Upload
mia
View
18
Download
0
Embed Size (px)
DESCRIPTION
książka Brockmole Jessiki po polsku
Citation preview
Jessica Brockmole
Listy z wyspy zwanej Niebem
Przekład Agata Kowalczyk
Rok 1912. Dwudziestotrzyletnia poetka Elspeth Dunn jest żoną rybaka, lecz
panicznie boi się wody. Nigdy nie opuszczała swojej rodzinnej „dzikiej,
pogańskiej, zielonej” szkockiej wyspy Skye. Jest zaskoczona, gdy dostaje
pierwszy list od wielbiciela – oczarowanego jej wierszami studenta z dalekiej
Ameryki.
Tak zaczyna się korespondencja, która wkrótce stanie się sensem ich życia.
Elspeth i David dzielą się ulubionymi lekturami, najśmielszymi marzeniami,
najgłębszymi sekretami, aż z ich rozmów na odległość rodzi się przyjaźń i
miłość. Kiedy jednak wojna ogarnia Europę i David zgłasza się na front,
Elspeth może tylko czekać na swojej odludnej wyspie i modlić się, by
przeżył…
Rok 1940. Margaret, córka Elspeth, zakochana w pilocie RAF-u nie rozumie,
czemu matka ostrzega ją przed wojenną miłością. Kiedy ich domem wstrząsa
wybuch bomby, ze skrytki w ścianie wypadają setki listów, a Elspeth znika.
Pozostawia tylko jeden list, jeden trop.
Margaret wyrusza na poszukiwania matki, nie przeczuwając, że przyjdzie jej
zmierzyć się z prawdą o tym, co przed laty spotkało jej rodzinę. I z piękną
historią miłości silniejszej niż czas i wojna…
Mój oddech,
moje światło,
ten, do którego frunie moje serce.
Dla Jima
1 Elspeth
* * *
Urbana, Illinois, USA
5 marca 1912
Szanowna Pani!
Proszę mi wybaczyć czelność, ale chciałem wyrazić
swój podziw dla Pani książki Z orlego gniazda.
Przyznaję, że zwykle nie jestem miłośnikiem poezji.
Częściej można mnie ujrzeć z wyświechtanym
egzemplarzem Hucka Finna czy inną powieścią pełną
śmiertelnych niebezpieczeństw i ucieczek. Jednak w Pani
wierszach jest coś, co poruszyło mnie jak nic od lat.
Otóż leżę w szpitalu i Pani tomik poprawia mi humor
skuteczniej niż pielęgniarki. A w szczególności jedna z
wąsem, identycznym jak wąs mego wuja Phila. Ona
również poruszyła mnie jak nic od lat, jednak w zupełnie
inny sposób. Ogólnie suszę głowę doktorom, by pozwolili
mi już wstać, gdyż chciałbym wrócić do swoich niecnych
knowań. Ledwie w zeszłym tygodniu pomalowałem konia
dziekana na niebiesko i miałem nadzieję uczynić to samo
z jego terierem, jednak z Pani książką w dłoni mogę tu
leżeć tak długo, jak długo będą mi donosić galaretkę
pomarańczową.
Większość Pani wierszy mówi o braniu z marszu
życiowych przeszkód i wspinaniu się na kolejny szczyt.
Jak zapewne Pani zgaduje, niewiele spraw na świecie
potrafi mnie przerazić (zalicza się do nich moja włochata
pielęgniarka i jej uparty termometr), jednak napisanie
nieproszonego listu do sławnej Poetki to, jak do tej pory,
mój najśmielszy wyczyn.
Przesyłam ten list do Pani londyńskiego wydawcy i
będę trzymał kciuki, by odnalazł drogę do Pani. A
gdybym kiedykolwiek mógł się odwdzięczyć za Pani
inspirującą poezję – na przykład malując Pani konia –
wystarczy szepnąć słówko.
Pełen zachwytu,
David Graham
* * *
Wyspa Skye
25 marca 1912
Szanowny Panie!
Szkoda, że nie widział Pan zamieszania na naszej
maleńkiej poczcie, kiedy wszyscy zbiegli się, by
popatrzeć, jak czytam pierwszy list od „fana”, jak to
mawiacie wy, Amerykanie. Ci biedacy myśleli chyba, że
nikt spoza naszej wyspy nie raczył nawet spojrzeć na
moje poezje. Nie wiem, co ich bardziej zachwyca – że
ktoś naprawdę przeczytał jedną z moich książek, czy że
ów ktoś jest Amerykaninem. Przecież jesteście wszyscy
rabusiami i kowbojami, nieprawdaż?
Ja sama muszę się przyznać do niejakiego
zaskoczenia, iż moje skromne dziełka dotarły aż do
Ameryki. Z orlego gniazda to jeden z moich najnowszych
tomików i nie sądziłam, że zdążył już przefrunąć ocean.
Jakkolwiek Pan go zdobył, cieszę się, że nie jestem
jedyną osobą, która przeczytała te przeklęte wierszydła.
Z wdzięcznością,
Elspeth Dunn
* * *
Urbana, Illinois, USA
10 kwietnia 1912
Szanowna Panno Dunn!
Nie wiem, co wprawiło mnie w większy zachwyt –
wiadomość, że Z orlego gniazda to „jeden z nowszych”
Pani tomików, czy sam fakt otrzymania odpowiedzi od
tak uznanej poetki. Z pewnością jest Pani ogromnie zajęta
liczeniem metrum czy też kompilowaniem listy
błyskotliwych synonimów (genialnych, inteligentnych,
olśniewających synonimów). Ja spędzam dni na napadach
na banki z Bandą Jamesa i innymi rabusiami i kowbojami.
Pani książkę wysłał mi przyjaciel studiujący w Oks-
fordzie. Ku swojemu oburzeniu i konsternacji nie znalaz-
łem Pani dzieł tutaj, w Stanach Zjednoczonych. Nawet
dokładne przeszukanie mojej uniwersyteckiej biblioteki
okazało się bezowocne. Teraz, kiedy wiem, że więcej
Pani książek kryje się na półkach księgarń, zwrócę się do
kolegi, by przysłał mi wszystko, co znajdzie.
Ze zdumieniem przeczytałem, że mój list jest
pierwszym listem od „fana”. Byłem pewien, że będzie
tylko jednym w pokaźnym stosiku, i dlatego tak bardzo
się starałem, by był fascynujący i dowcipny. Być może
inni czytelnicy nie byli tak bezczelni (a może tak
impulsywni) jak ja.
Z wyrazami szacunku,
David Graham
PS Gdzie, na Boga, leży wyspa Skye?
* * *
Wyspa Skye
1 maja 1912
Szanowny Panie!
Pan nie wie, gdzie leży moja piękna wyspa?
Niedorzeczne! To jakbym ja powiedziała, że nigdy nie
słyszałam o Urbana w Illinois.
Moja wyspa leży u północno-zachodniego wybrzeża
Szkocji. To dzika, pogańska, zielona kraina, tak piękna,
że nie potrafię sobie wyobrazić, iż mogłabym mieszkać
gdzie indziej. Załączam rysunek Peinchorran, gdzie
mieszkam, z moim domkiem pomiędzy wzgórzami
otaczającymi fiord. Powinien Pan wiedzieć, że aby go dla
Pana narysować, musiałam obejść fiord, wspiąć się owczą
ścieżką na wzgórze naprzeciwko i znaleźć spłacheć trawy
niezarośnięty wrzosem i niezasłany owczymi odchodami.
Spodziewam się, że zrewanżuje mi się Pan tym samym i
przyśle obrazek Urbana w Illinois.
Pan wykłada w Urbana? Studiuje? Nie bardzo się
orientuję, co Amerykanie porabiają na uniwersytetach.
Elspeth Dunn
PS A tak przy okazji – Pani, nie Panna Dunn.
* * *
Urbana, Illinois, USA
17 czerwca 1912
Szanowna Pani (proszę wybaczyć nieuprawnione
założenie)!
Oprócz pisania wspaniałych wierszy Pani jeszcze
rysuje? Obrazek, który mi Pani przysłała, jest cudowny.
Czy jest coś, czego Pani nie potrafi?
Jako że sam nie potrafię narysować nawet prostej
kreski, wysyłam pani kilka kart pocztowych. Na jednej z
nich jest aula uniwersytecka, na drugiej wieża budynku
biblioteki. Całkiem całkiem, hm? Illinois zapewne nie
mogłoby bardziej różnić się od Skye. Ani pagórka aż po
horyzont. Kiedy już opuści się kampus, jak okiem sięgnąć
tylko kukurydza.
Co do mnie, robię to, co każdy Amerykanin na
uczelni: studiuję, jem za dużo ciast, dręczę dziekana i
jego konia. Kończę studia z nauk przyrodniczych. Mój
ojciec ma nadzieję, że dostanę się do akademii medycznej
i któregoś dnia dołączę do jego praktyki. Ja sam nie
jestem tak pewien własnej przyszłości. Na razie staram
się przetrwać ostatni rok college’u i nie postradać
zmysłów!
David Graham
* * *
Wyspa Skye
11 lipca 1912
Szanowny Panie!
„Czy jest coś, czego Pani nie potrafi?” – pyta Pan.
Otóż nie potrafię tańczyć. Ani garbować skór. Robić
beczek i strzelać z harpuna. I nie jestem szczególnie dobrą
kucharką. Uwierzy Pan, że przedwczoraj zdołałam
przypalić zupę? Potrafię za to nieźle śpiewać, całkiem
celnie wypalić ze strzelby, grać na kornecie (czy jest ktoś,
kto tego nie umie?) i jestem kimś w rodzaju
geologa-amatora. I choć nie zdołałabym zrobić
przyzwoitej pieczeni jagnięcej, gdyby nawet zależało od
tego moje życie, potrafię upiec przepyszny świąteczny
pudding.
Proszę mi wybaczyć szczerość, ale dlaczego
poświęca Pan cały swój czas (i zdrowie umysłowe) na
studiowanie dziedziny, która Pana nie fascynuje do głębi?
Gdybym ja miała szansę pójścia na uniwersytet, nie
zmarnowałabym ani chwili na tematy, które mnie nie
interesują.
Chciałabym myśleć, że po całych dniach czytałabym
poezję, bo nie znam lepszego sposobu spędzania czasu,
ale po tylu latach udawania „prawdziwej poetki” zapewne
żaden profesor nie zdołałby mnie już wiele nauczyć.
Nie. Może to i niekobiece, ale studiowałabym
geologię. Mój starszy brat Finlay wiecznie jest nad
morzem i przywozi mi kamienie wygładzone przez ocean.
Nie potrafię się nie zastanawiać, skąd się wzięły i jakim
cudem znalazły się na Zachodnich Wyspach.
No i proszę, teraz zna Pan moje sekretne marzenia!
W zamian będę Panu musiała zabrać pierworodne
dziecko. Chyba że zadowolę się jakimś Pańskim
sekretem. Czym by się Pan zajmował, gdyby nie
studiował Pan nauk przyrodniczych? Co pragnąłby Pan
robić w życiu najbardziej na świecie?
Elspeth
* * *
Urbana, Illinois, USA
12 sierpnia 1912
Szanowna Pani!
Jeśli nauczy mnie Pani grać na kornecie, ja nauczę
Panią tańczyć!
Nie sądzę, by w geologii było coś niekobiecego.
Dlaczego nigdy nie uciekła Pani ze swojej wyspy do
college’u? Gdybym ja mieszkał w miejscu bardziej
interesującym geologicznie niż środkowe Illinois, być
może rozważałbym zajęcie się podobną dziedziną
naukową. Od zawsze miałem nadzieję studiować
literaturę amerykańską – Twain, Irving i tym podobni –
ale ojciec nie zgodził się płacić za to, bym przez cztery
lata „czytał bajki”.
Co jednak chciałbym robić najbardziej na świecie?
Pytanie łatwe, ale odpowiedź już nie, muszę przyznać.
Obawiam się, że będzie Pani jednak musiała przyjąć moje
pierworodne dziecko.
David
* * *
Wyspa Skye
1 września 1912
Szanowny Panie!
Skutecznie podsycił Pan moją ciekawość! Kim prag-
nął Pan być jako mały chłopiec? Kapitanem
pełnomorskim? Cyrkowym akrobatą? Obwoźnym
sprzedawcą perfum? Koniecznie musi mi Pan powiedzieć,
bo inaczej zacznę snuć własne wyobrażenia. Jestem
wszak poetką i żyję wśród ludzi, którzy wierzą we wróżki
i duchy. Moja wyobraźnia jest dość płodna.
Zapytał Pan, dlaczego nie poszłam na uniwersytet
gdzieś poza wyspą, więc muszę Panu coś wyznać. I jest to
dość żenujące wyznanie, uprzedzam.
Chwileczkę, niech wezmę głęboki wdech.
Nigdy nie byłam poza Skye. Przez całe życie.
Naprawdę! A powód jest taki, że… cóż, boję się łodzi.
Nie umiem pływać i boję się wejść do wody, by się tego
nauczyć. Wiem, teraz pewnie spada pan z krzesła ze
śmiechu. Mieszkanka wyspy cierpiąca na paniczny lęk
przed wodą? Ale taka jest prawda. Nawet pokusa
uniwersytetu nie zdołała mnie przekonać do wejścia na
łódź. O, próbowałam. Naprawdę próbowałam!
Zamierzałam zdawać egzamin kwalifikujący do
stypendium. Miałam już nawet spakowaną walizkę.
Mieliśmy spróbować we dwójkę z Finlayem. Ale kiedy
zobaczyłam ten prom… och, wydawał się taki niegodny
zaufania. W ogóle nie rozumiem, jakim prawem statki
unoszą się na wodzie. I żadna ilość whisky nie zdołałaby
mnie przekonać do wejścia na pokład.
No i proszę! Teraz zna Pan już dwa moje sekrety.
Wie pan o moich śmiechu wartych aspiracjach
geologicznych i o jeszcze bardziej niedorzecznym lęku
przed wodą i łodziami. Naprawdę może mi Pan zaufać,
choćby tylko dlatego, że nie mam komu zdradzić
Pańskich tajemnic – chyba że owcom.
Elspeth
PS Proszę przestać mnie nazywać „Panią”.
2 Margaret
* * *
Hrabstwo Scottish Borders
Wtorek, 4 czerwca 1940
Kochana Mamo!
Kolejna grupka odstawiona na miejsce! Przysięgam,
ewakuowaliśmy przed bombami na wieś tyle dzieci, że w
całym Edynburgu nie zostało już chyba ani jedno. Ta
trójka była lepsza niż większość; przynajmniej umieli
sobie sami wytrzeć nosy.
Muszę ich tutaj urządzić, a potem obiecałam Pani
Sunderland, że wpadnę z wizytą do jej gromadki w Peeb-
les. Są jakieś listy od Paula?
Ściskam i całuję,
Margaret
* * *
Edynburg
8 czerwca 1940
Kochana Margaret!
Zamęczysz się na śmierć; przecież dopiero co
wróciłaś z Aberdeenshire! Większość dziewcząt siedzi na
jednym miejscu i zwija bandaże, buduje okręty wojenne,
czy co tam robią młode kobiety w tych czasach. A ty
miotasz się w tę i z powrotem po szkockich wsiach jak
jakiś Grajek z Hameln, ciągając za sobą te wszystkie
biedne dzieci. Czy oni wszyscy wiedzą, że nie potrafisz
odróżnić spodu od wierzchu kompasu? Nie mówiąc już o
tym, że sama dopiero od niedawna umiesz sobie wytrzeć
nos?
Nie, Kochanie, nie ma listów od Paula. Nie trać
wiary. Jeśli czegokolwiek możesz się spodziewać po tym
chłopaku, to właśnie listu. A potem stu kolejnych.
Uważaj na siebie.
Mama
* * *
Wciąż Scottish Borders
Środa, 12 czerwca 1940
Kochana Mamo!
Jeśli mój najbliższy przyjaciel może latać z RAF-em
po całej Europie, to dlaczego ja nie mogę latać po
Szkocji?
Ale nie masz od niego żadnych wieści, co? Wszyscy
mi powtarzają, że RAF nie walczył pod Dunkierką, ale
Paul powiedział „zaraz wracam” i nie napisał od tamtej
pory. Gdzie indziej miałby przepaść? Więc albo
skończyły mu się znaczki, albo nie wrócił z Francji.
Naprawdę staram się nie martwić. Maluchy już
wystarczająco denerwują się rozłąką z matkami; nie chcę
denerwować ich jeszcze bardziej.
Rano będę w Peebles, a stamtąd ruszam do
Edynburga. Niech na mnie czeka herbata z ciastkami od
Mackiego! Bo jak nie, to zostanę w tym pociągu i zajadę
do Inverness…
Uściski i całusy,
Margaret
* * *
Edynburg
15 czerwca 1940
Margaret!
Gdybym wiedziała, że wystarczy talerz ciastek od
Mackiego, by zwabić cię do domu, kupiłabym je już
dawno, pal diabli racje cukru!
Wciąż nic od Paula. Ale w czasie wojny nie można
ufać poczcie. Nie pamiętam, żebyś wcześniej tak się o
niego martwiła. Czyżby był kimś więcej niż kores-
pondencyjnym przyjacielem?
Mama
* * *
Peebles
Poniedziałek, 17 czerwca 1940
Mamo!
Tak, ciągle jestem w Peebles. Rozkład pociągów stoi
na głowie, a na dodatek pewna bardzo uparta Annie
Sunderland próbuje mnie przekonać, żebym schowała ją
do walizki i zabrała ze sobą do Edynburga. Kiedy się
odgrażam, że przykleję jej stopy do podłogi, błaga mnie o
kolejną bajkę. A znasz ją, z tymi jej wielkimi, brązowymi
oczami. Jak mogę się oprzeć? Oczywiście tęskni za
mamusią, ale rodzina, u której mieszkają Annie i chłopcy,
jest po prostu cudowna. Pani Sunderland usłyszy same
dobre wiadomości.
Chyba powinnam Ci powiedzieć, że Paul być może
jest kimś więcej niż tylko korespondencyjnym
przyjacielem. A przynajmniej on tak to widzi. Wyobraża
sobie, że jest we mnie zakochany. Moim zdaniem to
śmieszne i powiedziałam mu to. Jesteśmy tylko
przyjaciółmi. Owszem, bardzo bliskimi. Pamiętasz, jak
chodziliśmy razem na wędrówki i wspinaczki, a potem
dzieliliśmy się kanapkami. Ale miłość? Nie mówiłam Ci,
bo byłam pewna, że będziesz się śmiała. Bo jest
śmieszny, nieprawdaż?
Powinnam być w domu jutro albo pojutrze, choćbym
miała przyjść pieszo z samego Peebles. Naprzód!
Uściski i całusy,
Margaret
* * *
TELEGRAM
18.06.40 PLYMOUTH
MARGARET DUNN, EDYNBURG
MAISIE NIE MARTW SIĘ JESTEM BEZPIECZNY
STOP
KRÓTKI URLOP W PLYMOUTH STOP
MYŚLĘ O TOBIE STOP
PAUL
* * *
Mamo!
Odezwał się!
Zobaczyłam telegram na stole i nie mogłam się
doczekać, aż wrócisz z kościoła. Bałam się, że przegapię
pociąg na południe. Zapakowałam wszystkie ciastka. Paul
na pewno bardzo się z nich ucieszy. Mam nadzieję, że się
nie gniewasz.
Moja walizka i ja pędzimy prosto na Dworzec
Waverleya. Napiszę, jak dotrę na miejsce.
Odezwał się.
Margaret
* * *
Edynburg
18 czerwca 1940
Och, moja Margaret!
Wiem, że nie mogę wysłać tego listu; wyląduje w
palenisku, kiedy tylko przeleję słowa na papier. Gdybyś
ty wiedziała, jak ścisnęło mi się serce, kiedy przeczytałam
Twój liścik leżący na stole na pustym talerzu wśród
okruchów ciastek. Gdybyś wiedziała, jakie to uczucie,
biec komuś na spotkanie; świat zatrzymuje się na
moment, kiedy trzymasz tego kogoś w ramionach, a
potem rusza na nowo, tak szybko, że oszołomiona padasz
na ziemię. Gdybyś wiedziała, jak to jest, kiedy każde
powitanie boli bardziej niż sto pożegnań. Gdybyś
wiedziała.
Ale nie wiesz. Nigdy Ci nie powiedziałam. Ty nie
masz przede mną tajemnic, a ja trzymałam część mnie
zamkniętą przed tobą na cztery spusty, od zawsze. I ta
część mnie zaczęła drapać w ściany od dnia, kiedy
wybuchła ta druga wojna, i zaczęła wyć, chcąc się
wydostać na świat, teraz, tego dnia, kiedy pobiegłaś na
spotkanie swojego żołnierza.
Powinnam była Ci powiedzieć, powinnam była Cię
nauczyć, jak uodpornić serce. Nauczyć, że list nie zawsze
jest tylko listem. Słowa na papierze potrafią przesiąknąć
całą duszę. Gdybyś tylko wiedziała.
Mama
3 Elspeth
* * *
Urbana, Illinois, USA
21 września 1912
Droga Elspeth!
Skoro nie „Pani”, to jak? Jak nazywają Cię
przyjaciele? Ellie? Libby? Elsie? Ja tutaj jestem znany
jako „Mort” (nie pytaj), ale matka nazywa mnie „Davey”.
Nigdy nie opuszczałaś Skye? Nie wiem, dlaczego
miałoby mi się to wydać takie niewiarygodne. Zawsze
będą na świecie ludzie, którzy lękają się morza, a ktoś,
kto mieszka tak blisko niego, zapewne wie z pierwszej
ręki, jakie potrafi być przerażające. Nie przechodziłaś
nigdy nawet przez most?
No dobrze, naprawdę chcesz poznać mój sekret? Moi
rodzice o tym nie wiedzą, a przyjaciele pękliby ze
śmiechu, gdyby się dowiedzieli. A więc: gdybym mógł
być, kim tylko chcę, zostałbym tancerzem.
Baletmistrzem, jak Niżyński. Widziałem go w Paryżu i
był niewiarygodny! A właściwie „niewiarygodny” nie
oddaje mu sprawiedliwości. Chodziłem na przedstawienie
każdego wieczoru, kiedy udało mi się zdobyć miejsce,
nieważne, jak daleko od sceny. Nie wiedziałem, że ludzka
istota jest w stanie skakać i kręcić piruety tak wysoko. I w
jego wykonaniu to zdawało się takie łatwe! Nigdy nie
brałem lekcji, ale zawsze byłem uważany za niezłego
tancerza. Może jestem następnym Niżyńskim?
No! Więc już wiesz. Trzymasz w dłoniach moją
towarzyską przyszłość.
Zdaje się, że słyszę śmiech dobiegający aż ze
Szkocji…
Muszę kończyć – zaczyna się wojna o drzewa!
Z wyrazami szacunku,
David
* * *
Wyspa Skye
10 października 1912
Davey!
Cudownie! Ten świat potrzebuje więcej
baletmistrzów, tak jak potrzebuje więcej
kobiet-geologów.
A cóż to takiego jest wojna o drzewa? Czy Urbana w
Illinois jest tak ubogie dendrologicznie, że jego obywatele
muszą chodzić na wojnę? Na Skye drzewa są rzadkością,
i owszem, ale nie musimy aż toczyć o nie bitew. Jeśli
sytuacja wygląda tak tragicznie, proszę, daj mi znać.
Prześlę sadzonkę czy dwie.
Mówi się, że tutejsze morza zamieszkuje each uisge,
koń morski, który wciąga ofiary pod wodę i rozdziera
kłami, aż zostaje tylko wątroba, która złowróżbnie
wypływa na powierzchnię. Cóż mogłoby mnie skłonić do
zamoczenia choćby nogi, skoro wychowałam się na
takich opowieściach?
Tak naprawdę jednak mam swoje powody. Morze
potrafi być przerażające. Mój Papa jest rybakiem. Mój
brat Alasdair też nim był, aż któregoś dnia nie wrócił do
domu. Wróciła jego łódź, morze wyrzuciło na plażę jej
fragmenty. Więc owszem, rozumiem, jak potrafi być
groźne.
Gdyby istniał most łączący Skye z głównym lądem,
być może bym wyjechała. Póki jednak nie nadejdzie ten
dzień i póki jestem skazana na prom, obawiam się, że
pozostanę więźniem na swojej wyspie.
Elspeth
PS Może zabrzmi to dziwnie, ale przyjaciele
nazywają mnie „Elspeth”. Jednak Ty, który nie znasz
mnie jeszcze dość dobrze, by być przyjacielem, możesz
mnie nazywać jak zechcesz.
* * *
Urbana, Illinois, USA
3 listopada 1912
Jak zechcę? A więc Sue!
Wojny o drzewa? To tylko niemądre wygłupy. Każda
klasa sadzi drzewo w kampusie, a potem inne klasy
starają się je zniszczyć. Moja straciła już jedno.
Posadziliśmy nowe i z wielką nadzieją podchodzimy do
najnowszego członka trzynastej klasy. Strzeżemy go na
zmianę, uzbrojeni w jajka i papierowe torebki z wodą.
Danny Norton podlewa drzewo miksturą, za której
skuteczność zaręcza, ale moim zdaniem to głównie piwo
z odrobiną olejku rumowego dla zamaskowania zapachu.
Najwidoczniej działa, skoro drzewko jeszcze nie padło.
Przedwczorajszej nocy wyrwaliśmy sadzonkę
czternastoklasistów z korzeniami!
Mimo wojen o drzewa, moje życie nie składa się
wyłącznie z rozrywek i wygłupów. Ten semestr okazuje
się wyjątkowo trudny. Moi koledzy uważają, że ostatni
rok jest najłatwiejszy ze wszystkich, ale ja jestem bardzo
obciążony zajęciami. Siedzę w bibliotece tak często, że
rozważam przyniesienie sobie poduszki i szczoteczki do
zębów. I to ma być łatwy semestr? Przeraża mnie myśl o
egzaminach.
Wiesz, właśnie w takich chwilach jak ta wątpię w
swoją przyszłość. Wciąż miałem nadzieję, że w jakimś
momencie właściwy profesor czy kurs natchną mnie i
poczuję tę pasję, jaką inni zdają się czuć. Że wreszcie
będę wiedział z całą pewnością, co chcę robić przez resztę
życia. Ale oto nadszedł ostatni rok college’u, a ja wciąż
nie mam pojęcia.
Zawsze zakładałem, że pójdę w ślady ojca i zajmę się
medycyną. Czy raczej on to zawsze zakładał, a ja nie
protestowałem, nie mając własnego planu. Zdałem sobie
jednak sprawę, że wcale się do tego nie palę. Choć nie
cierpię szkoły, niemal żałuję, że nie mogę w niej po
prostu zostać. Wtedy nie musiałbym wychodzić w
„wielki, zły świat”.
No cóż, poznałaś moje niepokoje i wątpliwości. Być
może zrodziły się z frustracji narastającej w miarę
zbliżania się egzaminów końcowych. Przepraszam, że
obarczam Cię tak ponurymi dumaniami. Będę musiał
szybko wysłać ten list, nim zmienię zdanie.
Zmęczony,
David
* * *
Wyspa Skye
23 listopada 1912
Davey!
Tylko nie skacz z bibliotecznej wieży, proszę Cię!
Nie zawsze jesteśmy stworzeni do robienia tego
samego, co inni. Mój brat Finlay potrafiłby wyrzeźbić
Monę Lisę w żołędziu, gdyby chciał. Ja co najwyżej
dorobiłabym się drzazgi w palcu. Nigdy nie mogłabym
być Niżyńskim, choćbym próbowała z całych sił. Ci Twoi
koledzy z pasją i uzdolnieniami w swojej dziedzinie
studiów widocznie zostali do nich stworzeni. Davey, nie
możesz się zmuszać, by być taki sam. Jesteś stworzony do
czegoś na tym świecie, ale może to nie jest to, czego
chciałby Twój ojciec. Czy on wie, jaki jesteś
nieszczęśliwy?
Moim skromnym zdaniem Twoje zdolności chronią
pewną szkocką pustelnicę przed obłędem podczas
wyspiarskiej zimy. Owce są o wiele mniej zajmujące.
A tak na poważnie, Davey, jest w Tobie pasja. I na
pewno coś na Ciebie czeka. I trzymaj się tej nadziei.
Znajdziesz to coś.
Elspeth
* * *
Urbana, Illinois, USA
1 grudnia 1912
Sue!
Twój list zapewnił mi mile widzianą przerwę w
nauce. Pomógł mi nawet ukoić ból głowy. Niedawno
byłem w szpitalu i nie odzyskałem jeszcze pełni sił.
Nie wiem, czy rodzice zdają sobie sprawę, co myślę
o szkole. Kiedy zaczynałem college i wspomniałem, że
chciałbym studiować literaturę amerykańską, ojciec po
prostu się roześmiał. Nawet nie oderwał oczu od gazety.
Roześmiał się i oznajmił „Niedorzeczność”. Ma sumiaste
wąsiska, jak mors, i kiedy się śmieje, nie wydaje dźwięku.
Można to poznać tylko po drgających koniuszkach
wąsów. No więc, siedział tak, prychając, ruszając wąsami,
i mówił rzeczy jak „Niedorzeczność” czy „A gdzież w
tym kariera”. „Ale ja lubię literaturę”, protestowałem.
„Medycyna. Oto, co musisz studiować. Kiedyś mi za to
podziękujesz. Medycyna przynosi największą
satysfakcję”.
Próbowałem im wtedy powiedzieć, Sue, naprawdę
próbowałem. Ale wyszła z tego tylko kłótnia. Matka
zaczęła załamywać ręce i błagać mnie, żebym „chociaż
spróbował”. Ojciec wreszcie strzelił gazetą o stół,
oznajmił, że nie będzie płacił za taki nonsens i że jeśli
chcę studiować coś tak niepoważnego jak literatura, to nie
za jego pieniądze.
Więc rozumiesz, dlaczego nie mogę rozmawiać z
rodzicami. Muszę po prostu brnąć dalej. Kończyć college,
skończyć akademię medyczną. Kiedy już będę miał pracę,
będę mógł podejmować własne decyzje. Może.
Powinienem wracać do nauki. Nie mogę się już
doczekać ferii świątecznych – potrzebuję czasu, by
odpocząć i zebrać siły, nim semestr zacznie się na nowo.
Z piaskiem w oczach, ze zmąconym wzrokiem,
David
* * *
Wyspa Skye
5 stycznia 1913
Drogi Davidzie!
Szczęśliwego Nowego Roku! Jest tak zimno, że
ledwie zdołałam się oderwać od miejsca przy ogniu.
Kiedy wreszcie opatuliłam się i powędrowałam na pocztę,
zastałam tam list od Ciebie, więc wycieczka warta była
zachodu.
Jak Ci upłynęły ferie świąteczne? My staramy się
spędzać święta jak najweselej. Upiekłam swój słynny
świąteczny pudding i miałam prześliczną choinkę,
przyozdobioną łańcuchami z suszonych kwiatów. Iglaste
gałązki leżały nad kominem i wisiały nad drzwiami.
Dostałam parę rękawiczek, nowy czajnik i książkę
Roberta W. Service’a. Czytałeś jego poezje? Po prostu
cudowne. Jeśli podobają Ci się moje wierszyki,
powinieneś spróbować i jego.
Jakie są Twoje ulubione książki? Ja, jak każdy, w
czyich żyłach płynie szkocka krew, uwielbiam W.S. Nie
wiem, czy mogłabym się nazywać wyspiarką, gdybym nie
czytała Pana dwóchset wysep. Jego powieści są czasem
trochę zbyt gotyckie jak na mój gust, ale jego poezja
doskonale ujmuje Szkocję we wszystkich jej zmiennych
nastrojach. Mam dziecięcą słabość do mojego wytartego
egzemplarza Przygód Alicji w Krainie Czarów, pierwszej
książki, jaką miałam na własność. Moi bracia i ja
urządzaliśmy sobie wyścigi kumotrów po plaży –
ganialiśmy, wykrzykując na wiatr najsuchsze znane nam
słowa. I niemal wstydzę się przyznać, że właśnie
przeczytałam, i to z niemałą uciechą, Trzy tygodnie.
Pewnie byś się nie domyślił, że jestem miłośniczką Elinor
Glyn.
Elspeth
PS Przykro mi słyszeć, że leżałeś w szpitalu. Mam
nadzieję, że to nic poważnego. Lądujesz tam z
niepokojącą częstotliwością.
* * *
Urbana, Illinois, USA
1 lutego 1913
Droga Sue!
Ferie świąteczne były wspaniałe! Spędziłem je w
Chicago, u rodziców. Moja siostra Evie i jej mąż
przyjechali z Terre Haute, i wreszcie miałem okazję
poznać moją małą siostrzenicę. Ma już prawie roczek.
Cała w uśmiechach, i tak uroczo chichocze, kiedy ciągnie
mnie za szelki. Kupiłem jej lalkę w jedwabnej sukience,
na którą najwyraźniej jest jeszcze za mała; jedyne, co
potrafiła z nią zrobić, to mamlać jej dłoń i śmiać się ze
mnie. Pewnie za wiele lat wciąż będę jej kupował lalki w
jedwabnych sukniach, choć będzie już na nie o wiele za
duża, a ona wciąż będzie się ze mnie śmiać.
Dostałem pod choinkę aparat fotograficzny.
Załączam zdjęcie mojej osoby, abyś mogła sobie obejrzeć
Twojego uniżonego korespondenta. Teraz musisz mi się -
zrewanżować tym samym! Dostałem też taką ilość
chustek do nosa, że nie zużyję ich przez całe życie – to od
mamy – i nowiutki egzemplarz Anatomii Greya od taty.
Do tego zestaw kart stereoskopowych z widokami z Wysp
Brytyjskich. To ostatnie na specjalną prośbę: chciałem
obejrzeć trochę więcej krajobrazów ziemi, która jest
Twoim domem. I nareszcie, od siostry, jedną z Twoich
starszych książek, którą jakimś cudem gdzieś wytropiła.
Zerknęła do środka, nim ją zapakowała, i obawiam się, że
masz kolejną wielbicielkę! Teraz, kiedy zaczął się nowy
semestr, racjonuję sobie Twoje wiersze, po jednym
każdego wieczoru; przeczytanie całości zachowam sobie
jako swego rodzaju nagrodę za dobrze zdane egzaminy
wiosenne.
Moje ulubione książki? Moim ulubionym autorem
jest bez żadnej wątpliwości Mark Twain, ale wybrać
jedną z jego książek? Nie wiem, czy to możliwe!
Oczywiście nic nie może się równać z Huckleberrym
Finnem, ale Jankes na dworze Króla Artura jest
przezabawny. Chyba trudno znaleźć coś bardziej
odległego od Lewisa Carrolla, choć wyznaję, że
przeczytałem Po drugiej stronie lustra od początku do
końca i z powrotem. Lubię Jacka Londona, Wilkiego
Collinsa i H. Ridera Haggarda. Opowieści pełne tajemnic
i przygód. Poego nikt nie przebije, jeśli chodzi o
dreszczyk. Lubię też dobry western i czytam autorów jak
Zane Grey, kiedy chcę sobie zrobić przerwę od
„literatury”. A kim jest „W.S”. jeśli nie Willem
Szekspire’em? Obawiam się, że nie czytałem Pana
dwóchset wysp.
W rzeczy samej, nie podejrzewałbym Cię o
zamiłowanie do Elinor Glyn. Zetknąłem się z jej
książkami ledwie przelotnie. I to niemal dosłownie
„przelotnie”, jako że Trzy tygodnie krążyły po mojej
bursie, przelatując z pokoju do pokoju. Pewien
przedsiębiorczy młodzieniec zdobył nawet dywanik
udający tygrysią skórę, mając, być może, nadzieję
„pogrzeszyć z panią Glyn”*. Niestety nie złożyła nigdy
wizyty w naszej bursie, nie przypominam też sobie, by
jakakolwiek inna pani skorzystała z jego oferty.
Jak znalazłem się w szpitalu? Cóż… próbowałem
jeździć na krowie i spadłem. Sama w sobie jazda na
krowie nie jest zbyt ryzykownym sportem – robiłem to
nieraz – ta krowa była jednak prowadzona w górę po
schodach Gmachu Historii Naturalnej, do gabinetu
rektora. I nie była szczególnie zachwycona tym
pomysłem. Mogę tylko stwierdzić, że nie polecam krów
jako środka transportu. A co masz na myśli, pisząc, że
często ląduję w szpitalu?
Wracam do kieratu w nowym semestrze. Nie mogę
powiedzieć, by zapowiadał się lżej niż poprzedni, ale
przynajmniej niedaleko mi do końca!
Odświeżony,
David
* * *
Wyspa Skye
27 stycznia 1913
Drogi Davidzie!
Wielkie dzięki za zdjęcie. Wyglądasz tak poważnie! I
o wiele młodziej, niż sądziłam. Widzę jednak w Twoim
oku błysk zapowiadający chłopaka zdolnego ukraść
drzewo czy jeździć na krowie. Co też się stało z waszym
klasowym drzewkiem?
Ode mnie nie spodziewaj się fotografii. Nie mam tu
aparatu, a nie sądzę, bym zdołała obiektywnie narysować
samą siebie. Poprawiałabym i wycierała, aż dostałbyś
portret księżniczki Maud. Zawsze chcemy wydawać się
bardziej atrakcyjni, niż jesteśmy w rzeczywistości, nie
sądzisz? Bo gdybyś Ty szkicował własny autoportret,
zamiast zdejmować go aparatem, czy naprawdę
narysowałbyś się w tej szkaradnej kraciastej marynarce?
Teraz, kiedy już widziałam Twoje zdjęcie, mogę
wyobrazić sobie Ciebie i Twoich kolegów, jak
przekazujecie sobie Trzy tygodnie. Czekasz jak na
szpilkach na swoją kolej, a kiedy już dostajesz książkę w
niecierpliwe dłonie, biegniesz do pokoju, zapominając na
tę noc o pracy domowej. Zaczynasz czytać, a Twoje
policzki robią się coraz bardziej różowe, w miarę jak
zdajesz sobie sprawę, jakie to niepodobne do Henry’ego
Jamesa.
Nigdy nie czytałam Marka Twaina, ale zgadzam się,
że Poe budzi dreszcze. Pamiętam, jak pewnej nocy,
jeszcze jako dziewczyna, czytałam Serce oskarżycielem
przy ogarku świeczki, który podkradłam z kościoła. Z
pewnością zostałam ukarana za kradzież świecy, bo kiedy
skończyłam czytać książkę i zdmuchnęłam płomień, nie
mogłam zmrużyć oka. Byłam pewna, że słyszę bicie serca
pod podłogą. Kiedy nastał świt, matka znalazła mnie
siedzącą sztywno w łóżku, całkowicie rozbudzoną, ciasno
owiniętą kocem, który ściskałam kurczowo. Byłam
przekonana, że Bóg karze mnie za grzech kradzieży
świeczki z ołtarza. Co więc zrobiłam kolejnej niedzieli,
by zadośćuczynić za grzech? Ukradłam świecę z
domowej spiżarki i podrzuciłam ją w kościele!
A W.S. drogi chłopcze, to naturalnie Walter Scott. Z
pewnością jakieś jego dzieła poniewierają się po tej
waszej ogromnej bibliotece uniwersyteckiej. Wybaczając
Ci tę niewiedzę, stwierdzam, że jeśli przeczytałeś Po
drugiej stronie lustra więcej niż jeden raz, doskonale się
ze sobą dogadamy. Najbardziej lubię Dżabbersmoka.
W swoim pierwszym liście (tak, przechowuję
wszystkie Twoje listy!) wspomniałeś o niedawnym
pobycie w szpitalu. Jakiego przedstawiciela żywego
inwentarza używałeś wtedy niezgodnie z
przeznaczeniem? Próbowałeś tańczyć walca z koniem?
Grać w piłkę nożną z baranem?
Elspeth
* * *
Urbana, Illinois, USA
21 marca 1913
Droga Sue!
Musiałem odłożyć książki na bok, by odpisać Ci
natychmiast w obronie mojej osoby i mej biednej
kraciastej marynarki. Na tej waszej wyspie Skye
najwyraźniej nie macie żadnego wyczucia stylu, bo tu, w
kampusie, ja i moja marynarka jesteśmy najnowszym
krzykiem mody! A na zdjęciu siłą rzeczy wyglądam
poważnie – to mój pierwszy wąs. Jestem ciekaw, na ile lat
wyglądam według Ciebie?
No dobrze, skoro nie chcesz usiąść przed lustrem i
narysować mi autoportretu za pomocą ołówka, proszę
Cię, zrób to słowami. Spójrz w lustro, teraz, w tej chwili, i
opisz, co widzisz. Sam złożę sobie obraz z Twoich słów.
Nie, nigdy wcześniej nie nadużywałem żywego
inwentarza, a przynajmniej nie w sposób, który
skończyłby się pobytem w szpitalu. Poprzedni pobyt
zawdzięczam próbie wspinania się po murze Żeńskiej
Bursy i wślizgnięcia do pokoju Alice McGinty. Drapałem
się po rynnie i dotarłem już niemal na samą górę, kiedy
dłonie mi się omsknęły. Skończyłem ze złamaną nogą i
złamanym sercem, jako że Alice nie doceniła moich
wysiłków. Potrafię zrozumieć jej niezadowolenie, skoro
omal nie wyrzucono jej z bursy przez ten incydent. A
wiesz, co było najbardziej irytujące w tym wszystkim?
Wspinałem się po tej samej rynnie nie raz i nie dwa,
często ze słojem koników polnych w tobołku z marynarki,
czy też – jak pewnego pamiętnego wieczoru – z workiem
pełnym wiewiórek.
A nasze drzewo (ochrzciliśmy je Paulie) wciąż
pomalutku rośnie. Możemy jeszcze wygrać tę wojnę!
Osłupiałem, kiedy napisałaś, że nigdy nie czytałaś
Marka Twaina. Jakie wykształcenie odbieracie w tej
waszej Szkocji? Jest to brak, który będę musiał uzupełnić.
Przyjmij proszę ten egzemplarz Hucka Finna – jeśli
chcesz, nazwijmy go spóźnionym prezentem
gwiazdkowym – i wybacz jego nie najświeższy wygląd.
Znalazłem go w antykwariacie i wygląda mi na to, że był
kochany, nawet jeśli ostatnio poszedł w odstawkę. Sam
nie mogłem zapewnić mu dobrego domu, jako że na półce
nad biurkiem mam już jeden egzemplarz, wiem jednak, że
Tobie mogę go spokojnie powierzyć.
Do następnego,
David
* * *
Wyspa Skye
9 kwietnia 1913
Drogi Davidzie!
I jaki wspaniały wąs!
Och, jestem absolutnie do niczego, jeśli chodzi o
zgadywanie wieku. Sądzę, że z tymi okrągłymi
policzkami (aż się proszą o szczypanie, mały Davey!) i z
tym lokiem włosów opadającym na czoło wyglądasz na
jakieś osiemnaście lat. Dama nigdy nie wyjawia swego
wieku, ale jestem niewiele starsza.
Co do Twojego wyzwania, tak jest, sir, podejmuję je.
I postaram się być uczciwa w opisie swojej osoby.
Cóż widzę, patrząc w lustro? Mam szczupłą twarz i
lekko spiczasty podbródek. Mały nos, wąskie wargi. Moje
włosy są brązowe i proste jak drut. Zwijam je w węzeł na
karku najmocniej, jak się da, ale są tak cienkie, że
wiecznie jakieś kosmyki wyrywają się i fruwają mi po
twarzy. Oczy mają bursztynowy kolor dobrej słodowej
whisky, którą pędzi mój papa. I choć Màthair (to po
gaelicku „Matka”) stara się, żebym chodziła schludnie
odziana, najchętniej noszę stare swetry po braciach i
spódnice o wiele za krótkie, by być modną. Nie mów
nikomu, ale zdarza mi się nosić spodnie – przerobione na
mój rozmiar – kiedy wędruję po górach.
Proszę! I co myślisz? Potrafisz mnie sobie
wyobrazić? Gdybym Ci to rysowała, z pewnością
powiększyłabym sobie biust.
Worek pełen wiewiórek, Davey? Ależ z Ciebie
nicpoń! Biedne kobiety. I po co płatasz te psoty, skoro
kończą się kolejnymi wizytami w szacownych
medycznych przybytkach pięknego miasta Urbana?
Ogromnie się ucieszyłam z Huckelberry’ego Finna.
Moja biblioteczka jest dość skromna, więc każda książka,
choćby najbardziej zużyta, jest witana z radością. Podczas
długich wieczorów szkockiej zimy każda z nich jest
czytana po wielekroć.
Elspeth
4 Margaret
* * *
Plymouth
Środa, 19 czerwca 1940
Kochana Mamo!
Przyznaję, należy mi się bura. Uciekłam bez
pożegnania. I to do chłopaka, który jeszcze do niedawna
był tylko korespondencyjnym przyjacielem. Na dodatek
marnym, skoro nie pisał przez kilka tygodni. Ale gdybyś
widziała, jak słodką i błagalną minę miał, czekając na
mnie na dworcu, też byś mu wybaczyła!
Ma się dobrze, ale niewiele brakowało. To tylko parę
zadrapań i skręcony nadgarstek, choć Paul nie chce mi
powiedzieć, co się stało. Tyle tylko że cieszy się na mój
widok i że od razu mu lepiej.
Nie mam żadnych małych letników do eskortowania,
więc jeśli pozwolisz, zostanę tu trochę. Paul nie wie,
kiedy dostanie następną przepustkę, a potrzebuje mnie,
Mamo.
Uściski i całusy,
Margaret
* * *
Edynburg
22 czerwca 1940
Margaret!
Nawet nie wiesz, jak się o Ciebie martwiłam, kiedy
całkiem sama pojechałaś aż do Plymouth. Nigdy nie byłaś
tak daleko od domu.
Może nie powinnaś tam zostawać na dłużej.
Pojechałaś, rozweseliłaś przyjaciela i uspokoiłaś samą
siebie, że ma się tak dobrze, jak to możliwe. Zawiozłaś
mu nawet wszystkie, co do okruszka, cenne ciastka,
kupione za moje kartki żywnościowe. Powinnaś już
wracać do domu. Powinnaś wracać, zanim to przerodzi
się w coś poważniejszego. Proszę Cię.
Całuję,
Mama
* * *
Plymouth
Czwartek, 27 czerwca 1940
Mamo!
Wiem, że mnie kochasz, ale jestem już dość dorosła,
by decydować samodzielnie. A zresztą, to już jest coś
poważniejszego. Paul poprosił mnie o rękę.
Margaret
* * *
Edynburg
1 lipca 1940
Margaret!
Nie podejmuj żadnych decyzji w pośpiechu. I nie dla
mnie – dla siebie. Minęło pół roku, od kiedy ostatnio
byłaś w tym samym mieście co Paul. Bywały dni, kiedy
nie potrafiliście przestać na siebie narzekać. I nagle cała
ta miłość i małżeństwo znikąd?
Przemawia przez Was wojna. Wiem to; widziałam to
już. Oni idą się bić, niezwyciężeni, z poczuciem, że
przyszłość jest jak złoty staw możliwości, gotowi dać weń
nura. A potem coś się wydarza – bomba, skręcony
nadgarstek, kula, która gwiżdże o wiele za blisko ucha – i
nagle zaczynają się chwytać wszystkiego, czego zdołają
się uczepić. Ten złoty staw wiruje wokół nich i boją się,
że mogą utonąć, jeśli nie będą ostrożni. Trzymają się
mocno i składają wszystkie obietnice, jakie przyjdą im do
głowy. Nie możesz wierzyć niczemu, co zostało
powiedziane w wojennych czasach. Emocje są tak ulotne
jak cicha noc.
Proszę Cię, uważaj na siebie. W zeszłym tygodniu
latały nad nami samoloty. Jeden z nich zrzucił pięć bomb
i ponad setkę pocisków zapalających wokół zamku
Craigmillar. Nic nie spadło na miasto, dzięki Bogu, ale
samoloty przelatują wprost nad nami. Dwie noce
spędziłam przykucnięta w schronie po sąsiedzku, w
nocnej koszuli, słuchając syren alarmowych, warkotu
silników i stukotu działek przeciwlotniczych, i tak
naprawdę nie mając pojęcia, co się dzieje. Zaczynam być
tym zmęczona. Chcę tylko jednego: mieć przy sobie
swoją Margaret.
Proszę Cię, nie podejmuj żadnych decyzji, których
będziesz później żałować. Proszę, nie oddawaj serca
niechcący, bo, moja kochana dziewczyno, możesz go
nigdy nie odzyskać.
Uściski,
Mama
* * *
Plymouth
Piątek, 5 lipca 1940
Mamo!
Zawsze mi mówiłaś, że należy sięgać po szczęście i
chwytać je obiema rękami. Inne matki popychały córki w
stronę uniwersytetu, pracy w fabryce czy nalewania
herbaty w kantynie NAAFI**. Ty tego nie robiłaś.
Wiedziałaś, że byłabym nieszczęśliwa. Zamiast tego
wynalazłaś mi dzieci, które trzeba było odeskortować na
wieś. Dzięki temu mogłam uciec z miasta właśnie wtedy,
kiedy zaczynało się w nim robić ciasno od bunkrów,
schronów Andersona i ćwiczeń obrony cywilnej w
parkach. Te wycieczki na szkockie odludzia to czysta
rozkosz.
Nie napisałam, że przyjęłam oświadczyny Paula.
Powiedziałam mu, że muszę nad tym pomyśleć. Widzisz?
Nie jestem taka w gorącej wodzie kąpana. Ale jestem
szczęśliwa, Mamo. Tak, jak mi tego zawsze życzyłaś.
Niedługo wrócę do domu.
Uściski i całusy,
Margaret
* * *
Edynburg
9 lipca 1940
Kochana Margaret!
Myślenie to dobra rzecz. To ono odróżnia ludzi od
karaluchów.
Mama
* * *
Plymouth
Sobota, 13 lipca 1940
Kochana Mamo!
Z pewnością ucieszysz się na wieść, że Paul jest już
wyleczony i wypoczęty i jutro wraca służyć Pięknej
Brytanii. Ja zacznę się przebijać na północ, choć nie mogę
zaręczyć, że kolej spisze się jak zwykle.
Uściski i całusy,
Margaret
* * *
Edynburg
Czwartek, 18 lipca 1940
Paul!
Mama jest na nas wściekła. A właściwie to na mnie.
To niedorzeczne! Przecież nie zrobiliśmy niczego
szokującego. Ostatecznie to tylko pierścionek.
Pierścionek i obietnica.
Niemniej okropnie się przez to pokłóciłyśmy, więc
siedzę na dachu, piszę ten list i nie mam pojęcia, jak ją
przeprosić. Powiedziała, że jestem śmieszna, skoro
powiedziałam „tak” pierwszemu chłopakowi, który
poprosił mnie o rękę. Ale potem powiedziała, że w czasie
wojny trudno o szczęście. Ja odparłam, że to ona jest
śmieszna i że powinna się zdecydować. A poza tym, jeśli
pierwszy chłopak proszący mnie o rękę będzie właśnie
tym, który da mi najwięcej szczęścia? Wtedy rzuciła we
mnie łyżką i powiedziała, że nie zna wszystkich
odpowiedzi.
Wylazłam więc na dach, żeby przetrawić złość.
Mama w końcu wychyliła się z okna swojej sypialni i
powiedziała, że ta wojna wytrąca ją z równowagi.
Przeżyła już jedną, ale ta współczesna przyniosła
nieustanny strach, noce pełne wycia syren
przeciwlotniczych, i te zupełnie ciche. „Wojna jest
impulsywna – powiedziała. – Nie spędź reszty życia na
szukaniu duchów”.
Spytałam, co ma na myśli, ale odwróciła się i nie
odezwała ani słowem. „Myślisz o moim papie, prawda?”
„Mówiłam ci już wcześniej, nie musisz nic o nim
wiedzieć”. „Ale dlaczego nie? To mój papa”.
Znasz to wszystko, Paul. Słyszałeś moje niekończące
się perory o tym, że nigdy nie powiedziała mi nic o ojcu.
Że wiecznie zbywała moje pytania i powtarzała, że
przeszłość jest przeszłością. I ja rozumiem, o co jej
chodzi. Naprawdę rozumiem. Wychowała mnie sama i
chce, żebym się tym zadowoliła. Bym cieszyła się tym, że
mam chociaż ją. Ale nie wiedzieć, skąd pochodzę, jak
zostałam powołana do istnienia… zresztą, znasz
wszystkie pytania, które mnie dręczą.
Kiedy tak stała w oknie sypialni, powiedziałam jej to
wszystko. Próbowała zbyć mnie żartem. „Pierwszy tom
mojego życia wyszedł drukiem” lubi mawiać.
Ale tym razem jej nie pozwoliłam. Naciskałam dalej.
Żałowanie przeszłości? Duchy? Nigdy wcześniej nie
mówiła w ten sposób. „Dlaczego nie chcesz o nim
mówić? – spytałam. – Co w nim takiego strasznego, że
wyrzuciłaś go z pamięci?”
Myślałam, że zacznie chodzić i wykręcać dłonie, ale
ona stała zupełnie nieruchomo. „Nigdy o nim nie
zapomniałam – powiedziała w końcu. – Ale ja pamiętam
za nas oboje”. Kiedy odchodziła, błyszczały jej oczy.
Słyszę teraz, jak tłucze się po kuchni. Próby
gotowania to (niestety) jej sposób na przeprosiny.
Cokolwiek gotuje, pachnie okropnie. Nawet nie chcę
myśleć, jakie warzywo marnuje w tej chwili.
Naprawdę powinnam tam pójść i przeprosić, że
nazwałam ją śmieszną. Że w ogóle zaczęłam tę kłótnię.
Powinnam przeprosić, że tak ją naciskałam w sprawie
ojca, że chciałam wiedzieć, o co chodzi z tymi żalami i
duchami. Wiem, że ma dobre intencje i że jest zmęczona,
i po prostu chciałaby mnie mieć przy sobie. Stara się, jak
może. I naprawdę cieszę się tym, że ją mam.
Może uda mi się namówić ją na spacer. Do wieczora
jeszcze parę godzin. Mogłybyśmy zejść do parku
Holyrood, wdrapać się na grań Salisbury. Pogadać o
niczym. A może teraz wreszcie będzie skłonna
rozmawiać. Naprawdę jestem ciekawa…
Boże, Paul, nawet nie wiem, co chciałam napisać
powyżej. Ledwie mogę uwierzyć w to, co się stało.
Usłyszałam samoloty i ledwie zdążyłam schować notes za
bluzkę, kiedy spadła bomba. Mama pisała mi o tych
wszystkich nalotach i bombowcach na niebie, ale nie
potrafiłam sobie tego wyobrazić. Wiem, że Twoje życie
wygląda inaczej; Ciebie o wiele za często budzą w nocy
samoloty i syreny. Ale ja… bomba? Na ulicy, po której
biegałam jako dziecko?
Widziałam, jak spadła… zakręciła się na bruku, tuż
pod domem. W samą porę schowałam się za lukarną.
Wszędzie buchnęły kamienie i kurz. Tam, gdzie przed
chwilą był bruk, ział dymiący krater. Nie mam pojęcia,
jak utrzymałam równowagę, jakim cudem podmuch nie
zrzucił mnie z dachu. Nie było nawet syreny.
Przypomniałam sobie o Mamie. Okno sypialni było
rozbite, w środku panowała absolutna cisza. Zawołałam
ją. Nie wiedziałam, jak wejść do pokoju, wokół okna było
pełno stłuczonego szkła. W środku panował chaos. Łóżko
przejechało aż pod najdalszą ścianę, nocna szafka była
przewrócona. Brukowiec wrzucony przez okno idealną
trajektorią zdarł ze ściany fragment boazerii. Po całym
pokoju, ozłoconym zachodzącym słońcem, fruwały
kartki.
Zawołałam jeszcze raz i zobaczyłam jej cień w
drzwiach. Weszła powoli, ostrożnie rozsuwając papiery
czubkami niebieskich, satynowych kapci. Ale nie
podeszła aż do okna. Stanęła w pokoju, wpatrzona w
roztrzaskaną boazerię i tę śnieżycę papierów.
Sięgnęłam za okno i zerwałam jedną z zasłon do
zaciemnienia, owinęłam dłoń, wybiłam resztki szkła i
zgarnęłam je z parapetu, by móc wejść do środka.
Mama wciąż nie odezwała się słowem. Opadła na
kolana i zaczęła zgarniać na podołek naręcza kartek.
Podniosłam jedną. Był to list, pożółkły i zmięty,
adresowany do jakiejś Sue. A ponieważ brzmi nieomal
jak Twoje listy, skopiowałam Ci go.
* * *
Chicago, Illinois, USA
31 października 1915
Kochana Sue!
Wiem, że się gniewasz; proszę Cię, nie bądź zła.
Pomijając nawet kwestie „powinności” i „patriotyzmu”,
czy mogłaś oczekiwać, że nie skorzystam z tej okazji, tej
najwspanialszej przygody?
Moja matka snuje się po domu z czerwonymi oczami,
pociągająca nosem. Ojciec wciąż się do mnie nie odzywa.
A mimo to czuję, że postępuję właściwie. Zawaliłem
college. Zawaliłem pracę. Do diabła, zawaliłem nawet
związek z Larą. Zaczynałem już myśleć, że na świecie nie
ma miejsca dla człowieka, którego największe osiągnięcie
wiąże się z workiem pełnym wiewiórek. Nikt wcześniej
nie chciał mojej brawury i impulsywności. Ale ty wiesz,
Sue, że to dla mnie najlepsze. Ty, właśnie Ty, która
zdajesz się wiedzieć o mnie wszystko, zanim ja sam to
wiem. Wiesz, że to jest to.
