem z dzieciństwa, Ian wrócił dosiebie, zamknął kratę i zniknął mu z oczu. Nie odpowiadał, kiedy Bannonrozpaczliwym szeptem wołał jego imię.

Dzisiaj Ian patrzył zwężonymi oczami, z twarzą bez wyrazu, gdy Lilaprzyprowadziła Bannona do Adessy, w pobliże jednej z treningowycharen. Przełożona morazeth przyjęła ich z ponurą miną, z rozbieganymiciemnymi oczami. Bannon miał wrażenie, że coś ją zdenerwowało.

To nigdy nie był dobry znak.

Skóra Adessy była usiana żółtymi i fioletowymi sińcami, jakby jąstrasznie pobito. Bannonowi ten widok sprawił przyjemność.

– Wygląda, jakbyś przegrała swoją ostatnią walkę – powiedział,wiedząc, że to ją sprowokuje.

Stali nad areną, podobną do tej, w której stoczył pierwszy pojedynekz Lilą. Twarz Adessy stała się lodowata, uniosła wargi.

– Przeżyłam, a mój przeciwnik nie. Toteż nie przegrałam.

Bannon nie umiał sobie wyobrazić, jakiż to wróg mógł takzmaltretować morazeth.

Lila podała mu Niepokonanego i chwycił owiniętą rzemieniemrękojeść. Nadal miał tylko przepaskę biodrową i sandały i żałował, że niema porządnego pancerza. Stał na skraju areny z napiętymi mięśniamii lekko ugiętymi kolanami.

– Szykujemy się do kolejnego pokazu na arenie – ciągnęła Adessa. –Przekonajmy się, który z dwóch nowych wojowników przeżyje dzisiejszytrening. Przetrwasz, Bannonie? – Kiwnęła głową Lili.

457

Page 457: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Młoda kobieta natychmiast go popchnęła i spadł z wysokości ponaddwunastu stóp na arenę w dole. Łupnął na miękką ziemię i udało mu sięnie złamać żadnej kości oraz nie nadziać się na własny miecz. Lila uczyłago, jak padać, jak wstawać, jak dochodzić do siebie. Poderwał się na nogi,w gotowości.

Zobaczył zakratowany otwór na poziomie ziemi, w którym czaiło się…coś.

Adessa stała na obrzeżu, z rękami skrzyżowanymi na czarnej skórzanejprzepasce.

– Dzięki rebeliantom i ich sabotażowi sprzed tygodnia straciliśmypołowę naszych bojowych zwierząt i nie mamy już naczelnego tresera,żeby nad nimi panował. Lecz władczyni nalega, żebyśmy urządziliprzedstawienie, by uspokoić mieszkańców Ildakaru. Już wkrótce stracimysetki niewolników. – Potrząsnęła głową, mrucząc coś pod nosem. – Takiemarnotrawstwo, a przecież mogliby zostać wojownikami i umrzeć naarenie.

Bannon wbił sandały w piach i uniósł miecz.

– Wolałbym, żebyś ty ze mną walczyła! – zawołał do niej. – Miałbymwiększą motywację. A może boisz się zarobić więcej siniaków?

Lila była urażona.

– To ja ci nie wystarczam, chłopczyku?

Adessa nie zareagowała na zaczepkę. Odwróciła głowę i zawołała:

– Wezwijcie resztę, żeby mogli popatrzeć, który zginie. Zawszewyjdzie im na dobre poczuć o poranku woń strachu i świeżej krwi.

Lila zagwizdała i robotnicy rozbiegli się tunelami. Wkrótce pojawiła sięgrupa widzów, zaprawionych w boju wojowników, w tym Ian.

Bannon popatrzył na przyjaciela, z trudem przełykając ślinę, ale potemusłyszał, jak coś porusza się w tunelu, i na tym skupił uwagę. Krata sięuniosła i jakieś stworzenie, powarkując, wyszło z mroków. Bannon dostał

458

Page 458: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

gęsiej skórki, kiedy zobaczył złociste ślepia i prężące się mięśniedrapieżnika. Na arenę wkroczyła umięśniona płowa istota, wielkapiaskowa pantera z wypalonymi na skórze symbolami zaklęć.

Wielka kocica wyszczerzyła szablaste kły. Wbiła wzrok w Bannonastojącego z uniesionym mieczem pośrodku kręgu. Warknęła groźnie, długiogon uderzał jak żywa pałka.

Bannona zatkało ze zdumienia.

– Mrra?

Pantera cofnęła się przyczajona, uszy położyła po szerokiej czaszce.Wibrysy skierowała do przodu jak ostre druty. Parskała, gotowazaatakować.

Do widzów na obrzeżu areny dołączyli trzej początkujący treserzy,popatrywali na panterę. Mrra spojrzała na nich i ryknęła. Nawet Lila sięwzdrygnęła, chociaż stała daleko poza zasięgiem jej łap. Treserzy stalirazem, paplając, zafascynowani, jakby to było jakieś podręcznikowećwiczenie.

Potem piaskowa pantera znowu wlepiła wzrok w Bannona. Swojegoprzeciwnika.

Ostrożnie zrobił dwa kroki w tył, trzymając miecz, ale drugą rękęunosząc w uspokajającym geście.

– Wszystko dobrze, Mrro. Znasz mnie. Pamiętasz.

Mrra zbliżyła się na wielkich łapach, zostawiając w piachu szerokieślady. Bannon spowolnił oddech, starał się emanować spokojem. Złocisteślepia były rozjarzone, jakby płonęły za nimi świece. Wciągnęłapowietrze, popatrzyła na niego i zbliżyła się jeszcze o kilka kroków,a Bannon ostrożnie się cofnął.

– Pamiętasz mnie – wyszeptał. – Pomyśl o Nathanie. O Nicci, twojejsiostrze. Wiem, że wiąże was czar. Pokonaliśmy cię i uratowaliśmy.

Adessa zawołała:

459

Page 459: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Walcz! Co z tobą? – Popatrzyła na treserów. – Szkoliliście ją, Dorbo?Czemu nie jest gotowa?

Trzej praktykanci podnieśli ręce i uwolnili swój dar, kierując magię nawielką kocicę. Mrra się spięła, jeszcze bardziej położyła uszy, zmrużyłaoczy. Prychnęła i gwałtownie się obróciła, rycząc ku obrzeżu areny.

Treserzy popatrzyli na siebie zaniepokojeni. Ich przełożony, mężczyznao zapadniętych policzkach, zacisnął zęby i mocniej uderzył darem. Mrraodwróciła się w drugą stronę, żeby popatrzeć na Bannona, jakby ktoś ją dotego zmuszał. Z całą pewnością czuła ból. Bannon widział, jak mięśniegrają pod piękną płową sierścią, lecz w jej ślepiach nie dostrzegł oznak, żego poznaje.

Trzymał miecz w gotowości, przerażony, że będzie musiał walczyći zabić Mrrę, tak samo jak jego towarzysze byli zmuszeni zabić na pustynijej dwie siostry-pantery. W ślepiach wielkiej kocicy widział żądzę mordu,żądzę krwi, ból, który przesłaniał jej wspomnienia i osobiste więzi. Mrrago znała, ale sztucznie pobudzona dzikość brała nad nią górę.

Zbliżyła się z wyszczerzonymi kłami, spychając go ku tylnej ścianie.

Widzowie krzyczeli i buczeli. Lila zawołała:

– Na co czekasz, chłopczyku?! Zabij ją, zanim ona zabije ciebie!

– Nazywa się Mrra! – odkrzyknął.

Dźwięk jej imienia obudził coś w piaskowej panterze i jak błyskawicaskoczyła naprzód. Bannon zaparł się stopami i mocno trzymał miecz,przekonany, że wielka kocica nabije się na klingę, lecz łapa Mrry odtrąciłajego ramię, a jej ciężar powalił go na ziemię. Ciężka kocica leżała na nim,warcząc, z kłami tuż nad jego twarzą. Wiedział, że mogłaby rozszarpać mugardło, pazurami rozedrzeć na strzępy.

Ale Mrra tylko wgniatała go w piach, ziejąc mu w twarz ciepłymoddechem. Bannon zamarł, wpatrzony w kocie ślepia. Ryknęła raz jeszcze,a potem zeszła z jego piersi, zostawiając go leżącego na piachu.

460

Page 460: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Bannonowi tłukło się serce, gorące łzy spływały z kącików oczu.

– Mrra… – wyszeptał.

Piaskowa pantera odeszła, chociaż leżał bezbronny. Usiadła przedBannonem, patrząc na treserów i pozostałych widzów, i ogłuszającoryknęła.

Wszyscy trzej treserzy, rozwścieczeni, zaatakowali Mrrę swoim darem.Darła pazurami powietrze, jakby szarpiąc swoich dręczycieli. Chociażkrążyła wokół Bannona, nie chciała go zranić.

Potężnym susem skoczyła w górę, ku Adessie i widzom, i niemalsięgnęła obrzeża areny. Pazury drapały o skalną ścianę, zaczepiłyo krawędź, uderzyła tylnymi łapami, ale się ześliznęła i ciężko upadła nadno.

Wystraszeni widzowie się cofnęli.

– Zróbcie coś – nakazała Adessa treserom. – Kontrolujcie to zwierzę.

Mężczyźni byli wściekli, zdwoili atak. Mrra, szukając ucieczki,skoczyła w ciemny tunel i zniknęła im z oczu.

Bannon, ciężko dysząc, podniósł się i stał, z mieczem luźno u boku.Patrzył na nich gniewnie. Wśród milczących wojowników był Iani przyglądał się wszystkiemu z bardzo zmienionym wyrazem twarzy.Bannon, czując się szaleńczo odważny, zawołał:

– Adesso, może byś wskoczyła do jamy?! Byłbym szczęśliwy, walczącz tobą. A i Mrra z pewnością by się przyłączyła.

Morazeth pociemniała z furii. Wbiła gniewny wzrok w treserów.

– Nie są gotowi. Zajmijcie się tym!

I odmaszerowała.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

461

Page 461: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 64

Nathan zamrugał i wynurzył się z bezdennej studni bólu w jeszczesilniejszy ból. Kiedy tak leżał na plecach na twardym stole, wróciła muświadomość, wypłynęła z głębi oceanu atramentowoczarnej nicości.

Światło stopniowo stawało się jaśniejsze i na dobre odzyskałprzytomność; bał się, co też na niego czeka po tym powrocie do życia.Leżał w otępiającym półśnie, usiłując uporządkować myśli, próbujączrozumieć, gdzie jest, ale straszliwy ból w piersi dominował nadwszystkim. Poddał się i na nowo zapadł w głęboki sen…

Jakiś czas później znowu spróbował. Okropny ból szarpał jegomięśniami, umysłem, krwiobiegiem, ale wreszcie stał się prawie dowytrzymania. Nathan przywołał własne siły i udało mu się pokonaćciemność. Gdziekolwiek był, przebywał tam za długo.

Przypomniał sobie, że jest Nathanem Rahlem. Był potężnym prorokiemi wspaniałym czarodziejem. Uczonym, kochankiem, poszukiwaczemprzygód. Nie w jego stylu było poddawanie się, bez względu na to, ile bólumusiał znieść. Leżąc nieruchomo, zapanował nad myślami i energią;uświadomił sobie, że słyszy w uszach ciche dudnienie.

Stuk-puk.

Stuk-puk.

Jak werble wzywające armię do walki – dźwięk był złowieszczy,natrętny, potężny.

Stuk-puk. Stuk-puk.

Nie, uświadomił sobie. Nie werble. To było coś bardziej pierwotnego.Bicie serca, bicie jego serca, pompującego krew mocno i równomierniew jego piersi.

Zaszokowanie i przerażenie powracającymi wspomnieniami niemal

462

Page 462: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zepchnęły go ponownie w czarną studnię. Przypomniał sobiepokiereszowane ciało naczelnego tresera Ivana, unieruchomionego nagranicy śmierci, i kreatora Andre otwierającego pierś wielkoluda, jakbyrozłamywał owoc… sięgającego do wnętrza i wyjmującego nadal żyweserce. Potem Andre odwrócił się ku sparaliżowanemu Nathanowi, którynie mógł nic zrobić, żeby powstrzymać straszliwy proces. Kreatoruśmiechnął się do niego, a potem wbił mu palce w mostek, rozdzielającgo, otwierając mu pierś. Chciał krzyczeć, ale nie mógł nawet drgnąć.

Teraz wytężył wszystkie siły i udało mu się mrugnąć. Raz.

Kiedy znów miał otwarte, pełne światła oczy, zobaczył, że leżyw zaciemnionym pokoju, z zasłonami barwy indygo wydzielającymiczęści pomieszczenia. Studio Andre.

Nathan czuł się słaby i wyczerpany; ciało miał jak zmięty strzęppergaminu wrzucony do kałuży. Oddychał płytko. Gardło miałwyschnięte, a kiedy próbował mówić, głos przypominał dźwiękrozdzierania tkaniny i nie układał się w żadne słowa.

Stuk-puk. Stuk-puk.

To biło jego serce, jego nowe serce – serce naczelnego tresera Ivana.

– A, obudziłeś się, hm?

Nathan nie mógł odwrócić głowy, ale zobaczył, że Andre się nad nimpochyla; zapleciona broda sterczała jak długa szczotka. Kreator sięuśmiechał, jego ciemne oczy skrzyły się zadowoleniem.

– Przewidziałem, że obudzisz się tego popołudnia. W tym, podobnie jakwe wszystkich innych moich dziełach, jestem nieomylny. – Poklepał pierśNathana.

Dotyk wzbudził ból, który przeszył serce i kości leżącego. Nathan sięskrzywił.

– Czujesz to? To znaczy, że żyjesz. Powiedziałem ci to, hm?

Nathanowi udało się wychrypieć:

463

Page 463: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Jak… – Nie mógł dokończyć zdania, lecz słowo samo w sobiezachęcało do wielu rozmaitych odpowiedzi.

– Jak? – przedrzeźniał go Andre. – Jak dumny jestem, że przeżyłeśeksperyment? Jak długo potrwa, zanim znowu staniesz się pełnoprawnymczarodziejem?

Nathan wziął bolesny wdech i zdołał wydusić:

– Jak… długo?

– A, trochę to trwało. Kilka dni. Ale musiałeś dojść do siebie.Odpoczynek sprawił, że twoje serce bije mocno. Jestem przekonany, że toczujesz. A ponieważ masz serce czarodzieja, dokładnie tak, jak obiecałem,powinieneś móc odnaleźć swój dar! Linie twojej Han zostały odtworzone.Patrz, pokażę ci.

Andre zniknął mu z oczu i Nathan słyszał, jak szeleści papieramii zwojami. Wrócił, trzymając białą płachtę z usypanymi proszkiembarwnymi liniami tworzącymi nowe wzory. Nowa mapa Han,najwyraźniej zrobiona, kiedy Nathan wracał do zdrowia. Tam, gdziepoprzednio linie ujawniły pustkę w piersi Nathana, teraz tworzyły szarąsieć, zostały odtworzone, lecz w przeciwieństwie do innych nici jego Hanbyły bezbarwne.

– To może trochę potrwać, ale widzisz, o, tutaj i tutaj. – Powiódłpalcem po liniach na obrazie piersi Nathana. – To może być dar Ivana albojakiś całkiem nowy wzór Han. W twoim wnętrzu było puste miejsce i terazmagia próbuje je wypełnić. – Andre szturchnął Nathana w pierś, budzącnową falę bólu. – Po prostu musisz to rozgryźć, hm?

Nathan czuł, jak stopniowo wracają mu siły. Był bardziej przytomny.Świat wokół niego miał ostrzejsze kontury, jaskrawsze barwy. Ostrożnie,lękliwie sięgnął w siebie myślami, śledząc bicie swojego serca, miarowyrytm. Tak… wyczuł tam drgnienie, mrowienie daru, które tak dobrzepamiętał. Magia przez całe życie była jego częścią, stulecie po stuleciu. Jejutrata wciąż była palącą raną i cieszył się, czując znowu chociaż drgnienie

464

Page 464: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

daru.

Zawahał się. Kiedy ostatnio parę razy użył daru, poniósł fiasko, bo jegomagia wynaturzyła się i zawiodła. Po masakrze w Renda Bay próbowałuleczyć umierającego mężczyznę i dar wywołał niszczycielskąkontrreakcję, odwrotność tego, co Nathan zamierzał. Magia nie uleczyłarannego, lecz go rozdarła.

Kiedy znowu spróbował czarów, ostrożnie przywołując wiatr, kiedy byłsam w lesie, zrodził się niemal cyklon, który wyrwał się spod kontrolii łamał oraz wyrywał drzewa z korzeniami. Jedyne, co mógł zrobić, to gouciszyć, zanim zrówna z ziemią cały las.

Kontrreakcja raz zadziałała na jego korzyść, w ostatnim wybuchudesperacji, kiedy to naprawiacz próbował zamienić go w kamień. Niemając nic do stracenia, zniósł wszelkie ograniczenia, zrezygnowałz kontrolowania daru i ten uderzył, zwracając magię naprawiaczaprzeciwko niemu samemu. Nathan się tego nie spodziewał, ale przeżył.

Teraz, rozważając nową mapę Han i to, że jego nowe serce pochodzi odIvana, czarodzieja Ildakaru, Nathan się zastanawiał, co zrobi jegoodzyskany dar. Słuchając uderzeń w swojej piersi, czując, jak płynie krew,wyczuwając w sobie życie, czuł zarazem wewnętrzny gniew, mrocznąenergię. To musiało wrzeć w Ivanie przez całe jego życie. Naczelny treserwykorzystywał ten mrok, żeby wymuszać posłuszeństwo na zwierzętach,które szkolił. Ile osobowości Ivana pozostało w jego sercu? I ile było terazw Nathanie?

Wiedział, że musi wypocząć i odzyskać siły, zanim spróbuje czarów.Nie był gotowy i nie chciał się przyznać, że się boi. Poruszył się i leciutkopodniósł ku zachwytowi Andre.

– Raz-dwa będziesz wśród nas! Nie mogę się doczekać, aż pokażę cięinnym czarodziejom. – Kreator się nachylił z uśmiechem. – Dołączysz donas w dumie. Teraz są nam potrzebni nowi członkowie, a jeśli okażesz miwdzięczność, to cię poprę. Czeka cię w Ildakarze wspaniała przyszłość,

465

Page 465: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

czarodzieju Nathanie.

– Nie mogę… zostać – powiedział Nathan. – Inna misja… – Zamrugałi wziął głęboki oddech.

– Jasne, że zostaniesz. Przywrócono całun. Nikt nie może opuścićIldakaru. Władczyni ma jeszcze wspanialszy plan co do ogromnegoprzelewu krwi za dwa dni, dzięki czemu całun powinien się staćnienaruszalny. Będziesz tu przez długi, długi czas.

Zaniepokojony Nathan się poruszył, ale brakło mu energii, żeby usiąśći spuścić nogi ze stołu. Zachłysnął się powietrzem z bólu, złapał oddech,ciężko dyszał. Świat wokół niego wirował, ale potem wszystko znowu sięuspokoiło.

– Gdzie jest Nicci? Muszę się z nią zobaczyć.

– Obawiam się, drogi Nathanie, że to nie będzie możliwe. – Andremlasnął językiem i potrząsnął głową. – Tyle się wydarzyło, kiedy spałeś.

Nathan poczuł, jak narasta w nim lęk.

– Co się stało? Gdzie ona jest?

– Tak naprawdę nikt nie wie – odpowiedział Andre. – A przynajmniejnikt nie znalazł jej ciała. – Nathan usiłował się podnieść, a kreator ciągnął:– Twoja przyjaciółka czarodziejka jest bardzo impulsywna. Jest potężna,co do tego nie ma wątpliwości, ale rozzłościło ją, że schwytanoi uwięziono bezpańską piaskową panterę. Wyzwała władczynię napojedynek o władzę w Ildakarze.

Oczy Andre jaśniały, uśmiech stał się szerszy.

– Och, powinieneś to widzieć! Cóż za walka w wieży tronowej.Najpierw władczyni wyznaczyła Adessę na swoją czempionkę i morazethpobiła Nicci prawie na śmierć. Potem władczyni, muszę przyznać, że byłto przykład fatalnej postawy, użyła własnego daru, żeby wyrzucić Nicciprzez okno, i biedaczka spadła z wysoka. – Znowu mlasnął językiem. – Wciąż się spodziewamy, że lada dzień ktoś znajdzie jej ciało.

466

Page 466: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nathan opadł na stół.

– Nicci… nie żyje?

– Bez wątpienia. Ale co to była za walka!

We wnętrzu Nathana zawyła czerń. Kiedy to do niego dotarło, sercezaczęło mocniej bić. Potrafił sobie wyobrazić Nicci coraz bardziejoburzoną, przysięgającą samodzielnie stawić czoło Thorze, wyzwać ją napojedynek o przywództwo. Gdybyż tylko Nicci poczekała, aż Nathanodzyska siły, aż będzie mógł korzystać z daru i walczyć u jej boku…

Lecz zrobiła to sama, uważając się za niezwyciężoną. Była takaarogancka.

Zamknął oczy i przywołał w pamięci jej piękną twarz, zgrabną postać,blond włosy i błękitne oczy. Znał moc i determinację Nicci. Nigdy niewidział nikogo tak oddanego jakiejś sprawie. Nowe serce Nathana ciążyłomu teraz w piersi jak głaz. Mimo to biło – stuk-puk, stuk-puk –niepowstrzymanie, mocno, łącząc nici Han i przywracając Nathanowi dar.

Lecz nie wiedział, czy będzie mógł czarować. Nie wiedział, czy sięośmieli. Wyciągnął się.

– Pozwól mi odpocząć – powiedział gorzko.

Andre się zaśmiał.

– Oczywiście. Odzyskaj siły. Miejmy nadzieję, że będę mógł cięzaprezentować dumie czarodziejów przed magią krwi. To będzie wkrótce,hm?

Kreator zniknął, a Nathan pogrążył się w żalu, myślał o Nicci,zastanawiał się, gdzie jest Bannon… czuł znowu w swoim wnętrzu mocneserce czarodzieja.

Nicci w pojedynkę wyzwała Thorę i przegrała. Przegrała tę walkęi zginęła. Lecz poświęciła się po to, żeby uwolnić tutejszych ludzi, tak jakplanował Richard Rahl.

Nathan nie mógł zrobić mniej. Był zdecydowany odzyskać siły. Czuł

467

Page 467: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

narastające przekonanie, że i on mógłby w pojedynkę wyzwaćczarodziejów Ildakaru.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

468

Page 468: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 65

Lustrzana Maska niekiedy odwiedzał tunele akweduktu, żebyzmobilizować swoich ukrywających się zwolenników, lecz Nicci niemogła się doczekać, żeby zrobić coś konkretnego, a nie tylko się ukrywać.Była rozdrażniona; przypominała broń gotową do użycia.

– Masz jakiś plan? – zapytała, kiedy mężczyzna znowu przyszedł z niąporozmawiać; stał tam, a jego lśniąca, nieruchoma maska po prostuodbijała pytania i gniew Nicci. – Czy istnieje strategia zwycięstwa?

– Zamierzamy uwolnić ludzi – powiedział. – Rozwijamy nasz ruchi podkopujemy fundamenty ildakariańskiej społeczności.

– Ale czy masz plan?

– Oczywiście.

Nicci mu nie wierzyła i bała się, że skoro przywrócono całun, toLustrzana Maska ma poczucie, że może czekać lata, a nawetdziesięciolecia na właściwą porę. Richard Rahl postąpiłby zupełnieinaczej. Nie tak dawno pomagała Richardowi walczyć o Aydindril, kiedywojska imperatora Jaganga maszerowały przez Midlandy. BroniłaAltur’Rang, kiedy ludzie powstali, żeby obalić Imperialny Ład, i pomogłaim stawić czoło Bratu Kronosowi i jego siłom. Kiedy sprawa była takpoważna, Nicci była przywódczynią, a nie widzem. Każda bitwa byłastarannie skoordynowanym działaniem przeciwko potężnemu wrogowi.Czarodzieje Ildakaru, żeby już nie wspominać o stuleciach tradycji,sprawili, że walka o to miasto wydawała się beznadziejna. A Nicci chciałaplanować dla zwycięstwa, a nie tylko kontynuować opór.

Wilgoć kapała z piaskowcowych ścian, woda płynęła kanałami. Nicciwidywała w tunelach nie więcej niż piętnastu jego zwolenników naraz.Stara Melba, która lubiła piec i zawsze przemycała świeży chleb dla

469

Page 469: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ukrywających się rebeliantów, nie pokazywała się od kilku dni, ale innipojawiali się i znikali; przychodzili, kiedy mogli na chwilę porzucić swojeobowiązki, i wracali do swojego życia, kiedy to było konieczne.Niektórych znała, jak Rendella, inni zaś byli obcymi, patrzącymi na niąz podziwem. Wszyscy wiedzieli, że wyzwała Thorę, walczyła z Adessąi że została zrzucona z wysokiej wieży.

Nicci, już całkiem uleczona, przyzwała swój dar, wyczuwała magię,kiedy tak patrzyła na Lustrzaną Maską. Naciskała w konkretnej sprawiei nie owijała w bawełnę.

– Uważam, że jesteś jak kociak rzucający się na wszystko, co sięporusza. Jeśli zamierzasz zwyciężyć, to musimy skoordynować naszedziałania. Jak liczny jest twój ruch? Czy to tylko ci ludzie, którzyukrywają się w tunelach i rozrzucają nocami na ulicach kawałki rozbitychluster? A może masz mnóstwo zwolenników wśród mieszkańców, którzysię ujawnią, kiedy ich wezwiesz? Ilu ich masz tak naprawdę?

– Tylu, ilu potrzebuję – odparł Lustrzana Maska. – W mieścierozgłoszono wiadomość. Widzieli odłamki lustra wyznaczające naszeterytorium. Szlachetnie urodzeni wiedzą, jak powszechne są niepokoje.Obawiają się nas.

– To czemu w żaden sposób nie zajęli się skargami? – zapytała Nicci.

Lustrzana Maska wzruszył ramionami.

– Wzmagamy nacisk. To może potrwać.

Była coraz bardziej sfrustrowana i widziała, że będzie musiała odegraćbardziej aktywną rolę.

– Chcę wprawić maszynerię w ruch, nawet gdybym musiała zrobić tosama. Musimy działać, Lustrzana Masko. Wyjdę stąd i poprowadzę ludzi.

– Wszyscy cię rozpoznają – ostrzegł.

– Drogie duchy, może powinni! Władczyni i wódz-czarodziej zacznąsię mnie bać.

470

Page 470: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Jesteś gotowa walczyć ze wszystkimi członkami dumy? Z mającymidar szlachetnie urodzonymi, strażą miejską i szeregami morazeth?

Nicci wyzywająco z determinacją zadarła głowę.

– Tak. Jeśli będzie trzeba.

Zaśmiał się pod maską.

– To odwzajemnię się radą. Potrzebny ci plan, czarodziejko. Strategia.

Nicci nie była pewna, ile dni minęło od uratowania jej przezrebeliantów. Potrzebowała czasu, żeby wyzdrowieć i odzyskać siły, ale jużczuła się silna i gotowa. Czy Nathan doszedł do siebie? Czy jej przyjacielodzyskał dar, skoro ma nowe serce czarodzieja? Jeśli tak, to będziepotężnym sprzymierzeńcem. Nie wiedziała, co się stało z Bannonem. Niemiał daru, ale z pewnością dobrze władał mieczem.

Nicci była przekonana, że wspólnie mogliby obalić rządy czarodziejówIldakaru, ale nie wierzyła, że musiałaby walczyć z nimi wszystkimi.Podejrzewała, że niektórzy, Elsa, może Damon i Quentin, z radościąpowitaliby zmianę. Nawet Maxim powiedział, że chciałby zobaczyć klęskężony.

Zamierzała też uwolnić Mrrę. Od dwóch nocy jej sny byłykłębowiskiem tłumionej furii piaskowej pantery. Uwięziona, samotna,krążyła po klatce, poszturchiwana i popychana, głodzona. Nawet kiedyMrra jadła, to w niewoli zwracała pożywienie. A może było zatrute, botreserzy karali ją za krnąbrność. Nicci nie wiedziała. Więź nie byławystarczająco czytelna. Chciała pójść do zagród zwierząt, wyrwać kraty,niszcząc darem zawiasy, odrzucić żelastwo, żeby pantera mogła wyrwaćsię na swobodę i zemścić na okrutnych treserach.

– Musimy działać szybko, zanim czarodzieje podejmą ostateczne kroki– powiedziała. I zanim ona sama zwariuje z niecierpliwości.

– Członkowie dumy zawsze podejmują ostateczne kroki – stwierdziłLustrzana Maska i umilkł. – Lecz jeśli masz pomysł, jak powinniśmy

471

Page 471: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

postąpić, to z przyjemnością posłucham. Co proponujesz?

– Kiedy wyzwałam władczynię, dowiedziałam się, że może szpiegowaćw dowolnym punkcie miasta. Wszystkie te odbijające misy są połączoneczarem widzenia. W ten sposób podsłuchała moje prywatne rozmowyz Nathanem i naszą, kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy. Jeżeli chce,przez dowolną misę może podpatrywać twoich zwolenników.

Niektórzy obecni w tunelu się zaniepokoili.

– Dlatego zakrywają twarze, kiedy pracują dla naszej sprawy – powiedział Lustrzana Maska. – Wziąłem to pod uwagę.

– Ale te misy są w całym mieście – wymamrotał Rendell. – Nagłównych placach, bulwarach, na budynkach. W pobliżu wielu z nichumieszczaliśmy odłamki luster. Musiała się przyglądać!

Nicci podjęła decyzję, wiedząc, co powinna zrobić.

– Ruszymy nocą. Zamiast zostawiać lustrzane ślady naszej obecności,zniszczymy te misy. W ten sposób oślepimy Thorę.

Rebelianci przytaknęli, pełni nadziei. Spojrzeli na Nicci z nowymrespektem, a ona się ucieszyła, że ma coś konkretnego do zrobienia.

– Znakomita propozycja! – powiedział Lustrzana Maska. – Roześlemywieści wśród naszych. Moi zwolennicy mogą niszczyć te szpiegując oczyulica po ulicy, w całym mieście.

– Te misy miały służyć biednym ludziom – stwierdził Rendell; w jegozwykle łagodnym głosie brzmiała ostra, gniewna nuta. – Świeża wodaprosto z akweduktu dla każdego. Władczyni wykorzystywała je, żeby naswszystkich szpiegować.

Lustrzana Maska strzepnął rękaw szarej szaty, uniósł rękę, żebypoprawić płytkę zasłaniającą mu twarz. Nicci przez chwilę myślała, żezdejmie maskę i się ujawni, a ona zobaczy okropne zniekształcenia, robotęjakiegoś kreatora. Ale on zabrał rękę i się odwrócił.

– Podoba mi się twój sposób myślenia, Czarodziejko. Nocą oślepimy

472

Page 472: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

władczynię. Potem wrócimy tutaj i zaplanujemy następny ruch.

Nicci nie doceniła komplementu; nie wypomniała też mężczyźnie, żedawno powinien to zrobić.

– Kolejnym działaniem musi być uwolnienie mojej piaskowej pantery.To mój priorytet.

Rendell był wyraźnie zaniepokojony.

– I pozwolić bestii grasować po ulicach? Straż miejska by ją zabiła.

– Mrra musi być wolna – upierała się Nicci. – Potrafię ją kontrolować.Mogę ją ukryć.

Lustrzana Maska uniósł dłoń.

– Wszystko po kolei. Teraz zniszczmy misy. To da nam tej nocywymierne zwycięstwo.

Kiedy zrobiło się całkiem ciemno, Nicci wyszła z tuneli z dziesiątkązakapturzonych rebeliantów. Towarzyszył jej Rendell, Lustrzana Maskazaś w pojedynkę odszedł jedną z ulic. Reszta się rozproszyła, szukającz pozoru nieszkodliwych mis.

Ildakar był ciemny i cichy. W górze migotały gwiazdy, drgając odzniekształceń wywoływanych przez całun, który otulał miasto. Bladykawałeczek księżyca, wygięty jak ostrze ofiarnego noża, wisiał nisko nahoryzoncie, ledwo widoczny pomiędzy budynkami.

