36
Smoczy teatr – Zemsta! Część I Marcin Iwaniec www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com Autor zastrzega sobie wszelkie prawa autorskie.

Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Ta historia opowiada o dalszych losach smoków, po nieudanej próbie wyzwolenia się z mocy Szatana i Boga. Szatan rozkazał Diabelskim zabić wszystkie Niebiańskie i zdobyć ostatni fragment klucza. Smoki dobra przechodzą na stronę zła, żeby ocalić swoje życie i niechętnie pomagają w dziele zniszczenia. Skrzydlate bestie, pod wodzą czarnołuskiego Diabelskiego, trafiają do świata współczesnego, tak dobrze nam znanego. Ich poczynania, wywołują dość spore zamieszanie..

Citation preview

Page 1: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

Smoczy teatr – Zemsta!Część I

Marcin Iwaniec

www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

Autor zastrzega sobie wszelkie prawa autorskie.

Page 2: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

NOWY WRÓG

Noc była cicha. Zbyt cicha. Sierżant Barney Kateris siedział spokojnie przed swoim barakiem, paląc papierosa i rozkoszując się spokojem panującym w całej bazie wojskowejw Afganistanie. Tej nocy nie mógł zasnąć. Coś wisiało w powietrzu i niepokoiło go to. Naglew oddali zajaśniała samotna błyskawica.

Baza wojskowa „Piekło”, nie bez powodu nosiła swoją nazwę. Nie chodziło tu o klimat.Temperatura, w najgorętszym miesiącu, Lipcu, osiągała dwadzieścia pięć stopni Celsjusza,a pogoda prawie bez przerwy przywoływała na myśl wakacyjny odpoczynek. Chodziło o ludzi,o Talibów. Piekło było atakowane przynajmniej raz w tygodniu. Ostrzał moździerzowy został zaakceptowany jako rzecz całkiem normalną, tak samo jak śmigające koło głowy kule, wystrzeliwane z broni wroga. Dla żołnierza, był to prawdziwy test charakteru i siły woli. Najmniejsza oznaka słabości, prędzej czy później, w niezwykle negatywny sposób odbijała się na człowieku.

Sama baza nie była duża, ot cztery hektary wyschniętej ziemi, na której znajdowało się kilkanaście niewielkich baraków „mieszkalnych”, choć z tym terminiem miały niewiele wspól-nego, budynek głównego sztabu, dwa duże hangary, ukrywające w środku różne pojazdyi kilka pomniejszych, prostych budyneczków postawionych na kształt graniastosłupa.

Barney postanowił wstać i przejść się po bazie, sprawdzając przy okazji czy wszystko jestw porządku. Z racji późnej godziny, nie napotkał żywej duszy, nie licząc wartowników na wieżach. Nawet świetlica była pusta. Sierżant westchnął. On też powinien udać się na spoczynek. Skierował się z powrotem do swojego baraku. Pociągnął ostatni dymek z papierosa i wyrzucił go.

HUK! WSTRZĄS! Coś potężnego zwaliło go z nóg. Upadł na czworaka i z niedowie-rzaniem odwrócił głowę. Zobaczył ogromną kulę ognia wiszącą nad bazą. Momentalnie rozbrzmiały syreny alarmowe. Barney od razu rzucił się między dwa najbliższe baraki. Chciał zejść z odsłoniętej pozycji. Po bazie zaczęli biegać uzbrojeni żołnierze. Szukali zagrożenia. Sierżant również sięgnął po swój karabin. Nie znalazł go. Serce zabiło mu jeszcze szybciej. Prawie stracił głowę. Nagle krótka myśl przeszła przez jego umysł. Ma ze sobą swojego colta! Wyciągnął szybko rewolwer. Bazą wstrząsnęła kolejna eksplozja. Wycie syren ucichło. Sierżant wiedział, że musi dostać się do punktu zbiórki jego drużyny, przy głównej bramie. Ruszył biegiem w tamtym kierunku. Przez myśl przebiegały mu szybkie i krótkie myśli. „Dlaczego wartownicy nie zaalarmowali o zagrożeniu?”, „Jakim cudem podłożono bombę w środku pilnie strzeżonej bazy wojskowej?”.

Biegnąc zauważył, że żołnierze ostrzeliwali coś na zewnątrz obozu. Wyglądało to tak, jakby wróg atakował z każdej strony. Nagle w jedną wieżyczkę strażniczą uderzył pocisk rakietowy. Nieliczne drzazgi obsypały Barney'a, lecz ten biegł dalej. Sierżant nie miał wątpliwości, że charakterystyczna rakieta wystrzelona została z RPG-7, broni używanej przez afgańskich terrorystów. Dalej nie miał czasu się zastanawiać. Dobiegł bowiem do punktu zbiórki. Zastał swoich żołnierzy strzelających do dwóch, zapewne wrogich, jeepów zbliżających się do głównej bramy. Jego pierwsza myśl – samobójcy. Przymierzył swoim pistoletem w kierowcę pierwszego pojazdu, ale zrezygnował. Cel jest zbyt daleko, aby jego pocisk mógł chociaż dolecieć do auta.– Sierżancie! – krzyknął uradowany jeden z żołnierzy, rzucając mu karabin szturmowy SCAR.– Sierżancie, co się dzieje? – zapytał inny żołnierz ze strachem w głosie. Dopiero go przydzielili.– Jak to co, kurwa? Talibowie atakują! – odkrzyknął wściekły, rozpoczynając ostrzał.

Dwa pojazdy były już naprawdę blisko. Kierowca pierwszego jeepa wychylił się trochę,

~2~

Page 3: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

żeby sprawdzić, czy jedzie w dobrym kierunku. To była ostatnia czynność jaką wykonał ten zamachowiec. Momentalnie karabinowy pocisk przeszedł na wylot przez jego głowę, rozbryzgując krew i mózg po całym aucie. Widząc to w sierżancie pojawił się zalążek swego rodzaju euforii. Lecz nagle obrońców ogarnęło rozczarowanie. Jak na złość, auto jechało dalej. Sierżant niemalże stracił nadzieję, że uda im się zatrzymać zamachowców i chciał już wydać rozkaz do opuszczenia stanowiska, kiedy nagle z najbliższej wieżyczki strażniczej wystrzelony został pocisk rakietowy, najprawdopodobniej z wyrzutni AT4. Rakieta jaśniała podczas lotu wśród nocnego mroku, żeby na końcu zakończyć swój żywot gwałtownym rozbłyskiem ognia. Pierwszy jeep wyleciał w powietrze i całkowicie zatrzymał się niecałe sto metrów od bramy. Eksplozja była znacznie większa niż, potrafił to wywołać pocisk z AT4. Sierżant domyślał się, że pojazd wypełniony był materiałami wybuchowymi.

Nagle przez czarną zasłonę dymną, wywołaną przez wrak zestrzelonego pojazdu, przebił się drugi jeep, lecz niespodziewanie zahaczył o jakieś szczątki i kierowca stracił panowanie nad autem. Próbował kontrować to na prawą, to na lewą stronę, lecz za trzecim razem pojazd wywrócił sięi parę razy dachował, kończąc w efekcie do góry kołami. Żołnierze przerwali ogień i patrzyli na to jak wryci. Widząc to sierżant Barney ryknął potężnie:– Strzelać do cholery! STRZELAĆ!

Sam również nacisnął na spust, ostrzeliwując cały samochód. Auto niemalże tryskało zewsząd iskrami, powodowanymi przez pociski karabinów. Nagle kierowca jeepa spróbowałw desperackiej próbę wyjść z samochodu, lecz natychmiast po odsłonięciu, jego ciało zostało poszarpane dziesiątkami kul. Kilka sekund później któryś pocisk trafił prosto w materiały wybuchowe, znajdujące się w jeepie i kolejna eksplozja, tym razem nieszkodliwa, wstrząsnęła żołnierzami.

Obrońcy krzyknęli radośnie, podnosząc karabiny do góry, kiedy nagle usłyszeli jak ktoś krzyczy z wnętrza obozu.– Wdarli się!

Powaga od razu wróciła na twarze strzelców.– Do mnie, drużyno! – wydał rozkaz sierżant

Kiedy wszyscy szybko się zebrali wokół dowódcy, Barney zaczął mówić chrapliwym głosem:– Utrzymujemy tą pozycję. Davis i White. Wy osłaniacie bramę. Garc... – nie zdążył powiedzieć

nic więcej, gdyż nagle dziwny, duży kształt uderzył w pobliską wieżyczkę strażniczą.Wieżyczka zachwiała się i upadła na pobliski budynek, nie czyniąc mu większych szkód.

– Co to kurwa było! – krzyknął jeden z jego żołnierzy.Barney spojrzał w niebo. Przeraziło go to, co zobaczył. Cienie. Dziesiątki cieni małych

samolotów, kołujących nad bazą. Nieee... pomyślał dowódca. Skrzydła tych samolotów rytmicznie unosiły się to w dół, to w górę, zupełnie jak ptaki.– W niebo! – wrzasnął na cały głos swym donośnym głosem, tak aby mimo huku, można było go

usłyszeć w całej bazie. Po tym krzyknął do swojej drużyny: – Strzelać w niebo! Żołnierze potrzebowali chwili, żeby zrozumieć do czego mają strzelać. Kiedy jednak

zobaczyli dziwne obiekty, nie trzeba było ich ponaglać. Z innych części obozu również zaczęto oddawać strzały w górę.– Tego nie da się namierzyć! – krzyknął ktoś, stojący kawałek dalej z javelinem, ręczną

wyrzutnią rakiet.Morale żołnierzy zaczęło spadać. Niektórzy używali pocisków smugowych, które dawały

trochę światła, lecąc przez noc. Te które trafiały w cienie i te, które przelatywały na tyle blisko, aby oświetlić latający obiekt, ukazywały dziwne monstra z błoniastymi skrzydłami, długim ogonemi grubym brzuchem. To również nie pomagało utrzymać morale.– Kurwa, UFO! – krzyknął strzelec obok sierżanta.

Barney chciał go walnąć kolbą w łeb, ale nie miał czasu.

~3~

Page 4: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

– Prawa flanka! – krzyknął ktoś.Drużyna momentalnie odwróciła się i zobaczyła czterech ludzi z kałasznikowami w ręce.

Nastąpiła wymiana ognia. Czterech wrogów padło niemalże natychmiast, lecz zdążyli oni dotkliwie postrzelić jednego z żołnierzy. Na szczęście sierżant miał w drużynie jeszcze medyka, który już zajmował się ranami poszkodowanego. – Nadchodzi! – krzyknął któryś ze strzelców.

Barney od razu popatrzył w niebo. Zobaczył owego monstra, niecałe cztery metry dalej, nacierającego wściekle z powietrza. Żołnierze niemalże od razu odskoczyli na boki, lecz medyk był zbyt zajęty opatrywaniem ran, aby zobaczyć zagrożenie. Barney, z zaciśniętymi ze wściekłości zębami, odepchnął sanitariusza i wiedząc, że już nie zdąży uniknąć szponu potwora, nacisnął na spust. Trzy kule zdążyły wylecieć z jego karabinu i wtopić się w krtań potwora. Ostatnie co widział dowódca, to wypełnione wściekłością i żądzą mordu pionowe oczy ze szparkowymi źrenicami...

***

Metalowe drzwi wsunęły się gwałtownie w ścianę, ujawniając wejście do jasno oświetlonego pomieszczenie. Generał David Petraeus wszedł szybkim krokiem do sali obrad. Od jego ostatniej wizyty rok temu, nic się nie zmieniło w tym pokoju. Ściany były wytynkowane na biało, a podłoga wyłożona ceramicznymi płytami. Podwieszany sufit składał się z regipsowych płyt, a oświetlenie stanowiły wbudowane w nim, płaskie lampy. Z sufitu zwisał również rzutnik. Na środku pomieszczenia stał długi, szklany stół, zawalony różnymi papierkami, mapamii dokumentami. Dookoła niego ustawionych było około dwadzieścia krzeseł, zajętych głównie przez oficerów, ale i również przez ludzi z Białego Domu. Nawet prezydent, Barack Obama był już obecny.

Generał, wypatrzył tylko jedno krzesło wolne, co oznaczało że był ostatni. Kiedy wszedł do pomieszczenia, wszyscy obecni wstali i zasalutowali mu, nawet prezydent. David pierwszy raz miał spotkanie tego typu z nowym prezydentem i nie spodziewał się takiego zachowania, takiego wręcz zaszczytu. Zachował jednak zimną krew i również zasalutował. Kiedy wszyscy już usiedli, rzekł:– Panie prezydencie, panowie... i pani sekretarz – tu skłonił się z szarmanckim uśmiechem ku

jedynej kobiecie obecnej na sali – panowie oficerowie. Widzę, że już wszyscy są w komplecie, więc zacznijmy.

Podszedł pod ścianę gdzie znajdywała się rozwijana tablica. Sięgnął za zwisające kółeczko na sznurku i zamaszystym ruchem pociągnął je. Tablica rozsunęła się. Następnie wziął ze stołu piloti włączył nim rzutnik. Na tablicy pojawił się biały napis na czarnym tle: „Ściśle tajne”.– Wczoraj, dnia drugiego miesiąca grudnia, dwa tysiące dwunastego roku, o godzinie drugiej

zero trzy, otrzymaliśmy sygnał SOS na awaryjnym paśmie z naszej bazy w Afganistanie. Wszelkie próby kontaktu z nią zakończyły się niepowodzeniem. Trzy godziny później, dzięki satelicie, udało się nam zrobić zdjęcie bazy.

Kliknął na pilocie guzik. Na tablicy pojawiło się zdjęcie zaatakowanej bazy wojskowej, zrobionej od góry w nocy. Obraz przedstawiał jedynie zgliszcza i leżące trupy. Na tych, co nie widzieli jeszcze tego zdjęcia, wywarło duże wrażenie. – Baza została doszczętnie zniszczona. Nasza ekipa już tam jest – ściszył głos. – Nikt nie

przeżył... – i znów wrócił do normalnego tonu. – Przed chwilą dostałem nowe informacjei zdjęcia. Sporo trupów padło również po stronie atakujących. Na początku byliśmy niemalże pewni, że to sprawka talibów, ale pomyliliśmy się.

– To kto to zrobił? – zapytał jeden z oficerów.Generał ponownie nacisnął guzik na pilocie. Na tablicy, oczom zebranych, ujawniło się

zdjęcie nieżywego mężczyzny bez koszulki. Na klatce piersiowej miał wytatuowany tajemniczy, czerwony znak. Petraeus przesunął do następnego zdjęcia, które tym razem wyraźnie ukazywało symbol. Poziomy sierp księżyca skrzyżowany z pionową elipsą.– Wygląda to... – kontynuował generał – ... na jakąś nową organizację. Każdy zabity wróg miał

~4~

Page 5: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

taki symbol. Mogą to być fanatycy, więc już ściągamy fachowców, którzy, być może, będąw stanie zinterpretować ten znak. Znaleźliśmy również to.

Generał przeszedł do kolejnego zdjęcia, przedstawiające niezwykle gęstą maź, leżącą na piasku. Dał słuchaczom kilka sekund, żeby mogli się przyglądnąć obrazowi po czym kontynuował:– To już jest znacznie dziwniejsze. Otóż maź którą widzicie, to krew – kilka zaskoczonych

twarzy zwróciło się w kierunku mówcy, chcąc jak najszybciej otrzymać wyjaśnienia. – Wysłaliśmy próbki do laboratorium. Okazuje się, że erytrocytów jest więcej niż u człowiekao całe dwadzieścia procent, natomiast leukocytów mniej o pięć procent. Znaleźliśmy również śladowe ilości dwumetylotryptaminy, inaczej narkotyk zwany DMT. Nie wiemy co utrzymuje tą krew w takiej gęstości. A teraz najciekawsze. DNA nie pasuje do człowieka, ani do żadnego zwierzęcia, które można by wykorzystać w działaniach bojowych...

Pozwolił, aby obecni na sali przetrawili jego słowa. Prezydent szeptał przez chwilę coś do swoich doradców, po czym, kiedy oni przytaknęli, zapytał:– W takim razie co to jest? Efekt jakichś badań genetycznych?

Generał bez zastanowienia odpowiedział:– Celna uwaga, ale na razie nie ma powodów do niepokoju. Zmienione DNA i inne proporcje

elementów morfotycznych mogą wynikać z jakiejś choroby genetycznej, a obecność DMT można by wytłumaczyć zwykłym wstrzyknięciem sobie narkotyku przed walką. Nasi naukowcy ciągle to badają. Ściągamy również znanego naukowca w dziedzinie DNA, profesora Roger'a Kornberg'a, który obiecał nam pomóc. Chciałbym teraz przejść do następnego punktu, związanego z tym atakiem. Podjęliśmy kilka kroków, aby nie dopuścić do powtórzenia się tej tragedii. Przede wszystkim wszystkie nasze bazy zostały postawionew stan pełnej gotowości. Nie wiemy czy ta organizacja działa tylko na danym obszarze, czy na całym świecie i naprawdę wolałbym nie przekonywać się, tracąc kolejną bazę. Po za tym chcę powołać do życie specjalną jednostkę do walki z tymi terrorystami, o skrócie SFAT.

Na tablicy pojawiło się logo owej drużyny, przedstawiające niebieski sztandar, na którym widniał karabin snajperski, skrzyżowany z mieczem. Pod spodem znajdywał się również niebieski napis „Special Forces Against Terrorists”. – Na dowódcę drużyny mianowałem porucznika Martin'a Hernandez'a – rzekł Petraeus. –

I chciałbym mu teraz oddać głos.Generał oddał pilota Hernandez'owi, po czym usiadł na swoim miejscu.

– Dziękuje generale – przemówił nowo mianowany przywódca drużyny. – Zanim opowiemo zakresie naszych obowiązków, chciałbym przedstawić międzynarodowych kandydatów SFAT...

