84
Tytuł artykułu 1

Carissimus 53

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Carissimus 53

Tytuł artykułu 1

Page 2: Carissimus 53

Temat numeru2Pobłogosław, Panie, cierpiących,złamanych na duchu,pobłogosław ciężką samotność ludzii brak spoczynku, i to cierpienie,o którym nie mówi się nikomu.Pobłogosław nędzę i niedolę ludzi,którzy teraz właśnie umierają.Daj im, mój Boże, dobry koniec życia.Pobłogosław także serca pełne goryczy.Daj ulgę cierpiącym, naucz zapomnienia i zgody tych,których Ty pozbawiłeś tego,co im było najdroższe.Nie pozostawiaj nikomu całej ziemiw smutku i goryczy.Pobłogosław, Panie, tych, którzy są w radościi miej ich w swojej pieczy.W czasie gdy moje ramiona przygniata ciężarDaj mi siłę, a ja będę go dźwigał w pokorze aż do grobu.

Święta Teresa Benedykta od Krzyża – Edyta Stein

Bless the mind deeply troubledOf the sufferers,The heavy loneliness of profound souls,The restlessness of human beings,The sorrow which no soul ever confi des to a sister soul.Bless the distress of menWho die within the hour,Grant them, loving God, a peaceful and blessed end.Bless all the hearts, the clouded ones, Lord, above all,Bring healing to the sick.Teach those who had to carry their beloved to the grave, to forget.Leave none in agony of guilt on all the earth.Bless the joyous ones, O Lord,and keep them under Your Wing.--At times my tired shoulders bear a heavy burden.But give me strength, and I’ll bear itIn penitence to the grave.

Saint Teresia Benedicta of the Cross – Edith Stein

Page 3: Carissimus 53

3

„Dusze są jak atleci – potrzebują godnych siebie przeciwników, jeśli mają być wypróbowane, doprowadzone i popchnięte do pełnego użycia wszystkich swoich sił i nagrodzone według swoich możliwości.”

Thomas Merton „Siedmiopiętrowa góra”

Page 4: Carissimus 53

4 Indeks

PRÓBY NOWICJACKIE

10 WIELKIE MANEWRY, CZYLI RZECZ O ĆWICZENIACH DUCHOWYCHO odkrywaniu wewnętrznej siły – Tomasz Lipa SJ

14 BÓG CHORYCH I CIERPIĄCYCHJak wyleczyć samego siebie – Michał Zalewski SJ

17 NA KRAWĘDZI DWÓCH ŚWIATÓWWyjście w realny świat – Błażej Sikora SJ

Z DALSZEJ PERSPEKTYWY

22 Z KSIĘGI MĄDROŚCI. FRAGMENTYNieobliczalnie miłosierny Bóg po twojej stronie – Przemysław Mąka SJ

26 PRÓBA NA KARTACH BIBLIIKsięga wzlotów i upadków człowieka – Maciej Wesołowski SJ

30 MYŚL STWÓRCY MYŚLĄ STWORZENIAWyzwania prenowicjatu – Mateusz Pęksa SJ

34 PRÓBA MIECZASłowo nie poznaje smaku rdzy – Michał Król SJ

38 KRONIKA, CZYLI PRZEGLĄD AKTYWNOŚCI NOWICJACKICH – Michał Krudysz SJ

44 PREZENTACJA – Nowicjusze pierwszego roku

WYWIAD NUMERU

57 HOJNY I OTWARTY NA RYZYKO... JEZUITA W ROSJIInspirująca rozmowa z o. Anthony Corcoranem SJ – Michał Krudysz SJ, Piotr Kołakowski SJ

MÓJ PUNKT WIDZENIA

62 W ŚWIETLE EUCHARYSTIIAby nasze życie stawało się jedną wielką modlitwą uwielbienia – Dominik Dubiel SJ

ŚWIADECTWO

65 JARMARK CUDÓWJak mam się zająć kimś kto nie mówi? – Piotr Jabłoński SJ

69 POBITY BAŁWAN, CZYLI KOŁEK W MAGISIEZ mocno bijącego serca – Piotr Kołakowski SJ

FELIETON

73 RELIGIONIE(PO)ZNAWCZA MALINOWPUSZCZALNOŚĆReligia nie jest zabawką – Piotr Chydziński SJ

DALSZE INSPIRACJE

80 PROPOZYCJE FILMOWE I KSIĄŻKOWE

82 SŁOWNIK TEMINÓW TRUDNYCH I NIESPOTYKANYCH

Pismo na prawach rękopisuWydawca: Nowicjat Prowincji Polski Południowej Towarzystwa JezusowegoKurator numeru: o. Andrzej Gęgotek SJRedakcja: Tomasz Lipa SJ, Piotr Jabłoński SJGrafi ka: Piotr Chydziński SJTłumaczenie: Mateusz Bugała SJ

Adres redakcji: Stara Wieś 778, 36-200 BrzozówTelefon: (0-13) 434 11 13E-mail: [email protected]: www.nowicjat.deon.plDruk: Wydawnictwo i Drukarnia Diecezji RzeszowskiejKorekta tekstów: Maria MyćkaCzęść zdjęć udostępnił Paul Zizka – www.zizka.ca

Page 5: Carissimus 53

5Wstępniak

Dwa wydarzenia – od nich powinieneś zacząć poszukiwania sensu wszystkich swoich prób. Pierwszym jest wyjście Jezusa na pustynię (Łk 4, 1-13), gdzie jeszcze przed rozpoczęciem swojej działalności, jest poddany trzem diabelskim pokusom. Drugim, dzięki któremu możemy lepiej zrozumieć pierwszy, jest czas konania na krzyżu. W Jego ostatnich chwilach życia szatan powtórnie stosuje trzy prowokacje, które mają Go odwieźć od wyznaczonej Mu misji (Łk 23, 35-39). Można więc powiedzieć, że jego życie przebiega pomiędzy tymi dwoma kuszeniami, a całe jest postawione pod znakiem próby.

W tych dwóch scenach jest zestawiona i przepowiedziana cała przyszła historia ludzkości. Gdy odważysz się wejść w głębię tego słowa, to odnajdziesz tam prawdę o swoim życiu. Nie będzie to proste, bo nie jest łatwo złapać dystans do trudnych doświadczeń jakie nas spotkały lub nadal nas dotykają. Jednak warto zadać sobie wysiłek, aby odkryć znaczenie tej ciemnej strony naszego istnienia. Dlatego tegoroczny Carissimus podejmuje właśnie ten temat – jego celem jest lepsze zrozumienie, czym jest CZAS PRÓBY. Wierzę, że znajdziesz tutaj światło, które pozwoli Ci się odnaleźć w ciemnościach zmagań. Aby jednak tego doświadczyć, musisz zamknąć oczy, spojrzeć inaczej, tak, aby wejść w przestrzeń CZASU PRÓBY…

Od wielu lat wspinasz się na szczyt. Co prawda jesteś zabezpieczony liną, ale wiesz, że każdy błąd jest kosztowny, a może nawet spowodować utratę czegoś najcenniejszego. Wiesz o tym dlatego, że już nieraz noga ześlizgnęła ci się ze skały. Czasami jesteś wykończony, załamany. Jednak też doświadczałeś niebywałej radości, gdy udawało ci się osiągnąć kolejne wzniesienie. Niestety, nie znasz góry, więc nie masz pojęcia jak daleko jeszcze do celu, jak dużo czasu jeszcze ci zostało. Jednak gdzieś w głębi czujesz, jak piękny może być widok ze szczytu. Dlatego codziennie na nowo podejmujesz wysiłek, wiesz, że nagroda jaka cię czeka jest zbyt cenna, żeby ją stracić. Jest nią widok z najwyższego szczytu świata - ZMARTWYCHWSTANIA.

Modlę się o to, aby każdy z nas potrafi ł patrzeć z właśnie takiej perspektywy, ponieważ ze szczytu ZMARTWYCHWSTANIA próba staje się WYZWANIEM.

Page 6: Carissimus 53

6 Index

EXPERIMENTS IN NOVITIATE

10 GREAT MANOEUVRES – PIECE ABOUT SPIRITUAL EXCERCISESAbout discovering inner strength – Tomasz Lipa SJ

14 GOD OF SICK AND SUFFERINGHow to cure yourself – Michał Zalewski SJ

17 AT THE EDGE OF TWO WORLDSGetting out into the real world – Błażej Sikora SJ

FROM FURTHER PERSPECTIVE

22 FROM THE BOOK OF WISDOM. FRAGMENTSUnpredictably merciful God at your side – Przemysław Mąka SJ

26 TRIAL AT PAGES OF BIBLEThe Book of ups and downs of man – Maciej Wesołowski SJ

30 THOUGHT OF CREATOR THOUGHT OF HUMANChallenge of pre-novitiate – Mateusz Pęksa SJ

34 TRIAL OF SWORDThe word doesn’t experience the rust – Michał Król SJ

38 CHRONICLE - SHORT REVIEW OF NOVICE ACTIVITIES – Michał Krudysz SJ

44 PRESENTATION – 1st year Novices

INTERVIEW OF THE MAGAZINE

57 GENEROUS AND OPEN TO RISK... JESUIT IN RUSSIAInspiring interview with Fr. Anthony Corcoran SJ – Michał Krudysz SJ, Piotr Kołakowski SJ

MY POINT OF VIEW

62 IN THE LIGHT OF THE EUCHARISTTo make our life a one big worship prayer – Dominik Dubiel SJ

TESTIMONY

65 MIRACLE FAIRHow can I take care of somebody who doesn’t speak? – Piotr Jabłoński SJ

69 BEATEN UP SNOWMAN – KOŁEK IN MAGISFrom strongly beating heart – Piotr Kołakowski SJ

COLUMN

73 TROUBLESHOOTING INCOGNIZE OF RELIGIONReligion is not a toy – Piotr Chydziński SJ

FURTHER INSPIRATIONS

80 MOVIES AND BOOKS – REVIEWS

82 DICTIONARY OF DIFFICULT AND RARE TERMS

Page 7: Carissimus 53

7Editorial

„Souls are like athletes, that need opponents worthy of them, if they are to be tried and extended and pushed to the full use of their powers, and rewarded according to their capacity.”

Thomas Merton „Seven Storey Mountain”

Two scenes – you should begin with them, while looking for a meaning of all your trials. The fi rst one is when Jesus was led into the desert (Lk 4, 1-13), where even before the beginning of His teaching, He was tested by the devil. The second scene which provides better understanding of the previous one, is the time of dying on the cross. In the last moments of His life the devil once more prepares three provocations, which attempt to dissuade Jesus from fulfi lling His mission (Lk 23, 35-39). We can say that His life is stretched between those two temptations, in a sense His whole life is an enormous trial.

In those two scenes entire future human history is included and predicted. When you have enough courage to enter the depths of that word, you will fi nd there the genuine truth about your life. It will not be easy, because it is not easy to have a distance to diffi cult experiences, which happened in the past or still touch you. However, it is worthwhile to uncover the meaning of that dark side of our existence. Therefore this issue of Carissimus covers that particular subject – its aim is a better understanding of what THE TIME OF A TRIAL really is. I believe that you will fi nd a light here, which will be like a lighthouse in the darkness of your struggle. In order to experience it, you have to close your eyes, change your perspective, so that you can easily enter THE TIME OF A TRIAL...

You have been climbing to the top for many years. You are secured by the line, but you know that every little mistake is expensive or may cause even a loss of something the most precious. You know that, because your feet have slid down from the rock many times. Sometimes you feel exhausted, depressed. But when you have reached the next peak, you have also experienced an unbelievable happiness. Unfortunately, you do not know the mountain, so you have no idea how far the destination is, how much time left you have. However, somewhere deep inside you, you feel how beautiful the view from the top could be. That is why, you take that effort again every day. You know that the reward, which awaits you, is too valuable to lose it. It’s a view from the highest peak of the world – RESURRECTION.

I pray that each of us was able to see from this perspective, because from the summit of RESURRECTION trial becomes CHALLENGE.

I’m very glad to show you the new edition of the Carissimus. According to our jesuit Magis (i.e. better, more) we decided to do this year something more – to go global. At the moment you can read index, editorial and prayers in English. We also invite you to look through inspiring thoughts of our Father General (from meeting with novices in Poland) on page 78. Furthermore, if any of our articles catches your attention, thanks to an electronic format of Carissimus, it’s easy to translate it. You can fi nd our magazine on our website www.nowicjat . deon.pl – bookmark multimedia. If you have any questions, please e-mail to: [email protected].

Page 8: Carissimus 53

8 Poddani próbie

bliski wyrzucenia z nowicjatu za sprzeczkę ze współbratem

poddany niewyobrażalnym torturom zadawanym przez Kozaków

po śmierci jego ciało było wielokrotnie bezczeszczone – mimo to w sposób niewyjaśniony zachowało się w nienaruszonym stanie

Andrzej Bobola SJ – uznany przez Piusa IX za największego męczennika Kościoła, patron Polski, święty Kościoła

przyjęła chrzest z rąk o. Jacquesa de Lamberville SJ, pomimo zdecydowanego protestu jej opiekunów

wyszydzana i pogardzana przez ludność z wioski, do której należała, ze względu na przyjęte przez nią chrześcijańskie wartości

postawiona w obliczu śmiertelnego zagrożenia ze strony indiańskiego wojownika, próbującego przekonać ją do porzucenia wiary

Kateri Tekakwitha – Indianka z plemienia Mohawków, święta Kościoła

niezrozumiany przez najbliższą rodzinę musiał zrezygnować ze swoich pragnień

aresztowany przez władze polityczne za udział w strajkach

zaraził się od ubogiego chorego na nieuleczalną chorobę, w wyniku której zmarł w wieku 24 lat

Pier Giorgio Frassati – patron studentów i ludzi gór, alpinista, błogosławiony Kościoła

wezwana do opuszczenia zakonu i wyjścia na ulicę Kalkuty bez jakiegokolwiek wsparcia

nieustannie krytykowana przez środowisko medyczne, oskarżana o nawracanie na katolicyzm na siłę, a nawet podejrzewania o oszustwa

znajdująca się przez 50 lat w duchowych ciemnościach – do końca swego życia

Matka Teresa – założycielka Misjonarek Miłości, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, błogosławiona Kościoła

Page 9: Carissimus 53

9Poddani próbie

uwięziony w japońskim więzieniu po ataku na Pearl Harbour

mistrz nowicjatu w Hiroszimie podczas wybuchu bomby atomowej

generał podczas dużych napięć pomiędzy Watykanem a Towarzystwem - zagrażających istnieniu zakonu

Pedro Arrupe SJ – generał najpotężniejszego zakonu na świecie

represjonowany i przez wiele lat więziony w sowieckich obozach pracy na Syberii, a w ojczyźnie uznany za zmarłego

posądzony przez władze Związku Radzieckiego o szpiegostwo na rzecz Watykanu

dzięki staraniom amerykańskiego rządu, jezuitów i rodziny, został wypuszczony z ZSRR w zamian za rosyjskiego agenta

Walter J. Ciszek SJ – amerykański jezuita, misjonarz w Rosji, sługa Boży

zwolniony z posady wicedyrektora zakładu trafi a na bruk. By przetrwać zakłada fi rmę składającą komputery

nie mogąc prowadzić uczciwie fi rmy, sprzedaje swój udział znacznie poniżej ceny rynkowej

aresztowany pod niesłusznym zarzutem, spędza całą noc w celi na modlitwie słowami: „Jezu, ufam Tobie”

Roman Kluska – przedsiębiorca, multimilioner, założyciel Optimus SA i Onet.pl, główny sponsor budowy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia

urodził się bez rąk i nóg – ma jedynie jedną zdeformowaną stopę z dwoma palcami

poniżany przez kolegów o mało co nie popełnił samobójstwa

aby nauczyć się wykonywać najprostsze czynności takie jak golenie czy picie wody, musiał podjąć niesłychany wysiłek

Nick Vujicic – znany na całym świecie kaznodzieja i mówca motywacyjny, założyciel fundacji, aktor, sportowiec.

Page 10: Carissimus 53

10 Temat numeru - próby nowicjackie

WIELKIE MANEWRY, czyli rzecz o Ćwiczeniach Duchowych

Tomasz Lipa SJ

Wielkie Manewry były początkiem i głównym narzędziem umożliwiającym powstanie Towarzystwa Mi-strza, dlatego nie sposób było o nich nie wspomnieć w piśmie Młodych Żołnierzy. Jest to tak istotna dla każdego Żołnierza część jego życia, że nie dzieląc się tym co przeżył, zadałby gwałt swemu sercu. Bo gdy raz doświadczysz mocy Manewrów – nie pozostaniesz taki sam, a w twym wnętrzu pojawi się pragnie-nie, aby każdy mógł je przeżyć.

Odmienić los wojny!

Gdy patrzę na Manewry z perspektywy czasu, to widzę, jak wielkie znaczenie ta walka miała na dalsze losy wojny zwanej życiem. Jestem w stanie zaryzykować, że są bezsprzecznie najważniejszym doświad-czeniem każdego Żołnierza i to na nim opiera się cały nasz sposób postępowania. Zresztą w swych roz-ważaniach nie jestem sam, bo wsparcie Generała Ignacego w tej materii jest niepodważalne. Natomiast inny wielki dowódca – Hieronim Nadal, wyraźnie stwierdził, że w Manewrach nie chodzi tylko o tre-

Czy można wyrazić coś, czego się doświadcza w przestrzeni, gdzie słowa tracą znaczenie?

Czy można podzielić się z innymi osobami czymś, czego jeszcze nie pojąłeś i pewnie nigdy do końca nie zgłębisz?

Czy wreszcie można mówić o spotkaniu z Bogiem, o którym wiesz tylko to jaki nie jest?

Page 11: Carissimus 53

11Wielkie Manewry, czyli rzecz o Ćwiczeniach Duchowych

ning w modlitwie, ale ich celem jest określenie możliwości duchowych. Nie jest się w stanie być dobrym Żoł-nierzem Mistrza bez odpowiedniej łaski umożliwiającej godną służbę. Te słowa współgrają z zawartymi w Księdze Manewrów słowami Generała, który wyraźnie stwierdził, iż nie wszyscy nadają się do prze-trwania wszystkich Etapów. Niektórzy powinni poprzestać na pierwszym Etapie, ponieważ udział w dal-szych może zakończyć się niepotrzebną porażką. Dzięki nim także cywile mają szansę lepiej rozpoznać swoje miejsce, mogą odmienić nawet los całej wojny!

Wielka Cisza

I tutaj dochodzimy do kluczowego czynnika sukcesu Manewrów. Otóż w ich trakcie jesteśmy wrzuce-ni w rzeczywistość niespotykaną w trakcie codziennego funkcjonowania – Wielką Ciszę. Niektórzy, po-czątkowo, nie wyobrażają sobie możliwości wytrwania w tej nieprzewidywalnej przestrzeni, ale jeśli w niej zasmakują, to już nie mogą od niej się oderwać. Wielka Cisza umożliwia wejście w nasze wnętrze, jest środkiem prowadzącym do najgłębszych pokładów naszej osoby. Gdy dotrzemy do tego punktu, wte-dy wszystko staje się łatwiejsze, bo jaśniej widzimy rzeczywistość w sobie i wokół nas. Manewry można więc uznać za czas oświecenia, czas, w którym wszystko widzi się w ostrzejszy, bardziej przenikliwy spo-sób. Wydaje się, że Mistrz, poprzez tak częste przywrócenia wzroku, chciał pokazać jak ważne jest dla nas, abyśmy wreszcie przejrzeli (Mk 10, 46-52). Jednak Mistrz wymaga od nas jednej, ale bardzo istot-nej rzeczy.

Pragnąć jak oddechu

Musimy tak jak niewidomy Bartymeusz zapragnąć przejrzenia z całego serca, zostawić to co nas bloku-je – nasz płaszcz i rzucić się jakby od tego zależało całe nasze życie. Świetnie tą potrzebę opisuje histo-ria przytoczona w książce Anthony’ego De Mello:Pewien człowiek przyszedł do mędrca medytującego pod drzewem i rzekł do niego: „Chcę zobaczyć Boga. Pokaż mi jak Go mogę doświadczyć”. Mędrzec, w typowy dla siebie sposób, nic nie odpowie-dział. Człowiek jednak się nie zniechęcał i przez kolejne dni powracał z tym samym pytaniem. Wresz-cie widząc jego wytrwałość, mędrzec zwrócił się do niego: „Wy-daje się, że rzeczywiście szukasz Boga. Dziś po południu będę u brzegu rzeki, tam mnie spotkasz”. Gdy tego dnia obaj spotka-li się nad rzeką, mędrzec chwycił człowieka za głowę, zanurzył go i trzymał przez dłuższy czas pod wodą. Biedny człowiek rzu-cał się i szarpał, by wydostać się na powierzchnię. Po kilku mi-nutach mędrzec puścił go i rzekł: „Przyjdź znów jutro do mnie pod drzewo”. Kiedy przyszedł następnego dnia, mędrzec zapy-tał: „Powiedz mi, dlaczego tak zaciekle walczyłeś, gdy trzyma-łem twoją głowę pod wodą?” „Ponieważ bez powietrza zginął-bym” – odpowiedział człowiek. Mędrzec uśmiechnął się i rzekł: „W dniu, w którym będziesz tak zaciekle pragnął Boga, jak pragnąłeś powietrza – w tym dniu z całą pew-nością Go spotkasz”. Dopóki będziemy rezygnować w połowie drogi, dopóki będziemy ulegać chwilowym przyjemnościom oddalającym nas od Niego, dopóty Go nie spotkamy. Gdy rozpalimy w sobie gorące pragnienie Niego, to nie wycofamy się w momencie, gdy będziemy musieli zejść pod wodę. Nie zrezygnujemy nawet wte-dy, gdy będziemy zbliżać się do dna. W momencie, gdy je osiągniemy, gdy już nic nam nie zostanie, wtedy będziemy mieli szansę Go prawdziwie spotkać. Do tego stopnia niewielu dochodzi i właśnie dlatego mó-wimy o nich, że są inni – święci. Jednak my na tej drodze musimy dawać z siebie tyle ile jesteśmy w sta-nie. Bo im głębiej zejdziemy, tym więcej będziemy mogli otrzymać. Warto się postarać, bo w momencie, gdy przestaniemy oddychać własnymi siłami, to wtedy zaczniemy oddychać Bogiem. A jeśli nam się nie uda rozpalić wewnętrznego ognia, to prośmy o to, abyśmy choć pragnęli pragnąć!

W dniu, w którym będziesz tak zaciekle pragnął Boga, jak pragnąłeś powietrza – w tym dniu z całą pewnością Go spotkasz

Page 12: Carissimus 53

12 Temat numeru - próby nowicjackie

Dać się prowadzić

Czasami, gdy otrzymujemy wiele łask, albo są to już kolejne Manerwy, możemy wpaść w pułapkę samouwielbienia. Jednak w rzeczywistości nadal dobrze nie widzimy! Tylko On widzi w pełni, więc chciejmy dać Mu się prowadzić. Brak zaufania może przekształcić Manewry w bezsensowną walkę z wiatra-kami. Ponadto nasze oczekiwania odnośnie tego jak to wszystko po-winno wyglądać mogą obrócić Manewry w ruinę. Wystarczy uświadomić sobie jak wiele tracimy poprzez nasze wyobraże-nia względem tego, co nas spotyka, czy poprzez nierealne oczekiwania względem innych osób, czy na-wet nas samych. Przecież jesteśmy w stanie totalnie zepsuć to, co przynosi nam każdy dzień, uważając, że jeśli coś nie jest po naszej myśli, to znaczy, że jest złe. Zauważcie jak pozbawione sensu jest to postę-powanie! Przecież patrząc na przeszłość możemy dostrzec mnóstwo dowodów na to, że to co nas często spotykało, było o niebo lepsze od naszych oczekiwań. Uczmy się na własnych błędach, a także na poraż-kach innych, jak ta uczniów z Emaus (Łk 24, 13-35), którzy się spodziewali... Gdy z otwartością zacznie-my przyjmować to co nas spotyka, wtedy zaczniemy wykorzystywać w pełni każdą daną nam chwilę. Za-czniemy żyć tak jak nawet nie śniliśmy.

Inna przestrzeń

Gdy wkraczamy w przestrzeń Manewrów, musimy pamiętać o tym, że w ich trakcie wróg lubi wystawiać wszelki arsenał przeciwko nam. Zły, bo o nim mowa, zdaje sobie sprawę z tego, że po właściwym prze-życiu Manewrów, nie będzie mu już tak łatwo pokonać daną osobę. Dlatego też stara się ze wszystkich sił zaatakować słabe punkty tak, aby odciągnąć uwagę manewrowicza od istoty tego wydarzenia. Dlate-go przed przystąpieniem do walki warto znać swoje słabe strony, aby łatwo odeprzeć atak. Jednak roz-poznanie co pochodzi od Złego a co od Mistrza, nie jest łatwe. Dlatego trzeba udać się do towarzyszą-cego nam w walkach weterana. W trakcie codziennych narad należy być do granic możliwości szczerym, tak aby nie wpaść nawet w najmniej widoczne pułapki. Doświadczenie pokazuje, iż taka otwartość nie jest początkowo prosta, ale z biegiem czasu, gdy pokonuje się kolejne bariery, można łatwo dostrzec jak wielką pomoc otrzymujemy.

Koniec bitwy - nie wojny

Po zakończonych Manewrach, szczególnie wtedy gdy czuje-my się zwycięzcami, nasz duch jest rozpalony, a nam wydaje się, że możemy podbić cały świat. Jednak gdy zetkniemy się z twardą rzeczywistością, łatwo stracić siły, poddać się. Wte-dy warto przypomnieć sobie słowa Piłsudskiego: Zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska. Wystarczy mieć w świadomo-ści to, że teraz trzeba po prostu wziąć się do roboty i cierpli-wie czekać na pierwsze rezultaty Manewrów. Jak powiedział Mistrz: Duch ochoczy, ale ciało słabe (Mt 26, 41b), więc nie róbmy z siebie niezniszczalnego Rambo. Pamiętajmy, że to czego doświadczyliśmy, to światło do tego jak zachować się w przyszłości. Jednak sytuacje będą inne i dlatego niezbędny będzie nasz wysiłek i trud. Jeśli dotrwamy, jeśli się nie poddamy, to otrzymamy to, czego tak bardzo pra-gnęliśmy. Wreszcie nauczymy się chodzić, nie tak jak dotychczas – po omacku, lecz wykorzystując w peł-ni odzyskany wzrok.

Gdy z otwartością zaczniemy przyjmować to co nas spotyka, wtedy zaczniemy wykorzystywać w pełni każdą daną nam chwilę. Zaczniemy żyć jak nawet nie śniliśmy.

Kilka dni spędzonych na Ćwiczeniach może dać ci więcej niż trzydzieści lat studiów teologicznych.

Hugo Rahner

Page 13: Carissimus 53

13Wielkie Manewry, czyli rzecz o Ćwiczeniach Duchowych

Epilog

Może ktoś z was czuć się zawiedziony, że nie opisałem tutaj swoich wizji – choć czasem były przeraża-jące, czy, że nie spróbowałem opisać emocji jakie mi towarzyszyły – choć często wręcz mnie rozrywały. Wszystko to jednak nie miałoby sensu, na nic wam by się nie przydało. Każde Manewry są inne, każdy doświadcza czegoś totalnie niepowtarzalnego, otrzymuje coś specjalnie przygotowane dla niego. Mogę jedynie zaświadczyć o tym, że wejście w tą niezrozumiałą rzeczywistość sprawia, że nic nie pozostaje ta-kie same. Jest to czas wydobywania tego, co w nas gdzieś głęboko drzemie. W każdym z nas jest niesły-chany potencjał dobra, a dzięki Ćwiczeniom Duchowym możemy wreszcie zacząć go odkrywać.Skoro nasze dusze są jak atleci, to dlaczego nie warto dać im szansę się rozwinąć? Czy nie chcieliby-śmy widzieć jak wzbijają się na szczyty swoich możliwości? Jeśli zostaliśmy ochrzczeni w Duchu Świę-tym, a Pismo nazywa bogami (J 10, 34), więc dlaczego wreszcie nie uwolnić znajdującej się w nas mocy?

[65] Pierwszą próbą jest spędzenie mniej więcej jednego miesiąca na Ćwiczeniach duchownych, czyli zarówno na badaniu sumienia, przemyśleniu całego poprzedniego życia i odbyciu spowiedzi generalnej oraz na rozważaniu swoich grzechów, jak i na kontemplowaniu wydarzeń i tajemnic życia, śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia Chrystusa, Pana naszego, a wreszcie na modlitwie ustnej i myślnej według zdolności każdego i według otrzymanego w Panu pouczenia.

Konstytucje Towarzystwa Jezusowego, Egzamin Ogólny

WEJDŹ W INNĄ RZECZYWISTOŚĆ....

www.rekolekcje.jezuici.plwww.szkolakontaktu.pl

Page 14: Carissimus 53

14 Temat numeru - próby nowicjackie

Bóg chorych i cierpiącychMichał Zalewski SJ

Próba szpitalna jako istotny element odbywanego przez nas nowicjatu nie wydaje się czymś oczywistym. Wręcz przeciwnie – można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że w całym tym pomyśle kwestia fundamentalna, jaką jest nasze zakonne powołanie, uległa jakiemuś niezwykle dziwnemu poplątaniu. Bo i po co ktoś, kto odczuwa powołanie do stanu zakonnego, ma pracować w szpitalu?