Nicci po raz pierwszy od wielu dni wyszła na zewnątrz i przystanęła,żeby głęboko odetchnąć, chłonąc energię z chłodnej ciemności, lecz jejmyśli nie zaprzątały ani gwiazdy, ani świeże powietrze. Całą uwagępoświęciła ich zadaniu w mieście.

Razem z Rendellem trzymali się cieni, przemykając pomiędzybudynkami, unikając mglistego blasku sączącego się przez okiennice.Słyszała ciche rozmowy, czuła aromatyczny dym z kuchennych palenisk.Niektóre okna były otwarte i ludzie siedzieli na parapetach, oddychając

473

Page 473: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

świeżym nocnym powietrzem. Nicci i Rendell poruszali się w milczeniu.Była przekonana, że niektórzy ludzie ich zauważyli, lecz nie podnieślialarmu, ofiarowali im ciche wsparcie.

Pomyślała o czasach, kiedy stawiała czoło wrogom, wykorzystującmagię albo noże w walce wręcz. Dowodziła armiami tak Jaganga, jaki jego przeciwników.

– Nie podoba mi się to ukrywanie – szepnęła do Rendella, kiedyprzystanęli u wylotu uliczki prowadzącej na plac zgromadzeń. – Wolęotwarcie stawiać czoło wrogom.

– Już wkrótce będziemy mieć otwartą walkę – powiedział Rendell. –Władczyni i wódz-czarodziej planują kolejną obfitą ofiarę. Zgromadzonosetki niewolników na wielką ofiarę na piramidzie. – Głos miał znużony,pełen rozpaczy. – Ten rytuał ma sprawić, że całun będzie trwały.

Zaniepokojona Nicci zamrugała.

– Wtedy już po nas i po niewolnikach. Musimy działać, zanim to sięstanie.

– Już byliśmy tu zamknięci. Ale nie ustajemy w walce, bez względu nacałun.

– Drogie duchy, nie mamy za dużo czasu – syknęła Nicci. – Kiedy toma nastąpić?

– Jutro wieczorem. Straż miejska się szykuje. Morazeth spędziłyniewolników do wielkich zagród.

Zastanowiła się, jak zachęcić, a nawet zmusić Lustrzaną Maskę, żebyzwołał swoich zwolenników i działał natychmiast. Ona sama mogłabywziąć sprawy w swoje ręce.

Ale po kolei.

– Teraz odbierzmy władczyni jedną z jej broni. Już nie będzie nasszpiegować.

Przeszła przez plac w blasku gwiazd, nie próbując się ukrywać.

474

Page 474: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Na przeciwległej ścianie wisiała jedna z odbijających mis, sięgająca jejdo piersi, wypełniona nieruchomą wodą. Rendell pozostał w mroku,wołając ochrypłym szeptem:

– Zobaczy cię, jeśli to okno podglądu!

– Chcę, żeby mnie zobaczono.

Nicci dumnie podeszła do ściany. Noc wchłonęła jej czarną suknię, leczblond włosy i jasna cera dobitnie mówiły każdemu patrzącemu, kim jest.Podeszła do półkolistej sadzawki i spojrzała w spokojną powierzchnię jakw lustro.

Wpatrywała się w swoje odbicie.

– Obserwujesz mnie, władczyni? – Patrzyły na nią jej własne błękitneoczy, lecz Nicci wyobraziła sobie, że to oczy Thory. – Jestem tutaj. Żyję.I zamierzam cię zniszczyć. – Pochyliła się tak, że jej twarz znalazła się tużnad wodą. – Nigdy nie będziesz wiedzieć, kiedy cię dopadnę.

Z wielką energią uwolniła swój dar, roztrzaskując kamienną misę;odłamki spadły na płyty, woda się wylała. Strużka stale wypływała z ruryw ścianie, strumyczek z akweduktów.

Popatrzyła na Rendella.

– Reszta robi to samo. Pomóż mi znaleźć kolejne misy. Wyłupimywładczyni jej magiczne oczy.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

475

Page 475: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 66

D’harańskie wojsko wyjechało z gór w szeroką, zieloną dolinę, którakiedyś była Blizną. Ksieni Verna, siedząc na koniu, przyglądała siępejzażowi. Po wielu dniach jazdy nazwała swojego konia Dusty, miłeimię; Richard ją nauczył nadawać imię swojemu koniowi i szanować go.

– Sądzisz, że jesteśmy blisko Cliffwall? – zapytała Siostra Amber, oczyjej błyszczały. – Nie miałam pojęcia, że świat jest taki wielki.

– I tak widziałaś zaledwie drobniutki kawałek, dziecko.

Verna była zaskoczona stale rosnącymi możliwościami. A jeśli rozległeimperium D’Hary jest zaledwie niewielką krainą na olbrzymimkontynencie?

Młoda nowicjuszka była zdumiona, potem przez krótką chwilęsceptyczna, lecz z powagą skinęła głową.

– Nigdy nie zwątpię w twoje słowa, ksieni.

Oliver i Peretta, jadący na jednym koniu, wpatrywali się przed siebie.

– Musimy objechać dolinę, kierując się na północ, a potem dostać sięna płaskowyż, żeby znaleźć Cliffwall. – Oliver zmrużył oczy, ale i tak niewidział wyraźnie.

– Od Cliffwall do tego miejsca obozowaliśmy dokładnie osiem razy –dodała Peretta. – Ale konno będziemy poruszać się o wiele szybciej.

Generał Zimmer ściągnął wodze swojego czarnego wierzchowcai obejrzał się na dwoje młodych badaczy.

– To by oznaczało, że mamy przed sobą tylko kilka dni.

Jechali niewyraźnym szlakiem, który był niegdyś traktem, alewiększość uległa zniszczeniu i została wymyta. Konie stąpały po łagodnieukształtowanym terenie, na którym strumienie wyżłobiły sobie drogę do

476

Page 476: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

doliny.

– To piękne miejsce – powiedziała Verna. – Dzikie i nieskazitelne.

– Skaza Życiożercy niemal całkiem zniknęła – odezwała się Peretta. –Spójrzcie na łąki, lasy, rzeki i jeziora. Dolina znowu żyje.

– Nie podziękowałbym Victorii za to, co zrobiła – stwierdził Oliver.

O zmierzchu zobaczyli przed sobą błyski światła, dziesiątki małychognisk. Generał Zimmer, zaniepokojony, że to może być jakaś obozującaw dolinie armia, wysłał zwiadowców. Pojechali w mrok i wróciliz wieścią, że to obozowiska osadników, którzy przybyli tutaj i zaczęlibudować nowe domy i farmy.

Generał, zamiast podjechać do osady, nakazał, żeby rozbili obóz tu,gdzie są. Podrapał się w nieogolony policzek.

– Wystraszylibyśmy tych biednych ludzi, gdyby setka opancerzonychjeźdźców pojawiła się nocą. Poczekajmy do rana, przybędziemy jakogoście, a nie jako potencjalni napastnicy.

Verna dała Dusty’emu przywiędłe jabłko i położyła się na kocu,słuchając nocnych ptaków i owadów. Siostry Światła rozłożyły śpiworyblisko siebie. Rozmawiały z podnieceniem, wiedząc, że ich cel jest tuż-tuż.Żołnierze grali w różne gry i śpiewali, uspokojeni rutyną podróży. Wieluzauważyło, że podoba się im krajobraz Starego Świata, i chociaż tęskniliza pozostawionymi w domu kochankami, żonami i dziećmi, toz pewnością woleli taki obowiązek od maszerowania na wojnę i bicia sięz hordami nieumarłych. Verna zasnęła, słuchając, jak młody żołnierz grana strunowym instrumencie i śpiewa piosenkę o dziewczynie, którązostawił w Aydindril.

Rankiem pojechali do nowego miasteczka. Dziesięć rodzin zajęłoziemię przy szerokim strumieniu. Kiedy osadnicy zobaczyli nadjeżdżającyoddział, lękliwie zbili się w gromadkę. Verna zrozumiała, że ci ludziemusieli przez lata wiele wycierpieć i nauczyli się bać obcych. Generał

477

Page 477: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Zimmer przedstawił się i zapewnił, że przybyli w pokoju.

– Ta dolina jest znowu żyzna – powiedział brodaty mężczyznaw zabłoconym ubraniu; zaprzągł jedynego w osadzie wołu doprowizorycznego pługa i stał teraz przy nim. Osadnicy oczyścilii uprawiali kilka akrów ziemi; drwale ścięli drzewa i z bali budowalidomy. – Przez długi czas nikt nie mógł tu mieszkać, lecz teraz to ziemiaidealna pod uprawę. I nietknięta.

Chuda kobieta o wielkich oczach i przedwcześnie posiwiałych włosachpodeszła do generała i ksieni. Wskazała na największy dom, jaki wznieśli.

– To będzie szkoła. Jak już osada powstanie, więcej ludzi zejdzie z góri przyłączy się do nas.

– Wielu uciekło, kiedy Blizna Życiożercy się powiększała – wyjaśniłpierwszy farmer. – Ale ta dolina to dom naszych przodków. Dawno temunależała do nas.

– I znowu jest wasza – oznajmił generał. – Przybyliśmy z wieściami, żeImperialny Ład upadł, imperator Jagang nie żyje, a lord Rahl chce,żebyście sami decydowali o własnym życiu, bez tyranii i ucisku.

Podeszło więcej osób, w tym troje dzieci, wszyscy ubrudzeni ziemią, bopomagali obsiewać nowo zaorane pola. Wszyscy uśmiechali się dożołnierzy.

– Szukamy drogi do Cliffwall – powiedziała Verna. – Nic wam z naszejstrony nie grozi.

– Cliffwall? – zapytał pierwszy farmer. – Słyszałem o nim. Jest daleko,ukryty w kanionach. – Wskazał ku wysokiemu płaskowyżowi na północy.

– Dokładnie wiemy, dokąd zmierzamy – odezwała się Peretta.

Nie zatrzymując się na dłużej, ruszyli w drogę, chcąc przebyć wielemil. W ciągu dwóch następnych dni napotkali kilka nowych osad, zanimwyprawa skręciła na północ, kierując się na wysoko położoną pustynię.Kiedy skalisty teren stał się trudniejszy, Oliver i Peretta pojechali

478

Page 478: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przodem. Ale chociaż badacze pamiętali swoją poprzednią trasę, to wtedyszli pieszo i ich ścieżki nie nadawały się ani dla koni, ani dla tak wieluludzi. Zwiadowcy musieli szukać dróg omijających kaniony czy stromeurwiska. Kaniony były piękne, ale tworzyły istny labirynt.

Parli naprzód i Verna słyszała narzekania niektórych żołnierzy, żepewnie się zgubili. Wiele roślin było uschniętych, a konie potrzebowaływięcej wody. Lecz dwoje młodych badaczy się nie zniechęcało. Parowamio żwirowym dnie dotarli do ogromnych czerwonych kanionów. Potempoprowadzili wyprawę w zwężający się kanion, który wyglądał, jakby siękończył ślepo.

– Jesteśmy – powiedział Oliver, osłaniając oczy.

Siedząca przed nim Peretta promieniała.

– Tam jest tylko skała – powiedział generał.

Peretta uśmiechnęła się do niego.

– Rozumiesz już, dlaczego to taka dobra kryjówka?

Przewodnicy zsiedli z konia i prowadzili go.

– Możecie nie przejechać. Jest dość wąsko – dodał Oliver.

Zbliżyli się do skalnej ściany, weszli w cień, skręcili w lewo i zniknęli.Dwaj zwiadowcy ruszyli za badaczami z Cliffwall i zawołali, że drogawolna.

Verna uświadomiła sobie, że to zagłębione w skale wąskie przejście,którego nie widać, póki się tam nie wejdzie. Zsiadła z koniai poprowadziła Dusty’ego za uzdę; generał Zimmer ze swoimwierzchowcem szedł tuż przed nią. Kiedy ściany zbliżyły się do siebie,naparła na nią chłodna skała. Cienie były gęste, bo nie docierało tusłoneczne światło, lecz po nie więcej niż dziesięciu krokach Vernaznalazła się w przepięknym kanionie, w ukrytym świecie.

Strumienie przecinały palcowate kaniony w wypolerowanej wiatremskale, tworząc dolinę o bujnej zieleni. Główny strumień był obsadzony

479

Page 479: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

licznymi drzewami owocowymi, stada owiec pasły się na gęstej trawie.Tarasowate ogrody, założone na klifie, wykorzystywały każdy skrawekżyznej ziemi na warzywne grządki. Skalne ściany wznosiły się wysoko poobu stronach kanionu, usiane naturalnymi niszami, w których umieszczonobudynki z cegieł suszonych na słońcu.

Ludzie zauważyli sznur koni i żołnierzy wychodzący ze skalnejszczeliny i w kanionie rozległy się krzyki.

– Tam! – Oliver wskazał przeciwległą stronę kanionu.

Verna spojrzała na ścianę po swojej prawej ręce i zobaczyła wielkinawis z grotą, podtrzymujący olbrzymie budowle, kamienne wieżei ogromne fasady. Wąska ścieżka biegła zygzakiem w górę klifu doimponujących konstrukcji.

– Cliffwall! – wykrzyknęła ksieni.

Oliver i Peretta przytaknęli.

– Wróciliśmy do domu.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

480

Page 480: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 67

Woda się rozlewała po lśniących, błękitnych marmurowych płytachw wieży tronowej, coraz dalej od odłamków roztrzaskanego dzbanka.Rozgniewana Thora zeszła po stopniach z podwyższenia i nachyliła się,żeby spojrzeć w powiększającą się kałużę. Lustrzana powierzchniapokazywała tylko blask wczesnego poranka wpadający przez okna.

– W całym mieście zniszczono wszystkie moje okna podglądowe!

Maxim się roześmiał; siedział rozwalony na tronie, krzyżując nogiw czarnych spodniach.

– A czego się spodziewałaś, moja droga żono? Poczułaś się zmuszonazdradzić swój sekret przed wszystkimi. Wyznałaś członkom dumy, że ichszpiegowałaś, tak jak Nicci i czarodzieja Nathana.

– Nie jest czarodziejem – prychnęła. – Nie ma daru.

– Może tak, może nie. Andre doniósł, że się wybudził i wraca dozdrowia oraz wykazuje niejakie predyspozycje do magii.

– Andre nigdy nie lubił przyznawać się do porażki. – Thora wpatrywałasię w kałużę, która niczego jej nie zdradzała.

Maxim oparł głowę na wysokim oparciu ozdobnego siedziska.

– Jak tylko członkowie dumy dowiedzieli się o twoich szpiegującychsadzawkach, wiadomo było, że to się rozniesie. Niewolnicy mogli tousłyszeć, a nawet strażnicy i obywatele, a za ich pośrednictweminformacja dotarła do Lustrzanej Maski. – Pokiwał oskarżycielsko palcemjak metronomem. – Naprawdę powinnaś się tego spodziewać.

– Spodziewałam się, że członkowie dumy będą lojalni.

Wódz-czarodziej bawił się swoją czarną kozią bródką.

– Lojalności nie można nakazać, trzeba na nią zasłużyć.

481

Page 481: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Członkowie dumy po powrocie do domów osuszyli swoje fontannyi sadzawki, żeby odciąć władczynię.

Thora zwęziła swoje zielone jak morze oczy. Myśli kłębiły się w jejgłowie, a gniew rozpalał.

– Czyż nie zasłużyłam na ich lojalność po piętnastu stuleciachdoskonałego panowania? Nie zapewniłam im pokoju i ochrony?

– Ależ oczywiście, że tak. Gdyby tylko wszyscy inni postrzegali tow ten sposób… Na przykład nasi niewolnicy.

Władczyni była zła na męża i zirytowana obrotem spraw. NocąLustrzana Maska i jego rebelianci rozbiegli się po ulicachi w skoordynowany sposób zniszczyli szpiegowskie misy, w całymmieście odbierając jej magiczny wzrok.

Lecz najbardziej rozwścieczył ją jeden z ostatnich obrazów przekazanyz okna podglądowego, zanim zostało zniszczone. Zobaczyła twarz Nicci –pełne usta wygięte w mściwym, gniewnym grymasie – wpatrującej sięw lustrzaną misę szyderczo. Nicci ze złośliwą satysfakcją ujawniła, żeprzeżyła walkę i upadek z takiej wysokości.

– Nie ma co zwalać winy na długie języki członków dumy – ciągnąłMaxim. – Skoro pozwoliłaś Nicci przeżyć, mogła wszystkim o tympowiedzieć.

Thora wiedziała, że ma rację.

– Wieczorem będzie po wszystkim. Wyznaczeni na ofiarę niewolnicysą już zamknięci w zagrodach. O północy, kiedy gwiazdy są najwyżej,wejdziemy na szczyt piramidy i przeprowadzimy największy krwawyrytuał od pokonania generała Utrosa. Potem całun będzie trwały… a myzyskamy czas na uspokojenie tych zamieszek.

Ze względu na zbliżający się ważny obrzęd reszta czarodziejów miałaspędzić dzień na przygotowaniach, żeby się upewnić, że są gotowi na takiewydatkowanie magii. Mający dar pracownicy wspięli się na piramidę,

482

Page 482: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

żeby sprawdzić czy wszystkie elementy przyrządu są perfekcyjnie zgranedla wspaniałego rytuału ofiarnego.

– Uważam, że wpadłaś w pułapkę własnych decyzji – powiedziałMaxim. – Chociaż wiem, że mnie nie posłuchasz, to wiedz, że jestem temuprzeciwny. Trwały całun odetnie całą wymianę ze światem zewnętrznymi nie rozwiąże naszych problemów, a jedynie stworzy solidną klatkę. Jesteśjak jeden z tych skowronków schwytanych w sieć, które nie mogą sięuwolnić.

To porównanie rozdrażniło Thorę, ale mąż denerwował ją od wieków.Był w tym dobry.

Maxim demonstracyjnie ziewnął, wstał z tronu i beztrosko przeszedłprzez kałużę do wyjścia z komnaty.

– Dokąd idziesz? – zapytała Thora.

– Jestem wodzem-czarodziejem. Tak jak i ty mam robotę do wykonania– odpowiedział. – W obliczu całej tej krwawej magii może powinnaświęcej uwagi poświęcić swoim obowiązkom, zamiast rozmyślaćo czarodziejce, której nie potrafiłaś pokonać.

W oczach Thory błysnął gniew. Wzięła szybki oddech, ale jej mążswobodnym krokiem wyszedł z komnaty, zostawiając mokre ślady.Zawołał przez ramię:

– Skoro nie masz innych zajęć, może byś zawołała paru niewolników,żeby posprzątali ten bajzel?!

Sny Nicci były niespokojne, pełne kociej energii. Poprzez łączącą jemagiczną więź przenosiła się do umysłu Mrry, jej niespokojnego ducha.Tak wiele razy polowała w snach wraz ze swoją siostrą-panterą, biegającswobodnie po równinach, czując przypływ adrenaliny, kiedy powalała naziemię pobekującą antylopę i rozszarpywała jej gardło.

Teraz Mrra mogła tylko chodzić tam i z powrotem po ciasnej klatce,

483

Page 483: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zamknięta i dręczona, jak jej troka przez wiele lat. Zmuszano ją dozjadania tego, czego nie zabiła, odpadów z rzeźni yaxenów lub kawałówludzkiego mięsa, którymi karmili ją nowi treserzy. Mrra próbowała jużludzkiego mięsa i w jej pamięci śpiąca Nicci także je jadła. Naczelnytreser Ivan rąbał ciała pokonanych wojowników, żeby pobudzić apetytswoich zwierząt i mieć pewność, że na arenie zabiją przeciwników. DlaMrry każde mięso było po prostu ofiarą, pożywieniem. Pamiętała ból, jakizadawał jej naczelny treser; ci nowi próbowali robić to samo, ale bylisłabsi od Ivana. Nicci wyczuwała pogardę w jej kocich myślach. Kiedywielka kocica się im przeciwstawiała, treserzy byli wścieklii zaniepokojeni.

Nicci, śpiąc na pryczy w tunelach, patrzyła kocimi oczami. Krata w jejlegowisku rzucała cienie, a czarodziejka zanurzyła się głębiej w świeżewspomnienia pantery. Wstrząsnęło nią rozpoznanie: kolejny znajomyczłowiek! Chłopak z długimi rudymi włosami i mieczem. Mrra znała jegozapach, jego zachowanie i głos. Nicci też je znała: Bannon!

Zniknął wiele dni temu i teraz się dowiedziała, że go porwanoi trzymano w szkoleniowych pieczarach wojowników. Nic dziwnego, żeNicci nie mogła go znaleźć.

Była pewna, że stał za tym ten jego „przyjaciel” Amos. Mrręwystawiono przeciwko Bannonowi na szkoleniowej arenie; spodziewanosię, że będą ze sobą walczyć, że jedno drugie zabije. Krążyli wokół siebiena oczach widzów i chociaż treserzy użyli swojego daru wobec pantery,Mrra stawiła opór. Wielka kocica znała Bannona. Wraz z Niccii Nathanem należał do jej stada. Bannon także nie chciał walczyć i ichnieposłuszeństwo oburzyło widzów.

Nicci, nagle rozgniewana, zmusiła się do zachowania magicznej więzi,żeby wydobyć więcej informacji z umysłu pantery. Mrra znała każdyzakręt tuneli, każdą klatkę i zagrodę o kamiennych ścianach. Celewojowników też znała. I areny walki.

484

Page 484: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci teraz z tego korzystała; widziała, że wiele bojowych zwierzątzachowuje się niespokojnie w swoich klatkach: kilka bagiennych smoków,dwa opancerzone byki, dziesięć wygłodniałych kolczastych wilków i trzycętkowane odyńce z wielkimi szablami. Zwierzęta wydzielały wońgniewu, głodu i żądzy mordu. Gdyby się wyrwały na swobodę, siałybyspustoszenie.

Zobaczyła też, gdzie jest więziony Bannon. I mając w pamięci wyraźnyobraz rozmieszczenia tych wszystkich cel, zmusiła się do ocknięcia,niechętnie zrywając więź z siostrą-panterą. Wzięła głęboki oddechi usiadła w ciemnych, wilgotnych tunelach akweduktu. Uśmiechnęła się,chociaż zdobyte informacje były ogromnie niepokojące. W jej umyślezaczął się formować plan…

Lustrzana Maska pojawił się późnym rankiem, a wraz z nim dziesiątkiwzburzonych rebeliantów, którzy chcieli posłuchać, co powie.

– Tej nocy będziemy mieć szansę. Członkowie dumy zamierzajądokonać ogromnej rzezi w rytuale krwawej magii. Trzystu niewolników,trzysta ofiar, takich jak wy.

Jego zwolennicy zaszemrali z oburzeniem. Kobieta o wymizerowanejtwarzy i wysuszonej skórze otarła łzę z kącika oka. Stojący obok niejRendell wziął ją za rękę, wzrok miał zimny, twardy. Nadal nie byłoMelby.

– To znaczy, że musimy coś zrobić – przerwała mu Nicci. – To naszasposobność. Nadszedł czas realizacji planów i idei, o którychrozmawialiśmy w przeszłości. Wspólnym wysiłkiem możemy wyrwaćz korzeniami trujące zielsko zarastające Ildakar.

Lustrzana Maska zwrócił ku niej swoją zasłoniętą twarz. Wydawał sięzaciekawiony, nie zaś oburzony tym, że przejęła dowodzenie.

– I co proponujesz, czarodziejko?

– Wyzwałam władczynię i przegrałam. Nie powinnam była tego robić

485

Page 485: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w pojedynkę. Teraz działamy razem. Musimy uwolnić niewolnikówprzeznaczonych na rzeź. Musimy dotrzeć na górny poziom miasta,wedrzeć się na piramidę i zniszczyć urządzenie, uniemożliwiając krwaweczary. Jeśli to zrobimy, na zawsze zniszczymy całun.

– Ach – westchnął Lustrzana Maska – wtedy wielu z nas będzie mogłouciec z miasta.

– Ucieczka nie wystarczy – zaoponowała Nicci. – Musimy wyzwolićmiasto.

Chętnie pomogłaby wypędzić opresyjnych władców wierzących, żerozlew krwi i niewolnictwo tworzą idealne społeczeństwo. A potem, kiedyodnajdzie Nathana i Bannona, kiedy uwolni Mrrę, odejdą stąd. Miała jużpo uszy tego Ildakaru! Było zbyt dużo do zrobienia, zbyt wiele innychmiejsc czekało na włączenie do imperium D’Hary. Dostała to zadanie odRicharda.

A czarodziejka musi ocalić świat.

Nie odejdzie, póki nie wykona tu roboty.

– Kiedy zapadnie noc, pójdziemy do klatek i uwolnimy moją panterę.Wypuścimy też resztę zwierząt, co sparaliżuje miasto przed mającą sięodbyć o północy rzezią. Uwolnimy ze szkoleniowych pieczar mojegoprzyjaciela Bannona. On i jego miecz bardzo nam pomogą. – Poruszyłaramionami i poczuła, jak mięśnie się rozluźniają. – Reszta więźniów toniewolnicy, a my potrzebujemy wojowników. Zabijają się dla rozrywkiszlachetnie urodzonych, wątpicie, że będą równie zażarcie walczyćo własną wolność?

Rebelianci szeptali pomiędzy sobą.

Przywódca uniósł swoją lustrzaną twarz połyskującą w blaskupochodni.

– Wielu wojowników walczy, bo to lubi, ale może zdołamy dać imlepszego przeciwnika. – Uniósł obleczone w szarą szatę ramiona, dając

486

Page 486: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

znak zebranym. – Dobrze, czarodziejko, zgadzam się na twój plan.Rozpuścimy wieści wśród naszych licznych zwolenników i będą gotowido działania. – Obrócił się powoli do tłumu. – To jest to, czego chcieliśmy.Jeśli wygramy, Ildakar będzie wasz!===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

487

Page 487: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 68

Kreator Andre naciskał na Nathana, żeby bardziej się starał, prowokowałgo i sfrustrowany dawny prorok narzekał.

– Jesteś większym sadystą od Sióstr Światła. Trzymały mnie podkluczem, żeby moje niebezpieczne przepowiednie nie mogły wyrządzaćszkody. – Skrzywił się i przeczesał palcami długie, siwe włosy, któredomagały się umycia. – Ale taka właśnie, ma się rozumieć, jest naturaproroctw. Pomimo tej swojej edukacji Siostry się myliły.

– Nie próbujemy przywrócić ci daru prorokowania, hm? – powiedziałAndre. – Proroctwa zniknęły, więc byłby to bezcelowy wysiłek.Dowiedzieliśmy się o tym nawet tutaj. Gwiazdy są inne i nie ma to nicwspólnego z naszym ochronnym całunem.

– Już wyjaśniałem, czemu tak się stało. Richard Rahl doprowadził doprzesunięcia się gwiazdy, zaciągnął zasłonę zaświatów i zmienił zasady.

– Faktycznie opowiadałeś nam interesujące historie, lecz takie rzeczynic nie znaczą w Ildakarze. – Kreator spacerował po studiu cuchnącymchemikaliami i krwią. – Z powodu całunu zawsze działaliśmy zgodniez własnymi regułami.

Zasłony o barwie indygo nie wpuszczały światła przez otwarte okna,ale Nathan zdjął jedną z nich, żeby mógł się tu wlewać jasny słonecznyblask; w zimnej i wilgotnej komnacie zrobiło się cieplej i jaśniej, niż byłood lat.

Nathan odzyskiwał siły. Wczoraj, po kolejnym wybudzeniu się, zjadłcałą miseczkę bulionu, a tego ranka jajka, jarzyny i pieczywo. Gdy tylkoznowu poczuł głód, nabrał wilczego apetytu i Andre z trudem nadążałz karmieniem go, każąc niewolnikom biegać do kuchni po kolejne tace.

Nathan był też niespokojny i podenerwowany. O wiele za długo

488

Page 488: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przebywał w tym dusznym pomieszczeniu i chciał wyjść na zewnątrz – niedlatego, że pragnął zobaczyć Ildakar, ale żeby znaleźć Bannona. Pragnąłteż dowiedzieć się czegoś więcej o śmierci Nicci, chociaż Andreopowiedział mu o jej walce z Adessą i władczynią. Nawet Nicci mogła nieprzeżyć upadku z takiej wysokości.

Przełknął gulę w gardle. Andre najwyraźniej zauważył jegoprzygnębienie.

– No, no, po prostu bardziej się staraj, Nathanie. Wkrótce odnajdzieszswój dar. Nie wątpimy, że Ivan miał dar, hm?

– Postaram się. – Nathan potarł dłonią szczecinę na szyi; nie tylkopowinien umyć włosy, ale i się ogolić. – Przynajmniej nie każesz mi nosićżelaznej obroży.

Andre popatrzył na niego ze zdumieniem.

– Po co miałbym to robić?

Nathan odsunął półmiski, miseczki i kubki po swoim trzecim tego dniaposiłku, chociaż dopiero minęło południe.

– Kiedyś zapytasz o to Siostry.

Woń żrących środków czystości ledwo maskowała zastarzały odórmoczu przerażonych obiektów doświadczeń. Pojemniki z chemikaliamistały na półkach; zapieczętowane cylindry oznakowane symbolemochronnym. Nathan nie wiedział, jakie osobliwości mogą się w nichznajdować. Duża zębata ryba ze strzępiastymi płetwami i mnóstwem oczubez końca zataczała kręgi w mętnej wodzie akwarium.

Nathan wysunął dłonie, wpatrywał się w widoczne na nich linie życia…Przypomniał sobie, jak wiedźma Red nacięła mu rękę, upuszczając krwi naatrament do jego księgi życia. Twierdziła, że linie na dłoni toniepowtarzalne zarysy zaklęć. Wlepił w nie oczy, uważnie wodzącwzrokiem po wzorach, wyobrażając sobie, że odzwierciedlają linie Hanw jego ciele. Poczuł – a może tylko to sobie wyobraził – mrowienie.

489

Page 489: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Rozpoznał drgnienie magii, budzący się w nim dar.

Stuk-puk.

Stuk-puk.

Dotknął piersi, poczuł bicie, usłyszał tętnienie nowego życia.

– Pamiętaj, że masz teraz serce czarodzieja! – powiedział Andre. –Korzystaj z niego!

– Jak tam pacjent? – zawołał kobiecy głos.

Nathan był zadowolony, że ktoś im przerwał, ale kiedy się odwrócił,poczuł, jak mrowienie magii zanika. Weszła Elsa w ciemnopurpurowejszacie haftowanej złotą nicią w zagmatwane symbole. Uśmiechnął się doatrakcyjnej starszej kobiety.

– Wraca do sił. – Wziął głęboki oddech. – Powietrze wciąż wnika domoich płuc. Żyję, a to już coś.

Andre wpadł mu w słowo:

– Ma mocne nowe serce! Naczelny treser Ivan jest w nim i nasz drogiNathan odzyska dar. Ale nadal go szuka.

– Za to odzyskałem apetyt. – Nathan spojrzał na stertę pustych naczyń,potem zniżył głos i odwrócił się od nich. – Dowiedziałem się też, że mojatowarzyszka została zamordowana przez władczynię, a to wystarczy, żebymnie wpędzić w chorobę.

Elsa spuściła oczy.

– To było straszne i kilku członków dumy, w tym ja, uważa, że Thoraoszukiwała. Wyznaczyła Adessę na swoją czempionkę, lecz kiedymorazeth nie zabiła Nicci dość szybko, władczyni użyła swoich czarów. –Potrząsnęła głową. – Nie tak powinno się odpowiadać na wyzwanie.

Andre wydał nieprzyzwoity odgłos, stukając palcem w szklaną ścianęzbiornika; wystraszył groźnie wyglądającą rybę.

– To było jak walka na arenie, tyle że z wykorzystaniem magii. Nienależy dzielić włosa na czworo i drążyć subtelności protokołu. Co się

490

Page 490: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

stało, to się nie odstanie.

– Nie jestem zachwycona tym, że władczyni wykorzystywała swojąmagię widzenia do szpiegowania ludzi – oznajmiła Elsa. – Mogłaobserwować każde z nas przez dowolną misę.

