22
Kraków 2014 Piotr Mierzwa Znalazca

Piotr Mierzwa - Znalazca

Embed Size (px)

DESCRIPTION

"Każdy dzień z ludźmi/i żaden z człowiekiem."

Citation preview

Page 1: Piotr Mierzwa - Znalazca

Kraków

2014

Piotr Mierzwa

Znalazca

Page 2: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

2

Page 3: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

3

Yo no busco; yo encuentro.

Pablo Picasso

Nie szukam; znajduję.

Page 4: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

4

Page 5: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

5

Spis treści

Radioidiota, psi swąd ....................................................................................... 7

Koniec świata, wiersz! ...................................................................................... 8

Przedłużanie życia ........................................................................................... 9

Przesilenie w czystość, wielka płyta ............................................................... 10

Rozczarowanie, dobre sobie! .......................................................................... 12

Pajdokracja, rodzicielstwo, prr! ...................................................................... 14

Życzenia urodzinowe ...................................................................................... 16

Jasność, tajanie, Janku! ................................................................................... 17

Otwarcie okna, morze płomieni .................................................................... 18

Milęk to nie miłość.......................................................................................... 19

Agawa, czubki drzew: elegia wielkomiejska ................................................. 20

Na wyjście z progu, pozbawienie .................................................................. 22

Page 6: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

6

Page 7: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

7

Radioidiota, psi swąd

Wolność praktykować próbowałem w ramach

anachronicznej infrastruktury – drżącą dłonią

zapisał – zanim nasz sen z domu nie wypędził,

Ziutek zaczął prorokować, miało gdzie wracać.

To było jak obmacywanie pistoletu bez spustu,

egipska ciemność. Pełna dezorientacja. Piękno.

Odwieczne historie na bezdechu, były o czym?

O wydrapaniu oczu. O warkoczach dziewczyn.

Żadna, żarłaczu, nie wniosła ani słowa do dna

opowieści. A pieskie pieśni? Grzybach, pleśni?

A nie o tobie i o mnie, i o tym, że nie potrafisz

sobie poradzić z bezradnościami bycia razem?

Bezbronnością w obliczu spełniającego piękna?

Cynicznymi docinkami, co ci jaja urwały i serce

najskuteczniej wypatroszą z krwawych resztek?

Zapewne, abecadło stanowi słabszą od alfabetu

taktykę obcowania z radioidiotą. Pisma dotyku.

Są placem zabaw, skąd wicher przegonił skowyt,

Page 8: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

8

Koniec świata, wiersz!

Cicho siedź, gdy mówi do ciebie ciemność

– twój protest to będzie ledwie pretekst do

spotkania, pod nieobecność autorki, za które

nikt ci nie zaśpiewa nic, wiersz – wyrywam się

do podpowiedzi, jak szczawik, jak z siebie dom

pod gwiezdną presją z korzeniami wywarł mnie,

postawił na własnych stopach, słowo, dostojniej

tutaj od Hajle Sellasje stoję, jak Nelson Mandela

sprawny i spokojny. Bezsprzecznie w rozkładzie

dnia mam kamień & cień. Cisza, powietrze, czas

mają mnie, kwiaty sprzeczności: światło i miłość.

Dziko radośni rozsypujemy po ulicach płatki snu,

niepodległe grawitacji (rozkochanie doszczętne),

obezwładnieni pewnością, zarazem nieśmiertelni,

jak i miejscowi momentalnie, zarobieni. Żegnamy

się na tramwajowym przystanku. Kto idzie z kim,

dla kogo, dokąd znów doskonalej mi nie wiadomo,

i tym niewinniej, im się wyraźniej wraża spuścizna

w ja, tak jak w ty, przedsiębiorczo jak w krew wirus

HCV i HIV. Jak w pustkę słowa, w tyłki fiuty (oby!).

Niestety, ty robisz w tradycji, ja ją natomiast kładę.

Jak kładzie się flizy, kafelki, płytki (różnie je nazwą

tu, ówdzie) na podłogach podgórskiego penthouse’a.

Konkretnie: w białawej kuchni, łazience zabłockiego

apartamentu, gdzie metr garażu rok by mnie karmił.

Nie jadam, na szczęście, cementu. Żrę rtęć, Żydów.

Wsuwam ryż Tesco ze smażonym wieprzem. Swąd,

pogrom. Obżeram się wstrętem. Spijam ci popłoch.