Pytanie to wcale nie jest banalne i niedojrzałe. Sięga ono do bardzo dawnej intuicji wyrażonej niegdyś przez Platona na kartach „Politei”: każdy człowiek powinien robić w życiu jedną tylko rzecz – tę, do któ-rej został przeznaczony, a żadnej innej nie powinien nawet próbować. Zgadzając się w stu procentach z szacownym uczniem Sokratesa, od początku nowicjatu buntowałem się w duchu przeciwko „całej tej idei łażenia do szpitala”, bo przecież gdybym chciał pracować w szpitalu, to bym poszedł na medycy-nę. Na medycynę nigdy się nie wybrałem, co powinno być wystarczająco wyraźnym sygnałem dla świata, że w szpitalu nie mam zamiaru się w życiu pojawiać i to w żadnym charakterze. Kontestacja ta nie miała w moim przypadku podłoża osobistego. Nawet w czasach, w których po głowie mi jeszcze nie chodziło wstępowanie do zakonu, krytykowałem pomysł, by alumni katowickiego seminarium odbywali wakacyj-ną praktykę w szpitalach. W jakim w ogóle celu – mówiłem – mają się ci nieszczęśni klerycy plątać leka-rzom i pielęgniarkom pod nogami udając, że są tam do czegoś potrzebni. Zostawmy leczenie ludzi tym, którzy się na tym znają i nie bądźmy dla nich piątym kołem u wozu.

Page 15: Carissimus 53

15Bóg chorych i cierpiących

Szpital dla nudziarzy

Taki oto miałem problem czysto teoretyczny. Pojawił się jednak jeszcze inny kłopot – tym razem osobi-sty i związany po prostu z tym, jakim byłem wtedy człowiekiem i jak się sprawa miała z moim podejściem do innych ludzi. Moje przeżywanie relacji międzyludzkich wyglądało mniej więcej tak: żeby wejść w głęb-szy kontakt z drugą osobą, żeby w jakiś ponadprzeciętny sposób być dla niej, musiała ona wpierw przed-stawiać dla mnie jakąś wartość. Myślę, że nie jest to nic nietypowego w dzisiejszym świecie, a może na-wet nie tylko w dzisiejszym. Wszyscy, często w sposób nieuświa-domiony, oczekujemy od innych, aby byli oni fascynujący, inspi-rujący lub co najmniej ciekawi; najkrócej rzecz ujmując: godni naszej uwagi i naszego czasu. Jak na ironię, dość rzadko zastana-wiamy się, czy w tej kwestii sami spełniamy swoje własne stan-dardy. Moje były, jak sądzę, dość wysokie i byłem tego w pełni świadomy. Jeśli jakiś przygodny towarzysz czasu i przestrzeni ich nie spełniał, poświęcałem mu zaledwie skrawek uwagi. Tymcza-sem przychodziło mi podjąć się pracy w szpitalu, o której wia-domo, że wymaga pełnego cierpliwości i serdeczności zaangażowania w kontakt z drugim człowiekiem, który w dodatku jest bardzo daleki od swojej najlepszej formy psychicznej i duchowej, nie wspominając już o fi zycznym cierpieniu, które zupełnie odziera go z atrybutu bycia kimś pięknym i towarzysko pocią-gającym. Nie była to więc dla mnie szczególnie zachęcająca perspektywa. Później rzeczywistość nie tyl-ko potwierdziła moje obawy, ale dodała też coś od siebie. Do brzozowskiego szpitala trafi ali mieszkańcy okolicznych wsi, przeważnie w podeszłym wieku. Byli to ludzie zupełnie prości, jakich ja – absolwent fi -lozofi i mający o sobie całkiem miłe mniemanie, zazwyczaj omijałem łukiem tak szerokim, na jaki mi ko-nieczność społecznych więzi pozwalała.

Nic łatwego

Myślę, że wobec tego wszystkiego dość łatwo można sobie wyobrazić mój stan ducha oraz wyraz twarzy, jakie towarzyszyły mi, gdy nieuchronnie przyszedł czas próby szpitalnej. Wszystkie te uczucia pamiętam bardzo dobrze. Nawet wobec wielkiej łaski przemiany serca, jaka mnie wtedy spotkała, a o której napiszę za chwilę, nie umiem zapomnieć, jakim koszmarem był dla mnie każdy poranek z perspektywą spędze-nia połowy dnia na tym ciemnym i burym oddziale. Do dzisiaj oceniam cały ten okres jako najtrudniej-szy dla mnie etap w moim dotychczasowym nowicjackim doświadczeniu. Piszę o tym tak wyraźnie dlate-go, żeby nikt nie pomyślał, iż przemiana serca jest istotowo związana z tym, że nagle człowiekowi słoń-ce rozświetla przemierzane korytarze, a na twarz wypływa hollywoodzki uśmiech. Nie. Ona przychodzi powoli, krok po kroku, dochodząc do świadomości siebie samej.

Chorzy i święci

Wszystko to, co przydarzyło mi się podczas tego okresu, a co uważam za milowy krok na drodze moje-go zakonnego dojrzewania, jest w gruncie rzeczy bardzo proste. Najkrócej można to ująć, jako dostrze-żenie obecności Boga przy tych wszystkich biednych, chorych ludziach, a poprzez to uznanie wartości ich człowieczeństwa, która nie zasadza się na jakichś ujmujących cechach ich wyglądu bądź charakte-ru, lecz po prostu na tym, że są. Spędzając sporą część czasu w szpitalnych salach zauważyłem, że wie-lu chorych ma przy swoich łóżkach najróżniejsze święte obrazki, krzyżyki, różańce oraz portrety świę-tych. Pewnego razu zobaczyłem, jak jeden z pacjentów, leżąc na łóżku, wpatrywał się swoim zmęczonym wzrokiem w stojący obok na szafce obrazek św. o. Pio. Przyglądałem mu się dobrą chwilę. Uświadomi-łem sobie wtedy z tą niezwykłą wyrazistością, która nam się w życiu tak rzadko przytrafi a, że jeśli gdzie-kolwiek w tym dziwnym świecie można znaleźć Boga, to właśnie przy łóżku osoby chorej. Jak każdy chyba chrześcijanin, mam taką cichą nadzieję, że Bóg w jakiś sposób przebywa w naszych malowniczych kościołach na wzgórzach. Ufam także – i m. in. na tym zaufaniu opieram swoje powołanie – że jest On w najróżniejszych pomysłach i ideach, jakie przychodzą mi do głowy i serca. Może tam jest, może nie; nie wiem. Ale wiem na pewno, że jest On w chorych i cierpiących: we wszystkich tych przygniecionych cier-

Zostawmy leczenie ludzi tym, którzy się na tym znają i nie bądźmy dla nich piątym kołem u wozu.

Page 16: Carissimus 53

16 Temat numeru - próby nowicjackie

pieniem ludziach, tak boleśnie pozbawionych poczucia sen-su życia. Jest On tam, gdzie człowiek nie potrafi wstać z łóż-ka, gdzie nie daje rady samemu podnieść do ust łyżki zupy, gdzie nie potrafi nawet zakomunikować swoim bliskim, cze-go mu potrzeba. Obecność Boga odczułem tam tak wyraź-nie, jak nigdy nie było mi to dane na żadnej Mszy św. A jest to obecność wszystko przemieniająca. Gdy patrząc na czło-wieka – także chorego – dostrzegam Boga stojącego z nim ramię w ramię, człowiek ten przestaje być dla mnie obcym, a staje się bliźnim. Dostrzeżenie w człowieku bliźniego otwiera z kolei na uznanie jego nieskończonej wartości, a także moje-go – teraz nagle tak jasnego – z nim pokrewieństwa. Wydaje mi się, a piszę to bardzo nieśmiało, że może o to tak napraw-dę we wszystkim chodzi; że to tutaj stajemy na drodze do rzeczy naprawdę wielkich: do tego, aby każ-dy drugi człowiek był dla mnie darem, a nie piekłem i żeby spotkanie z nim było czymś pięknym, a nie czymś niewygodnym i krępującym. Czy nie stajemy tu u progu Królestwa Bożego?

Księże, ulecz samego siebie

To wszystko to nie teologia. To proste i zwyczajne życie, tak jak prości i zwyczajni jesteśmy w gruncie rzeczy my wszyscy, od czego, nie wiem czemu, tak często uciekamy ile tylko starczy nam sił i twórczej inwencji. Wybieramy fatalny kierunek: od prostoty do komplikacji (którą mylimy z głębią), kiedy wyda-je się przecież, że droga łaski przebiega w zupełnie odwrotnym kierunku. Właśnie tę drogę łaski ujrza-łem wtedy na szpitalnej sali – nie w formie objawienia, rzecz jasna, lecz pewnej intuicji, która od tamte-go czasu siedzi we mnie i nie pozwala spoglądać na innych tak, jak robiłem to wcześniej. „The change of heart comes slow” - śpiewa Bono i dobrze wiem, że jestem na początku drogi i dopiero muszę zacząć wprowadzać w życie to, co uznaję za dobre i właściwe. Ale samo bycie na dobrej drodze to już – śmiem twierdzić – nie lada coś. Wprawdzie dalej uważam, że leczenie ludzi należy zostawić lekarzom oraz pie-lęgniarkom i nie pchać się na siłę w koloratkach do szpitali; jednak myślę też – nauczony własnym do-świadczeniem – że wyleczenie, przy okazji, samego siebie może być dla próby szpitalnej wystarczająco dobrym uzasadnieniem...

[66] Druga próba polega na posługiwaniu w jednym lub kilku szpitalach, również przez miesiąc, spożywając tam posiłki i nocując albo codziennie przez jakąś godzinę lub więcej posługując wszystkim chorym i zdrowym, zależnie od osób, okoliczności miejsca i czasu, odpowiednio do danego im polecenia, żeby się mogli bardziej uniżyć i upokorzyć, a przez to dać pewien dowód i pokazać, że się całkowicie wycofali ztego świata i z jego przepychu oraz próżności, by w pełni sił służyć swemu Stwórcy i Panu, który dla ich zbawienia został ukrzyżowany.

Konstytucje Towarzystwa Jezusowego, Egzamin Ogólny

Wszyscy, często w sposób nieuświadomiony, oczekujemy od innych, aby byli oni fascynujący, inspirujący lub co najmniej ciekawi; najkrócej rzecz ujmując: godni naszej uwagi i naszego czasu.

Page 17: Carissimus 53

17Na krawędzi dwóch światów

Na krawędzi dwóch światów

Seven dayswas all she wrote

kind of ultimatum noteshe gave its me

to challenge me 1.Sting, Seven Days

Prolog

Za kilkoma pagórkami, za kilkunastoma lasami i siedmioma rzekami, daleko od cywilizacji, przyszło nam spędzać ostatnie miesiące w Shire. Upraszczając, można powiedzieć, że wszystko zaczęło się rok temu. Wtedy to, według jednej z wersji legendy, kończąc studia na prestiżowych polskich uczelniach, poznali-śmy się w krakowskim duszpasterstwie młodzieżowym. Według innej, każdego roku, chyba od zawsze, pielgrzymowaliśmy na Jasna Górę coraz to zmieniając miejsce rozpoczęcia wędrówki. Byliśmy czymś na kształt drużyny pierścienia, do celu wyprawy wyruszyliśmy jednak w mniejszym składzie: Smeagol, Sam i Frodo.

15 maja

Nadszedł wielki dzień. Na rozgrzewkę, przewidziane było oczko. Ostatnie śniadanie w komfortowych warunkach, po nim pożegnalna konwentualna kawa. Spakowanie plecaków, pamiątkowa fotografi a (żeby była w miarę aktualne, jak będą nas szukać), misiu i czas wyruszyć. Jak to mówią, każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. To było jeszcze łatwe, zrobiliśmy go przed siebie. Ale już kawałek dalej zaczął

Błażej Sikora SJ

Page 18: Carissimus 53

18 Temat numeru - próby nowicjackie

się problem: mamy skręcić w prawo czy w lewo? Role w grupie nie zostały obsadzone, wiadomo było tylko, kto niesie mapę. Smeagol zadecydował, że idziemy w prawo. Ruszyliśmy za nim. Pogoda nie sprzy-jała - od początku lekko kropiło i było zimno. Przyszliśmy do miejscowości, gdzie planowaliśmy szukać miejsca do spania, ale wciąż padało, zimno i nie ma nawet 14:00, więc jak tu prosić o nocleg? Ok. 17:00 dotarliśmy w kolejne miejsce, gdzie mieliśmy zamiar przenocować. (Dwie miejscowości wcze-śniej przeczytaliśmy ogłoszenie policji ostrzegające osoby starsze i mieszkające samotnie przed nieznajo-mymi). Po trzech nieudanych próbach usłyszeliśmy:- Idźcie do sąsiedniej miejscowości. Tam zawsze przyjmują pielgrzymów, więc na pewno coś znajdziecie.- A daleko to jest?- Jakieś 3 km.- Dobrze, to idziemy (choć nikomu się nie chciało).Idziemy dalej. Tu małe dziecko, tam nie mają miejsca. W końcu jakiś facet nam mówi: - Tutaj nic nie znajdziecie, musicie iść na wieś, do sąsiedniej miejscowości, tam znajdziecie, tu was nikt nie przyjmie. Nie była to miła zachęta, ale próbujemy dalej. Smeagol puka do drzwi.- Słucham.- Jesteśmy pielgrzymami, pielgrzymujemy na Jasna Gorę, szukamy noclegu. Chcieliśmy się zapytać, czy nie moglibyśmy przenocować u Pani?- A czemu nie? Tylko musze się coś o was dowiedzieć. Co robicie, uczycie się, pracujecie, studiujecie?- Skończyliśmy studia.- A co studiowaliście?- Matematykę, chemię, ekonomię.- A skąd jesteście?- Z Zakopanego, Sosnowca, Okocimia. Poznaliśmy się w dusz-pasterstwie w Krakowie. A idziemy z Zawichostu.- Mogę wam zaufać?- Wydaje się nam, że tak.- Zgoda, zaprowadzę was do domu. Zobaczę tylko, czy córka jest, bo samych was w domu nie zostawię. Poznacie moją córkę, studentkę, i mojego przyszłego zięcia.Ostatecznie wylądowaliśmy wszyscy w jednym pokoju. Miało być tak ciężko, a tu łóżko, pościel i ręczni-ki. Po kąpieli idziemy na kolację. W pewnym momencie kobieta się nas pyta:- A może któryś z was wybiera się na księdza? Spojrzeliśmy po sobie i uśmiechnęliśmy się do siebie. Czujnemu oku kobiety nic nie umknie.- Co, wszyscy?- To teraz jest już pani spokojniejsza?Po kilku kolejnych chwilach rozmowy wyszło już do końca kim jesteśmy i co tu robimy. Tak minął dzień i wieczór pierwszego dnia pielgrzymowania.

17 maja

Trzeci dzień podróży. Do wyznaczonego sobie celu dotarliśmy ok. 15:00. Rozłożyliśmy się przy kościel-nym ogrodzeniu. Sam zaczął spacerować koło kościoła. Spotkał jakiegoś mężczyznę. Okazało się, że to proboszcz. W którymś momencie pytanie:- Jesteście alumnami?- Znaczy, że z seminarium? NIE!- To jak byście chcieli, to otworzę wam kościół, możecie sobie wejść do środka.Jednak po chwili zdecydowaliśmy, że idziemy na poszukiwanie noclegu. Kilka domów, wszędzie standar-dowe odpowiedzi. W końcu zobaczyliśmy remizę. Sam szybko zlokalizował komendanta (który prowa-dził sklep w budynku OSP). Po krótkiej wymianie zdań, el Commendante udostępnił nam pomieszcze-nie, tylko przepraszał za bałagan. Zostawiliśmy bagaże i wróciliśmy na liturgię. Po jej zakończeniu przy-chodzimy do sklepu, już po ofi cjalnych godzinach, a tam wiejskie spotkanie. El Commendante nas spisu-

Patrzymy na papierek: król na pomarańczowym tle załatwiłby wszystkie nasze żywieniowe problemy do końca pielgrzymki.

Page 19: Carissimus 53

19Na krawędzi dwóch światów

je, w międzyczasie rozmowa z dyrektorem szkoły o naszej pielgrzymce bez pieniędzy:- No, piękna taka ideowa idea. Wiem, masło maślane. Skąd jesteście i co robicie? Pracujecie? Z czego się utrzymujecie?- Jakieś dorywcze prace, rodzina nas wspomaga.- No tak, ciężko w Polsce z pracą. To gdzie jutro idziecie? I jak?- Planowaliśmy tu, tą drogą.- Nie, to idziecie na około. Pokażę wam lepsza drogę.I od tego momentu zaczęliśmy być elastyczni wobec zaplanowanej trasy.

19 maja

Podczas pożegnania z gospodarzami pojawia się pokusa: Chłopcy, weźcie tu sobie pieniądze. Będziecie mieli na śniadanie. Patrzymy na papierek: król na pomarańczowym tle załatwiłby wszystkie nasze żywie-niowe problemy do końca pielgrzymki. Ale przecież nie o to chodzi. Staramy się jak najgrzeczniej podzię-kować i odmówić zasłaniając się tym, że idea naszego pielgrzymowania jest inna. 21 majaPo półtorej godziny osiągamy jeziorko. Rozbijamy się. Medytacja, lektura, drzemanie, etc.Czas (powoli) leci. W końcu, po 14:00, obolali od leże-nia decydujemy sie wreszcie wyruszyć. Tak na oko, mamy przed sobą ze 3 godziny drogi. Idziemy. Droga wiedzie przez las, na ścieżce trochę piachu.(…) Zbliża się 19:00, gdy zaczynamy poszukiwania.(…) Drzwi otworzył starszy mężczyzna.- Szczęść Boże! Pielgrzymujemy bez pieniędzy na Jasną Górę. Szukamy jakiegokolwiek noclegu. Czy zna-lazłby Pan coś dla nas?- Spadać!!!. Jestem niewierzący! W Częstochowie mają już dość bogactwa!Podziękowaliśmy i ruszyliśmy dalej, nie spodziewając się niczego złego. Spytaliśmy w jeszcze kilku do-mach - bez skutku. Ruszamy wiec do remizy w kolejnej miejscowości. W ostatniej chwili Sam zobaczył przy jednym domu stodołę, postanowił jeszcze raz spróbować - w końcu nie mieliśmy nic do stracenia. Otworzyła Kasia, blondynka w jego wieku.- Szczęść Boże. Pielgrzymujemy na Jasna Górę. Szukamy noclegu. Czy moglibyśmy się przespać w sto-dole?Śmiech, po chwili pytanie: - Teraz? Zawołam mamę. Mamo!!Sam przedstawia jeszcze raz sprawę.- Nie będziecie spać w stodole, za zimno. Chodźcie do domu.No to weszliśmy. Kolacja, ciasto, herbata, miła rozmowa. Po tym kąpiel i do spania. Przynajmniej tak się nam wydawało. Mniej więcej godzinę po tym, jak zgasiliśmy światło, słyszymy stukanie do drzwi. My-ślę sobie: No tak, pewnie nie umówiliśmy się, kiedy wychodzimy rano. Zdziwiłem się jednak bardzo, gdy otworzyły się drzwi:- Policja. Szukamy panów juz od kilku godzin. Dostaliśmy informacje, ze tutaj przebywacie. Macie ja-kieś dokumenty?Zaczynamy szukać dowodów, Frodo podaje pierwszy.- Podobno wyłudzacie pieniądze?- My? Nie wyłudzamy żadnych pieniędzy.- No to się panowie zdziwicie, bo takie będzie zgłoszenie.W tym momencie Sam z dowodem podał legitymacje. Funkcjonariusz popatrzył, obejrzał, po czym roz-mowa była juz inna.- Czyli jesteście w drodze na Jasna Górę? Taaak, to chyba wystarczy. Jeszcze tylko muszę dopełnić pro-cedur.Dopisał protokół do końca, sprawdzając nas w bazie.

- Szczęść Boże! Pielgrzymujemy na Jasną Górę.

- Spadać!!!. Jestem niewierzący! W Częstochowie mają już dość bogactwa!

Page 20: Carissimus 53

20 Temat numeru - próby nowicjackie

-Nie mogliście tak powiedzieć od razu? Nie byłoby całego za-mieszania.-Niestety, nie mogliśmy. Musimy być incognito najdłużej, jak tyl-ko się da.-To życzymy dobrej nocy.Ledwo wyszli, słyszymy pukanie do drzwi. Wchodzi Kasia. Funkcjonariusze wytłumaczyli jej wszystko. Skruszona, przepra-sza nas, że wezwała policję. Na swą obronę ma tylko tyle, że są-siadka ją nastraszyła i powiedziała jej, że policja szuka po całej wsi 3 młodych mężczyzn (…którzy właśnie weszli do twojego domu…). Mówimy jej, że to naturalna, normal-na reakcja z jej strony. Po chwili rozmowy przychodzi czas na (niezakłócony) nocny wypoczynek.

23 maja

Wyruszyliśmy wcześnie. Po dwóch trzecich trasy przerwa śniadaniowa w jedynym na trasie lasku. W per-spektywie mamy tu spędzić najbliższe 8 godzin. Chwila rozeznawania: nie wyleżymy tu tyle. Spojrzeliśmy po sobie, wszyscy myśleli o tym samym. Szturmujemy Jasną Górę!Po kilku godzinach marszu, wśród półdzikiej przyrody, dotarliśmy do cywilizacji. Powitały nas znajome symbole: fi gura Chrystusa i żółta, wzniesiona wysoko na kolumnie litera M. Jesteśmy w domu! - chcia-ło się zawołać.

Epilog

Wieczorem, już po kolacji, udaliśmy się jeszcze raz do Sanktuarium, żeby wziąć udział w Apelu. Akurat łączyli się z parafi ą Jezusa Chrystusa w Piekle, a samo rozważanie było (pięknym) połączeniem poezji z litanią loretańską. Następnego dnia przyjechała reszta naszej Drużyny. Uradowaliśmy się, widząc się znowu. Jak dobrze, gdy bracia są razem.. - chciałoby się powiedzieć. Po Mszy i udzieleniu wywiadów, ru-szyliśmy w drogę powrotną do Shire. Tym razem już nie pieszo, lecz samochodami…

Posłowie

Jak wspominam pielgrzymkę? Był to bez wątpienia cenny czas. Doświadczenie bezinteresownej ludzkiej życzliwości, na którą w żaden sposób nie zasłużyliśmy, było niezwykłe. Ufność do drugiego człowieka okazywana w czasach gdy tyle się mówi o tym, że ludzie są sobie nieufni i podejrzliwi, zaskakuje. Szcze-gólnie gdy spojrzy się na uprzejmość wszystkich tych, którzy zdecydowali się wpuścić trzech młodych fa-cetów do swojego domu, czasem nawet zbyt dużo nie wypytując kim jesteśmy i co robimy. Wystarczało im jedynie zapewnienie, że pielgrzymujemy i jesteśmy w potrzebie.Pielgrzymowanie w jakiejś mierze utwierdziło moją ufność w Boga, choć (chyba) cenniejsze dla mnie było przeżycie konkretu tych wszystkich niewygód i braków. Niepewności związanej z tym co i kiedy na-stępnym razem zjemy, gdzie będziemy spali. Zobaczenie jak (w pewnym sensie) niewiele potrzeba do ży-cia. Oderwanie się od tego komfortu uporządkowanego klasztornego bycia – wyjście z luksusowego izo-latorium (wg określenia Wandy Półtawskiej) w prawdziwy świat, w którym trzeba się trochę natrudzić.

[67] Trzecia próba to pielgrzymowanie przez następny miesiąc bez pieniędzy, owszem, czasem nawet połączone z żebraniem od drzwi do drzwi dla miłości Chrystusa, aby się w ten sposób mogli przyzwyczaić do niewygód w jedzeniu i spaniu i do tego stopnia, żeby odrzuciwszy wszelką nadzieję, jaką mogli pokładać w pieniądzach i innych rzeczach stworzonych, złożyli ją całkowicie, z prawdziwą wiarą i żarliwą miłością w swym Stwórcy i Panu.

Konstytucje Towarzystwa Jezusowego, Egzamin Ogólny

1 Nie siedem tylko dziesięć, nie ona, tylko On, nie ultimatum, ale propozycja i nie jako wyzwanie, ale dla naszego postępu. Poza tym wszystko się zgadza.

Ledwo wyszli, słyszymy pukanie do drzwi. Wchodzi Kasia. Skruszona, przeprasza nas, że wezwała policję.

Page 21: Carissimus 53

Tytuł artykułu 21

Próby powinny stawiać nowicjuszy w sytuacjach trudnych, ale takich, z których mogliby wyjść pozytywnie i dać Panu swoje bardziej świadome, wolne i ostateczne tak.

Peter-Hans Kolvenbach SJ

Page 22: Carissimus 53

22 Temat numeru - z dalszej perspektywy

Z Księgi Mądrości fragmenty

Nie wiedział już dokąd idzie. Rana w boku dotkliwie dawała o sobie znać. Słońce prażyło go bezlitośnie w głowę. „Już prawie południe” – pomyślał. Ucieczka trwała od pięciu dni. Przed oczyma Disofa przemykały dziwne obra-zy: płaskowyż, skały, oaza, dom?

– Przeklęta Pustynia Południa – zdążył jeszcze wyszeptać i padł na ziemię.

Obudził go palący ból, jak gdyby żywy ogień wlewał się w jego wnętrzności przez ranę. Przez moment, po otwarciu oczu, wydawało mu się, że widzi jakiś cień pochylający się nad nim. Po chwili jednak cierpie-nie wzięło górę i ponownie zanurzył się w odmęty snu. – Przeklęta pustynia, przeklęta… wciąż to powtarzasz. – Głos dochodził spod ściany. Disof zorientował się, że już nie śpi i znajduje się w jaskini rozświetlonej światłem małego ogniska płonącego pośrodku. Głos należał do mężczyzny stojącego po przeciwnej stronie. Sylwetka zdradzała w nim fach wojownika. – Co to znaczy, że nazywasz tą pustynię przeklętą? – zapytał nieznajomy – Czy to dlatego, że nie sprostałeś jej wymaganiom, nie znalazłeś w niej rozkoszy lecz cierpienie? Błogosławieństwem jest dla ciebie tylko przytulna komnata, stół pełen jedzenia i głaskanie po główce?! – Cała jego postać poruszyła

Przemysław Mąka SJ

Page 23: Carissimus 53

23Z Księgi Mądrości. Fragmenty

się w stronę leżącego. Twarz wykrzywił mu grymas gniewu, a może zniechęcenia. Trwało to tylko kilka sekund po czym mężczyzna zbliżył się do chorego i zapytał już pełnym spokoju głosem: – Wierzysz w Boga?Disof chciał się podnieść, lecz nie był w stanie. – Spokojnie, zamierzam zmienić ci opatrunek. – Gdy nieznajomy zaczął odwiązywać szmaty, którymi obwinął ranę Disofa, ten nie bez wahania w głosie odrzekł – Tak, wierzę.Nie przerywając zmiany opatrunku, mężczyzna zaczął mówić: – Zrozum to, że nie ma sensu dzielić wszystkiego co cię spotyka w życiu na przekleństwa i bło-gosławieństwa. Tłumaczyć sobie, że miałem fart lub pecha. To nie twoja droga. Spójrz raczej na to z tej perspektywy, że to co cię spotkało, dopuścił Bóg, a może nawet On sam za tym stał. – O nie! Nie w takiego Boga wierzę. Mój Bóg nie czyni nikomu krzywdy, mój Bóg jest dobry – wycharczał. – Być może tego nie pamiętasz, ale jeszcze kilka godzin temu zalałem twoją ranę winem. Zada-łem ci ból, który pozbawił cię przytomności. A więc zrobiłem ci krzywdę, jednak nie większą niż gdybym pozwolił gorączce, która już zaczęła trawić twoje ciało, dokończyć dzieła. Możesz więc być mi wdzięcz-ny, bo uratowałem twoje życie. – Disof drgnął. Spojrzał uważnie na rozmówcę i z uwagą słuchał jego dalszych słów. – Chodzi mi po prostu o to, jak ty odpowiesz na to co cię spotkało? Czy będziesz do końca ży-cia użalał się nad sobą czy też potraktujesz to przeżycie jako wyzwanie? Wyzwanie wobec, którego masz ruszyć tak sercem jak i głową. Przed tobą jest ich jeszcze wiele. Wyzwania te mają dać ci możliwość wzro-stu, rozwoju, nauki, napełniać cię coraz większą radością i wolnością. To trudna droga, droga pod górę. Jeśli jednak naprawdę wierzysz w Boga – t o j e s t t w o j a d r o g a Będziesz na niej stawał w sytuacjach i miejscach, które wydadzą się zbyt trudne. Wówczas wła-śnie najbardziej wierz i ufaj Bogu, że On czuwa nad tobą, jest przy tobie. I jeżeli jeszcze nie złapał Cię za rękę, to być może chce cię czegoś nauczyć. Z całą pewnością zaś wierzy w ciebie. Wierzy, że ci się uda. Ty zaś, ze swojej strony, chwyć się mocno doświadczeń z przeszłości, kiedy to już tyle razy, razem z Nim, zwycięsko wychodziłeś z opresji. I pamiętaj, że nie widzisz tego, co za horyzontem. Pogódź się z tym i jeszcze bardziej zaufaj Jemu, bo to, co tobie wydaje się porażką, może być kolejną na-uką. Dobrze to rozważ. – I co? Na jak długo wystarczy mi sił by tak żyć? – Dobre pytanie. Jeśli masz polegać tylko na sobie, to nie daję ci więcej jak dwa tygodnie. Ty jed-nak nie jesteś sam. Powiedziałeś, że twój Bóg jest dobry. Nie uważasz, że On ci pomoże? Rozpali w tobie iskrę, która, z twoją współpracą, zamieni się w ogień. Bądź uważny, rozważ to. On da ci wszystko, czego będziesz potrzebował. Pociągnie cię tam, gdzie sam nigdy byś nie dotarł. Mężczyzna skończył opatrywać ranę i usiadł przy ognisku, po czym wyciągnął z sakwy kawałki solonego mięsa, które zaczął piec nad ogniem. Disof wykorzystał tę okazję, by przyjrzeć się bliżej swoje-mu nieoczekiwanemu wybawcy. Człowiek, który siedział przed nim, nie musiał być wcale od niego star-szy! Obaj przez długi czas wpatrywali się jak płomienie smagają szczapy drewna. – Kim ty jesteś? – spytał przełamawszy ciszę i wewnętrzny opór. Zapytany odwzajemnił spoj-rzenie, a w jego oczach, uważny rozmówca, dostrzec mógł ciężar wielu doświadczeń, tak pięknych jak i trudnych. – W wielu miejscach zwą mnie Sługą Pana. Widzą bowiem, że służę ludziom i zawsze w Jego Imię. Ty możesz zwracać się do mnie Pawle. Lubię to imię, ponieważ przypomina mi moją słabość – to że daję wciąż za mało, a Bogu i tak to wystarcza. Sam o sobie myślę jak o gwałtowniku. Gwałtownik bo-wiem to ten, który ze wszystkich sił, pozwala Mu się pociągnąć. Zauważ, że to Bóg działa tu jako pierw-szy.

