14
1 Thomas S. KUHN STRUKTURA REWOLUCJI NAUKOWYCH The Structure of Scientific Revolutions The University of Chicago Press 1962; wyd. 2 z dodanym Postscriptum 1970 przekład Helena Ostrołęcka, Postscriptum przełożyła Justyna Nowotniak (z tekstu usunąłem przypisy, a tu i ówdzie poprawiłem ten dość wadliwy przekład) Źródło: http://sady.up.krakow.pl/filnauk.kuhn.struktura.htm#srn01 PRZEDMOWA [1] Niniejsza rozprawa jest pierwszą pełną publikacją zdającą sprawę z badań, których proj ekt obmyśliłem niemal piętnaście lat temu. Byłem wówczas dyplomantem wydziału fizyki teoretycznej i żywiłem nadzieję na szybką dysertację. Szczęśliwy pomysł poprowadzenia eksperymentalnego wykładu fizyki przeznaczonego dla nienaukowców sprawił, że po raz pierwszy zetknąłem się z historią nauki. Ku memu zdziwieniu zapoznanie się z przestarzałymi teoriami i praktykami naukowymi radykalnie podważyło moje podstawowe wyobrażenia na temat natury nauki i przyczyn jej szczególnych sukcesów. [2] Wyobrażenia te ukształtowane zostały częściowo przez samo kształcenie naukowe, a częściowo przez wieloletnie amatorskie zainteresowania filozofią nauki. Jakoś, niezależnie od tych czy innych walorów pedagogicznych i abstrakcyjnej wiarygodności, nie pasowały one zupełnie do tego, co odsłoniły studia historyczne. Wobec tego jednak, że były one i są nadal podstawą niejednej dyskusji o nauce, wydawało mi się, że warto prześledzić przyczyny, dla których rozmijały się one z prawdą. W rezultacie moje plany zawodowe uległy zasadniczej zmianie. Moje zainteresowania przeniosły się z fizyki na historię nauki, by następnie od stosunkowo prostych problemów historycznych przesunąć się ku kwestiom bardziej filozoficznym, które uprzednio popchnęły mnie ku problematyce historycznej. Niniejsza rozprawa, jeśli nie liczyć kilku artykułów, jest moją pierwszą ogłoszoną drukiem pracą, w której dominują te wczesne niepokoje. Jest ona w pewnej mierze próbą wyjaśnienia sobie i przyjaciołom, jak to się stało, że porzuciłem naukę dla jej historii. [3] Pierwszą okazją do pogłębienia niektórych z poglądów, jakie niżej przedstawię, był trzyletni staż w charakterze Junior Fellow w Harvard University. Bez tego okresu swobody przerzucenie

Metodologia nauk 2014/2015 - ćwiczenia - tekst X

Embed Size (px)

Citation preview

1

Thomas S. KUHN

STRUKTURA REWOLUCJI NAUKOWYCH

The Structure of Scientific Revolutions

The University of Chicago Press 1962; wyd. 2 z dodanym Postscriptum 1970

przekład Helena Ostrołęcka, Postscriptum przełożyła Justyna Nowotniak

(z tekstu usunąłem przypisy, a tu i ówdzie poprawiłem ten dość wadliwy przekład)

Źródło: http://sady.up.krakow.pl/filnauk.kuhn.struktura.htm#srn01

PRZEDMOWA

[1] Niniejsza rozprawa jest pierwszą pełną publikacją zdającą sprawę z badań, których projekt

obmyśliłem niemal piętnaście lat temu. Byłem wówczas dyplomantem wydziału fizyki

teoretycznej i żywiłem nadzieję na szybką dysertację. Szczęśliwy pomysł poprowadzenia

eksperymentalnego wykładu fizyki przeznaczonego dla nienaukowców sprawił, że po raz

pierwszy zetknąłem się z historią nauki. Ku memu zdziwieniu zapoznanie się z przestarzałymi

teoriami i praktykami naukowymi radykalnie podważyło moje podstawowe wyobrażenia na

temat natury nauki i przyczyn jej szczególnych sukcesów.

[2] Wyobrażenia te ukształtowane zostały częściowo przez samo kształcenie naukowe, a

częściowo przez wieloletnie amatorskie zainteresowania filozofią nauki. Jakoś, niezależnie od

tych czy innych walorów pedagogicznych i abstrakcyjnej wiarygodności, nie pasowały one

zupełnie do tego, co odsłoniły studia historyczne. Wobec tego jednak, że były one i są nadal

podstawą niejednej dyskusji o nauce, wydawało mi się, że warto prześledzić przyczyny, dla

których rozmijały się one z prawdą. W rezultacie moje plany zawodowe uległy zasadniczej

zmianie. Moje zainteresowania przeniosły się z fizyki na historię nauki, by następnie od

stosunkowo prostych problemów historycznych przesunąć się ku kwestiom bardziej

filozoficznym, które uprzednio popchnęły mnie ku problematyce historycznej. Niniejsza

rozprawa, jeśli nie liczyć kilku artykułów, jest moją pierwszą ogłoszoną drukiem pracą, w

której dominują te wczesne niepokoje. Jest ona w pewnej mierze próbą wyjaśnienia sobie i

przyjaciołom, jak to się stało, że porzuciłem naukę dla jej historii.

[3] Pierwszą okazją do pogłębienia niektórych z poglądów, jakie niżej przedstawię, był trzyletni

staż w charakterze Junior Fellow w Harvard University. Bez tego okresu swobody przerzucenie

2

się do nowej dziedziny badań byłoby bez porównania trudniejsze, a może nawet nieosiągalne.

