3
28 GRUBE SPRAWY Kiedyś byli elitarną jednostką zagubioną w bibliotece. Dziś doktoranci masowo oblegają wyższe uczelnie , lawirując między pracą a studiami. Mimo braku stypendiów i perspektyw zawodowych, latami walczą o „dr” przed nazwiskiem. Zjawisko to dotyczy głównie kierunków humanistycznych: filozofii, socjologii, kulturoznawstwa. To zwykła moda czy przemyślana strategia? OLGA ŚWIĘCICKA, ZDJĘCIA KUBA DĄBROWSKI Moda na doktorat N ie chodzi przecież o stypen- dium, zniżki czy studenckie życie, bo tego i tak większość z nas nie ma. Tu chodzi o to poczucie, że ciągle wszystko przed nami. Dokto- rat to sposób na przedłużenie młodości, na taki ostatni oddech – zwierza mi się Ania Konieczyńska, która jest na trze- cim roku studiów doktoranckich w In- stytucie Kultury Polskiej na Uniwersy- tecie Warszawskim. Na co dzień Ania pracuje w redakcji jednego z magazynów modowych, doktorat – również o mo- dzie – pisze po godzinach. W weekendy prowadzi zajęcia, w ciągu dnia wyrywa się na obowiązkowe zebrania i semi- naria. Nie chce być ani pracownikiem naukowym, ani uniwersyteckim utrzy- mankiem. Brakuje jej do tego cierpli- wości. Na studia poszła, bo – jak sama przyznaje – tęskniła za kampusem, po- trzebowała intelektualnych bodźców i zwyczajnie lubi się uczyć. Jeszcze kilka lat temu Ania i jej po- dobni nie znaleźliby dla siebie miejsca na uniwersytecie. Studia doktoranckie były w większości zarezerwowane dla osób, które swoją przyszłość wiązały z uczelnią. Dziś sytuacja wygląda zu- pełnie inaczej. Świadczą o tym nie tylko liczby, z których wynika, że doktorantów jest prawie 13 razy więcej niż w latach 90., ale także jednostkowe historie. Motywacją nie jest już chęć zostania pracownikiem naukowym, ale raczej potrzeba rozwoju, pasja czy niedo- syt po napisaniu pracy magisterskiej. Współczesny doktorant to już nie za- wsze zatopiony w książkach naukowiec, a często przedsiębiorczy student, lawi- rujący między pracą a uczelnią. Doktorat stał się atrakcyjnym dodatkiem do CV, skrótem dobrze komponującym się z na- zwiskiem i tytułem, o który walczy wie- lu. Czy można więc w tej sytuacji mówić o pewnej modzie na robienie doktoratu? Czy grupa osób, która studia trzeciego stopnia traktuje jako jedną z dodat- kowych form zawodowej aktywności, to „nowi intelektualiści”? Środowiska akademickie nie mają złu- dzeń. Anna Klimczak z Nowego Otwar- cia Uniwersytetu, zajmującego się bada- niem środowiska akademickiego, mówi wprost: – Choć można odnieść wrażenie, że w określonych środowiskach panuje moda na robienie doktoratu, określenie to nie wydaje się fortunne w odniesieniu do motywacji większości doktorantów. Decyzja o rozpoczęciu studiów dokto- ranckich to – w przeciwieństwie do po- dążania za modą – długofalowa i niepew- na inwestycja wymagająca wytrwałości, pracy i, zwłaszcza w polskich warunkach, wielu wyrzeczeń. Oczywiście w dużej grupie, która w ostatnich czasach podjęła się studiów trzeciego stopnia, na pewno można znaleźć zagubione jednostki, traktu- jące doktorat jako formę intelektualnej rozrywki. Dla większości jednak decyzja ta, niezależnie od motywacji, wiąże się z szeregiem kompromisów. Pieniądze tytuły dają Jan Borowicz studia doktoranckie w In- stytucie Kultury Polskiej UW podjął w tym roku. Wcześniej, na tej samej uczelni, ukończył psychologię. Teraz bada naukowo zagadnienia związane z Holokaustem. Ponieważ na jego wy- dziale stypendia dla doktorantów pierw- szego roku zostały cofnięte, musiał zwró- cić się o pomoc finansową do ojca. – Po- godzenie obowiązków studenta i etatowej pracy praktycznie nie jest możliwe. Tym bardziej w mojej sytuacji. Równolegle ze studiami odbywam staż w szpitalu psy- chiatrycznym i chodzę do szkoły psycho- terapii. Oczywiście, są to moje wybory, ale nie wyobrażam sobie, żeby oprzeć całą przyszłość tylko na uczelni. Skończyłem dwa kierunki studiów, więc szkoda by było to zaprzepaścić. Zdaję sobie jed- nak sprawę, że moja komfortowa sytuacja jest zupełnie wyjątkowa – tłumaczy.