***

Nieopodal pewnej afgańskiej wioski, Vashir, stał samotny, niezbyt duży dom. Członkowie SFAT już od kilku dni obserwowali obiekt, jakoby miała się tam znajdywać siedziba nowego ugrupowania terrorystycznego. Informacja nie była pewna, w pierwszym dniu obserwacji nic się nie działo. Dopiero drugiego dnia, pod drewniany dom zajechały dwie furgonetki, wypełnione jakimiś workami. Jednak w podczas swojej pierwszej akcji, SFAT nie chciało popełnić pomyłki. Czekali cierpliwie, aż byli pewni, że to nie są zwykli cywile. Ostatecznym dowodem były wystrzały z broni, dochodzące z domu. W końcu drużyna postanowiła uderzyć. Po uzyskaniu pozwolenia od dowództwa, komandosi przystąpili do akcji.

Noc była idealną porą do ataku. Petr „Czech” Svoboda, czeski saper o stopniu starszego kaprala, podszedł cicho do drzwi, rozglądając się nerwowo.

Petr został przeniesiony z Czeskiej armii na życzenie USA do SFAT, z racji jego niezwykłego talentu do materiałów wybuchowych. Ten trzydziestopięcioletni mężczyzna potrafił idealnie ocenić pole rażenia eksplozji, błyskawicznie rozbroić każdą bombę i stworzyć własne materiały wybuchowe, lepsze nawet od tych dostępnych w magazynach wojsk USA.

~5~

Page 6: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

Svoboda cicho założył bombę kierunkową na środku drzwi frontowych atakowanego obiektu. Saper dał niepewny znak i pod ścianą, po obu stronach drzwi ustawili się Mike „Neo” Anderson oraz Adalbert „Foger” Laurent.

Anderson, wyglądu typowego Amerykańskiego żołnierza, piął się niezwykle szybko po szczeblach kariery wojskowej. Mimo młodego wieku, bo dwudziestu pięciu lat, miał już stopień starszego sierżanta. Trzy lat służył w dwudziestym trzecim pułku piechoty amerykańskiej armii,a cztery w elitarnym oddziale Rangers. Został zaproszony do SFAT dzięki jego umiejętnościw posługiwaniu się większościami karabinów, ponadprzeciętnej celności oraz odwadze.

Natomiast Adalbert Laurent był olbrzymem służącym w francuskiej armii, który dorobił się wysokiego stopnia, starszego chorążego. Z racji jego wieku trzydziestu dziewięciu lat, oraz długiej służby wojskowej, miał pokaźne doświadczenie i wiedział o wojaczce więcej niż niejeden oficer.O zaakceptowaniu kandydatury Francuza do SFAT zadecydowała jego wiedza oraz wysokie umiejętności medyczne. – Czysto. Możecie zaczynać – odezwał się zimny i zdecydowany głos w ich radiu.

Był to Jack „Death” Madrig, leżący trzysta metrów dalej na skraju skarpy, z której miał świetny widok na całą okolicę. Wysoki snajper posiadał trzydzieści dwa lata i stopień sierżanta. Przez cztery lata służył w Navy SEALs jako strzelec wyborowy i tam udowodnił swoją wartośćw tym fachu. – Zrozumiałem – odpowiedział Czech i westchnął, starając pozbyć się nieznośnego stresu, po

czym odpalił bombę, szepcząc: – kaboom!Drzwi wleciały z hukiem do mieszkania.

***W tym samym czasie, nieopodal, trzech mężczyzn siedziało w opancerzonym transportowcu

cougar, dużym sześciokołowcu przystosowanym do wytrzymywania eksplozji min lądowychi innych materiałów wybuchowych. Ten siedzący na miejscu kierowcy był Polakiem. Andrzej „Dragon” Kołodziej był raczej słabym strzelcem o stopniu plutonowego, lecz mimo to znalazł swoje miejsce w SFAT. Młody, szczupły, długowłosy lecz niewysoki Polak był niesamowitym, aczkolwiek brawurowym kierowcą. Miał genialną orientację w terenie. Potrafił wywieźć swoją drużynę z każdej opresji. Mówią, że talent do kierownicy odziedziczył po swoim ojcu, rajdowcu.

Obok niego siedział Niemiec. Dwudziestodziewięcioletni Viktor „Tec” Schulz, o stopniu tym samym co Polak, był człowiekiem przeciętnej postury o schludnej bródce i zgolonej na łyso głowie. Łatwo można było wyczuć, że jest perfekcjonistą. Niemiec dostał się do drużyny dzięki swojemu zamiłowaniu do komputerów. Był wojskowym technikiem-informatykiem.

Przez ramie informatyka, który trzymał na kolanach niewielki komputer, zaglądał ostatni członek SFAT, dowódca całej drużyny, porucznik Martin Hernandez. Charyzmatyczny człowiek ze stylowym wąsikiem pod nosem, ogromnym doświadczeniem, sporymi umiejętnościami i zmysłem stratega. – W pokoju po waszej prawej znajduje się dwa pulsy, nie poruszają się – powiedział Niemiec

wiedząc, że jego koledzy w budynku go słyszą.– Przyjęliśmy – odpowiedział Laurent.

Po chwili usłyszeli w radiu huk, odgłosy wystrzałów. Wszystko nagle ucichło. – Mówcie do mnie – przypomniał porucznik, nie będąc pewien co się wydarzyło.– Mamy jednego żywcem, u nas zero strat – usłyszeli w głośniku pobudzony głos Neo.– Dobrze – pochwalił dowódca. – Sprawdźcie jeszcze ten ostatni pokój. Mimo wszystko ktoś tam

może być. Po chwili znowu usłyszeli w radiu huk, a zaraz po tym dźwięk wywarzanych drzwi.

– Czysto – zakomunikował z pełnym spokojem Foger.– Dobra robota. Pozbierajcie co się da. Już po was jedziemy. Death, czekaj na nas na pozycji.

Hernandez out.Mówiąc to stuknął Polaka w ramię. Ten bez słowa odpalił silnik.

~6~

Page 7: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

***

Każdy z członków SFAT był integralną częścią zespołu. Wszyscy dopełniali siebie nawzajem. Bez choćby jednego z nich mogliby nie podołać wyzwaniu, które naszykowało im przeznaczenie. Nie wiedzieli jeszcze co ich czeka.

~7~

Page 8: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

KONIECZNOŚĆDwa tygodnie wcześniej

Tomek jechał swoim samochodem już dwie godziny, a do celu cięgle miał jeszcze kawałek. Zerknął na lusterko aby się upewnić, że z przyczepą, która ciągnął wszystko jest w porządku. Najnowszy sprzęt to nie był, ale spełniał ciągle swoje zadanie. Westchnął, po czym skupił sięz powrotem na drodze. Kiedy pomyślał, co wiezie w przyczepie, poczuł się dumny, mimo swojego parszywego nastroju. Był to koń. Kary wierzchowiec rasy Groningen. – Piętnaście - kilometrów... siedemnaście - minut - do celu – odezwał się GPS.

Około piętnaście minut... Tyle mu zostało do dotarcia w miejsce, gdzie ukształtuje się jego przyszłość. Stres znowu opanował jego serce.

Tomek był jeźdźcem konnym już od ponad ośmiu lat. Niewysoki, dwudziestoczteroletni mężczyzna niezwykle kochał konie. Odkąd zaczął jeździć, zapragnął mieć własnego konia i miejsce w którym mógłby go trzymać. Niestety ze względów finansowych nie był w stanie zrealizować swego marzenia. Tomek był również pisarzem. Kiedy skończył liceum, udało mu się opublikować jego trzecią już książkę, lecz pierwszą dochodową. Zrezygnował ze studiów i założył własną stajnię. Pierwszy koń był gniadym hucułem imieniem Bułat. Wieść o tym szybko się rozniosła po miejscowości, w której Tomek mieszkał. Dzięki temu, co jakiś czas, przychodziły do Tomka dzieci oraz młodzież, chcąca u niego prywatną lekcję. Tomek nie był mistrzem w jeździe konnej, lecz dobrego dosiadu i samych podstaw uczyć mógł. Za jedną lekcję brał trzydzieści pięć złotych, co bardzo pomagało mu jakoś powiązać koniec z końcem. Z trzeciego źródła dochodu bardzo rzadko mógł się cieszyć. Nieczęsto były organizowane konkursy, w których zawodnik dostawał konia,a główna nagroda była czymś cenniejszym niż długopis i breloczek. Tomek bez wahania startował w każdej takiej imprezie, mimo iż wszystkie były konkursami ujeżdżenia. Jeździec znacznie lepiej czuł się w skokach, lecz mimo to, raz udało mu się nawet wygrać. Dzięki temu do jego trzyletniej już stajni trafił nowy koń. Było to zwierze, które uważał za najlepszego, prawdziwego przyjaciela. Trzyletni, kary ogier rzadkiej rasy Groningen. Kupił go za grosze od jakiegoś nieuświadomionego użytkownika na Allegro. Koń ten miał niezwykły talent do skakania. Pół roku później pojechałz nim na swoje pierwsze zawody krosowe. Zajęli trzynaste miejsce, lecz Tomek i tak był zadowolony. Jak na pierwszy raz to był naprawdę satysfakcjonujący wynik. Dalej było już znacznie łatwiej. Dzięki temu koniowi, zaczął wygrywać jakieś pieniądze. Ciężko z nim pracował i mimo, że miał jeszcze mniej czasu, gdyż hucuła ani trochę nie zaniedbał z powodu nowego konia, czuł się szczęśliwy w tym, co robi. Jakiś czas później ostatni boks w jego stajni został zajęty przez klacz rasy małopolskiej, Felinkę, z którą, tak jak z pozostałymi końmi, nawiązał silną więź przyjaźni. Był ze swoimi końmi tak blisko, że mógł wyjechać w teren, siedząc na którymkolwiek wierzchowcuz jego stajni, a pozostała dwójka biegała za nim, nie opuszczając swego pana nawet o krok.

Jednak wszystko co dobre szybko się kończy. Los w końcu odwrócił się od Tomka. Klienci przestali kupować u niego lekcje, jego książki przestały się sprzedawać, a zła passa w zawodach nie chciała go opuścić. Jego pieniądze szybko topniały, a nie dawał rady zdobyć nowych. Zbliżało się zagrożenie, że będzie musiał sprzedać jednego z koni. Jego ostatnią szansą były zbliżające się ważne zawody krosowe, lecz jakby tego było mało, tydzień przed konkursem potrącił go samochód. Tomek musiał być operowany...

Kierowca dotknął się w miejsce gdzie jeszcze miał szwy. Lekarz kazał mu nie ruszać się przez miesiąc albo więcej, nie mówiąc już o uprawianiu sportu. Ale on nie mógł. Nie miał zamiaru wybierać, którego przyjaciela straci, nawet za cenę zdrowia...

Wkrótce dojechał do celu. ***

~8~

Page 9: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

– Imię i nazwisko? – zapytała kobieta siedząca pod typowym, białym namiotem ogrodowym przy stole.

– Tomasz Trawiak – odpowiedział jeździec. – Wiek?

I tak rejestracja trwała około dwudziestu minut. Kiedy oddawał zaświadczenie zdrowotne, uśmiechnął się mimowolnie. Dzień przed swoim wypadkiem zrobił je u lekarza. – Tu ma Pan rozpiskę całego dnia i szkic trasy – powiedziała w końcu kobieta. – Może pan

odejść.Tomek podziękował i ruszył w stronę swojego konia, który ciągle stał w przyczepie. Po

drodze rozpiął kurtkę, gdyż było mu zbyt ciepło. Grudzień ogólnie był zbyt ciepły, jak na zimę. Już od tygodnia temperatura utrzymywała się dodatnia. Śnieg zdążył dawno stopnieć, ujawniając zieloną trawę, chociaż nieliczne białe plamy utrzymywały się jeszcze ostatkami sił w cieniu uśpionych drzew pobliskiego lasku. Większej liczbie szczegółów Tomek nie był w stanie się przyjrzeć, ponieważ grupka ludzi zasłoniła mu widok. Ogólnie wszędzie chodziło mnóstwo ludzi. Towarzyszył im gwar, jak to zawsze bywało na tego typu imprezach. Gdzieś w tle niósł się głos organizatora wzmocniony przez głośnik, który dziękował setce sponsorów, gdzieś w pobliżu rozległo się przeciągłe rżenie konia, któremu niemalże natychmiast odpowiedziało kilka innych... Tomek stwierdził, że mogłoby być nawet fajnie, gdyby nie myśl o jego sytuacja.

W końcu dotarł na miejsce. Wyciągnął z samochodu jabłko i podarował je w całości swojemu wierzchowcowi, który stał ciągle w przyczepie. Jeździec spojrzał na rozpiskę. O trzynastej miało być zapoznanie się z trasą, a pół godziny później rozpoczęcie zawodów. On miał numer dwudziesty siódmy, więc do startu dzielił go jeszcze kawałek czasu. Na rozpisce było jeszcze zaznaczone miejsce, gdzie można wypasać konie. Była dopiero jedenasta godzina, więc postanowił dać posmakować swojemu karoszowi soczystej trawy.– Chodź River. Rozruszasz nogi – rzekł do karosza i założył mu kantar, a następnie przypiął

uwiąz.Powoli wyprowadził konia z przyczepy, a po tym oboje skierowali się na pastwisko, choć

koń już po drodze podskubywał sobie trawkę. Na miejscu karosz na poważnie wziął się za jedzenie trawy, w ogóle nie przejmując się

innymi wierzchowcami, które się tam akurat znajdywały. Tomek natomiast usiadł na trawie obok niego, uprzednio podkładając pod siebie swoją kurtkę, aby zabezpieczyć się przed zimnemoraz wilgotnością, i zaczął na spokojnie badać schemat planu trasy, który znajdywał się na rozpisce. Tor nie był długi, lecz zawierał wiele przeszkód. Jeździec się trochę tego obawiał, gdyż nie wiedział, czy jego rana tyle zniesie. Tomek przyglądnął się innym koniom. Kilka quater'ów, jeden angloarab, a reszta to zwykłe, pospolite konie. Mężczyzna westchnął. Naprawdę miał szansę wygrać. Przydałoby mu się trochę szczęścia.

Pół godziny później wrócił z koniem pod swój samochód. Nie chciał, żeby River był przejedzony przed biegiem. Przywiązał uwiąz do jakiegoś uchwytu w przyczepie i po wyciągnięciuz samochodu zestawu szczotek, zaczął czyścić swego konia. Robił to powoli i dokładnie. Nie spieszyło mu się. Kiedy skończył, osiodłał konia. To wszystko zajęło mu ponad godzinę. Posiedział jeszcze przy swoim przyjacielu, po czym udał się na zapoznanie z trasą.

Tak jak się spodziewał trasa była krótka, lecz wymagająca. W myślach planował przejazd, kiedy nagle zobaczył wśród uczestników swoją byłą trenerkę o imieniu Agnieszka, razemz jego dawną koleżanką, którą znał z pierwszej stajni, Kaśką. Momentalnie Tomek wtopił sięw jakiś gęstszy tłum. One obie wiedziały o jego wypadku, więc jakby go tu zobaczyły, nie skończyłoby się to dla niego dobrze. Jednak obie kobiety były zajęte planowaniem własnego przejazdu i Tomkowi udało się ukryć swoją obecność. Obawiał się jednak, że mogą go jeszcze zobaczyć na rozprężalni, ale na razie postanowił skupić się na trasie.

Dwadzieścia minut później wrócił do swojego konia.

~9~

Page 10: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

***

W niewielkiej hali, gdzie można było rozprężyć konie, czyli zapewnić im rozgrzewkę, mogły znajdywać się maksymalnie cztery wierzchowce. Oznaczało to, że w momencie, kiedy zawodnik z numerem dwudziestym drugim był w połowie trasy, Tomek mógł wjechać na swoim koniu do rozprężalnii. Dzięki tej metodzie udało mu się spokojnie uniknąć spotkania z trenerką bądź jego koleżanką, gdyż obie miały początkowe numery.

Będąc już w środku, nie forsował jakoś specjalnie Rivera. Pogalopował trochę, poskakał przez ustawione przeszkoda. On sam nie odczuwał żadnego bólu podczas lądowań konia, co dodało Tomkowi trochę pewności siebie. Jakiś czas później, osoba pilnująca porządku w środku rozprężalnii, wywołała jego nazwisko. Kiwnął głową na znak, że usłyszał i wyjechał z hali. Zawodnik jadący przed nim, zbliżał się szybko do półmetka. Tomek ustawił się na linii startu. sprawdził jeszcze ostatni raz popręg i strzemiona oraz pasek od jego toczka. Starał się nie patrzeć na tablice z wynikami poprzednich zawodników. To mu nigdy nie pomagało. kilka minut później usłyszał standardowe pytanie:– Jesteś gotowy?

Tomek kiwnął głową, zamiast dać słowną odpowiedź. Sędzia zaczął odliczać na palcach sekundy pozostałe do startu. River podekscytowany, nie mogąc doczekać się biegu, kopał przednią nogą o ziemię. Serce przyśpieszyło jeźdźcowi. Niemalże słyszał odliczany czas...

Palce sędziego rozprostowały się całkowicie. Na ten znak Tomek nacisnął impulsywnie łydki. Tyle wystarczyło, żeby koń ruszył z miejsca narwanym galopem. Jeździec się tego spodziewał i zdołał pozostać w pionie mimo gwałtownego startu.

