29
Sarmacki kwartalnik POWRÓT KRÓLA monarchia według Cata-Mackiewicza ZYGMUNT III WAZA sługa doktryn? TRAKTAT KARŁOWICKI ORSZA 1514 2/2012

KwartalnikSarmacki2

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: KwartalnikSarmacki2

Sarmackikwartalnik

POWRÓT KRÓLAmonarchia według Cata-Mackiewicza

ZYGMUNT III WAZAsługa doktryn?

TRAKTAT KARŁOWICKIORSZA 1514

2/2012

Page 2: KwartalnikSarmacki2

AKTUALNOŚCI ____________________________4

PUBLICYSTYKA

Marta Machowska „Bitwa pod Wiedniem” – zmarnowany filmowy potencjał? ______________________6

Dominik Robakowski Na odsiecz (filmowemu) Wiedniowi _______________________8

dr Zygmunt Jasłowski Rozważania na temat możliwości restytucji monarchii w Polsce w świetle publicystyki Imci Pana Stanisława Cata-Mackiewicza i jemu podobnych kresowych szlagonów _____11

Justyna Kulczycka Tańczcie. Inaczej zginiecie. _____________________20

mgr Michał Wyciślik Pod prąd – czyli droga do własnego dworu _______________________24

HISTORIA

Oskar Hajder Bitwa pod Orszą 1514 r. _______________________26

Jakub Witczak Zygmunt III Waza – sługa doktryn? _______________________32

Dominika Wojciechowska Absolutyzm w teorii i praktyce – w oparciu o Sześć ksiąg o Rzeczpospolitej Jeana Bodina i okres panowania kardynała Richelieu _______________________43

Łukasz Komorowski Traktat w Karłowicach – ostatni sukces sarmackiej dyplomacji _____________49

FELIETON

Michał Mochocki Marsz pod Wiedniem, czyli nie ma tego złego _______________________31

RECENZJE ______________________54

KONIEC KOŃCÓW

Łukasz Górka Gusła _______________________55

Czołem Waszmościom i Waćpannom!Witamy serdecznie w drugim numerze Kwartalnika. Za nami burzliwa jesień wiążąca się z premierą

naszego (i WASZEGO) czasopisma. Wypada więc zacząć od podsumowania naszego debiutu. Przede wszystkim dziękujemy za miłe opinie jakie spłynęły pod naszym adresem. Widać, że Sarmacja potrzebuje swojego miejsca we współczesnym świecie i że nasze skromne łamy póki co zdały egzamin. Każda praca, aby była dobrze wykonywana, musi mieć swój cel. Naszym jest fakt, że istnieje grono ludzi, które chce, aby o Rzeczpospolitej pisano i mówiono coraz więcej.

Oczywiście, musimy też przyznać się do wielu błędów. Pomijam już Daniela OLBRYSKIEGO (który śni się naczelnemu po nocach do tej pory) i inne literówki. Z niewiadomych przyczyn w finalnej wersji zniknęły podpisy pod zdjęciami, miejscami niekonsekwentnie złożono tekst. Cóż, debiutantom można pozwolić na więcej. W tym numerze o wyrozumiałości dla redakcji mowy być nie może i prosimy o łajanie za każdy źle postawiony przecinek.

Przyjęcie Kwartalnika było ciepłe, choć zaznaczyć trzeba, że nie docieramy jeszcze do wszystkich chętnych. W związku z tym zwracam się z uprzejmą prośbą do naszych czytelników o pomoc w rozpro-pagowaniu czasopisma. Jak to zrobić? Wystarczy poświęcić chwilkę czasu i napisać o nas na odwiedzanym przez siebie forum internetowym, wspomnieć na blogu, wysłać maila do znajomych. Byłoby miło gdyby dowiedziały się o nas w większym stopniu środowiska studenckie — koła naukowe i inne organizacje histo-rycznie zaangażowane. Pięknym gestem dla Sarmacji byłoby powieszenie plakatów informujących o nas na uczelnianych korytarzach, w osiedlowym sklepie czy po prostu na ulicy. A może Rzeczpospolita Vlep-kowa? Sposobów na pomoc jest wiele, podobnie jak wielka byłaby nasza wdzięczność. Wszak nie chodzi o prywatę (przypominam, nie działamy komercyjnie – Kwartalnik złotówki na oczy nie widział) jeno o rzecz wspólną — jakże cenną każdemu Sarmacie. Istnieć będziemy tak długo, jak długo będziemy mogli liczyć na Waszą życzliwość i pomoc. Nie chcemy być tylko gazetą, ale Społecznością ludzi zakochanych w Sarmacji.

W jednym z komentarzy na naszym facebookowym profilu (którego popularność bardzo nas cieszy) pojawiło się stwierdzenie, że skoro nie ma nas w Empikach to nie istniejemy. Rozumiemy bardzo dobrze uwagę autora i już się tłumaczymy staropolskim znaj proporcje mocium panie. Na Empiki jest jeszcze dla nas zbyt wcześnie, Kwartalnik narodził się jako dzieło na poły amatorskie, hobbystyczne. Nie stoją za nami wielkie pieniądze (ba, żeby stały choć małe!), a jak wiadomo trochę ich potrzeba do wydania papie-rowego czasopisma. Wiemy jednak jakie są realia. Poza tym przejście na papier równałoby się z kosztami dla naszych czytelników (w Empikach nie ma darmowych czasopism) i pewnie zmianą formuły wydawania (półrocznik? rocznik?). Jednak jeśli jest wśród naszych czytelników jakiś drukarz lub multimilioner to chę-tnie nawiążemy z nim kontakt. Póki co, chcemy wyrobić sobie dobrą markę jako bezpłatne czasopismo internetowe. Co będzie dalej? Niczego nie wykluczamy.

Przy okazji pragniemy podziękować za wszelkie uwagi odnośnie Kwartalnika jakie nam złożyliście i mam nadzieję, że wymiana zdań między Redakcją, a czytelnikami będzie trwała w najlepsze. Oczywiście, nie muszę przypominać, że każdy z Was może zagościć na naszych łamach ze swoim tekstem.

Serdecznie dziękuję Agnieszcze Kurasińskiej, która odpowiada od tego numeru za oprawę graficzną Kwartalnika, za podjęcie się tego trudnego i odpowiedzialnego zadania. Dziękuję także Michalinie Janu-szewskiej za pomoc przy korekcie niektórych artykułów. Doczekaliśmy się także felietonisty w postaci Łukasza Górki, którego Koniec końców będzie stanowił naszą stałą rubrykę. Składam także stokrotne podziękowania pozostałym naszym autorom i jednocześnie mam nadzieję, że proponowane przez nich teksty przypadną Czytelnikom do gustu. Przypominamy także, że wszelkie aktualności ze świata Sarmacji znaleźć można na stronie Portalu Sarmackiego: www.sarmacja.wordpressy.pl.

Na zakończenie pozostaje mi przyjemność złożenia Państwu życzeń świątecznych w imieniu Redakcji. Pragnę życzyć każdemu z Czytelników spokojnych, przeżytych z iście staropolskim umiłowaniem cere-moniału — Świąt Bożego Narodzenia. Niech przeszłość i teraźniejszość splotą się w Wigilijną noc w jedną całość, dając nadzieję na lepszą przyszłość. Życzymy także udanej zabawy karnawałowej w Zagłobowym stylu. Sobie życzymy dosiego roku i utrzymania przy sobie tak znamienitych czytelników.

Dominik Robakowskiredaktor naczelny

s pi s tresci

KWARTALNIK SARMACKI nr 2/2012 (grudzień-luty)

Redaktor naczelny: Dominik Robakowski [email protected]ępca redaktora naczelnego: Marta Machowska [email protected] techniczny: Agnieszka Kurasińska [email protected]: Michalina Januszewska, Marta MachowskaStali współpracownicy: Łukasz Górka, Michał MochockiAutorzy tekstów do numeru 2-go: Łukasz Górka, Oskar Hajder, Zygmunt Jasłowski, Łukasz Komorowski, Justyna Kulczycka, Marta Machowska, Michał Mochocki, Dominik Robakowski, Jakub Witczak, Dominika Wojciechowska, Michał WyciślikZdjęcie i ilustracja na okładce: Agnieszka Kurasińska, Dożynki w Pysznicy, 2012 r.; prawdop. Alexander Guagnini, Przedstawienie Kraka z Sarmatiae Europeae descriotio, 1581 r. Strona internetowa: www.sarmacja.wordpressy.pl (zakładka KWARTALNIK)Zapraszamy do współpracy i publikowania na naszych łamach. Szczegóły na stronie internetowej. Kolejny numer Kwartalnika ukaże się 1 marca 2013 roku.

,

Page 3: KwartalnikSarmacki2

Premiera Bitwy pod WiedniemW ostatnim kwartale zdecydowanie najdonioślej-szym wydarzeniem związanym z Sarmacją była pre-miera filmu Bitwa pod Wiedniem. Biorąc pod uwa-gę, że na film, którego akcja rozgrywa się w czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów przyszło nam cze-kać 13 lat, za zupełnie mało szkodliwy należy uznać fakt, że polska premiera była opóźniona względem światowej o miesiąc. Pierwszy pokaz w naszym kraju miał miejsce 12 października. Film dystrybuowany jest w 271 kopiach. Mimo złych recenzji, w ciągu pierwszego miesiąca wyświetlania obejrzało go ok. 400 000 widzów.Bitwa pod Wiedniem (September Eleven); Włochy, Polska, 2012. Reżyseria: Renzo MartinelliScenariusz: Renzo Martinelli, Valerio ManfrediWystępują: F. Murray Abraham (Marek z Aviano), Enrico Lo Verso (Kara Mustafa), Piotr Adamczyk (Leopold I), Jerzy Skolimowski (Jan III Sobieski), Alicja Bachleda-Curuś (Eleonora Lotaryńska)

Będzie serial o Jagiellonach?Być może w najbliższym czasie zostanie ogłoszona informacja o rozpoczęciu prac nad polskim seria-lem historycznym, opowiadającym o losach dynas-tii jagiellońskiej. Źródłem informacji jest Michał Kwieciński – producent m.in. Czasu honoru, który w rozmowie z Newsweekiem wspomniał o przygotowywaniu takiego projektu dla HBO. Trzymajmy kciuki, aby polski odpowiednik Dynastii Tudorów ujrzał światło dzienne.

Husaria przed Pałacem Prezydenckim!11 listopada 2012 roku przed Pałacem Prezydenckim stanęła warta honorowa pełniona przez husarzy. Co ciekawe, nie ma ona nic wspólnego z silnie ko-mentowaną w mediach akcją Husaria Przed Pałac. Organizatorem listopadowej akcji jest Bartosz Siedlar z chorągwi im. Stanisława Żółkiewskiego. Miejmy nadzieję, że już wkrótce husaria na stałe zagościna dziedzińcu Pałacu Prezydenckiego. W związku z tym przypominamy o inicjatywie Husaria Przed Pałac. Akcję „lubi” już ponad 7500 osób. Możemy także przeczytać o niej w październikowym Focus Historia (polecamy także teksty Radosława Sikory). Nasz redakcja wymyśliła kolejny sposób wspierania akcji – pijemy tylko Ciechana.

aktualno sci

4 5

Gniew husariiJesień upłynęła pod znakiem filmowych premier. 19 października ukazała się w internecie 4-minutowa produkcja Gniew husarii, który szybko zyskał sobie popularność na portalu youtube. Tytułowy gniew nie nawiązuje tylko do furii z jaką filmowa husaria naciera na szwedzką piechotę, ale także do miejsca, w którym projekt został zrealizowany – Zamku w Gniewie. Na ekranie oglądamy Chorągiew husarską JMCi Pana Mieczysława Struka, marszałka wojew-ództwa pomorskiego oraz Żółty Regiment. Jeśli ktoś nie widział, niech koniecznie zobaczy. Polecamy i czekamy na kolejne produkcje!

Białoruś i Polska ponownie razem?Może nie jest to zbyt świeża wiadomość, ale nie mie-liśmy jeszcze okazji o niej informować. Od kilku miesięcy w białoruskim Internecie trwa poważna dyskusja nad przyszłym funkcjonowaniem tego pań-stwa po nieuchronnym upadku rządów Łukaszenki. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wśród wielu pomysłów pojawia się także projekt… zawiązania konfederacji z Polską! Inicja-torzy nie ukrywają szczegółów – ich marzeniem jest silna, ale szanująca suwerenność Polski i Biało-rusi unia gospodarczo-polityczna, której fundamen-tem będzie tradycja Rzeczpospolitej Obojga Naro-dów. Więcej szczegółów (być może napiszemy o sprawie szerzej w kolejnym numerze) znajdziecie na http://arche.by/by/page/ideas/9744. O sprawie informował także Najwyższy Czas! i portal Kresy.pl.

Nowy Merkuriusz!www.facebook.com26 września ukazał się najnowszy (ósmy) numer internetowego Merkuriusza Pospolitego Ruszenia Szlachty Ziemi Krakowskiej. Więcej szczegółów znajdziecie na facebookowym profilu czasopisma.

Odbudowa Pałacu Saskiegowww.saski2018.plStowarzyszenie Saski 2018 rozpoczęło akcję społecz-ną mającą na celu odbudowę warszawskiego Pałacu Saskiego. Poprzednia inicjatywa (miano ją ukończyć w 2009 roku) spaliła na panewce ze względu na no-we odkrycia archeologiczne na placu budowy. Obecnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby pałac po-nownie zajął swoje miejsce na Placu Piłsudskiego. Zakończenie prac zaplanowane jest na 11 listopada 2018 roku, czyli na setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Najważniejszym celem na dziś jest wywarcie presji na władze miejskie, aby wsparły pomysł finansowo. Więcej szczegółów w Internecie.

Papierowy Kwartalnik w krakowskim pubie Sarmacja!www.sarmacja.krakow.plZ radością informujemy, że nasz Kwartalnik można przeczytać w wersji papierowej w krakowskim pubie Sarmacja. Lokal znajduje się przy ul. Św. Tomasza 8. Ze swojej strony możemy go tylko polecać. Za co? Za sympatyczną obsługę, klimatyczne pomieszczenia oraz wiele ciekawych inicjatyw, które mają w nich miejsce. W menu lokalu nie brakuje piw, nalewek czy miodów pitnych. Nam najbardziej przypadły do gustu drinki: Mikstura Zagłoby, Rzeź Chodkiewi-cza i Potop Szwedzki. Więcej o pubie na stronie www: sarmacja.krakow.pl. Zapraszamy!

WspomnienieStając u progu końca roku nie sposób nie wspom-nieć tych, którzy w ostatnim czasie nas opuścili. Jednym z już nieobecnych wśród nas jest Bohdan Stupka (zm. 22 lipca w Kijowie, miał 71 lat), wybitny ukraiński aktor, w Polsce znany głównie z roli Boh-dana Chmielnickiego w Ogniem i mieczem (1999 r.) Jerzego Hoffmana. Warto zaznaczyć –roli wybitnej, za którą między innymi odznaczony został w 2000 roku Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczy-pospolitej Polskiej. W sumie Stupka zagrał jesz-cze w dwóch polskich filmach - w 2003 roku wcielił się w rolę Popiela w ekranizacji Starej Baśni, a w 2008 roku zagrał w czarnej komedii Krzysztofa Zanussiego „Serce na dłoni”.

Bohdan Stupka wystąpił w sumie w blisko stu fil-mach, w tym także w rosyjskich produkcjach, mię-dzy innymi w kontrowersyjnym Tarasie Bulbie (2009 r. – jeden z ostatnich filmów aktora) czy znanym również u nas Kierowcy dla Wiery. Miał w dorobku ponad 50 ról teatralnych, związany był z Teatrem Narodowym imienia Iwana Franko w Kijowie, którym również kierował. W latach 1999-2001 pełnił stanowisko ministra kultury Ukrainy w rządzie Wiktora Juszczenki.

***

Moje osobiste wspomnienia z Bohdanem Stupką wiążą się z festiwalem “Ukraińska Wiosna”, który miał miejsce w 2009 roku w Poznaniu.Jednym z punktów tegoż było właśnie spotkaniez aktorem, na którym miałem okazję być. Dzisiaj jednak nie czas i miejsce by w szczegółach wracać do tego wydarzenia... Po wielkim ukraińskim akto-rze pozostał mi autograf na filmie Ogniem i mie-czem. Pozostało również wspomnienie roli Bohdana Chmielnickiego. Tak intensywne, że dla mnie już zawsze hetman zaporoski będzie miał twarz Bohdana Stupki.Łukasz Górka

,

Page 4: KwartalnikSarmacki2

Marta Machowska

„Bitwa pod Wiedniem” – zmarnowany filmowy potencjał?

Na premierę Bitwy pod Wiedniem wielu kinomaniaków, a także wielu pasjonatów histo-rii oczekiwało z nieukrytym zaciekawieniem. Będący międzynarodową produkcją film, stwo-rzony przy użyciu najnowocześniejszych tech-nologii filmowych, i w którym jeszcze wiele rólobsadzono czołówką polskich aktorów opowia-dać miał o wielkim sukcesie polskiego wojska. O bitwie stoczonej pod Wiedniem we wrześniu 1683 roku, zaliczanej przez niektórych do dwu-dziestki najważniejszych bitew w historii, które zadecydowały o biegu dziejów. Wreszcie cały świat miał dowiedzieć się o legendarnym dokonaniu polskiej husarii. Plany były górno-lotne. Oczekiwania wysokie. Coś jednak nie wy-szło. I nie jest to jedna mała wpadka filmowa. Chyba, że wpadką filmową nazwiemy cały film, od scenariusza, przez grę aktorską i scenografię po to, co wzbudza najwięcej emocji: efekty spe-cjalne. Sceptycy z zadowoleniem komentują: „A nie mówiliśmy?”. Entuzjaści próbują szukać czegoś, co uratowałoby obraz. Większość widzów jednak stwierdza: „Miało być dobrze, a wyszło jak zawsze”. Historia napisała nam dobry scenariusz do filmu, którego niestety nie potrafiono dobrze wykorzystać.

Co najbardziej uderza widza podczas oglą-dania Bitwy pod Wiedniem, a raczej filmu September Eleven 1683 (Jedenasty września 1683). Polacy jak zawsze wykazali się sporą kreatywnością przy tłumaczeniu tytułu. Odpowiedź jest prosta: efekty. Fabuła filmu się broni jednym argumentem: scenariusz oparty został na powieści pt. L’inpretaore e traumatur-go (tzn. Władca i cudotwórca) Carlo Sgorlona, a nie bezpośrednio na faktach historycznych. Film nie miał być dokumentem opowiadającym o starciu chrześcijan z muzułmanami, a ekrani-zacją włoskiej książki. Dlatego niektóre elemen-ty mogą być nierealne (wilczy towarzysz głów-nego bohatera) lub nie zgadzać się z prawdą historyczną. Szkoda tylko, że film bazuje na prostym schemacie: czarne-białe, zły muzuł-manin, dobry chrześcijanin. Witać to szczegól-nie po postaci Abula, muzułmana, żyjącego

p ublic st kay y

6

wśród chrześcijan, ożenionego z włoską głuchonie-mą dziewczyną. Porzuca ją i upokarza, gdyż jego wiara jest silniejsza niż miłość do wybranki. Co prawda pod koniec filmu podjęta jest próba re-habilitacji postaci granej przez Yorgo Voyagisa, jednak po wyjściu z kina morał i tak zostawał ten sam: muzułmanie kierują się tylko wyznaczni-kami wiary, co prowadzi ich do bestialskich czy-nów. Chrześcijanie natomiast potrafią współczuć i iść za głosem serca.

Cały film utrzymany został w bardzo poważ-nym nastroju. Zarówno od postaci Kary Mustafy (w tej roli Enrico Lo Verso), jak i Marca D’Aviano (F. Murray Abraham) bije patetyczność. Przyznać muszę, że podobała mi się gra aktorska Enrico Lo Verso. Stworzony przez niego Kara Mustafa nie tylko wzbudził sympatię, ale także szacunek. Szczególnie w scenie, w której wierny do końca sułtanowi wielki wezyr dumnie szedł na śmierć, na którą skazał go jego władca. Postać sułtana znów przypomina nam o stereotypie muzułmanów bez serca.

Tak jak postać Kary Mustafy się wybroniła, tak trudno mi powiedzieć to samo o postaci Marca D’Aviniano. Nawrócony po znalezieniu magiczne-go miecza, czyniący cuda ksiądz zmienia losy Eu-ropy. To dzięki niemu, można pomyśleć, chrześci-janie przystąpili do walki i wygrali. Postać księdza D’Avinano wydaje się być przerysowana, sztuczna. Szczególnie, gdy nie bojąc się obcych wojsk całą bitwę spędza na wzgórzu, a strzały i uderzenia w dziwny sposób go omijają.

Wreszcie dochodzimy do czołowego zagadnie-nia, jakim są efekty specjalne. Wisienka na torcie. Po międzynarodowej produkcji można się spodzie-wać więcej, niż efektów specjalnych sprzed piętnas-tu lat. Przymknęliśmy oczy na gumowe potwory w Wiedźminie i na powielane konie w Ogniem i Mieczem, usprawiedliwiając to faktem, że są to produkcje sprzed ładnych dziesięciu lat. Jednak na efekty w Bitwie pod Wiedniem przym-knąć oczu się nie da, nawet jeśli by się chciało. Papierowe makiety miast, sztuczna krew, dorabia-ne komputerowo wystrzały. Nic z tych rzeczy nie jest w filmie takie, jakie powinno. Hitem dla mnie była magiczna lornetka. Powstrzymać się nie mogę przed opisaniem tego cuda XVII-wiecznej techniki. Scena w filmie: armia turecka oblega Wiedeń. Wojska wiedeńskie wraz z dowódcami stoją na murach miasta. Wszystkich niepokoi imponująca ilość muzułmańskich wojsk ustawiona dookoła miasta. W tym momencie ktoś wyjmuje lornetkę i podaje ją Jerzemu Franciszkowi Kulczyckiemu (w tej roli Wojciech Mecwaldowski). Widz, patrząc oczami Kulczyckiego widzi pędzące w oddali wojska Jana III Sobieskiego. Emocje

rosną, każdy przygotowuje się do sławnej szarży polskiej husarii. Także postacie filmowe wymienia-ją między sobą niedowierzające, aczkolwiek rados-ne komentarze: „To polski król! To Jan III Sobies-ki”. I kiedy już chcemy obejrzeć przebieg wielkiej bitwy, akcja przenosi się, o ile mnie pamięć nie myli, do pałacu w Linz, gdzie cesarz Leopold Habsburg spotyka się z Janem III Sobieskim. Nie wiem, jak duże przybliżenie miały nowożytne lornetki, jednak nie wydaje mi się, by pozwalały na dojrzenie czegoś, co znajduje się ze dwa dni drogi od punktu obserwacyjnego. (Jeśli faktycznie akcja toczyła się w Linz, odległość ta wynosiłaby około 180 kilometrów). No cóż, cud techniki czy filmowa wpadka?

Jak już jesteśmy przy temacie polskiej husarii. Czy się chce tego czy nie, husaria stała się jednym z polskich symbolów narodowych, które przy-pominają nam o dawnej świetlności i wielkości naszego państwa. Dlatego liczyłam, że ukazana w filmie akcja zrobi wrażenie. Kiedy odwleczono atak o ładnych kilkanaście minut i wreszcie widz się jej doczekał, mógł czuć niedosyt, wręcz rozcza-rowanie. Scena nie robi żadnego wrażenia i nie wzbudza emocji. Jest krótka i zupełnie niewi-doczna. Polski król, Jan III Sobieski (grany przez Jerzego Skolimowskiego) w filmie wykreowany został na gbura jakich mało. Role polskich aktorów często zminimalizowane zostały do granic. Zna-mienny jest przykład Borysa Szyca, uznawanego przez wielu za jednego z czołowych polskich aktorów młodego pokolenia, który w filmie Bitwa pod Wiedniem pojawił się może cztery razy, wy-mawiając przy tym aż jedną kwestię. Żeby tego by-ło mało, w tym momencie ma założony na głowę hełm, więc i tak trudno go rozpoznać.

Trudna do oceny jest dla mnie rola Piotra Adamczyka. Wykreowana przez niego postać Leopolda Habsburga jest na pewno przerysowana, ze zbyt dużą , według mnie, dawką komizmu. Jednakże, samą grę aktorską Adamczyka uznaję za dobrą, a zagrana przez niego z nutką humoru postać może pozytywnie odznaczać się na tle pa-tetyczności całego filmu. Oprócz Adamczyka, Sko-limowskiego czy Szyca w filmie możemy oglądać, w mniejszej lub większej ilości scen, Alicję Ba-chledę-Curuś i Daniela Olbrychskiego. Mimo tych polskich akcentów, ma się wrażenie, że w filmie reklamowanym jako polskie zwycię-stwo, które odmieniło bieg dziejów, polski kontekst został potraktowany bardzo marginalnie. Polacy wpadają w jednej trzeciej filmu, ratują Europę i wracają do swojej dzikiej, odległej ojczyzny. Cóż, raczej nie tego spodziewał się polski widz.

7

Źród

ło: w

ww.

bitw

apod

wie

dini

em.p

l

Page 5: KwartalnikSarmacki2

Dominik Robakowski

Na odsiecz (filmowemu) Wiedniowi

p ublic st kay y

8

„Dno”, „Najgorszy film w historii”, „powód do wstydu” - to tylko kilka z komentarzy, który-mi określono na portalach internetowych Bitwę pod Wiedniem. Co najzabawniejsze, wiele z nich ukazało się jeszcze przed premierą filmu. Cóż mógł zrobić w takiej sytuacji Sarmata? Nic innego, jak sprawdzić czy diabeł rzeczywiście taki straszny jak go malują.

Po pierwsze musimy uświadomić sobie, że dy-strybutor filmu wprowadził nas w błąd. To co zo-baczyłem w kinie nie jest bowiem opowieścią o bitwie pod Wiedniem, co hagiograficznym fres-kiem o błogosławionym Marku z Aniano (w tej roli, jak zwykle znakomity, F. Murray Abraham). Cały film koncentruje się na korespondencyjnym poje-dynku między wspomnianym mnichem a Kara Mustafą (Enrico Lo Verso). Jest to w zasadzie star-cie dwóch światów. Marek to człowiek pełen poko-ry, któremu odkrycie Bożego planu zajmuje sporo czasu. Kara Mustafa stanowi jego alter ego. Podob-nie jak mnich, dostrzega mistykę świata (prorocze sny swojej żony), niemniej błędnie ją interpretuje. Ważniejszą wartością jest dla niego siła.

Nie da się ukryć, że to kwestia wiary stanowi centralny punkt opowieści. W wielu recenzjach stawiane jest to jako najpoważniejszy zarzut. Tak, Bitwa pod Wiedniem nie jest filmem neutral-nym, co definitywnie pozbawia ją szans na zostanie megaprodukcją, które to cenią sobie wszelkiego rodzaju poprawność polityczną. Sposób w jaki uka-zano różnice między chrześcijaństwem i islamem wydaje mi się najciekawszym elementem produkcji. Wbrew medialnym donosom nie miałbym odwagi stwierdzić, że jest to film islamożerczy - ani Kara Mustafa, ani inni przedstawiciele świata islamu nie przypominają hord Mordoru (no może z wyłą-czeniem Tatarów). Owszem, są to przeciwnicy - jednakże nadal ludzie, z którymi do końca Marek próbuje negocjować. Islam urasta tutaj do miana religii brutalnej (wątek Abula), ale brutalność ta wynika z konsekwencji w wypełnianiu prawa. Chrześcijanie także nie zostali odmalowani posągo-wo (np. rządny cudu motłoch napierający na Marka w kościele, próba linczu na Abulu).

Reżyser nie ukrywał, że chce opowiedzieć o ko-rzeniach animozji między islamem i chrześcijań-stwem. Angielski tytuł filmu - September Eleven ewidentnie na to wskazuje. Najwięcej potwierdze-nia znajduje to w finałowej sekwencji, w której syn Kara Mustafy idzie na wprost drewnianego krzyża, co zdaje się zapowiadać konfrontację obu cywili-zacji. Gdyby sprawa nie była poważna, moglibyśmy

zażartować, że Jan Sobieski nie tylko odpowiada za rozbiory, ale także za zamachy z 11 września 2001 roku.

Gotów jestem nawet bronić angielskiego tytułu filmu (jak pamiętamy bitwa rozegrała się de facto 12 września), jeśli za punkt kulminacyjny uznamy rozmowę między Kara Mustafą i Markiem wieczór przed starciem. Wszak to jedyna scena, w której dwaj antagoniści stają naprzeciw siebie twarzą w twarz. Jak różne są ich postawy! Marek - całko-wicie oddany Bożej woli, nie ma innych argumen-tów poza swoją głęboką wiarą w wynik bitwy. Kara Mustafa uważa go za szaleńca, gotów jest walczyć z Bogiem lub bez niego (o pysze świadczy pozosta-wienie w Stambule talizmanu). Tak, oto finał hagio-graficznej opowieści - sama bitwa jest już jedynie niezbędnym dopełnieniem opowieści.

Tytułowa batalia nie porywa i… jest chyba naj-słabszą częścią filmu. Wiele w niej chaosu, małoza to rozmachu. Niektóre ujęcia przypominają ama-torskie filmiki realizowane przez naszych rekon-struktorów… kilka lat temu! Niestety, nie oglądamy husarskiej szarży. Sposób w jaki walczy nasza kon-nica może wprawić w zdziwienie. Niemniej, mo-ment, w którym husaria wkracza do obozu turec-kiego daje nam posmak prawdziwej uczty. Niestety, tylko posmak!

Ciekawszym i niejednoznacznym wątkiem wy-daje się być historia Abula (Yorgo Voyagis). Spoty-kamy go jako sympatycznego, prowadzącego spo-kojny żywot odludka. Sam Marek z Aviano widzi w nim przyjaciela. Wszystko zmienia się jednak wraz z początkiem wojny. Oddanie religii sprawia,że gotów jest skazać swoją ukochaną na pohańbie-nie. Postawa Abula przypomina chyba o najważ-niejszej (zdaniem reżysera) różnicy między chrześ-cijanami i muzułmanami. Ci ostatni są bezwzglę-dnie wierni prawu, w czym przypominają spór Apostołów z konserwatywnymi Żydami na począ-tku naszego tysiąclecia. Abul wypowiada ważne zdanie mówiące, ze wiara jest dla niego ważniejsza niż miłość. Pewnie większość z nas przeklnie go tak jak jego niema żona (lub oskarży reżysera o rasizm), jednakże patrząc z innej perspektywy, powinniśmy zadać sobie pytanie jak wiele my sami jesteśmy w stanie poświęcić dla własnych przekonań. Bitwa pod Wiedniem zadaje więc uni-wersalne pytanie o to, co w życiu najważniejsze.

Gdzie jednak w filmie znalazło się miejsce dla Polaków? Ze smutkiem należy stwierdzić, że nie są oni centralnymi postaciami. Pojawienie się Jana Sobieskiego to zwrot akcji i nie da się ukryć, że na każdym z nas widok uskrzydlonego wojska

9

•Źr

ódło

: ww

w.bi

twap

odw

iedi

niem

.pl

Page 6: KwartalnikSarmacki2

może robić wrażenie (jak dawno nie widzieliśmy go w kinie!). Bardzo ładnie ukazany zostaje kon-trast między polskim monarchą a pludrackimi książętami. Polacy w filmie stają się czymśna kształt narzędzia Opatrzności. Szkoda jedynie, że Opatrzność zaczyna działać dopiero po jakichś 60 minutach od rozpoczęcia seansu.