OLGA ŚWIĘCICKA, ZDJĘCIA KUBA DĄBROWSKI Moda na … · wyrzutem sumienia. Choć zaczynałem studia pełen wiary, że uda się je pogodzić z pracą na pełen etat, szybko okazało

Embed Size (px)

Citation preview

28 PRZEKRÓJ numer 49

GRUBE SPRAWY

Kiedyś byli elitarną jednostką zagubioną w bibliotece. Dziś doktoranci masowo oblegają wyższe uczelnie, lawirując między pracą a studiami. Mimo braku stypendiów i perspektyw zawodowych, latami walczą o „dr” przed nazwiskiem. Zjawisko to dotyczy głównie kierunków humanistycznych: filozofii, socjologii, kulturoznawstwa. To zwykła moda czy przemyślana strategia?

OLGA ŚWIĘCICKA, ZDJĘCIA KUBA DĄBROWSKI

Moda na doktorat

N ie chodzi przecież o stypen-dium, zniżki czy studenckie życie, bo tego i tak większość

z nas nie ma. Tu chodzi o to poczucie, że ciągle wszystko przed nami. Dokto-rat to sposób na przedłużenie młodości, na taki ostatni oddech – zwierza mi się Ania Konieczyńska, która jest na trze-cim roku studiów doktoranckich w In-stytucie Kultury Polskiej na Uniwersy-tecie Warszawskim. Na co dzień Ania pracuje w redakcji jednego z magazynów modowych, doktorat – również o mo-dzie – pisze po godzinach. W weekendy prowadzi zajęcia, w ciągu dnia wyrywa się na obowiązkowe zebrania i semi-naria. Nie chce być ani pracownikiem naukowym, ani uniwersyteckim utrzy-mankiem. Brakuje jej do tego cierpli-wości. Na studia poszła, bo – jak sama przyznaje – tęskniła za kampusem, po-trzebowała intelektualnych bodźców i zwyczajnie lubi się uczyć.

Jeszcze kilka lat temu Ania i jej po-dobni nie znaleźliby dla siebie miejsca na uniwersytecie. Studia doktoranckie były w większości zarezerwowane dla osób, które swoją przyszłość wiązały z uczelnią. Dziś sytuacja wygląda zu-pełnie inaczej. Świadczą o tym nie tylko liczby, z których wynika, że doktorantów jest prawie 13 razy więcej niż w latach 90., ale także jednostkowe historie. Motywacją nie jest już chęć zostania pracownikiem naukowym, ale raczej potrzeba rozwoju, pasja czy niedo-syt po napisaniu pracy magisterskiej. Współczesny doktorant to już nie za-wsze zatopiony w książkach naukowiec, a często przedsiębiorczy student, lawi-

rujący między pracą a uczelnią. Doktorat stał się atrakcyjnym dodatkiem do CV, skrótem dobrze komponującym się z na-zwiskiem i tytułem, o który walczy wie-lu. Czy można więc w tej sytuacji mówić o pewnej modzie na robienie doktoratu? Czy grupa osób, która studia trzeciego stopnia traktuje jako jedną z dodat-kowych form zawodowej aktywności, to „nowi intelektualiści”?

Środowiska akademickie nie mają złu-dzeń. Anna Klimczak z Nowego Otwar-cia Uniwersytetu, zajmującego się bada-niem środowiska akademickiego, mówi wprost: – Choć można odnieść wrażenie, że w określonych środowiskach panuje moda na robienie doktoratu, określenie to nie wydaje się fortunne w odniesieniu do motywacji większości doktorantów. Decyzja o rozpoczęciu studiów dokto-ranckich to – w przeciwieństwie do po-dążania za modą – długofalowa i niepew-na inwestycja wymagająca wytrwałości, pracy i, zwłaszcza w polskich warunkach, wielu wyrzeczeń.