Część swego czasu w tych latach poświęciłem bezpośrednio historii nauki. W szczególności

prowadziłem studia nad pismami Alexandre'a Koyré oraz po raz pierwszy zetknąłem się z

dziełami Emile'a Meyersona, Hélène Metzger i Anneliese Maier. Jaśniej niż większość

współczesnych uczonych wykazali oni, na czym polegał naukowy sposób myślenia w czasach,

gdy kanony myśli naukowej były zupełnie inne niż dzisiaj. Chociaż niektóre z ich historycznych

interpretacji budzą we mnie coraz większe wątpliwości, to jednak gdy chodzi o kształtowanie

się mych poglądów na to, czym może być historia nauki, te właśnie prace, łącznie z Wielkim

łańcuchem bytu A.O. Lovejoya, zajęły miejsce czołowe, tuż za materiałami źródłowymi.

[4] Równocześnie poświęcałem w owych latach wiele czasu poznawaniu dziedzin, które

wydają się nie wiązać z historią nauki, natomiast badania nad nimi ujawniają problemy podobne

do tych, jakie ongiś w niej właśnie dojrzałem. Przypadkowo napotkany odnośnik zwrócił moją

uwagę na doświadczenia Jeana Piageta ukazujące zarówno różne światy rozwijającego się

dziecka, jak i proces przechodzenia od jednego z nich do drugiego. Jeden z kolegów namówił

mnie do zapoznania się z pracami z dziedziny psychologii percepcji, w szczególności

psychologii postaci; inny wskazał mi na spekulacje B. L. Whorfa dotyczące wpływu języka na

pogląd na świat; W. V. O. Quine wprowadził mnie w filozoficzne łamigłówki związane z

rozróżnianiem analityczne-syntetyczne. Society of Fellows umożliwia prowadzenie takich

właśnie nieuporządkowanych poszukiwań; tylko dzięki nim natknąć się mogłem na prawie

nieznaną monografię Ludwika Flecka Entstehung und Entwicklung einer wissenschaftlichen

Tatsache (Powstanie i rozwój faktu naukowego, Bazylea 1935), antycypującą wiele moich

własnych idei. Praca Flecka, tudzież uwagi Francisa X. Suttona (również stażysty na

Harvardzie) uzmysłowiły mi, że te idee ująć trzeba chyba w ramy socjologii wspólnoty

naukowej. Chociaż czytelnicy napotkają w tekście odsyłacze do tych prac i rozmów, to

zawdzięczam im więcej niż to potrafię obecnie odtworzyć i docenić.

[5] W ostatnim roku mego stażu jako Junior Fellow zaproszono mnie do wygłoszenia

wykładów w Lowell Institute w Bostonie. Dało mi to pierwszą sposobność przedstawienia

moich wciąż rozwijających się poglądów na naukę. Wynikiem było osiem publicznych

wykładów pod tytułem The Quest for Physical Theory (W poszukiwaniu teorii fizycznej)

wygłoszonych w marcu 1951 roku. W następnym roku zacząłem już wykładać historię nauki i

przez prawie dziesięć lat problemy związane z nauczaniem tej dyscypliny, której nigdy nie

studiowałem systematycznie, pozostawiały mi mało czasu na jasne sformułowanie pomysłów,

3

od których zaczęło się moje nią zainteresowanie. Na szczęście, pomysły te zrodziły z czasem

określone stanowiska i stały się zasadniczym kośćcem późniejszych wykładów. Winienem

przeto podziękować studentom za to, że pozwolili mi wystawić na próbę moje poglądy i szukać

odpowiedniego dla nich wyrazu. Miało to dla mnie nieocenione znaczenie. Te same problemy

i to samo podejście łączą ze sobą pozornie odrębne prace, głównie o problematyce historycznej,

które opublikowałem po moim stażu. Jedne dotyczą integralnej roli, jaką w twórczych

badaniach naukowych odegrały poszczególne systemy metafizyczne, w innych zajmuję się

tym, w jaki sposób doświadczalne podstawy nowej teorii są kumulowane i przyswajane przez

ludzi wiernych nie dającej się z nią pogodzić teorii dawniejszej. Przy okazji ilustrują one ten

typ rozwoju, który później nazwałem "wyłanianiem się" [emergence] nowej teorii lub odkrycia.

Istnieją też inne tego rodzaju związki.

[6] Ostatnie stadium opracowywania niniejszej monografii przypadło na lata 1958-1959, kiedy

zaproszono mnie na rok do Center for Advanced Studies in the Behavioral Sciences. Raz

jeszcze mogłem poświęcić się wyłącznie zagadnieniom, o których niżej mowa. Co ważniejsze,

rok spędzony w środowisku złożonym głównie ze specjalistów od nauk społecznych

uświadomił mi różnice między tą zbiorowością a środowiskiem przyrodników, w którym

wcześniej przebywałem. Uderzyła mnie zwłaszcza wielość i zakres występujących tu

kontrowersyjnych opinii na temat naukowo uprawnionych problemów i metod. Zarówno

historia, jak i obserwacje wynikające z osobistych znajomości nasuwały mi wątpliwość, czy

rzeczywiście odpowiedzi udzielane na tego typu pytania przez przyrodników odznaczają się

większą pewnością i trwałością. Jednak bądź co bądź praktyka w dziedzinie astronomii, fizyki,

chemii czy biologii nie wywołuje na ogół tylu polemik dotyczących kwestii podstawowych,

jakie nagminnie występują wśród psychologów czy socjologów. Wysiłki zmierzające do

odszukania źródła tych różnic doprowadziły mnie do odkrycia roli pewnych istotnych dla badań

naukowych czynników, które od tej pory nazwałem "paradygmatami". Nazywam w ten sposób

mianowicie powszechnie uznawane osiągnięcia naukowe, które w pewnym czasie dostarczają

wspólnocie badaczy modelowych problemów i rozwiązań. Z chwilą kiedy ten fragment mojej

łamigłówki trafił na właściwe miejsce, szybko powstał szkic niniejszej pracy.

