68
Zgoda najważniejsza by Polskę budować! Polskie Elity na arenie międzynarodowej Mąż Stanu potrzebny od zaraz Rozmowa z Gen. Koziejem Interesowne gry rosyjskie Smoleńsk - wspomnienie...

Stosunki Międzynarodowe nr 64-66/2010

Embed Size (px)

DESCRIPTION

W tym numerze o polskich elitach na arenie międzynarodowej oraz wspomnienia o ofiarach katastrofy pod Smoleńskiem

Citation preview

Zgoda najważniejsza by Polskę budować!

Polskie Elity na arenie międzynarodowej

Mąż Stanu potrzebny od zarazRozmowa z Gen. Koziejem

Interesowne gry rosyjskie

Smoleńsk - wspomnienie...

p. o. Redaktora Naczelnego: Tomasz [email protected]

Redaktor Prowadzący/Sekretarz Redakcji: Konrad [email protected]

Szefowie działów:Europa: Adam Matusik, [email protected]

Ameryka Północna: Filip Frąckowiak, [email protected]: Sergiusz Prokurat, [email protected]

Bliski Wschód: Amal El-Maaytah, [email protected] Łacińska: Przemysław Henzel, [email protected]

Australia&Oceania: Dorota Rajca, [email protected] Polityka Zagraniczna: Paweł Jakubowski,

[email protected]ństwo Międzynarodowe: Robert Czulda,

[email protected] Międzynarodowa: Grzegorz Kaliszuk,

[email protected] Międzynarodowe: Dariusz Lasocki, [email protected]

Kultura: Patrycja Kuciapska, [email protected]

Stali współpracownicy: Gniewomir Kuciapski (Warszawa),

Mariusz Kawnik (Łódź), Łukasz Dziekoński (Bruksela),

dr Dominik Mierzejewski (Szanghaj), Ryszard Zalski (Tajpej),

Igor Joukovskii (Kaliningrad), Leszek Szymowski (Warszawa),

Anna Bulanda (Lublin), dr Krzysztof Tokarz (Wrocław),

dr Mariusz Affek (Warszawa), Jan Wójcik (Londyn),

Michał Dzienio (Londyn), Leszek Żebrowski (Warszawa)Kmdr. rez. Krzysztof Kubiak (Gdynia), Piotr Kuspyś (Kraków),

Krystyna Sprońska (Waszyngton)

Redaktor Techniczny: Grzegorz Krzyżewski, [email protected]

Marketing: [email protected]

Korekta:Krystyna Stpicka

Adres korespondencyjny:Miesięcznik „Stosunki Międzynarodowe”

ul. Księcia Janusza 23/74, 01-452 WarszawaTelefon: (22) 498 15 37

E-mail: [email protected] internetowa: www.stosunki.pl

Wydawca: Fundacja „Instytut Badań nad Stosunkami Międzynarodowymi”

ul. Ordynacka 11/5, 00-364 Warszawa

Konto bankowe: BPH-PBK SA 75 1060 0076 0000 3200 0086 4692

Prenumerata: www.stosunki.pl/prenumerata

Redakcja zastrzega sobie prawo zmiany tytułów, skracania i reda-gowania nadesłanych tekstów, nie zwraca materiałów nie zamówio-

nych, nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń.

Studio graficzne:Zuzanna Lumanisha, 0 665 642 272

www.lumanisha.net, [email protected]

Nakład: 6000 egz.

Druk:Miller Druk Sp. z o.o.

03-301 Warszawa, ul. Jagiellońska 82Tel. +48 (22) 614-17-67

www.mdruk.com

Zdjęcie na okładce: Grzegorz Krzyżewski

Zdjęcie na stronie 33: Dzięki uprzejmości redakcji Skrzydlatej Polski

i Agencji Lotniczej Altair

Drodzy Czytelnicy,

Po krótkiej przerwie z przyjemnością oddajemy w Wasze ręce kolejny numer „Stosunków Mię-dzynarodowych”. Niestety jak zapewne zauważyliście, aby zapewnić dalszą obecność na rynku, musieliśmy podnieść niezmienianą od lat cenę naszego miesięcznika.

Jest to numer szczególny, gdyż w znacznej części poświęcony Tragedii Smoleńskiej. Dla nas tamtej sobotni poranek był szczególnie bolesny, gdyż na pokładzie lotu PLF 101 do Smoleńska znajdowało się wiele osób, które znaliśmy od lat i ceniliśmy. Dlatego też znajdziecie w tym nume-rze serię artykułów poświęconych tej największej katastrofie w najnowszej historii Polski.

Katastrofa pod Smoleńskiem sprawiła, że nagle nasz kraj znalazł się w środku kampanii prezy-denckiej. Jednym z niewielu obszarów w których zgodnie z Konstytucją Prezydent RP, może kształ-tować politykę, jest polityka zagraniczna. Trzymając się niezmiennej od lat zasady niezależności i apolityczności postanowiliśmy w tym numerze przedstawić wyzwania przed jakimi stoi polska polityka zagraniczna. Jaką rolę polskie elity polityczne odgrywały na arenie międzynarodowej w ciągu ostatnich 20 lat, i jakie miejsce zajmują obecnie, możecie przeczytać w artykule Marka Górki nt miejsca polskich elit na arenie międzynarodowej.

Dotychczasowa aktywność naszych elit w polityce zagranicznej koncentrowała się głównie na „kierunku zachodnim”, co było jak najbardziej zrozumiałe w kontekście starań o członkostwo w NATO i UE. Tym samym jednak, „kierunek wschodni” w naszej polityce zagranicznej znalazł się niejako nieco na uboczu. Próby podsumowania ostatnich 20 lat w polskiej polityce wschodniej podjęła się Olga Nadskakuła, laureatka Konkursu Forum Młodych Dyplomatów dla młodych doktorantów na najlepszą pracę z dziedziny stosunków międzynarodowych, którego nasz Miesięcz-nik był jednym ze sponsorów.

Na naszych łamach tradycyjnie już znajdziecie artykuły z dalszych regionów świata, takich jak Bliski Wschód czy Azja. O szczególnym święcie obchodzonym przez wszystkich Indonezyjczyków, bez względu na pochodzenie, możecie przeczytać w artykułe Piotra Śmieszka pt. „Merdeka”- Kar-nawał w Indonezji.

Z kolei o przyszłości amerykańskich baz na wyspach japońskich pisze Małgorzata Stańczak w swoim artykule na temat nowych strategicznych decyzji w stosunkach pomiędzy Japonią a Stanami Zjednoczonymi.

Jednym z głównych czynników, napędzającym wydarzenia we współczesnym świecie jest bez wątpienia gospodarka i dostęp do surowców. O starciu dwóch dużych graczy na arenie międzyna-rodowej w dostępie do surowców w Azji środkowej dowiecie się z artykułu Pauliny Cisłowskiej.

Życzę miłej lektury,Tomasz Badowski

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 3

OD REDAKCJI

TEMAT NUMERUZgoda jest najważniejsza, by Polskę budowaćTomasz Badowski ....................................................................................5

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNAPolskie elity na arenie międzynarodowejMarek Górka ............................................................................................620 lat polityki wschodniej Olga Nadskakuła ................................8PRowa Nagroda Nobla Tomasz Badowski ......................................9

EUROPA: GOSPODARKAPodatek europejski - już wkrótce?Aneta Sukiennik ....................................................................................11

EUROPA: ALBANIAPowoli ku Europie Łukasz Kołtuniak .............................................13

BEZPIECZEŃSTWO: ROZMOWA SMRozmowa z generałem KoziejemRobert Czulda .................................................................................................14

BEZPIECZEŃSTWO: AZJANiesforni sąsiedzi Michał Jarocki ....................................................16

ROSJA & WNP: SUROWCEDyplomacja energetyczna Federacji RosyjskiejMariusz Ruszel .......................................................................................18

ROSJA & WNP: POLITYKAInteresowne gry rosyjskie Olga Nadskakuła ............................. 20

BLISKI WSCHÓDJerozolimskie rozważania Martyna Nejmann ........................... 22

AZJA: GOSPODARKAChiny okazją dla polskich inwestorów Sergiusz Prokurat ..................................................................................24

AZJA: SUROWCERywalizacja Chin i Rosji o surowce w Azji ŚrodkowejPaulina Cisłowska ................................................................................ 26

AZJA: INDONEZJAMerdeka - karnawał w Indonezji Piotr Śmieszek ....................... 28

AZJA: BEZPIECZEŃSTWOJaponia - USA nowe strategiczne decyzje Małgorzata Stańczyk ........................................................................... 30

AUSTRALIA & OCEANIAChiny - Australia Bartek Rękawek ...................................................32

SMOLEŃSK: WSPOMNIENIESiła profesjonalizmu - wspomnienie o generale Franciszku Gągorze Tomasz Badowski ................................................................................. 34

Tegoroczna wiosna, z pewnością wpisała się już na stałe w historię naszego kraju. Tragiczna katastrofa samolotu prezydenckie-go pod Smoleńskiem i w następstwie tego przyśpieszone wybory prezydenckie, nie powinna pozostać bez wpływu na polską scenę polityczną. W tym numerze o wyzwaniach przed jakimi stoi nowy prezydent i miejscu polskich elit na arenie między-narodowej oraz cykl artykułów poświęconych katastrofie pod Smoleńskiem.

Dyplomata z zasadami Michał Sikorski ...................................... 36

SMOLEŃSK: BEZPIECZEŃSTWOOstatni lot Tupolewa Michał Jarocki ............................................ 38Latające trumny Michał Jarocki ..................................................... 40Flota numer jeden Robert Czulda ..................................................42

SMOLEŃSK: WOJSKO POLSKIEWyrwane serce Robert Czulda ....................................................... 44

SMOLEŃSK: ROSJA & WNPSzczęście w nieszczęściu Maria Strelbicka................................. 45Rosja jest dzisiaj z nami Grzegorz Kaliszuk ................................. 46

SMOLEŃSK: EUROPAReakcja Europy na katastrofę w Smoleńsku Agnieszka Góra ..................................................................................... 48

SMOLEŃSK: AMERYKA PÓŁNOCNAReakcja USA na katastrofę w Smoleńsku Robert Lubański .................................................................................... 50

SMOLEŃSK: AUSTRALIA & OCEANIAAntypody o tragedii w Smoleńsku Dorota Rajca ..........................................................................................52

SMOLEŃSK: FOTOREPORTAŻDni kiedy Polska zamarła Grzegorz Krzyżewski ......................... 54

HISTORIA: GRUNWALDŚwiat równoległy 1370-1410 Hubert Filipiak ............................ 56

KULTURA: FILMKino w służbie propagandy Marlena Gabryszewska................ 58

KULTURA: MUZYKARock dla wolności Marlena Gabryszewska ................................... 60

KULTURA: KUCHNIE ŚWIATAJak lody to tylko na patyku Patrycja Kuciapska ........................ 62

AUSTRALIA I OCEANIAWiadomości z końca świata Przemysław Przybylski ................ 63

PATRONAT SM: AFBAkademickie Forum Bezpieczeństwa Maja Porowska ..................................................................................... 64

KONFERENCJE: AFRYKASpotkania naukowe z Afryką Luiza Działowska ................................................................................ 65

WŁADCYPrezydenci Polski Gniewomir Kuciapski ...................................... 66

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE4

SPIS TREŚCI

Zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, Prezydent RP, reprezentuje państwo w

stosunkach zewnętrznych a w zakresie prowadzenia polityki zagranicznej współdziała z Preze-

sem Rady Ministrów i właściwym ministrem. W obszarze polityki bezpieczeństwa Prezydent

jest Najwyższym Zwierzchnikiem Sił Zbrojnym, i w czasie pokoju zwierzchnictwo nad siłami

zbrojnymi sprawuje za pośrednictwem Ministra Obrony Narodowej.

Jak widać, prezydent nie może kreować polskiej polityki zagranicznej, lecz jedynie wspie-

rać rząd w jej realizacji. I właśnie to było w ostatnich latach, powodem sporów na linii Pałac

Prezydencki – Urząd Rady Ministrów. Przez ponad dekadę, głównym celem polskich elit,

było uzyskanie przez Polskę członkostwa w NATO i UE. Po zrealizowaniu tego celu, nadszedł

czas na czerpanie wymiernych korzyści z członkostwa Polski w tych organizacjach.

I właśnie na korzyściach wynikających z członkostwa w NATO i UE, powinna się kon-

centrować polityka nowego prezydenta. W dzisiejszym świecie, pozycję państwa określa

przede wszystkim jego potencjał ekonomiczny i siła jego gospodarki.

Gospodarka głupczeZgodnie z zapisami Konstytucji RP, to rząd wyznacza długofalowe cele polskiej polityki

zagranicznej a prezydent jedynie współpracuje z rządem w jej realizacji. Jednakże prezydent,

ma w tym systemie ogromną możliwość wpływu na sprawy gospodarcze i realne wsparcie

polskich przedsiębiorców na arenie międzynarodowej. Wsparcie i lobbing na rzecz polskich

firm na arenie międzynarodowej, nie jest niczym niemoralnym czy niestosownym. Wręcz

przeciwnie.

Większość przywódców państw swoją aktywność na arenie międzynarodowej poświęca na

„załatwianiu” konkretnych korzyści dla gospodarek swoich państw. W Polsce w przeciwień-

stwie do innych państw, ten rodzaj aktywności polityków na scenie międzynarodowej był czę-

sto traktowany, nieco po macoszemu. Jednym z ważniejszych punktów rozmów przywódców,

większości państw na świecie, podczas swoich wizyt zagranicznych, są sprawy gospodarcze i

pomoc w nawiązywaniu nowych kontaktów handlowych. Dlaczego Polska miałaby by w tym

względzie odstawać, a polski prezydent miałby nie pomagać w ramach swojej aktywności w

polityce zagranicznej w „otwieraniu drzwi”, na nowych rynkach polskim firmom?

Sztandar biało – czerwonyDrugim ważnym obszarem aktywności Prezydenta jest polityka bezpieczeństwa. I o ile

politykę zagraniczną w głównej mierze kreuje rząd to w obszarze polityki bezpieczeństwa

Prezydent ma znacznie większe pole manewru.

Z pewnością jednym z najważniejszym zadań, dla Bronisława Komorowskiego powinna

być weryfikacja naszego zaangażowania w misje ekspedycyjne. Podczas kampanii wyborczej

zapowiedział już jak najszybsze wycofanie się naszego kontyngentu z misji afgańskiej. Z pew-

nością, podanie daty wycofania naszego kontyngentu nie było najrozsądniejszym krokiem.

Wystarczy, że przeciwnik przeczeka w ukryciu do zapowiedzianej daty wycofania i potem

spokojnie przejmie władze.

Status „nowego w rodzinie” i związana z tym chęć „udowodnienia”, że Polska jest peł-

nowartościowym członkiem Sojuszu zaowocował zaangażowaniem misyjnym nieco ponad

miarę naszych możliwości. I chociaż w dzisiejszym świecie zagrożenia dla bezpieczeństwa

państwa polskiego nie pojawiają się już na jego granicach lecz często w bardzo odległych

regionach geograficznych, to z pewnością nowa administracja Bronisława Komorowskiego,

będzie musiała odpowiedzieć na pytanie czy do realizacji naszych zobowiązań sojuszniczych

konieczne jest wysyłanie tak dużych kontyngentów, jak do Afganistanu.

Jednakże nie tylko zaangażowanie polskiej armii poza granicami kraju jest tematem, z

którym administracja Bronisława Komorowskiego będzie musiała się zmierzyć. Niezmiernie

ważnym jest dokończenie procesu profesjonalizacji polskiej armii i zagwarantowanie jej od-

powiedniego sprzętu. Z tym drugim wiąże się również potrzeba, utrzymania na odpowiednim

poziomie krajowego potencjału obronnego. Żadne państwo, chcące odgrywać rolę w sto-

sunkach międzynarodowych nie rezygnuje z własnego narodowego potencjału przemysłowo

– obronnego, a często wręcz wspiera go na różne sposoby. Za przykład niech posłuży wypo-

wiedź Prezydenta Francji Nicolasa Sarkozyego podczas ceremonii odsłonięcia nowej fregaty

armii francuskiej. Prezydent Sarkozy, który przy okazji zwiedził linię produkcyjną kadłubów,

stwierdził, że fregata FREMM to dowód na siłę Francji. „Państwa, które wyzbyły się wła-

snych zdolności produkcyjnych to państwa, które należą do drugiej ligi” – powiedział otwar-

cie zebranym, choć słowa te brzmiały, jakby kierowane były bezpośrednio do Polski – „bez

przemysłu nie może istnieć silne państwo”. Posiadanie własnego potencjału przemysłowego

jest jedynym sposobem zagwarantowania sobie względnej niezależności w razie zagrożenia

jak również czerpania wymiernych korzyści gospodarczych. Niestety ten obszar polityki bez-

pieczeństwa naszego państwa, nie znajdował dotychczas wystarczającego zrozumienia wśród

polskiej klasy politycznej.

Bronisław Komorowski, ma szansę umocnić pozycję Polski na arenie międzynarodowej,

jako państwa, nowoczesnego i dynamicznego. Państwa, które jest postrzegane jako odpo-

wiedzialny i przewidywalny partner na arenie międzynarodowej oraz przede wszystkim jako

państwa o silnej i dynamicznej gospodarce. Panie Prezydencie, gratulując Panu wyboru na

urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polski pozostaje tylko życzyć Panu samych sukcesów w

wypełnianiu obowiązków Głowy Państwa.

Tomasz Badowski

Zgoda jest najważniejszaby Polskę budować!

Parafraza haseł wyborczych dwóch głównych kan-dydatów do objęcia stanowiska głowy państwa, bardzo wyraźnie pokazuje chyba największe wyzwa-nie przed jakim staje wybrany na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Bronisław Komorowski w poli-tyce wewnętrznej. Jednakże, dużo trafniejszym hasłem, opisującym zadania nowego prezydenta powinno być hasło kojarzone z prezydenturą Bil-la Clintona: „Gospodarka głupcze”.

TEMAT NUMERU

LISTOPAD 2009 5

Polskie elity na arenie międzynarodowej

Posługując się przy opisie sytuacji politycznej takimi pojęciami jak centrum i peryferia, równolegle dokonuje się wartościowania opisywanych okoliczności, przypisując znaczenie pozytywne, a nawet elitarne pojęciu centrum, w przeci-wieństwie do terminu peryferia, które nabiera zabarwienia pejoratywnego. Biorąc pod uwagę znaczenie używanych pojęć, całkiem zrozumiała jest chęć przynależności do centrum jako wyjątkowego i w pewien sposób elitarnego grona. Natomiast przeciwne emocje wywołuje zakwalifikowanie któregokol-wiek z podmiotów politycznych w obręb peryferii, co powszechnie jest rozu-miane jako przyporządkowanie do pewnego marginesu życia publicznego.

Paradoksalnie pozostawanie na obrzeżach ośrodków decyzyjnych w nie-których sytuacjach staje się pewnego rodzaju komfortem, otóż nie pociąga to za sobą ani odpowiedzialności za rządzenie, ani ciężaru krytyki publicznej za przeprowadzanie działań oraz ich skutki. Jednak polityka rządzi się innymi prawami, a jej naturalną przestrzenią, w której egzystuje, jest centrum. Żaden z podmiotów politycznych nie chce być określony jako przedmiot lub peryferia bieżącej polityki.

Często występującym zjawiskiem w życiu politycznym jest także skłonność aktorów politycznych – w przypadku zajmowania pozycji peryferyjnych – do używania kontrowersyjnej i radykalnej retoryki. Czyżby więc bycie dominu-jącym aktorem politycznym lub posiadanie statutu centrum politycznego cywilizowało ugrupowania oraz przybliżało im znaczenie i wartość kultury politycznej?

Na początku polskiej transformacji politycznej nie było do końca pewne, kiedy i jak szybko Polska zintegruje się z Zachodem. Ówczesne rządy zdawa-ły sobie sprawę ze stojących przed nimi wymagań polityczno-gospodarczych, które dla młodej demokracji często stawały się ogromnymi barierami. Dlatego, jak należy przypuszczać, uzyskanie statutu członka NATO jak i UE, stało się głównym celem i niejako warunkiem wejścia w orbitę oddziaływania struktur zachodnich.

Druga dekada polskiej transformacji przyniosła zupełnie inne wyzwania dla establishmentu politycznego. Członkostwo stało się gwarantem bezpieczeń-stwa, jak i czynnikiem wspomagającym oraz przyspieszającym procesy moder-nizacyjne. Obecnie jednak istnieje potrzebna redefinicja roli, jaką chcielibyśmy odegrać w UE, a tym samym istnieje potrzeba sformułowania na nowo celów, jakie chcielibyśmy osiągnąć.

Ponadto musi dokonać się ewolucja w umysłach elit politycznych, zarówno tych na szczeblach państwowych, jak i na poziomie samorządowym, który sta-nowi lokalne zaplecze polityczne. Dziś niestety wielu politykom władza koja-rzy się z hierarchią, a nie z poziomem (m. in. intelektualnym).W takiej sytuacji realne dla Polski staje się zagrożenie bycia podwójną peryferią: jako margines polityczny na tle innych państw europejskich oraz jako kraj składający się z du-żej ilości opóźnionych cywilizacyjnie i ekonomicznie prowincji. Innymi słowy, aby być liczącym się graczem w polityce europejskiej, należy wpierw budować solidne fundamenty, na których powinno opierać się państwo.

Większość decyzji gospodarczych, politycznych czy militarnych leży w ge-stii organizacji międzynarodowych: NATO, Unii Europejskiej. W wyniku tego procesu władze krajowe posiadają coraz mniejszy wpływ na współobywateli. Z tego powodu istnieje pewne zagrożenie dla interesu państw posiadających słabszą pozycję międzynarodową. Aby więc przeforsować własne stanowisko, należy wpierw zabiegać o przychylną opinię krajów, które rozdają karty w Eu-ropie, m. in. Francji i Niemiec lub tworzyć koalicje z mniejszymi krajami, które dadzą Polsce przewagę polityczną.

Są oczywiście kraje europejskie, które nie mają ambicji wchodzenia w główny nurt polityki europejskiej i nie są głównymi europejskimi graczami, ale spokojnie budują swój dobrobyt. Być może jest tak dlatego, że ich interesy narodowe znajdują więcej wspólnych punktów z celami politycznymi innych krajów. To jednak, co różni nas od takich państw, to bagaż doświadczeń oraz sytuacja geopolityczna, która determinuje naszą narodową politykę.

Wśród polskich elit politycznych dochodzi do rozbieżności w postrzega-niu celów polityki zagranicznej. Z jednej strony reprezentowana jest postawa kompromisu i większej elastyczności politycznej w relacjach z UE. Z drugiej zaś strony akcentowana jest postawa bardziej sceptyczna i twarda co do poli-tyki integracji krajów wspólnotowych. Wbrew powszechnej opinii wydaje się, że zarówno jeden punkt widzenia, jak i drugi jest potrzebny w definiowaniu polskich interesów na tle integracji europejskiej.

Oczywiście pewnych procesów międzynarodowych nie da się odwrócić. Uczestnictwo we wspólnocie europejskiej daje nam nie tylko bezpieczeństwo, ale także wzmacnia naszą pozycję. Dzięki temu jako członek większej wspól-noty polityczno-gospodarczej możemy silniej wpływać na kontakty z krajami będącymi poza tą wspólnotą. Jednak, aby nasz głos był słyszalny, a zarazem był

Polskie elity na arenie międzynarodowej

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE6

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNA

zgodny z naszym interesem narodowym, nie możemy wszystkiego przyjmować bezkrytycznie. Wymaga to także racjonalnego podejścia oraz analizy skutków, jakie mogą zaistnieć dla funkcjonowania naszego państwa. Ścieranie się obu tych stanowisk na płaszczyźnie politycznej jest naturalną konsekwencją funk-cjonowania demokratycznego państwa.

Analizując akcentowane przez Brukselę myślenie wspólnotowe jako cel, do którego każdy z członków powinien dążyć, warto zastanowić się, czy sama idea połączenia tak wielu interesów, różnorodnych kultur, doświadczeń historycz-nych jest możliwa do zrealizowania. Odpowiedzią na przypuszczalne zagroże-nie dla jedności europejskiej jest traktat lizboński, który może być czynnikiem hamującym egoizmy narodowe i kłaść fundamenty pod budowę wspólnotowej polityki zagranicznej.

Warto więc zastanowić się nad wątpliwą symetrią interesów Unii jako ogółu, a interesem poszczególnych państw członkowskich. Na ile państwa członkowskie względem siebie kierują się altruizmem politycznym w swym postępowaniu, a na ile swoim prymarnym – by nie powiedzieć egoistycznym – interesem? Sposobem na wyjście z politycznego impasu jest zachowanie de-likatnej proporcji pomiędzy solidaryzmem członków w kontaktach między-narodowych z państwami trzecimi, a pewną suwerennością w prowadzeniu polityki zagranicznej w ramach Unii.

Wyposażenie wspólnoty w stanowiska będące odpowiednikami pozycji prezydenta, ministra spraw zagranicznych oraz korpusu dyplomatycznego sta-nowisk rządowych na szczeblach krajowych, może przynieść efekt w postaci wspólnej polityki zagranicznej oraz funkcjonowania Unii na zasadzie państwa wielonarodowego. Nie ma niczego złego w tym, aby Unia mówiła jednym gło-sem pod warunkiem, że najsilniejsi gracze w Unii będą konsultować swe stano-wisko z mniejszymi państwami i na podstawie akceptacji ich punktu widzenia podejmować decyzje.

Umiejętność lawirowania pomiędzy interesami politycznymi krajów człon-kowskich staje się pożądaną cechą, którą polskie elity polityczne powinny po-siadać. Akceptacja pewnych działań musi być podyktowana przede wszystkim możliwością budowy współdziałania z tymi krajami, które są gotowe do zawie-rania sojuszy przy rozwiązywaniu problemów naszego regionu, co oczywiście wzmocni naszą pozycję, a także będzie miało wpływ na kształt podejmowanych decyzji.

Niezrozumiała jest jednak sytuacja UE - z perspektywy polityki zagranicz-nej - wobec Rosji. Państwa członkowskie są zobligowane, aby kontakty i relacje z krajami trzecimi postrzegać z perspektywy polityki wspólnotowej, nie zaś pozycji narodowych interesów. Ilustracją dla rodzących się wątpliwości wobec wspólnotowej polityki jest budowa gazociągu z Rosji po dnie Bałtyku bezpo-średnio do Niemiec, pomijając przy tym Polskę.

Obecnie większość państw określa swoje relacje z Rosją poprzez pryzmat własnego interesu narodowego. Jest to oczywiście konsekwencją tego, że Ro-sja nie daje się sprowadzić do roli wspólnego partnera dla wszystkich państw członkowskich. Dzięki temu już na samym starcie posiada uprzywilejowaną pozycję. Wynika to z osobnego zawierania umowy z każdym z państw człon-kowskich. Powoduje to także osłabienie pozycji państw o niewielkim poten-cjale polityczno-ekonomicznym w negocjacjach międzynarodowych, przez co silniejszy partner może narzucać swój punkt widzenia. Taka taktyka jest m. in. odzwierciedleniem prowadzenia imperialnej polityki Rosji. Czy zatem jest możliwy do zrealizowania cel pogodzenia interesu małych państw – peryferii, z interesem wielkich państw – centrum?

Posługując się przykładami z niedalekiej przeszłości, można wskazać na bezradność Unii wobec politycznych poczynań Rosji. Wystarczy przypomnieć sytuację związaną z zakazem importu polskiej żywności do Rosji albo wrogie poczynania Rosji wobec suwerennego państwa, jakim jest Estonia. W strategii Rosji sposobem na pomniejszenie znaczenia roli Polski na tle krajów Unii Eu-ropejskiej jest ignorowanie Warszawy w kontaktach gospodarczych pomiędzy Moskwą a Brukselą. Przy okazji tej obserwacji rodzi się pytanie, kto kogo bar-

dziej potrzebuje? Czy Rosja Europy, czy też kraje europejskie Rosji?Warto zauważyć, że były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder – obec-

nie pracownik Gazpromu – ostro dystansuje się od potępiania działań Rosji względem Gruzji. Ponadto interesy takich korporacji, jak: E.ON, Volkswagen, Nokia, Gaz de France, Arevy, Arceloru, BP znajdują przełożenie na sposób prowadzenia polityki przez UE. Pamiętajmy, że w krajach demokratycznych pierwszorzędną rolę odgrywają względy ekonomiczno-gospodarcze, które w bezpośredni sposób mają przełożenie na poziom życia społeczeństwa. Nato-miast w państwie autorytarnym, a takim jest bez wątpienia Rosja – pierwszo-rzędną rolę odgrywa polityka, a względy ekonomiczne oraz interes poddanych stanowią drugorzędną rolę. Dlatego też twierdzenie, że Rosja potrzebuje ryn-ków zbytu w Europie w moim przekonaniu jest tylko częściowo prawdziwe. Oczywiście w przypadku Unii Europejskiej Rosja jest pożądanym i atrakcyj-nym partnerem. Jednak – jak już zasugerowałem – ze strony Rosji nie ma aż tak dużej presji na podtrzymywanie współpracy, jak po stronie krajów Unii.

Celem polskich elit powinno być uzyskanie takiej pozycji na arenie mię-dzynarodowej, dzięki której będziemy postrzegani jako równorzędny gracz, który walczy o swoje interesy. W tym celu musimy zejść z pozycji państwa frontowego w relacjach rosyjsko-unijnych. Nasze polskie fobie zostają często wykorzystywane przez państwa europejskie jako zderzak w polityce międzyna-rodowej. W wyniku niefortunnych gestów ze strony polskich elit politycznych w kierunku Rosji, inne państwa - na zasadzie kontrastu - ukazują bardziej przyjazne oblicze. Może kluczem do wzmocnienia własnej pozycji międzyna-rodowej jest ocieplenie relacji z Moskwą?

Czy zatem Polska jest skazana na odgrywanie roli jako swoistego frontu Europy, na określanie własnego położenia jako granicy w kontaktach Zachodu ze Wschodem? Już kiedyś odegraliśmy rolę, przypisaną nam w XVII wieku, stając się przedmurzem chrześcijaństwa, czy też później w 1920 roku podczas Bitwy Warszawskiej.

Polityka prowadzona do tej pory przez polskie elity, zgodna z zasadą „zde-rzaka” w kontaktach z Rosją, wpisuje się w tę tradycję polityczną. Staliśmy się rzecznikami interesów politycznych Ukrainy i Gruzji, co oczywiście bu-dzi niechęć i sprzeciw wśród elit rosyjskich. Owszem, tak jednoznacznie sfor-mułowane postulaty są przez kraje zachodnie nie do przyjęcia ze względu na konsekwencje w relacjach z Moskwą. Polska jest o tyle wygodnym państwem dla krajów europejskich, ponieważ jako wyraziciel moralnych zobowiązań Unii wobec Ukrainy i Gruzji ściąga bezpośrednio na siebie krytykę Kremla.

Skoro o kryterium peryferyjności decyduje kierunek oddziaływania, duża rola przypada polskim elitom politycznym, które mogą stać się pomostem mię-dzy Wschodem a Zachodem. Taka pozycja nobilitowałaby zapewne Polskę w oczach krajów zachodnich, które nie są w stanie zrozumieć mentalności oraz specyfiki wschodniej. Ponadto relacje z naszymi partnerami na wschodzie, umacniałyby znaczenie Polski jako rzecznika ich interesów polityczno-gospo-darczych.

Pytania, jakie na zakończenie warto postawić, to: czy w wyniku twarde-go stanowiska Polska, jako gracz na europejskiej scenie, może uzyskać więcej przywilejów? Czy poprzez elastyczną i kompromisową postawę w negocjacjach można osiągnąć lepsze wyniki? Czy w ogóle możliwa jest wspólna polityka zagraniczna prowadzona przez Unię Europejską?

Odpowiedzi na powyższe pytania określą przyszłą pozycję Polski jako państwa na peryferiach polityki europejskiej (zaspokajając jedynie głód mo-dernizacyjny poprzez absorpcję środków pomocowych), albo jako aktywnego beneficjanta i jednoczesnego architekta nowej polityki europejskiej.

Marek Górka

Politolog, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, doktorant Wydzia-łu Nauk Politycznych Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku.

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 7

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNA

20 lat polityki wschodniejZacznijmy od sukcesu. Zawarty jest on już w formule tematu. Nie

ulega wątpliwości, że odzyskanie przez Polskę statusu podmiotu gry międzynarodowej i możliwość prowadzenia samodzielnej polityki wschodniej trzeba uznać za sukces. W tej optyce zasadniczym pyta-niem jest, co zrobić, by nie kojarzył sie jedynie on z czasem przeszłym dokonanym, by jego blasku nie przyćmiła patyna zaniechania?

I tu warto skupić się na celach, jakie stoją przed Polską w związku z prowadzoną polityką wschodnią. Pokrywają się one z misją całej polityki zagranicznej państwa, czyli zabezpieczeniem bezpieczeń-stwa i suwerenności Polski. Pochodną tego celu w kontekście naszej aktywności na Wschodzie jest stabilność Europy Wschodniej, oraz możliwie jak najlepsza współpraca ze wszystkimi państwami regionu. Ta ostatnia teza może się wydawać utopijna, budzić skojarzenia z ide-alistyczną wizją „wiecznego pokoju” Immanuela Kanta. Tym niemniej z punktu widzenia polskiego interesu narodowego kształtowane rela-cji ze Wschodem według takiego scenariusza wydaje się zabiegiem korzystnym i pożądanym.

Nie będzie nadużyciem, jeśli powiemy, że punkt wyjścia naszej polityki wschodniej stanowi stosunek do Rosji. To on wyznacza ma-trycę naszych postaw i zachowań względem podmiotów znajdują-cych się za wschodnią granicą Polski. Dlatego rozważania na temat polityki wschodniej wypada zacząć od refleksji nad polską percepcją Rosji. Warto uświadomić sobie, że dla Warszawy kontynuacją i dopeł-nieniem odnotowanego na wstępie sukcesu byłoby nie tyle zerwanie z narzuconą odgórnie, formalną przyjaźnią z Moskwą, ile umiejętność przekształcenia tego asymetrycznego „braterstwa” w rzeczywistą, wzajemnie korzystną współpracę polsko-rosyjską. Tak się jednak nie stało. W zamian za to nastąpiło metodyczne niszczenie przez Polskę infrastruktury kontaktów ze wschodnim sąsiadem. Trudno nie zgodzić się z dezaprobatą wyrażoną przez wybitnego historyka idei, Andrzeja Walickiego: „Nie podoba mi się moralnie sposób rozstania z Rosją. Ani krzty zrozumienia, ani krzty wielkoduszności. Resentyment, niena-wiść. Czyli wzrost nienawiści właśnie, gdy czas był na głębokie pojed-nanie. (…) Gdy zniknął lęk przed siłą, gdy znikły wszelkie powody do konfliktu interesów – od razu zrobiliśmy się specami od rusofobii”.

Trudno nie zauważyć, że nawet jeśli postulat dobrych stosunków z Rosją zyskuje aprobatę, to jednak nie wychodzi poza sferę głośno wypowiadanych życzeń. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że chłodne relacje z Moskwą przyjęliśmy jako trwały element pejzażu politycz-

nego w Europie Wschodniej, po drugie zaś nie czujemy się współ-twórcami niekorzystnej atmosfery panującej w naszych kontaktach. Zaryzykować tu można śmiałą tezę: przestaliśmy wymagać od siebie, całą uwagę skupiając na warunkach, jakie spełnić musi strona prze-ciwna. Taka optyka uwalnia nas od poczucia odpowiedzialności za ja-kość stosunków ze wschodnim sąsiadem. Dla Rosji przygotowujemy szereg kryteriów i współrzędnych, ostro ją krytykując, jeśli się w nich nie mieści. Postawienie sprawy w ten sposób skreśla na starcie możli-wość powodzenia całej koncepcji polityki wschodniej. W tym kontek-ście nie dziwi apel Andrzeja de Lazari: „odstąpmy od romantycznych marzeń o trzeciej Rosji. Zacznijmy współpracować z tą, która jest”.

Tymczasem polski stosunek do Rosji wyznacza z jednej strony oczekiwanie na przeprosiny za krzywdy wywołane w przeszłości imperialną polityką Moskwy, z drugiej obawa odrodzenia rosyjskich ambicji mocarstwowych. Czy jednak brak innych znaczących treści określających obecne polskie podejście do wschodniego sąsiada można bez końca tłumaczyć względami historycznymi, polskim prze-kleństwem geopolitycznym? Z tej perspektywy wydaje się, że istotą polskiej polityki wschodniej nie jest dążenie do przezwyciężania nie-ufności w stosunku do Rosji, ale szukanie dowodów potwierdzają-cych jej zasadność. Powtarzana jak mantra teza o „niezmienności” Rosji zamyka nam oczy na ewolucję rosyjskiego myślenia o stosun-kach międzynarodowej. Ubolewa nad tym współczesny pisarz rosyj-ski Wiktor Jerofiejew, który w wywiadzie ze Sławomirem Popowskim zaznaczył: „największą biedą w stosunkach polsko-rosyjskich jest to, że Polacy widzą Rosję taką, jakiej w istocie już nie ma. W polskiej świadomości ciągle jeszcze funkcjonuje jej historyczny mit – mit Rosji carskiej i sowieckiej, która ich zniewalała”.

Wielką szkodę współczesnym relacjom polsko-rosyjskim czyni sprowadzanie polityki wschodniej jedynie do poziomu walki o histo-rię. Interpretacja przeszłości jeszcze długo będzie dzielić oba narody, dlatego założenie, że wspólna pamięć musi być obligatoryjnym kryte-rium utrzymywania dobrych stosunków z Rosją, odbiera tym ostatnim rację bytu. Nasza wizja historii nie tylko nie pokrywa się z rosyjską, ale w wielu miejscach jest wręcz jej rewersem. Jakże trafnie brzmią w tym kontekście słowa Ortegi y Gasseta „Perspektywa jest jednym ze składników rzeczywistości. (…) Rzeczywistość widziana z każdego punktu jako identyczna jest pojęciem absurdalnym”. O wspólną, pol-sko-rosyjską wizję niedawnej historii niezwykle trudno. Tym bardziej,

„Jeśli mamy choć najmniejszą szansę nauczyć się przyzwoitszego życia razem, zarówno w po-szczególnych wspólnotach narodowych, jak i na całej planecie, trzeba po prostu zaprzestać przy-swajania sobie wzajemnej nienawiści, zawziętych doktryn obowiązku i racjonalizowania wzajemnej niechęci, czy jeszcze ambitniejszych i wymow-nych (i tak samo bezpodstawnych) teologii, na których opieramy swoją nienawiść” . John Dunn

SUKCES mimo porażek

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE8

że Rosjanie sami mają problem z oceną dziedzictwa komunistyczne-go. Z jednej strony, Stalin dla wielu z nich pozostaje bohaterem naro-dowym. Z drugiej, sami czują się największymi ofiarami zbrodni reżi-mu komunistycznego i nie widzą potrzeby przepraszać za radzieckie, a nie rosyjskie przewinienia.

Stanisław Brzozowski zauważył kiedyś, że „kto myśli o przyszłości Polski, musi rozumieć Rosję, musi ją rozumieć lepiej niż ona sama siebie pojmuje, jeżeli chce ją wyprzedzić” . Teza ta nie straciła na aktualności. Uświadomienie sobie procesów zachodzących w dzi-siejszej Rosji pozwoliłoby nie tylko zrozumieć, że nasze żądania „za-dośćuczynienia za historię” adresowane do Rosji są w chwili obecnej niemożliwie do zrealizowania, ale również pomogłoby docenić sym-boliczne gesty wykonywane przez stronę rosyjską gotową do dialogu i konfrontacji naszych pamięci.

Każdy neofita jest największym fanatykiem – mówi popularne powiedzenie, które niezwykle trafnie oddaje jakość polskiej polityki. Możliwość bliskiej współpracy z USA i państwami Unii Europejskiej po zakończeniu „zimnej wojny” przyniosła nie tylko demonstracyjne podkreślanie przynależności do cywilizacji zachodniej, ale i zaniedba-nie kontaktów ze Wschodem. Więcej nawet, Polska wybrała model binarny: prozachodni wektor polskiej polityki zagranicznej oznaczał wręcz antyrosyjskość. Dlatego, by móc usprawnić polską polity-kę wschodnią warto uczynić krok w kierunku zrozumienia naszych nawyków myślenia o Wschodzie, uświadomić sobie wszystkie, osa-dzone w polskiej tradycji sposoby percepcji przestrzeni politycznej leżącej po drugiej stronie Bugu. Wschód asocjuje w Polsce z barba-rzyństwem, dzikością, antycywilizacją. Swego czasu historyk Adam Szelągowski, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie pi-sał: „Stworzyliśmy sobie pojęcie cywilizacji jako czegoś zamkniętego, odrębnego, właściwego tylko jednej części świata, który nazywamy Zachodem. (…) Wschód zniknął z naszej wyobraźni gdzieś na progu świata helleno-rzymskiego, później zaś walki, jakeśmy z nim staczali, malują go nam w postaci wroga cywilizacji, bo wroga naszych po-jęć i zapatrywań”. W podobnym tonie wypowiada się Maria Janion: „wizualizacja Wschodu („oni”) dokonuje się w celu samoidentyfikacji („my”)”. Dychotomia Wschód-Zachód wpisuje się tu w szerszy plan konstruowania tożsamości kulturowej za pomocą dwubiegunowego schematu my-oni, swój-obcy, wróg-przyjaciel. Narosłe na przestrze-ni dziejów antyrosyjskie resentymenty Polaków stanowią doskonałą podstawę do tego, by właśnie Rosję wstawić w miejsce negatywnego elementu przywołanych wyżej opozycji.

Taki stosunek do Rosji nie przysparza nam sukcesów ani w po-lityce wschodniej ani zachodniej. Choć w naszych kontaktach ze wschodnimi sąsiadami powołujemy się na koncepcję Juliusza Mie-roszewskiego i Jerzego Giedroycia, nie dostrzegajmy jednak, że wy-paczamy jej sens, okraszając ją pokaźnym ładunkiem antyrosyjskim. Istotą promowanej na łamach „Kultury” idei jest wspieranie nieza-leżności Ukrainy i Białorusi, jednak obecnie w Polsce idea ta służy pośrednio za narzędzie walki z Rosją. Dążymy do zbliżenia byłych republik radzieckich z Zachodem i krytykujemy Rosję, jeśli odbiera te działania jako wymierzone w jej interesy. Tymczasem postawa Polski nie ułatwia jej pozbycia się tego wrażenia. Część polskiej elity poli-tycznej jest gotowa udzielić poparcia wszelkim zjawiskom, procesom na obszarze poradzieckim, jeśli mają antyrosyjską proweniencję. O tym że nie jest to strategia skuteczna świadczy bilans zysków i strat naszej polityki wschodniej. W jaki sposób należałoby ją przefor-mułować, by zmaksymalizować korzyści płynące z aktywności na Wschodzie i jednocześnie nie sprzeniewierzyć się idei „Kultury”? Być może wystarczy zmienić reguły gry. Pokazać Rosjanom, że Polska,

która jest w UE i NATO nie jest antyrosyjska. Takie podejście nie tyl-ko zwiększyłoby zaufanie Rosji do działań Polski na Wschodzie, ale zmniejszyłoby jej obawy odnośnie możliwości bliskiej współpracy by-łych republik radzieckich z Zachodem. Poza tym mogłoby przekonać Rosję, że obszar poradziecki nie jest przestrzenią, w której toczy się „gra o sumie zerowej”, a zwycięzca tej rywalizacji musi być jeden – albo Rosja albo Zachód.

Jeśli chodzi o polską politykę na Wschodzie, to warto zaznaczyć, że również Zachód nie rozumie naszej antyrosyjskiej histerii i daleki jest od traktowania nas jak speców od spraw wschodnich. Zamiast polskiego mentorskiego tonu i protekcjonalnego traktowania Rosji, państwa zachodnie wybierają dyplomatyczną przyjaźń, a co za tym idzie „energetyczne” z nią interesy. Polsce oczywiście nie jest łatwo naśladować Zachód, „puścić” w niepamięć zabory, dominację rosyj-ską . Tym bardziej jednak, nauka zachodniego pragmatyzmu byłaby naszym sukcesem. Dlaczego? Ponieważ taką postawą moglibyśmy nie tylko zyskać partnerów na Wschodzie, ale i wzmocnić naszą po-zycję oraz image na Zachodzie. Najpierw jednak Polska musi zrozu-mieć, że współpraca z Rosją nie jest równoznaczna z wasalizacją, a konstruktywny dialog nie oznacza w prostej linii sprzeniewierze-nia się własnym interesom. Wręcz przeciwnie: traktowanie Rosji jak wroga nie wróży zbyt dobrze na przyszłość. W tym miejscu wypada odkurzyć stare powiedzenie Williama Isaaca Thomasa: „jeśli ludzie definiują pewne sytuacje jako rzeczywiste, to mają one rzeczywiste konsekwencje”.

Olga Nadskakuła Uniwersytet Łódzki ([email protected])

Praca otrzymała III nagrodę w konkursie dla doktorantów na najlepszy esej z dzie-dziny stosunków międzynarodowych. Konkurs organizowany był przez Fundację im.

Kazimierza Pułaskiego.

Miesięcznik „Stosunki Międzynarodowe” był sponsorem konkursu.

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNA

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 9

Idea wprowadzenia podatku europejskiego, jako nowego źródła fi-nansowania budżetu UE nie jest niczym nowym. Powraca ona jak bu-merang każdorazowo przy okazji negocjacji budżetowych nad kolejnymi ramami finansowymi. Komisja Europejska niezadowolona z obowiązu-jącego systemu finansowania, opartego na kontrybucjach narodowych, konsekwentnie przedstawia państwom członkowskim listę nowych źró-deł dochodów budżetowych, w tym potencjalnych „kandydatów” do tytułu podatku europejskiego. Jednakże ze względu na dotychczasowy brak woli politycznej państw członkowskich, tematyka ta nigdy nie wy-szła poza sferę teoretycznych rozważań.

Ułomność obecnego systemu finansowania budżetu UE

U podstaw koncepcji europejskiego podatku leży powszechna kryty-ka obecnego systemu finansowania wspólnotowych wydatków (tzw. sys-temu środków własnych), opierającego w przeważającej mierze na płat-nościach kontrybucyjnych przekazywanych z budżetów narodowych. Mowa tu przede wszystkim o składkach z tytułu podatku od towarów i usług (VAT) i dochodu narodowego brutto (DNB). Przy tej okazji warto sprostować mylne przekonanie, że państwa członkowskie odprowadzają do budżetu UE część dochodów pobranych z VAT. Środek VAT to kon-strukcja czysto teoretyczna, obliczona na podstawie wyliczeń statystycz-nych w zgodzie z metodologią UE. Zapewnia on obecnie finansowanie budżetu unijnego na poziomie ok. 11%. Dominującym źródłem docho-dów jest natomiast środek oparty o DNB, który stanowi ok. 77% ogółu dochodów zgromadzonych w unijnej „kasie”. Tym samym potwierdza się stwierdzenie, że obecny system środków własnych cechuje wysoki stopień uzależnienia od budżetów narodowych – łącznie 88% środ-ków gromadzonych w budżecie UE podlega corocznej procedurze ich

uchwalania w budżetach narodowych. Prowadzi to do sytuacji, w której postrzega się procesy integracyjne w ramach Unii tylko w aspekcie ich obciążenia dla finansów państw członkowskich. Państwa członkowskie, które borykają się z problemami redukcji krajowych deficytów budżeto-wych, dążą do znaczącego ograniczania wzrostu wydatków budżetu UE, co stanowi zagrożenie dla pomyślnej integracji europejskiej i realizacji wspólnotowych priorytetów z budżetu UE. Sprzyja też nasilaniu się ten-dencji do oceny polityk wspólnotowych wyłącznie w kategoriach osiąga-nej pozycji finansowej w rozliczeniach z budżetem UE, często określanej jako polityki „słusznego zwrotu” (fr. „juste retour”), która koncentru-je się na ocenie funkcjonowania Unii tylko w aspekcie wyniku bilan-su przepływów między państwem członkowskim a budżetem UE, nie uwzględniając wszystkich wartości dodanych, efektów mnożnikowych i innych korzyści, jakie łączą się z pogłębianiem procesów integracyjnych. Kraje, odnotowujące negatywny bilans rozliczeń z budżetem unijnym domagają się uchwalania na ich rzecz mechanizmów korekcyjnych, które zmniejszyłyby – kosztem innych państw członkowskich - wysokość wpła-canych do budżetu UE składek. Prawdziwego „wysypu” ulg i rabatów doświadczyliśmy w trakcie negocjacji obecnej perspektywy finansowej na lata 2007-2013, podczas których grupa płatników netto uzależniła osiągnięcie kompromisu od przyznania na ich rzecz nowych mechani-zmów korekcyjnych. Zmiany takie wprowadzają dodatkowe zakłócenia do obowiązującego systemu oraz powodują zwiększenie obciążeń finan-sowych państw nieobjętych ulgą bądź rabatem. Obecnie funkcjonujący system nie jest również prosty i łatwy do zrozumienia dla europejskiego społeczeństwa. Trudności sprawiają zarówno sposoby kalkulacji poszcze-gólnych środków własnych oraz przyznane wybranym państwom ulgi i korekty. Ponadto ze względu na fakt, iż system ten polega na prze-kazywaniu wkładów z budżetów krajowych, brak jest bezpośredniego i widocznego powiązania z obywatelami oraz jednostkami gospodarczymi Unii Europejskiej. Ich uczestnictwo w systemie ogranicza się do płacenia

- JUŻ WKRÓTCE?PODATEK EUROPEJSKI

EUROPA GOSPODARKA

Jeszcze nigdy Unia Europejska nie była tak blisko wprowadzenia podatku europejskiego, jak jest dzisiaj. Niemal z dnia na dzień, przede wszystkim w wyniku kryzysu finansowego, rośnie liczba zwolenników popierających ustanowienie nowego źródła dochodów budżetowych, zarówno wśród państw członkowskich, jak i poszczególnych instytucji europejskich i ich reprezentantów.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE10

podatków do budżetów narodowych, z których z kolei finansowana jest składka członkowska. Jedyne kategorie środków własnych, które zacho-wują bezpośredni związek z budżetem UE to grupa tradycyjnych środ-ków własnych, tj. opłat celnych i cukrowych. W ich przypadku jednostki bezpośrednio obciążane są opłatami celnymi i cukrowymi, wynikający-mi z regulacji wspólnotowych w zakresie unii celnej i wspólnego rynku cukru. Jednakże z uwagi na niewielki udział opłat celnych i cukrowych w finansowaniu budżetu UE (ok. 12%), wpłaty te nie przyczyniają się w sposób znaczący do zwiększenia akceptacji i społeczeństwa europejskiego do ponoszenia wydatków na rzecz budżetu UE.

