185
Opracowanie edytorskie: Jawa48 © 1

Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

1

Page 2: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

2

Indeks: 00128/2013/05

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

na podstawie egzemplarza ze zbiorów prywatnych

Tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji tak w części jak i w całości.

Maj 2013

Page 3: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

3

Prawa autorskie

należą do autora, autorów tłumaczenia

i ilustracji, Instytutu Wydawniczego PAX, ich

spadkobierców oraz innych osób fizycznych

i prawnych mających lub roszczących sobie takie

prawa. Materiały wykorzystane w opracowaniu, stanowią źródło danych o

naszej kulturze i historii, stanowią własność publiczną, a ich

rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.

Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną

z biblioteki, od sąsiada, znajomego czy przyjaciela.

Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych, modyfikowanie, przedruk i tym

podobne bez zgody autora edycji zabronione.

Niniejsze opracowanie służy wyłącznie popularyzacji tej książki i przypomnienia

zapomnianych pozycji literatury z lat szkolnych.

Page 4: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

4

Ilustrował: LUDWIG MACIĄG

Projekt okładki: Maciej Hibner

INSTYTUT WYDAWNICZY „PAX” Warszawa 1971

KAZIMIERZ KONARSKI

Page 5: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA
Page 6: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

6

Page 7: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

SPIS TREŚCI

WSTĘP

Część pierwsza — KRÓLEWSKI DAR Rozdział I W sali balowej str. 10 Rozdział II Błogosławieństwo str. 21 Rozdział III Zgubiony skrypt str. 30 Rozdział IV Sobowtór str. 41 Rozdział V Poselstwo str. 47 Rozdział VI Insurekcja str. 62 Rozdział VII Rezurekcja str. 72

Część druga — EMISARIUSZ Rozdział VIII W zimowy wieczór str. 84 Rozdział IX Zegarmistrz str. 96 Rozdział X W południe i o północy str. 111 Rozdział XI Salwa na Pohulance str. 119

Część trzecia — SKARB Rozdział XII Pogrzeb babuni str. 127 Rozdział XIII Kowal Wójcik str. 133 Rozdział XIV A jednak trwali… str. 144 Rozdział XV Mijanego str. 156 Rozdział XVI Żołnierz sanitariusz str. 161 Rozdział XVII Dola i niedola str. 168 Rozdział XVIII Tajemnica królewskiego zegara str. 173

Page 8: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

8

Stary zegar w stołowym pokoju zamyślił się głęboko. Spało tam

już wszystko: i długi, ciemną serwetą nakryty stół, i krzesła, rozstawione

dokoła, i rozłożysty, szeroki kredens. Ciche, ledwie dosłyszalne miarowe

kroki zegara nie tylko nie przerywały ciszy, ale czyniły ją jeszcze głębszą.

Przez szpary w okiennicach sączyły się strugi bladego księżycowego

światła, kreśląc na meblach i podłodze fantastyczne linie i zygzaki. Była

głęboka pora nocna — godzina, kiedy na niebie rozmawiają już tylko

gwiazdy, a na ziemi tylko zegary.

Zegar błąkał się myślą po dalekich krainach przeszłości. Stary był,

dużo przeżył, dużo widział, jeszcze więcej słyszał, bo się wszyscy w jego kąt

schodzili zawsze na gawędę. Pokolenia rodziły się przy nim i wymierały, a

on, niestrudzony pielgrzym wieczności, kręcił pracowicie swe kółka,

nawijając na nie czas, niczym nitkę na szpulkę.

Nagle zadrżał stary, zacny zegar. Szpulka! Wszak szpulkę można

kręcić w obie strony, nawijać nitkę albo ją odwijać. Przyszło mu na myśl

pytanie, co stałoby się, gdyby tak spróbować pokręcić wskazówkami w

odwrotnym kierunku. Czy ten czas, co go sobie zegar namotał na kółka,

zacząłby się odwijać z powrotem, odsłaniając coraz to dalsze, bardziej

zagubione w pamięci, minione chwile, godziny, lata...

Myśl ta oszołomiła go do tego stopnia, że na chwilę oniemiał,

ogłuchł i zamilkł.

Kiedy oprzytomniał, ogarnęła go gorączkowa chęć spróbowania

natychmiast tej osobliwej podróży w przeszłość. Zatrzymał wahadło i w

głębokiej ciszy, jaka zaległa salę, rozległo się stłumione warczenie

obracającego się szybko wstecz mechanizmu.

Pierwszy skok był niewielki — zegar nie miał jeszcze wprawy —

wskazówki stanęły, cofnąwszy się o kilka godzin. Zegar myślał, że śni.

Page 9: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

9

Lampa się pali. Cała rodzina siedzi przy kolacji. Po raz drugi widzi scenę,

którą już dziś widział, czy raczej wczoraj, słyszy rozmowę, która toczyła się

niedawno w tym samym pokoju, może powiedzieć, co będzie się tam działo

za chwilę. Oto już po kolacji. Starsza pani szyje, zaraz upuści na ziemię

nożyczki. Matka skarci małego Kazia, że ich nie podniósł. Kazio tłumaczy

się, że nie słyszał. Jakoż ledwie zegar zdążył to pomyśleć, rozlega się brzęk

nożyczek i głos matki.

— Czemuż się mama schyla? Kaziu, nie widzisz, że babci nożyczki

upadły? Trzeba uważać. Taki duży chłopiec, a taki gapa.

— Nie słyszałem, mamusieńko — tłumaczy się Kazio.

Zegar osłupiał.

Z tej pierwszej, kilkugodzinnej podróży w czasie wrócił

roztrzęsiony i odurzony i długo, długo w noc uspokoić się nie mógł.

Miarowy zazwyczaj jego chód był tej nocy szczególnie nierówny, słabł i

potężniał, wahadło rzucało w mroku swą wypolerowaną tarczą

niesamowite blaski, sprężyna pojękiwała z cicha, mechanizm zgrzytał,

poszeptując swój wiekuisty pacierz: Tak-tak, tak-tak...

Z niecierpliwością czekał drugiej nocy. W dzień podróżować

niepodobna, bo ludzie (ach, ci ludzie) gotowi by pomyśleć, że się zegar

popsuł, i jeszcze, Boże broń, zegarmistrza sprowadzić. Tego by tylko

brakowało. Trzeba czekać. Ale do nocy godzin jeszcze wiele, a każda

godzina taka długa. Sam zegar teraz na własnej skórze doświadczył, jak to

niemiło, gdy się czas dłuży! Słyszał, jak o tym ludzie nieraz mówili, i nie

mógł tego zrozumieć. Teraz rozumie.

Ledwie się za ostatnim z domowników drzwi zamknęły, zegar

wybrał się w podróż. Wprawniej mu to już szło niż zeszłej nocy, a po

niejakim czasie tak się wprawił, że w ciągu kilku minut o dziesiątki lat

wracał. Wirowało mu wtedy wszystko, chwiał się i trzeszczał, wysechł w

tych wycieczkach i sczerniał, ale podróżował zapamiętale noc w noc.

Pewnej nocy zawędrował aż do pracowni, w której się urodził.

Pójdźmy i my za nim.

Page 10: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

10

Część pierwsza

KRÓLEWSKI DAR

Rozdział I

W SALI BALOWEJ

— Waluś, potrzymaj no ten zegar, muszę mu jeszcze nogę

poprawić, bo się jakoś chybocze. Piękny zegar. Może nie? Nie darmom się

nad nim przeszło dwa miesiące bawił.

— Pewnie, jegomość, że i na królewskim dworze ładniejszego nie

potrza.

— A kto ci, smyku, powiedział, że on nie pójdzie na królewski

dwór? Nie dla kogo innego robię, jeno na zamek. Sam pan marszałek

nadworny go oglądał, gdy był dopiero zaczęty. I dziś ma przyjść. Trzymaj,

Waluś, trzymaj, póki nie dokręcę tej śrubki. No tak, teraz możesz puścić.

Imci pan Gugenmus, nadworny zegarmistrz króla Stanisława

Augusta, przesunął zegar na środek stołu i dłuższy czas przypatrywał się

swemu dziełu, nie mogąc się nacieszyć jego pięknością.

Zegar był doprawdy bardzo piękny. Na czarnym, ciężkim,

marmurowym postumencie wznosił się palisandrowy cokół, a na nim

kształtny owal zegara, podparty z obu stron przez brązowe figury ludzkie,

stojące na marmurze, oparte plecami o cokół, a dźwigające zegar na

wzniesionych nieco ku górze barkach.

Mistrz Gugenmus przeszedł na drugą stronę stołu, otworzył tylne

drzwiczki zegara, zlustrował raz jesz cze jego wnętrze, po czym wyciągnął

kluczyk, przeżegnał się i drżącą nieco ręką zaczął z wolna, uroczyście

niemal, nakręcać sprężynę. Zegar szczęknął jakoś dziwnie raz i drugi, a

potem jął oddychać długim, pełnym, spokojnym rytmem. Zegarmistrz

Page 11: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

11

wrócił na dawne miejsce i znowu wpatrywał się w swe dzieło rozkochanym

spojrzeniem.

Dobiegała jedenasta. Po chwili zegar syknął z cicha, jak ktoś

znienacka ukłuty szpilką, i jął bić.

— Ależ ten zegar cudownie bije! — odezwał się za plecami

zegarmistrza jakiś obcy głos.

Gugenmus obejrzał się żywo; za nim, stał marszałek dworu

królewskiego, imć Kicki we własnej osobie.

— Uniżony sługa waszej wielmożności. Nic nie słyszałem, dalipan,

jak wasza wielmożność wszedł. Czyżby drzwi były otwarte?

— Tak waszmość byłeś zajęty tym zegarem, że można by ci było

wszystkie inne do worka spakować i wynieść z domu. Ale się waści nie

dziwię, gdy patrzę na ów zegar. Klejnot to prawdziwy. A jak bije! Śpiewa,

nie bije. Istna muzyka. Dopiero też król jegomość będzie kontent. Ciągle się

o ten zegar dopytuje. Nie dalej jak dziś rano, kazał mi iść dowiadywać się,

kiedy waść skończy. A tu już widzę koniec. Gratuluję, serdecznie gratuluję

waszmości. Czy waść sam odeślesz ten zegar, czy też przysłać po niego?

— Nie, nie, wasza wielmożność, ja sam go odniosę. Do zamku

niedaleka droga, a jeszcze by go kto uszkodził.

— Kiedy zatem?

— Za parę dni, za tydzień. Chciałbym go trochę wyregulować. Toć

dziecko trzeba nauczyć chodzić i mówić. Zegar także. Wprawdzie już i

chodzi, i odzywa się, aleć to jego pierwsze kroki dopiero. Choć parę dni.

Kicki żywo gestami zaprzeczył.

— Ani gadania. Wiecie, mości Gugenmus, jak bardzo nasz

miłościwy pan jest niecierpliwy, gdy czeka na sprzęt jaki, na obraz, wazon

czy zegar. Gdyby się dowiedział, że zegar już chodzi, a nie mógł go zobaczyć,

to by mi życie zatruł. Kicki idź, Kicki sprowadź, Kicki każ sprowadzić. Waści

by pewno do zamku zaraz wezwali. Co ja zresztą będę tłumaczył; bo to waść

króla jegomości nie znasz?

Page 12: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

12

— Znam, znam go nie od dziś, nie od wczora. Ano trudno, jak

każecie, panie, to już odniosę królowi jegomości zegar. Sam odniosę. Do

własnych królewskich rąk oddam.

— Chodźmy! — naglił Kicki.

— Wasza wielmożność, przecież w tej roboczej kurcie

majestatowi przed oczy się nie pokażę. Waluś, kontusz, a żywo! I wody na

miednicę!

Choć pokrzykiwał na chłopca, marudził jednak imć pan Gugenmus

przy stroju, gdyż coraz to jeszcze do zegara wracał. Oglądał go na nowo ze

wszystkich stron, ocierał kurz, który osiadł na lśniącej powierzchni

marmuru. Wreszcie, sam, już ubrany odświętnie, wziął się do pakowania

zegara, nie dając się nikomu wyręczyć.

Ruszyli do zamku. Chciał mistrzowi pomóc nieść zegar pan

marszałek nadworny, ale imć Gugenmus słyszeć o tym nie chciał. Z ulicy

Piwnej, gdzie mieszkał zegarmistrz, było do zamku kilkaset kroków, a że

przed panem marszałkiem otwierały się wszystkie podwoje zamkowe, więc

bocznym wejściem przeszli od razu na podwórze, a stąd prosto na pokoje

królewskie. Mistrz Gugenmus zdążył się jednak zasapać.

— Pozwólże waszmość sobie pomóc. Albo jakiego drabanta

zawołam. Mało to ich się tu kręci?

— Nie, wasza wielmożność... sam doniosę... już niedaleko... —

rzucał zegarmistrz strzępy zdań zdyszanym szeptem.

Znowu jakimiś bocznymi schodami przedostali się do antykamery.

Trafili na kamerdynera, który właśnie niósł królowi filiżankę bulionu.

— Powiedz najjaśniejszemu panu, żeśmy przyszli z imć panem

Gugenmusem.

Kamerdyner z tacą zniknął za kotarą. Bardzo prędko jednak

wrócił.

— Król jegomość prosi panów.

Weszli do gabinetu królewskiego. Stanisław August siedział pod

oknem w głębokim fotelu z książką w ręku.

Page 13: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

13

Przybyli skłonili się nisko. Król odpowiedział im przyjaznym

uśmiechem i skinieniem głowy.

— Zegar gotów? — spytał.

— Gotów, najjaśniejszy panie. Chciałem go jeszcze zostawić w

domu i wyregulować, ale mi imć pan marszałek nie dał.

— Dobrze zrobił. Regulować możesz go asan i tutaj, na zamku.

Pokaż, pokaż! Bardzom ciekaw.

Gugenmus postawił paczkę na stole i jął rozwiązywać sznurki.

Król wstał z fotela i podszedł do stołu.

— Masz waść nożyk, przetnij. Prędzej!

W królu, w miarę jak zegar dobywał się z powijaków, dokonywała

się dziwna przemiana. Odmłodniał, ruchy stały się bardziej gibkie, na

twarzy wystąpiły rumieńce, oczy zapłonęły jakimś ciepłym, żywym blas-

kiem. Znać było, że to dzieło sztuki budzi go z odrętwienia, dobywa ze

starości, pozwala na chwilę zrzucić z siebie ciężkie troski dnia

powszedniego. Rozmiłowany w rzeczach pięknych, okiem znawcy wodził

po szlachetnych, harmonijnych kształtach zegara, a choć nie mówił nic, sam

wyraz jego twarzy mówił tak wiele, że mistrz Gugenmus, który zrazu z

obawą spoglądał na oblicze królewskie, rozpromienił się także.

— No wiesz, mości Gugenmus — odezwał się wreszcie król — nie

spodziewałem się czegoś podobnego. Przeszedłeś waść samego siebie.

Dziękuję, z serca dziękuję. Wielkąś mi waść satysfakcję sprawił.

— Wasza królewska... mość zbyt łaskaw... na mnie — wyjąkał

zegarmistrz poczerwieniały ze szczęścia.

— Mości marszałku! Zegar trzeba postawić w sali balowej. Należy

mu się to. Zawołaj kogo ze służby i przenieście zaraz,

— Ja sam, wasza królewska mość, ja sam — pośpieszył Gugenmus.

To rzekłszy, ujął zegar w dwie ręce i ruszyli wszyscy ku sali balowej.

— Tu, na ten stolik — dysponował król — tu mu będzie najlepiej.

Prześliczny jest i prześlicznie w tej sali wygląda. Gratuluję, mości

Page 14: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

14

Gugenmus, gratuluję. A z rachunkiem, wiesz asan, jak zwykle, do pana

Aleksandrowicza, pod zegarową wieżę.

— Wiem, wiem, najjaśniejszy panie.

— Ryx! Ryx, chodź no, zobacz nowy zegar — woła król,

zobaczywszy z daleka ulubionego kamerdynera, który przechodził przez

salę balową. — Prawda, jak się udał? O, słuchaj, będzie bił.

Zegar zaczął bić godzinę dwunastą. Bił wolno, jakby namyślając

się przed każdym uderzeniem. Z palisandrowego pudła płynęły raz po raz

fale donośnych, acz harmonijnych dźwięków. Była w tym biciu powaga

wielka, majestat potężnego bóstwa czasu, któremu zegar swą pieśń w

hołdzie składał; była radość pierwszej godziny życia, była muzyka

najpiękniejszych nadziei. Zegar już bić przestał, a jeszcze dźwięki

wypełniały salę, drżały w powietrzu, coraz słabsze, coraz bledsze. Już tylko

coś, jak wspomnienie dźwięku, dzwoni w u-szach dalekim echem.

— Istna muzyka — rzekł król. — Im dłużej patrzę na ten zegar,

tym więcej mi się on podoba. Aż żal od niego odchodzić.

— Wasza królewska mość — zaczął Gugenmus — chciałem parę

słów...

— No mówże waść. Po cóż ten wstęp?

— Kiedy... kiedy chciałem na osobności.

— Na osobności? Sekreta jakoweś? No to pójdź asan ze mną do

gabinetu.

— Kiedy, najjaśniejszy panie, ja muszę... To jest, ja chciałbym tutaj,

przy zegarze — upierał się szeptem zegarmistrz.

— Zadziwiasz mnie, mości Gugenmus. Niech i tak będzie.

Słyszeliście? Zostawcie nas samych.

Kicki z Ryxem wycofali się dyskretnie z sali.

— Sekret mi jakowyś chcesz asan pokazać w zegarze?

— Tak jest, najjaśniejszy panie.

Page 15: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

15

— Hm, to widzę zegar nie tylko piękny, ale i tajemniczy.

— Widzi wasza królewska mość, w zegarze jest skrytka. Tu u dołu

jest jedno miejsce, które trzeba nacisnąć, a tu w drzewie drugie. Każde z

osobna nie wystarczy, ale gdy się obydwa razem przyciśnie, to wtedy

odskakuje ta oto listewka...

Król zaciekawiony i rozbawiony tajemnicą zegara słuchał w

milczeniu dłuższych wyjaśnień Gugenmusa, po czym sam raz i drugi

spróbował pomysłowego i zręcznego mechanizmu.

— No wiesz waść — rzekł w końcu — wiedziałem, żeś majster,

jakich i za granicą wielu nie ma, ale ten zegar waści sławy przysporzy nie

lada. Myślę też, że nie tylko sławy, ale i zamówień, boć ten zegar wszyscy

oglądać będą. Trudno dla niego o lepsze miejsce na zamku. Z serca ci jestem

obowiązany. A przyjdziesz go odwiedzić?

— Ba, wasza królewska mość. Ale przede wszystkim uregulować

go trzeba. A i później rad bym go czasem zobaczyć, jeśli wasza królewska

mość pozwoli. Dzieci nie mam, to się do rzeczy przywiązuję, osobliwie, gdy

mi się co pięknego uda zrobić. To tak jakby dziecko moje. To czasem lepsze

niż człowiek.

— Toś dobrze powiedział — rzekł król i smutny uśmiech pojawił

się koło ust. — Lepsze niż człowiek. Pewnie, że lepsze. Rzecz piękna nie

zrani, nie skrzywdzi, nie dokuczy. A człowiek? Ech! Co tu gadać. Ja też

rodziny nie mam i w rzeczach pięknych się kocham, to cię rozumiem,

Gugenmus, lepiej niż kto inny. Bywaj, stary!

— Sługam waszej królewskiej mości. Wierny, stary, oddany sługa.

— Wiem, Gugenmus, wiem. Bywaj!

W bramę główną Zamku warszawskiego wjeżdżały raz po raz z

trzaskiem i hałasem coraz to nowe karoce. Sklepienia bramy dudniły jak

olbrzymi bęben, ale nim zdążyły zadudnić, już kareta w całym pędzie

wypadała na dziedziniec zamkowy, by z pełnego galopu osadzić konie na

kilka kroków przed podjazdem. Odjeżdżające puste karety ustawiały się

długim szeregiem w głębi podwórza.

Page 16: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

16

Szambelan Sobolewski, w paradnym fraku, bez płaszcza, mimo

chłodnego wieczoru, robił honory domu. Każdą nadjeżdżającą karetę

nieznacznym ruchem ręki wskazywał jednemu z młodych adiutantów

dworu królewskiego, których barwną a

strojną garść miał sobie oddaną do

pomocy. Pomagał wtedy adiutancik

gościom wysiąść i zwierzchnie szaty zdjąć,

a potem odprowadzał ich na górę, podczas

gdy pan generał tkwił wciąż u podjazdu.

Tymczasem na górze, w antykamerze, przy wejściu na pokoje

królewskie, stary, siwy kamerdyner, przybrany w purpurową, kapiącą od

złota liberię, meldował zebranym przybywających.

Co chwila rozlegał się jego donośny, basowy głos.

— Jaśnie wielmożny pan podkomorzy rawski z małżonką!

— Jaśnie oświecony pan poseł króla jegomości angielskiego z

rodziną!

— Jego dostojność książę biskup krakowski...

Spieszyć się czasem musiał stary kamerdyner, by nadążyć

barwnej fali gości, napływającej ze schodów do antykamery, i uważać

bacznie, by jakowej myłki w tytułach nie zrobić. Nazwiska i tytuły obcych

gości szeptali mu do ucha lub podsuwali na karteluszkach adiutanci.

W pokojach królewskich, w długim rzędzie sal: prospektowej,

rycerskiej, balowej tłoczno się robiło od gości. Panie we wspaniałych

toaletach iskrzących się od złota i drogich kamieni, w piętrowych

uczesaniach, panowie nie mniej barwni od pań, upudrowani, w perukach,

wojskowi w mundurach najrozmaitszego kroju i koloru, wszystko

poczynało się z wolna ożywiać, przelewać z sali do sali i huczeć wesołym,

rozbawionym zgiełkiem. Służba roznosiła na tacach słodycze i trunki.

Gwar ucichł nagle, gdy z sąsiednich sal doszedł odgłos stukania

laski marszałkowskiej, oznaczający wejście króla. Poprzedzany przez

nadwornego marszałka, otoczony świtą najwyższych dostojników

Rzeczypospolitej, szedł, rozstępującą się szeroko przed nim ulicą, król

Page 17: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

17

Stanisław August. Wytworny tłum chylił z obu stron głowy niby łan zboża, a

on szedł w pełni majestatu, lekkim skinieniem głowy odpowiadając na

korny ukłon. Doszedłszy do końca amfilady, zawrócił i szedł już wolniej, tu i

ówdzie przystając, witając znajome twarze, podając rękę do pocałowania.

Szeroka poprzednio ulica zwęziła się znacznie.

W pewnym momencie wzrok króla spoczął na tęgim, niemłodym

już szlachcicu o zawiesistej minie, w bogatym staropolskim stroju. Ogorzała

cera zdradzała jakąś bardzo głęboko zakopaną wieś.

— Czy mnie oczy nie mylą, czy imć Jasinowski, podkomorzy

łukowski?

— Tak jest, najjaśniejszy panie. Jam jest.

— A jakaż to siła wyciągnęła waści ze wsi do Warszawy i jeszcze

na bal do Zamku?

— Do Warszawy interesy, a na bal córka, najjaśniejszy panie.

— To i córka jest? Pokażże mi ją waść, panie podkomorzy.

Szlachcic zrobił pół obrotu, wysuwając przed siebie panienkę

dorodną, smukłą, wysoką. Biała jej sukienka skromniejsza była od innych,

twarzyczka nie wyróżniała się urodą, ale tyle było wyrazu w niebieskich

jasnych oczach, tyle wdzięku w całej postaci, że mimo woli biegły ku niej

spojrzenia z różnych stron. Teraz zwłaszcza od chwili, kiedy na nią król

zwrócił uwagę, spojrzeń tych skrzyżowało się od razu tyle, że dziewczyna,

choć znać, że śmiała i rezolutna, spłonęła rumieńcem, jak wiśnia.

Przypadła do ręki, którą jej król podał do pocałowania. Król

miłościwie drugą ręką po głowie ją pogłaskał i spytał:

— Jak ci na imię, dziecko?

— Krystyna, najjaśniejszy panie.

— Pierwszy raz jesteś na zamku?

— Pierwszy, wasza królewska mość.

— Ze znajomych masz tu kogo?

Page 18: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

18

— Poza ojcem dotychczas nikogo.

— A, to czekajże. Zaraz się tu postaramy, abyś się nie nudziła.

Nałęcki!

Z grupy wojskowych oderwał się młody oficer i stanął przed

królem.

— Słuchaj no, starościcu — rzekł król. — Oddaję cię dziś na służbę

tej oto panience. Masz czuwać pilnie nad tym, aby się nie nudziła. Zresztą to

kompatriotka waści, bo z Podlasia, a waść wszak z tamtych stron rodem. A

waści, podkomorzy, proszę do mojej świty. Mam z waścią do pogadania. Co

wyście najlepszego z tym sejmikiem narobili...

Król ruszył dalej w obchód salonu, a starościc raźnie sunął na

objęcie nowej, zleconej mu przez króla służby.

— Waćpanna z Podlasia? A wolno zapytać, z jakich stron?

— Z Łukowskiego.

— Znam te strony, bo tam dzieckiem mieszkałem.

— Czy nie w Turowie?

— A tak, a skąd waćpanna o tym wiesz?

— Bom słyszała, jak król jegomość waścine nazwisko mówił.

— A waćpanna Turów znasz?

— Ba, czy go znam? Przecież tam mieszkam od dwunastu lat.

Starościc aż się zachwiał z wrażenia.

— To waćpanna?...

— Krystyna Jasinowska do usług — odrzekła panna, mrużąc

figlarnie oczy.

— Córka Józefa?

— Podkomorzego łukowskiego — dodała Krysia, uzupełniając

swą odpowiedź dziwnie wdzięcznym skinieniem głowy.

Page 19: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

19

— Dalibóg, waćpanno, aż mnie zamroczyło. Wiesz, waćpanna, co?

Wyjdźmy stąd, z tego tłoku i chodźmy gdzie swobodniejszego miejsca

poszukać.

Przeszli przez sale, ale wszędzie jednako było tłoczno. Dopiero

sala balowa była nieco luźniejsza. Stanęli pod ścianą w miejscu, gdzie nisza

między kolumnami dawała trochę zaciszniejsze schronienie. Starościc

podjął przerwaną rozmowę.

— Żeśmy się też nigdy nie spotkali. Waćpanna chyba pierwszy raz

w Warszawie?

— Pierwszy, nie pierwszy, ale ojciec rzadko z domu wyjeżdża.

Słyszałeś waść, jako mu to król powiedział.

— Ale żeście to wy z ojcem na Podlasie nie zajrzeli! Nie byliście

chyba od czasu, jak mój ojciec od waszmościnego rodzica Turów kupił?

— A tak, ojciec był strasznie rozżalony o te wybory. Nie chciał

potem Podlasia więcej oglądać. Ile to już lat temu! Dwanaście.

— Tak, miałam wtedy sześć.

— A ja dziesięć. A cóż Turów, zmienił się bardzo?

— Nie wiem, jakim go waćpan odjechałeś. Od czasu, jak ja go

pamiętam, nic się nie zmieniło. Lipę piorun zwalił dwa lata temu.

— Tę na środku dziedzińca?

— Nie, tę, co przy domu stała. Mało wtedy dom nie poszedł, bo już

się kuchnia zajęła.

— A ów dąb na końcu ogrodu? Dziuple w nim były dwie.

— Dąb stoi, ale o dziuplach, to nie wiedziałam, że tam są jakie.

— Są, waćpanno, są dwie: jedna nad drugą. Tam wszystkie moje

skarby chowałem. A stary Filip żyje?

— Żyje, ale mu coś nogi pokręciło, że ledwie chodzi. Na łaskawym

chlebie jest.

Page 20: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

20

Zagadali się. Omotali sobie wzajemnie serca błękitną przędzą

niezapomnianych, bo dziecinnych, wspomnień, zbudzili niezwykły świat,

który szedł ku nim blady zrazu i przygasły, ale im bardziej się przybliżał,

tym bardziej życia nabierał i złotych, tęczowych, słońcem przetykanych

barw.

W pewnym momencie przerwał im gawędę dźwięk zegara. Bił

długo, powłóczyście, spokojnie, nie zważając na gwar, jaki koło niego

panował. Młoda para stała tuż obok, ale spostrzegła go dopiero, gdy się

odezwał.

— Posłuchaj, waćpan, jak ten zegar cudownie bije.

— Aha, i jaki jest w ogóle prześliczny. Ciekawym, jaką on teraz

godzinę bije.

— Jak to jaką? Dziesiątą.

— Nie, nie o to mi chodzi. Nie wiesz, waćpanna, że każdy zegar ma

w swym pudle trojakie godziny, jasne, szare i czarne? Każde osobno

ułożone. Jakie chce, takie sobie dobiera, na kółka nawija i mierzy ludziom,

jednemu czarną, drugiemu jasną. Długo wybiera, ma dużo czasu do

namysłu. Jedni mówią, że ma więcej czarnych w zapasie, inni, że jasnych.

Innym znowu zawsze wszystko szare na świecie.

— Nie znałam tej bajki. No dobrze, a jak więcej niż jedna persona

przy zegarze stoi, to jaką wtedy godzinę zegar nawija? W kłopocie jest

pewno. Ot, choćby teraz. Chciałby waszmości jasną nawinąć, a mnie szarą. I

cóż wtedy zrobi waćpanowy zegar?

— Nie wiem, waćpanno. Albo stanie, albo nam obojgu jakąś

wspólną godzinę obmyśli. Idzie, patrz, waćpanna, idzie, nie stanął!

Starościc bez specjalnej intencji powiedział słowa „nam obojgu",

ale dopiero gdy powiedział, zmiarkował, że to wyszło jakoś dziwnie. Panna

Krystyna nic nie odpowiedziała, jeno oczy powlokły się jej błękitną mgiełką.

Starościc patrzył i nie wierzył. Miał zupełnie wrażenie, że patrzy nie w

niebieskie oczy panny Krystyny, jeno na jakiś lazurowy obłok, który rośnie,

płynie ku niemu, ogarnia go i pogrąża. Kto wie, czy nasz bohater nie byłby w

nim w końcu utonął ze szczętem, ale nagle z galerii sali balowej zwaliła się

Page 21: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

21

na nich, jak grom, rzęsista ulewa dźwięków. To orkiestra rozpoczynała

poloneza. Nałęcki podał Krysi ramię i oboje ruszyli ku olbrzymiemu wężowi

par; zwijały się już i rozwijały pod sprężystą batutą króla, który dziś raczył

sam prowadzić tańce.

Po polonezie przyszła kolej na menueta, po menuecie na

kontredans. Dzięki kolegom starościca panna Krystyna nie spoczywała ani

chwili, a kiedy przy kolacji zasiedli całą kompanią przy małym stoliku,

bawili się tak, iż pokładało się od śmiechu wszystko, zaczynając od gości, a

kończąc na stoliku i krzesłach. Potem porwano się znów do tańca.

A kiedy nad ranem pan

podkomorzy odwoził córkę do domu,

skoro tylko kareta ruszyła sprzed zamku,

Krysia rzuciła się ojcu na szyję z

radosnym piskiem.

— Tatusiu! Tatusiu! Jakiż ten bal

był cudowny!

I piętrząc wspomnienia bezładnie, jedno na drugim, poczęła

opowiadać swe wrażenia. Jedno tylko przemilczała, mianowicie to, że

któregokolwiek wspomnienia dotknęła, z każdego patrzyły na nią czarne,

palące oczy starościca.

I dziwna rzecz. Bo równocześnie starościc, wdrapując się do siebie

na górkę, do służbowej kwatery, jaką na zamku zajmował, na zakręcie

schodów omal że z nich nie spadł, tak mu oczy przesłoniła jakaś błękitna

mgła. Rzecz tym dziwniejsza, że starościc pił mało, jako że na dworze króla

Stanisława Augusta trunków, jak wiadomo, nigdy dużo nie bywało.

Rozdział II

BŁOGOSŁAWIEŃSTWO

Nie minęły dwa tygodnie po imieninowym balu królewskim na

zamku, kiedy zaczęły krążyć głuche, upiorne wieści. Straszliwe słowo

„wojna" zawisło na wszystkich ustach, zaciążyło na wszystkich sercach.

Page 22: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

22

Było ono tym cięższe, że od lat dwudziestu Rzeczpospolita nie widziała w

swych granicach zbrojnego przelewu krwi, a prawdziwej wojny nie

oglądała już od lat niemal stu. Było tym cięższe, że przychodziło w chwili, w

której Polska, zbudziwszy się z wiekowej niemocy, stawiała pierwsze kroki

o własnych siłach. Wysiłek, z jakim Rzeczpospolita stawiała te kroki, był

najlepszym dowodem stanu wycieńczenia, w jakim się znajdowała.

I w takiej to właśnie chwili wali się na Polskę wieść straszliwa.

Bułhakow, carski ambasador w Warszawie, doręczył 18 maja 1792 roku

podkanclerzemu Chreptowiczowi zawiadomienie o wkroczeniu w granice

Rzeczypospolitej korpusów rosyjskich.

Do wojny nie byliśmy zupełnie przygotowani. Mimo wysiłków

księcia Józefa i Kościuszki żołnierz polski cofał się krok za krokiem. Nic

dziwnego: nie czuł za sobą oparcia. Nie mógł mu go dać naród,

przecierający dopiero oczy po wiekowym odrętwieniu, ani król słaby,

zniewieściały, nie mogący się zdobyć nawet na gest przybycia do obozu

tych, którzy walczyli o kraj, tych, którzy bronili jego upadającej korony.

A po tamtej stronie, pod osłoną carskich bagnetów szła hydra

„Targowicy". Po raz pierwszy w dziejach znaleźli się Polacy po obu stronach

wojny. Wojska obce rozdzierały kraj, Targowica rozdzierała aż do dna

duszę polską.

Taka wojna długo trwać nie mogła. Uderzył w nią pierwszy grom:

akces króla do Targowicy. Potem przyszły dalsze. Poczęło się walić w gruzy

wszystko. Aż przyszło najstraszniejsze — Grodno.

Złym mocom, które sprzysięgły się na zgubę Polski, mało było

tego, że rozrywając żywe nasze ciało, sięgnęły aż po trzewia, aż po serce

kraju. Zaślepione nienawiścią do swej ofiary zażądały one, by polski sejm

sam dobrowolnie uchwalił na siebie i na kraj wyrok zagłady.

Szatana trzeba było chyba, by taką myśl piekielną podsunąć.

I pomyśleć, że znalazł się taki sejm, który nie zaprotestował, kiedy

marszałek sejmu czytał punkty ustawy rozbiorowej, że znalazł się taki

marszałek, któremu przez polskie gardło przeszła lektura podobnego aktu,

że znalazł się wreszcie polski poseł — zwał się, niechaj mu hańba będzie

Page 23: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

23

wiekuista, Józef Ankwicz — który, gdy izba milczeniem przyjęła to czytanie,

odważył się na zrobienie uwagi, że milczenie to znak zgody i potwierdzenia.

I nie było pioruna, który by padł z jasnego nieba i zabił Ankwicza,

marszałka i cały ten straszliwy sejm.

Pioruna nie było, ale bliska już była chwila, w której miała się

przebrać cierpliwość narodu polskiego. Przebrała się miara hańby. Państwo

polskie kładło się do grobu, ale jednocześnie z głębin, od korzeni narodu

szły nowe siły, by w swe krzepkie, zmartwychwstające ręce pochwycić

gasnące imię Polski i chylący się sztandar narodowy.

A nasz zegar...

Zegar stał po staremu na zamku i z dostojnego swego miejsca w

sali balowej odmierzał królowi, miastu i krajowi nieskończony różaniec

godzin. Godziny te były coraz czarniejsze. Nad Polską zapadła noc. Zegar,

być może, zdawał sobie z tego sprawę.

A przy tym było mu źle w sali balowej. Sala była piękna, ale pusta i

głucha. Wiało od niej chłodem, nie tylko w przenośni, zwłaszcza w długie,

zimowe noce. Jego własne kroki dudniły wśród ciszy niesamowicie głośno i

obco. Echa swego bicia sam się zrazu bał, tak długo tułało się ono po

bezmiarach sali, końca sobie znaleźć nie mogąc.

Z lokajami dworskimi był w otwartej wojnie. Żaden z nich po

ludzku się z nim nie obszedł, traktowali go jak zwykły grat. Co go się

naszturchali przy nakręcaniu. Kiedyś, taki drab tak go pchnął, że go o mały

włos nie przewrócił razem ze stolikiem. Zegar zżymał się tylko i zgrzytał,

ale nic nawet powiedzieć im nie mógł. Zresztą gadaj tu z takim.

Parę razy widział przechodzącego przez salę króla. Stanisław

August wyglądał po prostu strasznie, a za każdym razem, choć zdawało się

to już niemożliwe — gorzej. Twarz szara, znękana, schłostana

upokorzeniami, których nie szczędził królowi już teraz nikt, ni wielki, ni

mały.

Kiedyś król, przechodząc bliżej koło zegara, rzucił nań okiem. I

znów, jak owego pierwszego dnia, zabłysły w zapadniętych, zgaszonych

Page 24: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

24

oczach cieplejsze błyski. Zegar skupił się i całą siłą przykuł do siebie to

szare, zmęczone, jakby kurzem przysypane spojrzenie. Król zatrzymał się

dłuższą chwilę, uśmiechnął się i skinąwszy na przechodzącego lokaja,

polecił mu zabrać zegar do gabinetu.

Odtąd zaczęły się dla zegara

szczęśliwe dni. W przeciwstawieniu

do wspaniałej, ale nudą, chłodem i

pustką wiejącej sali balowej, było tu

zacisznie, dobrze i miło. Meble były

proste, ale ileż wykwintu i wdzięku

było w tej prostocie. Zegar stał na

kominku, tuż obok królewskiego

fotela, tak że król głową dotykał

niemal postumentu i muskał go

czasem peruką lub wymykającym się

spod niej białym kosmykiem włosów.

Czasem zasypiał siwy król, zmorzony

jednostajną kołysanką zegara, czasem

wieczorem przychodził stary Naruch, czyli biskup Naruszewicz, na gawędę,

która ciągnęła się wtedy godzinami.

Kiedyś zameldowano królowi Nałęckiego.

— Proś, proś — szarpnął się król niecierpliwie.

Po chwili zabrzęczały ostrogi i z marsowym chrzęstem i brzękiem

wszedł do gabinetu królewskiego oficer. Dawnego pazika i adiutanta

królewskiego trudno było w nim poznać. Twarz spalona na słońcu i

wiatrach nosiła rzeźbę trudów i niewywczasów obozowych, postać

zmężniała i okrzepła, ruchy stały się mniej miękkie. Znać było, że choć może

i nie zapomniał tańczyć gawota i menueta, to jednak goniąc za kozakami po

stepach Ukrainy nauczył się i innych tańców.

Oficer stał wciąż w progu, salutując.

— Chodźże tu, siądź — wołał zniecierpliwiony król.

Starościc podbiegł do fotela i przypadł do ręki królewskiej.

Page 25: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

25

Król, który swego dawnego pazika jak syna kochał, ścisnął go

serdecznie za głowę.

— Kazik! Bywaj, chłopcze. Siadaj. Tyle czasu się nie widzieliśmy.

Mów, coś porabiał. Wiemy, żeś na wojnie bywał i dobrze ponoć stawał.

Mokronowski nam o tym powiadał, a i inni także. Gdzieżeś to teraz?

— W Lublinie garnizonem stoję, najjaśniejszy panie, z kompanią

fizylierską regimentu Działyńskich, którą komenderuję.

— Co? Taki młody i jużeś kompanię dostał? Kiedy? Za co? Nic nie

wiedzieliśmy.

— Za Zieleńce. Za atak na jegrów jekatierynosławskich, których

generał Miłaszewicz na nas prowadził. Wszystkich oficerów nam wtedy

wybili, ja jeden tylko w kompanii zostałem, to mi ją dali potem.

— Żeś to jakiej rany nie oberwał?

— Oberwałem, najjaśniejszy panie, ale później. Pod Dubienką mi

granat pękł pod samymi nogami. Cud mnie wtedy jakowyś od śmierci

uchronił, ale schorowałem się rzetelnie. Blisko pół roku w lazarecie

leżałem, a potem jeszcze w domu.

— Nie znać po tobie tej rany, chłopcze. Po młodym wszystko

zawsze spłynie. A serca ci tam kto nie postrzelił?

Starościc na całą odpowiedź westchnął z cicha.

— Ejże, kochasiu, wzdychasz jakoś. Przyznaj się. To nie taka

zbrodnia. Któż to jest?

— Wasza królewska mość sam rękę do tego przyłożyłeś. Na balu

w zeszłym roku raczyłeś mnie, najjaśniejszy panie, odkomenderować do

niej na służbę i już na tej służbie zostałem i innej nie chcę znać.

Podkomorzanka łukowska.

— Jasinowska?

— Tak. Krystyna. Z Turowa w Łukowskiem.

— No i cóż, deklarowałeś się? Powiadaj.

Page 26: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

26

— Tak jest, wasza królewska mość.

— No i...?

— Przyjętym.

— Kiedy ślub?

— W styczniu, najjaśniejszy panie.

— Uu, czemuż tak zwlekacie?

— Bo Krysia miała babkę, którą oni tam wszyscy w rodzinie

okrutnie miłowali i za świętą mieli. Zmarło się staruszce w zimie i chcą rok

żałoby po niej odprawić.

— Ale ten Turów, to mi się jakoś majaczy, że on wasz był.

— Tak, najjaśniejszy panie. Ojciec mój go Jasinowskim sprzedał i

wyprowadził się w Sandomierskie. Ja się w tym Turowie urodziłem i

dzieciństwom tam spędził.

— A panna ma rodzeństwo?

— Nie, jedynaczka.

— No, to się dobrze składa, wrócisz do rodzinnego gniazda.

— Ano. Jak Bóg da.

Wesele odbyło się w Warszawie w zapowiedzianym terminie w

styczniu 1794 roku, cicho i skromnie, w obecności tylko najbliższej rodziny.

Miało się odbyć w Turowie, ale przez Turów przeszła burza w postaci

najazdu targowickich dygnitarzy, którym pan Jasinowski, jako zwolennik

Konstytucji 3 Maja, był solą w oku. Naszli go tedy w jego gnieździe, mając

dla pewności przy boku oddział carskich dragonów, a gdy stary szlachcic

przystąpienia do Targowicy odmówił, poturbowali go i uwięzili. Choć

puszczono go po paru dniach, nie bardzo miał do czego wracać. W Turowie

po dragońskiej wizycie zostały puste niemal ściany, matkę ciężko chorą z

alteracji odwiozła Krysia do sąsiadów.

Page 27: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

27

Przy tym czasy szły jakieś dziwne, niesamowite, niby spokojne, bo

cisza trwała i w stolicy, i w kraju, ale duszno było i parno. Pioruny wisiały w

powietrzu.

Od czasu do czasu zrywały się głuche wieści i w mgnieniu oka

obiegały cały kraj, powtarzane szeptem z ucha do ucha.

... — Wiecie, Kościuszko był w Krakowie. W przebraniu przekradł

się przez Austriaków z Podgórza...

... — Mówią, że Cichockiego pułk rozpuścili. Moja pani, tam mój

siostrzan służył...

... — Słyszeliście? Działyński aresztowany. Boże! Boże! Co to

będzie...

— ... — Czy to prawda, że Kościuszko do Włoch wyjechał?...

Warszawa była jak na wulkanie. W takich czasach trudno było o

spokojną głowę do zabawy i wesela. Jedni targowiczanie szaleli po staremu,

a i to nie wszyscy, bo co uczciwszy miarkować zaczynał, że go obałamucono,

a widząc, że kraj wali się w przepaść, którą on sam kopać pomagał, popadał

w rozpacz. Niejedna głowa osiwiała w te straszliwe miesiące.

Nie, nie były to czasy na sprawianie hucznych weselisk. U

karmelitów na Krakowskim Przedmieściu przy bocznym ołtarzu

pobłogosławił ksiądz młodą parę. Na ślub zbiegło się pół regimentu, tak że

od kraśnych rabatów, których pełny był cały kościół, aż łuna biła ku

ołtarzowi.

Wprost ze ślubu pojechali państwo młodzi na zamek do króla,

który wyraźnie to porucznikowi nakazał. Śliczny to był obrazek, gdy przez

sale zamkowe szła promieniejąca szczęściem i urodą młoda para.

Przechodząc przez salę balową, Krysia zerknęła w kąt, w którym

odbyła się ich pierwsza rozmowa.

— Patrz, Kazik, nie ma naszego zegara. Pamiętasz go?

— Zobaczysz go w gabinecie króla. Stoi na kominku.

Page 28: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

28

Zatrzymali się chwilę przed drzwiami, bo kamerdyner poszedł ich

zameldować. Krysia chwyciła męża za rękę.

— Boisz się, Kryś?

— Nie, ale mi tak jakoś dziwnie. To on nas przecież jak w korcu

maku wyszukał i dobrał.

— A on. Niech mu Bóg da zdrowie.

Drzwi rozwarły się nagle. Znaleźli się przed królem. Przyklękli

przed nim, a on, położywszy im ręce na głowach, mówił drżącym nieco,

cichym, bardzo serdecznym głosem:

— Dzieci kochane! Mógłbyś być, Kaziku, moim synem i byłeś nim,

boś mi więcej przywiązania okazał, niż niejeden dworak, co schlebiał,

pókim go miał czym płacić. Ciebie, Krysiu, nie znam, ale wiem, z jakiego

gniazda pochodzisz. Słońce w herbie nosisz, bądźże nim dla całego waszego

domu. Błogosławię wam i szczęście wróżę. Wstańcie, dzieci. Zatrzymywać

was tu u siebie nie będę, tylko jeszcze chcę, żebyście przyjęli od starego

króla na podarunek ślubny ten oto zegar, co tu stoi na kominku. Chodź no,

mości starościcu, przeczytaj oną maksymę, co ją wam kazałem wyryć na

postumencie. O tutaj! — dodał król, wskazując palcem na wąską listewkę

brązową, opasującą dołem marmurową podstawę zegara.

Pan Kazimierz czytał z wolna.

A na owo wymyślne instrumentum nie spogląday, a i białogłowie

Twey spozierać nie dozwalay, bo wam właśnie życzym, abyście szczęścia

godzin nie rachowali, ale ie brali bez miary.1

— Jakaż to śliczna wróżba! — zakrzyknęła Krysia, przypadając

ponownie do rąk królewskich.

