View
239
Download
5
Category
Preview:
DESCRIPTION
"Każdy dzień z ludźmi/i żaden z człowiekiem."
Citation preview
Kraków
2014
Piotr Mierzwa
Znalazca
Piotr Mierzwa Znalazca
2
Piotr Mierzwa Znalazca
3
Yo no busco; yo encuentro.
Pablo Picasso
Nie szukam; znajduję.
Piotr Mierzwa Znalazca
4
Piotr Mierzwa Znalazca
5
Spis treści
Radioidiota, psi swąd ....................................................................................... 7
Koniec świata, wiersz! ...................................................................................... 8
Przedłużanie życia ........................................................................................... 9
Przesilenie w czystość, wielka płyta ............................................................... 10
Rozczarowanie, dobre sobie! .......................................................................... 12
Pajdokracja, rodzicielstwo, prr! ...................................................................... 14
Życzenia urodzinowe ...................................................................................... 16
Jasność, tajanie, Janku! ................................................................................... 17
Otwarcie okna, morze płomieni .................................................................... 18
Milęk to nie miłość.......................................................................................... 19
Agawa, czubki drzew: elegia wielkomiejska ................................................. 20
Na wyjście z progu, pozbawienie .................................................................. 22
Piotr Mierzwa Znalazca
6
Piotr Mierzwa Znalazca
7
Radioidiota, psi swąd
Wolność praktykować próbowałem w ramach
anachronicznej infrastruktury – drżącą dłonią
zapisał – zanim nasz sen z domu nie wypędził,
Ziutek zaczął prorokować, miało gdzie wracać.
To było jak obmacywanie pistoletu bez spustu,
egipska ciemność. Pełna dezorientacja. Piękno.
Odwieczne historie na bezdechu, były o czym?
O wydrapaniu oczu. O warkoczach dziewczyn.
Żadna, żarłaczu, nie wniosła ani słowa do dna
opowieści. A pieskie pieśni? Grzybach, pleśni?
A nie o tobie i o mnie, i o tym, że nie potrafisz
sobie poradzić z bezradnościami bycia razem?
Bezbronnością w obliczu spełniającego piękna?
Cynicznymi docinkami, co ci jaja urwały i serce
najskuteczniej wypatroszą z krwawych resztek?
Zapewne, abecadło stanowi słabszą od alfabetu
taktykę obcowania z radioidiotą. Pisma dotyku.
Są placem zabaw, skąd wicher przegonił skowyt,
Piotr Mierzwa Znalazca
8
Koniec świata, wiersz!
Cicho siedź, gdy mówi do ciebie ciemność
– twój protest to będzie ledwie pretekst do
spotkania, pod nieobecność autorki, za które
nikt ci nie zaśpiewa nic, wiersz – wyrywam się
do podpowiedzi, jak szczawik, jak z siebie dom
pod gwiezdną presją z korzeniami wywarł mnie,
postawił na własnych stopach, słowo, dostojniej
tutaj od Hajle Sellasje stoję, jak Nelson Mandela
sprawny i spokojny. Bezsprzecznie w rozkładzie
dnia mam kamień & cień. Cisza, powietrze, czas
mają mnie, kwiaty sprzeczności: światło i miłość.
Dziko radośni rozsypujemy po ulicach płatki snu,
niepodległe grawitacji (rozkochanie doszczętne),
obezwładnieni pewnością, zarazem nieśmiertelni,
jak i miejscowi momentalnie, zarobieni. Żegnamy
się na tramwajowym przystanku. Kto idzie z kim,
dla kogo, dokąd znów doskonalej mi nie wiadomo,
i tym niewinniej, im się wyraźniej wraża spuścizna
w ja, tak jak w ty, przedsiębiorczo jak w krew wirus
HCV i HIV. Jak w pustkę słowa, w tyłki fiuty (oby!).
Niestety, ty robisz w tradycji, ja ją natomiast kładę.
Jak kładzie się flizy, kafelki, płytki (różnie je nazwą
tu, ówdzie) na podłogach podgórskiego penthouse’a.
Konkretnie: w białawej kuchni, łazience zabłockiego
apartamentu, gdzie metr garażu rok by mnie karmił.
Nie jadam, na szczęście, cementu. Żrę rtęć, Żydów.
Wsuwam ryż Tesco ze smażonym wieprzem. Swąd,
pogrom. Obżeram się wstrętem. Spijam ci popłoch.