Jutro wyjeżdżam do Nowego Jorku i muszę zaufać
matce, że wyśle ten list. Kiedy go przeczytasz, będę już
na statku gdzieś na Atlantyku. I choć dostalibyśmy zniżkę
na bilet, gdybyśmy popłynęli linią francuską, Harry i ja
płyniemy do Anglii. Na niego czeka tam Minna. A ja… ja
mam Ciebie. Jak rycerze z dawnych wieków nie możemy
ruszyć do bitwy bez pamiątki od ukochanej.
Wylądujemy w Southampton jakoś w połowie
listopada i jedziemy do Londynu. Sue, obiecaj, że tym
razem się ze mną spotkasz. Wiem, że łatwo mi o to
prosić, o wiele łatwiej niż Tobie opuścić Twoje
bezpieczne schronienie na Skye. Ale nie pozwól, bym
poszedł na front, nie dotknąwszy Cię po raz pierwszy, nie
usłyszawszy, jak Twój głos wypowiada moje imię. Nie
pozwól, bym poszedł na front bez Twojego wspomnienia
w sercu.
Twój… zawsze i na zawsze,
Davey
* * *
„To moje. – Mama gorączkowo chwytała pozostałe
listy, fruwające po pokoju. – Nie masz prawa ich czytać”.
Spytałam, co to za listy i kim jest Sue, ale nie
odpowiedziała. Siedziała tylko z mokrymi oczami i
drżącymi dłońmi składała na kupkę pożółkłe kartki. Za
oknami nareszcie zawyły syreny przeciwlotnicze.
„Idź – powiedziała w końcu, ściskając koperty. – Idź
już”.
Przy wtórze syren i działek przeciwlotniczych
wypadłam z domu i pobiegłam do schronu. Wiedziałam,
że muszę dokończyć list do Ciebie, że nikomu innemu nie
mogę opowiedzieć o tym wieczorze. O tym, jakie to
wszystko było nierzeczywiste.
Nigdy nie miałam tajemnic przed Mamą. Przecież
wiesz, Paul. Ale kiedy siedziałam skulona w schronie, z
notesem pod bluzką i tym jej listem w dłoni,
zastanawiałam się, jakie tajemnice ona ma przede mną.
Margaret
5 Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
17 czerwca 1913
Droga Sue!
Skończyłem!
Przepraszam, że tak długo zwlekałem z odpowiedzią,
ale czekałem, by móc Ci napisać, że to nareszcie i
definitywnie koniec. Ach, co to za luksus siedzieć i pisać
do Ciebie bez sterty książek, zerkających na mnie złym
wzrokiem z biurka! Zamiast tego siedzę w domu
rodziców, przy otwartym oknie, ciepły letni wietrzyk
wydyma zasłony, a zerka na mnie złym wzrokiem tylko
niegroźna „Chicago Tribune”. Rozsiąść się wygodnie,
popijać zimną lemoniadę i pisać do Ciebie – czysta
rozkosz!
Myślę, że będziesz dumna ze mnie. Wreszcie
szczerze porozmawiałem z ojcem. Zastanawiasz się może,
jak zebrałem się na odwagę, by mu powiedzieć. Otóż,
ledwie zdając egzaminy! Spojrzał na moje noty i fuknął
przez nos. „Jak spodziewasz się dostać do akademii
medycznej z takimi wynikami?” – spytał. – „Nie
spodziewam się – ja na to. – Nie spodziewam się i nie
zależy mi na tym”. O mało nie zakrztusił się poranną
kawą. „Co to ma znaczyć, że ci nie zależy”? „Dokładnie
to, ojcze. Nigdy nie chciałem iść na medycynę. I teraz już
jest za późno, by mnie przekonać do zmiany zdania”.
Odszedł od stołu, głośno stukając krzesłem, i od tamtej
pory nie odezwał się do mnie. Sądzę, że tylko dzięki
wstawiennictwu matki nie wyrzucił mnie z domu.
Moja siostra jest tutaj, spędza część lata u rodziców,
dzięki czemu łatwiej mi znieść dąsy ojca, a poza tym
mogę spędzać czas z moją siostrzenicą, Florence, i lepiej
ją poznać. W saloniku w tylnej części domu jest takie
miejsce na podłodze, gdzie po południu słońce pada pod
odpowiednim kątem. Florence i ja siadamy w tym kręgu
światła i patrzymy na siebie. Kiedy ona ma już dość
gapienia się na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami,
włazi mi na kolana, ciągnie za szelki i błaga: „Wujku Dej!
Opowies bajkę?” I jak ja mam się oprzeć takiej prośbie?
Opowiadam jej bajkę i patrzę, jak jej oczy robią się
wielkie podczas strasznych fragmentów, i jak ich kąciki
wyginają się do góry, gdy się śmieje. To cudowne
obserwować grę szczerych emocji na twarzy dziecka. Ono
nie próbuje skryć żadnego uczucia, nie stara się niczego
udawać. Już teraz wiem, że ja i moja siostrzenica
będziemy wspaniałymi przyjaciółmi.
I jeszcze jedna nowa wiadomość: zacząłem umawiać
się z dziewczyną. Larą. Jest bardzo miła, studiuje w
college’u literaturę niemiecką. Poznaliśmy się na
przyjęciu, jednym z tych nużących bankietów, na których
trzeba czasem bywać. Poszedłem tam, by zadowolić
matkę. Poznałem Larę i po chwili rozmowy
zorientowałem się, że ona „zna” moich rodziców. To
jedna z tych poplątanych koligacji – wiesz, jej matka
grywa w brydża z najlepszą przyjaciółką Vivian, ciotki
mojej matki, czy inny nonsens w tym guście. Ale
jakkolwiek wygląda ta „znajomość”, oznacza, że moja
matka aprobuje Larę.
Więc, jak widzisz, życie układa mi się teraz
cudownie. Mam dwie dziewczyny, własny pokój i
ŻADNYCH EGZAMINÓW!
A tamta noc, kiedy podrzuciłem wiewiórki do
żeńskiej bursy, była niesamowita! Potrafisz sobie
wyobrazić lepszą kombinację niż niebezpieczna
wspinaczka, stado zdezorientowanych wiewiórek i
piszczące kobiety w różnym stopniu negliżu? Muszę
dodać, że te eskapady nie zawsze kończą się pobytem w
szpitalu, jednak sama możliwość, że mogłyby, sprawia, że
te psikusy są dla mnie tak pociągające.
Tak właściwie to stąd wzięło się moje przezwisko.
Koledzy mówią na mnie „Mort” w makabrycznym
przekonaniu, że te wybryki któregoś dnia zaprowadzą
mnie prosto do kostnicy***. Wspaniali przyjaciele, czyż
nie?
A jak tam Twoje sprawy na Skye, Sue? Pewnie jesteś
szczęśliwsza, kiedy nie ma śniegu. Wyobrażam Cię sobie,
jak radośnie wędrujesz po wzgórzach, w spodniach i w
kapeluszu, z notesem pod pachą i ołówkiem za uchem.
Ach, lato!
A tak przy okazji, nie trafiłaś z moim wiekiem. Mam
już dwadzieścia jeden lat! Teraz sama rozumiesz,
dlaczego tak się starałem zapuścić wąs…
Wypoczęty, wypoczywający,
David
PS Oto moje zdjęcie w todze i birecie. Ten dumny
badylek obok mnie to Paulie. I ja, i drzewko
przetrwaliśmy (o dziwo!) ten rok!
* * *
Wyspa Skye
7 lipca 1913
Drogi Davidzie!
Wyglądasz kwitnąco! Nie wiem, kto jest dumniejszy
i bardziej wyprostowany – Ty czy drzewko. Cieszę się, że
wszystko tak dobrze Ci się układa.
Twoja siostrzenica musi być urocza i masz szczęście,
że możesz ją widywać tak często. Mój brat Alasdair
zginął już kilka ładnych lat temu i Chrissie, wdowa po
nim, wyprowadziła się z dziećmi do Edynburga. Od
tamtej pory nie widziałam ani jej, ani moich bratanków.
Dwaj pozostali bracia, Finlay i Willie, wciąż mieszkają w
domu, więc z tej strony nie zanosi się na żadne dzieci (a
przynajmniej Màthair ma taką nadzieję!), choć Finlay ma
dziewczynę i zdaje się, że to coś poważnego, więc może
już niedługo. Kate jest bardzo miła; wszyscy trzymamy
kciuki.
Skoro nie wybierasz się na akademię medyczną,
czym będziesz teraz wypełniał czas? Wstąpiłeś już do
Baletu Rosyjskiego? Nauczyłeś się grać na kornecie?
Zacząłeś pisać Wielką Amerykańską Powieść?
Teraz z pewnością łatwiej Ci mieć ukochaną, skoro
nie poświęcasz wieczorów na naukę. Piszesz, że Lara
uczęszcza na uniwersytet. Czy to zwykła rzecz dla kobiet
w Ameryce? Wszystkie dziewczęta, z którymi ja
chodziłam do szkoły, myślały wyłącznie o zamążpójściu,
wybieraniu zasłon i w zasadzie pragnęły jak najszybciej
opróżnić głowę z dziesięciu czy dwunastu lat nauki.
Uważały, że jestem szalona jak marcowy zając, skoro
chce mi się czytać książki spoza szkolnego kanonu lektur,
a co dopiero wstąpić na uniwersytet.
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
27 czerwca 1913
Droga Sue!
Nie, nie wstąpiłem do Baletu Rosyjskiego. Szczerze
mówiąc, nie bardzo wiem, co dalej ze sobą począć.
Dopóki przyszłość planował mi ojciec, moje życie było
poukładane, byłem o nie spokojny. A teraz? Przeglądałem
w gazecie ogłoszenia o pracę, zastanawiając się, cóż
takiego chciałbym robić. Nie wiem nawet, jaki kierunek
obrać. Moja matka uważa za uwłaczające, że szukam
kariery po gazetach i dyskretnie rozpytuje swoje
przyjaciółki od brydża, czy nie pojawi się coś
„szacownego”.
Nie, kobiety uczęszczające do college’u nie są tutaj
zwykłą rzeczą. Na uniwersytecie Illinois było kilka
studentek, ale niewiele, a szczególnie na biologii. Mimo
iż uczyły się w college’u, ograniczały się raczej do
kobiecych dziedzin, takich jak języki nowożytne,
literatura, ekonomia domowa. I niestety nie było wśród
nich ani jednej pani geolog!
David
* * *
Wyspa Skye
14 sierpnia 1913
Drogi chłopcze!
Dlaczegóż to takie dziedziny naukowe jak języki i
literatura mają być „kobiece”? Nie cenzuruję Cię,
Davidzie. Wiem, że powtarzasz uniwersalną prawdę –
aczkolwiek wątpliwą. Żyjemy w czasach, kiedy kobiety
pracują w zawodach wcześniej dla nas zakazanych. Choć
wciąż nie są to liczne przypadki, kobiety dowiodły już
swoich kompetencji jako lekarze, naukowcy,
przedsiębiorcy. Teraz, kiedy drzwi są otwarte, dlaczego
więcej kobiet nie spieszy z nich skorzystać? Zamiast tego
zadowalają się małymi rzeczami, mówiąc: „Któż chciałby
dostać Nagrodę Nobla jak Maria Curie? O wiele bardziej
satysfakcjonujące będzie nauczyć się, jak garnirować
pieczone kurczę”. Oczywiście każdy powinien móc się
spełniać w dziedzinach, które go fascynują, i być może są
kobiety, które naprawdę nie pragną się nauczyć niczego
więcej niż garnirowania kurczęcia czy domowej
ekonomii. Ale dlaczego kobieta, która studiowała chemię
czy geologię, miałaby być mniej zdatna na małżonkę niż
ta, która studiowała literaturę? Nie jestem sufrażystką, ale
jeśli chodzi o temat „kobiety i edukacja”, mam tendencję
do irytacji.
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
4 września 1913
Droga Sue!
Nareszcie, nareszcie pracuję zarobkowo! Znalazłem
posadę jako nauczyciel biologii i chemii w prywatnej
szkole, tutaj w Chicago. Lara mówi, że przed końcem
semestru wszystkie dziewczęta będą we mnie zakochane,
a wszyscy chłopcy będą chcieli się ze mną przyjaźnić.
Nie mam dobrej odpowiedzi na pytanie, dlaczego
niektóre dziedziny nauki są uznawane za „kobiece”. Masz
rację, zmierzamy ku bardziej światłej epoce, ale wciąż
nam do niej daleko. Jest coraz więcej koedukacyjnych
uczelni, na których kobieta może studiować, co jej się
podoba. Może nawet pójść dalej i znaleźć sobie
„radykalnie” niespotykane zajęcie, na przykład naukowca
czy wykładowcy. Ale wciąż zakłada się – a nawet
oczekuje – że zrezygnuje z tego wszystkiego, kiedy
zostanie matką. Pedagogika i Równouprawnienie zawsze
ustępują Macierzyństwu.
To powiedziawszy, muszę przyznać, że kobiety
wydają się o wiele sprawniejsze w wychowaniu dzieci niż
mężczyźni. Bóg świadkiem, że mój ojciec zupełnie nie
dałby sobie rady, gdyby on tym zarządzał. Ale dzieci
dorastają, idą własną drogą. Dlaczego kobieta nie miałaby
kontynuować kariery w późniejszym okresie życia?
Niemniej masz rację, Sue. Mam nadzieję na żonę, z
którą będzie można porozmawiać o ciekawszych
sprawach niż pieczenie kurcząt. Na kogoś, kto czyta te
same lektury co ja, i zadaje sobie te same pytania. A może
nawet na kogoś, kto ma zupełnie przeciwne zdanie, ale
nie stroni od żywej dysputy i kocha mnie mimo wszystko.
David
* * *
Wyspa Skye
30 września 1913
Davidzie!
Co takiego, Mój Drogi Chłopcze, każe Ci sądzić, iż
kobiety są lepsze w wychowywaniu dzieci? Wygląda na
to, że Twoja siostrzenica Cię uwielbia, więc widocznie z
tym dzieckiem robisz coś jak trzeba. Nie masz wiary w
swoją zdolność do wychowywania dzieci, do troszczenia
się o nie dłużej niż przez czas opowiadania bajki?
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
17 października 1913
Droga Sue!
Czy nie zgodzisz się ze mną, że kobiety mają jakąś
wrodzoną cechę, coś, co pozwala im być matkami? Ja
sam nie wiem, co to jest. Kobiety są o wiele mniej
egoistyczne niż mężczyźni. Mają w sobie cierpliwość i
szczodrość ducha. Kobieta może sobie zdobyć dowolną
liczbę dyplomów z domowej ekonomii, ale nawet bez
nauki w college’u potrafi prowadzić dom i być matką.
David
* * *
Wyspa Skye
31 października 1913
Davidzie!
Twoje listy przestały być zaledwie przykre; zaczęły
mnie wprost doprowadzać do furii. Żadna wrodzona
cecha nie czyni z nas matek czy gospodyń domowych.
Czy rodzimy się z jakąś wewnętrzną umiejętnością, która
pozwala nam gotować czy cerować skarpetki? Sądzisz, że
Wszechmogący przewidział, czego będzie się wymagać
od dwudziestowiecznej żony, i zarezerwował specjalny
obszar umysłu dla pieczenia placków? Bo, muszę Ci
powiedzieć, ja nie jestem biegła w żadnej z tych
czynności. Nie umiem gotować, nie umiem piec placków,
a już z pewnością nie umiem cerować skarpet. Być może
urodziłam się z zaledwie połową mózgu, bez jakiejś
niezbędnej części. Czy to sugerujesz?
Powiadasz, że kobiety, a szczególnie matki, nie mogą
mieć w sobie egoizmu. Nie rodzą się z tym, a jednak tego
się od nich wymaga. Nikt nie ma mężczyźnie za złe kufla
piwa po całodziennej pracy czy prawa do wyciągnięcia
nóg przy ogniu, czy nawet możności poczytania sobie
rano gazety. Ale jeśli matka chce zrobić sobie wolną
godzinę, by pospacerować, w spokoju napić się herbaty
czy (Boże uchowaj!) odwiedzić znajomą, rozlegnie się
krzyk oburzenia. Matki nie powinny chcieć rozdzielać się
z dzieckiem. Powinny być pozbawione wszelkich
własnych pragnień. Dobra matka nigdy, przenigdy nie zje
ostatniego kawałka ciasta.
Nie wiem nawet, czy chcę mieć dzieci. Nie potrafię
być tak poświętliwa. Gdyby malutkie dziecko lgnęło do
moich nóg, nie mogłabym chodzić na swoje wyprawy po
górach. Nie mogłabym godzinami siedzieć i wpatrywać
się w fale, pisać poezji. Nie mogłabym ograniczyć się do
opędzenia świąt tylko kiełbaskami i świątecznym
puddingiem. Nie mogłabym siedzieć do późnej nocy i
patrzeć, jak gwiazdy przesuwają się po niebie, ani
wstawać wcześnie i chodzić po wzgórzach, aż słońce
wybuchnie nad horyzontem. I nie mów mi, że to wszystko
mogłabym robić z gromadką dzieci uczepionych
spódnicy. A już z pewnością nie potrafiłabym
zrezygnować z ostatniego kawałka ciasta.
Niezależność sprawia, że kobieta staje się chciwa.
Elspeth
6 Margaret
* * *
Edynburg
Piątek, 19 lipca 1940
Kochany Paulu!
Ona zniknęła.
Rankiem po upadku bomby wróciłam do domu z
zamiarem pogodzenia się z nią. Przez całą noc nie
zmrużyłam oka, bo myślałam o naszej kłótni i o tym, jak
mnie odepchnęła, kiedy te listy wysypały się ze ściany.
Żołądek miałam zawiązany na supeł.
Ale kiedy weszłam do mieszkania, było puste. W
boazerii wciąż ziała dziura, ale wszystkie listy zniknęły,
co do jednego. I obie moje walizki.
Moja matka, która nigdy nie opuszczała domu na
dłużej niż parę godzin, spakowała się i odeszła. A ja nie
mam pojęcia dokąd.
Poszłam do sąsiadów. Sprawdziłam w bibliotece.
Trzy razy obeszłam park Holyrood. Zajrzałam nawet do
katedry Świętej Marii, sądząc, że być może jakimś cudem
siedzi w swojej zwykłej ławie z dwiema walizkami
listów. Ale nikt jej nie widział. Poszłam na Dworzec
Waverleya, myśląc, że przecież nie mogła wsiąść do
pociągu, że po prostu siedzi na ławce i próbuje zebrać się
na odwagę. Ale nie. Nie było jej tam.
Więc oto siedzę na powrót w pustym domu, nie
wiedząc, czy mam się martwić czy nie. Jeśli Mama chce
sobie zrobić małe wakacje, oczywiście ma do nich prawo.
Potrafi się o siebie zatroszczyć. Ale to, jak wyglądała
wczoraj wieczorem, Paul… To jej udręczone spojrzenie.
Wyglądała na pokonaną, kiedy tak klęczała na podłodze.
Nie wiem, gdzie jest, ale wiem, że nie urządziła sobie
wycieczki nad morze. Dokądkolwiek pojechała, wiem, że
za czymś goni. Za wspomnieniami, żalami, przeszłością.
Nie mam pojęcia.
Jestem jednak pewna, że to ma związek z listem
Amerykanina do jakiejś Sue. Zawsze lubiłam
rozwiązywać zagadki. Czy i tą mam się zająć?
Pozdrawiam Cię serdecznie,
Margaret
* * *
21 lipca 1940
Kochana Maisie!
Mam nadzieję, że ten list dotrze do Ciebie, zanim
wyruszysz na poszukiwanie przygody. Zawsze pragnęłaś
być detektywem. Pamiętasz, jak kiedyś zeszliśmy na
czworakach całe Błonia przy świetle księżyca w
poszukiwaniu psa Baskerville’ów? Byliśmy wtedy tacy
dziecinni.
Sam bardzo chciałbym zaznać odrobiny przygód.
Wciąż jestem uziemiony, dopóki nie wydobrzeje mi
nadgarstek. Więc zamiast latać, siedzę tutaj i snuję się po
lotnisku. Czy mogę być Twoim Watsonem?
Mam jednak nadzieję, że Twoja zagadka bezpiecznie
zabierze Cię z Edynburga. Babcia nie wspominała
słowem o nalotach na miasto, choć znając ją, stała pewnie
na schodach i wygrażała pięścią przelatującym frycom.
Teraz, kiedy już wiem, że prawdziwe bomby spadają na
miejsca, gdzie graliśmy w palanta, mam nadzieję, że
pojedziesz gdzie indziej.
Być może Twoja Mama wpadła na taki sam pomysł.
Nie martw się o nią, Maisie. Jest równie twarda jak moja
babcia. Nic jej nie będzie.
Uważaj na siebie, moja słodka dziewczyno.
Twój Paul
* * *
Edynburg
Środa, 24 lipca 1940
Kochany Paulu!
Pomyślałam, że jeśli ktoś potrafi rzucić trochę świat-
ła na „pierwszy tom” życia Mamy, to moja kuzynka
Emily. Ona zna Mamę dłużej niż ja. Wzięłam ten jeden
pożółkły list do jej domu i między stertami prania i
parującą balią powiedziała mi wszystko, co wiedziała.
Czyli niewiele.
Pamięta, że mieszkała u Mamy w czasie ostatniej
wojny. Ciocia Chrissie odesłała dzieci z miasta dla
bezpieczeństwa po nalocie zeppelinów. Nawet wtedy były
ewakuacje. W ich przypadku aż na wyspę Skye.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że moja matka, która
nigdy nie zaszła dalej niż do rogatek Edynburga,
mieszkała kiedyś na Zachodnich Wyspach! To żaden
sekret – opowiadała mi historie o swoim dorastaniu, o
tym, jak biegała po zboczach w poszukiwaniu skrzatów –
a mimo to uważałam ją zawsze za edynburkę z krwi i
kości. Ale spędziła tam całą wczesną młodość. Nic więc
dziwnego, że ma list ze Skye.
Był tam jakiś skandal z dziewczyną i naszymi
dwoma wujami. Może ta dziewczyna miała na imię Sue?
Emily nie mogła sobie przypomnieć. A do babci nie mogę
napisać w tej sprawie, bo ona czyta i pisze tylko po
gaelicku. Emily zasugerowała, żebym napisała do wuja
Finlaya, który mieszka w Glasgow.
Wiedziałam, że moja matka miała trzech braci (po
śmierci ojca Emily już tylko dwóch), ale nigdy wiele o
nich nie mówiła. Tyle tylko że Alasdair był
najbystrzejszy, Willie najbardziej pyskaty, a Finlay coś
stracił i nigdy nie wrócił. Tej ostatniej sprawy Mama
nigdy nie rozwijała bardziej szczegółowo. Mówiła tylko,
że Finlay miał w sobie tyle gniewu, że nie potrafił go
pomieścić, i odszedł.
Emily nigdy by się nie dowiedziała, że Finlay w
ogóle jest w mieście – nikt nie wiedział, dokąd się udał po
opuszczeniu Skye – ale któregoś dnia, wiele lat temu, na
zakupach minęła człowieka, który wyglądał zupełnie jak
jej papa, Alasdair. Była mała, kiedy zginął, ale ciocia
Chrissie trzymała przy łóżku ich ślubną fotografię. Emily
dogoniła tego człowieka, nie wiedząc, czego się
spodziewać, rzuciła mu nazwisko swojego papy i
osłupiała, kiedy się okazało, że to młodszy brat Alasdaira.
Nie było to jednak serdeczne spotkanie. Wuj Finlay
mocno uścisnął jej dłoń, przekazał najlepsze życzenia i
powiedział parę innych zdawkowych banałów, a potem
ruszył swoją drogą. Gdyby Emily natychmiast nie
pobiegła szukać książki telefonicznej i nie dowiedziała
się, że ma adres w Glasgow, znów przepadłby bez wieści
po tym jednym przelotnym spotkaniu.
Dziękuję Bogu, że stworzył ciekawość, bo bez niej
pewno nie zebrałabym się na odwagę, by napisać do
wuja, o którego istnieniu nawet nie wiedziałam. I to wuja
o niezbyt miłym charakterze, jeśli wierzyć plotkom. Życz
mi szczęścia!
Z wyrazami miłości,
Margaret
7 Elspeth
* * *
Wyspa Skye
5 listopada 1913
Davey!
Przeczytałam ponownie to, co wysłałam Ci w
zeszłym tygodniu, i piszę szybko jeszcze raz, zanim
zdążysz mi odpowiedzieć. Choć wciąż obstaję przy
wszystkim, co napisałam w poprzednim liście, żałuję, że
nie ujęłam tego nieco łagodniej.
Uważam, że mylisz się, twierdząc, iż kobiety mają w
sobie tę mityczną, wrodzoną „matczyność”. Ale, Davey,
jesteś jeszcze młody. Wciąż o tym zapominam. Nie
zaznałeś jeszcze małżeństwa, nie masz własnych dzieci.
Oczywiście może się zdarzyć, że nie zmienisz poglądów
przez resztę życia, ale w tej chwili nie mogę mieć o nie do
Ciebie pretensji. Przepraszam, że tak wiele od Ciebie
wymagałam.
No! I zrobione. Powinieneś wiedzieć, że nieczęsto
przepraszam czy cofam słowa wypowiedziane w gniewie.
A pisząc „nieczęsto”, mam na myśli „nigdy”. Mam
nadzieję, że nie gniewasz się na mnie zanadto.
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
22 listopada 1913
Droga Sue!
Nie bardzo wiedziałem, jak Ci odpisać, więc bardzo
się cieszę, że napisałaś jeszcze raz. Naprawdę nie miałem
zamiaru Cię urazić. W moim życiu jest niewiele kobiet.
Są matka i moja siostra Evie, dwie najbardziej
kompetentne kobiety, jakie znam. Evie nie mogła się
doczekać dnia, kiedy na świat przyjdzie jej pierwsze
dziecko, i jakoś po prostu wiedziała, jak trzymać i karmić
Florence. A trzecia kobieta w moim życiu, Lara,
niecierpliwie liczy dni do chwili, kiedy zacznie prowadzić
własny dom. Przysięgam, ta dziewczyna marzyła o
wyprawach ślubnych i jadłospisach proszonych kolacji
jeszcze w pokoju dziecinnym.
Pewnie zainteresuje Cię informacja, że jestem
oficjalnie zaręczony! Bardziej oficjalnie już się chyba nie
dało. Miałem pewne romantyczne wyobrażenia o padaniu
na kolano i ofiarowaniu perły oprawnej w złoto, ale Lara
spojrzała na mnie, na pierścionek, i grzecznie poprosiła o
obrączkę wysadzaną brylantami. Lubi się nią chwalić,
jakby mówiła „On co prawda nie jest lekarzem, ale jakoś
się urządzimy”. Nie mamy jeszcze konkretnych planów
co do samego ślubu, ale sądzę, że będzie to dość długie
narzeczeństwo. Larze zostało jakieś dwa i pół roku do
skończenia studiów, a ja nie śmiałbym odciągać jej od
szkolnej pracy myślą o ślubie. Nie mogę liczyć na nic
skromnego czy subtelnego, jeśli będą go planować Lara i
moja matka.
Cóż, przed ślubem powinienem chyba zobaczyć
trochę świata, skoro zostało mi ledwie parę lat stanu
kawalerskiego. Może powinienem odwiedzić w
Oksfordzie Harry’ego, tego uprzejmego przyjaciela, który
przysyłał mi Twoje książki. Niemal skończył już swoje
studia, a mnie kroją się ferie po skończonym semestrze.
Kiedy będę miał już obrączkę na palcu, czasy swobody
zapewne przeminą!
David
* * *
Wyspa Skye
13 listopada 1913
Davidzie!
Tak się cieszę, że się na mnie nie pogniewałeś. Być
może wyda Ci się to zabawne, ale nie mam wielu
przyjaciół, a już na pewno niewielu, którzy czytają
poezje, jeżdżą na krowach czy noszą szkaradne kraciaste -
marynarki. Dlaczego wciąż piszesz listy do obłąkanej
Szkotki z jakiejś odludnej wyspy na Atlantyku? Być może
zabrzmi to okropnie sentymentalnie, ale brakowałoby mi
Twoich listów, gdyby przestały przychodzić.
Oficjalne zaręczyny? Proszę, proszę, dorastasz, drogi
chłopcze. Choć może powinnam Ci pożyczyć mój
przewodnik po skałach i minerałach, skoro wziąłeś Perłę
za Diament.
Zdaje się, że do listy spraw, do których podchodzisz
bez lęku, musimy dodać zobowiązanie, mój ty dzikusie.
Czy jest coś, co Cię przeraża? Z pewnością nie
uniwersytecka administracja. Może ojciec?
Ja w tej chwili boję się, że wyjdzie mi atrament, nim
skończę ten list. Okropne stare pióro!
Najprawdopodobniej paczka dojdzie dopiero po
Bożym Narodzeniu, ale zrobiłam dla Ciebie mój sławetny
świąteczny pudding (w miniaturze). Jedz go z radością i
miej cudowne święta.
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
12 stycznia 1914
Szczęśliwego Nowego Roku, Sue!
Mówiłaś prawdę, rzeczywiście Twój świąteczny
pudding jest przepyszny! Przypomina keks, który moja
matka upiera się piec nam na każde Boże Narodzenie. Ta
kobieta przez cały rok nie przestępuje progu kuchni,
chyba że dla wprowadzenia jakichś zmian w menu w
ostatniej chwili. Co roku jednak, kiedy zbliżają się święta,
przywdziewa obszyty koronką fartuszek, mniej więcej tak
samo skuteczny jak bibułkowa serwetka, i wygania z
kuchni cały personel. Wyłania się wiele godzin później, z
umączonymi włosami, smugą melasy na policzku i z
błyskiem w oku, który można przypisać jedynie
„kosztowaniu” brandy, a w dłoniach triumfalnie trzyma
keks. Zwykle ma on wygląd, teksturę i smak brukowca,
ale w Wigilię wszyscy musimy zjeść po solidnym
kawałku.
Jakąż radość mieliśmy w tym roku, Sue, jedząc Twój
przepyszny świąteczny pudding. Evie i Hank koniecznie
chcieli oglądać przysłane przez Ciebie pudełko, by się
upewnić, że nie ukrywam przed nimi dokładki. Nawet
ojciec błagał o jeszcze. Kiedy Mama z miną zazdrosnej
kochanki spytała, jak Twój pudding ma się do jej keksu,
wszyscy zapewniliśmy ją pospiesznie: „O, świąteczny
pudding jest smaczny, ale bardzo… no wiesz…
brytyjski”. Interpretację, co to może znaczyć,
zostawiliśmy jej.
Czy miałaś spokojne święta? Dostałaś w tym roku
kolejne czajniki? Ja z przykrością stwierdzam, że mnie
Święty Mikołaj nie zostawił czajnika, dostałem za to
doskonałą rakietę tenisową. Nie mogę się doczekać, kiedy
stopnieje śnieg i będę mógł ją wypróbować. Evie wyhaf-
towała mi piękną zakładkę z napisem „Książka jest
niczym ogród noszony w kieszeni”, a ojciec sprezentował
mi zegarek, złote cacko na grubej dewizce. Powiedział
mi, że był to zegarek jego ojca, a wcześniej ojca ojca.
„Davidzie, teraz, kiedy jesteś mężczyzną – powiada – i
obrałeś kierunek w życiu, będziesz potrzebował czegoś,
co pomoże ci znaleźć drogę. Wiesz, dokąd iść, a teraz
będziesz także wiedział kiedy”. Cała ta przemowa była
dość ciężkostrawna, ale mama ocierała oczy i nawet Evie
pociągała nosem. Zegarek jest piękny, ale kojarzy mi się z
dziadkiem. Miałem nadzieję na zegarek na rękę, który
mógłbym nosić przy wspinaczce, jeździe samochodem i
rowerem, i z którym nie wyglądałbym jak jakaś
dziewiętnastowieczna postać.
Tato był przez święta dość miły, ale możesz mieć
rację: jeśli ktoś mnie przeraża, to chyba tylko mój ojciec.
Ostatecznie postawiłem mu się i nie poszedłem na
medycynę, ale gdybym przez ostatni semestr nie radził
sobie tak marnie, nie poszłoby mi tak łatwo. Mimo całej
tej przemowy, że „stałem się mężczyzną”, wciąż
mieszkam pod jego dachem, jak dziecko, i przestrzegam
jego zasad. A on nie aprobuje niczego, co robię, ani
nikogo, z kim to robię.
Zawsze wydawało mi się śmieszne, że mój przyjaciel
Harry – bodaj jedyna osoba, którą ojciec powinien
aprobować – jest tak naprawdę najbardziej nielubiany.
Harry to jeden z moich najwcześniejszych kolegów. Jako
dzieci chodziliśmy razem do szkoły, ślęczeliśmy nad
atlasami anatomicznymi ojca (a dokładniej nad stronami
traktującymi o kobiecej anatomii), chodziliśmy razem na
pierwsze randki, wyznając zasadę „w kupie raźniej”.
Rodzina Harry’ego obracała się w tych samych kręgach
towarzyskich, sam Harry właśnie kończy medycynę, jest
wspaniały pod każdym względem i nienagannie
uprzejmy. Jakież mój ojciec widzi w nim wady?
Podejrzewam, że bystrym umysłem można władać
jak ostrą bronią, a Harry potrafi jasno wyrażać
dezaprobatę dla snobizmu, jaki znajduje na wielu
spotkaniach towarzyskich, do których jesteśmy
przymuszani. Ma szczęście, że większość ludzi, z których
drwi, nie chwyta jego sarkazmu i cierpkiego poczucia
humoru, bo z pewnością nie byłby zapraszany tak często.
Minęło parę ładnych lat, od kiedy wyjechał do Oksfordu.
Pisujemy do siebie – oczywiście nie tak często jak Ty i ja
– ale nie mogę się już doczekać, kiedy go zobaczę.
A oto gwiazdkowy prezent dla Ciebie, droga Sue.
Marmurkowe pióro, żebyś już zawsze mogła do mnie
pisać.
Byle do wiosny,
David
* * *
Wyspa Skye
28 stycznia 1914
Mamy już 1914 rok, a świat się jeszcze nie skończył!
Davey, wprowadziłeś mnie w błąd! To pióro wcale
nie jest marmurkowe, wygląda jak prawdziwy szlachetny
kamień, żyłkowany czarno i czerwono, niczym
polerowany kawałek jaspisu. Czyż można było znaleźć
lepsze pióro dla przyszłej pani geolog?
Pod choinkę dostałam komplet kolorowych kred do
rysowania, ale reszta prezentów była żałośnie praktyczna:
skarpety, trzy nowe łyżki, wielka balia. Rakiety tenisowe?
Nigdy nie grałam w tenisa, ale rakieta z pewnością jest
bardziej ekscytująca niż balia.
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
14 lutego 1914
Droga Sue!
Właśnie wróciłem z narciarskiej wycieczki do
Ishpeming w Michigan z paroma przyjaciółmi i dlatego
odpisuję Ci z opóźnieniem. Po powrocie czekał na mnie
nie tylko list od Ciebie, ale także od Harry’ego.
Zaproponował, żebym przypłynął do Anglii na swego
rodzaju pożegnalną podróż po Brytanii; potem
mielibyśmy razem wrócić do Stanów. Nie znam jeszcze
dokładnej marszruty, ale Harry wspomina, iż chciałby w
tej wędrówce zahaczyć o Edynburg. To pewnie szalony
pomysł, ale, Sue, powinnaś się ze mną spotkać! Wiem,
pomysł trochę z kapelusza, ale masz czas do czerwca, by
wymyślić sposób, jak wsiąść na ten swój prom. Mogę
zasugerować sporą ilość whisky?
Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Świętego -
Walentego!
David
* * *
Wyspa Skye
10 marca 1914
Davidzie!
Czyś Ty do reszty oszalał? Myślisz, że zdołasz
dokonać tego, czego nie dokonali wszyscy moi krewni i
przyjaciele? Przez całe życie nikt nie zdołał wsadzić mnie
na łódź, a Ty sądzisz, że odniesiesz sukces, gdzie inni
ponieśli porażkę? Sądzisz, że David jest bardziej kuszący
niż progi uniwersytetu? Rety, ależ Ty jesteś pewny siebie!
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
26 marca 1914
Sue!
Zapominasz, że mój ojciec jest lekarzem. Mam eter.
David
* * *
Wyspa Skye
11 kwietnia 1914
Drogi chłopcze!
Na pewno nie dość.
E.
* * *
Chicago, Illinois, USA
28 kwietnia 1914
Droga Sue!
Plan poszedł w ruch! Trasy podróży ustalone, bilety
kupione, pokoje w hotelu Langham w Londynie
zabukowane i ja jestem gotów wsiąść na moją łódkę.
Pytanie brzmi, droga Sue, czy i Ty jesteś gotowa?
Z pewnością jesteś równie ciekawa jak ja, kto kryje
się po drugiej stronie tej papierowo-atramentowej
znajomości. Jesteś naukowcem i artystką, realistką i
marzycielką. Ciekawość to Twoje drugie imię.
David
* * *
Wyspa Skye
6 maja 1914
Drogi Davidzie!
Otóż minęło już sporo czasu, od kiedy widziałam
swoją bratanicę i bratanków mieszkających w Edynburgu.
Z pewnością będą zachwyceni odwiedzinami cioci, nie
sądzisz?
Z następnym listem spodziewam się obiecanego
eteru. Paru wiader.
E.
* * *
Chicago, Illinois, USA
21 maja 1914
Sue!
Zamilknij, moje rozszalałe serce! Czy to może być
prawda? Sue stawi czoło oceanowi? Dla mnie?
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, powinniśmy przybyć
do Edynburga szesnastego. I wiem, że nie będę w stanie
czekać ani dnia dłużej. Siedemnastego w południe?
Katedra Świętej Marii na placu York?
Trzymam kciuki i wszystkie inne palce,
David
TELEGRAM
G. 17.55 EDYNBURG 25
18 CZERWCA 14
E. DUNN WYSPA SKYE
CZEKAŁEM W KATEDRZE JAK UMÓWIONE
STOP
GDZIE JESTEŚ PROSZĘ ODPOWIEDZ STOP
DAVID HOTEL CALEDONIAN
* * *
Liverpool, Anglia, Zjednoczone Królestwo
22 czerwca 1914
Co się stało, Sue? Myślałem, że byliśmy umówieni.
Czyżby prom jednak Cię przerósł? Masz szczęście, że nie
mam w zwyczaju długo żywić urazy. Zdajesz sobie
jednak sprawę, że jesteś mi winna przynajmniej
wyjaśnienie! I to takie, w którym nie będzie mowy o
wściekłym koniu morskim.
Podróż była kapitalna. Harry i ja mamy całe lata do
nadrobienia. Nie był najpilniejszym korespondentem, i ja
zresztą też, co może Cię zaskoczyć. Ty zdajesz się
inspirować we mnie coś wyjątkowego, co sprawia, że
nigdy nie kończą mi się tematy.
Harry znalazł sobie sympatię, Minnę, skromną młodą
damę, która pisuje przesłodkie wiersze. Poznałem ją:
bardzo grzeczna, ale niezła flirciara. Przez połowę czasu
konwersowała z nami o pogodzie i cenach herbaty, a
przez drugą połowę usiłowała zdybać Harry’ego sam na
sam w licznych zakamarkach wielkiego domu jej
rodziców. Ma zaledwie osiemnaście lat, więc choć
wszystkie inne części anatomii mówią mu co innego,
zdołał zachować na tyle chłodną głowę, by jeszcze się nie
oświadczać. Wraca do Stanów, by zacząć studia
medyczne i założyć konto oszczędnościowe. A
tymczasem ma nadzieję (choć nie nazbyt żarliwą!), że
Minna wyrobi w sobie choć jedną umiejętność czy też
hobby poza wmanewrowywaniem go do sypialni przy
każdej możliwej okazji. Harry nie liczy zbytnio na to, że
pozostanie wierna, niemniej wypiliśmy toast za to, by
choć spróbowała.
Miasta, które odwiedzaliśmy, były prześliczne,
szczerze mówiąc jednak, mógłbym sobie siedzieć w
Urbana i miałbym się równie dobrze, byle tylko mieć
Harry’ego do towarzystwa. Czy to brzmi nadmiernie
sentymentalnie? Zaczął palić fajkę i pisać poezje (czy
wszyscy są już dziś poetami?). Poza tym wciąż jest tym
samym Harrym i czuliśmy się jak mali chłopcy. Jestem
pewien, że przy niejednej okazji tak się też
zachowywaliśmy.
Przygotowujemy się do wejścia na statek, ale
chciałem napisać jak najszybciej, by wysłać to jeszcze z
Wielkiej Brytanii. Mam kilka pamiątek do kupienia przed
odjazdem. Spytałem Florence, jaki podarek mam jej
przywieźć z podróży, i stanowczo zażądała angielskiego
kucyka. Nie sądzę, by kucyk zmieścił się w mojej kajucie
(oto, co muszę znosić, płynąć drugą klasą!), ale jak
mógłbym odmówić prośbie mojej ulubionej dziewczynki?
Harry chce wysłać jeszcze jeden telegram do Minny i
zaoferował, że podrzuci mój list na pocztę, więc na razie
kończę. Będę wyglądał listu pełnego żarliwych
usprawiedliwień i pokornych przeprosin! Koniec
sekretów, Sue!
David
* * *
Wyspa Skye
3 lipca 1914
Davidzie!
Muszę przyznać, że byłam zdumiona, kiedy list od
Ciebie przyszedł tak szybko; potem zauważyłam, że
wysłałeś go z Anglii, więc nie miał do pokonania tak
długiej drogi jak zwykle.
Masz wszelkie prawo gniewać się na mnie, Davey.
Byliśmy umówieni. Boże, przepłynąłeś ocean, żeby się ze
mną spotkać. Ja musiałam tylko przepłynąć promem
przez zatokę.
Jaką mam wymówkę, pytasz, mając do tego pełne
prawo. Mój stary lęk byłby bardzo poręczną, z pewnością.
Niestety jednak, moje obawy w tym wypadku są jeszcze
mniej poważne, być może nawet prymitywne. Boję się, że
jeśli się spotkamy, uleci cała tajemniczość. Możemy nie
dogadywać się tak dobrze jak na papierze. Bo jeśli nasza
rozmowa twarzą w twarz nie będzie toczyć się tak
gładko?
Czekałeś w katedrze Świętej Marii, by poznać ideał
Elspeth Dunn. Nie chciałam, byś rozczarował się
oryginałem. Bo co by było, gdybyś uznał mnie za zbyt
niską? Za starą? Albo nie spodobałby Ci się dźwięk
mojego głosu? Ja chcę tylko utrzymać status quo, w
którym jestem tajemnicza i, mam nadzieję, interesująca.
Mimo to naprawdę zamierzałam się zjawić. Uwierz
mi, Davey.
Skoro już i tak wiesz, że mam przed Tobą jakieś
tajemnice, to przyznam ci się do jeszcze jednej. Ale tę
zachowam dla siebie jeszcze przez jakiś czas, bo wiem, że
nie będziesz mógł przestać się śmiać, kiedy już to
usłyszysz.
Harry sprawia wrażenie wspaniałego przyjaciela.
Powiedziałabym, że mam nadzieję kiedyś go poznać, ale
to chyba niemożliwe, dopóki nie poznam Ciebie – a to już
przerabialiśmy!
Elspeth
PS Mam szczerą nadzieję, że nie wszyscy zostali
poetami, bo inaczej będę bezrobotna!
* * *
Chicago, Illinois, USA
15 lipca 1914
Sue, Sue, Ty zabawna istoto. Nigdy nie zastanowiłaś
się nad tym, że może i mnie dręczą te same obawy?
Unikanie spotkania twarzą w twarz było raczej w moim
interesie. Nie zobaczyłaś, jakie mam wielkie stopy ani
jaki jestem niezdarny poza tanecznym parkietem. Sądzę,
że teraz masz o mnie dobrą opinię (może poza moim
gustem do marynarek). Wszak jestem diabelnie
przystojny. Piekielnie inteligentny. Dowcipny i błyskot-
liwy. Dlaczego miałbym narażać tę opinię na szwank?
Wszystkie te iluzje mogłyby zniknąć w chwili naszego
powitania. Ale dla tej ulotnej szansy poznania Ciebie…
wszystkie te niepokoje bledną w porównaniu z nią.
Czekaliśmy ile już, dwa lata? (mówię to z odrobiną
nonszalancji, jakbym nie przechowywał każdego listu,
jaki mi przysłałaś). Czy naprawdę po tak długim czasie
jest jeszcze między nami jakaś tajemnica? Wyznaliśmy
sobie najgłębsze lęki, tajemnice, pragnienia. Ja Cię znam,
Sue, i myślę, że Ty również znasz mnie. I gdybym mówił
te słowa, siedząc przed Tobą, mam nadzieję, że nie
byłyby mniej znaczące tylko dlatego, że nie spodobałby
Ci się mój środkowo-zachodni akcent.
Sue, pomyśl o chwili, kiedy dwoje ludzi zawiera
nową znajomość. Muszą przebrnąć przez wszystkie
powierzchowne nonsensy, ocenę akcentów i kraciastych
marynarek. Przez wzajemne taksowanie wyglądu. Kiedy
już uznają się za godnych znajomości, mogą tak
naprawdę zacząć się poznawać, wypuszczać pierwsze
nieśmiałe umysłowe sondy. Dopiero wtedy dowiadują się,
co napędza tę drugą osobę do życia – co pobudza ją do
krzyków przestrachu, do śmiechu, do drżenia. Ty i ja
mamy szczęście. Nigdy nie musieliśmy zawracać sobie
głowy tą pierwszą częścią, wizualną oceną. Przeszliśmy
wprost do interesującego etapu. Do wzajemnego
poznawania głębi i horyzontu naszych dusz.
Nie wiem, jak Ty, ale ja przyjmuję to z ulgą. Mam po
dziurki w nosie martwienia się, co myślą ludzie na temat
mojej aparycji: czy wyglądam dość dorośle, dość
szacownie i co tam jeszcze. O to, żeby zawsze być
uprzejmym i nie robić znudzonej miny. Kiedy do Ciebie
piszę, nie muszę dbać o te wszystkie nonsensy. Nie muszę
się przejmować moimi wielkimi stopami. Mogę pozbyć
się łusek (jeśli wybaczysz tę kukurydzianą metaforę) i
odsłonić lśniące, żółte ziarna moich snów, pasji, lęków.
Są twoje, Sue, chrup ze smakiem! Przepyszne z odrobiną
soli.
Teraz, po tym wywodzie, musisz mi zdradzić swój
nowy sekret. Obiecuję, że nie będę się śmiał. A
przynajmniej nie na tyle głośno, byś usłyszała mnie z
Chicago…
Zaczynam przysypiać, więc wyjąłem zegarek. Nie
przyznam Ci się, jak późna jest godzina, ale na ulicach od
dawna panuje cisza. Mam nadzieję, że śpisz lepiej niż ja
w tej chwili!
David
* * *
Wyspa Skye
18 sierpnia 1914
Davey!
Dokąd zmierza ten świat?
Osiem tygodni temu stałam na przystani i zbierałam
odwagę, by wsiąść na prom. Wpatrywałam się w
horyzont, wiedząc, że jeśli wyruszę na jego spotkanie i na
spotkanie z Tobą, wszystko się zmieni. Niekoniecznie
przez samą podróż, ale przez wyruszenie w nią. Kobiety
takie jak ja nie przepływają na drugi brzeg, by spotykać
się z fascynującymi Amerykanami. Czekają w domu, aż
powrócą łodzie ich mężów.
Wróciłam wiec do swojej chaty, by jeszcze raz
przeczytać Twoje listy i udawać, że wcale nie
rozważałam wejścia na ten prom. By czekać na powrót
Iaina, który łowił śledzie gdzieś na Morzu Szkockim. By
wymyślić, jak mu powiedzieć, że – po tylu latach – jestem
w ciąży.
Tego dnia, kiedy wrócił do domu, wieszałam pranie
w ogrodzie, stojąc po kostki w błocie. Wszedł przez
furtkę, rzucił worek i powiedział ponuro: „Mamy wojnę”.
Wszystko zrobiło się lodowate, Davey, zapomniałam
o swojej nowinie. Spytałam, kogo ma na myśli, mówiąc
„my”, ale on tylko wręczył mi gazetę.
Cztery dni wcześniej Wielka Brytania wypowiedziała
wojnę Niemcom. Kiedy ja siedziałam sama w chacie,
czytając stare listy i szukając odwagi w sercu, świat
poszedł na wojnę.
Iain powiedział, że pójdzie się zaciągnąć, jak tylko
się spakuje. Ledwie wrócił do domu i znów znikał. I po
co? Co każe mu myśleć, że ta wojna ma cokolwiek
wspólnego z nim? Z naszą wyspą? Z nami? „Nasz świat
już zniknął – powiedział. – Nie zdołam go odzyskać, ale,
niech mnie diabli, spróbuję zadbać o to, żeby reszta nie
poszła w drzazgi”.
Był taki spokojny, Davey. Pamiętam, że spojrzałam
nad jego ramieniem, kiedy mówił, i zauważyłam lecącą
mewę, jakby czas zwolnił bieg. Nawet owce ucichły. Cała
wyspa zwolniła, by wysłuchać jego oświadczenia. Jakby
miało jakiś sens! A ja poczułam ból głęboko w piersi;
byłam pewna, że właśnie pęka mi serce.
Później tego dnia odkryłam, że straciłam dzieciątko,
które nosiłam w sobie. Dzieciątko, o które nie prosiłam,
ale które, Bóg mi świadkiem, nie było niechciane.
Zdążyłam przywyknąć do tej myśli, a teraz zniknęło,
pozostawiając po sobie jedynie uczucie pustki. Być może
przez cały czas miałam rację. Być może wszechświat
nigdy nie wyznaczył mi roli matki. Tak po prostu
straciłam męża, dziecko i spokojny świat, który znałam.
W kolejnym tygodniu Iain pomaszerował z Finlayem i
innymi ochotnikami na szkolenie.
Och, Davey, potrzebuję listu od Ciebie. Potrzebuję
dobrego słowa, zabawnego słowa, Twojego zdjęcia w
śmiesznej kraciastej marynarce. Muszę zapomnieć, że to
wszytko się dzieje.
Elspeth
8 Margaret
* * *
Edynburg
Środa, 24 lipca 1940
Szanowny Panie!
Proszę mi wybaczyć ten niespodziewany list. Nie
jestem nawet pewna, czy piszę do właściwego Finlaya
Macdonalda.
Mam powody sądzić, że może Pan być moim wujem.
Moja matka to Elspeth Dunn, niegdyś zamieszkująca na
Skye, obecnie w Edynburgu. Adres ten podała mi moja
kuzynka Emily Macdonald (córka Alasdaira), która
spotkała Pana kiedyś w Glasgow. Ja osobiście nigdy nie
miałam przyjemności poznać żadnego ze swoich wujów i
bardzo chciałabym zapoznać się z Panem.
Czy mogę do Pana napisać?
Z wyrazami szacunku,
Margaret Dunn
* * *
Glasgow
25 lipca 1940
Margaret!
Czy już tego nie zrobiłaś?
Finlay Macdonald
* * *
27 lipca 1940
Kochana Maisie!
Znowu latam! I najwyższa pora. Tu, na południu,
bombardują nas na całego. Siedzenie na ziemi
doprowadzało mnie do szału. A jak tam u Was, w
Edynburgu?
Wysłałaś list do wuja? Czy już ci odpisał?
Całusy,
Paul
* * *
Edynburg
Poniedziałek, 29 lipca 1940
Kochany Paulu!
Odpisał. W pewnym sensie. I, jak sądzę, to, iż mi nie
zaprzeczył ani nie zignorował mnie całkowicie,
potwierdza, że jest tym Finlayem Macdonaldem, o
którego nam chodzi. Kiedy go zapytałam, czy mogę do
niego napisać, odpowiedział tylko „Czy już tego nie
zrobiłaś?”. To musi być mój wuj. Ma ten sam jadowity
dowcip co Mama.
Nie napiszę do niego więcej. Ważyłabym każde
słowo, by mieć absolutną pewność, że go nie wydrwi, a to
o wiele za dużo kłopotu. Dlaczego nie mogę mieć
zaginionego wuja, który czyni mnie swoją jedyną
spadkobierczynią albo obdarowuje mnie bezcenną
kolekcją artefaktów z Mórz Południowych, jak w
książkach? Albo przynajmniej mieszka w azylu dla
obłąkanych. Jestem pewna, że czytałam kiedyś taką
historię. Azyl dla obłąkanych jeszcze bym jakoś zniosła.
Ale uszczypliwą odpowiedź? Raczej nie.
Margaret
PS Nie pytaj o Edynburg. Tysiącfuntowa bomba w
Albert Dock, pociski zapalające wzdłuż torów
kolejowych i w Granton. Gdyby Mama była tutaj,
zdruzgotałoby ją to. A teraz muszę się martwić i o Ciebie.
Proszę Cię, bądź ostrożny.
* * *
31 lipca 1940
Kochana Maisie!
Gdzie to zamiłowanie do przygód, które tak kocham?
Gdzie ciekawość, która znajduje się za następnym
pagórkiem, chęć rzucenia się głową naprzód w każdą
sytuację, jeśli tylko jest szansa na choćby chwilę
oszołomienia? Zawsze mówię chłopakom z bazy, że
gdyby moja narzeczona była mężczyzną, w powietrzu
pobiłaby ich wszystkich na głowę.
O mnie się nie martw ani przez sekundę. Trzymam w
kieszeni twoje zdjęcie i kiedy patrzę w Twoje śliczne
oczy, wiem, że jestem największym szczęściarzem na
świecie.
Zdajesz sobie sprawę, że jego niechęć do udzielenia
prawdziwej odpowiedzi sugeruje jeszcze ciekawszą
historię. Dalej, Sherlocku, dalej! Gra się toczy!
Całusy,
Paul
* * *
Edynburg
Piątek, 2 sierpnia 1940
Kochany Paulu!
Zrobię to. Dla Ciebie. Ale tylko dla Ciebie.
Maisie
* * *
Edynburg
Piątek, 2 sierpnia 1940
Szanowny Panie!
Czy może powinnam pisać „Wuju”?
Muszę przyznać, że odpowiedź Wuja była dla mnie
zagadką. Czy chciał mnie Wuj zbyć? Zniechęcić? Czy
było to milczące przyzwolenie na kolejny list?
Proszę, mam tyle pytań na temat mojej Matki; tyle
spraw, o których nigdy mi nie mówiła. Nie musi Wuj
spotykać się ze mną na herbacie ani przychodzić na mój
ślub. Proszę ledwie o parę chwil na napisanie listu i
odpowiedź na pytania dotyczące Matki. O wypełnienie
pustych miejsc z „pierwszego tomu” jej życia.
Z wyrazami szacunku,
Margaret Dunn
* * *
Glasgow
3 sierpnia
Margaret!
Czy nie brałaś pod uwagę, że Twoja Matka zamknęła
ten tom nie bez powodu?
I znów, czy nie brałaś pod uwagę, że człowiek
samotny może nie chcieć, by zakłócano mu spokój?
Uwierz mi, nie chciałabyś usłyszeć tego, co mam do
powiedzenia na temat Elspeth. Czasami nawet długie lata
nie są w stanie wymazać rozczarowania.
Finlay Macdonald
* * *
Edynburg
Poniedziałek, 5 sierpnia 1940
Drogi Wuju!
Nie zamierzałam rozdrapywać starych ran.
Naprawdę. Nie chcę też wtykać nosa w wasze osobiste
sprawy. Chcę tylko lepiej poznać moją Matkę. I wierzę,
że Wuj jest równie ciekaw jej obecnej, jak ja jej
ówczesnej. Inaczej nie dostałabym odpowiedzi.
Dwukrotnie.
Więc aby odwdzięczyć się za Wuja przewidywaną
uprzejmość, powiem Wujowi coś o mojej Matce za
każdym razem, kiedy Wuj coś mi opowie. Coś za coś.
Szczerze oddana,
Margaret Dunn
* * *
Glasgow
6 sierpnia
Margaret!
Coś za coś. W okopach mawialiśmy „żyj i daj żyć
innym”. Kiedy Szkopy nie strzelali, i my nie strzelaliśmy.
Dawaliśmy im kilka chwil spokoju, a oni w zamian
dawali odrobinę wytchnienia i nam. Oczywiście
dowództwo tego nie pochwalało. Kazali nam strzelać
pierwszym, wiecznie trzymać wroga w pogotowiu.
Przekonać go, by dał nam spokój.
Jesteś upartą dziewczyną. Muszę Ci to przyznać. Jak
Elspeth. Była uparta jak mało kto, choć w domu z trzema
chłopakami pewnie musiała taka być.
Coś za coś. Nigdy nie uważałem, że dowództwo ma
rację.
Finlay Macdonald
9 Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
10 września 1914
Droga Sue!
Bardzo chciałbym znać jakiś dobry żart czy zabawną
historyjkę, by Ci ją opowiedzieć.
Miałaś jakieś wieści od męża? Wiesz już, czy
wysyłają go na kontynent? Możesz być spokojna
przynajmniej o to, że na Skye jesteś bezpieczna. I jestem
za to wdzięczny Bogu.
Sue, być może, mówiąc to, złamię etykietę, ale serce
pęka mi na wieść, że straciłaś dziecko. Chciałbym znać
właściwe słowa na pociechę, ale wiedz, że one są w moim
sercu.