Sam o sobie myślę jak o gwałtowniku. Gwałtownik bowiem to ten, który ze wszystkich sił, pozwala pociągnąć się Bogu.

Page 24: Carissimus 53

24 Temat numeru - z dalszej perspektywy

Disof zmieszał się na te słowa i zasmucił. – Wiesz wszystko – wyrzucił ze złością patrząc w ziemie – na temat samego siebie i Boga. Wiesz, kim jest dla ciebie i jak masz w związku z tym żyć. A ja?… Ja nie wiem. Czuję, jakby ze wszyst-kich stron otaczała mnie ciemność, która pozostawia we mnie tylko pustkę. Przestaję wierzyć w osoby i wartości, których niegdyś byłem pewien. I wciąż wątpię w siebie. Skąd ty to masz? Też tego chcę! – Paweł zaczął bardzo powoli;

– Pamiętam czas… wielkiej bliskości z Bogiem. Kiedy to razem z innymi udaliśmy się, pod kierownictwem naszego na-uczyciela, na pustynię podobną do tej. Tamto miejsce i czas słu-żyły nam swoją ciszą, która wyciągała ze mnie to, co najważniej-sze. Wówczas to zmagałem się ze swoim mrokiem. W tej walce podtrzymywało mnie pragnienie życia. Coraz bardziej jednak by-łem gotowy pójść dalej. Wtedy on mnie złapał i poniósł dokąd chciał – zamilkł, a po chwili wyszeptał – Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść. Ten czas trwał jeszcze długo. Wydaje mi się czasem, że trwał całe moje życie. Zmienił mnie i to bolało. Jak

każda zmiana, gdy zostawia się stare, a przyjmuje nowość. Żywię nadzieje, że to kim dzisiaj jestem, sta-nowi owoc tamtych dni. Pragnienie życia wciąż pozostało i lubię wracać na takie pustynie. Tu przerwał, uśmiechnął się i dodał: – Dzięki niemu dzisiaj żyjesz. – Disof parsknął śmiechem i momentalnie złapał się za zranio-ny bok. – Ale co to za życie – wyjęczał. – No właśnie, co to za życie? –odrzekł Paweł bez cienia ironii. – Czasami myślę sobie, że całe to nasze życie ma na celu to, co tamte dni na pustyni, w których uczyłem się na nowo ufać Bogu i iść za Nim. Jest jak szkoła, w której krok po kroku, stosownie do naszych możliwości, Dobry Nauczyciel uczy nas zaufania do Niego samego. Rozumiesz już po co to odrzucenie podejścia szczęście – nieszczęście? Byśmy mogli się uczyć, otwierać na to, co chce nam dać. A On zawsze daje miłość! Czuję, że cała moja walka w tym życiu z nieprzyjacielem, jest zmaganiem o przyjęcie miłości Boga do mnie i opowiedzenie na nie z miłości. By objawił się w nas Boży Syn. Byśmy byli związani z Bogiem na wzór syna, który ufa swojemu ojcu tak, iż gotów jest iść na śmierć. Paweł wstał, a jego postać, w świetle ognia, wydawała się jeszcze większa niż uprzednio. Podał rękę Disofowi i powiedział: – Chodź. To, co zaraz ci powiem, dobrze jest usłyszeć pod otwartym niebem. – Wsparłszy się na ramieniu Pawła, rannemu udało się stanąć na nogach. Ze zdumieniem od-krył, że odzyskał już sporo z utraconych sił. Razem udali się korytarzem na zewnątrz. Było już po zmro-ku. Dookoła rozciągało się morze piasku. Aczkolwiek nie to przykuło uwagę wędrowców. Ich głowy podniosły się w górę, ku niebu roziskrzonemu miliardami gwiazd, pulsującemu jasną poświatą niczym ocean pełen żywych stworzeń. Disof poczuł jak gdyby skarby całego wszechświata zostały złożone przed ich oczyma. Pierwszy przemówił Paweł: – To miejsce, dawno temu, odwiedził pewien mędrzec. Gdy ujrzał to niebo wyrzekł Nie bójmy się być podobni do tych gwiazd. Każdy z nas jest do tego przeznaczony. Rozumiem te słowa jako przypomnienie, że i my jesteśmy stworzeni, ale także jako wezwanie bym świecił danym mi światłem i wskazywał drogę w ciemnościach. – No dobrze, pora już późna a ja obiecałem ci przecież opowiedzieć legendę. Disof spojrzał z zaciekawieniem na Pawła, który rozpoczął swoją opowieść. Custur przyszedł na świat w plemieniu ludzi, którzy dobrze znali przysłowie o gwiazdach. Na-ród ten pełen był wojowników, którzy walczyli o swoje przeznaczenie. Lecz potęga ich królestwa nie trwała wiecznie. Z upływem lat przybywało w nim coraz więcej ludzi tchórzliwych, niedorosłych do walki. Woleli oni zdradę, ucieczkę, zapomnienie. Mimo to, w ich sercach pragnienie utraconego światła wciąż tliło się, nie byli w stanie go stłumić. Kończyli więc ze sobą, wyrzekając się serca zakopanego w zie-mi. Wiedli żywot trupi.

Całe nasze życie jest jak szkoła, w której krok

po kroku, stosownie do naszych możliwości,

Dobry Nauczyciel uczy nas zaufania do Niego

samego.

Page 25: Carissimus 53

25Z Księgi Mądrości. Fragmenty

Gdy Custur się narodził, żyjących honorem, lśniących wewnętrznym światłem wojowników było tak niewielu, że przez szczep nazywani byli Innymi. To legenda o jednym z nich. Custur wzrastał, a wraz z latami coraz mocniej odczuwał pragnienia swego serca. Uświadamiał sobie, że coś ciągnie go na tą inną, tak rzadko uczęszczaną drogę. Bał się tego pragnienia. Jednocześnie mrok coraz głębiej zakradał się w jego wnętrze. W głowie młodzieńca rodziły się pytania: Czy na pewno zostałem dobrze stworzo-ny? A może źle? Dlaczego?! Custur przegrał swoją pierwszą bitwę, która miała go naznaczyć na długie lata. Znalazł sobie coś w czym był dobry i zakrył się tym w nadziei, że nikt go nie znajdzie. Sam uciekł bardzo daleko. Ten, który włożył w serce młodego Custura pragnienie gwiazd, nie zapomniał o nim. Posłał za nim swego sługę, który odnalazł go na granicy świata i sprowadził z powrotem. W trwającej wiele mie-sięcy podróży do domu, Custur uczył się, słuchając swego przewodnika. Bardzo go też pokochał. Słu-ga po wielokroć wskazywał mu, że pragnienia jego serca pochodzą od Boga. Niejeden raz zabierał go ze sobą w miejsca odludne, by tam młody wojownik mógł sam spotykać się z Najwyższym. Podczas jedne-go z takich spotkań Pan wystawił go na próbę. – W trakcie mego powrotu – wyrzekł Custur – z każdym krokiem głębiej Cię poznaję Panie, co-raz bardziej Ci ufam. Pragnę Cię kochać i iść za Tobą. Co mam zrobić, by iść tą inną drogą? By być świa-dom godności umiłowanego ucznia? Bo to przecież ta droga… Nie czuję tej miłości. Co zrobić?– Mistrz odrzekł – Zerwij ze sługą, którego po ciebie wysłałem, zostaw wszystko z czym jesteś związa-ny i co jest ci bliskie.Custur poczuł jak gdyby Pan, trafi ł go dokładnie w jego najgłębszą ranę. Cały aż zadygotał. Pomyślał: „Jestem w stanie to zrobić, przecież tyle już dla Niego zostawiłem.”–Ty wszystko wiesz… – zaczął. Jednocześnie pojawiła się w jego sercu inna myśl: „ Po co to wszystko? To zrywanie, co to znaczy?”Pragnął Pana. Co miał uczynić? Pomyślał o Nim. I rzucił Mu się w ra-miona. Trzymał Go mocno, nie puszczał. Przez głowę przemknęła mu jeszcze myśl: „co dalej?”, lecz wtedy ogarnął go pokój. Wiedział już, że przeszedł próbę. Rozpoczęła się rozmowa tych dwojga, zaczął Pan i mó-wił długo, aż do końca. Custur żył jeszcze wiele lat. Pozostał przez jakiś czas w rodzin-nym mieście, by następnie wyruszyć w podróż. Wszędzie, gdzie się znaj-dował, służył słabym, skrzywdzonym, najbardziej potrzebującym. Wie-lu pociągnął, by tak jak on, podążali drogą wąska, wciąż pod górę – dro-gą im właściwą. Mówiono, że gdy przemierzał wieczorami ulice miast, jego postać emanowała jasną poświatą. Przez całe swe życie postępował w nauce. Odszedł w dalekim kraju, w otoczeniu przyjaciół. Jednego z nich spotkałem i to on przekazał mi tą opowieść. Mówił, że gdy Custur umierał, wyciągnął ramiona, jak gdyby pragnął się do kogoś przy-tulić.

Disof spoglądał w gwiazdy. – Myślę – powiedział powoli – że Custur w ramionach Boga zro-zumiał, że nie musi zdobywać Jego miłości. Nie musi nic robić, by zasłużyć sobie na Jego miłość. Nie może na nią zasłużyć. On po prostu ją ma. Spojrzenia obydwu spotkały się. – Gdy patrzę w niebo – kontynuował – wierzę, że i ja mogę iść tą drogą. – Zamilkł, by po chwili dodać jeszcze: – Mamy odpowiednie miejsce i czas. Czy możesz zacząć mnie uczyć?

Bóg wystawił ich na próbę… Gdy przyjdzie czas, aby zdać sprawę, zajaśnieją blaskiem…

Mistrz odrzekł – Zerwij ze sługą, którego po ciebie wysłałem, zostaw wszystko z czym jesteś związany i co jest ci bliskie.

Page 26: Carissimus 53

Próbana

kartachBiblii

Maciej Wesołowski SJ

Temat numeru - z dalszej perspektywy26

Page 27: Carissimus 53

27Próba na kartach Biblii

Czy aby nie nazbyt często, zadajemy sobie pytanie: co zrobiłem w życiu nie tak, że jest ono w gruncie rzeczy zlepkiem problemów, kryzysów i prób? Czy nasza frustracja nie jest tym większa, im coraz głośniej pobrzmiewa nam w sercu: jaki to ma wszystko sens? Do czego mnie to zaprowadzi?

Nie potrafi ąc odpowiedzieć na żadne z tych pytań absolutnie nie przychodzi nam na myśl, że być może kryzys jest całkiem naturalną, wpisaną w życie człowieka rzeczywistością. Może bardziej słuszną jest po-stawa zmierzenia się z doświadczeniem, które na mnie spada? Może Bóg tym samym, utrzymuje mnie w postawie czujności? Jestem w stanie zachować pogodę ducha, ponieważ nabierają wówczas mocy i sen-su słowa: Militia est vita hominis super terram – bojowaniem jest żywot człowieczy na ziemi. ( Wlg; Hi 7,1) Odpo-wiedzią na postawione wyżej pytania wydają się być wtedy słowa: Pan Bóg Twój, doświadcza cię, chcąc poznać czy miłujesz Pana, Boga swego, z całego swego serca i z całej duszy (Pwt 13,4).Kiedy usiłuję, choć na chwilę, zamyślić się nad obecnością próby w naszym życiu, nieocenioną pomocą staje się księga wzlotów i upadków człowieka - Biblia. Otwiera się ona jako nieograniczone źródło bar-dzo różnych ludzkich postaw wobec częstych przeciwności losu. Mówiąc zatem o doświadczeniu, pa-trząc na nie przez pryzmat ksiąg Starego i Nowego Testamentu, już na samym początku, trzeba pokusić się o wyjaśnienie pochodzenia biblijnego próbować. Tylko w Nowym Testamencie pojawia się ono sześć-dziesięciokrotnie.W oryginalnym tekście greckim odpowiada ono bowiem rzeczywistości przynajmniej podwójnej. Jed-no z nich jest wyrazem testowania, sprawdzania, badania czegoś, doświadczania i ono w przekła-dzie Septuaginty jest określane czasownikiem dokimadzein. Drugie zaś, rozumiane jako kuszenie, wysta-wianie kogoś na próbę, opisywane jest przez greckie peiradzo. Bardzo ciekawe, że pierwotnym znacze-niem peiradzein było, po prostu, sprawdzenie wytrzymałości danej osoby i przetestowanie jej możliwości. Wydaje się, że większą funkcję w Piśmie Świętym, ma jednak znaczenie oddane przez greckie dokimadzo, gdzie jest mowa o poddawaniu próbie wartości człowieczeństwa, gdzie rodzi się pytanie czy człowiek jest w stanie odpowiedzieć miłością na miłość. Koniecznym jest więc postawienie pytania: kto zsyła na nas różnego rodzaju doświadczenia? I tak liczne przykłady biblijne pokazują, że często doświadczającym jest sam Bóg, który pragnie mnie poznać do głębi i dać mi życie. Czyż to nie On zgadza się na poddanie próbie sprawiedliwego Hioba, mówiąc do kusiciela: Oto jest w twej mocy [Hiob]. Życie mu tylko zachowaj (Hi 2,6)? Również sam człowiek często usiłuje sprawdzić sam siebie chcąc być jak Bóg. Jest tak-że książe kłamstwa, który próbę zamienia w pokusę: (...) Na pew-no nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otwo-rzą wam się oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło (Rdz 3,4-5).Próbowałem więc spojrzeć na drogę poszukiwania wolności człowieka, wychodząc od doświadczeń opisywanych na kartach Starego Testamentu, a kończąc na naj-wznioślejszej próbie, jakiej poddany został Chrystus, a tym samym Jego ciało, jakim jest Kościół.

Doświadcza i kocha

Aby w miarę możliwości zrozumieć drogę człowieka ku wolności na kartach Starego Testamentu, trzeba choć trochę zaznaczyć sposób, w jaki Bóg działał wobec swojego ludu. Z jednej strony Stwórca zapra-szał człowieka, by najpierw powziął na siebie zobowiązania wynikające z przyrzeczenia, jakie Jemu wcze-śniej złożył. Później opierał On swoją relację z ludem na przeobrażonym z przyrzeczenia przymierzu. Bogu zależało już na tym, aby lud okazał swoją wierność i aby potwierdził swoje oddanie Jemu. Wresz-cie nadeszła dla wybranej grupy próba nadziei, która najgłębiej umocniła relację Boga i człowieka. Owa próba polegała na uświadomieniu sobie i przeciwstawieniu się działaniom kusiciela, który nieustannie jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć (1P 5,8). Z drugiej strony, Bóg doświadcza całą ludzkość zbiorowo (Wj 3-15) jak i wybranych, pojedynczych ludzi

Koniecznym jest więc postawienie pytania: kto zsyła na nas różnego rodzaju doświadczenia?

Page 28: Carissimus 53

28 Temat numeru - z dalszej perspektywy

(Jr 20,14-18) chcąc, jakby jeszcze bardziej podkreślić wyjątkowość relacji, w jaką wchodzi ze swoim lu-dem. Myśląc o próbie ogółu, przychodzi obraz początków ludzkości. Bóg, który ofi arowuje człowieko-wi, zupełnie niezasłużenie, swoją miłość, oczekuje także wolnej odpowiedzi ze strony człowieka. Ufa, że człowiek wybierze wolność i tym samym stanie się odpowiedzialny i Jemu oddany. Popatrzmy, że Adam jednak nie przechodzi tej próby zwycięsko i dlatego pomiędzy próbę a jego wybór wkrada się pokusa. Odtąd próbą człowieczeństwa jest walka z kłamstwem. Walka o to, by ciągle wybierać prawdę. Pragnę przywołać teraz na pamięć niektóre z postaci, które Jahwe próbował szczególnie. Czy takim człowiekiem nie był Abraham, któremu Pan kazał złożyć w ofi erze swego, jedynego syna Izaaka? Z Księ-gi Rodzaju: (...)A po tych wydarzeniach Bóg wystawił Abrahama na próbę [epeiradzen]. Rzekł do Niego <Abraha-mie!> A gdy on odpowiedział: <Oto jestem> - powiedział: <Weź Twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofi erze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę>(Rdz 22,1-2). Tak bardzo szoku-jąca próba względem ojca narodu, jaką powziął Bóg, konfrontowana jest z ogromną wiarą w słuszność Bożego planu, jaką miał Abraham. Jej owocem było dobrowolne posłuszeństwo, które sprawiło, że wola Boga i Abrahama stały się jedną. Orygenes w jednej ze swoich homilii na temat ofi arowania Izaaka poda-je, iż ojciec doznaje potrójnego cierpienia, kiedy Bóg kolejno mówi o Izaaku, mówiąc o Nim po imieniu, jako o najdroż-szym i umiłowanym. Dalej uważa on, że ów pagórek jest tak-że symbolem walki w drodze. Walki pomiędzy uczuciem, a wia-rą, między miłością Boga i miłością ciała, między powabem obecnych dóbr i nadzieją na dobra przyszłe. Orygenes jednoznacznie wiąże ofi arę z Izaaka z ofi arą Chrystusa. Jego myśl, jest przedłuże-niem nauki płynącej z Listu do Hebrajczyków: Dzięki wierze Abraham, wystawiony na próbę, ofi arował Izaaka, i to jedynego syna składał na ofi arę, on, który otrzymał obietnicę, któremu powiedziane było: Z Izaaka będzie dla Ciebie potomstwo. Pomyślał bowiem, iż Bóg mocen jest wskrzesić także umarłych, i dlatego odzyskał go, na podo-bieństwo [śmierci i zmartwychwstania Chrystusa] (Hbr 11, 17-19).

Powszechny i wieczny dramat człowieka

Urzekającym przykładem człowieka doświadczanego jest również bogobojny Hiob. Niezwykle ciekawie postać tą, przybliża nam kard. Carlo Maria Martini. Uważa, iż jest to z pewnością postać fi kcyjna. Sym-bol człowieka sprawiedliwego, który nie daje żadnego powodu by ściągać na siebie zło. Tym bardziej nie jest on przyczyną tego zła w świecie. Uważa dalej (C.M.Martini), że: w postaci Hioba odnaleźć się może każ-dy człowiek dobrej woli, który jest wrażliwy na Boga i jego tajemnicę. Uderza mnie zawsze pokora Hioba, którą na początku księgi wyraża słowami: Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione (Hi 1,21). Pewnego rodzaju zakład, jaki Bóg podejmuje z szatanem jest tak naprawdę wiarą i zaufaniem Stwórcy, że Hiob odnajdzie w sobie wolność, jaka została mu niegdyś dana. Walka jaka toczy się o Hioba, w gruncie rzeczy toczy się także o każdego z nas. Alonso Schőkel SJ – współczesny komentator tej Księgi zaprasza nas do głębokiej refl eksji nad kondycją człowieka: Świę-te misterium o Hiobie jest zbyt przejmujące, by mogło pozostawić czytelnika obojętnym. Kto nie wejdzie w tę akcję ze swo-imi pytaniami i odpowiedziami wewnętrznymi, kto nie zajmie stanowiska pełnego pasji, ten nie zrozumie dramatu, któ-ry z jego własnej winy pozostanie niedokończony. Ale jeśli osobiście wejdzie w tę akcję Księgi i zajmie wyraźne stanowi-sko, to wtedy odkryje siebie pod spojrzeniem Boga, ujrzy siebie jako tego, który został wystawiony na próbę w tym wiecz-nym i powszechnym dramacie człowieka Hioba.

Próba nadziei

Zatrzymajmy się teraz nad przykładami, które zostały objawione w tekście Nowego Przymierza. Idąc za myślą francuskiego jezuity Xaviera Leona Dufour’a chcę wyróżnić przynajmniej trzy aspekty doświad-czenia w Nowym Testamencie. Pierwszym skojarzeniem jest, rzecz jasna, próba samego Chrystusa, ale o niej na końcu. Zaraz po niej, próba całego Kościoła, jakiej poddaje go Bóg. I wreszcie mowa również

Kto nie wejdzie w tę akcję ze swoimi pytaniami i odpowiedziami wewnętrznymi, kto nie zajmie stanowiska pełnego pasji, ten nie zrozumie dramatu, który z jego własnej winy pozostanie niedokończony.

Page 29: Carissimus 53

29Próba na kartach Biblii

o indywidualnej próbie każdego chrześcijanina. Teraz trochę więcej o dwóch ostatnich. Doświadczenie całego Kościoła ma na celu, po pierwsze, scalenie się z misją Chrystusa, a po drugie prze-śladowanie, którego doświadcza, ma być przyczyną umacniania wierności wszystkich wiernych. Najwyż-szym zaś stopniem próby Kościoła w wymiarze eschatologicznym, jest męczeństwo Jego członków. Wte-dy najpełniej brzmią słowa samego Chrystusa: Wyście wytrwali przy Mnie w moich przeciwnościach (Łk 22,28). Nagrodą za wytrwałość jest przebywanie z Jezusem w chwale. Pięknie mówi o tym Święty Jakub Apostoł w swoim liście: Błogosławiony mąż, który wytrwa w pokusie [peirasmou] gdy bowiem zostanie poddany próbie [doki-mos] otrzyma wieniec życia obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują (Jk 1,12). Nie sposób nie przywołać w kon-tekście indywidualnej próby każdego wierzącego słów Apostoła Narodów, Świętego Pawła: Wszystkich, którzy chcą zbożnie żyć w Chrystusie Jezusie, spotkają prześladowania (2Tm 3,12). Można tutaj mówić o pewnej drodze miłości, któ-rą podąża spragniony Jezusa wierzący. Jest to droga od świa-domego wyboru do poważnego przymierza z samym Bogiem. Droga, podczas której poddawane są próbie wszystkie aspek-ty życia chrześcijańskiego: wiara, nadzieja, ufność, otwartość na działanie Ducha etc. I do takiej właśnie wędrówki zachęca nas, w swoim liście, ponownie Święty Jakub: Za pełną radość po-czytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadcze-nia. Wiecie, że to co wystawia naszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość. Wytrwałość zaś winna być dziełem doskonałym, abyście byli doskonali, nienaganni, w niczym nie wykazując braków (Jk 1, 2-4). Co do próby samego Chrystusa, niesamowita jest złożoność Jego misji, jaką otrzymał od Ojca. W życiu Jezusa rzeczywistość próby mieszała się bardzo często z rzeczywistością pokus, które potrafi ł przezwy-ciężać (Mk 3,33). Pierwszym zwycięstwem Mistrza jest triumf nad kusicielem na pustyni. Porównywany jest często w tej scenie z praojcem Adamem. Wiedziony był przez Ducha na pustyni czterdzieści dni, i był ku-szony przez diabła (Łk 4,1). Pustynia jako symbol braku życia paradoksalnie okazuje się być ziemią, która przynosi owoc, w postaci zwycięstwa Chrystusa nad szatanem. W całym życiu Jezusa zachodziła moż-liwość przełożenia swojej woli nad wolę Ojca. Jego ciągłe rozeznawanie, czemu najpełniejszy wyraz dał w ogrodzie Getsemani (Łk 22,39-46), ukazało oblicze Pana, zmagającego się z dylematem – wola Ojca, a mój strach. Chrystus - Sługa cierpiący (Iz 53,11) dopełnia swojej misji wybierając ostatecznie śmierć na krzyżu. Jest to bezapelacyjnie najwyższa cena jaką ponosi, aby uczynić nas ludźmi usprawiedliwiony-mi i wolnymi. Dzięki Niemu stajemy się grupą wybraną przez Ojca. Jezus jest de facto tym, który dla Nas przechodzi próbę nadziei, próbę w której pokonując kusiciela, ofi arowuje nam życie. Bo to On jest drogą, prawdą i życiem (J 14,6).

1. Biblia Tysiąclecia, Pallotinum, Poznań 20082. Septuaginta, Deutsche Bibelgesellschaft, Stuttgart 20063. Dufour X.L., Słownik Teologii Biblijnej, Pallotinum, Poznań – Warszawa 19734. Dufour X.L., Słownik Nowego Testamentu, Księgarnia Świętego Wojciecha5. Martini C.M., Wytrwaliście przy mnie w moich przeciwnościach, WAM, Kraków 19986. Orygenes, Homilie o Księdze Rodzaju, WAM, Kraków 20127. Bolewski J., Inicjacja Mądrości. Dla życia, duchowości, teologii. Wydawnictwo Święty Wojciech, Po-znań 2012

Można tutaj mówić o pewnej drodze miłości, którą podąża spragniony Jezusa wierzący. Jest to droga od świadomego wyboru do poważnego przymierza z samym Bogiem.

Page 30: Carissimus 53

30 Temat numeru - z dalszej perspektywy

Myśl Stwórcy myślą stworzenia

Mateusz Pęksa SJ

Pytania odświeżają duszę i świadomość człowieka. Odświeżają również jego życiowe powołanie, przypominając mu na nowo, kim jest lub kim być powinien.

Wielu pisze o powołaniu czy swoistego rodzaju drodze wyznaczonej przez Pana, rozwodząc się nad czynnikami, które miały bezpośredni wpływ na podjęcie ich życiowej decyzji. W tym miejscu chciałbym się tego wystrzec, gdyż zależy mi na uniknięciu analizowania konkretnie swojego powołania, lecz ponie-kąd korzystając ze swoich doświadczeń na dotknięciu obranego przeze mnie problemu. Rozpoczynając chciałbym podkreślić, a właściwie wyostrzyć pewne istotne dla mnie kwestie pozwalające czytelnikowi niejako na bliższe zrozumienie moich słów. Niejednokrotnie modląc się, rozważając nad hasłem prze-wodnim tegorocznego Carissimusa, próbując w jakiś sensowny sposób odnieść je do swojej osoby tak by pisząc wpasować się w przyjętą przez redaktora konwencję, a tym samym nie stać się niewolnikiem tema-tu. Uznałem, iż podejmę się ukazania czasu poprzedzającego nowicjat jako swoistą formę próby. Dopre-cyzowując, mam na myśli okres czasu, który rozpocznie decyzja o wstąpieniu. Pisząc o owym czasie, po-staram się spojrzeć na niego nie przez pryzmat czegoś co nas przytłacza, paraliżuje czy blokuje, ale wręcz przeciwnie czegoś co poniekąd nas otwiera i pobudza do działania.

Page 31: Carissimus 53

31Myśl Stwórcy myślą stworzenia

Głos Boga

Czytając niedawno jedną z franciszkańskich lektur, natrafi łem na fragment, który wydaje się być idealną syntezą procesu bycia powoływanym: Bóg pragnie wyłącznie postawy słuchania z naszej strony. Szuka naszej dyspozycyjności, bezwzględnej gotowości otwarcia się na to, co do nas mówi i czego od nas żąda. Postawa taka jest jednocześnie wchodzeniem w Jego wolę, bycie posłusznym Jego słowu, wykonywanie Jego poleceń. Tylko w ten sposób możemy się przypodobać Panu, stać się Jego uczniami. W ten sposób postawa posłuszeństwa przyjmuje konkretne, materialne rysy. Staje się ciałem, które w Chrystusie Jezu-sie otrzymuje wyraz najpełniejszy. Myślę, iż usłyszawszy głos Boga odnośnie naszego powołania i czując, że właściwie go interpretujemy jednocześnie dostępujemy pewnej formy łaski. Jest to także czas, kiedy otwiera się przed nami niewyobrażal-na sfera do rozwoju i wzrostu. Chcąc uniknąć błędnego od-bioru zaznaczam, że nie twierdzę, iż osoby w momencie po-dejmowania konkretnej decyzji co do swojej drogi życiowej, miałyby w konsekwencji dostępować lepszych bądź innych warunków do np. wzrostu na płaszczyżnie bycia lepszym ka-tolikiem. Zmierzam raczej do tego, że np. osoby decydujące się na życie zakonne, często w opinii społeczeństwa, popeł-niają jakiś totalnie abstrakcyjny błąd. Zostają niejako uznane za osoby, które miały przed sobą ogromne drzwi, nad który-mi widniał napis wszystko, a potykając się o dziwne i wyimaginowane przeświadczenie o istnieniu pragnie-nia realizowania swojego powołania, wpadły do dziury, która została kiedyś nazwana, nie wiadomo przez kogo, zmarnowanym życiem. Każda decyzja wiąże się z wyborami, czyli również ze stratami. Uważam, że chcąc stanąć przed sobą w prawdzie, ale i także decydować o sobie w poczuciu dojrzale pojmowanej świadomości, trzeba wykonać konstruktywny bilans. Wiem, że ktoś może mieć problem z przeprowa-dzeniem jakiegoś sensownego rekonesansu swoich pragnień. I dobrze, bo takowe sytuacje tj. problema-tyczne zazwyczaj wymagają głębszego przemyślenia, ograniczając tym samym możliwość pochopnego podjęcia złej decyzji. Zdaje się być oczywiste, że właśnie w takich momentach stajemy się być szczegól-nie przywiązani do osób, które nas otaczają, czy do rzeczy, z których korzystamy i myślę, że to jest zu-pełnie normalne, bo jesteśmy ludźmi. Podejmując decyzję o wstąpieniu do zakonu, nie podejmuje się jej tylko raz. Każdy kolejny dzień w następstwie owej decyzji staje się być pewnego rodzaju sprawdzianem dojrzałości, a właściwie autentyczności naszego wyboru. Ważne jest to, co z tym w owym czasie zrobimy, ale wydaje mi się, że dużo ważniejsze jest to, czego nie zrobimy. Chcąc niejako ukonkretnić wydźwięk tej myśli, można by przywołać przykład postawy prawie natychmiastowego popadnięcia w chęć całkowi-tej rezygnacji z wcześniej podjętej decyzji tylko dlatego, że np. zostaliśmy w jakiś sposób zgorszeni przez księdza czy zakonnika. Trudności i upadki w przeżywaniu swojego powołania zawsze będą obecne, bo są wpisane w naturę człowieka. W jednej z książek o Świętym Ojcu Pio znalazłem takie oto słowa: Tuż przed wstąpieniem do zakonu i pożegnaniem z rodzinną Pietrelciną, w czasie modlitwy w kościele miał niezwykłą wizję: ukazała się mu Matka Boża z Jezusem, którzy go zachęcali do wytrwania. Zastanawiał się: co to ma znaczyć? Czyżby miały się pojawić jakieś trudności? I tym razem jego odpowiedzią było: Niech się dzieje wola Pana!.Odczytując je z perspektywy osoby wiedzącej o Świętości bohatera, pozosta-je tylko utwierdzić się w przekonaniu o normalności co do występowania zjawiska pojawiania się zawi-łych dylematów, a także strapień w jakże specyfi cznym czasie jakim jest niewątpliwie prenowicjat. Niezależ-nie od tego kim jesteśmy, gdzie mieszkamy, czym się fascynujemy będziemy wypróbowywani. Dany czło-wiek otrzymuje powołanie do życia zakonnego, ale to Kościół je rozeznaje i nie dokonuje tego w żaden inny sposób jak właśnie odczytując rezultaty prób, którym poddał nas Pan. Mnogość prób jest w stanie się ukazać dopiero po głębszej refl eksji. Zastanawiając się nad tym, dochodzę do wniosku, że jest to tro-chę tak jak odnajdywanie w łamigłówce piątego kwadratu stanowiącego obwód czterech pomniejszych. Można podjąć się odczytania w tym kluczu chociażby samego czasu jako próbę, który pozostawia Bóg człowiekowi od momentu poczucia pragnienia bycia zakonnikiem.