– No ale czego możesz się obawiać, hm? Thora po prostu dbao bezpieczeństwo naszego miasta.

Elsa się zjeżyła.

– Wielkie dzięki. W moim domostwie sama dbam o swojebezpieczeństwo. Osuszyłam wszystkie moje lustrzane misy i fontannyi proponuję, żebyś zrobił to samo. Chyba że chcesz, aby obserwowałatwoje wysiłki w przywracaniu Nathanowi daru.

Kreator się uśmiechnął.

– Wtedy zobaczy, jak ciężko pracujemy. W tej chwili najważniejszą dlamnie sprawą jest doprowadzenie do tego, żeby Nathan stał się znowuczarodziejem.

– To i dla mnie jest najważniejsze. – Nathan siedział na brzegu stołu, naktórym tak długo leżał w uzdrawiającej śpiączce.

Był ubrany w luźną, gładką białą szatę. Uznał, że musi znaleźć swojespodnie, sznurowane buty, plisowaną koszulę i pelerynę – oraz miecz;piękny, ozdobny miecz, który tak dobrze mu służył. Miał nadzieję, że orężnadal jest tam, gdzie go zostawił w willi, ale nie zamierzał zbyt szybkowalczyć. Był za słaby.

– Przyszłam zaofiarować pomoc – powiedziała Elsa, podchodząc dostołu. – Mogę pomóc cię szkolić i, co ważniejsze, przekazać ci odrobinęenergii za pomocą mojej transferentnej magii. – Patrzyła na niegojasnobrązowymi oczami, a kurze łapki stały się wyraźniejsze, kiedy sięuśmiechnęła.

Nathan uświadomił sobie, że to uroczy uśmiech.

– A jakby to zadziałało? – zapytał, o wiele bardziej zainteresowany nią

491

Page 491: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

niż szorstkimi słowami kreatora nakłaniającego go do ćwiczeń.

– Dar to także ogromna odpowiedzialność – stwierdziła Elsa. – Możeszgo mieć, ale powinieneś wiedzieć, jak z niego korzystać. Han w twoimwnętrzu jest jak powoli płynący strumień. Zapora go zatrzymała i teraztrzeba go uwolnić.

– Gdybym tylko wiedział, jak to zrobić, moja droga.

Żałował, że nie mógł umyć i uczesać włosów, ogolić się i włożyćbardziej eleganckiego ubrania. Czuł się zażenowany, rozmawiając z Elsąw takich okolicznościach.

– Pozwól mi wypróbować pewną drobnostkę, która mogłaby pomóc –powiedziała. – Uważam, że za bardzo się starasz. Lęk przedniepowodzeniem odbiera ci pewność. A niepewność czyni cię słabym.Patrz. – Palcem dotknęła swojego mostka, tuż nad rowkiem międzypiersiami, częściowo widocznym w dekolcie purpurowej szaty.Narysowała krąg, a potem pętle, kreśląc niewidoczny symbol, wzór, którytylko ona znała, chociaż Nathan starał się nadążać wzrokiem za jej palcem.

Zaciekawiony Andre się odsunął.

– Teraz ty, Nathanie. – Elsa podeszła i rozchyliła jego białą szatę.Wystraszyła się, widząc długą, wypukłą, jakby woskowatą bliznę, któraprzecinała jego pierś.

– To z pewnością z czasem zniknie. – Zakłopotany Nathan spuściłwzrok.

– Wprost przeciwnie, zawsze tam będzie jako pamiątka po mojejrobocie – odparł radośnie kreator. – Jak podpis artysty.

Elsa sprawiała wrażenie zażenowanej, ale położyła dłoń na piersiNathana, dotknęła blizny.

– Czuję bicie twojego serca. Tak, jest silne, lecz czy Han jest równiemocna? Pozwól, że ofiaruję ci trochę swojej. Może cię odblokuje. –Czubkiem palca dotknęła skóry tuż nad mostkiem Nathana i szybkim,

492

Page 492: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

łaskoczącym ruchem narysowała runę, kopię tej nad jej własnym sercem.Kiedy skończyła, postukała w ten punkt palcem i cofnęła się.

Nathan znienacka poczuł w swoim wnętrzu ciepłe mrowienie, jakbywłaśnie wypił kielich wspaniałej brandy z Aydindril.

– Coś czuję.

– Uważam, że Elsa z tobą flirtuje. – Andre się zaśmiał. – Może jednakzostaniesz zaproszony na naszą następną rozkoszną imprezkę jako jejgość, a może i ktoś więcej.

Elsa się zarumieniła.

Nathan zmarszczył brwi.

– Rozpraszasz mnie, kreatorze.

– Nie chcielibyśmy tego, nieprawdaż, hm? – Andre przeszedł przezkomnatę, poszperał wśród rzeczy na półkach i znalazł grubą świecę;przyniósł ją, postawił na stole obok Nathana i wskazał oklapnięty czarnyknot. – Przekonajmy się, czy zdołasz wyczarować iskrę. Wykorzystaj dardo rzucenia uroku ognia i wyczaruj płomyk.

Nathan miał teraz większą pewność, że czuje rozchodzące się wewnętrzu ciepłe mrowienie. Może transferentna magia Elsy przyłączyłaostatnie nitki Han do jego serca – jego nowego serca. Popatrzył napochylony knot, stwardniały zniekształcony wosk. Wyczuł magię,przyciągnął ją bliżej.

Pamiętał, jak niezliczone razy przywoływał wielkie kule ogniaczarodzieja, z jaką łatwością rozpalał ogniska czy pochodnie, niemalodruchowo. Chodził w Pałacu Proroków ciemnymi tunelami, trzymając nadłoni światło, które bez wysiłku wyczarował.

Pamiętał też chwile na pokładzie Tnącego Fale, kiedy to próbowałpokazywać sztuczki podekscytowanemu Bannonowi. Wyczarował zwykłypłomyk nad dłonią… który zamigotał i zgasł.

Odsunął te myśli na bok, nie chcąc, żeby go osłabiła niepewność, przed

493

Page 493: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

czym ostrzegała Elsa. Skupił się na knocie, wyczuł w sobie ciepłoi spróbował je przenieść na świecę. Dar powoli napłynął, urósł.

– Uczyń płomień, czarodzieju – warknął Andre. – A może odebrać citen tytuł?

Wystraszony Nathan bardziej się natężył. Tak łatwo było wyczarowaćzwykły płomień. Wyczuł żar, wydobył go z powietrza i umieścił w świecy.

– Zapłoń! – wydusił przez zaciśnięte zęby.

Spiął się, czując w sobie drgnienia daru. Świeca zamigotała małą żółtąiskierką, a potem zgasła.

– Zapłoń! – zawołał głośniej, siłą sięgając do odzyskanego daru.

Knot wciąż nie zapłonął.

Za to eksplodował zbiornik z rybą.

Krnąbrna magia Nathana uderzyła błyskawicą żaru w mętną wodę,zamieniając ją w gorącą parę i roztrzaskując szkło. Woda chlusnęła napodłogę, a wraz z nią wypłynął miękki, dymiący zewłok ohydnej ryby.Zęby jak igły kłapały, bo szczęki otwierały się i zamykały, aż wreszcieoczy ryby zmętniały i znieruchomiała. Wielkie łuski odpadły od ciała jakmonety, a krucha skóra popękała, odsłaniając dymiące mięso, któreodpadało od kości.

Nathan szarpnął się w tył zdumiony tym, co zrobił.

– Drogie duchy!

– Odzyskałeś dar! – wykrzyknął Andre.

– Ale wciąż nie mam nad nim kontroli. – Nathan czuł, jak narastaw nim chorobliwy lęk; przypomniał sobie człowieka w Renda Bay,którego chciał uleczyć, ale skończyło się na okaleczonych zwłokach. – Magia jest nieokiełznana i niebezpieczna.

– Ale jest – stwierdziła Elsa.

Andre podszedł do roztrzaskanego akwarium i chmurnie popatrzył nadziwo, które stworzył.

494

Page 494: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Wygląda na to, że przygotowałeś nam późny lunch, czarodzieju. –Uśmiechnął się. – Tak, mogę cię nazywać czarodziejem, przynajmniejtymczasowo.

Nathan się wzdrygnął, splótł dłonie. Wyobraził sobie konsekwencjepoważniejszych działań, gdyby jego czary rykoszetowały i działały naopak.

– Chciałem wyczarować mały płomyk i patrz, co się stało.

– W rzeczy samej! – Andre był zachwycony. – Wygląda na to, żenaczelny treser dał ci potężną moc.

Elsa poklepała dłoń Nathana.

– To krok w dobrym kierunku.

– Albo w złym – odparł Nathan.

– Gdybyś tylko szybciej odzyskiwał siły – powiedział kreator, patrzącna nich. – Tej nocy odbędą się wielkie krwawe czary z trzystomaniewolnikami. Kiedy wzmocnimy całun, już nigdy więcej nie będziemysię musieli przejmować zewnętrznym światem.

Zakłopotana Elsa odwróciła wzrok.

Andre przymrużył swoje ciemne oczy i bardziej się nachylił, dodającz nutką groźby w głosie:

– Lepiej licz na to, że odzyskasz dar, Nathanie, bo to jedyny sposób,żebyś pozostał wśród szlachetnie urodzonych Ildakaru. – Potem się cofnął,znowu uśmiechnięty. – Ale wykazałeś potencjał, a ja znam jakość mojejpracy, hm? Gdyby tak się nie stało, to spróbujemy innych metod. Nie lękajsię, nie ma znaczenia, ile to potrwa, będziemy mieć mnóstwo czasu, żebyna tobie eksperymentować.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

495

Page 495: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 69

Słońce zachodziło nad Ildakarem wśród ławic szkarłatnych chmur, jakbyzapowiadając zbliżające się krwawe czary. Ludzie w mieście bylipodminowani, jedni nerwowi, drudzy ochoczy, a jeszcze innizrezygnowani.

Nicci nie miała zamiaru pozwolić na rzeź. Nie dopuści, żeby tychwszystkich ludzi zabito, żeby ją na zawsze uwięziono pod całunem. Czasdziałać.

Na ulicach robiło się coraz ciemniej; w domach i gospodach migotałypłomyki świec, lampy oliwne lub magiczne światła wyczarowane przezmających dar właścicieli. Rebelianci Lustrzanej Maski, niczym nocnidrapieżcy opuszczający swoje kryjówki, zaczynali wychodzić w miasto.

Nicci ruszyła razem z nimi. Złote włosy swobodnie falowały; kiedy sięwynurzyła z tunelu, czarna suknia kołysała się wokół nóg nibyatramentowe fale.

– Już nie muszę się ukrywać – oznajmiła. – Chcę, żeby władczyniThora i cały Ildakar wiedzieli, kto doprowadził do ich upadku.

– To nasze dzieło – powiedział idący obok niej przywódca rebeliantów.

Lustrzana płytka osłaniająca jego twarz była wypolerowana na wysokipołysk. Szara szata opływała go jak mgła, kiedy tak szedł razem z Nicci.Zmobilizował setki swoich zwolenników, zwołując ich na spotkaniew ciemnym, zakurzonym spichlerzu – jak na ironię, w tym samym,w którym złapano Mrrę.

Nicci wiedziała, że to nie przypadek. Lustrzana Maska zrobił to dlaniej.

Rebelianci byli w brązowych szatach z kapturami zasłaniającymitwarze. Każdy miał zawieszoną na szyi cienką deseczkę z runą spalania.

496

Page 496: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Jeżeli zginą, ich ciała zostaną natychmiast unicestwione, żeby nikt się niedowiedział, kim byli, i nie mógł zniszczyć całej siatki. Rendell zacisnąłdeseczkę w spoconej dłoni.

– Nie będzie ci potrzebna – zapewniła go Nicci. – Bojownicy o wolnośćIldakaru nie będą dłużej się ukrywali. – Popatrzyła na ludzi w mrocznymskładzie; na krokwiach wisiały latarnie, dając żółtopomarańczowe światłoi rzucając ostre cienie. – Po tej nocy z dumą się przyznacie, żepopieraliście Lustrzaną Maskę. Jeśli zginiecie w walce, wasze rodzinyi przyjaciele będą się szczycić tym, czego dokonaliście, i postarają się,żeby wszyscy się o tym dowiedzieli.

Wśród rebeliantów rozległy się przytłumione wiwaty. Rendell odrzuciłbrązowy kaptur, potrząsnął włosami.

– Nie będę ukrywać, kim jestem.

Stojąca obok niego kobieta o pomarszczonej twarzy zrobiła to samo.Z szelestem tkaniny przypominającym trzepot skrzydeł wielu innychodrzuciło kaptury.

– Nie musimy się ukrywać.

Nicci czuła w sobie dar, mrowienie magii; statyczna energia unosiła jejwłosy. Popatrzyła na Lustrzaną Maskę i zobaczyła swoje odbicie tam,gdzie powinna być jego twarz. Spojrzała na niego twardo, milcząconakłaniając do ujawnienia się, jak zrobili to inni. Wśród swoich oddanychzwolenników nie powinien się bać, nawet jeśli kreator oszpecił jego twarz.

Przywódca uniósł rękę i poprawił lustrzaną maskę.

– Tym jestem – powiedział; jego głos, chociaż stłumiony, był na tyledonośny, że wszyscy usłyszeli. – Za tym idą ludzie.

– Lustrzana Maska! – wykrzyknął Rendell.

Inni szybko podchwycili:

– Lustrzana Maska! Lustrzana Maska!

W mieście ludzie szykowali się na krwawe czary. Jak tylko władczyni

497

Page 497: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i duma czarodziejów wydały rozporządzenie, całe miasto wyczekującowstrzymało oddech. Szpiedzy Lustrzanej Maski donieśli, że trzystuniewolników odurzono wonią kwiatów czerwonej uspokoinki i jużpotulnych zapędzono do prowizorycznej zagrody w pobliżu piramidy.

Chociaż wiele godzin spędzili na szczegółowym planowaniui rozważaniu, od czego zacząć uderzenie i co zapewni im zwycięstwo,Lustrzana Maska wydawał się niepewny. Nicci najpierw omawiała z nimstrategię, potem się z nim spierała i na koniec zdała sobie sprawę, żeprzywódcę cieszyli jego zwolennicy, że lubił przewodzić rebelii, leczostateczny cel wcale nie był dla niego najważniejszy. Lubił wzniecać małezamieszki, podburzać miasto. Jego zwolennicy wtykali odłamki lusterw ściany, malowali buntownicze słowa, ale Nicci się zastanawiała, czyLustrzana Maska naprawdę chce zwyciężyć. Narzekanie na zdeprawowanąwładzę to jedno, lecz faktyczne rządzenie miastem to zupełnie co innego.Chociaż jego rebelia przez lata powoli rosła, to niewiele osiągnął do tejpory.

Dla Nicci było to nie do przyjęcia. Walczyła, żeby wygrać.

Zabrała głos, kiedy Lustrzanej Masce zabrakło słów.

– To się skończy tej nocy. Rozesłano wieści. Niewolnicy szemrzą,nawet ci, którzy się do nas nie przyłączyli. Będą wiedzieli, co robić, kiedyzobaczą walki na ulicach. Jak tylko się zacznie, nasza armia powiększy siętysiąckrotnie. – Posłała im zimny uśmiech. – Krwawa magia ma się odbyćo północy, lecz ciemność już zapadła i to jest nasza pora. Tej nocypopłynie krew i nie będzie to krew wybranych na ofiarę niewolników.

– Ale jak będziemy walczyć z czarodziejami? – zapytał jedenz rebeliantów łamiącym się ze zdenerwowania głosem; był to młodymężczyzna o smutnej twarzy, przedwcześnie przerzedzonych włosachi dziobatych policzkach. – Nie mamy daru.

– Pozostawcie to mnie – odparła Nicci. – Winna jestem władczynisolidną dawkę bólu.

498

Page 498: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Rendell z błyskiem w stalowych oczach zwrócił się do towarzyszy:

– A jeżeli was zabiją, to umrzecie wolni! Wyzwoliliście się jużw chwili, w której stawiliście opór. – Stojąca obok niego ponura kobietawzięła go za rękę. Rendell zniżył głos. – To, czy przeżyjecie, madrugorzędne znaczenie.

Ktoś zaczął znowu skandować:

– Lustrzana Maska! Lustrzana Maska!

Rendell dodał:

– Nicci! Nicci!

Wyczuwała w powietrzu energię ich buntu. Narastającą.

– To nie wiec – powiedziała. – To wezwanie do wojny i zadampierwszy cios. Poprowadzę grupę do pieczar zwierząt i cel wojowników.Uwolnimy wszystkich tam uwięzionych, tak ludzi, jak i zwierzęta, a oninam pomogą.

Uśmiechnęła się ponuro. Z Mrrą i Bannonem u boku znowu poczuje siępotężna. Zrobi to nie tylko dla siebie i mieszkańców Ildakaru, ale i dlaRicharda Rahla marzącego o zjednoczonym świecie.

– Pójdę z tobą – oświadczył Lustrzana Maska. – Skoro to naszapierwsza walka, to powinniśmy być razem.

Nicci się nie sprzeczała. Dotknęła rękojeści sztyletów przy biodrach;postarała się o inne po walce z Adessą.

– Mamy wszystko, co nam potrzebne.

Nicci, kierując się żywymi wspomnieniami tego, co widziała we śnie,dokładnie wiedziała, dokąd iść, żeby znaleźć Mrrę. Lecz jej mapa byłaprzefiltrowana przez zmysły piaskowej pantery posiłkującej się takżeznajomymi zapachami i dźwiękami. Ale i tak poprowadzi swoichtowarzyszy.

– Nie bójcie się zabijać – powiedziała, upewniwszy się, że wszyscy ją

499

Page 499: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

słyszą. – Wasi wrogowie na pewno się nie zawahają.

Skradaliśmy się ulicami. Szeptana wieść rozniosła się po zaułkachi ulicach niższego miasta i było ich coraz więcej. Szybkość była teraz ichsprzymierzeńcem. Wkrótce rozpęta się piekło, z kłami, pazuramii klingami.

– Od dawna na to czekałem – odezwał się Lustrzana Maska. – Moiludzie są gotowi. Ildakar nie wie, co w niego uderzy.

Odór zaatakował zmysły Nicci, jeszcze zanim dotarli do menażerii.Czuła ciarki na skórze, mrowienie w tyle głowy, nieuchwytną obecnośćswojej siostry-pantery. Mrra pewnie też ją wyczuła, wiedziała, żenadchodzi. Przyspieszyła kroku, porzuciła wszelką ostrożność.

Przed ciemnym wejściem do tuneli stało parę dużych klatekz pokrytymi strupami, markotnymi lisami i kojotami. W trzeciej zagrodziewarczały i kłapały zębami szakale. Nie były to udoskonalone magią czywytresowane zwierzęta, a tylko łatwy łup dla tych groźniejszych.

Czterej strażnicy zobaczyli nadciągający tłum.

– Stać! Nic tu po was.

Nicci skinęła ręką i silne uderzenie powietrza rzuciło strażnikamio ścianę, ogłuszając ich.

– Zaczyna się – powiedział Lustrzana Maska z ogromnymzadowoleniem.

Nicci wskazała zewnętrzne klatki.

– Wypuśćcie te zwierzęta. Niech odzyskają swobodę.

Rebelianci otworzyli zasuwki i kojoty odepchnęły na bok swoichwyzwolicieli, wyrywając się na wolność. Pomknęły w zaułki. Szakalewarczały i szczekały, rozpaczliwie chcąc się wydostać.

Przybiegli kolejni dwaj strażnicy; łuskowate zbroje szczęknęły, kiedydobywali krótkich mieczy. Rebelianci cofnęli się, robiąc miejsceoswobodzonym szakalom, i zwierzęta wpadły prosto na nadbiegających

500

Page 500: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

strażników. Jeden z nich upadł, a szakale wbiły w niego zęby,rozszarpawszy mu pancerz na plecach. Drugi strażnik uciekł, wołająco pomoc.

Nicci nie zwracała uwagi na to, co się działo na ulicach. Wbiegław rozszerzający się tunel, zalatujący piżmem i mokrą sierścią, krwiąi odchodami.

– Otwórzcie klatki! – zawołała. – Wypuśćcie wszystkie zwierzęta, nietylko niektóre. Musimy wywołać panikę w mieście, żeby zapobieckrwawym czarom.

Pozostawiając to swoim towarzyszom, mijała klatki i wnęki w skale;legowiska dla drapieżników. Wiedziała, dokąd powinna iść. Mrra wołałado niej poprzez łączącą je magiczną więź.

Tunele tworzyły labirynt, ale Nicci pamiętała, co pantera widziałai wywęszyła. Pracownicy w pieczarach zareagowali na krzyki i ryki, alekiedy zobaczyli rebeliantów w brązowych szatach, uciekli, zamiast zostaći bronić zwierząt. Niektórzy z niewolników nawet pomagali odsuwać ryglei kraty.

Z bocznego tunelu – Nicci wiedziała, że spali tam i mieszkali treserzy –wyszło trzech zastępców Ivana, którzy pomogli złapać Mrrę. Dorbo,gniewny mężczyzna o zapadniętych policzkach, wysunął się naprzód,zaciskając pięści.

– Na Opiekuna, co wy wyprawiacie?! – Kiedy rozpoznał LustrzanąMaskę, rozdziawił usta.

– No jak to? Robimy zamieszanie w mieście – odpowiedziałprzywódca. – Nie widzisz?

Rebelianci pootwierali klatki i rozpierzchli się, jak tylko zwierzętawyskoczyły: wychudzone i zdesperowane kolczaste wilki, kłapiące zębamismoki bagienne, rozjuszone dziki. Dwie zakapturzone postaci wypuściłyz dużej zagrody gigantycznego, pokrytego łuskami byka z dwiema parami

501

Page 501: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

rogów. Stwór z rykiem pognał tunelami. Wzmacniane racice krzesałyiskry.

Dorbo i jego dwaj kompani zablokowali drogę, unosząc ręcei wykorzystując dar, żeby odeprzeć rozszalałe monstrum, ale potężny bykgnał przed siebie, jakby treserzy go przyciągali, a nie odpychali. Biegłz jeszcze większym impetem, szybciej.

Lustrzana Maska przypadł do ściany i byk minął go z grzmotem racic.Jeden z treserów nie wytrzymał i uciekł; za to Dorbo i jego towarzyszdesperacko rzucali zaklęcia, próbując zapanować nad monstrum. Ale byłona to za późno.

W ostatniej chwili Dorbo usiłował odskoczyć, ale byk nabił go nawszystkie cztery grube rogi. Treser zwymiotował krwią, oczy wyszły muna wierzch. Machał rękami, wreszcie chwycił rogi sterczące mu z piersi.

Drugi treser padł, zmiażdżony gwałtownym atakiem zwierza, a bykpędził z ciałem Dorba na rogach.

Trzeci praktykant został stratowany twardymi jak stal racicami,zmieniony w miazgę.

Kiedy zanikł dar treserów, uwolnione zwierzęta szalały z większą furią.Rebelianci biegali tunelami, uwalniając rozmaite stworzenia, Nicci zaśszła przed siebie, szukając konkretnego legowiska. Lustrzana Maskapostępował za nią; kiwnął głową na widok zmaltretowanych ciał trzechtreserów.

– Myślę, że to się nam udało.

Kiedy Nicci zobaczyła niszę ze swoją piaskową panterą, poczułagwałtowną ulgę. Powiedziała do towarzysza:

– Wypuść z cel wojowników. Znajdziesz tam też broń. Powiedz im,żeby walczyli o własne życie. To ważniejsze od każdej walki na arenie.

– Wedle rozkazu, czarodziejko. – W stłumionych przez maskę słowachpobrzmiewała nutka sarkazmu.

502

Page 502: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Znajdź Bannona i powiedz mu, że tutaj jestem.

Lustrzana Maska z łopotem szarej szaty pomknął głównym tunelem domiejsca, skąd odchodziły korytarze do treningowych pieczar. Kakofoniaryków wypuszczonych zwierząt zagłuszała krzyki dających odpórstrażników i wojowników.

Nicci podeszła do klatki Mrry. Wielka kocica była wychudzonai przygnębiona niewolą i brutalną tresurą, ale rozpoznała Nicci, swojąsiostrę. Triumfalnie ryknęła. Kocie oczy pałały złociście.

Nicci nie marnowała czasu. Odsunęła zasuwę, szarpnęła zimnemetalowe pręty i Mrra wyskoczyła, powarkując i pomrukując. Polizaładłoń Nicci gorącym szorstkim językiem. Uwolnione zwierzęta przebiegałyobok, ale kocica nie chciała znowu się oddalić od czarodziejki.

– Chodź, Mrro.

Nicci pobiegła korytarzem ku celom wojowników. Nagle zatrzymałasię, bo stał tam Lustrzana Maska, zwrócony do niej plecami. Wyciągałprzed siebie ręce, w lewej trzymając zakrzywiony nóż ofiarny, którymwcześniej zabił norukaiskiego jeńca. Obejrzał się na nią przez ramię.

– Mamy problem, czarodziejko.

Przed nim stała posępna Adessa z twarzą wykrzywioną grymasemi z uniesionym krótkim mieczem. Na podłodze po obu bokach Adessyleżały żarzące się sterty, z których unosił się tłusty dym – szczątkispopielonych rebeliantów. Musiała ich zabić, kiedy się wdarli do koszarwojowników.

Teraz z nienawistnym błyskiem w oczach blokowała drogę LustrzanejMasce.

– Jesteś zdrajcą i nikczemnikiem.

Skoczyła naprzód z wyciągniętym mieczem, a mężczyzna zwinnieuskoczył. Uniósł nóż i ostrza ze szczękiem się zetknęły, ale nie byłwytrawnym wojownikiem.

503

Page 503: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Raz-dwa cię zabiję. – Adessa rozpruła jego szatę, a on pchnął nożem,ale morazeth odtrąciła ostrze. – Tylko gadasz. Pozwalasz, żeby inni zaciebie walczyli, bo ty nie potrafisz.

Lustrzana Maska zwrócił się do Nicci:

– Pomożesz troszkę, czarodziejko? Proszę.

– Z przyjemnością.

Razem z Mrrą ruszyły do ataku.

Adessa zamachnęła się dłonią w nabijanej mosiężnymi ćwiekamirękawicy i znienacka uderzyła Lustrzaną Maskę w brzuch, a kiedy zgiąłsię wpół, walnęła go rękojeścią miecza w twarz.

Zaokrąglona głowica uderzyła w lśniącą maskę z ostrym brzękiem,rozbijając lustro na kilka fragmentów. Mężczyzna cofnął się z krzykiem,obrzędowy nóż ze szczękiem upadł na kamienną podłogę. Obiema rękamiprzytrzymywał strzaskaną maskę. Ze szczelin pomiędzy odłamkamipłynęła krew.

Nicci i Mrra rzuciły się na Adessę. Wielka kocica powaliła morazeth,a Lustrzana Maska uciekł, z trudem łapiąc oddech. Przyciskając dłonie dotwarzy, zniknął w jednym z wielu bocznych tuneli.

Adessa walczyła z panterą, tłukąc ją twardą rękawicą; próbowaładźgnąć ją mieczem. Zanim ostrze przebiło skórę Mrry, Nicci uderzyłaczarami. Wiedziała, że nie dosięgnie Adessy przez jej ochronne runy, leczzrozumiała już, co powinna zrobić podczas walki w wieży tronowej.

Tchnęła żar w rękojeść miecza Adessy i morazeth z wrzaskiem upuściłabroń. Ale i tak udało się jej uderzyć Mrrę w szyję i ją z siebie zrzucić.

Kiedy Nicci i Mrra szykowały się do ponownego ataku, pojawiły siętrzy morazeth z dobytymi mieczami. Nigdzie nie widziała LustrzanejMaski. Uciekł. Nieważne. Była gotowa walczyć z nimi wszystkimi.

Z tuneli z kwikiem i chrząkaniem wypadły dwa cętkowane dziki. Jednaz morazeth wrzasnęła i chciała uciec, ale dzik ją zahaczył i rozerwał udo

504

Page 504: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

aż do krocza. Kobieta upadła, krew tryskała z rany strumieniem, a wielkiknur ostrą dwudzielną racicą nadepnął jej na szyję.

Nicci i Mrra skoczyły w boczny tunel, bo do pieczary wbiegł kolejnydzik, a za nim trzy wyjące kolczaste wilki. Nicci nie znosiła sięwycofywać i tęskniła za rewanżem z Adessą, ale morazeth też sięrozbiegły, a w koszarach wojowników pojawiało się coraz więcejzwierząt.

Adessa się wycofała, zwierzęta siały zniszczenie i Mrra warknęła, jakbychciała się do nich przyłączyć, lecz Nicci dotknęła jej umięśnionegogrzbietu.

– Przyjdzie pora i na nas. Znowu będziemy z nią walczyć.

Popatrzyła przed siebie, przypominając sobie tunele.

– Najpierw wypuśćmy Bannona.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

505

Page 505: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 70

Robiło się coraz później; magia i krew wisiały w powietrzu niczymwibrująca mgła. Amos czuł ten zapach. Bawiło go to, nawet podniecało,a on świetnie wiedział, jak rozładować to podniecenie.

Miał parę godzin przed rytualną rzezią na piramidzie. Rodzice i dumaprzygotowywali się do tego, ale ani on, ani jego przyjaciele nie braliw tym udziału. Amos przypuszczał, że pewnego dnia zostanie członkiemdumy, jeśli któryś z czarodziejów umrze. Wątpił, by któryś się wycofał.

Ale wcale mu się do tego nie spieszyło. Miał wszystko, czego chciał,i żadnych obowiązków. Tej nocy będzie tylko wiernym widzemobserwującym kaskady krwi tryskającej z setek podciętych gardeł. Liczyłna to, że będzie siedział wystarczająco blisko, żeby wyczuć w powietrzuwilgotne żelazo. Oblizał wargi, niecierpliwie na to czekając.

Chociaż nie miał nic przeciwko temu, żeby całun od czasu do czasuzanikał, aby wraz z kompanami mógł wyjść i niszczyć kamiennychżołnierzy, to wiedział, że znajdą inne rozrywki, nawet gdyby ochronnybąbel już na zawsze pozostał na swoim miejscu. Bez wątpienia byłobywięcej ciekawych walk na arenie. Uśmiechnął się. Zdaniem morazethkmiotek Bannon już wkrótce będzie gotowy na śmierć na oczach widzów.Amos nie mógł się doczekać, aż zobaczy, czego się nauczył hodowcakapusty.

– Będzie na co popatrzeć – powiedział głośno.

Leżąca pod nim Melody jęknęła.

Uderzył ją jeszcze raz, dla równego rachunku, a ona stłumiła kolejnyjęk bólu. Suka nigdy się nie nauczy.

– Jak przestaniesz się drzeć, to nie będę cię bić. Jesteś taka głupia.

Melody znowu jęknęła i Amos wiedział, że kolejne ciosy będą

506

Page 506: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

marnowaniem energii. Potem uświadomił sobie, że właściwie mu się topodoba, i mocno trzasnął ją otwartą dłonią w usta, kalecząc jej wargę.Krew pociekła po brodzie.

Silne seksualne podniecenie wywołane zbliżającym się rytuałemskłoniło go do tego choć częściowego rozładowania energii. Nie zadałsobie trudu skrzyknięcia Jeda i Brocka, bo nie chciał, żeby przyssali się doniego jak pijawki; sam poszedł do daczy jedwabistych yaxen i zapłaciłgburowatemu odźwiernemu. Odebrał Melody obmacującemu ją kupcowi,pucołowatemu mężczyźnie, w którym rozpoznał sprzedawcę szkliwionychgarnków.

Melody popatrzyła na niego ze zdziwieniem, a potem go poznała.Cofnęła się wystraszona i Amos jeszcze bardziej się podniecił. Złapał ją zanadgarstki, zobaczył blednące sińce na ramieniu i uświadomił sobie, że niebył tu od czasu, kiedy daczę odwiedzili Norukai.

– Dzisiaj jest moja – powiedział do sprzedawcy ceramiki i ściągnąłdziewczynę z kanapy.