Nie mam więcej swoich zdjęć w tej kraciastej
marynarce, ale obiecuję, że kiedy następnym razem kupię
sobie jakieś śmieszne wierzchnie okrycie, będziesz
pierwszą osobą, której wyślę fotografię. Niemal kusi
mnie, by wyjść w tej chwili i kupić sobie jakieś specjalnie
dla Ciebie, jeśli tylko wywoła to Twój uśmiech.
Wiesz, nigdy wcześniej nie wspominałaś o swoim
mężu. Niby wiedziałem, że jesteś mężatką, skoro kazałaś
tytułować się „Panią”, nie „Panną”, ale nigdy o nim nie
pisałaś. Zabawne, bo rozmawialiśmy w zasadzie o
wszystkim innym.
Proszę, informuj mnie na bieżąco. Mogę czytać
doniesienia gazetowe, ale stąd, zza oceanu, trudno się
zorientować, co się tam naprawdę dzieje.
Jestem przy Tobie,
David
* * *
Wyspa Skye
4 października 1914
Davidzie!
Otóż, wreszcie dostałam wiadomość od Iaina. Jego
batalion przebywa w obozie szkoleniowym w Bedford.
Spodziewa się, że lada dzień zostaną wysłani na front, ale
domyślam się, że większość ochotników tak mówi. Cóż
im pozostało prócz oczekiwania? Był to krótki list, w
którym Iain wesoło opowiadał o szkoleniu, o broni, i że
wszyscy mają nadzieję „załatwić paru szkopów”. Ani
słowa o mnie, o naszym domu czy o dziecku, które
straciłam.
Mój brat Finlay też się zaciągnął, w tym samym dniu
co Iain. Ci dwaj byli nierozłączni, kiedy dorastali, więc
logiczne jest, że razem ruszyli na wojnę. Matka nie
pozwala dołączyć do nich mojemu najmłodszemu bratu,
Williemu. To jej mały synuś i będzie go trzymała przy
sobie tak długo, jak zdoła, ale od kiedy Finlay poszedł,
Willie chodzi ponury jak noc. Zdaje się, że Màthair
popełniła błąd i puściła nie tego syna. Willie zawsze był
jej ulubieńcem, ale Finlay, kiedy już posmakuje świata,
może nie chcieć wrócić. Nie jest stworzony na
gospodarza czy rybaka. Sądzę, że jeśli wróci na Skye, to
tylko dla Kate.
Próbowałam pisać, chodzić na samotne spacery i
układać wiersze. Ale wszystkie wychodzą poplątane. Nie
takie, jak trzeba. Potrzebuję powrotu do normalności.
Muszę chronić swoje myśli przed tym wszystkim. Nie
mogę myśleć o Iainie, o Finlayu i o całej reszcie naszych
chłopców, którzy przygotowują się na walkę i śmierć.
Nie wiem, dlaczego nie opowiadałam Ci o mężu.
Chyba po prostu nigdy nie przystawał do naszych
rozmów. Teraz jednak jestem już znużona niemówieniem
Ci absolutnej prawdy o wszystkim.
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
2 listopada 1914
Droga Sue!
Dobrze rozumiem, co czuje Twój brat Willie. Znasz
mnie, ja też nie byłbym szczęśliwy, pozostając w domu,
kiedy wszyscy inni poszli na wojnę. Ja też pragnąłbym
przygody.
Wiem, może to niewiele, ale zacząłem spisywać
bajki, które opowiadałem Florence. Dołączam jedną z
nich do tego listu – „Ser Mysiego Króla”. Florence
uwielbia ser! Pomyślałem, że opowiastka może Cię trochę
rozerwać – ot, coś, co pomoże spędzić czas. Ale nie ma
zakończenia. Nie bardzo wiem, jak ją zakończyć. Może
Ty masz pomysł?
Zaczął się kolejny semestr i czuję się trochę
pewniejszy siebie, bo wykładałem już te wszystkie lekcje.
Właśnie skończyliśmy omawiać historię chemii
(począwszy od alchemików, a potem Lavoisier,
Mendelejew i tak dalej). Moi uczniowie złożyli wprost
fatalne wypracowania. I pomyśleć; będą kolejną
generacją mężów stanu i prawników, a nie potrafią nawet
skonstruować poprawnego eseju! Tak czy inaczej, kiedy
je czytałem i dumałem, że ja sam (mam nadzieję!)
pisałem w ich wieku odrobinę lepiej, nie mogłem nie
pomyśleć o Tobie.
Sue, musisz znów zacząć pisać. Nie próbuj się
zmuszać, ale zatknij ołówek i kartkę za pasek, żebyś –
kiedykolwiek i gdziekolwiek wróci do Ciebie natchnienie
– mogła się zatrzymać i pisać. Emerson powiedział:
„Geniusz to aktywność, która odwraca rozkład rzeczy”, i
mówił właśnie o poezji. Jestem przekonany, że jeśli
zaczniesz pisać, to właśnie będzie to, co pomoże Ci
wrócić do normalności, której tak pragniesz.
A już na pewno nie przestawaj pisać do mnie, choćby
nie wiem co. Może dla Ciebie to nie poezja, ale dla mnie
Twoje listy zawsze nią były.
Czekając na poezję,
David
* * *
Wyspa Skye
29 listopada 1914
Drogi Davidzie!
Och, uważam, że ta okropna dziewczynka powinna
pozostać myszą na zawsze! Włazić na stół, żeby dosięg-
nąć chleba leżącego na drugim końcu? Mam nadzieję, że
Twoja siostrzenica ma lepsze maniery.
Jeśli jednak nie możesz pozostawić Lottie w postaci
myszy, co możesz jej zrobić? Oczywiście oprócz złapania
przez Panią Sowę i przerobienia na mysi mus. Lottie musi
dostać jakąś nauczkę. Może coś związanego z plackami
jej mamy stygnącymi na parapecie? (Och, co za
pokusa…). A może powinna w jakiś sposób uratować
Mysiego Króla i w ten sposób zasłużyć sobie na jego
dozgonną wdzięczność? Może zakocha się w Mysim
Królu? Nie wiem tego na pewno, ale ktoś w złotej,
aksamitnej szacie i miniaturowych butach pewnie robi
wrażenie. Zupełnie jak ktoś w kraciastej marynarce. Nie
zdziwiłabym się, gdyby się zakochała.
Ucieszysz się zapewne, że skleciłam parę wierszy.
Posłuchałam Twojej rady i zaczęłam nosić ze sobą notes i
ołówek, i któregoś ranka przy myciu podłogi (jakże
przyziemne są czasami te zajęcia!) pojawił się pomysł.
Usiadłam na mokrej podłodze, nie zważając, że stygnie
mi woda, i napisałam wiersz. Nie jest to może ten
„geniusz” Emersona, ale w tamtym momencie zdawał się
ujmować moje myśli.
Teraz, kiedy Iaina nie ma, musiałam przejąć wiele
jego obowiązków. Wczoraj wiatr zerwał jedną z lin,
którymi mocujemy strzechę na dachu. W nocy snop
słomy obluzował się i wypadł, a rano przywitała mnie w
kuchni śnieżna zaspa. Żałuj, że nie widziałeś mnie na
dachu trzymającej się jedną ręką, jak członek plemienia
Bandar-Log z Kiplinga, podczas gdy drugą ręką
usiłowałam przywiązać snop słomy. Kiedy wróciłam do
domu, brwi i rzęsy miałam zmrożone razem i musiałam
ssać palce, by ogrzać je choć trochę i ugotować sobie
wodę na herbatę. Zajmuję się teraz takimi pracami, że
niemal codziennie noszę spodnie. Wiem, że Iain nie
myślał o tym, kiedy postanowił odejść, by gonić swoje
chłopięce mrzonki o chwale.
Ale wiesz, Davey, wieczory są najgorsze. Siedzę
przy ogniu z robótką albo nieprzeczytaną książką na
podołku i nie umiem powstrzymać natłoku myśli, nie
potrafię nie nasłuchiwać każdego trzasku czy
skrzypnięcia. Próbuję kłaść się wcześnie, żeby nie musieć
myśleć i czuć samotności, ale nie mogę zasnąć.
Przyznaję, że wyciągałam wszystkie Twoje stare listy i
czytałam je na nowo, czasami zasypiałam przykryta
Twoimi słowami. Dzięki temu czuję, że naprawdę jesteś
tutaj i że nie jestem sama. Wyobrażam sobie, że
rozmawiamy. To absurd, wiem, skoro nigdy nie
rozmawialiśmy naprawdę i nie wiem nawet, jak brzmi
Twój głos. A tak przy okazji, zdajesz sobie sprawę, jak
pretensjonalnie brzmiały Twoje pierwsze listy do mnie?
Chyba naprawdę chciałeś na mnie zrobić wrażenie.
Nareszcie czuję się zmęczona, więc chyba skończę
pisać i zdmuchnę świecę. Jeśli juto pogoda się utrzyma,
będę mogła wysłać ten list, ale zdaje się, że ostatnimi
czasy poczta idzie dłużej.
Elspeth
* * *
Terre Haute, Indiana, USA
23 grudnia 1914
Droga Sue!
Jestem w Terre Haute; spędzam święta u Evie, Hanka
i Florence. Dostałem Twój list, kiedy wychodziłem już na
stację, i bardzo mnie ucieszyło, że miałem tak przyjemną
lekturę do pociągu. Cóż za epistoła; zimowe wieczory na
Skye rzeczywiście chyba są długie.
Twoje sugestie pomogły mi dokończyć „Ser Mysiego
Króla”, więc teraz przesyłam zakończenie tej opowiastki
dla Twojej krytyki (aprobaty?). Przeczytałem całą bajkę
Florence, która zaczęła podskakiwać i krzyczeć: „Jesce!
Cytaj jesce raz!”. Jeśli uda mi się wywołać podobną
reakcję u Ciebie, będę usatysfakcjonowany.
Jestem zaskoczony, słysząc z Twoich ust o
„chłopięcych mrzonkach o chwale”, choć zawsze tak
unikałaś etykietek opartych na płci. Tutaj, u nas, słyszę,
że równie wiele kobiet jak mężczyzn gromi prezydenta
Wilsona, że trzyma Stany z dala od europejskiej burzy.
Ameryka od dłuższego czasu nie zaznała wojny; aż
rwiemy się do bitki.
Zaledwie wczoraj wieczorem przy kolacji Evie
wygłosiła spokojną tyradę przeciwko Wilsonowi. Nasz
dziadek walczył pod koniec wojny secesyjnej i
wyrośliśmy na jego opowieściach. Ten to potrafił
opowiadać! W niczyich innych relacjach wojna nie była
tak niepodobna do wojny. Oczarowywał nawet małą Evie
do tego stopnia, że przylepiała sobie sztuczne wąsy i
przez całe lato bawiła się ze mną w kawalerię.
Choć ojciec nie miał żadnej wojny, kiedy był w
kwiecie wieku, i tak trzymał się z dala od armii, ku
wiecznemu rozczarowaniu swojego ojca. Nie wiem, czy
dziadek kiedykolwiek mu to wybaczył. Uważał żołnierkę
i wojnę za obywatelski obowiązek; ojciec uważał je za
samobójstwo. Jeśli Stany przystąpią do tej wojny, być
może zaciągnę się na złość papie.
Dość, zapewne potrzebujesz weselszych tematów.
Evie wystarczająco zepsuła już świąteczny nastrój
gadaniną o wojnie. Hank jest gotów posłać ją na noc do
stodoły. Życzę Ci najweselszych świąt Bożego
Narodzenia, Sue. Być może czujesz się samotna w swojej
małej chatce, ale wiedz, że ktoś o Tobie pamięta i myśli w
te święta.
David
* * *
Wyspa Skye
21 stycznia 1915
Drogi Davey!
Przesyłam Ci spóźniony noworoczny i gwiazdkowy
prezent. Moją najnowszą książkę! Twój list i pudełko
świeżo wydrukowanych egzemplarzy od mojego
wydawcy przyszły tego samego dnia, więc otrzymasz
jeden z pierwszych, jakie ujrzały świat. Dziwnie czyta mi
się teraz te wiersze – wszystkie zostały napisane przed
wojną. Są tak inne od tematów mojej najnowszej poezji.
Nie ma już kwiatów, chmur, letnich dni. Teraz piszę o
mroczniejszych kwestiach i emocjach: o samotności,
gniewie, ciemnych zimach. Nie wiem, czy to dobrze, ale
przynajmniej pomaga mi to „pogromić moje smoki”, jak
to mówią.
Tak rzadko dostaję wieści od Iaina, że chyba
oszaleję. Naprawdę, więcej dowiaduję się o nim od
Finlaya. Bogu niech będą dzięki za brata, który pisuje
listy. Szczerze mówiąc, być może już oszalałam, bo
rozważam przeprowadzenie się do domu rodziców na
czas nieobecności Iaina. Przedwczoraj poślizgnęłam się
na lodzie i skręciłam kostkę. Na szczęście byłam w
mieście na zakupach i ktoś odprowadził mnie do lekarza,
ale zaniepokoił mnie ten incydent. Bo gdyby wydarzył
się, kiedy byłam sama w domu? Nie mam telefonu i
zostałabym bez żadnej pomocy, dopóki ktoś nie wpadłby
przypadkiem z niespodziewaną wizytą.
Mam też serdecznie dość wszystkich obowiązków.
Wystarczająco ciężko jest prowadzić gospodarstwo, kiedy
pomaga cała rodzina, ale w pojedynkę? Mam wrażenie, że
wszystko wokół się rozpada. Na dachu pękła kolejna lina.
Znów wdrapałam się na górę i okazało się, że wszystkie
są słabe. Nie wiem, czy zapleśniały, czy podziobały je
ptaki, czy może marna ze mnie powroźniczka; tak czy
inaczej strzępią się i rozłażą. Pytam Cię, Davey: co
publikowana poetka robi w środku zimy na strzesze
chałupy, z wrzosową liną w zębach? Czy nie powinnam
siedzieć w skórzanym fotelu w jakiejś bibliotece, przy
buzującym ogniu? Czy i ty byś tam był?
Podobało mi się zakończenie „Sera Mysiego Króla”.
Lottie dorasta, uczy się dzielić i mówić „dziękuję”. Wciąż
uważam, że byłoby wspaniale, gdyby zakochała się w
Mysim Królu, mimo kraciastej marynarki. Co Lara sądzi
o tym opowiadaniu?
Uważaj na siebie,
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
16 lutego 1915
Droga Sue!
Nie uwierzysz, ale wysłałem jedną z moich bajek do
gazety! Nie spodziewam się szybkiej odpowiedzi, ale
pomyślałem, że będziesz ze mnie dumna, wiedząc, iż
zebrałem się na odwagę i pokazałem ludziom „Bal
wróżek o zmierzchu”. Bez Twojej zachęty nigdy nie
zacząłbym spisywać tych historyjek. Co sprawiło, że Ty
wysłałaś po raz pierwszy swoje poezje?
Twoja nowa książka jest cudowna! I dostałem nawet
autograf. Zaliczam się teraz do „drogich przyjaciół”?
Rozumiem, co miałaś na myśli, mówiąc o lekkości
tematów (oczywiście nie czytałem żadnego z Twoich
nowszych wierszy), ale być może wszyscy w takich
czasach potrzebujemy czytać o kwiatach, chmurach i
letnich dniach.
Wróciłem już do szkoły po świętach. Przynoszę
moim uczniom gazety do czytania. Przekonałem się, że są
żałośnie niedoinformowani na temat tego, co się dzieje w
Europie. Jeśli Wilson dopuści nas do tej wojny, niektórzy
z moich starszych uczniów mogliby się już zaciągnąć.
Teraz przynajmniej nie będą myśleli, że Bałkany leżą
gdzieś koło Szwecji.
Odpowiadając na Twoje pytanie, nie wiem, co Lara
sądzi o „Serze Mysiego Króla”. Nie czytała żadnego z
moich opowiadań. Mówiąc szczerze, sam nie bardzo
wiem, co czytuje. Próbowałem pożyczać jej niektóre z
moich ulubionych lektur, ale oddaje mi je, kwitując jako
„chłopięce książki”. Ostatnio przyłapuję ją tylko na
czytaniu magazynów o modzie i list gości, jako że
planujemy ślub. Potem powinna mieć chyba więcej czasu
na relaks z książką. Prawda?
Przeprowadzasz się do rodziców – życzę Ci
powodzenia. Jesteś dzielną kobietą! Ja tutaj nie mogę się
doczekać czegoś wręcz odwrotnego.
David
* * *
Wyspa Skye
8 marca 1915
Drogi Davidzie!
Wkrótce po napisaniu do Ciebie dostałam list od
Iaina z informacją, że nareszcie zostają wysłani na front i
wyruszają w piątek. Oczywiście list dostałam w piątek
rano, więc już ich nie było.
Dlaczego nie mógł przysłać telegramu? Może
zebrałabym się na odwagę i wsiadła na ten piekielny
prom, żeby jeszcze raz zobaczyć męża. Ostatni raz
widziałam go tamtego dnia tuż po wypowiedzeniu wojny,
ponad pół roku temu. Wiem, że przez ten czas miał
przepustkę, bo Finlay był w domu z wizytą. Kiedy jednak
zapytałam go o to, odparł, że nie miał dość pieniędzy na
podróż z Bedford aż na Skye. Doprowadza mnie do
wściekłości! Mam skromną sumkę odłożoną ze sprzedaży
książek, ale Iain uparcie odmawia wzięcia z nich choćby
centa. A wystarczyło, żeby zostawił swój upór w bagażu i
poprosił o kupno biletu do domu, by się pożegnać. Teraz
jest na froncie i kto wie, czy go jeszcze zobaczę?
Poza tym mam się całkiem dobrze. Tu na Skye nie
odczuwamy wojny tak jak wielkie miasta. Wdowa po
moim bracie, Chrissie, mieszka w Edynburgu i pisze, jak
bardzo zaczyna brakować produktów spożywczych. My
przynajmniej mamy tu swoje plony i tyle mleka, ile dadzą
nasze krowy. O tej porze roku zawsze jest trochę trudniej,
kiedy czekamy na świeżą zieleninę i owoce, ale ciągle
mam spory zapas rzodkwi, brukwi, ziemniaków i
wędzonych ryb, więc nie mogę narzekać. Kończy mi się
za to herbata, więc parzę fusy drugi raz, kiedy tylko się
da. Cukier bardzo zdrożał, ale przecież nie piekę ostatnio
tortów z marcepanem ani cukrzonych ciastek.
Więc Iain jest we Francji, a poza tym nie wiem, co
się dzieje. Modlę się tylko, żeby on i Finlay pilnowali się
nawzajem, tak jak zawsze. Modlę się, by byli bezpieczni.
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
29 marca 1915
Nie mam pojęcia, co powiedzieć. Próbuję postawić
się w Twojej sytuacji, zrozumieć Twoje emocje, by
poczuć to co Ty, a nie tylko współczuć. Zwyczajnie nie
potrafię. Przykro mi.
Właściwie powinienem szczotkować poranny surdut i
trenować przemówienie, bo do wesela już niedaleko. A co
robię zamiast tego? Siedzę przy biurku i piszę do Ciebie,
Sue. Wiem, że powinienem być bardziej podekscytowany
zbliżającym się ślubem, ale cóż, to chyba naturalne czuć
lekki niepokój. Nie żebym wątpił w swoją decyzję… ale
czuję niejakie wątpliwości co do całej tej imprezy. Lara
jest wystarczająco podekscytowana za nas oboje. Wydaje
się tak pochłonięta przymiarkami sukni ślubnej i
szeptanymi konferencjami z przyjaciółkami.
Nie znam wszystkich uknutych planów. Wiem tyle,
że będą tam wszyscy przeszli, obecni i przyszli znajomi.
Prawdopodobnie podamy całe półmiski przekąsek, które
wrócą do kuchni niemal nietknięte, i dwa razy więcej
pieczonych mięs, niż nasi goście zdołaliby pomieścić w
brzuchach. Wszystkie kobiety będą ubrane zbyt
elegancko i zesznurowane zbyt mocno, by w ogóle
cokolwiek skubnąć. To wszystko zostanie spłukane taką
ilością szampana, że można by nim napełnić kilka wanien
– to będzie jedyna część uczty konsumowana przez gości
z entuzjazmem – a na koniec przyjdzie runda ciast i
ciastek tak słodkich, że każdy dentysta zapłakałby na ich
widok. A po tym wszystkim jeszcze miesiąc miodowy.
I nie mogę przestać myśleć o Tobie, Sue, jak siedzisz
sama przy ogniu w swojej chacie i „nie narzekasz” nad
wędzoną rybą i ziemniakami, słomkową herbatą i
niesłodkim ciastem. Przyznaję się do lekkich wyrzutów
sumienia; całe to ekstrawaganckie obżarstwo i lenistwo,
kiedy Ty i chłopcy na froncie robicie tak wiele, dostając
w zamian tak mało. Gdyby ktoś mnie spytał, gdzie
wolałbym być w dniu mojego ślubu – w sali pełnej
obcych, próbując wepchnąć w siebie swoją porcję
frykasów, czy sam na sam z Tobą w Twoim domu, przy
cienkiej herbacie – wiem, co bym wybrał.
David
* * *
Wyspa Skye
17 kwietnia 1915
Davidzie!
Przeprowadziłam się do domu rodziców. Samotne
mieszkanie zaczęło mnie trochę przerastać, i to pod
wieloma względami. Niemal codziennie siedziałam na
poczcie, czekając na wiadomości, ale zrozumiałam, jakie
to żałosne. Złe wieści zawsze znajdą człowieka, choćby
uciekł na koniec świata.
Poza tym utrzymanie domu zanadto mi ciążyło.
Podjęłam jednak śmiałą decyzję o budowie nowego –
nowoczesnego, kamiennego budynku z łupkowym
dachem i kominem. Mam zasiłek rozłąkowy ze względu
na Iaina, a jego nie ma tutaj, by mi zabronić. Zatrudniłam
już murarzy i cieśli. Przesyłam ci mały szkic tego, co
planuję. Starą, kurną chatę zostawię zwierzętom. Dość
dzielenia domu z drobiem!
Od dłuższego czasu nie miałam wieści od Iaina.
Gdyby sytuacja nie była tak ponura, śmiałabym się, bo
więcej listów dostaję od człowieka, którego nie widziałam
na oczy, niż od własnego męża. Ale, jak to mówią, brak
wieści to dobre wieści.
Wiem, że nie wspomniałam o tym w ostatnim liście,
ale oczywiście dumna jestem, że wysłałeś swoje
opowiadanie do gazety. Wiesz już coś? Proszę, daj znać,
co z tego wynikło.
Pytałeś, jak zebrałam się na odwagę, żeby wysłać
swoje poezje. Otóż, dzięki Finlayowi. Kiedy dorastaliś-
my, żadne z nas nie było nigdy zadowolone z życia.
Siadywaliśmy na plaży – on rzeźbił, ja albo szkicowałam,
albo pisałam. Wbijaliśmy oczy w horyzont i nie
potrzebowaliśmy słów. Ale potem on dorósł na tyle, by
Papa zabrał go na łódź. Więc wypływał na połów,
zostawiając mnie na brzegu. Zawsze przywoził mi
kamienie, które znalazł, bym czuła się, jakbym była z
nim. Ale ja wiedziałam, że choć on odpływał niemal
każdego ranka, nie była to żadna ucieczka. Fakt, że został
rybakiem, przywiązał go do tej wyspy. Wiedział, że nie
będzie mógł odejść. Kazał mi więc przyrzec, że wyślę
moje wiersze, że spróbuję posłać coś z siebie w świat. On
był jak w pułapce, ale ja mogłam wziąć sobie całą resztę
świata.
Przez tydzień co noc włamywałam się do szkoły, by
skorzystać z drogocennej maszyny do pisania dyrektorki,
i stukałam w nią, aż wystukałam plik wierszy nadających
się do wysyłki. W tym przypadku wyszło na to, że
zbrodnia popłaca. Reszta, jak to mówią, to już historia!
Jeśli w to uwierzysz, miałam zaledwie siedemnaście lat.
Mój wydawca wykazał zdumiewającą cierpliwość dla
mnie i mojego samotniczego trybu życia, ale w zeszłym
tygodniu przysłał mi przedziwny list. Już wieki temu
prosił o moje zdjęcie, by móc je umieścić na pierwszej
stronie jednej z książek. Nareszcie stwierdził, że skoro ja
nie mam fotografii do przesłania, to on przyśle do mnie
fotografa! Czekam jeszcze na ostateczne potwierdzenie,
ale wygląda na to, że przyjedzie za dwa tygodnie. Nawet
nie wiesz, jak się denerwuję, Davey! Nigdy wcześniej nie
miałam robionego zdjęcia; nigdy nie widziałam siebie
cudzymi oczami (czy też cudzym obiektywem). Nie mam
pojęcia, w co się ubrać. Nie chcemy wszak, by świat
rozczarował się jedyną fotografią Elspeth Dunn.
Prędzej czy później będziesz musiał się zdecydować,
co z tym ślubem, mój drogi. Musisz zdecydować, czy
chcesz być na promie, kiedy wyruszy, czy lepiej Ci na
solidnym nabrzeżu. A wiem, że nie jesteś człowiekiem,
który zadowoliłby się patrzeniem, kiedy prom odpływa w
siną dal. Ale może to nie Twój prom. Może nie płynie
tam, dokąd Ty chcesz się udać. Podejmiesz właściwą
decyzję. Myślę, że już wiesz, jaka ona jest.
E.
* * *
Chicago, Illinois, USA
9 maja 1915
Droga Sue!
Wygląda na to, że radzisz sobie nieźle mimo braku
wieści z frontu. Kto wie, może ja będę mógł zdać Ci
relację z pierwszej ręki, jeśli Wilson nareszcie ulegnie. Po
„Lusitanii” wszyscy tutaj wyją o niemiecką krew. Na tym
statku zginęło tysiąc dwieście osób, które nie miały nic
wspólnego z tą wojną. Jak to napisałaś w swoim
pierwszym liście? My tu, w Stanach, wszyscy jesteśmy
rabusiami i kowbojami. Jeśli wybierzemy się do Europy,
niech Kaiser ma się na baczności!
Semestr kończy się powoli i mam nadzieję, że moi
uczniowie opuszczają klasę odrobinę lepiej przygotowani
na taką możliwość. Wielu wciąż uważa tę wojnę za
problem Europy, ale całkiem liczna grupa rozumie, że to
coś większego. Minęły czasy, kiedy nasze kraje żyły w
izolacji. Mamy dwudziesty wiek. To, co dotyczy jednego
kraju, dotyczy nas wszystkich. Teraz moi uczniowie
rozumieją, że warto walczyć o świat.
Naprawdę zebrałaś się na odwagę i wysłałaś swoje
wiersze, mając zaledwie siedemnaście lat? Sue, jesteś
niesamowita! I – jeśli nie pogniewasz się za te drobne
obliczenia – młodsza, niż sądziłem, jak na kogoś tak
dystyngowanego. Siedemnaście, kiedy zaczęłaś, a więc,
wnioskując po dacie wydania Twojego pierwszego
tomiku, teraz zaledwie dwadzieścia siedem. Żartujesz
sobie, że jesteś „stara”, ale dzielą nas tylko cztery lata.
Mam nadzieję, że Twoja sesja fotograficzna się
udała, jeśli miała już miejsce, i że nie musiałaś założyć do
niej swoich starych spodni czy też fotografować się wśród
owiec. Bardzo chciałbym zobaczyć rezultat.
David
* * *
Wyspa Skye
29 maja 1915
Och, Davey, ta głupia, głupia wojna!
Pod Festubert była wielka bitwa. Batalion, w którym
służy większość chłopców ze Skye, był w samym
centrum piekła. Niemal każda znajoma rodzina straciła
syna, męża czy ojca – pożarła ich wściekła paszcza tej
wojny, i to w tej jednej bitwie.
Mój brat Finlay został dość poważnie ranny. Pocisk
upadł tuż przed nim; na szczęście nie trafił w niego, ale
odłamki poszarpały mu lewą nogę. Był dosłownie o krok
od katastrofy. Màthair pojechała do niego – zasłużył sobie
na powrót do „mateczki ojczyzny”, jak to mawiają nasi
żołnierze, i leży w szpitalu w Londynie. Ja nawet poszłam
z nią na przystań i niewiele brakowało, bym wsiadła na
prom. Ale nie zdołałam. Nawet dla Finlaya. Płakałam w
rękaw, że taki ze mnie tchórz, a potem napisałam dla
niego wiersz na chusteczce. Mam nadzieję, że powie mu
to, czego ja nie mogę powiedzieć. Mam nadzieję, że
będzie wiedział, jak bardzo go kocham. Czekam tutaj, na
Skye, na list od Màthair, i modlę się, by nie było tak źle,
jak sobie wyobrażam.
Iain też został ranny, ale nie na tyle poważnie, by
dostać przepustkę z okopów dłuższą niż parę dni. Nawet
do mnie nie napisał, przysłał tylko gotową pocztówkę
Służby Polowej, na której wykreśla się niepotrzebne
zdania. Dostałam więc taką poszatkowaną wiadomość:
„Zostałem przyjęty do szpitala / ranny / i miewam się
dobrze”. Zaraz potem przyszedł list od niego, krótka
notka, w której potwierdzał, że nic mu nie jest – ledwie
draśnięcie w bark, nic godnego zmartwienia – ale czy
mogłabym mu przysłać papierosy?
I wiesz, co jest dziwne, Davey? Ja się naprawdę nie
martwię, a w każdym razie nie o Iaina. Czuję się jakby
pusta. Owszem, samotna, ale to uczucie nie jest ostatnio
niczym niezwykłym. Trochę jakby tęsknię, choć za czym,
nie wiem. Nie czuję jednak smutku ani gniewu, strachu
czy niepokoju. A przynajmniej nie w tej chwili.
Modlę się, by Stany nie wmieszały się w to wszystko.
Siedź, gdzie jesteś, Davey. Nie dajcie się sprowokować
temu podwórkowemu chuliganowi. Nie chcę mieć
powodu, by zacząć się martwić.
Pełna nadziei,
Elspeth
* * *
Chicago, Illinois, USA
15 czerwca 1915
Droga Sue!
Dlaczego dzieje się tak, że zawsze brakuje mi słów,
kiedy potrzebujesz ich najbardziej? Gdyby moje myśli o
Tobie w tej chwili dały się łatwo przełożyć na słowa,
wzięłyby cię w ramiona i mocno uściskały. Jak się miewa
Finlay?
Chaos w Europie zdaje się odzwierciedlać chaos w
moim własnym życiu. Po pierwsze, mąż Evie
rozchorował się. Z początku nie wyglądało to poważnie,
ale dochodził do siebie dość długo. Florence mieszka
teraz u moich rodziców. Możesz sobie wyobrazić, jak
Evie trzęsie się o jej zdrowie. Kiedy tylko Hank dostał
odrobinę gorączki, odesłała małą z domu.
Przesunąłem ślub na później. Lara jest wściekła.
Powiedziałem jej, że nie na miejscu byłoby urządzanie
radosnych uroczystości, kiedy Hank jest taki chory.
Chyba nie uwierzyła, że to był mój jedyny powód.
Prawda jest taka, że ja sam w to nie wierzę. Być może
masz rację. Być może to po prostu nie jest mój prom,
choć nie spodziewam się, by Lara była z tego
zadowolona.
Jak to mówią? Nieszczęścia chodzą trójkami? Jeśli
choroba Hanka jest pierwszym, a mój przesunięty ślub
drugim, to trzecim musi być fakt, iż poproszono mnie,
bym nie wracał na swoją nauczycielską posadę w nowym
roku szkolnym. Byli bardzo grzeczni, ale tak czy siak
zostałem wylany. O ile się zorientowałem, rodzice mieli
pretensje, że przynosiłem gazety, mówiłem o „Lusitanii” i
innych okropnościach. Mamusia i tatuś nie chcieli, żeby
ich ukochane skarby wiedziały, jak okropnym miejscem
jest świat. I takie są skutki: próbowałem edukować i
zostałem zwolniony za to, że robiłem to zbyt dobrze.
„Trzymaj się pan tablicy Mendelejewa”, usłyszałem.
Nie miałem też szczęścia z „Balem wróżek o
zmierzchu”. Odesłali mi go z gazety z bezosobowym
liścikiem, w którym napisali, że nie odpowiada ich
potrzebom i „z żalem odmawiają”. Odmowa to odmowa.
Więc, jak widzisz, doznaję porażek na wszystkich
frontach.
Ale cóż, chyba nic nigdy nie osiągnięto bez odrobiny
wytrwałości. Wyznaczę nową datę ślubu, znów zacznę
przeglądać ogłoszenia o pracy, wyślę swoje opowiadanie
do innej gazety. Nie byłbym „Mortem”, gdybym ugiął się
przed odrobiną trudności. Spadłem z rynny i złamałem
nogę, ale, jak wiesz, już parę miesięcy po tym drobnym
incydencie wspinałem się na tę samą rynnę.
W moim życiu wydarzają się jednak również
pozytywne rzeczy, i jedną z nich jest to, że nareszcie
wyniosłem się od rodziców. Harry wynajął mieszkanie po
powrocie do Stanów i wprowadziłem się do niego. Czuję
się, jakbym znów był z nim w Anglii.
Druga dobra rzecz w moim życiu to Ty.
Mam nadzieję, że Twoje sprawy obróciły się już na
lepsze, droga Sue.
Myślę o Tobie,
David
* * *
Wyspa Skye
2 lipca 1915
Drogi Davidzie!
Finlay stracił nogę. Odcięli część poniżej kolana, ale
to i tak więcej, niż ktokolwiek chciałby stracić. Nie
zdobył się na odwagę, by napisać o tym Màthair w liście.
Oczywiście dla niej to nie ma znaczenia. Dziękuje Bogu,
że przeżył. Wszyscy dziękujemy. Na czas
rekonwalescencji i rehabilitacji przeniesiono go do
szpitala w Edynburgu; wróci na Skye, kiedy dopasują mu
protezę. Nie będziemy mogli wędrować po górach, jak
kiedyś, ale przynajmniej odzyskam brata.
Bardzo się martwiłam, czytając Twój list; brzmiał tak
poważnie. Spotkało Cię tyle przykrych spraw, dość, by
przygasić radość nawet najbardziej niezłomnej osoby. Z
ulgą przeczytałam, że wciąż uważasz się za tego samego
„Morta”, chłopaka, który potrafi wspiąć się po rynnie z
workiem wiewiórek i sercem pełnym swawoli. Gdyby
mój Davey nie był radosny i roześmiany w szponach
niebezpieczeństwa, to nic na świecie nie byłoby w
porządku. Niby dzięki komu zdołałam zachować pogodę
ducha w tym wszystkim? Dzięki komu udało mi się
utrzymać na powierzchni w tym morzu chaosu?
Sesja fotograficzna udała się całkiem dobrze. Zanim
Màthair opuściła Londyn, posłałam jej przekaz pocztowy
i ubłagałam, by kupiła mi sukienkę – coś ładnego i
nowoczesnego. Widocznie posłałam jej za dużo, bo
przywiozła mi wygodną garsonkę z brązowej wełny,
łącznie z bluzką do kompletu, absolutnie praktyczną
suknię (szarą jak szkockie niebo zimą) i nieznośnie
frywolną, różową sukienkę letnią. Ta różowa to zwiewny,
cienki fatałaszek i wydaje mi się okropnie nieskromna po
obszernych, bezkształtnych kreacjach, które nosiłam do
tej pory, ale czuję się w niej jak ubrana w tęczę i o wiele
lat młodziej, jakbym nigdy nie musiała się martwić o
żadne wojny.
Fotograf przekonał mnie do włożenia tej różowej
sukienki, mówiąc, że w niej wyglądam bardziej jak
poetka – użył słowa „eterycznie”. Oczywiście chciał
zrobić mi zdjęcie w plenerze, na tle tego, o czym piszę,
więc upozował mnie przy ogrodzie, na plaży i, tak,
Davey, nawet w towarzystwie owiec. Czułam się dość
głupio, bo któraż szkocka dziewczyna ubrałaby się w
zwiewną jak piórko sukienkę do pasania owiec czy
wspinania się po górach? Ale nie powinnam narzekać,
gdyż zdjęcie wyszło całkiem nieźle. Nie widać nawet, że
pod sukienką mam moje stare, czarne trzewiki. Matka
uprawia niewielki kwiatowy ogródek i wydaje mi się, że
zdjęcia zrobione tam właśnie wypadły najlepiej. Byłam
bardzo ciekawa swojej własnej twarzy na fotografii.
Nigdy wcześniej nie widziałam się w takim oderwaniu od
własnej osoby. Fotograf przysłał mi kilka odbitek, więc
proszę bardzo. Teraz widzisz, jak naprawdę wyglądam.
Mam nadzieję, że się nie rozczarowałeś.
Wczoraj wieczorem siedziałam przed chatą i
patrzyłam na wschodzący księżyc, z notesem i ołówkiem
na podołku. Powietrze w ogrodzie pachniało naparstnicą i
wiciokrzewem, i oczywiście słonawym aromatem morza.
Było nawet na tyle chłodno, że nie dokuczały mi muszki.
Màthair przyniosła mi termos z herbatą i poszła spać.
Zostałam na dworze całą noc. Miałam gorącą herbatę i
notes. Kto mógłby pragnąć czegoś więcej? Noc wydawała
się taka pełna znaczeń, taka przejmująca, była to jedna z
tych szkockich nocy, które pozwalają zrozumieć, czemu
niektórzy wciąż wierzą w duchy i skrzaty. Byłam
niespokojna, czekałam tam na coś, czego chyba nie
znalazłam. Kiedy Papa wyszedł rano na udój, znalazł
mnie śpiącą; leżałam na ławce pod domem „cała w
kroplach rosy, jak wróżka”, powiedział. Teraz już wiesz,
skąd biorę swoją poezję!
Wiesz, w tej chwili jestem zadowolona, ale to
zadowolenie jest kruche jak jajko. Chucham na nie,
staram się je ochronić przed wojennymi hałasami zza
kanału. Strasznie się boję, że w końcu coś huknie tam tak
głośno, że ten huk dotrze aż na moją małą wyspę.
E.
* * *
Chicago, Illinois, USA
21 lipca 1915
Droga Sue!
Twoje zdjęcie stoi na mym biurku, kiedy to piszę, i
staram się wyobrazić sobie Ciebie, jak czytasz mój list.
Twój opis nie oddał Ci sprawiedliwości. Chyba nie muszę
Ci mówić, jak śliczna jesteś dla mnie.
Teraz, kiedy widziałem już Twoje zdjęcie, rozumiem,
dlaczego Twój Tato pomyślał, że wyglądałaś jak wróżka
śpiąca w ogrodzie. Gdybym nie był pewien, że jesteś
większa od mego kciuka, zgadywałbym, że Twoja
sukienka uszyta jest z płatków róży i pajęczyn.
Wyglądasz bardzo poetycko wśród tych wszystkich
kwiatów, a wyraz Twojej twarzy jest tak tęskny. O czym
myślałaś, kiedy robiono to zdjęcie?
Nie zdawałem sobie sprawy, że opowieści o moich
psotach i niemądrych wyczynach były dla ciebie tak
ważne – „utrzymały cię na powierzchni w morzu
chaosu”? Nigdy nie miałem nadziei, że moje numery
zaowocują czymś więcej niż zdrowym śmiechem czy
rundką wiwatów. Teraz czuję, że mam do pokonania
wysoko ustawioną poprzeczkę, ale, jak zwykle, jestem
gotów sprostać wyzwaniu. Jeśli uwierzysz…
Od chwili, kiedy napisałem powyższe zdanie, coś się
wydarzyło. Lara chciała zrobić mi niespodziankę i Harry
wpuścił ją do mojego pokoju. Dostrzegła list na moim
biurku. Porwała go i przeczytała, nim zorientowałem się,
co się dzieje. Nieodwołalnie zerwała zaręczyny, cisnęła
nawet pierścionek zaręczynowy do kosza na śmieci.
Twierdzi, że jej zdaniem jestem w Tobie zakochany i nie
będzie rywalizować z kimś, kto wygrywał przez cały
czas.
I wiesz co, jak na dziewczynę, która nie skończyła
college’u, jest całkiem bystra.
David
* * *
Wyspa Skye
4 sierpnia 1915
Davey, och, Davey!
Nie powinieneś był pisać tego, co napisałeś. Gdybyś
nie napisał, ja nie byłabym w takiej rozterce. Mogłabym
żyć dalej, ukrywając moje sekrety. Żyłabym dalej,
spodziewając się, że owdowieję, szukając w gazetach
coraz to nowych list poległych. A ty wciąż byłbyś moim
wesołym korespondentem, wielbicielem mojej poezji i
interesującym przyjacielem. Zepsułeś to wszystko swoim
ostatnim listem. Teraz już nigdy nie będziesz po prostu
„interesującym przyjacielem”.
Co powinnam ci powiedzieć? Powinnam powiedzieć,
że to okropna bezczelność pisać do mężatki i stwierdzać,
że się ją kocha. Ale co chcę powiedzieć? Chcę
powiedzieć, że moim zdaniem nie napisałbyś tego,
gdybyś nie był w jakiś sposób pewien moich uczuć.
O czym myślałam, kiedy robiono mi to zdjęcie?
Chyba wiesz, Davey. Myślałam o Tobie.
Sue
* * *
Chicago, Illinois, USA
20 sierpnia 1915
Moja Kochana Sue!
Zdajesz sobie sprawę, z jakim niepokojem czekałem
na Twoją odpowiedź? Gdybym był hazardzistą,
postawiłbym sporo pieniędzy na to, że w ogóle nie
napiszesz. Jednak jakaś część mnie, która widziała znaki i
zwiastuny w każdym Twoim liście, część mnie, która nie
tylko czytała między wierszami, ale też nad i pod – ta
część była skłonna się założyć, że odpiszesz i będziesz
doskonale wiedziała, o czym mówię. Cieszę się, że ta
część wygrała zakład, bo nagroda jest o wiele większa.
I co teraz? Gdybyś mieszkała gdzieś niedaleko w
Chicago, zaprosiłbym Cię na kolację. A może nie. Cóż
można zrobić z zamężną kobietą, jeśli nie zostawić jej w
spokoju?
Widzisz, ja to sknocę. Cokolwiek „to” jest.
Widziałaś, jak ostatnio ponoszę porażki niemal w każdej
dziedzinie, do której się zabieram. Jestem człowiekiem,
który nie ma w sobie niczego prócz ikry. Dlaczego
miałabyś chcieć kogoś takiego?
Niepewny,
David
* * *
Wyspa Skye
6 września 1915
Davey, Davey, Davey!
Zamartwianie się nie leży w Twojej naturze.
Dlaczego tak usilnie nad tym myślisz? Przez ostatnie trzy
lata pozwoliliśmy sprawom toczyć się własnym biegiem i
wydarzyła się miłość. Czy musimy planować, co będzie
dalej? Czy w ogóle musimy to wiedzieć?
Zdajesz sobie sprawę, mam nadzieję, że nigdy nie
myślałam o Tobie jako o „człowieku, który nie ma w
sobie niczego prócz ikry”. Gdybyś Ty wiedział, jak
pomagasz mi funkcjonować, jak pomagasz mi wstawać
każdego ranka przez sam fakt, że myślisz o mnie. Dzięki
Tobie znów zaczęłam pisać, kiedy sądziłam, że moja
muza uleciała. Przypomniałeś mi, że nie jestem tylko
samotną pustelnicą. Mam teraz coś więcej. Mam Ciebie.
Naprawdę sądzisz, że musisz mi coś udowadniać?
Sądzisz, że musisz robić coś więcej niż tylko być? Tylko
o to Cię proszę. Po prostu bądź.
Myślę o Tobie,
Sue
* * *
Chicago, Illinois, USA
28 września 1915
Sue!
Tyle się tutaj wydarzyło. Nigdy nie zgadniesz – jadę
na front! Harry zobaczył ogłoszenie Amerykańskiej
Służby Polowej, która poszukiwała ochotników do
prowadzenia ambulansów dla francuskiej armii. Wilson
nie potrafi ruszyć tyłka i dopuścić nas, Amerykanów, do
wojny, więc musimy szukać własnych sposobów, by w
niej walczyć.
Pomyśl tylko! Pędzić autem tak szybko, jak potrafię,
z kulami gwiżdżącymi nad głową, i wozić rannych,
których życie zależy od mojej jazdy, tak brawurowej i
nieustraszonej, jak się da. Potrafisz wymyślić lepsze
zajęcie dla mnie? Nie poradziłem sobie jako nauczyciel,
ale to… to mogę robić.
Nie płacą nam, ale mam niewielki fundusz
powierniczy założony przez dziadka. Harry powiedział
już, że kiedy znajdziemy się we Francji, zrzucimy się do
wspólnej sakiewki, a jeśli nawet będziemy musieli
codziennie zajadać puszkowaną fasolę, czarny chleb czy
co tam jeszcze, to trudno. Od mojego ojca nie mogę się
spodziewać pieniędzy!
Wczoraj wieczorem poszliśmy we dwóch do moich
rodziców na kolację, by oznajmić im nowinę. Matka
odeszła od stołu, ocierając oczy, a ojciec zapytał: „Na
litość boską, po co jedziecie do tej Francji?” Harry
rozsiadł się wygodniej na krześle i odparł: „Za diabła nie
wiem. Ale to będzie cholernie interesująca przygoda”, po
czym zasalutował ojcu kieliszkiem madery. Ojciec zrobił
się fioletowy na twarzy, aż pomyślałem, że dostanie
apopleksji.
Mamy tu jeszcze parę spraw do załatwienia. Musimy
się zaszczepić na tyfus, co potrwa dwa tygodnie, no i
czekamy na oficjalne listy z kwatery głównej
Amerykańskiej Służby Polowej, które musimy wysłać do
Departamentu Stanu. Potrzebujemy też listów
uwierzytelniających z naszych banków. Musimy
zgromadzić wyposażenie (porządne buty, swetry,
rękawiczki szoferskie), ale mundury dostaniemy w
Paryżu. No i zdjęcia! Potrzebuję chyba z tuzina odbitek
mojej paszportowej fotografii do prawa jazdy i kart
identyfikacyjnych. Tyle do zrobienia, i staramy się to
załatwić najszybciej jak się da.
Podpisaliśmy kontrakty na sześciomiesięczną służbę,
a po tym czasie możemy podpisywać kolejne,
trzymiesięczne. I Harry, i ja zadeklarowaliśmy, że mogą
na nas liczyć przynajmniej przez rok. Nie należymy do
ludzi, którzy robią coś połowicznie.
Sue, nareszcie czuję, że znalazłem cel w życiu, i nie
mogę się doczekać, kiedy będę na miejscu!
Pełen entuzjazmu,
Davey
* * *
Wyspa Skye
15 października 1915
Ty głupi, głupi chłopaku! Spodziewałeś się, że będę
się cieszyć z tego Twojego planu? Mając męża na froncie
i brata okaleczonego przez tę przeklętą wojnę? Na litość
boską, jakich słów się ode mnie spodziewałeś?
Nie rozumiem nawet, dlaczego to robisz. Co jesteś
winien Francuzom? Czy jakiejkolwiek innej nacji?
Dlaczego uważasz za swoją powinność mieszać się w
obłęd szalejący po tej stronie oceanu? Co każe Ci myśleć,
że ta wojna ma cokolwiek wspólnego z Tobą?
Zatrzymałeś się choć na chwilę, by pomyśleć o mnie
w tym wszystkim? O tym, że tak niedawno ofiarowałam
ci serce, ostrożnie, z wahaniem, nie ufając własnym
uczuciom, ale bezgranicznie ufając Tobie? A teraz
zdeptałeś je, tak Ci śpieszno, żeby uciec.
Chciałam tylko, żebyś był. Dlaczego odchodzisz?
* * *
Chicago, Illinois, USA
31 października 1915
Kochana Sue!
Wiem, że się gniewasz; proszę Cię, nie bądź zła.
Pomijając nawet kwestie „powinności” i „patriotyzmu”,
czy mogłaś oczekiwać, że nie skorzystam z tej okazji, tej
najwspanialszej przygody?
Moja matka snuje się po domu z czerwonymi oczami,
pociągająca nosem. Ojciec wciąż się do mnie nie odzywa.
A mimo to czuję, że postępuję właściwie. Zawaliłem
college. Zawaliłem pracę. Do diabła, zawaliłem nawet
związek z Larą. Zaczynałem już myśleć, że na świecie nie
ma miejsca dla człowieka, którego największe osiągnięcie
wiąże się z workiem pełnym wiewiórek. Nikt wcześniej
nie chciał mojej brawury i impulsywności. Ale ty wiesz,
Sue, że to dla mnie najlepsze. Ty, właśnie Ty, która
zdajesz się wiedzieć o mnie wszystko, zanim ja sam to
wiem. Wiesz, że to jest to.
Jutro wyjeżdżam do Nowego Jorku i muszę zaufać
matce, że wyśle ten list. Kiedy go przeczytasz, będę już
na statku gdzieś na Atlantyku. I choć dostalibyśmy zniżkę
na bilet, gdybyśmy popłynęli Linią Francuską, Harry i ja
płyniemy do Anglii. Na niego czeka tam Minna. A ja… ja
mam Ciebie. Jak rycerze z dawnych wieków nie możemy
ruszyć do bitwy bez pamiątki od ukochanej.
Wylądujemy w Southampton jakoś w połowie
listopada i jedziemy do Londynu. Sue, obiecaj, że tym
razem się ze mną spotkasz. Wiem, że łatwo mi o to
prosić, o wiele łatwiej niż Tobie opuścić Twoje
bezpieczne schronienie na Skye. Ale nie pozwól, bym
poszedł na front, nie dotknąwszy Cię po raz pierwszy, nie
usłyszawszy, jak Twój głos wypowiada moje imię. Nie
pozwól, bym poszedł na front bez Twojego wspomnienia
w sercu.
Twój… zawsze i na zawsze,
Davey
* * *
TELEGRAM
G 8.25 SOUTHAMPTON
15 LIS 15
E DUNN WYSPA SKYE
JADE DO LONDYNU STOP
ZNOW BEDE W LANGHAM STOP
PRZESLE TELEGAM PO PRZYJEZDZIE STOP
D.
* * *
TELEGRAM
G 15.07 PORTREE
15 LIS 15
D GRAHAM HOTEL LANGHAM
CZWARTEK O POL DO SIODMEJ STACJA
KINGS CROSS SPECJALNY SZKOCKI EKSPRES
STOP
CZEKAJ NA MNIE KOCHANY STOP
SUE
10 Margaret
* * *
Edynburg
Środa, 7 sierpnia 1940
Drogi Wuju!
Moja matka jest skrytą osobą. Nie wiem, jaka była
przed moimi narodzinami, ale od kiedy ja ją znam, pilnie
strzeże swoich sekretów. Nigdy nie mówi o przeszłości,
może tylko o dzieciństwie. Nic o przyjaźniach, nic o
tęsknotach, nic o miłości czy stracie. Po prostu sunie
przez teraźniejszość.
Ma swoje zwyczaje, rzeczy, które robi co dnia. Ranki
spędza na spacerach. Wzdłuż brzegu Water of Leith.
Wokół parku Holyrood. Po plażach i dokach, zanim
wzniesiono na nich bunkry. Na najdalsze krańce miasta i
z powrotem. Niezależnie od pogody, od pory roku, ona
chodzi. Przynosi gałązkę kolcolistu tylko po to, żeby
położyć ją na poduszce i wąchać; przynosi pierwsze płatki
śniegu zimą, by pamiętać o obietnicy wiosny.
Kiedy już się naspaceruje, idzie do katedry Świętej
Marii i siedzi tam. Nie na mszy; chodzi tam, kiedy kościół
jest cichy, pusty, martwy. Wszyscy księża znają ją po
imieniu. Wiedzą, że przychodzi tylko po to, by siedzieć i
chłonąć spokój katedry.
Ale ta wojna nagle wytrąciła moją matkę z
równowagi, bardziej niż kiedykolwiek za mojego życia.
Zanim zniknęła, zaczęła nosić w torebce Biblię. Nie
chodziła już tak daleko ani tak długo. Zaczęła się
rozpadać.
Wiem, że ta wojna jest przerażająca, szczególnie
kiedy przeżyło się już jedną. Ale dlaczego Mama?
Dlaczego teraz?
Margaret Dunn
* * *
Glasgow
8 sierpnia
Margaret!
Może pytanie powinno brzmieć „Dlaczego wszyscy
inni nie?” Dlaczego każdy człowiek powyżej
dwudziestego piątego roku życia nie zamiera z
przerażenia na samą wzmiankę o wojnie?
Elspeth nigdy nie zadręczała się przeszłością. Nawet
jako młoda dziewczyna zawsze zwracała twarz ku słońcu.
Ale nie potrafiła utrzymać uczuć na wodzy. Nasz brat
Alasdair zawsze powtarzał, że za mocno pragnęła, by
wszyscy ją kochali. I wtedy kochaliśmy.
Właśnie to był problem Elspeth. Za bardzo się
przejmowała. Kiedy wojna zaczęła zagrażać wszystkim
wokół niej, chwyciła się tego, co zdołała złapać, by
wyrwać dla siebie każdy skrawek szczęścia, jaki zdołała.
Jakby życie naprawdę na tym polegało. Naraziła się na
tragedię i dostała ją. Nikt z nas nie potrafił odwieść jej od
wyborów, których dokonała. I to dla mnie żadna
niespodzianka, że ta wojna przypomniała jej tamtą. Że
przypomniała jej czasy, kiedy rozbiła naszą rodzinę.
Finlay Macdonald
* * *
Edynburg
Piątek, 9 sierpnia 1940
Drogi Wuju!
To o to chodzi? To dlatego Mama nigdy nie mówiła
o swoim życiu na Skye? To dlatego nie wspomniała, że
mam Wuja mieszkającego zaledwie o krótką przejażdżkę
pociągiem, w Glasgow? Co takiego moja bogobojna,
kochająca przyrodę matka zrobiła, że rozbiła rodzinę?
Czy to przez Sue?
Margaret
* * *
Glasgow
10 sierpnia
Margaret!
Powinnaś zadawać te pytania jej. Ja nie potrafię Ci
pomóc. I nie znam nikogo o imieniu Sue.
Finlay Macdonald
* * *
Edynburg
Poniedziałek, 12 sierpnia 1940
Drogi Wuju!
Nie mogę zapytać jej. Jej nie ma. Odeszła.
W zeszłym miesiącu na naszej ulicy spadła bomba.
Szkód nie było wiele, nie licząc wybitych okien, ale w
rumowisku znalazłam listy, których nigdy wcześniej nie
widziałam. Całe pliki listów. Ten jeden, który
podniosłam, był zaadresowany do „Sue”, i podpisany
przez jakiegoś Amerykanina o imieniu Davey. Nie wiem,
kim są ci ludzie ani co było w pozostałych listach, bo
następnego ranka Mama zniknęła, a listy razem z nią.
Więc nie mogę jej zapytać. Nie mogę jej nawet
znaleźć. Czy szukałabym tajemniczych wujów, gdybym
nie była zdesperowana?
Margaret
* * *
Glasgow
13 sierpnia
Amerykanin? To o to chodzi? Po tylu latach wciąż
ten Amerykanin?
Wtedy nie potrafiłem odwieść jej od wyboru, którego
dokonała, i z pewnością nie potrafię tego teraz. Proszę,
nie pisz do mnie więcej.
Finlay Macdonald
* * *
Edynburg
Środa, 14 sierpnia 1940
Kochany Paulu!
Szło całkiem nieźle. Wuj Finlay rzucał mi strzępki
informacji o Mamie. Powiedział coś, że „rozbiła naszą
rodzinę”. A potem wspomniałam o liście i Amerykaninie
i przestał pisać. Nie wiem, co takiego powiedziałam!
Jakie miejsce ma ten Amerykanin w historii mojej Matki?
Co się stało przed laty?
Margaret
* * *
Londyn
10 sierpnia 1940
Kochana Margaret!
Napisałam dziesiątki listów, w których wyjaśniałam
Ci, dokąd pojechałam. Ale potem przejrzałam listy, które
przywiozłam ze sobą, i nawet nie wiem, czy siedzisz
jeszcze w Edynburgu. Być może już wyruszyłaś w
poszukiwaniu tajemnic.
Jednego z moich listów brakuje: tego, który
podniosłaś wtedy z podłogi. Dokładnie wiem, który to.
List, w którym niemądry, cudowny chłopak idzie na
wojnę, by udowodnić, że jest mężczyzną. W którym błaga
ukochaną kobietę, by wyruszyła w Nieznane. Do
Londynu, w jego ramiona – choć jedno i drugie równie
budziło w niej lęk. W którym stawia jej wyzwanie, by mu
zaufała. Śmieszne, że taki chłopak nie bał się niczego na
świecie, gdy kobieta, czekająca na drugim końcu świata,
boi się wypłynąć ze stałego lądu. Boi się poznać autora
tych słów. Boi się znów otworzyć serce.
Kiedy więc wojna rozdarła moje ściany i wysypały
się z nich wspomnienia, gdzie miałam jechać, jeśli nie do
Londynu? Musiałam się przekonać, czy duchy wciąż
krążą tutaj po ulicach, tak jak wiecznie krążą po
Edynburgu.
Kiedyś, zbyt dawno temu, zakochałam się.
Niespodziewanie, oszałamiająco. Nie chciałam stracić tej
miłości. Miał na imię David i jego duszę przepełniało
piękno. Nazywał mnie „Sue” i pisał do mnie listy,
przypinając emocje do stronic każdym pociągnięciem
pióra. Kiedy pisał, nie czułam się tak bardzo samotna na
mojej małej wysepce.