Zostają niejako uznane za osoby, które miały przed sobą ogromne drzwi, nad którymi widniał napis „wszystko”, a wpadły do dziury, która została kiedyś nazwana zmarnowanym życiem.

Page 32: Carissimus 53

32 Temat numeru - z dalszej perspektywy

Qui rogat non errat

Mógłbym w tym miejscu zająć się rozważaniem nad nieco bardziej konkretnymi przykładami i sytuacja-mi ze swojego życia. Spróbować wyrwać się trochę ponad powierzchnię dzielącą mnie w jakiś sposób od czytelnika. Powierzchnię sprowadzającą się jedynie do złudnego poczucia ludzkiej intymności. Aczkol-wiek, czuję, że te wszystkie próby, których doświadczyłem w czasie swojego prenowicjatu były tak bardzo nieoryginalne i zasadniczo nieważna jest ich treść, lecz to co zostawiają po sobie. Jeśli miałbym podzie-lić się czymś, co może być przydatne, to chyba jedynie tym, że wszystkie tego typu doświadczenia życio-we, prędzej czy później, kończą się zadaniem sobie kilku ważnych pytań. Gdy myślę o nich, przypominają mi sceny jednego z hol-lywoodzkich fi lmów, kiedy to amerykańscy żołnierze stacjonujący w Wietnamie, pomiędzy jednym napalmem a drugim, biorą szyb-ki, zimny prysznic. Pytania odświeżają duszę i świadomość czło-wieka. Odświeżają również jego życiowe powołanie, przypomi-nając mu na nowo, kim jest lub kim być powinien. Tylko pytanie, które sobie stawia lub które stawiają mu inni, jest w stanie rozbu-dzić w nim nowe pragnienie lub wskazać mu nowe cele, wpro-wadzić go w nową rzeczywistość, dotąd nieznaną. Jestem w peł-ni świadomy tego, że po przeczytaniu kolejnego akapitu czytelnik może odnieść wrażenie, że chyba z tym tekstem jest coś nie tak, ponieważ słowa, które znajdują się poniżej, w sposób oczywisty, zaprzeczają temu, co napisałem dosłow-nie kilka linijek wcześniej. Na swoją obronę pozostaje mi tylko dodać, iż ów akapit jest owocem rozmo-wy ze współbratem a przede wszystkim jego porady. W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak tylko zaprosić na nutkę awangardy w mojej obecnie byłej wizji tego tekstu.

Zimny, grudniowy wieczór

Pamiętam, jak kiedyś wracając w zimny grudniowy wieczór z dwudziestek od Dominikanów, przechodząc ulicą Św. Anny, stałem się świadkiem jednej z tych scen, które zapamiętuje się na długo. Zatrzymując się na chwilę, by obejrzeć przepiękne, nowiutkie, czarne BMW i snując marzenia o zbliżającej się choince, przyklejony zmarzniętym policzkiem do szyby, po kilku sekundach spostrzegłem, że koło tego samocho-du, w niewyjaśnionych okolicznościach, pojawiły się jeszcze dwie osoby. Trochę skrępowany, udając, że akurat sznuruję buta, usiłowałem wtopić się w otoczenie, w każdym razie nieważne jest jak to wygląda-ło, ogólnie nie wyszło za naturalnie. Koło nowej czterolitrowej szósteczki zobaczyłem młode małżeństwo. Widać było, że to wykształceni, dobrze sytuowani ludzie. Ona była wysoką, zgrabną brunetką o twarzy tak pięknej, że choćbym postarał się nie wiem jak opisać ją tutaj słowami, a potem pomnożył to przez dwa i dodał nieskończoność, to i tak bym nie odniósł, nawet w najmniejszym stopniu, zamierzonego po-ziomu satysfakcji z przedstawienia tego, co widziałem. Sposób w jaki mówiła do męża, ale także w jaki się poruszała, bardzo konkretnie wskazywał na wysoką klasę i niepospolitość owej kobiety. Przechodząc do opisu jej towarzysza. Był to normalnie wyglądający facet mający może trzydzieści pięć lat, elegancko ubrany. Pewnie prawnik. Znalazłszy się na chodniku, po drugiej stronie ulicy, oglądając wystawę sklepo-

wą, w odbiciu szyby obserwowałem tą dwójkę. Padał gęsty śnieg. Stojąc niedaleko restauracji, czułem wydobywający się co jakiś czas przez otwierane drzwi, zapach świeżutkich pierniczków. Do moich uszu dochodziły różne przeplatające się dźwięki. Z jednej strony kolędy śpiewanej przez mały chórek dziewczynek stojących pod kościołem, z drugiej odgłosy dorożek, które woziły bawią-cych się ludzi, a jeszcze z innej świątecznego kiermaszu na rynku. Ogólnie czuć było w powietrzu atmosferę nadchodzących świąt. I w dodatku ta para zakochanych. Zazdrościłem mu, myśląc: ten gość ma wszystko. Postukując butem o but, mając pozornie zupeł-nie poważną minę, gdzieś w głębi cieszyłem się, wyobrażałem so-

Ona była wysoką, zgrabną brunetką. Sposób w jaki się poruszała, bardzo konkretnie wskazywał na wysoką klasę i niepospolitość owej kobiety.

Jestem w pełni świadomy tego, że po przeczytaniu kolejnego akapitu czytelnik może odnieść wrażenie, że chyba z tym tekstem jest coś nie tak.

Page 33: Carissimus 53

33Myśl Stwórcy myślą stworzenia

bie jak to jest być na jego miejscu i być tak szczęśliwym. Moje uczucie w sposób ostatecznie pełny przed-stawił Neil Burger w Iluzjoniście, kiedy inspektor Uhl stojąc na peronie, trzymając w ręku plan drzew-ka pomarańczowego, odkrywa całą prawdę. W jednej sekundzie cała sytuacja zmieniła moje odczucie. Uświadomiłem sobie, że ten człowiek jest na wózku inwalidzkim. Zauważyłem to od samego początku, ale to tak bardzo nie pasowało do tej idyllicznej sceny, że ani przez chwilę o tym wcześniej nie pomyśla-łem. Zmieszany, a może trochę zagubiony w całej tej jakże pokrętnej sytuacji, usiadłszy na jednej z ławek znajdującej się przy pobliskich Plantach, zacząłem zastanawiać się nad tym, co przed kilkoma minutami w ogóle się stało. Można by zadać sobie pytanie: po co właściwie o tym piszę? Myślę, że są takie chwile w życiu każdego człowieka, gdy nieważne jest to, ile książek przeczytałeś, jak bardzo jesteś inteligentny czy mądry. W takich sytuacjach czerpiesz zupełnie z innego złoża, uzmysławiasz sobie coś na poziomie nieporównywalnie innym, niż podczas chociażby codziennych zajęć lekcyjnych, kiedy też uczysz się cze-goś nowego. Jest to wzrost, który odbywa się w sferze najcenniejszej z ludzkich (w moim przekonaniu). W sferze człowieczeństwa. Wydarzenia z tamtego wieczoru, w jakiś sposób, mnie zmieniły, wpłynęły na moje przywiązania co do wartości, którym tak bardzo dałem się złudnie zachwycić, tudzież pozyskać.

Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?

Zbliżając się już do końca, chciałbym zacytować w formie konkluzji słowa, które kiedyś usłyszałem pod-czas spowiedzi. Mianowicie, że nie ma Nikogo, kto byłby tak bardzo obiektywny w swojej subiektywno-ści i odwrotnie jak Pan Bóg i myślę, że coś w tym jest. Człowiek poprzez swoją wolną wolę pisze wła-sną historię tutaj na ziemi, a Bóg wypróbowuje każdego dokładnie w ten jedyny słuszny i przeznaczony właśnie dla niego sposób.

Page 34: Carissimus 53

34 Temat numeru - z dalszej perspektywy

Próba MieczaMichał Król SJ

tał jak zwykle, w pełnej zbroi, w tym samym miejscu, przygotowując się do kolejnej walki. Z delikatnie pochyloną głową, przez otwartą przyłbicę patrzył na leżący przed nim Miecz. Wiedział, że to jedna z naj-potężniejszych broni, jaką pozostawił po sobie jego Pan. Drżał na myśl o potędze Miecza, w którym sku-piła się moc Wodza, który odszedł już dawno, pozostawiając Go po Sobie. Niektórzy za legendę uważali

to, że Pan pozostał żywy w swoim orężu, że pozostawił tam swojego Ducha. Szermierz miał świadomość, że cięcia jakie Nim za chwile wykona są zdolne przeszyć kamienne serca stojących przed nim niewolników ziemi. Niegdyś sam był nie-wolnikiem i to właśnie Pan go oswobodził. Teraz bał się, że nie udźwignie tego ciężaru, że nie jest godzien by kontynu-ować to dzieło. Na dodatek, z góry patrzyła nań Dama jego serca, której oddał się na służbę. Odziana w drogocenny zło-togłów, piękna i dostojna… czekała na jego ruch. Wtem rycerza uderzył gwałtowny wicher. Podniósł Miecz. I z wciąż otwartą przyłbicą - ruszył. A wśród ciszy niczym błysk klingi rozległ się jego głos: „Słowa Ewangelii według świętego Jana…”

Już od dzieciństwa osoba czytająca była dla mnie kimś wielkim. Gdy moje możliwości czytelnicze były jeszcze ograniczone, taką osobą stał się mój tata. Czytał mi na głos różne książki – przygodowe, histo-ryczne, o świętych. Każda z nich pobudzała i rozwijała moją wyobraźnię, inspirowała. Już wtedy wie-działem, że słowo ma moc – moc twórczą. Każde jednak słowo miało swoje granice. Inspiracja i fascy-nacja, po pewnym czasie, ustępowała miejsca uczuciu wypalenia. Miecz się tępił. Wiele czasu minęło za-nim poznałem Słowo „(…) przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osą-dzić pragnienia i myśli serca.” (Hebr. 4, 12n) – wiecznie ostre. Stało się to podczas mojej pierwszej mo-dlitwy Pismem Świętym metodą ignacjańską. Były to rekolekcje pierwszego stopnia Szkoły Kontaktu z Bogiem w Ciężkowicach.

mroku widać było zarys biegnącej postaci. Przemykała w gąszczu drzew jak cień. Przeciągłą ciszę prze-rywał tylko łopot jej czarnego płaszcza i ciężki oddech. Duży kaptur skrywał przerażoną twarz. W swych kurczowo zaciśniętych dłoniach, zgrabiałych już od zimna, coś trzymała. Przed kimś próbowała coś ukryć. Niefortunnie zahaczając nogą o wystający korzeń, zwaliła się na ziemię. Wtedy, ciemność przeciął

świst Ostrza, które uderzyło postać słowami: JA JESTEM PAN.”

A ty kolego „bujasz w obłokach”. Słowo istotnie uderzyło jak miecz, rozbiło skamieniałość mojego ser-ca, rozświetliło mrok, w proch rozniosło łańcuchy wszelkiej niewoli. W sercu zapanowała radość i pokój, wyrażona żywym śmiechem. A ostatecznie powątpiewającym, ironicznym pytaniem: ha, ja w obłokach? Wtedy nastąpiła refl eksja, która przyniosła odpowiedź – rzeczywiście, do czego ja dążę…? Pan przemó-wił w moim sercu. Poznałem cząstkę mocy Słowa Bożego, która zmieniła moje życie. Zapragnąłem od razu by to Słowo zgłębiać. A z biegiem czasu by je przekazywać - jak pisze apostoł Paweł w czwartym rozdziale drugiego listu do Tymoteusza - „wykonać dzieło ewangelisty”. Bo skoro na mnie zatwardzia-łym grzeszniku, Miecz ten się nie wyszczerbił, to ile dobrego może on zdziałać dla dobra dusz. To oczy-wiście był dopiero początek…

rzez okiennice wpadał wąski słup światła. Przykrywał świetlistą łuną, klęczącego na środku komnaty, młodzieńca o twarzy wyrażającej niepokój. Stalowa kolczuga mieniła się barwami tęczy, a lśniąco biała tu-nika kontrastowała z rumieńcem na jego twarzy. Stoczył w swoim życiu już wiele walk. Blizny na duszy i ciele pozostaną na zawsze. Lecz tu, po długich bojach, jego życie zmienia swój bieg. Nie dla zasług i próż-

nej sławy, lecz by służyć swemu Panu, ruszyć w bój ku Jego większej chwale. Z cienia wyłania się, dzierżąca miecz, postać preceptora. Dotyka, sztychem głowni, ramion wybrańca, mówiąc: „Niniejszym pasuję cię na…”

Page 35: Carissimus 53

35Próba miecza

Długa droga czekała mnie by móc ćwiczyć władanie Mieczem pod okiem Mistrzów. Dzięki Bożej ła-sce zostałem przyjęty do Towarzystwa Jezusowego. Pierwszą próbą były już egzaminy, które sprawdza-ły dogłębnie jak Boże Słowo kiełkuje w moim sercu. Czy potrafi ę wyrazić to, co „gra mi w duszy”? Czy mam „(…) kręgosłup dość mocny, umysł otwarty, jasne idee i serce większe niż świat…”- jak pisał o. Pe-dro Arrupe. Od momentu decyzji do wstąpienia w mury kolegium minął szmat czasu. Okres ten pełen pokus, wzmożonej działalności Złego, był niewątpliwie próbą słowa. Jak wyjaśnić wszystkim to, czego się podejmuję? Niezrozumienie, niekiedy bunt parowało umiejętnie zadawane „cięcia wyjaśnień”. Wiele osób zaczęło traktować mnie jak małego księdza, który powinien już wiele widzieć. Tak więc we włada-nie Mieczem musiałem się wprawiać już od początku. Szczęśliwie, Pan nie daje ginąć swoim giermkom!

łońce oświetlało pobielane mury twierdzy, która górowała nad niewielką wioską. Przed bramami stał nie-znaczny, objuczony przeróżnymi tobołkami mężczyzna. Przy akompaniamencie trzepocących sztandarów i świergocie ptaków, sprawiał wrażenie wędrownego kuglarza ze wschodu. Pewnie tak osądziłoby go nie-wprawione oko, gdyby nie jeden drobny szczegół, który przykuł uwagę strażnika ukrytego w cieniu rozło-

żystej lipy. Podparty o halabardę żołdak, widząc wystającą z pakunku rękojeść szlachetnego Oręża i glejt preceptora otwo-rzył pospiesznie wrota…

Droga Miecza, głoszenia Ewangelii, jest czymś, co wymaga odpowiedniej formacji. Nowicjat jest dla mnie czasem walki, weryfi kowania predyspozycji, próbowania się w powołaniu. Z doświadczenia wiem,

© Fabryka Słów

Page 36: Carissimus 53

36 Temat numeru - z dalszej perspektywy

że bez natchnienia Ducha, nie da się głosić Bożego Słowa w postaci konferencji, homilii, czy kazań. Dla-tego najważniejszy jest kontakt z Panem i sławetna jezuicka kontemplatywność w działaniu. Po to by w moich słowach było więcej Pana Jezusa, niż mnie samego. Tu rodzi się pragnienie coraz większego po-znawania Pana w jego Słowie. O jak zaciekle trzeba walczyć, by o brzasku, a często jeszcze w ciemności, stanąć naprzeciw Mistrza w Duchowym treningu. Jest to dla mnie wielką próbą. Nieraz Miecz wypada mi z dłoni, nieraz nawet nie mam sił by Go podnieść. Zdaje się, że czasem tkwi w jakimś kamieniu, a ja nie mogę Go wyciągnąć. Ufam, że dojdę do takiej wprawy, kiedy będę mógł nieustannie i mocno trzy-mać Go w dłoniach. Jest to sprawdzian, bez którego bałbym się wyruszyć na pole walki. Otuchy dodają mi, patrzące na mnie, miłujące oczy Starowiejskiej Damy.

rople potu zmieszanego z krwią, spływały do oczu powodując bolesne pieczenie. W połączeniu z odniesio-nymi w tej walce ranami, całe ciało zdawało się pulsować w niekończącej się symfonii cierpienia. Duch już od dawna unosił się nad ciałem.. Resztkami sił rycerz próbował utrzymać przytomność. Podparty o swą broń, trwał w przyklęku, sapiąc z wycieńczenia… Nad jego przebitym sercem górowała mroczna postać

oprawcy. Pokonany patrzył na sztylet, w rękach swojego kata, zbroczony już krwią wielu jego braci. Nie sądził, że przyj-dzie mu umierać wśród przeraźliwego krakania wygłodniałych pomagierów Apollina, otulonym w mgłę… zdradzonym przez swojego brata.

Słowa, tak jak miecz, mogą być wykorzystywane w nieodpowiedni sposób. I jak miecz - ranią. Ileż razy doświadczyłem „ciosów” zadawanych słowem. Wzrastać i nie popaść w obłudę, szyderstwo, zakłama-nie... Na każdym kroku spotykam sytuację, w których miecza mogę użyć w nieodpowiedni sposób i stać się „oprawcą”. Oprawcą, który może godzić w innych, swoją duszę, modyfi kować Słowo, zależnie od własnej potrzeby. W czasach, kiedy miecze przekuwają na zdradzieckie sztylety, celem jest przetrwać sprawdzian prawdziwości, miłości i klarowności w słowach i Słowie. Próbą, a wręcz sztuką jest w tych czasach zachować zdrowy radykalizm Ewangeliczny. Dopomóż Mistrzu!

tedy przed oczyma stanęła mu Ona. Obleczona w złotogłów, pełna wdzięku i zrozumienia, daje ukojenie wszystkim, którzy go potrzebują. Matka Pana. Serce każdego rycerza należy do niej… tak jak dusza i honor należą do Wodza…

Pod duchowym patronatem jednego z największych szermierzy jezuickich – o. Piotra Skargi – wzrasta Arcybractwo Miecza. Wraz z współbraćmi ćwiczymy się w technikach władania Słowem w myśl zasady Ignacego: „Ufaj Panu Bogu tak, jakby wszystko zależało od Niego, ale działaj tak, jakby wszystko zależa-ło od ciebie”. Każdy z nas ma okazję wygłosić homilię, która jest nagrywana i komentowana z miłością przez uczestników. Stwarza to grunt do rozwoju naszych umiejętności kaznodziejskich i homiletycznych. Zawsze uważałem się za osobę wygadaną. Po tych spotkaniach zauważyłem, że by powiedzieć coś mą-drego, (a co więcej, z klasą), nie wystarczy „wypluwać” słowa. Zacząłem wzrastać, gdy dałem się okładać „mieczami” innych – bo by władać Słowem, potrzeba Go też słuchać. Nauka przyjmowania ciosów kry-tyki, pozwala mi rozwijać swój talent oratorski, może w przyszłości z tego wyrośnie coś wielkiego, czym można będzie walczyć Na Większą Chwałę Bożą. Oby…

lęczeli wspólnie na zimnej posadzce, w Komnacie Królewskiej. Podparci o potężne tarcze, mając w dłoniach swoje hełmy – patrzyli na miecze, które miały służyć im do wszelkiej walki i do obrony, siebie i malucz-kich, przed Oskarżycielem. Preceptor, mając natchnienie Pana, rzekł: „W każdym położeniu bierzcie wia-rę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawie-

nia i miecz Ducha, to jest słowo Boże - wśród wszelakiej modlitwy i błagania.” (Ef 6, 16-18n)

Page 37: Carissimus 53

© Fabryka Słów

Próba miecza 37

Page 38: Carissimus 53

Temat numeru38 TeTeTeTeTeTeTeTeTTeTeTeTeTemamamamamamamamamaaaattt tttt t t tt t nununununununununuunununummemememememememememememm rururururururururu38383838883838388383838

Page 39: Carissimus 53

Tytuł artykułu 39TTTyTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTyTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTyTTyTyTyTTTyTyTTyTyyTyTyTyTyTTyTyTyyTyTyTyTTTyTyTyTyTyTyyyTyTyTyTyTyTTTyTyTyTyTyyTyyyyTyTyTyTyTyTyTyTyTyTyTyTyTyTTyTyTyTyTyTyTyTyTyTTTyTyTyTyTTyTTyTTTyTyTTyTyTyTyTyTTyTyTTyyTyTyTTyTyTTTTyTyTyyTyTTTTTTyTTyyTyTyyyTyTTTTTTTyTTTTyTTyyTyTyTyTTyTTyttttttttttttttttttttttttutututtttuuutututuuutututuutututututuuttutuuutuutttutttutuututuuuuuuttututttututuutuutuutuuuuututututtututuuututuutututtuuututuuuttuuututtuuuuttuuuuuutuuutttututtuuuutttuuutułłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłł ł łł łłłł ł łłłłłłłłłłłłłłłłłłłłł łł łłłłłłłłłłł arrrrrarararararaararaaarrrararararaaararrrarraraararaaaaarrararararararararaarararrararrararararararararaararararrrarrarraraararararraarrrararrraarrrrarrarararaaraaaarrttttttttyytytytytytyttytytytyyttytytyytytytyttytytytyytytytytyyytytytytyyyytytyttytyyyytyttyytytyttytytyyyyyytttyyyytytyttyyttyttytytytytytyytytytttyttttttyyttytttyttyyytttyyytyyyyyyyyyyyyyyykkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkukkkkkukkukukkukuuuuukuuuuukukukukukuukuuuukkukuuuukukukukukukuuuuuuukuuukukkukukkukukukukukukukuuuuukukukukkkukukukuukuukuukukkukukukuuuuuukkkukukuuuuukukkukukuukukukuuuuuukukuuuuuuuukukukkuuuuuuukuuuuuuuuuuuuuułłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłułłłułłłłłułułułułułłułłułułułuuułułułułułuułułułuułuułułułułułuuułułułułuuułłłułuuuuuuuułułułułułułłuułuułuułułuuułuułułułułułłułułułułułułułuuułułułuułuułułuułułułłuuułłłułuuuułłłłuuuułłłłuuułłłłłuuuułłuułułłłu 93933393933393333939339399399939999393933939339393393933393393393939393333399333393333333333333339333333333933933333933339333333393933399339339993399339333333333933339393333339333333333333

Wielkie manewry1 stycznia po odśpiewaniu hymnu „O Stworzycielu Duchu przyjdź”, I rok rozpoczął swoje rekolekcje. Była to miesięcz-na próba sam na sam z Bogiem i sobą samym. Nowicjusze od-prawili swoje rekolekcje wg Ćwiczeń Duchowych św. Ignacego. Więcej o rekolekcjach w artykule Wielkie Manewry, czyli rzecz o Ćwiczeniach Duchowych.

SJ go schoolW czasie gdy I rok podejmował zmagania duchowe w staro-wiejskim kolegium, II rok wyjechał na próbę katechetyczno – wspólnotową do naszych domów: Błażej do Gliwic, Mateusz do Wrocławia, a Piotr do Opola. Przez ten czas podejmowa-li wiele posług m.in. katechizowali w szkole, posługiwali w za-krystii, angażowali się w duszpasterstwo młodzieżowe MAGIS oraz duszpasterstwo akademickie.

Mundur czas wdziać2 lutego to jeden z tych dni, na który każdy z nowicjuszy czeka z niecierpliwością od momentu przekroczenia furty zakonnej, a może nawet wcześniej – jest to dzień OBŁÓCZYN. W uro-czystości, oprócz wspólnoty nowicjackiej, wzięli udział o. Jerzy Świerkowski z bratniej prowincji oraz sch. Bartłomiej Przepe-luk wraz z młodzieżą, która w tym czasie uczestniczyła w reko-lekcjach powołaniowych.

Przegląd oddziałówW dniach od 5 do 12 lutego w starowiejskim kolegium gościł na dorocznej wizytacji o. Prowincjał Wojciech Ziółek. Każdy z no-wicjuszy odbył sprawę sumienia, czyli szczerą rozmowę z prze-łożonym, którą jezuita powinien odbyć raz w roku. Ojciec Pro-wincjał przewodniczył również Mszy Św. w kaplicy nowicjac-kiej oraz odpowiedział na pytania nowicjuszy podczas wspól-nej rekreacji.

Posługa w lazarecieNa przełomie lutego i marca nowicjusze I roku pracowali w szpitalu w Brzozowie. Michał Zalewski i Maciej Wesołow-ski na oddziale neurologii, Przemysław Mąka i Piotr Chydziński na onkologii, Tomasz Lipa i Michał Krudysz na internie, a Piotr Kołakowski na chemioterapii. Do zadań nowicjuszy należała, przede wszystkim, pomoc personelowi medycznemu oraz roz-mowy z pacjentami na oddziałach (więcej o próbie w artykule Bóg chorych i cierpiących).

Jezuicka ruletkaW ostatnich dniach przed Wielkim Postem wszyscy polscy jezu-ici zasiadają w swoich wspólnotach do stołów i oddają się, bez reszty, jezuickiej grze karcianej o nazwie „MATTONY”. Gra budzi niesłychane emocje (może ze względu na przewidziane nagrody), więc każdy nowicjusz z niecierpliwością czeka na ko-lejną rozgrywkę.

Page 40: Carissimus 53

Temat numeru40 TTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTeTeTTeTeTTTTTTTTTTTeTTTeTeTeTTeeTeTTTTTTTTeTTTeeeTeTeTTeeeTTeTeTTeTTeTeTeTeTeTTTeeTTTTeTeTTTeeTTTTTTeTTeTTTeTeTTeeTTTeTeTeTeTeTeTTeeeeTeTeTeTeTeTTeTeTeTeTeTTeTeTTTTTeTTTTTTTTTTTTTeTTTTeemammmmamamammaaamamamammmmmamaamammaaamamamaamammamaaammmaaaamamammmmmmamamaamammammamamammmamamamammmammamamamamamamamamamamammmmmmmmmmmmmmmammmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm tttttttttttttttttttttttttttttttttttttttttttttttttttttt tttt t tttttttttttttttttttttttttt ttt nnnununnnunununununnunununnunuunununnununununununuunununnnununnunnunuuuunnnnununuuuuunnunununuuuuuunuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuumemememememmemmememmmmemmemeemmememememmmememememmmemmmmemememmmmmmmememememmeememmemmemmmmmmmmmmmmemeeeemmmmemememmeememememememememememememememememmemeemmmmmememmmmmmemmem rrrrrrrrrrrrrrurruruururrrrurururururrrrruuururururrrruurruuuurururururururrururur4440404444040404040404004040404000404044404040400040404040404040040040004040404000004000040000040404040440000000000404040000000440404004444004400004000000040004004000404440000400000004000000000400404004000

Ekstremalna Droga Krzyżowa

30 marca o godz. 19.00 siedmiu nowicjuszy wyruszyło Drogą Krzyżową do Dukli. Ekstremalna dlatego, że śmiałkowie szli przez górskie tereny w nocy, w trakcie śnieżycy, w całkowitym milczeniu, niosąc zrobione przez siebie drewniane krzyże.

Czas na EMAUSOktawa wielkanocna to dla ceremoniarza czas odpoczynku po Triduum Paschalnym, a dla wszystkich nowicjuszy czas na EMAUS. Jest to jednodniowy wyjazd „w świat”. Każdy z nowi-cjuszy ma wtedy do wykonania jedno zadanie – znaleźć Chry-stusa Zmartwychwstałego. Nowicjusze prowadzili poszukiwa-nia w Prešovie na Słowacji, w kapucyńskiej pustelni w Zagórzu. Spotkali się z kapucyńskim nowicjatem w Sędziszowie Mało-polskim a także naśladując uczniów Chrystusa, udali się na pie-szą wyprawę do Humnisk k. Brzozowa.

Synuś…aleś schudł!27 kwietnia przyszedł upragniony dzień dla naszych rodziców. W końcu zobaczyli swoich synów i miejsce, w którym żyją. W czasie całego spotkania było kilka wspólnych punktów pro-gramu: wspólna Msza Św. w kaplicy nowicjackiej, spotkanie za-poznawcze na auli oraz grill na Willi. Był również czas, aby wy-brać się z rodzicami w krótką przejażdżkę albo pobyć z Nimi w samym kolegium lub jego okolicach. Jednym z elementów spotkania (tylko dla rodziców) była konferencja z o. Magistrem na temat Towarzystwa Jezusowego oraz życia nowicjackiego.

