Download pdf - Wszystko, czego pragnę

Transcript
Page 1: Wszystko, czego pragnę
Page 2: Wszystko, czego pragnę
Page 3: Wszystko, czego pragnę

Wszystko, czego pragnę

All ison Winn Scotch

tłumaczenie Martyna Tomczak

Kraków 2012

Page 4: Wszystko, czego pragnę
Page 5: Wszystko, czego pragnę

„Czasem się denerwuję,Gdy widzę otwarte drzwi.

Zamknij oczy, oczyść serce,Przetnij linę”.

The Killers, Human

Dla rodziców, którzy nauczyli mnie wszystkiego, co powinnam wiedzieć,

i pozwolili, bym do reszty doszła sama

Page 6: Wszystko, czego pragnę
Page 7: Wszystko, czego pragnę

7

Rozdział 1

Wyobraź sobie, że znów masz szesnaście lat. Że pierwsze poca-łunki są ciągle przed tobą, że od nerwowego oczekiwania na to, co przyniesie życie, wciąż kręci ci się w głowie, że idealna satynowa sukienka i stroik z bukiecika róż zawiązany na nadgarstku wciąż mogą sprawić, że poczujesz się najpiękniejsza na świecie. Usiądź wygodnie i posmakuj tych uczuć, upajaj się nimi, a zrozumiesz, że to właśnie dlatego – nawet jako szczęśliwa trzydziestodwuletnia mężatka desperacko marząca o dziecku – uwielbiam bale matu-ralne. Oczywiście ciebie nie muszą zachwycać. Zrozumiem nawet, jeśli pomyślisz, że byłam jedną z tych głupiutkich nastolatek, któ-rych z satysfakcją nienawidziłaś w liceum. Mylisz się jednak: uwiel-biam bale maturalne za wszystko, co się z nimi wiąże – za nadzie-ję, niewinność, możliwości. Zanim więc zaczniesz mnie oceniać, zanim wysłuchasz mojej historii, musisz wiedzieć jedno: wszyst-ko rozumiem. Dobrze wiem, że już dawno powinnam wyrosnąć z czegoś takiego jak bal maturalny. A jednak nic na to nie poradzę. Uwielbiam to podniecające oczekiwanie, a potem wirujący par-kiet i przypływ adrenaliny przed koronacją króla i królowej balu.

Nadszedł lipiec. Skończył się rok szkolny, kolejny rysuje się już na horyzoncie, spieniona fala porywa tegorocznych absolwentów

Page 8: Wszystko, czego pragnę

8

i wyrzuca na brzeg przyszłych, a ja tak samo jak co roku od pięciu lat planuję bal maturalny. I przyznaję się, uwielbiam to. Bal matu-ralny to moje drugie imię. Witajcie w moim życiu.

Dziś za biurkiem w swoim gabinecie postukuję gumką w żół-ty notes. Ten rok przebije wszystkie poprzednie! „Paryż w West-lake!” W ubiegłym roku tematem przewodnim balu były „Pod-morskie Głębiny”, nieco ograny motyw, dwa lata temu zaś zespół organizacyjny niemal się rozpadł, gdyż nie było zgody, czy zde-cydować się na „Szalone Lata Dwudzieste” czy „Lata Siedemdzie-siąte”. W końcu, w efekcie kompromisu postawiliśmy na „Lata Pięćdziesiąte”. Okazało się to zupełną klapą. Połowa dzieciaków w ogóle się nie przebrała, reszta zaś pojawiła się w rozkloszowa-nych spódnicach oraz ciasnych garniturach najwyraźniej wyciąg-niętych z szaf rodziców, w których czuli się dziwnie, było im nie-wygodnie i nie wyglądali ani uroczyście, ani radośnie.

Aż kręci mi się w głowie na myśl o ustawieniu repliki wieży Eiffla w sali gimnastycznej. Jestem też zachwycona pomysłem, by każdemu z gości wręczyć na pamiątkę beret. Nieważne, że nikt z nas nigdy nie był w Paryżu. A może przeciwnie – o to właśnie chodzi? Odchylam się na obrotowym krześle, słyszę skrzypienie kółek. O tak, z nadejściem grudnia doprowadzimy nasze Miasto Świateł do perfekcji. Parfait!

Liceum Westlake High co roku organizuje bal maturalny w grudniu. To dziwactwo, ale tradycja ta została zapoczątkowa-na niemal dwie dekady temu. Nauczyciele grozili wtedy strajkiem, który miał trwać całą wiosnę. Uczniowie wymogli więc na dyrek-cji, by przenieść bal na środek zimy, gdyż bali się, że zostaną po-zbawieni tej spektakularnej kulminacji lat spędzonych w szkolnej ławie. Dyrekcja się zgodziła i uczniowie dostali swój bal, a w na-stępnych latach nikomu nie chciało się już zmieniać daty.

I chociaż jest dopiero lipiec, a bal wydaje się jeszcze bardzo odległy – zwłaszcza że od strony Montany nadeszła fala upałów, słońce świeci prawie do dziewiątej wieczorem i co najmniej jedna trzecia uczniów, choć z niechęcią, spędza czas na zajęciach szkoły

Page 9: Wszystko, czego pragnę

9

letniej – moja lista spraw do załatwienia związanych z balem jest długa i wciąż rośnie. Wprawdzie na biurku leżą papiery przypo-minające o ważniejszych sprawach – muszę zatwierdzić karę po-zostania po lekcjach dla Alexa Wilkinsona, którego już trzeciego dnia letnich zajęć wyrzucono z algebry za obmacywanie Marthy Connoly, i zadzwonić do rodziców Randy’ego Rogersa, którego średnia w zastraszającym tempie spadła poniżej wymaganej do zakwalifikowania się do jesiennych rozgrywek futbolowych – ale wobec balu wszystko schodzi na drugi plan.