Ale wtedy kipiała wojna i to nie był czas i miejsce na
nową miłość. W czasie wojny emocje się mieszają, ludzie
znikają, zmieniają zdanie. Być może popełniłam błąd,
zakochując się tak nagle. To, co wydarzyło się wiele lat
temu, ta historia z Davidem, kosztowało mnie brata.
Kosztowało mnie bardzo wiele.
Gdybym mogła postąpić inaczej, czy zrobiłabym to?
Czy podjęłabym inne decyzje, które utrzymałyby rodzinę
w całości? Czy podjęłabym inne decyzje, które
uchroniłyby mnie przed spędzeniem reszty życia w
samotności?
Zastanawiałam się nad tym przez ostatnie
dwadzieścia lat. Ale w pociągu do Londynu, otoczona
listami Daveya, zrozumiałam, że postąpiłabym dokładnie
tak samo. Oczywiście żałuję, że Finlay odszedł, ale tych
kilku jasnych lat piękna, mimo całej reszty szamotaniny i
samotności, nie oddałabym za nic w świecie. Wszystkie
decyzje, jakie wtedy podjęłam, dały mi Ciebie. A to
sprawia, że wszystko, co wydarzyło się przedtem, było
słuszne.
Mam nadzieję, że mi wybaczysz, że nie
powiedziałam Ci o tym wszystkim, ale przeszłość to
przeszłość. Teraźniejszość z Tobą jest wspaniała. Nie
chciałam, żeby cokolwiek nią wstrząsnęło.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, moja
Margaret. Kiedy znajdę odpowiedzi, których potrzebuję,
wrócę do domu, do Ciebie.
Całuję,
Mama
11 Elspeth
* * *
Hotel Lanhgam, Londyn
27 listopada 1915
Davey!
Dopiero co wyjechałeś, pewnie w tej chwili
usadawiasz się w fotelu i słuchasz huku pociągu
wyjeżdżającego z Londynu. Przepraszam, że nie
odprowadziłam Cię na dworzec. Naprawdę. Nie miałam
zaufania do siebie. Wiedziałam, że jeśli pójdę z Tobą na
dworzec, uczepię się Twojej ręki i nie puszczę. Teraz
jednak żałuję, że nie poszłam, że nie miałam jeszcze
jednej szansy widzieć Twojej drogiej twarzy.
Muszę się przyznać, że kiedy już obeschły łzy, byłam
na Ciebie zła. Chyba myślałam, że w jakiś sposób zdołam
Cię przekonać, byś nie jechał. Że jeśli dam Ci wszystko,
nie będziesz w stanie odejść. Choć oczywiście i tak nie
dałabym Ci mniej siebie. Jak mogłabym? Te dziewięć dni
było idealne pod każdym względem.
W pociągu do Londynu byłam przerażona – bardziej
przerażona, niż kiedy wsiadałam na prom, a żeby nań
wejść, musiałam zamknąć oczy i wstrzymać oddech. Z
każdym podskokiem łodzi żałowałam, że nie jestem w
domu, gdzie ziemia się nie rusza. Ale pociąg był jeszcze
gorszy. I nie tylko w tym, że wiózł mnie coraz dalej od
domu, w nieznane. Wiózł mnie do Ciebie.
Wiem, że mnie kochasz. Nigdy w to nie wątpiłam,
mój chłopcze. Trzy lata troskliwego dobierania słów,
zgrabnych zdań, „Sue” na kopercie wypisane z
wyjątkową starannością. Wiem, że nie miałam powodu
bać się naszego spotkania. A jednak bałam się. Wszystko
to robiłeś dla Elspeth z papieru i atramentu, dowcipnej,
światowej kobiety, która od niechcenia śle listy do
Amerykanów, która dyskutuje o literaturze i sypie
wierszami jak z rękawa.
Ale ja piszę te wiersze w marnym świetle świecy,
pod strzechą, w której gnieżdżą się ptaki. Ocieram
piekące oczy, by przeczytać Twoje listy przykucnięta
przy dymiącym, ciemnym ogniu podsycanym torfem.
Żaden z sąsiadów nie myśli o mnie inaczej jak o Tej
Dziwaczce Elspeth, która chodzi do miasta, trzymając w
ręku książkę zamiast wrzeciona. Więc kiedy pociąg
zbliżał się do Londynu, nie mogłam się nie zastanawiać,
czy nie pomyślisz tak samo.
Ale potem wysiadłam na stacji King’s Cross,
spojrzałam Ci w oczy pośród tłumu i wszystkie moje
obawy stopniały. Nie dostrzegłeś eleganckiej, różowej -
sukienki, nie dostrzegłeś włosów, które prostowałam
przez ostatnią godzinę, nie dostrzegłeś moich usiłowań,
by wyglądać na kobietę, która przejeżdża cały kraj, by
spotykać się z fascynującymi Amerykanami. Dostrzegłeś
prawdziwą Elspeth. Dostrzegłeś mnie.
Naprawdę sądziłeś, że nie poznam Cię bez tego
śmiesznego, czerwonego goździka w klapie? Sądziłeś, że
nie rozpoznam w Tobie romantyka, którym jesteś?
Wpatrywałam się w Twoje zdjęcie tak długo, że Twój
obraz wypalił się na zawsze pod moimi powiekami. Teraz
już wiem, że moje marzenia to coś więcej niż tylko
wyobraźnia.
Ale zobaczyć Cię we własnej osobie, w kolorze, to
więcej, niż sobie wymarzyłam. Wiesz, że Twoje oczy
mają dokładnie ten sam brązowozielony kolor, co
szkockie góry zimą? I jesteś o wiele wyższy, niż
domyślałam się z fotografii. Pozbyłeś się tego wąsa, który
zapuszczałeś z takim trudem, a Twoje włosy są krótsze, a
jednak palce aż świerzbią, by zanurkować w tych
piaskowych lokach.
Wydawałeś się taki nieśmiały, kiedy spotkaliśmy się
na stacji, niemal jakbyś w ogóle mnie nie znał. A ja nie
mogłam uwierzyć, że mój Davey, chłopak, który potrafi
rozpisywać się na całych stronach o książkach, wojnach o
drzewa i swojej siostrzenicy, przy kolacji nie jest w stanie
wydusić z siebie więcej jak dziesięć słów! Za to ja
paplałam za nas oboje. Byłam nerwowa, to był mój
pierwszy posiłek w restauracji. Tylu ludzi, tyle widelców
i ani jednego owsianego ciastka w zasięgu wzroku. Kiedy
jednak szliśmy z powrotem do Langham, kiedy
powstrzymałeś moje słowa pocałunkiem, który zaparł mi
dech, ujrzałam Daveya, którego kocham. Ujrzałam
nieustraszonego chłopaka, który skradł mi serce.
Ach, hotel Langham! Już wchodząc przez frontowe
drzwi, czułam się jak księżniczka. Tyle marmuru i szkła, i
elektryczne światło, jak w pałacu. Czy nie spodziewałeś
się, że wrócę do Twojego pokoju? Na to wyglądało,
sądząc po tym, jakie zrobiłeś wielkie oczy i jak ręce
zaczęły Ci drżeć, kiedy to zasugerowałam. Pięć razy
upuściłeś klucz; liczyłam. A ostatecznie okazało się, że
nie było się czym denerwować.
Żałuję, że nie mogliśmy tam siedzieć przez cały czas.
Dziewięć idealnych dni. Cudownie było budzić się
każdego ranka i widzieć to zabawne, spłoszone
spojrzenie, że wciąż tam jestem. Zasypiać w Twoich
ramionach, w połowie sennej rozmowy w ciemnościach.
Zbierałam każde słowo jak koralik, by móc nizać je w
jeden sznurek podczas moich samotnych nocy na Skye. U
Ciebie pierwszego usłyszałam amerykański akcent.
Najbardziej podoba mi się, kiedy mówisz „kocham cię”.
Wiem, że musiałeś odjechać. Nawet po tym
wszystkim, nawet po mnie, musiałeś odjechać. I nie
cierpię siebie za to, że mnie to doprowadza do
wściekłości. Nie cierpię siebie za to, że zmarnowałam
choćby sekundę naszego cennego wspólnego czasu na
żałowanie, że mogłoby być inaczej.
Oczywiście nie mogłam powiedzieć Ci tego
wszystkiego osobiście. W ogóle niewiele mogłam
powiedzieć. Już sam dźwięk naszych głosów był tak…
dziwaczny. Tak banalny. Wyznaję, że nie mogłam się
doczekać, by wrócić do swojego notesu i pióra i
powiedzieć Ci, co czuję. Powiedzieć Ci, w jaki sposób
mój umysł współpracuje z sercem i ciałem, by wywołać
we mnie niewiarygodną tęsknotę; nie sądziłam, że
potrafię tak tęsknić.
Kocham Cię. Uważaj na siebie. Uważaj na siebie dla
mnie.
Sue
* * *
Hotel Langham, Londyn
29 listopada 1915
Mój Chłopaku!
Pewnie nie dostałeś jeszcze nawet mojego
poprzedniego listu, ale pomyślałam, że z pewnością nie
jest za wcześnie, by powiedzieć Ci jeszcze raz, jak bardzo
tęsknię. Hotel bez Ciebie wydaje się taki wielki i samotny
(czy w pokoju jest echo, czy tylko mi się wydaje?).
Zapach pomarańczy wciąż wisi w powietrzu i
przysięgam, że wciąż widzę kształt Twojego ciała na
materacu. I choć to piękny hotel, nie będę się zbytnio
smucić wyjazdem. Bez Ciebie nie jest już tak pięknie.
Poszłam dzisiaj na zakupy. Davey, dlaczego mi nie
powiedziałeś o tych wszystkich książkach? W pewnej
chwili skręciłam za róg i znalazłam się na ulicy pełnej
księgarń. Możesz się śmiać, ale nawet w najdzikszych
marzeniach nie potrafiłabym sobie wystawić całego
wielkiego sklepu pełnego wyłącznie książek. Obawiam
się, że wyglądałam jak wioskowy głupek, kiedy stanęłam
w drzwiach pierwszego przybytku, do którego weszłam, i
z wybałuszonymi oczami gapiłam się na te rzędy półek.
Był to sklep Foylesa, więc oczywiście minęło sporo
czasu, nim wynurzyłam się, oślepiona, na światło
słoneczne. Przysięgam, że zgubiłam się z tuzin razy.
Przez resztę dnia wędrowałam z jednego końca Charing
Cross na drugi, nurkując do każdej mijanej księgarni i nie
wychodząc bez kupna przynajmniej jednej książki.
Nabrałam sporej wprawy w mówieniu od niechcenia
„Proszę to odesłać do hotelu Langham”, a potem,
wieczorem, osłupiałam na widok stosów paczek, które
czekały na mnie w hotelu.
Zastanawiałam się długo, co kupić dla Ciebie,
kochany, bo wiem, że masz w bagażu ograniczoną ilość
miejsca. Wszystko, czego potrzebuje człowiek, by nie
zbłądzić na bezdrożach życia, to Biblia i W.S. (w
zestawie). Domyślałam się, że Biblię już masz, więc
przesyłam Ci Panią jeziora Scotta i najbardziej
kieszonkowe wydanie dzieł Szekspira, jakie zdołałam
znaleźć. A że w paczce została jeszcze odrobina miejsca,
wypełniłam ją Drydenem. Ostatecznie „słowa są jedynie
obrazami naszych myśli”.
I najzabawniejszy incydent – w jednej z księgarń
przywitała mnie wystawka moich własnych książek.
Widać miałam rozbawioną minę, biorąc do ręki Fale ku
Peinchorran, bo podbiegła do mnie ekspedientka.
„Całkiem zgrabne poezyjki – oznajmiła z całą powagą. –
Autorka mieszka w szkockich górach. Można uroczo
wczuć się w ichnie przesądy i niemal prymitywny sposób
życia”. Mądrze pokiwałam głową, po czym zaniosłam
książkę na ladę i bardzo wyraźnie napisałam na wyklejce
„Espeth Dunn”. Oddałam tomik zdumionej kobiecie i
oznajmiłam, mam nadzieję, nonszalanckim tonem: „Tak,
jesteśmy prawdziwymi dzikusami, a jednak nie zawsze
pożeramy swoje młode”.
Napuszczam wodę na jeszcze jedną długą, luksusową
kąpiel; kąpiel, na którą nie muszę samodzielnie wyciągać
wody ze studni i grzać jej na ogniu. Wystarczy zanurzyć
się w parującej wannie, a różany olejek już sam w sobie
jest niebiański. Rano spotykam się z moim wydawcą w
Cecil Court (gdzie, jak obiecał, jest ponoć jeszcze więcej
księgarń!), a potem jadę na dworzec, by złapać pociąg na
północ. Napiszę do Ciebie jeszcze raz, kiedy będę na
miejscu, ale będę trzymać kciuki i wszystko, co się da,
żeby czekał już na mnie list od Ciebie.
Oddając Ci każdy cal mojego jestestwa,
Sue
* * *
Paryż, Francja
2 grudnia 1915
Moja Sue!
Cóż za niespodzianka, zajechać tutaj i zastać nie
jeden, ale dwa listy od Ciebie!
Byłem zajęty bieganiem z jednego końca Paryża na
drugi, by załatwić niezbędne papierki, kupić mundur i
ostatnie elementy ekwipunku, złożyć egzamin na
kierowcę karetki. Czy mówiłem Ci, że kiedy płynąłem
przez Atlantyk, miałem dziecinną chętkę pojechania
wpierw do Paryża, a potem dopiero do Londynu, by
pokazać Ci się w mundurze? Moim zdaniem wyglądam
całkiem nieźle. Więc jestem już wystrojony, tylko nie
mam dokąd jechać!
Dopóki nie wyślą nas na front, staramy się cieszyć
tym krótkim czasem, który mamy; potem zagonią nas do
pracy. Mundury zapewniają nam przeróżne przywileje –
bilety teatralne za pół ceny, zniżki na drinki. Jest całkiem
miło, ale… to wciąż nie jest ten „wesoły Pari”, który
pamiętam. Wiele teatrów i rewii jest zamkniętych bądź
też działa w skróconych godzinach. Kawiarnie zamykane
są wcześnie, nocne światła na ulicach są przyciemnione.
Choć tak daleko od okopów, jest to miasto w wojennej
szacie.
Za książki jestem ogromnie wdzięczny i z pewnością
wiedziałaś to już w chwili ich zakupu. Koniecznie chcesz
zrobić ze mnie miłośnika poezji, co? Nie mówiłem ci, że
Elspeth Dunn to jedyna poetka dla mnie? W moim worku
znalazło się miejsce tylko na Szekspira, a Harry poczyta
Drydena i W.S., a potem się zamienimy.
Mam Biblię, i to jeszcze z pierwszej komunii. To
cienki, mały tomik oprawny w miękką skórę, ze
stronicami cienkimi jak skrzydła ważki, a więc
doskonałych rozmiarów do mojego bagażu. Na pierwszej
stronie okrągłymi, dziecinnymi literami wypisane jest
moje nazwisko, a gdzieś w Księdze Rut schowany jest lok
włosów Evie; taka Biblia nie może nie przypominać mi o
domu.
Zabrałem też ze sobą mój zniszczony egzemplarz
Hucka Finna, bardziej na pociechę niż do czytania, bo
pewnie umiałbym wyrecytować całą powieść słowo w
słowo. Jednak ta książeczka z oślimi uszami zawsze była
pierwszą rzeczą w walizce, ilekroć pakowałem się w
jakąś stresującą czy ważną drogę – do szpitala (co, jak
dobrze wiesz, zdarzyło mi się nieraz), w pierwszą podróż
oceaniczną, kiedy szedłem na studia, kiedy
wyprowadzałem się od rodziców. Wyjmuję ją, czytam od
razu i natychmiast czuję się, jakbym znów siedział
skulony w zielonym fotelu w bibliotece rodziców. Było
więc logiczne, że zabiorę ją i tutaj.
Być może to przesądy, ale widzę w tej książce
również coś w rodzaju amuletu. Matka kupiła ją, by
czytać na głos mnie i Evie, kiedy mieliśmy odrę.
Skończyliśmy lekturę, a następnego dnia Evie opadła
gorączka. Zawsze jakoś kojarzyłem chóralne
westchnienie ulgi z Huckiem Finnem.
Masz prawo się zastanawiać, po co niepokonanemu
„Mortowi” szczęśliwy amulet? Otóż, Sue, boję się. Po raz
pierwszy w życiu naprawdę boję się czegoś namacalnego.
Podczas rejsu statkiem czułem się dobrze, a nawet
cieszyłem się na to, co mnie czeka we Francji. Nie brałem
jednak pod uwagę tego, co znajdę w Londynie. A
znalazłem coś, po co warto wracać. Znalazłem Ciebie,
Sue.
Chłopak, który nigdy nie cofał się przed żadnym
brawurowym wyczynem, padł na kolana przed kobietą,
którą ledwie poznał. Ale cóż to za kobieta! Kiedy wysiad-
łaś z pociągu i ten skośny promień słońca wpadający
przez świetlik w dachu ozłocił Cię blaskiem, nawet ateista
dostrzegłby w tym palec boży.
Nawet gdy już weszłaś w cień, do końca dnia jaś-
niałaś niczym świeca. Mówiłaś, a ja słyszałem chóry
anielskie. Położyłaś mi dłoń na ramieniu, kiedy
wychodziliśmy, ale ja poczułem dotknięcie skrzydeł. To
dość kwiecisty opis, przyznaję, ale taki właśnie był stan
mojego umysłu. Spojrzałem na Ciebie w tym promieniu
światła i nagle poczułem przerażenie. Przerażenie, że
znikniesz w chmurce baniek, przerażenie, że w następnej
chwili może mnie przejechać autobus, przerażenie, że
świat się skończy, zanim nasz świat w ogóle się zaczął.
Dopiero kiedy siedzieliśmy w taksówce i na zakręcie
omal nie padłaś mi na kolana, w pełni zdałem sobie
sprawę, że jesteś z krwi i kości. Moja skóra zapamiętała
każde miejsce, którego dotknęłaś, i to uczucie nie osłabło
przez resztę dnia. Nie wiem, czy ten jeden mały incydent
wywarł na Tobie tak silne wrażenie jak na mnie, ale mnie
przypomniał, kogo mam u boku. Nie nieosiągalnego
anioła, lecz kobietę, którą znam lepiej niż rysunek linii na
mojej własnej dłoni.
Wciąż jednak byłem przerażony. Nie chciałem zrobić
fałszywego ruchu. Ten pierwszy wieczór był doskonały.
Kolacja, tańce, spacer po Regent’s Park. Nie chciałem
tego zepsuć żadną niestosowną sugestią. Chciałem –
Boże, jak ja chciałem! – ale za żadne skarby nie
zdobyłbym się na pytanie.
Muszę Ci wyznać pewien drobiazg. Zresztą, może
sama się domyśliłaś. Tej nocy po raz pierwszy byłem z
kobietą. To znaczy, byłem w taki sposób. Pamiętasz, jak
okryłaś mi ramiona prześcieradłem? Nie drżałem z zimna;
byłem śmiertelnie przerażony. Oczywiście miałem
pojęcie, co robić – wszyscy mężczyźni o tym rozmawiają
– ale nie miałem listy konkretnych instrukcji. Nie
chciałem zabrać się do rzeczy w niewłaściwy sposób. A
wtedy Ty roześmiałaś się i pocałowałaś jeszcze raz, i po
tym śmiechu poznałem, że jesteś tak samo zdenerwowana
jak ja. Skąd mogłem wiedzieć, że nie ma żadnej listy
instrukcji? Skąd mogłem wiedzieć, że to może być… tak?
Masz rację, wielka szkoda, że w ogóle musieliśmy
opuszczać pokój podczas tych cudownych dziewięciu dni,
ale chyba nie dało się odmówić. Nie mogłem nie zostać
drużbą, a Minna chyba była szczęśliwa, że świadkowała
jej jeszcze jakaś kobieta prócz matki. Na stacji Harry
musiał odklejać ją od siebie. Rzuciła włosami i posłała
mu zalotny pocałunek, kiedy wsiadał do pociągu. Kiedy
przypadkiem zerknąłem za siebie, ujrzałem, jak jej
determinacja kruszy się, i przez moment wyglądała jak
mała dziewczynka. Przy tym, jak się zachowuje,
zapominam czasami, jaka naprawdę jest młoda.
Kiedy siedzieliśmy w urzędzie stanu cywilnego,
czekając z Minną i Harrym na ich kolej, nie mogłem nie
myśleć o naszej przyszłości, Sue. Co zrobimy, kiedy
wrócę już z frontu po odsłużeniu swojego roku? Jakie
mamy możliwości?
Harry burczy na mnie, żebym gasił światło i kładł się
spać. Teraz nawet rzucił we mnie butem, zrzędliwy drań.
Mamy jeszcze tylko parę godzin do pobudki, więc być
może go usłucham, byle przestał mnie używać jako celu.
Widzisz, napisanie Ci tego wszystkiego pomogło mi
odrobinę ukoić niepokój. Dopóki mam Twoje listy, tę linę
ratunkową sięgającą ku mnie aż ze Szkocji, nic mi nie
będzie. Napisałem Ci, że zabrałem ze sobą książkę jako
amulet, ale to Ty, Sue, Ty jesteś moim amuletem.
Kocham Cię,
David
* * *
Edynburg
12 grudnia 1915
Kochany!
Twój list dotarł do Edynburga przede mną i Chrissie,
która przywitała mnie w drzwiach swojego mieszkania,
miała bardzo zdumioną minę. Nie spieszyłam się z
powrotem do Szkocji; spędziłam parę dni w Yorku i parę
dni na objazdach po opactwach w Scottish Borders. Skoro
wyrwałam się już ze swojej wyspy, postanowiłam
zobaczyć tyle świata, ile zdołam. Pomyślałam, że
zabawnie będzie pojawić się bez uprzedzenia u Chrissie.
Stwierdzenie, że osłupiała na mój widok, jeszcze będzie
niedopowiedzeniem.
To dość przygniatające doświadczenie, zamienić
życie w odludnym domku na pobyt w zatłoczonej
kamienicy, w maleńkim mieszkaniu pełnym dzieci i
hałasu. Chociaż tyle, że Chrissie dała mi oddzielny pokój;
umieściła mnie na kanapie w swoim małym salonie. Przez
większość czasu jestem oszołomiona i niemal bez
przerwy boli mnie głowa od ich nieustającej paplaniny,
ale jest naprawdę uroczo. Dzieci Chrissie i Alasdaira tak
bardzo urosły! Minęło przecież sześć lat, od kiedy rodzina
wyprowadziła się ze Skye, więc nic w tym dziwnego. Nie
mogły się wszak skurczyć. Moja bratanica, Emily, kończy
właśnie dziesięć lat i jest już prawdziwą damą. Chłopcy,
Allie i Robbie, mają osiem i sześć lat i niezłe z nich
ziółka. Kiedy ostatni raz widziałam Robbiego, jeszcze nie
umiał chodzić, a teraz biega, opowiada dowcipy i dodaje
liczby w pamięci. Wszyscy troje są tak pełni życia, że to
niemal nieprzyzwoite w tym wojennym czasie.
A tak przy okazji, Davey, napiszesz mi, jeśli będziesz
czegoś potrzebował, prawda? Ceny w Edynburgu może i
są niebotycznie wysokie, ale wyobrażam sobie, że i tak
niższe niż to, co macie we Francji. W Londynie kupiłam
tyle książek, że spokojnie mogę Ci kilka przysłać, jeśli
znajdziesz miejsce w plecaku. Wyrzuć jakiś kubek albo
parę sztuk broni. Zrób miejsce na to, co naprawdę ważne,
mój drogi!
Doskonale wiem, co masz na myśli, mówiąc, że Twój
ukochany egzemplarz Hucka Finna jest źródłem
pociechy, a nawet szczęścia. Jako że rzadko opuszczam
swoją chatę, zapewne nie przeżywam tak wielu
paskudnych chwil jak Ty, niemniej z pewnością nie było
mi łatwo, kiedy przekupiłam Williego, by przewiązał mi
oczy opaską i wrzucił mnie na dno promu. Moim
szczęśliwym amuletem jest kawałek bursztynu,
przejrzystego jak jasny miód. Finlay przywiózł mi go z
pierwszego rejsu z Papą. Ten kamyk wzbudził we mnie
fascynację geologią. Nosiłam go w kieszeni od bardzo
dawna, a kiedy czułam się smutna, wyjmowałam go i
oglądałam, mając nadzieję odkryć magię, która się w nim
kryje. Kiedy czytałam na głos w szkole czy pisałam
egzaminy, dotykałam go w kieszeni, by dodać dobie
otuchy. Bursztyn jest już teraz niemal całkowicie gładki i
ma przyjemne zagłębienie, do którego pasuje mój kciuk.
Było oczywiste, że znalazł się w walizce pierwszy, kiedy
opuszczałam Skye.
Zabawnie mi się słucha Twoich wywodów o tym
promieniu światła, który padł na mnie, gdy wysiadłam z
pociągu. Wiem, o czym mówisz, obawiam się jednak, że
ja nie widziałam tego w tak poetycki sposób. Próbowałam
rozglądać się po stacji i znaleźć Ciebie, kiedy ten głupi
promień wpadł przez szybę i zaświecił mi w oczy. A ta
przypadkowa wywrotka w taksówce? Być może
poczułabym ten sam prąd elektryczny, gdybym nie była
tak potwornie zażenowana niezgrabnym lądowaniem na
Twoich kolanach.
Nie zamierzam się wyśmiewać z Twoich
romantycznych impresji, kochany. Ostatecznie jestem
poetką i potrafię być równie sentymentalna.
Z całą pewnością denerwowałam się spotkaniem z
Tobą, ale nawet nie przyszło mi do głowy, że Ty będziesz
równie zdenerwowany. A przerażenie? Nie sądziłam, że
w ogóle znasz to słowo. Być może nawet
zaryzykowałabym stwierdzenie, że robiłeś to już wcześ-
niej – deklarowałeś dozgonne uwielbienie kobiecie, której
nie widziałeś na oczy, zaciągnąłeś się do francuskiej
armii, by pod tym pretekstem przepłynąć Atlantyk, a
potem zwabiłeś ją do ekstrawaganckiego londyńskiego
hotelu.
Owszem, dostrzegłam, jak straciłeś pewność siebie,
gdy weszliśmy na górę do Twojego pokoju. Nie
wiedziałam na pewno, czy jest to Twój pierwszy raz, ale
przeszło mi to przez myśl. Masz jednak rację: ja też się
bałam. Myślę, że żadne doświadczenie na świecie nie
potrafi przygotować kogoś na pierwsze spotkanie z
ukochaną osobą. Czy naprawdę było się o co martwić?
Najwidoczniej wszystko udało się całkiem nieźle – bo
inaczej nie powtarzalibyśmy tego tyle razy!
Nie wiem, jaka może nas czekać przyszłość, ale czy
musimy martwić się o to teraz? Świat ma dość zmartwień
i bez dokładania kolejnego motka do tej plątaniny. Ty
skup się na unikaniu szrapneli i kul, a ja skupię się na
pisaniu do Ciebie i kochaniu Cię mocniej z każdym
mijającym dniem.
Twoja Sue
12 Margaret
* * *
Edynburg
Środa, 14 sierpnia 1940
Drogi Wuju!
Wiem, prosił mnie Wuj, bym więcej nie pisała, ale
jestem dość duża, by nie zawsze robić to, o co się mnie
prosi.
Mama odezwała się. Jest w Londynie. Gdyby ktoś mi
to powiedział miesiąc temu, nie uwierzyłabym. Za
mojego życia nigdy nie opuszczała Edynburga. Od kiedy
jednak dowiedziałam się o jej życiu na Skye, jestem
gotowa uwierzyć we wszystko.
Opowiedziała mi o Davidzie, „tym Amerykaninie” –
mówi, że kochała go przez wiele lat. Nie spodziewała się
tego, a jednak nie mogła żyć bez tej miłości. A sądząc po
wyrazie jej twarzy, kiedy zbierała te listy z podłogi, chyba
wciąż nie może. Może Wuja ucieszy wiadomość, że
mimo wszystko żyła. Żyła bez niej. Nie licząc mnie,
Mama była samotna przez ostatnie dwie dekady. Gdyby
nie ów wieczór, kiedy spadła bomba, kiedy wojna
rozdarła jej serce, pewnie nigdy bym się nie dowiedziała.
Nie dostrzegałabym, jak była samotna. Nie
dowiedziałabym się, co straciła.
Nigdy nie mówiła o tym, że była kochana czy
porzucona. Nigdy nie mówiła o moim ojcu. Co się stało z
Davidem? Co stało się z nimi obojgiem te dwadzieścia lat
temu?
Margaret
* * *
Edynburg
Środa, 14 sierpnia 1940
Kochany Paulu!
Nie uwierzysz: Mama jest w Londynie. Ściga
wspomnienia. A ja jestem tutaj i próbuję robić to samo,
zadając właściwe pytania niemiłemu wujowi.
Nareszcie napisała do mnie i udzieliła czegoś w
rodzaju wyjaśnienia. Paul, to moja Mama była „Sue”. Te
wszystkie listy były do niej. Jakiś szalony romans w
trakcie poprzedniej wojny. Z Amerykaninem! Nie mam
pojęcia, w jaki sposób w ogóle poznała Amerykanina na
wyspie Skye. A cokolwiek się stało w związku z nim,
doprowadziło do odejścia jej brata.
Kiedy wzięłam pióro, by jej odpisać i zadać te
wszystkie pytania wciąż wirujące mi w głowie, zdałam
sobie sprawę, że nie podała mi adresu. Tylko „Londyn”.
Mogłabym słać listy do każdego londyńskiego hotelu i
nigdy jej nie znaleźć. Nie mogę się pozbyć myśli, że jeśli
odkryję, gdzie była wtedy, doprowadzi mnie to do jej
obecnego miejsca pobytu.
Paul, czy popełniam błąd, grzebiąc w jej życiu? Czy
powinnam zostawić przeszłość w spokoju, tak jak ona
tego chce? Tak jak chce tego mój wuj? Mam wrażenie, że
wszyscy tak by woleli.
Margaret
* * *
16 sierpnia 1940
Kochana Maisie!
Wszystkie te nocne wypady uświadamiają mi, że
przeszłość nie pomaga w chwilach zagrożenia.
Wspomnienia są dobre i warto je mieć, ale to obietnica
stworzenia sobie nowych wspomnień pomaga mi iść
naprzód.
Nie powiedziałem Ci tego, ale zestrzelili mnie nad
Francją tuż przed ewakuacją. Wiedziałem, że gdybym
przyznał Ci się do tego w Plymouth, martwiłabyś się tak
bardzo, że nie dałabyś mi wsiąść do pociągu. Nie było źle
– wyskoczyłem, zanim uderzyłem w ziemię – i, jak sama
widziałaś, nie byłem zbyt pokiereszowany. Dołączyłem
do wszystkich uciekających na plaże Dunkierki. A tam
nie zobaczyłem ani jednego z naszych samolotów. Tylko
przeklęte Luftwaffe, które starało się nie dopuścić, żeby
nasi chłopcy wsiedli na statki.
Wbrew temu, co mówią wszyscy, my byliśmy tam,
nad Francją – RAF tam był – tyle że nie nad plażami.
Walczyliśmy w głębi lądu, usiłując powstrzymać fryców
przed dotarciem nad wybrzeże. Ale wszyscy ci ludzie
czekający na ewakuację, wszyscy ci ludzie porzuceni na
piasku nie wiedzieli tego. Czekałem na tej plaży razem z
nimi, w mundurze lotnika, starając się ignorować złe
spojrzenia i narzekania „Gdzie jest RAF?”
Gdybym zaczął rozpamiętywać, jakie to uczucie
kulić się pod ostrzałem z powietrza, kiedy przed pocis-
kami chroni tylko hełm i dłonie splecione na karku,
gdybym rozpamiętywał mile uciążliwego marszu, kiedy
widziałem, jak chłopcy przede mną wpadają na miny,
gdybym rozpamiętywał kucanie w ciemnościach, kiedy
nie wiedziałem, czy następna gwiżdżąca kula nie jest
podpisana moim nazwiskiem, gdybym rozpamiętywał
mamrotane uwagi ludzi wokół mnie, którzy nie wiedzieli,
że byłem tam, na górze, i robiłem swoje, nie zrobiłbym
ani kroku dalej. Muszę po prostu powtarzać sobie, że ani
się obejrzę, będę znowu z Tobą. Nic innego nie mogę
zrobić.
Ale, choć ja staram się z całych sił odepchnąć
przeszłość, by móc iść naprzód, Ciebie nic takiego nie
wstrzymuje. Ty masz więcej pytań niż wspomnień, więcej
tajemnic niż informacji. Ty musisz oglądać się wstecz.
Teraźniejszość i przyszłość są zbudowane na przeszłości.
Wiem, że chcesz się dowiedzieć, skąd się wzięłaś, zanim
będziesz wiedziała, dokąd pójść.
Moja kochana, nie poddawaj się. Niemili wujowie?
To dla Ciebie żaden przeciwnik.
Kocham Cię,
Paul
* * *
Edynburg
Poniedziałek, 19 sierpnia 1940
Drogi Wuju!
Mama wspomniała o Wuju w liście, który przysłała z
Londynu.
Powiedziała mi, jaka była szczęśliwa z Davidem, jak
szaleńczo była zakochana, ale że kosztowało ją to brata.
Że Wuj opuścił Skye, a ona tego żałowała.
Nie wyjaśniła mi powodów, a ja nie będę pytać.
Oczywiście jestem ciekawa – kto nie byłby ciekaw
okoliczności rozłamu w rodzinie, o którym mówi się
wyłącznie szeptem? – wiem jednak, że to nie moja
sprawa. Wuj nie aprobował Amerykanów? Wojennych
miłości? Mam tylko nadzieję, że powód był dość wielki,
dość groźny, dość dalekosiężny, by usprawiedliwić
dziesięciolecia spędzone z dala od rodziny.
Jedno jest jasne: czy Mama żałuje podjętych decyzji,
czy też nie, z całą pewnością żałuje utraty brata. Gdyby
przez ostatnie dwadzieścia lat znała miejsce pobytu Wuja,
powiedziałaby to Wujowi sama. Straciła już jednego
brata; dlaczego Wuj sądził, że spokojnie zniesie utratę
drugiego?
Margaret
* * *
Glasgow
20 sierpnia
Margaret!
Mama mówi Ci prawdę. Była zakochana w
Amerykaninie. Co więcej, w jej ustach brzmi to jak
piękna bajka. Przypadkowy list, który sprowokował lata
korespondencji i kleksy miłości między słowami na
każdej stronicy. Miłości bardziej zależnej od poczty niż
od przypływów i księżyca. Nawet wojna nie zdołała
powstrzymać tego, co rozkwitło między nimi.
Nie kłamała ani o Amerykaninie, ani o swoich
uczuciach. Ale to nie był czas na to wszystko. To nie był
czas na zakochanie. Kiedy Elspeth zaczęła
korespondować z Amerykaninem, była już zamężna.
Finlay Macdonald
* * *
Edynburg
Środa, 21 sierpnia 1940
Drogi Wuju!
Widzę wokół całe mnóstwo kobiet, z „pani” przed
nazwiskiem i bez mężczyzny w domu. Przyozdobiona
czarną wstążką fotografia żołnierza na kominku sugeruje
historię, o której lepiej zapomnieć. Jako że moja Matka
zawsze odmawiała mi odpowiedzi na pytania,
zakładałam, że jej historia wygląda tak samo: jakieś
smutne, młodzieńcze małżeństwo, które zakończyło się
gdzieś na polu bitewnym. Ostatnio zaczęłam się
zastanawiać, czy to mógł być David. Ale teraz… była już
zamężna?
Kto jest moim ojcem? Proszę, Wuju, ja muszę
wiedzieć! Jaka jest moja historia?
Margaret
* * *
Londyn, Anglia
6 sierpnia 1940
Szanowny Panie lub Szanowna Pani!
Wiele lat temu pod tym adresem mieszkała rodzina o
nazwisku Graham. Nie wiem, czy wciąż tam mieszkają,
czy też wyprowadzili się z Chicago, ale byłabym
wdzięczna za wszelkie informacje. Straciłam kontakt z
rodziną i chciałabym ją odnaleźć.
Jeśli Pan lub Pani posiadają jakiekolwiek informacje
o miejscu ich pobytu lub jest członkiem rodziny
Grahamów, czy mogę prosić o kontakt? Można do mnie
pisać do hotelu Langham w Londynie. Z góry dziękuję.
Z wyrazami szacunku,
Elspeth Dunn
13 Elspeth
* * *
Paryż, Francja
17 grudnia 1915
Moja Sue!
Coraz więcej wskazuje na to, że Boże Narodzenie
spędzimy pod wieżą Eiffla. Nie muszę chyba mówić, że
wolałbym je spędzić w Edynburgu, na Skye czy
gdziekolwiek, gdzie jesteś Ty. Harry jest świetnym
towarzyszem, ale niekoniecznie osobą, którą pragnąłbym
przydybać znienacka pod jemiołą.
Mieszkamy w noclegowni nad szpitalem z resztą
amerykańskich ochotników. Po pierwszych kilku dniach,
kiedy próbowaliśmy się jakoś wtopić między gadatliwych
Francuzów, było bardzo przyjemnie usłyszeć starą, dobrą,
amerykańską mowę. Sypiamy w jednej wielkiej sali z
rzędami łóżek pod wszystkimi ścianami. Tylko jeden
prysznic na tylu mężczyzn, i na dodatek zimny.
Wieczorem nie mamy światła, nie licząc jedynej lampy
pośrodku sali, więc piszę ten list w ciągu dnia,
korzystając z każdej wolnej chwili. Żadne to luksusy, ale,
przynajmniej na razie, to mój dom!
Zdaje się, że obaj z Harrym mieliśmy wizję, iż
zjedziemy karetkami wprost ze statku w sam środek
frontowych niebezpieczeństw. Ale, choć nie posłano nas
na front, nie próżnujemy. Przydzielono mi małą karetkę,
którą jeżdżę z jeszcze jednym chłopakiem, niejakim
McGee. Kiedy z frontu przybywają pociągi szpitalne,
musimy pędzić do ramp rozładunkowych na końcu Rue
de la Chapelle, by odebrać pokiereszowanych pasażerów.
Niektórzy są poważnie ranni, ale to i tak tylko ci, których
uznano za zdatnych do podróży pociągiem. Domyślam
się, że najgorsze przypadki w ogóle nie docierają do
pociągu. Pakujemy ich, a potem gnamy po ciemnych
ulicach do prowizorycznych szpitali rozrzuconych po
całym mieście. Lubię udawać, że Kostucha jedzie obok
mnie, że ścigam się z nią do szpitala, by się przekonać,
kto pierwszy dopadnie ludzi na pace mojej karetki. Moja
mała furgonetka jest lekka i szybka, więc Kostucha
zawsze zostaje w tyle i łyka kurz spod moich opon.
Niemniej praca tutaj jest dość lekka. Pociągi
przyjeżdżają głównie w nocy. Trochę czasu musimy
spędzać w warsztacie, by utrzymać pojazdy w dobrej
kondycji; mimo to w ciągu dnia mamy mnóstwo okazji,
by poznawać Paryż. Obaj z Harrym zwiedzamy jak
turyści, oglądamy filmy za pół ceny w Gaumont Palace.
Przeczesujemy paryskie księgarnie z taką samą radością
jak ty londyńskie. Siedząc w ulubionej kawiarni, -
przedzieramy się przez Dumasa i Boussenarda (w
oryginale), by odświeżyć sobie mocno zardzewiały
szkolny francuski.
Do świąt jeszcze parę dni, ale załączam prezenty.
Żałuję, że nie mogę wręczyć Ci ich osobiście. Zrobisz coś
dla mnie? Kiedy Wigilia będzie się zmieniać w Boże
Narodzenie, dokładnie o północy, wyjdź na dwór i zwróć
twarz ku księżycowi. Posmakuj płatków śniegu na
wargach i wyobraź sobie, że to moje wargi, dotykające
Twoich. Ja wyjdę na dwór dokładnie w tej samej chwili.
Przyrzekam. Nieważne, czy będę jeszcze w Paryżu, czy
gdziekolwiek indziej we Francji, zamknę oczy i wyobrażę
sobie to samo. Być może to się spełni, choćby tylko na
mgnienie. Jeśli w taką noc może stać się cud Narodzenia
Pańskiego, to spotkanie naszych dusz nie będzie żadnym
wielkim wyczynem.
Kocham Cię,
Davey
* * *
Edynburg
Noc wigilijna, pierwsze godziny
Bożego Narodzenia 1915
Mój Kochany!
Jest Wigilia, późny wieczór, dzieci „śpią już
grzecznie w łóżeczkach”, i tylko ja jeszcze nie śpię i
czekam na Świętego Mikołaja.
Siedziałyśmy z Chrissie do późna i wypiłyśmy o
wiele za dużo kubków grzanego wina. Dopiero dziś tak
naprawdę mogłyśmy posiedzieć i nadrobić ostatnie sześć
lat, bez dzieciaków biegających wokół nas. Niewiele było
do opowiedzenia. Nie licząc męża, który zniknął, i
oszałamiającego Amerykanina, który uwiódł, ostatnie
sześć lat składało się dla mnie z prowadzenia
gospodarstwa i pisania. Twoje imię wymknęło mi się
tylko raz, ale coś w wyrazie mojej twarzy sprawiło, że
Chrissie ucałowała mnie w czoło, zamiast zadać następne
pytanie, i poszłyśmy spać.
Nalałam sobie kolejny kubek wina i patrzyłam przez
otwarte drzwi, jak kładzie się do łóżka, które pozostało
puste od śmierci Alasdaira, i wiedziałam, że nie
zrozumiałaby, gdybym opowiedziała jej o Tobie. Już
przez resztę życia pozostanie sama, pozostanie żoną
Alasdaira. Wróciłam więc do saloniku ze świeczką,
notesem, winem i sekretami.
Otworzyłam okno i usiadłam na parapecie, z nogami
dyndającymi na zewnątrz, żeby otworzyć Twój prezent.
Ach… flakonik prawdziwych francuskich perfum!
Najlepszy podarek, jaki tylko zakochany chłopak mógł
przysłać z Paryża. A naszyjnik – Davey, jest prześliczny!
Perła tak doskonała jak pojedyncza kropla księżycowego
światła. Dziękuję.
Zegar na kominku – spieszący się dwie minuty –
wydzwania północ, więc wychylam się przez okno.
Poczułeś, kochany? To muśnięcie na policzku to nie był
płatek śniegu, to moje usta. Ten szept w Twoim uchu to
nie wiatr; to mój głos szepczący „kocham Cię”. Poczułeś
ten ślad zapachu Ambre Antique w powietrzu? Byłam
tam.
Wiem, że dzieci wstaną wcześnie i wpadną z tupotem
do kuchni, by sprawdzić, czy Święty Mikołaj je
odwiedził, więc powinnam się kłaść, choć wolałabym
posiedzieć jeszcze z Tobą i tym listem. Może i jesteśmy
daleko od siebie, ale dziś, przynajmniej przez chwilę,
staraliśmy się zatrzeć tę odległość.
Wszystkiego najlepszego, mój Davey,
Elspeth
* * *
Paryż, Francja
1 stycznia 1916
Najdroższa Sue!
Zaczynałem się już niecierpliwić, czekając na Twój
list. Na szczęście wiem, że w święta poczta miewa
opóźnienia. Ta świadomość nie zmniejszyła mojej
niecierpliwości, ale przynajmniej byłem pewien, że list
się spóźnia, bo czekałaś z nim do Bożego Narodzenia, a
nie dlatego, że znalazłaś sobie innego bezczelnego
amerykańskiego kowboja.
Zegarek jest idealny! Pamiętałaś, że chciałem taki na
rękę zamiast kieszonkowego. Tutaj będzie o wiele
bardziej użyteczny. Ten stary trzymam przypięty w
wewnętrznej kieszeni kurtki i niełatwo mi go wyciągnąć,
kiedy muszę sprawdzić czas (a ostatnio robię to często).
Twój list i prezent były jak plamka słońca w tym
tygodniu, skądinąd ponurym i burzliwym. Pogoda nie
była taka najgorsza; obawiam się, że to głównie mój
nastrój był taki pochmurny. Byłem już wystarczająco
przybity spędzaniem świąt z dala od rodziny (tak,
brakowało mi nawet keksu mojej matki!), ale potem
Harry dostał przydział.
Przez całą tę przygodę Harry i ja byliśmy
nierozłączni, aż tu nagle dowództwo musiało posłać go w
oko cyklonu, a mnie zostawić tutaj z pochlipującym
McGeem. Wszystko dlatego, że Harry był pierwszy w
kolejce, kiedy się zaciągaliśmy. Bez rodziny, bez Ciebie,
Sue, sądziłem, że będę miał przy sobie na święta choć
Harry’ego. Zamiast tego do wyboru zostało mi spędzanie
czasu z Johnsonem i resztą degeneratów w dzielnicy
czerwonych latarń albo siedzenie w noclegowni i
wysłuchiwanie, jak McGee czyta na głos stare listy od
matki. W końcu położyłem się do łóżka z Drydenem (jest
już dość wymięty) aż do pory gaszenia świateł.
I choć Harry nie miał nic wspólnego z tą decyzją,
byłem na niego wściekły, kiedy się pakował. Zrzędziłem i
obrzucałem go wyzwiskami, z których wiele
zaczerpnąłem z egzemplarza Szekspira leżącego na moim
łóżku. Szczególnie spodobał mi się „straszny przestępca”
i „niewylizane szczenię niedźwiedzia”. On tylko obśmiał
mnie, uderzył mnie pięścią w ramię (to męska wersja
czułego uścisku) i rzucił zapasową parę skarpetek na moje
łóżko.
To taki nasz prywatny żart. Niedługo po tym, jak się
poznaliśmy, wplątaliśmy się razem w jakąś psotę w
drodze do domu ze szkoły. Nie pamiętam, co to dokładnie
było; dość, że on wyszedł z tego bez czapki, a ja bez
butów i skarpetek. Najpierw zaszliśmy do jego domu i
ubłagałem go, by pożyczył mi coś do ubrania, wiedziałem
bowiem, jak sroga kara czeka chłopca, który wejdzie do
domu boso w dniu, kiedy matka bawi gości. Harry był
niechętny – pamiętaj, że nasza przyjaźń była wtedy
bardzo młoda – w końcu jednak uległ, kiedy już kazał mi
zrobić zeza i splunąć przez ramię na potwierdzenie
przysięgi, że zwrócę mu buty i skarpetki. Powiedział mi
później, iż nie sądził, że je jeszcze kiedyś zobaczy. Ja
jednak bardzo go polubiłem i miałem nadzieję zacieśnić
naszą przyjaźń, więc odniosłem mu skarpetki następnego
dnia.
Po tym wydarzeniu para skarpet stała się dla nas
symbolem. Obietnicą, że jeszcze się zobaczymy. Do
college’u wyjechałem z jego eleganckimi, białymi
skarpetkami poskładanymi w walizce, a on wyruszył
parowcem przez ocean z parą moich wełnianych. Tak
więc, skoro mam jego skarpetki, muszę go jeszcze
zobaczyć. Nawet jeśli jest niewylizanym szczenięciem
niedźwiedzia.
O północy w Wigilię udało mi się wymknąć na dwór,
jak obiecałem. Zamknąłem oczy i stanąłem tak
nieruchomo, jak zdołałem, próbując sobie przypomnieć
uścisk Twoich palców na barkach, to, jak Twoje włosy
łaskotały mnie pod brodą, jak twoje ciało mierzyło
długość mojego. Poczułem słaby zapach kwiatów i naszła
mnie szalona myśl, że być może to zadziałało, że na
krótką chwilę nasze dusze jakimś cudem pokonały
dzielący nas dystans.
Jednak te wrażenia po chwili zastąpił dym
papierosowy i hałaśliwy śmiech. Johnson, Pate i Diggens
wtoczyli się na dziedziniec, każdy z kokotą uczepioną
ramienia. Dziewczęta miały spódnice kuse niemal do
kolan i przesycały powietrze smrodem taniej wody
kolońskiej. Pate trzymał już łapę pod jedną z tych
krótkich spódnic. „Attendre un moment, m’petites****”
wybełkotał Diggens koszmarną francuszczyzną, po czym
wszedł do noclegowni. Czy to po kondomy, czy też się
załatwić, nie wiem. Może po jedno i drugie. Czy muszę
dodawać, że moja cudowna chwila została zrujnowana?
Johnson zauważył mnie i koniecznie chciał wiedzieć,
dlaczegóż to włóczę swój „tyłek mięczaka” całkiem sam,
zamiast iść z nimi na dziwki. Zignorowałem go
(wykazując się ogromną samokontrolą!) i spróbowałem
odejść w dalszy koniec dziedzińca, ale on ruszył za mną,
nie przestając drwić. Z jakiegoś powodu wydaje mu się
nienaturalne, że nie szlajam się po burdelach. Nie wiem,
co takiego we mnie doprowadza go do furii, bo nie widzę
jakoś, by prześladował McGee, choć ten jest niemal
archetypicznym „mięczakiem”.
Johnson był pijany i uparł się sprowokować mnie do
bójki; rzucał najróżniejsze obelgi, z których wiele
kwestionowało moją męskość bądź też sugerowało moje
skłonności ku kochankom zamieszkującym stodoły. Ja ze
swojej strony nie potrafiłem wymyślić niczego ponad
„niewylizane szczenię niedźwiedzia” i „szalonego
purpurowonosatego bakenbardusa”, z których żadnego
Will S. nie przewidział raczej na taką sytuację. W końcu
rzucił słowny granat, którego nie powtórzę, a który trafił
nieco zbyt blisko celu, więc ruszyłem na niego. I chyba
naprawdę wdałbym się w bójkę, gdyby nie otworzyły się
drzwi oddziału. Ujrzałem sylwetkę nocnej pielęgniarki w
prostokącie światła i zemknąłem z powrotem do budynku,
do noclegowni. Kiedy wyjrzałem przez okno, Johnsona,
Pate’a i dziewcząt już nie było, a na dziedzińcu stał
mocno skonfundowany Diggens, sztorcowany przez
pielęgniarkę.
Uwierz mi, Sue, nie zamierzałem spędzać
tegorocznych świąt ani na bójkach, ani w samotności.
Wszystko to było znośne tylko dzięki jednej rzeczy:
szansie, że choć przez mgnienie o północy nasze dłonie
połączyły się mimo dzielących nas mil.
No cóż, Sue. Właścicielka kawiarni wyciera już
kubki i spogląda na mnie znacząco. Szybkie spojrzenie na
nowy zegarek mówi mi, że siedzę tu o wiele dłużej, niż
sądziłem. Skończę na razie, ale codziennie będę wyglądał
w poczcie kolejnego listu od Ciebie.
Kocham Cię,
Davey
* * *
Edynburg
7 stycznia 1916
Davey!
Co takiego powiedział Johnson, co „trafiło trochę
zbyt blisko celu”? Nie możesz opowiadać fascynującej
historii, a potem pomijać puenty.
Właśnie dostałam list od matki. Nareszcie pozwoliła
Williemu się zaciągnąć. Męczył ją o to od półtora roku.
Finlay nie wróci już na front, więc ma pewność, że
przynajmniej jeden syn przeżyje tę wojnę.
Kto wie, co sobie pomyślała, kiedy zniknęłam? Nie
powiedziałam nikomu, że wyjeżdżam – nie licząc
Williego, oczywiście, a i on nie znał powodu.
Wymknęliśmy się z chaty, kiedy Papa sprawdzał pułapki
na homary, a Màthair była na plaży i zbierała wodorosty
do ogródka. Zostawiłam liścik z informacją, że muszę coś
załatwić i że napiszę, ale wrócę najwcześniej za dwa
tygodnie. Wiedziałam, że minie trochę czasu, zanim
rozszyfrują moje bazgroły (jak Ty to robisz, Davey?).
Byłam pewna, że żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy
szukać mnie na przystani i że mogę już być w połowie
drogi do Londynu, zanim ktoś wpadnie na pomysł
wypytać przewoźnika. Willie uwielbia przygody, więc
byłam pewna, że nie wyda mnie przedwcześnie, choć aż
pękał z niecierpliwości, by się podzielić nowiną. Teraz
prosto z Edynburga jadę do domu i będę miała całą
podróż pociągiem na wymyślenie przekonującej historii,
cóż takiego dało mi odwagę, by samodzielnie pokonać
zatokę. Jakieś pomysły?
Tak więc Willie zaciąga się i będzie jechał przez
Edynburg. Miał się zjawić dziś rano, ale pociąg widocznie
był opóźniony. Będę miała parę dni na pokazanie mu
miasta, zanim oficjalnie wstąpi do armii i skończy się
czas na rozrywki. Choć Ty zdajesz się malować całkiem
inny obrazek: bójki, francuskie dziwki… Być może wojna
jest przyjemniejsza, niż mi się wydawało!
Dobrze się bawisz, mój Davey? Pomijając powagę
sytuacji i jej ponury aspekt, czy znajdujesz w tym coś, co
Cię uszczęśliwia? Sądząc z listów, jesteś zadowolony.
Leniwe dni spędzane na lekturze w paryskich
kawiarniach, przetykane tymi wybuchami ekscytacji i
przygody, które tak kochasz, jazdami na łeb na szyję po
ulicach i zaułkach. Kobieta pisująca do Ciebie namiętne
listy ze Szkocji…
Które książki powinnam Ci wysłać w następnej
kolejności? Zobaczmy, przejrzę kolekcję, którą zdążyłam
zgromadzić podczas swoich podróży… Mam cienki tomik
Yeatsa (któraż „dusza pielgrzyma” zdoła się oprzeć
Yeatsowi?), tomik poezji George’a Darleya; co jeszcze
mam takiego, co mogłoby Ci się spodobać? Aha!
Idealnie: Listy Abelarda i Heloizy. Tylko obiecaj mi, że
nasz romans nie skończy się równie tragicznie. Nie
zniosłabym klasztoru.
W Edynburgu było uroczo, ale zaczynam tęsknić za
moją piękną wyspą. Brakuje mi torfowego dymu,
cierpkiego zapachu bagiennego mirtu, ciepłego aromatu
siana w obórce.
Willie właśnie się zjawił. Kończę już i wyślę list,
kiedy będziemy na mieście. Kocham Cię.
E.
* * *
Paryż, Francja
12 stycznia 1916
Kochana Sue!
Nareszcie, nareszcie na front! Quinn, jeden z
kolegów, i ja dostaliśmy przydział. Nie powiedziano nam
jeszcze, dokąd dokładnie jedziemy, ale przydzielono nas
do słynnej Sekcji Pierwszej. Nie wiem, czy to ta sama
sekcja karetek, w której jest Harry, ale na wszelki
wypadek mam parę skarpetek dla niego.
Nie, Sue, proszę, nie pytaj, co powiedział Johnson.
Nie dość, że użył języka zbyt plugawego dla uszu pirata,
to jeszcze samo sedno tego, co powiedział, było
obraźliwe, tym bardziej że jest prawdą. Nawet prawda
potrafi się wydawać zbrukana i zniekształcona, kiedy
wypowiada ją ktoś taki jak Johnson. Uwierz mi.
Hm… czy mam jakieś pomysły, co możesz
powiedzieć rodzicom? Może ogarnęło Cię palące
pragnienie sprawdzenia, czy owce na lądzie są równie
wełniste jak te na Skye? Nienasycona chętka
skosztowania angielskiego puddingu? Pilna potrzeba
kupienia nowego kapelusza? Nieopisana tęsknota, by
pójść z nieznajomym Amerykaninem do jego pokoju
hotelowego?
Wyjeżdżam rano. Chciałem nadać jeszcze ten jeden
list, nim opuszczę Paryż, bo nie wiem, kiedy będę miał
okazję wysłać kolejny. I choć po to przepłynąłem ocean,
nic nie mogę poradzić, że czuję ukłucie niepokoju.
Zobaczymy, co przyniesie jutro!
Twój Davey
* * *
Wyspa Skye
22 stycznia 1916
Mój kochany Davey!
Oto jestem z powrotem na mojej wysepce. Chrissie
musiała mi tutaj przesłać Twój list, stąd opóźnienie.
Willie wyjechał dołączyć do was na tej waszej
głupiej wojence. Żałuj, że nie widziałeś, jak dumnie
kroczył w mundurze: prawdziwy kogut, król podwórka.
Kobiety zdają się wręcz szaleć za kiltem, jednak sam
Willie nie rozumie, dlaczego oczekuje się od mężczyzn,
by pracowali i walczyli w tym idiotycznym stroju.
Przy podwieczorku wyznał mi, że ma dziewczynę.
Nikomu nie pisnął słówka! Trzymał całą rzecz w
tajemnicy, choć nie chciał mi powiedzieć dlaczego.
Wymknęło mi się, że i ja mam sekret. Nie powiedziałam
nic więcej, ale Willie wydedukował resztę. Powiedział, że
uśmiechałam się od miesięcy. Och, Davey, nie zdawałam
sobie sprawy, jak jestem nieprzygotowana, by
odpowiadać na pytania o nas, wypaliłam więc tylko:
„Człowiek nic nie poradzi na to, kogo kocha”. On tylko
radośnie wyszczerzył zęby i powiedział, że mam
absolutną rację. Od rozpoczęcia wojny nie widziałam go
tak szczęśliwego.