Pierwsza przeszkoda, którą były ułożone kłody drewna, zbliżała się szybko. Tomek usiadłw półsiadzie i z pełną koncentracją wyczekiwał odpowiedniego momentu. Kiedy uznał, że takowy nadszedł, oddał Riverowi wodzę i zacisnął łydki. Koń od razu wybił się do skoku. Ze sporym zapasem przeleciał nad przeszkodom i twardo wylądował na ziemi. Od tego momentu teren znacznie zaczął opadać. Karosz jednak dawał sobie radę, nie zwalniając biegu. Kilkanaście sekund biegli w dół, po czym bez żadnego problemu przeskoczyli przez rzeczkę, płynącą na samym dole. Za strumieniem teren począł się wznosić. Od teraz miała się zacząć seria przeszkód ciągnąca się aż do mety. Najpierw wskoczyli na krawędź skarpy, pokonując tym samym coś w rodzaju osuwiska. Po tym koń musiał od razu skoczyć przez kamienny mur i ostro skręcić w prawo. Po przeskoczeniu przez stół biesiadny, mieli kilka sekund odpoczynku. Tomek wiedział, że czeka ich teraz trudna przeszkoda, którą jest rów. Trudna dla konia, gdyż musi on całkowicie zaufać swojemu jeźdźcowi,z racji, iż aż do ostatniego momentu, zwierze po prostu jej nie widzi. River jednak zaufał Tomkowi i wybił się wysoko w powietrze w odpowiednim momencie. Przeleciał nad rowem i wylądował twardo. Właśnie wtedy Tomek poczuł pęknięcie i przeszywający ból w jego boku. Odruchowo złapał się za bolące miejsce. Szlag, nie teraz! pomyślał. Popędził jeszcze bardzie konia...

***

Aga, trzydziestodwuletnia blondynka oraz Kaśka, dwudziestoletnia brunetka, stały mniej więcej w połowie trasy obserwując zawodników. Kaśka była właśnie zajęta watą cukrową, kiedy nagle Agnieszka zapytała z zaskoczeniem:– Czy to nie Tomek?

Kaśka, nie będąc pewna o jakiego Tomka chodzi, podążyła za wzrokiem Agi. Również się zdziwiła, gdy w końcu rozpoznała swojego dawnego znajomego, który rzekomo był świeżo po operacji. Nagle jednak spostrzegła, że czarna bluzka polo Tomka miała jakieś dziwne, czerwone odbarwienie na jego prawym boku, a po brązowym siodle spływała równie czerwona ciecz. Sądząc po fali szeptów, która rozeszła się wśród widzów, nie tylko one domyślały się, że to krew.

River z Tomkiem na grzbiecie przebiegli obok dwóch dziewczyn niczym strzała, jednak

~10~

Page 11: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

jeździec karosza wyglądał, jakby ledwo utrzymywał się na siodle. Co on sobie myśli?! Pomyślała przerażona, ale i wściekła Agnieszka.

***

Tomek powoli słabł. Z każdą chwilą rosło niebezpieczeństwo upadku konia. Każdy następny skok powodował straszliwy ból. Ale z każda chwilą był coraz bliżej mety. Musiał wytrzymać. Potrzebował tych pieniędzy. Groza utraty któregokolwiek konia dodawała mu siły. W pewnym momencie nie miał już siły na półsiad przed skokiem, ale ufał swojemu karoszowi i wierzył, że da sobie radę. Oboje walczyli dzielnie. River jakby czuł, że musi się spieszyć. Do końca zostały jeszcze trzy przeszkody. Przez wysoki żywopłot, z wystającymi u góry gałęziami świerkowymi, karosz przeskoczył z gracją, przeczesując liście. Chwilę potem, zahaczając tylnymi kopytami, skoczył przez kamienny mur. Z trudnością wylądował, ale biegł dalej. Żeby dać ostatni sygnał do skoku, Tomek nie miał już sił. Reszta należy do ciebie, stary. Pomyślał jeździec i zamknął oczy, zaciskając mocno zęby. Koń jakby usłyszał mentalną wiadomość i sam wybił się do skoku przez stół, z ułożonymi na nim w rzędzie, wysokimi wazami. Ostatniego twardego lądowania, Tomek już prawie nie poczuł. Koń przejechał przez metę i sam się zatrzymał. Jego jeździec zsunął się bezwładnie z siodła i upadł na ziemię. Leżąc na plecach, Tomek resztką świadomości zobaczył na niebie przelatujący dziwny, czarny kształt. W dzieciństwie powiedziałby, że to był smok. Po tym odpłynął.

~11~

Page 12: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

CODZIENNOŚĆTeraźniejszość

W Afganistanie były jeszcze dwie bazy wojskowe. W jednej z nich, porucznik Hernandez siedział przy swoim biurku w gabinecie i łamał sobie głowę nad zagadką dziwnych terrorystów. Nazwał „Ninja”, tak bez konkretnej przyczyny. Ich ostatnia akcja mogła wnieść sporo nowego do sprawy. Człowiek, którego aresztowali, był właśnie przesłuchiwanych. Po za tym znaleźli pendrive, na którym znajdywał się symbol sierpa księżyca z elipsą. Właśnie to, że ten pendrive był tak oznaczony, niepokoiło porucznika. Zupełnie jakby Ninja chciała zostawić za sobą ślad.

Hernandez wstał. Bez wyników ekspertyz nie mógł nic zrobić. Postanowił udać się do swojego oddziału. Tec powinien już coś wiedzieć na temat plików znajdujących się na nośniku. Wyszedł z pokoju i zaczął iść długim korytarzem, rozmyślając przy okazji. Po chwili dotarł do świetlicy. Poza jego oddziałem, znajdywało się tam kilku innych żołnierzy. Jeden czytał książkę,a reszta oglądała telewizję. Jego oddział w pełnym składzie siedział w rogu, przy niewielkim stoliku. Wszyscy byli nachyleni nad laptopem. Hernandez podszedł szybko do nich. – Poruczniku, udało się nam odszyfrować dokumenty w pendrive – rzekł Tec, który jako

pierwszy zauważył jego obecność.Wszyscy z oddziału, jak na komendę podnieśli głowę, aby się przekonać, czy to faktycznie

porucznik.– Co na nich jest? – zapytał dowódca.– Na pierwszym pliku jest numer jakiegoś konta bankowego, informacja, że przelew został

zrobiony na ten numer i jakiś adres z dopiskiem „godzinę znacie”. Na drugim pliku jest rozliczenie za... dziesięć ton heroiny. W niektórych stanach ameryki taka ilość osiąga nawet pięćset milionów dolarów.

– Jezu... To jakiś kartel narkotykowy? – zapytał z niedowierzaniem Dragon, odrywając się od swojego iPhona.

– Nie wiem... – odpowiedział porucznik z namysłem. Atak Ninja na bazę wojskową i handel ogromną ilością narkotyków... Na pierwszy rzut oka

nic to nie mówi, lecz jeżeli się doda do tego fakt, iż Afganistan był liderem wśród krajów produkujących opium, w rezultacie porucznikowi wychodził tylko jeden wynik. Aż ciarki go przeszły, lecz nie dał tego po sobie poznać– Wojna jest kosztownym przedsięwzięciem. Ta organizacja... Oni się zbroją. Zniszczyli naszą

bazę, gdyż chcą całkowicie przejąć pod własną kontrolę cały ten kraj. Będą mogli wtedy bezkarnie hodować te swoje maki. Jeżeli mam racje, któraś z pozostałych baz Afgańskich będzie następna. Musimy się spieszyć. – Spojrzał na zegarek. – Mamy dziewiątą godzinę. Macie godzinę, żeby się przygotować. Zebranie przy bramie. Rozprawa będziew drodze, Huah?

– Huah! – odpowiedzieli chórem. Porucznik szybkim krokiem wyszedł z sali. Tec westchnął i bez słowa zamknął laptopa.

Dopiero co wrócili z akcji, a już jechali na następną. Cała drużyna domyślała się, że Hernandez chce przeprowadzić szturm na miejsce w podanym adresie. – Coś mi mówi, że to nie będzie łatwy atak – powiedział Neo.– Będzie rzeźnia – skomentował złowieszczo Francuz, nie przerywając czyszczenia swego

karabin.Death i Czech spojrzeli na niego z ukosa. Foger odnosił się nie tylko do szturmu...

***

Jedyne co wiedzieli to gdzie znajduje się miejsce, w które chcieli uderzyć i satelitarne

~12~

Page 13: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

zdjęcie ich celu. Nic po za tym. Nie mogli nawet użyć UAV, gdyż atakowany obiekt znajdywało się w samym środku stolicy Afganistanu. System czujników pulsu by zwariował. Ale oni byli zawodowcami.

Plan był prosty. Ześlizgną się po linach z helikoptera, którym byli transportowani, wejdą przez właz do budynku i zgarną każdego kto się rusza. Jeżeli zaczną strzelać, odpowiedzą ogniem. Po tym wkroczy drużyna Bravo, która zabezpieczy teren.

Piętnaście minut później byli u celu. Sprawnie znaleźli się na dachu i równe sprawnie weszli do budynku. Był on dwupiętrowy, więc postanowili na razie zachować ciszę. Sprawdzili każdy pokój znajdujący się na ich piętrze. Całe piętro przypominało jakiś magazyn. Wszędzie stały jakieś puste skrzynie i pudełka a po podłodze walała się folia. Przeszukali każde pomieszczenie lecz nikogo ani niczego interesującego nie znaleźli. Nadszedł czas aby zejść na dół. Stanęli przed schodami. Porucznik kiwną głową i wparowali na dół, nie zachowując nawet krzty finezji. Parter okazał się być niewielkim sklepem spożywczym, w którym nie było żadnych klientów. Przy ladzie stał zaspany mężczyzna, lecz widok komandosów orzeźwił go momentalnie. Rzucił się do drzwi, znajdujących się kilka metrów za ladą. Neo, jedyny posiadający broń z tłumikiem, błyskawicznymi celnym strzałem przestrzelił nogę uciekiniera.– Mam cię... – szepnął Amerykanin, z nutką dumy w głosie.

Kasjer zawył. Hernandez, stojący najbliżej postrzelonego, w trzech krokach dobiegł do niego i uderzył go z pięści w twarz. Dowódca obawiał się, że to może być zwykły cywil, lecz uspokoił się, gdy zobaczył symbol „Ninja” na ramieniu poszkodowanego. Wyciągnąłz kieszeni na kamizelce gaz usypiający i przez kilka sekund pstrykał nim w twarz terrorysty. Kiedy ofiara przestała się ruszać, dał drużynie znak, że ruszają do niezbadanych drzwi. Kiedy tam weszli, pierwsze co zobaczyli to kilka skrzyń z produktami spożywczymi i schody prowadzące na dół. – Neo idź na szpicy – szepnął porucznik.

Amerykanin kiwnął głową i ruszył w stronę schodów. W tym czasie usłyszeli gwizd. To Czech wskazywał kciukiem na mały czerwony guzik na ścianie. Komandosi domyśleli się, że był to alarm i gdyby kasjer zdążył do niego dobiec, cokolwiek by się stało, było by źle.

Niespodziewanie rozległy się strzały. Żołnierze błyskawicznie odwrócili głowy w stronę dźwięku i zobaczyli odskakującego Neo i jeszcze lecące odłamki odkruszone ze ściany. – Kontakt! – krzyknął ostrzeliwany Amerykanin.

Reszta drużyny od razu zajęła pozycję. Foger odbezpieczył granat błyskowy i przekładając rękę przez barierkę, wrzucił go w stronę atakujących krzycząc.– Błyskowy!

Nastąpił cichy wybuch i błysk, z towarzyszącymi jękami kilku mężczyzn. Foger i Neo zbiegli szybko po schodach. Zobaczyli zataczających się w korytarzu trzech mężczyznz kałasznikowami. Nie dali im szans na dojście do siebie. Kiedy ostanie ciało padło na ziemię, odczekali kilka sekund, po czym Francuz krzyknął do reszty drużyny:– Czysto!

Żołnierze zeszli na dół. Dowódca zastanowił się krótką chwilę po czym postanowił zmienić trochę pierwotny plan. Dał znak ręką, żeby jego oddział ruszył dalej, mówiąc równocześnie do radia:– Overlord, tu Alfa. Wchodzimy do piwnic budynku. Niech Bravo już wkroczy, over.– Drużyna Alfa, zrozumiałem. Pozostańcie w gotowości... – usłyszeli głos „Dowództwa”

w słuchawce. – Drużyna Alfa, drużyna Bravo wkracza do akcji. Hasło: „powietrze”, odzew: „woda”, over.

– Przyjąłem – odrzekł Hernandez. W czasie tej krótkiej rozmowy, zdążyli przeszukać pobliskie pomieszczenie, które okazało

się być zwykłym schowkiem na szczotki. Ruszyli dalej. Nagle tunel kończył się, lecz w lewej ścianie wybita została duża dziura, prowadząca do kanałów miejskich. Znaleźli się w środku jakiegoś tunelu. Porucznik musiał podjąć decyzję, w którą stronę ruszą. Postanowił jednak zrobić

~13~

Page 14: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

inaczej.– Death, Czech, Foger i Dragon – zakomunikował cicho dowódca. – Idziecie w prawo. Foger,

będziesz przywódcą. Reszta za mną. I się rozdzielili.

***

Czwórka komandosów szła powoli tunelem, oczekując w każdej chwili zasadzki. Nasłuchiwali jakiegokolwiek szmeru a każdy dźwięk, po za tupotem ich własnych butów, był traktowany jako zwiastun niebezpieczeństwa. Polak i Czech niemalże podskoczyli, kiedy w radiu rozbrzmiał głos ich dowódcy:– Overlord tu Alfa. Aktualnie znajdujemy się w miejskich kanałach i podzieliliśmy się na dwie

grupy: alfa jeden i alfa dwa. Over.Foger zignorował zachowanie Dragona i Czecha, będąc całkowicie skoncentrowanym, lecz

Death pokiwał głową z nikłym uśmiechem na twarzy.– Alfa potwierdzam. Mamy was na ekranie. Out.

Kolejne długie minuty marszu mijały tak samo. Foger zaczął się już zastanawiać, czy nie zawrócić, kiedy nagle zauważyli metalowe, zardzewiałe drzwi na ścianie tunelu.– Alfa jeden, widzimy podejrzane drzwi. Over – zakomunikował cicho Foger.– Foger, przyjąłem – odezwał się przywódca. – Czekajcie na nasze wsparcie. Dwie minuty. Out.

Francuz pomyślał, że przez ten czas się przygotują. Wskazał palcem na Czecha i a następnie na drzwi. Ten pokręcił głową i szepnął:– Tunel. Fala uderzeniowa nas zmiecie.

Foger kiwnął głową ze zrozumieniem. Pozostało im tylko czekać. Po minucie zaczęli słyszeć szybkie kroki kilku ludzi. Mimo, że wiedzieli, iż to może być

Alfa dwa, to i tak celowali z broni w tamtą stronę. Bezpieczeństwa nigdy za wiele. Kiedy zobaczyli znajome twarze, opuścili broń. – Overlord, tu Alfa. Znów się połączyliśmy. Przystępujmy do ataku na domniemaną bazę wroga.

Over.– Alfa, przyjąłem. Czekamy w gotowości. Out.

Drużyna szybko ustawiła się na swoich pozycjach wokół drzwi. Pierwszy wejść miał Foger. Dowódca kiwnął głową. Francuz oparł się bokiem do drzwi przy zawiasach i wyciągnął prawą rękę aby sięgnąć klamki, w lewej trzymając karabin w pogotowiu. Nacisnął na rączkę i popchnął drzwi, które ze zgrzytem zaczęły się otwierać.

W środku było jasno. Francuz widział przez uchylone drzwi jakieś skrzynie stojące w dość dużym pomieszczeniu. Uchylił drzwi jeszcze bardziej i nagle zobaczył głowę człowieka wystającą zza skrzyni, z postawionym na niej ręcznym karabinem maszynowym. To był odruch, kiedyw ciągu ułamka sekundy Foger przycelował i nacisnął na spust, wypuszczając ze swojego karabinu jeden pocisk, trafiając prosto w głowę terrorysty. Po tym rozpętało się piekło. Francuz krzyknął „kontakt!” donośnym głosem i wbiegł do pomieszczenia, chowając się za oddaloną o dwa metry skrzynią. Za nim wbiegł jeszcze dowódca i Neo. Amerykanin jednak podbiegł do innej skrzyni. Kiedy trzech komandosów wkroczyło, z przeciwnej części magazynu zaczęły się odzywać wrogie karabiny, jednak żaden pocisk nie zdołał trafić kogokolwiek z trójki. To nie zraziło terrorystów na tyle, żeby zaprzestać ostrzału i strzelali jak opętani w pudła, za którymi schronili się żołnierze. Ze skrzyń zaczął wysypywać się biały proszek. W tym czasie, czterech wojskowych stojących ciągle na zewnątrz, nie pozostawało dłużnym i również otwarli ogień. Na początku strzelali na oślep, gdyż nie mogli wypatrzeć skąd wrogowie atakowali i tylko Death starał się nie marnować amunicji, lecz w końcu żołnierze zaczęli zauważać lufy karabinów wystające między skrzyniami.

Terroryści szybko spostrzegli nowe zagrożenie i część wrogów skierowało swe karabinyw komandosów znajdujących się na zewnątrz przy drzwiach. Nagła seria zmusiła czterech

~14~

Page 15: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

wojskowych do ukrycia się za ścianą. Polak, stojący w najgorszej pozycji, nie zdążył.– Gah! Kurwa, czemu ja! – krzyknął Dragon po polsku, trafiony pociskiem w pierś.

Zaczął czołgać się do tył, chcąc wyjść ze światła rażenia pocisków. Silne ręce Teca pociągnęły go do tył. – Żyjesz? – zapytał Niemiec.

Kamizelka kuloodporna zapewne uratowała mu życie, lecz i tak uderzenie było bardzo bolesne. – Chyba mam złamane żebro – odpowiedział Polak, lecz szybko dodał. – Ale chrzanić to. Jestem

sprawny. Dzięki.Wstał i mimo bólu wrócił do walki. Kiedy ogień zelżał, Neo mógł sobie w końcu pozwolić na kontratak. Na początku wystawił

jedynie karabin i strzelał całkowicie na oślep, lecz wiedział, że w pomieszczeniu takim jak to, ogień zaporowy będzie miał małą efektywność. Na dodatek jego zasłona była na skraju zniszczenia. Musiał działać.– Uwaga, granat! – krzyknął.