Podatek europejski – optymalne rozwiązanie dla finansów UE?

Lekarstwem na wymienione ułomności systemu finansowania bu-dżetu UE mogłoby stać się wprowadzenie uniwersalnego podatku eu-ropejskiego. Po pierwsze podatek przyczyniłby się do stworzenia więzi między obywatelami państw członkowskich a budżetem Unii. Pomógłby także oddzielić spory wewnątrz kraju dotyczące budżetów narodowych od zasilania budżetu UE. Wynika to z faktu, iż w przypadku środka wła-snego o fiskalnym charakterze, tj. nałożonego bezpośrednio na obywa-teli europejskich, a nie na państwa członkowskie, ograniczona zostałyby możliwość sporządzania bilansów rozliczeń z budżetem UE (oczywiście przy założeniu, że nie dałoby się przypisać takiego środka własnego do konkretnego państwa członkowskiego).

Przedkładane przez Komisję Europejską propozycje w zakresie kan-dydatów do tytułu podatku europejskiego uwzględniały m.in. właściwy podatek VAT, podatek dochodowy od osób prawnych (CIT), podatek osobowy od osób fizycznych (PIT), akcyzę na wyroby tytoniowe i alko-hol, akcyzę na paliwo silnikowe wykorzystywane w transporcie i rentę senioralną. Parlament Europejski zaproponował rozszerzenie tej listy o dodatkowe źródła finansowania wydatków UE takie jak przykładowo: podatek od obrotu papierami wartościowymi, podatek od odsetek, po-datek ekologiczny, podatek od transakcji finansowych i walutowych,

opodatkowanie lokat oszczędnościowych oraz podatek od usług trans-portowych i telekomunikacyjnych.

Jednakże, długa lista potencjalnych kandydatów do roli podatku eu-ropejskiego proponowana przez instytucje UE, nie stanowiła dla państw członkowskich wystarczającej zachęty do rozpoczęcia dyskusji nad jego wprowadzeniem. Nawet w dokumencie podsumowującym proces kon-sultacji społecznych w zakresie przeglądu budżetu UE 2008/2009, który zakończył się w listopadzie 2008 r., wyraźnie stwierdzono, że państwa członkowskie odrzucają pomysł stworzenia podatku europejskiego, jako nowego źródła dochodów budżetowych.

Negatywne nastawienie do wprowadzania obciążeń podatkowych na poziomie UE ulega obecnie zmianie, głównie jako rezultat kryzysu gospodarczego. Państwa przedkładają liczne pomysły na walkę z jego skutkami, w tym również pojawiają się propozycje dotyczące kolejnych podatków oraz opłat, które mogłyby zasilić nadszarpnięte kryzysem budżety narodowe. Państwa same zaczęły więc wychodzić z inicjatywą wprowadzenia nowych źródeł dochodów budżetowych, które w przy-szłości mogłyby zasilić budżet UE, co odbywa się za poparciem przedsta-wicieli poszczególnych instytucji UE. Z propozycji najczęściej i najpo-ważniej rozważanych jest podatek od transakcji finansowych (określany terminem „Podatku Tobina”) oraz podatek od emisji dwutlenku węgla (zwanego również podatkiem węglowym).

Podatek od transakcji finansowych

Propozycja wprowadzania podatku od transakcji finansowych opiera się na pomyśle laureata nagrody Nobla Jamesa Tobina, który w 1972 r., który przedstawił koncepcję stworzenia światowego podatku od spe-kulacji walutowych. Obecnie pod tym terminem rozumie się nie tylko opodatkowanie transakcji sprzedaży i kupna walut. Rozważa się dużo szersze podstawy jego opodatkowania, uwzględniające wszystkie katego-rie aktywów finansowych, takich jak: akcje, obligacje, papiery warto-ściowe i instrumenty pochodne. Pomysł wprowadzenia podatku Tobina został oficjalnie przedstawiony przez Niemcy we wrześniu 2009 r. na szczycie G20 poświęconemu globalnemu kryzysowi w Pittsburghu. Na kolejnej konferencji G20 w St. Andrews w październiku 2009 r. po-parcie w jego zakresie wyraziły również Wielka Brytania i Francja. W kolejnym posunięciu w grudniu 2009 r. Rada Europejska zwróciła się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego o rozważenie wprowadzenia podatku od transakcji finansowych. Chociaż przedkładane propozycje opodatkowania sektora finansowego dotyczą koncepcji podatku global-nego, to jednak Komisja Europejska zapowiedziała, że w przypadku gdy podatku od transakcji finansowych nie uda się wprowadzić w ramach inicjatywy G20, podjęte zostaną działania w zakresie jego wprowadzenia na poziomie Unii Europejskiej. Parlament Europejski w marcu br. we-zwał z kolei Komisję Europejską do przedstawienia planu wprowadzenia podatku od transakcji finansowych. Zobowiązał ją do dokonania analizy tego podatku pod kątem jego skuteczności w zapobieganiu przyszłemu kryzysowi finansowemu poprzez ukierunkowanie na określone rodza-je „niepożądanych” transakcji. Jeśli jednak pomysł globalnego podatku okazałby się niewykonalny, Parlament zaleca rozważenie wprowadzenia takiego podatku w ramach Unii Europejskiej. W związku z tym Komi-sja powinna ocenić, w jakim stopniu rozpatrywane warianty mogłyby być wykorzystywane jako innowacyjne mechanizmy finansowe w celu wsparcia dostosowania do zmian klimatu, finansowania współpracy na rzecz rozwoju oraz w zakresie nowego źródła zasilenia do budżetu UE. Niektóre państwa członkowskie, jak Francja, Austria i Belgia wyprzedza-jąco uchwaliły już przepisy krajowe regulujące kwestie poboru podat-

EUROPA GOSPODARKA

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 11

ku od transakcji finansowych, uzależniające jednak jego wprowadzenie od udziału w tym przedsięwzięciu wszystkich państw członkowskich. Dodatkowo rządy Austrii i Belgii potwierdziły również na arenie mię-dzynarodowej swoje zainteresowanie w ustanowieniu podatku o zasię-gu ogólnoeuropejskim. Gdyby państwa UE (Francja, Wielka Brytania i Niemcy) opowiadające się za podatkiem globalnym dołączyły do grona zwolenników podatku o zasięgu europejskim byłby to znaczący przełom i zarazem okazja na reformę finansowania budżetu UE.

Podatek od emisji dwutlenku węgla

Podatek od emisji dwutlenku węgla nie jest również nowatorską koncepcją. Niektóre państwa unijne wprowadziły go już w latach 90-tych. Obecnie funkcjonuje on w Danii, Holandii, Finlandii, Szwecji, Norwegii i Wielkiej Brytanii. W grudniu 2009 r. został wprowadzony do irlandzkiego budżetu na 2010 r. podatek węglowy w wysokości 15 € za tonę węgla. W bliskiej przyszłości jego wprowadzenie rozważa także Francja, jednakże wstępna propozycja ustawy w tym zakresie została od-rzucona w wyniku zastrzeżeń trybunału konstytucyjnego. Mechanizm tego podatku jest bardzo prosty – za każdą tonę wyemitowanego do at-mosfery CO2 pobierana byłaby opłata.

W ten sposób konsument, kupując paliwo płaciłby za straty wywo-łane jego spalaniem tj. za efekty emisji CO2 do atmosfery. Komisja Eu-ropejska w swojej nowej strategii gospodarczej pt. „Europa 2020” zaleca państwom członkowskim w ramach krajowych systemów podatkowych dokonanie przesunięcia obciążeń podatkowych właśnie w stronę podat-ków ekologicznych. Jednocześnie kontynuowane są prace nad zmiana-mi istniejących przepisów unijnych w sprawie opodatkowania energii. Nowy komisarz ds. podatków Algirdas Šemeta z początkiem marca br. zapowiedział, iż w przyszłym miesiącu zamierza przedstawić propozy-cję zmiany przepisów unijnych o podatku akcyzowym. Jego celem jest wprowadzenie obowiązkowego podatku węglowego poprzez określenie minimalnych stawek tego podatku w całej Unii Europejskiej. Planuje także uzależnienie wysokości podatku od szkodliwości dla środowiska naturalnego – wyżej opodatkowany będą paliwa, emitujące wysoki po-ziom dwutlenku węgla. Wniosek w tej sprawie planował przedstawić już jego poprzednik László Kovács w 2008 r., jednakże został zablokowany przez przewodniczącego Komisji José Manuela Barroso, który obawiał się, że może to zaszkodzić wsparciu dla pakietu w sprawie zmian kli-matycznych. Szwecja, gorący zwolennik unijnego podatku węglowego, próbowała wskrzesić tę ideę w trakcie swojego przewodnictwa w Radzie UE w ubiegłym roku, ale niewiele mogła w tym względzie zdziałać przy braku formalnego wniosku Komisji.

Oficjalnie mówi się, że podatek ten mógłby stać się pierwszym bez-pośrednim źródłem finansowania budżetu UE, które nie byłoby zależne od rządów krajowych. Stanowiłoby to poważny krok w kierunku nieza-leżności finansowej UE. W odpowiedzi na plany Komisji Europejskiej rzeczniczka brytyjskiego rządu powiedziała, iż Wielka Brytania nie po-piera pomysłu obowiązkowego europejskiego podatku węglowego. Jej zdaniem istniejące przepisy dyrektywy energetycznej dają państwom członkowskim swobodę wprowadzenia podatku od emisji dwutlenku węgla i do wyłącznej decyzji państwa członkowskie powinien należeć wybór narzędzi politycznych na rzecz realizacji celów dotyczących zmian klimatycznych.

Szybsza harmonizacja podatków UE w wyniku kryzysu?

Podatek od transakcji finansowych oraz podatek węglowy to nie je-dyne propozycje w zakresie nowych form opodatkowania, przedkłada-nych przez państwa członkowskie. Warto również wspomnieć o propo-zycji Szwecji w zakresie wprowadzenia ogólnoeuropejskiego podatku od banków. Zdaniem Ministra Finansów Andersa Borga sektor bankowy, który przyczynił się do kryzysu oraz skorzystał z pomocy rządu ratu-jąc się przed bankructwem, powinien teraz ponieść tego konsekwencje. Dlatego też Szwecja proponuje opodatkowanie, wzorowane na systemie obowiązującym w USA, polegające na opłacie pobieranej od wysokości aktywów banku. Jej zdaniem proponowany podatek jest lepszym rozwią-zaniem dla Europy w porównaniu do podatku Tobina, gdyż nie skutkuje możliwością ucieczki kapitału do innych regionów świata. Taki podatek planuje również wprowadzić Austria. Głośnio zaczyna ponownie robić w kwestii wprowadzania w ramach UE wspólnej skonsolidowanej pod-stawy opodatkowania korporacyjnego (ang. Common Consolidated Corporate Tax Base – CCCTB), która w następnej kolejności może po-ciągnąć za sobą próby wprowadzenia jednolitej stawki podatkowej i tym samym doprowadzić do ustanowienia podatku europejskiego.

Nie można wykluczyć, iż wkrótce pojawią się także kolejne pomysły dotyczące nowych podatków o zasięgu europejskim. Kryzys finansowy sprawił zatem, że koncepcja podatku europejskiego nie stanowi już w finansach Unii tematu „tabu”, zakazanego i wstydliwego w publicznej debacie wśród państw członkowskich oraz reprezentantów instytucji unijnych. Oznacza to istotny przełom dla tej koncepcji, jednakże nie przesądza o jej łatwej realizacji w ramach Unii. Jest pewne, ze ustanowie-nie podatku europejskiego, który zasiliłby budżet UE nie będzie jednak prostym zadaniem. Zgodnie z Traktatem Lizbońskim wprowadzenie nowych kategorii środków własnych UE wymagałoby bowiem zgody wszystkich państw członkowskich. Biorąc pod uwagę nawet poparcie wyrażane przez niektóre państwa członkowskie, konieczność zachowania jednomyślności w zakresie nowych źródeł dochodów budżetu UE może okazać się obecnie przeszkodą niemożliwą do pokonania.

Aneta Sukiennik

EUROPA GOSPODARKA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE12

Na drogę procesów modernizacyjnych weszło niedawno jedno z najbiedniejszych i najbardziej zacofanych państw Europy. Po 89 latach od uzyskania niepodległości Albania zyskuje szansę na trwały rozwój.

Gdy w 1991 roku Albanii udało się w końcu obalić reżim komuni-styczny, jej sytuacja była pod każdym względem najgorsza wśród

dawnych „demoludów”. W momencie odzyskania niepodległości w 1912 roku była cywilizacyjną pustynią. Praktycznie nie było tam bitych dróg, ogromny procent społeczeństwa stanowili analfabeci, administrację pań-stwową trzeba było budować w zasadzie od zera. Mimo trudności do agre-sji włoskiej w 1939 roku udało się osiągnąć znaczący postęp. Jednak na przezwyciężenie wielowiekowego zacofania trzeba by zdecydowanie dłuż-szego okresu niż krótkie międzywojnie. Tymczasem na kraj spadło kolejne nieszczęście w postaci komunistycznego reżimu Envera Hodży. Można by się pokusić o stwierdzenie, że był to najokrutniejszy i najbardziej „betono-wy” reżim poza ZSRR. Do tego doszła izolacja nie tylko od Zachodu, ale i od bloku wschodniego. Jedynym sojusznikiem Albanii były maoistowskie Chiny. Odwilż przyszła dopiero w 1985 roku wraz ze śmiercią dyktatora i przejęciem władzy przez bardziej „liberalnego” Ramiza Aliję. Wolnościowe prądy dotarły i tu, komunizm obalono w 1991 roku, czego symbolem było zburzenie w Tiranie pomnika Hodży.

Na skraju katastrofy

Jak już wspomniałem pozycja wyjściowa albańskiej transformacji była zdecydowanie najgorsza. Najniższy w Europie PKB, konflikty ze

wszystkimi sąsiadami, a przede wszystkim bardzo wyniszczona komuni-zmem tkanka społeczna to wszystko sprawiło, ze ogrom wyzwań stojących przed albańskimi reformatorami był naprawdę ogromny. Pierwsze lata transformacji, a więc okres do 1997 roku jest nieodzownie związany z oso-bą Saliego Berishy. Ten lider antyreżimowej opozycji był twarzą albańskich przemian w ich pierwszym okresie. Trzeba przyznać, że zabrakło mu klasy politycznej przywódców Europy Środkowo-Wschodniej. Albania pogrążo-na była w chaosie i tempo zmian było zdecydowanie wolniejsze niż w na-szym regionie. Klęską tak dla Berishy, jak i dla całego społeczeństwa okazał się rok 1997. Upadły wówczas oszukańcze piramidy finansowe co tysiące ludzi wpędziło w nędzę i pozbawiło dorobku całego życia. Gdy okaza-ło się, że mógł mieć z tym związek Berisha wybuchły krwawe zamieszki i musiały interweniować międzynarodowe siły pokojowe. W ciągu roku

Itak niski PKB Albanii obniżył się o prawie 1/3. Berisha został odsunięty od władzy, co oznaczało triumfalny powrót postkomunistów i ich lidera Fatosha Nano. Ich rządy obfitowały w skandale korupcyjne, ale potrwały 8 lat. Jednak w 2005 roku do władzy wrócił Berisha i wygrał on również tegoroczne wybory.

Oznaki postępu

Gdy w 1999 roku osiągnięto kompromis w kwestii Kosowa, świat utracił zainteresowania Albanią. Pozostał stereotyp biednego,

zacofanego, targanego wewnętrznymi sprzecznościami kraju. Nie da się ukryć, że przed Albańczykami wciąż stoi ogrom trudności. Wybory nie spełniają demokratycznych standardów, fałszerstwa i manipulacje są na porządku dziennym. Do tego prawdziwą plagą jest korupcja. Ale coś w Albanii zaczęło się zmieniać na lepsze. Lata 99-2008 to okres szybkiego wzrostu gospodarczego, który momentami wynosił 9%. Bardzo zmieniła się estetyka albańskich miast. Burmistrz Tirany Edi Rama został swego czasu wybrany przez internautów burmistrzem roku na świecie. Za jego rządów szara, betonowa Tirana zaczęła upodabniać się do innych europejskich stolic. Zniknął również negatywny symbol Albanii, a więc budowane w okresie dyktatury bunkry. A co najważniejsze społeczeństwo zaczęło powoli uświadamiać sobie, że jest podmiotem a nie przedmiotem polityki. Dowodem tego jest istnienie w ostatniej dekadzie takich organizacji jak choćby ruch młodzieżowy Mjaft (Dość), który występował przeciwko całej zdegenerowanej klasie politycznej i nawiązywał do wzorów takich organizacji, jak ukraińska Pora, czy serbski OTPOR.

Oprócz problemów z jakimi borykają się wszystkie inne postkomunistyczne kraje, istnieją specyficznie albańskie przeszkody w drodze do modernizacji. Wystarczy wymienić choćby funkcjonującą wciąż zwłaszcza na Północy klanową strukturę społeczeństwa, czy też nierozwiązane spory ze wszystkimi niemal sąsiadami. Ale ostatnie lata pozwalają mieć nadzieję, że będąca od niedawna członkiem NATO Albania, z czasem dołączy do grona krajów spełniających demokratyczne gospodarcze standardy państw wysoko rozwiniętych.

Łukasz Kołtuniak

Powoli ku Europie

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 13

EUROPA ALBANIA

Wojna w Afganistanie toczy się już dziewiąty rok. To naj-dłuższy konflikt, w jakim uczestniczą polscy żołnierze. Czy warto było się angażować? SK: Moim zdaniem warto, a opowiedzenie się od samego początku po stronie Amerykanów było zasadne. Kwestia afgańska nie była jedynie problemem amerykańskim, lecz całego świata. Mam jednak zastrzeżenia co do skali naszego udziału. Gdy byłem wiceministrem obrony narodowej, mieliśmy początkowo zupełnie inną koncepcję dalszego udziału w Afga-nistanie. W zamian za zgodę na rezygnację z dowodzenia siłami NATO w Afganistanie przez Dowództwo Korpusu ze Szczecina, czyli umożliwienie NATO przejście na tzw. dowództwa kompozytowe, planowaliśmy zmini-malizować poziom naszego zaangażowania. Stało się jednak inaczej. Wpa-dliśmy przez to w pułapkę razem z NATO, której skutki odczuwamy do tej pory – obecny poziom zaangażowania jest ponad nasze siły.

Czy zgodziłby się Pan ze stwierdzeniem, że udział w ope-racji ISAF negatywnie odbija się na procesie modernizacji naszego wojska?

SK: Niestety tak. Afganistan pochłania znaczną cześć funduszy prze-znaczonych na obronę. Biorąc pod uwagę fakt, że na udział w misji ISAF każdego roku wydajemy ponad miliard złotych, a wydatki na całą moder-nizację jesteśmy w stanie wydać 5 miliardów, interpretacja jest jasna – dwa tysiące żołnierzy zjada jedną piątą funduszu modernizacyjnego. Na dłuższą metę może to zakłócić cały proces reform. Po drugie, potrzeby operacyjne w Afganistanie powodują, że szybko kupujemy uzbrojenie konieczne na daną chwilę. To rujnuje systemowe podejście do długotrwałego i wieloeta-powego procesu modernizacji technicznej sił zbrojnych. Z pewnością to efekt naszego słabego planowania strategicznego – nie potrafimy przewi-dzieć wcześniej pewnych potrzeb.

Olaf Osica stwierdził swego czasu, że Polska cierpi na „syndrom kandydata” – od lat dziewięćdziesiątych wysyła-liśmy żołnierzy na różne misje zagraniczne, byle tylko udo-wodnić, że jesteśmy równoprawnym członkiem wspólnoty transatlantyckiej.

SK: Po części zgadzam się z tym stwierdzeniem. Przez długi czas chcieli-śmy bardzo udowodnić swoją wartość. Obecnie jednak takiego syndromu nie dostrzegam – nie mamy się czego wstydzić. Być może pewne pozosta-łości można dostrzec u ludzi, którzy nie współpracują z NATO, jednak wśród żołnierzy i oficerów takiego poczucia nie ma. Polska zbiera napraw-dę dobre oceny wśród sojuszników. Okres ostatnich 10 lat został dobrze wykorzystany. Nie musimy o sobie nadal myśleć jak o nowym członku NATO.

Jak to jest, że Hiszpania – która jest do Polski podob-na pod względem demograficznym, a niewątpliwie dużo bogatsza, w Afganistanie utrzymuje tysiąc żołnierzy, a my dwa tysiące?

SK: To efekt popełnienia błędu z przeszłości o zwiększeniu zaangażo-wania. Najpierw weszliśmy na złą ścieżkę, a teraz w nią brniemy. Wkrót-ce może okazać się, że należy znów dosłać żołnierzy. Należy przerwać ten trend – można to dokonać wyłącznie poprzez sprowokowanie dyskusji w całym NATO nad przyszłością ISAF.

Czy nie sądzi Pan, że Polsce brakuje dojrzałości stra-tegicznej, że nie potrafimy myśleć długofalowo, a jedynie realizujemy sprawy bieżące?

SK: Muszę się z tym zgodzić. W Polsce niestety nie ma za bardzo my-ślenia strategicznego. To bardzo smutny wniosek płynący z ostatnich dwu-dziestu lat, podczas których nie wykorzystaliśmy szansy na naukę samo-dzielnego myślenia. Przez ten okres nie udało nam się wypracować czegoś, co nazwałbym polską szkołą strategiczną. Pojawiają się głosy o koniecz-ności myślenia strategicznego, ale są one odosobnione – brakuje systemu, łączącego celów politycznych z praktyką militarną.

Czyja to wina?SK: W wojsku istnieją już struktury dające szansę na dojrzałe myślenie

strategiczne. Pozytywnie oceniam choćby pracę Departamentu Transfor-macji. Wina leży po stronie polityków, bowiem kierują się oni wyłącznie bieżącą reakcją opinii publicznej. Każda kontrowersyjna, trudna społecz-

Wywiad z generałem Stanisławem Koziejem, byłym wiceministrem obrony narodowej, profesorem Akademii Obrony Narodowej i wykładowcą w Katedrze Historii Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Łódzkiego. Szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Mąż stanupotrzebny od zaraz

BEZPIECZEŃSTWO ROZMOWA SM

Rozmowa z generałem Koziejem

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE14

nie decyzja, wymagająca wysiłku i sporów politycznych, nie jest podejmo-wana. W ten sposób żadna wizja, nawet najmądrzejsza, nigdy nie zostanie zrealizowana. Wyraźnie brakuje nam męża stanu, zdolnego oderwać się od bieżącej polityki.

Niewątpliwym problemem są niewłaściwe rozwiązania systemowe, które przyjęto w latach dziewięćdziesiątych. Ówczesny kompromis jest teraz kulą u nogi wojska, szczególnie w kwestii planowania strategicznego. Obecnie struktury wojskowe, to jest Sztab Generalny, nie wymuszają na politykach myślenia strategicznego. Obowiązujące dzisiaj uregulowania prawne, mówiące, że szef Sztabu Generalnego jest również dowódcą sił zbrojnych sprawia, że zamiast koncentrować się na strategicznym myśleniu przyszłościowym, Sztab Generalny jest zmuszony zajmować się bieżącymi kwestiami dowodzenia. Szef Sztabu Generalnego jest przede wszystkim oceniany i rozliczany za bieżącą działalność, a to sprawia, że przyszłościowe planowanie schodzi na drugi plan.

Czy ilustracją braku myślenia strategicznego nie jest przedwczesna decyzja o uzawodowieniu sił zbrojnych?

SK: Decyzja sama w sobie nie jest przedwczesna. Powinna była zostać podjęta wiele lat temu. Jej realizacja powinna być jednak rozłożona na lata. Żadne państwo przechodzące przez ten proces, nie zrealizowało programu uzawodowienia w ciągu zaledwie dwóch lat. Francji zajęło to sześć lat. W naszym przypadku o tempie zadecydowały kwestie polityczne, a przecież uzawodowienie to nie tylko zniesienie poboru, ale poważna reorganizacja całej armii. Tego się nie da zrobić w dwa lata i już widzimy tego efekty. Mamy więc armię zawodową, która działa w oparciu o struktury organiza-cyjne sił z poboru. Tak się jednak dzieje, gdy w miejsce planowania strate-gicznego wkrada się chęć osiągnięcia doraźnych korzyści politycznych.

Czy my jako państwo nie przykładamy zbyt dużej wagi do przystosowania sił zbrojnych do misji ekspedycyjnych?

SK: Istnieje w tym względzie wyraźna nierównowaga, choć w ostatnim czasie dostrzegam coraz większe skupienie na kwestii obrony własnego te-rytorium. Odchodzimy od jeszcze do niedawna rażącej koncentracji wy-łącznie na misjach ekspedycyjnych. To ciągle jednak za mało – należy nie tylko głośno mówić, że zadania obronne mają priorytet, ale tak praktycz-nie postępować. Dotyczy to choćby zakupów sprzętowych. Powinniśmy kupować ten sprzęt, który jest przydatny do obrony kraju. Jeśli jedno-cześnie może być przydatny na misje zagraniczne, można go wtedy tam wysłać. Ale nigdy odwrotnie – nie możemy najpierw kupować uzbrojenia na misje, a potem zastanawiać się jak można go wykorzystać w kraju.

A może w takim razie podstawą obrony powinna być po-wszechna obrona terytorialna?

SK: Nie zgadzam się z takim założeniem. Taki system mają w większo-ści państwa neutralne, które muszą same dbać o swoje bezpieczeństwo. Co więcej, w odróżnieniu od Polski są one poza głównymi ciągami strategicz-nymi. Nie jestem zwolennikiem koncepcji obrony terytorialnej, chociaż uważam, że w warunkach armii zawodowej należy zwracać większą uwagę na przygotowanie struktur cywilnych do realizacji zadań obronnych, a prawdę powiedziawszy – jeszcze szerzej: do realizacji zadań bezpieczeństwa narodowego.

Swego czasu Zbigniew Brzeziński zaproponował intere-sującą koncepcję połączenia zawodowych sił operacyjnych z powszechną obroną terytorialną. Czy nie jest to słuszne rozwiązanie?

SK: Koncepcja Brzezińskiego została zaprezentowana kilka lat temu, w czasie, gdy w Polsce idea rozbudowanej obrony terytorialnej była popular-

BEZPIECZEŃSTWO ROZMOWA SM

na. Ja się z nią nie zgadzam. Nie ma potrzeby powoływać wojsk obrony terytorialnej, ani też urzeczywistniać koncepcji „każdy dom to twierdza”. Osobiście wolę używać terminu „system bezpieczeństwa terytorialnego” (zamiast „system obrony terytorialnej”), przez który rozumiem nie tyle tworzenie dodatkowych wojskowych sił obrony terytorialnej, co przede wszystkim powszechne przygotowywanie struktur cywilnych państwa i indywidualnych obywateli nie tylko do odparcia agresji zewnętrznej, ale również działania w różnych sytuacjach kryzysowych – atak terrorystycz-ny, powódź, pożar.

A jak ocenia Pan realizowaną koncepcję Narodowych Sił Rezerwy?

SK: Sądzę, że tracimy dużo marnując słuszną ideę, która początkowo była dobrze pomyślana, ale źle realizowana. Według przyjętych ustaw re-zerwiści-ochotnicy będą służyć na przydziałach w jednostkach, sami nie tworząc odrębnych struktur, jak ma to miejsce choćby w przypadku ame-rykańskiej Gwardii Narodowej. Oczywiście nie ma u nas potrzeby, ani możliwości tworzenia struktur na wzór amerykański. Ale Narodowe Siły Rezerwowe mogłyby tworzyć odrębne formacje przy istniejących jednost-kach wojskowych, będąc w czasie kryzysu – również nie militarnego – do dyspozycji lokalnych władz, na przykład wojewody. Takie jednostki byłyby świetnym łącznikiem pomiędzy armią zawodową a strukturami cywilny-mi. Niestety, zostanie tak jak było wcześniej: rezerwiści na przydziałach w jednostkach. Jedyna różnica, że będą to ochotnicy, ale to za mało. Tym bardziej, że system ich finansowania (w tym także pracodawców) nie jest motywacyjny i ochotników w dalszej perspektywie będzie ubywać. Dobra idea jest właśnie marnowana.

W jaki sposób wybierać misje zagraniczne, w których na-sze wojsko powinno brać udział?

SK: Za każdym razem ewentualny udział w misji należy oceniać przez pryzmat interesów narodowych. Z tego też powodu bardzo krytycznie od-noszę się do wycofania z misji pod egidą ONZ – szczególnie z Bliskiego Wschodu, gdzie w odróżnieniu od Afganistanu mamy jakieś bezpośred-nie, a nie tylko pośrednie, interesy, zarówno polityczne jak i gospodarcze. Nie może być tak, że kryterium wyboru misji jest kto ją organizuje – obec-nie przyjęta filozofia zakłada, że operacje NATO i UE mają priorytet nad działaniami Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jeżeli Polska ma jakiś określony interes narodowy w danym regionie to powinna się angażować niezależnie od tego czy jest to misja NATO, UE czy ONZ, czy też koalicji ad hoc. Jeżeli nie mamy interesu, nawet jeśli to operacja NATO, to nie ma powodu się angażować z wyjątkiem symbolicznego wsparcia.

A jak Pan ocenia nasze wycofanie się z Czadu?SK: To akurat słuszna decyzja. Polska bardzo sprytnie rozegrała tę kwe-

stię. Nie wycofaliśmy się od razu po przejęciu odpowiedzialności nad misją przez ONZ. Dzięki temu zyskaliśmy pewne korzyści finansowe. Nie po-wtórzono fatalnego błędu z Bliskiego Wschodu, to jest z misji w Libanie i na Wzgórzach Golan, gdzie nasze zachowanie się wywołało duży niepokój w Organizacji Narodów Zjednoczonych, która w trybie pilnym musiała szukać zastępstwa dla polskich żołnierzy.

Z wycofania się nie mamy żadnych korzyści. To efekt błędów popeł-nionych wobec zaangażowania w Afganistanie. Jedynym powodem wy-jazdu z misji bliskowschodnich jest obawa, że zabraknie nam żołnierzy na misję ISAF. Na pewno nie chodziło o kwestie finansowe – obie misje praktycznie nic nas nie kosztowały.

Dziękuję za rozmowę.Rozmawiał Robert Czulda

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 15

Od czasu kiedy te dwa kraje Azji Południo-wej stały się mocarstwami atomowymi, do czego doszło pod koniec zeszłego stulecia, ryzyko wy-buchu kolejnej pakistańsko–indyjskiej wojny bu-dzi powszechny strach w stolicach wielu państw. Ryzyko szybkiego przeistoczenia się konfliktu konwencjonalnego w starcie nuklearne na pełną skalę jest bowiem duże. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż taki scenariusz stanowi kluczowy element strategii wojennej przyjętej zarówno przez Islamabad, jak i New Delhi.

Nie dziwi zatem fakt, iż społeczność mię-dzynarodowa stara się dokładać wszelkich sta-rań na rzecz pobudzania dialogu między sąsia-dami. Pierwsze skrzypce w tej swoistej polityce „oswajania” odgrywają Stany Zjednoczone, kraj któremu nie na rękę jest wybuch kolejnego kon-fliktu zbrojnego w regionie, ani też jakikolwiek, najmniejszy nawet, wzrost animozji pomiędzy dwiema stolicami.

Takie podejście Waszyngtonu nie może dzi-wić. Pomijając bowiem aspekt okrucieństwa wojny oraz fali bólu i cierpienia, która przelałaby się przez subkontynent, Amerykanie starają się również bronić własnych partykularnych inte-resów. I jeden, i drugi kraj są bowiem Stanom Zjednoczonym potrzebne do realizacji swojej wizji polityki zagranicznej na kontynencie azja-tyckim.

Przydatni sojusznicyPakistan jest obecnie głównym amerykań-

skim sprzymierzeńcem w walce z bojówkami ekstremistów islamskich na jednym z kluczo-wych odcinków walki z terroryzmem. Można pokusić się o stwierdzenie, iż to państwa NATO w głównej mierze wspierają amerykańską inter-wencję w Afganistanie. Nie da się jednak oprzeć wrażeniu, że Islamabad, angażując blisko 150 tysięcy swoich żołnierzy w walki na pograniczu

afgańsko – pakistańskim, jest w tej mierze bar-dziej przydatny. Żaden kraj natowski nie pozwo-liłby Amerykanom na tak swobodne naruszanie swojej suwerenności i nie tolerowałby operacji zbrojnych przeprowadzanych przez żołnierzy obcego państwa na własnym terytorium.

Z kolei sojusz z Indiami jest dla Stanów Zjednoczonych czymś naturalnym. Po pierwsze, ze swoim ponad miliardowym społeczeństwem kraj ten jest najliczniejszą demokracją w historii. Idealnie wpisuje się więc w amerykańską ideę szerzenia tego typu ustroju na całym świecie. Po drugie, New Delhi posiada potencjał ludnościo-wy i ekonomiczny, mogący w przyszłości zagro-zić Chinom, które nieprzerwanie zmierzają do statusu mocarstwa światowego. Po trzecie, Stany Zjednoczone nie posiadają zbyt wielu sojusz-ników o tak wielkim znaczeniu na świecie jak właśnie Indie. Dlatego też jakikolwiek czynnik mogący osłabić pozycję New Delhi na między-narodowej scenie politycznej będzie sprzeczny z amerykańskim interesem narodowym.

Stany Zjednoczone popierają wszelkie próby podejmowane przez Islamabad i New Delhi, któ-re mają na celu wzrost zaufania po obu stronach granicy. Stąd też zapoczątkowany w 2003 roku proces normalizacji stosunków między sąsiadami zyskał tak duże poparcie ze strony Waszyngtonu. Dotyczy to choćby przychylnej reakcji wobec otwartego kilka lat temu połączenia autobuso-wego oraz kursującej na linii Islamabad – New Delhi kolei nazywanej „Ekspresem Przyjaźni”.

Stany Zjednoczone starają się również nie dopuścić to tego, aby dawne animozje i zatargi odżyły z nową siłą i popsuły z trudem odbudo-wywane zaufanie. Dlatego też zaraz po tragicz-nych zamachach bombowych z listopada 2008 r., w których terroryści z pakistańskiej radykalnej grupy islamistów Laskhar-e-Taiba, sparaliżowali na kilka dni największe miasto Indii - Mumbaj, Waszyngton starał się przekonać indyjskie wła-

dze, aby te wstrzymały się z odwetem, skierowa-nym jednoznacznie w zachodniego sąsiada.

Pojawiające się informacje, jakoby terroryści byli szkoleni oraz uzbrajani przez pakistańskie tajne służby I.S.I. (ang. Inter-Services Intelligen-ce) jeszcze bardziej zaogniły atmosferę. Obie stro-ny rozlokowały tysiące żołnierzy wzdłuż granicy grożąc ich użyciem. New Delhi oficjalnie doma-gało się ukarania sprawców, a spora część polity-ków była zdecydowana samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość, mając na myśli uderzenie zbroj-ne na Pakistan. Islamabad zarzekał się, iż oficjal-ne czynniki państwowe nie mają nic wspólnego z zamachami, a prezydent gen. Pervez Musharraf zapowiedział złapanie oraz osądzenie winnych tragicznych zajść. Ostrzegł jednocześnie, iż jego kraj nie cofnie się przed użyciem broni jądrowej w przypadku indyjskiej interwencji.

Chłodna kalkulacja oraz stanowcze amery-kańskie naciski pozwoliły zdusić w zarodku ro-dzący się konflikt. Konflikt, który mógłby nie tylko zdestabilizować sytuację w regionie, ale jednocześnie pokrzyżować amerykańskie plany walki z muzułmańskimi ekstremistami po obu stronach afgańsko – pakistańskiej granicy. I o to prawdopodobnie zamachowcom chodziło. Atak miał się stać przyczynkiem do gwałtownego po-gorszenia relacji pomiędzy Pakistanem a India-mi. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, iż taki stan rzeczy doprowadziłby do przeorientowania priorytetów służb specjalnych obu państw, dzięki czemu ekstremiści wydo-staliby się spod jakiejkolwiek kontroli. Dzięki mediacjom Białego Domu, udało się zażegnać niebezpieczeństwo.

Brak konsekwencjiNW świetle wydarzeń w ostatnich miesięcy

amerykańska polityka cywilizowania stosun-ków między Pakistanem i Indiami traci jednak

Historia animozji między Pakistanem a Indiami jest tak długa jak niepodległość obydwu krajów. Od początku swojej państwowości obie strony rozegrały między sobą szereg wojen oraz wytoczyły setki propagandowych dział, obrzucając się wzajemnymi oskarżeniami oraz groźbą unicestwienia.

Niesfornisąsiedzi

BEZPIECZEŃSTWO AZJA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE16

nieco ze swojej spójności. Styczniowa wizyta w obu krajach amerykańskiego sekretarza obrony Roberta Gatesa zapoczątkowała serię spotkań na wysokim szczeblu. Nie jest tajemnicą, iż oby-dwa kraje blisko współpracują z Amerykanami w wielu kwestiach dotyczących polityki mię-dzynarodowej. Dotyczy to choćby wspierania Stanów Zjednoczonych w ich światowej walce z terroryzmem, czego najlepszym przejawem jest zaangażowanie pakistańskiej armii w zwal-czanie ekstremistów. Waszyngton współpracuje gospodarczo zarówno z Pakistańczykami jak i Hindusami. Ponadto wraz z tymi drugimi dąży do ograniczenia rosnącej roli Chin, które z regio-nalnego mocarstwa już dawno przerodziły się we wschodzącą światową potęgę. Częste spotkania przedstawicieli wszystkich trzech stron zatem dziwić nie mogą.

Dziwić natomiast powinien fakt, iż poza roz-mowami na temat zwalczania ekstremizmu oraz współpracy gospodarczej, Stany Zjednoczone podpisały z obydwoma krajami wielomilionowe kontrakty na zakup amerykańskiego sprzętu woj-skowego. I to tym bardziej, iż Waszyngton znany jest z krytykowania wzrostu poziomu zbrojeń w politycznie istotnych dla nich rejonach świata. Wielokrotnie w historii Waszyngton przestrze-gał Pakistan oraz Indie przed nowym wyścigiem zbrojeń, który zamiast zwiększenia poczucia bez-pieczeństwa, doprowadzi do eskalacji nieufności po obu stronach granicy.

Warto bowiem przypomnieć, iż jednym z istotnych elementów amerykańskiej polityki bezpieczeństwa w stosunku do omawianego re-gionu było dążenie do zrównoważenia poziomu siły wojskowej pomiędzy Pakistanem i Indiami. W praktyce nigdy nie udało się tego osiągnąć, gdyż Indie jako kraj bogatszy oraz o wiele bar-dziej zaludniony, siłą rzeczy dysponują znacznie większym potencjałem militarnym niż Pakistan.

Dało się to zauważyć w przypadku każdej z czte-rech stoczonych dotychczas między sąsiadami wojen. Pakistańska armia zawsze bowiem wyka-zywała się uległością wobec przeciwnika. Skut-kiem tej dysproporcji była między innymi utrata tzw. Pakistanu Wschodniego w wyniku konflik-tu z roku 1971. Z oderwanego fragmentu tery-torium powstał następnie Bangladesz.

Amerykanie tłumaczą sprzedaż swojego uzbrojenia potrzebą modernizacji sił zbrojnych obu państw oraz przystosowaniem ich do walki z terroryzmem. Troską o skuteczne zwalczanie terrorystów nie można jednak tłumaczyć roz-ważania sprzedaży kontrahentom samolotów F-16 (Pakistan, Indie), ani też wersji morskiej najnowszego produktu amerykańskiego prze-mysłu lotniczego, F-35 (Indie), będącego przed-stawicielem V generacji myśliwców wojskowych. Zakup tego typu uzbrojenia był i jest tematem negocjacji toczonych przez przedstawicieli ame-rykańskiej zbrojeniówki z władzami obu krajów.

Uwagę przykuwa jeden fakt. Omawiana broń idealnie nadaje się do konwencjonalnych konfliktów zbrojnych na duża skalę, takich jak ewentualna wojna pakistańsko – indyjska, ale już zdecydowanie nie do użycia przeciwko po-szczególnym grupom rebeliantów. Dlatego też Amerykanie stanowczo sprzeciwili się części żą-dań wysuwanych przez wojskowych. I o ile zgo-dzili się na zakup przez Pakistan kolejnej eskadry myśliwców F-16, o tyle nie wyrazili już zgody na sprzedaż dla Islamabadu ciężkich, długody-stansowych samolotów bezzałogowych, które oficjalnie miałyby zostać wykorzystane do bom-bardowania kryjówek rebeliantów na pakistań-sko – afgańskim pograniczu.

Jak twierdzą amerykański wojskowi, ko-lejna eskadra F-16 nie zadecyduje o taktycznej przewadze pakistańskiego lotnictwa w ewentu-alnym konflikcie z Indiami, a jedynie „pozwoli

temu krajowi bronić się nieco dłużej”. Z kolei dostarczenie Pakistańczykom bezzałogowców, które mogłyby zostać łatwo przystosowane do przenoszenia ładunków nuklearnych, zrzuca-nych następnie na indyjskim terytorium, byłoby wyrazem nieroztropności amerykańskich polity-ków i dlatego też tego sprzętu pakistańska armia nie dostanie. Z podobnego względu Stany Zjed-noczone odmówiły sprzedaży Indiom normalnej wersji F-35, których jedynym zastosowaniem mógłby być konflikt zbrojny z Pakistanem. Jed-nak zdecydowanie się jedynie na opcję „morską” w przypadku tego samolotu, podyktowane jest również niechęcią do całkowitego transferu do Indii technologii zastosowanej przy budowie myśliwca. A tego domaga się New Delhi.

Wydawać by się mogło, iż sprzedawanie sprzętu wojskowego krajom, które jeszcze do niedawna otwarcie deklarowały między sobą wrogość i gotowe były rzucić przeciwko sobie całą swoją potęgę militarną jest krokiem nieroz-sądnym. Zwłaszcza jeśli zależy nam na tym, aby z trudem wypracowane zaufanie oraz rosnąca współpraca stały się nowymi wyznacznikami stosunków między niedawnymi przeciwnikami. Tak też można odczytać dwuznaczność amery-kańskiej polityki względem Pakistanu i Indii. Warto jednak zadać pytanie czy w przypadku zdecydowanej odmowy Stanów Zjednoczonych na sprzedaż jakiegokolwiek uzbrojenia, kraje te nie zdecydowałoby się szukać dostawców gdzie indziej? Z pewnością. A jaką można mieć wów-czas pewność, że inny dostawca uzbrojenia za-wahałby się przed dostarczeniem obu stronom wszystkiego, czego by tylko zapragnęły?

Michał Jarocki

BEZPIECZEŃSTWO AZJA

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 17

Federacja Rosyjska swoją wyjątkową pozycję na rynku energetycznym zawdzięcza przede wszystkim trzem czynnikom. Po pierwsze, są to

ogromne zasoby gazu ziemnego (około 30% światowych rezerw), ropy naftowej (około 13% zasobów światowych), węgla (12% zasobów świa-towych). Warto podkreślić, że ogromne zasoby gazu ziemnego oraz ropy naftowej, do których rości sobie prawo m.in. Federacja Rosyjska i Nor-wegia, znajdują się w Arktyce. Prawdopodobna jest współpraca Moskwy i Oslo przy eksploatacji zasobnych w surowce terenów. Po drugie, geo-polityczna pajęczyna gazociągów oraz rurociągów budowana jeszcze w czasach sowieckich w dużym stopniu uzależnia wiele krajów od dostaw surowców energetycznych z Federacji Rosyjskiej. Wreszcie po trzecie, ak-tualna polityka energetyczno – klimatyczna prowadzona przez Unię Eu-ropejską promuje paliwa niskoemisyjne (zalicza się do nich gaz ziemny), aby zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych, w tym dwutlenku węgla.

Geneza energetycznej dyplomacji

Początków dyplomacji energetycznej Federacji Rosyjskiej możemy do-patrywać się na przełomie 2003/2004 r., kiedy to Kreml zaczął in-

gerować w energetykę rosyjską. Początkowe działania prywatyzacyjne w sektorze energetycznym z okresu 2000-2002 zostały zatrzymane w 2003 r. odmową prywatyzacji spółki naftowej Rosneft. Decydenci na Kremlu zdecydowali o państwowym rozwoju spółki, która rozpoczęła ekspansję aktywów (m.in. Severnaya Neft). W 2003 r. władze rosyjskie nie wyraziły zgody na budowę prywatnego rurociągu (projekt czterech spółek: Łukoil, Jukos, TNK, Sibneft), a niedługo później upadł Jukos.

Wraz z 2004 r. w Federacji Rosyjskiej podjęto decyzje o zakazie budo-wy prywatnych gazociągów oraz rurociągów, a także zabrania się udzia-łów przekraczających 50% zagranicznym inwestorom w strategicznych spółkach energetycznych. Proces konsolidacji objął także rynek energii elektrycznej, na którym monopolistą państwowym został RAO UES oraz rynek gazowy, na którym monopolistą jest Gazprom (państwo przejęło pakiet kontrolny w grudniu 2004 r.). Konsolidacja najważniejszych akty-wów na wewnętrznym rynku energetycznym Federacji Rosyjskiej pozwo-

liła państwu na przejęcie całkowitej kontroli oraz wykreowała poważny instrument wykorzystywany do celów polityki zagranicznej na arenie mię-dzynarodowej.

Szczególnie widoczne jest to w przypadku gazu ziemnego oraz ak-tywności Gazpromu. Federacja Rosyjska rozpoczęła realizację swoich interesów w różnych częściach świata wykorzystując instrument jakim jest dostawa surowców energetycznych bądź gotowej energii. W strategii energetycznej Federacji Rosyjskiej dostrzec można mocne akcenty myśli geopolitycznej oraz myśli realistycznej, której celem jest maksymalizacja zysków oraz optymalizacja swojej pozycji na arenie międzynarodowej.

Federacja Rosyjska na salonach europejskich

Stosunki Unii Europejskiej z Federacją Rosyjską charakteryzują w ob-szarze energetyki dużym wskaźnikiem współzależności energetycz-

nej, gdyż Rosja posiada surowce, zaś UE potrzebuje je importować także z krajów bardziej stabilnych niż Bliski Wschód. Gazprom dostarczając gaz ziemny krajom Europy Zachodniej dąży do stopniowego przejmo-wania kontroli nad europejską infrastrukturą energetyczną (tj. sieci ga-zociągów, magazyny gazu ziemnego). Zabiegi te są szczególnie widoczne przy okazji renegocjacji warunków cen dostaw gazu ziemnego, kontrak-towaniu tych dostaw (przedłużenia kontraktu) oraz realizacji europej-skich projektów infrastruktury energetycznej z udziałem Rosji (Nord Stream, South Stream).

W samej Brukseli można spotkać się z tezą o „armii Gazpromian”, a więc o rzecznikach interesu Federacji Rosyjskiej, którzy poprzez lobbing oraz bieżącą aktywność przekonują partnerów zachodnich do swoich wi-zji i racji. Wpływ Gazpromu w ramach UE jest relatywnie duży, co Fe-deracja Rosyjska zawdzięcza samej UE, która podzielona jest w ramach swoich partykularnych interesów, co uniemożliwia realną solidarność energetyczną. Federacja Rosyjska dogrywa swoje interesy z poszczegól-nymi państwami UE tak jak to miało miejsce w przypadku Gazociągu

Polityka zagraniczna Federacji Rosyjskiej w sposób instrumentalny wykorzystuje dostawy surowców energetycznych, aby osiągać cele polityczne. Koncern energetyczny Gazprom wykorzystywany jest do nacisków oraz szantażu wobec państw, zależnych od rosyjskich dostaw, prowadzących politykę niezgodną z wizją Kremla.

Dyplomacja energetyczna Federacji Rosyjskiej

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE18

ROSJA & WNP SUROWCE

Północnego (Niemcy, Holandia, Francja). Projekt ten pokazuje bogate instrumentarium Federacji Rosyjskiej

w zakresie dyplomacji energetycznej. Przede wszystkim umiędzynaro-dowienie projektu poprzez włączenie firm europejskich (E.ON Ruhr-gas, BASF Wintershall, Gasunie), angażowanie wpływowych polityków europejskich (np. Gerhard Schroeder, Paavo Lipponen, Romans Bau-manie, Lars Groenstedt, itp.) do spółki Nord Stream oraz urzędników niskiego i średniego szczebla w Brukseli. Osłabianie sprzeciwu państw skandynawskich wobec projektu jest zbieżne z podpisaniem umowy przez duńską firmę Dong Energi kontraktu na dostawy 2 mld m³ gazu ziemnego (Dania wycofała sprzeciw), zerową stawą na import drewna do Finlandii (wycofała sprzeciw).