— Nie trzeba, nie trzeba — bronił się król. — Gdy się wróżba

spełni, to mi podziękujecie, jeśli dożyję. A teraz jeszcze jedno. Tu masz,

Kaziku, skrypt zapieczętowany, gdyby cię kiedy bieda przycisnęła,

rozpieczętuj go, ale pamiętaj: to tylko na czarną godzinę, wcześniej nie

pozwalam. Zegar wam wtedy pomoże. Zapamiętaj dobrze. No, a teraz do

1 Autentyczny napis, pióra Jerzego Wewiórskiego, umieszczony na pewnym zegarze, stanowiącym prezent

ślubny.

Page 29: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

29

domu na wesele. Bywajcie! A wiedzcie, że w życiu trzy rzeczy są naj-

ważniejsze — pierwsze: kochanie, drugie, kochanie, a trzecie?

— Kochanie — odparli razem państwo Nałęccy.

— Tak, dzieci. Idźcie z Bogiem. Szczęście wam wróżę

Page 30: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

30

Rozdział III

ZGUBIONY SKRYPT

Jak rozświegotana jaskółka spadła na Warszawę w niedzielę, dnia

6 kwietnia 1794 roku radosna wieść o tym, że podobno Naczelnik pobił

Moskali.

— Kto? Co? Jak?

— No, Naczelnik.

— Kościuszko? Pobił Moskali?

— Tak. Pod Racławicami.

— Gdzie?

— Pod Racławicami. To gdzieś niedaleko Krakowa.

— Et, bajki. Przecież tam stoją korpusy Tormasowa i Denisowa.

— Tormasow pono zniesion, Denisow cofa się na łeb na szyję.

— To nie może być. Brednie jakoweś asan powtarzasz.

Warszawa po prostu osłupiała. Grom padł przed południem w

porze, kiedy kończyły się nabożeństwa po kościołach, a tłumy wylęgały na

zalane słońcem ulice. Wieść przeleciała po nich z błyskawiczną szybkością,

wdarła się do domów, obiegła wszystkie zakamarki od piwnic do poddaszy,

wtargnęła do opróżniających się kościołów, do pałaców, do zamku

królewskiego, do siedziby wszechmocnego ambasadora na ulicy Miodowej,

wróciła z nowymi tłumami na ulicę i płynęła rozśpiewana i radosna w

rozedrganym od wiosennego słońca powietrzu.

Przeważnie zresztą przyjmowano tę wieść z niedowierzaniem.

Zwycięstwo polskiego oręża? Miała Polska czas odwyknąć od takich słów.

Nie słyszano w Polsce o zwycięstwie od stu lat z górą, od wiedeńskiej

potrzeby, od króla Jana III. I jeszcze nad kim, ale nad wojskami

imperatorowej, przed którą drżały armie i narody dwóch części świata.

Page 31: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

31

Toteż od razu uwierzyła w radosną wieść tylko młodzież, ta sama młodzież,

która tydzień przedtem pierwsza uwierzyła w podobną wiadomość o

przysiędze Naczelnika na rynku krakowskim. Już nawet ten i ów młodzik

piosenkę po cichu podchwytywał, co się w obozie Kościuszki urodziła, i z

Wisłą do Warszawy zdążyła dopłynąć:

Ja krakowiak, ty krakowiak, I co z tego będzie, Jeśli obaj będziem siedzieć, Jak kura na grzędzie.

Zem krakowiak i krakowskiej Darmo nie jem kase, Chodźwa ino, spytajwa się, Kaj te ziemie nase.

Kaj Mazowse, kaj Kujawy, Kaj ziemia prosowska? Kaj ta. Litwa, Ukraina, I ta cała Polska?

I ty Maciek zleź zza pieca, Zdejm kosę z opałką, Na storc nastaw na Moskala, Pociągnij osełką.

A poniektóry już ją półgłosem przerabiał na: Ja warszawiak, ty

warszawiak...

Po południu, kiedy nowe wieści potwierdziły pierwszą, począł

wierzyć w nie lud warszawski. Coraz gęściej zbierały się zacietrzewione

gromadki mieszczan, rozprawiając głośno o tym, co zaszło, mimo że na mie-

ście pokazały się patrole i całe roje podejrzanych figur zaczęły krążyć po

ulicach. Chwilami tylko usta milkły, zaciskały się pięści, a ze ściśniętych

zębów dobywało się zduszone: Niedoczekanie wasze!

Pod wieczór uwierzyły i pałace, jedne ze ściśniętym sercem i

białym strachem na twarzach, inne z radosnym upojeniem.

Na spienionym koniu przypadł do ambasadorskiego pałacu na

Miodowej kurier w dragońskim uniformie. Nie zaraz odważył się dyżurny

oficer zanieść jego ekscelencji generałowi Igelströmowi przywiezione przez

Page 32: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

32

kuriera depesze. Kiedy je wreszcie zaniósł, zapanowała w gabinecie

ambasadora chwila głuchej ciszy, potem oficer wypadł z gabinetu czerwony

jak burak, a za nim poprzez otwarte drzwi popłynął na wytworne

ambasadorskie salony potok karczemnych przekleństw i urągań.

Igelström uwierzył.

Krysia nie była tego dnia w kościele. Porucznik wpadł jak burza do

mieszkania.

— Krysiu — wołał już w sieni. — Naczelnik...

Krysia rzuciła się ku niemu i ręką zatkała mu usta.

— Wiem, Kazik, wiem, ale nie krzycz. Jest tu u nas ten łysy, wiesz,

ten, co się tak po włosku nazywa. Czeka na ciebie — mówiła przyciszonym

głosem.

Pan Kazimierz zmarszczył czoło.

— Kto? Cassini?

— O to, to, zdaje się, że on się tak nazywa.

— Nie mogłaś go zbyć? Czegóż on chce?

— Myślisz, że wiem? Uparł się, że chce czekać na ciebie.

— Nie cierpię tego umizgusa. Niedobrze mu z oczu patrzy. Gdzież

on jest?

— W salonie.

Pan Kazimierz ruszył niecierpliwie w kierunku salonu. Nie było

tam nikogo. Nałęcki po cichu skierował się ku drzwiom sąsiadującego z

salonem gabinetu. Znalazłszy się przy drzwiach, szybkim ruchem otworzył

je na oścież.

Przeczucie nie omyliło go. Nad jego biurkiem nachylony stał mały,

łysy człowieczek w tabaczkowym ni to fraczku, ni to kubraczku i szperał w

leżących na biurku papierach. Na odgłos otwierających się drzwi, odskoczył

Page 33: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

33

jak oparzony, i nie dając Nałęckiemu przyjść do słowa i witając go

przesadnie uniżonym ukłonem, zalał go potokiem słów.

— Najniższy sługa jaśnie wielmożnego pana. Dawno nie miałem

szczęścia oglądać dostojnego oblicza waszej miłości. Przychodzę tu w misji

nader delikatnej. Pani kasztelanowa sieradzka obligowała mnie...

— Mości panie Cassini — przeciął Nałęcki ostro ten potok

wymowy. — Co znaczy ta rewizja w moim gabinecie? Kto waści upoważnił

do bobrowania w cudzych papierach?

Mimo ostrego, energicznego tonu, jakim mówił Nałęcki, giętki

mały człeczek nie zdawał się być stropiony. Z przesadną afektacją,

wzniósłszy ręce do góry, zawołał:

— Rewizja! Ach, cóż za słowo? Jakże boleśnie rani mi uszy.

Zobaczyłem książki na stole, a że książki to moja pasja, więc nie mogłem

sobie odmówić, żeby do nich nie zajrzeć. Niechże jaśnie pan przekonać się

raczy. Właśnie „Myszeidę" księdza biskupa warmińskiego Krasickiego

przeglądałem, kiedy wasza miłość wszedł do pokoju. Wielki talent

Opatrzność księdzu biskupowi dała, wielki talent...

— No, już ja zawsze radzę waści studiować literaturę nie na moim

biurku — odparł zimno Nałęcki, mierząc nieproszonego gościa ostrym jak

stal spojrzeniem. — Proszę do salonu.

— Więc ostatecznie czego waść chcesz? — spytał szorstko, kiedy

przeszli do salonu.

Gość nie bawił długo. Po chwili wyprowadził go już Nałęcki do

sieni.

— Czego on chciał? — spytała Krysia, ledwie się za nim drzwi

zamknęły.

— At, zawracanie głowy. Jakieś bilety na włoską operę. To tylko

pozór był, żeby się do mieszkania dostać. A szpiegun przeklęty — dodał

ciszej. — Wiedział on, czego szukał, i żeby był znalazł, byłby mógł inaczej ze

mną porozmawiać, tylko nie tutaj, ale w Igelströmowskich kazamatach —

mówił już szeptem prawie. — Ale niedoczekanie jego. Schowałem dobrze,

Page 34: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

34

pod zegar. Pies by nie wywęszył. Ale co tam, pal go kaci. Skąd ty, Kryś, wiesz

o Naczelniku?

— Starościna tu była zaraz rano. Naplotkowała mi nowin cały

worek i poleciała światami, jak to ona. Więc to rzeczywiście prawda, Kazik,

że nasi biją?

— Zdaje się, że prawda. Choć to nie do wiary zupełnie. Z kosami

na armaty! Imaginuj sobie. Zwyciężyli. No, to ani chybi i tu będzie ruch.

— Myślisz, że się Warszawa ruszy?

— Jestem tak pewien, jak tego, że tu stoję w tej chwili. Już mnie

moje gemajny na ulicy zaczepiają i pytają: kiedy? Nie uwierzysz, jakie to

bractwo rozżarte na cara.

— Kazik, ale ty masz dziurę na łokciu. Z kimżeś ty już wojował?

— Z gwoździem w bramie. Daj mi, kochanie, drugi mundur, bo

muszę wyjść zaraz, a tak się na ulicy nie sposób pokazać.

— Ba, kiedy go wczoraj Maciek zaniósł do Piskorskiego, żeby ten

kołnierz poprawił, co cię uciskał.

— Masz babo placek! W czymże ja pójdę? Chyba wezmę galowy.

Pan Kazimierz poszedł się przebrać. Żona, podając mu mundur,

zapytała:

— Coś to waść robił, jakeś ostatni raz ten mundur nosił?

Nałęcki spojrzał w roześmiane oczy, potem na mundur. Zrazu nie

mógł zmiarkować, o co żonie chodzi. Wreszcie zrozumiał, gębę ustroił w

ponury wyraz i rzecze:

— Głupstwom kapitalne zrobił. Wolność swoją kawalerską

sprzedałem, kajdany złote małżeńskie wdziać sobie pozwoliłem. W tym

mundurze. Świadek klęski.

— Już ci one zaciężyły, te kajdany? A ty brzydalu. A może chcesz

rewolucję zrobić? Teraz wszyscy rewolucję robią. Spróbuj! Tylko

uprzedzam, że ze mną trudniejsza będzie sprawa niż z Igelströmem.

Page 35: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

35

— No, no, nie przechwalaj się. A nuż bym się naprawdę

zbuntował?

— Brzydki jesteś. Pocałuj na przeprosiny.

Pan Kazimierz wyjął z kieszeni chusteczką i powiewając nią, rzekł:

— Wywieszam białą chorągiew.

— Pocałuj!

Szybko zbiegł ze schodów i wyszedł na zalaną słońcem ulicę.

Dopinając obcisły płaszcz, poczuł, że mu jakiś papier zachrzęścił w

zanadrzu. Sięgnął do bocznej kieszeni munduru i wyjął opieczętowaną dużą

wojskową pieczęcią list. List był zaadresowany do niego. Stanął i oglądał ów

list, nie mogąc sobie na razie zdać sprawy z tego, co zawiera i skąd się wziął

w kieszeni. Już miał go otworzyć, gdy nagle przypomniał sobie, że jest to ów

skrypt, który trzy miesiące temu dostał od króla wraz z zegarem. List

powędrował z powrotem do kieszeni, a Nałęcki ruszył szparkim krokiem w

stronę Starego Miasta.

Gdyby się pan Kazimierz nie

był tak zajął owym listem, byłby

dostrzegł po drugiej stronie ulicy

dwóch ludzi rozmawiających. Jeden

był niemal o głowę wyższy od

drugiego, z twarzą straszliwie

pooraną przez ospę. Na widok

Nałęckiego odskoczyli od siebie i

dziobaty puścił się pędem w stronę

Krakowskiego Przedmieścia. Niższy

wrósł dosłownie w ścianę. Nałęcki,

przeszedłszy kilkadziesiąt kroków,

wszedł do balwierza. Jego anioł stróż

przywarował w bramie sąsiedniego

domu.

Page 36: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

36

Tymczasem dziobaty drągal dobiegał już do małej izdebki w

oficynie pałacu Radziwiłłowskiego. Na starym, wyświechtanym fotelu

siedział tam Cassini. Na odgłos pośpiesznych kroków w korytarzu zerwał

się, by otworzyć drzwi.

— Wyszedł?

— Wyszedł, wielmożny panie — odparł zdyszanym głosem

olbrzym.

— Sam?

— Sam.

— Jak miarkujesz? Dokąd?

— Skręcił z domu w prawo, ku Marywilowi.2 Idzie za nim

Dominik. Pismo jakoweś miał w rękach, gdy wychodził z domu. Widzi mi

się, że opieczętowane.

Agentowi zabłysły małe, latające oczka.

— Ważne rzeczy prawisz. Pismo? Opieczętowane? Co z nim

zrobił?

Wsadził w zanadrze.

— No dobrze, a jakże ty ich, Pietrek, odszukasz? Oni już może

daleko odeszli!

Pietrek zaśmiał się jakimś końskim chichotem i rzekł:

— Niech się wielmożny pan nie boi, on nam się nie wymknie.

Umówiliśmy się z Dominikiem, że mi będzie lubryką na rogach znaki robił,

żebym wiedział, gdzie za nim iść.

Cassini zamyślił się chwilę.

— Słuchaj, Pietrek, trzeba duchem tego ptaszka przyłapać i ten

skrypt opieczętowany mu odebrać. Jak to zrobić, to już wasza rzecz,

bylebym ja pismo miał. Krzywdy mu nie robić, bo by za dużo krzyku było.

Będę się starał iść za wami, gdybyście mnie zgubili, szukajcie mnie tutaj.

2 Wielka hala targowa, położona mniej więcej w tym miejscu, gdzie dziś mieści się Teatr Narodowy.

Page 37: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

37

Z Radziwiłłowskiego pałacu na Ossolińską parę kroków, w mig

tedy przeszli w Wierzbową.

Nagle Cassini, który nie spuszczał oczu z górującego nad

wszystkimi Pietrka, ujrzał, że drągal stanął jak wryty. Podszedł więc ku

niemu. Pietrek oczyma pokazał na Dominika, warującego pod bramą domu.

Cała godna trójka znieruchomiała, jeno każdy inaczej. Dominik, zdawało się,

drzemał wsunięty w zagłębienie muru. Pietrek gapił się na karetę, którą

kilku pajuków wytaczało właśnie z pobliskich staj en Saskiego pałacu,

Cassini czytał jakiś zadrukowany karteluszek, przylepiony na murze.

Nagle drgnęli wszyscy trzej. Nałęcki ukazał się w drzwiach razury

i ruszył raźnym krokiem w stronę ulicy Senatorskiej. Nie dochodząc do

Marywilu, skręcił w zaułek, łączący ulicę Wierzbową z Trębacką. Cassini

uśmiechnął się i zatarł ręce, kiedy zobaczył, że w zaułku nie było żywego

ducha i że zwierzyna sama lezie w potrzask. Mrugnął na Pietrka. Ten schylił

się i z leżącej obok kupy piasku zaczerpnął pełną garść. Potem przyśpieszył

kroku, zrównał się z oficerem i w chwili, gdy już go miał mijać, obrócił się

nagle ku niemu i rzucił trzymaną garść piachu prosto w oczy Nałęckiemu,

równocześnie zaś ciężka łapa spadła na prawą rękę porucznika i wykręciła

ją tak, że aż w stawach zatrzeszczało.

Dominik czekał tylko na to i z wprawą urodzonego rzezimieszka

jął obszukiwać kieszenie munduru. Trafiwszy na kopertę z woskową

pieczęcią, dał znak Pietrkowi i obaj odskoczyli od swej ofiary, puszczając się

pędem w stronę ulicy Wierzbowej i oczekującego na nich konsyliarza.

Wszystko to odbyło się dosłownie w ciągu paru sekund, tak że napadnięty

krzyknąć nawet nie zdążył, gdy już koło niego nie było nikogo. Z trudem

przetarł oczy i wyciągnął obolałą rękę, ale przekonawszy się, że mu się nic

nie stało, ruszył dalej. Na Trębackiej, udając, że poprawia sobie but,

obmacał nieznacznie cholewę, a gdy zaszeleściło pod nią, uśmiechnął się

zwycięsko.

— Dobrze, że portfel zostawiłem w domu — pomyślał. — Byłby

przepadł. Ciekawa rzecz, czy to zwykłe rzezimieszki, czy imci Cassiniowa

kompania. Skrypt królewski mi łotry zabrały. Obłowili się. Dużo im z tego

przyjdzie. Trzeba będzie króla jegomości o duplikat prosić.

Page 38: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

38

Cassini ręce chciwie wyciągnął po szarą kopertę, z którą Dominik

do niego przybiegł. Rzucił na nią okiem i nie otwierając, schował do

kieszeni. Zastanowiły go pieczęcie. Co mogła robić na spiskowym

dokumencie pieczęć królewska? Ruszył w stronę domu, nie chcąc czytać

znalezionego pisma na ulicy, ale wątpliwości ogarniały go coraz silniejsze.

Albo to jest dowód należenia króla do spisku i w takim razie, choć

to nie jest to, czego szukał, to jednak dokument jest pierwszej wagi —

rozmyślał Włoch i trzos pełen złota przemknął przed zmrużonymi jego

oczyma. — Albo, jeżeli to jest zwykłe pismo, to wtedy ładna historia! Cała

impreza na nic.

— Dominik! Czy obszukałeś dobrze wszystkie kieszenie?

— Wszystkie, wielmożny panie.

— Nie było niczego innego tylko ona koperta?

— Nie, nic nie było.

Cassini wszedł do bramy i wyciągnąwszy pismo, rozpieczętował

kopertę. Arkusik papieru, który w niej tkwił, był tylko w połowie zapisanym

dużym, niezgrabnym, bardzo nieczytelnym pismem. Konsyliarz przypadł

chciwie do tekstu oczyma i przebiegł go w mgnieniu oka, ale w miarę, jak

czytał, ogarniała go niewypowiedziana wściekłość. Przez chwilę żuł ją w

sobie, wreszcie wybuchnął.

— Sprężynki, listewki, zegar, a ja stary osioł dałem się tak

wyprowadzić w pole i to takiemu smykowi! Niech go wszyscy diabli wezmą!

Wypadł z bramy i z furią doskoczył do swoich ludzi, którzy

zatrzymali się, czekając na niego.

— Bałwany! To nie to, co trzeba. Nie obszukaliście go, jak należy,

on musiał mieć jeszcze inne papiery przy sobie.

— Nie miał, wielmożny panie.

Jeśli mówię, że miał, to miał, a ty, ośle, milcz i nie sprzeciwiaj się.

Gonić mi go! Choć teraz to już na nic. Bydlęta! Żeby taką okazję zmarnować!

Ruszaj jeden z drugim, bo ze służby przepędzę!

Page 39: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

39

— Wielmożny panie — próbował go mitygować Dominik. — Dyć

ja dobrze patrzyłem. Ja wprawę mam...

— Milcz, bałwanie — syczał ściszonym już głosem mały

człowieczek, widząc, że awantura zaczyna gromadzić ciekawych. — Poszli

won! A wy tu czego?! — krzyknął na gapiów.

Ruszył ku domowi, wymachując rękami z wielkiej alteracji. Trzos

ze złotem robił się coraz mniejszy, coraz lżejszy, aż w końcu rozpłynął się w

powietrzu. Cassini, spojrzawszy na kopertę z listem, którą wciąż jeszcze

trzymał w ręku, prasnął nią o ziemię.

W chwilę później przechodziła tamtędy kobieta z chłopcem, może

dziesięciolatkiem.

Chłopiec zobaczył leżącą na ziemi kopertę, podniósł ją i zaczął

oglądać.

— Jaśku, chodź! — wołała matka. — Późno już. Obiad na nas

czeka.

— Zaraz, mamusieńko. Patrz, co znalazłem, jakieś pismo, pieczęć...

Co to jest, mamuś?

— Nie wiem, synku. Weź to z sobą, obejrzymy w domu. Chodź!

Chodź prędko!

Malec schował kopertę do kieszeni płaszczyka. Ruszyli w dalszą

drogę. Z Krakowskiego przez Miodową dostali się na Długą i tu weszli do

jednego z domów. Na drzwiach, do których zastukali, wisiała tabliczka:

K a r o l L e l e w e l .

— Tatusiu, niech tatuś patrzy, co ja znalazłem — wołał mały już

od progu. — Koperta z taką dużą pieczęcią, w środku list. Niech mi to tatuś

przeczyta, bo bardzo niewyraźnie napisane.

— Dobrze, synku, ale po obiedzie, bo już zupa stygnie. Spóźniliście

się, a my wszyscy głodni.

Page 40: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

40

Mały Jaś, jak w skróceniu zwano Joachimka Lelewela, nie mógł

dosiedzieć do końca obiadu, dopiero legumina pozwoliła mu zapomnieć o

skarbie, jaki miał. Przypomniał mu o nim ojciec.

— No, pokaż ten szpargał, który znalazłeś.

Jaś podbiegł do przedpokoju i przyniósł ojcu szarą kopertę.

Pan Karol Lelewel, urzędnik w Komisji Edukacyjnej, znał się na

papierach i na pieczęciach dobrze. Ledwie spojrzał na pieczęć, zdziwienie

odbiło się na jego twarzy.

— Pieczęć królewska? A to co? Do kogo to?

Zaczął się przyglądać adresowi, ale z nazwiska adresata zostało

tylko imię Kazimierz i litera N, reszta była wyszarpnięta, widocznie przy

rozpieczętowywaniu listu. Pan Lelewel jeszcze raz przyjrzał się pieczęci i

ostrożnie, żeby jej nie naruszyć, wyjął ze środka złożony w czworo arkusik.

— Ależ hieroglify! — zakrzyknął. — Na... na... nastawić zegar. Jaki

zegar? Na go... go... chyba godzinę. Tak, godziną. Gdy zegar... — zaczął głośno

czytać, a raczej sylabizować trudne do odcyfrowania gryzmoły — Zaraz, kto

to pisze? — Spojrzał w dół na podpis. Zmarszczył brwi. — S.A.R. Czyżby?

Nie do wiary! S.A.R. Stanislaus Augustus Rex. Autograf królewski. Jasiu!

Gdzieś ty to znalazł?

— Na Krakowskim, koło domu Gerlacha, na wprost Ossolińskiej —

odparła za syna matka.

— Niepojęte, niepojęte. To jest najwyraźniej autograf i sygnatura

królewska. Zaraz, czekajże, o czymże tu mowa?

Pan Karol zagłębił się w czytaniu. Jaś wpatrzony w ojca aż

wypieków dostał. Trwało to dłuższą chwilę, wreszcie ojciec odjął pismo od

oczu. I na nim też znać było wzruszenie.

— Ja nic nie rozumiem. Tu tkwi dziwna tajemnica. Jakiś skarb

ukryty zdaje się w zegarze i w piśmie jest chyba mowa o tym, jak go ze

skrytki wydobyć. Tylko gdzież tego zegara szukać? Jasiu, przynieś no,

synku, z mego biurka lupę, kawałek papieru i ołówek. Spróbujemy to

przepisać ludzkimi znakami, bo tych gryzmołów odczytać nie sposób.

Page 41: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

41

Po chwili dyktował pan Karol Lelewel synowi drżącym nieco

głosem:

— Nastawić zegar na godziną, na godzinę...

Porucznik Nałęcki skręcał właśnie z Rynku w ulicę Jezuicką.

Pogwizdywał sobie wesoło. Oko jeno raz po raz pocierał, bo mu coś w nim

zawadzało.

Rozdział IV

SOBOWTÓR

Spiskowe obrady w dawnym kolegium jezuickim, na które

śpieszył porucznik Nałęcki, odbywały się burzliwie. Zaczynać, czy nie

zaczynać? Młodsi, gorętsi parli do wybuchu, rozważniejsi radzili czekać na

Kościuszkę, a zwłokę wyzyskać dla lepszego przygotowania rewolucji.

— Tak — wołał zaperzony, z roziskrzonymi oczyma ksiądz Meyer

— czekać! Zwłaszcza po dzisiejszych nowinach. Czekać aż nas imci

ambasador, jak ryby z saka po jednemu powyjmuje. Czekać, aż ostatnią

kompanię rozbroją, a rekruta do moskiewskiego wojska zapędzą. Czekać, aż

nam arsenał sprzed nosa sprzątną. Zresztą radźcie sobie, uchwalajcie, co

chcecie, mości panowie Rada, miasto zrobi samo bez was. Ja już moich ludzi

w żaden sposób powstrzymać nie mogę. Jeszcze się tego doczekamy, że nas

zdrajcami ogłoszą! Zaczynać! Zaczynać! Zaczynać!

— Co innego, wielebny księże, być zdrajcą okrzykniętym, a co

innego zdrajcą być czy zostać — replikował któryś z rajców miejskich. —

Wolej bym się na wet opinii ludzkiej naraził, niż bym miał sprawę przez jej

nieopatrzne rozpoczęcie zgubić. Waście krzyczycie: zaczynać! A gdzie broń,

księże dobrodzieju? Z gołymi rękami na armaty nie pójdziemy.

— A jak w Paryżu szli — poparł księdza Meyera rozczerwieniony

Konopka.

Page 42: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

42

— No, już z Paryżem waść nie wyjeżdżaj. Wiemy wszyscy, jakie to

tam rządy.

— Jeszcze nie wiemy, ale się może dowiemy niedługo, gdy się u

nas takież zaprowadzi.

— Mości panowie, zgoda — łagodził poważnym, miłym głosem

pan Kapostas, bankier, który przewodniczył dzisiejszemu zgromadzeniu. —

Zebraliśmy się nie na swary, ale na obrady. Ja was pogodzę, panowie.

Określmy termin powstania, dajmy na to, za dwa tygodnie. Najwięksi

zelanci3 uspokoją się, gdy będą wiedzieli, że termin wyznaczony. A

jednocześnie wyślijmy kogoś do Naczelnika z zawiadomieniem o tym

terminie. Będzie mógł, to zdąży nam na pomoc, nie zdąży — ha, będziemy

próbowali sami dać sobie radę.

Na sali rozległy się krzyki aprobaty.

— Zgoda, dobrze mówi, wysłać do Kościuszki.

— Ale oznaczyć termin!

— Oznaczyć! Oznaczyć!

— Więc kiedy?

— Deklaruję się za zdaniem imci pana Kapostasa — przemówił

milczący dotąd mistrz szewski, pan Jan Kiliński. — Dwa tygodnie. Wypada

na Wielki Tydzień. Dzień ustalimy później. Można by w ostatnich dniach

postu. A do Kościuszki kogo wyślemy? Najlepiej by było kogoś z

wojskowych.

— Jeśli urlop z pułku dostanę, mogę jechać choćby i dziś —

odezwał się Nałęcki.

— Doskonale. Żołnierz do żołnierza najlepiej trafi. Mości

Kapostas, daj waść porucznikowi karteluszek do pułkownika Haumana, to

mu na poczekaniu urlop dadzą.

— Dobrze, dam, ale nie zaraz. I tak dziś nie wyjedzie, bo poczta

krakowska rano idzie. Mamy jeszcze ważne sprawy do załatwienia. Mości

Nałęcki, czyś waść przyniósł dyslokację? 3 Gorliwcy

Page 43: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

43

Nałęcki sięgnął do cholewy i wydobył mały plik papierów.

— Proszę waszmościów, oto jest. Każda dzielnica osobno.

— Dobrze, zaczynamy tedy. Słuchajcież, panowie. Nowe Miasto:

imć pan Sierakowski. Broni sztuk pięćdziesiąt. Ludzi sto dwadzieścia

zaprzysiężonych. Wolontariuszy, których można by zaprzysiąc drugie tyle.

Dalej Stare Miasto: imć pan radny Kiliński. Broni palnej dziewięćdziesiąt,

pałaszy...

Późną nocą wyciągnął Cassini z barłogu zaspanego Dominika.

— Pojedziesz asan jutrzejszą ranną pocztą do Grójca. Będzie tam

jechał także Nałęcki. On ma jechać dalej, ale w Grójcu oddasz to pismo

pułkownikowi Zubowowi, który tam stoi ze szwadronem dragonów,

zaaresztujecie ptaszka i wrócisz z nim razem do Warszawy. Tylko zrobić mi

to po cichu, bez hałasu. Przywieźć go tu nocą. Dlatego właśnie jedziesz z

nim asan do Grójca. Śpisz asan, czy jak? Rozumiesz, co do ciebie mówię?

— Rozumiem, wielmożny panie — otrząsnął się nagle Dominik.

— Możesz asan odejść. Masz tu dukata na drogę. Tylko nie zaśpij.

Poczta odchodzi o siódmej?

— Tak jest, wasza wielmożność. O siódmej.

— Legitymację służbową masz?

— Mam, wielmożny panie. Zaszyta w rękawie pod podszewką.

— Schowajże i ten list, żebyś go nie zgubił. No i nie pokazuj mi się

asan na oczy bez Nałęckiego.

— Nie pierwszyzna mi to, wielmożny panie. Zawodu nie zrobię.

— No, to ruszaj spać i jutro w drogę.

Siódma godzina biła właśnie na wieży zamkowej, kiedy przed

gmach poczty przy ulicy Trębackiej wyszedł poczthalter i oczekującej przed

domem karecie dał sygnał do odjazdu.

Page 44: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

44

Woźnica szarpnął lejcami. Stara, saskie jeszcze bodaj czasy

pamiętająca, landara stęknęła głucho, oparła się wszystkimi czterema

kołami o wyboje bruku i stawiała rozpaczliwy opór. Gdy konie okazały się

jednak silniejsze od niej, ruszyła z rezygnacją i opłakując swój los

wszystkim swym nie dokręconym żelastwem, skrzypiąc kołami, trzeszcząc

starym roztrzęsionym pudłem, potoczyła się ku Krakowskiemu

Przedmieściu.

Dominik z pewnym trudem poznał Nałęckiego, który podróżował

ubrany po cywilnemu w grubą, szamerowaną kurtkę i wysoki francuskiego

kroju kapelusz. Siedzieli naprzeciwko siebie, trącając się niekiedy nogami

na silniejszych wybojach.

Rozmowa, którą ktoś spróbował wszcząć, nie kleiła się i zamarła

wkrótce. Ten i ów gotował się do drzemki, wkrótce spało już pół karety.

Sennego nastroju nie rozproszył nawet odgłos trąbki pocztyliona, gdy

dojeżdżali do pierwszej stacji pocztowej w Sękocinie. Ktoś wysiadł, żeby

przekąsić coś w zajeździe, wsiadły dwie nowe osoby. Woźnice przeprzęgają

konie. Skończyli. Trąbka. Kareta rusza.

Ach, jakież tu wyboje w tym Sękocinie! Na wieczór nie dojedziemy

do Grójca.

Dojechali jednak i to nie na wieczór, ale na spóźniony nieco obiad.

Postój miał trwać godzinę. Kareta opustoszała, bo nawet dalej jadący

pasażerowie wysiedli, żeby zjeść obiad na stacji.

Pan Kazimierz znalazł się wraz z innymi w obszernej izbie zajazdu

pocztowego.

Prócz pasażerów karety siedziało tam już kilka osób, o ile można

było sądzić z powierzchowności, okolicznych ziemian. Kiedy porucznik

zabierał się do obiadu, do sali weszło jeszcze dwóch gości. Do uszu pana

Kazimierza doszły strzępy rozmowy:

— Ja ci już mówiłem, że tego nie wiem. Spytaj się Nałęckiego, on ci

najlepiej powie.

— A gdzież go szukać?

— Był tu przed chwilą. O masz, siedzi tam w kącie.

Page 45: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

45

Pan Kazimierz przy którego stoliku toczyła się ta rozmowa, omal

łyżki z rosołem nie upuścił, tak się zadziwił, usłyszawszy swe nazwisko w

ustach nieznajomego przybysza. Wiedział on wprawdzie, że w Grójeckim

mieszkają jacyś jego imiennicy, ale teraz zapomniał o tym zupełnie. Z

zaciekawieniem spojrzał w kierunku nowych przybyszów. Przy stoliku

siedział młody człowiek mniej więcej w tym samym wieku, co nasz

porucznik, może trochę starszy, a przynajmniej tęższy, z dużym, sumiastym

wąsem na ogorzałej twarzy. Z całej postaci, z zachowania się, ze sposobu

siedzenia przy stole już na pierwszy rzut oka można było wyczuć pewność

siebie urodzonego zawadiaki. Pan Kazimierz poczuł ku niemu niejaką

sympatię, a że z dawna już pragnął dowiedzieć się czegoś o tej gałęzi rodu,

więc wyczekał tylko końca rozmowy swego imiennika z owym

interesantem i, nie dojadając rosołu, wstał i podszedł do stolika w kącie.

— Waćpan zechce łaskawie darować, że go inkomoduję, ale zdaje

mi się, że słyszałem nazwisko waćpana. Nałęcki. Czy dobrze słyszałem?

— Dobrze, a czym mogę waści służyć?

— Bo i ja też jestem Nałęcki. Kazimierz Nałęcki, porucznik

pierwszej kompanii regimentu szefostwa Działyńskich.

Teraz z kolei piorun padł w ziemianina. Oczy wytrzeszczył

szeroko.

— Co waść... Nałęcki?

Kazimierz?

— Tak. A bo co?

— Bo ja też Kazimierz, do

kroćset. Tośmy się dobrali w korcu

maku. Herbu Nałęcz.

— Tak jest.

— Z Podlasia rodem?

— Mieszkaliśmy na

Podlasiu, ale rodzic mój z żoną

przeniósł się w Sandomierskie.

Page 46: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

46

— Osobliwe, osobliwe. I tak się spotkać w zajeździe. Waszmość

pocztą jedziesz?

— Pocztą.

— Daleko?

— Za Radom.

— Sam waćpan jedziesz?

— Sam.

— To przesiądź się waść do mego stolika. Hej, Franciszek! Dawać

tu, a żywo butelkę węgrzyna z tych, co ja lubię, wiecie z gwiazdką. I talerz

tego pana tu na mój stolik. Już! Musimy oblać nowe kuzynostwo. No, no, a to

duplikat. I imię, i nazwisko. Osobliwe. Czekaj-że waszmość, to wy się

wywodzicie od Rocha, czy od Teodora?

— Od Teodora, stolnika ciechanowskiego. Rochowicze się już

dawno wyprowadzili na Litwę i nawet nie wiem, gdzie siedzą.

— Mój pradziadek był Teodora stryjeczny. A i cioteczny także

przez Myszynieckich.

Potoczyła się gawęda.

W pewnej chwili do stolika podszedł Franciszek.

— Panie dziedzicu, żołnierz tutaj jeden ruski przyszedł i pyta o

pana dziedzica. Powiada, że pułkownik Zubow prosi pana dziedzica do

siebie.

— Pułkownik Zubow mnie prosi? Po co?

— Tego to ja nie wiem, kazał prosić pana dziedzica i tyle.

— Któż to jest ten Zubow? — wmieszał się porucznik.

— Et, komendant tutejszej załogi rosyjskiej. Piłem z nim tu kiedyś

w tej samej izbie. Czego on może chcieć ode mnie?

— Waćpan z nim piłeś?

Page 47: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

47

— A piłem. Takie samo ma gardło, jak waćpan albo i ja. Trudna

rada, trzeba iść. Czego on może chcieć ode mnie? Myślę, że zaraz wrócę, to

się nie żegnam. Czekaj waćpan na mnie z tą butelczyną.

Pułkownik, otrzymawszy pismo Cassiniego, kazał Dominikowi

wracać na stację i pilnować więźnia. Dominik, który od rana nic w ustach

nie miał, wstąpił coś przetrącić i przekropić. Kiedy po tym przetrąceniu

przyszedł na stację, zetknął się nosem w nos z porucznikiem, który zbierał

się właśnie siadać do karety. Agent zbaraniał.

— Co się stało — myślał. — Czyżby pułkownik zapomniał? Ale co

teraz robić? A tu konie już zaprzęgają, tylko patrzeć, jak ptaszek z klatki

wyfrunie.

Tęskno spoglądał Dominik w kierunku miasta, czy mu odsiecz nie

nadchodzi.

Na próżno. Sygnał odjazdu. Co robić?

W ostatniej chwili kupił bilet do Radomia i wskoczył do ruszającej

już karety.

Rozdział V

POSELSTWO

Kareta zaprzężona w świeże konie ruszyła raźno w drogę.

Znajomości poczynione w czasie obiadu przyczyniły się do ożywienia

rozmowy, która też teraz potoczyła się dość wartko. Wałkowano wciąż

szczegóły wczorajszych nowin, tym bardziej że przybyły dwie nowe osoby z

całą torbą świeżych wiadomości i plotek.

— Nie uwierzycie, waćpaństwo, jak się ten pożar szerzy po kraju

— mówił jakiś szpakowaty, z waszecia ubrany jegomość w granatowym

kaszkiecie. — Nie ma dwóch tygodni, jak Naczelnik na rynku krakowskim

przysięgał, a już pół kraju w ogniu. U nas w Szydłowcu, to tak młodszych

Page 48: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

48

wyniosło z miasta, że same jeno dziady i baby zostały. A jak się to teraz

wszystko ruszy, po tej wiktorii! Mocny Boże! Aż serce rośnie.

— Pierwsza to wiktoria od czasu, jak król jegomość Jan III pod

Wiedeń chadzał — westchnął ktoś mimochodem.

— A jak do tego doszło! — pisnęła z ferworem paniusia, siedząca

naprzeciwko szydłowieckiego mieszczanina. — Kto by się to tego mógł

spodziewać! Czarownik z tego Naczelnika, że tak wszyscy do niego lgną.

Mówili ludzie w Radomiu, że całe wioski za nim ciągną.

— Obraza boska — zagrzmiało basem z kąta, gdzie siedział gruby,

czerwony na twarzy szlachcic. — Obraza boska. Nie chcę ja krakać,

mociumpanie, ale to się wszystko źle skończy, bo Naczelnik chamów do

swego wojska dopuścił. Oficerami ich nawet pono robi. Słyszaneż to rzeczy!

Do gnoju, chamy, do wideł, nie do armat się brać. To nasza, szlachecka, nie

chłopska rzecz. Jak raz chamy zaczną rządzić w Polsce, to i po Polsce.

W karecie zawrzało. Jeden przez drugiego krzyczeli wszyscy na

niefortunnego obrońcę szlachetczyzny, przekładając mu, że gdyby nie

chamy, to nie wiadomo, co by się stało ze zwycięstwem, że skończyła się już

chłopska niewola, że chłop też człowiek, a nie bydlę, że dotąd chłop żywił

ojczyznę, a teraz zacznie jej bronić jako wolny i równy innym jej obywatel...

Grubas widząc, że nikt się za nim nie opowiedział, zmitygował się

i umilkł, sapał tylko groźnie i nadął się tak, że zdawało się, iż pęknie z tej

złości.

Minęła dłuższa chwila, nim wzburzenie przycichło i rozmowa

potoczyła się dalej spokojnie.

— Aż dziw — wtrącił Nałęcki — że tak swobodnie można mówić.

W Warszawie już byśmy pewno ze trzech szpiegów na karku mieli.

Dominik ucha nadstawił.

— Tu już szpieguna waszmość nie uświadczy. Oni się carskich

trzymają, a że tu już za Grójcem nigdzie ich nie ma, to i szpiegunów nie ma.

— To carskich nie ma w Radomiu? — spytał Dominik, milczący

dotąd jak ryba.

Page 49: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

49

— Nie, jeszcze w piątek rano wyszli. Tam nawet większa siła stała,

dwa bataliony. Wyszli. Ku Wiśle. Przeprawy pono obsadzili — objaśniał

mieszczanin.

Dominikowi ręce opadły. Po cóż on jedzie w takim razie?!

— Kiedym przedwczoraj wyjeżdżał z Radomia — ciągnął dalej

szydłowianin — to tam była cała awantura. Właśnie ze szpiegunem.

Znaleźli takiego, co nie zdążył uciec i już szubienicę dla niego postawili.

Bronił go tam jakiś ksiądz, ale czy obronił, to nie wiem, bo kareta odjechała.

Ledwieśmy się wtedy na warszawski trakt wydostali, takie się zbiegowisko

pod tą szubienicą zrobiło.

Naprzeciwko Dominika od strony kozła zwisał zielony sznur z

pętlą, służący do dawania woźnicy sygnału, by zatrzymać karetę. Sznur ten

kołysał się na każdym wyboju i stukał z lekka o ceratowe obicie karety.

Dominikowi w pewnej chwili wydał się on łudząco podobny do stryczka.

Zrobiło mu się nagle duszno, gorąco, od pięt ku górze szły tysiące mrówek.

Obleciał go okropny strach, byłby chętnie krzyczał, ale bał się zdradzić!

Błyskawicznie powziął decyzję i począł tarmosić za ów niedoszły stryczek.

Kareta zwolniła i wreszcie stanęła.

— A waść dokąd — rozległy się zdziwione głosy na widok

szykującego się do wysiadania Dominika. — Dopiero co ruszyliśmy z Grójca.

— A właśnie. Zostawiłem papiery w Grójcu, muszę się wrócić. Nie

ma jeszcze pół mili, wrócę pieszo. Ach, to roztargnienie przeklęte —

mruczał, chcąc tą gadaniną pokryć swe pomieszanie.

Szybko wysiadł, zatrzasnął drzwiczki i ruszył ku Grójcowi z

powrotem.

Podróżni spojrzeli po sobie. Poczęły padać oderwane zdania:

— A tego, co ugryzło?

— Niezbyt mu dobrze z oczu patrzyło.

— I tak się wyniósł nagle, jakby mu stryczkiem w karecie

zapachniało.

— A może by tak nawrócić i ująć jegomościa?

Page 50: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

50

— A skądżebyś waść dowód zdobył, że to szpiegun?

— Może by się przy nim co znalazło.

— E, taki głupi to on nie jest, żeby przy sobie jawnie takie rzeczy

wozić. Niech by taki papier przy nim znaleźli! Pojechałby wysoko, prosto na

gałąź.

Przez Radom, Kielce, Jędrzejów jechał pan Kazimierz jednym

tchem, dniem i nocą, nie zatrzymując się nigdzie dłużej, niż trwały postoje

dyliżansu. Do Miechowa dojechał drugiego dnia pod wieczór. Tutaj wypadło

mu rozstać się ze swą landarą, gdyż zmierzała ona w dalszej drodze przez

Słomniki do Krakowa, a panu Kazimierzowi wypadło szukać Naczelnika na

wschód od drogi krakowskiej, gdzieś między Wisłą a Skalbmierzem. Mimo

zmęczenia chciał był zaraz konie najmować, ale po nocy nikt jechać z nim

nie chciał, nolens volens musiał więc zanocować.

Tutaj też w Miechowie wojna wyszczerzyła do niego po raz

pierwszy swe straszliwe kły. Już dojeżdżając do Miechowa, widzieli po

drodze dwie wioski spalone przez maruderów Tormasowa; teraz o

wieczornej porze widać było ku północnemu wschodowi kilka łun.

Nałęcki przyglądał im się z okna izdebki, w której miał nocować w

zajeździe.

Kozactwo pracuje — myślał, zaciskając zęby.

Ożyły w nim wspomnienia sprzed dwóch lat, z Ukrainy, kiedy to w

krwawym znoju tej wojny dorobił się porucznikowskich szlif, krzyża Virtuti

Militari i rany, co go omal na tamten świat nie wypromowała, ale mu

zachowała jego stopień oficerski. Gdyby nie ona, ta rana, od której

nieprzytomny długie tygodnie w lazaretach i w domu przeleżał, byłby i on

razem z innymi oficerami, razem z ubóstwianym księciem Józefem podał się

do dymisji. Kiedy się wy chorował i do nowego swego szefa z prośbą o

zwolnienie go z wojska wystąpił, ów szef, a był nim sam pan generał Ignacy

Działyński, wziął go na osobność do swego gabinetu i tam przekładać

począł, by swe podanie cofnął. Gdy Nałęcki upierał się przy swoim, mówiąc,

Page 51: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

51

że nie może zostać w pułku, gdy koledzy podali się do dymisji, Działyński

spytał:

— Czyś mię waść znał przed lipcem?

— Nie, nie znałem, panie generale.

— Tedy ci powiem, że włosy miałem wtedy tak czarne, jak je mam

dzisiaj białe. To od onej nieszczęsnej dymisji tak mi zbielały. Trzy dni wtedy

rozmyślałem, co zrobić. Dusza ciągnęła za kolegami, rozum przekładał, że

ogołoconą z oficerów armię Targowica opanuje i zniszczy doszczętnie. Trzy

dni się z sobą łamałem. Palce z bólu do krwi gryzłem. Zostałem. I gdyby nas

było wtedy więcej zostało, to by dziś o redukcji wojska może inaczej mówili

albo zupełnie mówić przestali. Zostań, bracie, zostań. Nakarmią cię za to

ludzie jadem — ścierp, nazwą sprzedawczykiem, sługusem moskiewskim

— zduś to w sobie, strzymaj, przełknij. Przecież tu o Rzeczpospolitą chodzi i

o szablę naszą polską, żeby hańbą nie zardzewiała.

Nie potrzebował już Działyński długo Nałęckiego przekonywać.

Został.

A teraz w Miechowie oglądał łuny pożarów. Brwi mu się zbiegły,

czoło przecięła bruzda, rozszerzonymi z lekka nozdrzami chwytał dalekie,

nieuchwytne zapachy wojny, jak pies myśliwski, który węszy ukrytą przed

nim zwierzynę.

Z wysokiej wieży kościoła Bożogrobców odezwał się zegar. Bił

długo, donośnie. Pan Kazimierz rachował bezwiednie i dopiero, gdy zegar

umilkł, ocknął się z dziewiątką na ustach. Przypomniał sobie, że ma jutro

ruszyć do dnia w drogę, że koło czterdziestu godzin tłukł się w dyliżansie

pocztowym. Ruszył ku pościeli.

Kłębowisko wspomnień nie dało się wszakże uciszyć od razu.