Zielona kula przeleciała przez całe pomieszczenie, wpadając za ostatni rząd skrzyń.W szeregach wroga nastąpił chaos. Ci terroryści, będący najbliżej śmiercionośnej kuli, zerwali się, nie zważając na konsekwencje. Death to wykorzystał i wszystkich uciekinierów zdjął pojedynczymi strzałami w ciągu trzech sekund, nie pudłując ani razu. Nagle granat eksplodował rozrzucając szczątki skrzyń i wzbijając tumany białego dymu po całym pomieszczenie.– Dalej, dalej, dalej! – krzyknął dowódca podrywając się.

To była ich szansa. Neo i Foger również rzucili się biegiem między skrzyniami. Szybko przebiegli przez magazyn i dotarli do ukrywających się wrogów. Bezlitośnie zastrzelili każdego. Komandosi odetchnęli. Dym w końcu zaczął opadać. Dowódca już chciał zarządzić przegrupowanie, kiedy nagle zauważył, że jeden z terrorystów jeszcze żyje. Niemalże martwy człowiek popatrzył nienawistnym wzrokiem się na dowódcę i ostatkami sił nacisnął detonator, który miał w ręce. Tunelem wstrząsnął wybuch. Zdezorientowani żołnierze nie wiedzieli co się dzieje. – Słyszycie to? – zapytał Czech.

Porucznik, Neo i Foger wyszli z magazynu. Nagle wszyscy zaczęli słyszeć coraz głośniejszy szum wody, dochodzący z końca tunelu. Hernandez pierwszy zrozumiał nadchodzące zagrożenie.– Odwrót, odwrót! Biegiem do wyjścia, już!

Cała drużyna zaczęła szybko biec do miejsca, z którego przyszli. Dragon mimo bóluw piersi, nie zostawał w tyle. Szum powoli przeradzał się w ryk. Usłyszeli dowództwo w radiu, lecz żaden nie zrozumiał co mówią. Teraz ich jedynym celem było uratowanie własnej skóry. Fala wody, sięgająca niemalże sklepienia tunelu, zbliżała się z niesamowitą prędkością. Jeszcze przyspieszyli biegu, niemalże osiągając swe limity, lecz w końcu zobaczyli dziurę w ścianie, którą weszli. Szybko dobiegli do przejścia, czując już na plecach wilgoć i nie zastanawiając się, przemknęli przez nią. Ostatni był Dragon. Rozpaczliwym skokiem niemalże udało mu się dostać do swych towarzyszy, lecz ściana wody uderzyła go i rzuciła nim w ścianę, już na korytarzu. Dowódca z pomocą Fogera chwycili go i szybko pociągnęli kawałek w stronę schodów, dopóki ten się nie pozbiera. Woda błyskawicznie się podnosiła. Odległość jednak nie była duża i udało się im dostać na półpiętro. Tutaj woda już nie sięgała

Powitał ich oddział żołnierzy, z wycelowanymi w nich karabinami. Jeden z nich krzyknął:– Powietrze!

Wycieńczony Hernandez zerknął na zalany korytarz i odpowiedział dysząc:– Pierdolona woda.

~15~

Page 16: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

DRUGI POCZĄTEKDwa tygodnie wcześniej

Regularny odgłos „pikania” roznosił się po jasno oświetlonej sali. Atmosfera była przytłaczająca. Dwie dziewczyny czuwały ze smętnymi minami przy łóżku ciągle nieprzytomnego Tomka.

Jego operacja nietrwała długo. Trzeba było po prostu sprawdzić, czy nie zaszły jakieś komplikacje w związku z ponownym otwarciem rany i ponownie ją zszyć. Lekarze mówili, że miał sporo szczęścia, ponieważ kilka minut dłużej, a by się wykrwawił.

Nagle Kaśka szepnęła głośno:– Budzi się!

Agnieszka stojąca do tej pory przy oknie, podeszła z przejęciem do łóżka

***

Tomek powoli zaczął otwierać oczy. Nie pamiętał co się stało, ale był niezwykle osłabiony. Obraz bez pośpiechu nabierał ostrości, a światło lamp przestawało go razić. Kiedy nagle rozpoznał osoby stojące przy jego łóżku, momentalnie przypomniał sobie wszystko. Kardiomonitor zaczął pikać ze zdwojoną prędkością.– Coś ty sobie wyobrażał! – wybuchła Agnieszka, krzycząc na niego szeptem, żeby nie

przyciągnąć uwagi pielęgniarek. – Mogłeś się zabić!– Zrobiłem to, co musiałem zrobić – odpowiedział Tomek cichym głosem, próbując się bronić

desperacko.– Niewiele brakowało, aby to było ostatnią twoją rzeczą, którą zrobiłeś! – kontynuowała kobieta,

gestykulując intensywnie.Tomek zaskoczony tym nagłym wybuchem nie wiedział co odpowiedzieć, lecz w końcu

rzekł to co mu na sercu leżało.– Nic nie rozumiesz! Równie dobrze mógłbym umrzeć, gdybym miał sprzedać któregoś z koni!

Zrobił krótką pauzę i już chciał kontynuować, kiedy nagle do akcji wkroczyła Kaśka, stając między Agnieszką a Tomkiem.– Hej, hej spokojnie! Wszystko dobrze się skończyło i to jest najważniejsze, prawda?

To się okażę. pomyślał Tomek i zapytał:– Wygrałem?

Zapadła cisza. W oczach rannego można było zobaczyć tak wielką nadzieję, że Agnieszka nie wyobrażała sobie, jak można by mu teraz sprawić zawód. Cisza przedłużała się, a Tomekz każdą chwilą był bliżej załamania. W końcu do niego dotarło. Zamknął oczy żeby zahamować łzy i moment później, z rezygnacją, wlepił wzrok w sufit. Przegrał. Nie mógł się z tym pogodzić. – Ale przecież świat się nie kończy. Mogę ci pożyczyć pieniądze, żebyś wyszedł na prostą –

rzekła łagodnie trenerka, próbując jakoś ratować sytuację.– Nie chcę pożyczki. Nie będę w stanie spłacić długu. Czemu tak zawsze musi być...– To ci je dam! – kontynuowała, choć Agnieszka miała wrażenie, że rozmawia ze ścianą.– Nie chcę od nikogo pieniędzy... – odrzekł Tomek całkowicie nieobecny.– Jesteś zbyt rozgoryczony – podsumowała Agnieszka z niechęcią. – Dopóki nie wyjdziesz ze

szpitala, ja zajmie się twoimi końmi. Przyjadę po ciebie, jak cię wypiszą.Zrobiła gest w stronę Kaśki i obie ruszyły w stronę drzwi. Tomek ciągle wpatrywał się

~16~

Page 17: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

w sufit. – I przemyśl to co mówiłam – rzuciła jeszcze na odchodne jego była trenerka i obie dziewczyny

wyszły.W sali znowu zapadła cisza, przerywana pikaniem kardiomonitora. Tu chyba nie było nawet

nad czym się zastanawiać. Kiedyś obiecał sobie, że swoją stajnię będzie prowadził bez jakiejkolwiek pomocy, że na wszystko zapracuje własnymi rękami. Teraz jednak nie miał wyjściai musiał złamać swoje przyrzeczenie. Bolało go to, ale wolał poświęcić swoją dumę, niż przyjaciela. Dlaczego zawsze musi tak być?

***

Dwa tygodnie później, Tomek został wypisany ze szpitala. Agnieszka przyjechała po niego, mimo że wcale jej nie informował o końcu swojego leczenia. Widocznie musiała dowiedzieć tego od lekarzy. W każdym bądź razie stała ona przed szpitalem obok swojego samochodu, czerwonego Fiata Punto i czekała na Tomka. Gestem wskazała, żeby wsiadł do samochodu. Kropla deszczu spadła na czoło mężczyzna z zachmurzonego nieba. Popatrzył się do góry i zobaczył krążącego na niebie jakiegoś sokoła czy innego dużego ptaka. Agnieszka nie dała mu się przyjrzeć, wołając do niego:– Idziesz?

Tomek zdjął plecak i wsiadł do auta. Zaraz po tym Agnieszka odpaliła samochódi wyjechała na główną ulicę. Chwile się nie odzywali, lecz kiedy tylko znaleźli się na drodze szybkiego ruchu, dziewczyna zapytała:– Jak twój nastrój?

Tomek dalej był lekko podłamany, lecz miał dużo czasu żeby wszystko dokładnie przemyśleć. Pogodził się ze sobą i postanowił przyjąć pożyczkę od Agnieszki. Nie chciał jednak zaczynać tematu. – Lepiej. Moje stadko grzeczne było?– Tak... ale jest coś co musisz wiedzieć.

Ogarnęło go dziwne, niezbyt przyjemne uczucie. Tomek instynktownie wiedział, że stało się coś złego. Po prostu wiedział. Nie odpowiedział jednak. Czekał na słowa dziewczyny, jak na zamachnięcie katowskim toporem. – U Bułata ujawniła się astma... dość agresywna.

No ja pierdole! Co ja takiego zrobiłem?! Na zewnątrz Tomek zachował zimną krew, jednak wewnątrz niego szalała burza.– Jak to wygląda? – zapytał bezbarwnym głosem. Jego wzrok był całkowicie nieobecny

Agnieszka odpowiedziała, co chwilę zerkając na pasażera:– Kaszle nawet po krótkim kłusie, rzęzi mu w płucach i tak dalej. Weterynarz powiedział, że

trzeba mu szybko zacząć podawać lekarstwa. Jest szansa, że wszystko wróci do normalności. Pierwszą dawkę już kupiłam, starczy ci to na jakiś miesiąc. Potem, jeżeli będziesz potrzebował...

– Dam radę – przerwał jej, dość agresywnie. Spostrzegł swoje zachowanie i dodał cieplejszym tonem – Dzięki. Naprawdę.

Agnieszka nie była przekonana, lecz nie kontynuowała rozmowy. Resztę drogi pokonaliw ciszy.

***

Powolnym krokiem Tomek podszedł do frontowych drzwi swojego domu jednorodzinnego. W momencie kiedy wyjmował klucze z kieszeni, usłyszał wzmożone warczenie silnika, które po chwili ucichło w oddali. To Agnieszka odjechała swoim samochodem. Po tym Tomek wsłuchiwał się nieruchomo w ciszę, z kluczami gotowymi do użycia w ręce. Zapowiadało się, że zaczyna się trudny okres w jego życiu. Najbardziej przerażało go to, że nie wiedział co robić. Jego zamglone

~17~

Page 18: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

oczy nagle rozjaśniły się od determinacji. W końcu wsadził klucz w zamek i przekręcił go dwa razy. Wszedł do swojego mieszkania. Było to skromne, dwupokojowe miejsce, plus kuchnia

i łazienka. Największym pomieszczeniem był salon. A Salon jak to salon: kanapa, stół, regał wypełniony książkami i telewizor stojący na niewielkiej szafce. Było to również pierwsze pomieszczenie, do którego się wkraczało po wejściu przez drzwi frontowe.

Kiedy Tomek zamknął za sobą drzwi, jego wzrok padł właśnie na telewizorze. 40-calowa plazma firmy Sony była świeżym prezentem od bogatej ciotki, mieszkającej we Włoszech. Tomek uśmiechnął się. Przedmiot przetrwał u niego miesiąc. Jeszcze tego dnia miał zamiar wystawić go na Allegro. Ściągnął buty i ruszył w stronę kuchni. To również była przeciętna kuchnia, choć już od jakiegoś czasu mniej przeciętna, kiedy to na Allegro poszła mikrofalówka. Tomek nalał wody do czajnika i zaczął gotować wodę. Znów się zamyślał, wlepiając tym razem wzrok w gotującą się ciecz. W Jego głowie powoli zaczął się kreować plan wybrnięcia z jego beznadziejnej sytuacji. Planował zrobić jakieś reklamy jego stajni w internecie, napisać całkiem nową książkę...Z zamyślenia wyrwało go pstryknięcie czajnika. Sięgnął po kubek, wsadził doń torebkę z herbatąi zalał wrzątkiem. Dłonią pomacał ranę po operacji. Dziwiło go, czemu lekarze nie zamknęli gow jakimś psychiatryku... w końcu stwarzał zagrożenie dla swojego życia... Wziął herbatę i wyszedł na podwórko tylnymi drzwiami, również znajdywały się w salonie.

Kilka metrów od jego domu stała niewielka szopa, jego stajnia. Królewskie warunki dla konia to nie były, ale wystarczało. W środku miały względnie ciepło, a dzięki układom z sąsiadami, konie zawdzięczały stały dostęp do siana i słomy. Na dodatek za wsią Dąbrówką, bo tak nazywała się miejscowość, w której mieszkał Tomek, rozciągały się pokaźne połacie terenu, po których można było swobodnie galopować. Mam wszystko, co potrzeba, do rozkręcenia dobrego biznesuz końmi, a i tak spaprałem sprawę... Pomyślał i głęboko westchnął. Dzięki pożyczce od Agnieszki, miał szansę na naprawę dawnych błędów, chodź sama myśł o tych pieniądzach, wprawiała go w bardzo zły nastrój.

Mężczyzna wszedł do stajni. Oczywiście boksów nie miał kto posprzątać podczas pobytu Tomka w szpitalu, przez co efektem był zaduch i woń gnijącej słomy. Jego konie miały zostać przywiezione wieczorem, więc do tego czasu właściciel musiał przygotować to miejsce na przybycie wierzchowców. Miał na to kilka godzin. Wrócił do domu, przebrał się w robocze ciuchyi wziął się do roboty, ostrożnie, żeby nie nadwyrężyć rany. Tym razem nie musiał głupio ryzykować.

Sprzątanie nie zajęło mu to długo. Wręcz się się rozczarował, kiedy po godzinie stajnia niemalże lśniła. Wracając do domu, znowu spostrzegł ma niebie kołującego dużego ptaka. Skojarzył ten fakt z zobaczeniem podobnego zwierzęcia przed szpitalem. Przez głowę przeszło mu tylko krótkie pytanie: Ciekawe, czy to dobry znak? po czym całkiem o tym zapomniał.

***

Kilka godzin później pod jego dom zajechał pickup, ciągnący czteromiejscową przyczepę na konie. Tomek widząc to przez okno, wyszedł na spotkanie z panem Józkiem, kierowcą pikapa,a zarazem pracownikiem stajni Agnieszki. Znudzone konie ożywiły się, kiedy zobaczyły Tomka,a przynajmniej mężczyzna miał taką cichą nadzieję, że to na jego widok. Szczególnie szczęśliwy wydawał się wyraźnie zmęczony astmą Bułat.

Pan Józek powiedział Tomkowi, że konie były ujeżdżane podczas pobytu u Agnieszki, więc Tomek nie musiał się obawiać spadku formy wierzchowców. Kierowca zaproponował również pomoc przy zamknięciu koni w boksach, ale właściciel odmówił. Ku zdziwieniu pana Józka, Tomek wypuścił tylko konie z przyczepy, a te same weszły na teren posiadłości jeźdźca. – Ładnie sobie wytresowałeś te konie – zauważył kierowca.

Tomek uśmiechnął się tylko. On je wcale nie tresował. Takie rzeczy robiły z własnej inicjatywy, jakby chciały pomóc Tomkowi w jego ciężkim życiu. A przynajmniej taką miał nadzieję.

~18~

Page 19: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

Kiedy pan Józek odjechał, Tomek powrócił pod swój dom i usiadł na schodku przed frontowymi drzwiami. Przyglądał się przez chwile swoim skubiącym trawę koniom, kiedy to nagle River podszedł do niego i szturchnął go nosem. – Idź jeść trawę – zasugerował przyjaźnie Tomek, głaskając równocześnie konia po nosie. –

Drugi raz taka okazja nie trafi ci się prędko.Koń postał przy nim jeszcze chwilę, po czym poszedł skubać zieleń. Mężczyznę

zastanawiało, co sprawia, że te zwierzęta tak mu ufają. Wydawało mu się to wręcz nienaturalne, aczkolwiek nie miał zamiaru narzekać z tego powodu. Podobał mu się taki stan rzeczy. Spojrzał na jasny księżyc, powoli przemierzający gwieździste morze. Podniósł się w końcu ze stopnia i ruszył do stajni. Kiedy otworzył bramę i zaświecił światło, gwizdnął z palców. Konie po chwili przybiegły kłusem i same weszły do środka szopy. Pamiętały również gdzie są ich boksy, ponieważ bezbłędnie znalazły się na swoich miejscach. Tomek pozamykał boksy i wrócił do domu.

***

Głuchy odgłos uderzenia wybudził Tomka ze snu. Mężczyzna otworzył zaspane oczy, stwierdził, że przed nim niczego nie ma i poszedł spać dalej. A przynajmniej miał taki zamiar. Usłyszał bowiem niespokojne zachowanie swoich koni. Tupały głośno i rżały. Zaspany mężczyzna przeklął. Był trzeci grudnia, godzina druga w nocy... i na pewno jest pierońsko zimno. Co prawda poprzedni wieczór był ciepły, ale noc musi być zimna. narzekał sobie Tomek, szukając po ciemku swoich ubrań. Kiedy w końcu wyszedł na dwór, zauważył, że konie są już spokojniejsze. Pokręcił głową z niedowierzania. Dla pewności, wszedł jeszcze do stajni i włączył światło. Konie stały spokojnie, choć wyglądały na całkiem rozbudzone. Tomek ogarnął całą stajnie, mrugnął szybko parę razy i warknął:– Spać!

Zły, że go obudzono bez powodu, wrócił do domu, rozebrał się szybko i padł na łóżko. Zasnął szybko.