Melody prawie wcale się nie opierała, jej ręce i nogi poruszały sięniemrawo, kiedy chwiejnie starała się dotrzymać mu kroku.

Kupiec się nabzdyczył, wyraźnie niezadowolony, ale Amos był synemwodza-czarodzieja i władczyni, więc handlarz znalazł sobie równie pięknąi chętną dziwkę.

– Chcemy prywatną izbę – oznajmił Amos – taką, która stłumi dźwięki.

Melody zaczęła zawodzić, jeszcze zanim wepchnął ją do środka.Rozpłaszczyła się na łóżku i odwróciła, żeby na niego popatrzeć. Zamknąłdrzwi i bardzo wyraźnie powiedział:

– Dzisiaj będziesz krzyczeć.

Melody była w luźnej, leciutkiej sukni z różowego jedwabiu;koronkowe tasiemki łatwo było rozwiązać, ale Amos wolał zedrzeć z niejubranie. Odpełzła, podpierając się na łokciach. Amos był spragniony

507

Page 507: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

brutalnego seksu.

– Ddo… dogodzę ci? – wykrztusiła z trudem Melody.

– Owszem, w taki czy inny sposób – warknął, rozpinając i zdejmującspodnie.

Ciężko i szybko oddychał. Był niezwykle podniecony, jak wojownik zesterczącym mieczem, gotowy do boju.

Przycisnął Melody i rozsunął jej nogi, łapiąc za krótkie blond włoskipomiędzy nimi. Sucha, ale postanowił się tym nie przejmować. Zaboli ją,jeśli nie będzie na niego gotowa.

Wbił się w nią gniewnie, czerpiąc przyjemność nie z samego aktu, alez tego, co robił dziewczynie. Jedwabiste yaxeny właśnie po to hodowano,nie miały w życiu innego celu, jak pozwalać mężczyznom, żeby robiliz nimi, co zechcą. Żeby Melody pozwoliła Amosowi się wykorzystać.

Prywatna izba była jasno oświetlona wieloma świecami; nie było toromantyczne przytłumione światło, jak w innych pomieszczeniach.Amosowi to nie przeszkadzało. Chciał widzieć. Melody leżała na plecach;zamknęła oczy i pozwalała mu na wszystko. Wbijał się w nią raz za razem,patrzył, jak jej ciało przesuwa się w górę i w dół.

Choć zawsze tak było, to tej nocy jej bierność go denerwowała. Złapałją za szyję i mocno ścisnął, cały czas się w nią wbijając. Oczy wyszły jejna wierzch. Orała paznokciami jego ramiona, walcząc o oddech. Corazenergiczniej się szarpała, a Amos szczytował; drżąc z rozkoszy, puściłszyję Melody i osunął się na nią. Odpoczywał, ciesząc się krótkotrwałąeuforią. Melody się poruszyła.

Kiedy próbowała się spod niego wydostać, znowu wpadł w gniewi uderzył ją w twarz, jeszcze bardziej ją rozkrwawiając. Melody przesunęłasię na skraj łóżka i spadła na podłogę. Puścił ją. Usiadł na wygodnymmateracu, żeby obserwować jej żałosne ruchy.

Melody płakała, co było dziwne, bo jedwabistym yaxenom brakuje

508

Page 508: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

rozumu i nie mają uczuć. Podbite oko zaczęło puchnąć, co kazałoAmosowi pomyśleć o krwawym obrzędzie, który wkrótce się zacznie.Teraz, kiedy się już spuścił w dziwkę, mógł zacząć myśleć o innychprzyjemnościach.

Melody szła ku taboretowi przed małym stolikiem z lusterkiem. Stałytam pojemniczki z kosmetykami: cieniami do powiek, szminką do ust.Tutaj jedwabiste yaxeny przygotowywały się na przyjęcie nowego klienta.Po bokach lustra też paliły się świece; Melody przysiadła i wpatrywała sięw swoje odbicie. Ostrożnie dotknęła czubkiem palca pękniętej wargi.Rozsmarowała krew na ustach, barwiąc je niczym szminką. Łzy napłynęłyjej do oczu. Dotknęła znowu opuchniętej twarzy, czerwonego śladu, którysię zmieni w ciemny siniak pod okiem. Drugą dłonią dotknęła szyi, Amosomal jej nie udusił.

Zeskoczył z łóżka, zirytowany, że więcej uwagi poświęca własnemuodbiciu niż jemu.

– Płacę za wizytę. To ja muszę patrzeć na twoją posiniaczoną i brzydkątwarz!

Chwycił jakiś słoiczek i rzucił nim w lustro, rozbijając je. Od punktuuderzenia rozbiegły się pęknięcia i srebrzyste odłamki z brzękiem upadłyna stolik.

Melody cicho krzyknęła, pociągnęła nosem. Podniosła jedenz odłamków i z niedowierzaniem trzymała go w dłoni.

Amos się roześmiał.

Odwróciła się, uniosła długi odłamek i płynnym ruchem – jak gdybytylko ćwiczyła, niepewna, co się stanie – przesunęła ostrym kawałkiemszkła po jego gardle, otwierając skórę jak nowe usta pod podbródkiemzdziwionego Amosa.

Spojrzał na nią ze zdumieniem, zbyt zaskoczony, żeby natychmiastpoczuć ból. Jasnoczerwona krew trysnęła na Melody. Patrzył na nią, a ona

509

Page 509: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

popatrzyła na niego, potem na rozbite lustro i uśmiechnęła się.

Amos chwycił się za gardło. Dławił się i bulgotał. Purpurowy strumieńwylewał się spomiędzy zaciśniętych palców, jak o północy popłynie krewskładanych w ofierze niewolników, na co tak czekał.

Upadł na podłogę w konwulsjach, a wokół niego rozlewało się jeziorokrwi. Część jej spływała po obnażonej piersi, większość płynęła ku bosymstopom Melody. Pozwoliła, żeby ciepła krew ich dotknęła.

Znowu zainteresowała się rozbitym lustrem. Podniosła kolejne odłamki– trzymała je w dłoniach, a potem ostrożnie, na próbę, uniosła do twarzy.Przycisnęła gładkie, posrebrzane powierzchnie do policzków, starając sięuformować maskę.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

510

Page 510: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 71

Lustrzana Maska uciekał, słysząc za sobą ryki zwierząt i szczęk mieczy.Pozwoli Nicci skończyć tu robotę. Czarodziejka miała motywacjęi z pewnością dysponowała mocą. On miał ciekawsze rzeczy do zrobienia.

Wszystkie bojowe zwierzęta były na wolności, gotowe zabić każdego,kto się im nawinie, więc rada będzie musiała zareagować, nawet lodowataThora. Z pewnością pokrzyżuje to ich plany krwawych czarów napiramidzie. Nie chciał, żeby wzmocniony całun na zawsze uwięził Ildakarpod swoją dławiącą kopułą. Mieszkańcy byliby wtedy niczym rybyw akwarium, bez końca zataczające wąskie kręgi. Miał dosyć tej stagnacji.

Chociaż Nicci i rebelianci narobili sporego zamieszania, wypuszczającbojowe zwierzęta i wojowników-niewolników, to on miał własne plany.Czarodziejce brakowało rozmachu. On dopiero zrobi piekło!

Ujął w dłonie swoją popękaną maskę i użył odrobinę daru, tylko tyle,żeby jakoś złączyć odłamki. Rany na twarzy wciąż krwawiły. Uleczył jena tyle, żeby powstały strupy, nie marnując teraz czasu i energii na nicwięcej.

Skręcił w boczny tunel, szukając wyjścia na ulice. Nozdrza wypełniłmu odór krwi i gnijącego mięsa. To był tunel, którym niewolnicy ciągnęliwózki z pokarmem dla zwierząt, ale teraz wszyscy uciekli. Wielu z nichpewnie było jego zwolennikami. Lustrzana Maska nie znał ich nazwisk,widział w nich głównie zasoby do zrealizowania własnych planów.

Na wieżach zaczęły bić dzwony, nie zapowiadały jednak krwawejmagii, lecz wzywały straż miejską. Żołnierze w zbrojach biegli ulicami,wypadali z garnizonów, przypasując miecze, narzucając kołczany i kusze.Ludzie z niższych klas wybiegali z krzykiem z zaułków i bocznychuliczek, żeby atakować strażników pałkami lub przywłaszczonymi

511

Page 511: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

mieczami.

Większość żołnierzy nie miała daru, lecz byli wyszkoleni i mieli lepsząbroń. Jednakże Lustrzana Maska – i tak, również Nicci – dali rebeliantomi uciśnionym inną broń. Gniew i oburzenie, żądza zemsty uczyniły z nichniestrudzonych wojowników, dzięki czemu byli groźniejsi od strażników.Rzucili się na żołnierzy.

Mężczyzna, wiedząc, co się dzieje w mieście, uśmiechnął się za bylejak skleconą maską. Nie pozwolił, żeby ktokolwiek go zobaczył. Trzymałsię cienia, przemykał cichaczem zaułkami, obchodził wyłaniającą się arenęz jej wieżami i amfiteatrem. Rewolucja była o wiele bardziej zajmująca niżjakiekolwiek widowisko na arenie.

Szedł w górę ulicami, znał boczne przejścia, przemykał ogrodami,wspinał się na mury i wreszcie dotarł do obszernego domostwa kreatoraAndre. Mógł się tam dostać jednym z tylnych wejść.

Dzięki swojemu darowi z łatwością pokonał obronne zaklęcia, więcejkłopotów miał z paskudnymi cierniami falującego żywopłotu oczu-kwiatów otaczającego podwórzec. Jego szata w paru miejscach się podarłai bardzo go to zniesmaczyło. Ale dostał się do środka.

Wiedział, że Nathan, domniemany czarodziej, jest obiektemeksperymentu w studiu kreatora. Przeżył przerażającą wymianę serc, aledopiero się okaże, czy będzie mógł zademonstrować odzyskane zdolnościmagiczne. Może cały ten wysiłek i ból na nic się nie zdały. LustrzanaMaska nie wiedział, czy Nathan Rahl będzie wrogiem czysprzymierzeńcem, lecz póki ten bezużyteczny czarodziej nie zdołakorzystać z daru, nie trzeba się z nim liczyć.

Jego odwiedziny w studiu Andre miały zupełnie inny cel.

W budowli paliło się wiele świateł, a kreator bez wątpienia szykowałsię do krwawej magii na piramidzie, za parę godzin. Jednakże nigdy niebyłby gotowy na to, co zaraz się stanie.

512

Page 512: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

W oddzielnym skrzydle panowała ciemność, okna zakrywały zasłonyz gęsto tkanego płótna. Andre nazywał swoje laboratoria „studiem”, toskrzydło zaś było jego „galerią”, gdzie prezentował swoje najwspanialszedzieło.

Lustrzana Maska od bardzo dawna niecierpliwie na to czekał.

Był sam w ciemnym i cichym skrzydle, gdzie czaiła się przeogromnamoc. Wyczuwał wibrujące w powietrzu gniew, niecierpliwość, tłumionąfurię. Zapalił światło na dłoni i kazał mu zawisnąć pod ścianą, żeby mógłsię przyjrzeć trzem olbrzymim opancerzonym postaciom, bojowymbehemotom uwięzionym w zbrojach.

Wojownikom Ixax.

Wyczuwał ich i wiedział, że są świadomi jego obecności. Za wizuramiw hełmach widział jarzące się żółte oczy. Tytani tkwili tutaj w swoimwięzieniu. Unieruchomiono ich na ponad piętnaście stuleci.

– Cierpliwości, cierpliwości – szepnął. – Już niemal pora.

Patrzył przez szczeliny we własnej masce, tak jak oni przez wizuryhełmów. Może olbrzymy dostrzegały swoje odbicia w popękanej osłoniejego twarzy.

Podszedł do pierwszego wojownika.

– Przepraszam dwóch pozostałych. Jeden z was z pewnością miwystarczy.

Gruby, nabijany kolcami pancerz był ozdobiony emblematem Ildakaru,słońcem z błyskawicami, w tamtych czasach Andre był patriotą. Stworzyłtę trójkę tytanów, chcąc ich posłać, żeby skosili szeregi armii generałaUtrosa, jak żeniec kosi pszenicę. Pozostali czarodzieje nie pozwolili mustworzyć więcej niż trzech, obawiając się potęgi tej ludzkiej broni i tego,że mogłaby się wymknąć spod kontroli.

Czar petryfikacyjny i potem całun nieśmiertelności odebraływojownikom Ixax wszelkie znaczenie.

513

Page 513: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Lustrzana Maska wyciągnął rękę, znalazł na twardym jak stalskórzanym pancerzu na wysokości pasa głęboko wytrawioną runę. Użyłswojego daru i aktywował zaklęcie, które otulało olbrzymiego wojownikaniczym kokon. Zniszczył magiczne więzy, które go unieruchamiały.

Pomieszczenie zaczęło się jarzyć i Lustrzana Maska się cofnął.

– Ocknij się i zrób to, co miałeś robić.

Roześmiał się, wiedząc, że to o wiele bardziej zakłóci spokój niżjakikolwiek wyczyn rebeliantów. Wymknął się cichaczem w mrok,a wojownik Ixax zaczął poruszać masywnymi ramionami i nogami.

Nareszcie obudzony.

Przeraźliwy łomot w bocznym skrzydle domostwa wyrwał Andrez zadumy.

Elsa została cały dzień, żeby pomagać Nathanowi w odzyskiwaniudaru. Podpowiadała ćwiczenia, drobne magiczne gesty, które by mupozwoliły nabrać pewności siebie. Czasem Nathanowi się udawało,a innym razem magia reagowała dziwacznie. Niekiedy w ogóle nic się niedziało.

Andre tracił cierpliwość do swojego obiektu badań.

– Jeśli dalej będzie ci tak marnie szło, to będziemy musieli znaleźćnowe serce, hm?

Nathan zbladł jak ściana.

– Nie. Będę próbować. Odblokuję mój dar. – Popatrzył z rozpaczą naElsę. – Znajdziemy jakiś sposób.

– Wkrótce trzeba będzie zrobić przerwę, bo musimy iść na piramidę.O północy mają się odbyć krwawe czary – przypomniał jej Andre, a potemuniósł brwi. – Możesz pójść i obserwować, Nathanie, jeśli chcesz.Mogłoby cię to zainspirować, chociaż niestety nie będziesz mógł w tymuczestniczyć. Jeszcze nie.

514

Page 514: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nathan nie był zachwycony.

Akurat wtedy rozległ się łomot i głęboki głuchy ryk, jakby rykniedźwiedzia odbił się echem w jaskini.

– A co to takiego? – zirytował się Andre.

Usłyszał bicie na alarm i krzyki przy arenie i był przekonany, że terazcoś zaczyna się dziać tutaj. Może wypuszczono więcej zwierząt. Miastostawało się niezdyscyplinowane. Ale on był zajęty, a wkrótce całą uwagęprzyciągną krwawe czary.

Jednak tym razem hałasy dobiegały z jego własnego domu. Elsai Nathan chcieli iść z nim, ale warknął:

– Zostańcie tutaj. – Wymaszerował. Ciarki przeszły mu po plecach,kiedy biegł w kierunku skrzydła, skąd dochodził ogłuszający hałas. – Cojest! Na Opiekuna… – krzyknął, wchodząc do galerii, gdzie prezentowałtrzech wojowników Ixax.

Dwaj opancerzeni tytani stali nieruchomo, jak zawsze. Ale trzeciolbrzym szedł chwiejnie na osłoniętych nagolenicami nogach, które byłyniczym pnie drzew, tak mocno stawiając stopy, że pękały płyty podłogi.

Andre był w stanie tylko mrugać i się gapić.

Ixax zareagował na jego pojawienie się: odwrócił głowęw gigantycznym hełmie tak, że zobaczył kreatora, swojego stwórcęi dręczyciela. Oczy zapłonęły jak kule ognia czarodzieja.

Andre się cofnął, unosząc ręce i przyzywając dar. Ixax maszerowałnaprzód, tupiąc, zaciskając urękawicznione dłonie.

Kreator uderzył magiczną ścianą mocy, która grzmotnęła w tytana, alebez większego efektu. Ixax po prostu przeszedł przez magię, prąc kuczarodziejowi, który zabrał trzech ildakariańskich rekrutów, bo niegdyśzgodzili się pomóc miastu, nie wiedząc, na co się godzą. Wykorzystałmłodych ludzi jako materiał do stworzenia tych potworów, broni na tylepotężnej, żeby ocalić Ildakar, broni, której nigdy nie użyto.

515

Page 515: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Za to owe monstra, w pełni świadome, unieruchomiono; tkwiły tak,stopniowo tracąc rozum, przez piętnaście stuleci.

Teraz Ixax był wolny, jego kończyny swobodnie się poruszały, dającupust długo tłumionej furii. Uderzał w ścianę pięścią jak wypuszczonymz katapulty głazem i rozbijał kamienne bloki.

Wydał kolejny ryk spotęgowany przez hełm. Andre cisnął w monstrumogniem czarodzieja. Magiczne płomienie osmaliły pancerz, ale zaraz odniego odpadły. Gigant w dwóch susach znalazł się przy kreatorze i zawisłnad nim.

Andre wyrzucił przed siebie rękę, przypuszczając magiczny atak –skwierczące błyskawice, wyjący wicher i ogień – lecz Ixax nawet niedobył swego wielkiego miecza. Uniósł pięść w rękawicy, mocno jązacisnął i opuścił w dół z siłą przewracającego się olbrzymiego drzewa.

Jednym ciosem zmiażdżył Andre. Znowu uniósł rękawicę i ją opuścił,rozbijając szczątki na miazgę.

Siedem uderzeń później z kreatora została cienka, ale szeroka warstwaposoki. Krew, rozmazane tkanki i mączka kostna zapaćkały podłogi,ściany i sufit „galerii”.

Ixax uniósł wielką stopę i wyprostował się. Chociaż zniszczył swojegostwórcę i dręczyciela, to go nie zadowoliło po piętnastu wiekachoczekiwania. Stworzono go, żeby niszczył, więc ruszył przed siebie, żebyunicestwić wszystko w zasięgu wzroku.

Wszystko.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

516

Page 516: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 72

Kiedy w pieczarach walki wybuchnęły wrzaski i hałasy, Bannon domyśliłsię, co się dzieje, i obudziła się w nim nadzieja. Wrzawa była nawetwiększa niż poprzednim razem. Brzmiało to poważniej niż zwykłeprzepychanki. To była prawdziwa wojna.

Bannon podszedł do kraty i wyjrzał. Zobaczył postaci w brązowychszatach, spieszące do cel wojowników. Tym razem nie założyli kapturów,wyzywająco pokazując twarze.

Dwa czarne kolczaste wilki, kłapiąc szczękami, rzuciły się naprzód, alebardziej interesowała je ucieczka niż atak. Trzy lamparty pognałytunelami, omijając zwłoki, nie zwracając uwagi na wielkie smoki bagiennekroczące na krzepkich pokrytych łuskami łapach.

Bannon potrząsnął kratą, rozpaczliwie pragnąc się uwolnić. Chciał sięwyrwać z więzienia, biegać na swobodzie jak te zwierzęta. Był bezkoszuli, obolały i posiniaczony, miał na sobie tylko przepaskę biodrową.Lecz po ciężkim treningu był smuklejszy i lepiej umięśniony.

Schwytano go i uwięziono; miał być rozrywką na arenie ku ucieszemieszkańców Ildakaru.

Szarpnął kratami.

– Wypuśćcie mnie!

Reszta wojowników podchwyciła okrzyk, łomocząc w kraty swoich cel.

– Uwolnijcie nas!

I rebelianci tak zrobili.

Zwolennicy Lustrzanej Maski, zabrawszy klucze, rozbiegli siętunelami, pędząc od jednej celi do drugiej. Wojownicy z posępnymiminami czekali na otwarcie krat. Krzyczeli coraz głośniej:

517

Page 517: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Wypuśćcie mnie. Wypuście!

Rebelianci przekręcali klucze w zamkach i otwierali kraty. Muskularnimłodzi adepci i wytrawni wojownicy wychodzili z cel, zdumienii oszołomieni, jakby nie wiedzieli, co robić.

Bannon wrzasnął:

– Nadal możecie walczyć! Łapcie za broń! Możemy wywalczyć sobiewolność! – Znowu szarpnął kratą i mruknął: – Jeśli kiedykolwiek stądwyjdę.

Do celi Bannona podbiegła rebeliantka i spojrzała mu w oczy przezkraty. Miała zimny wzrok, wyglądała staro, ale dotarło do niego, że możemieć najwyżej czterdziestkę. Niewola pozbawiła ją energii i dodała lat.Wsunęła klucz do zamka i chciała go przekręcić. Skrzywiła się, mocniejnacisnęła, ale bez skutku.

– To nie ten klucz – powiedział Bannon; wiele razy widział, jak Lilaotwierała celę. – To ten mosiężny.

Kobieta szukała klucza.

Uwolnieni wojownicy biegli korytarzem do składu broni. Zignorowalistępione ostrza i ćwiczebne pałki; chwycili za krótkie miecze, którymiwalczyli na arenie.

Rebelianci podrzucili im okrzyk:

– Lustrzana Maska! Lustrzana Maska!

Wojownicy podchwycili imię, a jedna z postaci w brązowej szaciedodała:

– I dla Nicci!

– Dla Nicci! – powtórzyli.

Bannonowi mocniej zabiło serce. Nicci! Czarodziejka tu jest! Kobietapo drugiej stronie kraty znalazła mosiężny klucz i wsunęła go do zamka.Spojrzała na Bannona i uśmiechnęła się.

Ale zanim zdążyła przekręcić klucz, nadbiegł z sykiem smok bagienny

518

Page 518: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i zacisnął szczęki na jej nogach. Szarpnął ją do tyłu i chociaż chwytała siękrat, odciągnął ją od celi.

Bannon wyciągnął ręce, usiłował ją złapać, ale jaszczur rzucił ofiarąo kamienną podłogę. Uderzała w nią pięściami, z nóg lała się krew. Gadkłapnął szczękami i odgryzł jej rękę aż do łokcia.

Klucz wypadł z zamka i z brzękiem potoczył się po kamieniach.

Bannon szarpał kratą, pragnąc się wydostać i pomóc kobiecie.

Kiedy bagienny smok przegryzł wreszcie ofierze gardło, runasamozniszczenia na amulecie zapłonęła i ciało buchnęło płomieniami.Ogień wystrzelił w górę i ogarnął również wielkiego gada. Potwórzasyczał i odskoczył, ale łuski mu sczerniały i brzuch się wzdął, kiedywnętrzności się zagotowały.

Bannon opadł na kolana. Jego cela jeszcze nie była otwarta. Wysunąłramię przez pręty, próbował dosięgnąć klucza. Leżał tuż poza zasięgiemjego ręki, obok dymiących szczątków kobiety. Wyprostował palce,wcisnął bark w kratę, żeby zyskać dodatkowe milimetry. W końcu czubekpalca wskazującego musnął klucz. Bannon odrobinkę go ku sobieprzysunął, potem jeszcze raz i wreszcie klucz znalazł się na tyle blisko, żemógł o niego zaczepić palcem. Zamknął go w dłoni jak największy skarb.

Wsunął klucz w zamek, przekręcił i usłyszał klik. Poczuł taką ulgę, żeaż zrobiło mu się słabo. Potrząsnął głową, dygocząc, i otworzył kratę.

Po korytarzach biegali rebelianci i uwolnieni wojownicy,zdezorientowani, ale radośni. Popędzili przerażającego cętkowanego dzikajednym z szerszych tuneli i potem w miasto, gdzie mógł narobićwiększego zamętu.

Wielki, łysy weteran wyszedł ze swojej klatki i rozejrzał się gniewnie.Któryś z rebeliantów podał mu miecz.

– Walcz! Walcz o swoją wolność!

Wojownik chwycił miecz, warknął i wbił go mężczyźnie w serce. Ten,

519

Page 519: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zdumiony, osunął się na kolana i upadł na twarz, a wreszcie spalił się nawłasnym pogrzebowym stosie.

– My walczymy o Ildakar – warknął weteran – nie dla LustrzanejMaski!

Pomaszerował przed siebie, wyzywająco unosząc zakrwawiony miecz.Ludzi w brązowych szatach zdumiało, że jeden z niewolników zwrócił sięprzeciwko nim.

Czterej inni wojownicy podbiegli do niego z mieczami.

– Nie! My walczymy dla siebie i o przyszłość! – wykrzyknął jedenz nich.

Zaskoczony weteran musiał się bronić, bo czterej młodzicy rzucili sięna niego. Jeden dźgnął go w bark.

– My nie walczymy dla Adessy!

– My nie walczymy dla władczyni! – zawołał drugi i wbił weteranowimiecz w brzuch.

– Walczymy dla Lustrzanej Maski i dla Nicci! – krzyknęli, dźgając goraz za razem.

Doświadczony wojownik nie miał szans.

Bannon wyskoczył, żeby przyłączyć się do tamtych.

– Dla Nicci! – wrzasnął, mając nadzieję, że jest tutaj i go słyszy.

Przeskoczył ponad dymiącymi szczątkami przed swoją celą. Potrzebnamu była broń, nie jakakolwiek, tylko jego broń.

Pozostali wojownicy chwycili znane im krótkie miecze, którymićwiczyli, ale Bannon wiedział, gdzie Lila trzyma Niepokonanego,owiniętego w płótno i schowanego w wysokiej niszy. Pobiegł po niego,nie zwracając uwagi na toczącą się wokół walkę. Wyciągnął swój mieczz wgłębienia w ścianie. Ostrze wpadło mu w ręce, a on zerwał otulające jepłótno. Dłoń zacisnęła się na owiniętej rzemieniem rękojeści.

– Słodka Matko Morza!

520

Page 520: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Oczy piekły go od łez. Machnął mieczem, czując, jak narasta w nimenergia. Już nie czuł bólu. Był wolny i mógł walczyć w mieście. Mógłodnaleźć przyjaciół.

– Nicci! – zawołał.

Całun znowu był na miejscu, więc nie mogli opuścić miasta, ale moglije przeobrazić. Teraz to było jego celem. Nie wiedział, ile dni spędziłw szkoleniowych pieczarach i okratowanej celi, ale miał wrażenie, że całąwieczność.

Do boju ruszyli odziani w zbroje trenerzy, z tarczami i mieczami. Niebyli tak sprawni jak morazeth, lecz podczas wielu treningów walczyliz adeptami, także z Bannonem, i dawali im w kość. Odwrócił sięgwałtownie, unosząc Niepokonanego, żeby im stawić czoło. Miecz dobrzeleżał w dłoni, ale Bannon wiedział, że to nie będzie kolejny trening.

– Wracać do klatek, niewolnicy! – ryknął jeden z trenerów.

Szyderczo uśmiechnięty, dufny, chciał uderzyć tarczą Bannona. Młodyczłowiek się nie cofnął i trener na moment się zawahał, zdumiony jegozachowaniem. Chłopak z wrzaskiem mocno uderzył długim mieczemw tarczę, potem wziął drugi zamach, trzymając miecz oburącz, i włożyłw cios wszystkie siły. Uderzenie było tak silne, że złamało trenerowinadgarstek, i pod mężczyzną ugięły się nogi. Bannon zadziałałbłyskawicznie – kolejny mocny cios i mieczem głęboko wszedł w szyjęprzeciwnika.

Ciało osunęło się na zakrwawioną podłogę, a Bannon wpatrywał sięw swoje dzieło. Tak, dobrze go wyszkolono, morazeth pouczała go, żebynie okazywał litości. Zadrżał, ale nie pozwolił sobie na poczucie winy czyszok. Jeszcze wielu zabije, zanim skończy się ta noc.

Wiedział, co powinien zrobić przede wszystkim. Omijając groźnezwierzęta, rozproszonych rebeliantów i uwolnionych wojowników,pobiegł do celi Iana. Czempion, jego przyjaciel, zgorzkniały człowiek odtak dawna trzymany w niewoli, siedział tam, obserwując zamieszanie; jego

521

Page 521: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

stalowe oczy chłonęły każdy szczegół.

Bannon dotarł pod kraty jego celi.

– Wiesz, że nie jesteś zamknięty, Ianie. Czemu nie wyszedłeś?

Przyjaciel długo się zastanawiał.

– Bo tu jest moje miejsce.

Bannon energicznie otworzył kratę.

– Wcale nie! Twoje miejsce jest przy mnie. W domu. Nigdy niepowinni byli cię porwać z wyspy! Nie powinienem okazać się tchórzem!Ale to wszystko już za nami. Nie mogę naprawić przeszłości, ale terazmogę cię uratować. Chodź ze mną. Błagam. Musisz być wolny.

– Już jestem wolny. – Ian rozprostował szerokie ramiona i wpatrzył sięw niego. – Jestem wojownikiem. Ildakariańskim czempionem.

– Po tej nocy Ildakar będzie inny – powiedział Bannon. – Chodź,musimy się wydostać na ulice.

Ian potrząsnął głową, posępnie patrząc na przyjaciela z otwartej celi.Twarz miał postarzałą, pokrytą bliznami, to była obca twarz… twarzzabójcy.

– Umiem tylko walczyć. Nie mogę z tobą uciec.

– Właśnie że możesz! Jeśli uda się nam zniszczyć całun, to przed namireszta świata. Tyle mam ci do pokazania! Ale najpierw musimy się stądwydostać. Walcz wraz ze mną o to, co słuszne, szlachetne i prawdziwe.

Ian znowu potrząsnął głową.

– Co bym robił, gdybym ot, tak uciekł? To nie w moim stylu. Jestemczempionem.

Bannon kątem oka wychwycił jakiś ruch. Odwrócił się i zobaczyłpłową piaskową panterę wskakującą do oświetlonego pochodnią tunelu.Mrra! Była z nią Nicci, w obu dłoniach trzymała zakrwawione sztylety.

– Bannon Farmer! – zawołała. – Gdzie jesteś, Bannonie?

522

Page 522: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Spojrzał błagalnie na Iana, potem się odwrócił.

– Tu jestem, czarodziejko! – Serce śpiewało mu z radości, pomimorozlegających się wokół wrzasków i ryków oraz szczęku mieczy. Rzuciłokiem na Iana i powiedział: – Chodź ze mną, Ianie! Daj sobie szansę nanowe życie.

Lecz przyjaciel cofnął się w głąb swojej celi.

Bannon, przyrzekając sobie, że tym razem po niego wróci, skoczył kuNicci. Obok niej kroczyła naznaczona runami Mrra, jej łapy, pysk i kłybyły zakrwawione.

– Nie wiedziałem, co się z tobą stało, czarodziejko! – wykrztusiłBannon, niezdarnie próbując ją uściskać. – Porwali mnie, przywlekli tutaj,zmusili, żebym walczył. Gdzie Nathan? Co się z tobą działo? Słyszałem,że nie żyjesz.

– Zadajesz za dużo pytań – powiedziała cichym, twardym głosem. – Widzę, że masz swój miecz. To wszystko, co jest ci teraz potrzebne, a nieodpowiedzi. Walcz razem z nami. Musimy uwolnić tych ludzi, a potemruszyć na radę. Władczyni zamierza zabić tej nocy trzysta osób, żebycałun trwał wiecznie.

W Bannonie zamarło serce.

– Musimy temu zapobiec. I teraz mamy armię.

– Tak – powiedziała Nicci. – Teraz mamy armię.

Walki przesunęły się do głównej pieczary, rozległej przestrzeniz kilkoma zagłębionymi w dnie arenami ćwiczebnymi. Bannon oblewał sięna nich potem i krwią.

Wojownicy biegli przed siebie, wymachując mieczami, ale nagle sięzawahali i cofnęli, bo czterej rebelianci padli jeden po drugim, a ichzwłoki buchnęły płomieniem. Pięć siejących śmierć morazeth zbrojnychw swój ulubiony oręż.

– Cofnąć się! Wszyscy! Wracać do klatek!

523

Page 523: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Wśród nich była Lila. Serce Bannona zmyliło rytm. Wzdrygnął sięi cofnął ku Nicci i Mrze, mocniej chwytając rękojeść Niepokonanego.