Dziwnie jest być tutaj z powrotem, i to z wielu
powodów. Chata rodziców wydaje się tak ciemna i
zadymiona, noce o wiele czarniejsze i cichsze niż te, do
których ostatnio przywykłam, a ludzie brudniejsi. Choć w
Londynie i Edynburgu jest niemało brudu (jak można
mieć w mieście tyle koni i utrzymać je w czystości?),
brzydsze strony są przesłaniane przez całe to miejskie
wyrafinowanie. Zaraz po powrocie Màthair wręczyła mi
skopek do dojenia, więc niechętnie przebrałam się z
eleganckiego kostiumu w szorstką, wełnianą bluzkę i
obwisłą spódnicę, zamieniłam jedwabne pończochy na
ręcznie dziergane, a zapinane botki na wielkie, niezgrabne
trepy. Czuję się, jakby istniały dwie Elspeth: jedna nosi
drogie, stylowe ubrania, jeździ taksówkami, jada kaczkę i
dla kaprysu podróżuje przez cały kraj, by spotykać się z
przystojnymi młodymi Amerykanami. Druga nosi
zniszczone ubrania domowej roboty, jeździ na starej
szkapie, jada owsiankę i dla kaprysu podróżuje przez cały
kraj, by spotykać się z przystojnymi młodymi
Amerykanami.
Pamiętasz te wszystkie wymyślone przez Ciebie
historyjki, które miały wytłumaczyć rodzicom moje
zniknięcie? Jak się okazało, żadna nie była potrzebna.
Choć to zdumiewające, Davey, moja matka przez cały
czas wiedziała o wszystkim! Weszłam do domu z tuzinem
opowieści na podorędziu. Màthair uniosła głowę znad
kołowrotka i powiedziała: „Więc nareszcie pojechałaś
poznać swojego Amerykanina?”. O mało nie zemdlałam.
Pamiętasz, opowiadałam Ci, jak po odejściu Iaina,
kiedy mieszkałam sama, wyciągałam Twoje stare listy, by
czytać je wieczorami. Czasami zasypiałam dosłownie
przykryta Twoimi słowami. Byłam jak zjawa, zdarzało mi
się przez całe dnie nie wychodzić z chaty, tyle tylko żeby
wydoić krowy i przynieść torfu.
Któregoś ranka obudziła mnie krzątanina w chacie;
moja matka podsycała ogień, nastawiała czajnik.
Przyniosła wielki garnek baraniego gulaszu, żebym
odgrzała sobie na obiad, i nałożyła parę łyżek do miski,
żebym zaniosła starej Curstag Mór, która mieszka
niedaleko. Kiedy wróciłam, podłoga była zamieciona,
pościel się wietrzyła, a gulasz perkotał na ogniu. Twoje
listy, które zostawiłam rozrzucone na łóżku, były
schludnie poskładane, choć wtedy nie zwróciłam na to
uwagi. Byłam zbyt zachwycona garnkiem prawdziwego
jedzenia na ogniu, by przejmować się takimi szczegółami!
Najwyraźniej Màthair przeczytała je wszystkie. Nie
wiem, ile wie – ostatecznie wtedy byliśmy tylko kores-
pondencyjnymi przyjaciółmi – ale nie oceniała mnie.
Tylko słowo „nareszcie” każe mi się zastanawiać, ile tak
naprawdę wywnioskowała z tych wczesnych listów.
Oczywiście upierając się, że słowa Johnsona nie są
warte powtarzania, jeszcze bardziej podsyciłeś moją
ciekawość. Naprawdę mamy przed sobą tajemnice,
Davey? Czy kiedykolwiek je mieliśmy? Od samego
początku mówiliśmy sobie o sprawach, o których nie
wiedzieli nawet nasi rodzice i rodzeństwo. Niepotrzebnie
się martwisz i chronisz mnie przed wulgarnym językiem
czy niemiłymi uczuciami. Zapominasz, że jest wojna. My
„kobiety” jesteśmy teraz ulepione z twardszej gliny.
E.
PS Minna przysłała zdjęcie, które zrobiła nam przed
urzędem stanu cywilnego. Widziałeś je?
14 Margaret
* * *
Glasgow
22 sierpnia
Droga Margaret!
To nie było pospieszne, wojenne małżeństwo.
Elspeth była żoną mojego najlepszego przyjaciela, Iaina.
Wszyscy troje dorastaliśmy na wzgórzach Skye.
Biegaliśmy boso po zboczach, brodziliśmy wzdłuż plaży,
szukając kamyków. Prawdę mówiąc, Iain zawsze trochę
się bał Elspeth. Z włosami rozpuszczonymi na wietrze
wykrzykiwała wiersze w rozbryzgach morskich fal. Była
równie dzika jak sama wyspa. Któregoś dnia
siedzieliśmy, dyndając nogami, na moście Wróżek i Iain
poprosił ją o rękę. Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i
powiedziała „tak”. Myślałem, że my troje już zawsze
będziemy razem. Nie sądziłem, że Elspeth go zdradzi.
Choć bardzo chciałbym pomóc, nie znam
odpowiedzi. Wyjechałem ze Skye mniej więcej rok przed
Twoimi narodzinami. Ale Màthair tam była. Napisz do
niej na Skye. Twoja babcia będzie wiedziała więcej ode
mnie.
Finlay
* * *
W pociągu do Fort William
Sobota, 24 sierpnia 1940
Kochany Paulu!
Skończyłam z pisaniem listów. Jadę na wyspę Skye!
Oczywiście wuj Finlay nie podał mi adresu babci, a
nie sądziłam, że daleko zajdę, krążąc po wyspie i
rozpytując o dom „babci Macdonald”. Podejrzewam, że
pół Skye nazywa się Macdonald. Pogrzebałam więc po
domu, szukając (znów) jakiejś zapomnianej koperty,
starego adresownika, aktu urodzenia mojej matki. Nic.
Nawet jednego z tych listów, które babcia słała nam co
miesiąc, pełnego gaelickich bazgrołów. Mama
najwidoczniej przechowywała tylko listy Davida.
Potem jednak przypomniałam sobie, jak to od chwili,
kiedy nauczyłam się czytać, Mama upierała się, bym
pisała nazwisko i adres pod okładką każdej książki, na
wypadek, gdybym niechcący zostawiła cennego
Stevensona czy Scotta na ławce w parku. Natychmiast
podeszłam do jej biblioteczki i wyjęłam najbardziej
zniszczoną, najstarszą książkę, jaką znalazłam na półce:
byle jakie wydanie Huckleberry’ego Finna z wyblakłym
makiem zasuszonym między stronicami. I rzeczywiście,
pod spodem okładki wypisane było: „Elspeth Dunn, Seo
a-nis, Skye, Zjednoczone Królestwo”. Jakby nawet tam i
wtedy zagrażały jej złodziejskie parkowe ławki.
Popytałam znajomych, aż znalazłam rodzinę
starającą się odesłać dziecko na północ. Sąsiadka Emily,
pani Calder, jest przerażona ostatnimi bombardowaniami.
Umówiła się ze mną, że odwiozę jej córkę Dorothy na
farmę pod Fort William. Tym sposobem część podróży
mam opłaconą, a z Fort William na Skye jest już
niedaleko. Pożyczyłam walizkę od Emily i w drogę!
Mówię Ci, Paul, to naprawdę ekscytujące.
Oczywiście nie pierwszy raz wyjeżdżam z Edynburga, ale
nie licząc wycieczki do Plymouth, by odwiedzić Ciebie,
nigdy nie jechałam we własnej sprawie. Nawet kiedy we
dwójkę wybieraliśmy się wspinać albo wędrować po
wzgórzach, nigdy nie oddalaliśmy się zbytnio od miasta.
Oczywiście można by uznać, że nie jadę na Skye dla
siebie; jadę tam dla mojej matki. I babci, której nigdy nie
widziałam! Jeśli jednak mogę się dowiedzieć więcej o
„pierwszym tomie” Mamy, o jej życiu, zanim się
urodziłam, ta podróż będzie warta wysiłku, i to pod
wieloma względami. Dowiem się, kto jest moim ojcem. A
jej nie ma tutaj, więc mnie nie powstrzyma.
* * *
Pociąg do Mallaig
Później
Kochany Paulu!
Dorothy odstawiona na miejsce. Srebrnowłosa
kobieta zbudowana jak okręt wojenny wyszła po nas na
stację; przejęła i samą Dorothy, i kopertę pieniędzy od
pani Calder. Zanim się rozstałyśmy, Dorothy wcisnęła mi
w dłoń liścik napisany na odwrocie biletu kolejowego i
poprosiła, bym oddała go jej mamie, kiedy wrócę do
Edynburga. Ledwie mogę cokolwiek odczytać z powodu
smug, plam od łez i koszmarnego charakteru pisma, ale
treść to głównie „kocham cię” powtarzane raz po raz.
Poskładała go w pół ze sześć razy, a na wierzchu
nabazgrała adres. Obiecałam jej, że dostarczę go od razu,
jak tylko zjawię się w Edynburgu.
A tak na poważnie, to zaczynam się martwić o Mamę
– i muszę przyznać, że czuję się trochę winna. Może to
nie listy ani bomba wygnały ją z domu. Może wyjechała
przez naszą kłótnię. Choć zdarzało się już wcześniej, że
męczyłam ją o to, kto był moim ojcem, nigdy się nie
kłóciłyśmy. Zawsze pozwalałam jej zbyć temat
wzruszeniem ramion. Tym razem posunęłam się za
daleko, zadałam zbyt wiele pytań i mam wrażenie, że coś
pękło w tamtej chwili; nic nie poradzę, że tak czuję.
Czy ona miała rację, Paul? Czy zanadto się
pospieszyliśmy? Jeszcze niedawno ty i ja byliśmy tylko
przyjaciółmi. Nigdy nie robiliśmy nic poważniejszego niż
częstowanie się kanapką czy podanie dłoni przy
wspinaczce. Kiedy się zaciągnąłeś i spytałeś, czy będę do
Ciebie pisać, o mało Cię nie wyśmiałam. Nie sądziłam, że
mamy dość tematów do rozmów, by pisać do siebie listy.
A potem powiedziałeś, że się zakochałeś, a ja
pomyślałam, że może i oboje się zakochaliśmy, i że może
to się uda. Ale, jak powiedziała moja matka, w czasie
wojny uczucia szaleją. Ufam Twoim – naprawdę – ale nie
wiem, czy ufam swoim własnym.
Może ta podróż będzie tym, czego mi potrzeba.
Łykiem niezależności, odrobiną dystansu. Okazją, by się
zastanowić, czy naprawdę tego chcę. Może ta podróż
pozwoli mi rozwiązać więcej niż jedną zagadkę.
Pozdrawiam Cię serdecznie,
Margaret
* * *
Londyn, Anglia
10 sierpnia 1940
Szanowny Panie lub Szanowna Pani!
Wiele lat temu pod tym adresem mieszkało dwóch
panów, David Graham i Harry Vance. Nie wiem, czy
wciąż tam mieszkają, czy też wyprowadzili się z Chicago,
ale byłabym wdzięczna za każdą informację. Od jakiegoś
czasu nie mam z nimi kontaktu, a bardzo chciałabym ich
znaleźć.
Jeśli Pan lub Pani posiada jakiekolwiek informacje o
miejscu ich pobytu, czy mogę prosić o kontakt? Można do
mnie pisać do hotelu Langham w Londynie. Z góry
dziękuję.
Z wyrazami szacunku,
Elspeth Dunn
15 Elspeth
* * *
--------------, Francja
2 lutego 1916
Jestem teraz w -------------, w drodze do ----------. Nie
sądziłem, że dojechanie tutaj z Paryża zajmie tyle czasu.
Jechaliśmy wagonem towarowym i musieliśmy się
zatrzymywać tyle razy, że nie zdołałem zliczyć.
Pamiętam, jak wiele lat temu, podczas wakacji we
Francji, odbywałem niemal tę samą podróż, ale w
luksusowej pierwszej klasie, popijając wino i podziwiając
wiejskie widoki. Tym razem siedziałem przykucnięty w
wagonie towarowym, wciśnięty w ciasny kąt z moim
workiem, popijając paskudną brandy z krążącej wśród nas
piersiówki. Wyglądając przez sztachety w oknie,
rozpoznałem kilka mijanych stacji, choć żadna z wsi nie
wyglądała tak, jak to zapamiętałem.
Tutejsza stacja jest cicha, ulice pełne są mężczyzn w
mundurach niebieskich i khaki, zamiast kolorowo
wystrojonych letników, jakich widziałem poprzednim
razem. Spędzimy tu jeszcze kilka dni, nim ruszymy dalej.
Sekcja, do której mamy dołączyć, była en repos***** w
-----------------; po oczyszczeniu i reperacjach karetek
ruszyła do ---------------. Niejaki Pliny, swego rodzaju
szofer-weteran, który był na przepustce, czeka z Quinnem
i ze mną, by dojechać na miejsce. Powiedział nam,
żebyśmy cieszyli się ciastkami i gorącymi kąpielami, póki
możemy, bo długo nie będziemy oglądać takich
luksusów.
Więc uparłaś się wiedzieć, co takiego powiedział mi
Johnson? Próbował wszystkich zwykłych dowcipów,
wyjaśniających powód, dla którego nie ganiam razem z
nimi za spódniczkami. I nie dawał za wygraną, aż
zobaczył, że zagryzłem zęby; wtedy wiedział już, że na
coś trafił. „A, więc o to chodzi. Pieprzysz cudzą żonę,
tak? On jest gdzieś tam, w przedsionku piekła, a ty
siedzisz w domu…” Cóż, nie będę powtarzał reszty, bo
nie nadaje się na lekturę dla damy. Powiem Ci tylko tyle,
że od tego momentu poziom komentarzy sięgnął bruku.
Teraz rozumiesz, dlaczego rzuciłem się na niego.
Jego słowa bolały, i nie chodziło tylko o to, co
powiedział, ale jak to powiedział. To, co zrobiliśmy, Sue,
to co jest między nami, nigdy nie wydawało mi się złe.
Może mnie łatwiej widzieć to w ten sposób. To nie ja
noszę obrączkę. Nie znam Twojego męża. Łatwiej mi w
ogóle zapomnieć o jego istnieniu.
Czy fakt, że jesteś mężatką, kazał mi się zawahać na
początku? Skłamałabym, mówiąc, że nie. Wahałem się,
Sue. Niby dlaczego tak długo to trwało, nim wyznałem Ci
miłość, choć przysiągłbym, patrząc na wskazówki
rozsiane w Twoich listach, że Ty czujesz to samo?
Zapominasz, że wychowano mnie na dobrego katolika.
Mimo rozbrykanego dzieciństwa nie lekceważę sobie
Dziesięciu Przykazań.
Ale i Ty wyznałaś mi miłość. Kiedy odpisałaś,
wierzyłem, że wiesz, co robisz. Moje wahania stopniały.
Potem spotkaliśmy się, porozmawialiśmy, dotknęliśmy
się. Wszelkie wątpliwości, jakie mogłem jeszcze mieć,
uleciały. Jak coś, co było tak piękne, mogłoby być złe?
Wszystko było idealne. Wszystko jest idealne. Hołubiłem
te wspomnienia – te delikatne, piękne wspomnienia – tuż
przy sercu. I niewiele uwagi poświęcałem Twojemu
mężowi czy temu mętlikowi, jakim jest nasza przyszłość.
Aż do Bożego Narodzenia, kiedy Johnson
powiedział, co powiedział, i zbrukał nas, Sue. Nie sposób
słuchać poniżających komentarzy tego rodzaju i nie
zacząć w nie wierzyć po jakimś czasie, szczególnie że
opierają się na faktach. Ja naprawdę „pieprzę cudzą
żonę”. W tak brutalny sposób przypomniano mi, kim
jestem i co robię.
Kazało mi to zastanowić się, co Ty naprawdę
czujesz. Nigdy nie wspominałaś o wyrzutach sumienia, o
niepewności. Nie chciałem powtarzać Ci, co powiedział
Johnson, bo… nie chciałem, żebyś czuła się winna. Nie
chciałem, żebyś zmieniła zdanie.
Decyzja zawsze należała do Ciebie, Sue, i wciąż
należy. Ty decydujesz, czy chcesz ciągnąć ten związek.
Ty decydujesz, dokąd chcesz pójść dalej.
A cokolwiek zdecydujesz, wiedz, kocha Cię zawsze
ten sam…
Twój Davey
* * *
Wyspa Skye
9 lutego 1916
Kochany!
Twój list ma w sobie więcej dziur niż strzecha na
wiosnę. Albo uznałeś, że potrzebuje odrobiny wentylacji
w długiej podróży na Skye, albo ktoś nie chciał, byś mi
zdradził, gdzie jesteś i jak tam dotarłeś. Z wyjątkiem
„Francji” wszystkie nazwy miejsc zostały wycięte.
Czy obraziło mnie to, co powiedział Johnson? Kogóż
nie obraziłby taki język. Ale czy jestem zaskoczona?
Raczej nie. Kiedy upierałeś się, że mi nie powiesz,
domyśliłam się, że chodzi o coś w tym guście.
Nie, nie było mi łatwo, choć starałam się nie pokazać
po sobie, jak bardzo było mi ciężko. Ty jesteś na froncie,
codziennie masz do czynienia z chaotycznymi, krwawymi
skutkami wojny. To jest moja prywatna wojna, Davey, i
uznałam, że nie musisz mieć do czynienia z moim
chaotycznym, skrwawionym sumieniem.
Kiedy przysłałeś mi ten list – ten, w którym
powiedziałeś wprost, co czujesz – nie mogłam spać.
Leżałam bezsennie przez wiele nocy, mocując się z
własnym sercem. Uczucia, które żywię do Ciebie, są tak
ostre, tak nowe. Jednak uczucia do Iaina, choć się
zmieniły, wciąż są we mnie. On jest moim mężem. Nie
mogę tak łatwo odrzucić ani tego, co czułam kiedyś, ani
przysięgi, którą sobie złożyliśmy.
Iain jest najbliższym przyjacielem Finlaya. Jako
chłopcy ani na chwilę nie tracili się z oczu. Kiedy
dorastałam, Iain zawsze był gdzieś blisko. Kiedy
przyszedł czas na małżeństwo, wydawał się najbardziej
rozsądnym wyborem. Finlay nie posiadał się z radości,
kiedy zgodziłam się wyjść za Iaina. Ale wszystko się
zmieniło. Nasze ścieżki się rozeszły. Opublikowano moją
poezję i zaczęłam tęsknić do stylu życia literatów.
Chciałam podróżować, studiować, poznać kogoś oprócz
siebie samej, kto czytuje i rozumie Lewisa Carrolla. Iain
chciał tylko żyć własnym życiem tak, jak robił to od
zawsze. Ja chodziłam na plażę i patrzyłam nad wodą,
pragnąc być gdziekolwiek, byle nie tutaj. On wypływał
swoją łodzią z Finlayem, wiedząc, że kiedy wróci, ja
wciąż tam będę.
Coś było nie tak, jeszcze zanim dostałam pierwszy
list od Ciebie, Davey. Dryfowaliśmy w dwie różne strony,
niesieni różnymi ambicjami i oczekiwaniami. W Tobie
znalazłam bratnią duszę. Ty słuchałeś tego, co miałam do
powiedzenia; Iain zdawał się nigdy nie słyszeć. A potem
zaczęła się wojna i Iain zupełnie usunął się z mojego
życia.
Naprawdę, Davey, nie rozumiem tego. Kiedy był
tutaj, nigdy nie czułam między nami aż takiego dystansu;
teraz, kiedy poszedł walczyć, rzadko mam wieści od
niego. Wiem, co się dzieje, z gazet, od Finlaya, z listów,
które inni chłopcy ze Skye ślą do domów, ale niczego nie
dowiaduję się od samego Iaina. Nie wiem, czy zrobiłam
coś złego, ale zupełnie się ode mnie odciął. Zawsze tak
reagował – wycofuje się, zamiast stawiać czoło temu, co
go gnębi.
Nie planowałam zakochać się w kimś innym. Nie
planowałam też, że mój mąż opuści mnie bez słowa
wyjaśnienia. Nie planowałam niczego, ale się stało, i nie
mogę się nazwać nieszczęśliwą.
Ja Cię kocham, Davey. I wiem, że to moja decyzja.
Nazwij mnie idealistką, ale moim zdaniem rzeczy nie
zdarzają się bez powodu. Czuję się taka…
wyeksponowana. Màthair wie o nas; nie wiem, kto
jeszcze. Tyle nocy chciałabym być sama z własnymi
myślami i wspomnieniami, leżeć w łóżku i śnić te
spocone, drżące sny o Tobie. Ale kiedy zaczynam sobie
przypominać i serce mi przyspiesza, słyszę, jak Papa
chrapie albo Finlay krzyczy przez sen, i moja chwila
przepada. Ta chata nie jest dość duża, by pomieścić ich
troje, mnie i moje sny.
E.
* * *
Miejsce Pierwsze
16 lutego 1916
Sue!
Tak, cenzorzy mnie dopadli! Zlitowali się i mimo
wszystko wysłali list, pociąwszy go wpierw bezlitośnie,
ale zostałem przywołany do porządku; przypomniano mi
o konieczności przestrzegania zasad pod groźbą
całkowitego zakazu pisania do Ciebie. Gdyby listy
wpadły w ręce wroga, wydałoby się, gdzie jesteśmy,
dokąd jedziemy, czy też kiedy możemy być w
którymkolwiek z tych miejsc, a tego przecież nie chcemy.
Jakby szkopy nie wiedziały dokładnie, gdzie jesteśmy w
tej chwili. Kiedy piszę te słowa, gapią się znad worków z
piaskiem na Armię Francuską!
Nareszcie urządziłem się tutaj, w „Miejscu
Pierwszym” (będę grzecznym chłopcem i pozostanę
tajemniczy). Nasza trójka zajechała tu parę dni po całej
reszcie sekcji. Zjawiliśmy się na kwaterze w nocy, kiedy
wielu kolegów było na służbie. Niektórzy w punkcie
opatrunkowym we wsi, nie dalej jak kilometr od okopów,
na dwudziestoczterogodzinnej zmianie. Wprowadzono
nas do długiego budynku, gdzie wyżebraliśmy dla siebie
kawałek miejsca na środku sali, po czym padliśmy na
posłania. Spałem tak mocno, że nie słyszałem, jak
pierwsza tura chłopaków przyszła w nocy po skończonej
służbie. Nie zauważyłem niczego aż do rana, kiedy to
para skarpetek bęcnęła mnie w głowę i obudziłem się, by
ujrzeć Harry’ego szczerzącego się do mnie u stóp łóżka.
Przez całą noc był w punkcie opatrunkowym i właśnie
został zwolniony; kiedy zaszedł do koszar, znalazł mnie
skulonego na jego miejscu.
Przydzielono mnie do karetki z kolegą o przezwisku
Riggles, cichym ex-futbolistą z papierosem wiecznie
przylepionym do warg. Odzywa się tylko wtedy, kiedy
wymienia zgaszony niedopałek na świeżo zapalonego
papierosa. Riggles był tutaj niemal od początku
działalności Amerykańskiej Służby Polowej, więc chyba
trudno byłoby znaleźć lepszego partnera, który pokaże
mi, co i jak.
Po przyjeździe od razu rzucili mnie do pracy.
Obsługujemy trasy ewakuacyjne, transportując blessés –
rannych – z punktów opatrunkowych do szpitali
położonych głębiej na tyłach. Większość punktów
opatrunkowych również położona jest przynajmniej parę
kilometrów od linii frontu, więc nie widzimy wiele z tej
wojny, co najwyżej dalekie dymy wybuchających
pocisków.
Kilka nocy temu w pobliżu rozegrała się potężna
bitwa. Jeden z blessés, których wiozłem, był w
paskudnym stanie. Stał za murem, kiedy uderzył pocisk, i
walące się kamienie omal go nie zmiażdżyły. Musiałem
jechać bardzo ostrożnie, dopóki nie minąłem punktu
opatrunkowego, ale dalej, gdzie drogi są trochę gładsze,
pomknąłem do szpitala jak sam diabeł. Sanitariusz
powiedział, że jeszcze parę minut, a stracilibyśmy
pacjenta. To nie było może wiele; ot, ciche potwierdzenie,
że to, co robię we Francji, jest coś warte.
No dobrze, Sue, jeśli obiecasz, że przestaniesz się o
mnie martwić, ja zrobię to samo. Rozumiem, dlaczego
zrobiłaś to, co zrobiłaś. Twoja miłość jest dla mnie zbyt
cenna, bym ją odepchnął, kiedy potrzebujesz, by ktoś ją
przyjął.
Czekałem, aż podadzą nam żarcie, i widzę, że
chłopcy zaczynają się ustawiać w kolejkę, więc muszę
kończyć. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze dziś wysłać
ten list.
Kocham Cię,
Twój Davey
* * *
Wyspa Skye
23 lutego 1916
Mój Drogi Chłopcze!
Przepraszam, że wątpiłam w Ciebie i w powody, dla
których wstąpiłeś do Służby Polowej. Masz rację, Davey,
to jest coś, co możesz robić, i przez te dwa tygodnie, które
tam jesteś, udowodniłeś już, że robisz to dobrze. Jest
wielka różnica między szarżowaniem z bagnetem, z
intencją okaleczenia bądź zabicia, a skierowaniem całej
tej brawurowej energii na ratowanie istnień ludzkich.
Mówiłam wcześniej, że wciąż jesteś chłopcem, ale przez
tych kilka krótkich miesięcy dowiodłeś, że jesteś
mężczyzną pośród mężczyzn.
Proszę Cię, trzymaj się ciepło, radośnie i jak zawsze
bezpiecznie.
E.
* * *
Miejsce Pierwsze
2 marca 1916
Sue!
Posłali mnie po zaopatrzenie, a to oznacza, że mam
szansę na kąpiel i prawdziwy posiłek, póki jestem w
mieście. Ociągam się być może dłużej niż to konieczne
nad omletem, bo daje mi to okazję napisania do Ciebie,
zanim będę musiał wracać swoim gruchotem do bazy.
Harry i ja byliśmy przedwczoraj en repos, co rzadko
nam się udaje, jako że pracujemy niemal codziennie,
nawet kiedy należy nam się wolne. Wzięliśmy książki i
urządziliśmy sobie żałosny, mały piknik – puszkowane
„mięso”, krakersy, maleńkie ciasto z rodzynkami
przysłane przez Minnę, a to wszystko spłukane butelką
doskonałych pomyj, które przez ewidentną pomyłkę
opatrzono etykietą „wino”. Jestem święcie przekonany, że
po upraniu skarpetek Pliny napełnił butelkę
popłuczynami, bo dokładnie tak smakował ten napój.
Mimo paskudnego wina i równie paskudnej puszkowanej
wołowiny (a może kociny?) było to sympatyczne
popołudnie. Niemal skończyłem czytanie Tarzana wśród
małp. Żałuję tylko, że nie mogłem pochłonąć pikniku z
takim samym smakiem!
Parę dni temu mieliśmy prawdziwą ucztę. Jeden z
chłopaków dostał Croix de Guerre****** i wydał z tej
okazji bankiet. Nie szczędził wydatków i sprowadził
paryskiego kucharza. Prawdziwe jedzenie, wino, które
zasługiwało na nazwę francuskiego wina, i wszystko to na
porcelanie i obrusach. Przysięgam, Sue, czułem się zbyt
brudny, by zbliżyć się do tak eleganckiego poczęstunku,
niemniej zbliżyłem się, i owszem, i wszyscy rzuciliśmy
się na potrawy, nim zdążyłabyś powiedzieć „Yankee
Doodle Dandy”. Naprawdę, Sue, była to uczta, z której
byłby dumny nawet Ranhofer czy Escoffier.
Ślinka znów napływa mi do ust na to wspomnienie,
więc wybacz, proszę, kleksy i rozmazany atrament. I
pomyśleć, że dopiero co skończyłem jeść! Ach…
wspomnienie tego posiłku: posłuży nam za duchową
strawę przez wiele tygodni gotowanej wołowiny i zupy z
brukwi.
Kocham Cię,
David
* * *
Wyspa Skye
14 marca 1916
Och, Davey!
Już nie wiem, co czuć.
Iain zaginął.
Właśnie dostałam list z Ministerstwa Wojny i nie
jestem nawet pewna, czy jego treść już do mnie dotarła.
Przeczytałam, zapłakałam raz, ale od tamtej pory nie
powiedziałam ani słowa – jakby ignorowanie tego mogło
sprawić, że to zniknie. Zaginął. Jak to możliwe?
Finlay jest kompletnie rozbity. W kółko powtarzał:
„Nie było mnie tam. Nie mogłem mu pomóc”, a potem
wyszedł z chaty. Przykuśtykał z powrotem późno w nocy,
brudny i bez laski, i przespał bite dwa dni. To ja
musiałam położyć go do łóżka, załatać jego podarte
spodnie, znaleźć kij na nową laskę. Bez niej jest do
niczego.
Chcę wiedzieć: dlaczego Finlayowi wolno się
załamać? Dlaczego to ja muszę pozostać tą silną, która
zbiera wszystko do kupy? Nikt inny tego nie zrobił. Iain
to mój mąż. To mnie powinno to ciążyć bardziej niż
komukolwiek innemu. To ja powinnam być tak
zdruzgotana, by z trudem oddychać.
Wiesz, że jestem niemal niepraktykująca. Nieczęsto
chodzę do kościoła. Kiedy jestem sama w górach, czuję
się bliżej Boga, choć to niemal pogańskie, tak bardzo
odległe od hymnów i kazań. Teraz wydaje mi się, że
zaniedbałam coś ważnego. Nie oddawałam Bogu należnej
czci, drażniłam Go swoją niewiernością, a teraz Iain jest
karany za moje grzechy.
Może podjęłam złą decyzję. Już sama nie wiem, co
myśleć. Gdybym przestała, czy sprowadziłoby go to do
domu?
Elspeth
* * *
Miejsce Trzecie
21 marca 1916
Sue!
Masz jakieś wieści?
„Zaginął” może oznaczać bardzo różne rzeczy. Może
nie znaczyć nic. Dopóki nie dowiesz się czegoś więcej,
nie spekuluj. Proszę.
Słyszałem wystarczająco dużo rozmów na ten temat;
chłopaki na pace mojego gruchota wciąż o tym gadają. W
jednej chwili siedzisz skulony, dzieląc się z kolegami
papierosem, a w następnej wyskakujesz z okopu i bieg-
niesz na Ziemię Niczyją. Na plecach prawie
siedemdziesiąt funtów ekwipunku, biegniesz z nałożonym
bagnetem, omijając leje po pociskach, gruz, swoich
kolegów. Wszystko jest tak pokryte błotem, że mógłbyś
zdeptać własnego brata i nie poznać go. Nie możesz się
nawet zatrzymać, by spojrzeć jeszcze raz, a co dopiero
zaciągnąć kogoś w bezpieczne miejsce. Iain mógł leżeć
tam ranny, czekając, aż noszowi zabiorą go z powrotem.
Mógł się zgubić podczas zamieszania za linią okopów.
Nie myśl wyłącznie o najgorszym.
Sue, masz w tej chwili dość zmartwień i bez
dodawania do tego poczucia winy i kary boskiej.
Owszem, wierzę w Boga. Zawsze chodziłem do kościoła,
nawet w czasie szczenięcych, studenckich lat; wtedy po
prostu miałem więcej do opowiadania w konfesjonale.
Kiedy byłem młodszy, Evie i ja mieliśmy książkę z
historiami biblijnymi, pięknie ilustrowany tom, nad
którym ślęczeliśmy w leniwe niedzielne popołudnia.
Pamiętam jeden obrazek Boga z tej książki. Był ukazany
jako pogodny jegomość ze śnieżnobiałą brodą i różowymi
policzkami – dość podobny do Świętego Mikołaja, jak się
tak nad tym zastanowić – patrzący z dumą na świeżo
stworzony świat. Tak ojciec mógłby patrzeć na nowo
narodzone dziecko. Na zawsze zachowałem ten obrazek
w myślach i chyba dlatego nigdy nie potrafiłem uwierzyć
w mściwego Boga. Ta łaskawa, ojcowska postać nie
mogłaby mnie karać za to, że zbłądziłem. Nigdy nie
odwróciłaby się ode mnie za moje małe grzeszki.
Pomyśl przez chwilę, Sue. Przy tych wszystkich
okropnościach, które popełnia kaiser, przy całej tej walce,
całym tym zabijaniu, które ma tutaj miejsce, naprawdę
sądzisz, że Bóg patrzy z nieba i kieruje swój gniew na
kobietę, której jedynym grzechem jest zbyt wiele miłości?
Jestem teraz strasznie zmęczony. Dopiero co zszed-
łem z dwudziestoczterogodzinnej służby i ledwie
urwałem parę godzin snu, ale nie chcę odkładać na
później pisania do Ciebie. Gdybym nie mógł być przy
Tobie (przynajmniej listownie), kiedy mnie potrzebujesz,
to jaki sens miałoby nasze bycie razem?
Może zauważyłaś w nagłówku, że znów się przenieś-
liśmy. Między tam i tu było jeszcze Miejsce Drugie, ale
siedzieliśmy tam zaledwie parę dni. Tym razem jesteśmy
trochę bliżej frontu, jednak nie na tyle blisko, byśmy
musieli martwić się pociskami spadającymi nam na głowy
we śnie – a to dobrze, bo przy takiej ilości pracy
potrzebujemy każdej drzemki, jaką udaje się złapać.
Na tym kończę, Sue, i idę spać. Ledwie mogę
utrzymać ołówek. Proszę, informuj mnie na bieżąco.
Mimo okoliczności naprawdę się tym przejmuję. Żałuję,
że nie mogę być tam i Cię przytulić, ale pozostaje mi
tylko list.
Bardzo Cię kocham, moja dziewczyno,
David
* * *
Wyspa Skye
28 marca 1916
Davidzie!
Jak miałabym się nie martwić? Jak miałabym nie
myśleć wyłącznie o najgorszym?
Dostałam list od człowieka z batalionu Iaina,
szeregowca Wallace’a. Napisał, że tamtego dnia
wyskoczył z Iainem z okopów. W czasie walki stracił go
z oczu. Kiedy otrąbiono odwrót, szeregowiec Wallace
ruszył biegiem z powrotem i po drodze minął Iaina,
„poważnie rannego”. Iain był w tak złym stanie, że nie dał
rady wrócić do brytyjskiego okopu, nawet kiedy
szeregowiec Wallace zaoferował mu pomoc. Minęło
sporo czasu, zanim noszowi zdołali się tam dostać. Choć
szeregowiec Wallace podał im przybliżone miejsce jego
pobytu, noszowi powiedzieli, że nikogo nie znaleźli. A w
każdym razie nikogo potrzebującego pomocy medycznej.
Finlay wychodzi z siebie. On i Iain mieli strzec się
nawzajem. Obwinia się, że nie było go tam, że go nie
pilnował. Obwinia się, że nie przywiózł go do domu.
Łatwo Ci mówić, że Bóg mnie nie karze, ale Ty nie
przeżywasz mojego prywatnego piekła. Nie czujesz tej
rozpaczy i winy. Skąd możesz wiedzieć, że nie jestem w
jakiś sposób karana? Iain prosił tylko o moją miłość, a ja
nawet tego nie potrafiłam mu dać z całą szczerością.
Może to jest mój grzech. Może za to ponoszę karę.
Tak, wiem, że bardzo się troszczysz o moje uczucia,
ale przyznaj, że masz w tym też własny interes, który
chcesz chronić. Nie chcesz, żebym rozpaczała i dumała
nad losem zaginionego męża. Ale może potrzebuję
rozpaczać. Może rozpacz pokazuje, że szukam odrobiny
odkupienia.
Elspeth
* * *
Wyspa Skye
12 kwietnia 1916
Davidzie!
Nie chodziło mi o to, byś przestał do mnie pisać.
Twoje listy to wciąż jedna z nielicznych rzeczy, które
pozwalają mi utrzymać głowę na powierzchni. Pamiętasz
to o „morzu chaosu”?
Być może mój ostatni list brzmiał gniewnie. Wiem,
że naprawdę się troszczysz. Ja po prostu mam mętlik w
głowie, Davey. Mam mętlik w głowie i muszę stawiać
czoło poczuciu winy. A potem czuję się winna, że wcześ-
niej nie czułam się winna. Czy to ma jakikolwiek sens?
A do tego martwię się. Niezależnie od moich uczuć
do Ciebie, Iain jest moim mężem i zawsze będę go
kochać. Nie potrafię znieść myśli, że może cierpieć ból
czy rozpacz.
Jestem też niepewna. Nie wiem, jakiego zakończenia
chcę tak naprawdę. Oczywiście chcę, by Iain był cały i
zdrowy, ale jest we mnie jakaś mała, zła część, którą
wciąż próbuję ignorować, a która spogląda na tę sytuację
z pewną dozą ulgi – że ostatecznie nie będę musiała
podejmować żadnych decyzji, że nie będę już musiała
cierpieć niepewności. A potem znów ogarniają mnie
wyrzuty sumienia, że jestem tak niepewna.
Proszę Cię, odpisz, Davey. Brak mi Ciebie.
E.
* * *
Wyspa Skye
22 kwietnia 1916
Davey!
Gdzie jesteś? Dlaczego nie napisałeś? Nie wiem, co
takiego powiedziałam, że się ode mnie odwróciłeś.
Dokądkolwiek poszedłeś, proszę, wróć do mnie. Nie
wiem, co zrobię bez Ciebie.
Gdzie jesteś, Davey?
Sue
* * *
Wyspa Skye
25 kwietnia 1916
Nie rób mi tego! Na miłość boską, nie mogę stracić i
Ciebie! Czy wszystkim, których kocham, pisane jest
zniknąć?
Nie jestem na to dość silna, Davey. Nie dam rady
sama, bez świadomości, że Ty istniejesz na świecie.
Potrzebuję Cię tak, jak potrzebuję oddechu w płucach.
Jeśli tak trzeba, będę się modlić do każdego boga,
jaki istnieje, by mi Cię oddał. Będę się modlić do wróżek
i skrzatów zamieszkujących moją wyspę. Będę się modlić
do Ciebie w Świątyni Mego Serca.
Och, mój ukochany! Mój ukochany.
16 Margaret
* * *
Portree, Skye
Wtorek, 27 sierpnia 1940
Kochany Paulu!
Na Skye pada. Padało od chwili przybicia promu.
Powiedziałam kapitanowi, że jestem z Edynburga;
przywykłam do opadów. On tylko roześmiał się i
przygryzł cybuch fajki.
Portree leży skulone wokół przystani, miękkie i
posmużone, jak kredowy rysunek zostawiony na deszczu.
Oczywiście nie zabrałam parasola – kto w Edynburgu
nosi parasol? – więc musiałam truchtać pośród tej mżawki
z walizką nad głową, aż znalazłam pub, w którym się
schroniłam. Teraz siedzę przy ogniu, parująca i senna, z
kubkiem grogu i tą starą, wytartą książką. Wpatruję się w
adres, który nie jest żadnym adresem. Nie ma nazwy ulicy
ani numeru domu. Elspeth Dunn, Seo a-nis, Skye,
Zjednoczone Królestwo.
Wiem, że powinnam wstać, być może poszukać
poczty, by zapytać o ten adres, ale tu przy ogniu jest tak
ciepło. Deszcz wciąż bębni o szyby. Może zamówię
kolejny kubek i pogrzeję się jeszcze trochę.
* * *
Jeszcze przed chwilą miałam ochotę siedzieć tutaj
cały dzień i przeczekiwać deszcz, ale teraz jestem gotowa
ruszyć do akcji! Właśnie kiedy pisałam do Ciebie, jak mi
dobrze przy torfowym ogniu, usłyszałam, jak gburowaty
właściciel pubu gawędzi z wdowami siedzącymi przy
sąsiednim stole w języku, który znałam z kołysanek
matki.
– Czy to gaelicki? – zapytałam. Kiedy skinęli
głowami, pokazałam im książkę. – Proszę mi powiedzieć,
co znaczy Seo a-nis? – Nie pochwalę Ci się, jak
próbowałam to wymówić. Byłbyś mną serdecznie
rozczarowany. Te dwie panie z pewnością były.
Ale zamiast przetłumaczyć, wyższa z dwóch kobiet
wskazała palcem bazgroły i wykrzyknęła:
– Elspeth Dunn! Otóż nazwisko, którego dawno nie
słyszałam.
Druga kiwnęła głową.
– Wyjechała wiele lat temu.
– Seo a-nis to jej dom. Wciąż jest jej własnością,
zgadza się?
– Własnością rodziny.
Nie miałam pojęcia, co spodziewam się znaleźć w
dawnym domu mojej matki. Skrawki przeszłości?
Wiedziałam tylko, że muszę iść.
– Gdzie to jest?
Uwierzysz? Obejrzały mnie z góry na dół! Właściciel
pubu uśmiechnął się drwiąco.
– To więcej niż spacerek, paniusiu.
Paniusiu? Dajcie spokój.
– Jestem dobrym piechurem – powiedziałam,
obawiam się, że dość sztywno. – Może jednak zechce mi
pan wskazać właściwy kierunek.
– Trzeba iść w stronę Peinchorran – odparł. – Mogę
panience sprzedać mapę i kompas. I parasol.
Skorzystałam z oferty sprzedaży mapy – na której
ołówkiem zaznaczył mi jej dom – i kompasu. W tej chwili
stoję skulona w drzwiach urzędu pocztowego, kończę ten
list do Ciebie i żałuję, że nie kupiłam jednak parasola.
Deszcz wciąż leje falami, a tutaj nie ma żadnego auta,
które mogłoby mnie zawieźć na miejsce. To trochę ponad
osiem mil. Zdarzało nam się pokonywać niemal tak
długie trasy! Przebrałam się w półbuty i zamierzam
spróbować. Moja matka ma dom na wyspie Skye. Deszcz
nie deszcz, zamierzam go znaleźć.
Margaret
* * *
27 sierpnia 1940
Kochana Maisie!
Trzymam kciuki i wysyłam Ci ten list na stary adres
Twojej Mamy na Skye, bo tylko tyle mam. Przy odrobinie
szczęścia znajdzie drogę do Ciebie.
Od chwili, kiedy się poznaliśmy, zastanawiałaś się,
skąd się wzięłaś. Nurtowały Cię wszystkie Gdzie, Jak i
Dlaczego Margaret Dunn. Tylko bądź ostrożna. Nie
każdy ojciec jest obibokiem, jak mój, ale nie chcę, żebyś
się rozczarowała. Słyszałem, jak mówisz o tym, kim
może być Twój ojciec. Hrabią? Generałem? Basilem
Rathbone’em? Na tej liście nie było „wieśniaka z wyspy”.
Ale czy nie takie właśnie jest poszukiwanie
przeszłości? Zaskakujące, szokujące, może nawet trochę
straszne. Nigdy nie wiemy, co znajdziemy. Wiem jednak,
że potrzebujesz przynajmniej na nią spojrzeć. Nigdy nie
będziesz wiedziała, że jesteś na właściwym kursie życia,
dopóki nie przekonasz się, jak znalazłaś się tu, gdzie
jesteś teraz.
Zastanawiałaś się, czy się nie spieszymy, czy
możemy ufać własnym uczuciom. Moja słodka
dziewczyno, nie będę Cię popychał do niczego, czego nie
jesteś pewna. I oczywiście, zastanawiaj się tak długo, jak
zechcesz. Ale odpowiedz mi na jedno pytanie: w chwili,
kiedy powiedziałaś „tak” i chwyciłaś moją dłoń, co
czułaś?
Ja miałem wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi, i
tego się trzymam. A za każdym razem, kiedy zaczynam
wspominać, jak stoję po pierś w wodzie pod Dunkierką,
nie wiedząc, czy ominą mnie kule lotników, nie wiedząc,
czy w ogóle dotrę na łódź, myślę o Twojej dłoni w mojej i
wszelkie zmartwienia znikają. Gdybym ze wszystkich
rzeczy na świecie miał wybrać jedną, której ufam,
wybrałbym właśnie to, co czuję do Ciebie.
Uważaj na siebie i napisz, jak tylko będziesz mogła.
Kocham Cię,
Paul
* * *
Beagan Mhìltean, Skye
Piątek, 30 sierpnia 1940
Kochany Paulu!
Rzeczywiście, wyruszyłam szukać Seo a-nis tego
samego dnia, kiedy przybyłam na wyspę. Co, patrząc
wstecz, było błędem. Większa część trasy prowadziła po
bezdrożach (choć, muszę przyznać, winne temu były
przede wszystkim moje marne umiejętności posługiwania
się mapą). I nie była to zarośnięta kwiatami nizinna
ścieżka. Wspinałam się i schodziłam ze wzgórz,
przecinałam odludne doliny, mając za towarzystwo
jedynie owce. I choć miałam półbuty, nie mogły sprostać
błotu na Skye. Nie wiem, ile razy musiałam podskakiwać
z powrotem na jednej nodze, by odzyskać wessany but.
Wzięłam ze sobą walizkę (choć każda rozsądna osoba
zostawiłaby ją w mieście), bo liczyłam, że po przybyciu
na miejsce przebiorę się w coś suchego, jednak szybko się
przekonałam, jak płonna była to nadzieja. Walizka
przemokła na wylot. W końcu upchnęłam ją w załom
kruszącego się kamiennego ogrodzenia, by wrócić po nią
później. Wciąż jej nie znalazłam.
W końcu minęłam jakiegoś staruszka, który szedł z
psem w stronę Portree (a przynajmniej tak mi się zdaje;
przysięgam, kompas musi być wadliwy). Upewnił mnie,
że jestem na Peinchorran i wskazał drogę do Seo a-nis.
Powiedział, że to jedyny dom na tym brzegu fiordu i nie
sposób go przegapić. Miał rację.
Dom wyglądał tak, jakby nikt nie zaglądał do niego
od dziesięcioleci. To jeden z tych bielonych wapnem
domków, które wszędzie się tutaj widuje: dwa pokoje na
dole, dwa na piętrze i po kominie na obu końcach. Dach z
prawdziwego łupku, choć wiele dachówek odpadło przez
lata. Okiennice były zabite gwoździami i zabezpieczone
dechami. Spróbowałam pchnąć drzwi, ale spaczyły się i
nie drgnęły nawet o włos.
Obok domku stał starszy, niski, kamienny budynek
kryty przegniłą strzechą. Za nim walący się murek
wyznaczał zachwaszczony ogródek, w którym w tej
chwili rośnie już tylko oset. Panowała kompletna cisza,
nie licząc fal rozbijających się na kamienistej plaży i
dalekiego beczenia owiec.
Deszcz zmienił się w mglistą mżawkę. Pomyślałam,
że zejdę na plażę i poszukam jakichś innych śladów życia.
Obchodząc dom, spłoszyłam stado jakichś pierzastych
lokatorów starej strzechy. Wyszłam zza rogu i, och, Paul,
zamarłam.
Cały tył domu, cała ściana od strony morza, pałała
kolorami. To wyglądało jak włoski fresk, tyle że
przedstawiający sceny z Hebrydów. Bieloną ścianę
pokrywały obrazki, pełne zawijasów i krzywizn, niektóre
pochodzące wprost z gaelickich legend i kołysanek,
którymi Mama usypiała mnie do snu. Kobiety Selkie
wyślizgujące się na plaży ze swoich foczych skór. Krąg
wróżek tańczących wokół drżącego, zielonego płomienia.
Kobieta ubrana w różane płatki, stojąca na grani, ze łzami
spływającymi do morza. Obrazy przenikały się,
zachodziły na siebie. Para tańcząca walca. Misa
pomarańczy. Różowa perła połyskująca w otwartej
ostrydze. Obrazy, które mogły przedstawiać tylko ostatnią
wojnę. Karetka pędząca obok wybuchającego pocisku,
mijająca szeregi maszerujących żołnierzy. Kierowca
karetki wychylał się przez okno, zwracając twarz w stronę
fiordu, i przysięgam, że w jego brązowozielonych oczach
widziałam błysk.
– Ona to wszystko namalowała – odezwał się głos za
moimi plecami. – W czasach Wielkiej Wojny, kiedy
czekała.
Kobieta była drobna i schludna, z czarnymi oczami
bystrymi jak oczy kruka. Za nią burczała stara furgonetka.
– Usłyszałam, że ktoś w Portree rozpytywał o Elspeth
Dunn.
Zdołałam tylko skinąć głową.
– I ci głupcy przysłali cię tutaj. – Opatuliła się wcześ-
niej szalem. – Lepiej chodź ze mną.
Sięgnęła, żeby wziąć mnie pod rękę, ale ja
zesztywniałam. To był ciężki dzień.
– Och, masz ducha Elspeth. Jak była młoda, zawsze
była twarda. To samo widzę w tobie, Margaret Dunn. –
Widocznie zrobiłam zdziwioną minę, bo jej oczy zmiękły
nagle i uśmiechnęła się. – Jestem twoją babcią. Czekałam
na ciebie.
A ja myślałam, że ona nie mówi słowa po angielsku,
tak jak nie umiała pisać i czytać w tym języku. Zawsze
myślałam o niej z lekkim lekceważeniem jako o babci ze
Skye, zbyt zajętej gospodarstwem, żeby odwiedzić nas w
Edynburgu. Ale to nie oznaczało, że się o nas nie
troszczyła. Mówiłam Ci, że odkąd pamiętam, co miesiąc
przychodził od niej list po gaelicku. Ale, Paul, Mama
pisała do niej co tydzień, słała te listy pokryte dziwnymi
znaczkami, w których opowiadała babci o każdym moim
kroku, każdym marzeniu, każdym życzeniu, jakie
wypowiadałam przed snem. I wysyłała zdjęcia! Mój
pierwszy dzień szkoły, mój pierwszy zgubiony ząb, moje
dziesiąte urodziny, moje bierzmowanie, wszystko to
mama zdejmowała swoim starym, harmonijkowym
aparatem. Babcia trzyma te wszystkie listy w skrzyni w
nogach łóżka, ze zdjęciami poprzypinanymi od spodu
wieka. Choć była daleko od Edynburga, nigdy nie była
daleko od nas.
Ten tydzień spędziłam w domu babci, poznając
rodzinę, o której nie wiedziałam, spacerując wzdłuż
strumieni i po graniach, i myśląc o Tobie. Nie potrafię nie
myśleć o wędrówkach, jakie moglibyśmy sobie tutaj
urządzać we dwoje. Pomógłbyś mi rozplątać ten bałagan,
a potem wziąłbyś mnie za rękę, a ja poczułabym się tak
bezpiecznie jak w chwili, kiedy powiedziałam Ci „tak” w
Plymouth. Nie wiem, co bym zrobiła bez Ciebie.
Kocham,
Maisie
* * *
Londyn, Anglia
16 sierpnia 1940
Szanowny Panie lub Szanowna Pani!
Wiele lat temu pod tym adresem mieszkała niejaka
Eve Hale, de domo Graham, z mężem i córką. Nie wiem,
czy wciąż tam mieszkają, czy też wyprowadzili się z
Terre Haute, ale byłabym wdzięczna za wszelkie
informacje. Straciłam kontakt z rodziną i chciałabym ją
odnaleźć. Eve jest siostrą mojego starego przyjaciela.
Jeśli Pan lub Pani posiada jakiekolwiek informacje o
miejscu ich pobytu, czy mogę prosić o kontakt? Można do
mnie pisać do hotelu Langham w Londynie. Z góry
dziękuję.
Z wyrazami szacunku,
Elspeth Dunn
17 Elspeth
* * *
Ste. Geneviève, Paryż, Francja
28 kwietnia 1916
Moja Sue!
Milion i jedne przeprosiny za to, że nie pisałem! Na
pewno się zamartwiałaś, kiedy dostałaś tylko tę szpitalną
pocztówkę, którą Ci przysłałem, ale nie byłem w stanie
pisać więcej. Teraz czuję się już o wiele lepiej i
pomyślałem, że należą Ci się obszerniejsze wyjaśnienia.
Obsługiwałem trasę biegnącą do punktu
opatrunkowego niedaleko tylnego okopu. Dość blisko, by
„powąchać piekła”, jak to mówią. Z powodu ciężkiego
ostrzału blessés nie zostali jeszcze przyniesieni do punktu,
siedziałem więc w wykopie i czekałem. Wkrótce
zobaczyłem, jak brancardiers******* z trudem maszerują
przez nasyp nad wykopem. To wzniesienie jest dość
ryzykowne, jako że jest całkowicie nieosłonięte przed
szkopskimi karabinami. Była jasna, księżycowa noc, i
przez krótką chwilę brancardiers i nosze byli oświetleni u
szczytu wykopu. Na tyle długo, by kanonier zdążył
otworzyć ogień.
Zobaczyłem, że nosze upadły, więc pobiegłem na
górę. Jeden brancardier dostał kulkę, ale blessé chyba nic
się nie stało. Ściągnąłem rannego brancardiera kawałek na
dół, a potem pomogłem drugiemu z noszami. Znów
zaczęli do nas strzelać. Pocisk uderzył całkiem blisko,
dostałem odłamkami w bark i prawą stopę. Jakimś cudem
zdołaliśmy dotaszczyć blessé, rannego brancardiera i
mnie do karetki, ale nie byłem w stanie prowadzić.
Moje rany nie były zbyt poważne, ale wdało się
zakażenie i mocno gorączkowałem. Przeniesiono mnie
dalej na tyły, aż w końcu wylądowałem tutaj, w Paryżu.
Bardzo Cię przepraszam, Sue. Wiem, że musiałaś się
martwić, kiedy dostałaś pocztówkę z informacją, że leżę
w szpitalu. Nie miałem jak pisać. Francuscy doktorzy
wetknęli mi rurki w ranę, by odsączyć infekcję, i przez
parę tygodni nie mogłem ruszyć ręką. A żadna z moich
pielęgniarek nie zna ani słowa po angielsku, nie mogłem
więc podyktować listu. Bark wciąż mam mocno obolały,
piszę krótkimi fragmentami. Ale w moich gorączkowych
snach zawsze byłaś Ty – siedziałaś przy mnie.
Twój Davey
PS Błagam, błagam, błagam, przyślij jakieś książki!
Nie wiem, jak długo będę w szpitalu, ale jeszcze chwila i
zacznę chodzić po ścianach z braku czegokolwiek
interesującego do czytania.
* * *
Hôtel Republique, Paryż, Francja
6 maja 1916
Moja kochana, zabawna dziewczyno! Kiedy prosiłem
o książki, sądziłem, że po prostu przyślesz je pocztą.
Choć Louisa May Alcott? Naprawdę złapałaś to, co
miałaś pod ręką, i wybiegłaś za drzwi. Nie potrafię tylko
odgadnąć, jak przetrwałaś dziesięciogodzinną podróż
pociągiem, mając do czytania wyłącznie Chłopców Jo.
Ale, doprawdy, Sue, tak to się kończy, kiedy ktoś wypada
z domu bez żadnej walizki! Nie miałaś nawet czystej pary
skarpetek. Całe szczęście, że pożyczyłem Ci moje. Wiem,
że kiedyś mi je oddasz.
Zawsze jesteś w moich myślach, ale zobaczyć Cię
znów we własnej osobie, pić Cię jak najsłodsze lekarstwo
w całym szpitalu – czuję się jak nowo narodzony.
Doktorzy i pielęgniarki równie dobrze mogliby
sprzedawać kompot ze śliwek, gdyby chcieć porównać
skuteczność ich leków do Ciebie. Mojego własnego,
osobistego balsamu.
Jutro jadę do Miejsca Trzeciego. Stamtąd napiszę
więcej. Chciałem tylko, żeby list czekał na Ciebie, kiedy
wrócisz do domu.
Davey
* * *
Gdzieś na kanale
6 maja 1916
Davey, Davey. Nie musiałeś dać się postrzelić, żeby
zwrócić na siebie moją uwagę! Dobrze wiesz, że i tak Cię
kocham. Niemniej był to bardzo przebiegły podstęp, by
wsadzić mnie na statek. Gdybym nie widziała dowodów
na własne oczy, nigdy bym nie uwierzyła, że jesteś tak
chory, jak twierdziłeś.
Wyglądałeś dość żałośnie, mój drogi, wyciągnięty na
tej szpitalnej pryczy; bardzo się zaniepokoiłam, kiedy Cię
ujrzałam! Taki chudy i blady pod przykryciem, loki
oklapnięte na poduszce – omal nie wybuchnęłam
płaczem. Ale potem otworzyłeś oczy koloru wzgórz i
powiedziałeś: „A, jesteś”, jakbyś się mnie spodziewał, i
zrozumiałam, że już wszystko dobrze. Jestem zaskoczona,
że wypisali Cię tak szybko, ale może chcieli się Ciebie
pozbyć po tak długim czasie. Po tych komentarzach, które
szeptałeś mi do ucha, budząc rumieniec, wcale się nie
dziwię. Te pielęgniarki to zakonnice, Davey. Masz
szczęście, że nie rozumiały ani słowa po angielsku.
Choć my w tym pokoju hotelowym nie
potrzebowaliśmy słów. Twoje pocałunki bardzo
skutecznie zatamowały moje słowa, tak jak wtedy, w
Londynie. Bardzo skutecznie. Za żadne skarby nie
zrzekłabym się ani chwili tej długiej, poplątanej nocy, ale,
najdroższy, gdybym wiedziała, jaki obolały będziesz
następnego ranka, może bym się zawahała. A
przynajmniej przyniosłabym drugą butelkę brandy.
Och, tak bym chciała, żebyśmy mieli więcej niż tę
jedną noc! Tak bardzo bym chciała ukrywać się w tym
pokoju tak długo jak ostatnim razem. Dziewięć dni na
całowanie, jedzenie pomarańczy, szczere intencje spania.