Długo przewracał się pan Kazimierz na łóżku, snując wspomnienia

minionych lat. Do czarnych nici wiążących go z wyprawą ukraińską poczęły

się z wolna wsnuwać złote pasemka późniejsze, zamigotały mu przez pół na

jawie, przez pół we śnie kochane, siwe Krysine oczy i z myślą o nich usnął

wreszcie pan Kazimierz Nałęcki, porucznik pierwszej fizylierskiej kompanii

regimentu szefostwa Działyńskich.

Page 52: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

52

Dojeżdżali do Bejsc, dużej wsi, szeroko rozsiadłej nad błoniem.

Trakt mijał karczmę, prowadził koło niewielkiego lasu, po czym spuszczał

się z dość stromej góry i błoniami biegł już prosto ku wsi. W chwili, kiedy

wóz znalazł się na brzegu lasu, furman, parobek wiejski o dosyć tępym

wyglądzie, zdarł nagle konie tak, że prawie przysiadły na zadach. Na twarzy

jego odmalował się strach, chciał coś powiedzieć, ale ze zduszonej trwogą

gardzieli wydobywały się tylko jakieś chrapliwe dźwięki. Nałęcki, który

zrazu nie mógł niczego zrozumieć, pobiegł oczyma w kierunku, w którym

patrzyły osłupiałe z przerażenia oczy parobka, i sam z kolei zdrętwiał. Oto

w odległości paruset kroków zobaczył patrol, jadący ku nim. Patrolujący nie

widzieli ich, bo zasłonięci byli rosnącym na zakręcie drogi, dużym krzewem

leszczyny.

Chłopu, acz z trudem, wróciła mowa.

— Jezu Nazareński! — wybełkotał i skręcił konie, jakby chcąc

zawrócić na miejscu.

Nałęcki szarpnął się ku niemu.

— Co robisz, durniu! Za późno teraz. Jedź prosto!

Widząc, że parobek skręca dalej, złapał go za rękę. Skutek był

zgoła nieoczekiwany. Chłopak wyrwał rękę, przesadził nogi przez

półgrabek, skoczył z wozu i znikł w lesie, jakby się w ziemię zapadł,

zostawiając Nałęckiego, wóz, konie i własną kapotę, która leżała złożona

koło niego na siedzeniu. Uciekł nawet bez czapki, bo mu spadła przy

zeskakiwaniu z wozu.

Panu Kazimierzowi błysnęła myśl, by iść za przykładem parobka,

ale projekt ten trwał krócej niemal niż sama myśl. Las był niewielki i

spatrolowanie go przez kilkunastu jeźdźców było kwestią kwadransa. Ale

co robić? Wzrok Nałęckiego padł na siermięgę parobka. W jednej chwili

zdarł z głowy stosowany kapelusz i frygnął nim, jak mógł najdalej, w krzaki,

zeskoczył z wozu, podniósł czapkę, wcisnął ją na uszy, włożył siermięgę, po

czym wlazł z powrotem na wóz, ujął lejce i spokojnie, jakby nigdy nic,

ruszył przed siebie. Wykapany Bartek.

Page 53: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

53

W chwilę później obskoczyli go kozacy ze wszystkich stron.

Szturchańce, wymysły, grad pytań, zadawanych w łamanej polszczyźnie.

Nałęcki wchodził w rolę swego poprzednika, udawał

gamoniowatego parobka, który nie bardzo wie, czego od niego chcą. Z

niepokojem myślał o dwóch rzeczach, które mogły go zdradzić: buty i ręce.

Buty wysokie, oficerskie były stanowczo zbyt szykowne w zestawieniu z

siermięgą; ręce, choć żołnierskie, a więc nie specjalnie wypieszczone, były

jednak, jak na Bartka, za białe i delikatne. Nieznacznym ruchem zasunął

więc pan Kazimierz nogi możliwie głęboko w słomę, a ręce ukrył, jak mógł,

w rękawach sukmany, która na szczęście okazała się nieco za duża.

— Poworacziwaj!4 — krzyczał na niego brodaty podoficer.

— Hę? — udał, że nie rozumie woźnica.

— Poworacziwaj! Goworiat tiebie!5 — wymowny gest ręką. —

Nawracaj, durak!

Cóż było robić. Parobek, acz niechętnie, zrozumiał, skręcił końmi i

nawrócił.

— Wiesz, gdzie Skalbmierz? — pytał starszy.

— Nie, nie wiem.

— Toś ty nietutejszy?

Parobek znów nie zrozumiał pytania. Brodaty wachmistrz

machnął ręką.

— Czort go bierz! Jazda! — komenderował więcej gestem, jak

głosem.

Ruszyli. Nałęcki w środku, carscy dokoła, bo gościniec był szeroki.

Jechali niezbyt prędko. Wojskowi zaczęli rozmawiać. Pan Kazimierz, że to

się osłuchał z językiem rosyjskim na wyprawie ukraińskiej, piąte przez

dziesiąte rozumiał. Zmiarkował, że wysłano ich jako eskortę, nie mógł tylko

dojść — czego.

4 Nawracaj

5 Mówią do ciebie.

Page 54: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

54

W oddali zamajaczyła jakaś wieś. Carscy stali widocznie w okolicy

od dłuższego czasu, gdyż jechali bardzo pewnie.

Wieś zajęta była przez piechotę. Wszędzie snuli się grupkami

żołnierze, pełno ich roiło się pod domami, turkot wozu wyciągał nowych

jeszcze ze stodół i chat.

Kozacy zatrzymali się przed jednym z domów, który był widocznie

kwaterą sztabu, bo ruch tam był większy niż gdzie indziej. Wachmistrz

wszedł do środka. Kiedy się po kwadransie pokazał, wyszło za nim dwóch

piechurów, dźwigających dużą, okutą skrzynię. Władowali ją na wóz,

wrócili jeszcze do domu po karabiny i zwinięte w wałek płaszcze

żołnierskie, po czym usadowili się na wozie, jeden na przodzie, drugi z tyłu

skrzyni. Kozacy otoczyli wóz. Wachmistrz dał znak do odjazdu. Ruszyli.

Jechali jakoś dziwnie. Zrazu tą samą drogą, którą przyjechali,

potem wykręcili na zachód, jakby ku Skalbmierzowi, ale nie traktem, jeno

polnymi drogami, klucząc nimi i raz po raz zmieniając kierunek. Kozacy

zdradzali coraz silniejsze zaniepokojenie, rozglądali się po okolicy,

podjeżdżali do wachmistrza i poszeptywali coś między sobą. Nałęcki

usiłował zmiarkować, o co chodzi, ale trudno mu było w roli głupawego

parobka zdradzać zbyt żywe zainteresowanie. Jechał więc spokojnie, szyjąc

jeno oczyma od czasu do czasu w prawo i w lewo spod nasuniętej na czoło

krakuski.

W pewnej chwili, gdy mijali samotną kępę drzew, wachmistrz

zatrzymał całą wyprawę, zsiadł z konia i jął się przekradać przez kępę. Po

chwili wrócił z twarzą zmienioną i nasępionymi brwiami.

Fala radosnej krwi załomotała w piersiach i skroniach pana

Kazimierza.

— Musiał ten dziad coś mocno nieprzyjemnego zobaczyć —

pomyślał — skoro tak się zasępił.

Wachmistrz był niezdecydowany. Jechać, nie jechać. Ruszyli w

końcu, ale jeszcze bardziej rozglądając się po okolicy. Droga opuszczała się

teraz w szeroki wąwóz, wyginający się z lekka w prawo, tak że dalszego jej

ciągu nie było widać.

Page 55: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

55

Nagle, w chwili właśnie, gdy dojeżdżali do owej krzywizny,

Nałęcki zadygotał ze szczęścia. Z głębi wąwozu szła na ich spotkanie grupa

jeźdźców. Nie większa od kozackiej — podjazd z kilkunastu ludzi: wysokie

czapki, lance z chorągiewkami. Nie trzeba było wprawnego oka pana

Kazimierza, żeby poznać uniform kawalerii narodowej. Na widok kozaków

podjazd ruszył skokiem i zjeżywszy lance, runął z całym impetem na

nieprzyjaciela.

Kozacy stawili czoło mężnie. Zasłonili zwartą kupą furę i

wyciągnąwszy spisy, gotowali się do przyjęcia ataku. Wóz utrudniał im

bardzo walkę. Gdyby nie on, byliby mogli szarżą odpowiedzieć na szarżę,

impetem na impet, a tak mogli tylko, mając tę kulę u nogi, trwać w miejscu.

Tymczasem podjazd zbliżał się już największym pędem. Kozacy przywitali

go salwą karabinową, daną z odległości kilkunastu zaledwie kroków, ale

znać wystrzeloną zbyt pośpiesznie, bo tylko jeden czy dwóch jeźdźców

polskich spadło z koni. Cichy przed chwilą wąwóz zatrząsł się od zgiełku

wystrzałów, krzyków, jęków i przeraźliwego końskiego kwiku. Nad

kłębowiskiem zadrgały jasną tęczą błyski szabel.

Utarczka nie trwała długo. Furii natarcia polskiego carscy

wytrzymać nie mogli i ława przesunęła się w tył, za wóz. Nałęcki znalazł się

na tyłach polskiego podjazdu. Dwaj piechurzy, jadący z nim, stanęli na

wozie i dalej strzelać w ułanów, nie

zważając na to, że mogli byli w kupie

postrzelić i swoich. Odsiecz ta zaniepokoiła

Nałęckiego, bo mogła zaważyć na losach

bitwy, ale pan Kazimierz żadnej broni

prócz bata nie miał, a z batem w ręku

walczyć przeciwko dwom karabinom było

niepodobieństwem. Znalazła się przecież

rada. Nałęcki z całej siły zdzielił konie

batem. Wóz szarpnął. Piechur stojący na

tyle wozu spadł na ziemię i musiał sobie jakiś gnat przetrącić, bo krzyk jego

przebił się przez cały zgiełk bitwy. Drugi, stojący na przedzie wozu, prze-

wrócił się, wprawdzie nie na ziemię, tylko na wóz, ale w upadku swoim

wypuścił z ręki karabin, który upadł. Konie rwały jak oszalałe, wóz

podskakiwał na nierównościach gruntu. Żołnierz, który przewrócił się na

skrzynię, miał głowę niżej niż nogi i nie mógł się wygramolić. Kiedy się

Page 56: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

56

wreszcie wydobył, miał minę tak pociesznie ogłupiałą, że Nałęcki, choć

chwila nie była bardzo po temu, parsknął śmiechem. Bitwę stracili już z

oczu, bo wąwóz biegł dalej kręto. Nałęcki zatrzymał rozbiegane konie i z

biczyskiem w ręku zwrócił się do swego jeńca. Jeden gest wystarczył i

piechur bez słowa zlazł z fury.

Pan Kazimierz zaciął konie i ruszył ostrym kłusem. Odgłosy bitwy

słabły coraz bardziej, widocznie ułani przełamali opór 'kozaków i gonili ich

w kierunku przeciwnym temu, w jakim jechał ze swym łupem na furze, a ze

słońcem w duszy, pan Kazimierz.

Wąwóz ciągnął się długo, bez końca. Kiedy się Nałęcki wreszcie z

niego wydobył, mimo rozglądania się, nie mógł nigdzie dostrzec ani

kozaków, ani ułanów. Był wolny!

Po chwili namysłu ruszył w drogę, kierując się ku południowi.

Skrzynię przykrył dla niepoznaki słomą.

O zmierzchu już do obozu Naczelnika w Koszycach dojeżdżał wóz

zaprzężony w parę zdrożonych koni z woźnicą w krakusce i w szarej,

kieleckiego kroju, siermiędze. Warty nie chciały go zrazu przepuścić, ale

woźnica poprosił, żeby mu pozwolono rozmówić się z oficerem będącym

komendantem warty. Po krótkiej rozmowie oficer kazał wpuścić wóz do

obozu. Znajdującą się na wozie okutą skrzynię zaniesiono do sztabu i tam w

obecności woźnicy odbito. Okazało się, że mieści ona kasę tambowskiego

pułku jegrów. Samego złota było tam 5000 rubli. Srebra i wszelakiej

koprowiny6 drugie tyle.

W Koszycach zastał pan Kazimierz obóz, wojsko, ale nie zastał

Naczelnika. Wyruszył on na parę dni w objazd oddziałów, które dla

łatwiejszego wyżywienia rozrzucił w kilku punktach. Nie wiadomo było,

kiedy wróci, może jutro, może pojutrze. Pan Kazimierz zmiarkował, że mu

wypadnie czekać, i zaczął się rozglądać za kwaterą. Wychodząc ze sztabu,

natknął się w drzwiach na oficera. Gęba znajoma.

— Ewka! do kroćset diabłów, nie poznajesz mnie, czy jak?

6 Monety miedzianej

Page 57: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

57

— Kazik! Cywilus. Oczom nie wierzę. A tyś się skąd wziął,

paralusie? Dajże pyska!

Chwycili się w objęcia. Siarczyste pocałunki rozległy się w izbie i

trwały dłuższą chwilę.

Ewka, a raczej Efka, nie była to dziewczyna, ale — jako się rzekło

— oficer młody, elegancki, przystojny. Nazywał się Franciszek Kowalewski i

pierwszym literom imienia i nazwiska zawdzięczał przezwisko. Z Nałęckim

odbyli razem przed dwoma laty kampanię ukraińską i zaprzyjaźnili się na

śmierć i życie. Ostatnio losy rozdzieliły ich i od dwóch lat nie widzieli się

wcale.

Pierwszy odezwał się Nałęcki.

— Ewka, bój się Boga, puść, bo zadusisz.

— To ci spotkanie. Coś ty, Kazik, z mundurem zrobił? Mnie mówili,

żeś ty wcale z wojska nie występował.

— Toś dobrze słyszał, bo ja byłem i jestem w wojsku. Kompanię

mam swoją u Działyńskich. A ty, widzę, w regimencie Wodzickich

porucznikujesz po staremu.

— Aha! A czemuś nie w mundurze?

— Bo pismo wiozę z Warszawy do Naczelnika, a po cywilnemu

łatwiej mi było jechać.

— Rozumiem. To i nie zostaniesz u nas? Już się tak ucieszyłem.

— Nie mogę, bracie, nie mogę. Jakże bym tak kompanię zostawił?

Zresztą tam będzie gorąco niedługo. Teraz na nas czas. Przyjdźcie wy do

nas.

— Jak najchętniej. Tu wszystko aż piszczy do marszu na

Warszawę.

— No więc?

— Naczelnik się ociąga, mówi, że nie może iść, dopóki swoich sił

nie zbierze, rekrutów nie wyćwiczy, broni nie skompletuje. Ma niby rację,

ale... Masz ty aby kwaterę? — przerwał nagle.

Page 58: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

58

— Nie, nie mam. Skąd. Ja od godziny dopiero jestem w obozie.

— Prawda. Wiesz co, chodź do mnie spać. Ciasno, ale zawsze lepiej

ci będzie niż na dworze. Sam noclegu lepszego nie znajdziesz, bo wszystkie

chałupy tak natkane, że szpilki nie wetknie.

— Dziękuję ci serdecznie. Trzeci dzień jadę z Warszawy i

zdrożonym bardzo.

— No widzisz. Chodźmy.

— Ale, gdzie by tu można co zjeść? Od rana prawie nic w gębie nie

miałem.

Zrobione. Idziemy do Kasprowej.

I poprowadził Nałęckiego między domostwami do namiotu

wiwandierki. Przy długim, składanym z tarcic stole siedziała brać oficerska

różnych stopni, jedząc, pijąc i gwarząc. Na tle ciemnych, przeważnie

wojskowych mundurów odbijała przy świetle kaganka biała sukmana

krakowska jednego z obecnych.

— Kto to? — spytał po cichu Nałęcki, trąciwszy w łokieć Ewkę i

wzrokiem wskazując białą postać.

— Bartosz Głowacki — odparł półgłosem Kowalewski. — Z

Rzędowic. Pierwszy pod Racławicami, dopadł do armat. Na placu boju

mianowany podporucznikiem.

Nałęcki słyszał już o Głowackim, przyjrzał mu się więc ciekawie.

Chłop jak dąb, o mocnych, stalowych oczach. Wiało od niego tężyzną,

zdrowiem, siłą.

Po niejakim czasie okazało się, że Nałęcki znał kilku oficerów. Z

drugiej strony i na niego też dzięki cywilnej kurcie zwrócono uwagę, a gdy

się rozeszło, że pan Kazimierz prosto z Warszawy jedzie, ruszyła oficeria

kupą w ich kąt. Zrobił się tłok. Posypały się ze wszystkich stron pytania: co

Warszawa myśli robić, czemu nie zaczyna? Ile jest prawdy w tym, co mówią

o redukcjach wojska? Co król mówi? Czy mają broń i amunicję? Jak z

artylerią?...

Page 59: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

59

Pan Kazimierz, jak umiał, zaspokajał ciekawość. Opowiedział w

końcu i o swojej podróży, i o tym, jak się do niewoli kozackiej dostał i jak go

ktoś potem z niej wyswobodził. Rozległy się okrzyki.

— To Orłowski, pewno Orłowski! On dziś na podjazd jeździł i

jakąś kupę kozactwa rozbił.

Rozgadało się bractwo na dobre. Pan Kazimierz, któremu się

dotychczas usta nie zamykały, bo musiał na wszystkie strony odpowiadać,

sam z kolei zaczął się dopytywać. O Kraków, o przysięgę Naczelnika, a

przede wszystkim o Racławice. Uderzył w czułą strunę. Od bitwy nie minął

jeszcze tydzień, nie zapomniany ten dzień żył jeszcze i grał wszystkimi

barwami w duszach żołnierskich.

Żołnierz każdy jest jak dziecko; dziesiątki razy może w kółko

wracać do dawnych wspomnień, przeżywać je na nowo niemal równie

silnie, jak za pierwszym razem, mówić o nich, a przede wszystkim słuchać i

słuchać bez końca, po raz Bóg wie który, prostej o tym żołnierskiej gawędy.

— Żałuj, bracie — zaczął Kowalewski — żeś z nami nie był.

Widziałem ja już wojnę, ale takiej wojny jak ta jeszcze nie było w Polsce. Nie

było w Polsce takiej wojny, żeby chłop prosto od pługa chwytał za kosę i z

kosą albo z gołymi rękami szedł na armaty. Co to szedł! On je brał! —

krzyczał Kowalewski w uniesieniu. — To jedno tylko zobaczyć! Widziałem

to na własne oczy i nie zapomnę. W godzinę śmierci to zobaczę. Dotąd na

myśl o tym coś mnie za gardło łapie.

Kowalewskiemu istotnie głos się zmienił.

— Opowiedz wszystko po kolei — prosił Nałęcki.

— Dobrze. Byłem tego dnia na służbie przy sztabie Naczelnika.

Szliśmy ku Skalbmierzowi. Dają nam znać, że od Kościejowa wali jakaś

kolumna, że jest tam i jazda, i piechota, i armat mają kilkanaście. Wysłał

mnie Naczelnik do straży przedniej, żeby to sprawdzić. Prawda to była

oczywista, choć zagajniki trochę przeszkadzały, ale i gołym okiem na

Kościejowskiej górze można było rozeznać to mrowie. Oni stali na jednej

górze, Kościejowskiej, my na drugiej, koło wsi Dziemierzyce, Racławice w

środku, w dole. Zaczął tedy Naczelnik rozstawiać siły. Sam zajął środek, na

prawe skrzydło poszedł Madaliński ze swoją brygadą jazdy i regimentem

Page 60: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

60

Czapskiego, na lewe Zajączek z moim regimentem i resztą jazdy. Chłopi za

nami w rezerwie. Powiadam ci, co to za wojsko. Jeden z kosą, drugi z piką,

trzeci z siekierą, czwarty z kłonicą albo cepem. Kiedym ich pierwszy raz

zobaczył, pomyślałem sobie: po co Naczelnik tę procesję za sobą ciąga! Tak

tedy czekamy. Mija godzina, mija druga. Oni nic i my nic. Wracam ja akurat z

lewego skrzydła, bo mnie Naczelnik posłał, żeby je trochę cofnąć, patrzę,

widzę, że u Moskali ruch jakiś. Zrazu mi się zdawało, że się do odwrotu

zbierają. Pędzę. Naczelnik też już widzi, ale od razu prze wąchał, że to nie

żadne cofanie się, jeno atak. Jakoż zaraz potem, dwie kolumny walą na

nasze oba skrzydła. Jedna od Racławic idzie na Zajączka — tej nie było

dobrze widać — druga, którą mamy jak na dłoni, rżnie prosto na

Madalińskiego. Plunęliśmy jej w zęby z naszych armat. Madaliński dołożył

salwami swojej piechoty, trochę się zatrzymali, a potem ruszyli znowu, ale

już nie na prawe skrzydło, jeno na środek, na nas.

Tu Kowalewski przerwał opowiadanie, a widząc przechodzącą

wiwandierkę, zwrócił się do niej.

— Ciotko Dorotko, dajcie lampkę wina, bo mi w gardle od tego

opowiadania zaschło.

Cisza głęboka zaległa namiot. Wszyscy obecni na własne oczy

widzieli to, co opowiadał porucznik, i słyszeli to już dziesiątki razy,

opowiadane na różne sposoby, a jednak wszystkie oczy zawisły znów na

wargach Kowalewskiego.

— Kiedy się to dzieje, patrzę ja na lewe skrzydło — wrócił do

opowiadania Kowalewski — a tam alleluja! Rany Boskie! Nasza piechota

obskoczona przez masy jegrów, a jazda już zepchnięta z linii wygięła się tak,

że tylko, tylko a przerwą ją. Kozaków chmary całe lecą, a wyją. Jezu

miłosierny, jak wyją. Ruszam do Naczelnika z meldunkiem, a Naczelnik już

na mnie woła, żebym jechał do Madalińskiego urwać mu ze trzy szwadrony

na pomoc lewemu skrzydłu. Żeby mnie byli ustrzelili wtedy w czasie tej

mojej jazdy, to by może bitwa się inaczej obróciła, bo tam już na cienkim

włosku wszystko wisiało. Generał stęknął mocno na ten przywieziony

przeze mnie rozkaz, bo mu samemu zaczynało się także już robić gorąco, ale

rad nierad wyznaczył szwadrony, które zaraz rysią, pod majorem

Nowakowskim, ruszyły na lewe skrzydło.

Page 61: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

61

— Nowackim, nie Nowakowskim — poprawił ktoś z obecnych.

— Może być, że Nowackim. Wracam do Naczelnika, kule się sypią,

że tylko gwiżdże w uszach. „Mochy" na wprost naszej środkowej pozycji

ustawili baterię dział i prażą tak, że z naszych tylko drzazgi lecą. Ogromnie

dużo nam ludzi tym ogniem napsuli. Naczelnika, widzę, diabli biorą. Kiwnął

na mnie, żeby się go trzymać, dźgnął swego ogiera ostrogami tak, że go o

mało z siodła nie wysadził, i polecieliśmy obaj w skok do naszych Maćków.

Podleciał do nich, zakręcił koniem w pędzie na miejscu i jak nie huknie:

„Chłopcy! Zabrać mi te armaty! Żywo! Bóg, wiara i ojczyzna!!" Chłopstwo

oszalało, powiadam ci, po prostu oszalało. Wszyscy koledzy zaświadczą, że

nie koloryzuję. Nie tak długo żyję na świecie i dopiero drugą wojnę w życiu

oglądam, to może i nie dziwota, żem nigdy niczego takiego nie widział, ale

tego i starzy żołnierze, co na rozmaitych wojnach zęby zjedli, nie widzieli.

Żeby piorun był z jasnego nieba wyrżnął w sam ich środek, nie byłby chyba

nimi tak wstrząsnął, jak te krótkie Naczelnikowe słowa.

Musieliśmy z Naczelnikiem czym prędzej wykręcić konie i ruszyć z

nimi, boby nas chyba byli stratowali. Jeden drugiego jeszcze podrywał.

Maciek! Bartek! Szymek! A nuże! A dalejże! Nie wiadomo było, kto kogo

prowadzi, czy Naczelnik ich, czy oni Naczelnika. Kiedy doszli na stajanie od

armat, wyrżnęli do nich Moskale salwę całą baterią. Zląkłem się, czy się nie

zmącą, ale gdzie tam. Straty ponieśli i duże nawet. Całe rzędy kule armatnie

z nich wyrywały, ale oni nic, jakby ich co opętało, lecieli.

Jeszcze i drugi raz do nich strzelili, ale to już była ostatnia salwa.

Trzeciej dać nie mogli, bo już chłopi dopadli. Taki się wrzask podniósł, że

cała bitwa na moment stanęła. Słowo daję. Jegry tak zbaraniały, że nawet

się nie nadstawili, kiedy chłopi do nich dobiegli, ani salwy już nawet nie

dali. Batalion za batalionem pękał i rozsypywał się tak, że wkrótce nie było

kogo rozbijać, wszystko gnało na zbity łeb albo poddawało się w niewolę.

Tylko, że tam chłopi łasi na niewolnika nie byli, rozżarte to było tak, że

woleli kosą zdzielić przez łeb, niż brać w łyka. Szkoda, że imci pan

porucznik Głowacki wyszedł, bo on by opowiedział. Choć tego opowiedzieć

się nie da. Kto tego na własne oczy nie oglądał, temu żadne opowiadanie nie

zastąpi. Prawda? Mości panowie...

Page 62: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

62

Późną nocą dopiero zaprowadził Kowalewski naszego wędrowca

na kwaterę. Nie była ona wygodna, ale pan Kazimierz o to nie pytał i usnął

od razu.

Rozdział VI

INSUREKCJA

Była godzina trzecia, może czwarta rano. Na stacji pocztowej w

Sękocinie spało wszystko głębokim snem, drzemał nawet i dyżurny

woźnica w stajni. Nagle w oddali, wśród głębokiej ciszy nocnej, ozwał się

daleki sygnał trąbki.

Dyżurny ocknął się i wstał. Z niechęcią wyjrzał przez okno na

sypiące się zewsząd czarne jak sadze ciemności, rozbełtane przed samym

jeno domem żółtym kręgiem latarni, wiszącej samotnie na słupie.

— Psiakrew! Ekstrapocztę znów diabli niosą — mruknął pod

nosem.

Ruszył leniwie po konie i poprawiwszy na nich uprząż,

wyprowadził je przed stację na trakt. W niewielkiej odległości chybotało się

już na drodze światełko i dochodził turkot jadącej szybko po gościńcu

bryczki. Turkot rósł, rósł, wreszcie w świetle latarni pocztowej zamajaczyły

buchające parą końskie łby. Bryczka stanęła. Zgiełk urwał się nagle.

Podróżny drzemał na bryczce, woźnice obaj w milczeniu przeprzęgali

konie.

Nagle głęboką ciszę zmącił daleki, głuchy, przytłumiony huk. Na

ten odgłos podróżny ocknął się, przetarł oczy i spytał:

— Czy mi się śniło, czy też było słychać jakiś huk?

— Było słychać, wielmożny panie. A jakże. Od strony Warszawy.

Cicho no, Wawrzon! O, znowu.

Tym razem huk był wyraźniejszy nieco. Po nim zaraz nastąpił

trzeci.

Page 63: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

63

Podróżny skoczył na równe nogi, stanął w bryczce i cały w słuch

się zamienił.

— To są armatnie strzały — rzekł na wpół do obecnych, na wpół

do siebie. — Co to jest? Co to znaczy? Nie wiecie, co się w Warszawie dzieje?

— Co by się tam miało dziać, wielmożny panie — odparł jeden z

woźniców. — Nic się nie dzieje. Byłem tam dziś. To pewno carscy robią

jakieś manewry. Cały ich batalion w Raszynie stał. Mieli armaty. To oni

strzelają, nie kto inny.

— Et, strzylałyby w nocy? Co wy też, Wawrzon, gadacie — wtrącił

się z niedowierzaniem drugi woźnica.

— No, to cóż by to było?

— Bo ja wiem?

Strzały ucichły. Podróżny naglił, żeby jechać. Ruszyli ostro z

kopyta.

Nałęcki, on to był bowiem, zupełnie dosiedzieć nie mógł i prawie

całą drogę z Sękocina do Warszawy przestał w bryczce, oparty o ramiona

woźnicy. Jego wojskowe ucho poznało od razu, że to nic innego, jeno strzały

działowe, jego instynkt dopowiedział mu, że to nie żadne manewry, ale

początek walki o Warszawę. Obiecany talar sprawił, że bryczka gnała jak

wicher, raz o mały włos nie wylecieli obaj z woźnicą do rowu, kiedy bryką

rzuciło na wyboju. Dojeżdżali do Raszyna. Z ciemności wynurzył się zrazu

mdły turkot, potem furka zaprzężona w lichą szkapinę. Nałęcki zatrzymał

bryczkę i zwrócił się do jadącego na furze chłopa.

— Gospodarzu, z Warszawy jedziecie?

— Nie, panie, ja z Falent. Do Grójca jadę ze zbożem.

— A nie wiecie, co to były za strzały?

— Strzały? — zdziwił się chłopina. — Nie słyszałem nijakich

strzałów.

Pan Kazimierz machnął ręką.

— Jazda! — rzucił pocztylionowi.

Page 64: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

64

Bryczka potoczyła się wartko w swoją drogę.

Od wschodu, zza Wisły, jęło niebo szarzeć coraz wyraźniej. Dzień

wstawał pogodny, cichy, ciepły.

Ledwie minęli Raszyn, ujrzeli jeźdźca, jadącego w skok na

spienionym koniu.

— Zawracaj waćpan, jeśli ci życie miłe! — krzyczał już z daleka,

zobaczywszy zbliżającą się ekstrapocztę.

— A bo co? Co się stało? — pytał Nałęcki.

— Carscy naszych rżną! — zdążył jeno w przelocie krzyknąć

jeździec, ściągnął wierzchowca harapem i przepadł prędzej, niż się był

pokazał. Coś tam jeszcze krzyczał z oddali, ale tego nie sposób było

rozeznać.

Woźnica zakręcił się niespokojnie na koźle i pytający wzrok

utkwił w Nałęckim.

— Bajki! Jazda! —

krzyknął pan Kazimierz. A później

dobywszy z kalety talara, zaświecił

nim woźnicy w oczy. Talar

powędrował do kieszeni

pocztyliona, co zaraz ogromnie

dodało koniom sił.

Dalej już nie spotkali

żywego ducha, ale pustka, jaką ziało

na trakcie, na którym zazwyczaj

roiło się w nocy od bryk ładownych

i pojazdów, była wiele mówiąca.

Zresztą ozwały się znów strzały

armatnie, a nawet chwilami

dochodziło już coś, co mogło

wyglądać na terkot broni ręcznej.

Pan Kazimierz nie wątpił już, że ma

przed sobą w stolicy rewolucję, która tylko co, zdaje się, wybuchła. Gubił się

Page 65: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

65

w domysłach, gdzie się toczy walka i co jemu wypada zrobić, żeby w niej

wziąć udział, a nie dostać się — bezbronny — w ręce wroga.

Pragnął za wszelką cenę dotrzeć do pułku, do koszar

ujazdowskich. Pustka na trakcie nasuwała mu myśl, że prawdopodobnie

wojska rosyjskie zajęły rogatkę i nie puszczają nikogo w stronę Grójca.

— A jeśli nie puszczają w tę stronę, to tym bardziej nie puszczą

mnie do miasta. Trzeba się pilnować, żeby się im w łapy nie dostać — dodał

półgłosem, sam do siebie.

Nie dojeżdżając tedy do rogatek, kazał skręcić w prawo ku

Rakowcowi i tu, sobie tylko znanymi manowcami i drożynami, przemykali

się ku miastu, mijając Mokotów i rogatki.

Powiodło się. Jak burza wpadli w aleje Ujazdowskie. Pustawo tam

było, jeno tu i ówdzie gromadki ludzi stały i rozprawiały o czymś gorąco.

Skręcili ku ujazdowskim koszarom, kiedy nagle zza zakrętu

pokazało się czoło maszerującej z chrzęstem kolumny piechoty.

Nałęckiego zmiotło formalnie z bryczki. Z radosnym okrzykiem

rzucił się do swych drogich szeregów. Jakby ich lata całe nie widział.

Koledzy! Dołączył się do nich, jak był, w cywilnej burej kurcie. Ucieszyli się i

oni, ale kroku nie zwolnili. Jedno pytanie i jedna odpowiedź:

— Na Warszawę?

— Na Warszawę!

Kolumna szła ostro, rypiąc obcasami o ziemię, miny twarde,

skupione. Znać było po nich, że nie na paradę idą.

Od strony miasta płynęły raz po raz głuche, gęste, basowe odgłosy

strzałów armatnich. W przerwach między nimi bulgotały wciąż w oddali

salwy karabinowe i trwała bezładna szczekanina pojedynczego ognia.

Pustymi, nie zabudowanymi ulicami, przez ogrody podmiejskie

doszli do miejscowości zwanej Trzy Krzyże.7

7 Dziś plac Trzech Krzyzy.

Page 66: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

66

U wejścia w Nowy Świat, na rogu Książęcej, natknęli się na

batalion jegrów podpułkownika Klugena z baterią armat wycelowaną ku

nim. Od widniejącej na uboczu grupki carskich oficerów oderwał się

adiutant i pomknął ku maszerującej kolumnie. Dopadł do pułkownika

Haumana, jadącego na przedzie.

— Dokąd waszmość ten pułk prowadzisz? — spytał twardo.

— Nie waści sprawa i nie waści się będę opowiadał — odparł

jeszcze twardziej Hauman. — Tam idę, dokąd mam rozkaz iść.

Porucznik stropił się, ale tkwił na drodze, zagradzając sobą

przejście nadchodzącej kolumnie.

— Z drogi! Do kroćset diabłów! — wrzasnął pułkownik,

nastawiwszy straszliwego marsa i zmierzywszy porucznika oczyma z taką

siłą, że ten jak zmyty pokłusował ku swoim.

Widziała tę scenę cała wiara działyńska i ogromną ochotą

zapłonęły nagle serca żołnierskie. Z drogi! Do kroćset diabłów! Okrzyk ten

odezwał się echem w każdej piersi, napełnił duszę jakąś olbrzymią mocą,

wiarą w siebie, w dowódcę, w zwycięstwo. Rozpierała ich ta moc. Na kraj

świata pójdą. Wszystko przed sobą obalą. Rypnęły silniej obcasy o matkę

ziemię. Zacisnęła się krzepciej jeszcze ręka trzymająca broń. Hej, jak lekko

na duszy!

Taka moc biła od idącej w milczeniu kolumny polskiej, że Rosjan

jakby sparaliżowało. Bez słowa jednego, bez strzału, przepuścili regiment

między swymi szeregami. W głębokiej ciszy, przerywanej jeno echem

rytmicznego marszu, przeszedł ostatni żołnierz. Żaden okrzyk nie zmącił

milczenia, nikt słowa jednego nie powiedział, ale czuli wszyscy, że się tu

bitwa rozegrała i że w tej osobliwej walce, w której nikt szabli z pochwy nie

dobył ani nawet bagnetu naprzód nie pochylił, jedni milczące odnieśli

zwycięstwo, drudzy równie milczącą klęskę.

Idą nasi dalej. Znowu wojsko. Tym razem konnica. Lekkie

szwadrony charkowskie Baura. Nieprzyjaciel znów niezdecydowany. Na

usprawiedliwienie trzeba przyznać, że w przewidywaniu powstania hetman

Ożarowski pospołu z Igelströmem opracowali wspólny, polsko-rosyjski

plan walki z rewolucją; hetman łudził się bowiem, że w decydującej chwili

Page 67: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

67

zdoła utrzymać wojsko po swojej stronie i poprowadzi je do walki z

pospólstwem. Dowódcy rosyjscy nie wiedzieli tedy, czy w nadchodzącej

kolumnie polskiej widzieć mają sprzymierzeńca czy wroga.

Powtórzyła się teraz niedawna scena z jegrami Klugena. Tym

razem oficer pomknął nie ku naszym, ale ku sztabowi nieprzyjaciela, który

stał koło kościoła Św. Krzyża. Pomknął z meldunkiem o zbliżaniu się

polskiego pułku i z prośbą o decyzję. Pojechał i przepadł. Kiedy wreszcie

wrócił z rozkazem niedopuszczenia Polaków do śródmieścia, było już za

późno. Czoło Działyńczyków, minąwszy konnicę, dochodziło już do ulicy

Świętokrzyskiej.

Tutaj też natrafiono na pierwszy opór. Sztab generała

Miłaszewicza, który miał powierzone zablokowanie Krakowskiego

Przedmieścia, zorientował się w błędach Klugena i Baura i czym prędzej

ściągnął wojska dla zatarasowania przejścia nadchodzącej kolumnie. Czoło

polskie trafiło na końcu Nowego Światu na najeżony grzebień bagnetów.

Hauman, któremu zależało na przedostaniu się do śródmieścia, spróbował i

tutaj jeszcze utorować sobie drogę bez przelewu krwi. Widząc, że carscy

zastraszyć się tym razem nie dadzą, wszczął rokowania. Powołał się na

rozkaz królewski, mocą którego miał w razie wybuchu zamieszek ruszać

niezwłocznie na osłonę zamku. Na to pokazano mu, przez adiutanta, inny

rozkaz generała Igelströma, nakazujący zamknąć przejście i nie puszczać

nikogo.

— Dla mnie władzą jest jego królewska mość, a nie generał

Igelström — twierdził pułkownik.

— Dla nas władzą jest generał Igelström, a nie jego królewska

mość — brzmiała odpowiedź.

Dyskusja była trudna. Trwała jednak jeszcze dość długo. Wreszcie

przemówiły armaty.

Działyńczycy mieli ich cztery. Kupione za własne pieniądze pułku,

stanowiły jego chlubę i dumę. Przy ostatnich redukcjach wojska nakazano

działa odstawić do arsenału. Pułk jednomyślnie postanowił ich nie od-

dawać. Hetman Ożarowski naglił. Hauman, czując za sobą pułk, wykręcał się

jak piskorz, kluczył, wynajdywał dziesiątki pozorów do zwłoki i ostatecznie

Page 68: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

68

armaty dla powstania ocalił. Pieszczochy jego miały dzisiaj przemówić do

wroga.

Jakoż przemówiły groźnie, a tak skutecznie, że już po pierwszych

strzałach krwawe bruzdy zaznaczyły się na nieprzyjacielskiej fali.

Odpowiedziała im zaraz rosyjska bateria, zakotłowało się wszystko i dwie

żywe ściany runęły na siebie z nieludzkim wrzaskiem.

Walczono w ciasnej gardzieli Nowego Światu, czym kto mógł:

bagnetem czy kolbą, szablą czy nożem. Między barwne mundury

Działyńczyków wmieszały się rychło szare kapoty mieszczańskie. Jak spod

ziemi wyrosła gromada malców i wyrostków. Umorusani od ucha do ucha,

w obdartych kurtczynach i porciętach, karabin we dwóch czasem dźwigając,

bo jeden nie dawał rady, lezie to tałałajstwo w ogień jak w taniec.

Przesunęła się pod naporem polskiego ataku linia bojowa ku

kościołowi, ale rychło Rosjanie, wzmógłszy się na siłach, odepchnęli ją

znów ku Świętokrzyskiej. I znów ku kościołowi, i znów ku Świętokrzyskiej. I

trwał tak ten straszliwy kontredans długie kwadranse i tylko coraz więcej

tancerzy waliło się bez ducha na ziemię.

Odskoczyli od siebie, kryją się pod ścianami domów, po bramach,

wypełniają każdy załom muru, bo teraz do głosu przyszły znów armaty. Na

środku ulicy szaleje rozwścieczona śmierć.

Rozległy się krzyki: — „Do okien! Do okien!" — Poczęły dudnić

bramy i schody. W zgiełk bitwy wmieszał się ostry brzęk tłuczonych szyb.

Ze wszystkich okien nowoświeckich domów runęły teraz na ciemnozielony

czworobok strzały karabinowe. Porucznik Sypniewski skrzyknął garść ludzi

i wśród straszliwego ognia, popod ścianami domów, przedarł się aż pod

samą prawie linię carskich bagnetów i zniknął w ogromnej sieni Pałacu

Branickich.8 Przemówił teraz cichy dotąd, sędziwy pałac, przemówił

skuteczniej od innych, bo wroga miał niemal pod sobą. Sypniewski chodzi

od okna do okna i zaleca troskliwie:

— W kanonierów, chłopcy, prać, w kanonierów!

Zadudniło w Świętokrzyskiej ulicy. Patrzy pułkownik Hauman i

oczom nie wierzy. Oto gromada dzieciarni wlecze armatę. Pozaprzęgały się 8 Późniejszy pałac Zamojskich. Położony na Nowym Świecie między Świętokrzyską a kościołem Św. Krzyża.

Page 69: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

69

smarkacze w szelki, zamiast koni, inne ciągną za sznury, za orczyki, pchają

za szprychy, czepiają się po kilku, gdzie który może. Podjechali na róg,

stanęli. Ustawiają armatę. Rej wodzi dobosz działyńczyk. Dobyli z jaszcza

kulę, proch, wzięli się w pięciu chyba do wyciora. Jak starzy kanonierzy

majstrują koło działa. Strzelili. Połowa poprzewracała się od samego huku.

Gęby — gdzie tam gęby — buziaki osmolone, ale oczy łobuzerskie,

rozradowane, śmieją się ze szczęścia.

Poderwał ten widok działyńską. wiarę. Nie zważając na nic, runęli

znów ławą w największy ogień.

Do pułkownika Haumana dopadł Nałęcki. Porucznik miał twarz

okopconą dymem i napuchłą bo w tłoku kolbą w głowę oberwał. Z trudem,

w usmolonym tym cywilusie, poznał pułkownik swego porucznika.

— Panie pułkowniku! — krzyczał, bo huk wystrzałów głuszył

mowę. — A żeby ich tak zajść z boku? Za kościołem świętokrzyskim szopa

stoi od ulicy pusta, można by się przez nią na ulicę wydostać i bobu im za-

dać. Ja tam przejście znam, mógłbym poprowadzić.

— Dobrze — odparł pułkownik — bierz waść ze swej kompanii

pluton, ale nie więcej, i ruszaj.

Skoczył pan Kazimierz piorunem do swoich, skrzyknął ze

dwudziestu chłopa, wyciągnął gdzieś z okna kaprala Grzybowskiego,

zwanego Muchomorem, o którym chodziły wieści, że go się kule nie imają i

który sam za pluton starczył, taki był morus, i pędem ruszyli w

Świętokrzyską ulicę. Przez bramy, sienie, podwórza, płoty przedostali się na

tyły kościoła.

Wreszcie szopa. Pusta. Wielkie wierzeje prowadziły wprost na

ulicę. Spoza nich dochodziły odgłosy szalejącej tam walki, dziwnie głuche i

dudniące w tym pustym wnętrzu. Pan Kazimierz wyjrzał przez szparę w

ścianie i serce zabiło mu radośnie. Oto po drugiej stronie ulicy stał we

wgłębieniu murów sztab rosyjskiego oddziału, kręcili się, wbiegali i

wybiegali oficerowie, adiutanci, ordynansi. Jednej salwy tedy potrzeba, by

sparaliżować rosyjskie dowództwo.

Page 70: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

70

Nałęcki nie namyślał się długo. Sformował swój oddział i kazał

ludziom przygotować się do salwy. Sam odryglował wierzeje. Otworzył na

oścież. Padła komenda:

— Cel!

— Pal!

Ogłuszający łoskot. Dym zapełnił szopę. Wypadli na ulicę. Skutki

salwy były straszne. Połowa oficerów leżała martwa, bądź ciężko ranna.

Reszta rozpierzchła się w mgnieniu oka. Drugą salwę skierował Nałęcki już

w bok kolumny jegrów. Jak człek, raniony znienacka, złamie się w sobie i

jęknie boleśnie, tak złamał się od tej salwy czworobok wroga, a po

szeregach jego potoczył się okrzyk przerażenia i zgrozy na widok nie-

spodziewanego zupełnie z tej strony napadu. Jękowi ranionego czworoboku

zawtórował triumfalny okrzyk czoła pułku Działyńskich. Ze zdwojoną furią

uderzyły kraśne rabaty. Armaty nieprzyjaciela zamilkły, bo kto zbliżył się

do działa, ten padał pod krzyżowym ogniem strzelców Sypniewskiego i

Urbanowskiego. Ten ostatni dostał się do kościoła dominikanów

obserwantów9 i prażył z jego wieży. A Nałęcki słał salwę za salwą.

Pozbawiony dowództwa, party i ostrzeliwany ze wszystkich stron,

ciemnozielony czworobok jął chwiać się i pękać. Nie było w tym paniki,

zanadto stary, twardy i wyrobiony był to żołnierz. Nie dość jest żołnierza

rosyjskiego zabić, mawiał Fryderyk Wielki, trzeba go jeszcze pchnąć, żeby

się przewrócił. Zbyt wielu go wszakże dziś pchało.

Odwrót prowadził najstarszy, po wziętym do niewoli

Miłaszewiczu, oficer, książę Gagarin. Ława carskiego wojska przesuwała się

z wolna w kierunku Saskiego dziedzińca, odstrzeliwując się zajadle

atakującym ją kolumnom. Nałęcki znalazł się przez chwilę w wielkim

niebezpieczeństwie, bo nieprzyjaciel całym ciężarem swego cofającego się

czworoboku zwalił się na słabiutki jego pluton. Byliby go zmiażdżyli, gdy

nie to, że od strony ulicy Królewskiej pojawił się nowy sprzymierzeniec w

postaci zbrojnego tłumu mieszczan.

Mimo gęstej strzelaniny szło bractwo z fantazją okrutną, ze

śpiewaniem. Uzbrojeni byli licho, przeważnie w dzidy i piki własnego

9 Dziś pałac Staszica

Page 71: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

71

pomysłu i wyrobu, toteż nad owym tłumem chwiał się las drągów, kos, ce-

pów rozmaitej wielkości i kształtu. Gęby srogie, zawzięte, siarczyste, jakby

świeżo jakieś zwycięstwo odnieśli i szli po nowe.

Mijali właśnie wielką kuźnię koło dziedzińca Saskiego. Cudem

jakimś robota w niej szła, a przynajmniej ogień płonął na palenisku. Na

widok przechodzących kowalczyk, młody, może osiemnastoletni chłopak,

porwał wielką sztabę żelazną, co się właśnie na ogniu grzała i ruszył z nią

jak z pochodnią na czele tłumu. Z rozpalonego końca sztaby pryskały iskry.