***

Następnego dnia, Tomek jak co dzień wstał wcześnie rano, żeby nakarmić zwierzęta. Wchodząc do stajni obrzucił konie złowrogim spojrzeniem, za obudzenie go w nocy. Zrzucił szybko siano ze strychu i rozdzielił po równo dla każdego konia. Po tym jeszcze dał zwierzęciom trochę owsa i wrócił do domu. Padł ciężko na kanapę i włączył telewizor. Mężczyzna chciał się nacieszyć nim przez te ostatnie dni. Na ekranie pojawił się kanał informacyjny. Jakaś ładna pani gadała coś do kamery, ale Tomek nie słuchał jej za bardzo. Dopiero kiedy zobaczył zdjęcie dymiącego się w paru miejscach Pentagon, zainteresował się wiadomościami. – Terroryści... – kontynuowała dziennikarka, znajdująca się w Waszyngtonie – mieli być

niezwykle zorganizowani, rzekomo znali każdy system, mający bronić Pentagon. Talibów ledwo udało się zatrzymać, tuż przed bunkrem, gdzie ukrył się przebywający tam akurat prezydent Stanów Zjednoczonych. Rzecznik prasowy prezydenta USA odmówił wszelkich odpowiedzi. Niewątpliwie terroryści, mimo nieudanej próbie ataku, zasiali ziarno strachu i już niebawem możemy się spodziewać radykalnych kroków ze strony Baracka Obamy.Z Waszyngtonu mówiła, Marta Pikała.

Tomek średnio przejął się atakiem Talibów. Przełączył na Discovery.

~19~

Page 20: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

ŚLADY

Pentagon pod każdym względem przypominał mrowisko. W środku ruszało się setki, jeśli nie tysiące małych mrówek, które razem tworzyły wielkie dzieło. Jednak jeżeli kopnąćw mrowisko, to mrówki momentalnie wychodzą na powierzchnię i pracowicie naprawiają szkody. Tak właśnie było teraz z Pentagonem, a przynajmniej takie wrażenie odnosił Hernandez, wychodząc z helikoptera. Setki ludzi kręcących się po całym pentagonie, sprzątających szczątki, naprawiających zniszczenia... a nawet sprzedających hot-dogi.

Reszta drużyny wyszła z helikoptera, kiedy do dowódcy podszedł jakiś człowiekw garniturze. – Steave Johanson – przedstawił się, przekrzykując ryk helikoptera. – Mam was wprowadzić do

sytuacji. Nie czekając na reakcję Hernandeza, mężczyzna w garniturze zaczął szybko oddalać się od

lądowiska, z racji silnych podmuchów wiatru, który powodowały śmigła maszyny. Dopiero kiedy huk helikoptera ucichł znacząco, Johanson znów przemówił:– Dobrze, że już jesteście. To był frontalny atak. Wjechali przez bramę dwoma opancerzonymi

transporterami – mówił pomagając sobie gestami. – Systemy alarmowe i obronne w ogóle nie zadziały. Prawdopodobnie mieliśmy kreta, ale tych systemów nie da się wyłączyć od tak. Potem wbili się przez terminal – wskazał na zniszczone wejście Pentagonu, do którego drużyna się zbliżała. – Nasi ludzie byli zaskoczeni i dali się łatwo usunąć. Terrorystów było dwunastui doskonale znali plan budynku. Systematycznie zajmowali kawałek po kawałku, zbliżając się do bunkra prezydenckiego. Znali procedurę. W razie zagrożenia, Prezydent ma zawsze być przetransportowany do bunkra. Terroryści pewnie chcieli zaskoczyć Secret Service i usunąć Prezydenta. Na szczęście udało się nam ukryć prezydenta przed nimi. Potem nie mieli sprzętu, żeby wedrzeć się do bunkra, ale nie poddali się bez walki. Przeżyło dwóch.

Właśnie weszli do budynku. – Poprowadź nas przez całą trasę ich włamania – zażądał porucznik.

Kawałek z tyłu Dragon jęknął. Miał nadzieję choć na chwilę odpoczynku. Okazało się, że miał t y l k o pęknięte jedno żebro, ale mimo wszystko bolało. Czech klepnął go ze zrozumieniemw ramię.

Johanson poprowadził drużynę śladami terrorystów, choć porucznik stwierdził, że sam by sobie poradził. Napastnicy zostawiali za sobą wiele śladów, takich jak postrzelane ściany, poniszczone meble czy powybijane szyby. No i krew. Krew terrorystów jak i obrońców. Po około dziesięciu minutach drogi, w końcu dotarli do, otwartego w tej chwili, bunkra. – Tutaj się to skończyło – rzekł przewodnik

Dowódca miał nadzieję po drodze znaleźć jakieś ślady, albo coś, co powiem mu jak dalej działać. Był trochę rozczarowany, bo nie znalazł niczego... Ale nie Tec.– Czy to było tu wcześniej? – zapytał Niemiec wskazując na dziwny symbol, narysowany na

ścianie.Znak przedstawiał trójkąt, z podstawą u góry i pofalowanymi bokami. Nad podstawą

wystawał dzyndzel, wychodzący z lewego wierzchołka i kończący się gdzieś w połowie. Cała „wycieczka” skupiła się przy malunku. Dragonowi wydawał się dziwnie znajomy. Tec, niedoczekując się odpowiedzi od Johansona, wyciągnął aparat cyfrowy i zrobił parę zdjęć symbolowi. – Dostaniemy jakieś zakwaterowania? – zapytał Hernandez.– Tak. Specjalnie dla was jest zarezerwowany jeden barak, w Syjonie

Syjon to niewielka placówka wojskowa, położona zaraz pod Pentagonem. Ściśle tajna

~20~

Page 21: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

placówka wojskowa, o której nie każdy amerykański żołnierz wiedział. Właściwie, z drużyny to o istnieniu tajnej bazy wojskowej wiedział jedynie Hernandez i Death. Reszta z szeroko otwartymi ustami przyglądała się podziemnemu kompleksowi, zjeżdżając na dół przeszkloną windą. Mieli przed sobą ogromną przestrzeń wydrążoną w ziemi, wysoką na jakieś dwieście metrówi o powierzchni około jednego hektara, w której znajdowało się kilka dużych budynków oraz szereg niewielkich, prostokątnych mieszkań. Wszystko było oświetlone dużą ilości latarni i lamp. – Witajcie w Syjonie. Najnowocześniejszym i najtajniejszym ośrodku wojskowym – rzekł

dowódca. – Obowiązuje was tajemnica wojskowa, chłopcy. To miejsce NIE istnieje, huah?– Huah... – odpowiedzieli nierówno. – Poruczniku, mam pomysł – rzekł nagle Tec.

Winda dojeżdżała już do celu.– Mógłbym wyśledzić skąd został wykonany przelew za narkotyki. Proszenie banki o logi trwało

by zbyt długo. Mógłbym włamać się, tak, żeby nie zostawić śladu, ale nie z moim komputerkiem. Potrzebował bym coś mocnego.

Winda wyhamowała miękko, a drzwi rozsunęły się bezgłosnie. Powitał ich sam generał David Petraeus. – Zaraz mi dokończysz – rzucił szybko Hernandez do Teca i wyszedł na powitanie generała.

Stanął przed nim i zasalutował. Drużyna zrobiła to samo, ustawiając się rządkiem za dowódcą.– spocznij, spocznij – powiedział szybko generał, podając rękę porucznikowi. Ten szybko

odwzajemnił uścisk. – Witajcie w Syjonie. Możecie się rozgościć w baraku trzynastym. Kompleks baraków znajduje się, o tam – wskazał ręką – choć pewnie już z góry widzieliście jak wygląda cała baza. Poruczniku, prosiłbym za mną. Musimy coś przedyskutować.

– Dobrze. Rozejść się – rzucił jeszcze do swoich żołnierzy i ruszył za generałem. Foger, po usłyszeniu rozkazu, od razu ruszył w stronę mieszkań. Pozostali popatrzyli się po

sobie i ruszyli za Francuzem. ***

– Hernandez, usiądź – zaproponował generał, wskazując krzesło. Porucznik i Petraeus znajdowali się w gabinecie. Był to bardzo surowy pokój, przeznaczony

dla kogoś, komu nie przeszkadza mała niewygoda. Nie było tu dywanu, czy jakichkolwiek ozdób, tylko podstawowe meble, takie jak: zwykłe, drewniane biurko, biurowe krzesło, metalowa szafkai kilka drewnianych krzesał, stojących przy ścianie.

Hernandez wziął właśnie jedno takie krzesło i usiadł na przeciwko generała. Ten zaczął bez ogródek. – Jak postępy w śledztwie, poruczniku?

Dowódca wiedział, że to insynuacja do ataku na Pentagon. Jego drużyna została stworzona, między innymi, do powstrzymywania takich ataków.– Robimy co możemy Panie Generale... Mamy coraz więcej śladów, jesteśmy coraz bliżej.– Wierze w to – rzekł po chwili generał. – Nie jesteśmy dziećmi. Nie będę na was krzyczał jak

jakiś niewyżyty ojciec na swojego syna, czego niektórzy ludzie ode mnie oczekują. Jesteśmy profesjonalistami. Wierze, że robicie co w waszej mocy. – Hernandez mrugnął parę razy zaskoczony. Całym sobą spodziewał się reprymendy za Pentagon. – Muszę cię jednak poinformować, że mamy coraz mniej czasu, poruczniku. Atak, który dopiero co doświadczyliśmy, był demonstracją siły. To... ugrupowanie śmieje się nam w twarz.

– Czy wiadomo coś na temat tego dziwnego symbolu i tej nietypowej krwi?– Nie – odpowiedział szybko. – Przeszukiwaliśmy nawet blogi głupich nastolatek. Nic nie

znaleźliśmy. To coś całkiem nowego. Co do krwi, nic nowego się nie dowiedzieliśmy.– Panie generale. Potrzebujemy jeszcze jednej rzeczy. Mamy konto bankowe, na które zostały

~21~

Page 22: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

przelane pieniądze, mające na celu wzmocnić pozycje tych nowych terrorystów. Mój człowiek może się włamać do banku i po logach dotrzeć do konta użytkownika, z którego został wykonany przelew.

Generał zamyślał się chwilę. – Ehh... te dupki z góry w życiu się nie zgodzą na coś takiego – rzekł w końcu Generał.

Dowódca pokiwał ze zrozumieniem. Będą musieli znaleźć inny sposób.– Macie to zrobić po cichu. Możecie użyć systemu w głównym centrum Syjonu, po północy.

Hasło wejścia do sali to „ważka”. Możecie zająć dowolne stanowisko. Ale macie to zrobić do piątej rano. Rozumiemy się?

Ten człowiek nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać... Pomyślał, będąc ciągle oszołomiony. – Tak jest! – odrzekł porucznik i wstał.– Możesz odejść.

Hernandez zasalutował i wyszedł z gabinetu. Po wyjściu z budynku, skierował się szybkim krokiem do baraku trzynastego.

***

Ich „barak” okazał się całkiem miłym mieszkaniem. Mieli do dyspozycji dwa średniej wielkości pokoje i kuchnię, posiadającą nawet, a może przede wszystkim mikrofalówkę. Dragon walnął się na pierwszym lepszym łóżku i momentalnie zasnął. Reszta drużyny niezbyt mu się dziwiła. Sami byli zmęczeni.

Neo i Death poszli na rekonesans lodówki. – Chłopaki! Mamy cole i parówki! – zawołał Neo, jakby wygrał właśnie sto tysięcy dolarów na

loterii.Dopiero wtedy wszyscy sobie uświadomili, że praktycznie nic nie jedli od kilkunastu

godzin. Szybko zrobili użytek ze znalezionego jedzenia. Pożarli łącznie około dwudziestu pięciu parówek i wypili szesnaście puszek koli. O dziwo, nawet coś zostało dla Dragona. Po kolacji, zadowoleni żołnierz rozsiedli się wygodnie gdzie tylko mogli. Wtedy właśnie do mieszkania wszedł Hernandez. – Jak tam chłopcy. Korzystacie z odpoczynku?– Jak widać, poruczniku – odpowiedział mu Czech, siedzący najbliżej drzwi, gestem wskazując

na drzemiących członków SFAT. Po za Czechem tylko Tec nie spał, klikając coś na laptopie. Dowódca do niego podszedł.

– Wyśpij się – powiedział. – Możemy skorzystać z głównego komputera, ale... powiedzmy, że nie jest to oficjalne. Zaczynamy o północy. Wyrobisz się w pięć godzin?

Tec spojrzał na niego i przetarł dłonią oczy. Po tym odpowiedział:– Będę potrzebował kawy... Dużo kawy.

***

Tec i Hernandez znaleźli się w dość dużym pomieszczeniu, wypełnionym całymi szafami komputerów. Ogólny mrok spowijał to miejsce, choć łagodne, neonowe światło sprawiało, że na komputerze pracowało się przyjemniej niż ze zwykłym oświetleniem. Przy ścianie, na której wisiała duża, interaktywna mapa, stało kilka stołów, z monitorami i różnymi urządzeniami. Przy jednymz monitorów siedział jakiś żołnierz, wpatrujący się beznamiętnie w ekran, a drugi stał między szafami i grzebał coś przy jednym z komputerów.

Tec zajął ostatnie stanowisko i rozpoczął dzieło. Porucznik sięgnął po pobliski fotel na kółkach i przysunął go do Niemca. Informatyk chciał wsadzić swojego pendrive do komputera, ale zauważył, że nigdzie nie ma jednostki. Dopiero w następnej chwili zauważył kilka gniazdekw listwie, zamocowanej na ścianie, trochę nad poziomem blatu stołu. Poruszył myszką, żeby wybudzić ekran. Ucieszył się, kiedy zobaczył linuxa. Nie przerywając klikania myszką, zaczął cicho mówić:

~22~

Page 23: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

– Wiem, że w Ameryce jest przepis, który mówi, że długość klucza nie może przekraczać stu dwudziestu ośmiu bitów, a związane jest to z systemem, który pozwala U.S. Army łamać hasła do takiej długości, w kilkanaście sekund.

Hernandez już chciał sprostować wiedzę informatyka, lecz ten mu nie pozwolił, kontynuując:– Wiem też, że to kłamstwo. Wasz prawdziwy system nazywa się „Launcer” i jest w stanie

skutecznie włamać się na komputer bez hakowania jego hasła, wykorzystując dziuręw protokole TCP/IP a następnie odczytuje hasło i wysyła do nadawcy. Ale to działa tylko na systemach nie opartych na jądrze linuxa. Linux nie dopuszcza żadnych operacji, które mogłyby odczytać hasło systemu. Wasz algorytm, który sprawia, że system działał również na linuxach, jest kijowy. Zostawia dużo śladów i ułatwia wykrycie włamania... Właściwie krzyczy: „Włamałem się do systemu, hura!”. Przerobiłem wasz algorytm. Wykorzystując zwykłego asemblera, mogę po prostu wysłać komendy prosto do procesora, omijając wszelkie zabezpieczenia linuxa. Cicho i dyskretnie.

– Skąd ty to właściwie wiesz? – zapytał porucznik, będąc bardzo zaskoczonym.– Aaa... zirytował mnie ten news i chciałem to sprawdzić – wykręcił się Niemiec.

Tec jakoś nie miał ochoty na mówienie prawdy, szczególnie, że związana jest ona z jego włamaniem do serwera pentagonu na zlecenie niemieckiego rządu.

Niemiec przekopiował ze swojego pendrive kilkanaście programów. Uruchomił na razie tylko dwa z nich.– Tak więc – kontynuował Tec – zaczynamy od Six Riversa National Banks, bo właśnie numer

tego banku znaleźliśmy na pendrive. Podłącze się do sieci Tor. Fajna rzecz, która zapewni nam całkowitą anonimowość...

Niemiec jeszcze długo tłumaczył porucznikowi co robi w danej chwili, niczym nauczyciel. Hernandeza średnio interesowały informatyczne szczegóły, ale jeżeli miało to pomóc Tecowiw myśleniu, to mógł to znieść. Niemiec, bank za bankiem włamywał się na zdobywane numery, za każdym razem mając nadzieję, że to ostatni. Trzy i pół godziny później, kiedy porucznik przysypiał, heroicznie walcząc z sennością, a Tec przecierał piekące oczy, na ekranie monitora wyskoczył komunikat: „Operacja zakończona sukcesem!”. Niemiec spojrzał na zegarek. Jeszcze nie trzeba było się spieszyć, więc beznamiętnie zaczął szukać historii przelewów. Znalazł zaksięgowane trzy operacje, z trzech różnych banków. Przelewy wynosiły równo po cztery miliony dolarów. Tec westchnął. Rozpoczął włamywanie do trzech banków równocześnie. Jak ja się marnuje w armii pomyślał sarkastycznie. Gdybym chciał, mógłbym być najbogatszym człowiekiem na świecie. Godzinę później zakończył hakowanie ostatniego banku. Na tych trzech bankach kończył się trop. Wybudził delikatnie porucznika z lekkiego snu.– Tak, tak i co dalej? – zapytał nieprzytomnie dowódca.– Man trzy banki. Jeden znajduje się w Rosji, drugi w Nowej Gwinei a trzeci w Polsce. Mam też

IP, z którego logowano się podczas wykonywania przelewu. Z tego można łatwo ustalić adres fizyczny.

Dowódca popatrzył się na ekran, próbując przywrócić używalność swojego mózgu. Poklepał Teca po ramieniu, mówiąc: – Dobra robota. Spadamy stąd.– Zaraz. Muszę coś jeszcze zrobić.

Wylogował się ze wszystkich banków i usunął ślady ich bytności na wojskowym komputerze. Wyciągnął pendrive z HUB'u i kiwnął głową na znak, że jest gotowy. Skończyli siedemnaście minut przed czasem.