Dołączanie do Nord Stream francuskiej firmy GDF Suez (ma nastą-pić w kwietniu 2010 r.) z 9% udziałem jest zbieżne z rozpoczęciem przez Moskwę i Paryż rozmów o sprzedaży czterech okrętów Mistral rosyjskiej marynarce wojennej. Zakontraktowanie okrętów Mistral stanowiłoby największy kontrakt zbrojeniowy państwa NATO z Federacją Rosyjską, a także podzieliłoby członków NATO (przeciwne transakcji są m.in. Li-twa, Łotwa, Estonia). Dopuszczenie Francuzów do Nord Stream stanowi kartę przetargową dla Federacji Rosyjskiej w negocjacjach związanych z potencjalnym kontraktem wojskowym. Dyplomacja energetyczna Fe-deracji Rosyjskiej względem państw Europy Zachodniej opiera się na budowaniu silniejszych więzi z wybranymi krajami UE, którym jest w stanie pomóc (wspieranie wschodnioniemieckich stoczni, uelastycznie-nie warunków długoterminowych kontraktów dostaw gazu do Francji, Niemiec, Włoch).

Polsko – rosyjskie relacje energetyczne

W odniesieniu do Polski Federacja Rosyjska stosuje cały wa-chlarz działań dyplomacji energetycznej. Przez ostatnie lata

wielokrotnie słyszeliśmy o możliwości braku dostaw gazu ziemnego przy okazji renegocjacji kontaktu gazowego oraz ustalania cen dostaw surowca. Zdążyliśmy także odczuć skutki takich możliwości, jak cho-ciażby przy okazji niedawnego kryzysu gazowego pomiędzy Ukrainą a Federacją Rosyjską (styczeń 2009 r.). Rosja niechętnie odnosiła się od samego początku do inwestycji polskiej na Litwie dotyczącej rafinerii Możejek, co wyraziła we wstrzymaniu dostaw ropy naftowej. Syste-matycznie Moskwa stara się zwiększać eksport węgla kamiennego na polski rynek zwiększając w ten sposób strukturę naszego uzależnienia i wypierając nas z rynków zachodnich niższą ceną surowca.

Taktycznym zagraniem Federacji Rosyjskiej było zorganizowa-nie spotkania z prezydentem Kazachstanu i Turkmenistanu w tym samym dniu, w którym odbywał się krakowski szczyt energetyczny, na którym omawiany był projekt Odessa – Brody – Płock, któremu sprzeciwia się Rosja. Wskutek tej sytuacji w Krakowie nie było pre-

zydenta Kazachstanu, co obniżyło rangę spotkania, a także realność postępów w rozmowach (Kazachstan posiada ogromne złoża ropy naftowej). To tylko kilka przykładów.

Szachy energetyczne w Azji Centralnej

W regionie Azji Centralnej Federacja Rosyjska dąży przede wszystkim do przejęcia kontroli nad systemem przesyłowym

oraz magazynami gazu. Kreml stosuje różnorodne instrumenty dyplo-macji energetycznej. Politycznie wspiera „kremlowskich” kandydatów podczas wyborów – czego przykładem było poparcie dla Władimira Woronina (Mołdawia) w zamian za decyzję importu energii elek-trycznej z Federacji Rosyjskiej aniżeli z Ukrainy. Częstym działaniem Federacji Rosyjskiej jest groźba wstrzymania dostaw gazu ziemnego lub ropy naftowej do państw uzależnionych do rosyjskich dostaw w sytuacji, kiedy nie chcą oni przyjąć nowych warunków podwyższa-jących cenę surowca lub podejmują decyzje polityczne, które nie są koherentne z wizją Kremla. Innym działaniem są pożyczki, które są umazane w zamian za aktywa infrastruktury przesyłowej.

Nie wszystkie działania Federacji Rosyjskiej przynoszą pożądany skutek, co spowodowane jest coraz większą aktywnością Chińskiej Republiki Ludowej oraz USA. Przykładem jest zmniejszenie importu gazu ziemnego z Turkmenistanu do Rosji o blisko 90%, co doprowa-dziło do uszkodzenia gazociągu w dniu 9 kwietnia 2009 r. Moskwa w ten sposób chciała naciskać na Aszchabad, lecz skutek okazał się przeciwny do zamierzonego, gdyż Turkmenistan podpisał umowy o kredytach z Chinami, a także w grudniu 2009 r. uruchomił gazociąg transportujący tam surowiec z pominięciem Federacji Rosyjskiej oraz zwiększył eksport gazu ziemnego do Iranu. Federacja Rosyjska jest zdolna do polityki rewizjonistycznej, co pokazała wojna w Gruzji, która prowadzi politykę niezgodną z wizją Kremla. Niemniej proble-mem Federacji Rosyjskiej w Azji Centralnej jest rosnąca aktywność Chin, która przyczynia się do coraz większej migracji Chińczyków do Federacji Rosyjskiej cechującej się ujemnym przyrostem naturalnym oraz występowaniem licznych ludów o aspiracjach niepodległościo-wych bądź bliskich tradycji chińskiej bądź tureckiej.

Perspektywy

Federacja Rosyjska posiada istotny instrument wywierania presji politycznej, uzyskiwania ustępstw oraz realizowania swojej poli-

tyki zagranicznej stosownie do przyjętych celów. Uzależnienie współ-czesnego świata od energii oraz rosnące zapotrzebowanie w konfron-tacji z dużymi zasobami surowców na terenie Federacji Rosyjskiej daje jej istotny instrument. Końcem dominacji rosyjskiej będzie postęp technologicznych, które realizuje się w USA oraz Europie Zachod-niej. Zmniejszy on znaczenie obecnych surowców energetycznych, a także uczyni dzisiejszych biorców energii od Rosji bardziej niezależ-nym. Upowszechnienie ogniw paliwowych, wodoru oraz rozwój od-nawialnych źródeł energii zmniejszy znaczenie ropy naftowej i gazu ziemnego. Niemniej jest to odległa o kilkadziesiąt lat perspektywa, gdyż pomiędzy wynalezieniem nowych technologii energetycznych, a ich upowszechnieniem jest daleka droga, która może być skutecznie wstrzymywana przez importerów paliw kopalnych.

mgr Mariusz RuszelDoktorant, Katedra Europy Środkowej i Wschodniej

Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego.

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 19

ROSJA & WNP SUROWCE

Interes narodowy podmiotu to specyficzny melanż idei służących kon-solidacji elit, sprzyjających mobilizacji i zgodzie społecznej. Zawsze dotyka kwestii retoryki politycznej, transmisji pewnych poglądów ułatwiających konstrukcję tożsamości wokół określonych celów. Niemałe znaczenie od-grywają tu utrwalone wzory zachowań i dotychczasowe schematy funkcjo-nowania w systemie globalnym.

Artykulację rosyjskich interesów stanowią dokumenty programowe ta-kie jak: Koncepcja Polityki Zagranicznej Rosyjskiej Federacji, Koncepcja Bezpieczeństwa Narodowego, Doktryna Wojenna. Już sama obecność tylu dokumentów wyznaczających konkretne kierunki strategii państwowej i prezentujących rosyjski punkt widzenia na sprawy stosunków między-narodowych świadczy nie tylko o priorytetowym traktowaniu zagadnień związanych z bezpieczeństwem i interesem państwa, ale również o chęci wysłania pewnych komunikatów do świata zewnętrznego i własnej opi-nii publicznej, „tłumaczących” działania elit politycznych, ujawniających rosyjskie „sympatie” i „antypatie” do poszczególnych uczestników stosun-ków międzynarodowych.

Antyzachodnie fobieOd lat niesłabnącym przedmiotem krytyki rosyjskiej elity rządzącej jest

polityka Stanów Zjednoczonych. Podejrzliwość wobec działań USA nie jest wyłącznie wynikiem historycznych, antyzachodnich uprzedzeń Rosji, ale efektem rozczarowania polityką Waszyngtonu wobec Rosji po rozpadzie ZSRR. Chodzi tu przede wszystkim o marginalizowanie Rosji na arenie międzynarodowej, niedopuszczanie jej do współdecydowania o ważnych sprawach globalnych, „wypchnięcie Rosji z Europy” (efekt uzyskany przez przyjmowanie do struktur euroatlantyckich państw byłego bloku socjali-stycznego), oskarżenia Rosji o zapędy autorytarne i nieskuteczne przeprowa-dzenie reform demokratycznych, ignorowanie jej interesów w regionie.

Oczywiście w oficjalnych dokumentach rosyjskich nie pojawia się teza o zawiedzionych nadziejach. Zarzuty pod adresem USA koncentrują się raczej na uwypuklaniu negatywnych dla całego globu następstw wywołanych for-sowaniem jednobiegunowej struktury systemu światowego z ekonomiczną i siłową dominacją Stanów Zjednoczonych. Zdaniem rosyjskich decydentów politycznych, jednostronne działania USA destabilizują międzynarodową architekturę, prowokują napięcia i wyścig zbrojeń, zwiększają międzypań-stwowe sprzeczności, rozpalają narodową i religijną niezgodę, a tym samym tworzą zagrożenie dla bezpieczeństwa innych państw. Idealnym kierunkiem rozwoju relacji międzynarodowych jest według elity kremlowskiej taki po-rządek, który odzwierciedlałby różnorodność nowoczesnego świata i jego interesy, czyli system wielobiegunowy. Dlatego, jak czytamy w kolejnych Koncepcjach Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa Narodowego, ład świa-towy w XXI wieku powinien opierać się na mechanizmie podejmowania kolektywnej decyzji przez najważniejsze podmioty stosunków międzynaro-dowych.

Wróg u bramPercepcja polityki USA jest w dużym stopniu połączona z oceną

działań Sojuszu Północnoatlantyckiego, który w optyce rosyjskiej jest instrumentem umożliwiającym realizację globalnych interesów Stanów Zjednoczonych. Klarowną artykulacją rosyjskiej podejrzliwości wobec polityki USA i NATO jest zapis Rosyjskiej Doktryny Wojennej z 2006 roku. Niebezpieczeństwo płynące z działań obu podmiotów zrównano w dokumencie z zagrożeniem terrorystycznym. Nic więc dziwnego, że w świadomości społecznej USA i NATO zajęły miejsce dyżurnego „wroga” Rosji. Z sondażu rosyjskiego Centrum im. Levady przeprowadzonego w marcu 2009 roku na pytanie, czy jest powód, by bać się zachodnich krajów, będących członkami NATO, aż 62 proc. odpowiedziało, że są podstawy do takich obaw, a tylko 26 proc., że ich nie ma.

gry ROSYJSKIEInteresowne

ROSJA & WNP POLITYKA

Lord Palmerston mawiał, że „państwo nie ma wiecznych przyjaciół i wrogów, ale ma wieczne interesy”. Teza ta nie straciła na aktualności i w dalszym ciągu jest przydatna w ocenie relacji między państwami. Dotyczy to również współczesnej Rosji.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE20

Nie ulega wątpliwości, że rosyjski odbiór działań NATO obciążony jest skojarzeniami z okresu „zimnej wojny”. Sojusz Północnoatlantycki był „militarnym ramieniem” wrogiego bloku i mimo upadku ZSRR nie przystąpił do samorozwiązania. Funkcjonuje nadal i co więcej rozszerza się o byłych sojuszników ZSRR z bloku wschodniego. Czy można się dziwić, że zjawiska te odbierane są w Rosji jako próba marginalizacji jej znaczenia na arenie międzynarodowej? Za szczególne zagrożenie Rosja uznaje perspektywę wstąpienia do NATO Gruzji i Ukrainy oraz zbliża-nie infrastruktury wojskowej NATO do granic Federacji Rosyjskiej. W optyce rosyjskiej proces ten oznacza dzielenie przestrzeni poradzieckiej, naruszenie jej bezpieczeństwa i tworzenie nowych podziałów w Euro-pie. Tym bardziej, że kraje tzw. „bliskiej zagranicy” są uznane przez rosyjską elitę polityczną za obszar żywotnych interesów Rosji. Potwier-dzeniem tego jest reakcja Moskwy na wszelkie wydarzenia i zjawiska, które w przekonaniu rosyjskich decydentów politycznych naruszają pozycję Rosji w regionie i zwiększają wpływy Zachodu. Rosja posługu-je się tu schematem myślenia binarnego – albo „my”, albo „oni”(Za-chód), walkę o wpływy rozumie w kategoriach „gry o sumie zerowej”. Jak zaznacza Dymitr Trenin, nawet „zimna wojna” charakteryzowała się ustalonymi prawidłami gry, które zarówno USA, jak i ZSRR starały się respektować. Oba podmioty uznawały przede wszystkim podział na strefy wpływów i nie ingerowały w sprawy nie dotyczące strefy wpły-wów drugiej strony. Działania Stanów Zjednoczonych po rozpadzie systemu blokowego całkowicie podważyły tę zasadę. Przestały liczyć się z jakimkolwiek podmiotem na arenie międzynarodowej, dążąc do wprowadzenia swoich praw na całym globie.

Wykreowaną przez Rosję wizję zachodniego zagrożenia wzmacniają zastosowane środki wyrazu. Rosyjska propaganda korzysta tu z ostrego, dosadnego słownictwa, odwołując się do pejoratywnych skojarzeń, ta-kich jak: zimna wojna, hegemonia, nowa runda zbrojeń. Stosuje apele zarówno do USA (żądając zmiany amerykańskiej polityki), jak i innych podmiotów stosunków międzynarodowych (np. do UE, sugerując ko-nieczność wspólnego sprzeciwu wobec działań USA) oraz groźby (za-stosowanie kroków odwetowych przez Rosję). Wartym podkreślenia aspektem retoryki rosyjskiej jest przedstawienie działań USA i NATO w kategoriach „zagrożenia uniwersalnego”, burzącego porządek na świecie. Teza ta przebija choćby z niezwykle aktualnych nawoływań rosyjskich decydentów politycznych do budowania wspólnego systemu bezpieczeństwa europejskiego.

Niepodzielność bezpieczeństwaRosyjski minister spraw zagranicznych, Sergiej Ławrow uważa, że

główne niedociągnięcie współczesnego systemu światowego polega na tym, że przez 20 lat nie stworzono gwarancji przestrzegania zasady niepodzielności bezpieczeństwa. Jego zdaniem współcześnie narusza się podstawową zasadę stosunków między państwami, która brzmi nie wzmacniać własnego bezpieczeństwa kosztem innych krajów. Bezpie-czeństwo bowiem może być albo wspólne, albo też złudne. Poprawne stosunki z NATO, Rosja uzależnia od gotowości przyjęcia przez Pakt Północnoatlantycki zasady równoprawności we wzajemnych relacjach.

Uwagi ministra nawiązują do planu bezpieczeństwa europejskiego obejmującego przestrzeń od Władywłostoka do Vancouver, który przed-stawił Dymitr Miedwiediew w maju 2008 roku. Nowy system, zgodnie z koncepcją Miedwiediewa uwzględniać ma interesy wszystkich państw. W trakcie konferencji w Evien, 8 października 2008 roku zaznaczył, że jego propozycja bezpieczeństwa opiera się na 5 punktach:1. uznanie podstawowych norm stosunków międzynarodowych (posza-nowanie integralności terytorialnej, suwerenności i politycznej niezależ-ności);

2. niedopuszczanie do użycia siły czy groźby jej użycia;3. „zasada równego bezpieczeństwa”, którą prezydent ujął w trzykrot-nym „niet” („Nie” dla zabezpieczenia własnego bezpieczeństwa kosztem bezpieczeństwa innych; „nie” dla działań osłabiających jedność wspólnej przestrzeni bezpieczeństwa; „nie” dla rozwoju sojuszy wojskowych); 4. uznanie, że żadne państwo czy organizacja międzynarodowa nie ma wyłączności na podtrzymanie pokoju w Europie; 5. rozwój kontroli zbrojeń w relacjach rosyjsko-amerykańskich.

Na pierwszy plan wysuwa się tu niewątpliwie wymowa propagan-dowa propozycji prezydenta Federacji Rosyjskiej. Dymitr Miedwiediew kształtuje obraz Rosji jako państwa uwzględniającego reguły międzyna-rodowego porządku prawnego, uwypukla przyjazne nastawienie Federa-cji Rosyjskiej do innych uczestników stosunków międzynarodowych, ale tylko w przypadku respektowania przez nich rosyjskich interesów.

Przykładem współpracy uwzględniającej interesy i cele wszystkich stron jest dla rosyjskiej ekipy rządzącej Szanghajska Organizacja Współ-pracy. Kreml podkreśla przede wszystkim sukces współdziałania oparte-go na „kolektywnie” podejmowanych decyzjach, co ma stanowić kon-trast dla negatywnie ocenianej przez Rosję współpracy z Zachodem z dominująca rolą USA. Tak różne i niepodobne do siebie duże państwa, jakimi są Rosja i Chiny, wbrew rozpowszechnionym teoriom konfliktu cywilizacji dają przykład (jeśli nie wzór) pokojowej, wzajemnie korzyst-nej, przyjaznej współpracy. Warto zaznaczyć, że Rosja traktuje państwa członkowskie SzOW jako sojuszników w przeciwstawianiu się global-nej polityce USA, propagowaniu wizji świata wielobiegunowego. Tylko bowiem taka struktura systemu światowego pozwoli Rosji zająć miejsce jednego z głównych mocarstw globalnych. Jest to istotne tym bardziej, że retoryka silnego państwa i mocarstwowości Rosji stała się ważnym elementem prezydentury Władimira Putina i Dymitra Miedwiediewa.

Nie bez dumy rosyjscy politycy, analitycy i dziennikarze podkreśla-ją, że w ciągu ostatnich dziecięciu lat „Rosja wstała z kolan”, zrywając tym samym z dziedzictwem słabej Rosji Jelcyna. Współczesna Rosja to państwo, które manifestuje gotowość obrony swojej pozycji na arenie międzynarodowej wszelkimi możliwymi środkami. Niewątpliwie twarda postawa elity politycznej wobec podmiotów uznanych za zagrażające in-teresom rosyjskim znajduje akceptację w społeczeństwie. W tym sensie rosyjski „obraz wroga” dostarcza mieszkańcom Rosji poczucie jedności, przekonania o wspólnocie celów i interesów. Przypominając słowa Erica Hobsbawma powiemy, że „nie ma skuteczniejszego sposobu na stworze-nie więzi między rozmaitymi grupami niespokojnego narodu niż zjedno-czenie ich przeciw tym z zewnątrz”.

Nie można oczywiście zapomnieć, że podejście Rosji do Zachodu nie jest jednowymiarowe. Z czysto pragmatycznych względów Rosja potrze-buje dobrych kontaktów z Zachodem, z drugiej strony nie może pozo-stać obojętną wobec zjawisk, które zagrażają jej żywotnym interesom. Rosyjscy decydenci wybierają więc drogę, którą Lilia Szewcowa określa mianem „byciem z Zachodem i przeciw niemu” i która pozwala zmaksy-malizować realizację celów zarówno zewnętrznych jak i wewnętrznych. Dlatego też obecne ocieplenie stosunków rosyjsko-amerykańskich nie pozwala żywić nadziei, że Rosja jak za dotknięciem czarodziejskiej różdż-ki pozbędzie się nieufności do USA. Póki oba kraje będą mieć odmienną wizję ładu światowego, dopóty wciąż aktualne będą słowa przedstawicie-la ZSRR w USA z 1936 roku, który zaznaczył „nasze stosunki z Ameryką nigdy nie będą małżeństwem z miłości, ale zawsze będą małżeństwem z wyrachowania”.

Olga Nadskakuła

ROSJA & WNP POLITYKA

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 21

Jerozolima od setek lat wzbudza największe emocje u wiernych z całego świata. Tutaj zmarł Jezus Chrystus. Tutaj Abraham zawarł przymierze

z Bogiem. Tutaj w końcu Mahomet wstąpił do nieba i udał się w wieczną podróż na swym rumaku. W mieście zderzają się ze sobą trzy religie, trzy kultury. Nie ma drugiego miejsca na ziemi, które byłoby tak istotnym centrum definiującym istotę wiary, a jednocześnie będącym ucieleśnie-niem podziałów międzyreligijnych i sporów na tle politycznym.

No właśnie. Jerozolima (Jerusalem, Al-Quds) od lat jest jedną z naj-ważniejszych kwestii konfliktu bliskowschodniego. I mimo, że trudno w to uwierzyć, sprawa zwierzchnictwa nad nią oraz jej miejscami świętymi skłóciła nie tylko Palestyńczyków i Izraelczyków, ale spowodowała nie-porozumienia wewnątrzwyznaniowe w chrześcijaństwie.

Nie chcę w tym artykule oceniać, ani osądzać, kto ma słuszność. Przedstawię racje każdej ze stron, a ocenę zostawię czytelnikowi. Po-każę czym dla Palestyńczyka, Izraelczyka i chrześcijanina jest Jerozoli-ma. Omawiając stanowisko chrześcijańskie, posłużę się stanowiskiem Watykanu. Pragnę jednak na wstępie zaznaczyć, że nie mam zamiaru dyskryminować innych odłamów chrześcijaństwa. Po prostu przedstawi-ciele wyznania rzymsko-katolickiego jako jedyni odpowiedzieli na moje prośby o przedstawienie oficjalnego stanowiska wobec Jerozolimy i jej statusu. Potraktuję więc Watykan reprezentacyjnie.

Izrael i jego miasto obiecaneNa początek trochę faktów historycznych. Ilość osadników żydow-

skich na Ziemi Świętej zwiększać zaczęła się głównie za czasów mandatu Wielkiej Brytanii w Palestynie. Miało to związek z prożydowską polityką władz królestwa (mowa o słynnej Deklaracji Balfoura z 1917 roku, w

której m. in. obiecywano utworzenie żydowskiej siedziby na obszarze Palestyny). Coraz trudniejsza sytuacja, która spowodowana była za-mieszkami i walkami palestyńsko-żydowskimi spowodowała przekazanie kwestii palestyńskiej w ręce ONZ. W pamiętnej rezolucji nr 181 z roku 1947 dokonano podziału Palestyny na dwa państwa – Palestynę i Izrael, a Jerozolima zyskała status miasta pod międzynarodowym zarządem z Gubernatorem, jaką zarządcą. Jak wiadomo, wojna w 1948 roku raz na zawsze zmieniła geografię Bliskiego Wschodu, a postanowienia ONZ, w pierwotnej ich formie, nigdy nie weszły w życie. Część Jerozolimy zajęta została przez Izrael, część przez Jordanię. W rezultacie wojny sześcio-dniowej z 1967 roku cała Jerozolima znalazła się w rękach Izraelczyków. Tak jest do dnia dzisiejszego.

Na oficjalnej Stromie izraelskiego MSZ (www.mfa.gov.il) czytamy: ”Jerozolima (…) odgrywa centralną rolę w żydowskiej kulturze, historii i religii. Odkąd król Dawid w roku 1004 ustanowił Jerozolimę stolicą ży-dowskiego narodu, obecność Żydów w mieście jest stała i nieprzerwana”. Dzień, w którym Izraelczycy odbili z rąk Jordanii Wschodnią Jerozolimę świętowany jest co roku jako Dzień Zjednoczenia i jest równie ważnym wydarzeniem co rocznica powstania Izraela. Tamtego dnia minister obrony Mosze Dajan wydał oświadczenie: „Siły Obronne Izraela wyzwo-liły Jerozolimę. Zjednoczyliśmy Jerozolimę, podzieloną stolicę Izraela. Powróciliśmy do najświętszego z naszych świętych miejsc, aby już nigdy się z nim nie rozstać. Do naszych arabskich sąsiadów w tej godzinie – szczególnie w tej – wyciągamy rękę w pokoju. I do naszych przyjaciół i współobywateli, chrześcijan i muzułmanów, solennie wam przyrzekamy, iż swoboda kultu i wszystkie religijne prawa zostaną zachowane” . To zdanie pokazuje jak ważna dla Żydów jest Jerozolima. Uważny obser-wator wydarzeń na Bliskim Wschodzie dostrzega również, że dla władz

rozważaniaJerozolimskie

BLISKI WSCHÓD

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE22

izraelskich nie Tel Awiw, ale właśnie Jerozolima jest miastem – stolicą. „Cała i zjednoczona”. Tak mówią o swojej stolicy Żydzi. Dlatego chwi-lę po wygranej wojnie zaczęto rozważać kwestię unifikacji Jerozolimy. Pierwsza decyzja zapadła już w 1967 roku. 27 czerwca 1967 roku zosta-ły poddane pod głosowanie i przyjęte przez Kneset trzy akty prawne, a następnego dnia dwa kolejne, rozciągające izraelskie zwierzchnictwo na Wschodnią Jerozolimę . Równocześnie strona izraelska zapewniła jerozo-limskich przywódców duchowych, że dostęp do świętych miejsc zostanie zapewniony oraz, że Izrael zadba o bezpieczeństwo wyznawców wszyst-kich religii oraz o bezpieczeństwo samych miejsc świętych. Z resztą rząd Izraela zapewnił, że kwestia swobodnego dostępu do miejsc świętych a także ich bezpieczeństwo będzie jednym z jego priorytetów. Ostateczny akt potwierdzający zjednoczenie Jerozolimy ukazał się w roku 1980.

Wydawać by się mogło, że Izrael jest osamotniony w swoich dąże-niach do unifikacji Jerozolimy. Jednym z największych przeciwników i zarazem siłą, której Izrael najbardziej się obawiał, był Watykan. Przed decyzją ONZ z 1947 roku, Stolica Apostolska była jednym z najważniej-szych obrońców pomysłu umiędzynarodowienia Jerozolimy. W trosce o ochronę miejsc świętych Watykan starał się zapewnić bezpieczeństwo i zwierzchnictwo międzynarodowe nad miastem. Z resztą stosunki dyplo-matyczne z Izraelem Watykan podjął dopiero w 1993 roku . Do tego czasu nie uznawano państwa Izrael, a więc także jego zwierzchnictwa nad Jerozolimą. I tak, jak powstanie państwa Izrael znalazło poparcie międzynarodowe, tak kwestia zwierzchnictwa nad miastem nie znala-zła akceptacji. Dzieje się tak głównie dlatego, że okupując Wschodnią Jerozolimę Izrael w opinii środowiska międzynarodowego łamie wiele konwencji np. Czwartą Konwencję Genewską, która zakazuje zasiedla-nia okupowanych terenów obywatelami własnego kraju. Pamiętać jed-nak należy, że w świetle prawa Izraelskiego Wschodnia Jerozolima nie jest ziemią okupowaną, ale częścią Izraela, prawnie do niego dołączoną w roku 1980 ustawą Knesetu. Jak by ma to nie patrzeć, dzisiaj większość ambasad znajduje się w Tel Awiw, co oznacza że właśnie to miasto uzna-wane jest za stolicę Izraela.

Palestyńskie nadzieje, arabski punkt widzenia

Naród palestyński walczy o prawo do własnej państwowości. Jednym z pragnień Palestyńczyków jest ustanowienie Wschodniej Jerozolimy stolicą niepodległego państwa. Takie żądania oparte są w dużej mierze na fakcie, iż po 1948 roku ta część Jerozolimy była zamieszkiwana głównie przez ludność arabską i znajdowała się w rękach kraju arabskiego. Tam koncentrowało się palestyńskie życie kulturalne, społeczne i polityczne. Należy pamiętać, że w opinii narodu palestyńskiego (i nie tylko, ponie-waż stanowisko popierają rządy wielu krajów oraz ONZ) Wschodnia Jerozolima jest przez Izrael okupowana. Ustawy Knesetu, stanowiące o unifikacji miasta także uznane zostały za nieważne w świetle konwencji międzynarodowych. Od lat władze Palestyny powołują się na międzyna-rodowe rezolucje nawołujące Izrael do wycofania swoich sił zbrojnych z okupowanych po roku 1967 terytoriów (rezolucja nr 242 z 1967 roku). W roku 1968 ONZ wydało rezolucję nr 252, stwierdzającą łamanie prawa. Na stronach internetowych Departamentu do Spraw Negocjacji (www.nad-plo.org), można znaleźć całą zakładkę poświęconą kwestii Je-rozolimy i palestyńskiego punktu widzenia.

Kolejny, bardzo istotny problem dotyczy rozrastania się izraelskich osiedli w Jerozolimie, a przede wszystkim w jej Wschodniej, arabskiej

(arabskiej do 1967), części. Całkiem niedawno zapadła przecież decy-zja o budowie kolejnych 1500 domów dla żydowskich osadników. Na wcześniej podanej stronie internetowej departamentu znaleźć można dokumenty mówiące o masowych przesiedleniach, które mają na celu judaizację Jerozolimy poprzez „przesuwanie” arabskich osiedli do pobli-skich wiosek. Towarzyszy temu systematyczna budowa muru oddziela-jącego obszar Zachodniego Brzegu od Wschodniej Jerozolimy. Izrael, w swych oświadczeniach wyjaśnia, że budowa muru ma na celu wyłącznie obronę przed atakami terrorystycznymi (faktycznie, od wybudowania muru liczba zamachów znacznie zmalała - przykładowo, w roku 2001, czyli jeszcze zanim mur zaczął powstawać, ilość ataków terrorystycznych wynosiła około 7,600 tysięcy. W roku 2006 wyniosła około 2,100 ty-siąca) . Palestyńska wersja przedstawia się jednak zupełnie inaczej. Mur budowany jest w celu całkowitego odgrodzenia Jerozolimy (jak i całego Izraela) od terenów zamieszkiwanych przez Arabów oraz utrudnienie im dostępu do miasta. Aby np. dostać się do miejsca pracy Palestyńczycy stać muszą w długich kolejkach przy jednym z punktów kontrolnych.

Problem z powrotem do Jerozolimy maja także ci Palestyńczycy, któ-rzy w czasie wojny opuścili, ze względów bezpieczeństwa, swoje domy. Wtedy te budynki zajęła armia izraelska, powołując się na prawo do zajmowania w czasie działań wojennych budynków, które mogłyby np. zostać przejęte przez nieprzyjaciela. Według palestyńskich władz odma-wia się tym ludziom prawa do zamieszkania w swoich posiadłościach. Odmawia się im także prawa do uzyskania specjalnego dowodu upraw-niającego do mieszkania w Jerozolimie, mimo iż powołują się oni na fakt, że w Jerozolimie znajduje się tzw. „centrum ich życia”.

Watykan, a sprawa ochrony miejsc świętychOd czasów, gdy Jerozolimą władali sułtani, opiekę nad chrześcijań-

skimi miejscami świętymi sprawował Grecki Kościół Ortodoksyjny. Póź-niej ta jurysdykcja została rozszerzona na inne odłamy chrześcijaństwa. W czasach przypadających na okres mandatu brytyjskiego w Palestynie szczególne działania wykazywali przedstawiciele Watykanu, próbując zy-skać zwierzchnictwo nad Jerozolimą. Gdy to się nie udało starano się uzyskać zwierzchnictwo międzynarodowe nad miastem. Udało się to i w 1947 roku ONZ przyznała Jerozolimie status „corpus separatum”. Jak wiadomo rezolucja nie weszła w życie i w chwili obecnej to Izrael spra-wuje pieczę nad miastem (przesłanki prawne są dyskusyjne).

W swym stanowisku chrześcijanie od zawsze wskazywali na wyjąt-kowe znaczenie miasta dla trzech religii monoteistycznych. Watykan, w swym oficjalnym stanowisku, zdecydowanie stwierdza, że kwestia jero-zolimska powinna zostać rozwiązana poprzez powrót do stanu prawnego z 1947 roku. Przedstawiciele prawosławia również zwracają uwagę na fakt, iż to oni „od zawsze” zajmowali się ochroną chrześcijańskich miejsc świętych w mieście.

Bez względu na stanowisko chrześcijaństwa, zwraca się uwagę na je-den istotny fakt. W chwili obecnej kwestia jerozolimska powinna zostać rozwiązana poprzez bilateralne rozmowy palestyńsko – izraelskie. Znając jednak stanowisko Izraela w tej sprawie, a także zapoznawszy się z dąże-niami palestyńskimi trudno jest oczekiwać aby w kwestii Jerozolimy w najbliższym czasie udało się osiągnąć rozwiązanie satysfakcjonujące obie strony konfliktu.

Martyna Nejman

BLISKI WSCHÓD

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 23

Pewna anegdota krążąca wśród przedsiębiorców mówi, że na dwie rzeczy w sklepie odzieżowym w jakimkolwiek miejscu Europy, minimum jedna będzie produkcji chińskiej. To pokazuje jak bardzo jesteśmy zależni od taniego, chińskiego importu. Obecnie w XXI wieku wszyscy doskonale wiedzą, że import z Chin może być świetnym interesem przy założeniu, że znajdzie się nabywca, dlaczegoby jednak nie spróbować produkcji w Pań-stwie Środka. Świetnym przykładem mogą być Niemcy, w których przed-siębiorcy nie tylko importują wyroby z Azji, ale też również aktywnie dzia-łają na chińskim rynku gospodarczym. Rozwój aktywności gospodarczej między tymi krajami ułatwiają dobre stosunki polityczne między rządami. I tutaj pojawia się problem, bo rząd niemiecki prowadzi zdecydowanie bardziej kompromisową politykę w stosunku do Chin. Dość powiedzieć, że samo rondo Wolnego Tybetu w Warszawie jest w Chinach odbierane jako przejaw niechęci politycznej wobec Państwa Środka.

Chiny już pod koniec lat 90-tych zaczęły interesować się rozwojem stosunków polityczno-gospodarczych w Europie Wschodniej. Przystąpie-nie Polski oraz jej sąsiadów do Unii Europejskiej sprawiło, że Azjaci wy-kazują jeszcze bardziej żywotne zainteresowanie nawiązaniem współpracy handlowej. W 2005 r. w całkowitym eksporcie z Chin, Polska zajęła 13 miejsce wśród 27 krajów UE. Wszystkie bez wyjątku wyprzedzające nas kraje należały i należą do najbardziej rozwiniętych krajów UE. A gdyby tak produkować coś w Chinach i eksportować do Europy? To możliwe, ale wcale nie łatwe, bowiem rynek chiński cechuje bardzo wysoka konkuren-cja– twierdzi Radosław Pyffel z Centrum Studiów Polska Azja. Obecnie liczba utworzonych spółek z kapitałem zagranicznych w Chinach przekro-czyła 44.000 podmiotów. Zaletą tego rynku ten są niskie koszta pracy i utrzymania działalności gospodarczej. Smutna prawda głosi, że gdyby na chiński rynek wprowadzić europejskie zasady pracy świat musiałby poże-

gnać się z tanimi wyrobami z marką „Made In China”. Przy średniej pen-sji niskowykwalifikowanych pracowników chińskich wynoszącej ok. 2$ dziennie, francuski 35 godzinny tydzień pracy czy duńskie dwumiesięczne wakacje wydają się niewiarygodnym luksusem. Tym niemniej, mimo du-żej konkurencji, istnieją firmy z polskim kapitałem, które z powodzeniem zainwestowały w Chinach.

Usługi spedycyjne transportowe oferuje firma Chinese-Polish Joint Stock Shipping Corporation „Chipolbrok”. Huaibei Long Po Electri-cal Company produkuje wraz ze znanymi polskimi spółkami KOPEX i ZWAR maszyny i technologie górnicze, których wartość szacowanaj est na kilka milionów dolarów. Zhangjiakou China Sanbei - Rafako Boiler Co., Ltd. Zajmuje się produkcją kotłów energetycznych. XR Ropczyce Co. Ltd. tworzy w Chinach materiały ogniotrwałe, których łacznie do tej pory wytworzona wartość szacowana jest na 10 mln USD. Firma Shandong Liangda Fasing Round Link Chain Co, o kapitale 5,6 mln USD konku-ruje na rynku produkcji łańcuchów do maszyn górniczych. Polsko-Chiń-ska Spółka Tagao Mining Equipment Manufacturing Co. Ltd., w której udziałowcem jest Grupa KOPEX S.A., z wkładem 2mln euro oraz Taishan Jianneng Xinkuang Group. W sierpniu 2007 zaczęła produkować hydrau-liczne obudowy ścianowe z wykorzystaniem najnowszych technologii.

Zainwestować w Chinach w produkcję insuliny postanowł też Bioton. Fima PZL Świdnik – produkuje w Państwie Środka technologie monto-wane w samolotach, jak i same samoloty. Tam też swoje warsztaty mają producenci odzieży tacy jak LPP, właściciel marki Reserved, czy Tatuum lub Atlantic, Znana z niskich cen butów firma CCC, obecna w wielkich galeriach handlowych na terenie całej Polski również szyje obówie w Chi-nach. Zabrzańskie Zakłady Mechaniczne w porozumieniu z China Coal Mining Engineering Equipment Corp. produkują specjalistyczne wrębiar-

CHINY

AZJA GOSPODARKA

szansą dla polskich inwestorów

Formy prawne działalności firm zagranicznych w Chinach

Przedstawicielstwo handlowe (Representative Office). Nie ma niezależnej osobowości prawnej, więc kompetencje tej działalności są dość rygorystycznie regulowane. Celem jest nawiązywanie i utrzymywanie kontaktów handlowych z klientami i partnerami biznesowymi, poszukiwanie nowych dostawców, prowadzenie działań reprezentacyjnych i marketingowych, nadzorowanie jakości. Przedstawicielstwo może otwierać konta bankowe oraz zatrudniać pracowników, ale nie może wystawiać faktur ani podpisywać umów.

Joint Venture (JV). Z chińskim partnerem warto założyć przedsiębiorstwo z udziałem kapitału zagranicznego, jeżeli dana branża jest niedostępna dla firm ze 100% udziałem kapitału zagranicznego.

Spółka będąca 100% własnością kapitału zagranicznego (Wholly Foreign Owned Enterprise - WFOE). Taka spółka prowadzi działalność zarówno produkcyjną, jak i handlową, więc może wystawiać faktury i otrzymywać płatności, a także transferować zyski za granicę. Istnieje podział na typy prowadzenia działalności gospodarczej (produkcyjna, handlowa, usługowa) w ramach WFOE, z różną minimalną wysokością kapitału założycielskiego.

Ogólne procedury zakładania firmy w Chinach

1. Przetłumaczenie dokumentacji firmy obecnej w Europie,

2. Rejestracja chińskiej nazwy spółki,

3. Uzyskanie zgody Biura Ochrony Środowiska,

4. Podpisana umowa Joint Venture (w przypadku spółki typu JV),

5. Wykonanie raportu wykonalności (feasibility study),

6. Stworzenie aktu założycielskiego firmy,

7. Uzyskanie dokumentacji od właściciela nieruchomości i weryfikacja dokumentów.

8. Rejestracja spółki w Urzędzie Podatkowym,

9. Rejestracja w Urzędzie Celnym,

10. Uzyskanie licencji importowej/eksportowej,

11. Rejestracja w Urzędzie Statystycznym,

12. Otwarcie rachunków bankowych (w walucie krajowej i zagranicznej),

13. Wniosek o pozwolenia na pracę i wiza pobytowa dla pracowników.

„Jeśli twoja firma nie zarobi pieniędzy w Chinach, zapewne nie zarobi ich nigdzie” – tak twierdzi prezes Nissan Motor Company, Carlos Ghosna. Chiny to w tej chwili największy partner handlowy Polski w Azji pod względem wartości wymiany handlowej. Co prawda, od wielu lat zdecydowanie rośnie nadwyżka importu nad naszym eksportem, to jednak polscy przedsiębiorcy coraz śmielej zaczynają inwestować w Państwie Środka.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE24

ki węglowe. Obecne są także polskie inwestycje w Chinach. W 2006 roku ukończono zakład utylizacji odpadów w Jinzhou (w prowincji Liaoning), który został wybudowany w dużej części przez polską firmę Ekomel z wy-korzystaniem polskiego kredytu eksportowego. Jedno jest pewne - nie jest to rynek dla podmiotów małych i niecierpliwych. W momencie kiedy fir-ma sprowadza coraz więcej wyrobów z różnych fabryk i wciąż poszukuje nowych dostawców, wytwarza towary według własnych wzorów, zgodnie z własną technologią, wówczas pojawia się potrzeba ulokowania firmy w Chinach. Jeżeli same podróże z Polski do Chin już nie wystarczają, to ko-nieczne staje się ciągłe nadzorowanie rozwoju działalności bezpośrednio z Chin.

Chiny to nie tylko tania siła robocza pracowników, to też wielki rynek zbytu, z jeszcze większym potencjałem. Obecnie w czasie kryzysu, Chiń-czycy doskonale wiedzą, iż z powodu spowolnienia konsumpcji w Europie i Ameryce, chiński eksport znacznie się zmniejszył, więc wierzą, że należy stymulować i rozwijać rynek chiński - tak twierdzi Mei Xinyu, ekspert In-stytutu Handlu Międzynarodowego i Współpracy Gospodarczej chińskie-go Ministerstwa Handlu. Inwestycje w Chinach mogą być więc żyłą złota, pod warunkiem, że weźmiemy pod uwagę specyfikę Azji. Czas biegnie tam inaczej, zwyczaje różnią się od Europejskich i sposób myślenia o biznesie także. Gdzie polskie firmy mają szansę? M.in. w sektorze energetycznym: wraz z rozwojem gospodarki Chiny potrzebują elektrowni i sieci przesy-łowych oraz maszyn. Duża część polskich firm właśnie w tym sektorze zdecydowała się wejść na rynek chiński. Rok rocznie na targach żywności i napojów w Szanghaju pojawiają się polskie firmy, licząc na nawiązanie współpracy z partnerami chińskimi. Polskie firmy mogą zaoferować tech-nologię rolniczą, której know-how posiadają. Nie zawsze jest to łatwe. Fir-my z Europy Środkowej i Wschodniej muszą przede wszystkim zdać sobie sprawę, że straciły już tzw. „przewagę pierwszego ruchu”. Sami Chińczycy są na własnym rynku bardzo przebiegli i obyci w interesach. Region jest zdominowany przez największych globalnych graczy. Chiny rozwijają się w tempie blisko 8 proc. w skali roku od początku lat 90. Część miast no-tuje wzrost PKB nawet o 20 proc. w skali roku. Sam Szanghaj rozwija się w tempie 15 proc. Tymbardziej nie można zignorować faktu, że za kilka-naście lat 30% światowej produkcji będzie ulokowane w Chinach.

Planując założenie firmy w Chinach, możemy wybrać różne formy prawne, w zależności od zakładanego rodzaju działalności i stopnia zaan-gażowania kapitału. Aby rozpocząć działalność w Chinach trzeba spełnić sporo urzędowych formalności, m.in. uzyskać zezwolenie na prowadzenie działalności, podpisać umowę na dzierżawę/najem powierzchni, opra-cować biznesplan, umowę spółki, zarejestrować pieczęć firmy w Biurze Bezpieczeństwa Publicznego, zarejestrować spółkę w urzędzie statystycz-

nym oraz podatkowym, w miarę potrzeby uzyskać licencję importową/eksportową, zarejestrować spółkę w urzędzie celnym, uzyskać pozwolenie na pracę i wizy pobytowe dla pracowników zagranicznych. W niektórych sytuacjach dodatkowo wymagane jest uzyskanie pozwoleń z Biura Ochro-ny Środowiska i Urzędu Higieny.

Procedury zakładania firmy w Chinach są dosyć uciążliwe i mogą potrwać nawet cztery miesiące od momentu otrzymania zezwolenia na prowadzenie działalności do otwarcia rachunku bankowego. Samo zezwo-lenie na prowadzenie działalności jest już kwestią nieco łatwiejszą - można je dostać w ciągu około sześciu tygodni. Planując inwestycję w Chinach, warto przemyśleć jeszcze jedną możliwość – rozpoczęcie działalności w Hongkongu. Istnieją tam znacznie bardziej przejrzyste procedury prawne i rejestracyjne. Taka firma mogłaby odpowiadać za przedsięwzięcia w Chi-nach, jednak swoją siedzibę miałaby poza granicą Chin, w ekonomicznej enklawie. To rozwiązanie pozwala zmniejszyć koszty, zwłaszcza podatko-we. To właśnie oszczędności podatkowe są głównym powodem otwierania firm w Hongkongu przez firmy zagraniczne. W Hongkongu podatek od zysku wynosi jedynie 17,5 proc., a w przypadku zysków osiągniętych z inwestycji zagranicznych może być zredukowany nawet do 0 proc.

Jest kilka kwestii, o których należy pamiętać rozkręcając firmę w Chi-nach. Ważna jest lokalizacja, będąca fetyszem nie tylko w Europie czy USA. Wypada wziąć pod uwagę odległość od chińskich dostawców i por-tów morskich, koszty terenu i koszty pracy oraz zwolnienia i ulgi podat-kowe. Szczególnie warto zwrócić uwagę na koszty terenu i koszty pracy oraz wysokość podatków. Honkong nie jest jedyną ekonomiczną enklawą. W Chinach tworzone są Specjalne Strefy Ekonomiczne. Poszczególne stre-fy różnią się podatkami, przepisami i zakresem udogodnień oferowanych firmom zagranicznym. Dodatkowo przepisy często się zmieniają, zatem kluczową sprawą jest posiadanie aktualnych informacji.

To w czym Polska obecnie najbardziej traci w stosunku do krajów zachodnich to liczba i jakość agend tak zwanej miękkiej władzy, a więc sieć instytucji zarówno rządowych i pozarządowych które realizują, czy też współpracują przy realizacji polityki państwa. To właśnie ten miękki arsenał w postaci think tanków, fundacji, stowarzyszeń, a nawet osób pry-watnych jest narzędziem polityki państw zachodnich ( Niemiec, Francji, Szwecji). Istnieje zatem silna potrzeba wykształcenia polskich instytucji tego typu. Bez nich istnienie Polski w Azji sprowadzi się tylko do istnienia placówek dyplomatycznych, symbolicznie zaznaczających naszą obecność na dyplomatycznych bankietach oraz przedsiębiorców, zmuszonych do działania na własną rękę.

Sergiusz Prokurat

AZJA GOSPODARKA

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 25

Azja Środkowa to ogromny region posiadają-cy bogate korzenie religijno – kulturowe, histo-ryczne oraz ogromne zasoby surowcowe, będące przedmiotem zainteresowania poszczególnych państw świata. W obrębie regionu znajduje się ważne z punktu widzenia zasobów naturalnych Morze Kaspijskie, do którego dostęp mają Azer-bejdżan, Rosja, Iran, Turkmenistan oraz Kazach-stan. W świetle odkryć ogromnych złóż ropy naftowej na dnie tegoż morza, między pięcioma republikami położonymi nad nim, rozgorzał spór o podział na strefy dostępu do jego morza. Region ten bowiem, zasobny jest w cenne złoża surowców mineralnych, jednak wydobycie ich nastręcza wielu trudności, ponieważ teren, na którym się znajdują, został zdewastowany geo-logicznie w czasach radzieckich. Republiki znaj-dujące się w tym regionie, takie jak: Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Turkmenistan, Uzbeki-stan należały do państwa radzieckiego. Spod jego hegemonii wyzwoliły się w 1991 roku, tworząc wraz z resztą niepodległych republik Wspólnotę Niepodległych Państw.

Obecnie widoczna jest geopolityczna rywali-zacja Federacji Rosyjskiej i Chińskiej Republiki Ludowej o wpływy w regionie. Ogromna zasob-ność tego regionu w surowce energetyczne oraz położenie między Azją a Europą powoduje, że region ten ma znaczenie strategiczne i będzie na pewno miejscem współzawodnictwa rosyjsko – chińskiego.

Rola Azji Środkowej w polityce Federacji Rosyjskiej i CHRL

Region Azji Środkowej zajmuje ważne miejsce w polityce zagranicznej zarówno Chin jak i Rosji. Z punktu widzenia geopolitycznego pozostaje istotnym miejscem odbioru energii także dla Unii Europejskiej. Chiny odnajdują tu zaplecze surowcowe, którego brak temu krajowi. Azjatyckie terytorium jest obecnie miejscem walki o wpływy w sferze nośników energii i ich eksportu, ale także coraz silniejszych wpływów radykalizmu islamskiego z Afganistanu. Jeśli chodzi o zasoby gazu ziemnego i ropy naftowej, kraje Azji Centralnej znajdują się na pierwszych miejscach list światowych. Stąd walka o wpływy z zasobów naturalnych toczy się między Unią Europejską, Rosją oraz Chinami. Współcześnie coraz bardziej zauważalne są silniejsze oddziaływania chińskie na tym obszarze, zaś rosyjska dominacja przestaje pełnić istotną rolę. To właśnie Chiny, posiadając największy potencjał militarny, mają szansę na wygranie tej walki. Również CHRL wraz z USA rywalizują w republikach środkowo - azjatyckich o eksport ropy naftowej i gazu ziemnego. Stają się tym samym głównymi konkurentami Rosji w tych kwestiach. Stosunki rosyjsko – chińskie w przyszłości w sferze gospodarczej mogą przybrać charakter konfliktowy. Wszystko będzie zależało od relacji Chin z Turkmenistanem, Kazachstanem i Uzbekistanem. Relacje te mogą również wpłynąć na stosunki Rosji z państwami Azji Środkowej. Dla Rosji utrata wpływów w regionie nie byłaby korzystna, zwłaszcza w świetle sieci tranzytowych. Zaś same państwa środkowo – azjatyckie powinny dążyć do uniezależnienia się od Rosji, wykorzystując fakt,

że Chiny zainteresowane są pozyskiwaniem źródeł energii z tego regionu.

W przypadku CHRL, w wygrywaniu wpły-wów w regionie działa ona poprzez rozwijanie relacji w sferze gospodarczej oraz pomoc w doskonaleniu infrastruktury energetycznej w republikach środkowoazjatyckich. Rosji nato-miast chodzi o zatrzymanie swoich wpływów w regionie, traktując go jako strefę swoich ży-wotnych wpływów. Federacja Rosyjska nie daje przyzwolenia na jakiekolwiek próby dywer-syfikacji dostaw energii, a zwłaszcza projekty przesyłowe krajów środkowoazjatyckich omi-jające rosyjskie terytorium. Rosja widząc taki stan rzeczy, w pewien sposób stara się dążyć do odgrywania znaczącej roli w Azji Środkowej, równoważąc wpływy chińskie oraz amerykań-skie. Nieunikniona obecność Rosji w regionie powoduje, że wywiera ona naciski stamtąd na inne państwa. Z racji tradycji historycznych oraz położenia geograficznego Federacja Rosyj-ska odnosi się do obszaru Azji Środkowej jako swojej wyłącznej strefy wpływów. Taki układ jest charakterystyczny dla czasów radzieckich.