Spośród aktorów należy wyróżnić Piotra Adam-czyka wcielającego się w cesarza Leopolda. Grana przez niego postać jest przerysowana (aż takim tchórzem austriacki monarcha nie był), niemniej wprowadza do filmu sympatyczny humor, który rozładowuje ogólny patos. Eleonora Lota-ryńska (Alicja Bachleda-Curuś) wydaje się być postacią trochę doklejoną do filmu - być może w adaptowanej książce jej rola jest ważniejsza. Bitwa pod Wiedniem mogłaby spokojnie obyć się bez jej wątku. Oczywiście, nie ma sensu pisać o grze Szyca i Olbrychskiego, których oglądamy może przez jakieś 15 sekund.

Oczywiście, nie byłbym sprawiedliwy, gdybym nie zauważył licznych minusów produkcji. Tym, co dyskwalifikuje film przede wszystkim, są efekty specjalne. Rzeczywiście, stoją one na amatorskim poziomie i nic nie jest w stanie tego faktu zmienić. Można wręcz rzec, że film dużo by bez nich zyskał. Latające jak komary kule armat-nie, kwadratowa sceneria Wiednia i Stambułu, komputerowy wilk, kometa wielkości księżyca - to wszystko może śnić się po nocach. Być może za kilka lat, gdy zapomni się o roku, w którym film powstał, spojrzy się na niego życzliwiej? Większych zastrzeżeń nie można mieć za to do oprawy mu-zycznej. Może nie są to kompozycje, które zostają silnie w pamięci, niemniej z pewnością nie przesz-kadzają w odbiorze filmu.

O realiach historycznych w filmie napisanojuż wiele. Pomijam kwestie, które da się jakoś obro-nić założeniem artystycznym (np. obecność krzyża papieskiego z XX wieku). Katalog błędów „niewy-baczalnych” jest jednak pokaźny i pada na różne płaszczyzny– mówienie do polskiego króla po naz-wisku, uczynienie Bawarii królestwem, żarówki w cesarskich żyrandolach... Wymieniać można długo. Mimo tego moje wrażenia nie są najgorsze, ale jedynie mieszane, bowiem mało kto zwraca uwagę, że film jeszcze więcej do pamięci o bitwie wnosi niż zaciemnia. Trzeba to stwierdzić z przy-krością, ale Polacy o Wiedniu nie wiedzą nic! Jeśli w głowie młodego widza pozostanie chociaż kilka padających w filmie nazwisk - możemy mówić o sukcesie .

Jako miłośnicy Sarmacji musimy cieszyć się, że Bitwa pod Wiedniem w ogóle powstała. Możemy ten film krytykować (bo jest za co!), ale nie da się ukryć, że zrobił on dla zainteresowania Sarmacją więcej niż kilkadziesiąt książek historycznych. Szcz-erze mam nadzieję, że ta hagiograficzna baśń mimo wszystko przypadnie do gustu, któremuś z ucz-estników szkolnych wycieczek. A co my możemy zrobić? Przede wszystkim nie możemy jakoś prze-sadnie wybrzydzać i zmieniać słynnej maksymy Sobieskiego na „Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zapłakał”. Teraz może być już tylko lepiej. Musimy tylko spełnić jeden warunek – nie wpuszczać do kraju włoskich panów od efektów specjalnych.

10 11

dr Zygmunt JasłowskiRozważania na temat możliwości restytucji monarchii w Polsce w świetle publicystyki Imci Pana Stanisława Cata-Mackiewicza i jemu podobnych kresowych szlagonów.

Piję za dom Radziwiłłów, który od tak dawna przeszłości naszej służyJózef Piłsudski, Nieśwież, 26 października 1926

p ublic st kay y

Wstęp czyli apel o przywrócenie godności Majestatowi Rzeczpospolitej Polskiej Powinienem zacząć od szabli-karabeli, bo to jest

broń godna Sarmaty, ale zacznę i skończę na piórze. W końcu jak się walczy o sprawę dla Sarmatów tak ważną - jak monarchia - to każda broń jest dobra. Tym bardziej jeśli jest z góry wiadomo, że pióro jest nie tylko dobre, ale wręcz świetne, to dlaczego nie robić z niego użytku i pisać ile wle-zie. Takim tęgim piórem operował Stanisław-Cat Mackiewicz - czołowy monarchista II Rzeczpos-politej. W środowisku historyków, i to nawet za czasów PRL-u, Mackiewicz był czytany z uwagą choć nie wszystkie jego dzieła były dostępne. Dziś kiedy Polacy znowu więcej mówią wolnym głosem wolność ubezpieczającym, słowa, myśli i idee Sta-nisława Cata-Mackiewicza ożywiają debatę o przyszłym ustroju Polski naszych marzeń i snów.

Śmię z zacietrzewieniem twierdzić, że liczba zwolenników monarchii w Polsce jest dziś dużo większa niż mogłoby się nam zdawać, i rośnie w przyzwoitym tempie. Wielu o tym nie mówi głośno, “bo nie wypada na takim stanowisku”, ale żyje tym na codzień. Póki co tron ostatniego króla Rzeczpospolitej zdobi francuski Wersal cze-kając na upadek republiki i powrót polskiego mo-narchy na należne mu “krzesło”. Idea ta znajduje poklask wśród coraz szerszych rzesz po sarmacku myślących Polek i Polaków, którzy dumni z historii kraju, który uchował się od rewolucji gilotyny, i wy-szedł, poturbowany co prawda, ale jednak, z oko-wów nazistowsko-bolszewickiej zarazy, i dziś z zaz-drością patrzy na królewskie parady w Londynie, Kopenhadze czy Sztokholmie. Jest to pragnienie - a nawet żądanie - uzasadnione, gdyż od czasów odzyskania niepodległości w 1918 nie zdołaliśmy

Barbara Radziwiłłówna, autor nieznany

Źród

ło: w

ww.

bitw

apod

wie

dini

em.p

l

Page 7: KwartalnikSarmacki2

tego ambitnego planu urzeczywistnić. Pod koniec I wojny światowej monarchie raczej upadały niż się rodziły. W roku 1917 upadła rosyjska mo-narchia Romanowych, a w 1918 habsburskie Austro-Węgry oraz hohenzollernowskie Niemcy. Należy pamiętać, że Polska nie tylko nie odrodziła się jako państwo monarchiczne, ale wręcz o mały włos nie stała się u progu niepodległości Polską Ludową, a w roku 1920 nawet republiką rad. Bitwa Warszawska pogrzebała marzenia Sowietów o re-wolucji europejskiej na następne 24 lata. Ale nawet w tych trudnych warunkach tęgie głowy pracowały jeśli nie o przywrócenie monarchii w Polsceto przynajmniej o ocalenie tego co po niej pozosta-ło, choć przecież wiadomo było że nastroje w Eu-ropie były rewolucyjne - palono dwory, pałace, cerkwie i kościoły, dzielono majątki, mordowano ziemiaństwo i kler. Tak więc dziś, kiedy pozycja wyjściowa Polski jest o wiele lepsza należy pisać, mówić i z powagą rozprawiać o systemie monar-chicznym w Polsce wieku XXI, i... ratować spuściz-nę dawnej I Rzeczpospolitej, myśląc ciągle o reakty-wowaniu monarchii w Polsce. Monarchia jest dziś bowiem mniej mrzonką niż była w latach 20-tych XX wieku.

Szanse na monarchię w okresie II Rzecz-pospolitej: sukcesy, błędy i porażkiTrzeba na początku zaznaczyć, że na fali rewolu-

cyjnych nastrojów szanse na restytucję monarchii były, ale w dużym stopniu zależały od dojrzałości wieloetnicznego społeczeństwa polskiego, nie tylko samych Polaków. Zdawać by się mogło, że rozpad trzech monarchii zaborczych naraz stwarzał wręcz idealne warunki do odbudowania królestwa w Pol-sce w granicach sprzed 1772 roku. Jednakże znęka-ne wojnami i rewolucją masy Europy stosunkowo łatwo dawały się złapać na demagogiczne hasła sowieckiego systemu, który dopiero wtedy tylko co zaczął pokazywać swe zęby. Zbyt głębokie w masach było przekonanie, że nowy ład społeczny proponowany przez sowiety uczyni świat bardziej ludzkim. Zresztą od początku obiecywał on złotegóry w ramach programu powszechnej „urawniło-wki”. Kiedy w latach 30-tych przyszło opamiętanie, było już za późno na odwrót. Rosja Sowiecka stała się państwem głodu, nędzy, terroru i osławionego archipelagu gułag, zdolnego uwięzić każdą niemal duszę w Europie. W latach 20-tych Europa nie wie-działa jeszcze, albo nie chciała wiedzieć, czym jest to nowe zło. Zachwycano się wtedy socjalizmami i faszyzmami, panował nawet pewien społeczny onanizm - zapał do kształcenia się w nowinkach. A wtedy właśnie można było zarówno bolszewiz-

mowi jak i nazizmowi ukręcić łeb. Rzecz w tym, że większość obywateli wielonarodowego państwa jakim była II Rzeczpospolita, nie miała głębszego zrozumienia o co w tym całym powojennym bała-ganie chodzi. Polska międzywojenna (1918-1939) miała jednak wiele wybitnych jednostek, których dzisiejszej Polsce jest definitywnie brak. Nazwiska polityków II RP są dobrze znane ogółowi, ale już nazwiska dziennikarzy dużo mniej. Trzeba jednak pamiętać, że prasa przedwojenna miała przemożny wpływ na bieg wydarzeń politycznych i może szkoda, że nawet polityk tego formatu co Józef Piłsudski, nie zdawał sobie w pełni sprawy z potęgi prasy, gdyż to ona właśnie najbardziej - jak zauważył Mackiewicz - psuła mu reputację.

No tak, wygląda na to że wytrąciłem Mackiewi-czowi pióro z ręki i zacząłem kreować własne po-glądy posługując się komputerową klawiaturą Cato-wi niedostępną. Pomyślałem jednak, że Cata nie ma wśród nas, a problem monarchii dalej nad Polską wisi, więc postanowiłem się wtrącić. Jest to sprawa pilna, bo król nam jest potrzebny niezwłocznie by zastopować nielegalne nobilitacje praktykowaneprzez różne samoistnie powstałe organizacje, które dodają niewątpliwie społeczeństwu kolorytu, ba nawet robią z tego kabaret. Tu apel: Kochani zostawmy nadawanie szlachectwa na później. Najpierw koronacja, a potem reszta! Nie o herbi kontusz tu tylko chodzi, ale o ustrój Rzeczpospo-litej i gatunek człowieka! Dlatego też zgadzam się z panem Stanisławem Michalkiewiczem, który uwa-ża, ze problemem Polski jest brak szlachty; Polska przestała wytwarzać szlachtę.

Wiem, że Stanisław Cat-Mackiewicz stracił nadzieję, że za jego życia będzie wolna Polska, a cóż dopiero monarchia. Wielu, którzy emigranta-mi nigdy nie byli (nie wiedzą co to nostalgia), a także ci z emigracji londyńskiej, którzy nie mogą mu wybaczyć, że wrócił do kraju pod komuną, no i tego “Londyniszcza”. A przecież Polaków w Anglii już nikt wtedy nie potrzebował - Poles go home to było popularne hasło naszych „sojusz-ników”. Ale jestem niemal pewny, żeby gdyby Cat dziś żył, to by dalej „spiskował” na rzecz monarchii. Nie zapominajmy, że za swoje poglądy wylądował kiedyś w Berezie Kartuskiej. No, ale przecież dziś mamy wolną Polskę, więc Mackiewicz mógłby co najwyżej dostać połajankę, od takich „gigantów” sejmowych jak Palikot i Niesiołowski; ten pierwszy najprawdopodobniej skarciłby go za brak poparcia dla marichuany, gumowych członków i seksualnych dewiacji, a Niesiołowski, wiadomo, posłałby Cata do domu wariatów, tego osławionego miejsca, do którego sam przynależy, i gdzie posyła wszys-tkich oponentów politycznych.

A Cat, cóż, był polskim patriotą, zawsze przed-kładał Zamek w Nieświeżu ponad wszystkie muzea świata, a Litwę, Wilno i Radziwiłłów, zachował głę-boko w sercu do końca swych dni. Zmarł w gomuł-kowskiej Polsce (tej samej, w której ja miałem się niefart urodzić), był pamiętny rok 1966, rok tysiąc-lecia Chrztu Polski.

Rzeczpospolitej potrzebni są dziś Mackiewicze.Ten brak jest wyczuwalny. Widzę jednak wielką gwiazdę innego Pana S.M. czyli Stanisława Michal-kiewicza, też Litwina z nazwiska, o piórze wyo-strzonym. Naturalnie politykę robią politycy, ale też dziennikarze różnej maści. Andrzej Micew-ski, który uważał Cata za wybitnego dziennikarza i niezbyt poważnego polityka (błąd!-Z.J.), do grona najlepszych publicystów okresu międzywojennego zaliczał m.in. Strońskiego, Koskowskiego, Niedział-kowskiego, Srokowskiego, Studnickiego i kilku in-nych, ale na poczesnym miejscu umieścił właśnie Stanisława Mackiewicza . O dziwo pominął Adolfa Nowaczyńskiego, którego Cat wspomina. Być może Stanisław Cat Mackiewicz nie dla wszystkich jest największym z największych, ale dla mnie (i to mimo popełnionych błędów) na pewno jest. Nie mogę zapomnieć, kiedy z wypiekami na twarzy wertowałem jako 25-latek wileńskie Słowo w war-szawskiej CBW. Cat był moim guru, jego brat Józef też, ale później, już w Baden koło Wiednia. Skąd się wzięła wielkość Stanisława Cata-Mackiewicza, i na czym ona polegała, tym teraz chciałbym się zająć.

Każdy Sarmata XXI wieku powinien czytać Mackiewicza (a także Mickiewicza i Sienkiewicza) podobnie jak się czyta Biblię w kwestii naprawy ducha i osiągniecia zbawienia wiecznego. Porówny-wanie tych dwóch kategorii piśmiennictwa ma sens ponieważ konserwatyzm polski zawsze na pierwsze miejsce wysuwał dogmat, że życie społeczeństwa winno być regulowane zasadami religii. Na przy-kład Karol Estreicher widział w społeczeństwie organizację do doskonalenia duszy ludzkiej, a państwo za pomocnicze w stosunku do ideału religijno-etycznego . Nie trudno jest zrozumieć, dlaczego ludzie ze środowisk konserwatywnych byli tak wrogo nastawieni do Rosji Sowieckiej, któ-ra była całkowitym zaprzeczeniem tego dogmatu. W środowiskach lewacko-liberalnych słowo dog-mat stało się z czasem brudnym słowem. Na jaką-kolwiek opinię, która ma solidne podstawy „ludzie wyzwoleni” z łatwością wielką odpowiadają: „ach, to dogmat”. I dyskusja jest skończona. Bóg z diabłem nie mogą znaleźć wspólnego języka, a to jest akurat normalne, bowiem konserwatyzm polski uważał, że „społeczeństwa ludzkie są tworem najwyższej woli rządzącej (t.j. Boga Z.J.), a ich ce-lem jest cel metafizyczny”. Tylko diabeł mógłby w pełni odpowiedzieć, co było celem społeczeństw modelowanych na modłę sowiecką. W karierze Cata-Mackiwicza istotne było uzmysłowienie sobie, że diabeł istnieje w formie społecznej realizowanej z entuzjazmem przez ludzi radzieckich (homo sovieticus). Zadał sobie on nawet ten trud by raj diabelski zobaczyć na własne oczy zanim Polacy mogli go doświadczyć na własnej skórze u siebie po 22 lipca 1944 roku.

Jakby nie patrzeć na Stanisława Mackiewicza, to był on prawdziwym objawieniem prasowo-poli-tycznym przedwojennej Polski, geniuszem pióra. Urodził się w stolicy carskiego imperium, St. Pe-tersburgu 18 grudnia 1896 roku. Rodzina Mackie-wiczów była już od dawna szlachtą bez dworu i ziemi, ale dalej kultywującą stare tradycje zie-miańskie. Złośliwi powiadają, że jedyną ziemięjaką Stanisław Mackiewicz posiadał była ziemia doniczkowa. Ale była też rodzinna pamięć, że Mac-kiewicze, podobnie jak Reytanowie, od wieków słu-żyli wielkim Radziwiłłom. Brak dworu i majątku nie stanowił jednak przeszkody do walki o ziemię tych kresowych szlagonów, którzy ją utracili, bądź byli zagrożeni jej utratą. Jak na rodzinę szlachecką przystało, Mackiewicze cenili wagę wykształcenia i dobrego wychowania, które tak bardzo się później przydały niepodległej Polsce. Toteż w latach 1916-1924 studiował Stanisław Mackiewicz prawo w Wil-nie i Warszawie, z przerwą na służbę wojskową

12 13

Józef Piłsudski, autor R. Sennecke, 1928 r.

Źród

ło: N

AC

Page 8: KwartalnikSarmacki2

w latach 1919-20. Od roku 1922 do wybuchu wojny w roku 1939 wydawał w Wilnie konserwatywny dziennik “Słowo” wokół którego zdołał skupić wielu wybitnych pisarzy: Kazimierę Iłłakówiczównę, młodego Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (tego co za PRL-u napisał niedoszły hymn Ukocha-ny kraj, umiłowany kraj), T. Bujnickeigo, i wielu in-nych. Ale żeby utrzymać pismo potrzebne były fi-nanse, i tu w sukurs przyszedł serdeczny przyjaciel Mackiewicza, Jan Tyszkiewicz (z którym się, nota bene, Cat często nie zgadzał), a po jego śmierci, i aż do momentu samowystarczalności Słowo po-magali utrzymać - Artur Potocki, Eustachy Sapie-ha i Albrecht Radziwiłł . W oczach ludzi o mental-ności socjalistycznej konserwatyzm wszelkiej maś-ci był anachronizmem, skazanym na zagładę. Nota bene, zupełnie przeciwną sytuację mamy dziś - to konserwatyzm ma przyszłość, a socjalizmy i komunizmy schodzą do grobu. Nie należy się dzi-wić, że polskość na Kresach, reprezentowana przede wszystkim przez szlachtę i ziemiaństwo (ale nie tylko), u progu niepodległości Polski, zor-ganizowała się instytucjonalnie. Istniały przecież realne zagrożenia: utrata majątku, życia, zdrowia, a nawet zagrożenie dla wielowiekowej cywilizacji polskiej na Kresach, nie wyłączając upadku świeżo odrodzonego państwa. Aczkolwiek ugrupowania konserwatywne istniały w całej Polsce, jednak to właśnie konserwatyści wileńscy najbardziej zbli-żali się do bardzo niepopularnego w środowiskach prawicowych Naczelnika Państwa, Józefa Piłsud-skiego. Można by całą sprawę uznać za paradoksal-ną. Oto mamy człowieka, który uchodzi w oczach socjalistów, lewicy i ziemiaństwa za typowego re-prezentanta formacji socjalistycznej. W oczach socjalistów konserwatyzm był anachronizmem skazanym na zagładę, ale Piłsudski, o dziwo, ewo-luuje politycznie właśnie w kierunku zachowaw-czym. Jednocześnie dla nowocześnie myślących ludzi Dmowskiego Piłsudski to zarówno człowiek czerwonych, jak i polityczny anachronizm. Czy naprawdę Piłsudski był postacią anachroniczną z XIX wieku, socjalistą z wyrachowania czy przeko-

nania (tow. Wiktor), a może wielkim mężem stanu, który kategoriami partyjno-grupowymi w ogóle nie operował - budowniczym państwa, krótko mó-wiąc(?). Cat-Mackiewicz nie zawahał się nazwać Piłsudskiego Konradem Wallenrodem polskiego socjalizmu. I jest w tej ocenie wielka intuicja, której zabrakło jego współczesnym.

Wypada prześledzić opinie Cata-Mackiwicza na ten temat, z których wynika, że Piłsudski był bacznie obserwowany przez środowiska kon-serwatywno-ziemiańskie. Naturalnie Piłsudski z czasów walk w PPS-Frakcji Rewolucyjnej, czasów akcji pod Bezdanami, był dla kół zachowawczychczerwonym terrorystą, bądź też pospolitym bandy-tą nie szanującym prawa. Jednak, jak zauważył Cat, ten sam Piłsudski widząc zrewolucjonizowane ma-sy, zdolny był przejąć władzę od Rady Regencyjnej (ciała zaborczego), od konserwatysty Zdzisława Lu-bomirskiego, ale nie od socjalisty Daszyńskiego z lubelskiego PPSD-owskiego rządu. Według Mackiewicza, brygadier Piłsudski miał się zjawić w gabinecie prezydenckim na ratuszu już w 1915i odezwać się w takie oto słowa: „Ja myślę, że my we dwóch moglibyśmy rządzić Polską” . Na co Lu-bomirski miał odpowiedzieć: „Do tego potrzeba, byśmy mieli wzajemnie do siebie zaufanie, otóż pan mnie zna, a ja pana nie”. - „Książę pewno myśli, że jestem socjalistą” - odpowiedział Piłsudski. To był pierwszy, bardzo wczesny, znak dany przez Piłsudskiego konserwatystom: z „socjalistą” Piłsudskim można rozmawiać nawet o monarchii. Ale wydaje się, że na opinii o Piłsudskim bardzo musiała zaważyć jego filozofia czynu - walka zbrojna. Oto klasy patriotyczne i wyedukowane dawnej Polski przyjęły do wiadomości, że Sobies-kim, Chodkiewiczem czy Czarnieckim w tych cza-sach jest i może być jedynie Piłsudski, tylko on mo-że obronić polskie dwory i pałace na Kresach i sta-rą polską kulturę i jej system wartości. A jednak nie udało mu się odzyskać wszystkich ziem, i z tego względu, i całkiem nie zasłużenie, Pozna-niacy dokuczali mu zdaniem wypowiedzianym niegdyś na zamku w Kórniku przez hrabiego Wła-dysława Zamoyskiego, kolekcjonera pasów słuc-kich: “Panie Naczelniku, ale Słuck nie należy do Polski”. Naturalnie w dużej części własność pol-ska znalazła się w wyniku Traktatu Brzeskiego poza tzw. kordonem, ale czy była to wina Piłsud-skiego? Nic dziwnego, ze utrzymanie wpływów na pozostałych przy Polsce terenach byłego Wiel-kiego Księstwa Litewskiego konserwatyści wileńscy skupieni wokół Słowa widzieli tylko w stworzeniufederacji z Polską. To właśnie w tą koncepcję Pił-sudski święcie wierzył.

Z perspektywy czasu wydaje się zupełną oczy-wistością, że tylko Piłsudski i konserwatyści mieli

racje, gdyż tylko oni na pierwszym miejscu stawiali wyższość interesu państwowego ponad interesem partii czy jednostki. Nie należy się wiec dziwić, że zarówno Piłsudski jak i konserwatyści dążyli do stworzenia pewnej równowagi w państwie, która zdolna byłaby stonować społeczny radyklizmi endecki nacjonalizm. Krytyka endecji przez kon-serwatystów była jednak dużo łagodniejsza, gdyż wielu ziemian zasiliło jej szeregi; krytykowano metody działania, a nie doktrynę nacjonalistyczną. Piłsudski jako zwolennik idei jagiellońskiej, idei państwa wielonarodowego stał dość ostro na po-zycjach antynacjonalistycznych, nie zapominał jednak o destrukcyjnych społecznie działaniach lewicy. I tu właśnie schodzą się drogi Piłsudskiego z Mackiewiczem, szlaki życiowe dwóch żubrów kresowych. Mackiewicz miał dość konkretną opinię na temat działań endeków, a jeszcze bardziej post-endeków (bez Dmowskiego): „Już nie doktryna Dmowskiego, ale jej dekadencja, jej wynaturzenie, bo przekonanie, że ziemie, które nie są zaludnione przez ludność etnicznie polską, nie są właściwie ziemiami polskiemi, zaczyna mieć prawo obywa-telstwa. Tutaj już ostatecznie kończył się Sienkie-wicz Dzikich Pól i świętej Żmudzi, kończył się Mic-kiewicz, Rzewuski, Pol, kończył się Żółkiewski, Chodkiewicz, Sobieski - wszystko co było wielkie”. Nie bez racji konkludował Mackiewicz, że w tej części Europy musi powstać silny twór państwowy pod hegemonią Polaków, który zdolny byłby utrzy-mać się pomiędzy Rosją a Niemcami. Polska w jej etnograficznych granicach na taki projekt była wówczas za słaba. Dla Mackiewicza pałac, dwóri dworek kresowy były nieodzowne dla wielkiego zwycięstwa w walce z barbarzyństwem Rosji oraz dla powstania silnego państwa. Na przeszko-dzie stała nie tylko polityka Rosji i Niemiec czy bolszewizm społeczny, ale również polscy na-cjonaliści, którzy zapominali że terytorium ówczes-nej Polski było zamieszkałe przez liczne narodo-wości, które należało pozyskać dla idei monarchii. Mackiewicz nie krył osobistego przekonania, że Polska może osiągnąć status mocarstwa wyłą-cznie w drodze ekspansji. Jednakże przeszkodą do osiągnięcia tego celu jest polityka polonizacji kresów wschodnich poprzez dyskryminację mniej-szości etnicznych. Tymczasem, jak rozumował kiewicz, potrzebne było stopniowe, ale konsekwen-tne pozyskiwanie małych narodów do idei państwa polskiego. Wielkie państwo potrzebowało wiernych obywateli, a tego celu nie można nigdy osiągnąć poprzez uprawianie polityki nacjonalistycznej. Program polityczny konserwatystów wileńskich napotykał na ostre ataki endeków i Kościoła kato-lickiego, który konkurował, szczególnie na kresach, z innymi wyznaniami. Cat oburzał się na wszelkie

próby umniejszania stanu posiadania cerkwi pra-wosławnej słusznie uważając ją za czynnik anty-bolszewicki na kresach wschodnich. Więcej, Cat domagał się oddania administracji na kresach w ręce ludzi lokalnych, znających warunki na miej-scu, a w konsekwencji wprowadzenia autonomii terytorialnej. Ostro atakował też samowolę wojsko-wych osadników, palenie cerkwi itd. Z niechęcią odnosił się do wszelkich form kolonizacyjnych przez element napływowy i postulował asymilację ludności białoruskiej. Cat ufał, że roztropne dzia-łania wobec ludności kresowej mogą dać dużo po-żytku, a w konsekwencji aparat administracyjny znalazłby się w rękach miejscowej inteligencji i zie-miaństwa. Potrzeba było tylko trochę czasu.

Życie dostarczało jednak coraz więcej dowodów, że polityka kolejnych polskich rządów zrażała ra-czej niż zbliżała mniejszości etniczne do państwa polskiego. Na drodze do współpracy stał też ich własny, naiwny nacjonalizm, który nie tylko znisz-czył idee federacji, ale ich samych.

Głównym problemem II Rzeczpospolitej pozo-stawał radykalizm społeczny. O ile Piłsudski uważał socjalizm jako siłę nośną zdolną zmobilizować żoł-nierza do wojny, zdolną do zburzenia zaborczych imperiów, to jako formacja zbyt radykalna nie miał on miejsca w jego planach wielkiej i silnej Polski.Jednak mimowolnie osobowość Piłsudskiego po-wodowała, że miał on spore poparcie u niższych warstw społeczeństwa. Cat tak to określił: „Ta po-garda dla pieniądza, ta absolutna bezinteresowność Piłsudskiego zarówno w stosunku do siebie jak i do swoich krewnych, przedostawała się jednak do szerokich sfer opinii publicznej, do ludu, który uważał Piłsudskiego za swego obrońcę”.

14 15

Nieśwież

Stanisław Cat-Mackiewicz

Mac-

Źród

ło: b

uduj

emyd

wor

.pl

Źród

ło: b

uduj

emyd

wor

.pl

Page 9: KwartalnikSarmacki2

Tej intuicji, którą posiadał Cat w stosunku do Mar-szałka, nie miało wielu polityków i dziennikarzy, którzy nim po prostu pogardzali. W oczach wielu Polaków Piłsudski był dobrym ojcem, Dziadkiem, XX-wiecznym odpowiednikiem Piasta kołodzieja.

Zdanie Mackiewicza na temat lewicy wszelkiej maści jest już nam znane. Trzeba pamiętać, że były to czasy kiedy sąsiedzi Polski, w tym Niem-cy, Rosjanie (a także nasi Żydkowie) rozprzestrze-niali wiadomości o Polsce jako kraju sezonowym,nic też dziwnego, że Cat-Mackiewicz, szlachcic her-bu Boża Wola, był głęboko przerażony wizją spo-łecznej „ruchawki” tzw. klas upośledzonych oraz potencjalną irrydendą narodowości zamiesz-kujących terytorium nowo odrodzonego państwa polskiego. Według sił lewicy i partii chłopskich rachunek za wszystkie niesprawiedliwości, które spotkały lud miał być zapłacony nie przez zaborców i agresorów, lecz przez polską warstwę obszarniczo-ziemiańską, najbardziej patriotyczną klasę w Polsce. Mackiewicz bronił z impetem inte-resu polskich klas posiadających. Pisał, że „żadne stronnictwo zachowawcze w Polsce nie ujawniło egoizmu klasowego w tak krzyczącej i cynicznej formie, jak czynią obecnie ludowcy lub frakcje ro-botnicze” . Mackiewicz nie był odosobniony w tej opinii: Władysław Wydźga nazwał rzeczy po imieniu - „objawem politycznego i społecznego chamstwa” . Tak, i nie inaczej, konserwatyści przy-wrócili do życia stare i zapomniane zasady nazy-wając zabór cudzej własności bandytyzmem i chamstwem. W kwestii tak zwanego ustawodaw-stwa społecznego Mackiewicz też miał przejrzystą opinię: „Z rolnictwa zrobiło ustawodawstwo nasze jakąś państwowa pańszczyznę, odbierając mu wido-ki rozwoju i przyszłości” . Większość dokumentów i wypowiedzi z tego okresu nacechowana jest głę-boką odpowiedzialnością za państwo, a przeciw-stawianie się ustawodawstwu społecznemu konser-watyści motywowali jedynie względami moralny-mi i gospodarczymi, gdzie dobro ogółu było na względzie . Naturalnie lewica miała swoje rosz-czenia i swój model państwa opiekuńczego w pla-nie, na który niepodleglą Polskę nie było stać. Mo-del ten został zrealizowany pod dyktando sowieckie w latach 1944-1989, ale zapewne tylko znikomy procent przedwojennej lewicy go poparł: byli to głównie komuniści, z dużym udziałem Żydów, i w małym stopniu zdrajcy z ugrupowań socjalis-tycznych (np. Józef Cyrankiewicz). Skutki komu-nistycznych “reform” są dobrze znane wszystkim myślącym Polakom. Jak nazwać przetrzymywanie cudzej własności A.D. 2012 pozostawiam decyzji waszmościów czytających te słowa.