Ale zaraz Nicci, Bannon i Mrra ruszyli razem naprzód. Blond włosyNicci iskrzyły się mocą, płynąc za jej głową jak ogon komety. Powiedziałado morazeth:

– Nie będą siedzieć w klatkach, a wy już nie macie nad nimi władzy.

Bannon stanął u jej boku, patrząc na grupę morazeth, i dodał pewnymgłosem, choć nie czuł się aż taki odważny:

– Wszyscy będziemy z wami walczyć i zwyciężymy, w końcu nieźlenas wyszkoliłyście.

Lila uśmiechnęła się do niego szyderczo i wystąpiła z grupy,wybierając sobie cel.

– Tylko się z tobą bawiłam, chłopczyku. Prawdziwy trening właśnie sięzacznie.

W prawej dłoni miała miecz, w lewej sztylet, a na ustach morderczyuśmiech.

Ale on miał Niepokonanego.

Bannon zaczął walkę ze swoją przeciwniczką, a Nicci i Mrra rzuciły sięna pozostałe morazeth, które były wyraźnie zdziwione szaleńczymoporem. Mrra orała pazurami, szarpała zakrzywionymi kłami, ażprzerobiła jedną z napastniczek na krwawą masę.

Ze szczękiem mieczy nadciągnęły kolejne morazeth. Walczyły naobrzeżach różnych okrągłych, zagłębionych w podłożu aren – jedne byłypłytkie i puste, inne połączone z siecią niższych tuneli. Ta najbliżejBannona miała w ścianach żelazne szpikulce, niczym kolce olbrzymiegoostu, żeby nikt nie mógł z niej uciec.

Bannon walczący z Lilą trzymał się kilka kroków od obrzeża, nie chcąctam wpaść. Pragnął bić się z nią na otwartej przestrzeni. Wolny.Pokonawszy Lilę, sprałby ją jak ona jego i pognał w miasto z innymi

524

Page 524: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

wojownikami.

I miał nadzieję, że z Ianem.

W czarnych gladiatorkach i krótkiej przepasce Lila nie wyglądałagroźnie, ale Bannon świetnie wiedział, że jest śmiertelnie niebezpieczna.Mocno chwyciła miecz i kreśliła w powietrzu jego czubkiemhipnotyzujące wzory. Dźgnęła klingą, próbując rozproszyć chłopaka, cogo przekonało, że zaatakuje sztyletem. Tak zamierzała go zabić.

Lila go szkoliła, ale może jego trenerka nie miała pojęcia, ile się od niejnauczył.

Pchnęła mocno krótkim mieczem i jednocześnie płynnym ruchemuniosła sztylet, chcąc go wbić Bannonowi w żebra. Chłopak uchylił sięprzed markowanym ciosem i zablokował Niepokonanym o wiele mniejszynóż. Ostrze uderzyło w sztylet, wykręcając Lili przegub. Cicho krzyknęłaz bólu i gwałtownie cofnęła rękę. Nóż upadł na dno pieczary, odbił sięi wpadł do głębokiej areny ze szpikulcami w ścianach.

Oczy Lili błysnęły gniewnie, ale potem się roześmiała.

– Dobra sztuczka! Widzę, że się uczyłeś, chłopczyku.

– Wiele mnie nauczyłaś. Teraz to wykorzystam.

– Mam więcej do zademonstrowania. – Cięła mieczem, starając sięonieśmielić Bannona. – Jeśli dzisiaj przeżyjesz.

– Może ty nie przeżyjesz i już niczego mnie nie nauczysz.

– To będziesz za mną tęsknić – zakpiła.

Zamachnęła się klingą, ale sparował cios mieczem.

Po drugiej stronie Nicci i Mrra walczyły z dwiema morazeth. Długiekrwawiące cięcia znaczyły płową sierść pantery, ale skoczyła i przegryzłagardło jednej z wojowniczek; Nicci zaatakowała sztyletami i tchnęła czarw pałkę swojej przeciwniczki. Zamieniła się w pochodnię w rękachkobiety, która próbowała tą żagwią uderzyć Nicci w twarz.

Czarodziejka upuściła sztylet, gołą ręką chwyciła płonącą pochodnię,

525

Page 525: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ugasiła swoim darem, a potem wbiła drugi sztylet w gardło morazeth.Stęknęła z wysiłku i zrzuciła zwłoki na niżej położoną arenę. Morazeth niespadła jednak na dno. Jej ciało nabiło się na szpikulce i wisiało jak owadnadziany przez dzierzbę na cierń.

Lila zwodziła Bannona, kpiła z niego, lecz teraz rzuciła się na niegoz furią. Była rozszalałą, zażartą napastniczką. Bannon szybko znalazł sięw defensywie. Z trudem utrzymywał równowagę. Tłukła w niego jakw bęben, aż się słaniał na nogach. Musnął stopą krawędź najeżonejszpikulcami jamy i omal nie spadł. Odzyskał równowagę, wbijającw ziemię czubek miecza, po czym przerzucił go do drugiej ręki. Lilazaatakowała, tym razem chcąc zakończyć sprawę.

Nagle zatrzymała się jak za szarpnięciem smyczy. Zakołysała głową,oczy uciekły jej w głąb czaszki. Zbladła jak kreda i upadła na twarz. Tyłgłowy miała we krwi.

Za nią stał Ian z mieczem. Uderzył ją płazem klingi, żeby tylko straciłaprzytomność.

Bannon, dysząc i dygocząc, patrzył na swoją bezwładną pięknątrenerkę. Ian stał nad nią, niepewny i niespokojny.

– Potrzebowałeś pomocy. Znowu cię uratowałem.

– Dzięki, Ianie – niemal wyszlochał Bannon; jego przyjaciel wrócił! –Tym razem obaj uciekniemy.

Wojownicy nadal walczyli, do boju ruszało też coraz więcej odzianychw czerń morazeth, wynurzających się z tuneli. Pojawiła się Adessa,złowrogi kłąb energii; jej ciemne oczy lśniły.

– Tej nocy wszyscy umrzecie, choćbym musiała sama was pozabijać.

W Bannonie struchlało serce.

Ian odwrócił się ku Adessie, twardy jak kamień i zdeterminowany.Zebrał się w sobie, ugiął kolana w dobrze znanej pozycji. Buzowała w nimdobrze zsynchronizowana energia. Bannon widział, jak walczył na arenie,

526

Page 526: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

lecz wiedział, że ten pojedynek będzie o wiele ważniejszy niżktórykolwiek z wcześniejszych. Młody człowiek wyciągnął rękę i pchnąłBannona w pierś, zmuszając, żeby się cofnął z pola walki.

– Idź! Sam powiedziałeś: uciekaj!

– Nie zostawię cię! Już kiedyś to zrobiłem.

Ian rzucił na niego okiem.

– I przez to jestem najlepszym wojownikiem w całym Ildakarze.Pozwól mi to udowodnić. – W jego oczach zalśniły serdecznośći szczerość. – Tym razem to mój wybór, Bannonie. Nie powinieneś się zato winić.

Adessa wbiła wzrok w mężczyznę i skoczyła na sprężystych,naznaczonych zaklęciami nogach, unosząc miecz i zaciskając pięść.

– No to chodź, kochasiu. – Wygięła usta w posępnym uśmiechu. – Zawsze mi ciebie mało.

Ian uniósł miecz. Adessa trzymała własną broń na granicy zasięguciosu; w oczach miała żądzę mordu, gotowa była zabić stojącego przed niąwojownika.

Bannon cofnął się ku Nicci i Mrze.

Ian był gotów do walki, ale w jego postawie było coś dziwnego.Bannon widział to przez moment. Krótki miecz Iana lekko opadał, mięśniesię napięły, wolna dłoń wygięła się na zewnątrz. Kiedy Adessazaatakowała, chwycił ją za rękę, a prawą nogą podciął ją od tyłu.Jednocześnie, wykorzystując jej impet, ruszył do przodu, wytrącając ichoboje z równowagi. Naparł z boku i przerzucił ich oboje przez krawędźgłębokiej areny.

– Ian! Nie! – wrzasnął Bannon.

Wylądowali twardo na piachu i popiołach, cudem unikając ostrychszpikulców w ścianach. Miecz wypadł z dłoni Adessy. Chwilę leżałaogłuszona, potem odczołgała się od Iana, który już wstawał. Potrząsając

527

Page 527: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

głową, macał po ziemi i znalazł własny miecz. Gdyby szybko zadał cios,mógłby od razu zabić Adessę. Morazeth była oszołomiona upadkiem, bezbroni. Nagle doszła do siebie. Spięła się jak wąż.

Chociaż nie miała miecza, chwyciła małą czarną rączkę noża agileu biodra. Uniosła go, jakby chciała przypomnieć Ianowi cały ból, jaki sięw nim krył.

– To tak chcesz się bawić, kochaneczku? Pomyśl o rozkoszy, jaką cidałam. Jesteś moim wybrańcem, moim czempionem.

– Dostałem od ciebie wiele… i nie wszystko było rozkoszą.

Krążyła wokół niego, uniósł miecz, o wiele dłuższy od jej agile’a. Niemogła się zbliżyć na tyle, żeby go ukłuć. Ostrożnie się okrążali; potemAdessa zauważyła na ziemi swój krótki miecz. Dała susa przez piach,chwyciła miecz i teraz stawiła Ianowi czoło, mając dwa ostrza.

Bannon mógł tylko patrzeć. Tamci byli daleko w dole, poza zasięgiem.W głównej pieczarze trwała walka. Chciał wołać o wsparcie dla Iana,a nawet skoczyć tam i walczyć u boku przyjaciela, ale nie śmiał gorozpraszać. Adessa mogła go zabić w jednej chwili.

Ian i morazeth ciągnęli swój pojedynek na śmierć i życie, ostrzeprzeciwko ostrzu, a Adessa uderzała agile’em jak skorpion kolcem. LeczIan był czempionem, podobnie jak jego trenerka i kochanka.

Rzuciła się na niego, szaleńczo wymachując krótkim mieczem, i długimcięciem rozorała mu lewe ramię, ale Ian walnął ją wolną pięścią i pchnąłna piach. Jeden z żelaznych szpikulców głęboko rozorał jej łopatkę.

Wyglądało na to, że Adessa nie czuje bólu, nie musi łapać tchu. Rzuciłasię naprzód, z całej siły uderzając mieczem. Ian walczył wspaniałe, ale sięwahał. Bannon uświadomił sobie nagle, że przyjaciel nie chce jej zabić.

– Co jest? – drwiła z niego Adessa. – Boisz się mnie, czempionie?

Zareagował tak, jak go uczono, zrobił to, do czego go sprowokowano.Z krzykiem mocniej zaatakował mieczem, odpychał jej krótkie ostrze,

528

Page 528: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

uderzał coraz mocniej, aż złamał jej nadgarstek i wytrącił broń. Jej mieczupadł, a Ian walnął Adessę w bok głowy głowicą swojego miecza.Pchnięciem wolnej ręki posłał ją na piach w pobliżu żelaznychszpikulców.

– Nie boję się ciebie.

Była rozbrojona; podparła się na łokciach, dygocząc i krwawiąc z ranyna ramieniu. Złamane prawe ramię zwisało bezwładnie. Ian stał nad niąz mieczem wzniesionym do śmiertelnego ciosu.

– Jestem twoją kochanką. Nie pamiętasz rozkoszy, jaką ci dałam?

Twarz Iana była jak z kamienia. Skierował klingę w dół, gotów wbić jąw serce Adessy. Zawahał się, na co najwyraźniej liczyła.

– Nie możesz mnie zabić. Jest coś, o czym nie wiesz. – Wykrzywiłatwarz w uśmiechu. – Od czterech ostatnich tygodni noszę twoje dziecko.

Ian osłupiał. Zamarł na ułamek sekundy.

W tej samej chwili Adessa chwyciła przedmiot, który zakrywaławłasnym ciałem, broń, którą znalazła w piachu. Sztylet Lili.

Morazeth chwyciła nóż zdrową ręką i skoczyła jak atakująca kobra.Zadała cios w górę, wykorzystując własny impet po odbiciu się nogami.Wbiła sztylet w sam środek piersi Iana, wpychając go głęboko i okręcającw sercu.

Zachłysnął się oddechem, zakaszlał krwią i zawisł jak martwy yaxen nahaku.

– Ian! – krzyknął Bannon. – Ian!

Lecz jego przyjaciel był już martwy, a Adessa była za daleko.

– Teraz to mnie rozgniewałeś, chłopczyku – rozległ się nagle ostry jakbrzytwa kobiecy głos.

Bannon odwrócił się w samą porę, żeby zobaczyć, że Lila doszła dosiebie. Podniosła się z ziemi i ruszyła na niego z uniesionym mieczem.

Bannon, chociaż przygnębiony i oszołomiony śmiercią Iana, obrócił się

529

Page 529: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ku niej, żeby się bronić.

Nicci zaszła Lilę od tyłu i mocno uderzyła ją nasadą jednego zesztyletów w już zakrwawiony tył głowy. Morazeth znowu padła jak ściętedrzewo. Obok zaryczała Mrra.

Przerażony Bannon stał jak sparaliżowany. Patrzył na zakrwawioneciało Iana, odrzucone przez Adessę na bok. Ale nie mógł jej dopaść.

Lila leżała nieprzytomna w pobliżu, krew zlepiała jej krótkiejasnobrązowe włosy.

Stojąca obok niego Nicci patrzyła gniewnie na Adessę. Obydwojechcieli znaleźć się na dole i rozedrzeć morazeth na strzępy, ale w oczachNicci lśniła determinacja. Mrra biła ogonem.

– Możemy tu walczyć całą noc, Bannonie, ale w mieście czeka nasważniejszy pojedynek. Musimy powstrzymać krwawe czary na piramidzie.Chodź ze mną. Najpierw musimy znaleźć Nathana.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

530

Page 530: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 73

Nareszcie w Cliffwall ksieni Verna, otoczona zapachem ksiąg i zwojów,miała uczucie, że Stwórca ją wynagrodził ponad najbardziej szalonemarzenia. Kręciło się jej w głowie od tej całej wiedzy, zajmującej półkę zapółką, komnatę za komnatą, wieżę za wieżą.

Ku wielkiej radości wszystkich Oliver i Peretta wrócili do domu.Doświadczeni badacze pospieszyli ich przywitać, z mnóstwem zarównopytań, jak i tutejszych wieści. Peretta przedstawiła ciotkę Glorię, nowąprzełożoną mnemoników. Oliver radośnie przyprowadził Franklina,sowiookiego, mającego dar badacza, który nie wydawał się gotowy nasprawowanie przywództwa, chociaż był nowym naczelnym archiwistą.

Większość d’harańskich żołnierzy rozbiła obóz na dnie kanionu, leczgenerał, ksieni i dwoje młodych podróżników wspięli się wąską ścieżką pościanie urwiska. W olbrzymiej skalnej wnęce powitali ich badaczei wprowadzili gości do wielkiego archiwum.

Zanim weszli między imponujące kamienne fasady, Peretta wskazałapanoramę kanionu.

– To wszystko przez tysiące lat było przesłonięte czaremkamuflującym. Bardzo nieliczni tu trafiali. A gdy obcy patrzyli na ten klif,widzieli jedynie gładką ścianę.

– Lecz teraz niegdyś ukryta wiedza jest dostępna dla wszystkich –powiedział Oliver.

– Tak – odezwał się generał Zimmer niskim, poważnym głosem. – I tonas bardzo niepokoi. Siostry z pewnością wam pomogą.

Liczni badacze zgromadzili się w głównej komnacie, a służbapospiesznie szykowała południowy posiłek. Generał upewnił się, że nadole zajęto się jego żołnierzami i ich wierzchowcami.

531

Page 531: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Konie mogą pić ze strumienia i paść się na pastwiskach razemz owcami, ale moi ludzie z pewnością mają powyżej uszu suchegoprowiantu. Czy mógłbym liczyć na waszą gościnność?

Gloria kazała mnemonikom wszystkiego dopilnować. Verna usiadław jadalni na długiej ławie i pospiesznie wniesiono półmiski z mięsemi owocami oraz koszyki z chlebem. Verna wybrała małe zielone jabłkoz wierzchu misy; obróciła je w dłoni, sprawdzając, czy nie ma śladówrobaków. Nie dopatrzyła się ich, więc ugryzła kęs i napawała się cierpkąsoczystością owocu. Westchnęła z zadowoleniem.

Franklin przemówił do wszystkich, szczęśliwy z poznania generała,ksieni i ich towarzyszy.

– Nicci mówiła o Siostrach Światła i chcielibyśmy, żeby kierował namiktoś taki jak wy. Cieszymy się, że tak szybko się zjawiliście.

– Spieszyliśmy się – powiedziała Peretta. – Po rozmowie z ksieniąuznaliśmy, że powinniśmy ją tutaj przyprowadzić.

– Ogromnie was potrzebowaliśmy – ciągnął Franklin, drapiąc sięw głowę, i z wdzięcznością skłonił się Vernie. – Archiwista Simon zostałzabity, a potem straciliśmy i Victorię. Jakoś sobie radziliśmy, ale niebardzo wiedzieliśmy, jak wybrać przywódcę. Tyle jest tutaj roboty.

Gloria dodała:

– Obiecaliśmy Nicci, że nie będziemy rzucać żadnych zaklęć, jakieznajdziemy w księgach. Staramy się jedynie skatalogować i uporządkowaćtysiące woluminów.

– Powiedziano nam, że księgi proroctw już nie mają znaczenia – wtrąciłFranklin. – Że właściwie są bezużyteczne.

Verna smutno westchnęła.

– Tak, sporo mojego życia poświęciłam na studiowanie proroctw,niezliczonych ksiąg, kreślenie rozmaitych rozgałęzień, interpretowaniemożliwości, i wszystko na próżno. Kiedy zniszczono Pałac Proroków

532

Page 532: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

razem z tą przebogatą wiedzą, myślałam, że mój sposób na życie właśniesię skończył. – Uśmiechnęła się z przymusem. – Ale przetrwałam. ResztaSióstr także. Służymy lordowi Rahlowi i znalazłyśmy ogromne bibliotekiw Pałacu Ludu i innych składnicach. Postanowiłyśmy się znowu uczyći zabezpieczyć informacje. Potem, po przesunięciu się gwiazdy… –Potrząsnęła głową.

Odezwała się Amber, trzymając w dłoni kawałek świeżego chleba:

– Teraz mamy inny cel. Możemy wam pomóc.

– Możemy wami pokierować – poprawiła ją Verna. – Moje Siostry i jamiałyśmy wielu uczniów, w tym samego Richarda Rahla. I chociaż prawamagii zmieniły się w sposób nieprzewidywalny, to możemy się uczyć,a wy wraz z nami.

– Mnemonicy muszą się nauczyć, jak być także badaczami – dodałaPeretta. – Oliver się zgodził mnie w to wprowadzić.

Siedzący obok niej chłopak zamrugał, jakby to go zaskoczyło.

– Ja… cóż… oczywiście, że tak.

Obsługa wniosła misy z gotowanymi na parze warzywami z kleksamiroztopionego masła.

– Przepyszne – powiedział generał Zimmer, kiedy jeden z badaczypodał mu półmisek z zimną baranią pieczenią; nożem odciął trochę mięsa,również dla Verny. – Ksieni?

– Tak, dziękuję.

– Od odejścia Nicci, Nathana i Bannona naprawialiśmy to, co zostałozniszczone. Wracamy do normalności. Wracają osadnicy, żeby objąćw posiadanie tereny Blizny – powiedział Franklin.

– W dolinie natrafiliśmy na nowe osady – przyznał generał. – Wkrótcerozkwitnie tu rolnictwo i handel. Jest tyle terenów do zasiedleniai zbadania. Pewnie będę musiał ściągnąć z Nowego Świata o wiele więcejżołnierzy.

533

Page 533: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Daj nam czas na zapoznanie się z wiedzą zgromadzoną w Cliffwall –odezwała się Verna – a wyślemy doniosły raport lordowi Rahlowi. Pewniebędzie musiał przysłać tutaj i tysiąc nowych badaczy.

– Już rozesłaliśmy wieści do okolicznych krain – rzekł Franklin. – Latatemu, po tym, jak Victoria odgadła, jak usunąć kamuflaż, zaprosiliśmyz miast w dolinie i w górach badaczy mających dar. Wielu odpowiedziało.– Ze smutkiem potrząsnął głową. – Lecz i oni nie mieli przygotowania.Był wśród nich Roland, Życiożerca…

– Drogie duchy, nie pozwolimy, żeby to się znowu przydarzyło. – Verna dokończyła mięso i wzięła dokładkę warzyw na parze; byłazdumiona swoim apetytem.

– Jeśli ty i Siostry zamierzacie czytać nasze księgi – odezwała sięGloria – to musicie się nam za to odpłacić opowieściami.

– Mamy wiele opowieści – powiedziała Peretta. – Razem z Oliveremwidzieliśmy rzeczy, o których tutaj nigdy nie czytaliśmy. – Popatrzyłafiglarnie na towarzysza. – Opowiedz im o statku krakenników.

Skończyli posiłek, opowiadając o swoich podróżach, Verna zaś mówiłao lordzie Rahlu i o tym, jak sama znalazła jego i Kahlan: zapowiadanyprzez proroctwa „kamyk w stawie”, czarodzieja wojny, który odmieniświat, ale tylko wtedy, gdy zostanie wyszkolony i nauczy się kontrolowaćdar. Żeby wyleczyć go z rozsadzających czaszkę bólów głowy, mogącychnawet doprowadzić do śmierci, musiała mu założyć na szyję żelaznąobrożę, która zapewniała nad nim kontrolę.

Badacze szeptali. Franklin zapytał:

– Czy i nam założysz żelazne obroże?

– To nie będzie konieczne – odparła Verna. Siostry na nią spojrzały,jakby nie były pewne odpowiedzi, lecz ksieni energicznie potrząsnęłagłową. – Znamy inne metody szkolenia tutejszych mających dar badaczy.

Po posiłku Verna aż się paliła do pracy. Gdy tylko pokazano im

534

Page 534: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

gościnne kwatery oraz izbę przeznaczoną na gabinet generała, Vernazebrała swoje Siostry.

Kobiety poszły do rozbrzmiewającej echem biblioteki z palącym sięw kominku ogniem. Sięgające do sufitu półki były pełne ksiąg rozmaitychformatów. Drewniane stoły na grubych, rzeźbionych nogach były zasłanezwojami i otwartymi księgami. Jarzące się magiczne lampy dniem i nocązapewniały odpowiednie do czytania światło.

Verna, Amber i pozostałe Siostry po prostu tam stały i uśmiechały się.Ksieni obróciła się powoli, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć.

– Drogie duchy – wyszeptała.

Obok niej Amber nie mogła powstrzymać radosnego śmiechu.

– Tylko spójrz na te księgi, ksieni! Mogą zawierać wszystkie słowaspisane w dziejach świata.

Verna się uśmiechnęła.

– Daleko im do tego, dziecko, daleko. – Ale kiedy spojrzała na tysiącegrzbietów, a każdy wolumin zawierał niezgłębioną, potężną wiedzę,przeciągle westchnęła. – Ale może sporą ich część.

Po tak długim szukaniu nowego celu po zniknięciu proroctw Vernapoczuła, że ma przed sobą cel większy niż kiedykolwiek przedtem.

Gestem rozesłała Siostry, nie mówiąc, co mają robić, po prostu kazałaim zacząć.

– Nakarmiłyśmy nasze ciała. Teraz nakarmimy umysły.

Verna zanurzyła się w bogactwie wiedzy jak pływak w głębokimstawie.

Nie patrząc na tytuły na grzbietach, wybrała z jednej z półek grubą,imponującą księgę i zaniosła na stół. Usiadła obok skupionego badaczapochylonego nad długim, zwisającym z blatu zwojem. Tak pochylał sięnad tekstem, że niemal dotykał nosem pergaminu. Poruszał ustami,czytając; nie spojrzał na Vernę.

535

Page 535: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Ksieni wyjęła z kieszeni figurkę ropuchy, którą przez cały czas miałaprzy sobie. Rozbawiona, postawiła ją przed sobą na stole i obróciła tak,żeby duże okrągłe oczy wpatrywały się w stos ksiąg. Potem sięuśmiechnęła i wróciła do swojego woluminu; przerzuciła podniszczonąokładkę i zaczęła czytać.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

536

Page 536: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 74

Mrożące krew w żyłach wrzaski kreatora Andre niosły się echem pocałym domostwie, a potem nagle ucichły. W komnacie Elsa się cofnęłai popatrzyła niespokojnie na Nathana.

– Co on wypuścił na Ildakar?

– Najpierw nas uratuję, droga pani, a potem będę się kłopotaćocaleniem całego miasta. – Owinął się białą, przypominającą kitel szatąi ujął jej ramię. – Rozsądnie byłoby się stąd oddalić.

Razem rozsunęli zasłony, szukając wyjścia z labiryntu, który Andrenazywał „studiem”. Coś ogromnego – z łomotem i rykiem – przebijało sięprzez kamienne ściany i było coraz bliżej.

Zanim Nathan i Elsa dotarli do wysokiego holu od frontu domostwa,ściana naprzeciwko nich zatrzeszczała i zadygotała. Potężny cios uderzyłjak taran i ściana runęła. Wielka postać odrzuciła na bok kamienne blokiniczym wiewiórka rozgarniająca jesienne liście. Nathan otworzył usta, niewierząc własnym oczom.

Olbrzymi wojownik był jak obłąkany niszczyciel.

– Drogie duchy, obudził jednego z wojowników Ixax! – wykrzyknęłaElsa.

Nathan pociągnął Elsę za siebie. Gigant odwrócił ku nim żelazny hełmrozmiarów kotła. W wizurze zabłysły żółte oczy.

– Te potwory nigdy nie miały się przebudzić – powiedziała Elsa. – Nawet nie wiedziałam, że wciąż żyją.

– Wygląda na to, że jest żywy i wściekły. – Nathan uniósł ręcew uspokajającym geście i przemówił bezpośrednio do olbrzyma: – Niejestem tym, który cię dręczył. Nie jesteśmy twoimi wrogami.

Wysoki na piętnaście stóp Ixax przedarł się przez gruzy i wtoczył

537

Page 537: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ciężko do wspaniałego holu. Nathan i Elsa cofnęli się ku obrośniętemupnączami wejściu. Wojownik uderzył wielką jak głaz pięścią, miażdżąc napył jeden z kamiennych bloków.

– Może byś tak posłuchał głosu rozsądku? – prosił Nathan.

Ixax zaatakował jak rozwścieczony byk rozmiarów góry.

Przemknęli przez rozległy hol, ale Nathan wiedział, że Ixax z łatwościąich dopadnie. Opancerzony wojownik mógłby ich po prostu zmiażdżyćalbo – jak dziecko dręczące muchę – porozrywać na strzępy.

Tytan natknął się na jedną z marmurowych kolumn sięgającychłukowatego stropu. Otoczył ją ramionami i natężył się, skruszył kamieńi wyrwał kolumnę jak rozeźlony niedźwiedź drzewo. Rzucił nią w Nathanai Elsę.

Czarodziejka uniosła rękę i magią sprawiła, że kolumna obróciła sięw powietrzu i uderzyła w drugą marmurową kolumnę, która się złamała.Strop jęknął i popękał. Odłamki spadły na wyłożoną płytami posadzkę.Kolejna kolumna złamała się w połowie i obie części runęły.

Strop nadal pękał, Nathan chwycił Elsę i pociągnął ją przez hol pozadomostwo akurat wtedy, kiedy Ixax się wyprostował i uniósł obieurękawicznione pięści. Strop w końcu się zawalił, grzebiąc wojownika podtonami bloków i gruzu.

Nathan i Elsa szukali schronienia, kaszląc w kłębach kamiennego pyłu.Narastający huk przypominał odgłos lawiny. Domostwo Andre zapadło sięw sobie z grzmotem niemal tak głośnym jak ryk Ixaxa.

– Sądzisz, że to go powstrzyma? – zapytała Elsa, osłaniając oczy.

– Jasne, że nie, droga damo – odparł Nathan.

Wycofali się, nie spuszczając oka z zawalonego budynku. KiedyNathan tak wpatrywał się w rumowisko, poczuł w swoim wnętrzumrowienie, ostry ból w piersi, mocne uderzenia serca. Stuk-puk, stuk-puk.Przenikające jego ciało linie Han paliły jak rozżarzone druty i dar

538

Page 538: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

niecierpliwie napłynął. Z pomocą Elsy ćwiczył, ale wciąż nie potrafiłzaklinać jak potężny czarodziej, którym niegdyś był.

Nathan wątpił, czy tu wystarczyłoby kontrolowanie daru. Andre byłniezwykle silnym czarodziejem, lecz nie na tyle, żeby się przeciwstawićswojemu zwyrodniałemu tworowi. Jaką szansę miał on?

– Czemu Andre to uwolnił? – zapytała Elsa. – Po co to zrobił?

Nathan potrząsnął głową.

– Andre był z nami, przypominasz sobie? Ktoś inny obudził olbrzyma.

– Mógł to zrobić tylko wielki czarodziej – odpowiedziała.

Nathan wydął wargi.

– Jak mi często powtarzano, Ildakar jest pełen czarodziejów.

Gruz wystrzelił w górę jak kamienny gejzer, kiedy Ixax wyrąbywałsobie drogę z rumowiska, odrzucając na bok masywne bloki, jakby byłyzaledwie kamykami. Pokryty pyłem, ale sprawny olbrzym powstał zezburzonego domostwa.

– O tej porze reszta dumy powinna być koło piramidy – powiedziałaElsa. – Musimy ich przywołać i wspólnie walczyć z tym monstrum.

Nathan ujął jej ramię i razem się wycofali.

– Na ogół jestem optymistą, ale Andre mi powiedział, że każdywojownik Ixax mógłby w pojedynkę wymordować tysiące nieprzyjaciół.Nie jestem pewien, czy zjednoczona moc członków dumy wystarczy.

Ixax ruszył ku nim, nabierając tempa i wreszcie zaczął biec. Każdykrok brzmiał jak uderzenie młota odłupującego skałę w kamieniołomie.

Członkowie straży miejskiej biegali ulicami. Nathan nie miał pojęcia,co się działo w Ildakarze, i zastanawiał się, czy rebelia Lustrzanej Maskiwreszcie się zaczęła. Czyżby wybudzenie wojownika Ixax było elementemataku? Ta potężna niszczycielska siła zrobiłaby niezłe piekło w mieście.

Ale jaki głupiec by to zrobił? Kto by się ośmielił?

Razem z Elsą wycofywali się ulicą, a gigant wyrywał ogrodzenia,

539

Page 539: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

stratował dziwaczny żywopłot z oczu-kwiatów. Nathan wypatrywałjakiegoś schronienia wśród pobliskich budynków.

Obok wznosiła się dzwonnica z piaskowcowych bloków. Dzwon biłgłośno i rozpaczliwie, żeby poderwać miasto, nawoływał obrońców dobroni. Przy całym tym zamieszaniu na ulicach mieszkańcy się miotali.Niektórzy należeli do źle zorganizowanej rewolty, inni po prostu usiłowaliuciec.

Dziesięciu zbrojnych strażników szło ulicą z mieczami i kuszamiw pogotowiu. Lecz kiedy natknęli się na olbrzyma, zawahali sięi zatrzymali. Wojownik Ixax odwrócił się ku nim i porucznik straży wydałrozkaz. Dwaj kusznicy wystrzelili bełty w pierś Ixaxa, ale się od niejodbiły. Reszta żołnierzy wzniosła bojowy okrzyk i rzuciła się namonstrualnego wroga, siekąc masywne nogi, żeby go podciąć.

Ale stwór miał pancerz jak ze stali i ich miecze także się od niegoodbiły. Rozeźlony wojownik zmiótł ich wszystkich jednym ciosem, jakbybyli pionkami na szachownicy. Krew i tkanki trysnęły na pobielane ściany,w które rebelianci niedorzecznie wetknęli jasne, ostre odłamki luster.

Wielki dzwon ogłuszająco huczał, a Ixax ruszył ku wieży i rzucił się nawysoką budowlę. Dłońmi jak taranami walił w kamień, tłukł w wieżę, ażbelki kotwiczne pękły i runęły bloki piaskowca. Potężnym pchnięciemprzewrócił dzwonnicę.