Gniew wciągam nosem, w żyły wstrzykuję winę. Ból
rozbieram do białości. Aż uschną. Usta mi odetchną.
Piotr Mierzwa Znalazca
9
Przedłużanie życia
Przyjmuj je na czczo, jakbyś nie wiedział, księciu
mazowiecki, śmierci od pierwszego zachłyśnięcia.
Zbrodniarzu, który studiowałeś woluminki straty,
przyjmij je na czczo, spocznij, rozpuść psychopsy!
Głód nie jest zły, on jest, on tylko ostatnio. Się mi
nie chce, nudziarze, nami być. A nam być ludźmí!
Poniedziałek, na Ziemi jakby ufniej, zieleń trawy
jaśnieje w pełnym słońcu grudnia. Zamiast białej
pustyni, ten Pruszków & Wołomin, ach, Wołomin
tępą kosą wbija życie pod żebro. Cały zgrobiałem!
Ba, noc nadal nieznośna. Już jest jutro, niezdarnie
los nazwać Polską. Wilczą dolę stolicą Małopolski.
Troskliwiej: miejsce sobie moszcząc, inicjał znieść,
jajo sublimowane, a żadnej liczby, nawet urojonej,
gdy projekt „mierzwa” dobiega końca, się nie bać,
głodnieć, otwierając skrzeczące drzwi „ja”, wrzask.
Piotr Mierzwa Znalazca
10
Przesilenie w czystość, wielka płyta
‘Cause it’s still not me dancing with you in the dark
See, I can’t give enough
Emeli Sandé – „Enough”
Kocham cię, wybieram jednak ciemność, chociaż nadal doskwiera
że „cię” wciąż nienapisane jest z wielkiej litery. Czym jest pustynia
nocą – czy piaskownicą bez słońca? Czy nie dość dobrze dostrzega
się jej burzliwe życie zwierzęce, jakie dzieje się całą dobę, niepomne
na wiatry, Słońce? Niedobrze, czas spaść z najwyższego konia Słońca,
samotnieć – śledząc spiralne chmury, nie symulować połączeń, niebu,
szczęściem szeleszcząc, skraść wodę, obalić heliocentryczny system,
wprowadzić życie ziemskie. Śmierć w życie z powrotem wprowadzić.
Czarnym Alfa Romeo mknąć i wykrzykiwać – Przemijanie jest passé! –
tak jakby tylko pędząc cabrio z otwartym dachem na złamanie karku,
przecząc rozciągłości rynkowej materii, żyć można szczerze i umrzeć.
Że ludzkie, rzekomo uciążliwe, brzemię to rozdęty martwym płodem
brzuch boga, wściekle przeczyć, gdy tylko na jaw wyszło, że człowiek,
milcząc nawet, potrafi równie nieszczerze, co jego słowa, bywać, boleć
dużo bardziej niż niedotrzymanie każdego słowa. Skapywać różowym
moczem z otwartych warg sromowych lub brunatną krwią poddawaną
honorom nielimitowanej pogardy ściekać po nogawce spódnicospodni.
Przegiąć i, rzucając „sorry!”, się do tego przyznać, nie przestrzegając X
przykazań, magiczne słowa, których nauczyli tama i mata, wymawiać –
proszę, dziękuję, przepraszam – w sprzymierzających okolicznościach
ponosić odpowiedzialność za umyślnie złamane prawa, uiścić mandat,
wyłącznie z dorosłymi współczłonkami gatunku homo sapiens sapiens
się zgodnie, swobodnie jebać, z wiekiem głupieć & mądrzeć, wiedzieć
aż tyle, ile się wie, lecz nie więcej, rozciągać tam zachwyt & ciekawość,
gdzie jeszcze, wlizawszy się w nieznane, żadnym zmysłem nie sięgam,
ssać sutki nieludzkiego szczenięcia, nieznośnej ślicznotki, świata, rwąc
włosy z klatki piersiowej wiecznie niezgolone, złamać także i ten zakaz,
którego w dekalogu nie ma (Nie kłam!), składając fałszywe świadectwo
zabliźnionemu swemu przeciw sobie samemu, wrogowi odebrać nieraz
Piotr Mierzwa Znalazca
11
darowany prezent, nie przebierając w skórę, się w piekle sponiewierać,
wc/wierać w skorupę ziemską, a zwłaszcza w drzwi beztrosko otwarte
wejść, klamkę dłonią ujmując, poświęcone na pastwę klatki schodowej
w znieczulonym po sąsiedzku bloku, skąd żaden uprzejmy gestapowiec
życzliwie, puściwszy z ciepłym wiatrem w mrok, nie wyzwoli człowieka.