Ale wiem, że musiałeś się zgłosić do jednostki. Wiem, że
musiałeś wracać do tej swojej karetki. Puścić Cię znów
zaledwie pół dnia po tym, jak chwyciłam Cię w ramiona –
och, Davey, to było niemożliwie trudne. Ale masz rację.
Tak bardzo przejmuję się jutrem, każdym kolejnym
pożegnaniem, że nie cieszę się chwilą obecną.
A jutro niesie niemało zmartwień. Nie mam pojęcia,
co przyszłość powie na temat Iaina. Nie mam pojęcia, co
przyszłość powie na jakikolwiek temat. Ale Ty siedziałeś
na tym łóżku – z nagą piersią, piękny i tutaj. Davey, Ty
jesteś moją chwilą obecną.
W czasie tak wielkiej niepewności Twoja pewność
dodała mi otuchy. Myślę, że spotkanie z Tobą było
jedynym balsamem, jakiego potrzebowałam. Zmyło
wszelkie wątpliwości i zmartwienia.
Za parę dni powinnam wracać na Skye. Tym razem
pojadę prosto do domu, nie zatrzymując się w Edynburgu.
Napiszę więcej, kiedy będę na miejscu. Chciałam tylko,
żeby list czekał na Ciebie w Miejscu Trzecim.
Z całą miłością,
Sue
* * *
Miejsce Trzecie
9 maja 1916
Sue!
Jestem już z powrotem w Miejscu Trzecim. Czekały
tu na mnie Twoje wcześniejsze listy, z 12, 22 i 25.
Naprawdę aż tak się martwiłaś? Jestem wzruszony.
Powinienem częściej dać do siebie strzelać. To całkiem
skutecznie pomogło mi nie tylko uzyskać Twoje
przebaczenie i wyznanie, jak bardzo mnie uwielbiasz, ale
dało mi dodatkowy profit w postaci oglądania jeszcze raz
Twojej pięknej twarzy. A kiedy już wyciągnęłaś mnie z
tego ponurego szpitala, był jeszcze jeden cudowny,
cudowny profit, który (muszę przyznać całkiem szczerze)
wyrządził memu biednemu, uszkodzonemu ciału więcej
krzywdy niż dobrego, za to mój umysł pozostawił w tak
błogim stanie.
Wciąż nie jestem u szczytu formy, ale czuję się coraz
lepiej. Za swoje czyny dostałem pochwałę. A
najważniejsze (przynajmniej w naszej sekcji) jest to, że
wreszcie zasłużyłem sobie na pseudonim! Te pseudonimy
są wśród nas bardzo istotne, bo oznaczają, że człowiek się
„sprawdził” i na dobre został członkiem paczki. Mówiłem
Ci już o Plinym i Rigglesie. Harry od samego początku
miał pseudonim – uwierzysz, że jego pełne imię brzmi
Harrington? W sekcji mamy też Lumpa, Jerseya,
Skeetera, Gadgeta, Bucky’ego i Warta. Nie pytaj, skąd się
te wszystkie przydomki wzięły, bo chyba sam nie
potrafiłbym powiedzieć! Ja dostałem przezwisko Rabbit –
Królik. Chłopcy mówią, że miałem takie szczęście z tymi
swoimi draśnięciami, jakbym miał króliczą nóżkę
chroniącą od pecha. Z pewnością nie jest to moja prawa
nóżka, niemniej lewa wyszła bez szwanku, więc chyba
rzeczywiście miała szczęście?
Twój Szczęśliwy Królik (zawsze!)
* * *
Wyspa Skye
15 maja 1916
Davey!
Nie waż się być znowu ranny! Nawet draśnięcia na
małym palcu stopy. Słyszysz mnie? Jeśli dasz się
postrzelić, nie przyjadę do Ciebie. Wrzucę wszystkie
Twoje listy w ogień i zignoruję Twoje dziecinne krzyki o
uwagę.
Nie powiedziałeś mi czy do Twoich obowiązków
należą piesze wycieczki w niebezpieczne miejsca po
nosze? Przez cały ten czas pocieszałam się myślą, że
jesteś bezpieczny, bawiąc się w szofera głęboko na tyłach.
A teraz nagle nie dość, że jeździsz w głąb strefy
zagrożenia, to jeszcze wysiadasz z auta! Proszę, obiecaj
mi, że więcej tego nie zrobisz.
Nareszcie dostałam pocztówkę, którą wysłałeś po
przyjeździe do szpitala. Nie świadczy to najlepiej o pocz-
cie, że dotarła tutaj miesiąc po nadaniu. Gdybym dostała
tę kartkę, kiedy miałam ją dostać, odwiedziłabym Cię
wcześniej. Do diabła z Głównym Urzędem Pocztowym!
Kiedy zajechałam na Skye, okazało się, że mój nowy
dom jest gotów. Tobie pewnie nie wydałby się niczym
nadzwyczajnym, ale dla mnie to pałac. Parter i piętro,
drewniana podłoga, kominy na obu końcach domu,
oszklone okna i drzwi z klamką! Luksusy, mówię Ci. Oto
mały szkic nowej siedziby.
Finlay pomagał tutaj, pracował przy budowie. Od
kiedy dostał protezę, powoli odnajduje odrobinę spokoju.
Papa znalazł kilka grubych kłód, przyniesionych przez
wodę; Finlay zmajstrował z nich obudowę kominka w
bawialni, a potem wyrzeźbił na niej syreny, selkie i
duszki. To kominek prawdziwej wyspiarki. Kominek
dziewczyny, która pokonała morze, pokonując własne
lęki.
Za to biedny Finlay jest w dość smętnym nastroju. I
Iain nie jest jedynym, którego opłakuje. Nie układa mu
się najlepiej z jego dziewczyną, Kate. Od kiedy wrócił,
przychodzi coraz rzadziej. Finlay wciąż czepia się
nadziei, że ona do niego wróci, przywyknie do jego
sztucznej nogi, tak jak on przywykł. Ale ja nie jestem taka
pewna. Niemal za każdym razem, kiedy idę na pocztę,
widzę ją z perfumowanymi kopertami. Nie mogę się
przemóc, by powiedzieć Finlayowi. On by się zwyczajnie
załamał, Davey.
Właśnie wybieram się do mojego starego
gospodarstwa, by zacząć przenosić rzeczy do domu.
Wiem, że pościel potrzebuje porządnego prania, materace
wietrzenia. Całej reszcie też pewnie przydałoby się
zdrowe szorowanie przed przeniesieniem do nowego,
czystego domku. Wyślę list po drodze.
Już za Tobą tęsknię,
E.
* * *
Miejsce Trzecie
22 maja 1916
Sue!
Zgoda, z ręką na sercu i nogą na czole. Więcej nie
usłyszysz o takich głupich wyczynach. Obiecuję. Starczy
Ci taka przysięga?
W sekcji wszystko jest jakoś inaczej. Mówiłem Ci
wcześniej, że zdobycie pseudonimu to jak obrzęd
wtajemniczenia, że dzięki niemu stajesz się członkiem
paczki. I naprawdę mam wrażenie, że moje stosunki ze
wszystkimi zmieniły się. Chłopcy zawsze traktowali mnie
przyjaźnie, ale, nie licząc Harry’ego, z nikim nie byłem
blisko. Czułem nieustanną, dręczącą potrzebę
rywalizowania z nimi wszystkimi. Teraz wreszcie dotarło
do mnie, że wszyscy jesteśmy po tej samej stronie. Może
nawet znajdę tu przyjaciela czy dwóch.
To dla mnie coś nowego. Wiem, wiem, trudno
uwierzyć, że z moją cudowną osobowością i nieomylnym
poczuciem humoru nie byłem najpopularniejszym
chłopakiem w kampusie, ale zawsze należałem do tych,
co to mają mnóstwo znajomych i niewielu przyjaciół.
Teraz czuję to braterstwo, o którym się tyle naczytałem.
Wczoraj wieczorem czytałem poezje Darleya i
uderzyło mnie, że od dłuższego czasu nie słyszałem, abyś
Ty mówiła o poezji. Wiem, że wciąż przeganiam Cię z
jednego końca kraju na drugi, ale czy znalazłaś czas na
pisanie?
Przedwczoraj naskrobałem krótką bajkę o
księżniczce z magiczną, podróżną koroną i wysłałem ją
Florence, ale po nadaniu listu policzyłem i wyszło mi, że
moja siostrzenica ma już cztery lata. Czy nie jest za duża
na bajki wujka Dave’a? Jakie są czteroletnie
dziewczynki? Florence uczy się rysować i wysyła mi
surrealistyczne obrazki (na szczęście opatrzone pisanym
komentarzem Hanka). Najnowszy zatytułowany był
„Mama, kurczaki i kot Ciotki Sally nad morzem”.
Pisząc to, jem lunch, dość podły gulasz, który składa
się głównie z brukwi i kapusty, i myślę o naszym
wspólnym posiłku w Carltonie. Duszona kaczka, ostrygi,
Twój pierwszy w życiu szampan. Wciąż jeszcze widzę,
jak Twoje oczy rozbłyskują na widok deserów. Nie mogę
uwierzyć, że zamówiłaś po porcji z każdego rodzaju!
Wydaje się, że minęły całe wieki, choć było to zaledwie
pół roku. Pół roku, pół życia. To prawie żadna różnica,
kiedy chodzi o rozłąkę z Tobą.
Pamiętasz, co mi powiedziałaś, kiedy spotkaliśmy się
na King’s Cross? Twoje pierwsze słowa? Podeszłaś do
mnie tym swoim płynnym krokiem i, kiedy ja usiłowałem
wymyślić coś inteligentnego do powiedzenia,
powiedziałaś: „A, jesteś”. Często o tym myślę, Sue.
Jestem. Nieważne, gdzie na świecie jestem – jestem.
Davey
* * *
Wyspa Skye
29 maja 1916
Davey!
Rozpoczęłam w moim domku mały projekt
artystyczny. Cały budynek wybielony wapnem zbyt
kusząco przypominał płótno malarskie, kupiłam więc
wszystkie pigmenty, jakie znalazłam w Portree, i
zaczęłam zdobić go od zewnątrz. Wchodzę na drabinę z
kieszeniami pełnymi pędzli i słoików, z zakrzywioną
deseczką, która służy mi za paletę, i pozwalam wyobraźni
i wspomnieniom przepływać przez palce. Jestem pewna,
że mój obraz wydaje się nonsensowny załogom łodzi
przepływających fiordem czy też spacerowiczom po
drugiej stronie, ale w moich myślach wszystko pasuje do
siebie. Każdy barwny zawijas, każde muśnięcie pędzla
jest hołdem dla nas.
Finlay skończył mój kominek i stworzył prawdziwe
dzieło sztuki. Z taką troską wyrzeźbił najdrobniejsze
detale. Na samym środku jest księżniczka wróżek z
twarzą zadziwiająco podobną do twarzy Kate.
Powiedziałam mu, że marnuje czas na Skye, że powinien
być w Akademii Sztuk Pięknych w Glasgow i studiować
rzeźbę. Nie powinien kisnąć tutaj jak ja, marnując swoją
sztukę w wiejskich chałupach. Teraz, kiedy nie pływa, nie
jest już uwiązany do wyspy jak reszta z nas. Mógłby
wyruszyć w świat, tak jak marzyliśmy w dzieciństwie.
Prawdę mówiąc, chciałabym, żeby stąd wyjechał;
chcę, żeby przestał myśleć o Kate. Kiedy wysyłałam
ostatni list do Ciebie, spotkałam ją na poczcie. Przeciąg z
otwartych drzwi wyrwał jej list z palców i złapałam go
dla niej. Och, Davey, był zaadresowany do Williego i
cuchnął tanimi perfumami. Widziała, że to zauważyłam,
ale, nadęta koza, zadarła tylko nos i nie powiedziała
słowa. Pewnie powinnam była od razu powiedzieć
Finlayowi, naskarżyć mu, że Kate przez cały czas
zwodziła go i zabawiała się z jego własnym bratem, ale
nie potrafiłam. Nie teraz, kiedy wreszcie zdaje się
znajdować trochę spokoju w życiu.
Wydaje mi się, że on i tak już to wie. W zeszłym
tygodniu Willie przyjechał na przepustkę; puszył się jak
paw, raczył nas opowieściami o krwawych bitwach, a
potem wyszedł gdzieś pospiesznie. Złapałam go pod
domem – szedł do Portree. Powiedziałam mu, że wiem o
Kate. Że to ona jest tą dziewczyną, o której mi mówił, i
powinien z tym skończyć ze względu na Finlaya. On
tylko się roześmiał i powiedział, że mnie jakoś nie
powstrzymało posiadanie męża, a zresztą sama mu
powiedziałam, że nie ma nic złego w słuchaniu głosu
serca. Że ciągnie to tylko dlatego, że ja robię to samo. Że
jesteśmy tacy sami.
Davey, to, co on robi, wydaje się takie nie w
porządku. I co dzień widzę Finlaya zdruzgotanego tym
wszystkim. Ledwie parę dni później Willie poszedł
pomóc Finlayowi w moim nowym domu. Wrócił z
rozkwaszonym nosem, a Finlay zjawił się dopiero
następnego dnia. Z pewnością wie. Jak on zdoła im
wybaczyć?
A według Williego ja przez cały czas robiłam to
samo Iainowi. Myślałam o sobie, a nie o nim. Macki
wyrzutów sumienia, które dręczą mnie od czasu do czasu,
po słowach Williego dopadły mnie z całą mocą. Nie dość,
że ja byłam kłamczuchą i oszustką, ale sprowadziłam
własnego brata na takie same manowce. Rozbiłam nie
tylko własne małżeństwo. Rozbiłam rodzinę.
Mogłam dać Williemu inną radę. Mogłam
powiedzieć Finlayowi o liście Kate, kiedy miałam okazję.
Ale nie zrobiłam nic, i teraz moi bracia nie rozmawiają ze
sobą.
A za tym wszystkim stoją moje czyny. Gdybym nie
zrobiła Iainowi tego, co zrobiłam, Willie nigdy nie czułby
się usprawiedliwiony. Moja rodzina byłaby w całości.
Davey, mój kochany, mój chłopcze, to się musi
skończyć. Ja muszę z tym skończyć. I uwierz mi, moje
palce nie chcą pisać tych słów. Ale nie mogę dłużej robić
tego Iainowi. Kiedy mój mąż się odnajdzie, kiedy wróci
do domu, muszę mu powiedzieć. Muszę naprostować
sprawy między nim i mną, zanim między nami będzie
mogło być cokolwiek. Nasze małżeństwo nie było dobre;
on temu z pewnością nie zaprzeczy. Ale, Davey, muszę to
załatwić we właściwy sposób, bo inaczej nie będę umiała
sobie wybaczyć.
To dlatego malowałam naszą historię na ścianie
mojego domu. Na pamiątkę tego, co było. To malowana
pamiątka po nas.
Proszę, zrozum mnie. Wiedz, że Cię kocham, ale
zrozum.
Elspeth
* * *
Miejsce Trzecie
8 czerwca 1916
Sue!
Nie wiesz, jak się bałem, że dostanę od Ciebie taki
list. Wiedziałem, że kiedyś przyjdzie, ale mimo to
czekałem z przerażeniem.
Tamtego dnia, kiedy odpisałaś, że i Ty mnie kochasz,
Sue, wywróciłaś mój świat do góry nogami. Od kiedy
przeczytałem te słowa, życie już nigdy nie było takie
samo. Jednak Twój ostatni list wywrócił je znów, i
oszołomił mnie bardziej niż cokolwiek wcześniej. Nie
spałem od tamtej pory.
Mógłbym Cię błagać, żebyś mnie nie zostawiała.
Właśnie to chce zrobić samolubny dzieciak, który we
mnie siedzi. I sądzę, że w głębi duszy i Ty tego chcesz
ode mnie. Ale to wszystko, co tutaj robię, jest próbą
udowodnienia, że jestem godzien Ciebie, godzien tego, co
jest między nami. Ten mężczyzna nie odciągałby Cię od
bliskich. Nie rozbijałby Twojego życia.
Będę Cię jednak błagał, byś zastanowiła się jeszcze
przez jakiś czas. Nie odcinaj się ode mnie w tej chwili. To
wszystko przyszło tak nagle. Nie zamierzam Cię zmuszać
do czegoś, czego nie chcesz, ale daj mi więcej czasu.
Pozwól mieć Cię jeszcze przez chwilę. Proszę, zostań ze
mną, dopóki Iain nie wróci.
Zawsze Twój
Davey
* * *
Wyspa Skye
19 czerwca 1916
Kochany Davey!
Dostałam oficjalny list z Ministerstwa Wojny.
Zawiadamiamy z żalem, iż w świetle braku jakichkolwiek
nowych informacji szeregowiec Iain Dunn zostaje uznany
za poległego w boju.
Kiedy tylko usłyszałam pukanie do drzwi,
wiedziałam. Nawet nie od razu otworzyłam list;
położyłam go tylko na półce kominka wyrzeźbionej przez
Finlaya. Zabawne, że moja pierwsza myśl była o nim – że
załamie się na tę wiadomość. Że muszę być silna. Muszę
wspierać brata.
Od przyjścia listu w ogóle nie spałam. Noc spędziłam
w starym domu, porządkując nieliczne rzeczy Iaina.
Zostawił po sobie tak niewiele, tak skąpe dowody, że
kiedyś żył tu człowiek. Nie mogłam się przemóc, by
ruszyć te drobiazgi z miejsc, w których je położył.
Zapomniane na półce starej chaty – żeglarski
almanach z 1910 roku (czy naprawdę kiedyś czytał?) i
rzeźbiona fajka. W te wieczory, kiedy ja siedziałam i
pisałam, Iain rzeźbił. Wiem, że nauczył się tego od
Finlaya. Pamiętam ich dwóch jako chłopców, jak siedzieli
nad brzegiem z pochylonymi ciemnymi głowami,
strugając z kawałków drewna lalki i bączki dla mnie. W
ostatnich latach zaczął łowić na głębszych wodach,
spędzał noce na łodzi. Mówiłam sobie, że po prostu ma
dość tego rzeźbienia i gapienia się przez cały wieczór w
ogień. Teraz już nie wiem.
Miał niewielką skrzynię na ubrania, choć wychodził
z domu ubrany w większość tego, co posiadał. W skrzyni
zostały tylko pocerowane niebieskie koszule, które
uszyłam mu zaraz po ślubie. Były cudownie krzywe, ale
on nigdy nie narzekał i tylko przynosił mi je do naprawy,
kiedy przetarły się stare łaty. Ciągle mam gdzieś kawałek
niebieskiego materiału. Zdumiewające, że te koszule
przetrwały dłużej niż my.
Pod tylną ścianką skrzyni leżał złamany drewniany
grzebień. Iain zawsze miał zbyt długie włosy. Mówił, że
lubi, jak wiatr zdmuchuje mu je na czoło, kiedy jest na
morzu. Wieczorem zanim odszedł, usiadł przy ogniu w
samych spodniach i ściął włosy na krótko. Chciałam je
pozbierać i schować loki między stronice Byrona, ale
wrzucił je do ognia. Nie był tak sentymentalny.
Na dnie skrzyni znalazłam pogiętą puszkę po
ciastkach, zarośniętą od soli i rdzy. Widocznie woził ją w
swoim worku, zanim opróżnił go i spakował się do
wojska. Musiałam podważyć wieko nożem do mięsa.
Och, Davey! W środku był mój pierwszy tom wierszy,
Fale ku Peinchorran. Kiedy mu go dałam, nie byliśmy
jeszcze małżeństwem; nie wiedziałam nawet, czy w ogóle
go przeczytał. Stronice były poplamione wodą, a w
samym środku, w wierszu o letnich nocach, leżał
skręcony lok moich włosów. Ołówkiem podkreślone było
zdanie „ciepła jak oddech na mojej twarzy”. Obok książki
leżała drewniana, rzeźbiona grzechotka dziecięca.
Od tamtej pory siedziałam tutaj, opatulona w jego
sweter, zapatrzona w ogień. Màthair przyszła wczoraj i
zacmokała z dezaprobatą, widząc, że pocę się przy ogniu
w wełnianym swetrze. Przyniosła mi wodę do mycia i
zabrała się do przygotowania rybnej zapiekanki. Kiedy
zapiekanka była już na ogniu, Màthair pomogła mi umyć
włosy i zapytała: „Czujesz się winna?”
Jak miałam jej wyjaśnić, że nie czuję się winna
miłości do ciebie, ale tego, że nie kochałam Iaina dość
mocno? Że przez cały ten czas, kiedy myślałam, że
oddala się ode mnie, wcale tak nie było? Wypływał łowić
śledzie na Morzu Szkockim, ale zabierał ze sobą kawałek
mnie. Cały czas miał mnie przy sobie.
Czuję się taka pusta, Davey. Wtedy, kiedy dostałam
tamten poprzedni list, kiedy dowiedziałam się, że zaginął,
powiedziałam sobie, że on nie żyje. Wtedy wypłakałam
swój przydział łez. Dlaczego miałabym sobie wmawiać
coś innego? W takich chwilach nadzieja jest na nic.
Nadzieja naraża człowieka tylko na rozczarowanie.
Davey, ja nie umiem tego robić. Opłakiwać. Nie
uroniłam łzy, kiedy przyszedł list, i wciąż tego nie
zrobiłam. Nie mogę wyjść z domu, bo kto to zrozumie?
Oto idzie wdowa, która nie chce płakać. Oto idzie wdowa,
która nie czuje bólu.
Ale ja czuję ból. Był moim mężem. Jak mogłabym
nie czuć?
Nie wiem, jakich słów od Ciebie oczekuję. Nie
jestem do końca pewna, po co piszę; wiem tylko, że
pisałam zawsze. Màthair powiedziała mi, żebym nie
przestawała. Kazała mi dalej pisać do „mojego
Amerykanina”, że nie ma lepszego sposobu, żeby
utrzymać mnie przy zdrowych zmysłach.
Proszę, nie zostawiaj mnie, Davey.
Sue
18 Margaret
* * *
Beagan Mhìltean, Skye
Sobota, 31 sierpnia 1940
Kochany Paulu!
Kiedy babcia znalazła mnie w Seo a-nis i zawiozła do
swojego domu, widziała pytania w moich oczach. Kazała
mi jednak czekać. Powiedziała, że porozmawiamy jutro.
Miała na ogniu wielki garnek owsianki; usadziła mnie
przy stole naprzeciw mojego dziadka i wuja Williego,
dwóch mężczyzn równie osmaganych wiatrami jak
górskie granie. Babcia nie odrywała ode mnie tych
swoich bystrych, kruczych oczu, ale dziadek przez cały
posiłek wpatrywał się głównie we wnętrze swoich
powiek.
W zupełnej ciszy, jeśli nie liczyć trzaskania ognia i
drapania łyżek w miskach, czekałam, aż babcia coś
powie. Tak drobna kobieta, a budzi taki respekt.
Wysuszyła mnie, dała stary sweter i parę dziadkowych
spodni do ubrania. Moje własne rzeczy wisiały, parując
przy ogniu. Czułam się bardzo nieswojo w obcych
ubraniach i w obcym miejscu; czekałam, aż babcia
odezwie się pierwsza.
Wuj Willie plótł coś przez całą kolację, opowiadał
anegdotki o Skye, wypytywał o Edynburg, sypał
koszmarnymi wicami. O sobie czy o mojej Mamie nie
powiedział nic. Sądząc po zaciśniętych ustach i
zmrużonych oczach babci, wuj jest rodzinnym
rozczarowaniem. Nieżonaty, nieokrzesany, wciąż zajmuje
miejsce w jej domu.
Przez całą tę paplaninę Williego babcia siedziała w
milczeniu i mnie obserwowała. To była bitwa woli, i
staruszka okazała się bardziej uparta z nas dwóch.
Wreszcie złamałam się i spytałam, skąd wiedziała, że się
zjawię. W takim miejscu jak Skye bez trudu
uwierzyłabym w jasnowidzenie.
– Finlay do mnie napisał.
Łyżka Williego wpadła z klekotem do miski.
– Finlay napisał?
– Po raz pierwszy od jakichś dwudziestu lat. – W jej
oczach błysnęła satysfakcja. – Napisał, że córka Elspeth
go odnalazła, i jeśli dalej będzie tak uparta, lada chwila
zjawi się w moim progu.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że napisał?
Babcia posłała mu złe spojrzenie.
– To, że mieszkasz w moim domu i jesz mój chleb,
nie oznacza, że muszę ci wszystko mówić, Willie
Macdonald.
Willie nie zrobił nawet skruszonej miny.
– To mój brat.
– A jednak nie napisał do ciebie.
Willie huknął krzesłem i bez przeprosin wyszedł z
kuchni.
Rzeczywiście, rozczarowanie. Mój pierwszy wieczór
tutaj i już znalazłam się w środku rodzinnej kłótni.
– Finlay napisał, że wypytywałaś o młode lata Els-
peth – powiedziała babcia. – Że chciałaś się dowiedzieć,
jaka była, zanim przyszłaś na świat.
Skinęłam głową.
– Niewiele mi powiedział.
– Finlay jest równie uparty jak Elspeth, to na pewno.
Przez te wszystkie lata oboje czekali, aż to drugie
przeprosi. – Wygarnęła resztę owsianki z garnka na moją
miskę. – Byli do siebie bardziej podobni, niż chcieli
przyznać, nawet jako dzieci. Byli naszymi marzycielami,
ta dwójka nigdy nie zadowoliła się życiem na gospodarce.
Oboje byli głodni wiedzy. Czytali po sto razy wszystko,
co im wpadło w ręce. I oboje wbijali oczy w horyzont,
jakby szukali sposobu, jak go dotknąć. I oboje, kiedy
oddali serce, stracili je na zawsze.
Pamiętam dokładnie, co powiedziała, bo poprosiłam,
żeby to powtórzyła, a potem zapisałam to przy pierwszej
okazji.
– Różnica była taka, że Finlay miał poezję tylko w
duszy. Elspeth rozdawała ją wszystkim dookoła. –
Pozbierała miski i z klekotem ustawiła je w stos. – A teraz
spać, Margaret Dunn. Rano dam ci ten twój „pierwszy
tom”.
Te czarne oczy nie znosiły dyskusji i zrozumiałam,
po kim Mama wzięła swoją stanowczość.
Kiedy obudziłam się rano, w chacie było cicho;
wszyscy poszli do swoich obowiązków w gospodarstwie.
Na stole ujrzałam talerz świeżych podpłomyków, słoik
dżemu i wysoki stosik książek ze złoconymi brzegami.
Były to tomiki poezji, wszystkie autorstwa mojej matki.
Paul, ja nie miałam pojęcia. Wiedziałam, że poezja
płynie w jej duszy, ale nie to, że kiedyś spływała wprost
na stronice książek! Moja matka poetką!
Przez cały tydzień czytałam te wiersze po wielekroć,
składając sobie jej obraz ze skrawków wersów. Radość,
słońce, morze. Miłość szybująca pod niebo, miłość
znikająca. Miłość rozdzierająca ją na dwoje. I zaczynam
rozumieć, co czuje, kiedy krąży po ulicach Londynu. Bo
w jej poezji widzę niektóre z tych duchów, których szuka.
Kocham Cię,
Margaret
* * *
Londyn, Anglia
24 sierpnia 1940
Szanowny Panie lub Szanowna Pani!
Wiele lat temu pod tym adresem mieszkał młody
człowiek o nazwisku David Graham, student uniwersytetu
Illinois. Wiem, że minęło dużo czasu, ale byłabym
wdzięczna za wszelką pomoc.
Jeśli Pan lub Pani posiada jakiekolwiek informacje o
miejscu jego pobytu po wyjeździe z Urbana, czy mogę
prosić o kontakt? Można do mnie pisać do hotelu
Langham w Londynie. Z góry dziękuję.
Z wyrazami szacunku,
Elspeth Dunn
19 Elspeth
* * *
Miejsce Piąte
30 czerwca 1916
Kochana Sue!
NIE ZROBIŁAŚ NICZEGO ZŁEGO. Nie ma nic
niewłaściwego w tym, co czujesz po śmierci Iaina. I jak
ktokolwiek śmie Cię zmuszać, byś czuła coś innego!?
Płacz, jeśli chcesz. Śpiewaj, jeśli wolisz śpiewać. Noś
czarną suknię do kościoła, ale potem, w domu, przebieraj
się w jasnożółtą. Jeśli chcesz siedzieć i pocić się przy
ogniu, rób to, na Boga. A następnego ranka idź
spacerować boso po chłodnej rosie.
Ani na chwilę się nie załamuj, nie zamykaj w sobie.
Nie zdajesz sobie sprawy, jak radosnym żywiołem jesteś
na tej ziemi. Nie jesteś istotą stworzoną do żałoby. Jesteś
stworzona do życia i miłości. Dopóki żyjesz, składasz mu
hołd. Dopóki go kochasz, składasz mu hołd. Tego się
trzymaj, Sue.
I pamiętaj, jestem obok. O grubość koperty od
Ciebie.
David
* * *
Wyspa Skye
7 czerwca 1916
Mój Rycerzu!
Nawet kiedy Ci się wydaje, że nie masz nic do
powiedzenia, wynajdujesz idealne słowa. Oczywiście
ucieszyłaby mnie już sama przybrudzona koperta
zaadresowana Twoimi bazgrołami, ale Twoje słowa w
środku leją się jak balsam na moje obolałe serce.
Nie mam żółtej sukienki, ale idąc do domu z poczty,
nie oparłam się pokusie, by zdjąć kapelusz i wetknąć we
włosy parę niezapominajek. Był taki piękny dzień,
słoneczny i senny – przypomniał mi się dzień mojego
ślubu. Wiedziałeś, że w zeszłym tygodniu miałabym
ósmą rocznicę ślubu? Zebrałam więcej niezapominajek,
parę żółtych skalnic, bratka, czerwoną firletkę i
związałam je w mały bukiecik wstążką z kapelusza.
Zaniosłam kwiatki na miejsce, gdzie we dwójkę z Iainem
bawiliśmy się często jako dzieci, i położyłam je na kopcu
wróżek********, gdzie pocałował mnie po raz pierwszy.
Nie znam lepszego miejsca, by go upamiętnić.
Kiedy stałam tam, próbując przypomnieć sobie tego
mężczyznę, którego nie widziałam prawie dwa lata, tego
męża, który nagle stał się obcym człowiekiem, pytanie,
czy w ogóle go jeszcze kocham, nieproszone przemknęło
mi przez głowę.
Myślę, że zawsze kochałam Iaina w taki czy inny
sposób. Mówiłam Ci, że znałam go od lat. Od
dziecinnego afektu do nastoletniego „zakochania”. Od
pełnej rumieńców miłości, jaka przychodzi z dorosłością,
po bezpieczną miłość małżeńską. Kochałam go tak długo,
że chyba nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłoby być
inaczej.
Zabawne, że pytasz o moją poezję. Nie napisałam
niczego już od dawna, od Bożego Narodzenia.
Próbowałam coś napisać wczoraj – to miało mi pomóc
uporządkować uczucia – ale wszystko brzmiało tak
sztucznie. Słowa nie płynęły tak jak wtedy, kiedy byłam z
Tobą. Pamiętasz ten wiersz, który napisałam w Londynie,
o Tobie, jak leżałeś wyciągnięty na łóżku, z
przedramieniem na twarzy? Ta poza sama w sobie była
poezją. Słowa były tam – wystarczyło pozbierać je z
powietrza i przyszpilić do kartki. Ale wczoraj…
zwyczajnie nie byłam w stanie. Czy moja muza uleciała?
Czy już nigdy nie będę mogła pisać?
Choć może wydać Ci się to dziwne, zważywszy na
okoliczności, czuję się lepiej, kiedy opowiedziałam Ci o
Iainie, niemal jakby moje słowa były mową pogrzebową.
Dzięki tym słowom, dzięki temu bukiecikowi czuję,
jakbym (delikatnie) zamykała drzwi. Ale kiedy człowiek
zamknie drzwi, pozostaje mu tylko jedno – otworzyć
następne.
Sue
* * *
Miejsce Szóste
15 lipca 1916
Sue!
Wygląda na to, że jakoś sobie radzisz. Wiedziałem,
że znajdziesz najwłaściwszą drogę.
Znów się przenieśliśmy. Czuję się jak Cygan,
mieszkam na pace swojego gruchota, nigdy nie śpię na
jednym miejscu dość długo, by zostawić dołek w
podłodze. Oficjalnie znów jesteśmy en repos, więc
przebywamy dość daleko na tyłach, ale i tak od czasu do
czasu prowadzimy ewakuację, tym razem raczej chorych
(malades) niż rannych (blessés).
Miejsce Szóste to jedno z najpiękniejszych miast,
jakie widziałem we Francji, tym piękniejsze, że daje nam
spokój i wytchnienie. Chciałbym móc wziąć Cię za rękę i
oprowadzić po nim. Nasza kwatera jest w niewielkiej
dolince tuż pod miastem, zielonej i upstrzonej kwiatami.
Po tak długim wąchaniu prochu, krwi i mdło-słodkiego
smrodu infekcji, nie możemy się dość nałykać zapachu
świeżej trawy i polnych kwiatów. Oto mak dla Ciebie,
Sue. Sprasuj go w Hucku Finnie i przechowaj dla mnie.
Pamiętam, jak napisałaś ten wiersz w Londynie. Sue,
czy mogłabyś mi go przesłać? Yeats i Szekspir są w
porządku, ale czuję głód oryginalnej Elspeth Dunn.
Zauważyłaś, iż nie martwię się, kiedy twierdzisz, że
już nigdy nie będziesz pisać? Myślałaś tak samo zaraz po
wybuchu wojny, a jednak pisałaś dalej. Mroczniejsze,
bardziej refleksyjne wiersze, ale jednak wiersze. Wiem,
że pisałaś dużo, kiedy byliśmy w Londynie. Muza Cię nie
opuściła, Sue. Bądź cierpliwa.
A zresztą nie przestałaś pisać, choć tak twierdzisz. I
Twoje słowa nie stały się sztuczne. Wciąż piszesz do
mnie i nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej
przekazywałaś swoje myśli bardziej naturalnie, bardziej
uczciwie niż w tych ostatnich listach.
O! Wołają nas na mszę. Muszę na razie kończyć, ale
chciałem Ci przypomnieć, że ktoś we Francji myśli o
Tobie.
David
* * *
Wyspa Skye
22 lipca 1916
Davey!
Wczoraj dopadła mnie zaduma. Przy codziennych
czynnościach nie mogłam się opędzić od rozmyślań, co to
znaczy być mężatką. O oczekiwaniach, jakie społeczność
ma wobec kobiety, i jakie ona sama ma wobec siebie.
Wciąż nie bardzo wiem, co znaczy być wdową. Nie
wiem, co wolno mi czuć, robić.
Matka Iaina z pewnością uważa, że powinnam resztę
moich dni spędzić na żałobie, każdego ranka odmawiać
za niego modlitwę, każdego wieczoru palić mu świeczkę.
Kiedy klęczałam w ogrodzie, zastanawiając się nad tym,
sama zaczęłam myśleć, że to jest moim zadaniem.
Ale potem przyszedł Twój list i przypomniał mi, że z
dwóch mężczyzn, którzy kochali mnie z daleka, ten oto
jest bezpieczny, cały i zdrowy.
Poszłam odszukać tamten list, by Ci go przepisać, i
dzięki jego słowom nagle wróciło do mnie to leniwe
popołudnie. Pamiętam, jak patrzyłam na Ciebie, leżącego
na łóżku, tak rozluźnionego, tak szczęśliwego. Nie
jedliśmy, prawie nie spaliśmy przez wiele dni, a Ty byłeś
tak doskonale zadowolony z życia. Pamiętasz, jak
karmiłeś mnie pomarańczami z misy z owocami? Nie
wiem, co smakowało lepiej – pomarańcze czy Twoje
palce.
Wiersz przypomniał mi nie tylko tamto popołudnie,
ale i to, że kocham Cię od dawna. Więc zamiast spędzać
czas na tęsknocie za kimś, kto nigdy nie wróci, wolę
tęsknić za chłopakiem, który wróci. Davey, jeśli co rano
będę odmawiać modlitwę, to będzie to modlitwa za
Ciebie; modlitwa za to, by ta wojna skończyła się szybko
i bym wreszcie miała Cię przy sobie.
E.
* * *
Odpoczynek
Legł spokojnie, odpoczywa,
Mięśnie światłem wyzłocone,
Łóżko pieści wiotkie ciało
Prześcieradłem drapowane.
Rozluźnia się – otwarty, nagi,
Ciało szczere, nieskłamane,
Palce pieszczą, wcześniej twarde,
Członki miękną rozedrgane.
Dłoń przesłania gładkie czoło,
Oczy senne, rzęsy trzepoczą,
Dech, westchnienie, cichy dźwięk,
Chodź tu, jego usta mruczą.
Przeciąga się jak lew syty,
Wzywa gestem sennej dłoni,
Ziewa, znów nieruchomieje,
Więc i ja odpocznę przy nim.
* * *
Miejsce Ósme
31 lipca 1916
Sue!
Przerzucają nas w coraz to nowe miejsca, ale wciąż
jesteśmy en repos. W tej chwili obozujemy w ogrodach
cudownej willi, nasze namioty rozbite są w środku
drzewiastego parku. Niewiele jest do roboty, nie licząc
przejażdżki z malades od czasu do czasu, więc
wypoczywamy, czytamy, spacerujemy, zwiedzamy
pobliskie miasto. Bywają dni, kiedy niemal zapominamy,
że jest wojna.
Twój wiersz i do mnie sprowadził wspomnienia. Tak,
pamiętam, jak karmiłem Cię tymi pomarańczami. Sok
kapał Ci z kącików ust, a ja go scałowywałem. Tyle razy
braliśmy kąpiel! Wiem, że miałaś ochotę zabrać ze sobą
tę wannę na pamiątkę. Ja zabrałbym te pomarańcze. A
może te kwiaty, które tak Ci się spodobały na Piccadilly,
te, które, jak mówiłaś, pachniały Szkocją.
Nie kupuj jeszcze biletów na pociąg, ale myślę, że
będę mógł pójść en permission******** na początku
września. Mamy prawo do tygodniowego urlopu po
każdych trzech miesiącach, ale po dziewięciu będę mógł
wziąć dwa tygodnie. Tydzień to za mało, by dojechać stąd
do Szkocji i wrócić (dlatego wcześniej nie zajechałem
dalej niż do Paryża), ale dwa tygodnie dadzą nam
mnóstwo czasu. Więc en garde********, moja droga, bo
jeśli wszystko pójdzie dobrze, odwiedzę Cię we wrześniu.
Może moglibyśmy się spotkać w Edynburgu?
David
* * *
Wyspa Skye
7 sierpnia 1916
Davey, Mój Davey!
Czy naprawdę mogę mieć nadzieję, że zobaczę Cię
we wrześniu? Wiem, jak kapryśne potrafią być armie,
jeśli chodzi o przepustki. To ledwie miesiąc od dziś –
zaczynam odkurzać walizkę! Tak, tak, tym razem będę
pamiętała, żeby ją zabrać. A spotkanie w Edynburgu –
cudownie. Zakochałam się w tym mieście. Możemy też
znów spotkać się w Londynie, jeśli dla Ciebie to
łatwiejsza podróż. Nie chcę zmarnować ani chwili
Twojego urlopu. Któregoś dnia przywiozę Cię na Skye,
ale na to mamy jeszcze czas. Mamy czas.
W zeszłym tygodniu w moim progu zjawiła się
Màthair z Chrissie i jej malcami. Przy brakach prowiantu
w mieście i po wiosennych nalotach zeppelinów Chrissie
pomyślała, że dzieciom będzie lepiej z nami na Skye.
Wymieniły z Màthair spojrzenia, i Màthair powiedziała:
„Masz tu tyle miejsca…” Więc tym sposobem bawię się
w mamusię.
Chrissie wróciła do Edynburga już następnego ranka
– jest tak wielkie zapotrzebowanie na pielęgniarki, że nie
mogła wziąć więcej niż paru dni wolnego – ale dzieci
zadomowiły się tu całkiem dobrze. Mam tylko jedno
łóżko, więc Emily sypia w nim ze mną. Màthair
przyniosła parę wsypów, które wypchaliśmy sianem i
przytulią. Wszyscy uważali, że wyprawa na bagna po
przytulię to wspaniała przygoda. Tylko Emily ma
wspomnienia ze Skye. Allie ledwie zaczął nosić krótkie
spodnie, kiedy wyjechali, a Robbie był zupełnym
maluchem. Chłopcy znają tylko miejskie życie i całą tę
podróż do ciotki Elspeth mieszkającej w górach
postrzegają jako coś w rodzaju wyprawy Marco Polo do
Chin.
Wiem, że Màthair i Chrissie chciały mi dać jakieś
zajęcie, wypełnić moje dni i noce, żebym nie czuła się tak
samotna. I nie mogę mieć im tego za złe, bo chciały
dobrze. Ale one nie wiedzą, że od pewnego deszczowego,
wiosennego dnia cztery i pół roku temu, kiedy listonosz
przyniósł mi list od pewnego bezczelnego Amerykanina,
już nigdy nie byłam samotna. Kocham Cię.
E.
* * *
Miejsce Dziewiąte
14 sierpnia 1916
Kochana Sue!
Kiedy leżymy wszyscy i leniuchujemy, nie mając nic
do roboty, zawsze wdajemy się w jedną z dwóch rozmów.
No, może jedną z trzech. To nieuniknione, że temat
dziewcząt pojawia się przynajmniej raz w toku każdej
konwersacji. Ci, którzy je mają, zawsze wyciągają
pomięte, poskładane zdjęcia dziewcząt z domu. Pliny,
największy cwaniak, wyciąga frywolną, francuską kartę
pocztową, którą gdzieś kupił, i przysięga z całą powagą,
że to jego „panna”. A najzabawniejsze? To za każdym
razem jest inna pocztówka.
Drugim ulubionym tematem rozmów, i nic w tym
dziwnego, są dywagacje, kiedy skończy się wojna.
Zawsze jesteśmy optymistami i zwykle obstawiamy datę
zakończenia w okolicy najbliższych dużych świąt. O tej
porze roku wszyscy wesoło powtarzamy, że wojna
skończy się przed Bożym Narodzeniem. Kiedy nadchodzi
styczeń, trzymamy kciuki za finał na Wielkanoc.
Trzecia rozmowa, która zawsze nas ekscytuje,
dotyczy tego, co będziemy robić po wojnie. Cokolwiek by
się działo, ta wizja przyszłości nieodmiennie zaczyna się
od uczty przebijającej wszystko, co można by znaleźć
nawet u Delmonico. Chleb z prawdziwym masłem,
aromatyczna zupa rybna, steki grube jak męskie ramię,
ciasta, placki i pączki, kawa ze świeżą śmietanką, dobry
bourbon. Wybacz, proszę, krople na papierze; zdaje się,
że się ślinię.
Kiedy już nasze przyszłe wcielenia obeżrą się
podczas tej wyczekiwanej uczty (i być może rozruszają
się trochę po posiłku w towarzystwie wcześniej
wspomnianych „panien”), muszą wybrać sobie karierę,
przyszłą drogę życia. Stary dobry Wart najbardziej na
świecie chce założyć rodzinę ze swoją dziewczyną i
rozpocząć produkcję Warta Juniora. Pliny ma wielkie
plany – chce startować w wyborach do Kongresu Stanów
Zjednoczonych. Widzi siebie jako grubą rybę, z
nieograniczonym dostępem do cygar i kobiet. Gadget –
który jest najlepszy z nas wszystkich w reperowaniu i
majstrowaniu przy naszych gruchotach – chce pracować
dla Henry’ego Forda przy projektowaniu aut. Riggles
chce otworzyć salon wystawowy i je sprzedawać. Harry
wróci do Anglii, do swojej Minny, i być może zostanie
profesorem. Oznajmił, że widział tutaj dość ran i
okaleczeń, by obrzydzić sobie praktykowanie medycyny.
Ale tak naprawdę to wszystko są gruszki na wierzbie.
To wszystko nic nie znaczy. Miło jest sobie pogadać, co
człowiek będzie robił, kiedy się z tego wyrwie, ale to
tylko gadanie, dopóki rzeczywiście nie będzie po
wszystkim. Dziś możemy rozmawiać o przyszłości, a
jutro ją stracić.
Oczywiście z wyjątkiem Twojego Daveya. Ty wiesz,
że do Ciebie wrócę, prawda, Sue? Zawarłem faustowski
pakt, by sobie zagwarantować, że jeszcze zobaczę moją
Sue. Ach, może mówienie o Fauście jest w tych czasach
niepatriotyczne. Gdyby którykolwiek z moich kolegów
przeczytał ten list, zostałbym wytarzany w smole i pierzu.
PRZEKLĘTE SZWABSKIE BZDURY! No, może skupią
się na wielkich literach i przeoczą resztę.
O, wołają nas, żebyśmy odpalali karetki. Muszę
jeszcze zaadresować list i wrzucić do skrzynki.
Całusy!
D.
* * *
Wyspa Skye
22 sierpnia 1916
Kochany Davey!
A co ty im mówisz o swojej „pannie”? Powiedziałeś
im, że jestem oszałamiająco piękna? Niesamowicie
inteligentna? Że jestem najlepszą kucharką po tej stronie
muru Hadriana?
Och, Davey! Właśnie do mnie dotarło, że jeśli
wszystko pójdzie dobrze, będę Cię osobiście częstować
moim sławnym świątecznym puddingiem! Odsłużysz rok,
na który się zaciągnąłeś. Widzisz, to dla mnie nieważne,
czy wojna skończy się na święta czy nie, bo spędzisz je ze
mną, a nie ze Służbą Polową.
Mówiłeś o wszystkich innych, o ich nadziejach na
przyszłość, i ani słowa o sobie. Masz przede mną
tajemnice? Może to i gruszki na wierzbie, ale ja wiem, że
o tym myślałeś. Jesteś zbyt wielkim optymistą, Davey, by
nie myśleć o przyszłości. Zabierzesz mnie do Delmonico?
Nauczysz mnie prowadzić auto? Porwiesz na narciarską
wycieczkę do Michigan? Ucałujemy wszystkich na
pożegnanie i pożeglujemy dookoła świata? Od kiedy Cię
poznałam, dokonałam więcej, niż kiedykolwiek
marzyłam. Ledwie w zeszłym roku byłam w Londynie,
Paryżu i Edynburgu. Jadałam w Carltonie, sypiałam w
Langham i robiłam zakupy na Charing Cross Road.
Czuję, że mogłabym się nauczyć jeździć na nartach i
samochodem. Z Tobą u boku mogę stawić czoło każdej
przygodzie.
Kocham Cię,
Sue
* * *
Miejsce Dziesiąte
31 sierpnia 1916
Sue!
Jesteśmy tutaj strasznie zajęci. Ledwie mam czas
zmienić skarpetki. Obsługujemy tylko jeden punkt, ale
przewija się przezeń tylu ludzi, że przez cały czas w
ruchu jest dwadzieścia wozów. Właśnie przepracowałem
niemal bite czterdzieści osiem godzin i po drodze ledwie
się zdrzemnąłem. Teraz moczę piętkę chleba w letniej
zupie i próbuję utrzymać otwarte oczy jeszcze przez
chwilę, by Ci odpisać.
Boże, ależ jestem zmęczony!
Moja przyszłość to żadna tajemnica, Sue. Mam
nadzieję założyć pierwszą szkocką trupę baletową. I
możesz się śmiać do rozpuku, że
Wybacz, przysypiam…
Całuję…
* * *
Miejsce Dziesiąte
1 września 1916
Sue!
Wybacz, że mój ostatni list był tak krótki i tak
nieskładny na końcu. Dosłownie zasypiałem nad nim.
Kiedy głowa mi opadła, przysięgam, widziałem pieska
preriowego, który śmignął obok mnie. Teraz siedzę w
karetce i próbuję pisać na kolanie, pijąc kawę (czy też
dziesięć).
Wciąż jesteśmy w ---------------------- i panuje tu istne
szaleństwo. Ani słowa o przepustce, ale wiesz, że dam Ci
znać, jak tylko się czegoś dowiem.
Jesteśmy tu już – ile? – dwa tygodnie, więc nie
wyobrażam sobie, że mogliby nas tu trzymać dużo dłużej
bez odpoczynku czy przepustki. Jeśli będą dalej nas tak
zajeżdżać, wszyscy padniemy. Gadget złapał jakieś
choróbsko i leży w polowym szpitalu, więc brakuje nam
jednego człowieka.
Okaże się jeszcze, jak będzie ze świętami. Masz
rację, mój rok niemal dobiegł końca, ale mogę
podpisywać kolejne trzymiesięczne kontrakty. Może?
Przyszłość nie ucieknie. Porozmawiamy o tym, kiedy się
zobaczymy. Trzymam kciuki za tę przepustkę!
Riggles odpala motor, więc muszę na razie kończyć.
Ostatni łyk kawy!
D.
* * *
Wyspa Skye
11 września 1916
Kochany Davey!
Mam nadzieję, że zdołałeś odpocząć. Masz jakieś
wieści na temat urlopu? Uda ci się przyjechać aż do
Szkocji? Mogę podjechać bliżej i znów spotkać się z
Tobą w Londynie. Màthair jest w pogotowiu – zostanie z
dziećmi, kiedy tylko dostanę telegram od Ciebie.
Boże, ależ to dziwnie brzmi: Màthair zostanie „z
dziećmi”. Nie są moje, ale nie mogę nie czuć się za nie w
jakiś sposób odpowiedzialna. Ostatecznie biorę udział w
kształtowaniu ich młodych umysłów!
Chrissie nie pozna swoich pociech, kiedy po nie
przyjedzie. Wszystkie są brązowe i piegowate od słońca.
Chłopcy zrobili się pulchni od twarogu i śmietany,
którymi ich karmię. Emily wciąż wydaje mi się chuda, ale
przynajmniej teraz, kiedy wypycham ją na słońce, ma
trochę więcej energii.
Proszę, pisz, choćby nie wiem jak zmęczony. Nawet
„kocham cię” naskrobane na odwrocie pocztówki
sprawia, że moje serce podskakuje z radości.
I ja kocham Ciebie.
E.
* * *
Miejsce Jedenaste
11 września 1916
Moja Kochana, Kochana Dziewczyno!
Przepraszam, że ostatnio tak niewiele pisałem. Byliś-
my w naprawdę gorącej strefie i harowaliśmy prawie bez
przerwy. Nie miałem czasu właściwie na nic innego niż
tylko jeżdżenie i unikanie kłopotów. Ale, choć nie miałem
czasu i siły pisać do Ciebie, Sue, nigdy nie opuszczasz
moich myśli.
Nareszcie jesteśmy en repos. Nawet gdyby przenieśli
nas na środek bagna, nie obeszłoby nas to, tak jesteśmy
zmęczeni. Jest mi dokładnie wszystko jedno, gdzie
wylądowałem, bylebym tylko mógł spać i pisać do mojej
Sue.
Byliśmy całkiem blisko frontu i najedliśmy się sporo
strachu. Harry’emu pocisk eksplodował tuż przed maską.
Wyszedł z tego z ledwie paroma zadrapaniami i
dzwonieniem w uszach, ale karetka ma mocno
pokiereszowany przód. Wszyscy w jakiejś chwili
przysypialiśmy za kółkiem, ale Bucky zjechał z drogi i
uderzył w mur. Jest poobijany, jak się pewnie domyślasz,
i dorobił się odpoczynku w szpitalu.
Sam nie wiem, jak długo będziemy en repos, ale ile
by było tej przerwy, i tak będzie za krótka. Zacząłem
marudzić przełożonemu w sprawie urlopu; teraz musimy
zaczekać, co powie. Dopiero zajechaliśmy do Miejsca
Jedenastego i na pewno trzeba tu uporządkować parę
spraw, zanim zacznie przydzielać urlopy.
Chyba spróbuję się zdrzemnąć, zanim zawołają nas
na żarcie. Och, jak przyjemnie jest się wyciągnąć!
Tęsknię,
D.
* * *
POSTES ET TELEGRAPHES
PARIS
13 SEP 16
E DUNN WYSPA SKYE
DOSTAŁEM URLOP CZTERNAŚCIE DNI STOP
ZATELEGRAFUJĘ Z ANGLII STOP
WYJEŻDŻAM RANO STOP
D.
* * *
Rue Raynouard 21, Paryż, Francja
13 września 1916
Wysyłam pocztówkę oprócz telegramu na wypadek,
gdybyś go nie dostała lub gdyby pocztówka dotarła
szybciej.
Dostałem urlop! Czternaście dni, jeśli możesz
uwierzyć. Dostałem przepustkę na podróż do Paryża parę
godzin po wysłaniu ostatniego listu do Ciebie, i w pół
minuty miałem już spakowany bagaż. To zaleta
wiecznych przeprowadzek!
Nie musisz przyjeżdżać aż do Londynu. Ja ruszę na
północ, Ty na południe, i spotkamy się gdzieś w
połowie…
D.
* * *
TELEGRAM
G 16.04 PORTREE
13 WRZE 16
D GRAHAM
EDYNBURG
SPOTKAMY SIĘ W EDYNBURGU W
KATEDRZE ŚW MARII STOP
TYM RAZEM TAM BĘDĘ STOP
MOJE SERCE ZNÓW ŚPIEWA POEZJĄ STOP
SUE
20 Margaret
* * *
3 sierpnia 1940
Kochana Maisie!
Nigdy bym nie zgadł, że kluczem do Twojej Matki
jest poezja. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ją w ogrodzie
po sąsiedzku, powiedziałbym, że stąpa po ziemi mocniej
niż większość znanych mi ludzi. Moja babcia jest twarda,
ale oto ujrzałem twoją Mamę, kopiącą ze złością łopatę i
przeklinającą po gaelicku. Ale gdybym wtedy nie zlitował
się nad nią i jej biedną łopatą, i nie pomógł jej zawieźć
tych koszy z kapustą do domu, mógłbym nigdy nie
poznać Ciebie.
Kiedy otworzyła drzwi do mieszkania i zobaczyłem,
jak tańczysz gigę na środku kuchni w tym starym swetrze
i pumpach, wiedziałem, że chcę Cię dla siebie. A jeśli Ty
mnie nie zechcesz, będę Twoim najlepszym przyjacielem
choćby do końca świata, byle tylko być blisko Ciebie.
Ale Twoja Mama mnie przejrzała. Kiedy
odprowadziła mnie już na dół po schodach i
podziękowała, pochyliła się bliżej i powiedziała: „Ona
myśli sercem. Nie złam go jej”. Dlatego z kolejną wizytą
zwlekałem dwa tygodnie.
I pomyśleć, że pisała wiersze o miłości! Pewnie
dlatego rozszyfrowała mnie w chwili, kiedy tylko na
Ciebie spojrzałem.
Naprawdę nigdy nie widziałaś, by pisała wiersze? Po
Twoim liście sprawdziłem jej nazwisko i okazało się, że
wydała siedem tomów. Siedem! Moja babcia chodzi po
świecie dwa razy dłużej, a nie potrafiłaby sklecić
przyzwoitej strofki, choćby zależały od tego losy świata.
Co odkryłaś? Pewnie nie natknęłaś się na wiersz z
nazwiskiem i adresem „Daveya”?
Kocham,
Paul
* * *
Beagan Mhìltean, Skye
6 września 1940
(jaki to w ogóle dzień tygodnia?)
Kochany Paulu!
Nie, nie znalazłam adresu między stronicami, ale
znalazłam kwiaty, źdźbła trawy, loki wełny, ziarenka
piasku. Wygląda to tak, jakby nosiła te książki po wyspie
i chwytała między stronice wszystko, na co się natknęła.
Na spokojne wody, jej ostatnia książka, z ledwie
rozłamaną czerwoną okładką, miała między kartkami
powtykane zdjęcia. Z jednego uśmiecha się szeroko
wesoły, młody człowiek w kraciastej marynarce. Na
kolejnym ciemnowłosa kobieta w jasnej, zwiewnej
sukience siedzi w kwiatowym ogrodzie, tęsknie patrząc w
aparat. Na jeszcze jednym ten sam mężczyzna, tym razem
w todze i birecie, stoi obok mizernego drzewka i dumnie
wysuwa podbródek.
Ostatnie zdjęcie, schowane na samym końcu, ukazuje
parę na ulicy, na tle rozmazanych przechodniów i
pojazdów. Mężczyzna obiema rękami oplata kobietę w
talii i pochyla się, by szepnąć jej coś do ucha. Kobieta
trzyma jedną dłoń przy policzku, jakby próbowała się
zasłonić przed aparatem, ale zamiast tego śmieje się z
głową odrzuconą do tyłu. W rogu fotografii ktoś wypisał
piórem: „1915. My”. Choć zdjęcie jest ziarniste, widać, że
mężczyzna to ten sam człowiek, co na poprzednich
zdjęciach. I to on jest kierowcą karetki, namalowanym na
tylnej ścianie Seo a-nis. Kobieta to moja matka.
To zdjęcie jest tak nonszalanckie, tak nieskrępowane.
Po prostu oni dwoje, uchwyceni w ulotnej chwili, kiedy
przekazują sobie jakiś sekret. Rezerwa palców
przesłaniających policzek wskazuje, jak bardzo
spontaniczny był ten śmiech. W tym momencie
rozmazane miasto za nimi nie ma znaczenia. To musi być
ten Londyn, którego szuka Mama, ten Londyn, który chce
uchwycić jeszcze raz. Chwila, w której są sami, choć
wojna pędzi wokół nich.