***

Równo o szóstej godzinie lokalnego czasu, dźwięk budzika komórki dowódcy wypełnił całe pomieszczenie. Członkowie SFAT zerwali się momentalnie. Byli żołnierzami. Mała ilość snu to ich

~23~

Page 24: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

chleb powszedni.– O kurwa... Ja kiedyś dostanę jakiegoś urazu psychicznego po nagłym przebudzeniu się –

stwierdził Neo zasłaniając oczy ręką.– Panowie – przykuł swoją uwagę do siebie porucznik, mrugając intensywnie oczami. – Brać

szybo prysznic, zjeść coś i lecimy. Mamy do sprawdzenia trzy adresy. Rosja, Nowa Gwineai Polska.

– Ale skończyły się nam już parówki – stękną Czech.Wśród ogólnego bólu przebudzenia się, nikt nie zauważył jak Dragon całkiem trzeźwy

siedzi na łóżku i z miną niedowiarka. W momencie kiedy dotarło do niego słowo „Polska”, jakaś uporczywa myśl próbowała się przebić do jego świadomości. Nie usłyszał, jak Hernandez mówił,o stołówce i położeniu łazienek. Nie zdawał sobie nawet sprawy co dzieje się dookoła niego... Nagle go olśniło. Wyciągnął swojego iPhone i włączył internet. Szybko wyszukał na Google Maps swoje państwo.– Tec pokaż mi szybko zdjęcie tego symbolu!– Chodzi ci o ten z Pentagonu? – zapytał zaskoczony Niemiec.– Tak, tak! Szybko!

Zapanowała nagła cisza. Wszyscy rzucali sobie pytające spojrzenia, zastanawiając się co kombinuje Polak.– Dragon, o co chodzi? – zapytał Hernandez.

Z doświadczenia znał ten typ zachowania. Być może Polak wpadł na coś przełomowego. Tec otworzył zdjęcie na laptopie i obrócił go w stronę Dragona.– Patrzcie! – zawołał kierowca i przyłożył swój telefon do krawędzi monitora, tak, żeby można

było porównać zawartość obu ekranów. Wszyscy przybliżyli się do komputera. Symbol na monitorze laptopa w przybliżeniu

pasował do kontur państwa Polskiego, pokazanego na komórce Dragona. – Wiedziałem, że skądś kojarzę ten kształt – powiedział poważnie Polak. – Noo... – mruknął dowódca.

Miał nieodparte wrażenie, że ta dziwna organizacja znowu zostawiła im ślad. Dragon mógł mieć rację. Ninja chcieli skierować SFAT do Polski. Ale dlaczego? Żeby wpędzić ich w pułapkę? – Dobra robota, Dragon – powiedział w końcu zamyślony. – Lecimy najpierw do Polski. Za

dwadzieścia pięć minut pod windą. Nikt nie tracił czasu. Wszyscy od razu wyszli z mieszkania, zostawiając zamyślonego

dowódcę samego. Jesteśmy coraz bliżej celu myślał Nie przegramy! Podniósł wzrok. Można było pomyśleć, że jego oczy płoną ogniami determinacji.

***

SFAT już siódmą godzinę lecieli przez ocean. Na potrzeby operacji dostali dalekodystansowy samolot transportowy, z niewielkim udźwigiem na korzyść prędkości. Pilotem był Dragon, a pomagał mu Tec, który najlepiej orientował się na stanowisku drugiego pilota.– Nie wiedziałem, że masz licencję pilota – odezwał się do Dragona Niemiec.– Stary, ja mam nawet licencję na poruszanie się konno po ulicach. No owszem, Boeingiem to

bym nie polatał, tak samo jakimiś statkami transkontynentalnymi. Ale mogę prowadzić wszystko, co nie wymaga połowy życia, żeby na to zdać.

– I pozdawałeś te licencje w Polsce? – dopytywał się towarzysz.– Większość. Ale na myśliwce i helikoptery bojowe leciałem do Stanów na szkolenie.

Tymczasem kawałek dalej, w przedziale dla pasażerów, panowała grobowa cisza. Neo spał, Death patrzył się przez okno, Foger czytał, a Hernandez kreślił coś w swoim notesie. Zdawało się, że tylko dowódca odczuwał presję uciekającego czasu. Powinni już zbliżać do celu. Jeżeli dobrze to rozegrają, to może być przełom w śledztwie.

~24~

Page 25: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

– Co to jest? – zapytał nagle snajper, wpatrując się w coś za oknem.– Hmm? – Dowódca zdążył jedynie oderwać wzrok od notatek.

Samolotem niespodziewanie zatrzęsło. Po tym nastąpiły jeszcze dwa wstrząsy. Wszyscy oderwali się od swoich zajęć, rozglądając się niepewnie. Samolot zaczął się nienaturalnie zachowywać, jakby falując w powietrzu. Dowódca wstał z fotela i pobiegł szybko do kabiny pilotów. Kiedy otworzył drzwi, jego uszy dobiegł dźwięk pikania kontrolek awaryjnych.– Co się dzieje?! – krzyknął porucznik, próbując ogarnąć ogólny chaos panujący na tablicy

rozdzielczej samolotu.– Nie wiem! Coś nas ściąga na dół... – stęknął Polak, siłując się ze sterem

Samolotem znowu zatrzęsło, tym razem bardziej, niż poprzednio.– Silniki pracują pełną mocą, ale jakby traciły moc – dokończył Tec, klikając coś na tablice

rozdzielczej. Samolot zaczął powoli opadać w dół. Dragon z całej siły ciągnął do siebie ster, lecz nic to

nie dawało. Nagle Death krzyknął z przedziału dla pasażerów:– Coś siedzi na samolocie!

Pull up! Pull up! Rozległ się głos komputera. Nikt nie wiedział co robić. Nikt nawet nie pomyślał o racjonalności informacji Death'a, i pierwszym odruchem była chęć strzelania z karabi-nów w górę. Na szczęście, rozsądek miał coś jeszcze do powiedzenia, i przeszkodził w realizacji nie najlepszego pomysłu. – Poruczniku, zapnij pasy – powiedział w końcu Dragon, wpadając na pewien pomysł.

Dowódca bez słowa wybiegł z kabiny i usiadł na najbliższym miejscu, krzycząc do reszty zespołu:– Zapiąć pasy, już!

W tym samym czasie Dragon przekręcił ostro ster, chcąc obrócić samolot do góry nogami. Jeżeli coś faktycznie siedzi na dachu, to zaraz tego nie będzie. Przewidując ruch Polaka, Tec zapytał Polaka, kurczowo trzymając się oparcia. – Czy ten samolot przeznaczony jest do akrobacji?– Ani trochę – odrzekł skoncentrowany Polak.

Samolot zaczął się gwałtownie przechylać w lewą. Dziób mocno opadł w dół, lecz samolot przez chwilę leciał ze skrzydłami prostopadle do ziemi, z jakichś powodów nie chcąc się obrócić na grzbiet. Kontrolki szalały, a nieznośne pull up raniło uszy. Dragon stęknął, jakby własną siłą obracał samolot. Nagle tajemnicza siła odpuściła. Coś znowu uderzyło w kadłub i samolot obrócił się gwałtownie, wpadając w obszerny korkociąg. Dragon od razu pociągnął za przepustnicę do siebie, wyłączając silniki i nie zastanawiając się wiele, skontrował sterem, rozpaczliwie próbując odzyskać kontrolę nad samolotem, bezskutecznie. Ziemia zbliżała się coraz bardziej a wysokościomierz kręcił się jak szalony. Samymi klapami nie mógł nic zrobić, samolot był zbyt ciężki. Musiał zwiększyć ciąg silników w odpowiednim momencie. Obrót... obrót próbował w myślach wyczuć moment. Obrót... Teraz! Nacisnął na dźwignię. Silniki zawyły głośno. Samolot już wpadałw następny obrót, lecz zwolnił nagle, przyciśnięty odrzutem silników. Teraz ziemie zbliżała się jeszcze bardziej. Kątem oka pilot spojrzał na przyrządy. Panika go ogarnęła, gdy zobaczył na wskaźniku siedemset metrów. Pociągnął ster znowu do siebie, stękając przy tym od wysiłku. Transportowiec powoli odzyskiwał siłę nośną. Za wolno. – Ostrzeż o lądowaniu awaryjnym! – stęknął Polak.

Tec chwycił za mikrofon i z trudem nacisnął guzik.– Uwaga! Lądujemy awaryjnie! Trzymajcie się.

Po tym po prostu puścił interkom. Samolot zaorał górną warstwę lasu, po czym wyleciałw niewielką dolinkę i uderzył twardo o ziemię, poszerzając koryto małego strumyka. Maszyna sunęła dalej po ziemi. Pobliskie drzewa urwały jej całkiem skrzydła. Gdzieś silnik z hukiem eksplodował. Nagle na drodze samolotu stanęło wzniesienie. Następnie była ciemność...

~25~

Page 26: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

DRUGA RZECZYWISTOŚĆ

Konie znowu zaczęły się dziwnie zachowywać. Bały się. Tomka to niepokoiło, gdyżw przeszłości nigdy tak się nie działo. Było zachmurzone południe. Jeździec i tak miał iść zająć się swoimi przyjaciółmi. Wsadził jeszcze tylko komórkę do kieszeni bryczesów i wyszedł z domu,udając się w stronę stajni. Drzwi zgrzytnęły i Tomek znalazł się wewnątrz. Jego obecność wyraźnie kojąco wpłynęła na konie, które już tylko dreptały w miejscu. Jak to miał w zwyczaju, wyczyścił dokładnie konie, szczególnie uwzględniając ogon. Jego trenerka zawsze powtarzała: „Koń ze słomą w ogonie to wieśniak”. Mężczyzna uśmiechnął się na myśl o tamtych czasach. W tedy to było takie proste życie... Uwinął się w godzinę. Następnie osiodłał Rivera, przy czym pozostałym koniom założył jedynie ochraniacze na nogi. Kiedy kończył, jego serce przyspieszyło, czując ten lekki dreszczyk emocji. Jak zwykle nie mógł doczekać się przejażdżki. Otworzył na oścież boksyi stajnię. Konie wyszył jakby bardziej nerwowo niż zwykle. Stroszyły uszami i rozglądały się nieufnie. Nie odchodziły na krok od Rivera, który zdołał już sobie wyrobić pozycję przywódcy stada. Tomek zastanawiał się, czy jazda w teren jest dobrym pomysłem. Konie coś czuły. Może jakaś banda dzikich psów kręciła się w pobliżu? Albo inne drapieżniki, których konie się panicznie bały. Postanowił jednak spróbować. Nie miał zamiaru daleko jechać, gdyż nie wiedział jak tą przejażdżkę wytrzyma jego rana. Wsiadając na konia, w ogóle nie odczuł uszkodzenia ciała. Niepokoiło go to trochę. Ostatnio też tak było, ale tym razem minęło więcej czasu i rana była jakby bardziej zagojona. Westchnął głęboko i ruszył przed siebie spokojnym galopem. Nie miał zamiaru szarżować

Kiedy Tomek poczuł wiatr we włosach, momentalnie zapomniał o swoich wszelkich problemach, a płynne kołysanie konia uspakajało jego skołatane serce. Czas jakby się zatrzymał,a liczyły się tylko mijające ich, samotne drzewa oraz bezkresna przestrzeń, usiana jedynie polami uprawnymi i ubitymi drogami.

Nagle cień chmury padł na jeźdźca i podążające za nim konie. Wszystkie wierzchowce spłoszyły się, przy czym Bułat nawet zarżał z przerażenia, nie spodziewając się czegoś takiego. Tomek odruchowo skulił się, kiedy koń zerwał się do instynktownego cwału, lecz zaraz po tym, rozluźniony zaśmiał się z tchórzostwa jego przyjaciół. Spojrzał do góry, chcąc ujrzeć tą straszną chmurę. Zdziwił się możliwościami swojej wyobraźni kiedy w pierwszej chwili zobaczył smoka, takiego jak na przykład z Eragon'a. Pokiwał głową z politowaniem dla siebie i spróbował zwolnić konia, który, o dziwo, nie uspokajał się... Nagle coś mu zaskoczyło w mózgu. Ta chmura była za dokładna. Mrugnął parę razy i spojrzał do góry jeszcze raz. – Ja pierdole... – wyszeptał roztrzęsionym głosem, wpatrując się w to co wisiało nad nim.

To był smok! Potwór coraz bardziej zbliżał się do nich, z szeroko rozłożonymi skrzydłami. Teraz i Tomek wpadł w panikę, popędzając swojego konia mocnymi uderzeniami pięty. A River już robił co mógł. Nagle Tomek zauważył, że mimo szaleńczego biegu, słyszy bardzo chrapliwy i płytki oddech hucuła. Koń po chwili zaczął zwalniać. Jeździec nie wiedział co robić. Smok wydawał się bardziej realny niż on sam, choć logika podpowiadała mu: „Smoki nie istnieją!”. Ale skrzydlaty potwór nie był wytworem jego wyobraźni. Konie też bały się tego czegoś. Spojrzał jeszcze raz na swojego towarzysza, który zostawał w tyle. Nie miał zamiaru zostawić go na pastwę losu.

Normalnie Tomek nie miałby szans na opanowanie Rivera. Jedyne o czym myśl końw takich chwilach to ucieczka. Ale koń potrafi nie tylko odczytać emocje swojego jeźdźca, ale również intencję. To co się stało potem, udowadnia tą teorię. Tomek pociągnął wodzę do skrętu, łamiąc wszystkie zasady dobrego ujeżdżania. A koń zareagował. Zawrócił, lecz nie miał zamiaru jechać w stronę zagrożenia i cofnął się o kilka nerwowych kroków do tył. Smok nad nimi

~26~

Page 27: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

przeleciał, lecz natychmiast zawrócił i zawisł w powietrzu. Tomek widząc to, rozkazał Riverowi jechać do przodu. Mając zagrożenie za sobą, zgodził się chętnie. Już po chwili znaleźli się przy, próbującym rozpaczliwie złapać powietrze, Bułacie. Tomek zeskoczył z Rivera, spodziewając się, że ten od razu ucieknie. Został. Jeździec podbiegł do hucuła. Koń upadł nagle ciężko na bok. Tomek przyłożył rękę do klatki piersiowej konia. Było to bez sensu, bo i tak nic nie wyczuł, ale chciał mieć chociaż złudzenie, że coś robi. Nagle smok wylądował przed nimi twardo, powodując, że River stanął dęba, po czym zbliżył się tyłem jeszcze bardziej do Tomka i Bułata. Potwór okazał się być mniejszy, niż wydawało się mężczyźnie wcześniej. Ze szparkowych oczu niebiesko-łuskiego nie promieniowało zło, ani żądza mordu. Przysiągłby, że widział w nich raczej rozbawienie. Ale jemu nie było do śmiechu. Był przerażony i ledwo powstrzymywał siebie przed paniczną ucieczką. Ale nie miał zamiaru zostawiać swojego przyjaciela. Zdający sobie sprawęz niebezpieczeństwa, Bułat próbował wstać, lecz tracił wtedy oddech. A smok nie atakował, tylko się patrzył. Tomek krzyknął bezradnie, a wręcz płaczliwie:– Czego chcesz od nas!?

Smok przekręcił głowę, jak pies, kiedy coś go zainteresuje. Tomek spodziewał się ryku,a w najgorszym wypadku jakiejś mentalnej odpowiedzi a usłyszał normalne dźwięki, wytworzone przez smoka:– Ozvaxzztwa*

Bo słowem tego nazwać nie można było. Nagle poczuł się śpiący. Tracąc powoli świadomość, domyślił się, że to nie był zwykły sen. Uderzając o ziemie, mimo rozmazującego się obrazu zobaczył jeszcze przewracającego się Rivera. I odpłynął...

***

Jego podświadomość wirowała niespokojnie pośród bezkresnego morza wspomnień, uczuć i myśli, próbując przygotować jakoś świadomość do tego, co może się zdarzyć po przebudzeniu. Problem w tym, że Tomek nie spotkał się w przeszłości z podobnym problemem, więc podświadomość nie miała się do czego odnieść. Próbowała wiec użyć wyobraźni, z lepszym skutkiem, ale nie zdążyła zrobić za wiele. Świadomość niczym wściekłe zwierze wyrwała sięz okowów snu, przebijając się przez dziwną barierę, blokującą umysł Tomka. Mężczyzna wolno uniósł powieki, czując się jakby wstawał o piątej rano, w niedzielny, zimowy poranek, po zaledwie kilku godzinach snu. Głowa mu pulsowała lekkim bólem, lecz mimo otumanienia pamiętał, co wydarzyło się, zanim stracił przytomność. Nie był pewien co do swoich uczuć. Bał się podnieśći rozejrzeć, lecz wiedział, że prędzej czy później, będzie musiał skonfrontować sięz potworami. Do wstania zmotywowało go dopiero koński pysk, który zawisł mu nad twarzą. Rozejrzał się na boki, lecz nie ujrzał żadnego smoka. Przed nim stał tylko River, patrząc na niego zaciekawionym wzrokiem. Tomek ukrył twarz w rękach. Tracił zmysły. Pewnie spadł z konia i miał jakieś dziwne halucynację. Podniósł się z trudem. O dziwo nie był obolały. Widząc jak człowiek wstaje, koń ruszył w znanym tylko sobie kierunku, zerkając co chwilę na swojego pana. Tomek stał jak w ryty i nie bardzo wiedział o co chodzi. Ruszył za koniem, chcąc go złapać, lecz ten uciekał mu bez przerwy. – River! – krzyknął w końcu ze złością.

Cokolwiek koń wyprawiał, nie miał ochoty na użeranie się z nim. Dopiero po chwili przyszło mu do głowy, że może koń go gdzieś prowadzi. Konfrontując to jednak z „zobaczeniem smoka”, nie był w stanie uwierzyć, że koń może coś od niego chcieć...– Narnia, kurwa... – skomentował zły.

I tak nie miał zbyt dużego wyboru. Poznawał co prawda okolicę, ale dość, że na piechotę powrót zająłby mu około dwóch godzin, to nie mógł tak po prostu zostawić konia w szczerym polu. Uganiał się więc za nim, tracąc coraz bardziej cierpliwość, aż w końcu po kilkunastu minutach, koń zniknął w jakichś krzakach, na skraju niewielkiego lasku. Tomek bliski rozpaczy wszedł za nim.

* Słowo ze smoczej mowy, oznaczające „spoczywać”, „leżeć”

~27~

Page 28: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

Omal się nie przewrócił, kiedy odkrył ogromne wejście do podziemnej groty. Nagle ujrzał znikającego za zakrętem karosza. Krzyknął za nim, lecz koń najwyraźniej zignorował swojego pana. Tomek przeklął soczyście i ruszył za koniem, wgłąb jaskini. Najbardziej przerażał go fakt, że nie wiedział, gdzie zniknął Bułat i Felinka. Miał ogromną nadzieję, że konie wróciły do stajni, ale to przecież tylko konie. Mężczyzna szedł chwilę dużym korytarzem i nagle ujrzał swojego konia, stojącego tyłem do ogromnej groty, wielkiej jak krakowska galeria „Bonarka”. Jednak nie było najdziwniejszym to, że nigdy nie słyszał o tym miejscu. Najgorsze było to, że grota aż roiła się od czegoś, co on by nazwał smokami. – Przecież tego nie ma! Smoki nie istnieją! – jęknął nieszczęśliwie.

Niespodziewanie przed nim wylądował ten sam smok, przed którym uciekał, a przynajmniej tego samego koloru. – Wiesz co mówię? – zapytał wielki jaszczur.

Tomek tylko kiwnął głową, rozwierając szeroko powieki.– Idź za mną. Musisz rozmawiać z przewodnikiem nas.

Tomek niewiele zrozumiał, ale jednego był pewien. On nigdzie się nie rusza. Smok zaczął już kroczyć wgłąb pieczary, a on stał jak wryty w miejscu, zastanawiając się, czy udawanie martwego zadziała w tej sytuacji. Potwór odwrócił się, zauważając, że człowiek za nim nie podąża. Spojrzał na niego zaciekawionym wzrokiem i rzekł swoim syczącym głosem:– Nie możesz się nas bać. Nie jesteś naszym przeciwnikiem.

Na te słowa River popchnął lekko Tomka swoją głową. Człowiek obejrzał się za siebiei zauważył, że jego koń jest całkowicie spokojny. – Narnia... – szepnął cicho i ruszył wolno przed siebie, wiedząc, że będzie tego żałował. – Narnia

i Eragon razem wzięci...Idąc za smokiem, niczym skazaniec na swoją egzekucję, zrezygnowanym wzrokiem

obserwował ukryte w cieniu inne smoki, które przyglądały mu się z zaciekawieniem. Wszystkie wyglądały podobnie, lecz różniły się nieznacznie wielkością oraz kolorem łusek. Niektóre prezentowały niezwykle abstrakcyjne wzory i kolory. Tomek zauważył jeszcze jedną rzecz. Potrafił jakby wyczuć, którym smokom można zaufać, a którym nie, zakładając, że miałby w ogóle ochotę na zaprzyjaźnianie się z którymkolwiek z gadów. To tak jakby, z tych stworzeń wyraźnie promieniowała aura dobra i zła.

W końcu dotarli do samego centrum jaskini. Pośród skał, między kilkoma latającymi kulami niebieskiego światła, stał czarnołuski smok. Tomek w pierwszej chwili zachwycił się latającym światłem, lecz jego uwagę momentalnie odwróciła aura promieniująca z tego konkretnego smoka.A było ona zła. Bardzo zła, choć sam smok zdawał się być przyjaźnie nastawiony. Zauważył, że River nie chciał zbliżyć się do czarnołuskiego. Tomek nie chciał zbliżyć się do żadnego smoka, lecz niebieskołuski przywołał go do siebie. Jeździec czuł, że nie ma zbyt wielkiego wyboru i podszedł powoli do dwóch gadów, spodziewając się dosłownie wszystkiego. – Witaj, człowieku. Twoje spotkanie niezbyt przebiegło tak, jak zostało zaplanowane – zaczął

mówić smok o czarnych łuskach. – Twoi przyjaciele zapomnieli sobie o naszym spotkaniu ostatnim.

– Proszę? – Tomek zebrał się na odwagę i zapytał. Nic nie rozumiał.– O co? – odrzekł lekko zdziwiony smok.– Nic z tego nie rozumiem! – krzyknął człowiek, tracąc kontrolę nad swoimi nerwami. – To się

nie może dziać! To nie istnieje!– Tak samo wypowiadałeś ostatni raz – zauważył lekko rozbawiony gad.– Jaki ostatni raz?!– Zatem przyjmij me słowa. Otóż już raz nas zobaczyłeś. Przybyliśmy wtedy do tego świata,

chcąc znaleźć miejsce na wspólne gniazdo, bez żadnej walki z kimkolwiek. Człowiek jednak się nas bał, tak jak ty teraz boisz się nas i zaatakował pierwszy. Wziął naszego towarzysza

~28~

Page 29: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

i uwięził – jego głos stawał się coraz groźniejszy. – Człowiek sprawdzał go i sprawdzał, niew ogóle patrząc na jego ból i cierpienie. On w końcu się poddał i odszedł. Widziałem go potem... – głos czarnołuskiego grzmiał cicho, a oczy miał nieobecne. – Powyrywali mu łuski, zniszczyli skrzydła, zabrali oczy... Chcieliśmy zemsty. Wszyscy, mimo, że jesteśmy różni, ale nie znaliśmy was.

Jego wzrok padł na twarz Tomka, a ten mimo ogromnej chęci, nie miał odwagi, żeby spojrzeć gdzieś w bok. Ludzie byli zdolni do różnych rzeczy i powinno mu być wstyd, ale nie do końca wiedział, czy wierzy gadowi. – Znaleźliśmy ciebie. Twoja dusza promieniowała i ciągle promieniuje energią. Opowiedziałem

ci to samo co wcześniej. A ty pomogłeś nam sam. Wybuchła wojna pomiędzy wami a nami. Ale przegraliśmy i wszystkich nas uwięzili. Wiele lat minęło, zanim udało się nam wykonać Rytuał Hołdu Czasu. Czas się cofnął i wszystko zaczęło się od nowa.

– Chcecie jeszcze raz zaatakować ludzi? – zapytał Tomek, już mniej się bojąc. Postanowił po prostu akceptować wszystko, co go spotka. Smoki cofnęły czas... czemu by nie?

Smok zamyślił się na chwilę.– Nie. W więzieniu zobaczyliśmy, że nie wszyscy wy jesteście źli. I że nie ma tu dla nas miejsca.

Chcemy wrócić, ale nie możemy. Nasze przeznaczenie zostało z czymś splątane. Dopóki nie zerwiemy przeznaczenie, nie będziemy mogli wrócić.

– Z czym jesteście związane? – ... Nie wiemy. Ale ty nam możesz pomóc. Czy pomożesz nam?

Tomek nie wiedział co odpowiedzieć. Jeżeli pomoże smokom odejść, to z pewnością przysłuży się swojej rasie. Spojrzał na swojego konia, który stroszył uszami. Spojrzał na smoki, które mu się przyglądały. Chciał jakoś racjonalnie myśleć, ale o w całej tej sytuacji była jakakolwiek racjonalność? A co mówiło jego serce? Zdecydował się pomóc– Tak – odrzekł w końcu.– Wiem, że się zgodzisz. Zatem przyjmij następne me słowa. Nasze przeznaczenie może być

związane ze wszystkimi ludźmi, za to, że chcieliśmy odwetu. Wiemy, że są dobrzy i źli ludzie. Chcemy pomóc tym dobrym, gdyż zerwie to nasz dług. Już niewiele oddechów zostało, abyw pobliżu spadł nieżywy smok, z ludźmi w środku. Musisz ich tu przyprowadzić. Powiesz im, że jesteś... niewolnikiem i musisz wykonywać nasze rozkazy, chyba, że... tierioriści zabiją twoją rodzinę. Musisz wyobrazić sobie strach, udawać strach. Inaczej oni nie przyjdą. Po tym powiesz im, że muszą przyjść, bo tierioriści nie są tierioriści. Chcą rozmawiać. Ty tutaj żyjesz. Wiesz gdzie jest mały, sam jeden budynek, na północ stąd?

Tomek, ogólnie, miał problem ze zrozumieniem co smok do niego mówi. Jego zadaniem było chyba przyprowadzenie jakichś ludzi do opuszczonej stacji meteorologicznej, niedaleko od jaskini. Zdaje się, że ma udawać zakładnika jakichś terrorystów, ale nie rozumiał po co. Na dodatek nie miał pojęcia czym jest nieżywy smok. Odrzekł, że chyba wie gdzie jest miejsce, o którym mówił smok i poprosił o wyjaśnienie nieznanego mu pojęcia.– Satolot, wy chyba to zwiecie – wtrącił się niebieskołuski.

Tomek uznał, że poprawienie smoka na „samolot” nie jest konieczne. Postanowił zadać jeszcze jedno pytanie:– Po co to wszystko?– Bo ludzie znów nas zaatakują. Będą nas uważać za nieprzyjaciela już na samym początku –

odrzekł spokojnie czarny smok.Tomkowi wydało się to całkiem logicznym wyjaśnieniem.

– Kiedy mam jechać?– Już – odparł.

***

~29~

Page 30: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

Człowiek opuścił chwiejnym krokiem jaskinię. Za nim podążał koń, który widocznie również postanowił po prostu akceptować wszystko co go spotka. Niebieskołuski czekał, aż obaj opuszczą jaskinie. Kiedy to się wydarzyło, przeszedł do rzeczy.– To nie jest dobre co robimy. – Musimy walczyć. Tylko tak zdobędziemy wolność. Ty jesteś Niebieński, to zrozumiesz tego –

odparł spokojnie czarnołuski.– Nie! Uważaj co słowami robisz – zaprotestował i dodał szybko, lecz nieszczęśliwie. – Jestem

Diabelski. Dawno temu, zaraz na początku stworzenia światów, kiedy to Szatan zdradził Boga

i zapowiedział mu wojnę, wystawił do walki stworzenia, które nazwał smokami. Jednak niektórez nich wcale nie miały ochoty do walki i zbuntowały się swojemu panu. Te najsilniejsze oparły się jego woli i powędrowały do Boga, myśląc, że zastaną tam spokój. Myliły się. Żeby przyłączyć się do sił dobra, dostały jeden warunek. Miały pilnować klucza, który otwiera portal, prowadzący prosto pod Bramy Niebieskie. Szatan niezwykle pragnął klucza, więc rozkazał swoim smokom zdobyć artefakt. Doszło do straszliwej bitwy pomiędzy pobratymcami, gdzie zginęło wiele smoków. Żeby uniknąć podobnej sytuacji, Niebiańskie podzieliły klucz i ukryły w trzech światach. Jednym było uniwersum smoków, plan położony najbliżej Nieba i Piekła. Następna część trafiła do drugiego planu, świata położonego pomiędzy znanym Faerunem a Światem Współczesnym.W owym drugim planie zadomowiły się smoki, które zdołały uciec spod jarzma Szatana i Boga. Ostatnia część została ukryta w pierwszym planie, miejscu, gdzie rozgrywa się teraz cała akcja. Świat Współczesny. Klucz został podzielony, żeby Diabelskie mogły bardzo długo, powolii skrupulatnie przeszukiwać uniwersum za uniwersum. Po długim czasie, smoki szatana zdobyły dwie części klucza, lecz niebiańskie w końcu opracowały doskonały plan zniszczenia Szatana. Niestety fatum ciągle wisiało nad tymi stworzeniami i cała operacja zawiodła w najważniejszym momencie. W odzewie Szatan rozkazał Diabelskim zabić każdego Niebiańskiego... Każdego, niezależnie od wieku czy płci. Żeby uniknąć całkowitego zniszczenia, Niebiańskie zrzekły się swojego dziedzictwa i przyłączyły do Diabelskich. Kiedy zabrakło strażników, nic już nie stało na przeszkodzie, żeby zdobyć ostatnią część i podbić Niebo... Prawie. Trzeci fragment, ukrytyw pierwszym planie, okazał się być sygnetem papieskim. Do tej pory całkowicie ignorowani ludzie, okazali się być groźnymi przeciwnikami. Gady w ogóle nie kryły się ze swoją obecnością oraz zamierzeniami. Po pewnym czasie przypuściły otwarty szturm na Watykan, lecz tam już czekało Amerykańskie wojsko, mające tendencje do ratowania wszystkich państw z opresji oraz NATO, które miało obowiązek pomóc Włochom. Smoki zostały sromotnie zwyciężone. Wszelką chęć do walki, stłumiła rzeź całego obozowiska smoków, przez amerykańskie rakiety kasetowe. Zginęło tam około kilka tysięcy istnień. – Łącznie z tym człowiekiem i jego przyjaciółmi – szepnął niebieskołuski, kończąc swoje

wspomnienia na głos. – Chcesz go poświęcić.– Nie pojmuję – rzekł czarny smok, odrywając wzrok od swoich szponów.– Zginą następne istnienia. Tak jak wcześniej. Co ty pragniesz uczynić. Jesteśmy związani przez

przeznaczenie. Nie można teraz atakować ludzi. Przegramy! – Ja wiem jak robić – zapewnił czarnołuski.– Czego ty pragniesz? – zapytał niemalże z rozpaczą niebieskołuski. Inne smoki słuchały. Tylko

on miał odwagę, żeby mówić do przywódcy Diabelskich w ten sposób. – Chcesz nas uwolnić, czy poddałeś się Szatanowi!?

Przywódca nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się za to złowieszczo po smoczemu. Miał całkiem inne plany...

***

Zapadła złowróżbna cisza, przerywana od czasu do czasu szczękiem odgniatającego się

~30~

Page 31: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

metalu. Death z trudem zogniskował wzrok. Rozejrzał się wolno. Ze swojej pozycji dostrzegł nieporuszającego się dowódcę. Chciał odpiąć pasy, lecz czuł się, jakby właśnie skończył przenosić pięć ton cegieł. Miał problem ze skoordynowanie swoich ruchów, lecz już za drugim podejściem udało mu się nacisnąć przycisk. Klamra ze pstryknięciem odskoczyła i wolny snajper spróbował wstać. Tak jak przewidywał, zachwiał się, lecz oparł się o siedzenie. Potrząsnął głową i ruszył szybko do dowódcy. Usłyszał szmer. To Foger powoli dochodził do siebie. Wzrokiem odszukał Neo oraz Czecha. Obaj byli nieprzytomni, lecz nie wyglądali na poważnie rannych. Death doszedłw końcu do Hernandez'a. Porucznik nagle otworzył oczy. Mrugał nimi chwilę, jakby nieobecnie, po czym niemalże automatycznie odpiął pasy bezpieczeństwa i wstał, wpadając na snajpera. Death chwycił go za ramiona i widząc jego nieobecny wzrok, zapytał się podenerwowanym głosem– Poruczniku, wszystko w porządku?!

Dopiero wtedy duch Hernandez'a powrócił do swojego ciała. Dowódca przetarł oczyi kiwnął niepewnie głową.– Co z resztą? – zapytał słabym głosem.– Nie wiem – odparł Death, nie bardzo wiedząc, do kogo teraz iść.

Na szczęście Hernandez nie został dowódcą bez powodu. Szybko ogarnął sytuację– Idź i sprawdź co z Neo i Czechem. Foger! – zawołał do francuza, który już wstawał ze swojego

miejsca. – Jesteś cały? Sprawdź i zabezpiecz teren. Ja idę sprawdzić pilotów.Foger nie miał problemów z wyjściem z samolotu. W kadłubie powstała ogromna dziura,

którą żołnierz wykorzystał. Natomiast dowódca miał już większe problemy. Drzwi do kabiny pilotów nie chciały się rozsunąć. Hernandez próbował z całej siły, lecz nie dawał rady.– Neo i Czech są w porządku! – zawołał Death.– Dzięki Bogu... – wyszeptał porucznik.

A on dalej nie był w stanie otworzyć tych cholernych drzwi. Kiedy po raz kolejny spróbował otworzyć, nagle coś pomogło mu i drzwi rozsunęły się z trzaskiem, łamiąc jakieś mechanizmy wewnątrz. Przed nim ukazał się Dragon, opierający się o ścianę samolotu. Za nim stał Tec,z zakrwawioną połową głowy. – Czemu do cholery nic nie krzyczycie! – złościł się dowódca.– To nie nasza wina – odezwał się szybko Niemiec. – Kabina była dźwiękoszczelna. – Co za debil robi dźwiękoszczelna kabiny w samolotach? – odezwał się z tyłu Deatch.

Nikt nie skomentował. Po chwili do stanu względnej przytomności powrócił Amerykanin,a zaraz za nim Czech. Polak odnalazł apteczkę i opatrzył ranę Teca, a dowódca spróbował połączyć się przez radio z samolotu ze sztabem. – X078BG Delta A! Tutaj Main Bravo! Czy mnie słyszysz, over?

Radio szumiało przez chwilę, kiedy w końcu w głośniku odezwał się ledwo słyszalny głos: – Main Del... szzzsz... dwo was słyszymy, ov... szzzsz...– Delta A! Nasz samolot się rozbił! Znajdujemy się na współrzędnych pięćdziesiąt stopni,

dwadzieścia minut, trzynaście sekund, północ oraz dwadzieścia stopni, pięćdziesiąt dziewięć minut, czterdzieści pięć sekund na wschód. Słyszysz mnie?

– Sszzzzsz... ni... szzzsss... rannych, ove... szzzs?– Szlag by to! – przeklną dowódca. Mieli uszkodzone radio. – Delta A, nie rozumiem cię!

Opatrzony już Tec podszedł do Hernandez, chowając komórkę do kieszeni. – Poruczniku?– Tec, jesteś w stanie naprawić to radio?– Nie ma takiej potrzeby. Wysłałem e-maila do Petraeus'a z dokładnymi informacjami o naszym

stanie. Dowódca popatrzył się na niego jak wryty.