Piotr Mierzwa Znalazca
12
Rozczarowanie, dobre sobie!
wyniosłem moje ciało z piaskownicy, trzymając
za rękę wlokłem je za sobą,
dokładnie tak samo jak Krzyś wlókł po
schodach Puchatka, kiedy działy
się rzeczy „straszne” byłem mały,
potem było dobrze – mówią – powinieneś być
szczęśliwy na tym nowym…
Grzegorz Jankowicz – * * * z tomu echo (Kraków 1997)
dla K. Mężyka i L. Woźniczko
Spomiędzy słonych słów wyrastają sny,
wydostają na wiersz. Rośnie wydobycie
nocy z świateł miasta, z gwiazd. Święta
spędziliśmy z Krzysiem. Rozmawialiśmy
o przejściu, tak jakby istniały dwa, z tego
do tamtego świata. I z powrotem do tego.
Była to dobra rozmowa. Rozczarowująca.
Warta była przemierzenia kilkunastu mil
niedzielnego miasta. Halny wył za oknem.
Głaskałem się po gołym, głodnym brzuchu.
Moje małe co nie co dopiero dojeżdżało mi
do darmowego, niedarowanego domostwa.
Powiadałem, że krewni nie są mi już bliscy.
Nikomu nic krewny nie jestem. Zaś drobne
długi i inne zobowiązania z czasem spłacę.
Wystarczy pamiętać, że niejeden Puchatek
był już – poświadcza temu mała przecznica
stołecznej ul. Świętokrzyskiej – zadłużony,
że wówczas kradł i żebrał, i jeżeli wszystko
toczyło się dobrze, to nareszcie wychodził
na swoje. A nawet zapisywał się w historii
literatury świata, wielokrotnie przełożony
na liczne języki ludzkie, włączając j. polski,
gdzie alternatywnie wcielono go we Fredzię
Piotr Mierzwa Znalazca
13
Phi-Phi, jakkolwiek późniejszy, wierniejszy
przekład się na rodzimym rynku nie przyjął
i nie wyparł Kubusia Puchatka Ireny Tuwim.
Wreszcie wróciła Ludmiła i automatycznie
położyła nam na stole przeróżne pyszności,
przywiezione z rodzinnie spędzonych świąt.
Gdyśmy jedli, pijąc wódkę, roztrząsając
różnice między rodzinami, prysła bajka
o niepotrzebie bycia trzymanym za rękę.
Jasne stało się, że właśnie dzięki bliskim
jest za co żyć, gdzie w cieple spać, co jeść.
Że niekrewnym, to zapewne drugorzędne.
Kraków, 29 grudnia 2013 r.
Piotr Mierzwa Znalazca
14
Pajdokracja, rodzicielstwo, prr!
Życie – bądź pochwalone! – jest (moim zdaniem) niezdrowe.
Za chwilę umrę, wzdychałem. Nie wariowałem nawet potem,
szedłem dalej. Miałem wrażenie, kiedy budziłem się rano, że
niedomagam. Że ktoś inny, nie ja, tu nie dotarł, nie przyszło
mi do głowy. Miałem pisać dla Marsjan, lecz nie przylatywali.
Łatwy, zdolny, chętny, zdatny & udany. Wisielczy poluzował
sznura. Knura, czarna dziuro! Światełka z rozwilgłego asfaltu
rybitwy, jak gołębie, wydziobały. A dopóki nie nauczę się być
silny & delikatny, nie będę. Nikogo prosił. Nie będę nikogo
przepraszał. Że jestem. Żałosny & bezlitosny. Repertorium,
raptularz. Wdrażałem sobie możliwości manipulacji, drogi,
kapitulacji. Resuscytacji, kontaminacji. Samolot do miejsca
wojny. Oczy mojego ojca. Jest ta cudownie złudna pewność
w tych historiach, może przez ich przyzwoitość i rzetelność.
Szlachetna sztuka odpuszczania. Strach, sekwencja, oddech.
Cztery szare skarpetki nie do pary. Paraliż odnóży. Marazm.
Wierzyłem w drobne odstępstwa i w ludzi. I straciłem wiarę.