Oczywiście w dużej grupie, która w ostatnich czasach podjęła się studiów trzeciego stopnia, na pewno można znaleźć zagubione jednostki, traktu-jące doktorat jako formę intelektualnej rozrywki. Dla większości jednak decyzja ta, niezależnie od motywacji, wiąże się z szeregiem kompromisów.

Pieniądze tytuły dająJan Borowicz studia doktoranckie w In-stytucie Kultury Polskiej UW podjął w tym roku. Wcześniej, na tej samej uczelni, ukończył psychologię. Teraz bada naukowo zagadnienia związane

z Holokaustem. Ponieważ na jego wy-dziale stypendia dla doktorantów pierw-szego roku zostały cofnięte, musiał zwró-cić się o pomoc finansową do ojca. – Po-godzenie obowiązków studenta i etatowej pracy praktycznie nie jest możliwe. Tym bardziej w mojej sytuacji. Równolegle ze studiami odbywam staż w szpitalu psy-chiatrycznym i chodzę do szkoły psycho-terapii. Oczywiście, są to moje wybory, ale nie wyobrażam sobie, żeby oprzeć całą przyszłość tylko na uczelni. Skończyłem dwa kierunki studiów, więc szkoda by było to zaprzepaścić. Zdaję sobie jed-nak sprawę, że moja komfortowa sytuacja jest zupełnie wyjątkowa – tłumaczy.

293 grudnia 2012

OBYCZAJE

ła się zaprzeć i studia dokończyć. Dziś nie jest już tak pewna swojej decyzji jak wówczas, gdy rzucała pracę. To, co jednak najbardziej ją dotyka, to nie ograniczenia finansowe czy trudności pogodzenia nauki z pracą, ale sam po-ziom studiów. – Kiedy zaczynałam dok-torat, wyobrażałam sobie, że spotkam tu stymulujących intelektualnie ludzi, że będą ferment i dyskusja. Jednak to, co zobaczyłam, absolutnie mnie zszo-kowało. Na studiach jestem traktowana jak dziecko, mam obowiązkowe zajęcia, muszę zbierać oceny i lawirować między niewypowiedzianymi oczekiwaniami i pretensjami. Dużo osób w mojej gru-pie tak naprawdę nie chce zajmować się nauką i zwyczajnie nie są partnerami do rozmowy – opowiada Kasia.

Zróbmy sobie ferment– Pamiętam, kiedy wykładowczyni w 20-osobowej grupie doktorantów zaproponowała, żebyśmy sami pro-wadzili cotygodniowe zajęcia. Szukała chętnych, którzy zorganizują pierwsze. Nikt się nie zgłosił, zrobiliśmy więc loso-wanie karteczek, ale wciąż nikt nie chciał się przyznać, komu trafiła się ta z nama-lowanym „iksem”. Sytuacja powtórzyła

Jan Borowicz robi doktorat na UW, w Instytucie Kultury Polskiej. Bada zagadnienia związane z Holokaustem. Równolegle, jako absolwent psychologii, odbywa staż w szpitalu psychiatrycznym. Finansowo wspiera go ojciec.

się dwukrotnie. W końcu prowadząca musiała wybrać kogoś z listy. Czułem się jak w przedszkolu – mówi Tomek Pią-tek, który właśnie zaczął studia trzeciego stopnia w Instytucie Studiów Społecz-nych UW. Oczywiście, intelektualne za-plecze grupy to wypadkowa wielu sytu-acji – uczelni, wydziału i prowadzących. W momencie jednak, kiedy doktorantów z roku na rok przybywa, coraz trudniej utrzymać stały poziom.