Moskwa wraz z Pekinem w walce o wpły-wy w Azji Środkowej zabiegają o swoje bezpie-czeństwo energetyczne, forsując także działania finansowe, które zapewnią im stały dostęp do złóż surowców. Już dzisiaj widać, że walkę o wpływy wygrywać zaczyna CHRL, zwłaszcza w świetle otwartego z końcem 2009 roku gazocią-gu z Turkmenistanu do Chin, który ma rozpię-tość blisko 7 tysięcy km długości. Kilkumiliar-dowe inwestycje w infrastrukturę ropociągów w regionie pokazują, że Chiny wyrastają na gracza o coraz większym znaczeniu broniącego swoich interesów w republikach środkowoazjatyckich. Wydarzenie, jakim było otwarcie tegoż gazocią-

o surowce w Azji

AZJA SUROWCE

Rywalizacja Chin i Rosji

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE26

gu pokazało, że Rosja zaczyna tracić monopol na eksport gazu z regionu, a Turkmenistan jest w stanie wyzwolić się spod narzucanej zależno-ści rosyjskiej. Państwa, na których terytorium nie znajdują się niemal żadne zasoby surowco-we, takie jak Tadżykistan czy Kirgistan, będą skłaniać się ku współpracy z Państwem Środka. Chiny pełnią więc w Azji Środkowej rolę stabi-lizatora, gdyż jest to teren podatny na wybuchy konfliktów na tle etnicznym.

Rola Szanghajskiej Organizacji Współpracy

SOW jest nowym forum kooperacji oraz działania Rosji i Chin; tu odbywa się dialog pomiędzy państwami na temat przyszłej sytu-acji Azji Środkowej. Dwa światowe mocarstwa powołały tę organizację, na którą obecnie mają największy wpływ. Jest to także skuteczne na-rzędzie do wywierania nacisków na republiki środkowoazjatyckie. W Azji Środkowej zbie-gają się cele energetyczne zarówno Chin jak i Federacji Rosyjskiej, dlatego Waszyngton liczy na to, że w przyszłości będą one ze sobą rywa-lizowały o zasoby naturalne. Władimir Putin w 2006 r. uznał SOW za efektywne forum dzia-łania i współpracy międzynarodowej. Jeszcze w czasie pierwszej kadencji był zdania, że SOW jest organizacją, która stabilizuje region Azji Środkowej.

W ramach organizacji widać różne poten-cjały państw, z jednej strony Rosja dąży do kontroli szlaków przesyłowych surowców ener-getycznych, chęć wpływania na ceny tychże su-rowców oraz kontrolę ich dostaw do Europy. Z drugiej zaś strony, Pekin angażuje się w materię kaspijską, co Rosja uważa za ingerencję w jej interesy. Region Azji Środkowej jawi się jako zaplecze ogromnych bogactw surowcowych dla rozwijającej się w ogromnym tempie gospodar-ki Chińskiej Republiki Ludowej. Szanghajska Organizacja Współpracy jest organizacją po-zwalającą Rosji kontrolować i ograniczać dzia-łalność chińską w Azji Środkowej. Wzrastające zapotrzebowanie na energię w Chinach czyni ten region integralną częścią chińskiej globalnej strategii. Wzrost gospodarczy powoduje także, że Eurazja zmienia się w zaplecze surowcowe nie tylko dla europejskiej gospodarki, ale rów-nież dla chińskiej. Ogólny brak współzawod-nictwa pomiędzy postsowieckimi republikami w sensie ekonomicznym sprawia że eksport jest utrudniony a często nawet niemożliwy do wy-konania. Obecność Chin w SOW spowodowała wzrost zaufania dziewięciu republik względem całego państwa. Należy również wspomnieć, iż Chiny wraz z państwami członkowskimi biorą udział w budowie strefy stabilności i rozwoju w

Azji Środkowej, która w stosunku do Azji Po-łudniowej i Środkowego Wschodu pozwoli na budowę bezkonfliktowego środowiska w celu dalszego wzrostu Państwa Środka. Aktywność Chin i Rosji w SOW pokazała, że oba państwa potrafią razem współdziałać mimo wyraźnej różnicy interesów

Przesłanki obecności Rosji i Chin w Azji Środkowej

Główne przesłanki obecności tych dwóch państw dotyczą w głównej mierze dostępu do surowców energetycznych. Państwa regionu posiadające je są więc zapleczem zwłaszcza dla CHRL. Obecność rosyjska w regionie ma cha-rakter ekspansji gospodarczej oraz politycznej i zderza się w Azji Centralnej z interesami chiń-skimi.

Kazachstan posiadający największe, po-twierdzone zasoby ropy naftowej w regionie, jest głównym eksporterem tego surowca przez terytorium Rosji. Jednocześnie wraz z China-mi bierze udział w budowie rurociągu, które-go finalizacja ma przypadać na 2010 rok. Dla Rosji, kaspijski gaz jest bardzo istotny, a bieżą-ce interesy gospodarcze sięgają czasów ZSRR. Stosunki kazachsko – rosyjskie nastawione są na wzmacnianie więzi energetycznych i wojsko-wych. Nie bez powodu rosyjski koncern nafto-wy Gazprom podpisał kilka lat temu kontrakty o współpracy min.: z Kazachstanem, Kirgista-nem czy Tadżykistanem, po to, by zyskać do-stęp do ogromnych złóż taniego gazu z Azji Środkowej. A państwa te niejako zmuszone były do podpisania takich umów, by cokolwiek zarobić ze swojego eksportu.

Ważnym krajem w regionie jest Uzbekistan, zasobny w różnorakie surowce mineralne, w tym gaz ziemny (uzbecka gospodarka opiera się w większości na produkcji bawełny). Chiny natomiast jako partner handlowy zajmują istot-ną pozycję na rynku światowym, zwłaszcza jeśli chodzi o zasoby gazu ziemnego. Przemysł eks-portowy tego kraju skupia się głównie na wy-dobyciu złota oraz eksporcie do sąsiadujących republik gazu ziemnego i ropy. Inwestycje Ro-sji, Chin w uzbecki przemysł naftowo-gazowy, powodują wzrost rozwoju tegoż państwa. Ro-syjskie intencje nastawione są głównie na sferę związaną z ropą naftową i gazem ziemnym.

Przejdźmy następnie do Turkmenistanu, leżącego w bezpośrednim dostępie do Morza Kaspijskiego, co daje mu uprzywilejowaną pozycję. Z punktu widzenia geopolitycznego i geostrategicznego morze to stanowi strategicz-ne miejsce dla całej Azji Środkowej. Wydobycie gazu ziemnego przyczyniło się do wzbogace-nia Turkmenistanu, surowiec ten stał się tak-

że głównym produktem eksportowym kraju. Uwarunkowania geopolityczne Turkmenistanu wynikają ze sposobu prowadzenia władzy przez ówczesnego prezydenta Nijazowa. Kluczowe są więc stosunki Turkmenistanu z sąsiadami, w głównej mierze z Federacją Rosyjską. Jednak i tutaj pojawiają się trudności, zwłaszcza jeśli cho-dzi o transport ropy naftowej. Jeszcze za pano-wania Nijazowa dochodziło do nieporozumień na tej linii. Również kraje członkowskie WNP zaczęły podejmować głos w tej ważkiej sprawie, która miała zaważyć na przyszłym kształcie całej gospodarki obszaru Wspólnoty Niepodległych Państw. Celem polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej w stosunku do Turkmenistanu jest przede wszystkim zachowanie tam monopoli-stycznej pozycji Gazpromu. Koncern naftowy ma obecnie pod kontrolą większość sieci prze-syłowych w Rosji i za granicą. Prowadzi on często brutalną politykę, polegającą na wymu-szeniach, dlatego bywa określany „państwem w państwie”.

Obecność Chin i Rosji w Azji Środkowej to swoista batalia o wpływy na tymże terytorium. Aktualnie oba państwa mogą rywalizować ze sobą na zasadzie przedstawiania korzystniej-szych kontraktów gospodarczych i wspierania inwestycji w infrastrukturę przesyłową repu-blik środkowoazjatyckich. Można zaryzykować stwierdzenie, że państwa Azji Środkowej będą ciążyły ku Chinom, chcąc się wyzwolić spod bardzo długiej zależności rosyjskiej. Spróbu-ją udowodnić, że są w stanie wzmocnić swój eksport, a nie pozostawać w ciągłym uzależnie-niu od Rosji. Głód energii w Chinach, które rozwijają się w zaskakującym tempie, będzie powodował sięganie do zaplecza surowcowego jakim jest Azja Środkowa. Poza tym obecność mocarstwa w tym regionie może okazać się próbą przełamania monopolu Gazpromu na gazociągi tychże państw. Rzeczą oczywistą jest również używanie energetyki do realizacji celów politycznych przez Rosję. Rola Chin ma w re-gionie duże znaczenie; poprzez swoją obecność w Azji Środkowej wywiera pozytywny wpływ na ukrócenie rosyjskiego sposobu prowadzenia polityki zastraszania. Co za tym idzie, kraje za-leżne politycznie od Rosji, takie jak Kirgistan i Tadżykistan, zaczynają dostrzegać w Państwie Środka alternatywę do współpracy. Dla Chin będzie to korzystna sytuacja z punktu widzenia napływu inwestycji zagranicznych. W celu za-spokojenia potrzeb surowcowych i dynamicznie rozwijającej się gospodarki, CHRL zwraca ster swojej polityki w kierunku państw zasobnych w ropę naftową i gaz ziemny; dywersyfikując tym samym dostawy.

Paulina Cisłowska

AZJA SUROWCE

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 27

Jest taki szczególny dzień w Indonezji, który świętowany jest w całym kraju: od słynącego z religijnego radykalizmu rejonu Aceh na półno-

cy Sumatry, po wysuniętą na południowy wschód Jayapurę, ulokowaną na etnicznej i dziewiczej indonezyjskiej Papui Zachodniej. Ten dzień - 17 sierpnia jest dniem szczególnym dla Indonezyjczyków - dniem zgody i zabawy. Jest to czas szczególny dlatego, że to właśnie wtedy przypada święto odzyskania niepodległości przez ten największy w Azji Południo-wo-Wschodniej kraj (a mowa tu o młodej, ledwie 65-letniej państwo-wości).

17 sierpnia 1945 roku, kiedy to Sukarno razem z Hattą ogłosili „De-klarację Niepodległego Państwa”. W kolejnych latach Indonezyjczy-

cy uczynili z tego wydarzenia obchodzony co roku na każdej z wysp i wysepek karnawał. Ludziom starszym przypomina on wiekopomne wydarzenia, a młodszych uczy najnowszej historii własnego kraju. Nie-wątpliwie wszystkim mieszkańcom (250 milionom) bez względu na wiek pozwala on oderwać się od codziennych zmartwień. Indonezja jako jeden z największych krajów na świecie zarówno pod względem obszaru jak i ludności, jest w pewnym sensie dopiero u zarania tworzenia swojej historii. Do momentu wybuchu II-ej wojny światowej znajdowała się przez 350 lat pod panowaniem holenderskim. Może oczywiście się po-chwalić zrywami militarnymi skierowanymi przeciwko kolonizatorom, jednak były to zawsze oddzielne akcje prowadzone na poszczególnych wyspach archipelagu (Aceh, Moluki, Jawa),nigdy powstanie narodowe w naszym tego słowa znaczeniu. Prosta tego przyczyna jest historyczny fakt iż Indonezja jako jeden formalny organizm państwowy nigdy nie funk-cjonował. Paradoksalnie to właśnie panowanie holenderskie wykształci-ło jedność terytorialną, co szczególnie widać na przykładzie wysp które nie były całkowicie pod holenderskim panowaniem (Timor i Papua).Dzisiejsza Indonezja to dokładnie holenderska kampania wschodnia z okresu kolonialnego.

Ktokolwiek z kraju nad Wisłą był w tym czasie w Indonezji, na pewno poczuł się swojsko w otoczeniu wszechobecnych biało-czerwonych,

czy może raczej czerwono-białych narodowych emblematów. Poczuł się swojsko również z powodu panującej na drugim końcu świata atmosfery podobnej do tej sprzed 20 lat w Polsce podczas świąt pierwszomajowych, czynów społecznych, wieców, obozów harcerskich, dożynek i tym po-dobnych imprez masowych. Rodzi się tu oczywiście pytanie, na ile jest to autentyczny entuzjazm, a na ile odgórnie narzucona inicjatywa. Nie zmienia to jednak faktu, że koloryt i specyfika obchodów dla tzw. obser-watora z zewnątrz, jest barwnym i pełnym radosnej aury widowiskiem. Wydaje się, że jest to u nich naturalna, spontaniczna i szczera forma okazywania patriotyzmu. Choć z pewnością inna jest szczerość reakcji Jawajczyków i Papuasów, którzy jako całkowicie odmienna grupa etnicz-na i kulturowa zostali jako ostatnia prowincja wcieleni do Republiki, i od tej chwili regularnie w mniej lub bardziej krwawy sposób dopominają się niepodległości bądź jak najdalej idącej autonomii.

Merdeka szczególnie hucznie obchodzona jest w miastach. Każde miasto archipelagu, nawet te uchodzące za nowoczesne metropo-

lie jak Jakarta, Surabaya czy Medan, składa się z licznych dzielnic podob-nie jak inne miasta w różnych częściach globu. Jednakże podobieństwo struktury dużych miast Indonezji do struktury metropolii reszty świata tu się w pewnym sensie kończy. Wchodząc bowiem głębiej w tkankę tu-tejszego miasta, dzielnice dzielą się na mniejsze, a te na jeszcze mniejsze komórki terytorialne nazywane wszędzie RW i RT (jest to nazwa własna zarówno jednostki terytorialnej jak i jej organu administracyjnego), któ-re to z kolei nazywane są przez ich mieszkańców prawie zawsze Kam-pung, czyli w dosłownym tłumaczeniu Wioską. Nikogo więc nie dziwi fakt, iż będąc mieszkańcem na przykład stolicy, mieszka się „na wsi” i powszechnie używa się tego określenia w rozmowach codziennych.

I właśnie na poziomie tych Miejskich Wiosek, pod kierownictwem RT i RW, za pieniądze lokalnej społeczności, a częstokroć z okolicznościo-

wych, specjalnie na ten cel przeprowadzonych wcześniej zbiórek, odby-wają się przygotowania i obchody dnia niepodległości.

MERDEKAw Indonezji „karnawał”

AZJA INDONEZJA

Jednym z nieodłącznych, charakterystycznych elementów tego święta jest przystrajanie domów, bram wejściowych a nawet najmniejszych

komórek miejskich - Miejskich Wiosek. Towarzyszy temu malowanie w barwy narodowe krawężników, murków oraz zawieszanie czerwono-bia-łych wstążeczek. Przybiera to pewien rodzaj rywalizacji między domami i ulicami, wyzwalający kreatywne siły twórcze i inspiruje artystyczne kreacje, zapadające potem w pamięć na cały następny rok. I choć dla obserwatora z Europy tego typu działania mogą się wydawać kuriozalne lub wręcz komiczne, trzeba zrozumieć prosta prawdę, iż „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” i w przełożeniu na indonezyjskie realia, taka tania ale zarazem namacalna forma okazywania patriotyzmu, przez zdro-wą rywalizację, wpływa pozytywnie na samoocenę, tego wciąż ubogiego azjatyckiego społeczeństwa i podbija patriotyczne libido.

W ciągu roku kolejna pora sucha wysuszy i złuszczy, a deszczowa zmyje farbę przed kolejną rocznicą, co stworzy możliwości do

tego, by znowu dać upust patriotyczno- artystycznym popisom miesz-kańców. Rocznica dnia Proklamacji Niepodległości jest oczywiście dniem wolnym od pracy, by każdy mógł doświadczyć i uczestniczyć tego dnia we wszechobecnej zabawie. Punktem centralnym obchodów święta w miejskich i wiejskich Kampungach, jest dziesięcio- (lub więcej) metro-wy bambusowy lub pinangowy (drzewo tropikalne) pal wbity w ziemię, zwieńczony kolistą drewnianą obręczą na samym jego szczycie.

To wokół niego każdego 17 sierpnia gromadzą się dzieci i starcy, by podziwiać najbardziej dziwny Patriotyczny sport PANJAT PI-

NANG, jakim jest wspinanie się na pal drużyn składających się z 3,4 bądź 5 mężczyzn. Drużyny dzielą się na amatorskie, traktujące wyzwanie na wesoło i z uśmiechem, jak i profesjonalne, które trenują na długo przed zawodami. Jedni i drudzy skupiają na sobie wzrok publiczności, wzbudzają zachwyt płci pięknej, budzą szacunek dorosłych i podziw

dzieci. Ich zadaniem jest wdrapanie się jako pierwsza ekipa na szczyt, na którym zawieszone są trofea. Kiedyś były to przedmioty, dzisiaj są to przedmioty symboliczne np. karton, pudełko z informacja o nagrodzie głównej, plus kilka bonusowych worków z cukierkami. Niemniej jednak i dzisiaj może to być telewizor przytwierdzony do szczytu bambusa.

Zasady nie są skomplikowane, by nie rzec dosadnie – proste. Każ-da drużyna posiada jedno podejście, a po nieudanej próbie oddaje

pole następnej, sama zaś zaczyna się przygotowywać do swej kolejnej próby. Wbrew pozorom sztuka ta wymaga niebywałego przygotowania atletycznego zawodników: zmyślnej techniki wspinania się po partnerze, a następnie po palu, odpowiednio opanowanego stylu przylegania do pnia i, przy w miarę jak najmniejszym ześlizgu pozwolenia partnerowi z drużyny na przejście po sobie w górę. Jury co pewien czas za pomocą szpikulca dziurawi umieszczone na szczycie woreczki z ropą, by naoliwić pień, a tym samym utrudniać wspinaczkę i odpowiednio zwiększać dra-maturgię zmagań.

Laur zwycięstwa przypada oczywiście drużynie, której członek jako pierwszy dosięgnie obręczy na szczycie i zdobędzie przytwierdzoną

do niego nagrodę główną. Między poszczególnymi próbami drużyny sie-dzą w specjalnie wydzielonej części placu, gdzie jak antyczni gladiatorzy ustalają taktykę, nacierają talkiem dłonie i omawiają błędy z poprzed-nich prób, by nie powtórzyć ich w kolejnym podejściu. Zwycięzcy nie tylko „zgarną całą pulę”, ale zyskają dumę i szacunek zgromadzonych, i to oni do następnego 17 sierpnia nosić będą miano najlepszych. Bo to właśnie wspinanie Panjat Pinang jest „gwoździem programu” tego dnia i to właśnie „wspinanie” wzbudza dyskusje, emocje, śmiechy i owacje.

Ale ten dzień to również niezliczone imprezy towarzyszące, zabawy i konkursy dla najmłodszych, występy zespołów Dangdut - indone-

zyjski odpowiednik naszego disco polo, mecze piłkarskie młodzieńców poprzebieranych za kobiety i cały wachlarz innych mniej lub bardziej oryginalnych wydarzeń i atrakcji. W tym czasie w myśl rzymskiego ”chleba i igrzysk”, tłumy mieszkańców radują się z posiadanej Niepod-ległości, bawiąc się wspólnie od wschodu do zachodu słońca i czując braterską więź jak chyba nigdy przez pozostałe 365 dni w roku. I kto wie, może właśnie tędy przez pinangowy pień prowadzi droga do indo-nezyjskiej zgody narodowej, której czasami brak, a która z pewnością całemu archipelagowi jako wciąż jeszcze młodemu państwu jest potrzeb-na. Może za lat kilka okaże się że to wielkie Państwo zmieni swój prawny charakter i dając większą swobodę poszczególnym Prowincjom utworzy coś na wzór Stanów Zjednoczonych Indonezji, co było by może narodo-wym kamieniem filozoficznym czy panaceum na problemy narodowe, ale to już zupełnie inna historia.

Piotr Śmieszek

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 29

AZJA INDONEZJA

65 lat po zakończeniu II wojny światowej, 59 lat od podpisania traktatu pokojowego z Japonią oraz 38 lat od oddania Okinawy Japonii przez Stany Zjednoczone, na wyspie nadal obecne są wojska amerykańskie. Obecny rok, w którym to 19 stycznia wypadła 50 rocznica podpisania traktatu japońsko-amerykańskiego o wzajemnej współpracy i obronie, zbiega się z negocjacjami nad relokacją sojuszniczych wojsk z bazy na Okinawie.

Między Japonią i USA, ważnymi dla siebie sojusznikami, po raz pierw-szy pojawiają się wyraźne sprzeczności w sferze pozagospodarczej. Obiet-nice większej niezależności od USA złożone wyborcom przez wybranego we wrześniu ubiegłego roku premiera Yukio Hatoymę, nie ułatwią osią-gnięcia porozumienia.

Po zakończeniu II wojny światowej Japonia, jako pokonany agresor, znalazła się pod okupacją amerykańską. Po podpisaniu Traktatu pokojo-wego w San Francisco w 1951 r. Japonia odzyskała suwerenność, Okinawa pozostała jednak pod zarządem amerykańskim jeszcze przez kolejnych 21 lat. Na zwróconej w 1972 roku Japonii wyspie, pozostały do dziś funkcjo-nujące bazy amerykańskie wraz z personelem. Zajmują one nieco ponad 10% terytorium prefektury Okinawa (składa się ona z wyspy o tej samej nazwie i ponad setki pomniejszych wysepek) i prawie 19% terytorium głównej wyspy - Okinawy, gdzie żyje zdecydowana większość mieszkańców prefektury. Na Okinawie znajduje się prawie połowa z około 50tysięcz-nego amerykańskiego personelu wojskowego w Japonii, skupionego w kil-kudziesięciu bazach. Obecne negocjacje dotyczą jednak przede wszystkim relokacji stacji powietrznej amerykańskiej bazy sił morskich Futenma w mieście Ginowan, w południowej części wyspy.

Dla Japonii, która w obowiązującej do dziś konstytucji stworzonej przez Waszyngton po II wojnie światowej, wyrzekła się posiadania wojsk i prowadzenia wojny, Stany Zjednoczone pozostają najważniejszym sojusz-nikiem jako gwarant bezpieczeństwa. Militarna obecność Amerykanów pozostaje więc w interesie Japonii. Posiada ona co prawda rozbudowane i zaopatrzone w nowoczesny sprzęt Siły Samoobrony (Self-Defense Forces), nie posiadają one jednak uprawnień do prowadzenia działań militarnych.

Dla USA posiadanie oddziałów na Okinawie jest niezwykle istotne ze względu na jej geostrategiczne położenie. Podczas zimnej wojny wyspa kil-kukrotnie odegrała ważną rolę dla Waszyngtonu – podczas wojny w Korei, Wietnamie, a także operacji Pustynna Burza służąc za punkt wypadowy. Także takie znaczące miasta jak Taipei, Szanghaj, Hongkong, Seul, Manila i Tokio dostępne są stąd znacznie szybciej niż z amerykańskiej bazy na Oceanie Spokojnym – Guam. Sytuacja w Korei Północnej oraz rosnące znaczenie i potęga Chin sprawiają, że Stany Zjednoczone nie mogą sobie pozwolić na opuszczenie tak dogodnego przyczółka. Mimo rozbieżności zdań w kwestii relokacji bazy, nie dziwi więc, że we wszystkich publicznych komunikatach obie strony podkreślają, że pozostają dla siebie kluczowymi partnerami w regionie.

Obecność żołnierzy amerykańskich na wyspie nie jest jednak powo-dem do zadowolenia dla mieszkańców prefektury. Mają realne powody do sprzeciwu wobec obecności wojsk amerykańskich. W 1995 r. żołnie-rze amerykańscy zgwałcili 12-letnią dziewczynkę, w 2004 r. helikopter sił amerykańskich rozbił się w kampusie Uniwersytetu Ginowan raniąc trzy osoby, natomiast na tydzień przed wizytą Obamy w Japonii, w listopa-dzie zeszłego roku, żołnierz amerykański potrącił ze skutkiem śmiertelnym Japończyka i uciekł z miejsca wypadku. Są to najgłośniejsze wydarzenia jednak nie jedyne. Jak podaje rząd prefektury, od czasu oddania wyspy w ręce Japonii, personel amerykański, według danych z 2003 r., dopuścił się 540 poważnych przestępstw. Powodem sprzeciwu wobec obecności ame-rykańskiej jest także hałas związany z funkcjonowaniem bazy (lądujących i startujących helikopterów), wypadki helikopterów, wycieki ropy oraz pożary lasów powodowane ćwiczeniami z użyciem broni. Warto dodać, że Okinawa to najbardziej na południe wysunięta prefektura japońska. Jej podzwrotnikowy klimat i piękne plaże mogłyby przyciągać turystów. Licz-ne bazy amerykańskie nie pozwalają jednak wykorzystać tego potencjału. Przed przylotem amerykańskiego prezydenta w listopadzie 2009 r., trady-cyjnie na wyspie odbyły się liczne protesty przeciwko militarnej obecności Stanów Zjednoczonych. Szczególnie silny sprzeciw żywią mieszkańcy mia-sta Ginowan, w którego ścisłym centrum znajduje się baza Futenma.

USA – Japonia

Ponad pół wieku po podpisaniu traktatu japońsko-amerykańskiego, sankcjonującego stałą obecność militarną USA na wyspach nadszedł czas na dokonanie pewnych zmian.

Nowe strategiczne decyzje, czy zwykłe wyborcze zobowiązania?

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE30

AZJA BEZPIECZEŃSTWO

W związku z tą sytuacją, oba rządy podjęły już w latach 90-tych działa-nia na rzecz znalezienia rozwiązania satysfakcjonującego oba państwa. Po-wołano wspólny komitet Special Action Committee on Okinawa (SACO) jako ciało konsultacyjne, który miał po wcześniejszej analizie sytuacji, za-proponować możliwe rozwiązania. W raporcie komitet wskazał 11 baz, które Amerykanie zgodzili się przenieść lub zmniejszyć ich powierzchnię i liczbę personelu. Relokacja baz, zmniejszenie ich kontyngentu oraz dzia-łania na rzecz redukcji hałasu i innych niedogodności zostały zawarte w dwóch głównych porozumieniach z 1996 i 2006 r. Część postanowień zo-stała już zrealizowana, części baz oddano Japończykom, obniżono też po-ziom hałasu. W kwestii bazy Futenma postanowiono, że do 2014 r. oko-ło 8 tysięcy marynarzy zostanie przeniesionych do bazy na Guam. Sama baza miała zostać przeniesiona, również do 2014 r., w mniej zaludnione miejsce, cały czas jednak na Okinawie, do obecnej bazy amerykańskiej Camp Schwab. Większa część jej działalności miała zostać przeniesiona na mającą powstać na ten cel bazę na morzu wybrzeży bazy amerykańskiej w dystrykcie Henoko w Nago na Okinawie, która składałaby się z autostrad schodzących się w kształt litery V.

Powyższe porozumienia po kilkunastu latach negocjacji, zostały podpi-sane przez japońską Partię Liberalno-Demokratyczną (PL-D). W sierpniu ubiegłego roku do władzy doszła Partia Demokratyczna, której zwycięstwo zakończyło praktycznie nieprzerwane od ponad 50 lat rządy PL-D. Repre-zentowany przez premiera Hatoyamę obecny rząd chce renegocjacji poro-zumienia. Jego partia doszła do władzy głosząc hasło większej niezależności od Stanów Zjednoczonych i równego partnerstwa. Obiecała wyborcom na Okinawie, że postara się przenieść bazę poza prefekturę. Partner koalicyj-ny, pacyfistyczna Partia Socjaldemokratyczna, również nalega, by obecny premier dotrzymał obietnicy. W Japonii negocjacje nad relokacją Futenmy traktuje się jak test dotrzymania obietnic wyborczych przez premiera i jego partię. Mające się odbyć w lipcu wybory do Izby Radców, wyższej izby parlamentu, także motywują do dotrzymania słowa. Sprawy nie upraszcza fakt, iż styczniowe wybory w Nago, gdzie miała być według umowy z 2006 r. przeniesiona baza amerykańska, wygrał zdecydowany przeciwnik takie-go rozwiązania. Chęć odejścia od wcześniejszego porozumienia nie spotka-ła się z akceptacją Stanów Zjednoczonych. Chcą one realizacji obecnego porozumienia, czyli przeniesienia bazy do Nago a części personelu na Guam. Nie są one zainteresowane innymi rozwiązaniami.

Strona japońska zapewnia o chęci osiągnięcia porozumienia do maja bieżącego roku i wysuwa jednak propozycje innych rozwiązań. 26.03 rząd japoński oficjalnie przedstawił Stanom Zjednoczonym oraz prefekturalne-mu rządowi na Okinawie, dwa alternatywne plany relokacji bazy. Pierw-szy zakłada przeniesienie funkcji bazy powietrznej z Ginowan do innej amerykańskiej bazy Camp Schwab, która obejmuje Nago i Ginozason. Ten plan zakłada wybudowanie 500 lub 1500metrowej autostrady. Druga możliwość to przeniesienie bazy Futenma na amerykańską platformę na morzu w White Beach na Półwyspie Katsuren. Oba plany zakładają trans-fer ponad 50% bieżących programów ćwiczeniowych odbywających się na lotnisku na tereny poza prefekturą Okinawa. Istnieją trzy propozycje ich relokacji - na wyspę Tokunoshima w prefekturze Kagoshima, do bazy powietrznej morskich Sił Samoobrony Japonii Omura w Nagasaki, bądź do bazy powietrznej Nyutabaru w prefekturze Miyazaki.

Rząd amerykański odpowiedział, że rozważy uważnie wszystkie pro-pozycje Tokio. Nie oznacza to jednak łatwej zgody, gdyż, aby została ona udzielona, nowa lokalizacja musi odpowiadać wymogom operacji prze-prowadzanych przez marines. Według amerykańskich ekspertów do spraw bezpieczeństwa, siły powietrzne sił morskich i oddziały lądowe powinny

stacjonować razem. Zdanie to podziela profesor Satoshi Morimoto, ja-poński ekspert do spraw bezpieczeństwa, którego cytuje japońska Yomiuri Shimbun. Uważa on, że zaproponowane rozwiązania nie pozwolą na wy-konywanie wszystkich ćwiczeń i manewrów przez żołnierzy Stanów Zjed-noczonych. Również większość członków wspomnianego SACO uważa, że porozumienie z 2006 r. jest najlepsze. Tymczasem, amerykański ekspert do spraw stosunków japońsko-amerykańskich, którego również cytuje Yomiuri Shimbun, uważa, że Stany Zjednoczone powinny jednak zgodzić się na pewne odstępstwa od planu z 2006 r., tak, by pozwolić gabinetowi Hatoyamy wyjść z twarzą z problemu relokacji bazy Futenma. Nie mniej jednak, jak podaje ta sama japońska gazeta, szanse na to, by administracja Obamy zrobiła jakiś ukłon w stronę japońskiego rządu są niewielkie.

Dyplomacja rządu Hatoyamy jest postrzegana przez administrację Obamy ze oddalającą się od USA. Tłumaczy się to obniżeniem roli Wa-szyngtonu na świecie, dużym uzależnieniem Japonii od gospodarki chiń-skiej a także dążeniem tego państwa do bardziej niezależnej polityki od Stanów w dziedzinie bezpieczeństwa.

W prasie japońskiej dostrzega się także stanowisko innych krajów regionu – Korei Południowej, Australii, Singapuru i Wietnamu, które nieoficjalnie wyrażają zaniepokojenie nową polityką Japonii wobec USA. Jak podaje jedna z gazet japońskich, przewodniczący Banku Światowego, Robert Zoellick podczas wizyty w Japonii i Indiach w styczniu tego roku wyraził konfuzję stwierdzając, że podczas gdy Chiny i Indie szukają spo-sobów na wykorzystanie Stanów Zjednoczonych i współpracę z nimi, Ja-ponia wyraźnie szuka sposobu na uniezależnienie się i odsunięcie od nich. Źródła japońskie zadają pytanie czy kwestia renegocjacji relokacji bazy nie wpłynie negatywnie na całokształt stosunków tych kluczowych dla siebie partnerów w regionie.

Interesujące jest jak oba rządy dojdą do porozumienia i jak długo będą go szukać. Czy Hatoyama uzna wyższość obietnic wyborczych nad po-prawnymi relacjami z USA? Jeśli tak, jeśli będzie do skutku forsował re-lokację bazy poza Okinawę, będzie to przełom we wzajemnych relacjach, gdyż do tej pory na polu bezpieczeństwa nie było większych rozbieżności pomiędzy rządami. Ciekawym pytaniem jest to, czy rząd Hatoyamy obrał za cel długofalowy uniezależnienie się od USA i z tego wynika między in-nymi decyzja o renegocjacji porozumienia o przeniesieniu bazy, czy raczej jest to tylko potrzeba dotrzymania obietnic wyborczych. Nowa polityka wobec USA rzutowałaby na pewno na całokształt relacji tych dwóch kra-jów. Nie wiadomo z jakimi skutkami. Jak odpowiedziałby Waszyngton na politykę większej niezależności Japonii? Jeśli premier będzie konsekwent-ny, to gdzie Stany Zjednoczone przeniosą swoją bazę? A może Japonia nie może sobie pozwolić na taki krok, waga poprawnych relacji z kluczowym partnerem zwycięży? Czym by się to objawiło – premier zrealizowałby porozumienie niedotrzymując obietnic wyborczych czy też raczej chcąc ich dotrzymać naciskałby na relokację bazy poza prefekturę, proponując jednak w zamian atrakcyjne warunki Stanom Zjednoczonym? Politycy japońscy stosowali już takie metody w czasie negocjacji nad odzyskaniem Okinawy. Na wszystkie te pytania, jeśli premier będzie wierny swoim sło-wom, poznamy odpowiedź w maju. Będzie to odpowiedź na pytanie o stan sojuszu, potrzebę Japonii utrzymania bliskich kontaktów z Ameryką – czy jest ona wciąż aktualna, czy też w ponad 50 lat od odzyskania suwe-renności i związania się sojuszem z USA, Tokio chce zmian w stosunkach z Waszyngtonem.

Małgorzata Stańczyk

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 31

AZJA BEZPIECZEŃSTWO

Podczas szczytu państw APEC (Asia-Pacific Economic Coopera-tion, Wspólnota Gospodarcza Azji i Pacyfiku) w 2007 roku, Kevin

Rudd (wówczas nie był jeszcze premierem) powitał prezydenta Chin, Hu Jintao, przemową w języku mandaryńskim. Trudno było wyobra-zić sobie korzystniejszą sytuację dla stosunków chińsko-australijskich – galopująca wymiana handlowa między dwoma krajami i szef rządu w Canberze posługujący się płynnie podstawowym dla „państwa środ-ka” językiem. Podczas przemówienia pojawiło się wiele nawiązań do długiej i owocnej współpracy, ale również do różnic światopoglądo-wych i drobnych konfliktów interesów. Przyszły premier konkludując swe wystąpienie dodał jednak, że są to tylko „drobne wyboje na dro-dze współpracy”, które należy niwelować poprzez negocjacje.

Rio Tinto i Rebiya KadeerRok 2009 przyniósł niespodziewanie wydarzenia, które choć na

pierwszy rzut oka mogły wydawać się jedynie owymi drobnymi niepo-rozumieniami, rzuciły się cieniem na relacje chińsko-australijskie. Tym samym zainicjowane w 1972 roku stosunki dyplomatyczne, uznawane powszechnie za niezwykle ciepłe, uległy zauważalnemu ochłodzeniu. Szczególnie dużo emocji wywołała sprawa brytyjsko-australijskiego przedsiębiorstwa Rio Tinto, jednego z największych koncernów gór-niczych na świecie. Firma w połowie 2009 roku podpisała z chińskim potentatem Chinalco umowę na dostarczanie rud żelaza do Chin, po czym z umowy się wycofała. Rząd australijski utrzymywał, że nie ma wpływu na relacje biznesowe, a sprawa ma jedynie wymiar ekonomicz-ny. Jak okazało się w lipcu tego samego roku, incydent przestał mieć wyłącznie charakter handlowy. Władze chińskie dokonały aresztowa-nia czterech pracowników Rio Tinto, w tym głównego negocjatora, obywatela Australii – Sterna Hu. Choć chińskie władze utrzymywały,

że sprawa ma wymiar czysto wewnętrzny, obserwatorzy nie mieli wąt-pliwości, że rząd w Pekinie prowadzi świadome działania wymierzone w przedsiębiorstwo wydobywcze Rio Tinto, stanowiące niejako prze-strogę dla zagranicznych firm. W sierpniu 2009 roku oskarżeni usłysze-li zarzuty – naruszenia tajemnicy handlowej i przyjmowania łapówek. Ostatecznie proces zakończył się pod koniec marca 2010 roku, Stern Hu został skazany na 10 lat pozbawienia wolności, jego współpracow-nicy na podobne kary. Wyrok niezwykle surowy, choć i tak zmniejszony ze względu na skruchę i częściowe przyznanie się do winy.

Kiedy przedsiębiorcy Rio Tinto oczekiwali na proces sądowy, sto-sunkami chińsko-australijskimi zachwiał kolejny incydent. W lipcu 2009 w chińskiej prowincji Xinjiang doszło do rozruchów pomiędzy Ujgurami a Chińczykami, na skutek których, życie straciło ponad 200 osób. Prze-wodnicząca Światowego Kongresu Ujgurów, żyjąca na wygnaniu Re-biya Kadeer, została oskarżona przez władze w Pekinie o rozbudzanie zamieszek na kilka tygodni przed festiwalem w Melbourne, na którym wyświetlany miał być film o jej życiu. Organizatorzy odmówili chińskie-mu konsulatowi wycofania obrazu z planu przedsięwzięcia, przez co doszło do bojkotu festiwalu przez twórców z Chińskiej Republiki Ludo-wej. Rząd w Pekinie złożył ponadto oficjalne zażalenie, sugerując, że wystąpienie Rebiyi Kadeer podczas spotkania w Melbourne powinno zostać pominięte. Władze Australii nie zareagowały.

Współzależność gospodarczaAustralia i Chiny są połączone nierozerwalnym węzłem zależno-

ści gospodarczych. Od 1978 roku, kiedy Chińczycy zdecydowali o większym otwarciu się na gospodarkę światową, relacje handlowe z Chinami stały się niezmiernie ważne dla Australii. O ile w 1982 roku wymiana dóbr i usług była warta około 1 miliarda dolarów, w 2008 roku australijski eksport oscylował już w granicach 37,1 miliarda dolarów, a import z Chin był wart 36,6 miliarda dolarów. Państwo środka stało się największym partnerem handlowym Australii i drugim rynkiem zbytu australijskich towarów. Dla Chińskiej Republiki Ludowej Związek Au-stralijski jest dziewiątym partnerem handlowym. Żadne z państw nie ma w interesie zmiany tej sytuacji, rozwijająca się gospodarka chińska potrzebuje zagranicznych dostawców surowców. Australijski rynek wy-dobywczy jest z kolei w ogromnej mierze uzależniony od rynków zbytu poza granicami kraju. Okazuje się jednak, że kwestie polityczne i go-spodarcze są często nierozerwalne. Nasuwa się pytanie, czy polityka może zaszkodzić biznesowi?

Badacze problemu stwierdzają zgodnie, że podobne incydenty mogą utrudniać nawiązywanie nowych porozumień handlowych, ale w związku z niezwykle głębokimi współzależnościami nie powinny drastycznie zmniejszyć wymiany handlowej. Konieczne jest jednak podjęcie działań zmierzających do zniwelowania ryzyka pojawienia się podobnych nieporozumień w przyszłości. Pojawiają się przy tym głosy, że inicjatywa powinna wyjść ze strony australijskiej. Rząd w Canberze, chcąc zachować równowagę w relacjach z Pekinem, musi przygoto-wać strategię długoterminowych działań wobec ChRL - element któ-rego zabrakło podczas 2 lat rządów premiera Rudda. Czy australijskie przedsiębiorstwa powinny się martwić o swoje interesy w Chinach? Nie. W świecie oplecionym siatką wzajemnych powiązań i zależności gospodarczych, stosunki między państwami mogą być chłodne, ale nigdy lodowate. Zyski z wymiany handlowej podnoszą bowiem sku-tecznie ich temperaturę.

Bartłomiej Rękawek

Ciepło, cieplej, chłodno...

Kiedy w grudniu 2007 roku premierem Związku Australijskiego został wybrany Kevin Rudd, wiele zapowiadało wyraźne ocieplenie stosunków chińsko-australijskich. Koniec dekady przyniósł tymczasem wzrost napięć między dwoma państwami, które zostały wywołane dyplomatycznymi incydentami.

Dokąd zmierzają relacje chińsko-australijskie?

ŚWIAT TAJLANDIA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE32

AUSTRALIA & OCEANIA

SMOLEŃSK 2010WSPOMNIENIE

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 33

Napisanie tego tekstu przychodzi mi z ogromnym trudem, gdyż strasz-nie ciężko jest napisać wspomnienie o osobie, której odejście nadal

pozostaje czymś nierealnym; osobie, z której odejściem bardzo trudno bę-dzie się pogodzić. Był człowiekiem, który swoim charakterem wprowadzał nowe standardy w Wojsku Polskim czasu transformacji. Jedyną reakcją, jaką wśród ludzi wywoływało nazwisko Generała Gągora był szacunek i uwaga skupiona na tym, co ma do przekazania. Podczas posiedzeń w gre-miach natowskich, gdy zabierał głos zapadała cisza.

Nie był typowym przywódcą żądającym bezwarunkowego posłuchu. Sza-nował swoich podwładnych a oddanie i szacunek zdobywał nie krzykiem lub nieznoszącym sprzeciwu tonem, lecz ogromną wiedzą i profesjonali-zmem. Był typem dyplomaty nieszukającym rozgłosu i poklasku. Nie był powszechnie znany przez osoby nie zainteresowane tematyką wojskową, ponieważ unikał szumu medialnego. Jeśli tylko mógł, wysyłał innych do wszelkiego rodzaju programów telewizyjnych. Sam mówił, że wojsko cze-ka i więcej zrobi pracując niż pokazując się w mediach.

Gdy rok temu, przygotowując numer SM poświęcony 10. rocznicy wejścia Polski do NATO, umówiłem się z nim na rozmowę, pierw-

szą rzeczą jaka mnie uderzyła na początku wywiadu była niesamowita siła spokoju i pełen profesjonalizm w jego wypowiedziach. Pomimo piasto-wania najwyższego stanowiska w Wojsku Polskim wyczuwało się, że to nie pełniona funkcja tylko możliwość realnej poprawy funkcjonowania Wojska Polskiego daje mu rzeczywistą satysfakcję.

Zdawał sobie sprawę, z konieczności przeprowadzenia gruntownych zmian w Wojsku Polskim i dostosowania go do nowych zagrożeń i realiów pola walki. Jedną z fundamentalnych reform, jaką udało mu się przeprowadzić, była profesjonalizacja polskiej armii i odejście od armii poborowej na rzecz armii zawodowej. Drugim wyzwaniem, z którego zdawał sobie doskonale sprawę była konieczność dostosowania Wojska Polskiego do nowego typu zagrożeń i walki, jakim staje się obszar nowych technologii i cyberwojny.

Siła profesjonalizmuWspomnienie o Generale Franciszku Gągorze

SMOLEŃSK WSPOMNIENIE

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE34

Generał by tytanem pracy, pozostającym cały czas do dyspozycji Pre-zydenta lub Ministra Obrony Narodowej. Był całkowicie oddany

swojej profesji i służbie wojskowej. Miał sześciodniowy tydzień pracy, a jego współpracownicy ze Sztabu Generalnego wiedzieli, że Szef zawsze przychodził do pracy jako pierwszy i wychodził jako ostatni. Oczywiście najbardziej cierpiała na tym rodzina, jednakże zawsze starał się im to zre-kompensować z nawiązką, gdy tylko miał trochę wolnego czasu. Ponieważ wojsko było całym jego życiem to czas na własne przyjemności i hobby zostawiał na nigdy nieokreślone „później”. Dla niego to nie była praca, zawsze powtarzał, że on służy a nie pracuje. To była jego pasja i kochał to, co robił ponad wszystko…

Gdy w sobotni poranek 10 kwietnia włączyłem telewizor i na pasku wśród listy ofiar ujrzałem jego nazwisko jedyną myślą było to, że

oglądam właśnie jakąś tragifarsę z gatunku political – fiction. Przecież do-słownie kilka godzin temu, w piątkowy wieczór, rozmawialiśmy ze znajo-mymi na temat Jego nominacji na stanowisko Przewodniczącego Komi-tetu Wojskowego NATO, i cieszyliśmy się, że Polak obejmie to najwyższe stanowisko w strukturach militarnych NATO. Jednakże, znając Jego obowiązkowość i sumienność w wykonywaniu obo-wiązków Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego trudno byłoby sobie wyobrazić, że mogłoby Go zabraknąć w składzie oficjalnej delegacji ma-jącej uczcić pamięć zamordowanych przez sowietów 70 lat temu oficerów Wojska Polskiego.

Pochodził z małej miejscowości w Małopolsce. Urodził się 8 września 1951 w Koniuszowej koło Nowego Sącza. Po maturze rozpoczął karie-

rę wojskową zaczynając studia oficerskie w Wyższej Szkole Wojsk Zmecha-nizowanych we Wrocławiu. Po promocji oficerskiej rozpoczął służbę, jako dowódca plutonu a następnie kompanii rozpoznania w 2 Pułku Czołgów średnich. Codzienna służba wojskowa nie powstrzymała jednak jego cie-kawości świata i pędu do wiedzy. W 1983 roku ukończył filologię angiel-ską na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Cały przebieg jego służby jako oficera Wojska Polskiego, koncertował się wokół kolejnych misji zagranicznych, w których uczestniczyły polskie siły. Poczynając od jednej z pierwszych, jaką była misja UNEF II w Egipcie w latach 70. ubiegłego wieku, przez stanowisko dowódcy Pionu Operacyjne-go podczas misji UNDOF na Wzgórzach Golan, a kończąc na stanowisku Zastępcy Dowódcy Polskiego Kontyngentu podczas operacji „Pustynna Burza”. Po powrocie do kraju został Szefem Oddziału Misji Pokojowych Departamentu Wojskowych Spraw Zagranicznych. Następnie objął stano-wisko Dyrektora Biura Kontroli Zbrojeń i Misji Zagranicznych. W 1996 roku został mianowany Dyrektorem Departamentu Wojskowych Spraw Zagranicznych, a następnie objął stanowisko Szefa Generalnego Zarządu Operacyjnego P-3 Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

Awansując na kolejne stanowiska w hierarchii wojskowej, nieustannie po-głębiał swoją wiedzę. Obronił rozprawę doktorską pod tytułem: Między-narodowe operacje pokojowe oraz ich miejsce we współczesnej doktrynie obronnej Rzeczypospolitej Polskiej, uzyskując tytuł doktora nauk wojsko-wych. Ukończył również studia strategiczne w Akademii Obrony NATO oraz Podyplomowe Studia Strategiczno – Operacyjne na Narodowym Uniwersytecie Obrony w Waszyngtonie. Był pierwszym w historii zagra-nicznym studentem, który ukończył National War College In Washington z wyróżnieniem… nigdy wcześniej nikomu się to nie udało.

Generał Gągor, jak mało kto, zdawał sobie sprawę ze zmieniających się realiów współczesnego pola walki i konieczności zacieśnienia współ-

SMOLEŃSK WSPOMNIENIE

pracy sojuszniczej. Admirał Michael Mullen, Przewodniczący Połączonych Szefów Sztabów USA, powiedział kiedyś: “Franciszek w tejże szkole po-wiedział: it will be vital to conduct multinational operations at the lowest levels, and today, we are doing just that, all the way down to the battalion level in some places.”

W 2003 został Szefem Misji Obserwacyjnej ONZ w Iraku i Kuwejcie, po czym został Dowódcą Sił Narodów Zjednoczonych ds. Nadzoru Roz-dzielenia Wojsk na Wzgórzach Golan. Następnie po powrocie do kraju został mianowany polskim przedstawicielem wojskowym przy Komite-tach Wojskowych NATO i UE. Gdy jako ów przedstawiciel w Brukseli po dwóch tygodniach zorientował się, że część posiedzeń prowadzona jest w j. francuskim, natychmiast podjął decyzję, że musi się tego języka na-uczyć. Po pół roku był już w stanie normalnie się porozumiewać. Nawet po powrocie nie zaniechał nauki i, mimo że miał tak mało czasu na naukę, mówił już płynnie w tym języku.

Nigdy nie tracił czasu. Nawet, gdy miał zaledwie chwilę - czytał, czy-tał, czytał, zawsze się doszkalał…..

26 lutego 2006 został mianowany na stanowisko Szefa Sztabu Generalne-go Wojska Polskiego. Rok temu powołano Go na drugą kadencję na tym stanowisku. W przyszłym roku miał zostać Przewodniczącym Komitetu Wojskowego NATO, stając się de facto szefem wszystkich wojsk Sojuszu. Był jedynym Polakiem mającym objąć tak wysokie stanowisko w struktu-rze NATO.

Chyba najtrafniej jego osobę jak i służbę dla kraju podsumował Ks. Żarski mówiąc, podczas mszy pogrzebowej, że był zaprzeczeniem

znanego powiedzenia „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z Ciebie ofice-ra”. Bez wątpienia, jego ambicja, samodyscyplina oraz pełne poświęcenie służbie uczyniły z niego, jednego z najwybitniejszych oficerów i dowód-ców jakich miało Wojsko Polskie.

„Pan Bóg musi prowadzić, jakąś trudną operację w niebiosach, skoro we-zwał Cię przedwcześnie do siebie. Cześć Twojej pamięci.”