[7] Nie ma potrzeby odtwarzać dalszej historii tego szkicu, należy jednak poświęcić parę słów

jego formie, którą zachował po wielu redakcjach. Nim pierwsza wersja została ukończona i

bardzo dokładnie skorygowana, zakładałem, że tekst zostanie wydrukowany wyłącznie jako

tom Encyclopedia of Unified Science. Wydawcy tej pionierskiej pracy najpierw prosili mnie o

4

to, później wciągnęli mnie do ścisłej współpracy, wreszcie z nadzwyczajnym taktem i

cierpliwością oczekiwali na wynik moich poczynań. Wiele im zawdzięczam, a zwłaszcza

Charlesowi Morrisowi, który dodawał mi otuchy i udzielał rad dotyczących gotowego już

rękopisu. Ograniczone ramy Encyklopedii zmuszały jednak do wysławiania się w formie

nadzwyczaj skondensowanej, schematycznej. Aczkolwiek dalsze wydarzenia rozluźniły nieco

te restrykcje i umożliwiły jednoczesne niezależne publikacje, niniejsza praca pozostała raczej

esejem niż pełną monografią, jakiej właściwie wymaga mój temat.

[8] Ponieważ zależało mi przede wszystkim na tym, by zainicjować zmianę sposobu widzenia

i oceniania dobrze znanych faktów, schematyczny charakter tej pierwszej próby nie musi być

wadą. Przeciwnie, ci czytelnicy, których własne badania przygotowały do tego rodzaju

reorientacji poglądów, jakiej tu bronię, mogą uznać, że forma eseju jest i bardziej

przekonywająca, i łatwiej zrozumiała. Mą ona jednak i swoje złe strony. Dlatego właśnie od

samego początku staram się wskazać kierunek, w jakim pragnąłbym rozszerzyć i pogłębić moje

rozważania, nadając im pełniejszy kształt. Rozporządzam znacznie większą ilością

historycznych danych niż ta, jaką, ze względu na brak miejsca, mogłem tu wykorzystać. Co

więcej, dane te zaczerpnąłem zarówno z historii nauk biologicznych, jak i fizycznych. Moja

decyzja wykorzystania tutaj wyłącznie tych ostatnich wynikła po części z chęci nadania tej

pracy większej spójności, po części zaś z aktualnych moich kompetencji. Ponadto pogląd na

naukę, jaki zamierzam tu przedstawić, odsłania potencjalne możliwości badań nowego typu,

zarówno historycznych, jak i socjologicznych. Na przykład dokładnego zbadania wymaga

sposób, w jaki odchylenia od przewidywań teoretycznych lub ich pogwałcenie przyciągają

uwagę wspólnoty naukowej, oraz związek, jaki zachodzi między nieudanymi próbami

pogodzenia tych anomalii z istniejącymi teoriami a kryzysami w nauce. Dalej, jeśli mam rację,

że każda rewolucja naukowa zmienia historyczną perspektywę społeczności, która ją przeżywa,

to zmiana tej perspektywy powinna wpływać z kolei na strukturę podręczników i prac

badawczych okresu porewolucyjnego. Jednym z takich wartych przeanalizowania wskaźników

dokonywania się rewolucji może być zmiana częstości, z jaką poszczególne prace cytowane są

w odnośnikach nowych publikacji badawczych.

[9] Konieczność skrajnej zwięzłości wywodów zmusiła mnie również do zdawkowego

potraktowania niektórych istotnych problemów. Na przykład moje odróżnienie okresów przed-

i postparadygmatycznych jest stanowczo zbyt schematyczne. Każda ze szkół, których

współzawodnictwo stanowi charakterystyczną cechę okresów przedrewolucyjnych, kieruje się

5

czymś bardzo zbliżonym do paradygmatu. W niektórych okolicznościach - sądzę jednak, że

rzadko - zdarza się, że w okresach późniejszych dwa paradygmaty mogą ze sobą pokojowo

współistnieć. Samo występowanie paradygmatu nie jest jeszcze dostatecznym kryterium

ewolucyjnego przeobrażenia omawianego w rozdziale drugim. Co ważniejsze, poza

przygodnymi wzmiankami nie omawiałem roli, jaką w rozwoju nauki odgrywa postęp

techniczny oraz zewnętrzne warunki społeczne, ekonomiczne i intelektualne. Wystarczy jednak

przypomnieć chociażby Kopernika i sprawę układania kalendarza, aby zobaczyć, że warunki

zewnętrzne mogą się przyczynić do przekształcenia zwykłej anomalii w źródło ostrego kryzysu.

Ten sam przykład wyjaśniłby, w jaki sposób czynniki pozanaukowe wyznaczać mogą zakres

alternatywnych rozwiązań dostępnych temu, kto usiłuje przezwyciężyć kryzys za pomocą takiej

lub innej rewolucyjnej reformy. Przypuszczam, że dokładne rozpatrzenie tych kwestii nie

zmieniłoby głównych tez niniejszej rozprawy, ale w istotnym wymiarze pogłębiłoby analizę i

rozumienie postępu naukowego.