Dzwon, nie przerywając bicia, zerwał się i wypadł. Wieża runęła nasąsiedni, trzypiętrowy budynek. Ixax kroczył po przewracającej sięprzeszkodzie, jakby grube ściany były jedynie zawadzającym zielskiem.

Znowu ryknął, a przez okrywający głowę hełm dźwięk był tak głośny,że zatrzęsły się zwalone bloki. Ślepa niszcząca siła przebiła się przez gruzi ruszyła na kolejny kwartał budynków, w których mieszkali kupcy.Ludzie z krzykiem uciekali w noc.

Elsa, szlochając, odsunęła się od Nathana i odważnie stanęła przeciwkowojownikowi, unosząc ręce i uwalniając dar. Zaklęciem uniosła

540

Page 540: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

w powietrze parę kamiennych bloków i cisnęła nimi w nadciągającegoIxaxa. Duże kamienie uderzyły w hełm, ale nawet go nie wgniotły. Ixaxuniósł dłoń, żeby strącić na ziemię kolejny blok.

Dostrzegł Elsę i zmienił cel ataku. Czarodziejka rozpaczliwie starała sięrzucić kolejne zaklęcie, znaleźć inną broń. Lecz Nathan wiedział, że jejgłówną mocą była magia transferentna i że potrzebowała dwóch obiektów,żeby się udało. Było za mało czasu.

Wymyślał sobie, wściekły, że jest taki bezużyteczny, taki słaby. Gdybystarczyło czasu…

Odsunął Elsę na bok, wpychając w rabatę przy ulicy.

– Z drogi, moja droga. Ratuj się!

Ixax kroczył ku nim z morderczymi zamiarami, ale Nathan pobiegłszybciej, skracając dystans. Skąpa szata powiewała wokół niego. Nie czułsię jak wielki czarodziej, ale był wielkim czarodziejem. Był NathanemRahlem. Przeżył tysiąc lat i walczył z groźnym wrogiem. Jego Han byłamocna jak splecione stalowe liny.

– Uważasz, że jesteś niepokonany, potworze. – Wyciągnął ręce, jakbychciał zbudować wątłą barykadę. – Ale jestem tutaj, żeby ciępowstrzymać. Nie stworzyłem cię, ale cię wykończę. – Jego słowa byływyzywające i cieszył się, że głos mu nie zadrżał.

– Nathanie! – wrzasnęła Elsa.

– Pozwól mi się skupić, proszę. – Pomyślał o całym swoim szkoleniu,swoim darze i o wszystkim, czym był. – Mam serce czarodzieja – upierałsię.

Zepchnął w niepamięć wszystkie porażki, wszystkie zaklęcia, które bałsię rzucić. Teraz się nie bał, nie bał się nawet olbrzymiego wojownikaIxax.

Stuk-puk.

Stuk-puk.

541

Page 541: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Była w nim magia. Linie Han go otaczały i przenikały, a jego sercebyło mocne. Biło głośno, sprawiając, że magia napływała i potężniała.

Nathan zacisnął zęby i jęknął. Przyzwał całą moc, nie myśląco chwilach, kiedy magia go zawiodła, kiedy skutki były przerażające.Zrobił kolejny krok naprzód, a Ixax się zatrzymał, wyczuwającw powietrzu drżenie i napięcie. Uniósł opancerzone pięści, jakby chciałzmusić świat do posłuszeństwa.

Nathan się natężył. Krzyknął. Przyzwał cały swój dar, kierując gopoprzez serce, mocne serce, potężne serce… mroczne serce naczelnegotresera Ivana.

Poczuł, jak coś w nim pęka i nagle zniknęły ostatnie blokady. Darwybuchnął jak wulkan i Nathan uwolnił magię. Całą magię.

Ogromna fala niepowstrzymanej mocy uderzyła w wojownikai opancerzona postać zatoczyła się w tył. Gigant uniósł ręce, napiął sięi zrobił jeden ciężki krok naprzód. Lecz magia zapłonęła jakoczyszczający ogień, ogarniając zbroję wojownika.

Nathan nie przerywał ataku i napór magii zmył pancerz, odsłaniającpotworną istotę, guzowatą skórę, i niweczył to wszystko… zdzierał ciałoi stalowe mięśnie, żywe mięso, aż dotarł do wzmocnionych kości.

Hełm pękł, ukazując twarz; jarzące się oczy, których wyrazz gniewnego zmienił się w bolesny, w zanikające zdumienie, w miarę jakciało, które było niegdyś człowiekiem, straszliwie udręczonym rekrutem,rozpadało się pod naporem daru Nathana.

Huragan magii rozszarpał potwora na kawałki, starł w proch,pozostawiając tylko koszmarne wspomnienie i jęk, który się rozwiałw nocnym powietrzu jak westchnienie ulgi.

Zaraz potem Nathan upadł na ulicę, biała szata pofałdowała się wokółniego. Elsa podbiegła, uklękła przy nim i objęła go za ramiona.

– Nathanie!

542

Page 542: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Spojrzał na nią, kompletnie wyczerpany, mrugając lazurowymi oczami.Udało mu się powiedzieć słabym głosem:

– Zrobiłem niezłe wrażenie.

– Zniszczyłeś to coś! Nathanie, zniszczyłeś wojownika Ixax.Uratowałeś miasto.

– Zrobiłem tylko to, co do mnie należało. Lecz uważam, że możemyprzyznać, iż odzyskałem dar.

Roześmiała się i otarła łzy. Nathan chciał odpocząć, zwyczajnie siępołożyć i zasnąć na kolejny tydzień, ale wiedział, że nie może. Z trudemwstał, opierając się na Elsie.

– Niestety, nocna zmiana się nie skończyła. Ildakar nadal potrzebujeratunku.

Stuk-puk.

Stuk-puk.

Dotknął piersi, wyczuł szybkie tętno. Teraz był silny. Wrócił!

Nathan wyczuwał w sobie cień, mroczną nutę zmieszaną z czystymblaskiem swojego daru, ale musiał to zaakceptować. Cząstka naczelnegotresera Ivana już na zawsze w nim pozostanie.

– Chodź ze mną – powiedział do podtrzymującej go Elsy. – Pomożeszmi? – Sam nie był pewien, dokąd mają iść; obydwoje się oddalili,utykając, a tłumy się zbierały, żeby popatrzeć na zniszczenia i dziwowaćsię szczątkom wojownika Ixax. – Dowiedzmy się, co jeszcze się tu działo,dobrze?===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

543

Page 543: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 75

To powinna być noc radosnego oczekiwania i emocji.

Władczyni Thora, niczym wojowniczka przywdziewająca zbroję, żebywalczyć o przyszłość Ildakaru, przybyła do wieży tronowej, żeby poczynićostatnie przygotowania. Lecz kiedy usłyszała wstępne doniesieniao zamieszkach, poczuła, że szaleństwo opanowało jej ukochane miasto,szaleństwo bardziej nieprzeniknione niż sam całun nieśmiertelności.

Groźne zwierzęta grasowały po ulicach, szkolone, żeby zabijać naarenie, a teraz ścigające szlachetnie urodzonych, kupców, także ludziz niższych klas, którzy weszli im w drogę.

Wojowników-niewolników wypuszczono z cel i teraz walczyli postronie hałastry, zabijając wielu żołnierzy ze straży miejskiej. Przelano jużwiele krwi… i zmarnowano, a przecież świeżą krew można by lepiejwykorzystać.

Takie nieracjonalne zamieszki uderzały w podstawy jej ukochanego,idealnego miasta. Lustrzana Maska i jego rebelianci nie zasługiwali na to,żeby żyć w Ildakarze. Rozwścieczona Thora chętnie by ich wszystkichobróciła w kamień – powoli, żeby czuli, jak ich mięśnie zastygają, kościsię krystalizują, mózgi kamienieją.

Ale nie mogła wszystkich ot, tak wyeliminować. Gdyby całun pozostałna miejscu, miasto nie mogłoby pozyskać nowych niewolników,a rozmnożenie ich zabrałoby sporo czasu. Potrzebowała ich i to jądoprowadzało do szału. Ale musiała złamać w nich ducha, zniszczyćprzywódców i tak stłamsić naiwnych buntowników, żeby już nigdy,przenigdy nie próbowali takich głupot.

Udręczony naczelny kapitan Stuart, następca Avery’ego, wciąż niezbytsobie radzący z obowiązkami dowódcy straży miejskiej, wpadł do pustej

544

Page 544: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

komnaty. Zgiął przed Thorą kolano na znak szacunku. Twarz miałczerwoną i spoconą, ruchy nerwowe.

– Mogę ci złożyć tylko pobieżny raport, władczyni. Walki wciąż trwająi strażnicy dają odpór. Będę miał więcej informacji, kiedy zniszczymypunkty zapalne i stłumimy zamieszki.

Popatrzył nerwowo na wysokie okna. Migotliwe światła leżącegow dole miasta wydawały się bardziej pomarańczowe niż zwykle, oznakaszerzących się pożarów.

– Lepiej szybko to załatw, kapitanie – warknęła Thora. – Krwawamagia ma się odbyć o północy. Setki niewolników czekają na wypełnienieswojego losu, podobnie jak nasze ukochane miasto.

Stuart otarł spływającą po lewym policzku kroplę potu.

– Robimy, co w naszej mocy, władczyni, ale… to o wiele trudniejsze,niż się spodziewaliśmy.

– Z powodu tych wszystkich wypuszczonych zwierząt i wojowników?Z pewnością można ich zablokować na terenie otaczającym arenę.

Wstała z tronu. Obcisła suknia się marszczyła, włoski futrzanejlamówki jeżyły.

Naczelny kapitan skinął głową.

– Niewolnicy podkładają w mieście ogień, atakują swoich panów. Sąbrutalni. Niektórzy szlachetnie urodzeni stawiają opór, próbująkontrolować tłum i gasić pożary, ale są w mniejszości.

– Jak to możliwe? Lustrzana Maska ma tylko garstkę niemądrych,otumanionych zwolenników.

Stuart nadal klęczał na jednym kolanie i skłonił się jeszcze niżej, możechciał uniknąć jej zielonego jak morze wzroku.

– Obawiam się, że jest ich więcej niż garstka. Ruch się rozprzestrzeniłna niższych poziomach miasta. Bardzo wielu niewolników zabito, aleniektórzy zdołali zgładzić swoich panów. Nie wiemy, ilu zginęło.

545

Page 545: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Thora ogromnie się zaniepokoiła.

– Lustrzana Maska i ta wariatka Nicci mogli górnolotnymi frazesamiprzeciągnąć setki na swoją stronę.

Zdumiony Stuart podniósł wzrok.

– Setki, władczyni? Wiele tysięcy powstało, żeby obalić Ildakar.

Odwróciła się ze zduszonym okrzykiem, żeby nie widział, jak jejporcelanowa twarz blednie jeszcze bardziej. Potem na jej policzki wypełzłrumieniec.

– Nie chcę w to wierzyć.

Stuart trwał w ukłonie.

– Niemniej to prawda. W tunelach wrzały zażarte walki. Wielemorazeth nie żyje.

Pod Thorą ugięły się nogi.

– Niemożliwe! Morazeth są…

– Morazeth nie żyją. Co najmniej pięć z nich. Wygląda na to, że zadobrze wyszkoliły własnych wojowników. – Wzdrygnął się,zdenerwowany i wstrząśnięty. – I, władczyni… jest coś jeszcze.

Thora się uniosła.

– Coś jeszcze? Czyżbyś nie przekazał mi już wystarczającoprzerażających wieści, kapitanie?

Odwrócił wzrok, potem znowu na nią spojrzał, wyprostował ramiona.

– Obawiam się, że nie. Niepokoje mają duży zasięg i zdarzył się nawetincydent w daczy jedwabistych yaxen. Twój syn… jedna z jedwabistychyaxen… ona… ona… – Nie był w stanie tego wykrztusić.

– Co z Amosem? – zapytała. – Nie mamy czasu.

– Zabito go, władczyni. Jedna z kobiet podcięła mu gardło.

Pod Thorą znowu ugięły się nogi. Oparła się o podłokietnik siedziska.

– Sądzę, że on… mógł się nad nią znęcać – dodał Stuart.

546

Page 546: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– No i co z tego? To bezrozumne kukły. Amos… Amos. – Wzięłaoddech, czując nie tyle żal, ile szok; chłopak zawsze był krnąbrnyi arogancki i nawet ona nie miała u niego posłuchu, ale mimo wszystko byłjej synem. – Chcę, żeby je wszystkie zabito! Wszystkie jedwabisteyaxeny!

Stuart skłonił głowę.

– Tak się stanie, władczyni. Ale najpierw musimy stłumić zamieszki,ugasić pożary, zapanować nad ludźmi.

– Dość tego! – Już wysłała wiadomość do członków dumy, każąc imsię zebrać w wieży tronowej i przygotować do wielkiej ofiary; terazpotrzebowała ich bardziej niż kiedykolwiek. – Spodziewałam się, żeAndre, Quentin, Damon i Elsa przybędą tutaj pół godziny temu. I gdziejest wódz-czarodziej? Teraz wszyscy jesteśmy niezbędni. I tak jakw przeszłości czarodzieje Ildakaru muszą współdziałać w pokonaniuwroga, nawet jeśli wróg znajduje się w obrębie naszych murów.

Quentin i Damon jak na zawołanie wpadli do komnaty, rozczochranii zdenerwowani.

– Jesteśmy, władczyni. Przygotowywaliśmy się, ale…

– Kreator Andre nie żyje – wykrztusił Quentin, bo Damon się wahał,nerwowo gładząc obwisłe wąsy.

Thora niepewnie oddaliła się na krok od podwyższenia, jakby się bała,że nadepnie na jadowitego węża.

– Nie żyje? Jak to? Co ten wariat tym razem zrobił?

– Ktoś obudził jednego z wojowników Ixax – powiedział Quentin; jegośniada twarz była ściągnięta i zatroskana.

Thora wstrzymała oddech.

– Przecież Ixax nigdy nie mieli być…

– Ktoś go obudził – wtrącił się Damon, prostując się. – Zabił Andre,zniszczył jego domostwo, potem wyrwał się na swobodę. Byli tam Elsa

547

Page 547: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i czarodziej Nathan. Ledwo udało im się uciec.

Thorze zakręciło się w głowie. Wojownik Ixax był niemalniezwyciężony, żywa broń przeznaczona do walki z setkami, a możei tysiącami nieprzyjaciół naraz.

– To… to niemożliwe.

– Nie tylko możliwe, ale i prawdziwe, władczyni – oświadczył Quentin.

Nie wiedziała, jakie rozkazy wydać, jaki sposób pokonania takiegomonstrum podpowiedzieć. Andre stworzył trio Ixaxów piętnaście wiekówtemu i skoro jeden z tych straszliwych tytanów go zabił, to nie miałapojęcia, jak go powstrzymać.

– Gdzie wódz-czarodziej? Musimy wszyscy razem stawić opór! Toogromne zagrożenie…

Damon z niedowierzaniem potrząsnął głową.

– To już niemal skończone, władczyni. Czarodziej Nathan Rahl gozniszczył. W pojedynkę.

Thora patrzyła na niego ze zdumieniem. Ile jeszcze zadziwiającychrzeczy będzie musiała przyjąć do wiadomości w tę jedną noc? Amoszamordowany, niewolnicy się buntują, Ixax obudzony i jeszcze NathanRahl uwalniający – w pojedynkę – tyle magii, że zniszczył groźnegowojownika?

– Przecież on nie ma daru, jest do niczego.

– Odzyskał dar – poinformował ją Quentin. – Unicestwił wojownikaIxax. On i Elsa są cali i zdrowi.

Thora nie wiedziała, czy się przerazić, czy poczuć ulgę.

– Musimy natychmiast działać! Nie wolno nam odwołać ceremonii.Ofiarni niewolnicy są gotowi. Musimy zaraz iść na piramidę i przelaćkrew, zanim będzie za późno, by rzucić zaklęcia nadające całunowitrwałość.

Naczelny kapitan wstał, nie wiedząc, co robić. Znowu spojrzał ku

548

Page 548: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

oknom i z trudem przełknął ślinę, widząc pomarańczową łunę.

Damon się wiercił, a Quentin otarł grzbietem dłoni suche wargii powiedział:

– Czy duma nie jest za słaba, żeby rzucić taki wszechogarniający czar,władczyni? Andre nie żyje. Naczelny treser Ivan nie żyje. Renn szukaarchiwum Cliffwall. Jest nas za mało.

– Jest nas akurat. Zrobię to sama, jeśli będę musiała! – Czuła w sobiemoc. Rzuciła rozkazy: – Sprowadźcie Elsę i znajdźcie mojego męża.Dołączcie do mnie na piramidzie najszybciej, jak się da. Jeśli tej nocy nieprzelejemy wystarczająco dużo krwi niewolników, to możemy za tozapłacić własną krwią. – Zmrużyła oczy. – Liczę, że to was odpowiedniozmobilizuje. Idźcie! – Rozbiegli się, a ona zawołała za nimi: – Jeśli będzietrzeba, to przywleczcie tu Maxima!

Ich kroki ucichły na schodach i w komnacie znowu zapanowała cisza,a Thora usłyszała przez otwarte okna odległą przytłumioną wrzawę, krzykina ulicach, odgłosy walki. Podeszła, żeby popatrzeć w czeluść leżącegow dole miasta. Pożar przenosił się z domu na dom na niższych poziomach,w pobliżu magazynów i placów rzeźni yaxenów. Bezmyślne bydlaki,pomyślała. Jak mogli podpalić własne domy, jakby wolność znaczyławięcej niż ich własne życie, schronienie, dobytek?

Zacisnęła białe pięści, żeby mocno ściągnąć nici własnej mocy, niczymlinkę garoty.

Usłyszała szelest i odwróciła się, jakaś postać wyszła z bocznych drzwi,w pobliżu skamieniałej Lani.

– Poszukiwania to zawsze próżny wysiłek, moja droga – rozpoznałagłos Maxima. – Już tutaj jestem.

Był w pogniecionych i poszarpanych szarych szatach, a nie jak zwyklew czarnych spodniach i barwnej jedwabnej koszuli.

– Gdzie byłeś? Ildakar cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję!

549

Page 549: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kiedy znalazł się w świetle, zobaczyła, że twarz ma poznaczonączerwonymi strupami, głębokimi rozcięciami, pospiesznie zaleczonymidarem, tworzącymi sieć jak na popękanym lustrze.

– Coś ty sobie zrobił? Biłeś się? I czemu jesteś w…

Wtem Thora dostrzegła, co trzymał w dłoni: owalne lustro tworzącemaskę; wzór pęknięć na nim pasował do ran na twarzy.

– O, byłem zajęty, moja droga. Nie słyszałaś o wynikach moich starań?Dzięki Nicci ta reakcja jest o wiele bardziej żywiołowa, niż sięspodziewałem. O wiele zabawniejsza!

Ogarnął ją lodowaty lęk.

– Ty? To niemożliwe! Ty jesteś Lustrzaną Maską?

– To moja druga osobowość. – Maxim się zbliżył; nie mógł się nieuśmiechać, przez co zarazem krzywił się z bólu. – Od tysiąca lat jesteśwładczynią tego miasta. Ty i ja mieliśmy rządzić razem, jako partnerzy,ale prędko mnie zdominowałaś. Bardzo długo mi to nie przeszkadzało,a gdy zaczęło, to było już za późno. – Uśmiechnął się szerzej. – Wtedyodkryłem inne wielkie źródło mocy w Ildakarze, niewidoczną armięgotową zrobić wszystko, o co poproszę, póki będę ich zwodzić milebrzmiącymi hasłami, jak „wolność” i „równość”. – Uniósł popękanąlustrzaną maskę. – O, to było niezwykłe! Zrozumiałem, dlaczego tak sięupajasz władzą! Nie spodziewałem się, że i mnie tak się to spodoba, kiedypodpuściłem moich zwolenników, żeby zabili twojego ulubionegokochasia Avery’ego.

Oczy Thory zapłonęły, policzki poczerwieniały. Słowa uwięzły jejw gardle, jakby się zmieniły w lód.

– Musieliśmy zaznaczyć swoją obecność, zabić drugiego strażnika,a śmierć naczelnego kapitana zrobiła takie wrażenie! Szkoda, że niewidziałaś swojej miny!

Chciała wydrapać mu oczy, ale kiedy się na niego rzuciła, odepchnął ją

550

Page 550: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

darem. Podniósł głos.

– Kiedy walczyłaś z czarodziejką Nicci, ukazałaś nam całą swoją moc.To też robiło duże wrażenie, ale jestem pewien, że z zadowoleniemusłyszysz, że to ja ją uleczyłem. Moi zwolennicy ją znaleźli, opiekowalisię nią, aż wyzdrowiała. Gra główną rolę w tym, co się teraz dzieje.

Thorę ogarnęła furia, ale Maxim się tym nie przejął.

– Po dzisiejszej nocy, moja droga żono, będę mieć to wszystko alboz miasta nie zostanie nic. – Wzruszył ramionami. – Tak czy siak dam sobieradę. Jeśli Ildakar padnie… cóż, od jakiegoś czasu bardzo jestem ciekawzewnętrznego świata.

Thora w końcu rzuciła się na niego, zionąc nienawiścią.

– Ty to zrobiłeś! Próbujesz zniszczyć moje miasto, moje idealnemiasto!

– Tak. – Roześmiał się. – Wspaniałe i zabawne, czyż nie?

Instynktownie poruszyła dłonią, ciskając swoim gniewem i daremw skwierczącym piorunie kulistym. Kula pomknęła ku niemu, rozdymającsię w locie, ale Maxim kontratakował, uderzając w Thorę falą dźwiękową,która niemal ją ogłuszyła i wywołała dzwonienie w głowie.

Drugim gestem wprawił w drżenie błękitne marmurowe płyty posadzkipod jej stopami; porysowała je pajęczyna pęknięć i powstała w nichszeroka szczelina. Thora omal w nią nie wpadła, ale wskoczyła na stopniepodwyższenia. Cisnęła w Maxima ogniem, który odbił się od posągu Lanii rykoszetował przez okno.

– Zniszczę cię! – wrzasnęła.

Maxim się skrzywił, posłał falę magii i Thora poczuła, jak jej ręcedrętwieją, palce sztywnieją. Spróbowała zgiąć łokcie, opuściła wzroki z przerażeniem ujrzała rozlewającą się po skórze twardniejącą pylistąszarość.

– Niech cię szlag! – krzyknęła i cały swój dar zogniskowała na

551

Page 551: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

przeciwdziałaniu, wypychając z siebie petryfikację.

To dało Maximowi – Lustrzanej Masce czas na wycofanie się.

Uciekając, zawołał:

– Ildakar upadnie, Thoro, ale i tak skończyłem z tym miastem.Odchodzę.

Rzucił na podłogę swoją maskę. Fragmenty rozbiły się na duże, ostreodłamki, te na mniejsze, te z kolei na jeszcze drobniejsze, unoszące sięw powietrzu migotliwą, srebrzystą mgiełką.

Thora darem oczyściła się z petryfikującego zaklęcia. Kiedypołyskująca mgiełka się rozwiała, stwierdziła, że Maxim zniknął.

Została sama w wieży tronowej. Zaczęła krzyczeć.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

552

Page 552: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 76

Ogień, podłożony przez lekkomyślnych niewolników bez żadnej zachętyze strony Lustrzanej Maski, płonął. Potworne zwierzęta powarkiwaływ mrocznych uliczkach, bardziej zainteresowane ucieczką od swoichdręczycieli niż pastwieniem się nad mieszkańcami. Przez cały ten zamętIldakar stał się niebezpieczny i niepewny; połowa mieszkańców wpadław szał walki o wolność, druga połowa kryła się we własnych domach.

Szli pospiesznie ulicami. Nicci popatrzyła na Bannona. Obnażona pierśi ramiona młodzieńca były poplamione krwią, długie rude włosy, zgarnięteniedbale do tyłu, splątane i posklejane, mokre od potu. Trzymał w prawejręce Niepokonanego, lecz wydawał się zamknięty w sobie, odgrodzony odotaczającego go chaosu. Śmierć Iana głęboko nim wstrząsnęła.

– Nie ma nic za darmo, a niektórzy zawsze płacą więcej niż inni –powiedziała.

– Mam nadzieję, że Adessa gnije na dnie tamtej areny. – Bannonspojrzał na nią z nieodgadnioną miną. – Wszyscy to rozpętaliśmy,czarodziejko. Teraz musimy to zakończyć.

Mrra, niespokojna z powodu tłumów wokół, trzymała się blisko Nicci.

W pobliżu zrujnowanego domostwa kreatora i zburzonej dzwonnicynatrafili znienacka na Nathana. Wysoki czarodziej wyglądał nazaskoczonego i nawet trochę zakłopotanego; kamienny pył pokrywał jegobiałą szatę, twarz i długie włosy. Po obu stronach ulicy leżały gruzybudynków, powalone kolumny, cegły rozrzucone wokół jak kroplekamiennego deszczu. Ciężki dzwon z brązu, teraz cichy, spoczywał wśródodłamków cegieł i potrzaskanych belek.

Na widok żywego Nathana w Nicci z taką siłą zakłębiły się emocje –ekscytacja, ulga – że aż się zdziwiła. Bannon rozpoznał mentora

553

Page 553: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i wykrzyknął:

– Nathan! Słodka Matko Morza, coś ty narobił?! – Wpatrzył sięw gruzowisko.

Nathan spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Jak to, mój chłopcze? Ocaliłem miasto. – Popatrzył na swoje dłonie,potem na Bannona, jakby próbował zrozumieć, co widzi. – Jesteś tylkow przepasce.

– Tylko to pozwalano nam nosić w treningowych pieczarach. – Bannonobjął Nathana; czarodziej otoczył go ramionami i zaczęli się klepać poplecach. – Tak się cieszę, że cię widzę!

Nathan podniósł wzrok.

– A ty, Nicci, wyglądasz uroczo jak zwykle i ani trochę na martwą. Toprzemiła niespodzianka! Nie masz ani draśnięcia.

– Bo tej nocy nikomu nie pozwoliłam się drasnąć – odpowiedziała,a stojąca obok Mrra machnęła ogonem.

– Jasne, że nie. – Uśmiechnął się. – Nawiasem mówiąc, odzyskałemdar.

Nicci popatrzyła na zburzone budynki.

– Widzę.

Elsa podeszła do nich, poprawiając podartą purpurową szatę. Otarłatwarz, jeszcze bardziej rozmazując krew i pył.

– Gdyby nie Nathan, byłoby po nas. Wojownik Ixax wykończyłby naswszystkich, ale Nathan odnalazł swój dar i pokonał monstrum.

– Jest w tym dobry – odezwał się Bannon – nawet jak nie ma daru.

– Ale cieszę się, że znowu go mam – powiedział Nathan – bo w tejchwili nie dysponuję moim mieczem.

– Możemy po niego iść – zaproponował Bannon. – Pewnie jestw naszej willi.

554

Page 554: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Nie ma na to czasu, no i nie jest ci potrzebny – stwierdziła Nicci. –Musimy się przebić do piramidy i uwolnić setki niewolników, zanimwładczyni zacznie krwawe czary.

– Ttak, czarodziejko – wykrztusiła Elsa – zgadzam się z tobą. Nigdy niechciałam tej śmierci, krwi. Taka ofiara mogła być niezbędna wieki temu,żeby się obronić przed generałem Utrosem, ale teraz władczyni po prostuchce nas wyrwać z czasu. Miałaby całą wieczność na ukształtowanieIldakaru wedle swojej woli i wodzenie nas wszystkich na pasku.

Nathan położył serdecznie dłoń na ramieniu Elsy.

– Bardzo jestem z ciebie dumny, moja droga. Odzyskałem dar i terazjestem najpotężniejszym czarodziejem w Ildakarze. Jeśli będziesz walczyćpo mojej stronie, wraz z Nicci i Bannonem, jak moglibyśmy przegrać?

Nicci była stanowcza, ale nie naiwna.

– Zawsze istnieje możliwość porażki, czarodzieju. Oby się nam nieprzytrafiła.

Zamieszki się nasilały, a Nicci nie miała pojęcia, gdzie szukaćLustrzanej Maski, lecz już nie potrzebowała jego charyzmatycznego, choćzdystansowanego przywództwa. Teraz ona dowodziła i poprowadzirebeliantów do zwycięstwa. To nie była zabawa i nie pozwoliłabytajemniczemu zamaskowanemu wodzowi igrać z nimi wszystkimi.

– Chodźcie, nie mamy czasu. – Ruszyła biegiem i zapaliła nadwyciągniętą ręką oślepiającą kulę ognia. – Rebelianci, za mną!

Nathan podjął okrzyk.

– Za Nicci! Musimy uwolnić niewolników!

Wielu było zbyt zajętych własnymi sprawami, żeby dostrzec szerszyobraz. Walczyli o życie z miejską strażą, która stawiała opór; ale choćżołnierze mieli zbroje i lepszą broń, to zbuntowane niższe klasyprzełamały ich szeregi. Niektórzy strażnicy nawet odrzucili hełmyi walczyli po stronie uciskanych.

555

Page 555: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Bannon wymachiwał mieczem, krzycząc, ile tchu w płucach. Dołączylido niego inni wojownicy z obnażonymi piersiami, przybiegając zezwinnością, jakiej się nauczyli od swoich trenerek. Mrra skoczyłaprzodem, warcząc na każdego, kto wszedł im w drogę.

Kiedy biegli ulicami ku wysokiej piramidzie, Nicci skrzykiwałarebeliantów.

– Musimy zapobiec krwawej magii, zanim członkowie rady uwiężą nastutaj na zawsze!

Mijali sady i wiszące ogrody, gaje oliwne, rozpięte na treliażachwinnice. Obejrzała się i zobaczyła postępujące za nią setki umazanychkrwią i zakurzonych postaci. Ludzie patrzyli na nią z nadzieją i ufnością.Przypomnieli się jej najbardziej oddani sprawie obywatele walczącywspólnie, żeby obalić w Altur’Rang Imperialny Ład, Victor, Ishaq i takwielu innych realizujących jej desperacki plan. Nicci poczuła się silna,kiedy uświadomiła sobie, że mieszkańcy Ildakaru są tutaj z własnej woli.Chcieli przelać krew dla tego wspaniałego celu nie dlatego, że im kazano,ale dobrowolnie.

Na leżących niżej ulicach zobaczyła niezliczone postaci w migotliwymblasku ognia. Chociaż przeogromna armia generała Utrosa, licząca setkitysięcy żołnierzy, zajmowała równinę poza murami, to największy wrógIldakaru krył się pod ochronnym całunem. Władczyni Thora. Ta jednakobieta spowodowała więcej szkód i cierpienia niż jakakolwiek armianajeźdźców.

Zwolennicy Nicci dotarli na najwyższy poziom miasta, gdzie zebrałosię również bardzo wielu mających dar szlachetnie urodzonych. Niektórzyczekali na ceremonię, inni szukali ochrony przed krwawym chaosem naulicach. Na skraju płaskowyżu stała wysoka, ciemna wieża tronowa,jaskrawe odświętne oświetlenie zaś okalało ofiarną piramidę.

Rebelianci na widok złowieszczego obrzędowego ognia rzucili sięnaprzód, krzykiem domagając się zemsty. Mrra ogłuszająco ryknęła.

556

Page 556: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci, Nathan i Bannon oraz ich sojuszniczka Elsa dotarli na górnypoziom. Przednie szeregi rebeliantów najwyraźniej spodziewały sięzobaczyć Lustrzaną Maskę, czekającego na nich u celu, gotowego nawielki przełom, ale nigdzie nie było go widać.

To nie miało znaczenia. Teraz przewodziła im Nicci.

– Uwolnijcie ofiarnych niewolników, niech też staną się naszymisprzymierzeńcami. Powiększymy liczebność naszej armii.

Wystraszeni szlachetnie urodzeni Ildakaru stali razem, próbując siębronić. Wielu przyzywało dar – błyski ognia, porywy wichru, a nawetmałe błyskawice, którymi ciskali w nadciągającą hordę.

