52
PL ISSN 0860-1917 CENA 3,00 zt -

Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Kociewski Magazyn Regionalny - do numeru 10 była to publikacja seryjna Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim i Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej. W roku 1994 nie ukazywał się, a od 1995 r. wydawca, Kociewski Kantor Edytorski, jest sekcją wydawniczą Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie. Digitalizacji i elektronicznej publikacji zostały poddane numery archiwalne Kociewskiego Magazynu Regionalnego oraz te niedostępne są już w sprzedaży. Najnowsze numery KMR można zakupić w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tczewie.

Citation preview

Page 1: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

PL ISSN 0860-1917 CENA 3,00 zt

-

Page 2: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63
Page 3: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

KOCIEWSKI MAGAZYN REGIONALNY Kwartalnik społeczno-kulturalny

Nr 4 (63) październik • listopad • grudzień 2008 • PL ISSN 0860-1917

WYDANO ZE ŚRODKÓW BUDŻETU MIASTA TCZEWA

PRZY WSPARCIU FINANSOWYM

URZĘDU MIEJSKIEGO W SKARSZEWACH

RADA PROGRAMOWA

Kazimierz Ickiewicz - przewodniczący

oraz Irena Brucka, Czesław Glinkowski, Józef Golicki, Andrzej Grzyb,

Krzysztof Korda, Jan Kulas, Tadeusz Majewski, prof. Maria Pająkowska-Kensik,

Józef Ziółkowski

redaktor naczelna

sekretarz

opracowanie graficzne i łamanie

REDAKCJA

Halina Rudko

Wanda Kołucka Kociewski Kantor Edytorski

WYDAWCA

Kociewski Kantor Edytorski Sekcja Wydawnicza Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Aleksandra Skulteta w Tczewie dyrektor Urszula Wierycho

ADRES REDAKCJI I WYDAWCY 83-100 Tczew, ul. J. Dąbrowskiego 6, tel. (058) 531 35 50 e-mail: [email protected]

Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów, zmiany tytułów oraz poprawek stylistyczno-językowych w nadesłanych tekstach.

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone w niniejszym numerze zostały przekazane przez autorów nieodpłatnie.

NAŚWIETLENIE, MONTAŻ I DRUK Zakłady Graficzne im. J. Czyżewskiego Tczew, ul. Kwiatowa 11

Nakład: 1000 egz. Objętość: 6 ark. druk.

NA OKŁADCE

Leśne ostępy zimą fot. Jerzy Cherek

W N U M E R Z E 2 OD REDAKTORA 2 Kazimierz Denek

EDUKACJA OPARTA O WARTOŚCI (część druga) 6 O EKOLOGII I DZIEDZICTWIE KULTUROWYM 7 Czesław Glinkowski

ZWIĄZKI TCZEWA Z WISŁĄ (część pierwsza) 14 KOMUNIKAT SPOŁECZNEGO KOMITETU

BUDOWY ŚRÓDLĄDOWEGO STATKU 15 REGULAMIN KONKURSU

PLASTYCZNO-FOTOGRAFICZNEGO 16 Edmund Zieliński

STULECIE URODZIN NASZEGO PATRONA 18 Jan Ejankowski

NIEZASTĄPIONY HARMONISTA NA ZIEMI GNIEWSKIEJ

19 Hubert Pobłocki ŚMIERTELNI KOCHANKOWIE W TURBOCIE

20 Andrzej Grzyb LAUDACJA KSIĄŻKI TCZEW W CZASIE I PRZESTRZENI

23 Kazimierz Ickiewicz MOJE SPOTKANIA Z PAPIEŻEM...

23 Patrycja Hamerska POŚWIĘCONA ROMANOWI LANDOWSKIEMU

26 Hubert Pobłocki JUBILEUSZ 100-LECIA URODZIN BERNARDA JANOWICZA

26 Patrycja Hamerska DZIADEK BENEK (c.d.)

28 Michał Kargul PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA

29 Andrzej Wędzik 16. ORĘŻ BOGÓW Pradzieje Kociewia

33 Józef Kamiński WIELKI POLAK Z TOMASZOWA

35 Tomasz Muttke KSIĄDZ PROFESOR FRANCISZEK SAWICKI Konterfekty

37 Ryszard Szwoch ŻYCIOPISANIE (przyczynek do biografii Romana Landowskiego)

41 KTO RAZ POKOCHA KOCIEWIE, TEN Z NIM UMIERA...

42 Zenon Gurbada WŚRÓD WIĘŹNIÓW I ZESŁAŃCÓW W ZSRR

44 Andrzej Grzyb MRÓWKA WYŚPIEWANA

45 Zygmunt Bukowski • WIERSZE 46 Roman Landowski • OD A UTORA

47 Donat Niewiadomski • WSTĘP

Sprostowanie W nr 3(62) na str. 37 błędnie podano nazwisko autora opowiada­nia „Jarmark". Autorką tekstu jest Krystyna Brodnicka. Kolejny błąd popełnił autor opracowania pt. „Ksiądz F. Manthey. Życie i działalność" (str. 38). Wymienia Alfreda Einsteina, a powinno być Alberta Einsteina. Z przyczyn niezależnych od redakcji nie ukaże się II część „Historii parafii w Pogódkach". Przepraszamy.

KMR 1

Page 4: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

Miesiące październik i listopad obfitowały w różnego rodzaju imprezy poświęcone osobie Romana Landowskiego - piewcy Kociewia.

Najważniejszą z nich był I Konkurs Litera­cki im. Romana Landowskiego (relacja z jego przebiegu w następnym numerze „KMR"), zorganizowany przez Towarzystwo Miłośni­ków Ziemi Tczewskiej oraz Miejską Bibliotekę Publiczną w Tczewie.

Kołejną - Biesiada Literacka. Jej gospo­darzem byl senator RP Andrzej Grzyb z Czar­nej Wody (serwis fotograficzny str. 24-25 oraz pierwszy z trzech referatów wygłoszonych pod­czas Biesiady str. 37-40). Pozostałe referaty opublikowane zostaną w kolejnych numerach „KMR".

Towarzystwo Miłośników Ziemi Tczewskiej zorganizowało w Centrum Wystawienniczo-Reginalnym Dołnej Wisły Tczewskie Zadusz­ki, poświęcone Romanowi Landowskiemu. W miłej atmosferze przyjaciele i znajomi wspo­minali poetę, pisarza i zasłużonego regionali­stę Kociewia.

W Starogardzkim Centrum Kultury odby­ły się Zaduszki Kociewskie, które zorganizo­wało Koło Naukowe „Mozaika", działające przy Katedrze Kulturoznawstwa Uniwersytetu Gdańskiego we współpracy ze Starogardzkim Centrum Kultury. Patronat Honorowy nad całością objął senator Andrzej Grzyb.

W Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tczewie odbyła się promocja książ­ki Romana Landowskiego „Tczew w czasie i przestrzeni" — wydaną pośmier-nie przez Kociewski Kantor Edytorski. Laudację książki wygłoszoną przez se­natora Andrzeja Grzyba drukujemy na str. 20, a na str. 46 Od autora z tejże pub-łikacji.

KAZIMIERZ DENEK

Edukacja oparta o wartości

część druga

Geneza i funkcje wartości

szystko co istnieje i jest realizowane musiało kiedyś powstać. Gdzieś lub w czymś mieć swój początek, swoje źródła. Prawidłowość ta do­

tyczy także wartości. Jednym ze źródeł ich są oczekiwania społeczne. Każde społeczeństwo utrzymuje ciągłość swego istnienia poprzez zachowanie własnej tożsamości. Zadania społeczne, jakie realizuje nauczyciel w szkole, wyrażają się w upowszechnianiu i utrwalaniu wartości i norm etycznych. Społeczeństwo wymaga i oczekuje od szkoły wysokiego poziomu nauczania, przygotowania do pracy zawodowej, wszechstronnej opieki i wychowania. Stawia również waru­nek, który dotyczy ciągłego doskonalenia się i samokształ­cenia22.

Co jest ważne, a co najważniejsze? W pytaniu tym i odpowiedzi na nie zawiera się sens ludzkiego życia. Dla Sokratesa cnota była dobrem bezwzględnym, związana z pożytkiem i szczęściem. Traktował ją jako wiedzę, któ­rej można się nauczyć. Zdaniem Platona cnoty podstawowe (mądrość, męstwo, umiarkowanie, sprawiedliwość) rządzą odpowiednio działaniem poszczególnych części duszy (ro­zumną, impulsywną, pożądliwą). Natomiast sprawiedliwość utrzymuje ład wśród wszystkich części duszy. Seneka uwa­żał, że uczenie się cnót, to oduczanie się wad. Kartezjusz głosił pochwałę rozumu. Uważał, że wartości są wieczne, a człowiek nie może być ich autorem, lecz je tylko odkrywa i akceptuje23. Natomiast F. Dostojewski twierdził, że jeżeli nie ma Boga, nie ma też prawdziwych wartości. Skoro są, to jest Bóg przez nie promieniujący.

Wartości istnieją obiektywnie i są realne. Według M. Rokeacha, wartości to trwałe przekonanie, że specyficz­ny sposób postępowania jest osobiście lub społecznie godny preferencji w przeciwieństwie do odwrotnego sposobu po­stępowania lub stanu finalnego (...) są to więc pewne stan­dardy kierujące ludzką aktywnością2*.

Odżywają spory o zmienność, historyczność, względ­ność wartości. Byt niezależny nadaje wartościom fenome­nologia. Implikuje to nierelatywność wartości względem aksjologicznych przeżyć jednostki: Konsekwencją subiek­tywnego punktu spojrzenia na wartości jest utożsamianie ich ze sferą doznań psychicznych. Następstwem tego jest relaty­wizm wartości w stosunku do jednostki. M. Scheler rozumiał wartości jako istniejące obiektywnie, w sposób idealny. Sta­wiają one człowiekowi wymagania. Dzięki istnieniu w nim pewnego przymusu wewnętrznego, działa on na rzecz tego, co uznaje za dobre25.

Jakkolwiek istnienie wartości jest bezsporne, to jednak trudno zdefiniować ich pojęcie26. Każde z tych odczytań

2 KMR

Page 5: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

wartości przynosi część prawdy. Wzięte razem lepiej rysują problemy badawcze edukacji. To tak, jak tęcza i jej wielora­kie barwy; każda jest prawdziwa, jakość różna od pozosta­łych, wzięte razem tworzą harmonijną całość21.

Z wartościami wiąże się introcepcja. Jest to proces du­chowy, polegający na nadaniu lub ustalaniu cechy wartości i złączenie jej z pewną rzeczą, celem lub normą2*. W opinii S. Kunowskiego introcepcja wartości (przyswajanie ich przez dzieci i młodzież) jest jednym z najistotniejszych czynników procesu wychowania29.

Wartości w procesie edukacji pełnią liczne funkcje. K. Chałas sprowadza je do funkcji: celowościowej, treścio­wej, sytuacyjnej, informacyjnej, integracyjnej i determinu­jącej30.

Natomiast T. Kocowski wyróżnia następujące funkcje wartości: • integrującą motywację w kierunku aktywności, skutkiem

czego wartości nadają sens życiu i pozwalają perspekty­wicznie uporządkować działania;

• orientacyjną (występując w tej funkcji wartości stanowią kryterium ocen i orientacji; porządkująje według takich wskazań, jak: korzyść, szczęście, prawda, piękno);

• metadecyzyjną (rozstrzygającą), w ramach której warto­ści pomagają podejmować decyzję w przypadku konflik­tu motywów lub racji; socjalizacji (motywacyjną), poprzez którą jednostka zo­staje włączona do życia zbiorowości (pełnią ją wartości etyczne, idee społeczne, wartości takie, jak: rodzina, Oj­czyzna, ludzkość); gratyfikacji (sprawują ją wartości, które są źródłem sa­tysfakcji)31.

Kategorie wartości

ax Scheler - twórca fenomenologii za podstawę podziału wartości uznał ich nosiciela. Wyodręb­nił wartości odnoszące się do: osoby i rzeczy.

Fuzja ich to wartości mieszane (kulturowe). Wskazał też na istnienie wartości zmysłowych i duchowych. Te ostatnie po­dzielił na teoretyczne i osobowe. Wymienił także wartości indywidualne, społeczne i estetyczne32.

K. Popper wyróżnił dostępne poznaniu światy: przed­miotów (stanów fizycznych), stanów psychicznych i obiek­tywnych treści myślenia33. Korespondują one dzięki warto­ściom samoistnym z czwartym, wiecznym światem34.

Przedstawiciele pedagogiki kultury wyróżniają wartości: animalne czyli nienormatywne (są one nietrwałe i zmienne, wyrażają się w różnych postaciach przyjemności), normatyw­ne (stany świadomości przekazywane w kontakcie ze sztuką), absolutne (jako trwałe i wieczne są wyznacznikami kultury)35.

Na stanowisku trwałości wartości stał R. Ingarden. Pisał: Kto uważa wartości za historycznie uwarunkowane obłędne fikcje ludzkości (obłędne, ponieważ często przecież oddaje się za nie życie!), w każdym razie musi pogodzić się z tym, że właśnie przez to zaprzecza możliwości wszelkiej odpowie­dzialności, a w konsekwencji musi także zrezygnować z do­magania się, by człowiek podejmował odpowiedzialność'1'.

M. Rokeach dokonuje podziału wartości na ostateczne i instrumentalne. Pierwsze z nich to stany rzeczy, do których ludzie dążą. Z kolei wartości instrumentalne to zachowania i cechy służące do osiągania tych stanów rzeczy. Do war­tości ostatecznych zaliczył on: wygodne (dostatnie), pasjo­nujące (aktywne, podniecające) życie, poczucie dokonań,

WARTOŚCI W EDUKACJI

nadal trwający udział w jakiejś pracy, pokój na świecie (brak wojen i konfliktów), piękno świata (natury i sztuki), rów­ność (braterstwo, równe możliwości dla wszystkich), bez­pieczeństwo rodziny (opieka nad tymi, których się kocha), wolność (niezależność, wolny wybór), szczęście (zadowo­lenie), harmonię wewnętrzną (bycie wolnym od konfliktów wewnętrznych), dojrzałą miłość, bezpieczeństwo narodowe (obrona przed agresją), radość (radosne swobodne życie), zbawienie (bycie zbawionym, życie wieczne) szacunek dla samego siebie, uznanie społeczne, prawdziwą przyjaźń (bli­skie koleżeństwo), mądrość (dojrzałe zrozumienie świata). Wśród wartości instrumentalnych autor ten wyliczył takie, jak: ambitny (ciężko pracujący, mający aspiracje), z szero­kimi horyzontami myślowymi, zdolny (kompetentny, efek­tywny), wesoły, czysty, odważny (broniący swych przeko­nań), przebaczający, pomocny (pracujący dla dobra innych), uczciwy (szczery, prawdomówny), obdarowany wyobraźnią (śmiały, twórczy), niezależny (dążący do samorealizacji, sa­mowystarczalności), intelektualista (inteligentny, myślący), logiczny (konsekwentny, racjonalny), kochający (uczciwy, czuły), posłuszny (obowiązkowy, pełen szacunku), grzecz­ny, odpowiedzialny (niezawodny, godny zaufania), opano­wany (powściągliwy, odznaczający się samodyscypliną)37.

W. Pasterniak, przyjmując istnienie rzeczywistości uniwer-salistycznej (przemijającej, przygodnej, materialnej) i trans­cendentalnej (niezamierzonej, duchowej, wiecznej), wymienia odpowiadające im wartości niesamoistne i samoistne38.

Wartości ponadkulturowe, ponadczasowe39, czyli samo­istne są przejawami tego, co wieczne, niezmienne. Mają one wymiar ponadkulturowy. Człowiek ich nie tworzy, tylko od­krywa40.

S. Ossowski wyróżnia wartości uznawane i odczu­wane. Pierwsze są własnością środowiska społecznego, a równocześnie elementem norm jego postępowania. Z ko­lei wartości odczuwane należą do poszczególnych jednostek społeczeństwa. Są częścią immanentną ich osobowości, ukształtowanej w procesie internalizacji41.

J. Sztumski dzieli wartości na: podstawowe (właści­we dla danego systemu społecznego), wtórne (wynikające z podstawowych, będące ich rozwinięciem lub konkretyza­cją), indywidualne (prywatne, stanowiące wytwór poszcze­gólnych ludzi)42.

Z. Cackowski wymienia wartości uniwersalne i party­kularne. Mogą one być ujmowane adekwatnie lub nieade­kwatnie. Adekwatne ujmowanie wartości uniwersalnych ma miejsce wówczas, gdy żadnej z nich nie instrumentalizuje się na partykularny użytek i nie uogólnia ich w imię gru­powego interesu. Nieadekwatne ujmowanie uniwersalnych wartości przybiera dwie postacie. Pierwsza z nich polega na partykularyzowaniu tego, co uniwersalne. Oznacza to zawłaszczenie wartości uniwersalnych. Natomiast druga postać nieadekwatności sprowadza się do nieuprawnionej uniwersalności tego, co partykularne43.

K. Ostrowska wyszczególnia wartości sensotwórcze (uniwersalne, duchowe, zanurzone w świecie transcenden­cji) i instrumentalne (utylitarno-pragmatyczne). Ostatnie z nich służą realizacji wartości uniwersalnych. Posiadają one charakter porządkujący bieżącą aktywność jednostki44.

R. Jedliński wyróżnia następujące wartości: 1. Transcendentne (Bóg, świętość, wiara, zbawienie); 2. Uniwersalne (dobro, prawda); 3. Estetyczne (piękno); 4. Poznawcze (wiedza, mądrość, refleksyjność);

KMR 3

Page 6: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

WARTOŚCI W EDUKACJI

5. Moralne (bohaterstwo, godność, honor, miłość, przy­jaźń, odpowiedzialność, sprawiedliwość, skromność, szczerość, uczciwość, wierność);

6. Społeczne (demokracja, patriotyzm, praworządność, solidarność, tolerancja, rodzina);

7. Witalne (siła, zdrowie, życie); 8. Pragmatyczne (praca, spryt, talent, zaradność); 9. Prestiżowe (kariera, sława, władza, majątek, pieniądze);

10. Hedonistyczne (radość, seks, zabawa)45. D. Tillman i P. O. Colomina wyróżniają wartości odno­

szące się do: łagodności, szacunku, miłości, szczęścia, wol­ności, odpowiedzialności, uczciwości, pokory, tolerancji, prostoty, współdziałania, jedności46.

J. Gajda dzieli wartości ze względu na ich: • materię (rzeczy i idee) - wartości materialne i duchowe; • zasięg (powszechność odczuwania) - uniwersalne (po­

wszechne, ogólnoludzkie) i jednostkowe; • czas - historyczne i aktualne; • trwałość - trwałe i chwilowe; • strefę zaangażowania - uczuciowe i intelektualne; • ogólną ocenę - godne (pozytywne) i negatywne (anty-

wartości)47. J. Homplewicz trafnie zauważa, że sam zestaw wartości

przypomina jedynie paletę barw, choćby najpiękniej i najpeł­niej, najbogaciej zestawionych - i jest to zaledwie tylko wstęp­na propozycja tego, co można z tych farb uczynić na płótnie1*.

O wielu wartościach prezentowanych w książkach w wydawniczej serii pedagogicznej „Nauczyciele - Na­uczycielom", której Inicjatorką i Redaktorką jest Pani dr Bronisława Dymara piszę w artykule: Ewenement zro­dzony z pasji, talentów i serca, „Wychowanie Na Co Dzień" 2006, nr 7-8, s. 7-12.

Wartości poznawcze i uniwersalne

la edukacji i nauk o niej podstawowe znaczenie mają wartości poznawcze49. Zalicza się do nich: odkryw­czość, prawdziwość, twórczość50. Należą tu także:

podmiotowość uczestników edukacji, wolność51 odpowie­dzialność52, autentyzm, spotkanie, dialog53, zaangażowanie, altruizm54, wizja, wola, odwaga, nadzieja, szacunek55.

Zdaniem S. J. Spanbauera naczelną wartością edukacji jest jasna, klarowna i uporządkowana wiedza. Ona zmienia­jąc człowieka ustawia go w coraz to innych szeregach. Jest odniesieniem do pragnień, niechwilowych i ponadto widzia­nych przez pryzmat osobniczych wartości. Jest wartością w kształceniu jednostki i jej własnością. O tym, jak ważną od­grywa rolę, jednostka dowiaduje się najczęściej wtedy, gdy podejmowanie decyzji uwarunkowane jest jej posiadaniem^.

U podłoża wartości poznawczych znajduje się prawda. Jest ona zawsze czymś, jest odblaskiem rzeczywistości. Jak wiadomo edukacja ma przybliżyć do prawdy. Zdobywanie wiedzy nie zawsze to czyni. Dzieje się tak wtedy, gdy cho­dzi o wiedzę o tym, co kochamy. A kochamy to, co istnieje, o czym myślimy, przez to może być okazją do znalezienia prawdy lub błędu. Pedagogika przyznaje prawdzie prym w strukturze wartości. Zakładano, że świadomość prawdy implikuje aktywność ucznia skierowaną na jej poszukiwa­nie i urzeczywistnianie. W praktyce dostrzega się wyraźny rozziew między wiedzą, deklaracjami i czynami w poszuki­waniu i tworzeniu prawdy. Dlatego wychowanie do prawdy i w niej stanowi jedno z podstawowych zadań edukacji i nauk o niej. Prawda sama w sobie stanowi cel i istotę po­

znania. Nic dziwnego, że jest ona w centrum teorii i prak­tyki edukacji.

Filozofowie lubią zastępować kategorię prawdy rozma­itymi odmianami pragmatyzmu. W niczym to jednak nie zmienia faktu, że najwięksi z nich uprawiając filozofię dążą (poszukują) prawdy, czy tylko zbliżenia się do niej. Chcą po prostu poznać to, co jest. Przeciwieństwem prawdy jest jej brak. Kłamstwo to coś więcej. To świadomy wybór zła. Niestety, zadomowiło się ono w wolnorynkowej demokracji. Stało się zasadą funkcjonowania polityki, biznesu, środków masowego przekazu. Nie omija też edukacji57.

Wartości poznawcze kierują samodzielnym, niezależ­nym myśleniem w polemikach i badaniach. Są one niczym gwiazdy przewodnie nauki.

Tworzą etos nauki. R. K. Merton wyróżnia następujące normy etosu nauki: uniwersalizm, komunizm, bezinteresow­ność i zorganizowany sceptycyzm58.

Uniwersalizm przypisuje twierdzeniom nauki powszech­ną ważność, komunizm oznacza, że prawa i twierdzenia nauki są własnością wspólną, bezinteresowność jest normą podtrzymywaną przez odpowiedzialność wobec wspólnoty uczonych. Zorganizowany sceptycyzm stanowi normę naka­zującą sprawdzanie. Czy nowe? Czy jest wystarczająco uza­sadnione? Czy rozumowanie prowadzące do odkrycia jest spójne, nie zawiera błędów i nie pomija istotnych faktów?

J. Kubin poszerzył normy etosu o listę wartości poznaw­czych. Są to:

niezależność myślenia -

jasność myśli

ogólność

owocność poznania -

twórczość i nowość

dociekliwość

analogia

„nie uczepionego o chmury", od­pornego na nowinki i pokusy po­litycznych stronnictw, nieufnego wobec nacisków otoczenia, które sądzi tak, ,jak myśli";

będąca przeciwieństwem chaosu; w warstwie słownej - bełkotu, tak­że nieświadomości istnienia wła­ściwej wiedzy; braku rozumienia znaczenia jakiegoś terminu czy symbolu; niekiedy stanowi pułap­kę schematów lub zbyt „grubych" kategorii, które czynią niewidocz­nymi nikłe, lecz znaczące różnice;

jako prawidłowe uogólnienie zja­wisk powtarzalnych zabezpiecza przed retorycznymi „trickami", wyraża potrzebę „porządnego myślenia" i obiecuje owocność dedukcji;

jest odwrotnością jałowości; za­wiera zalążki nowych odkryć i zwiększa moc predyktywną uzy­skiwanej wiedzy;

stanowią o randze osiągnięć uczo­nego, budują świat wiedzy nauko­wej i dokonują rewolucji w tym świecie;

jest zaprzeczeniem powierz­chowności; nie zadowala się in­fantylnymi wyjaśnieniami, jak w historyjce o Jasiu, który sam wymyślił pytanie: „dlaczego drze­wa nie chodzą?" i sam znalazł na nie odpowiedź: „bo lasy by się po-rozchodziły";

ma wartość głównie heurystyczną

Źródło: J. Kubin: Kultura intelektualna, [w:] Edukacja i kultura. Idea i realia interakcji, (red.) I. Wojnar, Warszawa 2006, s. 146.

4 KMR

Page 7: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

J. Gajda ukazuje prawdę jako wartość ponadczasową. Za­uważa, że prawda jest jedna. Nie ma prawd częściowych i róż­nych półprawd. Spory o charakterze roszczeniowym rozstrzy­ga sąd. Rozbieżność stanowisk w nauce weryfikuje praktyka. W obu przypadkach u podstaw wydawania orzeczeń znajduje się prawda. Czyny i poglądy określa się w kategorii prawdziwości.

Jakkolwiek do prawdy wychowują rodzice, nauczyciele, społeczeństwo, to jednak obowiązek ten spoczywa przede wszystkim na uczniach. Muszą oni poszukiwać prawdy, sze­rzyć ją i nauczyć się odróżniania jej od fałszu59.

Coraz bardziej na powszechności zyskuje pogląd, że do pierwszoplanowych zadań edukacji należy umacnianie wśród jej uczestników wartości uniwersalnych. Pogląd ten znalazł odzwierciedlenie w Raporcie Komitetu Ekspertów do spraw Edukacji Narodowej. Jednakże jego autorzy zredu­kowali wartości uniwersalne do postaw. Tymczasem intere­sujące nas wartości nie są redukowalne i relatywne60.

W edukacji i naukach o niej odradza się dążenie do od­czytywania i poszukiwania wartości uniwersalnych, silnie zakorzenionych w tradycji humanistycznej, w doświadcze­niu ludzkim. Należą do nich: prawo do życia i wolności, pod­miotowość i tożsamość człowieka, swobody obywatelskie, życie wolne od zagrożeń wojną, demokracja, pluralizm, tole­rancja, godziwy poziom życia, samorealizacja, rodzina, edu­kacja, zdrowie i jego ochrona61. Wartości uniwersalne opie­rają się na doborze w sensie bezwzględnym. Mają charakter autoteliczny. Cechuje je powszechność i trwałość. Zostały one ukształtowane w rozwoju ludzkości. Jakkolwiek nie są one akceptowane przez wszystkich ludzi w każdej epoce i pod każdą szerokością geograficzną, to jednak są na tyle powszechne, że można je uznać za ogólnoludzkie. Zalicza się do nich: cnotę, nadzieję, sprawiedliwość, odpowiedzialność, miłość, szacunek dla osób starszych, rodziców, poczucie obowiązku, dobro, pracowitość, humanizm, troskę o rodzinę, autorytet, świadomość etniczną, kulturową, religijną62.

K. Chałas słusznie opowiada się za realizacją w edukacji szkolnej - poza wartościami ogólnymi - także takich war­tości osobowych, jak: religia, wiara, zbawienie, nadanie sensu życiu, życie rodzinne, szczęście osobiste, szczęśliwa miłość, miłość bliźniego, likwidacja nędzy i głodu na świe­cie, braterstwo między narodami, praca dla społeczeństwa, dobrobyt. Decydują one o orientacji życiowej i wyznaczają w jakim duchu i w jakim kierunku rozwiązywane będą po­szczególne problemy życiowe. Stanowią one klucz do zro­zumienia hierarchii wartości621. Dopełniają je następujące wartości życia codziennego: zdrowie, rodzina, szczęście rodzinne, sumienność, uczciwość, honor, dom, wspólnota, stół, chleb, odpowiedzialność, posłuszeństwo, opanowanie, cierpliwość, odwaga, dobroć, koleżeństwo, czystość, wier­ność, samodzielność, umiejętność bycia sobą, komfortowe życie, lojalność, wytrwałość, prawdomówność, praca, pra­cowitość, łagodność, ufność, uprzejmość, udzielanie pomo­cy innym ludziom, punktualność, systematyczność, dyskre­cja, szczerość, stałość przekonań, szacunek, poszanowanie życia, pokora, przebaczenie, wyrzeczenie, jałmużna, dobre obyczaje, sława64.

Poza wartościami osobowymi istotną rolę w edukacji spełnia wartość społeczna. Do niej należą: ojczyzna, naród, Kościół, patriotyzm, niepodległość, praworządność, tradycja narodowa, prawa człowieka, godność człowieka, wolność, pokój, tolerancja, sprawiedliwość, równość społeczna, za­bezpieczenie społeczne demokracji, solidarność65. Stanowią one podstawę porozumienia i działania społecznego.

Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio podkreśla, że tyl­ko dzięki prawdziwym wartościom człowiek może stawać się lepszy, rozwijać w pełni swoją naturę. Człowiek nie znajduje prawdziwych wartości zamykając się w sobie, ale otwierając się i poszukując ich także w wymiarach transcendentnych wobec niego samego. Jest to warunek, który każdy musi spełnić, aby stać się i wzrastać jako osoba dojrzała66.

Przypisy: 22 B. Kosztyła: Pojęcie zadań nauczycielskich i ich źródło, ,JS!owa

Szkota" 2007, nr 8, s. 24. 23 W. Stróżewski: O urzeczywistnieniu wartości, [w:] tegoż: W kręgu

wartości, Kraków 1992. 24 M. Rokeach: The naturę ofhuman values, New York 1973, s. 5. 25 M. Scheler: Z fenomenologii życia emocjonalnego człowieka,

[w:] A. Węgrzecki, Scheler, Warszawa 1975. 26 J. Galarowicz: Na ścieżkach prawdy, Kraków 1982, s. 568. 27 A. Góralski: Być nowatorem, Warszawa 1990, s. 34. 28 S. Kunowski: op. cit, s. 17. 29 Ibidem: s. 39. 30 K. Chalas: op. cit., s. 56-59. 31 T. Kocowski: Szkice z teorii twórczości i motywacji, Kraków 1991. 32 M. Scheler: Resentyment i wartości, Warszawa 1989, tegoż: Z feno­

menologii...,: op. cit. 33 K. R. Popper: Wiedza obiektywna, Warszawa 1992. 34 A. Kiepas: Moralne wyzwania nauki i techniki, Katowice 1992. 35 A. Kotłowski: Filozofia wartości i zadania pedagogiki, Wrocław 1968. 36 R. Ingarden: Książeczka o człowieku, Kraków 1987, s. 73. 37 M. Rokeach: Beliefe, attitudes andvalues, San Francisco 1968. 38 W. Pasterniak, Piękno i sacrum. U podstaw pedagogiki teonomicz-

nej, Poznań 1998. 39 N. Hartman: Problem wartości w filozofii współczesnej, [w:] W. Ga-

lewicz, N. Hartman, Warszawa 1987. 40 W. Stróżewski: W kręgu wartości, Kraków 1992. 41 S. Ossowski: Z zagadnień psychologii społecznej, Warszawa 1967, t. 3. 42 J. Sztumski: Społeczeństwo i wartości, Katowice 1992. 43 Z. Cackowski: Prawda a posłuszeństwo, Warszawa-Lublin 1994. 44 K. Ostrowska: W poszukiwaniu wartości, Gdańsk 1998. 45 R. Jedliński: Świat wartości uczniów kończących szkolę podstawową, [w:]

Podmiotowy wymiar szkolnej polonistyki, red. Z. Uryga, Kraków 1998. 46 D. Tillman, P. O. Colomina: Wychowanie w duchu wartości, War­

szawa 2004. 47 J. Gajda: Wartości..., op. cit., s. 12-13. 48 J. Homplewicz: Etyka pedagogiczna, Rzeszów 1996, s. 146.

49 S. Palka: Wartości poznawcze we współczesnej pedagogice teoretycz­nie i praktycznie zorientowanej, [w:] Pedagogika ogólna..., op. cit.

50 T. Giza: Twórczość jako wartość w edukacji, [w:] Pedagogika ogól­na..., op. cit.

51 T. Gadacz: Wychowanie do wolności, [w:] Ewolucja tożsamości pe­dagogiki, red. H. Kwiatkowska, Warszawa 1994.

52 R. Ingarden: O odpowiedzialności i jej podstawach ontycznych, [w:] tegoż: op. cit.

53 J. Tarnowski: Człowiek - dialog - wychowanie, „Znak" 1991, nr 9; tegoż: O użyteczności niektórych kategorii personalistycznych dla pedagogiki, „Kultura i Edukacja" 1993, nr 2.

54 M. Łobocki: Altruizm a wychowanie, Lublin 1998. 55 K. Ablewicz: Szacunek - zapoznany warunek kultury pedagogicznej, [w:]

Spór o wartości w kulturze i wychowaniu, red. F. Adamski, Kraków 1991. 56 J. Spanbauer: First in Education... Whynot?, New York 1987. 57 W. Chucy: Filozofia kłamstw. Kłamstwo jako fenomen zła w świecie

osób i społeczeństw, Warszawa 2003. 58 R. K. Merton: Teoria i demokratyczny lad społeczny, [w:] Teoria

socjologiczna i struktura społeczna, Warszawa 1982. 59 J. Gajda: Wychowanie do prawdy, Lublin 1995; tegoż: Honor, god­

ność, człowieczeństwo, Lublin 2000. 60 K. Denek: Uniwersalne wartości edukacji szkolnej, „Dydaktyka

literatury", Zielona Góra 1996, t. XVI; J. Życiński: Medytacje so-kratejskie, Lublin 1991; Edukacja narodowym priorytetem, War-szawa-Kraków 1989.

61 T. Lewowicki: Aksjologia i cele edukacji, „Toruńskie Studia Dydak­tyczne" 1993, nr 2; tegoż: Przemiany oświaty, Warszawa 1997.

62 F. Adamski: Prawda jako zasada życia społecznego i zadanie wy­chowania, [w:] Wychowanie na rozdrożu. Personalistyczna filozofia wychowania, red. F.Adamski, Kraków 1999; B. Sztumska: Nauczy­ciel wobec wartości ogólnoludzkich, [w:] Wartości humanistyczne a problemy współczesnego świata, red. S. Folaron, Częstochowa 1993.

63 K. Chałas: op. cit., s. 63. 64 Ibidem: s. 63. 65 Ibidem: s. 64. 66 Jan Paweł II: Fides et ratio, Tarnów 1998, s. 43.

KMR 5

WARTOŚCI W EDUKACJI

Page 8: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

NADWIŚLAŃSKIE SPOTKANIA REGIONALNE

nia 17 października 2008 roku rozpoczęły się II Nadwiślańskie Spotkania Regionalne organi­zowane przez Oddział Kociewski Zrzeszenia Ka-

szubsko-Pomorskiego w Tczewie przy współpracy partne­rów: Centrum Wystawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły w Tczewie, Państwowej Straży Łowieckiej, Państwowej Stra­ży Rybackiej, szkół podstawowych nr 8 i 10 w Tczewie. Przed południem reprezentacja Państwowej Straży Łowieckiej oraz Państwowej Straży Rybackiej przedstawiała uczniom ww. szkół prezentacje ekologiczne, które spotkały się z ich ogrom­nym zainteresowaniem. O godzinie 17.30 w Centrum Wysta-wienniczo-Regionalnym Dolnej Wisły rozpoczęła się część konferencyjna. Po przywitaniu i krótkim omówieniu historii i programu imprezy, któremu towarzyszył multimedialny po­kaz zdjęć z imprezy ubiegłorocznej, Piotr Dziadul, komen­dant Wojewódzkiej Straży Łowieckiej w Gdańsku zrelacjono­wał zebranym poranne wizyty w szkołach. Następnie Łukasz Grzędzicki omówił problematykę wykorzystania funduszy

je i tej najdłuższej, liczącej cztery i pół tysiąca kilometrów, do Jerozolimy. Ciekawe omówienie tych wypraw, okraszone refleksjami duchowych przeżyć i doświadczeń autora, wywo­łało duże zainteresowanie zebranych, potwierdzone ożywio­ną dyskusją po wystąpieniu. Był to ostatni punkt pierwszego dnia Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych.