Polak, Węgier dwa bratanki…5 maja udaliśmy się na Spotkanie Nowicjatów z terenu Europy Środkowo – Wschodniej. W tym roku odbyło się ono w na Wę-grzech, w miejscowości Dobogókő, gdzie węgierscy jezuici pro-wadzą Dom Rekolekcyjny „MANRESA”. Spotkanie miało cha-rakter formacyjny, a jego tematem były „Próby nowicjackie”. Podczas całego wyjazdu nowicjusze mieli wykłady z o. Philipem Endeanem, jezuitą, wykładowcą Uniwersytetu w Oxfordzie. Zajęcia przeplatane były pracą w międzynarodowych grupach, a wieczorami był czas na fi lm, rozmowy, prezentację swojego nowicjatu. Gospodarze zorganizowali również wyjazd do Buda-pesztu, w czasie którego wszyscy uczestniczyli w grze miejskiej przygotowanej przez nowicjat węgierski.

Próba pielgrzymiaOstatnią próbą w nowicjacie jest próba pielgrzymia. W tym roku nowicjusze II roku wyruszyli z Zawichostu k. Sandomie-rza do Częstochowy. Wędrowali o tzw. żebraczym chlebie. Nie posiadali żadnych pieniędzy, dlatego o jedzenie i nocleg musieli prosić napotkanych po drodze ludzi. Nie mogli także przyzna-wać się, że są jezuitami. W Częstochowie powitał ich I rok, na czele z o. Magistrem (więcej o próbie pielgrzymiej w artykule Na krawędzi dwóch światów).

Page 41: Carissimus 53

Tytuł artykułu 41TTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTyTyTTyyyTyTyTyTyTyTyTyyTTyTyyyTyTTTTTTyTTTTTTTyTyTyyyyyyyyyyTTyTyTTTTTTTTTTTTyTyTyTTTTyyyyyyyyTTyTTTyTyTyTTTTTTyTyTTTTTyyyyTyTyTyTyTyyTyTyyTyTTTyTTyTTTyTyTyTyTyTyTyTyTyTyTyTyTyTTyTTTTyTyTyTyTyTTyTTTTyyTTyTyTyTTTyyTTTTyTyTyTyTyTTyTyTTyTTyTyTyyyTTTTyyyTTyTyTyTyTyTyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyytttttttttttttttuttttttuututttututuutuutututuuuuuutuuttutuuuuttuttututttuuuuuuuuuuuuutututtttutttuuuuuuuuututttutttttuttuuuuutuutuuuuutututttutttuutututuuuuuuuututttutututututututtutttututuutuututututuułłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłł łłł ł ł łłł łłłłłłłłłłł arrarrrrraararrararraraaaarrrarararaaarrrraraararrrrrrarararaaaarrrrararaaaarararararaaraaraararararrararaarararararararrarrararararararrrarararrarrrrraarrrrarararrrrraaarararrrarrrrrrrrraaaaaararrrrarrarrrrrrraaaararrrrrrrrtttttyttytttyytyttytyyyyyytyttyyytttyttyyyyyyttttttyyyyyyyyttttttyyyyyttttytttyyyyyyyytttttttttyyyyyyttttttttyyyyytytyytyytytytttttttttytytytytyytyyyyyytttttttyyyttttttyttyyyykkkkkkkkkkkkkkukkkukkkkkkkukukkkkkukukukukkkkkkkkkkkkkkukkkkkkkukukkukuuuuukuuuuukukukukkukuukukkuukukukukkukuuuuuuukukukukkkkkuuuuukukukukukkkukukukukukukuukukuukkkukkkukuuuuuuukukkkkkukkukukukuukkkkkkkkkkkkuukuukkkkkkkkkkukkukuuuuukuukkkukkukuuuuuuukkkkukukukkkkuuuuuukukkkukuuuuuuukkkkukuuuuukkukkkkukukkkuułłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłułłłłłłłłułułłłułułułłułłułułuuuułułułułułuułułuuułuułuuuuuuułuuułłłłłułuuuuuuułłłłłłuuuuuuuułłłłłłułuuułułułuułułuuuuułłłłłłłłuuuuułuułułułułułłuuułułłłłłuułułłłuułułułuuuuu 41444414414414144441411414111411141444141444414444441414411444444444144411444441444414141444444444144144444444444444444444444444411414414114444144444444444444414414

Misja CARITASJak wiemy inicjatywa oddolna w nowicjacie jest bardzo duża. Jednym z działań podjętych w minionym roku była organizacja willi dla niepełnosprawnych dzieci z Ośrodka Caritasu w Brzo-zowie, który nowicjusze odwiedzają w niedzielne popołudnia. Przygotowanych było wiele atrakcji: polonez, zabawy z chustą animacyjną, bieg z przeszkodami itd., a na zakończenie wspól-nej zabawy odbył się grill (więcej o wyjazdach do Caritasu w świadectwie Jarmark cudów).

zBLAZOwane szkolenieW nowicjacie jest czas na modlitwę, pracę, odpoczynek, ale tak-że na studium. Dlatego też, co dwa lata, do Starej Wsi przyjeż-dża o. Marek Blaza, na co dzień wykładowca Wydziału Teo-logicznego „BOBOLANUM” w Warszawie, aby poprowadzić dla nas wykłady z liturgiki. W tym roku szkolenie odbyło się w dniach od 18 do 21 czerwca.

Kurs wychowawcyNowicjusze, wychodząc naprzeciw różnym oczekiwaniom duszpasterskim odbyli kurs wychowawcy w rzeszowskim od-dziale Caritasu. Po jego ukończeniu otrzymali oni zaświadcze-nie i stali się pełnoprawnymi wychowawcami.

Ładowanie akumulatorów. Każdy człowiek, raz na jakiś czas, musi naładować swoje aku-mulatory. Nowicjat wraz z o. Magistrem ładowali je w tym roku w Dzianiszu k. Zakopanego. W czasie wakacji wspólnotowych było bardzo dużo czasu na różnorodny odpoczynek. Jedni cho-dzili po górach, czytali książki, inni oglądali fi lmy, jeszcze inni wspinali się w parku linowym lub relaksowali się na basenach termalnych. Apostolskie Działania Wakacyjne

Podczas wakacji nowicjusze podejmowali wiele działań apostol-skich. Ignacjańskie Dni Młodzieży to największe z tych przed-sięwzięć, podczas którego zajmowali się m.in. zakrystią, ochro-ną, mediami oraz zorganizowali nabożeństwo dla wszystkich uczestników imprezy. Piotr Kołakowski i Mateusz Kowalcze za-angażowani byli ponadto w rekolekcje MAGIS-owe, które po-przedzały IDM-y, a Michał Krudysz, na początku lipca wraz z ministrantami ze Starej Wsi i Czechowic – Dziedzic, wziął udział w wyjeździe wakacyjnym do Niedzicy.

Cel – Jasna GóraNa początku sierpnia nowicjusze II roku odprawiali rekolekcje przed ślubami, natomiast I rok wyruszył na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Dwa Michały ruszyły z Warszawy, w jezuicko – harcerskiej grupie „SZARA”, a pozostali z Krakowa, w grupie „św. Franciszka Ksawerego”. Nowicjusze, podczas pielgrzym-ki m.in. animowali modlitwę, byli porządkowymi, medycznymi, odpowiedzialnymi za sprzęt, a także sprawowali opiekę ducho-wą nad poszczególnymi służbami.

Page 42: Carissimus 53

Temat numeru42 TTTTTTTTTeTTTTTTTTTTTTeTTTTTTeTeTTTTTTTTTeTTTTTTTTeTTeTTTTTTTTTTTTTTTTTTTeTeTTeTeTTTTTTTTTTTeTTTeTeTeTTeeTeTTTTTTTeTeTTeTeeeTeTeTTeeeTTTeTTeTTTeTTeTeTTTeTTTTeTTTTeTTeeeTeTeTeTeTemammmmamamammaaaamaaamammmmamamammaaamamammmamaaaammmamaamaaamamamammmmaamamamaamamamamammattttttttttttttttttttttt tt nunununununnununnununununuuunnnnuuununununununununnnunnunnumemememememmmmemememmmemememeeemmmemmemmmememmmmememmmemmeememmememmemeeememmemmemememm rurrurururrrrrururrrrurruruurrrrurururrrrururururrururur42442424444242424224222424224242424242424242424242242422224242424242424222222422222222224422222424242442424242222422424222222222224424222422222242224244224442224224422222224242444

Próba pierwszaPrze cały rok nowicjusze modlili się o powołania do naszego za-konu. Pan Bóg wysłuchał tych próśb i 20 sierpnia do nowicjatu przyjechało 5 kandydatów: dwóch Mateuszów, Dominik, Piotr, Michał. Kandydaci, pod czujnym okiem o. Socjusza i Anioła Tomka, stawiali pierwsze kroki w nowicjackim życiu. Kandyda-tura zakończyła się 13 września Introdukcją poprzedzoną trzyd-niówką.

Śluby25 sierpnia trzech nowicjuszy: Piotr Stanowski, Błażej Sikora i Mateusz Kowalcze zakończyło swój dwuletni nowicjat, skła-dając na ręce Socjusza naszej Prowincji – o. Jakuba Kołacza, śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Na uroczystości tej obecna była rodzina ślubujących, jezuici, nowicjusze, kandyda-ci oraz niepełnosprawne dzieci z Ośrodka CARITAS w Brzo-zowie. Homilię wygłosił o. Magister. Po złożeniu ślubów nowi-cjusze stali się scholastykami i 1 września wyjechali do Krakowa na studia fi lozofi czne.

Poligon ziemniaczano – kapuściany Gdy kończą się wakacje, w głowach nowicjuszy pojawia się ha-sło wykopki i kapusta. Każdy kto przechodzi nowicjat w Starej Wsi, musi doświadczyć tych prac. W tym roku zbieranie ziem-niaków trwało kilka dni, natomiast kiszenie kapusty, ku uciesze nowicjuszy, tylko jeden. Dzięki tej pracy będzie co jeść w roku przyszłym.

Operacja K.O.S.T.K.A.Co roku w Starej Wsi w okolicach święta Stanisława Kostki no-wicjusze wraz z młodzieżą z parafi i organizują na Willi impre-zę dla dzieci. W tym roku akcja rozpoczęła się wspólną Mszą Św. w kaplicy, a następnie wszyscy podzielili się na grupy i roz-poczęli zabawę. Za zakończenie willowego dnia wszyscy posilili się przy grillu, a nowicjusze rozegrali mecz z chłopakami z MA-GIS-u (więcej o MAGIS-ie w świadectwie Pobity bałwan, czy-li Kołek w Magisie)

Wizytacja generalskaW dniach od 23 do 30 września z wizytą w Polsce przebywał o. Generał Adolfo Nicolas. Spotkanie z nowicjatami obu pro-wincji odbyło się 24 września w gdyńskim kolegium. Ojciec Ge-nerał odpowiedział na wszystkie pytania nowicjuszy. Podczas pobytu w Gdyni nowicjusze spotkali się także z br. Damianem Wojciechowskim, który przez wiele lat pracował w Regionie Ro-syjskim oraz w nowicjuszami z Prowincji Wielkopolsko – Ma-zowieckiej, z którymi, po wszystkich spotkaniach, udaliśmy się na październikówkę. W drodze powrotnej nowicjat zatrzymał się w Świętej Lipce, w której jezuici z północy prowadzą Sank-tuarium Maryjne.

Page 43: Carissimus 53

Tytuł artykułu 43TTyTTyTyTyyTTTTTTTTyTTTTTyTTTyTTTyTTyTyTTTyTTTTTTTTTTTTTTTTTTyTTTyTTyTyTyTTTyTyTyTTyTTTyTyTTyTyyTyTyTyTyTyTyTTyyTyTyyTTTyyyyyTTTTTTTyTyyyyyTTTTTyTyTyyyyyyTTTTTTyTyyyyyyyyyyTyyyyyTyyyyTyyyyyyTyyyyyyyyyTyyyyyyyTyyyTyyyyTyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyttttttttttttttttttttttttutututtttuutututuuututututuuutututututututuuuttuuututuutttttttuuuutuuuututuuutuuttutttuuututututuuuututttttututututuuututuuutuuutuuttttuutuuuuutttututtututuututtutututuuutuututtutututttuutuuuttttututututuuutututtuuuuttututuuututuutuuuttutuuututttuuułłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłł łłł rarrrararrrraarararararrrrarraraaraaaaaaaraararaaarraararrartytytttttytytytyttyttyttytytytytytyytyytytytyyyytytyyyytytttyttyyyyytytytytyytyyyyyykkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkukkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkukkukukukukuuuuukuuuuukukukukkuukuuukukkukukukuuuuuuuukkkukuuuuuuuukukukuukukukukuuukukukukuuuuukuuuuuuuuuuuułłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłułłłłułułułułułułłułłułułułuuułułłułułułuułułuuułułuuuuułuuułuuuuułłuuuułłłłłułuuuułłłłłłłłłuuułłłłłłłłułułułułłłłułłłłłłłłłłłłłłłłłułł 434343443444343443434343433433343334343434344443434343434434443434343434434444334344444434444434443444444444434434444444444444343444343344433433443443444444444443443444434433

JP II w Starej WsiPod koniec września, w parafi i Stara Wieś, miało miejsce histo-ryczne wydarzenie – peregrynacja krzyża i relikwii bł. Jana Paw-ła II. Nowicjusze uczestniczyli w liturgii powitania i przekaza-nia krzyża oraz relikwii do sąsiedniej parafi i, a także wraz z sio-strami pracującymi w Starej Wsi poprowadzili adorację. Nato-miast Michał Krudysz, przez kolejny tydzień, woził krzyż po parafi ach dekanatu brzozowskiego, specjalnie przygotowanym do tego peregrynobusem.

Ładuj broń!Każdy jezuita, raz w roku, powinien odprawić 8 dniowe reko-lekcje. Nowicjusze II roku wyjechali na nie do klasztoru Sióstr Jadwiżanek Wawelskich w Zawichoście. Pod kierownictwem o. Magistra, kontemplując fragmenty z Pisma Świętego, wpatry-wali się w osobę św. Jana Apostoła.

uMOCNIeni w DUCHUOd dawna, w głowach nowicjuszy, rodziła się myśl, aby poje-chać na spotkanie modlitewne Odnowy w Duchu Św. Na po-czątku listopada nadarzyła się okazja i prawie cały nowicjat wziął udział w II Forum Charyzmatycznym w Krośnie.

Szkolenie katechetyczneStyczeń to dla nowicjuszy II roku miesiąc, w którym poznają, co znaczy być nauczycielem. Aby dobrze przygotować się do tej próby, wzięli udział w szkoleniu katechetycznym pod wodzą o. Tomasza Nogaja. Przez całe szkolenie mieli okazję wysłu-chać jak wygląda katecheza w teorii, spróbować swoich sił przed współbraćmi, którzy wcielili się w rolę uczniów, a także popro-wadzić zajęcia w starowiejskiej szkole.

Henri de Lubac – na celownikuW połowie listopada z wykładami do nowicjatu przyjechał o. Marek Wójtowicz, jezuita z Krakowa. Przybliżył nam tematy-kę Soboru Watykańskiego II, z naciskiem na francuskiego teo-loga, jezuitę kard. Henri de Lubac’a, który był bezpośrednio za-angażowany w prace soborowe.

Holy Spirit in action!18 listopada w starowiejskiej bazylice odbył się Koncert Ewan-gelizacyjny. Przedsięwzięcie przygotowane zostało przez Jezu-icką Grupę Muzyczną, na której czele stoją nowicjusze Maciej i Dominik. JGM wsparli zaprzyjaźnieni muzycy oraz Przemy-sław i dwóch Piotrów, którzy podczas koncertu poprowadzi-li modlitwę.

spisał: Michał Krudysz SJopracował: Piotr Chydziński SJ

Page 44: Carissimus 53

Temat numeru44

Page 45: Carissimus 53

Tytuł artykułu 45

Novitiates of the 1st year

Page 46: Carissimus 53

Nowicjusze pierwszego roku46

Mateusz Bugała

Page 47: Carissimus 53

47Mateusz Bugała

Do dwudziestego roku życia Bóg był mi potrzebny jedynie wtedy, gdy przeżywałem trudności lub rozstanie z bliską mi osobą. Chociaż urodziłem się w katolickiej rodzinie i zostałem wychowany w chrześcijańskim duchu, w praktyce nie wierzyłem, w Jego obecność ani w jej przemieniający wpływ. Ufałem we własne siły i byłem dumny z siebie i celów, które udawało mi się osiągać.

Kierując się względnym rozsądkiem, od stosunkowo wczesnych lat cieszyłem się zaufaniem Rodziców i wolnością jaką mi pozostawiali. I za fasadą pozorów, potrafi łem z tej wolności korzystać i głęboko smakować to, co świat oferuje młodym ludziom. Wyjazd na studia fi nansowe do stolicy, paradoksalnie przyczynił się do stopniowego wyhamowywania i dostrzegania również goryczy w tym smakowaniu. Choć na pierwszy rzut oka, niczego mi nie brakowało, a przyszłość wydawała się być obiecująca, coraz mocniej odczuwałem jakiś wewnętrzny brak. I szukając, nie umiałem znaleźć wypełnienia.

Do dziś nie potrafi ę racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego zapisałem się na moje pierwsze w życiu rekolekcje wyjazdowe; dałem się przyciągnąć przez kiepski plakat. Nikt mi ich nie proponował, nie namawiał. Zresztą i tak nie miał kto, bo znajomi w zupełnie odmienny sposób spędzali weekendy. To kilkudniowe doświadczenie, choć wtedy go tak nie pojmowałem, było pierwszym wyłomem w obronnym murze moich jedynie prawdziwych wierzeń i twierdzeń. Znajomi zaczęli się dziwić, dawne kontakty słabły.

Pociągnięty bardziej dziewczyną niż Bogiem, trafi łem wpierw do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, a niewiele później do jezuickiego DA Dąb przy Rakowieckiej. Tam poznałem Szkołę Kontaktu z Bogiem i ludzi, którzy prawdziwie i naturalnie potrafi li o Bogu nie tylko mówić. Potem były kolejne tygodnie rekolekcji ignacjańskich, które stały się narzędziem otwierającym mi powoli oczy. Powoli, bo po drodze szukałem jeszcze innych wytłumaczeń, stąd też ponad rok studiów fi lozofi cznych, samotna podróż rowerowo-piesza do Hiszpanii, pobyt zagranicą. Wciąż jednak nie znajdowałem nasycenia i odpowiedzi na coraz silniejszy głód.

I ten głód sprawił, że zostałem przekonany, aby wskoczyć do wody zamiast czerpać ją wiadrem, i aby zwrócić się zupełnie do Tego, który, jak wierzę, jako Jedyny może go zaspokoić. Dla-TEGO tu jestem i ufam, że nie odejdę zasmucony.

Page 48: Carissimus 53

Nowicjusze pierwszego roku

Dominik Dubiel

48

Page 49: Carissimus 53

49Dominik Dubiel

Urodziłem się 19 stycznia 1991 roku w Rzeszowie. Pochodzę ze wsi Mała na Podkarpaciu . Tam jest mój dom rodzinny, tam chodziłem do szkoły podstawowej, do gimnazjum, tam przychodziłem z rodzica-mi i bratem do kościoła parafi alnego p.w. św. Michała Archanioła, tam mieszkałem przez, póki co, więk-szą część mojego życia.Można rzec, iż moje powołanie do kapłaństwa ujawniło się dość wcześnie. Jako kilkuletni chłopiec „od-prawiałem mszę” w domu, w której to uczestniczyli najbliżsi, a na pytanie, kim chciałbym być w przy-szłości, bez wahania odpowiadałem: „Księdzem!”. Taki stan rzeczy utrzymywał się do przedszkola. Wte-dy odkryłem swoją pasję, której podporządkowane było całe moje życie przez najbliższe kilkanaście lat- muzykę. Tym sposobem moje powołanie do stanu duchownego zeszło na dalszy plan, po czym zu-pełnie zniknęło z pola świadomości. Oczywiście, natychmiast po Pierwszej Komunii Świętej zapisałem się do ministrantów i służyłem sumiennie, ale nie zaangażowałem się nigdy w Liturgiczną Służbę Ołta-rza, Oazę czy inny ruch kościelny. Czas poza szkołą ogólnokształcącą, spędzałem głównie w szkole mu-zycznej w Dębicy lub ćwicząc na pianinie. W miarę rozwoju muzycznego, zwiększało się też moje pole aktywności- z jednej strony muzyka klasyczna, konkursy pianistyczne itp., z drugiej działalność w zespo-łach o rozmaitej orientacji-od awangardowych, improwizujących składów, przez zespoły jazzowe, po rockowe kapele. W tym czasie, poza zaskakującym odkryciem, że im mniej ma się wolnego czasu, tym więcej, przy samodyscyplinie i dobrej organizacji, da się zrobić, rozwinąłem się i w znacznej części ufor-mowałem jako człowiek. Dzięki cierpliwości i życzliwości rodziny, nauczycieli, przyjaciół i znajomych, sam uczyłem się wrażliwości i wyrozumiałości. Generalnie, wszystko rozwijało się pomyślnie i zgodnie z planem. Ćwiczyłem, grałem, jeździłem na kon-kursy, warsztaty, koncerty, przygotowywałem się do egzaminów na Akademię Muzyczną, które miałem zdawać po ukończeniu Szkoły Muzycznej II stopnia, czyli rok po maturze. Ale w trzeciej klasie liceum, zaczęły odzywać się we mnie dość dziwne, natenczas, dla mnie pragnienia: może jakiś zakon, seminarium duchowne, a nie Akademia Muzyczna? Starałem się nie przywiązywać do tego wagi, ale pod koniec roku sprawa była tak paląca, że postanowiłem zgłosić się na drugą turę egzaminów wstępnych w Wyższym Se-minarium Duchownym w Rzeszowie.To był początek mojej wielkiej przygody z Chrystusem. To właśnie w rzeszowskim seminarium odkry-łem na czym tak naprawdę polega chrześcijaństwo. Tam spotkałem wspaniałych kapłanów, którzy pozo-staną dla mnie autorytetami oraz przyjaciół, dzięki którym zrozumiałem na czym polega chrześcijańska miłość i gorliwość apostolska. W seminarium poznałem ruchy kościelne i wspaniałe osoby, które nieraz mnie zawstydziły swoim świadczeniem o Chrystusie w codzienności. Dzięki formatorom z WSD i ich otwartości mogłem spojrzeć szerzej na Kościół i dalej rozeznawać swoje powołanie. Tam zetknąłem się z duchowością ignacjańską i dowiedziałem się trochę więcej o Towarzystwie Jezusowym, które zaczęły mnie coraz bardziej pociągać i fascynować. W miarę rozeznawania utwierdzałem się w przekonaniu, że moim miejscem w Kościele jest Towarzystwo Jezusowe i że właśnie tędy powinna przebiegać moja dro-ga do świętości. Podjąłem kontakt z jezuitami i po drugim roku formacji w rzeszowskim WSD popro-siłem o przyjęcie mnie do Towarzystwa. Teraz, jako nowicjusz Towarzystwa Jezusowego, czuję, że roz-począłem nowy etap mojej misji. Jednocześnie mam poczucie ciągłości mojej „życiowej formacji”. Sta-ję więc na początku mojej zakonnej drogi ze słowami, które były hasłem mojego ostatniego roku forma-cyjnego w WSD: „Oto ja, poślij mnie”. AMEN!

Page 50: Carissimus 53

Nowicjusze pierwszego roku50

Piotr Jabłoński

Page 51: Carissimus 53

51Piotr Jabłoński

Rzecz od samego początku działa się w Jaworze, na Dolnym Śląsku. Z 9-miesięcznym wyprzedzeniem Elżbieta i Tadeusz oczekiwali swojego pierwszego potomka. Po serii badań USG, jasnym stał się fakt, że będzie to córka. Jednak 19 października 1987 roku całkowicie odwrócił bieguny nie pozostawiając żad-nych wątpliwości – wtedy pojawiłem się na świecie.Czas płynął na beztroskich zabawach i skupianiu na sobie uwagi otoczenia przez początkowe 1,5 roku mojego życia. Wtedy na świecie pojawił się mój pierwszy przyjaciel na dobre i na złe – brat Krzysiek. W domu zrobiło się podwójnie wesoło, ale nie był to koniec radości i szczęścia. Po kolejnym roku dołą-czyła do nas jeszcze jedna osoba, która wywróciła nasz męski świat do góry nogami na długie lata - moja siostra, Asia. W takim składzie rozpoczęliśmy już na dobre najbardziej beztroski etap mojego życia – dzieciństwo. Skupiliśmy się na konwencjonalnych formach spędzania czasu, a więc na niezliczonej ilości zabaw, któ-rych nie sposób tutaj przytoczyć. Ograniczały nas tylko dwie zasady – kres naszej dziecięcej wyobraź-ni i wytrzymałość ludzkiego organizmu. W obu przypadkach uzyskaliśmy równie zaawansowane stop-nie wtajemniczenia. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Nadszedł czas na obowiązkową edukację. Dla mnie jed-nak szybko okazała się to bezproblemowa forma spędzania czasu i tak już zostało na długie lata. Rów-nolegle czas podstawówki, gimnazjum i liceum stał się okazją do rozwijania moich pasji i zainteresowań. Początkowo skupiałem się tylko na telewizji – konkretnie na fi lmach sci-fi c i fantasy. Z czasem dodałem jeszcze gry komputerowe. Dopiero na samym końcu polubiłem książki. Wreszcie dotarłem do matury. Wybrałem wymarzony kierunek studiów i rozpocząłem zgłębiać tajniki królowej nauk na Politechnice Wrocławskiej. Rzeczywistość zweryfi kowała moje plany i po roku prze-kwalifi kowałem się z samozwańczego matematyka na budowlańca. Tutaj zagrzałem już miejsce na dłu-żej i po 5 latach skończyłem studia.Z punktu widzenia mojego ofi cjalnego CV to tyle. Jednak w tle opisanych wydarzeń rozegrała się histo-ria mojego powołania. W trakcie studiów poczułem silne pragnienie służenia Bogu. Wybór padł natych-miast na Jezuitów. Znałem wtedy tylko jednego eSJota – mojego kolegę z liceum, Wojtka. Reszta tematu była mi kompletnie obca. Rozpocząłem poszukiwania, którym zaczęła towarzyszyć wzmożona forma-cja duchowa. Pojechałem na moje pierwsze SKB oraz nawiązałem trwały kontakt z krakowskim duszpa-sterstwem powołań. Na trzecim roku studiów trafi łem, wraz z moim przyjacielem, do Duszpasterstwa Akademickiego Wawrzyny, gdzie przeszedłem Seminarium Odnowy Wiary w Duchu Świętym. Następ-nie był wakacyjny Obóz Duszpasterstw Akademickich w Białym Dunajcu. Po powrocie zaangażowałem się w życie całego DA: w śpiewanie w scholach i organizowanie Seminariów Odnowy Wiary. Obecność w DA znacznie powiększyła grono znajomych na FB. Wśród nich znalazła się grupa moich obecnych przyjaciół. Bóg okazał mi przez Nich swoją miłość, dobroć i ojcowską rękę. To Oni nieświa-domie towarzyszyli mi w sprawdzaniu mojego powołania. Poddawali w wątpliwość trwałość mojej po-stawy i weryfi kowali postanowienia, które w tym kierunku podejmowałem. Dzięki Nim, ze spokojem, podjąłem ostateczną decyzję.Kiedy powiedziałem ostateczne „tak” dla Towarzystwa Jezusowego w moim życiu, poprosiłem Ojca Prowincjała o sprawdzenie moich zamiarów. Po Jego akceptacji pozostała już tylko obrona pracy magi-sterskiej i przyjazd do Starej Wsi. 20 sierpnia przekroczyłem progi Kolegium Ojców Jezuitów i rozpo-cząłem formację w nowicjacie.

Page 52: Carissimus 53

Nowicjusze pierwszego roku52

Michał Król

Page 53: Carissimus 53

53Michał Król

Premiera tej sztuki miała miejsce 23 lutego 1993 r. w Lublinie. Jej pierwszymi reżyserami była dwójka wspaniałych ludzi – Anna i Mirosław – moi rodzice. To oni pokazali mi Scenografa, którego starałem się poznać osobiście przez długi czas. Pierwsze akty rozgrywały się w scenerii Denkowa, małej miejscowo-ści tuż koło Ostrowca Świętokrzyskiego, skąd pochodzili reżyserzy. Didaskalia opowiadają historię mło-dego chłopca, biegającego po lasach z pistoletem, mieczem lub czymś na ich kształt. Zawiera się w nich nieśmiertelne zamiłowanie do wszelkiej maści militariów, ciągnące się przez całe dzieło, aż do dzisiej-szej strony. Na przełomie Milenium akcja przeniosła się do przepięknego Lotniczego Miasta – Świdnika. W tym cza-sie na scenie był już obecny mój brat Antek (’95). Fabuła zakładała edukację w świdnickich szkołach. Wtedy też w teatrze pojawiła się moja ukochana siostra Baśka (’04). Już od szkoły podstawowej wiedzia-łem, że drugim Pitagorasem nie zostanę. Tak więc było oczywiste, że dalsza część sztuki popłynie z nur-tem humanistycznym. W czasie pobytu w gimnazjonie nieuchronnie dążyłem do katastrofy, zakładając błędnie, że to ja gram główną rolę w tej sztuce. W tym czasie zżyłem się z moimi „Czarnymi Charakte-rami” (Villains 4 Life!), z którymi prowadziliśmy teatr bulwarowy, bardziej pod Dionizosa - mający też swoje zalety. Ten okres, jak widzę z perspektywy czasu, bardzo mnie ukształtował, ale też poniekąd od-ciągał od poznania głównego Scenografa i Scenarzysty. Na szczęście z pomocą przyszli reżyserzy z toposem homo viator – Lubelską Piesza Pielgrzymką na Ja-sną Górę (z nieocenioną grupą XIII), na której Scenarzysta powiedział mi – „Wystarczy Ci Mojej łaski”. W tym czasie rozpoczynała się też przygoda z lykeionem, który to wspominam bardzo miło dzięki mojej wychowawczyni (zuch z niej reżyser!) i znajomym. Pod koniec pierwszej klasy akcja przybrała nieoczeki-wany zwrot. Po zrealizowaniu już drugiego homo viator pod hasłem „Pójdź za Mną”, wybrałem się do bar-dzo teatralnej - Szkoły Kontaktu ze Scenarzystą (SKB:D), gdzie po raz pierwszy tego Scenarzystę poznałem osobiście i przeżyłem swoje katharsis. Zawołał mnie po imieniu – „bujający w obłokach”. Na początku nie wierzyłem, że mówi o mnie. Później zauważyłem, że to jednak do mnie się zwraca i pokazuje, że był przy mnie przez całą fabułę i czuwał. Wtedy okazało się, że to on jest Teatrem, Fabułą. Że to on gra głów-ną rolę, a nie ja. Wtedy już zapragnąłem by to On był moim Scenarzystą, Reżyserem – Wszystkim. I tak zo-staliśmy przyjaciółmi, a on przez Swoje Towarzystwo wskazał mi drogę realizacji i głoszenia Jego Scena-riusza, którym jest Ewangelia. Po roku odbyłem drugie szkolenie z kontaktu ze Scenarzystą również po Pielgrzymce na Jasną Górę, gdzie byliśmy już „Mocni w Wierze”. Wtedy zawierzyłem swoje powołanie Panu Jezusowi. Od tamte-go czasu oczekiwałem już tylko możliwości na spotkanie z krytykami mojej dotychczasowej sztuki. Na szczęście przeważyły pozytywne recenzje! Po czwartej Pielgrzymce, gdzie już wiedziałem, że „Kościół jest domem Wiary” dostąpiłem zaszczytu wstąpienia w szeregi Towarzyszy Jezusowych. Wierzę, że Jego łaską można z tego całego Teatru zrobić przepiękną Operę, którą nie zawsze rozumiemy i doceniamy, ale warto w niej uczestniczyć tylko dla Niego samego, ale i Jego – arii di bravura. I że ja mogę być Jego narzędziem, głoszącym Jego Scenariusz – choć jestem tylko statystą.