[10] Wreszcie, co być może najważniejsze, w książce zabrakło miejsca na należyte omówienie

filozoficznych implikacji przedstawianej tu historycznie zorientowanej wizji nauki.

Oczywiście, takie implikacje istnieją; próbowałem wskazać i udokumentować te

najistotniejsze. Czyniąc to, wstrzymywałem się jednak zwykle od szczegółowego omawiania

różnych stanowisk, jakie w poszczególnych kwestiach zajmują współcześni filozofowie. Jeśli

przejawiałem niekiedy sceptycyzm, to częściej w stosunku do postawy filozoficznej niż do

jakiegoś określonego stanowiska będącego jej wyrazem. W rezultacie ci, którzy znają lub

akceptują któryś z tych poglądów, sądzić by mogli, że nie uchwyciłem ich punktu widzenia.

Przypuszczam, że się mylą, ale praca ta nie ma na celu przekonania ich o tym. Wymagałoby to

napisania zupełnie innej, o wiele dłuższej książki.

[11] Otwierające niniejszą przedmowę uwagi autobiograficzne miały wskazać na te prace

uczonych i te instytucje, którym zawdzięczam najwięcej, jeśli chodzi o kształtowanie się mojej

myśli. Resztę tego długu postaram się spłacić poprzez odpowiednie odnośniki w tekście.

Cokolwiek bym jednak powiedział, będzie to co najwyżej odnotowanie ilości i rodzaju moich

osobistych zobowiązań w stosunku do wielu osób, których wskazówki i krytyka przy różnych

okazjach podtrzymywały mój rozwój intelektualny i nadawały mu kierunek. Zbyt wiele

upłynęło już czasu od chwili, kiedy zaczęły się kształtować myśli zawarte w niniejszej

rozprawie. Lista osób, które mogłyby doszukać się na jej kartach śladu swego wpływu,

pokrywałaby się niemal z listą moich znajomych i przyjaciół. Muszę więc ograniczyć się do

6

wymienienia tych, którzy wywarli wpływ tak istotny, że nawet zawodność pamięci nie zdołała

zatrzeć jego śladów.

[12] Mam tu na myśli Jamesa B. Conanta, rektora Harvard University, który pierwszy zapoznał

mnie z historią nauki, inicjując w ten sposób zmianę moich poglądów na istotę postępu

naukowego. Od samego początku hojnie obdarowywał mnie swymi pomysłami, uwagami

krytycznymi i czasem, m.in. czytając rękopis i sugerując wprowadzenie ważnych zmian.

Leonard K. Nash, wraz z którym przez pięć lat prowadziłem historycznie zorientowane

wykłady zainicjowane przez Conanta, był moim bliskim współpracownikiem w okresie, kiedy

moje pomysły zaczęły nabierać kształtu, i bardzo mi go brakowało w późniejszym stadium ich

rozwoju. Na szczęście, kiedy opuściłem Cambridge, zastąpił go mój kolega z Berkeley Stanley

Cavell, inspirując mnie w dalszych poczynaniach. To, iż Cavell, filozof interesujący się głównie

etyką i estetyką, dochodził do wniosków tak zbieżnych z moimi, było dla mnie źródłem ciągłej

inspiracji i zachęty. Co więcej, był jedynym człowiekiem, z którym rozumiałem się w pół

słowa, kiedy dyskutowaliśmy na temat moich poglądów. To właśnie tego typu porozumienie

sprawiło, że pomógł mi on pokonać lub ominąć wiele przeszkód, jakie napotkałem,

przygotowując pierwszą wersję tekstu.

[13] Kiedy wersja ta już powstała, wielu innych przyjaciół pomogło mi ją redagować. Myślę,

że wybaczą mi, jeśli wspomnę tylko nazwiska tych, których udział był największy i decydujący.

Są to: Paul K. Feyerabend z Berkeley University, Ernest Nagel z Columbia University, H. Pierre

Noyes z Lawrence Radiation Laboratory oraz mój student John L. Heilbron, który ściśle ze mną

współpracował przy przygotowywaniu do druku ostatniej wersji. Uważam, że wszystkie ich

zastrzeżenia i sugestie nadzwyczaj mi pomogły, ale nie mam podstaw, by sądzić (a mam pewne

podstawy, by wątpić), że aprobowaliby oni wynikły stąd tekst w całej jego rozciągłości.

[14] Ostatnie słowa podziękowań kieruję do moich rodziców, żony i dzieci. Muszą one być

oczywiście innego rodzaju. Każde z nich miało intelektualny udział w tej pracy, który mi

samemu najtrudniej ocenić. Uczynili poza tym, w różnym stopniu, coś jeszcze ważniejszego:

aprobowali moją pracę i podtrzymywali mój zapał. Tylko ktoś, kto zmagał się z takimi

projektami jak mój, orientuje się, ile to ich musiało niekiedy kosztować. Nie wiem, jak mam

wyrazić im wdzięczność.

Berkeley, Kalifornia, luty 1962

7

I. WSTĘP: O ROLĘ DLA HISTORII

[1] Wiedza historyczna, jeśli nie traktować jej wyłącznie jako składnicy chronologicznie

uporządkowanych anegdot, zmienić może w zasadniczy sposób obraz nauki, jaki zawładnął

naszym myśleniem. Został on niegdyś ukształtowany, zresztą przy udziale samych naukowców,

głównie na podstawie analizy gotowych osiągnięć nauki, w tej postaci, w jakiej przedstawia się

je czy to w dziełach klasycznych, czy też - w nowszych czasach - w podręcznikach, na których

kształci się każde nowe pokolenie naukowców. Dzieła takie mają wszakże przede wszystkim

cele informacyjne i pedagogiczne. Oparty na nich pogląd na istotę nauki daje takie mniej więcej

wyobrażenie o rzeczywistości, jak obraz kultury narodowej wysnuty z przewodników

turystycznych czy też z tekstów do nauki języka. W rozprawie tej zamierzam wykazać, że w

sposób zupełnie zasadniczy wprowadzały nas one w błąd. Chcę naszkicować zupełnie inną

koncepcję nauki, jaka wyłonić się może z historycznych źródeł dotyczących samej działalności

naukowej.