Czar czarnego kota robi miejsce. Pozwalam chwili przepaść.
Marnotrawię niedoszłą przeszłość. Umarł sam Juan Gelman.
Więc razem z Rafciem Malczewskim zjeżdżam do Poronina,
z górki na pazurki przepisać gospodarkę z ojca na sukinsyna.
„Pejzaż z zatoką”, Nacht-Samborski. Artur nadspodziewanie
mnie otwiera: błękitny saksofonie w głębokim odpomnieniu,
zauważ dobrze, że dobierasz ciszę z pustki, dysząc. Dobieraj
się do mnie, dobrze? Moje drzewko nie pozostawiło wyboru.
Nic mi nie zostawiło, tylko je wraz z ukorzenieniem wyrwać.
Absurdalną antologię nadrealistycznej dramaturgii grotesek.
Nie wierzę, że to, co napisałem, napisałem, bo nie wierze, że
jest to, co jest napisane. Dopokąd analfabetyzm nie nastanie.
Basta, przecież każdy inicjał to litera. Kulfonik cementowany
limem, kacem. Cholerne bóstwa: alkohol, przemoc, słomiany
zapał. Pióro upadło mi. Monitor przestaje działać. Grawitacja,
bieski błąd, niewątpliwie, koniecznie wrobiony wszechświatu.
Doskonałość, na której tu przyłapany, czułem się perfekcyjnie
winny bycia naprawdę skromną częścią jednorodnej harmonii.
Przerażał mnie słony uśmiech, mój własny, miłość i przyjaźń.
Jak ognia, w którym się topiłem, bałem się swojej wielkiej siły
odpuszczenia – męskości – odwagi do pomalutku stawania się
domownikiem, śmiertelnym, rosłym mężem, pięknym orężem,
przyznać się mi nie wstyd, zmiany najlepszego świata na dobre.
Piotr Mierzwa Znalazca
15
Stalowa surówka z kiszonej kapusty na kromce razowego chleba
smarowanej miodem wielokwiatowym, wziąłem tabletkę chleba,
a zewsząd zlewało się dośrodkowo stopniałe zaufanie społeczne,
bo porzucając ambicję dodania fonemu czy nowego tropu: aronii,
ja z przyczyn przekornych latami gwałtownie zażywałem śmierci.
Spadł śnieg, okrył ramiona rzeźbom, ja jakby przez śmierć idąc,
może było to naziemne Bardo, może odkrywanie powołania tak
bardzo bolało mnie, że wydawało się przejściem przez piekło, a
może to było zaledwie moje ciało, przestrzeń przez małe przez,
powietrze, nieskaleczone światłem, nieskrępowane, nieskalane,
wolne, głodne, ciemne, gdy dowiadywało się, że jestem bardem,
którego dolą powykreślać ludzkie horyzonty, aby je przekraczać,
zapragnęło dotykać, zwątpić w nieśmiertelność, czuć, rozumieć,
że mocne stąpanie po Ziemi jest jedyną drogą człowieczego lotu.
Kraków, Podgórze, oś. Ruczaj, 24 stycznia 2014 r.
Piotr Mierzwa Znalazca
16
Życzenia urodzinowe
dla Andersa Bodegårda
Droga z wzoru A do wzoru B wiedzie przez niewiedzę.
Siedem dziedzin trwania odkrywało się z wiekiem: żyć,
by doskonale pokroić tort na części siedem, a następnie
siedem połamać na siedem kawałków, aby jeden jeszcze
został na odwołanie śmierci w ponowne połacie śnieżne:
kolejne, kolejne, wolne & piękne jak lokomotywy parowe!
Droga zwiodła mnie do ciebie, niechże Cię nie odwiedzie!
Kraków, oś. Ruczaj, 30 stycznia 2014 r.
Piotr Mierzwa Znalazca
17
Jasność, tajanie, Janku!
Uciecha, dzisiaj. Uśmiecha mi się zimno,
czas teraźniejszy przyszły, koniec końców
zostałem, o, rany, zbity z tropu, pokonany!
Nie dalej jak wczoraj wyobrażałem sobie
ciebie z całego serca, tatusiu, ubliżając ci.
Od dzisiaj jestem, obiecuję, grzesznikiem.