Gniew wciągam nosem, w żyły wstrzykuję winę. Ból

rozbieram do białości. Aż uschną. Usta mi odetchną.

Page 9: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

9

Przedłużanie życia

Przyjmuj je na czczo, jakbyś nie wiedział, księciu

mazowiecki, śmierci od pierwszego zachłyśnięcia.

Zbrodniarzu, który studiowałeś woluminki straty,

przyjmij je na czczo, spocznij, rozpuść psychopsy!

Głód nie jest zły, on jest, on tylko ostatnio. Się mi

nie chce, nudziarze, nami być. A nam być ludźmí!

Poniedziałek, na Ziemi jakby ufniej, zieleń trawy

jaśnieje w pełnym słońcu grudnia. Zamiast białej

pustyni, ten Pruszków & Wołomin, ach, Wołomin

tępą kosą wbija życie pod żebro. Cały zgrobiałem!

Ba, noc nadal nieznośna. Już jest jutro, niezdarnie

los nazwać Polską. Wilczą dolę stolicą Małopolski.

Troskliwiej: miejsce sobie moszcząc, inicjał znieść,

jajo sublimowane, a żadnej liczby, nawet urojonej,

gdy projekt „mierzwa” dobiega końca, się nie bać,

głodnieć, otwierając skrzeczące drzwi „ja”, wrzask.

Page 10: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

10

Przesilenie w czystość, wielka płyta

‘Cause it’s still not me dancing with you in the dark

See, I can’t give enough

Emeli Sandé – „Enough”

Kocham cię, wybieram jednak ciemność, chociaż nadal doskwiera

że „cię” wciąż nienapisane jest z wielkiej litery. Czym jest pustynia

nocą – czy piaskownicą bez słońca? Czy nie dość dobrze dostrzega

się jej burzliwe życie zwierzęce, jakie dzieje się całą dobę, niepomne

na wiatry, Słońce? Niedobrze, czas spaść z najwyższego konia Słońca,

samotnieć – śledząc spiralne chmury, nie symulować połączeń, niebu,

szczęściem szeleszcząc, skraść wodę, obalić heliocentryczny system,

wprowadzić życie ziemskie. Śmierć w życie z powrotem wprowadzić.

Czarnym Alfa Romeo mknąć i wykrzykiwać – Przemijanie jest passé! –

tak jakby tylko pędząc cabrio z otwartym dachem na złamanie karku,

przecząc rozciągłości rynkowej materii, żyć można szczerze i umrzeć.

Że ludzkie, rzekomo uciążliwe, brzemię to rozdęty martwym płodem

brzuch boga, wściekle przeczyć, gdy tylko na jaw wyszło, że człowiek,

milcząc nawet, potrafi równie nieszczerze, co jego słowa, bywać, boleć

dużo bardziej niż niedotrzymanie każdego słowa. Skapywać różowym

moczem z otwartych warg sromowych lub brunatną krwią poddawaną

honorom nielimitowanej pogardy ściekać po nogawce spódnicospodni.

Przegiąć i, rzucając „sorry!”, się do tego przyznać, nie przestrzegając X

przykazań, magiczne słowa, których nauczyli tama i mata, wymawiać –

proszę, dziękuję, przepraszam – w sprzymierzających okolicznościach

ponosić odpowiedzialność za umyślnie złamane prawa, uiścić mandat,

wyłącznie z dorosłymi współczłonkami gatunku homo sapiens sapiens

się zgodnie, swobodnie jebać, z wiekiem głupieć & mądrzeć, wiedzieć

aż tyle, ile się wie, lecz nie więcej, rozciągać tam zachwyt & ciekawość,

gdzie jeszcze, wlizawszy się w nieznane, żadnym zmysłem nie sięgam,

ssać sutki nieludzkiego szczenięcia, nieznośnej ślicznotki, świata, rwąc

włosy z klatki piersiowej wiecznie niezgolone, złamać także i ten zakaz,

którego w dekalogu nie ma (Nie kłam!), składając fałszywe świadectwo

zabliźnionemu swemu przeciw sobie samemu, wrogowi odebrać nieraz

Page 11: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

11

darowany prezent, nie przebierając w skórę, się w piekle sponiewierać,

wc/wierać w skorupę ziemską, a zwłaszcza w drzwi beztrosko otwarte

wejść, klamkę dłonią ujmując, poświęcone na pastwę klatki schodowej

w znieczulonym po sąsiedzku bloku, skąd żaden uprzejmy gestapowiec

życzliwie, puściwszy z ciepłym wiatrem w mrok, nie wyzwoli człowieka.