Iskry sypały się także z jasnych stalowych oczu chłopaka.

Już tylko ze dwadzieścia kroków dzieliło obie strony, kiedy

gruchnęła nieprzyjacielska salwa. Kilkanaście osób padło na bruk. Śpiew

uciął nagle, ale w tejże chwili straszliwy wrzask tysiąca gardeł rozdarł

powietrze, tysiąc kos, dzid i drągów zakołysało się, pochyliło groźnie

naprzód i runęło na wysokie czapki wroga.

Do księcia Gagarina podbiegł ów kowalczyk. Książę dobył

pistoletu i strzelił wprost w twarz chłopca, lecz chybił. W sekundę później

ciężka, rozpalona sztaba spadła na głowę oficera. Kaszkiet buchnął

płomieniem, za-chrobotała okropnie zgruchotana uderzeniem czaszka.

Kniaź zwalił się jak kłoda na ziemię.

Od uderzenia ową rozpaloną szyną pękła nie tylko głowa księcia

Gagarina, pękł także cały czworobok. Czworobokiem on już dawno

właściwie być przestał, ale dotychczas trzymały się jegry w zwartej,

najeżonej bagnetami gromadzie. Teraz, po stracie drugiego z kolei

komendanta, rozprzągło się wszystko. Części zaledwie udało się przedrzeć

w ulicę Królewską, ale jeszcze i tam ścigał jegrów niefortunny los, gdyż

napotkany tam drugi batalion syberyjski pod majorem Bago wziął ich za

wroga i przyjął ogniem działowym, tak, że zdziesiątkowani, rzucili się w

stronę ulic Mazowieckiej i Szpitalnej.

Droga przed działyńczykami stała otworem. Pokiereszowani,

brudni, wybieleni tynkiem wszystkich nowoświeckich kamienic, ale upojeni

zwycięstwem, szli marszem triumfalnym wśród entuzjastycznych okrzy-

ków tłumu, który radosną falą zalewał pułk, mieszał się z nim i płynął jak

lawina, wzbierając i rosnąc z minuty na minutę.

Page 72: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

72

— Niech żyje pułk Działyńskich! — krzyczano wciąż ze wszystkich

stron.

— Niech żyje Warszawa! —odpowiadał pułk. Okrzyki były tak

silne, że głuszyły chwilami odgłosy walki, dochodzącej coraz wyraźniej od

strony Starego Miasta.

A tam walka rozpalała się dopiero na dobre.

Rozdział VII

REZUREKCJA

Pałac ambasady carskiej trząsł się w posadach od huku

wystrzałów. Zdobywano go z dwu stron: od frontu, od ulicy Miodowej i od

podwórza, które kratą tylko oddzielone było od ulicy Podwale. Orzech był

ciężki do zgryzienia, bo dostęp do pałacu w ciasnych ulicach był bardzo

ograniczony, a okna jego ziały śmiercią na każdego śmiałka, który się w ich

polu widzenia znalazł. Kąsano więc tylko te okna zza węgłów i z dachów

sąsiednich kamienic, czuwając troskliwie nad tym, by żywa dusza nie

przedostała się ani do ambasadora, ani od niego.

Od czasu do czasu zrywała się burza albo na Podwalu, albo na

Miodowej. Tłum powstańczy sam, lub wspomagany przez wojsko, usiłował

opanować Obie wiodące do pałacu ulice. Załoga pałacu pod wodzą samego

Igelströma usiłowała nie dopuścić do tego. Walka przesuwała się

nieustannie to w tę, to w ową stronę. Rosjanie silniej obsadzili Miodową,

zwłaszcza od strony Długiej; nasi byli panami wschodniego odcinka

Miodowej i docierali prawie pod kraty pałacu od Podwala. Od czasu do

czasu w zgiełk walki ręcznej wpadał grom armatniego wystrzału: to polskie

działo usiłowało, po raz Bóg wie który, ukośnym strzałem od strony ulicy

Senatorskiej rozwalić bramę ambasadorskiego pałacu albo rosyjska armata

z zamienionego w twierdzę klasztoru kapucynów oczyszczała Miodową od

szturmujących oddziałów polskich. Walka trwała całymi godzinami,

przycichała i potęgowała się, podsycana u naszych nadzieją zwycięstwa, u

Page 73: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

73

nieprzyjaciela coraz czarniejszą desperacją ludzi, nie mających już nic do

stracenia.

Ofiar przy tak krwawej, zajadłej walce było mnóstwo. Już w

pierwszych godzinach boju lazaret, otwarty w dwóch salach pałacu

prymasowskiego, wypadło rozszerzyć i na trzecią sąsiednią salę. Potem

przybyła czwarta i piąta. Przed pałacem, na obszernym półkolistym

dziedzińcu, roztasował się ze swymi narzędziami doktor Dorsz, miły

staruszek o siwej głowie, ale młodych jeszcze zupełnie, mimo tuszy,

ruchach. Opatrywał on tam pomniejsze rany, kierując ciężej rannych do

odpowiednich sal. Koło niego kręciła się cała gromadka felczerów,

posługaczy i posługaczek.

— Panie doktorze!

— A co tam?

— Przyszła tu jedna pani, mówi, że chce pomóc. Zna się pono na

ranach. Można ją tu do nas wpuścić?

— Można, można. Gdzież ona jest?

— O tam stoi. Ta wysoka, koło drzewa.

— Co ja widzę? Pani Krystyna. Witamy waćpanią dobrodziejkę,

witamy. Od razum sobie pomyślał, że już kto jak kto, ale pani Krystyna w

domu nie dosiedzi. Ale, na Boga, czemu waćpani taka blada, oczy spłakane?

Cóż to? Mąż pewno się bije, a pani o niego niespokojna. Cicho, dziecko,

cicho. Nic mu nie będzie.

Pani Krystyna zbladła jeszcze silniej. Jakimś nie-swoim głosem

odpowiedziała.

— Nie, panie doktorze, mąż się nie bije, mąż w więzieniu.

— Co waćpani mówisz? W więzieniu? W jakim? Gdzie? Za co?

— A ten łotr go wsadził — rzekła pani Krystyna, wskazując w

kierunku ambasadorskiego pałacu.

— Kiedy?

— Dziesięć dni temu.

Page 74: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

74

— Czekajże, moja mościa pani. Ja tylko ten opatrunek skończę,

com go zaczął, i będę miał chwilę wytchnienia, to pogadamy. Czekaj,

chłopcze, nie ruszaj się, bo ci krzywo opatrunek założę. Stój prosto! Do

kroćset! Żołnierz czy baba? Kozłowski! Szarpi jeszcze! A rankę na karku

maścią mu posmarować, tą z żółtego słoika. Nie będzie znaku do jutra.

Gotowe! Służę pani.

Odprowadził panią Krystynę na bok, siedli na przy-murku.

— Więc jakże to było, dobrodziejko kochana?

— Kazik, panie doktorze, miał gdzieś jechać. Gdzie, nie mówił, bo

mu nie było wolno mówić, ale ja tak myślę, że do Naczelnika, do generała

Kościuszki. Jakoś to było chyba z dziesięć dni temu. Tak, dziś Wielki

Czwartek, a on w zeszły poniedziałek wyjechał.

— Wyjechał? — wtrącił doktor. — No więc skąd tu więzienie?

— Zaraz, panie doktorze, jakoś na drugi czy na trzeci dzień po jego

wyjeździe spotykam koło Marywilu Cichockiego. Ten generał, pan doktor go

zna, prawda? Bardzo nam jest życzliwy. Kazik służył kiedyś w jego

regimencie. Gdy mnie zobaczył, twarz mu się zmieniła. Tknęło mnie coś i

pytam. On zrazu wymija, kręci tędy, owędy, wreszcie prowadzi mnie w jakiś

kąt i mówi, że Kazika z rozkazu Igelströma aresztowali gdzieś za Warszawą

i pod eskortą przywieźli w nocy na Miodową.

— Skąd on o tym wie?

— Ano któż będzie wiedział, jak nie on? Toć cała Warszawa o tym

mówi, że Cichocki za pan brat z carskimi żyje, przyjaciela ich udaje i

wszystko, co chce, od nich wydobędzie. Mówi, że widział czarno na białym

rozkaz aresztowania. Sprawdzał nawet później przez kogoś w kancelarii

ambasadora i zapewnili go, że jest taki wśród więźniów. Siedzi, panie

doktorze, siedzi — buchnęła Krystyna z płaczem.

— Cicho, dziecko, cicho. Czegóż tu płakać. Toć by się trzeba

cieszyć, bo go odbijemy niedługo.

— A nie zamordują go tam, panie doktorze? — pytała Krysia,

wlepiając wzrok w doktora, jakby od niego zależało życie lub śmierć męża.

Page 75: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

75

— Ale co znowu! Po cóż by go mieli zaraz zamordować? Dlaczego?

— Choćby z zemsty za to, że ich tylu padło. To okrutniki takie.

Natrząsali się jeszcze nade mną, jakem tam była.

— Gdzie waćpani byłaś?

— No, u tego antychrysta, ambasadora.

— U Igelströma?

— Tak.

— Po co?

— Chciałam, żeby mi pozwolili widzieć się z Kazikiem.

— No i co?

— Zrazu gadać ze mną nie chcieli wcale. Dopiero, jakem im kartkę

od Ożarowskiego przyniosła...

— Co, od hetmana? — Staruszek aż wstał z wrażenia. — To pani i

do tego łajdaka trafiła?

— Doktorze złocisty, ja bym była do samego Lucy-pera poszła.

Przecież tu o Kazika chodzi.

— No i Ożarowski dał pani kartkę do Igelströma?

— Dał i dopiero wtedy zechcieli ze mną gadać. Do Igelströma mnie

nie puścili, ale pozwolili dać paczkę z jedzeniem i bielizną i obiecali

widzenie. Właśnie na dziś naznaczyli. Wychodziłam akurat z domu, by iść

na Miodową, kiedy usłyszałam strzały. Wszystko się we mnie zatrzęsło, bo

to albo wyjdzie wolny, albo...

— Nie ma żadnego albo, moja waćpani kochana. Będzie pani miała

widzenie się z mężem ino patrzeć. I nie takie, o jakim pani myślała. No, ale

my tu gadu gadu, a tam widzę kogoś do mnie niosą. Oo! A to go szpetnie

chlasnęło. Nie wiem, czy co z tego nieboraka będzie. A waćpani do roboty!

Uszy do góry, oczy przed siebie. Będzie, nie będzie, musi być! Masz tam

szarpie, a tu bandaże. Proszę mi to zaraz uporządkować.

Page 76: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

76

W parę minut później krzątała się już koło rannych nowa

pielęgniarka. Buzia miła, uśmiechnięta, oczy jasne, niebieskie. Pono płakały

niedawno, ale już po tym rannym deszczu pogoda się zrobiła i słońce

strzeliło spod ciemnej chmury brwi. Złociste, zmieszane z błękitem. Jak

zawsze bywa, kiedy słonko wyjrzy po deszczu.

Około godziny czwartej po południu wrzawa wojenna w okolicach

pałacu Igelströma wzmogła się bardzo.

Rewolucja

zwyciężała na całej linii;

odparto zażarte ataki

moskiewskie na arsenał,

regiment Działyńskich

przedarł się zwycięsko przez

potrójny kordon i jedno

ogniwo tego kordonu

zgruchotał doszczętnie, w

południowej części miasta

wypchnięto wroga poza

rogatki, w północnej stoczono

z oddziałami Titowa i

Wimpfena szereg pomyślnych

utarczek. Pałac ambasadora,

plac Krasińskich i łącząca je

ulica Miodowa były już niemal ostatnim poważniejszym węzłem oporu.

Inne już rozwiązano lub raczej rozcięto. Tutaj też, ku Miodowej, napływać

poczęły zewsząd coraz gęstsze zwycięskie tłumy. Od ulicy Długiej

przedostano się na tyły klasztoru ojców kapucynów. Zajadła walka

zawrzała w podwórzu klasztornym, potem w krużgankach, w korytarzach.

Wywlekano nieprzyjaciela z cel, gdzie się desperacko bronił, sprzedając

drogo swe życie, żołnierze wiedzieli bowiem, że ich nic nie uratuje, pardonu

w tych strasznych walkach nie dawano, zwłaszcza pod koniec.

Straszliwy zgiełk panował także na tyłach pałacu od strony

Podwala. Tu szaleli działyńczycy. Kratę dawno wyłamano bocznymi

strzałami armatnimi, ale na pustym dziedzińcu pokazać się było

niepodobna, a tym bardziej utrzymać. Kilka razy fala szturmujących zale-

Page 77: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

77

wała podwórze, ale atak rozbijał się o ściany pałacu, jak prawdziwa fala o

skałę nadbrzeżną. Wprawdzie jeden strzał armatni byłby prawdopodobnie

rozwalił, czy to które z zakratowanych grubo okien, czy zabarykadowane

mocno drzwi podwórzowe, ale ustawienie armaty na wprost okien i pod ich

ogniem było szaleństwem, na które nie ważył się nawet ów ogarnięty

szałem zwycięstwa tłum.

Coraz to nowe pomysły rodziły się w rozpalonych głowach.

— Podkopać się pod pałac!

— Głodem wymorzyć!

— Podpalić!

Ta ostatnia rada, jako najprostsza, spodobała się najwięcej.

Rozległy się więc okrzyki ze wszystkich stron.

— Podpalić! Ogniem wykurzyć! Znaleźli się jednak tacy, którzy

odradzali.

— Mości panowie, na ogień mamy zawsze czas. Spróbujmy jeszcze

jakoś inaczej. Przy pożarze może się spalić archiwum ambasady i nie

dowiedzielibyśmy się nigdy, kto w ambasadorskim złocie palce maczał. A

dowiedzieć by się trzeba koniecznie.

— Dobrze, ale jak ich ugryźć?

— A choćby spróbować petardą drzwi wysadzić. Może się kto

zgłosi na ochotnika?

— Hej, ludzie! Kto pójdzie z petardą pod bramę?

— Petarda! Dalibóg, dobra myśl. Idę!

— I ja! I ja! I ja! — odezwało się kilka głosów.

— Kto się pierwszy odezwał?

Okazało się, że pierwszym był porucznik Nałęcki.

Petardę sporządzili na poczekaniu kanonierzy, ale wykonaniu

projektu przeciwstawiła się wyraźnie cała kompania Nałęckiego, która za

nic swego komendanta na pewną śmierć samego puścić nie chciała. Poparł

Page 78: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

78

kompanię, dowiedziawszy się o całym projekcie, Hauman i zabronił

Nałęckiemu stanowczo iść pod bramę w pojedynkę. Chce iść, niech idzie

razem z atakiem, ale nie sam. Za mało on, Hauman, ma oficerów, żeby ich

miał dobrowolnie skazywać na rozstrzelanie. Stanęło w końcu na tym, że do

ataku pójdzie kompania Nałęckiego i drugie tyle ochotników spośród

tłumu.

Nałęcki uformował kolumnę za węgłem. Po namyśle podzielił ją

na dwa oddziały, z których jeden miał skoczyć do szturmu na pałac, a drugi

dostał rozkaz stanąć na wprost pałacu na Podwalu i salwami razić okna, aby

sparaliżować ogień moskiewski.

Wyczekano moment, kiedy strzelanina nieco przycichła, i kolumna

z ogromnym krzykiem runęła przez połamane kraty w podwórze. Rezerwa

uszykowała się pędem na tyłach atakujących i waliła w okna salwę za salwą.

Okazało się to bardzo skuteczne, gdyż na szturmujących spadła

jedna tylko, pierwsza ulewa strzałów, gdy załoga na widok ataku tłumnie

zapełniła okna. Już po pierwszej salwie okna opustoszały do połowy i z pa-

łacu, mimo zgiełku walki, doleciały przeraźliwe krzyki rannych.

Atakująca kolumna była już w połowie podwórza. Nałęcki biegł na

przedzie, niosąc swą drogocenną puszkę pod pachą. Kiedy z okien padły

pierwsze salwy, Nałęcki obejrzał się i z radością spostrzegł, że ten pierwszy

huragan nie wyrządził kolumnie wielkich strat. Padło zaledwie kilku ludzi,

reszta wiary biegła z takim impetem, że aż dusza rosła patrzeć.

Nagle Nałęcki poczuł ból w lewej ręce i jednocześnie puszką

szarpnęło coś dziwnie. Pan Kazimierz spojrzał i zdrętwiał. Kula,

drasnąwszy go lekko w rękę, uderzyła w petardę i urwała lont. Przez głowę

porucznika przemknęły jak piorun dwie splątane z sobą myśli. Oto gdyby

była ta kula uderzyła o włos głębiej, byłaby petarda wybuchła, a wówczas...

I druga myśl: petarda na nic.

Życie tedy ocalił, ale atak był zmarnowany. Siłą rozpędu dobiegli

wprawdzie pod mury pałacu, ale tu Nałęcki pokazał towarzyszom jednym

niemym, pełnym wściekłości i żalu gestem okaleczała petardę i dał znak

odwrotu. Jak poprzednio był na czele kolumny, tak teraz szedł na końcu.

Nagle usłyszał trzask i jednocześnie okropny ból przeszył mu ramię.

Zawirowało w oczach i byłby upadł, gdyby go nie podtrzymał biegnący

Page 79: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

79

obok niego żołnierz. Słaniał się na nogach, kiedy wyprowadzono go poza

węgieł tego piekielnego podwórza. Jak przez mgłę usłyszał gwar schylonych

nad sobą postaci. Ktoś wołał:

— Nosze! Nosze! Porucznik Nałęcki ranny! Mdleje! Wody!

Potem nie słyszał już nic. Z pobladłej twarzy uciekła ostatnia

kropla krwi.

Rozpięto mu grubą podróżną kurtę. Jeden z kolegów przyłożył

ucho do piersi.

— Żyje — rzekł po chwili. — Puls wcale nie taki słaby. Zemdlał.

Wyliże się, tylko trzeba go prędko do lazaretu, żeby mu krwi dużo nie uszło.

No, Józek, gdzież te nosze?

Krew z rany sączyła się poprzez kurtę i sznureczkiem spływała na

ziemię, wsiąkając w szary uliczny pył.

Ocknął się w jakimś nie znanym sobie, obcym miejscu. Przed nim

na ścianie wielki ciemny krucyfiks. Przymknął oczy, usiłując przedrzeć się

pamięcią przez mgłę snu czy omdlenia, która otaczała go ze wszystkich

stron. Sen, czy jawa? Otworzył znów oczy. Ten sam widok, zatem chyba

jawa, ale skąd on się tu wziął? Ścierając resztki snu z powiek, zaczął

rozglądać się po pokoju. Wszędzie obrazy święte, w rogu klęcznik, na

gwoździu różaniec. Wyraźnie księże mieszkanie. Nic nie rozumiał. Chcąc się

lepiej rozejrzeć, dźwignął się nieco na posłaniu i wtedy ostry ból w

ramieniu przypomniał mu wszystko.

Za drzwiami rozległy się przyciszone kroki, drzwi uchyliły się z

lekka.

Pan Kazimierz ciekawie wpatrywał się w ciemną smugę, za którą

widział niewyraźną sylwetkę kogoś, kto zatrzymał się na progu. Słychać

było przez chwilę jakieś szepty, wreszcie drzwi otworzyły się zupełnie i

wszedł, a raczej wtoczył się okrągły doktor Dorsz, a zanim... Boże

miłosierny! Za nim...

Page 80: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

80

Oczy pana Kazimierza rozszerzają się ze szczęścia, usta chcą

krzyczeć:

— Kry...

Druga połowa imienia więźnie w piersiach. Zabolało zbyt mocno.

Krysia przypadła do łóżka pokrywając pocałunkami twarz i ręce

rannego.

— Kazik! — chlipała przez łzy, wielkie, radosne łzy, które jak

groch toczyły się z jej oczu. — Kazik! Kazik!

Więcej nic dobyć z siebie nie mogła.

— Spokojnie, moi państwo, spokojnie — rozległ się zza poręczy

łóżka miły, łagodny głos doktora. — Bardzo się cieszę, że nasz chory jest

przytomny, ale to nie racja, żeby go męczyć.

— Krysiu, gdzie ja jestem? Co to za pokój? — pytał chory wcale

silnym, jak na rannego, głosem.

— To mieszkanie księdza Wolskiego, kochanie. Zna mnie od

dziecka, więc, gdy się dowiedział o twojej ranie, oddał mi swoje mieszkanie

dla ciebie, żebyś nie leżał na sali. Bo tu szpital w całym prymasowskim

pałacu. A niedługo, jeśli Kazik będzie grzeczny, pójdzie do własnego łóżka,

do domu.

— Do domu — powtórzył z cichą radością Nałęcki, i nagły

rumieniec ożywił wybladłą twarz.

— A co w Warszawie?

— Warszawa wolna, kochanie. Nie ma ani jednego wroga, chyba

jeńcy.

— Naprawdę wolna? A Igelström?

— Uciekł.

— A pałac?

— Zdobyty. Ale dopiero wczoraj po południu.

Page 81: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

81

— A dziś, co jest?

— Sobota.

— Czy to jutro Wielkanoc?

— Tak, kochanie.

Umilkli. Przez chwilę słychać było tylko cykanie zegara. Milczenie

przerwała pani Krysia.

— Jakżeś ty się, biedaku, wydostał?

— Nie wiem, nie pamiętam. Wynieśli mnie. Daj mi się czego napić,

Krysiu.

— Chcesz wody z winem?

— Dobrze, kochanie.

— Masz, biedaku! Bardzo cię tam męczyli? Paczkę dostałeś?

— Jaką paczkę?

— No, rzeczy, bieliznę, com ci posłała.

Chory zamyślił się. Chwilę grzebał myślą w pamięci.

— Ja nie wiem, o czym wy mówicie. Rzeczy? Czekajże, rzeczy. Co ja

z nimi zrobiłem. Aha! Zostawiłem je na bryczce.

Krysia z niepokojem spojrzała na męża, potem na doktora. Boże!

Co on mówi? Czyżby znów tracił przytomność.

— Jaka bryczka? Co ty, Kazik, wygadujesz?

— Czekaj, waćpani — wtrącił doktor. — Ja będę pytał. Właściwie

byłoby lepiej wcale nie pytać, bo to chorego niepotrzebnie męczy. Ale już

widzę, że nie możecie oboje wytrzymać. Panie Kazimierzu! Zbierz

waszmość pamięć i opowiedz nam krótko w trzech słowach, jakeś się z

więzienia wydostał i coś potem robił?

— Z więzienia? Z jakiego więzienia?

Page 82: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

82

Znowu nastała chwila ciszy. Krysia spojrzała porozumiewawczo

na doktora i szepnęła cicho, aby chory nie mógł usłyszeć.

— Nie pamięta.

Ale chory ruszył się niespokojnie na posłaniu i rzekł głosem, w

którym czuć było zniecierpliwienie:

— Panie doktorze, wspomniał pan doktor, że się cieszy, iż jestem

przytomny i mnie się samemu zdawało, że jestem przytomny, a teraz mi się

wszystko w głowie mąci i nic nie rozumiem, co do mnie mówicie.

— Boże! Boże! — jęknęła Krysia, opadając na łóżko.

— Ja wszystko doskonale pamiętam — ciągnął chory — całą

drogę mogę wam opowiedzieć.

— Drogę? Toś ty nie siedział w więzieniu?

— Ja? W więzieniu. Ani mi się śniło. Jeździłem w Krakowskie do

Naczelnika, a wróciłem do Warszawy w czwartek o świcie. Od razu z

bryczki do pułku i z pułkiem do boju. Macie całe moje przygody. A skądże

wam się przy troiło, że ja w więzieniu?

— No, bo jakże! Generał Cichocki pierwszy mi powiedział, że ty

siedzisz na Miodowej w lochach, a później potwierdzili mi to jeszcze w

kancelarii ambasadora. I paczkę przyjęli dla ciebie, i widzenie mi z tobą

obiecali.

— Widzenie ze mną w więzieniu, paczka?... Nadzwyczajne!

Powtarzam wam, że mnie nie tylko w więzieniu, ale i w Warszawie nawet

nie było. W czwartek dopiero przyjechałem, w ten sam dzień, co mnie ranili.

Wmieszał się do rozmowy doktor.

— Pani Krystyno, czy waćpani chce męża o gorączkę przyprawić?

Już wypieków dostał. Kiedy z wami, to jak z dziećmi. Proszę być cicho i nie

mówić. A zagadka z więzieniem sama się rozwiąże. Pewno aresztowali kogo

innego, myśląc, że pana porucznika złapali, i w tym cała rzecz. Mój bratanek

był przy odbijaniu więźniów. Mówił mi, że spisano ich nazwiska. Może

będzie pamiętał, czy tam był jaki zapisany jako Kazimierz Nałęcki i jak

wyglądał. Już ja to wybadam.

Page 83: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

83

— Kazimierz Nałęcki, Kazimierz Nałęcki — powtarzał chory,

jakby sobie usiłował coś przypomnieć.

— Cicho mi być, utrapiony pacjencie. Wiemy dobrze, jak się waść

nazywa. Bo, jak mi Bóg miły, zabiorę panią Krystynę i zostaniesz waść za

karę sam w pokoju.

— Czekajże waść, doktorze kochany. Nie zrzędź. Coś sobie

przypominam i przypomnieć nie mogę. Głowę mam taką rozbitą jeszcze od

tej kolby. Zupełnie chwilami myśli zebrać nie mogę.

— Lepiej nie zbierać. Same przyjdą. Pokaż no waść ramię. Eh,

bandaż się całkiem obsunął. Pani Krystyno, niech mi waćpani pomoże. O

tak... tutaj, ten węzeł... Proszę to rozwiązać.

Świt. Długa wiosenna noc chyli się ku końcowi. Na wysokiej

świętojańskiej dzwonnicy zakołysał się wielki, sczerniały od starości

dzwon, zrazu lekko, potem coraz mocniej, mocniej, aż kiedy nie huknie z

nagła całą piersią na chwałę zmartwychwstającego Pana Zastępów. Huknął

raz, poprawił z drugiego boku, serce jęło się w nim tłuc coraz silniej i coraz

potężniej popłynęła ku Niebu pieśń Triumfu i Zmartwychwstania.

A za pierwszym dzwonem poszły inne. Odezwały się dzwony u

Panny Maryi na Nowym Mieście, i u Świętego Krzyża, i u braci zakonnej, i z

ulicy Freta, Długiej, Piwnej, Bonifraterskiej, huczały w pokaleczonym i

okopconym klasztorze kapucynów, biły w śródmieściu, biły na krańcach

miasta, na Woli, na Żoliborzu, u Dzieciątka Jezus.

I płynął ten chór serc dzwonowych w niebiosa coraz wyżej, wyżej,

wyżej, płynął tam, gdzie kończy się myśl ludzka,

a zaczyna miłość Boża.

Rezurekcja Pana nad Pany.

A dołem biło sto tysięcy serc ludzkich,

biło na rezurekcję Polski, która oto odwalała

chylący się nad nią kamień grobowy.

Rezurekcja Najjaśniejszej Rzeczypospolitej!

Page 84: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

84

Część druga

EMISARIUSZ

Rozdział VIII

W ZIMOWY WIECZÓR

Jurek Niesiecki stał na samym końcu linii myśliwych. Dalej już las

się kończył i przechodził w mokradła, w lecie przepełnione życiem i

gwarem wszelkich błotnych stworzeń, teraz zasłane białym całunem,

martwe, skostniałe, usiane z rzadka kępkami lichych krzaków.

Przed sobą miał Niesiecki bór. Odwieczny, posiwiały od mchów,

jodłowy bór. Przez zieloną gęstwę igieł śmigały tu i ówdzie ku górze chojary

tak wysoko, że zdawało się, iż ostrzami swych wierzchołków rozprują na-

wisające nisko nad nimi pierzyny chmur i wypuszczą całe masy kłębiącego

się z nich pierza. Cisza panowała głęboka, jeno z wnętrza boru dochodziły

odgłosy pokrzykującej i hałasującej nagonki.

Nagle od lewej strony buchnęły jeden za drugim dwa strzały.

Jurek wytężył słuch, bo oto i przed nim w zmieszane odgłosy nagonki

wśliznął się jakiś obcy szelest, ledwie dosłyszalny, ale jakby bliższy. Szelest

staje się coraz wyraźniejszy i coraz bardziej miarowy. Pac, pac — pac, pac,

słyszy Jurek, tylko że nie wie, czy to tętent zwierzęcia, czy tętno jego krwi,

która niemożliwe harce w skroniach wyprawia.

Tętent wzmaga się. Idzie coś na Jurka na pewno, ale co? Pole

obstrzału takie ciasne, że ledwie zdąży zmierzyć. Dalej zwarta, czarna

ściana jodłowych gałęzi. Daremnie aż do bólu wytęża Jurek wzrok; nawet i

ryś nie przebiłby okiem tej jodłowej zasłony. Na domiar złego mgła opada i

zasnuwa wszystko coraz bardziej gęstniejącym oparem. Rozsunęły się

wreszcie czarne podwoje lasu i spod gałęzi wytrysnął nagle mały,

paromiesięczny zaledwie koziołek. Nie spodziewał się on spotkać nikogo,

toteż stanął jak wryty, wparłszy się w śnieg szeroko rozkraczonymi

Page 85: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

85

czterema nożynami. W lekko przekrzywionym, czupurnym łebku malowała

się ciekawość pomieszana z gniewem:

— Ustąp, zawalidrogo, co tam stoisz z tym jakimś kijem?

Jurek był nie mniej zdumiony, bo takiego malca jeszcze w swoich

myśliwskich przygodach nie spotkał. Przy tym ów czupurny smarkacz miał

tak komicznie zaczepną minę, że zdawało się, iż lada chwila runie na

śmiałka, który mu zastąpił drogę. Jurek bał się go spłoszyć, więc przez

dłuższą chwilę nie odejmował strzelby od oka, choć strzelać nie miał

najmniejszego zamiaru. Stali więc tak obaj wpatrzeni jeden w drugiego, gdy

wtem głośniejszy krzyk któregoś z naganiaczy przekonał wojowniczego

koziołka, że lepiej nie wszczynać ataku na dwunożnego wroga i że raczej

należy brać nogi za pas. Z niesłychaną zręcznością wyciął w miejscu pirueta

i ruszył w bok ku mokradłom. Jurek parsknął śmiechem, przez pewien czas

śledził szarą plamkę oddalającą się na śnieżnej przestrzeni, ale rychło

zasnuła wszystko gęstniejąca coraz bardziej mgła.

Polowanie było skończone. Ostatnie echa strzałów rozpłynęły się

w mroźnej, białej ciszy leśnej.

Niesiecki ruszył po puszystym śniegu, zapadając się niekiedy po

kolana. Wąska przesieka leśna wypełniła się po brzegi mgłą. O trzy kroki

nie było już nic widać. Wielkie, czarne, jodłowe łapy, nakryte grubymi pła-

tami śniegu, wysuwały się ku niemu niespodziewanie, a gdy je minął,

zapadały cicho i miękko z powrotem w grząską, białą przestrzeń.

Na linii myśliwych nie miał już Jurek za sobą nikogo, zdziwił się

też mocno, gdy w pewnej chwili usłyszał słaby trzask łamanych gałązek.

Obejrzał się. Jakiś smukły cień wynurzył się ku niemu z mgły. Obcy. Bez

broni, a za to z zawiniątkiem podróżnym w ręku.

Nieznajomy zbliżył się. Wyciągnął rękę do Jurka.

— Pozwoli pan, że się przedstawię — rzekł. — Hejbowicz jestem,

Janusz Hejbowicz. Furman, co mnie wiózł, zabłądził, konie mu ustały ze

szczętem, nie było innej rady, jak ruszyć piechotą. Usłyszałem strzały...

W postaci nieznajomego, w jego zachowaniu się, w głosie, nawet

w podaniu ręki było coś dziwnie ujmującego. Lat około trzydziestu,

Page 86: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

86

postawny był mimo średniego wzrostu, dobrze zbudowany, rysy miał

regularne, oczy głębokie, przenikliwe, ale pełne spokoju, rozumu i dobroci.

Jurek przedstawił mu się z kolei. Ruszyli razem, rozmawiając.

— Dobrze, żeśmy pana nie postrzelili. Taka mgła.

— A tak, zwaliło się to nagle. Jeszcze kwadrans temu było

zupełnie czysto.

— A pan daleko jedzie?

— Do Lisowa.

— Do Rodziewiczów?

— Tak. Pan go zna. Ignacego?

— Znam. To nasz daleki sąsiad. Bardzo miły człowiek, prawda?

— O tak, miły i wyjątkowo zacny.

— Ale w Lisowie musi pan być bardzo rzadkim gościem. Nigdy

pana nie widywałem ani nawet nazwiska pańskiego nie zdarzyło mi się tam

słyszeć.

— Tak, pierwszy raz tam jadę. Rodziewiczów znam jeszcze z

dawnych czasów.

Doszli, rozmawiając, do rozstajów. Stało tam kilku panów.

— Tatusiu — rzekł Jurek — mamy gościa. Pan Janusz Hejbowicz,

jedzie do Lisowa, ale zabłądził, konie mu ustały.

— Prosimy, prosimy! Adam Niesiecki jestem, do usług. Bardzo mi

miło powitać. Gość w dom, Bóg w dom. Pojedziemy do Haniewicz, do nas,

zanocuje pan, a jutro rano wyprawimy pana do Lisowa.

— Ależ co znowu. Tyle zachodu... O konie bym jeno poprosił

wieczorem.

— Jaki tam zachód. Jedziemy.

Page 87: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

87

Ruszyli wszyscy do sanek. W kwadrans później podjeżdżali już

pod gościnny ganek haniewickiego dworu, odprowadzani od wrót przez

rozszczekaną psiarnię.

— Hanuś! — wołał pan Niesiecki jeszcze z sanek tubalnym

głosem. — Hanuś! Upolowałem gościa w lesie. Pan Hejbowicz, znajomy

Rodziewiczów. Prosiłem, żeby zanocował, ale poproś i ty, bo jegomość

ceremonie robi i chce zaraz jechać.

— Ależ prosimy,

prosimy! — rozległ się z głębi

sieni miły głos kobiecy.

Przy kolacji języki się

rozwiązały. Zaczęło się od

polowania, które należało

przecież dokumentnie na

wszystkie strony obgadać.

Hejbowicz jeden mało się

odzywał.

— Pan nie myśliwy? —

spytała go siedząca koło niego

starsza siwa pani.

— Nie, pani

dobrodziejko. Kiedyś tam

młodym jeszcze chłopcem

biegałem ze strzelbą po polach. Potem przyszła służba wojskowa, nie było

już na to czasu.

— To pan sługiwał wojskowo? Wolno spytać, w którym pułku?

— W pierwszym strzelców.

— Pieszych czy konnych? — spytała żywo sąsiadka.

— Pieszych.

Na to słowo starsza pani drgnęła.

Page 88: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

88

— I wojnę pan z tym pułkiem odbywał?

— Tak, proszę pani. Do maja, bo potem na Litwę mnie

odkomenderowali. Pod Chłapowskim byłem.

— Ale czy nie znał pan majora Nałęckiego?

— Kazimierza?

— Tak.

— Majora Nałęckiego. Oczywiście, że znałem. Znałem i kochałem.

Cały batalion nasz byłby się dał za niego w kawałki porąbać.

Nieodżałowany major. Rodzony ojciec się tak dziećmi nie opiekował, jak on

żołnierzem. Jak rodzonego ojca też kochała go wiara. W moich oczach zginął

pod Ostrołęką. Jak dziś pamiętam. Czy to krewny państwa?

— To mój mąż — odrzekła staruszka głuchym, nie-swoim głosem.

— Pani mąż?

Zaległa chwila milczenia. Przerwała ją pani Nałęcka.

— To waść byłeś przy śmierci mego męża? Widziałeś?

— Przy nim nie byłem, ale z daleka widziałem, jak padał. Myśmy

stali w odwodzie, a on kompanię na most prowadził. Widzieliśmy go, jak

szedł. Hej, jak szedł! Jak młodzik. Szabla w jednej, czapka w drugiej ręce.

Włosy miał długie, siwe. Tak go widzę, jak mu te włosy fruwają na wietrze.

Brakowało mu dwudziestu kroków do mostu, aż tu nagle chwycił się ręką

za głowę. Załamał się w sobie i upadł. Rzucili się go ratować, ale gdzie tam.

Kula w czoło. Na miejscu został. Piękna, rycerska śmierć.

Znów cisza przeleciała przez salę. Zegar jeno w kącie mruczał

dalej monotonnie swe pacierze.

— A waść... a pan — przerwała milczenie pani Nałęcka.

Hejbowicz machnął ręką, przez twarz przemknął mu gorzki

uśmiech.

— Et, lepiej nie mówić. Zbyt świeża to jeszcze rana. Szósty rok

mija dopiero. Za mało, żeby się mogła zabliźnić, żeby o niej móc zapomnieć.

Page 89: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

89

My poszliśmy na Litwę. Zrazu zdawało się, że niebo przed nami się

otworzyło. Kraj witał nas jak zbawców. Kto żył, stary czy młody, szedł do

powstania. Twardy naród, zajadły. Cóż, zmogło nas. Trochę Moskale, więcej

nasze własne niedołęstwo. Giełgud! Na sądzie boskim już jest, niech mu tam

ten sąd lekkim będzie. Przeszliśmy granicę. Emigrowaliśmy...

Pani Nałęcka. Pani Krystyna Nałęcka. Krysia. Ta sama Krysia, co

kiedyś ratowała męża z rany odniesionej przy ambasadorskim pałacu. Ta

sama Krysia, której stary, sędziwy król szczęścia życzył i kochania. Hej,

gdzie te czasy, gdzie! Dzisiaj ona z kolei jest siwą babunią, staruszką.

Wróżba nie zawiodła. Szczęścia było dużo, bo kochania było wiele.

Było i jest. Serce babuni rozgrzane kochaniem całego życia nie ostygło

nawet i po Ostrołęce. Bije ono równo i mocno. Dla dzieci bije i dla Polski.

Bije nawet mocniej niż dawniej, bo za siebie i za męża, który jej te dwa

kochania w świętej zostawił spuściźnie.

Po kościuszkowskiej burzy rozbłysła na polskim niebie tęcza

napoleońska. Pan Kazimierz skąpał się cały w jej blaskach, przetrwał ją

wiernie aż do końca, od legionów aż po szwadron przyboczny Napoleona na

Elbie.

Pani Krystyna osiadła była wówczas wraz z dziećmi — miała ich

dwoje — w Turowie przy ojcu. Były to dla niej lata próby, tęsknoty,

strasznych niepokojów, kiedy miesiącami żyło się bez wieści, a kiedy

wreszcie wieść nadejść miała, serce zamierało w piersi ze strachu i ręce nie

wiedziały, co począć, czy wyciągnąć się chciwie po nią, jeśli szczęśliwa, czy

odepchnąć ją choć na jedną jeszcze chwilę, jeśli niesie grom z jasnego nieba.

Gromu wprawdzie nie było, ale czekanie przeciągało się ponad

ludzką miarę. Czasami zdawało się Krysi, że się ta wojna już nigdy nie

skończy i że nigdy już tej szczęsnej chwili nie doczeka, kiedy Kazik na stałe

wróci do niej, do dzieci, do swego drogiego gniazda. Rozpraszał te czarne

myśli gwar płynący z dziecinnego pokoju, pocieszał kobiecinę, jak mógł,

stary zacny zegar — królewski zegar, stojący teraz na komodzie w

ulubionym Krysinym kącie i klepiący po staremu swe wiekuiste godzinki. Z

postumentu zaś jego biło uparcie, wytrwale w oczy złotym napisem: ...

abyście szczęścia godzin nie rachowali, ale ie brali bez miary.

Page 90: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

90

Aż wreszcie doczekała się Krysia owej szczęsnej chwili, gdy w

roku 1806 znalazła się w Poznaniu w radośnie huczącym tłumie, gdy z

listopadowej szarugi wynurzać się poczęły długie, schlapane błotem węże

polskiej piechoty i gdy wśród szeregów ujrzała nagle swego szarego,

wymizerowanego, najdroższego pod polskim słońcem żołnierzyka.

— Kazik! — wyrwał się okrzyk z zalanej łzami szczęścia twarzy.

Szczęście nie trwało długo. Przyszły znów lata niepokojów, lata

zwycięstw i klęsk, nadziei i gorzkich rozczarowań. Przeleciał nad Polską

straszliwy, śnieżny huragan roku 1812, kraj zalały obce wojska. Pan

Kazimierz znów znikł z kraju na długo.

Dwadzieścia lat trwała zawierucha napoleońska. Cała młodość

upłynęła Nałęckiemu w marszach, bitwach i obozach. Gdy wrócił z Francji

razem ze strzępami armii polskiej w roku 1815, miał już lat czterdzieści

pięć. Za późno było uczyć się zginać kark na placu Saskim przed wielkim

księciem Konstantym. Jak tylu napoleońskich oficerów, nie mógł się i

Nałęcki pogodzić z nowymi rządami, podał się do dymisji i osiadł na roli w

Turowie, który po śmierci ojca Krysi, starego pana Jasinowskiego, dostał się

im w spadku. Otworzyło się przed nim nowe zupełnie życie, jakiego

dotychczas nigdy nie znał. Cisza, spokój, szczęście rodzinne, dobrobyt,

szacunek sąsiadów bliższych i dalszych, dostojeństwa, zaszczyty...

Dzieci mieli dwoje: Hankę i Tadzika. Z dwojga złotowłosych

bąków rychło wyrosła młodzież, dorodna para. Hanka wyszła za mąż za

ziemianina z Polesia, Adama Niesieckiego; ożenił się i Tadeusz. Płynęły lata,

siwiały głowy starych państwa Nałęckich, porastał mchem dach na

sędziwym turowskim dworze, ale tyle słońca było w nim zawsze, tyle

pogody i uśmiechu, że zdawało się, iż śmierć ominie ten słoneczny kąt, a

jeśli nawet nie ominie, to przyjdzie kojąca, łagodna, uśmiechnięta.

Tymczasem losy chciały inaczej. Późną jesienią roku 1829

uderzyły posępnym, pogrzebowym marszem turowskie dzwony kościelne.

Chowano młodą panią Tadeuszową. Zaraziła się ona tyfusem od dziewczyny

wiejskiej, którą pielęgnowała, i zmarła po krótkiej, gwałtownej chorobie,

zostawiając na rękach zrozpaczonego męża rocznego synka. Kazimierz było

maleństwu na imię. Po dziadku.

Page 91: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

91

A w rok później, pewnego grudniowego ranka na dziedziniec

turowskiego dworu wpadł jak burza sąsiad i przyjaciel Nałęckich, pan

Ignacy. Pani Krystyny nie było w domu, pan Ignacy, o dziwo, nawet palta

zdjąć nie chciał, tylko pędem pobiegł do pokoju Kazimierza. Okrutnie się

dziwił stary służący Wojciech, gdy po półgodzinnej rozmowie wypadł pan

Ignacy w tym samym rozpiętym palcie, a za nim pan Kazimierz z wypiekami

na twarzy. Palto zarzucił byle jak na ramiona, siedli obaj na kałamaszkę

pana Ignacego i pognali gdzieś w świat. Gdzie? Po co? Na co? Długo kiwał

głową stary Wojciech i długo potem opowiadał pani Krystynie, jak i co, choć

sam nie bardzo wiedział.

W parę dni potem wyjechali obaj Nałęccy, ojciec i syn, a gdy po

kilku dniach wrócili, trudno ich było poznać. Ojciec miał na sobie mundur

pierwszego pułku strzelców pieszych, syn — ułan jak malowanie. Do domu

wrócili już tylko, żeby uregulować interesy i pożegnać się z rodziną.

Na parę godzin przed ich wyjazdem koń poniósł Tadeusza i na

oczach wszystkich w pełnym galopie wpadł z nim pod niską bramkę.

Podniesiono biednego ułana z ziemi z rozbitą głową i połamanymi żebrami,

dającego słabe oznaki życia.

Ojciec nie odłożył ani o godzinę terminu wyjazdu, ale pojechał

sam. Pojechał z ostrym w duszy cierpieniem niepokoju o syna.

Pojechał i już nie wrócił. W pół roku później, kiedy maj czerwcowi

rękę podawał i na spółkę kwiatami ziemię stroili, przyszła do Turowa

sucha, urzędowa wiadomość z Komisji Rządowej Wojny, że „major

Kazimierz Nałęcki pod Ostrołęką, trafiony kulą w czoło, kiedy swój batalion

do ataku prowadził, poległ mężnie za ojczyznę".

Pani Krystyna nie ugięła się pod tym ciosem, nie buchnęła

płaczem, jękami, szlochem. Wypadło zaraz zakrzątnąć się koło tego, by

smutna wiadomość nie przedostała się do pokoju ciężko chorego Tadeusza,

potem przyszły inne obrządki powszedniego, pracowitego dnia.

I dopiero wieczorem, gdy została sama ze swymi myślami w

pokoju, popłynęły pierwsze, długo tamowane i ukrywane przed ludźmi łzy.

I zdarzyło się, że jedna z pierwszych łez padła na zegar, stojący na

komodzie, na ów napis na złotej obwódce. Łza padając jęknęła z cicha,

Page 92: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

92

staruszka poszła wzrokiem za tym odgłosem i oto oczy jej padły na dawne,

tak dobrze znajome jej słowa: ... abyście szczęścia godzin nie rachowali, ale ie

brali bez miary.

— Skończyła się twoja wróżba, stary przyjacielu — rzekła przez

łzy na wpół do zegara, na wpół do siebie. — Nie skłamałeś, to prawda,

szczęście drzwiami i oknami pchało się nam do domu. Ale teraz stało się!

Skończyły się moje szczęśliwe dni.

Ścisnęła rękoma skronie. Przez otwarte okno płynęły z dalekich

stawów głośne chóry żabie, w pobliskim krzaku łkał słowik swą pieśń

wieczorną.

Nieszczęście rzadko chodzi samotnie. W tydzień potem zmarł po

długiej, pół roku z górą trwającej chorobie jedyny jej syn, Tadeusz.

W ciągu tygodnia włosy pani Krystyny zbielały jak mleko, dając

kobiecie krzepkiej jeszcze, bo niespełna sześćdziesiąt lat liczącej, pozorny

wygląd staruszki.

Ale spod białych pukli patrzyła na świat żywa, ruchliwa i zawsze

pełna uroku twarz, patrzyły oczy niebieskie, nie tak pełne czaru i wesołe,

jak były przed czterdziestu laty, ale może jeszcze bardziej czyste, spokojne i

głębokie.