Śniegiem w grzechotce atmosfery. Świat
wczoraj cały brylantowy, dzisiaj świecący
zachodzącym słońcem. Morskim piskiem
lądowego zwierzęcia, co dopiero co ląduje
na lodzie, pękając, schodzi z łodzi na lądy.
~~
Lewą nogą wstałeś, Lewiatanie, więc nie drżyj,
nie wrzeszcz, nie wrzejże, weź się już nie drzyj!
Mewy w środkowym paśmie rzeki, czajniki na palniku.
Myślę o mamie i nie mogę sobie jej za nic przypomnieć.
Ani jednej chwili, w której by była, oprócz dwóch razów,
kiedy mnie zbiła. Była, kochała, bezboleśnie biła, zbyła?
W odcinku widać tylko punkty skrajne, te jako punkty są
nieskończone, nieskończenie małe, bez mała nie istnieją.
~~
Byłem, łyżwiarze, skutym piaskowcem, hokeistą, jazdą, skałą, bandą.
Piaski się mi wysypały spod powiek. Białka, misie, wypełzły na drogi.
Rozerwać granat Ziemi lub rozpołowić jej jajko, rozbić o kant patelni,
żółtko uwolnić, żar jądra wydobyć na światło, ze środka się wydostać.
~
Dziś jest ciepło, jest jasno.
Piotr Mierzwa Znalazca
18
Otwarcie okna, morze płomieni
Jakubowi Wo.
Śmiech miejscowych chłopców słychać nawet
wtedy, gdy okno wygląda na wieże wawelskie.
Pod obstrzałem odpowiedzi katedralne krzyki
redukują okoliczność współczuwania: „tutejsi”.
Przepytane! Tutejsi? Ugandą zaleciało, krucze
wrzaski wtargnęły mi w dźwięki, otwierając je
na poranek, gdzie zamiast codziennego trudu
werbunku, sylabizowania, full pożoga & potop.
Na dzień dobry otwierając mnie na noc. Rację
ma panna Arendt za radykalne uznając dobro.
No, dobra, ale za ogrodową poradą nie poszła
ludzka uczynność. Co prawda szyby stopniały
w lawinowym tempie, wywlekając podszewkę
krzywdy w zmierzch przygodnych towarzystw.
Bez zmartwień, słowa rozumiem równie słabo.
Udaje się mi w przelocie łapać chwile czułości,
umiem się kochać i opierać pod naporem nud,
niemniej cudzym zapachem łóżka to nie ścieli.
Potop to potop, morze płomieni, wolelibyśmy
się w tej chwili rozpływać w tej samej pościeli.
Być niejedynie w nie kończącej się przestrzeni
osobno rozpalonych ciał, lecz być teraz razem.
Analogowe okno domowe, powolne medium,
fortepianowo na osiem kończyn rano uchylać.
Zgładzić pocałunkami raz na zawsze ze ścian
morski plan. Z bruku plaże zelśnić, kamienic.
Kraków, 24 lutego 2014 r.
Piotr Mierzwa Znalazca
19
Milęk to nie miłość
Gdy spełniają się wszystkie,
i własne, miłosne piosenki,
jak powietrza nabiera sensu
pytanie: czy powinienem się
martwić, czy bać się to warto?
Gdy, razem będąc, się osobno
z brzucha oceanu wynurzamy
powoli i wprawnie, zawodowi
pływacy, ratownik & wybawca,
jeden za drugim miałby przepaść,
czy lepiej – jeden drugiemu podać
ze zbutwiałej łódki tkliwe wiosło
oddechu? Czy licząc się, kocham?
Czy z ogromnie okrutnym życiem –
bez zasad mu do twarzy – się licząc,
mój ratowniku, właściwie uwielbiam
cię, szanuję i lubię? Czy to nas uratuje,
że się bezwzględność bierze pod uwagę?
Tak, przed zaślepieniem świata uchroni
ufność i uwaga, miłość wyławia z obawy,
że kocham cię, jestem od ciebie kochany,
rozumiem strach matki, gdy milknie nocą
niemowlęcy oddech, odczuwam to: milęk,
że powierzone mi życie, które przywodząc
na świat, utworzyłam, tu mi i teraz umiera.
Niechże się wydam bezduszny, pyszny, ale
dla mnie niedość człowiecza jest matczyna
miłość, ona naprawdę jest w stanie sprawić,
że w rozpoznaniu naszej odrębności, skóry,
poszanowaniu granicy, włochatego organu,
całkowicie wypełnia mnie i nas unieważnia.