Page 12: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

12

Rozczarowanie, dobre sobie!

wyniosłem moje ciało z piaskownicy, trzymając

za rękę wlokłem je za sobą,

dokładnie tak samo jak Krzyś wlókł po

schodach Puchatka, kiedy działy

się rzeczy „straszne” byłem mały,

potem było dobrze – mówią – powinieneś być

szczęśliwy na tym nowym…

Grzegorz Jankowicz – * * * z tomu echo (Kraków 1997)

dla K. Mężyka i L. Woźniczko

Spomiędzy słonych słów wyrastają sny,

wydostają na wiersz. Rośnie wydobycie

nocy z świateł miasta, z gwiazd. Święta

spędziliśmy z Krzysiem. Rozmawialiśmy

o przejściu, tak jakby istniały dwa, z tego

do tamtego świata. I z powrotem do tego.

Była to dobra rozmowa. Rozczarowująca.

Warta była przemierzenia kilkunastu mil

niedzielnego miasta. Halny wył za oknem.

Głaskałem się po gołym, głodnym brzuchu.

Moje małe co nie co dopiero dojeżdżało mi

do darmowego, niedarowanego domostwa.

Powiadałem, że krewni nie są mi już bliscy.

Nikomu nic krewny nie jestem. Zaś drobne

długi i inne zobowiązania z czasem spłacę.

Wystarczy pamiętać, że niejeden Puchatek

był już – poświadcza temu mała przecznica

stołecznej ul. Świętokrzyskiej – zadłużony,

że wówczas kradł i żebrał, i jeżeli wszystko

toczyło się dobrze, to nareszcie wychodził

na swoje. A nawet zapisywał się w historii

literatury świata, wielokrotnie przełożony

na liczne języki ludzkie, włączając j. polski,

gdzie alternatywnie wcielono go we Fredzię

Page 13: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

13

Phi-Phi, jakkolwiek późniejszy, wierniejszy

przekład się na rodzimym rynku nie przyjął

i nie wyparł Kubusia Puchatka Ireny Tuwim.

Wreszcie wróciła Ludmiła i automatycznie

położyła nam na stole przeróżne pyszności,

przywiezione z rodzinnie spędzonych świąt.

Gdyśmy jedli, pijąc wódkę, roztrząsając

różnice między rodzinami, prysła bajka

o niepotrzebie bycia trzymanym za rękę.

Jasne stało się, że właśnie dzięki bliskim

jest za co żyć, gdzie w cieple spać, co jeść.

Że niekrewnym, to zapewne drugorzędne.

Kraków, 29 grudnia 2013 r.

Page 14: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

14

Pajdokracja, rodzicielstwo, prr!

Życie – bądź pochwalone! – jest (moim zdaniem) niezdrowe.

Za chwilę umrę, wzdychałem. Nie wariowałem nawet potem,

szedłem dalej. Miałem wrażenie, kiedy budziłem się rano, że

niedomagam. Że ktoś inny, nie ja, tu nie dotarł, nie przyszło

mi do głowy. Miałem pisać dla Marsjan, lecz nie przylatywali.

Łatwy, zdolny, chętny, zdatny & udany. Wisielczy poluzował

sznura. Knura, czarna dziuro! Światełka z rozwilgłego asfaltu

rybitwy, jak gołębie, wydziobały. A dopóki nie nauczę się być

silny & delikatny, nie będę. Nikogo prosił. Nie będę nikogo

przepraszał. Że jestem. Żałosny & bezlitosny. Repertorium,

raptularz. Wdrażałem sobie możliwości manipulacji, drogi,

kapitulacji. Resuscytacji, kontaminacji. Samolot do miejsca

wojny. Oczy mojego ojca. Jest ta cudownie złudna pewność

w tych historiach, może przez ich przyzwoitość i rzetelność.

Szlachetna sztuka odpuszczania. Strach, sekwencja, oddech.

Cztery szare skarpetki nie do pary. Paraliż odnóży. Marazm.

Wierzyłem w drobne odstępstwa i w ludzi. I straciłem wiarę.