Utrata majątków ziemskich na Kresach pociąga-ła za sobą dużo większe konsekwencje bowiem wią-zała się z utratą polskiego stanu posiadania, pol-skiego terytorium. Trzeba było więc tego stanu po-siadania bronić. Mackiewicz podobnie jak Piłsud-ski święcie wierzył i się opowiadał z przekonaniem za ideą jagiellońską. Wychodził on słusznie z zało-żenia, że tylko Polska zdolna była do dominacji nad Europą wschodnią w sensie potencji państwo-wej i siły kulturotwórczej. Tylko Polska była w sta-nie zorganizować ten etnicznie mieszany region. Naturalnie, do tej misji nie nadawała się na poły barbarzyńska, sowiecka Rosja. Jakub Perkal tak określił stanowisko Cata: „Dłoń, która Polska winna - wedle Catowej koncepcji - wyciągnąć na wschód nie miała być braterską pomocą, jak to sobie wyobrażali lewicowej prowieniecji zwolennicy federacji ludów mieszkających między Niemcami a Rosją, ale ręką patrona, który obdaro-wuje maluczkich, uczy ich, cywilizuje, włącza w nurt wielkiej kultury europejskiej. Dziś kiedy o Bolszewii i jej ponad 70-letnich „osiągnięciach” wiemy więcej, więcej też wiemy o niedomaganiach republik oraz o sukcesach europejskich monarchii — w końcu najporządniejsze państwa europejskie są monarchiami - wypada z upartością powracać do dyskusji o monarchii w Polsce XXI wieku. III Rzeczpospolita nie spełnia naszych narodowychambicji, a sen o IV Republice obróciła w niwecz ka-tastrofa smoleńska 10 lipca 2010. Po co więc nastę-pna republika; mieliśmy w Polsce przez blisko 800 lat monarchię, którą rozebrały ościenne pań-stwa. Naszym zadaniem jest powrócić, bez kom-promisów, do systemu który jest nasz, polski, i który przez setki lat się sprawdzał. To co mamy teraz jest republikańskim ochłapem pozostałym po polskiej monarchii. Jaka będzie przyszła monar-chia? Dziedziczna, parlamentarna, ale z Senatemdysyngnowanym przez króla i izbą poselską pocho-dzącą z wolnych wyborów. Król miałby wiele prero-gatyw pozwalających mu ograniczanie destrukcyj-nej działalności parlamentu. Sprawy ewentualnej unii dynastycznej, jak i samą ewolucję władz pań-stwa, należy pozostawić przyszłości.

Powróćmy znowu do historii. Od powodzenia wyprawy na Kijów zależało dużo: wielkość teryto-rialna Polski, jej ustrój polityczny, ba nawet porzą-dek polityczny w tej części Europy. Oddajmy głos Mackiewiczowi: „Dnia 25 kwietnia rozpoczyna się polska ofensywa na Kijów, który niebawem zostaje zdobyty. Piłsudski jak niegdyś Bolesław Chrobry, wjeżdża do tego miasta. Powstaje sen o Polsce cof-niętej do czasów Władysława IV. Marszałek Trąmp-czyński daje się porwać patriotycznemu uniesieniu i wita Piłsudskiego jako spadkobiercę Batorych i Władysławów dnia 18 maja 1920 roku przed

kościołem Św. Aleksandra w Warszawie. W kościo-łach śpiewają Te deum laudamus (Ciebie Boże wysławiamy)”. A co robi wtedy lewica rewolucyjnai część socjalistów europejskich? Popiera Kraj Rad. Brytyjscy i francuscy marynarze, dokerzy i koleja-rze organizują akcje wstrzymujące transporty bro-ni i amunicji do Polski. Podobne akcje mają miej-sce w Czechosłowacji, Niemczech, Austrii i Gdań-sku. Czesi blokują wejście do Polski kawalerii na-szych węgierskich bratanków, którzy zaoferowali się uderzyć na armię Budionnego. Jak widać powo-dzenie operacji kijowskiej zależało od wielu czyn-ników: pomocy wojskowej z zewnątrz, postawy ludności ukraińskiej i białoruskiej oraz konsolida-cji społeczeństwa polskiego. Odrażającą była tu postawa endeków, którzy w momencie zajęcia Kijowa zachowali neutralność, jednak kiedy armia czerwona przeszła do kontrofensywy poczęli atako-wać Piłsudskiego za jego rzekomą nieudolność i niekompetencję. Wbrew nadziejom Piłsudskiego i deklaracjom atamana Petlury Ukraińcy nie przy-jęli wojsk polskich życzliwie. Spodziewana broń, amunicja i pomoc wojskowa nie nadeszły. Powsta-nie nie wybuchło. Zachód milczał. Finał wojny roz-strzygnął się pod Warszawą, gdzie bolszewicy po-nieśli druzgocąca klęskę z wojskami polskimi kie-rowanymi przez Wodza Naczelnego Marszałka Pił-sudskiego. Nawet wtedy prasa endecka nie przestała opluwać Marszałka rzekomo jako człowieka lewicy i męża Żydówki Perlówny. Wielkopolacy radzi byli przypisywać zwycięstwo każdemu — francuskiemu generałowi Weygandowi lub generałowi Rozwa-dowskiemu, ale nie wielkiemu Polakowi, Józefowi Klemensowi Piłsudskiemu.

Traktat Ryski z 18 marca 1921 był kapitulan-ckim aktem wobec Rosji poczynionym przez pol-skie środowisko endeckie, które wówczas sprawo-wało rząd dusz nad polskim społeczeństwem. Ludzie tego pokroju co Roman Dmowski, StanisławGrabski i Stroński wmówili Polakom, że państwa nienarodowe należą do przeszłości, dlatego Polska powinna się wyrzec większości ziem wschodnich. Doktryna państwa narodowego, która około roku 1921 przeżywała swój zenit, pisał Mackiewicz, poz-walała wcielić do Polski tyle Ukraińców i Białoru-sinów (stawiając ich dążenia narodowościowena równi) ile mogła ich strawić. Naturalnie Józef Piłsudski, a po jego stronie wileńskie Słowo było zdania, ze granice na wschodzie trzeba wyrąbywać w boju.

Tak to więc nie tylko bolszewicy, ale również endecy pomogli zmarnować olbrzymią szansę na restytucję granic Polski przedrozbiorowej. Z obiecanego przez traktat pokojowy odszkodowa-nia w złocie, bolszewicy nigdy nic nie zapłacili. Polska opinia publiczna zupełnie zdezorientowana

działalnością prasową prof. Strońskiego, po wygra-nej bitwie warszawskiej, dopomogła kolejnym rzą-dom zmarnować szansę których Polska nie miała od czasów Władysława IV. Warunki haniebnego zawieszenia broni pozostawiło olbrzymie teryto-rium poza granicami państwa polskiego. Zadziałał straszak „awanturniczej wyprawy kijowskiej”, ani lewica ani prawica na więcej takich wypraw nie wyraziła zgody, a szkoda bo bolszewicka zarazanękana kontrrewolucyjnymi wojskami Kołczaka, Wrangla, Millera, Judenicza i Denikina, interwen-cją mocarstw zachodnich, dostała ostre lanie do-piero pod Warszawą. Jak pisał Mackiewicz, Rosja w 1919 roku właściwie nie istniała: władza pano-wała nad głodną Moskwą i Peterburgiem, a do tego musiała walczyć na wszystkich frontach, obalać wewnętrzne powstania, a przy tym panował we-wnętrzny chaos, dezorganizacja transportu i instyt-ucji społecznych . To był czas na zniszczenie komu-nizmu, na który to akt cywilizowana Europa się nie mogła zdobyć. Był czas by zaangażować nawet papieża do nowej krucjaty. Te szanse Europa, zaw-sze zwalająca obronę wschodnich granic na Polskę, i tym razem zaprzepaściła. Traktat ryski przekreślił (tylko na jakiś czas mam nadzieję) szanse na odbu-dowę Rzeczpospolitej w granicach sprzed 1772 ro-ku.

Europa milczała gdy rozbierano polską monar-chię. Europa nie zrobiła nic by tą monarchię, bas-tion Europy od wieków odbudować, bo sama idea monarchii wyszła już tam z mody. Tylko w obsku-ranckiej, katolickiej Polsce, jakieś anachroniczne postacie z przeszłości chciały ją reanimować. No-wocześni endecy byli w stanie podarować Rosji Galicję Wschodnią w zamian za Pomorze i Śląsk, Białorusini okazali się tylko materiałem statystyc-zno-etnograficznym, a Ukraińcy kijowscy „naro-dem” nie zdolnym do snu o narodzie.

Był jeszcze Nieśwież. Ale przedtem był zamach 12 maja 1926. Piłsudski stał się faktycznym dykta-torem Polski, choć się takim nie ogłosił. Znowu wygrał. Cat-Mackiewicz, redaktor Słowa, jedynego bodajże pisma w Polsce, które Marszałkowi nie psuło reputacji, wydał po latach taką oto opinie o tym wielkim Polaku: „Był to cywil, amator litera-tury wojskowej, wygrywający bitwy i wojny po cywilnemu” . Mackiewicz chciał bowiem wi-dzieć w Piłsudskim głównie polityka i dyplomatę, a przecież on, Wódz Naczelny, był w oczach wła-snych przede wszystkim dowódcą-żołnierzem, bojowcem, człowiekiem czynu. Mackiewiczowi dalej jednak nie mieścił się w schemacie — nawet będąc wodzem naczelnym nie miał w sobie nic z typu oficera z końca XIX/początku XX wieku.

16 17

Page 10: KwartalnikSarmacki2

„Z talentu...miał tyle talentów, była to niewątpliwie najbogatsza indywidualność, jaką od Piasta i Lecha, od Gedymina i Gedyminowiczów wydała szlachta polska” .

Istotny jest fakt, że Słowo słowami „Panie Mar-szałku” zdecydowanie poparło zamach majowy. Konserwatyści ziemiańscy skupieni wokół Czasu też przemyśliwali o dyktatorze, ale nie miałby nim być Piłsudski lecz Sikorski. Sam Mackiewiczspotkał się w okresie zamachu trzykrotnie z Pił-sudskim na Dworcu Wileńskim w Warszawie i na-wet wyłożył mu swój program monarchistyczny. Po przesileniu rządowym Mackiewicz w sposób bezpośredni i bez owijania w bawełnę, zapropono-wał likwidację urzędu Naczelnika Państwa i wpro-wadzenie monarchii. Charakter tej monarchii miał się ustalić w niedalekiej przyszłości. Mackiewicz też odegrał kluczową rolę w organizacji spotkania dyktatora Polski z Radziwiłłami w Nieświeżu. Inspirator spotkania tak pisał o swojej i Słowa roli jego w przygotowaniu:

Stanowisko Słowa było pierwszym taranem, który uderzył w polityczną psychologię ziemiań-stwa. Nasza grupa polityczna, która się później zor-ganizowała i obrała księcia Sapiehę na prezesa, a p. Meysztowicza na Presesa Rady Naczelnej, zagrała tę fanfarę, która spowodowała tą zmianę frontu ziemiaństwa wobec Marszałka, tak dalece w Wilnie, jak Poznaniu, Lwowie i Kongresówce.

Czy zmieniając ten front oddaliśmy duża usłu-gę Marszałkowi Piłsudskiemu, czy też usługę dru-gorzedną?

Nie wiemy, jak Marsz. Piłsudskiemu — to tylko on i wyłącznie on ocenić potrafi. Pozostawiamy to jego przyszłym wspomnieniom. Lecz Polsce niewątpliwie tak. Bo gdyby nie to, że za nowym porządkiem rzeczy opowiedziały się także niektóre żywioły prawicowe, i to właśnie skrajnie prawico-we, to zamach z maja nabrałby w swej konsekwen-cji cech walki i zwycięstwa klas niższych. Wojnę domową powstrzymał sam Piłsudski, w głębokiej madrości nie ogłaszając się dyktatorem, legalizując dokonany przewrót. Lecz na tym by się nie skoń-czyło. Szalone niebezpieczeństwo groziłoby Polsce, gdyby zwycięstwo majowego zamachu miało pozo-stać zwycięstwem lewicy nad prawicą. Przez naszą„zdradę” obozu prawicowego, przez nasze zawoła-nie „Niech żyje Piłsudski”, gdy ziemianie poznańscy (nawet dzisiejsi zwolennicy Piłsudskiego) omal że nie siedli na koń — sprawiliśmy to, że dziś nie sposób jest uważać zamachu majowego za coś w rodzaju zwycięstwa partii proletariackich nad partiami burżuazyjnymi. Dumni jesteśmy z tej „zdrady”.

Piłsudski zapłacił żubrom kresowym za popar-cie pojawiając się na zjeździe w Nieświeżu, 26 pa-ździernika 1926 roku. Szpalty lewicowych gazet zapełniły się strachliwym wrzaskiem, który można by sprowadzić do jednego lękliwego zwrotu,że tam na pewno „żubry ogłoszą go królem”. I tu jest właśnie problem - nie ogłosili. Jako poto-mek obywateli II RP ubolewam, że Marszałek nie pozwolił sobie wtedy włożyć korony na głowę. Myślę, że był zbyt skromnym człowiekiem (choć to nie mogło stanowić przeszkody), a może czuł że zdrowie miał zbyt słabe by podołać nowym zadaniom. Musimy też wspólnie zadać sobie pyta-nie: czy Piłsudski był w ogóle monarchistą? Sam Mackiewicz nie jest do końca tego pewny. Pisze tak (cytuję staropolską pisownię Cata): „Bobrzyński był monarchistą z wieku, tempera-mentu i ideji austrjacko-polskiej monarchji, Dmowski chciał monarchji narodowej, Studnicki był zdecydowanym monarchistą, Piłsudski? Sławek był monarchistą...” . Dodać należy, że Mackiewicz i większość konserwatystów też życzyłoby sobie monarchii. Kiedyś jednak, przed wyjazdem na Maderę, Piłsudski skarżąc się na stosunki z koś-ciołem, stworzył mały promyk nadziei:

„Dopóki ja żyję, będę utrzymywał dobre stosun-ki z Kościołem, ale jak tam będzie za Wandzi, tego już nie wiem”. Pół-żartem, pół-serio przyrzekł po-sadzić więc Marszałek córkę Wandę na dziedzicz-nym tronie polskim (po sobie?). Niestety tak się nie stało, więc trzeba się domyślić woli Marszałka i wziąć pod uwagę kandydaturę Radziwiłła. Nie może być bowiem przypadkiem, że w roku 1926, w atmosferze na poły rewolucyjnej, kiedy zbolszewizowane masy by oszalały na widok takiej perspektywy, Marszałek nie zawahał się szu-kać oparcia u ludzi, którzy wykazywali najwięcej politycznego umiarkowania i wyrobienia — polsko-litewską arystokrację i ziemiaństwo. Piłsudski, go-rący miłośnik wielkich Jagiellonów (którzy dali Rzeczpospolitej potęgę i chwałę), spadkobierca i orędownik idei jagiellońskiej, kogóż by był bar-dziej rad widzieć na tronie polskim niż potomka rodu w Rzeczpospolitej po Jagiellonach najznamie-nitszego — Radziwiłłów.

Piłsudski przybył do Nieświeża 26 października 1926 na zaproszenie Albrechta Radziwiłła w celu udekorowania trumny Stanisława Radziwiłła, swego byłego adiutanta krzyżem Virtuti Militari.Uroczystość odbyła się w krypcie grobowej Radzi-wiłłów, która — jak opisał ją Cat — „dostojną prostotą przewyższa kryptę rodową Habsburgów u Kapucynów w Wiedniu”. Słowo w tych dniach zamieściło zdjęcie ostatniego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego obok wizerunku poten-cjalnego monarchy — Piłsudskiego.

Był to najmilszy gest na jaki Słowo mogło się zdo-być. Lewica mogła się czuć zdradzoną, gdyż Piłsud-ski wyraził się dość jasno, że nie jest ani socjalistą, ani radykałem, nie zamierza też być człowiekiem jakiejś partii czy klasy społecznej. Używając okreś-lenia „w tym zamczysku” Marszałek wypił za zdro-wie Radziwiłłów wznosząc toast: „pije za dom Ra-dziwiłłów, który od tak dawna przeszłości naszej służy”. Brzmiało to niemal jak namaszczenie Radzi-wiłła na króla. Jakiż ród po Jagiellonach zasługi-wałby bardziej na ten honor niż Radziwiłłowie, którzy byliby w stanie związać Litwę i Białoruś z Polską. Atmosfera tego momentu to chyba ostat-nia przed przybyciem bolszewików i Niemców godna Polaków chwila o nastroju iście królewskim. Do takich momentów dziś wzdychamy oglądając śluby obcych monarchów. „Zamek w Nieświeżu — pisał Mackiewicz — ze swymi świecami zamiast lamp, z ogromnymi salami bez mebli, gdyż meble porozkradali bolszewicy przy końcu wielkiej wojny, salami strojnymi tylko w trofea myśliwskie, rogi łosie i jelenie, w niezwykłą ilość zbroi rycerskich), w kilkaset portretów radziwiłłowskich i w pasy słuckie, porozwieszane pomiędzy zbrojami lub por-tretami na ścianach — nadawał się istotnie na tea-trum reakcji polskiej”.

Czy dziś, po latach władzy sprawowanej przez ludzi niegodnych najwyższych urzędów w państwie: przez Bierutów, Bermanów, Minców, Ochabów i im podobną komunistyczną swołocz, Rzeczpospolitą nie stać na własnego króla, na silną władzę wykonawczą? Czyż patrząc na portrety wielkich Polaków, nie jesteśmy im coś winni, czyż nie powinniśmy kontynuować to co w Polsce było najlepsze przez wieki. Polsce potrzebnajest monarchia by przywrócić właściwe proporcje w historii, by dać Polakom wiarę w siebie, by przy-wrócić dumę narodową i pamięć wielkości, by zaświadczać światu o naszym ogromnym cywili-zacyjnym dorobku, także na terytoriach utraco-nych. Pamiętajmy, że wielkość Polski tkwi w Rene-sansie i Baroku, a nie wyłącznie w romantyzmie i klasycyzmie. Bądźmy dumni z bohaterów naszych powstań, i czcijmy ich pamięć, ale nie bądźmy cały czas w defensywie - śnijmy o wielkości. Ona przyj-dzie. Godzina Polski naszych marzeń i ambicji jesz-cze nie wybiła, ale wybije... Radykalizm społeczny, bolszewizm i komunizm posadził nam w Polsce kwiatek pod nazwą republika. II Rzeczpospolita była koniecznym kompromisem wymuszonym przez bolszewicką rewolucję, PRL był niesuweren-nym tworem przyniesionym na bagnetach Armii Czerwonej, III RP jest wynikiem kompromisu zawartego pomiędzy kołami lewacko-liberalnymi wyrosłymi ze spuścizny PZPR i UB, gdzie wkład Solidarności został prawie wyeliminowany.

III RP miała szansę by być Polską prawdziwie nie-podległą, ale nie jest, gdyż nie zdołała wyelimino-wać spadkobierców byłych ubeków, komunistów, i zawsze do Polski wrogo ustosunkowanej żydoko-muny. Państwo mieniące się suwerennym i niepod-ległym nie zrobiło prawie nic by zwrócić dwory i pałace spadkobiercom ziemian polskich, a za to sporo czasu poświęca na żądania zwrotu żydowskich kamienic. Słowem, III RP nie służy polskiej własności oraz tłumi niepodległościowe aspiracje i dążenia Polaków. Monarchia jest jedy-nym wyjściem by raz na zawsze oddzielić się gru-bą krechą (nie tą od Mazowieckiego) od tego za-przaństwa i jurgeltnictwa.

Tron stoi pusty w Paryżu, Radziwiłłów AD 2012 też w Polsce mamy dostatek, a jużci. Na co więc jeszcze waszmościowie czekamy? Może jeszcze się wykroi nam jakaś unia personalna z Litwą, Ukrainą i Białorusią. Nie ma co czekać aż za nas zdecyduje konferencja wielkich mocarstw, Trybunał w Stras-burgu, albo nowa Jałta. Wypełnijmy choć raz wolę Marszałka, gdyż Beck nie wypełnił ani jednego z trzech przyrzeczeń. Dziś żyjemy w państwie naro-dowym gdzie Polacy mało mają do powiedzenia. Jest to ciekawy twór narodowy powstały nie według życzenia Romana Dmowskiego, lecz decyzją panów z Jałty. Jesteśmy zadowoleni (?): „Nie chcę wcale byś była wielka, zbrojna po zęby od morza do mo-rza...”. Małość nam wystarcza? A może zamiast piosenki, ten oto wierszyk Boya, który Piłsudski bardzo lubił:

Bodaj sie Piastów rządy nam świeciły.Niech błyśnie kontusz ponad pludrakami —Kurdesz, kurdesz na kurdeszami!Wspomnijmy przodków szlaki wielkopomne,Precz Niemce, Włochy, plemiona ułomne!Nie tym pokurczom przewodzić nad nami! —Kurdesz...Mężów tu siła co godni splendoru:Niech się rozszerzą ściany tego dworu... Tadeusz Żeleński-Boy

P.S. Kończąc piórem: Jeden z najzdolniejszychpublicystów endeckich, geniusz prasy, Adolf Nowa-czyński, przy okazji ataku na Nieśwież zaatakował m.in. Cata-Mackiewicza, szydząc zeń, że panowie arystokraci posadzili go na ostatnim miejscu przy stole. Cat potwierdził dodając jednocześnie, że było to same miejsce, na którym siadali Mackie-wicze za czasów Radziwiłła „Panie Kochanku” i hetmana Rybeńko. „Złapał Kozak (w tym wypad-ku Nowaczyński) Tatarzyna, a Tatarzyn (Mackie-wicz!) za łeb trzyma”— jak rzecze staropolskie przysłowie .

Artykuł pochodzi ze strony www.budujemydwor.pl

18 19

Tron Stanisława Augusta Poniatowskiego w Wersalu

Źród

ło: b

uduj

emyd

wor

.pl

Page 11: KwartalnikSarmacki2

Pewnie nie wszyscy ją znają, ale zapewne każdy z nas kiedyś tańczył, czy to na dyskotece czy na wese-lu. Wychodziło to raz lepiej raz gorzej. Odczuwamy wtedy radość i wolności, bo tak naprawdę nie chodzi o to jak, ale czy taniec jest szczery i wypływa z naszej duszy. W trakcie nie liczy się świat zewnętrzny, pro-blemy i smutki zostawiamy poza granicą parkietu. Najważniejsza jest ekspresja uczuć. Uczuć, które w nas drzemią i które możemy „wykrzyczeć” całemu światu, bo ciało w tańcu pozwala wyrazić nasze emocje.

Cieszy mnie, że przestajemy się wstydzić tańczyć i zaczynamy uprawiać jego rożne formy. Widać to doskonale po ilości szkół tańca funkcjonujących na rynku(od hip hopu, przez taniec brzucha, aż do form towarzyskich). Czasem aż trudno się zdecydować co wybrać. Czy podążyć za modą, czy też kierować się własnymi preferencjami? A może spróbować czegoś całkiem nowego i od-miennego od tego, co jest nam serwowane w ramach globalnej wioski? Tym nowym są narodowe tańce polskie. Ktoś może powiedzieć „obciach”, nuda, „wiocha”. Jakże jednak można wydawać sądy o czymś, czego wcale się nie zna? To, że coś jest polskie i narodowe, wcale nie oznacza że jest gorsze. Wiedzą o tym chociażby Irlandczycy, którzy wpro-wadzili w szkołach obowiązkową naukę tradycyjnych tańców. Dlaczego nie można wcielić tego pomysłu do polskich szkół? Wystarczy, w miejsce ciągłej gry w siatkówkę, dodać zajęcia z nauki tańców narodo-wych. W ten sposób dziecko, oprócz przyjemności tańczenia, kształtowałoby własną tożsamość naro-dową.

Justyna Kulczycka

Tańczcie. Inaczej zginiecie.

Kiedy opowiadam o tym pomyśle znajomym, wielu stwierdza, że tańce te to nic nie znaczące pląsy. Nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ taniec dawny to nie tylko pląsy, to materia, która może pomócw zrozumieniu mentalności naszych przodków. Jest on bowiem odzwierciedleniem niepisanego kodeksu życia społecznego. Odbijają się w nim, jak w lustrze, obyczaje i zwyczaje szlacheckie, normy i postawy wobec współobywateli. Dodatkowym atu-tem jest możliwość poznania bogatych i kolorowych strojów szlacheckich, które są dopełnieniem pols-kich tańców. Tymi tańcami są: polonez i mazur. Niestety, często kojarzymy je z Cepelią, z repertua-rem zespół ludowych. Nie mam nic przeciwko pol-skim tańcom ludowym (sama tańczyłam w jednym z takich zespołów), ale mam świadomość, że formy mazura i poloneza, tworzone przez te zespoły nijak się mają do szlacheckiej formy tych tańców. Przy-kładem może być nagranie, które znalazłam ostatnio na YouTube’ie. Był to fragment koncertu z okazji 50-lecia krakowskiego zespołu Słowianki (z 21 listo-pada 2009r.). Długo nie mogłam się otrząsnąćpo tym co zobaczyłam. Może wybaczyłabym, że krok podstawowy mazura był bardzo skoczny. Nie do wybaczenia jest jednak aranżacja muzyczna, której bliżej do ludu niż do szlachty. Zastanawiam się również, jak można wykonywać mazura w stro-jach Krakowiaków Wschodnich? Do tego poszcze-gólne figury i prowadzenia rąk pozbawione są ży-wiołowego charakteru. Obserwując tego typu wystę-py, zastanawiam się gdzie podziała się charakterysty-czna polska iskra. Wykonania folklorystyczne

Wbrew pozorom tytuł artykułu nie odnosi się do kolejnego filmu z serii Step up, na które swego czasu był wielki popyt. Nie jest to też hasełko wygłoszone przez jednego z jurorów ostatniej edycji Tańca z gwiazdami. Jest to parafraza słów Tańczcie. Inaczej jesteśmy zgubieni, wygłoszonych przez Pinę Bausch, niemiecką choreografkę tańca współczesnego.

Polonez, Z. Stryjeńska, 1927 r.

ww

w.ar

tinfo

.pl

20 21

p ublic st kay y

Page 12: KwartalnikSarmacki2

Co roku w Krakowie odbywa się Festiwal Craco-via Danza (w tym roku odbyła się 13 edycja). Nie by-łoby go jednak, gdyby nie ludzie z pasją i chęcią dzie-lenia się nią z innymi. Wszystko zaczęło się w 1998 roku. Wtedy to, z inicjatywy Romany Agnel (choreo-grafka i tancerka), powstała Fundacja Ardente Sole. Jej główną działalnością było upowszechnianie tańcahistorycznego od średniowiecza, po czasy współ-czesne. W 2006 roku owa inicjatywa przekształci-ła się w Balet Dworski Cracovia Danza. W 2000 rokupowołano do życia Festiwal Tańców Dworskich Cra-covia Danza. W jego ramach odbywają się warsztaty tańców dworskich, prowadzone przez najwyższej klasy specjalistów z całego świata oraz towarzyszące temu przedsięwzięciu: wystawy, wykłady, koncertyi prezentacje. Na festiwalu tym można poznać m.in. tańce francuskie, włoskie, indyjskie. Jednak największą popularnością cieszą się warsztaty tań-ców polskich, prowadzone przez Leszka Rembow-skiego. Młodzi i starzy, profesjonaliści i amatorzy, z pasją poznają kolejne kroki i układy choreograficz-ne. Nie trapi ich myśl, że naukata jest „obciachem”. Dla nich poznanie cząstki dziedzictwa narodowego jest powodem do dumy. Wkładają w naukę serce i ogromny wysiłek. Tak wysiłek, mało kto bowiem zdaje sobie sprawę, jak trudne są to tańce. Nawet profesjonalnym tancerzom z innych krajów spra-wiają ogromną trudność.

Osobiście odczuwam zaszczyt i radość mogąc tańczyć polskie tańce. Ubrana w staropolską jupkę, stojąca na scenie i łapiąca oddech po energicznym tańcu, a przede mną tłum ludzi, przyciągnięty skoczną muzyką, energicznymi ruchami, bogac-twem strojów. W ich oczach (Polaków i cudzoziem-ców) widać zdziwienie, że istnieje taki rodzaj tańca polskiego. Zaskoczeni? Jak widać, to co polskie, nie zawsze jest złe.

Bardzo chciałabym, aby w końcu polskie tańce narodowe stały się „towarem eksportowym” pro-mującym kulturę polską na świecie. Marzę też o tym, abyśmy w końcu potrafili dostrzec piękno i unikatowość naszej kultury, nie zachłystując się przesadnie importowanymi kulturami. Pamiętajmy, że zapominając i negując tańce narodowe podcina-my własne korzenie. Przecież Naród bez znajomości własnych korzeni jest Narodem bez przyszłości. Dlatego zachęcam do poznania naszego tanecznego dziedzictwa. Być może ktoś dzięki temu zainteresuję się głębiej polską kulturą, kulturą która nie zniknęła zupełnie. Która trwa dopóty, dopóki żyją ludzie zaj-mujący się jej krzewieniem.

(w większości przypadków) tych tańców nie zawie-rają w sobie tej iskry. Tego typu realizacje artystycz-ne powodują, że uciekamy od tej części dziedzictwa narodowego. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że w polonezie i mazurze „zamknięta” jest polskość. Każdy naród ma przecież swój temperament i charakter, który widać w jego tańcach. Abyśmy lepiej zrozumieli ten fenomen, trzeba nam sięgnąć do początków.

Zacznę od najbardziej znanego (niestety tylko z nazwy) tańca. Polonez, bo o nim mowa, jest formą wywodzącą się z prostego korowodu par, opartego na zwykłym kroku chodzonym. Niewielu z nas zdaje sobie sprawę że był on wykonywany z towarzysze-niem śpiewu. Jak większość wytworów kultury, prze-szedł szereg przeobrażeń i zyskał ogromną popular-ność w kręgach dworskich. Tu zaczyna się szlachec-ka historia tego tańca, którego znakiem firmowym jest powaga i dostojeństwo. Zamknijmy oczy i wy-obraźmy sobie kolumnę tancerzy majestatycznie kroczących na biesiadzie: pochód otwiera najznako-mitsza i najlepiej tańcząca para. Za nią „płyną” ko-lejni biesiadnicy. „Bije” od nich dostojeństwo i du-ma. Wyprostowani, w kontuszach i jupkach, wyko-nują kolejne figury. Linie zmieniają się w koła, koła przechodzą w esowate linie, by w końcu zamienić się w mosty. Genialny opis poloneza możemy odnaleźć w Panu Tadeuszu Adama Mickiewicza.

Niestety, rokrocznie w okresie balów studniów-kowych, polonez jest profanowany. Nie boję się użyć tak mocnego stwierdzenia, bowiem to, co rozpoczy-na studniówkę nie powinno nosić miana poloneza. W niektórych przypadkach nie powinno też nazy-wać się tańcem. I nie chodzi już nawet o krok, który wykonywany jest, jakby wszyscy założyli za ciasne buty. Chodzi o postawę, która razi i to bar-dzo. Obserwując przyszłych maturzystów, mam wra-żenie, że zostali przymuszeni do tego tańca. Smutni, zgarbieni, chaotycznie kiwający głowami w prawo i lewo, podążają jakby na ścięcie. Do tego dochodzi problem rozróżnienia prawej nogi od lewej, brak wyobraźni przestrzennej i taktowanie poza rytmem. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że często to dziewczyna prowadzi w „ tańcu”, a raczej ciągnie, nieszczęśnika płci męskiej. Zdaję sobie sprawę, że problem nie tkwi do końca w samych uczniach, ale w systemie szkolnym, który pozwala nauczycie-lom „uczyć” poloneza studniówkowego. Kpiną jest, że poznajemy go dzięki ludziom, którzy ostatni raz tańczyli go na własnej studniówce. Źle nauczani przekazują swą wiedzę o polonezie uczniom. I tak błędne koło się zamyka. Myślę więc, że tańca tego nie powinni uczyć nauczyciele, którzy kaleczą go i profanują, ale ludzie, którzy znają się na rzeczy. Którzy potrafiliby „wpompować” trochę powietrza

w młode i sflaczałe ciałka, tak aby mogli „oddać” nimi polski charakter poloneza. Ale dość już o tym.