Piotr Mierzwa Znalazca
20
Agawa, czubki drzew: elegia wielkomiejska
Co boli, to szkoli.
przysłowie łacińskie
Rzeka dziś do nikogo nie należy i miasto nie składa się z dzielnic.
A no właśnie, tak jest, że tak tu nie jest, no i trochę szkoda, że tak
łatwo pogodziłem się z odejściem pierwszych objęć/dłoni/ramion
(podaj tonącemu ręce, im imię zgodne), co mnie w nich trzymano.
W pełnej stracie przyjemnie, miło „tato, mamo” dudni, niczym
bomby nieodpalone w Groznym, kocięta nieutopione w studni.
Z uwagi na tę stratę i jej zupełność niebo nadziewa się na czubki
drzew, a ja z nich spadam w nie spiralnie, jakbym halopopierdol
bez osłony pridinolu łyknął, gardło obrzękło, dusząc się, startuję
w kosmos Ziemię wsadzić, swoiście pierwszą misję pozaziemską.
Nie ryś, nie pantera, nie puma, nie ocelot, a jak jaguar przychodzę
do ciebie nocą, dwojgiem ciał pisać najstarszą z baśni, prozę życia,
co dane mi było jak dotąd jedynie szalenie zdalnie i zaocznie, oko
się trzecie otwiera, głodne dziecko umiera, chronione od poczęcia
przed tzw. „grozą istnienia”, tj. wewnętrznym chłodem ciepła ww.
pierwszych objęć, złapane w sieć pustych wspomnień & zduszone.
Widział-ty kiedy oblicze boga, kwitnącą agawę?
Ono jest naprawdę przyzwoite, ciemne i mocne,
toteż doskonale wypada jako roślina pokojowa
w Księgarni Hiszpańskiej „Elite”, Mały Rynek 4,
w tym samym miejscu, czyli obok, teraz Bonobo,
księgarnia podróżnicza, gęsto pachnąca wilgotną
czarną ziemią, z wonnego podglebia wyziera ona
i z jednej z najwyższych półek – album Gaudiego:
Barcelona, Gdańsk, San Fran, Marseille, Vancouver
i wszystkie nadmorskie miasta, gdzie podzielałbym
życie z sefardyjską wiolonczelistką, schody do nieba,
odeszły, zeszły się w Kraków i w młodych mężczyzn.
Piotr Mierzwa Znalazca
21
C’est la vie pustyni nawadnianej złocistym deszczem
pocałunków, wytrysków, ciężki od mroku wodospad:
brzoza za oknem, plac zabaw, szpital onkologiczny,
niezłe widoki na przyszłość & tylko miłość, dziwno!
Kraków, 16 marca 2014 r.
Piotr Mierzwa Znalazca
22
Na wyjście z progu, pozbawienie
Nieśpiesznie kocham ludzi, którzy nie ruszając się z fejsa, gwałtownie
odchodzą. Przyjaciół, co dotkliwie pominęli mnie, zawodząc, usuwam.
Jedna noc ze mną, całe życie z innym.
Lecz inna jest od ich bezgłośnej moja
gwałtowność i inne moje zaniedbanie,
raczej zaniedbywanie,
matulna pochopność,
liczba znajomych przyrasta, liczba ludzi
maleje, zbliża się do zera, zeruję ją teraz.
Spijam, wbiwszy wzrok w błękity,
do kropelki pozostawione resztki
piwa, palcem ze ścianek wylizuję
piankę. Szyja prostopadła plecom,
równoległa chodnikowym płytom.
Gra muzyka, milknie, niebieszczeje miasto.
Wszędzie zbyt gęsto, zbyt czysto, za ciasno.
Zbyt jest, mnóstwo ludzi. Katastrofa zbytku.
Dlatego brakuje ludzi, gdy nie ma człowieka.
Ani 1 czarny kot nie czeka
za zamkniętymi drzwiami
przebiec przedpokój, kiedy
je otworzę w drodze do m-
-nie, domniemanego pokoju.
Nieszczęścia rozkrzyżowują się, zwarstwią,
koszmarne bóle w karku, pod lewą łopatką,
w perskim śnie o pobłażliwym poddaństwie,
za dotknięciem ciepłych dłoni, ale własnych.
Jedna noc ze mną,
całe życie z innym.
Każdy dzień z ludźmi
i żaden z człowiekiem.
Recommended