Tomasz Badowski~KG

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 35

Gdziekolwiek wspominam w Waszyngtonie nazwisko Mariusza Handzlika, widzę uśmiech i słyszę kolejne anegdoty związane z

tym wyjątkowym człowiekiem. Powszechnie lubiany, dusza towarzy-stwa, z ogromnym poczuciem humoru. Dużą część swojego za krótkie-go, przerwanego nagle życia spędził w Stanach Zjednoczonych. Czuł się tu doskonale, miał świetne znajomości, wspaniałe wspomnienia. Gdy świtem 10 kwietnia obudził mnie telefon, widziałem, że coś jest nie tak. W Polsce było po dziesiątej, w Waszyngtonie po czwar-tej rano. Telefon o tej porze to na pewno nic dobrego, ale nikt nie spodziewał się takiej tragedii. I pierwsza myśl – czy na pokładzie był Mariusz. Właściwie dlaczego miałoby go tam nie być, wiem z jakim zaangażowaniem zajmował się sprawami wschodnimi i polityką histo-ryczną. Jednoczesna myśl, czy na pokładzie TU-154 nie było kolegów dziennikarzy, przecież towarzyszyliśmy premierom i prezydentom, z racji zawodu, ponad dwadzieścia razy na pokładzie rządowej maszyny. Mariusz miał być w Waszyngtonie dwa dnia później, przygotowując wizytę Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie będzie wizyty, nie będzie Mariusza, można jedynie odwołać rezerwację w hotelu. Podobnie jak kilku innym osobom, które z różnych powodów miały być w stolicy USA w różnych okolicznościach, a znalazły się na liście pasażerów tego ostatniego lotu.

Pochodził ze znanej na Dolnym Śląsku rodziny. Urodził się w Biel-sku-Białej 11 czerwca 1965 roku. Mariusz Handzlik ukończył

studia na Wydziale Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Lu-belskiego na kierunku socjologia ze specjalizacją stosunki międzynaro-dowe. Dyplomacja pociągała go najbardziej i gdyby tylko ten kierunek studiów istniał wówczas w Lublinie, z pewnością byłby jego absolwen-tem. Wtedy jednak była to tylko specjalizacja w ramach socjologii. Studiował też w wiedeńskiej Szkole Nauk Społecznych, Uniwersytecie Genewskim, Uniwersytecie w Cranfield, był też absolwentem Cen-trum Handlu i Bezpieczeństwa Międzynarodowego (CITS) na Geo-rgia University. Był ciekawy świata, miał pęd do wiedzy. Odbył liczne staże zawodowe, m.in. w Komisji Spraw Zagranicznych Izby Repre-zentantów i Komisji Stosunków Międzynarodowych Kongresu USA, waszyngtońskim think-tanku Freedom House, a także w Instytucie Rozwoju Społecznego ONZ (UNRISD) oraz Stałym Przedstawiciel-stwie RP przy Kwaterze Głównej NATO w Brukseli.

Od 1992 pełnił funkcję doradcy premiera ds. polityki zagranicz-nej. Później oddał się służbie czysto dyplomatycznej w MSZ,

w latach 1994–2000 był pierwszym sekretarzem i radcą ds. politycz-no-wojskowych w Ambasadzie RP w Waszyngtonie. Wszędzie, gdzie się pojawiał, zjednywał sobie ludzi. Nie inaczej było w stolicy USA, gdzie zastanawiał się, jak najskuteczniej przekonać innych dyploma-tów i urzędników amerykańskich do działania na rzecz polskich intere-sów. Ponieważ był zapalonym kibicem piłki nożnej, wpadł na pomysł stworzenia nie tylko drużyny – reprezentacji ambasady, ale całej ligi dyplomatycznej w Waszyngtonie. Ambasadzka drużyna mogłaby no-sić jego imię, jest to jeden z pomysłów na prowadzenie dyplomacji. Zresztą w 2000 roku został odznaczony przez Sekretarza Obrony USA Medalem za Wybitną Służbę Publiczną. W tym samym roku, także ze względów rodzinnych, Mariusz wraca do Polski, gdzie pełni funkcję dyrektora Departamentu Polityki Eksportowej, a od 2001 wicedyrek-tora w Departamencie Polityki Bezpieczeństwa Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Od 2002 jest ambasadorem tytularnym i przewod-niczącym Reżimu Kontrolnego Technologii Rakietowych (MTCR) w Paryżu, by w latach 2004–2005 powrócić do USA, gdzie pełnił funkcję radcy-ministra w Stałym Przedstawicielstwie RP przy ONZ w Nowym Jorku. I wreszcie ostatnie, wielkie zadanie: w 2006 obejmuje stano-wisko dyrektora Biura Spraw Zagranicznych w Kancelarii Prezydenta (od 2008 roku jako podsekretarz stanu ds. międzynarodowych). Miał duży wpływ na Prezydenta Kaczyńskiego w sprawach międzynarodo-wych. Choć sam nie był zaangażowany politycznie, a propozycję obję-cia funkcji podsekretarza stanu w kancelarii prezydenta przyjął nie bez wahania, Prezydent liczył się z jego zdaniem.

Mariusz był tytanem pracy, w Pałacu przesiadywał do późnej nocy, zresztą przez cały czas był do dyspozycji Prezydenta. Oczywiście

najbardziej cierpiała na tym rodzina, przy każdej okazji opowiadał o dzieciach: Julii, Iwonie i Jasiu. Spotykaliśmy się najczęściej gdzieś w podróży, gdy przygotowywał wizytę oficjalną głowy państwa lub póź-niej, gdy sam brał w niej udział. Studenci warszawskiej kuźni dyploma-

Dyplomata z zasadamiWspomnienie o Mariuszu Handzliku

SMOLEŃSK WSPOMNIENIE

Mariusz Handzlik podczas wizyty w Konsulacie RP w Reykiaviku

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE36

tów, Collegium Civitas, wspominają go jako wrażliwego na studentów wykładowcę i świetnego mówcę.

Pamiętam, jak marcu 2009 roku przeżywał epizod z oskarżeniami o rzekomą współpracę ze Służbami Bezpieczeństwa PRL. IPN poin-

formował, że miał być zarejestrowany jako współpracownik tuż przed upadkiem systemu, choć nigdy nie przekazał żadnych informacji. Bar-dzo to przeżywał, bo brzydził się takim działaniem. Lubił powtarzać, że „najważniejsze są zasady, zasady, zasady… bez nich nie możesz ufać nawet samemu sobie”. Wystąpił o autolustrację, a 10 września Sąd Okręgowy w Warszawie uznał go za pokrzywdzonego przez SB, a nie za tajnego współpracownika tej służby.

Prywatnie? Rodzinny, pomocny, jakby chciał ogarnąć na raz cały świat. I tylko czasu brakowało. 26 kwietnia spoczął na Cmentarzu

Wojskowym na warszawskich Powązkach, a Msza Święta żałobna u św. Jacka na Starówce zgromadziła tłumy przyjaciół i cały korpus dyplo-matyczny. Mariusz Handzlik był dyplomatą z prawdziwego zdarzenia, nieoficjalnie mówiło się, że może objąć funkcję ambasadora w jednej z ważniejszych polskich ambasad. Sposób, w jaki mówił o Polsce, robił wrażenie na wszystkich, szczególnie obcokrajowcach. Był bardzo reli-gijny. Miał wyrzuty, że przez jego zaangażowanie w służbę publiczną cierpi rodzina i przyjaciele. Ale zawsze znalazł chwilę by zadzwonić i spokojnym głosem oznajmić, gdzie i kiedy spotkamy się tym razem. Mówił, żeby nie odkładać rzeczy na później…

Michał Sikorski

SMOLEŃSK WSPOMNIENIE

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 37

Na początku lat sześćdziesiątych minionego stulecia radziecki trans-port pasażerski zaczął odczuwać brak nowoczesnego i szybkiego

samolotu, który mógłby zastąpić starzejącą sie już flotę Tu-104, An-10 i Ił-18. Spośród kilku projektów konstrukcyjnych, przygotowanych przez największe zakłady konstruktorskie Związku Radzieckiego, najlepszą okazała się oferta biura konstrukcyjnego Tupolew. Była to szósta zwycię-ska konstrukcja w jego historii.

Radziecka myśl technicznaPrototyp samolotu został skonstruowany w przeciągu kilku lat, a pierw-

szy próbny lot maszyna odbyła 4 października 1968 roku. Wówczas kon-struktorzy dysponowali jedynie dwoma egzemplarzami samolotu. Jeden z nich miał służyć do testów w powietrzu, drugi z kolei był wykorzystywany przez techników naziemnych. Próby oblatywaczy oraz obsługi technicznej trwały aż do początku następnej dekady. Wówczas to rozpoczęto wykorzy-stywanie pierwszych gotowych Tupolewów na prawdziwych trasach w celu ostateczne weryfikacji ich zdolności transportowych. Jednocześnie, w skutek zachwalających opinii wielu specjalistów, rozpoczęto seryjne szkolenia dla załogi oraz pilotów, mających obsługiwać maszynę w przyszłości.

Udane testy oraz wysoka jak na tamte czasy jakość wykonania, zadecy-dowała o tym, iż pod koniec 1970 roku pierwszy pasażerski Tu-154 trafił na wyposażenie państwowego przewoźnika Aeroflot. W maju 1971r. pierwsze Tupolewy zaczęły transportować przesyłki kurierskie pomiędzy Moskwą i ważniejszymi miastami Związku Radzieckiego, takimi jak Tbilisi czy Soczi. 7 lutego następnego roku radziecki przewoźnik rozpoczął seryjne wykorzy-stywanie Tu-154 na niemalże wszystkich swoich trasach, systematycznie włączając do swojej floty powietrznej kolejne produkowane egzemplarze.

Tu-154 był samolotem niezwykle zaawansowanym technologicznie jak na swoje czasy. Wyprzedzał jakościowo wszystkie inne maszyny wykorzysty-wane wówczas do lotów pasażerskich w Związku Radzieckim. Konstruk-torom Tupolewa zostało postawione zadanie zaprojektowanie samolotu zdolnego unieść ciężar do 18 ton przy jednoczesnym uzyskiwaniu prędkości do 900km/h (maksymalna prędkość uzyskana przez oblatywaczy wynosiła 975km/h). Dodatkowo maszyna miała charakteryzować się o wiele mniejszą paliwożernością silników, dzięki czemu mogłaby latać na dystansach do 4 000km, co było dobrym osiągnięciem jak na samoloty tej klasy.

Popularne „Tutki” od blisko czterdziestu lat przewożą pasażerów na całym świecie. Wydaje się, że już niebawem odejdą na zasłużoną emeryturę.

Radzieccy konstruktorzy w swojej pracy wzorowali się na wprowadzo-nym do służby kilka lat wcześniej Boeingiem 727, systematycznie zysku-jącym szerokie grono odbiorców na całym świecie. Próba naśladowania rozwiązań zastosowanych przez Amerykanów widoczna jest w konstrukcji silników maszyny. Umieszczone z tyłu silniki turbinowe charakteryzują się podobną techniką pracy w porównaniu do Boeinga, są od niego jednak większe. Rozpiętość skrzydeł maszyny, w których umieszczone zostały zbior-niki paliwa, wynosi 37,5m, długość 47m, a wysokość ponad 11m.

Kabina pasażerska jest niska, jednak dzięki swojej szerokości (w jednym rzędzie mieści się sześć foteli), wnętrze sprawia wrażenie owalnego. Wadą kokpitu jest ograniczona ilość miejsca na bagaż podręczny, co było wielo-krotnie krytykowane przez pasażerów. W zależności od układu kabiny, sa-molot może pomieścić od 128 do 180 gości. W wersji zimowej, charaktery-stycznej dla samolotów latających daleko na północ Związku Radzieckiego, istnieje opcja usuwania części foteli w celu zamontowania specjalnej szafy na grubą odzież wierzchnią pasażerów.

Niewątpliwą zaletą Tu-154 jest charakterystyczna dla radzieckich samo-lotów pasażerskich budowa podwozia. Dwa tylne wózki wyposażone w po sześć kół każde, pozwalają na lądowanie maszyną na niemalże każdym typie

OSTATNI LOT

Wykorzystywany po chwilę obecną Tu-154 doczekał się licz-

nej serii wersji konstrukcyjnych. Zaliczyć do nich można:

• Tu-154, którego pierwszy pasażerski lot odbył się w 1970 roku. Zbudowano niewiele

ponad dwadzieścia egzemplarzy tego modelu.

• Tu-154A wszedł do produkcji w 1974r. i był pierwszą modyfikacją pierwowzoru. Kon-

struktorzy dodali więcej zbiorników paliwa oraz wyjść ewakuacyjnych, tak aby sprostać suro-

wym międzynarodowym standardom, bez których maszyna nie mogłaby zostać sprzedawana

na Zachód. Dodatkowo zwiększono moc silników, dzięki czemu samolot mógł zwiększyć swój

maksymalny udźwig.

• Tu-154B charakteryzujący się większą ilością miejsc pasażerskich. Wprowadzono rów-

nież nowe rozwiązania konstrukcyjne skrzydeł, które w poprzednich wersjach ulegały zużyciu

już po kilku latach wykorzystywania.

• Tu-154S wszedł do użycia w 1984r. Cechą charakterystyczną wersji była wzmocniona

podłoga, dzięki czemu luk bagażowy samolotu był w stanie pomieścić więcej przedmiotów.

• Tu-154M jest to ostatnia oraz największa modyfikacja w porównaniu do poprzedniej

wersji. Zastosowano nowoczesne silniki Solovieva, zwiększające zasięg samolotu dzięki

mniejszej paliwożerności. Pozwoliło do również zredukować koszty eksploatacyjne maszyny.

Praca samolotu została wyciszona. Dodano również zapasową jednostkę akumulatora.

SMOLEŃSK BEZPIECZEŃSTWO

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE38

podłoża. Dzięki zastosowaniu cienkich, niskociśnieniowych opon Tu-154 są w stanie osiąść zarówno na nawierzchni asfaltowej, jak i lekko ubitym piachu oraz śniegu. Tego typu podwozie było niezbędne dla samolotów przemiesz-czających się po Związku Radzieckim, którego lotniska nie zawsze były wy-posażone w asfaltowe płyty do lądowania.

Samolot został zaprojektowany tak, aby ograniczyć liczbę osób go ob-sługujących. Z typowo pięcioosobowej kabiny pilotów, charakterystycznej dla radzieckich maszyn starszego typu, konstruktorzy Tupolewa postanowili ograniczyć się do jedynie trzyosobowej załogi. Pozostawiono jedynie kapi-tana, pierwszego oficera oraz inżyniera. Opcjonalnie, w zależności od woli przewoźnika, można było umieścić w kabinie również nawigatora.

W toku prac rozwojowych radzieckiego programu kosmicznego, Tu-154 był również wykorzystywany w celu szkolenia kosmonautów. Od-powiednio zmodyfikowana wersja warunkami sterowniczymi przypominała pod względem sterowności radziecki statek kosmiczny Buran, zaprojektowa-ny jako konkurent dla amerykańskich wahadłowców.

Międzynarodowa karieraDzięki nowoczesnym rozwiązaniom konstruktorskim oraz stosun-

kowo niskim kosztom eksploatacyjnych, Tu-154 dosyć łatwo podbił zagraniczne rynki pasażerskie. Większość przewoźników krajów Bloku Wschodniego oraz bliskich sojuszników ZSRR posiadało w swej flocie co najmniej kilka egzemplarzy popularnych „Tutek”.

Przez pierwsze lata eksploatacji nazywana w Rosji Tushką oraz fi-gurująca w kodzie NATO jako Careless maszyna była chwalona przez pilotów za dobre właściwości lotnicze. Jednak wraz z rozwojem tech-niki, konstrukcja ulegała szybkiemu starzeniu się. Wprowadzane sys-tematycznie modyfikacji nie były już stanie nadgonić konkurencji. W kolejnych latach coraz większa liczba przewoźników zaczęła odchodzić od wykorzystywania Tutków, zamieniając je na nowocześniejsze maszy-ny amerykańskie i europejskie.

Na chwilę obecną Tu-154 lata jeszcze w ukraińskich, słowackich czy mongolskich barwach narodowych. Wartym odnotowania jest fakt, dalszego wykorzystywania tych maszyn przez Chińską Republiką Ludową. Służą one jednak w transporcie wojskowym, a więc mniej wymagającym niż pasażerski. W dalszym ciągu Tu-154 jest wykorzy-stywany przez liczne rosyjskie prywatne firmy lotnicze.

Nieliczne byłe państwa socjalistyczne w dalszym ciągu wykorzystują Tupolewy do przewozu najważniejszych urzędników państwowych. Poza polskim 36 Pułkiem Specjalnym, maszyny te obsługuje również 28 Bry-gada Lotnicza węgierskich sił powietrznych. Jednak coraz częściej mówi

się o planach sprzedaży przez Węgrów ostatniego wykorzystywanego przez nich egzemplarza.

Pomimo szybkiego starzenia się technologii konstrukcyjnej maszyny, Tu-154 przez dość długi okres czasu uznawane były za dobre i solid-ne, a także stosunkowo tanie w eksploatowaniu maszyny. Liczba ponad sześćdziesięciu poważnych wypadków z czego większość kończyła się śmiercią pasażerów jest niska w porównaniu z ilością wyprodukowanych egzemplarzy oraz godzin spędzonych przez te samoloty w powietrzu. Co więcej, często dochodziło do nich z wini obsługi bądź też w skutek nie-szczęśliwych wypadków. Pod względem bezpieczeństwa Tupolewy nie odstawały w pierwszych latach produkcji od swoich zachodnich kon-kurentów.

Wydaje się, iż historia Tu-154 zmierza ku końcowi. Produkowany jeszcze w pierwszych miesiącach 2009 roku samolot jest systematycz-nie wymieniany przez większość wykorzystujących go przewoźników na nowsze modele. Dobre osiągi przy niskich kosztach eksploatacji czyniły go jednym z najlepszych samolotów pasażerskich Związku Radzieckiego. Duma swoich konstruktorów przegrała jednak wyścig technologiczny z czasem i należy spodziewać się, że już niebawem ostatni egzemplarz Tu-polewa na wykona swój końcowy lot, po którym już na zawsze osiądzie na stałym gruncie.

Michał Jarocki

TUPOLEWADo dnia dzisiejszego, aż 66 lotów Tu-154 kończyło się po-

ważnymi wypadkami, często kosztującymi życie całej zało-

gi. Zaliczyć do nich można:

• 1975r. Lecący w barwach węgierskiego przewoźnika Tupolew został zestrzelony nad

libańskim wybrzeżem. Śmierć ponieśli wszyscy na pokładzie.

• 1985r. Samolot Aeroflotu wzbił się na wysokość blisko 12 000 metrów w wyniku czego

wpadł w korkociąg. Pomimo prób odzyskania kontroli nad maszyną, rozbiła się wraz z 200

osobami na pokładzie

• 1993r. Tu-154 irańskich linii lotniczych wystartował z teherańskiego lotniska. Zaraz po

starcie zderzył się z wojskowym Su-24. Nikomu nie udało się przeżyć.

• 1994r. W czasie spokojnego lotu, należący do chińskich linii lotniczych China North-

west Airlines, nagle rozpadł się w pół. Śmierć poniosło 160 osób.

• 2001r. Tupolew syberyjskich linii lotniczych, lecąc nad Morzem Czarnym nagle eksplo-

dował w powietrzu. W wyniku śledztwa ustalono, iż został trafiony ukraińską rakietą wystrzelo-

ną w wyniku odbywających się ćwiczeń wojskowych.

• 2006r. Lecący z rosyjskiego miasta Anapa nad Morzem Czarnym rosyjski Tu-154

wiozący dzieci na upragnione wakacje, zderzył się z należącym do międzynarodowej firmy

spedycyjnej DHL Boeingiem nad terytorium południowych Niemczech. Do zdarzenia doszło

w wyniku błędu popełnionego przez pracowników centrum kontroli ruchu powietrznego w

Zurichu.

• 2009r. Irański Tupolew w kilkanaście minut po starcie z lotniska Teheranie rozbił się o

ziemię, zabijając wszystkich znajdujących się na pokładzie. Świadkowie twierdzili, iż tył sa-

molotu zaczął się palić, co utrudniło załodze sterowanie maszyną podczas próby awaryjnego

lądowania.

• 2010r. Samolot należący do polskiego 36 Specpułku lotnictwa wojskowego rozbił się

w pobliżu smoleńskiego lotniska wojskowego. Śmierć poniósł prezydent Rzeczpospolitej

Polskiej Lech Kaczyński wraz z małżonką oraz kilkudziesięciu najwyższych urzędników pań-

stwowych.

SMOLEŃSK BEZPIECZEŃSTWO

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 39

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE40

bazę marynarki wojennej na Pearl Harbor 7 grudnia 1941r., która stała się powo-dem włączenia się Stanów Zjednoczonych do działań wojennych. Poniósł śmierć 17 kwietnia 1943 roku, gdy jego samolot został strącony przez amerykańskie my-śliwce P-38 Lightning. Śmierć dowódcy stanowiła ogromny cios dla morale całej cesarskiej floty.

Gen. Władysław Eugeniusz Sikorski – Naczelny Wódz Polskich Sił Zbroj-nych oraz Premier Rządu na Uchodźctwie w czasach II wojny światowej. W 1943 rok w czasie powrotu z inspekcji polskich wojsk na Bliskim Wschodzie, premier Sikorski zatrzymał się na Giblartarze. 4 lipca zaledwie kilkanaście sekund po starcie w kierunku Wysp Brytyjskich, samolot Liberator II przewożący polityka oraz jego córkę i najbliższych współpracowników spadł do morza. Śmierć ponieśli wszyscy znajdujący się na pokładzie maszyny z wyjątkiem pilota, Czecha Eduarda Prchala. Generał został pochowany na polskim cmentarzu wojskowych w Newark w Anglii. Do dnia dzisiejszego powstało wiele hipotez dotyczących wypadku. Jed-nak żadna z nich nie może zostać oficjalnie potwierdzona.

Mineichi Koga – admirał, a następnie głównodowodzący siłami japońskiej floty cesarskiej po śmierci admirała Yamamoto. Zmarł 31 marca 1944 roku, gdy jego maszyna Kawanishi H8K wpadła do morza podczas przelatywania nad ob-

Bardzo szybko samolot stał się ulubionym środkiem transportu najważniejszych osób na świecie. Wielokrotnie był również ich grobem.

LatająceTRUMNY

SMOLEŃSK BEZPIECZEŃSTWO

Ze względu na swoje walory użytkowe oraz szybkość przemieszczania się, samoloty od dawna stanowią środek transportu wielu polityków i wojskowych. Niemalże od początku ich wykorzystywania dochodziło do wypadków i katastrof lotniczych, w wyniku których śmierć ponosiły najważniejsze osoby w państwie oraz personel odpowiedzialny na bezpieczeństwo kraju.

Bardzo często przyczyną tragicznych w skutkach zdarzeń były złe warunki atmosferyczne, które wprowadzały pilotów w błąd bądź też uniemożliwiały nor-malne sterowania maszyną. Zdarzały się jednak również przypadki, kiedy to sami obsługujący samolot popełniali kardynalne błędy, w wyniku których dochodziło do śmierci najważniejszych osób w państwie. Pominąć nie można również celo-wego działania czynników trzecich. Bowiem jeśli w grę wchodzi polityka oraz wojskowość, sabotaże oraz zamachy zawsze towarzyszą katastrofom lotniczym.

Prezentowana poniżej lista przedstawia najważniejszych polityków i do-wódców wojskowych, którzy ponieśli śmierć w skutek katastrofy lotniczej, tak zawinionej przez naturę, jak i w skutek celowego działania człowieka:

Isoroku Yamamoto – marszałek cesarskiej floty Japonii w czasie II wojny światowej oraz jej głównodowodzący. Zaplanował japoński atak na amerykańską

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 41

szarem pomiędzy wyspami Palau i Davao, gdzie szalał tajfun. Po śmierci Koga został awansowany na stopień admirała floty.

Bertram Home Ramsay – admirał Floty Jej Królewskiej Mości w czasach II wojny światowej. Zginął 2 stycznia 1945 roku, gdy jego samolot lecący z francu-skiej miejscowości Toussus-le-Noble rozbił się. Admirał udawał się do Brukseli na spotkanie z brytyjskim marszałkiem polnym Edwardem Mongtomerym.

Peter Roy Maxwell Drummond – marszałek lotnictwa Królewskich Sił Po-wietrznych (RAF). W czasie II wojny światowej zasłużył się w walkach na Bliskim Wschodzie. 27 marca 1945 pokładzie przeznaczonego do dyspozycji brytyjskie-go premiera Winstona Churchilla B-24 Liberatora Drummond udawał się do Kanady w celu uczestniczenia we wspólnych dla państw Brytyjskiej Wspólnoty Narodów ćwiczeniach wojskowych. Przelatując nad archipelagiem Azorów, sa-molot zerwał łączność z naziemną stacją kontroli. Uważa się, iż w wyniku niewy-jaśnionych przyczyn maszyna runęła do wody, zabijając wszystkich znajdujących się na pokładzie.

Książe Gustaf Adolf – najstarszy syn Gustawa IV Adolfa, Króla Szwecji. 26 stycznia 1947 książę wracał do Sztokholmu z polowania oraz wizyty u holender-skiej rodziny królewskiej. W drodze powrotnej samolot miał międzylądowanie w Kopenhadze. Zaraz po starcie z kopenhaskiego lotniska Douglas DC-3 wzbił się na wysokość zaledwie 50 metrów, poczym runął na ziemię. W momencie ude-rzenia, maszyna eksplodowała. Zginęli wszyscy pasażerowie. Komisja badająca przyczynę wypadku stwierdziła, iż zawiniły błędy proceduralne popełnione przez pilota przed startem.

Ramon Magsaysay – filipiński gubernator wojskowy, sekretarz obrony i pre-zydent. 16 marca 1957 roku wsiadł na pokład wojskowego samolotu transporto-wego C-47 i udał się w kierunku stolicy kraju, Manili. We wczesnych godzinach porannych 17 marca jego samolot został uznany za zaginiony. Kilkanaście godzin później krajowa prasa oznajmiła, iż rozbił się w drodze do Manili. Śmierć po-niosło 25 z 26 osób znajdujących się na pokładzie maszyny w tym prezydent Magsaysay.

Barthélemy Boganda - jeden z przywódców ruchu narodowościowego, któ-ry wyrwał obecną Republikę Środkowej Afryki spod francuskiego panowania. 29 marca 1959 roku wsiadł na pokład samolotu, którym zamierzał udać się do miasta Bangui w celu zdobycia poparcia społecznego przed wyborami. Z niewy-jaśnionych przyczyn, w trakcie lotu maszyna eksplodowała, zabijając wszystkich znajdujących się na jej pokładzie.

Dag Hammarskjöld - szwedzki dyplomata, polityk i prawnik. W latach 1953 – 1961 Sekretarz Generalny ONZ. Przyczynił się do rozwiązania Kryzysu Sueskiego z 1956r. oraz był naocznym świadkiem krwawych wydarzeń w Pozna-niu tego samego roku. Lecąc 18 sierpnia 1961 nad jedną z dżungli w Rodezji Północnej jego samolot został ostrzelany i strącony przez myśliwiec należący do służb wojskowych Republiki Południowej Afryki. Po śmierci został uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla.

René Barrientos Ortuño – prezydent Boliwii w latach 1966 – 1969. Zmarł 29 kwietnia 1969 roku, w momencie, gdy jego helikopter zmierzał w kierunku miast Arque w departamencie Cochabamba. Oficjalnie za przyczyny wypadku uznaje się wplątanie się wirników maszyny w kable elektryczne znajdujące się na trasie za nisko lecącego helikoptera.

Francisco Sá Carneiro – premier Republiki Portugalii. 4 grudnia 1980 lecąca w kierunku Porto Cessna 421 zderzyła się z budynkiem w mieście Camarate. Zginął w niej Carneiro, który był faworytem nadchodzących wyborów prezy-denckich. Świadkowie twierdzą, iż widzieli fragmenty maszyny odrywające się od całości już od samego początku lotu. Dało to początek licznym teoriom spisko-wym, jednak żadna z nich nie została oficjalnie potwierdzona.

Jaime Roldós Aguilera – prezydent Ekwadoru w latach 1979 – 1981. Znany obrońca praw człowieka. 24 maja 1981 roku lecący z prezydentem na pokładzie samolot z niewyjaśnionych przyczyn uderzył w zboczę góry w kantonie Celica. Śmierć poniosła również pierwsza dama oraz minister obrony Ekwadoru.

Omar Torrijos – Polityk i wojskowy. Przywódca Panamy w latach 1968 –

1981. 32 lipca Torrijos, pomimo złych warunków atmosferycznych panujących w planowanej trasie lotu, wystartował na pokładzie samolotu DHC-6 w kierunku stolicy kraju. Po kilkunastu godzinach stacja kontroli uznała, iż samolot Torrijosa zniknął z radarów. Po kilku dniach poszukiwania wraku maszyny na gęsto zaro-śnięty i słabo dostępnych terenie, komandosi z panamskich oddziałów specjal-nych znaleźli rozbity samolot, a w nimi ciało swego przywódcy.

Muhammad Zia ul-Haq – wojskowy, wsławiony w czasie walk pakistańsko – indyjskich w latach 1965 i 1971. W wyniku bezkrwawego zamachu stanu w 1977 doszedł do władzy. W latach 1978 – 1988 sprawował urząd prezydenta kraju. 17 sierpnia 1988 roku, po obejrzeniu sprzętu wojskowego, który ewentualnie miał zostać zakupiony od Stanów Zjednoczonych, prezydent wracał do stolicy kraju Islamabadu. Kilka minut po starcie, wojskowy radar stracił kontakt z prezydenc-kim Herkulesem C-130. Według relacji naziemnych świadków, samolot nagle zaczął lecieć inercyjnie, po czym rozbił się. Oprócz Zia ul-Haq’q, śmierć poniosło również wielu innych czołowych pakistańskich wojskowych, a także amerykański ambasador w tym kraju Arnold Raphel. Do dnia dzisiejszego przyczyny katastrofy nie zostały ostatecznie potwierdzone. Wokół niej urosło wiele teorii spiskowych.

Juvénal Habyarimana – rwandyjski prezydent, sprawujący ponad dwudzie-stoletnie dyktatorskie rządy. W czasie swojej prezydentury wspierał plemię Hutu, z którego się wywodził, a także pomagał swoim ziomkom żyjącym w sąsiednim Burundi, gdzie starali się oni zwalczać rząd centralny zdominowany przez zwa-śnione plemię Tutsi. Gdy 6 kwietnia 1994 jego prywatny Falcon 50 zbliżaj się do lotniska w pobliżu stolicy kraju Kigali został trafiony rakietą, w wyniku której samolot eksplodował, a następnie rozbił się, zabijając wszystkich na pokładzie, w tym towarzyszącego Habyarimanie prezydenta Burundi. Do dnia dzisiejszego nie można ustalić oficjalnej wersji zdarzenia, ani też znaleźć winnego zamachu. Sądzi się, iż mógł on być dziełem zarówno przedstawicieli burundyjskiego plemienia Tutsi, jak i członków jego własnej grupy etnicznej, którzy w ten sposób zamierzali wywołać krwawe walki etniczne w regionie.

Mushaf Ali Mir – Dowódca pakistańskich sił powietrznych w latach 2000 – 2003. Zginął 20 lutego 2003 roku, gdy wojskowy Fokker 27 rozbił się lecąc w kierunku bazy wojskowej w miejscowości Kohat. Wersja oficjalna mówi o błędzie popełnionym przez pilota maszyny w skutek złych warunków atmosferycznych. Nieoficjalnie twierdzi się, iż Mir wspierał potajemnie działania Al-Kaidy, przez co stał się niewygodny dla amerykańskich służb specjalnych oraz wspierających je Pakistańczyków.

Boris Trajkovski – prezydent Macedonii. Człowiek kompromisu, któremu udało się załagodzić spory z uchodźcami z Kosowa w 2001r. Zginął 26 lutego 2004 w czasie lotu na konferencję ekonomiczną w Bośni. Jego samolot rozbił się o skaliste wzgórze kilkanaście kilometrów do lotniska. Zła widoczność oraz fatalne warunki atmosferyczne zdezorientowały pilotującego maszyną. Akcję poszuki-wawczą wraku skutecznie utrudniał fakt zaminowania kilkanaście lat wcześniej terenu wokół miejsca katastrofy w czasie konfliktu Bośni i Hercegowinie.

John Garang de Mabior – przywódca Ludowej Armii Wyzwolenia Sudanu, która od 1983 roku walczyła z islamską północą kraju w obronie niezależności południa. W wyniku podpisanego w 2005 roku porozumienia pokojowego, de Mabior został pierwszym prezydentem Sudanu Południowego oraz wiceprezy-dentem całego państwa. 30 lipca 2005 polityk wracał na pokładzie ugandyjskiego Mi-17 ze spotkania z bliżej nieznaną osobą. Oficjalne czynniki państwowe Suda-nu stwierdziły, iż helikopter rozbił się na górzystych terenach południa kraju w wyniku słabej widoczności. Oprócz de Mabiora śmierć poniosło również sześciu jego bliskich współpracowników oraz siedmioro ludzi z załogi maszyny.

Lech Kaczyński - Samolot należący do polskiego 36 Specpułku lotnictwa wojskowego rozbił się 10 kwietnia 2010r. w pobliżu smoleńskiego lotniska woj-skowego. Śmierć poniósł prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński wraz z małżonką oraz kilkudziesięciu najwyższych urzędników państwowych.

Michał Jarocki

SMOLEŃSK BEZPIECZEŃSTWO

O tym, że nawet najpotężniejsze mocarstwo może mieć trudności z tak wydawa-

łoby się prostą sprawą jak utrzymanie nowoczesnej floty prezydenckiej najle-

piej świadczy kompromitująca saga z nowym śmigłowcem (tak zwany „Marine One”).

Obecny park śmigłowców prezydenta, które są obsługiwane przez korpus piechoty

morskiej (choć to marynarka wojenna je kupuje i utrzymuje) jest mocno wysłużony i

wymaga wymiany. Używane VH-3D Sea King oraz mniejsze i nieco nowsze VH-60N

White Hawk (modyfikacja UH-60 Black Hawk) są po prostu za stare i nie spełniają

wymogów bezpieczeństwa, choćby w kwestii obrony przeciwrakietowej. Przewidywa-

no, iż zostaną one w pełni wycofane w 2017 roku, jednak wobec zmiany planów, nie

wiadomo czy tak faktycznie się stanie.

Podobnie jak w Polsce, także i w Stanach Zjednoczonych nie obyło się bez skan-

dalu w fazie przetargowej. Szukając nowej maszyny, Departament Obrony zdecydo-

wał się ostatecznie na produkowany przez firmę AgustaWestland śmigłowiec EH-101

(obecne oznaczenie AW-101), który w rywalizacji pokonał S-92 firmy Sikorski. Wynik

przetargu wywołał kontrowersje, jako że wybrano firmę zagraniczną, zamiast krajowej.

Senator Chris Dodd określił to mianem „policzka wymierzonego amerykańskiemu ro-

botnikowi”. Sugerowano nawet, że kontrakt ten stanowił nagrodę dla Brytyjczyków za

udział w wojnie w Iraku.

Planowano, że wersja podstawowa (VH-71A) zostanie wprowadzona jak najszyb-

ciej, jako rozwiązanie tymczasowe aż do momentu wprowadzenia wersji VH-71B.

Druga faza dotyczyła dostarczenia w 2014 roku w pełni wyposażonych 23 maszyn

(VH-71B), które zastąpić miały 11 śmigłowców VH-3D i 8 śmigłowców VH-60N.

Już w momencie podejmowania decyzji było wiadomo, że projekt ma co najmniej 6

lat opóźnienia. Ciemne chmury zaczęły zbierać się w lutym 2008 roku, kiedy to prezy-

dent Obama poprosił sekretarza obrony Gatesa o wstrzymanie prac lub też całkowite

zamknięcie kontrowersyjnego projektu, który drastycznie przekroczył zakładane koszty

SMOLEŃSK BEZPIECZEŃSTWO

Samolot dla ObamyLatać razem czy osobno?

Jasne regulacje co do wspólnych lotów mają Amerykanie. Zgodnie z prawem, wiceprezydent nie może lecieć jednym samolotem z prezydentem. To właśnie wiceprezydent zastępuje prezydenta, jeśli ten z różnych powodów nie może wykonywać swoich konstytucyjnych obowiązków. Flota samolotów wiceprezydenta, oznaczona jako Air Force Two, to Boeing C-40 Clipper (737) oraz Boeing C-32 (757-200). W innych państwach nie ma tak sztywnych przepisów, co wynika w dużej mierze z ograniczeń finansowych – brakuje odpowiednio szerokiej floty dla dygnitarzy. Co ciekawe, zakaz podróżowania jednym samolotem przez najważniejsze osoby obowiązuje w wielu firmach, między innymi w Coca-Coli.

Choć Stany Zjednoczone to najpotężniejsze i najbogatsze państwo na świecie, także i tam flota transportująca prezydenta boryka się z wieloma problemami i wcale nie jest taka nowa jak mogłoby się wydawać.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE42

osiągając sumę 13 miliardów dolarów za 28 maszyn. Pierwotne założenia budżetowe

zamykały się sumą 6,1 miliarda dolarów za 26 maszyn (w tym trzy testowe). Przewidy-

wano, że wersja z pełnym wyposażeniem będzie kosztować 110 milionów dolarów. W

2008 roku cena urosła do 400 milionów dolarów za sztukę. Czyniłoby to VH-71 bodaj

najdroższym śmigłowcem w historii.

Ostatecznie projekt nowego śmigłowca VH-71, w którym utopiono setki milio-

nów dolarów, został zamknięty. Z pewnością nie uda się uniknąć wysokich kar. Nadal

jednak nie wiadomo czym w przyszłości będzie prezydent Stanów Zjednoczonych. Jeśli

Biały Dom utrzyma wyznaczone terminy, w momencie wycofywania obecnie wykorzy-

stywanych maszyn, najstarsze VH-60N będą mieć 31 lat, a VH-3D aż 43 lata.

Szukanie następcy

Flota samolotów prezydenckich wygląda nieco lepiej. Air Force One to niewątpli-

wie najbardziej rozpoznawany samolot na świecie. Amerykańska głowa państwa wyko-

rzystuje dwa samoloty Boeing 747-200B (oznaczone jako VC-25A). Weszły kolejno

w sierpniu i grudniu 1990 roku (oznaczone jako VC-25A), a więc za administracji

George`a H.W. Busha. Obie maszyny zostały zbudowane jeszcze za czasów prezydenta

Ronalda Reagana. Jak więc wyraźnie widać, nie są to maszyny najnowsze, ale należy pa-

miętać, że w lotnictwie 20 czy nawet 30 lat to czasem niewiele. Dla przykładu, obecnie

używane przez amerykańskie siły powietrzne bombowce B-52 zostały wyprodukowane

przez 1962 rokiem, a Pentagon ma zamiar wykorzystywać je aż do 2040 roku.

Obie prezydenckie maszyny są znacząco zmodyfikowane na potrzeby amerykań-

skiej głowy państwa. Wnętrze zostało zaprojektowane przez pierwszą damę Stanów

Zjednoczonych, Nancy Reagan. W środku mieści się prezydencki gabinet z aneksem

sypialnym i w pełni wyposażoną łazienką. Prezydent może nawet wygłaszać orędzia do

narodu z pokładu samolotu. W samolocie mieści się nawet przenośny stół operacyjny

na wypadek nagłej konieczności przeprowadzenia zabiegu – w każdym locie prezyden-

towi towarzyszy zespół medyczny. Dużą zaletą maszyny jest imponujący zasięg – bez

lądowania VC-25A może pokonać ponad 12,5 tysiąca kilometrów. Samolot może być

tankowany w powietrzu, co jeszcze bardziej wydłuża zasięg.

Air Force One to niewątpliwie latające centrum dowodzenia – samoloty wypo-

sażone są w nowoczesne środki łączności. Prezydent, jako głównodowodzący, jest w

stałym kontakcie z siłami zbrojnymi i może wydawać rozkazy wszystkim dowódcom i

sekretarzom bez konieczności lądowania. Samoloty wyposażono w kodowany system

łączności, autonomiczny system przeciwrakietowy, obronę elektroniczną (ECM) do

zakłócania nieprzyjacielskiego radaru oraz systemy gubienia rakiet kierowanych ra-

darowo i źródłem ciepła. Dla pewności często Air Force One jest eskortowany przez

amerykańskie myśliwce. W takiej powietrznej armadzie na ogół samolotowi prezydenta

towarzyszą latające cysterny oraz maszyny transportowe, przewożące limuzynę głowy

państwa oraz jego śmigłowiec.

Nawet i tak wyrafinowana i starannie konserwowana maszyna nie może latać

wiecznie. Od dawna mówi się o konieczności wdrożenia do służby nowych samolotów

Air Force One. Wojskowi ostrzegają, że naprawy są coraz bardziej kosztowne i trudniej-

sze do przeprowadzania – brakuje części zamiennych. Produkcja Boeingów 747-200,

których łącznie stworzono 393, zakończyła się w 1991 roku. Większość przewoźników

już dawno wycofało te samoloty ze służby – pozostałe maszyny latają głównie w małych

firmach.

Przetarg może jednak przebiegać z problemami, bo póki co jedynie firma Boeing

zgłosiła swoje zainteresowanie. Co więcej, strona rządowa przedstawi szereg rygory-

stycznych warunków, które będą musiały zostać spełnione, a to będzie niezmiernie

trudne. Jeśli wszystko uda się z planem, a projekt uniknie trudności towarzyszących

wyborowi nowego śmigłowca, następca VC-25A wzbije się w niebo w 2017 roku. W

tym momencie samolot amerykańskiego prezydenta będzie miał 31 lat.

Robert Czulda

SMOLEŃSK BEZPIECZEŃSTWO

Samolot dla Obamy

Czym latają dygnitarze?

W 2009 roku oskarżana o niedozwolony lobbing w Polsce firma Embraer dostarczyła pierwszy samolot E190 w wersji VIP (VC-2) na potrzeby prezydenta Brazylii, wiceprezydenta oraz najważniejszych urzędników państwowych. Łącznie głowa państwa ma wykorzystywać dwa specjalnie przystosowane samoloty do lotów w po Ameryce Południowej. VC-2 posiadają kodowaną łączność, przedział odpoczynkowy oraz salę konferencyjną. Zastąpią one obecnie używane Boeingi 737-2N3 (VC-96). Na dłuższych trasach Brazylia wykorzystuje wprowadzony w 2005 roku samolot Airbus 319 (VC-1A).

W ubiegłym roku rosyjska eskadra rządowa zakończyła wdrażanie ostatniego, czwartego samolotu Ił-96-300, co umożliwiło wycofanie przestarzałych Ił-62M. Wersja dla prezydenta, ale jednocześnie i dla premiera, zapewnia możliwość kierowania państwem z pokładu maszyny, w tym także nadzór nad arsenałami atomowymi. Rosjanie wycofują też prezydenckie Ił-22 zastępując je nowymi Tu-214. Będą one wykorzystywane do lotów krajowych. Szacuje się, że szósta (ostatnia) maszyna trafi do floty prezydenckiej nie wcześniej niż 2011 roku.

W 2008 roku Chile wprowadziło do służby Boeinga 767-3YO/ER, rocznik 2003. Co ciekawe, początkowo rozważano taką przebudowę samolotu, który był używany przez portugalskiego przewoźnika, aby mógł jednocześnie wozić urzędników państwowych jak i być latającą cysterną dla innych samolotów. Pomysł zarzucono i samolot będzie wykorzystywany przez chilijska głowę państwa.

Posiadania własnego luksusowego samolotu prezydentom Rosji i Stanów Zjednoczonych pozazdrościł Nicolas Sarkozy. Najpierw francuski prezydent kupił mały, choć szykowny Dassault Falcon 7X. Po jego wprowadzeniu maszyna otrzymała oficjalnie nazwę „Carla One” – na cześć żony Nicolasa, Carli Bruni. Zakupiono też bardziej komfortowego Airbusa A330-200 – największy samolot prezydencki w Europie. Ma on zastąpić dwa starsze Falcony 7X i cztery Falcony 2000 (flota rządowa ma Falcony w różnych wersjach, trzy Airbusy A310-300 i dwa 340-200, śmigłowce Super Puma). Sarkozy był sfrustrowany ciągłymi lądowaniami w celu tankowania. Szczególnie poirytował go fakt, że w 2007 roku przybył do Pekinu później niż francuscy dziennikarze, którzy lecieli bezpośrednio z Paryża. Airbus ma posiadać gabinet dla prezydenta oraz jego personelu, salę narad dla 12 osób, łazienkę, sypialnię i miejsce dla 60 pasażerów. Będzie też nowoczesny system łączności. Nowy Airbus będzie na wyłączny użytek prezydenta.

Własnych samolotów na długie podróże nie posiadają brytyjskie władze. Zarówno rząd jak i rodzina królewska korzysta z transportu 32. eskadry RAF, na wyposażeniu których są samoloty BAe 146, BAe 145 i śmigłowce Agusta A109. Samoloty nie są w stanie opuścić Europy bez dodatkowego tankowania, są stare (używane od połowy lat osiemdziesiątych) i już w 2015 roku powinny zostać wycofane. Na dłuższych dystansach władze czarterują samoloty od British Airways. Wszelkie próby stworzenia floty legły w gruzach – pierwsze propozycje pojawiły się w 1998 roku, co spotkało się ze złośliwością krytyków i prasy (projekt nazwano „Blair Force One”). W 2003 roku sugerowano konieczność zakupu dwóch nowych samolotów, które można byłoby wyposażyć w nowoczesne środki komunikacji i bezpieczeństwa – miały być wykorzystywane przez premiera i sekretarza obrony. Plany zarzucono decydując się na zakup jednego samolotu do lotów krajowych, ale z powodu kryzysu gospodarczego w marcu 2009 roku z niego zrezygnowano.

Niemcy używają dwóch samolotów Airbus 310-304, które zostały zmodyfikowane na potrzeby władz. Noszą one nazwy: „Konrad Adenauer” i „Theodor Heuss”. Prócz tego, dla władz dostępne są również samoloty Challenger 601 i trzy śmigłowce Eurocopter Cougar AS532. W marcu 2010 roku do służby wprowadzono pierwszy z dwóch nowych Airbusów A319CJ. W tym roku i przyszłym Niemcy otrzymają również cztery Bombardiery Global 5000 i dwa używane Airbusy A340-300 z Lufthansy. To konieczność, bo samoloty są w złym stanie i ulegają częstym awariom.

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 43

Chyba jeszcze nigdy w historii polskie siły zbrojne nie utraciły tak wie-lu dowódców wysokiego szczebla w jednej katastrofie. Na myśl przychodzi jedynie gibraltarski wypadek Liberatora, na pokładzie którego 4 lipca 1943 roku zginął tragicznie generał Władysław Sikorski (Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych i premier Rządu na Uchodźstwie), generał Tadeusz Klimecki (szef Sztabu Naczelnego Wodza) oraz dwóch szefów oddziałów operacyjnych. Były to jednak czasy wojny. Teraz, 65 lat po zakończeniu II wojny światowej, śmierć wszystkich dowódców jest czymś niepojętym i wyjątkowo bolesnym.

To niewątpliwie największa jednorazowa strata dowódców. Do tej pory za największą wojskową katastrofę lotniczą słusznie uważano wypadek trans-portowego samolotu CASA w styczniu 2008 roku pod Mirosławcem, w któ-rej zginęło 20 osób, w tym dowódcy brygad i baz lotniczych. Ale wydarzenia spod Smoleńska przekraczają te granice – los dla nas jest wyjątkowo złośliwy i zawsze potrafi udowodnić, że nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej.

Śmierć elityNagle i niespodziewanie straciliśmy szefa Sztabu Generalnego Wojska

Polskiego, generała Franciszka Gągora – pierwszego oficera Rzeczypospoli-tej. To strata wyjątkowo bolesna, bo generał Gągor uchodził za cenionego fachowca, który jak równy z równym negocjował z partnerami z NATO. W 1999 roku został szefem Generalnego Zarządu Operacyjnego w Sztabie Ge-neralnym. W latach 2004 - 2006 był polskim przedstawicielem wojskowym przy Komitetach Wojskowych NATO i Unii Europejskiej w Brukseli. Jak niedawno ujawnił Adam D. Rotfeld, generał Gągor był poważnym kandyda-tem na dowódcę sił NATO. W 2007 roku niewielką liczbą głosów przegrał głosowanie na szefa Komitetu Wojskowego NATO z włoskim admirałem Giampaolą di Paolem. To generał Gągor raptem kilka tygodni temu jako pierwszy zabrał głos podczas seminarium poświęconemu przyszłej koncepcji strategicznej NATO. To właśnie tam, w Waszyngtonie, rozmawiałem z gene-rałem Gągorem po raz ostatni.

W jednej chwili straciliśmy wszystkich dowódców czterech rodzajów sił zbrojnych. Niedaleko przeklętego Katynia zginął dowódca wojsk lądowych, gen. dyw. Tadeusz Buk, który dowodził IX zmianą wielonarodowej dywizji w Iraku. Funkcję dowódcy armii sprawował raptem od września 2009 roku. Zginął też dowódca sił powietrznych gen. broni pilot Andrzej Błasik, którego na ogół spotkać można było w kombinezonie lotnika – takiego i ja go pozna-łem w bazie w Krzesinach.

Marynarka wojenna straciła swojego dowódcę wiceadm. Andrzeja Kar-wetę, a wojska specjalne, najmłodszy rodzaj sił zbrojnych, swojego szefa, gen. dyw. Włodzimierza Potasińskiego. W swej długiej służbie wojskowej dowodził między innymi Polskim Kontyngentem Wojskowym w ramach misji ONZ w Syrii, brygadą w ramach PKW Irak. W samolocie zginął rów-nież gen. bryg. Kazimierz Gilarski, dowódca Garnizonu Warszawa oraz gen. broni Bronisław Kwiatkowski, dowódca jakże krytycznego dla prowadzenia między innymi misji ekspedycyjnych Dowództwa Operacyjnego.