Page 54: Carissimus 53

Nowicjusze pierwszego roku54

Mateusz Pęksa

Page 55: Carissimus 53

55Mateusz Pęksa

Urodziłem się 10.01.1993 roku w Zakopanem. Lata wczesnego dzieciństwa spędziłem pod opieką rodzi-ców Marii i Jana, a w towarzystwie mojego o trzy lata starszego brata Jasia (obecnego studenta wydziału lekarskiego na UJ). Przez najbliższe kilkanaście lat stanie się on osobą, której życie będę wiernie kopio-wał, a właściwie starał się podążać wytyczonymi przez niego ścieżkami.Przygodę z polskim szkolnictwem rozpocząłem od pobierania nauk w Katolickiej Szkole Podstawowej. Ukończywszy ten zacny etap nauczania z wyróżnieniem, chcąc kontynuować jakże cenną dziedzinę życia jaką jest niezaprzeczalnie nauka, zdecydowałem się na zakopiańskie gimnazjum o biblijnej nazwie „Betlejem”. Ów epizod dał mi do zrozumienia, że nie wszystko co z reformy pochodzi jest dobre. Zanim jednak pozwolę sobie na defi nitywne zakończenie wątku dotyczącego mojej wędrówki przez gimnazjum, a właściwie błąkania się nie wiedząc co ze sobą począć w ogromie nadmiaru czasu, wspomnę, iż na rok przed egzaminami gimnazjalnymi moje myśli w zatrważającym tempie zaczęła nękać niezliczona liczba dylematów i egzystencjalnych problemów. Długo rozmyślałem, niejednokrotnie zatrzymując się nad podejrzanym i groźnie brzmiącym zestawieniem słów: „co dalej” czyli wyborem szkoły średniej. Wszakże owa decyzja, jak to było podkreślane z każdej możliwej strony, już w sposób bardzo konkretny miała rzutować na moje „dorosło-zawodowe” życie. Wybór profi lu i typu szkoły miał być ściśle związany z przedmiotami podejmowanymi na maturze, a co dalej za tym, idzie potencjalnym kierunkiem studiów i oczywiście pracą. Był to dla mnie bardzo dziwny czas, walczyłem z tą nierozumianą przeze mnie odpowiedzialnością zarówno wtedy kiedy kładłem się spać, a także wtedy kiedy moje oczy otwierając się w brutalny sposób, dawały mi jednoznacznie do zrozumienia, że nastał poranek. „Pewnego dnia jednak nadszedł czas kiedy słońce ukazało się na horyzoncie, a przestraszona ludność gwarnie wychodziła na ulice wpatrując się w światło niosące nadzieje”. Mowa jest o drugiej klasie gimnazjum. Kiedy to po raz pierwszy poważnie się zauroczyłem i jak się później okaże to pozornie błahe uczucie przerodzi się w dojrzały związek, który będzie trwał jeszcze przez kilka dobrych lat. Mą lubą okazała się być chemia .Uczyłem się dobrze, ale chcąc zmienić coś w swoim życiu, złamać trochę mało ambitny schemat, w któ-rym tkwiłem wraz z otaczającym mnie towarzystwem „wypowiedziałem wojnę złu w okolicy”. Kupowa-łem coraz to nowe i grubsze książki. Nie wychodząc z pokoju zacząłem przygotowania do chemicznej olimpiady gimnazjalnej. W rezultacie pod koniec roku otrzymałem od kuratorium, jako laureat, możliwość wyboru swojego wymarzonego liceum spośród szkół średnich w całej Polsce. Aby kontynuować tradycje rodzinne, a właściwie potykać się o pięty brata, wybór padł na V LO w Krakowie (profi l biol-chem).„Jezuici”. Cytując, a ściślej parafrazując głównego bohatera fi lmu „W pogoni za szczęściem”: ten roz-dział mojego życia zdecydowanie nazwę: Jezuici. Zamieszkawszy w Krakowie, a dokładniej przy ulicy Skarbowej, wprowadziłem tyle świeżości do swojego życia, że pozostaje mi to tylko porównać do uczu-cia więźnia wypuszczonego z kilku miesięcznej odsiadki w karcerze. Trzy lata spędzone w Krakowie to czas wielu przygód. Wydaje mi się, że cała objętość naszego Carissimusa nie jest w stanie udźwignąć ich ogromu. W pierwszej klasie liceum dałem się bez ograniczeń pochłonąć swojej chemicznej pasji. Uczyłem się do późnych godzin, poniekąd zatracając się całkowicie w atmosferze naukowej. W owym czasie Pan posta-wił na mojej drodze Jezuitę, który pokazał mi, że wartości którymi żyję, są wymierne i relatywne. Roz-wijały mnie intelektualnie, ale absorbując w zupełności, przysłaniały mi tym samym istotę ziemskiej wę-drówki. Nie mogę stwierdzić, że w czasie pierwszego roku pobytu w Krakowie moja relacja z Bogiem się pogorszyła. Raczej zapanowała okropna stagnacja. Uczęszczałem na coniedzielne Eucharystie, korzysta-łem z Sakramentów, jednak wykonywałem to trochę mechanicznie. Podczas wakacji przed drugą klasą pojechałem na rekolekcje. Po powrocie udałem się na pielgrzymkę z jezuicką grupą i jakoś się zaczęło. Przez kolejne dwa lata stałem się codziennym gościem na Mszach w bursie. Dane mi było uczestniczyć w wielu czuwaniach, rekolekcjach, kolejnej pielgrzymce, itd. Myślę, że decyzję o wstąpieniu podjąłem już dwa lata temu podczas wizyty u Matki Boskiej Częstochow-skiej, natomiast czas, który dostałem od Boga pozwalał dojrzewać mojemu powołaniu, by z pełną świa-domością przestąpić próg furty zakonnej. Ufający w Panu, patrząc tylko w Jego stronę, dziękuję Bogu za swoje życie.

Page 56: Carissimus 53

56

Wspólnota NowicjackaA.D. 2012

U góry od lewej: Piotr kołakowski SJ, Piotr Jabłoński SJ, Przemysław Mąka SJ, Michał Król SJ, Piotr Chydziński SJ.W drugim rzędzie: Mateusz Pęksa SJ, Mateusz Bugała SJ, Michał Krudysz SJ, Dominik Dubiel SJ, Tomasz Lipa SJ.U dołu: Maciej Wesołowski SJ, o. Tadeusz Hajduk SJ, o. Andrzej Gęgotek SJ, Michał Zalewski SJ.

Page 57: Carissimus 53

57Hojny i otwarty na ryzyko... Jezuita w Rosji

Hojny i otwarty na ryzyko...Jezuita w Rosji

Michał Krudysz SJ, Piotr Kołakowski SJtłumaczenie: Mateusz Bugała SJ

O powołaniu, zderzeniu z inną rzeczywistością i wyzwaniach stojących przed młodymi jezuitami, opowiada o. Anthony Corcoran SJ, przełożony Regionu Rosyjskiego.

Kiedy i jak Ojciec odkrył swoje pragnienie aby zostać jezuitą i księdzem?

Dorastałem w pobożnej rodzinie w Teksasie, gdzie było bardzo niewielu katolików. Mój ojciec chrzest-ny został wychowany w małym miasteczku w południowym Teksasie, gdzie mówiono po polsku. I to on wprowadził mojego ojca w wiarę katolicką. Od najwcześniejszych dni mojego dzieciństwa Kościół był istotną cząstką naszego życia. Chociaż wśród katolików panowała wielka miłość do kapłaństwa, myślę, że nie wierzyłem, że mógłbym być księdzem. Później, kiedy byłem nastolatkiem, opierałem się myślom o powołaniu. Dopiero kiedy udałem się wraz z innymi studentami na pielgrzymkę do Fatimy, dotarło do mnie, że to jest wezwanie abym został księdzem. Mimo to odłożyłem moją odpowiedź na to wezwanie. W tamtym czasie, bycie księdzem uchodziło za coś bardzo dziwnego i cząstka mnie chciała mieć po pro-stu normalne, spokojne życie w Teksasie pośród rodziny i przyjaciół.

Page 58: Carissimus 53

58 Wywiad numeru

W takim razie co się zmieniło, że jednak Ojciec wybrał tę drogę?

Jezuici. Spotkałem ich, kiedy zacząłem studia na uniwersytecie. Szczerze mówiąc, nie poznałem ich osobiście. Tych, którzy pro-wadzili wykłady uważałem za inteligentnych, ale sądziłem, że byli nieco nudni. Wreszcie, kiedy pojechałem na rekolekcje z Ćwicze-niami Duchowymi dla studentów, poczułem bardzo mocno coś, co jak opisuje św. Ignacy, było jak pierwsza kropla wody padają-ca na gąbkę. Chociaż wydawałem się różnić od wielu jezuitów których znałem, było coś w moim powo-łaniu, co „pasowało” do nich. I ostatecznie zgodziłem się, aby dać temu powołaniu szansę.

Kiedy po raz pierwszy pojawiły się myśli o pracy w Rosji i co było ich główną inspiracją?

Podczas pierwszego roku nowicjatu nasz ojciec magister nauczał nas, że każdy jezuita został wezwany przez Chrystusa, aby oddać Mu siebie w sposób całkowicie i radykalnie hojny. Dla niektórych oznaczało to nauczanie w szkole, dla innych pracę przy Ćwiczeniach Duchowych lub działanie z zapałem w parafi i, a dla jeszcze innych oznaczało to wyjazd na misje. Zachęcał nas, abyśmy dzielili się z nim tym, co oso-biście odczuwamy jako wielkie pragnienia oddania wszystkiego. Pamiętam, że czułem się zakłopotany, dzieląc się z nim myślą o udaniu się do Rosji (która w tamtym czasie była częścią Związku Radzieckiego).

Chociaż wydawałem się różnić od wielu jezuitów których znałem, było coś w moim powołaniu, co „pasowało” do nich.

Spotkanie jezuitów związanych z Niezależnym Regionem Rosyjskim, które odbyło się w dniach 30 VII - 3 VIII 2012 we Lwowie. Wzięło w nim udział ok. 40 osób. Tematem spotkania były „Ćwiczenia Duchowne w naszym osobistym życiu i życiu naszego Regionu”. Pośród prelegentów znaleźli się: o. Józef Augustyn SJ (rozeznawanie), o. Willy Lambert SJ (rachunek sumienia) oraz o. Antonio Allende SJ (pedagogika ignacjańska). W trakcie spotkania odbyły się święcenia kapłańskie w obrządku grekokatolickim o. Andriy’a Zelinsky’ego SJ.

Page 59: Carissimus 53

59Hojny i otwarty na ryzyko... Jezuita w Rosji

I jak zareagował?

Kiedy mu to powiedziałem, nie wyśmiał mnie, wbrew temu, czego się spodziewałem. Powiedział mi, że jeśli Bóg tego chce, tak się stanie – i nawet Związek Radziecki nie będzie istniał wiecznie (dla nas w tam-tym czasie wydawało się to zupełnie niemożliwe). Później, kiedy Ojciec Święty zwrócił się do Towarzy-stwa, aby pracowało w Rosji, mój pierwszy mistrz nowicjatu przypomniał mi o moim pragnieniu i zachę-cił, abym rozeznał to z moim przełożonym. Zostałem zachęcony przez życie misjonarzy obecnych w hi-storii Towarzystwa oraz relacje tych, którzy wyjechali z prowincji gdzie odbywałem nowicjat. Oczywiście, życie i świadectwo o. Waltera Ciszka było dla mnie również wielką inspiracją (o jego wspomnienia moż-na przeczytać w książce Z Bogiem w Rosji, której recenzja znajduje się na stronie 81).

A jak wyglądała Ojca formacja?

Przeszedłem całkiem normalną, regularną formację. Muszę wyznać, że najtrudniejsze doświadczenia formacji wynikały z mojego braku zapału podczas pewnych okresów studiów. Czułem się kuszony, aby zaangażować się w zbyt wiele różnych zajęć i nie przykładałem się do studiów tak jak powinienem. Warto również zwrócić uwagę, że zarówno Kościół jak i Towarzystwo przechodziły wtedy przez trudny okres. Prosiłem prowincjała, żeby posłał mnie na misje podczas magisterki, jednak on nalegał, abym nauczał w naszej szkole średniej w Nowym Orleanie.

Jak Ojciec wspomina ten czas?

Okazało się, że był to jeden z najszczęśliwszych okresów w moim życiu i jednocześnie jeden z najważniejszych dla mnie w całej jezu-ickiej formacji. Niestety, w tym czasie zbyt mało przygotowałem się do wyjazdu do Rosji.

Pomimo problemów ostatecznie udało się Ojcu dotrzeć do Rosji. Jakie było wrażenie, gdy zobaczył Ojciec upragnioną ziemię pierwszy raz?

Szczerze mówiąc, moje pierwsze wrażenia z Rosji były dla mnie wstrząsem. Nie jestem pewien czego oczekiwałem jako młody ksiądz po przyjeździe na Syberię. Były momenty wielkich trudno-ści, ale ten czas był również dla mnie jako księdza i osoby religijnej bardzo pocieszający. Lata dziewięćdziesiąte to dla Rosji okres ekonomicznie i społecznie trudny. Jedno-cześnie praca z polskimi, ukraińskimi, litewskimi i rosyjskimi chrześcijanami, którzy wprost heroicznie zachowali swoją wiarę wśród wielkich prześladowań była fascynująca i ucząca pokory – co za wspania-ła formacja dla nowo wyświęconego księdza. I naturalnie zacząłem kochać tych Rosjan, Ukraińców i in-nych ludzi, których tam spotykałem. Równocześnie nie mam złudzeń i nie chcę ani ich idealizować, ani szczególnie tego regionu; jednak dla mnie świadectwo życia tych ludzi daje niezaprzeczalny dowód na to, że Boża łaska nigdy nie zostanie usunięta z ludzkiej duszy i serca. To niewyobrażalne jak wiele prób prze-szli ci ludzie na przestrzeni wieków i mimo to zachowali w sobie ludzką istotę… a Bóg wśród nich robił swoje. Zwycięstwo jest zawsze i ostatecznie po stronie łaski Boga.

Jaka sytuacja panuje tam obecnie?

Terytorium Regionu Rosyjskiego jest złożone z większości obszarów należących wcześniej do Związku Radzieckiego. Jezuici obecnie działają na Ukrainie, Białorusi, w Rosji, Kazachstanie i Kirgistanie. Są za-angażowani w dzieła jakie Towarzystwo podejmuje na całym świecie, czyli w edukację, pracę duszpaster-ską, w pracę z Ćwiczeniami Duchowymi oraz w bezpośrednią posługę wśród ubogich. Większość dzieł jakimi się tu, jako jezuici, zajmujemy, obraca się wokół tego, co we wczesnym okresie Towarzystwa okre-ślano jako niesienie pociechy duchowej. Prowadzimy również Instytut Teologii i Filozofi i w Moskwie, dwa domy rekolekcyjne (jeden na Ukrainie i jeden w Nowosybirsku), kilka parafi i, a ponadto współpra-cujemy z Jezuicką Pomocą dla Uchodźców (JRS) i z seminariami diecezjalnymi. Wielu z nas też sporo po-dróżuje dając Ćwiczenia Duchowe.

Szczerze mówiąc, moje pierwsze wrażenia z Rosji były dla mnie wstrząsem. Nie jestem pewien czego oczekiwałem jako młody ksiądz po przyjeździe na Syberię.

Page 60: Carissimus 53

60 Wywiad numeru

Pewnie na tak trudnym terenie nie brakuje dodatkowych wyzwań…

Poza tymi z jakimi spotykają się jezuici na całym świecie, są pewne konkretne zagadnienia, które wyła-niają się z różnorakich problemów społecznych. Kultura postsowiecka jest nękana nie tylko problemami, jakie dotykają obecnie wszędzie ludzi współczesnych (tj. konsumpcjonizm, materializm, wroga sekula-ryzacja, wyobcowanie), ale jednocześnie wstrząsają nią społeczne i duchowe problemy wynikłe z ideolo-gii komunistycznej (sceptycyzm, brak więzów społecznych, poważny kryzys rodziny, itd.). Ponadto, nie-którym jezuitom, jest szczególnie trudno działać w warunkach, gdzie nie zostały jeszcze rozwinięte silne struktury apostolskie. Choć jezuici pracowali tutaj od wieków (a niektórzy nasi bracia byli tu podczas ca-łej ery sowieckiej), będziemy tu wciąż pionierami jeszcze przez wiele lat. Pracujemy w warunkach ogrom-nych zmian społecznych, ekonomicznych, politycznych i religijnych.

Taka sytuacja wymaga pewnie osób posiadających jakieś konkretne umiejętności. Czy istnieje profi l idealnego kandydata do pracy w Regionie?

Potrzebni są po prostu dobrzy jezuici :-). A mówiąc poważnie, to tacy, których tożsamość jest silnie oparta na duchu i chary-zmie św. Ignacego i Towarzystwa; ludzie wiary i wypróbowanej nadziei; ludzie, którzy mają wystarczająco wielkie serce, aby na-uczyć kochać to, co nie zawsze miłe i przyjemne. Mówiąc kon-kretnie, jezuici muszą być zarówno mocni w swojej wierze i przekonaniach, ale też jednocześnie elastyczni i cierpliwi. My-ślę, że najlepszym przygotowaniem dla każdego przyjeżdżają-cego tutaj lub na jakąkolwiek inną placówkę jest pełne i całko-wite wejście w jezuickie życie i tożsamość, tam, gdzie jest on aktualnie formowany. Dla św. Ignacego i tych, którzy wierzą w jego wizję istnieje pewna odmienna i radykalna logika, cha-rakteryzująca duchowość i jezuicki sposób postępowania. I my jezuici, jako słabe istoty ludzkie, możemy być czasem kusze-ni, jak wszyscy inni z jednej strony szanujemy, honorujemy czy nawet uznajemy prawdziwość tej logiki, z drugiej, nasze codzienne życie toczy się według innej, bardziej pragmatycznej logiki, która w całości jest oparta o to, co widzialne i co nie pozbawia nas kontroli. Jednak logika Ewangelii i św. Ignacego jest, oczywiście, oparta na życiu i przesłaniu Jezusa Chrystusa.

A jakie są Ojca pragnienia związane z przyszłością jezuitów pracujących w Regionie Rosyj-skim?

Jak każdy przełożony, pragnąłbym, abyśmy byli wierni naszemu powołaniu i unikali dwóch skrajności w naszym życiu apostolskim: lekkomyślności w podejmowaniu się zbyt wielu prac – lub druga skrajność – strachu i niezdecydowania w odważnym szukaniu nowych sposobów służby, które wezwałby nas, jezu-itów, do większej hojności i zaufania. Co do Regionu, myślę, że nadszedł odpowiedni czas, aby bardziej bezpośrednio pracować z młodzieżą. Ponadto, musimy szukać nowych dróg rozwoju zaangażowania je-zuitów na Białorusi, która jest jednocześnie krajem o wielkim potencjale, ale i potrzebach.

Region Rosyjski, pod względem powierzchni, jest ogromny. Jak Ojciec czuje się sprawując rolę przełożonego?

Pełniąc tą misję odczuwam pokorę. Stanowi ona dla mnie wielkie wyzwanie. W tej pracy moje własne sła-bości są zawsze widoczne i dla mnie, i dla innych. Bycie przełożonym pozwala również dostrzec w bar-dzo konkretny sposób, jak wspaniałe jest Towarzystwo. Zdarzają się momenty wielkiego pocieszenia, kie-dy Boże zaangażowanie jest niezaprzeczalne.

A co z pasjami? Czy Ojciec ma na nie w ogóle czas?

Pasje? Lubię pisać i wędrować. Podczas ostatniego lata miałem naprawdę cudowną okazję przejść Cami-no de Santiago. To było fantastyczne doświadczenie, za co jestem bardzo wdzięczny. Jakkolwiek, będąc szczerym, nie mam obecnie zbyt wiele czasu by oddawać się tym pasjom.

Choć jezuici pracowali tutaj od wieków, będziemy tu wciąż pionierami przez wiele lat. Pracujemy w warunkach ogromnych zmian społecznych, ekonomicznych, politycznych i religijnych.

Page 61: Carissimus 53

61Hojny i otwarty na ryzyko... Jezuita w Rosji

A czy są jakieś niespełnione marzenia?

To trudne pytanie. Nie przesadzę kiedy powiem, że życie jezuity okazało się być dużo bardziej pasjonu-jące niż wcześniej oczekiwałem, kiedy byłem jeszcze młodym studentem myślącym o wkroczeniu na tę drogę. Moim marzeniem jest chyba, abym więcej nie marnował czasu jaki został mi dany. W moim wie-ku, jest niemożliwe do wyobrażenia coś trudniejszego niż myśl, że myliłem się robiąc to, do czego zo-stałem wezwany – bądź z powodu lęku lub uporu z mojej strony, bądź z jakiejkolwiek innej przyczyny.

Jakieś wskazówki dla młodych jezuitów, którzy chcieliby kiedyś pracować w Regionie?

Być otwartym na ryzyko i hojnym. Wtedy Bóg poprowadzi nas do tego, co będzie dla Niego najważniej-sze i w konsekwencji będzie, i dla nas największym spełnieniem. Dla niektórych będzie to oznaczało pra-cę w różnych dziełach Towarzystwa, w okolicy miejsca, w którym się urodzili, a dla innych będzie to zna-czyć odległe podróżowanie.

o. Anthony Corcoran SJ

Urodzony 19 IV 1963 w Tucson (Arizona). Wychowany w Teksasie. Po ukończeniu studiów na jezuickim uniwersytecie (1985) wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w Grand Coteau, w Luizjanie (Prowincja Nowego Orleanu). W latach 1987 - 1990 studiował fi lozofi ę oraz międzynarodową politykę ekonomiczną na Uniwersytecie Fordham w Nowym Yorku. Następnie przez dwa lata pracował w jezuickiej szkole w Nowym Orleanie. Później odbył studia teologiczne na Uniwersytecie Cambridge (Massachusetts). Po ich ukończeniu został skierowany do pracy w Nowosybirsku (Syberia), gdzie pełnił funkcje: rektora i ojca duchownego w diecezjalnym preseminarium, wikariusza generalnego lokalnego biskupa diecezjalnego (jezuity) i proboszcza parafi i misyjnej. Dodakowo, w 2002 roku, ukończył studia z teologii moralnej. Od 2009 roku jest przełożonym Niezależnego Regionu Rosyjskiego.

Page 62: Carissimus 53

62 Mój punkt widzenia

W świetle EucharystiiDominik Dubiel SJ

Eucharystia jest źródłem i szczytem całego życia chrześcijańskiego (por. Sobór Watykański II, konst. Lumen Gentium, 11)

Pozostałe zaś sakramenty, tak jak i wszystkie kościelne posługi i dzieła apostolstwa, wiążą się ze świętą Eucharystią i ku niej zmierzają. W Najświętszej Eucharystii zawiera się bowiem całe dobro duchowe Kościoła, to znaczy sam Chrystus, nasza Pascha (Sobór Watykański II, dekret Presbyterium ordinis, 5)

Bóg istnieje od zawsze. Bóg Ojciec, Odwieczne Istnienie, wypowiadający Siebie w Swoim Synu, Drugiej Osobie Boskiej, która jest nie tylko Odwiecznym Słowem, ale zarazem pełną miłości odpowiedzią na to Słowo. Ojciec posiada całkowicie siebie w oddaniu Synowi, zarazem Syn całkowicie oddany jest Ojcu. Ta absolutnie doskonała miłość między Boskimi Osobami również jest osobowa- to Trzecia Osoba Bo-ska, Osoba Ducha Świętego, Ducha Miłości Ojca i Syna. Trwając w tej komunii miłosnego dialogu, peł-ni szczęścia, jaką może zapewnić tylko całkowite oddanie się sobie nawzajem, Bóg zapragnął, żeby w tym niewyobrażalnym dla nas szczęściu mógł uczestniczyć ktoś jeszcze. Stworzył więc Bóg człowieka na swój ob-raz, na obraz Boży go stworzył (Rdz 1, 27), aby mógł się zjednoczyć z Bogiem przez Osobę Syna. Właśnie dla człowieka stworzył cały świat, aby dzięki podobieństwu do Boga przez rozum i wolną wolę mógł do-strzegać w nim vestigia Dei 1 i panować nad nim. W tym wspaniałym planie Bożym, nie było jednak cier-pienia, przemocy, kataklizmów etc. Przeciwnie, wszystko, co Bóg uczynił, było bardzo dobre (por. Rdz 1, 31). To człowiek odrzucając miłość Boga odrzuca prawdę i pogrąża się w fałszu, co skutkuje pojawieniem się zła. Następuje efekt domino, którego nikt nie jest w stanie już zatrzymać. Zło rodzi zło. Zaburzenie pier-

Page 63: Carissimus 53

63W świetle Eucharystii

wotnej harmonii dobra, prawdy i piękna wyrywa między Bogiem i człowiekiem przepaść, której człowiek nie jest już w stanie samodzielnie przeskoczyć, a Bóg nie może człowieka przenieść przez nią na siłę, nie naruszając jego wolności. Ten stan rzeczy utrzymuje się przez wieki.

Cur Deus Homo? 2

Jednak już w momencie grzechu, Bóg rozpoczyna nowe dzieło- dzieło odkupienia. Wybiera sobie na-ród Izraela, który prowadzi, poucza przez proroków i przez któ-ry przygotowuje cały świat na kulminacyjny moment jego histo-rii – wejście weń samego Boga. Cały okres Starego Testamen-tu, to czas próby Izraela, który staje się fi gurą, zapowiedzią tego, co się wydarzy w czasie nadejścia Chrystusa i Kościoła. Różne koleje losu Narodu Wybranego, okresy jego świetności i klęsk, zwycięstw i okresów niewoli, jego przyjaźni z Jahwe i niewierno-ści zmierzają do jednego punktu. Obserwując historię zbawienia, widzimy wzrastające napięcie, którego rozwiązaniem staje się Je-zus Chrystus. Wcielenie Syna Bożego jest jedną z największych tajemnic naszej wiary. Stwórca staje się stworzeniem. Bóg staje się człowiekiem. Wszechmocny Pan, potężny i wzbudzający trwogę Jahwe staje się zwykłym Żydem. Nie poprzestaje jednak na tym. Nie zostaje na przeciętnym poziomie. Nie wybiera bogatego rodu z elitarne-go stronnictwa, ale rodzinę cieśli. Nawet nie rodzi się normalnie, tylko w stajni. Później pracuje jako cie-śla, modli się jak każdy Żyd. Po ukończeniu trzydziestego roku życia zostaje nauczycielem, jakich wielu było w Izraelu, choć zarazem zasadniczo różnym od wszystkich innych. Wyczuły to elity narodowe, tym bardziej, że Jezus bynajmniej nie krył swoich poglądów na temat ich zachowania i przy każdej możliwej sposobności krytykował ich sposób postępowania. Jedni odkryli w Nim Mesjasza i Boga, inni wyłącz-nie zagrożenie ładu społecznego. Tak czy inaczej, został skazany na śmierć, wcześniej skatowany i wy-szydzony, umarł w bodaj najbardziej bolesny, a na pewno najbardziej haniebny wówczas sposób – na krzyżu, opuszczony i wyśmiany. Jezus Chrystus zmartwychwstał trzeciego dnia, jak oznajmia Pismo (Credo) , ale mimo wszystko trudno nie zadać sobie pytania: jaki to wszystko miało sens? Czy nie można było osią-gnąć tego samego rezultatu bez takich ofi ar? Przecież Bóg jest wszechmocny, mógł więc zbawić czło-wieka w dowolny sposób, a niekoniecznie wydając swojego Syna na zmasakrowanie, nawet w perspekty-wie Zmartwychwstania. Te pytania mogą budzić niepokój, kontrowersje, gdyby to, co się stało około dwóch tysięcy lat temu ogra-niczyć do faktów historycznych. Wtedy rzeczywiście: zamęczony Jezus umarł, zmartwychwstał, wstąpił do nieba…. i co z tego wynika dla mnie? Te wspaniałe dzieła, przyjęcie tych wszystkich cierpień to prze-jaw nadzwyczajnej miłości Boga do człowieka, ale zupełnie bezsensowny. Co niby się zmieniło? Zło na świecie jak było, tak jest, ludzie nadal chorują, umierają, szkodzą sobie nawzajem, zabijają, gwałcą, krzyw-dzą.