Przeglądam notatki. Ptysie z kremem? Bagietki i sery? Tyler, mój mąż, wciąż mi powtarza, żebym dała sobie spokój, przesta-ła tak bezgranicznie poświęcać się tym dzieciakom i życiu w mu-rach Westlake High. Częściowo ma zapewne rację, może i jestem za bardzo przywiązana do swojej alma mater, ale co tam. Jeśli do czegokolwiek w tym miejscu warto być zbyt mocno przywiąza-nym, to właśnie do corocznego balu. Już dawno temu doszłam do wniosku, że to n a p r a w d ę   ważne wydarzenie o  jakimś trudnym do uchwycenia, lecz istotnym wpływie na tych ucz-niów, jest jakby ostatnim oddechem dzieciństwa, zanim wyśle-my ich w świat dorosłych, gdzie tak wielu z nich, tak wielu mło-dych ludzi z Westlake – z niepewnymi posadami, nieregularnymi wypłatami i być może mętnymi perspektywami na przyszłość – przytłoczą trudności, które niesie ze sobą dorosła rzeczywistość. Dlaczego więc nie korzystać z ostatnich radosnych chwil? – po-wtarzam Tylerowi, kiedy się ze mnie śmieje. I dlaczego nie uczy-nić ich tak wspaniałymi, jak to tylko możliwe? – odpowiadam Susannie, przyjaciółce od zawsze, która raczej nie podziela mo-jego promiennego optymizmu.

„Sprawdzić koszt wynajęcia Łuku Triumfalnego”, notuję. Za-uważam maleńkiego pajączka chwiejnie przebierającego nóż-kami po klawiaturze. Ponieważ jedyne miejsce, gdzie panuje większy upał niż na dworze, to mój gabinet z zepsutym klimaty-zatorem ostatnio zaczęłam zostawiać otwarte okna i pod parape-tem zamieszkała rodzina pająków. Ten, nie większy niż opuszka

Page 10: Wszystko, czego pragnę

10

mojego małego palca, ślizga się po klawiszach tuż przy lite-rze Y. Wsuwam moją listę spraw do załatwienia pod jego cie-niutkie, wiotkie nóżki, dobiegam do okna, zanim dokona samo-bójczego skoku z kartki, i wyrzucam go na zewnątrz, by mógł do-łączyć do swoich ziomków, gdziekolwiek są.

– Naprawdę to robimy? – rozlega się za mną znajomy głos. Susanna opada na niedużą lawendową sofę. Ma mocno zaczer-wienione policzki i skórę lśniącą od potu, bluzka bez rękawów klei się do jej wilgotnego ciała. – Jezu, gorąco tu jak w piecu. Ca-ła się gotuję.

Sięgam po polaroida. – Powiedz: seeer! – Tilly, na litość boską, nie teraz! – woła, spinając ciemne wło-

sy w koczek na karku. Usiłuje nadać swojemu głosowi groźną nu-tę, ale najwyraźniej jest jej za gorąco, by przesadnie się wysilać.

Aparat już jednak wypluwa z siebie błyszczący biały prostokąt, który za mniej niż dwie minuty na zawsze uchwyci tę chwilę. Ja-ko szkolny pedagog postępuję wedle zasady: jeśli siadasz na sofie, ryzykujesz, że zrobię ci zdjęcie. Na ścianie za Susanną widnieje wielkie tableau złożone z twarzy ludzi, którzy gościli na mojej wy-służonej kanapce w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania.

– Powiedz szczerze, naprawdę chcesz to zrobić? – powtarza Susanna. – Poważnie chcesz się zajmować musicalem?

Dobra, czas na kolejne wyznanie: nie bardzo potrafię odma-wiać, nawet gdy mam powód i pełne do tego prawo. Jestem oso-bą, co do której wszyscy są pewni, że zawsze powie „tak”, proszą mnie więc o wiele różnych rzeczy, co z kolei oznacza, że się na nie zgadzam. Czyli dwie chybione piłki, jak powiedziałby Ty-ler, który chętnie używa baseballowych porównań. Ale ma ra-cję, silna wola nie jest moim największym atutem. „Pozwij mnie do sądu”, mówię mu. „Nigdy – odpowiada mój mąż. – To by by-ło zbyt proste”.

Dyrektor Anderson zadzwonił trzy dni temu pod mój domo-wy numer i gotując się z wściekłości, oznajmił, że z powodu cięć

Page 11: Wszystko, czego pragnę

11

budżetowych musiał zwolnić Jane Cartwright, nauczycielkę mu-zyki („Gdyby tylko to cholerne Ministerstwo Edukacji rzeczywi-ście dbało o edukowanie dzieciaków bardziej niż o swoje choler-ne saldo!” – wycedził przez zaciśnięte zęby, co brzmiało, jakby naderwał sobie mięsień w pachwinie). Okazało się, że nie ma ni-kogo, kto poprowadziłby przygotowania do corocznego jesien-nego musicalu. Zapytał, czy w związku z tym znam kogoś, kto by się tego podjął. „Jasne że znam”, odpowiedziałam, po czym za-oferowałam siebie oraz Susannę, która uczy angielskiego dzie-wiąte i dziesiąte klasy.

– W  ostatniej klasie grałaś przecież w  Grease, Susie  – mó-wię teraz, obserwując, jak jej policzki zmieniają kolor z fuksji na ideal ną wiśniową czerwień, które to zjawisko postanawiam przy-pisać upałowi. – Świetnie sobie poradzisz. Będzie superzabawa! Jak za dawnych czasów!