Trudno o większą stratę na poziomie dowodzenia siłami zbrojnymi. W ułamek sekundy los wyeliminował najważniejszych – wyrwano „serce” sił zbrojnych, a to pozwala unieruchomić nawet najbardziej sprawną machinę. Na szczęście nie jesteśmy w stanie bezpośredniego zagrożenia i nie prowa-dzimy wojny mającej wpływ na naszą suwerenność, dlatego straty uda się zniwelować, ale jak długo to zajmie? Nie ma osób niezastąpionych – miejsce ofiar katastrofy szybko zajmą inni oficerowie. Ale gdy traci się czołówkę do-wódców, odpowiedzialnych za wszystkie aspekty funkcjonowania sił zbroj-nych, musi odbić się to negatywnie na ich kondycji. Dowódcy podejmują nie tylko decyzje, ale znają problemy na poziomie strategicznym, każdego dnia prowadzą formalne i nieformalne dyskusje, podczas których nawiązują kontakty i załatwiają wszelakie sprawy, zdobywają doświadczenie i pozna-ją tajniki międzynarodowej współpracy i procesu decyzyjnego. Ich wiedza, znajomości i prywatne zależności zostały bezpowrotnie utracone – nowym dowódcom zajmie wiele czasu, zanim odbudują to, co zostało zniszczone pod Smoleńskiem.

Jak to możliwe?

Choć wyjaśnienie przyczyn zajmie wiele czasu, już teraz rodzą się py-tania, na które trzeba znaleźć odpowiedzi. Jak to możliwe, że najważniejsi oficerowie lecieli jednym samolotem? Nie wyciągnięto jak widać żadnych wniosków po katastrofie z Mirosławca. Wtedy wydano jedynie rozkaz, w którym zalecano, aby w planowaniu przelotów na jednym statku powietrz-nym nie przebywał dowódca jednostki wojskowej i jego zastępca. Chociaż pod Smoleńskiem tę procedurę zachowano, to chyba zabrakło zdrowego rozsądku. Pakowanie wszystkich dowódców do jednego starego samolotu lądującego na zamglonym i kiepsko wyposażonym lotnisku drugiej katego-rii to po prostu kuszenie losu.

Mądry Polak po szkodzie, ale jak widać dopiero drugi wypadek i śmierć Prezydenta może coś zmienić. Dopiero teraz obiecano przejrzeć procedury i zmienić je, aby w przyszłości już tak nie było. Ale czy nie można było po-myśleć o tym wcześniej? Cóż z tego, że jak z zadziwiającym zadowoleniem z siebie stwierdził minister Klich, zachowano procedury, skoro najważniejsi polityczni i wojskowi decydenci nie żyją?

Robert Czulda

serceWyrwane

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE44

SMOLEŃSK WOJSKO POLSKIE

Choć w siłach zbrojnych istnieje ciągłość dowodzenia, a stanowiska automatycznie zajęli zastępcy, to katastrofa pod Smoleńskiem stanowi wielki cios dla całego polskiego wojska.

Kiedy w lutym 2008 roku udzielałam wy-wiadu polskiej Telewizji Puls w sprawie

premiery filmu Andrzeja Wajdy „Katyń” w Ro-sji, nie mogłam sobie nawet wyobrazić okolicz-ności, w jakich ten film pokażą w państwowej telewizji rosyjskiej.

O stosunkach polsko-rosyjskich napisano sterty książek, artykułów, doktoratów. Ale

dopiero po katastrofie pod Smoleńskiem jeden Naród zrozumiał drugi. Dnia 19 kwietnia uka-zał się rosyjski Newsweek z tytułem przewodnim „Braterstwo krwi. Rosja i Polska sprawdzone Ka-tyniem”, na którego okładce widzimy polskiego orła zszytego nitką z rosyjskim. Wszystkie arty-kuły są pełne nadziei, że to nieszczęście pomoże nam zbudować szczęśliwą przyszłość. Chyba po raz pierwszy prasa polska i prasa rosyjska mówią jednym głosem.

Po katastrofie wielu ludzi spodziewało się na-silenia wojny politycznej, że Polacy i Rosja-

nie będą winić siebie nawzajem, tak narody jak i władza. Tuż po tragedii dostałam kilka e-maili od przyjaciół z Moskwy z wyrazami współczucia oraz z obawami, że zacznie się nowy etap kon-fliktu, że Polacy na pewno obwinią Rosjan, sko-ro przecież wiedzą z mediów, że Polacy winią Ro-sjan za wszystko. Z czego to wynika? Mało kto z Rosjan wie o Polsce więcej, niż można przeczytać w podręcznikach historii czy zobaczyć w telewi-zji, kupują więc już „gotowy obraz” Polski, który nie jest do końca prawdziwy. Jednak, na szczę-ście, stało się inaczej – politycy obu państw oraz komisje śledcze zaczęły współpracować, media zaczęły mówić jednym językiem, a ludzie okazali szczere współczucie.

Polska telewizja pokazuje Rosjan, którzy pła-czą, współczując Polakom, Rosjan noszą-

cych kwiaty na miejsce tragedii, czy do polskich konsulatów. Rosjanie natomiast pokazują „Ka-tyń” tuż po tragedii, mimo że transmitowano go już parę dni temu. Po raz pierwszy Ambasador Polski Jerzy Bahr został zaproszony do programu Wladimira Poznera w prime-time pierwszego kanału telewizji państwowej Rosji. Polacy zoba-czyli prawdziwą twarz Rosjan, a Rosjanie po raz pierwszy mogli się zapoznać z polskim punktem widzenia.

Newsweek Rosja publikuje wywiad z Hen-rykiem Samsonowiczem - historykiem

i byłym Ministrem Edukacji Polski, w którym Pan Samsonowicz mówi, że jest on pod wraże-

niem reakcji zwykłych Rosjan, widzi szansę na porozumienie i przypomina, że bez kultury ro-syjskiej Europa byłaby inna, że Rosja ucierpiała podczas jarzma tatarsko-mongolskiego i w cza-sach stalinowskich.

Elena Czernienko przedstawia w Newswe-eku m.in. relacje z ulic Warszawy, mówi

o różnych poglądach związanych z pogrzebem Kaczyńskiego na Wawelu, które dla zwykłych Rosjan są niezrozumiałe – „czemu jesteście prze-ciw pogrzebowi Kaczyńskiego na Wawelu? U nas nawet się nie mówi o tym, że w Polsce są protesty, przecież trwa żałoba” – usłyszałam od znajomych.

Nie tylko Newsweek ale tak że czasopismo „Wlast” zamieściło na okładce temat nu-

meru – „Przeklęte miejsce”, „Ogoniok” z kolei – zdjęcie zniczy przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie. „Ogoniok” cytuje artykuł Adama Michnika z Gazety Wyborczej – „Dziękuję wam, Bracia Rosjanie, za współczucie, zrozumienie…”; „Dziękujemy i wam, Bracia Polacy, że nas usły-szeliście” – odpowiada rosyjski autor w czasopi-śmie „Ogoniok”. Dziennikarz Paweł Szeremet we „Wstrząśnięta Polska” wymienia członków rodzin katyńskich zaginionych w katastrofie, pisze, że Polacy nie spodziewali się takiej reak-cji Rosjan. Dla mnie taka reakcja jest oczywista chyba dlatego, że znam Rosjan nie z programów telewizyjnych, czy z książek, ale dlatego, że jest to mój naród, jestem pewna, że zareagowalibyśmy w podobny sposób na każde tragiczne wydarze-nie o takiej skali.

Agencja RIA Novosti na swojej stronie inter-netowej (http://www.rian.ru/poland/index.

html) zaproponowała czytelnikom napisać list do Polski z wyrazami współczucia. Są tam już tysiące listów i nie tylko z Rosji, ale tez z Ukra-iny, Armenii, Kazachstanu, Mołdowy. Przytoczę kilka cytatów. Anna z Moskwy pisze: „…Mam nadzieje, że wspólne nieszczęście otworzyło nam oczy i zobaczyliśmy, że możemy dobrze zrozumieć siebie nawzajem bez interpretacji…” Wiktor z Moskwy: „Powiem szczerze, nie lubi-łem Kaczyńskiego z wielu powodów… Wszyscy byliśmy bici. Polacy przez Rosjan, Rosjanie przez Polaków. Nie akceptowałem tego, nie rozumia-łem albo nie chciałem rozumieć. I nagle śmierć. Okropna śmierć. I wszystko się przewróciło w duszy… Poczułem, że straciłem nie przyjaciół, a rodzinę… Przeglądając polskie strony interneto-

we widziałem, jak z kolorowych zmieniają się w czarno-białe… Minie czas. Życie wróci ku nor-malności. Z całego serca chcę, żeby nasze czar-no-białe stosunki zostały znów żywe, czyli kolo-rowe. Wybaczmy sobie wszystko i zacznijmy od początku. Powodzenia nam.” Ale nie tylko słowa Rosjan można znaleźć na tej stronie, odwiedzają ją i Polacy, którzy czują się zobowiązani podzię-kować: „…Dziękuję zarówno władzom Federacji Rosyjskiej jak i wszystkim obywatelom. Ufam, ze nasze narody zbliżą się i będą żyły w jeszcze większej przyjaźni w przyszłości.” – pisze Paweł z Gdańska.

Istotnym jest także to, że w prasie rosyjskiej po tragedii pojawiło się sporo artykułów na

polskie tematy. W jednym tylko nr 15 czasopi-sma „Wlast” są trzy artykuły – o życiu i karierze politycznej Lecha Kaczyńskiego, o tragedii, i o zbrodni katyńskiej. Temat zbrodni katyńskiej nigdy jeszcze nie był tak szeroko dyskutowany wśród Rosjan, jak po tragedii. Nawet Ci, co mało się interesowali historią mają teraz świadomość tego, co się wydarzyło 70 lat temu. Prasa rosyj-ska przypomina, że w roku 1990 Gorbaczow przekazał Polsce pierwszą teczkę dokumentów, dotyczącą zbrodni katyńskiej, że Borys Jelcyn przepraszał za mord Polaków, teraz czas na po-stawienie kropki nad i w tej sprawie.

„Czy stosunek Polaków do Ciebie zmienił się po tych wydarzeniach?” – zapytała mnie dzien-

nikarka z ukraińskiej telewizji. Zapewniam, że zarówno Polacy jak i Rosjanie potrafią oddzielić władze i politykę państwa od narodu. Jakimi by złymi nie były relacje Polski i Rosji, nigdy nie spo-tkałam się z zarzutami pod moim adresem, nigdy nie byłam dyskryminowana na tle narodowościo-wym w Polsce. Polacy nie zaczęli się przytulać do mnie mówiąc „dziękuję” po tragedii, większość powiedziała – „nareszcie mamy szansę na pojed-nanie”.

Ocena działań strony rosyjskiej jest niewąt-pliwie pozytywna tak w polskich jak i w

rosyjskich mediach. Ale najważniejszym jest to, że my – Rosjanie, potrafimy szczerze współczuć wam Polakom, że możemy pisać szczere „Listy do Polski”, a wy odpowiadać nam na to „Spasiba!”. „Zawsze chciałem odwiedzić Polskę, teraz na pew-no to zrobię” – napisał jeden z internatów.

Maria StrelbickaDoktor kulturoznawstwa, Rosjanka od sześciu lat miesz-kająca w Warszawie, jedna z autorek felietonów projektu

Kontynent Warszawa. Warszawa wielu kultur.

SMOLEŃSK ROSJA & WNP

Szczęściew nieszczęściu

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 45

Katastrofa na katyńskim wzniesieniu, Naszą stratę może ukoić jedynie solidarność, Ekstremalna katastrofa pod Smoleńskiem, Warszawa czekała na Prezydenta w milczeniu, Polacy okazują żal i złość, Polska i Rosja zjednoczyły się w bólu, Rosja dzieli ból Polaków, Lądowanie, Od traumy do wyborów – to jedynie wybrane z dziesiątek tytułów, które znalazły się na łamach rosyjskich dzienników w pierwszym tygodniu po katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku. Datę 10 kwietnia 2010 r. zapamiętają na długo także Rosjanie właśnie dzięki rosyjskim mediom.

W pierwszych dniach po tragicznym wypadku prezydenckiego sa-molotu rosyjskie dzienniki poświęciły uwagę głównie relacjono-

waniu wydarzeń z Warszawy i Smoleńska, przypuszczeniom dotyczącym przyczyn wypadku oraz opisywaniu reakcji Polaków na zaistniałą sytuację, zwracając przy tym szczególną uwagę na solidarność i patriotyzm, jakimi nacechowane były w tych dniach reakcje całej Polski. Rosyjscy dzienni-karze i publicyści stronili od głębokich analiz, na takie było bowiem za wcześnie. Liczyła się relacja z tej niespotkanej dotąd na świecie tragedii. Nie oznacza to jednak, iż teksty głównie moskiewskich i petersburskich żurnalistów były pozbawione głębszej refleksji. Tą również można było odczytać - nie tylko między wierszami, często także dosłownie. Dotyczyła głównie symboliki miejsca i czasu tragedii oraz silnej więzi emocjonalnej, jaka w tych dniach dała o sobie znać we wzajemnych relacjach Polaków i Rosjan.

Lektura Rossijskoj Gaziety, Kommiersanta, Moskowskich Nowostiej, Niezawisimoj Gazety, Komsomolca oraz serwisu prasowego RIA Nowosti pozwalała odczuć rzetelne, sprawozdawcze pióro dziennikarskie, pozba-wione negatywnych emocji, dotychczas dominujących w tekstach po-święconych Polsce i Polakom. Setki tytułów prasowych były przesiąknięte smutkiem, żalem, współczuciem oraz zrozumieniem adresowanym w stronę kraju nad Wisłą. Momentalnie powstał także serwis za pośrednic-twem, którego można wysyłać do dzisiaj listy elektroniczne do Polaków. W ciągu pierwszych 5 dni po katastrofie prawie 3 tys. Rosjan postanowiło wyrazić w ten sposób swoje bardzo osobiste przemyślenia i emocje wywo-łane smoleńską katastrofą.

Rosja i rosyjska prasa w tych dniach była i jest z nami. Obiektywne, pozbawione zbędnego w tym czasie pierwiastka intrygi i suspensu relacje i artykuły przybliżyły Rosjan do Polaków jak nigdy dotąd, pozwoliły im zrozumieć rzeczywisty i emocjonalny wymiar bezprecedensowej w skali całego współczesnego świata tragedii. Solidarność Rosjan potwierdziły także rzeczywiste gesty. Zaraz po tragedii w smoleńskim lesie tuż przed Lotniskiem Północnym pojawił się Premier Rosji Władimir Putin. Ty-dzień później w uroczystościach pogrzebowych pary prezydenckiej na Wawelu wziął udział gospodarz Kremla, Prezydent Rosji Dmitrij Mie-dwiediew.

Rosijsskaja Gazieta - pragmatycznaJeden z najbardziej popularnych i uznawanych w kręgach politycz-

nych i gospodarczych rosyjskich dzienników obszernie relacjonował wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku. Dziennik podkreślał ścisłą współ-pracę polskich i rosyjskich prokuratorów na miejscu zdarzenia, cytując wielokrotnie wypowiedź wiceministra MSW Polski Jerzego Stachańczy-ka, który powiedział „Ściśle ze sobą współpracujemy, wymieniamy się informacjami i dokumentami procesowymi. W chwili obecnej jesteśmy

w pełni usatysfakcjonowani naszą współpracą z rosyjskimi śledczymi.” Gazeta relacjonowała także obszernie atmosferę w Warszawie w pierw-szych dniach po katastrofie prezydenckiego samolotu. Rosijsskaja Gazieta pisała, iż Polacy żegnają się ze swoim prezydentem, stojąc w długiej, nie-kończącej się kolejce do Pałacu Prezydenckiego. W gazecie podkreślano także, iż decyzja o pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu wywołała falę sprzeciwów i wątpliwości co do zasadności tej decyzji. Dziennikarze Rosjisskoj powoływali się często w swoich tekstach na Gazetę Wyborczą, w której decyzję i pochówku na Wawelu nazwano „pospieszną i niepo-trzebnie emocjonalną”. Rosyjski dziennik odwoływał się także do jednych z ostatnich badań przeprowadzonych przez polskie agencje badawcze, wg których popularność prezydenta Lecha Kaczyńskiego malała i oscylowała w granicach 20%. Dziennikarze Rosissjkoj wykazali także pragmatyzm, nie zapomnieli bowiem o przyspieszonych wyborach prezydenckich, któ-re czekają Polaków. Gazeta podkreślała, iż wybory odbędą się w czerwcu (dokładna data nie była wówczas znana) zgodnie z konstytucją Rzeczpo-spolitej Polski. Osoba Bronisława Komorowskiego była często przywo-ływana w tekstach dziennikarzy Rosijsskoj. Przed pełniącym obowiązki Prezydenta Polski Marszałkiem Sejmu szereg bardzo odpowiedzialnych i historycznie znamiennych zadań - podkreślał rosyjski dziennik.

Moskowskije Nowosti - sentymentalneMoskiewski dziennik w swoich relacjach z Polski podkreślał emo-

cjonalny związek Polaków i Rosjan. W artykułach stołecznych nowo-ści przeważał żal, smutek, współczucie nie tylko Polaków ale i samych dziennikarzy. Moskowskije Nowosti podkreślały skomplikowaną historię Polski i w jej aspekcie tragiczne okoliczności wypadku polskiej elity po-litycznej, która na wieki zapisze się na kartach historii Polski, zaś Katyń już na zawsze będzie się mieszkańcom kraju nad Wisłą kojarzył z kaźnią narodu Polskiego. W stołecznym dzienniku można było przeczytać także o historycznej szansie, przed jaką stanęła Polska i Rosja. Jak nigdy dotąd byliśmy tak blisko i jak nigdy dotąd w naszych relacjach jest tyle zrozu-mienia. Gazeta cytowała Eugeniusza Smolara z Warszawskiego Centrum Stosunków Międzynarodowych, który podkreśla, iż Polacy są poruszeni i wzruszeni rosyjską reakcją na Smoleńską tragedię. Artykuły moskiew-skich aktualności podkreślały także istotną rolę przyszłego prezydenta Polski, szczególnie w perspektywie budowania nowej jakości w relacjach polsko-rosyjskich. W dzienniku można było przeczytać także o reakcjach Rosjan na wydarzenia z 10 kwietnia 2010 r. Cytowano prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa, który nazwał tragedię smoleńską przerażającą i bezprecedensową. Dodał także: „Zarówno ja jak i wszyscy Rosjanie je-steśmy zszokowani tą tragedią. Dzielimy Wasz ból i opłakujemy ofiary razem z Wami.” Już parę godzin po sobotniej tragedii tuż przed smoleń-skim lotniskiem Moskowskije Nowosti powiadomiły, o krokach podję-

Rosja jest dzisiaj z nami

SMOLEŃSK ROSJA & WNP

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE46 STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE46

tych przez polski rząd oraz o przejęciu obowiązków prezydenta Polski przez Marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego.

Kommiersant - funeralny Największy ekonomiczny dziennik Rosji skupił się w swoich tek-

stach głównie na pogrzebie pary prezydenckiej. Obszernie relacjonowa-no wątpliwości, jakie wzbudziła w Polsce decyzja o miejscu pochówku Lecha i Marii Kaczyńskich. Dziennikarze Kommiersanta podkreślali, iż Wawel to miejsce zdaniem części Polaków dedykowane królom i takim powinno pozostać. Cytowano slogany transparentów niesionych przez protestujących głównie w Krakowie: Nie na Wawelu, Kraków mówi nie, Zostań w Warszawie, Lech Kaczyński nie był królem. Gazeta skupiła się na sentymentach Polaków wywołanych organizacją bezprecedensowego we współczesnej historii Polski pogrzebu. Zwrócono także uwagę na roz-poczynającą się tuż po uroczystościach pogrzebowych na Wawelu walkę o fotel prezydencki. Kommiersant podkreślał konsyliacyjną postawę Bro-nisława Komorowskiego, który z ogłoszeniem terminu przedtermino-wych wyborów wstrzymał się do czasu zakończenia konsultacji z partiami opozycyjnymi, które w smoleńskiej tragedii straciły swoich kolegów, a wśród nich także kandydatów na gospodarza Pałacu Prezydenckiego. Przypuszczenia snuto wokół kandydata Prawa i Sprawiedliwości. Dzien-nikarze Kommiersanta podkreślali bardzo zły stan psychiczny Jarosława Kaczyńskiego, który może spowodować jego rezygnację z wzięcia udziału w przyspieszonym wyścigu do Pałacu na Krakowskim Przedmieściu. Naj-większy rosyjski dziennik ekonomiczny podkreślał wysoką rangę pogrze-bu pary prezydenckiej, powołując się miedzy innymi na zapowiedzianą wizytę Dmitrija Miedwiediewa, Baracka Obamy, Angeli Merkel, Nico-lasa Sarkozy, Jose Manuela Barroso i szeregu czołowych europejskich i światowych przywódców.

Niezawisimaja Gazieta – historyczna i współczująca

Największy rosyjski dziennik, podkreślający swoją niezależność od Kremla pisał, iż sobotnia tragedia w Smoleńsku na trwałe wprowadziła w polskie i rosyjskie serca ból, niezrozumienie jej sensu i współczucie. Jak podkreślali „niezależni” dziennikarze zginęła nie tylko zagraniczna delega-cja, ale przede wszystkim nasi sąsiedzi. Bywa, że sąsiedzi się czasem kłócą, czasem ze sobą walczą, ale w ciężkich czasach powinni o tym co ich dzieli zapomnieć i wspierać się wzajemnie, stojąc jeden obok drugiego - pod-kreśla Niezawisimaja Gazeta. Jak przypominała dziennik historia Polski i Rosji jest skomplikowana. Jednak wspólne cierpienie zbliży nasze narody ponownie. Rosjanie przyjęli wiadomość o śmierci polskiego prezydenta i jego małżonki razem z 94 osobową delegacją z wielkim bólem, traktując ich śmierć jak swoją osobistą tragedię – podkreślała Niezawisimaja. W dzienniku cytowane były szeroko także słowa Lecha Kaczyńskiego, któ-re miał wypowiedzieć w trakcie uroczystości w Katyniu. Jak podkreślali dziennikarze gazety prezydentowi Polski nie było dane wygłosić przygo-towane przemówienie na polskim wojskowym cmentarzu w Katyniu jed-nak słowa w nim zawarte długo jeszcze będą brzmiały w głowach Rosjan i Polaków.

Rosjanie piszą do nas listyTysiące listów wysłanych przez Rosjan do Polski za pośrednictwem

serwisów internetowych dało głoszonym przez polityków i publicystów postulatom zbliżenia obydwu narodów rzeczywisty wymiar. Oto przy-kłady jedynie wybranych listów. Dają one jednak nadzieję, iż ukryte w

społeczeństwie i wciąż blokowane przez polityczne animozje zrozumienie zdominuje polsko-rosyjskie relacje.

Przyjaciele! Razem z Wami przeżywamy tą tragedię i żal po stracie najbliż-szych. To także nasza strata. Bądźcie silni, zapamiętajcie tych, którzy już odeszli i zapomnijcie o wszystkim co złe. Polacy, przyjmijcie wyrazy współ-czucia!

Arkadij z EkaterymburgaJestem oszołomiona tragedią, jaka spotkała Polskę. Mamy nadzieję, że ener-gia współczucia przekazywana Wam przez miliony ludzi pomoże rodzinom tragicznie zmarłych znaleźć siłę.. Irina z Sankt-PetersburgaCierpimy razem z Wami nasi drodzy bracia i siostry Polacy. Wstrząśnięci tą tragedią chcemy Wam powiedzieć, że jesteśmy z Wami i Was rozumiemy!

Aliena z Sankt-PetersburgaNigdy nie byłem w Polsce. Nie mam także znajomych Polaków, ale w mo-mencie kiedy usłyszałem o tej tragedii moje serce ogarnął wielki ból. Długo nie mogłem w to uwierzyć. Wszystkim tragicznie zmarłym wieczny pokój a ich rodzinom szczere wyrazy współczucia.

Michaił z KaliningraduSzanowni bracia i siostry z Polski. Przyjmijcie nasze szczere wyrazy współ-czucia. Chcemy Was wspierać! Jesteśmy razem z Wami w te ciężkie dni dla narodu Polskiego. Przeżywamy to razem z Wami.

Eduard z MoskwyAbsurdalna, nie dająca się ogarnąć umysłem tragedia. Przyjmijcie nasze szczere wyrazy współczucia. Słowa nie oddadzą tego co teraz czujemy.

Jurij z CharkowaSzanowny Polski Narodzie. Przyjmijcie najszczersze wyrazy współczucia. Ży-czę Wam w te ciężkie dni próby dla Waszego narodu wytrwałości i mądrości.

Ludmiła z KaliningraduZobaczyłem w rosyjskiej telewizji film Andrzeja Wajdy „Katyń”. Zrozumia-łem wtedy, jak bliskie są sobie narody polski i rosyjski….Rozumiem teraz Was żal, podzielam go i współczuje wszystkim, którzy stracili rodzinę w Katyniu i w tej strasznej tragedii pod Smoleńskiem. Dzisiaj potrzebne jest nam wza-jemne zrozumienie. Zrozumienie prawdziwych przyjaciół!

Aleksandr z Niżnego NowgoroduWspółczuje Wam i bardzo to przeżywam. Bardzo lubię Was Polaków i mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Trzymajcie się!

Wlad z WładywostokuKochani Bracia! Wszyscy Słowianie są teraz z Wami. Jesteśmy wstrząśnięci tym co się stało. Chciało by się stać teraz obok Was.

Jurij z MoskwyŻyczę braterskiemu, słowiańskiemu narodowi męstwa, mądrości, jedności i wiary w Boga! Polacy jesteśmy z Wami.

Wadim z MoskwyPrzyjaciele, jesteście bardzo mądrym, dumnym i silnym narodem. Cierpimy razem z Wami. Jesteśmy zawsze blisko Was - geograficznie i duchowo. Czas zapomnieć o różnicach między nami. Niech żyje Polska!

Alieksiej z MoskwySzanowni mieszkańcy Polski! Podróżujemy po Europie bardzo dużo. Za każ-dym razem jak jesteśmy z żoną w Polsce spotyka nas miłe i życzliwe przyjęcie. Jesteśmy wstrząśnięci Waszą tragedią. Zarówno Polska jak i Rosja miały cięż-ką i skomplikowaną historię. Chciałoby się, żeby tragiczne jej karty stały się na zawsze przeszłością. Żebyśmy byli nie tylko sąsiadami ale przede wszyst-kim przyjaciółmi.

Aleksandr z Moskwy

Grzegorz Kaliszuk

SMOLEŃSK ROSJA & WNP

47L ISTOPAD 2009KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 47

Od 10 kwietnia spływały do Polski kondo-lencje z Europy i ze świata. Swój żal po stracie polskiego prezydenta i całej delegacji wyrazili naj-ważniejsi przywódcy Europy, zarówno polityczni przyjaciele Lecha Kaczyńskiego, jak i mniej mu przychylni. Wszystkie kraje Unii Europejskiej w związku z katastrofą ogłosiły żałobę narodową. Media w całej Europie poświęciły tragedii pol-skiego samolotu czołówki programów informa-cyjnych, gazety opisywały tragiczne wydarzenia ze Smoleńska na pierwszych stronach.

Przekleństwo Katynia„Coś naprawdę ponadnaturalnego zdaje się

wyznaczać przeznaczenie narodu polskiego”- pisze włoski dziennik „La Repubblica”. Wiele włoskich gazet łączy ostatnie wydarzenia z tymi sprzed 70 lat. Na pokładzie polskiego tupolewa zginęły dzieci i wnuki polskich oficerów zamordowanych w lesie katyńskim w 1940 roku. Włoski dziennik „ABC” pisze o „klątwie Katynia”: „Katyń to nazwa wypi-sana ogniem i krwią w historii wielkiego narodu polskiego, ale ten wypadek wytatuuje ją na skórze Polaków na wiele pokoleń, wiążąc barbarzyństwo stalinowskie z fatalizmem wypadku”.„Po 70 latach Katyń staje się synonimem następnej tragedii” „W brzozowym lesie w pobliżu Smoleńska, gdzie 22 tysiące polskich oficerów zostało zamordowanych przez agentów Stalina, wczoraj znalazł śmierć pre-zydent Polski Lech Kaczyński, a wraz z nim liczna delegacja polityków i krewnych rodzin, która to-warzyszyła głowie państwa w drodze na ceremo-nię, upamiętniającą masakrę”- pisze w niedzielę po katastrofie publicysta Luigi Geninazzi z włoskiego dzinnika”Avvenire”. Niemiecki dziennik „Sued-deutsche Zeitung” dodaje „to więcej niż katastrofa samolotu. Jest to nieszczęśliwe zrządzenie losu, które wpisuje się w wielką narodową opowieść o cierpieniu i ofiarach narodu. Prezydent Lech Ka-czyński był w drodze na cmentarzysko Katynia, na pokładzie jego samolotu byli członkowie Rodzin Katyńskich, stowarzyszenia krewnych polskich oficerów i intelektualistów, zastrzelonych wiosną 1940 roku przez sowieckie tajne służby NKWD”.

Szansa na pojednanie narodów?

”Jesteśmy z Wami! Współczujemy” pisze po polsku na pierwszej stronie Rosyjski dziennik „Nowaja Gazieta”. Katastrofa, która miała miejsce w Rosji spowodowała lawinę gestów solidarności z Polakami ze strony moskiewskich władz. W komentarzach powtarza się myśl, że jest to wiel-ka szansa na poprawę stosunków z Rosją, jednak należy w tym trudnym momencie wykazać się wielką ostrożnością, gdyż zarówno w Polsce, jak i w Rosji są środowiska podchodzące z wielka nie-ufnością do przyjaznych gestów obu państw. „Jest szansa, że nieodwracalnie odwrócimy się od siebie i jest szansa na historyczne pojednanie” – pisze w obszernym artykule dziennik „Wiedomosti” - „trudno znaleźć dwa narody, których relacje byłyby do tego stopnia przepojone nieufnością”. Słoweński dziennik „Delo” pisze - „Teraz możemy mieć nadzieję, że z uwagi na szacunek dla ofiar tragicznej katastrofy politycy po dwóch stronach barykady zaprzestaną swoich manipulacji. Druga tragedia w Katyniu to najwyższy czas, by Polska i Rosja powiedziały sobie szczerą prawdę. Godny pochwały jest fakt, że premier Rosji Władimir Pu-tin wziął udział w obchodach w Katyniu i wyraził tam swój żal. Na mniejszą pochwałę zasługuje natomiast jego wypowiedź, że w zbrodni katyń-skiej chodziło o akt zemsty za mord na rosyjskich jeńcach wojennych.(...) Tego rodzaju tanie prze-prosiny od dawna denerwują polskich polityków, którzy najczęściej reagują na nie odpowiednio do stanu podenerwowania. Czy nowe pokolenie polskich i rosyjskich polityków będzie w stanie przerwać to błędne koło?” Odpowiedzą na pyta-nie postawione przez słoweńskiego dziennikarza może być artykuł młodej Polki publikującej na łamach The Irish Times. Magda Jelonkiewicz pi-sze, dość ostrym językiem, o nowym pokoleniu, które nie żyje już historią tragicznych wydarzeń II wojny - „Młode pokolenie Polaków nie chce już dłużej tarzać się w cierpieniu. Nie chce dłużej mó-wić o przeznaczeniu, o woli Boga i przekleństwie lasu katyńskiego. To tragiczny przypadek, że 10 kwietnia prezydent Lech Kaczyński był w drodze do Katynia(...) Skoncentrujmy się na przyszłości,

nie patrzmy tylko w przeszłość - to wspólne prze-słanie mojego pokolenia.”

Co dalej z polityką?W artykułach dotyczących katastrofy w Smo-

leńsku dziennikarze zwracają uwagę na pustkę w polskim parlamencie i wakaty na najwyższych urzędach, w tym oczywiście tym najważniejszym – prezydenta. Jak będzie się kształtowała polska scena polityczna po 10 kwietnia, jaki przebieg będą miały przedterminowe wybory prezydenc-kie? To najważniejsze pytania stawiane przez ko-mentatorów. Mimo tragedii jaka spotkała cały naród życie musi się toczyć dalej. Komentarze zagranicznych mediów zgodnie prognozują, że w zaistniałej sytuacji prawicowa partia braci Kaczyń-skich będzie miała trudności z konkurowaniem o władzę. Partia straciła jednego z założycieli, wielu posłów i urzędników jej przychylnych. Czeski eks-pert ds. Europy Środkowej na łamach dziennika „Hospodářské noviny” zadaje pytania o najbliż-sze tygodnie w polskiej polityce i mediach „Czy kampania przed wyborami prezydenckimi będzie mniej zacięta? Czy media będą teraz mniej kryty-kowały Jarosława Kaczyńskiego, brata nieżyjącego prezydenta? Czy polscy dziennikarze będą pisać takie same artykuły jak do tej pory, nie zważając na żadne tabu? Jeden z moich przyjaciół, wpływo-wy komentator, powiedział mi, że debata publicz-na nie będzie już taka jak przedtem.(...) Obecnie Polacy nie wiedzą nawet, kiedy i jak pogodzą się ze stratą.” Belgijski dziennik „Le Soir” wypowiada się w podobnym tonie, jego zdaniem partia opo-zycyjna Kaczyńskich będzie miała trudności także w wyborach parlamentarnych, które odbędą się w 2011 r. „Duch niepokoju unosi się natomiast nad wyborami parlamentarnymi, które odbędą się w 2011 roku. W katastrofie śmierć poniosło wielu czołowych polityków Prawa i Sprawiedliwości, partii kierowanej przez Jarosława Kaczyńskiego, brata bliźniaka tragicznie zmarłego prezyden-ta. Przed konserwatystami trudne czasy. Siła ich poglądów o kształcie przyszłej Polski z pewnością pójdzie w parze z ich siłą do pokonania traumy. ... Era po prezydencie Kaczyńskim wyglądać bę-

Reakcja EUROPY

Informacja o śmierci polskiego prezydenta wstrząsnęła Europą. Polska stała się centrum zainteresowania mediów europejskich w wyniku tragicznych okoliczności, które kosztowały życie 96 czołowych przedstawicieli naszego kraju.

SMOLEŃSK EUROPA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE48

dzie jak zmiana pokoleniowa, z którą każdy wiąże swoje własne oczekiwania.” Niewątpliwie polska polityka nie będzie już taka sama, jak przed ka-tastrofą prezydenckiego samolotu, a jak pisze „Avvenire”, „Jego nagła śmierć zmienia polityczne scenariusze”.

Wokół pogrzebuPolska a wraz z nią cała Europa była wstrzą-

śnięta tragedią w Smoleńsku. Parlament Europej-ski oddał hołd ofiarom podczas posiedzenia 13 kwietnia. Już w kilkadziesiąt minut po ogłoszeniu wiadomości o wypadku polskiego samolotu war-szawiacy zaczęli tłumnie schodzić się pod pałac prezydencki zapalając znicze i układając kwiaty. O szoku Polaków piszą wszystkie europejskie me-dia, opisując jak naród reaguje na śmierć głowy państwa i całej delegacji. Pierwsze dni po tragedii były dla Polaków momentem zjednoczenia i so-lidarności. Tysiące ludzi zebranych pod pałacem prezydenckim, czekających przez wiele godzin na możliwość wejścia do pałacu, żeby pożegnać pierwszą parę były tematem poruszanym przez media. Pierwsza rysa na obrazie pogrążonego w żałobie kraju pojawiła się wraz z informacją o miejscu pochówku pary prezydenckiej. Rodzina zmarłego prezydenta zdecydowała, że najodpo-wiedniejszym miejscem będzie krakowski Wawel. Już w dzień podania tej informacji w Krakowie zebrała się grupa protestujących przeciwko tej decyzji. Żałoba nadal trwała, jednak spór, który wybuchł zmącił tę atmosferę. Większość euro-pejskiej prasy wyraża się z rezerwą do pomysłu pochowania prezydenckiej pary w tak historycz-nym miejscu dla Polaków, jakim jest Wawel. W dzienniku „Die Presse”, popularnym w Austrii pojawił się komentarz na temat kontrowersyjnego pogrzebu – „Czas godnej żałoby, rezygnacji z ma-

łostkowych kłótni politycznych w obliczu śmierci dziesiątek wielkich osobowości nie trwał w Polsce zbyt długo.(...) Czy rzeczywiście zasłużył na po-chówek obok Tadeusza Kościuszki, Władysława Sikorskiego, Adama Mickiewicza i Józefa Piłsud-skiego?” Podobne spostrzeżenia ma też słowacki dziennik „Sme” - „Problem nie polega na tym, że Kaczyński był politykiem kontrowersyjnym i nie za bardzo skutecznym.(...)Problem raczej w tym, że Wawel ze względów historycznych i politycz-nych jest miejscem pochówku władców, a nie demokratycznych polityków.(...) Ci, którzy chcą, by Wawel stał się miejscem wiecznego spoczynku Kaczyńskiego, oddają prezydentowi niedźwiedzią przysługę. Jeśli myślą, że ich idol pasuje do takich władców, po czym twierdzą, że prezydent sam się w taki sposób postrzegał, przyznają rację kryty-kom, którzy mówią, że Kaczyński i demokracja nigdy właściwie nie stanowili jedności.”

Pomimo kontrowersji związanych z miejscem ostatniego spoczynku polskiego Prezydenta obec-ność przedstawicieli na pogrzebie zadeklarowało 99 państw. Erupcja wulkanu Eyjafjallajökull na Islandii pokrzyżowała jednak plany wielu dele-gacjom, zamknięcie przestrzeni powietrznej nad znaczną częścią kontynentu spowodowało, że w przeddzień pogrzebu swój udział w uroczy-stościach pogrzebowych odwołała znaczna część zapowiedzianych gości i w rezultacie w Krako-wie znalazło się 18 delegacji zagranicznych i kil-kudziesięciu ambasadorów przebywających w Polsce. Mimo, że brak wielu przywódców moż-na uznać za usprawiedliwiony okolicznościami, część europejskiej prasy wypowiada się bardzo krytycznie o „wielkich nieobecnych” – Włoska „La Repubblica” zaznacza, że pogrzeb odbył się „przy żenującej nieobecności, z powodu chmu-ry, prawie wszystkich zachodnich przywódców i widocznej obecności jedynego Wielkiego, szefa

państwa rosyjskiego Dmitrija Miedwiediewa(...). Mediolański dziennik „Corriere della Sera” oce-nia, że postawa prezydenta Rosji to „znak poko-ju”, „Miedwiediew jako jedyny Wielki rzucił wy-zwanie zamkniętemu niebu” – dodaje. Obecność prezydenta Miedwiediewa jest kolejnym z wielu gestów ze strony Rosji, należy zwrócic również uwagę na heroiczny wysiłek prezydenta Gruzji Micheil Saakaszwilego. Ponieważ chmura pyłu wylkanicznego nie pozwoliła na bezpośredni lot z USA gdzie przebywał przeleciał do Portugalii, do Włoch, dalej do Turcji, Bułgarii i Rumunii skąd udało mu się dotrzeć do Krakowa.

Tragedia w Smoleńsku przypomniała Euro-pie o historycznym i geograficznym znaczeniu Polski. Wielu dziennikarzy chwali polski ustrój, który mimo śmierci prezydenta, zwierzchników wszystkich sił zbrojnych oraz wielu ważnych urzędników państwowych działa bez zakłóceń. Polska młoda demokracja przeszła po 10 kwietnia bardzo trudną próbę, według Europejskiej opi-nii publicznej można ją uznać za bardzo udaną. Na łamach Gazety Prawnej francuski politolog Dominique Moïsi pisze „W Europie zmienia się układ sił. Śmierć prezydenta Kaczyńskiego uświa-domiła światu, że Polska jest liczącym się krajem.(...) Katastrofa prezydenckiego samolotu podczas podroży do Katynia sprawiła, ze przez ostatnich kilka dni oczy całego świata zwrócone były na Warszawę. Nie tylko z powodu ogromu tej nie-spodziewanej straty, lecz przede wszystkim dlate-go, że Polska jest jednym z najważniejszych graczy na arenie europejskiej, a jej losy są splecione z losami całego kontynentu. A że Polska jest poważ-nym, odpowiedzialnym partnerem, po tragedii w Smoleńsku widać jeszcze wyraźniej.”

Agnieszka Góra

SMOLEŃSK EUROPA

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 49

ReakcjaUSA

10 kwietnia 2010 roku wstrząsnął Polską. Tego tragicznego dnia o godzinie 8.56 samolot z Polską delegacją, z Prezydentem Rzeczypo-spolitej Polski Lechem Kaczyńskim na czele, rozbił się pod Smoleń-skiem – w Lesie Katyńskim. Tej czarnej soboty zginęło osiemdziesiąt kluczowych postaci polskiego życia politycznego oraz funkcjonariu-sze Biura Ochrony Rządu i członkowie załogi, razem dziewięćdziesiąt sześć osób. Przez następne dziewięć dni Polska pogrążyła się w żało-bie, którą porównać można jedynie do tej sprzed pięciu lat, kiedy umarł Papież Jan Paweł II.

Jeszcze nigdy wydarzenia z III Rzeczypospolitej w jej dwudziesto-letniej historii nie pojawiły się na pierwszych stronach międzynarodo-wych gazet, magazynów oraz czołówkach stacji telewizyjnych aż na taką skalę. Nie umknęły one uwadze także po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego. Amerykanie, którzy w 2001 roku przeżyli swoją tragedię narodową spowodowaną atakami terrorystycznymi z 11 września na World Trade Center w Nowym Jorku oraz Pentagon w Waszyngtonie, podobnie jak Polacy potrafią się w takich sytuacjach jednoczyć oraz współczuć. Należy jednak zwrócić uwagę, iż w większości przypadków wydarzenia spoza Stanów Zjednoczonych nie są tam popularne i spo-łeczeństwo niestety nie przywiązuje do nich uwagi.

Czołowe stacje telewizyjne takie jak CNN, FoxNews, MSNBC, oraz kanadyjska CBC natychmiast po otrzymaniu informacji o katastrofie lotniczej podawały relacje, początkowo jedynie z Moskwy i Londynu, lecz później także z Warszawy, Smoleńska i Krakowa. Program uległ zmianie, a relacje z wydarzeń wyglądały podobnie jak w polskich sta-cjach informacyjnych. Zapraszano ekspertów, którzy wraz z napływem informacji próbowali podjąć się zdiagnozowania przyczyny wypadku, a politycy amerykańscy i kanadyjscy wypowiadali się o osobach znaj-dujących się na pokładzie samolotu, ich wzajemnych relacjach oraz skutkach dla Polski, Unii Europejskiej i NATO. FoxNews oraz CNN zapraszały także specjalistów z dziedziny Europy Wschodniej oraz ustroju Polski takich jak: Stephen Flanagan, eksperta ds. europejskich z waszyngtońskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodo-wych (CSIS) czy Nidę Gelazis, eksperta ds. wschodniej Europy z Cen-trum Woodraw Wilsona, którzy tłumaczyli specyfikę ustroju polskiego państwa, następstw wypadku, oraz wzajemne relacje między Polską, a Rosją. Oczywiście dla Amerykanów, którzy niewiele wiedzą o ustroju Polski, informacja o śmierci Prezydenta RP wraz z Jego najbliższymi współpracownikami zszokowała. Tragedię przełożyli na swój prezy-dencki ustrój państwa, początkowo nie zdając sobie sprawy, iż Polska jest republiką parlamentarną. Stopniowo, kiedy fachowcy tłumaczyli następstwa wypadku, emocje, na rzecz współczucia, opadały.

Naturalnie, wszystkie media informowały o rozmowie telefonicznej Prezydenta Baracka Obamy z Premierem Donaldem Tuskiem. Pod-czas rozmowy Prezydent Stanów Zjednoczonych przekazał kondolen-cje, a w swoim późniejszym oświadczeniu nazwał Prezydenta Lecha Kaczyńskiego niezwykłym mężem stanu, powszechnie szanowanym w Stanach, jako lider zmian i poszanowania praw człowieka na świe-cie. Według podawanych informacji Prezydent USA miał zgłosić swoją chęć udziału w ceremonii pogrzebowej pary prezydenckiej już podczas pierwszego spotkania z Ambasadorem Polski w Stanach Zjednoczo-nych Robertem Kupieckim, jednak prosił o niepodawanie tej informacji mediom do momentu ustalenia konkretnej daty.

Największe gazety amerykańskie takie jak Wall Street Journal, USA Today, New York Times czy Washington Post także poświęciły wiele miejsca katastrofie w Rosji, tak w gazetach codziennych, jak i swoich internetowych odpowiednikach. W każdej z gazet znalazła się lista ofiar katastrofy, a Wall Street Journal, który jest gazetą poświęconą przede wszystkim tematyce biznesowej przeznaczył wiele miejsca ekono-micznym skutkom katastrofy oraz artykuł biograficzny o Słowomirze Skrzypku, Prezesie Narodowego Banku Polskiego. Inną wspólną czę-ścią każdej z największych gazet były artykuły o naturze historycznej. Opisywano w nich historię relacji polsko- rosyjskich, oraz zbrodnię katyńską w 1940 roku. Marcin Sobczyk w swoim artykule w Wall Stre-et Journal nie zgadza się z amerykańskim ekspertem polskiego po-chodzenia, Richardem Pipesem, który twierdzi, iż stosunki pomiędzy Polską, a Rosją mogą się jeszcze bardziej skomplikować ze względu na podejrzenia Polaków o udział strony rosyjskiej w spowodowaniu katastrofy. Autor uważa, iż relacje ulegną poprawie ze względu na za-chowanie strony rosyjskiej, która postanowiła wszcząć postępowanie wyjaśniające przyczyny wypadku oraz zachowanie Premiera Putina w stosunku do Premiera Tuska w kilka godzin po katastrofie. Także wyemi-towanie filmu Andrzeja Wajdy „Katyń” 12 kwietnia w porze największej oglądalności na rosyjskim kanale ogólnodostępnym ma świadczyć o polepszeniu stosunków pomiędzy krajami. 16 kwietnia film został po-kazany w Kongresie USA, a chęć wyemitowania go zgłosiły także ame-rykańskie i kanadyjskie stacje telewizyjne. Amerykanie zwrócili również uwagę na niezmiernie dużą wagę przylotu Prezydenta Miedwiediewa do Krakowa na uroczystości pogrzebowe Pary Prezydenckiej, pomimo niesprzyjających warunków atmosferycznych spowodowanych wybu-chem Wulkunu Eyjafjallajokul na Islandii. Gabriela Stern, także z Wall Street Journal, po krótce opisuje, jak to określa, „zdumiewającą histo-rię” zbrodni popełnionej w Katyniu. Pomimo upływu wielu lat niewzię-cie odpowiedzialności poprzez rosyjskich liderów, świadczy o wciąż trudnych relacjach między Polską, a Rosją.

SMOLEŃSK AMERYKA PÓŁNOCNA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE50

W New York Times oprócz artykułów o tematyce zbliżonej do tych opisanych powyżej z Wall Street Journal, pojawiła się dość znaczna ilość o jedności i solidarności Polaków w dobie tragedii narodowej, oraz o samym Lechu Kaczyńskim – począwszy od okresu jego stu-diów, poprzez działalność w „Solidarności” a kończąc na jego prezy-denturze, oraz tragicznej śmierci. Judy Dempsey i Diane Cardwell w swoim artykule stwierdziły, iż bardzo często stanowisko braci Kaczyń-skich prowadziło do sporów w ramach Unii Europejskiej, ale też pod-kreśliły jego proamerykańskość, oraz chęć przybliżenia Gruzji i Ukra-iny do Świata Zachodniego, co napotykało się z nieprzychylnością Niemiec i Rosji. Niestety, ci sami autorzy piszący wcześniej o jedności Polaków w żałobie, już kilka dni później informowali o podziale, jaki w naszym kraju wywołała decyzja rodziny oraz Kardynała Dziwisza o pochowaniu Pary Prezydenckiej na Wawelu, tłumacząc przy tym spe-cyfikę tego miejsca w polskiej historii. Inny interesujący artykuł w New York Times poświęcony jest zarabianiu na tragedii. Podane są przykła-dy koszulek i zegarów z podobizną Lecha Kaczyńskeigo, flagą z kirem, próby sprzedaży domeny internetowej www.lech-kaczynski.eu na Al-legro oraz wiadomości sms z kondolencjami za 30 zł każda. Według informacji zawartych w artykule Joanny Berendt świadczy to nie tyle o braku szacunku do zmarłych, co o prawdziwych realiach gospodarki wolnorynkowej i komercjalizacji Polski na wzór miedzy innymi samych Stanów Zjednoczonych.

Pewnego rodzaju skandal wywołał Washington Post, który dzień po katastrofie, kiedy to wszystkie poważne amerykańskie gazety, umie-szały informacje na jej temat na czołówce pierwszej strony umieścił artykuł o rosyjskiej gwieździe hokeja na lodzie Aleksandrze Owiecz-kinie z drużyny Washingto Capitals. O wydarzeniach w Polsce, na pierwszej stronie informował jedynie krótki artykuł odsyłający do na-stępnych stron gazety. Spotkało się to z dezaprobatą Amerykanów, nie wspominając już o Polonii. Polacy zrzeszeni w American Polish Forum napisali list, opublikowany w wydaniu weekendowym, w którym wyra-żają żal i sprzeciw takiemu postępowaniu gazety. Przez następne dni Washington Post udzielał jednych z najbardziej obszernych relacji z Polski. Właśnie w tej gazecie swoją kolumnę ma zdobywczyni Nagro-dy Pulitzera, żona Ministra Spraw Zagranicznych Polski Radosława Sikorskiego, Anne Applebaum. W swoim artykule, który ukazał się na dzień po katastrofie pisze, iż może ona doprowadzić do pojednania pomiędzy Polską, a Rosją, ponieważ zachowanie strony rosyjskiej jest bardzo odpowiedzialne i życzliwe. Składa także kondolencje rodzinom ofiar, spośród których niektóre sama znała. Interesujący jest fakt, iż je-dynie Washington Post poświęcił cały artykuł liderce Solidarności - An-nie Walentynowicz, która także znajdowała się na pokładzie samolotu TU- 154M.

Katastrofa w Smoleńsku wzbudziła także spore zainteresowanie mediów kanadyjskich. Najbardziej popularne gazety, czyli Toronto Star i Montreal Gazzette, podobnie jak amerykańskie, wiele miejsca poświęciły katastrofie w Polsce, lecz jedynie przez pierwsze dwa dni. Podobnie jak Amerykanie, Kanadyjczycy przede wszystkim interesują się sprawami wewnętrznymi swojego państwa oraz Stanów Zjedno-czonych.