Czar czarnego kota robi miejsce. Pozwalam chwili przepaść.

Marnotrawię niedoszłą przeszłość. Umarł sam Juan Gelman.

Więc razem z Rafciem Malczewskim zjeżdżam do Poronina,

z górki na pazurki przepisać gospodarkę z ojca na sukinsyna.

„Pejzaż z zatoką”, Nacht-Samborski. Artur nadspodziewanie

mnie otwiera: błękitny saksofonie w głębokim odpomnieniu,

zauważ dobrze, że dobierasz ciszę z pustki, dysząc. Dobieraj

się do mnie, dobrze? Moje drzewko nie pozostawiło wyboru.

Nic mi nie zostawiło, tylko je wraz z ukorzenieniem wyrwać.

Absurdalną antologię nadrealistycznej dramaturgii grotesek.

Nie wierzę, że to, co napisałem, napisałem, bo nie wierze, że

jest to, co jest napisane. Dopokąd analfabetyzm nie nastanie.

Basta, przecież każdy inicjał to litera. Kulfonik cementowany

limem, kacem. Cholerne bóstwa: alkohol, przemoc, słomiany

zapał. Pióro upadło mi. Monitor przestaje działać. Grawitacja,

bieski błąd, niewątpliwie, koniecznie wrobiony wszechświatu.

Doskonałość, na której tu przyłapany, czułem się perfekcyjnie

winny bycia naprawdę skromną częścią jednorodnej harmonii.

Przerażał mnie słony uśmiech, mój własny, miłość i przyjaźń.

Jak ognia, w którym się topiłem, bałem się swojej wielkiej siły

odpuszczenia – męskości – odwagi do pomalutku stawania się

domownikiem, śmiertelnym, rosłym mężem, pięknym orężem,

przyznać się mi nie wstyd, zmiany najlepszego świata na dobre.

Page 15: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

15

Stalowa surówka z kiszonej kapusty na kromce razowego chleba

smarowanej miodem wielokwiatowym, wziąłem tabletkę chleba,

a zewsząd zlewało się dośrodkowo stopniałe zaufanie społeczne,

bo porzucając ambicję dodania fonemu czy nowego tropu: aronii,

ja z przyczyn przekornych latami gwałtownie zażywałem śmierci.

Spadł śnieg, okrył ramiona rzeźbom, ja jakby przez śmierć idąc,

może było to naziemne Bardo, może odkrywanie powołania tak

bardzo bolało mnie, że wydawało się przejściem przez piekło, a

może to było zaledwie moje ciało, przestrzeń przez małe przez,

powietrze, nieskaleczone światłem, nieskrępowane, nieskalane,

wolne, głodne, ciemne, gdy dowiadywało się, że jestem bardem,

którego dolą powykreślać ludzkie horyzonty, aby je przekraczać,

zapragnęło dotykać, zwątpić w nieśmiertelność, czuć, rozumieć,

że mocne stąpanie po Ziemi jest jedyną drogą człowieczego lotu.

Kraków, Podgórze, oś. Ruczaj, 24 stycznia 2014 r.

Page 16: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

16

Życzenia urodzinowe

dla Andersa Bodegårda

Droga z wzoru A do wzoru B wiedzie przez niewiedzę.

Siedem dziedzin trwania odkrywało się z wiekiem: żyć,

by doskonale pokroić tort na części siedem, a następnie

siedem połamać na siedem kawałków, aby jeden jeszcze

został na odwołanie śmierci w ponowne połacie śnieżne:

kolejne, kolejne, wolne & piękne jak lokomotywy parowe!

Droga zwiodła mnie do ciebie, niechże Cię nie odwiedzie!

Kraków, oś. Ruczaj, 30 stycznia 2014 r.

Page 17: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

17

Jasność, tajanie, Janku!

Uciecha, dzisiaj. Uśmiecha mi się zimno,

czas teraźniejszy przyszły, koniec końców

zostałem, o, rany, zbity z tropu, pokonany!

Nie dalej jak wczoraj wyobrażałem sobie

ciebie z całego serca, tatusiu, ubliżając ci.

Od dzisiaj jestem, obiecuję, grzesznikiem.

Śniegiem w grzechotce atmosfery. Świat

wczoraj cały brylantowy, dzisiaj świecący

zachodzącym słońcem. Morskim piskiem

lądowego zwierzęcia, co dopiero co ląduje

na lodzie, pękając, schodzi z łodzi na lądy.