Winne tej sytuacji mogą być uczel-nie, które zapraszają na studia trzeciego stopnia coraz więcej chętnych. Co za tym stoi? Głównie pieniądze. – Zgodnie z ostatnią nowelizacją prawa o szkol-nictwie wyższym od 2012 r. 30 proc. doktorantów na roku uzyskuje stypen-dium z dotacji ministerialnej – tłuma-czy Anna Klimczak z inicjatywy Nowe Otwarcie Uniwersytetu. – Poza tym wy-kształcenie doktoranta jest dużo tańsze niż regularnego studenta, a daje większy prestiż uczelni. Nie mówiąc już o tym, że według prawa, żeby zostać profesorem, trzeba wcześniej wypromować kilku doktorantów. W związku z tym uczel-nie masowo rekrutują „studentów III stopnia”. Oczywiście zdają sobie sprawę, że duża część z nich studiów nigdy nie ukończy, ale zapraszając ich na uczelnie, nic nie tracą – dodaje Klimczak.

Czy w związku z tym można mówić o jakimkolwiek prestiżu posiadania wyższego wykształcenia? – Studia dok-toranckie traktuję jako przetwory na zi-mę. Choć dziś nie wiem, dokąd mnie za-prowadzą, wierzę, że w przyszłości moja praca przekuje się w sukces – przeko-nuje Ania Konieczyńska. Jej podejście, które zakłada, że uczelnia jest jak firma i żeby zostać cenionym pracownikiem trzeba najpierw przemęczyć się na sta-żu, należy do rzadkości. Większość dok-torantów narzeka jednak, że uczelnia oczekuje, ale niewiele daje.

Niezależnie jednak od tego, jakie po-dejście do tytułu mają sami zaintereso-wani, faktem jest, że w ostatnich latach doszło do jego dewaluacji. W związku z inflacją wyższego wykształcenia dok-torat w dzisiejszych czasach znaczy mniej więcej tyle, co magister jakieś 15 lat temu. Często więc za decyzją stu-

Takich osób jak Jan jest znacznie wię-cej. Większość doktorantów utrzymu-je się albo z dorywczych prac, albo jest wspierana przez rodziców. Nieliczni są w stanie pogodzić pracę na etat z nauką i zwykle odbywa się to dużym kosztem. Tak było chociażby w przypadku Janka Mencwela, który w pewnym momen-cie z doktoratu w Instytucie Kultury Polskiej UW po prostu musiał zrezy-gnować. – Doszedłem do stanu, w któ-rym moja praca doktorska była tylko wyrzutem sumienia. Choć zaczynałem studia pełen wiary, że uda się je pogodzić z pracą na pełen etat, szybko okazało się, że uczelni moja sytuacja zawodowa zu-pełnie nie interesuje. Zajęcia odbywały się w godzinach mojej pracy, podobnie zebrania. Czułem się jak dziecko, bo cały czas musiałem tłumaczyć się i przepra-szać. Brak elastyczności ze strony szkoły rodził we mnie okropną frustrację i nie-chęć. W końcu musiałem wybrać – opo-wiada Janek.

Poddał się na drugim roku. Z żalem, bo na studia poszedł z pasji. Podobnie jak Kasia (jest na czwartym roku socjo-logii na UW, pisze o poliamorii, nie chce występować pod nazwiskiem). Z tym że ona, mimo niedogodności, postanowi-

30 PRZEKRÓJ numer 49

GRUBE SPRAWY

poświęcenia się w pełni nauce jest odważna i raczej niepopularna. Osób, które traktują studia jako przeczeka-nie trudnego momentu, też raczej jest niewiele. – Zawsze mówię moim praco-dawcom, że jestem na studiach dokto-ranckich. Nigdy jednak nie zauważyłam, żeby w procesie kwalifikacyjnym miało to większe znaczenie. Zwykle moje stu-dia traktowane są jak hobby, coś cieka-wego, o czym można porozmawiać, ale nie jak karta przetargowa – opowiada Ania Konieczyńska. Wtóruje jej Jan Borowicz, który przyznaje, że słyszał wręcz o przypadkach kiedy posiadanie doktoratu utrudniało znalezienie pracy. – Mówiono „osoba przekwalifikowana” – tłumaczy Jan.