I znowu minęło lat parę. Nastała nad Polską beznadziejna, czarna,

mikołajowska noc. Wróg mścił się za wybuch wolności; żałoba, płacz i

tęsknota zagościły w każdym niemal polskim domu.

Pani Krystyna przeniosła się na Polesie do córki, bo pani Hanka

została w Haniewiczach sama z dziećmi i gwałtownie potrzebowała

pomocy. Męża jej zabrano, majątkowi groziła konfiskata. Cudem chyba

udało się uratować i jedno, i drugie. Pani Hanka po ojcu wzięła zaradność i

wolę, po matce pogodę ducha, mimo więc strasznie ciężkiej walki,

wywojowała zniesienie nałożonego na Haniewicze sekwestru. Po paru

latach tułaczki po więzieniach wrócił do domu i pan Adam Niesiecki.

Bronił się on w sądach moskiewskich tak zręcznie, że ostatecznie

nie zdołano mu dowieść udziału w powstaniu i wypuszczono na wolność.

Page 93: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

93

Uratowano tedy z biedą los własny i dach nad głową, ale

„szczęścia nie było w ojczyźnie".

Głucha, czarna, mikołajowska noc. Co było lepsze, wyszło wraz z

wojskiem i sejmem na daleką tułaczkę. W kraju zostali tylko ciemni, którzy

nic o Polsce nie wiedzieli albo zimni, którzy nic o Polsce wiedzieć nie chcieli,

albo podli, którzy Polskę za marny grosz gotowi byli sprzedać.

Tliło się wprawdzie życie polskie i w kraju, bo Polska była, jest i

będzie nieśmiertelna, ale ludzie, którzy zostali, a po polsku czuć i myśleć nie

przestali, byli nieliczni, rozproszeni, rozbici. Serce Polski biło wtedy poza

Polską, po świecie, na emigracji, w Paryżu.

Serce to czujne, wierne i gorące zdało sobie rychło sprawę z tego,

że tak kraju pozostawić na długo nie można, że trzeba tam budzić ducha,

oświecać ciemnych, rozgrzewać zimnych, nawracać podłych, jeśli się da.

Jeśli się nie da, to żywym ogniem wypalać.

Tak postanowiło wielkie, gorące serce polskie i oto, mimo że

wszystkie trzy zabory pełne były szpiegów i policji, zaroiły się drogi

wiodące do kraju od wysłańców, czyli emisariuszy, którzy, jak na wiosnę

ptactwo przelotne, ciągnęli do umiłowanego kraju bez grosza w kieszeni,

ale z Polską w duszy.

Jednym z największych takich apostołów narodowych,

człowiekiem, który w owych straszliwych czasach ucisku, rozbicia i

pogromu zdołał obudzić i dźwignąć z odrętwienia ruch narodowy na

ogromnej połaci ziemi Rzeczypospolitej, był Szymon Konarski.

Wnuk i syn żołnierzy polskich, sam też był żołnierzem, kiedy w

roku 1825 jako siedemnastoletni szeregowiec wstąpił do wojska. Rewolucję

listopadową zaczął jako podoficer, skończył jako kapitan. Po upadku

powstania ruszył wraz z innymi na emigrację.

Pochodzenie ze starego szlacheckiego rodu nie zmąciło w nim

ideałów społecznych. Wierzył w lud i kochał lud, ów ciemny, biedny,

ogłuszony pańszczyzną, przymierający niekiedy głodem lud polski.

Niepowodzenie rewolucji listopadowej, które przypisywano temu, że w-niej

zabrakło prostego ludu, ugruntowało w nim to przekonanie, że niepodległą

Page 94: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

94

Polskę zdobyć będzie można tylko wtedy, gdy się o to upomni lud, a lud nie

upomni się, dopóki się go nie podniesie, nie wydobędzie z nędzy i ciemnoty.

O Konarskim od dawna, już od roku bodaj, poczęły chodzić po

Wołyniu gadki. Krążyły w odpisach jego odezwy, przez panienki po

dworach w wielkiej tajemnicy i z nabożeństwem przepisywane i jakimiś

tajnymi drogami rozsyłane po kraju, krążyły karteluszki krótkie, a ogniste,

od których serca biły i dech zapierało w piersiach.

Cudeńka opowiadano sobie o jego przeprawach z policją, o jego

sprycie, o przytomności umysłu, z jaką wymykał się zastawionym na siebie

sidłom i pułapkom, o jego wdzięku, o umiejętności zjednywania sobie w

ciągu jednej rozmowy najzaciętszych przeciwników.

Nawet już i na odcięte od świata i ludzi Polesie zaczęła sława

Konarskiego docierać. Ten i ów go widział, a słyszeć, to słyszeli o nim po

dworach wszyscy prawie, a i pod strzechą niejeden. Piąte przez dziesiąte

słyszał, ale słyszał.

Teraz poruszona przez Hejbowicza w salonie Nałęckich struna

emigracyjna zadźwięczała silnie. Bo i któż wtenczas nie miał na emigracji

brata, męża, czy przyjaciela!? Niesieckich kilku emigrowało. Również i

rodzony brat pana domu. Potoczyła się rozmowa.

— Znał pan może Juliana Niesieckiego?

— Słyszałem o nim, ale go osobiście nie znałem. On w Paryżu

siedzi. Mnie z Paryża wydalono.

— Wydalono? Czemu? Myśmy słyszeli, że was tam tak

entuzjastycznie przyjmowano.

— A tak, zrazu tak było rzeczywiście. Ale teraz wiele się zmieniło.

Siedzą tam nasi, ale czy długo wysiedzą, nie wiem. I ich by się radzi pozbyć, i

nam już też ten emigrancki chleb zgorzkniał do cna. Pora nam wracać, pora.

Gospodarz żachnął się z lekka.

Page 95: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

95

— Jak to wracać? Przez amnestię? Trudno to komuś radzić, gdy

sam siedzi w chałupie za kominem, ale wasz powrót teraz byłby klęską

gorszą bodaj od tamtej.

— O nie, pan mnie nie zrozumiał. Ja nie o takim powrocie

myślałem. Z naszych nikt z łaski carskiej dotąd nie skorzystał i nie

skorzysta. Ale my wrócimy. Nie w tym roku, to w przyszłym, nie w

przyszłym, to za dwa lata. My już wracamy. Wrócimy zmierzyć się z carem.

Tak jak wtedy w listopadzie, tylko inaczej nieco. W listopadzie ludu w

rewolucji nie było i wodza. My teraz lud do walki z carem podniesiemy, a

lud znajdzie wodza i zwycięży.

Twarz gościa spłonęła łuną. W oczach błysnęły iskry, głos drżał z

uniesienia.

— Kto waść jesteś i z czym do nas przybywasz? — spytała na wpół

z trwogą, na wpół z podziwem pani Nałęcka.

— W domu mego majora nie obawiam się zdrady — rzekł gość z

dziwnym wyrazem swych smutnych, głębokich, a mocnych oczu. — Nie

jestem Hejbowicz. Przybywam w imieniu Stowarzyszenia Ludu Polskiego.

Nazwisko moje prawdziwe jest Szymon Konarski.

Głęboka cisza zaległa jadalnię haniewickiego dworu. Rzekłbyś

myśli słychać, co nagle zawirowały wśród ze- branych. Nie. To tylko słychać

szept zegara odbywającego swą pielgrzymkę po niezmierzonych obszarach

wieczności.

Page 96: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

96

Rozdział IX

ZEGARMISTRZ

Pani Krystyna zasiadła głębiej w fotelu i starannie okryła się

szalem.

— Bardzo jestem rada, panie Konarski — rzekła — że pan nikogo

nie zastał, bo pan, czy chce, czy nie chce, ze starą pogawędzi. Tu pod

zegarem będzie nam wygodnie i miło. A za godzinę, gdy moi wrócą, to im

pana oddam. Ale ta godzina będzie moja, zgoda?

— Ależ zgoda, szanowna pani, zgoda.

— Z jakich stron pan pochodzi? Niech mi pan coś powie o sobie.

— Ja z Augustowskiego. Lasy i woda. Tak jak i tutaj, choć ten kraj

do mojego niepodobny.

— Pańscy rodzice na ziemi siedzą?

— Matka, bo ojciec już dawno nie żyje.

— A matkę dawno pan widział?

— Już siódmy rok mija. Jeszcze w czasie wojny, kiedym na Litwę

jechał.

— Człowieku, i maszże ty sumienie tak znęcać się nad matką?

Czemuż pan do niej nie pojechał? Konarski uśmiechnął się gorzko.

— Nam, straceńcom, nie wolno mieć rodziny, matki, żony ani

siostry, nie wolno mieć własnego szczęścia. Nasze szczęście to Polska. Jeśli

mnie losy zapędzą w Augustowskie, to oczywiście, że zajadę, ale pojechać

tam teraz nie mogę.

— Dziwni wy ludzie — rzekła pani Krystyna. — Żal mi was i

jednocześnie zazdroszczę wam. Żal mi was, bo tęsknota żre i nędza,

zazdroszczę wam, bo się wam w duszach wielki ogień pali. Wielkiego ognia

w duszy trzeba, żeby własne życie przekreślić tak, jak wy to robicie. Ale

tylko tacy do czegoś dochodzą.

Page 97: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

97

— Dojdziemy. Na pewno dojdziemy. Nie my, to ci, co po nas

przyjdą.

— Tak, patrząc na was, można w to uwierzyć.

Zaległa cisza. Przerwała ją pani Nałęcka.

— Wielka tam bieda wśród was? Pewno. Jakże może być inaczej. Z

kraju żadnej pomocy wysłać niepodobna. Każdy list śledzą, każdą

przesyłkę, szpiegują, gdzie, co, do kogo? Przecież wiem, ile tu kłopotu za

każdym razem, gdy trzeba coś bratu mego zięcia do Paryża posłać.

— No tak, różnie się tam naszym żyje — odparł Konarski. — Są

nędzarze, są zresztą już i bogacze. Jeśli kto ma głowę na karku, a i pieniędzy

trochę miał na początek, to się i dorobił. Wielu się rzemiosł różnych

ponauczało i z tego żyje. Ot, ja na przykład utrzymywałem się z

zegarmistrzostwa.

— Pan zegarmistrzem został?

— Tak, proszę pani. W Szwajcarii się nauczyłem. Lichy to tam

chleb dawało, ale zawsze chleb. Ja i tutaj teraz jako zegarmistrz wędruję. To

mi daje dobry wykręt, gdyby się przyszło policji tłumaczyć. Tak, tak, z

narzędziami się -nigdy nie rozstaję.

— To i teraz może ma je pan z sobą?

— Mam. A bo co?

— A bo, wie pan, ja skorzystam z tego pańskiego fachu. Widzi pan

ten zegar, przy którym siedzimy. To mój przyjaciel z dawnych, bardzo

dawnych lat.

— Bardzo piękny zegar. Od razu zwróciłem na niego uwagę.

— Tak, piękny i dla mnie specjalnie drogi, bo go razem z mężem

jednego dnia poznałam. I można by powiedzieć razem z mężem jednego

dnia dostałam. Męża i zegar. Od jednego człowieka.

— Nie rozumiem. Któż pani mógł męża darować?

— Król.

Page 98: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

98

— Jaki król?

— Stanisław August.

Pan Szymon skrzywił się niechętnie.

— Ten manekin, ta malowana kukła pani męża darował. W sam

raz dla króla zajęcie.

— Nie, panie Konarski. Niech pan tak o nim nie mówi. To

niesprawiedliwe.

— Nienawidzę tego człowieka. Polskę do grobu własnymi rękoma

zepchnął. Targowicą przetargowa!.

Pani Krystyna aż się uniosła w fotelu.

— A Konstytucja 3 Maja, to czyja robota? A Komisja Edukacji

Narodowej? Niech pan wspomni na to, w jakim on stanie Polskę po Sasach

wziął. Ile szkół powstało za tych rządów?

Zaperzyła się staruszka. Potoczył się dyskurs gorący, chwilami

gwałtowny nawet, bo oboje, choć każde na swój sposób, nie połową serca

Polskę kochali.

W pewnej chwili przypomniał o sobie sprawca tej dysputy, zegar.

Wolno, swoim zwyczajem, a donośnie, zaczął bić godzinę piątą. Konarski,

który był muzykalny, urwał w połowie rozpoczęte zdanie i słuchał.

— Ależ ten zegar to istna muzyka. Wiele zegarów przez moje ręce

przeszło, ale takiego bicia nie słyszałem, jak żyję. Gotówem stać się

stronnikiem królewskim. Kto go robił?

— Gugenmus, zdaje się.

— Ten sławny warszawski Gugenmus?

— Tak, pewna nie jestem, ale niech pan zobaczy. Tam chyba na

tarczy napisane.

— Dawno go pani ma?

Page 99: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

99

— Od dnia ślubu. W tych dniach minęły 43 lata.

— Chodzi dobrze?

— Chodził dawniej dobrze, ale od paru lat jakoś mi chorować

zaczyna. A do doktora wieźć się go boję, bo to by trzeba do jakiegoś

większego miasta, do Wilna czy do Warszawy. A gdzież tu na Polesiu miasta

szukać?

— Może bym ja mu co poradził?

— Właśnie o to chciałam pana prosić. Gdyby pan zechciał...

— Bardzo chętnie. A co mu brakuje?

-Czy ja wiem, mój drogi panie. Stary jest, to i różne go się biedy

czepiają, spóźnia się, nadążyć za ludźmi, za życiem nie może. Czasem sobie

spocznie parę dni, i potem znów rusza w drogę. Zwyczajnie, jak stary.

— Doskonale, idę po narzędzia...

W tej chwili drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł mały

chłopczyna. Było temu kawalerowi może dziewięć lat. Smukły, zgrabny,

ładnie, choć skromnie ubrany, oczy czarne, żywe, cera śniada, słowem,

chłopak jak malowanie. Zobaczywszy obcego, stropił się na moment, lecz

poczuwszy na sobie spojrzenie babki, oprzytomniał i szurgnął nogą,

pochylając równocześnie z dużym wdziękiem ciemną swą główkę w

kierunku gościa. Potem fyrknął ku fotelowi i nachylając się do babcinego

ucha, jął szeptać jakoweś sekrety.

— Dobrze — odparła po chwili babka. — Ale potem przyjdź tu, to

zobaczysz, jak pan będzie naprawiał zegar.

Malec poczerwieniał z uciechy.

— Ojej!!

I już go nie było.

— Czy to drugi syn państwa Niesieckich? — spytał Konarski po

wyjściu chłopca.

Page 100: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

100

— Nie, to wnuk mój po synu, Nałęcki. Syn mój zmarł w czasie

wojny. Miał iść z mężem moim w pole. W dniu wyjazdu koń go poniósł,

rozbił o bramę, biedak pół roku chorował i umarł, zostawiając mi tego

malca. Na rok przedtem jeszcze umarła na tyfus synowa moja. Sierota jest.

Chowa się teraz przy mnie.

— Jak mu na imię?

— Kazik. Tak jak dziadkowi. Po dziadku wziął imię i oczy. Jak mały

przyjdzie, niech mu się pan bliżej przyjrzy, to pan sam zobaczy, czy to nie

oczy majora.

Pan Szymon stał się w Haniewiczach częstym gościem.

Przyjeżdżał wieczorami, po ciemku, małymi saneczkami zaprzężonymi w

lichą szkapinę. Zamykali się potem w pokoju z Niesieckim, czasem na

krótko, czasem na godzin parę, po czym znikał pan Szymon równie

niepostrzeżenie, jak się zjawiał, w przepaścistych głębiach zimowej,

poleskiej nocy.

Czasem zachodził na gawędę do babci. Na gawędę i na robotę, bo

przychodził z narzędziami i zabierał się zaraz do zegara. Kończył już

reperację i teraz za zgodą pani Krystyny dorabiał staruszkowi muzykę.

— O, widzi pani? Tu za sznurek trzeba pociągnąć. Mocniej trochę.

O tak.

Jak delikatny pyłek popłynęły w ciszę babcinego pokoju drżące

dźwięki piosenki. Wtargnęły i do cichego babcinego serca, budząc w nim

niejedną uśpioną strunę, niejedną zapomnianą łzę, przygasłą radość,

niejeden zabliźniony już, zdawało się, ból.

— Śpiewaliście to pewno często na Litwie — mówi babcia

półgłosem.

— Tak. To przecież jest piosenka litewskiego powstania. Jużeśmy

ją zastali, gdyśmy po Ostrołęce ruszyli na Litwę.

— Po Ostrołęce — szepce babunia i zamyśla się głęboko.

Page 101: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

101

Reperacja była skończona, już nawet i Kazik, który za każdym

razem pilnie przy robocie asystował, dostał pozwolenie pociągnięcia za

kurantowy sznurek, a pan Szymon wciąż jeszcze narzędzi nie składał i raz

po raz do otwartego pudła zegarowego zaglądał. Trwało to tak długo, że aż

w końcu babcia spytała:

— A czemu mu to się pan tak jeszcze ciągle przygląda?

— A bo go rozgryźć nie mogę. Są tam jakieś dwie sprężynki i

listewka, które do mechanizmu nie należą. Żeby to nie był Gugenmusowski

zegar, to pomyślałbym, że jakiś partacz je tam wkręcił, sam nie wiedząc, po

co, ale w takim zegarze.... Jakaś tu jest zagadka. Trzeba by cały zegar

rozebrać i podstawę zbadać, może by się doszło, ale na to nie mam teraz

czasu. Może kiedy jeszcze, gdy tu będę, spróbuję.

Zamieć szalała od kilku godzin. Wicher wściekał się, wył, tarzał,

porywał z nieba tumany białego pyłu, ciskał je o ziemię, porywał znów z

ziemi, ciskał w niebo, szalał, dzień mrokiem gęstym zasnuwając. Chwilami

zaczajał się, kładł się zdyszany na pola i drogi olbrzymimi zaspami, by za

chwilę znów porwać się i skłębić świat w białym odmęcie.

Konarski przedzierał się z trudem z Lisowa do Haniewicz. Droga,

którą zwykle odbywał w ciągu godziny, trwała dziś już z górą dwie i jeszcze

daleko było do końca. Saneczki tonęły lub przewracały się raz po raz w

zaspach, ogłupiały koń gubił wciąż trakt. Chociaż pan Szymon nawykł w

swych wędrówkach do tłuczenia się po rozmaitych drogach, ta była

wyjątkowo ciężka, tym bardziej że mróz brał coraz tęższy, kłuł dotkliwie w

uszy i policzki, obezwładniał ruchy.

Uciszyło się nieco, gdy sanki wjechały w las, ale za to zrobiło się

niemal zupełnie ciemno.

Przestrzeń wypełnił gęsty, biały mrok. Po omacku prawie jechał

pan Szymon wąską drożyną leśną, gdy nagle zamajaczyła przed nim w

białej mgle jakaś duża, bielsza jeszcze ściana nie-ściana, góra nie-góra. Coś,

co zatarasowało drogę zupełnie. Szkapa stanęła.

Pan Szymon przetarł załzawione od mrozu i wiatru oczy.

Page 102: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

102

Czyżby zaspa? Taka wielka? I skąd by się tutaj wzięła w lesie?

Wysiadł i ruszył ku przeszkodzie. Podszedłszy na trzy kroki, ujrzał

takie same jednokonne sanki jak i jego, tak zasypane śniegiem, że nie

odcinały się zupełnie od białego tła drogi. Na sankach siedział ktoś mocno

zgarbiony, także doszczętnie śniegiem przysypany. Zaprzężony do sanek

koń, ze zwieszoną w dół głową, stał prawie po kolana w śniegu.

— Hej, jazda tam! Drogę dajcie!

Cicho. Ani podróżny,

ani koń nie dali znaku życia.

Konarski podszedł bliżej i ujął

podróżnego za ramię.

— Panie! Co pan tu

robi? Czy pan chce zamarznąć?

Cisza.

Pana Szymona

dreszcz przeszedł. Zajrzał

podróżnemu w twarz. Była

sina, pokryta lodem, na wpół

zadęta śniegiem, z wielkich

wiechci wąsów zwisały sople. Pod tymi wąsami, w środku, jakby

ciemniejsza trochę plama, śniegu nie ma, bo odtajał. Oddycha?

Konarski przychylił się bliżej. Twarzą w twarz. Podróżnemu

zabulgotało coś cicho w gardle. Konarski poczuł silny zapach wódki.

— Aha, bratku, toś ty się urżnął i teraz na mrozie dochodzisz.

Wziął go za bary i zatrząsł. Śnieg grubymi płatami jął odpadać z

głowy, z czapki, z ubrania. Wyłonił się spod śniegu kolorowy kołnierz,

błysnęła złoceniami epoleta i guziki od płaszcza.

Pan Szymon oczy przecierał, bo im uwierzyć długo nie mógł.

— Sprawnik! Jak mi Bóg miły. Sprawnik. Jeszcze tego brakowało

— mruczał do siebie — żebym ja sprawnika od śmierci uratował. On może

po mnie przyjechał. O, łajdak, spiło się zwierzę i zamarzło na mrozie.

Page 103: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

103

Mimo trzęsienia i cucenia sprawnik nie dawał znaku życia. Pan

Szymon myślał, czy by go nie zacząć nacierać śniegiem, lecz nagle spojrzał

na gęstniejący mrok, na zawieję i zaniechał tego.

— Noc idzie — szepnął sam do siebie. — Trzeba uciekać, bo i ja tu

jeszcze gotówem zostać, jak ten pijaczyna.

Podszedł do sprawnikowego konia, wziął za uzdę, poprowadził go

kilkanaście kroków. Moskal kiwał się bezwładnie w takt ruchów konia i

sanek. W miejscu, gdzie drożyna rozszerzała się nieco, zjechał na bok, po

czym wrócił do swoich sanek i ostrożnie wyminął sanki sprawnika. Stanął.

Przez mgnienie oka ważył w myśli pytanie: ratować czy zostawić?

— Sprawnik, policjant — szeptało mu coś do ucha.

— Człowiek — szeptało z drugiej strony.

Pan Szymon nie namyślał się długo. Wysiadł, wyplątał lejce ze

zgrabiałych rąk sprawnika, a przywiązawszy je do swoich sanek ruszył

znowu. Targnęły jedne sanie, pociągnęły konia, targnęły drugie, kiwnął się

mocniej sprawnik w tył, naprzód, w lewo, w prawo. Pojechali.

Nie ujechali jeszcze pięciuset kroków, gdy nagle tylne sanki

zawadziły o jakiś wykrot, rozległ się głuchy łoskot i sprawnik zwalił się w

śnieg. Konarski obejrzawszy się, dostrzegł, że sanki jadą puste. Stanął.

Znów przemknęło mu przez głowę, by zostawić zmarzniętego

pijaka jego losowi. Zawirowały złe, gniewne myśli. Za dużo fatygi dla tego

bałwana. Jego nie uratuję, a sam się w tej zawiei zagubię. Ciemno się robi.

Jeszcze go mam dźwigać. Choćbym chciał nawet, nie dam rady, bo chłop na

schwał. Trudno. Trzeba odwiązać lejce i niech się dzieje, co chce. Machnął

ręką.

Wysiadł z sanek, lecz zamiast od wiązywać lejce, ruszył ku ledwie

czerniejącemu na ziemi sprawnikowi. Sanki już były odjechały od niego

kilkanaście kroków, dowlókł więc do nich po śniegu na pół już sztywne

ciało, a potem, dźwignąwszy je z ogromnym wysiłkiem, wrzucił w głąb

pudła, tak że głowa oparła się teraz o siedzenie, a nogi sterczały wysoko w

górę.

Page 104: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

104

Teraz nie wyleci. Trzeba mi z nim prędko do Haniewicz. Diabli

nadali tę przygodę. Dojedzie żywy, będzie kłopot. Zamrze mi w drodze,

będzie jeszcze większy kłopot. I tak źle, i tak niedobrze. Diabli nadali.

Czarną już nocą dojechał pan Szymon do Haniewicz. Niesiecki

przeraził się, zobaczywszy rzekomego trupa na sankach, przeraził się

jeszcze bardziej, gdy spostrzegł, że ów rzekomy trup ma na sobie rosyjski

mundur policyjny.

— Iwanicz — rzekł przyjrzawszy mu się lepiej. — Znam go.

Sprawnik piński.

Położono sprawnika na kanapie w przedpokoju, przyniesiono

śniegu w miednicy.

Po półgodzinnym ratowaniu rozległ się cichy, przytłumiony jęk.

— No, nic mu nie będzie.

— Jemu nic, ale nam. Dokąd on jechał, jak pan myśli, panie

Szymonie?

— Kto wie, czy nie do Haniewicz. Może po mnie. To byłaby ironia

losu.

— Wie pan co? Myślę, że bezpieczniej, żeby pan stąd wyjechał.

— Ja też tak myślę. Wyjadę jeszcze dziś, tylko koń się trochę

wysapie.

— Jak to, na taki czas, na tę zawieję?

— Ano trudno. Nie pierwszyzna mi. No i nie będę tak pijany, jak

ten cymbał. Nic mi nie będzie. Ale przed wyjazdem chciałem z panem dwa

słowa zamienić...

Zmarzniętego sprawnika nacierano śniegiem w haniewickim

dworze przeszło godzinę, zanim ocucono go na dobre. Odtajał zresztą tylko

z mrozu, z wódką poszło trudniej. Żywy już, ale pijany jak bela gruchnął się

spać i spał do południa następnego dnia.

Page 105: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

105

Haniewicze znały go od dawna. Mawiano o nim, że kiedyś, kiedyś

nazywał się nie Iwanicz, tylko Iwanicki i był Polakiem, ale dziesiątki lat

służby rządowej przerobiły mu nie tylko końcówkę nazwiska, ale i duszę.

Człek nawet w gruncie niezły, jeno fantasta, nigdy nie wiadomo było, jaki u

niego wiatr wieje i z jakiej beczki z nim zaczynać. Ospowaty, z wielkim

nosem i jeszcze większymi wąsami wyglądał jak straszydło.

Kiedy go obudzono nazajutrz, nie chciał wierzyć temu, co się z nim

działo. Pamiętał, że wyjechał rano ze Smolar, że na obiad zajechał do

starego Szmula w Moniatyczach, prawda, że tam się starki napił, ale bo też

węgorz był na obiad, a ryba, wiadomo, pływać lubi. A po obiedzie wyjechał

zaraz służbowo do Lusiatyna. No, prawda, że tam u księdza był kieliszek.

Jeden czy może dwa nawet. Dobra była ta śliwowica. Spać mu się chciało,

jak wyjeżdżał, to pamięta, ale żeby aż utknąć w lesie, nie do wiary, panie

dobrodzieju, nie do wiary. — Niewozmożno. I kto to mnie stamtąd wywiózł,

zegarmistrz powiadacie?

Czkawka go męczyła.

— Zegarmistrz. Co za zegarmistrz? Czekaj no, panie Niesieckij. A

skąd on się tu wziął. A!

— Ot taki wędrowny zegarmistrz, co jeździ po dworach i zegary

reperuje. On tu do nas co rok zajeżdża.

Iwanicz zmarszczył brwi. Długo w myślach czegoś szukał.

— Zegarmistrz? A jak on się nazywa?

— Nie wiem.

— Dawać mi go tu! Prędko, dawać mi go tu.

— Ba, kiedy jego nie ma. Nie było tu żadnej roboty, to i pojechał

zaraz dalej. Jeszcze wczoraj.

Całej tej rozmowie przysłuchiwał się mały Kazik, którego ciotka

przysłała z interesem do wuja. Chłopczyna słuchał i oczy szeroko otwierał.

Nic nie rozumiał. Czemu wuj mówi, że nazwiska tego zegarmistrza nie zna.

Czyżby zapomniał? Chciał powiedzieć, że Konarski, ale nie śmiał. Albo

czemu mówi, że roboty dla zegarmistrza nie było, kiedy on przecież tyle

Page 106: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

106

czasu nad babcinym zegarem majstruje i jeszcze ma, zdaje się, majstrować.

A z wujem, co się nagadają! Nagle przypomniał sobie, z czym przyszedł i

nieśmiało pociągnął wuja za rękaw.

— Wuju!

— Czego chcesz?

— Ciocia prosi, żeby wuj na chwilę przyszedł. Po żyto przyjechali i

Onufry nie wie, które wydać.

— Przepraszam, panie naczelniku — rzekł Niesiecki — muszę na

chwilę wyjść. Zaraz wrócę.

Kazik został sam ze sprawnikiem. Trochę się bał, ale na stole

leżała szabla, taka prześliczna, srebrna szabla. I pasek złoty do niej. Boże, co

tu złota! Spojrzał spod oka na oficera, ale ten nie patrzył wcale w jego

stronę. Kazik podszedł nieśmiało do stołu, niepewnie dotknął szabli. Raz,

drugi, trzeci. Trącona silniej szabla stuknęła. Ocknął się sprawnik, spojrzał,

zobaczył malca. W oczach mignął mu jakiś niemiły błysk.

— Pójdź no tu, chłopcze, bliżej — rzekł.

W Kaziku zamarło wszystko ze strachu. Dusza uciekła mu w pięty,

a te pięty takie ciężkie. Z trudem przeszedł trzy czy cztery kroki.

— Jak ci na imię? — spytał sprawnik. Spod nastroszonych,

groźnych wąsów płynął wcale miły, ośmielający głos.

— Ka... Kazik — wyjąkał z wielkim trudem.

— Podoba ci się szabla?

— Aha — więcej mruknięte i kiwnięte, niż powiedziane.

— Chciałbyś mieć taką?

— Aha — chłopczynie zaświeciły oczy.

— A cóż byś z nią robił?

— W wojsko bym się bawił — palnął ośmielony już chłopiec na

cały głos. — Ja mam i karabin, i armatę, tylko że małe.

Page 107: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

107

— A i z kimże byś się bawił?

— Z chłopakami. Z Olkiem, z Hryciem. Czasem chłopcy z Werby

przyjadą.

— Ty lubisz, jak kto przyjeżdża?

— O lubię. Ale teraz w zimie to nikt nie przyjeżdża. Jeden pan

Konarski zagląda.

— Kto taki?

— Pan Konarski?

— Kto to jest?

— Zegarmistrz.

— A skądże ty wiesz, że on się tak nazywa?

— Nieraz słyszałem, jak o nim babcia tak mówiła, a i wujostwo

także.

— To on nie pierwszy raz wczoraj był?

— On, pierwszy raz?! Ależ nie ma tygodnia, żeby go tu nie było.

Czasem i dwa, i trzy razy w tygodniu.

— I ciągle zegary naprawia?

— Nie, nie zawsze. Najczęściej się z wujem zamkną i radzą całymi

godzinami. Ale tam mnie nie puszczają. Daleko wolę, jak przyjdzie do babci i

nad zegarem majstruje. Bo mi wtedy wolno u babci siedzieć i patrzeć, jak on

zegar naprawia i słuchać, jak mówi.

— A cóż on takiego mówi?

— Och, proszę pana, jak on ślicznie mówił. O Polsce mówił, o

żołnierzach, o wojnach. Bo sam był żołnierzem. Tak to opowiada, jakby na

to wczoraj patrzył. Ach, żeby to panowie się zjechali kiedy. On by i panu

naopowiadał.

Iwanicz uśmiechnął się jakoś dziwnie. Ni to gorzko, ni to

jadowicie.

Page 108: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

108

— Mnie by pewno nie opowiedział.

— Dlaczego? On taki dobry. Dla wszystkich bez różnicy. I dla pana

był dobry. Ciocia mówiła wczoraj, że gdyby nie on, to by pan zamarzł w

lesie. Sam widziałem, jak pana wczoraj z sanek dźwigał.

— Widziałeś, jak mnie dźwigał?

— Ojej, takeśmy się bali. I ciocia też się bała. Myśleliśmy wszyscy,

że nieżywego niosą. Taki pan był siny. Rety!

— Więc powiadasz, chłopcze, że to on mnie uratował? Konarski,

powiadasz. Patrzajże. Dziwnie się plecie na tym Bożym świecie.

Iwanicz zamyślił się głęboko. Kazik nie śmiał się odezwać,

siedzieli więc przez chwilę cicho, gdy do pokoju wszedł Niesiecki, wołając

od progu tubalnym głosem.

— Panie komisarzu, obiad na stole! Starka stygnie. Prosimy.

Sprawnik ruszył ociężałym krokiem do stołowego pokoju.

W godzinę później sadzał go Niesiecki do sanek. Kiedy sanki

skręciły za bramę, Niesiecki odetchnął z ulgą. O zegarmistrzu nie było

mowy. Zapomniał o nim sprawnik, czy jak?

Dopiero na drugi dzień wygadał się Kazik, że z komisarzem

rozmawiał. Ciotka przyłapała go, gdy w kuchni szeroko o tej rozmowie

rozprawiał. Schwyciła chłopca za rękę, zaprowadziła do pokoju i tam,

posadziwszy na krześle, kazała sobie opowiedzieć, jak było.

W miarę, jak chłopiec mówił, pani Annie oczy robiły się coraz

większe z przerażenia. W pewnej chwili desperackim głosem spytała:

— Jak to, i powiedziałeś mu, że się nazywa Konarski?

— No tak, ciociu. Przecież wszyscyście go tak nazywali, i wuj, i

ciocia, i babcia. A dlaczego ja mu tego miałem nie mówić?

Pani Anna wstała i ująwszy się rękoma za głowę, zaczęła chodzić

po pokoju, powtarzając na pół przytomnie:

Page 109: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

109

— Jezus! Maryja! Dziecko, coś ty zrobił? Boże, co to będzie? Co to

będzie?

Kazik jeszcze nic nie rozumiał, ale zmiarkował już, że się coś

strasznego stało i że on tu coś zawinił.

— Ależ ciociu, ja nic nie kłamałem. Niech mi ciocia wierzy. Ja tylko

prawdę...

Ciotka nic nie odpowiedziała, chodziła po pokoju z załamanymi

rękami i powtarzała głucho:

— Co to będzie? Co to będzie?

Kazik biegał za nią, czepiając się jej za spódnicę, i pytał na pół z

płaczem.

— Co będzie, ciociu? Co ja takiego zrobiłem? Co się stało?

Ciocia milczała. W pewnej chwili wybiegła z pokoju. Dziecko

uderzyło w głośny lament.

Minął dzień jeden, drugi, trzeci, minął wreszcie spokojnie tydzień

cały i z wolna groza, jaka zapanowała w Haniewiczach po rozmowie pani

Anny z Kazikiem, zaczęła przycichać.

Malec odchorował to swoje przejście. Pani Anna powiedziała mu

w końcu, jakie mogą być skutki jego gadulstwa, ale choć powiedziała mu to

ostrożnie, łagodnie, z matczyną niemal wyrozumiałością, chłopczyna

zryczał się tak, że go przez dłuższy czas uspokoić nie mogli.

— Ja nie wiedziałem — szlochało biedactwo. — Nie wiedziałem.

Nie chciałem. Ja pana Konarskiego kocham. I ja go wydałem. Teraz się już

nikt ze mną bawić nie zechce, mówić nie będzie chciał. Wydałem! Wydałem!

Uspokajały go, jak mogły, i ciotka, i babka, a on ciągle w kółko

swoje.

Niesiecki po parę razy na dzień wychodził za ogród pod wielki

narożny kasztan, by wyjrzeć daleko na drogi, którymi mogli przyjechać

Page 110: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

110

nieproszeni goście, wieczorami nasłuchiwał, czy nie usłyszy szczęku broni

w przedpokoju. Drogi były puste, białe, wieczory ciche.

Któregoś wieczoru rzekł do żony:

— To dziś dwa tygodnie, Hanuś, jak on tu był.

— Tak, kochanie. Dziś dwa tygodnie.

— No i jakoś nic.

— Ano, Bogu dzięki, nic.

— Rozumiesz co z tego? Bo ja nic. Przecież dla Iwanicza to była

gratka, jaka mu się druga może w życiu nie zdarzyć. Ho! ho! Konarskiego

złapać. Przecież za nim się policja w trzech guberniach rozbija. Ordery by

miał, awanse w służbie. Powinien był zaraz po świeżych śladach gonić. A on

nic. Jakby nic nie wiedział. Mnie się od razu wtedy dziwne wydało, że on

przed wyjazdem o zegarmistrzu nie napomknął, o którego się przedtem tak

dopytywał, a on już wtedy wszystko wiedział, co mu było potrzebne. Ale

czemu z tego użytku nie zrobił?

— Może go sumienie ruszyło, że mu pan Szymon życie uratował.

— Hm, i to możliwe. Ale to na Iwanicza nie patrzy. Dawny

Iwanicki może by tak zrobił, ale nie Iwanicz. To dziś jest stary łajdaczyna.

Pije, łapówki bierze, czasem nawet podobno je wymusza, gdy mu ich płacić

nie chcą, w karty gra całymi nocami. Nie, to na niego nie patrzy.

— Może się w nim stary Iwanicki odezwał.

— Hm, może.

Page 111: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

111

Rozdział X

W POŁUDNIE I O PÓŁNOCY

Wiosna szła. Nad rowem na łące, z której nie spłynęły jeszcze

resztki wód, wysunął nieśmiało swój żółty dziobek pąk kaczeńca.

Wygramolił się sam z gęstwiny młodych listków i jął z kolei łuskać z

zielonej łupiny jeden złoty płatek, potem drugi, trzeci, czwarty, piąty. Kiedy

dorachował się piątego, otrząsnął się z lekka, po czym rozchyliwszy stulone

dotąd jeszcze płatki ku słońcu, jął pić to złote słoneczne szczęście, pić, pić

do zawrotu głowy, do utraty tchu. Hej!

Wiosna szła. Na lipie koło krzyża zebrały się na wiec wróble z

całego miasteczka. Tłok, ścisk, gwałt, rwetes. Szara łobuzeria rozprawia,

śmieje się, skacze, cieszy, umizga, krzyczy, kłóci, popycha, śpiewa; chór

głosów miesza się ze złotą ulewą -promieni słonecznych w jedną wspaniałą

pieśń życia, młodości i wiosny. Hej!

Wiosna szła. Wyjechał chłop z pługiem w pole. Przeżegnał się,

nastawił grządziel i śmignął batem szkapinę. Błyszczący jak srebro lemiesz

z leciutkim chrzęstem zanurzył się w skrzepłą, jakby zastygłą skorupę

ugoru i pruł kaprawą, pokrytą strupami kretowisk i bliznami zeszłorocznej

zapomnianej już orki ziemię. Za pługiem rosła grzęda czarnej, wypoczętej,

pachnącej spragnionej słońca i ziarna roli. Z wolna, poważnie kroczyły po

niej wrony, z wysoka, z góry dzwonił szary włodarz ziemi polskiej —

skowronek. Hej!

Drogi obsychały z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Nie darmo

ludzie mówią: na jesieni kwarta wody, garniec błota, a na wiosnę — garniec

wody, kwarta błota. Obeschły wreszcie nawet i na Polesiu i zaroiły się

wozami, wózkami i bryczkami, bo po całych tygodniach roztopów każdy

miał czy to ochotę, czy potrzebę wyjrzeć na świat.

Szczególnie rojno było na drogach wiodących do Lisowa. Pan

Rodziewicz założył tam był w zimie fabrykę bryczek — i dziwna rzecz —

nie minęło jeszcze i parę miesięcy od założenia tej fabryki, a już zwiedzieli

się o niej ludzie z całego Wołynia, ba, i z Ukrainy nawet, zaczęli zjeżdżać do

zapadłej poleskiej wioszczyny. Wprawdzie kto by się uważniej

Page 112: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

112

przyjeżdżającym przyjrzał, spostrzegłby może, że niejeden, choć aż spod

Baru albo Berdyczowa przyjechał, nie o bryczkę pytał, jeno do dworu szedł i

tam się z domownikami na godziny całe zamykał, a potem co rychlej z

papierami jakimiś prosto się ku swojej własnej bryce wymykał i nie

zwlekając, w świat jechał.

Czasem w swój, czasem w

obcy.

Ale niechby się kto, a

zwłaszcza urzędowa jaka figu-

ra, spytał takiego wędrowca,

gdzie był, to zaraz o lisow-

skich bryczkach rozpowiadać

zaczynał, pod niebo je wy-

nosząc, jako że równie

zgrabnych dawno nie widział.

Bywało, że przed

lisowski dworek zjeżdżało i

kilkanaście naraz pojazdów.

Przez nie domknięte drzwi lub

okno wymykały się wtedy

czasem odgłosy rozpraw go-

rących,- czasem popłynęła długo w sercu tajona skarga, czasem buchnął

gniewny okrzyk buntu.

Leciały słowa zapalające w duszach ukryte, zapomniane albo i

zgoła nie znane ognie. Tajały dusze ludzkie u tego cichego ołtarzyka Polski

Niepodległej i Miłości Człowieka. Kruszyli się tu grzesznicy, którzy przed

tym Majestatem zgrzeszyli obojętnością, zapomnieniem czy może nawet

jawną zdradą. Jak soki w młodym dębie na wiosnę, zaczynały krążyć w nich

utajone tęsknoty i nadzieje. Nową, świeżą, radosną krwią polską jęły

pulsować schorzałe, wystygłe serca.

Pan Szymon Konarski dwoił się i troił. Po staremu tygodniami

zapadał w bagna poleskie, by wypłynąć później, zdawałoby się, w kilku

odległych miejscach naraz. Po staremu też cuda czynił. Wystarczyła czasem

jedna rozmowa, by z zażartego wroga zrobić oddanego sobie i sprawie

człowieka, by najzimniejszego rozgrzać, by najbardziej upartego przekonać.

Page 113: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

113

A tym zimnym i upartym mówił nie tylko o tym, że Polskę trzeba od-

budować i że będzie odbudowana, ale także i o tym, że ta Polska musi

oprzeć się na ludzie, na prostym ludzie, że więc czekają ich, tych zimnych i

upartych, bardzo ciężkie na rzecz tego ludu ofiary materialne, że tedy

trzeba będzie tej Polsce dać nie tylko krew, ale i znaczną część majątku. I

mimo że mówił rzeczy ciężkie, trudne i niemiłe dla ucha, mimo że za jedną

taką rozmowę — gdyby się o niej dowiedziały władze — czekała obu, nie

tylko tego, który mówił, ale i tego, który słuchał, zsyłka na Sybir, mimo to

wszystko liczba nawróconych rosła z miesiąca na miesiąc i pożar serc ludz-

kich szerzył się coraz dalej.

Stowarzyszenie Ludu Polskiego stawało się potęgą.

W Haniewiczach był pan Szymon teraz rzadkim stosunkowo

gościem. Po epizodzie z Iwaniczem nie pokazał się tam bodaj ze dwa

miesiące. O rozmowie Kazika z Iwaniczem dowiedział się od Niesieckiego, z

którym spotkali się gdzieś w okolicy. Pan Szymon przeraził się zrazu

bardzo, nie tyle o siebie, ile o haniewickich gospodarzy, i nie mógł wyjść z

podziwu, że Haniewicze dotąd nie miały u siebie rewizji.

— Czyżby tego opoja sumienie ruszyło? — myślał.

Ale tym bardziej postanowił nie zaglądać tam na razie.

Dopiero w początkach lata, kiedy już wszelkie obawy związane z

niefortunnym zeznaniem Kazia ucichły, zajechała kiedyś przed haniewicki

dworek duszegubka, zaprzężona w znaną już tam wszystkim dobrze

kasztankę.

Radość była ogromna w całym dworze.

Kazik uciekł do ogrodu, gdy się dowiedział, kto przyjechał, ale pan

Szymon poszedł za nim, wykopał go spłakanego gdzieś spod krzaków i

przyprowadził do domu. Tu wziąwszy chłopca na kolana, odbył z nim długą,

serdeczną rozmowę, po której Kazikowe serduszko zaprzysięgło

kochanemu panu Szymonowi wierność do śmierci i po śmierci.

Pod koniec rozmowy przypomniał Kazik panu Szymonowi

obietnicę zbadania zagadki w babcinym zegarze.

Page 114: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

114

— Wiem, wiem, kochanie, pamiętam, ale dziś nie mam zupełnie

czasu, przyjadę może w przyszłym tygodniu, to wtedy zabierzemy się we

dwóch do roboty i pociągniemy staruszka za język. Musi nam powiedzieć,

czy i jaką to on tajemnicę kryje.

Minęło jednak kilka bytności pana Szymona w Haniewiczach, a

zegar stał nietknięty na swej komodzie pod oknem. Konarski tak się

spieszył za każdym razem, tyle miał rzeczy do omówienia z panem

Niesieckim, że na zegar brakło zawsze czasu.

Kiedyś, wbrew zwyczajowi, przyjechał nie wieczorem, ale przed

południem. Nieswój był, niespokojny. Niesieckiego nie było, bo pojechał w

sąsiedztwo konie oglądać. Strapiony tą nowiną zaszedł pan Szymon do pani

Nałęckiej.

— Nie zastał pan Adasia — rzekła pani Krystyna, przywitawszy

się z gościem.

— A tak, proszę pani. I bardzo mi to nie na rękę. Będę musiał,

zdaje się, znów zniknąć, a nikomu z takim spokojem nie powierzyłbym

moich spraw na ten czas, jak panu Adamowi. Chciałem to dziś właśnie

załatwić.

— A dlaczego miałby pan znikać stąd?

— Bo mi bardzo policja po piętach deptać zaczyna. A gdzie to

Kazik?

— Przed chwilą widziałam go w ogrodzie. Czemu pan pyta?

— Bo mu obiecałem, że gdy będę miał chwilę czasu, to do zegara

się wezmę. A dziś, nolens volens, mam czas.

Nagle drzwi otworzyły się i do pokoju wpadł Kazik. Zobaczywszy

gościa, z radosnym piskiem rzucił mu się na szyję.

Po chwili niósł już pan Szymon zegar na warsztat, jak nazywał

Kazik duży, czarny stół babci.

By go przenieść, musiał Konarski silnie chwycić zegar w ręce i oto

niosąc, miał przez chwilę wrażenie, że dolna listewka w środku podstawy

ustępuje w jednym miejscu pod naciskiem palca, jakby była obluźniona.

Page 115: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

115

— Czyżby kto majstrował przy tym zegarze? — pomyślał,

stawiając ostrożnie staruszka na stole.

Zegar delikatnie przeniesiony nie przestał iść. Konarski jak

doktor, wsłuchał się w tętno zegarowych szmerów. Nic, wszystko w

porządku, żaden obcy szelest nie wkradł się do mechanizmu,

oddychającego po staremu, równym, miarowym tchnieniem.