~~

Lewą nogą wstałeś, Lewiatanie, więc nie drżyj,

nie wrzeszcz, nie wrzejże, weź się już nie drzyj!

Mewy w środkowym paśmie rzeki, czajniki na palniku.

Myślę o mamie i nie mogę sobie jej za nic przypomnieć.

Ani jednej chwili, w której by była, oprócz dwóch razów,

kiedy mnie zbiła. Była, kochała, bezboleśnie biła, zbyła?

W odcinku widać tylko punkty skrajne, te jako punkty są

nieskończone, nieskończenie małe, bez mała nie istnieją.

~~

Byłem, łyżwiarze, skutym piaskowcem, hokeistą, jazdą, skałą, bandą.

Piaski się mi wysypały spod powiek. Białka, misie, wypełzły na drogi.

Rozerwać granat Ziemi lub rozpołowić jej jajko, rozbić o kant patelni,

żółtko uwolnić, żar jądra wydobyć na światło, ze środka się wydostać.

~

Dziś jest ciepło, jest jasno.

Page 18: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

18

Otwarcie okna, morze płomieni

Jakubowi Wo.

Śmiech miejscowych chłopców słychać nawet

wtedy, gdy okno wygląda na wieże wawelskie.

Pod obstrzałem odpowiedzi katedralne krzyki

redukują okoliczność współczuwania: „tutejsi”.

Przepytane! Tutejsi? Ugandą zaleciało, krucze

wrzaski wtargnęły mi w dźwięki, otwierając je

na poranek, gdzie zamiast codziennego trudu

werbunku, sylabizowania, full pożoga & potop.

Na dzień dobry otwierając mnie na noc. Rację

ma panna Arendt za radykalne uznając dobro.

No, dobra, ale za ogrodową poradą nie poszła

ludzka uczynność. Co prawda szyby stopniały

w lawinowym tempie, wywlekając podszewkę

krzywdy w zmierzch przygodnych towarzystw.

Bez zmartwień, słowa rozumiem równie słabo.

Udaje się mi w przelocie łapać chwile czułości,

umiem się kochać i opierać pod naporem nud,

niemniej cudzym zapachem łóżka to nie ścieli.

Potop to potop, morze płomieni, wolelibyśmy

się w tej chwili rozpływać w tej samej pościeli.

Być niejedynie w nie kończącej się przestrzeni

osobno rozpalonych ciał, lecz być teraz razem.

Analogowe okno domowe, powolne medium,

fortepianowo na osiem kończyn rano uchylać.

Zgładzić pocałunkami raz na zawsze ze ścian

morski plan. Z bruku plaże zelśnić, kamienic.

Kraków, 24 lutego 2014 r.

Page 19: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

19

Milęk to nie miłość

Gdy spełniają się wszystkie,

i własne, miłosne piosenki,

jak powietrza nabiera sensu

pytanie: czy powinienem się

martwić, czy bać się to warto?

Gdy, razem będąc, się osobno

z brzucha oceanu wynurzamy

powoli i wprawnie, zawodowi

pływacy, ratownik & wybawca,

jeden za drugim miałby przepaść,

czy lepiej – jeden drugiemu podać

ze zbutwiałej łódki tkliwe wiosło

oddechu? Czy licząc się, kocham?

Czy z ogromnie okrutnym życiem –

bez zasad mu do twarzy – się licząc,

mój ratowniku, właściwie uwielbiam

cię, szanuję i lubię? Czy to nas uratuje,

że się bezwzględność bierze pod uwagę?

Tak, przed zaślepieniem świata uchroni

ufność i uwaga, miłość wyławia z obawy,

że kocham cię, jestem od ciebie kochany,

rozumiem strach matki, gdy milknie nocą

niemowlęcy oddech, odczuwam to: milęk,

że powierzone mi życie, które przywodząc

na świat, utworzyłam, tu mi i teraz umiera.

Niechże się wydam bezduszny, pyszny, ale

dla mnie niedość człowiecza jest matczyna

miłość, ona naprawdę jest w stanie sprawić,

że w rozpoznaniu naszej odrębności, skóry,

poszanowaniu granicy, włochatego organu,

całkowicie wypełnia mnie i nas unieważnia.