Chociaż siedmiu jej zwolenników padło w tym ataku, Nicci niezwolniła kroku. Przyzwała huraganowy wicher i powaliła kilkunastuwystraszonych szlachetnie urodzonych, lecz pozostali podwoili atak,uderzając magicznymi porywami wichru w tłum.

Nathan dotknął ramienia Nicci, posłał jej uśmiech.

– Pozwól mi działać, czarodziejko. Wspaniale się czuję, wykorzystującmoje uzdolnienia. – Wyciągnął przed siebie złączone dłonie i gwałtownierozpostarł ręce. Całą mocą daru rozepchnął szlachetnie urodzonych,otwierając drogę do piramidy.

Mrra pomknęła przodem, za nią pobiegła Nicci, a za nimi Bannoni Elsa.

Kiedy dotarli do podstawy piramidy, zobaczyła setki nagich mężczyzni kobiet w zagrodach, stłoczonych na szerokich platformach. Ogrodzeniewyglądało na słabe i niewolnicy mogliby uciec, ale byli zastraszenii odurzeni.

Nicci wbiegła po schodach, dotarła do pierwszej grupy niewolników.Stali zbici w gromadę, pomrukując coś między sobą. Wszyscy byliwygłodzeni i wyniszczeni, bo kiedy zostali wybrani i przeznaczeni na rzeź,Ildakar nie marnował zapasów na ich karmienie. Władczyni wystarczyło,

557

Page 557: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

żeby dożyli krwawej magii.

Nicci z przerażeniem rozpoznała wśród nich starszą kobietę – Melbę,niewolnicę przynoszącą do tuneli świeży chleb. Teraz zrozumiała, czemusię nie pokazywała od kilku dni. Musiano ją zabrać i dołączyć doniewolników na wielkie krwawe czary. Jeszcze bardziej ją torozwścieczyło.

– Czemu nie uciekli? – zapytał Bannon, machnięciem mieczaodstraszając jakiegoś płochliwego szlachetnie urodzonego. – Mogli sięuwolnić bez większego wysiłku. Powinni walczyć!

– Są odurzeni – wyjaśniła Elsa. – Czerwona wistaria czyni ichpotulnymi niczym stadne zwierzęta.

Nicci zauważyła, że posrebrzane rynienki na krew umieszczono nakażdym poziomie piramidy; każdy kanalik prowadził w górę doskomplikowanego narysu czaru na szczycie. Setki niewolników zarżniętoby jednocześnie, ich krew spłynęłaby do zbiorników, z których czaramizostałaby wpompowana we właściwy schemat.

Nicci wiedziała, że gdyby udało się podburzyć niewolników, to głodnii wściekli byliby gotowi przelewać krew, jak dręczone zwierzętaw pieczarach. Obok niej szła Mrra, warcząc.

Elsa powiedziała:

– Możemy ich obudzić naszym darem. Po prostu uwolnij przepływenergii i to ich ożywi.

– Możemy zneutralizować usypiający efekt tej rośliny – stwierdziłNathan. – Wyciągnął rękę, spojrzał na rozpostarte palce i zamknął oczy.

Elsa powtórzyła jego gesty, dołączając i swój dar.

Nicci spojrzała w górę stromych stopni, na wierzchołek piramidy, i nagórnej platformie dostrzegła trzy postaci: czarodzieje Quentin i Damonobok lodowatej władczyni Thory, gniewnie patrzącej w dół na hałastrę.Nie było z nimi wodza-czarodzieja Maxima.

558

Page 558: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Nicci wiedziała, gdzie skupić uwagę.

Setki ofiarnych niewolników zamrugały, uniosły ręce i spojrzały nasiebie, zachłystując się oddechem, jęcząc i pokrzykując w gniewnymoszołomieniu. Bannon podbiegł, żeby otworzyć pierwszą zagrodę.

– Uwolniliśmy was, teraz walczcie wraz z nami. Raz na zawszemożemy zakończyć ten ucisk.

Wybudzeni niewolnicy nie potrzebowali dalszych zachęt. Zakrzyknęli,niektórzy z silnym obcym akcentem. Zostali porwani przez piratówNorukaich z całego Starego Świata; innych wybrano spośród miejscowychniewolników Ildakaru. Pragnąc się uwolnić, wyłamali resztę ogrodzeniai dołączyli do rebeliantów. Melba szła z nimi, krzycząc.

Bannon się zarumienił.

– Słodka Matko Morza! Usłuchali mnie!

– Odciągnij ich od piramidy, mój chłopcze! – zawołał do niego Nathan.– Nie sądzę, żeby tu było bezpiecznie za parę minut!

Nicci, zatroskana o swoją siostrę-panterę, posłała Mrrę za nimi. Wielkakocica warczała i była niespokojna, ale Nicci nie chciała jej zabierać naszczyt piramidy. Mrra, machnąwszy ogonem, zeskoczyła niżej, żebydołączyć do Bannona i kłębiących się niewolników.

Nicci, Nathan, a za nimi Elsa, zaczęli wbiegać po stromych stopniach.Nicci pierwsza dotarła na szczyt, gdzie stała gotowa stawić jej czołoThora, z żądzą mordu w oczach. Quentin i Damon dreptali nerwowo pobokach władczyni, w pobliżu skomplikowanego urządzenia z tyglami,zwierciadłami i obracającymi się pryzmatami; wszystko to zasilało całunnieśmiertelności.

Nicci wysunęła się naprzód, nie odrywając wzroku od zielonych jakmorze oczu Thory.

– Powstrzymamy twoje krwawe czary, co powinnam była zrobić już zapierwszym razem. Zniszczymy całun.

559

Page 559: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Thora zacisnęła dłonie i jej wymyślna fryzura poruszyła się wokółgłowy, kiedy przyzywała swój ogromny dar.

– Nie, jeśli stawię ci opór! Pokonałam cię przedtem, pokonam i teraz!

Nicci przywołała własny dar.

– Wyglądam na pokonaną? Liczyłam na to, że zechcesz rewanżu. Tylkoty i ja. – Weszła stopień wyżej. – Gdzie twój mąż?

– To tchórz. I zdrajca!

Elsa zawołała do kolegów z dumy:

– Damonie, Quentinie, nie powinniście jej pomagać! Chcecie tu zostaćna zawsze uwięzieni? Chcecie zobaczyć, ile krwi się poleje tylko po to,żebyśmy się chowali przed resztą świata? Już nie ma takiej potrzeby!

Nicci przywołała błyskawicę. Przyzywając tak addytywną, jaki subtraktywną magię, uciekając się do mrocznych technik, jakie poznała,służąc Opiekunowi, oraz do mocy ukradzionej czarodziejom, którychzabiła, przywołała z powietrza czarną błyskawicę spod ledwo widocznejkopuły. Skwierczące groty pomknęły w dół, uderzyły w szczyt piramidyi rozdzieliły na tuzin równie niszczycielskich grotów. Magia addytywna,wpleciona w czarny grot, stworzyła zwyczajniejszą błyskawicę. Drugirozżarzony grot rozdarł pieczołowicie naniesiony na górną platformę zaryszaklęcia.

Thora, z krzykiem rozpaczy, zaatakowała własnym kłębem energiielektrycznej, który Nicci odbiła. Burza ładunków statycznych wystrzeliław niebo, wirując i rozdzielając się, aż obrysowała granice niewidzialnejkopuły.

– Nie możesz zagarnąć całej zabawy, czarodziejko – odezwał sięNathan.

Uniósł pięści i wykorzystał dar do przywołania dwóch rozdymającychsię kul ognia czarodzieja. Płomienie z rykiem przemknęły przezurządzenie, uderzając w pryzmaty, a te się rozpadły, zniknęły w barwnym

560

Page 560: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ogniu, który zniszczył przyrząd.

Czarodzieje Quentin i Damon podnieśli własne osłony, żebyzablokować zniszczenie i odbić ogień, i omal nie trafili przy tym Thory.To mógł być przypadek, ale Nicci wcale nie była tego pewna. W ostatniejchwili władczyni przywołała wicher i zablokowała cios. Strumienie ogniapoleciały we wszystkie strony, rozpędzając gniewnych niewolników.

– Zabierz ich stąd! – zawołała Nicci. – Każ im się wycofać!

Jako Pani Śmierci wysyłała niezliczone tysiące żołnierzy na śmierć zasprawę, w którą wtedy wierzyła. Miała na rękach tyle krwi, że śmierć jużnie robiła na niej wrażenia, lecz ci ludzie byli niewinni. Wyznaczono ichna ofiarę i gdyby uratowała ich od rzezi tylko po to, żeby się stali „stratamiubocznymi” w walce z Thorą, to zwycięstwo byłoby nic niewarte.

Bannon podchwycił okrzyk, przeganiając niewolników w inną stronęi dołączając do spanikowanych szlachetnie urodzonych, którzy teżumykali spod piramidy.

Nicci nie chciała, by cokolwiek jej przeszkadzało. Wiedziała, że będziepotrzebować całej swojej mocy.

Quentin i Damon popatrzyli na Elsę, zobaczyli groźbę w twarzy Niccii uznali, że mają dość.

– Nie chcemy brać w tym udziału, władczyni! – zawołał Quentini pognał w dół przeciwległymi stopniami, a Damon za nim.

Nicci przywołała kolejny grot splecionych błyskawic i eksplozjawstrząsnęła szczytem piramidy, niszcząc resztki zarysu zaklęciai roztrzaskując górną platformę. W Thorę uderzył ogień i starty na prochkamień. Wykorzystała własny dar, żeby się otoczyć kokonem dymui blasku, zawirowała, odsuwając się od wybuchu, i zniknęła z piramidy.Nicci straciła ją z oczu, bo chmura szczątków rozrastała się we wszystkiestrony.

Nathan chwycił ją za ramię i powiedział:

561

Page 561: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Razem mamy wystarczającą moc, żeby raz na zawsze zniszczyć tębudowlę.

– Dobry pomysł, czarodzieju.

Zeszli do podstawy piramidy, przyzywając swoje dary na ostatecznyatak. Z dolnego poziomu Nathan cisnął kulami ognia czarodzieja: biały żarzniszczył olbrzymie bloki, przepalił się przez kamienne platformy,rozsadził piramidę aż do samego rdzenia.

Przybiegła Elsa, wskazując na niebo.

– Patrzcie, zmienia się! Zanika!

Gwiazdy w górze zamigotały, kiedy przejrzysta kopuła zaczęła słabnąć.Tłumy na dole krzyczały, wiwatowały albo zawodziły.

– Całun! Całun zanika!

Inni podjęli okrzyk.

Nicci była zadowolona.

– Właśnie o to mi chodziło.

– I powiodło się nam – powiedział Nathan.

Razem z Elsą przywołali całą furię swoich darów: eksplozje i kuleognia, błyskawice goniły błyskawice. Pełne podziwu tłumy na szczyciepłaskowyżu – tak mający dar szlachetnie urodzeni, jak i zbuntowaniniewolnicy – przez długie minuty obserwowali działanie destrukcyjnejmocy.

Olbrzymia piramida, jedna z najbardziej imponujących budowliIldakaru, zmieniła się w stertę żarzącego się gruzu, spowitą chmuramidymu, które odpłynęły w noc.

Lazurowe oczy Nathana zabłysły.

– Jeszcze nie skończyliśmy, prawda?

Nicci odwróciła się ku wysokiej wieży tronowej.

– Nie. Zostało jeszcze wiele do zrobienia.

562

Page 562: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

563

Page 563: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 77

Czarodziej Renn bardzo się zdziwił, kiedy się okazało, że pełenoptymizmu kapitan Trevor miał rację – rzeczywiście znaleźli Cliffwall.Lecz kapitan straży, pomimo demonstracyjnej pewności siebie, wydawałsię równie zdumiony, że natknęli się na cel swej podróży.

Cała grupa – zmęczona, z obolałymi stopami, głodna, straciwszyw drodze trzech żołnierzy – wlokła się kamienistym dnem kanionuo wysokich ścianach i wreszcie dotarła do ślepego końca. Kapitan,ignorując pełne zawodu jęki żołnierzy, podszedł do ściany i oparł sięo chłodny, wypolerowany wichrami kamień.

– Przynajmniej jest tutaj cień. – Potrząsnął głową. – Odpoczniemy,zanim wrócimy po swoich śladach.

Przypadkowo zauważył szczelinę prowadzącą przez ogromną ścianę doleżącej za nią kolejnej sieci kanionów. Renn poszedł za nim. Kiedyotwarło się nad nimi niebo, usłyszeli plusk płynącej wody, zobaczylizielone łąki, tarasowate ogrody i budowle wzniesione w wysoko położonejskalnej niszy… ukryte prawdziwe miasto. W głębi kanionu ujrzeli konie,ludzi, szeregi namiotów, jakiś duży obóz.

– To Cliffwall – powiedział Trevor. – To musi być Cliffwall.

Renn znowu znalazł w sobie energię i nagle sobie uświadomił, że niebył gotowy na tak doniosłe spotkanie. Zażenowany, otrzepał wystrzępionąi poplamioną szatę, przywołując dar, żeby odświeżyć tkaninę, dodaćblasku rdzawoczerwonej barwie, oczyścić lamówki.

– Musimy wyglądać jak należy, kiedy w imieniu Ildakaru zgłosimyroszczenia do Cliffwall. – Skinieniem dłoni posłał cząstkę daru kapitanowiTrevorowi i jego ludziom, polerując zbroje, oczyszczając twarze, myjącwłosy. – No – mruknął z zadowoleniem – teraz wyglądacie świeżo

564

Page 564: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

i budzicie respekt.

– Nie mogłeś tego zrobić wcześniej? – marudził jeden z żołnierzy. –Byliśmy w opłakanym stanie.

– Wtedy to nie było konieczne – odparł Renn. – Chodźcie, jeśli toCliffwall, to mamy rozkazy.

Renn, Trevor i strażnicy pospiesznie ruszyli w głąb kanionu, gdzienatychmiast ich zauważono. Kiedy tubylcy podeszli ich powitać, Rennprzejął dowodzenie, olśniewający w czystych rdzawoczerwonych szatach.Stanął przed kapitanem Trevorem, żeby tamci wiedzieli, kto dowodzi.

– Jestem czarodziej Renn, a to moja eskorta. Odbyliśmy długą i ciężkąpodróż, żeby odnaleźć Cliffwall. Chciałbym porozmawiać z waszymiprzywódcami. To nagląca sprawa.

– Zaprowadzimy was do nich – odezwał się jeden z farmerów. – Archiwum jest znowu dostępne i powiedziano nam, że możemy sięspodziewać wielu mających dar gości.

Renn był rozczarowany, że po wzmiance o uciążliwej podróży ichprzybycia nie uznano za coś bardziej znaczącego.

– Nie spodziewaliście się nikogo takiego jak ja – oznajmił. Wpatrywalisię w wielką niszę, w której stały olbrzymie budowle o kamiennychfasadach. Kiwnął głową i powiedział do Trevora: – Nie jest to Ildakar, aleprzynajmniej jest tu cywilizacja oraz mnóstwo wody i żywności. Da siężyć.

Pełni ulgi strażnicy mrukliwie się z nim zgodzili.

– Zaprowadźcie nas na górę – polecił Renn.

Farmerzy zaprowadzili grupkę na początek wąskiego szlaku wijącegosię ryzykownie w górę stromej ściany, lecz żaden z nich nie miał zamiaruiść tam z nimi.

– Ścieżka jest widoczna. A przy głównym wejściu do największejwieży znajdziecie badaczy, którzy się wami zajmą.

565

Page 565: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Kapitan Trevor podziękował farmerowi. Renn zebrał szaty, żeby na nienie nadepnąć, wlepił wzrok przed siebie i ruszył ścieżką, nie okazującniepokoju z powodu stromizny. Weszli wysoko ponad dno kanionui dotarli do ogromnej niszy z budowlami. Trevor i jego zmęczeni ludziegapili się na kamienne fasady, wysokie okna z barwnego szkła, idealnełuki nad głównym wejściem.

Renn wziął się na odwagę i podszedł do wysokiej arkady. Grube drzwiz ciemnego drewna, wiszące na masywnych zawiasach, stały otworem,zapraszając gości do środka. Owijając się swoim dostojeństwem niczympeleryną, napominając się, że jest szanowanym członkiem dumyczarodziejów Ildakaru, Renn wkroczył do ogromnego rozbrzmiewającegoechem holu największego budynku archiwum. Kapitan Trevor i jegodziewięciu ludzi postępowali tuż za nim.

W środku Renn ujrzał lśniące marmurowe kolumny, żyłkowane brązemi złotem, podtrzymujące łukowaty strop. W ściennych niszach i kinkietachpaliły się jasne magiczne światła. Kręcili się tam ludzie, którzy częstow marszu czytali książki. Popatrzyli na niespodziewanych gości.

Renn, stojąc w wielkim holu, przyzwał na dłoń jaskrawy płomień naznak, że ma dar, i donośnym głosem się zaanonsował:

– Jestem czarodziej Renn, członek rady Ildakaru. Przybyłem tu z misją,eskortowany przez tych dzielnych ludzi, żeby odebrać to, co nasze.

– A co jest wasze? – zapytała starsza dystyngowana kobieta, w którejciemnych kręconych włosach widać było siwe pasma; wyszła z bocznegoprzejścia. – Jestem ksieni Verna od Sióstr Światła.

Towarzyszył jej mężczyzna w wojskowym pancerzu z emblematemstylizowanego „R”, którego Renn nie rozpoznał, pewnie jakiś napuszonypomniejszy dyktator, w rodzaju imperatora Kurgana. Wojskowy popatrzyłna nich ciemnymi oczami, minę miał podejrzliwą.

Renn wyłożył swoją sprawę.

566

Page 566: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Żądamy, żebyście zwrócili całą zawartą w tym archiwum wiedzęprawowitym właścicielom, to znaczy miastu Ildakar.

Ksieni Verna sprawiała wrażenie bardziej zdumionej niż przestraszonej.Wsparła się pod boki. Stojący obok niej żołnierz mocno pociemniał natwarzy i podniesionym głosem wezwał własnych ludzi.

Verna popatrzyła na Renna i powiedziała:

– No to mamy problem.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

567

Page 567: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 78

Thora, napędzana furią i adrenaliną, uciekła z piramidy i schroniła sięw wieży tronowej, swoim ostatnim bastionie. Nie tylko nie dopuszczonodo krwawej magii, ale i zniknął całun chroniący i izolujący Ildakar.

Serce władczyni było tak samo popękane jak ogromna budowla. Jejidealna społeczność się rozpadała. Jej władzę zniszczono, panowanie nadmiastem się kończyło.

Już było za późno, wiedziała o tym, ale nie chciała się pogodzićz porażką. Przemaszerowała po spękanych błękitnych płytach, weszła napodwyższenie i opadła na tron. Tak mocno zacisnęła dłonie nadrewnianych poręczach, nieświadomie uwalniając strumyczek daru, żetron zatrzeszczał.

– Jestem władczynią! – wykrzyczała w pustej komnacie.

Jej słowa wróciły drwiącym echem.

Za nią wisiały w ciszy złote klatki. Wszystkie skowronki Thory byłymartwe; całe dziesiątki ptaszków. Jedyną widownię stanowił posągspetryfikowanej czarodziejki Lani. Popatrzyła na białą rzeźbę bezczelnejkobiety.

– Gdybyś mogła mnie zobaczyć tymi kamiennymi oczami, tobyś teraztriumfowała, nieprawdaż? – mruknęła.

Quentin i Damon byli z nią na szczycie piramidy, stawiając czołotłumowi, ale uciekli. Potrzebowała ich mocy, ich daru; mogliby stoczyćbój na śmierć i życie u jej boku. Była ich władczynią, zasługiwała na ichlojalność. Ale wątpiła, czy ją okażą.

Będzie sama w ostatniej bitwie z grupą zdesperowanych chuliganówz niższych klas. No i Nicci. Pokonała tę czarodziejkę, a teraz miała jeszczewiększą motywację, żeby to powtórzyć, zmiażdżyć Nicci. Lecz kiedy

568

Page 568: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

powiodła wzrokiem po obszernej komnacie tronowej, rzuciły się jejw oczy potrzaskane błękitne marmurowe płyty w miejscu, gdziezaatakował ją Maxim, i to jeszcze bardziej ją rozwścieczyło; skupiła swójgniew na nim. To Maxim – Lustrzana Maska! – doprowadził do tegowszystkiego. Jej mąż podsycał niepokoje, podburzając łatwe do oszukaniatłumy.

Ze świstem wdychała i wydychała nosem zimne powietrze. Serce sięw niej tłukło, ciało mrowiło magią domagającą się uwolnienia, ale niemiała celu. Tak, złościło ją, że Nicci ją pokonała, ale Maxim był jejmężem. Thora nienawidziła go ponad wszystko. Chciał upadku Ildakaru.Powiedział to wprost; a teraz, kiedy rozniecił szerzącą się w mieściespołeczną pożogę, zniszczy ład, nad którym Thora tak ciężko pracowała.

A on sobie uciekł.

I tak skończyłem z tym miastem. Odchodzę.

Wiedziała, że Maxim to tchórz. Nie zostałby, żeby zobaczyć skutkiswoich działań. Całunu już nie było i będzie mógł się wynieść daleko,żeby z bezpiecznej odległości przyglądać się upadkowi miasta. Dlawłasnej uciechy! Jakże go nienawidziła.

Na schodach dały się słyszeć ciche, powolne kroki i Thora zobaczyławchodzącą do komnaty kobietę. Przez chwilę myślała, że to Nicci wróciła,żeby znowu z nią walczyć. Lecz muskularna kobieta była odzianaw skąpe, czarne skórzane przepaski; jej skórę pokrywały wypalonesymbole.

Adessa.

Morazeth była zakrwawiona, pokaleczona. Na plecach miała głębokąranę; nadgarstek jednej ręki był wykrzywiony pod nienaturalnym kątem,lecz w drugiej ręce zaciskała miecz. Chociaż wyglądała na wykończoną,z jej oczu nie zniknął wyzywający błysk.

– Przyszłam do ciebie, władczyni. Ildakar upadł, lecz jestem tutaj, żeby

569

Page 569: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

cię bronić. Umrę u twego boku.

Thora zeszła z podwyższenia. Morazeth czuć było potem, brudemi cierpką metaliczną wonią zasychającej krwi. Jej gniew na chwilę zelżał,w sercu pojawiła się iskierka nadziei skrzesana niezachwianą lojalnościąAdessy, lojalnością, która nie zniknęła z powodu zamieszek na ulicachi braku całunu. Nie, morazeth przysięgały bronić miasta. Co ważniejsze,morazeth należały do niej. Adessa należała do niej.

– Przyszłabym wcześniej, ale utknęłam na dnie areny ćwiczebnej, tej zeszpikulcami… z tym. – Uniosła złamany przegub, siłą woli opanowującból.

Thora zmarszczyła brwi.

– Jak się wydostałaś? Ktoś cię uwolnił?

– Wspięłam się.

– Oczywiście.

Pomyślała o głupocie tej całej bezowocnej walki na śmierć i życie. Czyktoś by jej bronił? Ktoś oprócz Adessy? Przez krótką osobliwą chwilęomal nie uściskała wojowniczki, ale się opanowała.

– Będę rada, mając cię u swego boku, ale co to da, jeśli zginiesz wrazze mną?

– Samo w sobie będzie to satysfakcjonujące, władczyni.

– Może i tak, lecz wolę cię wykorzystać do czegoś o wieleważniejszego.

– Jeszcze nie umarłyśmy – powiedziała Adessa. – Jeszcze nieprzegrałyśmy.

Ale Thora wiedziała, że przegrały. Niegdyś czarodzieje Ildakarustanęliby razem, odkładając na bok błahe nieporozumienia, dla dobramiasta, jego mieszkańców i wspólnej przyszłości. Ale nie teraz. Tezdradzieckie indywidua chciały jej upadku. Na samą myśl pogardliwieskrzywiła usta. Nie zasługiwali na Ildakar.

570

Page 570: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Maxim do tego doprowadził, a teraz uciekał z miasta, zachwyconyswoją głupotą. Chociaż Thora wiedziała, że to na nic, to chętniezaaranżowałaby jedno małe osobiste zwycięstwo.

Sięgnęła do złamanego przegubu Adessy. Kobieta leciutko sięwzdrygnęła, ale Thora mocno trzymała i naprostowała kość, naprawiławytatuowaną skórę. Pozwoliła, żeby dar wniknął w kobietę, omijającpotężne obronne runy, a magia uleczyła nadgarstek, sprawiając, że kośćbyła mocna jak nigdy.

Adessa z wdzięcznością lekko skinęła głową. Przerzuciła miecz dodominującej ręki.

– Teraz będę mogła lepiej walczyć.

Lecz Thora potrząsnęła głową.

– Odsyłam cię, Adesso. Jest coś, co musisz zrobić. Ważne zadanie.

Morazeth stała wyprostowana, nie zamierzała się ruszyć.

– Nie. Będę cię bronić.

– Sama będę się bronić, to mój pojedynek. Masz do zrobienia cośo wiele ważniejszego. Kiedy zwycięstwo się nam wymyka, pozostaje tylkozemsta.

Adessa się spięła.

– To znaczy, władczyni?

– Mój mąż do tego doprowadził. Maxim rozniecił tę rewoltę. Musizapłacić za szkody, jakie wyrządził.

Morazeth się zdumiała.

– Jak to możliwe? Jest wodzem-czarodziejem.

– Jest Lustrzaną Maską!

Adessa cofnęła się o krok.

– Jak… jak to możliwe?

– Jestem tego pewna. – Thora wyjaśniła, co się stało, wskazała

571

Page 571: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

potrzaskane błękitne marmurowe płyty posadzki. – Maxim uciekł z miasta.Myśli, że zwyciężył. Drwił z Ildakaru. I nie można pozwolić, żeby mu touszło na sucho.

Thora zobaczyła, jak zapłonęły ciemne oczy Adessy, i wiedziała, żemorazeth jest równie oburzona.

– Czego ode mnie oczekujesz, władczyni? Rozkazuj, a nie spocznę,póki tego nie wykonam.

– Zabij go. Opuść miasto i dopadnij go. Nieważne, czy będzieszmusiała go szukać po całym Starym Świecie, ale wróć do Ildakaru z jegogłową. Nieistotne, co jeszcze się tutaj stanie, ale mieszkańcy tego miastamuszą zobaczyć, że wodza-czarodzieja spotkała sprawiedliwość.

Adessa beznamiętnie skinęła głową.

– Nie zawiodę. Jeśli naprawdę każesz mi odejść, wyruszę jeszcze tejnocy. Znajdę go.

– I zabijesz – dodała Thora.

– I zabiję. Utnę mu głowę i wrócę z nią do Ildakaru.

Thora poczuła się spokojniejsza, bardziej obojętna. To przynajmniejdawało jej zadowolenie. Wiedziała, że Adessa postąpi dokładnie tak, jakobiecała.

– Nie lekceważ jego mocy. Symbole zaklęć będą cię chronić, ale on maswoje sztuczki. Będzie ci potrzebna wielka moc.

– Mam inne jej źródło – powiedziała Adessa. – Nieoczekiwane, aleteraz użyteczne. – Spojrzała Thorze prosto w oczy. – Wiesz, że czempionbył moim kochankiem? Pozwoliłam mu posiać we mnie nasienie i noszęjego dziecko. Rośnie we mnie nawet teraz.

Thora przeciągle i powoli westchnęła, przeszył ją dreszcz. Wiedziała,co należy zrobić, jaką sekretną moc posiadają morazeth.

– Tak, Adesso, dobrze wiem, dlaczego morazeth pozwalają sięzapłodnić. To niezrównane źródło energii. Będzie ci potrzebne przeciwko

572

Page 572: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Maximowi. Rozkazuję ci skorzystać z twojego specyficznego daru. Niechsię stanie.

Morazeth skinęła głową.

– To mroczna ofiara, ale stanę się silniejsza, wystarczająco silna, żebyznaleźć i zabić wodza-czarodzieja.

Thora poczuła niepokój i to rozwiało jej zadowolenie. Przełknęła ślinę.

– Lepiej się pospiesz. Inni wkrótce tu będą.

Adessa zamknęła ciemne oczy, koncentrując się. Stała z opuszczonymirękami, potem położyła dłonie na brzuchu, zakrywając pępek.

Morazeth były chronione runami pokrywającymi ich skórę, lecz każdazachowała specyficzną magię krwi, aktywizowaną krwią istoty całkowicienieskażonej, nienarodzonego dziecka rozwijającego się w łonie.

Adessa szybciej oddychała. Na skórze pojawiły się kropelki potu,policzki się zaróżowiły. Kiedy dotykała brzucha i go masowała, jej palcelśniły. Skierowała swoją magię do wnętrza i jej łono zachłannie piłonienarodzone dziecko, wchłaniało je, zabierało to życie i oddawało napowrót jej ciału.

Skóra Adessy skwierczała i połyskiwała narastającą energią. Thorapatrzyła, jak wojowniczka pulsuje mocą.

Adessa otworzyła oczy, przeciągle westchnęła i powiedziała:

– Dokonało się. Teraz mam w sobie dwa życia. Mam mocwystarczającą, żeby pokonać nawet wodza-czarodzieja.

Thora po raz pierwszy tej nocy poczuła, że się uśmiecha. Adessawydawała się tak pewna siebie, przepełniona tak niesamowitą energią, żeomal nie zmieniła zdania. Może jednak powinna zatrzymać morazeth przysobie. Z taką wojowniczką mogłyby we dwie bronić się przeciwko całemumiastu rebeliantów. Może nawet by ich pokonały.

Ale Thora wiedziała, że to byłoby krótkotrwałe zwycięstwo. Choćbynawet magiczne ciosy odbijały się od Adessy, to setki rozszalałych

573

Page 573: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

niewolników rozdarłyby ją na strzępy.

Nie, Thora nawet pokonana chciała czegoś dokonać. Pragnęła zemsty.Głowy Maxima.

– Idź – poleciła.

Adessa wybiegła i po chwili zniknęła z wieży, zostawiając władczynięsamą w komnacie tronowej.

Thora słyszała na zewnątrz skwierczenie ognia, krzyki i wrzaski,rewolta trwała. Nie mieli dość nawet po zburzeniu piramidy i zniknięciucałunu.

Wiedziała, że idą po nią.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

574

Page 574: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 79

Nicci, stojąc na gruzach piramidy, spojrzała w nocne niebo i zobaczyładziwne konstelacje. Gwiazdy świeciły jasno bez tej zamglonej kopułyodcinającej Ildakar od czasu.

Mrra krążyła tam i z powrotem w pobliżu Nicci, zadowolona, ale wciążniespokojna. Wciąż głodna.

Rozentuzjazmowane tłumy zebrały się na najwyższych poziomachmiasta, kolejne grupy napływały z niżej położonych ulic. Nathan stał obokNicci; oczy mu błyszczały, długie siwe włosy elegancko opadały naramiona. Pierś miał wypiętą, podbródek uniesiony, emanowałosobowością prawdziwego czarodzieja.

Nicci wskazała ku wieży tronowej.

– To tam musimy iść. Usunęliśmy całun i powstrzymaliśmy krwaweczary, ale władczyni Thora musi zapłacić za swoje zbrodnie.

– Istotnie. – Nathan pogładził gładką skórę; był niezwykle zadowolonyz odzyskania daru. – To najlepszy sposób, żeby zacząć wszystko od nowa,by Ildakar mógł stworzyć nową legendę.

Tłumy niewolników wiwatowały, skandowały jej imię:

– Nicci! Nicci!

Bannon podniósł miecz i wzniósł nowy okrzyk, a inni powtórzyli zanim:

– Za Ildakar! Za Ildakar!

Mrra ryknęła.

Wielu mających dar szlachetnie urodzonych uciekło na niższe poziomymiasta, byle dalej od szczytu płaskowyżu. Żaden z nich nie dorównywałmocą Nicci czy Nathanowi, nie przetrwaliby też gniewu tłumów. Nicci

575

Page 575: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zakładała, że w nadchodzących dniach wielu będzie się upierać, że zawszepotępiali represyjne metody władczyni, lecz szybko się okaże, którzy bylidobrymi panami traktującymi swoich niewolników jak istoty ludzkie.