[2] Jednak nawet ta wyprowadzona z historii nowa koncepcja nie wniesie nic nowego, o ile

dane historyczne będą nadal dobierane i rozpatrywane głównie ze względu na stereotypowo

ahistoryczne pytania zaczerpnięte z tekstów naukowych. Często na przykład teksty te sugerują,

jakoby na treść nauki składały się wyłącznie obserwacje, prawa i teorie omawiane na ich

kartach. Niemal równie często prace te odczytywano jako ilustrację poglądu, że metody

naukowe to nic innego jak po prostu techniki doświadczalne stosowane przy gromadzeniu

podręcznikowych danych oraz operacje logiczne, za pomocą których wiąże się je z wyłożonymi

w podręcznikach uogólnieniami teoretycznymi. W rezultacie uzyskiwano obraz nauki

implikujący daleko idące wnioski co do jej istoty i rozwoju.

[3] Skoro zgodnie z tym poglądem nauka jest zbiorem faktów, teorii i metod przedstawianych

w aktualnych podręcznikach, to naukowcy są ludźmi, którzy, z powodzeniem lub nie, usiłują

dorzucić do tego zbioru ten lub inny szczegół. Tak więc postęp naukowy polegałby na

stopniowym dokładaniu tych elementów - pojedynczo lub po kilka - do wciąż rosnącego zasobu

technik i wiedzy naukowej. Historia nauki zaś stałaby się kroniką rejestrującą kolejne zdobycze

oraz przeszkody w ich kumulacji. Historykowi postępu naukowego pozostawałyby wówczas

dwa główne zadania. Przede wszystkim miałby dochodzić, przez kogo i kiedy zostały odkryte

znane współcześnie fakty naukowe, prawa czy teorie. Po drugie, miałby opisywać i wyjaśniać,

jakie błędy, mity i przesądy hamowały szybsze narastanie dorobku współczesnej nauki. Takie

były rzeczywiście, i często są nadal, cele wielu badań w tej dziedzinie.

8

[4] Wszelako w ostatnich latach okazało się, że niektórym historykom nauki coraz trudniej jest

się wywiązać z tych obowiązków, jakie nakłada na nich koncepcja rozwoju nauki drogą

kumulacji. Doszli oni do wniosku, że dodatkowe drobiazgowe badania nie ułatwiają, lecz

przeciwnie - utrudniają kronikarzom tego procesu znalezienie odpowiedzi na pytania tego

rodzaju jak: "Kiedy odkryto tlen?", "Kto pierwszy wpadł na pomysł sformułowania zasady

zachowania energii?". Stopniowo niektórzy z nich zaczęli przypuszczać, że są to po prostu źle

postawione pytania. Być może nauka nie rozwija się poprzez kumulację indywidualnych

odkryć i wynalazków. Równocześnie współcześni historycy stanęli wobec rosnących trudności

związanych z odróżnieniem "naukowej" komponenty dawnych obserwacji i twierdzeń od

poglądów, które ich poprzednicy pochopnie opatrywali etykietką "błąd" czy "przesąd". Im

dokładniej studiowano dynamikę Arystotelesa, chemię flogistonową czy teorię cieplika, tym

bardziej utwierdzano się w przekonaniu, że owe niegdyś powszechne poglądy na świat ani nie

były w sumie mniej naukowe, ani nie wynikały bardziej niż współczesne z jakichś specjalnych

ludzkich uprzedzeń. Gdyby te przestarzałe poglądy miały być mitami, znaczyłoby to, że mit

może być tworzony za pomocą tego samego rodzaju metod i utrzymywać się na mocy tego

samego rodzaju racji, jakie współcześnie prowadzą do wiedzy naukowej. Jeśli natomiast

poglądy te zaliczyć mamy do nauki, to będzie ona zawierała zespoły przekonań absolutnie

niezgodnych z tymi, którym hołdujemy obecnie. Historyk postawiony wobec takiej alternatywy

musi wybrać drugą ewentualność. Nieaktualne teorie nie są z zasady nienaukowe tylko dlatego,

że je odrzucono. Taka decyzja utrudnia jednak potraktowanie rozwoju nauki jako procesu

kumulacji. Te same historyczne badania, które wskazują na kłopoty związane z

wyodrębnieniem indywidualnych pomysłów i odkryć, nasuwają również poważne wątpliwości

co do kumulatywnego charakteru procesu, jaki wedle rozpowszechnionego mniemania miał

włączać do nauki indywidualne osiągnięcia.