– Skąd masz e-mail? Wysyłanie ściśle tajnych informacji wojskowych w ten sposób jest niezgodne z procedurami.

~31~

Page 32: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

– E-mail mam z jego bloga. A co do samej wiadomości. Zaszyfrowałem ją, więc nie ma się co martwić.

Dowódca popatrzył się groźnie na Niemca. Ale tok jego myślenia był jak najbardziej właściwy. Porucznik wyciągnął swoją komórkę i wybrał z kontaktów numer do głównego koordynatora ich akcji. Czekał kilka sekund na połączenie, gdy nagle ktoś odebrał telefon.– No cześć Marcinie – zagadał pierwszy Hernandez, podając nieprawdziwe imię swojego

rozmówcy. Chciał przekazać ich status jak najdyskretniej.– Hernandez? Ale o co chodzi – odezwał się zaskoczony mężczyzna w komórce.– Beznadziejne mi radio dałeś. Rozwaliło się w drodze. Słuchaj, będę potrzebował podwiezienia,

bo rozwaliłem samochód... – w głośniku rozległo się ciche „aaaa!” ... – Jestem w totalnym pustkowiu więc podam ci współrzędne, to sobie wklepiesz w Google Maps, ok?

– No... ok. – głos był niezbyt przekonany.Dowódca jeszcze raz powtórzył ich dokładne współrzędne. Koordynator zapewnił, że laweta

przybędzie do kilkunastu godzin, po czym się rozłączył. To była najmniej dyskretnie przekazana wiadomość w historii całego wojska, pomyślał załamany dowódca. Razem z Tecem, Hernandez wyszedł na zewnątrz, gdzie już wszyscy, oprócz Francuza, zbierali to co przetrwało z ich sprzętu.– Dragon co się w ogóle stało? – zapytał, podchodząc do Polaka.– Pojęcia nie mam. Coś nas ściągnęło na dół. – odrzekł bezsilnie– Ja widziałem, jak coś w nas uderzyło, ale nie wiem co – dodał od siebie chłodno Death, nie

przerywając pakowania.Snajper doskonale wiedział co to było. Ale jego świadomość nie pozwalała tej informacji

przebić się na zewnątrz. Death to człowiek wyrafinowany, mocno stąpający po ziemi, nie mający krzty wyobraźni. Dlatego zobaczył tylko kształt.

Dowódca zastanowił się chwilę. Co mogło w nich uderzyć? Inżynierowie będą musieli znaleźć odpowiedź w czarnej skrzynce.– Dobra słuchać mnie. Pomoc przybędzie dopiero za kilkanaście godzin, a naszego... hmm,

lądowania, pewnie nikt nie przeoczył, więc możemy się spodziewać gapiów, albo nawet jakichś służb porządkowych. My jesteśmy główną ekipą, której zadaniem jest pilnować wraków. Dragon ty odganiasz ludzi, bo znasz polski, huah?

– Huah – odpowiedzieli z minimalnym entuzjazmem.Nagle z krzaków wyszedł Frogem. Jego mina jak zwykle nic nie wyrażała, oprócz groźby

pobicia, w razie zbyt krzywego spojrzenia.– Poruczniku, znalazłem coś bardzo interesującego. Musicie to zobaczyć. – rzekł od razu.– Co takiego? – zapytał i od razu wydał rozkaz. – Czech i Neo, zostajecie z Dragonem i pilnu-

jecie samolotu. Reszta idzie za mną, a ty prowadź, Foger.Francuz, dwóch Amerykanów oraz Niemiec zniknęli w krzakach. Dragon natomiast rzekł do

swoich towarzyszy:– Jeżeli ktokolwiek tu podejdzie i będzie coś do was mówił, do po prostu krzyknijcie groźnie

„kurwa!”...***

Czwórka żołnierzy odnalazła niewielką szczelinę w ziemi. Na pierwszy rzut oka, można było zauważyć ślady bytności człowieka, takie jak odciski stóp. Drużyna zeszła wgłąb ziemi, podążając ze przewodnikiem. Mimo, że Foger już tam był i bez wątpienia ostrzegłby swoich towarzyszy przed niebezpieczeństwem, wszyscy trzymali mocniej karabiny. Po zejściu, weszli do jakiegoś rozkopanego przejścia i znaleźli się w niewielkim, ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu, oświetlonym przez nieliczne promienie światła, którym udało się przetrwać tak długą wędrówkę.– Tu jest czysto. Zero zagrożenia – poinformował ich Foger.

Żołnierze włączyli latarki, przymocowane do swojej broni. Ich oczom ukazała się niewielka

~32~

Page 33: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

przestrzeń. Ściany pomieszczenia wypełnione były przeróżnymi rysunkami. Przedstawiały one głownie nietoperze lub inne stworzenie o nietoperzowych skrzydłach. Ciężko było stwierdzić, gdyż ziemia rozmazała, bądź wchłonęła farbę. Przy ścianie przeciwnej do wejścia, znajdował się niewielki ołtarz, na którym leżała otwarta księga. Przy obu jej stronach stały kaganki, ze stopionym woskiem na wierzchu. Na podłodze wyżłobiony został idealny pentagram.– Dalej nie wchodziłem – zakomunikował Francuz, stając na progu.

Dowódca zastanowił się chwilę. – Death, Trzymaj wartę. Foger, zostajesz tu. Tec, ze mną.

Niemiec i Amerykanin przeszli ostrożnie przez pomieszczenie i skierowali się w stronę księgi.– To obiekt jakiegoś kultu – zastanawiał się informatyk, przyglądając się rysunkom.

Hernandez dotarł do księgi. Przyświecił sobie latarką i spojrzał na widoczną stronę. Ujrzał tekst wypełniony kompletnie nieznanymi mu słowami. Samo wypowiedzenie ich było prawdopo-dobnie niemożliwe. Tec spojrzał znad ramienia dowódcy na przedmiot. – To wygląda na jakiś zaszyfrowany tekst.

Wyjął z kieszeni aparat i przeklął po niemiecku, kiedy zorientował się, że cyfrówka jest zniszczona, prawdopodobnie podczas awaryjnego lądowania. Porucznik zignorował problem Niemca. Spostrzegł bowiem, znajomy mu symbol przedstawiający poziomy sierp księżyca, skrzyżowany z pionową elipsą.– Tec, spójrz! – pokazał palcem na stopkę, gdzie widniał znak.– To przecież znak tej organizacji! – poinformował natychmiast technik.

Słysząc to, Francuz podzielił się szybko swoimi przemyśleniami.– Z całym szacunkiem, poruczniku. Nie wierze w przypadki. Nasz samolot rozbił się zaraz obok

jakiejś świątyni czubków, których traktowaliśmy jako talibów.– Istotnie, podejrzane – zaczął mówić dowódca, nie odrywając oczu od książki. – Ale wszystko

ma racjonalne wyjaśnienie. Ninja chcą nas przestraszyć, albo sprawić, żebyśmy uwierzyliw UFO, albo co. Zwykły sabotaż samolotu. Skoro zdołali zdezaktywować systemyw Pentagonie, to popsuć nam samolot nie powinno stanowić dla nich większego problemu. Ale to oznacza, że stanowią dla nas straszliwe zagrożenie. Nasze bazy nie są dłużej bezpieczne – dokończył, zerkając na Fogera.

Francuz stał z niewzruszoną miną.Dowódca zaczął badać dokładnie księgę pod kątem pułapek. Po obejrzeniu jej z każdej

strony, wyjął swój nóż i podważył delikatnie przedmiot. Nic się nie stało. Podniósł książkę wyżeji sprawdził spód. Będąc całkowicie pewnym, że obiekt jest bezpieczny, przerzucił delikatnie kilka stron. Co prawda papier mógł być jeszcze zatruty, lecz rękawiczki powinny go ochronić. Nie przejmując się tym problemem, przyglądnął się stopką pozostałych stron. Co druga miała ręcznie wymalowany symbol. Hernandez zamknął całkiem księgę i spojrzał na złoty napis, wytłoczony na skórzanej okładce: „Sksyzder”. – Zajmiesz się tym później – zapowiedział Tecowi dowódca, a ten skinął bezsłownie głową.

Chciał teraz przeszukać jeszcze dokładniej ołtarz, kiedy nagle, niespodziewane ostrzeżenie postawiło wszystkich w stan pełnej gotowości – Coś się zbliża! – zawołał z zewnątrz Death.

***

– Kurva! – spróbował po raz kolejny CzechPolak westchnął.

– Nie, nie nie. Kur-W-a.– Qurwa! – Tym razem Neo podjął kolejną próbę powtórzenia polskiego akcentu.– Nie byłeś nawet blisko... – skomentował Dragon.

~33~

Page 34: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

Minęło już około dziesięciu minut, odkąd pozostała część drużyny zniknęła gdzieśw krzakach. Ku ich zaskoczeniu, nikt nie przychodził, żeby zbadać miejsce katastrofy. Było to podejrzane, choć pilnujący żołnierze woleli się rozerwać inteligentną konwersacją, niźli zamartwiać się jakimiś pierdołami. Lecz nagle Czech podniósł rękę i przerwał trwającą zabawę. Coś usłyszał. Po chwili Neo i Dragon również usłyszeli subtelnie narastający odgłos głuchego, rytmicznego uderzania o ziemię. Odgłos powtarzał się sekwencyjnie, w miarowych odstępach. Każdy choć raz słyszał ten dźwięk. – Koń? – zapytał ze zdziwieniem Neo.– Na pewno nie dziki – dodał szybko Dragon.

Chwycili swoje karabiny, choć nie podnieśli ich do ramienia. Tętent narastał, aż w końcu zobaczyli pędzącego w ich stronę parzystokopytnego, razem z jeźdźcem na grzbiecie. Koń nie zwalniał, lecz strażnicy zachowali zimną krew. Koń to koń. Nie jest kuloodporny. Przybysz zatrzymał się jednak. Jeździec wyglądał, może nie tyle na przestraszonego, co zmęczonego. – To o was chodziło – przemówił po polsku lekko zdyszany, lecz niezwykle szybko. – Oni

mówili, że będziecie wiedzieć o co chodzi...– Hej, hej, hej! O czym ty mówisz. – przerwał mu Dragon. – Nie ma tu nic do oglądania. Odejdź

stąd...– Nie rozumiecie! – przerwał mu agresywnie jeździec.

Na ten akt, Neo i Czech momentalnie wycelowali w nieznajomego karabin. Jeździec to zauważył, lecz kontynuował niewzruszenie. – Terroryści chcą z wami rozmawiać. Kazali mi tu przybiec i powiedzieć wam to... – w tym momencie z krzaków wyszła druga część zespołu, zaalarmowana przez snajpera – ...bo inaczej zabiją moją żonę! Chcą się z wami spotkaćw opuszczonym obserwatorium, około dwa kilometry w tamtą stronę – wskazał palcem, zerkając na przybyłych znikąd żołnierzy.

Przeleciał przez wszystkich wzrokiem, po czym odwrócił nagle konia i uciekł. – Ej! Czekaj – zawołał Dragon, lecz dziwny nieznajomy był już tylko cieniem znikającym

między drzewami.Dowódca, jak i wszyscy członkowie popatrzyli się pytająco na polaka. Dragon opowiedział

im szybko, co mówił przybysz. – O jakich terrorystów mu chodziło? Po zobaczeniu tej świątyni, jestem skłonny uwierzyć, że

chodzi... – mówił Tec, lecz dowódca przerwał mu, dopowiadając:– ...O Ninja. Tak. – porucznikowi wszystko zaczynało się układać w jedną całość. Nie mógł

wręcz uwierzyć w tak misternie wykonany plan. – Oni chcieli nas tu sprowadzić. Oni to wszystko ukartowali. Pamiętacie naszą akcję w Vashir? Kto nam dał cynk o ich bazie? Anonim, jakiś Afgańczyk. Już wtedy się wplątaliśmy w ich grę! Ale... Po co chcą nas tu?

– Z całym szacunkiem... – zaczął mówić Neo – ... Ale to jakieś brednie. Spadliśmy przez coś na ziemię i nagle podbiega posłaniec z wiadomością, że talibowie chcą z nami rozmawiać... tutaj, w Polsce?

– Żeby dopełnić absurdu, powiem ci, że znaleźliśmy świątynie ze znakami Ninja. – Dodał dowódca hardo, przewiercając wzrokiem Amerykanina.

Pozwolił, żeby obraz ich sytuacji unosił się przez chwilę w powietrzu. To faktycznie brzmi jak szaleństwo pomyślał Hernandez. Lecz przez całe śledztwo miał wrażenie, że jego wrogowie zostawiają im ślady... Ale do czego? Zdawał sobie sprawę, że to może być pułapka. Ale oni byli zawodowcami. – Idziemy – zakomunikował w końcu porucznik. – O wrak nie ma się co martwić. Coś mi mówi,

że ktoś kazał wszystkim odwrócić wzrok, kiedy spadaliśmy – dokończył metaforycznie.Żołnierze popatrzyli po sobie. Nie chodziło tylko o metaforę, ale również o sam poroniony

pomysł słuchania jakiegoś szaleńca na koniu... Cała ta sytuacja była poroniona, ale ich dowódca wyglądał, jakby odnajdywał się jakoś w tym szaleństwie. Mimo wątpliwości, ruszyli za

~34~

Page 35: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

porucznikiem.Szybkim krokiem szli przed siebie. Gdzieniegdzie widzieli prześwitujące przez drzewa

ciemnobrązowe pasy ziemi rolnej, czasami widzieli z daleka jakąś drogę, ale nigdzie nie dało się dostrzec żywej duszy. Nawet ptaki nie królowały na niebie. Nie zmieniało to jednak faktu, że idący przez niewielki lasek żołnierze, czuli się niezbyt bezpiecznie. – Pakujemy się w pułapkę. Jak nic pakujemy się w pułapkę – jęczał cicho Czech. Nie dość cicho.– Zamknij się i weź się w garść! – zbeształ go dowódca.

Zazwyczaj był opanowanym człowiekiem. Nie do końca wiadomo, czy jego zachowanie spowodowane było typowo oficerskim zagraniem, uspakajającym spanikowanego żołnierza, czy porucznik był równie poirytowany jak reszta oddziału. – Jesteś członkiem jednego z najlepszych oddziałów na świecie – kontynuował. – Reprezentuj

sobą jakiś poziom!– Tak jest – odpowiedział smętnie Czech.

Szli i szli. Drzewa kończył się niespodziewanie, jakby jakaś siła nie pozwalała lasowi przekroczyć pewnej magicznej linii. Będąc całkowicie odsłoniętym, żołnierze wcale nie poczuli się lepiej. Zobaczyli jednak jakiś budynek, zbudowany na niewielkim wzniesieniu. W pewnym sensie niektórzy z nich doznali swego rodzaju ulgi. Cel był blisko. – Death, zajmij pozycję. Będziesz osłaniać nasze plecy.

Hernandez był zdeterminowany. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej, przeżyć i w najle-pszym wypadku ująć terrorystów żywcem. Porucznik kontynuował przygotowywanie akcji. – Czech! Masz ze sobą kierunkowe ładunki wybuchowe?– Dwa kilo – odrzekł szybko saper.– Zaminujesz tylną ścianę budynku. Nie chcę jakichś fajerwerków. To ma być tylko odwrócenie

uwagi, jakby coś nie poszło. Neo, pójdziesz z nim. Ruszycie, jak ja wejdę do środka. Reszta idzie mną.

Kolejne minuty przeleciały wolno. Nikt się nie odzywał, nikt nie był pewien co się dzieje. Ale wszyscy w głębi serca wiedzieli, że rzeczywistości która ich otacza, nie można racjonalnie wytłumaczyć. Czuli, że wplątali się w jakąś grę, choć żaden z nich nie chciał dopuścić tej myśli. Ale nic w tym dziwnego. To w końcu naturalne zachowanie człowieka, nie wierzyć w coś, co się nie może dziać. Ale zjawiska paranormalne czy nie, oni mieli karabiny.

W końcu dotarli do budynku, wielkości niewielkiego, wysokiego supermarketu, pozbawionego wszelkich okien i nieodwiedzanego od bardzo dawna, choć kłódka od drzwi wyglądała na... wyrwaną.– Death, jak tam? – zapytał cicho porucznik.– Na pozycji. – odrzekł zimny, spokojny głos snajpera

Hernandez westchnął. – Idziemy.

Pchnął drzwi i trzymając karabin przed sobą, wszedł powoli do wewnątrz. Znalazł sięw pomieszczeniu, wypełniającym cały obiekt. Podłoga była usłana różnymi śmieciami, ściany odrapane z tynku a lampy porozbijane lub całkiem urwane. Jedynie w rogu stało samotne, mocno zniszczone biurko. Po za tym nikogo w środku nie było. Dowódcę ogarnęło rozczarowanie. Miał ogromną nadzieję, że w końcu śledztwo ruszy.– Ładunki założone – odezwał się głos Czecha w radiu.– Zrozum... OŻEŻ TY!

Niespodziewaniu z sufitu spadło przed nimi czerwonołuskie monstrum, z szeroko rozwartymi skrzydłami, ledwo mieszczącymi się w budynku. – Smok... – wyjąkał Dragon, wypuszczając karabin z ręki.– Tak! – potwierdził potwór całkiem ludzkim, choć dziwnym akcentem. – Musimy porozmawiać.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

~35~

Page 36: Smoczy Teatr - Zemsta! cz.1

Spis treściNOWY WRÓG.....................................................................................................................................2KONIECZNOŚĆ..................................................................................................................................8CODZIENNOŚĆ................................................................................................................................12DRUGI POCZĄTEK..........................................................................................................................16ŚLADY...............................................................................................................................................20DRUGA RZECZYWISTOŚĆ............................................................................................................26

~36~