Teraz kilka uwag o mazurze. Na początek trochę historii. Nazwę tańca utworzono od nazwy ziemi – Mazowsza, gdzie najprawdopodobniej się zrodził. Mazur, podobnie jak polonez, jest tańcem wielopa-rowym. Podobnie jak on, był prowadzony przez naj-znakomitszą i najlepiej tańczącą parę. Czym zatem różni się on od poloneza? Oczywiście charakterem, bowiem mazur jest formą pełną sprzeczności: powa-ga łączy się z zuchwałością i zawadiackością, ener-giczność i temperament z dumą. Figury nie były z góry ustalone i ułożone w obowiązującym porząd-ku, to wodzirej decydował co zatańczy się w danym momencie. Występowały krzyże, młyńce, zwodzone i wiele innych figur, z których wyłaniała się mnogość układów. Nie wierzycie? Sięgnijcie do książki Karola Mestenhausera Mazur i jego zasady oraz 125 figur mazurowych. Jest się czego uczyć. Mazur jest dla mnie kwintesencją polskości. Darzę go wielkim sen-tymentem. Jakże tego nie robić, skoro w tańcu tym została zamknięta kwintesencja I Rzeczpospolitej.

Jeszcze kilka słów o specyfice obu staropolskich tańców. Czym wyróżniają się na tle epoki, z której pochodzą? Przede wszystkim rodzajem trzymań. To one są odzwierciedleniem staropolskich obycza-jów panujących między mężczyzną, a kobietą. To mężczyzna zawsze ochraniał i prowadził partner-kę. Widać to zwłaszcza w drugim trzymaniu polo-neza, kiedy męska ręka uniesiona jest w górę, za da-mą. Która z nas nie marzyła o opiekuńczym i bro-niącym nas partnerze? Wystarczy zatańczyć polone-za, aby ten sen się spełnił. Który mężczyzna nie chciał pochwalić się swą męskością i siłą? Wystarczy ubrać się w kontusz i stanąć do mazura. Dalszą specyfiką tańców polskich było obemowanie, przez mężczyznę, kobiety w pasie. Nie jest to jednak dyskotekowe obłapianie, ale sytuacja oparta na sza-cunku i uwadze poświęcanej partnerce. Co ciekawe, taka sytuacja nie miała miejsca w barokowych tań-cach francuskich, ponieważ kobiecy pas był w tym kraju tematem tabu. Specyficzne są też kroki i pro-wadzenia rąk, które obrazują: sposób poruszania się, gesty i relacje towarzyskie szlachty.

Na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Niewieluz nas zdaje sobie sprawę, że od XVII do XVIII wieku nasze tańce narodowe były podziwiane i tańczone na dworach Europy. Rosja, Niemcy i Francja za-chwycały się nimi. Dlaczego i dziś nie mogą one podbijać serc Europejczyków? Może dlatego, że w Polsce działa tylko jedna organizacja, która próbuje przybliżać i oczarowywać publikę tańcami dworskimi. Instytucją tą jest Balet Dworski Cracovia Danza. Czym jest ten fenomenalny twór, który nie jest znany szerokiej rzeszy Polaków?

Mazur, Z. Stryjeńska, 1927 r.

ww

w.ar

tinfo

.pl

22 23

Page 13: KwartalnikSarmacki2

Polski dwór na początku XXI wiekuPolski dwór, pomimo celowej dewastacji zarówno

autentycznych objektów zabytkowych, jak i systema-tycznego niszczenia świadomości społecznej po 1944 roku, nadal inspiruje sporą grupę inwestorów. Na początku XXI wieku wciąż powstają obiekty na-zywane dworami zarówno przez fundatorów jak i projektantów. Wiele z nich nie posiada jednak atry-butów, które uprawniałyby nazywanie tych domów dworami. Brak im podstawowych architektonicz-nych cech dworu. A przecież dwór to nie tylko mury, ale i obyczaj. To także otoczenie, w tym ogród, zabu-dowania gospodarcze, aleja dojazdowa, przydrożna kapliczka i wiele jeszcze innych elementów krajobra-zu. I jak to teraz wszystko zmieścić na tak zwanej wąskiej działce, na której projektant ustawia dom, często wogóle nie przypominający dawnej siedziby ziemiańskiej? Profesor Marek Kwiatkowski, wielo-letni dyrektor Muzeum Łazienki Królewskie i właś-ciciel barokowego dworu w Suchej, mawia, że nie można budować dworu, biorąc pod uwagę wszystkie te dodatkowe czynniki, nie dysponując hektarami ziemi i sporym majątkiem. Co jednak powiedzieć rozmażonym inwestorom, którzy chcie-liby za ciężko zapracowane złotówki postawić sobie dworek dla rodziny często właśnie na minimalnej działce? Oczywiście wszystko jest możliwe. Niech to będzie prosty dom, ale niech ma za to uda-ne proporcje. Niech będzie harmonijny, wtopiony w otoczenie. Ponadto ważne będzie to co w te mury się tchnie. Jakiego ducha będzie miał dom. Mamy przykłady odrestaurowanych za grube miliony obiektów dworskich, które czarują nawet na zdję-ciach, ale po złożeniu w nich wizyty, przestają w ogóle kojarzyc się z dworem. Są też domy, a nawet mieszkania w blokach, z których wychodząc ma się wrażenie złożenia wizyty w gościnnej ziemiańskiej siedzibie z minionej epoki. Należy też zwrócić uwagę

na wnętrza. Na co zwracają dziś uwagę architekci? Dziś liczy się przestronny pokój kąpielowy, a kiedyś ważna była biblioteka. Obecnie każdy projekt tkz. dworku ma w swoim centarnym pomieszczeniu pokój telewizyjny, kiedyś była to bawialnia, salon z fortepianem. Kiedyś w sypialni stał modlitewnik i mały ołtarz dziś stoi tu telewizor. Takie są czasy i w tą stronę zmierza wspołczesna kultura. Aby zrealizować marzenie o polskim dworze trzeba po prostu iść pod prąd.

Inwestor w defensywieKonsekwentnie i celowo zaniedbywana archi-

tektura polskiego dworu, jak i celowe niszczenie inteligencji i ziemiaństwa polskiego po 1939 roku przyniosły oczekiwane efekty. Polscy architekci nie znają w przeważajacej większości kanonów sztuki jakimi tradycyjnie żyła Polska architektura minionych wieków, a inwestorzy nawet nie przy-puszczają nawet, że ich marzenia o dworze przera-dzają się w praktyce w obiekty pozbawione jakiego-kolwiek odniesienia do przeszłości. Do znakomitej większości architektów nie przemawia wogóle bryła, stosunki i proporcje, a także sposób rozplanowania wnętrz dworu. Inwestor przynosi swą dworską kon-cepcję, a architekt po kolei odrzuca wszystko to co decyduje o tym, że dom–budynek jest dworem. Czemu inwestor godzi się więc na te zmiany? Archi-tekci mają argumenty: uwarunkowania techniczne, ergonomię, ekonomię materiałową, praktyczność, energooszczędność, etc. I biorąc to pod uwagę tr-zeba by uznać, że mają słuszność. Dwór był bowiem z dzisiejszego punktu widzenia niepraktyczny, nieekonomiczny i nieciekawy. Stąd wielka trudność w “dogadaniu się”. Inwestorzy muszą często walczyć by architekt poszedł na ustępstwa. Często wyczerpa-ni ciągłą opozycją ulegają i przestają dążyć do reali-zacji swych założeń.

Właściwa droga do dworuJedynym sposobem na zmianę opisanego stanu

rzeczy jest EDUKACJA. Potrzeba, by inwestorzy mieli argumenty. Muszą stać mocno na gruncie wiedzy i świadomości. Muszą poznać podstawy zagadnień estetyczno-architektonicznych i doklad-nie tak, jak nasi szlacheccy poprzednicy wykazać się pewną erudycją.W ten sposób będą oni mogli zacząć wymagać od architektów i budowlańców czegoś więcej niż ganku wspartego na dwóch stalowych rurach. To inwestor jest Panem swej inwestycji. W ten sposób cel jakim jest postawienie dworu nie ulegnie pauperyzacji na rzecz energooszczędności czy praktyczności. Wiedza, stanowczość i serdecz-ność. To cechy niezbędne inwestorowi, który chce postawić DWÓR.

Pod prąd- czyli droga do własnego dworumgr Michał Wyciślik

Nota o autorze:Autor jest licencjonowanym zarządcą nierucho-

mości, absolwentem Wydziału Zarządzania Akade-mii Ekonomicznej im. Karola Adamieckiego w Kato-wicach (dziś Uniwersytet Ekonomiczny) oraz Wy-działu Prawa i Administracji Uniwesytetu Ślaskiego. Zajmuje się polską architekturą rezydencjonalną ze szczególnym uwzględnieniem dworu (jest auto-rem pracy p.t. „Dwór polski jako przedmiot wy-ceny”), zajmuje się konsultacją i opracowywaniem koncepcji architektonicznych nowopowstających obiektów w stylu dworu polskiego, jest również sty-listą wnętrz historycznych jak i eklektycznych. Od 2006 roku prowadzi w Panewnikach Muzeum Żywej Kultury Staropolskiej, którego celem jest popularyzacja dworu polskiego, a także rodzimej kultury i obyczaju.

Mereczewszczyzna, Kostrzewski, 1861 r.

Źród

ło: w

ikip

edia

.org

24 25

public st kay y

Page 14: KwartalnikSarmacki2

Rozegrana w 1514 roku bitwa pod Orszą jest jednym z najznakomitszych zwycięstw oręża polsko-litewskiego. Choć wiktoria nad wojskami moskiewskimi stanowi przykład dobrego dowo-dzenia i oceny sytuacji przez stronę sprzymierzo-nych, nie została należycie wykorzystana i nie wpłynęła zasadniczo na dalszy przebieg trwającej wojny.

Chyba każde państwo może poszczycić się w swojej historii zwycięskimi bataliami, czy wojna-mi. Zwykle cały poczet chwalebnych bitew dokła-dnie omawia się w szkołach, utrwalając (niekiedy) nie do końca faktyczny stan rzeczy. Niektóre zwycię-stwa się wyolbrzymia, zaś te mniej medialne pomija. Bardziej znane bitwy obrastają różnymi legendami, zaś inne walczą, by chociaż nie zniknąć na stałez powszechnej świadomości. Myślę, że jedną z takich „pominiętych” i „zapomnianych” jest właśnie bitwa pod Orszą z 1514 roku. Rozegrana na krańcach ów-czesnego Wielkiego Księstwa Litewskiego (dziś Orsza to miasto na wschodzie Białorusi), stosunko-wo daleko od ziem Polski, niknie zdecydowanieprzy np. zwycięstwie grunwaldzkim. Ani jedna, ani druga bitwa nie zostały należycie przez zwycię-zców wykorzystane. Nie ulega wątpliwości, że wikto-ria orszańska należy do jednych z najznakomitszych zwycięstw oręża polsko-litewskiego. Właśnie zaga-dnienia związane z okolicznościami, uzbrojeniem obu zaangażowanych stron, przebiegiem bitwy i jej skutkami postaram się omówić w swoim arty-kule.

Stosunki Polsko-Litewsko-Moskiewskie pod koniec XV i na początku XVI wiekuUnia Polski z Litwą spowodowała, że interesy Ko-

rony związały się na stałe z interesami Litwy. Sukce-sy i porażki jednego z państw odbijały się na sytuacji w drugim. Unia z Litwą sprawiła, że Polska została wciągnięta w walki na granicy litewsko-moskiew-skiej. Rozrastające się na wschodzie państwo, sta-nowiło dla Litwinów problem „pierwszej wagi”, gdyż pod hasłem jednoczenia ziem ruskich, Moskwa skutecznie podporządkowywała sobie tereny, które językowo, kulturowo i politycznie związane były z dawną Rusią1. Nic dziwnego, że zainteresowa-na była także terenami Wielkiego Księstwa Litew-skiego. Zagrożenie to powodowało, że Litwa szukała zbliżenia z Polską – m.in. na mocy układu z 1499 r. oba państwa miały prowadzić wspólną politykę za-graniczną.

Moskwa szybko opanowała Nowogród, któremuobiecał zbrojną pomoc Kazimierz Jagiellończyk, lecz zajęty innymi sprawami, nie wywiązał się ze zo-bowiązania2. Po śmierci polskiego króla, Iwan III

Srogi podporządkował sobie Wiaźmę i tereny nad górną Oką, a pod koniec XV wieku działania na wschodzie Litwy przybrały postać otwartej wojny. 15 lipca 1500 roku nad rzeką Wiedroszą wojska moskiewskie pokonały Litwinów dowodzonych przez Konstantego Ostrogskiego, który dostał się do niewoli.

W wyniku układu z 1503 r. Litwa utraciła ziemię czernihowską, siewierską oraz część smoleńszczyzny. Rozejm zawarto na 6 lat3. Istotnym wydarzeniem było także przejście na stronę króla polskiego w 1506 r. chana krymskiego Mengila Girleja. W tym samym roku wznowiono także walki z Mo-skwą, które zakończyły się podpisaniem w paździer-niku 1508 roku „wieczystego pokoju”. W rzeczy-wistości trwał on tylko 4 lata i już w 1512 r. Wasyl III wypowiedział wojnę Zygmuntowi I4 oraz wznowił działania zbrojne, których przyczyną miały być in-spirowane przez Polskę najazdy Tatarów krymskich na tereny moskiewskie5. W lipcu 1514 roku Moskwa zajęła strategiczny Smoleńsk, któremu wojska pol-sko-litewskie nie zdążyły z odsieczą. Dopiero w sier-pniu osiągnąwszy pełną gotowość bojową armia sprzymierzonych wymaszerowała spod Mińska w kierunku Orszy.

Armia Koronna i LitewskaArmia Koronna pod koniec XV wieku zaczęła

odchodzić od średniowiecznego stylu wojowania. Czerpiąc ze wzorców zachodnich, także poprzez kontakty ze wschodem Europy, wykształciła siętzw. staropolska technika wojskowa. Na zachód sięgano zwłaszcza po wzorce technologiczne, zaś na wschód – po taktyczne. Tradycyjne szlachec-kie pospolite ruszenie przestało odpowiadać wymo-gom ówczesnych pól bitewnych, co pokazały wojna trzynastoletnia oraz wojny prowadzone przez Jana Olbrachta. Coraz częściej myślano o wojsku zawo-dowym, lecz od razu pojawił się problem jego opła-cania6. Ciągłe zagrożenie wschodnich kresów spo-wodowało, że pojawiły się stałe wojska zaciężne tzw. obrony potocznej.

W skład armii koronnej wchodziły oddziały ciężkozbrojnych kopijników, strzelców, a także lek-kiej jazdy tzw. raców, które znane są później jako słynna husaria. Obok jazdy występowała także na nowo zorganizowana piechota. Jej jednostki liczono teraz na roty po dwustu żołnierzy, podziel-onych na dziesiątki. W ich składzie występowali głównie strzelcy, oraz w mniejszym stopniu kopijni-cy, pawężnicy i propornicy7. Istotnym elementem była także artyleria. Różne odmiany odlewanych, spiżowych dział miały swój czynny udział również podczas bitwy pod Orszą.

Oskar Hajder

Bitwa pod Orsza 1514 r.,

Bitwa pod Orszą, H. Krell, po 1520 r.

Źród

ło: w

ikip

edia

.org

26 27

histo ria

Page 15: KwartalnikSarmacki2

Prawej Ręki pozostawił Sampolińskiemu. Widząc zagrożenie oraz chcąc ratować sytuację, Czeladnin sięgnął po rezerwowy Pułk Straży Tylnej i posłałgo na oddział Ostrogskiego. W odpowiedzi hetman wielki nakazał szarże, nie biorącemu dotychczas udziału w bitwie, hufcowi Radziwiłła. W tym mo-mencie wynik bitwy był już przesądzony19. Lepszedowodzenie, umiejętne wykorzystanie terenu i roz-mieszczenie jednostek zadecydowało o zwycięstwie Polski i Litwy.

Sytuacja po wiktorii orszańskiejSzacuje się, że ok. 5 000 ludzi (w tym Czeladnin)

dostało się do polsko-litewskiej niewoli. Cały obózprzeciwnika trafił w ręce zwycięzców. Łupy były po-dobno tak liczne, że wielu obłowionych wojowników zrezygnowało z dalszych działań wojennych i po-wróciło do swych domów20. Wasyl III dowiedziaw-szy się o klęsce swoich wojsk, opuścił Smoleńsk po-zostawiając tam dość znaczną załogę. Właśnie to mi-asto stało się następnym celem wojsk jagiellońskich. Niestety, próba oblężenia potężnie ufortyfikowanej twierdzy nie powiodła się. W tej sytuacji hetman Ostrogski odstąpił od oblężenia, a ziemia smoleńska pozostała w rękach państwa moskiewskiego21.

Bitwa pod Orszą nie wpłynęła na dalszy przebieg wojny. Toczyła się ona ze zmiennym szczęściem aż do 1522 roku, kiedy to podpisano rozejm z Mos-kwą na 5 lat. Na jego mocy, Państwo Moskiewskie zyskiwało Smoleńszczyznę oraz Siewierszczyznę22. W 1534 r. doszło do kolejnej wojny wywołanej przez Polskę i Litwę po śmierci Wasyla III. Zajęto wówczas prawie całą Siewierszczyznę, zdobyto Homel i Starodub. Po trzech latach podpisano rozejm. Litwa utrzymała tylko Homel, zaś układ ten unormował stosunki z Moskwą na prawie ćwierćwiecze23.

Choć zwycięstwo pod Orszą w 1514 roku nie zostało należycie wykorzystane, należy zaliczyćtę bitwę do pocztu wielkich zwycięstw oręża Polski i Litwy. Przebieg bitwy, dzięki pracy historyków pol-skich i rosyjskich, jest dobrze znany. Niestety, woj-sko, zniechęcone do dalszych działań, nie zdobyłostrategicznego celu, jakim był Smoleńsk. W osta-tecznym rozrachunku to Moskwa odniosła większe korzyści niż Litwa i Korona.

Doskonałe dowodzenie Konstantego Ostrogskie-go oraz nierozważne Czeladnika, doprowadziłodo zwycięstwa polsko-litewskiego. Wydaję mi się, że podstawowym błędem dowódcy armii moskiew-skiej było skupienie się na samej jeździe, zbytnie rozciągnięcie frontu oraz, mało rozważne, danie wolnej ręki sprzymierzonym podczas przeprawy przez Dniepr. Skutecznie błędy Czeladnina wyko-rzystał doświadczony Ostrogski, który przecieżnie raz już wcześniej walczył z Rusami.

Uzbrojenie wojsk koronnych było bardzo różno-rodne i zależne od formacji. Tak też ciężka jazda ko-pijnicza, oprócz oczywiście kopi, posiadała także miecze oraz przede wszystkim pełnopłytowe zbrojeważące od 18 do 30 kg. Posiadała ona na wyposaże-niu również tarcze. Proto-husaria, stanowiąca nawet połowę armii, uzbrojona była w kopie i szable,a z uzbrojenia ochronnego posiadała kolczugi, kaf-tany skórzane oraz hełmy8.

Armia Litwy, choć również zmieniała się, ciąglew dużej mierze funkcjonowała na zasadach śred-niowiecznych. Pospolite ruszenie nadal stanowiło główną siłę, lecz także dostrzeżono walory zaciężnej lekkiej jazdy husarskiej. Piechota odgrywała mniej-szą rolę, gdyż w praktyce nie sprawdzała się na zna-cznych obszarach Wielkiego Księstwa Litewskiego z powodu małej mobilności. Uzbrojenie wojsk litew-skich było podobne do polskich, z tym zastrzeże-niem, że zwykle było to uzbrojenie lżejszego kali-bru9.

Liczebność armii, zarówno po stronie polsko-li-tewskiej jak i moskiewskiej, w starszej literaturze dość znacznie zawyżano. Armię sprzymierzonych szacowano na ok. 35 000, a moskiewską na ok. 80 000 ludzi10. Współcześnie siły polsko-li-tewskie oblicza się na 25 000, z czego 15 000 jazdy litewskiej, 5 000 zaciężnej jazdy polskiej; zaś armia Moskwy miała liczyć między 35 000, a 40 000 żoł-nierzy11.

Armia MoskiewskaArmia rosyjska również opierała się na pospoli-

tym ruszeniu. Bojarzy, z tytułu posiadania ziemi, zobowiązani byli do wystawienia odpowiedniej licz-by żołnierzy. Następnie obowiązkowi podlegali tzw. dworzanie służebni zwani też dziećmi bojarski-mi, którzy wywodzili się ze służby bojarów i książąt. Za swoją służbę mogli otrzymać dożywotnio ziemię, lecz po ich śmierci wracała ona do pierwotnego właściciela. Odmiennie niż w armiach Polski i Litwy, w moskiewskiej sporą rolę odgrywały pułki miejskie, które wystawiane były przez wszystkie miasta. Także chłopi mieli swój udział, gdyż tworzyli oni tzw. woj-sko pososzne, które zajmowało się głównie pracami inżynieryjnymi m. in. przy wznoszeniu stanowisk artylerii czy budowie mostów. W armii moskiew-skiej znajdowały się także wojska kozackie oraz od-działy tatarskie, które wstąpiły na służbę wielkiego księcia12.

Uzbrojenie pochodziło niemal wyłącznie z miej-scowych warsztatów. W głównej mierze armia opie-rała się na wzorcach persko-tureckich. Uzbrojenie ochronne było „lżejsze” niż w przypadku armii

polskiej. Najlepiej wyekwipowana była ciężka jazda bojarska. Najpopularniejszym typem pancerza była kolczuga, niekiedy zakładano do bitwy dwie. W lżej-szych formacjach stosowano wszelkiego rodzaju ochrony ze skór, a także różnego rodzaju tarcze. Z uzbrojenia zaczepnego przeważały łuki, włócznie, szable i topory. W bitwach w otwartym polu rzadko używano jednostek piechoty. Zdecydowanie prym wiodła konnica13.

Bitwa pod OrsząWojska moskiewskie, podczas wymarszu armii

polsko-litewskiej, pozostawały w rozproszeniu. Wa-syl III po zdobyciu Smoleńska powstrzymał pochód swojej armii i oczekiwał na odpowiedz sprzymierzo-nych. Gdy spostrzeżono, że wojska Korony i Litwy zmierzają w kierunku Orszy, wówczas ważnego wę-zła drogowego, zdecydowano się na koncentrację sił. Pochód armii sprzymierzonych kilkakrotnie próbo-wały opóźnić mniejsze oddziały Rusów, lecz za każ-dym razem bez powodzenia.

Dowództwo naczelne nad wojskami moskiew-skimi powierzono Iwanowi Czeladninowi. To wła-śnie on zdecydował by podjąć bitwę pod Orszą. Oprócz Czeladnina, wojskiem dowodzili również kniaź Michał Golicy, wojewodowie Dymitr Bułha-kow, Grigorij Dawidow oraz Iwan Rostowski14. Wojskiem litewskim administrował hetman wielkiKonstanty Ostrogski i hetman polny Jerzy Radziwiłł. Natomiast na czele wojsk polskich stał kasztelan biecki Janusz Świerczowski. Nadwornemu wojskukrólewskiemu oraz pocztami prywatnymi przewo-dził Wojciech Sampoliński15.

7 września armia sprzymierzonych dotarła do Dniepru, lecz nie chcąc ryzykować przeprawy, gdy na drugim brzegu czekała już armia moskiew-ska; Ostrogski zdecydował przemieścić się na pół-noc. Pod osłoną nocy z 7 na 8 września hetman roz-kazał zbudowanie dwóch pływających mostów, po których przeprawiło się całe wojsko. Podobno Czeladnin wiedział o tym, lecz ufny we własne siły pozwolił sprzymierzonym na przejść przez Dniepr.

Moskwa do bitwy ustawiła się w szyku tradycyj-nym, z szerokim frontem przednim. W pierwszej linii, mającej od czterech do pięciu kilometrów, stanął Pułk Straży Przedniej. Następnie na skrzy-dłach za nim ustawiły się: Pułk Prawej i Pułk Lewej Ręki. Pozycję centralną przyjął Pułk Wielki, a za nim, na wzniesieniu usadowił się Pułk Straży Tylnej tzw. Pułk Zasadzki. Takie rozciągnięcie armii spowodowało, że wojska sprzymierzonych zostały niejako zamknięte między wzgórzem, na którym stałPułk Zasadzki, Pułkiem Lewej i Prawej Ręki, a Dnie-prem. Historycy wskazują, że był to błąd taktyczny, gdyż za bardzo rozciągnięte skrzydła uniemożliwiały sprawną reakcję oraz rozrywały szyk16.

Ustawienie wojsk sprzymierzonych było następu-jące: w pierwszej linii hufce litewskie pod dowódz-twem Ostrogskiego oraz hufiec polski, dowodzony przez Sampolińskiego. Między nimi zaciężna pie-chota. Za jazdą ustawiły się kolejne oddziały konne: za Ostrogskim dwa hufce walnej jazdy litewskiej (Radziwiłł), a za Sampolińskim jazda polska pod do-wództwem Świerczowskiego. Na skrzydłach lewym i prawym, osłaniając niejako główne siły, stały po trzy hufce posiłkowe lekkiej jazdy litewskiej i polskiej. W lesie na skraju prawego skrzydła, roz-lokowane zostały oddziały artylerii i reszta piecho-ty17.

Wojsko jagiellońskie, mimo że między ramiona-mi rzeki stało niejako zamknięte, rozlokowane zo-stało umiejętnie, gdyż w razie potrzeby, mogło nad-ciągnąć z odsieczą zagrożonym skrzydłom. Nie na-stąpiło tu tak silne jak u przeciwnika rozciągnięcie głównych sił, a prawa flanka dodatkowo była chro-niona przez artylerię.

Gdy już wojska zostały rozstawione, na pole mię-dzy nimi wkroczyli harcownicy i nastąpiło kilka po-jedynków. Był to zwyczaj podobno już starożytny, wróżył zwycięzcom „harców” wygraną w bitwie. Przy okazji liczono także na schwytanie przeciwnika żywcem, gdyż mógł on udzielić (raczej pod przymu-sem) cennych informacji.

Około południa pierwsi do walki ruszyli Mosk-wiczanie. Pułk Prawej Ręki zaatakował, stojące po lewej stronie wojsk sprzymierzonych, lekkie od-działy jazdy litewskiej. Atak ten miał spowodować załamanie tych oddziałów i oskrzydlenie armii przeciwnej. Na to nie mógł pozwolić hetman wielki, który od razu przerzucił na tą stronę ciężką jazdę Sampolińskiego. Potężny atak hufców polskich został jednak odparty i po szarży nastąpiła dalsza walka. Znaczna przewaga liczebna Pułku Prawej Ręki spowodowała, że Ostrogski rzucił do walki także litewski pułk czelny. Okazało się to dobrym pomysłem, gdyż po tym ataku Rusowie rzucili się do ucieczki18.

Czeladnin podobny manewr zastosował także na swojej lewej stronie, gdzie także chciał oskrzydlić mniej liczne wojska przeciwnika i zepchnąć je do Dniepru. Tam lekkie hufce polskiej jazdy w pewnym momencie rzuciły się do pozorowanej ucieczki. Wtedy Czeladnin myśląc, że już zwycięstwo ma w kieszeni, wysłał do boju Pułk Straży Przedniej(zwany też Wielkim) w kierunku uciekających. Złapani na starą i znaną sztuczkę Rusowie, dostali się pod ostrzał ukrytej w lesie artylerii.

W tym samym momencie lekka jazda polska wsparta hufcem Świerczowskiego, odwróciwszy się, natarła na Pułk Lewej Ręki. Oddział ten, pod napo-rem przeciwnika, został zepchnięty na Wielki Pułk, zaatakowany jednocześnie od flanki przez powraca-jącego Ostrogskiego, który rozprawę z Pułkiem 28 29

Page 16: KwartalnikSarmacki2

Teraz o marszu. Wyborcza et consortes triumfują, a prawica się martwi, że oto niezgoda wśród orędo-wników Marszu Niepodległości zwiastuje rozłam sojuszu środowisk patriotycznych. Ja ani triumfuję, ani się martwię – ale się cieszę i z umiarkowanym optymizmem czekam, co dalej. Czemu się cieszę? Primo: nic nie są warte takie wiecznie chwiejne sojusze, za którymi nie stoi realna jednocząca siła. Prawda jest taka, że patriotyzmy są co najmniej dwa - narodowy i republikański - i choćbyś diabła zjadł, nie skleisz ich w spójną całość. Tutaj „w jedności słabość”. Oba są silniejsze (bo sprawniejsze) bez obciążenia kruchym sojuszem niczym kulą u nogi. Secundo: powszechny udział prawicy w marszu 2011 uważam za ogromny błąd polityczny, który osłabił zamiast wzmocnić jej pozycję. Udział w marszu, którego organizatorami są ONR i MW, sugeruje że reprezentowana przez nich opcja naro-dowa ma szerokie poparcie środowisk patrioty-cznych. Czy słusznie, czy niesłusznie ONR i MW mają w mass mediach etykietkę „faszyzm” – nie bę-dę wyrokował. Rzecz w tym, że kto idzie z nimi w jednym szeregu, ten się nadstawia, by mu dokle-jono takąż samą. Wielce byłem nierad, że patriotów o orientacji republikańskiej nie było stać na konku-rencyjną imprezę na 11 listopada, która pokazałaby nie-nacjonalistyczne oblicze patriotyzmu, nie pod-dające się płytkiemu zdezawuowaniu słowem-klu-czem „faszyzm”. Tegoroczne spory w łonie Marszo-sympatyków zdają się zapowiadać, że polski repub-likanizm nareszcie do tego dojrzewa.

Co ma wspólnego film Bitwa pod Wiedniem z Marszem Niepodległości? Patriotyczno-prawicowe pięścią wygrażanie tudzież rąk załamywanie, że mia-ło być dobrze, a wyszło jak zwykle. Film – powiadają – tak tragiczny, że przynosi wstyd miast spodziewa-nej chwały, a okołomarszowy spór na linii „narodo-wy/wielonarodowy” grozi skłóceniem i rozłamem ku uciesze prasy lewicowej. Jest w tym ziarno praw-dy, nie przeczę. Ale miast przyłączyć się do chóru biadolących, powiem, że jednemu i drugiemu jestem rad.