Sobotnia konferencyjna część Spotkań zainaugurowana została panelem historycznym. W jego trakcie swoje referaty wygłosili: Bartosz Świątkowski („Rola Wisły w szlaku bursz­tynowym w pradziejach"), Waldemar Gwizdała („Budownic­two ludowe Żuław"), Krzysztof Korda („Zabytki małej archi­tektury Tczewa") oraz Roman Chylewski („Żuławy - kraina ocalona"). Po dyskusji nad tymi referatami przedstawiony zo­stał kolejny panel, ekologiczny, gdzie swoje prezentacje mie­li: Anna Peichert o Pracowni Ekologicznej w Tczewie, Kata­rzyna Duda-Zauer na temat działalności i projektach Zespołu Parków Krajobrazowych Chełmińskiego i Nadwiślańskiego, Piotr Dziadul o świecie zwierzęcym Kociewia oraz Miro-

O ekologii i dziedzictwie kulturowym

unijnych na potrzeby organizacji społeczno-kulturalnych. Treściwa i ciekawa prezentacja wywołała głos polemiczny Patryka Demskiego, radnego Sejmiku Województwa Pomor­skiego, który odnosząc się do przedmówcy, zwrócił zebra­nym uwagę na obecne problemy z wykorzystaniem unijnych dotacji, które wynikają z naszych zaniedbań legislacyjnych. W dyskusji wskazano też na trudności, jakie z pozyskiwa­niem tych funduszy mają małe samorządy i społeczności. Niestety, dziś gros kwot jest przejmowana przez bogatsze i silniejsze samorządy Trójmiasta. Kolejnym gościem Spotkań był Dominik Włoch, znany pielgrzym, odwiedzający miejsca święte. Przedstawił on zebranym historię swoich pieszych pielgrzymek: do Santiago de Compostela, Rzymu, Medjugor-

sław Pobłocki o powrocie Tczewa nad Wisłę. Prezentacje te wzbudziły bardzo duże zainteresowanie wśród zebranych i praktycznie każda z nich kończyła się ożywioną dyskusją. Po przerwie na posiłek Seweryn Pach zaprezentował w for­mie multimedialnej wystawę: „Menonici nad Wisłą", przy­gotowaną na NSR, a prezentowaną w jednej z tczewskich szkół. Następnie wystąpili „żołnierze JKM Króla Pruskiego" z grupy rekonstrukcyjnej z czasów napoleońskich, którzy przedstawili plany zorganizowania w Tczewie inscenizacji bitwy o miasto z roku 1807. Ostatnim zaś punktem pro­gramu była dyskusja panelowa „Pomorski ruch regionalny w dobie globalizacji", w której uczestniczyli: Patrycja Ha­merska (Koło Naukowe „Mozaika" z UG), Tatiana Kuśmier-

ska (Klub Studencki „Pomorania"), Kazimierz Smoliński i Leopold Ku­likowski (obaj ze Stowarzyszenia Rozwoju Ziemi Tczewskiej „Gryf), Antoni Barganowski (Towarzystwo Miłośników Ziemi Kwidzyńskiej), Tadeusz Wrycza (Stowarzyszenie Dorzecza „Dolnej Wisły) oraz Mi­chał Kargul i Krzysztof Korda (Od­dział Kociewski ZKP w Tczewie). Ożywiona i bardzo ciekawa, blisko dwugodzinna dyskusja została na­grana, a jej najciekawsze fragmenty będą zamieszczone w drugim zeszy­cie „Tek Kociewskich", w którym znajdą się także referaty z panelu historycznego oraz teksty nadesłane przez uczestników Spotkań.

Uczniowie tczewskich szkół podstawowych z zainteresowaniem słuchali przedstawicieli Państwowej Straży Łowieckiej. Fot. Damian Kullas

Oddział Kociewski ZK-P w Tczewie

6 KMR

Page 9: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

CZESŁAW GLINKOWSKI

Związki Tczewa z Wisłą Historia Tczewa Wisłą pisana

( C z ę ś ć I )

ierwszym z cyklu artykułów przywołuję w czasie hi­storycznym i przestrzeni tczewskiego odcinka Wisły fakty świadczące, że nasze miasto od zawsze było

„zakotwiczone" u jej brzegu. Płynęła tu na przestrzeni prawie 750 lat Wisła o falach raz wzburzonych, innym razem spo­kojnych, ale zawsze sprzyjających naszym z nią związkom.

Opieram się na dostępnej literaturze historycznej i in­nych źródłach pisanych, np. artykułach w „Kociewskim Magazynie Regionalnym". Nie znalazłem źródeł, z któ­rych mógłbym odtworzyć prace tych, którzy związki miasta z Wisłą zapoczątkowali, tzn. o rybakach, właścicielach flo­tylli wiślanych, obsługi promów oraz mostów zwodzonych i kupców współpracujących z żeglugą wiślaną. Analizowa­na literatura pozwala potwierdzić i nasze związki, a także i to, że Tczew został, skromnie, bo skromnie odnotowany w historii Pomorza, Polski i Europy. Tutaj krzyżowały się drogi możnych ówczesnego świata, maszerowały wojska zwycięskie i pokonane, prowadziły ważne drogi handlowe, przypływały barki i statki.

Wykopaliska archeologiczne na terenie Tczewa wskazują na osadnictwo już w latach 3000-1700 p.n.e., co upoważnia mnie do tego, że u tczewskich brzegów Wisły przywołam naj­dawniejsze zapisy o jej nazwie. Według Stanisława Gierszew­skiego 2/18 i Józefa Milewskiego 3/8 Marek Agryppa około 62-12 r. p.n.e. zanotował Vistla, także Pliniusz II, Pomponiusz Mela 34-64 r. n.e. - Vistula. U greckiego historyka Jordanesa w 551 roku pojawia się słowo Vi-sola. I krótko jeszcze o nazwie Tczew. Wyja­śnienie, które akceptuję, to wywodzenie na­zwy Tczew od słowiańskiej nazwy Trściew lub Trsow, co oznacza obszar bagienny, po­rośnięty trzciną i sitowiem, tym samym po­łożony nad wodą, ściślej nad Wisłą.

Tczew leży w miejscu, w którym koń­czy się ciągnący od Fordonu wysoki brzeg Wisły i łagodnym zboczem wyżyny grani­czącej z obszarem Żuław.

Z Tczewa według Stanisława Mrożka 4/11 ongiśna Vistula rozstawała się ze skałami i je żegnała w przeczuciu bliskości Bałtyku.

W XII i XIII wieku osady zlokalizowane na brzegach Wisły wykorzystują jej możliwo­ści gospodarcze. Dla tczewian i mieszkańców okolicznych posiadłości była ona przez wieki karmicielką. Stanisław Gierszewski pisze tak: Na Dolnej Wiśle istniała w XIII wieku dogod­na przystań w Tczewie 2/16. Najwcześniej jedną z naturalnych zatok u podnóża grodu wykorzysta! książę Sambor II. Tu miał swo­ją flotę najemną i nie tylko, tu były spichrze i młyny, a także przeprawa przez Wisłę. To

Przypomnę ci Wisło gdyś była szczęśliwa radosna wśród barek nawoływania flisaków i śpiewu rybaków 1/79

właśnie zadecydowało o przeniesieniu stolicy księstwa z Lubi-szewa. Edwin Rozenkranz 5/24 pisze o Samborze II tak: zde­cydowanie wyróżniał się wśród książąt współczesnych rzadką wówczas cechą mianowicie stosunkowo rozległą znajomością świata. Książę był więc pierwszym władcą Tczewa, który za­początkował nasze związki z Wisłą. Najwcześniej także rolę bramy do Bałtyku dostrzegł książę u naszych brzegów i tym utorował kupcom drogę morską.

W dokumencie lokacyjnym z 1260 roku granice miej­skich posiadłości (poza grodem) ciągnęły się od granic Go-rzędzieja, Knybawy i Czarlina do Szpęgawy, na zachodzie po nizinne łąki na północy. Tym aktem Sambor II „zakotwi­czył" Tczew nad Wisłą.

Ajakto korzystne położenie wykorzystali książę i miesz­czanie? Rozpocznę od aktu nadania praw miejskich w 1260 roku przez Sambora II. Książę pomorski, zakładając miasto Tczew, oparł jego lokację na prawie lubeckim. W związku z tematyką artykułu ograniczę się do tych zapisków aktu nada-

ryc. 1 Delta Wisły w 1300 roku. Źródło: ze zbiorów archiwum UM w Tczewie

KMR 7 u

Page 10: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

TCZEW WSZYSTKIM BLISKI

ryc. 2 Ukształtowanie terenu pod Tczewem 4/49 (wg Fortyfikacje Prus Królewskich doby wojen polsko-szwedzkich, Malbork 1995, s. 31)

nia 3/64-66, które dotyczą praw i obowiązków mieszkańców związanych z zamieszkaniem nad Wisłą. Interesujący mnie fragmentprzywilejulokacyjnegobrzmi: Oddamy ponadto Wisłę, do wolnego pożytkowania na połów ryb od granic Gorzędzieja a Knybawy w dół rzeki aż po miejsce, w którym łąki miej­skie kraniec mają. Mieszczanie, szczególnie rybacy, pożytkowali Wisłę o dłu­gości około 15 km. Dzisiaj gra­nice miasta liczą 5,5 km. Wisła w czasach najdawniejszych była znacznie szersza i płynęła bli­żej wysoczyzny od Gorzędzieja do górnego Tczewa. I kolejny cytat: Z czynszu za przewozy przez rzekę jako też za młyny, które na Wiśle już istnieją albo w przyszłości budowane być mogą wewnątrz wzwyż pomiesz­czonych granic mamy takoż do wygaśnięcia zwolnizny miasta dwie części otrzymywać miasto zaś część jedną. W sprawach młynów, o których mowa, jako też w sprawach przewozu przez rzekę rajcy nie powinni bez nas, ani my nie chcemy niczego bez ich rady zarządzać.

Ponieważ przedmiotem mego zainteresowania sana każ­dym etapie historii Tczewa jego związki z Wisłą omówię poło­żenie grodu względem Wisły w czasach krzyżackich.

Czytelnikom proponuję spa­cer po Tczewie z czasów krzyżac­kich w przestrzeni urbanistycznej dzisiejszego Starego Miasta. Ro­man Landowski 6/47-69 prowa­dzi czytelników na podobny spa­cer. Różni nas generalnie pogląd na położenie Tczewa odwróco­nego od Wisły.

Posłużę się komputerowym nałożeniem rysunku grodu z okresu krzyżackiego na plan dzisiejszego Starego Miasta (ryc. 3).

Zainteresowany jestem wiślanym brzegiem, którego tczewską wysoczyznę przecinały prostopadłe parowy z ciekami, nawet rzeczkami. Dzisiaj doliny parowów sąjuż mało zaznaczone, lepiej widoczne są wysoczyzny.

Dzisiejsza dolina strugi subkowskiej (Dryboka), wpływającej na południu osie­dla Czyżykowo do Wisły, to z pewnością parów i rzeka. Obniżenie terenu wzdłuż ulicy Polnej to kolejny parów z ciekiem. Wzdłuż ulicy Pułaskiego i Czyżykowskiej jest teren podwyższony (był z pewnością wyższy) kończący się przy skrzyżowaniu ul. Czyżykowskiej z ul. Nad Wisłą i ob­niżeniem Parku Miejskiego. Mamy więc kolejny parów w połączeniu z doliną uli­cy Wąskiej. Teren ten tworzył duży parów z rzeką i tu powstał duży na owe czasy port. Dzisiejsze Stare Miasto oglądane od strony Wisły aż do ulicy Sambora to iden­tyczna wysoczyzną historycznego grodu.

Od strony północnej naturalną ochroną grodu był parów z rzeką od ulicy Łaziennej i Sambora do Wisły.

Opisane wyżej parowy są dowodem na to, że dostęp do grodu od strony Wisły był utrudniony, więc drogi handlowe prowadziły od południa i zachodu, czyli po terenie wysoczy­zny. Tym samym główna brama do grodu - brama Wysoka

j r — l i f — J r i

ryc. 3 Tczew w okresie krzyżackim (wg J. Modzelewskiego) oraz mapa ze zbiorów UM

1) brama Wysoka 6) brama Malborska (prom) 4) brama Wodna (port) 11) brama Młyńska

8 KMR

Page 11: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

zlokalizowana była na zachodzie. Nie jest to jeszcze dowód na odwrócenie się grodu od Wisły.

Spróbuję to Szanownym Czytelnikom udowodnić. Według mnie, Tczew od zawsze był zwrócony do Wisły,

tylko jego mieszkańcy nie zawsze Wisłę z pożytkiem wy­korzystywali gospodarczo, uznając ją za naturalną granicę wschodnią. Odczytuję z ryc. 3, że ulice grodu prowadziły na położone nad brzegiem Wisły Dolne Miasto (według Romana Landowskiego miało być nawet samodzielnym miastem). Bramy w okalających gród murach obronnych prowadziły do Wisły. Brama Wodna do osady rybackiej i portu, a brama Malborska do przeprawy promowej. Spi­chlerze i młyny budowano także nad Wisłą. Ku Wiśle pro­wadziły dwie „drogi kupców": ze Świecia od południa i od Gdańska. W późniejszych latach z Wisłą związana jest „droga margrabiów", która przecinała od zachodu drogi świecką i gdańską i zmierzała przez gród do przeprawy promowej. Te drogi miały olbrzymi wpływ na rozwój mia­sta i były jego oknem na świat.

Dolne Miasto historycznie związane z naturalnym por­tem i przeprawą promową było z pewnością niedoceniane przez mieszczan, ponieważ mieszkali tu ludzie nie posiada­jący praw mieszczańskich. To tu jednak gromadzili się kupcy załatwiający transakcje kupna-sprzedaży, tu żyli flisacy i lu­dzie obsługujący prom oraz rzemieślnicy, a domostwa mieli rybacy. Odwołam się jeszcze do budowy zaniku książęcego bezpośrednio u brzegów Wisły. Było to ważne wydarzenie i miało znaczenie nie tylko obronne, ale także gospodarcze. Zamek książęcy był ośrodkiem administracyjnym księstwa, a nawet całego Pomorza.

W tym książęcym Tczewie osiedlili się obok mieszczan, jak pisze Edwin Rozenkranz 5/, kupcy - żeglarze, uprawia­jący również żeglugę morską na Bałtyku.

Gościli w Tczewie

strategicznym położeniu Tczewa dla Pomorza, Polski i Europy świadczą goście, którzy miasto odwiedzili. Poszukiwałem szlaku możnych ówczesnej Europy

skierowanych do naszego miasta. Interesowały mnie ich ślady związane z nadwiślańskim życiorysem Tczewa. Odnalazłem te ślady u Edwina Rozenkranza 5/ i Stanisława Mrożka Al.

Po śmierci Sambora II o księstwo przez niego umacnia­ne zaczynają się walki o supremację nad księstwem, a tym samym nad jego stolicą- Tczewem. Te walki kończy ówcze­sny książę pomorski, późniejszy król - Władysław Łokie­tek. Stara się osobiście nadzorować powrót do normalności i w tym celu przybywa do Tczewa w 1299 roku i przebywa tu od stycznia do maja. Wraca autorytet miasta, który został potwierdzony wizytą królewską w 1306 roku.

Wielki mistrz krzyżacki Ludwik Erlichshausen 11 stycz­nia przybył do Tczewa, stanął na czele wielotysięcznych oddziałów wojska i wyruszył na podbój Gdańska. Poniósł porażkę i wycofał się do Tczewa.

Król Kazimierz Jagiellończyk w początkach września 1457 roku przybywa do Tczewa z dwudniową wizytą zwią­zaną z wykupieniem miasta z rąk krzyżackich.

Dwukrotnie w 1526 roku przebywał król Zygmunt Stary, który w 1530 roku potwierdził wszystkie posiadane przez miasto przywileje.

Warto odnotować, że kluczowe położenie Tczewa wpły­wało na to, że właśnie tu w latach 1473, 1489, 1504 i 1523 obradował sejm stanowy ziem pomorskich. Na ostatnim był Mikołaj Kopernik, reprezentujący kapitułę warmińską.

Stefan Batory był w 1576, a także w 1577 roku, ponieważ tu była główna baza operacyjna jego wojsk. Z tą bazą wiąże się pożar miasta. Za panowania Stefana Batorego hetmanem

wojsk był Jan Zborowski. To on w Tczewie zorganizował bazę operacyjną armii, która wyruszyła przeciwko Gdańskowi.

Wizytę króla Zygmunta III cytuję za Stanisławem Mroz­kiem 4/174-175.

Trzydziestego czerwca 1623 roku przybyli wodą do Tczewa pod wieczór między czwartą i piątą godziną Jego Królewska Mość, król Zygmunt III z królewską małżonką, księciem Władysławem Zygmuntem i młodą księżniczką. Przybycie królewskich państwa było oczekiwane przez Radę i całe mieszczaństwo ze sztandarami, werblami i piszczałka­mi. Jak tylko Jego Królewski Majestat z królową, którzy przy­byli na statku pięknie zbudowanym, zatrzymali się przy brzegu i nieco poczekali na drugi statek, na którym płynął drugi książę ze świtą (...). Gdy Rada weszła na statek, otwarto królewskie podwoje i Jego Królewski Majestat dał osobi­ście znak, aby się zbliżyli. Z kolei burmistrz Schroeder po­witał dwór królewski w krótkim przemówieniu po łacinie i z uniżoną prośbą, aby biedne miasto pozostało przy prawach i przywilejach, było łaskawie chronione, przekazał klucze od miasta, których pasek był obciągnięty zielonym jedwabiem (...). Następnie sekretarz królewski zwrócił klucze i oświad­czył Radzie w imieniu jego Królewskiego Majestatu, aby ona i całe mieszczaństwo okazywało w przyszłości posłuszeństwo i wierność jak dotychczas. Jego Królewski Majestat darzy miasto swą laską i pozostawia mu wszystkie jego prawa i wol­ności. Po czym Rada w głębokim szacunku pożegnała króla, zaś mieszczaństwu polecono, aby na pobrzeżu w uformowa­nym szyku przemaszerowało przed królewskim statkiem. (...) Tego wieczoru Jego Królewska Mość nie wszedł do miasta, lecz jedynie jego oficerowie i dworzanie. Posiłek przygoto­wano nad Wisłą, miasto musiało dostarczyć law, drzewa opa­lowego i tyle żywności dostarczyć do kuchni, ile można było zdobyć; tych, którzy pozostali na statku zaopatrzyły barki z Elbląga i Gdańska. Następnego dnia Jego Królewska Mość wraz ze świtą udał się do kościoła dominikanów, zaś miesz­czanie ustawili się po obu stronach już od bramy promowej tak, by Jego Mość mógł przejechać. Po skończonej mszy od­

jechali oni niezwłocznie do Gdańska; całe mieszczaństwo maszerowało ze sztandarami i muzyką przed powozem aż do murowanego krzyża przed Wysoką Bramą, gdzie znowu ustawiono się w szpalerze i kiedy Jego Królewska Mość wraz ze świtą przejechał, oddano salwę z broni. Po czym wszyscy wrócili się i każdy poszedł do swoich zajęć.

Król szwedzki Gustaw Adolf, wybitny strateg wojskowy, zajął Tczew w 1626 roku. Wylądował w Piławie i z ośmio­tysięczną armią maszerował w kierunku Tczewa, z prawej strony Wisły, niszczył i plądrował wszystkie osady po dro­dze. 21 lipca armia stanęła w Lisewie. Do miasta przez Wi­słę przeprawiło się 500 piechurów. Nie dokonano zniszczeń, ale mieszczan obciążono wyżywieniem armii. Zatrzymano wszystkie łodzie płynące z południa. Towary wyładowano, a łodzie posłużyły do budowy mostu zwodzonego przez Wisłę, przez który przeprawiono wojsko do Tczewa, który dodatkowo ufortyfikowano i uczyniono warownym obozem przez trzy lata. Jak pisze J. A. Schneider, 4/178 miejsce to (Tczew) jest kluczem do gdańskich i malborskich Żuław, a król dodał mówiąc: miejsce to ma być w przyszłości okula­rami Gdańska i tak ma się nazywać.

Napoleon I — cesarz Francuzów, zdaniem F. Schulza 4/91 był w Tczewie kilka razy: po raz pierwszy 23 kwietnia 1807 roku, by obejrzeć roboty fortyfikacyjne. Wrócił jednak­że wieczorem o godzinie 10 do Malborka, gdzie miał swoją główną kwaterę. Ponownie przybył do Tczewa 31 maja tegoż roku, gdy udawał się do Gdańska i wracał 2 czerwca przez Tczew... Mieszkańcy, którzy mieli okazję oglądania go z bli­ska, opowiadali, że miał na sobie skromny szary płaszcz pra­wie koloru piachu bez jakichkolwiek odznaczeń, podczas gdy

KMR 9

Page 12: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

TCZEW WSZYSTKIM BLISKI

jego generałowie byli obrzuceni haftowanym złotem. I zawsze jadał sam przy małym stoliku, podczas gdy jego osobisty Ma-meluk z obnażoną szablą trzymał straż przy drzwiach.

Napoleon był jeszcze w Tczewie pięć lat później, m.in. pobyt ten był związany z pracami przy budowie mostu pon­tonowego przez Wisłę, który służył przeprawie wojsk ma­szerujących na Rosję.

W 1851 roku Fryderyk Wilhelm IV (od 1840 roku król pruski) w dniu 27 lipca położył kamień węgielny pod bu­dowę mostu przez Wisłę. Rok później, w trakcie podróży do Gdańska również przybył do Tczewa, by obejrzeć postęp prac. Prace postępowały szybko naprzód i sześć lat później, 12 października 1857 roku przejechał pierwszy pociąg przez ten most. 4/108.

Józef Haller - Naczelny Wódz Wojsk Polskich na Za­chodzie i w Rosji, 30 stycznia 1920 roku zakończył rządy niemieckie w Tczewie.

Eugeniusz Kwiatkowski, minister przemysłu i handlu - 12 grudnia 1926 roku uczestniczył w poświęceniu floty Towarzystwa Żeglugi Wisła-Bałtyk.

Rybakiem być...

ie tylko znaczyło, że byli to ludzie ciężkiej pracy. Nigdy nie należeli do zamożnej grupy mieszkań­ców. Po lokacji Tczewa na prawie lubeckim i wcze­

śniej nie byli obywatelami, nie mieli praw mieszczańskich. Mieszkali poza murami grodu na Dolnym Mieście, w osadzie rybackiej, w drewnianych domkach obok portu (ryc. 4).

Liczni historycy potwierdzają, że status nie odpowiadał ich roli głównego dostawcy ryb na stoły mieszczan. Prawo lubec-kie, na którym oparto w 1260 roku dokument Sambora II o lokacji miasta brzmi: Wisłą oddano do wolnego pożytkowa-nia na połów ryb. Warto odnotować, że Wisła w granicach posiadłości miejskich liczyła ok. 15 km, od wsi Gorzędziej po rozległe łąki wsi Czatkowy.

W czasach panowania Krzyżaków od 1309 roku do po­koju toruńskiego w 1466 roku zawieszono status prawny z 1260 roku i w 1364 roku, dokonano jego regulacji w opar­ciu o prawo chełmińskie. Stracili m.in. rybacy wolny połów ryb. Zakon zachował dla siebie wyłączność w eksploatacji przeprawy promowej oraz rybołówstwa. W późniejszych latach wprowadzona dzierżawa odcinków Wisły obciążała rybaków także trybutem na rzecz wójta zakonnego każdą czwartą rybą. I tak pozostało przez długie lata, a dzierżawa ma miejsce aktualnie. Takim dzierżawcą był mieszczanin Michał Gliniec, którego zasługą jest zorganizowanie ryba-

ryc. 4 Stary Tczew wg sztychu Hastekuvha z 1681 roku.

Wyk. Bolesław Rogiński

ków w bractwo. Cech rybacki istniał od XIV wieku, ale brak o nim wiadomości już od XVII wieku. Według Romana Klima, w 1510 roku do cechu należało dziewięciu dzierżawców ry­backich, w 1570 roku - piętnastu, a w 1664 roku - siedmiu.

W czasach Sambora II i książąt pomorskich, a nawet w czasach krzyżackich ograniczeń rybołówstwo miało moc­ną pozycję gospodarczą.

Także tczewscy dominikanie sprowadzeni w 1289 roku mieli prawo połowu ryb w Wiśle, strumieniach, potokach i rzekach, a nawet prawo żeglugi i przeprawy przez Wisłę.

Posiadamy informację, że w 1294 roku szyprowie wi­ślani zawiązali konfederację, która od XIII wieku zaczęła kształtować zwyczajowe prawo wiślane, którym objęto ster­ników, szyprów, marynarzy i rybaków.

Pożar w 1577 roku zniszczył dokumentację konfederacji i bractwa rybackiego. Rada Miejska reaktywowała te doku­menty w postaci odnowionych statutów. Dla przykładu poda­ję w całości regulację świadczeń rybaków na rzecz miasta.

Wilkierz Królewskiego Miasta Tczewa, początkowo zamknięty i uchwalony przez wszystkie ordynki na Ratu­szu dnia 26 kwietnia Anno 1582. Następnie ulepszony dnia 24 marca Anno 1599 oraz poszerzony o wiele artykułów.

O rybakach 130. Kto przyniesie ryby na targ, ten winien je sprze­

dać nie później niż do południa następnego dnia, pod karą 20 guldenów.

131. Wszyscy rybacy winni przynosić złapane ryby na nasz targ i tuje sprzedawać; jeżeli zaniosą je gdzieś indziej, to stracą swe mieszkanie.

132. Gdy rybak przyniesie ryby na targ, a Burmistrz lub radni, czy Panowie Targowi stwierdzą, że są one nieświeże, wtedy rybak na ich polecenie winien usunąć te ryby z targu.

133. Panowie Targowi winni pilnować na targu rybnym, aby nikt nie mógł dokonywać przedkupu ryb przed godziną dwunastą. Żaden rybak nie powinien również pomagać ob­cemu handlarzowi ryb, pod karą 12 guldenów.

Tekst podali: Aleksandra Leszkowska-Maciejewska i Tadeusz Maciejewski. 11/27-28.

Wilkierz wskazuje, że spożycie ryb w mieście było duże, ponieważ zabroniono sprzedaży poza miastem. Byli więc ry­bacy znaczącą grupą zawodową, która w wilkierzu miała osob­ny rozdział. Jednakże autorzy dostępnych publikacji nie przy­pisują rybakom większego znaczenia społecznego, niektórzy wręcz twierdzą, że nie sprostali zapotrzebowaniu na rybę. Ja uważam, że spożycie ryb było duże, ale na specjalnym targu rybnym sprzedawali tylko miejscowi rybacy. Jeśliby nie spro­stali zapotrzebowaniu, to dopuszczono by innych rybaków.

Łodzie tczewskich rybaków były trwałym elementem kra­jobrazu Wisły, to one każdego dnia przemierzały jej wody.

Współczesna relacja o pracy rybaka, podana przez Helenę Latopolską, córkę, żonę i tczewską rybaczkę 1 /78 niewiele od­biega od pracy rybaków czasów wilkierza.

W łodzi do połowu ryb, muszą być dwie osoby. Mój Boże, ileż to razy siadałam, aby zastąpić tego drugiego. Najstarszy syn poszedł do wojska, a ja za niego do łodzi! Oj znam, znam i zwyczaje rybackie i różne przesądy. Pamiętam sprzęty ry­backie, te dawne, prymitywne - dziś byśmy powiedzieli - „za­cofane" sieci. Praca była bardzo ciężka. Z biegiem czasu rybacy dzięki własnym pomysłom ułatwiali sobie robotę, a po­tem przyszły motorki (...). Rybołówstwo śródlądowe na rzece równało się rolnictwu, nie było wolnego popołudnia, wolnych sobót, dnia ani nocy. Gdy przyszedł sezon i ryba szła, łowiło się we dnie i noce. Kiedy nastąpiła duża woda czy wczesna zima, kończył się zarobek. Pomimo to praca nadal szła swoim trybem, trzeba było bowiem naprawić sieci i żyć z tego, co zarobiło się jesienią. Takie to było życie rybaka.

10 KMR

Page 13: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

TCZEW WSZYSTKIM BLISKI

ryc. 5 Stary spichlerz z XVIII wieku.

Wyk. Bolesław Rogiński

Już od 1400 roku dużą rolę zaczęli odgrywać właścicie­le szkut wiślanych, tym samym można mówić o rozwoju żeglugi na Wiśle. Fakt ten sprzyjał handlowi zbożem, które skupowano z okolicznych wsi, gromadzono w spichlerzach budowanych przy brzegu Wisły. W Tczewie były spichrze książęce, miejskie, komturskie, starościńskie i joanicki (ryc. 5).

Tym samym Tczew przekształcił się w znaczny ośrodek handlu zbożem. Trudnili się tym rolnicy, którzy byli produ­centami zboża i je sprzedawali, byli także flisakami, którzy spławiali drewno.

Handel zbożem pociągał za sobą rozwój żeglugi wiśla­nej. Oprócz szyprów występują na Dolnym Mieście szkutni­cy i cieśle okrętowi (ryc. 5). Tczewianin Jan Lyklett (1736-1759) był właścicielem flotylli, a jednocześnie handlował zbożem. Flisacy wiślani wywodzili się z okolicznych chło­pów pańszczyźnianych przyuczonych do rzecznego rzemio­sła. Położenie Tczewa nad Wisłą, oprócz pozytywów, niosło, szczególnie dla ludzi związanych zawodowo z Wisłą, uciąż­liwą zależność od pogody. Byli więc rybacy i flisacy narażeni na wiślane sztormy niosące deszcze i śnieżyce.

Stanisław Mrozek w cytowanej już książce „Tczewski Genius Loci" 4/103 wykorzystał kronikę Jana Henryka Schneidera, z której wynotowałem:

ryc. 5 Szkuty na Wiśle, Andrzej Lipniewski 1987 r.,

płótno, olej, [w:] Wisła w dziejach Gdańska i Powiśla, Gdańsk 2006.

Wisła, jak pisze autor kroniki, Schneider jest rzeką, któ­ra zimą kapryśnie zamarza i odmarza, irytując mieszkańców miasta. Rzeka irytowała przede wszystkim tych, którzy mieli interes po jej drugiej stronie. Żywe kontakty Tczewa z „ tam­tą " stroną rzeki czyniły niezwykle aktualnym i wręcz palą­cym problem komunikacji przez Wisłę. Nie są przypadkowe w Kronice także wzmianki o powodziach i urządzeniach uła­twiających przekraczanie Wisły, jak przystań lub karczma promowa, którą zbudowano w 1734 roku. Jeśli mrozy były wielkie i bardziej długotrwałe - Wisła zamarzała grubą war­stwą lodu i przejazd przez nią nie stanowił problemu nawet dla furmanek lub bryczek. Ale na przełomie zimy i wiosny, kiedy to zamarzała na krótko albo szła kra, miasto przez dłuższy czas nie było w stanie zapewnić połączenia Gdańska z Warszawą. Dopiero po odpłynięciu ostatnich lodów i per­spektywie na stalą ciepłą pogodę wyciągano z portu zimowe­go lodzie, by zbudować na nich most albo uruchamiano prom otwierano karczmę. Wiosna przywracała stałe więzy ze świa­tem wschodnim, i południowym, to znaczy z sercem Polski. Ożywiał się ruch także na samej rzece, głównie transport płodów rolnych z głębi kraju.

Oto kilka przykładów: Rok 1732 - Marzec: Trzeciego dnia w marcu Wisła, która

stalą od Bożego Narodzenia poprzedniego roku, znowu ruszyła. (...) Rok 1734 - Grudzień: Na początku tego miesiąca była zno­

wu łagodna pogoda, nie dość mroźna, dlatego Wisły nie moż­na było przekraczać. Jego Excelencja wojewoda Poniatowski, marszałek nadworny Bialiński i inne dostojności były zmuszo­ne zatrzymać się na kilka dni u nas, aż szóstego tego miesiąca przez słabo zamarzniętą Wisłę we wielkim niebezpieczeństwie przeprowadzono ich na drugą stronę.

(...) Rok 1737 — Luty: Sztormowa pogoda była także w tym

miesiącu. Jedenastego stanęła Wisła, można było chodzić na drugą stronę, a nawet jeździć. Radość była jednak krótko­trwała. Wnet mieliśmy znowu odwilż, wichry i deszcz.

(...) Rok 1738 - Styczeń: Z początkiem nowego roku nadszedł

wreszcie mróz. Czwartego stanęła Wisła. Następnego dnia już poruszały się po niej konie i wozy.

(...) Rok 1739 - Ostatni rok Kroniki to niewątpliwie jeden

z ciekawszych, jeśli chodzi o pogodę. Notujemy w nim wiel­kie mrozy: w styczniu 83 stopnie według Fahrenheita, które notowaliśmy już w marcu 1736 roku, czyli 28,3 stopni według Celsjusza. Były to mrozy na tutejszych terenach dziś prawie nieznane. Ale niezwykłe upały w tymże roku także dały się we znaki Tczewowi: w lipcu termometr Fahrenheita wskazy­wał 87 i 92 stopni, czyli 30 stopni i 33 stopni Celsjusza. Zaś w listopadzie znowu mrozy 71 i 87 stopni Fahrenheita, czyli 21,6 i 30,5 stopni Celsjusza.

Od portu do mostu drogowo-kolejowego

uż trzynastowieczny władca Tczewa znalazł wśród parowów z ciekami i rzeczkami dogodne miejsce dla swojej floty handlowej i wojennej - zaciszny port.

Była to wówczas przystań rybacka. Można było cumować tu flotę handlową i wojenną. Port na przestrzeni wieków, tj. od XIII do początków XVII w., przekształcił się w rzeczno-handlowy oraz wojenny. W pobliżu portu zlokalizowane były spichrze. Z uwagi na bliskość Gdańska Tczew nie był nigdy znaczącym miejscem dla przeładunku towarów, ale miał do­godne położenie na połączeniu trzech traktów: jednego wodne­go i dwóch lądowych. Port tczewski był ostatnim dużym por-

KMR 11

Page 14: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

TCZEW WSZYSTKIM BLISKI

tem rzecznym przed Gdańskiem, więc tutaj kupowano tańsze niż w Gdańsku alkohole i wiele innych produktów. Szczegóło­wy opis portu podaję za Ireneuszem Modzelewskim 9/89.