– Dawne czasy były piętnaście lat temu, Tilly! – Trzynaście – poprawiam ją. – A poza tym, co z tego?Susanna wzdycha, co oznacza, że się poddała. – „Bo ja nie umiem mówić »nie«” – rzucam i chichoczę z włas-

nego dowcipu, ignorując myśl, że to prawda, rzeczywiście nie umiem, ale Susie spogląda na mnie tylko pustym wzrokiem. Wi-dzę kropelki potu na jej powiekach. – To z Oklahomy! Rozumiesz?

– Ach – odpowiada i zamyka oczy. – Chyba zaraz dosta-nę udaru.

– Wiem. Ja też. – Sięgam po polaroidową fotografię i trzepo-czę nią w górę i w dół, ale leciutki, marny wietrzyk z tego prowi-zorycznego wachlarza nie przynosi ani odrobiny ulgi. Twarz Susie właśnie zaczyna się krystalizować na zdjęciu, kiedy czuję wilgoć w majtkach. Cholera. Odkładam fotografię na biurko i obserwu-jąc, jak rysy twarzy mojej przyjaciółki stopniowo się wyostrzają, obliczam w głowie, kiedy ostatnio jajeczkowałam.

O proszę, zaczynają się pojawiać jej włosy. Nie, to nie powi-nien być okres, myślę. Za wcześnie. A teraz dostrzegam zarys jej ramion i obojczyków, które ostatnio są zbyt wystające. To przez

Page 12: Wszystko, czego pragnę

12

te wszystkie problemy z Austinem. Próbowaliśmy dopiero trze-ci raz, ale i tak trudno mi pojąć, dlaczego jeszcze nie zaszłam w ciążę, przecież tak strasznie tego pragnę. A oto i cała Susanna, z czerwonymi policzkami klauna i poirytowaną, spoconą, zmę-czoną twarzą.

Tyler i ja czekaliśmy osiem lat, żeby założyć rodzinę. Podczas gdy nasi znajomi z Westlake rozmnażali się w tempie jednego dziecka na rok, my pozostaliśmy duetem – szczęśliwym, ale jed-nak duetem. Tyler chciał być pewny, że poradzimy sobie finanso-wo i uniezależnimy się od mojego ojca, a ponieważ rozumiałam tę potrzebę, zgodziłam się poczekać. Aż w końcu trzy miesiące temu Ty awansował. Tamtego wieczoru wrócił do domu i powie-dział: „Zróbmy to”. Nie wiem, czy mówił dosłownie, w każdym ra-zie rzeczywiście to wtedy zrobiliśmy, a potem robiliśmy to jeszcze przez wiele nocy, jednak nasze wysiłki wciąż nie przynosiły efektu.

Coś ciepłego wyraźnie zakradło się do mojej bielizny. Cholera, cholera, cholera, cholera, cholera, cholera, cholera!

– Trzymaj – rzucam Susie zdjęcie, jakbym rzucała frisbee. Fo-tografia ląduje na jej brzuchu. – Tym razem ci odpuszczam.

Susie bierze zdjęcie do ręki, zerka na nie szybko i mamrocze: – O Boże… – po czym wrzuca je do mojej torebki, która leży

na podłodze obok sofy. – Za pięć minut w łazience – mówię, łapię stertę nut leżących

w rogu biurka i kładę je Susie na piersi. – I przejrzyj to. Anderson ograniczył nam wybór. Oklahoma!, Grease, Muzyk* albo Dźwięki muzyki. Poza tym wszystko zależy od nas.

Susie odburkuje coś w odpowiedzi. Zarzucam torbę na ramię i wychodzę, a pełne entuzjazmu twarze moich podopiecznych ob-serwują mnie z fotografii na ścianie.

W damskiej łazience unosi się zapach taniego środka do czysz-czenia kafelków i coś jeszcze, nieprzyjemna woń charakterystyczna

* Muzyk (tytuł oryginalny The Music Man) – amerykański musical (wszystkie przypisy pochodzą od tłum.).

Page 13: Wszystko, czego pragnę

13

dla każdej szkolnej toalety. Wrzucam dwadzieścia pięć centów do automatu z tamponami, ale okazuje się, że jest pusty i muszę za-dowolić się gigantyczną podpaską w rozmiarze maxi. Otwieram drzwiczki, rozlega się skrzypienie zardzewiałych zawiasów. Ścią-gam spódnicę i… nic. Ani śladu czerwonej plamy, żadnego gę-stego zacieku oznaczającego, że wydobyłam podpaskę piętnaście minut za późno. Nic. Pochylam się i patrzę z bliska, puls mi przy-śpiesza w oczekiwaniu na złe nowiny, jestem pewna, że c o ś  po-czułam, ale nie, brzeg bielizny jest nienaruszony, idealnie czysty. Pewnie to był tylko pot.

Drzwi do łazienki otwierają się gwałtownie i słyszę odgłos klap-ków zbliżających się do sąsiedniej kabiny. Uczennica załatwia szyb-ko, co ma załatwić, spuszcza wodę i od razu wychodzi. Nastolat-ki nie mają czasu na mycie rąk, nie martwią się plagami zarazków. Są niepokonane. Promienne. Nie do zdarcia. Świat stoi przed ni-mi otworem. Słyszę to od nich każdego dnia, gdy siadają na so-fie w moim gabinecie, emanując nonszalancją, a ich spojrzenie na przyszłość jest równocześnie pełne nadziei i absurdalnie nierealne.

Zakładam podpaskę, na wszelki wypadek, gdybym jednak coś przeoczyła, i szybko z powrotem wciągam majtki.