On jest jej muzą, to pewne. Choć imię „David” nie
pojawia się w żadnej z książek, wiem, że te wiersze są dla
niego. Osobę, do której pisze, nazywa „swoim mag-
nesem” „swoją ciepłą letnią nocą” i „tym, do którego
frunie jej serce”. Babcia nie mówi ani słowa. Kiwa tylko
głową i puka palcem w stosik książek, jakby zawierały w
sobie wszystkie tajemnice wszechświata.
I może zawierają. W szkole nie potrafiłam znaleźć
tematu w wierszu, choćby zależało od tego moje
zbawienie. Dlaczego sądzę, że teraz znajdę w wierszu
życie?
Był jeden, który Mama recytowała mi przed snem,
między bajkami i gaelickimi kołysankami: o wietrze
nadlatującym znad morza, rześkim i pachnącym solą. Z
rykiem przetaczał się nad wodą i mknął wprost na granie,
ściskając lodowatymi palcami każdego, kto stanął mu na
drodze. Nie wiem, czy była to jej własna poezja, bo nie
znalazłam tego wiersza w żadnym z tomów, ale to jedyny,
jakiego mnie nauczyła.
Chodząc po tej wyspie, przypomniałam sobie ten
wiersz. Staję na jednym ze wzgórz, spoglądam na morze i
wykrzykuję wersy na wiatr. A on smaga mnie sukienką
po nogach, pryska wodą na nagie ramiona, kładzie na
wargach smak soli. I wreszcie wiem, co ten wiersz
znaczy.
Bo choćby wiatr bez opamiętania smagał cię na
wzgórzach, choćby z całych sił domagał się uwagi,
zaczyna cichnąć, kiedy tylko ruszasz na dół. A
zapewniam, że na dole nie jest wcale słabszy. Mewy
muszą z nim walczyć, trawy kładą się od podmuchów. On
wciąż jest, ale po chwili znika z twoich myśli. Jest
pewnikiem, stałą, czymś oczekiwanym. I nie myślisz o
nim, aż któregoś dnia dopada cię nagle, wypełnia usta,
uszy i duszę, i przypominasz sobie, co to znaczy
oddychać. Oddychasz codziennie, ale w tej jednej chwili
czujesz się żywy jak nigdy.
Od dnia, kiedy wszedłeś do kuchni z tym koszem
kapusty, byłeś blisko. Zawsze ze mną, jak ten wiatr. Ale
tego dnia, kiedy po raz pierwszy znalazłam w poczcie list
od Ciebie, moje serce zabiło jak nigdy wcześniej.
Dopadłeś mnie jak wiatr i zrozumiałam, że jestem
zakochana.
Szkoda, że nie jesteś tu ze mną, by poczuć ten wiatr.
To poezja sama w sobie.
Kocham Cię,
Maisie
* * *
Londyn, Anglia
28 sierpnia 1940
Szanowny Panie lub Szanowna Pani!
Wiele lat temu młody człowiek o nazwisku David
Graham studiował na uniwersytecie Illinois. Ukończył
studia w roku 1913, zdobywając dyplom z nauk
przyrodniczych. Nie wiem, czy działa aktywnie w
Zrzeszeniu Absolwentów Uniwersytetu Illinois, o ile
jednak wiem, często miewacie Państwo informacje o
absolwentach i posiadacie w archiwum ich adresy od dnia
opuszczenia uczelni.
Jeśli Pan lub Pani posiadają jakiekolwiek informacje
na temat Davida Grahama, czy mogę prosić o kontakt?
Można do mnie pisać do hotelu Langham w Londynie. Z
góry dziękuję.
Z wyrazami szacunku,
Elspeth Dunn
21 Elspeth
* * *
Gdzieś pomiędzy Edynburgiem i Londynem
22 września 1916
Och, Sue!
Tak ciężko mi było tym razem wsiąść do pociągu.
Nie twierdzę, że wcześniejsze rozstania były łatwe, ale
jest mi wyjątkowo trudno teraz, kiedy już wiem, jak
smakuje rozłąka z Tobą. Kiedy ostatnim razem
rozstawaliśmy się i wsiadałem do pociągu, który miał
mnie zawieźć na statek przepływający przez kanał, myśli
miałem pełne Ciebie, ale też oczekiwania i niepewności.
Tym razem siedzę i gapię się na angielskie krajobrazy,
rozmazane za oknem, i mogę myśleć tylko o tym, że
każdy żywopłot, każde schludne, zielone pole to kolejny
żywopłot i kolejne pole pomiędzy nami.
Wyślę ten list przed opuszczeniem Anglii, mogę więc
pisać trochę swobodniej niż pod czujnym okiem
cenzorów. Nie potrafiłem powiedzieć Ci tego w oczy, ale
zaczynam być trochę zmęczony tym wszystkim. Ostatni
punkt, który obsługiwaliśmy, pod Château Billemont, był
potwornie absorbujący i męczący, ale nareszcie czułem
się, jakbym brał udział w wojnie, bardziej niż na
wszystkich poprzednich miejscach. Mam wrażenie, że
wiecznie jesteśmy albo w trakcie przeprowadzki, albo en
repos.
Słyszymy kanonadę, czasami widzimy pociski, kiedy
padają na drogi, ale bliżej akcji nie bywamy. Żyjemy
cudzym życiem, słuchając opowieści blessés. Czasami
czuję się, jakbyśmy sterczeli przed wejściem do kina i
próbowali odtworzyć sobie film ze skrawków rozmów
zasłyszanych od wychodzących klientów.
Tamtego dnia, kiedy wbiegłem na nasyp, żeby pomóc
rannemu noszowemu w zasięgu oczu i karabinów
szkopów, poczułem znajome dreszcze podniecenia.
Czułem, że żyję. Jakbym znów wspinał się po rynnie z
tymi wiewiórkami. Czułem, że coś robię, zamiast tylko
czekać na tyłach i patrzeć, jak robią to inni. Mówię Ci, po
wyjściu ze szpitala bardzo trudno było mi wrócić do
mojej zwykłej pracy.
Rozumiesz, Sue, dlaczego nie mogłem Ci o tym
powiedzieć? Oplotłabyś mnie tymi swoimi zaskakująco
silnymi ramionami i nie puściłabyś z powrotem.
Oczywiście nie byłbym szczególnie zrozpaczony, gdyby
trzymała mnie w niewoli taka strażniczka, ale, jak Ci
mówiłem, muszę dosłużyć swój rok. Muszę coś osiągnąć
w życiu. Jeśli nie zdołam wytrzymać tu przez rok, to co w
ogóle zdołam? A nie chcesz mężczyzny, który nie potrafi
niczego dokończyć.
Skoro mowa o przyszłości, nie mogę uwierzyć, że
wynajęłaś mieszkanie w Edynburgu! Tylko na tydzień,
ale jednak. Wiedziałaś, ile to będzie dla mnie znaczyć.
Dla człowieka, który mieszka w karetce. Kiedy podszed-
łem tam i zobaczyłem zasłony w oknach, poczułem się,
jakbym wracał do domu.
Ciągle jeszcze jestem zmęczony, ale wolę być
zmęczony od nadmiaru miłości niż od nadmiaru pracy.
Nie chciałem zmarnować ani chwili z Tobą na spanie. Od
tego jest podróż pociągiem do Londynu.
Jednak mimo zmęczenia czuję się jak nowo
narodzony. Czysty, odkarmiony, w wypranych i
załatanych ubraniach, we wspaniałym nowym płaszczu.
Ciało i duch zaspokojone. Śmiałaś się ze mnie, ale
musiałem zakumulować trochę tych „zaspokojeń”! Tak
długo obywałem się bez nich, że chciałem zgromadzić
jakiś nadmiar, wspomnienia, które w razie potrzeby będę
wyciągał i oglądał ze smakiem.
Nawet ten jeden incydent nie mógł mi niczego
zepsuć. Wiem, że Ciebie wytrąciło to z równowagi, Sue,
ale nie zrobiłaś niczego złego. On nie powinien był tego
mówić, ale jestem pewien, że naprawdę wcale tak nie
myślał. Mam nadzieję, że już się z tego otrząsnęłaś.
Chyba już skończę, żeby móc wreszcie przymknąć
oczy i zająć się wspomnieniami, o których mówiłem
wcześniej. Jak myślisz – może to w wannie?
David
* * *
Gdzieś między Edynburgiem
i Skye
Davey!
Nienawidzę tego! Nienawidzę nie mieć niczego
prócz tych paru wykradanych dni z Tobą! Tak ciężko jest
mi się w nich zatracić, bo bez przerwy słyszę tykanie
zegara odmierzającego czas do Twojego odjazdu, jak ten
przeklęty budzik w naszym paryskim hotelu.
A jeszcze mój brat zepsuł nam część Twojego
cennego urlopu. Och, ależ jestem na niego wściekła! Od
swojego zwolnienia z wojska nie zachowuje się
normalnie, ale potem doszły jeszcze jego problemy z Kate
i śmierć Iaina. Nic z tego nie jest moją winą, a jednak
skrupiło się na mnie. Powtarzam sobie, że on wcale tak
nie myśli, że to były słowa wypowiedziane w gniewie, że
wrócę do domu i znów pójdziemy razem na plażę szukać
kamieni, jak to robiliśmy zawsze. Ale to, jak splunął mi
pod nogi, jakbym była nikim, to, jak spojrzał na mnie,
kiedy odchodził. Boję się, że coś pękło w tamtej chwili, i
nie mam pojęcia, jak utrzymać to w całości.
Zresztą nigdy nie byłam dobra w naprawianiu
popsutych rzeczy. Ale przynajmniej w Twojej sprawie
mogę coś poradzić.
Davey, gdybyś Ty wiedział, ile robisz dobrego,
nawet głęboko na tyłach. I poświęciłeś tyle czasu, który
mógłbyś spędzać ze mną, żeby tylko tam być. Gdybyś
wiedział, jak ważna jest Twoja praca, jak bardzo się -
liczysz, nie martwiłbyś się, że powinieneś robić więcej.
Nie zazdrościłbyś tym na Ziemi Niczyjej.
Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że nie jesteś w
niebezpieczeństwie. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że
dotrwałeś cały i zdrowy do kolejnej podróży do
Edynburga. Pierwszej nocy po Twoim przyjeździe bardzo
długo leżałam bezsenna obok Ciebie i patrzyłam. Na
trzepot Twoich rzęs, na Twoje wdechy i wydechy.
Położyłam palce na Twej nagiej piersi, żeby poczuć bicie
Twojego serca i wiedzieć, że jesteś. Davey, żebyś Ty
wiedział, jak dziękowałam w tamtej chwili Bogu, że mi
Cię oddał. Nie zniosłabym utraty i Ciebie.
Już wtedy widziałam w Tobie te wątpliwości – w
tym, jak zbywałeś pytania o Twoją sekcję, jak wzruszałeś
ramionami, kiedy mówiłam, jakie mamy szczęście, że
jesteśmy tu razem. I dlatego Finlay tak mnie rozgniewał –
tym, że w taki sposób podsycił Twoje wątpliwości i
sprawił, że poczułeś się źle, będąc tutaj ze mną.
Davey, nie ma nic ważniejszego na świecie niż to, że
jesteś przy mnie. Jesteś moim oddechem, moim światłem,
tym, do którego frunie moje serce. Mówiłeś, że nie chcesz
zubażać tego, co było między mną i Iainem. Że nie chcesz
rywalizować ze wspomnieniem. Że nie chcesz być mniej
męski niż on. Ale, Davey, jego nie ma. A ja nie siedzę w
swojej chacie, tęskniąc za nim. Przez cały tydzień byłam
tam. Z Tobą.
Sue
* * *
Rue Raynouard 21, Paryż, Francja
25 września 1916
Sue!
Wróciłem do Paryża i kogóż tu zastałem? Pliny’ego,
Harry’ego, Rigglesa, Warta i jeszcze paru chłopaków
sterczących pod kwaterą główną na Rue Raynouard.
Przyjechali wczoraj.
Właśnie kiedy sądziłem, że robi się tutaj zbyt nudno,
nadarza się okazja. Francuzi poprosili sekcję, by
pojechała do ------------ koło -----------------. Z tego, co
mówią, brancardiers mają tam spory kawał drogi pieszo,
by donieść blessés do punktu opatrunkowego. A od kiedy
szkopy zajęli pobliskie wzgórze, droga do punktu jest pod
ostrzałem. Potrzebują floty szybkich karetek, które
jeździłyby niemal pod same okopy i z powrotem. Ta trasa
będzie biegła bliżej linii frontu niż jakakolwiek z
wcześniejszych. I trzeba ją będzie pokonywać w nocy.
Zamiast posłać tam całą Sekcję Pierwszą, stworzyli
całkiem nową, a stary dobry Pliny awansował na jej
dowódcę. Mają mu dosłać paru nowych rekrutów, by
uzupełnić szeregi, ale Pliny uparł się przy najszybszych,
najtwardszych weteranach, jakich zdoła znaleźć. Dali mu
wolną rękę przy wyborze garści chłopaków z Sekcji
Pierwszej, a reszta zostanie dobrana z innych sekcji i
spośród nowych rekrutów. Wszyscy słyszeliśmy różne
historie i wiemy, jak trudna robota nas czeka. Będą się
liczyły szybkość i zręczność.
A że Twój uniżony sługa jest i szybki, i zręczny (i,
jak sądzę, twardy), Pliny poprosił mnie o przeniesienie się
do jego sekcji. Uwierzysz, Sue? Nie dość, że wreszcie
dostałem lekarstwo na moją chorobę, to na dodatek
będzie tam Harry i wszyscy moi starzy kumple. Na pewno
będzie świetnie!
Francuzi planują chyba jakieś potężne uderzenie,
skoro chcą mieć karetki na miejscu jak najszybciej,
najlepiej na wczoraj. Czekamy, aż reszta sekcji dojedzie
do nas, i na nowiutkie auta, które mają nam dostarczyć. A
na razie odpoczywamy.
Później napiszę więcej!
David
* * *
Rue Raynouard 21, Paryż, Francja
27 września 1916
Kochana Sue!
Właśnie dostałem list, który pisałaś w pociągu. Nie
przejmuj się bratem – nie pierwszy raz w życiu mam
podbite oko. To wynikało tylko z opiekuńczości.
Ostatecznie jesteś jego jedyną siostrą. Rozumiem to.
Któryż brat nie straciłby panowania, widząc swoją siostrę
z Amerykaninem? Zapominasz, że wszyscy jesteśmy
rabusiami i kowbojami. Mam nadzieję, że wyjaśnicie
sobie to wszystko, kiedy wrócisz na Skye. I tak będzie.
Rodzeństwo nie gniewa się na siebie wiecznie. A już z
pewnością nie Finlay i Ty.
Sue, być może wyglądałem na rozczarowanego, ale z
pewnością nie Tobą. Tobą nigdy. To prawda, że miałem
dość Służby Polowej i bezczynności na tyłach. I to
prawda, że tym razem, kiedy już nie ma Iaina, wszystko
było inaczej. Tyle Twoich ostatnich listów mówiło o nim.
I to zrozumiałe. Ale to zabawne, nie sądzisz, że przy
okazji tego spotkania czułem jego obecność między nami
mocniej niż przedtem.
Uwierz mi, rozczarowanie zniknęło, kiedy tylko
położyłem głowę na Twoich kolanach. Mówiłem Ci, że
kiedy zobaczyłem Twoje nazwisko na drzwiach
mieszkania, poczułem się, jakbym wracał do domu. I to
mi wystarczy, Sue. Świadomość, że tutaj robię coś
wartościowego i że Ty czekasz na mnie w Szkocji.
Więcej mi nie potrzeba.
Po całej tej niepewności w sprawie rekrutów
ostatecznie przysłano nam najlepszych, jacy byli. Między
innymi Rexa Redmana, słynnego kaskadera
motocyklowego. Jest też Leo Nickles, pierwszorzędny
pilot, który latał w Dywizjonie Lafayette’a. I mój
ulubieniec, Roy Jansson, kierowca rajdowy. Widziałem
go raz, jak ścigał się na torze Speedway Park w Chicago.
Uwierzysz, że osiągnął 100 mil na godzinę?
Zaczęli się też zjeżdżać ludzie z innych sekcji.
Każdy, kto wyrobił sobie przydomek w swojej sekcji,
został zarekomendowany do naszej, znanej już
nieoficjalnie pod nazwą „Chłopcy Plinstona”. Obiecują
nam jeden ciężki sektor za drugim.
Powinniśmy ruszyć się stąd jutro albo pojutrze, więc
sam nie wiem, kiedy dam radę napisać. Harry ma cały
stosik listów do Minny, więc spróbuję podrzucić mu na
dno moją kopertę.
David
* * *
4 października 1916
Och, Sue!
Właśnie do tego jestem stworzony! Nie wyobrażasz
sobie, jakie to ekscytujące. Owszem, pracuję ciężej niż
kiedykolwiek przedtem i pod koniec dnia jestem
wykończony jak pies, i owszem, zdaję sobie sprawę, że
moja praca to betka w porównaniu z tym, co robią
chłopcy na Ziemi Niczyjej, ale właśnie tego było mi
potrzeba.
Odbywamy kursy tylko do dwóch punktów i do obu
dojeżdża się jedną drogą, prostą jak drut i niemal równie
wąską. Nie mamy prawie żadnej osłony, a szkopy zajęli
ostatnio pozycję, która idealnie wystawia im każdego, kto
utknie na drodze. Wcześniej nosze taszczono tędy
ręcznie, ale szkopy musieli ustrzelić sporo brancardiers,
zanim Francuzi wreszcie zrozumieli, co jest grane.
Kiedy dostajemy wezwanie i jedziemy do punktów
opatrunkowych, pewne miejsce za zrujnowaną stodołą
stanowi nieoficjalną granicę między strefą ostrzału i
bezpiecznym odcinkiem. Kiedy zbliżamy się do tej
stodoły, nadchodzi chwila, kiedy wyrzucamy wszystkie
lęki przez okno i rozpędzamy gruchota do maksymalnej
prędkości.
Jadąc tym „Korytarzem Śmierci”, nie możemy
myśleć, nie możemy się skupiać, zapominamy o
rozsądku. Wpatrujemy się tylko w brązowy nasyp tylnego
okopu, który wyznacza koniec korytarza, i zapominamy o
wszystkim innym. Przejechanie tej drogi zajmuje ledwie
dwadzieścia sześć sekund, ale ma się wrażenie, że to
dwadzieścia sześć minut, więc nabraliśmy zwyczaju
liczenia na głos. Wczoraj zmieściłem się w dwudziestu
pięciu.
Boże, nie wiem, jak Riggles zdoła się zadowolić
sprzedawaniem samochodów, kiedy to się już skończy.
Nie wiem, jak Harry zadowoli się uczeniem jęczących
studenciaków. Nie wiem, jak którykolwiek z nas zdoła się
pogodzić z jakąkolwiek pracą, w której nie będzie się czuł
niezwyciężonym.
David
* * *
Wyspa Skye
4 października 1016
Davey, mój brat odszedł.
Kiedy zostawił mnie w Edynburgu, zostawił całą
rodzinę. Nie przesłał nawet telegramu Màthair, żeby się
pożegnać. Od wielu dni nie wstała z łóżka.
Zawsze wpatrywał się w horyzont, więc chyba
wszyscy poniekąd spodziewaliśmy się, że taka chwila
nadejdzie, szczególnie po jego demobilizacji. W głębi
serca chyba zawsze wiedziałam, że Finlay któregoś dnia
nas opuści. Màthair powiedziała, że siedział na Skye tylko
ze względu na mnie, że kiedy przekonał się, gdy
dorastaliśmy, że nie zdołam wejść na prom, schował
głęboko własne pragnienia i pozwolił Papie zabrać się na
połów. Skoro ja nie mogłam odejść, on też nie chciał.
Ale teraz to zrobił! Pożeglował w świat, nie
oglądając się za siebie. Powinnam się cieszyć, że uciekł
od życia rybaka i wieśniaka, którego nigdy nie pragnął,
ale nie mogę nie płakać. Po tych wszystkich latach zrobił
to beze mnie. Gorzej – zrobił to mnie na złość.
Napisałam do niego list, choć nie mam go dokąd
posłać. Wyjaśniłam mu, że mi przykro, ale myli się, bo
ten „mój Amerykanin”, jak Cię nazywa, złożył mi
obietnicę. Mój Amerykanin nie zapomni o mnie, nie
zostawi mnie na mojej wyspie. On nie pożegluje do
Ameryki, nie oglądając się za siebie. „Jestem”,
powiedział mi kiedyś. I jest. Jest przy mnie, cokolwiek się
dzieje. Za miesiąc kończy mu się kontrakt, a wtedy
przyjedzie i porwie mnie stąd.
Obiecałeś mi Boże Narodzenie, Davey. Wiem, że nie
odejdziesz tak jak mój brat. Proszę Cię.
Sue
* * *
Francja
18 października 1916
Sue!
Strasznie mi przykro, że muszę to powiedzieć, ale nie
wiem, czy będę w domu na święta. Wiem, pewnie
cisnęłaś już tym listem przez cały pokój, ale kiedy
podniesiesz go z powrotem, wysłuchaj mnie.
Wtedy, kiedy Ci mówiłem, że odnowię kontrakt tylko
do grudnia, byłem nieszczęśliwy. Blask całej tej
przygody, ekscytacja, którą czułem poprzedniej jesieni,
kiedy się zaciągnąłem, zaczęły przygasać. Robiłem
niewiele poza siedzeniem na tyłach i czekaniem na
przydział kolejnego sektora. Niczego nie pragnąłem
bardziej niż tylko permanentnej przepustki spędzonej z
Tobą.
Ale teraz, w tej nowej sekcji, czuję, że żyję. Nie
uwierzyłabyś, jak mocno. Sue, po raz pierwszy w życiu
się liczę.
Pamiętasz, że nie sprawdzałem się w roli studenta.
Nie sprawdzałem się w roli nauczyciela. Do diabła, nie
sprawdzałem się nawet w roli syna. Mój ojciec wciąż
widzi we mnie rozczarowanie. Ale teraz, wykorzystując
tę samą brawurę, która w szczenięcych latach wpędzała
mnie tylko w kłopoty, odnoszę sukces. Ludzie, którzy
inaczej by nie przeżyli, żyją. Dzięki jeździe na pace
mojego gruchota. Mojego.
Więc rozumiesz, że nie mogę teraz odejść. Teraz,
kiedy tak naprawdę dopiero zacząłem. Nie widzisz tego,
Sue? Odciągniesz mnie od tego wszystkiego teraz, kiedy
jestem najbardziej potrzebny?
David
* * *
Wyspa Skye
1 listopada 1916
„Odciągniesz mnie od tego wszystkiego teraz, kiedy
jestem najbardziej potrzebny?” Tak, tak, odciągnę, bo
jeszcze bardziej jesteś potrzebny tutaj. Davey, jestem w
ciąży. Więc przestań wygadywać bzdury i wracaj do
domu.
* * *
Francja
12 listopada 1916
To w taki sposób przekazujesz mężczyźnie taką
nowinę? To nie powinno było się zdarzyć. Po to
przywiozłem prezerwatywy. Nie mamy teraz warunków,
by podejmować taką decyzję. Rodzina, Sue? Ty wciąż
jesteś w żałobie, ja wciąż „bawię się w wojnę”. Jesteśmy
siedemset mil od siebie. I popatrz, jak Twój brat zachował
się w Edynburgu. Zasłużyłem na każdy cios. Przecież
jestem tylko Amerykaninem, który wszedł między Ciebie
i Twojego męża. To ja spowodowałem rozdźwięk między
Tobą i bratem. Czy Twoja rodzina przywita mnie z
otwartymi ramionami po czymś takim?
* * *
Wyspa Skye
29 listopada 1916
Więc przyjedź i zabierz mnie stąd! Porwij mnie do
Ameryki, gdzie nie ma wojny i pełnych dezaprobaty
braci. Sąsiedzi już zaczynają szeptać, a ja, och, Davey, ja
chcę po prostu wyjechać z Tobą i rozpocząć tę przyszłość,
o której ciągle mówimy.
Tak, to ogromna sprawa. Przytłaczająca. Nawet
odrobinę przerażająca. Ale jakim cudem myśl o
nieuchronnym ojcostwie może przerażać cię bardziej niż
codzienne rajdy „Korytarzem Śmierci”?
Mnie też to przeraża. Rozdarłam własną rodzinę na
pół, nie nadaję się do wychowywania dziecka. Może
miałam rację przed laty, kiedy pisałam Ci, że nie
powinnam być matką. Myślę, że nie dam rady.
Davey, potrzebuję, żebyś to Ty był silny. Potrzebuję,
żebyś był dzielny za nas oboje. Proszę, przyjedź tutaj i
zabierz mnie. Kiedy jestem z Tobą, czuję się
niezwyciężona.
Teraz jestem zmęczona. Nie chcę się o to kłócić. To
zaistniały fakt i już nie ma o czym dyskutować. Wśród
całej tej wojny, całej tej śmierci, my stworzyliśmy życie.
Dziecko to tylko kolejna przygoda. I pamiętaj, że ja mogę
stawić czoło każdej przygodzie, jeśli tylko mam Cię przy
sobie.
Sue
* * *
3 grudnia 1916
Droga Elspeth!
Wolałbym nie musieć pisać do Ciebie w takich
okolicznościach. Wiele miesięcy temu Dave dał mi tę
kopertę i poprosił, bym ją wysłał, gdyby coś mu się stało.
Cztery noce temu odbywaliśmy kurs. Po dotarciu na
miejsce okazało się, że okop został zbombardowany.
Lekarze, pielęgniarze, blessés – zniknęli. Oficer starał się
jakoś opanować sytuację, kierując tymi, którzy nadbiegali
z okopu pierwszej linii.
Jako że mam pewne przeszkolenie medyczne,
zacząłem oglądać przynoszonych blessés i decydować,
kto w ogóle dotrze do punktu selekcji. Ci noszowi, którzy
stali jeszcze na nogach, porzucali swoje ładunki i pędzili z
powrotem tak szybko, jak zdołali. Dave, głupiec jeden,
wskoczył do okopu i pobiegł za nimi. Wrócił parę razy,
ignorował moje krzyki, i biegł z powrotem. Za którymś
razem nie wrócił.
Nie musiał być na pierwszej linii, ale znasz Dave’a.
Nigdy nie słuchał głosu rozsądku. Ale robił to, co
należało zrobić.
Przez te cztery dni biłem się z myślami, czy wysłać
Ci ten list. Wciąż miałem nadzieję, że wróci, kuśtykając,
z Ziemi Niczyjej, z zabawną historyjką o kolejnej
fartownej ucieczce spod kosy. Ale nie doczekałem się.
Ja niewiele mogę zrobić dla Ciebie, będąc tutaj, ale
proszę, napisz do Minny, gdybyś czegoś potrzebowała.
Wiem o Twojej sytuacji. Dave powiedział mi tamtej nocy,
kiedy gnaliśmy do punktu opatrunkowego. Owszem, był
zszokowany i przerażony. Ale tamtej nocy był też pełen
nadziei. I, powiedziałbym, szczęśliwy.
Więc spełniając ostatnie życzenie najlepszego
przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miałem i będę miał…
Harry Vance
* * *
Sue, Moja Kochana, Słodka Dziewczyno!
Oto list, którego nie powinnaś nigdy przeczytać. Jeśli
czytasz, to znaczy, że więcej listów nie będzie.
Kiedy to piszę, jest maj i dopiero co wróciłem ze
spotkania z Tobą w Paryżu. Po powrocie czekał na mnie
plik coraz bardziej rozgorączkowanych listów od Ciebie.
Czytając je, zacząłem zdawać sobie sprawę, jak musiałaś
być przerażona i zrozpaczona tak daleko od wszystkiego,
co dzieje się tutaj. Nie chcę, żebyś musiała przechodzić to
jeszcze raz, przeżywać tę niepewność, więc robię to, co
oboje umiemy najlepiej. Piszę list.
Nie wiem, kiedy go przeczytasz. Może za miesiąc,
może za pół roku, może za rok. Mam nadzieję, że nigdy.
Nie wiem, jaki wtedy będzie świat. Nie wiem, o czym
będziemy do siebie pisać. Nie wiem, czy nie będziesz już
miała jakiegoś nowego przystojnego Amerykanina
jeżdżącego karetką.
Mogę jednak powiedzieć z całą pewnością (nawet
spoglądając w przyszłość), że ja nie będę miał i nigdy nie
znajdę sobie żadnej innej Sue. Ty jesteś powodem, dla
którego marszczę brwi na wschodzące słońce i
uśmiecham się do zachodzącego. Marszczę brwi, bo
muszę zacząć dzień sam, bez Ciebie u boku. Uśmiecham
się, bo oto jeden dzień mniej dzieli nas od dnia, kiedy
wreszcie będziemy razem.
W jednym z listów napisałaś, że nie jesteś dość silna.
Napisałaś „nie dam rady sama, bez świadomości, że Ty
istniejesz na świecie”. Ale Ty jesteś silna, Sue. Spójrz na
siebie – pokonałaś dla mnie kanał La Manche! Kiedy
patrzę na wszystko, czego dokonałaś dla mnie, żałuję, że
ja nie jestem silniejszy dla Ciebie.
Wiem – wolałabyś, żebym w ogóle nie mieszał się w
tę wojnę, żebym po przyjeździe do Londynu nie wysiadał
z pociągu, tylko pomknął prosto na Skye i został tam na
zawsze. Ale ja musiałem to zrobić. Nie mogłem
przyjechać do Ciebie jako człowiek-porażka. Musiałem
udowodnić, że jestem kimś. Wiecznie nazywasz mnie
chłopcem. Muszę dorosnąć i stać się mężczyzną.
Znam Cię, moja kochana. Wiem, że w tej chwili
gniewnie kręcisz głową na moje słowa i mówisz: „Ale ty
nie poniosłeś porażki. Rozkochałeś mnie w sobie! Ja
jestem twoim sukcesem”. Jesteś moim sukcesem, Sue. I
wiem to. Nie wiem, co takiego zrobiłem jak trzeba w
swoim życiu, ale to musiało być coś wartościowego,
skoro dostałem Ciebie. Moją perłę.
Żałuję, że Ci tego nie mówię. Chcę być pierwszą
rzeczą, na jakiej skupią się rano Twoje zaspane oczy.
Chcę patrzeć, jak myjesz twarz i zakładasz pończochy.
Chcę Ci gotować śniadanie i scałowywać okruszek
jajecznicy z kącika Twoich ust. Chcę usiąść wygodnie
przy oknie, z Tobą na kolanach, i czytać, pisać, oddychać.
Chcę rozgrzewać między kolanami twoje zmarznięte
stopy w łóżku. Chcę zasypiać z Twoimi włosami
łaskoczącymi mnie pod brodą.
Przeprowadziłbym się na Skye i znosił dezaprobatę
Twoich sąsiadów i rodziny, jeśli tego byś chciała.
Pojechałbym na najdalsze krańce Syberii, jeśli tego byś
chciała. I wiem, że teraz jestem w miejscu, którego nie
wybrałoby żadne z nas.
Powiedziałaś kiedyś, dawno temu, iż mówienie
komuś, że będzie się go kochać zawsze, to banał. Czy jest
słowo oznaczające „dłużej niż zawsze”? Właśnie tak
długo będę Cię kochał.
Teraz, zawsze i dużo, dużo dłużej. Kocham Cię.
David
22 Margaret
* * *
Glasgow
6 września
Margaret!
Przez lata ciążyła mi świadomość, że byłem
przyczyną smutku swojej siostry. Wiem, że wciąż mnie o
to wini.
Otóż widzisz, miałem dziewczynę imieniem Kate.
Kiedy poszedłem na wojnę, splotła lok swoich włosów w
rozetkę i przyszyła mi do koszuli, tuż przy sercu, żeby
zawsze być ze mną.
Potem przyszła bitwa pod Festubert i wróciłem do
domu bez nogi. Niczego na świecie nie pragnąłem
bardziej, niż wtulić twarz w ramię Kate. Ale w pierwszej
chwili, kiedy spróbowałem pociągnąć ją w ramiona,
wzdrygnęła się. Dosłownie się wzdrygnęła. Stopniowo
przestała przychodzić, ale tak naprawdę to mi ułatwiało
sprawę. Kiedy jej nie było, nie musiałem patrzeć, jak jej
spojrzenie zakrada się na moją poskładaną nogawkę, nie
czułem powietrza między nami, kiedy usuwała się na bok,
by mnie przepuścić.
Myślałem, że rozumiem. Która dziewczyna chciałaby
kalekę na męża? Nawet kiedy dostałem protezę,
wiedziałem, że to nie będzie miało znaczenia. Ona tak
bardzo się już oddaliła.
Potem Willie przyjechał na przepustkę. Byłem w
nowym domu Elspeth, rzeźbiłem jej kominek. Willie
znalazł mnie, siedzącego za ogródkiem warzywnym, z
podołkiem pełnym strużyn, i zrzucił kurtkę, żeby pomóc.
Na jego koszuli, na sercu, zobaczyłem rozetkę złotych
włosów.
Zaczęliśmy się bić. On ciągle powtarzał, że nic nie
poradzi na to, kogo kocha. Zdaje się, że złamałem mu
nos. Màthair była wściekła, a Elspeth płakała i płakała.
Willie zniknął następnego dnia i więcej nie przyjechał na
przepustkę.
I sądziłem, że na tym będzie koniec. Gotowałem się
w sobie, ale Willie wyjechał, a ja mogłem dalej rzeźbić
kominek dla Elspeth i próbować zapomnieć, że
kiedykolwiek znałem Kate. Jednak spokój nigdy nie trwa
długo. Elspeth dostała list z Ministerstwa Wojny. Iaina
oficjalnie uznano za poległego.
Kolejne miesiące minęły jak za mgłą. Iain, bliższy mi
niż mój własny brat, nie żył. Wyruszyliśmy do Francji
pełni zapału, z obietnicą, że będziemy się nawzajem
pilnować. Zawiodłem. To były ponure dni, tyle Ci
powiem. Elspeth znosiła to lepiej niż ja. Zamieszkały u
niej dzieciaki Alasdaira, wypełniły jej dni. Ja, od kiedy
odeszła Kate, nie miałem nikogo. Spędzałem czas sam,
spacerowałem po wzgórzach z laską i piersiówką. Kiedy
pojechałem do Edynburga na kontrolę protezy, doktor
porządnie mnie obsztorcował, że tak katuję nogę przy
wspinaczkach. Miałem to w nosie. Potrzebowałem tego
bólu.
Ale w drodze powrotnej na Dworzec Waverleya
zobaczyłem Elspeth. Nie była na Skye, nie opłakiwała
Iaina. Była tam, na ulicy, w objęciach jakiegoś obcego.
Wiem, że nie potraktowałem jej uczciwie, kiedy
skoczyłem jej do oczu i powiedziałem, co o tym myślę.
Ten człowiek wepchnął się między nas, jakby to był jego
interes. Nawet nie był stąd, to był jakiś Amerykanin. Jak
mogła zapomnieć o Iainie? Od jego śmierci minęło ledwie
parę miesięcy, a ona już rzucała się na kogoś innego. Jak
mogła go zdradzić? I to z Amerykaninem?
Stała ze spuszczoną głową i słuchała, co mam do
powiedzenia. Szeptała, że nie zapomniała Iaina i nigdy
nie zapomni. Ale potem rozpłakała się i ten Amerykanin
znów stanął między nami. Rzuciłem się na niego,
zapytałem, dlaczego gania za cudzymi żonami, kiedy
żołnierze giną w okopach. I w oczach Elspeth zapłonął
gniew.
Tak, żołnierze giną w okopach. Ale tu, w domu,
ludzie żyją. Ona żyje. A ja mam się już nigdy nie wtrącać
w jej życie. Wyprostowała ramiona tym upartym gestem,
który znałem tak dobrze, i powiedziała, że człowiek nic
nie poradzi na to, kogo kocha. Zupełnie tak jak Willie.
Serca znaczą więcej niż krew? Wreszcie wiedziałem,
dlaczego Willie tak myślał. Ale on był zaledwie
chłopcem. To Elspeth miała być mądra. Lojalna. Miała
być tą, która nigdy nie odwróci się od rodziny i złożonych
przysiąg. Zawsze miało być nas troje: Elspeth, Iain i ja
przeciwko światu. Kazałem jej wybierać. Z zadartą głową
wzięła Amerykanina pod ramię. Splunąłem,
powiedziałem, że jest głupia, że cała moja rodzina to
głupcy. A on któregoś dnia ją oszuka, ale ja nie zostanę i
nie będę zbierał potrzaskanych skorup. I nie zostałem.
Napisałem do Màthair, raz, parę tygodni później.
Spytałem, czy Elspeth posłuchała tego, co powiedziałem.
Spytałem, czy wciąż jest z tym Amerykaninem. Màthair
odpisała, że powinienem wiedzieć, kiedy dać spokój, a
Elspeth akurat najmniej obchodzi, co kto mówi na ten
temat. Właśnie dostała wiadomość, że jej Amerykanin
zginął, i Màthair z największym trudem powstrzymała ją,
żeby nie poszła za nim.
Oczywiście po tym czułem się podle. Kto by się nie
czuł? Ale byłem młody i głupi, i myślałem, że już za
późno na przeprosiny. Przeszłość to przeszłość,
powtarzała zawsze Màthair, więc usunąłem się. Jeśli
Elspeth któregoś dnia postanowi mi przebaczyć, to mnie
znajdzie. A przynajmniej wtedy tak myślałem. Dla
niedojrzałego chłopaka, jakim wtedy byłem, to miało
sens.
Teraz wiem, że to był upór – głupi upór – i jestem za
stary, żeby dalej czekać na przebaczenie. Za złamanie jej
serca, za rozbicie rodziny, mogę się go nigdy nie
doczekać.
Więc teraz proszę o nie. Wiem, że w wojennym
czasie wszystko może się zmienić w mgnieniu oka.
Wiem, jak szybko można wszystko stracić. Jeśli Twoja
Matka odezwie się do Ciebie, proszę, daj mi znać. Muszę
do niej napisać. Po tych wszystkich latach muszę jej
powiedzieć przepraszam.
Z wyrazami miłości,
wuj Finlay
* * *
Londyn, Anglia
2 września 1940
Szanowny Panie!
Wiele lat temu, na początku Wielkiej Wojny, młody
człowiek o nazwisku David Graham zgłosił się
ochotniczo do Amerykańskiej Służby Polowej. O ile
wiem, Stowarzyszenie Ochotników Amerykańskiej
Służby Polowej planuje zjazdy sekcji karetek i wydaje
biuletyn z informacjami na temat byłych członków.
Jeśli posiada Pan jakiekolwiek informacje o Davidzie
Grahamie, choćby najbardziej skąpe, czy mogę prosić o
kontakt? Można do mnie pisać do hotelu Langham w
Londynie. Z góry dziękuję.
Z wyrazami szacunku,
Elspeth Dunn
23 Elspeth
* * *
Kriegsgefangenen-Sendung, Postkarte
2 stycznia 1917
Sue!
Jeśli dostałaś list od Harry’ego, nie otwieraj go!
Wyrzuć od razu. W ogóle go nie czytaj.
Wiem, że musiałaś się martwić, nie mając ode mnie
wieści przez dłuższy czas, ale uwierz mi, że wcześniej nie
mogłem napisać.
Nic mi nie jest, ale trafiłem do niewoli. Nie wiem, ile
wolno mi pisać i jak często będzie mi wolno nadawać
listy, ale Ty możesz pisać do mnie na adres podany po
drugiej stronie tej karty.
Czy możesz, z łaski swojej, napisać do Harry’ego, by
zawiadomić go, co się stało, i podać mu ten adres?
Przepraszam, że nie byłem z Tobą na święta, ale, jak
widzisz, nie złamałem danej Ci obietnicy. Muszę tylko
odłożyć jej wypełnienie na później.
Kocham Cię. Bardziej, niż zdajesz sobie sprawę.
David
* * *
Wyspa Skye
22 stycznia 1917
Davey!
Ledwie mogę pisać przez łzy. Twoją pocztówkę –
kartonik cenniejszy od złota! – ściskam zmiętą w garści,
pisząc drugą ręką. Màthair próbowała wyjąć mi ją z dłoni,
by przeczytać, ale nie puściłam. Zobaczyła Twój
charakter pisma i kazała wszystkim wyjść z pokoju.
Wiedziałam, że nie mogłeś zginąć. Pewnie wszyscy
tak mówią o swoich ukochanych. Ale ja wciąż Cię
czułam! Dopóki moje serce było w całości, dopóki biło,
wiedziałam, że musisz istnieć na tej ziemi.
I istniejesz! Każdego dnia, kiedy ja myślałam o Tobie
i płakałam nad Tobą, Ty myślałeś o mnie z równą mocą.
Och, mój drogi, mój ukochany. Mój cudowny
chłopaku. Mnie – poetce – brakuje słów.
Twoja Sue
* * *
Wyspa Skye
24 stycznia 1917
Davey, znalazłam je. Znalazłam słowa.
Jak się miewasz? Tak naprawdę? Potrzebujesz
czegoś? Jest Ci ciepło?
Nie mogę znieść myśli, że siedzisz w obozie. Jeśli
rzeczywistość choć trochę przypomina książkowe opisy,
musi Ci być okropnie zimno i niewygodnie. Mogę Ci
przysyłać paczki?
To były ponure miesiące, z wielu powodów, teraz
jednak widzę promień słońca przebijający zza chmur.
Mogę zmiąć wszystkie wiersze, które pisałam od grudnia,
i wrzucić je w ogień.
To leniwa pora roku. Mnóstwo czasu na siedzenie
przy ogniu, czytanie i pisanie. Próbowałam zainteresować
dzieci poezją, ale, niestety, bez sukcesu. Czy wolno Ci
tam mieć książki?
I choć drżę na myśl o Tobie w więzieniu, nie potrafię
się nie cieszyć, że żyjesz, że z bożą pomocą niedługo
wrócisz w moje ramiona.
Twoja Sue
* * *
7 lutego 1917
Sue!
Wolno mi wysyłać tylko dwa listy miesięcznie
(nieprzekraczające sześciu stronic) i cztery pocztówki.
Powinienem od czasu do czasu napisać do matki, Evie i
Harry’ego, więc nie będziesz tak zasypywana listami jak
do tej pory. Jednak rzeka myśli pozostanie niezmienna.
O ile wiem, Ty możesz słać mi tyle paczek i listów,
ile zechcesz. Jeśli mogę Cię prosić, potrzebuję wielu
rzeczy. Kiedy mnie schwytano, nie miałem przy sobie
torby, więc przydałoby mi się parę podstawowych
drobiazgów: grzebień, szczoteczka do zębów, mydło,
skarpetki na zmianę i koszula. Pożyczam te rzeczy od
innych. Czy miałabyś możliwość przysłać koc? I książki!
Każdą lekturę, jaka Ci wpadnie w ręce. Czytam w kółko
dwa Twoje drogocenne listy (reszta jest w moim bagażu –
powinienem napisać o tym Harry’emu). Kiedy dostałem
się do niewoli, miałem przy sobie tylko Twoje zdjęcie i
Odpoczynek w kieszeni kurtki, ale póki mam przy sobie te
dwie rzeczy, mogę przez lata żyć o chlebie
i wodzie.
Czegóż ja bym nie dał, by wszystko znów było tak
jak w Edynburgu. Tylko Ty, ja i zaciszne mieszkanie.
Tylko Ty i ja.
Kocham Cię,
Davey
PS Jak się czujesz? Słowem nie wspomniałaś o
dziecku.
* * *
Wyspa Skye
28 lutego 1917
Chciałam Ci posłać paczkę najszybciej, jak się dało,
mam więc nadzieję, że znajdziesz w niej wszytko, co
potrzebne: trochę skarpet (zdążyłam wydziergać cały
koszyk, więc skarpet Ci nie braknie, kochany!), jedyne
męskie koszule, jakie znalazłam w Portree, grzebień,
szczoteczkę i proszek do zębów, mydło, paczkę
chusteczek do nosa. Zastanawiałam się, czy nie potrzeba
Ci przyborów do golenia, ale nie wiedziałam, czy wolno
Ci je mieć. Koc zdjęłam z mojego własnego
łóżka.
Harry zajął się już Twoimi rzeczami. Kiedy uznał, że
nie wrócisz, spakował wszystko i odesłał Twojej Mamie.
Zatrzymał tylko egzemplarz Hucka Finna i Biblię – te
przysłał mnie. Nie jest głupi; wiedział, co najbardziej
chciałabym dostać jako pamiątkę po Tobie. Wiem, że
potrzebujesz towarzystwa Huckleberry’ego bardziej niż
ja, zresztą, ja mam własny egzemplarz. Zwracam Ci go.
Przegrzebałam w pośpiechu własną biblioteczkę i
dorzucam Byrona i Plutarcha w towarzystwie kilku
potworków za pensa, które znalazłam w mieście.
Przepraszam, że nie zmieściłam w tej paczce nic więcej.
Koc zabrał niemal całe miejsce. W Byrona wetknęłam Ci
trochę papieru listowego, dorzucam parę ołówków.
Biblię chciałabym na razie zatrzymać, jeśli nie masz
nic przeciwko. Uznaj ją za swoją parę skarpetek.
Nigdy nie przestaję myśleć o Tobie i pragnąć, byś był
przy mnie.
Kocham,
Sue
PS Nie jestem już w ciąży. Może to i lepiej.
* * *
16 marca 1917
Moja Kochana Sue!
Wielkie dzięki za paczkę. Wszystko jest dla mnie
skarbem, a w szczególności skarpetki.
Jest mi tu całkiem nieźle. Jedyna uciążliwa sprawa to
to, że oprócz mnie nie ma tu więcej żadnego
Amerykanina. Nawet Anglika, z którym mógłbym
porozmawiać. Sami Francuzi, Rosjanie i Polacy. Kilku
Francuzów zna trochę angielski, a ja zaczynam się uczyć
paru słów po rosyjsku, ale to nie to samo.
A skoro o tym mowa, książki są doskonałe, Sue. Nie
martw się. Nawet „potworki za pensa”. Brak biblioteki
doprowadzał mnie do obłędu. Ci z nas, którzy nie mają
zacięcia literackiego, pożerają (po czym pożerają jeszcze
raz) wszystko, co składa się ze słów. Pożyczałem
wszystko, co się dało, tyle że po francusku. Jeśli więc
będziesz miała choć odrobinę miejsca w paczce, moja
kochana dziewczyno, upchnij w nie książkę czy dwie.
Dosłownie wszystko jest mile widziane. Cóż ja bym dał
za „Tribune”! Ech, mówi się trudno!
Myślę o Tobie,
David
PS Może to rzeczywiście lepiej. Wszystko teraz takie
niepewne. Jeniec w obozie nie jest raczej materiałem na
ojca. Porozmawiamy o tym jak należy, kiedy wrócę do
domu. Kocham Cię.
24 Margaret
* * *
Londyn
7 września 1940
Och, Màthair!
Nie wiem, co jeszcze mogę zrobić. Siedzę w
Londynie od dwóch miesięcy z walizką pełną listów,
czytając wciąż od nowa bazgroły Daveya. Napisałam pod
wszystkie adresy, jakie mi przyszły do głowy – do domu
jego rodziców w Chicago, do mieszkania, które dzielił z
Harrym, do jego bursy, do jego siostry, nawet do
zrzeszenia absolwentów jego uczelni i do Stowarzyszenia
Ochotników Amerykańskiej Służby Polowej – pod każdy
adres, jaki znalazłam, który może doprowadzić do
kogokolwiek, kto będzie wiedział, co się z nim stało. Co
stało się z „moim Amerykaninem”.
Nie dostałam ani jednej odpowiedzi. Wiem, po
dwóch dziesiątkach lat nie powinnam się jej spodziewać.
Ludzie się przeprowadzają, żyją dalej. Nie powinnam
oczekiwać, że ci sami ludzie wciąż mieszkają pod tymi
samymi adresami. Nie powinnam oczekiwać, że wiedzą
cokolwiek o Daveyu. Nie powinnam oczekiwać, że
zdołają zabandażować moje serce.
Te długie tygodnie czekania spędziłam na spacerach
po Londynie. Chodziłam we wszystkie miejsca, w
których byliśmy razem, do każdej barierki, o którą się
otarł, na każdy zakręt ulicy, gdzie zatrzymywał się, by
dotknąć mojej twarzy. Opowiadałam Ci kiedykolwiek o
Bożym Narodzeniu, które spędziłam u Chrissie w
Edynburgu, kiedy ja i Davey wyszliśmy na dwór o
północy, żeby poczuć wzajem swoje dusze przez setki
mil? Myślałam, że jeśli pójdę w odpowiednie miejsca w
Londynie, poczuję go: jego oddech na twarzy, jego głos w
uchu, dłoń w mojej dłoni. Myślałam, że zdołam odnaleźć
te chwile i złapać je w palce.
Ale to nie jest Londyn, w którym oddałam serce. To
jest miasto przygotowane do oblężenia. Wszystko jakby
bardziej wyblakłe, bardziej szare. Wystawy sklepów, pod
którymi przystawaliśmy, pełne są puszkowanego jedzenia
i masek gazowych. Bramy, w których się całowaliśmy,
obłożone są workami z piaskiem. Pod żyrandolami hotelu
Langham nie czuje się już romansu. Dziś pełen jest
mundurowych z ich służbistością. Wojna jest wszędzie.
Była jedna chwila, kiedy wyszłam z hotelu i
przysięgłabym, że widziałam go po drugiej stronie ulicy,
na stopniach kościoła Wszystkich Dusz. Ale przejechał
autobus i zjawa zniknęła. Nawet tutaj nic, tylko duchy.
Màthair, tutaj nie ma śladu po nim. Już nie. Nawet w
naszym dawnym pokoju w Langham. Myślałam, że
przebywanie tam, gdzie byliśmy kiedyś, ściągnie go do
mnie. Że w końcu dostanę odpowiedzi na choćby część
tych listów. Że wreszcie się dowiem, co się stało z moim
Amerykaninem.
Jestem zmęczona. Mam wrażenie, że czekałam pół
życia i nie wiem, jak długo jeszcze zdołam to robić. To
wyczerpujące.
Zostanę w Langham jeszcze tydzień, by się upewnić,
że nic nie przyszło, ale potem wrócę do Edynburga.
Wrócę, by znów schować wspomnienia w ścianie i czekać
dalej. Nie znam innego sposobu na życie. I bardzo tęsknię
za Margaret.
Całuję,
Elspeth
* * *
9 września 1940
Maisie!
Masz jakieś wieści od Mamy? Proszę, powiedz, że
masz. Wszystko dobrze u niej?
Kiedy tylko usłyszałem o bombach w Londynie,
zacząłem się modlić, by nie było jej już w mieście. W
żadnym z doniesień nie podano dokładnie, ile było
samolotów, ile budynków zostało trafionych. Setki?
Tysiące? Ale piszą, że Londyn płonie. Nazywają to
nalotami dywanowymi.
Dowiem się więcej, ale błagam, napisz mi, że Twoja
Mama wydostała się w porę.
Kocham Cię,
Paul
* * *
Beagan Mhìltean, Skye
Sobota, 14 września 1940
Paul!
Mama przysłała list, który przyszedł jednocześnie z
Twoim, tyle że jej był pisany dwa dni wcześniej.
Och, Paul, nie mieliśmy o niczym pojęcia! Od wielu
dni nie mieliśmy żadnej poczty, nie mówiąc już o
gazetach. Naloty, po których cały Londyn płonie? Babcia
z miejsca wysłała mnie po nowiny do Portree i by wysłać
telegram do Emily na wypadek, gdyby Mama wyjechała
wcześniej z Londynu i dotarła do Edynburga.
Ledwie mogę uwierzyć w to, co czytam, Paul. Setki
bomb, w całym mieście. Owszem, już wcześniej były
naloty na Londyn. Wszyscy przeżyliśmy bombardowania.
Ale tak liczne i tak szybko na jedno miasto… nie potrafię
tego pojąć. Bomby nie patrzą, na co spadają. Londyn,
który znała moja Mama, naprawdę zniknął.
A od tamtej pory niemal codziennie! Miasto w
oblężeniu. Modlę się, by jej tam nie było, ale Emily
powiedziała, że mieszkanie w Edynburgu wciąż jest
zamknięte na cztery spusty, więc robię to, co ona robiła
przez te miesiące. Czekam. I wyglądam poczty.
Wiem, że Ty jesteś tam, latasz w tym wszystkim.
Paul, proszę, pilnuj się. Dla mnie.
Kocham,
Maisie
* * *
LONDYN WCIĄŻ NIEUGIĘTY PO 10 NOCACH
ATAKÓW
Londyn, wtorek, 17 września
Po najzajadlejszym do tej pory ataku, kiedy to setki
niemieckich bombowców zaroiły się nad miastem w nocy
i nad ranem, miasto wciąż się nie poddaje. Padła zaledwie
jedna ofiara śmiertelna, a straty są minimalne.
W ciągu dnia Londyn usłyszał liczne alarmy, w tym
jeden trwający niemal cztery godziny – najdłuższy do tej
pory w dziennej porze. Nalot utrudniała mgła wisząca
miejscami nad miastem. Syreny zawyły kilka minut po
ósmej, kiedy niebo się przetarło, i nie milkły niemal
wcale aż do 2.42 nad ranem, kiedy to obrona
przeciwlotnicza nareszcie zdołała przepędzić
nazistowskich lotników. Obywatele Londynu niedługo
odpoczywali w schronach, gdyż o 3.52 kolejna tura
bombowców napłynęła nad oblężone miasto.
Bomby burzące zrzucane były fala za falą na centrum
Londynu, uszkadzając budynki i tłukąc szyby w
promieniu pół mili. Bomby zapalające spadły na
popularne ulice handlowe i kilka dzielnic mieszkalnych,
nie dając wytchnienia drużynom straży ogniowej, dzielnie
walczącym z pożarami. W Portland Place spadła ciężka
bomba, niszcząc rurociąg gazu węglowego na ulicy i
uszkadzając modny hotel Langham…
25 Elspeth
* * *
Wyspa Skye
6 kwietnia 1917
Mój kochany!
Nie wiem, czy mogę Ci wysyłać prowiant, ale nie
potrafię znieść myśli, że chodzisz głodny, kiedy ja mam o
tyle więcej od Ciebie. Jabłka, chleb, wędzona kiełbasa,
ser, fasola, ryż, solone śledzie, cebula, dżem. Mój mały
ogródek nie dał jeszcze wielu świeżych produktów, więc
dołączam suszony groszek. Mam nadzieję, że to wszystko
dotrze do Ciebie bez kłopotu.
O tej porze zeszłego roku leżałeś w szpitalu, a ja
odchodziłam od zmysłów z niepokoju. Nie powiem, że
teraz się o Ciebie nie martwię, bo martwię się każdego
dnia, którego nie spędzamy razem, ale teraz przynajmniej
wiem, że jesteś cały i zdrów i że tęsknisz za mną.
Zaczęłam korespondować z Minną. Wiedziałeś, że
urodziła dziecko? Ślicznego chłopczyka z cienkimi,
jasnymi włoskami, jak u Harry’ego. Przysłała zdjęcie.
Masz w ogóle jakiś kontakt z Harrym? Na pewno jest jej
bardzo ciężko samej.
Razem z listem chowam do koperty całusa. Złap go
mocno, zanim wymknie Ci się i ucieknie!
Kocham,
Sue
* * *
Kriegsgefangenen-Sendung, Postkarte
23 kwietnia 1917
Sue!
Wczoraj wieczorem widziałem przepiękny zachód
słońca. Przypomniał mi się ten dzień, kiedy pojechaliśmy
tramwajem do Portobello i patrzyliśmy na zachód słońca
z plaży. Choć woda była lodowata, podpuściłaś mnie,
żebym zawinął spodnie i wszedł pobrodzić. Potem
usiadłaś mi na kolanach, zanurzyłaś palce stóp w piasku i
razem zjedliśmy ten paskudny placek twojej produkcji.
Paskudny czy nie, teraz chciałbym go mieć. I ten piasek. I
zachód słońca. Ale przede wszystkim chciałbym mieć
Ciebie.
Davey
* * *
Wyspa Skye
2 maja 1917
Davey!
Oczywiście, że pamiętam tamten zachód słońca. To
był bodaj pierwszy raz, kiedy tak po prostu siedziałam i
patrzyłam, jak słońce zsuwa się za horyzont. Wtedy
naprawdę poczułam, że Ziemia pode mną się obraca. A
może to przez Twój pocałunek.
Kocham Cię,
E.
* * *
Wyspa Skye
18 maja 1917
Davey!
Dość długo nie mam od Ciebie wieści. Wolałabym
nie czuć tych pierwszych szpilek niepokoju w sercu, jak
przy każdej dłuższej przerwie w Twoich listach. Musisz
przyznać, że pod tym względem zawsze byłeś wzorcem
pilności. Kiedy nie piszesz, zwykle masz powód, od
którego nogi się pode mną uginają i muszę czytać Twój
list na siedząco, kiedy już przyjdzie: leżysz ranny w
szpitalu, trafiłeś do niewoli. Co tym razem? Co jeszcze
zostało?
Tym razem zrobiłam coś innego. Zostawiłam
chłopców pod opieką Emily i poszłam do kościoła. Ale
nie do dusznego prezbiteriańskiego kościoła mojej
młodości, ale do maleńkiej katolickiej kaplicy w Portree.
Pamiętałam ciepło i tajemniczość Świętej Marii, a poza
tym pomyślałam, że jeśli chcę złożyć specjalną prośbę
pod adresem Boga, żeby Cię chronił, powinnam zwrócić
się do tego katolickiego, do którego Ty się modlisz.