Wejście do portu leżało na południowym odcinku dzisiej­szej ulicy Nad Wisłą i dalej wody basenu portowego wchodzi­ły w głębokie i szerokie jary, na obecny teren parku miejskie­go i ulicy Wąskiej, wzdłuż południowych murów miejskich. Na cyplu lądu (południowy odcinek ulicy Chopina), oddzie­lonym od miasta suchą fosą, znajdowały się nabrzeża przeła­dunkowe, warsztat szkutniczy do naprawy i budowy statków. Port stanowił miejsce postoju floty wojennej Sambora II, o której zachowały się wzmianki w dokumentach. Stały w nim statki tczewskie i obcych kupców oraz łodzie rybackie. W XIII wieku port tczewski pełnił rołęportu rzeczno-morskie-go. (...) Osłonięte od nurtu Wisły wejście do portu gwaran­towało spokojnie przezimowanie zacumowanych jednostek i chroniło je przed zniszczeniem w okresie powodzi i spływu kry. Na okres zimowy do portu ściągano promy i stojące na Wiśle do 1308 roku dwa młyny pływające, należące do miesz­czan tczewskich. Ten naturalny port istniał do początku XVII wieku. Kres jego istnienia przyniosły prace armii szwedzkiej, budującej nowoczesne fortyfikacje ziemne, które spowodo­wało zasypanie wejścia do portu i osuszenie jarów.

Historycy twierdzą, że przeprawa przez Wisłę miała me­trykę starszą od samego miasta. Nasuwa mi się taka myśl: port, przeprawa, stacja celna - to kolejne dowody na nasze związki z Wisłą, a będzie tych związków jeszcze więcej.

Korzystający z przewozu promem musieli otrzymać ze­zwolenie przejazdu przez centrum grodu i następnie opuścić bramę Przewozową (Malborską), poniżej której było miej­sce, gdzie cumował prom.

Dzisiaj taki transport towaru do brzegu Wisły rozpoczy­nałby się u wylotu ul. Wojska Polskiego przed pi. Piłsud­skiego dalej ul. Jarosława Dąbrowskiego przez Plac Hallera dalej ulicą Okrzei do brzegu Wisły.

Przeprawa przez rzekę była dwuetapowa. Obsługiwały ją dwa promy poruszane ręcznie. Jeden prom łączył tczew­ski brzeg z wyspą leżącą pośrodku rzeki, a drugi wyspę z prawym brzegiem rzeki na południe od Lisewa.

Kilka zdań na temat tej wyspy, ponieważ „wojna" miasta z Lisewem wybuchła w 1616 roku i zapisała się na kartach dziejów Tczewa. Trwała wiele lat. Wyspa ta była kilometr długości łachą, która w ciągu dziesięcioleci się powiększała w wyniku przymulania brzegów należących do Lisewa. Po­nieważ przykryta była drzewami i łąkami zyskała znaczną wartość gospodarczą, a tym samym interesowali się nią ko­szykarze, hodowcy bydła, a także rybacy z obu stron rzeki. W latach 1825-1836 brzeg Wisły od strony miasta został ure­gulowany, a wyspa naturalnie zrosła się z brzegiem lisewskim i spór przestał być „wojną".

Przeprawa promowa znajdowała się we władaniu miesz­czan i przynosiła miastu, jak pisze Ireneusz Modzelewski, pokaźne dochody. Do 1309 roku 2/3 z dochodów otrzymy­wał burmistrz. Zakon Krzyżacki dokonał po tym roku po­wtórnej lokacji miasta i swoje rządy oparł na prawie cheł­mińskim.

ryc. 6 ryc. 7 Pierwszy żelazny most przez Wisłę w Tczewie Drugi most kolejowy przez Wisłę w Tczewie

Folder „Historyczne mosty tczewskie" ze zbiorów UM w Tczewie

Prawo użytkowania przeprawy kosztowało 100 grzywien rocznego czynszu. W innych obrazach historii miasta Rada Miejska ustalała wysokość opłat za korzystanie z promu.

Prace promu zawieszano w okresie zimy i w czasie roz­topów wiosennych. Zimą, aby przeprawić ludzi i przewieźć towary, taflę lodową wzmacniano faszyną i tak powsta­wała droga przeprawowa. Warto w tym miejscu dodać, że w okresie napoleońskim, kiedy generał Jan HenrykDąbrowski 23 lutego 1807 roku zaatakował Tczew, a Prusacy zaczęli uciekać przez zamarzniętą Wisłę do Lisewa, lód bombardo­wany z lądu załamał się i wszyscy potonęli.

W tym też roku Francuzi pobudowali przez Wisłę most pontonowy, którym w 1812 roku przeprawili swoje wojska.

Kolejna przeprawa powstała w związku z uaktywnie­niem się drogi Berlin - Królewiec. Był to przeniesiony z Kwidzyna w 1825 roku most pływający. Elementy składo­we tego mostu magazynowano w okresie zimy i roztopów w tzw. porcie zimowym. Ten port, w którym woda znajdo­wała się powyżej poziomu wody w Wiśle był w miejscu dzi­siejszej siedziby Przedsiębiorstwa Budownictwa Wodnego. Tym samym prom stał się nieużyteczny i został sprzedany za 17 tysięcy talarów. Pieniężny przywilej utrzymywania prze­prawy przez Wisłę wykupił od miasta rząd pruski po 1866 roku już po wybudowaniu mostu stałego za 6933 talary.

Połowa XIX wieku przyniosła przełom w życiu gospo­darczym miasteczka, jakim w 1825 roku był Tczew (2097 m.). Budowa linii kolejowej Berlin - Królewiec i przekrocze­nie Wisły w Tczewie stało się faktem. Ta decyzja to rodowód liczących dziś ponad 150 lat tczewskich mostów przez Wisłę. Mają te mosty bogatą literaturę, ograniczę się jedynie do wy­branych faktów historycznych, które zdaniem Romana Klima 10/62 mają wymiar specjalny i o dużym zasięgu, szczególnie w odniesieniu do losów miasta. Dodam, że nie tylko.

Oto kilka faktów historycznych. Pierwszy most drogowo-kolejowy, w późniejszych latach tylko drogowy rozpoczęto budować 8 września 1845 roku. Szybko roboty wstrzymano ze względu na duże koszty, ponieważ miał to być most łańcucho­wy. Jego projektantem był Carl Lentze. Tenże Lentze rezygnując z swojego projektu, zaplanował most belkowy o konstrukcji kra­townicowej. Realizatorem tego projektu został Rudolf Edward Schinz, pochowany w 1857 roku na cmentarzu ewangelickim w Tczewie. Pionierskie w tym projekcie było ułożenie przęseł o długości 130,88metrówwsiedemolbrzymichfilarówustawionych na specjalnym fundamencie o powierzchni 133 m2. Filary miały okrągłe neogotyckie wieżyczki, z których pozostały tylko cztery. Przyczółki kończyły się bramami: wejściową od strony Tczewa, która przyozdobiona była reliefem przedstawiającym akt oddania mostu na użytek publiczny przez Fryderyka Wilhelma IV. Nato­miast na bramie od strony Lisewa była umieszczona płaskorzeź­ba, która pokazywała wielkiego mistrza Winryka Kniprode. Most ten łącznie z bramami wybudowano w latach 1850-1857 {ryc. 6). Drugi most przeznaczony wyłącznie o ruchu kolejowego, które­go konstruktorem był George Ch. Mechrtens oddano do użytku w 1891 roku {ryc. 7).

We współczesnej historii mostów odnotowujemy ważny fakt: 1 września 1939 roku zburzono cztery filary, co spowo-

12 KMR

Page 15: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

TCZEW WSZYSTKIM BLISKI

W tłumaczeniu brzmi: Ten historyczny most jest pierwszym przykładem ażurowego mostu rurowego o wielkiej rozpiętości

na kontynencie europejskim. Jest połączeniem oryginalnej koncepcji amerykańskich drewnianych mostów kratownico­wych z koncepcją rurową mostu Britannia w Walii. Rozwinął

nowy typ kratownicy gęstożebrowej wykonanej z żelaza. Ten inżynierski wzorzec był następnie rozpowszechniony

na całym kontynencie europejskim.

14 maja 2004 roku most został uznany za zabytek przez Amerykańskie Stowarzyszenie Inżynierów

Budownictwa, co poświadcza ww. tabl ica

dowało straty czasu w przeprawie przez Wisłę grupy Armii Północ na wschód. 8 marca 1945 roku mosty wysadzili Niem­cy. 24 marca 1947 roku, czyli 16 dni po odbudowaniu mostu kolejowego ruszyły lody i pod naporem olbrzymich zwałów kry most runął w nurty Wisły, a uszkodzenia sięgały 80 %.

Można lata budowy mostów nazwać przełomem, ponie­waż, jakbyśmy to dziś nazwali, „boom inwestycyjny" wpły­nął na powstanie w Tczewie przedsiębiorstw pracujących na rzecz kolei i właśnie budowy mostów. Zatrudniano 5300 pracowników. Stan zatrudnienia wpływał na wzrost liczby mieszkańców. I tak w roku 1825 odnotowujemy 2097 miesz­kańców, a w 1843 roku już 3610, zaś po zakończeniu budowy - 5818. Dla tych potrzeb zbudowano w 1848 roku cegielnię na obszarze dzisiejszego osiedla Czyżykowo, wówczas Kny-bawie. Cegielnia ta produkowała żółtą cegłę klinkierską. Na miejscu dawnej cukrowni zbudowano cementownię. W mły­nie przygotowywano bloki kamienne sprowadzane Wisłą. Na miejscu dzisiejszego kompleksu Eaton zbudowano odlewnię żelaza i fabrykę maszyn. Po wybudowaniu mostu powstała fabryka Muscate, fabryka maszyn Kriesla, fabryka wyrobów cementowych Hoffmana i fabryka wyrobów metalowych Klecha (dziś w zabytkowym budynku fabrycznym mieści się Muzeum Wisły i Centrum Wystawienniczo-Regionalne Dol­nej Wisły). Roman Klim 10/65, pierwszy kierownik Muzeum Wisły pisze tak: ta fabryka stanowi jakby wiślany symbol, po­nieważ wyrosła z rzeki i po dzień dzisiejszy utrzymuje z nią związek. Lepiej związków Tczewa z Wisłą nie można opisać!

Od Szkoły Morskiej do Portu Morskiego

wiązki Tczewa z Wisłą mogła zwielokrotnić Pań­stwowa Szkoła Morska powołana przez szefa De­partamentu Spraw Morskich, kontradmirała Ka­

zimierza Porębskiego, 17 czerwca 1920 roku. Tczew był wtedy na ustach wszystkich Polaków. A wynikało to z za­fascynowania odzyskania dostępu do morza. Chętnych do zostania uczniami tczewskiej szkoły były setki.

Szkoła rozpoczynała od zera. Niepisaną jej dewizą było to, że absolwenci w każdej sytuacji musieli sami sobie ra­dzić, np. w czasie panującego bezrobocia, a także jako zwy­kli marynarze. Czas pokazał, że ta dewiza znalazła pokrycie w przyszłej służbie na statkach handlowych, a także w czasie II wojny światowej w marynarce najemnej: życiorys każdego z nich starczyłby na książkę. Najstarsi przeżyli dwie wojny, dwa razy budowali od nowa Polskę morską, doświadczyli

biedy i bezrobocia. Pierwsi pływali pod polską banderą, byli w oflagach i na tułaczce, pływali w angielskich konwojach. Zachowali pamięć o morzu i Tczewie.

Jedno z najnowszych osiedli miejskich nosi imię pierwszego dyrektora PSM kmdra por. inż. Antoniego Garnuszewskiego.

Ścisły związek z Państwową Szkołą Morską ma utwo­rzenie 11 maja 1924 roku Polskiego Związku Żeglarskiego. Organizacja ta trwa i integruje środowiska żeglarskie.

W 60. rocznicę powstania w Tczewie Państwowej Szkoły Morskiej witałem jako prezydent miasta absolwentów Szko­ły Morskiej na lisewskim brzegu Wisły następującymi sło­wami: Dziś, kiedy po 60 latach wspominam o Tczewie — tak bliskim stania się pierwszym portem morskim nie mogę nie podkreślić faktu, że temu okresowi miasto zawdzięcza bodaj najwięcej, swój rozgłos i popularność. Wychodząca wówczas „Polityka" napisała, że witając gości, powiedziałem: Tczew zawsze miał pęd ku morzu, ale jakoś mu nie wychodziło.

Port na Wiśle już od XIII wieku miał być oczekiwaną szansą na rozwój aż do dwudziestolecia międzywojennego. Oknem na szeroki świat i oznaką wygrania szansy morskiej była Państwowa Szkoła Morska. Z chwilą otwarcia w sie­dzibie ówczesnego Zarządu Dróg Wodnych pierwszych referatów morskich wszystko wskazywało na powstanie portu rzeczno-morskiego. Pierwszy transport broni barkami z Gdańska do przystani rzecznej stał się konkretną już nie oznaką, ale generalną próbą portu rzeczno-morskiego.

By Tczew stał się wiślaną bramą do morza musiał speł­niać określone warunki: był tu już wtedy największy w Polsce północnej węzeł kolejowy, była na naszym odcinku w miarę uregulowana Wisła. Tczewianie szybko chcieli wykorzystać nadarzającą się okazję, powstała przystań przeładunku drew­na, później port, prawdopodobnie uznawany za morski.

Portowym nadziejom miasta poświęcono publikacje książkowe i artykuły prasowe. Postanowiłem, że nie będę pisał kolejnej wzmianki. Jednakże ten historyczny fakt nie może ujść uwadze przy prezentacji naszych związków z Wisłą, dlatego posłużę się w tym miejscu tekstem Kazi­mierza Ickiewicza 7/31-35 z popularnonaukowej książeczki pt. „Powrót Tczewa do Polski w 1920 roku":

Tczew już w latach 1918-1920 pełnił pewne, chociaż skromne, funkcje portowe, głównie w zakresie żeglugi rzecz­nej. Zatrzymywały się tu statki pasażerskie płynące Wisłą z głębi kraju do Gdańska, Gdyni, na Heli z powrotem. Cumo­wały też liczne barki przewożące różne towary. Tczewianie mieli jednak ambicje, by rozbudować port w swoim mieście. Losy zaczątku tego portu morskiego potoczyły się dość nie­fortunnie. Wielka powódź w 1924 roku zniszczyła urządzenia portowe. Straty były tak wielkie, że na pewien czas zanie­chano pierwotnych planów budowy. Dopiero w 1925 roku z dużą energią przystąpiono do nowych prac. Z początkiem następnego roku, na podstawie decyzji Ministra Przemysłu i Handlu w Warszawie, Wojewody Pomorskiego oraz me­moriału Magistratu Miasta Tczewa, przy wydatnej inicja­tywie Izby Przemysłowo-Handlowej w Grudziądzu, powstał w Tczewie port. Roboty zakrojone na dużą skalę przebiegały w szybkim tempie. Tym razem cełem przedsięwzięcia była budowa obiektów do przeładunku węgla. Poszerzone zostały na długości 350 m, wzdłuż nabrzeża Wisły, tory kolejowe. Wy­posażono je w szereg zwrotnic. Uruchomiono cztery punkty przeładunkowe. Na dwóch punktach węgiel przeładowywa­no przy pomocy ręcznych taczek, dwa następne były zmecha­nizowane. Polski węgiel już wiosną 1926 roku ładowano na statki płynące do Danii i Belgii, a następnie do wszystkich krajów nadbałtyckich... Dodam w tym miejscu za Eugeniu­szem Kwiatkowskim 9/7: (z mostu kolejowego w Tczewie) łejami sypano śląski węgiel do luków stateczków rozmaitych bander. Oniemieli z wrażenia na to wszystko gdańszczanie,

KMR 13

Page 16: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

którym jeszcze do niedawna pomysł wywożenia węgla przez odległe porty wydawał się jakże nierozsądny, nie licujący wręcz z ekonomicznym rachunkiem, jeśli już, to mający wię­cej wspólnego z typowo słowiańskim brakiem rozsądku. Ale już po paru dniach ci bierni do niedawna, pełni sceptycyzmu obserwatorzy przyłączyli się do wielce zyskownej akcji.

Eksploatacją portu i transportu zajmowało się Towarzy­stwo Żeglugowe Wisła - Bałtyk, powołane do życia przez konsorcjum kopalń Zagłębia Dąbrowskiego, dysponujące sześcioma holownikami i czternastoma lichterami. Dużym nakładem środków budowano dalsze, coraz bardziej nowo­czesne, urządzenia portowe. Potrzebom Portu Handlowego Rzeczypospolitej w Tczewie miała służyć wielka kolejowa stacja rozrządowa w Zajączkowie Tczewskim (...). Trwał re­gularny ruch pasażerski w górę i w dół Wisły. (...) Działo się to wszystko za sprawą spółki Yistula, która linię tę utrzymy­wała. Poza tym czynne były Unie lokalne z Tczewa do Gnie­wa czy Świecia, a nawet pomorski kurs do Torunia. Spra­wę portu uznano jednak za przesądzoną na korzyść Gdyni. W latach wielkiego kryzysu gospodarczego nie potrafiono

już przywrócić Tczewowi utraconej rangi portu morskiego, za jaki został uznany w 1926 roku przez władze państwowe.

Nasz awans morski nie był trwały. Gdynia lepiej speł­niała warunki.

Przemysław Szwaczka odpowiedział na apel Pracowni Edukacji Ekologicznej „Tczew za 50 lat - wizja ekologicz-no-cywilizacyjna".

Pisze o Wiśle tak: Dzięki wieloletnim staraniom ekolo­gów samej Wiśle przywrócono dawny kształt i krajobraz. Odtworzono wiele wysepek, co zmieniło w znacznym stopniu

jej bieg i uczyniło z niej bezpieczniejszą rzekę o naturalnych wylewach. Te działania doprowadziły do zasiedlenia się na stałe wielu gatunków zwierząt, zwłaszcza ptaków, a dzięki nowoczesnym systemom oczyszczania wody do Wisły po­wróciło wiele rzadkich ryb, jak pstrągi czy objęte ochroną

jesiotry. Krótko mówiąc, przywrócono jej piękny wizerunek sprzed wojen światowych.

Jeśli rola Wisły jako szlaku przewozowego chyba się już skończyła, to do wizji Przemysława Szwaczki dodaję życze­nie, aby odbywał się regularny ruch pasażerski, pływały ża­glówki i kajaki, aby mieli profesjonalne warunki do treningu wioślarze Klubu Sportowego „Unia" i wznowili działalność wioślarską harcerze.

Część 1 tego cyklu artykułów zakończę fragmentem wiersza Heleny Latopolskiej 1/79

Teraz żal mi cię rzeko moja jaka będzie przyszłość twoja.

Bibliografia: (W tekście zastosowano skróty np. 1/16, gdzie 1 oznacza autora

i tytuł pracy, a 16 - stronę cytowaną. Zapis autorów wg kolejności w tekście artykułu).

1. Latopolska H., „Kociewski Magazyn Regionalny" nr 3, 1987. 2. Gieszewski St, Wisła w dziejach Polski, Wydawnictwo Morskie

1982. 3. Milewski J., Kociewie historyczne, TMZK, Starogard Gd. 1995. 4. Mrozek St., Tczewski Genius Loci, Marpress, Gdańsk 2004. 5. Rozenkranz E., Dzieje Tczewa, Koszalin 1999. 6. Landowski R., Tczew - spacery w czasie i przestrzeni, cz. I Od

osady do miasta, Gazeta Reklamowa 1995. 7. Ickiewicz K., Powrót Tczewa do Polski w 1920 roku, Tczew 2000. 8. Kwiatkowski E., Myśl morska i pomorska. Wojewódzki Ośrodek

Kultury, Gdańsk 1983. 9. Modzelewski I., Dzieje Tczewa, „KMR" nr 7, 1989. 10. Klim R., A dopóki płynie, „KMR" nr 4, 1987. 11. Leszkowska-MaciejewskaA., Maciejewski T., Wilkierz królew­

skiego miasta Tczewaz 1599 roku, „KMR" nr 9, 1991.

14

KOMUNIKAT Nr l/X/08 Społecznego Komitetu BudoW|

Śródlądowego Statku Pasażersko-Wycieczkowego

w Tczewie

Społeczny Komitet przekazuje do publicznej wia­domości informacje o pracy i wydarzeniach w okresie 27czerwca do 24 października 2008 roku.

1. O powołaniu Komitetu zawiadomiono: • marszałków województw: zachodnio-pomorskie­

go, pomorskiego, kujawsko-pomorskiego, lubuskiego, wielkopolskiego, warmińsko-mazurskiego;

• starostwa i miasta: Kwidzyn, Sztum, Malbork, Nowy Dwór Gd., Tczew, Starogard Gd., Gmina Tczew, organizacje pozarządowe i inne zainteresowane instytu­cje oraz media lokalne.

2. 5.08.2008 r. Komitet wystąpił z pismem do 7 biur projektów o złożenie w terminie do 15.ll.br. oferty na opracowanie projektu techniczno-kwalifikacyjnego na budowę statku pasażersko-wycieczkowego.

3. 25.08.br. wystąpiono do Urzędu Marszałkowskiego o wydanie decyzji na zbiórkę publiczną (zgodnie z ustawą z dn. 15.03.1933 r.) na części obszaru woj. pomorskiego. Wydanie decyzji zostało chwilowo zawieszone.

4. W sierpniu i wrześniu przeprowadzono konsulta­cje i uzgodnienia z samorządami w Kwidzynie, Nowym Dworze Gd., Tczewie i Starogardzie Gd., w celu partner­stwa i współfinansowania budowy statku.

5. Przewodniczący Komitetu we wrześniu uczestni­czył w czterech komisjach przy Radzie Powiatu Tczew­skiego i Radzie Miejskiej w Tczewie przedstawiając po­trzebę integracji samorządów oraz wsparcia finansowego budowy statku.

6. Opracowano społecznie wstępny projekt programu budowy statku.

7. Dnia 29.09.br. w UM w Tczewie odbyło się robocze spotkanie samorządów nadwiślańskich woj. pomorskie­go. Stanowisko zajęte przez uczestników spotkania po­zwala na dalszą pracę Komitetu głównie w celu pozyski­wania partnerów do współfinansowania przedsięwzięcia. Komitet dziękuje prezydentowi Tczewa za umożliwienie odbycia spotkania oraz pomoc organizacyjną. Komitet, w imieniu stowarzyszenia Dorzecza Wisły „Wisła" Oddział w Tczewie, informuje o zakończeniu przez ww. Stowarzyszenie zbiórki publicznej przeprowadzo­nej 21.06.br., zgodnie z decyzją starosty tczewskiego z dn. 20.06.br. nr OR.5012/3/08. Ogółem zebrano 874,31 zł z przeznaczeniem na rozpoczęcie przez Komitet działań na rzecz budowy statku. Zbiórkę przeprowadzono społecznie. Komitet, w imieniu Stowarzyszenia, składa wszystkim ofiarodawcom podziękowanie.

Tadeusz Wrycza przewodniczący Komitetu

KMR

Page 17: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

REGULAMIN KONKURSU PLASTYCZNO-FOTOGRAFICZNEGO

Konkurs jest organizowany pod honorowym patronatem Starosty Tczewskiego Witolda Sosnowskiego

Tam „jestem szczęśliwy gdzie wszystko pachnie swojskością"

Zygmunt Bukowski, W tym kraju

ORGANIZATORZY Organizatorem konkursu jest Zespół Szkół Technicz­nych im. kmdra Antoniego Garnuszewskiego w Tczewie, adres: Parkowa 1, 83-110 Tczew, tel. (058) 531-00-15, fax 531-00-15; strona WWW: www.yst.etcyew.eu, za­kładka biblioteka (regulamin konkursu)

kontakt: Irena Opala i Ewa Rogalska adres e-mail:[email protected]

Konkurs jest organizowany we współpracy z Miejską Biblioteką Publiczną im. A. Skulteta w Tczewie oraz Powiatową i Miejską Biblioteką Publiczną im. ks. Fa­biana Wierzchowskiego w Gniewie.

CELE KONKURSU Zgłębienie poczucia tożsamości z „Naszą Małą Ojczyzną". Kształcenie umiejętności posługiwania się środkami komunikacji niewerbalnej. Popularyzacja działań plastycznych i fotograficznych oraz poszerzenie wiedzy z w/w technik. Twórcza organizacja czasu wolnego. Bezpośrednie zaangażowanie uczniów w promocję swojego regionu.

UCZESTNICY Konkurs jest adresowany do uczniów szkół gimnazjal­

nych i ponadgimnazjalnych.

TREŚĆ PRACY 1. Przedmiotem prac powinny być charakterystyczne, cie­

kawe, zaskakujące lub intrygujące obrazy z życia Ko-ciewia, które wywierają na młodych ludziach wrażenie, przemawiają do nich, uważane są za symbole regionu bądź stanowią kontrowersyjne punkty na naszej mapie.

2. Uczestnicy konkursu powinni przysłać swoje prace w postaci wywołanych zdjęć lub prac plastycznych (dopuszczalne są różne techniki wykonania prac).

3. Prace powinny uwzględniać cele konkursu.

ZASADY UCZESTNICTWA 1. Uczestnikami konkursu mogą być uczniowie szkół

gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych, którzy wykona­ją prace indywidualnie.

2. Konkurs skierowany jest do młodzieży z powiatu tczewskiego.

3. Każdy uczestnik może nadesłać maksymalnie 3 prace konkursowe.

4. Do każdej pracy należy dołączyć informację zawiera­jącą imię i nazwisko uczestnika, klasę, nazwę szkoły oraz tytuł pracy.

5. Korespondencja z uczestnikami będzie prowadzona pocztą lub drogą elektroniczną.

6. Szkoły, które zadeklarują udział uczniów w konkursie, winny przesłać karty zgłoszeń do organizatorów (w za­łączeniu).

7. Fotografie winny posiadać wielkość 15x 21 cm. 8. Nadesłane prace nie będą odsyłane. 9. Organizatorzy zastrzegają sobie prawo do bezpłatnej

reprodukcji nadesłanych do konkursu prac, a także do

ich wyeksponowania na wystawach pokonkursowych oraz w innych publikacjach związanych z działalnością organizatora.

10. Organizatorzy nie biorą odpowiedzialności za ewen­tualne uszkodzenia lub zaginięcia prac w transporcie pocztowym.

OCENAPRAC 1. Niezależna Komisja Konkursowa dokona oceny na­

desłanych prac. Kryteriami oceny będą: pomysł, ory­ginalność, walory artystyczne, subiektywne podejście autora do tematu, treść pracy

2. Skład Komisji Konkursowej: Kazimierz Ickiewicz - dy­rektor Zespołu Szkół Technicznych im. kmdra Antoniego Garnuszewskiego w Tczewie; Urszula Wierycho - dyrek-torMiejskiej Biblioteki Publicznej im. Aleksandra Skulteta w Tczewie; Brygida Murawska - dyrektor Powiatowej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im ks. Fabiana Wierz­chowskiego w Gniewie; Iwona Filipkowska - plastycz­ka; Adam Murawski - fotograf; Irena OpaJa i Ewa Ro­galska - nauczyciel bibliotekarz ZST w Tczewie.

OGŁOSZENIE WYNIKÓW KONKURSU 1. Lista nagrodzonych osób zostanie opublikowana na

stronie internetowej szkoły. 2. Osoby nagrodzone i wyróżnione w konkursie zostaną

powiadomione listownie bądź pocztą elektroniczną do dnia 27 lutego 2009 r.

3. Podsumowanie konkursu, wręczenie nagród i wyróż­nień odbędzie się w marcu 2009 roku podczas wysta­wy prac pokonkursowych, zorganizowanej w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. A. Skulteta w Tczewie przy ul. J. Dąbrowskiego 6.

NAGRODY Nagrody główne zostaną przyznane za: 1, II i III miej­

sce. Ponadto przewiduje się przyznanie wyróżnień.

TERMIN NADSYŁANIA PRAC Prace należy nadsyłać od 3 listopada 2008 do 31 stycz­

nia 2009 roku na adres organizatora

POSTANOWIENIA KOŃCOWE 1. Organizatorzy zastrzegają, że nie ponoszą odpowie­

dzialności za: zdarzenia uniemożliwiające przepro­wadzenie Konkursu, których nie byli w stanie przewi­dzieć lub którym nie mogli zapobiec, w szczególności w przypadku zaistnienia zdarzeń losowych.

2. Nadesłanie prac jest równoznaczne z całkowitym uzna­niem powyższego regulaminu oraz wyrażeniem zgody na publikację danych osobowych dla celów promocyj­nych - zgodnie z ustawą z dnia 28.08.1997 r. o ochro­nie danych osobowych (Dz.U. Nr 133 poz. 883).

3. Niniejszy regulamin wchodzi w życie z dniem rozpoczę­cia konkursu i obowiązuje do czasu jego zakończenia.

ORGANIZATORKI: Irena Opala, Ewa Rogalska

KMR 15

Page 18: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

EDMUND ZIELIŃSKI

Stulecie urodzin naszego patrona

ongin Ildefons Wendelin Malicki urodził się 12 stycznia 1908 roku w Sławnie koło Gniezna w ro­dzinie nauczycielskiej. Mając dziesięć lat rozpoczął

naukę w Gimnazjum Klasycznym we Wrocławiu. W 1927 roku otrzymał świadectwo maturalne w Chodzieży. W tym samym roku rozpoczął studia na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczo-Humanistycznym Uniwersytetu w Poznaniu. W grudniu 1932 roku uzyskał dyplom magistra filozofii w zakresie antropologii, etnografii z etnologią i prehistorii. W 1933 roku podjął pracę jako wolontariusz w Muzeum Śląskim w Katowicach. Był również nauczycielem języka niemieckiego w Gimnazjum Humanistycznym w Koninie. W 1934 roku rozpoczął pracę w Muzeum Śląskim w Ka­towicach na stanowisku asystenta, później kustosza Działu Etnograficznego. Gromadził zabytki kultury ludowej z całej Polski. W swych wędrówkach dotarł również na Pomorze, gdzie po raz pierwszy zetknął się z Kaszubami. W czasie okupacji imał się różnych zajęć. Był portierem, kierował działem sprzedaży w „Salonie Malarzy Polskich". W 1944 roku zostaje aresztowany przez Gestapo i osadzony w wię­zieniu na Montelupich. Po wyzwoleniu obejął szefostwo Okręgowego Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu i przystę-pił do organizacji od podstaw tej placówki.

W 1950 roku napisał pracę doktorską pt. Zarys kultury materialnej górali śląskich i po jej obronie otrzymał tytuł doktora filozofii na Wydziale Humanistycznym Uniwersy­tetu Poznańskiego.

W wyniku perypetii związanych z walką o część gmachu muzealnego, Malicki zostaje zwolniony z pracy. Zatrudnia się w Muzeum Etnograficznym w Łodzi, w Bytomskiej Hur­towni Farmaceutycznej, kilka miesięcy pracuje w Muzeum Pomorskim w Gdańsku i w Muzeum Etnograficznym w Kra­kowie.

W 1958 roku przyjechał na stałe do Gdańska, bowiem powierzono mu kierownictwo Działu Etnograficznego Muzeum Pomorskiego, którym kierował do przejścia na emeryturę w 1973 roku. Ten pięćdziesięcioletni człowiek podjął się ogromnego trudu organizacji od podstaw tej placówki etnograficznej. Badania terenowe, penetracja Kaszub, Kociewia, Powiśla w poszukiwaniu zabytków kul­tury materialnej wsi. Zwoził eksponaty nędzną „Nyską", a często i na rowerze. Dzięki jego mrówczej pracy, w cza­sie jego kierowania Oddziałem, zbiory etnograficzne osią­gnęły liczbę pięciu tysięcy eksponatów. To był muzealnik jakich mało. (Ww. treść opracowałem na podstawie pracy Krystyny Szałaśnej zamieszczonej w Gdańskich Studiach Muzealnych w 1989 roku).

Kiedy w grudniu 1978 roku powstał Oddział Gdański Stowarzyszenia Twórców Ludowych, pierwszym przewod­niczącym jego Rady Programowej został dr Longin Malic­ki, kierownik Oddziału Etnografii Muzeum Narodowego

w Gdańsku. Jego doskonała znajomość problematyki kul­tury i sztuki ludowej na Pomorzu, a tym samym osobiste kontakty z twórcami ludowymi, znacznie ułatwiły pracę na­szego Oddziału, któremu wówczas i teraz prezesuję.

Longina Malickiego poznałem, na samym początku mej twórczej drogi, w 1961 roku. Pamiętam, że wykonałem rzeź­bę św. Jana, podobnąjaka stoi na chrzcielnicy w zblewskim kościele, i zawiozłem do muzeum w Gdańsku na ulicę To­ruńską. Tam właśnie przyjął mnie, jak się później okazało, dr Longin Malicki. Obejrzał z zainteresowaniem moją figur­kę, a że się trochę kolebała zwrócił na to uwagę, mówiąc, że ważna w rzeźbie jest statyczność. Zadowolony ze spotka­nia wróciłem do Zblewa. Poznałem kolejnego wspaniałego człowieka. Spotykaliśmy się już częściej i to w szerszym gronie, bo i z etnografem Wojciechem Błaszkowskim, Ste­fanią Liszkowską-Skurową- popularnie nazywaną „Funią", naszą Krystyną Szałaśną, Elżbietą Szymroszczyk, Krystyną Laskowską i Andrzejem Błażyńskim. Byliśmy wtedy jesz­cze młodzi i młodo czuł się dr Malicki. On nie lubił mówić o przemijaniu, miał nadzieję na długie życie. Pamiętam na­sze spotkanie u Apolinarego Pastwy w Wąglikowicach. Kie­dy pan Apolinary poruszył temat rychłej śmierci mówiąc; ta kostucha już się kele mnie kręci, pan Longin odrzekł co pan opowiada, nie jesteśmy tacy starzy, życzymy panu jeszcze wiele lat i żeby jeszcze pan coś zrobił, bo ostatnio to słabo u pana z tą rzeźbą. Podarowałem kiedyś Malickiemu figur­kę św. Tereski w czarnym habicie, a on poprosił mnie bym przemalował ją na kolor niebieski. - Czarny kolor mi się źle kojarzy - powiedział.

Kiedy zamieszkałem w Gdyni Orłowie, kilkakrotnie go­ściłem Malickiego w naszym mieszkaniu. Odwiedzał mnie z panią Funią i dokonywali zakupów do zbiorów muzeal­nych. Byłem dumny, że mogłem gościć tak zacnych ludzi. Kontakty były częstsze od kiedy zamieszkałem w Gdańsku. Ze starego miasta na Zaspę to 20 minut tramwajem. To były niezapomniane spotkania, podczas których przyjemnie upły­wał czas.

Pan Longin wytypował mnie do udziału w Ogólno­polskim Festiwalu Folklorystycznym w Płocku, w którym 10 razy uczestniczyłem. Malicki też tam bywał. Ogromnie ucieszyłem się, kiedy na jednym z festiwali w Płocku uho­norowany został prestiżową nagrodą i medalem „Oskara Kolberga".

W listopadzie 1986 roku byłem na Krajowym Zjeździe STL w Nowym Sączu. Towarzyszyli mi delegaci naszego Oddziału: Władysława Wiśniewska, Adam Zwolakiewicz i Henryk Hewelt. Po powrocie, 23 listopada dowiedziałem się od Krystyny Szałaśnej, że zmarł nasz zacny i kochany Longin Malicki. Wiedziałem, że choruje. Nie wiedziałem, że tak się to skończy. Nie chciało mi się wierzyć, że nie spotka­my się już na tej ziemi. Bardzo nam go zabrakło. Już wtedy

16 KMR

Page 19: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

SYLWETKA ETNOGRAFA

Tablica pamiątkowa z wizerunkiem patrona muzeum etnograficznego w Oliwie

jgina Białk i czepce kaszubskie

Od lewej: synowie Longina Malickiego - Wiesław i Bogdan

postanowiłem, że wystąpię z wnioskiem o nadanie naszemu Oddziałowi STL imienia dr Longina Malickiego. Stało się to na naszym Zjeździe w 1988 roku. Jesteśmy chyba jedynym Oddziałem, który posiada swego patrona.

Dnia 17 listopada 2008 roku miała miejsce miła uro­czystość odsłonięcia tablicy pamiątkowej z wizerunkiem naszego patrona. Tablica umieszczona została na murze spichlerza - muzeum etnograficznego w Oliwie. Fundato­rami tej płaskorzeźby są: Muzeum Narodowe w Gdańsku i Oddział Gdański Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Tablicę wykonał artysta rzeźbiarz Zbigniew Marchewka. Podczas rozmowy z nim powiedział: - Wie pan ja przez kilka dni czułem obecność pana Malickiego. Muszą panu powiedzieć, że polubiłem tego człowieka. Tyle pan i inni do­brego tu powiedzieli o panu Malickim. To jest fantastyczne. Zrobiło mi się miło na sercu po tych ciepłych słowach.

W tym dniu również obcho­dzono 50-lecie Oddziału Etno­grafii Muzeum Narodowego w Gdańsku. Z tej okazji panie: Wikto­ria Blacharska, Ewa Gilewska i Bar­bara Maciejewska, otrzymały z rąk Marszałka Sejmiku Woj. Pomorskie­go Jana Kozłowskiego medale „Glo­ria Artis", przyznane przez ministra kultury. Katarzyna Kulikowska otrzy­mała odznakę „Zasłużony dla kultury polskiej". Mnie i Tomasza Szymań­skiego uhonorowano medalem „Bene Merenti".

Wielka cześć i chwała inicjato­rom, organizatorom i wykonawcom tablicy pamiątkowej poświęconej dr Longinowi Malickiemu. Dodam jeszcze, że jest inicjatywa Oddziału Etnografii, O/Gdańskiego STL oraz ZK-P Oddział w Gdańsku z jego fun­duszami, by w ogródku za Spichle­rzem Opackim zorganizować mały skansen kapliczek przydrożnych. Będą w nich figury św. Izydora - au­tor Czesław Birr, św. Rocha - autor Rajmund Zieliński, św. Rozalii - au­tor Stanisław Śliwiński, św. Jana Ne­pomucena - autor Jerzy Kamiński i św. Longina — mego dłuta.To też na cześć Longina Malickiego.

Uroczystości uświetniło również otwarcie wystawy pt. Współczesna Sztuka Ludowa Kaszub. Zgroma­dzono na niej dziesiątki eksponatów. Dominuje haft, gorzej jest z rzeźbą i malarstwem na szkle.

Z okazji 50-lecia Oddziału Etno­grafii w Oliwie, życzę tej placówce dalszego rozwoju dla dobra naszej kultury i sztuki ludowej. Życzę też by spełniło się marzenie Longina Malic­kiego o utworzeniu samodzielnej jed­nostki, czyli Muzeum Etnograficzne­go w Oliwie.

KMR 17

Page 20: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

JAN EJANKOWSKI

Niezastąpiony harmonita ludowy na ziemi gniewskiej

nia 15 października 2008 roku minęło pięć lat od ) śmierci popularnego śp. Teofila Watkowskiego z Piaseckich Pól (przysiółek Piaseczna).

Wujek Filek (tak go z dumą wspominają mieszkańcy Piaseczna i okolicy) urodził się w 1919 roku w Piaseckim Polu. Tu ukończył szkołę powszechną a następnie pomagał rodzicom w pracy na roli.

Od dzieciństwa interesował się muzyką ludową. Jego ojciec często w domu grał na harmonii. Sam - jak często powtarzał - nauczył się grać harmonii guzikowej „Kiedy ojciec wychodził do pracy w pole, ja jako 10-letni chłopiec brałem harmonię i ćwiczyłem"1. Odtąd guzikowa harmonia stała się nieodzowną towarzyszką jego życia.

Okupację spędził w różnych miejscowościach. Najdłu­żej pracował u niemieckiego gospodarza w Dzierzążnie koło Morzeszczyna. Po ciężkiej pracy fizycznej umilał sobie i innym czas wytchnienia grą i śpiewem. Swojskie utwory w jego wykonaniu nie pozwoliły zapomnieć o polskości.

W rozmowie z sąsiadami często wracał do tych pierw­szych powojennych lat, gdy z guzikówką „obsługiwał" wszystkie wiejskie wesela na Piaseckim Polu i modne wów­czas „rumie" (potańcówki). Miał w swym repertuarze ko-ciewskie pieśni i melodie znane tu od pokoleń2.

W powstałym w lutym 1959 roku zespole kociewskim w Piaseckim Polu, który podjął się wystawienia obszernych fragmentów „Wesela ko-ciewskiego" ks. dra Bernarda Sychty był więc pan Filek artystą niezastą­pionym. W szkole w Piaseckim Polu pracowała w owym czasie nauczy­cielka Celina Wentowska, mieszkają­ca w sąsiedztwie pana Watkowskie­go. Umiała grać z nut na mandolinie. A że ks. Sychta w książce zawarł 59 utworów muzycznych wraz z nutami pani Celina nauczyła ich również na­szego harmonistę. Grałje aż do 2001 roku, współpracując, mimo sędziwe­go wieku, z „Piaseckimi Kociewia-kami" od jesieni 1984 roku.

Był dumą zespołu. Jako rodowi­ty Kociewiak uczył młodych mowy praojców, którą posługiwał się aż do śmierci. Nasze kociewskie melodie grywał z pasją werwą i figlarnym uśmieszkiem, wykonując „A u na-szy Anki", „Kawalyra" czy „Kusygo Bartka". Swym strzyżeniem wąsami

rozbawiał publiczność do łez. Był - co tu mówić -jednym z ostatnich na Kociewiu autentycznym, pełnym wigoru har-monistą. I słusznie jury na II Przeglądzie Zespołów Folklo­rystycznych w Kielcach w 1987 roku uznało Teofila Wat­kowskiego za najlepszego harmonistę festiwalu, w którym uczestniczyło 49 zespołów z całej Polski, a „Piasecki Kocie-wiaki", w dużej mierze dzięki wujkowi Filkowi, wylansowa-ły się na pierwszym miejscu. Podobnie było na występach w Niemczech w 1993 roku, czy też na VI Międzynarodowej Parafiadzie Dzieci i Młodzieży w czerwcu 1994 roku w War­szawie, którą Piaseczno „wygrało".

Często na próbach pokazywał młodym, jak na Piaseckim Polu ongiś tańczono walczyka, chodzonego... Pragnął, by młodsi to zapamiętali, często żartując mówił: „To ja jestam z wómi na scanie ji nie chcą sia za was wstydzić!".

Takim niech pozostanie w naszej pamięci śp. Teofil Watkowski, dzięki któremu nasze, często zapomniane tańce i melodie brzmią po dzień dzisiejszy, a jest ich około 40.

Przypisy: (as) Muzykę mam w sercu, „Dziennik Bałtycki", 23.03.2000 r., s. 3. Ejankowski J., Piasecki harmonista, „Zapiski Kociewskie" nr 4-5 1996, s. 55-56.

Marszałek Sejmu RP Maciej Płażyński składa gratulacje Tefilowi Watkowskiemu

18 KMR

Page 21: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

HUBERT POBŁOCKI r

Śmiertelni kochankowie w Turbocie

W ostatnim dniu września 2008 roku miało miejsce trzynaste już spotkanie członków i sympatyków Trój­miejskiego Klubu Kociewiaków. Tradycyjnie odbyło się ono w „Turbocie", restauracji będącej również miej­scem spotkań gdańskich literatów, a ukrytej przed wielkomiejskim zgiełkiem, w podziemiach Ratusza Sta­romiejskiego przy ulicy Korzennej 33/35 w Gdańsku. Wśród kompletu gości spotkać można było: senatora Andrzeja Grzyba, który przed rokiem powołał na terenie Senatu RP, Parlamentarny Zespół Kociewski, nestora trójmiejskich Kociewiaków prof. dra h.c. Stefana Raszeję, prof. Zofię Janukowicz-Poblocką, poetę kaszubskie­go Henryka Musę, dra filozofii Marka Fotę, pisarza Krzysztofa Kowalkowskiego, prezes Stowarzyszenia „Stara Oliwa" Danutę Poczman i innych przedstawicieli świata nauki i kultury.

rogram spotkania, w głównej mierze dzięki inicja­tywie sędzi Kamili Thiel-Omas, poświęcony był pamięci poetki kociewskiej, Małgorzacie Hillar.

Jej sylwetkę przybliżyła zebranym Alicja Samulewska, zarazem kierownik młodzieżowego zespołu recytatorów z Gniewa. Dwie z jej podopiecznych: Justyna Chudyka i Patrycja Hillar, ze swadą, piękną dykcją interpretowały sze­reg wierszy wyżej wymienionej autorki. Następnie ostatnio wydane pozycje książkowo-albumowe jak: Utwory zebrane M. Hillar, Najstarsze kościoły Kociewia i Krajobrazy Ko-ciewia z tekstem i fotografiami m.in. Jerzego Szukalskiego, zaprezentował prezes Instytutu Kociewskiego, Wiesław Warchał. Z kolei Irena Brucka zapoznała zebranych z frag­mentami poetyckiej twórczości śp. Zygmunta Bukowskiego, a Patrycja Hamerska omówiła kolorystykę strojów regionu kociewskiego. Promocja tomiku poetyckiego pt. „Śmiertelni kochankowie" młodego tczewskiego poety Artura Wirkusa zwieńczyła to zdominowane poezją spotkanie. O pomor­skich olimpijczykach, złotych medalistach z Pekinu, barw­nie poinformował redaktor Mirosław Begger.

Recytatorki: Patrycja Hillar i Justyna Chudyka oraz Artur Wirkus

Fot. Krzysztof Kowalkowski

Wiesław Warchał prezentuje nowe wydawnictwa o Kociewiu

Fot. Roman Grabowski

Rozweselającą pointą było przeczytanie przez Różę Jancę-Brzozowską apelu z roku 1943, władz okupacyjnych, byłych Prus Zachodnich, do których należało Kociewie, o obywatelskim obowiązku spoczywającym na niewcielo-nych do wojska mężczyznach, by ci zapładniali poza swoimi ślubnymi małżonkami, przydzielone im przez władze miej­scowe mężatki i dziewczęta, celem zapewnienia trwałego wzrostu populacji niemieckiej na okupowanych przez hitle­rowców ziemiach Kociewia i Kaszub. To temat na odrębną publikację. Prowadzący spotkanie (autor tekstu) dziękuje właścicielom Cukierni „EL" we Wrzeszczu z ulicy Słowac­kiego 53, Eugeniuszowi i Lucjanowi Lipińskim za oferowa­ne do degustacji wypieki.

Jak zwykle, tak i tym razem, dzięki Urszuli Wierycho, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie, stoisko sekcji wydawniczej z archiwalnymi i najnowszymi wydaw­nictwami, reprezentowane przez Wandę Kołucką, cieszyło się wielkim powodzeniem. Feralna trzynastka zaciążyła na Irenie Opali mającej eksponować swoje rękodzieła, gdyż w drodze z Tczewa do Gdańska jej samochód uległ awarii i nie dojechała do celu podróży.

KMR 19

Page 22: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

6 października 2008 roku w Bibliotece Głównej odbyła się promocja książki Romana Landowskiego pt. „Tczew w czasie i przestrzeni". Uroczystość rozpoczęła się „Wesołą rumbą" Jurija Majewskiego

w wykonaniu Natalii Sikorskiej i Zosi Dubiela, uczennic Szkoły Muzycznej w Tczewie. Podczas promocji Kazimierz Ickiewicz przedstawił życie i dorobek literacki Romana Landowskiego.

Następnie senator Andrzej Grzyb wygłosił laudację promowanej książki.

ANDRZEJ GRZYB

Laudacja książki Tczew w czasie i przestrzeni

a początku proszę o wybaczenie mojej subiektyw­ności przy omawianiu publikacji „Tczew w czasie i przestrzeni". Mówienie o Romanie i jego książkach

stanowi dla mnie jeszcze kłopot. Zbyt blisko byłem związany z panem Romanem, długo z nim pracowałem, stąd mój stosu­nek do wszystkiego, co jego dotyczy i czego dokonał.

Rozpocznę od przeczytania dedykacji, która nosi taki dopisek: Tczew, 3 marca 1995 roku - dzień promocji I czę­ści książki Romana Landowskiego „Tczew spacery w czasie i przestrzeni" - Andrzejowi, przyjacielowi i wspólnikowi regionalnych trudów z życzeniem udanych przechadzek po czasie minionym". Ta pierwsza część książki, której promo­cja odbyła się w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tcze­wie, wyszła staraniom Józefa Golickiego i jego „Gazety Reklamowej". Pamiętam, że jej wydanie nie obyło się bez kłopotów. Przypominam sobie również, jaki był rezonans czytelniczy, jak chętnie czytelnicy po nią sięgali. Książka ta w pierwszym kształcie była dwuczęściowa. Żadna książka nie lubi dwóch części. Dlatego należało czekać na moment, kiedy te części spotkają się w jednym tomie. I oto jeste­śmy świadkami, kiedy ta publikacja ukazuje się, trochę pod zmienionym tytułem, w jednej całości. Ta forma jest oczy­

wiście poręczniejsza. Słusznie napisał redaktor tego wyda­nia, że tak naprawdę to jest to wielki dar dla miasta Tczewa. Nie jest ta książka ani w pierwszym, ani w drugim wydaniu monografią. Gdyby nią była, to pewnie liczyłaby kilka ty­sięcy stron, bo przecież trwanie miasta jest długie. Jeśliby każdemu rokowi poświęcić kilka stron, to będziemy mieli ogromne tomiszcze. Tomiszcze, które z całą pewnością bę­dzie doskonałym źródłem, dobrym, solidnym opracowaniem historycznym, ale przecież nieużytecznym na dzień powsze­dni. Do takich opracowań, które miasto powinno mieć, sięga się jednak stosunkowo rzadko. Celem Romana i tych dwóch książek jest zainteresowanie każdego mieszkańca dziejami jego miasta. Forma jest jeszcze o tyle interesująca, że sam wydawca napisał, że jest to rodzaj opowieści, czy raczej gawędy historycznej o mieście. Nie użyłbym obu określeń, chociaż to drugie słowo jest zdecydowanie lepsze, ale po­wiedziałbym, że prezentowana dziś książka jest rodzajem eseju historyczno-literackiego poświęconego miastu Tczew. Składają się na nią bardzo interesujące spojrzenia na miasto z różnych punktów widzenia.

Przejdźmy do treści. Doskonale pamiętam moje rozmo­wy z Romanem o promowanej dziś książce. Stale mówił,

Dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej, Urszula Wierycho, przywitała licznie przybyłych gości na promocję książki Romana Landowskiego

Fot. Małgorzata Kruk

KMR

Page 23: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

Senator RP Andrzej Grzyb wygłasza mowę pochwalną książki Romana Landowskiego

Prezydent Zenon Odya wymienił nieocenione zasługi Romana Landowskiego dla miasta

Uroczystość uświetniły utwory muzyki poważnej

w wykonaniu Natalii Sikorskiej i Zosi Dubiela - uczennic

Szkoły Muzycznej w Tczewie

Janusz Landowski podziękował wszystkim, którzy przyczynili się do wydania książki „Tczew w czasie i przestrzeni"

Przedstawiciele Kociewskiego Kantoru Edytorskiego, Jan Kulas, Wanda Kołucka

i Kazimierz Ickiewicz dziękują rodzinie zmarłego piewcy Kociewia

Page 24: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

MOWA POCHWALNA

że wciąż jeszcze pracuje nad nią, że ma coś do poprawie­nia, uzupełnienia, że musi jakąś ilustrację odszukać, której w poprzednim wydaniu nie ma. Pracował nad książką do ostatniej chwili. Ciągle mówił, że chciałby jeszcze docze­kać tego dnia, by ją zobaczyć. Widać efekt jego starania. Tych poprawek nawet nie uwidocznionych bezpośrednio jest dosyć sporo. To nie są tylko zmiany formalne. Efekty pracy autora były proste. On zawsze był perfekcjonistą. Do ostat­niego momentu chciał poprawić informacje, znaleźć jakiś dodatek, ująć temat ciekawiej, bardziej interesująco. Trzeba przyznać, że zakres zainteresowań Romana jest w tej książ­ce ogromny. On, tak jak to postępują historycy w pracach typu monograficznego, w zasadzie ujął całe dzieje miasta w tomie, który liczy trochę ponad 400 stron. Sam spis rozdzia­łów pokazuje, jak ogromny jest zakres jego zainteresowań.

W pierwszym rozdziale części pierwszej „Z Trsowa do Tczewa przed Derszewo" ukazuje dzieje od samego począt­ku, od założenia miasta, od właściwe tego, co jest na poły historią, na poły legendą. Warto zwrócić uwagę, że autor po­dejmuje takie tematy, których historyk raczej unika, bo one są jak gdyby mniej interesujące. Przykładem jest rozdział dwunasty części pierwszej - „W miejscach skupienia".

Teraz warto dodać kilka słów o formie, o tej gawędzie, opowieści albo lepiej eseju historyczno-literackim, o sposobie napisania. Tu widać temperament prozaika. Są momenty, kie­dy opowiadając historię weryfikowalną, opartą na źródłach, autor nagle mówi jak powieściopisarz: „Generał uśmiechnął się", „Podróżnik widzi". Proszę zwrócić uwagę na to, co tu się dzieje. Autor próbuje nas uczynić za przyczyną swojej narra­cji uczestnikami wydarzeń. Postępuje jak pisarz. Taki był jego temperament. Tych różnego rodzaju chwytów, które mają, nie w sensie negatywnym oczywiście, czytelnika przybliżyć do tematu jest znacznie więcej. Plastyka tych opisów jest też ty­powo literacka. Ale skąd to się bierze? Ano stąd, że Roman, tak jak pisze w dedykacji, namawia czytelnika do wspólnego spa­cerowania po mieście, po ulicach, które czasem pod zmienioną nazwą są do dzisiaj. Sposób, w którym przybliża ludzi, którzy mieszkali kiedyś w Tczewie, którzy stanowili o jego świetno­ści, jest interesujący. On przybliża nam tych ludzi, jakoby dziś jeszcze żyli. Czasem jesteśmy współuczestnikami wyprawy w daleki świat tczewianina, o którym tak niewiele się dzisiaj mówi czy pamięta. Jest jeszcze jedna cecha dokumentująca to, że mamy do czynienia z esejem historyczno-literackim. A mianowicie mam na myśli aparat historyka-naukowca. Jest on ujawniony, nie jest ukrywany. Bądź w tekście bądź też w literaturze są wskazania na źródło pochodzenia danej informacji. Roman był perfekcjonistą. Sprawdzał każdą in­formację. Jeśli czegoś nie wiedział, a było to sporadycznym zjawiskiem, to tak długo drążył, tak długo szukał, aż znalazł. Jest jeszcze jedna cecha, którą można dostrzec podczas lektu­ry tej książki. Każdy z tych rozdziałów jest właściwie osob­nym esejem. Jest to umiłowanie miasta wpisane w te kartki. Widać pozytywny stosunek autora do tego, o czym pisze. Miasto, które przedstawia na kartkach, jest jego ukochanym miastem.

Należy zwrócić uwagę na sprawność tego języka. Jest on zrobiony w sposób nieskomplikowany, a jednocześnie przekonywujący. Są tu takie fragmenty, które stanowią dys­kusję z poglądami czy wiedzą historyków głoszoną współ­cześnie. Zatem nie jest to tylko relacjonowanie historii, ale próba zabrania głosu, np. co do niemieckości miasta Tczew

w rożnych okresach historycznych. Chociażby w sprawie nazwisk ma swoje zdanie i próbuje je przekazać, zachęcając do tego, abyśmy podjęli na nowo refleksje nad oceną faktów, które według jego mniemania źle zostały zinterpretowane. Zatem i historyk zawodowy czytając tę książkę, będzie miał nie tylko powód do pomyślenia o historii na nowo, ale rów­nież zachętę do zbadania sprawy w całkiem nowym świetle. Obecnie głoszony jest pogląd, nie wiem, czy w sensie pozy­tywnym czy negatywnym, historia jest taką, jaką ją napisze­my. Teoria bardzo dziwna, ale oczywiście w pewnym sensie wypowiadający te słowa ma rację, ponieważ historia to zbiór faktów, zdarzeń, dat, punktów zaczepienia, które bez wąt­pienia są prawdziwe. Historyk pisząc o tym, musi je jednak trochę zinterpretować, a choćby dlatego, że ma jak gdyby siebie, swój umysł, swoją chwilę, swój sposób myślenia. Nie do końca będzie obiektywny. Więc w tym sensie pisze historię. Gorzej jak zaczyna przekręcać te daty, zmieniać te zdarzenia i wyciągać inne wnioski. Wtedy tak napisana hi­storia jest już trudna do nazwania, ale z historią nie ma nic wspólnego. W dziejach niejednokrotnie powstawały i funk­cjonowały takie „historie".

W odróżnieniu od tych, którzy piszą monografie miast, trzymając się sztywno faktów i zdarzeń, Roman czyni to w taki sposób, jakby chciał pokazać nam rzeczywiste życie tego mia­sta. Pisząc o kupcach, pisze to tak plastycznie i z taką ilością szczegółów, że w pewnym momencie czujemy się, jakbyśmy byli klientami tych kupców. To jeszcze raz przejaw epickiego temperamentu pisarskiego. Tak zrobi to tylko pisarz, historyk tak nie potrafi z dwóch powodów: nie jest pisarzem, a poza tym warsztat historyczny nie pozwoli mu na taki sposób spogląda­nia świata, faktów. Roman wiedział, po co pisze tę książkę i to jest zapisane w dedykacji drugiego wydania: „Mieszkańcom Tczewa, przede wszystkim młodym, by lepiej poznali swoje miasto". Oto przesłanie piszącego książkę do czytelnika. My­ślę, że jest to przesłanie dla Michała (wnuka autora - dop. red.) i dla Michała kolegów i koleżanek, bo w gruncie rzeczy to oni mają zostać odbiorcami tej książki, są jej adresatami. Oczywiście nie pomija dorosłych odbiorców, ale zależało mu na młodych. I tutaj znajdujemy w temperamencie pisarza do­datkową nutę. Taką nutę, która chciała też edukować. Prócz zwykłej dla pisarza chęci pokazania czasu, miasta, ludzi, jest jeszcze ta nutka: wyedukować, nauczyć. Nie tylko zabawić, ale też nauczyć.

Są trzy książki, które bez wątpienia wpłyną, a nawet już to zrobiły, na sposób widzenia całego Kociewia. Mam na myśli „Dawnych obyczajów rok cały", która jeszcze długo będzie przewodnikiem tych wszystkich, którzy będą chcie­li dowiedzieć się czegoś o obyczajach na Kociewiu. Druga książka - „Nowy bedeker kociewski", która jest taką konsty­tucją, podstawowym źródłem wiedzy nie tylko popularnej o Kociewiu. I trzecia publikacja - to właśnie „Tczew w czasie i przestrzeni", bo ona mówi nie tylko o Tczewie, ale i okolicach. To nie jest tylko książka o mieście Tczew. Kto przeczyta ją, to zauważy, że tu się wychodzi poza miasto, czasem mówi się o tle, a czasem nawet o dalekiej Ameryce.

Tak to się dzieje, że minęło nieco ponad 10 lat, a autora już między nami nie ma, być może duchem jest tu dzisiaj obecny. Pewno się zajmuje pisaniem już poważniejszych książek, ale za to, co zrobił w tej książce miasto na pewno powinno być Romanowi wdzięczne. Dobrze, że ta publika­cja ukazała się po raz drugi w jednym tomie.

22 KMR

Page 25: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

esja popularnonaukowa połączona z promocją książ­ki „Moje spotkania z papieżem Janem Pawłem II", pod redakcją Jana Kulasa, jaka miała miejsce w dniu

14października2008rokuwTczewie,tojednazformobchodów 30-lecia pontyfikatu papieża - Polaka.

SwoimirefleksjaminatematnauczaniaJanaPawłallpodzielili sięprof.zw.drhab. Andrzej Chodubski z Uniwersytetu Gdańskie­go, Kazimierz Ickiewicz, wiceprzewodniczący Rady Miejskiej, dr Wojciech Drzeżdżon oraz poseł Jan Kulas.

Pierwszy z prelegentów skoncentrował się na wizji Eu­ropy w nauczaniu papieża. Podkreślił, że tożsamość euro­pejska często pojawiała się w nauczaniu papieża, który był zwolennikiem wspólnej Europy, ale z zachowaniem tożsa­mości każdego z krajów, narodów, ze świadomością wła­snej kultury, korzeni, historii. Kazimierz Ickiewicz mówił o patriotyzmie w nauczaniu Jana Pawła II. Przypomniał, że pa­triotyzm to nie puste deklaracje, ale codzienna praca na rzecz wspólnego dobra. Dr Wojciech Drzeżdżon poświęcił swoje wystąpienie sprawie wychowania. Wykazał, że wychowanie

KAZIMIERZ ICKIEWICZ

Moje spotkania z papieżem.,.

według Jana Pawła II, to stawanie się coraz bardziej człowie­kiem. To zmierzanie do tego, aby coraz bardziej być, a nie co­raz więcej mieć. Jan Kulas przypomniał postawę Jana Pawła II wobec polityki, jego troskę o nasz kraj i demokrację.

Ponad 400-stronicowa publikacja „Moje spotkania z papieżem Janem Pawłem II" to zapis wspomnień, przeżyć, refleksji, jakich doświadczyli głównie mieszkańcy Tczewa i Kociewia w związku z pontyfikatem Jana Pawła II. Wielu ze współautorów książki osobiście zetknęło się z papieżem.

Książkanapisanajestwsposób bardzo przystępny dlakażde-go czytelnika. Stanowi cenne źródło wiedzy o Papieżu- Polaku. Publikacj a -jak napisał we wstępie j ej pomysłodawca i redaktor - składa się z ośmiu części, jak się wydaje, wzajemnie dopeł­niających i uzupełniających się. Otwierająją: przedmowa Jego Ekscelencji ks. Biskupa Jana Bernarda Szlagi, słowo wprowa­dzające - marszałka Senatu Bogdana Borusewicza i wstęp Jana Kulasa.

Słowa uznania za tę ważną książkę należą się Janowi Kulasowi. Stanowi ona pomorski ślad Tego, który na zawsze pozostanie w naszej pamięci jako wielki autorytet i najwięk­szy z rodu Polaków.

Prof. zw. dr hab. Andrzej

Chodubski omówił temat

wizji Europy w nauczaniu

papieża

Fot. Jacek Cherek

PATRYCJA HAMERSKA

Poświęcona Romanowi

Landowskiemu

nia 25 października 2008 roku odbyła się już XIV z kolei Biesiada Literacka w Czarnej Wodzie. Spo­tkanie zostało zorganizowane przez Towarzystwo

Przyjaciół Czarnej Wody i Urząd Miasta Czarna Woda. Ho­nory gospodarza biesiady pełnił senator RP Andrzej Grzyb. Tegoroczne spotkanie zostało poświęcone życiu i twórczo­ści Romana Landowskiego, jednego z najbardziej znanych pisarzy, publicystów, poetów i działaczy kociewskich. Jego osobie poświęcono cztery referaty.

Pierwszy z referatów „Życiopisanie - przyczynki do bio­grafii Romana Landowskiego" wygłosił Ryszard Szwoch. Nikomu ze zgromadzonych osób w sali konferencyjnej Urzędu Miasta nie udało się ukryć wzruszenia, gdy Ryszard Szwoch z wielkim zaangażowaniem opowiadał o życiu zna­nego Kociewiaka i roli jaką odegrał on dla rozwoju naszego regionu. Swój referat zakończył słowami:

Kapłan - poeta Janusz Pasierb odważył się stwierdzić „ umarł poeta, a więc żyć zaczyna ". Zaiste nie umiera ten poeta, którego dzieło trwa. Romanowe dzieło żyje.

Kolejny z referatów pt. „Twórczość prozatorska Roma­na Landowskiego" wygłosił prof. dr hab. Tadeusz Linkner. To właśnie profesor T Linkner był recenzentem większości książek Romana Landowskiego. Przybliżył on nam najważ­niejsze publikacje słynnego regionalisty.

Trzeci z referatów autorstwa dr. Edwarda Jakiela został zatytułowany: „Dorobek poetycki Romana Landowskiego", w którym to omówiono cztery tomiki poetyckie R. Landow­skiego, skupiając się głównie na drugim tomiku

Czwarty i ostatni referat Kazimierza Ickiewicza, przed­stawił Romana Landowskiego jako redaktora naczelnego „Ko­ciewskiego Magazynu Regionalnego". Roman Landowski pełnił tę funkcję od 1985 roku. Publikacje i artykuły, które przygoto­wywał stanowią doskonałe źródło wiedzy o regionie, poza tym reprezentują one wysoki poziom redakcyjny i edytorski.

Bardzo ważnym wydarzeniem podczas Biesiady było uroczyste nadanie imienia Romana Landowskiego Miejskiej Bibliotece Publicznej w Czarnej Wodzie. Ze wzruszeniem zaproszeni goście obserwowali jak Janusz Landowski doko­nywał uroczystego odsłonięcia tablicy.

Ostatnim punktem programu była biesiada „przy kawie i kuchu", podczas której można było swobodnie przedysku­tować „sprawę kociewską".

Gospodarz biesiady - senator Andrzej Grzyb przygoto­wał dla wszystkich niespodziankę - zaprosił na biesiadę fol­kowy zespół muzyczny „Ajagore", który napisał muzykę do liryków Romana Landowskiego. Całość wywarła na wszyst­kich uczestnikach biesiady niesamowite wrażenie.

Biesiady Literackie w Czarnej Wodzie na stałe wpisały się do kalendarza imprez kulturalnych Kociewia - i bardzo dobrze. Są one bowiem okazją do wymiany poglądów i zaprezentowa- *+ nia coraz to bogatszego dorobku literackiego Kociewia. 24-25

KMR 23

Page 26: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

Powitanie gości przez gospodarza spotkania, Andrzeja Grzyba. Fot. Patrycja Hamerska

Janusz Landowski zwrócił uwagę na duże zainteresowanie publikacjami swojego ojca.

Fot. Małgorzata Kruk

Urszula Wierycho, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie odczytała referat Kazimierza Ickiewicza. Fot. Małgorzata Kruk

Referenci. Od lewej: Ryszard Szwoch, dr Edward Jakiel

i prof. Tadeusz Linkner. Fot. Patrycja Hamerska

Page 27: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

Odczytanie uchwały Rady Miejskiej W Czarnej Wodzie o nadaniu miejscowej bibliotece im. Romana Landowskiego. Fot Patrycja Hamerska

Biesiadnicy. Od lewej: Michał Spankowski, Maria Pająkowska-Kensik. Jan Kulas, Patrycja Hamerska, Janusz Landowski oraz Ryszard Szwoch. Fot. Małgorzata Kruk

Goście mogli obejrzeć zbiory książek Romana Landowskiego w bibliotece.

Fot. Małgorzata Kruk

Wspólne zdjęcie uczestników Biesiady Literackiej z zespołem „Ajagore".

Fot. Małgorzata Kruk

Page 28: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

HUBERT POBŁOCKI

Jubileusz 100-lecia urodzin

Bernarda Janowicza

BERNARD JANOWICZ należał do pokolenia o skomplikowanej historii, która towarzyszyła Mu od na­rodzin (23.07.1908 r.) w Starogardzie będącym pod zabo­rem pruskim, poprzez I wojnę światową, dwudziestolecie międzywojenne, II wojnę światową, PRL, stan wojenny aż po XXI-wieczną III RP, w której dożył swych dni, by w wieku 95 lat (15.08.2003 r.) odejść z tego świata.

Pomimo trudnych okoliczności zewnętrznych los oszczędził Mu dramatycznych przeżyć. Kociewie - Jego mała ojczyzna - pozyskało w Janowiczu, Jego twórczości literackiej czołowego regionalistę, bajkopisarza, barda. W 100-lecie urodzin Bernarda Janowicza władze: miej­skie, gminne, powiatowe stolicy Kociewia - Starogardu Gdańskiego - oraz społeczeństwo oddały hołd pisarzowi. Uroczystość rocznicowa zorganizowana przez dyrekcje: Publicznej Szkoły Podstawowej im. Bernarda Janowicza w Brzeźnie Wielkim, Starogardzkiego Centrum Kultury, Miejskiej Biblioteki Publicznej i Ogniska Pracy Pozasz­kolnej, miała nader uroczysty charakter i przebogaty pro­gram, na który złożyły się m.in. wspomnienie o Zmarłym wygłoszone, ze swadą, przez Ryszarda Szwocha. Część artystyczną w wypełnionej po brzegi sali kina „Sokół" sta­nowiły występy w wykonaniu uczniów szkoły w Brzeź­nie Wielkim, inscenizacja bajek kociewskich w wykona­niu Z.S.P. w Pogódkach oraz wystawa prac plastycznych ilustrujących bajki kociewskie. Godne zainteresowania było stoisko z bogatą ofertą wydawnictw regionalnych. Trwałym wkładem mającym uczcić 100-lecie urodzin B. Janowicza jest praca licencjacka studentki Uniwer­sytetu Gdańskiego z Wydziału Filologiczno-Historycz-nego, Katedry Kulturoznawstwa, Patrycji Hamerskiej p t : „Dziadek Benek - życie i twórczość Bernarda Jano­wicza". Patronat honorowy nad rocznicową uroczysto­ścią sprawował Pomorski Kurator Oświaty.

Barwna postać i związana z Kociewiem spuścizna li­teracka Janowicza na zawsze pozostanie w pamięci i ser­cach nas Kociewiaków.

Obok ciąg dalszy pracy licencjackiej opartej o wspomnienia Huberta Pobłockiego.

'ak już wspominałam zainteresowanie Bernarda Ja­nowicza Kociewiem narodziło się po jego przejściu na emeryturę. Zaczął on wtedy brać aktywny udział

w życiu Starogardu, pisywał do lokalnych gazet, spotykał się z regionalistami, zapisał się do Towarzystwa Miłośni­ków Ziemi Kociewskiej i był obecny na wszystkich regio­nalnych imprezach.

Momentem przełomowym w jego twórczości i dalszej działalności w imię dobra regionu było zaproponowanie mu przez prof. J. Borzyszkowskiego napisania „Bajek Kociew­skich", na co Janowicz oczywiście się zgodził, ale bliżej o Bajkach później...

Wówczas to redaktor naczelny „Gazety Kociewskiej" - Tadeusz Majewski zaproponował Janowiczowi pisanie co­tygodniowych gadek kociewskich.

Nie bez znaczenia pozostała także dla Bernarda Jano­wicza znajomość z Hubertem Pobłockim, którego to był on wujem. Rozdział ten jest zapisem przeprowadzonego zimą 2008 roku wywiadu z Hubertem Pobłockim, w którym to opowiedział o swoim odkryciu, i tak naprawdę cały czas od­krywaniu na nowo Janowicza.

PATRYCJA HAMERSKA

Dziadek Benek ciąg dalszy

Panowie poznali się na 1 Kongresie Kociewskim w 1995 roku w Starogardzie Gdańskim. Hubert Pobłocki wspomina, iż poznał swojego wuja w szatni.

Zobaczyłem, jak szamotał się ze swoim płaszczem taki biełusieńki staruszek, więc podszedłem i pomogłem mu go założyć, a on powiedział — Janowicz jestem. Dziękuję. Był bardzo głuchy, i nie dosłyszał jak mu się przedstawiłem, ale powtórzyłem jeszcze raz swoje nazwisko. Na co Janowicz odpowiedział: O, chciałem już od dawna Cię poznać (roz­mowa jednak toczyła się po kociewsku). To przyjedź do mnie na Krasickiego 15/ 4 to sepogadómy...

Kilka tygodni później, 24.07.1995 roku pojechałem do prywatnego mieszkania swojego wuja. Po kilku zdaniach uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy spowinowaceni, poprzez małżeństwo jego siostry - Marty z synem mojej cioci bab­ci - Edwardem Dobkowskim. Od razu przeszliśmy na „ty", i zaczęliśmy rozmawiać po kociewsku. On mnie przepytywał ze słówek kociewskich, i przyznam że był zachwycony moją znajomością kociewskiego. Tak też zaczęły się nasze częste spotkania. Poznałem również żonę Janowicza - Helenę. Od tamtej pory bardzo często go odwiedzałem, żeby przypo­mnieć sobie naszą gwarę. Z wujem spotykaliśmy się nie tylko u niego w mieszkaniu, ałe również w restauracji „Styl", miesz­czącej się w budynku starogardzkiego ratusza. To była ulubio­na restauracja Janowicza. Na piętrze ratusza znajdowało się małe muzeum etnograficzne, zabierał mnie tam i pokazywał wszystkie sprzęty — bardzo lubił to miejsce.

Zbliżała się rocznica jego złotych godów, to był rok 1997. Postanowiliśmy z żoną w jakiś sposób uczcić tę rocznicę. Ja już wtedy znałem Janowiczów od dwóch lat. Zamówiliśmy

26 KMR

Page 29: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

Artykuł, pochodzący z „Dziennika

Bałtyckiego". Wycinek z archiwum

bajkopisarza.

Brzeźno Wlk. Bajkopisarz patronem szkofy

yego portret u naszego sąsiada. Piękny, olejny portret który sprezentowaliśmy jubilatom. Ten portret, po dziś dzień wisi w holu Urzędu Stanu Cywilnego w Starogardzie Gdańskim, gdzie jak wiadomo Janowicz pracował jako urzędnik.

Uroczystość złotych godów odbyła się w Ratuszu. Poza tym spotykaliśmy siępodczas różnych lokalnych im­

prez, także w Towarzystwie Miłośników Ziemi Kociewskiej. Organizowaliśmy również koncerty fortepianowe w na­

szym domu w Oliwie, żona jest bowiem znaną śpiewaczką operową. Bernard Janowicz oczywiście również byl naszym gościem i bardzo często podczas wieczorów muzycznych czytał ku uciesze zebranych swoje bajki i oczywiście Kipki Opałki.

Z Janowiczem najczęściej rozmawialiśmy o słownictwie kociewskim, podarował mi nawet maszynopis swoich słó­wek. Chciał stworzyć swój własny słownik kociewski, ale niestety, nie zdążył.

Podarował mi także szereg swoich zdjęć z młodości. Największą jednak przyjemność sprawił mi ofiarowany

przez Janowicza skoroszyt ze słówkami kociewskimi. Słówka opracował „z pamięci". Marzył o tym, aby kiedyś wydać je drukiem. Niestety, jak już powiedziałem wcześniej, nigdy do tego nie doszło. Zarówno słówka, jak i inne teksty pisał na maszynie i zaraz potem, jeszcze „ ciepłe ", zanosił do gazety.

Janowicz tryskał humorem nie tylko w swoich tekstach, ale również odznaczał się niesamowitym poczuciem humoru na co dzień. Był szalenie lubiany. Wielu ludzi kłaniało mu się na ulicy, przypominali mu, że udzielał im ślubu. Był rów­nież bardzo ruchliwy — szybko chodził. Miał jednak, niestety, upośledzony słuch i wielokrotnie trzeba było powtarzać za­dane mu wcześniej pytanie.

Janowicz wspominał także bardzo często swoje pobyty we Wrzeszczu, gdzie przyjeżdżał na koncerty mojej żony, któ­ra śpiewała.

Na jego dziewięćdziesiąte urodziny pojechaliśmy do Sta­rogardu, i tam w jego mieszkaniu, zaśpiewał wraz z Zofią pieśń Moniuszki.

Bardzo często wspominaliśmy naszych wspólnych krew­nych, większość z nich już w tym czasie nie żyła. Najchętniej jednak wspominał swoje dzieciństwo, był to chyba jego ulu­biony okres życia.

Po śmierci Janowicza wpadłem na pomysł, żeby konty­nuować pamięć o nim i ogłosiłem w 2004 roku pierwszy kon­

kurs literacki imieniem Bernarda Janowicza, adresowany do wszystkich Kociewiaków, zorganizowany pod patronatem Gazety Kociewskiej. Pierwszą nagrodę - zegarek, zdobyła Pani Z. Fałkowska ze Starogardu Gdańskiego. Byłem bar­dzo mile zaskoczony, ponieważ wpłynęło ponad sto prac. Tematyka konkursu jest różna - sam wymyślam tematy. Inne konkursy poświęcone postaci naszego bajkopisarza organi­zował dyrektor szkoły w Brzeźnie Wielkim.

Konkursy te odbywają się raz do roku.

Pamiętam także, jak Janowicz przychodził do redakcji Gazety Kociewskiej i częstował wszystkich czekoladkami. Janowiczowie byli bardzo gościnni, wracałem ze Starogardu z pudłami pełnymi jedzenia, czekoladkami. Potrafił nawet śle­dzie marynowane wyjąć z lodówki i dać nam je „ na drogę ".

Lubił też popijać herbatę pół na pół ze spirytusem w szklance (tzw. herbata z kropką), nigdy nie był jednak pi­jany, po prostu bardziej wesoły niż zazwyczaj. Mnie nigdy jednak do tego nie namawiał.

To był naprawdę niesamowity, zawsze uśmiechnięty czło­wiek, widać to nawet na jego zdjęciach..

Drażniła go nowoczesność, nie podobała mu się muzyka młodzieżowa, rozbuchane imprezy sportowe, moda. Często mawiał „ a przed wojną to tak się chodziło i tak się mówi­ło... ". Aczkolwiek miał telewizję i radio, czytał gazety. Do jego ulubionych gazet należały: „Pomerania", „Zapiski Ko-ciewskie", „Kociewski Magazyn Regionalny".

Bernard Janowicz był człowiekiem szalenie skromnym, ale dostrzeganym przez różne kulturalne organizacje, wie­lokrotnie nagradzanym przez prezydenta miasta i inne or­ganizacje. Jego najważniejsze nagrody, to: Srebrny Krzyż Zasługi, Zasłużony Działacz Kultury, Wierzyczanka.

Cieszył się również bardzo, kiedy na blogu znalazły się jego bajki, pytał czym jest ten cały Internet.

Zawsze siedział w kąciku swojego pokoju na kanapie, obok miał stół i półeczki na swoje notatki.

Rywalem zawodowym, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu był dla Janowicza Antoni Górski. Często mawiał „Co ten Górski tam wypisuje? Takich słów nie używa się na Kociewiu ". Obaj mieszkali blisko siebie i bardzo często występowali w jednej kolumnie w gazecie.

Ciąg dalszy w następnym numerze

KMR 27

Page 30: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

MICHAŁ KARGUL

Po drugiej stronie lustra W niedzielny wieczór 23 listopada 2008 roku członkowie Oddziału Kociewskiego ZKP oraz Klubu Studenckie­

go „Pomorania" z Gdańska gościli w stolicy Kociewia - Starogardzie Gdańskim, na Zaduszkach Kociewskich „Po drugiej stronie lustra". Imprezę tą zorganizowało Koło Naukowe „Mozaika" z UG we współpracy ze Starogardzkim Centrum Kultury, pod honorowym patronatem senatora Andrzeja Grzyba.

rok sali 215 SCK rozjaśniały zapalone świecie, które odbijając się w powieszonych na ścianach lustrach tworzyły melancholijny nastrój zadumy

i wspomnień. Spotkanie rozpoczęło się od refleksji muzycz­nej w wykonaniu zespołu „Aj agorę", który przedstawił swo­ją interpretację limeryków Romana Landowskiego - zmar­łego w ubiegłym roku regionalisty, pisarza i poety, twórcy i redaktora naczelnego „Kociewskiego Magazynu Regional­nego". Po tym wzruszającym muzycznym wstępie przedsta­wiona została krótka notka biograficzna zmarłego twórcy, a następnie zebrani dzielili się osobistymi refleksjami na jego temat. A byli wśród nich tak współpracownicy, przyjaciele, koledzy pracy, jak i uczniowie kociewskiego Stolema.

Kolejną osobą, którą tego wieczoru przypomniano, był kociewski bajkopisarz - Bernard Janowicz. Grzechem było­by wspominanie tego wiecznie uśmiechniętego człowieka ze smutkiem i łzami, dlatego w prezentacji na jego temat do­minowały dykteryjki, ciekawostki i jego wiecznie obecny uśmiech. Następnie „Pomorańcy", w osobie swojej prezes, przypomnieli osobę, która odeszła dość dawno, lecz której dziedzictwo owocuje do dziś. Florian Ceynowa, kaszubski le­karz, praktykujący całe zawodowe życie na Kociewiu, ze Sta­rogardem związany, poprzez próbę zajęcia miasta w ramach działań powstańczych w roku 1846. Przypominano jednak przede wszystkim jego zasługi jako regionalisty, działacza, twórcy zasłużonego dla kultury kaszubskiej i pomorskiej. Po nim pojawiło się wspomnienie o osobie, która odeszła nie­spodziewanie w bieżącym roku. Zygmunt Bukowski, rzeź­biarz, poeta i pisarz wciągnął zebranych w tajemnicę swojego tworzenia, w niezbadaną duszę artysty, którą my, odbiorcy, poznajemy tylko w małych fragmentach dzięki jego twór­czości. Być może dlatego, że wspomnienie o nim było tej najświeższej daty, dominowały w nim osobiste wspomnienia z codziennych i artystycznych kontaktów z artystą.

Reprezentacja tczewskiego Zrzeszenia przedstawiła dwie sylwetki. Najpierw Romana Klima - „Przewodnika Pomor­skich Regionalistów", muzealnika, krajoznawcy, działacza społecznego, człowieka wielkiej aktywności i olbrzymich zasług dla Żuław, Helu, Tczewa, Kociewia i całego Pomo­rza, który w momencie swojej przedwczesnej śmieci w 2000 roku pełnił funkcję prezesa tczewskiego Oddziału ZK-P. Drugą z tych osób był Edmund Raduński - autor pierwsze­go regionalnego czasopisma na Kociewiu - wychodzącego w latach 1938-1939 „Kociewia" - dodatku do „Gońca Po­morskiego" i „Dziennika Starogardzkiego". Był on także historykiem, autorem pierwszej polskiej monografii Tczewa oraz wybitnym działaczem społecznym, za co przyszło mu zapłacić najwyższą cenę po wkroczeniu Niemców w 1939 roku -jako „groźny" przedstawiciel kultury polskiej na Po­morzu został rozstrzelany jako jednen z pierwszych...

Zebrani spontanicznie wspominali także innych znanych Kociewiaków, między innymi sportowców: Kazimierza Deynę i Andrzeja Grubbę. Na przypomnienie wszystkich tych, zwłaszcza niewymienionych, którzy odeszli przed­wcześnie, wykonano pieśń Jacka Kaczmarskiego „Nasza klasa". Zwieńczeniem tego ciekawego spotkania był półgo­dzinny koncert zespołu „Ajagore".

Członkowie Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków z senatorem Andrzejem Grzybem

Salę rozświetlały zapalone świece odbijające się w lustrach

Od lewej: Hanna Bielang, Danuta Poczman - prezes Stowarzyszenia „Stara Oliwa" oraz Ryszard Szwoch

Page 31: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

ANDRZEJ WĘDZIK

16. Oręż bogów

U podnóża wysokiego pagórka, zebrało się już wielu łudzi. Mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci, które są zawsze skłonne do zabawy, wszyscy oni stali w skupieniu spogłądając w stronę płasko ściętego wierzchołka wzniesienia. Stało tam, wśród rzadkich kęp niskiego wrzosu dwóch mężczyzn: Jeden z nich — krępy, okryty misternie utkanym płaszczem, drugi był szamanem o szczupłej ascetycznej twarzy, ubrany w długą łnianą koszulę zdobioną tajemniczymi znakami w kolorze ohry.

Człowiek w płaszczu trzymał oburącz topór o okazałej kamiennej głowicy z dwoma ostrzami. Wzniósł broń wyso­ko, tak, że stojący niżej jego współplemieńcy mieli wrażenie, iż oręż mężczyzny sięga niemal nieba. Był to wielki dzień dla ludzi mieszkających na nadrzecznych wydmach. Spośród kilku znacznych, miejscowych rodów wybierano nowego wodza.

Szaman głośno odmawiał modlitwy, chcąc przywołać boga wiatru i burzy, uznawanego za władcę świata przez wiele północnych plemion. To od niego tak naprawdę zależało, czy stojący na pagórku człowiek zostanie nowym przy­wódcą.

Dawniej było inaczej. Poszczególne plemiona, a nawet rody czciły swoich bogów. Bogowie zapewniali ochronę, uro­dzaj na polach, obdarzali potomstwem, a niekiedy na niepokornych zsyłali również kary. Wodzów wybierała starszyzna, a kandydatów szukano wśród najdzielniejszych i najbardziej majętnych mieszkańców osad.

Kiedyś jednak, za życia poprzedniego szamana z południa przybyli kapłani. Przybyli z misją, niosąc na pół­noc znak władcy świata, magiczny topór o podwójnym ostrzu, wykonany z dziwnego kamienia, od którego bił niezwykły blask. Obcy mówili, że ten boski topór należy do pana nieba, a do ich domów przynieśli go łudzie z jeszcze dalszych krain, żyjący w mitycznych kamiennych osadach, tam gdzie niebo styka się z ziemią. Podobno w tych krainach, rządzonych przez synów boga znajdują się wielkie bogactwa, a mieszkańcy owych kamiennych siedzib przemierzają w ogromnych łodziach bezkresne, pełne potworów i demonów wody. Przybysze zapewniali, że kto dzierży w dłoni niezwykły oręż ten ma władzę i siłę daną od samego władcy burz - najpotężniejszego wśród wielu bogów Miesz­kańców wydm fascynowały dalekie krainy, ich niezwykli mieszkańcy i nowi bogowie. Toteż chętnie słuchano długich barwnych opowieści.

Obcy kapłani w końcu odeszli. Poszli dalej na północ. Tam, gdzie za ogromnym jeziorem żyły łiczne wojownicze plemiona. Zostały po nich opowieści o nowych bóstwach, spośród których oddawano cześć szczególnie jednemu: panu burzy, podróżującemu rydwanem po niebie w asyście błyskawic, miotanych za pomocą niezwykłego topora...

Szaman właśnie kończył modlitwę, gdy w oddali dal się słyszeć głuchy pomruk. Pan burzy był już blisko. Wśród tłumu, który lekko zafalował rozległy się szepty, a ludzie zaczęli przeciskać się bliżej pagórka. Zerwał się porywisty wiatr. Z przeciągłym wyciem szarpał korony drzew rosnących w pobliskim lesie, a na zachodzie, wieczorne niebo raz po raz rozświetlały niebieskie błyski.

Nagle nad głowami zebranych pojawiła się olbrzymia ognista smuga, której towarzyszył jednocześnie ogłuszający grzmot. Przerażeni łudzie padli na ziemię. Nie śmieli przy tym podnieść nawet głowy, by dojrzeć co się dzieje na pagór­ku. Tam, szaman i nowy wódz stali na swoim miejscu, patrząc nieco bojaźliwie na strzaskaną uderzeniem pioruna okazałą sosnę, której pień zaczęły już opłatać jaskrawe języki ognia. Szaman uśmiechnął się i spojrzał w niebo, skąd zaczęły padać grube krople deszczu, znak, że wielki władca świata wybrał nowego przywódcę...

ryc. 1 Toporek kamienny (Gródek, pow. Świecie), 2/3 wielkości naturalnej

KMR 29

Page 32: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

kolejnym odcinku z cyklu „Pradzieje Kociewia", w poszukiwaniu śladów dawnych mieszkańców naszego regionu, zawędrujemy aż na jego kra­

niec, do malowniczo położonej miejscowości Gródek (pow. Świecie). Miejscowości kojarzonej bardziej z elektrownią wodną na rzece Wdzie niż z odkryciami archeologicznymi.

Na początku XX wieku w okolicy Gródka znaleziono niezwykle interesującą kamienną głowicę topora (ryc. 1) o nietypowym kształcie. (Głowice toporów w literaturze ar­cheologicznej zwyczajowo nazywane są toporkami, toteż takie nazewnictwo będzie używane w dalszej części niniej­szego artykułu). Starannie wygładzony, o długości 18 cm., posiadał wywiercony cylindryczny otwór o średnicy około 2 cm. Niezwykłość toporka polegała na tym, iż posiadał dwa ostrza. Jedno „właściwe", półkoliste o wysokości 5 cm, dru­gie zastępujące partię obuchową, podobne kształtem, tyle że nieco mniejsze, o długości linii ostrza wynoszącej 4 cm.

Niestety, tak jak w wielu przypadkach, gdy odkryć arche­ologicznych dokonywano w XIX i na początku XX wieku nie podano kontekstu znaleziska jak i dokładnej lokalizacji. Co gorsze, efektowny toporek z Gródka, tak jak wiele innych za­bytków z muzeum archeologicznego w Gdańsku, nie przetrwał wojennej zawieruchy, a jego jedynym wyobrażeniem pozosta­je nie najlepszej jakości reprodukcja fotografii w czasopiśmie o charakterze sprawozdawczym: Amtlicher Berichte.

Mimo, iż nie dysponujemy oryginałem, a materiał iko­nograficzny jest wyjątkowo skąpy, warto podjąć próbę cho­ciaż pobieżnej analizy opisywanego toporka. Na wstępie należało by rozważyć kwestię chronologii, co nie jest takie proste, biorąc pod uwagę kształt toporka i brak kontekstu kulturowego w miejscu jego znalezienia.

Tak zwane topory z podwójnym ostrzem znane są z obszaru prawie całej Europy. Wykazują przy tym stosun­kowo duże zróżnicowanie pod względem formy i użytych do produkcji surowców. Chronologicznie, przez wielu ba­daczy wiązane są z przedziałem czasowym między późnym neolitem, a wczesną epoką brązu (ok. 2800-1500 p.n.e.), chociaż niektóre typy toporków mogły powstać jeszcze wcześniej.

Jako przykład form toporów podobnych do egzemplarza z Gródka można wskazać na efektowne toporki kamienne z obszaru: Wielkiej Brytanii (Tab. I, ryc. a); Szwecji (Tab. I, ryc. b, c); Niemiec (Tab. I, ryc. g) i Polski (Tab I, ryc.j), skąd pochodzi egzemplarz należący prawdopodobnie do przedsta­wicieli kultury pucharów lejkowatych o charakterystycznym, wyraźnym przesunięciu otworu ku obuchowi. Oprócz form kamiennych wytwarzano również egzemplarze miedziane, chociaż na pewno mniej liczne ze względu na fakt, iż w wielu rejonach Europy miedź była niezwykle rzadkim surowcem. Warto jednak przybliżyć chociaż kilka charakterystycznych egzemplarzy, między innymi ze Szwajcarii (Tab. I, ryc. d); czy też Niemiec (Tab. I, ryc. m, n, o, p, r). Wreszcie topor­ki brązowe, chronologicznie raczej młodsze od miedzia­nych znalezione na terenie: Grecji (Tab. I, ryc. h, k); Francji (Tab. I, ryc. 1); Włoch (Tab. I, ryc. 1), Węgier (Tab. I, ryc.j), a wśród nich prawdziwe dzieło sztuki, wyróżniający się bo­gatym zdobieniem egzemplarz z Cypru (Tab. I, ryc. i).

Rozważając natomiast kwestię genezy toporów z po­dwójnym ostrzem, wydaje się, że w pewnym momencie dziejów Europy, oprócz form tradycyjnych, zaczęto pro­dukować toporki z dwoma ostrzami. Ogólnie, wytwarzanie form z wywierconym otworem swoją metryką sięga przy­najmniej mezolitu. Jednak rozpowszechnienie tego typu wy­robów oraz siekier wyraźnie wiąże się z tak zwaną rewo­lucją neolityczną czyli przejściem człowieka od gospodarki zbierackiej do wytwórczej. Powstaje wówczas, szereg form narzędzi przeznaczonych do obróbki drewna, które z czasem

pod wpływem określonych czynników nabierają cech oręża bądź też oznak władzy.

Ciekawe, iż tak zwane formy z podwójnymi ostrzami, wspomniane powyżej w kontekście znalezisk z kontynen­tu europejskiego nabrały szczególnego znaczenia w kręgu kultury egejskiej. Pojawiły się tam prawdopodobnie, już w dobie III tys. p.n.e, by w środkowym okresie minojskim (2000-1600 p.n.e.) rozpowszechnić się na Krecie, Cyprze i obszarze Grecji. Jest przy tym niezwykle istotne, że wła­śnie w kręgu egejskim podwójna siekiera (właściwie topór z dwoma ostrzami) urasta do rangi symbolu boskosci i wła­dzy (ryc. 2, 3, 4, 5). Podwójna siekiera nazywana także (na terenie Lidii) labrysem, na Krecie często jest łączona z tak zwanymi rogami poświęcenia (ryc. 6, 8), symbolem byka który z kolei, w dobie starożytności często był łączony z określonym bóstwem. Być może cała ta symbolika wywo­dzi się jeszcze z zamierzchłych czasów Sumeru, gdzie utoż­samianemu ze zjawiskami atmosferycznymi bogu Iszkurowi towarzyszył byk.

Dochodzimy w tym miejscu do kwestii podwójnego topora jako symbolu boskosci i władzy poświęconej przez bóstwa. Przejawem tego faktu, na płaszczyźnie kultury ma­terialnej jest przepiękny złoty sygnet (ryc. 7) przedstawiają­cy labrys między parą postaci (bóstw?) oraz częste umiesz-

ryc. 2 Podwójna siekiera

(brąz - Kreta)

ryc. 3 Podwójna siekiera

(brąz - Kreta)

ryc. 4 Podwójna siekiera

(kamień - Kreta)

ryc. 5 Podwójna siekiera

(Kreta)

ryc. 6 Podwójna siekiera

między rogami poświęcenia

(złoto - Mykeny)

ryc. 8 Motyw zdobniczy

na wazie (Cypr)

30 KMR

Page 33: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

SPOD ŁOPATY ARCHEOLO

T A B L I C A I

KMR 31

Page 34: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

SPOD ŁOPATY ARCHEOLOGA

czanie symbolu podwójnego topora na murach (ryc. 9, 10) świątyń i pałaców (słynna sala audiencyjna w Knossos na Krecie). Te przykłady wyraźnie wskazują iż w tym regio­nie podwójny topór wyraźnie, z czasem staje się również znakiem władzy królewskiej rodzajem berła, co jest niezwy­kle interesujące, także w kontekście toporka znalezionego w okolicy Gródka.

Można przecież wysunąć ostrożną hipotezę o przenika­niu pewnych wierzeń, symboli, idei, nawet daleko na północ, które utrwalały się (może w zmienionej nieco formie) wśród żyjących tam społeczności. Powyższa hipoteza w pierwszej chwili wydaje się może nieco karkołomna, ale wystarczy przypomnieć sobie „wędrówkę" idei wznoszenia budowli megalitycznych, by zarysował się w tym przypadku jakiś procent prawdopodobieństwa tego rodzaju wydarzeń.

Warto zaznaczyć, że idea podwójnego topora nie ginie, a wręcz rozprzestrzenia się i trwa. Około 1500 p.n.e. u He­tytów spotykamy boga wiatru i burzy Tesuba, który oprócz wiązki błyskawic dzierży podwójny topór (ryc. 11). Tak­że niektóre z pierwotnych wyobrażeń Zeusa jako jeden z atrybutów posiadają broń tego typu. Idąc dalej tym tro-

ryc. 7 Złoty sygnet (Mykeny)

ryc. 9 Słupy z motywem podwójnej siekiery (Knossos- Kreta)

ryc. 10 Sala podwójnych siekier (Knossos- Kreta)

ryc. 11 ryc. 12 Bóstwo hetyckie Jupiter Delichenus

- Tesub (Węgry)

pem docieramy do azjatyckiego Delichenusa, którego póź­niej „zaadaptowali" Rzymianie jako Delichenusa Jupitera (ryc. 12) z nieodłącznym charakterystycznym toporem, bły­skawicami i bykiem (!). Na koniec przywołajmy południo-wogermańskiego Donara, a przede wszystkim podróżują­cego rydwanem nordyckiego Thora z dynastii Asów, który w asyście błyskawic swoim młotem - Mjollnirem (Miaż-dżycielem) skutecznie unicestwiał wrogów. Jak głoszą ger­mańskie mity - młotem, ale czyż nie toporem o podwójnym ostrzu? W kontekście funkcjonującego w języku niemiec­kim słowa Steinhammer (dosłownie kamienny młot), jakim określa się generalnie wszelkie formy kamiennych toporów z otworem na stylisko, jest to więcej niż prawdopodobne!

Fascynujące, że łącznikiem całej plejady bóstw na prze­strzeni sporego wycinka dziejów, jawi się właśnie podwójny topór-broń bogów, atrybut władców. Topór miotający błyska­wice, które również stanowią nieodłączną cechę wielu nad­przyrodzonych istot. A jako ciekawostkę, która siłą rzeczy jawi się trochę jako echo prastarych wierzeń i legend można przybliżyć mało znane fakty z życia ludności wiejskiej na ziemiach dzisiejszej Polski w XIX i na początku XX wie­ku. Otóż na wielu obszarach, znajdowane kamienne toporki, uważane były za kamienie piorunowe (!), które powstawały miejscu uderzeń błyskawic w ziemię. Odgrywając przy tym niebagatelną rolę w ludowym lecznictwie i zabobonach.

Topór z Gródka - oręż pana błyskawic?, „berło" lokal­nego władcy? Ma szanse do końca pozostać otoczony aurą tajemniczości...

Literatura: XXIX Amtlicher Bericht Verwaltung der naturgeschichtlichen,

vorgeschichtlichen und volkskundlichen Sammlungen des Westpreussi-schen Provinzial-Museums fur das Jahr 1908, Danzig 1909 .

Cotterella A., Cywilizacje starożytne, Łódź 1990. Encyklopedia sztuki starożytnej, Warszawa 1975. Horoszkiewicz R. Toporki neolityczne w lecznictwie ludowym na

Opolszczyźnie [w:] Z otchłani wieków, 1950 z. 9-10. Kopaliński W., Słownik symboli, Warszawa 1990. Montelius O., Die chronologie der altesten bronzezeit in Nord

Deutschland und Skandinavien, Braunschweig 1900. Montelius O., Kulturgeschichte Schwedens, Leipzig 1906. Szczepański W., Najstarsze cywilizacje wschodu klasycznego. Egea

i Hatti, Warszawa-Lwów 1923. Wąsowicz A., Obróbka drewna w starożytnej Grecji, Wrocław-

Kraków 1966.

KMR

Page 35: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

JÓZEF KAMIŃSKI

Wielki Polak z małego Tomaszewa Historia prawdziwa męstwa i męczeństwa

©PIOTR SZTURMOWSKI -jed-

Kociewia lat międzywojennych.

Poseł (trzech kadencji) na Sejm

w świadomości i pamięci rodziny

oraz środowiska Pogódek i okolic.

To stanowczo za mało jak na

człowieka tej miary. Czas więc

najwyższy rozpowszechnić wie­

dzę o jego życiu i dokonaniach.

ył człowiekiem niepospolitym, w którym wielkość i prostota żyły w harmonijnej symbiozie. Ludzie, z którymi się stykał wyczuwali od razu szczerość

jego intencji, naturalność w sposobie bycia, żarliwość ar­gumentacji, jaką uzasadniał swoje poglądy i przekonania. Może była to prosta konsekwencja jego chłopskiego rodo­wodu, który podobnie jak natura, wyrasta z jasno i jedno­znacznie określonych reguł rządzących prawami przyrody.

Chłop z pochodzenia i świadomego wyboru przyszedł na świat 22 lutego 1887 roku w Czarnej Wodzie jako jedno z siedmiorga dzieci w rodzinie. Dziwnym trafem rok jego na­rodzin był także rokiem powstania Ligi Polskiej Zygmunta Miłkowskiego - organizacji, która zapoczątkowała działal­ność polskiego obozu narodowo-demokratycznego, z którym Piotr Szturmowski miał w przyszłości związać swoje nadzieje i wizje odrodzonej Polski. Ruch narodowy i Piotr Szturmow­ski byli więc rówieśnikami. Razem też dotrwali do tragiczne­go końca naznaczonego w historii wrześniem 1939 roku.

Osobowość przyszłego posła ukształtowały dwie struktu­ry: jedna wiązała go z rodziną, chrześcijańskim wzorcem moralnym, ziemią karmicielką, druga zaś ciągnęła w świat, do ludzi, których chciał zarażać swoją wizją Polski wolnej, zasobnej i mądrze rządzonej. Dlatego też już jako szesnasto­letni chłopak wygłaszał pogadanki o literaturze narodowej odczuwając potrzebę „krzepienia serc" Polaków, by nie za­pomnieli o swoich korzeniach i chwalebnej przeszłości, co w dobie nasilającej się germanizacji stanowić miało antido­tum zapobiegającym wynarodowieniu.

Społecznikowska wrażliwość i aktywność Piotra Sztur-mowskiego nie ostygła po zawarciu w 1912 roku związku małżeńskiego z Julią Szczodrowską i osiedleniu się na sta­łe w Tomaszewie. Mimo, iż był w środowisku przybyszem, „nowym", zyskał ogólną sympatię i szacunek, czego wyra­zem było powierzenie mu funkcji sołtysa.

Wkrótce jednak los okrutnie go doświadczył - zmarło pierwsze jego dziecko. Potem, jakby tego bólu było za mało, umiera żona w czasie porodu bliźniąt. Im zresztą także nie dane było żyć. Został sam...

Wybucha I wojna światowa, która burzy istniejący dotąd porządek rzeczy. Jako poddany cesarza Wilhelma II musi przywdziać mundur żołnierza armii niemieckiej. Idzie na

front unosząc w sercu wspomnienie o najbliższych, niepokój o gospodarstwo, lecz także z nadzieją, że z wojennej zawie­ruchy może wyłonić się niepodległa Polska. Od początku do końca wojny był sanitariuszem. Stykał się na co dzień ze śmiercią i ludzkim cierpieniem. Jego żadna śmiertelna kula, szczęśliwie, nie trafiła.

Jeszcze nie wtedy... Po powrocie z wojny ze szczególną energią włączył się

w nurt działalności społecznej i politycznej, jakby chciał nadrobić czas stracony w niemieckich okopach, gdzieś nad Sommą czy pod Tannenbergiem. Swoje życie rodzinne po­stanowił budować od nowa.

Stanął powtórnie na ślubnym kobiercu. Jego wybranką była siostra zmarłej żony - Melania Szczodrowska. W tym związku został szczęśliwym ojcem ośmiorga dzieci.

Kiedy na Pomorzu powstaje ruch ludowy, Piotr Sztur­mowski wstępuje do Związku Ludowo-Narodowego. Wkrót­ce zakłada koło tej organizacji w Pogódkach.

W 1922 roku z rekomendacji Związku, otrzymał mandat poselski na Sejm Rzeczypospolitej w okręgu wyborczym nr 29 w Tczewie. Został posłem z listy nr 8 Chrześcijań­skiego Związku Jedności Narodowej. Ślubowanie poselskie złożył 1 grudnia 1922 roku. Był członkiem Klubu Parlamen­tarnego Związku Ludowo-Narodowego.

Od tej pory musiał dzielić czas między obowiązkami go­spodarza, męża i ojca w Tomaszewie, a funkcjami reprezen­tanta swoich wyborców w Warszawie.

Piotr Szturmowski z żoną Melanią i dziećmi

KMR 33

Page 36: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

WIELKI PATRIOTA I SPOŁECZNIK

Piotr Szturmowski wśród członków Związku Ludowo-Narodowego

Rok 1934 - Aleje Jerozolimskie w Warszawie. Poseł Piotr Szturmowski (z lewej)

w towarzystwie księdza Wryczy z Wiela

Z obydwu ról wywiązywał się znakomicie - stawiano go za wzór jako rolnika, a fakt, iż przez trzy kadencje zasia­dał w parlamencie świadczy o uznaniu dla jego działalności poselskiej. Młoda Rzeczpospolita, która odzyskała wolność po 123 latach niewoli, potrzebowała czujnych stróżów jej suwerenności.

Do takich ludzi należał Piotr Szturmowski, który w ro­dzącym się w Niemczech faszyzmie widział śmiertelne nie­bezpieczeństwo dla swojej ojczyzny. Grzmiał z sejmowej trybuny ostrzegając rodaków przed skutkami umów likwi­dacyjnych z Niemcami:

... dziś przedkłada się nam umowę, która nie znaczy nic innego, jak zrzeczenie się praw (do oczyszczenia zachod­nich ziem z napływowych Niemców) i tym samym przekreśla się całą pracę i wysiłek dziesiątek łat wszystkich Polaków w zachodnich województwach.

Zdrowym, chłopskim instynktem przeczuwał niebezpie­czeństwo grożące Polakom ze strony osiedlonych na Pomo­rzu Niemców. Przyszłość pokazała, że się nie mylił...

Życiowe credo Piotra Szturmowskiego opierało się na trzech prostych ewangelicznych zasadach: wierze, nadziei i miłości.

Te zasady pozwalały mu przetrwać, gdy los poddawał go ciężkim próbom. Przyznać trzeba, że tragicznych doświad­czeń w jego życiu nie brakowało. Może jako chłop z urodze­nia i wyboru, związany z przyrodą, godził się z jej prawami

i uważał je za nieodgadniona tajemnicę istnienia, w którym dobro jest skazane na sąsiedztwo ze złem.

Wiadomo, że tuż przed wybuchem wojny mógł opuścić Tomaszewo. Ówczesne władze proponowały mu wyjazd za granicę. On jednak stanowczo odmówił; chciał pozostać wśród bliskich, by dzielić z nimi do końca złowrogo zapo­wiadającą się przyszłość.

Jak dziki zwierz przyszło Nieszczęście do człowieka I zatopiło weń fatalne oczy...

(C. K. Norwid)

12 września 1939 roku. Sielski krajobraz małej ko­ciewskiej wsi zmąciło nagle pięć odzianych w czarne, obce mundury, postaci. Szturmowski wiedział, że dopełnia się jego los. Nie uciekał od strasznego przeznaczenia. Czekał na oprawców w ścianach swojego domu. Zdawał sobie spra­wę z tego, że ostatni raz patrzy na żonę, przerażone dzieci, stojący na biurku portret Romana Dmowskiego, sprzęty do­mowe, zagon kartofli, które trzeba niedługo kopać...

Przybysze byli brutalni. Wkrótce nasycą swoją żądzę zemsty.

Hitlerowcy zawieźli Szturmowskiego do pobliskich Po-gódek. Tam na oczach przerażonych ludzi, znęcali się nad nim okrutnie. Kiedy tracił przytomność, cucili go, kazali umyć się w strumieniu i od nowa dawali upust swym mor­derczym instynktom.

Chcieli go także upokorzyć i złamać moralnie: rozkazali podeptać krzyż i godło narodowe. Zmaltretowany człowiek odrzucił z pogardą te żądania.

Prawdziwe bohaterstwo rodzi się w cierpieniu i w cier­pieniu tkwi...

Kiedy oprawcy zaspokoili już swe żądze, zawieźli nie­szczęśnika do lasu niedaleko Kobyla. Leśną ciszę rozdarł huk wystrzałów... Piotr Szturmowski nie umierał sam; obok niego konał działacz Polonii z Gdańska - Józef Kowalski.

Gdy patrzy się dziś na starą fotografię, którą ktoś ukrad­kiem zrobił po okrutnym mordzie, by mogła kiedyś dać świa­dectwo prawdzie, widać twarz przepojoną bólem, ale oprócz tego z postaci zabitego emanuje dostojeństwo podkreślone pedantyczną dbałością o zewnętrzny wizerunek: ciemny garnitur, biała koszula, starannie zapięta kamizelka...

W życiu często tak bywa, że największe ofiary ponoszą ludzie szlachetni, którzy oddani pracy, pragnący świat uczy­nić lepszym, nie dostają w zamian nic, prócz cierpienia.

W kobylskim lesie zabito nie tylko człowieka. Rozstrze­lano też wszystkie jego zamierzenia, plany i nadzieje, dla których żył i których owoce chciał nam ofiarować.

Pamięć o życiu i śmierci Piotra Szturmowskiego jest na­szym obowiązkiem i powodem do dumy.

Tablica z wizerunkiem Patrona - umieszczona na froncie budynku ZSP w Pogódkach

W roku 1997 Zespół Szkół Publicznych w Pogódkach obrał go sobie za Patrona.

W ten sposób dokonało się swoiste zmartwychwstanie wielkiego Polaka z małego Tomaszewa.

34 KMR

Page 37: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

TOMASZ MUTTKE

Ksiądz profesor Franciszek Sawicki-pelpliński filozof

radycja Pelplina, jako miasteczka uczonych du­chownych, „Aten Północy" rozpoczęła się w roku 1829, gdy nastąpiło przeniesienie do Pelplina

Wyższego Seminarium Duchownego diecezji Chełmiń­skiej, oraz założenie w roku 1836 Niższego Seminarium Duchownego „Collegium Marianum" (późniejszego pro-gimnazjum), co dało podstawę do rozwinięcia się naj­prężniejszego w tamtych czasach ośrodka naukowego na Pomorzu. Na kartach dorobku naukowego naszego Seminarium zapisało się wielu wybitnych profesorów, ks. Franciszek Sawicki wraz z biskupem Konstantynem Dominikiem, przechodził przez ciężkie czasy okupacji hitlerowskiej oraz wychowywał kolejne zastępy bożych kapłanów.

Ks. Franciszek Sawicki-biografia

Urodził się 13 lipca 1877 roku w Godziszewie (pow. tczewski) w rodzinie piekarza Augustyna i Berty

z domu Teitz. W rodzinie byli, zarówno Polacy jak i Niem­cy, co odegrało niemałą rolę w kształtowaniu się jego oso­bowości. Od samego początku swojego życia był, jak sam mawiał, „człowiekiem dwóch kultur". W domu mówiono tylko w języku niemieckim, ponieważ były to czasy nie­woli pruskiej. Z domu rodzinnego wyniósł dużo ciepła, pogody ducha, optymizmu, co pozytywnie wpłynęło na jego późniejsze poglądy na świat i życie.

Dom rodzinny, oczywiście nie był jedynym środowi­skiem wychowawczym. Drugim domem była tczewska plebania jego stryja, ks. Roberta Sawickiego, który sfi­nansował mu dalsze studia. Atmosfera plebani wywarła wpływ na jego religijność, na powołanie i na zaintereso­wania naukowe.

Przez dwa lata uczęszczał do szkoły ludowej w Go­dziszewie Potem udał się do Progimnazjum Realnego w Tczewie. Następnie zapisał się do Progimnazjum Biskupiego w Pelplinie pod nazwą „Collegium Maria­num", gdzie spędził dwa i pół roku. Tutaj pozostawał pod silnymi wpływami religijnymi profesorów, głównie ks. Stanisława Kujota, historyka pomorskiego, wielkiego erudyty.

W roku 1892 młody Sawicki udał się do Państwowe­go Gimnazjum Klasycznego w Chełmnie, gdzie po czte­rech latach złożył egzamin dojrzałości. Na ostatnie lata tego gimnazjum przypadają wątpliwości religijne. Wpły­nęły na to: kryzys wieku dojrzewania, urok autonomii względem prawd i norm oraz lektura „Fausta" Goethe­go. Jednakże trudności te na dalszą metę pogłębiły raczej religijność Sawickiego i pomogły w decyzji wstąpienia

do Seminarium Duchownego. Intrygowały go najpierw walki światopoglądowe, a następnie stosunek religii do nauki. Z czasem włączenie się do tego agonu uważał za cel jego życia. I z tym zamiarem wstąpił do Seminarium Duchownego w Pelplinie, gdzie pozostawał przez cztery lata.

Zarówno w seminarium, jak i potem, duchowy rozwój Sawickiego kształtował się przede wszystkim pod wpły­wem lektur, nieraz do późnej nocy oddawał się osobistej lekturze. A czytał wiele, zwłaszcza z dziedziny literatury, filozofii, religioznawstwa, teologii. Czytał dzieła Platona, Arystotelesa, Augustyna, Tomasza z Akwinu. Głównie jednak interesował się filozofią nowożytną i najnowszą, zwłaszcza związaną z religią.

Święcenia kapłańskie otrzymał 1 kwietnia 1900 w Pelplinie. Przez rok był wikariuszem w Gdańsku przy kościele Św. Brygidy oraz w Szpitalu Mariackim. Korzy­stał tam dużo i chętnie ze wspaniałej biblioteki gdańskiej. Jednakże w tym czasie u młodego wikariusza przeważały zainteresowania praktyczno-duszpasterskie.

Na Wielkanoc 1901 roku wyjechał na dalsze studia do Fryburga Badeńskiego, gdzie zetknął się z wybitnymi profesorami. Poza wykładami z teologii i filozofii słuchał także wykładów z nauk historycznych i przyrodniczych.

Po powrocie z Fryburga Sawicki był krótko duszpaste­rzem w Chełmży, skąd 1 kwietnia 1903 roku został powo­łany na profesora Seminarium Duchownego w Pelplinie. Z początku wykładał tam filozofię i prawo kanoniczne, po­tem teologię moralną, przez długie zaś dalsze lata filozofię i dogmatykę, a od 1930 roku także apologetykę.

Na tej placówce otrzymywał godności kościelne. W 1920 roku został kanonikiem gremialnym Kapituły Ka­tedralnej Chełmińskiej, a 7 lat później prałatem papieskim, w 1945 roku dziekanem kapituły, w 1948 prepozytem kapi­tuły i infułatem. Przez pewien czas był także oficjałem Sądu Biskupiego.

Ksiądz Sawicki często bywał w Wolnym Mieście Gdań­sku, gdzie wielu księży było jego kolegami i uczniami. Za odczyty wygłaszane w Gdańsku o narodowym socjalizmie, atakowany był przez prasę hitlerowską. Ponieważ biskup gdański (0'Rourke zamierzał podać się do dymisji, Stolica Apostolska wyznaczyła właśnie ks. Sawickiego na jego następcę). Mimo obowiązku zachowania tajemnicy infor­macja ta została ujawniona i ściągnęła na niego atak prasy hitlerowskiej w Gdańsku. Senat Wolnego Miasta Gdańsk był stanowczo przeciwny tej nominacji. W tej sprawie udał się nawet Prezydent Senatu Greiser do Rzymu, gdzie rozmawiał z kardynałem Pacellim, aby zrezygnowano z tej nominacji. Ostatecznym podejściem ze strony Kościo-

KMR 35

Page 38: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

ła było przybycie 20 kwietnia 1938 roku do Gdańska nun­cjusz Cortesi. Po nieudanej misji 27 kwietnia tegoż roku, ów nuncjusz wysłał pismo z Warszawy, w którym wyraził ubolewanie z konieczności wycofania jego nominacji na biskupa gdańskiego. Ostatecznie biskupem gdańskim zo­stał mianowany gdańszczanin, ks. Karl M. Splett.

20 października Niemcy w gmachu Wyższego Se­minarium Duchownego aresztowali prawie wszystkich profesorów i wykładowców, prócz ks. Sawickiego. Od nie­chybnej śmierci został uratowany dzięki sławie naukowej w Niemczech oraz przydatności jego wiedzy, którą oku­pant potrzebował, gdyż ks. Sawicki był wieloletnim dyrekto­rem biblioteki. Na kilka dni przed aresztowaniami przybył do Pelplina pewien major SS z Berlina, żeby „zaopiekować się" dokumentami i cenniejszymi zbiorami tejże biblioteki, m.in. Biblią Gutenberga. Ks. profesor poprosił też SS-ma-nów o pomocników do pisania na maszynie i do wybie­rania książek. Przydzielono mu jeszcze trzech młodych księży. Wszyscy jednak pozostawali w areszcie domowym. Resztę profesorów i kanoników - jak się później okazało - SS-mani zamordowali w koszarach pod Tczewem. Taki sam los, niestety, spotkał wkrótce i owych pomocników Sa­wickiego. Kiedy szał Niemców w Pelplinie osłabł, Sa­wicki objął administrację parafii pelplińskiej, gdyż pozostał jedynym kapłanem na terenie Pelplina, gdzie bardzo udzielał się na rzecz polskich rodzin, które wspierał duchowo i ma­terialnie.

W 1945 roku ks. Franciszek Sawicki w restytuowanym seminarium podjął wykłady z filozofii, apologetyki, do­gmatyki i religioznawstwa, i tak mimo intensywnej dzia­łalności pisarskiej i naukowej całe swe życie spędził w ma­lutkiej mieścinie. Poza Pelplin wyjeżdżał tylko z referatami naukowymi i na sympozja: do Wrocławia. Gdańska, Katowic, Warszawy, Poznania i Lublina. Tam jego odczyty i wykła­dy cieszyły się wielkim zainteresowaniem, aż do nawróceń z protestantyzmu włącznie. Kilka razy otwierały się przed nim możliwości objęcia katedry uniwersyteckiej w Niemczech: w Bonn, Wurzburgu, a także w Polsce: w Warszawie, Wilnie i Lublinie. Wszystkie propozycje odrzucił. Był to „filozof miejsca". W roku 1952 otrzymał doktorat honoris causa z filozofii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Choroba śmiertelna, rak nerek, objawiła się krwotokami w sierpniu 1952 roku. Ks. Sawicki zmarł 7 października tego roku. W testamencie napisał: Żegnając wszystkich przy­jaciół i znajomych dziękuję serdecznie tym, którzy mi do­brze czynili i przepraszam tych, którym z ludzkiej słabości jakiś ból sprawiłem. Boga przepraszam za grzechy całego życia. Do trumny proszę włożyć książeczkę „Bóg jest miło­ścią", która niech prosi za mnie u tronu Bożego. Słowa te oddają najlepiej sylwetkę naszego Myśliciela.

Charakterystyka myśli

przeciwieństwie do prostych kształtów życia bo­gata i zróżnicowana była działalność intelektualna

i duchowa ks. profesora Franciszka Sawickiego. Wydał on 181 pozycji pisanych, w tym około 40 książek i artyku­łów oraz 417 recenzji. Zajmował się wieloma dziedzinami myśli: filozofią religioznawstwem, apologetyką teologią historią ale wszystkie te dziedziny miały wspólny mianow­nik w postaci humanizmu i personalizmu.

Ks. Franciszek Sawicki pozostaje najbardziej orygi­nalnym w filozofii historii, w historiozofii: w samym fakcie

wzięcia historii za przedmiot refleksji, związaniu historiozo­fii z antropologią filozoficzną i teologią ujęciu sensu dzie­jów jako celu osoby ludzkiej. Dlatego całe chrześcijaństwo - zarówno statyczne jak i dynamiczne -jest idealną religią osobowości. Jest to też ważna synteza postaw naukowych: statycznej i dynamicznej na bazie osoby. Osoba w poglą­dach ks. Franciszka jest ujmowana nie w świetle idealizmu niemieckiego jako forma subiektywna, lecz jako byt żywy, o nieskończonej wartości, wypełniany postulatem miłości duchowej, ostatecznie stanowiący najwyższą tajemnicę bytu.

W ogólności ks. Sawicki daje szeroką panoramę my­ślową nie będąc jednak scholastykiem, ani współczesnym eklektykiem, jest raczej w szerokim znaczeniu personalistą. Przy tym chce być pomostem między niemieckim idealizmem a neoscholastyką i współczesną filozofią życia. Jego myśl własna pozostaje antropocentryczna. I tak przechodzi od liberalnego humanizmu do personalizmu typu augustyńskie-go i newmanowskiego. W kwestiach spornych zajmował zawsze -jak sam pisze - stanowisko bliższe syntezie niż ostrej antytezie, złotego środka niż skrajności, „katolickiego umiaru" niż jednostronności, ta tendencja do syntetyzowania wypływała z przejętej od Braiga koncepcji życia jako Jed­ności przeciwieństw". Uczył, że rzeczywistość zamyka się w pełni biegunowych przeciwieństw. Tym bardziej odnosi się to do bytu żywego, który „odkrywała" ówczesna fi­lozofia. Przeciwieństwa pozostają w pewnym napięciu mię­dzy sobą na wzór biegunów w układzie magnetycznym, ale mimo to są w ustawicznym wyrównaniu i dzięki wzajem­nemu oddziaływaniu na siebie tworzą wyższą syntezę.

Ksiądz profesor uważał, że katolicka prawda jest nad­rzędną i jednoczącą syntezą przeciwieństw i antytez. Jest w tym coś z heglizmu, ale chrześcijaństwo nie powstaje przez walkę przeciwieństw, jak według heglizmu, lecz jest - było - od razu doskonałą syntezą przeciwieństw, walka przeciwieństw jest czymś zewnętrznym, w niej chrześcijań­stwo okazuje się na zewnątrz, że jest syntezą że jest trans­cendentną pełnią. Literackosć i jasność języka oraz na­stawienie humanistyczne wywoływały u niektórych ludzi wrażenie płytkości myśli. Ale nie jest to słuszne, ponieważ ks. Sawicki miał niezwykłą zdolność mówienia o rzeczach trudnych bardzo prostym językiem. U ks. Sawickiego język i podejście humanistyczne są środkami precyzacji, pewnej argumentacji, przekonywania, a nawet metody. To wszyst­ko zresztą obrazuje dobrze i osobowość Sawickiego. Jego ła­godność, subtelność, wyrozumiałość, postawę dialogu, nie­chęć do dogmatyzmu, szacunek dla poglądów odmiennych.

I tak, dla ks. Sawickiego historia dokonuje się osta­tecznie w osobie ludzkiej i na sposobie życia tej osoby. Ma, więc charakter ogólny, a zarazem indywidualny. Nie ma więc pełnego myślenia naukowego bez myślenia hi­storycznego. Ale do myślenia historycznego obok kwali­fikacji naukowych, trzeba jeszcze posiadać jakiś osobisty zmysł historyczny, którego nie brakowało ks. Francisz­kowi Sawickiemu.

Bibliografia: 1. Bartnik Cz., Franciszek Sawicki jako historiozof, Lublin 1992,

s. 13-21. 2. Mross K., Sawicki Franciszek, w: Polski słownik biograficzny,

Wrocław 1994, t. 35, s. 310-313. 3. Świętojański R, Prace naukowe ks. infułata Franciszka Sawickie­

go. Orędownik Diecezji Chełmińskiej, 1950, nr 3, s. 195-205.

36 KMR

Page 39: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

RYSZARD SZWOCH

Życiop isanie (przyczynek do biografii Romana Landowskiego) ok 2007 przyniósł kulturze Kociewia dotkliwą stra­

tę. Śmierć naszego kolegi, przyjaciela i działacza regionalnego, Romana Landowskiego, ugodziła

w środowisko literackie i publicystyczno-redaktorskie - oba przecież nie tak znowu liczne na naszym obszarze pisarskim. Ta strata jest tym bardziej boleśnie odczuwana, bo śp. Roman należał do twórców o niepośledniej osobowości i wyraziście ukształtowanym talencie, a to już są cechy wyróżniające. Wie­lu było poetów, a jeden Wergili, jak wyraził się ongiś wybitny poeta polski, odnosząc te słowa do J. Kochanowskiego1.

Na tym kociewskim parnasie Roman Landowski trwał bez mała pół wieku. Debiutował bowiem w 1958 roku. Z Kociewiem był związany najściślej i najserdeczniej do końca - miejscem urodzenia i trwania, różnorodnej pracy zawodowej i twórczej działalności.

Urodzony 25 listopada 1937 roku w Świeciu. To było jego miasto. Towarzyszyło od początku jego latom dzieciń­stwa i dojrzewania. Spamiętał tamte kocie łby ulic, pyliste trakty peryferii świeckich i przywiślańskiełąki. „Późnym la­tem bruki na ulicach połyskiwały złotem, a w pochmurne dni tonęły w szarościach. (...) Dalej ku Wiśle, drogi donikąd, ku zdziwieniu, od czasu do czasu dymiły kurzem po przejeździe drabiniastych wozów". (Okruchy liryczne, s. 9). Taki był to naonczas świat zapamiętany. Roman Michał - dwojga imion. To drugie po dziadku ze strony matki (Michał Polmański *7 IX 1874 t6 V 1973, żonaty z Agnieszką *31 XII 1878 t l 7 III 1939), pojawi się jeszcze u wnuka, syna Janusza. Ro­dzicami jego byli skromni świecianie, pewnie jak wiele in­nych w tym prowincjonalnym wszak, 10-tysięcznym mieście, z niecodzienną historią w tle. Konrad Landowski (*21 IV 1905), z zawodu kolejarz, a z zamiłowania całkiem utalen­towany muzyk, grający z braćmi w orkiestrze amatorskiej na miejscowych imprezach i towarzyskich spotkaniach, a także w orkiestrze wojskowej. Ten autentyczny (choć samorodny) talent muzyczny pojawi się jeszcze w następnym pokoleniu Landowskich. Matka, Urszula z Polmańskich (*4 XII 1910) - absolwentka Gimnazjum Kupieckiego w Tczewie, zajmo­wała się zasadniczo sprawami domowymi, głównie wycho­waniem jedynego syna Romana. Kolejarskiej rodzinie wiodło się niezgorzej, gdyż status pracownika instytucji państwowej (były nią PKP) zapewniał stabilną sytuację materialną. Jako dyżurny ruchu na stacji kolejowej w Świeciu, ojciec i mąż mógł zapewnić rodzinie godne warunki bytowe.

Wybuch II wojny światowej zburzył ten pogodny świat dzieciństwa Romana, ale szczęśliwie oszczędził mu tragicz­nych wspomnień aż do zakończenia okupacji niemieckiej. Wkroczenie na teren Kociewia jednostek Armii Czerwonej wiosną 1945 roku zapoczątkowało nową rzeczywistość, któ­rej elementem stało się też nowe bezprawie wobec ludno­ści pomorskiej, zwłaszcza względem tych, którym z racji

wykonywanego zawodu łatwo przypisano serwilizm i po­czytano za element niepożądany w nowym ustroju. Koleja­rzowi więc - Konradowi Landowskiemu - funkcjonariusze NKWD przeznaczyli ideologiczne napiętnowanie i wywóz­kę na Ural do obozu pracy dla wysiedleńców politycznych w miejscowości Złotousk. Wbrew tej sympatycznej nazwie, obóz tamtejszy był miejscem degradacji człowieka i poni­żenia, a warunki ciężkiej pracy upodlały jego godność. Tam wkrótce Konrad Landowski zapadł na czerwonkę i umarł 27 VIII 1945 roku. Roman i jego matka nie zobaczyli więcej męża i ojca. Po latach, już po śmierci matki, syn upamiętni go symbolicznie na wspólnym grobie rodzinnym na cmen­tarzu tczewskim. Poszedł wnet do szkoły powszechnej i tam ukończył pierwszych sześć klas. Ale klasę VII przyszło mu kończyć już w Szkole Podstawowej w Tczewie, gdyż w 1950 roku zamieszkał w tym mieście, dokąd przeniosła się z nim matka. Pracowała wówczas jako telefonistka w tczewskim Urzędzie Pocztowym. Zdaje się, że początkowo zamieszki­wali oboje u krewnych (Polmańskich). Tczew zatem odgry­wał ważną rolę w życiu Landowskich. Wyznaczał kolejne etapy ich rodzinnej epopei i wiązał emocjonalnie, pokolenio­wo. Jako kolejny etap swej edukacji Roman wybrał miejsco­we Technikum Handlowe i tam w systemie zaocznym zdał maturę w 1954 roku. Trudno mu było myśleć o studiach, na których podjęcie nie pozwalała skromna matczyna pensja. Musiał wspomóc dom zarobkowaniem. Dla młodzieńca o in­telektualnych aspiracjach i zainteresowaniach kulturalnych, w okresie obowiązywania nakazów pracy, nie było właściwie wyboru co do zatrudnienia w zgodzie z jego preferencjami. Roman pracował więc zawodowo najpierw w Powiatowym Związku Gminnych Spółdzielni „Samopomoc Chłopska", po dwóch latach zatrudnił się w Państwowym Przedsiębior­stwie „Dom Książki".

Niespodziewanie okres odbywania służby wojskowej przyniósł Romanowi zupełnie wyjątkową ofertę. Dostrzeżo­no jego predyspozycje i mądrze spożytkowano w Jednost­ce LWP w Bydgoszczy nie tylko w kancelarii, ale głównie jako korektora i poligrafa w redakcji wojskowej gazety, no i korespondenta prasy żołnierskiej. Wykorzystał tę okazję do publikowania własnych wierszy na łamach „Żołnierza Polski Ludowej" (1958 r.). Czuł się szczęśliwcem, jak to później wyznał w swym wywiadzie dla prasy2. Rychło także zadebiutował poetycko na antenie Gdańskiej Rozgłośni Ra­diowej. Nie spoczął na debiutanckich laurach, ale poszukał kontaktów z środowiskiem twórczym i trwał - także później - w jego strukturach, jako członek Korespondencyjnego Klu­bu Młodych Pisarzy oraz Klubu Literackiego „Poeticon".

Rok 1960 przyniósł istotną zmianę w życiu Romana, jako że w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia 25 XII 1960 roku poślubił nauczycielkę Amelię Michałkiewiczównę

KMR 37

Page 40: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

(*13 VI 1936), którą znał jeszcze z czasów zamieszkiwa­nia w Świeciu. Z tego małżeństwa urodzą się dzieci: Alina (mgr sztuki, utalentowany muzyk-instrumentalista [obój], zamieszkała obecnie w Ciechanowie)4 i Janusz (mgr inż. rolnictwa, pracownik administracji miejskiej w Tczewie)5. Życie rodzinne Landowskich upływać będzie pod znakiem troski o wychowanie i wykształcenie dzieci, dokształcania się żony na zaocznych studiach uzupełniających z geografii na gdańskiej WSP, i udziału w pasjach kulturalno-społeczni-kowskich Romana.

Uzupełniał swoje kwalifikacje zawodowe doraźnie, w miarę nabywania kolejnych doświadczeń na polu upo­wszechniania kultury, i tak np. w 1976 roku ukończył Pań­stwowe Zaoczne Studium Oświaty i Kultury Dorosłych przy MOD w Gdańsku. Jako pracę dyplomową przedłożył blisko 140. stronicową Monografią Sceny Literackiej „Propozy­cje" w Tczewie za lata 1964-1975, bogato ilustrowaną ma­teriałem fotograficznym6. Nieprzypadkowo ta właśnie Scena Literacka doczekała się swej monografii, jako że powstała z inspiracji Romana i to on nadawał jej energii w prężnej działalności (1964-1978). Przez 14 lat pisał teksty widowisk i reżyserował przedstawienia. Świadczą o jej sukcesach na scenie tczewskiej i w kraju liczne spektakle (25 premier) oklaskiwane i nagradzane publicznie, bo ranga „Propozy­cji" była tak wymowna, że z powodzeniem wytrzymywała konkurencję z teatrami amatorskimi w Polsce. Istniała też koncepcja przekształcenia tego teatru poezji i publicystyki w stałą scenę miejską Tczewa, co uwidoczniało się w jego funkcjonowaniu pod zastępczą nazwą Społecznego Teatru Miejskiego, ale inicjatywa ta z przyczyn finansowych nie doszła do skutku. W tym okresie Roman był już mocno po­wiązany z miejscowym środowiskiem kulturalnym. Znalazł bowiem pole do realizacji swoich zainteresowań twórczych i klimat odpowiedni do publicznego ich wyrażenia. Kre­atywność jego zwyciężała i to zachęcało Romana do każde­go nowego wysiłku w kierunku „ukulturalnienia" społeczno­ści tczewskiej.

Najpełniej realizował swoje ambicje zawodowe w re­sorcie kultury. Zaczynał od stanowiska kierownika Porad­ni Metodycznej Pracy Kulturalno-Oświatowej (wyłonił się z niej Tczewski Dom Kultury). To wówczas przyczynił się do powstania przy niej Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Sugestia", organizującego pokazy ambitnego repertuaru w kinie „Kolejarz", a potem (od 1971 roku) w kinie „Wisła", a od 1977 roku w TDK8. W 1975 roku został pracownikiem Miejskiej Biblioteki Publicznej, zaczynając od stanowiska bibliotekarza, pracownika sekcji oświaty i zbiorów specjal­nych, ale awansował po kilku latach na dyrektora (1981-1985) tej placówki. Doprowadził wówczas do rozbudowy i modernizacji bazy bibliotecznej, konkretnie do adaptacji pomieszczeń byłego sądu na nowoczesną książnicę. Kiedy w ramach reorganizacji jej struktur wyłoniono Kociewski Kantor Edytorski, od 1985 roku szefował mu z wielkim od­daniem i ambitnymi sukcesami wydawniczymi.

Ten nowy etap działalności Romana był ukoronowaniem jego zainteresowań regionalizmem. Początek tych fascyna­cji znalazł swój wyraz w przygotowaniach do utworzenia w Tczewie organizacji regionalnej. Dotychczasowe inicjaty­wy TRZZ i ZK-P w oczywisty sposób nie spełniały oczeki­wań działaczy kociewskich, stąd zrodziła się potrzeba i wola powołania Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej. Doszło do jego założenia 24 III 1970 roku. Roman należał do grona założycieli TMZT, jednak nie wszedł wówczas do

Zarządu. Stało się to dopiero w II kadencji (od 14 XII 1973 do 12 I 1978). Wybierany w trzech kadencjach na wicepre­zesa (1973-1978, 1987-1990, 1997-1999), okresowo pełnił tam również obowiązki prezesa (3 miesiące: 1998-1999), pozwalając tej organizacji przetrwać chwilowy kryzys. Poza tymi funkcjami, zasiadał także w Radzie TMZT i jego Ko­misji Rewizyjnej (sekretarz). Na początku swej działalno­ści w TMZT szefował sekcji literacko-artystycznej. Mając sprecyzowane zainteresowania poetyckie, zadbał wtedy o ten swój talent i chyba na serio postawił wówczas na poezję. Przygotowany wybór jego liryków pt. Pejzaże serdeczne uzyskał I nagrodę w konkursie literackim, rozstrzygniętym w 1973 roku9. Był to debiutancki zbiór wierszy. Odtąd już nie schodził z literackiej drogi aż do końca, pisząc, wygrywając konkursy na twórczość prozatorską i poetycką, wydając suk­cesywnie kolejne książki10. Wkroczywszy tak intensywnie na grunt pisarstwa, z czasem (od 1984) znalazł dla siebie miejsce w Związku Literatów Polskich. W wyniku wybo­rów (styczeń 1986 roku) wszedł w skład Zarządu Gdańskie­go Oddziału", podobnie w wyborach 8 I 1986 roku trafił do Zarządu12, a 29 VI 1987 roku został wybrany na wiceprezesa Zarządu Gdańskiego ZLP13.

Osobny rozdział tej aktywności publicystycznej i redak­torskiej Romana wiązał się z powołaniem do życia „Kociew­skiego Magazynu Regionalnego" i jego redagowaniem aż do końca. Pojawienie się tego oczekiwanego przez środowisko kociewskie periodyku nastąpiło wskutek niezwykle konse­kwentnej i pełnej uporu walki lokalnych gremiów z central­nym aparatem decyzyjnym, począwszy od 1975 roku (wciąż bezskutecznie z uwagi na nieprzejednaną niechęć władz politycznych), aż do pomyślnego skutku. Po zawieszeniu stanu wojennego ponownie wszczęto starania, mobilizując działaczy TMZT i TMZK do zjednoczenia wysiłków w tym celu, mając po temu także poparcie władz administracyjnych i politycznych Tczewa i Starogardu Gd. Był to czas bardzo intensywnej współpracy i bliskich kontaktów pomiędzy oboma stowarzyszeniami14. Umotywowany wniosek (z do­łączonym uzasadnieniem, programem ideowym oraz struk­turą organizacyjną) został skierowany 22 IV 1983 roku do Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk. Dopiero w końcu tego roku nadszedł pierwszy sygnał z Warszawy, że sprawa ma szansę pomyślnego załatwienia, gdyż wezwano do KC PZPR wnioskodawców na konsultację. Pojechała trzyosobowa delegacja: Roman Landowski i Zbigniew Pilas z Tczewa, a Starogard reprezentował Ryszard Szwoch. Na posiedzeniu komisji Wydziału Prasy KC z udziałem kilkuna­stu przedstawicieli różnych resortów i wydziałów partyjnych władze argumentowały, iż sytuacja w kraju nie pozwala na stworzenie nowego czasopisma, co też nieodwołalnie zazna­czono w decyzji odmownej 16 XII 1983 roku. Po zmianie ustawodawstwa dotyczącego systemu rad narodowych i sa­morządu terytorialnego, otwierającej większą samodziel­ność tym podmiotom, pojawiła się szansa na wywalczenie kociewskiego periodyku. Rady obu stowarzyszeń (TMZT i TMZK) w styczniu 1985 roku podjęły stosowne uchwa­ły, zaś Miejskie Rady Narodowe obu miast zobowiązały się do współfinansowania przyszłego pisma. Władze tczew­skie zdecydowały się w czerwcu 1985 roku na wyłonienie ze struktury organizacyjnej TDK sekcji wydawniczej pod nazwą Kociewskiego Kantoru Edytorskiego. Mając zapew­nienie zgody na wydawanie pisma, źródeł papieru i zdolność organizacyjną, powołano kolegium redakcyjno-wydawni-cze, zarazem podjął pracę trzyosobowy zespół redakcji pod

38 KMR

Page 41: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

przewodnictwem Romana Landowskiego jako redaktora na­czelnego „Kociewskiego Magazynu Regionalnego", którego nr 1 ukazał się latem 1986 roku15.

Pod redaktorską opieką Romana (pełnej determinacji i uporu) ukazało się w ciągu 21 lat 58 numerów tego regional­nego magazynu popularyzującego Kociewie. On nadał pismu jego zasadniczy profil, szatę edytorską, zgromadził w tym tytule cenne pióra i zyskał dla pisma wiernych czytelników. Jego edukacyjna rola nie ulega wątpliwości16.

Jako publicysta miał też na swym koncie liczne artykuły (nawet cykle) w prasie lokalnej: dla „Dziennika Bałtyckie­go" tworzył długi czas (1985) cykl Miniatur lirycznych, ale i cykle Sensacji kociewskich sprzed lat, czy też Kociewskie zapiski, dla „Pielgrzyma" kreślił zręcznie felietony w cy­klach Przysłowia mądrością ludu, oraz Życie powszednie naszych przodków, swój „Kociewski Magazyn Regionalny" wypełniał szkicami publicystycznymi, artykułami problemo­wymi, reportażami, a wcześniej pisał też do kwartalnika „Po­morze" (był członkiem redakcji 1986-1988), „Pomeranii"... Zamieszczał okazjonalnie w „Zapiskach Kociewskich". Był naczelnym redaktorem tczewskiego pisma społecz­nego „Uwaga" (1990-1991). Po reaktywowaniu diecezjal­nego „Pielgrzyma" i przekształceniu pelplińskięj drukarni w ambitne Wydawnictwo „Bernardinum" - prężnego edyto­ra realizującego niebanalne plany wydawnicze, Roman zo­stał stałym współpracownikiem tego przedsiębiorstwa, ma­jącym istotny wpływ na kształt literacki wydawanych tam pozycji książkowych. Uciążliwe dojazdy do Pelplina znosił z pogodą ducha, nawet jeśli doskwierały mu te niedogodno­ści, gdyż odkrywał w tej pracy rodzaj misji.

Dodać wypada, iż sam będąc literatem, z troską wspie­rał utalentowanych adeptów sztuki, promował debiutantów i patronował ich drodze twórczej. Zasiadał w jury różnych konkursów, przeglądów i festiwali. A było ich wiele - także poza Tczewem.

Pomiędzy rozmaitymi działaniami zawodowymi i spo­łecznikowskimi, w które angażował się Roman nieprzerwa­nie, większość dotyczyła jego środowiska tczewskiego, naj­bliższego. Tak więc zdecydował się startować w wyborach samorządowych 27 V 1990 roku: z Listy Stowarzyszeń Re­gionalnych wszedł w skład Rady Miasta Tczewa. Ponownie wystawił swoją kandydaturę z Listy Ludowo-Regionalnej 19 VI1994 roku'7. Był pomysłodawcą medalu „Pro Domo Trso-viensi", a jako jeden z najgodniejszych owego zaszczytu za swą pracę „dla tczewskiego domu" w 1996 roku został też laureatem tego wyróżnienia. Mieszkańcy nominowali go do tytułu Tczewianina Roku 2000, a władze miasta nada­ły Romanowi godność Honorowego Obywatela Tczewa (30 I 2003 r.)18. Wyróżniono go też honorowym członko­stwem TMZT (20 II 2003 r.). Zbiegły się w tych upamięt­nieniach uczucia wdzięczności za obywatelską aktywność i uznanie za działalność kulturalną i literacko-publicystycz-ną. Ta ostatnia wszak nieczęsto bywa dostrzegana przez decydentów jakichkolwiek odznaczeń (co jest znamienne i praktykowane także poza Tczewem), dlatego radował fakt, gdy podczas końcowych uroczystości II Kongresu Kociewskiego (2000 r.) udekorowany został Złotym Krzy­żem Zasługi19. Wzruszający był także jego poetycki benefis, zorganizowany w Zblewie (17 XII 2005). Za pracę na rzecz instytucji kościelnych otrzymał w 1995 roku medal „Za za­sługi dla diecezji pelplińskięj". Był wszakże i taki czas, gdy dokonania Romanowe dyskredytowano i dręczono go pu­blicznymi atakami, które z bólem znosił i odpierał, wiedząc,

iż przyjdzie wreszcie opamiętanie i minie zacietrzewienie oponentów.

Od 2002 został mieszkańcem Czarnej Wody. Pożegna­nie z Tczewem nadeszło w okresie jego nasilającej się do­legliwości nowotworowej. Potrzebował wówczas spokoju i dystansu wobec spraw i rzeczy nieistotnych, by skupić się na umiłowanych pasjach (prócz pisania, była to muzyka po­ważna i wędkarstwo wiślane20, które go zawsze silnie inspiro­wały. Ale ten zupełnie nowy okres w jego życiu - obiecujący i sielski (kuszący nieomal czarnoleskim powabem) - okazał się być dla Romana niesprawiedliwie krótki. Choroba nowo­tworowa, z którą od wielu lat się zmagał, miała się okazać silniejsza od nadziei pokonania najgorszego.

Umarł w Tczewie 22 VIII 2007 roku21. Na miejsce spo­czynku wybrał (?) starą, tczewską nekropolię, gdzie opodal kaplicy cmentarnej znajdował się grób jego matki ( t l VI 1954) z symboliczną inskrypcją poświęconą ojcu, opodal zaś grób teściów: Eugeniusza (14 I 1903 t6 VIII 1985) i Darii (26 II 1906 115 VIII 1983) Michałkiewiczów. Wra­cał do nich. Jego prochy rodzina zamknęła w urnie wyobra­żającej otwartą księgę. Wymowny i zarazem symboliczny jej kształt, adekwatny do posłannictwa, które wypełniał tak gorliwie, streszczał całą prawdę o nim. Poeta nasz nieodża­łowany, Zygmunt Bukowski22, pożegnał Romana słowami pełnymi świeżego jeszcze żalu w Gasnącym Słońcu - „Cia­łem spopielonym / Godnie spocząłeś / W grodzie Sambora / W sarkofagu Księgi / Jak łuna / Nim wstanie na wschodzie / By z drobiny wrócony / Do ponowności / Szukać ojca w Nieludzkiej ziemi / A duszą zwróconą Dawcy / Iść Przy­lesiem niebiańskim". Tę ziemską księgę życia dopełniła le­dwie pięć miesięcy po śmierci Romana jego żona, Amelia ( t 2 9 I 2008) - towarzyszka jego dróg, pasji i dokonań.

Nie ma potrzeby przekonywać o znaczącej roli Romana Landowskiego w kulturze i literaturze Kociewia, gdyż jest ona oczywista, widoczna i czytelna dla wszystkich, którzy chociażby pobieżnie i niefachowo uczestniczą w życiu tego regionu. Zostawił po sobie dorobek literacki, który staje się dziedzictwem wzbogacającym nasze piśmiennictwo o waż­ne i cenne pozycje23.

Trudno w tym miejscu nie dostrzec swoistego signum temporis w kontekście śmierci Romana Landowskiego. Na­leżał on do pokolenia wielorako obcującego z książką, na różne sposoby, ale w swym życiu dotknął także tej absolut­nie nowej formy komunikacji, jaką jest Internet. Właśnie za pośrednictwem tego medium wiadomość o śmierci Roma­na dotarła do wielu, którzy go znali, ale i takich, co słyszeli może i czytali coś z Romanowej twórczości, ale osobiście go nie znali. Jeden z nich [nieznajomy] na internetowym forum w kilka dni po pogrzebie Romana napisał: „To był praw­dziwy tczewianin, który kochał to co robił, a nie ten, który narzekał na wszystko (jak pozostała część mieszkańców)". Nazajutrz po zgonie Romana na tymże forum Jarek Pióro wpisał: Panie Romanie, dziękuję! - a zaraz potem słowa: „Codziennie idą kondukty / przez mój smutek / z którym się przyjaźnię / Tylko czy usłyszę / przez starannie zasuniętą ciemność / ten miarowy krok / wolniejszy od bicia pulsu / i tę kantylenę najbardziej jesienną / Chyba że umrę / w rocz­nicę urodzin / kiedy droga ku słońcu / najbarwniejsza". Do­dał na koniec: „Wczoraj były urodziny Debussy'ego, pew­nie grali Panu „Światło księżyca", gdy szedł Pan ku nim". A w dniu pogrzebu Leopold Kulikowski dopisał: „Urna, pro­chy, śpiewy, słowa nad grobem.../ Panie Romanie! / Myśla­łem... pogadamy... już nie... / Więc dziękuję, bo mam o czym

KMR 39

Page 42: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

myśleć / Dzięki Tobie". Czy nie to samo odczuwa każdy z nas, gdy żadna z tych rozmów nie jest już możliwa i pustka po Romanie nieustannie trwa.

I jeszcze na koniec jedna refleksja. O nienajlepszej kondycji zdrowotnej Romana wiedzieli wszyscy, gdyż od bardzo wielu lat przyzwyczajał nas do swego strapienia tym charakterystycznym uczesaniem i potem nieodłącznym na­kryciem głowy. Ten swój problem nauczył się jakoś znosić i obłaskawiać do czasu, kiedy te wszystkie środki okazały się niewystarczające. Ostatnie nasze z nim spotkanie tu na Biesiadzie czarnowodzkiej było tego dowodem. Właści­wie już wtedy pozbawiony samodzielności poruszania się i funkcjonowania publicznego, ale wciąż z wolą bycia i uży­teczności (zdobył się na zredagowanie swego wystąpienia pt. Publicystyka w Kociewskim Magazynie Regionalnym)24,

pomimo utraty wzroku. Ale i wtedy, w prywatnej - niewąt­pliwie szczerej - rozmowie Roman ujawniał swoją nadzie­ję, że jeszcze odzyska sprawność i zdecydowanie powróci do pełnej aktywności. Stwierdzał z goryczą, że zabieg chi­rurgiczny, jakiemu się poddał, był nazbyt spóźniony. Ni­kogo nie winił, ani nie usprawiedliwiał, bo to w niczym nie zmieniłoby stanu rzeczy. Zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, nie bagatelizował jej naiwnie, ale zarazem nie gasił optymistycznej, ufnej wizji przezwyciężenia swego kalec­twa. Na tyle przynajmniej, aby zachować optymalną w tym stanie dostępną mu przestrzeń twórczą, jakąś perspektywę

bycia kreatywnym, z możliwością uczestniczenia w bieżą­cym życiu kulturalno-literackim. Tak postrzegał najbliższy czas - ale planów twórczych nie precyzował, chociaż nie­wątpliwie takowe nosił w sobie25. Czy bał się zapeszyć te marzenia?

„Jak to sobie powiedzieć, że już nie zdążę odwiedzić upa­trzonych ścieżek, odkładanych z wiosny do lata, potem do je­sieni i znowu do wiosny..." - pytał na długo przed tym dniem, gdy odpowiedź zdawała się przychodzić nieubłaganie26.

Cokolwiek więc od chwili jego śmierci stanie się z jego twórczością - tą znaną, a zwłaszcza tą pozostawioną w au­torskim archiwum - zależy już teraz od spadkobierców jego dorobku i tych, którzy jako wydawcy zechcą udostępniać ją następnym pokoleniom czytelników. A że Roman nie za­milkł, świadczy pośmiertne wydanie tomiku poetyckiego Okruchy liryczne (Tczew 2007) z 45 miniaturami literackimi naszkicowanymi jeszcze w 1960 roku oraz drugiego wydania „Tczew w czasie i przestrzeni" (2008). I zapewne nie koniec na tym. Wielce obiecująca jest również inicjatywa populary­zująca jego osobę i dorobek - mianowicie I Kociewski Kon­kurs Literacki im. Romana Landowskiego (finał w Tczewie 14X12008).

Kapłan-poeta Janusz Pasierb odważył się stwierdzić: „umarł poeta, a więc żyć zaczyna". Zaiste nie umiera ten poeta, którego dzieło trwa. Romanowe dzieło żyje.

Przypisy: 1 Roman Landowski dotąd nie posiada wy­

czerpującej biografii, aczkolwiek figuruje w różnych opracowaniach monograficz­nych i wydawnictwach typu słowniko­wego, nie licząc artykułów prasowych. Poświęcono mu też prace dyplomowe i magisterskie: Hanna Bielang, Twórczość Romana Landowskiego. Szkic monogra­ficzny. Pomorska Akademia Pedagogiczna, Słupsk 2001; Joanna Narloch, Składnia zdania pojedynczego w gawędach kociew-skich Romana Landowskiego [pr. mgr.] Uniwersytet Bydgoski, 2005; Regina Dun-der. Kociewski Kantor Edytorski, wydawca regionalny. Działalność wydawnicza od 1986-2002 [pr. mgr.] UMK Toruń 2003. Wiele cennych informacji zawiera audycja Radia Gdańsk z cyklu „Antologia pisarzy Wybrzeża" (2000). Niniejszy szkic opar­to głównie na materiałach biograficznych (akta personalne, korespondencja, doku­mentacja prasowa) z archiwum autora.

2 Wygrany konkurs - kluczem do drzwi wy­dawcy. Refleksje Romana Landowskiego, „Dziennik Bałtycki" R. 1980 nr 1980, s. 4.

3 „Wieczór Wybrzeża" R. 1989 nr 50. 4 Ukończyła Technikum Budowy Fortepia­

nów w Kaliszu oraz klasę fortepianu Aka­demii Muzycznej w Gdańsku.

5 Ukończył Akademię Rolniczo-Techniczną w Olsztynie i po studiach odbywał staż zawodowy w „Malinowie". Współtworzył Kociewski Klub Regionalny (zał. 30 IV 1998 r.) w Tczewie.

6 Egzemplarz tej pracy przechowuje Miej­ska Biblioteka Publiczna w Tczewie (dział Historii Miasta). Zob. Na tropach dobrej roboty, Dziennik Bałtycki (22 III 1970). Działalność sce­ny literackiej „Propozycje" dokumentują

kroniki zachowane w zbiorach Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie. Ewa Moskałowna, 15 lat „Sugestii", „Głos Wybrzeża" z dn. 6 VIII 1985 r. Tomik Pejzaże serdeczne opublikował w 1979 r. nakładem ZK-P. Rec. S. J. Pejzaże optymistyczne, „Pomerania" 1979 nrlO, s. 40-41. Dorobek poetycki, prozatorski i redaktor­ski Romana Landowskiego stanowi temat osobnych opracowań. „Dziennik Bałtycki" R. 1986 nr 8. Gdański Rocznik Kulturalny 1988, s. 293. Gdański Rocznik Kulturalny 1989, s. 283. W kronice TMZK zachowała się doku­mentacja tych wzajemnych kontaktów i różnorodnej współpracy. Stanisław Bucholc, Pomost. Rozmowa z redaktorem Magazynu Regionalnego Kociewie Romanem Landowskim, „Głos Wybrzeża" z dn. 2 XII 1986; K. K. Histo­ria i dzień dzisiejszy, „Dziennik Bałtycki" z dn. 29-30 Xl 1986; Cz. S„ Kociewski Magazyn Regionalny, „Słowo Powszech­ne" z dn. 24-26 I 1987, Anna Jęsiak, Ko­ciewski „renesans", „Dziennik Bałtycki" z dn. 8 II 1988. Roman Landowski, Rola „Kociewskiego Magazynu Regionalnego" w umacnianiu przywiązania do Małej Ojczyzny, „Sto­łem" Gdański miesięcznik oświatowy, R. 1996 nr 9/10, s. 30-32. Roman Landowski, 35 lat dla Tczewa i re­gionu, Tczew, s. 151. (józ), Honorowy Obywatel Tczewa, „Dzien­nik Bałtycki Kociewie" z dn. 8 12003 r. Posiadał też: Srebrny Krzyż Zasługi, złotą odznakę Zasłużonego Działacza Kultury, medal Zasłużonym Ziemi Gdańskiej, me­dal „Chwalba Grzymisława" (2003 r.), medal „Samborowa Podzięka", a także „Kociewskie Pióro" (2005 r.).

Zob. „Głos Wybrzeża" z dn. 12 V I I I 1988 r. Nekrologi od rodziny i władz admini­stracyjnych zamieściła lokalna prasa. Pogrzeb odbył się 25 VIII 2007 r. na no­wym cmentarzu katolickim w Tczewie (ul. 30 Stycznia). Celebrze przewodniczył ks. prał. Piotr Wysga z ks. Zbigniewem Rutkowskim. Słowa pożegnania wygło­sili nad grobem: Romuald Wentowski, Zenon Odya i Urszula Wierycho. Zmarł tragicznie w lipcu 2008 r. Był 0 rok starszy, przeżył niespełna rok dłużej. W swym wspomnieniowo-autobiogra-ficznym Zielonym kuferku, tom 3: 1978-2007, Pruszcz Gdański 2008, na s. 181 ciepło wspomina Romana Landowskiego w krótkiej wzmiance. Bibliografia ta obejmuje 45 tytułów utwo­rów własnych autora (9 tomów prozy, 6 tomików poetyckich, 7 publikacji z zakresu historii i tradycji regionalnych, 1 widowisko sceniczne) oraz redakcyjnie opracowanych przez niego. Ukazał się w druku pośmiertnie: „Ko­ciewski Magazyn Regionalny" R. 2008 nr 1, s. 44-45. Postulował w nim o wydanie książkowe tekstów publicystycznych za­mieszczonych w tym magazynie począw­szy od 1985 r. Ich ślad (np. powieść historyczno-sensa-cyjna, opowieść o ciekawostkach kociew-skich) odnotował Andrzej Grzyb, zob. Dar na pożegnanie, „Kociewski Magazyn Regionalny" R. 2008 nr 1, s. 48. Na nie-wydaną spuściznę pisarza wskazuje też Romuald Wentowski, zob. Wierny Ziemi Kociewskiej. Pamięci Romana Landow-sfa'ego„,Kociewski Magazyn Regionalny" R. 2007 nr 4, s. 26. Za późno [w:] Okruchy liryczne, Tczew 2007, s. 99.

40 KMR

Page 43: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

Poniżej publikujemy biogram Jana Ejankowskiego, prekursora edukacji regionalnej, założyciela zespołu „Piaseckie Kociewiaki" i Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego.

wyróżnionego za interesujący opis dorobku w dziedzinie edukacji regionalnej.

Kto raz pokocha Kociewie, ten z nim umiera...

JAN EJANKOWSKI pre­kursorem edukacji regionalnej na Kociewiu - tak napisał o nim śp. Roman Landowski w Nowym bedekerze kociewskim.

Urodził się w 1929 roku w Sar­nowie na ziemi chełmińskiej. Od 22 maja 1934 roku przebywa sta­le na Kociewiu, bowiem wówczas

jego rodzice zamieszkali w Pieniążkowie, gdzie ojciec był organistą do 1969 roku.

Jan przed wojną ukończył trzy klasy miejscowej szkoły powszechnej. Po wojnie uczęszczał go gimnazjum w Gnie­wie. W czerwcu 1948 roku za przynależność do nielegalnej organizacji został aresztowany przez UB, więziony o sądzo­ny przez sąd wojskowy w Gdańsku.

W lutym 1951 roku został nauczycielem w Lalko-wach. Tam założył jeden z pierwszych zespołów śpie­waczych „Kociewie" działający w latach 1952-1954. Na wojewódzkim przeglądzie w Gdańsku (Opera Bałtycka) w lipcu 1954 roku zespół otrzymał zaszczytne wyróż­nienie.

W sierpniu 1959 roku, na własną prośbę, został nauczy­cielem - kierownikiem szkoły w Piaseckim Polu (przysió­łek Piaseczna). Dzięki jego usilnym zabiegom wieś czynem społecznym w latach 1957-1959 została zelektryfikowana, a dwa lata później zbudowano drogę do Piaseczna. Już po przybyciu do pracy zakłada amatorski zespół teatralny, który w lutym 1959 roku przekształca na zespół folklorystyczny „Kociewie". Wkrótce w miejscowej szkole odbywa się pre­miera obszernych fragmentów „Wesela kociewskiego" Ber­narda Sychty. „Kociewie" występuje w sąsiednich miejsco­wościach, m.in. w Gniewie i Gdyni podczas Święta Morza (czerwiec 1960). Największy sukces odnosi miesiąc później na dziedzińcu malborskiego zamku na Zlocie Młodzieży Nadwiślańskiej.

1 września 1961 roku Jan Ejankowski otrzymuje no­minację na kierownika szkoły w Piasecznie. I tu od wrze­śnia 1963 roku wdraża z własnej inicjatywy i pomysłu tzw. wychowanie regionalne (dziś edukacja regionalna). W tę pionierską pracę dydaktyczno-wychowawcza włą­czyli się chętnie rodzice. Następstwem tego 5 marca 1966 roku w Szkole Podstawowej w Piasecznie otwarto izbę pamięci, którą w maju 1970 roku przekształcono w spo­

łeczne muzeum regionalne (kociewskie) - pierwsze na ziemi tczewskiej. Piasecką inicjatywę czynnie wsparli: Roman Landowski i ziomek Piaseczna - Romuald Wen­towski.

Po wybudowaniu Domu Kultury im. J. Kraziewicza we wrześniu 1976 roku (też z inicjatywy J. Ejankowskiego) zbiory przeniesiono do nowego obiektu. Powstaje wtedy Ośrodek Tradycji Kółek Rolniczych, który w połowie lat 90. ubiegłego wieku zostaje przemianowany na Muzeum Histo­rii Polskiego Ruchu Ludowego w Warszawie Oddział w Pia­secznie. Obecnie wzorowo kieruje nim zięć Ejankowskiego - Marek Lidzbarski.

Jan Ejankowski w 1975 roku ukończył zaocznie historię na Uniwersytecie Gdańskim. Pracę magisterską pisał u prof. Wacława Odyńca.

Dotychczas napisał i wydał 7 książek, m.in. „Cztery wieki szkoły polskiej w Piasecznie" (1979), „Zarys dziejów Kółka Rolniczego w Piasecznie 1862-1987" (1987), „Kult Matki Bożej Piaseckiej na Pomorzu, a szczególnie na Ko­ciewiu" (2005), czy „Sanktuarium Maryjne w Piasecznie w latach 1967-2007". Książkę wydano z okazji 40-lecia pa­pieskiej koronacji Władczyni Kociewia, Królowej Pomorza i Matki Jedności. Jest współautorem m.in. publikacji „Szpę-gawskie memento" (2001), czy „Ks. Bernard Sychta (1907-1982). Pro memoria" (2007). Książka napisana pod kierun­kiem prof. J. Borzyszkowskiego.

Napisał ponad 300 artykułów drukowanych w „Nowi­nach Gniewskich", z którymi ściśle współpracował w latach 1999-2007. Drukował też w „Gazecie Tczewskiej", „Gaze­cie Kociewskiej", „Pielgrzymie", „Dzienniku Bałtyckim", w „Kociewskim Magazynie Regionalnym" oraz w wielu innych czasopismach. Artykuły dotyczyły strajku szkolnego w Piasecznie w latach 1906-1907,100-lecia Banku Ludowe­go w Gniewie, okupacyjnych losów parafii na ziemi gniew­skiej, czy zasłużonych ludzi Piaseczna i okolic. Opracował ponad 50 biogramów ludzi z ziemi gniewskiej rozstrzela­nych jesienią 1939 roku.

Jako historyk i badacz dziejów Piaseczna i okoli­cy najwięcej artykułów poświęcił ziemi, którą szcze­gólnie pokochał: Piaseczno, Gniew, Pieniążkowo... Jest autorem ponad 100 gawęd kociewskich druko­wanych w latach 1999-2007 w „Nowinach Gniew­skich" i w „Gazecie Kociewskiej". Napisał 15 sce­nariuszy historycznych, które w latach 1996-2001

KMR 41

Page 44: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

wystawił dla publiczności zespół folklorystyczny „Pia­seckie Kociewiaki". Oto niektóre tytuły „Strajk szkolny w Piasecznie" (w gwarze kociewskiej), „150-lecie Ligi Polskiej na ziemi gniewskiej" i „80-lecie Rady Ludowej Powiatowej w Gniewie", „80-lecie powrotu Państwa Pol­skiego na Pomorzu", „80-lecie plebiscytu w Powiślu", „Towarzystwa Ludowe na ziemi gniewskiej", Krwawa Kociewska Jesień 1939 na ziemi gniewskiej". Ostatni scenariusz wywędrował aż do Toronto (Kanada), gdzie młodzież polonijna pod kierunkiem młodej Samulewskiej wystawiła sztukę tamtejszej Polonii. Pochlebne recenzje ukazały się w prasie polonijnej „Związkowiec".

Ejankowski jest laureatem wielu konkursów pisarskich, m.in. konkury ogłoszone przez Polskie Towarzystwo Histo­ryczne na pracę naukową z historii regionalnej:

- Pół wieku szkoły w Piasecznie (1920-1970) - praca otrzymała nagrodę specjalną w 1974 roku w Toruniu;

- 115 lat Kółka Rolniczego w Piasecznie (wyróżnienie 1979, Katowice);

- Z moich doświadczeń nad kształtowaniem obywa­telskich i patriotycznych uczuć i postaw młodzieży (z pamiętnika wychowawcy). Konkurs ogłoszony przez Ministerstwo Oświaty, ZNP i Telewizję Polską (nagroda specjalna 1972).

Jan Ejankowski od 45 lat pisze pamiętnik pt. „Refleksje nad własnym życiem". Opracował już 5 tomów (370 str.). Przymierza się do napisania kolejnych książek poświęco­nych Kociewiu.

Jest dokumentalistą dziejów gniewskiego Kociewia. Ma stosy wycinków prasowych, fotografii i dokumentów. Stopniowo tematycznie je opracowuje np. „Ziemia piasecka w latach 1900-1939", „Okupacyjne dzieje Piaseczna i okoli­cy", „Piaseczno po 1945 roku".

Jesienią 1984 roku po raz trzeci tworzy kolejny zespół „Piaseckie Kociewiaki" - laureata wielu przeglądów i kon­kursów. Grupa działa do dziś.

Z jego inicjatywy od września 1994 roku w Piasecznie odbywają się Przeglądy Kociewskich Zespołów Folklory­stycznych ku czci Władczyni Kociewia; od września 1998 roku Przeglądy Pomorskich Zespołów Folklorystycznych ku czci Królowej Pomorza, a od 2004 roku przeglądy między­narodowe.

Opierając się na bogatym materiale Elżbieta Gawlik zam. w Mirotkach napisała pracę magisterską „ Słownictwo kociewskie i żywotność kultury kociewskiej na tle działal­ności Jana Ejankowskiego" pod kierunkiem prof. Marii Pa-jakowskiej-Kensik z akademii bydgoskiej.

Jan Ejankowski został odznaczony Krzyżem Kawa­lerskim, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Złotym Medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej. Otrzymał też medal „Chwalba Grzymisława" i ostatnio wyróżnienie redakcyjne Kociewskiego Kantoru Edytorskiego „Pierścień Mechtyldy". Jest Honorowym Obywatelem Miasta i Gminy Gniew.

Prof. Maria Pająkowska-Kensik w przedmowie do książki „Kult Matki Bożej Piaseckiej na Pomorzu, a szcze­gólnie na Kociewiu" , m.in. napisała „Autorowi opracowa­nia dziękuję za serce dla kociewskiej ziemi i wielką pracę dla niej".

ZENON GURBADA

Wśród więźniów i zesłańców w ZSRR

Zapiski z lat 1940 - 1955

Mieszkańcy Ziemi Nowskiej podobnie, jak wszyscy Polacy, w okresie okupacji niemieckiej doświadczali ży­cia pełnego udręczeń, a wielu postradało zdrowie i ginęło niejednokrotnie w masowych egzekucjach. Zakończenie wojny, choć okupione licznymi poległymi w walkach bez­pośrednich i olbrzymimi stratami materialnymi, zgotowało społeczeństwu nowe męki, równie tragiczne, bo związane Z łapankami i wywózką na Sybir, nie tylko Niemców ale również mieszkańców Kociewiu.

Wiele zdarzeń z tamtych lat, dotyczących okupacji zo­stało udokumentowanych wcześniej. Natomiast na pełną prawdę o losach Polaków, których działania wojenne i za­wierucha w tworzącej się nowej rzeczywistości politycznej rzuciły na Wschód - trzeba było poczekać.

erzy Glowala wywodzący się z pobliskiego Bochlina jest autorem zapisków „Pur-

ga - wśród więźniów i zesłańców w ZSRR 1940-1955". Działania wojenne i włączenie się w konspi­rację walki podziemnej sprawiły, że doświadczył losu zesłańca na Sybe­rię. Poznał represyjność radzieckie­go systemu prawnego, gdyż cier­piał tam przez 15 lat. Rejestrował w pamięci swoje przejścia, geografię terenu i warunki katorż­niczej odsiadki. Po powrocie całość swoich wspomnień i prze­żyć spisał i przygotował do druku. Pierwsze wydanie zostało zrealizowane przez wydawnictwo „RYTM" w Warszawie, drugie w 1992 roku przez Międzynarodowe Przedsiębiorstwo Wielobranżowe S.C. „CERMAG" w Opaleniu. Dopiero teraz wydanie tej książki i rozpowszechnienie na Kociewiu pozwo­liło wielu czytelnikom poznać dokumentnie pełną historię ge­henny wschodniej.

Autor, urodzony rok przed wybuchem pierwszej wojny światowej na Mazurach wspomina w pierwszym rozdziale 1922 rok i rodzinną przeprowadzkę na Pomorze. Zamieszkali w Bochlinie (gm. Nowe). Tutaj dorastał, chodził do szkoły oraz włączył się w życie społeczeństwa. Stwierdza, że wów­czas działało wiele organizacji społecznych, które nie tylko dostarczały rozrywek lecz jednocześnie rozwijały i umacniały patriotyzm społeczeństwa. Po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej w Grudziądzu, gdzie ukończył szkołę podoficer­ską w Centrum Wyszkolenia Żandarmerii, został przeniesiony do jednostki wojskowej w Chełmnie. Jednak nie mając szans na dalszą naukę w podchorążówce, opuścił wojsko i podjął pracę w PKP. Zdał eksternistycznie maturę. Lecz wybuch wojny nieoczekiwanie, na długie lata, skomplikował jego dal-

42 KMR

Page 45: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

GEHENNA ZESŁAŃCÓW

szą drogę życiową. W Warszawie 12 września otrzymał kartę mobilizacyjną i przydział do 20. Pułku Piechoty w Sarnach. Już w drodze do Dęblina przeszedł pierwsze perypetie wojen­ne. Gdy po ich pokonaniu, w okolicach Łucka, dołączył do napotkanego w lesie oddziału piechoty, zdążył wziąć udział w nic już nie znaczącej potyczce. W obliczu okrążenia nie-miecko-sowieckiego nastąpiła rozsypka i każdy ratował się na własną rękę. Do Warszawy dotarł w dzień po jej upadku. Skontaktował się z krewnymi i przed planowaną eskapadą na Węgry, postanowił odwiedzić rodzinę w Bochlinie.

Podróżował pociągiem i podczas przesiadki w Bydgosz­czy został zatrzymany, odesłany do karnego obozu „Albatros" i oznaczony numerem 353. Opis warunków tam panujących całkowicie przeczył wyższości cywilizacji zachodniej. Za­stał brak podstawowych warunków higieniczno-sanitarnych, nędzne wyżywienie i zmuszanie do wycieńczającej, katorżni­czej pracy. Planował ucieczkę i przy najbliższej sposobności skorzystał z okazji. Okrężnymi drogami, przeważnie nocą, wędrował w kierunku Warszawy. Tam związał się z two­rzonym ruchem podziemnym ZWZ. Przydzielone zadania kurierskie wypełniał na terenach okupowanych, najczęściej w okolicach Lwowa, na Słowacji i w Budapeszcie. Przewi­dziany był do przerzutu przez granicę i wcielenie do jednostek Wojska Polskiego na Zachodzie. Działał aż do nocy z 7 na 8 listopada 1940 roku, kiedy został schwytany, podczas wyko­nywania zadania, przez patrol sowiecki na granicy Generalnej Guberni i ZSRR w Czyżowie. Opisał ciężkie przejścia wła­sne oraz ludzi, z którymi złączył go los podczas aresztowania i śledztwa. Na miejscu, a potem w Białymstoku oraz Mińsku przesłuchujący chcieli wymusić wszelkimi sposobami przy­znanie się do szpiegostwa, sabotażu bądź przynależności do dywersyjnej bandy. Mimo nieprzyznania się i braku dowo­dów otrzymał zaoczny wyrok 8 lat łagru. 24 kwietnia 1941 roku z grupą skazańców został wywieziony na północ Rosji do Kożwy, a potem do Inty, nad rzeką Peczorą, uchodzącą do Morza Barentsa. Powstawała tam priorytetowa inwestycja rękami skazańców, którzy budowali sobie baraki i kopali szy­by kopalniane, stając się darmowymi budowniczymi nowego zagłębia węglowego. Autor zapisków charakteryzuje warun­ki bytowania, środowisko, przyrodę polarną oraz trudności losu skazańca, które przy bezwzględności dozoru lagrowego i przestępczości skazańców pospolitych, wspólnie odbywają­cych karę z politycznymi, dają obraz życia obozowego. Wie­lotysięczna społeczność skazanych wywodząca się z różnych narodów i grup społecznych, w połowie tzw. politycznych, którym życie obozowe - przy ciężkiej pracy, marnym wy­żywieniu i lichym przyodziewku, w mrozach i wilgotności - obrzydzali przestępcy zorganizowani, każdego dnia niosąc kradzieże, pobicia i nawet morderstwa. To wszystko cierpieli skazańcy, a widoków na wolność nie było. Pomimo odsiedze­nia wyroku następowała zsyłka, czyli obowiązek zamieszka­nia i pracy we wskazanym - przez władze - miejscu. Takie ubezwłasnowolnienie mogło trwać w nieskończoność.

Czytając książkę poznaje się przeżycia autora i warunki które zostały mu narzucone. Są też kulisy nieudanej ucieczki i skazanie dodatkowym wyrokiem na trzy lata pracy przy bu­dowie kopalni. Potem wspomnienia - od czerwca 1944 roku do grudnia 1948 roku - z pobytu w sowchozie w okolicach Inty. Próba ucieczki do Chin i rozczarowanie. Po zawróceniu wpadka w okolicach Kułundy i znowu dodatkowe trzy lata odsiadki w Nowosybirsku. Tu poznaje losy współwięźniów i charakteryzuje warunki odsiadki, zaliczając je do znośnych. Wiosną 1950 roku zostaje przeniesiony do Krasnojarska, a w październiku na północ do Kajerkanu i następnie do po­bliskiego Norylska. Tutaj liczba więźniów wynosiła kilka­dziesiąt tysięcy, którzy pracowali w kopalniach i zakładach przemysłowych. We wrześniu 1952 roku został zwolniony

Okładka książki

z obozu, ale zezwolenia na powrót do Polski nie otrzymał. Zgodnie z obowiązującymi przepisami musiał podjąć pracę i czekać oraz co jakiś czas meldować się na milicji. Pracował w fabryce wzbogacającej rudę i mieszkał w hotelu robotniczym. Opisał warunki pracy oraz sytuację mieszkańców. Odwoływał się pisemnie do władz. Żyjąc i pracując w oczekiwaniu na ze­zwolenie powrotu nadszedł 1955 rok. Po wezwaniu do władz bezpieczeństwa trzeba było wypełnić kwestionariusz i czekać na decyzję z Moskwy. Nadeszła w grudniu! Potem nastąpiło - w szybkim tempie - załatwianie formalności, pożegnanie z kolegami i odlot samolotem do Krasnojarska, by do granicy w Medyce w grupie byłych zesłańców udać się pociągiem. Tu świętowano Nowy - 1956 - Rok. A po załatwieniu formalno­ści u pełnomocnika rządu do spraw repatriantów wszyscy się rozjeżdżali, choć byli tacy, co nie mieli do kogo wracać. Nieba­wem pan Jerzy spotkał się z rodziną w Bochlinie.

Biorąc pod uwagę skrupulatność opisu wszystkich prze­żyć obozowej gehenny, tę książkę, jako dokument historycz­ny, gorąco polecam do przeczytania wszystkim dociekliwym w poszukiwaniu prawdy. Wracając do wstępu, zamieszczone­go w książce, mogę stwierdzić, że jego słowa są przesłaniem dla potomnych: Moje wspomnienia zapisałem w tym celu, żeby czytającym przedstawić tych, którzy pod osłoną komunistycz­nej idei, mającej rzekomo na celu stworzenie dla ludzi pracy raju na ziemi, wprowadzili krwawą dyktaturą i po wymordo­waniu milionów ludzi, nie tylko opornych, ale również tych, którzy mogli być podejrzani o opór, skazali ich na niesłychany ucisk, strach, niewolę, biedę oraz spowodowali ogromne ob­niżenie moralności. (...) Ideą, która głosi miłość i wyzbycie się własnego egoizmu jest religia chrześcijańska, Chrystusowa i innej lepszej przyszłości dla ludzkości - nie widzę.

Autor „Purgi" po powrocie zamieszkał w Warszawie. Poświęcił się również działalności kombatanckiej. Jako ku­rier zagraniczny II Oddziału Związku Walki Zbrojnej został mianowany do stopnia porucznika rezerwy oraz uhonorowa­ny krzyżami: Armii Krajowej i Zesłańców Sybiru, a także wieloma innymi odznaczeniami. Zmarł w Warszawie. Został pochowany 3 października 2006 roku z udziałem wojskowej asysty honorowej na Cmentarzu Komunalnym Północnym w Wólce Węglowej.

KMR 43

Page 46: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

Żywot Jana Konrada, trwanie pomorskiej rodziny targanej przez wichry historii na pograniczu kociewsko-borowiacko-kaszubskim to główny temat tej opowieści. Uroda regionu, baśniowe dziwy i codzienność

małej wsi dopełniają ten obraz ludzi i ziemi. Poniżej pominięty fragment powieści „Jan Konrad. Siedem żywotów i prawdziwa śmierć", wydanej w 2006 roku.

ANDRZEJ GRZYB

Mrówka wyśpiewana Pominięty, przez zapomnienie moje, fragment powieści „Jan Konrad"

Słońce wstało i Edek wstał. - Witaj słoneczko - powiedział głośno, otwierając okno

na oścież. - Witaj słoneczko - krzyknął, chcąc mieć absolut­ną pewność, że słonko go usłyszy.

Prężył pierś Edek w otwartym oknie, nabierał, ile tylko mógł, powietrza w płuca i wypuszczał ze świstem.

- Wstawaj słoneczko, no, nie wstydź się - teraz rzekł jakby zalotnie i puścił oko do zarumienionego słoneczka. - Ja wstaję i ty wstajesz, albo odwrotnie, taka jest proce­dura. Tak było, tak jest i tak będzie, póki jedno z nas nie umrze.

- Cóż to, sąsiedzie, koguta udajesz? - zakrzyknął z na­przeciwka Jan Konrad. - Dobrego dnia.

- Wiadomo, kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje, to i niech tobie darzy - odkrzyknął Edek. -A do koguta to chęt­nie przypiję pod wieczór na imieninach Anny.

- Jo, jo, niech i tak będzie - odrzekł Jan Konrad i poje­chał rowerem ścieżką między płotami do roboty.

Edek był zatwardziałym kawalerem i, jak i jego ojciec, rzeźnikiem niepospolitym, robota się mu w rękach paliła, a jak kiełbasę krwawą czy wątrobiankę dosmakował, to nikt tego nie poprawił, a kto posmakował, ten palców nie prze­stawał lizać.

Edek, po szybkim frysztyku, składającym się z kromki chleba z masłem, kilku plastrów wędzonego boczku i kawy z mlekiem, Bóg zapłać słoneczku i Bogu rzekł przez okno, zamykając je. Zapakował swoje manatki na bagażnik moto­roweru żak i też ruszył do roboty.

Przekrzykując pyrkający i kaszlący nie do rymu motoro­wer, Edek ćwiczył imieninową piosenkę dla Anny.

Wybrałem się z lubą do gaju, przysiadłem się z nią w cieniu drzewka, a ona krzyczy przejęta: mrówka, ach mrówka, mróweczka.

- Dzień dobry nadobne ślicznotki, do nóżek padam pa­niom sąsiadeczkom w tak miły dzień - pozdrowił kobiety idące z grabiami ku łące.

Rosochate, przydrożne wierzby chowały swoje przydłu­gie, cieniste języki w przydrożnym rowie.

- Dobry, a niech będzie pochwalony, to niełaska, Boże Drogi, a kiedy ten obwieś spoważnieje, pewno on, jak za­wsze, pijany jak bela od wczoraj - każda z kobiet dorzucała pół zdania i tym sposobem wypowiedziały wszystko, co wy­powiedzieć chciały.

Omijając kamienie i dziury w drodze, Edek śpiewał dalej.

Długo tej mrówki szukałem, znałazłem łabędzie gniazdo i tak mi się miło zrobiło, choć mrówki w tym gniazdku nie było.

Słońce uśmiechnęło się szerzej; okolica cała tonęła w powodzi porannego blasku.

Teraz mam dzieci bez liku, żona mi robi wymówki, pamiętasz, mój stary, jak zgrabnie w gaiku szukałeś tej małej, tej psotnej mrówki.

- W gardle zaschło na amen, słowa się nie kleją cóż ro­bić, trudno, zawadzę o karczmę. Mrówkę trzeba wyszlifo-wać, ugładzić, wypieścić, a bez choćby naparstka gorzałki nie da się tego dokonać, trudno, wieprzek poczeka, teraz zarżnę go czy za godzinę, żadna różnica, trudno, taki los, poczeka - zagadał Edek do siebie, tłumacząc sam sobie wła­sną słabość.

- Wybrałem się z lubą do gaju... Ćwiczył wytrwale, mimo drewniejącego gardła. Popra­

wiał czarną pilotkę, zsuwającą się na jego czoło. Długie uszy pilotki furkotały wokół jego głowy tak, że bez trudu Edek mógłby być wzięty za szalejącą po drodze frygę.

- Wyschnę na wiór, nim dojadę do wodopoju - mruczał pod nosem i darł się wniebogłosy:

- Długo tej mrówki szukałem... ej, niech sobie świat myśli, co chce, jest pięknie, dobrze i pięknie. A wieczorem, a jutro będzie jeszcze piękniej...

Teraz mam dzieci bez liku... - Zwilżyć wargi, język, podniebienie, gardło, tak, to za­

danie pierwsze, do wykonania niezwłocznie, natychmiast, ot, co, natychmiast. Te kilka minut, kilkaset metrów, zakręt i... podkręcał gaz tak, że motor niby zacinany zwierz, pory­kując i kaszląc, zrywał się do szybszego biegu.

Późnym popołudniem krewni, przyjaciele i znajomi ze­brali się w ogródku u Jana Konrada, żeby świętować Anny. Edek przyszedł ostatni, wesolutki, może i z tego powodu, że się w karczmie zasiedział, co okazało się szczęściem wiel­kim, bo szlachtowanie świni odłożyć trzeba było na jutro albo i na pojutrze, bo Edek śpiewał do rana, sobotę przespał i przemarudził, a w niedzielę nie po bożemu brać się roboty, do jakiejkolwiek roboty.

-1 co, kto zaprzeczy? Świat jest piękny - mawiał Edek, będąc przekonanym, że wie, co mówi.

44 KMR

Page 47: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

Prezentujemy Czytelnikom wiersze Zygmunta Bukowskiego. Dwa z nich pochodzą z ostatniego 3 tomu „Zielonego kuferka"

ZYGMUNT BUKOWSKI

Wigilijne wspomnienie

Zapłonęły gwiazdy w granacie I ziemia z niebem się brata A wspomnienie tam mknie Gdzie w baranicy białej Rodzinna chata Z organem sopli u strzechy Pełnych blasku miesiąca Postać matki na progu Z rękoma wybiegłymi Do wracających ze świata Jodełka w szronach Anielskiego włosa Stajenka w gałązki wtulona Wszystko w ten wieczór Jest obecne tam A czemu nie zjawią się rodzice Przecież niebo otwarte

Skarbczyk Złoty

Boże ocal tamten wieczór Choinkę w światełkach Stajenkę pod gwiazdą Wystrzyżoną matczyną ręką Rubin w poświacie Dzieciątka Z jarmarcznego pierścionka Świeczki ze wzruszeń płaczce Różowymi łzami Okienko w opłatku mrozu Tające od ciepłych kolęd Czemu wszystko płynne Przemijające Nie mające postoju Panie - stwórz jBłgj Skarbczyk złoty Gromadzący moje święte Wigilie Klejnoty wielkiej miłości Dni bezgrzeszne Łaski i wiary pełne Pozwalające duszy tam zamieszkać

List Rybaka

Moja kochana O tej porze już wieczór Wigilijny w Trójmieście Naszyjnikiem złotym świeci U dekoltu zatoki W nim i nasz ciepły czworokąt Samością twoją Otula drzewko zielone Może i ty dzisiaj Mario Porodzisz syna A ja z drugiej strony świata Łódeczko mojej tęsknoty Płynę do ciebie Gwiazda morza bezpiecznie prowadzi Drobinę przez granatowe głębiny Na promidłach jej Anieli mi grają naszą kolędę Nakryj i dla mnie Do uroczystej wieczerzy Bo w tę noc wszystko co niemożliwe Stać się może

Wigilijne powroty

Wigilijny wieczór W majestacie ciszy Zapala gwiazdkę W stygnącym błękicie A w przestworzach Jeszcze tyle tęsknoty I ja wszechmocą pragnienia Jestem tam Gdzie dom dzieciństwa Okryty śnieżną pierzyną Gdzie żuraw studzienny Na którym Księżyc przysiada po drodze Ręką dotykam sopli Błyszczących u strzechy Wygrywam na nich ulubioną kolędę Rozrzewniony sercem Obejmuję wszystko To co nieuchwytne A jest obecne Święte i niezniszczalne

Page 48: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

Przedstawiamy Czytelnikam dwa teksty wprowadzające do nowo wydanych książek: „Tczew w czasie i przestrzeni" Romana Landowskiego oraz do tomiku wierszy Bożeny Ronowskiej „W rumiankowej dolinie".

ROMAN LANDOWSKI

Od autora siążka, którą masz przed sobą, jest w zasadzie wznowieniem dwuczęściowej publikacji „Tczew. Spacery w czasie i przestrzeni", wydanej w la­tach 1995 i 1996 przez „Gazetę Reklamową",

prywatnej oficyny Józefa Golickiego w Tczewie. Obecna edycja, nieco zmieniona, tu i ówdzie poprawiona, zawarła obie części w jednym woluminie. Różni się też uproszczo­nym tytułem i innym kształtem edytorskim.

W części pierwszej - Od osady do miasta - znajdziemy te zależności, które wpłynęły na to, że Tczew rozwijał się tak czy inaczej, uwarunkowany następstwem zdarzeń historycz­nych różnie dzisiaj interpretowanych.

Miasto, jako osadnicze skupisko ludzkie, wraz ze wszyst­kimi tego naturalnymi konsekwencjami, żyje na przestrzeni stuleci jakoby samodzielnie, bez względu na przynależność państwową czy polityczne zawieruchy. Można się z tym po­glądem nie zgodzić, ale to nie zmienia racji, że organizm każ­dej zbiorowości miejskiej, niezależnie od przeróżnych sytu­acji zewnętrznych, musi funkcjonować poprawnie, jeżeli chce zachować ciągłość i nieprzerwanie pełnić swoją rolę. Można w dziejach znaleźć wiele przykładów na to, że najskutecz­niej rozwijały się miasta wolne od wszelkich szowinizmów. Egalitaryzm polityczny i tolerancja pozwalały im korzystać w pełni z cywilizacyjnych dobrodziejstw.

Wprawdzie żadne miasto nie rozwija się samo z siebie, o powodzeniach w znakomitej mierze decydują ludzie nim rządzący. W takim samym stopniu o porażkach również. Nikt rozsądny nie niszczy zdobyczy poprzedników. Na karierę miasta składają się osiągnięcia wypracowane wcześniej na­wet przez wrogów. Tylko kontynuacja może zapewnić miastu ciekawy życiorys i trwałe oblicze. Zasada „burzenia Karta­giny" nie należy do myśli godnych naśladowania. Obojęt­nie, w jakich leżą granicach państwowych, miasta stanowią wartość ogólnoludzką i największą ich tragedią były zawsze pożary, zniszczenia wojenne czy inne kataklizmy dziejowe lub klęski żywiołowe, niweczące zbiorowy dorobek. Gdyby miasta potrafiły mówić, wygłosiłyby zapewne powszechny protest przeciw próbom ich „upolitycznienia", potępiając przy tym wszystkie fanatyzmy w dziejach ujawnione.

Co jakiś czas pojawiały się dziwne poglądy „unarodowia­nia" miast, zaliczania ich do bardziej lub mniej polskich, albo w mniejszym czy większym procencie niemieckich. Doty­czy to szczególnie miejscowości pomorskich, którym los nie szczędził powikłań dziejowych, w końcu nie spowodowanych przez te miasta.

O Tczewie także wydawano różne opinie, stawiając zarzut, że był zgermanizowany i wymagał repolonizacji. Prześledźmy zatem losy Tczewa pod tym właśnie kątem.

Otrzymawszy w 1260 roku od Sambora II prawa miejskie, Tczew przez siedemnaście lat był stolicą dzielnicy książęcej. Po śmierci założyciela (1277 r.) wszedł pod władanie Mściwo­ja II, twórcy zjednoczonego księstwa gdańsko-pomorskiego.

Od 1295 roku (na mocy układu kępińskiego z 1282 r.) Tczew należał do Korony, w wyniku zjednoczenia Pomorza z Wielkopolską i włączenia tych dzielnic do Polski po obję­ciu tronu przez Przemysława II.

Po podstępnym opanowaniu przez Krzyżaków Gdańska, a niebawem całego Pomorza, Tczew podzielił los innych miast tej dzielnicy i od 1309 roku znajdował się w granicach Zakonu. Gwoli ścisłości należy sprecyzować, że zanim po 157 latach powrócił do Polski, w ostatnim okresie krzyżac­kiego zaboru, z niewoli tej Tczew nieco wcześniej próbował się wyrwać. W czasie wojny trzynastoletniej (1454-1466) miasto przechodziło z rąk do rąk, a w 1457 roku na mocy przywileju królewskiego oddane zostało Gdańskowi, jako rekompensata za pomoc udzieloną w wojnie.

Oficjalnie do Polski powrócił Tczew w 1466 roku po po­koju toruńskim i potem, jakby nie liczyć, przez 305 lat był miastem I Rzeczpospolitej. W tym miejscu odnotować na­leży drugie uściślenie - podczas wojen szwedzkich w XVII wieku przez kilka lat Tczew był okupowany przez najeźdźcę z północy: dokładnie trzy lata (1626-1629) w czasie pierwszej wojny i dwa lata (1656-1657 i 1659) w czasie tzw. „potopu".

Pierwszy rozbiór Polski spowodował w 1772 roku za­władnięcie Tczewa przez Prusy, których zabór trwał do 1919 roku. Po drodze był jeszcze mały epizod polski w ramach napoleońskiej kampanii pomorskiej wojsk gen. Jana H. Dą­browskiego w 1807 roku.

Dokładnie 30 stycznia 1920 roku do miasta wróciła Pol­ska. Te następne, najnowsze dzieje są powszechnie znane - okupacja hitlerowska (1939-1945) i zakończenie drugiej wojny światowej.

Po takim przypomnieniu można dokonać arytmetyczne­go podsumowania. Nie licząc drobnych utarczek, a uznając tylko formalne cezury historyczne, trzeba stwierdzić, że bi­lans polsko-niemiecki jest korzystniejszy dla Polski. War­to też pamiętać, że poza polskimi granicami Tczew bywał zawsze nie z własnej woli - napadnięty, zajęty, okupowa­ny i trzymany w niewoli narodowej. Zaborczość sąsiadów wywodzi się aż z Brandenburgii, której margrabiowie już w końcu XIII wieku dokuczali Tczewowi.

Trzeba także sobie uświadomić, że genezę przynależ­ności państwowej miast czerpać należy od źródła, a nie w połowie rzeki. Ważnym jest to, do kogo miasto należało po raz pierwszy. Nie obojętnym jest również i to, w jaki spo­sób przynależność tę traciło. Stosowanie zasady pierwszeń­stwa wedle długości trwania okupacji nie świadczy dobrze o jej orędowniku, bowiem zdradza tendencje zaborcze.

Na kartach tej książki pojawiać się będą w przeważają­cej mierze nazwiska niepolskie, obco brzmiące, wywodzące się głównie z niemieckiego pnia fonetycznego. Niemieccy wydają się być kupcy, rzemieślnicy, rajcowie miejscy... To zjawisko także należy wytłumaczyć.

Nasi sąsiedzi, po zagarnięciu tym czy innym sposo­bem obszarów, nie przesypiali sprawy. Niemal natychmiast przeprowadzali kampanię osadniczą, przenosząc na Pomo­rze swoich obywateli. Tak robili Krzyżacy, władze pruskie, a ostatnio także okupanci hitlerowscy. Polska strona proble­mu tego jakby nie widziała, zaniedbując odbudowanie ro­dzinnego siedliska na odzyskanych terenach. Osadników nie­gdyś kierowano do Prus Zakonnych czy Żmudzi, natomiast Pomorze tylko w nieznacznym stopniu zasilane było nowym

46 KMR

Page 49: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

żywiołem polskim. Nie bez znaczenia pozostał fakt, iż Tczew znajdował się przez długi czas pod wpływem Gdańska, mia­sta zamożnego, ale narodowo bardzo zróżnicowanego.

Obco brzmiące nazwiska nie muszą jednak świadczyć o nieprzychylności do Polski. Warto też przypomnieć, że reformy dotyczące kodyfikacji spraw związanych z nazwi­skami wprowadzono dopiero w XVIII wieku, a w rzeczy­wistości prawnie uporządkował je zaborca. Nie należy się więc dziwić, że na Pomorzu tak mało spotykało się wówczas nazwisk typowo polskich.

Wędrówki po Tczewie, zarówno te w czasie jak i prze­strzeni, będą niekiedy sygnalizowały obecność miasta w granicach różnych przynależności państwowych, ale tyl­ko dlatego, by nie przeoczyć wpływu, jakie poszczególne okresy wywarły na rozwój miasta. Nie sposób też pominąć ludzi, którzy w tym rozwoju uczestniczyli, bez względu na to, jakimi kierowali się intencjami. Ich myśl, praca i działal­ność ukształtowały to miasto, zmieniały jego oblicze, wzbo­gaciły wielowiekowy życiorys. Przez miasto przechodziła historia i trzeba ją poznać taką, jaką była. Żadna powtórka nie zmieni kolejności losu...

Druga część to Ludzie i zdarzenia. Jeśli zdarzenia to przede wszystkim te, które mocną pieczęć przyłożyły na dziejach całego Pomorza: branderburskie knowania, lata panowania Krzyżaków, szwedzkie awantury wojenne czy kampania napoleońska. Tczew był tym miastem, które choć­by ze względu na swe położenie nie mógł ich uniknąć. Za­wsze „wojenkom" było po drodze!

Natomiast spośród ludzi trzy postacie zostały szczegól­nie wyeksponowane. Są to sylwetki o wybitnym znaczeniu. Do dzisiaj wzbudzają żywą dyskusję, gromadząc niejedno­lite i często niesprawiedliwe oceny historyków. Właśnie ta tendencyjność szkodzi nie tylko owym obywatelom dawne­go Tczewa, ale głównie całej historii.

Samborowi II, założycielowi miasta, przez wieki upar­cie wmawiano, że był przyjacielem Krzyżaków. Czyniono to nie tylko w niemieckiej historiografii, co szczególnie było na rękę tym, którzy twierdzili, że Tczew był zawsze niemiecki.

Aleksander Skultet przeszedł przez historię jakby nie za­uważony, a to celowo, ponieważ nie był ponoć godnym uwa­gi. Jakiś „nowinkarz", niezdecydowany zwolennik reforma­cji, a głównie niezmordowany krytyk ciemnych poczynań hierarchów kościelnych, nie zyskał szacunku. Zachodni sąsiedzi też go pomijali, bowiem uczony kanonik rodem z Tczewa nie był przecież protestantem z przekonania, a ra­czej z konieczności.

Trzeci z wielkich, Jan Rajnold Forster, chociaż formalny Polak, zawłaszczony został całkowicie przez Niemców i An­glików. Polscy historycy odkryć geograficznych - choć nie wszyscy -jakoś bokiem na niego patrzą, mając mu za złe, że wszystkie swoje prace naukowe opublikował w języku nie­mieckim czy angielskim. A przecież już w XVIII wieku język polski nie należał do tych kodów informacyjnych, przy pomo­cy których można było trafić na szczyty naukowej kariery.

Jednym słowem - nie miał Tczew szczęścia do swoich wybitnych. Nie dosyć, że przeszkadzały im „historyczne za­kręty", to jeszcze niepokorni, z własnym zdaniem, stali się żywiołem dla późniejszych opisywaczy, miłośników kontro­wersji. Prawdę mówiąc: spór można wywołać wokół każdej osoby, która chociaż raz powiedziała „nie" lub okazała nie­posłuszeństwo pryncypałom. Ważnym jest to, co ludzie ci uczynili dla miasta i dla powszechnej nauki. Wybitni są po to, by się nimi chlubić.

Idąc przez czas i przestrzeń Tczewa dobrze nad zdarze­niami się zadumać, a sławnych rodaków z miasta z sympatią powspominać.

DONAT NIEWIADOMSKI

Wstęp ozena Ronowska jest bezsprzecznie jedną z najcie­kawszych indywidualności we współczesnej sztuce i literaturze ludowej. Urodziła się 22 października 1969

roku w Bydgoszczy, jest Pałuczanką, pochodzi z okolic Barcina i Żnina, ma wykształcenie zawodowe, wyszła za mąż za Ko-ciewiaka, który zainteresował ją kulturą swego regionu. Przez pewien czas mieszkała w miejscowości Nowe, a od kilkuna­stu lat zamieszkuje w Terespolu Pomorskim, położonym koło Świecia w woj. kujawsko-pomorskim. Uprawia poezję, malar­stwo na szkle i haft artystyczny. Tworząc nawiązuje do tradycyj­nych haftów kociewskich, ale nie ogranicza się do naśladowania, stosuje własne rozwiązania, wprowadza modyfikacje i inno­wacje. Spod jej ręki wyszedł kompletny strój kociewski. Dziełem artystki jest również herb Kociewia. Sztuką ludową zajmuje się od marca 2000 roku. Wiersze powstają zaś od roku 2003. Moż­na nawet mówić o erupcji poetyckiej, czego wyrazem stały się nader szybko wydane dwa zbiory liryczne: Ogród wyśniony, Pruszcz Gdański 2004 oraz Słońce mej duszy, Pruszcz Gdański 2006; oba bogato ilustrowane reprodukcjami haftów autorki.

Tych zaledwie kilka lat twórczych dopełnionych zostało nie­zwykłą wprost aktywnością animacyjną w dziedzinie kultury. O szczegółach dokonań Ronowskiej w tym zakresie pisałem w wymienionych edycjach. Tu dodam, że w ciągu dwu następnych lat artystka brała nadal udział w licznych spotkaniach autorskich, na przykład urządzanych przez Ośrodek Kultury, Sportu i Rekre­acji w Świeciu, tamtejszą Bibliotekę Pedagogiczną czy Centrum Kultury „Zamek" w miejscowości Nowe. Prowadziła w szkołach zajęcia z edukacji regionalnej. Szeroki oddźwięk w społeczności lokalnej i prasie pomorskiej zyskała wystawa Gdzie mieszka święty spokój (Świecie 2006), na której wystąpiła z Zygmuntem Bukowskim. Ponadto należy wspomnieć o jej uczestnictwie w Międzygminnym Konkursie Recytatorskim i Plastyczno-Foto-graficznym w Warlubiu (2006, 2007) oraz o autoprezentacji na Międzynarodowym Festiwalu Folklorystycznym w Kłajpedzie, służącym m.in. realizacji projektu Wzmocnienie tożsamości kul­turowej obszaru przygranicznego w Tczewie i Kłajpedzie (2006, 2007). Tam Ronowska prowadziła kociewski warsztat hafciarski, a jej mistrzowskie pokazy cieszyły się niezwykłym zainteresowa­niem publiczności.

W dniu 24 czerwca 2006 roku pisarka została przyjęta do Sekcji Literatury Ludowej Stowarzyszenia Twórców Ludo­wych. W prestiżowym Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Jana Pocka, rozpisywanym od 2006 roku w formule otwar­tej, zarówno dla członków STL, jak i pisarzy w nim niezrze-szonych, zdobyła dwukrotnie wyróżnienia w dziedzinie poezji - w 2006 roku za wiersze Pod prawie własnym niebem i Żniwa, a w 2007 za zestaw (w tym za liryk Pocałunki ptaka namiętno­ści). Wyróżnienia uzyskała również w V Konkursie Poetyckim „Bory słowem malowane", zorganizowanym przez Borowiac-kie Towarzystwo Kultury w Tucholi (2007) oraz w Konkursie Poetyckim „Zagłębiowski Pegaz" (Będzin 2007).

Utwory jej zamieszczono w pokonkursowych edycjach: „pockowych" - Odejdę a po mnie pieśń zostanie (Lublin 2006), Odnajdę wieczność w kroplach rosy (Lublin 2007) i „tuchol-

KMR 47

Page 50: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

skiej" - Bory słowem malowane (Tuchola 2007). Ponadto dru­kowała m.in. w „Twórczości Ludowej". Tam też zaprezentowano jej sylwetkę w ramach przedstawienia nowych członków STL (zob. 2006, nr 1-2, s. 29), a ona sama opublikowała obszer­ne sprawozdanie pn. Xspotkania ze sztuką ludową Kociewia (2006, nr 3-4, s. 66-67), traktujące o konkursie Współczesna Sztuka Ludowa Kociewia, organizowanym co dwa lata przez Galerię „A" Starogardzkiego Centrum Kultury w Starogardzie Gdańskim.

Plany twórcze artystki zostały docenione przez ministra kul­tury i dziedzictwa narodowego, co zaowocowało udzieleniem półrocznego stypendium w 2007 roku. Niejako stale jej udzia­łem staje się Nagroda Marszałka Województwa Kujawsko-Po­morskiego, przyznawana w Konkursie Aktywności Artystycznej Twórców Ludowych (2006,2007). Zarząd Oddziału Gdańskiego STL im. dra Longina Malickiego uhonorował zaś ją dyplomem za wieloletnie upowszechnianie kultury i sztuki ludowej Pomorza oraz za uczestnictwo w XXV Plenerze Twórców Ludowych i Ma­larzy Amatorów w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym (Star-bienino 2007).

W wierszach Ronowskiej zamieszczonych w najnowszym zbiorze, zatytułowanym W rumiankowej dolinie, zwraca uwa­gę ogromna więź uczuciowa z najbliższymi, niezmiernie silna spójnia rodzinna. Przebija to chociażby z pełnych serdeczności portretów poetyckich babci, ojca i mamy. Postać babci emanuje nie­opisaną wprost dobrocią. Ojcu przypisana została pracowitość i niemal misyjne realizowanie się w czynie agrarnym, poświęce­nie dla rodzącej, utrzymującej życie ziemi. Matka jawi się z kolei jako opiekunka, rękojmia bezpieczeństwa, istota przedkładają­ca nad wszystko obowiązki domowe.

Bardzo rodzinne i zarazem osobiste, niemieszczące się w konwencji liryki roli, są wiersze oddające uczucia macierzyń­skie. Promieniuje z nich bezmiar ciepła matczynego, wnikli­wie zarysowano stany przedporodowego oczekiwania i radość płynącą z narodzin. Autorka w formie wzruszających wyznań ukazuje głęboką jedność rodzicielki i dziecka. Macierzyństwo jest według niej aktem nadającym sens życiu, czyniącym je w pełni wartościowym; nie bez znaczenia jest też, że w wymia­rze ludzkim matka powtarza dzieło stworzenia.

Z rodziną łączą się ponadto przywoływane z pamięci i do­kumentowane literacko obrazy dzieciństwa i młodości. Czas miniony i odpowiadającą tamtej porze przestrzeń postrzega po­etka w kategoriach niezmiernego piękna i pierwotnej harmonii. Pragnie chociaż myślowo, przy pomocy wierszy, odbudować ówczesną szczęśliwość, odtworzyć niegdysiejszą symbiozę między przyrodą i ludźmi. Tęskni za idylliczną przeszłością, a doznanie to nasyca jej liryki wspomnieniowe nieukojoną nostalgią.

Inne utwory osobiste odnoszą się do stanów emocjonalnych podmiotu autorskiego. Ich mocno spsychologizowane treści ilustrują niepokoje pisarki, które niekiedy mają nader konkretne przyczyny, łączą się zwłaszcza z koszmarem przebytej niedawno choroby. To doświadczenie wciąż budzi strach, obawę przed na­wrotem okrutnego cierpienia, ale możemy zarazem zobaczyć, że poetka walczy z czarnowidztwem, a szukając źródeł opty­mizmu odwołuje się do Boskiej opieki i uniwersalnych wartości sztuki. I może właśnie dlatego wierszy o zakroju pesymistycz­nym jest w tej edycji znacznie mniej niż w dwu wcześniej­szych tomikach.

W edycji spotykamy także niemało utworów, ukazujących wrażliwość autorki wobec ludzkich dramatów i tragedii. Mówią o tym między innymi współczujące przekazy o dziecięcej sa­motności, zniewalającej fizycznie starości oraz o poległych pod

ziemią górnikach z „Halemby". Prócz tego poetka piętnuje „dzi­kie" reguły funkcjonowania współczesnego świata, wywo­łujące niepewność jutra, zmuszające do bezsensownej pracy i wegetacyjnego trwania, co unicestwia możliwość indywidual­nego rozwoju. Z kolei w wierszach nawiązujących do aktual­nych spraw społecznych i politycznych pojawiają się akcenty krytyczne wobec zjawiska wymuszonej przyczynami ekono­micznymi emigracji zarobkowej. Okazuje się, że następstwem takiego wyjazdu nie jest sukces materialny, lecz poczucie wyobcowania na obczyźnie, tęsknota za krajem ojczystym i groźba utraty tożsamości. Problemem rdzennie rodzimym wy­daje się zaś nierozliczenie totalitarnej przeszłości ustrojowej, skutkujące upadkiem wartości i relatywizacją prawd moral­nych.

Cele literatury w stosunku do tak postrzeganej i ocenianej rzeczywistości są zdaniem Ronowskiej oczywiste. Ma ona przede wszystkim służyć wyrażaniu protestu przeciwko złu, obojętności, wyzyskiwaniu i poniżaniu człowieka.

Tytuł edycji i zawarte w niej ilustracje dobitnie świadczą, że wyobraźnia poetki znajduje nieustannie inspiracje w natu­rze i że ta sfera jest również poczesnym tematem jej utworów. Autorka skupia się szczególnie na przedstawieniach przyrody wiosennej i jesiennej, uwydatniając właściwe tym porom roku procesy odradzania się i zamierania świata roślinnego. Czuje zarazem ogromną sympatię wobec swego biologicznego środowiska życia. Portretując naturę wskazuje na koegzysten­cję jej pierwiastków. Wydobywa też ich jakości duchowe, od­krywa przejawy sacrum w przestrzeni materialnej i w ramach zabiegów literackich uczłowiecza wybrane twory przyrody. W ten sposób wprowadza tę rzeczywistość w krąg ludzkich do­świadczeń i po części rzutuje w wymiar metafizyczny.

Dostrzega przy tym regionalne swoistości ukształtowania natury, stanowiące o oryginalności „małej ojczyzny" kociew­skiej, na przykład jeziora. A w niektórych wierszach odsłania mocno ugruntowane w kulturze i literaturze przeciwstawie­nie: wieś - miasto. O wartości wsi waży głównie w jej utworach przyjazna człowiekowi przyroda, zapewniająca spokojne, har­monijne bytowanie. Miasto określająnatomiast chore od skażeń pejzaże i uciążliwy zgiełk.

Bogato w tym tomie, jak i w całej liryce Ronowskiej, jawią się erotyki. Pulsują one namiętnościami i pożądaniem zmysło­wym. Pisarka nie obawia się śmiałego portretowania zbliżeń cielesnych i w tym zakresie znacznie poszerza granice intymności w swojej poezji i literaturze ludowej. Mówiąc o miłości wielokrot­nie zaskakuje odkrywczością zwłaszcza oryginalnymi, opar­tymi na nieszablonowych zestawieniach, przenośniami. W ten sposób seksualizm kryje za zasłonami konceptów poetyckich, a ostrość pewnych ujęć łagodzi jeszcze odniesieniami do świata przyrody. Natura u niej niemal stale towarzyszy kochankom i użycza swych zasobów do zobrazowania dziejów ich miło­ści. W sumie dzięki inwencji twórczej i gustowi estetycznemu, a także dzięki szeroko wykorzystywanej przyrodzie, autorka nie popada w przyziemność ani w trywialność. Przeciwnie, w jej erotykach jest dużo taktu, a nawet delikatności. Zauważamy też ekstatyczność i przeświadczenie, że kobieta pełnię życia może osiągnąć poprzez psychofizyczną spójnię z mężczyzną. A już zu­pełnie zasadnicze dla zrozumienia istoty erotyków Ronowskiej jest uprzytomnienie sobie, że spotykamy się z miłością małżeń­ską- uczuciem sankcjonowanym sakramentalnie.

W publikowanym zbiorze wyróżniają się oprócz tego suge­stywne emocjonalnie i zasobne treściowo liryki bożonarodze­niowe. W dużej mierze mają one charakter rodzinny i obyczajo-wo-obrzędowy, wyrażająznamienny dla tego przełomowego czasu

KMR

Page 51: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

świątecznego nastrój radości. Ale poetka ukazuje też ówczesne uniesienia pobożnosciowe i przygotowania duchowe, czynione w trakcie wypatrywania przyjścia Zbawiciela. Samo wcielenie Syna Bożego w kształty ludzkie zostaje zaś przez nią wprowa­dzone, zgodnie z rodzimą tradycją pod przysłowiową strzechę wie­śniaczą. W chacie chłopskiej, przy ognisku domowym, niknie dystans między Odkupicielem a człowiekiem, rodzi się całkowite zawierzenie religijne.

Innych wierszy o tematyce typowo religijnej jest stosunkowo niewiele. Są za to ważne myślowo i wielowymiarowe znaczeniowo. Na przykład, wiersz poświęcony Janowi Pawłowi JJ ma wydźwięk kultowo-upamiętniający i zarazem moralno-pouczający. Przypo­mnienie Ojca Świętego dokonuje się również w strofach o zakroju modlitewnym, w których poetka prosi o siłę woli, umożliwiają­cą zachowanie tożsamości osobistej i narodowej. Szczerością tchną religijne wyznania wiary a perspektywę eschatologiczną kreślą utwory, mówiące o pożegnaniu w „chwili ostatniej" z kra­iną ojczystą i najbliższymi.

Żywiołem liryki Ronowskiej jest ponadto refleksyjność, wyraźna zwłaszcza w tekstach autotematycznych. Pisarka zastanawia się chociażby nad istotą i doniosłością aktu twór­czego, pojmując go jako wzniosłe przeżycie duchowe i przejaw łaski nadprzyrodzonej. Uznaje wagę słów jako nośników my­śli. Docenia też rangę wyobraźni, zaznaczając, że słowa należy uwolnić z ogólnych zasobów leksykalnych i własnego repertu­aru, a następnie swobodnie kształtować w figury poetyckie. Według niej literatura winna również uzewnętrzniać uczucia, „wypowiadać" osobowość autorską i ustanawiać nowe światy nad realną rzeczywistością.

Powstałe w ciągu kilku lat trzy tomiki Ronowskiej mają siłą rzeczy podobne upostaciowanie stylistyczne i profil znacze­niowy. Ale porównując kolejne edycje można bez najmniej­szego trudu dostrzec postępującą dojrzałość intelektualną i biegłość warsztatową autorki. Zwraca przede wszystkim uwagę sprawność w formułowaniu myśli i uzewnętrznianiu przeżyć. Większa jest refleksyjność. Świat jawi się głównie po­przez zmysły, co skutkuje wyjątkowo plastycznymi obrazami. Pisarka całkowicie panuje nad oszczędnie dozowanym sło­wem, posługuje się wierszem wolnym, bezrymowym, stosuje ekspresyjną metaforykę, zbudowaną na nieoczekiwanych, in­trygujących skojarzeniach, i rysuje niezwykłe odniesienia sym­boliczne. Z innych środków poetyckich przywołuje między innymi personifikacje, porównania, metonimie, elipsy i złoże­nia wyrazowe.

Z niecierpliwością będziemy oczekiwać kolejnego zbiorku lirycznego tej nietuzinkowej poetki z Kociewia.

Oto jeden z wierszy:

BOŻENA RONOWSKA

We mgle

W objęciach mgły Cały świat Zdaje się Małym pisklęciem Otulonym W białe pierze

Roman Landowski, Tczew w czasie i przestrzeni, Kociewski Kantor Edytorski, Tczew 2008, form. 17 x 24 cm, s. 416, op. tw„ ii.

Bożena Ronowska, W rumiankowej dolinie, „Bernardinum" Pelplin, 2008, form. 17 x 21 cm, s. 168, opr. tw., ii.

Page 52: Kociewski Magazyn Regionalny nr 63

W następnym numerze między innymi:

• Edukacja oparta O wartości (CZ. II) Kazimierza Denka

• Twórczość prozatorska Romana Landowskiego Tadeusza unknera

• Związki Tczewa Z Wisłą (CZ. II) Czesława Glinkowskiego

• I Kociewski Konkurs Literacki im. Romana Landowskiego Małgorzaty Kruk

• Minął kolejny rok na Kociewiu. Refleksje Marii Pająkowskiej-Kensik

• Człowiek i tur Andrzeja Wędzika z cyklu Pradzieje Kociewia

Fot. Jerzy Cherek