Pan Szymon poszukał wzrokiem miejsca, które mu się wydało

obluźnione. Żadnych śladów zewnętrznie dostrzec nie mógł. Poszukał

palcem. Nie ustępuje. A jednak przed chwilą... Ujął znów zegar tak, jak go

trzymał przy przenoszeniu. Puszcza. — Aha, to tu trzeba nacisnąć. Chyba w

takim razie i tutaj także. Puszcza. Ejże! Czyżby jakaś tajemnica?

— Wiesz, Kazik. Mamy już coś, mamy.

— Co? Gdzie? — skoczył Kazik ku niemu z roziskrzonymi oczyma.

— Patrz. Zupełnie przypadkiem odkryłem, że ta listewka, patrz, tu

na dole przy podstawie rusza się. Gdy tu nacisnąć i tu, o patrz, ustępuje, a

gdy zwolnić, wraca na miejsce. Czekaj, ja nacisnę, a ty spróbuj, może się ją

da wyciągnąć. Tylko nie siłą, Kazik, nie siłą, bo urwiesz. O tak, powoli.

— Babciu, babciu! Zegar ma skrytkę, zegar ma skrytkę! —

krzyczał Kazik.

Babci nie było w pokoju. Pan Szymon próbował uspokoić malca,

ale i sam był zaciekawiony ogromnie.

— Czekaj no! Pokaż tę listewkę, tu na tej stronie jest jakiś napis.

Co tu napisane?

Przechyleni nad stołem odczytywali chciwie wyblakłe nieco litery.

W po-łu-dnie i o pół-no-cy ies-tem zawsze w Two-jey m...

sylabizował z wolna Kazik i urwał, gdyż ostatnie litery były prawie zupełnie

nieczytelne.

Ostatniego słowa nie mogę przeczytać.

Page 116: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

116

— Mocy — rzekł pan Szymon. — Na pewno: mocy, ,,c" wyraźne, tu

„y", tylko „o" wyblakło zupełnie. I do rymu i do sensu. Zresztą nie

zmieściłoby się tu więcej niż trzy litery.

— Tak, ale co to znaczy?

— Nie wiem. Zobaczymy.

Nagle coś z cicha zachrzęściło w zegarze. Obaj zegarmistrze duży i

mały drgnęli. Co to będzie?

Nic, tylko zegar jął bić. Donośne uderzenia rozlegały się raz po raz.

— Południe bije — rzekł Kazik jakimś nieswoim, zdławionym

głosem.

W południe i o północy iestem zawsze w Twoiey mocy — powtarzał,

akcentując słowo „południe" pan Szymon także trochę zmienionym głosem.

Znać było, że odkrycie napisu zrobiło i na nim wrażenie.

Obaj rachowali uderzenia zegara. Trzy... cztery... pięć.

Obu, nie wiadomo skąd, czepiła się myśl, że za chwilę, po wybiciu

godziny dwunastej stanie się coś z zegarem, spadnie zasłona, kryjąca resztę

jego tajemnicy. Sześć... siedem... osiem.

— Dziewięć... dziesięć... Osobliwy zegar... Jedenaście.

— Dwanaście! — wykrzyknęli obaj równocześnie. Męcząca chwila

oczekiwania na coś niewiadomego, co ma przyjść. Mija sekunda jedna,

druga...

Nic, cisza. Słychać jeno rytmiczny oddech zegara. Z uczuciem

zawodu ocknęli się wreszcie.

— Ha, skoro zegar sam nic powiedzieć nie chce, musimy mu

dopomóc — rzekł pan Szymon, biorąc narzędzia w ręce.

W tej chwili weszła do pokoju pani Krystyna. Kazik rzucił się ku

niej.

— Babciu, babciu! — krzyczał. — Zegar ma jakąś tajemnicę! Niech

babcia patrzy, jaki tu jest napis na tej listewce. Ja babci przeczytam. W

Page 117: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

117

południe i o północy iestem zawsze w Twoiey mocy. Jak babcia myśli, co by to

mogło znaczyć? Czy babcia znała ten napis, wiedziała co o nim?

— Nie, kochanie, nic nie wiedziałam. Pierwszy raz o tym słyszę. To

rzeczywiście dziwne.

Przyglądali się teraz oboje z zaciekawieniem, jak pan Szymon

zabierał się do majsterki. W pewnej chwili rozległ się turkot.

— Wyjrzyj no, Kazik, ktoś przyjechał.

Kazik skoczył do okna, a po chwili zameldował zbolałym głosem.

— Wuj przyjechał. To już pewno znów zegar pójdzie w kąt i kto

tam wie, kiedy my wreszcie tę tajemnicę z zegara wydobędziemy.

W sąsiednim pokoju rozległy się spieszne kroki i odgłosy

rozmowy.

— Gdzie jest? Gdzie jest? — huczał pan Niesiecki, a w głosie jego

brzmiał wyraźnie niepokój.

— Chyba u mamusi przy zegarze — słychać było odpowiedź pani

Anny.

Jak burza wpadli państwo Niesieccy do pokoju pani Krystyny,

gdzie wszyscy troje odwrócili się od zegara i wlepili oczy we wchodzących.

— Co się stało?

Niesiecki dopadł pana Szymona i jął mówić złamanym przez

wzruszenie głosem.

— Ani chwili do stracenia. Niech pan zaraz ucieka. Za pół godziny,

ba! może za kwadrans będzie tu żandarmeria. Szukają pana. Spotkałem

Iwanicza w lesie, jak jechał do wsi po sołtysa. On mnie ostrzegł.

Pan Szymon mrugnął porozumiewawczo ku pani Krystynie.

— A co, nie mówiłem! Nie przypuszczałem tylko, że to tak prędko

pójdzie. Fatalnie się składa. Miałem się z panem rozmówić. Jadę. Kasztanka

zaprzężona, za kwadrans już będę daleko. Od której strony oni jadą?

— Od Werby.

Page 118: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

118

— No, to znaczy, że trzeba jechać w stronę Lisowa. Jeszcze czas.

Chybaby obława była. Dom macie czysty?

— Czysty. Mogą rewizję robić przez trzy dni, nic nie znajdą.

Niechże pan już jedzie.

— Dobrze, jadę zaraz. Ale, że to Iwanicz powiedział...

— A powiedział. Ruszyło go sumienie. Powiedział mi tak:

Rachunek płacę za tamto w lesie. Tylko niech Konarski pamięta. Do razu

sztuka.

— Tak powiedział?

— Tak. Porządnie się spisał. Bo i nagrodę mu przez to diabli wzięli

i awans pewno. No i ryzykuje. Niech by się o tym ostrzeżeniu dowiedzieli,

pojechałby daleko. No, jedzie pan?

Konarski żegnał się z panią Krystyną.

W pół godziny później sprawdziła się zapowiedź Iwanicza. Cichy

haniewicki dworek rozdzwonił się złowrogim brzękiem żandarmskich

szabli i ostróg.

Pan Szymon był już daleko, daleko...

Daleko… daleko pojechał i nigdy już nie powrócił10

10

przyp. Jawa48 na podstawie słuchowiska radiowego z lat 50.

Page 119: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

119

Rozdział XI

SALWA NA POHULANCE

Pogodnie wyjrzało słońce nad Wilnem rankiem dnia 27 lutego

1839. Wyjrzało zza białych jeszcze wzgórz Zarzecza, sypnęło garść

promieni na górę Zamkową, zapaliło drugą łunę na Trzykrzyskiej, a potem

jęło zatapiać złotą ulewą całe miasto, śpiące jeszcze w siwej mgle rannego

przymrozka. Mróz, że to był koniec lutego, nie tak już śmiało skakał słońcu

do oczu. Tu i ówdzie malował jeszcze na szybach jakieś esy floresy, ścinał

wodę w rynsztokach, ale w ogóle zły był, krył się po kątach i wciąż węszył

jakieś niemiłe przedwiosenne zapachy.

Luda na ulice wyległo moc. Czyżby do tego słonka, co tak świeci

dziś bez opamiętania, czy do tej wiosny, co jej jeszcze nie ma, jeno ją serca

ludzkie zgadują?

Toć dziś żadne święto. Święty Kaziuk, patron Litwy i litewskiego

przedwiośnia, dopiero za tydzień. Skądże więc te tłumy? Czarno na

Pohulance, czarno na wiodących ku niej ulicach. Mocny Boże! I przecisnąć

się trudno. Tłumy a tłumy. Tylko środkiem jeszcze miejsca trochę zostało,

ale tam znów pojazd za pojazdem, jadą eleganckie karety, powozy i kocze,

jadą podjezdki, bryczki i bryczuszki, taradajki i kałamaszki, a i wasąg prosty

się zdarzy. Jadą i jadą jak na ten odpust. Tak rano?

Co u Boga Ojca? Co się takiego stało? Gdzie ten cały naród wali? Po

co?

Wyszedł właśnie z bramy przy ulicy Trockiej pan Hieronim

Pociejko, zamożny mieszczanin ze Święcian. Późnym wieczorem przyjechał

był wczoraj do Wilna po towary do swego sklepu. Wychodzi z gospody,

patrzy na tłumy, nic nie rozumie, oczy szeroko otwiera, do pierwszej

gromadki podchodzi i uchyliwszy grzecznie bobrowej czapki, pyta:

— Darujcie, kochanieńki. Ja dziś do Wilna przyjechawszy. Co się

to, panie dobrodzieju, święci, że tyle luda na ulicy? Przecież dziś nie święto.

— To waść nic o Konarskim nie wiesz?

Page 120: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

120

— Co mam wiedzieć. Słyszawszy ja, że on w więzieniu siedzi.

— Taż jego dziś tracić mają.

— Jego tracić! Jezusie Nazareński? Gdzie?

— Na Pohulance.

— Kiedy?

— Dziś o wpół do jedenastej. Za godzinę.

— Jezu! Jezu! Samego?

— Samego.

— A Rodziewicz? Nie wiecie, panowie? Rodziewicz. Razem ich

wzięli. To krewny mojej żony.

— Rodziewicz? W katorgę na wieczne czasy.

— Matko Ostrobramska! W katorgę!

Pan Hieronim zapomniał o sprawunkach, jakie miał zrobić, i

popłynął wraz z tłumem.

Na Pohulance lud zwartą falą naciskał na groźny, głęboki, złamany

w podkowę wał żołnierski. Oparty końcami owej podkowy o zamykającą

cały plac wysoką, piaszczystą wydmę, milczący, pewny siebie, pełen

drzemiącej, utajonej w bezwładzie, zwierzęcej siły, pogardliwie spoglądał

ów kordon na otaczającą go ciżbę niewolników.

Objęty ramionami podkowy podługowaty placyk był jeszcze

pusty. W jednym jego końcu złociła się w słońcu barwna garść szarż

wojskowych i policyjnych, w drugim, pod ową wydmą, sterczał wbity w

ziemię słup drewniany i czerniał na śniegu wykopany głęboki dół.

Otaczający podkowę tłum gęstniał wciąż. Stronami, gdzie było

jeszcze nieco miejsca, przelewała się czar na masa, kłębiła się, wrzała. Przy

kordonie zastygła już, znieruchomiała, rzekłbyś, zrosła się w jedną, żywą

ścianę ludzkich piersi, głów i serc. Unosił się nad nią cichy rozgwar

Page 121: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

121

przyciszonych rozmów, cichy jak szept modlitw w przepełnionym ludźmi

kościele.

Nagle tłum drgnął i zamilkł. W głęboką ciszę mroźnego zimowego

poranka wdarł się ostry warkot bębnów, wypełnił huczącą kaskadą

przestrzeń, odbił się od okolicznych domów, spotężniał i zagłuszył

wszystko. Wszystkie głowy zwróciły się w kierunku nadpływającego

potoku dźwięków. Od miasta szedł w ordynku wojskowym oddział

doboszów. Było ich ze trzydziestu z olbrzymim kapelmistrzem na czele. Za

nimi oficer i pluton żołnierzy. Grzmiący ten potok zbliżył się, przepłynął

przez tłum. Otworzył się przed nim i zamknął za nim kordon. Bębny ucięły

od razu. Tylko resztki warkotu tułały się jeszcze przez chwilę echem ponad

ścianami sąsiednich domostw.

W tym gęstym, czarnym tłumie była i pani Krystyna Nałęcka. Obie

z córką bawiły już w Wilnie od kilku miesięcy, by próbować ratowania

swych bliskich, bo i pan Adam Niesiecki, i Jurek byli zamieszani w proces,

jaki wytyczono „konarszczykom".

Pani Krystyna posunęła się bardzo. Za dużo było wrażeń w ciągu

ostatnich dwóch lat, a zwłaszcza w ciągu ostatniego roku, od czasu, gdy jak

grom z jasnego nieba, spadła na Haniewicze wiadomość, że pana Szymona

aresztowano w Wilnie razem z Rodziewiczem. Co będzie z nimi, co będzie

ze Stowarzyszeniem, które pani Krystyna, pod wpływem złotej wymowy i

złotego serca pana Szymona, zdążyła już nie tylko poznać, ale i pokochać

całą duszą? Zaczną się śledztwa, dochodzenia. Męczyć ich pewno będą. O

Konarskiego dziwnie jakoś była spokojna. Ten się nie ugnie, nie wyda. Ale

Rodziewicz?... Znała go trochę, wiedziała, że człowiek był zacny i sprawie

oddany, ale miękki. Boże! Co to będzie, co to będzie? I co robić? Adaś, Jurek,

Haniewicze. Mniejsza już nawet o Haniewicze, ale oni.

Ileż setek razy zadawała sobie pani Krystyna te pytania, by nigdy

w skołatanej głowie nie znaleźć na nie odpowiedzi.

Na pierwsze: co będzie? rzeczywistość zaczęła dawać odpowiedzi.

Tego aresztowali, tamtego aresztowali. Coraz bliżej, coraz częściej.

Tym szybciej zawirowało w głowie drugie: co robić?

Page 122: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

122

Uciekać?

Pan Adam słuchać o tym nie chciał. Wystarczały mu listy brata,

które od czasu do czasu ukradkiem odbierał. Wiedział z nich, jaką

straszliwą męką jest dla tych ludzi tułaczka, z dala od kraju, od rodzin, od

wszystkiego, co sercu bliskie.

— A jeśli was wywiozą na... na... to będzie lepiej? — próbowała ze

ściśniętym sercem oponować pani Krystyna, sama zresztą bez wiary w to,

co mówi. Słowo „Sybir" nie mogło jej przejść przez gardło.

— Ha, z dwojga złego, kto wie, czy to nie lepsze — upierał się

Niesiecki. — Zresztą może się jakoś uda. Trzeba się bronić. Nic u mnie nie

znaleźli i niczego mi nie dowiodą. Wtedy, pamięta mama, po wojnie, gorzej

było, a jednak wyszliśmy cało. Co prawda, głównie dzięki mamie i Hance.

Wyście obie cuda robiły. A teraz uciec, to od razu przyznać się do

wszystkiego.

Czekali gromu z dnia na dzień. Wreszcie uderzył. W letni skwarny

odwieczerz przyszli, przetrząsnęli cały dom — i zabrali — obu.

W parę dni później wyjechały z córką za nimi do Wilna. Pół roku

temu. Pół roku minęło od tych strasznych dni i dzisiaj oto — pan Szymon.

Boże! Boże!

Pani Krystyna mocniej oparła się na ramieniu córki i zębami

przygryzła chustkę, żeby się nie rozpłakać przy ludziach na ulicy.

Po bezradnym, czarnym, niemym tłumie przeleciał nagle jak

podmuch wiatru ściszony szept.

— Jadą! Jadą!

Zakołysała się ciżba ludzka. Zabiły serca, obróciły się twarze

blade, wylękłe.

— Gdzie? Gdzie?

Daleko, daleko w dole, w czarnej rzece ludzkiej zamigotały iskierki

bagnetów. To konwój. Za nim odrobina pustego miejsca i sanie parokonne

wieńcem żandarmów otoczone, a na nich dwie drobne figurki. Potem znów

szarawa plama ulicznego śniegu i znów wojsko.

Page 123: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

123

Głuchy szloch targnął piersią tłumu. Wezbrana fala bólu przelewa

się przez brzegi. Płaczą ludziska, łzy toczą się jak groch na zmarzły śnieg.

Ten po kryjomu rękawem oczy ociera, tam pod murem szara, w nędzną

chuścinę okryta dziewczyna łka na cały głos.

Zbudził się w zaułkach miasta wiatr, zaskrzypiał gdzieś na dachu

chorągiewką, zaskowyczał zardzewiałą, ciśniętą na śmietnisko, blachą.

Powiał po twarzach lodowatym tchnieniem, aż ludziom się wydało, że to tak

śmiercią powiało od owego straszliwego orszaku tam na dole.

A orszak coraz bliżej, bliżej. Widać już, jak przedni oddział wojska

pruje z wysiłkiem zwartą ciżbę ludzką, torując drogę jadącym za nim

saniom, widać coraz wyraźniej sylwetkę skazańca i siedzącego obok niego

duchownego.

Pani Krystyna nie dotarła na plac. Nie miała sił. Przywarła do

jakiejś bramy i oparłszy się o silne Hanczyne ramię, chłodziła rozpaloną

mimo mrozu twarz o chłodny kamień odrzwi.

Ponury korowód nadciągał. Oto już przejechał żandarm konny,

pokrzykujący ostro na tłum, by się rozstępował przed wojskiem, już słychać

miarowy krok pieszego oddziału.

Przepłynęła ława bagnetów. Chwila przerwy i oto sanki.

Cisza. Przerażająca, kamienna, martwa cisza, zmącona tylko

skrzypieniem sani na śniegu i niespokojnym tupotem koni żandarmskich.

Spoza granatowych mundurów miga twarz jasna, spokojna, zalana

słońcem.

Na sobie miał pan Szymon szary, spłowiały kożuszek, na głowie

niebieską włóczkową czapeczkę — robota i dar narzeczonej, panny Emilii

Michalskiej.

A spod czapeczki patrzyły na świat oczy. Dziwne oczy. Gdzie padło

ich spojrzenie, tam podnosiły się z niemocy, krzepły i tężały dusze ludzkie,

tam znikał lęk, tam zaciskały się pięści i rodziła się moc i wytrwanie, i

wierność dla tej umiłowanej, biednej, zmrożonej niewolą ziemi.

Page 124: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

124

I taka była siła w owym spojrzeniu szarego więźnia, że ludzie ze

zdumieniem spoglądali to na siebie, to na niego i własnym oczom nie

wierzyli, bo im się nagle wydało, że wyrasta on ponad ludzką miarę i że

nadludzką włada siłą.

Ten i ów myślał: Jako że? Taż on na śmierć jedzie, biedaczyna, a

nie tylko pokrzepienia zda się nie potrzebować, ale jeszcze sam wszystkich

dokoła podnosi i krzepi. Co to jest? Panno Ostrobramska, czy zaś nie święty

aby? W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego...

Żegnali się ludziska raz po raz, jeden przez drugiego. Wiatr suszył

łzy w oczach i zwiewał z serc resztę lęku i trwogi. Jeno ból w nich został, ale

i dziwna z bólu tego płynąca, nieznana moc.

A on jechał i patrzył dokoła.

Sanki posuwały się z wolna. Droga szła ku górze.

W pewnej chwili spojrzenie jego padło na bramę, w której stała

pani Krystyna z córką.

Page 125: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

125

Poznał. Z niewypowiedzianym wdziękiem skinął głową. Na usta

spłynął mu uśmiech cichy, prosty, serdeczny. Jak uśmiech dziecka. Może i

pomyślał o matce, o swej biednej matce, którą Moskale przed trzema

dniami siłą wywieźli z Wilna, choć tarzała się i na klęczkach błagała, by jej

wolno było być obecną przy traceniu syna.

Patrzy jeszcze. Ale już inaczej. Już znów ta powaga w oczach, ten

jasny, stalowy, radosny spokój.

Pani Krystyna zdusiła szloch, który jej się do gardła cisnął. Nie. W

takiej chwili płakać nie wolno.

Znowu idzie wojsko. Wysoki las bagnetów zasłonił wszystko.

Mignęła raz jeszcze z daleka niebieska czapeczka i znikła za murem

żandarmów. Już nawet i wojska nie widać, bo ulica skręca w tym miejscu

nieznacznie w lewo.

Cicho jest. Jak cicho. Pani Krystyna znieruchomiała wraz z

tłumem.

Minęło pięć, dziesięć długich minut, odezwały się po razu zegary

na wszystkich wileńskich wieżach, a tłum trwał tak w bezruchu stężały,

znieruchomiały jak lawa i jak lawa zastygła cichy.

Aż nagle targnął powietrzem daleki grzmot. To bębny. Grzmiały

długo, wieki całe. A potem rozdarł dusze ostry grom — salwa.

Tłum drgnął, zakołysał się i jęknął głucho, przeciągle.

Ale w jęku tym nie było już niemocy i bezradności. Był to raczej

pomruk zduszonego gniewu:

— Niedoczekanie wasze!

A tam na placu z ran nieszczęsnej ofiary spływała krew. Gorąca,

młoda, polska krew. Poprzez śnieg, poprzez zmarzniętą skibę spływała

podziemnymi żyłami do serca polskiej ziemi. I ścisnęło się serce tej polskiej

ziemi i wydało krótki, cichy jęk. Krótki, bo serce ziemi ani na chwilę ustać

nie może. I oto już bije znowu, silniej nawet i pełniej niż przedtem, bo

zasilone nową krwią. Raz! raz! raz!

Page 126: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

126

„Z krwi jego nowe bohatery..."

Page 127: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

127

Część TRZECIA

SKARB

Rozdział XII

POGRZEB BABUNI

Była może dziesiąta rano, może później nieco, gdy w starej

opatowskiej kolegiacie zajęczały ponuro dzwony i z kościelnych wrót jęło

się wysypywać czarne mrowie żałobnego konduktu. Miejscowy lekarz

chował swą babkę, a że oboje byli opatrznością całej opatowskiej biedy,

więc też na pogrzeb zbiegło się pół Opatowa wszelkiego stroju, wieku i

wyznania.

Dzień był pogodny, acz chłodny, bo już i listopad ku końcowi się

chylił. Wiatr szarpał czarną chorągiew niesioną przed konduktem i po

martwych już okolicznych polach roznosił strzępy żałobnej pieśni

kościelnej. Droga prowadziła nieco ku górze.

Już wyjechali za miasto i mieli skręcić na prawo, ku cmentarzowi,

gdy nagle zza wzgórza, od strony Iwanisk, buchnął strzał. W chwilę potem

drugi, trzeci, dziesiąty. Cała kanonada.

W kondukcie zakotłowało się gwałtownie. Pieśń urwała się nagle,

tłum z wrzaskiem rozbiegł się i w chwilę potem uciekało już wszystko w

dzikim popłochu, na przełaj, przez pola ku miastu. Fruwały na wietrze

chałaty żydowskie i kiecki babskie; w strzelaninę wmieszał się ostry krzyk

ludzki, płacz dzieci, zawodzenie wystraszonych kobiet.

Uciekł i furman od wozu, na którym jechała trumna konie

spłoszone wrzaskiem skręciły w miejscu i omal nie wywróciły wozu.

Skoczył ku nim doktor, przytrzymał i sprostował, a potem, porozumiawszy

się z księdzem oczyma, ruszył dalej ku cmentarzowi. Ruszyła wraz z nim

garstka wytrwalszych czy odważniej szych, ksiądz zaintonował przerwaną

pieśń; ten i ów z uciekających, usłyszawszy ją, nawracał i szedł za konduk-

tem, oglądając się jeno trwożnie w stronę Iwanisk, skąd kanonada grzmiała

Page 128: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

128

coraz rzęsiściej. Raźniej zrobiło się ludziom, gdy weszli w bramę

cmentarną. Mury i groby dawały im ochronę przed kulami; zdawało się,

rzecz dziwna, że sam majestat śmierci bierze życie ludzkie w obronę.

Stanęli nad świeżą, otwartą mogiłą. Ksiądz rozpoczynał ostatnie

egzekwie...

Pani Krystyna Nałęcka, której pogrzeb odbył się w Opatowie dnia

25 listopada 1863 roku, dożyła bardzo głębokiej starości. Ciężka, ale i

piękna była ta starość. Ciężka, bo pani Krystyna długie lata borykać się

musiała z losem, zanim mały Kazio Nałęcki przedzierzgnął się w doktora

Kazimierza, zanim jej ukochany wnuk i od urodzenia niemal wychowanek

stał się z kolei rzeczy jej opiekunem, podporą i osłodą życia. Piękna, bo

serce pani Krystyny nie wystygło do ostatnich dni jej życia, bo siwe, jasne

jej oczy siały tak samo miłość ku ludziom, ku światu, ku życiu, jak dawniej, a

kto miłość sieje, ten, wiadomo, szczęście zbiera.

Z ufnością szła ku ludziom. Kiedy ją czasem ostrzegano przed

zdradą i nikczemnością, mawiała:

— Człek by nie wyżył, żeby miał ludziom przestać wierzyć. Jak

rybie woda, tak człowiekowi potrzebne jest zaufanie. Nieufnością się człek

zadławić może i zatruć. Wolę te parę groszy stracić niż wiarę w człowieka.

Pewno, że nie brak na świecie łotrów, ale mnie oni jakoś omijają. Czy może

ja ich.

Biedna babcia nie pamiętała, jak bardzo ją samą skrzywdzono.

Konarszczyzna zrujnowała ich zupełnie. Niesieckich zesłano obu

na Sybir. Pani Anna pojechała za mężem i synem. Ziemię skonfiskowano,

reszta gotowizny utonęła w (niezgłębionych kieszeniach urzędników

carskich, których próbowano przepłacić, by złagodzić los biednych

skazańców. Pani Krystyna znalazła się sama z siódmym krzyżykiem na

plecach i z dziesięcioletnim wnukiem na opiece. Pewnego dnia doręczono

jej straszliwy dokument — nakaz opuszczenia Haniewicz w przeciągu kilku

dni.

Page 129: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

129

Cóż było robić? Spakowała babcia graty co lepsze na furę i ruszyła

w świat szerokim, poleskim traktem. Oparła się aż w Lublinie. Miała tam

jeszcze z turowskich czasów trochę znajomych w okolicy i w mieście. Za

resztę posiadanego grosza wynajęła spore mieszkanie i założyła stancję dla

uczniów miejscowego gimnazjum. Gruchnęło po okolicy, że dawna

dziedziczka turowska otworzyła stancję; sypnęli się zewsząd kandydaci, tak

że rychło zaroił się cały ten ul po brzegi. Ruszył do szkoły i Kazik.

Mijały lata. Chyliły się coraz niżej ku ziemi spracowane ramiona

staruszki, śmigały coraz wyżej, coraz chyżej w górę proste, smukłe

Kazikowe ramiona. Skończył gimnazjum, wstąpił na uniwersytet. Daleko

wtedy wyższej uczelni szukać trzeba było, aż w Moskwie; w kraju jej nie

było, wyjechać na Zachód nie pozwalały władze. Ze ściśniętym sercem

żegnała babka wnuka, gdy jechał w świat; z trwogą myślała, czy aby nie

odmienią jej tam drogiego chłopca. Pojechał. Nie odmienił się. Wrócił ten

sam, co dawniej. Przyciemniała' mu jeno trochę złota czupryna, zamiast

meszku na wardze pojawił się wąs, zmężniały mu chłopięce bary. Ale serce

zostało to samo.

Pani Krystyna kończyła już wtedy lat osiemdziesiąt. Pora była

wypocząć. Stancję odstąpiła dalekiej swojej krewnej, a sama sprowadziła

się do wnuka, do Opatowa w Świętokrzyskie, gdzie świeżo upieczony

doktor dostał posadę młodszego powiatowego lekarza.

Pewnego dnia spłakała się biedna babcia w kościele, kiedy pan

Kazimierz przy ołtarzu żonę brał. Doczekała się potem jeszcze prawnuka.

Doktor wracał do domu. Na odgłos zamykanej furtki od ogródka

ukazała się w drzwiach pani Nałęcka.

— No, jak tam Stach? — rzucił doktor już od furtki.

— Śpi. Przespał całą bitwę. Chłodniejszy jest stanowczo. Boże!

Jaka ja byłam niespokojna o ciebie, Kazik. I to właśnie w stronie cmentarza

najgorsza strzelanina. Co to było?

Page 130: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

130

— Prędowski zdaje się ze swoimi ułanami. Wiedziałem, że ma

próbować przepłoszyć ich z Opatowa, ale miał to zrobić dopiero w

przyszłym tygodniu.

— A jakże pogrzeb? Tak mi było strasznie przykro, że nie mogłam

być z tobą w takiej chwili, ale rozumiesz... Stacha odejść chorego...

Umierałabym znowu tam...

— Rozumiem, kochanie, i nie mam do ciebie ani cienia żalu.

Biedna babunia. Nie dość, że takie burzliwe miała życie, jeszcze i pogrzeb w

czasie bitwy.

— Żona żołnierza — rzekła pani Maria.

— Aha. Chodźmy, Mryś, do jej pokoju. Tylko jeszcze zajrzę do

Stacha.

Pokój babuni tchnął ciszą, spokojem, zapachem starości i

więdnących pogrzebowych kwiatów. Choroba trwała tak krótko, że nie

zdążyła przybrukać śnieżnej białości firanek ani zasnuć pajęczyną starych,

troskliwą babciną ręką odkurzanych mebli. Przez dziesięć lat pobytu

państwa Nałęckich w Opatowie stały one tu nieporuszone: staroświeckie,

Sasów jeszcze pamiętające biureczko, sędziwe łóżko, zgrzybiały, sczerniały

ze starości fotel, prześliczna brązami i kością słoniową wykładana komoda,

dar męża przed wielu, wielu laty, kiedy z długiej wojaczki do domu wrócił.

Na niej zegar. Nasz zegar. Stary, kochany zegar.

Państwo Nałęccy przez chwilę stali na progu bez ruchu, bez słowa,

bojąc się zmącić ciszę. Potem doktor podszedł do okna i otworzył je

szeroko. Fala chłodnego, pachnącego słońcem i jesienią powietrza

wtargnęła do pokoju.

Otwierając okno zauważył Nałęcki dziurkę w szybie. Mała,

okrągła. Czyżby kula? Powinna by w takim razie być i w drugiej szybie. Jest.

Ale gdzie poszła?

— Patrz, Mryś, kula wpadła tu i musi gdzieś siedzieć w pokoju.

Czekaj, przymknę z powrotem na chwilę oba okna, to z kierunku dziurek w

obu szybach zmiarkujemy, gdzie kula poszła. Patrz, ku komodzie. Co to?

Zegar stoi!

Page 131: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

131

— Prawda. Tak mi dziwnie czegoś brakowało, gdyśmy weszli do

tego pokoju. Myślałam, że to przywidzenie. Teraz rozumiem, cykania nie

było słychać, do któregośmy się tak przyzwyczaili. Ale co mu się stać

mogło?

—Przestrzelony na wylot. Patrz, Mryś, tu kula weszła, a tu wyszła.

Jaka szkoda. Biedaczysko, nie przeżył swej pani. Jaki dziwny zbieg

okoliczności.

—Spróbuj go ruszyć, może jeszcze pójdzie.

Nałęcki ujął zegar w dwie ręce i poruszył nim ostrożnie w jedną

stronę, potem w drugą. Zegar ocknął się, stęknął zrazu jakoś boleśnie, ale

potem odetchnął głębiej i ruszył spokojnie w dalszą wędrówkę miarowym

krokiem. Kula nie uszkodziła widocznie niczego, wstrząsnęła tylko

zegarem, powodując chwilowy letarg.

— Spróbuj jeszcze, czy kurant działa — rzekła do męża pani

Maria.

Doktor pociągnął za sznurek. Popłynęła piosenka. Padają dźwięki,

rozpryskując się w nieruchomej, słonecznej ciszy, jak grająca w słońcu

wszystkimi kolorami tęczy, kaskada małego, górskiego strumyka. Płyną

tony, gonią jeden za drugim, chichoczą, baraszkują, jak gromadka

roześmianych dzieci w cichym babcinym pokoju. Nagle trzask. Piosenka

urwała się. Jeszcze jakiś ostry przykry zgrzyt i cisza przerywana jeno

spokojnym oddechem zegara.

— Co to?

— Nie wiem, kochanie.

— Spróbuj jeszcze raz. Może nie nakręcony?

Nałęcki jął z wolna, ostrożnie nakręcać mechanizm kurantowy,

potem znów pociągnął za sznurek. Powtórzyło się to samo. Zegar grał po

dawnemu, ale pod koniec piosenki, doszedłszy do pewnego momentu, nagle

urywał.

— Musiała go ta kula jednak ranić.

— Szkoda zegara.

Page 132: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

132

— Szkoda. Jeszcze i tak obronną ręką wyszedł. I tę dziurę od kuli

mało znać.

— Słuchaj, Kazik, a jakże będzie z tajemnicą zegara? Będziesz co

przy nim majstrował?

— Pewno, że będę. Tylko nie teraz. Czy co zmajstruję, nie wiem.

Babcia, jak wiesz, tych majsterek nie lubiła. Pamiętam, jeszcze w Lublinie

przepędzała mnie od zegara. Bała się, żebym w nim czego nie zepsuł.

Zawsze twierdziła, że gdy będzie trzeba, to zegar sam zdradzi swój sekret.

Miałem wrażenie, że święcie w to wierzyła.

Page 133: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

133

Rozdział XIII

KOWAL WÓJCIK

W restauracji pana Purskiego w opatowskim rynku gwarno było

jak w ulu. Właściciel, okrąglutki grubasek na krótkich nóżkach, z

wiekuistym, słodkawym uśmiechem na pucułowatej gębie, stał na zwykłym

swym posterunku w rogu przy kasie i witał wchodzących gości

nieśmiertelnym: „Moje uszanowanie panu". Witał tak swoich gości od lat

blisko dwudziestu, toteż powitanie to wyślizgało mu się w ustach tak

dokładnie, że pozostała z niego już tylko skrócona forma:

„Mojemuszampanu". Ilekroć tedy brzęknęły drzwi i do sali wchodził nowy

gość, z rogu od kasy rozlegało się wiekuiste:

— Mojemuszampanu.

I ukłon, którego rozmach i głębokość zależne były oczywiście od

dostojeństwa gościa.

Właśnie drzwi brzęknęły, do sali weszło trzech mężczyzn. Doktor

Nałęcki, pan Nikodem Zaleski, dzierżawca z okolic Opatowa, i jakiś obcy,

nieznany panu Purskiemu człek w podróżnym stroju, w wieku około 40 lat.

— Mojemuszampanom.

I ukłon średniego wymiaru. Nałęcki podszedł do restauratora.

— Panie Józefie, mamy coś do obgadania a tu taki gwar. Niech pan

nam otworzy gabinet.

— Sługa panów dobrodziejów, uniżony sługa pana doktora.

Wicuś, poprowadzisz jaśpanów do zielonego gabinetu. Klucz tam, gdzie

zawsze. Ruszaj, ciemięgo. Mojemuszampanu — witał już nowego gościa.

Przybyli rozsiedli się. Pan Nikodem liczył sobie lat pewno z

pięćdziesiąt. Krzepki, dobrze zbudowany, o zdrowej, opalonej na brąz,

mimo zimy, cerze, średniego wzrostu, blondyn, o czym świadczyły wąsy i

krótko ostrzyżone wspomnienie czupryny, okalające wieńcem potężną

łysinę.

Page 134: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

134

Obcy przybysz miastem trącił. Biała cera, pieszczone dłonie. Spod

wysokiego czoła patrzyły czarne, piękne, rozumne oczy. W całej postawie

było coś, co bezwiednie nakazywało posłuch i szacunek dla jego słów.

Nałęcki podszedł do drzwi, otworzył, wyjrzał na korytarz, po czym

znów je zamknął.

— Bezpiecznie tu? — zapytał miejski gość.

— Zupełnie — odparł doktor. — Sami swoi. Bezpieczniej niż u

mnie w mieszkaniu, gdzie mi policja zaczyna diablo po piętach deptać.

Pacjenci mi opowiadają, że ich ktoś ciągle zaczepia na ulicy i wypytuje, co

się u mnie dzieje. Tu zaś obcy grunt i każdemu wolno przyjść i pogadać. A

ten Wincenty, który nam tu usługuje, to nasz człowiek z organizacji.

Dziesiętnikiem jest. Znam go dobrze.

— No to zaczynajmy. Mówiłem już panom, że przyjeżdżam tu z

Warszawy z ramienia Rządu Narodowego, z poleceniami dla władz

lokalnych. Nazywam się Turowicz, zresztą nazwisko panom nic nie powie

albo niewiele. Pragnąłbym się wylegitymować. Proszę o świecę.

Zaleski przysunął bliżej jedną ze świec stojących na stole. Gość

przy jej świetle wyszukał w pugilaresie złożoną we czworo kartkę papieru,

po czym schowawszy pugilares do kieszeni, rozłożył ją. Arkusik był biały,

jeno na środku widniało parę sznureczków drobnego pisma. Ktoś kogoś

zapraszał na polowanie. Turowicz spojrzał raz jeszcze na drzwi, potem na

okna szczelnie zasłonięte okiennicami i zbliżył arkusik do świecy. Pod

wpływem ciepła w trzymanym nad płomieniem dokumencie pojawiły się

zrazu zamazane, potem wyraźniejsze kreski. Po chwili między wierszami

zaproszenia można już było przeczytać nowy tekst.

„Rząd Narodowy deleguje obywatela Franciszka Turowicza do

województwa sandomierskiego jako komisarza do skontrolowania

czynnych w tym województwie oddziałów wojsk polskich i wzywa wszelkie

władze polskie zarówno cywilne, jak wojskowe do udzielania

wspomnianemu komisarzowi wszelkiego poparcia w załatwianiu jego

czynności służbowych."

Pod spodem czerniła się niewyraźna, okrągła plama.

Page 135: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

135

Turowicz przysunął ostrożnie plamę bliżej ognia. Po chwili z

zamazanej plamy wyjrzała czarna pieczątka.

Obaj panowie wyprostowali się i skłonili głowy.

Pieczątka Rządu Narodowego. Przed tą małą szarawą plamką

chylił w owe czasy głowy cały kraj. Uginały się przed nią dobrowolnie

najkrnąbrniejsze karki, najtwardsze serca. Potęga jej była ogromna, mimo

że była tylko małą, okrągłą plamką. Kładli ją gdzieś w podziemiach ludzie,

którzy w owe straszne czasy mieli odwagę wziąć na swe barki potworny

ciężar odpowiedzialności za losy kraju.

Turowicz przytknął legitymację do płomienia świecy. Po chwili

zostało z niej już tylko kilka strzępków sadzy.

— A więc zaczynam, proszę panów. Mam przede wszystkim

bardzo ważne i pilne depesze do generała Bosaka. Sam jechać do niego

teraz nie mogę. Liczę na to, że panowie się tym zajmą, bo pan generał

przebywa teraz na pograniczu waszego powiatu, którego pan jest

naczelnikiem cywilnym, panie doktorze, wszak prawda?

— Tak jest, panie komisarzu.

— A pan jego zastępcą — rzekł Turowicz, zwracając się do

Zaleskiego.

— Tak jest. Jednym z zastępców. Bo jest nas na powiat opatowski

dwóch.

— Mogę więc liczyć na to, że depesze te będą panu generałowi

dostarczone w najbliższych dniach?

— Na pewno, panie komisarzu. Myśmy się i tak wybierali w tych

dniach do generała, żeby omówić parę spraw. Oczywiście wobec tego, co

pan mówi, panie komisarzu, jedziemy tam zaraz jutro.

— To byłaby pierwsza sprawa — rzekł Turowicz. — Druga to

transporty broni...

Page 136: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

136

— Późno! Kiedyż ty się, Kazik, wyguzdrzesz? — zrzędził Zaleski,

stojąc przed dworkiem doktora z małą bryczką zaprzęgniętą w parę tęgich,

fornalskich siwków. — Mieliśmy o siódmej wyjechać, a to już wpół do ósmej

i tyś jeszcze nie gotów.

— Kiedy, bo widzisz — tłumaczył się doktor, dopinając przed

domem krótki kożuszek — zaciąłem się silnie przy goleniu i nie mogłem

zatamować krwi. Ciekło i ciekło po brodzie. Przecież nie mogłem z taką

zakrwawioną gębą siadać na wózek. Papiery schowane? — spytał cicho.

— Schowane.

— Tam gdzie zawsze? — spytał już szeptem prawie.

— Tak, tak. Siadaj już, siadaj. Nie marudź.

— A ty nie zrzędź, stary. Nie jest znów tak bardzo późno.

Nałęcki wgramolił się na bryczkę. Zaleski, który powoził, śmignął

batem na konie, pojechali. Naprzód szosą ku Ostrowcowi, potem za

miastem skręcili na bodzentyński trakt. Droga była ciężka. Po bardzo ostrej

pierwszej połowie zimy przyszły po Nowym Roku odwilże i pluchy. Dwa

tygodnie takiej pogody rozrobiły świętokrzyską glinkę na lepką, grząską

trzęsawicę. Z dala widniał na górze klasztor świętokrzyski, ale godzina za

godziną mijały, a naszym podróżnym klasztor wydawał się wciąż równie

odległy. Dopiero koło południa dowlekli się do podgórskich, częściowo w

lasach schowanych, wiosek. Droga stawała się coraz cięższa, bo do

gliniastych topieli przybyły jeszcze głazy i korzenie. Wjeżdżali właśnie do

jakiejś wioski, gdy lewy koń, idący brzegiem głębokiej wyrwy, obsunął się w

nią tylnymi nogami. Wydobył się wprawdzie, ale wyskakując, całym

ciężarem zwalił się pod prostym kątem na dyszel. Rozległ się krótki, suchy

trzask i nagle wszystko stanęło.

— Jezus, Maryja! Dyszel złamany! — krzyknął Nałęcki.

— Psiakrew! Cóż teraz robić! Desperacja! — zawtórował mu

Zaleski.

Desperacja była tym większa, że właśnie w dyszlu tkwiły papiery

dla Bosaka. Zaleski dawno już wpadł na pomysł wydrążenia przedniego

końca dyszla dla bezpiecznego przewożenia korespondencji powstańczej i

Page 137: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

137

skrytka ta ratowała ich nieraz w najcięższych sytuacjach. Dyszel okuty był

na końcu zupełnie normalnie i okucie to świetnie maskowało skrytkę, tak

że chyba tylko zdrada mogła jej istnienie wykryć. Zdrada była tu

wykluczona, bo o istnieniu tajemniczego otworu wiedzieli tylko jego

wykonawcy. Zaleski sam zrobił skrytkę, a naładowywano ją w takich

zawsze warunkach, by oko ludzkie tej operacji nie widziało.

Ale teraz, niestety, oczu ludzkich nie brakło. Doktorowi

przemknęło w chwili katastrofy przez myśl, by skoczyć ku dyszlowi i póki

się gawiedź nie zbiegnie usunąć niepostrzeżenie ze skrytki papiery, ale

okazało się to niemożliwe, bo w chwili wypadku mijał ich właśnie chłop

idący drogą. Teraz przystanął i gapił się na to, co się stało. Niebawem, na

widok stojącej na drodze bryczki, zaczęła się z pobliskich chat wysypywać

gawiedź. Otoczono podróżnych dokoła.

— Niech będzie pochwalony. Ludzie, czy to Podgaje, ta wieś?

— Na wieki wieków. Podgaje, panie. A ino.

— A gdzie by tu można dyszel kupić?

— Adyć chyba u Wójcika w kuźni.

— Eh! To macie kuźnię? — ucieszył się doktor. — Gdzież ona jest?

— Na drugim końcu wsi. Jak te chojary.

— No, to jedźmy.

Łatwiej to było powiedzieć, niż zrobić. Złamany dyszel przestał

być sterem dla bryczki, która teraz telepała się zygzakiem po całej

szerokości drogi od brzegu do brzegu. W pewnym momencie wpakowali się

wraz z bryczką na wierzbę rosnącą koło drogi. Ledwie się wyplątali z gałęzi,

kiedy Zaleski, spojrzawszy na doktora, zakrzyknął.

— Kazik! A tobie, co się stało?

— A bo co?

— Masz całą twarz we krwi.

Page 138: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

138

— O, do licha. Tom się urządził. Musiałem sobie pewno rozdrapać

o gałąź tę moją rankę, co to jej dziś w Opatowie zatamować nie mogłem.

Ładna zabawa. Jak ja ją teraz zatamuję.

— Wytrzyjże sobie gębę. Całą twarz masz umazaną. Okropnie

wyglądasz.

Od płotu do płotu, obijając sobie boki, dojechali wreszcie do kuźni.

Nowy dramat. Kowal nie miał gotowego dyszla.

— Mam ta jeden, ale przez okucia. Galanty dębowy dyszel, ale

przez okucia. A i okucia nie mam, bo teraz ciężko się do miasta po żelazo

wybrać. Ale to się da zrobić, wielemożny panie. Weźmiemy okucie ze

złamanego dyszla i nasadzi się na ten mój dębowy i będzie dyszel jak się

patrzy.

— Nie, moi drodzy, to się nie

da zrobić.

— A bez co, wielemożny panie?

— Bo się moje okucie nie nada

do waszego dyszla. Za delikatne.

— Ale nada się wielemożny

panie, nada. Już ja to zrychtuję. Niech się

panowie nie boją. W mig wyrychtuję nowy dyszel, że i do Warszawy z nim

zajedzie.

— Nie, nie można.

— A bez co, wielemożny panie?

— Bo nie.

Kowal bezradnie rozłożył ręce.

— Jak ta panowie, chcą. Ja dobrze radzę. A nowego okucia ja nie

stworzę.

— A we wsi nie dostanie gdzie nowego dyszla?

Page 139: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

139

— Bo ja wiem. Ma tam który dyszel do sprzedania? — spytał

kowal otaczających chłopów.

Chłopi drapali się w głowy. Wreszcie odezwał się któryś.

— Wielgi Wicek może by sprzedał swój od starego wozu. Cóż, kiej

go nie ma. Do młyna pojechał czy kajsi.

— Moi ludzie — rzekł doktor. — Postarajcie się o dyszel. Ja dobrze

zapłacę. Rubla dam.

Kowal, ku przerażeniu naszych panów, wciąż złamany dyszel

oglądał i medytował. Nie mógł zrozumieć zupełnie, czemu się podróżni

upierają przy tym, żeby okucia ze starego dyszla na nowy nie przenieść. Co

oni w tym mają? Delikatne okucie. Gdzie tam. Takie okucie jak i każde inne.

W kwadrans byłoby wszystko gotowe. Jeszcze raz zwrócił się z propozycją

do doktora, a gdy ten krótko i węzłowato odmówił, uraził się i poszedł do

kuźni.

— Czekajta se do rana. Może waju nowy dyszel z nieba spadnie —

mruczał gniewny, odchodząc.

Na szczęście jednak rublowa obietnica doktora wywarła skutek.

Po dłuższej chwili znalazły się nawet nie jeden, ale dwa dyszle. Jeden był

wprawdzie za krótki, ale drugi w sam raz, tyle że trochę za gruby przy na-

sadzie. Obciosali go pożyczoną od kowala siekierą i po chwili nowy dyszel

tkwił już w bryczce. Stary, złamany leżał obok. Co z nim zrobić? Doktor

naradzał się na boku z Zaleskim, jakby tu zabrać z sobą skrytkę. Trudno

było coś uradzić. Były trzy wyjścia z sytuacji, każde na swój sposób

niedogodne. Branie z sobą złamanego dyszla na bryczkę, na której sami się

ledwie pomieścić mogli, było równie podejrzane, jak i projekt doktora, by

odrąbać koniec dyszla i tylko ten koniec z sobą zabrać. Czekanie zaś do

nocy, co proponował Zaleski, by pod jej osłoną dobrać się do skrytki, było

trudne do umotywowania, a nadto pochłaniało moc cennego czasu. Już

decydowali się na rąbanie dyszla, gdy nagle w otaczającej bryczkę coraz

gęstszym kołem gromadzie dało się zauważyć poruszenie.

— Patrzajta, ludzie, wojsko idzie! — zakrzyknął nagle jeden z

parobków.

Page 140: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

140

Zakołysał się niespokojnie tłum.

— Kaj?

— A dyć tam kole wierzby za Michałowa zagrodą.

— O Jezus! A dyć prawda. Kozaki chyba.

— Loboga, kozaki. Jezusie Nazareński! — Baby uderzyły w głośny

lament.

Doktor spojrzał w tym kierunku i pociemniało mu w oczach. O sto

kroków od nich, z pokrytego lekką mgiełką wąwoziku, wyłaniały się jedna

za drugą ciemne postacie jeźdźców. Na pierwszy rzut oka poznał w nich

Nałęcki nie kozaków, ale zielonych kazańskich dragonów.

Aresztowano ich, mimo że papiery mieli w zupełnym porządku.

Sam fakt znajdowania się w zapadłej podgórskiej wiosce dwóch „panów"

wydał się komendantowi dragońskiego podjazdu podejrzany, zwłaszcza

gdy spojrzał na zakrwawioną twarz doktora. Daremnie Nałęcki tłumaczył

mu, że jedzie do Mirocic do chorego, a krew na twarzy płynie z ranki — o tu,

panie wachmistrzu, na brodzie. Wachmistrz był nieubłagany i z kamiennym

spokojem odpowiedział.

— Nie bójcie się, pany. Pojedziemy do sztabu, to niedaleko. Tam

sprawę rozpatrzą. Jeśli będzie trzeba, tak powieszą, jeśli nie będzie trzeba,

tak nie powieszą, kto wie, może nawet i wolno puszczą. Nie moja sprawa.

No, siadać prędzej na bryczkę i jazda. I tak czasu przez was siła my

zmarudzili, Lachy przeklęte.

Cóż było robić. Siedli. Ruszyli. Oni na bryczce, dragoni dokoła.

Zakazanymi wertepami tłukli się parę wiorst, aż wreszcie w jakiejś większej

wsi dojrzeli już z daleka rojowisko ciemnozielonych mundurów.

Przyjechali przed chałupę, w której kwaterował sztab tego

oddziału. Wachmistrz zniknął w sieni, więźniom kazał czekać przed

domem. Czekali może z kwadrans, gdy w drzwiach ukazał się oficer. Skinął

na więźniów. Zsiedli z bryczki i weszli do ciemnawej izby.

Page 141: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

141

Badanie nie trwało długo. Prowadzący je wyższy oficer dragoński

o ospałej, znudzonej twarzy niczego im wprawdzie dowieść nie mógł,

zresztą nawet nie próbował, ale widoczne było, że zeznaniom naszych więź-

niów nie wierzy zupełnie.

— Doktor Nałenckij? Z Opatowa? Do chorego? Może to i prawda,

ale może i łgarstwo. Wam Polaczyszkom nigdy wierzyć nie możno. Dobrze

się składa, bo my z dywizjonem właśnie jutro ruszamy do Opatowa.

Pojedziecie z nami, to się na miejscu przekonamy. Będzie prawda, to

dobrze, będzie łgarstwo, nu, tak pogadamy inaczej — ciągnął podkreślając

znacząco słowo „inaczej".

— Ależ, panie majorze, chory czeka — jęknął Zaleski.

— Co mi tam chory. Zaczeka, obejdzie się bez doktora, zdechnie.

Co mnie to obchodzi? Zresztą, co tu dużo gadać. Maksimow!

— Jestem, wasza wielmożność! — charknął chrapliwym głosem

wielki drab spod drzwi.

— Zaprowadź tych tam — tu wskazał palcem na więźniów — do

dyżurnego oficera, niech ich gdzie zamknie na dzisiejszą noc. Jutro pójdą z

nami pod konwojem.

— Rozkaz! Wasza wielmożność! — charknął znów Maksimow.

Ze ściśniętym sercem wychodzili nasi wędrowcy ze sztabowej

kwatery. Mniejsza już o areszt, sprawa wyjaśni się jutro w Opatowie, i nic

im nie zrobią. Ale papiery dla generała. Jak je wydobyć, i kiedy. I czy w ogóle

jest jeszcze co do wydobycia. Desperacja.

Wyszli z izby i ruszyli błotnistą drogą przez wieś z Maksimowem

za plecami. Przyglądali im się żołnierze snujący się po wsi. W pewnej chwili

minął ich oficer. Twarz wydała się Nałęckiemu znajoma. Obejrzał się.

Obejrzał się i oficer. Patrzą na siebie. Ależ on go zna skądś, tego oficera. Na

pewno zna. Wilejkin chyba. On. Te same skośne tatarskie oczy, duże

odstające nieco uszy. W oczach oficera odmalowało się najpierw zdziwienie,

potem zapełgały w nich jakieś cieplejsze błyski, które w pewnej chwili

rozlały się przyjaznym uśmiechem na całą suchą, starannie wygoloną twarz.

Page 142: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

142

Doktor przystanął na sekundę, tak że idący za nim Maksimow

wlazł mu dosłownie na pięty. Oburzył się srodze na więźnia.

— Wal prędzej, do kroćset diabłów, czego się gapisz! — krzyknął

ostro.

Nałęcki odwrócił głowę i miał już ruszyć, gdy w tej samej chwili

zatrzymała ich obu komenda oficera.

— Stój, Maksimow! Ty kogo prowadzisz? — spytał kapitan.

— Nie śmiem wiedzieć, wasza wielmożność. Musi chyba

powstańcy. Komandir przykazał odprowadzić ich do dyżurnego oficera i

zamknąć pod klucz. Pozwolicie iść dalej, wasza wielmożność.

— Nie, czekaj! — warknął ostro oficer, a zwracając się do

Nałęckiego rzekł innym zupełnie głosem:

— Wy Nałęckij? Prawda? Przypominacie sobie mnie? Poznajecie?

— Czyżby Wilejkin? — odparł nie mniej zdumiony Nałęcki. — To

wy, Pawle Iwanowiczu?

— Tak, tak, ten sam, co w Moskwie, tylko o dziesięć lat starszy. W

wojskowej służbie?

— Tak, lekarzem pułkowym jestem.

Podali sobie ręce i uścisnęli je serdecznie.

— Co wam się przytrafiło, kolego, że was aresztowali? Może wam

pomóc w czym?

— Ba, gdybyście, kapitanie, zechcieli powiedzieć majorowi, który

tam u was w sztabie siedzi, że ja się nazywam Nałęcki i że jestem doktorem.

Nic więcej. To wystarczy. Ja mu to powiedziałem, ale mi nie wierzy i chce

mnie ciągnąć z sobą do Opatowa, a ja tu mam taką pilną rzecz do

załatwienia.

— Ależ, kolego, jak najchętniej. Taki drobiazg. Wracamy zaraz do

majora. Czy taki wysoki brunet?

— Tak, taki trochę łysawy.

Page 143: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

143

— Wracamy. Zawracaj, Maksimow!

— Wasza wielmożność. Ja mam rozkaz...

— Masz rozkaz iść za mną, gdzie ci każę! — zawołał Wilejkin

zniecierpliwionym tonem.

Po chwili wchodzili już do kwatery sztabu. Major siedział na swym

dawnym miejscu pogrążony w jakiejś pisaninie. Wilejkin zagrzmiał już od

proga.

— Majorze, ten wasz więzień to mój kolega i przyjaciel z

uniwersyteckich czasów, Nałęcki.

— Nałenckij? Znaczy on prawdę mówił. Nu tak, niech jadą oba

k'czortu.

Doktor nie kazał sobie tego powtarzać. Uścisnął serdecznie rękę

swemu wybawcy, po czym obaj z Zaleskim ruszyli spiesznie ku swoim

siwkom, które puszczone samopas wyskubywały spod płotu jakieś nadgniłe

resztki trawy.

Była już blisko trzecia, kiedy dojeżdżali do Podgaja. Podjeżdżali z

przeciwnej strony wsi niż przed południem, toteż pierwsze, co im w oczy

wpadło, to stojąca na skraju wsi, schowana w kępie chojarów, kuźnia. Z

radością zobaczyli, że nie było tam żywej duszy. Podjadą, wykradną swój

dyszel i znikną niepostrzeżenie. Z bijącymi sercami podjechali pod kuźnię.

Zamknięta na cztery spusty. Zeskoczyli z bryczki. Gdzież ten dyszel? Na

miejscu, gdzie leżał poprzednio, nie było go. Ciężkie przeczucie szarpnęło

piersią. Gdzież on jest, do licha?

Nagle Zaleski trącił doktora i wskazał mu coś oczyma. Doktor

poszedł za wzrokiem pana Nikodema i raptem ręce opadły mu bezradnie w

dół. Pod ścianą na przymurku leżał ich złamany dyszel, ale bez okucia. Z

końca wyzierała ku nim czarna jama. Przypadli obaj. Otwór był pusty.

Page 144: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

144

Rozdział XIV

A JEDNAK TRWALI

Pierwszy, po dłuższej chwili milczenia, odezwał się Nałęcki.

— No i co teraz?

— Bo ja wiem? — odparł głucho pan Nikodem. — Rady nie widzę

żadnej. Siąść i płakać.

— Jedźmy.

— Dokąd?

— Do generała.

— Z pustymi rękoma?

— No, cóż robić? Przecież i bez tej przesyłki mieliśmy jechać.

— No tak, ale trzeba by się, Kazik, przecież z tym kowalem

zobaczyć. To na pewno on zrobił, nie kto inny.

— Masz rację. Jedźmy do wsi dopytać się o niego.

— Ja bym tam wolał tutaj na niego zaczekać. Może przyjdzie. Jeśli

pojedziemy, to nas znowu gapie tak obskoczą, że się ruszyć swobodnie nie

będzie można.

— A jeśli nie przyjdzie?

— To doczekamy tutaj nocy i trzeba go będzie pójść poszukać.

Pójść, nie pojechać.

— Ha, może i racja. Dam tymczasem koniom obroku. Od rana nic

nie jadły.

Wieczór skradał się cicho, niepostrzeżenie. Naprzód mgłą świat

omotał, a później jął nizać w tę mgłę czarne nitki mroku, jedną za drugą,

coraz prędzej, coraz gęściej. Znikła z oczu naszych wędrowców wieś,

znikały jedno po drugim drzewa. Świat tonął w miękkim szarym puchu

Page 145: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

145

zmierzchu. Zimowy dzień chylił już zmęczoną, senną głowę ku zasłużonemu

spoczynkowi.

Gdy zrobiło się już zupełnie ciemno, Nałęcki ruszył ku wsi.

Siedział długo, z godzinę chyba, wrócił ze zwieszoną głową, zgnębiony.

— No cóż, zdybałeś kowala?

— Ale gdzie tam. Wyszedł gdzieś z chałupy zaraz po południu.

— Jak to gdzieś? Nie wiedzą w domu, dokąd poszedł?

— Nie wiedzą. Nie powiedział nic, wychodząc. Tyle wiedzą, że

wziął nowy kożuch, co go bierze pono tylko na dalsze drogi. Można tu i całą

dobę czekać na darmo i jeszcze się jakich nowych dragonów doczekać.

— Jedźmy.

— Ja też tak myślę. Tylko już nie do Cisowa, jak mieliśmy jechać.

— A bo co?

— Bo tam generała już nie ma. Koło Bodzentyna się kręci

podobno.

— Skąd wiesz?

— Słyszałem teraz, jak chłopi mówili. Ta sama zresztą droga, tylko

w inną stronę. Ciężko będzie po nocy jechać.

— Może się jakoś uda. Pełnia dziś.

— Co tam pełnia przy takich chmurach!

Siedli na bryczkę, ruszyli. Boże, zmiłuj się, co to była za jazda.

Topili się w bajorach, wywracali, grzęźli, błądzili. Drogi nie ubywało. Dawno

już- zrezygnowali z Bodzentyna, ale Zaleski chciał koniecznie dotrzeć do

karczmy, którą pamiętał gdzieś koło wsi Jeziorka. Pogoda się popsuła, jął

ciąć drobny dokuczliwy kapuśniaczek i nocleg na bryczce stawał się coraz

mniej ponętny.

Znaleźli wreszcie ową karczmę, ale dopiero późnym wieczorem.

Karczma była nikczemna, bez izb gościnnych, tyle że konie można było

postawić u żłobu, a samemu przespać się na ławie w głównej, a zarazem

Page 146: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

146

jedynej izbie karczemnej. Spał tam już ktoś, kiedy weszli, tak okryty

kożuchem, że mu głowy całkiem widać nie było. Przetrąciwszy byle co i byle

jak, ułożyli się i nasi panowie na ławach. Mimo zmęczenia nie od razu udało

im się zasnąć, dręczyła ich myśl o nieudanej wyprawie, a choć o winie z ich

strony nie mogło tu być właściwie mowy, to jednak poczucie

odpowiedzialności za zatraconą przesyłkę nie dawało im spokoju.

Wreszcie wszakże zmęczenie przemogło i miły, krzepiący sen

nawiedził ich twarde posłania.

Było jeszcze zupełnie ciemno, kiedy doktor ocknął się na odgłos

jakichś szmerów, płynących od strony pieca. Rychło zmiarkował, że to

służąca pali w piecu. Migotały w nim już krwawe blaski, sącząc się przez

szpary w drzwiczkach i wyprawiając niesamowite pląsy po ścianach i

suficie. Po chwili służąca wyszła z izby poprzedzona olbrzymią płachtą

cienia, który szybko przesunął się przez izbę. Nałęcki zbierał się już usnąć

ponownie, gdy nagle nowy cień przeleciał po suficie i skulił się koło pieca.

Doktor zrazu pomyślał, że to Zaleski. Nie, Nikodem leży na swoim miejscu,

to widać ten gość, który spał pod oknem.

Cień nachylił się nad drzwiczkami, zasłaniając je sobą niemal

zupełnie. Doktor na wpół już przez sen widział, jak nieznajomy otworzył

drzwiczki, wyjął z pieca płonącą drzazgę i jął zapalać trzymaną w zębach

fajkę. Blask padający z otwartych drzwiczek i płonącej drzazgi oświetlił

dokładnie twarz nieznajomego. Nałęcki na ten widok drgnął i przetarł oczy,

z których sen zresztą uleciał w mgnieniu oka. Co to? Kowal z Podgaja czy

nie kowal? Ależ on, na pewno on. Sen czy jawa? Aż go podniosło z ławy.

Usiadł. Wstał. Zjawa nie znikła. Chciał się jej lepiej przyjrzeć, gdy akurat w

tej samej chwili rzekomy kowal zamknął drzwiczki. W izbie zapanował

znowu kompletny mrok. Doktor wstał i zataczając się nieco od resztek snu,

podszedł do pieca. Podniósł się i cień z czerwonawym węgielkiem w fajce.

Przez chwilę stali naprzeciwko siebie w kłopotliwym milczeniu. Przerwał je

w końcu Nałęcki.

— Czy wy, ojcze, nie z Podgaja?

— A ino. Z Podgaja. — W głosie kowala brzmiała nieufność.

— Kowal?

Page 147: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

147

— Kowal, panie.

— A papiery macie?

— Jakie papiery?

— Te, co w dyszlu były.

— Jak to w dyszlu? W jakim dyszlu? Co wy, panie, mówicie? Ja nic

nie rozumiem.

— Nie udawajcież, kowalu. No, w dyszlu, pod okuciem.

Mrok był w izbie gęsty, nie widzieli się wzajem zgoła, ciemne jeno

sylwety majaczyły w cieniu, wyższa, smuklejsza doktora, niska, krępa,

przysadkowata — kowala.

— Więc, wyście, kowalu, nie rozbierali dyszla, nie zdejmowaliście

okucia?

Zwidziało wam się, panie, cosi. Nijakiego okucia nie zdejmowałem.

A wyście kto, panie?

— Ja byłem dziś u was w Podgaju. Koło południa.

Kowal umyślnie, czy nieumyślnie otworzył drzwiczki u pieca.

Blask z ogniska żywo buchnął na izbę, wypierając mroki w najdalsze kąty.

Kowal bystro spojrzał na doktora.

— To wyście, panie, byli dziś u mnie — rzekł nagle zupełnie

innym głosem. — Dyszel złamaliście. Dwóch was było.

— Tam oto drugi śpi. To my, ci sami. Siwe konie, bryczka...

Przypomnijcie sobie, kowalu.

— Dyć wiem. Przecie to wczoraj było, nie przed rokiem. Alem was,

panie, po ciemku nie poznał, myślałem, że kto obcy. Bałem się, że może jaki

pies z policji. Mam, panie, papiery, mam. Zaraz je wam oddam. Szedłem z

nimi sam do generała, ale skoroście się odnaleźli, to je bierzcie z powrotem.

Rozpiął kożuszek i z zanadrza wyjął paczkę owiniętą w szmatę.

— Macie tu, panie. Koperta, a tu ten zwitek, co był osobno.

Wszystko, co w dyszlu było.

Page 148: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

148

Przypadł do nich Nikodem, którego obudziła rozmowa.

— Co to! Papiery są! Nie może być!

— A są. Kowal je w dyszlu znalazł i już je do generała niósł.

— A to zacny człek. Dajcież go uścisnąć prędzej.

Uścisnęli go obaj serdecznie, mimo obrony mocno zażenowanego

tym kowala.

— Skąd wam, kowalu, przyszło na myśl do dyszla zaglądać?

— A dyć wiecie, panie, mnie od razu jakoś tknęło, żeście tego

okucia zdejmować nie dali. Jak kozaki z wami pojechały, ludzie się

porozchodzili, zostałem sam w kuźni, to zarazem się wziął do tego waszego

dyszla. Inom raz młotkiem stuknął, a już wiedziałem, że on niezwyczajny.

Okucie się nie trzymało mocno — puściło. Patrzę dziura, papiery jakieś.

Zrazu tom nic na kopercie wyczytać nie mógł, ale po trochu

wymiarkowałem, że to dla generała Bosaka. Myślałem, że was na dobre

chycili, wiecem se umyślił, że sam z tymi papierami pójdę. Ale że was,

panowie, te dranie puściły! Oni teraz to lubią trzymać.

— Ano, jakoś się udało. Trafiłem na oficera, co mnie jeszcze z

dawnych lat znał.

— Chwała Bogu, żeśmy się tak spotkali szczęśliwie. Kiedy tak, to ja

będę wracał do siebie. Ostańcie z Bogiem.

Nałęcki raz jeszcze dłoń do kowala wyciągnął...

Jeszcze parę staj mieli do Bodzentyna, gdy zatrzymała ich

placówka powstańcza. Komendant jej, srogi sierżant, z gębą przeoraną w

poprzek długą, białawą blizną, nie chciał ich zrazu puścić do miasta, po

długich targach dopiero zmiękł, ale dał im piechura za eskortę. Piechur

przylepił się jakoś z tyłu bryczki i poczłapali w stronę widniejących w

oddali murów. Wjechali w wyludnioną, pustą ulicę, potem w rynek. I tu też

pusto, żywego ducha nie widać, jeno dziady siedzą pod kościołem.

— Co u licha, wymarło to miasto, czy jak? — spytał Nałęcki.

Page 149: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

149

— Pewno wszyscy poszli na rewię — objaśnił piechur.

— Gdzie?

— Na rewię.

— Na jaką rewię?

— Rewię dziś generał wyznaczył. Że to dziś rok minął, jak się

powstanie zaczęło. Dziś 22 stycznia. Rocznica. Okrutna to rewia. Generał

ośmiu batalionom zbiórkę tu wyznaczył i przegląd wojskowy teraz

odprawi. Od Langiewiczowskich czasów jeszcze się ani razu chyba tyle

wojska razem nie zeszło, jak tutaj dzisiaj. Pono z górą 3000 chłopa.

— Prawda — rzekł Nałęcki. — 22 stycznia. Że też ja nie

pamiętałem. Uwierzyć się nie chce, że to już rok. Jak z bicza trząsł. Rocznica.

Że ja też zapomniałem!

Rok wojny 1863.

Straszliwa, krwią i nieludzkim znojem ociekająca data.

Rok klęski, a jednak rok triumfu i zwycięstwa. Ulegliśmy Moskwie,

ale zwyciężyliśmy najcięższą polską narodową wadę: brak wytrwałości,

woli, charakteru.

Żołnierze polscy 1863 roku.

Przecierpieli tyle chyba, ile przed nimi żaden żołnierz polski nigdy

nie wycierpiał. A jednak trwali.

Nędza. Głód. Łachmany nie zdejmowane całymi tygodniami.

Robactwo. Rady zadawnione, nie gojące się miesiącami, śmierdzące. Noclegi

na śniegu i błocie. Marsze bez chwili wytchnienia, tygodnie całe trwające,

po skwarnych, sypkich piaskach Mazowsza, czy po kostniejących od zimna,

grząskich kieleckich topielach. Nogi bose, poodmrażane, pokaleczone.

Wrzody pod paznokciami. Nie zwycięski marsz pościgowy, kiedy

żołnierzowi skrzydła wyrastają u ramion, kiedy oczy ma pełne sławy, duszę

pełną słońca, kiedy nie dba o nic i nie ma czasu pomyśleć nawet o swej

niedoli. Nie. Jałowa dreptanina w kółko po tych samych lasach, drogach i

Page 150: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

150

bezdrożach, wertepach i wąwozach, od klęski do klęski, bez wyraźnego

celu, jeno by żyć, by się wymknąć wrogowi, by z bronią w ręku przetrwać.

A jednak trwali.

Walka szara, jak szare były burki powstańcze, wyblakła, bez

pozłocistych barw i blasków napoleońskiego, czy choćby listopadowego

żołnierza. Szare spadały na nich klęski, szare i nikłe były w owym

strasznym roku nawet nieliczne zwycięstwa polskie. Szara, bezimienna

powstańcza dola, później bezimienna kula i bezimienny grób. Jeśli nie

stryczek carski albo straszliwsza od wszystkiego bodaj na świecie jego

sybirska katorga.

A jednak trwali.

Walka na trzy fronty. Walka z

zalewającą kraj armią rosyjską. Walka z

niewiarą, bezwładem, niechęcią szerokich

mas ludu. Walka z zalewającym własne

dusze zwątpieniem. Potworna gorycz serc

świadomych tego, że poza szeregami

powstańczymi masy narodu nie płoną, że

szeregi te są osamotnione i wydziedziczone,

że w ojczyźnie swej nie mają ojczyzny. To

był chyba najostrzejszy cierń w niedoli

styczniowego żołnierza.

A jednak mimo wszystko trwali.

Bici, zwyciężani, rozpraszani po tysiąc razy,

po raz tysiączny pierwszy stawali znów w

szeregu. Blisko półtora roku trwał ten

niesłychany, nie mający przykładu w

dziejach naszej niewoli wysiłek zbiorowy żołnierza polskiego.

Tężały w tym ogniu na granit charaktery. Zaciskały się zęby,

pięści, dusze. Trwali, choć waliło się wszystko dokoła, choć waliło się na

nich. Mimo wszystko trwali.

I to był ów wielki triumf styczniowego powstania.

Page 151: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

151

Obszerna polana zamknięta z trzech stron lasem, a z czwartej, w

oddali, domostwami Bodzentyna wypełniona była po brzegi mrowiem

ludzkim. Środkiem w głębokich kolumnach stało wojsko, bokami, poza roz-

stawionym w czworobok kordonem, cisnął się szary tłum gawiedzi. W

jednym końcu czworoboku ustawiony był na małym wzgórku ołtarz, przy

którym staruszek kapelan odprawiał właśnie mszę polową.

Po lewej stronie ołtarza, cofnięty nieco ku wojsku, stał generał

Józef Hauke-Bosak, człek średniego wzrostu, ale smukły, postawny, o

pięknej, rozumnej twarzy. Z twarzy tej i z całej postaci biła energia, powaga

i spokój. Ubrany był skromnie w krótki, siwy, czarnym barankiem

lamowany kożuszek, jedynie amarantowa szarfa przeciągnięta pod epoletą i

srebrny wężyk galonu na konfederatce zdradzały wysoką rangę.

Bezpośrednio za nim garść adiutantów znacznie bardziej od wodza barwna,

strojna we wstęgi, akselbanty i kolorowe kitki przy czapkach. Po drugiej,

prawej stronie ołtarza, stał konny poczet sztandarowy, składający się z cho-

rążego ze sztandarem i eskorty ułanów z dobytymi szablami. Z boku przed

frontem ustawił się przyboczny pluton ułanów generała, chłopcy jak

malowanie, w białych konfederatkach, na pięknych koniach, z lancami,

które furkotały na wietrze biało-amarantowymi proporczykami.

Pachniało to bractwo sztabem, świeżym, prosto z igły, mundurem,

odbijając mocno od zszarzałych, wymizerowanych szeregów liniowego

żołnierza.

Cały ośrodek czworoboku przez całą długość polany wypełniała

piechota. Ba, jaka piechota! Rok walki zrobił swoje. Co było słabsze,

wykruszało, zostały same jeno stare zabijaki, żołnierz twardy, zdziczały

nieco, nieczuły na niedolę zarówno własną, jak i cudzą, przywykający po

trochu do swego ciężkiego, tułaczego żywota.

Ujmowano go teraz w karby i próbowano zrobić zeń regularnego

żołnierza. Od niedawna zerwał był rząd dyktatora Traugutta z tradycją

samodzielnych partii, działających na własną rękę pod wodzą własnych, nie

liczących się często z nikim ani z niczym dowódców. Podzielono tedy cały

kraj na okręgi wojskowe, a wojsko na korpusy, pułki, bataliony i kompanie.

Od góry do dołu zaprowadzono porządek, ład, organizację, a nade wszystko

subordynację. W województwie sandomierskim i krakowskim komendę

nad korpusem dostał Bosak i w jego sprawnych, spokojnych, a energicznych

Page 152: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

152

rękach miał się teraz zanarchizowany,. niekarny partyzant zamienić w

regularnego żołnierza. Nie wszystkim się to podobało, ale mimo to podjęta

niedawno praca organizacyjną zaczynała już dawać pewne rezultaty. Już

sama koncentracja kilku tysięcy ludzi na rewii była dowodem, że idea

regularnej armii zakiełkowała w powstańczych szeregach dość silnie.

Były więc na rewii nie partie Waltera, Rudowskiego czy

Rozenbacha, ale bataliony miechowski, olkuski, kielecki itd. Stopniczan nie

było, gdyż ze swym wodzem, Rębajłą, nie wrócili jeszcze ze zwycięskiej

wyprawy na Iłżę. Wyprzedziła ich jeno wieść radosna o tym, jak to rozbili

oni w zasadzce dwie roty moskiewskie pułkownika Suchonina, jak gnali na

ich karkach z Lubinia aż do Iłży, jak ranili samego pułkownika, jak

zdobywali dom po domu w iłżeckim rynku. Obiegła ta wieść przed samą

rewią zgromadzone na polanie oddziały: zajarzyły się od niej łakome

zwycięstwa żołnierskie oczy, zabiły mocniej proste żołnierskie serca,

podniosły się w górę czoła.

Konnicy było niewiele: dwa wąskie stosunkowo pasy po obu

stronach środkowej, zwartej masy piechoty. Z jednej strony szwadron

kielecki Chmieleńskiego, nazwa, która przyrosła do oddziału, mimo że już

przed miesiącem nieodżałowany Chmiel dostał się ranny pod

Bodzechowem do niewoli, a w parę dni później padł rozstrzelany w

Radomiu. Z drugiej strony stał ze strzępami swoich czachowszczyków

rotmistrz Prędowski, cały jeszcze pookręcany bandażami od ran, jakie w

tejże bodzechowskiej bitwie oberwał. Za nim stał szwadron Uragana, a

jeszcze za nimi w pewnym odstępie czarne plutony konnej żandarmerii

narodowej Junoszy.

Od ołtarza zakwiliły dzwoneczki na Sanctus. Pochyliły się

sztandary, i ów nowy, paradny przy ołtarzu, i owe wyblakłe, wystrzępione,

podarte kulami, w szeregach: pochyliły się kornie głowy żołnierskie.

Cisza głęboka spłynęła na błonie, jeno wiatr nie prze stawał

rozmawiać półgłosem ze sztandarami i z proporczykami ułańskimi.

A potem, przy Ewangelii, zakwitła nad konnicą błyskawica stali.

To starodawnym obyczajem polskim wyciągnęła jazda szable z pochew. W

Page 153: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

153

obronie polskiej wiary, polskiej ziemi, do ostatniego tchu, do ostatniej kro-

pli krwi w żyłach. Tak nam dopomóż Bóg!

Msza polowa miała się ku końcowi.

Generał skinął ręką. Zagrzmiała orkiestra. Padły ostre, donośne

słowa komendy. Długi, daleko w las wyciągnięty, zbrojny wąż ludzi i koni

drgnął, sprężył się i z tupotem tysiąca nóg popłynął drogą ku pagórkowi, na

którym stał w cieniu sztandaru generał Bosak.

Pierwsza szła jazda. Szła, jak przystało jeździe, z fantazją, z

rozmachem, z chrzęstem siodeł i ładownic, z brzękiem szabli, z łopotem

proporczyków. Wśród cywilnej ludności sensację budził jeden z plutonów

kieleckiego szwadronu cały przybrany w zdobyczne kozackie uniformy.

Przejechali. Po nich żelazną strugą bagnetów poczęła płynąć

piechota. Kolumna za kolumną walili czwórkami czarni, spaleni wiatrami

Page 154: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

154

całej Polski, obrośnięci, z bliznami na twarzach, często pookręcani jeszcze

bandażami.

Deszcz wypłukał, a słońce dawno już wysuszyło ostatni cień

barwy z kolorowych niegdyś wypustek i lampasów, buty rozłaziły się,

twarze przesiąknięte nędzą i zmęczeniem zdawały się być wyprane z

wszelkiego ludzkiego wyrazu i tylko ogień, jaki bił spod gęstych nawisłych

brwi, zdradzał, że te twarze, te dusze nie tylko żyją, ale płoną.

Szli weterani sławnej Czachowskiego kompanii, szli starsi jeszcze,

co Langiewiczowskie pamiętali czasy, stary żołnierz, co choć osiemnastą

czasem dopiero wiosnę na karku nosił, niemniej jednak całą już wojnę

przeżył, w niezliczonych marszach i kontrmarszach cały kraj wzdłuż i w

poprzek przemierzył, pod wozem był i na wozie i z niejednego pieca chleb

jadał. O ile w ogóle jadał.

Uzbrojeni byli dobrze. Minęły te czasy, kiedy w pierwszych

miesiącach powstania myśliwska dwururka budziła zachwyt i zazdrość

towarzyszy broni, kiedy pierwsze tylko czwórki oddziału maszerowały z

jaką taką palną bronią, a resztę partii wypełniały kosyniery i wszelkiego

rodzaju „drągaliery". Teraz kos prawie nie było, chyba u ochotników

nowicjuszów, którym bano się dać w rękę karabin, żeby jeden drugiego nie

postrzelił. W linii przeważały belgijskie sztucery: kto nie miał karabinu,

dawno się już na pierwszym lepszym pobojowisku zaopatrzył w rosyjski

karabin, bądź pieszy ciężki, bądź lekki kawaleryjski.

Płynęła więc kolumna za kolumną, jak fala za falą. Każda z nich, w

chwili gdy zbliżała się do sztandarowego wzgórka, na odgłos komendy

zwierała się w sobie, tężała, krzepła. Waliły wtedy jednym miarowym

łoskotem stąpnięcia tysiąca nóg o zmarzłą ziemię, tysiączne nerwy napinały

się w jedną zbiorową cięciwę, tysiąc serc biło w jeden rytm, tysiąc

oddechów zlewało się w jedno potężne tchnienie zbiorowej duszy

żołnierza, której na imię: armia.

Słońce krzesało z bagnetów snopy iskier, a że bagnety chwiały się

w takt marszu, więc kolumny szły w rozedrganym od blasków powietrzu,

jakby w aureoli.

Szły, aż przeszły. Gdy za ostatnim furgonem trenów otworzyła się

na drodze pustka, skinął generał na ordynansa, który podprowadził zaraz

Page 155: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

155

prześlicznego karego wierzchowca. Generał z przedziwną lekkością skoczył

na siodło. Ruszyła ku koniom i świta. Rychło drogą ku Bodzentynowi

mknęła barwna rycerska garść.

W powietrzu zamierały ostatnie echa defilady. Od dalekiej szarej

kolumny płynęły strzępy pieśni:

Na odgłos trąb swój sztucer bierz na oko. Hej, baczność, cel i w łeb lub w serce pal!

Rewia była skończona.

Żołnierz polski po roku zmagań ze straszliwym wrogiem stawał

do apelu niezłamany, nieugięty. Trwał.

W południe zaroił się bodzentyński rynek od gości. Wyniesiono ze

wszystkich domostw stoły, ławy, krzesła. Rozsiadła się wiara, przypięła się

pożądliwie do pełnych mis, roznoszonych od stołu do stołu, do smakowi-

tych antałków z pozłocistym płynem, do pękatych gąsiorków z wiśniówką,

śliwowicą i siwuchą. W myśl wyraźnych poleceń generała siadał do stołu

każdy, jak stał i z kim stał, przepijał tedy major do siermiężnego chłopa, a

ziemianin bratał się z szeregowcem.

Nieczęsto zdarzało się naówczas żołnierzowi polskiemu takie

święto.

Święto zbratania się wszystkich miłujących Polskę warstw

narodu.

Święto wytrwania.

Page 156: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

156

Rozdział XV

MIJANEGO

Nałęcki wrócił do Opatowa po tygodniowej blisko nieobecności.

Wrócił sam, gdyż Zaleski został jeszcze w obozie Bosaka dla wykończenia

rachunków. Doktorowi dał generał pilne depesze do wyprawienia do

Warszawy. Przedtem miał się jednak Nałęcki zobaczyć jeszcze z

Turowiczem i jeśliby tak z rozmowy wypadło, jemu oddać owe depesze.

Do domu przyjechał o mroku zmęczony, zziębnięty, głodny.

Ledwie zdążył się przywitać z żoną i ze Stachem, który rzucił się ojcu na

szyję z takim rozmachem, że omal obaj z ganku nie spadli, gdy pani

doktorowa spytała:

— Spotkałeś Turowicza? Przed chwilą stąd odjechał. Z godzinę tu

chyba czekał. Okropnie desperował, że nie mógł się ciebie doczekać.

— Co ty mówisz? A to się fatalnie złożyło, bo i ja do niego mam

ważne, terminowe sprawy.

— Kazał ci powiedzieć, że będzie u nas we środę o drugiej po

południu. Pojechał do Sandomierza.

— We środę? Dziś niedziela. Bój się Boga, kobieto, ja nie mogę tak

długo czekać. Tu są pilne rzeczy do załatwienia. Do Sandomierza, mówisz,

pojechał? Dawno był?

— Nie ma pięciu minut. Powinieneś go był w rynku spotkać.

— Minęła mnie tam ostatnio jakaś bryczka, ale ciemno już było,

nie dojrzałem. Mój Boże, żebym był wiedział. Wicek, nie wyprzęgaj koni.

Pojadę, spróbuję, może go jeszcze dogonię.

— Święty Jezu! — jęknęła pani Nałęcka. — Jedziesz teraz. Po takiej

podróży. Przecież ty ledwie na nogach stoisz ze zmęczenia.

— Trudno, Mryś. Muszę. Sama rozumiesz i sama na moim miejscu

zrobiłabyś to samo. Do widzenia, kochanie.

Page 157: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

157

Wrócił w godzinę później z niczym, z większym tylko jeszcze

znużeniem w obolałych kościach.

— No i cóż, dogoniłeś? — pytała pani Maria.

— Ale gdzie tam. Nie sposób było. Musiał prędko jechać, a ja

miałem konie strasznie zgonione. Ustały mi jeszcze przed Tudorowem.

Pojadę jutro pocztą do Sandomierza.

—Boże! Pojedziesz znów jutro — jęknęła pani Nałęcka. —

Zminiesz się z nim jeszcze.

—Kiedy muszę, dziecino. Niezależnie nawet od Turowicza. Mam

pilne ekspedycje do Krakowa i muszę to sam koniecznie załatwić. No,

dawajcie jeść i spać, bo sam nie wiem, czym bardziej głodny czy śpiący.

Nie omyliła się pani Nałęcka. Doktor nie znalazł na drugi dzień

Turowicza w Sandomierzu, bo ów miał jakieś sprawy do załatwienia w

Zawichoście i pojechał tam jeszcze przed południem, gdy poczta koło

godziny trzeciej po południu z trąbieniem, brzękiem i turkotem

przejeżdżała pod sędziwą bramą Opatowską. Przedtem jeszcze na rogatce

była dziwna awantura, której pan Kazimierz zgoła nie rozumiał. Już

wsiadając w Opatowie do karety pocztowej zastał w niej jakiegoś

zażywnego pasażera z wydatnym brzuszkiem. Zaczepiony przez kogoś, kto

z nudów chciał go wciągnąć do rozmowy, odparł grubasek krótko,

węzłowato, a opryskliwie:

— Verstehe nicht polnisch!

Nikt już, rzecz prosta, do szwaba więcej ust nie otworzył.

Przyjechali tedy na rogatkę. Że to czasy były wojenne, przeto na

wszystkich rogatkach stały posterunki policyjne, zapisując kto i dokąd

jedzie. Przyszła kolej na grubasa. Pokazał swój dokument, co tam miał,

przepustkę czy raport. Ledwie wszakże urzędnik policyjny rzucił okiem na

ów dokument, zatrzęsła nim cholera, skoczył ku grubasowi i wymachując

mu pod nosem jego własnym paszportem, jął wykrzykiwać z pasją:

— Dreizettel? Pan się nazywa Dreizettel? Jak pan śmie! Ja panu

pokażę.

Page 158: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

158

Niemczura, który rzeczywiście po polsku licho rozumiał, stropił

się tym krzykiem bardzo. Przed mundurem znał mores, więc słodkim,

innym zupełnie, niż poprzednio w karecie, głosem jęknął raczej, niż

powiedział:

— Ich versthe nicht. Ja nie rozumi. Mój nazwisko Dreizettel.

— Pan nie rozumie. Ale kpiny z policji to pan umie robić.

Dreizettel. Niesłychane. Einzettel, Zweizettel, a teraz Dreizettel. Co tu długo

gadać. Aresztuję pana za obrazę policji.

Ani biedny Dreizettel, ani nikt z pasażerów nie umiał sobie

wytłumaczyć, o co pan komisarz się wściekł. Dopiero później na mieście

dowiedział się Nałęcki, że ów Dreizettel był nauczycielem języka

niemieckiego w Radomiu, a teraz został przeniesiony na takąż posadę do

Sandomierza. Radomskie uczniaki znienawidziły go do szpiku kości za

pastwienie się nad nimi i za wrogi stosunek do wszystkiego, co polskie.

Fama o nim dotarła aż do Sandomierza. Postanowiły tedy sandomierskie

sztubaki uprzyjemnić mu pobyt od samego początku. Wywiedzieli się o

terminie przyjazdu. Wyrobili przez swe stosunki dwie fałszywe przepustki,

jedną na nazwisko Einzettel, drugą — Zweizettel i oto krytycznego dnia

nadciągnął rankiem do Sandomierza przez rogatkę opatowską obywatel

nazwiskiem Einzettel.

Został pod tym nazwiskiem wpisany do kontroli.

Po godzinie na tęż samą rogatkę nadjechał Zweizettel.

Urzędnik policyjny kręcił mocno głową.

— No, no. A to ci, panie dobrodzieju, zbieg okoliczności. Einzettel.

Zweizettel. Jednego dnia. No, no. Pisz pan, panie Osiński: Zweizettel.

Przy Dreizettelu wynikła burza. Tego już panu komisarzowi było

zbyt wiele. Czyste kpiny. Biednego belfra wsadzono do ula, skąd go dopiero

władze wyciągać musiały. A po Sandomierzu gruchnęło i wiara sztubacka

przez parę dni za boki się trzymała.

Turowicza w Sandomierzu nie było i pan Kazimierz z niczym

wrócił do Opatowa, wyjąwszy owe krakowskie ekspedycje, które

szczęśliwie załatwił.

Page 159: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

159

Przeciągnęła się doktorowi Nałęckiemu robota w szpitalu, tak że

było już dobrze po wpół do drugiej, kiedy wyszedł zeń, kierując się ku

domowi. Otwierając furtkę od ogródka, spojrzał na okna swego mieszkania i

nagle zdrętwiał cały. W jednym z okien dojrzał wyraźnie żandarmski

mundur. Żandarm stał przy oknie tyłem do niego zwrócony, więc twarzy

dojrzeć nie mógł, ale co do munduru nie miał doktor najmniejszej

wątpliwości. Zwolnił kroku, by zyskać na czasie i opanować huczące w

głowie tętno. Przez drobny ułamek sekundy zawahał się, co zrobić? Wejść,

czy nie wchodzić? Zdał sobie sprawę, że już teraz za późno się wycofywać i

że ucieczka teraz zdradziłaby go i skompromitowała ostatecznie. Z bijącym

sercem otworzył drzwi wejściowe i wszedł do przedpokoju. Aż się zdziwił,

gdy nie zastał tam nikogo, tak był pewny, że i tam zastanie żandarma. Może

to złudzenie, co dojrzał w oknie. Nie, niestety, nie złudzenie, oto na

wieszadle dwa nowe, oficerskie płaszcze żandarmskie. Prosto z igły. Niech

się dzieje, co chce. Doktor nacisnął klamkę i wszedł do saloniku.

Było tam istotnie dwóch oficerów. Na widok wchodzącego

doktora ruszyli ku niemu. W jednym poznał Nałęcki komendanta

sandomierskiego posterunku żandarmerii, Zawojewa, drugi był mu

nieznany zupełnie.

— Pozwoli pan... przedstawić kolegę. Porucznik Kobylin z

Zawichosta. Jemu na ręce zrobił się naryw, to jest... jakże to po polski...

wrzód, zdaje się... Wania, mów ty sam. Ty po polski lepiej... Pokażi...

Kobylin wyjaśnił i pokazał wszystko. W miarę, jak mówił,

doktorowi krew ze skroni spływała do serca, które uspokajało się z wolna.

Odetchnął z ulgą. Uf! Więc to tylko pacjent. Jedna myśl tylko zatruwała mu

spokój. Turowicz. Toć on za chwilę przyjdzie. Papiery w ogrodzie. Jak to

zrobić. Żeby ich wszyscy diabli wzięli. Też sobie godzinę wybrali.

Wrzód trzeba było przecinać. Doktor zajął się chorym. W pewnym

momencie spojrzawszy przez okno, dostrzegł Turowicza wchodzącego

przez furtkę do ogródka. Znać było, że nowy przybysz śpieszy się bardzo. W

dwóch krokach przebył ogródek, stanął u drzwi wejściowych, ujął za rączkę

od dzwonka. Płaszcze żandarmskie wisiały blisko wejścia, można je było z

łatwością dostrzec z zewnątrz przez okno. Doktor widział, jak Turowicz

Page 160: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

160

drgnął nagle, pobladł, rękę od dzwonka odjął, zawrócił na pięcie i ruszył z

powrotem, skąd przyszedł. Nałęcki spojrzał ukradkiem na swoich

pacjentów, czy nie zmiarkowali czego, ale byli obaj tak zajęci przecinanym

wrzodem, że niebezpieczeństwo z tej strony nie groziło żadne.

W chwili, gdy doktor wyprowadzał swoich pacjentów do

przedpokoju, rozległ się od strony ostrowieckiego traktu odgłos trąbki.

Ktoś wyjeżdżał z miasta ekstra-pocztą.

— Czy aby nie Turowicz? — przemknęło doktorowi przez głowę.

Znajomy pocztylion skinął na niego. Weszli do bramy. Pocztylion

wyciągnął jakąś kartkę. Nałęcki z trudem odczytał ją przy zapadającym

zmierzchu.

Nie mogłem czekać. Spieszę się bardzo. Jadę do Warszawy. Turowicz.

— Czy to ten pan pojechał ekstrapocztą, co wam tę kartkę dla

mnie dał?

Pocztylion skinął twierdząco głową. — Niech to jasny piorun

trzaśnie! — zaklął Nałęcki, drąc karteczkę w drobne strzępki.

Page 161: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

161

Rozdział XVI

ŻOŁNIERZ SANITARIUSZ

Do sztabu dywizji krakowskiej rezydującego w zapadłej wiosce

świętokrzyskiej, Cisowie, wpadł jak burza patrol kawaleryjski.

— Do pułkownika! Papiery pilne. Od rotmistrza Uragana. Już!

Przyjęto ich natychmiast. Wieści przywieźli ważne. Oto przy

wziętym do niewoli kozaku znaleziono ni mniej, ni więcej, jeno paczkę

rozkazów do okolicznych dowódców wojsk rosyjskich. Z rozkazów

wynikało niezbicie, że dowództwo rosyjskie gotuje się do generalnego

ataku na świętokrzyską twierdzę leśną powstańców, że aż z Warszawy idą

posiłki, że koncentracja wojsk

sięga od Kielc i Radomia aż po

linię Wisły.

Zawrzało w sztabie.