Tego dnia nie byłam w kaplicy sama. Były też inne
kobiety, w szalach i chustach; mruczały modlitwy i
zapalały świece. Wzięłam ze sobą Twoją małą Biblię i
powiodłam palcem po Twoim imieniu. Zapaliłam
świeczkę, a że nie znam odpowiednich modlitw, po prostu
zamknęłam oczy i pomyślałam o Tobie. Kiedy je
otworzyłam, obok mnie siedziała kobieta i przyglądała mi
się w milczeniu. „Odmówiłaś za niego nowennę?”
Przyznałam się, że nie jestem katoliczką, na wpół
spodziewając się, że każe mi wyjść z kościoła. Ale ona
przykryła dłoń moją dłonią i powiedziała: „Nie martw się.
Zmówię dodatkową w twoim imieniu”. Dała mi swój
rzeźbiony, drewniany różaniec i obiecała nauczyć mnie
modlitw przy następnym spotkaniu.
Po wyjściu czułam się o wiele lepiej. Choć do Portree
jest kawał drogi, teraz przynajmniej wiem, dokąd mogę
pójść, jeśli chcę się poczuć blisko Ciebie.
Kocham,
Sue
* * *
Wyspa Skye
22 maja 1917
Davey!
Proszę Cię, ucisz mój lęk o Ciebie. Jeżdżę rowerem
do Portree niemal codziennie, żeby się za Ciebie modlić, i
potrzebuję jakiegoś potwierdzenia, że moje modlitwy
zostały wysłuchane. Te katolickie modły są dla mnie
nowe i chcę mieć pewność, że odmawiam je jak trzeba.
Cokolwiek, Davey! Pocztówka. Zdanie. Choćby
jedno słowo. Proszę.
Sue
* * *
1 czerwca 1917
Sue!
Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, jak Ci to
napisać. Nie wiesz, ile wersji skończyło w palenisku. Ale
chyba najlepiej będzie powiedzieć Ci to wprost.
Iain żyje.
On nie zginął, Sue. Jest tutaj, w tym samym obozie.
Kilka tygodni temu byliśmy na dworze, na
gimnastyce. Jakiś czas wcześniej do naszego obozu
przewieziono grupę Brytyjczyków, którzy teraz siedzieli
zbici w grupkę pod murem dziedzińca. Mówię Ci,
dziewczyno, łzy napłynęły mi do oczu, kiedy usłyszałem
angielską mowę po sześciu miesiącach słuchania
wyłącznie francuszczyzny i niezrozumiałego rosyjskiego!
Z miejsca podbiegłem do tych ludzi i zacząłem ich
błagać, by dopuścili mnie do rozmowy, jakiejkolwiek.
Jeden z nich zapytał mnie, skąd jestem. Odparłem:
– Z Illinois – a wtedy ktoś inny zawołał: – Z Illinois?
Nie mów! Mam tam rodzinę. A z której części? –
Europejczycy jakoś nie bardzo zdają sobie sprawę z
rozległości Stanów Zjednoczonych, więc kiedy
odpowiedziałem: – Z Chicago. A przez jakiś czas
mieszkałem w Urbana – ten człowiek powiedział: – Ależ,
mój kuzyn mieszka w Chicago! Frank Trimball. Na
pewno go znasz. Wypytam go o Ciebie. Jak się
nazywasz?
Podałem mu nazwisko i nagle usłyszałem gromki
okrzyk gdzieś spośród tłumu:
– David Graham z Urbana w Illinois?
Widocznie potwierdziłem, bo ani się obejrzałem,
leżałem już na ziemi z palącym policzkiem i piachem w
oczach.
Usłyszałem, jak ktoś zapytał:
– Dlaczego to zrobiłeś, stary? – Kiedy wstałem wciąż
oszołomiony, ujrzałem obcego człowieka z zaciśniętymi
pięściami i z grymasem na ustach.
– To za zakochanie się w mojej żonie.
Ogłupiały nie zareagowałem dość szybko, by uniknąć
drugiego ciosu.
– A to za to, żeś ją w sobie rozkochał.
Splunąłem krwią.
– Kim ty jesteś, do diabła? – spytałem, choć domyś-
lałem się już odpowiedzi.
– Mężem Elspeth. A może masz na koncie już tyle
mężatek, że się pogubiłeś?
Nie spodziewasz się chyba, że puściłem mu ten
komentarz płazem, co, Sue? Oczywiście rzuciłem się na
niego. To, co nastąpiło później, można opisać tylko jako
klasyczną bójkę na szkolnym podwórku.
Miałem wrażenie, że trwa to wieki, ale zapewne
minęło ledwie kilka minut, nim usłyszeliśmy krzyki po
niemiecku, a świadkom w końcu udało się nas rozdzielić.
Padliśmy na ziemię, zasapani, tłumek się rozszedł.
Prawdę mówiąc, byliśmy zbyt zmęczeni, zbyt głodni i
zbyt załamani, by zrobić cokolwiek więcej.
– Dlaczego ją zostawiłeś? Dlaczego nie pisałeś? –
musiałem spytać w Twoim imieniu. – Myślała, że nie
żyjesz.
Iain otarł pięścią krew z nosa.
– Miała ciebie.
Sue, on wiedział. Od samego początku. Znalazł
Twoje listy, wiedział, że od lat pisujesz do mnie w
tajemnicy. Między wierszami odnalazł to wszystko, co
my sami później odkryliśmy. Domyślił się naszych uczuć,
zanim którekolwiek z nas przyznało się do nich. Jak
sądzisz, dlaczego zaciągnął się tak szybko? Dlaczego tak
mu się spieszyło na front? Po prostu czuł, że nie ma już
nic do stracenia.
Jeszcze nie wiem, co to oznacza dla nas. Sam wciąż
siłuję się z własnym sumieniem, więc zrozumiem, jeśli
nie odpiszesz od razu. Jeśli chcesz napisać do niego, jest
pod tym samym adresem.
David
* * *
Wyspa Skye
8 czerwca 1917
Cóż to był za makabryczny żart, Davey! Padłam
zemdlona na miejscu, kiedy zaczęłam czytać twój list.
Dzielny Allie zdążył już ubrać kurtkę i był gotów pędzić
w deszczu do miasta po doktora, nim ocknęłam się i
uspokoiłam go, że to nic, tylko podły żart.
Bo to żart, prawda? Niemożliwe, żeby Iain żył.
Dostałam te wszystkie listy potwierdzające jego śmierć.
Mój zasiłek rozłąkowy zmienił się we wdowią rentę. Jak
Ministerstwo Wojny mogło się pomylić?
I jak ja mam się czuć? Mój mąż zaciąga się i rusza na
wojnę, usiłując popełnić szlachetne samobójstwo. Nie
pisze, nie przyjeżdża w odwiedziny. Jest więźniem już od
roku i ani słowem nie dał znać czy to mnie, czy swojej
matce, że w ogóle żyje. I dziwi się, że zakochałam się w
innym mężczyźnie? Czy każda kobieta na moim miejscu
nie zrobiłaby tego samego?
Och, Davey! Ja tego nie przetrwam. Nie dam rady.
Sue
* * *
Kriegsgefangenen-Sendung, Postkarte
23 czerwca 1917
Sue!
Jutro rozpościeram skrzydła. Może minąć sporo
czasu, nim znów napiszę, ale nie martw się o mnie. Ty
jesteś kwiatem, do którego lecę.
Tęsknię do Twojego uśmiechu.
Davey
* * *
24 czerwca 1917
Sue, Moja Najdroższa Dziewczyno!
Jeśli to czytasz, to znaczy, że Iain się przedostał.
Wiem, że to musiał być szok, ujrzeć go w drzwiach, w
pewnym sensie wskrzeszonego z martwych. Ale złożyłem
Ci kiedyś obietnicę, że nie stanę Wam na drodze, kiedy
już wróci do Ciebie, do domu.
Napisałem bajkę o Tobie, Sue. Ufam, że wyjaśni to,
czego ja nie potrafię. Pamiętaj, że zawsze Cię kocham.
Na zawsze Twój,
David
* * *
ŻONA RYBAKA
Żył sobie kiedyś rybak, który miał piękną żonę
imieniem Lucinda. Wypływał na całe tygodnie, goniąc za
ławicami, a Lucinda czekała na brzegu, bujając bosymi
stopami w falach i tkając dla niego sieci. Plotła i wiązała
mocne, srebrzyste nici i śpiewała sobie przy pracy.
Śpiewała pieśni o samotności na morzu, uduchowione
żeglarskie szanty i boleśnie piękne melodie, które
brzmiały, jakby pochodziły z ust samych syren. Ale kiedy
siedziała tak i wbijała oczy w horyzont, wypatrując łodzi
męża, jej pieśni były zabarwione smutkiem.
Lucinda była tak śliczna, a jej głos tak czysty, że
zakochał się w niej wodny duch. Każdego dnia, kiedy
siadała nad wodą i plotła sieci, duch podpływał blisko,
patrzył na nią i zakochiwał się coraz mocniej. Z każdą
kryształową łzą, którą Lucinda roniła w morze, podpływał
odrobinę bliżej, żałując, że nie ma sposobu, by wywołać
uśmiech na jej twarzy. Postanowił za wszelką cenę
zdobyć jej miłość i skłonić ją, by zamieszkała z nim w
morzu.
Duch wypływał daleko, poszukując najcenniejszych
darów, jakie mógł znaleźć – przedmiotów, jakich Lucinda
nigdy nie oglądała w swojej skromnej ojczyźnie, które
pokazałyby jej, że świat składa się z czegoś więcej niż
tylko jej krótkiego skrawka brzegu i pustego horyzontu.
Liczył, że kiedy pokaże jej, jak daleko sięga morze i jakie
cuda kryją się pod falami, Lucinda pójdzie z nim.
Zanurkował w najgłębszą głębię i znalazł
najpiękniejszą konchę, wielką i kremowobiałą, z
wnętrzem o barwie najbledszego różu i błękitu. Przyniósł
ją Lucindzie z nieśmiałym uśmiechem i ucieszył się, że i
ona uśmiechnęła się do niego.
Nie przyjęła jednak podarunku.
– Jeśli zapragnę pięknej muszli, wystarczy, że
przejdę się po plaży i wybiorę sobie którąś; pełno ich tutaj
– powiedziała.
– Żadna nie będzie tak piękna jak ta koncha z
dalekich krajów.
– Będą piękniejsze, bo leżą tuż pod moimi drzwiami.
Następnego dnia duch tańczył wśród fal, aż znalazł
najbardziej olśniewającą rybę, z długimi płetwami
mieniącymi się błękitem i żółcieniem. Schwytał ją w
szklaną misę i zaniósł Lucindzie, która uśmiechnęła się,
ale odpowiedziała tak jak przedtem:
– Jeśli zechcę popatrzeć na kolorowe ryby,
wystarczy, że spojrzę w płyciznę zatoki.
– Żadna nie będzie tak olśniewająca jak ta ryba z
oceanicznych fal.
– Będzie jeszcze bardziej olśniewająca, bo mam ją
tuż za progiem.
Niezrażony duch płynął cały dzień i całą noc aż do
plaży w egzotycznym kraju, okolonej palmami,
przesyconej zapachem owoców. Piasek na tej plaży lśnił
czystą bielą. Duch zebrał miarkę migotliwego piasku i
przyniósł Lucindzie. Ale ona, tak jak wcześniej,
powiedziała:
– Jeśli zechcę popatrzeć na błyszczący piasek,
wystarczy, że spojrzę na tę plażę.
– Ale nie będzie tak błyszczący ani tak czysto biały
jak ten piasek, który znalazłem dla ciebie.
– W moich oczach będzie błyszczał jeszcze piękniej,
bo mam go tuż za drzwiami. – Uśmiechnęła się łaskawie
do wodnego ducha. – Morze jest twoim domem. Pływasz
z prądami, podróżujesz na falach do odległych miejsc.
Ale morze nie jest moim domem, i nigdy nie będzie. Mój
dom na plaży jest dla mnie cenniejszy niż wszystkie
skarby świata.
Wściekły duch odpłynął. Nie rozumiał, jak to
możliwe, że – choć ofiarował jej te wszystkie
wspaniałości, choć mógł jej dać cudowne życie w
morskiej toni – Lucinda wciąż wolała towarzystwo
zwykłego rybaka i swoje proste życie na najzwyklejszym
brzegu. Wszak wznosząca się na skrzydłach wiatru pieśń,
którą śpiewała, siedząc na tym brzegu, mówiła o
tęsknocie i stracie.
Odrzucony duch, pełen gniewu, uderzył w
powierzchnię wody i wywołał sztorm. Lunął deszcz,
skrywając linię brzegu za zasłoną szarości. Na morzu
maleńka rybacka łódka podskakiwała na przewalających
się falach. Na jednej z wysokich fal ukazał się morski koń
– naga pierś, ostre kły, wodorosty wplątane w grzywę –
pędzący w kłębach piany. Pozostawiając za sobą biały
kilwater, pomknął wprost w stronę łodzi.
Morski duch liczył, że rybak, wciągnięty pod
powierzchnię, już nigdy nie wróci do domu, a on nie
będzie już musiał walczyć o miłość Lucindy. Ale jej pieśń
dała się słyszeć mimo grzmotów i huku fal i duch
zrozumiał, co musi zrobić. Zanurkował w falach.
Dotarł do łódki w chwili, kiedy morski koń wspiął się
na tylne nogi, wznosząc ociekające morską wodą kopyta.
Duch rozpędził się i wyskoczył z wody jak ryba między
koniem i rybakiem skulonym na dnie łodzi. Kły
morskiego konia zatonęły w ciele ducha.
Duch dmuchnął ze wszystkich sił, popychając małą
rybacką łódkę do brzegu. Wiedział już, że żaden podarek
nie wywabi Lucincy z domu, ale odsyłając jej rybaka,
znalazł ten jedyny dar, który miał dla niej znaczenie.
* * *
Wyspa Skye
17 sierpnia 1917
Davey!
Ten mężczyzna – ten obcy człowiek, który stanął w
moim progu – nie jest moim mężem. Mój mąż, kiedy
odchodził trzy lata temu, był silny, arogancki i zajęty
własnym myślami. Teraz wiem, że żar w jego oczach,
który wtedy wzięłam za fanatyzm, był żarem zazdrości.
Ale ten obcy, którego mi przysłałeś, jest chudy, nerwowy,
wiecznie głodny, potulny i niepewny. W niczym nie
przypomina dawnego Iaina. Nie wiem, kto to taki.
Powiedział, że zaplanowaliście brawurową ucieczkę.
Że uszyliście fałszywe mundury i planowaliście wyjść
wprost przez bramę obozu jenieckiego. I że tylko jemu się
udało.
Chcę wiedzieć, jakim prawem Ty i Iain podjęliście
decyzję za mnie? Skąd przyszło Ci do głowy, że ja go
zechcę z powrotem? Skąd przyszło Ci do głowy, że nie
będę czekać na Ciebie?
Ja nie wiem, co z nim zrobić. Przez całe dnie
przesiaduje w domu, cały czas skrępowany. Pali, wierci
się i płacze, kiedy próbuje się ze mną kochać. Kiedy
wyciągam buty, bo chcę wyjść, chwyta mnie za fartuch,
jakby się spodziewał, że zniknę za drzwiami i nigdy nie
wrócę.
Myślałam i o tym. Ale niby dokąd mam pójść? Nie
wiem, czy wciąż siedzisz w obozie. Nie wiem, dlaczego
wydawałeś się taki chłodny w liście, który przysłałeś
przez Iaina. Nie wiem, czy mnie jeszcze kochasz. Nie
wiem, czy kiedykolwiek otworzysz ten list i przeczytasz
go.
Za każdym razem, kiedy jestem w Portree, zachodzę
do katolickiego kościółka. Modlę się, byś był bezpieczny,
gdziekolwiek jesteś, i modlę się, by wszystko się
wyprostowało. Bo teraz nic nie jest tak, jak powinno.
Davey, potrzebuję Cię. Nie masz pojęcia, jak bardzo
Cię potrzebuję. Bez Ciebie nic nie jest jak trzeba. Ja
muszę dokonać własnego wyboru.
Sue
26 Margaret
* * *
Londyn
Piątek, 20 września 1940
Babciu!
Znalazłam ją! Och, moja Mama, taka drobna i blada
w tym szpitalnym łóżku. Doktor powiedział, że była w
Langham, kiedy został zbombardowany, ale obeszło się
bez poważniejszych obrażeń. Ma kilka złamanych żeber,
skręconą kostkę i lekkie wyczerpanie nerwowe. Bali się
zapalenia płuc, ale wygląda na to, że się wybroniła.
Najpierw poszłam do hotelu, bez wielkiej nadziei, że
będą wiedzieli, gdzie jest, ale Mama mieszkała tam dwa
miesiące, codziennie wychodziła na spacer i wychodząc
czy wracając, zawsze zaglądała do portierni, by spytać,
czy nie przyszła do niej poczta. Znają ją tam.
Recepcjonista podał mi nazwę szpitala i życzył jej
zdrowia.
Kiedy weszłam, siedziała w łóżku, ściskając dłońmi
skronie, i płakała. Ale kiedy tylko mnie zobaczyła,
powiedziała: „Moja Margaret. Jesteś”, i położyła się
potulnie. Pielęgniarki mówiły, że nie mogła się uspokoić,
od kiedy ją przyniesiono, ale gdy ja się pojawiłam,
przespała prawie cały dzień.
Zostanę tu z nią i napiszę jeszcze, jak się miewa, ale
doktor raczej się o nią nie martwi. Cieszy się, że
przyjechał ktoś z rodziny, by się nią zająć. W tej chwili
potrzebuje tylko czasu i naszych modlitw.
Całuję,
Margaret
* * *
Londyn
Piątek, 20 sierpnia 1940
Kochany Paulu!
Nareszcie ją znalazłam. I ma się tak dobrze, jak
można było się spodziewać w tych okolicznościach. Była
w Langham, kiedy spadła bomba, ale nie jest zbyt mocno
poturbowana. Strasznie chce wracać do Edynburga. Na
oddziale potrzebują łóżka, bo po bombardowaniach ciągle
przybywa rannych, więc chętnie ją puszczają, jeśli tylko
nie będzie sama.
W tej chwili śpi. Położyła się od razu, kiedy tylko
przyszłam, i zasnęła z uśmiechem na ustach. Siostra
oddziałowa zorientowała się, że przyjechałam z daleka –
byłam jeszcze w moim szarym kostiumie podróżnym –
więc pozwoliła mi siedzieć przy Mamie pod warunkiem,
że będę cicho i nie przeszkodzę innym pacjentom. Uważa,
że Mama lepiej się wyśpi, mając mnie przy sobie.
Powiedzieli mi, że kiedy wyniesiono ją z budynku,
ściskała walizkę. Tylko jedną. Drugą zostawiła, ale tej
brązowej nie chciała puścić. Nawet nie otwierając jej,
wiedziałam dlaczego.
Mama chrapała i mruczała przez sen, a brązowa
walizka zerkała na mnie spod łóżka. Wiedziałam, że nie
powinnam. Posłuszna córka we mnie czuła się winna już
przez samą myśl o otwarciu tej walizki. Ale ta część
mnie, która rzuciła wszystko na jedną szalę i napisała do
zaginionego wuja, która kazała mi ruszyć na wyspę Skye,
mając za wskazówkę tylko nazwę domu wpisaną na
okładce książki, która popędziła do Londynu, by wykopać
matkę spod gruzów i ściągnąć ją do domu – ta część mnie
ucałowała bezwładną dłoń Mamy na kocu i otworzyła
walizkę.
Paul, oni pisywali do siebie przez długie lata. Moja
Mama i Davey. I w walizce były wszystkie listy od niego.
Od pierwszego z 1912 – listu od pełnego podziwu fana,
porywczego studenta college’u – aż po ostatni z 1917,
brudnej, zabazgranej kartki z obozu jenieckiego, która
zakończyła ich związek. Tak po prostu. W jednej chwili
patrzyli razem w przyszłość, w następnej on zakończył to
wszystko bajką o żonie rybaka.
To była historyjka o niej. Jej mąż, Iain, był rybakiem
na Skye. Zaginął w czasie wojny, został uznany za
zmarłego, a potem zjawił się na nowo. Stanął w jej
drzwiach z listem od Daveya w dłoni. Nawet nie dali jej
wyboru.
* * *
Następny ranek
Pisałam do Ciebie i sama zasnęłam, kiedy przez okna
zaglądał już pomarańczowy wschód słońca. Gdy się
przebudziłam, Mama siedziała na łóżku i patrzyła na
mnie, zasypaną jej listami.
– Przeczytałaś moją historię – powiedziała.
Spytałam, czy się gniewa, ale pokręciła głową. – Nie
miałam prawa trzymać jej w tajemnicy. To także twoja
historia.
Głowę miałam pełną pytań, ale widząc ją taką bladą
na poduszkach, z oczami błądzącymi po listach, nie
zdołałam ich zadać. Zapytałam tylko, jak się czuje.
Wyprostowała się, ale dostrzegłam, że się skrzywiła.
– O wiele lepiej. Myślę, że niedługo wrócę do domu.
Powiedziałam jej, że ja nie jestem tego taka pewna,
że doktor może zalecić jej dłuższy odpoczynek, ale ona
zamrugała i westchnęła.
– Ja po prostu chcę wracać do domu, Margaret. Za
długo mnie nie było. – Otarła oczy kciukiem. – W ogóle
nie powinnam była wyjeżdżać. Muszę wrócić do
Edynburga i znów chodzić na moje spacery, siedzieć w
ciszy katedry. Nie znam lepszego sposobu na
odbudowanie sił. Dom.
– Elspeth – odezwał się głos u stóp łóżka. – Ja cię
zabiorę do domu.
Nie uwierzysz, Paul, to był wuj Finlay. Przyjechał.
Kocham Cię,
Margaret
* * *
Londyn,
Sobota, 21 września 1940
Kochana Babciu!
Wuj Finlay przyjechał tutaj, do Londynu. Zjawił się
dziś rano i cały dzień spędził z Mamą. Nadrabiali ostatnie
dwie dekady, choć wiele nie mówili. Jutro wuj zabiera ją
do domu, do Edynburga.
Nie wiem, jak babcia przekonała go, żeby tu
przyjechał i wreszcie porozmawiał z Mamą, ale dziękuję.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu choć przez chwilę
widziałam na jej twarzy spokój.
Całuję,
Margaret
* * *
Londyn
Niedziela, 22 września 1940
Kochany Paulu!
Wczoraj, przed zaśnięciem, Mama powiedziała mi,
że znam tylko połowę jej historii. Przeczytałam listy
Daveya, ale nie jej.
Tak więc dziś rano, zamiast iść z nią i wujem Finla-
yem na dworzec, poszłam do Langham, by sprawdzić, czy
nie wykopali drugiej walizki. Mama powiedziała mi, że są
w niej jej notesy, w których pisała brudnopisy wszystkich
swoich listów. Wieczna pisarka.
I owszem, mieli jej walizkę pełną notesów. Jej
połowę historii. Ale Paul, och, mieli też pocztę dla niej.
Ktoś przysłał odpowiedź na jeden z wielu listów,
które wysyłała przez miesiące czekania w Londynie.
I nie wiem, co robić. To jej list, oczywiście, ale
widziałam ją wyciągniętą w tym szpitalnym łóżku,
zmęczoną i pokonaną, widziałam, jak kuśtyka na
dworzec, wsparta na ramieniu brata, z jednym
pragnieniem: zostawić Londyn za sobą. A jeśli ta
odpowiedź to nic konkretnego? Albo, co gorsza, złe
wieści?
Wracam do Edynburga następnym pociągiem. Będę
miała siedem i pół godziny na zdecydowanie, czy dać jej
ten list, czy go otworzyć.
Całuję,
Margaret
* * *
Detroit, Michigan
10 września 1940
Szanowna Pani!
Proszę wybaczyć, iż nie odpisałem szybciej, ale list
Pani został przesłany do mnie przez sekretarza centralnej
filii Stowarzyszenia Ochotników Amerykańskiej Służby
Polowej. Uznano tam, że lepiej zdołam odpowiedzieć na
Pani pytania.
Żałuję, że nie mam lepszych wiadomości, ale nie
mam żadnych danych kontaktowych Davida Grahama.
Nigdy nie przysyłał uaktualnień do naszego biuletynu i
nie był na żadnym z naszych zjazdów.
Niemniej mam parę informacji, które mogą Pani
pomóc. Niektórzy koledzy pozostali z nim w kontakcie po
wojnie. A ja spotkałem go w Paryżu. Stary Dave przeżył
wojnę. Zawsze miał farta.
Dave – nazywaliśmy go „Rabbit” – przez parę lat
przebywał w obozie jenieckim. Musieli go złapać jeszcze
w 1916, zanim Stany przyłączyły się do wojny, a Służbę
Polową przejął Czerwony Krzyż. Przebywając w obozie,
nie pisał do nikogo z nas, nie licząc swojego przyjaciela
Harry’ego. Wiem jednak, że wyszedł po podpisaniu
rozejmu. Po wojnie wszyscy widzieliśmy go w Paryżu.
Położyli go w paryskim szpitalu, żeby nabrał sił
przed powrotem do domu, ale Rabbit się wymknął.
Przyszedł do nas, do kwatery głównej przy Rue
Raynouard. Proszę sobie wystawić nasze zaskoczenie!
Był w dobrej formie jak na tyle czasu w obozie. Wybłagał
od nas zmianę ubrania, wszystkie drobne i wszystkie
tabliczki czekolady, jakie zmieścił po kieszeniach i
oznajmił, że jeszcze nie wraca do domu. Że musi jechać
do Szkocji, do swojej dziewczyny.
Droga Pani, rozpoznałem Pani nazwisko. Mówię to z
całym szacunkiem, ale Rabbit bez przerwy gadał o Pani.
Był zakochany po uszy. Gdyby wierzyć jego słowom,
była Pani jak wszystkie bajkowe księżniczki w jednej
osobie. Harry nikomu nie pisnął słowa, ale wszyscy
wiedzieliśmy, że coś się popsuło podczas jego pobytu w
obozie. A potem nagle Rabbit zjawił się na Rue
Raynouard i zaczął żebrać o pieniądze, żeby móc jechać
do Szkocji i przeprosić za coś. Pewnie wtedy i Pani
widziała go po raz ostatni.
Kilku chłopaków pozostało z nim w kontakcie, kiedy
już wszyscy wróciliśmy do Stanów. Rabbit wrócił do
nauczania. Przez jakiś czas mieszkał w Chicago, potem
przeprowadził się do Indiany, żeby być bliżej siostry; nie
bardzo wiem, dokąd wyniósł się stamtąd. Wiem za to, że
wydał książkę – zbiór bajek dla dzieci. Szkoda, że Pani
nas nie widziała; wszyscy szczerzyliśmy się jak dzieciaki,
kiedy ktoś przyniósł ten tomik na zjazd SOASP. Nasz
Rabbit został publikowanym pisarzem!
Przykro mi, że nie mam jego adresu, pomyślałem
jednak, że będzie Pani chciała wiedzieć, że kiedy ostatni
raz o nim słyszałem, miewał się dobrze, i że wydał
książkę. I choć nie mam jego danych, oto adres Harry’ego
Vance’a. On bardziej dba o stare znajomości niż Rabbit.
Harry wykłada w Oksfordzie. To niedaleko Londynu,
prawda?
Życzę Pani wszystkiego najlepszego, Pani Dunn, a
jeśli zobaczy się pani jeszcze kiedyś z Rabbitem, proszę
przekazać mu pozdrowienia ode mnie.
Szczerze oddany,
Billy „Riggles” Ross
sekretarz Środkowowschodniej Filii
Stowarzyszenia Ochotników Amerykańskiej
Służby Polowej
* * *
Edynburg
Wtorek, 24 września 1940
Szanowny Panie!
Piszę w imieniu mojej Matki, Elspeth Dunn.
Próbowała ostatnio ustalić miejsce pobytu Davida
Grahama, którego znała wiele lat temu. Pański adres
podał mi Billy Ross ze Stowarzyszenia Ochotników
Amerykańskiej Służby Polowej. Sądził, że Pan może
mieć aktualne informacje na temat Pana Grahama.
Proszę, ucieszy mnie wszystko, co może mi Pan
powiedzieć. Moja Matka szuka Pana Grahama już od
dłuższego czasu. Obydwie byłybyśmy Panu niezmiernie
wdzięczne.
Z wyrazami szacunku,
Margaret Dunn
* * *
Oksford
27 września 1940
Droga Panno!
Długo się zastanawiałem, czy posłać Pani adres
Dave’a. Stary samotnik ceni sobie swoją prywatność. Ale
już zbyt wiele czasu spędził sam, użalając się nad sobą.
Zbyt wiele czasu spędził na żałowaniu, że nie może
odmienić przeszłości.
Jego adres zamieszczam poniżej. Mieszka w
Londynie, w mieszkaniu położonym za rogiem od hotelu
Langham. Zawsze powtarzał, że Londyn jest pełen
wspomnień.
Harry Vance
27 Elspeth
* * *
Wyspa Skye
1 maja 1919
Drogi Davidzie!
Pewnie jesteś zaskoczony przesyłką ode mnie, ale
wyszedł właśnie najnowszy tom moich wierszy, więc jak
miałabym zapomnieć o kimś, kto był niegdyś moim
„fanem”?
Nie miałam od Ciebie wieści przez ostatnie dwa lata,
nie mam więc pojęcia, gdzie się możesz podziewać. Mam
nadzieję, że jeśli wyślę tę paczkę na adres Twoich
rodziców, jakoś do Ciebie dotrze.
Jak się miewałeś od zakończenia wojny? Zaraz po
powrocie Iaina do domu napisałam do Ciebie do obozu,
ale nie odpowiedziałeś. Co się wtedy działo u Ciebie?
To bardzo dziwne, ale parę miesięcy temu zdawało
mi się, że cię widziałam, stojącego naprzeciw domu
moich rodziców. Odwróciłam wzrok, a potem wizja
zniknęła. Ale cóż, wiesz, że tę wyspę zaludniają duchy
pamięci.
Iain zmarł niedawno. Cóż za ironia losu – przeżył
Festubert, niemiecką niewolę, ucieczkę z obozu, by
umrzeć na grypę we własnym łóżku. Jednak od powrotu
nie był w pełni sił i łatwo chorował. Jego śmierć nikogo
zbytnio nie zaskoczyła.
Wiesz, wydaje mi się, że on chciał umrzeć. Zawsze
wierzył, że powinien był polec z przyjaciółmi pod
Festubert. A po jego powrocie do domu już nie było tak
samo. Chyba czuł, że nie zdołał się wpasować. Miałam
wrażenie, że nigdy nie wiedział, co robić, szczególnie
jeśli chodziło o mnie. Próbowaliśmy. Naprawdę
próbowaliśmy, Davey. Wszystko było inaczej, ale
próbowaliśmy.
Od lat nie jestem w stanie pisać. Odpoczynek to jeden
z moich ostatnich wierszy. Nie mogłam zrozumieć, w
czym problem, ale w końcu zrozumiałam.
W Tobie, Davey. W Tobie. Bez Ciebie w moim życiu
nie ma poezji. Przez cały czas byłeś moją muzą. Zanim
Cię poznałam, pisałam poezję piórem, i czytelnicy byli
nią zachwyceni. Coś dla nich znaczyła. Ale od kiedy
poznałam Ciebie, pisałam poezję duszą, i ja sama byłam
nią zachwycona. Znaczyła dla mnie wszystko.
Wiem, że nie wiem nic o Twoim teraźniejszym
życiu. Minęły dwa lata od ostatniego kontaktu z Tobą. Po
takim czasie możesz być żonaty, mieć rodzinę. Ale i tak
wyrwę stronicę z Twojej książki. Zamknę oczy i
wybiegnę z okopu.
Davey, nie mogę istnieć bez Ciebie. Nie potrafię.
Pamiętasz te wszystkie marzenia, te obietnice, które
składaliśmy sobie w czasie wojny? Wróć i złóż mi je na
nowo.
Pojedziemy dokądkolwiek zechcesz, będziemy żyć,
gdzie zechcesz. Edynburg? Skye? Urbana w Illinois? Z
Tobą u boku mogę pojechać wszędzie. Będę twoją żoną,
kochanką, przyjaciółką. Bylebym była Twoja.
Zamykam swój dom i przenoszę się do Edynburga.
Od kiedy Finlay odszedł, dla Màthair nic nie jest jak
trzeba. Może jeśli ja też odejdę, on wróci. Przynajmniej
tyle mogę dla niej zrobić. Przyjedziesz do Edynburga?
Przyjedziesz po mnie?
Każdego ranka będę chodzić do Świętej Marii i
czekać na Ciebie. Nie wiem, kiedy dostaniesz ten list, ale
obiecuję, że będę czekać. Co rano, tak długo, jak będzie
trzeba. Zrezygnowałam z Ciebie już raz, tego dnia, kiedy
Iain wszedł w moje drzwi zamiast Ciebie. Nigdy więcej z
Ciebie nie zrezygnuję.
Nigdy nie przestałam Cię kochać, Davey.
Sue
28 Margaret
* * *
Edynburg
Wtorek, 1 października 1940
Szanowny Panie!
Proszę mi wybaczyć czelność, ale chciałam wyrazić
swój podziw dla Pana książki, „Ulubione bajki dla
ulubionych dzieci”. Choć minęło już wiele lat od czasu,
kiedy sama czytywałam bajki, coś kazało mi spojrzeć
poza słowa na stronicach. W każdej z tych opowieści jest
coś więcej. Alegoria, oczywiście, ale też magia i poezja.
To nie są opowiastki wyłącznie dla dzieci.
Szczególnie ujęła mnie ostatnia bajka, Żona rybaka.
Jest tak prawdziwa, jakby pisana była z serca. Tak
podobna do prawdziwego życia, w którym po omacku
szukamy drogi przez miłość, by na końcu się przekonać,
że jest prostsza, niż się nam zdawało.
Interesujące, że zmienił Pan zakończenie Żony
rybaka. W pierwotnej wersji wodny duch poświęcił się,
by rybak mógł bezpiecznie dopłynąć do brzegu. Bardzo
szlachetnie. A jednak w opublikowanej wersji duch
walczy o miłość Lucindy. Daje jej szansę, by wybrała go
z własnej woli. To zakończenie może nie jest tak
szlachetne, ale prawdziwe, przesiąknięte żalem i nadzieją.
Oczywiście bajki z tej książki to nie jest Pańskie
jedyne dzieło. Ponad dwie dekady temu napisał Pan
historię miłosną w listach, historię miłosną równie
magiczną jak bajki – a nawet jeszcze bardziej, bo
prawdziwą. Ale to historia bez zakończenia. Historia,
która urywa się w chwili szlachetnego porywu,
pozostawiając pytania o wszystkie chwile, które były
później. Pytania, które dwadzieścia trzy lata później
wciąż pozostają bez odpowiedzi.
Wiem, że Pan może ją dokończyć. Jest Pan jednym z
dwójki najlepszych pisarzy, jakich znam.
Z wyrazami szczerego podziwu,
Margaret Dunn
* * *
Londyn, Anglia
5 października 1940
Szanowna Panno!
Mam wrażenie, że minęło całe życie od czasu, kiedy
po raz pierwszy napisałem te same trzy słowa. To życie
rzuciło mnie na drugą stronę oceanu, na drugą stronę
okopów, do piekła i z powrotem. Ale napisanie tego
„szlachetnego zakończenia” było najtrudniejsze ze
wszystkiego. Nic dziwnego, że zmieniłem zdanie.
Istniał tylko jeden egzemplarz oryginału. Proszę, jak
Ona się miewa?
David Graham
* * *
Edynburg
Wtorek, 8 października 1940
Drogi Panie!
Ona nie rozumie. Zastanawiała się przez ostatnie
dwadzieścia trzy lata, dlaczego Pan przestał pisać.
Dlaczego nie odpowiedział Pan na listy, które słała po
powrocie Iaina do domu. Dlaczego Pan zniknął.
Mama nigdy nie opowiadała mi o Panu ani o swoim
życiu sprzed moich narodzin, ale widziałam, jak żal
przygniata jej ramiona – tyle lat zastanawiania się i
czekania. Ta wojna wytrąciła ją z równowagi.
Przypomniała jej poprzednią wojnę, jak powiedziała.
Przypomniała jej, co zyskała i co straciła. Wojna jest
impulsywna, powiedziała mi, a człowiekowi zostają po
niej tylko duchy.
I może posuwam się za daleko, pisząc coś takiego
obcemu człowiekowi, ale czuję się, jakbym Pana znała –
po przeczytaniu tych wszystkich listów, które trzymała
ukryte w ścianie od końca poprzedniej wojny. I choć
nigdy się nie spotkaliśmy, rozumiem Pana. Jestem równie
niespokojna, równie nieustraszona, i tak samo jak Pan
szukam swojego miejsca na świecie. Rozumiem
zadawanie pytań, ale nie porzucenie bez jednego
spojrzenia wstecz. Dlaczego Pan to zrobił?
Z wyrazami szacunku,
Margaret Dunn
* * *
Londyn, Anglia
11 października 1940
Droga Margaret!
Ja nie przestałem do niej pisać. Nie byłbym w stanie
przestać. Żałowałem tego „szlachetnego zakończenia” już
w chwili, kiedy znalazło się na papierze. Słałem list za
listem, ale bez odpowiedzi. Dlaczego miałaby mi
odpisywać, skoro miała w domu męża? Skoro dostali
drugą szansę? Dlaczego miałaby do mnie odpisywać,
skoro miała Panią?
Ona nie napisała już ani jednego listu, ale zrobił to
on, Iain: poprosił mnie, żebym przestał. Poprosił mnie,
żebym więcej nie pisał.
Twierdził, że po jego powrocie jest szczęśliwa. Że
zaczynają od nowa i starają się, by im się udało. Założyli
rodzinę, czego bardzo pragnęła. I to wszystko było
logiczne. Dlaczego miałaby chcieć dzieciaka jak ja?
Dzieciaka, który nie potrafił się ustatkować? Który nie
chciał się angażować w rodzinę, tak jak chciała tego ona?
Nic dziwnego, że ucieszyła się z powrotu Iaina.
Próbowałem ją przeprosić twarzą w twarz. Choć Iain
nie chciał, żebym jeszcze kiedykolwiek z nią rozmawiał,
choć domyślałem się, że ona sama nie chce ze mną
rozmawiać, Sue była tego warta. Kiedy po podpisaniu
rozejmu wyszedłem z obozu, żebrałem, pożyczałem i
kradłem, żeby dostać się na Skye. Musiałem to usłyszeć
od niej samej.
Ktoś skierował mnie do domu jej rodziców. Kiedy
tam dotarłem, usłyszałem śmiech i zatrzymałem się na
drodze. Nigdy nie zapomniałem brzmienia śmiechu Sue.
Zajrzałem za dom i zobaczyłem ją. Była z Iainem i małą
dziewczynką. Panią. Iain huśtał Panią nad strumieniem, a
Pani chichotała bez opamiętania. Śmialiście się wszyscy
troje. Zawahałem się. Sue na moment uniosła wzrok i
zdawało mi się, że mnie zobaczyła, ale potem Pani znów
zaczęła chichotać, a ja nie mogłem zrobić kroku. Nie
byłem w stanie zakłócić tej szczęśliwej, rodzinnej chwili.
Nie mogłem zakłócać jej nowego życia. Odszedłem i
nigdy więcej nie próbowałem się z nią kontaktować.
Wszystkie te listy z obozu pozostały bez odpowiedzi.
I przez te wszystkie lata nie próbowała mnie szukać. Po
co teraz otwierać stare rany?
David Graham
* * *
Edynburg
Poniedziałek, 14 października 1940
Drogi Panie!
Przejrzałam wszystkie zachowane przez nią listy i
urywają się w dniu, kiedy Iain wrócił do domu. Mówi
Pan, że do niej pisał. Gdyby listy docierały, dlaczego
miałaby ich nie zachować?
A jeśli nigdy ich nie widziała? Może Iain wrzucił
wszystkie w ogień. Zdobył Pan jej serce, posługując się
wyłącznie piórem: byłby głupi, gdyby je przepuścił.
Mówiła, że to Pan zawsze był tym jedynym. Jej
miłością, jej muzą, jej poezją. Kiedy Iain umarł,
zaryzykowała, tak samo jak Pan. Wysłała list i trzymała
kciuki. Napisała, że przeprowadza się do Edynburga i że
będzie codziennie czekać na Pana w katedrze Świętej
Marii – w waszym dawnym punkcie spotkań – dopóki
Pan się nie zjawi. Bo była pewna, że się Pan zjawi. Że
przeczyta Pan jej list i przyjedzie po nią. Była pewna.
Tak pewna, że czeka tam i teraz, jak każdego dnia od
śmierci Iaina. Nigdy z Pana nie zrezygnowała. To
szlachetne zakończenie było nie dla niej.
Margaret Dunn
* * *
Londyn, Anglia
17 października 1940
Droga Margaret!
Przez te wszystkie lata czekała w Świętej Marii?
Wie Pani, nie jestem zaskoczony. Zawsze była uparta
jak ostryga. Elspeth nigdy z niczego nie rezygnowała –
nawet kiedy powinna była zrezygnować ze mnie.
Nigdy nie miałem w rękach tego Jej ostatniego listu,
w którym pisała o przeprowadzce do Edynburga.
Znalazłem go dopiero teraz. Tylko mój własny upór
sprawił, że nie przeczytałem go wcześniej. Widzi Pani,
Elspeth wsunęła go między strony Na spokojne wody,
swojej ostatniej książki. Na spokojne wody. Moim
zdaniem to idealnie charakteryzowało Iaina. Uszedł z
życiem z okopów i obozu jenieckiego. Jedynego rywala
zostawił za murem. Wrócił do domu, odnalazł spokój.
Od chwili, kiedy poznaliśmy się z Iainem w tym
obozie, mieliśmy impas. On zdał sobie sprawę, że nie
wszystko przepadło, skoro i ja siedziałem, a ja zdałem
sobie sprawę, że musiałbym walczyć o Elspeth, skoro jej
mąż żyje. A złożyłem jej kiedyś obietnicę, że jeśli Iain
wróci do domu, ja się wycofam.
Razem z paroma kolegami mieliśmy plan ucieczki.
Sfabrykowaliśmy „szkopskie mundury” z podszewek
marynarek, fragmentów koców, prześcieradeł. Nasz plan
polegał na tym, że mieliśmy się w nie ubrać i wyjść
wprost przez bramę. Zuchwałe, ale taki wtedy byłem. Iain
dowiedział się o planie i chciał się przyłączyć. Koledzy
oszczędzili mi konieczności odmówienia mu.
Powiedzieli, że nie ma dla niego miejsca. Oni się nie
zgodzili, więc ja nie musiałem.
Ale czułem, że to nie fair. Oto ja pisałem do Sue,
marzyłem o dniu, kiedy znów ją zobaczę, a jej mąż coraz
bardziej zamykał się w sobie, wiedząc, że on jej nie ujrzy.
Znów się poddał. A siedzieć i patrzeć na to, wiedząc, że
jest się przyczyną… Nie potrafiłem.
Dzień przed ucieczką napisałem Żonę rybaka z
zakończeniem, które Pani zna. Dołączyłem opowiadanie
do listu, w którym przypomniałem swoją obietnicę, że nie
będę się mieszał, jeśli Iain wróci. Owinąłem list i
opowiadanie w podrabiany mundur i zostawiłem
wszystko pod poduszką Iaina.
Dopiero kiedy dotarł na Skye i Sue napisała,
oburzona, że nie mieliśmy prawa podejmować decyzji za
nią, zacząłem wątpić w sens tego, co zrobiłem. Napisałem
do niej, i to nieraz. Pisałem, dopóki Iain nie kazał mi
przestać. Dopóki nie odpisał mi, że jej już nie obchodzę.
Dlaczego mu uwierzyłem? Nie wiem. Jego
historyjka, że Elspeth jest z nim szczęśliwa, była
wiarygodna. Tak wiele przeszedł, żeby być z nią.
Wypłynął na spokojne wody. I stąd tytuł jej książki. A nie
mogłem czytać wierszy o Iainie. Odebrał mi jedyne,
czego potrzebowałem na świecie.
Ale byłem w błędzie. Ona do mnie pisała. I nie tylko
ten list, wsunięty między stronice obok Odpoczynku.
Napisała dla mnie całą książkę. Każdy wiersz z tomu Na
spokojne wody – od rumieńca, poprzez pragnienie, po
tęsknotę – był o nas. Gdybym otworzył tę książkę
dwadzieścia lat temu, przekonałbym się, że ze mnie nie
zrezygnowała. To było jej ostatnie błaganie, ostatnia
modlitwa, oprawiona w skórę koloru czerwonego jaspisu.
Nigdy nie zapomniała.
I wystarczyło tylko otworzyć tę książkę, przeczytać
wszystko, co napisała do mnie przez lata. Ale nie
zrobiłem tego. Znów ją zawiodłem. Znów okazałem się
tchórzem w najbardziej istotniej sprawie.
David
* * *
Edynburg
Sobota, 19 października 1940
Drogi Davidzie!
W jej notesach znalazłam jeden list, którego nie
wysłała. Pisała go tego dnia, którego Iain wrócił do domu.
Ten jeden list mówi być może więcej niż cała reszta.
Przeczytaj go, a potem przyjedź do Edynburga. Przeczytaj
i przyjedź do domu, do nas…
Z wyrazami miłości,
Margaret
* * *
Wyspa Skye
10 sierpnia 1917
Kochany Davey!
Wiem, że nie pisałam dłuższą chwilę, ale proszę,
uwierz, miałam dobry powód. Być może to, do czego Ci
się przyznam, rozgniewa Cię, ale proszę, nie bądź zły.
Miałam swoje powody. Napisałam Ci, że straciłam
dziecko. Ale, jak to mawia moja matka, „ze straconymi
rzeczami jest tak, że czasem się po prostu znajdują”. Ja
nie miałam poronienia, Davey. Urodziłam to dziecko.
Och, próbowałam poronić. Po tym, jak przyszedł list
od Harry’ego z informacją, że nie żyjesz, nie chciałam tej
pamiątki, tej drwiny, która kłułaby mnie w oczy
przypomnieniem o rodzinie, jaką mogłam mieć. Więc
próbowałam poronić. Robiłam to wszystko, czego ponoć
nie powinno się robić w ciąży – myłam okna, chodziłam
po grobie samobójcy, jadłam zielone śliwki, stałam na
dworze pod księżycem w nowiu, piłam whisky w gorącej
kąpieli. Nic nie zadziałało.
Potem okazało się, że żyjesz, i wszystko było
doskonale. Miałam moje dziecko, miałam mojego
Daveya. Pamiętałam jednak, co czułeś wcześniej, jak
przerażała Cię myśl o zostaniu ojcem. Nie mogłam się
przyznać, że myśl o zostaniu matką przeraża mnie tak
samo, więc odkładałam to i odkładałam. I odkładałam.
Doszłam do punktu, w którym przyznanie się do tego
kłamstwa zabrzmiałoby jak czysta fikcja. „Mam nadzieję,
że ucieszyłeś się z paczki żywnościowej. A, tak przy
okazji, wczoraj urodziłam dziecko”.
Żałowałam, że Ci nie powiedziałam. Chciałam Cię
mieć przy sobie, kiedy rodziłam. Chciałam, żebyś
pocałował mnie w czoło i powiedział, że sobie radzę, że
jestem Twoją dzielną dziewczyną. Chciałam, żebyś wziął
swoją córkę na ręce i był pierwszym człowiekiem,
jakiego zobaczy, kiedy otworzy oczy.
Dałam jej na imię Margaret. To znaczy „perła”. I jest
prawdziwym skarbem.
Co nie zmienia faktu, że było mi ciężko. Nie będę
kłamać, Davey. Wszyscy sąsiedzi wiedzą. Patrzyli na mój
rosnący brzuch pod wdowimi sukniami i szeptali,
zasłaniając usta dłońmi. Widzieli lata korespondencji i
godne kronik chwile, kiedy Elspeth Dunn wchodziła na
prom. Nie byli zaskoczeni, że rok po liście
zawiadamiającym o śmierci Iaina na świat przyszło
dziecko.
Myślę o wyjeździe – chcę przywiązać Margaret do
pleców i po raz ostatni wejść na ten prom. Jeśli wyjadę ze
Skye, nie będę musiała wychowywać jej wśród szeptów.
Jeśli wyjadę ze Skye, może Finlay wróci. Màthair tak
bardzo za nim tęskni.
Powiedziałeś kiedyś, że w tym mieszkaniu w
Edynburgu czułeś się jak w domu. Czy to może być nasz
dom? Przyjedź do domu, do Margaret; przyjedź do mnie.
Przyjedź do domu, do swojej rodziny, Davey.
Czekam,
Sue
29 Elspeth
* * *
Edynburg
25 października 1940
Droga Màthair!
Margaret szukała pierwszego tomu mojego życia; ja
przez cały czas czekałam, aż zacznie się drugi.
W pociągu powrotnym z Londynu zdecydowałam, że
dość tego. Koniec czekania. Nie będzie drugiego tomu.
Co mi z tego przyszło? Dziewięć tysięcy dni czekania w
katedrze, córka, która nie znała przeszłości, i brat, który
nie chciał znać. W tym pociągu miałam Finlaya przy
sobie i wiedziałam, że Margaret jedzie za nami z listami. I
oboje byli dla mnie ważniejsi niż czekanie na ducha.
Ale potem Finlay zostawił mnie w Edynburgu i
zapomniałam o własnych obiecankach. Moje nogi
bezwiednie skierowały się na znaną ścieżkę do Świętej
Marii. Nie zdziwiłam się, kiedy uniosłam wzrok i -
ujrzałam rzeźbione drzwi. Nie wiem, czy moje czekanie
to narkotyk, czy tylko nawyk, ale nie byłam w stanie
skończyć z tym za pomocą paru stanowczych słów.
W środę znów tam byłam, w tej samej ławce co
zwykle, z małą, brązową Biblią na kolanach, podpisaną
pod okładką okrągłymi, dziecinnymi literami: David
Graham. Jak zawsze obwiodłam palcem drugie D w jego
imieniu, i, jak zawsze, obiecałam sobie, że to ostatni raz.
Dziewięć tysięcy dni to dużo, ale dziesięć tysięcy to już
przesada. Musiałam to zrobić. Bo widzisz, Màthair, tego
wieczoru zaczęłam widzieć duchy.
Zaledwie chwilę wcześniej, kiedy przecinałam York
Place przed katedrą, wpadłam na jakiegoś mężczyznę.
Och, Màthair, serce omal nie wyrwało mi się z piersi.
Te same piaskowe włosy, te same przygarbione
ramiona, ten sam kciuk z przygryzionym paznokciem,
zakradający się do ust. Brązowozielone oczy o barwie
wzgórz zimą. Przysięgłabym na własną duszę, że to był
on.
Ale nagle zlękłam się autobusu, który minął nas z
hukiem, trąbiąc klaksonem; ten mężczyzna dotknął
kapelusza i pospiesznie przeszedł na drugą stronę ulicy.
Stałam jeszcze przez chwilę, nie rozumiejąc, jak mogłam
się tak pomylić. Byłam pewna, że to był on. Ale nagle
samochody, wszyscy ci ludzie spieszący wokół mnie do
domów, zanim zapadnie zmrok – wszystko to zawirowało
wokół mnie i zrozumiałam, że muszę z tym skończyć.
W katedrze, obwodząc palcem jego imię w Biblii,
przysięgłam sobie, że to ostatni raz. I zamierzałam
dotrzymać słowa, Màthair.
Siedziałam, dopóki w kościele nie zrobiło się ciemno,
dopóki ktoś nie wsunął się w ławę obok mnie: Margaret w
nowym, zielonym kapeluszu na głowie. Wyprowadziła się
z domu i już za nią tęsknię. W zeszłym tygodniu, kiedy
Paul był na przepustce, pobrali się. Szybka ceremonia,
jeszcze szybszy miesiąc miodowy w Borders, i teraz jest
panią własnego domu. Tamtego wieczoru, kiedy usiadła
w ławie obok mnie, miała na ustach tajemniczy uśmiech.
– Przyszłam tylko coś doręczyć. – Położyła na mojej
Biblii kopertę, świeżą, kwadratową. – Specjalna
przesyłka.
Koperty. Wiecznie koperty w moim życiu. Zaczęłam
się trząść, zanim jeszcze zobaczyłam wypisane na niej
imię.
„Dla Sue”
Ręce mi się trzęsły i upuściłam ją dwa razy, zanim
udało mi się wsunąć palec pod klapkę. Rozdarłam kopertę
niemal na pół.
List był krótki, napisany po jednej stronie arkusza;
ołówkowe bazgroły były mi znajome niemal jak własny
charakter pisma.
* * *
Londyn, Anglia
23 października 1940
Kochana Sue!
Od listów zaczęliśmy, na listach skończyliśmy. Może
listem zdołamy zacząć na nowo? Mam dwadzieścia trzy
lata do opowiedzenia Ci i o wiele za mało papieru.
Nigdy nie przestałem Cię kochać.
Davey
* * *
Słowa rozmazały mi się przed oczami.
Margaret chwyciła moje dłonie.
– Mamo… – Skinęła głową w stronę przedsionka
katedry.
Dziewczyna ze szkockich gór spodziewa się widzieć
duchy. Sama mnie tego nauczyłaś. A mimo to, kiedy
wszedł w alejkę, w światło świec, oddech utknął mi w
gardle. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, nie
tam, nie w tej chwili.
To był on. Te wystraszone, wielkie oczy. Ten kciuk,
znów przygryziony w ustach. Wyglądał tak jak w dniu,
kiedy się poznaliśmy. Mój Davey. Och, Màthair, on
przyjechał. Przyjechał.
Brązowozielone oczy jak wzgórza zimą, wpatrzone w
moje. Moje lustro, drugie ja. Nagle poczułam się tak,
jakby nie minął nawet jeden dzień.
Wstałam, a mała Biblia spadła mi z kolan. List
zaszeleścił w mojej dłoni. Podeszłam do niego,
zapominając o Margaret, wojnie i całej reszcie świata.
– Witaj, Sue. – Wyciągnął rękę. – Jestem.
Padłam w jego ramiona.
– Jesteś, Davey. Jesteś.
Podziękowania
Choć pierwszy szkic Listów pisany był w tajemnicy,
późną nocą, kiedy reszta rodziny już spała, książka nie
byłaby tym, czym jest teraz, bez pomocy i zachęty wielu
osób.
Serdecznie dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy
sprawili, że moja powieść wspięła się na szczyty,
szczególnie Bryn Greenwood i Christine Roberts. Elaine
Golden za ostatnią, doskonałą linijkę. Sue Laybourn i
Louise Brennan za danie moim postaciom właściwych
słów. Richardowi Bourgeois za czytadła, pocieszanie i
morskie potwory. Kate Langton za niezłomną wiarę.
Udało mi się. Nanobeans za ich brak należnego szacunku,
zachętę i ciastka z serem. Od wyjazdu z Edynburga
próbuję odtworzyć ten krąg pisarskiej energii, wsparcia,
nonsensu i braterstwa. Niestety, nie da się.
Danielle Lewerenz za bycie moim pudłem
rezonansowym, cheerleaderką, przyjaciółką. Pomogłaś
zostać Daviemu bohaterem, w którym można się
zakochać. Rebece Burrell za bycie przy mnie. Wciąż nie
bardzo wiem, jakim cudem pisałam książki, zanim się
pojawiłaś.
Mojej agentce, Courtney Miller-Callihan, za
obdarzenie mnie takim zaufaniem i wysłanie mojego
rękopisu w świat z takim przekonaniem. Mojej redaktorce,
Jennifer E. Smith, za to, że dostrzegła w moich słowach tę
samą historię, jaką ja zawsze widziałam; pomogłaś mi
nadać tej powieści formę, jaką powinna mieć. Wielkie
dzięki dla całej ekipy wydawnictwa Random
House/Ballantine, a szczególnie dla niezmordowanego
działu praw.
Moim rodzicom i siostrze Becky za to, że nigdy we
mnie nie wątpili. Mam nadzieję, że jesteście ze mnie
dumni. Ellen i Owenowi za ich cierpliwość i
wyrozumiałość, kiedy zapominam zrobić pranie. Kocham
was. Jimowi za Szkocję i całą resztę.
Wciąż mnie zdumiewa, że Elspeth i Davey są dla
innych ludzi równie realni jak dla mnie. Dziękuję
wszystkim, którzy pomogli ich ożywić.
* Elinor Glyn, choć według dzisiejszych standardów
jej powieści są dość niewinne, w swoich czasach
uchodziła za skandalistkę. Specjalizowała się w
„odważnych” romansach i miała spory wpływ na
obyczajowość początku XX wieku (przyp. tłum.).
** Navy, Army and Air Force Institutes – Instytut
Marynarki Wojennej, Wojsk Lądowych i Lotnictwa,
zrzeszenie zaopatrujące kantyny wojskowe w Wielkiej
Brytanii (przyp. tłum.).
*** Kostnica po angielsku to mortuary (przyp.
tłum.).
**** fr.: Poczekać chwilę, moje małe (przyp. tłum.).
***** fr.: na odpoczynku (przyp. tłum.).
****** fr.: Krzyż Wojenny (przyp. tłum.).
******* fr.: noszowi (przyp. tłum.).
******** „Kopce wróżek” czy też „twierdze
wróżek” w Szkocji to niewielkie, pagórkowate
pozostałości po ufortyfikowanych, okrągłych
domostwach, często jeszcze z epoki żelaza (przyp. tłum.).
******** fr.: na przepustkę (przyp. tłum.).
******** fr.: pilnuj się, strzeż się (przyp. tłum.).