Kiedy tak zmierzali razem ku wieży, Nathan popatrzył na Nicci i uniósłbrew.

– Chyba się uśmiechasz, czarodziejko. To dość niezwykłe. O czymmyślisz?

Nicci błysnęła ku niemu błękitnymi oczami.

– Wyobrażałam sobie, jak zostaną przyjęci norukaiscy handlarzeniewolników, kiedy ich wężowe okręty znowu przypłyną do Ildakaru.Moglibyśmy zgotować interesujące powitanie ich królowi Grieve’owi.

Bannon gromko się roześmiał.

– Słodka Matko Morza, ale by ich spotkała niespodzianka!

Nicci szła, a czarna suknia falowała wokół jej nóg.

– Teraz musimy doprowadzić sprawy do końca. Władczyni pewnie tuuciekła.

Tłum ryczał, postępowały za nimi setki ludzi. Nicci się martwiła, cozrobi Thora, przyparta do muru, ale była przekonana, że jej dar o wieleprzewyższa moc władczyni.

Towarzyszyła im Elsa, która nie miała zamiaru opuszczać Nathana.

– Jestem godną członkinią dumy. Przysięgaliśmy robić to, co najlepszedla Ildakaru. Sądzę, żeśmy o tym zapomnieli.

– Będziemy musieli walczyć także z Quentinem i Damonem? – zapytała Nicci, próbując zaplanować strategię. – A co z wodzem-czarodziejem Maximem? Jeśli dołączą do władczyni, to będą dla nasprawdziwym zagrożeniem.

Elsa założyła za ucho kosmyk siwo-brązowych włosów.

– Quentin i Damon mają moc, ale nie są ambitni. Nie pragną być takważni jak Thora.

576

Page 576: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Lecz czy są wobec niej lojalni? – dociekała Nicci. – Będą dla niejwalczyć?

– Nie wierzę w to. – Elsa spojrzała na Nathana, a potem znowu naNicci. – Przez wiele lat nie mieli ochoty rzucić jej wyzwania, jak ty tozrobiłaś.

– No a co z Maximem? – zapytał Nathan. – Może być największymzagrożeniem. – Tej nocy nigdzie nie można było go znaleźć – powiedziałaElsa. – Maxim nienawidzi swojej żony i wątpię, żeby umierał u jej boku.W razie potrzeby podejmiemy walkę i jego też pokonamy.

Kiedy tłum maszerował ku wieży, Nicci zauważyła tamtych dwóchczarodziejów, zdenerwowani stali przy wejściu do budowli. Damon gładziłdługie wąsy, Quentin wyglądał na zakurzonego w swoichciemnoniebieskich szatach. Jego ciemna skóra była przyprószonakamiennym pyłem, w oczach miał niepokój. Nie drgnęli, kiedy na czelegęstego tłumu zwolenników szli ku nim Nicci, Nathan i Elsa.

– Mamy sprawę do władczyni – powiedziała Nicci. – Przyłączycie siędo nas albo nas przepuścicie?

Mrra była przy niej, pod płową sierścią grały mięśnie.

Bannon uniósł miecz.

– Lepiej nie wchodźcie nam w drogę.

Wyraźnie skruszony Damon powiedział:

– Niczym drzewa pochylamy się z wiatrem. I wyczuwamy, skąd wiatrwieje.

Quentin potaknął.

– A drzewo za stare i zbyt sztywne złamie się w wichurze. – Obajczarodzieje odwrócili wzrok. Quentin spojrzał na Elsę. – Czy toprzyszłość?

– Bez całunu Ildakar musi się zmienić – odpowiedziała Elsa. – Możemypomóc go odmienić albo jeszcze bardziej zniszczyć.

577

Page 577: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– To nadal mój dom – stwierdził Damon.

– Ildakar jest domem nas wszystkich! – zawołał jeden ze stojących zaBannonem uwolnionych niewolników.

– Możecie tu żyć wszyscy razem – powiedziała Nicci i twardszymgłosem dodała: – Albo tutaj umrzeć.

Czarodzieje rozłożyli ręce.

– No to czemu nie mielibyśmy wszyscy żyć? Chodźmy się zobaczyćz władczynią.

Weszli do wieży tronowej wraz z Nicci i innymi. Gniewne pomrukitłumu robiły się coraz głośniejsze, kiedy ludzie wlewali się do ogromnejbudowli. Nicci kroczyła niespiesznie, przyzywając magię, czując w sobiemoc. Wciąż miała przy biodrach sztylety, lecz nie będą jej potrzebne.Miała swój dar i samą siebie.

Wielka kocica towarzyszyła jej na szerokich schodach; wchodzili corazwyżej, aż wreszcie Nicci, Nathan i troje czarodziejów Ildakaru znaleźli sięw rozległej komnacie tronowej; za nimi weszło tam mnóstwo innych ludzi.Jarzące się światła na ścianach oświetlały obszerne wnętrze.

Osamotniona Thora siedziała na tronie przed klatkami pełnymimartwych ptaków.

– A więc sprowadziliście tutaj swoich głupich niewolników, żebyzniszczyli to, co zostało ze świetności Ildakaru? – powiedziała lodowato. – Nie dziwi mnie to.

Nicci przeszła po strzaskanych błękitnych marmurowych płytachposadzki, patrząc władczyni prosto w oczy.

– To twoje rządy zniszczyły wspaniałość Ildakaru. Tylko siebie możeszza to winić.

– Obwinię, kogo zechcę – warknęła władczyni; potem głos jej zadrżał,odwróciła wzrok. – Winię mojego męża. Winię Lustrzaną Maskę.

Gęstniejący za Nicci tłum zaszemrał. Czarodziejka zmarszczyła brwi.

578

Page 578: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Co ty mówisz? Gdzie jest wódz-czarodziej?

– Maxim to Lustrzana Maska! Zdradził mnie. Zdradził miasto. – Spojrzała na nich, przewierciła wzrokiem Elsę, Quentina i Damona. – I was winię! Należeliście do dumy. Mieliście chronić Ildakar.

– Właśnie to robimy – stwierdziła Elsa. – Musimy powołać nową radę,bez ciebie.

– Tak – potwierdził Damon, stając obok Elsy. – Pozbawiamy cię twojejfunkcji, władczyni.

– Teraz to po prostu Thora – powiedział Quentin.

Nicci stanęła przed kobietą i odezwała się tak, żeby ludzie za niąsłyszeli. Podniosła głos i wrzawa ucichła.

– Teraz, kiedy całun znikł na zawsze, miasto otworzyło się na resztęświata. Ildakar będzie wolny. – Uśmiechnęła się, bo w komnaciewybuchły wiwaty. – Każdy z tu obecnych uważał, że jest słabyi osamotniony, ale zawalczyli razem, tak jak to zrobili pradawniczarodzieje Ildakaru, żeby chronić miasto. Teraz walka jest inna i to tyjesteś wrogiem, Thoro.

– Jesteście głupcami! – syknęła Thora.

Nicci ciągnęła:

– Jedna siła może zmienić to miasto lub je zniszczyć. – Rozłożyła ręce,wskazując tłum za sobą; coraz więcej ludzi wchodziło po schodachi zapełniało komnatę. – To my nią jesteśmy.

Mówiąc, Nicci wyobrażała sobie Richarda mobilizującego swojewojska przeciwko niepowstrzymanemu wrogowi. Wiedziała, że właśnietego pragnąłby dla Ildakaru. Wypełniała jego instrukcje. Zrobiła, co w jejmocy.

Przypomniała sobie słowa, które wiedźma napisała w Nathanowejksiędze życia.

I czarodziejka musi ocalić świat.

579

Page 579: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Może ta przepowiednia jednak się spełniła. Może rzeczywiście ocaliłaświat… a przynajmniej małą jego cząstkę.

Thora podniosła się z tronu, wiły się wokół niej nici magii niczymwokół jakiegoś wynaturzonego jedwabnika.

– Wszyscy chcecie ze mną walczyć? Mogę zburzyć tę wieżę i naspogrzebać.

Nicci uniosła rękę, przyzywając dar.

– Tak to chcesz zakończyć, Thoro? Mogę cię pokonać. Teraz.W pojedynkę!

– Nie – powiedziała Elsa, stając krok przed Nicci. – Jesteś z zewnątrz.Wciąż powtarzałaś, że chcesz opuścić Ildakar, jak tylko zakończysz tuswoje sprawy. A Nathan chciał odzyskać dar. – Popatrzyła ze smutkiem nastarego czarodzieja, który się zachmurzył. – Więc i on odejdzie. –Spojrzała na stojących po jej bokach Quentina i Damona.

– To sprawa dla prawdziwych władców Ildakaru, dla ocalałychczłonków dumy, czyli dla nas trojga. Wiemy, że kara musi zostaćwymierzona. – Uniosła ręce, zaginając palce.

To samo zrobili Quentin i Damon.

Thora się cofnęła.

– Co robicie?

– Znasz karę za zdradę Ildakaru, jego mieszkańców i przywódców.Wymierzymy ją zgodnie z przyznanym nam prawem i posiadanym darem.

Thora się skuliła, jej porcelanowa twarz zbladła jeszcze bardziej.

– Nie wolno wam! Zniszczę was wszystkich!

Przyzwała własny dar, mocniej zacisnęła wokół swego ciała nicienergii.

Elsa ciągnęła:

– Wódz-czarodziej Maxim był najsprawniejszy w rzucaniu czarupetryfikującego, ale i nasza trójka też może rzucić zaklęcie.

580

Page 580: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Thoro, będziesz posągiem, który wszyscy będą mogli oglądać –powiedział Quentin. – Nigdy nie zapomnimy krzywd, jakie wyrządziłaśmiastu.

– Nie! – krzyknęła Thora.

Zaatakowała własnym darem, ale troje zjednoczonych czarodziejówIldakaru podniosło tarczę, od której odbiły się skwierczące groty energii.

Nicci i Nathan postawili magiczne osłony, żeby ochronić tłum, boniszczycielskie groty były wszędzie – uderzały w ściany, ślizgały się poposadzce. Bannon i stojący za nim niewolnicy wstrzymali oddech,uchylając się przed magicznym atakiem, ale nie uciekli. Wszyscy ci ludziepragnęli zobaczyć ostateczny koniec złej władczyni.

Nicci pragnęła zniszczyć Thorę, tak żeby został tylko tłusty dym i złewspomnienia, ale uszanowała wolę członków dumy. To była prawda – ona, Nathan i Bannon wkrótce opuszczą Ildakar, a wraz z nimi Mrra.Wymierzenie tej kary należało do nowych władców Ildakaru. Nicciz pewnością nie zamierzała tu zostać i stać się nową władczynią.

Elsa, Damon i Quentin stali ramię w ramię, śląc swój dar w czarpetryfikacyjny.

Thora osłabła. Drżała. Żółte wstęgi mocy ześliznęły się z niej, a potemzniknęły jak poranna mgła. Uniosła ręce, straszliwie cierpiąc; jej skórarobiła się bielsza, twardsza. Przycisnęła dłonie do policzków, przerażonatym, co się działo.

– Nie! – krzyknęła.

Jej jasnoniebieska suknia zafalowała, kiedy usiłowała zrobić ostatnikrok, jakby mogła jeszcze uciec. Jej skóra zrobiła się twarda i szarai z dźwiękiem przypominającym trzask lodu na zamarzniętym stawieThora całkiem skamieniała, stała się nowym posągiem.

Zebrani przez chwilę milczeli, jakby wstrzymując oddech, a potemwiwatowali triumfalnie. Ocalali członkowie dumy spojrzeli na siebie, pełni

581

Page 581: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ulgi, ale świadomi, że ich praca dopiero się zaczyna.

Nicci popatrzyła na Nathana, potem na Bannona. Z zadowoleniemkiwnęła głową.

– Sądzę, że właśnie po to się tu zjawiliśmy.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

582

Page 582: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 80

Maxim uciekł w noc, zostawiając miasto daleko za sobą. Całun zniknął,a na niego czekał cały świat.

Ildakar był jego domem przez niezliczone wieki, a jako wódz-czarodziej miał władzę i wszelkie skarby, wszystko, czego zapragnął.Kochał swoje miasto. Pomagał je budować, podnosząc je z równiny,przesuwając rzekę i ziemię i wiele poświęcił, żeby je chronić.

Ach, był taki młody i naiwny.

I zakochany w pięknej Thorze. Wciąż pamiętał, jaki był szczęśliwy,kiedy pierwszy raz się kochali. Ogarnęła go taka radość, miłość niemającanic wspólnego z darem czy zaklęciem, jakie mógłby rzucić. Thora rzuciłana niego zupełnie inny urok. Maxim był zadurzony, potem głębokozakochany. Namiętność była przeogromna. Upajało go muśnięcie jejskóry, kształt piersi, miękkie ciepłe uda oplecione wokół niego, kiedyw nią wchodził, a ona wyginała plecy. To było takie cudowne!

Co on sobie myślał?

W życiu, nie tak jak w śmiesznych piosenkach minstreli, nie byłoprawdziwej miłości, która trwa wiecznie, oddanych bratnich duszmyślących wyłącznie o partnerze, dla których każdy dzień, każda chwilabez ukochanego to udręka.

Nie, nawet jego wielka miłość do Thory nie trwała dłużej niż wiek albocoś koło tego. Chociaż się nie starzała i jej ciało było równie idealne jakzawsze, Maxim się przekonał, że coraz mniej go ciekawi. Przez jakiś czaszabawiał się ze ślicznymi i potulnymi jedwabistymi yaxenami, ale szybkogo znudziły. Więc miał swoją pierwszą prawdziwą potajemną kochankę,potem pierwszą dziesiątkę potajemnych kochanek; udało mu się to ukryćprzed żoną, chociaż podejrzewał, że i ona brała sobie kochanków, coraz

583

Page 583: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

bardziej niezadowolona z niego jako męża. Wreszcie zaczęli urządzaćorgietki, afiszując się przed sobą nawzajem swoimi romansami, ale Maximraz-dwa się przekonał, że nic go to nie obchodzi.

Thora i on byli ze sobą związani jako władczyni i wódz-czarodziej, leczjego wielka miłość przeszła w znudzenie, potem apatię i na konieczwyrodniała w długo buzującą nienawiść. Chciał Thorę zniszczyć, zranić,sprawić, żeby cierpiała.

Na większą skalę jego romans z Ildakarem był taki sam. Początkowo – na długo przedtem, nim imperator Kurgan próbował podbić Stary Świat,zanim zjawiła się armia generała Utrosa – Maxim kochał to miasto. To onrozbudował czar petryfikacyjny jako najlepszą metodę obrony. To onrzucił zaklęcie, które zamieniło najeźdźców w kamień. Nauczył innych,jak to robić, ale to on kontrolował całą potężną magię.

Ildakar, zamknięty pod całunem, uległ stagnacji i trwał tak przez wielenieznośnych wieków. Maxim wiedział, że gdyby ktoś zamknąłw komnacie nawet najbliższych przyjaciół, to po dostatecznie długimczasie zaczęliby się nienawidzić.

Tak właśnie było z Ildakarem. Tak, miasto wciąż było niezmienniepiękne, lecz dla niego przypominało wymalowanego trupa. A trupyzaczynają gnić i cuchnąć. Należy je spalić na stosie pogrzebowym.

Jako Lustrzana Maska zbudował ten stos pogrzebowy i skrzesał iskrę,żeby go podpalić. Nicci była jego narzędziem i to bardzo użytecznym.

Teraz, kiedy biegł za murami, zmierzał przez dolinę ku wzgórzom napołudniu, kierując się wedle skarp i wypiętrzeń nad rzeką Killraven,Maxim wiedział, że musi dokończyć to, co zaczął.

Ildakar musiał zostać zniszczony. Chociaż zbuntowani niewolnicystaliby się kłopotem dla rządzących, i tak narobiliby tylko niewielkichszkód. Maxim chciał czegoś więcej, chociaż zawsze bał się spróbować.

Teraz nie miał nic do stracenia.

584

Page 584: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

W mieście niosła się wieść o upadku władczyni Thory i szokująceodkrycie, że Lustrzaną Maską był sam wódz-czarodziej Maxim.Członkowie dumy, teraz zjednoczeni, rozkazali naczelnemu kapitanowiStuartowi i straży miejskiej, żeby przestali walczyć przeciwkozbuntowanym niewolnikom.

Niższe klasy powstały i patrzyły na szkody, jakie wyrządziły, na pożaryw najbiedniejszych sektorach miasta.

Rebelianci, zamiast dalej bić się ze strażnikami, pracowali wspólnie nadopanowaniem pożarów oraz opatrywali rannych.

Wiedząc, że Lustrzana Maska uciekł, jego najzagorzalsi zwolennicyzwrócili się do Nicci, ona zaś wiedziała, że ma obowiązek pomóc uciszyćniepokoje. Razem z Nathanem i Bannonem wyszli z wieży tronoweji ruszyli ulicami, nawołując do spokoju i współpracy, prosząc ludzi, żebypomagali w imię ocalenia własnych domów i przyszłości.

Rendell i inni dalej skandowali imię Nicci. Stara Melba ochrypłymgłosem twierdziła, że Nicci powinna zostać nową władczynią, leczczarodziejka natychmiast odrzuciła ten pomysł. Uniosła rękę.

– To nie dla mnie. Przyszłam tutaj pomóc i dla moich przyjaciół.Ildakar to wasze miasto.

Mrra sobie spacerowała, niepokojąc ludzi, lecz Nicci była pewna, że mapiaskową panterę pod kontrolą.

Kiedy przemierzali zniszczone dolne poziomy miasta, Nathan unosiłręce i uwalniał dar, żeby podmuchami wiatru przenosić wodę z fontanni gasić płonące budynki. Nicci mu pomagała swoim darem, ale wciążpłonęło mnóstwo pożarów.

Czarodziejka, chociaż wyczerpana, wykorzystała część energii, żebyleczyć najciężej rannych, uratowała paru ludzi, którzy inaczej by umarli.Nathan klękał obok Elsy i obydwoje nakładali dłonie na rany i oparzenia,

585

Page 585: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

łagodząc cierpienia ofiar. Czarodziej był blady, ale pełen ulgi.

– Kiedy ostatnio w Renda Bay próbowałem uzdrowić rannegomężczyznę, to doprowadziłem do straszliwego rykoszetu zaklęcia. Jestemszczęśliwy, że… znowu jestem sobą.

Elsa położyła dłoń na jego dłoni i pomogła mu uleczyć kolejnegonieszczęśnika.

Bannon biegał, przynosząc wodę i szmaty na bandaże; rannychzanoszono na otwarty plac, gdzie lekarze i mający dar uzdrowiciele sięnimi zajmowali. Robił, co mógł, żeby pomóc. Nicci wiedziała, że młodyczłowiek zawsze był niezależny.

Powietrze pachniało dymem i krwią. Wystraszył się, kiedy pokaleczonamłoda kobieta, odziana w czarną skórę, znalazła się obok niego; podeszłabezszelestnie i zaproponowała pomoc. Bannon szarpnął się w tył,mrugając orzechowymi oczami.

– Słodka Matko Morza! Lila! – Sięgnął po miecz, ale morazethtrzymała ręce przy sobie.

– Już więcej nie będę się z tobą bić, Bannonie. Byłeś moim uczniemi kochankiem, ale Adessa odeszła, a ja mam inne rozkazy. Duma nakazała,żebyśmy wszyscy pracowali razem. A ja uznałam, że chciałabympracować z tobą. – Uniosła brwi i czekała.

Szukał słów i wreszcie się uśmiechnął.

– Uzdrowicielom przyda się pomoc. Pomóżmy zajmować się rannymi.

Lila stała sztywna i oficjalna, nieco skrępowana.

– Mogę pomóc opatrywać rany. Tyle ich zadałam…

Nathan dalej pracował z Elsą; serdecznym gestem dotknął jej ramienia.

– Jestem pod wrażeniem twojej determinacji i magicznychumiejętności, moja droga. Może teraz, kiedy już odzyskałem dar,mogłabyś nauczyć mnie zaklęcia, które zmieniło władczynię w kamień.Mogłoby się przydać.

586

Page 586: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

– Z przyjemnością bym cię nauczyła, gdybyś został.

– Chyba możemy zostać dzień lub dwa? – powiedział siwowłosyczarodziej, patrząc na Nicci.

– Dzień lub dwa – zgodziła się, wycierając zakrwawioną dłoń o suknię– ale nie mamy tutaj już nic do roboty. Miasto jest wolne. Nie ma powodu,żebyśmy tu siedzieli, gdy już pogasimy wszystkie pożary. Powinniśmypozwolić tym ludziom pozbierać szczątki i zacząć odbudowę. Może tymrazem naprawdę uda im się stworzyć idealną społeczność.

– Tak bardzo ci się spieszy, żeby odejść, czarodziejko? – zapytałNathan.

Namyślała się przez chwilę.

– Tak.

Bannon zerknął przelotnie na Lilę, która właśnie wróciła z nowymibandażami. Wciąż okropnie się przy niej denerwował.

– Nie ma powodu, żeby zostawać – powiedział. – Miasto jestbezpieczne, a my musimy przeżyć nowe przygody.

Chociaż Nicci nie cieszyła się na kolejne dni wędrówki przezpustkowia, spanie na twardej ziemi czy jedzenie suchego prowiantu, towiedziała, że Mrra tęskni za grasowaniem po równinie i polowaniem.Towarzysząca jej wielka kocica wyczuła jej myśli przez łączącą jemagiczną więź i ni to zamruczała, ni to warknęła.

– Ildakar już nas nie potrzebuje.

W oddali rysowała się sylweta miasta, migocząc w mroku przed świtemoświetlonymi budynkami i wysokimi wieżami. Maxim przystanął, bousłyszał wycie kolczastego wilka, do którego przyłączyły się dwanastępne. To były zwierzęta, które uciekły z pieczar i teraz biegały naswobodzie daleko od miasta – równie wolne jak on.

Zostawił za sobą równinę i wszedł na pogórze za ostatnimi szeregami

587

Page 587: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

armii generała Utrosa: setkami tysięcy zbrojnych żołnierzy. Potężna armiazamierzała oblegać miasto, zdobyć Ildakar w imieniu Żelaznego Kła.

Ich statyczne oblężenie trwało piętnaście stuleci, pomyślał z drwiącymuśmieszkiem. Czas, żeby znowu się zaczęło.

Dotarł na wysoko położony punkt obserwacyjny, zatrzymał się i zacząłprzygotowania. Obcasem zdarł suche trawy, odsłaniając ziemię, żeby mógłna niej wyrysować symbole zaklęć. Wolałby przelać krew kilkuniewolników, ale miał tylko własną. Będzie musiała wystarczyć.

W pobliżu w cieniu dostrzegł kocią sylwetkę, w nocy błysnęły złoteoczy i usłyszał warczenie, a potem zwierzę uciekło, spłoszone obecnościączłowieka. To musiał być jeden z lampartów szkolonych przez naczelnegotresera. Maxim czekał, chcąc mieć pewność, że zwierzę nie zaatakuje. Aleono zniknęło.

Wracając do swoich czarów, posłużył się długim zakrzywionym nożemprzeznaczonym do rytuału krwawej magii. Maxim – Lustrzana Maskanarysował w pyle odpowiednie znaki, naciął sobie dłoń i wycisnąłczerwone krople na ziemię. Krew wsiąkła, tworząc głębokie czerwonebłoto.

Do pierwotnego zaklęcia w magii krwi potrzebna była śmierć tysięcy;lały się bez końca strumienie krwi, godzina po godzinie, niemal przez całedwa dni. Przychodziły wybrane na ofiarę osoby, jedna po drugiej… jedniwbrew swej woli, inni chętnie ofiarowywali siebie. Po tym wszystkimczarodzieje Ildakaru odnieśli sukces. Fala magii zmieniła w kamieńwojowników generała Utrosa. To uratowało miasto.

Tak wiele pracy, tak wiele magii.

Lecz o wiele trudniej było rzucić potężne zaklęcie, niż je odczynić,unieważnić magię. Zaklęcie już słabło.

Kiedy jego krew uderzyła w wyrysowane zaklęcie, dopełniając ścieżkęgorącego czerwonego płynu, Maxim wbił czubek ofiarnego noża w środek

588

Page 588: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

zawijasów, punktów przecięcia magii.

Poprzez swój dar wyczuł rozluźnienie, jakby mocno napięta lina pękław połowie i oba końce poleciały w przeciwne strony z uwolnioną energią.Złamał czar petryfikacji, wszystkie czary petryfikacji i unieważnił zaklęcie.Skutki rozlały się po równinie niczym cicha niewidoczna fala nadIldakarem.

Wódz-czarodziej Maxim cicho krzyknął i upadł na plecy, śmiejąc się.To było boskie! Czuł euforię. Cała ta energia już nie była związana. Magiajako taka osłabła po przesunięciu się gwiazdy i kiedy tamten kamiennywojownik imieniem Ulrich sam się wybudził, Maxim wiedział, że to się dazrobić.

Teraz uczynił to z rozmysłem. Sam rzucił pierwsze zaklęcie, a teraz jeodczynił.

Żałował, że nie może zostać i popatrzeć, ale nie miał ochoty byćczęścią tego wszystkiego. Już zrobił to, co musiał. O nie, z Ildakaru niezostanie kamień na kamieniu. Maxim, zadowolony z siebie, pobiegł nawzgórza, rozmyślając o reszcie Starego Świata i wszystkich ciekawychrzeczach, które tam na niego czekały.

Na równinie pod Ildakarem setki tysięcy żołnierzy zaczęły się budzići przypominać sobie miasto, które zamierzali zniszczyć.===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

589

Page 589: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Tego autora polecamy również cykl Miecz Prawdy:

Pierwsza Spowiedniczka

Dług wdzięczności

Pierwsze prawo magii

Kamień Łez

Bractwo Czystej Krwi

Świątynia Wichrów

Dusza ognia

Nadzieja pokonanych

Filary Świata

Bezbronne imperium

Pożoga

Fantom

Spowiedniczka

Wróżebna machina

Trzecie królestwo

Skradzione dusze

Serce Wojny

Cykl Kroniki Nicci:

Pani Śmierci

Całun nieśmiertelności===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

590

Page 590: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Spis treści

ROZDZIAŁ 1ROZDZIAŁ 2ROZDZIAŁ 3ROZDZIAŁ 4ROZDZIAŁ 5ROZDZIAŁ 6ROZDZIAŁ 7ROZDZIAŁ 8ROZDZIAŁ 9ROZDZIAŁ 10ROZDZIAŁ 11ROZDZIAŁ 12ROZDZIAŁ 13ROZDZIAŁ 14ROZDZIAŁ 15ROZDZIAŁ 16ROZDZIAŁ 17ROZDZIAŁ 18ROZDZIAŁ 19ROZDZIAŁ 20ROZDZIAŁ 21ROZDZIAŁ 22ROZDZIAŁ 23ROZDZIAŁ 24ROZDZIAŁ 25ROZDZIAŁ 26ROZDZIAŁ 27

591

Page 591: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 28ROZDZIAŁ 29ROZDZIAŁ 30ROZDZIAŁ 31ROZDZIAŁ 32ROZDZIAŁ 33ROZDZIAŁ 34ROZDZIAŁ 35ROZDZIAŁ 36ROZDZIAŁ 37ROZDZIAŁ 38ROZDZIAŁ 39ROZDZIAŁ 40ROZDZIAŁ 41ROZDZIAŁ 42ROZDZIAŁ 43ROZDZIAŁ 44ROZDZIAŁ 45ROZDZIAŁ 46ROZDZIAŁ 47ROZDZIAŁ 48ROZDZIAŁ 49ROZDZIAŁ 50ROZDZIAŁ 51ROZDZIAŁ 52ROZDZIAŁ 53ROZDZIAŁ 54ROZDZIAŁ 55ROZDZIAŁ 56ROZDZIAŁ 57ROZDZIAŁ 58

592

Page 592: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 59ROZDZIAŁ 60ROZDZIAŁ 61ROZDZIAŁ 62ROZDZIAŁ 63ROZDZIAŁ 64ROZDZIAŁ 65ROZDZIAŁ 66ROZDZIAŁ 67ROZDZIAŁ 68ROZDZIAŁ 69ROZDZIAŁ 70ROZDZIAŁ 71ROZDZIAŁ 72ROZDZIAŁ 73ROZDZIAŁ 74ROZDZIAŁ 75ROZDZIAŁ 76ROZDZIAŁ 77ROZDZIAŁ 78ROZDZIAŁ 79ROZDZIAŁ 80Polecamy===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

593

Page 593: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Tytuł oryginału: Shroud of Eternity

Copyright © 2017 by Terry Goodkind

All rights reserved

Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2018

Informacja o zabezpieczeniach

W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem,

zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo

zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.

Redaktor: Agnieszka Horzowska

Projekt i opracowanie graficzne serii oraz projekt okładki: Jacek Pietrzyński

Ilustracja na okładce: Bastien Lecouffe Deharme

Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Całun nieśmiertelności,

wyd. I, Poznań 2018)

ISBN 978-83-8062-961-5

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08

fax: 61 867 37 74

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

594

Page 594: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer===bAloWj8OPF8+BjVTagszVWRQYQRiUjBWMwszBjUDYVI=

595

Page 595: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

Spis treści

Strona tytułowa 3ROZDZIAŁ 1 4ROZDZIAŁ 2 12ROZDZIAŁ 3 20ROZDZIAŁ 4 27ROZDZIAŁ 5 33ROZDZIAŁ 6 43ROZDZIAŁ 7 49ROZDZIAŁ 8 56ROZDZIAŁ 9 64ROZDZIAŁ 10 72ROZDZIAŁ 11 82ROZDZIAŁ 12 88ROZDZIAŁ 13 94ROZDZIAŁ 14 105ROZDZIAŁ 15 112ROZDZIAŁ 16 122ROZDZIAŁ 17 132ROZDZIAŁ 18 142ROZDZIAŁ 19 151ROZDZIAŁ 20 159ROZDZIAŁ 21 168ROZDZIAŁ 22 177ROZDZIAŁ 23 183ROZDZIAŁ 24 191ROZDZIAŁ 25 200ROZDZIAŁ 26 208

596

Page 596: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 27 215ROZDZIAŁ 28 227ROZDZIAŁ 29 234ROZDZIAŁ 30 239ROZDZIAŁ 31 245ROZDZIAŁ 32 249ROZDZIAŁ 33 258ROZDZIAŁ 34 266ROZDZIAŁ 35 277ROZDZIAŁ 36 283ROZDZIAŁ 37 290ROZDZIAŁ 38 295ROZDZIAŁ 39 300ROZDZIAŁ 40 308ROZDZIAŁ 41 312ROZDZIAŁ 42 317ROZDZIAŁ 43 320ROZDZIAŁ 44 326ROZDZIAŁ 45 335ROZDZIAŁ 46 341ROZDZIAŁ 47 349ROZDZIAŁ 48 355ROZDZIAŁ 49 363ROZDZIAŁ 50 370ROZDZIAŁ 51 377ROZDZIAŁ 52 384ROZDZIAŁ 53 396ROZDZIAŁ 54 403ROZDZIAŁ 55 410

597

Page 597: Cz.2 - Całun nieśmiertelności - Terry Goodkind

ROZDZIAŁ 56 417ROZDZIAŁ 57 423ROZDZIAŁ 58 430ROZDZIAŁ 59 436ROZDZIAŁ 60 440ROZDZIAŁ 61 447ROZDZIAŁ 62 451ROZDZIAŁ 63 456ROZDZIAŁ 64 462ROZDZIAŁ 65 469ROZDZIAŁ 66 476ROZDZIAŁ 67 481ROZDZIAŁ 68 488ROZDZIAŁ 69 496ROZDZIAŁ 70 506ROZDZIAŁ 71 511ROZDZIAŁ 72 517ROZDZIAŁ 73 531ROZDZIAŁ 74 537ROZDZIAŁ 75 544ROZDZIAŁ 76 553ROZDZIAŁ 77 564ROZDZIAŁ 78 568ROZDZIAŁ 79 575ROZDZIAŁ 80 583Polecamy 590Spis treści 591Strona redakcyjna 594

598