Jezus Chrystus wczoraj i dziś, TEN SAM także na wieki (Hbr 13, 8)

Ale całe życie ziemskie Jezusa Chrystusa, to nie tylko wydarzenia, fakty. To jedno wielkie misterium, które obejmuje całą historię świata- zarówno czas przed Wcieleniem, jak cały przyszły okres po Zmar-twychwstaniu. Bo istotą ofi ary, którą złożył Chrystus, jest jej rozciągnięcie na wszystkich ludzi wszyst-kich czasów i umożliwienie uczestniczenia w niej przez Eucharystię. Podczas ostatniej wieczerzy ze swo-imi uczniami, Jezus bazując na rycie żydowskiej Paschy, ustanawia coś całkowicie nowego i oryginalne-go – antycypuje to, co dokona się za kilkanaście godzin na krzyżu i będzie się odnawiało do końca świa-ta. Już teraz daje swoim uczniom do spożycia, pod postacią chleba, swoje Ciało, które zostanie zniszczo-ne nieludzkimi torturami, ale które też niebawem zostanie uwielbione i przemienione po Zmartwych-wstaniu. Daje im też kielich wina – swoją Krew, która wypłynie z Jego przebitego boku i będzie stru-mieniem obmywającym ludzkość z całego jej brudu. Nakazuje im przy tym: To czyńcie na moją pamiąt-kę (Łk 22, 19). Przez chrzest wszczepieni w Chrystusa, dzięki Eucharystii możemy uczestniczyć w tym

Co niby się zmieniło? Zło na świecie jak było, tak jest, ludzie nadal chorują, umierają, szkodzą sobie nawzajem, zabijają, gwałcą, krzywdzą.

Page 64: Carissimus 53

64 Mój punkt widzenia

wszystkim, co było udziałem Syna Bożego. W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17, 28), w Nim umie-ramy i zmartwychwstajemy do nowego życia. Nasze trudności, problemy, cierpienia przestają być samot-nym zmaganiem, a stają się doświadczeniem udziału w dokonaniach Mesjasza, cierpiącego Sługi Jahwe,

w jego zwycięskiej walce o zbawienie świata. Cierpimy z Jezusem, ale to jest gwarancja odniesienia sukcesu w ostatecznym rozrachun-ku. W ten sposób Msza święta staje się rzeczywistym centrum ludz-kiej egzystencji. Jest faktycznym źródłem naszego nowego życia, bo przez nią uczestniczymy w Boskim życiu Trójcy, które rozciąga się na całą rzeczywistość. Jest też jego szczytem, bo każda chwila naszej codzienności została uświęcona ofi arą Boga, który wszedł w ludzką rzeczywistość, a przez to każdy moment jest uwielbianiem Stwórcy przez stworzenia, czego najdoskonalszą formą jest właśnie Eucha-rystia. Wszystkie nasze modlitwy, zwłaszcza przed Jezusem obec-nym w Sakramencie Miłości, adorowanie Go ukrytego pod postacią chleba, a szczególny sposób Liturgia Godzin, stają się jakby przedłu-żeniem Eucharystii i jej kontynuacją.

W ten sposób, na rzeczywistość zaczynamy patrzeć w świetle Eucharystii. Całe nasze życie staje się jed-ną, wielką modlitwą uwielbienia. Każdy dzień jest psalmem, w którym czy to dziękując za dobro, które-go doświadczamy, czy to bezinteresownie uwielbiając Boga po prostu za to, że jest Bogiem, czy wyraża-jąc swój żal, smutek, pretensje do Boga, ostatecznie po prostu wychwalamy Pana, któremu wprawdzie nasze hymny pochwalne niczego nie dodają, ale przyczyniają się do naszego zbawienia (por. 4 Prefacja Zwykła), bo są zjednoczone z Boską Ofi arą Wcielonego Słowa.

1 Według myśli św. Augustyna, wszystkie rzeczy stworzone noszą w sobie ślad podobieństwa do Boga- łac. vestigium- ślad, Deus- Bóg. Wyjątkiem jest człowiek, któremu przysługuje charakter obrazu Bożego we właściwym sensie – imago Dei (łac. imago- obraz). Człowiek jest obrazem Trójcy Świętej przez swoją duszę, a zwłaszcza przez ducha- mens. Dzięki duchowi, dusza jest otwarta na Boga. (Por. M. A. Krąpiec, Z. Zdybicka, Augustyn. Myśl fi lozofi czna, [w:] Powszechna Encyklopedia Filozofi i, t. 1, Lublin, 2000.2 Z łacińskiego „Dlaczego Bóg stał się człowiekiem?”; tytuł traktatu teologicznego św. Anzelma z Can-terbury, w którym autor rozpatruje m.in. problem natury Boga, Jego stosunku do stworzenia, zwłasz-cza do człowieka, na czym polega Odkupienie; traktat wyznaczył kierunek rozwoju teologii na kilka na-stępnych wieków.

Msza święta jest faktycznym źródłem naszego nowego życia, bo przez nią uczestniczymy w Boskim życiu Trójcy, które rozciąga się na całą rzeczywistość

Page 65: Carissimus 53

65Jarmark cudów

Jarmark cudów

Piotr Jabłoński SJ

Zaczęło się zwyczajnie i bez zbędnego nadęcia. „Jutro jedziemy do Caritasu.” Nastąpiła krótka cisza potwierdzona kiwaniem głów, które pokazywało, że jesteśmy raczej zmieszani niż zadowoleni. W zasadzie każdy z nas wiedział, że nowicjusze jeżdżą, co jakiś czas, do Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP NP w Brzozowie. Jednak chyba nikt nie spodziewał się, że pojedziemy tam od tak, będąc na początku kandydatury.

Następnego dnia, w trakcie podróży autem, dało się wyczuć napięcie i oczekiwanie na to, co przyniesie ta wizyta. To będzie trudne, Będzie ciężko. – tak nieśmiało reagowali moi współbracia. Ja sam też nie wiedzia-łem co mam o tym myśleć. Z jednej strony niepewność, z drugiej pragnienie wejścia w nową sytuację. Nie miałem pojęcia z kim tak naprawdę mogę się tam spotkać.

Chcę zobaczyć!

Moja pierwsza wizyta w Caritasie skupiła się na osobie małego człowieka, w którym trudno było do-strzec na pierwszy rzut oka jakiekolwiek upośledzenie. Żywy chłopczyk, obsypujący opiekunki pytania-mi i komentarzami. Pełen energii i zapału. Tak zapamiętałem pierwsze spotkanie z Wojtkiem. Można bez zbędnej przesady przyznać, że stał się On dla mnie nauczycielem właściwego nastawienia wobec sie-bie i pozostałych mieszkańców. Odpowiedź na pytanie: Jak zachować się wobec niepełnosprawnego? okazała się bardzo prosta, choć dla mnie nieoczywista. Po prostu – być sobą.

Page 66: Carissimus 53

66 Świadectwo

Wojtek zaabsorbował mnie całym sobą na całe niedzielne popołudnie. Po kilku chwilach zrozumiałem, że mój kompan jest niewidomy. Jednak to nie przeszkadzało Mu w zadawaniu mnóstwa pytań, które brzmiały jak próba nadrobienia tego, czego sam nie może sprawdzić. W ten sposób miałem przed sobą najżywsze na świecie dziecko, jakie do tej pory spotkałem. Dziecko, które w krótkim czasie zmusiło mnie do odpowiedzi na trudne pytania.W trakcie spaceru na świeżym powietrzu próbowałem zająć mojego podopiecznego otoczeniem. Woj-tek reagował, wręcz euforycznie, na każdy mój opis tego, co widzę,. Ale dużo tutaj samochodów. Wojtek, chcesz zobaczyć czerwonego volkswagena?. Tak! Chcę zobaczyć! – taką odpowiedź otrzymywałem na każde posta-wione pytanie. No to chodźmy zobaczyć. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie potrafi ę wypełnić mo-jego zobowiązania. Potoczne sformułowanie użyte bez zastanowienia wywołało we mnie zawstydzenie. Jednak im bardziej byłem ostrożny w tym co mówię, szczególnie pod kątem komentowania „oglądane-go” świata, tym głośniejsze słyszałem okrzyki Wojtka: Chcę zobaczyć! Chcę zobaczyć!. Zacząłem się zastanawiać, czy niewidomy od urodzenia malec, może zdawać sobie sprawę z tego co tak naprawdę znaczą te słowa. Najpierw ogarnął mnie smutek i poczucie bezradności. Jednak po chwili py-tałem się siebie: czy ja sam chcę zobaczyć? Czy dostrzegam w mojej codzienności to, co powinno przy-kuć moją uwagę? A może jestem już oślepiony w stosunku do ludzi i sytuacji, których wygodnie jest nie widzieć? Wracałem do domu z tą jedną myślą – Chcę zobaczyć!.

Najpiękniejsze oczy na świecie

Każde odwiedziny w Caritasie są inne. Za drugim razem miałem wrażenie, że teraz będę bardziej pew-ny siebie. Szybko zostałem sprowadzony na Ziemię z odległej planety Wydajemisię. Pomógł w tym Ka-mil. Mógłbyś trochę z Nim pobyć? Zaraz wracam. Tak się poznaliśmy. Nie ma problemu. Moje pierwsze odczu-cie nie miało jednak nic wspólnego z tym, co powiedziałem. Byłem przerażony. Jak mam się zająć kimś kto nie mówi? Tylko siedzi i patrzy. Jak? Odpowiedzi na takie pytania nie pojawiają się w głowie od tak. Nauczony doświadczeniem wiedziałem tylko, że mam być sobą. Zacząłem mówić o wszystkim. W odpowiedzi cisza – tylko spojrzenie. Spoj-rzenie, które nie pozwala przejść obojętnie. To ciekawe, że w codzienności ciężko spotkać się wzrokiem z kimś obcym – takie „spotkania” zapadają w pamięć oraz są często źródłem domysłów i przypuszczeń. Nie pozwalam by ktoś obcy patrzył mi w oczy. Uciekam. Kamil nie uciekł. Wręcz przeciwnie. Otworzył się i wpuścił mnie do środka. W tym momencie dotarło do mnie, że nie muszę się produkować i gorącz-kowo mówić o byle czym, by przełamać niezręczną ciszę. „Zajmowanie się” ograniczyłem tylko do tego prostego spojrzenia i spotkania twarzą w twarz. Chociaż poznałem w życiu wiele osób, to tylko wzrok kilku utkwił w mojej pamięci. Jednym z nich jest wzrok Kamila, choć nie zamieniłem z Nim ani jedne-go słowa. Wpatrywałem się tylko w Jego oczy tak, jakby były naj-cudowniejszym obrazem jaki do tej pory zobaczyłem. Do końca spotkania pojawiały się z mojej strony jakieś pojedyncze zdania, lecz były one bardziej potrzebne mnie niż Kamilowi. Jemu wy-starczyło tylko i aż moje spojrzenie. Czas, który mogłem poświęcić na spotkanie, minął bardzo szyb-ko. Po 45 minutach, kiedy wychodziłem, dostrzegłem w oddali opiekunkę, która przedstawiła mi Kamila. Kiedy Ona zobaczyła mnie, z uśmiechem wypowiedziała bez-głośne „dziękuję”, które chwilę wcześniej wyczytałem z oczu Kamila.

Niewłaściwa kolejność

Najwięcej czasu spędziłem jednorazowo w Caritasie przy okazji trzeciej wizyty – bierzmowania. Razem z dwoma współbraćmi służyliśmy w trakcie Mszy Świętej celebrowanej przez biskupa Mariana Rojka. Przez cały czas stałem obok ołtarza, pod ścianą, trzymając pastorał. Miałem więc doskonałą okazję, by przyglądać się całej uroczystości pod kątem jej głównych bohaterów – młodych proszących o bierzmowanie.Wyjątkowo zrobiło się od samego początku gdy oczekiwaliśmy na biskupa, który odwiedzał pozosta-

Byłem przerażony. Jak mam się zająć kimś kto nie mówi? Tylko siedzi i patrzy. Jak?

Page 67: Carissimus 53

67Jarmark cudów

łe dzieci w całym ośrodku. Pomyślałem sobie: No tak. Przyjechał, to teraz musi odwiedzić. W końcu pojawił się biskup. Rozpoczęła się Eucharystia. Nie musiałem czekać długo by zostać szybko wyprowadzonym z błędnego myślenia o nastawieniu bpa Rojka. Okazał się On przyjacielem całego ośrodka jeszcze z czasów, gdy był biskupem pomocniczym Diecezji Przemyskiej. Jego podejście i otwartość do dzieci ujęła mnie swoją prostotą i brakiem niepotrzebnego nadęcia. Nadęcia, którego się spodziewałem, a którego nie zna-lazłem. Poczułem się otoczony tym zwyczajnym podejściem, w którym nie dało się odczuć ani krzty ironii, fałszu czy udawania. Kiedy Eucharystia dotarła do Liturgii Słowa i homilii biskupa mogłem przyglądać się wzajemnej interakcji między celebran-sem a wiernymi. Wszyscy zgromadzeni nie dzielili się na „my” i „wy”, ale stanowili jedną wspólnotę. Ołtarz w kaplicy stał się stołem – prawdziwym miejscem spotkania. Pomyślałem wtedy o niedzielnych mszach świętych w moim życiu i o tym ciągłym myślowym podziale na tych „za ołtarzem” i resztę świata. To, co działo się później, konsekwentnie przełamywało kolejne stereotypy w moim myśleniu. Była to naturalna konsekwencja at-mosfery jaka zapanowała w kaplicy od samego początku. W pewnej chwili biskup wyruszył w drogę między ławkami do oczekującej na sakrament młodzieży. Do-słownie przyniósł im Ducha Świętego! Co czułem patrząc na to wszystko? Po głowie kołatało mi tylko jedno słowo – nareszcie. Po 25 latach życia doświadczyłem posługi biskupa, o której zawsze marzyłem. Posługi, w którą zacząłem wątpić. Zupełnie tak, jakby Bóg pstryknął mnie w nos i powiedział: Mylisz się, jest inaczej. Zobaczyłem prawdziwego apostoła w akcji. Po kilku chwilach przyłapałem się na tym, jak

Oczekiwaliśmy na biskupa, który odwiedzał pozostałe dzieci w całym ośrodku. Pomyślałem sobie: „No tak. Przyjechał, to teraz musi odwiedzić.”

Zobaczyłem prawdziwego apostoła w akcji. Po kilku chwilach przyłapałem się na tym, jak moje serce woła: Ja też chcę taki być! Widząc w jaki sposób przeżywają tę uroczystość szczególnie krewni i znajomi bierzmowanych, nie miałem wątpliwości, że widzę ludzi rozpalonych Duchem Świętym.

Page 68: Carissimus 53

68 Świadectwo

moje serce woła: Ja też chcę taki być! Widząc w jaki sposób przeżywają tę uroczystość szczególnie krewni i znajomi bierzmowanych, nie miałem wątpliwości, że widzę ludzi rozpalonych Duchem Świętym. Blask ich oczu oraz skupienie podkreślające rangę całego wydarzenia wypełniły szczelnie całe pomieszczenie zarażając nimi wszystkich i eliminując ewentualną obojętność. Doszedłem do wniosku, że skoro spra-wy tak się mają, to może każde bierzmowanie powinno odbywać się w takich „Caritasach”? Może wte-dy umocnienie Duchem Świętym nie byłoby tylko smutnym obowiązkiem, czy też uroczystym pożegna-niem z Kościołem, a stałoby się prawdziwym powiewem Wiatru, który „wieje kędy chce”?Kiedy liturgia dobiegała końca, przyszedł czas na podziękowania. Gdy Siostra Dyrektor wzięła do ręki mikrofon i chciała podziękować, pomyślałem, że nie ma róży bez kolców. Pewnie podziękuje najpierw biskupowi, potem będzie dziekan, kapelan, pozostali księża, bierzmowani, goście… Jednak Siostra roz-poczęła do słów: W tym domu właściwa kolejność nie zawsze jest zachowywana. W tym przypadku pozwolę sobie też jej nie zachować. Po tym słuchałem już całym sobą nie chcąc uronić ani kawałka wypowiedzi Siostry. Dzię-kowała najpierw bezpośrednim świadkom sakramentu. Później samym bierzmowanym. Dopiero na trze-cim miejscu wymieniła biskupa, który nie sprawiał wrażenia zakłopotanego czy zażenowanego całą sytu-acją. Wręcz przeciwnie – kiwał z uznaniem głową. Cieszył się. Ja cieszyłem się razem z Nim.

Co dalej?

Za każdym razem wychodzę z Caritasu pokrzepiony. Czasem są to doświadczenia podobne do opisa-nych powyżej, a czasem jest to zwykłe poczucie spełnienia. Staram się jeździć jak najczęściej. Na życie nowicjusza składa się co prawda sporo obowiązków i zajęć, jednak to czego zdążyłem do tej pory tam doświadczyć, nie pozwala mi, tak po prostu, sobie odpuścić. „Szukać i znajdować Boga we wszystkim”. Nie spodziewałem się, że to tak szybko zaczyna działać.

Dom Pomocy Społecznej dla Dzieci Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP NP w BrzozowiePlacówka opiekuńczo-wychowawcza, która od ponad 50 lat zapewnia całodobową opiekę dzie-ciom niepełnosprawnym. Siostry Służebniczki wraz z personelem świeckim troszczą się o zdro-wie, radość i szczęśliwe dzieciństwo swoich niepeł-nosprawnych wychowanków. Początkowo ośro-dek działał jako Zakład Leczniczo – Wychowaw-czy „CARITAS”, później zmieniono jego nazwę na obecną.

Page 69: Carissimus 53

69Pobity bałwan, czyli Kołek w Magisie...

Pobity bałwan,czyli Kołek w Magisie...

Wszystko to, co tutaj przeczytasz jest wyciągnięte żywcem z mojego mocno teraz bijącego serca. Bardzo się ostatnio modliłem, by takie właśnie było. Nie jest to dla mnie łatwe, stąd gorąca herbata obok mnie, cudowny śpiew liturgiczny w uszach i Księga Życia (czyt. Pismo Święte) zaraz przy laptopie. Dowiesz się tutaj rzeczy, które dla mnie samego są dotykiem Jego dłoni. Bardzo bym chciał abyś ich doświadczył, chociaż są to przeżycia, które mocno mną wstrząsnęły. Słowa te dedykuję moim Stworom ze starowiejskiej wspólnoty Magis, bez których nie byłoby tego świadectwa.

Jakiś czas temu byłem nowicjuszem pierwszego roku. Przywilejem i łaską każdego pierwszego roczni-ka jest odbycie Ćwiczeń Duchowych, co jest totalnym hitem. To miesięczne rekolekcje w milczeniu, któ-re są oparte na przeżyciach naszego założyciela Ignacego Loyoli (znanego jako Yoda życia duchowego), które są także wspomniane w tym Carrissimusie w innym miejscu. Pewnego dnia, już pod koniec tych re-kolekcji, gdy śniegu za oknem było niemało, byłem na rozmowie u mojego kierownika duchowego, czyli naszego ojca Magistra (Tadeusza Hajduka SJ). On sprytnie wykorzystał ten czas, kiedy Bóg w swojej do-broci udzielał mi ducha wolności i poruszył temat funkcji, które mieliśmy otrzymać zaraz po skończe-niu rekolekcji. W tym momencie przeszył mnie lekki dreszczyk, ale gdy dowiedziałem się, że mam być przydzielony do wspólnoty młodych (Magis), by pomóc naszemu wikaremu w ich prowadzeniu, to zro-

Piotr Kołakowski SJ

Page 70: Carissimus 53

70 Świadectwo

biło mi się słabo. Wyszedłem od ojca cały spięty. Poszedłem szybko do pokoju, ubrałem się ciepło i wy-biegłem na zewnątrz. Chodziłem gorączkowo po ogrodzie z wielkim pragnieniem wyżycia się na czymś. Na mojej drodze stanął wtedy bałwan ulepiony kilka dni wcześniej przez młodych z tej wspólnoty. Do-rwałem go w swoje ręce i po paru chwilach go nie było. Bardzo się bałem, bardzo nie chciałem. Byłem zdenerwowany, roztrzęsiony.

Dlaczego?

Mniej więcej od trzeciej klasy szkoły podstawowej zaczęto mnie nazywać „kołek”. Zawsze lubiłem to przezwisko. Nosił je mój Tata, było krótkie, przyzwyczaiłem się. Nawet nauczyciele w szkole tak do mnie mówili! Zawsze byłem człowiekiem, który lubił być w cen-trum uwagi. Uwielbiałem być adorowany, podziwiany, chwalo-ny. Szczególnie przez dziewczyny, których serca łatwo podbija-łem i które w niedojrzały sposób wykorzystywałem. Zawsze lu-biłem grać w piłkę nożną, co oczywiście było sposobem na po-kazanie się, bo naprawdę jestem w tym dobry. Były we mnie jed-nak również dobre pragnienia, które musiały dojrzeć i przebić się wraz z upływem czasu. W końcu odkryłem, że Ojciec Niebieski obdarzył mnie niezwykłą wrażliwością, szczególnie na drugiego człowieka. Chciałem ludzi otaczać troską, wyciagać ich z proble-mów, bagien, być dla nich przyjacielem. Chciałem, kurde, poma-gać! Całym sobą przeżywałem to, co działo się u ludzi otaczają-cych mnie i aż mną trzęsło, gdy w wielu sytuacjach nie mogłem nic zrobić. A ludzie przychodzili do mnie. Prosili o pomoc, o rozmowę, o poradę. A ja, nie wiadomo skąd, wiedziałem co mówić. Czuli się też przyjęci i wysłuchani, co było dla nich, często, najważniejsze. Tak było przez lata, jednak w wielu przypadkach nadal był to dla mnie dobry moment, żeby zabłysnąć. Wszystko jeszcze bardziej oczywiście wyszło na jaw we wspomnianych rekolekcjach, kiedy odkryłem na nowo to wielkie pragnienie, ten ogromny dar. Wymagał on jeszcze ciężkiej pracy samego Boga, która już wtedy się rozpoczęła. To pragnienie musiało być po prostu poddane oczyszczeniu, bo nie otrzymałem tak wielkiej rzeczy dla samego siebie, dla własnej chwały. Szedłem więc do wspólnoty młodych z przeświadczeniem: Jeżeli Ty, Boże, tak namacalnie przez ojca Magi-stra, wybrałeś mnie. Mnie, a nie nikogo innego (a miałeś w kim wybierać), to takie jest Twoje pragnienie, zamysł, które-go ja nie ogarnę, więc chcę się z wiarą mu poddać. Mimo wszystko szedłem wciąż pełen lęku, bo bałem się, że będę szukał siebie, że będę wciąż taki sam, że wciąż będę skupiał uwagę na sobie, że wciąż będę chciał być podziwiany, że zamiast ich przyciągnąć do Ojca, to ich od Niego odciągnę. Jednak było we mnie też mocne pragnienie: dać im wszystko co mam. Po Wielkich Rekolekcjach miałem głównie jedną myśl w so-bie: mam tylko Ciebie Ojcze, bo wszystko co posiadam jest od Ciebie i jest Twoje. Chciałem dać z siebie wszystko i zrobić wszystko, by przyprowadzić ich do Ojca (i niech to brzmi patetycznie, ale nie zmienię mego serca!), bo wiedziałem, że On sam im wszystko da. Da im Siebie! To On uczynił rewolucję w moim życiu. To On wyciągnął mnie z bagna grzechu i to dzięki Niemu mogę żyć moimi pragnieniami. Tym, czym pragnę żyć. Samo to, czego On dokonał dla mnie, to jak przy Nim dojrzałem, jest dla mnie po-twierdzeniem Jego istnienia. I tego chciałem dla nich. Jeśli ktoś mi powie, że w życiu chodzi o coś innego niż o Niego, o Jego miłość do nas, ludzi, o to, jak On walczy byśmy na wieki mogli żyć z Nim w wiecz-ności, to mu nie uwierzę i mocno nim potrząsnę!

Cymbał brzmiący

Szybko zorientowałem się, że to nie chodzi o to, że ja jestem dla nich nie wiadomo jakim darem i ja ich roz-winę nie wiadomo jak i ja ich nauczę cudów na kiju (czy kołku :-p). Chodzi o to, że fakt mojego bycia tam jest dla mnie łaską! To ja zacząłem się od początku uczyć od nich i uczyć dzięki nim. Równie szybko dotarło do mnie, że albo ich pokocham, albo kicha. Albo ich pokocham, albo będę tam tylko cymbałem brzmiącym. Albo ich pokocham, albo będę dla nich niczym. A tym bardziej żadnym znakiem miłości Boga do nich!

Bardzo łatwo dali się pokochać. A dokładnie, jak im kiedyś powiedziałem, jestem jeszcze jedynie w nich zakochany, a chciałbym naprawdę i szczerze ich miłować.

Page 71: Carissimus 53

71Pobity bałwan, czyli Kołek w Magisie...

Bardzo łatwo dali się pokochać. A dokładnie, jak im kiedyś po-wiedziałem, jestem jeszcze jedynie w nich zakochany, a chciał-bym naprawdę i szczerze ich miłować. Czemu to jedynie zako-chanie? Przez masę błędów, które popełniłem. Zobaczyłem, że to jeszcze nie ta miłość, że wciąż za dużo jest mnie. Choć wi-dzę i jestem bardziej świadom siebie, wciąż się zdarzają przypad-ki zwracania na siebie uwagi, szukania siebie, swoich korzyści. Były takie momenty, kiedy czułem, że dałem plamę przed Bo-giem. Było mi głupio i wstyd. Byłem zły na siebie i nie chciałem tam wracać. Wtedy mógł pomóc tylko czas ciszy, mojej walki z samym sobą i Bogiem, kiedy wmawiałem Mu, że się nie nadaję i że ja po prostu nie chcę, bo wszystko popsuję w Jego planach. Wtedy On przychodził w słowach ojca Magistra, że ja wcalę nie muszę wszystkiego wiedzieć od razu. Nie muszę być idealny – ja się dopiero uczę! I tak z czasem On ze swoimi pomocnikami mnie podnosił. Co z uczeniem się od nich? Po paru miesiącach ocknąłem się i pomyślałem, że robię dokładnie to, o czym zawsze marzyłem (serio serio!), czego zawsze pragnąłem od lat! Oni nieświadomie uczyli mnie żyć pragnieniami, jakie nosiłem w sobie. To oni przychodzili do mnie, jak dzieci (i tak uwielbiam właśnie o nich mówić). Pytali, prosili o poradę, modlitwę. Tylko, że w większości przypadków to mnie przerasta-ło, ręce mi opadały i nie wiedziałem, co ja taki brzdąc duchowy, mogę w tym temacie zrobić. I nagle... Słowa płynęły! On mówił. Pozwolił mi też oprzeć się na moim doświadczeniu wychowania w ciężkim środowisku, na doświadczeniu mojego grzechu, doświadczeniu miłości. I to oni, jakby mnie prowadzili w konkretne miejsca – tam gdzie potrzebowali pomocy. Szukali obecności Kogoś, kto pomoże, wesprze. Ja w tym wszystkim uczyłem się pozwalać Mu działać.

Zapomniałem, że to nie ja jestem Bogiem! Że nie wszędzie sięgnę! Że nie ogarnę wszystkiego! Zapomniałem, czym jest zaufanie i pozwolenie właśnie Jemu na bycie Tym, Kim naprawdę jest.

Pierwszy raz zobaczyłam Kołka na malowaniu CSK. Przedstawił się strasznie poważnie - Brat Piotr, czy jakoś tak. Pomyślałam wtedy, że jest strasznym snobem i z Niego pożytku nie będzie...

Magisowiczka

Page 72: Carissimus 53

72 Świadectwo

Ciągle coś...

Ostatnio miałem też duży problem, bo czułem, że wszystko jest na moich barkach. Czułem się odpowie-dzialny za wszystko, za każdy problem, każde wydarzenie, każdą osobę i miałem dość. Skończyło się na tym, że chciałem wszystko konktrolować, mieć nad wszystkim pieczę. To doprowadziło mnie wewnętrz-nie do „wariatkowa”. Zapomniałem, że to nie ja jestem Bogiem! Że nie wszędzie sięgnę! Że nie ogarnę wszystkiego! Zapomniałem, czym jest zaufanie i pozwolenie właśnie Jemu na bycie Tym, Kim napraw-dę jest. I tu, kolejna interwencja samego Boga w rekolekcjach i osobie ojca Magistra, które właśnie skoń-czyliśmy wczoraj. Wprowadziła ona wolność i ufność, co naprawdę przywróciło mi radość z mojego by-cia dla dzieciaków.Od dłuższego czasu chodzą mi też po głowie takie myśli, że trochę zaproponowałem w tej wspólnocie. Jestem do nich przywiązany i czuję, że i oni do mnie też. To wszystko fajne (dla mnie), ale czy z korzyścią dla nich? Jeśli odejdę stąd, a tak stanie się już niedługo, i coś tu się popsuje, właśnie przez mój brak, to znaczy, że jestem skończony dziad i że wcale im nie pomogłem. Dlatego ostatnio uczę się nowej rzeczy: nie tylko zaufania do Ojca, ale i do ludzi, z którymi jestem i pracuję, i którzy tę wspólnotę naprawdę bu-dują. Uczę się przekazywania im odpowiedzialności. Uczę się, jak pozwolić im usamodzielnić się w pro-wadzeniu tej wspólnoty i samych siebie(!). Widzicie? Wciąż się uczę. Lubię się uczyć. Nie muszę się bać. Bóg prowadzi mnie wciąż do wolności. Nie budzę się rano i nie stresuję się tym, co mnie czeka. Już żyję moimi pragnieniami, choć wiem, że to nie wszystko. Żyję tym, o czym marzyłem wiele lat temu. Rozwijam się. Czuję się doceniany. Czuję się ko-chany. Chcę tu uparcie, z przekonaniem, ale i z pewnością zaświadczyć o żywej obecności Boga w moim życiu. O Jego bijącym sercu, o Jego silnych dłoniach. Jestem żywym, namacalnym, głośnym świadkiem tego, że On jest i tego jaki jest. Moją radością będzie jeśli po przeczytaniu tych słów zostałeś poruszo-ny, doświadczony, zaskoczony czy też zbulwersowany. Wiedz, że żadne twoje słowa nie poddadzą tego w wątpliwość. Też chciałabyś tego?! To się w końcu zgłoś do Niego!!! Znajdziesz Go w Ewangelii, w Eucharystii, w rekolekcjach (szczególnie polecam ignacjańskie)! Pozwól Mu się tylko przełamać, pozwól sobie na to ryzyko i nie bój się wyzwań, jakie Ci proponuje... Bo nic nie tracisz, a możesz zyskać wszystko: KRÓLESTWO.