Posypały się rady, plany, rozka-

zy. Zarówno naczelnik dywizji,

pułkownik Topór-

Zwierzdowski, jak i szef sztabu

II korpusu wojsk narodowych,

pułkownik Apolinary Kurowski,

zgodni byli w poglądzie, że

należało, uprzedzając ofensywę

rosyjską, uderzyć na Moskali w

najsłabszym ich punkcie i rozerwać w ten sposób zaciskającą się koło

dywizji obręcz.

Najsłabszą załogę miał Opatów, że zaś prócz tego nie był on tak

bardzo odległy od podstaw operacyjnych dywizji, przeto na ten punkt

zwrócono uwagę przy wyborze kierunku ataku.

Rozbiegli się ordynansi do poszczególnych batalionów. Zawrzały i

tam także przygotowania. Komendanci ich mieli polecone zostawić na

leżach cały balast, a wziąć z sobą tylko bojowe części oddziałów.

Page 162: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

162

20 lutego 1864 roku popełzły kilkoma naraz drogami szare

gąsienice powstańczej piechoty. Na nocleg zapadły w wioskach położonych

niedaleko Opatowa w Jałowęsach, w Okalinie, w Jurkowicach...

Rankiem 21 lutego w Oziembłowie, gdzie nocował sztab, odbyła

się ostatnia narada wodzów poszczególnych jednostek bojowych.

Wyznaczono pozycję, omówiono ostatnie szczegóły. Atak miał się rozpocząć

o zmierzchu.

Opatów leży na południowym zboczu rzeki Opatówki, płynącej w

tym miejscu z zachodu na wschód, ku Wiśle. Centrum miasta stanowi duży,

mocno podługowaty rynek, ciągnący się równoległe do rzeki, oddalony od

niej o jakieś dwieście kroków. Z jednego końca, od wschodu, zamykał ów

rynek gmach magistratu, z drugiego, nie istniejące już dzisiaj, koszary. Na

zachodnim krańcu miasta, poza koszarami, nad rzeką, rozłożyła się szeroko

wielka, stara, księdza Długosza pamiętająca kolegiata, w drugim końcu

miasta, też nad rzeką, stał gmach zarządu powiatowego. Powyżej rynku od

południowej jego strony tłoczyły się ciasne uliczki żydowskie, poza nimi,

zaś ku górze, już za miastem widniały dwa cmentarze, jeden katolicki bliżej

kolegiaty, drugi żydowski na wschodnim krańcu miasta, niedaleko

sandomierskiego traktu. Po drugiej stronie rzeki znajdował się szpital i parę

magazynów wojskowych. Plan Topora polegał na tym, by otoczywszy

miasto wieńcem oddziałów, główne natarcie poprowadzić od południo-

zachodu, ze wzgórz panujących z tej strony nad miastem, zepchnąć carskie

wojska nad rzekę i za rzekę i zetrzeć je przy pomocy stojących tam rezerw.

Należało się liczyć z przygotowanym oporem nieprzyjaciela, bo o

zaskoczeniu go przy tak wielkim manewrze nie było mowy. Przecięli

wprawdzie nasi już od rana komunikację na wszystkich drogach wiodących

do miasta, ale właśnie głucha cisza na rogatkach była dla załogi miasta

najlepszym ostrzeżeniem.

Około godziny trzeciej po południu wyruszyły z okolicznych

wiosek ku miastu szare kolumny piechoty. Jazdy tego dnia nie było

zupełnie, wyjąwszy czterdziestokonny pluton ułanów Uragana, rozdzielony

między poszczególne bataliony dla rekonesansów i służby łączności.

Z Jałowęs ciągnął z olkuskimi kompaniami Denisiewicz, z Okaliny

wiódł swoich miechowitów, czyli III miechowski batalion, major Walter, z

Page 163: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

163

Oziembłowa ruszył sztab, z Kobylanek dwa bataliony stopnickiego pułku, z

Jurkowicz kielczanie z majorem Rozenbachem.

Wszystko stary żołnierz powstańczy, twardy, zaprawiony

kilkunastomiesięczną służbą bojową, weterani Langiewicza, Czachowskiego

czy nieodżałowanego, poległego przed kilkoma tygodniami, Chmielą.

Szli tedy jak na paradę ze śpiewaniem, pokrzykując z ochoty,

czego szarże nie broniły, jako że i tak o zaskoczeniu wroga nie było mowy.

Topór, nie dojeżdżając do miasta, zatrzymał sztab na wzgórku

koło katolickiego cmentarza, a sam w kilka koni skoczył ku ustawiającym

się na wprost kolegiaty stopniczanom. Był to słynny oddział Rębajły, wodza,

który chełpił się tym, że żadnej klęski jeszcze od Moskali nie poniósł.

Samego Rębajły w Opatowie nie było, batalionem dowodził major Jagielski.

— Zaczynaj, majorze! — rąbnął Topór, osadziwszy konia na

miejscu. — Naprzód, dzieci! Niech wam się zdaje, że to Iłża!

Jagielskiemu zaświeciły oczy do tego wspomnienia. Wyprostował

się, pokraśniał, szabla jak błyskawica śmignęła ponad głowę. Mocnym

radosnym głosem skomenderował.

— Batalion w tyraliery! Marsz, marsz!

Zwarta kolumna rozsypała się w mgnieniu oka. Topór skinął na

swoją gromadkę i wszyscy razem pomknęli w mglistą, szarzejącą już mocno

dal.

Nim dojechali do sąsiedniego oddziału, gruchnęła z tyraliery

stopnickiej pierwsza salwa. Po niej druga, dziesiąta. Moskale nie

pozostawali dłużni. Cicha dotąd dolina rozbrzmiała straszliwym zgiełkiem

karabinowego ognia, głuszącym wszystko, słowa komendy, jęki rannych i

krzyki wypędzanej z domów, wystraszonej ludności cywilnej.

Sukcesy zrazu odniesiono znaczne. Jagielski pierwszym zaraz

impetem oczyścił z carskich oddziałów okolicę kolegiaty, wepchnął je do

miasta, uderzył na koszary, w których się schowali, i zdobył je po krótkim,

zaciekłym boju o każdy stopień schodów, o każdą koszarową izbę.

Page 164: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

164

W tym samym czasie Walter uderzył z furią na cmentarz

żydowski. Jak burza wpadli miechowici między nagrobki, wygniatając

stamtąd nieprzyjaciela. Ustąpił on rychło, chroniąc się do pobliskich

domów, zamieszkanych przez Żydów. Dla większej swobody ruchów na-

leżało się pozbyć w nowo zajętych fortecach dawnych ich gospodarzy toteż

niebawem przedarły się przez zgiełk bitwy i uderzyły w niebo przeraźliwe

lamenty.

I zza rzeki dochodziły do sztabu pomyślne meldunki. Opanowano

bez trudu szpital i magazyny. W pośpiechu ładowano na kilka

zarekwirowanych fornalek łakome skarby żołnierskie, amunicję, bieliznę,

buty. Boże, ile butów!

Zdezorientowani, polskim atakiem napierani ze wszystkich stron,

wycofali się na całej linii ku śródmieściu. Zapadająca noc stanęła jawnie po

stronie atakujących, osłaniając mrokiem nasze oddziały i nie pozwalając zo-

rientować się w sile i w kierunku polskich działań.

I tego oto sprzymierzeńca pozbył się lekkomyślnie Topór. Kiedy

nieprzyjaciel zamknął się w śródmieściu i zabarykadowawszy się w domach

stawiał tam silny opór, dał Zwierzdowski rozkaz podpalenia bronionych

domostw. Buchnęło kilka łun, carskie wojska wycofały się istotnie z

płonących twierdz, ale blask ognia oświetlił pole walki, narażając na ciężkie

straty atakujących, a co ważniejsze, pozwalając Moskalom zorientować się,

że wróg wyolbrzymiony przez ciemności nie przerasta ich siłami.

Skrzepła tedy, wzmocniła się nieprzyjacielska obrona. Zwycięski

dotąd polski atak nie załamał się wprawdzie, ale stanął. Rozgrzany

powodzeniem żołnierz rwał się do walki, zdobywał dom za domem, ale

krwawił strasznie. Zaczęli padać przede wszystkim oficerowie, których

wróg brał na oko w pierwszym rzędzie.

Szczególnie ciężkie straty ponieśli stopniczanie. Wyniesiono z

boju ciężko rannego Jagielskiego, a w chwilę później jego zastępcę kapitana

Bezdziedę, polegli porucznicy Batory i Starzyński. Jedną z kompanii

prowadził szeregowiec. Był to major Eminowicz, dymisjowany niedawno

przez Rębajłę za niesubordynację. Nie chcąc się rozstać z oddziałem, były

major zgłosił się na prostego żołnierza, a oto dziś, po wybiciu wszystkich

Page 165: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

165

szarż objął sam dowództwo nad kompanią, zdobywając sobie na placu boju

nową podpułkownikowską nominację.

Była to chwila ataku na grupę domów, położonych w rynku,

stanowiących ważny węzeł obrony moskiewskiej. Sąsiednie domy płonęły,

dostęp więc był tylko od strony rynku, ale na nim dość się było pokazać,

żeby ściągnąć na siebie ogień ze wszystkich okien. Topór, widząc, że

pozbawiony oficerów batalion, zaczyna się chwiać, stanął sam na jego czele.

Obok niego z krzyżem w ręku stanął dzielny ksiądz Przybyłowski,

proboszcz sąsiednich Modliborzyc, który zgłosił się w Oziembłowie jako

kapelan i teraz nie opuszczał

najcięższych momentów walki.

Poderwało stopnicką

wiarę to nowe dowództwo

okrzykiem: „Bij psubratów!"

Runęli za pułkownikiem w

rynek.

W kwadrans później

domy były zdobyte, ale Topora

z ciężką raną wyniesiono do

ambulansu, a na rynku leżały

stygnące już zwłoki

modliborzyckiego proboszcza.

Ksiądz padł zaraz od

pierwszych strzałów, padł

twarzą ku ziemi z rękami

szeroko rozłożonymi. Jakby

krzyżem leżał na tej ziemi

polskiej, której bronił. W zaciśniętej dłoni widniał niewielki, drewniany

krzyż z Męką Pańską.

Doktór Nałęcki od początku bitwy znajdował się przy stopnickim

batalionie. Od początku wojny przeklinał swój los, a raczej władze

powstańcze, które trzymały go na stanowisku naczelnika powiatowej

organizacji cywilnej, nie pozwalając mu włożyć munduru wojskowego, do

którego doktor całą duszą tęsknił. Wielokrotne jego prośby w tej materii

odrzucano. Zbyt dobrze rządził swoim powiatem i zbyt ważny to był powiat

Page 166: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

166

dzięki swym górom, lasom i możliwości komunikacyjnej z Galicją, by

władze powstańcze mogły zgodzić się na to.

Dziś wszakże, w czasie bitwy, ustawały jego obowiązki i doktor

obiecywał sobie „zdezerterować" do wojska choć na parę godzin.

Dezercja nie trwała długo. Póki straty były małe, szedł wprawdzie

z karabinem wraz z innymi u boku kompanii, ale kiedy bitwa rozszalała się

na dobre, odwołano go do opatrywania rannych. Przybywało ich tak wielu,

że batalionowe lazarety polowe nie mogły sobie żadną miarą poradzić!

Wziął się więc doktor nolens volens do służby sanitarnej, ale żeby być bliżej

bitwy, wyprosił sobie u Topora, że go nie odesłano do szpitala, polecono mu

jednak zorganizować doraźną pomoc lekarską tuż za frontem. Skleciwszy w

jakimś zaułku z pak, drzwi i desek coś w rodzaju lazaretu, składającego się z

kopcącej lampy, kulawego stołka i skrzynki ze środkami opatrunkowymi,

jął doktor reperować i obwiązywać pokiereszowane gęby, tułowia i

kończyny. Ten i ów chwytał obandażowaną tylko co ręką karabin i wracał

skąd przyszedł, inni siedzieli apatycznie z tępym bólem i rezygnacją w

oczach. Ciężej rannych odsyłał doktor do szpitala. Trafiali się i ranni

Moskale.

Właśnie kończył doktor obwiązywać jakąś szpetnie poparzoną

rękę, kiedy nagle na skręcie zaułka pojawiła się garść żołnierzy carskich.

Jakiś zbłąkany patrol czy oderwany w zgiełku bitwy strzęp kompanii? Było

tego kilkunastu chłopa.

Nałęckiego w pierwszej chwili aż zatkało z wrażenia.

— Moskale? Na tyłach? — szeptał sam do siebie z przerażeniem

— prawda, że garść, ale na tyłach. Skąd oni się tu wzięli? Mogą siła złego

narobić. Trzeba skończyć z nimi.

— Hej, chłopcy! — zawołał do swoich rannych. — Który tam może

unieść karabin, ognia do tych psubratów! A żywo!

Skoczyło kilku lżej rannych, którzy jeszcze jako tako się ruszali. W

jednej ręce karabin, druga ranę przytrzymuje, żeby bardzo nie krwawiła.

Doktor na przedzie.

Page 167: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

167

Tamci zmiarkowali, że się coś w tym kącie niedobrego święci.

Zaszczekały i tam także kurki od karabinów. Gruchnęło kilka strzałów z obu

stron; któryś z rannych zawył nieludzkim głosem i zwalił się na ziemię.

Doktor więcej posłyszał, jak poczuł, trzask jakiś w ramieniu, coś ciepłego

leje się przez dziurę w płaszczu. Co to? Krew. Jak dużo tej krwi? Czemu ten

dom naprzeciwko się tak chwieje? Co to jest?

Błyskawicą przesunęło się przed nim całe jego dotychczasowe

życie. Dziecinne lata. Haniewicze, Szymon Konarski. Lubelskie czasy. Babka

i jej opowiadania.

Mignął mu się dziadek, którego ze słyszenia znał tak dobrze. Siwa

głowa — most — Ostrołęka.

Ostrołęka — szepcą zbielałe wargi. — To tak jak ja dziś. Skąd ta

mgła? Tyle mgły. Czyżbym ja...

Na głowę doktora Kazimierza Nałęckiego spływały coraz gęstsze

fale ciemności.

Bitwa ciągnęła się jeszcze długo w noc, ale wyraźnego rezultatu

żadnej z walczących stron nie przyniosła. Carskich oddziałów nie

zgnieciono i nie wyparto z miasta. Zważywszy straty w dowódcach i w

szeregach, była to dla powstania ciężka klęska.

A jednak trwali.

Page 168: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

168

Rozdział XVII

DOLA I NIEDOLA

Doktor Nałęcki wyszedł ze szpitala inwalidą. Ręka, w którą dostał

kulę, nie odzyskała pełnej władzy. Ruszać nią mógł, a nawet posługiwać się

przy jedzeniu, czy ubieraniu, ale o jakichś bardziej skomplikowanych czy

precyzyjnych ruchach nie było mowy. Kiedy po raz pierwszy w czasie

rekonwalescencji wziął się do uregulowania zegarka i nakręcania go

kluczykiem i kiedy okazało się, że zgrabiałe palce odmawiają

posłuszeństwa, Nałęcki spłakał się jak dziecko. O praktyce lekarskiej mowy

nie było. Wprawdzie mówili koledzy doktorzy, że to może minąć, ale sami

dodawali, że na to, żeby minęło, trzeba by chorego wysłać na dłuższą

kurację na południe.

Gorzko uśmiechnął się doktor na tę radę. Za co? Na domiar złego

kula, która przebiła ramię, zawadziła o płuco. Wylizał się doktor i z tego, ale

z chłopa jak tur zrobił się cherlak, obawiający się lada przeciągu.

Zaraz po wyjściu ze szpitala wezwano go na śledztwo. Gdzie i w

jakich okolicznościach dostał postrzał? Puszczono go wolno, bo byli tacy, co

widzieli, jak opatrywał rosyjskich żołnierzy, ale na sali był ziąb. Doktor już

w drodze do domu czuł dreszcze, na drugi dzień choroba była gotowa.

Trwała ona bez końca i zjadła resztkę szczupłych zapasów, jakie

doktor posiadał.

Do domu doktora zaczęła z wolna zazierać bieda. Komorne nie

opłacone, w sklepikach długi rosły, weksel jeden, drugi, trzeci...

Chcieli mu ludzie pomagać, nie chciał przyjmować. „Jeszcze nie,

mówił. Jeszcze sobie radzę."

Po trochu zaczynał wyprzedawać meble. Na pierwszy ogień poszła

prześliczna hebanowa szafka, istne cacko stolarskiej roboty. Ta sprzedaż

nie kosztowała wiele doktora, bo choć przedmiot był cenny, ale kupiony

niedawno, okazyjnie i nie zdążył się jeszcze zżyć z domem i jego

mieszkańcami. Poszedł zresztą w dobre, kulturalne ręce jednego z

okolicznych ziemian.

Page 169: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

169

Gorzej było z mahoniowym biureczkiem babuni. Biureczko

babuni. Służyło jej wiernie przez lat kilkadziesiąt, a teraz ma iść na

poniewierkę między ludzi, między obcych. Ścisnęło się serce doktora. Toć

jeszcze dwóch lat nie ma, jak umarła. Może i lepiej zresztą, że nie dożyła.

Serce ciągnie w jedną stronę, życie w drugą. Za wpis Stacha zapłacić trzeba,

ubranie mu kupić, książek trochę. Skąd na to wszystko wziąć? A tu kupiec

się trafia, amator, spodobało mu się biureczko, da więcej niż pospolity

handlarz, który się na tym nie pozna.

Cóż było robić? Poszło biureczko w świat, między ludzi, między

obcych, nie wiadomo nawet, dokąd. -

Poszły i inne meble. I szafa gdańska posażna żony, wspaniale w

ciemnym orzechu rzeźbiona i babcina komoda spod zegara. Kiedy

zdejmowano z niej zegar, ukłuła doktora nagle bolesna, ostra myśl, że może

niedługo przyjdzie kolej i na. zegar. Boże miłosierny! Zegar!

Płynęły miesiące. Ciężkie, szare miesiące. Doktor chorował i

chorował bez końca.

Kiedyś zaszedł do doktorostwa Zaleski. Stary mruk zdziwaczał do

cna i nie pokazywał się nigdzie ze swoich Żurawnik, gdzie, jak mówiono,

zakopał się po uszy w książkach.

U Nałęckich, mimo bliskiego stosunku, jaki go kiedyś z nimi łączył,

nie był bodaj od roku. Za głowę się chwycił, kiedy zobaczył wyprzedane

meble i kiedy mu opowiedzieli, co się u nich dzieje.

Nałęcki narzekać nie lubił, rychło więc przerwał rozmowę.

— Et, co tam gadać o tym. Powiedz lepiej, Nikodem, jaka siła

ruszyła cię z Żurawnik.

— Sprawę mam w sądzie w Warszawie. Spadkowa rzecz, ciągnie

się już długo, trzeba dopilnować, bo się nigdy nie skończy.

— To do Warszawy jedziesz?

— Tak, pojutrze.

Page 170: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

170

— Słuchaj, Nikodem, skoro jedziesz do Warszawy, to cię poproszę

o pomoc przy sprzedaży zegara. Tutaj się tego nie sprzeda albo zmarnuje.

— Co, i zegar chcecie sprzedać? — żachnął się Nikodem. —

Przecież to wasza rodzinna relikwia.

— Cóż robić — odparł doktor. — Marysia się łudzi, że za te

pieniądze da się przeprowadzić porządną kurację, może wyjechać. Mrzonki.

Kto dziś da taką sumę. Ale żyć trzeba.

— Słuchaj, Kazik — rzekł Zaleski zniżonym ze wzruszenia głosem.

— Weźcie wy ode mnie pieniądze, jedźcie za granicę. Wykurujesz się i

oddasz. Trudności mi to doprawdy żadnych nie zrobi. Cymbał jestem, żem

wcześniej o tym nie pomyślał.

Doktor uścisnął Zaleskiemu serdecznie dłoń.

— Nie, Nikodem, dziękuję. Jeśli nie można będzie inaczej, to się

zwrócę do ciebie o pomoc. Tak, do ciebie pierwszego, wierz mi, ale dopóki

mogę, to się bronię sam. Wiesz dobrze, ile warte w życiu poczucie

samodzielności. Od dziecka mnie tego uczyli. Dziękuję z całej duszy, ale

jeszcze na razie nie skorzystam.

Powiedziane to było ciepło, serdecznie, ale stanowczo. Pan

Nikodem szybko zmiarkował, że żadne namowy nic tu nie wskórają.

— Więc mogę liczyć, że załatwisz mi tę sprawę z zegarem? —

spytał.

— Głupio mi jest do tego rękę przykładać — odparł Zaleski — ale

skoro już koniecznie chcecie, to przyłożę. Mogę wam w tym istotnie pomóc,

znam w Warszawie antykwariusza, bardzo porządnego człeka. Książkami

głównie handluje i stąd się znamy, ale i sprzęty ma, jeśli ładne. Obrazy się u

niego trafiają, zegary. Widywałem i zegary u niego. Bardzo uczciwy kupiec.

— No tak. To byłaby dla nas kapitalna okazja — rzekł doktor. -—

Więc pojutrze. Ranną pocztą jedziesz?

— Tak, ranną.

— To wstąp tutaj przed pocztą. Paczka już będzie na ciebie czekać.

Page 171: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

171

Ze ściśniętym sercem pakował doktor drogocenną relikwię. Nie

dał się w tym nikomu wyręczyć. Kiedy już wyjął z zegara wahadło,

odezwała się pani Maria głosem, w którym czuć było łzy.

— Kazik, a cóż będzie z naszą zegarową tajemnicą? Nie spróbujesz

jeszcze raz?

Doktor machnął z rezygnacją ręką.

— Pal diabli wszystko. Tyle razy próbowałem i nic nie wskórałem,

że już nie będę więcej majstrował. Trzeba by całą podstawę rozebrać czy

rozbić, a tego przecież, choćbym potrafił, nie zrobię. Niech sobie tam już kto

inny łamie głowę nad tą tajemnicą.

Zmienił się nagle cały projekt, kiedy na trzeci dzień rano

przyjechał pan Nikodem. Sam im odradził zabieranie zegara natychmiast do

Warszawy.

— Tak mi się fatalnie składa — mówił — że ja za dwa tygodnie

będę musiał znowu do Warszawy jechać. Żebym miał się u kogo zatrzymać,

to bym w ogóle nie wracał, ale w hotelu nie wytrzymam. Zróbmy więc tak.

Ja zegara na razie brać z sobą nie będę, rozmówię się tylko z tym moim

antykwariuszem. Myszkiewicz się nazywa, na Królewskiej ma sklep.

Poradzę się go. Zobaczymy, co on powie. Może te rzeczy teraz nie idą, może

lepiej zaczekać trochę z tą sprzedażą, to się lepszą cenę później weźmie. To

uczciwy człowiek, znamy się dawno, on mi taką rzecz powie otwarcie.

— No tak, tylko że ja długo bardzo czekać nie będę mógł.

— Dwa tygodnie możesz zaczekać. A wtedy zobaczymy. Powie mi

Myszkiewicz, żeby przywieźć, a tobie będzie już pilno bardzo, to zawiozę. Za

dwa tygodnie. A może, może się jakoś uda wymigać od tej sprzedaży. Może

się coś zmieni. Przecież rozumiecie chyba, że mi o fatygę nie chodzi.

Nałęcki oburzył się.

— Ale skąd! Przez myśl mi to nie przeszło. A ta zwłoka? Czy ja

wiem, może masz rację. Dwa tygodnie. Można się z tym zatrzymać, noża na

Page 172: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

172

gardle nie mam. Ale zmienić, to się tu nic nie zmieni. Co się tu może

zmienić?

— Ano, zobaczymy. Do widzenia. Od progu wrócił jeszcze.

— Czekajcie. Niech no ja się dobrze temu zegarowi przyjrzę,

żebym go mógł dokładnie Myszkiewiczowi opisać.

Nałęcki pośpiesznie rozplątywał sznurki i zegar z powijaków

dobywał.

Page 173: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

173

Rozdział XVIII

TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

— Dzień dobry panu, panie Myszkiewicz. Kopę lat!

Zza lady, gdzieś spomiędzy półek wysunął się drobny,

chuderlawy, ale ruchliwy staruszek. Zobaczywszy gościa, otworzył szeroko

ręce gestem trochę teatralnym i zakrzyknął.

— Wielkie nieba! Pan dziedzic Zaleski. A to ci gość, panie

dobrodzieju-panie. Franek! Krzesło dla pana dziedzica. Żywo. .

— Phy, jaki tam dziedzic. Dzisiaj dziedziców nie ma. Było, ale się

zmyło. Odebrał pan mój list?

— Odebrałem. Wszystko panie dobrodzieju-panie, przygotowane,

jak sobie szanowny pan życzył. I Siarczyńskiego „Dzieje Zygmunta III", i

Maciejowski, i Lelewel. Ale, ale a propos Lelewela. Co ja tu mam, panie

dobrodzieju-panie, co ja mam. Z bratem razem kupiliśmy część biblioteki po

Lelewelu. Z Brukseli to przyjechało przed miesiącem. Bardzo piękne tam

druki są, bardzo piękne. Ba i nie tylko druki. I rękopisów jest trochę.

Okazyjnie się to, panie dobrodzieju-panie, kupiło, okazyjnie. Nie lada to była

gratka — trajkotał staruszek jednym tchem.

— Że wam to pozwolili przewieźć przez granicę?

— Ech, panie dobrodzieju-panie, żebyśmy się byli zaczęli pytać, to

by nam pewno i jednego papierka nie puścili. Okrutnie teraz na granicy

pilnują. Ale my tam, panie dobrodzieju-panie, mamy swoje sposoby i swoje

drogi. Bardzo piękne druki. A map ile!

Potoczyła się żywa serdeczna gawęda. Oczy im się jarzą, dusze się

śmieją do umiłowanych, starych, pożółkłych kartek.

W pewnym momencie Zaleski przypomniał sobie o zegarze. '

— Panie Myszkiewicz. Ja mam do pana jeszcze inną prośbę.

Znajomi moi mają zegar, który chcą sprzedać. Wiem, że tego nigdzie tak

dobrze nie zrobią, jak u pana. Niech nam pan poradzi, jak to zrobić. Stary,

Page 174: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

174

piękny, Gugenmusowski zegar. Jeszcze po królu Stanisławie Auguście

pamiątka. Od niego ten zegar ktoś tam z tej rodziny dostał.

— Ma go pan dziedzic tutaj z sobą?

— Nie, chciałem się tylko na razie rozmówić. Będę tutaj za dwa

tygodnie, to bym go mógł panu wtedy przywieźć.

— No tak. Na niewidzianego, panie dobrodzieju-panie, trudno coś

powiedzieć. Czy to ścienny zegar, czy stołowy?

— Stołowy?

— Duży? Mały?

Pan Nikodem jął opisywać zegar szczegółowo. Kiedy wspomniał o

skrytce, Myszkiewicz spytał:

— Pan dziedzic, panie dobrodzieju-panie, zdaje się wspomniał, że

to po Stanisławie Auguście ten zegar?

— Tak.

— I on ma skrytkę ten zegar?

— Zdaje się, że ma, tylko oni dojść nie mogą, jak się do niej dostać?

A czemu pan pyta?

— To dziwne, panie dobrodzieju-panie, to bardzo dziwne. Bo mnie

tu w tych Lelewelowskich papierach, co to o nich panu dziedzicowi

wspominałem, trafił się jakiś list nie list, skrypt nie skrypt, Bóg raczy

wiedzieć, jak to nazwać...

— A cóż to ma do zegara?

— A bo tam o zegarze jest właśnie mowa. Nic nie mogłem

zrozumieć, jakieś figurki, sprężynki, listewki. Miałem to już nawet, panie

dobrodzieju-panie, wyrzucić, ale się wstrzymałem, bo to własnoręczny

skrypt królewski. Ja pismo Stanisława Augusta dobrze znam. Sygnatura

zresztą jest i pieczęć na kopercie, tyle że uszkodzona. Może pan dziedzic

chce to zobaczyć?

Page 175: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

175

To rzekłszy podreptał ku jednej z półek i wyciągnął pękatą,

obwiązaną sznurkami tekę w czerwonej kiedyś, teraz już mocno zrudziałej

od starości okładce.

Rozwiązawszy sznurki, jął staruszek suchymi, kościstymi palcami

przebierać w papierach. Ruchy szybkie, pewne, zdecydowane. Po kilku

minutach szukania wyjął podartą kopertę z urwanym rogiem i resztkami

pieczęci. W kopercie tkwił złożony we czworo jakiś papier. Myszkiewicz

położył kopertę przed panem Nikodemem.

— Jest, panie dobrodzieju-panie.

— Ależ pismo! Któż te kulasy przeczyta?

— Cóż też pan dziedzic mówi, kulasy? — oburzył się staruszek.

Toż to autograf królewski. Własna ręka jego królewskiej mości.

— Może i własna — zgodził się pan Nikodem — ale diablo

nieczytelna. Jak rządził, tak i pisał. Mniejsza o to zresztą. Niech pan czyta,

panie Myszkiewicz, bo ja temu pismu nie dam rady. Do kogóż to

adresowane?

— Urodzonemu — czytał Myszkiewicz — wielce Nam Miłemu

WW. Mość Panu Kazimierzowi N... czy Na... Dalej urwane. Za pozwoleniem, a

do kogo dziś ów zegar, panie dobrodzieju-panie, należy?

— Do pana Kazimierza Nałęckiego.

— Osobliwe, osobliwe. Bo to jakby to samo nazwisko.

— Co tam koperta. Pokaż pan skrypt, panie Myszkiewicz. Czytaj,

pan, czytaj. To zaczyna być interesujące.

Myszkiewicz czytał z wolna i z przerwami, bo skrypt królewski i

jego wprawnemu oku nie od razu dał się odczytać.

Nastawić zegar na godziną dwunastą. Nacisnąć iedną ręką sprężynkę małą, ukrytą w listwie koło prawey stopy, prawey figury brondzowey, a wraz, drugą ręką, mieysce, w którem lewa figura brondzowa lewą ręką o zegar się wspiera. Ustąpi wtedy listewka mała, wpośrzodku podstawy, wyiąć ią

Page 176: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

176

ostrożnie trzeba. In dorso 11 niesie ona napis: „w południe i o północy iestem zawsze w Twoiey mocy".

Na te słowa Zaleski zerwał się na równe nogi i złapał

Myszkiewicza tak silnie za rękę, że ów aż krzyknął:

— Ojej! Co się stało?

— Jak to tam jest? Jak to jest? W południe... Jak dalej?

— W południe i o północy iestem zawsze w Twoiey mocy...

— Boże Miłosierny. Toć ja to znam. Znam. To jest skrypt do zegara

Nałęckich; tam w zegarze jest taki napis. Widziałem go, pokazywał mi

doktor jeszcze przed wojną.

— Jak to, panie dobrodziej u-panie, pokazywał? A mówił pan

dziedzic, że się nie mogą do skrytki dobrać. Skoro się do napisu dostali, to i

skrytkę otworzyli.

— Właśnie że nie, bo w tym miejscu utknęli i nie wiedzą, co dalej

robić. Czytaj pan dalej, czytaj.

— Gdzie to ja skończyłem, aha., w Twoiey mocy. Pod nią płytka

mosiężna:

To zdziałay, nim zegar bić pocznie. Kiedy zegar godzinę dwunastą zabiie, odsunąć płytkę w dół i ostrożnie pociągnąć za sprężynkę, iaka się tam z lewey strony znayduie. Ta gdy odskoczy, ukaże się wówczas szufladka. Wyciągnąć ią za antabkę. To zdziałay póki zegar biie i skończ nim bić przestanie. 15 Januarii 1794.

S.A.R

Myszkiewicz skończył czytać, ale jeszcze przez chwilę panowała

cisza, bo panu Nikodemowi tak dech zaparło, że słowa ze ściśniętej krtani

dobyć nie mógł. Wreszcie wyjąkał.

11

Na odwrocie

Page 177: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

177

— Nie. To nadzwyczajne. Dwa ziarna w korcu maku. Dopieroż to

się Nałęccy ucieszą, jak im to zawiozę. Musi mi pan to sprzedać. Co pan

będzie chciał za to?

— No, mógłbym teraz, panie dobrodzieju-panie, złu-pić skórę czy

z pana dziedzica, czy z tego pana, jak mu tam, Nałęcki, czy jakoś. Ale

Myszkiewicz nie taki. Żeby to nie był autograf królewski z cyfrą i pieczęcią,

to bym w ogóle nic nie wziął. No, co tu wziąć za to, panie dobrodzieju-panie.

Czy ja wiem? Da pan dziedzic pięć, np... trzy złote.

— Ależ dam, panie Myszkiewicz, dam. I nie tylko dam, ale powiem,

że z pana wyjątkowo zacny człowiek. Inny by tu spekulował, wyzyskał,

ostatni grosz wydusił, a pan? Dajcież gęby, panie Myszkiewicz, i ostańcie z

Bogiem, bo mi teraz okrutnie pilno będzie do Opatowa.

— A książki odesłać panu dziedzicowi do hotelu Saskiego?

— Tak, tak, dziękuję.

Jak burza wpadł Zaleski do mieszkania doktorostwa. Otworzył mu

sam Nałęcki.

— Co, ty ekstrapocztą? Cóż za gwałt taki? Co się stało? No, czemuż

nic nie mówisz?

Nikodema rzeczywiście zatkało.

— Co tam ja — wyjąkał wreszcie — zegar przemówił.

— Jak to przemówił? Co ty pleciesz? Jaki zegar?

— Wasz zegar. Tajemnicę swoją odkrył. Skrypt znalazłem do

niego z wytłumaczeniem, jak się tę waszą skrytkę zegarową otwiera.

— Co ty mówisz? Gdzie znalazłeś?

— U antykwariusza. Rozmawiałem z nim o waszym zegarze, jakby

go tu sprzedać, a on nagle sobie przypomniał, że miał jakiś karteluszek o

jakimś zegarze, którego zrozumieć nie mógł. Byłby go nawet wyrzucił,

gdyby nie to, że to autograf królewski z sygnaturą i pieczęcią. Podłubał

trochę w papierach i znalazł.

— Masz to może?

Page 178: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

178

— Oczywiście, że mam — Pan Nikodem wyjął pugilares.

— Pokaż! To nadzwyczajne. Aż się wierzyć nie chce. A skąd wiesz,

że to do naszego zegara?

— Bo tam ten wiersz jest, coś mi to kiedyś pokazywał na listewce.

To, wiesz... w południe i o północy... Zobacz sam. Tu, masz, koperta. Tak

jakby do twego dziada Kazimierza Na... reszta urwana. Oczywiście, że

Nałęcki. A tu skrypt.

— Ojej, a to kulasy. Któż to przeczyta?

— Słowo w słowo to samo powiedziałem i ja Myszkiewiczowi.

Obraził się jeszcze na mnie, że autograf królewski kulasem przezywam. Ale

widzisz, odczytaliśmy to z nim razem i przepisałem sobie tu na kartce, pod

jego dyktando.

— Czytaj, czytaj, Nikodem!

— Zegar na godziną dwunastą nastawić... — czytał Zaleski.

Gdy skończył, zakrzyknął Nałęcki:

— Ach tak, teraz rozumiem! Ja zawsze przy biciu zegara

wstrzymywałem się od majsterki, a to właśnie wtedy trzeba było dłubać.

— No, chodź do zegara, spróbujemy. Na co jeszcze czekasz?

— Nie, ja tego bez żony zaczynać nie chcę. Zaczekajmy na nią.

Tylko jej patrzeć.

Nikodem za głowę się złapał.

— Nieprzytomny jestem, dalibóg nieprzytomny. Zupełnie o niej

zapomniałem. Gdzież ona jest. Oczywiście, ze zaczekajmy. A Stach twój

gdzie, w szkole?

— Tak, w szkole. A żona zaraz przyjdzie, wyszła do sąsiadów,

miała tylko wpaść na chwilę. Ta się kobiecinka ucieszy. Byle było z czego.

Słuchaj, Nikodem, a może tam już nie ma nic w tej skrytce? Może nigdy nic

nie było?

Page 179: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

179

— Ano, na to pytanie to już ci tylko jeden zegar może dać

odpowiedź i za chwilę da.

Z przedpokoju doleciał hałas otwieranych drzwi.

— Mryś? Czy to ty? — wołał Nałęcki, idąc ku drzwiom od

przedpokoju. W progu natknął się na służącą:

— Proszę pana doktora. A to biedny przyszedł po prośbie...

Czekali na panią Marię jak na rozżarzonych węglach z dobre pół

godziny.

— Mryś. Nareszcie! Chodź prędzej, kochanie. Wiesz, zegar

przemówił.

— Co takiego? Jak to przemówił? — W oczach pani Marii mignęła

iskra niepokoju. Mąż takim dziwnym powiedział to głosem. Co to ma

znaczyć?

— No, przemówił, kochanie. Nikodem znalazł w Warszawie

skrypt, w którym jest wytłumaczenie, jak się do skrytki w naszym zegarze

dobrać.

— Co, skrypt do naszego zegara?! Skądże wiecie, że to do naszego

zegara? Gdzie znalazł? Nie może być. Nic nie rozumiem.

Wytłumaczyli jej, jak umieli, choć nie bardzo mogli obaj

swobodnie mówić. Tak coś ściskało w gardle.

— Czekajcie, przyniosę zegar tu na stół — rzekł Nałęcki. — Tam

ciasno w sypialnym.

Przyniósł. Postawił.

— Wiecie co? Przeczytajcie raz jeszcze ten skrypt.

Przeczytali uważnie raz i drugi. Nastawili wskazówki na godzinę

dwunastą.

— Tedy w imię Ojca i Syna, i Ducha świętego. Amen. Zaczynam —

rzekł doktor drżącym ze wzruszenia głosem.

Page 180: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

180

Przyłożył palec do wskazanych miejsc. Nacisnął.

Nic.

Nacisnął mocniej.

Nic. Listewka nie puszcza. Ta sama listewka, co ją tyle razy

odejmował.

— Co się stało? Przecież ja to już nieraz robiłem. Coś się zacięło

widać. Nie rozumiem. Zawsze ta listewka puszczała od razu. Co u licha?

Jeszcze raz spróbuję.

Nic.

Majstrowali dłuższą już chwilę, kiedy pani Maria, która stała z

boku, nachyliła się nad zegarem.

— Ależ on stoi, ten zegar.

— Prawda. Musiał stanąć, kiedy go przenosiłem. Żeśmy też przy

nastawianiu nie zauważyli. Może dlatego listewka nie puszczała. No, ruszaj,

stary, w drogę.

To mówiąc doktor trącił lekko w wahadło. Zegarowi wróciło życie.

Tym razem listewka ustąpiła od razu. Doktor wyjął ją ostrożnie.

— To tu ma być napis? — spytał pan Nikodem.

— Tak. Masz. W południe i o północy iestem zawsze w Twoiey... A

tutaj ta płytka nieszczęsna. Tyle razy próbowałem ją odsunąć i nigdy nie

mogłem. Czułem, że tam coś się kryje za nią. Żeby mi było przyszło na myśl

w czasie bicia spróbować, ale to zawsześmy wtedy właśnie od zegara

odstępowali. To już tylko patrzeć, jak zacznie bić. Uf! Gorąco. Czy może mnie

się tylko tak wydaje? Spociłem się jak ruda mysz.

Pół minuty oczekiwania wiekiem się wydaje. Wszystkim trojgu

serca biją tak głośno, że niemal je słychać.

— Mryś, może ty spróbujesz? Mnie się jakoś dziwnie ręce trzęsą.

— I mnie też, kochanie. Zresztą ty to wprawniej zrobisz ode mnie.

Tyle razy już to robiłeś.

Page 181: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

181

— Ba, zaczynałem tylko. Pst. Cicho. Zdaje się, że zaczyna bić.

Rozległ się krótki, przyciszony szczęk, potem jeszcze ćwierć

sekundy ciszy i oto zegar bije. Płyną tony poważne, głębokie.

— No, teraz — szepce zdławionym głosem Zaleski. I on także

przybladł, i jemu też czoło zmatowiało od potu.

Płyną uderzenia. Raz, dwa... Nałęcki nacisnął z lekka płytkę. Trzy...

cztery... Zaczepiło się chyba... Pięć... Nie. Ustępuje... Sześć... siedem... Usunęło

się całkowicie... Osiem... Gdzież ta sprężynka?... Dziewięć... Czyżby to?... Ach

jak ten zegar prędko bije... Dziesięć... No, teraz prędko szufladkę...

Jedenaście... Prędzej! Prędzej!... Już... Dwanaście.

Z wnętrza zegara wysunęła się maleńka szufladka. Pochyliły się

nad nią trzy głowy, uderzyły w nią rozpalone ciekawością oczy. Jest coś,

jest. Zawinięte w papier.

Prędko rozwinąć papier! Z pożółkłego strzępka wypadły na stół

dwa pierścionki: męski i damski. Błysnęły w klejnotach ognie. Cała tęcza

blasków.

— Ależ brylanty! — krzyknął Zaleski — Jak żyję podobnych nie

widziałem. Co za ognie! Ależ to majątek. Te rzeczy dziś ceny nie mają. Ja się

trochę znam na tym. I jeszcze ta piękna, stara oprawa. Majątek, dalibóg

majątek! To kilkunastoma tysiącami pachnie. Jeden piękniejszy od drugiego.

No, cóż wyście zaniemówili?

Nałęckim istotnie mowę odjęło. Pierwszy wreszcie przemówił

doktor.

— Co? Kilkanaście tysięcy. Słyszysz, Mryś? Wierzysz własnym

uszom? No, to rzeczywiście południe, kuracja... Nikodem! Ja oszaleję z

radości. Ja może będę mógł wrócić do ludzi, do życia, leczyć, pracować. Ja,

nieużytek, pracować. Słyszysz, Mryś! Boże! Boże! Wszystko przez ten zegar.

Babka zawsze święcie wierzyła w to, że nas ten zegar z biedy wyciągnie. No

i wyciągnął. A właściwie tobie to wszystko zawdzięczam, Nikodemie, stary,

zacny, kochany przyjacielu!

Pani Maria mówić nie mogła. Rzuciła się mężowi na szyję. Łkanie

targnęło piersią, a z oczu popłynęły duże, jasne, słoneczne łzy szczęścia i

Page 182: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

182

jęły kapać raz po raz na stół, na podartą kopertę, na pożółkły skrypt

królewski.

— Cicho, Mryś. Nie bucz, mała. No, cicho-cicho, kochanie.

A stary, dobry, wierny zegar potakiwał radośnie:

Tak-tak; tak-tak; tak-tak.

I popłynęły znowu długie, długie pasma lat. Zegar nawijał po

staremu godziny na swe kółka, niczym nitkę na szpulkę nawijał jasne, szare

i czarne, nawijał Polsce, nawijał rodzinie, której od tylu dziesiątków lat

wiernie służył.

Zestarzał się bardzo. Nie miał już dawno rówieśników, z którymi

mógłby pogwarzyć, którym mógłby powiedzieć: Pamiętasz... Nie było ich

już, wszystkie najstarsze graty przepadły dawno, dawno, zegar już nawet

nie pamiętał, kiedy. Chyba w Opatowie, a może jeszcze dawniej.

Kiedyś odmierzył sobie równo sto lat życia. Wiek cały. Aż

pomyśleć dziwno. Ile już pokoleń przesunęło się koło niego. Ile bliskich mu

osób urodziło się przy nim, wyrosło, zestarzało się, umarło. Ile rzeczy

zmieniło się dokoła niego. A on trwał...

Jedno tylko nie zmieniło się — niewola. Noc polskiej niewoli

gęstniała coraz bardziej, coraz czarniejsze chmury zwisały nad krajem,

coraz beznadziejniej rysowała się przyszłość narodu.

Aż pewnej jesieni rozpętała się straszliwa nawałnica, zatrząsł się

świat w posadach, zwarły się z sobą żywioły. Cztery lata szalał ów huragan,

aż pękły od niego podziemia, przepaliły się więzy niewoli.

Późną listopadową jesienią padł grom, od którego Polska

zadźwięczała jak spiżowa tarcza rycerza, w którą miecz uderzy,

zadźwięczała jak dzwon, stopiony z miliona dusz, z sercem stopionym z

miliona polskich serc. Skąpana w krwi swoich synów, ale i w blaskach

Zmartwychwstania, wracała do życia Niepodległa Rzeczpospolita Polska.

Dożył tej godziny stary, zacny zegar. Sam ją wydzwonił, tę

godzinę. Byłby zapłakał ze szczęścia, ale cóż? Płakać go nie nauczono.

Page 183: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

183

Więc tylko dygotał starowina ze wzruszenia i bił. Ach, jak bił!

Zwycięską, triumfalną pieśnią było teraz każde jego bicie.

Bo w kółka wplątał mu mistrz Gugenmus, prócz czasu, także

drobne, ale mocne pozłociste pasemko uczucia, równie nieśmiertelnego jak

czas — miłość ojczyzny.

Jak on to zrobił, to już pozostanie na wieki

tajemnicą. Drugą tajemnicą królewskiego zegara.

K O N I E C

1794 – 1806 – 1812 – 1815 – 1831 – 1838

1863 – 1864 – 1918

Page 184: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Kazimierz Konarski – TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

184

Materiały na których oparto opracowanie, wykorzystano z pełnym

poszanowaniem praw autorskich i w przekonaniu, że stanowią źródło danych

o naszej kulturze i historii oraz że stanowią własność publiczną, a ich

rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.

Dokument w formacie *pdf może być wykorzystany wyłącznie do użytku

osobistego bez prawa do dalszego obrotu i obiegu komercyjnego lub

handlowego i nie może być poddawany modyfikacjom bez zgody autora edycji.

Należy go traktować tak, jak książkę wypożyczoną do przeczytania.

Przeczytaj następną stronę!

Page 185: Kazimierz Konarski_TAJEMNICA KRÓLEWSKIEGO ZEGARA

Uwaga!!!

Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już

rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku

osobistego.

Nie wymaga zezwolenia twórcy przejściowe lub incydentalne

zwielokrotnianie utworów, niemające samodzielnego

znaczenia gospodarczego

Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku

pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz

źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące

możliwości.

Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia.

Pliki można pobierać jeśli posiada się ich oryginał a pobrany

plik będzie służył jako kopia zapasowa.

Można pobierać pliki nawet jeśli nie posiada się oryginału, pod

warunkiem że po 24 godzinach zostaną one usunięte z dysku

komputera.

Szczegółowe postanowienia zawiera USTAWA z dnia 4 lutego 1994 r. o

prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Opracowanie edytorskie: Jawa48©