Page 20: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

20

Agawa, czubki drzew: elegia wielkomiejska

Co boli, to szkoli.

przysłowie łacińskie

Rzeka dziś do nikogo nie należy i miasto nie składa się z dzielnic.

A no właśnie, tak jest, że tak tu nie jest, no i trochę szkoda, że tak

łatwo pogodziłem się z odejściem pierwszych objęć/dłoni/ramion

(podaj tonącemu ręce, im imię zgodne), co mnie w nich trzymano.

W pełnej stracie przyjemnie, miło „tato, mamo” dudni, niczym

bomby nieodpalone w Groznym, kocięta nieutopione w studni.

Z uwagi na tę stratę i jej zupełność niebo nadziewa się na czubki

drzew, a ja z nich spadam w nie spiralnie, jakbym halopopierdol

bez osłony pridinolu łyknął, gardło obrzękło, dusząc się, startuję

w kosmos Ziemię wsadzić, swoiście pierwszą misję pozaziemską.

Nie ryś, nie pantera, nie puma, nie ocelot, a jak jaguar przychodzę

do ciebie nocą, dwojgiem ciał pisać najstarszą z baśni, prozę życia,

co dane mi było jak dotąd jedynie szalenie zdalnie i zaocznie, oko

się trzecie otwiera, głodne dziecko umiera, chronione od poczęcia

przed tzw. „grozą istnienia”, tj. wewnętrznym chłodem ciepła ww.

pierwszych objęć, złapane w sieć pustych wspomnień & zduszone.

Widział-ty kiedy oblicze boga, kwitnącą agawę?

Ono jest naprawdę przyzwoite, ciemne i mocne,

toteż doskonale wypada jako roślina pokojowa

w Księgarni Hiszpańskiej „Elite”, Mały Rynek 4,

w tym samym miejscu, czyli obok, teraz Bonobo,

księgarnia podróżnicza, gęsto pachnąca wilgotną

czarną ziemią, z wonnego podglebia wyziera ona

i z jednej z najwyższych półek – album Gaudiego:

Barcelona, Gdańsk, San Fran, Marseille, Vancouver

i wszystkie nadmorskie miasta, gdzie podzielałbym

życie z sefardyjską wiolonczelistką, schody do nieba,

odeszły, zeszły się w Kraków i w młodych mężczyzn.

Page 21: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

21

C’est la vie pustyni nawadnianej złocistym deszczem

pocałunków, wytrysków, ciężki od mroku wodospad:

brzoza za oknem, plac zabaw, szpital onkologiczny,

niezłe widoki na przyszłość & tylko miłość, dziwno!

Kraków, 16 marca 2014 r.

Page 22: Piotr Mierzwa - Znalazca

Piotr Mierzwa Znalazca

22

Na wyjście z progu, pozbawienie

Nieśpiesznie kocham ludzi, którzy nie ruszając się z fejsa, gwałtownie

odchodzą. Przyjaciół, co dotkliwie pominęli mnie, zawodząc, usuwam.

Jedna noc ze mną, całe życie z innym.

Lecz inna jest od ich bezgłośnej moja

gwałtowność i inne moje zaniedbanie,

raczej zaniedbywanie,

matulna pochopność,

liczba znajomych przyrasta, liczba ludzi

maleje, zbliża się do zera, zeruję ją teraz.

Spijam, wbiwszy wzrok w błękity,

do kropelki pozostawione resztki

piwa, palcem ze ścianek wylizuję

piankę. Szyja prostopadła plecom,

równoległa chodnikowym płytom.

Gra muzyka, milknie, niebieszczeje miasto.

Wszędzie zbyt gęsto, zbyt czysto, za ciasno.

Zbyt jest, mnóstwo ludzi. Katastrofa zbytku.

Dlatego brakuje ludzi, gdy nie ma człowieka.

Ani 1 czarny kot nie czeka

za zamkniętymi drzwiami

przebiec przedpokój, kiedy

je otworzę w drodze do m-

-nie, domniemanego pokoju.

Nieszczęścia rozkrzyżowują się, zwarstwią,

koszmarne bóle w karku, pod lewą łopatką,

w perskim śnie o pobłażliwym poddaństwie,

za dotknięciem ciepłych dłoni, ale własnych.

Jedna noc ze mną,

całe życie z innym.

Każdy dzień z ludźmi

i żaden z człowiekiem.