[5] Wynikiem tych wątpliwości i trudności jest historiograficzna rewolucja w badaniach nad

rozwojem nauki, rewolucja, która dopiero się zaczyna. Stopniowo, często nawet nie zdając

sobie z tego sprawy, historycy nauki zaczęli formułować pytania innego rodzaju i wytyczać

naukom inne, często mniej kumulatywne linie rozwoju. Zamiast dążyć do odtworzenia ciągłej

linii rozwoju w minionych epokach - rozwoju, który doprowadzić miał do stanu obecnego -

próbują wykryć historyczną integralność nauki w poszczególnych okresach. Nie pytają na

przykład, jaki zachodzi związek między nauką Galileusza i wiedzą współczesną, lecz raczej o

to, jak się miały poglądy Galileusza do poglądów jego grupy naukowej, tj. jego mistrzów,

rówieśników i bezpośrednich kontynuatorów. Co więcej, kładą szczególny nacisk na to, aby

9

poglądy tej grupy i innych jej podobnych badać z takiego punktu widzenia - zwykle

odbiegającego znacznie od stanowiska współczesnej nauki - który nada im maksymalną

spoistość wewnętrzną i możliwie największą zgodność z przyrodą. Nauka, jaką przedstawiają

prace wynikające z takiego podejścia - najlepszym chyba przykładem są tu prace Alexandre'a

Koyré - wydaje się czymś całkiem innym niż ta opisywana przez historyków hołdujących starej

tradycji historiograficznej. Tak więc tego rodzaju studia historyczne sugerują przynajmniej

możliwość stworzenia nowego obrazu nauki. Celem tej rozprawy jest właśnie próba jego

zarysowania poprzez wyraźne przedstawienie niektórych implikacji tej nowej historiografii.

[6] Jakie aspekty nauki wysuwają się przy tym podejściu na plan pierwszy? Po pierwsze - by

wymienić je w tej kolejności, w jakiej się nimi zajmiemy - okazuje się, że same tylko dyrektywy

metodologiczne nie pozwalają sformułować wiążących wniosków w wypadku wielu

problemów naukowych. Ktoś, kto zabierze się do badania zjawisk elektrycznych lub

chemicznych, nie mając żadnej wiedzy w tych dziedzinach, ale wiedząc, na czym polega

metoda naukowa, dojść może z równym powodzeniem do jednego z wielu sprzecznych ze sobą

wniosków. To zaś, do którego spośród wszystkich tych zasadnych wniosków dojdzie,

zdeterminowane będzie zapewne przez doświadczenie, które zdobył poprzednio w innych

dziedzinach, przez przypadki towarzyszące badaniom naukowym i przez jego własną,

indywidualną postawę. Jakie na przykład poglądy na gwiazdy wnosi on do swych badań z

dziedziny chemii i elektryczności? Które z właściwych nowej dziedzinie doświadczeń

postanowi wykonać najpierw? Jakie aspekty złożonego zjawiska, będącego wynikiem tych

doświadczeń, wydadzą mu się szczególnie doniosłe dla zrozumienia istoty reakcji chemicznej

lub powinowactwa elektrycznego? Co najmniej w wypadku jednostek, a niekiedy również i

grup uczonych, odpowiedzi na tego rodzaju pytania są, jak się zdaje, zasadniczymi

determinantami rozwoju nauki. W rozdziale drugim ujrzymy na przykład, że w wielu naukach

wczesne fazy rozwoju charakteryzowała stała rywalizacja między różnymi poglądami na świat,

z których każdy częściowo wywodził się z postulatów naukowej obserwacji i metody, a

wszystkie były z grubsza zgodne z nimi. Tym, co różniło te rozmaite szkoły, były nie takie czy

inne braki metody - w tym sensie wszystkie one były "naukowe" - lecz to, co nazywać będziemy

niewspółmiernością sposobów widzenia świata i uprawiania w nim nauki. Obserwacje i

doświadczenia mogą i muszą ostro ograniczać zakres dopuszczalnych w nauce poglądów, w

przeciwnym razie nauka w ogóle by nie istniała. Nie mogą one jednak same wyznaczać

poszczególnych zespołów przekonań. Arbitralne czynniki, na które składają się przygodne

10

okoliczności osobiste i historyczne, zawsze wywierają wpływ na poglądy wyznawane przez

daną społeczność uczonych w określonym czasie.

[7] Element dowolności nie znaczy jednak, że jakakolwiek grupa naukowa prowadzić może

badania, nie przejmując pewnego zespołu przeświadczeń od swoich poprzedników. Nie

pomniejsza on również znaczenia tego szczególnego układu, w który dana społeczność

naukowa jest aktualnie uwikłana. Owocne prace badawcze rzadko kiedy dochodzą do skutku,

nim wspólnota naukowa uzna, że osiągnęła już zdecydowaną odpowiedź na takie pytania jak:

"Z jakich podstawowych składników zbudowany jest wszechświat?", "W jaki sposób

oddziałują one jedne na drugie oraz na nasze zmysły?", "Jakie dotyczące ich pytania można

zasadnie formułować i jakich technik używać, poszukując na nie odpowiedzi?". Przynajmniej

w naukach dojrzałych odpowiedzi (lub ich substytuty) na tego rodzaju pytania przekazywane

są przyszłym badaczom w trakcie ich zawodowego kształcenia. Wobec tego zaś, że kształcenie

to jest i rygorystyczne, i surowe, przekazywane odpowiedzi wywierają głęboki wpływ na

umysłowość przyszłego badacza. Ich wpływ tłumaczy w znacznej mierze zarówno szczególną

efektywność normalnej pracy badawczej, jak i właściwe jej w każdym okresie ukierunkowanie.

Kiedy w rozdziale trzecim, czwartym i piątym przystąpimy do rozważań nad nauką normalną,

będziemy starali się przedstawić takie badania jako zawzięte, uparte próby wtłoczenia przyrody

w pojęciowe szufladki uformowane przez zawodowe wykształcenie. Jednocześnie wątpić

można, czy prace badawcze byłyby w ogóle możliwe bez tych szufladek, niezależnie od

arbitralnych czynników, jakie historycznie mogły brać udział w ich powstaniu i niekiedy w

dalszym rozwoju.