Znów słyszę skrzypienie drzwi. – Tilly? Jesteś gotowa? – Poczekaj chwilkę, już idę. – Spuszczam wodę, bo tak wypa-

da. – Ani śladu okresu – mówię, uśmiechając się do Susie w lu-strze. – Trzymaj kciuki.

– Spóźniasz się? – Nie, jeszcze nie. Ale nigdy nic nie wiadomo. – Przemywam

ręce, a potem powieki, co przynosi chwilową ulgę od upału. Spo-glądam na swoje odbicie z szeroko otwartymi oczami, w których maluje się oczekiwanie i gotowość na to, co mnie czeka, cokol-wiek to będzie. Bal. Musical. Dziecko, które być może właśnie we mnie kiełkuje.

– W takim razie trzymam kciuki – mówi Susanna, a ja przy-glądam się jej uważnie i widzę, że jest blada i zmęczona. Zaledwie

Page 14: Wszystko, czego pragnę

14

rok temu, pogodna i  promienna, przypominała raczej swoje uczennice, nie było po niej widać śladu znużenia, a  teraz jak-by wyblakła, poszarzała i ucichła. Cienie pod oczami, wysunięta szczęka, pognieciona spódnica.

– Chodźmy – mówię i podnoszę z obdrapanego blatu torbę pełną numerów telefonów do osób odpowiedzialnych za rekru-tacje do college’ów oraz ogłoszeń o pracę dla dzieciaków, które chcą dorobić po szkole.

Kroczymy pustym korytarzem. Wszyscy, nawet najwięk-si szkolni chuligani zostali zwolnieni na dzisiejsze popołudnie i długi świąteczny weekend – czas grilla, fajerwerków i zimnego piwa w towarzystwie sąsiadów. W tej chwili zdecydowana więk-szość jest jednak na festynie.

Przechodzimy obok gablotki sportowej pełnej trofeów z mi-strzostw stanowych. W przelocie zerkam na zdjęcie Tylera z cza-sów klasy maturalnej. Był głównym przechwytującym i kapitanem drużyny, uznano go także za najlepszego gracza mistrzostw. Jeśli przyjrzeć się wycinkowi z gazety przyklejonemu obok trofeum, można również dostrzec mnie, siedemnastolatkę z twarzą pełną czystej euforii na wieść o zwycięstwie Tylera, z gibkim i jędr nym ciałem pod kostiumem cheerleaderki. Wprawdzie ostatnio rzad-ko się tu zatrzymuję, ale sama świadomość istnienia gablotki na-pełnia mnie poczuciem całkowitego zadowolenia z życia.

Docieramy do wyjścia. Popycham ciężkie metalowe drzwi, które zamykają się za nami z hałasem. Na zewnątrz jest duszno i niemiłosiernie gorąco. Zamykam oczy i uśmiecham się do słoń-ca, mimo że mam rozszerzone pory i wilgotne pachy, a policz-ki Susanny kolorem przypominają chmarę czerwonych mrówek. Co tam, mam za to Łuk Triumfalny i jesienny musical, mam mę-ża, który mnie kocha, najlepszą przyjaciółkę u boku, no i szansę, cień szansy na to, że rośnie we mnie dziecko.

Otwieram oczy i uśmiecham się do Susanny. – „Och, co za piękny poranek”. – O czym ty gadasz? Jest już czwarta.

Page 15: Wszystko, czego pragnę

15

Zaczynam nucić. – Aaa, rozumiem. Oklahoma! – To nie byłoby to samo, gdyby nazwać piosenkę „Och, co za

piękne popołudnie”, chyba sama przyznasz? – zauważam, czeka-jąc, aż Susie otworzy drzwi minivana. – A nawiasem mówiąc – dodaję, uśmiechając się jeszcze szerzej – popołudnie rzeczywi-ście mamy piękne.

Susanna wywraca oczami. Drzwi samochodu otwierają się gwałtownie.

– Jedźmy już – mówię. – Zobaczysz, będzie superzabawa. – „Raczej problemy przez duże »P«” – odpowiada, sadowiąc

się na miejscu kierowcy i odpalając silnik. – Cytat z Muzyka! Nie sądziłam, że jeszcze to pamiętasz!Obie wybuchamy śmiechem. To właśnie ta skłonność do swo-

bodnych, niepohamowanych eksplozji radości połączyła nas jesz-cze w przedszkolu.

Przez chwilę mam ochotę zapytać Susie o Austina i o to, czy postanowiła przyjąć go z powrotem, czy widzi jakiś sposób na na-prawę swojego małżeństwa, na dotrzymanie przysięgi, którą sobie kiedyś składali. Ale widzę, że Susanna cieszy się chwilą, i o wiele prostszym rozwiązaniem wydaje się o nic nie pytać. Później, ow-szem. Ale nie teraz. Poza tym zanim zdołałam otworzyć usta, ru-szamy ze szkolnego parkingu. Susie opuściła szyby w samocho-dzie, wiatr rozwiewa nam włosy, gra radio i przez chwilę czuję się, jakbyśmy znów miały po siedemnaście lat.

**

Susanna skręca na parking tuż za ręcznie malowanym szyl-dem głoszącym: „ŚWIĄTECZNA EKSPLOZJA – KARNAWAŁ CZWARTEGO LIPCA W  WESTLAKE”. Festyn tętni życiem. Miejscowi sprzedawcy hałaśliwie reklamują najrozmaitsze to-wary wystawione na jaskrawych straganach. Niektórzy zachęca-ją klientów muzyką country, inni trąbią klaksonami, jeszcze inni

Page 16: Wszystko, czego pragnę

16

donośnie nawołują. Wolnym krokiem przechadzamy się między budkami, przystajemy co chwila, a to żeby kupić wachlarze na ba-terie, po dwa dolary każdy – marna ochrona przed upałem – a to żeby pomachać znajomym z różnych okresów życia. Mieszkam w Westlake od urodzenia, wszyscy się tu razem wychowywaliśmy.

Na jarmarku śmierdzi jak zwykle lekko nadpsutą mieszanką zwierzęcej woni, smażonych pączków i ludzkiego potu, a kurz na-tychmiast oblepia nas szczelnie jak warstwa kitu. Mijamy mini-zoo z kucykami, królikami, kózkami i innymi zwierzątkami na-dającymi się do głaskania. Związuję swoje włosy barwy wilgot-nej słomy w ciasny kucyk.

– Do zobaczenia niedługo – mówi Susanna. – Austin jest tu gdzieś z dzieciakami, miałam je odebrać.

– Chcesz, żebym poszła z tobą?Kręci głową. – Dzięki, nie trzeba. Właściwie to Austin nawet wpadł wczo-

raj na kolację. – Coś się między wami poprawiło? – Zobaczymy – odpowiada nieco zbyt ponurym tonem, w któ-

rym nie słyszę niestety pojednawczej nuty. Bardzo bym chciała, żeby przebaczyła najlepszemu kumplowi Tylera, który nie jest w końcu taki zły, natomiast popełnił zabójczy dla małżeństwa błąd, obściskując się z koleżanką z pracy w jej samochodzie po niezwykle udanej biurowej imprezie, i  to na własnym podjeź-dzie, tuż po tym jak owa koleżanka odwiozła go do domu. Pech chciał, że w tym właśnie momencie Susie wyjrzała przez okno sy-pialni. Nie chodzi o to, że nie rozumiem jej rozgoryczenia. Ro-zumiem. Po prostu nie chciałabym, żeby ich związek się rozpadł. Każdy, tylko nie ich. Bo przecież od czasów liceum nasza czwór-ka była nierozłączna.

Odprowadzam przyjaciółkę wzrokiem, po czym zaczynam się rozglądać za Tylerem. Wokół panuje zbyt duży ścisk, postana-wiam więc ruszyć w stronę budki z lodami.

– Dzień dobry, pani F.

Page 17: Wszystko, czego pragnę

17

Odwracam się i widzę jedną z moich ulubionych uczennic Claudette Johnson, która stoi tuż za mną w odrobinę za krótkich szortach i odrobinę zbyt obcisłej koszulce z nadrukiem mruga-jącej szelmowsko Myszki Miki. Dziewczyna jest smukła, opalo-na i wypoczęta. Gdybyście jej nie znali, nie zgadlibyście, że wca-le nie lubi, kiedy postrzega się ją przez pryzmat jej urody.

– Witaj, CJ. Jak ci mija lato? – Całkiem w porządku. Ostatnie wakacje w Westlake. – Jej

szczery uśmiech rozświetla całą twarz, sprawiając, że z urodzi-wej dziewczyny z małego miasteczka przeistacza się natychmiast w zapierającą dech w piersiach piękność zdolną zachwycić ludzi na całym świecie. Ten sam uśmiech widzę zawsze, gdy przycho-dzi do mojego gabinetu porozmawiać o wyrwaniu się w świat możliwości, których Westlake nie jest w stanie jej zaoferować.

Szkoda, że tak się śpieszy. Zawsze jej powtarzam: „Szko-da, że tak się śpieszysz, CJ!”. W końcu zapuszczenie korzeni tu, w rodzinnym miasteczku, też mogłoby być cudowne. Zo-stałaby przecież blisko ojca, a on na pewno będzie rozpaczał po wypuszczeniu jedynaczki w świat, który połknie ją w ca-łości, byłaby blisko znajomych i sąsiadów wiernie trwających przy niej, gdy siedem lat temu porzuciła ją matka. Ale CJ nie bierze tego pod uwagę, wyjazd jest jedyną opcją, jaką przyj-muje do wiadomości.

– Gotowa na planowanie balu? Zaczynamy w przyszłym ty-godniu.

– Tak, dostałam pani e-maila – CJ kiwa głową. – I słyszałam, że ma się pani też zajmować musicalem. – Zauważam grupkę futbolistów, która zebrała się za jej plecami i podziwia widoki.

– Dobrze słyszałaś. – Uśmiecham się. – Nie martw się, bę-dziesz pierwszą osobą, która usłyszy o przesłuchaniach.

Kolejka powoli, lecz systematycznie zbliża mnie do uprag-nionej porcji lodów orzechowych.

– A jak mijają wakacje? – pyta CJ. – Ma pani jakieś wyjąt-kowe plany?

Page 18: Wszystko, czego pragnę

18

– Nic wielkiego – odpowiadam, myśląc o tym, jak Tyler żało-wał ostatnio, że po raz kolejny nie skorzystaliśmy z mojej letniej przerwy i nie pojechaliśmy wreszcie do Europy albo chociażby na wycieczkę wzdłuż wybrzeży Kalifornii. „Wybierzmy się wresz-cie – powiedział pewnego wieczoru kilka dni temu, wkrótce po moim spotkaniu z dyrektorem Andersonem. – Zawsze chciałem posurfować w San Diego. Powinniśmy pojechać przynajmniej do San Diego”. Roześmiałam się i zamieszałam sos pomidorowy, któ-ry przygotowywałam właśnie na kolację. „O t y m  pomyśle jesz-cze nie słyszałam”. Tyler wzruszył ramionami, przełączając kanał z jednego meczu baseballowego na drugi. „Czuję, że zaczynam się starzeć. Muszę w końcu spróbować czegoś nowego. Dlaczego nie nauczyć się surfować?”

„Dlaczego nie?” – przytaknęłam pogodnie, szczęśliwa, że nie wpadł na pomysł wyjazdu już teraz, w sierpniu. W końcu chce-my zrobić sobie dziecko, a podróże nie sprzyjają regularnemu seksowi. Poza tym, kto by podlewał nasze rośliny, kto by pilno-wał domu, jak poradziłabym sobie z organizacją balu, a teraz jeszcze musicalu, będąc na wakacjach w San Diego? Prościej bę-dzie, jeśli zostaniemy w domu. Tyler może się nauczyć surfować innym razem. W milczeniu zamieszałam sos drewnianą łyżką. Miałam ochotę wyrzucić z siebie, że przecież zobaczymy Paryż na balu, podejrzewam jednak, że Tyler w odpowiedzi tylko po-głośniłby telewizor. Owszem, lubi szkolne bale, co roku obo-wiązkowo trzyma mnie za rękę i tańczy ze mną, policzek przy policzku. W ubiegłym roku wspomniał jednak, że chyba zaczy-na być na to za stary, że czuje się bardziej jak przyzwoitka niż absolwent, a tydzień temu przy kolacji, gdy z niepohamowaną radością ogłosiłam tegoroczny motyw przewodni imprezy, do-strzegłam na jego twarzy cień obojętności. Susanna stwierdzi-ła potem: „Trudno mieć do niego pretensje. Ma trzydzieści dwa lata. Kto w tym wieku ma ochotę na szkolne zabawy?”. Skrzy-wiłam się lekko i przyznałam jej rację, choć w duchu myślałam: cóż, właśnie ja mam ochotę!

Page 19: Wszystko, czego pragnę

19

Wręczam lodziarzowi trzy dolary i macham CJ ma pożegnanie. Mój orzechowy rożek nie ma oczywiście szans w starciu z upałem i zaczyna mi się rozpuszczać w dłoni już w chwili, gdy zdzieram złote opakowanie. Oblizuję brzegi wafelka w desperackim wyści-gu z gorącem i czuję na języku wspaniały smak lodów wanilio-wych, czekolady i fistaszków.

Wędruję w stronę elektrycznych samochodzików, piski dzie-ci są coraz głośniejsze i przebijają się przez zespół, który na sce-nie za moimi plecami gra jakiś bluegrassowy kawałek. Zauważam Susannę i jej sześcioletnie bliźniaki, jak negocjują zakup waty cu-krowej. Austin stoi za nimi. Postanawiam zostawić ich w spokoju.

Wycieram lepkie od lodów dłonie, gdy nagle wpada mi w oko namiot ustawiony tuż za budką z hot dogami. Ma piękny głęboki fioletowy kolor i wejście zasłonięte kotarą misternie wyszywaną w złote gwiazdki błyszczące w promieniach słońca. Ruszam w je-go stronę i nagle czuję, że przemieszcza się moja podpaska. Pro-szę, niech to nie będzie okres, zmawiam cichą modlitwę. Proszę, proszę, proszę, tylko nie okres.

Odsuwam aksamitną kotarę i zaglądam do środka. Powietrze w namiocie jest chłodne, o wiele chłodniejsze niż na zewnątrz i po raz pierwszy od dobrych kilku godzin mój organizm się uspokaja, pory w skórze zwężają się, zwalnia puls. W rogu na-miotu pali się kadzidło. Nozdrza wypełnia mi ciężki, słodki za-pach wanilii i goździków.

– Halo? Jest tu kto? – odzywam się. Moje oczy potrzebują tro-chę czasu, żeby przyzwyczaić się do półmroku.

– Chwileczkę.  – Głos dobiega zza kolejnej zasłony rozwie-szonej za chwiejnym rozkładanym stolikiem. – Tak. Dzień do-bry. – Zza kotary wyłania się kobieta o sylwetce zapaśniczki, ni-ska i przysadzista, właściwie dość szczupła, lecz przez to, że jej ru-chom brakuje gracji, wydaje się zbyt kanciasta. Ma intensywnie czarne włosy z fioletowym połyskiem, w zestawieniu z nimi jej alabastrowa skóra wydaje się niemal przezroczysta. Kobieta jest mniej więcej w moim wieku, choć zbyt mocne kreski wokół oczu

Page 20: Wszystko, czego pragnę

20

przywodzą mi na myśl kilka uczennic Westlake High, które nie opanowały jeszcze do końca sztuki makijażu. Nagle ją rozpoznaję.

– O mój Boże, Ashley Simmons!? – wołam, mrużąc oczy, by wyraźniej przyjrzeć się jej twarzy.

Kobieta podchodzi krok bliżej. – Silly* Tilly Everett. Nie dziwi mnie twój widok. – Jej usta

rozciągają się w półuśmiechu. Silly Tilly. Moje przezwisko sprzed wielu, wielu lat.

– Teraz nazywam się Tilly Farmer – poprawiam ją. – Napraw-dę nie dziwisz się, że mnie widzisz?

– Niezbyt. – Ashley wzrusza ramionami. – Zawsze łatwo by-ło cię odczytać.

– Myślałam, że wyprowadziłaś się z Westlake. – Robię unik, po-nieważ nie mam bladego pojęcia, o co jej, u licha, chodzi. Ashley, Susanna i ja byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami do siódmej kla-sy. Zaatakowane przez okres dojrzewania – który oznaczał burzę hormonów, pączkujące piersi oraz chłopców, chłopców i jeszcze raz chłopców – nasze trio się rozpadło. Ashley przyłączyła się do dzieciaków, które wygwizdywały szkolnych kujonów i odmieńców, bezlitosne w swych szyderstwach, później zaś awansowała do gro-na chuliganów palących papierosy na szkolnym parkingu, podczas gdy Susie i ja wolałyśmy towarzystwo sportowców i cheer leaderek oraz królów i królowych szkolnych balów. Ostatni raz słyszałam o Ashley, gdy po dwóch latach państwowego college’u i kursie kos-metycznym wyjechała na południe, do Idaho.