Jesteśmy młodzi. Mamy po kilkanaście lat. Niektórzy z nas chodzą do gimnazjum, inni do liceum. Nasze zainteresowania są typowe dla dzisiejszych nastolatków: muzyka, taniec, sport… Czujemy się czasem dobici przez szkołę. Lubimy zawierać nowe znajomości i przyjaźnie. Jak znaczna część naszych rówieśników przeżywamy uroki zakochiwania się, a czasem i gorzki smak rozstania. Nikt z nas nie lubi być sam. Mamy jeszcze jedną cechę wspólną: pewnego dnia, choć nie tego samego dla wszystkich, nasze drogi spotkały się.Każdy już sam mógłby tu opowiedzieć dokładnie jak to wyglądało.Kiedy jesteśmy razem, przychodzą nam do głowy różne pomysły, mniej lub bardziej zwariowane. Im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej czujemy, że nam ze sobą dobrze, że się lubimy i tym bardziej ciągnie nas do siebie. To wszystko pozwala nam nazywać się wspólnotą. A ponieważ cechuje nas właśnie to co „bardziej”, więc jesteśmy Wspólnotą Magis, bo słowo „magis” znaczy bardziej, więcej.

Magisowicze

Page 73: Carissimus 53

73Religionie(po)znawcza malinowpuszczalność

Religionie(po)znawcza malinowpuszczalność

Piotr Chydziński SJ

Felietonistyka w carissimusowym pismaku nie była dotychczas rzeczą po wielekroć spotykaną (zakładając, że czytelnik zagłębiał się w lekturę ówże poprzednich numerów). Jako, że tegoroczne wydanie, jest dość innowacyjne pod względem formy, postanowiłem i ja wnieść coś twórczego. Ale ale – po cóż łamać pewien konwenans, skoro można by po raz kolejny dziergać coś na kanwie informacyjno-kazaniowo-przekazowo-moralistyczno-przetwórczej? Nie wiem. Może po prostu – bo tak!

Połączmy teraz fakty. Co właściwie mają do siebie nowicjacka gazeta, przemądrzałe wywody felietono-prymiczne i, nazwijmy to, botakowy argument? Może i znajdzie się między nimi jakiś węzełek na nici po-rozumienia. Dajmy na to, że będzie to religia. W końcu trzeba nam odnajdować Boga we wszystkich rze-czach...

Dywagując przyczynowo-skutkowo wstecz…

Z dziada, pradziada, a nawet prapradziada, uprawia się pewną botakową religijność w wielu społecz-nościach. Międzypokoleniowa chwila nieuwagi sprawia, że odklepywanie kolejnego pacierza, zamienia wspaniałego Ojca w bozię, która wszystko widzi, a Maryję przekształca w matkę Polkę, która uśmiecha-jąc się na obrazku przeciętnego malarza, wskazuje na nadnaturalne i odrealnione dziecko, które nie do końca przypomina Jezusa w danym wieku (z tego, co mi wiadomo, Jezus nie rozwijał się fi zycznie ina-

Page 74: Carissimus 53

74 Felieton

czej, niż inne dzieci).Nie, wcale w tym momencie nie krytykuję ani przekazywania dzieciom wiary (bo gdyby nie wykonywanie tego trudnego zadania przez rodziców, nie pisałbym obecnie tego artykułu). Nie staram się też negować różnych form pobożności (bo ważne jest to, co mnie do Boga prowadzi). Chodzi mi o pewien zgubny aksjomat wiary, niezmiennie utrzymywany w człowieku od urodzenia do śmierci. To samo pojmowanie Boga, które przekazała mi babcia jako berbeciowi, przyjmuję botakowo i w ten sam sposób przekazuję to swoim dzieciom. Bo rodzice powiedzieli, że mam codziennie przed spaniem o bozi pomyśleć i zdro-waśkę odmówić, a potem za zmarłego dziadziusia wieczny odpoczynek jeszcze szepnąć.Niebywałą jest rzeczą, kiedy pan w podeszłym wieku, spowiada się z tych samych grzechów, co na spo-wiedzi przed pierwszą komunią świętą – że nie słuchał rodziców, że nie posprzątał w domu, że źle się za-chowywał wobec rodzeństwa i że nie pomodlił się rano i wieczorem. Do tego dorzuci jeszcze zdrowaś pod koniec spowiedzi, bo tak ksiądz na katechezie uczył. Niemożliwe? No dobrze, może i nie każdy pan starszy mówi, że źle się zachowywał wobec rodzeństwa, jeśli był jedynakiem...

Nieprzypadkowa wiarołomność

Co może nas wpuścić w maliny wiary? Czy to, że rodzice nas jako dzieci, nauczyli modlitwy i podstawowych prawd wiary? Czy to, że ksiądz na katechezie, udzielał nam dobrych rad, stosownie do naszego wieku? A może zwyczajnie, w prostych słowach rzecz ujmując, moja pierdołowatość, moje lenistwo i moja miernota? Owszem, można, a nawet trzeba, botakowo przyjmować wiele dogmatów naszej wiary. Nie zmienia to jednak faktu, że muszę rozumieć swoją wiarę. Inaczej stanie się ona martwa i co gorsza – bardziej roszczeniowa i pełna wyrzu-tów, niż ufna i wolna.A teraz rzućmy petardę z samozapłonem, skutkującą częstym religioburstwem – KRYZYS. Oj, kiedy tenże przychodzi, Bóg przestaje być taką cukierkową osobą. Bóg staje się tyranem, a jakże! Bo przecież jak ten, który rzekomo mnie kocha, mógł dopuścić taką straszną rzecz właśnie na mnie? Zaraz – w ta-kim razie, to czy właściwie On istnieje? Ciekawe jest to, że dopiero w momencie trudności, pojawiają się takie wątpliwości. W radości i pocieszeniu, prawie nic nie wstrząsa moją wiarą.Z czego to może wynikać? Wspomniałem wcześniej o takiej boziej cukierkowości. I tutaj chciałbym upa-trywać przyczynę tego stanu rzeczy. Połączmy fakty – jeśli nie znam Boga, jeśli nie mam Jego właściwe-go obrazu, jeśli moja wiara jest płytka i opiera się wyłącznie na tym, co zasłyszane - jeśli tak naprawdę nie doświadczyłem działania Boga w swoim życiu – wtedy runie ten skrzętnie budowany domek z kart.

Opowiastka Bożozbawcza

A teraz z innej strony, mianowicie troszkę historii zbawczej. Bóg, zaniepokojony trudnością ludzi w Jego odnajdywaniu i, widząc niezbyt perspektywiczną sytuację na świecie, postanowił ułatwić nam życie. Po-myślał – skoro ludzie narzekają na Mnie i nienazbyt garną się do Mnie, mówią, że rzekomo jestem dale-ko – poślę im Swojego Syna w ciele ludzkim, aby żył z nimi, dotykał bezpośrednio ich problemów i na-kreślił im, jak On zna Mnie i jak do tego poznania dojść. Ostatecznie umrze za nich i zmartwychwstanie, aby zobaczyli Jego oddanie Mi i im, a jednocześnie poznali Moją moc, którą pozostawię po Jego wniebo-wstąpieniu wśród nich w Duchu Świętym.Powyższa historyjka to takie łopatologiczne wyjaśnienie sprawy zbawczej. Idąc tym tropem, można stwierdzić, że Bóg zrobił coś niepowtarzalnego i idealnego, trafi ającego w sedno bytu człowieka. Odpo-wiedź człowieka jednak bywa wtedy różna...

Niezaangażowana botakowość

Zauważyłem, że mówi się często, że to jest niemożliwe, by Bóg dopuszczał zło na świecie. Albo jeżeli już pojawia się w tym jakaś ufność w Jego Opatrzność, to jest dość bezmyślna i niezaangażowana, mó-

A teraz rzućmy petardę z samozapłonem, skutkującą częstym religioburstwem – KRYZYS.

Page 75: Carissimus 53

75Religionie(po)znawcza malinowpuszczalność

wiąca botakowo – bo widocznie tak musiało być. Ale jeśli nasza wiara przedstawia Boga jako stale wal-czącego o człowieka, to skąd się biorą takie zdania, jak przytoczone powyżej? Podobno im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.W tym momencie świdruje mi głowę kwestia dociekania własnego. Przewinęła się gdzieś wcześniej w tym tekście myśl, że jeżeli samemu się czegoś nie zrozumie, można tylko to bezmyślnie małpować. Przykład – nigdy nie nauczę się strzelać, jeśli będę tylko obserwował, jak ktoś to robi dobrze. Może i wte-dy będzie się to wydawało proste, ale gdybym dostał pistolet do ręki i miał samodzielnie nim trafi ć do celu – byłby problem. Podobnie jest z wiarą.

Ukorzenianie poglądowe

Prędzej, czy później, w moim życiu pojawia się pytanie, po co mi wiara i religia. Może ono się wyrazić na przykład w takiej wątpliwości : „Owszem, babcia modliła się codziennie różańcem, mama goniła mnie do kościoła, tata pytał mnie po mszy o kazanie, ale ja tego nie czuję, nie mam o tym pojęcia...” Zazwy-czaj w momencie pojawienia się takiej myśli, jest już za późno – nie ma we mnie dobrego fundamentu wiary (albo nawet gdy fundament jest, nie ma ani materiałów do dalszej budowy, ani środków na ich za-kup). Czasami powyższe pytania i wątpliwości, mogą prowadzić do własnego rozmyślania na ten temat i ostatecznie doprowadzają do sensu wiary, do znalezienia wspólnoty w Kościele. Jest to jednak mały pro-cent. Wygodnictwo niepoznawcze zazwyczaj bierze górę. Później już niestety trzeba czekać na grzmot z nieba, konkretne poruszenie z zewnątrz. W międzyczasie, zatwardziałość serca będzie się stabilizować i zakorzeniać.Lepiej zapobiegać, niż leczyć. Ewentualnie można już chorować, ale wtedy natychmiastowo starać się zdia-gnozować swój ból i poddać się leczeniu, prowadzącym do wyzdrowienia. W końcu można już stać się cho-rym nieuleczalnie, ale wtedy problem staje się poważny. Kuracja będzie bolesna, objawowa i nie do koń-ca wiadomo, czy będzie przynosiła skutek. Prawdopodobnie z chorobą trzeba będzie żyć. Jedyne, co może przynieść ulgę, to cud uzdrowienia. Albo śmierć (ale ta będzie w tym momencie chyba mniej pożądana...).

Mądrość roztropna

Będąc na próbie szpitalnej na oddziale chirurgii onkologicznej, często obserwowałem ludzi, których nie obchodziło ich zdro-wie, dopóki nie zaczęły się poważne problemy. Bagatelizowa-li ostrzeżenia własną mądrością, która była ponad doświadcze-niem innych. Skutków można już domyślić się samemu.Wnioski? Lepiej na tym wyjdę, jeśli się do czegoś przygotuję. Jak to zrobić? Na drugim tygodniu Ćwiczeń Duchowych, św. Igna-cy Loyola radzi, by prosić o to, czego chcę, a w tym przypadku, abym dogłębnie poznał Pana Boga, który dla mnie stał się czło-wiekiem, abym Go więcej kochał i więcej szedł w Jego ślady. Te trzy prośby wyrażają, jak najłatwiej zrozumieć swoje miejsce w rzeczywistości wiary i jak przygotować się na kryzysy.

Na chłopski rozum

Nie ma oczywiście spadających z nieba, gotowych recept na problemy. Potrzebne jest więc moje zaan-gażowanie. Muszę szukać i znajdować Pana Boga. Aby jednak w poznawaniu swojej wiary, nie dać się za bardzo pochłonąć samym rozumnym pojmowaniem, trzeba otwarcie powiedzieć Panu Bogu – mów do mojego serca, pozwól mi Ciebie poznać, daj mi Ciebie doświadczyć, zaradź mojej niewiedzy...Modlitwa osobista jest kluczem do sukcesu. Ona pozwala spotkać Boga, którego nie widzę. Pozwala po-czuć istnienie i obecność tego, który jest - Jahwe. Wtedy w koła zębate rozumu i serca wpływa olej, któ-rym jest Duch Święty. Ten schemat tworzy we mnie wewnętrzną przestrzeń spotkania z Bogiem, któ-ry staje się żywy, obecny i bliski. Wtedy może się pojawić refl eksja – kurde, to ma sens! Najpierw jednak trzeba spróbować.

Cóż mi do szczęścia więcej może być potrzebne – ryby mam, sadło mam. Czas więc jamę zawrzeć na cztery spusty.

Page 76: Carissimus 53

76 Felieton

Realne refl eksje przedbajeczne

Życie nie jest fi kcją – to tylko fi kcja stara się w jakimś stopniu naśladować życie. Literackie jednak opie-ranie się na wymyślonych postaciach, pozwala na tworzenie historii, która nie dziejąc się naprawdę, jed-nocześnie będąc tylko światem przedstawionym, odwołuje się do spraw ludzkich w sposób wolny, nie powodując ingerencji w rzeczywistość. Przez ukazanie pewnych społecznych zachowań w sposób alego-ryczny i metaforyczny, można w prosty sposób rzucać nowe światło na jakieś postępowanie. Teoria teo-rią, a życie życiem. Więc oto bajeczka niedźwiedziowo-żukowa.

Wokółżyciowe bajanie w myśl leśnej igraszki losu

Skruszony codzienną, posępną działalnością rybomorderczą, dość stary niedźwiedź, wyruszył na kolej-ne łowy nad pobliski potok. Schyłek lata dał się znać w żarłoczności zwierza – zapasy czas było tworzyć, inaczej zima znacząco dotknęłaby jego tuszę. Sen jednak nie nadchodził zbyt szybko. Półleżąc, znudzony wyraźnie atmosferą ciepłego legowiska, poszukiwał jeszcze w myślach domniemanie zapomnianych rze-czy, które mogą być kluczowymi w cnych jego przygotowaniach, bowiem mógł o czymś już nie pamię-tać – wiadomo, niedźwiedzia pamięć, pomimo tego, że w dużej mierze instynktowna, może delikatnie już szwankować (a jak to już zaznaczono na początku, była dosyć li posunięta w latach).Nietuzinkowość tego niedźwiedziowego przedsięwzięcia, a także poniekąd jego absurdalność, bierze się z niedokończoności myśli codziennej. Jasną staje się wyłącznie ta, która przez refl eksję, zostaje oczysz-czona z nieuporządkowanych niedoskonałości i naleciałości emocjonalnych, a jest wyłącznie czystym pragnieniem, dążącym do realizacji postawionych sobie celów.Złapał się dziad niedźwiedzi za łeb srogi i parsknął śmiechem naraz, słyszalnym w eterze był jako ryk po-tężny. Cóż mi do szczęścia więcej może być potrzebne – ryby mam, sadło mam. Czas więc jamę zawrzeć na cztery spusty. Jak więc pomyślał, tak też zrobił.Zląkł się jednak poważnie zaistniałą sytuacją, przechadzający się niedaleko, żuk gnojarz. Walcząc o prze-trwanie kolejnego dnia, bał się, że nazbyt duże natężenie ryczącego dźwięku, zatrząśnie ziemią pod jego małymi stopami, co spowoduje opłakane w skutkach straty – po pierwsze trzeba będzie zgramolić się z powrotem z pleców na nóżki, a po drugie trzeba będzie gonić wcześniej utoczoną kulkę, która niechyb-nie spadnie z pobliskiej górki.Utrata czegoś dla siebie ważnego, a już sama nawet myśl o tym, powoduje kłopot w sercu. Bo jak tu się nie przejąć czymś, o co walczyło się długi czas, a co w jednej chwili się traci? Z jednej strony, jest moż-liwe odzyskanie tej rzeczy, ale wymaga to kilkukrotnie większego nakładu sił. Po co więc tracić niepo-trzebnie energię, skoro można, uzbrajając się uprzednio w odpowiednie narzędzie, wykorzystywać w peł-ni dostępne możliwości?Cóż więc zrobił żuk? Wtoczył szybko kulkę w pobliskie zagłębienie, sam mocno zaparł się na odnóżach i czekał na nadchodzącą falę. Kiedy ta nadeszła, owszem – przewrócił się na boczek i musiał się chwi-lę gramolić, ale wcześniej wykorzystał wszystkie dostępne narzędzia do tego, by jak najlepiej przetrwać niesprzyjającą sytuację. Po wszystkim, zabrał kulkę i nadal ją w spokoju toczył, wiodąc swój cichy żywot w niebiesko-zielonej, chitynowej powłoce.

Realne refl eksje pobajeczne

Niesamowitość daru wolności pozwala być sobą - pozwala być prawdziwym twórcą mojej własnej rzeczy-wistości. Mogę więc być dobrym reżyserem i tworzyć prawdziwą sztukę, albo też zwykły chłam, partoląc każdy, nawet najlepszy scenariusz. Sztuką jest więc tak realizować swoje pragnienia i decyzje w życiu, by każ-dy stawiany przeze mnie krok, był pewny i odważny. Bym potrafi ł odnaleźć siebie w każdej sytuacji, w każ-dych warunkach zewnętrznych, często bardzo niesprzyjających. Bym potrafi ł wykorzystywać swoje życio-we doświadczenie i brać życie pełnymi garściami, optymistycznie patrząc na każdą przeżywaną chwilę. Bym potrafi ł odnajdywać Boga we wszystkich rzeczach.

Page 77: Carissimus 53

ŚWIAT I KOŚCIÓŁ Z LEPSZEJ STRONY

www.deon.pl

77

Page 78: Carissimus 53

Temat numeru78

Growth

Process

Dream big but be small . Be small but dream big.

We join the Society for great things but reality is always human reality.

Eucharist is a sacrament of transformation

Jesuit life is to be tot ally dead - not hing of the self, so that we could be tot ally alive .

I can say that one of the things most of us enjoy is reading books, good books. Don’t read the trash .

God is not asking us to be number one . He is asking us to serve .

Meeting of Fr. General Adolfo Nicolás with p

Page 79: Carissimus 53

Tytuł artykułu 79

TransformationWe have the right ‘magis’ and twisted ‘magis’. The twisted one is more of the self. The real is more of Christ.

We need to rediscover silence . There is something very powerful in silence .

Be good at something and the world will need you.

The bulldog bites, and sticks to that. So if you have a question stick to that question until you fi nd the answer.

Wherever there is a need there I belong.

h polish novices Gdynia, 24th of september 2012

Page 80: Carissimus 53

80 Dalsze inspiracje

Propozycje filmowe i książkowe

127 godzin

Co byłbyś w stanie zrobić, aby przeżyć i móc naprawić swo-je błędy? Film traktuje o facecie zajmującym się wspinaczką, która jest sportem najlepiej oddającym klimat wyzwań i prób. Oparta na faktach historia faceta, który zostaje uwięziony w szczelinie skalnej. Genialnie nakręcone sceny przestawiają-ce jego walkę o przetrwanie zostają na długo w pamięci. Na-tomiast samo przesłanie fi lmu jest genialne i chyba dotyczy wielu z nas. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów spor-tów ekstremalnych.

Bella

Jose jest facetem po przejściach – dramatyczny błąd, przez któ-ry wylądował w więzieniu, staje się dla niego ciężarem nie do unie-sienia. Nina stoi przed dylematem – czy urodzić dziecko i narazić je na dramat jaki sama przeżyła w dzieciństwie, czy dokonać abor-cji. Próby których doświadczają sprawiają, że ich losy się krzyżu-ją, a efekt tego jest totalnie zaskakujący. Przesłanie Belli można za-mknąć w słowach: If you want to make God laugh – tell Him your plans.

The Human Experience

Historia braci, którzy podróżują po świecie w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, nurtującę każdego człowieka. Kim jestem? Jaki jest sens ludzkiego życia? Dlaczego jest tyle cierpienia? Aby to osiągnąć sami wystawiają się na próby. Przebywają wśród bezdomnych na ulicach Nowego Jorku, sierot i przyprawionych o kalectwo dzieci z Peru, porzuconych trędowatych w lasach Ghany. Jak mówią autorzy fi lmu z odrobiną wiary w siebie i w innych ludzi możemy pokonać wszelkie losowe przeciwności i problemy.

Wszystko ma swoje miejsce, Richard Rohr OFM

Książka o tym jak sobie poradzić z chyba najważniejszą próbą nasze-go życia – ciemną stroną nas samych. Autor szuka odpowiedzi na py-tanie jaki sens ma „cień” w naszym życiu. Przedstawia wymagającą drogę jaką każdy musi przebyć, aby wejść na wyżyny swoich możli-wości duchowych. Wielką zaletą tej książki jest to, że opiera się przede wszystkim na doświadczeniach autora. Elementami trochę kontrower-syjna, ale to tylko dodaje jej mocy i sprawia, że nie możemy przejść koło niej obojętni.

Page 81: Carissimus 53

81Propozycje fi lmowe i książkowe

Ojciec Eliasz. Czas Apokalipsy, Michael D. O’Brien

Tytułowy Eliasz to mnich karmelita, Żyd, który przeżył holokaust i był jednym z najważniejszych polityków w Izraelu. Po latach ka-riery politycznej przeżywa głębokie nawrócenie i wstępuje do klasz-toru na Górze Karmel. Ale świat o nim nie zapomina. Papież zdej-muje z niego obowiązek milczenia i zleca tajną misję. Prosty mnich wyrusza w podróż, by ratować Kościół i świat. Przemierza Europę (również Polskę) i Bliski Wschód, spotykając na swojej drodze wiel-kich tego świata: świętych, grzeszników, prezydentów, sędziów, mi-styków, walczących dziennikarzy, pokornych i wiernych powołaniu kapłanów oraz konspirujących zdrajców.

Chata, William P. Young

Najmłodsza córka Mackenziego Allena Phillipsa, Missy, została porwana podczas rodzinnych wakacji. W opuszczonej chacie, ukrytej na pustko-wiach Oregonu, znaleziono ślady wskazujące na to, że została brutalnie zamordowana. Cztery lata później pogrążony w Wielkim Smutku Mack dostaje tajemniczy list, najwyraźniej od Boga, a w nim zaproszenie do tej właśnie chaty na weekend. Young w posłowie napisał: Większość z nas ma swoje smutki, nieziszczone marzenia, złamane serca i straty, swoją własną „chatę”. Pytanie tylko czy jestem w stanie samodzielnie stawić czoła temu co cze-ka za drzwiami mojej „chaty”?

Narkomani i Chrystus, Wojciech Żmudziński SJ

Młody jezuita, posługujący wśród narkomanów i osób uzależnionych? Zanim taka misja była możliwa, sam znalazł swój „śmietnik” – początko-wo jako zbuntowany hipis, potem narkoman ocierający się o przestępców i życiowych bankrutów: uzależnionych, schorowanych, zrośniętych z po-czuciem bezsensu. Był jednym z nich, więc zapisał tamte wydarzenia jak scenariusz rozgrywającego się fi lmu…

Z Bogiem w Rosji, Walter. J. Ciszek SJ

Sowiecki łagr, nieludzkie warunki, głód, katorżnicza praca i Bóg, to ob-raz życia jednego z amerykańskich jezuitów polskiego pochodzenia, któ-ry na własną prośbę wyjechał na misje do Rosji. Uznany za szpiega Wa-tykanu, a w swojej ojczyźnie za zmarłego, przeżył prawdziwy czas pró-by. Po uwolnieniu go, w zamian za rosyjskiego agenta i powrocie do kra-ju napisał wstrząsające wspomnienia z tego okresu.

Page 82: Carissimus 53

82 Słownik terminów trudnych i niespotykanych

Agere contra (łac. działać przeciw) – zasada, w myśli której, powinniśmy działać wbrew pojawiąjącym się pokusom.Anioł – nowicjusz opiekujący się kandydatami w ich pierwszych tygodniach w zakonie.Budzący – specjalista od porannych pobudek. Obecnie na wymarciu. Emaus – dzień w oktawie wielkanocnej, w trakcie którego, nowicjusze szukają Zmartwychwstałe-go w różnych miejscach, sytuacjach i osobach jakie napotykają. Zainspirowane fragmentem Ewangelii św. Łukasza (Łk 24, 13).Generał – jezuita sprawujący najwyższą władzę w zakonie.Introdukcja (łac. introductio – wprowadzenie, wstęp) – obrzęd uroczystego włączenia kandydatów do nowicjatu.Kandydat – osoba przyjęta do zakonu na I probację.Magis (łac. więcej, bardziej) – dewiza przyświecająca każdemu jezuicie wzywająca do jeszcze większe-go rozwoju i zaangażowania.MAGIS - jezuicka wspólnota młodzieży gimnazjalnej i licealnej.Magister – mistrz nowicjatu. Odpowiada za całościową formację nowicjuszy. Mattony - Początki tej gry sięgają XIX w., a jej wyjątkowość polega na tym, że grają w nią tylko jezuici, a do wygrania są konkretne nagrody rzeczowe. W trakcie rozgrywki emocje często sięgają zenitu.Megi – 1) przyprawa stołowa wzbogacająca smak potraw i kanapek ze smalcem 2) inaczej o ojcu Ma-gistrze, najczęściej używane w sformułowaniach typu: „A Megi się na to zgodził?”, „Idę dziś do Megie-go.”, „Megi nie idzie z nami?”.Obłóczyny – obrzęd przyjęcia zakonnej sukni.Październikówka – coroczny rekreacyjny wyjazd. Niekoniecznie w październiku. Poda, pójdzie, przyniesie,… – ofi cjalny język urzędowy podziemnej części starowiejskiego kolegium. Dla nieobytych rozmówców jest on surowym językiem kojarzonym wyłącznie z protokołem dyploma-tycznym. Jednak wytrawni lingwiści potrafi ą dostrzec w nim niespotykaną życzliwość i sympatyczne na-stawienie.Probacja (łac. próba) – okres formacji. I probacja trwa kilka tygodni (kandydatura). II probacja od po-czątku nowicjatu do okresu III probacji (przeważnie kilkanaście lat). III probacja to roczny okres mają-cy na celu przygotowania do złożenia ostatnich ślubów. Próby nowicjackie – kluczowy element formacji nowicjackiej. Rekreacja (łac. recreo – odnowić, ożywić) – forma wspólnotowego spędzania wolnego czasu na auli nowicjackiej. Poza konwentualną kawą i rozmowami, ostatnio w modzie są rozgrywki w „piłkarzyki”.Socjusz – ojciec odpowiedzialny za sprawny materialno-porządkowe w nowicjacie.Starowiejska rutyna – legendarny stan znudzenia i długotrwałej bierności wynikający z nieustannego powtarzania się tych samych wydarzeń przez dłuższy okres. Od kilku lat jest on niespotykany w wyniku regularnie występujących cyklonów.Śluby zakonne – wieczyste przyrzeczeni Bogu posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Jezuici składają też czwarty charakterystyczny ślub – posłuszeństwa papieżowi.Trzydniówka – trzydniowe rekolekcje.To musi hulać! – hasło motywacyjne stosowane w celu zwiększenia efektywności i staranności wyko-nywanych prac.Willa – miejsce odpoczynku jezuitów. W założeniu nowicjusze jeżdżą tam co czwartek. Niestety teoria ta często mija się z rzeczywistością.

Page 83: Carissimus 53

Tytuł artykułu 83

Dziękuję Ci, o mój Boże! Za wszystkie łaski, jakimi mnie obdarzyłeś, a szczególnie za to, że mnie przeprowadziłeś przez próbę cierpienia.W dniu ostatecznym z radością będę patrzyła na Ciebie trzymającego berło Krzyża; skoro raczyłeś podzielić się ze mną tym drogocennym Krzyżem, ufam, że w Niebie będę podobna do Ciebie i na moim uwielbionym ciele ujrzę jaśniejące chwałą stygmaty Twej Męki…Mam nadzieję, że po tym ziemskim wygnaniu pójdę radować się z Tobą w Ojczyźnie; nie chcę jednak zbierać zasług na Niebo, chcę pracować jedynie z Miłości ku Tobie, tylko w tym celu, by sprawiać Ci radość, pocieszać Twoje Najświętsze Serce i ratować dusze, które będą Cię kochać przez wieczność całą. Pod wieczór życia stanę przed Tobą z pustymi rękoma, bo nie proszę Cię, Panie, byś liczył moje uczynki .

I thank You, O my God! For all the graces You have granted me,

especially the grace of making me pass through the crucible of suffering.

It is with joy I shall contemplate You on the Last Day carrying the scepter of Your Cross. Since You deigned to give me a share in this very precious Cross, I hope in heaven to resemble

You and to see shining in my glorifi ed body the sacred stigmata of Your

Passion. After earth’s Exile, I hope to go and

enjoy You in the Fatherland, but I do not want to lay up merits for heaven. I want to work for Your Love alone

with the one purpose of pleasing You, consoling Your Sacred Heart, and saving souls who will love You

eternally.In the evening of this life, I shall

appear before You with empty hands, for I do not ask You, Lord, to count

my works.

Święta Teresa z Lisieux Saint Thérèse of Lisieux

Page 84: Carissimus 53

Temat numeru84