[8] Jednakże ten element dowolności rzeczywiście istnieje i również wywiera poważny wpływ

na rozwój nauki. Mówić o tym będziemy w rozdziale szóstym, siódmym i ósmym. Nauka

normalna, tj. działalność, której większość uczonych w nieunikniony sposób poświęca prawie

cały swój czas, opiera się na założeniu, że społeczność uczonych wie, jaki jest świat. Wiele

sukcesów tej działalności wynika z gotowości do obrony tego mniemania, w razie potrzeby

nawet dużym kosztem. Nauka normalna często na przykład tłumi zasadnicze innowacje, gdyż

podważają one fundamentalne dla niej przeświadczenia. Mimo to w tej mierze, w jakiej

przeświadczenia te zachowują element arbitralności, sama natura badań normalnych

gwarantuje, że innowacji nie będzie się tłumić zbyt długo. Niekiedy jakiś zupełnie prosty

problem nadający się do rozwiązania za pomocą utartych zasad i metod opiera się ponawianym

atakom najzdolniejszych przedstawicieli kompetentnego w tej sprawie środowiska. Kiedy

11

indziej znów jakiś szczegół wyposażenia zaprojektowanego i wykonanego dla celów

normalnych badań funkcjonuje zupełnie inaczej, niż można się było tego spodziewać, i ujawnia

taką anomalię, która mimo ponawianych wysiłków nie daje się uzgodnić z przewidywaniami.

Tym samym nauka normalna raz po raz trafia w ślepy zaułek. A kiedy to się dzieje, to znaczy

gdy grupa specjalistów nie potrafi już unikać anomalii burzących obowiązującą tradycję

praktyki naukowej, rozpoczynają się nadzwyczajne badania, w wyniku których zostaje w końcu

wypracowany nowy zespół założeń, dostarczający podstawy nowej praktyki badawczej.

Właśnie takie nadzwyczajne zdarzenia, polegające na zasadniczym zwrocie w zawodowych

przekonaniach, nazywam w niniejszej rozprawie rewolucjami naukowymi. Ponieważ rozbijają

one tradycję, są dopełnieniem przywiązanej do tradycji nauki normalnej.

[9] Najbardziej oczywistymi przykładami rewolucji naukowych są słynne wydarzenia w

rozwoju nauki, które dotąd zwykło się określać tym mianem. Dlatego w rozdziałach

dziewiątym i dziesiątym, kiedy przejdziemy bezpośrednio do omówienia istoty rewolucji

naukowych, wielokrotnie będzie mowa o zasadniczych dla rozwoju nauki punktach zwrotnych,

związanych z nazwiskami Kopernika, Newtona, Lavoisiera czy Einsteina. Jaśniej niż większość

innych wydarzeń tego typu w historii - przynajmniej jeśli chodzi o nauki fizyczne - ukazują

one, na czym polega rewolucja naukowa. Każde z nich pociągało za sobą konieczność

odrzucenia przez całą grupę uczonych jakiejś wysoko cenionej dotąd teorii naukowej na rzecz

innej, sprzecznej z nią. Każde powodowało przesunięcia w problematyce badań naukowych i

zmianę wzorców, według których specjaliści określali, co uznać można za uprawnione pytanie

i za zasadną odpowiedź. Każde z nich przekształcało wyobraźnię naukową w taki sposób, że

ostatecznie powinniśmy ująć te zmiany jako przeobrażenia świata, w którym uprawiano

działalność naukową. Takie przemiany, łącznie z niemal zawsze towarzyszącymi im

kontrowersjami, są definicyjnymi cechami rewolucji naukowych.

[10] Cechy te występują szczególnie wyraźnie w wypadku, dajmy na to, rewolucji

newtonowskiej czy rewolucji chemicznej. Jedna z podstawowych tez niniejszej rozprawy głosi

jednak, że można je spotkać również i w wielu innych wypadkach, nie tak wyraźnie

rewolucyjnych. Równania Maxwella były dla zainteresowanej nimi wąskiej grupy specjalistów

równie rewolucyjne jak prawa Einsteina i wskutek tego spotkały się z równie silnym

sprzeciwem. Odkrycia innych nowych teorii z zasady napotykają taki sam opór niektórych

specjalistów, w których domenę badań wkraczają. Dla tych ludzi nowa teoria oznacza

dokonanie zmian w regułach, które rządziły dotychczasową praktyką nauki normalnej. To zaś

12

nieuchronnie stawia w niekorzystnym świetle znaczną część ich dotychczasowej pracy

naukowej. Właśnie dlatego rzadko kiedy, a może nawet nigdy nie zdarza się, aby nowa teoria -

bez względu na to, jak wąski byłby zakres jej zastosowania - po prostu zwiększała zasób

dawnych informacji. Jej asymilacja wymaga rekonstrukcji dawnych teorii i przewartościowania

uprzednio znanych faktów. Jest to proces rewolucyjny, którego nie może zazwyczaj dokonać

jeden człowiek i który na pewno nie zachodzi z dnia na dzień. Nic więc dziwnego, że historycy

muszą się bardzo nabiedzić, aby ściśle określić datę takiego długotrwałego procesu, który

przyjęta terminologia każe im traktować jako indywidualne zdarzenie.