– Wróciłam kilka miesięcy temu – odpowiada. – Po cichu. Nie afiszowałam się zbytnio. – Milknie na chwilę. – Moja mama za-chorowała. Na wieńcówkę.

– Bardzo mi przykro – odpowiadam szczerze zmartwiona. – Proszę, pozdrów ją ode mnie. – Rodzice Ashley zawsze byli dla mnie dobrzy, nawet gdy my wyrosłyśmy już z  naszej przyjaź-ni. Kiedy byłam w liceum, a moja rodzina powoli się rozpadała,

* Silly (ang.) – głupiutka.

Page 21: Wszystko, czego pragnę

21

oboje pojawili się na naszym ganku z zapiekanką z tuńczykiem i zaproszeniem do siebie na domowy obiad. Podziękowałam im za szczodrość, ale odmówiłam wizyty, twierdząc, że dajemy so-bie radę. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek zwróciłam im naczy-nie po zapiekance.

– Co robisz w tym namiocie? – pytam, rozglądając się wokół. – Czytam z dłoni – odpowiada takim tonem, jak gdyby to by-

ła najnormalniejsza rzecz na świecie. – Jak to? – No wiesz, przeznaczenie, przyszłość.Lekko krzywię usta i zdziwiona marszczę czoło, ale po chwili

nachodzi mnie mgliste wspomnienie Ashley mówiącej mniej wię-cej to samo w czasach liceum – że potrafi czytać z dłoni albo prze-widzieć, kiedy ktoś umrze. Tego rodzaju dziwaczne wypowiedzi sprawiły, że wkrótce stała się wyrzutkiem szkolnej społeczności nawet wśród tych, którzy sami byli wyrzutkami. Od czasu do cza-su, mijając mnie na korytarzu, szeptała mi do ucha: „Tilly Eve-rett, nie zgadniesz, co mam ci do powiedzenia”, a niepokojąca nu-ta w jej głosie mieszała się z dziwną radością. Nigdy tak naprawdę nie byłam pewna, czy robiła to dlatego, że złościła ją moja popu-larność, czy jednak nie zapomniała o naszej przyjaźni i tylko się ze mną droczyła, bo wciąż łączył nas ten drobny wspólny frag-ment dzieciństwa.

– Poczytam z  twojej dłoni, pozwolisz?  – mówi teraz Ashley. – W liceum nigdy się nie zgodziłaś, teraz nadszedł na to czas. Czuję to.

– Hm, dzięki, ale nie. – Milknę na chwilę. – Mam naprawdę świetne życie.

Szyderczy uśmiech wykrzywia twarz Ashley. – Zawsze ci się tak wydawało. Nigdy nie potrafiłaś dostrzec

prawdy. – Mylisz się!  – wołam, przybierając natychmiast postawę

obronną. – Kocham moje życie. Nawiasem mówiąc, wyszłam za Tylera. Staramy się o dzieci.

Page 22: Wszystko, czego pragnę

22

– Skoro uważasz, że Tyler i dzieci to odpowiedź na wszyst-ko… – Ashley staje za swoim prowizorycznym stolikiem.

– Cóż, tak właśnie jest – odpowiadam. – Nie żebym w ogó-le szukała jakichś odpowiedzi. – Milknę, zła na siebie. – O co ci chodzi, Ashley?

– Chodzi mi o to, Silly Tilly, że brak ci klarowności widzenia. Chciałabym pomóc ci ją uzyskać. – Gdyby tylko przestała mnie tak nazywać. Sprawia, że czuję się, jak gdybym znów miała dzie-więć lat. – Siadaj – rozkazuje, wskazując na wysłużone krzesło przed stolikiem.

Nie wiem, dlaczego spełniam polecenie. Podchodzi do mnie ze szklaną miseczką pełną wody, dwiema małymi świeczkami, fiolką szarego proszku i czymś, co wygląda na korzeń jakiegoś warzywa.

Opada na krzesło naprzeciwko mnie z poważnym wyrazem twarzy, pot zbiera się jej nad górną wargą w okrągłe, lśniące krop-le, a ona splata swoje palce z moimi i zamyka oczy. Zastanawiam się, czy powinnam zrobić to samo, i zaciskam powieki, ale otwie-ram je już po chwili, gdy Ashley wyszarpuje swoją dłoń z mojej, jakby poraził ją prąd.

– Och! – mówi poruszona. – Ojej! – Uśmiecha się, jak gdyby chciała ukryć w ten sposób przerażenie, i nagle nieodparcie przy-wodzi mi na myśl Kota z Cheshire. – Zawsze wiedziałam, że jest w tobie coś szczególnego, Tilly Everett. – Sięga po zapałki, które leżą w rogu stolika, i zapala świeczki.

Farmer, mam ochotę ją poprawić. Teraz nazywam się Tilly Farmer. Tyler i ja pobraliśmy się, będziemy mieć dziecko i nic więcej nie jest mi potrzebne do szczęścia!

– Powiedz mi najważniejszą rzecz o sobie, coś, o czym nie wiem, o czym być może nikt nie wie – mówi chrapliwym, nie-samowitym głosem, pustą skorupą po tym, czym był wcześniej.

– Ja nie mam tajemnic – odpowiadam bez wahania. – Już ci mówiłam, kocham moje życie. Nie mam nic do ukrycia.

– Każdy ma coś do ukrycia  – stwierdza z  przekonaniem Ashley, patrząc mi w oczy.