Filmu bronić nie zamierzam. Nie wiem, czym kiedykolwiek widział gorszą produkcję. Nawet nie wchodząc w detale historyczne, całą psiarnię można by na nim powiesić za fabułę, dialogi, kostiu-my, animacje, brak logiki et caetera. Jednak nie zga-dzam się z tymi, którzy ubolewają, że film zaszkodził promocji sarmackiego dziedzictwa, bo to nie temat jest pod ostrzałem krytyków, lecz beznadziejne wy-konanie od strony sztuki filmowej. Nie sądzę, że w ogniu słusznej krytyki Sarmacja obrywa ryko-szetem, albo że pomysł na film o wiedeńskiej wikto-rii został zmarnowany. Kto wie, czy właśnie tak żałosna realizacja nie zachęci innego reżysera, aby zrobić to lepiej? (I doprawdy musiałby być osta-tnim kpem, by temu wyzwaniu nie sprostać.) Mimo wszystko, jestem rad, że ten film powstał. Bo to pierwszy sarmacki (a choćby i półsarmacki) od 1999 roku. W poprzednim numerze pisałem o tym, jak „zwrot sarmacki” po 2000 widać we wszy-stkich sektorach kultury – tylko nie w filmie. Dopiero Bitwa pod Wiedniem, choćby nie wiem jak żenująca, przerwała 13-letni okres próżni. Oby była to jaskółka zwiastująca sarmacką wiosnę. A marne filmy trzeba przyjąć jak konieczną mierzwę, na której lepiej rosną dzieła ambitne.

Wartym odnotowania jest fakt, że bitwa doczeka-ła się pięknego przedstawienia ikonograficznego. Obraz Bitwa pod Orszą znajduje się w Muzeum Na-rodowym w Warszawie i zajmuje czołowe miejsce wśród dzieł batalistycznych renesansu24.

Bibliografia:Bazylow Ludwik, Historia Rosji, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1975.Dróżdż Piotr, Orsza 1514, Warszawa 2000.Ochmański Jerzy, Historia Litwy, Wrocław-Warszawa-Kraków 1990.Podhorodecki Leszek, Sławne bitwy Polaków, Warsza-wa 1997.Samsonowicz Henryk, Historia Polski do roku 1795, Warszawa 1967.Spieralski Zdzisław, Wojskowość polska w okresie odrodzenia [w:] Zarys dziejów wojskowości polskiej do roku 1864, t. I, pod red. Janusza Sikorskiego, Warszawa 1965.Wojciechowski Zygmunt, Zygmunt Stary (1506-1548), Warszawa 1946.Żygulski Jun. Zdzisław, Broń w dawnej Polsce na tle uzbrojenia Europy i Bliskiego Wschodu, Warszawa 1975.

Przypisy 1 H. Samsonowicz, Historia Polski do roku 1795, Warszawa 1967, s. 118-119. 2 L. Bazylow, Historia Rosji, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1975, s. 83. 3 L. Podhorodecki, Sławne bitwy Polaków, Warszawa 1997, s. 100. 4 Autor Historii Litwy Jerzy Ochmański uważa, że to Moskwa zerwała wieczysty pokój i była stroną agresywną: J. Ochmański, Historia Litwy, Wrocław-Warszawa-Kraków 1990, s. 111. Można by się zastanowić czy to nie Zygmunt najpierw łamie postanowienia pokoju, popierając najazdy tatarskie. 5 Ibidem, s. 111. 6 P. Dróżdż, Orsza 1514, Warszawa 2000, s. 135-139 7 L. Podhorodecki, op. cit., s. 102-103. 8 Ibidem, s. 102. 9 P. Dróżdż, op. cit., s. 176-172.10 Z. Spieralski, Wojskowość polska w okresie odrodzenia [w:] Zarys dziejów wojskowości polskiej do roku 1864, t. I, pod red. Janusza Sikorskiego, Warszawa 1965, s. 331; Z. Wojciechowski, Zygmunt Stary (1506-1548), Warszawa 1946, s. 50.11 L. Podhorodecki, op. cit., s. 105-106.12 P. Dróżdż, op. cit., s. 183-184.13 Z. Żygulski Jun., Broń w dawnej Polsce na tle uzbrojenia Europy i Bliskiego Wschodu, Warszawa 1975, s. 177-179.14 P. Dróźdż, op. cit., s. 191-193.15 Z. Spieralski, op. cit., s. 331.16 L. Podhorodecki, op. cit., s. 105-106.17 Z. Spieralski, op. cit., s. 333.18 P. Dróźdż, op. cit., s. 198-199.19 Z. Spieralski, op. cit., s. 333336.20 L. Podhorodecki, op. cit., s. 110.21 P. Dróźdż, op. cit., s. 205-206.22 H. Samsonowicz, op. cit., s. 120; L. Podhorodecki, op. cit., s. 111.23 L. Podhorodecki, op. cit., s. 111.24 Z. Żygulski Jun., op. cit., s. 204-205.

Marsz pod Wiedniem, czyli nie ma tego złego

Michał Mochocki

30 31

felieton

Page 17: KwartalnikSarmacki2

wpływom jezuitów i innych duchownych1, pomija-nie innowierców przy nominacjach2, chęć katolicy-zacji Rosji3. Jasienica krytykuje także unię brzeską4, brak poparcia dla reformy elekcji z 1589 r.5 czy sta-nowisko króla w 1610 r. dochodząc do wniosku, iż król osobiście chciał zostać władcą Rosji6. Wy-bitnie kontrowersyjna jest także teza o dążeniu do wprowadzenia w Polsce rządów absolutnych7

czy o postępującym upadku państwa po 1606 r8. Zajmiemy się również bezkrytycznym stosunkiem Jasienicy do Jana Zamoyskiego.

Zupełnie odmienną charakterystykę władcy kreśli prof. Henryk Wisner w książce Zygmunt III Waza, która, wraz z innymi dziełami tego historyka, jest podstawą tego artykułu. Przejdźmy zatem do głównego zagadnienia.

Złe dobrego początkiPrzyszły Zygmunt III z Bożej łaski król Polski,

wielki książę Litwy, książę ruski, pruski, mazowiec-ki, żmudzki, inflancki, a także dziedziczny król Szwedów, Gotów i Wandalów etc. etc. urodził się

Gdy umierał, był otoczony powszechnym szacunkiem. Obecnie dominuje pogląd o fanatycz-nym zaślepieniu króla, który zaprzepaścił wiele szans na wzmocnienie Rzeczypospolitej. Nie bę-dzie chyba przesadą stwierdzenie, że część histo-ryków i publicystów w krytyce prześcignęła nawet rokoszan. Wśród nich nieprzejednanym „rokosza-ninem” okazał się Paweł Jasienica.

Sługa doktryn — tak właśnie zatytułowany jest rozdział o Zygmuncie III Wazie niezwykle popular-nej książki Pawła Jasienicy Rzeczpospolita Obojga Narodów. Srebrny wiek. Autor zawarł tam szereg tez bardzo dla króla niekorzystnych, a przede wszys-tkim — naszym zdaniem — całkowicie błędnych. W tym artykule podejmiemy próbę polemiki z teza-mi Pawła Jasienicy i innych krytyków króla.

Koronnym zarzutem jest rzekomy fanatyzm reli-gijny Zygmunta III Wazy, który automatycznie daje podstawy do kolejnych takich, jak m.in. uleganie

20 VI 1566 r. w więzieniu. Więzieniem tym był za-me w Gripsholm, gdzie znajdowali się jego rodzice — książę Finlandii Jan Waza i Katarzyna Jagiellonka,siostra Zygmunta Augusta. Stało się tak z woli szalo-nego Eryka XIV, przyrodniego brata Jana. Był wtedy czas I wojny północnej, w której Polska i Szwecja brały udział po przeciwnej stronie. Małżeństwo swego brata z siostrą wroga uznał zatem za zdradę,po czym uwięził ich. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy rodziców i Zysia, gdyby niezrównoważony Eryk XIV właściwie sam nie pozbawił się korony. Rozkaz wymordowania magnatów dał sygnał do otwartej walki. Obalony król został uwięziony. 10 VII 1569 r. miała miejsce koronacja uwolnionego Jana, po odebraniu potomkom Eryka XIV praw do władania państwem. Brat Jana i Eryka — Karol książę Sudermanii — uznał Zygmunta następcą tro-nu.

Nowa sytuacja — przejęcie władzy w Szwecji i brak potomka przez Zygmunta Augusta — dawała nadzieję, iż młody Zygmunt zostanie kiedyś królem nie tylko Szwecji. Dlatego Jan III usiłował przygoto-wać do tego syna. Słynne są jego słowa wypowie-dziane do jednego z nauczycieli Zygmunta: „Wycho-wuj mego syna w nadziei obu królestw”9. Król robił to jednak wybitnie nieudolnie. Nie dość, że bardzo jątrzył swych poddanych nieprzemyślaną polityką wyznaniową (w Szwecji coraz bardziej umacniał się luteranizm; próby włączenia pewnych elementów z Kościoła katolickiego spotkały się z olbrzymim oporem), to równie niekonsekwentnie zachowywał się wobec syna. Nauczany przez luteran Zygmunt został jednocześnie wychowany w wierze katolickiej przez kapelanów Katarzyny. Jego spowiednikiem stał się jezuita Bernard Gołyński, zwany ojcem Pa-koszem. W pewnym momencie jednak Jan III zde-cydował, że jego syn powinien wziąć udział w nabo-żeństwie luterańskim, by poddani mogli ujrzeć przy-szłego władcę także w zborze. Zygmunt odmówił. Ojciec publicznie go spoliczkował10. Historycy twierdzą, że tyrania ojca wywarła duży wpływ na usposobienie Zygmunta. Odwrotnie do chęci Jan III nie przygotował syna do rządów ani w Szwecji, ani w Polsce. Nie zapoznał go ze sprawami państwa, z armią. Tym bardziej nie dokonał starań, by Zyg-munt dowiedział się czegoś o Polsce. W efekcie młody Waza będzie się musiał uczyć wszystkiego na bieżąco, w obliczu problemów i trudnych wyda-rzeń. Na potwierdzenie tych słów warto przytoczyć wypowiedź Jana Bojanowskiego z marca 1588 r.: „dowcip dobry, nikomu nic złego nie myśli. Gwałtu prawu się z jego osoby bać nie trzeba”, lecz „ekspe-riencji i postępków w rzeczach nie masz, ani wiado-mości traktowania ludzi”11.

Jak na ironię można powiedzieć, że nie dość na tym. Swoim kolejnym nieprzemyślanym posunię-ciem Jan III bardzo utrudnił życie synowi. Mówiąc krótko - obiecał Polakom Estonię. Po śmierci Stefana Batorego 12 XII 1586 r. zasugerował, że po obiorze Zygmunta prowincja ta zostanie prze-kazana Rzeczypospolitej. Było to zgodne z postula-tami większości szlachty polskiej, która marzyła tak-że o swobodnej żegludze bałtyckiej, Jan III z kolei - o polsko-szwedzkim sojuszu przeciwko Moskwie. Być może wszystko byłoby dobrze, lecz… Jan III rozmyślił się. W chwili, gdy Polacy wybrali Zygmun-ta, jego ojciec kategorycznie odmawiał cesji Estonii. Wzbraniał się nawet przed wyjazdem syna. Częścio-wo przekonali go do wyjazdu możnowładcy liczący na wzmocnienie swojej pozycji po śmierci Jana III. Już wkrótce kwestia Estonii w ogromnej mierze za-waży na stosunkach polsko-szwedzkich. Polacy nie zrezygnują z inkorporacji tej prowincji, Szwedzi ani myśleli ją oddać. Jak widać swoim działaniem Jan III skomplikował i tak ciężką sytuację Zygmunta - cesja lub jej brak konfliktowały młodego Wazę ze Szwedami lub z Polakami.

A sytuacja w Polsce rzeczywiście była bardzo trudna. Litwa oficjalnie nie wzięła udziału w elekcji,co pod znakiem zapytania stawiało sens całej unii lubelskiej. Obóz z biskupem wileńskim, kardynałem Jerzym Radziwiłłem, rodem Zborowskich i wojewo-dą poznańskim, przywódcą protestantów w Wielko-polsce Stanisławem Górką 22 VIII 1587 r. ogłosił królem arcyksięcia Maksymiliana Habsburga. Trzy dni wcześniej wspierany przez Annę Jagiellonkę obóz z kanclerzem i hetmanem Janem Zamoyskim i prymasem Stanisławem Karnkowskim na czele obwieścili wybór Zygmunta Wazy. By zostać koro-nowanym, Waza musiał zaprzysiąc pacta conventa. Po przybyciu do Gdańska przedstawiono mu zobo-wiązania, w tym inkorporację Estonii. Z powodu protestów posłów szwedzkich, komisarze polscy uz-nali, że tę kwestię należy odłożyć do objęcia władzy w Szwecji przez Zygmunta. Zatwierdzono m.in. so-jusz polsko-szwedzki czy budowę floty. Podczas składania przysięgi w opactwie cystersów w Oliwie nie obyło się jednak bez skandalu - biskup kujawski Hieronim Rozrażewski sprzeciwił się punktowi o za-chowaniu pokoju między innowiercami. Zygmunt zignorował go - klęcząc przysiągł. Ostatecznie został koronowany 27 XII 1587 r. Miesiąc później król uzyskał względną stabilizację - po wydaniu III statutu litewskiego, Litwini uznali go prawowitym władcą, a hetman Zamoyski pobił pod Byczyną woj-ska arcyksięcia Maksymiliana, którego, wraz ze Sta-nisławem Górką i Andrzejem Zborowskim, wziął do niewoli.

Zygmunt III Waza, Marcin Kober, ok. 1590 r.

Źród

ło: w

ikip

edia

.org

Jakub Witczak

Zygmunt III Waza – sługa doktryn?

32 33

hi sto ria

Page 18: KwartalnikSarmacki2

iż jeśli Zygmunt nie przekaże Polsce Estonii, nie zostanie królem. Andrzej Opaliński, marszałek wielki koronny, zasugerował, że kanclerz dąży do kolejnej elekcji14, co spotkało się ze sprzeciwem pozostałych, dlatego powrócono do decyzji, że kwes-tia Estonii zostanie rozwiązana po objęciu władzy w Szwecji przez Zygmunta. Czy zarzut Opalińskiego był słuszny? Naszym zdaniem tak. Czego dokładnie oczekiwał kanclerz? Odpowiedzi udzielają wydarze-nia z sejmu pacyfikacyjnego w 1589 r.

Sejm ten (6 III – 23 IV) przeszedł do historii przede wszystkim ze względu na rozpatrywany na nim projekt reformy elekcji autorstwa Zamoy-skiego. Kanclerz proponował, by krąg kandydatów do korony ograniczyć do synów królewskich, do Po-laków i przedstawicieli innych „słowiańskich narodów”, co wykluczało Habsburgów. Z obawy przed konwersją Zygmunta III pod presją szwedz-kich poddanych (zastanawiająca ta obawa wobec rzekomego ultrakatolika, prawda?) prymas nalegał, by dodano, iż królem może być tylko katolik (car bez zmiany wyznania odpada). Stało się tak „nie wbrew woli jednak i poglądom Jana Zamoyskiego”15.

Załóżmy teraz, że projekt przechodzi. Dodatko-wo, iż Zygmunt ucieka (a uciekać chciał, o czym później) lub zmienia wyznanie, by nie utracić wła-dzy w ojczystej Szwecji, i opuszcza Polskę. Kolejny „zagraniczny” król skompromitowałby Rzeczpospo-litą. Nawet gdyby miał syna, pewnie by go nie wy-brano na jego następcę, zresztą pewnie zabrałby go do dziedzicznego królestwa. Wobec wykluczenia Habsburgów oczy całej szlachty zwróciłyby się na rodzimego kandydata (Zamoyski postulował to już w okresie bezkrólewia po Batorym…). Pow-staje pytanie: na kogo? Czy na pana Piegłasiewicza z Psiej Wólki czy może na wybitnego polityka, tego, który potrafi przewodzić - Jana Zamoyskiego? Stanisław Grzybowski wskazuje, że po śmierci Ba-torego kanclerz sam chciał zostać królem16, więc na-sze wnioski wydają się słuszne.

Projekt Zamoyskiego został odrzucony przez sejm, przez sejmiki przed kolejnym sejmem - także. Zygmunt III osobiście pozostał neutralny - nie po-parł ani nie skrytykował projektu. Brak poparcia króla skomentował Jasienica dosadnie - nazwał go „przestępcą politycznym”17. Zapomniał jednak, że Zygmunt III nie mógł i nie chciał tego poprzeć.

Nie mógł, gdyż przed sejmem, 9 III, zawarto traktat bytomsko-będziński, który regulował sto-sunki z Habsburgami po zawierusze bezkrólewia. Zobowiązali się oni do m.in. niezawierania sojuszu z Rosją. Biorąc pod uwagę fakt, że przez niemal cały XVI wiek zagrażała nam habsbursko-moskiewska współpraca, traktat ten należy uznać za sukces. Dlatego jaki byłby sens tej umowy, skoro wkrótce po niej mieliśmy wykluczyć otwarcie z elekcji

Nie zdążył jednak nawet młody król nałożyć elekcyjnej korony, a już poczuł jej ciernie. Podstawo-wy problem pierwszej połowy panowania Zygmunta III zaczyna się i kończy na jednym nazwisku - Za-moyski… Jak do tego doszło?

Jan Zamoyski to postać kontrowersyjna. Z jednej strony - wybitny mąż stanu i wódz, z drugiej - ina-czej nie da się tego nazwać - warchoł. Życie kancle-rza pokazało, że potrafił gardłować za równością szlachty, za poszanowaniem prawa i króla - do cza-su, aż przestało być to opłacalne. Założyciel Zamoś-cia, konwertyta, wywodził się ze średniej szlachty. Jako młody człowiek studiował w Padwie, po powro-cie został sekretarzem Zygmunta Augusta. Stojąc przy królu stał się jednym z przywódców ruchu eg-zekucyjnego, głosicielem czystości zasad i państwa prawa. Powoli piął się w hierarchii, by wystrzelić za Stefana Batorego. W 1576 r. został podkancle-rzym, w 1578 r. kanclerzem, w 1581 r. pierwszym dożywotnim hetmanem wielkim. Był głównym doradcą króla - mawiano, iż Zamoyski nie powi-nien chodzić na wojnę bez Batorego, a Batory bez Zamoyskiego na sejmy. Z właściciela kilku wio-sek stał się z pierwszym magnatem Rzeczypospolitej. Z obrońcy prawa - jego gwałcicielem. Autorytet Za-moyskiego bardzo ucierpiał po bezprawnym ścięciu Samuela Zborowskiego. Jak wielka wybuchła wtedy wobec niego nienawiść, świadczy fakt, że protestan-ccy Zborowscy poparli po śmierci Batorego katolic-kiego Habsburga - tak odrzucanego przez Zamo-yskiego kandydata. Tu zbiegają się losy Wazy i kan-clerza. Zamoyski po początkowym forsowaniu obio-ru rodzimego kandydata ostatecznie opowiedział się za Wazą. W grudniu do stolicy przybył Zygmunt - był serdecznie witany, odpowiadał po polsku, czym wzbudził powszechną sympatię. Jedynie Za-moyski zareagował negatywnie. Król był wtedy bar-dzo zmęczony podróżą i na słowa powitania wygło-sił krótką przemowę. „A cóżeście to nam za niemą marę ze Szwecji przywieźle?” - zapytał jednegoz posłów wysłanych po Zygmunta, kasztelana pod-laskiego Marcina Leśniowolskiego12. Skąd tak za-trważające lekceważenie? Późniejsze wydarzenia wskazują, że tak jak uprzednio budował swoją po-tęgę na majestacie Batorego, tak teraz chciał ową pozycję na gruzach burzonego autorytetu Zygmun-ta III. Początkowo sądził, że będzie w stanie pokie-rować królem tak, jak zechce. Waza początkowo mu uległ, co następująco skomentował marszałek wielki koronny, Andrzej Opaliński: „Biada nam, vae nobis! Jednego króla koronowawszy, ze dwu mamy!”13. Później król nabrał pewności i wyzwolił się powoli spod wpływu Zamoyskiego. Na sejmie korona-cyjnym kanclerz oburzył się - zastrzegł,

Habsburgów? Na taki akt wrogości nie można było sobie pozwolić.

Nie chciał z kolei, gdyż - prawdopodobnie - chciał opuścić Rzeczpospolitą. Mówimy „prawdo-podobnie”, ponieważ Stanisław Grzybowski sugeru-je, iż król wcale nie chciał wyjeżdżać. Przeciwnie - że swoim zachowaniem usiłował być może skłócić lub pozyskać Habsburgów, a może wywrzeć nacisk na Polaków, by „przestali własnemu monarsze rzu-cać kłody pod nogi”18? Zamysł króla pozostanie ta-jemnicą. Z drugiej strony jednak równie logiczne jest przyjąć, że konflikt z Zamoyskim po początku panowania, bieda19, a także nawoływania ojca do powrotu do ojczyzny (w celu zachowania możli-wości przejęcia korony szwedzkiej) niemal od chwili opuszczenia Szwecji - wskazane przyczyny mogły pchnąć Zygmunta III do tego projektu.

Wkrótce po sejmie król nawiązał kontakt z arcy-księciem Ernestem. Efektem rozmów był układ, którego główne postanowienia zobowiązywały Zygmunta do przekazania tronu Polski Habsburgo-wi, a Ernest, już jako król, miał zrzec się pretensji do Estonii. W myśl umowy wszystko miało się od-być za zgodą stanów Rzeczypospolitej - bez przyz-wolenia obywateli nic nie mogło się wydarzyć. Cała ta sprawa nie była tak tajna, jak powszechnie się uważa, gdyż król musiał przecież szukać zwolenni-ków tego rozwiązania. Poinformował część senato-rów z Zamoyskim na czele. Później pretensje będzie miał prymas Karnkowski: „Zwierzył się niektórym

z PP Senatorów, mnie na ostatek, za czym też to mo-ja krzywda, że pierwej inszym się zwierzył i za wier-niki miał”20.

Sprawa przeszłaby pewnie bez echa, gdyby nie Maksymilian. Arcyksiążę podał do opinii pub-licznej o projekcie cesji, co doprowadziło do wrze-nia wśród szlachty. Zwołano sejm inkwizycyjny. Powstała sytuacja bezprecedensowa - chciano sądzić króla, ponadto okazało się, że „stróże prawa”, tj. senatorowie, wiedzieli o wszystkim i nie poinfor-mowali narodu. Cała afera skończyła się dosyć ła-godnie, gdyż uznano, że „onego sromocić, same sie-bie sromocie, gdyż on głową, my jego członki jesteś-my”21. Król wyraził skruchę, jednak utrzymywał, że prawa nie złamał. Jest to prawda. Jasienica bez-podstawnie nazywa króla zdrajcą22, ponieważ wład-ca miał zawsze prawo do ustąpienia z tronu (skorzy-sta z tego Jan Kazimierz), ponadto zmiana na tronie wymagała zgody stanów Rzeczypospolitej. Co inne-go jednak prawo, a rzeczywistość. Na aferze zyskał tylko Zamoyski, który stwierdził, że co prawda wie-dział o planach króla, lecz okoliczności nie pozwoli-ły mu bić na alarm23. Stracił natomiast król. Po-waż-nie nadszarpnięto nić zaufania między władcą a obywatelami. Na nic nie zdała się zapewnienia, że nie działał na szkodę Polski, w końcu - że dawno już ten projekt porzucił. Czasu nie można było cof-nąć, dlatego Zygmunt przystąpił do rozbudowy swo-jego stronnictwa.

NominacjeMając w Zamoyskim przeciwnika i przywódcę

opozycji, król musiał skruszyć jego pozycję. Przy-stąpił do tego już pod koniec czerwca 1588 r., gdy zaproponował Zamoyskiemu urząd wojewody krakowskiego. Grzybowski nazywa to „kopniakiem w górę”24, bowiem urzędu wojewody nie można było łączyć z urzędem kanclerza - gdyby Zamoyski przyjął ofertę, musiałby złożyć pieczęć. Zimą 1589 r. król proponował nawet kasztelanię krakowską. Za-moyski dwukrotnie odmówił. Powód jest prosty - nie chciał się pozbywać władzy, którą dawały mu stanowiska kanclerza i hetmana.

Zygmunt III znalazł inny sposób25. Przyjaciela Zamoyskiego, podkanclerzego Albrechta Baranow-skiego mianował biskupem płockim, a na opróżnio-ny po nim urząd awansował nie - jak obiecał kan-clerzowi26 - sekretarza wielkiego Piotra Tylickiego, ale dotychczasowego referendarza koronnego, Jana Tarnowskiego. Nominacja ta była dla króla bardzo korzystna, gdyż kanclerz i podkanclerzy mieli równą władzę, a o tym, kto opieczętowywał dokumenty królewskie, decydowała obecność na dworze. Wobec ciągłej opozycji Zamoyskiego, król znalazł sojusznika w Tarnowskim.

Portret hetmana Jana Zamoyskiego, J. Szwankowski, przed 1602 r.

Źród

ło: w

ikip

edia

.org

34 35

Page 19: KwartalnikSarmacki2

Po pierwsze protestantyzm już przed objęciem przez niego władzy był w odwrocie - początkowe zafascynowanie zmianami mijało i wiele osób na-wracało się na katolicyzm, m.in. Mikołaj Krzysztof Radziwiłł, Lew Sapieha, a nawet Jan Zamoyski. Ponadto od władcy wymaga się, żeby skompletował zespół jak najlepszych fachowców - dlatego jeśli wśród osób od dawna wyznających katolicyzm czy też świeżo nawróconych trafiali się ci najlepsi, błędem byłoby ich pomijanie tylko w ramach… pa-rytetu. Jeśli zaś wśród innowierców trafiały się wy-bitne persony, to Zygmunt III nie wahał się ich mia-nować. I tak Krzysztofa Radziwiłła Pioruna miano-wał hetmanem wielkim litewskim; jego syna, rów-nież Krzysztofa, najpierw hetmanem polnym, a póź-niej także wielkim; Janusza zaś - kasztelanem wi-leńskim. Dużym poparciem króla cieszył się kalwi-nista, wojewoda bracławski Jakub Potocki, którego syn za Władysława IV otrzyma buławę wielką. Jasienica wręcz z wyrzutem stwierdza, że w 1610 r. Potocki miał większe znaczenie niż Żółkiewski34. Bardzo dużo innowierców było także w najbliższym otoczeniu władcy - na dworze. Le-karzem królewskim był arianin Jan Ciachowski, łożniczym - wspomniany już ewangelik Jan Boja-nowski, mamką królewicza Władysława - mimo protestów prymasa - ewangeliczka de Fornes35. Jak podaje w liście do Karola I poseł angielski król chętnie śpiewał psalmy protestanckie z ewangeli-kiem Kasprem Denhoffem36. Spór Denhoffa z kazno-dzieją Mateuszem Bembusem sprawił, że ten ostatni musiał opuścić dwór37. Nie pomogła nawet groźba klątwy ze strony prymasa - król zezwolił odprawiać na Wawelu nabożeństwa protestanckie, w których brała udział jego siostra Anna i… mieszczanie kra-kowscy38.

Kolejnym zarzutem jest uleganie jezuitom, którzy ze Skargą i Gołyńskim mieli stworzyć „zespół dozorujący monarchę”39. Zarzut ten pojawia się przy opisie wielu wydarzeń, m.in. rokoszu. Najpierw jednak wyjaśnienia wymaga jeszcze jedna kwestia.

Unia brzeskaW 1589 r. powstał w Moskwie patriarchat.

To wydarzenie wzbudziło zrozumiały niepokój wśród polskich elit rządzących. By uchronić Rzecz-pospolitą przed rosyjskimi wpływami, postanowio-no poszukać jakiegoś rozwiązania. Tutaj dochodzi-my do kuriozalnej sytuacji - Jasienica bowiem po-daje, iż Zamoyski „w roku 1588 powziął zuchwałyi genialny zamiar przeniesienia do Rzeczypospolitej patriarchatu carogrodzkiego i oddania mu na stolicę Kijowa”40. Dosyć trudno komentować te doniesienia biorąc pod uwagę fakt, że nie ma jakichkolwiek źró-deł potwierdzających istnienie takich planów. Z kolei Zbigniew Wójcik twierdzi, że kanclerz

Sposób działania władcy krytykuje Jasienica, który stwierdza, że - w przeciwieństwie do Batore-go - Zygmunt III prowadził złą politykę personalnąi zrażał do siebie najlepszych27, otaczał się cudzo-ziemcami (Szwedami i Niemcami)28, a także pomijał w nominacjach innowierców. Zarzuca również odsunięcie od łask Marcina Leśniowolskiego29.

Zacznijmy od sprawy kasztelana podlaskiego. Początkowo był bliskim współpracownikiem króla, później rzeczywiście znalazł się w niełasce - dlacze-go? Leśniowolski został wyznaczony do wyjawienia Zamoyskiemu chęci króla do zrezygnowania z tronu.Nieupoważniony do tego kasztelan „rozbębnił wieśćpo całej Polsce: zdradził ją Opalińskiemu, zdradził Radziwiłłom, zarówno birżańskim, jak i nieświes-kim, Lwu Sapiesze, Firlejowi, Zebrzydowskiemu i innym senatorom”30. W takiej sytuacji natychmias-towa utrata łaski królewskiej chyba nie powinna nikogo dziwić.

Zarzut o otaczaniu się Niemcami i Szwedamijest dosyć dziwny, skoro nawet krytyczny wobec kró-la Leszek Podhorodecki przytacza słowa Zygmun-ta III z sejmu 1590 r.: „Co się tyczy de pactis, a tośmy już wszystkich odpuścili Szwedów i drabantów, którzy zdrowia naszego strzegli, tak, że i dziesiątka już Szwedów nie mamy przy sobie”31. Później także rokoszanie przyznają, że „na dworze Króla Ichmości (…) została tylko mała liczba narodu szwedzkiego ludzi”32.

Nie znajduje potwierdzenia w faktach teza o błę-dnych nominacjach i zrażaniu do siebie najlepszych. Żółkiewski, Chodkiewicz, Radziwiłł, Koniecpolski - to jedni z najlepszych, jeśli nie najlepsi (wraz z Ja-nem Sobieskim) hetmani w historii Rzeczypospoli-tej. Wszyscy buławy otrzymali od Zygmunta III. Jeśli zaś król zrażał ich do siebie, dlaczego Żółkiew-ski ze stronnika Zamoyskiego stał się bliskim współ-pracownikiem króla? Dlaczego rzekomo zrażony do władcy Chodkiewicz w czasie rokoszu oświad-czał: „By wszystka Rzeczpospolita była mu przeciw-na i jeszcze państwa obcego inszego mieli pomóc, tedy ja przecie przy boku Króla Jegomości uderzę na nich”33? Szczęśliwą miał rękę Zygmunt III - mia-nował nie tylko wyśmienitych wodzów, ale także bardzo dobrych polityków - Zadzik czy Kryskito dyplomaci pierwszej klasy.

Nie unikał w nominacjach protestantów i prawo-sławnych - przeciwnie. Jak podaje w swej książce Szlachta polska i jej państwo Jarema Maciszewski, Zygmunt III w latach 1588-1591 mianował 42 inno-wierców, 28 katolików i jednego katolika in statu nascendi. W późniejszym okresie te proporcje rze-czywiście uległy zmianie, ale ma to kilka przyczyn i żadną z nich nie jest rzekomy fanatyzm króla.

proponował w 1589 r. utworzenie patriarchatu w Ki-jowie41. Abstrahując od słuszności tego projektu, a także tego, czy w ogóle takowy istniał, ponieważ profesor nie podaje źródeł (nic nie wspominają na ten temat zarówno Wisner, jak i Grzybowski), warto zastanowić się, czy był realny. By utworzyć patriarchat w Kijowie, wymagana była zgoda pozos-tałych patriarchów. Nie ulega wątpliwości, że pat-riarcha moskiewski takowego pozwolenia nie wydał. O zignorowaniu sprzeciwu nie mogło być mowy, dlatego pozostało tylko drugie (a może tylko je-dyne?) wyjście - unia kościelna.

Z projektem unii wystąpili biskupi prawosławni42, a nie - jak chce Jasienica43 - duchowni katoliccy ze Skargą na czele. Kościół prawosławny przeżywał ówcześnie kryzys i szansę na odnowę i podniesienie znaczenia widziano m.in. w unii. Takie rozwiązanie likwidowało wpływy Moskwy, a także upośledzenie prawne Kościoła prawosławnego - pod opieką pra-wa i króla stawał się jedynym legalnym Kościołem na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej, a biskupi uniccy mieli zasiąść w senacie. Już od XV wieku is-totną rolę odgrywały idee zjednoczenia, dlatego pro-jekt poparł dwór, a także Zamoyski. Unię zawarto w Brześciu w 1596 r. Biskupi prawosławni oddali się pod zwierzchnictwo papieża zachowując odrębną li-turgię i własną hierarchię. Dwóch z ośmiu władyków nie przystąpiło do unii. Byli to: biskup halicki Ge-deon Bałłaban i przemyski Michał Kopyteński44. Swoje poparcie w ostatniej chwili wycofał magnat Konstanty Ostrogski45. Doprowadziło to do rozłamu, gdyż znaczna część wiernych początkowo sprzeci-wiła się unii. Jak stwierdził Wójcik powstała hierar-chia bez wiernych i wierni bez hierarchii. Omawiając tę kwestię warto pamiętać, że były to czasy, gdy wier-nych o zdanie najnormalniej w świecie nie pytano - nikt nie pytał w 1534 r., w 1555 r. czy w 1685 r. Podobnie było w Polsce - duchowni wyszli z projek-tem unii, zatwierdzono go i… już. Warto pamiętać, że mimo początkowych oporów ostatecznie ta idea zwyciężyła, a unia swoje zadania spełniła - przed I rozbiorem Kościół prawosławny liczył zaled-wie 400 parafii, 40 klasztorów męskich i 15 żeńskich, unicki zaś – 9300 parafii, 147 klasztorów męskich i 19 żeńskich; także w kwestii wiernych zdecydowa-ną przewagę mieli unici - było ich 4,5 mln przy kil-kuset tysiącach prawosławnych46.

Nie znajduje także potwierdzenia często wysuwa-na przez różnych publicystów i historyków teza, iż unia pchnęła Kozaków w ramiona Moskwy. Gdy-by tak było, to nie staliby wiernie przy Rzeczpospo-litej podczas wojny z Rosją, prawda? Ich bunty, w tym największy - Chmielnickiego, wybuchały ze zgoła innych przyczyn, m.in. z powodu ograni-czania rejestru czy prób powstrzymania ich wycie-czek na terytoria tureckie i tatarskie.

Paweł Jasienia zarzuca królowi, iż „posunął się tak daleko, że bezprawnie kasował przychylne dla wyznawców Cerkwi wyroki trybunału, poddał wszystkich prawosławnych sądownictwu metropo-lity unickiego, pragnął nawet uczynić go zwierz-chnikiem samej Ławry Peczerskiej!”47. Ta krytyka może wprawić czytelnika w zdumienie. Podajmy kilka faktów. Skoro zatwierdzono unię, to dziwne byłoby nierespektowanie jej zasad. Zatem uznanie władzy metropolity unickiego Hipacego Pocieja48 nie powinno dziwić. Warto też pamiętać, że zarów-no Bałłaban, jak i Kopysteński zachowali swoje god-ności. Na koniec należy przytoczyć jeszcze jeden fakt - w 1622 r. Zygmunt III osobiście interweniował, by ponownie otwarto cerkiew w Mohylewie, gdy zamknięto ją, gdyż wierni nie uznali unii49.

Można zatem dojść do wniosku, że mimo począ-tkowych naprawdę poważnych oporów wśród społe-czeństwa, unia była rozwiązaniem dobrym i swoje zadanie wypełniła.

Rokosz ZebrzydowskiegoRokosz to zagadnienie zbyt szerokie, by zająć się

nim dokładnie w tym artykule, dlatego zajmiemy się teraz tylko i wyłącznie tymi tezami, w których nie zgadzamy się z Pawłem Jasienicą czy Zbignie-wem Wójcikiem. Zatem…

Wspierany przez jezuitów król-fanatyk pragnął wprowadzić absolutyzm50 poprzez odebranie szlach-cie przywilejów i zminimalizowanie roli izby posel-skiej51, nie potrafił jednak związać się z ruchem śred-niej szlachty przeciwko magnaterii. „To rozejście się średniej szlachty z koroną (…) oznaczało, że już na progu XVII w. idea absolutyzmu, a więc idea wzmocnienia władzy królewskiej i państwa, została faktycznie pogrzebana”52. Przekaz jest jasny - król i szlachta dążyli do absolutyzmu, lecz ostatecznie do ich sojuszu z winy króla nie doszło. Zdaniem Ja-sienicy od roku 1606 los Rzeczypospolitej nieustan-nie się staczał53.

Tak mniej więcej opisują to wspomniani autorzy, zajmijmy się teraz komentarzem.

Po śmierci Zamoyskiego na czele opozycji stanął wojewoda krakowski, Mikołaj Zebrzydowski, a także podczaszy litewski, Janusz Radziwiłł. Obaj nie kie-rowali się pobudkami ideologicznymi (jeśli takie rzeczywiście mieli…), lecz prywatą. Zebrzydowski bowiem bezprawnie zajął po kanclerzu kamienicę przy Wawelu. Na żądanie króla opuszczenia domu, wojewoda zakrzyknął: „Ja z kamienicy, ale król z tronu wkrótce ustąpić musi!”54. Radziwiłła zaś ura-ziło to, że nie otrzymał godności senatorskiej, a sta-rostwa po jego ojcu otrzymał skłócony z Radziwiłła-mi Chodkiewicz55.

36 37

Page 20: KwartalnikSarmacki2

Z zapisu Wielewickiego dowiadujemy się, że król, niezdecydowany czy ustawa nie przyniesie mu grze-chu, przesłał go do domu zakonnego - jezuitom ze Skargą na czele. Oni zaś mieli wtedy przystąpić do agitacji wśród posłów i senatorów, co doprowa-dziło do upadku projektu i - ostatecznie, przez pro-test Janusza Radziwiłła - sejmu. Jasienica bez żad-nego oporu uznaje relację Wielewickiego za praw-dziwą. Zwróćmy teraz uwagę na ocenę Wisnera58, którą uznajemy za trafną. Po pierwsze: ciężko sobie wyobrazić, by jezuici w chwili tak ważnej opuścili obrady i trzeba było im projekt „przesyłać”. Po dru-gie: jeszcze trudniej uwierzyć, że Zygmunt III, któ-remu bardzo zależało na dojściu sejmu do skutku i uspokojeniu kraju, oddał ster w recę jezuitów. Prze-cież król zarówno wcześniej, jak i później bez zawa-hania zgadzał się na konstytucje o tumultach, któremiały zachować pokój religijny, więc dlaczego miał-by w 1606 r. się zastanawiać? Po trzecie i najważniej-sze: autor relacji chciał wyolbrzymić udział jezuitów w upadku projektu, dlatego chyba nie dziwi, że jezu-itów przedstawia jako głównych bohaterów tamtego sejmu.

Sprawa ta dotyka pewnego problemu - zarzutu Jasienicy pod adresem króla jakoby Zygmunt III był uległy jezuitom. Jest to błędne mniemanie, a najlep-szym dowodem jest to, że rok wcześniej, gdy Zyg-munt III żenił się z Konstancją Habsburg, siostrą zmarłej pierwszej żony - Anny, jezuici stwierdzili, iż - mimo dyspensy papieskiej59 - jest to związek kazirodczy i zagrozili opuszczeniem dworu60. Król w tej sprawie nie miał problemów z kwestią sumie-nia i postawił na swoim - ślub się odbył, a jezuici zostali. Już ten jeden fakt stawia pod znakiem zapy-tania prawdziwość relacji Wielewickiego.

Rokoszanie okrzyknęli jednak Skargę „głównym wichrzycielem państwa”. Zabolało go to na tyle, że prosił generała zakonu o zgodę na opuszczenie dworu61. Co warte uwagi wskazuje się Skargę jako zwolennika władzy absolutnej62. Jak wykazał to Ja-nusz Tazbir, jest to błędne, gdyż jezuita uważał, że ta należy się tylko Bogu, bowiem człowiek z taki-mi uprawnieniami byłby tyranem. Dlatego wymagał, by „pan radą i prawem okrzeszony był”63.

Dość trudno wskazać konkretne cele rokoszu, bowiem rządziły nim ogromne sprzeczności - opo-zycją rzekomo występującą przeciwko możnym kie-rowali magnaci. Domagano się tolerancji i jedno-cześnie żądano usunięcia jezuitów-cudzoziemców. Oskarżano o absolutum dominium, o tyraństwo władcę, który… usiłował zwiększyć znaczenie sejmu. Najlepiej chyba cały rokosz podsumowuje dwu-wiersz Daniela Naborowskiego:

„Owo sławne Coś, które rokoszem rządziłoJako sam dobrze pomnisz, w Nic się obróciło”64.Nam tylko pozostaje z tymi słowami się zgodzić.

Już same przekonania przywódców rokoszu sta-wia pod wielkim znakiem zapytania jego cele przed-stawiane przez Jasienicę i Wójcika.

Rokoszanie występowali przeciwko manatom - i dlatego przywódcami rokoszu byli magnaci „obra-żeni” na króla, w tym Janusz Radziwiłł, zwolennik rządów arystokracji56.

Rokoszanie dążyli do wzmocnienia władzy kró-lewskiej - i dlatego nazywali króla tyranem i oskar-żali o łamanie prawa.

Rokoszanie opowiadali się przeciwko klerykali-zacji państwa - i dlatego na czele rokoszu stał Ze-brzydowski, fundator Kalwarii, przyjaciel Skargi, dożywający swoje ostatnie lata w klasztorze.

Jak widać, już podstawowe fakty nie pasują do tez wysuwanych przez Jasienicę i Wójcika. Idźmy dalej.

Zygmunt III rzekomo usiłował wprowadzić abso-lutyzm. Wniosek taki Jasienica wysnuwa na podsta-wie propozycji królewskich z 1606 r. Król postulował wtedy, by wprowadzić zasadę uchwalania ustaw wię-kszością głosów, a posłów zobowiązać do zakończe-nia sejmu uchwałą. Teraz warto się zastanowić -czy usprawnienie prac sejmu doprowadziłoby do jego upadku, do obniżenia wagi? Czy system wię-kszościowy wprowadzony w Polsce dopiero 3 maja 1791 r. jest cechą systemu monarchii absolutnej?

Trzeba jasno stwierdzić - Zygmunt III od zawsze szanował powagę sejmu. Potwierdzeniem tego jest np. sytuacja z 1590 r. Szlachta wielkopolska na zjeź-dzie w Kole wystąpiła wtedy przeciwko postanowie-niom sejmu, m.in. przeciwko konstytucji „Asekura-cja hetmańska”, która znacznie zwiększyła uprawnie-nia Zamoyskiego. Co zrobił król? Nie poparł stano-wiska życzliwej wobec niego szlachty, która krytyko-wała jego politycznego rywala, lecz potępił narusza-nie autorytetu sejmu. Dopiero na kolejnym sejmie specjalne pełnomocnictwa zostały Zamoyskiemu odebrane. Król także podczas rokoszu informował opozycję, że jedynym stosownym miejscem do roz-mów nie są zjazdy, ale sejm walny.

Opozycja na propozycję zmian w sejmowaniuzareagowała burzą. Jako kontrpropozycję wysunęła sprawę zabezpieczenia konfederacji warszawskiej. Król, by ratować sejm, wycofał się z planów reformy, zajęto się natomiast postulatem opozycji tak, że pod koniec obrad wypracowano projekt, który wymagał jeszcze ostatecznej aprobaty. Tutaj dochodzimy do kwestii spornej, gdyż jedynym źródłem, które re-lacjonuje tamte wydarzenia, jest fragment dziennika jezuickiego domu Św. Barbary Jana Wielewickiego:

„Najpobożniejszy król uznał tę rzecz za podejrza-ną, toteż w późną noc, przed konkluzją ostatniego dnia posłał do nas tajemnie koncept uchwały taki, jaki już był na piśmie, chcąc, aby pilnie zbadano, czy nie zbruka jaka plama jego sumienia”57.

Szwecja, unia, rekatolicyzacjaSzwedzi nie chcieli króla-fanatyka, bali się rzeko-

mo planowanej przez Zygmunta III rekatolicyzacji. Tego uczy się w szkołach, taki pogląd forsuje Zbig-niew Wójcik65. Jak było naprawdę? Naprawdę to… Fanatyczni Szwedzi nie chcieli króla.

Po śmierci Jana III król popłynął do Szwecji na koronację. Polacy przed podróżą przypomnieli mu o kwestii Estonii66. Przypłynąwszy do ojczyzny był serdecznie witany - przytoczmy słowa kanonika krakowskiego Jana Gałczyńskiego: „Bardzo ludzie Króla Jegomości miłują, a on też umie się im acco-modować”67. Szwedzi z czasem jednak nabrali trochę dystansu, gdyż będąc zagorzałymi protestantami krzywo patrzyli na katolickie otoczenie króla. Król przed koronacją wydał „Królewskie zaręczenie”, w którym przyznał nadrzędne miejsce luteranizmo-wi, później przyjął koronę z rąk protestanckiego ar-cybiskupa.

Szwecja była jednak innym krajem niż ten, który pamiętał z dzieciństwa. Uprzednio tolerowano katolicyzm, obecnie stwierdzano, że: „Szwecja to te-raz jako jeden mąż, wszyscy mamy jednego Pana i Boga”68. Po powrocie króla do Polski Riksdag zaka-zał katolikom przebywania w Szwecji, upadły klasz-tory. Nie ma żadnego dowodu na to, że król dążył do rekatolicyzacji w swojej ojczyźnie. Przeciwnie - potwierdził nadrzędność luteranizmu, zaś powyższe fakty są dowodami na nietolerancję Szwedów, wręcz fanatyzm.

Oprócz nietolerancji Szwedów przeszkodą okazał się stryj - książę Karol Sudermański, który, choć obiecał Janowi III uznać jego syna królem, sam miał ochotę na przejęcie władzy i pewnym momencie podjął grę polityczną zarówno przeciwko Zygmun-towi, jak i Radzie Królestwa. Począł przedstawiać konflikt z królem jako spór na tle religijnym i to wkrótce zaczęło odnosić sukcesy69. Jego intrygi doprowadziły dwóch Wazów aż na pole bitwy w 1598 r. Zygmunt III rozpuścił później wojska, na krótko pojednał się z Karolem, by w rok później zostać detronizowanym. Szwedzi zażądali przysłania królewicza Władysława, by wychowano go w wierze luterańskiej. Król nie zrobił tego, nie wysłał swojego jedynego, jak dotąd, syna. W 1600 r. Szwedzi ogłosili królem Karola, a król - zgodnie z życzeniem Pola-ków, w tym Zamoyskiego - przyłączył Estonię do Rzeczpospolitej.

Warto teraz zadać sobie pytanie, czy wojna mię-dzy Polską a Szwecją była nieuchronna. Naszym zdaniem tak. Między tymi dwoma państwami kon-flikt istniał od dawna. Szwedzi pragnęli utworzyć z Bałtyku wewnętrzne jezioro, Polacy ani myśleli od-dawać swoich terenów. Estonia nie była najważniej-sza, bowiem spór ten zaczął się już podczas I wojny

północnej, gdy Szwecja i Polska znajdowały się w przeciwnych obozach. Różnice interesów szwed-zkich i polskich wskazują, że otwarta wojna wybu-chłaby prędzej czy później.

Moskwa, dymitriady, katolicyzacjaGdyby nie zachłanność i fanatyzm Zygmunta III,

rządzilibyśmy Rosją… Ale, niestety, nic z tego - musiał sam zażądać władzy, do tego chciał zniszczyć prawosławie…

To przekonanie jest tak silne, że pojawia się za-równo w pracach Wójcika70, Podhorodeckiego71 i Jasienicy72 (jak zwykle posuwa się on dalej niż inni - twierdzi bowiem, że Zygmunt III spodziewał się także zmiany wyznania panującego w… Persji), jak i artykułach dziennikarzy - wystarczy wspom-nieć artykuł Piotra Semki Jak równy z równym73, w którym autor, opierając się na twórczości Jasieni-cy, również prezentuje te poglądy, czy też artykuł Polsko-rosyjskie mocarstwo74, gdzie Piotr Skwieciński kreśli wizję polsko-rosyjskiego państwa, które mogłopowstać, gdyby Zygmunt III — jak sam autor pisze — „największe chyba koronowane nieszczęście w dziejach Polski”, był inny niż w rzeczywistości.

Po hekatombie jaką zaserwował swoim podda-nym Iwan IV Groźny Rosja pogrążona była w głębo-kim kryzysie, zwanym „wielką smutą”. Pojawili się wtedy różni pretendenci do tronu, a właściwie „spadkobiercy”, bowiem podawali się za syna Iwa-na IV, uważanego za zamordowanego w Ugliczu Dy-mitra. Nie wnikając w szczegóły, bowiem jest już świetna biografia Samozwańca autorstwa Danuty Czerskiej, naszkicujmy sobie ówczesną sytuację. Po śmierci Iwana IV na tronie zasiadł jego syn Fio-dor, znowu następcą którego został Borys Godunow. Nowy car odszedł z tego świata kilka tygodni przed zajęciem Moskwy przez wojska wspieranego przez polskich magnatów Dymitra Samozwańca. Najprawdopodobniej został otruty. Po śmierci Bory-sa I na tron wstąpił jego syn — jako Fiodor II. Krót-ko trwały jego rządy, bowiem również został zamor-dowany. Władzę objął Dymitr I Samozwaniec, lecz po kilkunastu tygodniach rządów został obalo-ny, a jego zwłoki — zmasakrowane. Teraz z kolei rządy przejął Wasyl Szujski.

Do 1609 r. Zygmunt III tylko nieoficjalnie działał na rzecz pogłębienia kryzysu w Rosji. Wspierał po cichu Samozwańca I. Do zaangażowania w ot-wartą wojnę skłonił go dopiero podpisany przez Wasyla Szujskiego i Karola Sudermańskiego układ, który wymierzony był przeciwko Rzeczypos-politej. Król nie ogłosił swojego zamiaru na sejmie, lecz przedstawił go senatorom w kwietniu 1609 r. Uzyskawszy ich zgodę król wydał deklaracje w Lublinie i Wilnie o przyczynach rozpoczęcia

Źród

ło: w

ikip

edia

.orgZygmunt III Waza, moneta, 1611 r.

38 39

Page 21: KwartalnikSarmacki2

Jako drugi warunek król postawił uspokojenie sy-tuacji wewnętrznej w Rosji: „Na tak niebezpiecznepanowanie i niepewny pokój potomstwa swego mi-łość, sumienie i rozum narażać nam nie radzi”79. Trudno odmówić królowi racji — skrajnie nieodpo-wiedzialnym byłoby posyłanie swojego pierworod-nego syna do wstrząsanej kryzysem Moskwy, gdzie ostatnio koronowane głowy spadały częściej niż liście jesienią. Przyznawał natomiast, że jeśli wszystko się uspokoi, to wyrazi zgodę: „Jeśli wszys-tkich zgoda nastąpi na doskonale we wszystkim uspokojone państwo, nie będzie od tego Jego Król-ewska Mość być raczył”80.

Jak wiemy kilka miesięcy później miała miejsce bitwa pod Kłuszynem, gdzie hetman Żółkiewski rozgromił wojska przeciwnika, a sam — choć nie miał żadnych do tego uprawnień – podpisał z boja-rami kolejny układ. W myśl układu zgadzali się oni na elekcję królewicza, lecz — co bardzo istotne — żądali zwrotu zamków już przez Polaków zdoby-tych, odstąpienia od Smoleńska i zaprzestania oble-gania kolejnych. Piotr Semka rozwiązanie to nazywa „finezją Żółkiewskiego”, my — krótkowzrocznością. W imię obiecanej korony mieliśmy odstąpić od Smoleńska, od twierdzy-klucza. Na szczęście król wykazał się dużym realizmem politycznym. Nie zgo-dził się na ten układ, bo uznał go za bardzo nieko-rzystny: „Więc odstąpić nam za tym zaciągiemnie pokazawszy najmniejszej nadziei odzyskania tego, co się dawno od tego narodu odjęło, a do nas rekuperować obiecało, jako byśmy mogli?”81. I choć dalej zapewniał bojarów o zgodzie na elekcję króle-wicza i zachowaniu praw Cerkwi82, to od Smoleńska odstępować nie zamierzał, bo co, gdyby odstąpił, a okazało się, że bojarom kandydatura Władysława już nie odpowiada? „Jakie upewnienie wiary ich ku nam, jeśli pograniczne zamki nie w naszym ręku i na zamkach moskiewskie, nie nasze, praesidia będą?”83. Pamiętajmy także, że Władysława poparła tylko część bojarów, a nie ich ogół. Warto się też za-stanowić, czy nawet ta część rzeczywiście popierała królewicza, czy miał być zaledwie kartą przetargową w konflikcie bojarów z Szujskim. A może podstawi-eni pod ścianą — jak mówi pewne powiedzenie — jako tonący złapali się brzytwy…?

W 1611 r. padł Smoleńsk — w nasze granice wró-cił po prawie stu latach. Paweł Jasienica stwierdza, że to „żadna rekompensata”84. Cóż… W stosunkach polsko-rosyjskich Smoleńsk był niczym Kamieniec w relacjach Rzeczypospolitej i Turcji, może nawet ważniejszy. Dziwny traf chciał, że upadek Kamieńca w 1672 r. zawsze przedstawia się jako tragedię, zaś odzyskanie Smoleńska w 1611 r. jako marną nagrodę.

wojny (chęć wypełnienia zobowiązania odzyskania utraconych wcześniej prowincji) i przystąpił do oblężenia Smoleńska. Była to twierdza o znacze-niu strategicznym. Kto panował w Smoleńsku, po-siadał klucz do serca Litwy lub serca Moskwy. Litwa utraciła go niemal sto lat temu, bo jeszcze za Zyg-munta Starego. Teraz o twierdzę upomniał się wnuk przedostatniego Jagiellona.

Objęcie władzy przez Szujskiego nie uspokoiło sytuacji w Rosji. Wciąż panował nie car, a chaos. Niemal równocześnie z zamordowaniem Samo-zwańca pojawiła się plotka, że jednak przeżył —za po raz kolejny cudownie ocalałego Dymitra podał się inny człowiek, który szybko zdobył poparcie czę-ści polskich magnatów i moskiewskich bojarów. Do-datkowo do wojny przystąpił król Polski. Chaos ro-dził podziały, frakcje. Jedna z nich 28 stycznia 1610 przybyła pod Smoleńsk i przedstawiła królowi pro-pozycję obrania królewicza Władysława na cara. Oprócz tego postulowali, by Władysław potwierdził prawa bojarów i Cerkwi, a wszystkie siły miały ru-szyć pod Moskwę w celu obalenia Szujskiego.

Tutaj dochodzimy do kolejnej sytuacji, gdy fakty nie pasują do tez krytyków Zygmunta III.

Ten usiłujący nawrócić całą Rosję fanatyk za-twierdził prawa Cerkwi, zgodził się na koronowanie królewicza przez patriarchę moskiewskiego75, du-chownych kazał poinformować, że: „ich cerkwie, obrzędy kościelne, ojczyzny cerkiewne i kanony swoje wszystkie egzekucje będą doskonałą miały” 76.Jak pisał Lew Sapieha: „Co się wiary ich dotyczy obiecować raczył Król Jegomość cale ją zachować”.

Ten zachłanny, dążący do przejęcia władzy w Moskwie król zezwolił na elekcję Władysława. Postawił jednak kilka warunków. Wybór musiała zaaprobować Rzeczpospolita, gdyż chciał uniknąć oskarżeń o prywatę. W listach do senatorów pisał: „Bez konsensusu wszech stanów nie chcieliśmy z nimi nic skutecznego zawierać” oraz: „Jakośmy tę ekspedycję nie gwoli privatom naszym i potom-stwa naszego, ale dla dobra powszechnego Rzeczy-pospolitej przedsięwzięli”77. Tutaj warto na chwilę się zatrzymać — król zaprzeczał, jakoby wyprawę podjęto w celu wywyższenia rodu Wazów. Sam stwierdzał, że on w Rosji rządzić nie chce, bo „ani natura taka jest, ani to tak łakome państwo”, lecz 19 listopada 1608 r. Krzysztof Radziwiłł w liście do swego brata Janusza donosił, że: „Król snadź myśli, z Karolusem przymierze uczyniwszy, wszystką swoją moc na Moskwę obrócić i królewicza na to państwo osadzić”78. Zatem jeśli królem kiero-wała chęć osadzenia Władysława w Moskwie lub od-zyskanie Smoleńska albo obie te sprawy naraz, to i tak zaprzeczają one całkowicie tezom Jasienicy, że Zygmunt III sam chciał przejąć koronę.

PodsumowanieGdy królewicz Władysław przyniósł mu przech-

wycony pamiętnik Jakuba Sobieskiego, w którym znajdowały się zarzuty wobec Chodkiewicza, zbesz-tał syna mówiąc: „Gdybym ja chciał po cudzych szkatułach szukać, co kto o mnie pisze, i królestwo, i zdrowie bym stracił”, a notatki bez wahania wrzucił w ogień85.

Nie był zamknięty w sobie – jak sam powie: „Kto w tym pokoju nie był, nie może rozumieć, jako on jest wesoły”86. O chęci króla do ucztowania przeko-nał się sam hetman Chodkiewicz, co zrelacjonował w liście do żony87.

Uwielbiał sztukę, również sam tworzył.Był kochającym mężem i ojcem.Warto na koniec odpowiedzieć jasno na pytanie

postawione w temacie artykułu.

Król w swojej polityce kierował się nie fanatyz-mem, lecz zdrowym rozsądkiem. Nie wysłał swego syna na niemal pewną śmierć, odzyskał Smoleńsk. Pozostawił po sobie państwo tak silne, że będzie ono w stanie poradzić sobie prawie jednocześnie z Moskwą, Turcją i Szwecją. Popełniał błędy, lecz swoją ciężką pracą doprowadził do wzrostu autorytetu władcy, a po rokoszu nie doszedł do skut-ku tylko jeden sejm. Miał talent do dobierania współpracowników. Nie dał się skusić na niepewny zysk w postaci Śląska, lecz zabezpieczył granicę z Habsburgami, bo przecież kolejnej wojny Polska nie potrzebowała… Czy był zatem Zygmunt III słu-gą doktryn?

Nie, był sługą Rzeczypospolitej.

Bibliografia:Anusik Zbigniew, Gustaw II Adolf, Wrocław 2009.Grzybowski Stanisław, Zamoyski Jan, Warszawa 1994.Jasienica Paweł, Rzeczpospolita Obojga Narodów. Srebrny wiek, Warszawa 1982.Kucharski Kazimierz, http://angelus.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=5930&Itemid=694Ochmann-Staniszewska Stefania, Dynastia Wazóww Polsce, Warszawa 2007.Paradowski Michał, http://kadrinazi.blogspot.com/2010/06/ja-tego-wszystkiego-nic-nie-pomne-bom.htmlPodhorodecki Leszek, Wazowie w Polsce, Warszawa 1985.Semka Piotr, Jak równy z równym, „Uważam Rze”, nr 20(67)/2012, s. 14-20.Skwieciński Piotr, Polsko-rosyjskie mocarstwo, „Uważam Rze Historia”, nr 2, 2012, s. 60-63.Tazbir Janusz, Piotr Skarga. Szermierz kontrreformacji,

Warszawa 1978.Wisner Henryk, Rokosz Zebrzydowskiego, Kraków 1989.Wisner Henryk, Rozróżnieni w wierze. Szkice z dziejów Rzeczypospolitej schyłku XVI i połowy XVII wieku, Warszawa 1982.Wisner Henryk, Zygmunt III Waza, Wrocław-War-szawa-Kraków 1991.Wójcik Zbigniew, Historia powszechna XVI-XVII wieku, Warszawa 2004.

r.

40 41

Rokosz sandomierski, 1607 r.

Page 22: KwartalnikSarmacki2

46 K. Kucharski, http://angelus.pl/index.php?option=com _content&task=view&id=5930&Itemid=69447 P. Jasienica, op. cit., s. 227.48 H. Wisner, Rozróżnieni, s. 47.49 Ibidem.50 P. Jasienica, op. cit., s. 271., Z. Wójcik, op. cit., s. 343.51 Jasienica idzie jeszcze dalej — twierdzi, że król chciał znieść izbę poselską.52 Z. Wójcik, op. cit., s. 343.53 P. Jasienica, op. cit., s. 364.54 L. Podhorodecki, op. cit., s. 114.55 H. Wisner, Rokosz Zebrzydowskiego, Kraków 1989, s. 15.56 Ibidem.57 P. Jasienica, op. cit., s. 278.58 H. Wisner, Rokosz, op. cit., s. 6-7.59 J. Tazbir, op. cit., s. 238. Małżeństwo to było krytyko- wane niemal przez wszystkich. Jak pisze Tazbir, Ze- brzydowski uważał, że rychła śmierć Klemensa VIII była karą bożą za udzielenie dyspensy.60 H. Wisner, Zygmunt III, op. cit., s. 85. 61 J. Tazbir, op. cit., s. 257.62 Z. Wójcik, op. cit., s. 343.63 J. Tazbir, op. cit., s. 250.64 H. Wisner, Rokosz, op. cit., s. 16.65 Z. Wójcik, op. cit., s. 329.66 H. Wisner, Zygmunt III, op. cit., s. 66.67 Ibidem, s. 68.68 Ibidem.69 Z. Anusik, Gustaw II Adolf, Wrocław 2009, s. 9.70 Z. Wójcik, op. cit., s. 346.71 L. Podhorodecki, op. cit., s. 130. 72 P. Jasienica, op. cit., s. 302 i 305.73 Uważam Rze, nr 20 (67)/201274 Uważam Rze Historia, nr 2, maj 201275 H. Wisner, Zygmunt III, op. cit., s. 126.76 Ibidem, s. 128.77 Ibidem, s. 126 i 127.78 Ibidem, s. 116.79 Ibidem, s. 128.80 Ibidem.81 Ibidem, s. 129.82 Ibidem, s. 130.83 Ibidem.84 P. Jasienica, op. cit., s. 315.85 S. Ochmann- Staniszewska, op. cit., s. 119.86 H. Wisner, Zygmunt III, op. cit., s. 225.87 M. Paradowski, http://kadrinazi.blogspot.com/ 2010/06/ja-tego-wszystkiego-nic-nie-pomne-bom.html

Przypisy 1 P. Jasienica, Rzeczpospolita Obojga Narodów. Srebrny wiek, Warszawa 1982, s. 170. 2 Ibidem, s. 176. 3 Ibidem, s. 301. 4 Ibidem, s. 225. 5 Ibidem, s. 181. 6 Ibidem, s. 305. 7 Ibidem, s. 271. 8 Ibidem, s. 364. 9 H. Wisner, Zygmunt III Waza, Wrocław-Warszawa- Kraków 1991, s. 9.10 S. Ochmann-Staniszewska, Dynastia Wazów w Polsce, s. 117.11 H. Wisner, Zygmunt III, op. cit., s. 11.12 S. Grzybowski, Jan Zamoyski, Warszawa 1994, s. 211.13 L. Podhorodecki, Wazowie w Polsce, Warszawa 1985, s. 54.14 H. Wisner, Zygmunt III, op. cit., s. 30.15 Ibidem, s. 48.16 S. Grzybowski, op. cit., s. 195.17 P. Jasienica, op. cit., s. 181.18 S. Grzybowski, op. cit., s. 248. 19 Z braku pieniędzy król na obiady chodził do Anny Jagiellonki, nie był też w stanie wysłać poselstwa do Turcji.20 H. Wisner, Zygmunt III, op. cit., s. 51.21 Ibidem, s. 62.22 P. Jasienica, op. cit., s. 202.23 S. Grzybowski, op. cit., s. 250.24 Ibidem, s. 219.25 Decyzję tę przedstawia się jako dowód, że już wtedy król porzucił z pewnością plany cesji.26 W wyniku tego Zamoyski nazwał króla tyranem, co doprowadziło do kłótni między nimi.27 P. Jasienica, op. cit., s. 171.28 Ibidem, s. 166.29 Ibidem, s. 176.30 S. Grzybowski, op. cit., s. 238.31 L. Podhorodecki, op. cit., s. 54.32 Ibidem, s. 190-191.33 H. Wisner, Zygmunt III, op. cit., s. 86.34 P. Jasienica, op. cit., s. 305.35 H. Wisner, Zygmunt III, s.222.36 Ibidem, s. 221.37 Ibidem, s. 222.38 Ibidem, s. 221.39 P. Jasienica, op. cit., s. 170.40 Ibidem, s. 225.41 Z. Wójcik, Historia powszechna XVI-XVII wieku, Warszawa 2004, s. 330.42 H. Wisner, Zygmunt III, op. cit., s. 121.43 P. Jasienica, op. cit., s. 225.44 H. Wisner, Rozróżnieni w wierze, Warszawa 1982, s. 46.45 Do końca nie wiadomo dlaczego Ostrogski wycofał swoje poparcie tym bardziej, że zdaniem J. Tazbira (Piotr Skarga, Warszawa 1978, s. 71) magnat był zain- teresowany unią, przyjaźnił się nawet ze Skargą i go „od nieprzyjaciół wiary św. heretyków bronił”.

Dominika WojciechowskaAbsolutyzm w teorii i praktyce – w oparciu o Sześć ksiąg o Rzeczpospolitej Jeana Bodina i okres panowania kardynała Richelieu.

Absolutyzm to forma ustroju politycznego, pole-gająca na skupieniu w ręku monarchy całości władzy(monizm): ustawodawczej oraz wykonawczej i są-downiczej. Cechami absolutyzmu były: scentralizo-wany aparat państwowy, składający się z fachowych, przygotowanych do pełnienia funkcji państwowych urzędników, silna jednolita armia, dobrze zorganizo-wany aparat biurokratyczny, dążenia do uniezależ-nienia się Kościoła, osłabienie pozycji szlachty i du-chowieństwa.

Jego początki można datować nawet na koniec XIII wieku, kiedy to zdobywał coraz szersze uznanie na Sycylii. W poniższej artykule interesować mnie będzie zagadnienie pierwszych teorii absolutyzmu we Francji i porównanie ich z działaniami kardynała Richelieu, które przyczyniły się w znacznym stopniu do wprowadzenia pełnego absolutyzmu.

Praca ta wkraczająca po części w historię państwai prawa ma ograniczony rozmiar i dlatego nie będę się tu skupiać na rzeczach oczywistych i poruszo-nych w tak wielu publikacjach. Pojęcie racji stanu

i etatyzmu pojawia się w każdej pracy dotyczącej kardynała, więc zostało tu przedstawione w sposób marginalny. Nie pominęłam jednak krótkich rysów biograficznych, ponieważ życie osób, których po-glądy poniżej analizuję miało wg mnie znaczny wpływ na przyjęte przez nich postawy.

Artykuł podzielony została na rozdziały. Pier-wszy zawiera krótkie rysy biograficzne „bohaterów”, kolejne są natomiast analizą porównawczą poszcze-gólnych zagadnień składających się na system praw-ny jakim był absolutyzm.

Rysy biograficzneJEAN BODIN Jean Bodin urodził się w Anders w 1530 roku

w rodzinie mieszczańskiej. Nie znana jest jego mło-dość — istnieją dwie szkoły zakładające różne te-orie1. Istotna jest jednak jego dalsza działalność. Bo-din ukończył studia prawnicze w Tuluzie i przez ja-kiś czas wykładał na tamtejszym uniwersytecie.

Portret potrójny kardynała Richelieu, Philippe de Champaigne, 1637 lub 1642 r.

Źród

ło: w

ikip

edia

.org

42 43

hi sto ria

Page 23: KwartalnikSarmacki2

zrealizowawszy swoich założeń. Pozostawia po so-bie nie tylko złą opinię (którą uwiecznił w swoich pracach A. Dumas), ale i Testament polityczny oraz Pamiętniki. Przez jednych uważany był za tyrana, przez innych za mecenasa, niewątpliwie okres władzy kardynała to czas wzmocnienia władzy cen-tralnej jak i okres licznych wystąpień chłopskich i mieszczańskich.

AnalizaKRÓL„Monarchą królewskim jest ten, kto okazuje się

tak samo podległym prawom natury, jak pragnie, aby poddani byli podlegli względem niego, pozosta-wiając każdemu wolność naturalną i własność mają-tku”6. Bodin już na samym początku ustanawia pod-stawową zasadę, którą później tak mocno w swoich dziełach przedstawi Le Bret. Zasada ta stanowi, że władca — nawet absolutny jest ograniczony pew-nymi zasadami — prawem naturalnym, „to znaczy — rządzić swymi poddanymi i kierować swymi postępkami przy pomocy sprawiedliwości natural-nej”7. To w tym władcy spoczywa „majestat suwe-renny”. Władza suwerenna, mimo że teoretycznie nieograniczona nie może polegać na tym, że król robi „co tylko chce”. Jego najwyższym celem powin-na być „słuszność”.

Bodin w swojej pracy dalej wymienia całą listę cech, którymi powinien charakteryzować się król. Jedną z nich jest fakt, że władza powinna zostać odziedziczona lub gdy królestwo jest dziedziczne, gdy zostało przekazane na mocy prawa, gdy władca został wybrany elekcyjnie, gdy zostało ono przeka-zane w darowiźnie itd. Jednakże zauważyć należy, że Bodin dopuszcza przejęcie władzy w sposób nieuczciwy i zły byle tylko władza była sprawowana w sposób sprawiedliwy i uczciwy. W dalszej części neguje wyróżnione przez Arystotelesa 4 typy królów. Sam wyróżnia ich pięć.

A jak postrzega to kardynał? W swoim testamen-cie jednak pisze „Powołany na najpocześniejszy urząd, postawiłem sobie za pierwszy cel uczynić mego władcę najpierwszym na świecie. Chciałem, by był Arcychrześcijańskim i najpotężniejszym: chciałem, by został synem pierworodnym Kościoła i Europy; chciałem, by był Sprawiedliwym, gwoli oddania światu, co jest mu należne, tudzież zyskania świata dla siebie. Pierwszą mą myślą był zatem ma-jestat królewski”8. Władca musi być władcą stanow-czym, którego najwyższym celem jest racja stanu. Powszechnie uważa się, że Richelieu stworzył topojęcie. Nie jest to prawda. Kardynał podporządko-wał mu jednak swoje rządy. „Jest to jakby kwintesen-cja całej sztuki rządzenia, podporządkowywania spraw prywatnych, jednostkowych — interesom ogólnym, dobru państwa”9. Król nie powinien

Po jakimś czasie jednak porzucił pracę i na stałe związał się z polityką, prężnie działając wśród stron-nictwa tzw. prawników. Z mecenatem księcia d’Alen-çon prowadził ożywioną działalność polityczną peł-niąc m.in. deputowanego stanu trzeciego z Verman-dois. Umiera w 1596 w Laon. Do jego najważniej-szych prac należy oczywiście Sześć ksiąg o Rzeczpos-politej, ale także Heptaplomers. Uważa się go za twórcę metody historycznej w prawoznawstwie. Z życiorysu wynika w sposób jasny, że rozważania Bodina nie są tylko teoretyczne, ale wynikają z peł-nionych przez niego obowiązków.

Sześć ksiąg o Rzeczpospolitej to praca, która za-wiera teorię państwa absolutnego. Każde stwierdze-nie, każda teza przedstawiona przez Bodina poparta jest przykładami historycznymi. Najważniejszym i najczęściej pojawiającym się tam wyrażeniem jest „suwerenność”, pojęcie, któremu — w celu zrozumi-enia tego tekstu należy poświęcić trochę miejsca.

Suwerenność jest więc, wg Bodin, „najwyższą i ustawami nie związaną władzą nad obywatelami i poddanymi”, dodając dalej, iż „nie jest ona ograni-czona czasowo”2. W większej części pracy autor opiera się na dorobku średniowiecznym, jednakże sięga także po myśl renesansową — o tym, że suwe-ren może wydawać i znosić ustawy, które na doda-tek mogą dotyczyć wszystkich poddanych3. Wy-wnioskować można, że władza absolutna to władza suwerenna.

KARDYNAŁ RICHELIEUArmand du Plessis de Richelieu urodził się

9 września 1585 roku jako trzeci syn Franciszka du Plessis i Zuzanny La Porte. Po ukończeniu collègede Navarre wybrał przyszłość wojskowego rozpoczy-nając naukę w słynnej akademii wojskowej pana de Pluvinel. Jednakże w związku z wakatem biskupstwa należącego do rodziny du Plessisów zrezygnował z kariery wojskowej i w 1606 roku został mianowany biskupem Luçon. Jako biskup rozpoczyna też długą walkę o dojście do rządu i władzy — najpierw jako kreatura4 faworyta Marii Medycejskiej — Concini-ego a później i samej regentki, dzięki której otrzmu-je kapelusz kardynalski. Po odsunięciu od władzy Marii Medycejskiej sam także schodzi z pierwszegoplanu, żeby w 1624 roku wejść na stałe do rządu Ludwika XIII, gdzie z czasem zdobywa coraz wię-kszą pozycję. „Wytyczył on sobie dwa cele ideolo-gicznie sprzeczne, ale nacechowane logiką racji sta-nu: w kraju wyzuć protestantów z ich praw politycz-nych i ukrócić warcholstwo książąt; na arenie zaś międzynarodowej — w sojuszu z protestantami — poniżyć dom Habsburgów i pomniejszyć jego potęgę”5. Umiera u steru rządów w roku 1642 nie

patrzeć na sentymenty jakim czasem może ulegać. To państwo musi stać na pierwszym miejscu. Przy-kładem jest chociażby rozwiązanie spisku Cinq-Mar-sa, który — chociaż był faworytem króla — za spiski skierowane przeciwko pierwszemu ministrowi zostałścięty. I chociaż Richelieu trzyma w rękach znacznączęść władzy ostatnie zdanie zawsze pozostawiał królowi. Robił to w specyficzny sposób — przedsta-wiał jednak argumenty za i przeciw podkreślając mocniej stronę, która odpowiadała jego zdaniu.

Jednocześnie chciał wzmocnić pozycję króla nie tylko w państwie ale i na arenie międzynarodo-wej.

URZĘDNICYStrukturom urzędniczym i relacjom między

nimi, między nimi a poddanymi i między nimi a władcą poświęca Bodin całą trzecią księgę i część księgi czwartej. Jasno tam wskazuje, że większość urzędów jest potrzebna, że państwo nie może bez nich istnieć. Tak na przykład pisze o senacie, sugerując jednak, że władca powinien mieć przynaj-mniej jedną tajną radę, bowiem „obrady i opinie podejmuje się w senacie lub radzie tajnej, a postano-wienia w ścisłej radzie”10. „I im bardziej monarchajest pewien swojej władzy i wystarczalności, tym mniej spraw komunikuje senatowi, albo też, aby się od niego wywinąć przekazuje mu zlecenia nadzwyczajnego sądownictwa lub orzecznictwo apelacyjne”11. Dalej bardzo szczegółowo Bodin roz-różnia urzędników, funkcjonariuszy i komisarzy tym pierwszym przypisując „władzę rozkazywania”. Pod-kreśla, że urzędników powoływać może tylko suwe-renny monarcha, „tylko z największej szlachty, albo z najbogatszych, albo z najbardziej sposobnych do stanowiska, jakie im się daje, albo też ze względu na wszelkie rodzaje obywateli”12. Bodin ukazuje rów-nież urzędników jako osoby pierwsze po suwerenie. Mają jednak obowiązek pełnego posłuszeństwa wobec władcy. I, nawet jeśli władca łamie prawo (np. naturalne) nie ma prawa do oporu tylko do remonstrancji13, która nie upoważnia go jednak do niewykonania nakazu władcy.

Kardynał Richelieu sam będąc tak naprawdę tyl-ko urzędnikiem pełną władzę przypisywał królowi, o czym pisałam w rozdziale powyżej. To kolejny punkt, w którym panowanie Pierwszego Ministra oparte było w pełni na założeniach Bodina. Mimo że na poszczególne urzędy mianowani byli jego kre-atury (w większości faktycznie osoby uzdolnione, których talent bezbłędnie dostrzegł i wykorzystał kardynał) nadanie i przekazanie urzędu mogło nas-tąpić jednie z woli i za pozwoleniem króla. Między urzędnikami a kardynałem dojrzeć można „chara-kterystyczne cechy średniowiecznych stosunków wasalnych Oczywiście stosunki między patronem

i jego kreaturami nie są tak sformalizowane i zrytu-alizowane”14. Podstawą tych stosunków jest albo lo-jalność, oddanie i przywiązanie bądź też bardzo sze-roko pojęte stosunki rodzinne.

Wiąże się z tym rozbudowa „togi” rządowej i jej wkraczanie w sferę działań „togi” dziedzicznej. Większość urzędników którzy stanowisko zyskali dzięki kardynałowi stanowili ludzie „zdolni, lojalni, z reguły bez wielkich nazwisk, często wywodzący się z uszlachconej burżuazji urzędniczej”15.

Jeśli przyjrzeć się bliżej poszczególnym urzędów uderza w nas brak specjalizacji, wydzielenia po-szczególnych kompetencji, kumulacja urzędów (doskonałym przykładem jest sam kardynał) i „roz-mywanie oficjalnej hierarchii”16.

Tak jak nakazywał Bodin — każdy (wyjątkiem był Bullion, chociaż i on z czasem został „zmuszony” do posłuszeństwa) musiał bez dyskusji wykonywać polecenia przełożonego. Za nieposłuszeństwo w najlepszym wypadku czekała dymisja w najgor-szym — ścięcie. Kardynał bowiem słynął z tworzenia „trybunałów nadzwyczajnych, skomponowanych — w umiejętnie dozwolonych proporcjach — z sędziów parlamentu i funkcjonariuszy Rady królewskiej”17.

FINANSEJean Bodin wyróżnił 3 najważniejsze sprawy do-

tyczące finansów państwa: 1. uczciwy sposób zaro-bienia tychże, 2. posługiwanie się nimi „ku pożytko-wi i chwale” państwa, 3.„oszczędzanie i rezerwowa-nie niejakiej części na nagłą potrzebę.”18. Finanse muszą być zabezpieczone na drodze prawnej. Wy-nika stąd prosty wniosek — podatki nie mogą być nałożone w sposób inny niż ukazany przez ustawy. Po raz kolejny podkreśla się więc, że król nie jest władcą w pełni niezależnym, ale ograniczonym przez prawo. Innym ograniczeniem władzy królew-skiej miała być celowość wydatków: „nie wolno też suwerennym książętom nadużywać owoców i dochodów z domen, choćby rzeczpospolita była w stanie pokoju i bez długów”19.

Jean Bodin

Źród

ło: w

ikip

edia

.org

44 45

Page 24: KwartalnikSarmacki2

nych z nimi wpływami szacowano — bardzo pobież-nie — na pół miliarda) i zarzuci ten plan.

Wśród swoich założeń finansowych poruszył też sprawę podatków. W swoim testamencie poli-tycznym powtórzył stanowisko Bodina — „W obli-czu wielkich potrzeb państwa (…) monarchowie powinni wykorzystywać raczej wielką liczbę ludzi bogatych niż nad miarę puszczać krew ludziom ubogim”27. Słowa te nie odpowiadają jednak w żaden sposób polityce jaką prowadził kardynał. Niestety, wraz z królem „mieli zgodne i nader archaiczne wyobrażenie o wielkości. Ich zdaniem wielkość Francji i jej monarchy potwierdza się najpełniej na polach bitew i przy obleganiu twierdz”28. Kiedy plany wojenne zyskały poparcie kanclerz Marillaczauważył z niepokojem, że „cała Francja pełna jest buntów”29. Istotnie, kardynał mimo swoim — jakże szlachetnym założeniom — nie wahał się w obliczu wojny obciążać ludność coraz to nowymi podatkami. Wyjątkiem był oszczędzany Paryż, który do końca pozostał wierny polityce kardynała,a w sytuacjach krytycznych potrafił się zebrać i wspomóc. Kardynał uznawał bowiem tylko jedno wyjście ze wszystkich konfliktów zbrojnych — „po-kój honorowy”, czyli taki który przyniesie Francji jak najwięcej zdobyczy.

I chociaż sam nie przejawiał zdolności finanso-wych, potrafił obsadzić stanowisko nadintendenta finansów osobą o wielkim talencie — Bulionem. Mówiono o nim, że potrafił „wycisnąć pieniądze z kamieni”30. W klanie Richelieugo znalazł się około roku 1628. Jako minister przez długie lata umożliwiał kardynałowi prowadzenie „polityki wielkości”, a potem — „wielkiej wojny”31. Mimo zdecydowanej zależności od kardynała i króla potra-fił jednak zachować swoje zdanie i w obliczu naciskukluczył odpowiednio długo w poszukiwaniu najlep-szego rozwiązania. Jak twierdzi Jan Baszkiewicz, Bu-lion uznawany był za pacyfistę32. Tak więc, mimo wszelkich plotek i hulanek w jakich Bulion uczestni-czył to kolejny punkt programu Bodina, do którego — w tym wypadku nie tylko teoretycznie — stoso-wał się kardynał.

ARMIA„Kwestia ta należy do najważniejszych,

jakie można sformułować w przedmiocie państwa, i być może, do najtrudniejszych do rozwiązania”33. Bodin przedstawia swoje argumenty w sposób bar-dzo jasny, obalając najpierw poszczególne teorie, żeby wreszcie napisać uznać, że wojna przynosi bardzo wiele korzyści: wzajemne wyniszczenie sięwroga, uwolnienie państwa od „próżniaków i waga-bundów”34, zyskanie posłuchu wśród poddanych („obawa przed nieprzyjacielem utrzymuje podda-nych w dyscyplinie moralnej i posłuszeństwie

W dalszej części Bodin wymienia kolejne „spo-soby” zdobywania funduszy uzupełniających skarb państwa. Jedną z tych metod „ugruntowania finan-sów jest handel, jaki książę lub państwo prowadzi przez swoich agentów. Mało jednak jest książąt, którzy tym się posługują”. Innymi sposobami są po-datki — Bodin wyraźnie jednak rozróżnia ich trzytypy, z których tylko jeden można uznać za spra-wiedliwy — ten, w którym podatki pobiera się jako opłaty celne. Wyraźnie wskazano, że do nakładanie podatków na poddanych należy się uciekać tylko w momencie wyższej konieczności.

Ze skarbu nie wystarczy zaopatrzyć tylko dwór, opłacić armię i przyznać zasłużonym nagrody, ale także „trzeba część z nich użyć na odbudowę miast, uzbrojenie twierdz, budownictwo w miej-scach umocnionych na granicach, wyrównanie przejść, wznoszenie mostów, ekwipowanie statkówmorskich, wznoszenie gmachów publicznych, usta-nawianie kolegiów honoru, cnoty, wiedzy”20. Przys-parzało to korzyści państwu, ponieważ „tym sposo-bem rzemiosła i rzemieślnicy są utrzymani, bieda pospólstwa wspomożona, niechęć do opłat i podat-ków usunięta”21.

Bodin określa również jak przyczynić się do zwiększenia rezerw — księgowych i rachmis-trzów — „trzeba ich mieć jak najmniej, jak tylko będzie można”22. W dalszej części autor odnosi się bezpośrednio do finansistów Francji: „to jest więcej niż konieczne, aby urzędy takie były nadawane szlachcicom uczciwym z domów zacnych i znamie-nitych”23.

Kardynał Richelieu mimo swoich licznych zdol-ności sam siebie uważał za ignoranta w sprawach finansowych. Nie przeszkodziło mu to jednak sformułować już na początku swojego panowania (1625) listy reform, wśród których znalazła się także reforma finansów (należy wspomnieć tutaj, że okres regencji przyczynił się do praktycznie całkowitego wykorzystania rezerw finansowych skrzętnie groma-dzonych przez Henryka IV w piwnicach Bastylii) — uporządkowanie skarbu poprzez „oszczędności na wydatkach dworu, ograniczeniu pensji i gratyfi-kacji dla wielmożów, wykupu domeny królewskiej,której wielka część znalazła się w zastawie, jako gwarancja dla wierzycieli państwa.”24 Wśród jej za-łożeń znalazł się także postulat zniesienia sprzeda-walności i zniesienia urzędów. Założenie to ograni-czyło by jednak w znaczny sposób dochody państwa poprzez likwidację paulette25 i zastąpienie jej „kla-sycznie prostym systemem nominacji rządowych”26. Dopiero znacznie później kardynał uświadomi sobiejak duża część ówczesnego „budżetu” zależy od tego podatku (wartość sprzedanych urzędów i związa-

prawom”35). Nie należy jednak prowadzić wojny „na siłę”, rozważyć trzeba nie tylko formę państwa, ale i szanse zwycięstwa. „Najlepiej byłoby mieć silną i stałą armię zaciężną. I gdyby nawet trzecia część finansów była zużyta na opłacanie żandarmerii, nie byłoby to za dużo, aby mieć zapewnionych w potrzebie ludzi, którzy bronią państwa”36.

Kardynał Richelieu, jak już wspomniałam, w woj-nie dopatrywał się wielkości państwa i króla. Sam mówił, że „bez siły nie ,a racji w polityce”37. Dlatego też kardynał prowadził rozliczne wojny. W wojny we Włoszech mieszał się bezpośrednio, co przynios-ło długotrwały konflikt i osłabienie nie tylko Francji ale i stron zaangażowanych w konflikt. To jednak tam Richelieu „znalazł” swojego następcę — kardy-nała Mazarini, będącego wówczas mediatorem z ra-mienia papieża.

Armia zabierała znaczną część skarbu. Wojna — najpierw przeciwko hugenotom, później konflikt we Włoszech i zaangażowanie się w ostatnim okre-sie życia w wojnę trzydziestoletnią — także zbrojnie (a nie jak dotychczas tylko „mieszając” poprzez ła-pówki i finansowe wsparcie), była okresem w któ-rym kardynał czuł się bardzo dobrze. Jego biografo-wie bardzo często powtarzają, że czuł się bardzo dobrze w rynsztunku dowódcy. Niestety na tym polu„sentymenty” brały przewagę nad racjonalnym myśleniem i nie zawsze kardynał potrafił docenić naprawdę dobrych dowódców (jak np. Rohan, który należał do najwybitniejszych dowódców tego okresu, a nie został doceniany, ponieważ był przy-wódcą powstania hugenotów na południu). „Olbrzy-mim kosztem społecznym rząd tworzył potężne woj-sko i marynarkę wojenną. Nie był to jeszcze instru-ment doskonały: naczelnemu dowództwu brakowało koncepcji strategicznych, generałowie byli mierni [przyczyny przedstawiono wyżej], organizacja zacią-gów i zaopatrzenia szwankowała, z dyscypliną woj-skową było kiepsko, niekiedy wręcz źle”38.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWEBodin nie poświęca temu jakże istotnemu

w panowaniu kardynała aspektowi w swojej pracy wiele miejsca. Wspomina tylko o zabezpieczeniachtraktatów i ew. ich łamania, do czego król ma prawo. Kardynał potrafił wykorzystać to znakomicie — korzysta ze wszystkich możliwych rodzajów dyplo-macji i dzięki „szarej eminencji” — kapucynowi Ojcu Józefowi wybiera do delikatnych misji ludzi naprawdę uzdolnionych. W swoich racjach nie wahasię kłamać, łamać obietnic i traktatów, dawać znacz-ne łapówki. To w tej sferze pojęcie racji stanu uwi-doczniło się najbardziej.

ZAKOŃCZENIEObjętość pracy nie pozwoliła mi na szersze zana-

lizowanie postawionego w temacie problemu ba-dawczego. Myślę, że porównanie to można jeszcze bardzo rozwinąć. Ja zaledwie zarysowałam kilka punktów stycznych (które uważam za najważniejsze jeśli chodzi o funkcjonowanie państwa), nie zagłę-biając się niestety w szczegóły. Tym bardziej żałuję, że w związku z brakiem odpowiedniej wiedzy nie mogłam podjąć się analizy wprowadzanego prawa (któremu Bodin poświęca wiele miejsca) i stosunkom handlowym — w tym merkantylizmowi Kardynała.

Podsumowując powyższe rozważania należy stwierdzić, że obaj twórcy — jakby nie patrzeć w teorii państwa absolutnego — nie różnili się bardzo w swoich poglądach. Kardynał jednak, który mógł wprowadzić swoje postulaty w życie bardzo często od nich odchodził, ponieważ wyma-gała tego sytuacja państwa. Nie należy jednak wątpić, że po osłabieniu monarchii w okresie regen-cji Marii Medycejskiej Richelieu położył podstawy pod późniejsze panowanie Ludwika XIV, które mi-mo kompletnego zrujnowania dorobku pierwszego ministra przez Frondę pozostało w pamięci potom-nych.

Bibliografia:J. Bodin, Sześć ksiąg o Rzeczpospolitej, Warszawa 1958.J. Baszkiewicz, Francja Nowożytna; szkice z historii wieków XVII-XX, Poznań 2002.J. Baszkiewicz, Richelieu, Warszawa 1984.K. Grzybowski, Historia doktryn politycznych i prawnych, Warszawa 1968.J. Stefanowicz, Od Kapeta do Mitterranda, Warszawa 1996.J. Baszkiewicz, Francuski absolutyzm, [w:] Europa i świat w początkach ery nowożytnej, pod. red. A. Mączaka, cz. 1, Warszawa 1991.http://wmachura.webpark.pl/page107.ht

46 47

Page 25: KwartalnikSarmacki2

1 Szkoła „szwajcarska” i „andegaweńska” o czym sze- rzej w Z. Izdebski, Wstęp, [w:] Sześć Ksiąg o Rzecz- pospolitej, Warszawa 1958, s. XX-XXI. 2 Za K. Grzybowskim, [z:] Historia doktryn poli- tycznych i prawnych, Warszawa 1968, s. 270. 3 Ibid., s. 271. 4 Nie było to wówczas określenie o zabarwieniu pejoratywnym; wyrażało lojalność i wdzięczność wobec potężnego patrona. 5 J. Stefanowicz, Od Kapeta do Mitterranda, Warsza- wa 1996, s. 51. 6 J. Bodin, Sześć Ksiąg o Rzeczpospolitej, Warszawa 1958, s. 264. 7 Ibid., s. 265. 8 A.J.Richelieu, Testament polityczny, http://wmachura.webpark.pl/page107.html. 9 J. Baszkiewicz, Richelieu, Warszawa 1984, s. 201.10 J. Bodin, Sześć Ksiąg o Rzeczpospolitej, Warszawa 1958, s. 302.11 Ibid., s. 302.12 Ibid., s. 307.13 Ibid., s. 309.14 J. Baszkiewicz, Richelieu, Warszawa 1984, s. 240.15 J. Baszkiewicz, Francuski absolutyzm, [w:] Europa i świat w początkach ery nowożytnej, pod. red. A. Mączaka, cz. 1, Warszawa 1991, s. 240.16 J. Baszkiewicz, Richelieu, Warszawa 1984, s. 241.17 Ibid., s. 268.18 J.Bodin, Sześć Ksiąg o Rzeczpospolitej, Warszawa 1958, s. 518.19 Ibid., s. 520.20 Ibid., s. 530.21 Ibid., s. 531.22 Ibid., s. 532.23 Ibid., s. 532.24 J. Baszkiewicz, Richelieu, Warszawa 1984, s. 128.25 Podatek ryczałtowy od dziedzicznych i sprzeda- walnych urzędów.26 J. Baszkiewicz, Richelieu, s. 129.27 Za J. Baszkiewiczem, [w:] Richelieu, s. 129.

Historia stosunków polsko-tureckich w epoce nowożytnej od zawsze budziła żywe zainteresowanie badaczy. Wielowiekowe zmagania militarne i dyplo-matyczne zostały ostatecznie zakończone podpisa-niem, jak się później okazało trwałego, pokoju w miejscowości Karłowice. Wydarzenie to już przez współczesnych zostało uznane za doniosłe. Czy jed-nak był to ostatni sukces chylącego się ku upadkowi sarmackiego państwa?

WstępDnia 26 stycznia 1699 roku w naddunajskiej

miejscowości Karłowice (obwód Sremski Karlovci w Serbii) doszło do wydarzenia, które wpłynęło nie tylko na losy Rzeczpospolitej, ale bez mała całe-go kontynentu. Właśnie wtedy podpisano pokój z Imperium Osmańskim, które już od czasów średniowiecza zagrażało chrześcijańskiej Europie,

prowadząc z pomocą miecza, nieustanną ekspansję. Pokój ten nie tylko definitywnie kończył nie zawsze korzystne dla naszego kraju i kontynentu wojny, ale także całkowicie zmieniał dotychczasowy układ sił w Europie Środkowo-Wschodniej.

Artykuł został podzielony na trzy części. W pier-wszej z nich zostaną krótko opisane zmienne koleje wojny z Państwem Tureckim, mające miejsce po bit-wie wiedeńskiej. W drugiej przyjrzymy się rozmo-wom, które doprowadziły do podpisania upragnio-nego traktatu pokojowego. Wspomnimy także o jego ratyfikacji. Ostatnia część poświęcona zostan-ie ocenie, z jaką spotykał się dokument w chwili jego podpisania, zarówno w Rzeczpospolitej jak i Europie Zachodniej. W zakończeniu dokonamy oceny trak-tatu z dzisiejszej perspektywy.

Łukasz Komorowski

raktat w Karłowicach – ostatni sukces sarmackiej dyplomacji

T

Źród

ło: w

ikip

edia

.org

Pokój w Karłowicach, autor nieznany, XVII/XVIII r.

28 J. Baszkiewicz, Francuski absolutyzm, [w:] Europa i świat w początkach ery nowożytnej, pod. red. A. Mączaka, cz. 1, Warszawa 1991, s. 233.29 Ibid., s. 233.30 J. Baszkiewicz, Richelieu, s. 255.31 Ibid., s. 255.32 Ibid., s. 255.33 J. Bodin, Sześć ksiąg o Rzeczpospolitej, Warszawa 1958, s. 500.34 Ibid., s. 502.35 Ibid., s. 502.36 Ibid., s. 503.37 J. Baszkiewicz, Francuski absolutyzm, [w:] Europa i świat w początkach ery nowożytnej, pod. red. A. Mączaka, cz. 1, Warszawa 1991. s. 242.38 Ibid., s. 242.

Reklama

48 49

histo ria

Page 26: KwartalnikSarmacki2

przedstawione Porcie przez posłów angielskiego oraz holenderskiego propozycje pokojowe, które zostały przez nią zaakceptowane w roku nastę-pnym20. Nie bez znaczenia dla podjęcia rozmów przez rząd turecki był kryzys gospodarczy i finanso-wy w państwie21. Nowe podatki, mające uzdrowić sy-tuację finansową, spadały głównie na barki ludności chłopskiej, co prowadziło do licznych buntów, a na-wet powodowało opuszczanie gospodarstw i przeno-szenie się do wielkich miast22.

Propozycja pokojowa oparta na zasadzie uti pos-sidetis, ita possidete (jak posiadacie, tak posiadajcie) była korzystna dla Austrii i Wenecji. Zupełnie ina-czej było w Polsce i Rosji, których zyski terytorialnebyły skąpe. Osłabiona Rzeczpospolita, w przeciwień-stwie do Rosji, chciała zawrzeć pokój. Nie mogła jednak zgodzić się na proponowana zasadę uti possi-detis, w obliczu której w rękach tureckich znajdowa-łaby się nadal twierdza w Kamieńcu Podolskim oraz reszta terytoriów utraconych na mocy pokoju bucz-ackiego23. Zgodnie z decyzją senatorów wysłano listy protestacyjne do cesarza Leopolda, papieża oraz do Wilhelma III24. Dodatkowo wyprawiono do Wiednia w charakterze posła nadzwyczajnego biskupa nominata kijowskiego Jana Gomolińskie-go25. Odpowiedź ministrów austriackich była jednak upokarzająca dla Polski26.

Na rozmowy, które miały rozpocząć się dnia 15 września 1698 roku w Karłowicach, Rzeczpospolitawysłała jako posła i plenipotenta wojewodę poznań-skiego Stanisława Małachowskiego27. W instrukcjach poselskich oprócz zwrotu Kamieńca i Ukrainy prze-widywano także przyznanie Polsce krajów rumuń-skich i dotychczasowych zdobyczy mołdawskich28. Domagano się także zniesienia corocznego haraczu płaconego Tatarom, swobód wyznaniowych dla chrześcijan oraz prawa wolnego handlu dla kup-ców polskich29. Ostatecznie, po ciężkich pertraktac-jach z sojusznikami, w których nie brakowało upo-korzeń, Turcy zgodzili się na odrzucenie zasady uti possidetis i powrót Polski do granic sprzed 1672 r. — 26 stycznia 1699 r. podpisano składający się z 11 artykułów pokój30. Do Rzeczpospolitej wracało Po-dole wraz z Kamieńcem. Żadne z państw Ligii Świę-tej, które zdecydowało się na zawarcie pokoju, nie uzyskało nic ponad to, co zdobyło wcześniej dro-gą zbrojną. Jedynie Rosja nie zawarła pokoju z Tur-cją, ograniczając się do rozejmu. Podpisanie pokoju rosyjsko-tureckiego miało miejsce rok później w Konstantynopolu31.

W 1700 roku wysłano do Turcji, na mocy posta-nowień traktatu w Karłowicach, wystawne poselstwo pod przewodnictwem Rafała Leszczyńskiego32. Jego zasadniczym celem było ostateczne potwierdzenie zawartego pokoju oraz nawiązanie przyjaźni z Pań-

stwem Tureckim. Polski poseł miał zaproponować zmianę granic, dzięki której do naszego kraju wra-całyby Czerniowce i Chocim33. W zamian za to, w przyszłości miano nawiązać sojusz skierowany przeciwko Rosji34. Kolejnym ważnym punktem instrukcji poselskiej było rozwiązanie kwestii najaz-dów tatarskich oraz zwolnienia jeńców. Orszak, który wyruszył ze Lwowa 10 lutego wjechał uroczyś-cie do Stambułu 18 kwietnia35. Rozmowy z wezyremnie były łatwe. Większość polskich postulatów zosta-ła odrzucona. Obok ratyfikacji traktatu karłowickie-go wynegocjowano jedynie swobodę handlu dla kupców polskich przy zachowaniu stałych ceł oraz zwolnienie trzydziestu jeńców36. Poselstwa tego nie można więc uznać za udane.

Pokój w Karłowicach w oczach współczesnychZawarty w Karłowicach pokój z Turcją, król

uznał za swój osobisty sukces. Wszystkie warstwy społeczne brały udział w hucznych uroczystościach, które najokazalej wypadły w stolicy, gdzie specjalnie na tę okazję sprowadzono opery z Drezna37.

Poznanie opinii szlachty na temat toczonej wojny z Turcją i oceny postanowień zawartego w Karłowi-cach traktatu pokojowego, wymaga zapoznania się z instrukcjami sejmikowymi z lat 1690-169938. Wy-raźnie zauważyć w nich można przyjęcie przez szlachtę polską postawy pacyfistycznej39. Wynikała ona nie tylko z ponoszonych klęsk wojennych, ale także z trudnej sytuacji wewnętrznej państwa. W instrukcjach za najważniejsze warunki zawarcia pokoju uznawano konieczność powrotu Kamieńca Podolskiego w granice Rzeczpospolitej, a także zwrot zajętych terytoriów Podola i Ukrainy40. Za-warty 26 stycznia 1699 r. traktat pokojowy sejmiki koronne uznały zgodnie za sukces polskiej dyplo-macji. W świadomości szlachty kończył on na do-godnych warunkach pełną upokorzeń wojnę. Panowie Bracia w swych instrukcjach znacznie wy-olbrzymili wkład Augusta II, zapominając całkowi-cie o sukcesach Jana III Sobieskiego, co należy zde-cydowanie ocenić negatywnie41.

Datę zawarcia pokoju w Karłowicach należy uznać za wyjątkową także z innego powodu. Od tego momentu bowiem zauważyć można zmianę w świadomości polskiej szlachty w stosunku do Pań-stwa Tureckiego. W czasach saskich widoczny jest wzrost zainteresowań sprawami wewnętrznymi Turcji. Kolejne zmiany dotyczą obrazu Turka w lite-raturze, staje się on mniej nieprzyjazny w porówna-niu z minionym okresem. Znacznie wzrosła też ilośćfunkcjonujących w języku polskim przysłów doty-czących tej narodowości. Za istotny należy uznać fakt polubienia tureckiej muzyki przez samego króla.Na swoim dworze utrzymywał on 24-osobowy

wadzała do zrywania sejmów. Do głosu doszła także opozycja magnacka wymierzona w osobę króla. Był on więc zmuszony utrzymywać armię ze swej prywatnej szkatuły. W tej sytuacji Sobieski szukał sojuszników poza państwami sprzymierzonymi. Zwrócił swą uwagę szczególnie na Persję, ale także na Tatarów krymskich, patriarchę aleksandryjskiego a nawet na daleką Abisynię11.

W 1688 r. hetman koronny Stanisław Jabłonow-ski rozpoczął oblężenie zajętego przez Turków Ka-mieńca12. Ostatnią wielką wyprawę mołdawską zor-ganizowano w 1691 roku13. Początkowe sukcesy — zajęcie Soroki oraz Neamt — napawały optymiz-mem. Był to jednak koniec zwycięstw. Polska ar-mia nie doczekała się pomocy zarówno ze strony Habsburgów jak i Moskwy. Tragiczny okazał się także odwrót. Nie doszło również do rokowań poko-jowych, którymi miał kierować wyznaczony przez króla kasztelan sieradzki Stanisław Małachowski14. W tej sytuacji próbowano przynajmniej odzyskać twierdzę w Kamieńcu. Dlatego też, w celu odcięcia jej od posiłków, zbudowano twierdzę nazywaną Szańcem lub Okopem Świętej Trójcy oraz fortecę zwaną Szańcem Panny Marii15. Mało skuteczna blokada nie spowodowała jednak wzięcia głodem obsadzonej przez wroga warowni.

Niepowodzenia wojenne spowodowały ochłodze-nie w kontaktach z pozostałymi państwami zrzeszo-nym w Świętej Lidze. Jednocześnie Polska próbowa-ła odnowić kontakty dyplomatyczne z Francją, będą-cą sojuszniczką Porty Ottomańskiej. Za jej pośred-nictwem próbowano zawrzeć separatystyczny pokój, na co jednak nie pozwoliły państwa sprzymierzo-ne16.

Duże nadzieje wiązano ze wstąpieniem na tron polski elektora saskiego Fryderyka Augusta. Chciał on dalszego kontynuowania wojny. Szlachta poparła jego dążenia, licząc na sukces połączonych wojsk polsko-litewsko-saksońskich. W obliczu zagrożenia Turcy zorganizowali wyprawę tatarską, mającą uprzedzić działania wojsk Augusta II. Wojska koron-ne odniosły jednak 8-9 września 1698 r. zwycięstwo pod Podhajcami17. Kampania ta, choć nie przyniosła żadnych sukcesów, miała duże znaczenie propagan-dowe. Zarówno sprzymierzeni jak i Turcja zobaczyli, że Rzeczpospolitą stać nadal na poważny wysiłek wojenny. W takiej oto sytuacji przystąpiono do ro-kowań pokojowych w Karłowicach.

Podpisanie traktatu pokojowego i jego ratyfikacjaRozstrzygnięcie w wojnie z Turcją przyniósł rok

1697, kiedy Austriacy odnieśli zwycięstwo pod Zen-tą18. Nie bez znaczenia były także sukcesy Rosji, która w tym samym roku przystąpiła do wojny po stronie Ligii Świętej19. W końcu tego roku zostały

Przed pokojem: wojna z Turcją 1683-1699Stoczona 12 września 1683 r. zwycięska bitwa

pod Wiedniem, w czasie której doszło do jednej z największych w czasach nowożytnych szarż, nale-ży do najchlubniejszych victorii w dziejach polskie-go oręża1. Mimo tego, a także strat, które po stronietureckiej wyniosły prawdopodobnie 15 000 ludzi, nie była ona jednak definitywnym rozwiązaniem kwestii zagrożenia ze strony Imperium Osmańskie-go2. O tym, że Państwo Tureckie było w stanie kon-tynuować walkę, świadczą wydarzenia z 7 paździer-nika z okolic zamku Parkany3. Wkrótce doszło w tym samym miejscu do bitwy zakończonej zna-czącym zwycięstwem polskiej strony4. Niebawem Jan III Sobieski zaproponował zorganizowanie ko-alicji, przewidując uderzenie armii przeciwników Porty w kierunku Konstantynopola5. Idea ta zostałapodjęta przez Stolicę Apostolską, która doprowadzi-ła do zawarcia 5 marca 1684 r. w Linzu sojuszu za-czepno-obronnego zwanego Ligą Świętą, łączącego Rzeczpospolitą, Austrię oraz Wenecję6. Celem sprzy-mierzonych państw było całkowite rozbicie wroga i odzyskanie wszystkich zagarniętych przez niego ziem. Planowano rozszerzenie Ligii o inne państwa chrześcijańskie, uwagę swą kierując przede wszyst-kim w stronę Rosji7. Przystąpienie Polski do przy-mierza antytureckiego ocenia się na ogół negatyw-nie, gdyż nie przyniosło to naszemu państwu żad-nych korzyści. Często mówi się nawet o „jarzmie Ligii Świętej”. Pamiętać jednak należy, że osłabiony po licznych w XVII wieku wojnach, kraj nie był w stanie prowadzić samodzielnie wojny z potężnym sąsiadem.

Kampania mołdawska, mająca miejsce w 1684 r., z powodu choroby króla, ulewnych deszczy oraz na-jazdu tatarskiego nie przyniosła wielkich sukcesów – opanowano jedynie Jazłowiec8. W roku następnym kolejna kampania o mało nie przyniosła zagłady wojsk polskich, osaczonych przez Turków i Tatarów pod Bojanem. W roku 1686 na czele wyprawy sta-nął sam król. Zgromadzono największe od czasu zwycięstwa pod Wiedniem siły, co dawało nadzieje na zwycięstwo. Wojska wroga, stosując taktykę woj-ny podjazdowej, skutecznie unikały rozstrzygającej bitwy. Nie bez znaczenia dla losów kampanii było także fatalne rozpoznanie terenu walk. W obliczu tej trudnej sytuacji Jan III Sobieski podjął decyzję o odwrocie wojsk koronnych i litewskich. Polsce udało się zająć tylko okręg czerniowiecki9. W tym samym czasie, 2 września, wojska cesarskie zdobyły obleganą Budę10.

Pozycję Rzeczpospolitej pogarszała także jej sy-tuacja wewnętrzna. Szlachta, nie chcąc uchwalić no-wych podatków przeznaczonych na wojnę, dopro-

Rzeczypospolita Obojga Narodów, P. Schenka, 1711 r.

Źród

ło: r

zecz

ypos

polit

aobo

jgan

aodo

w.pl

50 51

Page 27: KwartalnikSarmacki2

Wojtasik Janusz, Od Wiednia do Karłowic, „Studia i Materiały do Historii Wojskowości” 30 (1988), s. 103-115.Wójcik Zbigniew, Jan Sobieski: 1629-1696, Warszawa 1983.Zwierzykowski Michał, Konsekwencje ustrojowe wiel-kiej wojny północnej dla Rzeczypospolitej, [w:] Wojny północne w XVI-XVIII wieku: w czterechsetlecie bitwy pod Kircholmem, pod red. B. Dybasia, Toruń 2007.Zwierzykowski Michał, Sejmiki koronne wobec pokoju z Turcją u schyłku XVII w. Traktat karłowicki z 1699 r.i jego uwarunkowania polityczne w Rzeczypospolitej, „Balcanica Posnaniensia” XIII (2003) , s. 183-194.Żygulski Zdzisław jr., Odsiecz Wiednia, Kraków 1994.

Przypisy 1 Z. Żygulski jr., Odsiecz Wiednia 1683, Kraków 1994, s. 51. 2 Ibidem. 3 Ibidem, s. 52-53. 4 I. Czamańska, Wstęp, w: eadem, Poselstwo Rafała Leszczyńskiego do Turcji w 1700 roku. Diariusze i inne materiały, Leszno 1998, s. 10. 5 J. Wojtasik, Od Wiednia do Karłowic, „Studia i Ma- teriały do Historii Wojskowości” 30 (1988), s. 103. 6 Z. Wójcik, Jan Sobieski 1629-1696, Warszawa 1983, s. 354. 7 Ibidem, s. 354-355. 8 J. Wojtasik, op. cit., s. 105. 9 I. Czamańska, op. cit., s. 10.10 J. Wojtasik, op. cit., s. 106.11 Historia dyplomacji polskiej, t. II, 1572-1795, pod red. Z. Wójcika, Warszawa 1982, s. 234.12 J. Wojtasik, op. cit., s. 106.

zespół janczarski, co przyczyniło się do rozwoju mody na kapele tureckie w Europie Zachodniej42.

Zawarcie pokoju polsko-tureckiego miałoteż swój oddźwięk w krajach Europy Zachodniej. Relacje o nim zostały umieszczone we francuskim tygodniku Gazette de France, w którym prezentowa-no politykę wewnętrzną i zagraniczną państw euro-pejskich43. Przekazy te były na ogół rzetelne, szcze-gółowe i poprawne. Zawarty w Karłowicach pokój został oceniony jako korzystny dla Rzeczpospolitej, szczególnie z uwagi na odzyskanie Kamieńca44.

ZakończenieZawarty 26 stycznia 1699 roku pokój z Turcją

należy ocenić pozytywnie. Podpisanie traktatu po-kojowego nie przyniosło co prawda Rzeczpospolitej nowych nabytków terytorialnych, ale odzyskano ziemie utracone w wyniku haniebnego pokoju w Buczaczu, co w obliczu niepowodzeń wojennych należy uznać za sukces. Przywrócenie granic na za-sadzie status quo ante bellum było więc dla Polski

BibliografiaCzamańska Ilona, Wstęp, [w:] Poselstwo Rafała Lesz-czyńskiego do Turcji w 1700 roku. Diariusze i inne materiały, Leszno 1998, s. 7-44.Guldon Zenon, Wijaczka Jacek, Zarazy a zaludnienie i gospodarka Polski w dobie wielkiej wojny północnej, [w:] Rzeczpospolita w dobie wielkiej wojny północnej, pod red. J. Muszyńskiej, Kielce 2001.Hauziński Jerzy, Turcja w dobie traktatów karłowic-kich, „Balcanica Posnaniensia” XIII (2003), s. 79-84.Historia dyplomacji polskiej, t. II, 1572-1795, pod red. Z. Wójcika, Warszawa 1982.Historia dyplomacji, t. I, pod red. W. M. Chwostowa et al., Warszawa 1973.Kołodziejczyk Dariusz, Między barokowym splendo-rem a politycznym pragmatyzmem – treść i forma traktatu karłowickiego oraz przebieg jego ratyfikacji między Warszawą a Stambułem, „Balcanica Posna-niensia” XIII (2003), s. 25-33.Kurek Jacek, Przełom roku 1699 w stosunkach polsko-tureckich a przemiany w postrzeganiu orientu przezszlachtę polską. Próba zasygnalizowania niektórych problemów, „Balcanica Posnaniensia” XIII (2003), s. 175-181.Serwański Maciej, Dyplomacja polska wobec zasady uti possidetis w negocjacjach karłowickich 1698-1699, „Balcanica Posnaniensia” XIII (2003), s. 15-24.Skworoda Paweł, Wojny Rzeczypospolitej Obojga Narodów ze Szwecją, Warszawa 2007. Staszewski Jacek, August II Mocny, Wrocław 1998.Ujma Magdalena, Traktaty karłowickie w świetle relacji „Gazette de France” z 1699 r., „Balcanica Posnaniensia” XIII (2003), s. 59-77.

13 Z. Wójcik, op. cit., s. 470-471.14 Ibidem.15 J. Wojtasik, op. cit., s. 107.16 Ibidem, s. 108.17 Ibidem.18 Ibidem, s. 109.19 Ibidem.20 Ibidem, s. 110-111.21 J. Hauziński, Turcja w dobie traktatów karłowickich, „Balcanica Posnaniensia” XIII (2003), s. 79.22 Ibidem.23 M. Serwański, Dyplomacja polska wobec zasady uti possidetis w negocjacjach karłowickich 1698-1699, „Balcanica Posnaniensia” XIII (2003), s. 17.24 Ibidem, s. 18.25 Ibidem.26 Ibidem, s. 19.27 I. Czamańska, op. cit., s. 12.28 Ibidem.29 Ibidem, s. 13.30 Ibidem.31 Historia dyplomacji, pod red. W. M. Chwostowa et al., t. I, Warszawa 1973, s. 343.32 I. Czamańska, op. cit., s. 29.33 Ibidem, s. 30.34 Ibidem.35 Ibidem, s. 32.36 Ibidem, s. 34.37 J. Staszewski, August II Mocny, Wrocław 1998, s. 94.38 M. Zwierzykowski, Sejmiki koronne wobec pokoju z Turcją u schyłku XVII w. Traktat karłowicki z 1699 r. i jego uwarunkowania polityczne w Rzeczy- pospolitej, „Balcanica Posnaniensia” XIII (2003), s. 184.

39 Ibidem, s. 186.40 Ibidem, s. 188-189.41 Ibidem, s. 192-193.42 J. Kurek, Przełom roku 1699 w stosunkach polsko- tureckich a przemiany w postrzeganiu orientu przez szlachtę polską. Próba zasygnalizowania niektórych problemów, „Balcanica Posnaniensia” XIII (2003) , Poznań 2003, s. 180.43 M. Ujma, Traktaty karłowickie w świetle relacji „Gazette de France” z 1699 r., „Balcanica Posna- niensia” XIII (2003), Poznań 2003, s. 59.44 Ibidem, s. 62-63.45 M. Zwierzykowski, op. cit., s. 192.46 D. Kołodziejczyk, Między barokowym splendorem a politycznym pragmatyzmem – treść i forma trak- tatu karłowickiego oraz przebieg jego ratyfikacji między Warszawą a Stambułem, „Balcanica Posna- niensia” XIII (2003), s. 32.47 J. Wojtasik, op. cit., s. 115.48 Na temat Wielkiej Wojny Północnej oraz jej tra- gicznych skutków zob. P. Skworoda, Wojny Rzeczy- pospolitej Obojga Narodów ze Szwecją, Warszawa 2007, s. 211-245; M. Zwierzykowski, Konsekwencje ustrojowe wielkiej wojny północnej dla Rzeczypospo- litej, [w:] Wojny północne w XVI-XVIII wieku: w czterechsetlecie bitwy pod Kircholmem, pod red. B. Dybasia, Toruń 2007, s. 259-267; Z. Guldon, J. Wijaczka, Zarazy a zaludnienie i gospodarka Pol- ski w dobie wielkiej wojny północnej, [w:] Rzeczpos- polita w dobie wielkiej wojny północnej, pod red. J. Muszyńskiej, Kielce 2001, s. 199-215.

Kaplica w Karłowicach, autor Aktron, 2011 r.

Źród

ło: w

ikip

edia

.org

satysfakcjonujące45. Całkowicie zmieniły się też sto-sunki z Państwem Tureckim. Od czasu zawarcia po-koju można mówić o przyjaźni pomiędzy narodami. O doniosłości traktatu w Karłowicach świadczy także fakt, że jego postanowienia utrzymały się w mocy aż do III rozbioru46.

Pamiętać mimo to należy, że Rzeczpospolita wyczerpana długotrwałą wojną znalazła się w kryzy-sie, który doprowadził w przyszłości do jej upadku47. Nikt nie mógł bowiem przewidzieć, że już rok później wybuchnie Wielka Wojna Północna48, która ukaże wszystkie niedoskonałości państwa Sar-matów i doprowadzi do uzależnienia Rzeczpospoli-tej od Rosji, a w konsekwencji także do Jej tragiczne-go upadku. W tym kontekście traktat zawarty w Kar-łowicach należy uznać za ostatni wielki sukces dy-plomatyczny Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

52 53

Page 28: KwartalnikSarmacki2

GUSŁAŁukasz Górka

Olśnienie przyszło do mnie nagle podczas słuchania Dumy rycer-skiej Adama Czahrowskiego. Choć w zasadzie był to Koniecz genialnego albumu koncepcyj-nego o powstaniu warszawskim zespołu Lao Che. Ta XVI wiecznapieśń o żołnierzu tułaczu uświa-domiła mi w jednym momencie, że w zestawieniu dra Michała Mochockiego o sarmackim zwro-cie kulturowym po 2000 roku za-brakło bardzo ważnego albumu muzycznego. I nie chodzi mi tu-taj o wspomniane Powstanie war-szawskie, które w swoim zamie-rzeniu opowiada o wiele później-szych niż saramckie czasach w historii naszej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Nie o ten al-bum chodzi, choć będąc przy tejpłycie warto wspomnieć, że Du-ma… na niej zawarta jest bodaj tylko jedną z trzech wydanych po 1989 roku interpretacji pieśnisarmackiego poety Czahrowskie-go.Olśnienie tyczyło się wcześniej-szego, również koncepcyjnego, albumu tego samego zespołu zatytułowanego Gusła! Bo to przecież ta płyta, wydana przez wytwórnię Sp Records w stycz-niu 2002 roku, w wielkim stylu zapoczątkowała przysłowiowy kulturowy zwrot ku Sarmacji po chudziutkich latach dziewięć-dziesiątych. Balansująca w prze-ważającej części na granicy alter-natywnego rocka i folku płyta, którą ze względu na mnogość użytych nań styli ciężko jednoz-nacznie sklasyfikować już samym

tytułem winna skusić słuchacza zafascynowanego słowiańskim światem. Tymże tytułem zaczer-pniętym z mickiewiczowskich Dziadów i oznaczającym dawne obrzędy magiczne już przy pier-wszym kontakcie odpowiada na pytanie jaka ona jest – mrocz-na i tajemnicza. Choć momenta-mi cechy te dużo bardziej pasują do samego przekazu, który płyta niesie, ponieważ muzyka ta gdy staje się bardziej melodyjna, opuszcza mroczne strony Dzi-kich Pól i zdecydowanie bardziej pasuje do Nadziei Amatorskiego Zespołu co pod Batutą Serca gra!Na warstwę tekstową składają się pełne parafraz, zapożyczeńi archaizmów (acz w odpowied-nich proporcjach) autorskie tek-sty wokalisty grupy, „Spiętego” oraz rozliczne nawiązania głów-nie do literatury polskiej czasów od średniowiecza aż do roman-tyzmu. Koniec końców na płycie spotykamy więc i ducha Mickie-wicza, ducha Sienkiewicza, du-cha Słowackiego, ducha Żerom-skiego, ducha Gałczyńskiego oraz wiele pomniejszych du-chów, dzięki którym ta płyta powstała....A kto prośby nie posłucha,W imię Ojca, Syna Ducha,Widzicie Pański Krzyż.Nie chcecie jadła, napoju,zostawcież nas w pokoju.A kysz ! A kysz !... Płytę otwiera Astrolog, jednak szybko zostaje zdetronizowany przez Kniazia, Sokoła, Gryfa, Smoka, który swą zazulę sensu życia pozbawił... W powrozach knecht nahajem plag odebrał,/Na pal nabit. Ślepia świdrem wiercone. Są kruki i wrony! Jest wojna! Pax, pax, opamiętanie. Wojna ludzi nie rodzi – jeno gubi. Jest wiedźma! O siedem wiorst ode wsi, w kur-nej chacie, na przyzbie, z kru-

kiem na ramieniu, z basiorem i lagą u boku, w kir odziana, pod kadzią iskrę nieci, o miesią-cu napar waży. (...) Przeto oneg-daj widziano Ją na mietle, na wierch Łysej Góry ulatującą, gdzie przecie śluby Kozłu dała. Dzieciobójczyni siarką cuchła! Pewnikiem konkubina Diabła, z Kusym w sromę padła! (...) niechaj ogień strawi grzechy twoje! Gusłem przyjdzie nam walczyć również z Lelum Pole-lum, Sułtan zabierze w jasyr Laszkę, wśród toni obaczym obli-cze topielca, a wędrowny ukra-iński bajarz będzie próbował uwieść nasze serce jedną z bohu-nowych pieśni. Nikt nie wie, jaki cel przyświecał muzykom, którzy na początku XXI wieku postanowili zabawić się w Gusła. Czy ich celem jak dawniej było wywoływanie du-chów naszych przodków? Myślę, że nie, ponieważ ta mu-zyczna podróż osadzona w świe-cie Dzikich Pól to tak naprawdę wędrówka po... dziesięciu przy-kazaniach! Ale muzycy chcącnie chcąc jednego ducha wywoła-li na pewno. Ducha Sarmacji właśnie.

DWÓR – POLSKA TOŻSAMOŚĆ Maciej RydelWydawnictwo ZYSK I S-KA

Kolejna ważna nowość wydawnicza dla wszystkich sympatyków polskiego dworu. Jak podaje sam wydawca - książka stanowi „kompendium wiedzyo ważnym dla polskiej tożsamości zjawisku, jakim są dwory, będące charakterystycznym elemen-tem naszej historii i krajobrazu, a także ośrodkami ziemiańskiej kultury i obyczaju, kultywowania tra-dycji rodowych i narodowych oraz walki o pol-skość.” Według mnie jednak użyte tutaj słowo „kom-pendium” (których o dworze polskim jest już kilka), nie oddaje do końca ducha tej książki! Zdecydowa-nie bardziej wolałbym określenie OPOWIEŚĆ. Opo-wieść, którą najkrócej można by scharakteryzować w sześciu słowach użytych w tytule jej wstępu: „Za-mek - dwór - pałac. Rycerz - szlachcic - ziemia-nin.” Opowieść, której głównymi bohaterami autor uczynił... budynki. Czytelników Kwartalnika Sar-mackiego winna ona wciągnąć już od samego począ-tku, ponieważ jak nie trudno się domyślić pan Ma-ciej Rydel naturalnie rozpoczął ją od czasów rycer-skich opisując najstarsze dwory gotyckie i renesan-sowe. Okres ten tak w historii jak i w architekturze dworu polskiego poprzedzał czasy szlacheckie, które rozpoczynają się wraz z nadejściem Baroku i charakterystycznych dla niego dworów alkierzo-wych. Początkiem tego okresu dla naszych bohate-rów-budynków według Rydla było wybudowanie w 1677 roku takiegoż dworu dla Jana III Sobieskiego w Wilanowie. (Znany dzisiaj pałac powstał w póź-niejszym okresie.) Książka prowadzi nas aż do cza-sów współczesnych i cieszy to, że autor zwrócił na-leżytą uwagę na to jak wielkim zagrożeniem dla na-szej kultury i tożsamości w Europie jest rozpoczęty po 1939 roku proces usuwania dworów z polskiego krajobrazu. Osobiście żywię wielką nadzieję, że ten ostatni rozdział książki nie będzie ostatnim w naszej narodowej opowieści.Łukasz Górka

DWORY I PAŁACE WIEJSKIE W MAŁOPOLSCE I NA PODKARPACIUMichał LibickiWydawnictwo REBIS

Po Dworach i pałacach wiejskich w Wielkopolsce (2003r.) oraz Dworach i pałacach wiejskich na Ma-zowszu (2009r.) na rynku wydawniczym ukazał się ostatnio trzeci tom serii. W książce przedstawiono 543 obiekty z 527 miejscowości południowo-wschodniej Polski. Książka ta tak jak dwa pierwsze tomy wychodzi poza ramy katalogu-przewodnika tworząc przy okazji opisywania kolejnych dworów oraz pałaców swoistą opowieść o architekturze re-gionu i ludziach go zamieszkujących. Dwory i pa-łace wiejskie w Małopolsce i na Podkarpaciu winny również w sposób szczególny przypaść do gustu sympatykom twórczości... Jacka Komudy. Wszakże odtwarzany z wielką pieczołowitością przez wspom-nianego pisarza świat Rzeczypospolitej szlacheckiej pokrywa się po części z przedstawionymi przez Mi-chała Libickiego obiektami i postaciami. Na łamach książki możemy więc odnaleźć Łańcut Stanisława Stadnickiego zwanego „Diabłem” i dowiedzieć się, jaki on i jego synowie mieli wpływ na architekturę pałacu znajdującego się tamże. Jest też i Dydnia - rodowa siedziba Dydyńskich. Choć dwór, który mo-żemy tam oglądać powstał na początku XIX wieku i dziś jest w stanie ruiny. Samych Dydyńskich na kartach książki Libickiego pojawia się przynaj-mniej kilkunastu; majątków, którymi w różnych okresach zarządzali - kilka. W ten sposób możemy prześledzić również dzieje Dwernickich, Zborow-skich, Potockich i wielu innych magnatów, szlachci-ców czy ziemian. Ach! Książka idealna do czytania „na wyrywki”, od deski do deski albo... oglądania.Łukasz Górka

{{

54 55

recenzje koniec koncow, ,,

Page 29: KwartalnikSarmacki2