[11] Odkrycia nowych teorii nie są jedynymi zdarzeniami w nauce wywierającymi rewolucyjny

wpływ na specjalistów z dziedziny, w której zostały dokonane. Założenia, na których opiera się

nauka normalna, określają nie tylko, z jakiego rodzaju bytów składa się świat, lecz również z

jakich się nie składa. Wynika stąd - choć wymaga to dokładniejszego omówienia - że takie

osiągnięcia jak odkrycie tlenu czy promieni X nie polegają tak po prostu na wprowadzeniu do

świata uczonego nowego rodzaju bytu. To jest dopiero efekt końcowy. Dochodzi do tego

dopiero wówczas, kiedy społeczność zawodowa dokona przewartościowania tradycyjnych

procedur doświadczalnych, kiedy zmieni bliskie jej dotychczas poglądy na budowę świata i w

końcu przekształci siatkę teoretyczną, za pomocą której ujmuje świat. Fakt naukowy i teoria

nie dadzą się ściśle od siebie oddzielić, chyba że w obrębie pojedynczej tradycji normalnej

praktyki naukowej. Dlatego właśnie niespodziewane odkrycie ma znaczenie nie tylko

faktyczne; świat uczonego przekształca się jakościowo i wzbogaca ilościowo zarówno w

wyniku odkryć zasadniczo nowych faktów, jak i formułowania nowatorskich teorii.

[12] Taka właśnie poszerzona koncepcja istoty rewolucji naukowej przedstawiona będzie niżej.

Niewątpliwie rozszerzenie to przekształca jej zwyczajowe rozumienie. Mimo to również

odkrycia nazywał będę zjawiskami rewolucyjnymi, bo właśnie możliwość porównania ich

struktury ze strukturą na przykład rewolucji kopernikańskiej sprawia, że ta rozszerzona

koncepcja wydaje mi się tak ważna. Dotychczasowe rozważania wskazują, w jakim kierunku

komplementarne pojęcia nauki normalnej i rewolucji naukowych zostaną rozwinięte w

następnych dziewięciu rozdziałach. Ostatnie rozdziały dotyczą trzech innych istotnych

zagadnień. W rozdziale jedenastym, omawiając tradycje podręcznikowe, zastanawiam się,

dlaczego dawniej tak trudno było dostrzec rolę rewolucji naukowych. W rozdziale dwunastym

zostało przedstawione rewolucyjne współzawodnictwo pomiędzy zwolennikami starej tradycji

nauki normalnej i zwolennikami nowej. Tak więc rozpatruje się w nim proces, który mógłby w

13

teorii badań naukowych zastąpić znane nam z tradycyjnego obrazu nauki procedury konfirmacji

lub falsyfikacji. Jedynym historycznym procesem, który rzeczywiście doprowadza do

zarzucenia poprzednio akceptowanej teorii i do przyjęcia nowej, jest współzawodnictwo

między poszczególnymi odłamami środowiska naukowego. Wreszcie w rozdziale trzynastym

stawiam pytanie, w jaki sposób pogodzić rozwój drogą rewolucji z postępem, z którym

najwyraźniej mamy do czynienia w nauce. Na to pytanie jednak rozprawa niniejsza przynosi

tylko zarys odpowiedzi, odwołującej się do charakterystyki społeczności uczonych, a ta kwestia

wymaga wielu dodatkowych badań i studiów.

[13] Z pewnością niejeden czytelnik zadał już sobie pytanie, czy badania historyczne mogą

doprowadzić do takiego przeobrażenia poglądów, jakie zostało tu zamierzone. Za pomocą

całego arsenału dychotomii można próbować wykazać, iż jest to niemożliwe. Historia, jak to

zbyt często podkreślamy, jest dyscypliną czysto opisową. Wysuwane wyżej tezy mają

natomiast często charakter interpretacyjny, a niekiedy i normatywny. Co więcej, wiele moich

uogólnień dotyczy socjologii lub psychologii społecznej świata uczonych. Wreszcie niektóre

moje wnioski zalicza się tradycyjnie do logiki lub epistemologii. Mogłoby się nawet wydawać,

że w powyższych wywodach naruszyłem bardzo istotne współcześnie rozróżnienie pomiędzy

"kontekstem odkrycia" i "kontekstem uzasadnienia". Czy takie pomieszanie różnych dziedzin i

podejść może doprowadzić do czegoś innego niż do głębokiego zamętu?

[14] Dorastałem intelektualnie, karmiąc się tymi i podobnymi odróżnieniami, i choćby dlatego

daleki jestem od pomniejszania ich znaczenia i wagi. Przez długie lata uważałem, że dotyczą

one natury wiedzy w ogóle, i nadal przypuszczam, że właściwie przeformułowane mogą nam

one powiedzieć coś istotnego. Jednakże wysiłki, jakie podejmowałem, chcąc zastosować te

odróżnienia, choćby grosso modo, do obecnych warunków zdobywania, akceptowania i

asymilowania wiedzy, sprawiły, iż wydają mi się one niesłychanie problematyczne. Nie są to

podstawowe logiczne czy metodologiczne rozróżnienia, które jako takie wyprzedzałyby analizę

wiedzy naukowej; teraz wydają mi się one raczej integralnymi częściami tradycyjnego zestawu

odpowiedzi na te właśnie pytania, do których dystynkcje te stosowano. To błędne koło

bynajmniej nie pozbawia ich wszelkiego znaczenia. Sprawia jednak, że okazują się one częścią

teorii, a wobec tego zmusza do poddania ich normalnej procedurze badawczej, jaką stosuje się

do teorii w innych dziedzinach. Jeśli treść ich nie ma sprowadzać się do czystej abstrakcji, to

wykrywać ją trzeba, stosując je do danych, do których wyjaśnienia są powołane. Dlaczego nie

14

mielibyśmy domagać się, aby teoria wiedzy stosowała się do zjawisk ujawnianych przez

historię nauki?