Page 23: Wszystko, czego pragnę

23

– Ja nie. Jestem szczęśliwa. Tylko to się liczy – odpowiadam, żałując odrobinę, że w ogóle się na tę sytuację zgodziłam. No tak, właściwie dlaczego się zgodziłam?

Ashley tylko odmrukuje coś w odpowiedzi, może to znaczyć co-kolwiek, po czym posypuje mi dłonie proszkiem przypominającym węgiel i przyciąga moje ręce do siebie, niemal wyrywając mi łokcie ze stawów. Nie zwraca przy tym najmniejszej uwagi na moje prote-sty. Wciska mi w dłonie dziwny korzeń. Oddycha ostro i gwałtow-nie. Zapach kadzidła miesza się z jej nieświeżym oddechem i węglo-wą wonią proszku, i nagle czuję przypływ pulsujących mdłości, któ-re z żołądka podchodzą mi do gardła. Gwałtownie przełykam ślinę pewna, że zaraz zwymiotuję. Ale wtedy, w ostatniej chwili, Ashley nagłym ruchem wyrywa mi z dłoni korzeń, wkłada koniuszki mo-ich palców do miseczki z wodą i mdłości ustępują.

– Och! – powtarza z mieszaniną niepokoju i euforii w głosie, wpatrując się we mnie płomiennym wzrokiem, jak gdyby chcia-ła spojrzeniem przewiercić mnie na wylot.

– Co? Co za „och”!? – wołam równie spanikowana, ponieważ nagle to wszystko wydaje mi się nieco zbyt prawdziwe, zbyt dzi-waczne i niesamowite. Wcale tego nie chciałam. Przechodzą mnie ciarki i czuję, jak włoski na przedramionach stają mi na bacz-ność. – Zobaczyłaś moją przyszłość?

Nie bądź śmieszna, Tilly, myślę. Nikt nie może przecież zoba-czyć przyszłości. Policzki gwałtownie napływają mi krwią, zdra-dzając zawstydzenie własną głupotą.

– To tak nie działa, Tilly. – Ashley uśmiecha się, jednak w jej uśmiechu brak uczucia.

– Co to znaczy? Twierdziłaś, że potrafisz przepowiedzieć mi przyszłość. No więc jaka ona jest?

Przestań już!, myślę. Po prostu wstań i wyjdź. Ashley Sim-mons to wrak człowieka, który pociągnie cię za sobą, jeśli tylko wejdziesz jej w drogę.

– Widzę różne rzeczy – mówi, jak gdyby to była jej odpowiedź na wszystko. – Raczej tego nie zrozumiesz.

Page 24: Wszystko, czego pragnę

24

– Nie rozumiem – odpowiadam. – Ashley, daję słowo, czy to jakaś karmiczna zemsta za to, że przestałyśmy się przyjaźnić w li-ceum? – Wstaję, gotowa do wyjścia.

– Siadaj – rozkazuje krótko. – Jeszcze nie skończyłam. Poza tym, Tilly, cały świat nie kręci się wokół tego, co było w liceum.

Jej warknięcie zaskakuje mnie, kolana same się uginają i znów siedzę na krześle.

– Zamknij oczy – mówi Ashley. Słyszę, jak staje za mną, a po chwili czuję, jak wciska mi ten korzeń, Bóg wie czego, w skro-nie, a potem w podstawę szyi, tam gdzie mocno pulsuje krew. Jej dłonie jak sieć oplatają moją głowę, palce jak zszywki wbija-ją się w czoło. Słyszę cichy trzask w kręgosłupie i tracę równowa-gę, przez zasłonę ciemności w oczach czuję, że wiruje mi w gło-wie i grawitacja pociąga mnie na wyłożoną słomą prowizorycz-ną podłogę namiotu.

Ale wtedy ona odrywa ode mnie dłonie i zawroty głowy na-tychmiast ustają. Gdy otwieram oczy, wnętrze namiotu wyglą-da inaczej, jest jakby jaśniejsze, widzę je wyraźniej, choć trudno określić, na czym dokładnie polega różnica.

– Te r a z   skończyłam  – oznajmia Ashley. Oddycha ciężko i nieregularnie, na kołnierzyku jej bluzki widnieją plamy potu. – Nie wezmę pieniędzy. Potraktuj to jako prezent.

– Jak to prezent? – pytam. – Przecież nic mi nie powiedziałaś. – Dar klarowności widzenia, Tilly. Zawsze uważałam, że jest

ci potrzebny. – Nic z tego nie rozumiem – mówię i wstaję, chwiejąc się na

nogach. – Ale zrozumiesz – odpowiada. – Jestem tego pewna. – Bez

pożegnania rusza w stronę kotary. – Zrozumiesz już niedługo i gdy się następnym razem zobaczymy, podziękujesz mi za mo-ją hojność.

Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale jej już nie ma. Uno-szę więc materiał zasłaniający wejście do namiotu, mrużę oczy oślepiona światłem słonecznym i oddalam się na poszukiwanie

Page 25: Wszystko, czego pragnę

Tylera, zdecydowana jak najszybciej zapomnieć o Ashley Sim-mons, jej złowieszczych przepowiedniach i myśli, że mogłaby w jakiś sposób przewidzieć przyszłość, moją przyszłość.

Akurat!, myślę. Dajcie spokój! Wolnym krokiem mijam karu-zelę, ignorując drżenie dłoni i niepokój iskrzący we mnie jak od-bezpieczony granat.

Włóczę się po jarmarku, starając się otrząsnąć z tego, co mnie spotkało. I ani razu nie przychodzi mi do głowy, że Ashley Sim-mons może mieć rację, że to ona właśnie może wyrwać mnie z te-raźniejszości i popchnąć w dół śliskiego zbocza czasu.

Page 26: Wszystko, czego pragnę

Recommended