Telewizja FoxNews zaprosiła do studia Newta i Callistę Gingrich którzy są producentami filmu „Nine Days That Changed the World” (Dziewięć dni, które zmieniły świat), który swoją premierę miał dzień przed katastrofą – 9 kwietnia. Newt jest prominentnym politykiem, któ-ry w swojej karierze sprawował miedzy innymi urząd Spikera Izby Re-prezentantów. Sam film poświęcony jest pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II do Ojczyzny w lipcu 1979 r. Wtedy to Papież spędził w Polsce właśnie dziewięć dni, a słowa oraz atmosfera podczas pielgrzymki do-

dała Polakom wiary w odzyskanie pełnej suwerenności. Pomysł do na-kręcenia filmu powstał podczas realizacji poprzedniego projektu „Ro-nald Reagan: Rendezvous with Destiny” („Ronald Reagan: Spotkanie z przeznaczeniem”). W wywiadach przeprowadzonych z Lechem Wa-łęsą i Vaclawem Havlem obaj stwierdzili, iż to właśnie ta wizyta Papieża była przełomowa dla przemiany systemowej w ich krajach. Przy okazji spotkania nie dało się uniknąć tematu katastrofy polskiego samolotu, a producenci, którzy mieli okazję poznać miedzy innymi Władysława Stasiaka, wypowiadali się bardzo pochlebnie o Polsce i Polakach.

12 kwietnia Senator Richard Lugar zgłosił w Senacie projekt rezo-lucji upamiętniającej Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i inne ofiary ka-tastrofy pod Smoleńskiem. Dokument stwierdza, iż polska delegacja udawała się na obchody 70 rocznicy zbrodni katyńskiej, w której to zamordowanych zostało wiele tysięcy polskich żołnierzy, policjantów i cywilów. W rezolucji czytamy również, iż Związek Radziecki przez dziesięciolecia odmawiał przyznania się do zbrodni oraz iż Premier Pu-tin jest pierwszym wysokim rangą przedstawicielem Rosji, który brał udział w obchodach upamiętniających masakrę.

National Public Radio (NPR) jest prywatno – publicznym radiem, którego działalność przede wszystkim skupia się wokół zagadnień kulturowo- społeczno- politycznych. 10 i 11 kwietnia wiele miejsca po-święciło nie tylko samej katastrofie, lecz także wydarzeniom mającym miejsce w Katyniu w 1940 roku. NPR uznane zostało w 2008 roku za najlepsze źródło informacji w Stanach Zjednoczonych, lecz ze względu na swój mało rozrywkowy charakter ustępuje ilościom słuchaczy radio-stacjom prywatnym.

Społeczeństwo amerykańskie, co do zasady niewiele interesuje się sytuacją międzynarodową czy wydarzeniami historycznymi. W ciągu ostatniego tygodnia nauczyło się wiele o polskiej historii. Amerykanie najlepiej orientują się w wydarzeniach związanych z II wojną światową, głównie ze względu na fakt, iż sami w niej uczestniczyli oraz iż leży to u podstaw ideologii USA, jako „dobrego policjanta świata”, który pomaga innym wtedy, kiedy jest taka potrzeba. Amerykanie uważają, iż posiadają dużą wiedzę z zakresu II wojny światowej, jednak w większości przypad-ków ogranicza się ona do walk z Japonią oraz na froncie zachodnim w Europie. Znaczenie przejścia Związku Radzieckiego na stronę aliantów często jest umniejszane, a zbrodnie takie jak popełniona w Lesie Katyń-skim wciąż są nieznane. Niestety potrzebna była tak wielka katastrofa by o mordzie 22 tysięcy polskich oficerów przez NKWD większość Ame-rykanów usłyszała po raz pierwszy, pomimo iż film „Katyń” był nawet nominowany do Oskara. Polakom dziwne może się wydawać, iż ktoś na świecie nie wie o tak wielkich zbrodniach, lecz ile my wiemy np. o masa-krach dokonanych przez Amerykanów na Indianach, czy o walkach Tutsi i Hutu w Rwandzie w 1994 roku?

O tym jak niezwykła i tragiczna była katastrofa z 10 kwietnia 2010 świadczy fakt, ilu przywódców Państw, Rządów, czy organizacji między-narodowych miało przybyć do Krakowa na ceremonię pogrzebową. Nie-stety nie udało im się to ze względu na wspomnianą wcześniej erupcję wulkanu, która sparaliżowała ruch powietrzny w Europie. Patrząc na wy-darzenia spod Smoleńska z perspektywy amerykańskiej i kanadyjskiej należy przyznać, iż społeczeństwo na pewno wiele się dowiedziało o historii relacji polsko- rosyjskich i zbrodniach radzieckich, lecz po dwóch dniach, kiedy rzeka informacji przestała płynąć do ludzi, jedynie zaintere-sowani wiedzieli o postępach w śledztwie, identyfikacji ofiar czy żałobie w Polsce. Pewne jest, iż już niedługo Polonia w Chicago ponownie przy-pomni Amerykanom o niedawnych wydarzeniach podczas corocznej wielotysięcznej parady z okazji Konstytucji z 3 Maja.

Robert Lubański

SMOLEŃSK AMERYKA PÓŁNOCNA

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 51

Reakcja Rządów Australii i Nowej Zelandii11 kwietnia, Premier Australii Kevin Rudd, przekazał w imieniu

swojego Rządu wyrazy głębokiego współczucia wobec całego narodu polskiego, w związku ze śmiercią Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego małżonki oraz ponad 90 osób, wśród których byli członkowie Rządu oraz przedstawiciele sił zbrojnych. Lider Partii Pracy zapewnił, że my-ślami i modlitwą jest z Polakami, którzy tak dotkliwie odczuli wypadek rządowego samolotu na terenie wschodniej Rosji.

Kondolencje złożył również Wicepremier Nowej Zelandii, Bill En-glish, pisząc, iż jego myśli są z całym narodem polskim, pogrążonym w smutku po odejściu tak wielu szanowanych osobistości, którzy poświę-cili swoje zawodowe życie dla kraju. Dodał, że Rząd Nowej Zelandii solidaryzuje się w żałobie z polską wspólnotą w Nowej Zelandii oraz na całym świecie.

Zamknięta przestrzeń lotnicza i zmiana planówPoczątkowo delegacje obu tych krajów miały wziąć udział w uroczy-

tościach żałobnych w Krakowie. W piątek, 17 kwietnia, Quentin Bryce, sprawująca od 5 września 2008 roku urząd Gubernator Generalnej Au-stralii, wraz ze swoim mężem Michaelem Johnem Bryce’em, wyjechała w oficjalną podróż do Polski. Jednak w związku z zamknięciem przestrzeni powietrznej nad naszym krajem, w trakcie międzylądowania w Zjed-noczonych Emiratach Arabskich, podjęto decyzję o zmianie planów. Zamiast lotu w kierunku północnym, postanowiono o pozostaniu na miejscu, odwiedzeniu wspólnoty australisjkiej mieszkającej w Dubaju – i następnie stamtąd Gubernator Generalna uda się do Turcji na obchody upamietniające ANZAC Day. W ostatnim momencie swój udział w uro-czystościach żałobnych odwołał również Gubernator Generalny Nowej Zelanadii Sir Anand Satyanand. Z Auckland delegacja nowozelandzka wyleciala już nocą we czwartek, w stronę Los Angeles, jednak na miejscu okazało się, że loty do Londynu zostały zawieszone. Robert Taylor, rzecz-

nik Government House (siedziby Gubernatora Generalnego) wskazał, że choć Gubernator Generalny nie może wziąć udziału w pogrzebie, to zapewnia o głęokich wyrazach wspołczucia dla narodu polskiego po tra-gicznej stracie prezydenta i wielu innych osobistości. Wyrażane zostały również obawy, że w związku z zakłóceniami lotniczymi, ewentualne do-tarcie do Europy zatrzymałoby nowozelandzkich oficjeli poza krajem na dłuższy czas. Auckland na uroczystościach w Krakowie reprezentowała Ambsador dr Penelope Ridings.

Relacje w mediachThe Australian relacjonując wtorkowe żałobne posiedzienie Sejmu,

zwrócił szczególną uwagę na Jarosława Kaczyńskiego, który jako jedyny, potrafił opanować wzruszenie. Przypomniano, że tym, co ocaliło prezesa PIS przed śmiercią, była decyzja o opiece nad schorowaną matką Jadwi-gą i pozostanie w Warszawie. Na łamach tego australijskiego dzienni-ka wskazano, że katastrofa lotnicza przerwała jedno z najdziwniejszych partnerstw politycznych – gdy bracia bliźniacy zajmowali czołowe stano-wiska w państwie. Przed J. Kaczyńskim staje nowe wyzwanie – kontynu-ować swoje zaangażowanie w politykę albo odsunąć się od działań, które podejmował ze swoim bratem. Dylemat tym bardziej trudny, iż o kata-strofie J.Kaczyński dowiedział się zaledwie w parę chwil od swojej ostat-niej rozmowy z bratem, podczas której został zapewniony, że wszystko idzie zgodnie z planem, i że lądowanie odbędzie się za kilka minut.

W australijskich mediach odwoływano się do przeszłosci braci Ka-czyńskich – synów Powstańców Warszawskich, wychowanych w kato-lickich rodzinach, którzy całe swoje życie byli intensywanie zaangażowa-niu w działalność polityczną dla dobra Ojczyzny. Nie pominięto także epizodu z ich dzieciństwa, związanego z grą w filmie „O dwóch takich, co ukradli księżyc” oraz informacji o notorycznie przeczulonym Lechu Kaczyńskim, który odwołał spotkanie z kanclerz Angelą Merkel po tym, jak niemiecka gazeta porównała go do ziemniaka. Szeroko wspomina się

Media z całego świata poświęciły sporo miejsca katastrofie samolotu Polskiego Prezydenta, która miała miejsce 10 kwietnia 2010 roku. Również na Oceanii temat ten był szeroko dyskutowany. Aż do dnia trzęsienia ziemi, które nawiedziło 14 kwietnia nad ranem część prowincji Qinghai w północno-zachodnich Chinach oraz wybuchu wulkanu na Islandii, który spraliżował transport lotniczy, szczególnie nad północną Europą, w związku z czym zawieszono loty w tym kierunku.

o tragediiANTYPODY

pod Smoleńskiem

ŚWIAT TAJLANDIA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE52

SMOLEŃSK AUSTRALIA & OCEANIA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE52

także proamerykańskie nastawienie L. Kaczyńskiego i jego aprobatę dla planów umieszczenia rakiet obronnych na terenie Polski. Ta postawa sil-nego zapatrzenia w Stany Zjednoczone skontrastowana została z nacjo-nalizmem braci Kaczyńskich i skomplikowanymi relacjami z sąsiadującą Rosją i Niemcami. Lech Kaczyński, postrzegany jako ten spokojniejszy i uleglejszy z braci, zawsze podzielał walkę na rzecz tych samych wartości, wśród których znajdowały się działania antykomunistyczne ludzi o kon-serwatywnym usposobieniu, którzy chcą zaszczepić nowy patriotyzm wśród młodych Polaków.

Od jedności do podziału?Zarówno australijskie jak i nowozelandzkie media zwracały uwagę na

to, że Polacy w obliczu wielkich tragedii niezwykle szybko się jednoczą, mobilizują, są zdolni do licznych poświęceń i wyrzeczeń – jak choćby wielogodzinne oczekiwanie w kolejce po to, by przez kilka sekund złożyć hołd zmarłym, lecz jednak nasz żywiołowy temperament prowadzi do szybkiego wybuchu emocji i ostrych słów krytyki. Znaczne zdziwienie wśród komentatorów z Down Under wywołały kontrowersje wokół wyboru miejsca pochowku pary prezydenckiej. Skąd w Polakach tyle przekory? Jak to możliwe, że u ludzi, którzy byli pogrążeni w żałobie, w ciągu jednej minuty żal ustąpił miejsca gniewowi i znów podzielił spo-łeczeństwo? Zastanawiano się nad przyczynami protestów w Krakowie, przed Urzędem Miasta i Kurią, oraz licznymi, bardzo szybko się poja-wiającymi na portalu społecznościowym Facebook grupami, w ramach których wyrażano swoje niezadowolenie z pochowania Kaczyńskich na Wawelu, w Krypcie Srebnych Dzwonów. Czy decyzja o pochowaniu małżeństwa Kaczyńskich obok takich bohaterów jak gen. Władyslaw Sikorski, gen. Jozef Piłsudski czy gen. Tadeusz Kosciuszko była pochop-na? Być może. Osądzi historia. Choć pięknie przygotowane uroczystości żałobne, w których uczestniczyło wielu przedstawicieli z różnych państw świata, najwyżsi urzędnicy polscy oraz rzesze Polaków, wyjątkowe nabo-żeństwa, z których relację zdawały wszystkie liczące się media świadczą o tym, że bardziej dostojnego miejsca z pewnością nie ma w Polsce. Jednak niewątpliwie zamieszanie wywołane na oczach opinii miedzynarodowej nie stawia nas, Polaków, w dobrym świetle i zarazem skłania do refleksji nad polską naturą.

The Australian podkreślał, że tak jak masakra Katyńska w 1940 i śmierć gen. W. Sikorskiego pod Gibraltarem w 1943, tak tegoroczny wypadek pod Smoleńskiem stanie się kamieniem milowym we współcze-snej historii Polski. Mord Katyński ukrywany był przed światem przez ponad pół wieku za pomocą sowieckich kłamstw, los gen. Sikorskiego za długo był skryty za brytyjską tajemnicą. Tym razem, Polska i Polacy powinni sami mieć prawo do ujawnienia informacji, co tak naprawdę się stało w ten mglisty, sobotni poranek niedaleko katyńskiego lasu.

Spotkania, transmisje, kontakt z krajemTragedia zjednoczyła Polaków mieszkających na stałe poza granicami

ojczyzny. Wydaje się, że ci, którzy przebywają z dala od kraju, tęsknią za ojczyzną w szczególny sposób. I właśnie do nich przede wszystkim trafiał Prezydent Lech Kaczyński, który tak nieustannie pielęgnował pa-triotyzm. Polscy obywatele licznie gromadzili się w Domach Polskich, przed polskimi placówkami dyplomatycznymi, by wspólnie wyrazić swoją solidarność z narodem, zapalić znicze, złożyć kwiaty, wpisać się do przygotowanych ksiąg kondolencyjnych. Polskie placówki dyploma-tyczne wraz z organizacjami polonijnymi przygotowały liczne spotkania dla mieszkającej na Antypodach Polonii – odczyty, pokazy filmowe, dys-kusje - m.in. w Centrum Kongresowym Stanowej Biblioteki w Melbo-

urne odbędzie się seminarium pt.: „Katyń: Przeklęte miejsce?” z udzia-łem Ambasadora Andrzeja Jaroszyńskiego. Ceremonie upamiętniające katastrofę lotniczą odbędą się też w siedzibie Rady Miasta Auckland, z udziałem Honorowego Konsula Polski Johna Roy-Wojciechowskiego, burmistrza Johna Banksa oraz członków Rady Miasta, pracowników polskiego korpusu dyplomatycznego i przedstawicieli polskiej wspól-noty oraz kościoła. Transmisja ceremonii pogrzebowych była możliwa dzięki Puma Media, oficjalnemu australijskiemu i nowozelandzkiemu dystrybutorowi polskich satelitarnych programów telewizyjnych, który bezpłatnie udostępnił na zasadzie FTA (free to air) wszystkie trzy kanały satelitarnej telewizji polskiej oraz I Program Polskiego Radia z Warsza-wy. Każdy, kto posiadał antenę satelitarną do odbioru jakiegokolwiek programu telewizyjnego z satelity OPTUS D2 mógł oglądać bezpłatnie relacje z Warszawy oraz Krakowa.

Polonia na AntypodachObecnie liczbę Polonii w Australii szacuje się na 200 tys. osób. To

głównie emigranci z okresu po 1939 roku, gdy wiele osób nie mogąc pogodzić się z sytuacją w kraju po wojnie, nie powróciła do ojczyzny, bądź stąd zaraz po niej wyjechała. Kolejna fala nowych emigrantów na-płynęła w latach osiemdziesiątych i związana była ze stanem wojennym oraz kryzysem społeczno-ekonomicznym w kraju. Działające tam licz-nie i aktywnie ośrodki polonijne dbają o kultywowanie polskiej historii i kultury. Aktualnie do Australii wyjeżdża dużo młodych ludzi - w ramach programów Work & Travel, a także by podjąć studia na prestiżowych uczelniach. Teraz australijski rząd pracuje nad przygotowaniem oferty zatrudnienia w tamtejszych kopalniach dla górników z innych krajów, w tym z Polski. Możliwość zatrudnienia polskich pracowników pojawiła się kilka tygodni temu, gdy na Śląsku gościła misja gospodarcza austra-lijskiego przemysłu węglowego wraz z Ruth Pearce, ambasador Australii. Nowa, bardziej ukierunkowana lista potrzebnych w Australii zawodów ma być znana do 30 kwietnia.

Z kolei w Nowej Zelandii mieszka blisko 8 tys. Polaków lub osób przyznających się do polskich korzeni. Jest tu także spora grupa tzw. dzieci z Pahiatua, którzy przyjechali tu w 1944 r. jako uchodźcy z grupą ponad 800 dzieci i opiekunami, przez Syberię i Persję. Po wojnie okazało się, że rodzin większości z nich nie da się odnaleźć i rząd nowozelandzki pozwolił im tu zamieszkać na stałe. Ponieważ na obcej ziemi byli dla siebie niemalże rodziną, cały czas trzymali się razem i to oni do dziś stanowią trzon Stowarzyszenia Polaków w Nowej Zelandii. Druga tura przyjazdu naszych rodaków do Nowej Zelandii przypada na początek lat 80. Dla wszystkich, którzy nie zgadzali się na życie w PRL-u. I trzecia, najliczniejsza grupa, to ta, która od kilku lat masowo osiedla się na stałe w Nowej Zelandii, licząc na znalezienie tu innego, spokojnego życia i miejsca, gdzie człowiek i rodzina stawiani są na pierwszym miejscu.

Dorota Rajca

SMOLEŃSK AUSTRALIA & OCEANIA

pod Smoleńskiem

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 5353

SMOLEŃSK FOTOREPORTAŻ

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE54

DNI KIEDY POLSKA ZAMARŁA

SMOLEŃSK FOTOREPORTAŻ

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 55

DNI KIEDY POLSKA ZAMARŁAZdjęcia Grzegorz Krzyżewski

HISTORIA GRUNWALD

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE56

Świat równoległy1370-1410

Dokładnie 600 lat temu, na polach miedzy wsiami Stębark i Grunwald do-szło do bitwy, która zmieniła sytuację geopolityczną całej średniowiecznej

Europy. Zwycięstwo to było ogromnym sukcesem militarnym sprzymierzonych wojsk polskich i litewskich, stając się początkiem końca Państwa Krzyzackiego, które już nigdy nie zdołało podnieść się po dotkliwej klęsce. Wydarzenie to zapi-sało się w świadomości naszego narodu tak mocno, że ciężko znaleźć Polaka, który nie kojarzy daty 1410 z viktorią naszych wojsk na polach grunwaldzkich.

Magia okresu późnego średniowiecza i wspaniale zwycięstwo militarne nad Zakonem Krzyżackim, sprawiły że pod koniec lat 80tych zeszłego stulecia w Pol-sce zaczęły się organizować grupki pasjonatów, którzy - na tyle na ile mogli w tam-tych realiach - zaczęli zajmować się rekonstrukcją tamtych czasów. I tak jeszcze za PRLu zorganizowano pierwszy turniej rycerski w Golubiu-Dobrzyniu. Możli-wości osób, które go organizowały były dość skąpe, więc poziom autentyczności historycznej tego turnieju był niestety bardzo niski. Zapoczątkował on jednak erę rekonstrukcji historycznych i, co najwazniejsze, pokazał ludziom że można właśnie w ten sposób realizować swoja fascynację historią. Tak narodził się Ruch Rycerski, z którym dziś w Polsce związanych jest kilka tysięcy osób.

Rekonstrukcje historyczne jednak nie ograniczają się do czasów Grunwaldz-kich, aczkolwiek te w naszym kraju są najbardziej popularne i najliczniej

reprezentowane. Uogólniając, po tym pojęciem mamy na myśli odtwarzających wiek XIV i XV, choć można wyznaczyć granicę tego przedziału dokładniej, co do dekady czy nawet roku. Mniejszą grupę stanowią odtwórcy czasów wczesnego śre-dniowiecza (X-XI wiek), kolejną grupą są pasjonaci okresu rozbicia dzielnicowego w Polsce (XII-XIII wiek). Sporą popularnością cieszą się także osoby zajmujące się XVII wiekiem, ale także istnieją odtwórcy czasów napoleońskich, legionów rzym-skich, nie wspominając już o coraz częściej oglądanych rekonstrukcjach okresu I i II Wojny Światowej. Dlaczego więc akurat przełom XIV i XV wieku jest najbar-dziej popularny? Myślę że z dwóch powodów – był to okres rozwoju Rzeczypo-spolitej, jednoczącej swoje ziemie, rosnącej w siłę pod względem gospodarczym, militarnym i politycznym - każdy Polak z patriotycznym sentymentem wraca myślami do tych czasów, których viktoria grunwaldzka jest niejako wizytówką. Jednak obok tych ideologicznych powodów, jest także drugi. Walki rycerskie.

Większość małych chłopców marzyło kiedyś o byciu rycerzem, wymachując z kolegami kawałkami patyków imitujących miecze. Od najmłodszych lat jesteśmy karmieni bajkami o dzielnych rycerzach walczących ze smokami, troszkę starsi wpadamy w fascynację książkami Tolkiena czy Sapkowskiego, niezliczone holy-woodzkie produkcje oddziałowyją na naszą wyobraźnię czasami z jeszcze większą siłą. Nie ma więc nic dziwnego w tym, co obserwujemy na pokazach czy tur-niejach - prawie każdy mężczyzna widząc miecz chce wziąć go do ręki, poczuć

tą broń, jej siłę i moc, magiczną aurę. To od tego się wszystko zaczęło. Pierwsi rekonstruktorzy nie robili sobie butów, nie szyli strojów czy nie klepali elemen-tów zbroi. Każdy zaczynał od miecza. Oczywiście walka kawałkiem żelaza bez uzbrojenia ochronnego skończyła by się zaraz połamanymi kośćmi, siniakami i rozcięciami. Dlatego też przez długi czas pasjonaci, którzy zaczęli się zajmować walkami rycerskimi, trenowali układy i pokazowe walki, w których każdy cios był wcześniej przećwiczony z partnerem tak, by nie stała mu się krzywda. Jednak wraz z rozwojem Ruchu Rycerskiego pojawiało się coraz więcej osób umiejących wykonywać pancerze, hełmy, tarcze i coraz lepszą broń. To był moment w którym obecnie żyjący wojownicy zaczęli walczyć naprawdę.

Uzbrojenie z okresu grunwaldzkiego było na tyle pancerne, że odtworzone przez nas daje możliwość walki na pełnej sile i dynamice, bez dużego ryzyka

skontuzjowania przeciwnika. To jest to, czego na pewno zazdroszczą nam odtwarzający Wikingów czy

szlachciców z XVII wieku - ostra walka bez udawania. Czysta adrenalina dla wal-czących jak i widzów. Coś co jak magnes przyciąga większość osób, bez względu na to czy interesują się historią czy nie. Można to interpretować jako dociera-nie do pierwotnych instynktów ludzi – występując podczas wielu turniejów, nie raz mogłem się poczuć jak gladiator na placu Koloseum – publiczność szaleje z zachwytu widząc agresję, przemoc, ostrą walkę i krew.. bo mimo że rzadko, to jednak i takie kontuzje się podczas walk zdarzają. Idąc tym tropem łatwo zgadnąć jakie konkurencje turniejowe cieszą się największą popularnością. O ile technicz-ne pojedynki 1 na 1 na wysokim poziomie są w stanie rozgrzać publiczność, to do wrzenia doprowadzają ją zawsze konkurencje buhurtowe – czyli grupowe walki, w których zasady są bardzo proste – walka trwa dopóki wszyscy przeciwnicy nie zostaną powaleni na ziemię. Rycerze biorący udział w tych walkach często zmie-niają krótkie miecze na dużo cięższą broń – topory, buzdygany, tasaki, halabardy, miecze dwuręczne – pod ich ciosami przeciwnicy dużo szybciej osuwają się na ziemię, a publiczność prawie wyje z zachwytu.

Do tych najcięższych walk oczywiście nie są dopuszczani przypadkowi ludzie. Sędziowie sprawdzają bardzo dokładnie solidność zbroi każdego uczestnika tak, by zminimalizować ryzyko wystąpienia kontuzji, w podobny sposób dopuszcza się broń, która chwilę później znajdzie się w rękach walczących. Dzięki temu, mimo że dla widzów te starcia mogą wyglądać na bardzo niebezpieczne, w prakty-ce rzadko dochodzi do wypadków w których potrzebna jest pomoc medyczna.

Opisując środowisko rekonstruktorów należy zwrócić uwagę na to, co dla publiczności zgromadzonej na trybunach turniejowych często jest nie-

uchwytne – to pozostali uczestnicy, którzy nie skupiają na sobie takiej uwagi jak walczący w szrankach rycerze. Często opowiadając o grupie moich znajomych zajmujących się odtwórstwem historycznym używam sformułowania „świat rów-

HISTORIA GRUNWALD

noległy”, gdyż jest to faktycznie zupełnie autonomiczna rzeczywistość, rządząca się swoimi prawami, z wartościami które w codziennym świecie nie wydają nam się tak istotne. Jest to społeczność bardzo różnorodna, w której swoje miejsce może odnaleźć praktycznie każdy, niezależnie od płci i wieku, robiąc to co sprawia mu największą przyjemność. I nikt tu nie jest lepszy czy gorszy – każdy realizuje swoją pasję i to jest w tym najpiękniejsze.

Mamy więc wspomnianych powyżej walczących rycerzy. Są to osoby, które trenują na co dzień walki, szlifują swoje umiejętności w posługiwaniu się

bronią, poprawiają kondycję, siłę, rozwijają technikę i taktykę walk. Na turnie-jach, które w Polsce przeważnie odbywają się od początku maja do końca września wychodzą do walki o pieniądze, szacunek i sławę w swoim środowisku. Inwestują dużo w sprzęt – broń i zbroje, dbając o nią, jednak nie żałując jej podczas walk treningowych lub turniejowych.

Drugą grupą są „weekendowi rycerze” którzy nie trenują walk poza sezonem, przyodziewają zbroję tylko na turniejach, gdzie czasem wychodzą do pojedynków czy inscenizacji bitew. Sprawia im to wielką frajdę, ale nie są w stanie przekroczyć poziomu umiejętności regularnie trenujących zawodników. Nikt jednak ich nie uważa za gorszych – po prostu w ten sposób realizują swoją pasję rycerstwem.

Oprócz tych dwóch grup, które można zobaczyć w zbrojach podczas turnie-jów, jest jeszcze jedna. To osoby ubrane w pięknie wykonane pancerze, z dbałością o najmniejsze szczegóły, będące idealnymi odwzorowaniami znalezisk archeolo-gicznych czy innych materiałów źródłowych. Ich pasja to odtwarzanie samo w sobie, w tych pięknych zbrojach praktycznie nigdy nie walczą. Mają oni szacunek innych ludzi przede wszystkim za przeogromną wiedzę historyczną, którą często się dzielą z pozostałymi, dzięki czemu ogólny poziom realizmu strojów i uzbroje-nia, który można zobaczyć na turniejach, jest w Polsce naprawdę wysoki.

Poza konkurencjami bojowymi, widzowie podczas imprez historycznych mogą także podziwiać umiejętności osób pasjonujących się strzelaniem z łuku czy

kuszy. To kolejna grupa pasjonatów, którzy w ten sposób realizują się w Ruchu Rycerskim. Są też osoby miotające oszczepami, toporami czy nożami. Mamy tak-że pasjonatów zapasów rozgrywanych wg średniowiecznych zasad. Wspomniane konkurencje czasami występują na turniejach rycerskich i tam osoby te mogą się popisać swoimi umiejętnościami przed szeroką publicznością.

Kolejną grupą w naszej społeczności są rzemieślnicy wszelkiej maści – od płatnerzy przez krawców, szewców, mieczników, kowali, złotników… Ci ludzie realizują swoje pasje przy okazji zarabiając pieniądze, najbardziej profesjonalni potrafią nawet z tego się utrzymać. Kunszt niektórych jest powszechnie znany w naszym środowisku, każdy wie kto jest najlepszym szewcem, kto robi najdroższe zbroje a kto tańsze, ale wysokiej jakości. Z tą grupą związani się też handlarze, którzy na kramach sprzedają swoje lub wyprodukowane przez kogoś towary. Są to rzeczy niezbędne dla każdego rekonstrukora, który własnoręcznie nie jest w stanie wykonać sobie wszystkich potrzebnych akcesoriów. Także turyści mogą u nich nabyć pamiątki czy oryginalne przedmioty stylizowane na średniowieczne, które będą ozdabiać ich domy.

Jednak oprócz osób które wcześniej opisałem, jest bardzo wiele ludzi którzy w naszym świecie odgrywają bardzo istotne role, mimo że widzowie czasami nie

mają zielonego pojęcia o ich umiejętnościach czy nawet o ich istnieniu. Wykazu-ją się one w momentach, gdy publiczność rozejdzie się do domów, a uczestnicy turnieju zasiadają do wspólnego posiłku, spożywanego przy drewnianych stołach, w naczyniach z epoki i alkoholu który wpisuje się w ten klimat (miód pitny, wino lub piwo). Najważniejsze zadanie mają przed sobą osoby, które lubią goto-wać. Niektóre z nich wyszukują bardzo stare przepisy kulinarne i przygotowują wspólny pyszny posiłek. Wieczerzę mogą okrasić konkursy bardów śpiewających średniowieczne pieśni lub swoje kompozycje, muzycy grający na dawnych instru-mentach czy kuglarze rozbawiający biesiadników. Ucztę mogą także urozmaicać średniowieczne gry towarzyskie – kości, bule czy zwykłe szachy. Zabawa bez publiczności jest więc jeszcze bardziej klimatyczna niż sam turniej z kręcącymi się wszędzie turystami, dlatego w naszych kręgach są także osoby dla których najbardziej istotne jest bawienie się w średniowiecznym klimacie i tylko dla tego przyjeżdżają na imprezy historyczne.

Przy stołach nie usłyszy się rozmów o polityce czy aktualnych wydarzeniach. Nie znamy swoich poglądów na te sprawy, bo nikomu nie przyjdzie do głowy żeby o tym wspominać. Jest tyle tematów związanych z tym co wspólnie robimy, że każdy jest w stanie o tym rozmawiać godzinami. Bardzo rzadko wiemy kto się czym zajmuje w „realnym” świecie, jaki kto ma zawód czy jakie studia skończył. Ba, czasami nie znamy prawdziwych imion swoich znajomych, o nazwiskach już nie wspominając. Są to rzeczy absolutnie zbędne w tym świecie, który dzięki swo-jej autonomii jest idealną ucieczką od problemów dnia codziennego, odskoczną od problemów i stresów, idealnym hobby.

By zacząć przygodę ze średniowieczem w obecnych czasach jest naprawdę ła-two. O ile kilka lat temu większość ludzi była członkami bractw rycerskich,

teraz masa z nich jest nigdzie nie zrzeszona. Bractwa zapewniały nowowstępu-jącym członkom dostęp do informacji niezbędnych do kompletowania swojego stroju historycznego, zbroi itp., co dziś znacznie łatwiej, lepiej i szybciej można dowiedzieć się przeglądając internet. W Polsce działa duże forum rekonstrukcji historycznych FREHA, które jest kopalnią wiedzy wszelakiej dla nowych jak i bardziej doświadczonych odtwórców, gdzie można także znaleźć informacje o imprezach które w sezonie są organizowane praktycznie w każdy weekend. Je-żeli preferujecie kontakt bezpośredni to proponuję na jakimś turnieju po prostu podejść i porozmawiać z kimś ubranym w strój historyczny. Ogromna większość rekonstruktorów jest bardzo otwarta i chętnie odpowie na pytania czy udzieli informacji zainteresowanej osobie. Tak więc jeżeli ten artykuł zainteresował pań-stwa ideą odtwórstwa historycznego – namawiam żeby spróbować, to naprawdę nie jest nic skomplikowanego, a może sprawić wielką frajdę, satysfakcję, pogłębi wiedzę o historii naszego narodu i kraju.

Do zobaczenia na turniejach!

Hubert Filipiak

Rota Najemna Ziemi Grójeckiej

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 57

Siła obrazuDo największych propagandzistów w latach 30. XX wieku należeli An-

glicy. Jako jedni z pierwszych zrozumieli, że kino jest doskonałym medium kształtującym ludzkie poglądy i nastroje. Korzyści, jakie niósł ze sobą ki-nematograf szybko docenili politycy w każdym niemalże kraju. Należał do nich również Adolf Hitler, który tuż po dojściu do władzy szukał nowych sposobów agitacji społecznej. W 1933 roku na czele Ministerstwa Oświece-nia Publicznego i Propagandy III Rzeszy stanął Joseph Goebbels, znakomity mówca, do ostatnich dni propagator kultu Hitlera. Goebbels był mistrzem propagandy wykorzystującej prasę, radio i przede wszystkim kino. Dzięki monopolowi na informacje mógł dowolnie żonglować faktami, tak by uzy-skać przychylność społeczeństwa. Sztandarowym osiągnięciem propagandy nazistowskiej jest „Triumph des Willens” („Triumf woli’) zrealizowany przez Leni Riefenstahl w 1934 roku. „Triumf woli”, to dokumentalna reportaż z VI zjazdu NSDAP, mający na celu monumentalizację osoby Hitlera. Spe-cjalnie zmontowane zdjęcia płomiennych przemówień przeplatane obraza-mi zasłuchanych tłumów podkreślały znaczenie społeczeństwa przy jedno-czesnej miałkości jednostki, która jest tylko trybikiem w wielkiej machinie rządowej. Fakt ten podkreślały zdjęcia gigantycznych figur geometrycznych tworzonych z tysięcy młodych chłopców hołdujących Fürerowi. Poczucie opiekuńczości i solidarności społecznej było dla Niemów w latach 30. nie-zwykle istotne. Wielki kryzys, szerzące się bezrobocie i pamięć przegranej niedawno wojny niekorzystnie wpływały na narodowe morale. Dlatego ideologia hitlerowska trafiła na podatny grunt, na ludzi, którzy dadzą się zawieść nawet na śmierć ku chwale ojczyzny, ku chwale wodza-ojca naro-du. Ideologia ta przekazywana i umacniana była w świadomości społecznej za pomocą kronik tworzonych na zlecenie samego Josepha Goebbelsa. Po-dobnie jak w latach 50. Polska Kronika Filmowa wyświetlana była przed filmami w Polsce, tak kina Rzeszy w latach 30. i 40. zdominowała kronika nazistowska – „Deutsche Wochenschau” produkowana przez Film und Pro-

pagandamittel Vertriebgesellschaft G.m.b.H. Od 1940 roku dzięki umowie z Oddziałem Propagandy GG regularnie wzbogacana była o materiał reali-zowany na terenach nadwiślańskich.

Atak na PolskęSzerokie pole działania dla hitlerowskich narzędzi propagandowych

stworzyła II wojna światowa. Płomienne przemówienia Fürera, dodatkowo ilustrowane relacjami z działań wojennych ukazującymi „bestialstwo Po-laków”, usprawiedliwiały szarże żołnierzy Wehrmachtu. Podczas ataku na Westerplatte Niemcy dokonali dokumentacji filmowej z wody, powietrza i lądu. Również kampania wrześniowa została uwieczniona m.in. w doku-mencie zrealizowanym przez Fritza Hipplera – „Feldzug in Polen”, oczywi-ście opatrzonym odpowiednim komentarzem, zgodnym z linią ideologicz-ną Rzeszy, czy w spreparowanym na potrzeby polskiego odbiorcy „Szlaku szaleństwa”. Materiały te przedstawiały Polskę w niezwykle niekorzystnym świetle i z pełną premedytacją serwowane były widowni międzynarodowej. Niestety Polacy nie mieli szans na zrewanżowanie się swoim materiałem, gdyż tuż po wkroczeniu do Warszawy Niemcy skonfiskowali cały dostępny

w służbiepropagandyKINO

KULTURA F ILM

Kino od momentu powstania było nie tylko rozrywką jarmarczną, ale przede wszystkim narzędziem rejestracji ważnych wydarzeń politycznych i społecznych. Dzięki niemu nie tylko warszawscy widzowie, ale i mieszkańcy małych wiosek, do których docierał przenośny kinematograf, na początku XX wieku mogli oglądać poganiaczy słoni w Phnom Phen czy rodzinę japońską przy parzeniu herbaty. Rejestrowano pogrzeby, defilady, wizyty królewskie. Szybko zorientowano się, że ruchome obrazy zachwycające nowością są w stanie oddziaływać na ludzki światopogląd. Rodzić zaczął się nowy nurt manipulacji, już nie słowem drukowanym, a bardziej działającym na wyobraźnię obrazem.

(cz. I – II wojna światowa)

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE58

sprzęt filmowy, zajęli studia produkcyjne (w jednym z nich powstała fabry-ka margaryny), zamordowali wielu twórców polskiego kina. Znaczna część przedwojennych filmowców polskich poniosła śmierć ze względu na żydow-skie pochodzenie.

Pierwsze obiektywne zdjęcia wrześniowej Warszawy świat zobaczył w zrealizowanym przez Juliena H. Bryana obrazie „Siege” („Oblężenie”). Bry-an był amerykańskim dziennikarzem, który w nocy z 31 sierpnia na 1 wrze-śnia 1939 roku przyjechał do Warszawy, by udokumentować atak na polską stolicę.

Kina pod okupacjąPod wpływ administracji niemieckiej, tzw. Treuhänder für sämtliche

Lichtspieltheater im Generalgouvernement, przeszły również polskie kina. Co prawda część z nich otwarta była dla ludności polskiej, ale odwiedzanie ich było postrzegane jako akt kolaboracji, a polskie podziemie nawoływało do ich bojkotu, ponieważ dochód ze sprzedaży biletów zasilał armię niemiec-ką. Organizowano akty sabotażu kin przeprowadzane głównie w Warszawie, polegające na wrzucaniu do sal gazów trujących, czy wypisywaniu na mu-rach haseł typu: „tylko świnie siedzą w kinie”. W kinach dominowały kiep-skie melodramaty niemieckie, jednakże dopuszczono do wyświetlania 33 przedwojenne filmy polskie, oczywiście po odpowiednim ocenzurowaniu, bo jak głosił okólnik z marca 1940 roku wydany przez generalnego guber-natora, Hansa Franka: „Polakom dać należy pewne możliwości kulturalne w granicach prymitywnych potrzeb rozrywkowych”. Zlikwidowano wszelką produkcję polską (jedynie legitymujący się papierami „Reichsdeutscha” Jan Fethke zdołał ukończyć dwa swoje filmy oraz jeden Jerzego Zarzyckiego, których produkcja rozpoczęła się przed wrześniem 1939 r.), jako przejaw narodowej tożsamości. W swych Dziennikach Hans Frank pisał, że „Pola-kom należy pozostawić tylko takie możliwości kształcenia się, które okażą im beznadziejność ich położenia narodowego. Dlatego mogą wchodzić w rachubę tylko złe filmy lub takie, które stawiają przed oczami wielkość i siłę Rzeszy Niemieckiej.”

Po przejęciu Polskiej kinematografii zostały powołany Oddział Propa-gandy z siedzibą w Krakowie, który w 1940 r. sformułował następujące cele: zaspokajanie potrzeb politycznych i kulturalnych ludności niemieckiej za-mieszkałej w Generalnej Guberni; wyjaśnianie ludności polskiej przyczyn i przebiegu wojny; zaznajamianie ludności niemieckiej w Reichu z rezul-tatami odbudowy GG, która już wówczas uważana była za część Rzeszy; zaznajamianie zagranicy ze stosunkami panującymi w GG, w celu zwalcza-nia kłamstw rozpowszechnianych na ten temat przez wrogą propagandę; a wreszcie wyjaśnianie historycznych związków uzasadniających niemieckie roszczenia do przywództwa na obszarach „nadwiślańskich”. W związku z tym w latach 1940-1944 wszystkie seanse dla Polaków poprzedzała tworzo-na specjalnie na potrzeby GG propagandowa kronika niemiecka – „Wia-domości Filmowe Generalnej Guberni. Tygodnik Dźwiękowy” (jak później nazwano „Wiadomości Filmowe”) „pokazywał jak bogobojnie i szczęśliwie żyją i pracują mieszkańcy Generalnej Guberni pod troskliwą opieką władz niemieckich.” Dla szefa urzędu propagandy Hansa Guttenbergera kronika była najważniejszym elementem działalności filmowej hitlerowskiej admini-stracji, ponieważ „u prymitywnych ludzi sceny oglądane na ekranie przewyż-szają oddziaływanie słowa drukowanego”. Stąd produkcja takich filmów jak „Menschenleben in Gefahr” („Żydzi, wszy, tyfus” z 1942) usprawiedliwiają-cych tworzenie miejsc odosobnienia dla Żydów roznoszących śmierciono-śne choroby, czy obrazów zachęcających do wyjazdu na roboty do Niemiec („Za granicą”), a nawet potwierdzających słuszność oddawania kontyngentu („Lepsze jutro”). W czasie wojny powstało kilkanaście tego typu filmów skie-rowanych do ludności polskiej.

Niemiecka produkcja filmowaOprócz relacji z frontu propaganda niemiecka nie gardziła również fa-

bułą. Aby usprawiedliwić proces eksterminacji Żydów oraz atak na Polskę, Niemcy nakręcili szereg filmów fabularnych ukazujących naród niemiecki ciemiężony przez „sadystycznych Polaków” i „brudnych Żydów”. Przytoczyć tu należy dwa najgłośniejsze z nich. Pierwszy to „Jud Süß” („Żyd Süss”) Veita Harlana z 1940 r. Pomysł nakręcenia filmu wyszedł z Ministerstwa Propa-gandy od samego Goebbelsa, a oparty został na autentycznej osiemnasto-wiecznej historii wirtemberskiego Żyda, który dzięki swej przedsiębiorczości wspierał finansowo księcia Karola Aleksandra. Przetworzona przez machinę nazistowskiej propagandy historia, została „wzbogacona” o gwałt Żyda na niemieckiej kobiecie i skazanie na tortury jej męża. W swej wymowie film wzywał widzów do odwetu za krzywdy niemieckiego narodu, w związku z tym na powojennym procesie Harlana oskarżonego o zbrodnie przeciw ludzkości, prokurator stwierdził, że „film ten był bezpośrednim wezwaniem do największego mordu naszych czasów.” Film pokazywany był jednostkom SS, wartownikom obozów koncentracyjnych, a także żołnierzom odpowie-dzialnym za wysiedlanie Żydów, a sam Harlan otrzymał za niego wysokie odznaczenie z rąk Goebbelsa.

Podobne oskarżenia, choć tym razem wymierzone przeciw Polakom, niósł obraz Gustava Ucicky’ego pt.: „Heimkehr” („Powrót”) z 1941 roku. Film kontrowersyjny nie tylko w treści, ale i w sposobie produkcji. Otóż wzięli w nim udział polscy aktorzy. Po części z własnej woli, jak Bogumił Sambor, po części pod wpływem szantażu kolaboranta, Igo Syma (Sym wy-rokiem sądu podziemnego został rozstrzelany). Niemniej wszyscy po wojnie zostali oskarżeni o kolaborację i działania przeciw Ojczyźnie. Fabuła była dość prosta: Wołyń w przededniu wojny, Polacy obdarzeni morderczymi instynktami z sadystycznym uwielbieniem prześladują bezbronnych Niem-ców, zaś najbardziej negatywną postacią jest polski burmistrz (Bogumił Sam-bor) zamykający niemieckie szkoły, przymykający oko na lincz niemieckiego obywatela w polskim kinie za to, że nie chciał śpiewać hymnu polskiego, a wszystko to na tle powszechniej mobilizacji żołnierzy polskich. Film wy-świetlany był w dwóch wersjach: ocenzurowanej i bardziej brutalnej, poka-zywanej na obszarach zamieszkiwanych przez ludność niemiecką. Bohdan Korzeniowski tak pisał o wersji przeznaczonej dla Niemców: „ukazywano w tym filmie rzeczy straszne. Tłumy matek z dziećmi na rękach biegły pędzone kolbami karabinów. Eleganccy oficerowie bili pejczami po twarzach prze-rażone staruszki. Woźny kopał w twarz młodą kobietę, błagającą polskiego burmistrza o ratunek. (...) Obraz naszego zwyrodnienia miał przysposobić Niemców przebywających w Polsce do właściwego postępowania z Polaka-mi”. Po wojnie projekcje filmu „Heimkehr” zostały zakazane w Niemczech i Austrii.

Aby osiągnięć propagandy nie przypisywać jedynie nazistom, wspomnieć trzeba, że od nie stronili od niej również Polacy, a także nasi wschodni sąsie-dzi. Zawoalowane kino propagandowe uprawiał Eisenstein w swym „Iwanie Groźnym” czy „Pancerniku Potiomkinie”, natomiast już później w czasach wojennych jednym z ciekawszych obrazów, które należałoby przytoczyć jest słynny dokument jednego z pionierów kina ukraińskiego, Aleksandra Do-wżenki z 1940 r. – „Oswobodzenie” – traktujący o „wyzwoleniu” zachod-niej Białorusi i Ukrainy spod „okrutnego panowania polskich panów”. Ten owoc propagandy sowieckiej, znakomicie unaocznia dramat losów Polski i Polaków tego tragicznego okresu. Jednak historia Dowżenki uwikłanego w socjalistyczną machinę, to dopiero preludium do możliwości sowieckiego aparatu propagandowego. Po zakończeniu wojny musiał on „obsłużyć” nie tylko ZSRR, ale cały wschodni blok komunistyczny. Ale to już materiał na zupełnie inny artykuł.

Marlena Gabryszewska

KULTURA F ILM

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 59

„Jesteśmy przeciw wszystkiemu, co jest przeciw nam” – „Kryzys”

WYZWOLENIE PRZEZ POTĘPIENIE, CZYLI JAK MUZYKA OBYCZJÓW NIE ŁAGODZI

Rock, a w szczególności punk rock, to najbar-dziej zbuntowana muzyka, jaka kiedykolwiek po-wstała. Nie dlatego, że przeciwstawia się harmonii, notacji czy w ogóle rytmowi, bo rock to wypad-kowa wielu powstałych do tej pory kierunków muzycznych, ale dlatego, że rock to żywa ideolo-gia, to ludzie, to krzyk pokolenia. Rock, ze swymi późniejszymi odmianami trafił w swój czas, w czas kiedy nabrzmiałym emocjom mogła dać ujście tyl-ko muzyka.

Początki...Kolebką rocka są Stany Zjednoczone. Nie mo-

gło być zresztą inaczej, bo USA to tygiel narodo-wościowy, mieszanka ras i kultur i właśnie z owej mieszanki narodziła się muzyka będąca wspólnym głosem młodego pokolenia lat 50. Był to dziwny okres w historii Stanów. Co prawda udział w II wojnie światowej zakończył się sukcesem, nastąpił przyśpieszony rozwój gospodarczy, ale zwycięstwo miało też inne skutki – zimna wojna, wyścig zbro-jeń, komisja McCarthy’ego, cenzura obyczajowa, a w tle piętrzące się wciąż podziały rasowe. Na tym gruncie pojawia się wspólny głos młodego pokolenia, który żąda zmiany traktowania, który swą postawą odcina się od pokolenia ojców. Tak narodził się rock’n’roll. Muzyka nazywana źródłem rozpusty i rozwiązłości.

Epidemia szybko rozeszła się po świecie. Do-tarła również, choć z opóźnieniem, do Polski. Dotarła oczywiście drogą morską, przez Gdynię, w której portach zawijające statki pozostawiały nie tylko ładunek, ale i odrobinę zachodniego luksu-su – płyty winylowe. Kiedy Elvis Presley nagrywa pierwsze płyty, kraje bloku sowieckiego opłakują Stalina. Obok jazzu rock’n’roll staje się motorem opozycji kulturowej wobec ogólnie przyjętej linii władzy.

„Zamiast walczyć z rzeczywistością – spróbuj stworzyć inną”

Te słowa, wyśpiewane później przez zespół De-

zerter, świetnie sprawdzają się w Stanach dekady lat 60. ubiegłego wieku. Wybuch wojny w Wiet-namie, rewolucja obyczajowa i zmiany społeczne, to moment, kiedy rozrywkowy charakter muzyki zaczyna się zmieniać. Muzyka staje się bardziej wy-razista, a teksty niosą przesłanie w ważnej sprawie. Również ludzie gromadzący się wokół tej muzyki wyróżniają się – strojem, zachowaniem, wyglą-dem. Dominującą kontestacją owego okresu stał się ruch hippisowski głoszący hasła „love-peace-happiness”, których niezgoda na eskalację konflik-tów zbrojnych prowadzonych przez USA wyrażała się w bezkompromisowym stylu życia odrzucają-cych wszelkie konwenanse i jurysdykcję państwa. Wyznawali wolną miłość i prawo wszystkich do wolności.

Również w Polsce pojawiła się odmiana tego nurtu, ale była to raczej moda i muzyka niż ideolo-gia i w efekcie nie miał większego znaczenia. Co innego rock w swej czystej postaci, który w postaci utworów m.in. The Rolling Stones przedarł się, przez żelazną kurtynę. Ta muzyka zaczęła łączyć nowe pokolenie, pokolenie ludzi urodzonych już po wojnie, dla których komunizm powinien być rzeczywistością daną i jedyną obowiązującą, bo przecież innej nie znali. A jednak...

Według linii władzy muzyka miała być rado-sna, teksty wesołe, a muzycy ładni. Młodzieży nie specjalnie taki typ przypadł do gustu.