Patrząc na sytuację gospodarczą na-szego kraju i możliwości zatrudnienia na wyższych uczelniach, trudno uwie-rzyć, że doktorat może być atrakcyjnym sposobem na przeczekanie kryzysu. Nie dość, że pozostanie na uczelni jest trudne i wiąże się z wieloma wyrzecze-niami, to stypendia oferowane najlep-szym studentom zwykle nie wystarczają na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Wybór uczelni jako miejsca zatrudnie-nia jest bardziej desperackim krokiem niż przemyślanym zagraniem. Analizu-jąc sytuację studiów doktoranckich, nie należy oczywiście zapominać, że są one darmowe. Czy jednak to wystarczający powód, żeby się na nie udać? W końcu nawet jeśli nie wydaje się na nie pie-niędzy, to na pewno opłaca się je pracą i poświęceniem. Prowadzenie zajęć, badania naukowe czy organizowanie

konferencji to obowiązki, które trudno bagatelizować.

Co dalej, doktorze?Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, co właściwie kieruje wyborami studen-tów. Sytuacja w polskim szkolnictwie wyższym nie jawi się kolorowo, więc nie da się stwierdzić, że do studiowania skłoniła ich moda czy prestiż społeczny. Więcej było w tym pasji czy chęci po-zostania w kontakcie z nauką. Czasem – jak w przypadku Ani – była to tęsknota, czasem – jak u Kasi – chęć zmierzenia się z ważnym tematem, a czasem po prostu zagubienie i strach przed dorosłością. Niezależnie jednak od motywów, jakie nimi kierują, łatwo można zauważyć, że powstała nowa grupa społeczna, którą bliżej określa hasło „studenci III stop-nia” niż „doktoranci”. Za ich sprawą dok-torat powoli przekształca się z pierw-szego etapu pracy naukowo-badawczej w kolejny etap studiowania. Zamiast ludzi, którzy chcą tworzyć naukę, coraz częściej będziemy spotykać tam osoby, które zwyczajnie chcą się uczyć. – Kiedy dostałam się na doktorat, znajomi mi gra-tulowali – mówi Ania Byś, która doktorat o teatrze łotewskim przygotowuje w Pol-skiej Akademii Nauk. – Trochę mnie ta sytuacja rozśmieszyła. Będziemy się mogli cieszyć, gdy się obronię. Samo do-stanie są na studia to dziś żaden sukces. To po prostu kolejna okazja zawodowa – dodaje i w kilku zdaniach zamyka to, co charakteryzuje współczesnego dokto-ranta. Głód wiedzy, zawodowa frustracja i chęć walki.

denta stoją niezaspokojone aspiracje po ukończeniu studiów II stopnia albo motywacja rodziny, która w studiach doktorskich widzi szansę wybicia się na rynku. – Nie ma co ukrywać, że jest to zwykła próba umocnienia klasy śred-niej – przyznaje gorzko Jan Borowicz.

Sposób na kryzysW mediach przedstawia się często tezę, że popularność studiów doktoranckich jest wynikiem trudnej sytuacji na rynku pracy. Czy więc jedną z przyczyn pój-ścia na studia może być zagubienie al-bo chęć zdobycia „ciepłej posadki”, jaką w powszechnym mniemaniu jest praca na uczelni? Ania Nicińska, która rok temu obroniła doktorat na Wydziale Ekonomii UW, odziera ze złudzeń. – Je-żeli ktoś postrzega pracę na uczelni jako stabilną i bezpieczną, to jest w dużym błędzie. Od kilku lat młodzi pracowni-cy naukowi zatrudniani są co najwyżej na cztery lata. Na stanowisko rozpisa-ny jest konkurs, w którym biorą udział kandydaci z całej Polski. Nie ma więc mowy o ustawionych etatach i ciepłych posadkach. Nasza praca jest oceniana co dwa lata i łączy w sobie wszystkie wa-dy pracy na etat i na zlecenie. Oczywiście przynosi też satysfakcję, ale odbywa się to sporym kosztem – tłumaczy Nicińska.

Ania od początku wiedziała, że chce być pracownikiem naukowym, dlatego dzielnie znosi wszelkie niedogodności. Zdaje sobie też sprawę, że jako osoba, która nigdy nie pracowała poza uczel-nią, na znalezienie innego zatrudnie-nia ma raczej nikłe szanse. Jej decyzja

Jan Mencwel musiał zrezygnować z doktoratu na drugim roku. Nie udało mu się połączyć studiów z pracą na etacie.

Anna Konieczyńska pisze doktorat o modzie w Instytucie Kultury Polskiej UW. Mówi, że to sposób na przedłużenie młodości.