Przełomowym rokiem był rok 1967, kiedy to na festiwalu w Sopocie Czesław Niemen zaśpiewał „Dziwny jest ten świat” – utwór, który stał się nie-formalnym hymnem pokolenia. To również rok, w którym w Warszawie wystąpili The Rolling Stones.

Śmiałe teksty, odważna muzyka to było coś co spodobało się młodym, a czego starsi nie rozumie-li. To było największą bronią tej muzyki, absolutne odcięcie się od pokolenia rodziców, które uznane zostało za młodzież za konformistów uległych władzy. Funkcja rocka ewoluowała od momentu jego powstania, aż po subkulturowe podziały. Od funkcji ludycznej poprzez autoteliczną (wyrażenie autora) po ideologiczną, będącą głosem ogółu. By zostać rockmanem nie trzeba było umieć śpiewać,

nie trzeba było kończyć konserwatorium muzycz-nego, wystarczyło mieć coś do powiedzenia, umieć zjednoczyć tłum.

Punk’s not dead!W drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku

rock ulega kolejnej ewolucji. W tym czasie na Zachodzie Europy wiek dorosły osiąga pierwszy powojenny wyż demograficzny, co w prostej li-nii prowadzi do wzrostu bezrobocia. Dodatkowo Wielką Brytanię dotyka kryzys naftowy i recesja i właśnie tam, w robotniczych dzielnicach Londy-nu pojawia się hasło „no future” – hasło nowego pokolenia bez przyszłości, plującego na przeszłość, pokolenia punkowców. Nieformalnym hymnem pokolenia staje się utwór Sex Pistols „God Save The Queen” (Boże chroń królową i faszystowski reżim), który wywołał niesamowity ferment na Wyspach, co jednocześnie zjednoczyło mu rzesze „wyznawców”. Punk był bezkompromisowy, to już nie był głos pokolenia, ale jego krzyk. Nurt ten świetnie przyjął się w Polsce. Najbardziej znaczą-cym jego przedstawicielem, grającym do dziś, jest zespół Dezerter. Mikołaj Lizut pisał o ruchu: „ta nowa kontrkultura całą swą ekspresję i kontestację kieruje przeciw ‘systemowi’ rozumianemu zarów-no jako komunistyczny reżim, jak i szerzej, jak cała rzeczywistość społeczna, polityczna, konformizm rówieśników, szkoła itp. Polskie wydanie rewolty punkowej ma charakter bardzo polityczny. Sta-nowi ‘trzeci obieg’ działa poza cenzurą bez jakich-kolwiek związków z podziemną demokratyczną opozycją.”

Na zachodzie rock był rewolucją obyczajową w Polsce przybrał wymiar rewolty społeczno-po-litycznej. Bez wątpienia wpłynęła na to ówczesna sytuacja. Opcje były dwie Kościół lub rock. Pod-czas gdy robotnicza Solidarność stałą się katolicką opozycją, młodzież postawiła na brzmienie gitar. Młodzież chciała się wyróżniać. W zmasowanym świecie, gdzie wszystko było takie samo, gdzie miało takie być, każdy nastolatek chciał być inny, chciał być indywidualistą. Wyróżnić się choćby ubiorem. Nowa estetyka, była de facto antyestety-

KULTURA MUZYKA

ROCK dla wolności

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE60

ką, strój stał się protestem przeciw białym kołnie-rzykom zebrań partyjnych i akademii. Ramoneski, irokezy, łańcuchy – miały prowokować i dawać jasno do zrozumienia, jakie są poglądy danego delikwenta, zaś wrzeszcząca ideologiczna muzyka przeciw pustym estradowym piosenkom.

„My wam pozwalamy tańczyć, wy nie przeszkadzacie nam rządzić”

Po pewnym czasie władza doszła do wnio-sku, że próba zduszenia nowej fali muzyki nie ma sensu, gdyż przynosi to zdecydowanie odwrotne skutki. Zaczęto postrzegać tę muzykę zgoła ina-czej, jako sprzymierzeńca. Mimo iż teksty skiero-wane był przeciw władzy, o czym doskonale sobie zdawano sprawę, to jednak ta muzyka w pewien sposób trzymała młodzież w ryzach. Więc, aby młodzież nie uczestniczyła w demonstracjach ze-zwalano na organizację koncertów. Znamienne, że pierwszym koncertem w stanie wojennym był koncert prekursora heavy metalu - TSA w Zamo-ściu 13 grudnia 1981 roku. Zezwolono na niego jedynie dlatego, że bilety wyprzedano na wiele dni przed i obawiano się kolejnych zamieszek. W na-stępnym roku nie odbyły się już Sopot i Opole, ale Jarocin wciąż miał się dobrze i również w 1982 roku blisko 20 tysięcy młodych ludzi najechało kaliską miejscowość.

Dodatkową korzyścią dla państwa z rozkwitu rocka w Polsce, był wymiar finansowy. Firmy or-ganizujące koncerty robiły złoty interes, podczas gdy muzycy byli „ubóstwianymi biedakami”. Ale przecież nie o to chodziło. Z funkcją frontmana grupy rockowej czy punkrockowej wiązała się misja, swego rodzaju kaznodziejstwo. Wokaliści byli głosem pokolenia, wyśpiewywali to, o czym wszyscy myśleli. Nastrój wykonywanych utworów zgodny był z nastrojem społeczeństwa i ważne było to, by przez chwilę choć ludzie poczuli jed-ność. Każdy koncert traktowany był jak mini-wa-kacje od systemu.

Polak jak chce, to potrafiW PRL-u najwięcej w sklepach było.. klientów,

którzy nieskutecznie chcieli zapełnić swoje lodów-ki, szafy i mieszkania potrzebnym pożywieniem tudzież sprzętami. Skoro sucha krakowska była ra-rytasem, cóż wspominać o płytach, odtwarzaczach tudzież sprzęcie grającym. Nie stało to jednak na przeszkodzie, by muzyka pod strzechy trafiała. Lu-dzie nagrywali całą listę przebojów radiowej Trójki, która jako jedyna puszczała rock. To nic, że dźwięk był mono i jakość pozostawiała wiele do życzenia, bo przecież nie o to chodziło. Magnetofony, były standardowym wyposażeniem na koncertach (co obecnie jest zakazane). Pojawienie się kaset magne-tofonowych sprzyjało rozwojowi undergroundo-wej sceny muzycznej. Wszelkie formy „piractwa” były jak najbardziej cenione i popierane, bo nie chodziło o wzrosty sprzedaży, ale o to by muzyka zarażała jak największą ilość słuchaczy.

Również muzycy świetnie sobie radzili. Lech Janerka pierwszą płytę nagrał na instrumentach własnoręcznie zrobionych, bo na sprzęt dorównu-jący zachodnim zespołom, mogliby sobie pozwolić po pięciu latach dobrze płatnej pracy. Natomiast „Brygada Kryzys” nagrała swą pierwszą płytę pod przykrywką testowania studia w nowej wytwórni płyt.

Trzeci obieg kulturyW latach 70. ubiegłego wieku kultura pol-

ska rozwijała się dwutorowo dopóki na scenę nie wkroczył rock. Pierwszy obieg to kultura jedynie słuszna rozpowszechniana przez komunistyczne massmedia – kultura wysoka i masowa. Drugi, powołany przez opozycję, w połowie lat 70. miał na celu nie tylko demonstrowanie skrajnie różnej opcji politycznej, ale także promowanie kultury, która ze względu na swój „pozaartystyczny” cha-rakter nie miała szans, by zaistnieć w obiegu pierw-szym. Wartości reprezentowane przez ów nurt, tak niezwykłe w państwie socjalistycznym, uchodzi-łyby wręcz za tradycyjne w demokracji. Będąc w opozycji do władzy drugi obieg nie stał jednak w opozycji do kultury zastanej i powszechnie propa-gowanej, nie zmierzał do rewolty obyczajowej, a tylko do zmian politycznych. Z takiego podejścia zrodził się nurt trzeci, który wyrażał niezgodę na tolerowanie obowiązujących gustów estetycznych. I tak jak niegdyś rock z „Solidarnością” sympaty-zował ze względu na powinowactwo poglądów politycznych, tak różnica w postrzeganiu roli kul-tury w społeczeństwie poróżniła te dwie opcje. „Solidarność poszła w katolicką walkę polityczną, a rock w bunt i odrzucenie wszystkiego, co było do odrzucenia. Tomek Lipiński z Brygady Kryzys tak wspomina czas, kiedy trzeba było wybrać czy razem z „Solidarnością” dążyć do układu z władzą: „byliśmy za, dopóki był to bunt przeciwko syste-

mowi, który był nie do zniesienia – niewydajny, okrutny, beznadziejny. Ale w momencie, gdy ludzie z Solidarności zaczęli dążyć do przejęcia władzy, to przestaliśmy im wierzyć. Myśmy robili rzeczy bardziej uniwersalne. Nam nie chodziło o to by zmienić władzę w Polsce, ale o to, żeby zmie-nić świat. Im chodziło o to, żeby zmienić system, a nam chodziło o to, żeby nie było systemu.”

Trzeci obieg to kulturowa reakcja na zastaną rzeczywistość – to inny sposób wyrażania, od-mienna wrażliwość i hierarchia wartości. Działał na marginesie pierwszego obiegu, a zarazem w zu-pełnie innym obszarze niż nielegalny obieg drugi.

Trzeci obieg ostrego rocka i punka odrzucał takie zespoły jak Perfect, Lady Punk, Republica nazywając ich „profesjonalnymi pracownikami estrady”, którzy za kupiony bilet będą bawić pu-bliczność. Zarzucali im sprzedajność i służalczość wobec systemu. Natomiast rolą prawdziwego rockmana był pełnowymiarowy bunt w strojach, tekstach, niezależności artystycznej. Komunistycz-nie dogmatycy zarzucali zwolennikom rocka sianie anarchii w duszach polskiej młodzieży, zaś katolic-ka opozycja deprawację moralną. W piśmie Jazz z 1983 roku pojawiła się notka o punku jako mu-zyce „spektakularnej agresji, naiwnych prowokacji, pokazywania języka. Zespoły, które nie potrafią błysnąć niczym oryginalnym w sensie artystycz-nym, starają się przedrzeć przez ostrą konkurencję sprawami pozamuzycznymi: awanturą, cudaczną nazwą, bulwersującym zachowaniem.”

Zmierzch bogów...PW drugiej połowie lat 80. zaczyna spadać za-

interesowanie muzyką rockową, coraz mniej ludzi przyjeżdża do Jarocina. Boom na „festiwal stanu wojennego”- jak nazywano Jarocin – przypadał na lata 1980-85, kiedy władza, by nie rozjuszać jeszcze bardziej młodzieży, pozwalała na natural-ny rozwój imprezy. Nie ingerowała w teksty, w program. Upadek festiwalu rozpoczął się w 1986, kiedy rozpoczyna się ingerencja cenzorów. Młodzi zaczynają być zmęczeni wszechobecną ideologią, polityką, bezproduktywnym buntem. Tęsknią do życia bardziej przyziemnego, do miłości, sexu, zabawy nie oznaczającej nic więcej niż zabawę. Powolna agonia Jarocina, owego symbolu buntu i jedności zarazem trwała do 1994 roku, kiedy od-był się ostatni koncert. Upadł komunizm, zapano-wała gospodarka rynkowa i nie było się już przeciw czemu buntować.

Dziś w znakomitej większości ówcześni pun-kowcy bez kolczyków, z obciętymi włosami i pod krawatem budują nową kapitalistyczną rzeczywi-stość z pełną zgodą na obowiązujący system...

Marlena Gabryszewska

KULTURA MUZYKA

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010 61

Jako dziecko zawsze z niecierpliwością cze-kałam na to, co wydarzy się w niedzielne

popołudnie, po obowiązkowym rosołku i scha-bowym. Najbardziej na świecie uwielbiałam klasyczne drożdżowe ciasto z kruszonką – naj-lepiej jeszcze ciepłe – autorstwa mojej mamy. Najlepiej, jak towarzyszyły mu lody domowej roboty. Jak bardzo doceniało się tego typu de-sery wie każdy, kto wychowywał się w czasach, gdy jeśli chciało się mieć cos extra, to trzeba było to sobie samemu zrobić. Teraz dorosłam, zaznaczyłam już trzeci krzyżyk w kalendarzu i… tęsknię za tamtymi smakami - bardzo chęt-nie do nich wracam… Przekonuje się też, że wszelkie słodkości, masowo sprzedawane na każdym kroku, są niczym, wobec ręcznie wy-konanego przysmaku kulinarnego. Nie zdziwi zatem pewnie nikogo, że umiejętność przy-gotowania wyśmienitego deseru ociera się o prawdziwą sztukę. I jak każde arcydzieło musi mieć duszę – inaczej zostanie zapomniane wraz z ostatnim kęsem.

Siedząc dzisiaj z grupa klientów w jednej z lepszych (przynajmniej tak sugerowały

ceny) warszawskich restauracji zaczęłam się zastanawiać, ile można zapłacić za deser wyglą-dający jak mus jabłkowy z cynamonem, na któ-rym leży maleńka kulka lodów? No dobrze – na samej górze leżała jeszcze czereśnia (swoją droga cały czas zachodzę w głowę, skąd restauracja w przededniu kalendarzowej wiosny wytrzasnęła prawdziwa, niemrożoną, nieprzetwarzaną cze-reśnię (sic!)… i dochodzę do wniosku, że wole nie wiedzieć ;-)) no cóż – okazało się że nie-wiarygodnie dużo (pewnie czereśnia podnosi

poziom), na szczęście nie mnie przyszło płacić rachunek. Ale to jakże ciekawe doświadczenie kulinarne (bo przyznać musze wspomnianą wcześniej dusze dostrzegłam) skłoniło mnie do napisania paru słów o tym, na ile ludzka ku-linarna wyobraźnia może sobie pozwolić i ile trzeba za nią zapłacić. Okazało się nawet, że ist-nieją rankingi najdroższych na świecie deserów. Niestety wszystkie nie na moją kieszeń, wiec nie powiem czy dobre). Ale o kilku co ciekawszych pozycja mogę napisać (a niech tam – zobaczy-my czym się żywią najbogatsi tego świata).

Jaki ranking bym nie dorwała wszędzie pierwszą pozycję (z bardzo dużą przewagą)

piastuje The Fortress Aquamarine (Sri Lan-ka)– chociaż osobiście uważam, że to trochę nieuczciwe, bo cenę deseru przede wszystkim „robi” 80 karatowy klejnot – akwamaryn, który to klejnot spoczywa na szczycie „konstrukcji” czekoladowej. W sumie zjeść się nie da, ale za to ów najważniejszy element konstrukcji moż-na zabrać ze sobą opuszczając lokal. No tyle że za tę przyjemność od ręki trzeba wydać około 14.5 tysiąca dolarów (nie wiem jak inni, ale ja wole kupić sobie samochód).

A teraz trochę o nieco bardziej prawdziwych deserach – mistrzami ceremonii w tej

dziecinie są Azjaci. Najdroższe pozycje (jadalne dodam) kształtują się na poziomie około 1000 dolarów (brzmi lepiej, ale nadal wolę iść na za-kupy). Moja uwagę przykuł np. deser Golden Opulence Sundae, który trafił ponoć do Księgi Rekordów Guinessa jako najdroższe lody z bita śmietaną i owocami: łyżka specjalnych tajskich lodów waniliowy (będę ignorantką i powiem, że dla mnie lody waniliowe to po prostu lody waniliowe – nic nadzwyczajnego) , pokryta zło-tym jadalnym liściem, który zostawia złoty pył

w ustach. Całość oblana jest wykwintną czeko-ladą. Do tego kandyzowane owoce z Paryża, marcepanowe wisienki, a na szczycie odrobina specjalnego słodzonego kawioru (jakoś to do mnie nie przemawia). Całość spożywana jest złotą łyżeczka , a smakosz może na pamiątkę zatrzymać kryształowy kielich, w którym poda-wany jest ów deser.

Generalnie słowo „Trufle” w różnej kom-binacji gwarantuje „odpowiednią cenę”

(i podobno również i smak) wielu innych przy-smaków, jak lodowa kopuła truflowa (Domes’s Trufle Ice z Bangkoku) za bagatela 6 tys. dola-rów czy Trufle Magdaleny (1 sztuka czekoladki kosztuje uwaga 250 dolarów!!!).

Na koniec zostawiam sobie jak dla mnie najbardziej wyszukany deser świata –

przyrządzane w hotelu Ciragan Palace Kem-pinski w Istambule – Złote Ciasto Sułtana. Sam deser przygotowuje się bardzo długo – bo aż 72 godziny. Ciasto podaje się na specjalnej srebrnej paterze, a do jego wypieku używa się najwyższej jakości produktów ściąganych z ca-łego świata, m.in. mąkę sprowadzaną z Fran-cji, czarne trufle i laski wanilii z Tahiti. Samo ciasto jest nadziewane brzoskwiniami, figami i pigwami marynowanymi wcześniej przez dwa lata w wysokiej klasy jamajskim rumie. Całość obsypana jest płatkami jadalnego złota. Efekt – deser za przeszło 1000 dolarów (aż strach za-praszać gości).

Poważnie jednak mówiąc – owszem – opisa-ne desery są na życzenie klientów dostęp-

ne… 1000 dolarów dla najbogatszych osób świata to zapewne niewiele, ale nawet takim osobom rozsądek nie pozwoli na zakup akwa-marynowego rarytasu, chociażby z uwagi na fakt, że samego deseru jest tam jak na lekar-stwo. Nie dziwi mnie zatem wyszperana w In-ternecie informacja, że jeszcze nikt się nie skusił na najdroższy deser na świecie.

No cóż – do możnych tego świata nie na-leżę, więc tylko obejdę się smakiem. W

międzyczasie nadal będę się zastanawiać czy za-płacić kilkadziesiąt złoty za niewielki deserek w restauracji, czy może samej upiec sobie coś, co w niczym nie będzie ustępować „profesjonal-nym” smakołykom, a zapewni mi dużo lepsze doznania kulinarne (i nie tylko). A poza tym – nie przepadam za słodyczami ;-)

Patrycja Kuciapska

Jak lody to tylko na patyku

Nie będę chyba odkrywcza mówiąc, że jak dobry nie byłby obiad, jak bardzo nie bylibyśmy najedzeni, na deser miejsce zawsze się znajdzie… Ameryki również nie odkryję pisząc, że ludzie lubią cukier. Co więcej – cukier pod różnymi postaciami pochłaniają w bardzo dużych ilościach…

KULTURA KUCHNIE ŚWIATA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE62

Tongijski parlament przyjął ustawę, która zmienia zasady wyboru składu jego członków. Na podstawie nowej ustawy, w najbliższych

wyborach parlamentarnych (które odbędą się w listopadzie lub grudniu) obywatele wybiorą 17 deputowanych, a tylko dziewięciu nominuje król. Dotychczas proporcje były odwrotne: dziewięć miejsc obsadzanych było w wyniku powszechnej elekcji, zaś 23 mandaty przydzielane były w wyniku królewskiej nominacji. „To historyczna zmiana, która dopro-wadzi do demokratyzacji naszego kraju. Po raz pierwszy reprezentanci społeczeństwa będą mieć większość w parlamencie” – wyjaśnia Akilisi Pohiva, lider ruchu prodemokratycznego. Obecnie trwają dyskusje nad ordynacją wyborczą. Rząd chciałby, by parlament wybierany był w wy-borach większościowych z jednomandatowymi okręgami wyborczymi. Opozycja uważa, że lepsze byłyby wybory proporcjonalne.

Co najmniej dwadzieścia osób, w tym cztery ciężko, zostało rannych w wypadku autobusu w miejscowości Saleapaga, około 10 km na

południe od Apii. Autobus zjeżdżał ze wzniesienia po śliskiej drodze, kiedy kierowca stracił nad nim panowanie. Świadkowie twierdzą, że po-jazd jechał ze zbyt dużą prędkością. „Kierowca powinien był bardziej uważać, zwłaszcza, że autobus nie był nowy i miał nie w pełni sprawne hamulce” – opowiadał Tali Malago, student z Saleapaga. Rozpędzony autobus wypadł z drogi i wtoczył się na zbocze wzgórza i tam przewrócił się na bok. „Skończyło się dosyć szczęśliwie. Gdybyśmy zderzyli się z innym pojazdem, albo zjechali niżej i uderzyli w jakiś budynek, wszyscy moglibyśmy zginąć” – mówi Tali Malago.

Szef tymczasowego rządu Fidżi, Frank Bainimarama, odrzucił propo-zycję Komisji Europejskiej, by w zamian za 500 mln euro pomocy

gospodarczej zgodził się ustąpić i rozpisać wolne wybory. „Nie mogłem się zgodzić na tę propozycję, ponieważ jest jeszcze wiele pracy do wy-konania, aby Fidżi mogło być bezpieczne” – powiedział Bainimarama na konferencji prasowej po powrocie z rozmów w Brukseli. Podkreślił, że najważniejszym zadaniem jest przygotowanie konstytucji, która będzie „odpowiednia” dla obywateli Fidżi. „Nasze prawo ma odpowiadać nam – ludziom z Fidżi, a nie rządom Australii czy Nowej Zelandii”.

Władze Niue chcą wyburzyć ponad 100 domów porzuconych przez ich właścicieli, którzy na stałe opuścili wyspę. „Zrujnowane budyn-

ki psują krajobraz i mogą być zagrożeniem dla bezpieczeństwa” – mó-wiła O’Love Jacobson, minister zdrowia i prac publicznych w rządzie Niue podczas spotkania ze społecznością niueańczyków w Auckland w Nowej Zelandii. Większość budynków zostało opuszczonych w 2004 r. po ataku cyklonu Heta. Od tej pory nikt się nimi nie zajmuje, więc władze mają prawo wystąpić do sądu o zgodę na usunięcie pozostałości. Jed-nak jak wyjaśniła Jacobson, rząd nie chce podejmować takich działań bez wiedzy społeczności wyspiarzy. „Być może ktoś jednak zmieni zda-nie i zechce wrócić” – stwierdziła pani minister.

Nowe połączenia lotnicze do Fidżi, Papui-Nowej Gwinei i Palau. Od początku kwietnia australijska linia lotnicza Jettstar cztery razy w

tygodniu wysyła swoje samoloty z Sydney do Nadi (Fidżi). Od połowy marca Air Niugini dwa razy w tygodniu lata z Port Moresby do Narity w Japonii. W Palau powstała zupełnie nowa, prywatna kompania lotnicza Pacific Flier. Na razie obsługuje połączenia z Filipinami i Australią (Bris-bane), od maja planowane jest uruchomienie połączeń z Guam. Tym-czasem Air Marshall Islands po ponad dwuletniej przerwie odzyskały swojego Dorniera-228, który przechodził kapitalny remont na Tajwanie. Samolot (jeden z dwóch używanych przez narodowe linie) wróci do służ-by z końcem kwietnia.

Od miesiąca z Tuwalu nie wysłany został żaden list ani paczka. Z końcem lutego wygasło dotychczasowe porozumienie pomiędzy

rządem Tuwalu a liniami lotniczymi Air Pacific dotyczące transportu prze-syłek pocztowych. Najbardziej cierpi Tuwaluańskie Biuro Filatelistyczne, które prowadzi wysyłkową sprzedaż znaczków pocztowych dla odbior-ców z całego świata (sprzedaż znaczków jest jednym z ważniejszych źródeł przychodów dla budżetu Tuwalu). Co ciekawe, przesyłki z innych krajów bez kłopotów docierają do Tuwalu - transport poczty przychodzą-cej odbywa się na podstawie odrębnej umowy Air Pacific z rządem.

Władze Polinezji Francuskiej ujawniły szczegóły nowej strategii promocji turystyki, która ma przyciągnąć do kraju nowych gości.

„Tahiti i jej wyspy są ostatnim ogrodem raju – i tak będziemy je promo-wać” – mówi Steeve Hamblin, minister turystyki. „Mamy małe wysepki rozrzucone po Pacyfiku, do których trudno dotrzeć. To, co wygląda na problem, chcemy sprzedawać jako zaletę. Na tych wysepkach nie ma cywilizacji, więc mogą być świetnym miejscem na ucieczkę od codzien-ności”. Polinezja ambitnie zakłada, że do 2040 r. uda jej się przyciągnąć ponad milion turystów. Nie będzie łatwo, bo po ostatnim kryzysie gospo-darczym ruch turystyczny znacznie się zmniejszył. Rok 2009 był najgor-szy w historii polinezyjskiej branży turystycznej - kraj odwiedziło 160,5 tys. gości, podczas gdy jeszcze w 2008 r. do Polinezji przyjechało ponad 196 tys. osób.

69-letni mężczyzna z niewielkimi obrażeniami głowy, pleców oraz klatki piersiowej trafił do szpitala w regionie Hawke’s Bay (Nowa

Zelandia) po tym, jak dwukrotnie został przejechany samochodem przez swoją żonę. Jak wynika z relacji dziennika „The New Zealand Herald”, kobieta potrąciła swojego męża cofając niewielkim terenowym autem na drodze podjazdowej do ich domu. Po chwili podjechała do przodu, ponownie przejeżdżając po leżącym na ziemi mężu. Dopiero wówczas zszokowana wezwała pogotowie, które helikopterem zabrało mężczy-znę do szpitala. Stan mężczyzny lekarze określili jako „umiarkowanie ciężki”.

Przemysław Przybylski

Wiadomości z Końca Świata

63

AUSTRALIA I OCEANIA

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010

Akademickie Forum Bezpieczeństwa to już druga edycja konferencji naukowej mającej zebrać młodych badaczy stosunków międzynarodowych, zachęcić ich do dyskusji i pogłębiania tematyki bezpieczeństwa międzyna-rodowego. Impreza organizowana jest więc przez studentów, głównie Sto-sunków Międzynarodowych i Politologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, dla studentów. Oprócz młodych naukowców na imprezie nie zabrakło także doświadczonych znawców tematu.

Konferencję otworzył Dziekan Wydziału Politologii i Studiów Między-narodowych UMK, prof. Roman Bäcker, znany politolog i komentator polityczny. Koordynator Polskiego Lobby Przemysłowego im. Eugeniusza Kwiatkoweskiego, dr hab. Paweł Soroka, opowiedział o kondycji polskie-go przemysłu zbrojeniowego w dobie kryzysu, jego szansach na rozwój i nowe kontrakty. Duże zainteresowanie wzbudziło wystąpienie Duncana Walkera, przedstawiciela Amerykańskiej Ambasady w Polsce. Prelekcja do-tycząca polsko-amerykańskiej współpracy w ramach obrony nie wywołała tylu emocji, co dyskusja, która wywiązała się po niej. Dotyczyła głównie amerykańskiej rezygnacji z planu rozmieszczenia w Polsce ochrony prze-ciwrakietowej. Duncan Walker bronił swojego stanowiska, broniąc decyzji amerykańskiego rządu, zauważając, że realizacja planów dotyczących tzw. tarczy antyrakietowej została jedynie odłożona w czasie. Przyznał jednak, że data (17 września) poinformowania o tym strony polskiej była niefortunna. Pierwszy dzień konferencji oscylował także wokół zagadnienia terroryzmu – czy grozi on Polsce, jak ataki terrorystyczne z 11 września 2001 roku zmie-niły politykę bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, czy islamski terroryzm jest rzeczywistym zagrożeniem dla Niemiec. Poruszony także został temat nowych zagrożeń w cyberprzestrzeni stanowiących wyzwania dla państw, a także każdego z nas, użytkownika Internetu.

Podczas drugiego dnia imprezy skoncentrowano się na dwóch zagad-nieniach – oczekiwaniach i stanie faktycznym transatlantyckiej wspólnoty bezpieczeństwa oraz współczesnych determinantach bezpieczeństwa mili-tarnego. Kontradmirał Stanisław Zarychta z Centrum Szkoleniowego Sił Połączonych NATO w Bydgoszczy skoncentrował się głównie na militar-nym aspekcie transformacji w ramach Sojuszu oraz udziale w nim polskich sił zbrojnych. Wyjaśnione zostało stanowisko polski w ramach Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego – nie możemy pozwolić sobie na bycie członkiem drugiej kategorii, dlatego aktywnie musimy angażować się w

działania Sojuszu, także te ekspedycyjne. Obecnie to w Europie znajdują się główne siły odpowiadające za działalność operacyjną, te rozmieszczone w Stanach Zjednoczonych pracują jedynie nad nowymi wyzwaniami i zdol-nościami organizacji, rażąca dominacja Stanów Zjednoczonych w Sojuszu jest więc redukowana. Kontradmirał Zarychta podkreślił to, o czym często już wspominano w kontekście nowej koncepcji strategicznej dla NATO – wszyscy jej członkowie muszą mówić wspólnym głosem, by był on usłysza-ny i umożliwił reorganizację Sojuszu. Temat ten kontynuował także Łukasz Kulesa z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Zauważył, że Nowa Koncepcja Strategiczna nie rozstrzygnie się w Brukseli, czy w Nowym Jor-ku. To Afganistan, Moskwa i Iran wpłyną na jej kształt. Analityk upatrywał się także kwestii Turcji i Cypru jako przeszkody w uzyskaniu porozumienia pomiędzy Unią Europejską a NATO. Dopóki Turcja nie wyrazi zgody na umowę Cypru dotyczących wymiany informacjach niejawnych z NATO, a akcesja Turcji do Unii Europejskiej będzie blokowana, nie ma szans na uzyskanie porozumienia dotyczącego wyraźnej współpracy NATO z Unią Europejską. W odniesieniu do Sojuszu podjęto także temat Skandynaw-skiego i Chorwackiego uczestnictwa w Organizacji Traktatu Północnoatlan-tyckiego. Dużo miejsca poświęcone zostało także Afganistanowi. Kwestia ta rozpatrywana była wieloaspektowo – zarówno pod kątem militarnym, kul-turowym, jak i społecznym. Wskazywano i, ż wojna w Afganistanie została wygrana militarnie, nie osiągnięto jednak najważniejszego celu –pokoju. W kolejnym z wystąpień scharakteryzowano także współczesny ruch neotali-bów jako wojowników uzbrojonych w Koran, kałasznikowa i.. laptopa. Nie zabrakło również wystąpień dotyczących reżimu NPT, czy asymetryczności współczesnych zagrożeń.

Po dwóch dniach pełnych dyskusji, pytań, prelekcji i prezentacji stwier-dzić można, iż Akademickie Forum Bezpieczeństwo odniosło zamierzony cel – sprowokowało jego uczestników do dyskusji i wymiany poglądów. W tak krótkim czasie poruszono najważniejsze kwestie tyczące się współczesne-go bezpieczeństwa międzynarodowego. I mimo, że nie zawsze podzielano to samo stanowisko, to taka właśnie powinna być właśnie natura konferencji – nie chodzi bowiem o to, by każdy z badaczy mówił jednym głosem. Ten problem pozostawmy reprezentantom NATO i Unii Europejskiej.

Maja Porowska

AKADEMICKIE FORUM BEZPIECZEŃSTWA

W dnicha 27 i 28 maja, w centrum konferencyjnym Hotelu Filmar spotkali się studenci, doktoranci, profesorowie, specjaliści i analitycy – wszyscy połączeni wspólnym mianownikiem - zainteresowaniem szeroko pojętym bezpieczeństwem międzynarodowym.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE64

PATRONAT SM AFB

z AFRYKĄSpotkania naukowe

W Bibliotece Uniwersyteckiej w Olsztynie dnia 17 maja 2010 roku odbyła się konferencja, zorganizowana

przez Instytut Nauk Politycznych UWM. Spotkanie zgromadziło panteon polskich afrykanistów z Małgorzatą

Szupejko, Wiesławą Bolimowską, Janem Malinowskim, czy Maciejem Ząbkiem na czele. Na sali nie zabrakło

przedstawicieli środowisk politologicznych, etnograficznych, czy geograficznych. Klimatyzowane sale i dobra or-

ganizacja imprezy sprzyjały naukowej atmosferze zarówno w czasie prelekcji referentów, jak również w przerwach

między panelami. Większość referatów była stricte związana z problemem polaryzacji społeczności afrykańskiej

między biednych i bogatych, choć prezentowane były również referaty związane z tematyką z pogranicza sztuki

i ekonomii (A. Pawłowska), bądź sprawozdawcze in situ, traktujące wprost o niesieniu pomocy Afrykanom z

Mali (E. Prądzyńska).

Konferencja rozpoczął punktualnie o godz. 10 pomysłodawca i wieloletni organizator spotkań naukowych

o tematyce afrykańskiej na Warmii - Arkadiusz Żukowski. Pierwsza i druga część obrad plenarnych odbywała

się do przerwy obiadowej w jednej sali. Natomiast pierwszy i drugi panel, ze względu na ilość prelegentów i

zaproszonych gości, odbywały się równolegle we wspomnianym już wyżej budynku olsztyńskiej Alma Mater w

godzinach popołudniowych. Interesującym działaniem ze strony organizatorów było zaproszenie do udziału w

konferencji dzieci z miejscowego przedszkola „Dorotka” , w którym kładzie się nacisk na aspekt wielokulturowo-

ści. Sześciolatki zaprezentowały z olbrzymim zaangażowaniem zgromadzonym gościom około dwudziestomi-

nutowy występ w rytmach z Czarnego Lądu. Ów ciekawy przerywnik pokazał, że w Polsce wciąż istnieje szansa

na przełamywanie stereotypów na temat Afryki, a jednym ze sposobów jest wczesna edukacja wielokulturowa.

W pierwszym panelu pojawiły się wystąpienia osób, które można śmiało nazwać praktykami kwestii

afrykańskich. Głównym pytaniem, do którego starali się odwoływać prelegenci było: czy istnieją możliwości

i sposobów przełamywania wciąż nasilającej się polaryzacyjnego zasobów finansowych w dominującym dwu-

klasowym modelu społeczeństw afrykańskich? Wyjście z impasu upatrywać można w deliberacji i konsensu-

alizacji (J. Łopott), gdyż systemy pomocowe, z czym zgodziła się większość uczestników konferencji, zabijają

samodzielność w budowaniu bezpieczeństwa bytowego. Nie należy jednak traktować całego kontynentu, jako

biernie oczekującego pomocy i impulsów modernizacyjnych. Po roku 1989, aż 74 proc. państw zmieniło swo-

je konstytucje. Jednak nie każda zmiana na poziomie ustawy zasadniczej przyniosła poprawę funkcjonowania

władzy, przykłady można mnożyć od Zimbabwe, czy Angolę na południu kontynentu, po Mali na północy.

Czynnikami, które w skali kontynentalnej nie ulegają poprawie jest dostęp do żywności oraz wody pitnej, system

szkolnictwa, poziom higieny i zarządzanie gospodarką: „Afryka produkuje to czego nie konsumuje i konsumu-

je to czego nie produkuje” (W. Bolimowska). Pomoc humanitarna i koncepcyjna funkcjonuje jako pomoc

co najwyżej doraźna, która nie zmienia struktury gospodarczej Afryki. Wciąż istnieją państwa, gdzie zdobycie

mandatu poselskiego jest nieosiągalne dla statystycznego obywatela, czego przykładem jest Kenia (M. Szupejko).

Stąd bogaci, których stać na wpłacanie wysokich depozytów przed rozpoczęciem kampanii wyborczej stają się

coraz bogatsi dzięki uposażeniu poselskiemu i szeregowi ulg parlamentarnych. Biedni natomiast stają się coraz

ubożsi w wyniku błędów w zarządzaniu kapitałem w ramach gospodarek krajowych. Do katalogu zarzutów,

które pojawiły się we wspomnianych referatach dołączony został wątek paraniewolnictwa w ramach emigracji

zarobkowych wewnątrz kontynentu, wciąż tlące się konflikty etniczne i międzygrupowe oraz wysoki poziom

korupcji (D. Gemechu), np. w Angolii, która znajduje się na 162 z 180 miejsc w rankingu Transparency In-

ternational (T. Iwiński).

Drugą część „naukowych spotkań z Afryką” otworzył Jan Milewski , który w olbrzymiej cezurze czaso-

wej (1000-2050 A.D.) starał się przybliżyć główne trendy w demografii, geografii oraz rozwoju gospodarczym

państw kontynentu. Od początku XVIII wieku, kiedy następowała intensyfikacja ekspansji kolonialnej na

Czarnym Lądzie, równolegle nasilała się dysproporcja między potencjałami gospodarczymi Europy i Afryki.

Wielce interesującą kwestią było zaprezentowanie wyników badań przeprowadzonych we Francji na początku

XXI wieku, które skoncentrowały się na analizie przede wszystkim poziom PKB per capita wśród mieszkań-

ców wszystkich 54 państw. Poprzez wyniki tychże badań zweryfikowano teorię bogatej-północy i biednego-

południa. Najbiedniejszym rejonem kontynentu jest Afryka subsaharyjska, jednakże im dalej na południe tym

większa różnorodność w poziomie rozwoju gospodarczego. Znaczącą dominantą w rozwoju gospodarczym

południa jest oprócz RPA również Mauritius, który znajduje się jako jedyne państwo Afryki w grupie państw

wysokorozwiniętych >0,8 HDI (M.W. Solarz). Pojawił się również referat porównujący podejście do koncepcji

pomocowych wśród polityków europejskich, gdzie obok argumentów etycznych, gospodarczych, czy politycz-

nych za pomocą humanitarną, wskazano również na argumentację przeciw pomocy, która częstokroć była wy-

datkowana na zbrojenia (T. Klin). Panel zakończyło wystąpienie prezentujące problem uchodźctwa jako pogłę-

biający biedą, a z drugiej strony motywujący do zdobywania kwalifikacji i korzyści majątkowych (M. Ząbek).

Z powodu równoległego prezentowania referatów w ramach dwóch odrębnych bloków tematycznych,

nie zostaną w tym miejscu wskazane wszystkie poruszane na konferencji treści. Drugi panel popołudniowy

otworzył temat medioznawczy, w którym wskazano na główne trendy rozwoju nie tylko telewizji satelitarnej,

ale również telefonii komórkowej oraz Internetu. W tym ostatnim medium znaczące wpływy na kreowanie wi-

zerunku poszczególnych państw mają obcokrajowcy. Przykład może stanowić posttelewizyjny portal YouTube,

gdzie 65 proc. filmów na temat Kenii zamieszczono z komputerów państw zachodnich (R. Sajna, K. Męcner).

Globalne koncerny medialne takie jak Warner, Sony, Viacom, NBC Universal, czy CNN nie pozostawiają

złudzeń kontynentalnym telewizjom, jak znaczący jest poziom oddziaływania i możliwości kreowania infor-

macji w tych pierwszych. Za kwestiami dominacji w świecie nowych mediów zaprezentowany został temat

etyki pomocowej w dokumentach kościoła katolickiego, gdzie obok niesienia braterskiej pomocy wskazuje się

na patologie roszczeniowości (A. Solarz; ks. A. Romejko). Istotne zdaniem kościoła jest akcentowanie prawa do

uczestnictwa, które może stanowić istotny czynnik na drodze do demokratyzowania i zmniejszania poziomu

korupcji na kontynencie. Kwestia roli kościoła w Afryce pojawiła się również przy analizie problemów ubóstwa

w Czadzie (ks. J. Różański). Równie interesującym wystąpieniem było omówienie myśli benińskiego filozofa

mieszkającego obecnie we Francji P.J. Hountondji’ego, który z indukcji i dedukcji uczynił narzędzia do analizy

współczesnej kondycji kontynentu (K. Trzciński). Na potrzeby tejże analizy ów filozof stworzył pojęcie systemu,

w którym badał przestrzeń publiczną Afryki. Prezentowane przez niego wnioski są o tyle interesujące, iż schodzą

na znacznie niższy poziom niż paralelne w czasie monografie filozofów pozaafrykańskich, po wtóre powstały

w umyśle człowiek, który urodził się, wychował w sercu kontynentu i zrozumiał panafrykańską mentalność.

Wyjściem z impasu niewydolności systemu, zdaniem Hountondji’ego, jest stworzenie oddolnego ruchu kon-

sumenckiego, który miałby kontestować reguły działania rynków.

W pierwszym panelu popołudniowym pojawiły się referaty związane z tematyką pauperyzacji społeczno-

ści miejskiej w Afryce Zachodniej (ks. J. Pawlik) oraz dylematami niesienia pomocy w Sudanie, gdzie pomoc

jest wciąż nieracjonalnie organizowana (A.M. Bytyń). Zaprezentowany został również referat na temat obrazu

kontynentu afrykańskiego widzianego oczami polskich Tatarów – braci Kryczyńskich, którzy przed wojną był

sędziami polskiej palestry (S. Chazbijewicz). Oprócz wspomnianych wyżej referatów skupiających się nie na

trendach ogólno kontynentalnych, lecz o charakterze case studiem, warto wspomnieć o tematach dotyczących

Konga-Brazzaville (B. Matsili), czy Rwandy gdzie od roku 1994 notuje się budowanie trwałej stabilizacji, rów-

nież dzięki wolnym wyborom prezydenckim (J. Bar). Wśród prezentowanych tematów nie mogło zabraknąć

kwestii dotyczącej stricte RPA, gdzie poza czynnikiem polaryzacji ekonomicznej dochodzi również aspekt wie-

lorasowości (A. Żukowski).

Olsztyńskie „Spotkania naukowe z Afryką” należy uznać za bardzo interesującą ofertę w kalendarzu konfe-

rencji naukowych odbywających się w naszym kraju. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka czynników, które w

kontekście przyszłych edycji mogłyby zostać inaczej rozwiązane. Przede wszystkim czas, który jest odwiecznym

wrogiem prelegentów, stanowił i tym razem wyzwanie, gdyż poza prezentowanie tematów zabrakło go na dys-

kusję po każdej części obrad, czy nawet każdorazowo po wystąpieniu. Zrozumiałym jest, że przy takiej ilości

prelegentów, którzy zgłosili się na konferencję organizatorzy stanęli przez dużym wyzwaniem. W przyszłych

latach może warto byłoby rozważyć zorganizowanie konferencji co najmniej dwudniowej, gdzie czas na me-

rytoryczną dyskusje nie kolidowałby z czasem wyznaczonym na prezentacje referatów. W programie zabrakło

również łączenia wystąpień w tematyczne bloki. Stąd tematy ekonomiczne przeplatały się z tematami o sztuce i

sposobach niesienia pomocy humanitarnej. Z pewnością można uniknąć tego wymieszania na poziomie publi-

kacji pokonferencyjnej, gdzie owe koherentne bloki artykułów ułatwiałyby zainteresowanym czytanie lektury i

rozeznanie się w poruszanej tematyce.

Błażej Grygo

Problem bogactwa i biedy we współczesnej Afryce

65

KONFERENCJE AFRYKA

KWIECIEŃ-CZERWIEC 2010

POLSKIE GŁOWY PAŃSTWA

1918 (7 października – 11 listopada) Rada Regencyjna

1918 (11 listopada – 14 listopada) Rada Regencyjna

i Józef Piłsudski jako Naczelny Dowódca

Wojsk Polskich

1918 – 1922 Józef Piłsudski (Regent Królestwa Polskiego

a następnie Naczelnik Państwa)

1922 (11 grudnia – 16 grudnia) Gabriel Narutowicz

1922 – 1926 Stanisław Wojciechowski

1926 – 1939 Ignacy Mościcki

1944 – 1952 Bolesław Bierut

1989 – 1990 Wojciech Jaruzelski

1990 – 1995 Lech Wałęsa

1995 – 2005 Aleksander Kwaśniewski

2005 – 2010 Lech Kaczyński

POLSCY PREZYDENCI NA UCHODŹSTWIE

1939 – 1947 Władysław Raczkiewicz

1947 – 1972 August Zaleski

1972 – 1979 Stanisław Ostrowski

1979 – 1986 Edward Bernard Raczyński

1986 – 1989 Kazimierz Sabbat

1989 – 1990 Ryszard Kaczorowski

Cytaty o Wojciechu Jaruzelskim

Taka jest polska historia, że Wojciech Jaruzelski szedł od Lenino do Berlina. (...) Oczywistą

rzeczą jest to, że jeżeli są zaproszeni polscy kombatanci przez stronę rosyjską, a jeżeli jednym z nich

jest były prezydent, no to się go w sposób szczególny szanuje i nie robi się z tego sprawy publicznej.

Ja uważam, że w interesie nas wszystkich leży to, aby nie rozdrapywać tego problemu. Bronisław

Komorowski, www.rmf24.pl, 07.04.2010, o zaproszeniu Jaruzelskiego do Moskwy na obcho-

dy 65 rocznicy zakończenia II Wojny Światowej

Cytaty o Lechu Wałęsie

[...]Drogi Lechu byłeś, jesteś i pozostaniesz legendą, wielkim bohaterem naszej wielkiej legendy:

koniec kropka. Donald Tusk, wypowiedź z okazji 25. rocznicy przyznania Lechowi Wałęsie

Nagrody Nobla

Myślę, że najmniej ceniony Wałęsa jest w Polsce. Ale fantastyczną pozycję zachował za granicą.

Sentyment do Wałęsy odżyje. Może nie powinien być na czele, bo to zawsze źle się kończy. Ale

powinien umieć udostępnić komuś swoją legendę. Piotr Tymochowicz, Salon polityczny Trójki

Nasza epoka pozbawiona jest przywódców. Kiedy się pomyśli, że pijak Jelcyn był carem, a

ignorant Wałęsa symbolem wolności, uginają się nogi pod człowiekiem. Oriana Fallaci

Zauważyłem, jak zręcznie Wałęsa daje sobie radę z tym niesfornym zgromadzeniem. Kiedy

tylko spór staje się nazbyt gwałtowny i słychać rozdrażnione głosy, przywołuje duchy Legionów

Dąbrowskiego i intonuje „Jeszcze Polska”. Spór zamiera w chwili, gdy wszyscy wstają. „Marsz,

marsz Dąbrowski, z ziemi włoskiej do Polski” i w trakcie tej niezawodnej katharsis dach niemal

unosi się w powietrzu, a wszystkie niesnaski pierzchają. „Za twoim przewodem złączym się z

narodem” – śpiewają to o Dąbrowskim, czy o Wałęsie? Czysto polska magia. Wiadomo, że wielki

magik przywołał ją świadomie, by nie rzec, cynicznie. Jednak kiedy śpiewa, sam ulega przemianie.

Nie jest już zadziornym małym elektrykiem w niedopasowanych spodniach, sprytnym mówcą z

wieloma ludzkimi słabościami, jego autorytet nie jest już oparty na umiejętności zastosowania ko-

lokwializmu i ciętej riposty. Stoi teraz wyprostowany, z głową przechyloną do tyłu, jak drewniana

figura spod dłuta któregoś z rzeźbiarzy ziemi dobrzyńskiej, gdzie Wałęsa się urodził. Staje się wize-

runkiem, nie człowiekiem. Timothy Garton Ash, Polska rewolucja. „Solidarność” 1980-1982

Cytaty o Aleksandrze Kwaśniewskim

Kwaśniewski na pewno umie być politykiem na luzie, liderem atrakcyjnym z trybuny i estrady.

Ale sam się nie rozbierze ani nie będzie tańczył. Nie ma po co. No i posunął się w latach. Józef

Oleksy, Polityka, 23.05.2009, str. 106

Rosja po prostu nie akceptuje nowej, rozszerzonej Unii. Rozmawia z najsilniejszymi, a takich

jak my, którzy kiedyś byli w jej strefie wpływów – po prostu ignoruje. Aleksander Kwaśniewski bez

przerwy jeździł do Moskwy i to kompletnie nic nie dało. Trzeba być spokojnym, nie dawać się spro-

wokować, ale jednocześnie bronić naszego statusu niepodległego państwa, i pełnoprawnego członka

Unii Europejskiej. Jarosław Kaczyński, wywiad dla „Gazety Polskiej” nr 7,14 luty 2010

Aleksander Kwaśniewski ma więcej seksapilu politycznego niż Donald Tusk. Jacek Kurski,

TVN, 28.05.2007

Cytaty o Lechu Kaczyńskim

Znałem prezydenta Kaczyńskiego osobiście z kilku spotkań w Radzie Europejskiej, a także

w Warszawie, i jestem zasmucony jego śmiercią. Polska straciła wielkiego patriotę i głowę pań-

stwa. Jego politycznym zobowiązaniem była służba polskiemu narodowi. Herman van Rompuy,

TVN24, 10.04.2010

Możesz lubić lub nie lubić Kaczyńskiego, ale on był osobą naprawdę wyjątkową. Nie było w

nim nic fałszywego. Możesz spotkać dobrego polityka, możesz spotkać mądrego politykiem, możesz

spotkać świetnego organizatora, ale bardzo rzadko spotykasz w polityce dobrych ludzi. Micheil

Saakashvili, prezydent Gruzji, TVN24, 12.04.2010

Uważam, że gdyby Kaczyński potrafił przełożyć swój wdzięk polityczny i osobisty na szerzą

przestrzeń niż tylko kameralną, to byłby groźnym graczem w wyborach prezydenckich. Ale ma

z tym problem i to zmniejsza jego szanse. Leszek Miller, Za starymi wilkami chadzają mło-

de hieny, z Leszkiem Millerem rozmawiają Michał Karnowski i Joanna Miziołek, Polska,

02.04.2010.

Najpierw [poznałem] Lecha. Brał udział w negocjacjach w Magdalence, które poprzedziły

Okrągły Stół. Zabierał głos rzadko, ale konkretnie. Mówił prawniczym i wypranym z emocji

językiem. Już w trakcie obrad Okrągłego Stołu obecny prezydent przedstawił mi brata. Muszę

powiedzieć, że zaimponował mi bystrym umysłem. Wyskoczył do mnie z żartobliwymi preten-

sjami: „Panie generale, pan internował brata, a mnie nie. Teraz brat chodzi z nożyczkami i

obcina kupony, robi wielką politykę, a ja nie mam czym się pochwalić”. Powiedziałem, że nic

straconego, bo jestem szefem MSW, kodeks karny obowiązuje, mogę to nadrobić. Spodobał mi się

jako człowiek, który w trudnej sytuacji potrafi zachować się dowcipnie. Czesław Kiszczak, www.

dziennik.pl, 20.11.2009

Przygotował Gniewomir Kuciapski

POLSKIPREZYDENCIWŁADCY

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE66